Tłumacz: unbelievable
Beta: Serena_
Rozdział 68. Kontrakty
Harry nie spodziewał się, że kolacja przebiegnie tak pomyślnie. Drużyna Gryffindoru zgromadziła się, aby przedyskutować strategię gry. Hermiona się nie pojawiła. Nikt nie wyglądał na urażonego, że Harry pochwalił świetne zagranie Draco, choć Ron poradził przyjacielowi, aby ten bardziej śledził aktualne wiadomości na temat sportu. Większość fanów widziała taki sam zwrot na łamach gazet kilka dni wcześniej.
Co lepsze, pod koniec kolacji Knot otrzymał sowę i opuścił Wielką Salę. Harry miał nadzieję, że musiał wracać już do Ministerstwa, a nie tylko skorzystać z wypożyczonego na czas pobytu szkolnego gabinetu.
Potter właśnie kończył jeść budyń, kiedy po przeciwnej stronie stołu pojawiła się profesor McGonagall.
- Panie Potter.
Kobieta nie wyglądała na zadowoloną. Nagle jej reakcje podczas gry wydały się Harry’emu mniej zabawne.
- Tak, pani profesor? – odpowiedział.
Coś kliknęło na jego policzku. Oparł się pokusie, aby potrzeć go dłonią.
- Dyrektor prosi cię do swojego gabinetu – rzekła ostro. – Nie określił przyczyny. Proszę za mną.
Młodzieniec wstał, podążając za nauczycielką. Kobieta nie zaczekała na niego; pozostawał w tyle, idąc za nią przez Wielką Salę. Niemal przy samym końcu stołu Gryfonów minął Hermionę, która spiorunowała go wzorkiem. Harry spróbował wyglądać przepraszająco, ale nie odważył się zatrzymać. Dogonił profesor McGonagall tuż za drzwiami wejściowymi.
- Pani profesor?
Lakonicznie kiwnęła głową, ale nic nie odpowiedziała.
- Mam kłopoty, prawda?
- Nie zawsze jestem wtajemniczona w zamierzenia dyrektora, Potter.
- Och.
Weszli po schodach w napiętej ciszy. Profesor McGonagall odezwała się dopiero na drugim piętrze:
- Dzisiejsza gra… - Przygryzła wargę. – Jak długo przyjaźnisz się z Malfoyem, Potter?
- Od około czterech tygodni. – Próbował brzmieć uprzejmie. – Odkąd nie ma jego ojca, znacznie się poprawił.
- Owszem, nie ma go! Dlatego, że jest w więzieniu!
- Ma pani rację. Tym lepiej, moim zdaniem. – Harry odważył się dodać spontanicznie: - Trochę udawaliśmy, bo Knot chce mnie stąd zabrać. Minister chciałby, abym przyjaźnił się z kimś pokroju Draco, a Malfoy przy mnie wydaje się mniej niebezpieczny. Myślę, że nawet bardziej uspołeczniony.
McGonagall zatrzymała się, aby rzucić podopiecznemu dezaprobujące spojrzenie.
- Jak ślizgońsko.
Harry wzruszył ramionami.
- Wolałaby pani, aby Knot usunął mnie z Hogwartu?
McGonagall przyglądała mu się przez krótką chwilę, po czym odwróciła się plecami do niego i ruszyła przed siebie.
- Być może, panie Potter.
Złoty Chłopiec podążył za nią w szoku. Kobieta nie wznowiła rozmowy. Zapukała w wejściowe drzwi gabinetu dyrektora, choć ten siedział jeszcze przy stole prezydialnym, gdy opuszczali Wielką Salę. Niemal podskoczyła, gdy nagle drzwi otworzyły się i zobaczyli Billa Weasley’a.
- Tutaj jesteś, Harry!
Młodzieniec dostrzegł Remusa tuż za plecami rudzielca. Lupin odwrócił wzrok, obrócił się na pięcie i wszedł do pomieszczenia, w którym odbywały się zebrania. Potter przeniósł swoją uwagę z powrotem na Billa.
- Nie musi pani tutaj zostawać, pani profesor – mówił chłopak do opiekunki Gryfonów. – Moja mama i ja chcieliśmy go po prostu zobaczyć. Dyrektor powiedział, że niedługo wróci.
Mina nauczycielki nieco złagodniała, po czym kobieta skinęła głową.
- Dobrze. – Spojrzała dziwnie na Złotego Chłopca. – Zachowuj się, Potter.
- Lekcja dnia – rzucił ze smutkiem Harry. Uśmiechnął się do niej. – Oczywiście, pani profesor.
Kiedy tylko odeszła, Bill poprowadził Gryfona do pomieszczenia, w którym wcześniej zniknął Lupin. Harry zatrzymał się przed wejściem. Kolejne drzwi sprawiały, że coraz bardziej oddalał się od swoich przyjaciół. W świetle świec mignęło mu kilka głów o rudych włosach – po raz kolejny obecni byli wszyscy Weasley’owie należący do Zakonu Feniksa. Remus wycofał się, zajmując miejsce niemal w samym rogu. Stał przy ciemnym oknie, przyjmując postawę, która zabraniała komukolwiek się zbliżać. Pani Weasley rozmawiała z Severusem, ale kiedy Harry wszedł do pomieszczenia, mężczyzna obrócił się w jego stronę. Znajome, przepełnione pogardą spojrzenie przesunęło się po całym ciele Pottera. Młodzieniec zamarł, zastanawiając się, czy coś zrobił źle.
- Chodź tutaj.
Harry powoli podszedł do ojca, zatrzymując się kilka kroków od niego. Severus zmniejszył dystans między nimi. Nagle Snape podniósł dłoń i Harry poczuł tępy brzeg paznokcia przesuwający się wzdłuż jego policzka. Syknął z bólu.
Krzyknął w zaskoczeniu, kiedy maska odskoczyła od jego twarzy i upadła na podłogę. Całkowicie odsłoniła jego twarz, choć młodzieniec czuł się jeszcze bardziej skonfundowany, niż miało to miejsce podczas zakładania jej. Oderwał jedyny fragment maski, jaki pozostał na jego twarzy, po czym dotknął skóry.
- Fuj!
Odkryta skóra była strasznie dziwna; tak, jakby jeszcze była lepka od maski.
- Pozwól mi pomóc – powiedział uprzejmie Bill.
Podszedł do Harry’ego i zabrał się za zdejmowanie reszty – teraz wyglądającej jak pognieciona fotografia – z jego ręki. Szybko i sprawnie pozbył się całości, po czym rzucił na Złotego Chłopca czyszczące zaklęcie. Potter nadal czuł się lepki.
- Wiem, że czyni mnie to bardziej mugolskim, ale czułbym się lepiej, gdybym mógł się wykąpać.
Snape prychnął.
- Nie czyni cię to bardziej mugolskim. To zaklęcie czyni cię czystym, ale nie odświeżonym tak, jak po prysznicu. Podobnie jest z eliksirami odżywczymi; dostarczyłeś organizmowi witaminy, ale nie kalorie.
- Zupełnie, jakbyś mógł coś o tym wiedzieć - wymamrotał jeden z bliźniaków, choć zrobił to głośniej, niż zamierzał.
Zapadła pełna napięcia cisza.
- Fred! - Pani Weasley zbeształa syna wyjątkowo krzykliwym tonem.
Harry głośno się zaśmiał. To z pewnością był komentarz Freda, choć to nie to go rozbawiło. Na twarzach wszystkich obecnych widniało skrajne przerażenie – jedynie Remus, za plecami Snape’a, odważył się uśmiechnąć. Potter spróbował się uspokoić i zerknął na ojca, by skontrolować jego reakcję. Biorąc pod uwagę, w jaki sposób przygryzał wargę, on także był rozbawiony.
- Dla twojej informacji – rzucił górnolotnie Harry, zwracając się do Freda – widziałem go, kiedy był tuż po kąpieli. Jako ktoś, kto nie lubi myć włosów, na prysznice wybiera najdziwaczniejsze godziny.
- W wannie najlepiej mi się myśli.
Złoty Chłopiec rzucił Fredowi konspiracyjne spojrzenie.
- To znaczy – powiedział – że nagle doznaje olśnienia, znów zakłada te same szaty, które z siebie zdjął. Potem, wciąż jeszcze ociekając wodą, biegnie do laboratorium i wraca kilka godzin później w jeszcze gorszym stanie, niż ten, w którym wszedł do łazienki.
- Mam świadomość, że wziąłem prysznic – odpowiedział Snape.
Bill miał na tyle odwagi, by móc dołączyć do Harry’ego i głośno się roześmiać.
- Wiesz, że jesteś niesamowity? – Potter utrzymał lekki ton głosu, jednocześnie z ukosa zerkając na Mistrza Eliksirów. – Jeżeli kiedykolwiek będę zachowywał się tak, jak ty, daj mi szlaban na oddychanie.
- Myślę, że powinienem po prostu zabronić ci myć włosy – zakpił Snape. – Potem mógłbym odebrać wszystkie punkty tym, którzy nie potrafią utrzymać powagi. Mam na myśli Gryfonów, oczywiście.
Odruchowo odsunął włosy z twarzy. Dziś wyglądały wyjątkowo okropnie, opadając w okropnym nieładzie na ramiona mężczyzny. Były tłuste, przez co przyczepiło się do nich mnóstwo brudu. Harry podejrzewał, że Snape nie zamierzał specjalnie się szykować tylko dlatego, że mieli się pojawić Weasley’owie. Młodzieniec uniósł brwi.
Severus, ku zaskoczeniu Złotego Chłopca, spojrzał w dół, zmieszany.
- Byłoby wskazane, aby zmienić każdy aspekt moich zachowań – powiedział cicho.
Harry skinął głową.
- I tak przeszedłeś dziś samego siebie.
- Byłem zajęty.
Harry zignorował krótkie warknięcie, oznaczające protest.
- Oczywiście.
Młodzieniec spojrzał na Remusa i uśmiechnął się do niego. Lupin odwzajemniał uśmiech przez krótką chwilę, zanim przypomniał sobie, że jest zły. Potter rozejrzał się po pomieszczeniu. Pani Weasley i Bill wyglądali na zadowolonych. Pan Weasley obserwował Snape’a w taki sposób, jakby ten był nieznaną mu wcześniej wersją mugolskiej wtyczki. Bliźniacy wpatrywali się w siebie, dzięki czemu Harry pomyślał, że prowadzą właśnie niesłyszalną dla nikogo innego rozmowę. Charlie patrzył na swoje dłonie, jakby nagle stały się najbardziej interesującą rzeczą w jego otoczeniu.
Od prowadzenia kolejnej rozmowy Harry’ego uratowało przybycie Dumbledore’a. Dyrektor wszedł do środka, nie witając się, po czym skierował się prosto do szczytu stołu. Wraz z jego przyjściem zapaliły się wszystkie świece, rozjaśniając pokój.
- Proszę, aby wszyscy wstali i ustawili się przy ścianie.
Każdy niemal odruchowo wykonał polecenie dyrektora. Jedno machnięcie różdżki Dumbledore’a sprawiło, że prostokątny, długi stół zmienił się w mniejszy, okrągły. Albus wyczarował również wystarczającą ilość wygodnych krzeseł.
- Tak będzie wygodniej. – Dyrektor wybrał sobie miejsce, zajmując je powoli. – Siadajcie, proszę. Ty również, Remusie.
Harry usiadł pomiędzy Severusem a Charliem. Podczas, gdy wszyscy zgromadzeni siadali na krzesłach, Dumbledore machnięciem dłoni przelewitował swoją Myślodsiewnię na sam środek okrągłego stołu. Przynajmniej Potter miał wrażenie, że tym właśnie jest tajemnicza misa. Nie była wypełniona zwyczajową, srebrną masą, a cieczą, która wydawała się być jeszcze bardziej przejrzysta niż woda; zupełnie, jak stopione diamenty. Misa wypełniła pomieszczenie zapachem topniejącego śniegu.
- Jak wszyscy wiecie, ostateczne przesłuchanie Harry’ego odbędzie się pierwszego listopada. To właśnie wtedy chcemy ujawnić informację o jego biologicznym ojcu. Severus pozwolił mi pokazać wam, jak przebiegał rytuał Herem, byśmy byli lepiej przygotowani do przesłuchania. – Dyrektor przesunął wzrokiem po twarzach wszystkich obecnych. – Mam nadzieję, że nie muszę nikomu przypominać, że to, co tutaj zobaczycie, jest wyjątkowo poufne.
- Oczywiście – odpowiedział szybko Charlie.
- To jasne – zgodził się Bill, a jego matka szybko pokiwała głową.
Pan Weasley spojrzał z ciekawością na Severusa.
- Jasne, jak zawsze, Dumbledore. Zabierzmy się za to.
Dyrektor skinął głową. Otworzył szufladę, po czym wyjął z niej złotego gryfa. Podniósł go wysoko, dzięki czemu Harry zobaczył, że jest to broszka. Trzymając przedmiot nad wyraz delikatnie, Albus zanurzył go w misie. Gdy ponad połowa gryfa znajdowała się w środku, Dumbledore puścił go. Choć ciecz nie wydawała się być lepka, gryf zatapiał się bardzo powoli. Przezroczysta substancja zawirowała - najpierw na złoto, po chwili dołączyły czerwone i zielone iskry. Sekundy później pojawiły się czarne i brązowe smugi. Wyglądały jak krople deszczu spływające po brudnej szybie. To sprawiło, że Harry poczuł się, jakby był na dobrej zabawie karnawałowej i po niewielkiej ilości alkoholu obserwował świat. Pochylił się do przodu, zauważając, że inni poszli za jego przykładem.
- Złapcie się za dłonie – polecił Dumbledore.
Harry z jednej strony trzymał rękę ojca, z drugiej Charliego. Kształty obu znacznie się różniły, choć żadna nie była delikatna, a pokryta bliznami. Obie sprawiały, że Harry czuł się bezpieczny. Trzymał je mocno, kiedy kolory nad misą zaczęły nabierać kształtów.
*
Znajdowali się w przytulnym salonie z małym kominkiem, w którym palił się ogień. Za oknami było ciemno. Młody Severus, z dłuższymi i czystszymi włosami oraz przyjemniejszym wyrazem twarzy, stał naprzeciwko Jamesa Pottera – mężczyzny, który wyglądał tak samo, jak w albumie Harry’ego i któremu nie dane było się postarzeć. Ciepły wiatr sprawiał, że przez otwarte okno do środka dostawała się przyjemna woń kwiatów. Harry miał wrażenie, że towarzyszyli mu pozostali obserwatorzy z biura Dumbledore’a, choć wydawali się zbyt nieważni, aby się upewnić. Całą uwagę młodzieńca przyciągali jego ojcowie.
- W porządku – powiedział James. – Myślę, że to ty powinieneś zacząć.
Snape skinął głową. Wyglądał na przerażonego, młodego mężczyznę.
- Nadszedł czas, abym włączył się do walki – powiedział. Pewność pojawiła się na jego twarzy, niszcząc wrażenie, iż Severus był przerażony. – Jestem jedynym synem mojego ojca, a moja śmierć może sprawić, że nie będę miał potomka. – Wziął głęboki oddech. – Przyszedłem prosić o pomoc twojej żony w rytuale Herem. Chciałbym, aby to ona urodziła mojego spadkobiercę, jeżeli zginąłbym na wojnie.
- Nie masz własnej żony?
- Nie.
- Czy jesteś pewien, że moja żona, Lily, jest odpowiednią kandydatką na kobietę, która urodzi twojego spadkobiercę?
Snape z trudem odetchnął.
- Tak, jestem tego pewien.
James na chwilę zamknął oczy. Kiedy ponownie je otworzył, zniknęła część jego powagi, zastąpiona przez śladowe ilości rozbawienia.
- Jesteś świadom, że Lily nie urodziła jeszcze ani jednego dziecka oraz jedno poroniła?
- Tak, wiem o tym.
- Zdajesz sobie sprawę, że rodzice Lily są mugolami?
Severus skrzywił się, jakby ugryzł cytrynę.
- Zdaję sobie z tego sprawę – syknął.
- Nie podoba mi się to bardziej niż tobie! – wybuchnął James. – Podejrzewam, że nawet mniej. To jest jedna z tych rzeczy, które muszę powiedzieć, by ta umowa była wiążąca! Przyjrzałem się temu rytuałowi. Muszę poinformować cię o dziedzicznych chorobach, szaleństwie, płodności lub jej braku oraz o pochodzeniu; nieważne, czy jest mugolskie czy hiszpańskie!
- Dobrze, w porządku. Zdaję sobie sprawę, że rodzice Lily są mugolami. Kontynuuj, Potter.
James spojrzał na niego chłodno.
- Sugeruję, Severusie, abyś, jako petent, był bardziej uprzejmy.
W oczach Snape’a pojawiła się czysta furia.
- Rozumiem – rzucił bezbarwnie.
- Co rozumiesz?
- Cokolwiek chcesz.
Potter władczo wpatrywał się w swojego rozmówcę. Ostatecznie Severus ustąpił.
- James – wyszeptał.
- Tak lepiej. – Użycie przez Severusa jego imienia, widocznie poprawiło Jamesowi humor. Nawet, jeżeli zauważył, że Snape się trzęsie, nie dał tego po sobie poznać. – W każdym razie, z Lily wszystko jest w porządku. – Chrząknął. – Jeżeli pozwolę, aby moja żona urodziła twojego spadkobiercę, co dasz mi w zamian?
- W zamian? – Snape wyglądał na zaskoczonego.
- Tradycja mówi, że musisz zaofiarować mi coś w zamian.
- James! Doskonale wiesz, że nie mam niczego, co mógłbyś ode mnie chcieć. Ustaliliśmy już…
Potter wyglądał na rozbawionego.
- Rozważałem, byś w zamian przyjął moje przeprosiny i przebaczył mi, ale nie jestem pewien, czy byłbyś do tego zdolny. Szkoda by było, gdybyś nie dostał mojego pozwolenia przez własną głupotę.
Severus zacisnął szczęki. Zmusił się, aby powiedzieć:
- Co sugerujesz?
- Jeżeli ja zginę, a ty przeżyjesz, będziesz zobowiązany, aby chronić każde moje dziecko najlepiej, jak potrafisz.
- Zgadzam się.
- Powiedz to.
- Jeżeli umrzesz przede mną, będę chronił twoje dzieci najlepiej, jak potrafię.
- Nawet przed twoimi przyjaciółmi.
- Będę ich bronił przed wszystkimi, niezależnie od tego, po której będę stronie. Czy to cię satysfakcjonuje?
- Tak. Zgadzam się. – Zadowolony uśmiech, bezustannie wykrzywiający usta Jamesa, nagle zmienił się w bardziej szczery. Jego głos stał się cieplejszy. – Przysięgam, że jeżeli Lily urodzi twojego spadkobiercę w wyniku tego obrzędu, wychowam je dobrze i życzliwie. Będę traktował je jak własne.
Snape skinął twierdząco głową. Wydawało się, że nagle odrobinę się zrelaksował.
- Moją wolą jest, aby każde dziecko, jakie zostanie narodzone dzięki temu obrzędowi, było wychowane nie przez moją rodzinę, ale przez Lily Evans Potter oraz Jamesa Pottera, wybranego przez nią męża. Żaden z moich krewnych nie będzie miał prawa do tego dziecka.
Wyraz twarzy Jamesa z każdą chwilą stawał się coraz łagodniejszy. Mężczyzna wyciągnął przed siebie dłoń.
- Tak, jak ustaliliśmy.
Wymienili uścisk dłoni.
– Lily! – zawołał James.
Zapanowała niczym niezmącona, pełna napięcia cisza, przerwana dopiero wejściem pani Potter. Jej mąż zmarszczył brwi, patrząc na nią.
- Nie powinnaś być w welonie?
Kobieta rzuciła Jamesowi piorunujące spojrzenie.
- Powinnam również być pod wpływem zaklęcia wierności, które zdejmiesz tylko na tą noc. Doprawdy, uważam, że to śmieszne. – Uśmiechnęła się do Snape’a, a Harry nagle zauważył, że jego matka drży. – Witaj, Severusie.
- Litości! – zaprotestował zirytowany James. – Podejdźcie tutaj, oboje.
Mężczyzna niemal siłą przysunął do siebie swoich towarzyszy, po czym złączył ich dłonie. Niezgrabnie splątali palce, gdy Potter celował w nie różdżką. Wystrzeliły z niej czerwone nici, na krótko związując razem ich nadgarstki. Pozostawiły ich niezłączonych, jednocześnie zagłębiając się pod skórę obojga; wyglądało to, jak ledwie zabliźniona rana. James niezgrabnie wyciągnął sztylet z kieszeni, wyszarpując go z pochwy. Czerwone nici oplotły również rękojeść, a na twarzy Severusa pojawił się znajomy uśmiech.
- Proszę – powiedział Potter, podając sztylet Snape’owi. Najwyraźniej mężczyzna wracał do formalności. – Daję ci mój nóż do pobrania krwi oraz moją żonę, by przechowała twoje nasienie. Traktuj oboje dobrze i zwróć nienaruszone.
Odpowiadając, Snape użył niemal identycznego tonu głosu.
- Będę ich traktował nawet lepiej, niż gdyby należały do mnie.
Mistrz Eliksirów wziął nóż. Najwyraźniej to kończyło kontrakt, gdyż James stał się wesoły i figlarny.
- W porządku. Idę z Syriuszem na piwo. Albo siedem. Nie, nie powiem mu, co się tutaj dzieje. – James podszedł do drzwi, nagle się zatrzymując. – Severusie?
Snape nie spuszczał wzroku z Lily, choć oboje byli wyjątkowo zawstydzeni.
- Tak?
- Ma moje pozwolenie, żeby się tym cieszyć. Nie musisz być ponury.
James mrugnął, uśmiechnął się i ostatecznie wyszedł z pokoju. Kobieta odwróciła się plecami do Severusa.
- Lily? – Snape ponownie zaczął wyglądać na przerażonego młodzieńca. Harry nigdy nie widział u niego takiego wyrazu twarzy. – Czy ty…
- Wyciągnij to, zanim cokolwiek zrobimy. James byłby całkiem uradowany, gdybyśmy o tym zapomnieli.
Severus przechylił się w poprzek stołu, zamierając nad nim. Delikatnie podniósł leżącego na nim złotego gryfa i zanurzył go w misie wyglądającej jak Myślodsiewnia.
*
Nagły obraz broszki przysłonił Harry’emu wszystko inne. Świat zawirował, wszystkie obrazy zlały się w jedno, gdy Harry z hukiem wylądował w sali konferencyjnej dyrektora. Ułamki sekund później zdawał się siedzieć na swoim miejscu, próbując opanować mdłości. Lewa dłoń młodzieńca była boleśnie napięta. Potter walczył z dezorientacją, skupiając się na pomarszczonej twarzy ojca. Harry czuł, jak gotowała się w nim krew.
Odwrócił się.
- Co za dupek! – zawołał.
- Harry – rzucił ostrzegawczo Dumbledore.
Pani Weasley wyglądała na zaskoczoną, z kolei Remus był bladozielony. Wszyscy inni zdawali się być zbyt zażenowani, by pokazać jakiekolwiek inne emocje. Obecni zaczęli powoli zabierać dłonie z uścisków. Harry w pośpiechu wyszarpnął swoją. Buzowało w nim oburzenie, zawstydzenie i ulga, a mimo to starał się ułagodzić wcześniejszy gwałtowny wybuch.
- Wiem, że mnie kochał. Zdaje sobie sprawę, że był naprawdę wspaniałym człowiekiem. Spotkałem jego ducha kilkakrotnie i za każdym razem okazywał się wielki. Myślę, że też go kocham, ale… Doprawdy!
Szkoda by było, gdybyś nie dostał mojego pozwolenia przez własną głupotę.
Złość przyćmiła wszelkie inne odczucia Harry’ego.
- Widziałem nawet bardziej wyrozumiałych Ślizgonów!
- Doprawdy – rzucił sucho Snape.
Złoty Chłopiec zawrzał z gniewu. Ostatnia uwaga nie miała być obraźliwa!
- Myślę, że to jakiś rodzaj uprzejmości, ale… - Desperacko starał się znaleźć wyjaśnienie dla swoich słów i pomóc im zrozumieć, że nie uważa, że rzadko można spotkać wyrozumiałego Ślizgona. Sięgnął po złotego gryfa. – Przypuszczam, że jesteśmy…
Harry usłyszał mnóstwo krzyków – większość skupiła się we wspólny okrzyk: „Nie!” – kiedy jego dłoń ledwie musnęła płyn wypełniający Myślodsiewnię. Wciągnęła go jak ruchome piaski swoje ofiary. Ktoś złapał go za ramię – przynajmniej nie za nadgarstek – ale przezroczysta ciecz okazała się silniejsza. Gdy tylko odzyskał świadomość, zorientował się, iż znajduje się na polanie, otoczony zielenią. Nie był to ponury, niemal zgniły kolor zaklęcia zabijającego, ale czysta, żywa zieleń lasu. Pachniało lasem lub ciepłymi liśćmi. Harry nie pamiętał, jak znalazł się w tym miejscu. Zobaczył pas złota, więc ruszył w tamtym kierunku, aby jak najszybciej się do niego dostać.
*
Ładna, rudowłosa kobieta uśmiechała się do niego słodko. Stała w kuchni z białymi ścianami i żółtymi zasłonami. Promienie słońca przedostawały się do pomieszczenia z okna za jej plecami.
- Mamo?
- Miałam nadzieję, że tutaj zajrzysz.
- Nie, mamo. To ja!
Potter ruszył w jej kierunku, ale szybko zorientował się, że Lily nie może go zobaczyć. Jej uwaga skupiona była w punkcie ponad głową Harry’ego. Nikogo tam nie było. Harry starał się skupić. Był duchem? Uzmysłowił sobie, że to nie on nie żył, tylko jego matka. Miał przecież wypadek z Myślodsiewnią.
- To, oczywiście, jedyne logiczne miejsce.
Kobieta spojrzała w bok, a James, którego Harry wcześniej nie zauważył, zrobił kilka kroków przed siebie, by do niej dołączyć. Mężczyzna objął żonę jednocześnie kochającym i zaborczym gestem, również patrząc w tym samym kierunku, co ona. Złoty Chłopiec usłyszał radosny, cichy śmiech dziecka. Podążył wzrokiem za spojrzeniami rodziców. Patrzyli na bałagan w pokoju obok, gdzie ciemnowłose dziecko siedziało na podłodze i szczęśliwie żuło ucho pluszowego psa. Harry poczuł się słabo.
Głos Lily sprawił, że uwaga Harry’ego znów skoncentrowała się na rodzicach.
- Ja, Lily Potter, z domu Evans…
- …oraz ja, James Potter…
- …niniejszym oświadczamy naszą wolę.
James kontynuował.
- Blokując możliwość posiadania kolejnych dzieci, Harry James Potter, syn mojej żony i mojej woli, będzie moim jedynym spadkobiercą. Jeżeli Lily będzie miała w przyszłości inne dzieci ze mną, bądź, za jej zgodą, będę ojcem dzieci innej kobiety, przysięgam traktować je na równi. Spadek odziedziczą w równych częściach. – Spojrzał nerwowo w kierunku żony. – Lily?
- Teraz, pierwszego maja roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego, Harry James Potter jest jedynym dzieckiem, pochodzącym z mego łona. Nie zamierzam mieć w przyszłości żadnych innych potomków. Oświadczam, iż będzie on moim jedynym spadkobiercą. Jeżeli w przyszłości będę nosić inne dziecko, przysięgam, że będzie ono traktowane na równi z pozostałymi. Spadek odziedziczą w równych częściach.
James ponownie zabrał głos.
- Wiem, że Harry James Potter został spłodzony przez Severusa Snape’a oraz urodzony przez moją żonę. To stało się za moją wiedzą, zgodą i współpracą. Uznaję Harry’ego za swojego syna w każdym z możliwych aspektów; poza krwią, naturalnie. Przysięgam to pod słońcem i gwiazdami, ogniskiem domowym i progiem, sztyletem i pługiem, wodą i krwią.
Wyciągnął różdżkę i machnął nią. Dziecko zaczęło krzyczeć, gdy – zdziwione – przeleciało przez powietrze, lądując w ramionach Jamesa. Lily, westchnąwszy z irytacją, przywołała do siebie pluszowego psa.
- Proszę, kochanie - uspokoiła syna.
Dziecko przestało płakać. Wzięło od matki zabawkę i radośnie wróciło do żucia psiego ucha. Przerwał na chwilę, by wesoło pogaworzyć, gdy James podrzucił go wysoko. Uśmiech na twarzy Pottera mógłby rozświetlić całe pomieszczenie.
- Mój mały synek! Wygląda jak moje dziecko! Tak, wiem, jest pod działaniem zaklęcia ojcostwa. I co z tego?
James uśmiechnął się do żony.
- Tak – powiedziała sucho. – Właśnie. Jest naszym jedynym spadkobiercą. Nie upuść go.
Mężczyzna połaskotał brzuch dziecka.
- Jesteś za malutki, żeby zostać spadkobiercą. Myślisz, że podołasz?
Dziecko zaśmiało się radośnie, łapiąc za okulary ojca.
- Tak właśnie myślałem. – James z trudem wyciągnął okulary z uścisku małego Harry’ego. – Już jest taktycznym geniuszem. – Lily, skończyliśmy już?
- Nie przeszliśmy jeszcze przez część dla Severusa.
- Prawda. – James ruszył przed siebie, po chwili zatrzymując się i spoglądając na żonę. – To się nie stanie, wiesz? On umrze przed nami.
- Zrób to. Przynajmniej na wszelki wypadek.
Mężczyzna smutno skinął głową.
- W porządku. To - podniósł dziecko – jest dziecko Severusa Snape’a. Według Herem, rytuału oraz tradycji, powinien być jego synem. – Zawahał się. – Wyznaję, że ukrywamy to w obawie o jego życie. W żadnym wypadku, niezależnie od zachowania Severusa Snape’a lub któregokolwiek z jego krewnych, nie zmienię zdania względem mojego spadku. – Mężczyzna spojrzał na Lily. – To powinno wystarczyć.
- Dziękuję.
- Nie cierpię o tym myśleć – wyznał James. – Czuję się strasznie. Mam wszystko, czego chcę i zabrałem mu nawet to.
Potter przytulił syna tak mocno, jak się dało, by nie zrobić mu krzywdy. Pocałował go delikatnie w czoło, a potem jego twarz stężała.
- Nie poddam się.
- James?
- Przedyskutowaliśmy to!
- Wciąż to nagrywamy.
- Och.
James wyglądał na zażenowanego. Wskazał na coś różdżką, a starszą wersję Harry’ego szarpnęło do tyłu. Zieleń wróciła - bardziej głęboka, która wciągnęła go w sam środek chaosu, gdzie ludzie krzyczeli. Głowa Gryfona pulsowała tępym bólem. Myśl, że ten ból może mieć jakieś głębsze znaczenie pojawiła się szybko i jeszcze szybciej zniknęła. Jego ciało wiło się w agonii – głowa, nadgarstki, żebra. Harry miał wrażenie, że wszystkie kości oddzielają się od siebie. Jego oczy nagle zalała biel, a potem wszystko ustało.