Podstawówka została we mnie wypalona jak znamię na krowim boku
Adam, Tychy 03.07.2015
Najgorsze były przerwy i zajęcia z wuefu, kiedy to małe potwory najwięcej miały czasu i okazji, by spuścić mi werbalny (a czasem nawet manualny) łomot. Wyobraźcie sobie dzieciaka, który czeka na lekcje, ponieważ boi się przerw
Nie przypuszczałbym, że będę się odnosił do tragedii Dominika z Bieżunia, ale jednak mnie złapało i muszę.
Nie chcę nawet odpowiadać na komentarze typu: "słaby był", "skoro wiedział, że tak jest, to mógł zmienić styl", "skoro miał taki styl, powinien ubrać się w grubszą skórę" etc. Takie głosy pochodzą głównie od ludzi, którzy z problemem szykanowania nie mieli nigdy nic wspólnego. A jeśli mieli, to stali po stronie tych, którzy obrzucali łajnem bądź temu obrzucaniu radośnie sekundowali. Nie miałem też pojęcia, że kiedykolwiek będę się uciekał do tego typu zwierzeń. To jest mój pierwszy raz. Sprawa Dominika szarpnęła mną porządnie i eksploduję, jeśli tego nie napiszę. Problem okrucieństwa dzieciaków w szkole nie jest mi obcy.
Czasy podstawówki były dla mnie cholernym koszmarem, którym do dziś paskudnie mi się odbija. Jako że byłem wtedy małym grubaskiem, miałem totalnie przerąbane - wszak dzieciaki zawsze muszą znaleźć sobie ofiarę, a tłuścioszki są zazwyczaj na pierwszej pozycji do odstrzału. No to strzelali - bez wytchnienia, bez litości i w najgorsze ze sposobów. Tymczasem ja zamykałem się w sobie coraz bardziej (dobrze, że zawsze były ze mną książki, muzyka i filmy), a każdy poranek, kiedy musiałem się pakować i iść do szkoły, był dla mnie jak wyrok.
Najgorsze były jednak przerwy i zajęcia z wuefu, kiedy to małe potwory najwięcej miały czasu i okazji, by spuścić mi werbalny (a czasem nawet manualny) łomot. Wyobraźcie sobie dzieciaka, który czeka na lekcje, ponieważ boi się przerw.
Do dziś każde wspomnienie o szkole podstawowej wzbudza we mnie nieprzyjemną mieszankę gniewu (wręcz agresji), wstrętu, żalu i wstydu. Cóż to było za potworne miejsce.
Za każdym razem, kiedy mijam SP nr 17 w Tychach, mam ochotę wysadzić tę budę w powietrze. Uczyli mnie okropni, zniechęceni belfrzy, którzy w dupie mieli to, co dzieje się między uczniami, a z drugiej strony otaczały mnie najgorsze pomioty z możliwych (chociaż w większości były to dzieciaki z dobrych - nauczycielskich domów). Szczerze mówiąc, do dziś im nie wybaczyłem, choć nie należę do osób, które pławią się w zaszłościach i rozkoszują rozdrapywaniem starych ran. To jest po prostu silniejsze ode mnie.
Z rzadka mijam na ulicy moich, teraz już ponadtrzydziestoletnich, oprawców z podstawówki, ale jeśli już do tego dochodzi, nie witam się z nimi, nie pytam "jak leci", nie uruchamiają się we mnie miłe sentymenty. Chce mi się raczej rzygać. I nawet jeśli do liceum szedłem już jako szczupły, pewny siebie koleś, który automatycznie dołączył do grupki "fajnych gości" i podrywał fajne dziewczyny, pozostała we mnie ta podstawówkowa trauma. Gdzieś tam wewnątrz mnie wciąż siedział ten zaszczuty, wycofany grubasek.
Podstawówka została we mnie wypalona, jak znamię na krowim boku i wiele moich kompleksów, a także późniejszych błędów życiowych, wynikało przede wszystkim z faktu, że wciąż czułem potrzebę, by wszystkim dookoła, a najbardziej sobie, udowadniać, że jestem cool, że jestem najlepszy, że mogę właściwie wszystko. Tak jakbym wciąż musiał odpowiadać na szykany ze strony tych małych palantów z SP nr 17. To działało poza rozsądkiem, poza świadomością, że jestem już kimś innym. To było jak program zapisany w mojej świadomości. I pewnie wciąż w niej siedzi.
Nie wiem, gdzie dzieciaki uczą się okrucieństwa i pogardy - czy wynoszą ten gnój z domu, czy jest to po prostu naturalny dla dzieci kult siły, który później krzepnie (albo nie). Nauczyciele powinni wskazywać drogę swoim uczniom, stawać w obronie wrażliwych dzieciaków, doceniać wszelaką inność i oswajać z tą innością malców, którzy uważają się za normalnych. Natomiast małym potworom, którzy zaczęli już swoją "operację zaszczuwanie", powinni pokazywać, jak bardzo złe jest to, co robią, i dokąd to prowadzi. To doprawdy przykre, że dopiero tragedia Dominika (i jego rodziny) może być impulsem, by coś w tej sprawie zaczęło się dziać.
Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie mojego tekstu. Zmuszenie się do wyrzucenia tego wszystkiego z siebie nie było dla mnie łatwe.
05mada
Moja córka będąc w pierwszej klasie przychodziła za szkoły i opowiadała, że jest w klasie chłopiec z którym nikt się nie bawi na przerwach, dzieci mówią mu, że śmierdzi a na stołówce szkolnej przesiadają się do innego stolika jeśli z nimi siądzie. Długo rozmawiałyśmy. Mówiłam, że powinna go wspierać i tłumaczyć innym, że tak się nie postępuje. Na stołówce dosiadała się do jego stolika i tak siedzieli... sami. Po krótkim czasie okazało się, że to z nią nikt już nie chce się bawić ani siedzieć przy stołówkowym stoliku. Żal, płacz, niedowierzanie i znów długie rozmowy. Przekonywałam, że postępuje słusznie.
Stając w obronie kolegi sama stała się czarną owcą. Nie było rady, zmieniliśmy szkołę. Jestem dumna, że pomimo tak bolesnej lekcji wciąż staje po właściwej stronie.
moreno77
Pytasz się skąd dzieciaki wynoszą ten "gnój"? Otóż wynoszą go z naszych KATOLICKICH domów. A skąd pochodzą ślepi na wszystko nauczyciele? Z naszych KATOLICKICH domów. Takiej mentalności uczy nas bajoro, w którym wszyscy się taplamy, a mianowicie fałsz, obłuda i zakłamanie wpajane nam od urodzenia przez kościół i jego funkcjonariuszy. Uczą nas też nietolerancji wobec inności, pogardy wobec ludzi o orientacji homo, tłamsi w nas każdy przejaw niezależnego myślenia. Od bywa się to już dzięki systemowej indoktrynacji począwszy od przedszkola. Skąd te kato-nacjonalistyczne poglądy u młodych ludzi? Dla nich ktoś inny, grubszy, niższy, gej to wróg. Uczy ich tego ksiądz na religii i w kościele.
isterus
Rozumiem cię doskonale.
agap
ja z kolei byłam grzecznym dzieckiem, idealnym łupem dla hałastry z podwórek, czyli reszty klasy
do dzisiaj nie znoszę, gdy ktoś stoi za mną