Spojrzałem w górę. Leniwe chmury sunęły po bladoniebieskim niebie. W oddali majaczyły czarne sylwetki lecących stadem dzikich gęsi. Na horyzoncie zawisło zachodzące słońce. Przez drzewa przebijały się złoto-czerwone promienie, tworząc z różnobarwnymi liśćmi przepiękny krajobraz. Gdzieś w oddali słychać było śpiew ptaków i szum wiatru pośród gałęzi. Smukłe pnie sosen kołysały się w rytm tej melodii, tworząc jakby swojego rodzaju taniec. Na jednym z konarów dostrzegłem rudą wiwiórkę. Przyglądałem się jej, a ona patrzyła na mnie. Nie wykonywałem żadnego ruchu, aby jej nie spłoszyć. Jednak już po paru sekundach pobiegła ku górze, do swojej dziupli. Siedziałem na ławce, napawając się pięknem tego wieczoru. Wdychałem chłodne powietrze, chłonąc każdy gest Matki Natury. Po chwili do mych uszu dobiegła melodia piosenki, śpiewanej często przez tutejsze dzieci. Rozejrzałem się, lecz nikogo nie było widać. Zawołałem. Śpiew momentalnie ucichł. Znieruchomiałem, przepełniony jakimś złym przeczuciem. Jedynie moje oczy bez ustanku błądziły od jednego do drugiego końca alejki, wypatrując jakiegoś ruchu. Czułem, że ktoś mnie obserwuje. Miesiące spędzone na nieustających bitwach, nauczyły mnie niezwykłej czujności i nieufności wobec wszystkiego, co nieznane.... Zza moich pleców dochodził cichy szmer. Chciałem się obrócić, lecz.....
- Witaj dziadku!- usłyszałem chłopięcy głos i zaraz upadłem na ziemię, przwerócony przez młodzieńca.
- Ostrożnie chłopcze. To już nie moje lata na takie zabawy.....- mruknąłem i spojrzałem na roześmianą twarz Kazia. Ileż sympatii czułem do tego dzieciaka z sąsiedztwa! Był taki wesoły, pełen energii. Gdy na niego patrzyłem, widziałem w nim młodsze odbicie siebie.
- Co robisz?
- Rozmyślam.
- Nad czym?
- Nad życiem.
- Nuda!- zawyrokował- Pobawisz się ze mną? - zapytał pokazując swoją zabawkę, czyli drewniane kółko i wystrugany patyk. Cała sztuka polegała na tym, aby koło jak najdłużej wirowało na kiju.
- Dobrze wiesz, że mi to nie wychodzi...- powiedziałem spoglądając na chłopca.
- To może opowiesz mi dzisiaj znowu jakąś bajkę? - zapytał i spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, składając rączki jak do modlitwy- Proszę!
- Hmmmm..... - udałem, że się zastanawiam - Ale musisz obiecać, że więcej nie będziesz mnie tak przewracał z nienacka. - wyrzekłszy to, pokiwałem mu palcem. On jednak uśmiechnął się jeszcze szerzej, nic nie robiąc sobie z moich "pogróżek".
- Obiecuję dziadku, obiecuję.
Uśmiechnąłem się i powolnym krokiem ruszyłem przed siebie, nie oglądając się nawet na malca.
- Dokąd idziesz?- zapytał, a w jego głosie dało się słyszeć nutkę strachu.
- Poczekaj tu na mnie. Wrócę za kilka minut. Coś ci przyniosę..... - powiedziałem i przyśpieszyłem kroku. Tylko kilkanaście metrów dzieliło mnie od domu, jednak ilość przeżytych lat, negatywnie wpływała na prędkość mojego marszu.
- Stuk, stuk- po pustym pokoju rozeszło się echo moich kroków. Ta proteza czasami bywała naprawdę uciążliwa. Rozejrzałem się wokół. Wszystko stało na swoim miejscu. Na środku izby zanjdował się ogromny stół i cztery drewniene krzesła. W rogu stała niewielka komoda. Z jednej z szuflad dochodziło równiemierne tykanie, schowanego wewnątrz zegarka. Ściany przyozdobione były moimi trofeami myśliwskimi. Można było dostrzec przepiękne poroże jelenia oraz kilka wyprawionych skórek, najróżniejszych zwierząt. Była to malutka, skromniutka izdebka. Dla mnie- była wszystkim. Podszedłem do wielkiego, zakurzonego kufra, który stał przy komodzie. Otworzyłem go, niszcząc przy tym kilka pajęczyn. Wyciągnąłem z tamtąd niewielkie zawiniątko. Schowałem je za pazuchę i wróciłem do chłopca. Czekał na mnie tam, gdzie go zostawiłem. Rysował patykiem na piasku różne kształty, nucąc coś pod nosem. Gdy tylko mnie zobaczył, zaczął biec w moim kierunku. W chwili, kiedy dostrzegł paczuszkę, w jego oczach pojawiły się iskierki ciekawości. Nie pytał jednak o nic, nie poganiał mnie. Cierpliwie czekał, aż sam mu pokażę co przyniosłem. Usiadłem więc na ławeczce i gestem wskazałem mu, aby usadowił się obok mnie. Zacząłem rozpakowywać zawiniątko, a on bacznie obserwował każdy mój ruch, jak gdybym wykonywał skomplikowaną operację. Gdy luźny materiał spadł na ziemię, w moich rekach pojawił się mundur i szabelka, których używałem w czsie powstania. Założyłem chłopcu na głowę moją "czapeczkę". Była ona jednak na niego za duża, więc spadła, zasłaniając mu oczy. Wyglądał wprost komicznie, jednak ani jemu ani mnie, nie było wtedy do śmiechu. Następnie podałem mu resztę munduru. Założył go. Dłonie Kazia ginęły gdzieś na połowie długości rękawów. Podwinął mankiety i chwycił podaną mu przeze mnie broń. Wziął ją wręcz z szacunkiem i zarzucił na ramię.
- Czy teraz już jestem żołnierzem? - zapytał całkiem poważnie. Uśmiechnąłem się do niego.
- Prawie chłopcze, prawie.....
- A czego mi brakuje? Mam mundur, broń.....
- Ale nie zostałeś jeszcze powołany do żadnego wojska.
- Ja chcę! - powiedział, przytupując nogą. Pokręciłem głową. Był taki młody, nie znał jeszcze życia.....
- Gdy nadejdzie czas, to wstąpisz do armii. A teraz usiądź sobie i posłuchaj co ci opowiem.
- Będzie bajka?- zapytał usadawiając się obok mnie.
- Nie. Będzie to prawdziwa opowieść.
- Fajnie. A o czym?
- O mnie, o tym jak walczyłem za nasz kraj.... - uśmiechnąłem się i zacząłem opowiadać.
- Rosjanie zaostrzyli represje wobec Polaków. Wzmogły się aresztowania polskich patriotów. Rozpoczęto również brankę. Co to było? Polacy byli wcielani do armii rosyjskiej pod przymusem. Mieliśmy tego dość. Był styczeń 1863 roku. Po kraju rozeszła się wieść o planowanym powstaniu. Wydano nawet specjalny manifest, wzywający pod broń całą ludność. Obiecywano tak wiele..... Chłopi mieli dostać ziemie na własność, ziemianie odszkodowania. Zgłosiłem się jako jeden z licznych. Niestety, większość ludzi odnosiła się do tego pomysłu wręcz wrogo, nie chciano tego, bano się. Orężem większości były kosy oraz broń myśliwska. Brakowało również wyszkolonego wojska. W zasadzie byliśmy zgrają ludzi, bez broni, doświadczenia, umiejętności. Liczyliśmy jednak, że Bóg nam dopomoże, bo walczymy w słusznej sprawie. - Zerknąłem na chłopca. Patrzył na mnie oczami pełnymi zdziwienia i ciekawości zarazem, ściskając mocno szabelkę. - Z początku wygrywaliśmy wiele walk. Mimo, że byliśmy niedoświadczeni, mieliśmy dużo siły woli, odwagi i chęci walki. Rosjanie mieli ogromną przewagę. Prowadziliśmy więc wojnę partyzancką. Wśród powstańców, byli nie tylko Polacy. Znaleźli się ochotnicy z Włoch, Francji, Węgier oraz Czech. Z jednym z cudzoziemców nawet się zaprzyjaźniłem. - uśmiechnąłem się na to wspomnienie, a później powróciłem do powiadania - Było ciężko, to fakt. Ale dawaliśmy radę. Aż do czasu.... Do naszych uszu doszły słuchy, o pierwszych znaczących klęskach. Cały optymizm wyparował, ustępując miejsca poczuciu strachu i słabości. Przestaliśmy wierzyć, że nam się uda. Po prostu załamaliśmy się. Wreszcie nadszedł dzień ostatecznej klęski naszego oddziału. Było to pierwszego maja. Walczyliśmy w lesie pod Kobylanką. Naszym dowódcą był Jeziorański. Ustawiliśmy się w określonych wcześniej punktach strategicznych. Plan był prosty- robić wszystko, byleby Rosjanie nie przedarli się przez linię obrony. Szło nam całkiem nieźle, długo odpieraliśmy ataki. Generał był z nas dumny. Razem z grupką przyjaciół pokonaliśmy wielu żołnierzy z wrogich wojsk naszą tajną taktyką.
- Czyli jaką?
- Nie mogę ci powiedzieć, bo wtedy już nie bedzie tajna. - powiedziałem i uśmiechnąłem się do chłopca. - Odnosiliśmy same sukcesy. Jednak, gdy wielu dzielnych wojowników poległo, a nam groziło okrążenie przez wojska rosyjskie, generał nakazał się wycofać. Rozproszyliśmy się po całej okolicy. Wielu z nas było ciężko rannych. Ja sam straciłem nogę - powiedziałem wskazując na swoją protezę. - Był to ostateczny koniec naszego oddziału. Reszta powstańców walczyła dalej. Chciałem się zaciągnąć do innego oddziału, jednak bez nogi nie byłem w stanie brać czynnego udziału w powstaniu. Przyłączyłem się więc do specjalnego komitetu. Pomagaliśmy partyzantom, udzielaliśmy im schronienia, dodawaliśmy otuchy. Walczyli dalej, jednak była to tylko kwestia czasu..... Wkrótce powstanie zostało całkowicie stłumione. Wszyscy, którzy braliśmy w nim udział, musieliśmy się ukrywać. Wielu emigrowało za granicę. Niektórzy jednak nie mieli tyle szczęścia. Zostali zesłani między innymi na Syberię.....
- Gdzie? - zapytał chłopiec patrząc na mnie pełnymi przejęcia oczętami.
- Na Syberię. Wsadzano ludzi do wielkiego pociągu i wywożono. Jest tam strasznie zimno, brakuje jedzenia..... Straszne miejsce. - Trochę uprościłem mu wygląd tej krainy. Był jeszcze za młody, by to zrozumieć..... Podjąłem przerwaną opowieść - Niestety powstanie nie przyniosło oczekiwanych efektów. Królestwo Polskie zostało całkowicie włączone do Rosji. Dziesiątki tysięcy ludzi straciło życie. Oprócz tego większość powstańców została pozbawiona dobytków ziemskich. Czy było warto walczyć? Mimo wszystko, uważam że tak. Dobrze jest próbować odzyskać wolność- zawsze to lepsze niż siedzenie z założynymi rękoma...- powiedziałem i spojrzałem na Kazia, który przeciągle ziewnął. Rozejrzałem się dookoła i zdałem sobie sprawę, że jest już późno. Było ciemno. Jedynym źródłem światła był srebrny księżyc i pojedyncze gwiazdy wesoło migoczące na niebie. Wesołe ptasie trele umilkły, ustępując miejsca sowiemu pohukiwaniu. Z trawy dochodziło cykanie świerszczy, a gdzieś w oddali żaby dawały nocny koncert.
- Zmykaj już do domu. Mama się pewnie o Ciebie martwi. - powiedziałem i wstałem z ławeczki. Chłopiec pokiwał smutno głową.
- A jutro też mi coś opowiesz? - zapytał, tłumiąc kolejne ziewnięcie.
- Jeśli tylko będziesz chciał..... - zapewniłem i uśmiechnąłem się- No już, zmykaj spać.
Chłopiec pomachał mi na pożegnanie i odszedł, wymachując szabelką.
- Mój mały żołnierzyk....- powiedziałem sam do siebie i ruszyłem w przeciwnym kierunku.