WIERSZE NA EGZAMIN 1

STARYM SZLAKIEM - FRAGMENT

Starym Ojców naszych szlakiem

przez krew idziem ku wolności!...

Z dawną pieśnią — dawnym znakiem —

my — żołnierze sercem prości,

silni wiarą i nadzieją,

że tam kędyś świty dnieją!

[…]

Zamarzły się nam czyny

spod Grochowa — Ostrołęki —

Krwawych ojców krwawe syny

zapragnęlim świeżej męki,

bowiem w grobach kości stare

wciąż wołały: „Exoriare*!”

*Łac – powstań

DROGA LEGIONÓW– FRAGMENT

[…]

My – spod Raszyna, my – spod Ostrołęki

Rozsianych prochów – dojrzałe dziś żniwo…

„Wstań POLSKO moja”

Wstań, Polsko moja!

Uderz w czyn!

Idź znów przebojem w bój szalony!

Już płonie lont podziemnych min-

Krwawą godzinę biły dzwony-

Zerwane pęta! Uderz w czyn!

 

Wstań, Polsko moja!

Strząśnij proch!

Żałosne marzeń ucisz łkania!

Za Tobą zimny smutków loch-

Przed Tobą świty zmartwychwstania!...

Z anielskich skrzydeł strząśnij proch!

 

Wstań, Polsko moja!

W ogniach zórz

Nowe się szlaki krwawią Tobie!

O, lżej Ci będzie w gromach burz

Niźli w zawiędłych wspomnień grobie-

 

Wstań, Polsko moja, w blaskach zórz!

„TRZY MARYJE”

Alleluja! – rozgłośnie dzwon bije –

sen mi dziwny wydzwania w tej dobie…

w szarym polu trzy smętne Maryje

przy żołnierza klęczące gdzieś grobie…

w szarym polu, przy żołnierza grobie,

trzy żałosne Maryje dziś płaczą –

polską dolą załamane tułaczą,

Matka – siostra – i dziewczę w żałobie…

[…]

A wtem jasność je z nagła uderzy,

snadź nie z tego zjawiona im świata…

nad mogiłą poległych żołnierzy

złoty Anioł Wolności przelata!...

Idźcie – rzecze – do domów weseli,

których martwych płaczecie tu kości…

już z tych grobów Polska w cudnej bieli

zmartwychwstała do życia w wolności!!!

E. Słoński

„A gdy na wojenkę szli Ojczyźnie służyć”

A gdy na wojenkę szli Ojczyźnie służyć,

wicher wiał im w oczy od rozstajnych dróg,

niebo się nad nimi zaczynało chmurzyć,

pod deszczową chmurą w polu krakał kruk.

Nikt im iść nie kazał...poszli — bo tak chcieli,

bo takie dziedzictwo wziął po dziadku wnuk...

Nikt nie pytał o nic, a wszyscy wiedzieli,

za co idą walczyć, komu płacić dług.

Matki się u strzemion synom nie wieszały,

żony się pod nogi nie kładły na próg,

dzieci nie płakały, dzieci nie wołały

ojców, których w polu śmiercią witał wróg.

Poszli śpiewający, krwawym trudom radzi,

ledwie przed świtaniem zagrał złoty róg.

Matki im mówiły: — Niech was Bóg prowadzi!

Żony im mówiły: — Niech was strzeże Bóg!

Tylko w ciemne nocki, kiedy po ugorze

szedł spod czarnych borów głuchy armat huk,

ktoś się cicho modlił w murowanym dworze,

ktoś w bielonej izbie głową bił o próg.

A gdy do Warszawy, do samej Warszawy

dojść we krwi i ranach pozwolił im Bóg,

witał ich milczeniem tłum zawsze ciekawy,

milcząc deptał serca rzucone na bruk.

„TA, CO NIE ZGINĘŁA”

Rozdzielił nas, mój bracie, zły los i trzyma straż -
w dwóch wrogich sobie szańcach
patrzymy śmierci w twarz.

W okopach pełnych jęku,
wsłuchani w armat huk,
stoimy na wprost siebie -
ja - wróg twój, ty - mój wróg!

Las płacze, ziemia płacze
świat cały w ogniu drży...
W dwóch wrogich sobie szańcach
stoimy ja i ty.

Zaledwie wczesnym rankiem
armaty zaczną grać,
ty świstem kul morderczym
o sobie dajesz znać.

Na nasze niskie szańce
szrapnelów rzucasz grad
I wołasz mnie i mówisz:
To ja, twój brat... twój brat!

Las płacze, ziemia płacze,
w pożarach stoi świat,
a ty wciąż mówisz do mnie:
To ja, twój brat... twój brat!

O, nie myśl o mnie bracie,
w śmiertelny idąc bój,
I w ogniu moich strzałów,
jak rycerz mężnie stój!

A gdy mnie zdala ujrzysz,
od razu bierz na cel
I do polskiego serca
moskiewską kulą strzel.

Bo wciąż na jawie widzę
I co noc mi się śni,
że TA, CO NIE ZGINĘŁA,
wyrośnie z naszej krwi.

„My pierwsza brygada”

Legiony to żołnierska nuta,
Legiony to straceńców los,
Legiony to żołnierska buta,
Legiony to ofiarny stos

My, Pierwsza Brygada,
Strzelecka gromada,
Na stos rzuciliśmy
Swój życia los,

Na stos, na stos!

O, ile mąk, ile cierpienia,
O, ile krwi, wylanych łez,
Pomimo to nie ma zwątpienia,
Dodawał sił wędrówki kres.

My, Pierwsza Brygada...

Krzyczeli, żeśmy stumanieni,
Nie wierząc nam, że chcieć — to móc!
Laliśmy krew osamotnieni,
A z nami był nasz drogi Wódz!

My, Pierwsza Brygada...

Nie chcemy dziś od was uznania,
Ni waszych mów ni waszych łez,
Już skończył się czas kołatania
Do waszych serc, do waszych kies!

My, Pierwsza Brygada...

Umieliśmy w ogień zapału
Młodzieńczych wiar rozniecić skry,
Nieść życie swe dla ideału
I swoją krew i marzeń sny.

My, Pierwsza Brygada...

Potrafi dziś dla potomności
Ostatki swych poświęcić dni,
Wśród fałszów siać siew szlachetności,
Miazgą swych ciał żarem swej krwi.

My, Pierwsza Brygada...

Inaczej się dziś zapatrują
I trafić chcą do naszych dusz
I mówią, że nas już szanują
Lecz nadszedł czas odwetu już!

Dzisiaj już my, jednością silni
Tworzymy Polskę, przodków mit!
Żeby w tej pracy nie bezsilni
Zostanie wam potomny wstyd!

Bolesław Pochmarski "Pieśń legionistów polskich"

Jeszcze Polska nie zginęła,

Póki my żyjemy,

Co nam obca przemoc wzięła,

Szablą odbijemy.

Marsz, marsz Piłsudski,

Prowadź na bój krwawy,

Pod twoim przewodem

Wejdziem do Warszawy.

Tyś nas zbudził do oręża,

Tyś zbudził rycerzy,

Przekonałeś, że zwycięża

Tylko ten, kto wierzy.

Marsz, marsz Piłsudski (itd.)

Wstali strzelcy legioniści

Na twe zawołanie,

Dziś zwycięstwo nam się ziści,

Polska zmartwychwstanie!

Marsz, marsz Piłsudski (itd.)

Skruszymy moskiewskie pęta,

Bedziem żyć w swobodzie,

Nasza sprawa - sprawa święta,

Słuchaj nas narodzie.

Marsz, marsz Piłsudski (itd.)

Małaczewski

„Wojenka, Wielka Pani” = „Świat cały śpi spokojnie”

Świat cały śpi spokojnie

i wcale o tym nie wie,

że nie jest tak na wojnie,

jak jest w żołnierskim śpiewie.

Że nie jest tak na wojnie,

jak jest w żołnierskim śpiewie.

Z piosenek — nasze życie

wesołym śmiechem tryska,

lecz żołnierz tęskni skrycie,

gdy mu się przyjrzeć z bliska.

Lecz żołnierz tęskni skrycie,

gdy mu się przyjrzeć z bliska.

Wojenka — cudna pani,

tak życie nam umila,

że krew swą mamy dla niej,

a piosnkę dla cywila.

Że krew swą mamy dla niej,

a piosnkę dla cywila.

Piosenka brzmi tak ładnie

i wcale się nie skarży,

gdy piechur w boju padnie,

lub ułan zginie w szarży.

Gdy piechur w boju padnie,

lub ułan zginie w szarży.

Wojenka — cudna pani,

żołnierzy swych nie pieści,

jak kulą go nie zrani,

to zgubi gdzieś bez wieści.

Jak kulą go nie zrani,

to zgubi gdzieś bez wieści.

I różą na koszuli

żołnierska krew zakwitnie

i ziemia go przytuli,

bo zginął — jak żył — w bitwie.

I ziemia go przytuli,

bo zginął — jak żył — w bitwie.

A my tej cudnej pani,

co leje krew obficie

jesteśmy ślubowani

na śmierć, na całe życie.

Jesteśmy ślubowani,

na śmierć, na całe życie

Jasieński Bruno

Zmarnowałem podeszwy w całodziennych spieszeniach,
Teraz jestem słoneczny, siebiepewny i rad.
Idę młody, genialny, trzymam ręce w kieszeniach,
Stawiam kroki milowe, zamaszyste, jak świat.

Nie zatrzymam się nigdzie na rozstajach, na wiorstach,
Bo mnie niesie coś wiecznie, motorycznie i przed.
Mijam strachy na wróble w eleganckich windhorstach,
Wszystkim kłaniam się grzecznie i poprawiam im pled.

W parkocieniu krokietni - jakiś meeting panieński.
Dyskutują o sztuce, objawiając swój traf.
One jeszcze nie wiedzą, że gdy nastał Jasieński,
Bezpowrotnie umarli i Tetmajer i Staff.

One jeszcze nie wiedzą, one jeszcze nie wierzą.
Poezyjność, futuryzm - niewiadoma i X.
Chodźmy biegać, panienki, niech się główki oświeżą -
Będzie lepiej smakować poobiedni jour-fixe.

Przeleciało gdzieś auto w białych kłębach benzyny,
Zafurkotał na wietrze trzepocący się szal.
Pojechała mi bajka poza góry doliny
nic jakoś mi nie żal, a powinno być żal…

Tak mi dobrze, tak mojo, aż rechoce się serce.
Same nogi mnie niosą gdzieś - i po co mi, gdzie?
Idę młody, genialny, niosę BUT W BUTONIERCE,
Tym co za mną nie zdążą echopowiem: - Adieu! -

Tadeusz Peiper - Że

Że, że wśród mych ścian światy, że wśród mych ścian skomlą światy,

światy z miast, z miast które morzą, morzą nie ludzi lecz gwiazdy,

morzą śpiewem, śpiewem cedzącym niebo, cedzącym je przez głoski dumy,

przez światła nowe jak wiosny zapalane modą,

i że nie widzę rąk dla których moje drzwi otworzyłem

i że nie widzę głów w które światy moje złożę

i że, i że, że wśród was nie jestem.

Wielbiłem drogi którymi wśród podartych widnokręgów dym złota wjeżdża

w miasto

wielbiłem dni tak ciasne, że gdyby były bez zmierzchu, byłyby bez jutra,

wielbiłem syte wieczory, zdrowe noce i miłość co nie truje,

wielbiłem piękna nieznanego łamy

w rękach którymi wstrząsają oczy młode,

wielbiłem śmigła pytań i krótkie odpowiedzi rodzące się z chodu,

wielbiłem święte dzieciożerstwo ducha:

kęsy materii stworzonej przez człowieka, ducha płód i pokarm,

wielbiłem każdy twór którym wzbogaca się świat, nie kramy,

wielbiłem każdą wielkość rozgiętą w żwawym łonie,

wielbiłem, wielbiłem, nic się nie zmieniło.

Mury pozostały sztywne, więc owoce gniją.

A przecież mówiłem tak jasno, że z każdej gruszki mógłby buchać ogień!

moje zdania, cóż że czasem musiały być krzywe jak kciuki cieśli,

skoro, krzywo chwytając drzewo rzeczy, równo w nich trafiały owoce, gałęzie

i liście

i każdy pień ich, przeze mnie dotknięty, tyle mówił co znaczył.

Lecz wam kruszył się czyn mój, jak orzech zbyt silnie stłuczony,

a wiedzcie: wtedy najbardziej sypkie są dzieł moich wady, kiedy pochodzą od was.

Wasze niebo, nie moje owiewa mnie grozą.

By wierzyć w moje słowa, wystarczy mi spojrzeć na zegar,

by myśleć, wystarczy mi bronić samego siebie,

lecz by działać, trzeba mi miast w których iskra tłuszczem chwalb się pasie,

a gdzież są ci, którzy to co ja tak jak ja marzyli.

Więc żal mi,

że nie widzę głów dla których drzwi otworzyłem

i że nie widzę rąk w które światy moje złożę

i że, i że, że z marzeń moich nie uczynię naszych,

ja, ja burmistrz, ja burmistrz marzeń niezamieszkanych.

Przyboś „Cieśle”

Zmogły się prężne zwory,
łysły cięciem topory
w:
klocki odęte, stożki ścięte,
bryły graniaste, belki kanciaste,
walce toczone, kule drążone,
kliny klaszczące, krężele-leje – – –
Skuły je klamry, jak palce, i trociny, jak kleje.

Ciosają w roboczej dwójce
rytmiczne, dębowe Ojce.

Poczęci w żywocie kuli,
rozpięci na żyłach linij,
rozcięci promieńmi bólu.

Jak deska na obu końcach
wzwyż – w dół się chybotająca,
chylą się na-prze-mianę
pękate grzbiety drewniane.

W zaciekłym, martwym uporze,
stężałym jak soki w korze,
kurczą łykowe muskuły,
które spoidła pokuły.

Prężą się w zworze sękatej
niezdarne dłoni kwadraty,
klekocą zwarte przeguby,
wiercą się wściekłe kadłuby.

Warknie kołowrót rozkuty,
wzniosą się szczerbate skluty,
runą schrypłymi zamachy
w sklepienia,
liny,
stalowe spiny,
gmachy.

Opak mordędze bez końca
nie pęknie przestrzenna cela.

Zbiegły się, zbiegły:
pęknięcia cięć, krzywizny,
zagięcia lin, blizny,
rozdarte łuki, starte znaki,
zygzaki, cięciwy,
złamane, sfalowane,
krzywe –
Napina je u szczytu w proste kropla słońca,
jak ogromna, pionowa, chybliwa libella.

Spiętrza się, wzdyma od nowa,
zaklęte wnętrze roztula
ślepa, potworna budowa:
KULA.

Władysław Sebyła

„OTWARCIE” - fragment

[…]. Teraz noc

o jasnym dniu się z chrzęstem karabinów skrada,

budzą się wilki, grzmi miarowy krok,

na wielkich placach wyją ludzkie stada.

Drżą rozsiane chmury i płyną fortece

po morzach, a po wielkiej i wezbranej rzece

głów ludzkich stada szczurów płyną,

stada szczurów łaknących krwi…

Czesław Miłosz

„O książce”

W czasach dziwnych i wrogich żyliśmy, wspaniałych,
nad głowami naszymi pociski śpiewały
i lata nie mniej groźne od rwących szrapneli
nauczały wielkości tych, co nie widzieli
wojny. W pożarze sucho płonących tygodni
pracowaliśmy ciężko i byliśmy głodni
chleba, cudów nieziemskich zjawionych na ziemi
i często, spać nie mogąc, nagle zasmuceni
patrzyliśmy przez okna, czy nad noce sine
nie przypływają znowu stada zeppelinów,
czy nie wybucha sygnał nowy kontynentom,
i sprawdzaliśmy w lustrze, czy na czole piętno
nie wyrosło, na znak, żeśmy już skazani.
W tych czasach nie dość było zawodzić słowami
czystymi, nad patosem świata wiekuistym,
była epoka burzy, dzień apokalipsy,
państwa dawne zburzono, stolice wrzecionem
kręciły się pijane pod niebem spienionem.
Gdzież jest miejsce dla ciebie w tym wieku zamętu,
książko mądra, spokojna, stopie elementów
pogodzonych na wieki spojrzeniem artysty?
Już nam z twoich kart nigdy nie zaświeci mglisty
wieczór na cichych wodach, jak w prozie Conrada,
ani chórem Faustowskim niebo nie zagada
i czoła zapomniany dawno śpiew Hafisa
chłodem swoim nie dotknie, głów nie ukołysze,
ani Norwid surowe nam odkryje prawa
dziejów, które czerwona przesłania kurzawa.
My niespokojni, ślepi i epoce wierni,
gdzieś daleko idziemy, nad nami październik
szumi liściem, jak tamten łopotał sztandarem.
Wawrzyn jest niedostępny nam, świadomym kary,
jaką czas tym wyznacza, którzy pokochali
doczesność, ogłuszoną hałasem metali.
Więc sławę nam znaczono stworzyć - bezimienną,
jak okrzyk pożegnalny odchodzących - w ciemność.

Rymkiewicz

„Przemiany”

Żyjesz i jesteś meteorem

lata całe tętni ciepła krew

rytmy wystukuje maleńki w piersiach motorek

od mózgu biegnie do ręki drucik nie nerw

Jak na mechanizm przystało

myśli masz ryte z metalu

krążą po dziwnych kółkach (nigdy nie wyjdą z tych kółek)

jesteś system mechanicznie doskonały

i nagle się coś zepsuło

Oto płaczesz

po kątach trudno znaleźć przeszły tydzień

linie proste falują - zamiast kwadratów romby

w każdym głosie słychać w całym bezwstydzie

Ostatecznego Dnia trąby

Otworzyły się oczy niebieskie

widzą razem witrynę sklepową i Sąd

przenika się nawzajem tłum - archanioły i ludzie

chmurne morze faluje przez ląd

ulicami skroś tramwaje w poprzek

suną mgliste rydwany

pod mostami różowe błyskawice choć grudzień

Otóż i jesteś umarły

w mechanizmie poruszają się kółka ale nie te

przez zepsucie się małej sprężynki

spadłeś piękny meteorze

na zupełnie inną planetę

„JEDENAŚCIE WIERSZY” (1938)

Na gmachy patrzę, sądy, place

z ufnością – młodych dni uciechą

- i widzę w przyszłych wód strumieniu:

pochody, łuny ponad strzechą,

a koni kwik i dzwony miast, i matek słyszę zawodzenie.

Czechowicz

„FRONT”

Ludzie w białych domach mówią to pole chwały

w niedzielę chodzą do kościoła i na białe procesje

ulicami czystymi w słońcu przebiega pies biały

w białym kwitnącym parku Zakochana czyta poezje

Ale tutaj nie ma wcale białości

w szarej ziemi rowy pełne brudnych żołnierzy

dym siny i różowy przechodzi do nas przez rzekę

nie białe żółte są kości

armatniego ataku ognisty prąd

na niebie nieustannie leży

to front

to zstąpienie do piekieł

„Przemiany”

Żyjesz i jesteś meteorem

lata całe tętni ciepła krew

rytmy wystukuje maleńki w piersiach motorek

od mózgu biegnie do ręki drucik nie nerw

 

Jak na mechanizm przystało

myśli masz ryte z metalu

krążą po dziwnych kółkach (nigdy nie wyjdą z tych kółek)

jesteś system mechanicznie doskonały

i nagle się coś zepsuło

 

Oto płaczesz

po kątach trudno znaleźć przeszły tydzień

linie proste falują - zamiast kwadratów romby

w każdym głosie słychać w całym bezwstydzie

Ostatecznego Dnia trąby

 

Otworzyły się oczy niebieskie

widzą razem witrynę sklepową i Sąd

przenika się nawzajem tłum - archanioły i ludzie

chmurne morze faluje przez ląd

ulicami skroś tramwaje w poprzek

suną mgliste rydwany

pod mostami różowe błyskawice choć grudzień

Otworzyły się oczy niebieskie

widzisz siebie - marynarza w Azji

a zarazem 3-letniego 5-letniego chłopca

na warszawskim podwórku

i siebie przed maturą w gimnazjum

namnożyło się tych postaci stoją ogromnym tłumem

a wszystko to ty

nie możesz tego objąć szlifowanym w żelazie rozumem

 

Myśli proste falują światy zaćmiewa wichura

gdzie wiatr dmie - gasną latarnie

trąba w ciemności ponura

i wołasz

WŁADYKO PRZYGARNIJ

 

Otóż i jesteś umarły

w mechanizmie poruszają się kółka ale nie te

przez zepsucie się małej sprężynki

spadłeś piękny meteorze

na zupełnie inną planetę

„ŻAL”

głowę która siwieje a świeci jak świecznik

kiedy srebrne pasemka wiatrów przefruwają

niosę po dnach uliczek

jaskółki nadrzeczne

świergocą to mało idźże

 

tak chodzić tak oglądać sceny sny festyny

roztrzaskane szybki synagog

płomień połykający grube statków liny

płomień miłości

nagość

tak wysłuchiwać ryku głodnych ludów

a to jest inny głos niż ludzi głodnych płacz

zniża się wieczór świata tego

nozdrza wietrzą czerwony udój

z potopu gorącego

zapytamy się wzajem ktoś zacz

 

rozmnożony cudownie na wszystkich nas

będę strzelał do siebie i marł wielokrotnie

ja gdym z pługiem do bruzdy przywarł

ja przy foliałach jurysta

zakrztuszony wołaniem gaz

ja śpiąca pośród jaskrów

i dziecko w żywej pochodni

i bombą trafiony w stallach

i powieszony podpalacz

ja czarny krzyżyk na listach

 

o żniwa żniwa huku i blasków

czy zdąży kręta rzeka z braterskiej krwi odrdzawieć

nim się kolumny stolic znów podźwigną nade mną

naleci wtedy jaskółek zamieć

świśnie u głowy skrzydło poprzez ptasią ciemność

idźże idź dalej

WŁADYSŁA W SEBYŁA

SZTAB

Na wielkiej mapie leżysz, na dokładnym planie.

I rzucasz w ogień swoje żelazne kompanje.

Tu są świecące szyny, a tu - bita szosa.

Tam ciurkiem ciekną ścieżki, tam są pola

[w kłosach.

Tu szumi las zielenią, a rzeka błękitem.

T am są łąki, mokradła, błota nieprzebyte.

Tu grunt spękał w wąwozy, rowy i kanały,

A nad tobą jest niebo, chmurami podarte

[w kawały:

W mroźne, zimowe noce i letnie południa

Dysząca gwiazd oddechem niezgłębiona studnia.

Już ci ożyła mapa. jest jak kawał ziemi,

Wyrwany z globu groźnym kopnięciem trzęsienia.

Jak bóg, z niezmierzonego patrzysz na nią

[ oddalenia.

I grzmotem ją tratujesz - i burzą płomieni.

Już się gotuje ziemia, już się ziemia pali.

Płyną zatrute chmury, siecze deszcz ze stali.

Za tym wzgórkiem pochyłym, za lasem wesołym

Haubice zaryją się w rolę jak woły.

I zaczną stękać ciężko, aż ziemia zadudni.

Żelazo rzygnie w niebo, jak woda ze studni.

Na tych łąkach kwiecistych, po pas w lepkim

[błocie,

\Vypadnie beznadziejnie trwać szarej piechocie,

Wypadnie szarym ludziom łazić, gwarzyć, kurzyć,

Strzelać i konać w szumie oszalałej burzy.

W tym zagajniku młodym, w metalowym świście,

jak kurz z drzew sypną batem kul zsieczone liśce:

Tam się trawę zapali, ziemię się zapali,

Żywa dusza nie przejdzie, kret się nie ocali.

A w te na omem polu zasieki i druty

Rzuci się grad granatów zwykłych i zatrutych,

Aż czarnoziem czarnymi fontannami buchnie,

Żołnierz skołowacieje, oślepnie, ogłuchnie,..

I przejdą po nim dymy, napojone gazem,

Zmiażdżą go gąsienice czołgów tonnami żelaza,

Skłują wściekłe kompanje nożem i bagnetem,..

A potem doktór przyjdzie z płótnem i lancetem

Zszywać poprute ścięgna, pchać kiszki do

[brzucha,

I chwytać śmierć za włosy, czy życie tli, słuchać.

Nad zieloną równiną,. w złotej mgle wieczoru,

Popłyną zgniłe chmury zielonego chloru.

Będą leżeć bez ruchu, umazani w glinie,

Ludzie o grubych ryjach, jak niewinne świnie.

Nad ogródki i kwiaty pocisk wyfrunie skrzydlaty

I głucho pękną w grządkach gazowe granaty.

A ponad miastem, w ciszy niedzielnej ukrytem,

Zaświszczą ciężkie bomby złowrogim skowytem,

Zatrzaskają motory w nieba oddaleniu...

...I nie zostanie z miasta kamień na kamieniu,..

Po tych błyszczących szynach i po szos graniCIe,

Ukryte w gęstej 'nocy rozgwieżdzonym sicie,

Będą ciągnąć pośpiesznie w eszelonach długich

Pociągi pełne jadła - i ludzi na ubój.

Tylko tego nie widać, nie widać na planie,

Ze we krwi, we krwi czerwonej brną kompanje!

Ze gdzieś na mokrem polu, na trawiastej łące,

T elefonista wbity w sieci drutów, dzwonków,

Zasłucha się w źródlany śpiew szarych

[skowronków. .

...I bluźnie, jak bluźnierstwem - krwią w niebo

[gorące L.

Ze młode, zdrowe chłopy, jak najgrubsze ziarno,

Będą sypać się w brózdy piaszczyste na marne,

Sypać się piachem, prochem... Nic z nich nie

[wyrośnie

...T ylko nikła trawka o wiośnie.

Tylko tego nie widać, nie widać na planie,

Ze tam są ludzie, ludzie - nie tylko kompanie,

I że krew jest czerwona, czerwona i dymi,

I że zalewa mapę jeziorem olbrzymim

„I znów tupot nóg sołdackich”

I znowu tupot nóg sołdackich,
i grzmiących sotni gwizd kozackich,
gwiaździsty nad Europą but,
i mrowi się ludami wschód.

A na zachodzie werbli trzask,
rozgwar motorów z nieboskłonu
i krok miarowy – wzywa łask
boga mocniejszych batalionów.

Ojczyzno moja, a ty trwasz
w żelaznym pogrążona gwarze,
światowidową mroczną twarz
zwracając w cztery strony wraże.

I marzy ci się chleb i miód,
i szklane domy w rodnych sadach,
i szczęśliwości pełen trud,
pod gałęziami lip biesiada.

A niebo wokół się czerwieni,
ocknął się kontuszowy trup,
przystają mędrcy przerażeni,
opustoszały widząc grób.

I znów? Czy znów? Kołowrót dziejów
w płonący krąg porywa nas,
skończyły się sny kołodziejów,
stalowy szumi groźny las.

Żelazne dęby dudnią głucho,
toczy się mur, żelazny bór.
Nad konarami, zawieruchą
znów szumi wiatr, znów śpiewa chór.
O mój rozmarynie...

MIŁOSZ

KOŁYSANKA”

Nad filarami, z których smoła ścieka,

W prowincji tej, gdzie salwa co dzień błyska,

Pod śpiew saperów o losie człowieka

Kołysze płacz dziecinny kołyska.

Kołysze, lula nowego bohatera

w zapachu ognia i spalonych zbóż.

Pluszczą pontony, tryska ptak zbudzony.

Roz – kwi – ta – ły pęki białych róż.

Nie śpiewajcie chłopcy, pieśni tej –

Porucznik mówi – bo zanadto smutna

I tak już w wodzie mokniemy po pas.

Nie bójcie się, tam w górze nie szrapnele –

Po prostu leci ogień sennych gwiazd

Małaczewski

„Czasy idą”

O, Sztuko polska, zawczasu się kórz:

Tyś potargała tę złotą nić,

Co pozostała ci po Norwidzie

Sromotę kryjesz girlandą róż,

A w obcym chadzasz wśród nas bezwstydnie,

Chcesz jenu u-żyć, ale nie żyć.

Idzie do świata wiek Parakleta

Drogami wojen, szlakami burz,

Niby wspaniały boski kometa

Z obliczem słońca, a w szatach zórz.

Idzie do Polski wiek Parakleta

Czasy nastają, zbliża się cud…

Jest gdzieś u naszych dziejowych wrót:

Wódz – Mąż Narodu – Harfiarz – Poeta.

Liebert

„rozmowa o Norwidzie”

Mówiono o Norwidzie, oprawnym we wstążki.

W zleconych rogach lśniącym na stole w salonie

Rzeki ktoś, do kart niechętnie przybliżając dłonie

- Wszystko jest tu niejasne, wolę proste książki

I dalej się o wierszach toczyła rozmowa

Jedni ganili ciemność, inni - zdań zawiłość.

Czy w wierszu jest prawdziwa, czy udana miłość?

Najpiękniejsza poezja to są zwykle słowa

Nagle wiatr rozwarł okno i won przywiał z ale).

Wszedł wieczór, za mm niebo różowe od chłodu

Ktoś cisnął białą różę między nich z ogrodu

Umilkli, obrażeni - i mówiono dalej

Dzięciołowski

„Cyprianowi Norwidowi”

Coś ty uczynił braciom swym Norwidzie,

Że lat pięćdziesiąt od twej śmierci idzie,

A oni… Boże!... prócz dziesięciu wiernych

Słów kochających twych i miłosiernych

Nie wzięli w serce!

(…)

Sprzeczne się ciała – rzekłeś – spaja ćwiekiem,

I wielkich zawsze grzebano powtórnie,

Lecz kto, Kamilu, jak ty był człowiekiem,

I człowieczeństwo stawił na koturnie,

Ten, mimo woli tych, dla których czystość

Myśli – chimerą w pogardzie imienia,

Bezosobowo wchodził w rzeczywistości

Przez pokolenia

Lechoń

„Norwid”

Imię twoje jak czarne i strzeliste cyprysy,

A wkoło – greckie kolumny.

Słowa twe – odskrobane starożytne napisy,

Ty – dumny!

Gdzie idziesz – głęboki aksamit traw

Malachitowy,

W ręku twoim – księga praw,

Sowa u głowy.

Historia układa fałdy swych szat

Nad wodami potoku.

Kraj nasz – ziemia,

Tysiąc lat

– Jednego roku.

Skąd masz róże? Ziemia leży

Śniegiem pokryta.

Idziesz, gdzie Kopernik w szubie, w mróz na wieży

Z gwiazd czyta.

Piechal

„Pożegnanie Norwida”

Tobie, Cieniu, wplątana w ostre zasieki i druty

armia trupów spalonych zawdzięcza śmierć za ojczyznę.

W sprzęt przybrany bojowy, w starą mundurów zgniliznę

stąpa korpus przez wrogów gazem do szczętu wytruty.

Inwalidów korowód szczudeł klekotem Cię żegna,

żre ich ogień gruźliczy, w płucach gotuje się flegma…

- Idą, idą, odchodzą i milkną w oddali.

Ziemia echo oddaje. Śpiew zalatuje koguci.

Jeszcze tylko na wzgórzu błysną w kolumnach ze stali,

lunatycznie świetliści, jakby z księżyca wykuci…

- Żegnaj, Cieniu straszliwy! […]

- Przeciw Tobie idziemy, Twoje zrodziły nas kości,

rytmem Twego rapsodu parci jak starą ostrogą –

aż się wola wyrówna i bohaterstwo uprości,

żyć chcą szerzej i wzniosłej, umierać ciszej i prościej!

……………………………………………………………………………….

Żegnaj – Cieniu…

„Głowa Norwida”

Nieco naprzód podana wypukłością czoła

głowa, naczynie pełne płomiennego ducha,

[…]

Jasność, ach jasność taka od tej głowy bije,

że się ją wchłania w siebie, lecz wzrok przed nią kryje,

i zamknąwszy powieki, widzi coraz szerzej,

i prawd się nie przejmuje już, ale w nie wierzy,

i podnosi się w sobie, i sobie ślubuje

być wiernym aż do śmierci temu, co się czuje,

i trwać w tym fanatyzmie jak w warowni Troi,

i być tam dla swych czasów, kim on był dla swoich…

Zaniewicki

„Rozmowa z Norwidem”

POETA:

[…]

Więc cie za życia nie dosłyszał nikt?

Woleli czekać aż spali cię męka,

co Milczeniem… piorunów zagłusza krzyk…

Norwidzie!

[…]

NORWID

Ludu! Cezarów bezcześcisz nim zginą,

albo uwielbiasz, lecz dla chwały własnej;

cenić nie umiesz: sławisz próchno, dym,

za życia chętnie kamienujesz… śliną,

a po śmierci: „Allejua! – Grób ma już za ciasny.

Wieszczu! Więc… na Wawel z nim!”

[…}

A gdy pomnik postawicie – pęknie!

… Chyba, że napis dacie: „ten, którym się chlubim,

Wyśmiawszy pierwej”.

Dobrowolski

[…] czymże jest praca?

Co wiemy o pracy?

[…]

praca jest, aby się powstało z ziemi.

NORWID - Pochwała pracy (fragm. poematu Promethidion)

Bo nie jest ś w i a t ł o, by pod korcem stało,

Ani s ó l z i e m i do przypraw kuchennych,

Bo piękno na to jest, by zachwycało

Do pracy – praca, by się zmartwychwstało.

Czechowicz

„Dom św. Kazimierza”

spokojnie miękko świeci chwila bez godziny

twarz opada nad książką rosa może granat

widzę zawsze samotny łuskę wód w złocie gliny

bór iskrzy się sosnami patrz gwiazda źródlana

gwiazda źródlana innych

 o wszystkie mosty paryża serce się tłukło tłukło

brooklyn przydeptał ręce spłynęły pasma krwi

notre dame we snach dygotała zbliżała twarz wypukłą

krzyknąć polska zbudzić się powieki smutne odwinąć

mógł sen lat wielu minąć ten także musi minąć

zamknięte drzwi

drzwi

 poranek płoty naprzeciw szyn kolejowych plątowisko

dzwon gasnący z kościoła wśród nawałnicy drzew

zakonnic śpiew

płacz dzieci chyba już wszystko

nie można chwiać się jak tamta sosna pod gwiazdą

palce na piórze zwinięte cierpko cierpiące

grają niby na flecie naszą syberię nasz dom

gonią przed oczy śniadą ról naszych gorącość

kraju bliski tak bliski że całujesz

setką ludzi ty chodzisz od skroni do skroni

bocianich gniazd żałujesz

i chleba kruszyny nie ronisz

kraju

fabryki ciepło ryczą do pracy łzę płoszą zaranną

nie można chwiać się jak sosna pod gwiazdą źródlaną

naród czeka i nie wie

stoi w adama głosie

sypia w juliusza śpiewie

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

przerwa przeczuwa finał

ubogim karawanem

za miasto do montmorency

wsuwa się trumna w ulicy cień od liści pstry

w deskach czemu czemu nie są z sosny

palec srebrnym pierścionkiem chudy i żałosny

uderza w sęki na wybojach

jedyna zbroja

a miasto jeszcze mosty tętnią

przeczucie chłodne jak dół wskazuje dłonią tę drogę

na wspólnej bratniej mogile wieńców nie będzie nie zwiędną

z bogiem prochu wielkości z bogiem

- - - - - - - - - -- - - - - - - - - -- - - - - -- - -

południe przechodzi tędy śpieszy się na zachód

zapominajcie okna o kadzidlanym zapachu

on jest wszystkim i niczym trzepoce lekki gołąb

stąpa ciężko po ziemi przeobrażalny jak blask

cięży progom zydlom stołom

 

on gdy szyby tej celi zasłania na płask

wielkie oblicze

wierszom daje imiona z kształtu trudu wyliczeń

smugami tęczowymi wiją się zwitki papieru

z niebieska smutne łaskawe lecz gorące

parzą i palą czoło jak bryzgi eteru

wychodzą niespodziewane strofy

wołają podnosząc dłonie

chaosu dosyć

linia koło koniec

 

zrywają się

pamiętasz konie

na antycznym łuku wspinające się prychające brązem

spadają

milczy bruk

także bez wieńców i wstąg

leżą na kamieniach w krąg

gruzy piorunami rozbite

 

myśli ładu i spękanych rąk

korabiami na falach błękitnych kartek

jakże daleko stąd

jakże daleko od lat 80-tych

są źrenice na paryż otwarte

 

bywa że pośród czadu czarnych lokomotyw

gdy ludzie chcą ułożyć linię szyn bardzo prosto

serafin schodzi z chmury z matowej pozłoty

pomagać dłoniom pierwszym aniołowym siostrom

pochyla się i blaknie to wola to i mus

a gdy prostował się nad stalą

rósł

kolorem się zapalał

pisząc na stołku w słońcu które ciosa izbę

ustaną palce także siostry serafinów

palce rozprute marzeniem ociekające przez liczbę

ku dołom rozkopanym ku rudawym glinom

linią inną

ach patrz duch młot upuścił na szyny i szpały

duch w skrzydłach jęczy z nagła taje w atmosferze

przy dzwonie rękopisy polskę obsiewały

kto anioła wyzwolił z obłoku sam nie żył

spokojnie miękko świeci chwila bez godziny

ostrzą się na kamieniu zórz lotki jaskółkom

bramo przytułku okna przytułku

tej nocy łuski sekwany zabrzękną

norwid

brzęk wszerz niemieckiej krainy

do wisły doleci

a tam struny w fortepianach pękną

Timofiejew

„Wiersze w wierszach”

Trzeba nam oczu prostych, aby inaczej patrzeć,

a wtedy wszystko obce będzie rzewnie bliskie

i każdy z szacunkiem długo i rozpacznie

znajdzie – człowieka znajdzie, gdy praca nazwiskiem.

- Na myśli Norwid, lecz w katedrze z jego kart

dotąd duch średniowiecza wpół gasnąc się chwieje.

Ocean czy garść piasku? Szpital, w którym zmarł

może coś domówił… Lecz jedno istnieje.

Że raczej tłuc kamienie albo rąbać drwa,

niż się pogodzić z światem, gdy bywa nieprawy!

- Cóż zatem? Rąbiesz, on zaś – patrzaj – dalej trwa.

I sztandar twój wysoki, ale obok – krwawy…

W pół nieba wiał zawiewał, ziemią drżenie szło,

przez miasto, prężąc mięśnie, gdy szli robotnicy.

Czułem ten krok historii i słyszałem głos,

ale nie z głębi niebios, lecz z gardła ulicy!

[…]

Wszystkim lądom naprzeciw i wiatrom przestrzennym

idę. Idę i powitalnym odpowiadam śpiewem

Sebyła

„Koncert egotyczny. Poemat refleksyjny”

Jakże to łatwo zmącić świata słowami

i podejrzewać głębię w mętnej studni,

gdy w przezroczystej sięgniesz dna oczami.

choć piasku ręką dostać znacznie trudniej.

Tak proste słowa trudno się tłumaczy,

a zbyt zawiłe piękno często nic nie znaczy.

/

Trudno brnąć przez gąszcze słowa,

Które nie mówi prawdy. Kłamie mowa.

Kłamiąc, buduje świat, którego nie ma.

[…]

Słowa – to czynów mity.

Słowa, słowa… Jak nam wyjść z pustyni,

którzy szukamy prawdy tego świata?

Piach słowo, którym lada wiatr pomiata

i lotnym pyłem prosto w oczy dymi,

i łudzi majakami palm, co nie istnieją

Słomiński

„Smutno mi Boże” – fragment

Że z podróży dalekiej do ojczyzny płynę
I że się serce z piersi wyrywa bezradnie,
I że mnie czeka niebo ojczyzny mej sine,
że już gwiazd nie zobaczę, co błyszczą jak żadne,
że mnie szelestem tkliwym żegna ciche morze -
Smutno mi, Boże!

Dzikie nade mną płyną na północ łabędzie,
Lecz znów przyfruną nad morze, gdy zechcą.
że tam się urodziłem, gdzie przyjąć mnie nie chcą.
że kraj ojczysty, kiedyś był piękny w legendzie.
że mnie przeklina język, w którym tworze -
Smutno mi, Boże!

Baliński

„W drodze”

Cały świat jest ojczyzną. Nie ma krajów obcych,

Tylko czas, co je spaja i dzieli jak chłosta.

Jednakowo jest wszędzie. I na to wędrowcy

Spotykają się z sobą, żeby znów się rozstać.

Domem jest każdy hotel. W nim, jak ja, podróżni

Budzą się czasem nocą, co szeleści trwożna,

I w przerażeniu widzą świat mniejszy od serca.

Uciec z niego inaczej, niż przez śmierć nie można

„O podróżnikach”- Fragment

[…] mus, z którym na świat przyszli, każe gnać im

Po ziemi […].

Mus ten wiecznie im oczy maże mgłą przestrzeni,

Przerzuca przez ocean i pustynię parną,

Każe, jak myśli, kraje i okręty zmieniać,

Ogarniać wiecznie ziemię, której nie ogarną

„Ślad”

Na Libanie w dzień miętą pachnący i makiem,
W ogrodzie ubielonym migdałowym majem,
Rzekł siwy Arab do mnie: Ty jesteś Polakiem.
Wiem. Jedziesz z kraju, który poetów jest krajem.

Wiem od ojca, co kraj twój w głębi serca pieścił

I wspominał nam zawsze o jednym Polaku,

Który tu kiedyś wiosną żył przez dni czterdzieści

W klasztorze misjonarskim przy cedrowym szlaku.

[…]

Od tej wiosny minęło wiosen co niemiara

I tysiące księżyców wschodziło na schadzki,

Nazywał się… nie pomnę już… poczekaj… zaraz…

Słowacki!

Iwaszkiewicz

„Europa”

Za ciasno nam. Rzeki nasze wysychają

I stają się coraz płytsze, zmieniają się w stęchłe kałuże;

Fabryczne miasta rosną, na łąkach kopalnie torfu,

Zamiast wysokich topoli dymią czarniawe kominy.

Kazano nam wielbić ulicę, czcić beton, żelazo i kamień;

Mówią nam: mosty spiętrzone są wyższe od wszystkich idei,

Kwiatów białych zawieję zastąpi dziś pary pióropusz.

W kałużach już tylko na drogach odbija się nieba okrawek,

Obłoki z podwórza domów zdają się - ptaki dalekie.

Przelatują, przelatują, przelatują obłoki nad miastem.

Oddechu złapać nie można, trwoni się najświeższe chwile,

Nie można się zamyślać, samochody lecą jak motyle,

Jak ćmy snują się w świetle szare automobile.

Jak werbel tysiąca tysięcy brzmią rozpędowe koła.

Za ciasno nam. Okno otwieram i patrzę na morze nocy,

Jak zwolna zalewa miasto, czerwoność zacierając,

Jak z czernią zatapia mury, kominy do wież podobne i wieże,

Jak czarnym gorącem przykuwa sen mój i moich współbraci.

Schodzimy się czasem w kawiarni, zbieramy się wkoło stolika,

I nikt z nas naprawdę nie dyszy i jeden drugiego nie słyszy.

Tylko patrzymy w oczy podobne do stawów zakwitłych.

Za ciasno nam. Stąd zadźwięczały w naszych powieściach pagody.

I zobaczyliśmy z okna odległy szczyt Gaurizankar.

Stąd to Murzynów rój począł nam znosić sorbety.

Na próżno, na próżno się sili omdlała dziś wyobraźnia;

Okręt wydawszy żagle stoi i czeka na drogę.

Oto się jeden pochylił, zoczył nieba odbicie w kałuży

I mówi: popatrz, to niebo jest takie jak w Europie,

Obłoki tak samo mijają i kwiaty jak w Polsce są.

[…]

I oto żagle zmienione, i ster inne bierze kierunki,

Nawraca nawa wysoka brużdżąc ocean obcy.

Wszyscy u burty skupieni patrzą, wciąż patrzą, wciąż patrzą,

Czy nie zobaczą w oddali starego lądu Europy.

Ziemia, rzucona niebacznie, z wód się wynurza [...].

- Ziemio nasza kochana, ziemio, którą chadzał Mickiewicz.

Sługi my twoje jesteśmy, synowie marnotrawni,

Nie damy ci zginąć ni umrzeć, nową oddamy ci krew.

Ziemio nasza kochana, ziemio, którą chadzał Mickiewicz. Sługi my twoje jesteśmy, synowie marnotrawni,

Nie damy ci zginąć ni umrzeć, nową oddamy ci krew.

Stanisław Baliński

„Elegia o ziemi rodzimej”

Gdzie jesteście, białe domy, zielone ogrody,

Łąki szare, stawy siwe, gdzie jesteście?

Pod powieką was widzę jak we śnie,

Długie, długie kresowe wody.

[…]

Będę łowił te błahe wspomnienia,

Które, będąc jeszcze chłopcem,

Odkładałem przezornie na przyszłość,

By ten kraj mi się nie stał zbyt obcy.

I powrócę. I odjadę. Znów wrócę.

Ale każdy mnie powrót oddali,

Bo nie umiem kochać tej ziemi,

Bez której umarłbym z żalu.

IŁŁAKOWICZÓWNA

„Do Wilna” - fragment

O miasto moje, nie znane mi twoje widnokręgi.

[…]

Ja, która nie mam domu ani stałego osiedla,

widzę cię myślą czasami, śród twoich dębów i jedli.

Jak ktoś osierocony wspomina daleką familię,

tak ja cię – dalekie – wspominam i górę Trzykrzyską i Wilię,

i myślę jak ktoś wygnany, czyje przepadło i miano:

a gdyby tam powrócić – jak by mię też spotkano?

IWASZKIEWICZ

"NAD SINYMI BRZEGAMI ROSI..."

Chciałbym ujrzeć wód szeroki płat

I niebo i pole wzniesione.

I nie myśleć, że ten cały świat

To moje życie ukradzione.

[…]

Spojrzeć w głąb zielonych dzisiaj wód

I zobaczyć twarz od lat sczerniałą.

[…]

Jak wiele przeszło. Jak mało zostało.

MIŁOSZ

„W MOJEJ OJCZYŹNIE”

W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę,
Jest takie leśne jezioro ogromne,
Chmury szerokie, rozdarte, cudowne
Pamiętam, kiedy wzrok za siebie rzucę.

I płytkich wód szept w jakimś mroku ciemnym,
I dno, na którym są trawy cierniste,
Mew czarnych krzyk, zachodów zimnych czerwień,
Cyranek świsty w górze porywiste.

Śpi w niebie moim to jezioro cierni.
Pochylam się i widzę tam na dnie
Blask mego życia. I to, co straszy mnie,
Jest tam, nim śmierć mój kształt na wieki spełni

CZECHOWICZ

Przez Kresy”

monotonnie koń głowę unosi

grzywa spływa raz po raz rytmem

koła koła

zioła

terkocze senne półżycie

drożyną leśną łąkową

dołem dołem

polem

nad wieczorem o rżyska

księżyc ciemny czerwony

wołam

złoty kołacz

nic nie ma nawet snu tylko kół skrzyp

mgława noc jawa rozlewna

wołam kołacz złoty

wołam koła dołem polem kołacz złoty

Jan Lechoń

Marsz Drugiego Korpusu

Przez te same doliny, tymże Tybru brzegiem
Znów idą jak przed laty ściśniętym szeregiem,
I płynie ta, co tutaj kiedyś się zrodziła,
"Piosenka stara, wojsku polskiemu tak miła".

Jakąż drogę odbyłaś, aby raźnym chórem
Znów dźwięki Twe zabrzmiały pod włoskim lazurem,
By mógł Cię żołnierz tułacz na nowo zanucić,
Przez ileż przeszłaś granic, ażeby tu wrócić

Od śniegów szłaś Sybiru do pomarańcz gaju
I teraz z żołnierzami powracasz do Kraju,
I żadna siła złego ni przemoc olbrzyma,
Stająca Ci na drodze - dojść Cię nie powstrzyma.

Nowe kości się kładą na tych, co już leżą,
Przesiąknięta krwią ziemia krwią nasiąka świeżą,
Ktoś upadł i do Kraju wyciąga swą rękę,
Lecz inni idą dalej, śpiewając piosenkę.

I kiedy trakt Cezara pod ich krokiem dudni,
Słyszą dzwonek na nieszpór i żuraw u studni
I niosą dniem i nocą sztandary niezdarte,
I przejdą, przejdą Tyber i Wisłę, i Wartę.

Rejtan

Kiedy wszystko struchlało z obawy Moskali,
On na progu się sali jako kłoda wali
Z tą jedną myślą w głowie: "Ja wszystko ocalam",
Rozdziera swoje szaty, krzycząc: "Nie pozwalam!"
Sto ramion niezlękłego uchwyciło męża,
I oszalał i umarł. Lecz to on zwycięża.
Bo parę lat zaledwie - jest to chwila prawie -
I oto się nad polem chwieje piórko pawie,
Hurmem chłopi z kosami biegną polną steczką
I nakryli armaty krakowską czapeczką.
I oto wszyscy naraz wznieśli wolne głowy,
Spójrz! Oto idą boso, lecz przez gaj laurowy,
Dłoń twarda, co pług dotąd prowadziła w polu,
Niesie sztandar wolności do bram Kapitolu,
I idą, idą nasi, bijąc w tarabany
I myśląc o swej Basi, w kraju zapłakanej.

Przypowieść

Żołnierz, który zostawił ślady swojej stopy
Na wszystkich niedostępnych drogach Europy,
Szedł naprzód, gdy nie mogli najbardziej zajadli,
I wdzierał się na szczyty, z których inni spadli,
Zdobywszy wolność innym dłońmi skrawionemi,
Dowiedział się nareszcie, że sam nie ma ziemi.
I wtedy któs rozumny, nie rozumny szałem,
Powiedział mu: "Od dawna wszystko to wiedziałem,
Wiedziałem, że nikt twoich ran ci nie odwdzięczy,

Bo czym krew, co płynie, przy złocie, co brzęczy,
I nigdy nikt nie liczył leżących w mogile,

Bo czym jest duch anielski przy szatańskiej sile?
Jak żal mi, że ci oczy nareszcie otwarto!
I powiedz sam mi teraz, czy to było warto."
A żołnierz milczał chwilę i ujrzał w tej chwili
Tych wszystkich, którzy legli w cudzoziemskim grobie,
Co mówili: "Wrócimy", nie myśląc o sobie.
I widzi jakichś jeźdźców w tumanach kurzawy,
I słyszy dźwięk mazurka i tłumu wołanie.
Dąbrowski z ziemi włoskiej wraca do Warszawy.
"Czy warto...?" Odpowiedział: "Ach! śmieszne pytanie!"

KNIAŹNIN I ŻOŁNIERZ

W czarnym stroju, kwiatkami dziwacznie przybrany,
Nad woda, w starym parku, przy pasterskiej chacie,
Snuł się niegdyś w Puławach Kniaźnin obłąkany.
Który rozum postradał po Ojczyzny stracie.

Goniąc wzrokiem motyle świecące się w słońcu,
Wpatrzony w małe ziółka i ślimaków Różki

Dożywał dni, nieświadom, co było na końcu,
Ani cierpień rodaków, ni losu Kościuszki.

Aż kiedyś, powracając z dalekiej swej drogi,
Gdy tamten oszalały po alejach błądził,
Ujrzał młody go żołnierz, co sunął bez nogi,
Popatrzał nań i szepnął: "Dobrześ się urządził".

Lutnia po bekwarku

Jakże mocno w południe pachną lipy w parku
I jaki chłód od rzeki, jak jej rzeźwość wabi!
Teraz siano skoszone na łące się grabi.
Nastarej ławce leży lutnia po Bekwarku.

Świerszcz zagrał, i na lutni drgnęła struna czysta,
Widzę, że padł na ławkę złoty słońca promień.
O lutnio! Nie chcę szczęścia, ani oszołomień,
Lecz chcę cię dotknąć ręką, niegodny lutnista.

Już zmilkły sarabanda i włoska pawana,
Wzeszły gwiazdy na niebo, jest cisza dokolna.
I wtedy Jan de dotknął. I pod ręką Jana
Zadrgałaś jak plusk rzeki, jak muzyka polna.

W lasach zwierz się przemyka, w wodach od ryb czarno,
Pełne ludu gościńce, słońca biją łuny,
Organami brzmi kościół, rynki - ciżbą gwamą,
A on pogląda w niebo i stroi twe struny.

Kto jesteś, o młodzieńcze, który oto nocą,
Strząsając pył księżyca z uwieńczonej głowy,
Jak senny suniesz, w struny bijesz z całą mocą,
Goniąc znikły w alei cień sukni balowej?

Ktoś bzu gałąź pod oknem poruszył liliową.
Fo powiał wiatr wiosenny i okno odmyka.
Stoję w oknie i słucham, jak płynie muzyka.
Myślałem, że zapomnę. Pamiętam na nowo.

Wierzyński

Biblia polska

To nie są wiersze, poematy
I polonezy karmazynów:
To biblia, w której polskie światy
Z ojców przenoszą się na synów.

"Dziady", "Irydion", "Pan Tadeusz"
Lub "Kordian" - policz owe dzieła
I na pokoleń śpiew je przełóż -
Co w nich zagra? - Nie zginęła.

Sułkowski, który padł w Kairze,
Dlatego znów się śnił piechurom
W Tobruku nocą. On tam krzyże
Ustawiał swoim sobowtórom.

Dlatego żadnej skazy nie ma
W Norwida twardym, dumnym łuku,
Pod którym przeszedł pogrzeb Bema
I rytmem grzmiał, jak w armat huku.

Dlatego oczy napełnione
Dziecięcym i anielskim żalem
W ojczystą obracając stronę
Eloe marła za Uralem.

Sybirski jeniec żył udręką,
By na wolności z krwi i z dymu
Światu zwycięską podać ręką
Z Monte Cassino klucz do Rzymu

Dlatego nie w tym fantazji,
To nie poezja i dramaty -
Cała Europa, trochę Azji,
Ach, jakże nasze, polskie światy!

Żołnierz z nich sobie tekst wybierał,
Gdy dla ojczyzny lata młode
Na froncie wszystkich lądów sterał
Albo z okrętem szedł pod wodę.

Bo żołnierz powstał z biblii starej
I sercem ją ogarnął bystrem
I poowijał ją w sztandary
I z takim szedł się bić tornistrem.

Więc to nie wiersze ani słowa,
Relikwie marzeń i pamiątek:
Tak jak w Genezis tam się chowa
Naszych od Boga sił początek.

Wystarczy zdjąć z nich znak symboli,
Jak okiennice z okien domu,
A ujrzysz wszystko co cię boli,
Co kochasz, pieścisz po kryjomu.

I w burzy, która śmiercią wieje,
Która porwała cię za młodu,
Zobaczysz wolność i nadzieję

Do moich zmarłych

Zmarli moi, nie opuszczajcie mnie!
Tylko przy waszej śmierci bliski jestem życia,
Tylko wspomnienie o was nie zmniejsza mi świata,
Tylko wy, nieskalani, uszliście rozbicia,
Tylko śród was mam ojca i matkę, i brata.
Tylko wasze istnienie jest mi tu konieczne.
Tylko za wami iść mi, iść na wieki wieczne.

Zmarli moi, pozostańcie przy mnie!
Tylko przez was nie ginie to. co kiedyś było,
Tylko przez was zabliźnia się czas poszarpany,
Tylko przez was pojmuję mą przyszłość zawiłą,
Tylko w was śmierć i życie nie krwawią jak rany,
Tylko na was się godzą i w was nie są sprzeczne,
Tylko za wami iść mi, iść na wieki wieczne.

Zmarli moi, pomóżcie mi!
Tylko przez was się budzi moja wiara ze snu,
Tylko przez was dosięgam jej siły w pokorze,
Tylko wy mnie wznosicie nad próbę doczesną,
Tylko z wami podejmę i przejdę ją może,
Tylko z was mnie oświeca, co jest ostateczne,
Tylko z wami iść mi, iść na wieki wieczne.

Zmarli moi, usłyszcie mnie!
Tylko tą ludzką mową mówić do was mogę.
Tylko tą ziemią zdążać, która was poczęła,
Tylko to niebo wspomnieć i pola. i drogę,
Tylko to miasto w gruzach, zburzone w nim dzieła,
Tylko za wami, coście szli w łuny tameczne,
Tylko za wami iść mi, iść na wieki wieczne.

Amen.

Władysław Broniewski

Bagnet na broń

Kiedy przyjdą podpalić dom,
ten, w którym mieszkasz - Polskę,
kiedy rzucą przed siebie grom
kiedy runą żelaznym wojskiem
i pod drzwiami staną, i nocą
kolbami w drzwi załomocą -
ty, ze snu podnosząc skroń,
stań u drzwi.
Bagnet na broń!
Trzeba krwi!

Są w ojczyźnie rachunki krzywd,
obca dłoń ich też nie przekreśli,
ale krwi nie odmówi nikt:
wysączymy ją z piersi i z pieśni.
Cóż, że nieraz smakował gorzko
na tej ziemi więzienny chleb?
Za tę dłoń podniesioną nad Polską-
kula w łeb!

Ogniomistrzu i serc, i słów,
poeto, nie w pieśni troska.
Dzisiaj wiersz-to strzelecki rów,
okrzyk i rozkaz:
Bagnet na broń!

Bagnet na broń!
A gdyby umierać przyszło,
przypomnimy, co rzekł Cambronne,
i powiemy to samo nad Wisłą.

Ballady i romanse

Słuchaj dzieweczko! Ona nie słucha...
To dzień biały, to miasteczko..."
Nie ma miasteczka, nie ma żywego ducha,
po gruzach biega naga, ruda Ryfka,
trzynastoletnie dziecko.

Przejeżdżali grubi Niemcy w grubym tanku.
(Uciekaj, uciekaj Ryfka!)
"Mama pod gruzami, tata w Majdanku..."
Roześmiała się, zakręciła się, znikła.

I przejeżdżał znajomy, dobry łyk z Lubartowa:
"Masz, Ryfka, bułkę, żebyś była zdrowa..."
Wzięła, ugryzła, zaświeciła zębami:
"Ja zaniosę tacie i mamie."

Przejeżdżał chłop, rzucił grosik,
przejeżdżała baba, też dała cosik,
przejeżdżało dużo, dużo luda,
każdy się dziwił, że goła i ruda.

I przejeżdżał bolejący Pan Jezus,
SS-mani go wiedli na męki,
postawili ich oboje pod miedzą,
potem wzięli karabiny do ręki.

"Słuchaj, Jezu, słuchaj, Ryfka, sie Juden,
za koronę cierniową, za te włosy rude,
za to, żeście nadzy, za to, żeśmy winni,
obojeście umrzeć powinni."

I ozwało się Alleluja w Galilei,
i oboje anieleli po kolei,
potem salwa rozległa się głucha...
"Słuchaj, dzieweczko!...Ona nie słucha...

Żołnierz polski

Ze spuszczoną głową powoli
idzie żołnierz z niemieckiej niewoli.

Dudnią drogi, ciągną obce wojska,
a nad nimi złota jesień polska.
Usiadł żołnierz pod brzozą u drogi,
opatruje obolałe nogi.

Jego pułk rozbili pod Rawą,
a on bił się, a on bił się krwawo,

szedł z bagnetem na czołgi żelazne,
ale przeszły, zdeptały na miazgę

Pod Warszawą dał ostatni wystrzał,
potem szedł. Przez ruiny. Przez zgliszcza.

Jego dom podpalili Niemcy
A on nie ma broni, on się nie mści...

Hej! ty, brzozo, hej ty brzozo-płaczko,
smutno szumisz nad jego tułaczką,

opłakujesz i armię rozbitą
i złe losy, i Rzeczpospolitą...

Siedzi żołnierz ze spuszczoną głową,
zasłuchany w tę brzozową skargę,

bez broni, bez orła na czapce,
bezdomny na ziemi - matce.

Krzysztof Kamil Baczyński

Mazowsze

1
Mazowsze. Piasek, Wisła i las.
Mazowsze moje. Płasko, daleko –
pod potokami szumiących gwiazd,
pod sosen rzeką.

Jeszcze wczoraj słyszałem trzask:
salwa jak poklask wielkiej dłoni.
Był las. Pochłonął znowu las
kaski wysokie, kości i konie.

2
Zda mi się, stoi tu jeszcze szereg,
mur granatowy. Strzały jak baty. (powstanie listopadowe)
Czwartego pułku czapy i gwery
i jak obłoki – dymią armaty.

3
Znowu odetchniesz, grzywo zieleni,
piasek przesypie się w misach pól
i usta znowu przylgną do ziemi, (zapowiedź powstania styczniowego)
będą całować długi świst kul.

Wisło, pamiętasz? Lesie, w twych kartach
widzę ich, stoją – synowie powstań
w rozdartych bluzach – ziemio uparta –
- jak drzewa prości.

4
W sercach rozwianych, z hukiem dwururek
rok sześćdziesiąty trzeci.
Wiatr czas zawiewa. Miłość to? Życie? (powstanie styczniowe)
Płatki ich oczu? Płatki zamieci?

5
Piasku, pamiętasz? Ziemio, pamiętasz?
Rzemień od broni ramię przecinał, (żołnierze Piłsudskiego 1918)
twarze, mundury jak popiół święty.
Wnuków pamiętasz? Światła godzinę?

6
I byłeś wolny, grobie pokoleń.
Las się zabliźnił i piach przywalił.
Pługi szły, drogi w wielkim mozole,
zapominały.

7
A potem kraju runęło niebo.
Tłumy obdarte z serca i z ciała,
i dymił ogniem każdy kęs chleba, (wrzesień 1939)
i śmierć się stała.

Piasku, pamiętasz? Krew czarna w supły
związana – ciekła w wielkie mogiły,
jak złe gałęzie wiły się trupy
dzieci – i batów skręcone żyły.

Piasku, to tobie szeptali leżąc,
wracając w ciebie krwi nicią wąską,
dzieci, kobiety, chłopi, żołnierze:
"Polsko, odezwij się, Polsko."

Piasku, pamiętasz? Wisło, przepłyniesz
szorstkim swym suknem po płaszczu plemion.
Gdy w boju padnę – o, daj mi imię,
moja ty twarda, żołnierska ziemio.

Historia

Arkebuzy dymiące jeszcze widzę,

jakby to wczoraj u głowic lont spłonął

i kanonier jeszcze rękę trzymał,

gdzie dziś wyrasta liść zielony.

W błękicie powietrza jeszcze te miejsca puste,

gdzie brak dloni i rapierów śpiewu,

gdzie teraz dzbany wrzące jak usta

pełne, kipiące od gniewu.

Ach, pułki kolorowe, kity u czaka,

pożegnania wiotkie jak motyl świtu

i rzęs trzepot, śpiew ptaka,

pożegnalnego ptaka w ogrodzie.

Nie to, że marzyć, bo marzyć krew,

to krew ta sama spod kity czy hełmu.

Czas tylko warczy jak lew

przeciągajac obłokow wełną.

Płacz, matko, kochanko, przebacz,

bo nie anioł, nie anioł prowadzi.

Wy te same drżące u nieba,

wy te same róże sadzić jak głos

na grobach przyjdziecie i dłonią

odgarniecie wspomnienia i liście, jak włos

siwiejący na płytach płaskich.

Idą, idą pochody, dokąd idą,

których prowadzi jak wygnańcow laski

ląd krążący po niebie. A może

niebo po lądzie dmące piaskiem

tak kształt ich zasypuje. Jak noże

giną w chleb pogrążone - tak oni

z wolna spływają. Piach ich pokrywa.

Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni.

dn. 8.III.42 r.

„o miasto miasto…”

O miasto, miasto - Jeruzalem żalu,

gdzie wsparte o kolumny każde drzewo krzyżem

nad cieniem mijającym jak cieniem koralu,

który jak płomień niewidzialny liże

stopy zwycięzców i tych, którzy leżąc

pod płytą blasku, w cień blasku nie wierzą.

Miasto niewiary czym ty jesteś stojąc

we wszystkich ziemiach, w ognisku i w boju,

czymże ty jesteś i co niesiesz w sobie,

że jesteś na człowieku jak wieniec na grobie

i rodzisz tylko bezgłowe kamienie

i sen, gdzie nie śniąc

nie odwalone jesteś gromów brzemię

i martwą pieśnią.

Sen, sen upiorów, gdzie na kwiatach leżą

ludzie ciosem znużenia padli przed wieczerzą,

ludzie u stołów pańskich siadający którzy

szable splatają w dole, a kwiaty na górze.

Nic nie widzący w nikogo wpatrzeni,

wielcy na krzywdę ludzką, mali na cierpienie.

Upadający, przez ciało chcąc stanąć

i żagwią wznieść pomniki, żagwią umaczaną

w ciałach tych, co nie wierząc - nie wiedzą i proszą

i których tylko potem anioły podnoszą

jak liść jesienny w baśni i prostując bożą

ręką - tak ukołyszą, aż w Bogu odtworzą.

A ci jak huragany wszczęte wianiem płaszcza

są, choć przez grozę, silni, gdzie armaty paszcza,

gdzie dłoni uderzenie, i tak są zwycięscy

w chwili zbrodni na wieczność odtworzeni w klęsce.

O wielcy których siłę nazywają słabość,

bo śpi w nich jak pomruki lawiny i czeka

na czas wiary, na znamię, na grom i człowieka,

na burzę planet, na rzeczy nazwanie.

A że z nich tworzą trumny, co w ziemi zwyciężą,

są zwani słabość, że nie ma oręża,

że nie ma na zwaliskach kwitnącego sioła,

że nie rozdepczą małych, bo światło anioła

jest nie przeciw małości, ale obok - znacząc:

wielkość ciał przerastaniem, nie małych rozpaczą.

marzec 42 r.

Kazimierz Wierzyński – „Wolność tragiczna” – fragmenty

NOC NARODOWA (fragment 1 - rzeczywistość)

Ręce zbite u ramion niech z hukiem odpadną,

Nie chcę więcej do góry wzlatywać! Mnie na dno,

Na sam dół zstąpić trzeba stopami żywemi,
Deptać proch, co mię krztusi, i nędzę tej ziemi,
Napoić się goryczą, porównać z nicestwem.
Wołaliście mnie stamtąd. Więc zszedłem. I jestem.

NOC NARODOWA (fragment 2 - literackość)

Mam zaczynać – mówicie – raz jeszcze od nowa
Trud, który gnębi srożej, niż noc narodowa,
Garb mi rzucił na plecy i spokój zagrabił,
Zaczynać, żebym skończył? Ja wiem już! Bym zabił.

Za wszystkich mam raz jeszcze wziąć siebie truciznę,
Lata przeliczyć wasze, ugorze i żyzne,

Wszystek czas jadowity, co pełznie w was gnuśnie,

Rozjątrzyć, aby zląkł się i zadrżał, nim uśnie,
Nim po kościach przecieknie, jak ślina przez usta,

Czas śpiący w worku sławy, wielkość Polski pusta.

SZAFOT (całość – rzeczywistość)

Pan prezydent wyjechał z białego pałacu
Powozem w białych koniach, w biały dzień śnieżysty.
Czemuż to mu nie grają fanfary asysty,
Czemu nie krzyczą bębny gdzie jedzie i na co?

Pan prezydent ma kląć się, przysiąc narodowi
Pierwszy raz na wolności i pierwszą przysięgą.
Wiatr ciągnie alejami i targa ich wstęgą,

Sto lat czekały drzewa i naród – gotowi.

Żywy mur, prosta droga, karły czy olbrzymy
Z kalwarii buntów nocnych, klęsk i upokorzeń
Tej grudy się dorwali, czepili, jak korzeń,
By doczekać się pierwszej nie przegranej zimy.

Zacięli się, zastygli szkieletem na mrozie

Aż wystali, wytrwali – i parzą z daleka,

Tak że miastu zadrgała pod szronem powieka:
Ulicą jedzie wolność rozparta w powozie.

Nie trzeba trąb. Bez fanfar świat dowie się o tem,
Że ocknęli się w słupach zamarzłych pośnięci,
Że rośnie tłum, przybiera… Że biegną studenci
Bić go, bić kamieniami i obrzucać błotem.

Pan prezydent wyjechał z białego pałacu
Trumną na piramidzie wzniesiony na szczyty,
Pierwszy raz na wolności – w tym kraju – zabity.
Teraz już śpi, najwyższy, i nie pyta za co.

Wyszło miasto i kroczy, posłowie i naród,
Pomieszani z oślepłym nieszczęściem zbrodniarze.
Wiatr ciągnie alejami, krwi skrzepłej nie zmaże,
W tej ziemi się zalęgnie na pomstę i zaród.

Lecz jest w tym mieście jedna powieka, co w grozie
Zapadła tak okrutnie, że więcej nie błyśnie:
Sam został z buntem, klęską i hańbą w ojczyźnie,
I zaciął się i zastygł szkieletem na mrozie.

SULEJÓWEK (fragment - rzeczywistość)

Skończyłem pisać książkę o wojnach i królach,
O pożarach, co w sercu wygasnąć nie mogą.
Jak tu cicho i dobrze, gdy nie ma nikogo,
Prócz dzieci na werandzie i żony przy ulach.

SAMOTNOŚĆ (całość – rzeczywistość)

Nocami wraca dawność, dwór stary i matka,
I jesień w okiennicach i na polu złoto,
Lasy niewyszumiane nigdy do ostatka
I wiatr, co w każdej sośnie śpiewał wajdelotą.

I cóż się odmieniło? Przez okno stąd patrzę.
Na wiosnę, którą w parku rozprzędły słowiki,
Nieme bóstwa z poetą mówiące w teatrze,
Gdzie kamień się przemienia w żywą twarz Niki.

Tak samo wiatr ten szumi, taka sama głusza
Tylko, że mnie już świat ten, jak ongi za młodu
Nie porywa natchnieniem i więcej nie wzrusza.
Za dużo znam ciemności, za dużo- narodu.

Jesiennieje mi ziemia przez okno jak wtedy,
Nieotrząsła się z grobów i wstała trująca.
Z kimże dzielić się szczęściem tych trudów i biedy,
Gdy ludzki żal nadludzką samotność zamąca.

Wywyższałem was dumnie, ponad samych siebie,
Niosłem tam, gdzie się moja tylko moc utrzyma.
Jeśli patrzę dziś w okno- tamtą dawność grzebię.
I tę Nikę chłodnymi oglądam oczyma.

Bo zostało mi jedno, czego już nie zmienię
I z czym was tu zostawię odchodząc daleko:
Wasz naród nieskruszony przez moje sumienie,
Widok, który mnie ogniem piecze pod powieką.

Rok 1914

Wymodlili ją wreszcie poeci, prorocy
I z niewoli jak z torby wyjęli pielgrzymiej,
Patrzą w ogień pisany zygzakiem po nocy:
Czy to pali się serce, czy to świt się dymi.

Nie wierzą oczom własnym - a któż im uwierzy
I kto przejrzy w uśpieniu dokoła zasnułem,
2e nad basztą zamkową królów i papieży
Naprawdę świt już zapiał czerwonym kogutem.

Pomsta idzie i głuche roztrąca kurhany:
Czy kto jeszcze tam czuwa i żyw kto usłyszy,
Jak ten marsz najzuchwalszy i krok wybijany
W zabobonnej i sennej obtłuką się ciszy!

Ach, jeśli nikt nie wstanie, samemu iść nawet
Z rozmachem sobiepańskim, z fantazją rozpaczy,
Bez bębnów honorowych, dywizyj i lawet,
Kompanią jedną krzyczeć, że jest już inaczej.

Nie wywlekać już więcej, jak szkaplerz złowrogi,
Z modrzewiowych zaścianków w rodzinnym powiecie
Ojczyzny w katakumbach, trupa spod podłogi,
Nie włóczyć gołej hańby za włosy po świecie.

Szkielet palcem nie puka do okien pałacu
Gdy dworskie fraki jadą na bal po kongresie,
Kość pośmiertna nie zgrzyta - próchnieje na placu
l wiatr ją po stolicach, jak woń zgniłą, niesie.

Na różańcach pokutnych dziś kto się doliczy,
Ile czaszek po szkarpach świeci cytadeli,
Kto połknie wstyd i wzgardę, kto niesyt goryczy -
Teraz już tylko bić się o to, co nam wzięli.

Zbudzić patrol o świcie, przewraca się w słomie
Z boku na bok, jak los półsenne koleje,
I majaczy na jawie i śni nieświadomie.
Przetrzeć oczy. Brać siodło spod głowy. Już dnieje!

Nasamprzód kawaleria, pięć szabel, piechota...
------------------------------------------------------------------------
Miękkim kurzem, co w rosie napuszył się polnej,
Idzie armia, od chłodu rannego dygota -
Kto zbudził się tej nocy, ten zbudził się wolny.

Teraz prosto przed siebie, prosto wzdłuż tej miedzy.
Pachną żniwa i wolna krew pluszcze z otchłani.
-------------------------------------------------------------------------
Wymodlili ją wreszcie - pomyślcie, koledzy! -
- Ach, wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani.

Kraków

            ...łzy sobacze
                  Wyspiański

Jak tu bardzo po polsku i jak starożytnie,
Gdy noc patynę sączy zieloną po miedzi,
Gdy sto księżyców pląsa, na kopułach siedzi
I każdy w każdym oknie witrażem gdy kwitnie.

Nad miasto wydźwignięty, jak paw bezrozumny
I papuga narodów, mózg dziejów szalony
Z hukiem dzwonów królewskie przewraca korony
I świeci czaszką, w której zalęgły się trumny.

Rynek w lamp czarodziejskie pocięty inkrusta
I zdeptany w nędzy sczerniałej i głuchej,
Gdy napełnią go nocne snujące się duchy,
Jak Demostenes pełne kamieni ma usta.

Nad brzegiem dni powszednich, znużony po święcie,
Do mórz o pomoc woła, ze światem się kłóci:
Niech przyjdą tutaj ludzie - i wolni, rozkuci
Na zamku świętokradczo niech zerwą pieczęcie.

Bo tu chmura gradową trzeba niebo nawieźć,
Tłuc po miedzi piorunem i łamać kopuły,
I mądrość kuć nieludzką, trwać w wiedzy nieczułej,
Miłość znaczy w Polsce tyle co nienawiść.

Dopiero gdy się Wawel okrutny zapali
I w przepaść bałwochwalstwem gdy runie najstarszem,
Podniosą się waleczni, zadudnią swym marszem,
O wolność walczyć będą i po niej iść dalej.

I wtedy miłość ludzka niech sobie zapłacze,
Jakimi chce, żalami. Wiatr wtedy tętentem
Obdzwoni pożar w mieście żakietem i świętem,
Wszystko inne - mi na nic. Wszystko - łzy sobacze.

Ojczyzna chochołów

Park dziwów starożytnych, wiatr, który szeleści
Wokół śpiących pałaców, grobowców bez treści,
Te lampy i posągi, księżyc gdzie się słania
Geniusz twego narodu, duch zapominania,
Te rany wielkiej dumy, inne wielkie rzeczy,
W których jest tyle prawdy, ile się złorzeczy,
Wszystkie cnoty parszywe - to nas nie przejedna.
To pustką zarażona Polska jaszcze jedna.

Z czego budujesz ten kraj?
                                    Z czeczoty, jasionu,
Kruchy antyk i rzewność od wielkiego dzwonu?
Ojczyznę w kolumienkach z widokiem na ule,
Gdzie miód słodyczą swojską zasklepia się czule,
Nad rzeką stoją wierzby, na łąkach bociany,
Słyszysz, Basiu, to nasi biją w tarabany -
A wyszydzony chochoł, sobowtór symbolu,
Starym się obyczajem kokoszy na polu,
Słoma trzeszczy zapchlona, gzi dziewki podołku,
Szumy chmielu, alkowa z pałaszem na kołku
I ta krzepa: wieś w malwach, szkorbut, dzieci kopa,
Święta ziemia praojców.
                                    Twój naród - bez chłopa!

Z czego budujesz ten kraj?
                                    Z ludzi, których nie ma,
Znów jeden za miliony, rękami aż dwiema?
Z kim pieniactwo wielkości twoje tu się kłóci,
Gdy wszyscy jedzą dzień swój wolni i rozkuci,
Na wszystko wasza zgoda spływa narodowa
Anhellicznym natchnieniem wypychana, jak sowa.
Duchem są albo diabły albo namaszczeni
Gołębim ochędóstwem astrale z przestrzeni
Blade twarze w gorączce, biblijni studenci,
Bractwo westchnień, cierpliwcy, wszyscy polscy święci.

Przelicz jeszcze i dodaj czterdzieści i cztery
Sposoby wybawienia od wszelkiego licha,
By wolność jak tabakę zażyć z tabakiery,
Potem zdrowo i głośno na wszystko się kicha -
I ten rachunek w prawdę sumuj ocztywistą,
Niech ci do romantycznej znów uderzy głowy -
To jest sen upiorny, Wielki Realisto:
Państwo w kamieniach młyńskich, naród niegotowy.

Buduj teraz, wydźwigaj nas dumnie na cokół,
Wielki pomnik śród świata, nad dziejów przesmykiem,
Wyjdź pierwszy na piedestał i rozgłoś naokół
Tę wielkość wymuszoną batem albo krzykiem,
Święć przemienienie tłuszczy i chrzcij nowe czasy
Z kropielnicy, co wyschła i krwią już nie chlusta,
Starym herbem sarmackim w popuszczane pasy
Zatkaj gęby krzyczące i zgłodniałe usta -
I komu teraz jeszcze otuchy za mało
A przeszłość jesionowa praojców nieśliczna,
Niech stanie pod cokołem i porwany chwałą
Tworzy wolność.
                                    Masz rację. Jakże jest tragiczna!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WIERSZE NA EGZAMIN 2 HEROSTRATES
Opracowanie Zagadnień na egzamin Mikroprocki
Maszyny Elektryczne Opracowanie Pytań Na Egzamin
PAL EC przyklad na egzamin
GIELDA NA EGZAMIN 2013 id 19029 Nieznany
Medycyna Katastrof pytania na egzamin (opracowane)
na egzamin przykladowe zadania
na egzamin opracowane 24 tematy
LISTA PYTAŃ NA EGZAMIN Z FINANSÓW PUBLICZNYCH
Długi pytania na egzamin, PWTRANSPORT, semIII, Elektrotechnika II
koncepcja kształcenia multimedialnego, STUDIA PWSZ WAŁBRZYCH PEDAGOGIKA, zagadnienia na egzamin dypl
Pojęcia na egzamin z metali, Chemia Fizyczna, chemia fizyczna- laborki rozne, Rozne
zadania na egzaminie czerwcowym 2009, Elektrotechnika, PODSTAWY ELEKTROTECHNIKI, pytania
Zagadnienia na egzamin(nauka adm), WSAP, WSAP, Nuka o administracji, Nuka o administracji
14. Katastrofizm w literaturze miÄ™dzywojnia, Dwudziestolecie międzywojenne, Na egzamin
sciaga3, Inżynieria środowiska, I semestr, Biologia i ekologia, materiały na egzamin z biol

więcej podobnych podstron