Rybno... po raz pierwszy usłyszałem o nim 3 lipca 2009 r., Marcin przysłał mi dwa artykuły Jakimowicza z Gościa Niedzielnego i skwitował „to jest właśnie Rybno”. Gdy przeczytałem o tym wielkim Bożym dziele i o tych wielkich małych siostrach, które są wprost zatopione w bezgranicznej ufności w Boże Miłosierdzie i pewne, że to Jezus je prowadzi, byłem... trudno określić moje uczucia, wiedziałem, że to jest właśnie „to”. Marcin zaproponował mi pielgrzymkę, taką w całkowitym zaufaniu, że to Jezus nami pokieruje. Następnego dnia się zdecydowałem, choć do końca wydawało mi się to bardzo szalone ;-)
Wyruszyliśmy w sobotę 18 lipca. Po porannej Eucharystii w kruszwickiej Tersce mieliśmy krótką adorację Najświętszego Sakramentu. W czasie modlitwy dostaliśmy słowo, które – jak się okazało – prowadziło nas przez całą drogę. Jezus dał nam poznać: „Nie szukam bowiem tego, co wasze, ale was samych”. (2 Kor 12, 14)
Założenie pielgrzymki było proste: idziemy przed siebie zgodnie z mapą, ale nie przejmujemy się tym, co będziemy jeść i pić albo gdzie spać. Jeśli potrzebowaliśmy wody, szliśmy do najbliższego domu, albo plebanii i prosiliśmy o wodę, nie zdarzyło się, aby ktoś odmówił, podobnie z jedzeniem, codziennie dostawaliśmy porządną wałówkę na drogę, która spokojnie wystarczała do wieczora. Z noclegami było trochę inaczej, dwa razy korzystaliśmy z gościnności księży i tyle samo z dobroci innych ludzi.
Pierwszego dnia zatrzymaliśmy się w Bytoniu, gdzie przyjął nas tamtejszy proboszcz – ks. Henryk i użyczył nam pomieszczenie w domu katechetycznym. Proboszcz prosił nas o modlitwę za swoją parafię, w tej intencji też ruszyliśmy dalej.
W niedzielę zaszliśmy do Lubrańca, gdzie zadzwoniliśmy do drzwi plebanii. Niestety nikt nam nie otworzył, podeszliśmy więc do grupy trzech pań, jednak i one nie były skłonne nas przenocować, wskazały jednak na budynek gdzie mieszkają wikariusze. Ks. Marcin – neoprezbiter z tego powodu, że wyjeżdżał, nie mógł nas przyjąć, ale wskazał rodzinę, o której wiedział, że jest zaangażowana w Kościele. Tam też skierowaliśmy nasze kroki. Otworzył nam starszy pan, który podszedł do nas bardzo nieufnie, jednak po chwili rozmowy postanowił nas przyjąć, zaoferował nam nawet poddasze, dlatego mogliśmy przespać się na wygodnych łóżkach. Uspokoiliśmy trochę nerwy pana Tadeusza, gdy dowiedział się, że jesteśmy klerykami, co jednak i tak nie przekonało żony, która będąc w tym czasie w szpitalu, co chwilę dzwoniła do męża upewniając się, czy wszystko w porządku. Pan Tadeusz potrzebował rozmowy, miał 79 lat i dwa tygodnie wcześniej obchodził z żoną złoty jubileusz małżeństwa. On i pani Barbara są jednak mocno schorowani, do tego w jego mieszkaniu zauważyliśmy kilka egzemplarzy czasopisma o bioenergoterapii, dlatego też przed samym wyjściem pomodliliśmy się wspólnie z panem Tadeuszem o uzdrowienie, a jego i żonę w modlitwie zabraliśmy na drogę.
W poniedziałek ruszyliśmy w kierunku Baruchowa, bo jak się śmialiśmy, pod nim leżała Boża Wola (autentycznie jest tam taka wieś), jednak w samej miejscowości nie ma kościoła, dlatego odbiliśmy trochę od szosy i trafiliśmy do Kłótna. Tradycyjnie na początku poszliśmy do miejscowego proboszcza, który jednak w dosadnych słowach odmówił nam noclegu. Ruszyliśmy więc przez wieś i tak dom po domu prosiliśmy o nocleg... tego dnia pierwsze czytanie mówiło, że „Pan Bóg uczynił upartym serce Faraona”, bardzo mocno tego doświadczyliśmy. Jednak pomimo tego, że w każdym domu odmawiano nam nawet noclegu w garażu czy stodole, mieliśmy takie głębokie przeczucie, że to Jego dzieło i On nas prowadzi. W ostatnim domu w którym prosiliśmy o nocleg, było widać, że pani domu trochę się nas boi, była bowiem sama z dwiema córkami. Powiedziała jednak, że ma tu znajomych i do nich zadzwoni. Po rozmowie odesłała nas jednak do sołtysa bo, jak powiedziano jej przez telefon, „on zajmuje się takimi sprawami”. Powiedziała nam jednak na odchodne, że „jeśli nie znajdziemy noclegu, to mamy przyjść”. Przeszliśmy więc przez całą, dość długą wioskę i trafiliśmy do sołtysa. Po krótkiej rozmowie i namowie sąsiada, zgodził się nas przyjąć. Po mniej więcej 30 minutach, po konsultacjach w domu, poprosił tegoż sąsiada, aby to jednak on przenocował nas w swoim garażu. Ten się zgodził, więc ruszyliśmy w kierunku jego domu, jednak, gdy z kolei jego żona nas zobaczyła, kategorycznie zabroniła mu nas wpuszczać. My, chcąc uniknąć rodzinnej awantura, postanowiliśmy się wycofać. Wróciliśmy więc do pani Anety. Ona, mimo ciągłego niepokoju, przyjęła nas i ugościła iście po królewsku. Zjedliśmy gorącą kolacje, wzięliśmy gorący prysznic i mogliśmy spać w miękkim łóżku. Po krótkiej rozmowie już wiedzieliśmy po co tu jesteśmy, Aneta niedawno dowiedziała się, że ma raka.
Następnego dnia, jeszcze przed wyjściem, ponownie długo rozmawialiśmy, w końcu Marcin przeczytał proroctwo, które dostał na modlitwie, a które to zapraszało Anetę do nawrócenia. Podczas modlitwy zaprosiła ona Jezusa do swojego życia, oddała Mu swoją chorobę i zmartwienia... ją i całą rodzinę też zabraliśmy w modlitwie z sobą do Rybna.
Tego dnia, gdy dotarliśmy do Gostynina, postanowiliśmy poprosić o coś do jedzenia i picia, dlatego udaliśmy się na plebanie. Dzwoniliśmy do wszystkich księży po kolei, jednak nie było odzewu. Gdy już odchodziliśmy, przez okno zawołał nas ksiądz Zbigniew. Gdy otworzył drzwi, powiedzieliśmy po co przyszliśmy, a on – bez żadnego zastanowienia – zaprosił nas do środka. Przygotował nam obiad i dał soki na drogę.
Ten dzień był szczególny jeszcze pod innym względem. Po wyjściu z Gostynina, w czasie modlitwy uwielbienia, dostaliśmy kolejne prorockie słowo. Jezus mówił: "Okrywam was moim płaszczem. Sam o was będę sie troszczył". Po dziesięciu minutach mijaliśmy przystanek autobusowy, więc postanowiliśmy odpocząć chwilę na trawie obok niego. Była 14:50, dlatego postanowiliśmy, że ruszamy punkt 15, aby rozpocząć od Koronki. Jak postanowiliśmy, tak też zrobiliśmy. Zdążyliśmy przejść na drugą stronę ulicy i odejść jakieś 20 metrów, w chwili gdy już wyciągaliśmy różańce, usłyszeliśmy pisk hamulców i głośny huk. Gdy się odwróciliśmy, zobaczyliśmy dwa czołowo zderzone samochody. Jeden z nich siłą uderzenia zjechał w miejsce, gdzie dosłownie 20 sekund wcześniej jeszcze staliśmy. Jak wielkiej łaski dostąpiliśmy i jak rzeczywiście Jezus się o nas zatroszczył, zrozumieliśmy dopiero po chwili, gdy już się wszystko uspokoiło, a poszkodowanych zabrano do szpitala.
Środa - ostatni dzień pielgrzymki, wcale nim nie miał być, gdyż przewidzieliśmy jeszcze czwartek w drodze, ale Bóg, miał wobec nas Swoje plany i pozwolił nam wcześniej przybyć do Rybna i dzięki temu dłużej w nim zostać.
Z wtorku na środę spaliśmy w Szczawinie Kościelnym, gdzie przyjął nas miłośnik sztuki ksiądz Kwaśniewski. Niestety w tym kościele rano nie było Mszy, dlatego postanowiliśmy do godziny 18 dotrzeć do Piotrowa. Mimo ogromnego upału nam się udało, jednak Eucharystia w tym kościele jest tylko o 7.00, nie załamując się jednak, zebraliśmy w sobie siły i ruszyliśmy jak najszybciej do oddalonych o 3 km Giżyc. Tam jednak Mszy świętych nie było w ogóle, ksiądz miał urlop. Po spojrzeniu w atlas zobaczyliśmy, że tak naprawdę od Rybna dzieli nas teraz tylko 5 km, więc postanowiliśmy tam iść.
W tym momencie muszę wspomnieć, że w każdym miejscu w którym spaliśmy – w kościele w Bytoniu, u pana Henryka, nad łóżkiem w Kłótnie, w pokoju w Szczawinie i na wielu, naprawdę wielu przydrożnych kapliczkach spotykaliśmy się z Jezusem miłosiernym. Obraz „Jezu ufam Tobie” towarzyszył nam przez całą drogę i niejako umacniał, utwierdzał, był namacalnym znakiem tego, że trafiliśmy we właściwe miejsce. Dlatego bardzo do serca wzięliśmy sobie znak, który wierzymy, że Pan dał nam na umocnienie. Gdy skręciliśmy w kierunku Rybna, mijając pierwszy znak z nazwą tej miejscowości („Rybno 5”), po prawej stronie ujrzeliśmy zachodzące słońce. Spomiędzy chmur wydobywały się jasne i bardzo długie promienie, które wyglądały jakby wypływały prosto z serca Pana Jezusa z tego właśnie obrazu. Marcin nazwał to obrazem Jezusa Miłosiernego w wersji XXL.
W samym Rybnie nie mogliśmy dopatrzeć się tego słynnego domu, jednak wskazał nam go... Obraz Jezusa Miłosiernego wiszący na drzewie z napisem „Jesus, I trust You”.
Wtedy już wiedzieliśmy, Jesteśmy TU :-)
A samo Rybno... to już zupełnie inna historia.