J. R. Black
Lato mulistych potworów
Przełożyła Anna Kowalczyk
Siedmioróg Wrocław 2001
1
CHWILE STRACHU
Był piękny plażowy dzień. Pelikany krążyły po bezchmurnym niebie. Fale Atlantyku rozbijały się o piaszczysty brzeg. Gromada dzieciaków podskakiwała na deskach, unoszonych przez skłębioną wodę. Stojąc na plaży obserwowałem, jak kilkoro z nich wiosłuje zapamiętale, usiłując dogonić grzbiet morskiego bałwana.
Jeszcze wczoraj pluskałem się tam razem z nimi. Każdy mieszkaniec Florydy pływa jak ryba. Teraz jednak zajmowało mnie coś innego.
Dzisiaj zyskałem nowe spojrzenie na świat — poprzez obiektyw nowej, jaskrawożółtej kamery wideo.
Czy wspomniałem, że to jest moja kamera? I że właśnie dostałem ją na trzynaste urodziny? Mam całe lato, żeby się nią nacieszyć, nim ósma klasa zacznie okradać mnie z wolnego czasu.
Z miejsca, w którym stałem, życie wyglądało wspaniale.
Dopóki nie pojawił się Brady Simpson w pomarańczowych kąpielówkach. Nudny, mały kundel Rocky jak zwykle warczał i kłapał pyskiem koło jego stóp. Brady rzucił na piasek deskę surfingową i spojrzał w obiektyw, przekrzywiając twarz palcami.
Brady mieszka przy mojej ulicy, ale nigdy nie byliśmy dobrymi kumplami. Pewnie dlatego, że jest jednym z najbardziej nieznośnych dzieciaków z mojej klasy. Odkąd mój najlepszy
5
przyjaciel Erik wyjechał na wakacje do wujka w Kolorado, Brady przyczepił się do mnie, jakbym był przynętą na rekiny.
— Urocza mina, Brady — powiedziałem, nie odrywając oczu od obiektywu. — Czy zechciałbyś zejść mi z drogi? Psujesz widok.
— Och, wybacz, ale to chyba plaża publiczna — odpowiedział. — Czy może masz jakieś specjalne przywileje, bo mamusia jest burmistrzem?
Puściłem to mimo uszu. Co jak co, ale to, że moja matka sprawuje urząd burmistrza, raczej utrudnia mi życie. Wszyscy uważają, że dzieci pani Harrison powinny przez cały czas być wzorem cnót. Nie oczekiwałem jednak, żeby Brady jest w stanie to zrozumieć.
W pole widzenia weszła, machając ręką, moja siostra, Diana.
— Max? Czy może powinnam nazywać cię Steven Spielberg? — zażartowała.
— Dla ciebie pan Spielberg — odciąłem.
Jak na siostrę, Diana jest w porządku. Zawsze trzymamy się razem. Jest tylko o jedenaście miesięcy młodsza ode mnie i wiele ludzi myśli, że jesteśmy bliźniakami. Może dlatego, że oboje mamy wypłowiałe na słońcu włosy, piwne oczy i takie same jak ojciec pyzate policzki.
— Idę popływać, więc rzuć okiem na Emily, dobrze? — Diana wskazała ręką brzeg oceanu.
— Nie ma sprawy.
Płynnie przesunąłem kamerę i bez trudu odnalazłem różowy kostium kąpielowy naszej siostrzyczki. Była uwieszona na czymś, co wyglądało jak kawałek drewna, dryfującego na płytkiej wodzie, tam gdzie piaszczysta plaża ustępowała miejsca nadmorskiej trawie. Tuż za nią był kanał, prowadzący do Zatoki Choctawee. Nasze miasteczko, Bayville, jest wściśnięte w wąski skrawek lądu pomiędzy zatoką i oceanem.
Nie uważam opieki nad sześcioletnim brzdącem za rewelacyjną atrakcję, ale Diana i ja byliśmy na nią skazani przez całe lato.
Mama spędza dnie w ratuszu, a tata też jest nieustannie zajęty. Jest inżynierem. Ostatnio nadzoruje olbrzymi miejski projekt budowy nowego falochronu w zatoce.
Wyglądało na to, że Emily nie ma żadnych kłopotów, więc zwróciłem obiektyw z powrotem w stronę przybrzeżnych fal. Może film o mewach i krabach pustelnikach nie będzie hitem sezonu, ale przecież to dopiero początki. Nie ma nic wspanialszego niż patrzenie na świat poprzez obiektyw i myślenie o prawidłowym komponowaniu kadrów.
Robiłem właśnie zbliżenie muszli, kiedy usłyszałem dochodzącą z lewej strony głośną wrzawę. Skierowałem tam kamerę i zobaczyłem kilkoro dzieci stłoczonych koło wydm.
— W porządku, jestem gotowy na wprowadzenie do filmu
ludzkich postaci — powiedziałem, idąc w stronę zbiegowiska.
— Najpierw plan ogólny: grupa plażowiczów stojąca wokół...
Nie mogłem jeszcze dostrzec wszystkiego dokładnie, ale to nawet zwiększyło dramatyzm ujęcia. Powoli robiłem zbliżenie, pomijając deski surfingowe i nadmorską trawę, skupiałem ostrość na twarzach moich aktorów. Wszyscy byli wpatrzeni w piasek.
— Rewelacja — mamrotałem, zacieśniając coraz bardziej
plan. — Ludzka tragedia wychodzi na jaw, a Max Harrison
wszystko rejestruje.
Wycelowałem obiektyw ponad ramieniem Brady'ego i...
— O rany! Co to jest? — zawołałem, odsuwając kamerę od
twarzy, aby przyjrzeć się dokładniej.
Była to czyjaś deska surfingowa lub raczej to, co z niej zostało. Jej górna połowa była odłamana. Dokładniej mówiąc, wyglądała na odgryzioną. Uszkodzony brzeg układał się w wycięcia, przypominające ślady zębów. Ale nie to było najdziwniejsze.
Niesamowity był szlam.
Fosforyzująco zielony, grząski muł. Pokrywał całą deskę. Od samego patrzenia na to obrzydlistwo ścierpła mi skóra.
6
7
— Hej, Max, co się stało z twoją deską? — zapytała Celia Eberhart.
— Moją? — serce mi zamarło, gdy spojrzałem na złamany kawałek włókna szklanego. Z trudem zauważyłem pod szlamem wyblakłą czarną strzałę, zdobiącą deskę.
— Chwileczkę! Przecież zostawiłem ją wetkniętą w piach przy parkingu. Jak się tu znalazła?
Głupie pytanie. Wystarczyło popatrzeć na moją siostrzyczkę, aby poznać odpowiedź. Jej opalona buzia była tak wykrzywiona, jakby miała za chwilę zalać się łzami.
— Emily...
— To nie moja wina — jęknęła.
Inne dzieciaki były rozbawione, ale mnie nie było do śmiechu. Ani trochę. Ta gówniara zupełnie zniszczyła moją deskę!
— Kamera nie kłamie — powiedziałem. — Filmując wi
działem, jak bawiłaś się czymś w wodzie. Teraz brakuje połowy
deski, a reszta jest oblepiona morskim szlamem. Mam uwierzyć,
że to nie twoja wina? Założę się, że zwalisz wszystko na żarłocz
nego rekina.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Tylko Emily wlepiała we mnie wilgotne od łez, niebieskie oczy.
— Bawiłam się twoją deską, kiedy jakiś... — broda zaczęła
jej drżeć i Emily uderzyła w płacz — potwór morski odgryzł jej
połowę!
Czy wszystkie sześcioletnie dzieci są tak śmieszne?
— O, doprawdy? Dlaczego nie możesz po prostu przyznać...
— Zostaw ją, Max — przerwała mi Katie Shaunessey. — Może rzeczywiście coś zobaczyła.
Katie, Celia i inne dziewczyny otoczyły Emily ochronnym kręgiem.
Diana mrugnęła do mnie, podeszła do młodszej siostry i powiedziała:
— W porządku, Em. Gdzie widziałaś tego, hm, morskiego
potwora?
5
Emily wskazała w stronę Cienistego Cypla. Tak nazywamy kawałek lądu na końcu plaży, gdzie woda zaczyna wpływać do zatoki. Nic tam nie ma, oprócz wielkiego dębu i zrujnowanej drewnianej chałupy, ukrytej pośród przerośniętych krzewów i nadmorskiej trawy. Prowadzi tam ścieżka, ale rzadko kto jej używa.
— Może to duch ze Srebrnego Księżyca pożarł ci deskę? —
Brady parsknął śmiechem.
Inni mu zawtórowali, ale widać było, że są dość zdenerwowani. Srebrny Księżyc to statek, który przed ponad stu laty zatonął podczas burzy u wybrzeży Bayville. Opowiadano legendy o tym, że duch kapitana statku straszył na Cienistym Cyplu. Podobno mieszkał w tej starej chacie.
— Żadne duchy ani potwory morskie nie istnieją — straciłem w końcu cierpliwość.
— Tak? To co się stało w zeszłym tygodniu z surfingową deską Katie? — wymamrotała Emily pochlipując.
— Nie powinienem był ci tego mówić, Em. A to, że Katie zgubiła swoją głupią deskę, nie znaczy wcale, że zjadł ją potwór.
— Nie zgubiłam jej — zaprotestowała Katie. — Przyniosłam ją tutaj w zeszły piątek i po prostu zniknęła. Tylko się odwróciłam i już jej nie było. Nie wierzę w żadne potwory morskie ani nic takiego, ale...
— A co z psem Davidsonów? — dodała Celia. — Też zaginął w zeszłym tygodniu. Pobiegł na plażę i tyle go widzieli.
— Może to jednak b y ł duch ze Srebrnego Księżyca — powiedziała Katie, spuszczając głowę.
— Zwariowaliście? — wybuchnąłem. — Duchy? Potwory morskie?Przestańcie wreszcie!
Nie mogłem dłużej słuchać tych bzdur. Wyglądało na to, że Emily wszystkim zawróciła w głowach bredniami o potworach i duchach. Nikogo nie obchodziło, co będę robił przez całe lato bez deski surfingowej.
— Spadam stąd. Pokręciło się wam w głowach, a ja mam
poważne rzeczy do roboty.
9
— Max! — usłyszałem za plecami głos Diany.
— Zostaw mnie w spokoju! — zawołałem, idąc w stronę ścieżki prowadzącej na Cienisty Cypel. Nie miałem ochoty na pojednawcze pertraktacje. Ani na użeranie się z tym głupim psem Brady'ego, który pędził obok mnie na swoich krótkich nóżkach.
Nie wierzyłem w duchy ani żadne takie głupoty, ale na Cienistym Cyplu człowiek czuje się naprawdę nieswojo. Trawa nadmorska jest tu tak gruba i wysoka, że niewiele przez nią widać. W najmniej spodziewanych momentach zagradzają ci drogę pędy dzikiego wina lub sosnowe zarośla. Tuż nad wodą rośnie olbrzymi dąb, a jego gałęzie, chłoszcząc drewnianą chałupę, wydają niesamowite dźwięki.
Zawsze, kiedy patrzę na liściaste ramiona tego drzewa, mam wrażenie, że mogą wedrzeć się w głąb ciała i wyrwać człowiekowi duszę. Mimo że spoglądałem na to wszystko poprzez obiektyw kamery, nie potrafiłem myśleć wyłącznie o filmowaniu. Musiałem stąpać uważnie, omijając splątane kępy chwastów. Gdy słyszałem w trawie jakiś szelest, modliłem się, aby był to odgłos umykającego żółwia czy kraba, a nie koścista ręka zmarłego kapitana.
Pomyślałem, że mógłbym przejść przez Cienisty Cypel aż do zatoki i rzucić okiem na projekt realizowany przez ojca. Jego brygada pracowała na metalowej platformie w Zatoce Chocta-wee. Robili wiercenia próbne, sprawdzające, czy dno zatoki jest wystarczająco stabilne, aby utrzymać nowy falochron. W zeszłym tygodniu warkot maszyn wiertniczych rozbrzmiewał w całej okolicy niczym nieprzerwany podkład muzyczny. Ale teraz panowała cisza. Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że dzisiaj w ogóle nie słyszałem hałasu. Może robotnicy mają wolny dzień.
Dochodziłem właśnie do końca cypla, gdy raptem usłyszałem dziwny dźwięk. Zamarłem w bezruchu. W wodzie po lewej stronie coś bulgotało. Rocky zaczął warczeć.
— Css! Cicho bądź, Rocky! — syknąłem.
Pomyślałem, że to może być wąż morski. Zapomniałem wam o tym wspomnieć. Południowa Floryda jest pełna tych niebezpiecznych stworzeń. Zwykle, dopóki ich nie podrażnisz, nie zaatakują. Wolałem być ostrożny, więc stanąłem i wyłączyłem kamerę.
Spojrzałem w stronę, skąd dochodził bulgot. Nie dostrzegłem żadnego węża. Ale od tego, co zobaczyłem, przeszły mi po plecach ciarki.
Woda przy brzegu chlupotała i gulgotała jak szalona. Nagle na powierzchnię oceanu zaczął wypływać fosforyzujący, zielony szlam. Wyglądało to tak, jakby ktoś mieszał galaretkę owocową. Działo się tu coś strasznego. Dostałem gęsiej skórki.
Przerażony patrzyłem na coraz gwałtowniejsze ruchy wody. Z głębin wynurzało się coś, co wyglądało jak długi wąż. Ale to nie był wąż morski. To było większe ode mnie!
Nie mógłbym zrobić ani kroku, nawet gdyby się pojawił duch ze Srebrnego Księżyca i próbował porwać mnie ze sobą. To tylko złudzenie. To nie istnieje naprawdę. Proszę, proszę, niech to nie będzie prawdziwe. Zamknąłem oczy, policzyłem do pięciu, u-szczypnąłem się w rękę i spojrzałem powtórnie.
Zobaczyłem jeszcze trzy dziwne wężowate kształty. Były bez-krwiste i pokryte kleistą, zieloną mazią. Pomyślałem, że to są macki. Macki połączone z czymś ogromnym i śliskim. Wystawały z wody, sięgając prosto w moją stronę!
W
2 DUCH ZE SREBRNEGO KSIĘŻYCA
Krzyknąłem. Zacisnąłem mocno powieki i darłem się wniebogłosy. A kiedy otworzyłem oczy... — Ooo, poszedł sobie!
Zwykle nie rozmawiam głośno ze sobą, ale dziś nic nie działo się normalnie. Woda była teraz spokojna i gładka jak lustrzana tafla. Żadnego bulgotania, piany ani macek.
Pozostał tylko śliski zielony osad na powierzchni wody, ale w bagnistych okolicach Bayville rośnie wiele rodzajów alg. W porządku? Musiałem chyba mieć halucynacje. Przypomniałem sobie, że przecież na Florydzie nie ma ośmiornic. Żadnych ośmiornic, ani tym bardziej potworów morskich.
— Bredzisz jak w malignie, nędzny skorupiaku! Nie wierzysz własnym oczom? — zagrzmiał niski głos tuż za moimi plecami.
Obróciłem się z takim impetem, że o mały włos nie upuściłem kamery. Zobaczyłem dwoje złych oczu, błyszczących jak czerwone promienie lasera. Miałem wrażenie, że prześwidrują mnie na wylot.
Musiałem zamrugać, zanim zdołałem dostrzec, do kogo należą te płomienne ślepia. Mężczyzna ubrany był w obszarpany, niebieski marynarski mundur, staromodną koszulę z białą krezą i trójkątną rogatywkę. Miał pooraną głębokimi bruzdami twarz i siwą brodę.
12
— K... kim pan jest? — wyjąkałem.
Bardziej na miejscu byłoby chyba pytanie „czym pan jest".
— Milczeć!
Machnął ręką i w tym momencie zauważyłem, że jest zupełnie przezroczysty. Widać było przez niego stary szałas!
— Słuchaj rozkazów, gamoniu, bo inaczej sprowadzisz nie
szczęście na całe Bayville.
Po tych słowach po prostu zniknął, a ja znów patrzyłem na kupę drewna i sosnowe zarośla. Przetarłem oczy, ale nadal go nie było.
— Chyba zwariowałem — mruknąłem.
Słuchać rozkazów? Jakich rozkazów? Co za nieszczęście? W chwilę później usłyszałem głos Diany.
— Max! Max! To ty krzyczałeś? Nic ci się nie stało?
Przerażona pędziła ścieżką. Tuż za nią Brady, Emily i tuzin
innych dzieciaków. Zupełnie zapomniałem, że zobaczywszy macki morskiego potwora, wrzeszczałem jak opętany. Patrzyłem teraz na spokojną wodę i poczułem się jak idiota.
— Nic mi nie jest. Po prostu, eee, zaplątałem nogę w zarośla.
— Co z tobą, Harrison? Nastraszył cię duch ze Srebrnego Księżyca! — zażartował Brady.
— Widziałeś ducha? — zapytała Emily drżącym głosem.
Z przestrachem w oczach spoglądała na zrujnowaną chałupę. Nie wiem, kim był ten dziwny marynarz, ale z pewnością nie widziałem ducha. Przecież nie ma duchów.
— Wy znowu o tym? Mówiłem już, że się potknąłem.
Usłyszałem w oddali szczekanie Rocky'ego.
— To twój kundel stwarza problemy, Brady — dodałem bez
namysłu. Same z nim kłopoty.
Nie był to dobry wybieg, ale przynajmniej na chwilę zamknąłem Brady'emu buzię.
— Może to duch podstawił ci nogę — powiedziała Emily. — Albo potwór morski, który zjadł ci deskę.
— Emily, mówiłam ci, że nie ma duchów — Diana cierpli-
13
wie próbowała uspokoić siostrę. — Ani żadnych morskich potworów.
Nagle podmuch wiatru poruszył gałęziami starego dębu. Gdybym wierzył w cuda, mógłbym przysiąc, że drzewo chciało coś nam powiedzieć.
— Blee, obrzydlistwo — wymamrotała Celia. Patrzyła na
wodę tuż za cyplem — Tam jest ten szlam. Taki sam, jak ten,
który pokrywał twoją deskę, Max.
Zmarszczyła nos i z niesmakiem spojrzała dookoła.
— To miejsce przyprawia mnie o dreszcze. Idę stąd. Muszę
zdążyć na obiad.
Celia zniknęła nam z oczu w ciągu dwóch sekund. Nagle wszyscy zdecydowali, że najwyższa pora wracać. Brady przez chwilę został z nami, wołając Rocky'ego, ale pies nie reagował.
— Nie ma sprawy, przecież zna drogę do domu — zrezy
gnował Brady. — Do zobaczenia, straceńcy!
Kiedy odszedł, na Cienistym Cyplu została tylko Diana, Emily i ja.
— Chodźcie, idziemy — powiedziałem. Nie musieliśmy
być wcześnie w domu, bo zwykle mama i tak nie wraca przed
siódmą. Ale miałem już dość tego miejsca.
Diana i Emily widocznie podzielały moje uczucia, bo powrotną drogę pokonaliśmy biegiem. Kiedy dotarliśmy na plażę, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ktoś na nas patrzy. Spojrzałem przez ramię w stronę miejsca, gdzie widziałem — nie, raczej — gdzie wyobraziłem sobie tego morskiego potwora i starego żeglarza. Teraz było tam zupełnie spokojnie.
Tylko dlaczego przeszły mi po plecach ciarki?
— Dzień dobry! — ktoś wołał do nas z oddali. — Dokąd
tak pędzicie, dzieci?
To pani Linteris odbywała popołudniowy spacer zdrowotny. Ona i jej mąż byli na emeryturze od kilku lat. Jak na starszą kobietę, pani Linteris miała mnóstwo energii. Zawsze spotykaliśmy ją na plaży, bo spacerowała i pływała dwa razy dziennie.
Gdy ją zobaczyłem, poczułem, że wszystko wraca do normy. Może nie zwariuję po tym wszystkim, co dzisiaj przeżyłem.
— Cześć! — Emily zamachała rączką w odpowiedzi.
— Dzień dobry, pani Linteris — dodała Diana. — Jak leci?
— Nie mogę przerywać ćwiczeń, moi drodzy. Muszę skończyć dzisiejszą porcję. A teraz — do zupy!
Tak pani Linteris nazywała ocean. Obserwowałem, jak wbiega truchtem do wody i nurkuje pod nadpływającą falą. Spojrzałem na moje siostry. Twarz Diany wykrzywiał zabawny grymas.
— Słyszałeś? — spytała, wskazując w stronę Cienistego
Cypla.
Właśnie miałem zapytać „Co?", ale dziwne dźwięki dotarły także i do moich uszu.
— To chyba warczy Rocky — wzruszyłem ramionami. — No i co?
— Może powinniśmy pójść po niego? — zaproponowała Diana.
— Przecież słyszałaś, co powiedział Brady. Sam znajdzie drogę do domu.
— A jeśli nie trafi? — zatroszczyła się Emily. — Powinieneś go przyprowadzić, Max. Mama powiedziałaby ci to samo.
— Powinienem?! — wrzasnąłem na nią.
Wiem, że jest tylko dzieckiem, ale czasami działa mi na nerwy.
— Dlaczego same po niego nie pójdziecie?
— Max, proszę cię — Diana stanęła w obronie siostry.
Nie miałem ochoty wracać na Cienisty Cypel, ale nie chciałem reszty dnia spędzić na kłótni ze smarkulami.
— Dobrze. Idę.
Prawą dłonią ściskałem rączkę kamery i ruszyłem z powrotem ścieżką prowadzącą na cypel. Nie widziałem Rocky'ego, ale warczał jak opętany. Może znalazł gniazdo krabów pustelników albo...
14
15
Nagle pies wydał z siebie najprzeraźliwszy skowyt, jaki dykolwiek słyszałem.
— Rocky! — zawołałem z paniką w głosie.
Nic.
Krzyknąłem głośniej:
— Rocky! Piesku! Chodź tutaj!
Jedyną odpowiedzią była okropna, głucha cisza.
3
LEPKIE ŚWIĘTO
Nie miałem zamiaru wracać na Cienisty Cypel. Ani trochę. Tysiące ostrzegawczych światełek zapłonęły w moim mózgu. Ale jeśli Rocky był ranny, nie mogłem pozwolić mu umrzeć.
— Trudno mi uwierzyć, że to robię — mruczałem do siebie,
idąc w kierunku cypla.
Dochodząc do miejsca, gdzie ścieżka zakręcała, zauważyłem psa. Leżał nieruchomo w głębokiej kałuży pośród nadmorskiej trawy. Jego głowa, pokryta zielonym szlamem, wystawała z błotnistej wody. Niezbyt przyjemny widok. Dotknąłem go poprzez szlam, by sprawdzić, czy jeszcze oddycha.
— Auu!
Cofnąłem palce i wytarłem je o koszulkę. To parzy! Tak jakby w tym świństwie było pełno niewidocznych meduz. Przylgnęło mi to do skóry jak smoła. Mimo że miałem umazane tylko palce, z trudem łapałem oddech.
Na szczęście poczułem słabiutkie ruchy klatki piersiowej Rocky'ego. Żył.
— Diana! — zawołałem tak głośno, jak tylko potrafiłem.
— Potrzebuję pomocy! Rocky jest ranny! ^—^
Zdjąłem bluzkę i owinąłem nią ręce. Podniosłem psa. Zaskomlał, kiedy wyciągnąłem go z wody i położyłem na sucher
trawie. Otworzył oczy i próbował polizać ręke ale nie starczyło mu sił. Zaczął drżeć.
— Proszę, Rocky, nie umieraj — błagałem. Ostrożnie wy
cierałem szlam z jego sierści. Nie zauważyłem krwi ani innych
oznak walki. Tylko ten zielony morski muł.
Co się stało?
Nigdy nie słyszałem o tym, żeby kogoś zraniła mała alga. Ale przecież ten morski szlam to nie były zwyczajne algi. Wzdrygnąłem się na wspomnienie dotyku tego obrzydlistwa.
Diana i Emily przyszły w chwili, gdy owijałem psa koszulką. Była z nimi pani Linteris.
— Mój Boże! Co się stało temu biedactwu?
— Nie wiem, ale musimy zanieść go do weterynarza. Emily spojrzała na Rocky'ego i wybuchnęła płaczem.
— Potwór morski go pogryzł! — chlipała. Diana podniosła z ziemi kamerę.
— To niemożliwe, Em... — urwała w pół słowa.
Zauważyłem, że wlepia oczy w coś za moimi plecami. Od
wróciłem głowę i oniemiałem z przerażenia.
Wrócił.
— Idioci! Nie można znieść waszego bełkotu. Lepiej posłu
chajcie małej!
Duch marynarza dryfował w powietrzu nad trawą.
— K... kto to jest? — wyjąkała Diana.
— O kim mówisz, kochanie? — spytała pani Linteris. Patrzyła prosto w stronę zjawy, ale nie widziała jej.
— Duch ze Srebrnego Książycal — szepnęła Emily.
Kapitan wycelował kościsty palec w naszą siostrzyczkę.
— Przynajmniej jedno z was, śmiertelników, potrafi myśleć.
Dobre dziewczę, powiedz swojemu nierozgamiętemu rodzeń
stwu, że muszą pomóc Aurze, bo inaczej Bayville zostanie znisz
czone.
— Co ma pan na myśli? Kto to jest Aura? — spytałem.
Ale ciało kapitana rozpłynęło się w powietrzu. Jeszcze przez
kilka sekund jego czerwone oczy płonęły jak rozżarzone węgle. Potem także zgasły. Odszedł.
Co wy pleciecie? — pani Linteris była kompletnie zdez
orientowana.
Potargała włosy Emily przyjacielskim gestem.
— Dość już gadania o duchach. Po prostu coś was przestra
szyło.
Wzięła ode mnie Rocky'ego i poprowadziła nas na plażę. Emily usiłowała raz jeszcze opowiedzieć jej o duchu, ale pani Linteris nie traktowała tego poważnie.
Diana ścisnęła moje ramię.
— Max, co to było? — szepnęła.
Próbowałem wytłumaczyć to najpierw sobie. Nie potrafiłem.
— Widziałem już tego faceta. I potwora morskiego też.
— Co?
Opowiedziałem jej całą historię. Słuchała, marszcząc nos.
— Może Emily też to widziała. Może ten potwór zjadł poło
wę twojej deski surfingowej. Ten zielony szlam pokrywał to, co
z niej zostało.
— Może — wzruszyłem ramionami.
Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć.
— Mam wrażenie, że zwariowałem. Żaden duch kapitana statku, pokutujący tu od osiemnastego stulecia, nie istnieje. Ale jeśli wy też go widziałyście...
— To może wszyscy zwariowaliśmy? — zażartowała Diana, siląc się na uśmiech.
Mógłbym przysiąc, że była nie mniej przerażona niż ja.
— Pani Linteris go nie widziała — dodała Diana. — Cie
kawa jestem, dlaczego? To znaczy, dlaczego duch i potwór mor
ski wybrali akurat nas? I co miał na myśli kapitan mówiąc, że
jeśli nie uratujemy kogoś, to Bayville zostanie zniszczone?
Pytała, jakbym był powiernikiem myśli ducha. Nie miałem pojęcia, co tu się dzieje. Ale przeczuwałem, że niebawem dowiemy się wszystkiego.
*
18
19
Tata był już w domu. Kroił cebulki i paprykę, przygotowując potrawkę z kurczaka.
— Cześć, dzieciaki! — przywitał nas, ciągnąc Emily za
koński ogon. — Max, jak tam twoja kamera?
Kamera? Z powodu dzisiejszych emocji zupełnie zapomniałem o filmowaniu.
— Eee, jest wspaniała, tato — powiedziałem niezbyt prze
konywająco.
Obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem i wrócił do przerwanego zajęcia.
— Mam nadzieję, że zgłodnieliście. Mama dzwoniła przed chwilą. Już wychodzi z pracy. Idźcie się umyć i nakryjcie do stołu.
— Tato, na plaży był potwór morski! — wypaplała Emily. — I widzieliśmy ducha ze Srebrnego Książyca\
Tata uśmiechnął się, zgarniając cebulki na patelnię.
— Naprawdę? Jakiś miły duch?
— Nieee — wycedziła Emily, kręcąc głową.
Zaczęła opowiadać całą historię. Było oczywiste, że tata nie
bierze jej słów poważnie. Nic dziwnego. Oboje z Dianą już postanowiliśmy, że nie będziemy nikomu opowiadać o tym, co widzieliśmy, dopóki nie ustalimy, o co naprawdę chodzi.
Nie próbowaliśmy uspokajać naszej siostrzyczki. I tak nikt jej nie uwierzy. Zawsze wymyślała jakieś niesamowite historyjki. Podczas gdy Emily trajkotała w kuchni, poszliśmy na górę do swoich pokojów.
Umyci i przebrani siedzieliśmy przy stole, kiedy wróciła mama. Byłem pewien, że miała ciężki dzień. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, które pojawia się wtedy, gdy zdarzą się kłopoty w pracy.
— Cześć, kochani — powiedziała, wchodząc do jadalni, ucałować każde z nas. — Podejrzanie dziś wyglądacie. Max, czy to twoja deska stoi w garażu? Co z nią zrobiłeś?
— Eee, połamała mi się na plaży.
20
To była głupota przynosić ją do domu, ale miałem zamiar użyć jej w moim filmie.
— Nieprawda! — zawołała Emily i znowu zaczęła opowia
dać o duchu i potworze morskim.
Kiedy mama wyszła z pokoju, ścisnąłem Emily za rękę.
— Przestań o tym mówić — ostrzegłem ją.
-— Ale przecież duch ze Srebrnego Księżyca potrzebuje naszej pomocy!
— Dlaczego nie możesz po prostu zamknąć buzi? — wyce
dziłem przez zęby.
Mama wróciła do jadalni, pocierając skronie dłońmi.
— Proszę was, dzieci, odłóżcie kłótnie na jutro.
Diana spojrzała na mnie porozumiewawczo.
— Mamo, uratowaliśmy dziś życie Rocky'emu — powie
działa, zmieniając temat. — Zginąłby na Cienistym Cyplu,
gdyby Max go nie znalazł.
Mama przeglądała leżącą na stoliku korespondencję.
— O! A co mu się stało? — spytała nieobecnym głosem. Oho. Wkraczamy na niebezpieczne terytorium.
— Myślę, że jakieś zwierzę go zaatakowało — podsunąłem.
— Kiedy go znaleźliśmy, był cały pokryty szlamem — dodała Emily — bardzo gęstym.
— Szlamem? — mama aż podskoczyła. Spojrzała na nas uważnie. — Naprawdę? Jak ten szlam wyglądał?
Opisaliśmy go dokładnie. Mama zacisnęła usta w cieniutką kreskę.
— Nie podoba mi się to. Dziś dzwoniła pani Sahadi, Rob
Dawson i Erika Davidson. Ich psy znaleziono martwe niedaleko
zatoki. Na żadnym z nich nie było śladów krwi, tylko ten dziwny
muł.
Przestałem wyjmować widelce z szuflady i wymieniłem z Dianą znaczące spojrzenie. Może nie byliśmy jedynymi ludźmi niepokojonymi przez te ohydne kreatury. Dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy przypomniałem sobie groźbę ducha. Jeśli nie
21
pomożemy Aurze, kimkolwiek by ona była, Bayville może spotkać jakieś nieszczęście.
Tata przyniósł do jadalni misę ryżu.
— Brygadzista zadzwonił do mnie do biura. Powiedział, że
kazałaś przerwać wiercenia w zatoce, ponieważ obawiasz się, że
to powoduje jakieś trujące wycieki.
Mama twierdząco kiwnęła głową.
— Nigdy wcześniej nie mieliśmy kłopotów z zanieczysz
czeniami, ale komendant Alvarez i ja szukamy przyczyn pojawie
nia się tego dziwnego szlamu. Ostrożność nie zawadzi. Jutro rano
płetwonurek zbada dno zatoki.
— Jesteś pewna, że to dobry pomysł? — zapytała Diana.
Na pewno niepokoiła się o bezpieczeństwo tego płetwonurka.
— To znaczy, może powinniście zamknąć plażę i zatokę, dopóki nie wyjaśnicie tej sprawy.
— Komendant Alvarez uważa, że na razie nie ma żadnego powodu do obaw — powiedziała mama. — Przynajmniej do czasu, kiedy dostaniemy wyniki badań laboratoryjnych próbek tej mazi, które zebrała policja.
Dodała z uśmiechem:
— Nie chcę, żebyście się tym zbytnio przejmowali. Jutro jest
Święto Lata. Powinniście pomyśleć o czekającej was dobrej za
bawie.
Taak. Rzeczywiście. Nawet gdybym zapomniał o morderczych potworach morskich i czerwonookich duchach, Święto Lata i tak nie mogłoby być moją ulubioną rozrywką. To wielki karnawał na miejskim molo. Wszyscy uważają, że jest wspaniały. Ale nikt oprócz nas nie ma mamy burmistrza.
Diana, Emily i ja musimy być ubrani jak na wystawę i spędzać cały czas z rodzicami. Mama mówi, że to bardzo ważne „być razem". Tak naprawdę chodzi jej o to, że rodzina pani burmistrz powinna sprawiać dobre wrażenie.
Jęknąłem. Nie miałem ochoty na występy naszej Doskonałej Rodziny. Moje życie chwilowo było dalekie od doskonałości.
*
W sobotni poranek obudził mnie zapach naleśników. Na jasnoniebieskim, bezchmurnym niebie świeciło słońce. Za oknem sypialni widziałem te same domy, drzewa i ścieżki, na które patrzyłem każdego ranka mojego życia.
Wszystko było takie... normalne. Aż trudno uwierzyć w to, że zielony szlam zawładnął naszą plażą.
Niestety wiedziałem, że to prawda. W nocy nie mogłem u-snąć. Ścigały mnie macki potwora, szlam i ogniste, czerwone oczy kapitana, ostrzegającego Bayville przed zniszczeniem. Mimo że z nocnych koszmarów wybawiło mnie światło dnia, musiałem stawić temu czoło w rzeczywistości.
Ubrałem się w spodnie koloru khaki i koszulę zapinaną na guziki. Zwykle noszę szorty i koszulkę z krótkimi rękawami. Teraz czułem się, jakbym założył kaftan bezpieczeństwa. Nie miałem wyboru. Umyłem zęby, przygładziłem włosy i zszedłem na dół.
Emily i Diana siedziały już w kuchni. Emily ścierała z podłogi rozlany sok. Po chwili wyszła do łazienki po nowe papierowe ręczniki. Skorzystałem z okazji i szepnąłem do Diany:
— Idę na Cienisty Cypel. Muszę dowiedzieć się, o co napra
wdę chodzi.
Spojrzała na mnie uważnie.
— Myślisz, że to słuszne?
— Jak najbardziej. Przy okazji ominie mnie wątpliwa przyjemność obchodzenia Święta Lata. I towarzystwo, wiesz czyje.
Wskazałem głową na Emily, która właśnie wróciła i usiadła przy stole. Na pewno spędzi dzień, paplając każdemu, kogo spotka, o tym, co widzieliśmy. Na szczęście na razie wyglądała na kompletnie pogrążoną we własnym świecie. Malowała palcem na talerzu koła z syropu klonowego.
Po śniadaniu poszliśmy całą rodziną na stare molo. Nasz dom leży kilka przecznic od Bay Street. Jest to główna ulica w mieście, kończąca się molem, na którym z okazji Święta Lata usta-
22
23
wiono stragany i karuzele. Zwykle droga na molo zajmuje kilka minut, ale dzisiaj co chwilę przystawaliśmy, aby zamienić z kimś parę słów. W rzeczywistości to nasi rodzice rozmawiali, a Diana i ja staliśmy obok, umierając z nudów. Emily była w dalszym ciągu zajęta swoimi myślami. Przynajmniej nas nie męczyła. Mieliśmy poważniejsze rzeczy na głowie niż opieka nad smarkulą.
— Burmistrz Harrison! — zawołał ktoś, kiedy skręcaliśmy
w Water Street.
Kolejny przystanek. W takim tempie zdążymy dopiero na przyszłoroczne Święto Lata. Tym razem był to komendant Alvarez. Zaparkował samochód policyjny przy chodniku i podszedł do nas. Nie słuchałem, o czym rozmawiają, dopóki nie padło nazwisko pani Linteris.
— Nikt nie widział jej dziś od siódmej rano — powiedział komendant policji. — Hugh Linteris mówi, że nie wróciła z porannego spaceru.
— Pani Linteris? — zapytała Diana, zerkając na mnie znacząco. — Mam nadzieję, że nie spotkało jej nic złego.
— Nie martw się, kochanie — uspokajała Dianę mama, obejmując ją. — Prawdopodobnie wróci niedługo do domu.
Nie byłbym tego taki pewien. Sprawy przybierały coraz dziwniejszy obrót. Szliśmy dalej w milczeniu.
— Hej! Jest tam! — zawołała nagle Diana.
Pomiędzy sklepikami była wąska, prowadząca do parkingu uliczka. Moja siostra wskazywała ręką w jej stronę.
Nie od razu poznałem panią Linteris. Stała w cieniu pobliskiego domu. Jej siwe włosy sterczały w różne strony, a kostium kąpielowy był pokryty błotem.
— Zobacz! Ledwie trzyma się na nogach — zauważył tata.
— Pani Linteris, czy jest pani ranna?
Podbiegliśmy do niej, ale nie zwróciła na nas uwagi. Sprawiała wrażenie nieobecnej. Spoglądała wokół nerwowo, szklistym wzrokiem.
— Nie... nie... nie pozwólcie temu mnie złapać — mruczała, podnosząc ręce obronnym gestem.
— O czym pani mówi? Czy pani mnie słyszy? — zapytał
tata.
— Morski... demon... — wykrztusiła, przerażona wewnętrzną wizją. — Macki... nie mogę oddychać...
— Pani Linteris? Ellen, co się pani stało? — mama delikatnie wzięła ją za rękę i poprowadziła na słoneczną stronę ulicy. Tam westchnęła ciężko i zrobiła krok do tyłu.
— Mój Boże, jest pani tym umazana!
Nie musiałem pytać, co „to" było. Fosforyzujące zielone świństwo oblepiało włosy i kwiecisty kostium plażowy pani Linteris. Szlam.
24
4
UCIECZKA
Nagle także i mnie zabrakło oddechu. Poczułem się, jakby całe nasze miasto zostało wciągnięte w któryś epizod z filmu Strefa mroku.
— Pani Linteris, co t o pani zrobiło? — spytałem. — Czy
pani t o widziała?
Patrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Jej oddech był coraz płytszy.
— To był potwór morski. Ten sam, który zjadł twoją deskę, Max! — powiedziała Emily, zwracając głowę w stronę Diany i mnie. Podniecona kontynuowała swoją opowieść:
— Duch ze Srebrnego Księżyca powiedział, że całe miasto zostanie zniszczone. Co będzie, jeśli właśnie o tym myślał?
— Bądź poważna, kochanie — mama pogłaskała Emily po głowie. — I nie zmyślaj już tych historyjek. Pójdź z Dianą i Ma-xem na molo, a ja z tatą odprowadzę panią Linteris do szpitala.
Oczywiście mama w dalszym ciągu nie wierzyła w opowieści o potworze morskim, ale mimo to wyglądała na zaniepokojoną.
— Max, bądźcie wszyscy na molo. Nie włóczcie się nigdzie
— przykazała ostrym tonem.
Obiecałem, że tego dopilnuję. Co innego mogłem zrobić? Wiem, że zwariowaliby ze strachu, gdybyśmy zniknęli. Zresztą, jeśli wrócilibyśmy dziś na Cienisty Cypel, Emily by to od razu wypaplała rodzicom. Pójdę tam kiedy indziej.
Przez całą drogę próbowaliśmy uspokoić młodszą siostrę.
— Duch powiedział, że musimy uratować Aurę — przypo
minała nam. — Trzeba szybko ją odnaleźć.
Była naprawdę nieszczęśliwa. Kiedy dotarliśmy na molo, nie zauważyła nawet stoiska z watą cukrową.
— Emily, daj spokój — prosiłem.
Byłem nie mniej niż ona przejęty atakami potwora i tym, co mówił duch. Ale nie miałem pojęcia, co moglibyśmy zrobić przed końcem Święta Lata.
Emily wysunęła dolną wargę.
— Przecież duch mówił, że powinniście mnie słuchać!
— Wielkie rzeczy. To nie znaczy...
— Hej, Max! — zawołał Brady Simpson, stojący obok wejścia na jarmark.
— Cześć — odpowiedziałem, próbując ukryć niechęć. Był ostatnią osobą, którą miałem ochotę spotkać.
Kopał nogą drewniane sztachety falochronu.
— Dzięki za uratowanie Rocky'ego.
— Nie ma za co — Diana pospieszyła z odpowiedzią. — Wyzdrowieje?
— Weterynarz mówi, że tak. Te zielone algi o mało co go nie udusiły, ale powoli odzyskuje siły. Jutro zabierzemy go do domu.
— Udusiły? — powtórzyłem, przypominając sobie uczucie duszności, jakie miałem, dotknąwszy tego szlamu. To nie były normalne morskie algi. Czy będę miał dość odwagi, by pójść znowu na Cienisty Cypel?
— Do zobaczenia, Brady — powiedziałem, popychając siostry do przodu.
Wyglądał na urażonego, ale nie miałem zamiaru zwracać na to uwagi.
Molo było pełne ludzi sprawdzających wyniki loterii i jedzących hamburgery. Nie chciało się nam zatrzymywać przed żadnym ze straganów. Doszliśmy do końca falochronu i patrzyliśmy zamyśleni na Zatokę Choctawee.
26
27
Emily nie mogła już dłużej wytrzymać.
— Udajecie, że nic się nie stało — wybuchnęła. — A przecież też to widzieliście!
— Nic nie udajemy — powiedziała Diana.
— Posłuchaj — przerwałem. — Em, czy ty nie rozumiesz,
że nikt nam nie uwierzy, dopóki nie będziemy mieli dowodów?
Nie możesz tego pojąć swoim małym móżdżkiem?
Emily odwróciła się od nas i odeszła. Diana skinęła na mnie, wskazując na platformę wiertniczą, sterczącą na środku zatoki. Można było dostrzec stojącego na niej płetwonurka. Coś w głębi duszy kazało mi krzyczeć, aby go ostrzec, ale wiedziałem, że zrobiłbym z siebie pośmiewisko.
— To wygląda jak z Historii Niesamowitych — zauważyła Diana.
— Bo to jest niesamowita historia — przyznałem. — Kiedyś wszyscy się o tym dowiedzą. Z całego świata będą przyjeżdżać ludzie, żeby zobaczyć potwora z głębin koło Bayville.
Ponosiła mnie fantazjia. To przynajmniej pozwalało mi zapomnieć o przestrodze kapitana.
— Autobusy wycieczkowe będzie można wynająć w Miami.
Potrzebny będzie nowy hotel...
Nagle przerwałem i popatrzyłem na Dianę.
— To jest to! — uderzyłem ręką w czoło. — Wiem, w jaki sposób możemy wszystkich przekonać, że mówimy prawdę.
— O czym ty mówisz?
— Sfilmuję tego morskiego potwora. Wtedy będą musieli potraktować nas poważnie. Zabiorę kamerę na Cienisty Cypel i...
— Zwariowałeś? Max, przecież wiesz, jak bardzo jest to niebezpieczne. Myślę, że nie powinieneś...
— Ale to jedyny sposób, żeby nam uwierzyli. No i możemy na tym nieźle zarobić.
Z każdą sekundą byłem coraz bardziej entuzjastycznie nastawiony do mojego planu.
28
— Założę się, że Historie Niesamowite albo Amatorskie Wi-
deofilmowanie zapłacą górę pieniędzy, by dostać sfilmowanego prawdziwego potwora morskiego! Wiesz co, nie powiemy o tym nikomu, dopóki nie nagram kasety. To znaczy, chodzi mi o to, żeby nikt przede mną nie wpadł na taki pomysł.
Mogłem to sobie wyobrazić. Nasze zdjęcia w gazetach, udział w talk show, propozycje kręcenia filmów dokumentalnych. Będę mógł kupować sobie nowe deski surfingowe, kiedy tylko zechcę.
Diana nadal nie wyglądała na przekonaną. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dałem jej dojść do głosu.
— Będę ostrożny — obiecałem — spróbuję trzymać się
z daleka od wody, tak żeby to nie mogło mnie dosięgnąć.
Nie żartowałem. Naprawdę nie miałem ochoty podchodzić zbyt blisko do tych strasznych macek. Ani do szlamu.
Spojrzała na mnie poważnie. Zwróciła głowę w stronę zatoki. Pelikany nurkowały w poszukiwaniu ryb.
— Tak — powiedziała, obserwując skrzeczące ptaki — myślę, że jeżeli zostaniemy na suchej ziemi...
— My?
— Oczywiście — przytaknęła z wymuszonym uśmiechem na ustach. — Możesz być szalony, ale i tak jesteś moim bratem. To nasz wspólny problem.
— Csss! Jesteś gotowy?
Diana zajrzała do mojego pokoju, pogrążonego w półmroku.
— Tak. Wsadziłem kamerę do plecaka. Zabrałaś lampę błyskową? Po ciemku nic bez niej nie sfilmuję.
— Mhm.
Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Podała mi dwa flesze.
Zaraz po kolacji udaliśmy, że chcemy wcześnie iść spać. Rodzice skończyli usypiać Emily i teraz oglądali telewizję. Nie było szans, żeby usłyszeli, jak wychodzimy przez okno mojej sypialni.
29
Założyliśmy ciemne ubrania, by nie było nas za dobrze widać na Cienistym Cyplu.
— Idziemy.
Wziąłem plecak i otworzyłem okno. Zeszliśmy na daszek werandy, znajdującej się na tyłach domu. Po jej obu stronach były kraty, zatem zejście na ziemię nie sprawiło nam żadnej trudności.
— Mam nadzieję, że nie zobaczą nas sąsiedzi — szepnęła
Diana, spoglądając na okna willi Simpsonów. — Mogę sobie
wyobrazić nagłówek w gazecie: DZIECI PANI BUR
MISTRZ PRZ^APANE NA UCIECZCE Z DOMU.
Zachichotała. Pomyślałem, że żarty pomagają jej zapomnieć, dokąd idziemy.
I co tam może na nas czekać.
Nigdy wcześniej nie zauważyłem, jak mroczne i puste jest Bayville nocą. Nie opodal mola czynnych było jeszcze kilka restauracji, a poza tym całe miasto wyglądało na pogrążone we śnie. Latarnie uliczne były tu rzadkością. Nasze kroki przeraźliwie dudniły w ciemnościach.
— Max, słyszałeś to? — spytała Diana, przystając na moment. Zerknęła przez ramię na rosnący wzdłuż chodnika żywopłot.
— Co? — spytałem, próbując opanować nerwowe drżenie głosu.
Złapała mnie za rękę.
— Znowu. Coś szeleści za tymi krzakami.
— K... kto tu jest? — wyjąkałem.
Poruszyły się gałęzie. Zmartwiałem ze strachu. Zza liści wychynęła czyjaś ręka i...
— Emily! — zawołała Diana.
Nie mogłem uwierzyć. Zza żywopłotu, otrzepując piżamę, wylazła nasza siostrzyczka.
30
— Co ty tu robisz? — wycedziłem przez zęby. — Chcesz wszystko popsuć?
— Poszliście... poszliście beze mnie — chlipała.
— Skąd wiedziałaś...? — zaczęła Diana.
— Słyszałam waszą rozmowę na molo. Muszę z wami pójść. Mogę pomóc.
— Oczywiście, Emily — powiedziałem, mrużąc oczy ze złości.
— Naprawdę — nalegała. — Przecież duch właśnie ze mną rozmawiał!
Musiałem przyznać jej rację. Diana objęła siostrę.
— Skoro już jest tutaj, to chyba możemy ją zabrać ze sobą.
Dobrze?
To nie był dobry pomysł, ale nie mieliśmy wyboru.
— W porządku. Tylko pamiętaj, Emily, nie mów ani nie rób
nic bez naszego polecenia. Zrozumiałaś?
Nie zamierzałem być taki brutalny, ale co innego mogłem powiedzieć? Perspektywa spotkania z duchami i potworami morskimi nie wyzwalała we mnie najlepszych instynktów. Emily skinęła głową i wzięła Dianę za rękę. Dotarliśmy na plażę. Na parkingu zaczęły ogarniać mnie wątpliwości. Księżyc rzucał na wodę i wydmy srebrzystą poświatę. Innym razem na pewno bardzo by mi się to spodobało, ale dzisiaj sprawiało przerażające wrażenie. Dąb rosnący na Cienistym Cyplu wyglądał z daleka jak wiedźma na miotle.
— Przecież nie musimy tego robić — zauważyła Diana. — Możemy szybko wrócić do domu i zapomnieć o całej sprawie.
Uwierzcie, miałem ochotę jej posłuchać. Nie mogłem wyobrazić sobie nic przyjemniejszego niż powrót do ciepłego łóżka. Spojrzałem w stronę Cienistego Cypla. Gdybym teraz się wycofał, zaprzepaściłbym życiową szansę zrobienia kariery filmowca. Przepadłaby sława i fortuna, nie mówiąc o nowej desce surfingowej. Zresztą, nie mógłbym usnąć, nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi.
— Nic z tego. Nie wracam — zdecydowałem, wyjmując kamerę z plecaka. — Idźcie tuż za mną.
Wziąłem jedną z lamp błyskowych, a drugą podałem Dianie. Zaczerpnąłem powietrza i ruszyłem po piasku w stronę cypla.
31
Po kilku sekundach trawa nadmorska i karłowate drzewka otuliły nas niczym ciężki koc. Z każdej strony dochodziły do naszych uszu dziwne dźwięki. Próbowałem nie myśleć o tym, co może czaić się w ciemnościach.
Niosąc w jednej ręce kamerę, a w drugiej flesz, usiłowałem znaleźć dla nas jakąś dogodną kryjówkę.
— Może tutaj? — zaproponowała Diana.
Skierowała światło lampy na gęstą kępę dzikiego owsa, rosnącego kilka metrów przed nami. Była to dobra osłona, a zarazem dogodne miejsce do filmowania wody.
— Wygląda dobrze. Chodźmy.
Włączyłem kamerę. Byłem już w połowie drogi, kiedy usłyszałem zachrypnięty głos Diany:
— Emily? Gdzie jesteś?
Zawróciłem i stanąłem koło siostry. Strumieniem światła przeczesywała okoliczne zarośla. Emily zniknęła.
— Musiała się na coś zagapić — szepnęła Diana, próbując nie popaść w panikę.
— Emily, wracaj natychmiast! — zawołałem stłumionym głosem.
W tym samym momencie usłyszeliśmy jej wysoki, śpiewny głosik. Nie mogłem uwierzyć. Byliśmy w najstraszniejszym zakątku Bayville, w środku nocy, a ona bawiła się w najlepsze.
— Tam jest — powiedziała Diana, wskazując kierunek, skąd dochodził głos.
— Proszę, tylko nie tędy... — jęknąłem.
Miałem tak sucho w ustach, że z trudnością mogłem cokolwiek z siebie wydusić.
Popatrzyła na mnie i od razu zrozumiała.
— Nie?! Tutaj widziałeś potwora morskiego?
Przytaknąłem. Na drżących nogach ruszyliśmy ścieżką.
Chwilę potem promień mojej lampy oświetlił pucołowatą twarzyczkę Emily. Stanąłem jak wryty.
Nasza siostra siedziała pośród trawy bagiennej, tuż nad wodą. Nie była sama.
W wodzie pluskało się sześć małych, białych, śliskich potworków. Każdy z nich miał dwa oczodoły zatopione w galaretowatej głowie, osadzonej na cienkich mackach. Kawałki mojej deski surfingowej i czerwona deska Katie Shaunessey sterczały dookoła nich jak płotek.
Kiedy to zobaczyłem, oblał mnie zimny pot. Ale Emily wyglądała na szczęśliwą. Z błogim uśmiechem na ustach nuciła tym kreaturom jakąś piosenkę.
— Co to jest? — szepnęła Diana.
— Nie mam pojęcia, ale...
Przerwałem i spojrzałem na atramentową wodę tuż za Emily i małymi potworkami. Zaczynała wściekle bulgotać. Na powierzchnię wypływał zielony szlam.
— Znowu to samo — wydusiłem przez ściśnięte gardło.
— O co chodzi? — usłyszałem przerażony głos Diany. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, z wody wynurzyły się wielkie
macki. Tym razem w ślad za nimi wychynął olbrzymi, głowopo-dobny kleks z głębokimi oczodołami. Wyglądało to trochę jak ośmiornica. Tylko bardzo duża. I miało rozdziawioną paszczę niesamowitych rozmiarów.
Stwór wydał z siebie przeraźliwy, świdrujący w uszach skowyt, który zmroził mnie do szpiku kości. Nie brzmiało to sympatycznie i jak przypuszczam, przyczyną tego byłem ja i moje siostry.
Nie miałem nawet czasu krzyknąć, bo potwór, młócąc wodę mackami, ruszył prosto na Emily.
32
3 — Lato mulistych...
5 W NOGI!
— Uciekaj!
Beż namysłu skoczyłem w środek zatoczki, w której pławiły się śliskie potworki, i wyciągnąłem Emily z wody. Ściskając ją mocno za rękę, pędziłem za Dianą w stronę plaży.
Zrobiliśmy zaledwie kilka kroków, gdy poczułem, jak coś zimnego i oślizgłego oplata mi kolano.
— Nie! — krzyknąłem, próbując utrzymać równowagę.
Skóra okropnie mnie piekła, ale wiedziałem, że jeśli upadnę,
potwór dopadnie nas w mgnieniu oka.
Zagryzając zęby, z całej siły szarpnąłem nogą. Usłyszałem głuche plaśnięcie. Macki rozluźniły uchwyt i opadły na ziemię.
Na szczęście! Nie zwolniłem kroku, by zbadać bolące kolano. Musiałem za wszelką cenę wyciągnąć stąd Emily. Szybko.
— Diana, biegniemy za tobą! — zawołałem.
Dostrzegłem tuż przed nami jej sylwetkę, osrebrzoną światłem
księżyca. Nie mogłem zbyt długo zatrzymywać na niej wzroku, bo musiałem uważać na siebie i Emily. Gdyby którekolwiek z nas potknęło się, skończylibyśmy w paszczy tego strasznego stwora. Ciągnąłem siostrę za sobą. Nie było to łatwe, ponieważ palce zjeżdżały mi z jej mokrej piżamy.
W dalszym ciągu myślałem o olbrzymich mackach. Chyba tylko dzięki temu trzymałem się jeszcze na nogach. Byłem tak
skoncentrowany na tym, by nie upaść, że nie zauważyłem Diany, która nagle stanęła.
Uderzyłem w nią z rozpędem.
Wszyscy runęliśmy do przodu. Utytłani w piasku leżeliśmy przez moment na trawie, ciężko dysząc. Z trudem łapałem powietrze, ale wstałem natychmiast.
— Chodźcie! — zawołałem, ciągnąc Dianę za rękę. —
Musimy uciekać!
Siedziała jak sparaliżowana, patrząc z przerażeniem na coś, co było za moimi plecami. Poczułem na karku czyjś piekący wzrok. Tak samo jak wczoraj, kiedy...
— Zasmarkane tchórze!
Głos zagrzmiał tuż za mną. Zanim odwróciłem głowę, wiedziałem, że to duch. Stał, nie, raczej dryfował ponad trawą. Jego czerwone oczy świeciły w ciemności.
Westchnąłem. Nie myślałem, że może być jeszcze gorzej. Cóż za naiwność.
Z zatoki dobiegł nas kolejny ryk.
— Potwory morskie! Ścigają nas! — powiedziała Diana, odzyskując świadomość. Spróbowała wstać, ale duch powstrzymał ją, wyciągając kościstą rękę.
— Stać! — rozkazał.
Nie było to żądanie, które można by było zlekceważyć. Nie pozwalały na to wlepione w nas przerażające, czerwone oczy. Wspaniale. Za nami potwory morskie, a przed nami zły duch.
— Już po nas — powiedziałem, kryjąc twarz w rękach.
— Dlaczego nie wypełniliście moich rozkazów? Nie uczyniliście nic, żeby pomóc Aurze!
Zanim zdążyłem ją powstrzymać, Emily podeszła do ducha.
— Mówiłam Maxowi, żeby coś zrobił, ale nie chciał mnie
słuchać! — poskarżyła.
Nie mogłem uwierzyć. Moja siostra gawędziła w najlepsze z duchem, który zagroził, że zniszczy całe nasze miasto.
— Jestem pewien, że starałaś się, jak mogłaś — kapitan po-
34
35
cieszył Emily. Miałem wrażenie, że nawet trochę złagodniał. Kiedy spojrzał na mnie, jego oczy znów zapłonęły strasznym światłem.
Przełknąłem ślinę.
— Nie wiemy, kto to jest Aura.
W tym momencie potwór morski podniósł bezkrwisty biały łeb i zaskrzeczał. Ten dźwięk był milion razy gorszy niż skrzypienie paznokcia skrobiącego po tablicy.
— Głupcy. To jest Aura — powiedziała zjawa, wskazując
kościstym palcem obślizgłego stwora.
Wszystko we mnie rwało się do ucieczki. Ale nie ulegało wątpliwości: i tak nie zdołamy we trójkę umknąć i duchowi marynarza, i potworowi. Tym bardziej że Emily, zachwyconej całą sytuacją, żadną siłą nie zdołałbym ruszyć z miejsca.
— Eee, może porozmawiamy kiedy indziej — zapropono
wałem, nerwowo przestępując z nogi na nogę. — To coś ma
zamiar nas zabić, będzie pan łaskaw zauważyć!
Czerwone ślepia kapitana zabłysły z jeszcze większą siłą.
— Idioci! Przecież ona prosi was o pomoc. Muszę tłumaczyć
każde jej słowo?
Diana zmarszczyła nos.
— Tłumaczyć? — powtórzyła. — Myśli pan, że ona próbuje coś nam powiedzieć?
— Tak — zagrzmiał duch, jakby to było oczywiste.
— Mówiłam wam, że powinniśmy pomóc — przypomniała Emily.
Pomóc jej? To zabrzmiało jak spieszyć na ratunek głodującemu lwu, wchodząc do jego klatki.
— Jest pan duchem ze Srebrnego Księżyca, prawda? — do
dała nasza słodka siostrzyczka.
Nie mogłem pojąć jej opanowania. Duch się uśmiechnął.
— Ta mała ma najwięcej rozsądku — powiedział. Skłonił głowę.
— Ambroży Ellison Pritchard, kapitan Srebrnego Książyca.
36
Oszalałem. Musiałem chyba zwariować, bo zaczynałem poważnie traktować tego faceta. Wszystko pasowało: staromodny strój, dziwny sposób mówienia. Tak mógłby wyglądać marynarz z dziewiętnastego wieku. Rozmawiałem z kimś, kto nie żył od ponad stu lat!
— Nie rozumiem. Jak my możemy pomóc Aurze? — zapy
tała Diana.
Kapitan zniknął mi z oczu. Myślałem, że odszedł bez uprzedzenia, tak jak poprzednim razem. Po chwili jednak usłyszałem za plecami jego głos:
— Musicie ułatwić jej powrót do Kręgu Ciemności.
Podskoczyłem. Kiedy odwróciłem głowę, duch patrzył na
mnie złośliwie. Może miał sentyment do Emily, ale mnie wyraźnie nie lubił.
— Gdzie? — wykrztusiłem.
— Do Kręgu Ciemności, przecież powiedziałem. Jest to kraina leżąca pomiędzy tym i innym światem. Miejsce, gdzie żyją stworzenia takie jak Aura.
— Ale pan nie jest morskim potworem, czy pan też tam mieszka? — Emily nie mogła opanować ciekawości.
— Tak, maleńka.
Kapitan Ambroży robił się sentymentalny, rozmawiając
z Emily.
— Kiedy Srebrny Księżyc zatonął, siła huraganu otworzyła
Krąg Ciemności. Wciągnęło mnie do środka. Aura pomogła mi...
przywyknąć do tego. Teraz ja mam okazję odwdzięczyć się, tłu
macząc wam jej problemy.
Spojrzałem na dół i spostrzegłem, że nadal trzymam kamerę. To była okazja, której nie mogłem przegapić. Zerknąłem przez obiektyw i zacząłem filmować.
— Wiercenia w waszym mieście zakłóciły równowagę Kręgu
Ciemności — kontynuował duch. — Aura i jej dzieci zostali
wyrzuceni na zewnątrz przez strumień szlamu wypływającego
z głębin.
37
Zaczął deklamować z patosem, unosząc się coraz wyżej w powietrzu:
— Głupcy! Zniszczycie wszystko przez te wasze trujące
zanieczyszczenia. Tak, to, co nazywacie postępem, to nic innego,
jak tylko...
— Chwileczkę, kapitanie Ambroży — przerwała mu Diana.
— Czy może nam pan powiedzieć coś więcej o Aurze?
Duch osiadł na niższych gałęziach starego dębu. Przez jego brudny marynarski mundur bez trudu można było dostrzec korę drzewa i porastający ją mech.
— Aura musi wrócić do Kręgu Ciemności. Jest bardzo przyja
znym stworzeniem, ale ani ona, ani jej dzieci nie są tu bezpieczne.
— To j e j coś może grozić? — zapytałem, myśląc o Ro-
ckym i pani Linteris. — A co z nami?
Kapitan zwrócił swoje czerwone oczy w moją stronę.
— Samolubny szaleńcze! Pomożecie jej. A jeśli nie, to znisz
czę Bayville największym sztormem stulecia!
Niezbyt bałem się burz, nawet tych najsilniejszych. Widziałem już ich w swoim życiu wiele. O nasze miasto zahaczył kiedyś nawet Huragan Andrew.
— Dlaczego Aura po prostu sama nie popłynie z powrotem do swojej krainy?
— Bo nie może. Wejście do Kręgu Ciemności przesunęło się z powodu tych piekielnych wierceń i nie może go znaleźć.
Podniósł przezroczyste ramię.
— Dzięki temu, że jestem duchem, mogę przechodzić pomię
dzy tymi dwoma światami bez żadnych ograniczeń. Ale Aura
musi wrócić przez te drzwi, którymi przyszła. Teraz, kiedy
wstrzymano prace w zatoce, nie ma szans na powrót.
Duch kapitana sfrunął z drzewa i wylądował tuż przed nami.
— Czas ucieka, musicie przekonać rodziców, że robotnicy
powinni wrócić do pracy. Wznowienie wierceń to jedyna szansa
na powtórne otwarcie bramy do Kręgu Ciemności.
Opuściłem kamerę i spojrzałem na Aurę. Nie miałem nic prze-
ciwko temu, żeby jak najszybciej wyekspediować tę wodnistą bestię z Bayville. Ale pewne fragmenty historii kapitana nie bardzo do mnie przemawiały. Aura jest nieszkodliwa? Co za bzdura!
— Aura zaatakowała psa naszego przyjaciela i naprawdę miłą, starszą panią. Poza tym zabiła jeszcze kilka zwierząt — zgłosiłem swoje wątpliwości. — Nie nazwałbym tego pokojowym i przyjaznym zachowaniem.
— Broniła swoich dzieci przed tym kundlem — kapitan zaczął tracić cierpliwość. — A jeśli chodzi o tę waszą niebiesko-włosą przyjaciółkę, to...
Nie usłyszałem końca zdania, bo Aura w tym momencie straciła panowanie nad sobą. Wypełzła z wody, młócąc dookoła mackami, tak że morska woda wraz ze szlamem pryskały we wszystkie strony. Z przerażenia trząsłem się jak galareta, ale jakoś zdołałem utrzymać przyklejoną do twarzy kamerę i rejestrowałem całe zajście.
— Kapitanie Ambroży, o co jej chodzi? — spytała Diana. Złapała Emily i odciągnęła ją dalej od brzegu.
— Dlaczego Aura zachowuje się tak dziwnie? Potwór plasnął mackami o piasek i zaskrzeczał. Żołądek podskoczył mi do gardła.
— Czy nie może pan jej jakoś uspokoić? — zawołałem,
opuszczając kamerę.
Duch łypnął na mnie swoimi strasznymi oczami, a kąciki ust wykrzywił w złośliwym uśmiechu. Potem rozpłynął się w powietrzu bez słowa.
38
6
POŻAŁUJESZ!
— Kapitanie Ambroży? — powiedziałem, przechodząc
przez miejsce, gdzie przed chwilą stał. — Jest pan tutaj?
Czekałem, aż znów się pojawi. Cisza.
— Bardzo pana proszę! Przecież nie może nas pan tu zostawić z...
— Max, nie tak głośno — szepnęła Emily — przestraszysz Aurę.
— Rrrrr — grrr!
Potwór najwyraźniej był wściekły. Nagle wysunął głowę tak, że prawie dwukrotnie zwiększył rozmiary i wyciągnął macki w naszą stronę.
— Uciekajmy! — zawołała Diana drżącym głosem, nadal
trzymając mocno młodszą siostrę.
Nie musiała mi tego powtarzać dwa razy. Złapałem Emily za drugą rękę i ruszyliśmy biegiem. Przystanęliśmy dopiero na parkingu przed plażą. Przez kilka minut stałem z rękami opartymi o kolana i z trudem łapałem powietrze.
— Czy to... zdarzyło się naprawdę? — zapytałem po chwili.
Diana skinęła głową.
— Czy teraz w końcu mi wierzycie? — zaczęła Emily. — Musimy jeszcze dziś w nocy porozmawiać z mamą i tatą o Aurze.
— Ona ma rację — powiedziała Diana. — Nie chcę być
40
odpowiedzialna za to, że całe Bayville zatonie podczas olbrzymiego sztormu, wywołanego przez kapitana.
Próbowałem to przemyśleć, co nie było wcale łatwe.
— Wszyscy chcemy, żeby Aura się stąd wydostała — za
pewniłem Emily. — Ale sądzę, że rodzice nie byliby zachwyce
ni naszą nocną eskapadą. Lepiej powiedzmy im o tym jutro. I tak
nikt nie zacznie wierceń w zatoce w środku nocy.
Pomyślałem, że potem będę mógł zadzwonić do Historii Niesamowitych. W końcu dzisiejszej nocy zrobiłem kilka niezwykłych ujęć. Byłem pewien, że ich to zainteresuje.
Przy odrobinie szczęścia Aura wróci jutro wieczorem do Kręgu Ciemności, a mój film obejrzy w telewizji cała Ameryka. Nasze problemy będą rozwiązane.
Kiedy wróciliśmy do domu, wszystkie światła były już zgaszone. Wspięliśmy się po kracie do mojego pokoju. Rodzice najwidoczniej poszli spać. Na szczęście ich pokój był po przeciwnej stronie domu, więc nic nie słyszeli.
Nareszcie wszyscy troje siedzieliśmy w moim pokoju i nic nam nie groziło. Zapaliłem lampkę na biurku. Było późno, ale byliśmy zbyt podnieceni, by czuć senność. Rozpiąłem plecak i wyciągnąłem kamerę.
— Muszę natychmiast to objrzeć — powiedziałem, wyjmu
jąc kasetę. — Chodźmy na dół...
Przerwałem, gdy kaseta wyskoczyła mi z rąk. Zupełnie jakby zabrała ją niewidzialna ręka.
— Hej! — zawołałem, zanim zdążyłem sobie przypomnieć,
że nasi rodzice śpią.
Kaseta dryfowała w powietrzu kilka metrów przede mną. Sięgnąłem po nią, ale znów odskoczyła.
— On tu jest — Emily była wyraźnie zakłopotana.
Z trudem przełknąłem ślinę. Nie musiałem pytać, kogo miała na myśli. Nawet we własnym domu nie mogliśmy czuć się bezpiecznie!
41
— Wiem, że to pan, kapitanie Ambroży. Proszę mi to oddać
— zażądałem, wyciągając rękę.
Mogłem się domyślić, że duch taki jak ten nie posłucha rozkazu. Nagle kaseta przeleciała mi nad głową i trzasnęła o ścianę.
— Przestań! — powiedziała Diana ściszonym głosem. —
Obudzisz naszych rodziców!
To było najgorsze, co mogła powiedzieć. W chwilę później moje łóżko zaczęło przeraźliwie trzeszczeć. Kapitanowi najwidoczniej było wszystko jedno, kogo obudzi.
Usłyszałem skrzypnięcie drzwi, otwieranych na drugim końcu korytarza.
— Max? — zaspany głos taty był coraz bliżej. — Wszy
stko w porządku?
Zmroziło nas. Piżama Emily ociekała morską wodą, wszyscy mieliśmy na ubraniach plamy błota. Gdyby ojciec to zobaczył, byłoby po nas.
— Szybko, schowajcie się za drzwiami — szepnąłem.
Błyskawicznie wskoczyłem do łóżka, podczas gdy dziewczynki stanęły w rogu pokoju. Ledwie zdążyłem przykryć kołdrą ubranie, kiedy tata otworzył drzwi.
— Nic ci nie jest, synu? — zapytał, wsadziwszy głowę do pokoju.
— Mmm, nie — naciągnąłem przykrycie pod samą brodę. — Miałem chyba jakiś zły sen.
Z przerażeniem zobaczyłem, że Emily otwiera buzię. W o-statnim momencie Diana zasłoniła jej usta ręką. Tata ziewnął.
— No to do zobaczenia rano. Spojrzałem ostrzegawczo na Emily.
— Dobranoc, tato.
Diana nie puściła siostry, dopóki nie usłyszeliśmy, jak zamykają się drzwi sypialni rodziców.
— Uff! — sapnąłem. — Mało brakowało.
— Nie zdołamy pomóc Aurze, jeśli nie będziemy w zgodzie
z rodzicami — dodała Diana.
42
Emily nie wyglądała na szczęśliwą, ale ostatni argument chyba do niej przemówił.
— Ale poprosimy tatę, żeby zaczął wiercenia jutro rano, dobrze? — spytała Emily, zaniepokojona.
— Oczywiście — mruknąłem.
Moja kaseta leżała na podłodze, przełamana na pół. Była całkowicie zniszczona.
— Powiemy mu to najpóźniej jutro po południu — doda
łem.
To pozwoliłoby mi ponownie sfilmować Aurę.
— Max, ja wiem, dlaczego popsuł ci kasetę — powiedziała
Emily.
Czy ta smarkula zawsze musi być przekonana, że wie wszystko najlepiej?
— Doprawdy? Dlaczego?
— Myślę, że chciał ci coś zasugerować — kontynuowała moja przemądrzała siostrzyczka.
— Taak?
Właśnie robiłem plany na następny dzień: wstać wcześnie i pójść z kamerą na Cienisty Cypel.
— Nie powinieneś igrać z cudzym życiem, nawet jeśli jest to
życie morskiego potwora — ostrzegała.
Nie znałem żadnej sześcioletniej dziewczynki, która by wyglądała tak poważnie, jak Emily w chwili kiedy to mówiła.
— Jeśli nie posłuchasz tej przestrogi, to pożałujesz.
7 UJĘCIE DRUGIE
Niespodziewanie ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Spróbowałem jednak szybko o nich zapomnieć. W jaki sposób moja niepozorna siostrzyczka sprawiła, że poczułem się nieswojo? To śmieszne!
— To nic wielkiego, Em — powiedziałem, wypychając ją i Dianę za drzwi. — Obiecałem, że pomożemy Aurze wrócić do Kręgu Ciemności i zrobimy to. A teraz idźcie już spać, dobrze?
Poszły do swoich pokojów, a ja nareszcze zostałem sam. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Żadne rzeczy w pobliżu nie poruszały się popychane niewidzialną siłą.
Wcale nie igrałem z życiem Aury. Ta kaseta wideo ułatwiłaby mi tylko drogę do kariery filmowca. Co za różnica, czy pomożemy potworowi wrócić do domu jutro po południu, czy z samego rana? Emily zbytnio była przejęta bezpieczeństwem tego śliskiego stworzenia. A przecież to właśnie ono nam zagrażało.
Próbowałem nie myśleć, jakie szkody może jeszcze wyrządzić Aura, nim wróci do Kręgu Ciemności. Zresztą, filmowanie zajmie mi tylko kilka minut. Potem zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby potwór i jego dzieci wrócili do swojego świata.
Drrrrrr!
Otworzyłem oczy i usiadłem wyprostowany na łóżku. Budzik dzwonił nadal, pokazując godzinę szóstą trzydzieści.
Tak wcześnie? Z samego rana? Chyba zwariowałem. Położyłem się z powrotem, chowając głowę pod kołdrę. Prawie usnąłem, zanim przypomniałem sobie o Aurze i kapitanie Ambrożym. Jak mogłem o tym zapomnieć?
Wyjrzałem spod kołdry. Kaseta wideo leżała tam, gdzie ją zostawiłem poprzedniej nocy. Wywleczona z niej taśma kłębiła się na podłodze. Muszę ponownie sfilmować Aurę, bo inaczej nie zarobię na nową deskę surfingową do dwutysięcznego roku.
Poranna mgła zasnuwała widok z mojego okna. Przełknąłem ślinę. Nie chciałem znów niepokoić Aury, ale mgła nada mojemu filmowi fajną atmosferę.
Wyskoczyłem z łóżka, założyłem kąpielówki i koszulkę z krótkim rękawem. Na szczęście od razu, gdy dostałem kamerę wideo, kupiłem kilka czystych kaset. Włożyłem jedną z nich i z kamerą na ramieniu zbiegłem po schodach na dół.
— Dzień dobry, kochanie. Ale wcześnie wstałeś — przywi
tała mnie mama, z uśmiechem spoglądając zza kuchennego stołu.
— Przygotowałam właśnie kilka tostów, zjedz je, jeśli jesteś
głodny.
Ubrana w szlafrok czytała poranną gazetę. Złapałem dwie kromki i skierowałem się do wyjścia.
— Idę na plażę. Powiedz Dianie i Emily, że będę tam na nie
czekał.
Przystanąłem na moment przy drzwiach.
— Czy masz jakieś wiadomości o pani Linteris?
— Wczoraj wieczorem dzwoniłam do szpitala. Ma jeszcze problemy z oddychaniem, ale powoli wraca do zdrowia. W dalszym ciągu nic nie wiemy o tym szlamie. Czekaliśmy na wyniki badań prowadzonych w szpitalnym laboratorium, ale płetwonurek nie znalazł w zatoce żadnych śladów trujących zanieczyszczeń. Policja zbierze więcej próbek, które pływają po powierzchni wody, i też je przebadamy.
Sposób, w jaki mama zadrżała, mówiąc o zielonym szlamie, zdradził mi, jak bardzo ją to niepokoi. A przecież nic o tym
44
45
wszystkim nie wiedziała. Miałem nadzieję, że ta sprawa będzie szybko rozwiązana.
— Cieszę się, że z panią Linteris wszystko w porządku —
powiedziałem. — Cześć!
Na zmęczonej twarzy mamy pojawił się uśmiech.
— Nie za wcześnie na plażę?
Wzruszyłem ramionami, chcąc sprawić wrażenie, że nie ma
w tym nic dziwnego.
— Mam ochotę zrobić kilka porannych ujęć do mojego
filmu.
Zanim zdążyła zapytać, co będę filmował o tej porze, pomachałem ręką na pożegnanie i byłem już za drzwiami.
— Nie zapomnij o dzisiejszej popołudniowej sesji zdjęcio
wej — zawołała za mną. — Zaczynamy o drugiej.
Kiwnąłem głową i poszedłem do garażu po rower.
Nie sądziłem, że plaża może za dnia wyglądać też tak przygnębiająco. A jednak. Wstęgi porannej mgły wisiały nad wodą i porośniętymi trawą wydmami. Cienisty Cypel był tak szczelnie
otulony kocem utkanym z mglistej substancji, że nie było go
wcale widać. Nad brzegiem morza nieliczni zapaleńcy uprawiali poranny jogging, ale nikt nie zapuszczał się w stronę cypla.
No pewnie, pomyślałem. Nikt nie jest aż tak szalony.
Nikt, oprócz mnie.
To zajmie mi tylko kilka minut, próbowałem powstrzymać ogarniające mnie wątpliwości. Wreszcie zdołałem ruszyć w wyznaczonym kierunku. Piaszczysta ścieżka odwijała się pod moimi stopami z maskującej ją mgły. Wilgotne powietrze oblepiało mi ramiona i nogi. Drżałem z zimna.
— Dobra, kręcimy — wymamrotałem, włączając kamerę. Najdalej w morze wysunięty punkt cypla był tuż przede mną. Dochodząc do kryjówki Aury, wstrzymałem oddech.
Stanąłem i aż westchnąłem ze zdumienia. Kawałki mojej deski surfingowej i deska Katie nie tworzyły już ochronnego kojca. Wyglądało to tak, jakby zmiótł je wybuch
46
bomby. Kępy trawy, wyrwane z korzeniami, leżały rozrzucone w bezładzie. Wszystko pokrywał zielony szlam.
Nigdzie nie było widać śladu Aury ani jej dzieci. Niewątpliwie był to obraz totalnego zniszczenia.
— O rany! — mruknąłem, opuszczając kamerę.
Zauważyłem malutką mackę, leżącą na ziemi tuż nad wodą. Była skręcona i skurczona. Bezbarwny muł wyciekał z jej urwanego końca. Zemdliło mnie. Ta macka z pewnością należała kiedyś do jednego z dzieci Aury.
Kto to zrobił?
Nie sądziłem, by Aura mogła zrobić coś złego swoim własnym dzieciom. Ale jeśli z jakiegoś powodu wpadła w szał? A może te wodne potwory zostały zaatakowane przez kogoś innego? Lub coś innego?
Miliony pytań buzowały w mojej głowie. Byłem pewien tylko jednego.
Wydarzyło się tu coś strasznego.
8
ZNIKNIĘCIE
Nie byłem w stanie zrobić nic innego, jak tylko stad tam i patrzeć na tę maleńką mackę. Prześladowały mnie słowa Emily. Nie powinieneś igrać z czyimś życiem...
Ale przecież nie mogłem nic uczynić, aby temu zapobiec. A może mogłem?
- Tjząsłem się jak galareta. Te morskie potwory mogą być
wszędzie, robiąc co tylko im przyjdzie do głowy, a ja nie wiedziałem, jak je powstrzymać. Bayville może mieć naprawdę olbrzymie problemy.
— Aura! — zawołałem, przykładając do ust dłonie zwinięte
w trąbkę.
Mgła powoli się podnosiła. Dostrzegłem jasny krąg światła. Słońce nieśmiało wyglądało zza chmur, ale w dalszym ciągu dzień był dość chłodny.
Pobiegłem ścieżką w stronę Zatoki Choctawee i platformy wiertniczej. Żadnych śladów Aury.
— Beznadziejna sprawa — mruknąłem do siebie.
Zatoka, cały Atlantyk, nie mówiąc o tysiącach akrów bagnisk,
pokrywających okolice. To było zbyt duże terytorium, by jeden chłopiec mógł je przeszukać.
Zachodziłem w głowę, co robić, gdy wzrok mój padł na ścianę starej szopy.
Kapitan Ambroży! Tylko on mógł wiedzieć, co spotkało Aurę.
48
Ruszyłem w stronę rozwalonego budynku.
— Kapitanie Ambroży! — wołałem, przedzierając się przez
skłębione zarośla. — Potrzebuję pana pomocy! Jest pan tam?
Cisza.
Przystanąłem i spojrzałem na olbrzymi dąb. Ale duch marynarza nie siedział na żadnej z omszałych, powykręcanych gałęzi. Nie miałem ochoty na penetrowanie tej ponurej okolicy, ale musiałem znaleźć kapitana.
Po chwili namysłu włączyłem kamerę. Jeśli już tu przyszedłem, nie zaszkodzi, żebym zrobił kilka zdjęć duchowi. Nie znalazłem Aury, więc przynajmniej zarejestruję cokolwiek z tego koszmaru.
— Kapitanie, niech pan wyjdzie. Przecież musi pan tu być
— błagałem, brnąc dalej.
Wyplątywałem właśnie nogę z pędów dzikiego wina, kiedy szorstki głos rozległ się gdzieś za mną:
— Kto tam?
Podskoczyłem chyba z dziesięć metrów do góry.
Brzmienie głosu nie było tak głębokie i grzmiące, jak pamiętałem, ale przynajmniej znalazłem kapitana. Odwróciłem się i pobiegłem z powrotem w stronę ścieżki.
— Jak dobrze, że pan tu jest. Muszę znaleźć Aurę i...
O kurczę! Wychodząc zza wielkiego dębu, wpadłem prosto na granatowy mundur.
— Komendant Alvarez! — krzyknąłem, odskakując do tyłu.
Widok normalnej, ludzkiej istoty był dla mnie zupełnym szokiem. Wiem, że to brzmi głupio, ale ostatnimi czasy wszystko było dziwaczne. Patrzyłem na szefa policji, pocierając policzek, który nadziałem na jeden z guzików jego kurtki.
— Max!? — Pan AWarez nie wyglądał na zachwyconego
moim widokiem. — To nie jest najbezpieczniejsze miejsce do
samotnych wędrówek. Co ty tu robisz?
Wyglądał na zakłopotanego.
— Rozmawiałeś z kimś?
49
4 — Lato mulistych...
— Nie, skądże. Ja tylko... śpiewałem sobie.
Westchnąłem. To nie był najlepszy pomysł, ale nic innego nie
przychodziło mi do głowy.
— To, eee, część filmu, który kręcę — dodałem, wyciąga
jąc zza pleców kamerę. — A co pan tu robi? — spytałem, za
nim zdążył mnie ponownie zaskoczyć.
Szef policji poklepał swój pas i dostrzegłem dyndające na nim plastykowe buteleczki.
— Zbieram próbki w okolicy.
Nie wspomniał o zielonym szlamie, ale wiedziałem, że właśnie to miał na myśli.
Alvarez przykucnął, by zbadać coś, co leżało na ziemi. W tym momencie pojawił się kapitan Ambroży. Stanął tuż za komendantem. Miał ponury wyraz twarzy.
— Policja? — zagrzmiał duch. — Ten stary gaduła jest hańbą dla wszystkich mężczyzn noszących mundur!
— Hej! Nie może pan mówić w ten sposób do szefa policji! — powiedziałem, nie zdając sobie sprawy z tego, co robię.
Komendant Alvarez wyprostował plecy i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
— Przecież to ja jestem szefem policji, Max. Mogę mówić do
siebie, co zechcę.
Zaśmiał się z własnego dowcipu i wrócił do obserwacji. Świetnie. Teraz pomyśli, że jestem kompletnym idiotą. Ale przynajmniej nie słyszał ani nie widział ducha marynarza.
— Dlaczego nie wznowiono jeszcze wierceń? — zapytał
kapitan Ambroży, prześwidrowując mnie na wylot strasznymi
czerwonymi oczami.
Rozejrzałem się niespokojnie. Nie mogłem przyznać, że jeszcze o tym nie rozmawiałem z rodzicami.
— Pracuję nad tym — skłamałem.
50
Dyskretnie wycelowałem obiektyw kamery w ducha i włączyłem ją. Nie uniosłem jej do oczu, więc miałem nadzieję, że kapitan tego nie zauważy.
Komendant AWarez podniósł na mnie wzrok, wepchnąwszy szpachelką odrobinę szlamu do buteleczki.
— Nad czym pracujesz, Max? Znowu się zagapiłem.
— Eee, nad filmem — wymamrotałem.
Kapitan Ambroży wyglądał na wścieklejszego niż kiedykolwiek. Jego przezroczyste ciało podrygiwało w powietrzu nad wodą. A oczy! Płonęły jak rozżarzone węgle.
— Tracisz czas na kręcenie filmu? Czyś ty zgłupiał do re
szty? — słowa wychodzące z ust ducha smagały mnie jak zim
ny wiatr. — Aura nie może tu siedzieć w nieskończoność.
Sztorm już nadchodzi i to tylko twoja wina!
— Chwileczkę! — zawołałem, wściekły na siebie.
Nawet gdybym rozmawiał dziś rano z rodzicami, to Aura i tak
już zniknęła. I to nie przeze mnie.
— Nikt nie może mnie o to oskarżać! Tym bardziej jakiś duch!
— Duch? Max, czy dobrze się czujesz?
Komendant AWarez osłupiały wytrzeszczał na mnie oczy.
— Wspaniale — powiedziałem, tracąc panowanie nad sobą.
— Nigdy nie czułem się lepiej. Wie pan, niektóre dzieciaki opo
wiadają o duchu ze Srebrnego Księżyca.
Szef policji zachichotał.
— Największa bzdura, jaką kiedykolwiek słyszałem — roz
bawiony potrząsał głową. — Kieruję pracą policji w tym mie
ście od piętnastu lat. Jeśli czegoś jestem pewien, to właśnie tego,
że nie istnieje żaden duch ze Srebrnego Księżyca.
Zaśmiał się znowu i pochylony zeskrobywał resztki szlamu spod drzewa.
Przełknąłem ślinę. Nie miałem wątpliwości, że kapitan Ambroży nie daruje mu tych słów. Zerknąłem w stronę, gdzie o-statnio widziałem ducha, ale już go tam nie było. Może nie usłyszał. Może poszedł gdzie indziej i...
Nagle liście starego dębu zaczęły gwałtownie szeleścić. Spo-
57
jrzałem w górę i zobaczyłem kapitana siedzącego na najwyższej gałęzi.
— No proszę. Więc duch ze Srebrnego Księżyca nie istnieje, hę? — wycedził Ambroży. — Dobrze, może to przekona naszego umundurowanego przyjaciela...
Usłyszałem głuchy grzechot chwilę przedtem, zanim zauważyłem, co kapitan trzyma w ręku.
Był to grzechotnik. Kapitan Ambroży huśtał nim tuż nad głową komendanta policji!
9 NIEBEZPIECZNA NIESPODZIANKA
— Nie! — jęknąłem.
— Max, co się, do cholery, dzieje...
Wyprostował plecy, lecz zanim zdążył dokończyć zdanie, chwyciłem go za rękę i pociągnąłem do tyłu. Stłumiony syk, który rozległ się tuż za nami, przyprawił mnie o dreszcze. Zerknąłem przez ramię i dostrzegłem grzechotnika pełznącego po piaszczystej ścieżce w stronę kępy nadmorskiej trawy.
— Niedobrze mi. Czy nie mógłby pan pójść ze mną na chwi
lę... — paplałem jak idiota, żeby za wszelką cenę wyciągnąć
stąd Alvareza.
W tym momencie zabrzęczało policyjne radio, przewieszone przez pas komendanta. Rozmawiając, spoglądał na mnie z niepokojem. Nic dziwnego. Prawdopodobnie zastanawiał się, w jaki sposób powiedzieć pani burmistrz, że jej syn zwariował.
Wstrzymałem oddech i rzuciłem okiem na stary dąb. Nie zauważyłem ani kapitana, ani drugiego grzechotnika. Nie znaczyło to wcale, że nie ma ich gdzieś w pobliżu.
— To pilna sprawa, Max — zwrócił się do mnie szef policji. — Podrzucę cię po drodze do gabinetu doktora Lomaxa...
— Nie! To znaczy, nie jestem aż tak chory. Mogę sam pójść do domu. Ale dziękuję za propozycję.
Patrzył na mnie zatroskanym wzrokiem, ale w końcu wyraził zgodę.
53
— Dobrze. Ale uważaj na siebie. Jeśli źle się poczujesz, zgłoś
się natychmiast u lekarza.
Zanim zniknął mi z oczu, zawołał:
— I obiecaj mi, że nigdy więcej tu nie przyjdziesz!
— Mhm — powiedziałem półgębkiem.
Nie znaczyło to, moim zdaniem, ani tak, ani nie. Gdy oddalił się na bezpieczną odległość, znów zerknąłem na gałęzie dębu. Ale duch nie wrócił.
— Kapitanie Ambroży? — zawołałem, przeczesując wzro
kiem okolicę.
Jeśli mnie nawet słyszał, najwidoczniej nie miał ochoty ze mną rozmawiać.
— Świetnie — mruknąłem, kucając na piasku.
Nie tak wyobrażałem sobie dzisiejszy dzień.
Popatrzyłem na horyzont. Niebo nad Atlantykiem ciemniało.
Próbowałem nie myśleć o groźbie kapitana Ambrożego.
To niemożliwe. Jeśli miałby nadciągnąć wielki sztorm, mówiliby o tym w prognozie pogody. Niepokoiły mnie jednak silne podmuchy wiatru. I ciemne kłęby chmur, spiętrzone na widnokręgu. Coś niedobrego wisi w powietrzu. Jeszcze do tego nie wiadomo, co knują duch i potwór morski. To wszystko sprawiało, że byłem odrobinę zdenerwowany.
No dobrze, ogromnie zdenerwowany.
Westchnąłem i ruszyłem w stronę plaży. Nie wiem, czy kapitan Ambroży blefował, czy nie, ale na wszelki wypadek, lepiej będzie przekonać rodziców o tym, że powinni wznowić wiercenia w zatoce. Im wcześniej, tym lepiej.
Zanim zszedłem z miękkich wydm na ubity piasek plaży, zauważyłem różowy kostium Emily. Diana, Brady, Celia i inne dzieciaki stali razem z nią koło parkingu.
— Hej, Harrison! — zawołał Brady na mój widok. —
Twoja siostra chce nam wmówić, że Bayville zostało nawiedzone
przez potwora morskiego.
Wykrzywił twarz, udając przerażenie.
54
— Ooo, nie boisz się?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Diana bezradnie wzruszyła
ramionami.
— Próbowałam ją powstrzymać — szepnęła mi do ucha.
— Przecież wszyscy je widzieliśmy, prawda Max? — zwró
ciła się do mnie Emily. — I to nie tylko jednego potwora. To
była ich cała rodzina. Nawet malutkie dzieci. Śpiewałam im i...
— Emily! — przerwałem jej.
Jeszcze tylko brakowało, żebym robił z siebie pośmiewisko
na oczach przyjaciół.
— Muszę z wami porozmawiać.
Wyciągnąłem siostry z rozbawionego grona.
— Czy naprawdę coś widzieliście? — zapytała Celia, prze
nosząc wzrok ze mnie na Dianę i Emily. — Może to, co zaatako
wało psa Brady'ego?
Przez chwilę miałem ochotę opowiedzieć im o wszystkim. Ale Brady szybko przekonał mnie, że byłoby to nieporozumienie.
— No, przestańcie już — szydził. — Nie przekonacie
mnie, że wy też wierzycie w morskie potwory.
Kilkoro dzieci prychnęło pogardliwie.
— Chodźmy stąd — zawołałem Dianę i Emily.
— Och, czyżbyśmy zranili wasze uczucia? — Brady kpił z nas w żywe oczy. — Zresztą, my też spadamy. Idziemy na
Surfowisko.
Surfowisko to park zabaw, w którym są baseny ze zjeżdżalniami. Nie jest to może Disneyland, ale bywa tam całkiem
fajnie.
— Chodźcie z nami — zaproponowała Celia.
— Co ty — kontynuował Brady. — Przecież oni nigdzie nie ruszają się bez swoich oswojonych potworów.
Powinienem mu przyłożyć. Ale miałem za dużo na głowie, żeby tracić czas i energię na Brady'ego Simpsona. Kiedy wszyscy już sobie poszli, opowiedziałem siostrom o tym, co zobaczyłem w gnieździe Aury.
55
— Niedobrze — zmartwiła się Diana. ■— Jak możemy jej pomóc, jeśli nawet nie wiemy, gdzie jest?
— Trzeba przede wszystkim porozmawiać z rodzicami o pracach wiertniczych. Nie musimy szukać Aury, ważne, żeby ona sama mogła odnaleźć bramę do Kręgu Ciemności. Dlatego powinni znów wiercić.
Diana i Emily spojrzały na siebie.
— Nie zaczną — powiedziała Emily.
— Rozmawiałyśmy z nimi przy śniadaniu — wyjaśniła Diana. — Wiem, prosiłeś, żebyśmy tego nie robiły, ale nie mogłyśmy czekać. Mama powiedziała, że nie rozpoczną robót, dopóki nie zbadają wszystkich próbek szlamu.
Emily pociągnęła mnie za rękę.
— Aura i jej dzieci są w niebezpieczeństwie! Proszę cię,
Max, zrób coś!
Nie mogłem wytrzymać jej błagalnego spojrzenia. Dlaczego mam tu odgrywać wielkiego bohatera? Nagle przypomniałem sobie tę skurczoną mackę i wstrząsnął mną dreszcz. Nie mogłem się poddać.
— Porozmawiajmy z tatą i mamą raz jeszcze — zaproponowa
łem. — Może we troje ich ubłagamy, żeby wznowili te wiercenia.
Diana spojrzała na wodoodporny zegarek.
— Mama miała uczestniczyć dziś rano w otwarciu nowej zjeżdżalni na Surfowisku, pamiętacie? Tata też powinien tam być.
— No to chodźmy!
Surfowisko zbudowane jest pomiędzy sztucznymi wzgórzami. Morskie fale obmywają je z obu stron, a specjalne tunele pozwalają wpływać wodzie do olbrzymich basenów. Jeszcze zanim przekroczyliśmy bramę wejściową, usłyszeliśmy piski i krzyki rozbawionych dzieci.
— Nowa zjeżdżalnia jest tam — Diana wskazała tłum ludzi
stojących w głębi parku. — Mama mówiła, że nazwą ją Vertigo.
Nie obchodziła mnie wcale ta nazwa. Chwilowo najważniej-
sza była sprawa wierceń. Zauważyłem tatę i ruszyłem prosto w jego stronę.
— Cześć, dzieciaki!
Potargał czuprynę Emily i obdarzył nas uśmiechem.
— Przyszliście zobaczyć mamę w akcji? Emily i Diana spojrzały na mnie wyczekująco.
— Niezupełnie — odpowiedziałem.
Mama, ubrana w kostium kąpielowy i w szorty, stała na szczycie nowej ślizgawki obok właściciela Surfowiska. Zdecydowałem, że nie czekając aż skończy burmistrzowskie obowiązki, przejdę do sedna sprawy.
— Tato, czy nie moglibyście jak najszybciej rozpocząć tych robót wiertniczych?
— Prosimy — Emily wspierała mnie błagalnym tonem. — To bardzo ważne!
Tata popatrzył na nas zdziwiony.
— Przecież już to ustaliliśmy — nie tracił cierpliwości. —
Nie poślę tam robotników, dopóki nie otrzymamy wyników ba
dań tych alg. Skąd u was to nagłe zainteresowanie pracami wiert
niczymi w zatoce?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, wszyscy zaczęli klaskać i wiwatować. Mama przecięła wstęgę i właśnie zjeżdżała do wody. Nie ślizgała się głową do dołu ani nie robiła żadnych akrobacji, ale też nie wyglądała jak zupełna niezdara. Tuż za nią cisnął się tłum ludzi, by wypróbować nową zjeżdżalnię.
Kilka minut potem mama podeszła do nas, otulona ręcznikiem. Była zarumieniona i uśmiechnięta.
— Cześć! Przyszliście zjechać z Vertigo?
— Mamo, musisz coś zrobić, żeby natychmiast zaczęto znów wiercić w zatoce, bo może spotkać nas coś złego — wyrzuciłem z siebie jednym tchem.
Starałem się, by brzmiało to przekonywająco, ale mama najwidoczniej tego nie zauważyła. Popatrzyła na tatę, który bezradnie wzruszył ramionami.
56
57
— Mówiłem im.
— Musimy pomóc Aurze — nalegała En^w szarpiąc za
mamy ręcznik — zanim kapitan...
— Stary falochron ledwie się trzyma — przerwałem sio
strze.
Wiedziałem, że z jej argumentami daleko nie zajdziemy. Niezależnie od tego, jak bardzo byłyby one prawdzi we.
— Żadne miasto w całych Stanach ZjednoczonyCn nje ma ^
zniszczonego mola, idę o zakład.
Diana popatrzyła na mnie. W porządku, może nie był to popis krasomówstwa, ale byłem zbyt zdenerwowany, by wymyślić coś lepszego.
— Odkąd to moje plażowe leniuchy interesują sję falochrona
mi i pracami wiertniczymi? — zapytała mama.
Emily wlepiła w nią poważne oczęta.
— Od czasu, kiedy kapitan Am...
— Odkąd kapitan Aqua mówił w programie telewizyjnym o bezpieczeństwie nad wodą — przerwała Diana. Naprawdę nic nie możecie zrobić?
Mama zaczęła tracić cierpliwość.
— Nie mam czasu więcej o tym rozmawiać. Muszę iść do domu przebrać się, zanim przyjdzie fotograf. Nąwet gdybyśmy chcieli zacząć prace wiertnicze, to i tak jest to niemozhwe.
— Dlaczego? — zapytałem.
— Te dziwne wodorosty oblepiły maszyny -^ wyjaśnił tata. — Moi pracownicy powiedzieli, że czyszczenie ich zajmie kilka tygodni.
Tak długo? Nie mogliśmy sobie pozwolić na t^ą zwłokę!
— Porozmawiamy o tym później — powiedziała mama
spoglądając na zegarek. — Do zobaczenia w cjomu na sesji
fotograficznej. Nie przyjdźcie za późno.
Kiedy odeszli, Emily zaczęła narzekać.
— Max, nie byłeś przekonywający. Dlaczego nje chcieliście
powiedzieć im o Aurze?
— Ponieważ nikt, kto ma po kolei w głowie, nie potraktował
by nas poważnie. A jeśli nawet mama i tata by nam uwierzyli, to
po prostu zamknęliby Aurę i jej dzieci w zoo albo w laborato
rium. Czy tego właśnie chcesz?
Emily wygięła usta w podkówkę. Oho. Zaraz zacznie płakać. Nie miałem teraz do tego głowy.
— Dlaczego nie pójdziesz pobawić się z dziećmi? — zaproponowałem. — Muszę to wszystko sam przemyśleć.
— Popatrz — Diana wzięła Emily za rękę — pani Ortiz rozpoczyna zabawę w Marco Polo. Idziemy na zjeżdżalnię. Przyjdź po nas, Max, jeśli coś wymyślisz.
Odeszły, a ja zacząłem filmować dzieciaki bawiące się na Surfowisku. Najwidoczniej potrzebowałem czegoś, co uspokoiłoby moje skołatane myśli. Zrobiłem właśnie świetne ujęcie dwóch maluchów zjeżdżających głowami w dół.
— Hej! — zawołałem, pochylając się nad brzegiem basenu.
Dlaczego woda ma taki zielonkawy odcień. Czyżby był to
kolor zielonkawo-m u 1 i s t y?
Zrobiłem zbliżenie i zobaczyłem to wyraźnie. Strumyczek zielonego szlamu ściekał po rynnie zjeżdżalni Manie Panic. Nie widziałem nigdzie Aury, ale byłem pewien, że jest gdzieś w pobliżu.
— Diana! — zawołałem, machając do niej ręką.
Stała koło jednej ze zjeżdżalni. Zaciągnąłem ją za wzgórze, tłumacząc, o co chodzi.
— Aura musi być schowana gdzieś w rurach, doprowadzających wodę do zjeżdżalni. Chodź ze mną!
— Ale jak...? A co z Emily? — zapytała Diana.
— Najlepiej będzie, jeśli zostawimy ją pod opieką pani Ortiz. Nie chcę, by natychmiast komuś wypaplała, dokąd idziemy.
Zwiedzający nie mogą wchodzić na zaplecze Surfowiska. Kiedyś, wraz z moim przyjacielem Erikiem, zakradliśmy się tutaj dzięki Manny'emu. Manny w czasie uniwersyteckich wakacji pracował jako zastępca właściciela parku. Pozwolił nam zajrzeć
55
59
do środka przez jedne z żelaznych drzwi, podczas gdy sam sprawdzał poziom chloru w wodzie. Wewnątrz były dziesiątki włazów do poszczególnych kanałów, a teraz za jednym z nich siedziała zapewne Aura.
Drzwi na zaplecze zwykle były dokładnie zamknięte, ale dziś dopisało nam szczęście; gdy pchnąłem je mocno, ustąpiły. Włazy były podpisane, więc nie miałem trudności ze znalezieniem tego, którego szukałem.
Przeleźliśmy przez otwór wejściowy i znaleźliśmy się w kanale. Woda przez chwilę sięgała nam do pasa, a potem trochę opadła. Powietrze było zimne i wilgotne.
— Ale tu wstrętnie — szepnęła Diana.
Echo powtórzyło jej słowa ze zwielokrotnioną mocą.
Kiedy oczy przywykły do ciemności, zauważyłem, jaka ta rura jest olbrzymia — przynajmniej dwa razy wyższa ode mnie. Przed nami dostrzegłem ciemne koła, które wyglądały jak wejścia do innych rur, odchodzących od głównego kanału.
Miałem przy sobie plecak, a w nim lampy błyskowe, używane poprzedniej nocy. Wyciągnąłem jedną z nich i zapaliłem.
— Hej, popatrz!
Ściany pokrywała warstwa zielonego szlamu. Usłyszałem, jak Diana przełyka ślinę.
— Ona tu jest.
— Ostrożnie. Nie dotykaj tego świństwa — ostrzegłem ją, gdy wchodziliśmy głębiej w tunel. Szum wody odbijał się echem wszędzie wokół nas.
— Czy już ją widzisz? — szepnęła Diana.
Nagle rozległ się ogłuszający krzyk. Brzmiało to tak, jakby dochodził ze wszystkich stron.
Zmroziło mnie, czekałem na śmierć.
— Max?
Aż podskoczyłem, kiedy usłyszałem głos Diany. Z trudem łapałem oddech, ale w końcu spojrzałem w ciemny tunel. Dostrzegłem dziwny kształt. Zanim mój flesz oświetlił macki, wie-
działem, że to Aura. Małe potworki były przyklejone do niej jak guziki.
Włączyłem kamerę. Cóż innego mi pozostało? To była okazja, której nie mogłem przegapić. Zresztą, czułem się bezpieczniej, kiedy kamera oddzielała mnie od morskich potworów.
— Co teraz? — spytała cichutko Diana.
W tych rurach echo było bardzo silne. Myślę, że Aura usłyszała Dianę, bo znów zaczęła skrzeczeć.
— Idzie tu! — syknąłem. Przez obiektyw widziałem, jak wyciąga w naszym kierunku bezkrwistą, okrągłą głowę.
— Uciekajmy!
Pociągnąłem Dianę za sobą w kierunku głównego kanału.
— Pomoc Aurze ma swoje granice. Nie chcę być kolacją dla
jej dzieci!
W tej samej chwili usłyszeliśmy inny jęk — znacznie głośniejszy i głębszy niż dwa poprzednie. Zrobiliśmy już kilka kroków do tyłu, w stronę włazu, gdy światło lampy padło na niezgrabną sylwetkę czegoś, co stało za Aurą.
— O rany!
Diana chwyciła mnie za ramię tak mocno, że omal nie upuściłem lampy.
— Max, to jest...
Galaretowata głowa tego stwora była zielona, usiana śliskimi, pomarańczowymi, wielkimi jak talerze naroślami. Zamiast oczu miał nieruchome tarcze, przypominające dwie czarne dziury, a na końcach macek pazury, ostre jak brzytwa.
To był kolejny mulisty, morski potwór.
60
10
DO WIOSEŁ!
Miałem wrażenie, że jestem zamknięty we własnej, wodnej trumnie. Zacząłem trząść się jak opętany. Wycelowałem kamerę w stronę potworów.
— Diana! One tu idą!
Chwyciłem ją za rękę i chciałem pociągnąć za sobą do wyjścia, ale zatrzymała mnie.
— Poczekaj! Wcale nas nie gonią. Popatrz!
Krzyki były coraz głośniejsze i bardziej szalone. Niechętnie zerknąłem do tyłu. Morskie bestie były bez reszty pochłonięte walką ze sobą. Młóciły dookoła kłębowiskiem splątanych, obśliz-głych kończyn. Cętkowany potwór szarpał Aurę ostrymi pazurami. Lampa błyskowa nie oświetlała za dobrze całej sceny, ale zauważyłem, że przynajmniej jedno z dzieci Aury spadło do wody.
Wydała z siebie rozdzierający jęk, który przeszył mnie na wskroś. Odepchnęła atakującego potwora i poczłapała w dół kanału, coraz dalej od nas.
— Ten plamiasty ją goni! — zawołała Diana. — Musimy
jej pomóc!
Nie miałem pojęcia, co moglibyśmy zrobić. Ale Diana już biegła za potworami. Ruszyłem za nią z kamerą nadal włączoną, bo miałem nadzieję, że zdołam coś jeszcze nakręcić. Bestie były jednak znacznie szybsze od nas. Po chwili zniknęły nam z oczu.
— Chyba poszły tą rurą — pokazałem Dianie ciemną dziurę
62
widoczną kilka metrów przed nami. Weszliśmy do następnego kanału, ale w dalszym ciągu nie mogliśmy ich dostrzec.
Skrzek potworów cichł z minuty na minutę, aż w końcu słyszeliśmy już tylko własne oddechy i odległe odgłosy śmiechu i pisków dzieci zjeżdżających do basenów. To dziwne, kilka metrów nad naszymi głowami wszyscy świetnie się bawią. Hałasują tak głośno, że na pewno nikt nie słyszał jęków Aury i...
— Co tu robi ten drugi potwór? — szepnąłem do siostry,
opuszczając kamerę.
Nie odpowiedziała. W dalszym ciągu patrzyła w dół kanału,
gdzie wpełzły oba stwory.
— Straciliśmy ją — krzyknęła zrozpaczona, uderzając dłoń
mi w wodę.
Zauważyłem na ścianie jakiś napis.
— Kanał Bayville — przeczytałem na głos. — Musi pro
wadzić do miejskich wodociągów. Nie możemy tu wejść.
Westchnienie Diany odbiło się echem we wszystkich rurach.
— Nic tu po nas. Chyba powinniśmy poszukać Emily.
Wyszliśmy z kanałów i poszliśmy prosto na basen dla naj
młodszych. Nasza siostrzyczka siedziała zapłakana na ławce.
— Nie mogłam was znaleźć — chlipała. — Gdzie byliście?
— Przepraszamy — powiedziała Diana. — Po prostu Max
zobaczył...
— Aurę! — przerwała Emily.
Wskazywała palcem na plamę zielonego szlamu, zdobiącą kostium starszej siostry. Diana szybko wytarła ją ręcznikiem.
— Gdzie ona jest? — zapytała Emily. — Musimy jej pomóc!
Diana spojrzała na mnie.
— Ona ma rację, Max. Ten drugi potwór na pewno próbował
zrobić jej coś złego. Powinniśmy ich znaleźć, zanim dojdzie do
tragedii.
— Inny potwór? — Emily szeroko otworzyła oczy. — Co
się stało?
Diana opowiedziała siostrze całą historię.
63
— Musimy najpierw wyśledzić, dokąd prowadzą te rury — mówiła. — A potem może zdołamy odnaleźć Aurę i tę drugą maszkarę.
— Chwileczkę — przerwałem. — Nie powinniśmy zbliżać się do tego cętkowanego stwora. Przecież widziałaś, jakie ma pazury. To morderca!
Siostry spojrzały na mnie.
— No właśnie. — Diana zmrużyła oczy. — Dlatego właś
nie musimy pomóc Aurze.
Byłem zawiedziony. Dlaczego Diana trzymała teraz stronę Emily?
— Posłuchajcie, nie bierzecie udziału w akcji protestacyjnej „Chrońmy wieloryby". Za każdym razem, kiedy podchodzimy do tych potworów, ryzykujemy życie. A wy zachowujecie się tak, jakbyście adopotowały tych przybyszów z innego świata.
— Max, przecież słyszałeś, co powiedział kapitan Ambroży ubiegłej nocy. Jeśli nie pomożemy Aurze, to zniszczy całe Bay-ville — skomlała Emily.
— Zresztą, czuję pewnego rodzaju odpowiedzialność za Aurę — dodała Diana. — A ty nie?
Ani trochę. Ale zauważyłem, że kłębowisko chmur, przychodzących ze wschodu, jest coraz ciemniejsze. Tak, jakby rzeczywiście zmierzały w naszą stronę. Jeśli było cokolwiek, co mogłoby powstrzymać kapitana Ambrożego, to musieliśmy tego spróbować.
— No dobrze — powiedziałem. — Zobaczmy, co można
zrobić.
Próbowałem znaleźć jakieś dobre strony swojej decyzji. Przy udzielaniu pomocy Aurze, będę miał kolejną sposobność filmowania potworów morskich. Zrobiłem już jakieś zdjęcia obu bestii, ale w tym tunelu było dość ciemno. Może kiedy zobaczymy je znowu, zdołam nakręcić lepsze ujęcia.
Dostrzegłem Manny'ego, stojącego koło bufetu.
64
— Zaraz wracam — rzuciłem siostrom i podszedłem do kolegi.
— Jak leci? — zapytałem, jak gdyby nigdy nic.
— Nieźle, Max. Całkiem dobrze.
Oparłem łokcie o ladę.
— Męczy mnie jeden problem. Ta woda, której używacie na
zjeżdżalniach... skąd ona się bierze?
Manny spojrzał na mnie zdumiony.
— Skąd to nagłe zainteresowanie? Musisz napisać jakąś pracę z fizyki czy co?
— Mhm.
Chyba lepiej nie przypominać Manny'emu o tym, że teraz są wakacje.
— Dokąd prowadzą te rury?
— Mamy tutaj system zamknięty — tłumaczył Manny — woda jest doprowadzana z wielkiego podziemnego zbiornika i do niego wraca.
To nie wyglądało na miejsce łatwe do zlokalizowania.
— No, ale skąd pochodzi woda, która jest w zbiorniku? —
spytałem. — Z zatoki?
Manny uśmiechnął się.
— Oczywiście. Miejskie rury ciągną ją z Zatoki Choctawee.
To wszystko, co chcieliśmy wiedzieć. Diana, Emily i ja ruszy
liśmy jednocześnie w stronę wyjścia.
— Dzięki, Manny — zawołałem przez ramię.
— Chodźmy na molo — zaproponowała Diana, gdy odpię
liśmy nasze rowery od stojaka. — Będziemy stamtąd mogli
obserwować duży kawałek wybrzeża.
Niewątpliwa zaleta mieszkania w małym mieście jest taka, że wszędzie można szybko dotrzeć. Po dziesięciu minutach byliśmy na molo. Zostawiliśmy rowery obok sklepu pana Han-sena i pobiegliśmy na najbardziej wysuniętą w morze część falochronu.
— Max, czy musisz mieć to bez przerwy włączone? — za-
65
5 — Lato mulistych...
pytała Diana, gdy wyjąłem kamerę i zacząłem filmować linię brzegową.
Nie przerywałem.
— Co to za różnica. Powiedziałem przecież, że pomogę
Aurze, i po to tu jestem.
Nie patrzyłem na Emily, ale poczułem, że zadrżała.
— Znowu to samo — zaczęła swoim wszechwiedzącym
głosikiem. — Zamiast naprawdę pomóc Aurze, ty tylko robisz
sobie z niej zabawkę.
Miałem już tego dość.
— Po pierwsze, właśnie jej pomagam, a po drugie...
Przerwałem, zauważywszy jakieś ciemne koła na wodzie tuż
przy brzegu, ale oddalone od nas mniej więcej o sto metrów. Przycisnąłem guzik, pozwalający uzyskać dokładne zbliżenie.
— Widzę jakieś rury. Tam! Diana wzięła głęboki oddech.
— Mam nadzieję, że nie jest za późno. Chodźmy je obejrzeć. Musieliśmy przeciąć czyjąś posiadłość, a potem przedzierać
się przez zapuszczoną parcelę, na której rosły palmy i jakieś krzaki. Szliśmy powoli, czekając na Emily. Dotarliśmy na miejsce cali podrapani.
Diana rzuciła okiem na ujście jednego z kanałów, do połowy zanurzonego w wodzie.
— Przyszliśmy za późno.
Przywykłem już do widoku tego fosforyzującego, zielonego szlamu. Pokrywał obrzeże rury i pływał po powierzchni wody. Z napięciem wypatrywałem innych śladów Aury i drugiego potwora, ale nic takiego nie dostrzegłem.
— Mam nadzieję, że nic się jej nie stało — powiedziała
Emily z obawą.
Nienawidziłem sposobu, w jaki na mnie patrzyła, tak jakbym to ja był wszystkiemu winien.
— Ona musi gdzieś tu być — mruknęła Diana.
Przysłoniła oczy ręką i omiotła spojrzeniem zatokę.
— Może na platformie wiertniczej?
Skierowałem tam kamerę i zrobiłem zbliżenie. Wiatr przetaczał fale przez podpory utrzymujące platformę w jednym miejscu. Szare niebo miało metaliczny odcień.
— Możliwe — myślałem na głos. — Przecież właśnie
wiercenia wywołały całe to zamieszanie. Może wróciła do plat
formy, szukając bramy do Kręgu Ciemności?
Opuściłem kamerę i popatrzyłem na siostry.
— Popłyńmy tam. Mimo że nie zdołaliśmy nakłonić rodziców
do podjęcia wierceń, może będziemy w stanie cokolwiek zrobić,
by obronić Aurę przed jej przeciwnikiem. Przynajmniej kapitan Am
broży nie będzie nam mógł zarzucić, że nawet nie próbowaliśmy.
Pobiegliśmy z powrotem na molo. Za sklepem pana Hansena stały łódki, które wynajmował turystom, chcącym łowić ryby w zatoce. Wyglądał na zdziwionego, kiedy powiedzieliśmy, że potrzebujemy jednej z nich. Na szczęście nie zadawał zbyt wielu pytań. Byłem niezbyt zachwycony pomysłem pozbycia się całego kieszonkowego, ale nie miałem wyboru. W końcu pan Hansen zostawił nas samych z łódką.
Kiedy tylko odbiliśmy od brzegu, pożałowałem, że w ogóle go opuściliśmy. Wiatr był znacznie mocniejszy, niż się nam wydawało i huśtał nami straszliwie.
— Wszystko w porządku? — zapytałem Dianę.
Skinęła głową, ale nie odpowiedziała. Oddychała z wysiłkiem, twarz miała napiętą i skupioną. Siedzieliśmy obok siebie na środkowej ławce i wiosłowaliśmy. Emily zajęła miejsce na rufie, twarzą do nas. Kamerę przewiesiłem przez ramię. Byłem zbyt zajęty, by filmować.
— Dopływamy — powiedziała Emily, spoglądając ponad
naszymi głowami.
Nagle olbrzymia fala szarpnęła łódką. Zamknąłem oczy, czekając, aż woda nas zaleje. Kiedy je otworzyłem, ujrzałem ostry pazur zaczepiony o burtę! Należał do olbrzymiej zielonej macki, usianej pomarańczowymi plamami.
66
67
— Uważajcie! — zawołałem.
Morska bestia potrząsnęła łódką. Chwyciłem się ławki. Diana i Emily przycupnęły na dnie, by nie wypaść do wody.
— To jest drugi potwór — jęknęła Diana. — Ten, który
gonił Aurę!
Okładałem wiosłem obrzydliwą łapę, dopóki nie puściła burty. Nie zdążyłem jeszcze wrócić do wiosłowania, gdy usłyszałem pisk Emily.
— Max, z drugiej strony! — wrzasnęła Diana, waląc w coś
wiosłem.
Spojrzałem na wodę. Tym razem nie dostrzegłem ostrych pazurów cętkowanego gada ani zapadniętych oczu Aury.
Zamiast tego, moim oczom ukazało się morze skłębionych macek. Olbrzymie, mięsiste głowy wyskakiwały na powierzchnię. Czarna włochata. Przezroczysta pomarańczowa. Zielona, strasznie cuchnąca.
Otoczyły nas dziesiątki morskich potworów. Były coraz bliżej.
11
ZAPŁACICIE ZA TO!
Moje życie dobiegło końca.
Tylko to przychodziło mi do głowy. Te potwory były gigantyczne! W porównaniu z nimi Aura wyglądała jak urocza mała foczka.
— Aura!
Krzyk Emily pobudził mnie do działania. Odwróciłem się i zobaczyłem okrągłą głowę i bezkrwiste macki Aury, wiosłującej w naszym kierunku. Małe potworki wisiały przyklejone do matki. Wydała z siebie wysoki, piskliwy dźwięk.
Nagle wszystkie wstrętne maszkary, okrążające naszą łódkę, ruszyły w kierunku Aury. Usłyszeliśmy dziwaczne, gulgoczące dźwięki.
— Co one mówią? — szepnęła Emily.
— Nie wiem, ale nie zamierzam sterczeć tu, aż zrozumiem. Szturchnąłem Dianę i zaczęliśmy wiosłować ze wszystkich
sił.
— A co z Aurą? — jęknęła Emily. — Nie możemy po pro
stu jej zostawić. Te potwory zabijają i jej dzieci!
Spojrzałem do tyłu. Głowa Aury była głęboko pod powierzchnią wody. Aura odpływała w przeciwnym kierunku niż my, a pozostałe muliste stwory rzuciły się za nią w pogoń.
Byliśmy bezużyteczni.
— Nigdy ich nie dogonimy, Emily. Nawet gdyby to było
69
możliwe i tak jest ich znacznie więcej niż nas — szukałem usprawiedliwienia.
— Mam nadzieję, że nie złapią Aury ani jej dzieci — powie
działa Diana.
Posłała mi przerażone spojrzenie, kiedy znów zaczęliśmy wiosłować.
— Bredzące skorupiaki! — grzmiący głos kapitana sprawił,
że wszyscy podskoczyliśmy. — W niczym nie można wam
zaufać!
Duch marynarza wyłonił się z nicości. Wiatr mocno kołysał łódką, ale on niewzruszenie tkwił w powietrzu. Czerwone oczy rzucały obłąkańcze błyski.
— Głupcy! Zignorowaliście moje ostrzeżenie. Teraz za to zapłacicie.
— To nie w porządku! — zaprotestowała Emily. — Przecież robimy wszystko, co w naszej mocy.
Kapitan Ambroży spojrzał na nią.
— Tylko ty się starasz — złagodniał na moment. — Ale
nie mogę tego powiedzieć o twoim chciwym bracie!
Jego oczy znów zapłonęły. Nie byłem pewien, ale miałem wrażenie, że zerknął na kamerę.
— Próbowaliśmy przekonać rodziców — broniłem się.
■— Ale widać niezbyt skutecznie! — wrzasnął duch. — Teraz jest już za późno. Aura straciła do was zaufanie. Od tej pory nie możecie jej winić za to, co zrobi.
— Chwileczkę! — przerwała Diana. — Jestem pewna, że Aura właśnie nam pomaga. A swoją drogą, skąd się wzięły te pozostałe potwory?
— Nie twój interes — wściekle burknął kapitan.
— Ale musimy to wiedzieć! — zawołała Emily. — Dlaczego one chcą skrzywdzić Aurę? Czy też przybyły z Kręgu Ciemności?
Kapitan wykrzywił usta w uśmiechu.
— Znów wykazujesz najwięcej inteligencji, maleńka. Oktos
70
i jego przyjaciele to straszliwi bandyci z Kręgu Ciemności. Są złośliwymi drapieżnikami i Aura wkrótce stanie się ich ofiarą. Tam, skąd przybyła, ma swój klan, który ją chroni, ale w waszym
świecie jest bezbronna.
— Czy to te potwory zaatakowały panią Linteris i zabiły
kilka psów? — spytała Emily.
— Tak. Nie spoczną, dopóki nie dopadną Aury. Ona i jej dzieci muszą wrócić do Kręgu Ciemności, zanim Oktos ich zabije.
— Oktos? — powtórzyła Diana. — To musi być ten na-krapiany z pazurami. Wygląda na ich przywódcę.
— Koniec pytań! — zagrzmiał kapitan. — Mogę wam tylko powiedzieć, że Aura się na was zawiodła i ja też. Nie otworzyliście drzwi do jej krainy, więc ja to muszę zrobić, w jedyny sposób, jaki znam. Sztorm stulecia nadciąga!
— K... kiedy? — wyjąkała Diana.
Kapitan Ambroży jak zwykle zniknął bez uprzedzenia. Spojrzałem na siostrę. Wyglądała na przerażoną, tak jak ja.
— Myślisz, że mówił poważnie? — zapytała.
— Dzięki sztormowi dostał się do Kręgu Ciemności po raz pierwszy, pamiętasz? Statek zatonął podczas burzy.
Spojrzałem na niebo.
— Porozmawiajmy o tym raczej na lądzie, dobrze?
Zwróciliśmy łódkę panu Hansenowi i poszliśmy do Benny
Burgera, jednej z nadbrzeżnych restauracji. Zwykle jest tam pełno dzieciaków, ale dziś nie spotkaliśmy tam Brady'ego ani innych. Prawdopodobnie nadal byli na Surfowisku, co, prawdę powiedziawszy, wcale mnie nie zmartwiło. Chwilowo nie potrzebowaliśmy, by ktokolwiek wtykał nos w nasze sprawy.
— Myślę, że kłamał — powiedziała Diana, gdy kelnerka
przyniosła nam napoje.
— Masz na myśli sztorm? — podchwyciłem. — Nie
wiem. Ale pogoda robi się paskudna. Diana potrząsnęła głową.
— Nie, mówię o Aurze. Nie sprawiała wrażenia chcącej nas
71
skrzywdzić. To wyglądało raczej tak, jakby specjalnie przypłynęła, by odciągnąć od nas te okropne bestie. Dlaczego miałaby to robić, gdyby była na nas wściekła, tak jak twierdził kapitan Ambroży?
— Ona jest dobrym potworem — nie ustępowała Emily. —
Ale dlaczego kapitan miałby nas oszukać?
— Żeby nas przestraszyć — stwierdziła Diana. — Za-
szantażować nas, byśmy zrobili wszystko, co zechce.
Spojrzałem na siostry.
— Nie mogę uwierzyć, że siedzimy tu i rozmawiamy o cno
tach potworów morskich — mruknąłem, kręcąc głową. — Po
twór to znaczące słowo, może zapomniałyście? One wszystkie są
niebezpieczne.
Emily popatrzyła na mnie z oburzeniem. Otworzyła buzię, żeby coś powiedzieć, ale zaraz ją zamknęła.
— O rany! — Diana zauważyła wiszący nad ladą zegar. —
Spójrzcie, która godzina!
— Dwadzieścia po drugiej. — Wzruszyłem ramionami. — I co z tego?
— Sesja fotograficzna mamy. Zaczęła się o drugiej. Zobacz, jak my wyglądamy.
Ociekaliśmy wodą. Nasze kostiumy kąpielowe były całe oblepione mułem i kawałkami wodorostów. Nie wyglądaliśmy na grzeczne dzieci z idealnej rodziny.
— Nie musimy się już przejmować morskimi potworami —
zażartowałem. — Po tym jak mama nas dopadnie, zostanie
z nas tylko mięso armatnie.
Na dworze zaczął mżyć deszcz.
Ledwie przekroczyliśmy drzwi naszego domu, na korytarz wypadł tata, a tuż za nim mama.
— Gdzie byliście? Bardzo się o was martwiliśmy.
— Przepraszamy. Straciliśmy poczucie czasu — powiedziałem.
— Co zrobiliście z ubraniami, że są tak...
Mama zatkała nos, ale zaraz machnęła ręką.
— Nieważne. Dobrze, że wróciliście. Umarłabym ze strachu,
gdybyście byli poza domem podczas tego huraganu.
Popatrzyłem znacząco na siostry.
— Huragan? — powtórzyłem.
— Mamo, gdzie jest fotograf? — zapytała Diana, zaglądając do pustego pokoju.
— Odwołałam spotkanie z nim zaraz potem, jak usłyszałam prognozę pogody. To będzie olbrzymi sztorm. Nie zacznie się wcześniej niż jutro w nocy, ale mamy przedtem pełne ręce roboty. Wraz z komendantem Alvarezem postanowiliśmy ewakuować
miasto.
Emily podbiegła do mamy i chwyciła ją za rękę.
— To wszystko nasza wina! — zaczęła płakać.
— Nie bądź głupiutka, kochanie! — Pogłaskała Emily po głowie. — To nie ma z wami żadnego związku.
— Jesteś pewna, że ma być huragan? — chciałem wyklu
czyć pomyłkę. — To znaczy, czy czerwiec to nie za wczesna
pora roku na coś takiego?
Tata uśmiechnął się z przekąsem.
— Rzeczywiście, silne wichury przeważnie nie nawiedzają
nas przed końcem lata. Ale najwidoczniej wszyscy zapomnieli
o Huraganie Ambroży.
Mrugałem oczami z niedowierzaniem.
— Słucham?
— Wiem, że to przestarzała nazwa, ale on się właśnie tak nazywa — potwierdziła mama. — Huragan Ambroży.
72
12
HURAGAN AMBROŻY
Poczułem wewnątrz kompletną pustkę.
— Żartujecie? — zapytałem.
Ale wiedziałem, że z nas nie kpili.
Czyżby to był tylko dziwny zbieg okoliczności? Wątpię. Sądząc po tym, w jaki sposób patrzyła na mnie Diana, byłem przekonany, że myślała podobnie.
— Jest jeszcze szansa, że ten huragan zmieni kierunek i nas o-minie — kontynuował tata. — Jutro rano będziemy mieli pewność.
— Nie ominie nas. To wszystko dlatego, że nie pomogliśmy Aurze — chlipała Emily. — Mamo, musisz nam uwierzyć!
Mama zaprowadziła Emily do schodów wiodących na górę.
— Skarbie, nie bądź dla siebie taka okrutna. Ludzie nie mogą
powodować huraganów. A teraz idź się umyć.
Zanim weszliśmy do domu, opłukaliśmy kostiumy wężem do podlewania ogródka, ale chyba niewiele to pomogło.
Mama w pół kroku przystanęła na schodach. Obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem.
— Nie jesteś chory, Max? Masz wypieki i...
Popatrzyłem na mamę zdziwiony. Skąd to nagłe zaintereso
wanie moim zdrowiem?
— Nic mi nie jest.
— To dobrze. Komendant Alvarez powiedział mi, że nie czułeś się za dobrze, gdy spotkał cię dziś rano na Cienistym Cyplu.
74
To było dzisiaj? Miałem wrażenie, jakby od tego czasu minęły lata.
— Tam właśnie znaleziono najwięcej tego dziwnego świństwa — ciągnęła mama. — Proszę, żebyście nie chodzili na cypel, dopóki tego nie oczyścimy.
— W porządku — mruknąłem.
Nie zwracałem uwagi na to, co mówiła. Byłem pochłonięty myślami o huraganie. Mimo wczesnego popołudnia niebo tak pociemniało, że musieliśmy zapalić światła w całym domu. Mżawka przekształciła się w ulewę. Stałem z Dianą koło okna w pokoju gościnnym. Patrzyliśmy na uderzający o szyby deszcz.
— Mogliśmy zrobić coś więcej, gdybyś nie kręcił tego swo
jego idiotycznego filmu. Pomyśl o tym — powiedziała Diana.
Czy musimy znów o tym rozmawiać?
— Dlaczego nie zostawisz mnie wreszcie w spokoju? —
warknąłem.
Odwróciłem się, by sprawdzić, czy tata nas przypadkiem nie słucha. Na szczęście nie było go w pokoju. Rozmawiał z kimś przez telefon w kuchni.
— Emily miała rację, mówiąc o Aurze, i ty dobrze o tym
wiesz — Diana nie przestawała mnie oskarżać. — Nie mogę
uwierzyć, że całe miasto może zostać zatopione, ponieważ nie
zachowaliśmy się odpowiednio.
Chciała przez to powiedzieć, że to ja nieodpowiednio się zachowałem.
— Posłuchaj, nie wmówisz mi, że to wszystko moja wina, bo
zwlekałem przez kilka nędznych godzin z przekonywaniem ro
dziców o tym, że powinni zacząć wiercenia. Zresztą, słyszałaś, co
tata powiedział. Maszyna wiertnicza jest zupełnie zablokowana.
Nigdy nie czułem się tak podle. Zaciskałem pięści i przestępo-wałem z nogi na nogę. Nie reagowałem w ten sposób, odkąd skończyłem sześć lat. Nie mogłem znieść poczucia winy za to wszystko.
— Zapomnij o tym. Idę wziąć prysznic — rzuciłem przez
ramię i wbiegłem po schodach na górę.
75
Zatrzasnąłem za sobą drzwi łazienki. Odkręciłem wodę do oporu, ale gorący strumień nie poprawił mi nastroju.
Jak to się mogło wszystko tak pokręcić. Dlaczego Aura musiała wybrać właśnie mnie na swojego wybawcę? Dlaczego kapitan Ambroży wtrącał się w nie swoje sprawy?
Zamknąłem oczy, jakby to mogło zarazem zatrzymać kołowrót wydarzeń. Gdybym mógł tu zostać przez resztę życia! Niestety, po chwili usłyszałem walenie do drzwi.
— Streszczaj się, Max — wołała Diana. — Ja też chcę wziąć prysznic!
— Dobrze, zaraz wychodzę.
Wyłączyłem wodę i sięgnąłem po ręcznik. Przez strugi deszczu spływającego za oknem łazienki widziałem szarpane wiatrem gałęzie. W ulicznych rynsztokach płynęły strumienie wody, a w zagłębieniu trawnika przed naszym domem powstało jeziorko.
Powinienem czuć się szczęśliwy. W końcu byłem w suchym i bezpiecznym miejscu. Zamiast tego, humor miałem beznadziejny. Nawet gdyby rodzice wypuścili nas z domu, to i tak było za późno, by pomóc Aurze. Wszystko przepadło.
— Max, proszę cię! —jęczała Diana na korytarzu.
— Już idę.
Założyłem szlafrok i wytarłem ręcznikiem włosy.
— Pozwól mi tylko...
Zamarłem. Zerknąłem na dziurę, odprowadzającą wodę z wanny. Coś bulgotało w przewodach kanalizacyjnych. To nie była piana z szamponu, tylko... szlam!
— Nie wierzę... — wymamrotałem.
Otworzyłem drzwi i wpuściłem Dianę do łazienki.
— Najwyższy czas — zaczęła narzekać — czekam już od...
— Csss! — wskazałem na wannę. Malutkie obślizgłe macki wypełzały z otworu odpływowego.
Diana zamrugała powiekami.
— Dzieci Aury!
76
Przesączały się prosto do naszej łazienki. Słyszałem w rurach jakś łomot, a zaraz po nim bulgotliwy skrzek.
— Aura też tu jest! — wykrztusiłem. — Najwidoczniej
zdołali uciec Oktosowi i jego bandzie.
Dziwne. Czułem jednocześnie strach i ogromną ulgę. Szukałem w panice czegoś, czym mógłbym wepchnąć potworki z powrotem do rury.
— Musimy się ich natychmiast pozbyć — mruknąłem. — Co będzie, jeśli Oktos i inne bestie też tu za nimi przylezą?
— Nie!
Diana chwyciła mnie za rękę.
— Aura jest w niebezpieczeństwie, pamiętasz? Pozwolimy im zostać. Jeśli odejdą, może ich spotkać coś złego.
— A pomyślałaś o tym, co nam może grozić?
Nie mogłem oderwać oczu od maleńkich macek, próbujących wygrzebać się z otworu kanalizacyjnego.
— A jeśli Aura znowu będzie zła i nas zaatakuje?
— Na pewno tego nie zrobi. Mówię ci, ona nie jest podła. Kapitan Ambroży kłamał — nie ustępowała Diana. — Gdyby rzeczywiście miała jakieś złe zamiary, byłoby już po nas.
Pochyliła się nad wanną i zapytała łagodnie:
— Nic ci nie jest, Auro?
Czekałem na wybuch złości potwora, ale usłyszałem tylko przyjazne bulgotanie. Diana znalazła w schowku z przyborami toaletowymi gumowe rękawiczki. Założyła je, by nie pobrudzić sobie rąk szlamem i wyciągnęła metalowe sitko, zabezpieczające przewód kanalizacyjny. Dzieci Aury wpełzły do wanny.
Zajrzałem w głąb ścieku i dostrzegłem wodniste oczodoły Aury, ściśniętej pomiędzy ścianami rury.
— Przecież ona jest znacznie większa niż otwór kanalizacyj
ny! — powiedziałem. — Jak ona się wcisnęła do tej wąskiej
rury?
Diana wzruszyła ramionami.
— Przecież pochodzi z Kręgu Ciemności. Skąd mogę wie-
77
dzieć, co są w stanie zrobić takie istoty jak ona. Najważniejsze, że jest tutaj. I zostanie!
— Nie mogę uwierzyć, że będziemy przechowywać potwory
morskie we własnej łazience — mruknąłem. — Co będzie,
jeśli rodzice je zobaczą?
Spojrzała na mnie z irytacją. Zacząłem ustępować.
— No dobrze, maluchy mogą zostać, ale przecież Aura nie
przeciśnie cielska przez tę małą dziurkę.
Myliłem się. Aura wydała z siebie piskliwy dźwięk. Nagle całą rurę wypełniła śliska, bezbarwna substancja. Aura powoli przepychała ściśniętą skórę przez wąski otwór. W wannie fragmenty galaretowatej masy natychmiast zwielokrotniały objętość.
— Plask!
Z bezkształtnej masy uformowała się olbrzymia głowa potwora.
— Orany! — westchnęła Diana.
Doznałem szoku, ale to jeszcze nie był koniec. Stopniowo z przewodu kanalizacyjnego wypełzały macki Aury. W mgnieniu oka wypełniała już prawie całą wannę, a jej kończyny zwisały na podłogę łazienki. Miałem wrażenie, że zaraz je wyciągnie i oblepi mnie nimi. Siedziała jednak spokojnie, czekając aż małe potworki przylgną do jej skóry.
— Widzisz? — triumfowała Diana. — Wcale nie ma za
miaru nas atakować.
Zamknęła otwór kanalizacyjny i odkręciła wodę, by wypełnić nią odrobinę wolnego miejsca, które zostało w wannie.
— Max! Diana! — wołała mama.
O kurczę! Jej głos dobiegał ze szczytu schodów!
Zostawiłem siostrę z Aurą i wyśliznąłem się na korytarz. Zamknąłem delikatnie drzwi od łazienki i wyszedłem mamie na spotkanie.
— Muszę na chwilę pojechać do komisariatu. Pomóżcie ojcu w przygotowaniach do przetrwania sztormu, dobrze?
— Nie ma sprawy.
78
Byłem skłonny obiecać jej, co tylko chciała, byle powstrzymać ją od wycieczki w stronę łazienki. Gdyby zobaczyła te stworzenia, natychmiast zadzwoniłaby na policję. Aura wraz z dziećmi skończyłaby w zoo albo w laboratorium doświadczalnym i nie miałaby szans na powrót do Kręgu Ciemności.
Zerknąłem na swój szlafrok i zauważyłem na rękawie zieloną, mulistą plamę. Błyskawicznie schowałem rękę za plecami. Na szczęście mama nic nie spostrzegła.
— Powiedz tacie, że już schodzimy na dół.
— Dziękuję, kochanie.
Westchnąłem z ulgą, gdy mama zeszła ze schodów.
Nie wiem, jak zdołaliśmy przeżyć resztę dnia. Znaleźliśmy jeszcze jedną parę rękawiczek. Diana, Emily i ja na zmianę pilnowaliśmy Aury i jej dzieci, polewając je od czasu do czasu wodą z prysznica. Pod wieczór łazienka wyglądała przerażająco. Morskie stwory zachlapały wodą i szlamem całą podłogę, szafki i ręczniki. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek uda nam się to wyczyścić. Na szczęście rodzice mieli osobną łazienkę.
Dochodziła północ, kiedy wreszcie położyłem się do łóżka. Chłodne prześcieradła i miękka poduszka wspaniale otulały moje zmęczone ciało. Byłem kompletnie wyczerpany.
Deszcz rytmicznie bębnił w parapet okienny. Jego spokojna melodia prawie ukołysała mnie do snu, gdy nagle usłyszałem dziwny łomot. Brzmiało to tak, jakby ktoś odbijał piłkę o ścianę naszego domu.
Hałas nie ustawał.
Dźwignąłem się na łokciu i przetarłem oczy. Podskoczyłem, jakby mnie ktoś dźgnął nożem.
Plamiasta zielona macka Oktosa waliła w moje okno!
Spojrzałem na zewnątrz. Jego puste, czarne ślepia patrzyły prosto na mnie. Siedział w olbrzymiej kałuży na trawniku przed naszym domem!
Otworzyłem usta, by wzywać pomocy, ale jedyny dźwięk, który się z nich wydobył, to słabiutki jęk. Pokój Diany był za
79
ścianą, ale nie wiedzieć czemu, nie mogłem zrobić najmniejszego ruchu, by zapukać w ścianę i ostrzec ją. Nie byłem w stanie nawet zamknąć oczu.
Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w morskiego potwora.
13
W PUŁAPCE
Umierałem z przerażenia. Plask.
Powinienem był się spodziewać, że Oktos przyjdzie za Aurą aż do naszego domu. Czy zdoła wtargnąć do środka?
Plask.
Ten okropny dźwięk. Kuliłem się ze strachu za każdym razem, kiedy uderzał w nasz dom obślizgłą macką. Jak dotąd, na szczęście, nie zbił jeszcze żadnego okna.
— Diana!
Spróbowałem krzyknąć, ale zabrzmiało to tylko jak westchnienie.
Zebrałem siły i zastukałem w ścianę. W chwilę później do pokoju weszła Diana w piżamie. Nie chciałbym, żebyście wzięli mnie za tchórza, ale poczułem się naprawdę szczęśliwy, że nie będę sam.
— Też mnie obudził — szepnęła Diana.
Patrzyła na szlam spływający po okiennicy. Podeszła do łóżka i usiadła obok mnie.
— Myślisz, że może wejść do środka?
Nie miałem pojęcia.
— Gdyby był w stanie przeleźć rurami, prawdopodobnie już
by tu był — powiedziałem ściszonym głosem. — Może musi
być cały czas w wodzie i dlatego nie podchodzi bliżej domu.
Plask.
6 — Lato mulistych.
81
Przy kolejnym uderzeniu oboje podskoczyliśmy.
— Próbuje stłuc szybę! — jęknąłem. — Możemy tylko mieć nadzieję, że mu się nie uda!
Nie wiem, jak długo siedzieliśmy, gapiąc się na Oktosa. Walił w nasze okno z zajadłym uporem. Za każdym plaśnięciem jego straszliwej macki byłem przekonany, że moje życie dobiega końca.
— Max, posłuchaj!
Nie zauważyłem, że śpię, dopóki nie obudził mnie głos Diany. Zegarek pokazywał czwartą trzydzieści trzy.
— Oktos!
Wspomnienie potwora rozbudziło mnie na dobre. Diana leżała skulona w nogach mojego łóżka. Przecierała oczy, uśmiechnięta.
— Poszedł sobie. Obudziłam się i już go nie było — szepnę
ła. — Słyszysz, jaka cisza?
Zerknąłem przez okno. Deszcz przestał padać. Wielki staw przed naszym domem zmalał do rozmiarów zwykłej kałuży. Maleńkiej pustej kałuży.
— Najwidoczniej zabrakło mu wody — zgadywałem. —
I musiał wrócić do zatoki.
Co za ulga!
Diana ziewnęła i ruszyła do swojego pokoju.
— Idę zobaczyć, co z Aurą. Do zobaczenia rano — wy
mamrotała.
Poczułem ogromne zmęczenie. Ledwie dotknąłem głową poduszki, zapadłem w sen.
Obudziłem się, gdy było już zupełnie jasno. Najpierw zerknąłem za okno. Ani śladu morskich potworów. To powinno poprawić mi samopoczucie. Nic z tego. Było podejrzanie spokojnie. Na drzewach nie drgał nawet najmniejszy liść, a cienka warstwa chmur nieruchomo wisiała na niebie. Nie wiadomo było, czy to dzień, czy noc. Wszystko miało dziwny zielonożółty odcień, który wyglądał jak... nie z tej ziemi.
To określenie przypomniało mi o Aurze i jej dzieciach. Wyskoczyłem z łóżka i pobiegłem do łazienki. Wanna była pusta. Ani śladu szlamu. Nie miałem pojęcia, kiedy i w jaki sposób zniknęli nasi wczorajsi goście ani kto posprzątał po nich bałagan. Miałem tylko nadzieję, że rodzice niczego nie zauważyli.
Wróciłem do pokoju. Włożyłem dżinsy i bluzę. Zszedłem na dół. Diana i Emily siedziały już przy kuchennym stole. Mama rozmawiała przez telefon. Z zatroskanych min moich sióstr wywnioskowałem, że kłopoty nas nie ominą.
— Czy pana ludzie już przyszli? Świetnie — mówiła mama.
— Oddziały rządowe będą przygotowywały drogę ewakuacji, a my
musimy dopilnować, by wszyscy wyszli z domów na czas... Słu
cham?... Oczywiście. Szpital i Dom Starców w pierwszej kolejności...
Proszę oddzwonić do mnie za godzinę, dobrze? Dziękuję, Rudy.
Mama odłożyła słuchawkę i przywitała mnie niespokojnym uśmiechem.
— Dzień dobry, kochanie. Po śniadaniu spakujcie ubrania na
kilka następnych dni. Przeczekamy ten huragan u ciotki Anny
i wujka Boba.
Siostra mamy i jej mąż mieszkali na północny wschód od Bayville, niedaleko Tampy.
— Czy to już pewne, że ten sztorm tutaj dotrze? — spyta
łem, sięgając po pudełko z płatkami.
Mama zmrużyła oczy.
— Tak i będzie bardzo silny, przynajmniej tak zapowiedzieli
w prognozie pogody.
Emily i Diana wyglądały na bardzo nieszczęśliwe. Nie dziwię się. Kiedy mama zapisywała coś na kartce, przysunąłem usta do ucha Diany i szepnąłem:
— Co z Aurą?
Wzruszyła ramionami.
— Gdy tam zajrzałam, już jej nie było. Wstałyśmy wcześniej
i razem z Emily sprzątnęłyśmy w łazience.
W chwilę potem zadzwonił telefon. Odebrała mama.
82
83
— Halo? Tak, Rudy...
Nagle mama pobladła.
— O, nie! — westchnęła. — Gdzie?... Oblepiony tym zie
lonym szlamem?
Przestaliśmy jeść. Mimo że nie znałem szczegółów, mogłem wyobrazić sobie, co się stało. To straszne.
— Dobrze, Rudy, zaraz tam będę. Odłożyła słuchawkę.
— O co chodzi? — zapytała Diana, przygryzając wargi. Mama wyglądała na przerażoną.
— Kolejny atak — mruknęła, ze wzrokiem wbitym w blat
stołu. — Jeden z oficerów został znaleziony nie opodal mola,
ledwie żywy. Był cały umazany tym... świństwem.
Diana kopnęła mnie pod stołem.
— Nie wiecie, kto to zrobił? — wydusiłem.
— Nie można tego ustalić. Oficer majaczy i co chwilę traci przytomność. Rudy powiedział, że ten, kto go napadł, nie zostawił żadnych śladów.
To nie ktoś go zaatakował, ale coś. Byłem o tym najzupełniej przekonany.
— Oktos! — jęknęła Emily.
Podniosła znad talerza oczy pełne łez.
Słowa Emily nie dotarły do mamy.
— Muszę pojechać na chwilę do szpitala — powiedziała,
sięgając do torebki po kluczyki od samochodu. — Nie wysta
wiajcie z domu nawet nosa. Jasne?
Skinęliśmy głowami w milczeniu.
— Tata jest na dworze. Zamyka okiennice — kontynuowała
mama. — Kiedy skończycie się pakować, pomóżcie mu u-
szczelnić okna od środka.
Wyszła.
Emily popatrzyła na mnie i Dianę.
— To nasza wina. To wszystko nasza wina — chlipała, po
łykając łzy.
Wybiegła z pokoju.
— I co teraz zrobimy? — zapytała Diana, odprowadzając Emily wzrokiem.
— To okropne!
Usłyszałem tupot stóp naszej siostrzyczki, wbiegającej po schodach.
— Nie możemy wychodzić z domu podczas huraganu —
powiedziałem. — To by było szaleństwo. Musimy poczekać, aż
będzie po wszystkim, i potem zobaczyć, co się da zrobić.
Diana z niedowierzaniem pokręciła głową.
— Jeżeli z Bayville cokolwiek jeszcze zostanie.
Zadrżałem, przypominając sobie zapowiedź kapitana Ambro
żego, że wszystko zostanie doszczętnie zniszczone.
— No tak, przynajmniej możemy pójść uspokoić Emily —
zaproponowała Diana. — Chodźmy!
Wleźliśmy na piętro, ale panował tam kompletny spokój. Było to dość podejrzane.
— Emily?
Zapukałem do drzwi jej pokoju, ale nie odpowiedziała.
— Emily, możemy wejść? — dodała Diana.
W dalszym ciągu cisza. Diana pchnęła drzwi.
— Wiem, że żal ci Aury. Jak tylko wrócimy od cioci Anny...
Urwała w połowie zdania. Zajrzałem do pokoju Emily i zro
zumiałem dlaczego. Nie było tu nikogo.
— Gdzie ona może być — rozważałem na głos. — Emily?
Łazienka i pokój Diany świeciły pustkami. Zajrzałem do
własnej sypialni. Okno nad daszkiem werandy było otwarte.
Podbiegłem i wyjrzałem na zewnątrz. Nie dostrzegłem nigdzie siostry, ale domyślałem się, gdzie może być.
— Tylko nie to! — westchnąłem. — Żeby nie zrobiła tego, o czym myślę!
— Poszła pomóc Aurze — wychrypiała Diana. — Na pewno. Max, największy huragan tego stulecia porwie naszą siostrzyczkę!
84
14 TYLKO NIE MOJĄ SIOSTRZYCZKĘ!
Wyobraziłem sobie szczuplutkie ciałko Emily, próbującej utrzymać się na własnych nogach podczas huraganu. Wiatr będzie nią miotał jak porzuconym parasolem.
— Muszę ją odnaleźć — powiedziałem, chwytając plecak.
— Idę z tobą — głos Diany był bardzo stanowczy. — Sprawdźmy najpierw na Cienistym Cyplu. Nawet jeśli jej tam nie ma, to spotkamy kapitana Ambrożego. On bardzo lubi Emily, jest szansa, że nam pomoże.
Złapaliśmy płaszcze przeciwdeszczowe. Tata był zajęty u-szczelnianiem okien, więc bez trudu wyprowadziliśmy z garażu rowery i odjechaliśmy.
Byliśmy przy końcu naszej ulicy, gdy zaczęło padać. Wiało coraz silniej. Liście palm głośno szeleściły, a długie frędzle mchu łopotały wokół gałęzi.
— Szybciej — popędzała Diana. — Może zdążymy ją odnaleźć, zanim będzie za późno.
Z wielkim wysiłkiem parliśmy do przodu. Z każdą sekundą wiatr był mocniejszy. Nie mogłem znieść myśli, że Emily może sterczeć teraz sama na plaży. Proszę, niech się jej nic nie stanie — błagałem.
Dotarliśmy nad brzeg oceanu przemoczeni do suchej nitki. Wichura boleśnie smagała po oczach. Zostawiliśmy rowery na
pustym parkingu i pochyleni skierowaliśmy kroki w kierunku kąpieliska. Doszedłem do wydm i przystanąłem na moment.
— Max! — wołała Diana. Z trudem słyszałem jej głos.
— Plaża zniknęła!
Nie żartowała. Spieniona woda pokrywała to, co niegdyś było rozległym, piaszczystym wybrzeżem. Fale zdążyły zmyć już duży kawał wydm. Wiatr obryzgał nam twarze strzępkami piany
morskiej.
— Jak my teraz ją znajdziemy — jęknęła Diana, usiłując
utrzymać się na nogach. — Och, nie! Popatrz tam!
Cały Cienisty Cypel był pod wodą. Stary dąb wyrastał teraz wprost z dna Atlantyku. Pomiędzy jego olbrzymimi gałęziami hulały fale. Można było dostrzec tylko dach rozwalonej szopy i wierzchołki karłowatych sosen.
— Emily! Emily, jesteś tam? — wołałem, ruszając w stronę
cypla.
Po przejściu kilku metrów ujrzałem, że wydmy zniknęły pod skłębioną wodą. Zasłaniając głowę od wiatru i deszczu, brnąłem dalej.
— Max, nie!
Słona woda ochlapała mi twarz, zagłuszając słowa Diany. Pęd wody był tak silny, że straciłem równowagę. Z trudem łapałem powietrze. Diana chwyciła mnie za ramię.
— Nie mamy szans... Wracajmy! — próbowała przekrzy
czeć potworny huk oceanu. — Utoniemy!
Kolejna fala przetoczyła się nad naszymi głowami, ciskając nami do tyłu. Ze wszystkich sił trzymałem rękę siostry. W chwilę później zniosło nas do wydm. Z trudem wypełzliśmy z wody.
To szaleństwo! W głębi duszy wiedziałem, że sztorm może nas zabić, ale nie mogłem się poddać.
— Kapitanie Ambroży! Nie może nam pan tego zrobić! —
wrzeszczałem. — Emily nic nie zawiniła!
Nie wiem, czego oczekiwałem. Może, żeby ktoś cudownie
86
87
powstrzymał huragan i uwolnił nas od tego koszmaru. Marne szanse.
— I co teraz? — zapytałem Dianę. Spojrzała w kierunku cypla.
— Emily nie była chyba na tyle szalona, by się tam pakować. Miałem nadzieję, że się nie myliła.
— Jeśli nie tam, to gdzie... Nagle doznałem olśnienia.
— Zatoka! To tam Aura wczoraj była. Jeśli Emily poszła na
molo, to może jeszcze jest cała i zdrowa. Chodźmy tam!
W rzeczywistości to wiatr poderwał nas z piasku i zaniósł na parking. Odwróciłem głowę i popatrzyłem jeszcze raz na plażę. Chciałem ją zapamiętać, bo może nigdy więcej jej już nie zobaczę.
— Nasze rowery! — zawołała Diana.
Nie było ich tam, gdzie je zostawiliśmy. Wichura zdmuchnęła je i roztrzaskała o mur, odgradzający parking od ulicy. Jeden rzut oka na pogięte koła wystarczył, by zrozumieć, że są bezużyteczne.
— Zapomnij o nich. Musimy iść pieszo.
Tak naprawdę bardziej przypominało to latanie. Wiało nam teraz prosto w plecy i posuwało do przodu z taką siłą, że ledwie dotykaliśmy stopami ziemi.
Nagle usłyszeliśmy niewyraźny głos:
— Max Harrison! Diana! To wy?
Dochodził z samochodu, który wynurzył się z ulewnego deszczu. Pojazd zahamował kilka metrów przed nami. Za kierownicą siedział komendant Alvarez. Pomachał do nas przez strugi lecącej z nieba wody.
Diana i ja spojrzeliśmy po sobie.
— On nas odwiezie do domu! — szepnąłem. — Uciekajmy!
Przebiegliśmy przez sąsiedni skwer i skęciliśmy w następną
uliczkę. Przemykaliśmy pomiędzy domami, dopóki nie dotarliśmy na Water Street.
88
Po obu stronach ulicy płynęły strumienie wody. Miasto świeciło pustkami, wystawy wszystkich sklepów były zasłonięte
okiennicami.
Przed nami rozciągał się widok na Zatokę Choctawee. Zwykle ocean był tam spokojny, ale dziś wzburzone fale zalewały molo.
Ruszyliśmy w stronę morza, ale wiatr pchał nas z powrotem do tyłu. Droga do stóp mola pochłonęła całą naszą energię.
Przetarłem oczy i omiotłem spojrzeniem całą linię brzegową. Deszcz padał tak gęsto, że prawie nic nie widziałem.
— Nigdy jej nie znajdziemy! — powiedziałem zrozpaczo
ny.
W tej samej chwili dostrzegłem platformę wiertniczą. Nie
wiem, czy to była tylko moja wyobraźnia, czy coś się na niej
rzeczywiście ruszało.
— Diana! — krzyknąłem najgłośniej, jak mogłem.
Ale nawet ja nie usłyszałem własnego głosu, więc złapałem ją za rękę i wskazałem na platformę.
Ktoś naprawdę tam był. To Emily! Wisiała na drabince, przyczepionej do jednego z boków platformy. Skąd ona się tam
wzięła?
— Nie! — jęknęła Diana, patrząc na siostrzyczkę.
Zauważyłem jeszcze coś.
Woda wokół platformy kłębiła się od macek. Potwory morskie wyciągały swoje kończyny w kierunku naszej siostry.
— Trzymaj się, Emily! Trzymaj się! — mamrotałem pod
nosem. Nie sądziłem jednak, że zdoła długo tam wytrwać.
Diana była śmiertelnie przerażona. Doskonale wiedziałem,
o czym myśli.
Jeśli natychmiast jej nie pomożemy, to nasza siostrzyczka
zginie.
15 SZTORM STULECIA
— Musimy coś zrobić! — powiedziała Diana.
To nie ulegało wątpliwości. Tylko jak mogliśmy jej pomóc?
— Łódki! — zawołałem.
Leżały wyciągnięte na molo, za sklepem ze sprzętem rybackim. Sklep był zamknięty, ale wiedziałem, że pan Hansen nie miałby nam za złe, że pożyczyliśmy jego łódkę, spiesząc komuś na ratunek.
Nie wiem, jakim cudem zdołaliśmy dowlec jedną z nich nad wodę. Wszystkie moje mięśnie drżały z wysiłku, kiedy usiłowałem stawiać opór wichurze. Dookoła nas szalały morskie fale. Mimo to wskoczyliśmy na pokład.
— Chyba oszaleliśmy! — szlochała Diana, miotana od jed
nej do drugiej burty.
Podałem jej wiosło i zabraliśmy się do pracy. Sztorm wzmagał na sile. Ściana deszczu waliła mi w twarz. Rzucało nami na wszystkie strony. Emily była tylko rozmazaną plamą. Nie widziałem potworów, ale byłem pewien, że muszą być gdzieś niedaleko.
— Trzymaj się, Emily, trzymaj się jeszcze chwilkę — powtarzałem w kółko.
— Max! To Oktos! — jęknęła Diana.
Złapał łódkę jednym ze swych ostrych pazurów. Diana krzyknęła, wypuszczając wiosło. Przechylaliśmy się mocno na lewą stronę. Byłem przekonany, że zaraz zmiecie nas fala.
— Nie! — mój głos ginął w ryku morza.
Wyciągnąłem rękę do siostry, ale poczułem, że łódka się wy
wraca.
Zamknąłem oczy i czekałem, aż ostre jak brzytwa pazury Oktosa rozszarpią mi skórę.
— Hej! Co to...?
Zamiast tonąć, zaczęliśmy nagle unosić się do góry. Podniosłem powieki. Szybowaliśmy w powietrzu ponad falami!
— Spójrz na dół! — zawołała Diana.
Nie mogłem dostrzec twarzy kapitana Ambrożego, ale jego podarty mundur i biała koszula łopotały na wietrze. Niósł nas na własnych plecach w kierunku platformy.
Wylądowaliśmy na niej z łoskotem. Wyskoczyliśmy z łodzi i podbiegliśmy do szczytu drabinki. Zacząłem schodzić do Emily. Jej twarzyczka była kredowobiała. Moja mała siostra wyglądała na wyczerpaną, ale nadal wisiała uczepiona metalowych prętów. Chwyciłem ją mocno za nadgarstek.
Wtem do moich uszu dotarł głośny skowyt Aury. Młóciła mackami tuż pod stopami naszej siostrzyczki, walcząc z innymi potworami. Emily złapała mnie kurczowo. Diana podała nam rękę i wygramoliliśmy się na platformę.
Nigdy nie znosiłem obściskiwania, ale teraz mocno objąłem obie siostry.
Poszukałem wzrokiem kapitana Ambrożego. Wisiał w powietrzu ponad naszymi głowami i na prawo i lewo rzucał spojrzenia swoich płomiennie czerwonych oczu.
— Aura! Musimy już iść! — wołał. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.
— Co? Opuszczacie nas? Teraz?
Kapitan Ambroży miał zamiar zostawić nas na środku zatoki, podczas gdy wokół szalał huragan!
— Widzę bramę do Kręgu Ciemności — kontynuował kapi
tan, nie spojrzawszy nawet na mnie. — Aura, musisz natych
miast tam popłynąć, bo inaczej nigdy nie zdołasz wrócić do domu.
90
91
Po tych słowach poszybował prosto w stronę najbardziej skłębionej wody.
Dostrzegłem białe ciało Aury, odpływającej od platformy. Jej dzieci wisiały na niej, jak na choince. Odwróciła głowę w naszą stronę i zaskrzeczała bulgotliwie. Mógłbym przysiąc, że to były słowa pożegnania. Po chwili zanurkowała w ślad za kapitanem Ambrożym.
— Kapitan i Aura na pewno nie pozwolą nam utonąć —
powiedziała Emily.
Musiałem jednak stawić czoło faktom.
— Nie zrobiliśmy wystarczająco dużo, żeby pomóc Aurze — wydusiłem z siebie. — Kapitan Ambroży zostawił nas tu, byśmy zginęli.
— Jesteśmy zgubieni! — jęknęła Diana, wskazując na metalowy brzeg platformy. — Oktos i pozostałe potwory wciąż tu są!
Przytuliliśmy się do siebie mocno, próbując stawić opór wodzie, która chciała nas zmyć do zatoki. Za każdym razem, kiedy o platformę uderzała fala, potwory wyciągały w naszą stronę o-brzydliwe macki. Były coraz bliżej.
Całą uwagę skupiłem na obronie przed pazurami śliskich bestii i zupełnie zapomniałem o huraganie.
Robiąc kolejny unik przed sięgającą do nas obślizgłą kończyną, zauważyłem, że niebo zmienia kolor. Cała burza skoncentrowała się teraz w jednym miejscu, tworząc przerażającą, czarną plamę. Z tej ciemnej dziury wiatr wypadał ze zwielokrotnioną siłą. Zupełnie jakby to była wielka, czarna trąba powietrzna.
— Co to jest? — krzyczała Emily. — Co się dzieje?
Nie miałem pojęcia, ale nie wyglądało to najlepiej. Obserwowaliśmy w napięciu horyzont. Ciemna plama sunęła prosto na nas...
— Spójrzcie!
Diana wyciągała rękę w jej kierunku. Tuż pod trąbą powietrzną woda utworzyła olbrzymi wir, który wszystko, co znalazł na
swojej drodze, wciągał w głąb oceanu. Zmroziło mnie do szpiku kości. Wiedziałem, że to, co dostanie się w ten straszliwy wir, nigdy nie powróci na powierzchnię.
— Niewiarygodne! — wymamrotałem.
Nie mieliśmy szans dotrzeć do brzegu. Nawet jeśli zdołalibyśmy uniknąć macek Oktosa i jego koleżków, to i tak wir wciągnie nas pod wodę w przeciągu sekundy.
— Już po nas! — jęknąłem.
92
16 WODNY GRÓB
Umrzemy, nie zobaczywszy mamy i taty. Tylko ta myśl krążyła mi po głowie. Wokół nas szalała burza.
Woda zalała już całą platformę. W pewnej chwili śliski pazur zahaczył mi o kostkę u nogi. Oktos i pozostałe potwory morskie pełzły w naszym kierunku! Nawet nie próbowałem ich odpędzać. Co za różnica? W porównaniu ze zbliżającym się nieubłaganie wirem, Oktos znaczył tyle, co natrętna mucha.
Wszystko, co stanęło na drodze pędzącego w naszą stronę kręgu wody, znikało natychmiast pod jej powierzchnią. Wyglądało to jak olbrzymi otwór kanalizacyjny. Wir był coraz silniejszy i bardziej zwarty. Sięgał już prawie brzegu platformy...
Patrzyłem na to jak zahipnotyzowany. Mimo że za moment mógł wciągnąć nas w oceaniczne głębie, nie mogłem oderwać od niego wzroku.
Skłi-iiik!
— Aura! — krzyknęła Emily.
Dostrzegłem Aurę i jej dzieci, wirujące dookoła gigantycznego lejka. Zaskrzeczała ponownie, pozwalając wodnemu wirowi zanieść się bliżej platformy. Zauważyły ją otaczające nas potwory i pognały w jej kierunku.
— Wabi ich do dziury! — zawołała Diana.
W następnej chwili usłyszeliśmy rozdzierający jęk Oktosa. Nad tunelem, prowadzącym w głąb morza, wirowały w powie-
trzu cętkowane macki. Oktos walczył jeszcze ze skłębioną wodą, ale była ona znacznie silniejsza. Zaskrzeczał po raz ostatni i zniknął w wirze.
Nagle powietrze wypełniło się jazgotem pozostałych potworów. Przytuleni we troje do siebie, patrzyliśmy, jak kręcą się bezsilnie. Jeden po drugim wpadały do zachłannej dziury. W końcu została już tylko Aura.
— Żegnaj, Auro! — nasze głosy ginęły w ogłuszającym
huku sztormu. Miałem wrażenie, że Aura wygląda na zadowolo
ną. Małe potworki tuliły się mocno do jej bezbarwnych macek.
Po chwili zniknęły w wirującej wodzie.
Już po wszystkim. Wróciły do Kręgu Ciemności. Myślę, że są szczęśliwe.
A za chwilę wylądujemy tam również my!
Nie mogłem dłużej patrzeć. Ścisnąłem ręce sióstr, zamknąłem oczy i czekałem.
Czekałem.
I czekałem.
— Max?
To był głos Diany. Wypowiedziała moje imię szeptem, ale zabrzmiało to tak wyraźnie, jak dźwięk dzwonu. O co chodzi? Dlaczego huragan nie zagłusza już naszych słów? Może jesteśmy martwi?
Powoli podniosłem jedną powiekę. Potem drugą i rozejrzałem
się.
— To niemożliwe!
Wir znikł. Diana, Emily i ja siedzieliśmy w dalszym ciągu na platformie wiertniczej, ale woda opadła poniżej jej brzegu i spokojnie chlupotała wokół. Przejaśniło się. Niebo miało teraz jasnoszary kolor, wiatr zupełnie ucichł. W dalszym ciągu padał deszcz, ale nie przypominało to już w niczym huraganu stulecia.
— Co się stało? — zapytała Diana, patrząc wokół, oszoło
miona. — Dlaczego jest tak cicho?
Nagle zrozumiałem.
94
95
— Kapitan Ambroży najwyraźniej zatrzymał wichurę, kiedy Aura i wszystkie inne potwory dotarły do Kręgu Ciemności.
— Mówiłam wam, że on nas nie zabije — dodała Emily.
— Em, to naprawdę cud, że przeżyłaś, wisząc na tej drabinie. Nie sądzisz?
— Przyszłam nad zatokę, żeby znaleźć Aurę. Musiałam tu przyjść — powiedziała, szczękając zębami. — Nie miałam zamiaru wchodzić do wody, ale wiatr zdmuchnął mnie z mola i porwały fale. Nie mogłam oddychać.
— Emily, przecież mogłaś utonąć! — jęknęła Diana.
— Tak, ale kapitan Ambroży mnie wyłowił i zaniósł tu na platformę tatusia. I znów mogłam oddychać.
Wszystkim nam uratował życie.
— Dzięki, kapitanie! — zawołałem, najgłośniej jak potrafię.
Staliśmy na platformie jeszcze przez kilka minut, patrząc na
wodę. Nigdzie ani śladu ducha, ani morskich potworów. Wreszcie powiosłowaliśmy łódką w stronę mola.
— Nie mogę uwierzyć w tę dziwną zmianę pogody — po
wiedziała mama kilka godzin później.
Siąpił tylko drobny kapuśniaczek, a zza chmur zaczęło wyglądać słońce.
Rodzice zdołali się już trochę uspokoić. O mało co nie umarli ze strachu, kiedy odkryli, że wyszliśmy z domu. Szukali nas wszyscy gliniarze z Bayville. Mieliśmy przechlapane do końca wakacji. Nie przejmowałem się tym zbytnio, szczęśliwy, że jestem znowu w domu.
Tata zachichotał i przysiadł się do Emily. Pociągnął ją za włosy.
— Specjaliści od pogody przechodzą ostatnio sami siebie — zażartował. — Ten sztorm był całkiem do niczego.
— No, nie wiem. Mam wrażenie, że jednak nie był z u p e ł -n i e nieudany — powiedziała Diana, patrząc znacząco na mnie i Emily.
— Taak — dodałem. — To znaczy, może zmył te wodo
rosty, którymi się tak martwiliście.
W żadnym wypadku nie wspominać o terroryzujących Bay-ville mulistych potworach — pomyślałem. Mama spojrzała na nas rozbawiona.
— No cóż, jestem szczęśliwa, że niebezpieczeństwo minęło.
| Ale jeśli myślicie, że to był dobry pomysł wyłazić z domu w taką
| pogodę, to się mylicie. I to po to, by sfilmować huragan!
i To było nasze usprawiedliwienie. Wiedziałem, że nie będzie
j zbyt przekonywające, ale miałem przez cały czas kamerę wideo j w plecaku. Zresztą i tak brzmiało to znacznie lepiej niż prawda.
— Max, skoro już wpakowaliście się w takie kłopoty, by nakręcić ten film, dlaczego nie mielibyśmy go obejrzeć? — zaproponował tata.
— Ale nie dziś — zaprotestowałem.
Zerknąłem porozumiewawczo na siostry. Ustaliliśmy, co zrobić z kasetą, na której utrwaliłem ducha kapitana i Aurę. Leżała w koszu na śmieci. Emily miała rację. To był głupi pomysł. Nie można igrać z życiem potworów morskich. Nawet nie obejrzałem tych zdjęć przed zniszczeniem kasety. Po prostu muszę znaleźć inny sposób, by zostać filmowcem.
— Będziecie mieć mnóstwo czasu na jej oglądanie, spędzając
w domu resztę wakacji — powiedziała mama, patrząc na nas
ostrzegawczo. — Musi wam wystarczyć własne towarzystwo.
Wytrzymacie?
— Myślę, że tak — uśmiechnąłem się do Emily.
Może była naszym sześcioletnim utrapieniem, ale miała też
pewne zalety. Przede wszystkim, zrobiła znacznie więcej niż Diana i ja, by uwolnić Bayville od potworów morskich. Teraz, kiedy one i kapitan Ambroży byli już daleko, nie przerażała mnie perspektywa siedzenia w domu przez cały miesiąc.
Coś kazało mi spojrzeć przez okno. W ciemności, wśród liści palmy, błyszczały czerwone oczy.
96
7 — Lato mulistych...
97
Kapitan Ambroży!
Po chwili palące spojrzenie znikło, ale wiedziałem, że to nie koniec. Stary kapitan ma tu prawdopodobnie do załatwienia jeszcze porachunki z jakimś nikczemnym piratem albo perfidnym marynarzem, nim powróci do Kręgu Ciemności. Zgadnijcie, kto będzie musiał mu w tym pomóc.
Może po tym wszystkim, co przeżyliśmy, nie czeka nas zbyt długi odpoczynek...
Spis treści
1. Chwile strachu 5
2. Duch ze Srebrnego Księżyca 12
3. Lepkie święto 17
4. Ucieczka 26
5. W nogi! 34
6. Pożałujesz! 40
7. Ujęcie drugie 44
8. Zniknięcie 48
9. Niebezpieczna niespodzianka 53
10. Do wioseł! 62
11. Zapłacicie za to! 69
12. Huragan Ambroży 74
13. W pułapce 81
14. Tylko nie moją siostrzyczkę! 86
15. Sztorm stulecia 90
16. Wodny grób 94