Cheek Mavis Janice蝞tle i seks

Mavis Cheek


JANICE CENTLE I SEKS

Przek艂ad Katarzyna Kar艂owska


Podzi臋kowania

Niesko艅czone wyrazy wdzi臋czno艣ci dla Kate Jones i Henry鈥檈go Dunowa, moich cichych port贸w.


Dla Freda i Fountaina Ujrzysz potem wzg贸rze o nazwie Nie M贸wFa艂szywegoSwiadectwa, Li艣cie drzew to monety i wiele innych op艂at. Strze偶 si臋 zrywa膰 cokolwiek, je艣li-膰 zbawienie mi艂e!


William Langland. Widzenie o Piotrze Oraczu*


* Wszystkie przypisy zamieszczone zosta艂y na ko艅cu ksi膮偶ki.



Rozdzia艂 pierwszy



Morgan P. Pfeiffer, w 艣wiatku nowojorskich wydawc贸w zwany Midasem, m贸g艂 si臋 pochwali膰 postur膮: jego bardzo du偶e i bardzo puste biurko wydawa艂o si臋 przy nim maciupe艅kie. W rzeczy samej ca艂e pomieszczenie zdawa艂o si臋 mu podporz膮dkowane. Rohanne Bulbecker, smuk艂a jak trzcinka, urodziwa jak lilia, m艂odzie艅cza jak nimfa i twarda jak bardzo stary but, patrzy艂a mu prosto w twarz, mimo 偶e Pfeiffer siedzia艂, a ona sta艂a. Wion臋艂o od niej ambicj膮.

Pani Pfeiffer, 艣wi臋tej pami臋ci, przepada艂a za powie艣ciami Janice Gentle. Zna pani dzie艂a Janice Gentle, panno Bulbecker?

Naturalnie 鈥 odpar艂a w臋z艂owato. 鈥 To autorka romans贸w.

Nie inaczej.

I nie藕le si臋 sprzedaje.

Sprzedaje si臋 wprost bajecznie. To bestsellery par e. xcellence. Rohanne nawet nie mrugn臋艂a, s艂ysz膮c to katowanie francuskich zg艂osek.

Co do tego nie ma w膮tpliwo艣ci. 鈥 I w tym momencie co艣 jej za艣wita艂o. 鈥 Zamierza pan z艂o偶y膰 ofert臋? Jestem przekonana, 偶e za odpowiednio wysokie honorarium Gentle przejdzie do pa艅skiego wydawnictwa.

Morgan Pfeiffer poprawi艂 pozycj臋 i w zadumie strzepn膮艂 popi贸艂 swojego cygara.

Pani Pfeiffer dopatrzy艂a si臋 jednej wady w ksi膮偶kach Janice Gentle. 鈥 Spojrza艂 na oprawion膮 w ramki fotografi臋 nieboszczki, kt贸ra sta艂a na jego biurku. Tym razem Rohanne nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e ten cichy odg艂os to westchnienie. 鈥 Nie ma w nich seksu, panno Bulbecker. Pani Pfeiffer by艂a tym bardzo rozczarowana. Powiem to wprost: uwa偶a艂a, 偶e bohaterowie nie powinni... no tego... wzdraga膰 si臋 przed tym... hm... tym aktem.

艢wi臋te s艂owa.

Chcia艂bym wyda膰 Janice Gentle. Bardzo. Chcia艂bym wystawi膰 drukowany pomnik pami臋ci Belindy Jane Pfeiffer.

Rohanne poczu艂a delikatne 艂askotanie podniecenia gdzie艣鈥 w okolicach p臋pka; nadusi艂a go z ca艂ej si艂y d艂o艅mi i przem贸wi艂a bardzo kategorycznym tonem:

I chcia艂by pan, 偶ebym j膮 pozyska艂a?

呕eby j膮 pani skaptowa艂a, tak chyba nale偶y powiedzie膰. Sentymenty na bok, ten biznes wydaje si臋 ca艂kiem sensowny.

Z pewno艣ci膮 鈥 zgodzi艂a si臋 Rohanne Bulbecker, kt贸ra zawsze lubi艂a odk艂ada膰 sentymenty na bok.

Podobno inni pr贸bowali j膮 nam贸wi膰, ale bez powodzenia.

Dlaczego? Dlaczego jest taka oporna?

Morgan P. Pfeiffer wzruszy艂 ramionami w ge艣cie szczerej bezradno艣ci.

Nie mam poj臋cia.

Co im m贸wi艂a?

Nic im nie m贸wi艂a. Agentka wypowiada艂a si臋 w jej imieniu.

Agentka?

Sylvia Perth.

Rohanne przez chwil臋 marszczy艂a czo艂o.

Znam to nazwisko, ale nigdy si臋 nie spotka艂y艣my. Kogo ona reprezentuje?

Wy艂膮cznie Janice Gentle.

Wi臋c czemu Sylvia Perth odm贸wi艂a? Znowu wzruszy艂 ramionami.

Tu wyra藕nie nie idzie o pieni膮dze. Nasza oferta by艂a poka藕na. A z Janice Gentle nie dali艣my rady porozmawia膰 bezpo艣rednio, bo ona stroni od ludzi. Nikt nie wie nawet, gdzie mieszka. Mo偶e w Londynie, a mo偶e gdziekolwiek w Anglii. Mo偶e nawet w Szkocji... 鈥 To ostatnie miejsce wymieni艂 takim tonem, jakby nale偶a艂o go szuka膰 w okolicy Marsa. 鈥 Sylvia Perth trzyma r臋k臋 na wszystkim, a przy tym jest nieugi臋ta. M贸wi, 偶e odpowiedzi膮 zawsze b臋dzie 鈥瀗ie鈥.

A mnie si臋 wydaje, 偶e to jaki艣 blef. Jakby stara艂a si臋 podbi膰 ofert臋. Morgan Pfeiffer potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Wydaniu ksi膮偶ki towarzyszy艂yby, opr贸cz spodziewanych zysk贸w, rozmaite inwestycje marketingowe. Janice Gentle zosta艂aby bardzo bogat膮 kobiet膮.

Je艣li tu nie idzie o pieni膮dze, to o co? Wzruszy艂 ramionami.

Wiem tylko tyle, ile m贸wi mi Sylvia Perth: Janice Gentle nie 偶yczy sobie pisa膰 o seksie...

Rohanne Bulbecker odpi臋艂a guzik 偶akietu w krzykliwej czerwieni, poprawi艂a ko艂nierzyk nieskazitelnej bluzki, wspar艂a d艂onie na biodrach i poda艂a si臋 do przodu na swym krze艣le. Ka偶dy, kto mia艂 z ni膮 kiedy艣 do czynienia, zrozumia艂by ju偶 te gesty.

Nie? 鈥 powt贸rzy艂a. 鈥 W takim razie ja b臋d臋 musia艂a j膮 przekona膰, nieprawda偶?

Rohanne Bulbecker wysz艂a na ch艂odne wiosenne powietrze. Niczego nie ceni艂a sobie bardziej ni偶 wyzwania 鈥 im trudniejsze, tym lepsze. M贸wi膮c metaforycznie, unios艂a w g贸r臋 sw贸j sztandar i pomaszerowa艂a do w艂asnego gabinetu, 偶eby si臋 zastanowi膰.

Janice Gentle, t艂umaczy艂a sobie w duchu, Janice Gentle i seks? Do roboty, Rohanne. Co to dla ciebie?



Rozdzia艂 drugi



Jest godzina porannego szczytu; Janice Gentle jedzie w艂a艣nie metrem, gdzie艣 na odcinku mi臋dzy South Kensington a Holborn. Ma na sobie prochowiec barwy przypominaj膮cej kamie艅; do 艂ona, kt贸re mocno si臋 odkszta艂ci艂o wraz z chwil膮, gdy wreszcie umo艣ci艂a swe zwaliste cielsko na siedzeniu, przyciska reklam贸wk臋. Na zewn膮trz si膮pi letnia m偶awka, przez co atmosfera w wagonie jest tym bardziej nieprzyjazna, pe艂na woni mokrych tkanin w najrozmaitszych stadiach zabrudzenia. Skaza艅cy osadzeni w tej turkocz膮cej celi zdaj膮 si臋 nie zauwa偶a膰 parowania smrodu i nieczuli na wszystko albo siedz膮, albo stoj膮, wieszaj膮c si臋 na sk贸rzanych uchwytach. Dop贸ki drzwi si臋 nie rozsun膮 i nie uwolni膮 ich, zachowaj膮 st臋偶a艂y wygl膮d w艂a艣ciwy drewnianym marionetkom. Nawet ci, kt贸rzy czytaj膮 gazety lub ksi膮偶ki, sprawiaj膮 wra偶enie zwiotcza艂ych i nierzeczywistych; w odr贸偶nieniu od podr贸偶nik贸w z dawnych czas贸w nie wymieniaj膮 si臋 dykteryjkami ani te偶 nie czerpi膮 wzajemnej przyjemno艣ci ze swojego towarzystwa.

Jedynie Janice wydaje si臋 trze藕wa i czujna. Ma to szerokookie spojrzenie przestraszonego, a przy tym wyg艂odnia艂ego zwierz臋cia, kt贸re musi polowa膰, mimo 偶e wola艂oby zapa艣膰 w sen zimowy. Blade, nerwowo mrugaj膮ce oczy ukryte za okularami b艂膮kaj膮 si臋 po wagonie, bacznie badaj膮c twarze wsp贸艂pasa偶er贸w, oceniaj膮c ich sylwetki, analizuj膮c zachowanie. S膮 to gor膮czkowe poszukiwania, kt贸re nie przynosz膮 poszukiwaczce 偶adnej satysfakcji. Nie jest przeci臋tn膮 samotn膮 kobiet膮 w 艣rednim wieku, kt贸ra potrzebuje towarzystwa i rozmowy. Ona cierpi, 偶e musi tu by膰, i to bardzo cierpi.

W rzeczy samej Janice Gentle uwa偶a, 偶e owo do艣wiadczenie jest pokrewne torturom, i zastanawia si臋 nawet, czy nie wola艂aby ju偶 prawdziwych tortur. Kiedy ci臋 torturuj膮, mo偶na sobie wrzeszcze膰 i nikt nie ma nic przeciwko. Tu natomiast, w tym miejscu, nie wolno wyda膰 偶adnego d藕wi臋ku. Tu tylko si臋 siedzi, ko艂ysze miarowo i czeka. To taki ma艂y 艣wiatek, gdzie si臋 nie zwraca uwagi na swoich towarzyszy, gdzie si臋 nie rozmawia, gdzie si臋 nie narusza cudzej izolacji. Tu znajduj膮 si臋 tylko tacy, kt贸rzy musz膮 tu by膰. Inni 鈥 wolni obywatele i wolne obywatelki 鈥 nie zbli偶aj膮 si臋 nawet na krok.

Janice jest tutaj, bo musi tu by膰. Tak jak niekt贸rzy musz膮 wypi膰 wieczorem siedem 艂yk贸w z siedmiu szklanek, zanim po艂o偶膮 si臋 do 艂贸偶ka, aby dzi臋ki temu dotrwa膰 do 艣witu, tak jak niekt贸rzy musz膮 posiedzie膰 chwil臋 przed podr贸偶膮, by zapewni膰 sobie jej powodzenie, tak Janice Gentle musi odbywa膰 podr贸偶 metrem w godzinie szczytu, bo to jest element preludium do pracy nad now膮 powie艣ci膮. Nie potrafi sobie przypomnie膰, od kiedy potrzebuje ca艂ej tej procedury, ale teraz, po napisaniu ilu艣鈥 tam ksi膮偶ek, jest to jej gwiazda przewodnia, fundament, bez kt贸rego nic si臋 nie mo偶e zacz膮膰. Nie jest to zreszt膮 tylko ja艂owy przes膮d, tak jak z tym piciem wody czy siadaniem przed podr贸偶膮, zgodnie bowiem z tradycj膮 artyst贸w zar贸wno pi贸ra, jak i p臋dzla, od Hogartha po Fieldinga, od Picassa po Joyce鈥檃, Janice czerpie swoje natchnienie prosto z 偶ycia. Bierze swych bohater贸w nie z ulicy, ale z metra, i dopiero gdy wreszcie uda jej si臋 wyszuka膰 idealne fizyczne wzorce dla wszystkich swoich postaci, jest w stanie wr贸ci膰 do cichej, be偶owej nudy swojego mieszkanka w Battersea i przyst膮pi膰 do aktu tworzenia w jego bezbarwnej, pustelniczej martwocie.

Tego ranka nie spuszcza oka z energicznej Drobnej Blondynki o l艣ni膮cych na r贸偶owo, wczesnoporannych wargach, kt贸rymi ta porusza nieznacznie w trakcie lektury. Traf chce, 偶e czyta jedn膮 z powie艣ci Janice Gentle; nic w tym niezwyk艂ego, bo dzie艂a Janice Gentle s膮 popularne. Prawd臋 powiedziawszy, jej dzie艂a zawsze trafiaj膮 na listy bestseller贸w i nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e gdyby wychyli艂a si臋 teraz z siedzenia, szturchn臋艂a Drobn膮 Blondynk臋 w jej stercz膮c膮 rzepk臋 kolanow膮 i oznajmi艂a: , Jestem Janice Gentle鈥, Drobna Blondynka nie posiada艂aby si臋 z przej臋cia i wykrzykiwa艂a 鈥瀘ch鈥 i 鈥瀉ch鈥 swymi 艣licznymi, ur贸偶owanymi usteczkami. 鈥濷ch, ach, och, ach 鈥 m贸wi艂aby 鈥 czyta艂am wszystkie pani ksi膮偶ki. Moim zdaniem s膮 po prostu wspania艂e鈥. I by艂aby zdumiona, 偶e kto艣 tak gruby i pospolity potrafi tworzy膰 takie arcydzie艂a.

Janice nie robi tego. Janice lubi anonimowo艣膰. A poza tym nie do ko艅ca zdaje sobie spraw臋 z tego, jak wielki odnios艂a sukces. Wie, 偶e napisa艂a ca艂kiem sporo powie艣ci, wie, 偶e nie powinna spoczywa膰 na laurach, cho膰by nie wiadomo jak chcia艂a, bo wie 鈥 albo tak jej si臋 wydaje 鈥 偶e jeszcze nie zarobi艂a do艣膰 pieni臋dzy, by ju偶 m贸c przesta膰. A ma zasadniczy pow贸d, by pragn膮膰 zarobi膰 tak du偶o. Tym powodem s膮 jej Poszukiwania, bez w膮tpienia bardzo kosztowne. Tymczasem zdaniem Sylvii Perth, jej agentki i przyjaci贸艂ki w jednej osobie, dzie艅 sukcesu finansowego jest jeszcze daleki, cho膰, ma si臋 rozumie膰, coraz bli偶szy. Sylvia cz臋sto dobrotliwie pogania s艂aniaj膮c膮 si臋 Janice. 鈥濴iczysz si臋 tylko tyle, ile twoja ostatnia powie艣膰 鈥 powiada. 鈥 Tak wi臋c do dzie艂a, kotu艣. Za kilka miesi臋cy musz臋 mie膰 co艣 do zaoferowania twojemu wydawcy... 鈥

I tak oto dawne sukcesy 鈥 zawsze 鈥 odchodz膮 w niepami臋膰. I tak oto nadchodzi 鈥 zawsze 鈥 moment, kiedy 偶mudny proces trzeba zacz膮膰 od nowa.

Widok Drobnej Blondynki, trzymaj膮cej w r臋kach jej ksi膮偶k臋, dostarcza niejakiego zadowolenia 鈥 Janice, mimo 偶e taka oderwana od 艣wiata, nie jest pozbawiona uczu膰. Ta afektowana, urodziwa buzia zmarszczy艂a sw贸j malutki nosek i nieznacznie skrzywi艂a si臋 z obrzydzeniem, kiedy Janice wcisn臋艂a si臋 na miejsce naprzeciwko niej, i Janice wiedzia艂a ju偶, 偶e nie musi d艂u偶ej szuka膰 swojej anty bohaterki. Naprzeciwko niej siedzia艂a doskona艂o艣膰, doskona艂o艣膰 tak nieska偶ona, jakby by艂a martwa, doskona艂o艣膰 tak bardzo bezduszna, 偶e a偶 zas艂ugiwa艂a na 艣mier膰. Janice nigdy wcze艣niej nie u艣mierca艂a swoich bohater贸w, ale by艂 to kusz膮cy pomys艂. Jeszcze raz si臋 jej przyjrza艂a. A mo偶e wystarczy艂oby j膮 tylko powa偶nie uszkodzi膰? Mo偶e tak upadek z konia? Ofiara wisz膮cego nisko konara? Z艂amanie kr臋gos艂upa i potem na zawsze przywi膮zanie do w贸zka inwalidzkiego? Nie 鈥 w贸zki inwalidzkie cieszy艂y si臋 obecnie swoist膮 renom膮, nie tak jak w dawnych czasach. W tych czasach by艂o do艣膰 oczywiste, 偶e w贸zek inwalidzki bynajmniej nie oznacza ko艅ca 偶ycia, nie m贸wi膮c ju偶 o mi艂o艣ci i szcz臋艣ciu. W takim razie lepiej przyku膰 j膮 do 艂o偶a bole艣ci. Janice zaciera w duchu r臋ce. Tak, to b臋dzie znakomicie pasowa艂o. I 偶adnych scen skruchy u wezg艂owia, 偶eby z艂agodzi膰 ten w膮tek. W prawdziwym 偶yciu, uzna艂a, takie rzeczy prawie w og贸le si臋 nie zdarzaj膮.

To w艂a艣nie dzi臋ki sporym dawkom realizmu jej powie艣ci cieszy艂y si臋 popularno艣ci膮 nawet w艣r贸d ludzi z wy偶szym wykszta艂ceniem. Romans w wydaniu Janice Gentle mia艂 wymiar pragmatyczny; czytelnik zawsze m贸g艂 spyta膰 retorycznie: 鈥濻k膮d ja to znam?鈥, identyfikuj膮c si臋 z opisanym przez ni膮 do艣wiadczeniem wewn臋trznym, nawet je艣li do艣wiadczenie zewn臋trzne by艂o mu odleg艂e. Kiedy bowiem Janice budowa艂a w swych powie艣ciach zamki na lodzie, opisywa艂a r贸wnie偶 wiarygodnie, jak si臋 do nich dosta膰 鈥 dla tych, kt贸rych to interesowa艂o. Ci, kt贸rych to nie interesowa艂o, potrafili omin膮膰 wtr膮cone tu i 贸wdzie ezoteryczne s艂owo, nie zwraca膰 uwagi na cytaty, i przej艣膰 prosto do j膮dra opowie艣ci.

Bo Janice Gentle zasadniczo pisa艂a opowie艣ci o m臋偶czyznach i kobietach, o pragnieniach i o spe艂nieniach pragnie艅. Potrafi艂a po艂膮czy膰 nierealne (jurnego kmiotka z milionerk膮 o sponiewieranym sercu) z realnym (kim偶e jeste艣my, samotni w mroku nocy, je艣li nie siostrami i bra膰mi, wbrew pozorom?), nie trac膮c przy tym kontaktu z rzeczywisto艣ci膮. Tak wi臋c doskona艂o艣膰 w postaci Drobnej Blondynki w ramach kary za jej brak wra偶liwo艣ci ju偶 przez ca艂膮 wieczno艣膰 b臋dzie unieruchomiona parali偶em 鈥 no chyba 偶e Janice si臋 zlituje i pozwoli jej w ko艅cu umrze膰. Wszyscy lubi膮 patrze膰 na cierpienia z艂oczy艅cy, tak jak lubi膮 patrze膰 na nagradzanie dobrych uczynk贸w. Drobna Blondynka pocierpi sobie za grzechy i tak chyba b臋dzie sprawiedliwie w zwi膮zku z tym, jak czuje si臋 Janice tego ranka. Dlatego w艂a艣nie pozwala, by Sylvia Perth organizowa艂a i kontrolowa艂a jej 偶ycie 鈥 dlatego, 偶e tak bardzo nie znosi wychodzi膰 z domu, a jak ju偶 musi, to jest najbardziej zachwycona, gdy mo偶e czym pr臋dzej czmychn膮膰 do swojej samotni. Janice wyrzek艂a si臋 ludzi. Podr贸偶e metrem i napisane dzi臋ki nim ksi膮偶ki to cena, kt贸r膮 p艂aci za swoj膮 klasztorn膮 samotno艣膰; ma艂o prawdopodobne, by to filigranowe stworzonko naprzeciwko niej spotka艂 nieco 艂askawszy koniec. Janice nie ma dobrotliwego usposobienia.

Nie zdaj膮c sobie sprawy z losu, na jaki zosta艂a skazana, a tylko nieprzyjemnie 艣wiadoma spojrzenia Janice, Drobna Blondynka podnosi wzrok. Poprawia sw膮 j臋drn膮 pupk臋 obleczon膮 w sk膮pe, koronkowe majtki i obci膮ga r膮bek schludnej czarnej sp贸dniczki. Ludziom, kt贸rzy nosz膮 rozmiary od L wzwy偶, powinno si臋 odmawia膰 wst臋pu do metra w godzinie szczytu. Tak w艂a艣nie my艣li Drobna Blondynka, obdarzaj膮c obfite kszta艂ty Janice jeszcze jednym przelotnym spojrzeniem obrzydzenia, po czym pospiesznie zag艂臋bia si臋 z powrotem w swojej ksi膮偶ce. Uwielbia dobr膮 lektur臋 i zalicza si臋 do tych fan贸w Janice Gentle, kt贸rzy ignoruj膮 sznurkow膮 drabin臋 i za ka偶dym razem id膮 prosto do zamku. Przeskakuje tak偶e d艂u偶sze s艂owa, omija cytaty z dawno nie偶yj膮cych poet贸w i pociesza si臋 my艣l膮, 偶e ostatecznie wszystko b臋dzie dobrze. Uwa偶a przy tym, 偶e takie w艂a艣nie powinno by膰 偶ycie; inni, kt贸rzy te偶 czytaj膮 te powie艣ci, uwa偶aj膮, 偶e 偶ycie takie nigdy nie b臋dzie, ale by艂oby 鈥瀘ch, jak偶e mi艂o鈥, gdyby jednak by艂o. Janice Gentle, z jak膮艣 niesamowit膮 i niezawodn膮 wpraw膮, potrafi sprawi膰, by jej dzie艂a przemawia艂y jednako i do 艂atwowiernych, i do sceptyk贸w. Anomalia w 艣wiecie ksi膮偶ek, kto艣, kogo wielu usi艂owa艂o na艣ladowa膰, kto艣, kogo, jak si臋 wydaje, nikt na艣ladowa膰 nie potrafi.

To zbieranie materia艂u jest takie m臋cz膮ce. Odjazd o 贸smej trzydzie艣ci, w poci膮gu a偶 do dziesi膮tej. I czasami cala ta denerwuj膮ca procedura musi zosta膰 powt贸rzona nast臋pnego dnia, je艣li iskra natchnienia zga艣nie albo przyniesie jedynie po艂owiczne rezultaty. Tak bywa. Czasami widzi najdoskonalszego bohatera, a jednak nie znajduje dla niego drugiej po艂贸wki jab艂ka albo kra艅cowego przeciwie艅stwa. Bo nic na si艂臋 鈥 Janice wie o tym. To przygn臋bia, ale nie da si臋 tego obej艣膰. Dlatego czasami musi si臋 tak wyprawia膰 kilka razy.

Wyjmuje kanapk臋 z reklam贸wki i pogr膮偶ona w my艣lach, wgryza si臋 w ni膮. G艂贸wnym bohaterem m贸g艂by by膰 albo wysoki, szczup艂y osobnik w g艂臋bi wagonu, albo trzydziestoparoletni w艂a艣ciciel kanciastej szcz臋ki wieszaj膮cy si臋 uchwytu naprzeciwko. 脫w, na moment skupiwszy wzrok i wyra藕nie 艣miertelnie przera偶ony tym, co widzi 鈥 Janice nadgryz艂a kanapk臋 i nie do ko艅ca poradzi艂a sobie z szynk膮, wi臋c teraz z jej ust wystaje plaster podobny do j臋zyka martwego w臋偶a 鈥 odwraca si臋, zderza kolanami z Drobn膮 Blondynk膮, przeprasza (rzadki moment nawi膮zywania stosunk贸w towarzyskich w metrze) i oboje u艣miechaj膮 si臋 do siebie. Przelotnie, wprawdzie, i raczej bez udzia艂u oczu, ale zawsze to u艣miech, wi臋藕. Na pikosekund臋 oboje staj膮 si臋 ludzcy. Janice zauwa偶a, czuje, 偶e los zdaje si臋 jej sprzyja膰, i podejmuje decyzj臋. Szczup艂y m臋偶czyzna na ko艅cu wagonu jest zbyt szczup艂y i jakby zbyt zadziorny. Za to Kanciasta Szcz臋ka nada si臋 znakomicie. Znajdowanie w艂a艣ciwych bohater贸w 鈥 kolejny k臋s kanapki 鈥 przysparza znacznie wi臋cej k艂opot贸w ni偶 znajdowanie bohaterek. M臋偶czy藕ni z jakiego艣 powodu nie zdradzaj膮 swojej osobowo艣ci r贸wnie swobodnie jak nawet najbardziej statyczne z kobiet.

Janice mo艣ci si臋 wygodniej i zagarnia nieco wi臋cej przestrzeni, bo teraz miejsce po jej lewej r臋ce jest puste. Godzina szczytu dobiega ko艅ca i niewykluczone, 偶e jutro b臋dzie musia艂a zacz膮膰 wszystko od nowa, bo jeszcze nie znalaz艂a g艂贸wnej bohaterki. Ocenia wzrost wybra艅ca o kanciastej szcz臋ce. Jest niez艂y, stwierdza, do艣膰 wysoki, wi臋c nie powinno by膰 problemu z dopasowaniem mu kogo艣 do pary. Od czasu, gdy dosta艂a obsesji na punkcie pewnego bardzo niskiego, ale za to nadzwyczaj urodziwego, obdarzonego oliwkow膮 karnacj膮 jegomo艣cia (idealnego kandydata na Dyplomat臋 ze Wschodu, kt贸rego wtedy poszukiwa艂a), stara si臋 post臋powa膰 przezornie. Wyszukanie tamtemu partnerki, kt贸ra mia艂aby poni偶ej pi臋ciu st贸p i czterech cali wzrostu, wcale nie okaza艂o si臋 艂atwe, Janice bowiem zna艂a si臋 na tych sprawach dostatecznie, by wiedzie膰, 偶e wszystkie kobiety, cho膰by tylko w swoich fantazjach, lubi膮, jak ich partnerzy s膮 ro艣lejsi i silniejsi ni偶 w rzeczywisto艣ci. Oczywi艣cie jest te偶 mo偶liwe, 偶e m臋偶czy藕ni 鈥 cho膰by tylko w fantazjach 鈥 lubi膮, jak ich kochanki s膮 odpowiednio ma艂e, ale tym ju偶 si臋 nie przejmowa艂a. Pisa艂a dla kobiet i 鈥 na szcz臋艣cie 鈥 to kobiety kupowa艂y i czyta艂y jej powie艣ci.

Sylvia Perth powiedzia艂a jej swego czasu: 鈥濲anice, proz臋 czytaj膮 przede wszystkim kobiety. Faceci czytaj膮 inne rzeczy, wi臋c nimi nie zawracaj sobie g艂owy. Pisz dalej tak jak dot膮d i wszystko b臋dzie gra艂o鈥.

Tak wi臋c nie mog艂o by膰 偶adnej bohaterki g贸ruj膮cej nad bohaterem o oliwkowej cerze 鈥 i w tym tkwi艂a trudno艣膰. Na tym w艂a艣nie polega艂 problem z doktryn膮 tw贸rcz膮 Janice; nie wolno jej by艂o nigdy od niej odst臋powa膰. Bo gdyby jednak odst膮pi艂a 鈥 cho膰by tylko raz 鈥 wtedy wszystko posz艂oby w rozsypk臋. Dyplomata ze Wschodu musia艂 odby膰 trzy koszmarne podr贸偶e, zanim znalaz艂a mu w艂a艣ciw膮 partnerk臋, i teraz te偶 poczu艂a si臋 nieszcz臋艣liwie, maj膮c w perspektywie podobne trudno艣ci. Odwija marsa z opakowania. Jeszcze dwa poranki wype艂nione podobnymi torturami, zw艂aszcza je艣li b臋dzie si臋 utrzymywa艂a taka parna, ciep艂a pogoda, a...

Uprzejmie przepraszam.

Kulturalny, stanowczy kobiecy g艂os.

Janice podnosi wzrok.

Zaci艣ni臋te usta, szlachetnie zarysowana twarz okolona rudoz艂ot膮 grzywk膮, oczy barwy niezabudek, kt贸re niczego nie wyra偶aj膮. Reszta w艂os贸w 艣ci膮gni臋ta w bezkompromisowy kok. 呕adnej szminki ani r贸偶u, ca艂a postawa tchn膮ca wyrafinowaniem, a tak偶e woni膮 cytryn i miodu. Za to odzienie ca艂kiem pozbawione elegancji: sp贸dnica w krat臋, prosta, bia艂a bluzka, nieokre艣lony bury p艂aszcz i czarne pantofle bez ozd贸b. Janice zauwa偶a na sw贸j u偶ytek, 偶e ten p艂aszcz nie jest przeznaczony na lato, a mimo to jego w艂a艣cicielka wcale si臋 nie zgrza艂a. I zauwa偶a te偶 szczup艂e 艂ydki, delikatne przeguby d艂oni, wdzi臋czn膮 lini臋 karku. 脫w brak elegancji wcale nie jest wrodzony, tylko narzucony, powierzchowny. Prawdopodobnie niedawno stukn臋艂a jej czterdziestka, ale nietrudno j膮 sobie wyobrazi膰 jako m艂odsz膮. Janice mruga i u艣miecha si臋 p贸艂g臋bkiem, potem kiwa g艂ow膮 i przemieszcza swoje cielsko oraz szeleszcz膮c膮 reklam贸wk臋, nie przestaj膮c przy tym 偶u膰 batonika. I ca艂y ten czas zerka z ukosa. O tak, bardzo dobrze, my艣li w duchu.

Bardzo pani dzi臋kuj臋. 鈥 Uprzejmo艣膰 przemieszana z poczuciem wy偶szo艣ci, jakby ta kobieta, dzi臋kuj膮c, w rzeczywisto艣ci m贸wi艂a: 鈥濸rosz臋 by膰 mi wdzi臋czn膮鈥.

Niby taka ch艂odna, a jednak gdzie艣 w 艣rodku 艂yska ogie艅.

Janice jest zaintrygowana.

W jej g艂owie rodzi si臋 pewien pomys艂.

Siada tak, by widzie膰 tamt膮 lepiej. Coraz szybciej rusza szcz臋k膮. Czeka.

Pomys艂 nabiera kszta艂tu, gdy tymczasem kobieta sadowi si臋 na swoim miejscu i poprawia ubranie, 偶eby nie naruszy膰 przestrzeni okupowanej przez Janice. Janice za艣 rozlewa si臋 we wszystkie strony, naruszaj膮c te偶 przestrze艅 swojej towarzyszki, ale kobiecie udaje si臋 unikn膮膰 jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. Jest cos鈥 fascynuj膮cego w tym pragnieniu izolacji. Janice rzuca jeszcze jedno d艂ugie, powolne spojrzenie z ukosa i dopiero wtedy odwa偶a si臋 podj膮膰 decyzj臋. Ale偶 tak 鈥 tak. tak. tak 鈥 jest dobrze. 艁atwo zobaczy膰 j膮 tak膮, jaka jest teraz i jaka by艂a kiedy艣鈥. P艂owiej膮ca, rudoz艂ota pi臋kno艣膰. Zmarszczki do艣wiadcze艅, zmarszczki 偶alu, by膰 mo偶e? I jeszcze jaka艣鈥 taka surowo艣膰. Doskona艂a, po prostu doskona艂a. Janice pragnie napisa膰 powie艣膰 retrospektywn膮, w kt贸rej ruda pi臋kno艣膰 i jej sztuczna, narzucona sobie dr臋twota uosabia艂yby odrodzenie Feniksa. W艂a艣ciwie m贸g艂by to by膰 tytu艂 ksi膮偶ki.

Kiedy ruda pi臋kno艣膰 wyjmuje egzemplarz 鈥濳o艣cielnych Wie艣ci鈥 i zaczyna go czyta膰, Janice czuje, 偶e jej kielich inwencji jest ju偶 pe艂en. Stworzy romantyczn膮 heroin臋 z 偶ony wikarego 鈥 p艂omienne w艂osy, p艂onne nadzieje 鈥 oto urozmaicenie, jakiego zawsze szuka. Bez takiego urozmaicenia Janice Gentle nigdy nie doko艅czy艂aby zdania, nie m贸wi膮c ju偶 o ca艂ej ksi膮偶ce. A wi臋c ma ju偶 to, czego potrzebuje.

Ruda z Klas膮, kt贸ra b臋dzie 偶y艂a d艂ugo i szcz臋艣liwie.

Drobna Blondynka, podobna do ptaka i obdarzona ptasim m贸偶d偶kiem, kt贸r膮 nuda i rozczarowanie popchn膮 w stron臋 gorzkiego, rozpaczliwego ko艅ca.

Kanciasta Szcz臋ka, o regularnych ry膮ach przywodz膮cych na my艣l faz臋 鈥濸rzed鈥 w reklamie AlkaSeltzer, kt贸ry zas艂u偶y na zaufanie i b臋dzie godzien po偶膮dania 鈥 zostanie mu wybaczone i b臋d膮 go kocha膰.

Ramy fabu艂y ustalone.

Janice mo偶e ju偶 wraca膰 do domu, bo w zasadzie wykona艂a ju偶 prac臋 wyznaczon膮 na ten dzie艅.

Geniusz, z jakich偶e skrajno艣ci zrodzony!

Geniusz!

Janice Gentle naprawd臋 ma w sobie geniusza. Jej dzie艂a przyr贸wnywano ju偶 do dzie艂 Jane Austen, Enid Blyton i braci Grimm. W ich om贸wieniach jednym tchem wymawiano nazwiska Samuela Richardsona i Danielle Steel, doczeka艂y si臋 recenzji w 鈥濼imesie鈥, na lotniskach sprzedawano je na kopy. Czytaj膮 j膮 偶ony wyk艂adowc贸w z Oksfordu i 偶ony rze藕nik贸w z Oksfordu, bo Janice Gentle pisze o tym, co najbardziej wyr贸偶nia kondycj臋 ludzk膮, o owej niemodnej, nieuchwytnej rzeczy, wok贸艂 kt贸rej kr臋ci si臋 艣wiat. Pisze, mianowicie, o mi艂o艣ci. 鈥濶ie mury kamienne wi臋zienie tworz膮 nie pr臋ty 偶elazne klatk臋... 鈥, pisa艂 w czasach renesansu Richard Lovelace. Janice mo偶e sobie by膰 odludkiem, mo偶e mie膰 niewielkie do艣wiadczenie w kwestii tego towaru, jakim jest mi艂o艣膰, ale wcale to nie znaczy, by mia艂a si臋 na nim nie zna膰. Wie, 偶e gdyby usiad艂 na niej s艂o艅, toby j膮 zabola艂o, a przecie偶 nigdy czego艣 takiego nie prze偶y艂a. Zycie mo偶e sobie p艂yn膮膰 obok, ale to jej wcale nie hamuje w puszczaniu wodzy fantazji na podstawie w艂asnych skromnych do艣wiadcze艅. A mo偶e nawet, niewykluczone, to pomaga, 偶e 偶ycie przep艂ywa obok.

Sama zazna艂a kiedy艣 mi艂o艣ci i wywar艂o to na niej g艂臋bokie wra偶enie, nawet je艣li ca艂a sprawa nie doczeka艂a si臋 rozstrzygni臋cia. A 偶e dotychczas nie odnalaz艂a Dermota Polla, wola艂a pisa膰 o tym stanie, ni藕li bada膰, jaki on jest naprawd臋. Kaliope, obdarzona cudownym g艂osem muza tysi膮ca poemat贸w epickich, pob艂ogos艂awi艂a sw膮 siostr臋 darem s艂owa (ka偶da kobieta co艣 ma, cho膰by tylko g艂adkie 艂okcie) i Janice, samotna, zawiedziona w mi艂o艣ci i powa偶nie uzale偶niona od przyjemno艣ci jedzenia, wykorzystywa艂a sw贸j dar, jak nale偶y.

Sylvia Perth mia艂a racj臋. Dziewi臋膰dziesi膮t trzy procent jej czytelnik贸w to by艂y kobiety, od ksi臋偶niczek po 偶ebraczki, kt贸re odnosi艂y si臋 do jej romans贸w z tak du偶膮 albo tak ma艂膮 rezerw膮, jak im si臋 podoba艂o. By艂y lojalne, entuzjastyczne i czyta艂y j膮 wprost nami臋tnie.

Na to pozosta艂e siedem procent sk艂adali si臋 prawie wy艂膮cznie m臋偶czy藕ni, kt贸rzy do tego stopnia nie interesowali si臋 najwy偶szymi uczuciami, 偶e byli oskar偶ani przez swoje kobiety, 偶e to s艂owo 鈥瀝omans鈥 nie mie艣ci si臋 w s艂owniku ich poj臋膰. Czytali Janice Gentle tak, jak si臋 czyta podr臋cznik, w poszukiwaniu wyt艂umaczenia i zbioru zasad. I zazwyczaj rozstawali si臋 z ni膮 r贸wnie skonfundowani jak przedtem, bo oczarowanie tym gatunkiem jest poza zasi臋giem m臋偶czyzn, kt贸rzy wszak mocno st膮paj膮 po ziemi.

Wsz臋dzie by艂 ogromny popyt na powie艣ci Janice Gentle, od Sydney po Sztokholm, od Dubaju po Dundee. Janice zarabia艂a du偶o, wydawa艂a niewiele. Wydawa艂a niewiele, poniewa偶 jej osobiste potrzeby by艂y skromne i poniewa偶 nie mia艂a poj臋cia, 偶e zarobi艂a tak du偶o. Jest wysoce prawdopodobne, 偶e gdyby jednak wiedzia艂a, to wcale nie wybra艂aby si臋 na tak膮 wypraw臋 jak dzisiejsza, tylko wylegiwa艂aby si臋 na kanapie ze stopami na poduszce, jedz膮c i czekaj膮c, czekaj膮c i jedz膮c, a偶 do czasu, gdy jej Poszukiwania nareszcie wydadz膮 jakie艣 owoce i wtedy b臋dzie mog艂a rozpocz膮膰 sw膮 Krucjat臋.

Ale tylko Sylvia Perth, agentka i przyjaci贸艂ka, powierniczka i 艂膮cznik w kontaktach z wydawc膮, lojalna wielbicielka i oddana ksi臋gowa, wiedzia艂a dok艂adnie, ile na swych powie艣ciach zarobi艂a Janice Gentle, i z w艂asnych powod贸w, na razie, nie uwa偶a艂a za konieczne, by j膮 o艣wieca膰.

Z powrotem do domu, misja sko艅czona.

Drobna Blondynka wysiad艂a ju偶 z wagonu. Kanciasta Szcz臋ka i Ruda z Klas膮 zostaj膮. Kiedy poci膮g wje偶d偶a na stacj臋 i Janice wysiada, ogl膮da si臋 po raz ostatni na swych przysz艂ych bohater贸w. Tak, tak, oboje s膮 doskonali... i jeszcze te w艂osy. Je艣li si臋 postara, to sporo z nich wyci艣nie, zw艂aszcza je艣li przerobi ten kok na p艂ynny ogie艅 przetykany srebrzystymi b艂yskami. Ale b臋dzie te偶 musia艂a by膰 ostro偶na. Mi臋dzy sentymentalizmem a romansem biegnie cienka linia i niewiele trzeba, by osun膮膰 si臋 w bana艂.

Sylvia przynios艂a jej kiedy艣 ca艂y stos ksi膮偶ek, kt贸re, jej zdaniem, stara艂y si臋 powiela膰 styl Janice. Janice przeczyta艂a par臋 i poczu艂a si臋 zniesmaczona 鈥 wygl膮da艂o to tak, jakby ich autorzy ogo艂ocili ca艂e drzewo z wszystkich owoc贸w, zamiast zbiera膰 je wybi贸rczo, albo jakby si臋 uparli, 偶e ka偶de drzewo powinno d藕wiga膰 na sobie wszystkie owoce tego 艣wiata, a wszystko po to tylko, 偶eby mie膰 pewno艣膰, 偶e... Kanciasta Szcz臋ka poradzi sobie z tym kokiem i rozpu艣ci te p艂on膮ce w艂osy 鈥 Ruda z Klas膮 prawdopodobnie zn贸w b臋dzie m艂oda i pi臋kna. Tylko w czyich oczach zaistnieje ta jej uroda, w oczach 艣wiata czy jedynie w oczach kochanka? Oto jedyna licz膮ca si臋 kwestia. Podobnie jak matka, kt贸ra spogl膮da na swe nowo narodzone dziecko i widzi w nim cherubina, mimo 偶e 艣wiat widzi w nim kartofla, tak Janice instynktownie wie, jak kochankowie postrzegaj膮 swych kochank贸w. Bo inaczej kto by kocha艂 tych pospolitych i brzydkich? Ta my艣l zawsze jej przy艣wieca. Wierzy w ni膮 bezgranicznie.

To w艂a艣nie na ten motyw wierno艣ci idea艂om, zarysowany jak偶e subtelnie i zakamuflowany niemal偶e bez 艣ladu, reaguj膮 nie艣wiadomie jej czytelnicy. 鈥濵i艂o艣膰 鈥 mawia Janice za George鈥檈m Chapmanem 鈥 to drugie s艂o艅ce Natury鈥. 鈥濵i艂o艣膰 鈥 mawia r贸wnie偶 Janice 鈥 z duszy nie z oczu jej promienie id膮. St膮d na obrazach 艣lepy jest Kupido*. Irytyje si臋 przy tym bo cytuje tw贸rc贸w el偶bieta艅skich, a przecie偶 czuje si臋 ca艂ym sercem, zwi膮zana z epok膮 jeszcze wcze艣niejsz膮. W rzeczy samej uwa偶a literatur臋 el偶bieta艅sk膮 za zwyk艂e pop艂uczyny z艂otego wieku, kt贸ry skonczy艂 si臋 tu偶 przed ni膮. Ale tak czy owak, s膮 to trafne cvtaty. Ma ich w zanadrzu jeszcze wi臋cej, wszystkie hucz膮 jej w g艂owie kiedy pisze dlatego zawsze okrasza nimi swoje teksty.

A wi臋c z powrotem do Battersea.

Kiedy opublikowano jej pierwsz膮 powie艣膰, Sylvia Perth oznajmi艂a rado艣nie: 鈥濲anice, mo偶esz teraz zamieszka膰, gdzie ci si臋 偶ywnie podoba, sta膰 ci臋 na to, kotu艣. Cho膰by nawet w centrum miasta, je艣li chcesz鈥. Ale Janice wybra艂a Battersea. Battersea bardzo jej pasowa艂o. I sama pasowa艂a do tej dzielnicy. Za to ta dzielnica nie pasowa艂a Sylvii Perth, kt贸ra na pr贸偶no stara艂a si臋 przekona膰 Janice, 偶eby przynajmniej wybra艂a najlepsz膮 cz臋艣膰 Battersea. 鈥濪laczego nie gdzie艣 w pobli偶u Mostu Alberta, tak blisko Chelsea, albo Drogi Ksi臋cia Walii... ? Wsz臋dzie, byle nie tutaj, kotu艣. Nie w tej okolicy. To przecie偶 prawie przy samych torach kolejowych... *

Ale Janice tory wcale nie przeszkadza艂y i ten blok mieszkalny jej si臋 spodoba艂. Zbudowany w latach pi臋膰dziesi膮tych w ten charakterystyczny, upodabniaj膮cy go do nudnej bry艂y spos贸b, niczym nie rzuca艂 si臋 w oczy. Nie du偶y i nie ma艂y, nie elegancki i nie chamski. I do tego nie wyr贸偶nia艂 si臋 偶adnymi szczeg贸艂ami architektonicznymi. Po prostu sobie by艂.

Oczywi艣cie zmieni艂o si臋 tam wiele przez te lata, odk膮d si臋 wprowadzi艂a do Battersea. M艂odzi i dynamiczni odkryli rzek臋, sklepy spo偶ywcze odkry艂y m艂odych i dynamicznych i ostatecznie dzielnica zrobi艂a si臋 ca艂kiem modna. Ale nie okolica, gdzie mieszka艂a Janice. Tutaj budynki by艂y jeszcze zbyt nowe, 偶eby je burzy膰, zbyt nieciekawe, by sta艂y si臋 godne po偶膮dania, zbyt oddalone od utartych szlak贸w, by zrobi膰 na kim艣 wra偶enie, z wyj膮tkiem ponurak贸w albo tych, dla kt贸rych najbli偶sze otoczenie nie jest czym艣, czym nale偶y zaprz膮ta膰 sobie g艂owy. Dlatego wi臋c w sklepiku na rogu wci膮偶 sprzedawano tak zwyczajne towary, jak herbatniki u艂atwiaj膮ce trawienie i popularne gatunki herbaty, bo nie by艂 to rynek na langue de chat ani Lapsang, i dlatego te偶 w艂a艣ciciel sklepiku wci膮偶 nosi艂 bury fartuch i lubi艂 gaw臋dzi膰 z klientami. Janice jak mog艂a, unika艂a tego miejsca, wola艂a supermarket, gdzie jedynymi wymaganymi odzywkami by艂y mrukni臋cia na przeprosiny, kiedy najecha艂o si臋 w贸zkiem na czyj膮艣 stop臋, i gdzie akt robienia zakup贸w by艂 tak neutralny, 偶e nie trzeba si臋 by艂o wstydzi膰 tego, co si臋 wetkn臋艂o do torby.

M臋偶czyzna ze sklepiku na rogu usi艂owa艂 zachowywa膰 niewzruszon膮 min臋 wobec 偶ycze艅 Janice, ale ze spektakularnym brakiem powodzenia. Kiedy prosi艂a o cztery kartony leguminy, jego brwi strzela艂y w g贸r臋, ga艂ki oczne obraca艂y si臋 wyrazi艣cie, a przy tym ca艂y czas przemawia艂 beznami臋tnym g艂osem, powtarzaj膮c, powoli i z emfaz膮: 鈥濩ztery opakowania leguminy, sze艣膰 baton贸w Mars, sze艣膰 opakowa艅 czekoladowych biszkopt贸w, dwa funty mas艂a, jeden funt sera鈥, ani na moment nie zmieniaj膮cym si臋 rytmem, kt贸ry sprawia艂, 偶e to wszystko brzmia艂o jak jedna litania dezaprobaty. Nic, co tam kiedykolwiek kupi艂a, nie smakowa艂o tak dobrze jak to wszystko, co kupi艂a gdzie indziej, bez skazy jego spojrzenia. Nie podoba艂 jej si臋 tak偶e spos贸b, w jaki on spogl膮da艂 na ni膮. W jego spojrzeniu by艂o zbyt du偶o zainteresowania, za du偶o humanizmu: Janice wola艂a si臋 wykr臋ca膰 od takich interakcji. Je艣li chodzi o 艣wiat, wola艂a unika膰 innych 偶ywych istot, dop贸ki nie nadejdzie czas, 偶eby wyj艣膰 z ukrycia.

Tak jak psy z czasem upodobniaj膮 si臋 do swych w艂a艣cicieli, a w艂a艣ciciele do swych ps贸w, tak Janice Gentle do艣膰 dobrze wtopi艂a si臋 w nico艣膰. I to wszystkim z wyj膮tkiem swych rozmiar贸w, oczywi艣cie, kt贸re z kolei stanowi艂y jedn膮 z tych anomalii, kt贸re czasami manifestuj膮 si臋 w 偶yciu. Gdyby nasz膮 obecno艣膰 w 艣wiecie da艂o si臋 opisa膰 za pomoc膮 koloru, to Janice Gentle by艂aby be偶owa. Mia艂a blad膮 cer臋, w艂osy nieokre艣lone, oczy niezdecydowanie jasne, wargi bezkrwiste. Jej cia艂o bez ubrania niewiele si臋 r贸偶ni艂o od owsianki albo, m贸wi膮c przychylniej, od kobiet Rubensa, pod warunkiem 偶e odj膮膰 te jego charakterystyczne r贸偶ane refleksy i niecny blask w oczach. Janice nigdy w 偶yciu nie wylegiwa艂a si臋 na zalanych s艂o艅cem pla偶ach, gdzie jej cia艂o mog艂oby nabra膰 odcienia miodu, i cho膰 jaki艣 poeta czy autor tekst贸w piosenek od biedy nazwa艂by jej cer臋 mlecznobia艂膮, by艂a to raczej niezdrowa blado艣膰, pasuj膮ca do kogo艣, kto zbyt d艂ugo przebywa艂 w ciemno艣ciach.

Na ile si臋 orientowa艂a, nie po偶膮da艂 jej nigdy 偶aden m臋偶czyzna, 偶adna kobieta nie wzdycha艂a, by mie膰 takie kszta艂ty jak ona. 呕adne dziecko nie pok艂ada艂o si臋 na jej obfitym 艂onie, nie przyk艂ada艂o g艂贸wki do roz艂o偶ystego brzucha. Wszystkie rozkosze zmys艂owe Janice czerpa艂a ustami, bo tak jej zreszt膮 odpowiada艂o. Ubiera艂a si臋 w lu藕ny, d艂ugi sweter, w kt贸rym by艂o jej r贸wnie ma艂o do twarzy jak w pokrowcu na meble, nosi艂a okulary korekcyjne w nieciekawych oprawkach, w艂osy za艣 wi膮za艂a zwyk艂膮 gumk膮 i my艂a raz w tygodniu, zawsze w czwartki. Wa偶y艂a pi臋tna艣cie kamieni*, mia艂a pi臋膰 st贸p i dwa cale wzrostu, by艂a stuprocentow膮 dziewic膮 i kiedy mia艂a dwadzie艣cia lat, wygl膮da艂a tak samo jak w wieku trzydziestu 艂at, w wieku lat trzydziestu tak samo jak po czterdziestce, do kt贸rej to kategorii wiekowej zalicza艂a si臋 obecnie. Od czasu przeprowadzki do Battersea Janice Gentle 偶y艂a neutralnie. Inne kobiety, we w艂asnym mniemaniu 艣wiatowe i szykowne, postrzega艂y j膮 jako smutne stworzenie, a kiedy przemyka艂y niczym mr贸wki pod jej miniaturowym balkonem na pi膮tym pi臋trze, ze wsp贸艂czuciem i obrzydzeniem odwraca艂y wzrok, gdy jakim艣 przypadkiem zdarzy艂o im si臋 zadrze膰 g艂ow臋 do g贸ry i spostrzec te wietrz膮ce si臋 nad nimi plamki cellulitu.

M臋偶czy藕ni jej nie wsp贸艂czuli, bo jej po prostu nie zauwa偶ali. Nie widzieli Janice, bo by艂a tak szara, 偶e erotycznie bezu偶yteczna, bo jej intelekt nie by艂 ani tak ostry, ani tak barwny, by m贸g艂 zosta膰 uznany za zagro偶enie. Nie licz膮c w艂a艣ciciela sklepiku na rogu, wszyscy zostawiali j膮 w spokoju, z czego by艂a zadowolona i mia艂a nadziej臋, 偶e zawsze tak b臋dzie. A偶 do czasu, kiedy uko艅czy Poszukiwania, a potem Krucjat臋, ma si臋 rozumie膰; wtedy sprawy b臋d膮 musia艂y si臋 zmieni膰. Tymczasem mia艂a swoje ksi膮偶ki i sw贸j be偶owy, jak偶e be偶owy 艣wiat. I tylko tego potrzebowa艂a.

A jednak nie zawsze tak by艂o...



Rozdzia艂 trzeci



Nieboszczka pani Gentle nie mia艂a za co dzi臋kowa膰 m臋偶czyznom. We w艂asnym mniemaniu spe艂ni艂a obowi膮zek przynale偶ny jej jako kobiecie z nawi膮zk膮, ale nie dosta艂a za to nale偶nej zap艂aty. Pan Gentle uciek艂, kiedy Janice by艂a ma艂膮 istotk膮 z warkoczykami, i na domiar z艂ama艂 swojej ma艂偶once nos. Pani Gentle obnosi艂a si臋 ze swym z艂amanym nosem tak, jak m臋czennicy w dawnych czasach obnosili si臋 z bliznami od uderze艅 bicza, albowiem do czasu jego otrzymania by艂a dumn膮 i zdyscyplinowan膮 kobiet膮, gotow膮 wiele tolerowa膰 i wybacza膰 w imi臋 s膮siedzkiej przyzwoito艣ci. Otrzyma艂a go, gdy sta艂a na ulicy w koszuli nocnej, tul膮c do siebie czteroletni膮 Janice, kt贸ra z kolei tuli艂a do siebie misia. Pani Gentle cierpliwie czeka艂a, a偶 epizod rozgrywaj膮cy si臋 w jej domu dobiegnie ko艅ca, i uwa偶a艂a, 偶e ulica o p贸艂nocy to najbezpieczniejsze miejsce na przeczekanie w艣ciek艂o艣ci pana Gentle. Dop贸ki b臋d膮 cicho, nikt si臋 nie dowie. Janice, kt贸rej szlafroczek i pi偶amka nie chroni艂y przed ch艂odem, pochlipywa艂a i skar偶y艂a si臋, 偶e wola艂aby by膰 tam, gdzie jest ciep艂o. Pani Gentle, kt贸ra malowa艂a na bia艂o schodki wiod膮ce do jej domu, mia艂a zawsze czysto w wychodku i kt贸rej firanki nigdy nie przynios艂y jej wstydu, poczu艂a, 偶e to jest przys艂owiowa ostatnia kropla.

Zjedz to i zamknij si臋 鈥 powiedzia艂a, podaj膮c dziecku cukierka, kt贸rego jakim艣 trafem znalaz艂a w kieszeni swojego p艂aszcza przeciwdeszczowego. By艂 to toffee i jego g艂adka s艂odycz zrobi艂a swoje. Janice znowu zrobi艂o si臋 ciep艂o.

Pan Gentle, wypatrzywszy 偶on臋 i dziecko z sypialni na pi臋trze, gdzie t艂uk艂 ostatnie porcelanowe cacka pani Gentle, i zorientowawszy si臋. 偶e owa przyjemna czynno艣膰 dobiega ju偶 ko艅ca, zbieg艂 na d贸艂, wypad艂 na ulic臋 i wprowadzi艂 swoj膮 pi臋艣膰 w r贸wnie satysfakcjonuj膮c膮 kolizj臋 z chrz膮stk膮 nosa 偶ony. Dziecko na nowo zanios艂o si臋 rykiem, ju偶 pustymi ustami, a krople skapuj膮cej krwi poplami艂y misia. Pani Gentle, wzi臋ta z zaskoczenia, na moment zwolniona z obowi膮zku zachowywania godno艣ci, zacz臋艂a wrzeszcze膰, prosz膮c o lito艣膰, domagaj膮c si臋 zemsty, b艂agaj膮c o wsparcie z zewn膮trz. 呕adne z tych dw贸ch pierwszych nie by艂o dost臋pne, a trzecie przysz艂o zbyt p贸藕no, rodzina Gentle mieszka艂a bowiem na jednej z tych uprzejmych ulic, na kt贸rych odwraca艂o si臋 g艂ow臋 na widok czyjego艣 upadku, a potem jeszcze dawa艂o upadaj膮cemu czas na podniesienie si臋, bo inaczej m贸g艂by si臋 zawstydzi膰, 偶e go zauwa偶ono. Pan Gentle umkn膮艂 w sam 艣rodek nocy, a potem rzeczywi艣cie nadesz艂o wsparcie w postaci kostki cukru dla zap艂akanej Janice oraz mocnej, s艂odkiej herbaty dla jej matki. Kostka cukru mia艂a taki sam przyjemny wp艂yw na ma艂膮 Janice jak toffee; niebawem mocno spa艂a.

W nast臋pnych latach dosz艂o jeszcze do kilku incydent贸w w tamtym domu. mimo 偶e pan Gentle oficjalnie ju偶 nie wr贸ci艂. Ale niezale偶nie od tego, co wywo艂ywa艂 podczas swoich kr贸tkich wizyt, pani Gentle nigdy wi臋cej nie wybieg艂a na ulic臋. Podsumowawszy wszystko, stwierdzi艂a, 偶e upokorzenie dzielenia si臋 sw膮 sytuacj膮 z s膮siadami jest gorsze ni偶 znoszenie jej w samotno艣ci, i p贸藕niej ju偶 trzyma艂a si臋 wy艂膮cznie w艂asnego towarzystwa.

W dniu si贸dmych urodzin Janice pan Gentle pojawi艂 si臋 po raz ostatni. Wyszed艂 z domu z kawa艂kami tortu we w艂osach i ranami na twarzy od wybitego okna, przez kt贸re ten tort wyrzuci艂. Tu偶 za nim pod膮偶a艂 sznur rozhisteryzowanych siedmiolatk贸w, kt贸rzy byli 艣wiadkami zdarzenia. Janice sta艂a na krze艣le przy frontowym oknie i patrzy艂a, jak odchodz膮. Potem pomog艂a matce pozbiera膰 pot艂uczon膮 porcelan臋 i naklei膰 plastry, a nast臋pnie zabra艂a swojego misia do 艂贸偶ka, razem z du偶ym kawa艂kiem tortu, z kt贸rego zawczasu pieczo艂owicie wybra艂a szcz膮tki ogrodu. Ju偶 wi臋cej nie urz膮dza艂y takich zabaw. Wprawdzie p艂yn臋艂y lata bez odwiedzin ze strony pana Gentle, wydawa艂o si臋 jednak, 偶e lepiej nie udziela膰 si臋 towarzysko i 偶y膰 uporz膮dkowanym, spokojnym 偶yciem. I obie zosta艂y w tamtym domu, przy tamtej ulicy, bo tak w艂a艣nie si臋 robi.

Kiedy Janice Gentle zacz臋艂a si臋 dorabia膰 d艂u偶szych w艂os贸w i bujniejszych kszta艂t贸w, a opr贸cz tego cz臋sto pop艂akiwa艂a sobie bez 偶adnego szczeg贸lnego powodu, pani Gentle kaza艂a jej si臋 pilnowa膰.

Ty si臋 trzymaj z dala od m臋偶czyzn, dziewczyno 鈥 powiedzia艂a, z emfaz膮 potrz膮saj膮c 艣cierk膮 do pod艂ogi, a potem jeszcze wskaza艂a sw贸j rozklapany nos. 鈥 Popatrz tylko, co mi si臋 dosta艂o. Nie ufaj nigdy 偶adnemu, a je艣li ju偶 zaufasz, to... 鈥 tym razem zamiast 艣cierk膮 potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 鈥 pami臋taj tylko, 偶eby to twoja pi臋艣膰 by艂a pierwsza.

Janice, z natury pos艂uszna, us艂ucha艂a i trzyma艂a si臋 z dala od p艂ci przeciwnej. Zosta艂a piln膮 uczennic膮, a nawet niemal偶e intelektualistk膮, namawian膮 przez nauczycieli, by mierzy艂a wysoko, by wybra艂a Cambridge, poniewa偶 艣wiat, kt贸rym si臋 zainteresowa艂a, by艂 艣wiatem sprzed sze艣ciuset, siedmiuset, o艣miuset lat. Przej艣cie od gospodarki agrarnej do kapita艂owej, upadek ustroju feudalnego, powstanie miast, post臋puj膮ca sekularyzacja, narodziny klasy 艣redniej... Czyta艂a wszystko, co jej wpad艂o w r臋ce, na temat 艣redniowiecznych romans贸w. Uwielbia艂a proz臋, poezj臋 i czyste idee wyra偶one dobrymi i z艂ymi uczynkami. Uwielbia艂a Powie艣膰 o R贸偶y Wilhelma z Lorris, poszukiwania ostatecznej prawdy przez Piotra Oracza w codziennym 偶yciu opisanym przez Langlanda, Abelarda i Heloiz臋, Dantego i Beatrycze, Christine de Pisa艅, kt贸ra pisa艂a z tak膮 czarown膮 prostot膮, by艂a mistrzyni膮 sztuki dwornej, a przy tym r贸wnie偶 pani膮 w艂asnego 偶ycia dzi臋ki swojemu talentowi. L鈥amour courtois, mi艂o艣膰 dworna, od jej prowansalskich korzeni po sw贸j rozkwit w ca艂ej Europie, fascynowa艂a i zachwyca艂a Janice, zar贸wno liryzmem, jak i idea艂ami: mi艂o艣膰 jest czym艣, czego nale偶y swobodnie szuka膰 i co nale偶y swobodnie ofiarowywa膰; ma艂偶e艅stwo nie stanowi wym贸wki dla braku uczucia. Mi艂o艣膰 dworna, najwy偶sze osi膮gni臋cie. I to z niej zrodzi艂a si臋 wielka literatura i sztuka, filozofia oparta na zasadach, w kt贸rych ramach 偶adna kobieta nie mog艂a by膰 poni偶ana ani te偶 偶aden kochanek odtr膮cany z pogard膮, je艣li je wyznawa艂. Jedynie za spraw膮 mi艂o艣ci, m贸wi艂a poezja trubadur贸w, m臋偶czyzna mo偶e si臋 sta膰 cnotliwy albo szlachetny i w rzeczy samej 鈥 jak odkry艂a z zachwytem Janice 鈥 ju偶 same zasady gramatyki i metrum uprawiane w Prowansji by艂y oparte na wznios艂ych zasadach mi艂o艣ci.

Mi艂o艣膰 dworna, uciele艣nienie idea艂u, z艂oty wiek rycerstwa z jego cywilizuj膮cym wp艂ywem na maniery sta艂 si臋 dla Janice Gentle z艂otym wiekiem historii. Vous ou Mort, 鈥瀟y albo 艣mier膰鈥, by艂o w jej mniemaniu jedynym s艂usznym przedsi臋wzi臋ciem, jakie nale偶a艂o podejmowa膰 z mi艂o艣ci.

Odrzuca艂a Castiglionego z powodu przekonania jemu wsp贸艂czesnych, 偶e w Dworzaninie zawar艂 to wszystko. 鈥濩astiglione urodzi艂 si臋 sto pi臋膰dziesi膮t lat za p贸藕no 鈥 napisa艂a w swoim eseju 鈥 i w艂asne s艂abo艣ci nie pozwoli艂y mu ogarn膮膰 czysto艣ci tego, co przemin臋艂o jeszcze przed nim. Ten renesansowy pisarz, podobnie jak p贸藕niej przedstawiciele epoki el偶bieta艅skiej, zaadaptowa艂 dla siebie mi艂o艣膰 dworn膮, wulgaryzuj膮c j膮, wycinaj膮c jej prowansalskie korzenie i grzebi膮c j膮 pod ckliwymi oparami sentymentalizmu, zarozumia艂o艣ci, sztuczno艣ci i plagiatorstwa. Tak jak Bractwo Prerafaelit贸w zaczerpn臋艂o natchnienie od Giotta i zabra艂o si臋 do p艂odzenia niedobrych, naiwnych p艂贸cien, mimo wspania艂o艣ci swego 藕r贸d艂a inspiracji, tak Castiglione uleg艂 inspiracji 1鈥檃mour courtois i zabra艂 si臋 do pisania niestrawnych pastisz贸w. Na nast臋pnych stronach zamierzam zilustrowa膰 to przyk艂adami zaczerpni臋tymi z wczesnego materia艂u 藕r贸d艂owego 鈥 z dwor贸w Blois, Flandrii, Bretanii, Burgundii, Anglii oraz utwor贸w literackich trubadur贸w i truwer贸w Francji, minnesinger贸w niemieckich i dolce stil novo we W艂oszech... 鈥

W艂a艣nie za 贸w esej przyznano jej stypendium w Cambridge. Ze strony matki nie doczeka艂a si臋 wi臋kszej zach臋ty, z w艂asnej strony te偶 nie, i ostatecznie postanowi艂a jednak nie jecha膰. Jedno to siedzie膰 w艣r贸d dziewcz膮t z sz贸stej klasy i dyskutowa膰 z nimi o Petrarce, a zupe艂nie co innego by膰 z dala od domu, w obcym mie艣cie, w otoczeniu nowych twarzy nale偶膮cych do obu p艂ci, i nie ba膰 si臋 przemawia膰 publicznie na temat w艂asnych pogl膮d贸w odno艣nie do S膮d贸w Marie de Champagne. Janice Gentle zrezygnowa艂a wi臋c z tego pomys艂u. Tak czy owak, przekonywa艂a sam膮 siebie, matka si臋 starzeje, robi si臋 krucha i choruje: musi zosta膰 przy niej. Matka i c贸rka rozm贸wi艂y si臋 i Janice zosta艂a w domu. z przekonaniem, 偶e s艂usznie robi: mia艂a kontynuowa膰 swe studia korespondencyjnie i ucz臋szcza膰 czasami na wyk艂ady po艣wi臋cone jej ulubionemu tematowi, pani Gentle mia艂a szy膰 i krzepn膮膰 w roli kruchej rodzicielki. Janice coraz bardziej zwi臋ksza艂a swoje racje 偶ywno艣ciowe i mocno si臋 zaokr膮gli艂a, stwierdziwszy, dok艂adnie tak samo jak w przesz艂o艣ci, 偶e 偶ucie ca艂ymi godzinami rozwesela. Mia艂y niewielki doch贸d po zmar艂ej w stanie panie艅skim siostrze pani Gentle, a dom nale偶a艂 do nich. Egzystowa艂y wi臋c nie najgorzej dzi臋ki zachowaniu umiaru i skromnym wydatkom, kt贸re stanowi艂y g艂贸wn膮 spu艣cizn臋 ich do艣wiadcze艅 z zaginionym w sinej dali panem Gentle.

Na dwudzieste pierwsze urodziny Janice pani Gentle zdoby艂a si臋 na specjalny wysi艂ek i upiek艂a tort. Pierwszy od czasu, gdy, no c贸偶, nie bardzo potrafi艂a sobie przypomnie膰. A Janice? Janice pami臋ta艂a, wiedz膮c zreszt膮, 偶e matka te偶 pami臋ta, ale powstrzyma艂a si臋 i nie powiedzia艂a tego. Zamiast tego otworzy艂a pakunek, kt贸ry wr臋czy艂a jej matka, i wypad艂 z niej p艂aszcz z艂o偶ony z tysi膮ca barw, produkt wielu godzin buduarowych zmaga艅 pani Gentle: zachwycaj膮cy element ubioru wykonany z od dawna kolekcjonowanych resztek oraz poci臋tych pozosta艂o艣ci po jej dawnej garderobie, wcale w swoich czasach nie takiej ma艂o wytwornej.

Janice by艂a zdumiona tymi kombinacjami barw i t膮 jaskrawo艣ci膮. Sprawi艂y one, 偶e przysz艂a jej na my艣l pani Eglantyna Chaucera w pi臋knym p艂aszczu i z koralowymi i zielonymi wst膮偶kami. Zasadniczo nie interesowa艂a si臋 mod膮, ten p艂aszcz jednak偶e wprawi艂 j膮 w eufori臋; oplata艂 jej pulchne kszta艂ty, nie tamuj膮c przy tym ruch贸w, i w艂o偶y艂a go ju偶 nast臋pnego wieczoru, kiedy sz艂a na spotkanie swojego Towarzystwa Literackiego. Bardzo j膮 podni贸s艂 na duchu, bo by艂 niczym klejnot, bo czu艂a si臋 w nim jak detal z iluminowanego manuskryptu, bo doskonale pasowa艂 do jej sposobu bycia. Wci膮偶 j膮 podnosi艂 na duchu, kiedy wysz艂a z budynku Szko艂y Wieczorowej, chc膮c z艂apa膰 autobus do domu. By艂a deszczowa, lutowa noc, ponura i ch艂odna, melancholijna i samotna, ale Janice wcale tego nie czu艂a. Rozmy艣la艂a o Thomasie Campionie (1567-1620) i jego absurdalnych wizjach Astrofela i Stelli, a tak偶e o jeszcze bardziej wymy艣lnym ho艂dzie dla tych s艂awnych kochank贸w autorstwa sir Philipa Sidneya, mia艂a zar贸偶owione policzki i czu艂a si臋 szcz臋艣liwa. Wtulenie si臋 w co艣 tak mi臋kkiego, kolorowego i szykownego by艂o nies艂ychanie rozkoszne. Ca艂a promienia艂a, przeobraziwszy si臋 w prze艣liczn膮 kul臋 zadowolonej z siebie kobieco艣ci. Oto, jaka jest pot臋ga mody.

Dermot Poll, kt贸ry w艂a艣nie opu艣ci艂 dom publiczny 鈥濪zwon i Ro偶ek鈥, wytoczy艂 si臋 na m偶awk臋 i zadygota艂. Jak przysta艂o na m艂odego Irlandczyka o bladej (mimo wypitego guinnessa), a przy tym sympatycznej twarzy okolonej wilgotnymi czarnymi puklami, powita艂 noc w sentymentalnym nastroju. Jego 偶ona, gdzie艣 za m臋tnie o艣wietlonymi oknami szpitala naprzeciwko, dopiero co zosta艂a u艂o偶ona na 艂贸偶ku z ich pierworodnym i Dermot Poll zamierza艂 w艂a艣nie pokocha膰 ca艂y 艣wiat. W 鈥濪zwonie i Ro偶ku鈥 kochali go wszyscy i on te偶 ich kocha艂, bez dw贸ch zda艅. A w danym momencie r贸wnie偶 pozostali przedstawiciele gatunku ludzkiego mieli zosta膰 beneficjentami jego emocjonalnej filantropii. Ale niestety, noc by艂a brzydka, tote偶 pozostali przedstawiciele gatunku ludzkiego wyra藕nie postanowili zosta膰 w domach. Tylko jedna ludzka sylwetka zaszczyci艂a mrok sw膮 obecno艣ci膮. Janice.

1 kiedy j膮 ujrza艂, z t膮 g艂ow膮 sk艂onion膮 w strugach deszczu, z tym cia艂em mieni膮cym si臋 barwnie na tle cieni ulicy 鈥 t臋 Madonn臋, T臋 Kt贸ra Daje 呕ycie 鈥 poczu艂, 偶e rodzi si臋 w nim pragnienie wielbienia.

Janice, kt贸rej my艣li ci膮gle jeszcze kr膮偶y艂y wok贸艂 Thomasa Campiona i jego apologetyki klasycznego metrum, mia艂a skupion膮 min臋, gdy偶 pr贸bowa艂a przypomnie膰 sobie jakie艣鈥 wersy z jego Astrofela i nie pomyli膰 ich z Astrofelem sir Philipa Sidneya. By艂a tym zadaniem tak poch艂oni臋ta, i偶 nie zauwa偶y艂a, 偶e podchodzi do niej urzeczony, m艂ody Dermot. W tamtych czasach wyraz skupienia nadawa艂 rysom twarzy Janice ca艂kiem atrakcyjny uk艂ad. Jej niewidz膮ce oczy, du偶e i jasne, zachodzi艂y mg艂膮, a linia ust wybrzusza艂a si臋 niemal rozkosznie. Cichym g艂osem pr贸bowa艂a wyrecytowa膰 ow膮 strof臋 w ca艂o艣ci.


S艂uchajcie偶, bia艂og艂owy, wszystkie 艣pi膮ce

Kr贸lowa z ba艣ni, Prozerpina,

Ka偶e wam, wsta艅cie, 偶al tych, co 艂kaj膮ce.


Janice urwa艂a tutaj, niepewna, jak brzmi kolejny wers. Oczarowany Dermot stan膮艂 jak wryty. Czy偶 istnieje co艣 wspanialszego dla syna Irlandii, z brzuchem pe艂nym piwa i potencj膮 dopiero co nagrodzon膮 potomkiem, ni偶 pi臋kne s艂owa po艣rodku nocy?

Janice przypomnia艂a sobie, co trzeba, i ci膮gn臋艂a to dalej.


W mroku czyni膰 wolno wam

To, czego dzie艅 wam wzbrania;

Noc skryje wszystko wszak,

Nie l臋kajcie偶 si臋 ps贸w szczekania.

Dermot wci膮偶 prze偶ywa艂 ekstaz臋.

Noc skryje wszystko...


Ale nie przed Dermotem Poi艂em. Przyszed艂, zobaczy艂 i zosta艂 zwyci臋偶ony. Nie m贸g艂 si臋 d艂u偶ej powstrzymywa膰: po prostu musia艂 wielbi膰. Kobieta. Rodzicielka. Niczym nie ska偶ony boski tw贸r. Pad艂 na kolana przed Janice i uni贸s艂 ku niej sw膮 l艣ni膮c膮, urodziw膮 twarz, rozja艣nion膮 teraz 艣wiat艂em padaj膮cym z pobliskiego sklepu.

O Kr贸lowo Nocy 鈥 powiedzia艂 鈥 ty艣 jest barw膮 i magi膮. Przybywam wielbi膰 ci臋 i wyzna膰, 偶e艣 zdoby艂a me serce.

Przepe艂nia艂y go emocje. Ojciec. M臋偶czyzna. A tu oto przed nim Kobieta. Kobieta, kt贸ra niezaprzeczalnie wygl膮da艂a na brzemienn膮, na pe艂n膮 nasienia, na najwy偶sz膮 form臋 kobiecego stanu.

Moje serce 鈥 ci膮gn膮艂 鈥 nale偶y do ciebie, o nadobna. 鈥 I tu ofiarowa艂 siebie w najczystszym sensie.

Janice przyj臋艂a to wszystko bardzo spokojnie. Nie rzuci艂a si臋 do ucieczki, nie zacz臋艂a krzycze膰 鈥 w tamtych czasach powietrze jeszcze nie by艂o wiecznie przepojone gro藕b膮. A w tym obcym, kt贸ry ukl膮k艂 przed ni膮 na mokrym trotuarze, by艂o co艣 niezwyk艂ego, spojrza艂a wi臋c na niego z g贸ry i obdarzy艂a p贸艂u艣miechem wyra偶aj膮cym wahanie, ujawniaj膮c przy tym par臋 pi臋knych do艂eczk贸w.

O Matko Przenaj艣wi臋tsza, Kr贸lowa Nocy ma do艂eczki 鈥 powiedzia艂 Dermot do pustej ulicy.

Mo偶e jednak powinien pan wsta膰 鈥 poradzi艂a mu Janice 鈥 zapewne ca艂kiem pan zmoczy艂 kolana.

Ale Dermot, kt贸ry uleg艂 zar贸wno sile guinnessa, jak i przyt艂aczaj膮cemu dreszczowi chwili, kl臋cza艂 nieporuszony. Janice pozosta艂a nieustraszona, tote偶 u艣miechn臋艂a si臋 do niego raz jeszcze. Dziewcz臋cy u艣miech dla trze藕wego m臋偶czyzny to co艣 mi艂ego. Dziewcz臋cy u艣miech dla m臋偶czyzny na gazie to co艣 czarodziejskiego. Dermot Poi艂 da艂 si臋 oczarowa膰 i przyzna艂 si臋 do tego.

Janice zamruga艂a zdumiona. Przecie偶 wsp贸艂cze艣ni m臋偶czy藕ni to oszu艣ci i brutale, nieprawda偶? A jednak ten kl臋cza艂 przed ni膮 jak jaki艣 rycerz z dawnych czas贸w.

Mi艂o艣膰 dworna, pomy艣la艂a sobie i wyszepta艂a:

Mi艂o艣膰 a偶 do 艣mierci.

To te偶 poezja, o Matko Boska od Kolor贸w?

S艂ucham? 鈥 spyta艂a Janice, kt贸ra zd膮偶y艂a ju偶 cofn膮膰 si臋 w czasie i ujrze膰 te s艂owa na tarczy dworzanina.

Twoja poezja?

Janice potulnie potraktowa艂a to jak 偶膮danie odpowiedzi.

C贸偶 鈥 odrzek艂a 鈥 tak naprawd臋 nie tak膮 poezj臋 chcia艂abym ci pokaza膰, ta jednak te偶 ma sw贸j powab.

Dermot przytakn膮艂 zach臋caj膮co. Czy to wa偶ne, co powiedzia艂o to zjawisko, dop贸ki sta艂o tu w tym mroku i na ch艂odzie razem z nim? By艂o to niesko艅czenie bardziej zabawne ni偶 bycie samemu.

Tak wi臋c Janice dalej recytowa艂a Campiona, uznawszy, 偶e niekt贸rzy ludzie maj膮 w艂a艣nie takie zainteresowania.

Ta noc przy ksi臋偶yca blasku pl膮sa weso艂o....

Przy ksi臋偶yca plasku bl膮sa... 鈥 Dermot Poll by艂 zachwycony. Uj膮艂 j膮 za obleczon膮 w we艂nian膮 r臋kawiczk臋 d艂o艅 i uca艂owa艂 cnotliwie. Nie do艣膰, 偶e znakomicie si臋 bawi艂, to jeszcze osadzi艂 si臋 stabilnie w ma艂o wymagaj膮cej roli zniewolonego poezj膮.

Janice zn贸w zamruga艂a, czuj膮c, 偶e co艣 si臋 w niej budzi. Tak jakby pragnienie, by wyci膮gn膮膰 r臋k臋 i dotkn膮膰 jego twarzy drug膮 obleczon膮 w r臋kawiczk臋 d艂oni膮, pragnienie, kt贸remu si臋 opar艂a. Niewykluczone, 偶e jednak m贸g艂by j膮 ugry藕膰. Mi艂o艣膰 dworna, przypomnia艂a sobie odruchowo, pojawi艂a si臋 najpierw w poezji dwunastego wieku, a sam termin wzi膮艂 si臋 prawdopodobnie z kultury islamu, pierwsze europejskie strofy zosta艂y ustanowione przez Wilhelma z Lorris przed 1240 rokiem, ale...

Vous ou Mon...

Vous ou Mort...

Po prostu nie chce jej to wyj艣膰 z g艂owy.

Dermot Poll rozejrza艂 si臋 dooko艂a w poszukiwaniu inspiracji. Bardzo chcia艂 wej艣膰 w to jako艣 g艂臋biej, widzie膰 znaki, obdarza膰 metaforami, a tymczasem nie mia艂 nic. A偶 tu nagle prze偶y艂 niemal偶e cudowne objawienie. Pod藕wign膮艂 si臋 z kl臋czek, uchwyci艂 d艂o艅, kt贸r膮 dopiero co ca艂owa艂, i poprowadzi艂 jej w艂a艣cicielk臋, st膮paj膮c膮 tak lekko, jakby frun臋艂a, w stron臋 roz艣wietlonej wystawy pobliskiego sklepu.

Sp贸jrz 鈥 powiedzia艂, wskazuj膮c palcem ogromne, satynowe serce zdobi膮ce witryn臋. 鈥 Oto znak...

Ostro偶nie przenios艂a wzrok z Dermota na witryn臋 i z powrotem. Wygl膮da艂a na nie przekonan膮. Dlatego w艂a艣nie Dermot Poll poczu艂, 偶e jego absolutnym obowi膮zkiem jest przekonanie jej.

Twoim jest serce me... 鈥 zacz膮艂 艣piewa膰, k艂ad膮c sobie woln膮 d艂o艅 w okolicy tego szczeg贸艂u w艂asnej anatomii, gestem rasowego tenora operowego.

Janice wytrzeszczy艂a oczy jeszcze szerzej, czy jednak reaguj膮c w ten spos贸b na wyra偶ane przez niego uczucia czy te偶 na spos贸b ich ekspresji 鈥 tego orzec nie potrafi艂. Przesta艂 wi臋c 艣piewa膰 i przem贸wi艂, by to sprawdzi膰.

Twoim jest serce me 鈥 powiedzia艂 鈥 bo jeste艣 taka kolorowa. Taka promienna. Ja艣niejesz 艂un膮 jak egzotyczny kwiat i dlatego pragn臋 ci臋 wielbi膰.

Serce Janice znowu za艂omota艂o.

Ty艣 obraz wysadzany klejnotami 鈥 ci膮gn膮艂, nie posiadaj膮c si臋 z euforii.

Ksi臋ga Dni, pomy艣la艂a Janice z podnieceniem, Les Tres Riches Heures...

W tym twoim cudownym p艂aszczu, twoim magicznym, majestatycznym, monumentalnym p艂aszczu, jakby t臋cza pob艂ogos艂awi艂a ci臋 swym pi臋knem. Ach m贸g艂bym ci tak 艣piewa膰 ca艂膮 noc...

Janice wpatrywa艂a si臋 w niego, nie s艂ysz膮c ju偶 nic poprzez szum w uszach i 艂omot w ciele.

Dermot Poll, mimo 偶e wyczerpany zar贸wno t膮 metaforyk膮, jak i swoim zapa艂em, kocha艂 ca艂y 艣wiat i wszystkie 偶yj膮ce na nim stworzenia.

Kocham ci臋 鈥 powiedzia艂, wykonuj膮c wielkopa艅ski gest, kt贸rym ogarnia艂 wszystko w kr膮g. 鈥 I wielbi臋 tw膮 kobieco艣膰...

Nie s艂uchaj鈥, podpowiada艂a Christine de Pisa艅 ze swojego czternastowiecznego gabinetu bujaj膮cego gdzie艣 w przestworzach.

S艂uchaj uwa偶nie鈥, m贸wili Thomas Campion i ca艂y mityczny dw贸r kr贸lowej Gloriany.

Turniej dobiega艂 ko艅ca. Gloriana wygrywa艂a.

A wi臋c to tego w艂a艣nie unika艂a od tak dawna. Tego, co by艂o takie szczere, prawdziwe i pi臋kne. Pog艂adzi艂a sw贸j p艂aszcz. Jak偶e jej matka si臋 myli艂a. Jak偶e niepodobny do pana Gentle by艂 ten urodziwy, rozmi艂owany w poezji m艂odzieniec...

Dermot przygl膮da艂 si臋 zafascynowany jej d艂oni sun膮cej po wypuk艂o艣ci brzucha.

Popatrzy艂a na niego, dostrzeg艂a oczarowanie w jego oczach i zauwa偶y艂a, 偶e 贸w, ten jej rycerz, wyg艂asza prawd臋 tak pot臋偶n膮, 偶e a偶 mu si臋 艂amie g艂os. Zauwa偶y艂a, 偶e chwilami od tego zawirowania emocji staje si臋 wr臋cz niezrozumia艂y. Jak mog艂a mu nie zaufa膰? Jak mog艂a mu nie pozwoli膰, by j膮 wielbi艂 i kocha艂, skoro on tego chcia艂?

Biedna Janice. Zaufanie fatalne w skutkach. Vous ou Mort. Ofiarowa艂a sam膮 siebie jak na tacy.

Powiedz, kim jeste艣 鈥 poprosi艂a, na moment nie spuszczaj膮c wzroku z jego urodziwej, l艣ni膮cej twarzy. To mi艂o艣膰, by艂a ju偶 o tym przekonana. Mi艂o艣膰 pi臋kna i prawdziwa.

Nazywam si臋 Dermot Poll 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Pochodz臋 ze Skibbereen. 鈥 Tu zwilgotnia艂y mu oczy. 鈥 I kt贸rego艣 dnia, kiedy ju偶 objad臋 ca艂y 艣wiat, powr贸c臋 tam. Ale ta chwila, o cudowna istoto 鈥 spojrza艂 na napisy na oknie wystawowym, u艣miechn膮艂 si臋 do niej ciep艂ym u艣miechem, 艣lepym u艣miechem, u艣miechem, kt贸ry nale偶a艂 do nieobecnej Deirdre 鈥 to dla mnie wigilia dnia 艣wi臋tego Walentego.

O tak 鈥 odpar艂a bez tchu, puszczaj膮c mimo uszu g艂os w swojej g艂owie, g艂os, kt贸ry nale偶a艂 do jej dawnej, obecnie nie偶yj膮cej ju偶 akademickiej persony, recytuj膮cy: 鈥炁歸i臋ty Walenty, m臋czennik, lata 偶ycia nieznane, jego legenda nie t艂umaczy, dlaczego sta艂 si臋 patronem zakochanych... 鈥 Zamiast s艂ucha膰, u艣miechn臋艂a si臋 i z ust wyrwa艂o jej si臋 westchnienie, kt贸re jak najbardziej licowa艂o z tak romantycznym nastrojem.

A to znaczy, 偶e jutro jest dzie艅 艣wi臋tego Walentego... 鈥 wyrz臋zi艂. Janice zlekcewa偶y艂a ostatnie w膮t艂e podszepty swych intelektualnych nawyk贸w, kt贸re wskazywa艂y jej, 偶e to tautologia, bo przecie偶 ju偶 powiedzia艂, 偶e jest wigilia dnia 艢w. Walentego, nieprawda偶?

Dermot Poll przypomnia艂 sobie, 偶e potrafi 艣piewa膰. Przez mg艂y swej roznami臋tnionej wra偶liwo艣ci przypomnia艂 sobie, 偶e w艂a艣nie 艣piewaniem zarabia艂 na 偶ycie. Prawdziwy irlandzki bard oklaskiwany w klubach dla emeryt贸w, gwiazda niejednych srebrnych god贸w, weteran kilkunastu irlandzkich pub贸w...

Jego p艂uca skwapliwie zabra艂y si臋 do roboty, gdy rykn膮艂 pe艂n膮 par膮.

P贸jd臋 obok ciebie przez te wszystkie lata... 鈥 pos艂a艂 sw贸j tryl prosto w wilgotn膮, ciemn膮 noc i do ucha Janice Gentle.

Janice Gentle nie przesta艂a wierzy膰. Je艣li ju偶 co艣, to jej wiara tylko si臋 pog艂臋bi艂a. Dermot Poll 艣piewa艂 teraz dla wszystkich kobiet na 艣wiecie i Janice s艂ucha艂a go jak w transie. Kiedy umilk艂, wyszepta艂a:

Ty naprawd臋 my艣lisz, 偶e mnie kochasz?

Deirdre spyta艂a dok艂adnie tak samo tamtej nocy, kiedy po raz pierwszy po艂膮czyli si臋 fizycznie, dziewi臋膰 miesi臋cy temu, na cztery miesi膮ce przed ich 艣lubem. A wi臋c to by艂a pami膮tka emocjonalna. Na kt贸r膮 odpowiedzia艂 tak samo teraz jak wtedy.

Czy ja ciebie kocham? 鈥 spyta艂 z pasj膮. 鈥 Ciebie? Ciebie b臋d臋 kocha艂 ca艂膮 wieczno艣膰. Nigdy ci臋 nie zostawi臋. A je艣li co艣kolwiek nas rozdzieli, b臋d臋 ci臋 szuka膰, albo ty mnie. Nawet je艣li udam si臋 do Australii, Ameryki, Chin, znajd臋 ci臋 raz jeszcze, albo ty znajdziesz mnie. A teraz poca艂uj mnie, ukochana... 鈥 Janice przeobrazi艂a si臋 w Deirdre. Dermotowi wszystko si臋 pomiesza艂o.

Janice, ostro偶na, pa艂aj膮ca po偶膮daniem, pow艣ci膮gliwa, a przy tym pos艂uszna, pochyli艂a si臋 w jego stron臋 i z艂o偶y艂a poca艂unek na bladym, wilgotnym policzku. W dotyku by艂 osobliwie pon臋tny, egzotyczny, j臋drny, ch艂odny i chrz臋艣ci艂 lekko szczecin膮 zarostu. Po s艂odko pachn膮cych, r贸偶owych obwis艂o艣ciach pani Gentle Janice odnios艂a wra偶enie, 偶e ca艂uje sam膮 esencj臋 m臋sko艣ci.

Ja chyba te偶 ci臋 kocham 鈥 powiedzia艂a, sama tym zdumiona. 鈥 Spotkasz si臋 ze mn膮 jutro? Naprawd臋 to zrobisz?

Ale偶 oczywi艣cie. A potem rusz臋 w podr贸偶 dooko艂a 艣wiata. 鈥 Zn贸w rykn膮艂 s艂owami pie艣ni: 鈥 艢nie m贸j ty... Spe艂艅 me sny... 鈥 I ca艂y ten czas patrzy艂 na niebo: podr贸偶nik, kt贸ry szuka艂 drogi w艣r贸d chmur.

B臋d臋 na ciebie czeka艂a jutro o zmierzchu 鈥 pospiesznie zapewni艂a go Janice.

Dermot wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i wci膮偶 patrz膮c na zasnute niebo, objecha艂 palcami jej kontury, lekko i zalotnie dotykaj膮c jej pulchnych ramion, jej wydatnych piersi, jej szczodrego brzucha.

Uwielbiam ten kszta艂t 鈥 szepn膮艂 w stron臋 firmamentu. 鈥 Ten kszta艂t, kr膮g艂y i pe艂ny, to samo sedno Kobiety.

Janice zamruga艂a nieznacznie, kiedy r臋ka przejecha艂a delikatnie po jej brzuchu, ale stwierdziwszy, 偶e wszystko w porz膮dku i 偶e niczego innego si臋 od niej nie spodziewaj膮 (w ten spos贸b ostatecznie podwa偶aj膮c z艂ote my艣li pani Gentle na temat m臋偶czyzn), odpr臋偶y艂a si臋. Wyobrazi艂a ich sobie razem, jak podr贸偶uj膮 po 艣wiecie, trubadur i jego pani. Arterberry Road i zwi膮zane z tym miejscem nieprzyjemne skojarzenia wreszcie odesz艂y w niepami臋膰.

Dermot Poll chwia艂 si臋 nieznacznie. Ona te偶 mia艂a wra偶enie, 偶e si臋 chwieje, mo偶e nawet mdleje z tej rado艣ci. Przypadkowe spotkanie: Dante, kt贸ry idzie przez most i spostrzega Beatrycze, Abelard wynajmuj膮cy izdebk臋 w domostwie Heloizy, Dermot znajduj膮cy Janice w ponur膮 lutow膮 noc w po艂udniowym Londynie.

B臋d臋 na ciebie czeka艂a 鈥 zapewni艂a go z absolutnym przekonaniem. 鈥 Je艣li to konieczne, b臋d臋 na ciebie czeka艂a po wsze czasy.

Ach 鈥 odpar艂 i uchwyci艂 jej rami臋, 偶eby j膮 podtrzyma膰. 鈥 Przyjd臋 do ciebie jutro, kiedy mg艂y poranka ust膮pi膮 drogi ksi臋偶ycowi.

Arterberry Road, numer trzydzie艣ci dwa 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Naprzeciwko skrzynki pocztowej.

Dermot powt贸rzy艂 to sennie i doda艂:

Czerwone walentynkowe serce...

Chc膮c mie膰 absolutn膮 pewno艣膰, zapisa艂a mu adres na kartce wydartej beztrosko z notatnika, w ten spos贸b niszcz膮c dwie godziny pracy na temat, czy pierwowzorem literackim pani Zap艂aty, postaci z Piotra Oracza Langlanda, by艂a rzeczywi艣cie kochanka Edwarda III, Alice Perrers. Porzuci艂a teraz to, co dot膮d by艂o dla niej takie absorbuj膮ce, na rzecz nowego cudownego objawienia w jej 偶yciu.

Ona, kt贸ra nigdy nie by艂a ca艂owana i kt贸ra nigdy do tego nie d膮偶y艂a, zacz臋艂a mie膰 nadziej臋, 偶e on j膮 poca艂uje, zacz臋艂a naprawd臋 bardzo na to liczy膰. I to zanim nadjedzie jej autobus. On jednak jej nie poca艂owa艂 i poniek膮d by艂a z tego zadowolona, bo cokolwiek by m贸wi膰 o tym aspekcie sprawy, to nie by艂o miejsce na te rzeczy (a i w og贸le nie miejsce na mi艂o艣膰 dworn膮). Mog艂o do nich doj艣膰 (cho膰 wcale nie musia艂o) p贸藕niej, za pozwoleniem Losu.

Jego ostatnie s艂owa skierowane do niej brzmia艂y: 鈥炁籩gnaj, o najja艣niejsza na bezgwiezdnym niebie鈥, a po raz ostatni ogl膮da艂a go z g贸rnego pi臋tra autobusu linii 77A. M艂ody m臋偶czyzna opieraj膮cy si臋 o roz艣wietlon膮 witryn臋 sklepow膮 pe艂n膮 czerwonych serc. Macha艂a d艂oni膮 i przygl膮da艂a mu si臋 roziskrzonymi oczyma, dop贸ki autobus nie skr臋ci艂 za r贸g. I nie zobaczy艂a ju偶, jak Dermot Poll osuwa si臋 po witrynie na trotuar, bardzo powoli i ca艂kiem zgrabnie, po czym spokojnie uk艂ada si臋 tam do snu. Nie dowiedzia艂a si臋 te偶, 偶e na tej kartce papieru, kt贸ra chwil臋 miota艂a si臋 w rynsztoku, a potem przez jaki艣鈥 czas leniwie frun臋艂a 艣ladem autobusu, po jednej stronie znajdowa艂y si臋 argumenty przemawiaj膮ce za tym, 偶e to jednak by艂a Alice Perrers, a po drugiej stronie jej nieczytelny ju偶 adres.

Sk膮d mia艂aby to wszystko wiedzie膰?

Mia艂aby to wszystko wiedzie膰, a przy tym nie zdawa膰 sobie sprawy, 偶e dla m艂odego cz艂owieka, kt贸ry przysn膮艂 sobie na chodniku, wspomnienie owego najcudowniejszego momentu jej 偶ycia pozosta艂o tylko m臋tnym przeb艂yskiem 鈥 czym bowiem jest zapami臋tywanie wobec do艣wiadczenia d藕gni臋cia w zadek przez but policjanta? Poza tym Dermot by艂 romantykiem, ale nie durniem. I kiedy m臋偶czyzna zostaje ojcem swego pierworodnego, to jednak stara si臋, jak to w艂a艣nie zamierza艂 Dermot Poll, okre艣li膰 swoje priorytety. Tak czy owak, tego typu ulotne obrazy i s艂owa, kt贸re zosta艂y mu w g艂owie, zanim je gdzie艣 zakopa艂, by艂y przyjemne. Pami臋ta艂, jak reagowa艂a, jak si臋 u艣miecha艂a, jak l艣ni艂y jej oczy, kiedy ca艂owa艂 j膮 w r臋k臋 i dotyka艂 jej puszystego cia艂a, i na tej podstawie czu艂, 偶e zrobi艂 tej dziewczynie radoch臋. Zrobi艂 to i tego samego dnia dorobi艂 si臋 syna. Ach! Czy偶 nie jest szcz臋艣ciarzem?

Janice czeka艂a ca艂y dzie艅, z w艂osami nawini臋tymi na walki. Nuci艂a, pod艣piewywa艂a sobie, zachowywa艂a si臋 osobliwie rado艣nie w obecno艣ci swej matki.

Wiosna, wiosna, wiosna! 鈥 艣piewa艂a, bo chocia偶 by艂 sam 艣rodek lutego, czu艂a zdecydowanie, 偶e w powietrzu pachnie ju偶 wiosn膮. Wszelkie dotychczas przyziemne czynno艣ci nabra艂y sensu. Po podwieczorku ubra艂a si臋 w swoje najbardziej kolorowe 艂aszki 鈥 p艂omienisty pomara艅cz stanowi膮cy t艂o dla wzorku z br膮zowych zakr臋tas贸w przywodz膮cych na my艣l ma藕ni臋cia czekolady. Zdj臋艂a lok贸wki, usadowi艂a si臋 na krze艣le obok okna w swojej sypialni (kt贸ra znajdowa艂a si臋 we frontowej cz臋艣ci domu, bo pani Gentle wola艂a cisz臋 na ty艂ach) i w oczekiwaniu zacz臋艂a ssa膰 kostki staw贸w. Pr贸bowa艂a czyta膰, najpierw Listy 鈥 Paston贸w, a p贸藕niej, stwierdziwszy, 偶e b臋dzie to trafniejszy wyb贸r, Oemres poetiques Christine de Pisa艅, ale szybko si臋 podda艂a. Ju偶 nie chcia艂a swoich ksi膮偶ek, tylko chcia艂a Dermota Poi艂a, bo to tutaj, by艂a tego pewna, kryla si臋 jej przysz艂o艣膰.

Nasta艂a i min臋艂a p贸艂noc. Ka偶dy krok na ulicy, ka偶de poruszenie drzewa czy odleg艂y odg艂os roweru albo samochodu, ka偶dy ruch cienia sprawia艂, 偶e podrygiwa艂a nerwowo i nabiera艂a wiary, 偶e to on. Jej serce pl膮sa艂o i 艂omota艂o, wci膮偶 niespokojne od spotkania na przystanku autobusowym poprzedniego dnia. Niemniej jednak powolutku, powolutku, podczas tego d艂ugiego czuwania, zaczyna艂o do niej dociera膰 to, co by艂o nie do pomy艣lenia. I ca艂y czas odpycha艂a od siebie to, co by艂o nie do pomy艣lenia, za ka偶dym razem, gdy dochodzi艂o do g艂osu, raz po raz przywo艂uj膮c wspomnienie jego s艂贸w, aby znie艣膰 narastaj膮c膮 udr臋k臋 przeczucia, 偶e on tak naprawd臋 nigdy si臋 nie zjawi. Dopiero kiedy rozwia艂 si臋 poranny mrok i pod jej oknem zacz臋艂o si臋 k艂臋bi膰 prawdziwe 偶ycie, uleg艂a wreszcie cierpieniu wiedzy, 偶e narastaj膮ca udr臋ka przeczucia wygra艂a. Dermot Poll nigdy nie przyjdzie. Zrozumia艂a wszystko na opak, co艣 jej si臋 pomiesza艂o, powinna by艂a czeka膰 na niego gdzie艣 indziej, w jakim艣 zupe艂nie innym miejscu. Zabra艂y go jej Australia, Ameryka, Chiny. Spotkali si臋 zbyt p贸藕no. On zgubi艂 jej adres, z艂ama艂 sobie nog臋 albo... albo... Klekot, klekot my艣li. Do teraz b艂膮ka si臋 po ulicach i szuka jej. O brzasku wypad艂a z domu i pop臋dzi艂a przed siebie, po Worple Road, w g贸r臋 Ridgway, a偶 wreszcie zap艂akana i roztargana zbieg艂a ze wzg贸rza Christchurch. Czu艂a jego obecno艣膰 wsz臋dzie, ale nie mog艂a go znale藕膰 nigdzie. Macha艂a r臋kami przy bramie do Ogrod贸w Holland, przezieraj膮c wzrokiem 偶贸艂taw膮 dal nadpe艂zaj膮cego 艣witu. Pow臋drowa艂a do domu, po drodze przysi臋gaj膮c sobie, 偶e znajdzie go kt贸rego艣 dnia, gdziekolwiek by by艂. Przy stacji Raynes Park znalaz艂a sze艣ciopens贸wk臋 i wrzuci艂a j膮 do automatu z czekolad膮. Czekolada pomog艂a, uspokoi艂a, podkarmi艂a kszta艂ty, kt贸re on tak pokocha艂. Delektowa艂a si臋 ni膮 przez ca艂膮 kr贸tk膮 drog臋 powrotn膮. A w domu zdj臋艂a br膮zowo-pomara艅czow膮 kreacj臋, przebra艂a si臋 w stary, be偶owy sweter, a potem leg艂a z obola艂ym sercem na swym dziewiczym 艂o偶u.

Ju偶 nigdy nie ubior臋 si臋 na kolorowo 鈥 przysi臋g艂a sobie. 鈥 Nigdy przenigdy, dop贸ki nie zobacz臋 Dermota Polla. 鈥 I zaraz potem zasn臋艂a, a 艣ni艂y jej si臋 rumaki, pielgrzymuj膮cy kochankowie, ona sama i Dermot Poll na kr臋tym go艣ci艅cu o艣wietlonym blaskiem ksi臋偶yca; jechali obok siebie na koniach i trzymali si臋 za r臋ce.

Co za Dermot? 鈥 spyta艂a j膮 rankiem matka. Janice powiedzia艂a jej.

Pani Gentle wznios艂a oczy ku niebu nad swym sponiewieranym nosem.

Nie do艣膰, 偶e Irlandczyk, to jeszcze m臋偶czyzna! 鈥 zakrzykn臋艂a. 鈥 Ani jednemu, ani drugiemu nie mo偶esz ufa膰. 鈥 Popatrzy艂a na swoj膮 c贸rk臋. 鈥 A ostrzega艂am ci臋. No powiedz sama, ostrzega艂am czy nie?

Janice przewr贸ci艂a si臋 na drugi bok i zn贸w zapad艂a w sen. Przespa艂a si臋, obudzi艂a, napi艂a si臋 herbaty i zjad艂a grzank臋 z serem i mas艂em.

A wi臋c to jest mi艂o艣膰 鈥 powiedzia艂a sobie t艂ustymi ustami pe艂nymi okruch贸w i wtedy przysz艂o jej na my艣l, 偶e dopiero teraz naprawd臋 zrozumia艂a kochank贸w z dawnych czas贸w, kt贸rzy byli gotowi umiera膰 za swe mi艂osne uciechy.

Po 艣mierci pani Gentle by膰 mo偶e nale偶a艂o wystawi膰 艣wiadectwo zgonu o tre艣ci: 鈥濸rzyczyna pierwotna: nadmierna troska c贸rki. Przyczyna wt贸rna: zawa艂 serca鈥.

Nie ulega w膮tpliwo艣ci: matka Janice by艂a gotowa do opuszczenia tego pado艂u znacznie wcze艣niej, ni偶 wybi艂a jej godzina. Przez wiele lat przygl膮da艂a si臋, jak jej c贸rka robi si臋 coraz wi臋ksza i bledsza, stopniowo upodabniaj膮c si臋 do hibernuj膮cego 艣limaka bez skorupy. Ich wsp贸lne 偶ycie w idyllicznym zamkni臋ciu przerodzi艂o si臋 w ma艂o przyjemn膮 wymuszon膮 blisko艣膰 i sta艂o si臋 nudne. Naprawd臋 bardzo nudne. Nic, tylko telewizja, jedzenie, radio, ksi膮偶ki z biblioteki i 艂贸偶ko; jedynie latem pani Gentle troch臋 gmera艂a w ogr贸dku wielko艣ci znaczka pocztowego. Ale tego by艂o za ma艂o, 偶eby utrzyma膰 j膮 przy 偶yciu. Pani Gentle, cho膰 nie bardzo wiedzia艂a, co b臋dzie potem, wyda艂a swe ostatnie tchnienie z akcentem g艂臋bokiej ulgi. Tam, dok膮d si臋 wybiera艂a, z pewno艣ci膮 nie mog艂o by膰 gorzej ni偶 tam, sk膮d odchodzi艂a, i by艂a co najmniej urzeczona, 偶e nie b臋dzie si臋 wi臋cej ws艂uchiwa膰 w szelest opakowa艅 od herbatnik贸w stale pobrzmiewaj膮cy w kuchni albo w poszczekiwanie 艂y偶ki w misce dobiegaj膮ce po nocy z sypialni Janice. Ostatnie s艂owa wypowiedziane do c贸rki brzmia艂y: 鈥濺ozchmurz si臋 troch臋, Janice 鈥 znajdziesz sobie kogo艣. I na lito艣膰 bosk膮, zajmij si臋 czym艣, nie my艣l o tym tyle鈥.

M贸wi膮c o 鈥瀟ym鈥, pani Gentle mia艂a na my艣li jedzenie. Ale Janice przyj臋艂a rad臋 dos艂ownie. Powinna si臋 czym艣 zaj膮膰 teraz, kiedy matka odesz艂a. Tylko czym?

Pisa艂a przez bite trzy miesi膮ce i kiedy wreszcie ko艅czy艂a, mia艂a wra偶enie, 偶e co艣 j膮 wy偶臋艂o do sucha. Na ko艅cu ona i Dermot Poll, na nowo po艂膮czeni, przechodzili faz臋 wzajemnych oskar偶e艅 oraz usprawiedliwie艅 i odt膮d czeka艂o ich ju偶 tylko czyste, jasne 艣wiat艂o samego istnienia. Oboje z偶yci, idealnie zgodni i on nie zamierza艂 wi臋cej podr贸偶owa膰; chcia艂 odpoczywa膰 u jej boku i mi艂owa膰 j膮 dop贸ty, dop贸ki 艣mier膰 ich nie roz艂膮czy.

Ach, pomy艣la艂a sobie, kiedy ju偶 sko艅czy艂a dzie艂o, jaka ja by艂abym szcz臋艣liwa, gdyby sprawy tak si臋 rzeczywi艣cie mia艂y. Nigdy nie straci艂a nadziei, 偶e kt贸rego艣 dnia albo on powr贸ci, 偶eby j膮 odnale藕膰, albo to ona go odnajdzie podczas swych wypraw po go艣ci艅cach 偶ycia.

Wepchn臋艂a r臋kopis na dno szuflady, gdzie by艂by pozosta艂, gdyby nie to, 偶e wysch艂o 藕r贸d艂o dochodu, jakim by艂 spadek pozostawiony przez niezam臋偶n膮 ciotk臋. Fakt 贸w z pocz膮tku bank Janice przeoczy艂, wi臋c nie przestawa艂 p艂aci膰 jej rachunk贸w i wyp艂aca膰 got贸wki, p贸ki jego pracownicy nie dostrzegli b艂臋du. Dyrektor banku by艂 tym szczeg贸lnie poirytowany, poniewa偶 w艂a艣nie odchodzi艂 na emerytur臋 i 偶yczy艂 sobie zostawi膰 wszystkie sprawy w jak najlepszym porz膮dku. Janice Gentle by艂a jedyn膮 czarn膮 kart膮 w jego dorobku. Spotka艂 si臋 z ni膮 i nie zdziwi艂 si臋. Ma spor膮 nadwag臋, stwierdzi艂, i prawdopodobnie jest op贸藕niona w rozwoju. Siedzia艂a tam, ci臋偶ka jak worek kartofli, z t膮 pozbawion膮 wyrazu twarz膮 jak u barokowego amorka. By艂 wytrwa艂y, ale sz艂o mu nie najlepiej. Wyja艣ni艂 jej, 偶e jest zad艂u偶ona. Wyja艣ni艂 jej, 偶e musi zacz膮膰 zarabia膰 na siebie. Nie wyja艣ni艂, 偶e bank te偶 jest winny, poniewa偶 nie by艂oby to w艂a艣ciwe. Niemniej jednak 偶yczy艂 sobie rozwi膮zania tego k艂opotu, aby nie dopu艣ci膰 do jakich艣... hm... dalszych roszcze艅 ze strony jego nast臋pcy. Panna Gentle jako艣 nie dostrzeg艂a pilnej natury problemu, wi臋c przeszed艂 do kwestii jej pracy, w czym te偶 nie sz艂o mu najlepiej.

Wi臋c co pani robi? 鈥 spyta艂, podnosz膮c r臋ce w ge艣cie wyra偶aj膮cym rozdra偶nienie.

Janice poczu艂a si臋 mocno sko艂owana. Jej codzienne do艣wiadczenia raczej nie obejmowa艂y ugarniturowanych m臋偶czyzn o w艂adczych g艂osach. Przygl膮da艂a si臋 z艂otemu sygnetowi, kt贸ry dyrektor okr臋ca艂 na palcu, m贸wi膮c do niej, i tak j膮 to hipnotyzowa艂o, 偶e zapomina艂a s艂ucha膰. Popatrzy艂a na niego ot臋pia艂ym wzrokiem. Czy chodzi艂o mu o to, co robi艂a przez ostatnie pi臋膰 minut? A mo偶e przez ostatnie pi臋膰 lat? Czy co? Mo偶e on pyta艂 o jej codzienne zwyczaje? A mo偶e to jakie艣 pogaduszki? Prze艂amywanie lod贸w? Stwierdzi艂a, 偶e ton jego g艂osu wskazuje na zwyk艂膮 towarzysk膮 rozmow臋, i zacz臋艂a mu opowiada膰 o swych codziennych zwyczajach.

Przerwa艂 jej, kiedy dosz艂a do tego, 偶e myje w艂osy w czwartki.

Nie pytam o zaj臋cia natury osobistej 鈥 rzuci艂 gniewnie. 鈥 Pytam o to, czym si臋 pani zajmowa艂a od... 鈥 by艂 zbyt zirytowany, by u偶ywa膰 eufemizm贸w 鈥 艣mierci matki.

Aha 鈥 odpar艂a Janice, zadowolona, 偶e ma odpowied藕 na to pytanie. 鈥 Pisa艂am ksi膮偶k臋.

Jak膮 ksi膮偶k臋? 鈥 By艂 sceptyczny. Czy kogo艣 tak grubego i nieciekawego sta膰 na tego typu osi膮gni臋cie?

Mhm 鈥 odpar艂a Janice. 鈥 To powie艣膰.

Rozumiem. Dobrze, dobrze. No prosz臋, prosz臋. A teraz do rzeczy. 鈥 Wzi膮艂 do r臋ki pi贸ro, zdj膮艂 obsadk臋 i przyszykowa艂 si臋 do pisania. 鈥 I ile pani zap艂acono?

Za co?

Za t臋 ksi膮偶k臋? 鈥 A偶 go sw臋dzia艂a d艂o艅, tak bardzo chcia艂 ju偶 pisa膰.

Nic 鈥 odpar艂a Janice. 鈥 Le偶y w szufladzie, w domu. Stal贸wka rozszczepi艂a si臋.

No c贸偶, nic z tego raczej nie wynika, 偶e le偶y w szufladzie, prawda? Wynik spotkania by艂 taki, 偶e Janice mia艂a sobie p贸j艣膰 i zastanowi膰 si臋 nad swoj膮 sytuacj膮 鈥 zar贸wno w odniesieniu do domagaj膮cej si臋 natychmiastowego rozwi膮zania kwestii jej zad艂u偶enia wzgl臋dem banku, jak i w odniesieniu do kwestii znalezienia 艣rodk贸w do 偶ycia. I wr贸ci膰 za tydzie艅 z jakimi艣 okre艣lonymi pomys艂ami. Szczerze m贸wi膮c, pomy艣la艂 po jej wyj艣ciu, prawdopodobie艅stwo, 偶e ona co艣 takiego zrobi, jest niewielkie. Sprawa jednak nie dawa艂a mu spokoju. Jeszcze tylko trzy miesi膮ce i na jego krze艣le zasi膮dzie ten b艂yskotliwy i rzutki Bamfather, a on nie chcia艂, by b艂yskotliwy i rzutki Bamfather si臋 tym potem napawa艂. To wszystko by艂o nadzwyczaj irytuj膮ce i dalece wykracza艂o poza jego kompetencje (stale to sobie powtarza艂), ale je艣li chcia艂 chodzi膰 z podniesion膮 g艂ow膮 w swoim klubie golfowym, to musia艂 znale藕膰 rozwi膮zanie.

Dzie艅 albo dwa p贸藕niej siedzia艂 w艂a艣nie na tronie w miejscu, do kt贸rego nawet kr贸l chodzi piechot膮, i bardzo si臋 nudz膮c wielokrotn膮 lektur膮 nalepki na 艣rodku do czyszczenia toalet, zwracaj膮cej uwag臋 na fakt, 偶e jego 偶ona preferuje produkty zawieraj膮ce polichlorek sodu, kt贸re to produkty s膮 bardzo gro藕ne, je艣li dostan膮 si臋 do oczu (a kto opr贸cz upo艣ledzonego na umy艣le chcia艂by k艂a艣膰 to sobie do oczu?, zastanawia艂 si臋), przypomnia艂 sobie o Janice Gentle. Si臋gn膮艂 po jedno z czasopism, za pomoc膮 kt贸rego 偶ona zabija艂a czas sp臋dzony w tym miejscu, i przerzuci艂 je. Jego uwag臋 przyku艂o og艂oszenie o konkursie literackim i kiedy zestawi艂 sobie Janice Gentle z tym og艂oszeniem, mo偶liwe cho膰 odleg艂e rozwi膮zanie narzuci艂o mu si臋 samo. Konkurs dotyczy艂 鈥瀌ebiutanckiej powie艣ci napisanej przez kobiet臋, kt贸ra wcze艣niej niczego nie publikowa艂a鈥. No jak偶e, Janice Gentle by艂a z pewno艣ci膮 kim艣 takim. Wi臋c czemu nie? Zawsze jaka艣 szansa. Wydar艂 t臋 stron臋, zabra艂 j膮 do swego gabinetu, kaza艂 sekretarce zadzwoni膰 do Janice 鈥 mia艂 ju偶 powy偶ej uszu wszelkich spotka艅 鈥 i za偶膮da膰 dostarczenia r臋kopisu. Janice, kt贸rej nie by艂o w smak si臋 z nim rozstawa膰, przypomniano, 偶e ma do spe艂nienia obowi膮zek, wi臋c us艂ucha艂a. Sekretarka wydar艂a r臋kopis z jej niech臋tnych r膮k i wr臋czy艂a go dyrektorowi banku, dyrektor banku przekaza艂 go swojej 偶onie, a ona z kolei przekaza艂a go swojej pomocy domowej. Obie kobiety uzna艂y, 偶e powie艣膰 jest cudowna. 呕onie dyrektora banku podoba艂 si臋 ten brak spro艣no艣ci, pomocnicy spodoba艂a si臋 opisana tam historia mi艂osna i dyrektor banku, kt贸ry powie艣ci nie czyta艂, przes艂a艂 j膮 do czasopisma.

Powie艣膰 nie wygra艂a konkursu. Nawet si臋 do niego nie zakwalifikowa艂a.

Czasopismo bezzw艂ocznie od艂o偶y艂o j膮 na stert臋 prac odrzuconych, poniewa偶 tekst zosta艂 napisany odr臋cznie; regulamin okre艣la艂 precyzyjnie, 偶e musi to by膰 maszynopis. I gdyby jacy艣 krytycy ubolewali, 偶e to pogarda dla literatury, to trzeba by im kaza膰 usi膮艣膰 w cichym pokoiku i spr贸bowa膰 tak dzie艅 za dniem zajmowa膰 si臋 odcyfrowywaniem paj臋czych gryzmo艂贸w. Tak wi臋c r臋kopis Janice, mimo 偶e w zasadzie czytelny, pozosta艂 na stosie prac odrzuconych. I by艂by tam utkn膮艂 na zawsze, gdyby nie szczodrobliwo艣膰 umiarkowanego angielskiego klimatu.

Jurorka konkursu, sko艅czywszy zadanie, zadzwoni艂a po taks贸wk臋 po swoim ostatnim spotkaniu z redaktorem naczelnym czasopisma. Wybrano zwyci臋偶czyni臋 konkursu: pewna dama z Bournemouth mia艂a zosta膰 nagrodzona za opowie艣膰 o pastereczce osadzon膮 w realiach dziewi臋tnastego wieku.

Pada艂 deszcz.

W przysz艂o艣ci jurorka mia艂a nieraz, z wielu powod贸w, b艂ogos艂awi膰 ten bardzo angielski fenomen. W ka偶dym razie, czekaj膮c na taks贸wk臋, zacz臋艂a z nud贸w grzeba膰 w wyeliminowanych tekstach 鈥 odrzucone ze wzgl臋du na tre艣膰, nie kwalifikuj膮ce si臋 z przyczyn regulaminowych, plagiaty. Wybra艂a jeden na chybi艂 trafi艂, potem drugi, trzeci. My艣la艂a, 偶e si臋 u艣mieje albo przynajmniej u艣miechnie z pob艂a偶aniem. Co艣 robi膰 trzeba i agentka literacka 鈥 bo w艂a艣nie agentk膮 literack膮 by艂a na co dzie艅 jurorka 鈥 nigdy nie czuje si臋 bardziej na miejscu ni偶 wtedy, gdy trzyma w r臋ku jaki艣 r臋kopis i ma wolne p贸艂 godziny.

W Bangkoku rikszarze znakomicie prosperuj膮 podczas najci臋偶szych ulew, bo w艂a艣nie wtedy wyrastaj膮 jak grzyby po deszczu. W Madrycie podczas oberwania chmury cz艂owiek ledwie mo偶e si臋 rusza膰, bo wsz臋dzie s膮 taks贸wki. W Wenecji z jakiego艣 niejasnego powodu nawet wodne taks贸wki nie wzdragaj膮 si臋 przed pomaganiem uwi臋zionym przechodniom, kiedy pow贸d藕 zalewa plac 艢wi臋tego Marka. Interesuj膮ce zatem jest to, 偶e w Londynie 贸w szczeg贸lny 艣rodek transportu zdaje si臋 podupada膰 i zanika膰 ju偶 wtedy, gdy pada zwyk艂y kapu艣niaczek. 鈥濽p艂ynie jeszcze wiele lat, mi艂a pani鈥 przekazano z przedsi臋biorstwa taks贸wkowego jurorce, kiedy ta za偶膮da艂a od nich taks贸wki 鈥 a lata to lata. Sylvia Perth, bo to by艂a ona, usadowi艂a si臋 wi臋c z powrotem, 偶eby czeka膰, za ca艂膮 rozrywk臋 maj膮c stert臋 odrzuconych debiut贸w.

Deszcz nie przestawa艂 la膰, a londy艅skie taks贸wki, zgodnie z obietnic膮, nie przyje偶d偶a艂y. Ale Sylvii Perth ju偶 to nie obchodzi艂o. Pogr膮偶y艂a si臋 w lekturze z nag艂膮 偶ar艂oczno艣ci膮, kt贸rej zapewne do艣wiadczyliby tamci pasterze, kt贸rzy natrafili na r臋kopisy w jaskini ko艂o Kumran, gdyby nie byli analfabetami.

A kiedy wreszcie owo stworzenie o kr贸tkim, czarnym pysku raczy艂o si臋 pojawi膰, jego kierowca by艂 wyj膮tkowo zbity z tropu tym, 偶e powita艂 go nie rw膮cy sobie w艂osy z g艂owy ludzki wrak, tylko 艣wie偶o uszminkowana, zadowolona z 偶ycia kobieta, kt贸ra przeciwnie do jego oczekiwa艅 wcale nie by艂a z艂a, 偶e przyjazd zabra艂 mu tyle czasu. Da艂a mu nawet hojny napiwek, kiedy wreszcie zatrzyma艂 si臋 na chodniku pod Arterberry Road trzydzie艣ci dwa, z kt贸rego to powodu poczu艂, 偶e powinien spyta膰 uprzejmie:

Czy 偶yczy pani sobie, abym poczeka艂?

Na co us艂ysza艂 pe艂n膮 艂askawo艣ci, okraszon膮 u艣miechami odpowied藕:

Nie, dzi臋kuj臋. Bo mo偶e mi to zabra膰 troch臋 czasu...



Rozdzia艂 czwarty



Janice Gentle wraca do Battersea, z ulg膮 i pozytywnym nastawieniem. Z ulg膮, bo jej bohaterowie s膮 ju偶 zdefiniowani, z pozytywnym nastawieniem, bo wraca do domu. Istnieje zreszt膮 jeszcze inny pow贸d tych bli藕niaczych emocji. Mo偶e ju偶 zadzwoni膰 do Sylvii Perth, kt贸ra czeka na to w brzemiennym milczeniu, i powiedzie膰, 偶e wywi膮za艂a si臋 z umowy, 偶e nowa powie艣膰 rozpocz臋ta, 偶e decyzje podj臋te. Dzisiaj zaprosi j膮 na herbat臋, postanawia, i powie jej. Kolejny drobny rytua艂. Sylvia Perth czeka na wezwanie do stoliczka Janice niczym krewny na odczyt testamentu, zewn臋trznie spokojna, wewn臋trznie p艂on膮c z niecierpliwo艣ci. Janice wie tyle. 偶e to obwieszczenie jest mocno sp贸藕nione i 偶e podczas ostatnich sze艣ciu miesi臋cy z ok艂adem Sylvia Perth czeka艂a na owo zaproszenie na herbat臋 z nieco wi臋kszym wzburzeniem ni偶 zazwyczaj.

Janice podejmuje ostateczn膮, wi膮偶膮c膮 decyzj臋 i w tym momencie traci dobre samopoczucie. Nie ma nic w domu. A to oznacza, 偶e b臋dzie musia艂a co艣 kupi膰. A to z kolei oznacza katusze w sklepiku na rogu. Wzdycha. Nie bardzo sobie radzi w kontaktach z lud藕mi. W rzeczy samej w og贸le sobie nie radzi w kontaktach z lud藕mi. Przypomina sobie w艂a艣ciciela sklepiku i wzdryga si臋. Mia艂aby ochot臋 waln膮膰 go kiedy艣鈥 w g艂ow臋 tym jego automatem z gum膮 balonow膮; podchodzi do drzwi niemal ca艂kiem pozbawiona pozytywnych uczu膰. Robi g艂臋boki wdech, wchodzi do 艣rodka i jednocze艣nie stwierdza z determinacj膮, 偶e nie da si臋 nam贸wi膰 na pogaw臋dk臋. Cokolwiek b臋dzie do niej m贸wi艂, ona powie tylko, czego chce, i opr贸cz tego nie odezwie si臋 ani s艂owem. Dwa opakowania czekoladowych herbatnik贸w dietetycznych, bochenek krojonego chleba, s艂oik d偶emu malinowego, cztery ma艣lane bu艂eczki i opakowanie 艣mietany kremowej. I to jest wszystko, co powie. Powt贸rzy, je艣li jej ka偶膮, ale poza tym ani s艂贸weczka. Ale niestety na progu potyka si臋.

To mi si臋 podoba: wej艣cie smoka! 鈥 wo艂a w艂a艣ciciel.

Janice zaciska usta. Automat z gum膮 balonow膮 stoi niewinnie obok niej. Jedna chwila i...

Znowu si臋 zepsu艂 鈥 m贸wi m臋偶czyzna. Janice sk艂ada swoje zam贸wienie.

Ach, tyle s艂odyczy dla mojej s艂odkiej pani 鈥 s艂yszy komentarz. Janice piorunuje go wzrokiem.

Malinowy, powiedzia艂a pani?

Malinowy 鈥 powtarza.

No i niech pani powie, to ma by膰 lipiec? 鈥 W艂a艣ciciel sklepiku wzrusza ramionami. 鈥 W jednej chwili upa艂, w nast臋pnej ulewa. Od lat tak nie by艂o. Jak w tropikach.

Janice chowa do torby d偶em, herbatniki, chleb i 艣mietan臋. W milczeniu czeka na bu艂eczki.

Sze艣膰?

Sze艣膰 鈥 potwierdza. Nie ma zamiaru pope艂ni膰 tego b艂臋du i m贸wi膰 mu, 偶e si臋 pomyli艂. A zreszt膮 czym jest kilka bu艂eczek w t臋 czy we w t臋?

A ja my艣la艂em, 偶e pani prosi艂a o cztery.

Prosz臋 sze艣膰.

Janice g艂adzi d艂oni膮 mis臋 automatu, przygl膮daj膮c si臋 p艂owiej膮cym opakowaniom w jej wn臋trzu.

Zwyk艂e czy kakaowe?

Zwyk艂e 鈥 m贸wi.

Te偶 takie wol臋. To br膮zowe 艣wi艅stwo smakuje sznurkiem, co nie?

Tak 鈥 odpowiada Janice. 鈥 Prawda.

I w tym momencie zaciska usta, ale jest za p贸藕no. Zacz臋艂a rozmawia膰 i on skwapliwie z tego korzysta.

Bo ja to pami臋tam takie czasy, kiedy wk艂adali trociny do d偶emu, 偶eby wygl膮da艂 na malinowy.

Naprawd臋? 鈥 dziwi si臋 Janice i wzdycha.

Dlatego w艂a艣nie powsta艂y sp贸艂dzielnie, rozumie pani. 鈥 M臋偶czyzna uk艂ada d艂onie na kontuarze, jakby zabiera艂 si臋 do jego polerowania. 鈥 Mia艂y podwy偶szy膰 standardy 偶ywno艣ci. Dzisiaj, oczywi艣cie... 鈥 I ju偶 go ponosi.

Janice czeka cierpliwie, kieruj膮c my艣li ku bardziej interesuj膮cym sprawom. Przypomina sobie, 偶e wybra艂a ju偶 tnumwirat swoich bohater贸w i to j膮 odrobin臋 podnosi na duchu. Jest tutaj, 偶eby kupi膰 cos鈥 do herbaty, kt贸r膮 poda w ramach rytua艂u pocz膮tku, tote偶 jednym uchem przys艂uchuje si臋 wyk艂adowi po艣wi臋conemu historii nowo偶ytnego handlu detalicznego i jednocze艣nie zastanawia si臋, dok膮d ten triumwirat j膮 zaprowadzi i dok膮d ona z kolei zaprowadzi jego.

W gabinecie Faceta na Stanowisku stoi Drobna Blondynka, kt贸ra jest jego sekretark膮: starannie ufryzowane w艂osy, r贸偶owe usteczka, szczuplutkie 艂ydki. Jej szef ma dwie kurzajki na lewej d艂oni i zm臋czon膮 twarz, klapy jego ciemnego garnituru s膮 obsypane 艂upie偶em. Drobna Blondynka podaje mu fili偶ank臋 z kaw膮 i 偶a艂uje, 偶e on nie jest podobny do tego szefa z opowiadania w jej czasopi艣mie, tego, kt贸ry mia艂 na imi臋 Hugo. Hugo spojrza艂by na ni膮 z roztargnieniem swymi ciemnymi oczyma, natychmiast utraci艂by czujno艣膰 i wtedy za t膮 fasad膮 twardziela ujrza艂aby prawdziwego m臋偶czyzn臋. Co艣 by si臋 zacz臋艂o mi臋dzy nipii, tylko na razie nie dowiedzia艂aby si臋, co to takiego. Ale niestety, Facet na Stanowisku nie podnosi wzroku, a za nim nie wisi lustro, kt贸re mog艂oby odbija膰 鈥 powiedzmy 鈥 zwaliste cia艂o o pot臋偶nych barkach, tylko wykres sprzeda偶y z mn贸stwem niebieskich pinezek. Drobna Blondynka wyjmuje nar臋cze papier贸w z bocznej p贸艂ki w jego biurku i wychodzi. Tylko jej zapach zostaje w pokoju, by zmaga膰 si臋 z woni膮 zastarza艂ego tytoniu. On za艣 zapala ju偶 trzeciego papierosa tego ranka i dzwoni do Birmingham. Jego 偶ona b臋dzie mia艂a za tydzie艅 histerektomi臋 i oboje po cichu licz膮 w zwi膮zku z tym, 偶e ich dawno temu umar艂e 偶ycie seksualne o偶yje. Mo偶e dojdzie do medycznego cudu, aczkolwiek on nie bardzo w to wierzy. W szpitalu dali mu broszur臋 o tym, jak sobie radzi膰 z kobiet膮, kt贸rej w艂a艣nie usuni臋to macic臋, i ta lektura wprawi艂a go w spore przygn臋bienie. Rekonwalescencja mog艂a trwa膰 ca艂ymi miesi膮cami i wymaga艂a cierpliwo艣ci i delikatno艣ci, a tymczasem jemu dawno temu sko艅czy艂y si臋 zapasy obu tych towar贸w. Wzdycha, kiedy otrzymuje po艂膮czenie z Birmingham, podnosi s艂uchawk臋 i wchodzi w swoj膮 rol臋 dynamicznego biznesmena. Ju偶 tylko to w 偶yciu jako艣 mu wychodzi. W ka偶dym razie na pewno nie spe艂ni艂 si臋 w roli m臋偶a.

Drobna Blondynka za jego drzwiami te偶 wzdycha. W jej czasopi艣mie stwierdzono, 偶e ka偶da kobieta ma prawo do wszechogarniaj膮cego, wielokrotnego orgazmu, wi臋c niepokoi si臋 o siebie, bo jeszcze nigdy nie do艣wiadczy艂a wszechogarniaj膮cego, wielokrotnego orgazmu. Jest tam tak偶e artyku艂, kt贸rego jeszcze nie przeczyta艂a, o unikaniu pu艂apki nudy w ma艂偶e艅stwie, zatytu艂owany: 鈥濼ak, to si臋 mo偶e zdarzy膰 ju偶 po sze艣ciu miesi膮cach鈥. Pod wp艂ywem samego tytu艂u niepokoi si臋 podw贸jnie i jest podw贸jnie pewna, 偶e lepiej artyku艂u nie czyta膰. G艂adzi palcami ok艂adk臋 swojego egzemplarza powie艣ci Janice Gentle; tak偶e ukrywa go w szufladzie. U Janice Gentle nie znajdzie 偶adnych opis贸w wszechogarniaj膮cych wielokrotnych orgazm贸w. Dopiero pod koniec ksi膮偶ki, kiedy to dojdzie do zjednoczenia w艂a艣ciwej pary, kiedy dobro zwyci臋偶y z艂o (a bez w膮tpienia tak si臋 stanie, cho膰 po licznych perypetiach po drodze), dopiero wtedy b臋dzie miejsce na co艣 takiego. Drobna Blondynka ma swoj膮 wizj臋 owego upragnionego rajskiego stanu: za艂amuj膮ce si臋 morskie fale i na ich tle m臋ska opalona twarz o r贸wnych, bia艂ych z臋bach, z wyrazem najwy偶szej czu艂o艣ci uk艂ada swe ciep艂e, wilgotne wargi na jej wargach. Potem na stronie pojawi膮 si臋 trzy kropki, symbolizuj膮c spe艂nienie pragnie艅. Brak takich do艣wiadcze艅 do pewnego stopnia daje si臋 wyt艂umaczy膰 w jej przypadku: Derek robi si臋 r贸偶owy od s艂o艅ca i ma lekko wystaj膮ce z臋by. Jego poca艂unek nie ko艅czy si臋 trzykropkiem symbolizuj膮cym to, co b臋dzie dalej. Derek po prostu wsadza jej jedn膮 r臋k臋 pod koszul臋 nocn膮, a drug膮 mi臋dzy nogi, bardzo zdecydowanym ruchem, i nie ma sensu wo艂a膰: 鈥濳ropka, kropka, kropka鈥, bo on i tak niczego nie czyta. Jest zbyt zaj臋ty naprawianiem okien czy te偶 czyszczeniem odp艂yw贸w 艣ciekowych, 偶eby bra膰 si臋 do ksi膮偶ek. Ale na szcz臋艣cie szybko im to idzie, stwierdza sekretarka dla porz膮dku.

Zdejmuje brzemi臋 niepokoju ze swych w膮t艂ych ramionek i przek艂ada je z ca艂膮 stanowczo艣ci膮 na barki Dereka. I zaraz czuje si臋 znacznie lepiej. To jego wina. Potem przenosi uwag臋 na strony z przepisami kulinarnymi. Stek au poivre i bezy, kebaby rybne i lody z mango. Raczej zbyt egzotyczne, by bra膰 to pod uwag臋. Odk艂ada czasopismo, przypomniawszy sobie, 偶e rozmra偶a filety z dorsza, i zastanawia si臋, czy zosta艂o mo偶e troch臋 sera, toby zrobi艂a sos. Derek nie b臋dzie mia艂 nic przeciwko. Nie jest wybredny, je艣li idzie o jedzenie. M臋偶czyzna ze zdj臋cia w czasopi艣mie, umieszczonym nad przepisami, patrzy z uwielbie艅czym, pochwalnym u艣miechem na kobiet臋, kt贸ra zapala 艣wiece. Ciekawe, czy maj膮 czujnik dymu. Derek zamontowa艂 a偶 dwa takie czujniki w ich domu; pokazuje je go艣ciom jako dow贸d swojej zapobiegliwo艣ci.

Wzdycha i zamyka czasopismo. Teraz, kiedy ich dom jest ju偶 wyko艅czony, mogliby zacz膮膰 nareszcie korzysta膰 z 偶ycia. W ka偶dym razie wydawa艂o im si臋, 偶e dom jest wyko艅czony, ale nie dalej jak tego ranka, kiedy rozgl膮da艂a si臋 po 艂azience, a on tymczasem szorowa艂 te swoje wystaj膮ce z臋by (pilnowa艂a, 偶eby dok艂adnie je czy艣ci艂, rano i wieczorem, 偶eby przynajmniej by艂y bia艂e, kiedy tak wy艂azi艂y z tych jego za艣linionych warg), musia艂a przyzna膰 przed sam膮 sob膮, 偶e te 艣ciany koloru bzu to by艂 b艂膮d. Mo偶e nale偶a艂oby jako艣 je przemalowa膰. Ale nic ponadto. Mia艂a ju偶 powy偶ej uszu tego ulepszania. Tyle ha艂asu, tyle ba艂aganu 鈥 i to wieczne odkurzanie!

Postanawia zachowa膰 stron臋 z przepisami na czas, kiedy dom b臋dzie got贸w do korzystania z 偶ycia (ju偶 nie mo偶e si臋 doczeka膰, kiedy b臋dzie mog艂a pokaza膰 ca艂emu 艣wiatu, 偶e wszystko w nim jest absolutnie doskona艂e), natomiast artyku艂 o orgazmach zamierza doczyta膰 w spokoju domowych pieleszy, zanim przyjdzie Derek. Mo偶e to rozwi膮偶e problem, raz na zawsze, odpowie na pytanie, czy ona ma w ko艅cu te orgazmy czy ich nie ma. Wie, 偶e powinna je mie膰, bo przecie偶 jest m艂oda, 艂adna i ma m臋偶a... Prawid艂owa w ka偶dym calu... Bardzo prawdopodobne, 偶e jednak je ma.

Facet na Stanowisku wzywa j膮, 偶eby co艣 podyktowa膰. Drobna Blondynka zamyka czasopismo w szufladzie i wchodzi do jego gabinetu, zastanawiaj膮c si臋, kiedy siada naprzeciwko niego, dlaczego na lito艣膰 bosk膮 偶ona nie kupi mu 鈥濰ead & Shoulders鈥, tak jak ona kupuje go Derekowi. Doprawdy trudno wsp贸艂czu膰 tej kobiecie; Drobna Blondynka czuje wr臋cz, 偶e z jakiego艣 powodu ta histerektomia to musia艂a by膰 jej wina. Je艣li kobieta nie potrafi zaj膮膰 si臋 艂upie偶em m臋偶a, to prawdopodobnie nie potrafi te偶 zaj膮膰 si臋 nale偶ycie swoj膮 macic膮. Kurzajki mo偶na jeszcze jako艣 zdzier偶y膰, ale taki 艂upie偶...

Derek rozmawia przez telefon: zamawia nowe wyposa偶enie do 艂azienki. Zaskoczy swoj膮 偶on臋, kt贸ra jest jego 偶on膮 od sze艣ciu miesi臋cy, tym, 偶e przerobi 艂azienk臋 samodzielnie. Dzi臋ki temu on b臋dzie mia艂 zaj臋cie, a oboje zaoszcz臋dz膮 setki funt贸w. Poza tym b臋dzie te偶 odk艂ada艂 na adaptacj臋 poddasza. Czuje rosn膮ce podniecenie, kiedy podaje numery katalogowe firmie handluj膮cej urz膮dzeniami sanitarnymi. Najpi臋kniejsze z wszystkiego b臋d膮 kurki. B臋d膮 musia艂y jej si臋 spodoba膰: francuskie, z ceramicznymi uchwytami. Naprawd臋 pi臋kne. A ona lubi pi臋kne rzeczy. Odk艂ada s艂uchawk臋 i zaciera r臋ce. Ju偶 si臋 nie mo偶e doczeka膰, kiedy zacznie.

Kanciasta Szcz臋ka tylko po艂owicznie otrz膮sn膮艂 si臋 z odstr臋czaj膮cego widoku grubej kobiety, kt贸ra gapi艂a si臋 na niego w metrze, nie przestaj膮c si臋 przy tym ob偶era膰 kanapk膮 z szynk膮. Ju偶 wcze艣niej by艂 ponury i z艂y, bo po raz kolejny zostawi艂 swoj膮 dziewczyn臋 w pozycji siedz膮cej na 艂贸偶ku, zalan膮 艂zami i pochlipuj膮c膮 w ko艂dr臋.

No przepraszam, przepraszam 鈥 powiedzia艂, wcale nie chc膮c przeprasza膰. Tak naprawd臋 to wola艂by wrzasn膮膰 (ale tego nie robi艂): 鈥濶a lito艣膰 bosk膮! Po co ci kwiaty?鈥

Mieszkali z sob膮 od dw贸ch lat z ok艂adem. Przecie偶 nadchodzi kiedy艣鈥 taki moment, gdy tego typu bzdury przestaj膮 by膰 wa偶ne? A tymczasem Melanie tak tam siedzia艂a, po raz kolejny wywo艂uj膮c w nim poczucie winy swym niepodwa偶alnym argumentem, jak zwykle wyg艂oszonym tym napuszonym tonem, 偶e dla niej kwiaty s膮 wa偶ne, a wi臋c to tu le偶y s艂uszno艣膰. No a co z tym wszystkim, co do tej pory zrobi艂? (鈥濲ak na przyk艂ad z czym?鈥, spyta艂a wtedy ta suka, a on nie potrafi艂 w danej chwili niczego wymy艣li膰. ) Czy ona chce, 偶eby on si臋 zachowywa艂 jak pies Paw艂owa? 呕eby na jej widok od razu zabiera艂 do si臋 pakowania prezent贸w? Przecie偶 kupowa艂 jej r贸偶ne rzeczy, ale lubi艂 robi膰 to spontanicznie. I to nie jego wina, 偶e do tych akt贸w spontaniczno艣ci dochodzi艂o rzadko 鈥 Melanie mia艂a w tym spory udzia艂 przez to, 偶e by艂a taka wymagaj膮ca 鈥 ale na pewno by艂y one prawdziwe.

Kanciasta Szcz臋ka maszeruje teraz bardzo 偶wawo przez m偶awk臋, z艂owrogo unosz膮c nogi i gniewnie 艂upi膮c butami o trotuar. Jedna z jego st贸p, zamiast nawi膮za膰 kontakt z twardym kamieniem, wpada w dziur臋 pe艂n膮 wody. Na niego pada tylko kilka kropel, za to czyja艣 damska noga jest doszcz臋tnie przemoczona. Podnosi wzrok. Niez艂a dziewczyna i nie藕le zez艂oszczona. On przeprasza, dziewczyna za艣 zerka ponuro spod parasolki i m贸wi:

Psiakrew, na drugi raz uwa偶aj pan, jak 艂azisz!

Hmm. Naprawd臋 niez艂a. Kanciasta Szcz臋ka u艣miecha si臋.

Obiecuj臋, 偶e to ju偶 si臋 wi臋cej nie powt贸rzy.

Teraz i ona si臋 u艣miecha. Dziewcz臋co. Domy艣lnie. Seksownie. I idzie dalej.

Jego samopoczucie znacznie si臋 poprawia. Ma dosy膰 Melanie i jej dramat贸w. Tym bardziej 偶e na niej 艣wiat si臋 nie ko艅czy. Ostatecznie wcale nie jest taki ma艂o atrakcyjny 鈥 u艣miech dziewczyny m贸wi艂 o tym. Zastanawia si臋, czy si臋 nie odwr贸ci膰 i nie pogna膰 za ni膮: m贸g艂by wcisn膮膰 kwiaty w jej r臋ce, jak to robi膮 w tej g艂upiej reklamie, kt贸ra tak si臋 podoba Melanie. M贸g艂by to zrobi膰, gdyby nie, gdyby nie 鈥 zatrzymuje si臋 na chwil臋 i zaraz zn贸w rusza z miejsca 鈥 gdyby nie wspomnienie tamtego wybuchu, jakim potraktowa艂a go dziewczyna na samym pocz膮tku. Mia艂a w sobie co艣 z Melanie. 鈥濸siakrew, na drugi raz uwa偶aj pan, jak 艂azisz!鈥

Ach, nie. Lepiej trzyma膰 si臋 tego, co si臋 ma, tak jest bezpieczniej. Przynajmniej jest im nie藕le w 艂贸偶ku. I robi膮 to regularnie, to jej trzeba odda膰. Przejdzie si臋 tego wieczoru do Melanie i zaproponuje jedzenie na wynos. O w艂a艣nie, za takie rzeczy nigdy go nie chwali艂a. To on wychodzi艂 na ulewny deszcz, 偶eby odebra膰 jedzenie od pos艂a艅ca, p艂aci艂 za nie i cz臋sto nie chcia艂, 偶eby p艂acili po po艂owie. O w艂a艣nie, tak zrobi dzisiaj, sam zap艂aci. Wtedy ona zobaczy, 偶e on si臋 stara. Do diab艂a z kwiatami.

Melanie od Kanciastej Szcz臋ki wreszcie wsta艂a z 艂贸偶ka, wyk膮pa艂a si臋 i umalowa艂a. Przygl膮da si臋 teraz markotnie workom pod swoimi oczami. I rozpromienia si臋. Musia艂o do niego dotrze膰, jak bardzo by go kocha艂a, gdyby co jaki艣 czas ofiarowywa艂 jej jakie艣 drobne dowody, co艣 romantycznego, ot tylko po to, by powiedzie膰, 偶e o niej my艣li 鈥 nawet bukiecik fio艂k贸w by艂by taki wzruszaj膮cy. To oczywiste, 偶e zrobi to teraz, kiedy by艂 艣wiadkiem jej niepotrzebnego nieszcz臋艣cia, w po艂膮czeniu z innymi epizodami niepotrzebnego nieszcz臋艣cia. Taki dow贸d wszystko zmieni. Przecie偶 on musi rozumie膰... Wybiega z 艂azienki, czuj膮c si臋 na powr贸t ca艂kiem szcz臋艣liwa. W ko艅cu ubieg艂ej nocy by艂o im naprawd臋 nie藕le w 艂贸偶ku. Nie m贸g艂 o tym zapomnie膰, nieprawda偶? Dobry seks to plus, bez w膮tpienia plus, a przy tym nie jest to przecie偶 rzecz zrozumia艂a sama przez si臋? Ona ofiarowuje seks (鈥瀂a darmo鈥, m贸wi sobie w duchu) w zamian za mi艂o艣膰, a on ofiarowuje mi艂o艣膰 w zamian za seks. Proste jak drut. Tyle 偶e czasami chcia艂aby zobaczy膰 albo potrzyma膰 jaki艣 namacalny dow贸d tego uk艂adu.

1 to wszystko. Ostatecznie tak niewiele...

Zanim ko艅czy si臋 ubiera膰, jest absolutnie przekonana, 偶e wszystko b臋dzie dobrze. Zaprosi go do siebie tego wieczoru i ugotuje co艣 naprawd臋 dobrego 鈥 do艣膰 tych okropnych 艣wi艅stw na wynos. Nuci pod nosem, kiedy uk艂ada narzut臋 na 艂贸偶ku, odwiesza jego marynark臋, kt贸ra le偶y zmi臋ta na pod艂odze, p艂ucze kubki i myje wann臋. Wychodzi, s艂ysz膮c znajome szcz臋kni臋cie drzwi za plecami. Zbiega na d贸艂 i ju偶 jest na porannej ulicy, znacznie szcz臋艣liwsza. Tym razem, stwierdza, tym razem wszystko b臋dzie dobrze...

呕ona wikarego z Cockermouth przebywa w Londynie na konferencji po艣wi臋conej ub贸stwu na wsi. Biskup powiedzia艂 wikaremu, 偶e kto艣鈥 musi uczestniczy膰, i wikary uzna艂, 偶e Alice taka odmiana mog艂aby si臋 spodoba膰. By艂a wspania艂膮 wsp贸艂ma艂偶onk膮, kt贸ra nigdy si臋 nie cofa艂a przed po艣wi臋ceniem, a on zwyczajnie nie m贸g艂 jecha膰, nie m贸g艂 by膰 w dw贸ch miejscach naraz, aczkolwiek nie do ko艅ca podoba艂 mu si臋 pomys艂, 偶e mia艂aby samotnie pojecha膰 do Londynu. Od czasu, gdy si臋 pobrali, ani razu nie by艂a w Londynie i nigdy nie sugerowa艂a, 偶e chcia艂aby jecha膰, aczkolwiek kiedy spotkali si臋 tam po raz pierwszy, Alice uwielbia艂a to miasto, m贸wi艂a mu o tym, zapewnia艂a: 鈥濿 偶yciu nie mog艂abym wyjecha膰, Londyn to moje miejsce na ziemi鈥.

Wci膮偶 nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, jak to si臋 sta艂o, 偶e ich mi艂o艣膰 zmieni艂a jej nami臋tno艣膰 do stolicy, cho膰 kiedy po raz pierwszy wyg艂osi艂a takie o艣wiadczenie, wci膮偶 jeszcze byli tylko znajomymi. On zakocha艂 si臋 w niej od pierwszego wejrzenia, zatrzymuj膮c ten sekret dla siebie, pewien, 偶e kto艣 taki rzutki i 偶ywy nigdy nie odwzajemni uczu膰 kogo艣 takiego jak on, najni偶szego s艂ugi w ko艣cielnej hierarchii. By艂a taka 艂adna, taka b艂yskotliwa, taka pe艂na 偶ycia. Wci膮偶 by艂a pe艂na 偶ycia, ale tamta iskra, tamta rado艣膰 jakby gdzie艣 si臋 zapodzia艂a, zgas艂a jakby w ci膮gu jednej nocy jeszcze w londy艅skich czasach, na d艂ugo wcze艣niej, zanim on si臋 jej o艣wiadczy艂 i sprowadzi艂 j膮 do Cockermouth. Twierdzi艂a, 偶e po prostu sta艂a si臋 du偶膮 dziewczynk膮. Popatrz, twoja Alicja uros艂a. Ale to by艂o takie smutne, 偶e te jej oczy straci艂y sw贸j blask.

Mo偶e t臋skni艂a za 艣wiatowym 偶yciem? Nigdy si臋 do tego nie przyzna艂a. Kiedy si臋 poznali, by艂a prywatn膮 sekretark膮 pewnego znanego polityka 鈥 podr贸偶owa艂a z nim, dzi臋ki niemu korzysta艂a z r贸偶nych rozrywek, by艂a kim艣 wa偶nym. Cockermouth raczej nie mog艂o wsp贸艂zawodniczy膰 z takim 偶yciem. W rzeczy samej do teraz nie przesta艂o go to nieco dziwi膰, 偶e zareagowa艂a tak ochoczo, kiedy po raz pierwszy nerwowym g艂osem zaproponowa艂, 偶eby razem poszli na koncert 鈥 ona by艂a taka 艂adna z tymi rudoz艂otymi w艂osami i weso艂ymi, niebieskimi oczyma. Samego siebie uwa偶a艂 za nudziarza w por贸wnaniu z tym podniecaj膮cym 偶yciem, jakie wiod艂a przy Izbie Gmin i nie tylko, ale najwyra藕niej jednak wcale jej nie nudzi艂. I jaki on by艂 dumny, mimo edykt贸w ko艣cielnych na temat grzechu 艣miertelnego numer jeden, i jednocze艣nie upokorzony, 偶e tak pr臋dko, niemal偶e z rozpacz膮 przywi膮za艂a si臋 do niego. Spodziewa艂 si臋, 偶e b臋dzie musia艂 d艂ugo si臋 o ni膮 stara膰, ukradkiem nawet zaczerpn膮艂 rady z ksi膮偶ek w bibliotece, ale podczas roku ich zalot贸w i w nast臋pnych latach, kiedy ju偶 byli ma艂偶e艅stwem, wymagano od niego niewiele 鈥 prawd臋 m贸wi膮c, nie wymagano od niego niczego 鈥 pod tym wzgl臋dem. A wola艂by, 偶eby jednak wymagano. Przecie偶 ch臋tnie zdobywa艂by si臋 na jakie艣鈥 umizgi. kurtuazyjne gesty, dowody mi艂o艣ci i po偶膮dania.

Kt贸rego艣 razu troch臋 si臋 zdenerwowa艂a, kiedy przyni贸s艂 jej ma艂y podarek, puderniczk臋 z jej monogramem; powiedzia艂a, 偶e takie przedmioty to zbytek, 偶e wcale si臋 tego po nim nie spodziewa艂a, 偶e w przysz艂o艣ci naprawd臋 nie powinien zawraca膰 sobie g艂owy takimi rzeczami, bo one w ma艂偶e艅stwie znacz膮 bardzo niewiele, a zreszt膮 sama chyba nie ma ju偶 serca do takich s艂abostek. Nie potrzebuje ani dowod贸w mi艂o艣ci, ani bezu偶ytecznych podark贸w. Nie zamierza ju偶 nigdy u偶ywa膰 pudru.

Rozczarowany i zbity z tropu odpar艂, 偶e chyba w艂a艣nie o to chodzi, 偶e takie rzeczy s膮 bezu偶yteczne, ale ust膮pi艂 鈥 odt膮d w ramach prezent贸w urodzinowych albo gwiazdkowych kupowa艂 po prostu kapcie, sekatory i inne tego typu przedmioty. Uwa偶a艂, 偶e wybra艂 sobie dobr膮 偶on臋, tak膮, kt贸ra wesz艂a w rol臋 偶ony duchownego z r贸wn膮 gotowo艣ci膮 jak on w rol臋 duchownego. I cho膰 czasami 偶a艂owa艂, 偶e nie mo偶e zrobi膰 czego艣 g艂upiego, jak na przyk艂ad napi膰 si臋 z ni膮 razem szampana w 艂贸偶ku albo wyszczotkowa膰 jej l艣ni膮cych w艂os贸w, to jednak by艂 wyrozumia艂y i cierpliwy. Nigdy nie odm贸wi艂a mu swego cia艂a, ich ma艂偶e艅stwo wci膮偶 by艂o prawdziwe w tym sensie. I tylko czasami, czu艂 czasami, 偶e kiedy si臋 kochaj膮, ona ofiarowuje mu jedynie cia艂o, 偶e jest gdzie艣 jaki艣 inny wymiar, gdzie艣 daleko, zabroniony...

Przesta艂 dochodzi膰, co to takiego. Najprawdopodobniej dlatego tak na to wszystko patrzy艂, 偶e by艂 romantykiem. To ona tak go nazywa艂a. Kiedy zaproponowa艂, 偶e wyszczotkuje jej w艂osy albo 偶e mogliby si臋 napi膰 szampana, odpar艂a z p贸艂u艣miechem, 偶e to nie przystoi wikaremu. Zaprotestowa艂 wtedy, ale ona wy艣mia艂a go 偶artobliwie, ostrzegaj膮c, 偶e lepiej niech si臋 pilnuje, bo inaczej ju偶 ona si臋 zaprze i odt膮d b臋d膮 stosowali wy艂膮cznie pozycj臋 klasyczn膮, jedyn膮 jej zdaniem w艂a艣ciw膮 i jedyn膮 zalecan膮 przez Boga. Roze艣mia艂 si臋 wtedy, pokazuj膮c, 偶e zrozumia艂, w czym dowcip, zarejestrowa艂 ukryt膮 pod tym wszystkim determinacj臋 鈥 i kupi艂 sekator. Potem kupi艂 bambosze z owczej we艂ny i tytu艂em pr贸by wzi膮艂 si臋 do p艂yt gramofonowych 鈥 w przesz艂o艣ci lubi艂a oper臋. Kawaler z r贸偶膮, Turandot, Tosca spodoba艂y jej si臋, ale jej nie poruszy艂y. Potem kupi艂 Fausta, kt贸ry przywo艂a艂 艂zy do tych jasnoniebieskich oczu. Ot zagadka. Dlaczego taki ambitny antybohater potrafi艂 wzbudzi膰 co艣, czego nie potrafili trzpiotowaci kochankowie i tragiczne heroiny? Do艣膰 oper, powiedzia艂a, wi臋c kupi艂 jej nowy rower, 偶a艂uj膮c, 偶e to nie mo偶e by膰 czerwone, sportowe auto z bia艂膮, sk贸rzan膮 tapicerk膮.

Ma nadziej臋, powiedzia艂, 偶e nic jej si臋 nie stanie w Londynie. Przypomnia艂a mu, cierpkim tonem, 偶e kiedy艣鈥 mieszka艂a w Londynie 鈥 i to we w艂asnym mieszkaniu w pobli偶u Izby Gmin. I w ten oto spos贸b rozproszy艂a jego obawy. Nigdy nie rozmawiali o przesz艂o艣ci, wi臋c na og贸艂 nie pami臋ta艂 o splendorach jej 偶ycia przed nim.

Na stacji powiedzia艂a mu, 偶eby nie czeka艂 na tym deszczu, aby jej pomacha膰 na po偶egnanie, wi臋c po偶egna艂 si臋 z ni膮 przy wej艣ciu, poca艂owa艂 j膮 w policzek i pomy艣la艂 w g艂臋bi serca to, czego nie m贸g艂 wym贸wi膰 na g艂os: 鈥濲ak pi臋knie wygl膮dasz. Wracaj jak najszybciej, b臋d臋 za tob膮 t臋skni艂鈥. Ch臋tnie da艂by jej co艣 na drog臋 鈥 na przyk艂ad kwiatek z ich ogrodu 鈥 i powiedzia艂 co艣 tak uroczego jak: 鈥濿r贸膰 do domu, zanim zwi臋dnie... 鈥 Ale wiedzia艂, 偶e lepiej tego nie robi膰. Zamiast tego wr臋czy艂 jej najnowszy numer 鈥濳o艣cielnych Wie艣ci鈥, a 偶e nie przeczyta艂 z niego jeszcze ani linijki, wi臋c by艂o to z jego strony prawdziwe wyrzeczenie podyktowane mi艂o艣ci膮.

W metrze 偶ona wikarego z Cockermouth rozk艂ada swobodniej swoj膮 plisowan膮 sp贸dnic臋, teraz, kiedy gruba kobieta, kt贸ra siedzia艂a obok, ju偶 wysiad艂a, i stwierdza, 偶e znakomicie sobie radzi z rol膮 prawdziwej chrze艣cijanki. Ostatecznie usiad艂a na tym w艂a艣nie miejscu, mimo 偶e w kr膮g by艂o mn贸stwo innych, obok tej oty艂ej kobiety, kt贸ra najwyra藕niej by艂a jak膮艣... hm... ekscentryczk膮. Zaiste, czyn godzien prawdziwej chrze艣cijanki. Alice sp臋dza wi臋ksz膮 cz臋艣膰 偶ycia na takich aktach pokuty. Nienawidzi uprawiania ogrodu, wi臋c uprawia ogr贸d. Nienawidzi dzieci, wi臋c prowadzi szk贸艂k臋 niedzieln膮. Wiecznie j膮 mdli od smrodu kot艂a do herbaty stoj膮cego w parafialnej 艣wietlicy, od smrodu i tego, 偶e wiecznie z niego kapie, wi臋c obs艂uguje kocio艂, kiedy tylko nadarza si臋 okazja. To jej poprawia samopoczucie, to j膮 rozgrzesza. Pewien stary kowal z s膮siedniej wioski powiedzia艂 jej kiedy艣, 偶e radzi sobie ze swym artretyzmem w ten spos贸b, 偶e wk艂ada r臋ce w pokrzywy. Kt贸re wcale go nie lecz膮, ale za to wywo艂uj膮 nowy, jeszcze silniejszy b贸l, dzi臋ki kt贸remu przestaje my艣le膰 o tym pierwszym. Ogr贸d, dzieci, obrzydliwy kocio艂 do herbaty 鈥 oto jej pokrzywy i nie pozwoli Arthurowi zmi臋kcza膰 ich jakimi艣 dowodami mi艂o艣ci. Jest cena, jak膮 trzeba zap艂aci膰, i ona p艂aci j膮 ju偶 od dwunastu lat.

Od czasu wyjazdu z Londynu.

Poci膮g toczy si臋 p艂ynnie przez 艣wie偶o odnowione stacje. 鈥濳o艣cielne Wie艣ci鈥 ze艣lizguj膮 jej si臋 z kolan. Nieprzyjemne wspomnienie grubej, ob偶eraj膮cej si臋 kobiety rozwiewa si臋, a ko艂ysanie wagonu odpr臋偶aj膮 niczym masa偶. Wyg艂adza d艂oni膮 w艂osy uj臋te w kok i jej oczy rozb艂yskuj膮 wizjami przesz艂o艣ci. Spogl膮da na zegarek: mog艂aby odb臋bni膰 pierwsz膮 cz臋艣膰 konferencji i lunch, a potem um贸wi膰 si臋 z kim艣, 偶eby j膮 kry艂 po po艂udniu. Chce zobaczy膰 go znowu, tylko jeden raz, i wie, 偶e wejdzie do gmachu Parlamentu w trakcie regulaminowej godziny odpowiedzi premiera na interpelacje poselskie. On tam b臋dzie, b臋dzie siedzia艂 w pierwszej 艂awie, wspieraj膮c swego przyw贸dc臋. Gdyby go znowu zobaczy艂a na w艂asne oczy, to... to... Dotyka nerwowo fa艂d sp贸dnicy. Nawet jego fotografie w gazetach albo nag艂e pojawienia si臋 na ekranie telewizyjnym wci膮偶 sprawiaj膮, 偶e serce bije jej szybciej, 偶e jej m贸zg przemienia si臋 w wod臋. W g艂臋binach szuflady swojej toaletki trzyma gar艣膰 przedmiot贸w owini臋tych w po偶贸艂k艂膮 bibu艂k臋, te nieliczne pami膮tki, tanie b艂yskotki z tamtych czas贸w 鈥 zabra艂a je z ich mi艂osnego gniazdka w dniu, w kt贸rym mianowali go wiceministrem. (Wyj臋艂a je dzi艣 rano i obejrza艂a: pudemiczk臋, 艣wiecide艂ka. Czy je na pewno schowa艂a z powrotem? A czy to wa偶ne?) Kobiety z otoczenia ministra, jak si臋 okaza艂o, powinny by膰 poza wszelkimi podejrzeniami, tak jak 偶ona Cezara. Jego 偶ona, ta madonna o kwa艣nej minie, by艂a poza wszelkimi podejrzeniami. Alice natomiast nie. Sekretarka wiceministra mog艂a by膰 inteligentna i urodziwa. Ale nie mog艂a by膰 przy tym wszystkim r贸wnie偶 jego seksown膮 kochank膮. Tym, co kiedy艣 go podnieca艂o, co trzyma艂o go przy niej tak d艂ugo, by艂a jej gotowo艣膰 do stawania si臋 narz臋dziem jego przyjemno艣ci, zbiornikiem jego romantycznych pomys艂贸w 鈥 r贸偶, perfum, jedwabiu. I zupe艂nie znienacka wszystkie te rzeczy sta艂y si臋 niepo偶膮dane, niebezpieczne dla jego kariery. Ambicja to co艣 zrobionego z powa偶niejszego tworzywa. Ale偶 ona g艂upia, nie zauwa偶y艂a, 偶e tylko dla niej ten zwi膮zek to by艂o co艣 prawdziwego, 偶e dla niego to by艂a tylko zabawa. Jak偶e znakomicie potrafi艂 odgrywa膰 rol臋 kochanka. Zak艂amany, oboj臋tny, rozbawiony, gdy tymczasem ona... schyla si臋, by podnie艣膰 gazet臋, po czym mnie j膮 w gar艣ci 鈥 ona mu uwierzy艂a, do cholery, uwierzy艂a...

Twarz jej p艂onie, w ustach zasycha, serce wali jak zdzicza艂e. Zaczyna wyg艂adza膰 gazet臋. Zwr贸cenie jej m臋偶owi w tym stanie by艂oby nadmiernym okrucie艅stwem.

Janice Gentle wchodzi do windy w swoim bloku i wzdycha z ulg膮. Nareszcie w domu. W g艂owie powtarza sobie tytu艂: Odrodzenie Feniksa, Odrodzenie Feniksa... Sylvia sugerowa艂a do艣膰 stanowczo, 偶e tytu艂em powinno by膰 jedno s艂owo 鈥 najwyra藕niej takie kr贸tkie tytu艂y by艂y w modzie 鈥 ale, m贸wi sobie Janice w duchu, Odrodzenie Feniksa to dwa s艂owa i ja ju偶 tu niczego nie skr贸c臋. Sylvia Perth b臋dzie musia艂a to zrozumie膰. Janice czuje niejasno, 偶e co艣 j膮 przepe艂nia. Irytacja? Nie mo偶e by膰 tego pewna 鈥 zreszt膮 uczucie mo偶e mie膰 te偶 sporo wsp贸lnego z m臋偶czyzn膮 ze sklepiku na rogu, kt贸ry gada艂 ca艂e wieki, zanim wreszcie jako艣鈥 mu uciek艂a. Niemniej rzeczywi艣cie czuje si臋 zirytowana. Wie, 偶e Sylvia b臋dzie patrzy艂a na ni膮 wyczekuj膮co i 偶e w ko艅cu si臋 ugnie: wymy艣li tytu艂, kt贸ry b臋dzie si臋 sk艂ada艂 z jednego s艂owa, tak jak to jej zalecono. A przecie偶 Odrodzenie Feniksa brzmi tak dobrze. Dlaczego cho膰 raz nie mog艂aby si臋 uprze膰 przy swoim? Sylvia jest cudowna, pomocna, 偶yczliwa, zawsze zainteresowana. Janice poczu艂aby si臋 nadzwyczaj winna, gdyby si臋 sprzeciwi艂a jej 偶yczeniom, ale tak czy siak, tak czy siak, to by艂o irytuj膮ce ponad miar臋.

Po raz kolejny ten tyci p艂omyk buntu nadw膮tli艂 jej wewn臋trzny spok贸j. To by艂o takie niepokoj膮ce i zupe艂nie niezwyk艂e, bo przecie偶 jej stosunki z Sylvi膮 Perth zawsze zas艂ugiwa艂y na miano serdecznych i pe艂nych szacunku, cho膰 by艂o w nich te偶 troch臋 l臋ku. Jakkolwiek by by艂o, Sylvia przecie偶 wiedzia艂a. I je艣li Janice cos wiedzia艂a, to na pewno tyle, 偶e bez Sylvii Perth by艂a nikim.

Tytu艂y z艂o偶one z jednego s艂owa, zamy艣la si臋 i przepuszcza przez sw贸j umys艂 ca艂y ich szereg. Winda zaczyna si臋 podnosi膰, a tymczasem one zdaj膮 si臋 odrywa膰 od niej i wpada膰 do szybu niczym martwe muchy, bezu偶yteczne, bo 偶aden z nich nie znalaz艂 punktu zaczepienia w jej my艣lach. Odrodzenie Feniksa, powtarza sobie, kiedy wchodzi do mieszkania, Odrodzenie Feniksa. Tak b臋dzie musia艂o zosta膰. Tylko czy Sylvia Perth jej pozwoli?

Zm臋czona i rozz艂oszczona zamyka drzwi, zanosi zakupy do kuchni. Czy ona naprawd臋, zadaje sobie pytanie, musi prze偶ywa膰 t臋 udr臋k臋 za ka偶dym razem, kiedy trzeba zacz膮膰 now膮 ksi膮偶k臋? Te wyprawy metrem, st艂oczeni ludzie, kontakt z tym strasznym 艣wiatem zewn臋trznym? Dlaczego po prostu nie wymy艣li jakich艣 swoich ludzi? Inni pisarze prawdopodobnie to robi膮, wi臋c czemu nie ona? Smaruje mas艂em kawa艂ek chleba, odkrawa kilka plasterk贸w sera i czeka, a偶 w czajniku zagotuje si臋 woda. Oblizuje usmarowane mas艂em palce. Dlaczego nara偶a si臋 na taki koszmar? Zabiera si臋 do parzenia herbaty i czekaj膮c, a偶 napar naci膮gnie, zlewa g贸rn膮 warstw臋 mleka do fili偶anki. Bardzo lubi ten pierwszy 艂yk, kt贸ry jest kremowy, g臋sty i przetacza si臋 po j臋zyku jak jedwab. Prze艂yka go i od razu robi jej si臋 weselej. Tak to w艂a艣nie jest. Zobowi膮za艂a si臋 post臋powa膰 zgodnie z zasadami 鈥 niesie fili偶ank臋 i talerzyk do du偶ego pokoju 鈥 wi臋c tak w艂a艣nie musi post膮pi膰. Tu zagro偶ony jest jej etos. Moralny...

C贸偶, chyba rzeczywi艣cie tak to mo偶e nazwa膰. Ale wcale nie chce. I dlaczego mia艂aby? Dlaczego, skoro ju偶 o tym mowa, mia艂aby pisa膰 jeszcze jakie艣 ksi膮偶ki? A je艣li tak, to czy przynajmniej nie mog艂aby mie膰 prawa wyboru ich tytu艂u, bez pytania o zgod臋? Co wcale nie znaczy, by Sylvia tak na to patrzy艂a. Jej si臋 wydaje, 偶e to jest tylko udzielanie rady, dobrej rady. Tyci p艂omie艅 buntu znowu podryguje: czy te rady Sylvii s膮 rzeczywi艣cie takie dobre? Janice Gentle zatrzymuje si臋 nad tym na chwil臋 i stwierdza, 偶e lepiej nie formu艂owa膰 takiego pytania, ale ono i tak nie daje jej spokoju.

I w tym momencie nieruchomieje, po czym odstawia fili偶ank臋, odstawia talerzyk, wsuwa kawa艂ek sera do ust i 偶uj膮c go, u艣miecha si臋. Mo偶e gdyby by艂a troch臋 mniej uleg艂a wobec Sylvii, gdyby zadzwoni艂a do niej teraz i zachowywa艂a si臋 z pewn膮 rezerw膮, to mo偶e przewalczy艂aby ten sw贸j tytu艂. Nigdy wcze艣niej nie robi艂a czego艣 takiego, ale... hmmm... mo偶e warto spr贸bowa膰. Znowu zaczyna si臋 irytowa膰. No bo dlaczego nie? To w ko艅cu jej ksi膮偶ka. Nawet je艣li Sylvia robi ca艂膮 czarn膮 robot臋 i p艂aci wszystkie rachunki. Przecie偶 ona ma jakie艣 prawo wyboru? Ostatecznie to przecie偶 ona musi si臋 nag艂贸wkowa膰. Sylvia Perth mo偶e sobie by膰 mi艂a, odwiedza膰 j膮, dzwoni膰 od czasu do czasu i zapewnia膰, 偶e Janice mo偶e j膮 wzywa膰 za ka偶dym razem, kiedy jest jej potrzebna. Ale tu zwyczajnie chodzi o to 鈥 Janice odgryza ogromny, wr臋cz barbarzy艅ski k臋s chleba 鈥 偶e znowu zaczyna si臋 to samo. Kolejna ksi膮偶ka, kolejny kawa艂 czasu wyci臋ty z jej 偶ycia. A przecie偶 zawsze wierzy, 偶e ka偶da nast臋pna b臋dzie jej ostatni膮. Czy z t膮 b臋dzie inaczej? Z pewno艣ci膮 powinno by膰. Czas dla niej biegnie. Powinna zako艅czy膰 ju偶 Poszukiwania, odby膰 Pielgrzymk臋 i jedyne, co stoi na drodze, to konieczno艣膰 zgromadzenia sporego zapasu pieni臋dzy w jej skarbczyku. Ka偶da ksi膮偶ka, kt贸r膮 dot膮d napisa艂a, mia艂a go nape艂ni膰 po brzegi. A jednak nie nape艂ni艂a. Zawsze z uzasadnionego powodu. Sylvia robi, co mo偶e, ale jej zapewnienia, 偶e by膰 mo偶e po nast臋pnej Janice nie b臋dzie musia艂a wi臋cej pisa膰, ju偶 si臋 nieco zu偶y艂y. W rzeczy samej Sylvia Perth powiedzia艂a jej to w艂a艣nie ju偶 na samym pocz膮tku. Janice wyra藕nie to pami臋ta. I to si臋 do teraz nie sprawdzi艂o.

Sylvia powiedzia艂a, Janice pami臋ta to bardzo dok艂adnie, 偶e po swojej drugiej ksi膮偶ce ju偶 nigdy nie b臋dzie musia艂a niczego pisa膰, pod warunkiem 偶e j膮 sko艅czy.

Pisanie przychodzi艂o jej z trudem por贸wnywalnym do porodu, a 偶e by艂a dziewicza jak zakonnica, zacz臋艂a nazywa膰 w艂asne dzie艂a swoimi dzie膰mi, co mia艂o stanowi膰 ot drobny panie艅ski 偶art. Sylvia podj臋艂a go i odt膮d ksi膮偶ki Janice Gentle by艂y jej dzie膰mi. I jako艣 tak ich przybywa艂o w miar臋 up艂ywu lat 鈥 okaza艂o si臋, 偶e jest ca艂kiem p艂odna. Kiedy ogl膮da si臋 za siebie, wci膮偶 nie jest do ko艅ca pewna, co si臋 sta艂o z tymi wszystkimi obietnicami Sylvii, ale wie, 偶e winni s膮 czytelnicy i wydawcy. Ani ona, ani Sylvia nie maj膮 si臋 czego wstydzi膰. Jej przyjaci贸艂ka i agentka nie mia艂a tu na nic wp艂ywu.

Niemniej jednak wszystko przerodzi艂o si臋 w: 鈥濸otrzebujemy trzeciej鈥. Mia艂a inne wyj艣cie? Musia艂a si臋 ugi膮膰. 鈥濸otrzebujemy trzeciej鈥. I Sylvia, u艣miechaj膮c si臋. zanurzy艂a d艂onie w swej wiaderkowatej torebce od Gucciego i wyj臋艂a z niej 艣rodki dopinguj膮ce.

Popatrz 鈥 powiedzia艂a 鈥 przypomnia艂am sobie, jak ci smakowa艂y. 鈥 Z g艂臋bin torebki wyci膮gn臋艂a z艂ote pude艂ko ze wst膮偶kami, na kt贸rych widnia艂 napis: 鈥濩hocolat Dufours鈥.

Och 鈥 ucieszy艂a si臋 Janice, wniebowzi臋ta 鈥 jak 艂adnie z twojej strony.

Ma艂o tego 鈥 Sylvia Perth u艣miechn臋艂a si臋 porozumiewawczo 鈥 wszystkie one s膮 dla ciebie. A teraz zaci艣nij z臋by i pisz dalej, kotu艣. Trzecia ksi膮偶ka jest kluczowa.

Janice zabra艂a si臋 do jedzenia, a Sylvia sobie posz艂a. Odt膮d wniosek zdawa艂 si臋 zawsze z g贸ry przes膮dzony: ma przed sob膮 jeszcze d艂ug膮 drog臋, zanim jej Poszukiwania b臋d膮 mog艂y si臋 zacz膮膰.

Czy ju偶 do艣膰 zarobi艂am? 鈥 spyta艂a Janice rok czy dwa p贸藕niej.

Obawiam si臋, 偶e jeszcze nie, kotu艣. Czy potrzebujesz jeszcze czego艣, opr贸cz wiadomej rzeczy? 鈥 I tu Sylvia obna偶y艂a z臋by w u艣miechu.

I jak to by艂o w zwyczaju, Janice tylko potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Wydawa艂o si臋, 偶e Janice Gentle nie ma ani upodoba艅, ani pragnie艅 poza tymi najbardziej podstawowymi, i Sylvia Perth bardzo si臋 zaciekawi艂a, kiedy si臋 dowiedzia艂a, co chcia艂aby kupi膰 ta dziwna kobieta-odludek, kt贸ra wygl膮dem przywodzi艂a na my艣l pudding. Sylvia musia艂a si臋 mocno namordowa膰, 偶eby nam贸wi膰 Janice do sprzedania domu po matce i m贸c zacz膮膰 negocjacje na temat kupna mieszkania gdzie艣 bli偶ej centrum. I nawet wtedy Janice upar艂a si臋, 偶e to mieszkanie ma by膰 w Battersea. Wzi臋艂y taks贸wk臋, by zwiedzi膰 domy w okolicach Harrodsa i Kensington Town Hall, ale durnowaty taks贸wkarz pojecha艂 nie tym brzegiem rzeki, co trzeba. Janice, kt贸ra wygl膮da艂a przez okno, powiedzia艂a nagle: 鈥濼o tutaj!鈥 i na tym stan臋艂o. 呕adne perswazje tego nie zmieni艂y. I skoro Janice chcia艂a zamieszka膰 w艂a艣nie w Battersea i skoro by艂a szcz臋艣liwa w tej swojej norze, Sylvia Perth uzna艂a, 偶e nie ma co si臋 dziwi膰, i偶 Janice nie prosi o nic wi臋cej. Tylko, o matko, c贸偶 za marnotrawstwo...

Dermot Poi艂 鈥 odezwa艂a si臋 Janice rozmarzonym g艂osem. Sylvia unios艂a brew. Bo偶e, znowu j膮 nasz艂o.

Jestem do艣膰 mocno przekonana, 偶e tamtej nocy musia艂 co艣 powiedzie膰, co ja przeoczy艂am. My艣la艂am, 偶e on przyjdzie po mnie, ale... c贸偶... pewnie wszystko pomyli艂am. Prawdopodobnie zaproponowa艂 spotkanie ca艂kiem gdzie艣 indziej. Pewnie czeka艂 tam ca艂膮 noc, tak jak ja czeka艂am ca艂膮 noc na niego...

Jej g艂os nabra艂 si艂y, oczy nape艂ni艂y si臋 艂zami i Sylvia poczu艂a si臋 za偶enowana, bo widzia艂a tu prawdziwe cierpienie. Otar艂a oczy Janice sw膮 chusteczk膮 obrze偶on膮 weneck膮 koronk膮.

No ju偶, ju偶 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Znajdziemy ci go. Nic si臋 nie martw.

A czy zatrudni艂a艣 ju偶 tych prywatnych detektyw贸w?

Sylvia Perth schowa艂a chusteczk臋 do swej kopert贸wki od Anastasie, zatrzasn臋艂a j膮 i powiedzia艂a bez zaj膮knienia:

Ale偶 oczywi艣cie. M贸wi艂am ci, 偶e nie mieli szcz臋艣cia. I dlatego w艂a艣nie, obawiam si臋, potrzebujemy kolejnej ksi膮偶ki. Jak ju偶 ci t艂umaczy艂am, kotu艣, w dzisiejszych czasach detektywi kosztuj膮 bardzo, ale to bardzo du偶o...

Wskaz贸wk膮 by艂o Skibbereen. Pochodzi艂 ze Skibbereen...

Tak, kotu艣, a Charlie Chaplin pochodzi艂 z Londynu. Ale ostatecznie ponios艂o go gdzie艣 indziej. Rozumiesz?

Napomyka艂 o Australii, Ameryce, Chinach... Sylvia przytakn臋艂a.

Pami臋tam, kotu艣. Dlatego w艂a艣nie potrzebujemy mn贸stwo pieni膮偶k贸w, 偶eby m贸c co艣 z tym zrobi膰. Skup si臋 wi臋c i do dzie艂a. Zgoda?

Janice powstrzyma艂a 艂zy. Na co by si臋 zda艂y? Nale偶a艂o dzia艂a膰, tworzy膰, dostarcza膰. Ostatecznie czy te kr贸lowe Hiszpanii i Francji wzdraga艂y si臋 przed zbieraniem funduszy na udzia艂 w swych krucjatach? Nie. I dlatego jej te偶 nie wolno.

Czy ty uwa偶asz, 偶e on m贸g艂 o mnie zapomnie膰?

Sylvia spojrza艂a na Janice. Wielkie cielsko, nudne be偶e i zm臋tnia艂e, zaczerwienione oczy wyzieraj膮ce zza zaparowanych szkie艂, a do tego ten r贸偶owy guzik nosa.

Kotu艣, nie wyobra偶am sobie, jak m贸g艂by zapomnie膰 鈥 odpar艂a Sylvia Perth z uczuciem i w tym w艂a艣nie momencie po raz pierwszy poczu艂a ucisk w piersi. Posiedzia艂a chwil臋 bardzo spokojnie i niebawem ucisk przemin膮艂. Wsta艂a. 鈥 No to 偶ycz臋 ci, kotu艣, powodzenia 鈥 powiedzia艂a, wyg艂adzaj膮c swoj膮 sp贸dniczk臋 od Diora. I wysz艂a na powietrze, 偶eby odetchn膮膰 powoli i g艂臋boko oraz przypomnie膰 sobie, 偶e musi zachowa膰 spok贸j.

Janice Gentle pisa艂a dalej.

Sylvia Perth by艂a tak uprzejma, 偶e przej臋艂a zarz膮dzanie wszystkimi sprawami Janice, za co Janice by艂a jej niezmiernie wdzi臋czna. Ju偶 nie musia艂a mie膰 nic do czynienia z ksi臋gowymi, wydawcami, urz臋dem skarbowym, rachunkami, czytelnikami, dyrektorami bank贸w (zw艂aszcza z nimi), z mediami 鈥 z nikim. Sylvia potrafi艂a nawet podpisywa膰 r贸偶ne rzeczy za Janice, co oszcz臋dza艂o mn贸stwo tego, co Sylvia nazywa艂a .. zachodami鈥.

Zachod贸w Sylvia Perth 偶yczy艂a sobie unika膰 r贸wnie偶 dla w艂asnego dobra. Zachody utrudnia艂y jej oddychanie, od zachod贸w 艣ciska艂o j膮 w piersi albo ni st膮d, ni zow膮d 艂omota艂o w uszach, jakby zamyka艂 si臋 wok贸艂 niej ocean. Zachody, w miar臋 up艂ywu lat, zdawa艂y si臋 plag膮, kt贸ra wiecznie gdzie艣 czyha艂a i najbardziej j膮 os艂abia艂a.

Po prostu zostaw wszystko na mojej g艂owie 鈥 powiedzia艂a ostatnim razem, kiedy si臋 spotka艂y. U艂o偶y艂a d艂o艅 obleczon膮 w r臋kawiczk臋 od Alfredo na jasnow艂osej g艂owie Janice i poklepa艂a j膮. 鈥 Ty ju偶 si臋 niczym nie klopocz. Po prostu dalej pisz, bo nie ma innego wyj艣cia. I nie zapomnij, naprawd臋 by艂oby dobrze, gdyby艣 tym razem wymy艣li艂a tytu艂 z艂o偶ony z jednego s艂owa. Tak jest teraz w modzie. 鈥 Zapali艂a swego tureckiego papierosa i Janice, spowita w siny dym, upodobni艂a si臋 do hurysy w okularach. 鈥 Kto wie, mo偶e ta nast臋pna powie艣膰 wreszcie wypali. A wtedy 鈥 tu obdarzy艂a Janice szelmowskim u艣mieszkiem 鈥 kiedy przyjd臋, zastan臋 tu Dermota...

Wydmuchn臋艂a wielki k艂膮b dymu, uwalniaj膮c resztki dziwnego napi臋cia, kt贸re nagromadzi艂o si臋 w jej piersi.

Jak ja ci zazdroszcz臋 tej izolacji, Janice 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Czasami mia艂abym ochot臋 zamkn膮膰 swoje drzwi na zamek i wyrzuci膰 klucz. Jak mi si臋 podoba ta cisza i spok贸j, ta nieobowi膮zuj膮ca kolorystyka, ten brak rozgardiaszu i ozd贸b. Jak ja bym chcia艂a te偶 tak mieszka膰, wreszcie poczu膰 si臋 u siebie w domu. Ale nie mog臋. Jedna z nas musi dzia艂a膰, dobrze m贸wi臋?

Janice przytakn臋艂a, natychmiast czuj膮c si臋 winna. Sylvia obdarzy艂a j膮 m臋cze艅skim grymasem.

Jakie to musi by膰 cudowne, gdy z nikim nie trzeba si臋 komunikowa膰 i gdy wszystko robi膮 za ciebie... 鈥 I pozostawiwszy Janice z t膮 my艣l膮, Sylvia Perth zapi臋艂a guziki marynarki od Ungaro i wysz艂a.

Janice wiedzia艂a, 偶e Sylvia ma racj臋. Jak zawsze zreszt膮. Jej si臋 tu 偶y艂o cudownie, mia艂a ochron臋, nikt nie przeszkadza艂. Nie zna艂a niczego lepszego, no chyba 偶e klasztor, do kt贸rego by si臋 schroni艂a, gdyby 偶y艂a w dawnych czasach. A zreszt膮 tak te偶 by艂o doskonale, z Sylvi膮 Perth pe艂ni膮c膮 rol臋 matki prze艂o偶onej i tym, 偶e jej mieszkanie by艂o tak odgrodzone. Poza tym raczej nie zosta艂aby zakonnic膮, bo mogliby jej potem nie wypu艣ci膰, 偶eby mog艂a szuka膰 Dermota Polla. Wzi臋艂a do r臋ki kalendarz i zaznaczy艂a pinezk膮 dzie艅 swojej najbli偶szej wyprawy metrem. Nie by艂o sensu op贸藕nia膰 procedury.

Pinezka wybra艂a w艂a艣nie ten dzie艅 鈥 i na domiar szcz臋艣cia rankiem po raz pierwszy od sze艣ciu tygodni spad艂 deszcz. Ale ju偶 to mia艂a za sob膮. Wszystko si臋 uda艂o. A to 鈥 rado艣nie spojrza艂a na bu艂eczki 鈥 ju偶 by艂o co艣.

Przed wykonaniem telefonu do Sylvii idzie najpierw do komputera.

Pociesza j膮 jedynie to, 偶e Dermot Poll, gdziekolwiek jest, te偶 si臋 starzeje. Ona zachowa艂a swoje kr膮g艂e kszta艂ty, kt贸re on tak podziwia艂 (nie by艂o to wcale trudne), wi臋c z pewno艣ci膮 j膮 rozpozna w stosownym momencie. A je艣li idzie o ni膮, to, no jak偶e, wy艂uska艂aby go z t艂umu na pla偶y w Brighton w samym 艣rodku fali upa艂贸w. Tego jest absolutnie pewna. Dobry Bo偶e, my艣li, czy to czekanie nie zasz艂o za daleko?

Znowu czuje nawr贸t zniecierpliwienia i z艂o艣ci. Nic nie mo偶e na to poradzi膰. Jak d艂ugo, zastanawia si臋, mo偶na podtrzymywa膰 mi艂o艣膰 przy 偶yciu, nie maj膮c przy sobie jej obiektu. Agresywnym ruchem uruchamia komputer. Sporz膮dza notatki 鈥 opisy bohater贸w, zarys fabu艂y 鈥 a potem wraca na pocz膮tek pliku i tytu艂uje go. 鈥濷drodzenie Feniksa鈥, pisze t艂ustym drukiem. W ten spos贸b tytu艂 nabiera mocy. Jest teraz w komputerze. Sylvia Perth po prostu b臋dzie musia艂a go zaakceptowa膰. Je艣li Christine de Pisa艅 mog艂a sama wymy艣la膰 swoje tytu艂y sze艣膰set lat temu, to w takim razie, w epoce emancypacji, Janice Gentle te偶 chyba wolno?

Wykr臋ca znajomy numer, nie odrywaj膮c oka od ekranu. Cho膰 raz zamierza si臋 postawi膰.

Sylvia Perth jest w swoim biurze blisko hotelu 鈥濩laridge鈥檚鈥; w艂a艣nie zrobi艂a pouczaj膮cy wyk艂ad na u偶ytek pewnej m艂odej pisarkiidealistki. M艂oda pisarkaidealistka ca艂y ten czas zwraca艂a sw膮 艣liczn膮, podobn膮 do kwiatu buzi臋 w stron臋 biurka, na kt贸rym przysiad艂a Sylvia, a Sylvia z kolei usi艂owa艂a, z miernym powodzeniem, zajrze膰 jej w dekolt.

Sylvia ma pi臋膰dziesi膮t cztery lata. Wi臋ksz膮 cz臋艣膰 swego 偶ycia zawodowego sp臋dzi艂a na t艂umaczeniu wydawcom, by publikowali ksi膮偶ki z entuzjazmem, i autorom, by pisali w duchu entuzjazmu. Nieraz si臋 zastanawia艂a, czy jedni i drudzy w og贸le zamieszkuj膮 t臋 sam膮 planet臋. Teraz jednak reprezentuje tylko jedn膮 autork臋, Janice Gentle, kt贸ra przynosi zdumiewaj膮co wysokie zyski. Sylvia Perth czuje, 偶e wyrzek艂a si臋 dostatecznie wielu rado艣ci b臋d膮cych przywilejami zwyk艂ych 艣miertelnik贸w, by zas艂u偶y膰 sobie na tak膮 rekompensat臋. W pogoni za karier膮 zrezygnowa艂a z ma艂偶e艅stwa, dzieci, przyja藕ni i nie ma absolutnie 偶adnych skrupu艂贸w w kwestii metod biznesowych, jakie stosuje wobec swej autorki, czy te偶 w kwestii pr贸b zagl膮dania w dekolt siedz膮cej naprzeciwko niej m艂odej kobiety. 鈥濵o偶e i jestem star膮, spro艣n膮 lesb膮 鈥 m贸wi sobie w duchu z krzywym u艣mieszkiem 鈥 ale przynajmniej moja autorka jest niewinna jak 艂za鈥. Sama ceni sobie przeciwie艅stwa i niedopowiedzenia, zw艂aszcza te, kt贸re trzeba zast臋powa膰 kropkami. Tymczasem ksi膮偶ki Janice maj膮 w sobie czysto艣膰, pod wp艂ywem kt贸rej Sylvia 鈥 kt贸ra pod wieloma wzgl臋dami uwa偶a siebie ze zdeprawowan膮, mimo 偶e powszechnie nie jest tak postrzegana 鈥 czuje si臋 lepiej. Czuje, 偶e tym jednym aktem honoru reprezentowania Janice kupi艂a sobie wiele odpust贸w. Innymi s艂owy, mimo 偶e nigdy by si臋 do tego nie przyzna艂a przed 偶yw膮 dusz膮, jedyn膮 z rzeczy, w jakie jest zaanga偶owana Sylvia Perth, kt贸ra sprawia wra偶enie czystej, prawej i dobrej, s膮 ksi膮偶ki Janice Gentle. I kiedy kto艣 zwraca si臋 do niej, tak jak ostatnio, z propozycj膮 wyj臋cia ich z tej skorupy moralno艣ci i nas膮czenia ich nieuzasadnionym brudem, odmawia z rozkosz膮. Nie dlatego, by seks w literaturze obra偶a艂 Sylvi臋 Perth, bo przecie偶 literatura odzwierciedla wszelkie formy bytu, ale dostatecznie dobrze zna si臋 na ksi膮偶kach, by wiedzie膰, 偶e takie pisarstwo jest najlepsze, kiedy jest organiczne, i 偶e umieszczanie gor膮cej sceny 艂贸偶kowej w powie艣ci Janice by艂oby tym samym, co pr贸ba przymocowania zasuszonego kwiatu do szyby chroni膮cej obraz Chardina. Janice nazywa swoje powie艣ci dzie膰mi, wi臋c by艂oby to tym samym, co wydanie ich na pastw臋 pedofila. Ta kura znosi z艂ote jaja. Po c贸偶 u licha nara偶a膰 si臋 na ryzyko, 偶e zacznie znosi膰 ch艂am?

By艂y jeszcze inne powody, dla kt贸rych Sylvia Perth wola艂a zostawia膰 sprawy bez zmian 鈥 powody bynajmniej nie zwi膮zane z etosem pisarskim, powody, nad kt贸rymi wola艂a si臋 nie zastanawia膰 i kt贸re dobrze chowa艂a w mrocznych zak膮tkach swych najbardziej prywatnych my艣li.

Sylvia Perth wzdycha. Jaka 艂adna jest ta m艂oda pisarkaidealistka i jak偶e rozkosznie s艂ucha si臋 tego jej 艣wiergotania, niezale偶nie od tego, o czym ona tak 艣wiergocze. Zapewne mog艂aby co艣 dla niej zrobi膰, szepn膮膰 gdzie艣 dobre s艂owo; by膰 mo偶e w przysz艂o艣ci okaza艂aby wdzi臋czno艣膰. Sylvia t艂amsi pokus臋. Pope艂ni艂a ju偶 dzisiaj jeden b艂膮d oceny podczas lunchu z pi臋kn膮 Amerykank膮 o popielatych w艂osach 鈥 ci臋偶ki grzech przeciwko sobie samej. Nie, nie, lepiej podgl膮da膰 z daleka. Chocia偶 to dobrze, 偶e 偶ywi upodobanie do piersi, bo w kulturze zorientowanej na m臋偶czyzn nigdy ich nie brakuje.

M艂oda pisarkaideahstka urywa, 偶eby zaczerpn膮膰 oddechu. Rozmowa z prawdziw膮 agentk膮 literack膮, kt贸ra zdaje si臋 zainteresowana jej dzie艂em, to co艣 cudownego. Normalnie nie pali, ale przyjmuje jednego z tych dziwnych papieros贸w Sylvii, z gestem wyra偶aj膮cym, 偶e co jej tam, dzi艣 p贸jdzie na ca艂o艣膰, i pochyla si臋 w stron臋 zapalniczki.

Sylvia na chwil臋 traci panowanie nad sob膮 i pyta:

Jeste艣 m臋偶atk膮?

M艂oda pisarkaidealistka robi zdumion膮 min臋. W艂a艣nie dochodzi艂a do swych pogl膮d贸w na temat znaczenia znaczenia, wi臋c to pytanie wydaje si臋 zdecydowanie nie na miejscu. Papieros daje jej jednak sporo pewno艣ci siebie; Sylvia Perth mru偶y oczy za p艂acht膮 dymu, jednocze艣nie u艣miechaj膮c si臋 zach臋caj膮co i przymilnie.

M艂oda pisarka r贸wnie偶 mru偶y oczy, cho膰 bardziej z konieczno艣ci ni偶 celowo, i m贸wi:

M臋偶atk膮? Gdzie tam! Mam dopiero dwadzie艣cia trzy lata i szukam metod autoekspresji za po艣rednictwem w艂asnej prozy.

Sylvia ujmuje d艂oni膮 sw贸j podbr贸dek i przytakuje inteligentnie. 鈥 I chyba s艂usznie 鈥 odpowiada.

Liczy si臋 do艣wiadczenie. Ka偶de mo偶liwe do艣wiadczenie, kt贸re da si臋 wymy艣li膰, wyobrazi膰... Lejtmotywem tej wyprawy, jak膮 jest odkrycie literackie, jest przecie偶...

Sylvia zupe艂nie gubi w膮tek. Przy s艂owach 鈥瀔a偶de mo偶liwe do艣wiadczenie鈥 ow艂adn臋艂a ni膮 cudowna wizja z udzia艂em oliwki do masa偶u ogrzanej w d艂oniach.

. ^poznawanie nowych l膮d贸w, prze艂amywanie barier.

O tak, tak 鈥 zgadza si臋 z ni膮 Sylvia, cho膰 nie do ko艅ca w tym akurat kontek艣cie.

Dobry Bo偶e, my艣li sobie m艂oda pisarkaidealistka, jak my si臋 艣wietnie rozumiemy.

Czy powt贸rzymy to jeszcze?

Sylvia, dla kt贸rej to pytanie pada nieco zbyt wcze艣nie w jej wizji, wraca do 艣wiata rzeczywistego. Patrzy na okr膮g艂e, ciemne oczy pierwszej naiwnej i m贸wi to, co akurat przychodzi jej do g艂owy.

Masz ogromny talent. 鈥 Spogl膮da na biust dziewczyny. 鈥 Ogromny.

Naprawd臋? 鈥 pyta tamta, pochylaj膮c si臋 w stron臋 zarumienionej i lekko spoconej twarzy Sylvii Perth.

Sylvia pochyla si臋 w jej stron臋 i klepie czubkiem palca ten r贸偶any, wyszorowany policzek, jakby chcia艂a powiedzie膰: 鈥濷j, niegrzeczna, niegrzeczna鈥. Praktycznie stykaj膮 si臋 nosami, kiedy dzwoni telefon. To Janice Gentle.

Tak? Co tam? 鈥 rzuca do s艂uchawki.

Irytacja, kt贸ra nieco ust膮pi艂a w chwili, gdy Janice wykr臋ci艂a numer, wybija si臋 znowu na powierzchni臋 pod wp艂ywem nieoczekiwanej obcesowo艣ci w g艂osie Sylvii.

Sylvia, m贸wi Janice.

Sylvia natychmiast odrywa wzrok od roztaczaj膮cych si臋 przed ni膮 rozkoszy i skupia si臋 najlepiej, jak potrafi, na swojej rozm贸wczyni.

Janice! Kotu艣, jak mi艂o!

Chcia艂am spyta膰, czy zechcia艂aby艣 przyj艣膰 na herbat臋?

Ale偶 oczywi艣cie. 鈥 Sylvia patrzy na pi臋kn膮, podobn膮 do kwiatu twarz zwr贸con膮 ku niej ufnie i ochoczo. 鈥 Kiedy? 鈥 Agentka otwiera zamaszy艣cie sw贸j notes. W g艂owie wci膮偶 jej wiruje idea wsp贸lnej kolacyjki.

Dot膮d niewielkie rozdra偶nienie Janice pot臋guje si臋.

Teraz. Na herbat臋.

Sylvia rozumie sygna艂. Waha si臋 tylko chwil臋.

A nie jutro?

Janice jest zdumiona. Spodziewa艂a si臋 jak zawsze natychmiastowej reakcji. Jest gotowa stan膮膰 do bitwy o jej z艂o偶ony z dw贸ch s艂贸w tytu艂. Do jutra zar贸wno jej impet, jak i bu艂eczki zestarzej膮 si臋.

Niewielka irytacja staje si臋 zarzewiem ogniska. Janice zdziera z臋bami opakowanie z czekoladki wzi臋tej z miseczki stoj膮cej obok telefonu. To Sylvia przys艂a艂a te czekoladki. Zawsze pami臋ta o przysy艂aniu r贸偶nych drobnych przysmak贸w. Janice zatapia z臋by w nadzieniu. Kt贸re okazuje si臋 piaszczyste. Bo to marcepan. B艂膮d producenta, nie Sylvii. Tak czy owak Janice nienawidzi marcepanu. Marcepan zdobi艂 tort, kt贸ry dosta艂a na swoje si贸dme urodziny, czyli w dniu, w kt贸rym odszed艂 tatu艣. Wypluwa czekoladk臋. Straszliwy smak zostaje. Z艂o艣膰 jeszcze bardziej ro艣nie.

Prawd臋 powiedziawszy, Sylvia 鈥 m贸wi 鈥 mam spory k艂opot z tytu艂em...

Sylvia stara si臋 wr贸ci膰 do rzeczywisto艣ci.

Jedn膮 chwileczk臋 鈥 m贸wi bezg艂o艣nie do m艂odej pisarkiidealistki, po czym zwraca si臋 do Janice: 鈥 Ale偶 doprawdy, kotu艣, nie musisz si臋 o to martwi膰 ju偶 na tym etapie, nieprawda偶? Mo偶e po prostu zasi膮dziesz do pisania i tytu艂 sam przyjdzie p贸藕niej... ?

Janice, kt贸ra a偶 pa艂a od tych ci膮g艂ych napad贸w irytacji, robi si臋 jeszcze bardziej poirytowana tym lekcewa偶膮cym tonem. Sylvia zachowuje si臋 tak, jakby to by艂o 艂atwe.

Prawd臋 m贸wi膮c 鈥 o艣wiadcza 鈥 ugrz臋z艂am na amen i mam tego powy偶ej uszu i... no wi臋c nie wiem, czy jeszcze co艣 kiedy艣 napisz臋. Mo偶e po prostu przejd臋 na emerytur臋. Chyba ju偶 mi si臋 odechcia艂o. Tak... bardzo mo偶liwe... 偶e mi si臋 zupe艂nie odechcia艂o. Zrozum, ja... halo?... halo? Sylvia? Sylvia... ?

... Ale Sylvia ju偶 od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Janice nigdy dot膮d nie rozmawia艂a z ni膮 w taki spos贸b. Janice jest poczciwa, klocowata, nieruchawa. Sylvia musi i艣膰, lecie膰, by膰 tam natychmiast albo jeszcze pr臋dzej. Czym偶e s膮 bli藕niacze kule zmys艂owej rozkoszy i fantazje na temat ciep艂ej oliwki z rozmarynem w por贸wnaniu z czym艣 takim? Przecie偶 koniec Janice to koniec oliwki.

W wynik艂ym z tego kompletnym zamieszaniu m艂oda pisarkaidealistka doznaje zawrotu g艂owy, kiedy w powietrzu pod jej nosem pojawia si臋 znienacka wo艅 cia艂a miotaj膮cej si臋 agentki, perfum Arpege i olejku r贸偶anego. Sylvia Perth wypada z pomieszczenia jak lataj膮cy 艣wi臋ty od Tintoretta. Co艣 przy tym m贸wi, ale m艂oda pisarka nie da艂aby g艂owy, czy zrozumia艂a. By膰 mo偶e agentka 偶yczy艂a jej powodzenia.

Sylvia zabiera p艂aszcz. Jej serce, kiedy艣 tak lekkie, ci膮偶y teraz. Oboj臋tna blondynka w sekretariacie zadziera g艂ow臋, u艣miecha si臋 i m贸wi 鈥濪o widzenia鈥 w ten elegancki spos贸b, jakiego nauczono j膮 w szkole, i udaje, 偶e nie zauwa偶y艂a niczego niezwyk艂ego, kt贸rej to umiej臋tno艣ci r贸wnie偶 nauczono j膮 w szkole. W najbli偶szych latach wyjdzie za m膮偶 za kogo艣 bardzo bogatego i bardzo dobrze wychowanego, a kiedy zastanie go w krzakach z opiekunk膮 do dziecka, zastosuje te same umiej臋tno艣ci i samotnie napije si臋 herbaty.

Sylvia Perth oszala艂ymi gestami przywo艂uje taks贸wk臋. Jej twarz osi膮gn臋艂a 艣liwkow膮 barw臋 i przed oczyma ta艅cz膮 jej plamki. Pada bez si艂 na siedzenie. Jest naprawd臋 przestraszona.

Janice wyk艂ada bu艂eczki, d偶em i 艣mietank臋; jest teraz pe艂na skruchy.

W czasie, gdy ona przygotowuje pocz臋stunek, Sylvia Perth wi臋藕nie w korku i zaczyna palpitowa膰. Nie przechodzi 艂atwo menopauzy i ma sk艂onno艣膰 do silnych uderze艅 gor膮ca pod wp艂ywem stresu. W tym momencie jest bardzo rozgrzana i bardzo, ale to bardzo zestresowana. Ostatecznie wykorzystawszy ca艂y sw贸j zapas niecenzuralnych wyra偶e艅, kt贸rych wystarcza, by wywo艂a膰 rumie艅ce na twarzy taks贸wkarza, wysiada i rusza dalej piechot膮. W tym dok艂adnie momencie korek si臋 roz艂adowuje i Sylvia stoi porzucona na kraw臋偶niku, podryguj膮c ze z艂o艣ci, machaj膮c r臋kami i kln膮c jak szewc: wygl膮da jak nieskazitelnie elegancka kloszardka. Palpitacje s艂abn膮 tylko nieznacznie, kiedy znajduje kolejn膮 taks贸wk臋 i wsiada do niej, z wra偶eniem, 偶e jej pier艣鈥 艣ciska stalowa obr臋cz. 膯wiczenia oddechowe nie przynosz膮 rezultat贸w.

Co si臋 sta艂o? Co posz艂o nie tak? Sk膮d nagle ten bunt u Janice Gentle? Na sam膮 my艣l o nim b贸l wzmaga si臋 i Sylvia jest w stanie oddycha膰 tylko bardzo p艂ytko.

Janice! 鈥 krzyczy Sylvia. 鈥 Janice! Ju偶 id臋. Czekaj na mnie!

Janice naciska guzik domofonu i czeka na szcz臋kni臋cie, kt贸re jej powie, 偶e Sylvia Perth wesz艂a do budynku. Przynajmniej winda dzisiaj dzia艂a.

Jest jeszcze bardziej skruszona, bo do tej pory poch艂on臋艂a ju偶 dwie bu艂eczki. Ale Sylvia nigdy nie jada zbyt wiele 鈥 cho膰 jak mog艂aby si臋 oprze膰... Janice wsadza palec w 艣mietank臋 i oblizuje go. Czeka, a偶 us艂yszy zgrzyt windy i ha艂as rozwieraj膮cych si臋 drzwi. Ca艂a jej z艂o艣膰 i irytacja stopnia艂y; nie mo偶e si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy zobaczy twarz Sylvii, kiedy jej powie, 偶e wszystko w porz膮dku, 偶e nowe dziecko w drodze, 偶e ju偶 powzi臋艂a decyzj臋 odno艣nie do tytu艂u, ale poza tym jest zwarta i gotowa, wi臋c ju偶 si臋 zabiera...

No dalej, my艣li, 艣piesz si臋, bo inaczej 鈥 艣lurp, 艣lurp, 艣lurp 鈥 nie zostanie dla ciebie ani grama 艣mietanki.

Ale Sylvia Perth si臋 nie zjawia. W ka偶dym razie nie zjawia si臋 w stanie jakiejkolwiek u偶ywalno艣ci. Drzwi windy rozsuwaj膮 si臋, ale Sylvia Perth wytacza si臋 z nich, zamiast wyj艣膰. Zsinia艂e wargi i zbiela艂a twarz zakl臋s艂e w ostatnim podrygu s鈥檓ierci, w drodze na spotkanie z wielkim wydawc膮 w niebiesiech.

Jej cia艂o spoczywa teraz cz臋艣ciowo w windzie, a cz臋艣ciowo na korytarzu; drzwi zamykaj膮 si臋 i otwieraj膮, zamykaj膮 i otwieraj膮, zdezorientowane, 偶e nie s膮 zdolne zamkn膮膰 si臋 do ko艅ca. Wizg i 艂omot 鈥 zderzaj膮 si臋 z torsem Sylvii, wizg i 艂omot 鈥 pr贸buj膮 bez ko艅ca. A Janice, kt贸ra wci膮偶 czeka, na chwil臋 zapomniawszy si臋 w zdaniu otwieraj膮cym pierwsz膮 wypowied藕 Rudej z Klas膮 鈥 鈥濿ydaje si臋, 偶e ca艂e wieki min臋艂y od tamtej nocy pachn膮cej kwieciem, kiedy to ca艂owano mnie pod jab艂oni膮... 鈥 鈥 czuje niepok贸j.

Niepokoi j膮 to rytmiczne 艂omotanie dobiegaj膮ce z korytarza. Niepokoi j膮 fakt, 偶e Sylvia nie zadzwoni艂a jeszcze do jej drzwi. Janice podchodzi do drzwi swojego mieszkania, otwiera je i wygl膮da na zewn膮trz. To, co tam widzi, te偶 jest niepokoj膮ce. Bardzo niepokoj膮ce. Do tego stopnia, 偶e a偶 wypuszcza z r膮k bu艂eczk臋, kt贸ra upada na posadzk臋 posmarowan膮 stron膮 (oczywi艣cie), zmusza si臋 do powrotu z balsamicznej nocy pierwszych dni lata (czy kwiecie jab艂oni rzeczywi艣cie pachnie? Sprawdzi膰!) i wydaje okrzyk zdziwienia.

Zdarzy艂o si臋 co艣 nie do pomy艣lenia. Co艣 najstraszliwszego, je艣li idzie o potencjalne skutki. Sylvia Perth, agentka, ksi臋gowa, przyjaci贸艂ka, radca prawny, 艂膮czniczka ze 艣wiatem i gwiazda przewodnia, turla si臋 po pod艂odze. I wygl膮da jak zimny trup.

Janice najpierw podnosi bu艂eczk臋, potem przechodzi na palcach przez korytarz i spogl膮da z g贸ry na cia艂o. Drzwi kontynuuj膮 rytmiczny pl膮s, wykorzystuj膮c turlaj膮cy si臋 tors niczym worek treningowy. Janice kl臋ka i przyk艂ada unurzany w 艣mietance palec do policzka Sylvii Perth. Nie ma w膮tpliwo艣ci. Nawet najnowsze wysi艂ki 鈥濰arper鈥檚鈥 albo 鈥濾ogue鈥檃鈥, kt贸rych rady Sylvia ceni艂a sobie tak wysoko, nigdy nie zaleci艂yby niebieskiej szminki, pergaminowych policzk贸w, demonicznych oczu. I ten j臋zyk 鈥 ale偶 on d艂ugi 鈥 ten wywalony na zewn膮trz j臋zyk jest czerwony. Zbyt czerwony.

Janice kuca, nie przestaj膮c si臋 gapi膰. Odrobina 艣mietanki spada z bu艂eczki na policzek Sylvii Perth. Janice zgarnia j膮 palcem. Bezwiednie wylizuje palec do czysta. Smakuje pudrem. Wci膮偶 si臋 gapi. Naprawd臋 nie do pomy艣lenia. Sylvia i Janice, agentka i autorka, zwi膮zane, uzale偶nione od siebie: Sylvia, stra偶nik Janice i wszystkiego, czym ona jest; Janice, protegowana Sylvii, kt贸ra bez niej jest nikim. Obie tak blisko siebie, 偶e nie wetkn膮艂by nawet szpilki, nie m贸wi膮c ju偶 o innym agencie czy wydawcy.

Niemo偶liwe, niezrozumia艂e, nie do pomy艣lenia.

A jednak zdarzy艂o si臋 naprawd臋.

艢mietanka ro艣nie jej w ustach.

Kto j膮 teraz b臋dzie chroni艂?

Tw贸rczo艣膰 Janice Gentle, tak ceniona przez Sylvi臋 Perth, tak chroniona przed wszelkimi pr贸bami zamachu, stanowi膮ca tak absolutn膮 w艂asno艣膰 jednej kobiety, staje si臋 nagle potencjalnym 艂upem chciwych r膮k.



Rozdzia艂 pi膮ty



Sylvia Perth umar艂a jako m臋czennica terapii zakupami.

Dzi臋ki swemu zwi膮zkowi z Janice Gentle nauczy艂a si臋 wielbi膰 i nabywa膰 pi臋kne przedmioty dost臋pne za pieni膮dze. Ona marzy艂a nie o mi艂o艣ci, ale o przedmiotach w艂a艣nie, pragn臋艂a nie przyja藕ni, tylko rzeczy, d贸br materialnych, kt贸re nigdy nie zawodz膮 (a je艣li nawet, to zawsze mo偶na je zwr贸ci膰 i odzyska膰 pieni膮dze 鈥 w odr贸偶nieniu od zmarnowanego 偶ycia). Mi艂o艣膰 to spektakularny fa艂sz, zdradliwe oszustwo i Sylvia nie mia艂a na ni膮 czasu. W jednej minucie poprzysi臋ga艂a dozgonn膮 wierno艣膰, w nast臋pnej morderstwo.

Nawet gdyby z艂ama艂a swoj膮 zasad臋 i posz艂a na kolacj臋 z twarz膮-nibykwiat, to wcale nie dlatego, 偶e szuka艂a mi艂o艣ci. Mi艂o艣膰 wymaga艂a zasilania, czasu, uwagi, opieki, wyrzeczenia, a Sylvia Perth rozkoszowa艂a si臋 tym, 偶e wiedzie 偶ycie, w kt贸rym nie musi z niczego rezygnowa膰. Luk臋 powsta艂膮 z braku mi艂o艣ci bez trudu wype艂nia艂a pi臋knymi przedmiotami, kt贸re stanowi艂y jej DNA. Perspektywa 偶ycia bez nich by艂a zbyt okrutna, zbyt ja艂owa, by Sylvia bra艂a j膮 w og贸le pod uwag臋. Dlatego kiedy Janice Gentle nasz艂a niewinna, drobna ochota na bunt, na Sylvi臋 podzia艂a艂o to jak najgorszy piekielny 偶ar. Koniec z powie艣ciami Janice Gentle, koniec z pi臋knymi przedmiotami. I co gorsza, gdyby sprawy zasz艂y dalej, gdyby prawda wysz艂a na jaw, to wtedy, no jak偶e, mogliby wr臋cz wszystko to jej zabra膰...

Jezu Chryste, pomy艣la艂a Sylvia Perth, kiedy wytarabani艂a si臋 z taks贸wki i d藕gn臋艂a przycisk domofonu, ta kupa miecha naprawd臋 mog艂a m贸wi膰 to na powa偶nie. D藕ga艂a i d藕ga艂a przycisk, w艣ciek艂a na siebie za to, 偶e straci艂a czujno艣膰 z powodu jakiego艣 tam przelotnego kaprysu. Po dziesi臋ciokro膰 w艣ciek艂a, bo to naprawd臋 by艂a jej wina i niczyja inna. Janice Gentle nigdy nie odnosi艂a si臋 do niej tak nonszalancko. Janice mia艂a wielkie, rozklapane stopy, kt贸re stawia艂a na jakiej艣 wielce czcigodnej, 艣redniowiecznej posadzce, i zazwyczaj m贸wi艂a to, co my艣la艂a.

Sylvia czeka艂a na wind臋, panikuj膮c i zalewaj膮c si臋 potem strachu. Lup, 艂up w guzik. Przecie偶 ta g艂upia krowa nigdy nie chcia艂a wydawa膰 swoich pieni臋dzy, mamrota艂a histerycznie. 艁up, 艂up, jeszcze raz. Przecie偶 niczego nie wzi臋艂a od tej nieruchawej kluchy, a w ka偶dym razie tak tego nie mo偶na by艂o nazwa膰. Janice Gentle nigdy niczego nie chcia艂a, nigdy, gdy tymczasem ona, Sylvia, by艂a wprost stworzona do lepszych rzeczy. Ona jedna rozumia艂a Imeld臋 Marcos, nawet je艣li nikt inny jej nie rozumia艂. Dlaczego nie posiada膰 miliona par but贸w, je艣li tak ci si臋 podoba? No przecie偶 buty nie wbij膮 ci no偶a w plecy! I kapelusz te偶 nie spadnie ci z g艂owy i ci臋 nie udusi! Pieni膮dze nie zna艂y barier wieku, p艂ci ani religii i dzi臋ki nim przynajmniej, przynajmniej, mo偶na si臋 by艂o poczu膰 naprawd臋 dobrze.

Winda zje偶d偶a艂a ca艂y wiek. Sylvia Perth rozwa偶y艂a pomys艂 p贸j艣cia po schodach, ale czu艂a si臋 bardzo zm臋czona. Dlaczego do diab艂a Janice nie przeprowadzi si臋 w jakie艣 lepsze miejsce? Za rzek臋? Do Chelsea, Knightsbridge albo jakiej艣 innej eleganckiej dzielnicy? Battersea, te偶 co艣 鈥 stuk, stuk w guzik. I to mieszkanie, kt贸re wygl膮da jak lokal zast臋pczy przyznawany przez gmin臋. Styl i pieni膮dze 鈥 Janice nigdy nie b臋dzie ich mia艂a w nadmiarze. A zreszt膮 wcale nie chcia艂a 鈥 ani troch臋. Janice nie ceni艂a sobie nic opr贸cz starej komody, w kt贸rej trzyma艂a jaki艣 upiorny stary p艂aszcz 鈥 to oraz sw贸j apetyt. Podczas gdy ona, Sylvia...

Odetchn臋艂a. Wreszcie us艂ysza艂a wind臋. U艣miechn臋艂a si臋 i wypu艣ci艂a powietrze, czekaj膮c, a偶 nagromadzone w piersi napi臋cie ujdzie. Kiedy ju偶 dotrze do Janice, wszystko b臋dzie dobrze. Mia艂a podej艣cie do Janice. Uszcz臋艣liwia艂a j膮, dawa艂a jej to, czego ona chcia艂a, s艂ucha艂a bredzenia o Dermocie Pollu i uspokaja艂a zawsze, kiedy Janice zaczyna艂a si臋 denerwowa膰, 偶e ten facet jeszcze si臋 nie znalaz艂. Bardzo liczy艂a, 偶e to nie ma z nim nic wsp贸lnego. Gdyby Janice Gentle odnalaz艂a Dermota Polla, straci艂aby z艂udzenia, a bez z艂udze艅...

Sylvii przypomnia艂 si臋 dywan, kt贸ry ostatnio wpad艂 jej w oko. i palpitacje spot臋gowa艂y si臋. Nie mog艂a teraz tego wszystkiego straci膰, to by艂oby niesprawiedliwe. Bo w ko艅cu czym sobie zas艂u偶y艂a? Niczym. Nie wzi臋艂a nic, czego mog艂aby potencjalnie chcie膰 Janice. W rzeczy samej dawa艂a jej wszystko, czego tylko zapragn臋艂a: spokojny dom, nienaruszaln膮 prywatno艣膰, koj膮ce jedzenie i zaj臋cie, kt贸re podtrzymywa艂o jej marzenie przy 偶yciu. Zreszt膮 nie warto realizowa膰 marze艅. S膮 takie rzeczy, kt贸re ci臋 nakr臋caj膮, kiedy s膮 nieosi膮galne, i kt贸re zawsze rozczarowuj膮, kiedy wreszcie je osi膮gasz. Gdyby Dermot Poll si臋 znalaz艂, Janice Gentle prawdopodobnie odechcia艂oby si臋 偶y膰. W jaki艣 spos贸b, przekonywa艂a si臋 wewn臋trznie Sylvia, wy艣wiadcza艂a Janice grzeczno艣膰 tym, 偶e nie pomaga艂a w odnalezieniu Dermota Polla. Oby to marzenie 偶y艂o wiecznie. Przecie偶 te ksi膮偶ki, kt贸re pisa艂a, wytycza艂y jej drog臋 przez 偶ycie, czy偶 nie? Nawet je艣li Janice wcale tak na to nie patrzy艂a. Ale na pewno dzi臋ki nim mia艂a si臋 czym interesowa膰. Gdyby Dermot Poll si臋 znalaz艂, z pewno艣ci膮 przesta艂aby pisa膰. A wtedy sta艂oby si臋 co艣, czego Sylvia 鈥 au! boli! 鈥 ba艂a si臋 bardziej ni偶 czegokolwiek...

Sylvia bynajmniej nie zaplanowa艂a z g贸ry, 偶e b臋dzie sobie po偶ycza膰 od dochod贸w Janice Gentle, i ca艂a sprawa mia艂a do艣膰 niewinn膮 genez臋. Na samym pocz膮tku tylko odj臋艂a sw贸j procent, tak jak to musi robi膰 ka偶dy agent literacki, a reszta pow臋drowa艂a na konto Janice. I poniewa偶 Janice w og贸le nie by艂a obeznana w takich sprawach, wydawa艂o si臋 sensowne, a nawet wr臋cz konieczne, by Sylvia Perth przej臋艂a kontrol臋 nad kontem w kwestii rozdzia艂u r贸偶nych kwot wymaganych do tego, by 偶ycie Janice przebiega艂o bez zak艂贸ce艅. Ca艂y problem polega艂 na tym, 偶e Janice chcia艂a tak ma艂o. I 偶e zarabia艂a tak du偶o. Tak wi臋c tu sz艂o tylko o przesuni臋cie akcentu: Sylvia zaproponowa艂a, 偶e przejmie za wszystko odpowiedzialno艣膰, i Janice nie posiada艂a si臋 z wdzi臋czno艣ci. Kt贸偶 by nie chcia艂 si臋 zrzec odpowiedzialno艣ci za wszystko, zadawa艂a sobie co jaki艣 czas pytanie Sylvia, kiedy sumienie zaczyna艂o podnosi膰 sw贸j wra偶y 艂eb. I kt贸偶 by nie p艂aci艂 hojnie za takie us艂ugi, gdyby go by艂o na to sta膰? Jedyna sprzeczno艣膰 w tym rozumowaniu by艂a taka, 偶e Janice nie do ko艅ca wiedzia艂a, za co p艂aci, cho膰 na pocz膮tku wystarczy艂o tylko zapyta膰, a Sylvia zaraz by jej powiedzia艂a.

Po drugiej ksi膮偶ce sprawy, czy raczej r臋ce Sylvii, zrobi艂y si臋 nieco bardziej lepkie. Sylvia ci臋偶ko harowa艂a w imieniu swojej autorki i uzna艂a, 偶e nie jest nagradzana sprawiedliwie. Ostatecznie nale偶a艂o wyj艣膰 od tego, 偶e gdyby nie ona, Janice Gentle nigdy nie wyda艂aby swej powie艣ci i na zawsze zosta艂aby w domu przy Arterberry Road. Tak wi臋c...

I takim oto sposobem do kieszeni Sylvii Perth zacz膮艂 wp艂ywa膰 strumyczek...

Dzi臋ki temu, 偶e chroni艂a Janice Gentle przed 艣wiatem zewn臋trznym, chroni艂a r贸wnie偶 sam膮 siebie przed zdemaskowaniem, ale to nie pomaga艂o jej sercu, temu staro艣wieckiemu organowi, kt贸ry buntuje si臋 przeciwko oszustwom i cz臋sto wchodzi w niezdrowe alianse z sumieniem. Sylvia mia艂a jednak w艂asne sposoby na walk臋 ze stresem i tak jak wielu ludzi uwa偶a艂a siebie za nie艣mierteln膮. Wci膮偶 szasta艂a pieni臋dzmi, wci膮偶 rozkoszowa艂a si臋 posiadaniem. Odtr膮ca艂a my艣l, 偶e mogliby jej to wszystko odebra膰.

Ca艂y czas by艂a bardzo ostro偶na. Przez lata z powodzeniem udaremnia艂a innym przedstawicielom 艣wiata wydawniczego wszelkie kontakty z Janice Gentle i obecnie powszechnie przyjmowano, 偶e ta autorka jest patologicznym odludkiem i 偶e tak ju偶 b臋dzie zawsze. Sylvia Perth, agentka Janice Gentle, po艣redniczy艂a w interesach i wszystko pi臋knie gra艂o. Wprawdzie co jaki艣 czas t臋 harmoni臋 narusza艂 jaki艣 bezczelny nowy przybysz, kt贸remu si臋 wydawa艂o, 偶e jest w stanie poprzestawia膰 pionki na planszy, ale zawsze ko艅czy艂o si臋 to jego pora偶k膮. Janice sprzysi臋g艂a si臋 z Sylvi膮 w kwestii swej pustelniczej egzystencji, wi臋c ca艂y uk艂ad by艂 oparty na wolnej woli. W tej historii nie by艂o 艂a艅cuch贸w, kolczastych 偶ywop艂ot贸w, zamkni臋tej na cztery spusty wie偶y, tak wi臋c Sylvia mog艂a oddycha膰 ze spokojem, no prawie mog艂a.

Prawie mog艂a, bo na list臋 staraj膮cych stale zapisywa艂 si臋 kto艣鈥 nowy. Dla Sylvii ten nieustaj膮cy turniej na og贸艂 nie mia艂 wi臋kszego znaczenia, ale niekiedy odnosi艂a wra偶enie, 偶e rzuca si臋 jej wyzwanie. Tak jak z t膮 Buibecker dzisiaj. Bardzo inteligentna, bardzo pozytywnie nastawiona, 偶adnego owijania w bawe艂n臋. Kiedy艣 to sobie ceni艂a. I obie 艣wietnie si臋 bawi艂y na tym lunchu, podczas kt贸rego mierzy艂y si臋 wzrokiem i rozmawia艂y o zupe艂nie innych sprawach.

Dopiero przy kawie panna Buibecker powiedzia艂a:

Obie wierny, dlaczego tutaj jeste艣my.

Na co Sylvia, jak zawsze zwolenniczka zabawy w kotka i myszk臋, odpar艂a:

No c贸偶, ja wiem, dlaczego tutaj jestem. Jestem tutaj, poniewa偶 daj膮 tu najlepsze langustynki w mie艣cie i to ty p艂acisz.

Sylvia Perth spojrza艂a na Rohanne Buibecker, a Rohanne Buibecker spojrza艂a na Sylvi臋 Perth. Sylvia Perth potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Nie, kotu艣 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Nie.

Jedna ksi膮偶ka 鈥 prosi艂a Rohanne, unosz膮c w g贸r臋 sw贸j鈥 艣wie偶o wymanikiurowany palec. 鈥 Jedna ksi膮偶ka, wyposa偶ona w t臋 now膮 perspektyw臋, kt贸ra jednocze艣nie nie b臋dzie...

Sylvia u艣miechn臋艂a si臋 lisio.

Na tej nowej perspektywie mo偶na sobie j臋zyk po艂ama膰, nie uwa偶asz? Z pewno艣ci膮 mo偶emy u偶y膰 tu s艂owa 鈥瀞eks鈥?

Ale偶 oczywi艣cie! 鈥 potwierdzi艂a Rohanne Buibecker z nadziej膮 w g艂osie.

Ale odpowied藕 nadal brzmi nie.

A czy wolno mi spyta膰 dlaczego?

Janice Gentle nie b臋dzie pisa艂a o seksie, jej ten temat nie interesuje. Woli pisa膰 tak, jak do tej pory.

Pieni膮dze?

Sylvia potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Strzepn臋艂a popi贸艂 z papierosa na nadwer臋偶one cia艂a langustynek, kt贸ry to gest mia艂 by膰 w zamierzeniu prowokacyjny.

Rohanne wyobrazi艂a sobie Morgana P. Pfeiffera siedz膮cego za biurkiem, zniecierpliwionego, czekaj膮cego.

Chcia艂abym pozna膰 Janice Gentle i porozmawia膰 z ni膮 o tym projekcie. I powiedzie膰 jej, twarz膮 w twarz, jak bardzo j膮 podziwiamy, jak bardzo panu Pfeifferowi i mnie zale偶y na wsp贸艂pracy z ni膮. Czy to by艂oby mo偶liwe?

Niemo偶liwe 鈥 odpar艂a Sylvia. 鈥 Janice nie umawia si臋 na rozmowy. Wszystko jest za艂atwiane za moim po艣rednictwem. Opisz wszystko w li艣cie, a ja ju偶 dopilnuj臋, by ona ten list zobaczy艂a. 鈥 Wsta艂a. 鈥 Musz臋 ju偶 i艣膰. Niestety mam jeszcze jedno spotkanie. Rohanne wsta艂a.

Bardzo 艂adna sukienka 鈥 pochwali艂a Sylvia Perth.

Dzi臋kuj臋 鈥 odpar艂a Rohanne.

Armani, domy艣lam si臋?

Mo偶e powinnam do niej zadzwoni膰?

Obawiam si臋, 偶e nie. Ona nie ufa telefonom.

W takim razie napisz臋. Poda艂y sobie r臋ce.

Potrafi臋 by膰 bardzo uparta 鈥 o艣wiadczy艂a Rohanne z u艣miechem. Przygl膮da艂a si臋, jak jej przeciwniczka zabiera si臋 do odej艣cia, demonstruj膮c irytuj膮c膮 pewno艣膰 siebie. Wsun臋艂a palec do ust i odgryz艂a spory kawa艂 swego bezcennego paznokcia.

A my 鈥 odpar艂a Sylvia Perth, r贸wnie偶 si臋 u艣miechaj膮c 鈥 potrafimy by膰 bardzo nieczu艂e. 鈥 I z tym oddali艂a si臋 i nie przestaj膮c si臋 u艣miecha膰, powiedzia艂a od drzwi: 鈥 Ja zawsze powtarzam: po moim trupie.

Na co Rohanne, wpatrzona nieszcz臋艣liwym wzrokiem w sw贸j zdewastowany palec, pomy艣la艂a, 偶e nie jest to wcale taki z艂y pomys艂.

Sylvia Perth stara艂a si臋 nie pami臋ta膰 tych proroczych s艂贸w, kiedy czeka艂a na wind臋 w bloku Janice.

A偶eby cholera wzi臋艂a t臋 wind臋! 鈥 warkn臋艂a, nie znajduj膮c w sobie si艂, by zakl膮膰 szpetniej. 鈥 Cholera! Cholera! Cholera! 鈥 Przy ka偶dym takim okrzyku kopa艂a zamkni臋te drzwi tak d艂ugo, a偶 wreszcie rozsun臋艂y si臋 niczym jaka艣 awangardowa wersja sezamu. Sylvia Perth odzyska艂a oddech, przycisn臋艂a d艂o艅 do bol膮cego miejsca pod piersiami i wesz艂a do swojego grobu. Niemal偶e si臋 s艂aniaj膮c, wspar艂a si臋 ci臋偶ko o stalow膮 艣cian臋 windy; z jakiego艣 niewiadomego powodu, cho膰 obawia艂a si臋, 偶e wie, z jakiego, przez jej my艣li przelatywa艂y obrazy z przesz艂o艣ci.

Jej matka, pani Perth, w bezr臋kawniku i chustce zamotanej na g艂owie na kszta艂t turbana, przerzucaj膮ca pras臋 bran偶ow膮 w poszukiwaniu zamorskich nowo艣ci, kt贸rymi mog艂aby wype艂ni膰 ich sklep. Nigdy nie odwraca艂a si臋 od akwizytor贸w, bo taki m贸g艂 mie膰 najr贸偶niejsze modne 艣mieci w艣r贸d swoich towar贸w. Pani Perth skupowa艂a tanio nowe plastikowe wiadra, kiedy nastawa艂a moda na blaszane, kupowa艂a gumowe buty z Tajwanu, kiedy by艂 popyt na rafi臋, i zawsze podejmowa艂a rozs膮dne decyzje. Ona by艂a si艂膮 nap臋dow膮 rodzinnego biznesu. Sylvia wyobra偶a艂a j膮 sobie, jak siedzi przy owalnym stoliku nakrytym kordonkowa serwet膮, pali weighty i robi notatki na odwrocie koperty, gdy tymczasem pan Perth gaw臋dzi jowialnie z klientami i urz膮dza wystaw臋. Za ka偶dym razem, kiedy nachodzi艂y j膮 te wspomnienia, co nie zdarza艂o si臋 cz臋sto. Sylvia wiedzia艂a, 偶e gardzi艂a nie talentem swej matki do wynajdywania nowo艣ci, tylko jej ograniczono艣ci膮, prowincjonalizmem, brakiem rozmachu w eksploatowaniu w艂asnego talentu. Blaszane wiadra i gumowe buty, te偶 co艣. Wie艣niacki, wulgarny, parweniuszowski...

Zobaczy艂a swego ojca, pana Pertha, ze skurzawk膮 w jednym r臋ku i Tshirtem z Boyem George鈥檈m w drugim, za艣miewaj膮cego si臋, kiedy klient decydowa艂 si臋 na kupno sztucznych psich kupek i cukierk贸w z pieprzem. A potem znowu pani膮 Perth, kt贸ra po jego 艣mierci przenios艂a si臋 do centrum Birmingham, stwierdziwszy, 偶e ma ju偶 dosy膰 poszerzania horyzont贸w. Postanowi艂a nie sprzedawa膰 sklepu, tylko go wydzier偶awi膰, poniewa偶 gardzi艂a Costa del Sol i uwa偶a艂a, 偶e jego uroki mog膮 zaczeka膰. Rak sk贸ry dowi贸d艂, 偶e mia艂a racj臋, i z ostatnim triumfalnym gestem wr贸ci艂a do swego rzemios艂a, by kupowa膰 blaszane wiadra teraz, kiedy plastik zosta艂 skazany na nies艂aw臋, a tak偶e rafi臋 zamiast gumy, i og贸lnie znakomicie sobie radzi艂a. Obecnie mieszka艂a w samodzielnie op艂acanej wygodzie domu opieki w Birmingham. Sylvia zobaczy艂a matk臋 tak膮, jaka by艂a teraz, i zobaczy艂a sam膮 siebie podczas swych rzadkich odwiedzin u niej, ucharakteryzowan膮 do roli pokornej c贸rki, kt贸ra wbija si臋 w sukienk臋 i buty z supermarketu, kupuje niskokaloryczne czekoladki reklamowane w telewizji i przynosi najnowsz膮 powie艣膰 Janice Gentle w mi臋kkiej oprawie 鈥 dwuznaczna ironia, kt贸r膮 Sylvia uwielbia艂a 鈥 a na dodatek doje偶d偶a z dworca autobusem. Tak w艂a艣nie wygl膮da艂y akty jej pokuty, b臋d膮ce jednocze艣nie znakomitym przypomnieniem, jak nie nale偶y sko艅czy膰.

Pani Perth traci艂a intuicj臋 w odniesieniu do c贸rki. Nigdy nawet przez my艣l jej nie przesz艂o, 偶e Sylvia jest bogata, podobnie zreszt膮 jak w og贸le si臋 nie domy艣li艂a, co tak naprawd臋 si臋 kryje za jej staropanie艅stwem. Wyobra偶a艂a sobie, 偶e jej c贸rka zwyczajnie wi膮偶e koniec z ko艅cem, 偶e jest nudna jak flaki z olejem i 偶e nie ma czasu jej odwiedza膰, bo musi siedzie膰 w Londynie, 偶eby zarabia膰 na 偶ycie.

Gdyby艣 tak si臋 bardziej postara艂a 鈥 powiedzia艂a ustami pe艂nymi francuskich ci膮gutek podczas ostatniej wizyty Sylvii 鈥 bo ja tam nie widz臋 powodu, dla kt贸rego mimo wieku nie mia艂aby艣 znale藕膰 sobie bogatego m臋偶a. Takiego, kt贸ry by ci臋 cho膰 troch臋 wspar艂. Przecie偶 tobie te偶 powinno co艣 skapn膮膰 od 偶ycia. 鈥 Tu wzi臋艂a do swych lepkich r膮k najnowsz膮 powie艣膰 Janice Gentle. 鈥 Widzisz to? Tej to si臋 dopiero uda艂o. I to lepiej ni偶 tej ca艂ej Cartland. Bardziej to prawdziwe, wi臋cej w tym mi臋sa, zawsze mam takie wra偶enie, jakbym zna艂a tych ludzi, o kt贸rych ona pisze. Jakby to byli s膮siedzi. Wiesz, 偶e si臋 kiedy艣 pop艂aka艂am nad ksi膮偶k膮 Janice Gentle? 鈥 Pokiwa艂a g艂ow膮, dziwuj膮c si臋 samej sobie. 鈥 Dzi臋kuj臋, 偶e mi j膮 przynios艂a艣. Czekoladk臋?

Mimo b贸lu Sylvia zakrztusi艂a si臋: odkrycie prawdy mog艂oby przy okazji u艣mierci膰 jej matk臋. Ha, ha, a to by dopiero by艂a ironia...

Zacz臋艂a rz臋zi膰. W tej kom贸rce by艂o tak duszno. Rohanne Bulbecker. Do zamkni臋tej przestrzeni windy wp艂yn膮艂 najpierw jej g艂os, a potem twarz. Po co powiedzia艂a do niej tamte s艂owa w restauracji?

Po moim trupie, Rohanne. Po moim trupie, kotu艣...

Ha, ha...

Ha.



Rozdzia艂 sz贸sty



Janice okry艂a trupa swojej agentki kilkoma lekko przybrudzonymi 艣cierkami; to by艂 pierwszy pomys艂, jaki jej przyszed艂 do g艂owy. Zaklinowa艂a drzwi windy jednym z szytycfr na zam贸wienie pantofli Sylvii i w tym momencie z g艂臋bi szybu dobieg艂 j膮 g艂os sfrustrowanego niedosz艂ego pasa偶era. Janice nigdy nie d膮偶y艂a, ani przedtem, ani teraz, do towarzyskich konfrontacji z s膮siadami albo ich znajomymi, tak wi臋c zrobiwszy wszystko, co jej zdaniem nale偶a艂o w tych okoliczno艣ciach, schroni艂a si臋 do swojego mieszkania. Ekran komputera zamruga艂 do niej drwi膮co. Odrodzenie Feniksa, przypomnia艂, i Janice poczu艂a straszliw膮 pustk臋 w otch艂ani swojego brzucha.

Kiedy przechodzi艂a obok stolika z bu艂eczkami, pocz臋stowa艂a si臋 jedn膮; wgryz艂a si臋 i to j膮 troch臋 uspokoi艂o 鈥 jedzenie bu艂eczek przynajmniej przywraca艂o jakie艣 poczucie rzeczywisto艣ci. Spojrza艂a na d偶em, ale ju偶 jej nie kusi艂. Jego czerwie艅 by艂a jakby troch臋 za ponura i 偶ywa; brzoskwiniowy, pomy艣la艂a odruchowo, trzeba by艂o kupi膰 brzoskwiniowy, jego kolor nie jest taki w艣ciek艂y i niepokoj膮cy. Kiedy cz艂apa艂a w stron臋 telefonu, zastanawia艂a si臋, dlaczego ta kombinacja nigdy przedtem nie przysz艂a jej do g艂owy. Brzoskwinie. Mleczne bu艂eczki, bia艂a 艣mietanka i 艂agodne, przezroczyste z艂oto tego wcze艣nie dojrzewaj膮cego owocu.

Wystuka艂a numer dozorcy, nie maj膮c poj臋cia, co mu powie, i zaczeka艂a, a偶 on odezwie si臋 pierwszy.

Tak? 鈥 warkn膮艂 g艂o艣no. Janice wzdrygn臋艂a si臋 nerwowo.

Moja agentka w艂a艣nie zmar艂a w trakcie wysiadania z windy 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Pi膮te pi臋tro. Czy mo偶e pan tu przyj艣膰, panie Jones?

Potem wykr臋ci艂a wsp贸lny numer s艂u偶b ratunkowych; chcia艂a wezwa膰 pogotowie, ale bezmy艣lnie wezwa艂a policj臋, a potem wr贸ci艂a do stolika i ju偶 tylko czeka艂a, nas艂uchuj膮c, 偶uj膮c i prze艂ykaj膮c, z nadziej膮, 偶e wszystko samo si臋 rozwi膮偶e.

Pan Jones, kt贸ry w艂a艣nie marynowa艂 cebulki, uzna艂, 偶e jego aparat s艂uchowy znowu si臋 zepsu艂. Wrzuci艂 chili i ziarenka pieprzu do wrz膮cego octu, licz膮c, 偶e malinowy przecier, z kt贸rym eksperymentowa艂, zabarwi cebulki r贸wnie skutecznie, jak zabarwi艂 mu palce. Wzdychaj膮c, skr臋ci艂 gaz pod rondlem, by jego zawarto艣膰 dusi艂a si臋 na wolnym ogniu, po czym wzi膮艂 do r臋ki swoj膮 skrzynk臋 z narz臋dziami. Zgodnie z przepisami powinien by艂 si臋 przebra膰 w kombinezon, ale dzie艅 by艂 taki ciep艂y. Mieszka艅cy, pomy艣la艂, ci mieszka艅cy! Zawsze co艣. Niechc膮cy zawadzi艂 o uchwyt rondla i wyla艂 odrobin臋 octu na swoj膮 podr臋czn膮 torb臋 i koszul臋. Jego ju偶 zachmurzone czo艂o zachmurzy艂o si臋 jeszcze bardziej. Wygl膮da艂 wr臋cz na w艣ciek艂ego.

Wyszed艂 z sutereny, powoli, ponuro, owiany gor膮cymi miazmatami marynaty. Przy frontowym wej艣ciu do budynku zatrzyma艂 si臋, by popatrze膰 na niebo, zrobi艂 g艂臋boki wdech i zamkn膮艂 oczy, rozkoszuj膮c si臋 przez chwil臋 popo艂udniowym spokojem, kt贸ry mu si臋 s艂usznie nale偶a艂. Zrobi艂 jeszcze jeden, jeszcze g艂臋bszy wdech i nasz艂a go do艣膰 niezwyk艂a refleksja, 偶e 偶ycie jednak jest dobre. Ale potem zmieni艂 zdanie. Przypomnia艂 sobie o malinach, przypomnia艂 sobie, 偶e mu przeszkodzono, i na nowo si臋 zez艂o艣ci艂, z wci膮偶 zamkni臋tymi oczyma, a tymczasem spok贸j jego otoczenia zosta艂 pogwa艂cony przez rozdzieraj膮cy ucho odg艂os syren (a wi臋c jednak aparat dzia艂a艂, jak nale偶y) i protestuj膮cy pisk hamulc贸w. Skrzywi艂 si臋 raz i potem jeszcze raz, kiedy co艣 go d藕gn臋艂o pod 偶ebra. Otworzy艂 oczy i napotka艂 par臋 wpatrzonych w niego podnieconych oczu, ocienionych czapk膮 funkcjonariusza w艂adzy. G艂os o piskliwym zabarwieniu przem贸wi艂 gwa艂townie, na艣laduj膮c ameryka艅skiego gliniarza.

Gdzie ono jest? No gadaj! Gdzie cia艂o?

Jakie znowu cia艂o? 鈥 spyta艂 nie bez racji pan Jones.

Sier偶ant Pitter spojrza艂 na skrzynk臋 z narz臋dziami i zauwa偶y艂, 偶e jej w艂a艣ciciel si臋 poci, zauwa偶y艂, 偶e d艂o艅 艣ciskaj膮ca skrzynk臋 jest zakrwawiona. Na samej skrzynce te偶 zreszt膮 widnia艂y jakie艣 podejrzane plamy, a tak偶e na odzieniu m臋偶czyzny. O rado艣ci! Jego serce, organ zazwyczaj nieco zestresowany, podskoczy艂o mu w piersi. To nie by艂 jaki艣 fa艂szywy telefon od znudzonej gospodyni domowej 鈥 to si臋 dzia艂o naprawd臋.

Masz prawo nic nie m贸wi膰 鈥 zacz膮艂 (kolejny pow贸d do rado艣ci 鈥 przecie偶 od zawsze marzy艂, 偶e kiedy艣 wypowie t臋 formu艂臋) 鈥 ale wszystko, co powiesz, mo偶e...

Pan Jones, zaniepokojony, 偶e jego marynata gotuje si臋 zbyt d艂ugo, odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie. Nie zrobi艂 nic z艂ego, sumienie mia艂 czyste i za nic nie m贸g艂 si臋 rozezna膰 w tym, co ten policjant do niego gada艂. Pewnie chodzi艂o o jakie艣 bilety na loteri臋. Zawsze chodzi艂o o bilety na loteri臋. C贸偶, d藕ganie go w 偶ebra i wciskanie mu tych bilet贸w na si艂臋 na pewno nie mog艂o go sk艂oni膰, by zaraz si臋gn膮艂 do kieszeni. I je艣li ten przecier z malin b臋dzie si臋 gotowa艂 za d艂ugo, to wyjdzie mu z tego d偶em. Wszed艂 pr臋dko do budynku. Sier偶ant Pitter pl膮sa艂 za jego plecami.

Pilnuj tylnego wyj艣cia 鈥 powiedzia艂 do towarzysz膮cego mu policjanta czekaj膮cego w radiowozie.

Wydaje mu si臋, 偶e jest 007 鈥 mrukn膮艂 tamten, ale poszed艂 szuka膰 tylnego wyj艣cia.

Sier偶ant Pitter nie przesta艂 przemawia膰 z podnieceniem do pana Jonesa, kiedy wchodzi艂 za nim do 艣rodka:

... mo偶e zosta膰 wykorzystane przeciwko tobie...

A, Jones! 鈥 powiedzia艂 wysoki, szczup艂y m臋偶czyzna o szacownym wygl膮dzie. W r臋ku trzyma艂 lask臋. 鈥 Winda znowu zepsuta.

Panu Jonesowi brakowa艂o korno艣ci.

No to u偶ywaj pan schod贸w 鈥 odpar艂 apodyktycznie. Popo艂udnia zgodnie z umow膮 mia艂 mie膰 wolne.

Ale偶 co pan m贸wi, panie Jones? 鈥 odpar艂 szacowny m臋偶czyzna, wywijaj膮c swoj膮 lask膮. 鈥 Przecie偶 dobrze pan wie, 偶e mam niedow艂ad w nodze.

Nawet sier偶ant Pitter, mimo bujnej wyobra藕ni, nie wyobra偶a艂 sobie, by tak mog艂a wygl膮da膰 improwizowana wymiana zda艅 mi臋dzy dwoma z艂oczy艅cami.

Pan wybaczy, sir 鈥 zagadn膮艂 ze smutkiem sier偶ant Pitter 鈥 czy zna pan tego m臋偶czyzn臋?

M臋偶czyzna postuka艂 lask膮 o posadzk臋, gotuj膮c si臋 do przem贸wienia, ale sier偶anta Pittera ju偶 tam nie by艂o, bo powl贸k艂 si臋 niczym cie艅 za panem Jonesem, kt贸ry w艂a艣nie postanowi艂 zej艣膰 ze sceny.

Kim jeste艣? 鈥 wysapa艂 sier偶ant do dziarskich plec贸w pana Jonesa. Mimo 偶e w g艂臋bi serca ju偶 wiedzia艂. Na podstawie niepodwa偶alnych dowod贸w, kt贸re zebra艂 jako wyszkolony funkcjonariusz. Wiedzia艂, 偶e wbrew pozorom nie ma do czynienia z Dusicielem z Bostonu, tylko z najprawdziwszym w 艣wiecie dozorc膮 i 偶e ten pot, podobnie jak jego w艂asny pot, nale偶a艂o usprawiedliwi膰 upa艂em i nag艂ym wysi艂kiem. Czerwone plamy te偶 bez w膮tpienia mia艂y jakie艣鈥 usprawiedliwienie. Sier偶ant Pitter szed艂 za nim, zachowuj膮c dystans, bo cz艂owiek ten pachnia艂 zaiste bardzo dziwnie.

Us艂yszawszy zbli偶aj膮ce si臋 kroki, Janice wyjrza艂a ukradkiem zza swoich drzwi na pi膮tym pi臋trze. Ona te偶 by艂a spocona, zar贸wno od upa艂u, jak i ze strachu. W艂a艣nie t艂umaczy艂a samej sobie, 偶e Sylvia Perth jest ju偶 nieboszczk膮, wi臋c 偶adne wystawanie obok windy, 偶adne debatowanie o przyczynie i skutkach ju偶 tego nie zmieni膮. Tak brzmia艂a ostateczna prawda, kt贸ra nie wymaga艂a niczego wi臋cej opr贸cz swej akceptacji. Dlatego w艂a艣nie nie zamierza艂a si臋 komunikowa膰 z 偶adnym z tych ludzi. Nie nadawa艂a si臋 do tego i nie chcia艂a tego, mimo 偶e Sylvia Perth zmar艂a w drodze na spotkanie w艂a艣nie z ni膮 鈥 c贸偶, jakkolwiek by by艂o, ostatecznie nie dotar艂a, nieprawda偶? Dlatego wi臋c nie by艂a to sprawa jej, Janice. Nie chcia艂a tej sprawy, nie chcia艂a bra膰 udzia艂u w 偶adnych dialogach. Dlatego w艂a艣nie supermarkety s膮 takie mi艂e. Mo偶e, pomy艣la艂a sobie, mog艂aby po prostu powiedzie膰: 鈥濸rosz臋, oto ono, zabierzcie je鈥 i wr贸ci膰 do w艂asnego, bezpiecznego 艣wiata, by tam spokojnie op艂akiwa膰 zgon Sylvii. Wszak mo偶na rzec, 偶e cia艂o to tylko skorupa, 偶e liczy si臋 tylko dusza, a ta jednoznacznie odesz艂a. Niemniej jednak Janice, nawet je艣li kiepsko sobie radzi艂a w komunikowaniu si臋 z innymi lud藕mi, to wcale nie by艂a g艂upia. Wiedzia艂a, 偶e ma du偶o wi臋cej do powiedzenia w ca艂ej kwestii, a poza tym pozostawa艂a jeszcze sprawa jej 艣cierek. 呕a艂owa艂a teraz, 偶e w og贸le je tam zanios艂a. W ka偶dym razie wydawa艂y si臋 nie na miejscu i 偶adn膮 miar膮 nie by艂y 艣wie偶o wyprane.

Przygn臋biony sier偶ant Pitter zatrzyma艂 si臋 na przedostatnim pode艣cie i nas艂uchiwa艂. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, brn膮cy przed nim pan Jones pogwizdywa艂. Sier偶anta Pittera przygn臋bi艂o to jeszcze bardziej. Dozorca nie powinien pogwizdywa膰, no chyba 偶e jest niewinny.

Przesta艅 pan! 鈥 zawo艂a艂.

呕e co? 鈥 Pan Jones odwr贸ci艂 si臋 zdezorientowany.

Przesta艅 pan gwizda膰 鈥 powiedzia艂 ochryple sier偶ant. I zastanowi艂 si臋, jakim sposobem pan Jones m贸g艂 nadal wydawa膰 ten d藕wi臋k, skoro przecie偶 nie porusza艂 wargami.

呕e jak? 鈥 powt贸rzy艂 pan Jones i postuka艂 w sw贸j aparat s艂uchowy. Gwizdanie usta艂o.

Ju偶 lepiej 鈥 powiedzia艂 sier偶ant Pitter, czuj膮c si臋 ra藕niej teraz, kiedy si臋 okaza艂o, 偶e jego mundur jednak ma jaki艣 autorytet.

To za tym rogiem, panie oficerze 鈥 zaryzykowa艂 pan Jones. 鈥 Za tym podestem.

Skr臋cili za r贸g i policjantowi zamar艂o serce.

Nie zobaczyli 偶adnego cia艂a, tylko stert臋 prania wystaj膮c膮 z windy. Same brudne 艣cierki, na pierwszy rzut oka. To jakie艣 oszustwo? Kawa艂 telefoniczny? Kto艣 za to zap艂aci. Podni贸s艂 wzrok i zauwa偶y艂, 偶e jedne z drzwi poruszaj膮 si臋 ledwie dostrzegalnie, zauwa偶y艂 b艂ysk wyzieraj膮cego stamt膮d oka w okularach, oka, kt贸rego wyraz mia艂 w sobie 艣lad poczucia winy. Pogna艂 w tamt膮 stron臋.

Mam ci臋! 鈥 krzykn膮艂, wywlekaj膮c Janice na korytarz, a w ka偶dym razie staraj膮c si臋 to zrobi膰, bo okaza艂a si臋 ci臋偶sza i wi臋ksza, ni偶 to sugerowa艂a szpara w drzwiach. Znacznie ci臋偶sza, znacznie wi臋ksza, i m贸wi膮c wprost, wcale sobie nie 偶yczy艂a, by j膮 przemieszczano.

W plecach co艣 mu zaskrzypia艂o, mi臋艣nie przeszy艂 spazm 鈥 b贸l by艂 nieludzki. Pu艣ci艂 rubensowskie rami臋 Janice, osun膮艂 si臋 na kolana i obr贸ci艂 dooko艂a w艂asnej osi. W tym samym czasie pan Jones zerwa艂 艣cierki i wtedy sier偶ant Pitter znalaz艂 si臋, w ca艂kiem dos艂ownym sensie, twarz膮 w twarz ze swoim pierwszym sztywnym. Wielki, buraczkowy j臋zyk, sine policzki i oskar偶ycielsko wyba艂uszone oczy. Sier偶ant Pitter usi艂owa艂 si臋 wycofa膰 na czworakach.

A mo偶e tak usta-usta? 鈥 spyta艂 pan Jones.

Sier偶ant Pitter nie przestawa艂 si臋 cofa膰, a偶 wreszcie zderzy艂 si臋 z nogami Janice.

Zna pani t臋 osob臋? 鈥 zacz膮艂, staraj膮c si臋 wykr臋ci膰 szyj臋, by m贸c przem贸wi膰 wprost do dr偶膮cej Janice... I w tym momencie zemdla艂.

Janice krzykn臋艂a sobie od serca. Nie na widok swej niegdy艣 偶ywej agentki, nie na widok pana Jonesa, kt贸ry metod膮 usta-usta usi艂owa艂 wetchn膮膰 偶ycie w jej niegdy艣 偶yw膮 agentk臋 (pierwsza pomoc to jeden z element贸w pracy dozorcy), ale dlatego, 偶e ow艂adn臋艂o ni膮 przeczucie, 偶e ca艂y ten epizod to pocz膮tek ko艅ca jej sielankowej klauzury. Janice za bardzo si臋 ba艂a Sylvii, by j膮 teraz szczerze op艂akiwa膰, ale na pewno mog艂a op艂akiwa膰 utrat臋 swej ochrony 鈥 najwi臋kszego podarunku agentki.

C贸偶, niczego nie zyska, je艣li b臋dzie tak tam wystawa艂a i dawa艂a si臋 wci膮ga膰 w to wszystko.

Porusza艂a si臋 wyj膮tkowo chy偶o.

Pan Jones podda艂 si臋 i ponownie okry艂 cia艂o 艣cierkami. Wci膮偶 zemdlony sier偶ant Pitter mamrota艂 co艣. Janice w艣lizgn臋艂a si臋 z powrotem do mieszkania i zamkn臋艂a za sob膮 drzwi, ale nawet znajoma monotonia tego wn臋trza nie przynios艂a jej uspokojenia. Zabra艂a miseczk臋 z d偶emem do kuchni i sp艂uka艂a jej zawarto艣膰 do zlewu, jakby to ona, Janice, by艂a morderczyni膮. Potem posprz膮ta艂a stolik nakryty dla dw贸ch os贸b, zgasi艂a natarczywe oko monitora i z batonem Mars oraz Troilusem i Criseyd膮 Chaucera przysiad艂a na kanapie, by zaczeka膰 na pukanie.

Podw贸jne ukojenie.

Wybiera scen臋 wej艣cia Troilusa do komnaty jego bogdanki, gdy tymczasem Pandarus przemawia w imieniu swojego bohatera. Jej ulubiony fragment. I jednocze艣nie wgryza si臋 nami臋tnie w czekoladowy batonik.

脫w Troilus wpr臋dce si臋 przy niej pojawia, wnet u wezg艂owia pada na kolano*.

Na chwil臋 pozwala sobie podstawi膰 Dermota Polla pod Troilusa, ale zaraz wyzbywa si臋 tego pomys艂u. Ich zwi膮zek od samego pocz膮tku mia艂 w sobie czysto艣膰 kwiatu lilii i niby czemu nie mia艂by taki pozosta膰? Jak w przypadku niepokalanej mi艂o艣ci Dantego i Beatrycze? Czyta dalej. 艢wiat ksi膮偶ek jest o tyle偶 bezpieczniejszy.

To zaczytywanie si臋 Troilusem i Criseyd膮 jedynie pog艂臋bia zam臋t, jaki Janice ma w g艂owie w zwi膮zku z kwesti膮 seksu. W ka偶dym razie mia艂a o nim raczej m臋tne poj臋cie, gdy przychodzi艂o do technikali贸w. Czasami, kiedy siedzia艂a w wannie, zagl膮da艂a tam na d贸艂, pod trzy ogromne wa艂ki bia艂ego cia艂a, i przygl膮da艂a si臋 owemu tajemniczemu miejscu ukrytemu w g臋stwinie, bynajmniej si臋 nie interesuj膮c jego tajnikami. Stara艂a si臋 nie my艣le膰 o tym, 偶e jej rodzice musieli do艣wiadczy膰 tego czego艣 przynajmniej raz, 偶eby j膮 sp艂odzi膰. A jednak by艂a to my艣l tak niepokoj膮ca, 偶e w momencie, kiedy si臋 pojawia艂a, Janice czym pr臋dzej wyci膮ga艂a korek z wanny i czeka艂a, a偶 zniknie razem z gulgocz膮cymi 艣ciekami. Kt贸rego艣 dnia, zawsze sobie przyrzeka艂a, kt贸rego艣 dnia... Na razie jednak jej powie艣ci nie zawiera艂y 偶adnych odniesie艅 do tego czego艣, poniewa偶 nie chcia艂a si臋 tutaj pomyli膰. Na mi艂o艣ci si臋 zna艂a, bo nosi艂a w sobie to uczucie. Ale seks? Na seksie si臋 nie zna艂a. A nie mia艂a najmniejszego zamiaru go wymy艣la膰.

Czyta dalej, wci膮偶 czekaj膮c na pukanie, wci膮偶 czerpi膮c ukojenie z Troilusa, kt贸ry pok艂ada艂 wiar臋 w mi艂o艣ci do tego stopnia, 偶e nie zorientowa艂 si臋 w por臋, i偶 obiekt jego uczucia ostatecznie go zdradzi. Scena w alkowie, uwa偶a Janice Gentle, jest jedn膮 z najbardziej czaruj膮cych w ca艂ej czternastowiecznej literaturze. I przypomina sobie, 偶e w jej marzeniach Sylvia Perth nieraz przejmowa艂a rol臋 Pandarusa i niejako ciska艂a Dermota na 艂o偶e obok niej, tak jak Pandarus cisn膮艂 Troilusa obok Criseydy. Ale to ju偶 si臋 teraz nie zdarzy, prawda? Wzdycha. 呕ycie okaza艂o si臋 mocno nie偶yczliwe, zw艂aszcza 偶e tak naprawd臋 zawsze pragn臋艂a tylko szuka膰, znale藕膰, kocha膰 i by膰 kochan膮.

Lecz wszystko minie, a z tym odej艣膰 musz臋. 鈥 Ha艂asy na zewn膮trz nie ustaj膮. Ale na szcz臋艣cie nikt dot膮d nie zapuka艂. 鈥 ... ty艣鈥 ich stworzy艂, Panie, by znali marno艣膰, co kr贸luje w 艣wiecie 鈥 czyta 鈥 a tak przemija jako barwne kwiecie*.

Tak, my艣li sobie, to jest dopiero tragedia. 呕e 艣wiat jest niby taki pi臋kny, a jednak taki brzydki. Tak, uroda 艣wiata jest wielka i tragiczna. Powinna by膰 od niej odseparowana, dop贸ki nie nadejdzie czas, by dla niej rozkwit艂a. Wiedzia艂a o tym Christine de Pisa艅, wiedzia艂 o tym Langland, wiedzia艂 o tym Chaucer. 呕ycie to podr贸偶, podczas kt贸rej winno si臋 m臋偶nie wymachiwa膰 sztandarem pi臋kna. Dlatego nie b臋dzie pisa艂a o brzydocie. Jacy m臋偶ni, my艣li, byli ci, kt贸rzy pielgrzymowali do Canterbury 鈥 pokonywali go艣ci艅ce us艂ane niebezpiecze艅stwami, za jedyn膮 ochron臋 maj膮c opowie艣ci i skromne rzesze swych towarzyszy. Ona te偶 b臋dzie gotowa do podr贸偶y, kiedy nadejdzie czas. Cho膰 teraz wydawa艂o si臋 to tak odleg艂e jak nigdy. Zabrak艂o Sylvii Perth, do kogo wi臋c mog艂a si臋 zwr贸ci膰? I sk膮d tu wzi膮膰 do艣膰 pieni臋dzy na kontynuowanie Poszukiwa艅? (Przypomina sobie dyrektora banku i przebiegaj膮 dreszcz. Nigdy. Nigdy. Nie. Nie. Nie. ) Podr贸偶nicy z dawnych czas贸w wiedzieli przynajmniej dok艂adnie, dok膮d si臋 wybieraj膮. Janice nie wie na razie nawet tego. I dla nich katedra w Canterbury sta艂a otworem, nawet je艣li dost臋pu do niej bronili rozb贸jnicy i ciemne bory. I jeszcze nosili pieni膮dze przy sobie, wszyte w odzienie. Janice nie wie, ile ma do swojej dyspozycji, je艣li w og贸le cokolwiek. Siedzi dalej na kanapie, nas艂uchuj膮c ha艂as贸w dobiegaj膮cych z zewn膮trz 偶a艂uj膮c, 偶e nie cichn膮, czekaj膮c na natarczywe pukanie niczym gotycka dusza czekaj膮ca na Armagedon. I postanawia zrobi膰 jedyn膮 mo偶liw膮 rzecz w tych okoliczno艣ciach.

Nic.

Ostatecznie Sylvia Perth zjawi艂a si臋 magicznie na jej progu tyle lat temu. Dlaczego nie mia艂aby si臋 zjawi膰 jaka艣 nast臋pna? By艂o to r贸wnie prawdopodobne jak wszystko inne.

Zabiera si臋 z powrotem do lektury, odgradzaj膮c my艣li od wrzawy za drzwiami. Na kartach ksi膮偶ki wszystko jest sielankowe i eleganckie. Vous ou Mort. Czym s膮 przekle艅stwa i ha艂asy na korytarzu w por贸wnaniu z tym?

Janice siedzi w milczeniu, przerywaj膮c je jedynie szelestem przewracanych kartek i cichym pomrukiwaniem. Maszyna po drugiej stronie pokoju te偶 milczy. Ona te偶 czeka na iskr臋, kt贸ra przywr贸ci j膮 do 偶ycia.

Drobna Blondynka zamyka maszyn臋 do pisania, uprz膮ta biurko i idzie z torebk膮 do toalety. K艂adzie papier na desce i siusia, potem myje d艂onie i stroszy w艂osy. Przygl膮da si臋 swoim brwiom, orzeka, 偶e domagaj膮 si臋 ju偶 epilowania, po czym wraca do pokoju. W szparze w uchylonych drzwiach widzi Faceta na Stanowisku; z papierosem w ustach i telefonem przy uchu otrzepuje jedno rami臋 woln膮 d艂oni膮. Obrzydliwe, stwierdza jego sekretarka, wychodzi z firmy i kieruje si臋 w stron臋 stacji metra, energicznie postukuj膮c obcasikami na chodniku. Jaki艣 robotnik gwi偶d偶e na jej widok, na co reaguje wynios艂ym spojrzeniem. Przyjmuje jednak ten gwizd jako nale偶ny jej ho艂d. Dba o sw贸j wygl膮d, wi臋c nie powinna narzeka膰, kiedy kto艣 daje do zrozumienia, 偶e to zauwa偶y艂. Czuje si臋 nieco rozdra偶niona, bo ta nieciekawa (i nie najpi臋kniej pachn膮ca) dziewczyna, kt贸ra obs艂uguje centralk臋 telefoniczn膮, oznajmi艂a dzisiaj, 偶e spodziewa si臋 dziecka. Drobna Blondynka ze zdziwieniem odkry艂a, 偶e telefonistka, mimo swej fryzury, jest jednak m臋偶atk膮. Stuk, stuk, stuk, stukaj膮 jej obcasy, kiedy schodzi pr臋dko do metra.

A wiesz co? 鈥 m贸wi Derek, nabieraj膮c na widelec wielkie kawa艂y ryby i prze艂ykaj膮c je niemal w ca艂o艣ci, bez gryzienia. 鈥 Zam贸wi艂em nowe wyposa偶enie do 艂azienki; powinna艣 zobaczy膰 same tylko kurki.

Gry藕 dobrze, Derek 鈥 m贸wi Drobna Blondynka.

Derek zaczyna opisywa膰 kurki, u艣miechaj膮c si臋 przy tym. Z ust wystaj膮 mu te jego z臋by, z przylepionymi kawa艂kami ryby.

Nie m贸w z pe艂nymi ustami, Derek 鈥 upomina go ona.

Derek prze艂yka i znowu zaczyna opisywa膰. Brunei, dziewi臋tnastowieczny tw贸rca najwi臋kszych parowc贸w brytyjskich, nie by艂 pewnie tak entuzjastyczny, kiedy po raz pierwszy poznawa艂 po偶ytki p艂yn膮ce ze stosowania kutego 偶elaza.

Drobna Blondynka czuje, 偶e ju偶 jej lepiej. Lubi, jak Derek ma zaj臋cie. Nikt inny nie b臋dzie mia艂 takich kurk贸w, bo to 艣wie偶y import z Francji. Kt贸rego艣 dnia, kiedy wyko艅cz膮 wreszcie dom i zaczn膮 korzysta膰 z 偶ycia, na ludziach wywrze on wielkie, ale to wielkie wra偶enie. Jaka szkoda, 偶e tak rzadko widywali znajomych od czasu, kiedy wprowadzili si臋 tutaj, ale nie bardzo by艂o co im pokaza膰, a poza tym ten brak czasu...

Cudownie 鈥 m贸wi i dolewa wody do dzbanka z herbat膮. Na kuchennym stole le偶y kartka, na kt贸rej napisa艂a 鈥濨rwi!鈥 i podkre艣li艂a to kilka razy.

Derek odsuwa talerz i zaczyna przegl膮da膰 katalog narz臋dzi w poszukiwaniu obc臋g贸w. Najpierw obejrzy Coronation Street (ona lubi, jak on trawi pokarm nale偶ycie), a potem we藕mie si臋 do obmiar贸w.

Kanciasta Szcz臋ka wychodzi z restauracji 鈥濺awalpindi鈥 i nuc膮c pod nosem, wraca do samochodu. Kupi艂 jagni臋 pasanda, kurcz臋 mughlai, okr臋 Bangalur, dhal, nadziewane parathy i zwyk艂e nany (przypomniawszy sobie, 偶e Melanie woli je zamiast ry偶u). Do tego kilka przystawek i lody z mango. Jego serce znowu jest lekkie. Robi to, co nale偶y. Zaleca si臋 do niej tak, jak o to prosi艂a. A mo偶e nie?

Melanie te偶 sobie nuci. Ostatecznie postanowi艂a zaszale膰 i robi kebaby rybne, stek au pohre i bezy. W czasopi艣mie doradzali tak偶e lody z mango, ale ona nie ma ochoty na owoce. Poza tym jedzenia i tak jest ca艂kiem sporo, a zreszt膮 鈥 tu wdzi臋czy si臋 g艂upawo do zamarynowanych kawa艂k贸w ryby 鈥 nie b臋d膮 przecie偶 ca艂膮 noc siedzieli tylko i jedli, nieprawda偶? I teraz on wreszcie zrozumie, co to s膮 dowody mi艂o艣ci. Melanie u艣miecha si臋 i znowu zaczyna nuci膰. No chyba zrozumie?

Ruda z Klas膮 nam贸wi艂a pani膮 Lovitt, 偶eby j膮 kry艂a po po艂udniu.

Musz臋 co艣 dostarczy膰 do pa艂acu Lambeth 鈥 m贸wi 鈥 i b臋d臋 musia艂a zaczeka膰 na odpowied藕.

Je艣li chcesz k艂ama膰 z powodzeniem, przypomina sobie jego s艂owa rzucone przed jakim艣 wywiadem dla telewizji, to k艂am po prostu skandalicznie.

Pani Lovitt nie posiada si臋 z wra偶enia. Pa艂ac Lambeth! Siedziba samego biskupa Canterbury!

呕a艂uj臋, 偶e nie mog臋 powiedzie膰 nic wi臋cej 鈥 szepcze Ruda 鈥 ale przysi臋g艂am zachowa膰 tajemnic臋.

Pani Lovitt wytrzeszcza oczy. Praktycznie pada na kolana. I to taka z Cockermouth. To prawda, Ko艣ci贸艂 rzeczywi艣cie powa偶nie si臋 wzi膮艂 do sporu P贸艂nocPo艂udnie. Pani Lovitt pochodzi z Guildford i nigdy w 偶yciu nie mia艂a nic wsp贸lnego z pa艂acem Lambeth.

Ruda z Klas膮 wymyka si臋 dyskretnie. Zamierza najpierw wst膮pi膰 do jakiej艣 perfumerii i skorzysta膰 tam z darmowego makija偶u.

Serce bije jej bole艣nie.

Trz臋s膮 jej si臋 r臋ce.

Mi艂o艣膰.

Jest niemal bliska omdlenia od perspektywy czekaj膮cego j膮 wyst臋pku.

Nie, Arthurze, m贸wi, kiedy jego smutna twarz wdziera si臋 do jej podniecenia, by艂am dobr膮 偶on膮 i odpokutowa艂am ju偶 za to, 偶e nie kocham. I to jest moja nagroda. Tylko jedno spojrzenie, mo偶e jedno spotkanie (pragnie tego tak pot臋偶nie, 偶e naprawd臋 na to liczy), a potem ju偶 nic wi臋cej. Tylko to jedno. Zobaczy膰 go raz jeszcze, porozmawia膰 z nim. Co w tym z艂ego? Tylko ten jeden raz?

Kiedy zjawili si臋 sanitariusze, odkryli nie jedno, lecz dwa cia艂a. Jedno bardzo martwe, drugie ca艂kiem 偶ywe i poj臋kuj膮ce. W korytarzu by艂o ciep艂o, brakowa艂o powietrza. Pan Jones stan膮艂 z boku, 偶eby ust膮pi膰 im drogi. Poci膮gn臋li nosami.

Jest tu ju偶 od jakiego艣 czasu, s膮dz膮c po zapachu 鈥 orzek艂 jeden. Drugi przy艂o偶y艂 czyst膮 bia艂膮 chusteczk臋 do nosa i przytakn膮艂. Pan Jones podni贸s艂 swoj膮 skrzynk臋 z narz臋dziami, przest膮pi艂 przez trupa i stan膮艂 blisko nich. Ciekawi艂o go, co maj膮 do powiedzenia.

Musi tu le偶e膰 od wielu dni. Fuj! 鈥 M贸wili unisono i z niejakim zadowoleniem.

Przeciwnie 鈥 odpar艂 pan Jones z godno艣ci膮, czuj膮c, 偶e w jaki艣 spos贸b jest to zaprzeczenie jego skuteczno艣ci jako dozorcy. 鈥 To si臋 zdarzy艂o dopiero co. 鈥 Podszed艂 bli偶ej, a ich skr臋ci艂o na nowo.

Chryste 鈥 powiedzia艂 ten z chusteczk膮. 鈥 To od niego.

Ciep艂e powietrze, zamkni臋te korytarze, ciep艂o cia艂a i marynata tworz膮 zapach ca艂kiem podobny do woni charakterystycznej dla gnij膮cych trup贸w albo nie mytych st贸p. Pana Jonesa poproszono wi臋c, by opu艣ci艂 ten teren, co on z wdzi臋czno艣ci膮 uczyni艂. Wzywa艂y go jego cebulki. Od powoli stygn膮cego cia艂a Sylvii Perth bi艂o woni膮 perfum Arpege i olejku r贸偶anego. Sanitariusze, znowu oddychaj膮cy swobodnie, podeszli do rannego policjanta. Byli dobrze przeszkoleni, wi臋c wiedzieli, 偶e w pierwszej kolejno艣ci nale偶y zaj膮膰 si臋 偶ywymi. Sier偶ant Pitter zaskowyta艂, kiedy zabrali si臋 do niego, i zasugerowa艂, by jednak najpierw zaj臋li si臋 trupem; chcia艂 czasu, by dojrze膰 do pomys艂u, 偶e mia艂by si臋 dok膮dkolwiek uda膰; w tamtym momencie posadzka zdawa艂a si臋 najlepszym i jedynym miejscem, gdzie m贸g艂by si臋 znajdowa膰, i ba艂 si臋, 偶e zaleje si臋 艂zami albo zrobi co艣 wstydliwego, je艣li zabior膮 mu t臋 koj膮c膮 przestrze艅.

Bardzo delikatnie znie艣li po schodach Sylvi臋 Perth razem z jej mieszanin膮 woni perfum, r贸偶 i 艣mierci, po czym u艂o偶yli j膮 wygodnie w ambulansie. Potem wr贸cili po rannego policjanta. Bez entuzjazmu s艂ucha艂, jak wracaj膮 powoli na g贸r臋. W艂a艣nie znalaz艂 pozycj臋, w kt贸rej b贸l, niewa偶ne jak ostry, dawa艂 si臋 znie艣膰, pod warunkiem 偶e gryz艂 ko艅c贸wk臋 swojego krawata i rozmy艣la艂 o marmoladowym puddingu pani Pitter. Umys艂 potrafi p艂ata膰 ca艂kiem u偶yteczne figle, kiedy cia艂o md艂e. Dwaj sanitariusze stan臋li nad nim z rezolutnymi minami. Rozsta艂 si臋 z puddingiem, cho膰 nie z krawatem, i popatrzy艂 na nich.

Oni z kolei popatrzyli na niego i obu ich nasz艂a r贸wnocze艣nie my艣l, 偶e ju偶 kiedy艣 widzieli tego funkcjonariusza. Tylko gdzie? Jeden podrapa艂 si臋 po g艂owie, drugi spojrza艂 pytaj膮co. Policjant popatrywa艂 b艂agalnie to na jednego, to na drugiego.

Wiem, 偶e wype艂niacie tutaj sw贸j obowi膮zek 鈥 powiedzia艂 i r贸wnie偶 zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, gdzie on ich widzia艂.

W艂a艣nie ta fraza, o wype艂nianiu obowi膮zku, dokona艂a swego. Ostatni raz, kiedy sier偶ant Pitter wymawia艂 j膮 w ich obecno艣ci, okoliczno艣ci by艂y absolutnie inne i u偶ywa艂 do tego zgo艂a innego tonu g艂osu. Wtedy zosta艂o to wypowiedziane z towarzyszeniem onie艣mielaj膮cego sarkazmu, kr贸tko zanim posterunkowy Pitter, rzutki rekrut si艂 policyjnych skwapliwie 艂akn膮cy awansu, zdar艂 ich plakaty i przewr贸ci艂 stolik, przy kt贸rym zbierali datki. SPRAWIEDLIWA ZAP艁ATA DLA SANITARIUSZY, g艂osi艂y ich plakaty, zanim nadzwyczaj dobrze wypastowane buty wgniot艂y je w trotuar. Dwana艣cie tygodni bez wyp艂aty, kalumnie ze strony polityk贸w i etykietka potencjalnych zab贸jc贸w nadana przez pras臋 brukow膮 pozostawi艂a g艂臋bokie pi臋tno. Ca艂a afera rozegra艂a si臋 wiele lat temu, a jednak jej wspomnienie pozosta艂o na zawsze 艣wie偶e w ich umys艂ach.

Tr膮cili si臋 艂okciami, by si臋 wzajemnie utwierdzi膰, a potem zmru偶yli oczy.

To on? 鈥 spyta艂 pierwszy.

To on 鈥 potwierdzi艂 drugi.

Na pewno? 鈥 upewni艂 si臋 pierwszy.

Na pewno 鈥 zapewni艂 go drugi.

Splun臋li w d艂onie i zatarli je. Sier偶antowi Pitterowi ten gest wcale si臋 nie spodoba艂. Widywa艂 go przed szczeg贸lnie za偶artymi walkami zapa艣niczymi. Ku jego za偶enowaniu wyrwa艂o mu si臋:

Prosz臋, nie r贸bcie mi nic z艂ego.

Zn贸w splun臋li, zatarli, podeszli jeszcze bli偶ej i pochylili si臋 nad nim.

Te wrzaski budzi艂y lito艣膰. Nawet Janice je s艂ysza艂a, mimo 偶e znajdowa艂a si臋 przecie偶 na pi膮tym pi臋trze i trzyma艂a poduszk臋 na g艂owie, mimo 偶e dobiega艂y z trzewi zamkni臋tego ambulansu. Jedynie Sylvia Perth pozosta艂a niewzruszona. Pan Jones wy艂膮czy艂 sw贸j aparat s艂uchowy. Od tych ha艂as贸w i paplaniny t艂umu gapi贸w, kt贸ry zebra艂 si臋 wok贸艂 karetki, odnosi艂 wra偶enie, 偶e jego m贸zg przeobrazi艂 si臋 w g膮bk臋. Gapie s膮dzili z pocz膮tku, 偶e policjant odni贸s艂 powa偶ne obra偶enia w trakcie pe艂nienia obowi膮zk贸w, ale stracili do艅 wszelk膮 sympati臋, kiedy sanitariusze powiedzieli im, 偶e naci膮gn膮艂 sobie mi臋sie艅 grzbietowy. Je艣li w taki oto spos贸b sier偶ant policji reagowa艂 na co艣 r贸wnie trywialnego, to w takim razie nie dziwota, 偶e na ulicach roi艂o si臋 od zagro偶e艅.

Facet, wyluzuj 鈥 powiedzia艂a obdarzona bujnymi kszta艂tami kobieta w podesz艂ym wieku 鈥 a spr贸bowa艂by艣 tak urodzi膰 dziecko...

Inna kobieta zachichota艂a nerwowo. Trzecia zanios艂a si臋 serdecznym rechotem. Praworz膮dno艣膰 uleg艂a powa偶nemu os艂abieniu.

Pomocy! 鈥 krzykn膮艂 cierpi膮cy z wn臋trza karetki.

Kierowca wrzuci艂 wsteczny bieg i najecha艂 na dziur臋 w jezdni. Sylvia Perth podskoczy艂a, niczym si臋 nie przejmuj膮c.

Pomocy! 鈥 krzykn膮艂 sier偶ant Pitter. Nikt mu jej nie udzieli艂.

Mimo leczenia na wyci膮gach i kr贸tkiego okresu sp臋dzonego w domu, w trakcie kt贸rego wiecznie wchodzi艂 pod nogi pani Pitter (kt贸ra z kolei odci臋艂a go zar贸wno od marmoladowego puddingu, jak i ma艂偶e艅skich praw), sier偶ant Pitter ju偶 nigdy nie by艂 tym samym energicznym i pomys艂owym m艂odym policjantem co kiedy艣.

Kiedy karetka odjecha艂a, Janice, kt贸ra wydoby艂a g艂ow臋 spod poduszki i wyjrza艂a ostro偶nie na d贸艂 z balkonu, poczu艂a w sobie g艂臋bok膮 ulg臋. Przeczuwa艂a tak偶e, 偶e prawdopodobnie 鈥 mia艂a tak膮 nadziej臋 i jednocze艣nie pewno艣膰 鈥 na sta艂e uwolniono j膮 od grozy stukania do drzwi. Teraz nale偶a艂o ju偶 tylko czeka膰. I nie traci膰 nadziei. Popatrzy艂a na reprodukcj臋 wizerunku Christine de Pisa艅, na kt贸rym ta kl臋czy przed sw膮 kr贸low膮 i patronk膮, by jej ofiarowa膰 napisan膮 przez siebie ksi膮偶k臋.

Z jakimi偶 u艣miechami przyjmowa艂a ho艂d kr贸lowa. Jak偶e zachwycaj膮co wygl膮da艂y jej dworki. Christine de Pisa艅 by艂a m艂od膮 wdow膮, kt贸ra pi贸rem utrzymywa艂a tr贸jk臋 dzieci i matk臋. Janice pomy艣la艂a, 偶e mo偶e troch臋 to z jej strony oznaka s艂abo艣ci, 偶e si臋 tak ukrywa. I przez jedn膮 szalon膮 chwil臋 chwa艂y zastanawia艂a si臋, czy sta膰 by j膮 by艂o na to samo wobec kr贸lowej El偶biety II? Stwierdzi艂a jednak, 偶e tego nie zrobi. Raczej nie wierzy艂a, by dali jej w pa艂acu Buckingham jak膮艣 izdebk臋 do pracy. Wi臋c mo偶e jednak lepiej czeka膰 tutaj. Co艣 si臋 w ko艅cu oka偶e.



Rozdzia艂 si贸dmy



Rohanne Bulbecker le偶a艂a w艂a艣nie pod m臋偶czyzn膮, kiedy zadzwoni艂 telefon.

Przepraszam ci臋 鈥 powiedzia艂a, wyci膮gaj膮c r臋k臋 i podnosz膮c s艂uchawk臋. 鈥 Zejd藕 ze mnie. Brak mi tchu.

Zza okna dobiega艂y odg艂osy ruchu ulicznego na Broadwayu. Kulturalni przybywali do Carnegie Hall, albo przynajmniej pr贸bowali przyby膰. M臋偶czyzna us艂ucha艂 i poczu艂, 偶e oto zacz膮艂 poznawa膰 Rohanne. Skupi艂 si臋 na przypominaniu sobie billboardu, kt贸ry niedawno ustawiono w pobli偶u jego mieszkania, a kt贸ry przedstawia艂 piersiast膮 kobiet臋 o rozchylonych, wilgotnych wargach reklamuj膮c膮 past臋 do z臋b贸w. Musia艂 co艣 zrobi膰, 偶eby podtrzyma膰 aktywno艣膰 dolnych partii swego cia艂a.

Rohanne by艂a z pewno艣ci膮 podniecaj膮ca. Nawet je艣li potrafi艂a zrzuci膰 go z siebie, bo zadzwoni艂 telefon. I robi膰 si臋 coraz bardziej podniecona podczas rozmowy.

Naprawd臋 my艣lisz, 偶e jest jaka艣 szansa? O Bo偶e! 鈥 wydysza艂a z zadowoleniem. M臋偶czyzna popatrzy艂 nieco nerwowo. 鈥 By艂oby cudownie... 鈥 Odsun臋艂a od siebie s艂uchawk臋 i przemawia艂a teraz do sufitu. 鈥 Cudownie a偶 do b贸lu!

Herbie chrz膮kn膮艂. Nie bardzo wiedzia艂, czy ona ju偶 sko艅czy艂a z tym telefonem czy nie. A zreszt膮 by艂y jakie艣 granice. A tak w og贸le to co tu si臋 dzia艂o? Ale na ca艂e szcz臋艣cie by艂o w tym wszystkim co艣 erotycznego. Nawet ten telefon...

Rohanne 鈥 odezwa艂 si臋 stanowczym g艂osem 鈥 ci膮gniemy to wi臋c czy nie?

Chc臋 tego, chc臋 tego. O Bo偶e, jak ja tego chc臋! 鈥 wrzeszcza艂a Rohanne Bulbecker, tarzaj膮c si臋 po zmi臋tej po艣cieli wci膮偶 ze s艂uchawk膮 w r臋ku.

Nie nale偶a艂o wini膰 Herbiego, 偶e 藕le wszystko zinterpretowa艂. Rohanne potrafi艂a by膰 nieprzewidywalna (czerwone wino do ryby, niech臋膰 do musicali Lloyda Webbera), wi臋c nie by艂o to takie nieprawdopodobne, 偶e mog艂aby chcie膰 kontynuowa膰 ich stosunek i jednocze艣nie rozmawia膰 przez telefon. Kobiety mia艂y prawo do swych fantazji tak samo jak on. Na nowo czuj膮c w sobie wigor, co 偶ywo wr贸ci艂 na w艂a艣ciw膮 pozycj臋 i na nowo ruszy艂 do dzie艂a niczym ko艂ek wbijany w ust臋pliwe drewno.

Zbulwersowany londy艅ski 艂膮cznik Rohanne Bulbecker od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. By艂 to pedantyczny, 偶yj膮cy w celibacie m臋偶czyzna, kt贸ry nawyk艂 do okazywania pos艂usze艅stwa. Kiedy wi臋c kto艣 krzycza艂 do niego przez telefon: 鈥瀂abieraj si臋 st膮d, ale to ju偶!鈥, potrafi艂 tylko us艂ucha膰. Potrz膮sn膮艂 sw膮 schludn膮, niczym nie rzucaj膮c膮 si臋 w oczy g艂ow膮 i zaduma艂 si臋 nad ludzkim szale艅stwem. Na ile si臋 orientowa艂, jego informacje na temat 艣mierci Sylvii Perth i uwolnienia Janice Gentle powinny by艂y bardzo uszcz臋艣liwi膰 pann臋 Bulbecker. Zosta艂 przez ni膮 wynaj臋ty, kiedy by艂a w Londynie, i poinstruowany, 偶e ma trzyma膰 ucho przy ziemi (a偶 si臋 skrzywi艂 wobec dos艂owno艣ci tego sformu艂owania), oczy otwarte i g臋b臋 na k艂贸dk臋 (jeszcze raz si臋 skrzywi艂), za co otrzyma sowit膮 zap艂at臋. , I oto w艂a艣nie doni贸s艂 jej dok艂adnie to, co chcia艂a us艂ysze膰, a tymczasem ona zareagowa艂a w taki spos贸b. Jeszcze bardziej zadowolony, 偶e nie jest emocjonalnie zwi膮zany z 偶adn膮 nieprzewidywaln膮 kobiet膮 ani trudnym m臋偶czyzn膮, wyszed艂 ze swojego s艂u偶bowego mieszkania i ruszy艂 przed siebie, by zje艣膰 samotnie curry.

Kiedy spo偶ywa艂 cebulowe bhaji, podj膮艂 decyzj臋: jednak zostanie mnichem. Jaki艣 spokojny zakon, gdzie艣 na prowincji; tak b臋dzie dla niego najlepiej. Poczu艂 w sobie nag艂膮 pewno艣膰, 偶e ju偶 nigdy, przenigdy, w 偶adnych okoliczno艣ciach, nie pozwoli, by go jeszcze kojarzono z biznesem ksi膮偶kowym. W kontek艣cie ca艂ej literatury popularnej 鈥 tu skubn膮艂 chrupi膮cej masy 鈥 Janice Gentle by艂a niez艂a. A nawet nadzwyczaj dobra, je艣li wzi膮膰 pod uwag臋 to, co mo偶na by艂o znale藕膰 w dzisiejszych czasach. Wr臋cz zachwyca艂 go spos贸b, w jaki udawa艂o jej si臋 dociera膰 do j膮dra sprawy. Cz艂owiek wyczuwa艂 tu prawdziwe emocje mimo do艣膰 stereotypowego t艂a. Poza tym jej bohaterowie byli tacy koj膮co ludzcy... I. trzeba jej odda膰 sprawiedliwo艣膰, podobnie jak Henry Miller potrafi艂a pisa膰; mia艂a naturalne wyczucie rytmu, delikatno艣膰, gdzie艣 zaczajone zaci臋cie poetyckie. Wcale si臋 nie dziwi艂, 偶e Pfeiffer chce j膮 zdoby膰. Ona ma klas臋. Westchn膮艂. Pewnie teraz wszystko przepadnie. Janice Gentle zacznie pisa膰 o seksie, bez w膮tpienia za poduszczeniem Rohanne Bulbecker. A on sam 鈥 nadal zwi膮zany z nowoczesnymi obyczajami panuj膮cymi na ziemi 鈥 przyj膮艂 srebrniki. Z bhaji zawis艂ym w drodze do ust wykrzywi艂 twarz w grymasie wyra偶aj膮cym bolesny 偶al. Srebrniki Judasza. Janice Gentle pisa艂a zgodnie z cudown膮 tradycj膮 wywodz膮c膮 si臋 prosto od okresu najwcze艣niejszego rozkwitu literatury. Chaucer, Pisa艅, Langland, Boccaccio. A teraz to wszystko zostanie zaprzepaszczone.

Nagle bardzo si臋 ucieszy艂, 偶e Rohanne Bulbecker tak krzycza艂a przez telefon. Nagle zobaczy艂 wyj艣cie. Nagle, cho膰 w rzeczywisto艣ci m贸g艂by siedzie膰 na londy艅skim go艣ci艅cu, znalaz艂 si臋 na metaforycznej drodze do Damaszku. Fraza us艂yszana ostatnio na popijawie u pewnego wydawcy obrazi艂a jego uczucia tak g艂臋boko, 偶e do tej chwili za nic nie chcia艂 jej sobie przypomina膰. A teraz j膮 sobie przypomnia艂 i a偶 si臋 wzdrygn膮艂. Towary wydawnicze. Ksi膮偶ki rozumiane jako opakowane produkty funkcjonuj膮ce na rynku. R贸wnie inspiruj膮ce jak pakowana pr贸偶niowo szynka, mniej wi臋cej z tak膮 sam膮 zawarto艣ci膮 wody. Czysta, wysterylizowana szata okrywaj膮ca halki starej dziwki. Stara dziwka zast臋puj膮ca chleb i igrzyska, bo kto jak nie dure艅 dawa艂by w dzisiejszych czasach mot艂ochowi szans臋 czytania czego艣, co mog艂oby w nim zaszczepi膰 jakie艣 nowe horyzonty? Pi贸ro utraci艂o uniwersaln膮 moc i sta艂o si臋 niczym wi臋cej jak som膮 z Nowego wspania艂ego 艣wiata. Spojrza艂 na kelnera, kt贸ry siedzia艂 i czeka艂 cierpliwie, a偶 on doko艅czy swoj膮 zak膮sk臋. Czyta艂 gazet臋, kt贸ra by艂a lekka, por臋czna, 艂atwa do strawienia (tak jak frytki), 偶aden z akapit贸w nie mia艂 wi臋cej ni偶 cztery linijki...

No c贸偶. Nie b臋dzie d艂u偶ej si臋 na to godzi艂. Je艣li Rohanne Bulbecker przemy艣li to, co powiedzia艂a, i oddzwoni do niego, by dr膮偶y膰 spraw臋, odm贸wi. W ka偶dym razie m贸g艂by to zrobi膰 w ramach pokuty. Tak, bardzo chcia艂 odpokutowa膰. Nale偶a艂o sko艅czy膰 z rynkiem wydawniczym wiele lat temu, kiedy po raz pierwszy wyl膮dowa艂 orze艂 Higginsa....

Kelner, kt贸ry akurat podni贸s艂 wzrok, stropi艂 si臋 na widok tego b贸lu na twarzy i podszed艂 pospiesznie, bardzo chc膮c si臋 dowiedzie膰, co jest nie tak z tym bhaji. Odprawi艂 go eleganckim gestem r臋ki na艣laduj膮cym b艂ogos艂awie艅stwo. W my艣lach ju偶 mia艂 tonsur臋 i ju偶 go beatyfikowano. Popija艂 piwo, jakby to by艂 likier benedykty艅ski. Trwa艂a inwazja 艣mieci. Niekt贸re sam wypromowa艂, a teraz wstydzi艂 si臋 tego przed swoim Bogiem. I przed Janice Gentle. Je艣li ta podst臋pna kocjca Perth rzeczywi艣cie mia艂a na swoim koncie jakie艣 osi膮gni臋cie, to by艂a nim z pewno艣ci膮 skuteczna obrona jej popularnego koci膮tka. A teraz, po jej 艣mierci, nikt nie zostawi tak wybitnej postaci w spokoju. Mia艂ko艣膰 nad mia艂ko艣ciami. Literatura popularna. Fuj! Zdj臋ty obrzydzeniem, ha艂a艣liwie odstawi艂 szklank臋. Mia艂 ju偶 do艣膰 popu. Popatrzcie, dok膮d ich zawi贸d艂 鈥 do wieszania czarnych i wsadzania gej贸w do szpitali. Nie, nie, on zdradzi艂 ich wszystkich, od Dantego po Woolf, od Petrarki po Joyce鈥檃, zdradzi艂 tych, kt贸rzy wierzyli w wysok膮 literatur臋 dla wszystkich. I teraz musi odpokutowa膰.

A skoro musi odpokutowa膰, to w takim razie najlepiej w jakiej艣 zgrzebnej szacie, w pe艂nej ascezie, wznios艂ej i inspiruj膮cej. Pod rytualn膮 elegancj膮 Thomasa Becketa znale藕li w艂osiennic臋: odkrycie to sprawia艂o, 偶e ludzie padali na kl臋czki i 艂kali. Wrzuci艂 do ust ostatniego cebulowego bhaji. To dopiero wymowna wizja... B臋dzie modli艂 si臋 za tych, kt贸rzy odwracali si臋 ty艂em do literatury i wiedli bezmy艣lne 偶ywoty pozbawione jakichkolwiek warto艣ci. B臋dzie modli艂 si臋 za nich godzinami i liczy艂, 偶e nie stanie si臋 jeszcze gorzej. Przecie偶 nie mog艂o 鈥 nieprawda偶? Zreszt膮 niewa偶ne, najlepiej zrobi, je艣li si臋 z tego wypisze...

I pozostawi 艣wiat ciemno艣ci i mnie...

Pomy艣la艂 z czu艂o艣ci膮 o pi臋knym Rupercie Brooke鈥檜. By艂 taki uzdolniony, taki szlachetny. Jak to dobrze, 偶e taki ksi膮偶臋 poezji umar艂 tak m艂odo. Czy偶 nie powinno si臋 patrze膰 na 艣mier膰 jak na oczyszczaj膮cy romans? Flandryjskie okopy I wojny 艣wiatowej wcale nie musia艂y niszczy膰 urody poleg艂ych, le偶膮cych tam w艣r贸d czerwonych jak krew mak贸w. Oczy Ruperta by艂y skierowane w g贸r臋, nie w d贸艂. Heroizm, liryzm, pi臋kno... poezja. Oto, co si臋 kiedy艣 liczy艂o, poezja duszy, duch, a nie cia艂o, prawdziwy romans zdefiniowany przez pot臋偶n膮 tradycj臋. Wszyscy czytali kiedy艣 romanse. Nikt nie m贸wi艂, 偶e s膮 za trudne, 偶e nic, psiakrew, nie rozumiej膮, 偶e poprosiliby o co艣 l偶ejszego. No jak偶e, wszak do pora偶ki Wojny jako Masowej Rozrywki dosz艂o za spraw膮 poet贸w i ich pi贸r: Sassoona, Owena (kolejny pi臋kni艣), Hardy鈥檈go. Dlaczego nikt ju偶 nie ceni takiej literatury? Brooke. My艣lami wci膮偶 wraca艂 do Brooke鈥檃 鈥 jaki on by艂 pi臋kny! U艣miechn膮艂 si臋 z 偶alem. Z tym ju偶 koniec. Za takie my艣li b臋dzie musia艂 odpokutowa膰.

Wytar艂 d艂onie w serwetk臋 鈥 zupe艂nie jak Pi艂at, przysz艂o mu na my艣l. Poezja. W tej w艂a艣nie restauracji jaki艣 czas temu spyta艂 pewnego m艂odzie艅ca o jego zdanie na temat poezji. Przystojnego m艂odzie艅ca o silnej, kanciastej szcz臋ce, kt贸ry czeka艂 na swoje zam贸wione jedzenie na wynos. Facet by艂 wykszta艂cony, wygadany, wyra藕nie wysportowany, a jednak powiedzia艂 tylko tyle, 偶e si臋 nie zna na tych sprawach 鈥 nic a nic. I skwitowa艂 to takim u艣miechem, jakby powiedzia艂 tylko tyle, 偶e nie wie, jakim autobusem mo偶na dojecha膰 do Catford. Pokusa, by zaproponowa膰 mu jak膮艣 wsp贸ln膮 lektur臋, by艂a silna, ale przezwyci臋偶y艂 j膮. Nie. Wybra艂 celibat. A wi臋c celibat. Wystarczy膰 musi wspomnienie s艂贸w mi艂o艣ci.

Je艣li Janice Gentle ma zacz膮膰 pisa膰 o seksie, to on umywa od tego r臋ce. Fakt, 偶e w ramach rozkwitu idea艂u rycersko艣ci poszukiwanie wiary przemiesza艂o si臋 z poszukiwaniem mi艂o艣ci romantycznej, wydawa艂 si臋 mo偶liwy do przyj臋cia, zrozumia艂y, wybaczalny. Wr臋cz niewinny. Ale zast臋powa膰 je wulgarno艣ci膮 prze偶ycia seksualnego? Jakie偶 to niskie.

Zapatrzy艂 si臋 na swoje piwo, uni贸s艂 je w g贸r臋. Po c贸偶 spogl膮da膰 ponuro przez szklank臋, je艣li wsz臋dzie by艂o tyle t臋sknoty za promykiem 艣wiat艂a? 呕adnej tajemnicy. Anatomia zamiast uczucia. Same ko艣ci, 偶adnego oddechu. By膰 mo偶e powinien opisa膰 swoj膮 przemian臋 niczym mnisi z dawnych czas贸w? U艣miechn膮艂 si臋 do tej my艣li. Aelfric, Caedmon, Beda Czcigodny. Sk膮d mogli wiedzie膰, co zapocz膮tkowali? U艣miechn膮艂 si臋 znowu i rozsmarowa艂 cienk膮 kresk臋 raity na skraju talerza. Skwa艣nia艂o to, co kiedy艣 by艂o takie s艂odkie. Zagadka wsp贸艂czesno艣ci. Pfeiffer sp艂odzi艂 Bulbecker, a Bulbecker sp艂odzi Gentle. I kto ich powstrzyma? On? A gdzie tam. Nic nie m贸g艂 zrobi膰, nic...

Pozostawa艂 zakon i poezja Gerarda Manleya Hopkinsa, czytana w ch艂odnej, bia艂ej celi. Mia艂 nadziej臋, 偶e znajdzie si臋 tak daleko od bana艂u jak niebo jest dalekie od piek艂a.

Przyniesiono mu jego kurczaka mughlai. Przyjrza艂 mu si臋 w duchowej zadumie, ze splecionymi d艂o艅mi. By艂o to prawdopodobnie ostatnie kaloryczne danie, jakie mia艂 spo偶y膰 w 偶yciu, i pachnia艂o cudownie. Zacz膮艂 je艣膰. Niech sobie Rohanne Bulbecker grzeszy na w艂asn膮 r臋k臋. On ju偶 nie b臋dzie bra艂 w tym udzia艂u.

Niech 艣mier膰 艣mieciem cia艂a karmi robaki... * Wyj膮艂 z sosu migda艂, zacz膮艂 go ssa膰.

Kelner kr膮偶y艂 przy nim z niepokojem.

Pob艂ogos艂aw, Bo偶e, ducha ludzko艣ci, je艣li nie jej dzie艂a 鈥 powiedzia艂.

Kelner uk艂oni艂 si臋. Mughlai bez w膮tpienia smakowa艂.

Sp贸jrz 鈥 powiedzia艂 go艣膰, odwzajemniaj膮c uk艂on. 鈥 Oto czyste 艣wiat艂o rozkoszy. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋 do kelnera. 鈥 Czyta艂e艣 kiedykolwiek poet臋, kt贸ry nazywa si臋 Gerard Manley Hopkins?

Kelner odwzajemni艂 u艣miech, uk艂oni艂 si臋 raz jeszcze i wycofa艂. Ci Anglicy s膮 tacy dziwni. Dlaczego mia艂by si臋 zna膰 na ich poetach, skoro mia艂 dosy膰 w艂asnych?

Rohanne Bulbecker usiad艂a na 艂贸偶ku i ponownie bez powodzenia wykr臋ci艂a londy艅ski numer. Herbiego powierzy艂a pod opiek臋 rozgwie偶d偶onego nieba Manhattanu. Rzuci艂a w niego ko艂onotatnikiem, trafiaj膮c go w gole艅, a teraz na dobre uton臋艂a w艣r贸d poduszek i po raz drugi stara艂a si臋 nawi膮za膰 kontakt telefoniczny z londy艅skim 艂膮cznikiem. Sygna艂 by艂, ale nikt nie odpowiada艂. Kto艣 gdzie艣 jad艂 cebulowy bhaji, kto艣 gdzie艣 podejmowa艂 偶yciowe decyzje, a Rohanne Bulbecker, podobnie jak jej londy艅ski gruby zwierz, tkwi艂a w miejscu samotna jak ko艂ek.

Odstawi艂a 鈥瀟elefon, podkuli艂a d艂ugie, bia艂e nogi, wspar艂a wynios艂y podbr贸dek na swych doskona艂ych kolanach i zamy艣li艂a si臋. By艂a inteligentn膮 kobiet膮. Zrozumia艂a, 偶e jej wrzaski musia艂y urazi膰 londy艅skiego 艂膮cznika, i zrozumia艂a te偶, 偶e na razie nic z tym nie zrobi. Poza tym powiedzia艂 jej wszystko, co musia艂a wiedzie膰. Sylvia Perth nie 偶yje. Janice Gentle wr贸ci艂a na rynek. Akcja. I w tym momencie sturla艂a si臋 z 艂贸偶ka.

Do Londynu! Do Londynu! Tym razem po zwyci臋stwo! 鈥 艣piewa艂a, si臋gaj膮c po walizk臋, grzebi膮c ws鈥檙贸d swych ubra艅, przeklinaj膮c zniszczone paznokcie za to, 偶e zahacza艂y o wszystko, czego dotkn臋艂a. Od lunchu z Sylvi膮 Perth obgryza艂a je ci膮gle do 偶ywego mi臋sa, czeka艂a, a偶 odrosn膮, i znowu obgryza艂a. Obrzydliwo艣膰, a poza tym oznaka g艂臋bokiej depresji. U艣miechn臋艂a si臋 w duchu. Przyjrza艂a si臋 swoim d艂oniom i ju偶 przesta艂a odczuwa膰 depresj臋. Niebawem je odhoduje. By膰 mo偶e odrosn膮 d艂u偶sze i kszta艂tniejsze ni偶 kiedykolwiek.

Z艂o偶y艂a w kostk臋 swoj膮 czarn膮 motocyklow膮 kurtk臋, zrolowa艂a sk贸rzane spodnie i dorzuci艂a do tego lustrzanki. Gro藕ny wygl膮d przydawa艂 si臋, zw艂aszcza wtedy, gdy cz艂owiek by艂 obdarzony urod膮 blond-偶ylety, a zreszt膮 wola艂a nosi膰 sk贸ry, ni偶 da膰 sobie zgoli膰 w艂osy na zero albo profesjonalnie z艂ama膰 nos w zamian za b艂ogos艂awie艅stwo bycia bran膮 na powa偶nie. Ale te偶 bywa艂o, 偶e jej wdzi臋ki stawa艂y si臋 zdecydowan膮 wad膮. Jedn膮 z rzeczy, kt贸re do艣膰 ceni艂a w Herbiem, by艂o to, 偶e jemu zdawa艂o si臋 nie przeszkadza膰, jak wygl膮da 鈥 czy wyczerpana podr贸偶膮 czy gotowa na bal. Na pewno jednak nie zamierza艂a mu o tym m贸wi膰. Mi艂o艣膰 wi膮偶e si臋 zawsze z katastrof膮 czyhaj膮c膮 tu偶 za rogiem, a zreszt膮 偶ycie oferowa艂o za du偶o pokus, by dawa膰 si臋 pochwyci膰 w jej sid艂a. Zadygota艂a. O w艂a艣nie, dopiero co mia艂a wymowny przyk艂ad.

Tak czy owak, wola艂aby, 偶eby jej odda艂, zamiast wychodzi膰, ku艣tykaj膮c. Z drugiej strony jednak by艂a to ich trzecia randka i nale偶a艂o ju偶 da膰 mu rozkaz wymarszu. Zdaniem Rohanne Bulbecker m臋偶czy藕ni, podobnie jak ryby, nie powinni kr臋ci膰 si臋 zbyt d艂ugo w jednym miejscu.

Zamkn臋艂a walizk臋 i zadzwoni艂a do Morgana Pfeiffera.

Sylvia Perth umar艂a 鈥 powiedzia艂a 鈥 i wybieram si臋 w艂a艣nie do Londynu, 偶eby odszuka膰 Janice Gentle. 鈥 Wszystko by艂o ju偶 zaaran偶owane i Rohanne Bulbecker ruszy艂a w drog臋 z lekkim, radosnym sercem.

Kiedy pakowa艂a ko艂onotatnik, znowu pomy艣la艂a o Herbiem. Jak on m贸g艂 pomy艣le膰, 偶e chcia艂aby uprawia膰 seks podczas rozmowy telefonicznej? Ach ci faceci!

Nie czeka艂a na wind臋, tylko zesz艂a schodami; po drodze pogwizdywa艂a, czuj膮c, 偶e przepe艂nia j膮 szcz臋艣cie. Spodziewa艂a si臋 ju偶 niebawem du偶ego sukcesu. Niedobrze dla jej londy艅skiego 艂膮cznika, ale przecie偶 nie op艂aca艂o si臋 by膰 takim zasadniczym w tych czasach i w takim wieku.



Rozdzia艂 贸smy



W Skibbereen Dermot Poll chrz膮kn膮艂 i z irytacj膮 poruszy艂 g艂ow膮. Jego zaro艣ni臋ty podbr贸dek zachrz臋艣ci艂 na zszarza艂ym prze艣cieradle, kt贸re mia艂 naci膮gni臋te a偶 po uszy. Przewr贸ci艂 si臋 na drugi bok i zakl膮艂.

Zasrane 偶ycie 鈥 j臋kn膮艂. 鈥 No co jest, nie mog膮 lata膰 tymi samolotami gdzie indziej? Przecie偶 to jeszcze 艣rodek nocy...

Wcisn膮艂 po艣ladki w obfity kobiecy zadek nale偶膮cy do Deirdre i Deirdre te偶 chrz膮kn臋艂a. Trudno by艂o wys艂ysze膰 jak膮艣 tre艣膰 w tym chrz膮kni臋ciu, ale jego znaczenie by艂o oczywiste.

Sama jeste艣 艣winia 鈥 odparowa艂 i wcisn膮艂 g艂ow臋 w silnie woniej膮c膮 poduszk臋. 鈥 Jakby艣 tu troch臋 ogarn臋艂a, tobym si臋 tak nie za艣wini艂.

Tym razem jej warkni臋cie by艂o ca艂kiem zrozumia艂e.

I ty te偶 鈥 mrukn膮艂 pogodnie i na powr贸t zasn膮艂.

Ich syn Declan przeszed艂 w艂a艣nie na palcach pod drzwiami. By艂 ju偶 m臋偶czyzn膮 i zamierza艂 szuka膰 szcz臋艣cia w Londynie. I nie tak jak inni 鈥 nie dla niego har贸wka na placach bud贸w. Co to, to nie 鈥 Declan potrafi艂 艣piewa膰, mia艂 swoj膮 gitar臋, a tak偶e trzydzie艣ci osiem irlandzkich funt贸w w kieszeni. Otworzy艂 drzwi pubu swego ojca i wyszed艂 na 艣wie偶e, pachn膮ce powietrze. Za nim wion臋艂o zastarza艂ymi oparami niezdrowej atmosfery ubieg艂onocnej hulanki. Wtedy po raz ostatni 艣piewa艂 dla tej bandy pijak贸w, z ich 艂zami, gniewem i bezsensownym, sentymentalnym patriotyzmem. Wci膮gn膮艂 do p艂uc du偶y cudowny haust morskiego powietrza i wyruszy艂 drog膮 biegn膮c膮 ze Skibbereen w stron臋 szcz臋艣cia. I, inaczej ni偶 kiedy艣 jego ojciec, nie mia艂 zamiaru nigdy wraca膰.

Dermot spa艂 dalej, ze swym zje艂cza艂ym oddechem, z nieogolonym podbr贸dkiem, spocony od snu i woniej膮cy nadu偶ywaniem, nie艣wiadom, 偶e na wybrze偶u Skibbereen nie zobaczy nigdy srebrnych koni, lecz tylko wi臋cej za艂amuj膮cych si臋 fal.

Samolot Rohanne przelecia艂 z hukiem nad Irlandi膮 w ca艂ej jej zielonej krasie, ona jednak ani razu ani nie spojrza艂a w d贸艂, ani te偶 nie po艣wi臋ci艂a jej my艣li. Na kolanach trzyma艂a jedn膮 z powie艣ci Janice Gentle oraz kalkulator. Zaklepanie tej umowy b臋dzie por贸wnywalne do odrodzenia Feniksa.

B臋bni艂a palcami po ok艂adce ksi膮偶ki. Kapitan zapewni艂 pasa偶er贸w, 偶e w艂a艣nie przelatuj膮 nad wodami Dublina. Spojrza艂a w d贸艂, ale nie zobaczy艂a nic pr贸cz zieleni i morza spowitego w poranne mg艂y. Dla niej ca艂a ta Irlandia oznacza艂a jedynie irytuj膮ce wyd艂u偶enie szacowanego czasu przylotu.



Rozdzia艂 dziewi膮ty



Sylvia Perth zosta艂a os膮dzona za wulgarny wyst臋pek, jakim jest umieranie w miejscu publicznym bez uprzedniego wyg艂oszenia o艣wiadczenia woli oraz brak oryginalno艣ci, jakim jest uczynienie tego z dowiedzionych przyczyn naturalnych. Spraw臋 zamkni臋to i szcz膮tki Sylvii Perth zosta艂y wydane, by mo偶na je by艂o pochowa膰. Media okaza艂y niewielkie zainteresowanie tak ma艂o wa偶n膮 艣mierci膮, poniewa偶 w tym samym czasie w pewnym salonie masa偶u nakryto cz艂onka kr贸lewskiego rodu, a poza tym nadesz艂a fala letnich upa艂贸w; te oto wiadomo艣ci zepchn臋艂y zgon agentki literackiej w cie艅. Na szcz臋艣cie dla Janice (i na nieszcz臋艣cie dla kr贸lewskiego lowelasa) ujadaj膮ce hordy zostawi艂y j膮 w spokoju.

Czeka艂a dalej, bez s艂owa, spokojnie, w swoim be偶owym klasztorze, pewna, 偶e w ko艅cu co艣 si臋 oka偶e.

Policja, kt贸ra stara艂a si臋 ustali膰, z jakich powod贸w Sylvia Perth znalaz艂a si臋 w tym bloku, orzek艂a, 偶e w zasadzie jedyn膮 naturaln膮 rzecz膮 w 偶yciu Sylvii Perth by艂a przyczyna jej zgonu i 偶e prawdopodobnie odwiedzi艂a Battersea z powod贸w zgo艂a nie literackich. Fakt jednak by艂 taki, 偶e niezale偶nie od preferencji obyczajowych policji, tego typu wykroczenia nie podlega艂y karze, nawet je艣li postrzegano je jako obrzydliwe, dlatego wi臋c sprawa zako艅czy艂a si臋 jedynie powierzchownym 艣ledztwem, tym bardziej 偶e zabrak艂o zapa艂u sier偶anta Pittera.

Przes艂uchania od drzwi do drzwi nie naprowadzi艂y na 偶aden powa偶ny trop: jedyna z mieszkanek bloku, kt贸ra nie mia艂a alibi, by艂a gruba i nosi艂a okulary, wi臋c zostawili j膮 w spokoju. Pan Jones chcia艂 偶y膰 spokojnie, dlatego wi臋c niczego nie m贸g艂 sobie przypomnie膰. Kiedy kwestionowano t臋 jego amnezj臋, bardzo mu si臋 przydawa艂 aparat s艂uchowy. Z kolei sier偶ant Pitter tak bardzo skupia艂 si臋 na swym b贸lu, 偶e nie potrafi艂 nawet okre艣li膰, co by艂o jego przyczyn膮, i ostatecznie strony zaanga偶owane w spraw臋 鈥瀟rupa w windzie鈥 okaza艂y si臋 ma艂o atrakcyjne.

Zainteresowanie ma艂o atrakcyjnymi osobami nie stanowi艂o wtedy kwestii istotnej dla brytyjskiej opinii publicznej. Brytyjska opinia publiczna 偶yczy艂a sobie, 偶eby wreszcie przywr贸cono prawo i porz膮dek, 偶eby brytyjskie harcerki mog艂y je藕dzi膰 za granic臋 i tam spacerowa膰 po nocy, nie nara偶aj膮c si臋 na bicie, gwa艂ty i terror 鈥 nawet tradycyjne kr臋gi przest臋pcze by艂y oburzone niesmacznym obrotem spraw. Mimo nacisk贸w ze strony rz膮du, by w prasie brukowej ukazywa艂o si臋 wi臋cej m艂odszych i wi臋kszych obna偶onych piersi, rdzenni mieszka艅cy zaczynali si臋 niecierpliwi膰. Policja, kt贸rej powiedziano do艣膰 dosadnie, 偶e ma schwyta膰 jakie艣 grube ryby, kt贸re zesz艂y na psy, pope艂ni艂a b艂膮d i przy艂apa艂a pewnego rekina przemys艂u na dokonywaniu oszustw w porozumieniu z w艂adzami miasta, tym samym ha艅bi膮c raczej, zamiast wzmocni膰 rz膮d, z kt贸rym (by膰 mo偶e tylko metaforycznie) 贸w rekin przemys艂u by艂 intymnie zwi膮zany. Nie by艂 to czas na 艣ciganie zbocze艅c贸w, chyba 偶e dany zboczeniec zajmowa艂 jakie艣 wysokie stanowisko. Ostatecznie reputacja funkcjonariuszy prawa znalaz艂a si臋 w wielkim kryzysie. Kobiety z Battersea nie dziwi艂y si臋. Jedna z nich powiedzia艂a do drugiej w pralni: 鈥濻koro policjant potrafi wybuchn膮膰 p艂aczem i wezwa膰 karetk臋 tylko dlatego, 偶e bol膮 go plecy... no c贸偶... 鈥

Janice okry艂a sw贸j komputer, bo praktycznie tylko w taki spos贸b mog艂a obchodzi膰 偶a艂ob臋. Przedtem zastanawia艂a si臋, czy nie wymaza膰 wszystkiego, co napisa艂a w zwi膮zku z Odrodzeniem Feniksa (zw艂aszcza tytu艂), ale tego nie zrobi艂a. Z jakiego艣 powodu uzna艂a, 偶e powinna wszystko zachowa膰 przez wzgl膮d na pami臋膰 Sylvii, nawet gdyby nie mia艂a ju偶 tego nigdy wykorzysta膰. Nikt jej nie przys艂a艂 偶adnej informacji o pogrzebie, a zreszt膮 Janice nie by艂a pewna, czy mog艂aby znie艣膰 udzia艂 w takim rytuale: nie dosz艂o do tego, wi臋c Sylvia Perth w pewnym sensie wci膮偶 by艂a przy niej.

Ducha pr贸bowa艂a jej doda膰 Christine de Pisa艅. 鈥濳iedym zacz臋艂a pisa膰, jakie偶 wszystko by艂o trudniejsze. Powiadam wam, te przem膮drza艂e lordzi膮tka publikuj膮ce gdzie popadnie swe blastanges defemmes przeciwko mojej p艂ci. A wszak takich jak oni ceniono sobie wielce. Rzecz jasna uda艂o mi si臋 odeprze膰 owe oszczerstwa i opublikowa艂am moje Cite des dames ku chwale niewiast 鈥 w rzeczy samej ku ich wielkiej chwale. Tako wi臋c, obawiam si臋, i偶 nie umiem tak naprawd臋 偶ywi膰 do was du偶ej sympatii鈥.

Nieszcz臋艣liwa Janice nabra艂a musu czekoladowego na 艂y偶eczk臋. Wszystko bardzo pi臋knie, Christine, ale przecie偶 ty nie 偶yjesz, pomy艣la艂a. Ona za艣 bez w膮tpienia 偶y艂a. I jako艣 nie zauwa偶y艂a, by kto艣 zamierza艂 otoczy膰 j膮 ju偶 niebawem patronatem. Wci膮偶 czeka艂a. Zerkn臋艂a na okryty ekran i zacz臋艂a si臋 bardzo mocno zastanawia膰, co teraz z tym wszystkim b臋dzie.

W Croydon Derek wyda艂 g艂o艣ny okrzyk rado艣ci, kiedy obudowa wentylatora wsun臋艂a si臋 idealnie do otworu, kt贸ry sam wykona艂. Niewielu ludzi potrafi艂oby to zrobi膰 od razu, pomy艣la艂, i uzna艂, 偶e jest bardzo m臋ski. Posz艂o mu tak samo dobrze jak ze schodami do piwnicy. Bingo! Okaza艂y si臋 takie r贸wne. Ale kiedy wezwa艂 偶on臋, aby obejrza艂a ten sze艣ciostopniowy cud, ta nie wykaza艂a si臋 a偶 takim entuzjazmem, jakiego si臋 spodziewa艂. 鈥濵am nadziej臋, 偶e nie narobi艂e艣 ba艂aganu鈥, tylko tyle powiedzia艂a, co nie by艂o zbyt sympatyczne, je艣li wzi膮膰 pod uwag臋 jego starania. Zu偶y艂 przecie偶 po艂ow臋 przys艂uguj膮cego mu urlopu, 偶eby wykona膰 t臋 robot臋. I niewa偶ne, 偶e zrobienie schod贸w w piwnicy by艂o dla niego tym samym co tydzie艅 w Torquay: naprawd臋 nale偶a艂y mu si臋 pochwa艂y. Czekaj tylko, pomy艣la艂 z irytacj膮, czekaj tylko, a偶 b臋dziesz musia艂a tu zej艣膰 z pe艂nymi r臋koma. Dopiero si臋 ucieszysz, 偶e masz takie porz膮dne schody.

To tyle w kwestii piwnicy. Mo偶e z wentylatorem b臋dzie inaczej. Pstrykn膮艂 prze艂膮cznik i cichy szum wirowania zabrzmia艂 dla jego uszu niczym melodia. Posta艂 tam przez chwil臋, p艂awi膮c si臋 swym osi膮gni臋ciem, a potem zawo艂a艂 偶on臋. Po chwili zawo艂a艂 j膮 jeszcze raz. Zawo艂a艂 j膮 ze szczytu schod贸w, ale wci膮偶 nie odpowiada艂a. Zez艂o艣ci艂 si臋; to on tu haruje w tej 艂azience od kolacji, a ona nie przysz艂a ani razu 鈥 ani razu! 鈥 偶eby sprawdzi膰, co robi, albo przynie艣膰 mu, co艣 gor膮cego do picia. Inne 偶ony tak robi膮. Ken, kumpel z pracy, m贸wi艂 o tym nie dalej jak w艂a艣nie tego dnia 鈥 i co wi臋cej, ten sam Ken dwa razy w tygodniu chodzi艂 z kolegami do pubu. Derek nigdy czego艣 takiego nie zrobi艂, bo wola艂 zostawa膰 w domu i majsterkowa膰.

Nie teraz, Derek! 鈥 odkrzykn臋艂a w ko艅cu. 鈥 Nie widzisz, 偶e jestem zaj臋ta?

Z pewno艣ci膮 mia艂 prawo czu膰 si臋 ura偶ony. Przeciwdzia艂anie wilgoci i zaleganiu nieprzyjemnych zapach贸w (z pewno艣ci膮 nie艂atwe zadanie) by艂o prac膮, kt贸r膮 wykonywa艂 przecie偶 dla nich obojga. Zazwyczaj bardzo go zach臋ca艂a, a jednak ostatnio, no c贸偶, przesta艂a by膰 taka praktyczna i pomocna jak zawsze. Opowiada艂a jakie艣 historie o telefonistce z pracy, ale zgubi艂 w膮tek. R贸wnie dobrze to on m贸g艂 powiedzie膰, 偶e jest zaj臋ty. Ostatecznie, czy nie mog艂a po艣wi臋ci膰 tych kilku chwil, 偶eby wskoczy膰 na g贸r臋 i wyrazi膰 podziw dla tego, co zrobi艂? Jeszcze raz z dum膮 spojrza艂 na wentylator.

Podczas rozmowy z Kenem zwr贸ci艂 przecie偶 uwag臋, 偶e to prawda, pier艣cionek z brylantem by膰 mo偶e jest wieczny, ale je艣li kratka odp艂ywu jest 藕le zamontowana, to mo偶e wpa艣膰 do 艣rodka i zagin膮膰. Aha! On sam zawsze stara艂 si臋 jak najlepiej usprawni膰 funkcjonowanie r贸偶nych urz膮dze艅. I to jej si臋 podoba艂o, mo偶e nie? No wi臋c dlaczego nie zostawi tego, co akurat robi, i nie przyjdzie na chwil臋 na g贸r臋, 偶eby to powiedzie膰? Kobiety to zagadka. R贸wnie dobrze m贸g艂by i艣膰 do pubu, jak mu proponowa艂 Ken. Jeszcze raz sprawdzi艂 wentylator, zanim zszed艂 na d贸艂; dzia艂a艂 jak z艂oto. Potem bardzo ostentacyjnie stan膮艂 przy otwartych frontowych drzwiach, ze swoim skafandrem przerzuconym beztrosko przez rami臋, i o艣wiadczy艂 do艣膰 sztywno, 偶e wychodzi. Mo偶e ka偶e mu zawr贸ci膰?

Pa! 鈥 odkrzykn臋艂a z kuchni. Mia艂a w艂膮czon膮 kaset臋 Van Morrisona i pod艣piewywa艂a razem z ni膮.

B臋dziesz dzi艣 bra艂a k膮piel? 鈥 zawo艂a艂. Wystawi艂a g艂ow臋 zza kuchennych drzwi.

Zawsze si臋 k膮pi臋, Derek, co wiecz贸r 鈥 i z tym znowu znikn臋艂a.

Wyra藕nie z jakiego艣 powodu mia艂a muchy w nosie. Pokaza艂 w u艣miechu swoje wystaj膮ce z臋by. Przecie偶 nie mog艂o chodzi膰 o tamto, skoro zainstalowa艂 nowy sprz臋t?

Usi艂owa艂 trzasn膮膰 drzwiami, ale nie uda艂o mu si臋 z powodu nowych uszczelek. Wszystko si臋 sprzysi臋g艂o przeciwko niemu. Nawet inspektor budowlany, kt贸ry powiedzia艂, 偶e tu po prostu nie ma miejsca na adaptacj臋 strychu. Derek by艂 taki rozczarowany. Przecie偶 zdoby艂 ju偶 ca艂y niezb臋dny sprz臋t. Ten wentylator stanowi艂 doprawdy niewielk膮 rekompensat臋.

Zanim dotar艂 do bramy, jego z艂o艣膰 gdzie艣 wyparowa艂a. Halo? A to co znowu? Jeden z zawias贸w nie wygl膮da dobrze. B臋dzie go musia艂 wyregulowa膰. Zreszt膮 jak o tym pomy艣la艂, uzna艂, 偶e ca艂y p艂ot wydaje si臋 jakby przekrzywiony. Mo偶e tym w艂a艣nie powinien si臋 zaj膮膰 podczas weekendu. Ruszy艂 przed siebie, wymachuj膮c skafandrem i obliczaj膮c, ile b臋dzie potrzebowa艂 drewna. I znowu zrobi艂o mu si臋 weso艂o.

Drobna Blondynka westchn臋艂a z ulg膮. Wymy艂a wann臋 po Dereku, star艂a pozostawiony przez niego kurz 鈥 w 艂azience, na pode艣cie i w sypialni, na mi艂o艣膰 bosk膮! 鈥 a teraz odmacza艂a si臋 w ich wannie, pi臋knej, nowiutkiej i bardzo du偶ej. Odg艂os delikatnego wirowania rozlegaj膮cy si臋 nad jej g艂ow膮 sprawi艂, 偶e podnios艂a wzrok. Ze 艣ciany wystawa艂 jaki艣 nowy, plastikowy obiekt, brzydki i irytuj膮cy. Para lecia艂a prosto w jego stron臋 i wtedy terkota艂 jeszcze g艂o艣niej. Usi艂owa艂a le偶e膰 z zamkni臋tymi oczyma i my艣le膰 o mi艂ych rzeczach, tak jak to radzi艂 tamten artyku艂 o relaksowaniu si臋 dla urody, ale nie by艂a w stanie. Ten odg艂os brzmia艂 tak, jakby razem z ni膮 w 艂azience zamkn膮艂 si臋 jaki艣 dentysta z wiert艂em. Na lito艣膰 bosk膮! Wysz艂a z wanny.

Kiedy si臋 wyciera艂a i ubiera艂a w koszul臋 nocn膮, przysz艂o jej na my艣l, 偶e bez w膮tpienia ma prawo do odczuwania z艂o艣ci. Po pierwsze, ba艂agan, kt贸ry zostawi艂 w ca艂ym domu (on jest 艣lepy czy co?), po drugie, oto po raz pierwszy od wiek贸w by艂a sama w domu i mog艂a rozkoszowa膰 si臋 spokojem (偶adnych wierte艂, smrodu farby, kucia m艂otem), a tymczasem on nawet nie wykona艂 swojej pracy w艂a艣ciwie, bo to, cokolwiek wisia艂o na 艣cianie 艂azienki, robi艂o potworny ha艂as i z pewno艣ci膮 domaga艂o si臋 uwagi.

Oczy艣ci艂a cer臋, szczeg贸lnie dok艂adnie zajmuj膮c si臋 porami w okolicach nosa. Te pory 鈥 przyjrza艂a im si臋 uwa偶nie 鈥 stawa艂y si臋 jakby wi臋ksze. Mo偶e powinna kupi膰 sobie to urz膮dzenie do nawil偶ania twarzy par膮; widzia艂a je na reklamach. Wyrwa艂a kilka w艂osk贸w z brwi i parskn臋艂a kwa艣no; lepiej nie m贸wi膰 Derekowi, 偶e my艣li o kupieniu sobie czego艣 takiego, bo wtedy natychmiast zaproponuje, 偶e sam to skonstruuje. Niemniej jednak lubi艂a wszystko, dzi臋ki czemu wygl膮da艂a pi臋knie; je艣li si臋 wygl膮da艂o pi臋knie, to i czu艂o si臋 pi臋knie, a je艣li czu艂o si臋 pi臋kne, to i 偶ycie stawa艂o si臋 pi臋kne. Jak to mo偶liwe, 偶e ta pospolita telefonistka mog艂a zaj艣膰 w ci膮偶臋 z takim wygl膮dem 鈥 c贸偶... Drobna Blondynka nie mia艂a zamiaru si臋 zaniedbywa膰, nigdy, bo jak raz si臋 cz艂owiek zaniedba 鈥 tu zadygota艂a 鈥 to ju偶 nie da rady na powr贸t sta膰 si臋 pi臋kny. Na przyk艂ad tamta kobieta w metrze. Potw贸r, istny potw贸r... Nic dziwnego, 偶e tak si臋 na ni膮 gapi艂a: to przez zazdro艣膰. Potw贸r.

Przez chwil臋 czyta艂a w 艂贸偶ku powie艣膰 Janice Gentle, a kiedy zrobi艂a si臋 senna, podkuli艂a nogi, zgasi艂a 艣wiat艂o, a nast臋pnie 艣licznie i gustownie zapad艂a w sen, by 艣ni膰 o egzotycznych miejscach, pi臋knych ubraniach i m臋偶czy藕nie, kt贸ry nie mia艂 twarzy, ale w niczym nie przypomina艂 Dereka, poniewa偶 by艂 鈥 jakie to dziwne 鈥 dentyst膮.

Derek, kt贸ry wr贸ci艂 nieco p贸藕niej, wsun膮艂 si臋 obok niej do 艂贸偶ka i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w stron臋 tej mi艂ej fa艂dki u do艂u jej brzucha. Pr贸bowa艂 j膮 obudzi膰, 艣ciskaj膮c t臋 fa艂dk臋, ale ona odsun臋艂a si臋, przycisn臋艂a kolana do piersi i spa艂a dalej. I dobrze. Przypomnia艂 sobie nowy element wyposa偶enia 艂azienki.

Ciekawe, co sobie pomy艣la艂a艣 na widok tej niespodzianki? 鈥 mrukn膮艂 szcz臋艣liwym g艂osem. 鈥 Widz臋, 偶e wzi臋艂a艣 k膮piel. Dobrze by艂o, prawda?

Przejecha艂 j臋zykiem po swoich z臋bach. Zapomnia艂 je umy膰. A co tam. Skoro ona nie mog艂a przyj艣膰 i popatrze膰, kiedy on j膮 prosi艂, to czemu on mia艂by ca艂y czas robi膰 to, czego chce ona? Zamkn膮艂 oczy. Ken prawdopodobnie mia艂 racj臋, m贸wi膮c, 偶e mo偶na wykorzysta膰 stare drewno na nowy p艂ot. Przycisn膮艂 si臋 do niej plecami. Kiedy odp艂ywa艂 w sen, przysz艂o mu na my艣l, 偶e ch臋tnie by sobie tego艣mego 鈥 w ramach drobnej nagrody za jego starania 鈥 ale ona znajdowa艂a si臋 teraz daleko st膮d, a raczej nie wyobra偶a艂 sobie, by mog艂a si臋 ucieszy膰, 偶e j膮 budz膮 tylko z takiego powodu. A co tam. Przy艂o偶y艂 d艂o艅 do swoich organ贸w. Za chwil臋 zwi臋dn膮. Ziewn膮艂 鈥 przez to piwo i w og贸le 鈥 i z wielkim zadowoleniem wcisn膮艂 si臋 jeszcze g艂臋biej w s艂odko pachn膮ce siedzenie 偶ony i odp艂yn膮艂 w sen.

Kanciasta Szcz臋ka le偶a艂 bezsennie i u偶ala艂 si臋 nad sob膮. Czu艂 si臋 nierozumiany i niedoceniany, a na domiar z艂ego w pralni nie sczy艣cili wszystkich 艣lad贸w po jedzeniu na wynos, kt贸rym go obrzuci艂a. Szkoda gadania: kobiety s膮 przewra偶liwione i cokolwiek by cz艂owiek robi艂, wszystko i tak musi by膰 藕le. Wbijaj膮 sobie do g艂owy jakie艣 bukiety kwiat贸w i temu podobne rzeczy, ale jak si臋 robi co艣 mi艂ego, m贸wi膮, 偶e wcale nie tego potrzebuj膮. A potem, kiedy im si臋 zadaje pytanie: 鈥濶o to czego ty potrzebujesz?鈥, odpowiadaj膮: 鈥濸owiedzia艂abym, ale nie widz臋 w tym wi臋kszego sensu鈥. Jakby cz艂owiek by艂 jakim艣 cholernym jasnowidzem czy kim艣 takim. No i taka to jest prawda w zwi膮zku z Melanie. A przecie偶 mo偶e uprawia膰 seks, kiedy chce, bez tych wszystkich zachod贸w. Wystarczy tylko i艣膰 do jakiego艣 klubu czy co艣 tam. Tego jest zawsze mn贸stwo pod r臋k膮 i wystarczy tylko u偶ywa膰 prezerwatyw. Co wcale nie znaczy, by aktualnie a偶 tak bardzo przepada艂 za seksem 鈥 w og贸le za niczym specjalnie teraz nie przepada 鈥 ale z kolei ta pogoda jest taka do艂uj膮ca... Oczywi艣cie za dnia nic mu nie by艂o, bo mia艂 swoj膮 prac臋, kt贸ra ca艂kowicie zaprz膮ta艂a umys艂, ale czu艂 si臋 tak, jakby straci艂 ca艂膮 par臋.

Wiedzia艂 oczywi艣cie, 偶e z pocz膮tku b臋dzie mu trudno, ale ju偶 od dawna nie m贸g艂 si臋 doczeka膰, kiedy zn贸w zacznie 偶y膰 sam. I uwolni si臋 od najr贸偶niejszych rzeczy. Wieczorami bywa艂o troch臋 trudno, ale ogl膮da艂 telewizj臋 albo wychodzi艂 na miasto. Zesz艂ego wieczoru obejrza艂 Niezno艣n膮 lekko艣膰 bytu, bo kto艣 w pracy m贸wi艂, 偶e tam jest du偶o seksu, ale jego ten film raczej przygn臋bi艂, ni偶 podnieci艂. I par臋 kwestii, kt贸re wypowiedzia艂a ta kobieta, przypomnia艂o mu... c贸偶, brzmia艂y znajomo w ka偶dym razie. Dlatego znowu wyszed艂 z domu i nie obejrza艂 ko艅c贸wki. Sentymentalne bzdury. Nic wi臋cej. I wcale mu si臋 nie podoba艂o, 偶e si臋 kochali w taki spos贸b. Wcale si臋 nie napali艂 od tego widoku, tylko... c贸偶, naprawd臋 mocno go to zdo艂owa艂o.

Seks by艂 pu艂apk膮, bo to w艂a艣nie przez niego cz艂owiek szuka艂 sta艂ego zwi膮zku. Gdyby nie seks, prawdopodobnie ju偶 nigdy nie spojrza艂by na 偶adn膮 kobiet臋. Kobiety zastawia艂y sid艂a swoimi cia艂ami, u艣miechami i tym, 偶e na pocz膮tku by艂y takie uleg艂e. Tak czy siak schowa艂 ju偶 wszystkie jej rzeczy 鈥 flakony z perfumami, koszul臋 nocn膮, suszark臋 do w艂os贸w, kosmetyki do makija偶u, ubrania (zdumiewaj膮ce ilo艣ci) 鈥 do kartonowego pud艂a i wepchn膮艂 je pod 艂贸偶ko. Z pewno艣ci膮 nie zamierza艂 siedzie膰 i ca艂y czas pami臋ta膰 o tym g贸wnie, a tym bardziej o niej. Nie by艂o sensu rozmy艣la膰 o tym, o co jej mog艂o chodzi膰. Bo i po co? Wieczne wa艂kowanie tego w my艣lach mu nie pomo偶e 鈥 lepiej to wszystko pogrzeba膰 i zwyczajnie zapomnie膰. Pow膮cha艂 swoj膮 marynark臋. Nie myli艂 si臋, czu艂 zapach jagni臋ciny i by艂 pewien, 偶e wci膮偶 ma jej odrobin臋 w uchu. Bo偶e 鈥 te baby! W my艣lach wykwitla mu nagle twarz Melanie. Co ona teraz robi? Wzi膮艂 prysznic, a potem nastawi艂 muzyk臋. Nie chcia艂 wiedzie膰. Przypomnia艂a mu si臋 tamta kobieta z metra, to grube babsko z plastrem szynki wystaj膮cym z ust. Kto wie, czy Melanie tak nie sko艅czy? Musi znale藕膰 sobie jakie艣 zaj臋cie, zape艂ni膰 czym艣 czas, bo jeszcze zacznie si臋 uwa偶a膰 za samotnego i poczuje si臋 zmuszony do my艣lenia.

Melanie zrobi艂a kilka rzeczy. Na przyk艂ad samodzielnie zala艂a robaka. Posz艂a do winiarni, gdzie czu艂a si臋 cudownie i gdzie flirtowa艂a z tym facetem, kt贸ry okaza艂 si臋 naprawd臋 艣wietny, m贸wi艂 r贸偶ne mi艂e rzeczy i prawi艂 jej mn贸stwo komplement贸w, ale ni st膮d, ni zow膮d przesta艂 jej si臋 podoba膰 i odm贸wi艂a mu, bardzo stanowczo, kiedy chcia艂, 偶eby wzi臋艂a go do siebie.

Jeste艣 wariatk膮 鈥 orzek艂a Becky, jej przyjaci贸艂ka 鈥 on jest naprawd臋 fajny.

Tamten te偶 by艂 kiedy艣 fajny, pomy艣la艂a Melanie. I posz艂a do domu, by samotnie p艂awi膰 si臋 w smutku.

Spotka艂a si臋 te偶 z przyjaci贸艂kami, obgada艂a z nimi spraw臋, rozbieraj膮c wszystko na czynniki pierwsze, dochodz膮c wsp贸lnie do tego, co on czu艂, dlaczego powiedzia艂 to, czemu zrobi艂 tamto, a偶 wreszcie, kr臋c膮c g艂owami z niedowierzaniem, stwierdzi艂y zbiorowo: m臋偶czy藕ni ju偶 tacy s膮, 偶e nie da si臋 z nimi ujecha膰, a Melanie jest szcz臋艣ciar膮, 偶e uda艂o jej si臋 uciec. Ale wcale tak to nie wygl膮da艂o nast臋pnego wieczoru, kiedy w niezno艣nym przyp艂ywie t臋sknoty przejecha艂a pod oknami jego mieszkania i widzia艂a go, jak wyn臋dznia艂y wsiada艂 do swego samochodu. Najpierw poczu艂a satysfakcj臋 a potem si臋 pop艂aka艂a, bo ten jego wyn臋dznia艂y wygl膮d oznacza艂 prawdopodobnie, 偶e on 偶yje pe艂n膮 par膮, 偶e si臋 nie oszcz臋dza, 偶e sypia z ca艂ymi tabunami kobiet. Nagle zapragn臋艂a wiedzie膰, czy to prawda, i wykr臋ci艂a kolejno wszystkie cyfry jego numeru telefonicznego z wyj膮tkiem ostatniej, zanim odwiesi艂a s艂uchawk臋. Nie chcia艂a wiedzie膰 i jednocze艣nie bardzo chcia艂a. P艂aka艂a na filmach, p艂aka艂a w biurze, p艂aka艂a w domu, w samochodzie, nawet u Marksa & Spencera na widok orchidei, poniewa偶 by艂y to kwiaty, kt贸re ofiarowa艂 jej na pierwszej randce. Trzyma艂a si臋 tylko dzi臋ki przekonaniu, 偶e ta straszna separacja da mu czas na zastanowienie si臋 i zrozumienie, co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o 鈥 pod warunkiem 偶e chcia艂o mu si臋 o tym my艣le膰. Je艣li my艣la艂, to w takim razie z pewno艣ci膮 zrozumie... ?

Ruda z Klas膮 sta艂a przy furtce swojego ogrodu w Cockermouth; ze zn臋kan膮 min膮 wys艂uchiwa艂a tyrady, jak膮 z przej臋ciem wyg艂asza艂a do niej starsza kobieta w chustce na g艂owie.

Na 艣wiecie za du偶o grzechu 鈥 stwierdzi艂a G艂owa w Chustce.

Albo za ma艂o 鈥 zareagowa艂a butnie Ruda z Klas膮, a potem natychmiast poczerwienia艂a, zar贸wno od tego lekkiego dreszczu podniecenia, kt贸ry j膮 stale nachodzi艂, jak i od skutku, jaki mog艂o wywrze膰 to jej o艣wiadczenie.

I pomy艣le膰: takie rzeczy z ust 偶ony wikarego? 鈥 odpar艂a zszokowana kobieta. 鈥 Co by to niby mia艂o znaczy膰? Ruda zastanowi艂a si臋 pr臋dko.

Chcia艂am powiedzie膰 鈥 wyja艣ni艂a odpowiednio pokornym tonem 鈥 偶e im mniej grzechu jest w 艣wiecie, tym bardziej sprawiedliwa b臋dzie wi臋kszo艣膰, kt贸ra stoi ponad tymi, kt贸rzy b艂膮dz膮 i kt贸rych Biblia nakazuje nam kocha膰.

Kobiecie w chustce opad艂a szcz臋ka. W tym rozumowaniu by艂o co艣 nie tak, mimo 偶e zabrzmia艂o bardzo przekonuj膮co.

Podszed艂 do nich wikary. Wzrok mia艂 utkwiony w 偶onie, w krzywej jej karku, w linii jej ramienia, w kszta艂cie jej d艂oni, kt贸r膮 g艂adzi艂a niebieskie ostr贸偶ki. Druga d艂o艅, odziana w r臋kawiczk臋, to 艣ciska艂a, to puszcza艂a ko艅c贸wki 偶erdzi w p艂ocie. W艂a艣nie ta d艂o艅 unios艂a si臋 jakby z w艂asnej woli w ge艣cie pozdrowienia, na co odpowiedzia艂 podobnym gestem. 呕ona nie obejrza艂a si臋 jednak.

Dzie艅 dobry 鈥 powiedzia艂 do zdeprymowanej parafianki. 鈥 Tak pani wygl膮da, jakby co艣 pani膮 wstrz膮sn臋艂o.

Uj膮艂 d艂o艅 偶ony i nie艣wiadomie przycisn膮艂 j膮 do ust, w ge艣cie po艂膮czenia, okazuj膮c mi艂o艣膰; widzia艂 po jej sylwetce, 偶e co艣 j膮 zdenerwowa艂o.

Kto艣 tu uwa偶a, 偶e na 艣wiecie jest za ma艂o grzechu. 鈥 Ani to o艣wiadczenie, ani ten poca艂unek nie rozbawi艂y parafianki. Pomijaj膮c wszystko inne, potajemnie podkochiwa艂a si臋 w wikarym, podobnie zreszt膮 jak w jego poprzedniku. Jako ta osoba, kt贸ra najwi臋cej dba艂a o kwiaty w ko艣ciele i zawsze polerowa艂a mosi臋偶ne naczynia, mia艂a prawo, by potajemnie podkochiwa膰 si臋 w wikarym. Co cz臋艣ciowo polega艂o na tym, 偶e wsp贸艂czu艂a mu, widz膮c w nim m臋偶czyzn臋 unieszcz臋艣liwionego przez wsp贸艂ma艂偶onk臋. Ale kiedy ca艂owa艂 d艂o艅 tamtej, trudno by艂o podtrzyma膰 w sobie lito艣膰, a gdyby jej zabrak艂o, to, c贸偶, by膰 mo偶e i mi艂o艣膰 podzieli艂aby jej los.

Jego 偶ona cofn臋艂a d艂o艅. Ukradkiem potar艂a j膮 w miejscu, gdzie j膮 poca艂owa艂; nie taki poca艂unek wype艂nia艂 jej my艣li. U艂o偶y艂 r臋k臋 na jej ramieniu i poczu艂, jaka ona jest zesztywnia艂a. Pragn膮艂 powiedzie膰, 偶e jej oczy s膮 takie jak te kwiaty i po艂o偶y膰 si臋 razem z ni膮 na pe艂nym stokrotek trawniku, na porannym s艂o艅cu. B贸g, kt贸ry wiedzia艂 wszystko, musia艂by po prostu przysta膰 na to, 偶e on tak grzeszy艂 w my艣lach. Ona nie wiedzia艂a, jego parafianie (a kysz!) nie wiedzieli: to by艂a sprawa tylko mi臋dzy nim a jego Bogiem. Dotkn膮艂 jej ko艣cistego ramienia, wiedz膮c, 偶e je艣li powiedzie d艂oni膮 dalej, dotrze do mi臋kkiej rozkoszy jej piersi. U艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮co do G艂owy w Chustce, kt贸ra zadar艂a nos, wystawi艂a podbr贸dek do przodu i czeka艂a, a偶 obali tamto stwierdzenie.

呕ona tak m贸wi 鈥 odpar艂 szarmanckim tonem 鈥 bo wie, 偶e ja lubi臋 mie膰 zaj臋cie. A teraz, obawiam si臋, b臋d臋 musia艂 j膮 porwa膰. Trzeba do niedzieli przeliczy膰 datki, a ja nie mam g艂owy do liczb...

呕ona wikarego wodzi艂a d艂oni膮 tam i z powrotem po kwiatach, przygl膮daj膮c si臋 opadaniu py艂ku i wi臋dn膮cych p膮czk贸w.

Na 艣wiecie by艂o za ma艂o grzechu. P贸艂 godziny grzechu w zesz艂ym tygodniu, a ona wci膮偶 rozkoszowa艂a si臋 ka偶d膮 minut膮, ka偶d膮 sekund膮. Posz艂a do perfumerii i tam zrobi艂a sobie makija偶 (staraj膮c si臋 przy tym nie przygl膮da膰 sobie zbyt uwa偶nie: drobne, czerwone zmarszczki od okrutnych, p贸艂nocnych wiatr贸w, obrzmienia wok贸艂 zm臋tnia艂ych oczu, usta zaci艣ni臋te w cienk膮 kresk臋 鈥 ju偶 nie ta r贸偶a, kt贸r膮 j膮 nazywa艂). O偶ywi艂a sw贸j wygl膮d chust膮 tak jak kiedy艣 udrapowan膮 na ramionach 鈥 zn贸w elegancka od niechcenia, inna ni偶 ostatnimi czasy. Tak czy owak zabawne, 偶e ta chusta natychmiast wskoczy艂a na swoje miejsce. U艣piona umiej臋tno艣膰, londy艅skie zarzucanie chusty na rami臋, umiej臋tno艣膰, kt贸rej, jak si臋 okaza艂o, nie mo偶na utraci膰. Tak to niemal by艂o, jakby co艣 jej przypomnia艂o, 偶e ona przecie偶 ma inne 偶ycie, 偶e wystarczy tylko chcie膰 i po nie si臋gn膮膰, bo to drugie 偶ycie wci膮偶 tu jest, wci膮偶 tutaj...

Podczas godziny interpelacji poselskich w Izbie Gmin niczemu si臋 nie przys艂uchiwa艂a, tylko ca艂y czas patrzy艂a na niego. On za艣 charakterystycznie splata艂 ramiona na piersi, wyci膮ga艂 d艂ugie nogi i krzy偶owa艂 je w kostkach. Pami臋ta艂a to cia艂o ukryte pod granatowym garniturem i jak wygl膮da艂o, jakie by艂o w dotyku, kiedy by艂o nagie. Z daleka wydawa艂o si臋, 偶e zmieni艂 si臋 jedynie nieznacznie 鈥 mo偶e troch臋 nabra艂 cia艂a.

mo偶e troch臋 posiwia艂, mo偶e sta艂 si臋 troch臋 bardziej oficjalny, ale to by艂 on. Przysz艂o jej na my艣l, 偶e gdyby zamkn臋艂a oczy, to znowu poczu艂aby jego zapach. Kochaj mnie, pos艂a艂a wiadomo艣膰 przez ca艂膮 sal臋, kochaj mnie ten jeszcze jeden raz... Tylko ten jeden raz i to wystarczy.

Poszli na kr贸tk膮 herbat臋. Spyta艂 j膮, czy mu wybaczy艂a, poca艂owa艂 wn臋trze jej d艂oni (w艂a艣nie w to miejsce, mia艂a teraz ochot臋 powiedzie膰 Arthurowi, ca艂uje si臋 kobiec膮 d艂o艅 鈥 nie w jej zimny, ko艣cisty grzbiet, tylko w mi臋sist膮 i ciep艂膮 mi臋kko艣膰 wn臋trza. Ty durniu). Sk艂ama艂a i powiedzia艂a, 偶e jest strasznie, strasznie szcz臋艣liwa na p贸艂nocy. 呕e Arthur jest taki kochany, 偶e jej ogr贸d jest pi臋kny, 偶e... A potem spojrza艂a mu butnie w oczy i powiedzia艂a: 鈥濩hcia艂abym raz jeszcze i艣膰 z tob膮 do 艂贸偶ka鈥, na co on spyta艂: 鈥濼ylko jeden raz?鈥, sprawiaj膮c, 偶e podskoczy艂o jej serce i poczu艂a skurcz mi臋dzy nogami.

W taks贸wce wzi臋艂a go za r臋k臋 i poca艂owa艂a wn臋trze jego d艂oni, tak jak on przedtem j膮 poca艂owa艂, a potem wsun臋艂a sobie t臋 d艂o艅 pod robiony r臋cznie sweterek wrzosowej barwy, pod zwyk艂y bawe艂niany biustonosz (ach, gdzie te niegdysiejsze koronki i kusz膮ce kokardki, gdzie te per艂owe satyny i brzoskwiniowe jedwabie!) i na kr贸tk膮 chwil臋 podda艂a si臋 rozdzieraj膮cemu do艣wiadczeniu na nowo rozpalonej nami臋tno艣ci, a偶 wreszcie dojechali do ulicy St. James鈥檚. I tam si臋 rozstali.

Czy to jest mo偶liwe? 鈥 Sta艂a na chodniku, trzymaj膮c si臋 otwartego okna taks贸wki, pilnuj膮c, by ta nie odjecha艂a, p贸ki ona nie b臋dzie gotowa.

Wiedzia艂, o co ona pyta.

Nazwa艂 j膮 swoj膮 najdro偶sz膮 Alice i w tym momencie mia艂a wra偶enie, jakby te wszystkie lata gdzie艣 si臋 zapodzia艂y. Poczu艂a mrowienie w piersi. Popatrzy艂a na jego d艂o艅, na te d艂ugie i wra偶liwe blade palce, na 艂贸deczki prawid艂owo utrzymanych paznokci i sama siebie zadziwiaj膮c, zada艂a sobie w my艣lach pytanie, gdzie one ostatnio by艂y; wygl膮da艂y tak niewinnie, te palce, on wygl膮da艂 tak niewinnie, ten cz艂owiek z establishmentu.

Nast臋pnym razem uprzed藕 mnie, 偶e przyje偶d偶asz. 鈥 Powiedzia艂 to ostro偶nym tonem.

By艂a wniebowzi臋ta.

Podczas ostatniej cz臋艣ci konferencji nie mog艂a si臋 przesta膰 u艣miecha膰 i chichota艂a pod nosem, wprawiaj膮c tym w wielkie zamieszanie pani膮 Lovitt, poniewa偶 to posiedzenie by艂o po艣wi臋cone przemocy wobec dzieci.

Wr贸ci艂a do domu, zn贸w by艂a Alice, t膮 co zawsze. Opowiedzia艂a Arthurowi wszystkie szczeg贸艂y swojej podr贸偶y, opisa艂a nawet t艂ust膮 ekscentryczk臋, kt贸ra siedzia艂a obok niej w metrze.

Londyn wydaje si臋 pe艂en szale艅stwa 鈥 stwierdzi艂a, ale powiedzia艂a to szcz臋艣liwym tonem. Pragn臋艂a, by Arthur kocha艂 si臋 z ni膮 tej nocy, ale on d艂ugo nie przychodzi艂 do 艂贸偶ka. Nagle przypomnia艂a sobie, 偶e zostawi艂a jego 鈥濳o艣cielne Wie艣ci鈥 w saloniku. Prawdopodobnie to go urazi艂o 鈥 zachowywa艂 si臋 dziwnie, kiedy powita艂 j膮 na dworcu.

Arthur popija艂 na dole whisky i zastanawia艂 si臋, dlaczego jego 偶ona wr贸ci艂a uperfumowana i umalowana, dlaczego jej oczy, zawsze niebieskie, wygl膮da艂y tak, jakby wymieni艂a w nich baterie, bo tak l艣ni艂y. T臋skni za Londynem, pociesza艂 si臋; powinna mie膰 dziecko, pociesza艂 si臋. Nie chcia艂 my艣le膰 o niczym innym. Ani te偶 o tym, dlaczego podczas rozpaczliwego poszukiwania spinki do ko艂nierzyka (na pewno tego szuka艂?) natrafi艂 na puderniczk臋 i inne drobiazgi w g艂臋binach jej toaletki. Najpierw pomy艣la艂, 偶e to ta puderniczka, kt贸r膮 on jej kupi艂, ale to nie by艂a ta. Ta by艂a znacznie elegantsza. A na wieczku mia艂a wygrawerowane zapewnienia o wiecznej mi艂o艣ci, podpisane jej i jeszcze czyimi艣 inicja艂ami. Pi艂 dalej, a tymczasem obok le偶a艂y zapomniane jego otwarta Biblia i Widzenie o Piotrze Oraczu.



Rozdzia艂 dziesi膮ty



Janice otwar艂a okno wychodz膮ce na niewielki balkon, ale zamiast 艣wie偶ego powietrza wpu艣ci艂a do 艣rodka skwar samego 艣rodka dnia, smr贸d samochod贸w i asfaltu. Powoli ogarnia艂a j膮 panika. Nic si臋 dot膮d nie okaza艂o. Tego ranka pos艂aniec na motorze dostarczy艂 jej comiesi臋czn膮 wyp艂at臋, co a偶 j膮 zmrozi艂o swoj膮 normalno艣ci膮. Mo偶e to wszystko jej si臋 przy艣ni艂o? Mo偶e Sylvia Perth wcale nie umar艂a? Zauwa偶y艂a kr臋c膮cego si臋 na dole pana Jonesa odzianego w kombinezon. On by wiedzia艂, ale jego wola艂a nie pyta膰. Bo niby jak? 鈥濸ami臋ta pan mo偶e, czy dzia艂o si臋 tu ostatnio co艣 odbiegaj膮cego od normy?鈥 A gdyby powiedzia艂, 偶e nie? Gzy wtedy dalej grzeba艂aby w jego pami臋ci? 鈥濿idzia艂 pan co艣 dziwnego? Dajmy na to w windzie? Na przyk艂ad jakiego艣 trupa czy co艣 podobnego?鈥

Akurat.

Wczoraj, wiedziona impulsem silniejszym ni偶 strach przed szale艅stwem, zadzwoni艂a do mieszkania Sylvii. Nigdy tam ani nie by艂a, ani tam nie dzwoni艂a, ale Sylvia poda艂a jej swoje namiary, kt贸re mia艂a wykorzysta膰 w razie sytuacji awaryjnej. No c贸偶, to by艂a najprawdziwsza sytuacja awaryjna i chocia偶 niczego si臋 nie spodziewa艂a, wykr臋ci}a numer 鈥 zupe艂nie nie przygotowana na szok, jakim b臋dzie us艂yszenie g艂osu Sylvii.

Przepraszam, ale w tej chwili nie mog臋 podej艣膰 do telefonu. Prosz臋 zostawi膰 wiadomo艣膰, to oddzwoni臋鈥.

Janice prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Tak to zabrzmia艂o, jakby jej agentka wcale nie odesz艂a, jakby wcale nie umar艂a, jakby wci膮偶 tu by艂a, szykowna, inteligentna, czujna, 偶ywa. Janice zjad艂a funt orzech贸w brazylijskich, zastanawiaj膮c si臋 jednocze艣nie nad tym zjawiskiem. Nie wymy艣li艂a 偶adnego rozwi膮zania, opr贸cz takiego, 偶e co艣 tu jest mocno nie tak.

Potem jeszcze kilka razy wykr臋ca艂a ten numer i zawsze s艂ysza艂a ten g艂os, stanowczy i pe艂en 偶ycia, kt贸ry sprawia艂, 偶e wspomnienie torsu wystaj膮cego z windy wydawa艂o si臋 nieprawdziwe i odleg艂e...

Erica von Hyatt opar艂a si臋 o kilim z gryz膮cej we艂ny z wyhaftowan膮 scen膮 przedstawiaj膮c膮 Khomi (pi臋kn膮 na艂o偶nic臋 o migda艂owych oczach), kt贸ra 艣ciga Khani (dziewczyn臋 ze 艣wi臋tym dzwoneczkiem przebran膮 za ch艂opca), i zastanawia艂a si臋, jak tu teraz post膮pi膰, 偶eby by艂o jak najlepiej. Zjad艂a prawie wszystkie skromne zapasy jedzenia, jakie znajdowa艂y si臋 w mieszkaniu, i zosta艂a jej ju偶 tylko paczuszka cha艂wy, puszka mleka w proszku (z kt贸rej gwa艂townie ubywa艂o), p贸艂 puszki kawy i kilka zasuszonych owoc贸w granatu, kt贸re by膰 mo偶e u艂o偶ono tu kiedy艣 dla dekoracji. Opr贸cz tego by艂 tam jeszcze bardzo zdobny barek, do kt贸rego jak dot膮d si臋ga艂a tylko par臋 razy i bardzo ukradkiem, ale to mog艂o si臋 zmieni膰, je艣li w najbli偶szym czasie nic si臋 nie zdarzy.

Nie odbieraj telefon贸w, przykaza艂a jej Sylvia, i obiecuj臋 przynie艣膰 ci dzi艣 co艣 艂adnego. C贸偶, to si臋 zdarzy艂o tak dawno temu, 偶e Erica von Hyatt straci艂a rachub臋 dni. W sumie wcale jej to nie niepokoi艂o, poniewa偶 偶ycie na og贸艂 by艂o ci膮giem nie dotrzymanych obietnic i nieprzyjemnych rozsta艅 鈥 ale w sumie nie spodziewa艂a si臋, 偶e to b臋dzie si臋 ci膮gn臋艂o a偶 tak d艂ugo. Z jednej strony przebywanie tutaj by艂o znacznie przyjemniejsze od szwendania si臋 po Piccadilly, z drugiej strony by艂o tu nudno. Telefon dzwoni艂 non stop i to nieustaj膮ce pikanie i poszczekiwanie sekretarki sta艂o si臋 nieod艂膮cznym akompaniamentem jej obecnego 偶ycia. Szcz臋k, szmer, szcz臋k, pauza, pik, pik, szmer. Zna艂a to ju偶 na pami臋膰 i musia艂a si臋 bardzo pilnowa膰, by nie cisn膮膰 aparatu na posadzk臋 i nie podepta膰 go. Po艂o偶y艂a na nim kilka wyszywanych cekinami poduszek, co pomog艂o, bo po pierwszych kilku dniach liczba telefon贸w mocno si臋 zmniejszy艂a. Telefon odzywa艂 si臋 teraz tylko od czasu do czasu i prawie go ju偶 nie s艂ysza艂a.

Cisza, kt贸ra panowa艂a w tym apartamencie, by艂a rozkoszna i przez ca艂y ten sp臋dzony w samotno艣ci czas Erka von Hyatt dokona艂a wiele w dziedzinie tego, co okre艣la艂a mianem luksusu spania, ale cho膰 by艂o to do艣wiadczenie przyjemne, to jednak wola艂aby m贸c wyj艣膰 z domu raz na jaki艣 czas. Niestety, gdyby wysz艂a, to ju偶 by tu nie wesz艂a. Ale i tak by艂a to kusz膮ca my艣l. Znalaz艂a w jednej z szuflad banknot dziesi臋ciofuntowy oraz kilka monet i wiedzia艂a, 偶e gdzie艣 w pobli偶u musi by膰 jaki艣 sklep spo偶ywczy, mimo 偶e za oknem nie by艂o wida膰 nic opr贸cz eleganckiej, szarej ulicy. Mo偶e mog艂aby si臋 po prostu wymkn膮膰, zostawi膰 drzwi uchylone i podj膮膰 to ryzyko, 偶e kto艣 skorzysta z okazji i w艂amie si臋 tutaj? Ale co b臋dzie, je艣li wr贸ci Sylvia i stwierdzi, 偶e w mieszkaniu nikogo nie ma? B臋dzie z艂a i wyrzuci j膮 za tak膮 lekkomy艣lno艣膰. A Erica von Hyatt nie chcia艂a, by j膮 wyrzucono ju偶 teraz. Chcia艂a rozkoszowa膰 si臋 t膮 czysto艣ci膮, spokojem i cisz膮 jak najd艂u偶ej. 呕ycie na koszt w艂asnego sprytu by艂o OK i dzia艂a艂o dobrze na wydzielanie adrenaliny, ale nie dawa艂o si臋 go przyr贸wna膰 do tego wylegiwania si臋 na kanapie i ogl膮dania telewizji ca艂ymi dniami. Erica domy艣la艂a si臋, 偶e tym w艂a艣nie zajmuj膮 si臋 regularnie prawdziwe kobiety.

Zaburcza艂o jej w brzuchu. Nawet w pobli偶u statuetki Erosa by艂o jedzenie, do cholery! Je艣li nie od turyst贸w, to przynajmniej z w艂asnych 藕r贸de艂: kradzione owoce, pi臋tki od chleba, przybrudzone okrawki sera, wszystko puszczane w obieg z t膮 sam膮 wsp贸lnotow膮 solidarno艣ci膮 jak zmoczone pety. Raczej nie zadawa艂a sobie pyta艅 o przed艂u偶aj膮c膮 si臋 nieobecno艣膰 Sylvii. Rodzona matka cz臋sto pozostawia艂a Erice von Hyatt samej sobie, zanim znikn臋艂a na dobre, a potem by艂y jeszcze ca艂e serie innych matek i ojc贸w, kt贸rzy te偶 zapominali o niej pr臋dzej czy p贸藕niej. Bycie w ci膮g艂ym ruchu stanowi艂o po prostu nieod艂膮czny element 偶ycia; jak by艂o trzeba, to si臋 zwyczajnie sz艂o dalej. Sama z kolei wyprowadzi艂a si臋 od w艂asnej c贸rki, kiedy nadszed艂 czas. Urodzi艂a j膮, utuli艂a, poca艂owa艂a kilka razy, a potem zostawi艂a w poczekalni u doktora; nie da si臋 chowa膰 dziecka na ulicy. P贸藕niej Erica postanowi艂a trzyma膰 si臋 kobiet. Z kobiet膮 nie zachodzi si臋 w ci膮偶臋 i 鈥 w zasadzie 鈥 nie zaznaje si臋 od nich przemocy. Erica von Hyatt porzuci艂a c贸rk臋 w szpitalu i uzna艂a, 偶e jako matka dowiod艂a swej odpowiedzialno艣ci, niewa偶ne, co mogli m贸wi膰 inni. Ona naprawd臋 by艂a odpowiedzialna. Ostatecznie od bardzo dawna opiekowa艂a si臋 sob膮 na ulicy, prze偶y艂a dwadzie艣cia siedem lat (albo dwadzie艣cia osiem, tu sprawa by艂a do艣膰 mglista) i tak naprawd臋 nigdy nie przytrafi艂o jej si臋 nic z艂ego. Bito j膮, wi臋ziono, nawet kilka razy zgwa艂cono, ale z tymi rzeczami cz艂owiek sobie radzi艂 jak ze wszystkim innym, co mu zsy艂a艂 los. I w odpowiednim momencie broni艂 si臋, z zachowaniem dobrych manier, je艣li to by艂o mo偶liwe. Erica wiedzia艂a, co robi膰, gdy kto艣 chcia艂 j膮 gwa艂ci膰. Po prostu m贸wi艂a takiemu, 偶e ma AIDS 鈥 wierzy艂 bez trudu, kiedy by艂a w swoim ulicznym rynsztunku 鈥 i tyle go widzieli. Sk膮din膮d by艂a do艣膰 mocno przekonana, 偶e nie ma AIDS. Od urodzenia Dawn rzadko bywa艂a z m臋偶czyznami i narkotyk贸w te偶 bra艂a niewiele. Dos艂ownie tyle co ptaszek. Po prostu dba艂a o siebie.

Zdarza艂o si臋 jej, w艂a艣nie tak jak teraz, uwierzy膰, 偶e znalaz艂 si臋 wreszcie kto艣鈥, kto b臋dzie si臋 ni膮 opiekowa艂 ju偶 do ko艅ca 偶ycia. Ale ludzie ju偶 byli tacy, 偶e w pewnym momencie dawali nog臋. O tak jak ta tutaj, kt贸ra te偶 pewnie zwieje. Ale przecie偶 nie mog艂a ju偶 zwia膰. Nie mog艂a, przecie偶 pozwoli艂a Erice tu zosta膰. Wr贸ci. Zreszt膮 na razie by艂o OK. Cho膰 raz troch臋 spokoju. Musia艂o si臋 zdarzy膰 co艣 nieprzewidzianego. Niewa偶ne co, Erica von Hyatt mog艂a poczeka膰.

Przeci膮gn臋艂a si臋, rozkoszuj膮c si臋 艣wie偶o艣ci膮 w艂asnego zapachu. Nikt jej nigdy tak naprawd臋 nie uszkodzi艂 od wewn膮trz, a od zewn膮trz wci膮偶 wygl膮da艂a 艣wietnie, lepiej ni偶 przeci臋tna, pod warunkiem 偶e mia艂a gdzie si臋 umy膰. Niekt贸rzy ludzie s膮 po prostu silni. Ona by艂a silna. Lubi艂a sam膮 siebie, poniewa偶 umia艂a przetrwa膰 i podoba艂o jej si臋 to, jak wygl膮da艂a, bo to w艂a艣nie pomaga艂o jej przetrwa膰. Zawsze nosi艂a swoje naturalnie jasne w艂osy bardzo d艂ugie, bo kiedy ju偶 mia艂a sposobno艣膰 je umy膰, stawa艂y si臋 naprawd臋 pi臋kne. Jej twarz wygl膮da艂a na zdrowsz膮 ni偶 u wi臋kszo艣ci tych dziweksekretarek, kt贸re widywa艂a rankiem na ulicach. Jej talia, biodra, ty艂ek i uda by艂y tak zgrabne jak wtedy, gdy odchodzi艂a z domu, a przy tym jej cycki poprawi艂y si臋 od czasu urodzenia dziecka, bo powi臋kszy艂y si臋 i takie ju偶 zosta艂y 鈥 nie jakie艣 tam wielkie balony, tylko po prostu w sam raz. Dawn musia艂a ju偶 ko艅czy膰 cztery latka; na pewno by艂a szcz臋艣liwym dzieckiem. Erica von Hyatt nie mia艂a co do tego w膮tpliwo艣ci, poniewa偶 wiedzia艂a dok艂adnie, kim by艂 ojciec, a on mia艂 pogodn膮 natur臋, dok艂adnie tak jak ona mia艂a pogodn膮 natur臋, wi臋c Dawn musia艂a by膰 taka sama. R贸wie艣nicy wo艂ali na Erice Mona Liza, ale jeden ksi膮dz powiedzia艂 jej, 偶e nie jest to w艂a艣ciwe okre艣lenie, bo Mona Liza u艣miecha艂a si臋 tak jakby smutno, a tymczasem w u艣miechu Eriki by艂a iskra weso艂o艣ci. Powiedziawszy to, uca艂owa艂 j膮 w czo艂o, a ona 鈥 prosto od serca, jak jej si臋 wydawa艂o 鈥 mimo 偶e by艂 tym, kim by艂, te偶 zaoferowa艂a mu buziaka i wtedy podskoczy艂 w miejscu, jakby go ugryz艂a. Powiedzia艂 jej, 偶e powinna nauczy膰 si臋 rozr贸偶nia膰 mi臋dzy odmianami mi艂o艣ci, jakie s膮 na 艣wiecie, i znale藕膰 tak膮, jakiej pragnie.

Wci膮偶 o tym my艣la艂a. Ale tymczasem 鈥 przeci膮gn臋艂a si臋 leniwie 鈥 tymczasem mia艂a tutaj to mieszkanko, zamelinowa艂a si臋 w nim i chcia艂a, by ten stan trwa艂 jak najd艂u偶ej. Nie istnia艂o nigdzie takie miejsce, gdzie by艂oby bezpiecznie ju偶 do ko艅ca 艣wiata, ale tutaj by艂o bezpiecznie teraz. By艂o ciep艂o, naprawd臋 luksusowo, cho膰 nieco ciasno, i przede wszystkim mia艂a to wszystko dla siebie.

Oczywi艣cie w艂a艣cicielka musia艂a wr贸ci膰, pr臋dzej czy p贸藕niej, ale to raczej nie stanowi艂o problemu. Erica uzna艂a, 偶e na pewno b臋dzie od niej wymaga艂a niewiele wi臋cej poza wdzi臋kami, jakich mog艂o dostarczy膰 jej cia艂o, a to te偶 nigdy nie stanowi艂o problemu, wystarczy艂o tylko si臋 zawzi膮膰 i mie膰 na to zlewk臋, wymigiwa膰 si臋, kiedy to tylko by艂o mo偶liwe, a je艣li ca艂a sprawa stawa艂a si臋 bardziej wymy艣lna i niebezpieczna, to wtedy cz艂owiek si臋 spina艂 i godzi艂 na wszystko, tyle 偶e z wi臋kszym baczeniem. W膮tpi艂a, by tutaj mia艂o si臋 dzia膰 co艣 takiego. Sylvia by艂a do艣膰 mi艂a, m艂odsza ni偶 przeci臋tna, mia艂a przyzwoite cia艂o 鈥 nawet je艣li nieco obwis艂e. Erica przejecha艂a d艂oni膮 po w艂asnym brzuchu, ci膮gle by艂 j臋drny, ani troch臋 nie obwisa艂. W膮tpi艂a, by sama mia艂a kiedykolwiek osi膮gn膮膰 taki wiek, kiedy wszystko flaczeje, ale w og贸le jej to nie robi艂o 鈥 tylko 偶ycie chwil膮 mia艂o sens. Zw艂aszcza tak膮 chwil膮 jak ta teraz. Od czasu do czasu marzy艂a sobie, 偶e to naprawd臋 jej w艂asny dom, ale wtedy si臋 rozkleja艂a, wi臋c zaraz wyzbywa艂a si臋 takiego my艣lenia. Inni ludzie mieli swoje domy 鈥 ludzie godni szacunku. Ona nigdy nie b臋dzie taka jak oni i, no c贸偶, kiedy na nich patrzy艂a, nie by艂a do ko艅ca pewna, czy chcia艂aby tego. Oni wszyscy m贸wili jedno, a robili co innego. Tak czy owak, lepiej by艂o da膰 sobie spok贸j z tymi fantazjami o domu. Do pewnego stopnia nie mog艂a si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy wr贸ci prawdziwa w艂a艣cicielka tego mieszkania. Wtedy sko艅czy艂aby z tymi rojeniami, kt贸re czasami stawa艂y si臋 do艣膰 bolesne.

Erica zastanawia艂a si臋 nad tym wszystkim, ss膮c pojedynczo pestki granatu. W przypadku tej babki liczy艂o si臋 przede wszystkim to, 偶e by艂a bogata, a przy tym wcale nie taka wredna jak wiele innych bogatych babek. Tamtego pierwszego wieczoru porz膮dnie si臋 razem najad艂y i by艂o bardzo elegancko, bo to 偶arcie im przynie艣li. A potem zabawia艂y si臋 w 艂贸偶ku, ca艂e wieki, z zapachami, olejkami i innymi zabawkami. Wszystko naprawd臋 by艂o bardzo mi艂e. I chocia偶 ta kobieta w nocy mocno si臋 do niej przytula艂a, kt贸ry to element okaza艂 si臋 nieco trudny dla Eriki, przyzwyczajonej do spania samotnie, przez jaki艣 czas mog艂a to wytrzyma膰. Nie, nie, Erica von Hyatt nie zamierza艂a traci膰 wszystkiego tylko dlatego, 偶e w艂a艣nie zrobi艂a si臋 g艂odna. Nie wybiera艂a si臋 donik膮d, no chyba 偶e kto艣 powiedzia艂by jej, 偶e absolutnie musi. Tak wi臋c b臋dzie czeka艂a. Kazano jej czeka膰, to b臋dzie czeka艂a. Wystawi艂a sw贸j 艣liczny podbr贸dek w ge艣cie determinacji, z kt贸rego nie zdawa艂a sobie sprawy; zaprosili j膮 tutaj i niech tylko kto艣 spr贸buje powiedzie膰, 偶e tak nie by艂o. Zje cha艂w臋, wypije kaw臋, zaryzykuje z jeszcze jednym granatem i je艣li w mi臋dzyczasie nic si臋 nie zmieni, to potem znowu si臋 zastanowi. Jednak odpowied藕 wci膮偶 b臋dzie brzmia艂a tak samo. Dekowa膰 si臋 dalej. Po co zagl膮da膰 darowanemu koniowi w z臋by, kiedy 偶ycie sta艂o si臋 takie 艂atwe?

Mog艂a wzi膮膰 kolejn膮 d艂ug膮, perfumowan膮 k膮piel (jeszcze jedna dobra rzecz w tym miejscu: w 艂azience by艂o pe艂no smarowide艂, pachnide艂 i r贸偶nych pi臋knych, pachn膮cych rzeczy, w tym szkatu艂ek z bi偶uteri膮), a potem przebra膰 si臋 w jedn膮 z tych podomek kt贸re Sylvia trzyma艂a w szafie. Tych podomek wisia艂o tam trzyna艣cie, Erica von Hyatt policzy艂a je wszystkie, i ka偶da by艂a bardzo pi臋kna 鈥 wystarczy艂o je przymierzy膰 i ju偶 robi艂o si臋 mi艂o. A potem ogl膮da艂aby telewizj臋, czyta艂a kolejn膮 z tych popapranych ksi膮偶ek, kt贸re Sylvia trzyma艂a na p贸艂kach, i by膰 mo偶e zabra艂aby si臋 nieco 艣mielej do butelek stoj膮cych w barku. Mog艂aby nawet otworzy膰 tego jacka daniefsa, kt贸ry wydawa艂 si臋 drogi, z艂oty i w og贸le interesuj膮cy. Kiedy艣 cz臋sto marzy艂a, 偶e posiada takie miejsce na w艂asno艣膰 鈥 a teraz je mia艂a. Ale jaki sen trwa wieczno艣膰? Dop贸ki mo偶e, dop贸ty b臋dzie w nim mieszka艂a, a kiedy to si臋 sko艅czy, no to c贸偶, p贸jdzie dalej. Bez urazy. Bo niby czemu? Urazy nie prowadz膮 do niczego i psuj膮 ci zabaw臋. Przedtem i potem to rzeczy, do kt贸rych nie ma si臋 dost臋pu. Prawdziwe jest tylko dzisiaj. Tylko dzisiaj si臋 liczy. I dzisiaj by艂o dla niej bardzo mi艂e. Wsadzi艂a do ust jeszcze jedn膮 pestk臋 granatu i zacz臋艂a j膮 ssa膰 z zadowoleniem. 呕ycie bywa gorsze, a zreszt膮, powtarza艂a sobie, 偶e cokolwiek si臋 zdarzy, zosta艂a tu zaproszona i powiedziano jej, 偶e mo偶e tu zosta膰. Cokolwiek si臋 stanie, nawet ona, zdeprawowana Erica von Hyatt, ma swoje prawa. Ziewn臋艂a i przeci膮gn臋艂a si臋 z og贸lnego ukontentowania. Sylvia Perth wr贸ci nied艂ugo, a w mi臋dzyczasie 鈥 c贸偶, w mi臋dzyczasie b臋dzie po prostu 偶y艂a zgodnie ze swoim marzeniem. Szkoda tylko, 偶e ten telefon odzywa艂 si臋 od czasu do czasu, ale no c贸偶, nie mo偶na mie膰 wszystkiego, no i przynajmniej wiedzia艂a, 偶e nie ma sensu go odbiera膰, bo z pewno艣ci膮 nie dzwoni艂 do niej: ona nie istnia艂a.

Kanciasta Szcz臋ka wykr臋ci艂 numer Melanie. Mia艂 za sob膮 kilka nieudanych pr贸b i dwa kieliszki bia艂ego wina, ale nie bardzo wiedzia艂, po co mu one by艂y, bo przecie偶 dzwoni艂 tylko w sprawie jej rzeczy, schowanych do kartonu wepchni臋tego pod 艂贸偶ko. Zak艂ada艂, 偶e b臋dzie potrzebowa艂a niekt贸rych, bo inaczej nie chcia艂oby mu si臋 dzwoni膰. To by艂o takie dziwne, 偶e musia艂 si臋 zbiera膰 na odwag臋 przed wystukaniem tego znajomego numeru. D艂ugo ws艂uchiwa艂 si臋 w sygna艂鈥. Po takim nagromadzeniu napi臋cia a偶 trudno by艂o uwierzy膰, 偶e ona nie odpowiada. Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i poczu艂 ulg臋. I tak wcale nie chcia艂 z ni膮 rozmawia膰. Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, gdzie ona jest, ale bardzo szybko pozby艂 si臋 tej my艣li. To nie jego sprawa.

Ruda z Klas膮 poderwa艂a si臋 z miejsca i Arthur spojrza艂 ostro znad notatnika. Niemal偶e katapultowa艂a, zamiast podej艣膰 do telefonu swymi zwyk艂ymi, zdecydowanymi krokami, i odezwa艂a si臋 do dzwoni膮cego g艂osem, kt贸rego nigdy u niej nie s艂ysza艂. Sta艂a do niego plecami; zauwa偶y艂, jak si臋 zgarbi艂a, od艂o偶ywszy s艂uchawk臋 obok aparatu.

To do ciebie 鈥 powiedzia艂a i wysz艂a z pokoju.

Drobna Blondynka zdj臋艂a 偶贸艂te, plastikowe r臋kawiczki i w艂o偶y艂a je schludnie do wiaderka stoj膮cego pod zlewem. Dom by艂 czysty i l艣ni膮cy od do艂u do g贸ry, a ona mia艂a w piecyku dwie nadziewane piersi z kurczaka kupione u Marksa & Spencera, poniewa偶 by艂 to sobotni wiecz贸r. Czu艂a si臋 pogodzona ze 艣wiatem. Derek wszed艂 tylnymi drzwiami, zdj膮wszy buty na ganku. By艂a zadowolona, 偶e o tym pami臋ta艂, i stwierdzi艂a, 偶e naprawd臋 jest dobrym m臋偶em, 偶e zachowuje si臋 bardzo odpowiedzialnie od czasu, gdy powiedzia艂a mu o ba艂aganie na pi臋trze. U艣miechn臋艂a si臋 do niego zach臋caj膮co i pochwali艂a: 鈥濱 tak trzyma膰, Derek鈥, patrz膮c na jego stopy w skarpetkach. Derek odwzajemni艂 u艣miech. Poca艂owa艂aby go w policzek, ale si臋 nie ogoli艂. Zamiast tego wi臋c, w ramach ilustracji, przejecha艂a czubkiem palca wskazuj膮cego po swojej brodzie, kr臋c膮c g艂ow膮.

Piersi z kurczaka okaza艂y si臋 bardzo dobre, uznali oboje, cho膰 mo偶e nieco zbyt pikantne. Oboje wypili po kieliszku lambrusco, reszt臋 wina schowali do lod贸wki, na nast臋pny dzie艅. Potem poszli usi膮艣膰 na nowej kanapie w 艣wie偶o wysprz膮tanym frontowym pokoju i obejrzeli ostatni odcinek serialu wed艂ug Jeffreya Archera, kt贸ry oboje uwa偶ali za bardzo ekscytuj膮cy. P贸藕niej Derek zrobi艂 im obojgu koktajl mleczny i poszli do 艂贸偶ka. Spa艂a dobrze i podobnie Derek, cho膰 oboje mieli niepokoj膮ce sny, za kt贸re win膮 obarczyli lambrusco i Jeffreya Archera. Rankiem podbr贸dek Dereka znowu by艂 k艂uj膮cy.

Erica von Hyatt zasmakowa艂a w jacku danielsie zmieszanym z mlekiem i pitym powoli w wannie. Mleko zdoby艂a dzi臋ki swemu ulicznemu sprytowi. Butelki z mlekiem (chudym, niestety) dostarczano do mieszkania na dole, razem z sokiem pomara艅czowym i jogurtem. Odg艂os poszczekiwania butelek stanowi艂 kiedy艣鈥 jedn膮 z wi臋kszych przyjemno艣ci 偶ycia. Teraz wiele przychodzi艂o jej zbyt 艂atwo i dlatego sporo straci艂a ze swej czujno艣ci. Na ulicy nie mia艂aby 偶adnych skrupu艂贸w, nie zastanawia艂aby si臋 dwa razy i wzi臋艂aby, co trzeba, z progu bur偶uja. Tutaj, przez t臋 pu艂apk臋 wygody, natychmiast sta艂a si臋 odpowiedzialn膮 obywatelk膮. I pope艂ni艂a b艂膮d. Tak wi臋c, szybko jak rzutka, milcz膮ca jak cie艅, z rozwianymi z艂otymi w艂osami, ledwie zak艂贸caj膮c powietrze szelestem mi臋kkiej, r贸偶owej podomki, zbieg艂a na d贸艂 po schodach, nie czekaj膮c, a偶 ucichnie szuranie gumowych podeszew oddalaj膮cego si臋 mleczarza. Zatrzyma艂a si臋, z艂apa艂a r贸wnowag臋 i zastanawia艂a si臋.

Trzy butelki mleka, jeden karton soku pomara艅czowego i opakowanie zawieraj膮ce sze艣膰 jogurt贸w. Kopalnia!

Rozumowa艂a nast臋puj膮co: Je艣li wezm臋 wszystko, to w przysz艂o艣ci b臋d膮 si臋 pilnowali. Je艣li w przysz艂o艣ci b臋d膮 si臋 pilnowali, to moje 藕r贸d艂o ca艂kowicie wyschnie. Ale je艣li wezm臋 tylko minimum tego, co potrzebuj臋, to mo偶e nie zauwa偶膮. A je艣li zauwa偶膮, to pomy艣l膮, 偶e mleczarz ich roluje.

Post膮pi艂a nast臋puj膮co: Wzi臋艂a jedn膮 butelk臋 mleka. Otwar艂a opakowanie zawieraj膮ce sze艣膰 jogurt贸w i wzi臋艂a dwa. Zostawi艂a sok pomara艅czowy, stwierdzaj膮c, 偶e jego brak b臋dzie za bardzo rzuca艂 si臋 w oczy. Og贸lnie jej do艣wiadczenie wskazywa艂o, 偶e ludzie, kt贸rzy maj膮 du偶o, nie s膮 tacy na 艣lepo rozrzutni, ale je艣li si臋 uwa偶a艂o i bra艂o tylko cz臋艣膰, to bardzo cz臋sto nie zauwa偶ali straty w艣r贸d tego, co im zosta艂o. Tak wi臋c sok pomara艅czowy musia艂 zosta膰.

W艂a艣ciciel mieszkania nie zauwa偶y艂, poniewa偶 jego towarzyszka wnios艂a wszystko do mieszkania. Akurat krzywi艂 si臋 do najnowszych wie艣ci ze 艣wiata biznesu, wi臋c nie interesowa艂 si臋 zawarto艣ci膮 swojej lod贸wki, podobnie zreszt膮 jak nie interesowa艂 si臋 rzewnymi oczyma i nagim cia艂em tej kobiety ubranym w jego koszul臋, bo tym ju偶 si臋 nasyci艂. Ona za艣 zrobi艂a kaw臋 dyskretnie jak gejsza i zala艂a p艂atki mlekiem, marz膮c przy tym o dniu, w kt贸rym osi膮gnie status spo艂eczny wykraczaj膮cy poza przyjaci贸艂k臋 na zawo艂anie.

Tak wi臋c ten, kt贸ry mia艂, podzieli艂 si臋 z t膮, kt贸ra nie mia艂a, i nie cierpia艂 z tego powodu. Niemal偶e podstawa sukcesu nowoczesnej dobroczynno艣ci 鈥 z takim wyj膮tkiem, 偶e normalnie pozwala艂o si臋 daj膮cemu mie膰 艣wiadomo艣膰, 偶e co艣 da艂, tym samym zezwalaj膮c mu na odczuwanie rozkosznej fali ciep艂a. I wtedy wszystko stawa艂o si臋 doskona艂e.

Jeden jogurt jest jak uczta dla skurczonego 偶o艂膮dka. Jedna trzecia butelki mleka wypita prosto z butelki to pokarm nadzwyczaj po偶ywny. Erica von Hyatt by艂a znowu szcz臋艣liwa, zw艂aszcza 偶e nast臋pnego dnia czeka艂 na ni膮 od艂o偶ony jogurt o smaku czere艣niowym. Maj膮c dwie trzecie butelki mleka i jacka daniel鈥檚a mieni膮cego si臋 w r偶ni臋tej karafce, Erica von Hyatt mog艂a jeszcze prze偶y膰 jaki艣 czas. A to, m贸wi膮c uczciwie, by艂o wszystkim, o co kiedykolwiek prosi艂a.



Rozdzia艂 jedenasty



Gretchen O鈥橠owd by艂a z Sylvi膮 od lat. M臋偶czyzna i Synu艣 w jednej osobie, tak nazywa艂a j膮 Sylvia, gdy ow艂ada艂 ni膮 dobry humor. Gretchen to nie przeszkadza艂o. Przez te wszystkie lata stworzy艂y zaiste wygodny uk艂ad: Sylvia by艂a pani膮, Gretchen s艂u偶k膮 i 偶adna ponadto nie ingerowa艂a w sprawy tej drugiej. Ich 偶ywoty przylega艂y do siebie nadzwyczaj g艂adko, poniewa偶 Gretchen opiekowa艂a si臋 domkiem na wsi, do kt贸rego Sylvia przyje偶d偶a艂a na weekendy. Gretchen by艂a wdzi臋czna, a Sylvia zwolniona z odpowiedzialno艣ci; przypomina艂o to trzymanie na wsi du偶ego psa, zaufanego i wiernego, kt贸ry 鈥 jak to pies 鈥 nie 偶膮da wiele. Przelotna mi艂ostka, kt贸ra je po艂膮czy艂a, niemal odesz艂a w niepami臋膰 i nawet je艣li czasami dzieli艂y 艂o偶e, to bardziej po to, by s艂u偶y膰 sobie wzajem za termofor ni偶 z mi艂o艣ci czy po偶膮dania. To Sylvia wytycza艂a granice intymno艣ci w owym zwi膮zku, ale Gretchen i tak by艂a wdzi臋czna za zawart膮 w nim gwarancj臋 bezpiecze艅stwa i spokoju.

Pozna艂y si臋 na przyj臋ciu zorganizowanym przez pewne wydawnictwo: Gretchen, odziana w zgrabny czarny fraczek z bia艂ym 偶abotem i z kokard膮 we w艂osach, podawa艂a tam drinki. W tamtych czasach goli艂a sobie nogi, tleni艂a w膮sik i mimo poniek膮d kanciastej sylwetki mia艂a powierzchowno艣膰 m艂odej kobiety. Kiedy Sylvia kupi艂a sobie domek w stylu kr贸lowej Anny w hrabstwie Oxford, razem z du偶ym ogrodem, osoba Gretchen sta艂a si臋 idealnym rozwi膮zaniem 鈥 silna, zdrowa, potulna i w og贸le nie chciwa. Zainstalowa艂a j膮 tam, p艂aci艂a najni偶sze wynagrodzenie i wiedzia艂a, 偶e mo偶e jej ca艂kowicie ufa膰, poniewa偶 偶ycie wielokrotnie poniewiera艂o Gretchen. A kogo 偶ycie nie poniewiera艂o? 鈥 mia艂a ch臋膰 spyta膰 Sylvia. I zaproponowa艂a: 鈥濼rzymaj si臋 mnie, kotu艣, a ju偶 nigdy nie b臋dziesz musia艂a k艂opota膰... 鈥 鈥 chcia艂a powiedzie膰: 鈥瀔艂opota膰 swojej ma艂ej 艣licznej g艂贸wki鈥 鈥 ale wzi臋艂a pod uwag臋 fakt, i偶 by艂oby to du偶e naginanie rzeczywisto艣ci, i zast膮pi艂a to bardziej sensownym 鈥瀔艂opota膰 si臋 o siebie鈥.

Ojciec Gretchen by艂 bokserem. Od wszelkich pocz臋tych przez siebie potomk贸w wymaga艂 dw贸ch rzeczy. Ot贸偶 taki potomek mia艂 obowi膮zek okaza膰 si臋 synem i musia艂 stanowi膰 jego wiern膮 kopi臋. Gdyby za艣 co艣 si臋 nie powiod艂o i potomek okaza艂 si臋 c贸rk膮, to owa c贸rka mia艂a stanowi膰 tak kra艅cowe przeciwie艅stwo swego ojca, jak si臋 tylko da. Perwersyjny los sprawi艂, 偶e urodzi艂a si臋 Gretchen, kt贸ra nie pasowa艂a do 偶adnej z powy偶szych kategorii: by艂a c贸rk膮 o atrybutach fizycznych w艂a艣ciwych synom. Jej matka, florystka, te偶 prze偶y艂a rozczarowanie. Gdzie ta 艣liczna, z艂otow艂osa dziecina o delikatnych paluszkach i wra偶liwo艣ci na kolor, kt贸rej tak potrzebowa艂a? Wci膮偶 w jej jajowodach, tak to jako艣 wygl膮da艂o.

Gretchen wprost stawa艂a na uszach, 偶eby by膰 dobrym androginem. Nauczy艂a si臋 boksu i nauczy艂a si臋 uk艂adania kwiat贸w. Gdyby by艂a synem, to bez w膮tpienia wys艂awiano by j膮 i szanowano w tej epoce, jak偶e zdominowanej przez tak zwanych Nowych M臋偶czyzn. A 偶e by艂a 鈥瀘n膮鈥 i jednocze艣nie nie... Nieco sko艂owana zacz臋艂a sobie wytycza膰 w艂asn膮 drog臋 przez 艣wiat.

Kiedy ojciec Gretchen straci艂 przytomno艣膰 na ringu i zaraz potem wyzion膮艂 ducha, kwietne ho艂dy z艂o偶one jego pami臋ci wprost ol艣niewa艂y. S膮siedzi z East Grinstead jeszcze d艂ugo potem rozprawiali o procesji i przy wo艂y wali jej uroki, gdy tylko umar艂 kto艣 z ich rzeszy. Niestety dla Gretchen, s膮siedzi z East Grinstead rozmawiali r贸wnie偶 o niej oraz o jej, jak powiadali, 鈥瀦boczeniu鈥. W wieku lat pi臋tnastu zakocha艂a si臋 straszliwie i pewna nauczycielka nakry艂a j膮 razem z obiektem jej uczu膰 w miejscu typowo ucz臋szczanym przez nastolatk贸w, a mianowicie w szopie na rowery. Traf chcia艂, 偶e by艂a to 偶e艅ska szko艂a, a rzeczony obiekt mia艂 na imi臋 Wendy. Wendy unikn臋艂a pi臋tna 鈥瀦boczenia鈥, bo z艂o偶y艂a samokrytyk臋 i obieca艂a, 偶e ju偶 nigdy wi臋cej nie b臋dzie robi艂a takich rzeczy (co okaza艂o si臋 nieprawd膮, jak to z b贸lem odkry艂a Gretchen), Gretchen za艣 zosta艂a na zawsze skazana na ogie艅 piekielny, gdy偶 o艣wiadczy艂a co艣 dok艂adnie przeciwnego. W jej przypadku by艂a to prawdziwa mi艂o艣膰 i jedyna droga; zupe艂nie os艂upia艂a, 偶e prawda (a wi臋c rzekomo najwy偶sze dobro) mia艂a si臋 nagle okaza艂o czym艣 tak sko艅czenie z艂ym.

Pani O鈥橠owd, wci膮偶 p艂awi膮ca si臋 w podziwie s膮siad贸w nad orszakiem 偶a艂obnym i prze艣wiadczona, 偶e przysz艂o艣膰 jawi si臋 r贸偶owo teraz, kiedy wyp艂acono pieni膮dze z polisy, nie zamierza艂a wszystkiego spartaczy膰. Kiedy wi臋c si臋 okaza艂o, 偶e nic nie wp艂ynie na odmienno艣膰 c贸rki, Gretchen musia艂a odej艣膰 z domu. Wyekspediowano j膮 do Londynu, oszo艂omion膮, ale i pogodzon膮 z losem, z wianem w postaci dziesi臋ciofuntowego banknotu. Jej w膮sik rozr贸s艂 si臋 znacznie od czasu, gdy osi膮gn臋艂a dojrza艂o艣膰 p艂ciow膮, i jeszcze bardziej si臋 zdumia艂a, kiedy odkry艂a, 偶e jest z niego ca艂kiem dumna 鈥 wbrew ca艂emu 艣wiatu, kt贸ry usi艂owa艂 jej wm贸wi膰, 偶e te w膮sy to pi臋tno jej grzechu i 偶e powinna je usuwa膰 razem z w艂osami z n贸g.

Jej ciotka od strony ojca, mieszkaj膮ca w Londynie, stawia艂a tarota i co jaki艣 czas organizowa艂a seanse w domach szanowanych ludzi. Gretchen zamieszka艂a u niej i przez jaki艣 czas prowadzi艂a jej dom, dop贸ki nie zakocha艂a si臋 w pewnej barmance, kt贸ra przysz艂a w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, czy jej m膮偶 kiedykolwiek raczy 艂o偶y膰 na dom. Owa barmanka 鈥 pi臋tnastoletni sta偶 ma艂偶e艅ski, jeden syn, zdezelowany m膮偶 鈥 by艂a nieco znudzona m臋偶czyznami, bo dzi臋ki pracy w pubie mia艂a w czym wybiera膰. Na jaki艣 czas przenios艂a wi臋c swoj膮 uwag臋 na Gretchen, kt贸ra kocha艂a j膮 i niewolniczo jej s艂u偶y艂a. Ale ta niewolniczo艣膰 te偶 sta艂a si臋 nudna, bo nie dostarcza艂a 偶adnych zgrzyt贸w.

Nie ma nic gorszego 鈥 powiedzia艂a kt贸rej艣 nocy barmanka 鈥 jak bycie kochan膮 za mocno. Problem z kobietami twojego pokroju, w takim zwi膮zku jak nasz, polega na tym, 偶e ciebie nigdy nic nie wkurza. Szczerze m贸wi膮c, nudz臋 si臋. bo ty jeste艣 na okr膮g艂o czu艂a, kochaj膮ca, opieku艅cza i wyrozumia艂a. A ja przecie偶 potrzebuj臋 od czasu do czasu dosta膰 po uszach 鈥 ci膮gn臋艂a metaforycznie barmanka 鈥 i to nawet brutalnie. 呕eby kto艣 mnie szturchn膮艂, przy艂o偶y艂 mi; nie od rzeczy by艂oby wr臋cz, gdyby mnie waln膮艂 w nos...

Tak wi臋c Gretchen, kt贸ra by艂a istot膮 przyziemn膮 i ceni膮c膮 sobie dos艂owno艣膰, pos艂usznie waln臋艂a barmank臋 w nos, zapominaj膮c, 偶e przecie偶 jest krzepk膮 c贸r膮 boksera. Barmanka, kt贸ra o dziwo nie chcia艂a si臋 przyzna膰 do wsp贸艂udzia艂u w owym akcie przemocy, i z twarz膮 bardzo teraz przemeblowan膮 zako艅czy艂a romans, a pogr膮偶ona w wielkim 偶alu Gretchen, kt贸ra przecie偶 bardzo kocha艂a sw膮 kszta艂tn膮 partnerk臋, prze偶y艂a egzystencjalny prze艂om. Ale te偶 zyska艂a wiedz臋, 偶e w jej sercu zawsze si臋 znajdzie miejsce dla barmanki.

Zrezygnowa艂a z marze艅 o mi艂o艣ci i postanowi艂a zacz膮膰 zarabia膰 na 偶ycie. Zaniecha艂a swych niekobiecych obyczaj贸w 鈥 a wi臋c usun臋艂a ow艂osienie z n贸g, r膮k i znad g贸rnej wargi 鈥 i zosta艂a kelnerk膮, mimo i偶 ten zaw贸d bynajmniej nie sprawia艂 wra偶enia odpowiedniego dla uczciwych ludzi, by si臋 przekona膰 na w艂asnej sk贸rze, jak wygl膮da 偶ycie po drugiej stronie barykady. Szczypano j膮 w siedzenie, obmacywano po udach, kiedy jej r臋ce by艂y zbyt pe艂ne szklanek, by mog艂y cos鈥 z tym zrobi膰; m臋偶czy藕ni w smokingach o oddechach przepojonych winem szeptali jej do ucha wulgarne propozycje i cz臋sto te偶 ob艂apiano j膮 od ty艂u, kiedy zmywa艂a. D艂ugo tak cierpia艂a, a偶 w ko艅cu stwierdzi艂a, 偶e ma dos鈥櫮. Kiedy na party wydawc贸w czyja艣鈥 zab艂膮kana r臋ka uszczypn臋艂a j膮 po raz nty, cisn臋艂a wielk膮 tac臋 pe艂n膮 brudnych kieliszk贸w na posadzk臋, spojrza艂a sprawcy prosto w oczy i w艣r贸d ciszy zdumienia, jakie wype艂ni艂o wn臋trze, zaaplikowa艂a mu prawego sierpowego, kt贸ry mia艂 w sobie co艣 z ducha zen, bo by艂 taki doskona艂y i wysublimowany.

Przepraszam 鈥 powiedzia艂a Gretchen do sprawcy, kt贸ry wy艂o偶y艂 si臋 jak d艂ugi 鈥 ale nie lubi臋, jak m臋偶czy藕ni szczypi膮 mnie w ty艂ek.

Z takim wygl膮dem 鈥 odpar艂 le偶膮cy 鈥 powinna艣 by膰 tylko wdzi臋czna. Czyja艣 d艂o艅 uj臋艂a Gretchen pod 艂okie膰 i wyprowadzi艂a j膮 na wieczorne powietrze Berkeley Square.

Dobra robota, kotu艣. Jak ci na imi臋? Chod藕, przespacerujemy si臋 troch臋 鈥 powiedzia艂a Sylvia Perth, bo to by艂a ona.

Sylvia w艂a艣nie kupi艂a domek w hrabstwie Oxford. By艂 to pocz膮tek jej finansowych machlojek z Janice Gentle i chcia艂a mie膰 jaki艣 azyl, w kt贸rym mog艂aby si臋 separowa膰 od swego londy艅skiego 偶ycia 鈥 po cz臋艣ci dla zabawy (gdy jedna gra robi艂a si臋 nudna, mog艂a si臋 przerzuci膰 na inn膮), a cz臋艣ciowo z przyczyn powa偶niejszych (je艣li jej perfidia wyjdzie kt贸rego艣 dnia na jaw, to wci膮偶 b臋dzie mia艂a tutaj sw贸j dom). Rozumia艂o si臋 samo przez si臋, 偶e je艣li Sylvii przytrafi si臋 cokolwiek, Gretchen dziedziczy wszystko i tak oto zrodzi艂 si臋 贸w idealny uk艂ad. Je艣li wiesz, 偶e co艣 odziedziczysz, to opiekujesz si臋 tym szczeg贸lnie dobrze. Sylvia mog艂a ufa膰 Gretchen bezgranicznie. A Gretchen z zadowoleniem czeka艂a na ni膮 przed telewizorem, z rob贸tk膮 na drutach, bo wiedzia艂a, 偶e ju偶 na zawsze jest zabezpieczona. O sprawach londy艅skich nie wiedzia艂a nic opr贸cz tego, jak si臋 kontaktowa膰 z Sylvi膮 w razie konieczno艣ci, i nie wiedzia艂a te偶 absolutnie nic o istnieniu pani Perth w Birmingham.

W hrabstwie Oxford Gretchen mog艂a by膰 sob膮, w艂膮czaj膮c w to jej w膮sik. I w reakcji na kokardki i fartuszki z okresu kelnerowania ju偶 nigdy nie w艂o偶y艂a niczego specyficznie kobiecego. Gdyby komu艣 stamt膮d chcia艂o si臋 w og贸le nad tym zastanawia膰, to uzna艂by j膮 pewnie za m臋偶czyzn臋, ale zmienia艂y si臋 pory roku i w okolicy wszyscy byli zaabsorbowani upraw膮 roli i przycinaniem drzew, malowaniem p艂ot贸w i uprz膮taniem stajni, wi臋c nikt nie mia艂 czasu na oznaczanie p艂ci s膮siad贸w. 艢winie, tak. Konie, tak. Ludzie, nie.

Zawsze, gdy o tym my艣la艂a, a my艣le膰 musia艂a, bo mi臋dzy nimi by艂a r贸偶nica wieku wynosz膮ca dwadzie艣cia lat z ok艂adem, Gretchen O鈥橠owd planowa艂a urz膮dzi膰 Sylvii Perth cudowny pogrzeb. Ostatni wielki dzie艅 jej ojca wywar艂 na niej niezatarte wra偶enie i wiedzia艂a, 偶e b臋dzie potrafi艂a samodzielnie urz膮dzi膰 kwietn膮 orgi臋. Poniewa偶 za 偶ycia Sylvia prosi艂a j膮 o tak niewiele, przyjemnie by艂o pomy艣le膰, 偶e po 艣mierci Gretchen b臋dzie jej mog艂a odda膰 ten ostatni publiczny ho艂d.

Oczywi艣cie nie liczy艂a si臋 z mo偶liwo艣ci膮, 偶e ten obowi膮zek spadnie na jej barki a偶 tak szybko. A jednak w tych mrocznych dniach, kt贸re nadesz艂y po zgonie Sylvii Perth, to w艂a艣nie planowanie podnosi艂o j膮 na duchu. Ogr贸d by艂 pi臋kny, pe艂en letnich kwiat贸w i spora po艂a膰 trawnika nadawa艂a si臋 wprost idealnie na ustawienie namiotu. Gretchen nareszcie, i to zgodnie z przynale偶nym jej prawem, mia艂a prze偶y膰 to jedno do艣wiadczenie, kt贸rego dot膮d nie by艂o jej dane zazna膰 ze wzgl臋du na wysoce prywatny charakter ich sporadycznego 偶ycia razem. A by艂o to zaproszenie s膮siad贸w.

Nikt nie wiedzia艂, gdzie si臋 podziewa Janice Gentle. Wczesnym rankiem Rohanne odebra艂a do艣膰 ostry telefon od Morgana Pfeiffera, kt贸ry da艂 jej podstawy do paniki.

Panna Bulbecker?

Pan Pfeiffer?

Do tej pory, wbrew naszym oczekiwaniom, nie otrzymali艣my potwierdzenia, 偶e kontrakt zosta艂 podpisany, panno Bulbecker.

Ju偶 nied艂ugo, panie Pfeiffer.

Jeszcze pani nie znalaz艂a Janice Gentle?

Jestem bliska, panie Pfeiffer.

I dobrze, panno Bulbecker, i dobrze. Potem zechce mi pani przefaksowa膰 kopi臋...

Podpisanego kontraktu? Z pewno艣ci膮 to uczyni臋. Na pewno bardzo nied艂ugo. Panie Pfeiffer, jestem ju偶 o krok...

I co ja mam teraz robi膰? 鈥 spyta艂a na g艂os, kiedy od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Nigdy nie czu艂a takiej ochoty na wydzwanianie do przyjaci贸艂, kochank贸w, sojusznik贸w. Nigdy nie czu艂a si臋 taka bliska 艂ez, nigdy nie czu艂a si臋 a偶 taka samotna. Ale nie odst臋powa艂a od swoich zasad: 艣wiatu pokazujesz tylko twarz zwyci臋zcy; to, co dzieje si臋 mi臋dzy tob膮 a twoim lustrem w godzinach mroku i milczenia, zostawiasz wy艂膮cznie dla siebie.

B膮d藕 stanowcza, powiedzia艂a sobie, wystroi艂a si臋 w sk贸ry i lustrzanki, po czym uda艂a si臋 w drog臋 do biura nieboszczki Sylvii Perth.

Jeszcze jeden raz zaatakuje t臋 sekretark臋kretynk臋, a potem wybierze si臋 na Dog Street. Gdzie艣 musia艂 zosta膰 jaki艣 艣lad. Ca艂a sprawa zaczyna艂a dziwnie przypomina膰 fabu艂臋 jakiej艣 staro艣wieckiej opowie艣ci o pannie uwi臋zionej w zamczysku, kt贸ra czeka, a偶 uwolni j膮 kto艣 艣mia艂y i bezczelny. C贸偶, Rohanne nigdy nie brakowa艂o 偶adnego z tych atrybut贸w. I ca艂y czas si臋 zastanawia艂a, jak te偶 mo偶e wygl膮da膰 Janice Gentle, bo nie dotar艂a do 偶adnych jej fotografii. Kiedy wzywa艂a taks贸wk臋, kt贸ra mia艂a j膮 zawie艣膰 na Brook Street, stwierdzi艂a, 偶e s膮dz膮c po tonie, w jakim utrzymane s膮 jej powie艣ci, niewykluczone, 偶e Janice Gentle wygl膮da w艂a艣nie jak taka ksi臋偶niczka z wie偶y obro艣ni臋tej cierniami.

Gretchen O鈥橠owd postanowi艂a podej艣膰 m臋偶nie do ca艂ej sprawy. O艣wiadczy艂a przedstawicielowi odno艣nych w艂adz, 偶e nie jest krewn膮 (o wiele zbyt szczerze, stwierdzi艂a po namy艣le), i dlatego te偶 贸w przedstawiciel nie zechcia艂 rozmawia膰 z ni膮 na temat wydania cia艂a. Co gorsza, odm贸wi艂 podania jej jakichkolwiek informacji przez telefon. Na pytanie: 鈥濳im pani jest?鈥, Gretchen mimo woli si臋 zmiesza艂a, poniewa偶 nie by艂o to jasne 鈥 raczej nie mog艂a wyzna膰 temu szorstkiemu g艂osowi, 偶e jest towarzyszk膮, przyjaci贸艂k膮, gospodyni膮, dawn膮 kochank膮. By艂oby 艂atwiej, gdyby tak mog艂a zwyczajnie powiedzie膰, 偶e jest 偶on膮, ale w ko艅cu rozmawia艂a z przedstawicielem w艂adzy, a to by艂o k艂amstwo. Wybra艂a wi臋c kompromisowe rozwi膮zanie, m贸wi膮c, 偶e zna艂a Sylvi臋 Perth od wielu lat i 偶e by艂a jej blisk膮 towarzyszk膮. G艂os po drugiej stronie linii chrz膮kn膮艂.

Wi臋c co mog臋 zrobi膰?

Najlepszym wyj艣ciem by艂oby skontaktowanie si臋 z prawnikiem zmar艂ej. 鈥 I poda艂 jej adres.

Gretchen wiedzia艂a, 偶e kiedy ju偶 odzyska Sylvi臋 Perth (wci膮偶 nie potrafi艂a my艣le膰 o niej jako o trupie), to wszystko b臋dzie w porz膮dku. W jak najdoskonalszym porz膮dku. Honory zostan膮 oddane i 偶ycie znowu potoczy si臋 dalej...

Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, Gretchen musia艂a wyprawi膰 si臋 do Londynu i sama zobaczy膰 si臋 z prawnikami, 偶eby uporz膮dkowa膰 sprawy. Sylvia Perth musi wr贸ci膰 do niej, tak jak si臋 nale偶a艂o. Pod tym wzgl臋dem Gretchen czu艂a w sobie ma艂o dla niej charakterystyczne przekonanie. Um贸wi艂a si臋 na spotkanie, w pierwszym dost臋pnym terminie, p贸藕nym popo艂udniem jeszcze tego samego dnia, a potem, czuj膮c, 偶e nie b臋dzie potrafi艂a usiedzie膰 na miejscu, natychmiast wyruszy艂a w drog臋. Mia艂a klucze do biura i klucze do mieszkania przy Dog Street: by艂a ciekawa tych miejsc, bo jeszcze ich nigdy nie odwiedza艂a. Najpierw p贸jdzie do biura, potem na Dog Street. P贸藕niej za艣 z艂o偶y wizyt臋 prawnikowi. W艂a艣ciwy plan na ca艂y dzie艅 bardzo pom贸g艂. Nie ma nic gorszego jak wra偶enie zagubienia w tym jedynym momencie 偶ycia, w kt贸rym cz艂owiek zamierzy艂 sobie znale藕膰 si臋 jak najdoskonalej. Przejecha艂a po艣linionym palcem po w膮siku i to j膮 ostatecznie uspokoi艂o. By艂 tam zawsze, kiedy go potrzebowa艂a.

Janice Gentle wypcha艂a wszelkie mo偶liwe zakamarki swej odzie偶y rozmaitymi drobnymi artyku艂ami spo偶ywczymi, wzi臋艂a do r臋ki torb臋 podr贸偶n膮 i zrobiwszy g艂臋boki wdech, przywo艂a艂a wind臋. Wiedzia艂a, 偶e kiedy艣 b臋dzie musia艂a do niej wsi膮艣膰, i ten dzie艅, kiedy to wybiera艂a si臋 na Dog Street, wydawa艂 si臋 najstosowniejszy. Nie by艂o ani wie艣ci, ani nawet wzmianek o pogrzebie i Janice podj臋艂a samodzielnie decyzj臋, 偶e wzorem tych, kt贸rzy ongi艣 k艂adli monety na powiekach zmar艂ych, jej obowi膮zek jako 偶a艂obnika ka偶e uda膰 si臋 do mieszkania Sylvii Perth i wy艂膮czy膰 sekretark臋, bo by艂o w tym co艣 sko艅czenie nieprzyzwoitego, 偶e g艂os Sylvii wci膮偶 偶y艂, podczas gdy ona sama ju偶 nie. Z ca艂膮 jednak pewno艣ci膮 nie wybiera艂a si臋 tam metrem 鈥 Janice Gentle zamierza艂a i艣膰 tam pieszo. Dzie艅 by艂 s艂oneczny, mia艂a mn贸stwo czasu, a jazda metrem mog艂a przywo艂a膰 zbyt wiele wspomnie艅.

Winda nie chcia艂a przyjecha膰. Janice zastanawia艂a si臋, czy o tym nie donie艣膰, ale postanowi艂a, 偶e tego nie zrobi. Oznacza艂oby to anga偶owanie pana Jonesa w rozmow臋, a on m贸g艂by zagadn膮膰 j膮 o ich ostatnie spotkanie. Przesz艂a na palcach obok drzwi jego sutereny i zauwa偶y艂a w wystawionej na zewn膮trz torbie ze 艣mieciami mn贸stwo s艂oj贸w zawieraj膮cych co艣, co wygl膮da艂o jak wn臋trzno艣ci zamarynowane we w艂asnej krwi. Dziwny cz艂owiek, zaduma艂a si臋, chyba faktycznie lepiej go omija膰 z daleka.

Gretchen O鈥橠owd w艂a艣nie zamyka艂a za sob膮 drzwi, kiedy listonosz wr臋czy艂 jej list.

Dzie艅 dobry, panie O鈥橠ee 鈥 powiedzia艂. 鈥 Jeszcze jeden mi艂y dzionek. Jak si臋 miewa 偶ona?

Gretchen ju偶 mia艂a powiedzie膰: 鈥濶ie 偶yje鈥, ale zatrzyma艂a to dla siebie.

W Londynie 鈥 odpar艂a.

Nie dziwota, 偶e wy dwoje tak si臋 dobrze zgadzacie 鈥 stwierdzi艂 鈥 skoro jej nigdy tu nie ma. 鈥 I pogwizduj膮c, poszed艂 w swoj膮 stron臋.

Wsadzi艂a list do kieszeni i wzi臋艂a przyk艂ad z listonosza. Nie istnia艂o nic przyjemniejszego ni偶 艂膮ki hrabstwa Oxford w pe艂ni lata 鈥 gadatliwe ba偶anty pomykaj膮ce wzd艂u偶 偶ywop艂ot贸w, gruchanie go艂臋bi, krakanie gawron贸w, a w g贸rze ko艂uj膮ce, pikuj膮ce i pokrzykuj膮ce alarmuj膮co czajki. Zatrzyma艂a si臋, by podziwia膰 ich wyczyny. Dzielne ptaki. Zrobi膮 wszystko, by broni膰 swoich m艂odych. Je lubi艂a najbardziej. Za brzozami i k臋p膮 tarniny jaki艣 farmer sprz膮ta艂 zbo偶e z pola. Pomacha艂 do niej, ona mu odmacha艂a.

Dzie艅 dobry! 鈥 zawo艂a艂a.

Dobry, dobry! Jak si臋 miewa 偶ona?

Obawiam si臋, 偶e nie 偶yje 鈥 odpar艂a.

Dop贸ki siedzia艂 w kabinie traktora, nie mia艂o znaczenia, co mu si臋 odpowiedzia艂o; ten ha艂as zag艂usza艂 wszystko. Sylvia zwyk艂a stawa膰 na skraju pola, macha膰 i z u艣miechem wygadywa膰 w jego stron臋 obrzydlistwa, na kt贸re on tylko kiwa艂 g艂ow膮 i odwzajemnia艂 u艣miech. Gretchen czu艂a, 偶e jest w tym du偶o okrucie艅stwa.

To dobrze, dobrze! 鈥 odkrzykn膮艂 i zn贸w pomacha艂.

W miasteczku, zanim wsiad艂a do poci膮gu, wst膮pi艂a jeszcze do domu pogrzebowego pana Mole鈥檃. Nale偶a艂o wst臋pnie poruszy膰 temat poch贸wku Sylvii Perth. Z pe艂nieniem pieczy nad nieboszczykiem wi膮za艂 si臋 niejaki presti偶 i Gretchen bardzo si臋 podoba艂o, 偶e jej status spo艂eczny ro艣nie, a tak偶e to, 偶e ma w perspektywie zorganizowanie stosownego pogrzebu.

Rozmowa z panem Mole鈥檈m okaza艂a si臋 bardzo krzepi膮ca.

Prosz臋 si臋 nie martwi膰, sir, urz膮dzimy pi臋kny pogrzeb. O prosz臋, ta trumna to nasz najlepszy towar. Niczego si臋 nie zyskuje, jak si臋 sk膮pi na uchwytach. Na pewno nie. Trzeba sobie zapewni膰 odpowiednie dodatki. Wie pan, jakie s膮 kobiety, lubi膮 odpowiednie dodatki. Pa艅ska ma艂偶onka pewnie nie by艂a inna?

Gretchen, przypomniawszy sobie, jak bardzo Sylvia ceni艂a sobie sw贸j wygl膮d, pomy艣la艂a, 偶e pan Mole cudownie si臋 we wszystkim orientuje.

Oczywi艣cie chc臋 wszystkiego, co najlepsze 鈥 o艣wiadczy艂a. 鈥 Ma by膰 ta trumna i te uchwyty.

I wy艣ci贸艂ka ze 艣nie偶nobia艂ego jedwabiu?

I wy艣ci贸艂ka ze 艣nie偶nobia艂ego jedwabiu.

Gretchen zapisa艂a ceny i posz艂a w swoj膮 stron臋. Ludzie z tamtego du偶ego domu mieli w zesz艂ym roku przyj臋cie w ogrodzie z namiotem. Jak ona im zazdro艣ci艂a tych przyj臋膰...

Morgan Pfeiffer opad艂 na oparcie krzes艂a i spl贸t艂 d艂onie w ge艣cie zamy艣lenia. Wygl膮da艂 na zadowolonego. Rohanne Bulbecker by艂a 偶膮dna sukcesu. Wyjdzie ze sk贸ry i za艂atwi, co trzeba.

Stoj膮cy po drugiej stronie gabinetu m臋偶czyzna o twarzy 艂asicy, odziany w b艂yszcz膮cy garnitur, od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 drugiego aparatu, pog艂adzi艂 swojego rolexa i odwzajemni艂 u艣miech. By艂 to Stoat, dyrektor ds. marketingu, znany z tego, 偶e chwali艂 si臋 wszem i wobec, i偶 w 偶yciu nie przeczyta艂 ani jednej ksi膮偶ki. Niemniej zna艂 si臋 wyj膮tkowo dobrze na pakowaniu towar贸w i oddycha艂 g艂臋boko w oczekiwaniu na Janice Gent艂e, oddycha艂 g艂臋boko i gotowa艂 si臋 do skoku.

Zach臋caj膮ce, panie Pfeiffer.

Mam nadziej臋, Stoat. Mam nadziej臋.

O rado艣ci, iskro bog贸w... 鈥 zanuci艂 Stoat.

Jad膮ca poci膮giem, podtrzymana na duchu entuzjastyczn膮 atmosfer膮 spotkania z panem Mole鈥檈m, Gretchen O鈥橠owd oddawa艂a si臋 marzeniom. Jaka szkoda, 偶e straci艂a kontakt z matk膮. Ch臋tnie pos艂a艂aby jej zdj臋cia z tego wydarzenia. Ostatecznie nie 偶ywi艂a do niej urazy za tamten dziesi臋ciofuntowy banknot i za ciotk臋 spirytualistk臋. W rzeczy samej wr臋cz odwrotnie, by艂a nawet wdzi臋czna. Kiedy pani O鈥橠owd nabawi si臋 starczej demencji albo zwyczajnie utraci wszelkie si艂y z powodu wieku, ona nie b臋dzie musia艂a mie膰 z tym nic wsp贸lnego. Pod tym wzgl臋dem jej sumienie by艂o czyste jak 艂za. Tamten dziesi臋ciofuntowy banknot to by艂a zap艂ata za zerwanie wi臋zi. Kiedy 偶ycie wyrzuci pani膮 O鈥橠owd na swe skaliste brzegi, Gretchen nie b臋dzie obowi膮zana wysy艂a膰 jej tratwy ratunkowej. Kt贸ra to my艣l przynosi艂a du偶e pocieszenie.

Gretchen O鈥橠owd nie mog艂a si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy stanie si臋 finansowo niezale偶na. Dzi臋ki pieni膮dzom, czu艂a, pokona wiele barier, kt贸re dot膮d stanowi艂y dla niej brzemi臋, w tym jej osobiste sk艂onno艣ci, a na, wet w膮sik. Niekiedy autentycznie wstydzi艂a si臋 tego, co zrobi艂a w przesz艂o艣ci, aby go usun膮膰 albo ukry膰. Ale wystarczy, 偶e si臋 dorobi w艂asnej z艂otej karty kredytowej banku Barclaya, i ludzie na pewno przestan膮 j膮 odtr膮ca膰 za zb臋dny w艂os tu czy tam. Pog艂adzi艂a palcem miejsce nad g贸rn膮 warg膮. Je艣li ju偶, pomy艣la艂a, to by艂oby jej 艂adnie, gdyby go odrobin臋 przyciemni艂a na przyk艂ad, wyr贸偶ni艂a go tak, jak niekt贸re kobiety zmieniaj膮 kszta艂t brwi albo podkr臋caj膮 rz臋sy. Bo czemu nie? Czym si臋 r贸偶ni jaki艣 tam w艂os na twarzy od innego w艂osa? I w takim razie po co go przyciemnia膰? Czemu nie przefarbowa膰 na r贸偶owo? Albo na kilka kolor贸w? No w艂a艣nie, kto wie, co ona teraz zrobi? Wszystko, co jej si臋 偶ywnie spodoba. Absolutnie wszystko. Ale偶 cudowna my艣l, wr臋cz spe艂nianie si臋 marze艅... Kochana Sylvia. B臋dzie za ni膮 t臋skni艂a. Z pewno艣ci膮 jednak znajdzie si臋 co艣, co zrekompensuje jej brak.

Przygl膮da艂a si臋 zadbanym terenom wiejskim, kt贸re stopniowo ust臋powa艂y miejsca miastu, i wyobra偶a艂a sobie siebie, jak po pogrzebie pe艂nym czarnych pi贸ropuszy zaszyje si臋 gdzie艣鈥 b艂ogo z jak膮艣 mi艂膮, m艂od膮 kobiet膮. B臋d膮 robi艂y na drutach, odbywa艂y d艂ugie, m臋cz膮ce spacery po b艂otnistych op艂otkach (zachwycaj膮c si臋 przy tym czajkami), dyskutowa艂y o programach telewizyjnych, ogl膮da艂y stare filmy i objada艂y si臋 艂akociami, kt贸re przygotuje kto艣 inny, nie ona. A mi艂a, m艂oda kobieta b臋dzie nawet mog艂a wraca膰 co jaki艣 czas do swej posady barmanki 鈥 je艣li oczywi艣cie zechce...

By艂a to bajkowa wizja i m臋偶czy藕nie siedz膮cemu w poci膮gu naprzeciwko Gretchen bez w膮tpienia nale偶a艂o wybaczy膰, 偶e nie spodoba艂o mu si臋 bliskie towarzystwo w膮satej kobiety, kt贸ra z nieprzytomnym okiem szczerzy艂a si臋 w u艣miechu od ucha do ucha. Tym bardziej 偶e owa kobieta co jaki艣 czas 艣lini艂a palec i g艂adzi艂a nim g贸rn膮 warg臋 w s艂awnym ge艣cie Herkulesa Poirota. Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e Gretchen do艣膰 cz臋sto, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy, m贸wi艂a co艣 bezg艂o艣nie albo wykonywa艂a jaki艣 gest, gdy wizja r贸偶anej przysz艂o艣ci roztaczaj膮ca si臋 w jej g艂owie nabiera艂a jeszcze bardziej konkretnych kszta艂t贸w.

W momencie, gdy wyci膮gn臋艂a zapraszaj膮c膮, acz pust膮 d艂o艅 w stron臋 wsp贸艂pasa偶era i zagadn臋艂a uprzejmie: 鈥濲eszcze jedn膮 kanapk臋 z w臋dzonym 艂ososiem, moja droga?鈥, 贸w wsta艂 i wyszed艂. Czemu los tak si臋 na niego uwzi膮艂 i tak mu zohydza艂 podr贸偶e? Dopiero co musia艂 w metrze 艣cierpie膰 obrzydliwy widok jednej z tych miejskich wariatek, kt贸ra wsysa艂a plaster szynki, jakby to by艂 jej j臋zyk. A wszak czu艂 si臋 taki os艂abiony po historii z Melanie i nie sypia艂 najlepiej ostatnimi czasy 鈥 rzuca艂 si臋 po 艂贸偶ku i budzi艂 wpatrzony w swe puste r臋ce, albo co gorsza, tul膮c do siebie poduszk臋.

Erica von Hyatt, ze wzrokiem nieco zm臋tnia艂ym od snu, ale za to z umys艂em w jak najlepszej formie, podnios艂a si臋 do pozycji siedz膮cej. Us艂ysza艂a ha艂as, na kt贸ry czeka艂a. Rzeka mleka. Musia艂a pilnie co艣 wymy艣li膰, aby przetrwa膰, poniewa偶 cz艂owiek, kt贸ry mieszka艂 pod ni膮, wyra藕nie przesta艂 cokolwiek zamawia膰. Na kartce do艂膮czonej do butelki po mleku by艂o napisane: 鈥炁籥dnych dostaw do odwo艂ania鈥. Zdaniem Eriki brzmia艂o to zbyt ma艂o konkretnie i w zwi膮zku z tym mog艂o oznacza膰 ca艂e tygodnie. Wyturla艂a si臋 z 艂贸偶ka, chwyci艂a banknot dziesi臋ciofuntowy i wypad艂a jak strza艂a z mieszkania, zostawiaj膮c drzwi otwarte na o艣cie偶. Z艂apa艂a mleczarza w momencie, gdy ju偶 mia艂 odej艣膰.

A czy m贸g艂by艣 pan przyj膮膰 zam贸wienie od mieszkania na g贸rze? 鈥 spyta艂a.

P艂atne z g贸ry? 鈥 odpar艂 mleczarz.

Jasne 鈥 odpar艂a z wy偶szo艣ci膮, wymachuj膮c banknotem i czuj膮c sw膮 wielk膮 moraln膮 wy偶szo艣膰. Zachwycaj膮c si臋, 偶e mo偶e wej艣膰 w rol臋 takiej, kt贸ra p艂aci krociami. Delektuj膮c si臋 t膮 rol膮. 鈥 A co bym mog艂a kupi膰?

Powiedzia艂 jej. Brzmia艂o to tak mi艂o, 偶e a偶 jej 艣lina nap艂yn臋艂a do ust.

Ale zaczn臋 dopiero od jutra. Najsamprz贸d musz臋 zrealizowa膰 zam贸wienie.

Ojej 鈥 zmartwi艂a si臋.

Przykro mi, mi艂a pani 鈥 odpar艂 鈥 ale tak to w艂a艣nie wygl膮da... Erice von Hyatt przemkn臋艂o przez my艣l, 偶e t臋 trudno艣膰 da艂oby si臋 obej艣膰 w pewien bardzo 艂atwy, doskonale jej znany spos贸b, ale jako艣 tak, pewnie dzi臋ki tym pieni膮dzom, od kt贸rych czu艂a si臋 taka wiarygodna, dzi臋ki temu, 偶e by艂a taka czysta od tych wszystkich k膮pieli i peniuar贸w, i dzi臋ki temu, 偶e to mieszkanie na g贸rze nale偶a艂o na razie tylko do niej, nie chcia艂a wszystkiego niszczy膰. Dlatego wi臋c podnios艂a r臋k臋 w艂adczym gestem, by uciszy膰 jego usprawiedliwienia.

Przecie偶 rozumiem. Ale czy nie odst膮pi艂by艣 pan cho膰 odrobiny mleka?

Jedn膮 butelk臋 mam 鈥 odpar艂 pogodnie. I zastanowiwszy si臋 chwil臋, doda艂: 鈥 Mog臋 si臋 te偶 podzieli膰 bochenkiem krojonego bia艂ego chleba.

A mas艂o? 鈥 spyta艂a z nadziej膮.

Mas艂a nie mam. A mo偶e tak mleko czekoladowe? Mog臋 odst膮pi膰 dwie sztuki.

W brzuchu zaburcza艂o jej rado艣nie.

I bardzo dobrze 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Wielkie dzi臋ki!

Nasycona chlebem maczanym w mleku czekoladowym z domieszk膮 jacka danielsa, po kt贸rej to uczcie wzi臋艂a d艂ug膮, wonn膮 k膮piel i przywdzia艂a r贸偶owy peniuar ze srebrnymi tasiemkami, Erica von Hyatt roz艂o偶y艂a si臋 na obitej adamaszkiem otomanie i zasn臋艂a snem ukontentowanego. Le偶a艂a jak ksi臋偶niczka, ze z艂otymi w艂osami roz艂o偶onymi na koralowej mi臋kko艣ci poduszek, z ustami rozchylonymi w p贸艂u艣miechu, mrucz膮c do siebie, kiedy zapada艂a w sen i osuwa艂a si臋 w swoj膮 wieczorn膮 rozkosz jedzenia, ciep艂a i chwilowego szcz臋艣cia.

Gretchen O鈥橠owd nieco si臋 zdziwi艂a na widok bladego ascetyzmu biura Sylvii Perth. Cale by艂o urz膮dzone na czarno i szaro, z akcentami bia艂ymi albo kremowymi. Zdaniem Gretchen taki wystr贸j by艂 do艣膰 onie艣mielaj膮cy, ale z kolei zawsze uwa偶a艂a Sylvi臋 za onie艣mielaj膮c膮, wi臋c ostatecznie uzna艂a, 偶e nie ma si臋 czemu dziwi膰. Opr贸cz krwistoczerwonej kanapy na przeciwleg艂ym kra艅cu pomieszczenia w og贸le nie by艂o tam 偶ywych barw. W sekretariacie zreszt膮 te偶 nie by艂o wiele lepiej, bo za ca艂e jego umeblowanie s艂u偶y艂o tylko lekkie biurko z jakiego艣 egzotycznego drewna, sosnowe p贸艂ki, na kt贸rych sta艂y encyklopedie i ksi膮偶ki telefoniczne, krzes艂a obite tweedem oraz jaka艣 zamieraj膮ca ro艣lina. Je艣li Gretchen liczy艂a, 偶e dowie si臋 tutaj czego艣 wi臋cej na temat swej zmar艂ej chlebodawczyni i przyjaci贸艂ki, to si臋 rozczarowa艂a. O tym wn臋trzu da艂oby si臋 powiedzie膰 jedynie to, 偶e kompletnie si臋 r贸偶ni艂o od wn臋trza ich domku w stylu kr贸lowej Anny, urz膮dzonego w stylu angielskiego antyku, z tymi krzes艂ami obitymi tkanin膮 dekoracyjn膮 i siedziskami z rze藕bionego d臋bu. Dziwne, pomy艣la艂a Gretchen, zawsze s膮dzi艂am, 偶e ona lubi przede wszystkim takie meble.

Podesz艂a do kanapy, kt贸ra rzuca艂a si臋 w oczy niczym wielka rana. Dotkn臋艂a jej. By艂a aksamitna i bardzo mi臋kka. Zas艂ony z szarej satyny by艂y do po艂owy zaci膮gni臋te, os艂ania艂y przed s艂o艅cem to pomieszczenie, monochromatyczne i uspokajaj膮ce, zw艂aszcza wtedy, gdy Gretchen po艂o偶y艂a si臋 na plecach na kanapie i dzi臋ki temu przesta艂a ogl膮da膰 pulsuj膮c膮 barw臋 aksamitu. Po艂o偶y艂a si臋, bo mia艂a za sob膮 do艣膰 d艂ug膮 podr贸偶, a dzie艅 by艂 ciep艂y. Zamkn臋艂a oczy, odetchn臋艂a g艂臋boko i zasn臋艂a.

Pani Lovitt zapisa艂a wikaremu z Cockermouth spory datek wzi臋ty z funduszy parafialnych Guildford. Komitet zgodzi艂 si臋 z ni膮, 偶e skoro mo偶ni tego 艣wiata do tego stopnia interesuj膮 si臋 problemami n臋dzy na p贸艂nocy, to w takim razie oni te偶 powinni. Podkre艣li艂a w swoim li艣cie, 偶e szanowna ma艂偶onka wikarego nie zdradzi艂a ani s艂owem niczego w zwi膮zku z poufn膮 wizyt膮 w pa艂acu Lambeth i 偶e ma nadziej臋, i偶 jej notatki, kt贸re sporz膮dzi艂a na pro艣b臋 szanownej ma艂偶onki, podczas jej nieobecno艣ci na popo艂udniowej cz臋艣ci konferencji, okaza艂y si臋 przydatne. Je艣li nie, to by膰 mo偶e sam wikary zechce napisa膰 bezpo艣rednio do niej celem uzyskania wyja艣nie艅.

Drobna Blondynka spakowa艂a czasopismo i ruszy艂a pospiesznie w stron臋 tunelu metra. Ok艂adka przedstawia艂a pewn膮 aktork臋 i jej nowo narodzone dziecko. Oboje wygl膮dali zdrowo i 艂adnie. G艂贸wny artyku艂 tego tygodnia by艂 po艣wi臋cony p艂odno艣ci i nie wytr膮ci艂 jej do tego stopnia z r贸wnowagi jak tamten artyku艂 o orgazmie, kt贸ry zaleca艂 poznawanie w艂asnego cia艂a przez obmacywanie si臋 tam na dole! Znalaz艂a miejsce siedz膮ce i zacz臋艂a lektur臋 od sta艂ej rubryki po艣wi臋conej podr贸偶om; tym razem by艂o o Meksyku. Ostatnimi czasy cz艂owiek cz臋sto m贸g艂 sobie poczyta膰 o bardzo interesuj膮cych miejscach na 艣wiecie, aczkolwiek jej wystarcza艂o, 偶e tylko o nich czyta. Zw艂aszcza po tych wszystkich pikantnych, cudzoziemskich kurczakach.

W biurze go艣膰 zajmuj膮cy pok贸j obok spyta艂 Kanciast膮 Szcz臋k臋, czy co艣 z nim nie tak.

Kanciasta Szcz臋ka powiedzia艂, 偶e nie.

Go艣ciowi z pokoju obok wyra藕nie ul偶y艂o, gdy us艂ysza艂 tak jawn膮 nieprawd臋, i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Obowi膮zek odfajkowany. I ju偶 przesta艂 zauwa偶a膰, 偶e Kanciasta Szcz臋ka jest blady jak trup.

Gretchen O鈥橠owd rzadko o czym艣 艣ni艂a, ale tu akurat nie by艂o w膮tpliwo艣ci: wielkie, czerwone usta, z licznymi, bia艂ymi jak per艂y z臋bami, wisia艂y nad ni膮 jak ten kot od Alicji z Krainy Czar贸w. A w艂a艣ciwie to w og贸le m贸g艂 by膰 kot, z t膮 bujn膮 jasn膮 grzyw膮 i zgrabnym ma艂ym noskiem. Jedyn膮 rzecz膮, kt贸ra si臋 nie zgadza艂a (ale tego akurat nale偶a艂o si臋 spodziewa膰 w snach), by艂y dwa ciemne lusterka nad tym偶e noskiem, w kt贸rych widzia艂a w艂asne odbicie. Otwar艂a szerzej oczy; widziad艂o ze snu dosta艂o teraz pary ramion i ni st膮d, ni zow膮d wyda艂o si臋 bardzo rzeczywiste.

Cze艣膰 鈥 powiedzia艂o widziad艂o z ameryka艅skim akcentem. 鈥 Jestem Rohanne Bulbecker. A ty?

Gretchen stosownie do sytuacji wrzasn臋艂a przera藕liwie. Przyczyna wrzasku zaczeka艂a, a偶 wrzask ucichnie, po czym znowu si臋 u艣miechn臋艂a, wyci膮gaj膮c przed siebie z艂owieszcz膮, odzian膮 w r臋kawic臋 d艂o艅.

Nic ci nie zrobi臋 鈥 powiedzia艂a Rohanne Bulbecker, tym dobrodusznym tonem osoby, kt贸ra doskonale potrafi co艣 komu艣 zrobi膰. Usiad艂a obok Gretchen i w lusterkach, za kt贸rymi ukrywa艂y si臋 jej oczy, ukaza艂o si臋 odbicie okr膮g艂ej, r贸偶owawo-br膮zowej twarzy st臋偶a艂ej w grymasie strachu. 鈥 Czy jakim艣 cudem znasz mo偶e miejsce pobytu Janice Gentle? 鈥 spyta艂a 艂agodnie.

Okr膮g艂a, r贸偶owawo-br膮zowa twarz otrz膮sn臋艂a si臋.

Nnnie 鈥 odpar艂a Gretchen, z nadziej膮, 偶e to w艂a艣ciwa odpowied藕.

I dupa zimna! 鈥 zakl臋艂a Rohanne. Trzask uderzenia r臋kawic膮 o obleczone w sk贸r臋 kolano sprawi艂, 偶e Gretchen wzdrygn臋艂a si臋 i podskoczy艂a w miejscu.

Przyprzykro mi 鈥 powiedzia艂a Gretchen i wcale nie k艂ama艂a.

Och, mniejsza z tym 鈥 odpar艂a Rohanne Bulbecker. Zdj臋艂a lustrzanki i dokona艂a dok艂adnych ogl臋dzin Gretchen. Ogl臋dziny zako艅czy艂y si臋 na w膮siku. 鈥 Sorry, 偶e ci przerywam t臋 sjest臋 鈥 powiedzia艂a 鈥 ale drzwi by艂y otwarte.

To ostatnie oznajmi艂a z u艣miechem, kt贸ry nie obj膮艂 ani nosa, ani oczu. Gretchen pomy艣la艂a, 偶e ona wygl膮da na gotow膮 do mordowania, i g艂o艣no prze艂kn臋艂a 艣lin臋. A ludzie mieli czelno艣膰 stwierdza膰, 偶e to ona wygl膮da dziwacznie!

Nie wiesz przypadkiem, gdzie mog艂a si臋 podzia膰 sekretarka Sylvii? Gretchen potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

I naprawd臋 nie masz poj臋cia, gdzie jest Janice Gentle? Gretchen zrobi艂a nerwowy tik, kt贸ry mia艂 oznacza膰, 偶e nie ma.

A wiesz mo偶e, gdzie ona mieszka?

Nnnie 鈥 odpar艂a Gretchen.

No to kim w takim razie jeste艣? Co tu robisz?

To biuro mojej by艂ej szefowej. 鈥 Gretchen spr贸bowa艂a usi膮艣膰. Czu艂a, 偶e to raczej nie dzia艂a na jej korzy艣膰, gdy sama znajduje si臋 w pozycji le偶膮cej, a jej dziwaczna napastniczka pochyla si臋 nad ni膮 i lustruje j膮 wzrokiem.

Sylvii Perm? 鈥 Kobieta przysun臋艂a si臋 jeszcze bli偶ej. Gretchen chrz膮kn臋艂a, ale nie by艂a w stanie przem贸wi膰. Przytakn臋艂a.

Kim jeste艣? 鈥 dopytywa艂a si臋 Rohanne, rozpaczliwie staraj膮c si臋 dociec, czy ta osoba jest w stanie pom贸c jej jako艣 w poszukiwaniach. 鈥 Szoferem? Dozorc膮?

Gretchen postanowi艂a nadal kroczy膰 艣cie偶k膮, na kt贸rej ko艅cu czeka艂a niewidzialno艣膰.

Przyja藕nicie si臋? 鈥 ci膮gn臋艂a z rozpacz膮 Rohanne. 鈥 Jeste艣cie rodzin膮?

Nie by艂o sensu udawa膰. Definitywnie domagano si臋 odpowiedzi.

Jeste艣 jej osobistym asystentem? Asystentk膮? Gretchen zdecydowa艂a si臋 na to w艂a艣nie i przytakn臋艂a.

Och 鈥 odpowiedzia艂a Rohanne z wielk膮 ulg膮 鈥 w takim razie musisz wiedzie膰, gdzie ona jest.

Gretchen, kt贸rej umys艂 by艂 tak oddalony od Janice Gentle, jak umys艂 Rohanne Bulbecker by艂 ni膮 poch艂oni臋ty, niew艂a艣ciwie po艂膮czy艂a zaimek z jej zmar艂膮 chlebodawczyni膮 i uzna艂a, 偶e pytanie dotyczy Sylvii. .

Rohanne, kt贸rej oczy rozjarzy艂y si臋 偶膮dz膮 stosowania fizycznego przymusu, wpatrywa艂a si臋 w le偶膮ce pod ni膮 stworzenie, modl膮c si臋 w my艣lach, by ono zna艂o odpowied藕.

Gretchen ca艂a zesztywnia艂a, z wyj膮tkiem m贸zgu, kt贸ry z kolei przeobrazi艂 si臋 w g膮bk臋. Nie by艂a w stanie wykrztusi膰 ani s艂owa.

No m贸w 鈥 namawia艂a j膮 Rohanne, dla odmiany przymilna 鈥 przecie偶 wiesz, gdzie ona jest. Bo wiesz, prawda? 鈥 Wypr臋偶y艂a si臋 i u艣miechn臋艂a tym swoim niszczycielskim u艣miechem.

Gretchen skrzywi艂a si臋, kiedy zn贸w zobaczy艂a to ol艣niewaj膮ce uz臋bienie.

No w pewnym sensie wiem 鈥 wyb膮ka艂a, wci膮偶 maj膮c na my艣li Sylvi臋 Perth. I jednocze艣nie ca艂y czas si臋 cofa艂a, wi臋c ostatecznie jako艣 uda艂o jej si臋 podnie艣膰 do pozycji siedz膮cej.

A w mord臋 je偶a! 鈥 warkn臋艂a Rohanne, op臋tana my艣l膮 o Janice Gentle. 鈥 No wi臋c gdzie ona jest?

Gretchen podskoczy艂a w miejscu. Wszelkie pomys艂y, by uj膮膰 to w jakich艣 kategoriach poetyckich, tak jak to uczynili oboje z panem Mole鈥檈m, na dobre wywietrza艂y jej z g艂owy.

No wi臋c ona nie 偶yje 鈥 wyrz臋zi艂a.

O Bo偶e! 鈥 j臋kn臋艂a Rohanne Bulbecker i ukry艂a twarz w swych z艂owieszczo ur臋kawicznionych d艂oniach. 鈥 O Bo偶e!

Gretchen zacz臋艂a si臋 podnosi膰 z kanapy, zamierzaj膮c pokona膰 przestrze艅 pokoju jednym skokiem i natychmiast wybiec na zewn膮trz.

I to by by艂o na tyle 鈥 stwierdzi艂a zrozpaczona i zrezygnowana Rohanne.

Gretchen sta艂a ju偶 prawie obydwiema nogami na pod艂odze.

Rohanne zadar艂a g艂ow臋.

Kiedy umar艂a?

Bardzo niedawno 鈥 odpar艂a Gretchen O鈥橠owd, staraj膮c si臋, by to zabrzmia艂o zdawkowo i wcale nie tak, jakby jej cia艂o znalaz艂o si臋 w bardzo osobliwej pozycji: dwie stopy sta艂y ju偶 bezpiecznie na pod艂odze, jeden po艣ladek zsun膮艂 si臋 i odzyska艂 wolno艣膰, r臋ce natomiast szykowa艂y si臋 do katapultowania cia艂a. Jeden ruch i b臋dzie wolna.

To dziwne, stwierdzi艂a Rohanne, 偶e zar贸wno agentka, jak i pisarka umar艂y w jednym czasie. By膰 mo偶e Janice Gentle uzna艂a, 偶e nie da sobie rady bez swojej protektorki.

Czy to by艂o samob贸jstwo? 鈥 spyta艂a os艂ab艂ym g艂osem. Gretchen zatrzyma艂a si臋 w po艂owie ostatniego, u艂amkowego ruchu, w wyniku kt贸rego mia艂a si臋 ostatecznie wyswobodzi膰.

Serce 鈥 powiedzia艂a.

S艂odki Jezu! 鈥 zakrzykn臋艂a Rohanne z niedowierzaniem, wiedzia艂a bowiem, 偶e r贸wnie偶 Sylvia umar艂a na serce. 鈥 Jeszcze jedno serce? W tym samym czasie?

Teraz Gretchen wiedzia艂a ju偶 z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e ta osoba jest ob艂膮kana. Mimo interesuj膮cych osi膮gni臋膰 nowoczesnej chirurgii, ludzie wci膮偶 u偶ywali niekt贸rych organ贸w wy艂膮cznie pojedynczo. Mo偶na by艂o mie膰 jedn膮 nerk臋 za du偶o 鈥 to si臋 zdarza艂o 鈥 ale z pewno艣ci膮 nie dwa serca.

Ona mia艂a tylko jedno 鈥 o艣wiadczy艂a butnie.

Jedno co?

Serce.

W tym momencie Rohanne wiedzia艂a ju偶 z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e ta osoba jest stukni臋ta. Co by艂o dosy膰 pocieszaj膮ce. Je艣li by艂a stukni臋ta (a tak te偶 wygl膮da艂a), to by膰 mo偶e rzeczywi艣cie nic nie wiedzia艂a.

A nie dwa serca 鈥 doda艂a Gretchen.

Chcesz powiedzie膰... 鈥 zacz臋艂a ostro偶nie Rohanne, wr臋cz dobrotliwie, bo co艣 ju偶 jej zaczyna艂o 艣wita膰: oto mia艂a przed sob膮 kogo艣 ow艂adni臋tego g艂臋bok膮 depresj膮; by艂o to wida膰 nawet po sposobie, w jaki wygina艂a si臋 ta istota 鈥 偶e gdyby mia艂a dwa serca, to jedno mog艂oby si臋 zepsu膰, bo w贸wczas drugie podtrzyma艂oby j膮 przy 偶yciu. Tak jak w samolotach z ich zapasowymi silnikami?

Do tej pory Gretchen mia艂a ju偶 taki zam臋t w g艂owie, 偶e chwilowo zapomnia艂a si臋 ba膰.

Chc臋 powiedzie膰, 偶e Sylvia mia艂a tylko jedno serce i 偶e to na nie w艂a艣nie umar艂a. Niedawno.

Tak 鈥 zgodzi艂a si臋 艂agodnie Rohanne 鈥 i Janice Gentle te偶 umar艂a?

Co ty nie powiesz? 鈥 spyta艂a uprzejmie Gretchen. W tym momencie Rohanne przera藕liwie wrzasn臋艂a.

鈥 鈥Cz艂owieczy 偶ywot jawi si臋 jako ta uczta 鈥 recytowa艂a Janice, kiedy zbli偶a艂a si臋 do miejsca, w kt贸rym zaczyna艂a si臋 jej droga. 鈥 A potem z naczyniem nocnym z gliny ulepionem 艢mier膰 przychodzi i st贸艂 do czysta oporz膮dzi鈥.

Kto to napisa艂? 鈥 zastanawia艂a si臋. Kt贸ry艣 z tych nieudolnych przedstawicieli epoki el偶bieta艅skiej zapewne. Co za wulgarna metafora. Ale te偶 i trafna. 艢mier膰 z pewno艣ci膮 oporz膮dzi艂a jej st贸艂, m贸wi膮c metaforycznie.

Czy to by艂 Bacon? A mo偶e hrabia Essex?

Kombinacja s艂贸w 鈥濨acon鈥 i 鈥瀠czta鈥 pow臋drowa艂a jej najpierw do g艂owy, a stamt膮d do 偶o艂膮dka. Ch臋tnie zjad艂aby kanapk臋 z bekonem, niewa偶ne, kt贸ry poeta by j膮 sporz膮dzi艂. Omal nie zawr贸ci艂a w stron臋 domu, bo znienacka owa kanapka z bekonem sta艂a si臋 jej priorytetem. I r贸wnie偶 znienacka wyprawa na Dog Street wyda艂a jej si臋 czym艣 strasznie niem膮drym.

Jaki艣 g艂os za jej plecami zawo艂a艂:

Dzie艅 dobry! Nie widuj臋 pani zbyt cz臋sto o tej porze dnia. No wi臋c mamy dzi艣 upa艂, musz臋 powiedzie膰, straszny, straszny upa艂, moim zdaniem. I co pani na to powie?

Oddali艂a si臋 i pospiesznie przesz艂a na drug膮 stron臋 ulicy. Wszystko ju偶 by艂o lepsze, ni偶 gdyby mia艂a zawr贸ci膰, bo wtedy musia艂aby przej艣膰 obok tego miejsca. Dlatego nale偶a艂o zdoby膰 si臋 na odwag臋 i i艣膰 dalej. Wczoraj wykr臋ci艂a numer Sylvii i us艂yszawszy jej 偶ywy g艂os, zacz臋艂a z nim rozmawia膰, a nawet wr臋cz gaw臋dzi膰. To przypiecz臋towa艂o spraw臋. Janice znakomicie zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e pod pewnymi wzgl臋dami narusza zasady, jakimi rz膮dzi si臋 spo艂ecze艅stwo, ale na pewno nie by艂a kim艣, o kim jej matka powiedzia艂aby, 偶e ma 鈥瀗ier贸wno pod sufitem鈥濃. To b臋dzie wymaga艂o odwagi, ale na 鈥 Dog Street i艣膰 musi. Ostatecznie czy pielgrzymi z dawnych czas贸w mieli lepiej? Tylko jedna droga, pe艂na rozb贸jnik贸w i innych niebezpiecze艅stw. A gosp贸d za to jak na lekarstwo. Spacer po dzisiejszym Londynie raczej nie dawa艂 si臋 do tego przyr贸wna膰... Ostatecznie nawet taka pani Eglantyna, gryma艣na Przeorysza, podr贸偶owa艂a w nieuchronnym dyskomforcie wieku, mimo swoich korali, futer i stroj贸w.

I tak oto Janice wyruszy艂a w s艂oneczny poranek, wyruszy艂a z pe艂n膮 i koj膮c膮 pewno艣ci膮, 偶e przyb臋dzie, ca艂a i nie napastowana, do miejsca przeznaczenia. No bo raczej nie mog艂a zawr贸ci膰, je艣li wzi膮膰 pod uwag臋 tamte przeciwno艣ci, nieprawda偶? Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i raz jeszcze powzi臋艂a postanowienie. Traktuj t臋 eskapad臋 jak w艂asn膮 pielgrzymk臋, Janice, powtarza艂a sobie, ale wcale si臋 tym nie pocieszy艂a.

Rohanne Bulbecker stan臋艂a na rogu ulicy i zagwizda艂a na taks贸wk臋. Jedna si臋 zatrzyma艂a. Kr臋pa i do艣膰 niech臋tna towarzyszka Rohanne wsiad艂a do 艣rodka.

Dog Street 鈥 rzuci艂a Rohanne, trzasn膮wszy drzwiami 鈥 Dog Street i to piorunem!



Rozdzia艂 dwunasty



Morgan Pfeiffer zapatrzy艂 si臋 na fotografi臋 swojej zmar艂ej 偶ony i u艣miechn膮艂 si臋 do niej porozumiewawczo. Dopiero co znowu dzwoni艂 do Londynu, ale nie z艂apa艂 ju偶 Rohanne Bulbecker w hotelu, a to oznacza艂o, 偶e musia艂a by膰 na tropie. Mia艂 zamiar utrzymywa膰 presj臋. Nic nie przynosi艂o lepszych rezultat贸w ni偶 presja. Poza tym Stoat niema艂偶e si臋 d艂awi艂 od t艂amszonej energii. Jeszcze troch臋 i dopadnie go choroba wie艅cowa, a by艂 za dobrym pracownikiem, 偶eby go traci膰. Gdzie pani jest, panno Bulbecker? 鈥 rzuci艂 pytanie w eter. Gdzie pani jest teraz?

Panna Bulbecker, z twarz膮 zakrzep艂膮 w u艣miechu, jecha艂a taks贸wk膮 razem z Gretchen O鈥橠owd, na kt贸rej obliczu malowa艂 si臋 wyraz tak upiorny, 偶e upodabnia艂 owo oblicze do maski po艣miertnej. Rohanne mimo to nie przestawa艂a si臋 u艣miecha膰. Na tym etapie nic wi臋cej zrobi膰 nie mog艂a.

Kiedy Facet na Stanowisku zobaczy艂 偶on臋 艣wie偶o po przebytej operacji, kiedy pos艂ucha艂, jak ona si臋 czuje z cewnikiem i co piel臋gniarki mia艂y do powiedzenia ojej wn臋trzno艣ciach oraz o zwiotczeniu mi臋艣ni jej brzucha, tego samego popo艂udnia wykona艂 bardzo agresywny biznesowy telefon. Nawet Drobna Blondynka by艂a zdziwiona, s艂ysz膮c zniecierpliwienie w jego g艂osie chrypi膮cym za drzwiami.

Tylko mi tu bez jakich艣 zakichanych wym贸wek! 鈥 krzycza艂. 鈥 呕膮dam wynik贸w!

Tak naprawd臋 to mia艂 ochot臋 krzycze膰 na 偶on臋.

Drobna Blondynka podskoczy艂a w miejscu. Normalnie Facet na Stanowisku by艂 tak opanowany, 偶e a偶 nudny, a kiedy co艣 go rozz艂o艣ci艂o, cedzi艂 to, co mia艂 do powiedzenia, cichym g艂osem przez zaci艣ni臋te z臋by. W tym wybuchu natomiast by艂o co艣 niemal偶e podniecaj膮cego, co艣, co upodabnia艂o go do tych m臋偶czyzn, o kt贸rych tyle si臋 naczyta艂a, m臋偶czyzn, kt贸rzy mieli w艂adz臋, m臋偶czyzn bezlitosnych, m臋偶czyzn, kt贸rych nale偶a艂o poskramia膰... Ukradkiem od艂o偶y艂a czasopismo, kt贸re w艂a艣nie przegl膮da艂a 鈥 okaza艂o si臋, 偶e jednak istniej膮 kremy, kt贸re zapobiegaj膮 rozst臋pom, i 偶e dzi臋ki dobrym biustonoszom dla matek karmi膮cych biust ju偶 si臋 tak nie deformuje, dzi臋ki Bogu. Odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 maszyny do pisania i przepisa艂a do ko艅ca kolumn臋 cyfr. Zbli偶a艂a si臋 pora lunchu i chcia艂a si臋 przej艣膰 do domu towarowego, bo mia艂 tam w艂a艣nie by膰 pokaz mody dla przysz艂ych matek.

Facet na Stanowisku otrz膮sn膮艂 si臋 po tym niezbyt owocnym wybuchu z艂o艣ci i niechc膮cy pola艂 sobie kaw膮 tors i kolana, przez co po raz kolejny wpad艂 w rozdra偶nienie i w zwi膮zku z tym rykn膮艂 gromko: 鈥濧 do dupy z tym wszystkim!鈥 Szokuj膮cy sw膮 wymow膮 okrzyk sprawi艂, 偶e jego sekretarka by艂a bardzo rozdygotana, kiedy bieg艂a mu na pomoc. Wytar艂a g贸rn膮 po艂ow臋 jego cia艂a, gdy tymczasem on zaj膮艂 si臋 partiami poni偶ej pasa. Odruchowo otrzepa艂a mu r贸wnie偶 ramiona z 艂upie偶u. W ko艅cu czemu nie? Potrafi艂aby poprawi膰 jego prezencj臋. Jej drobne d艂onie, z tymi perfekcyjnie opi艂owanymi r贸偶owymi paznokietkami, by艂y zr臋czne i bieg艂e. Ju偶 dawno nikt go nie dotyka艂 tak intymnie. Podzi臋kowa艂 jej, a kiedy wychodzi艂a z jego gabinetu, zauwa偶y艂, 偶e ma opi臋ty, niedu偶y ty艂ek i zgrabne nogi. A偶 go co艣 za艣wierzbi艂o w pachwinie. Postawi艂 fotografi臋 swojej 偶ony przodem do siebie, zapatrzy艂 si臋 na ni膮, skrzywi艂 tak, jak zapewne krzywi艂 si臋 doktor Crippen, s艂ynny morderca w艂asnej 偶ony, i przestawi艂 fotografi臋 na mniej eksponowane stanowisko.

Morgan Pfeiffer zbi艂 sw贸j maj膮tek na batonikach. Stoat, kt贸rego sprowadzi艂 ze sob膮 z kr贸lestwa z艂ota do kr贸lestwa literatury, by艂 jego rekinem marketingu, odpowiedzialnym za wprowadzenie na rynek 鈥濰op do buzi鈥, batonika reklamowanego jako produkt pe艂en witamin, energii i naturalnych sk艂adnik贸w 鈥 a tak偶e znakomicie wspomagaj膮cy 偶ycie seksualne. Morgan Pfeiffer by艂 nieco sceptyczny z tym podkre艣laniem 偶ycia seksualnego, ale okaza艂o si臋, 偶e mia艂 sto procent racji: sprzedawa艂o si臋 wszystko, co si臋 wi膮za艂o z seksem 鈥 a je艣li nie, to wystarczy艂o powiedzie膰, 偶e si臋 wi膮偶e. W marketingu nie chodzi przecie偶 o wiele wi臋cej. Stoat wyja艣ni艂 mu, 偶e jak masz zdrowe, tryskaj膮ce energi膮 i czysto艣ci膮 cia艂o, to zaliczasz si臋 do rasy ludzi pi臋knych. A ludzie pi臋kni to tacy, kt贸rzy nie maj膮 problem贸w z uprawianiem seksu i cieszeniem si臋 nim. Natomiast niedojdy, kt贸re pal膮, pij膮 i nie jedz膮 鈥濰op do buzi鈥, maj膮 problemy ze sw膮 atrakcyjno艣ci膮. I tak jak wiele lat temu, kiedy wyniki sprzeda偶y za okres pierwszych sze艣ciu miesi臋cy dowiod艂y, 偶e ten argument jest niepodwa偶alny, tak teraz Stoat te偶 z ca艂膮 pewno艣ci膮 mia艂 racj臋. Zapewni艂 Morgana Pfeiffera, 偶e po艂膮czenie Janice Gentle z seksem niesie w sobie ogromny sens marketingowy. Stoat nazwa艂 nieboszczk臋 pani膮 Pfeiffer 鈥瀔obiet膮 genialn膮鈥 za to, 偶e odwa偶y艂a si臋 o tym pomy艣le膰; nie powiedzia艂 natomiast, 偶e to on przede wszystkim podsun膮艂 jej taki pomys艂.

Morgan przyjrza艂 si臋 spowitej w mgie艂k臋 b艂臋kitnawego dymu fotografii na biurku i westchn膮艂. Nieboszczka pani Pfeiffer u艣miecha艂a si臋 do niego 偶ar艂ocznie, z oczyma zatopionymi w czerstwych polikach, z podw贸jnym podbr贸dkiem mocno zaakcentowanym przez s艂o艅ce Bermud贸w, z opalonymi na ciep艂y br膮z kr膮g艂ymi ramionami, kt贸re kusi艂y sw膮 potencjaln膮 si艂膮, no i z tymi piersiami, ogromnymi piersiami, kt贸re ledwie mie艣ci艂y si臋 w szkar艂atnym gorsecie i wygl膮da艂y jak dwa przelewaj膮ce si臋 rondle budyniu czekoladowego. Kobieta w pe艂ni rozkwitu. Ach, pomy艣la艂, gdzie tu znale藕膰 tak膮 drug膮?

Jak偶e on za ni膮 t臋skni艂. Do stu piorun贸w, jaki ona mia艂a apetyt! Ju偶 nigdy wi臋cej nie zaprosi na kolacj臋 偶adnej z tych eleganckich szprych, bo gdyby jeszcze raz mia艂 ogl膮da膰, jak one popychaj膮 po talerzu li艣cie sa艂aty, to chybaby wykorkowa艂. Pani Pfeiffer mog艂a sobie by膰 kobiet膮 tego typu, o kt贸rych si臋 m贸wi, 偶e winda nie jest w stanie dowie藕膰 takiej na sam膮 g贸r臋, ale cz艂owiek wiedzia艂, 偶e cos鈥 ma. kiedy j膮 obejmowa艂. I w艂a艣nie to czyni艂o j膮 tak pon臋tn膮. Ostatnimi czasy bezustannie szuka艂 rozmaitych rozrywek, by sobie skompensowa膰 strat臋. Nie ma na 艣wiecie niczego bardziej samotnego ni偶 r贸偶owe jak puder, podw贸jne kr贸lewskie 艂o偶e w kszta艂cie serca. Wzi膮艂 fotografi臋 do r臋ki. Got贸w by艂 i艣膰 o zak艂ad, 偶e ona tam na g贸rze dostarcza niez艂ych rozrywek 艣wi臋temu Piotrowi, 偶e do tej pory na pewno mu pokaza艂a, co to znaczy prawdziwa kobieta. Usiad艂 i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Pr贸bowa艂 wielu rzeczy 鈥 kupi艂 sobie nawet nadmuchiwan膮 lalk臋 rozmiar贸w XXL, ale ona tylko le偶a艂a nieruchomo na ich r贸偶owym, spr臋偶ynuj膮cym 艂o偶u, mimo 偶e on j膮 obejmowa艂, taka niema i taka ponura, 偶e ju偶 nast臋pnego ranka wyrzuci艂 j膮 do 艣mieci. Lubi艂 szelest papierk贸w od cukierk贸w w sypialni, lubi艂 zapach tureckich 艂akoci na poduszce, lubi艂 nawet 鈥 trudno w to uwierzy膰, ale tak by艂o 鈥 lubi艂 cukier i okruchy biszkopt贸w w 艂贸偶ku i brzmienie tego g艂osu, nieco niewyra藕nego, aksamitnego z zadowolenia, kt贸ry papla艂 co艣 do niego bez sensu, kiedy 艣ciska艂 jej pos艂uszne udo. Czasami mo偶e nawet 偶a艂owa艂, 偶e ona nie potrafi艂a rozmawia膰 o niczym innym ni偶 telewizja, czasopisma i tego typu rzeczy, ale w tym niedoskona艂ym 艣wiecie Belinda Pfeiffer by艂a raczej niezast膮piona.

Niezast膮piona. Sprawdzi艂 to na w艂asnej sk贸rze, kiedy kupi艂 us艂ugi ludzkiej repliki, kobiety, kt贸ra z pozoru wygl膮da艂a, jak trzeba. By艂a zbudowana jak podw贸jna dawka Mae West, wi臋c kiedy le偶a艂a na ich 艂o偶u, kszta艂tami przywodzi艂a na my艣l firmow膮 figurk臋 Michelina, bardzo r贸偶owa, u艣miechni臋ta we w艂a艣ciwy, prosi臋cy spos贸b. Ale niestety, kiedy ju偶 zacz膮艂 czu膰 to co艣, kiedy akt 艣ciskania jej uda sta艂 si臋 tym po偶膮danym boskim do艣wiadczeniem, w kt贸rego ramach dosz艂o do po艂膮czenia rzeczywisto艣ci z nieboszczk膮 pani膮 Pfeiffer, zaproszona przez niego dama zacz臋艂a 鈥 zgodnie zreszt膮 z jego 偶yczeniem 鈥 m贸wi膰. I niestety, cho膰 by艂a zbudowana jak podw贸jna dawka Mae West, to jednak zrozumia艂a opacznie, co w艂a艣ciwie ma m贸wi膰... Mae West minus rozum. Wulgarna, bardzo wulgarna.

Postanowi艂 wi臋cej nie pr贸bowa膰. Nie, w 偶yciu nie liczy艂o si臋 teraz nic opr贸cz zysku i sukcesu. Nic.

呕膮dza, chciwo艣膰, morderstwo, zdrada 鈥 zaduma艂 si臋 Morgan Pfeiffer 鈥 z mora艂em. 鈥 Zajrza艂 do notatek, kt贸re zostawi艂 mu Enrico Stoat. 鈥 I sze艣膰 mityng贸w seksualnych rozsianych po ca艂ej ksi膮偶ce. Potraktowanych z du偶膮 wra偶liwo艣ci膮.

Ch臋tnie by doda艂: 鈥濱 bohaterka ma by膰 bardzo du偶a鈥, ale przewa偶y艂o w艂a艣ciwe wyczucie rynku. No c贸偶. Teraz ju偶 pozostawa艂o tylko siedzie膰 i czeka膰.



Rozdzia艂 trzynasty



Na Dog Street Rohanne za偶膮da艂a od Gretchen, by ta da艂a jej klucze Sylvii. Gretchen zrobi艂o si臋 przykro z tego powodu, bo uwa偶a艂a, 偶e ma do nich wszelkie prawo, ale w艂adczy powiew bij膮cy od Rohanne u艣wiadomi艂 jej, 偶e 藕le my艣li. Zamiast wi臋c protestowa膰, wparowa艂a za pancern膮 Rohanne do budynku niczym ochoczy, rozp臋dzony szczeniak buldoga i natychmiast zacz臋艂a wspina膰 si臋 jej 艣ladem po schodach. W膮ska przestrze艅 sprawia艂a, 偶e nie dawa艂o si臋 i艣膰 pier艣 w pier艣, i Gretchen dosz艂a tak krok w krok za Rohanne a偶 do najwy偶szego pi臋tra. Rohanne, czuj膮c na sobie oddech 艣cigaj膮cego j膮 szczeniaka, wspina艂a si臋 bardzo 偶wawo, z takim rezultatem, 偶e zanim dotar艂y do najwy偶szego podestu, obie dysza艂y i post臋kiwa艂y, a odzienie Rohanne od 艣rodka osi膮gn臋艂o stan upodabniaj膮cy je do tych sk贸r, w kt贸re oprawia si臋 luksusowe wydania ksi膮偶ek. Niezdolna i艣膰 dalej, poniewa偶 mieszkanie Sylvii Perth by艂o po艂o偶one najwy偶ej w budynku, Rohanne zastyg艂a raptownie na samym szczycie schod贸w, naprzeciwko jakich艣 drzwi. Gretchen, kt贸ra stwierdzi艂a, 偶e wspinanie si臋 z pochylon膮 g艂ow膮 pomaga jej w oddychaniu, nie by艂a przygotowana na ten nag艂y przystanek i ze sporym impetem waln臋艂a w ko艣膰 ogonow膮 Rohanne.

Sami sobie zr贸bcie taki eksperyment: podchodzicie do nieznajomych drzwi, w kt贸rych jest i zamek, i klamka, chwytacie za klamk臋 i jednocze艣nie wsuwacie klucz do dziurki. Zak艂adacie, 偶e drzwi ust膮pi膮 dopiero wtedy, gdy klucz wywi膮偶e si臋 ze swojego obowi膮zku, i w wi臋kszo艣ci przypadk贸w wasze za艂o偶enie b臋dzie s艂uszne. Ale Erica von Hyatt, kt贸ra nie posiada艂a w艂asnego klucza i wcze艣niej wymkn臋艂a si臋 na spotkanie z mleczarzem, zapomnia艂a zamkn膮膰 drzwi od wewn膮trz 鈥 ludzie, kt贸rym zdarzy艂o si臋 pomieszkiwa膰 w kartonowych pud艂ach i pod mostami kolejowymi, maj膮 tendencj臋 do zapominania poszczeg贸lnych faz procedury zamykania drzwi. I takim oto sposobem, zamiast dokona膰 ch艂odnego, spokojnego, pe艂nego godno艣ci i lekko gro藕nego wej艣cia, jak to sobie z g贸ry zaplanowa艂a, Rohanne Bulbecker wkroczy艂a do mieszkania nieboszczki troch臋 jakby zbyt energicznie, nosem najpierw, wr臋cz, jak to m贸wi膮, 鈥瀗a 艂eb, na szyj臋鈥. Z kolei drepcz膮ca jej po pi臋tach Gretchen O鈥橠owd, dysponuj膮ca znacznie mniejszym wdzi臋kiem ni偶 jej transatlantycka siostra, a przy tym tak samo rozp臋dzona, wparowa艂a do 艣rodka nie tylko r贸wnie pr臋dko, ale po prostu zwali艂a si臋 na Rohanne niczym w贸r kartofli.

Zdarzaj膮 si臋 tacy ludzie, kt贸rzy podchodz膮 do tego filozoficznie, je艣li natychmiast po wej艣ciu do pomieszczenia, w kt贸rym kryje si臋 niewiadoma, padaj膮 na czworaki i je艣li zaraz potem przygniata je cia艂o innej osoby. Rohanne Bulbecker nie zalicza艂a si臋 do takich ludzi. Niemniej, obel偶ywe uwagi kierowane na u偶ytek Gretchen O鈥橠owd, kt贸ra le偶a艂a na niej niczym k艂oda, zwyczajnie ton臋艂y z lepszym lub gorszym skutkiem w grubym, bia艂ym dywanie, w kt贸ry wbi艂 si臋 nos Rohanne. I niewa偶ne, 偶e te obelgi, kt贸rym jakim艣 cudem uda艂o si臋 wyrwa膰 na wolno艣膰, brzmia艂y nadzwyczaj autorytatywnie: jej organ powonienia nie odzyska艂 wolno艣ci.

To nie tylko na widok tego arabskiego przepychu Gretchen tak zastyg艂a w miejscu. I te偶 nie przez dziesi膮tki tajemniczych cieni powsta艂ych dzi臋ki 偶贸艂tawemu 艣wiat艂u, kt贸re wlewa艂o si臋 przez wielkie szpary w zas艂onach. Nie sprawi艂 tego r贸wnie偶 uderzaj膮cy do g艂owy zapach, kt贸ry zawis艂 w tym martwym wn臋trzu, ani te偶 rozsiane po nim egzotyczne przedmioty. Nie. Tym, co zmusi艂o Gretchen O鈥橠owd do pozostania w pozycji le偶膮cej, by艂a osoba przebywaj膮ca w mieszkaniu. Osoba ta spoczywa艂a na kanapie, pogr膮偶ona we 艣nie, by膰 mo偶e co艣 艣ni膮c, roz艣wietlona i upi臋kszona blaskiem s艂o艅ca, kt贸ry wdziera艂 si臋 zza w po艂owie zasuni臋tych zas艂on. Gretchen pomy艣la艂a, 偶e nigdy w 偶yciu nie widzia艂a wizji r贸wnie pi臋knej.

Erica von Hyatt nie przebudzi艂a si臋 z drzemki. Jack daniels zmieszany z mlekiem czekoladowym ma sam z siebie usypiaj膮cy wp艂yw. za to popijany pomale艅ku, po d艂ugiej, paruj膮cej, perfumowanej k膮pieli, na poduszkach i w upale p贸藕nego poranka, u艣pi艂by chyba nawet samego Cerbera. Tymczasem Erica nie strzeg艂a ani nikogo, ani niczego, tylko sam膮 siebie. I Erica czu艂a si臋 bezpieczna. Dlatego spa艂a. Spa艂a snem zadowolenia. Nie snem z g艂odu, nie snem eskapistycznym, ale snem osoby, kt贸ra postanowi艂a umili膰 sobie 偶ycie tym do艣wiadczeniem. I by艂o wida膰, 偶e jest jej mi艂o. By艂a zar贸偶owiona jak dzieci膮tko, a jej z艂ote w艂osy 鈥 umyte, wyczesane i iskrz膮ce si臋 w 艣wietle 鈥 rozk艂ada艂y si臋 wok贸艂 niej wachlarzem na obitej aksamitem kanapie. Wok贸艂 ust mia艂a obw贸dk臋 ze swego ulubionego koktajlu. Jeden z policzk贸w zdobi艂 zarys do艂eczka, blade powieki by艂y g艂adkie i nieruchome jak kamyczki. Pod tym wszystkim rozpo艣ciera艂 si臋 r贸偶owy peniuar, kt贸rego grube, srebrne tasiemki opad艂y na pod艂og臋. By艂o to 偶ywe wcielenie legendy, sen o dzieci艅stwie, ksi臋偶niczka z fantazji tak czysta i pi臋kna jak w bajce. Gretchen wpatrywa艂a si臋 w to zjawisko jak skamienia艂a.

Z kolei Rohanne Bulbecker nie widzia艂a nic opr贸cz fr臋dzli dywanu i jakich艣鈥 tasiemek. Sformu艂owania, kt贸re coraz g艂o艣niej adresowa艂a do owych fr臋dzli, nie wywodzi艂y si臋 z j臋zyka obcego Erice, kt贸ra 鈥 mimo 偶e spa艂a 鈥 zacz臋艂a rejestrowa膰 ten wulgarny i brutalny przekaz. 呕ycie na ulicy nauczy艂o j膮, jak przemieszcza膰 si臋 z miejsca na miejsce w taki spos贸b, by nie budzi膰 si臋 do ko艅ca. Ktokolwiek przemawia艂, wyra藕nie sobie 偶yczy艂, aby ona, Erica von Hyatt, wynios艂a si臋 st膮d, i Erica, niczym pies Paw艂owa, nie mog艂a zrobi膰 nic innego, jak pos艂ucha膰. Zawsze musia艂a s艂ucha膰.

Wsta艂a z kanapy, wci膮偶 na po艂y 艣pi膮c, i przesz艂a chwiejnie przez pok贸j.

OK, OK 鈥 mrucza艂a zaspanym g艂osem 鈥 id臋 ju偶, id臋... 鈥 A kiedy otwar艂a oczy, stwierdzi艂a, 偶e co艣 jej tarasuje drog臋, i w tym momencie przewr贸ci艂a si臋 na dwie obce jej osoby, kt贸re zdawa艂y si臋 鈥瀝obi膰 to鈥 na pod艂odze.

Z samego do艂u tej pl膮taniny cia艂 da艂y si臋 s艂ysze膰 st艂umione okrzyki, niewyra藕ne, ale pe艂ne z艂o艣ci. A potem Rohanne, kt贸ra wreszcie zaczerpn臋艂a nieco wi臋cej powietrza, odkaszln臋艂a i wykrztusi艂a g艂o艣no:

Co tu jest grane, do cholery?

Przepraszam 鈥 odpar艂a pokornie Erica von Hyatt, prostuj膮c si臋. Uj臋艂a m艂贸c膮c膮 na o艣lep r臋k臋 i poci膮gn臋艂a j膮, uwalniaj膮c m贸wi膮c膮, gdy tymczasem Gretchen O鈥橠owd przetoczy艂a si臋 bez wdzi臋ku na plecy.

Le偶膮ca na wznak adoratorka Eriki von Hyatt wytrzeszczy艂a oczy i spyta艂a:

Kim jeste艣?

Nim jednak Erica zdo艂a艂a odpowiedzie膰, jej r臋ka zosta艂a pochwycona w ciasny, obleczony w sk贸r臋 u艣cisk i w powietrzu zapachnia艂o podnieceniem.

Czy jakim艣 cudem nazywasz si臋 Janice Gentle? 鈥 spyta艂y usta pod par膮 okular贸w s艂onecznych.

A bo co? 鈥 spyta艂a Erica von Hyatt, dostrzegaj膮c rozpaczliwy ton pytania i graj膮c na zwlok臋. Zmierzy艂a od g贸ry do do艂u str贸j przemawiaj膮cej do niej kobiety. Czarna sk贸ra i to w taki upa艂. Dla Eriki by艂o jasne, c贸偶 takiego ta osoba ma na my艣li.

Poniewa偶 jej w艂a艣nie szukam 鈥 odpar艂a Rohanne, staraj膮c si臋 u偶ywa膰 g艂osu osoby sympatycznej. 鈥 Mam dla niej propozycj臋.

W to nie w膮tpi臋, pomy艣la艂a Erica von Hyatt.

No wi臋c jak 鈥 dopytywa艂a si臋 zach臋caj膮co Rohanne Bulbecker 鈥 nazywasz si臋 Janice Gentle?

Erica zastanawia艂a si臋 nad odpowiedzi膮, czuj膮c 偶ar bij膮cy od l艣ni膮cego, czarnego cia艂a i coraz bardziej kurczowy u艣cisk d艂oni odzianej w r臋kawic臋. Ostatecznie ju偶 kiedy艣 zetkn臋艂a si臋 z sadomacho, aczkolwiek teraz, s膮dz膮c po tym, jak ta kobieta by艂a ubrana, co艣 si臋 Erice nie wydawa艂o, by ona, czy raczej Ja jaka艣 Janice Gentle, mia艂a by膰 poproszona o wyst臋powanie w roli dominy. A szkoda. Gdyby tu chodzi艂o tylko o zwyk艂e 鈥瀂wi膮偶 mnie, a potem nie s艂uchaj, jak b臋d臋 ci臋 b艂aga膰鈥, posz艂aby na to z rado艣ci膮. Czy te偶 raczej ze stanowcz膮 i zaci臋t膮 min膮, jak swego czasu poinstruowa艂 j膮 pewien handlarz rybami z Hull. Ci ludzie od S&M jako艣 chyba nie maj膮 poczucia humoru...

No wi臋c powiedz, 偶e si臋 tak nazywasz 鈥 wymrucza艂a Rohanne, nagle zm臋czona tym wszystkim. 鈥 Prosz臋.

Wi臋c Erica powiedzia艂a.

Z nadzwyczaj zach臋caj膮cym rezultatem. Kobieta w czerni uj臋艂a j膮 za ramiona, uca艂owa艂a w oba policzki i potem ju偶 tylko gada艂a i gada艂a, jak to ona si臋 cieszy, 偶e j膮 znalaz艂a, itd. , itd. , a偶 w ko艅cu Erica troch臋 si臋 w tym wszystkim pogubi艂a.

Naprawd臋 trudno ci臋 by艂o namierzy膰 鈥 ci膮gn臋艂a Rohanne Bulbecker. 鈥 Sylvia Perth bardzo ci臋 chroni艂a.

Erica postanowi艂a jeszcze przez jaki艣 czas pod膮偶a膰 t膮 艣cie偶k膮 niejasno艣ci, tym bardziej, 偶e jack daniel鈥檚 i nag艂e wyrwanie ze snu nieco j膮 przymuli艂y.

A gdzie Sylvia? 鈥 spyta艂a.

Gretchen, zadowolona, 偶e mo偶e wnie艣膰 co艣 od siebie, powiedzia艂a:

Moim zdaniem ci膮gle jeszcze na policji, ale ju偶 niebawem trafi do salonu pana Mole鈥檃.

Erica uzna艂a, 偶e to ca艂kiem niez艂a nazwa dla burdelu. Nie prosi艂a ju偶 o dalsze wyja艣nienia.

To wspaniale 鈥 stwierdzi艂a.

O tak 鈥 doda艂a Gretchen. 鈥 Ceremonia b臋dzie przecudowna.

A wi臋c b臋d膮 jeszcze jakie艣 rytua艂y, pomy艣la艂a Erica von Hyatt z nagle ci臋偶kim sercem.

Co b臋d臋 musia艂a robi膰? 鈥 spyta艂a os艂ab艂ym g艂osem.

Ty nic 鈥 odpar艂a Rohanne Bulbecker. 鈥 Wszystko b臋dzie si臋 odbywa艂o na tych samych zasadach jak do tej pory, tyle 偶e bez udzia艂u Sylvii Perth. My te偶 si臋 tob膮 zaopiekujemy. Nie b臋dziesz musia艂a o nic si臋 martwi膰.

Ju偶 to kiedy艣 s艂ysza艂am, pomy艣la艂a Erica von Hyatt.

A jednak czego艣 ode mnie chcecie 鈥 naciska艂a. Rohanne podnios艂a r臋k臋 i u艣miechn臋艂a si臋 rado艣nie.

Ale偶 sk膮d偶e znowu. To znaczy marzy nam si臋 jeszcze jedno dziecko 鈥 tu u艣miechn臋艂a si臋 kokieteryjnie 鈥 a reszt膮 ju偶 my si臋 zajmiemy.

Erica usiad艂a z powrotem, wci膮偶 sko艂owana i roztrz臋siona.

Wi臋c wy nie jeste艣cie od S&M?

A spodziewa艂a艣 si臋 ich? 鈥 spyta艂a Rohanne Bulbecker, nagle zaalarmowana, 偶e m贸g艂 si臋 pojawi膰 jaki艣 rywal.

Erica zmierzy艂a j膮 wzrokiem od st贸p do g艂贸w. 鈥 C贸偶, tak jakby...

Nie, ja nazywam si臋 Rohanne Bulbecker. 鈥 Zacz臋艂a si臋 obmacywa膰, z艂a, 偶e nie ma przy sobie 偶adnej wizyt贸wki.

Erica popatrzy艂a na jej sugestywne gesty i westchn臋艂a. Jej dotychczasowa spokojna niezale偶no艣膰 by艂a taka cudowna.

Kiedy m贸wisz o dziecku, to co dok艂adnie masz na my艣li... ? Rohanne za艣mia艂a si臋.

Mam na my艣li to wszystko, co opowiedzia艂a mi o tobie Sylvia. Kt贸ra wypowiada艂a si臋 nadzwyczaj entuzjastycznie o twoim nast臋pnym dziecku. C贸偶, wszyscy ju偶 nie mo偶emy si臋 go doczeka膰.

Rohanne Bulbecker u艣miechn臋艂a si臋 promiennie do Eriki. Nigdy, nawet w swoich najdzikszych wzlotach wyobra藕ni, nie odwa偶y艂a si臋 mie膰 nadziei, 偶e zwierz, najct贸rego poluje, oka偶e si臋 taki urodziwy. Czekajcie tylko, kiedy wr贸ci i przedstawi j膮 Morganowi Pfeifferowi i Enricowi Stoatowi. Ca艂y ten projekt b臋dzie sensacyjny!

Morgan Pfeiffer zakocha si臋 w tobie 鈥 zapewni艂a j膮.

Kto to jest Morgan Pfeiffer? 鈥 spyta艂a Erica, wytrzeszczaj膮c oczy. Ilu jeszcze ludzi jest w to zamieszanych, w mord臋 je偶a?

Rohanne za艣mia艂a si臋.

Ot tylko najwi臋kszy wydawca ameryka艅ski 鈥 odpar艂a. 鈥 A tak偶e 鈥 znowu si臋 za艣mia艂a i 偶artobliwie poklepa艂a Erice po ramieniu 鈥 co艣 mi si臋 zdaje, 偶e mog艂aby艣 nazwa膰 go przysz艂ym ojcem swojego dziecka...

Ani Syzyf, kt贸remu zabrane by g艂az, ani Prometeusz, kt贸rego uwolniono by od or艂a, nie czuliby chyba tak g艂臋bokiej ulgi jak Rohanne Bulbecker w tym momencie. Dlatego w艂a艣nie tak j膮 nasz艂o na harce z metaforami.

Ale偶 z niego b臋dzie tatu艣 鈥 wdzi臋czy艂a si臋 afektowanie. 鈥 Po prostu niesamowity!

Erica von Hyatt nagle zrozumia艂a. Tu wcale nie chodzi艂o o 偶aden sadomasochizm. Tu sz艂o o to co艣, co nazywaj膮 zast臋pczym macierzy艅stwem. Zna艂a ludzi, kt贸rzy poszli na co艣 takiego. Opiekuj膮 si臋 tob膮, dop贸ki jeste艣 w ci膮偶y, a potem dostajesz za to ca艂kiem sporo forsy. Erica nie widzia艂a w tym nic z艂ego. Jak kto艣 potrafi robi膰 na drutach, to robi sweter dla kogo艣, komu jest zimno, a ten kto艣 potem p艂aci za ten sweter; jak kto艣 potrafi gotowa膰, to kto艣, komu chce si臋 je艣膰, p艂aci mu za przygotowanie posi艂ku. Dlaczego wi臋c nie urodzi膰 komu艣 dziecka za pieni膮dze?

Co ty na to? 鈥 spyta艂a Rohanne.

W porz膮dku 鈥 odpar艂a Erica von Hyatt. 鈥 A jaki jest... mhm... tatu艣? Rohanne Bulbecker by艂a zachwycona ca艂膮 t膮 gr膮 s艂own膮.

Morgan P. Pfeiffer jest wybitny. I bardzo inteligentny. Uwielbia ksi膮偶ki.... Chyba tak, jak my wszyscy?

Jak bardzo?

Rohanne spodoba艂 si臋 ten bezpo艣redni ton, wi臋c poda艂a kwot臋 w dolarach.

Erica von Hyatt oniemia艂a.

Rohanne zacz臋艂a obgryza膰 paznokcie.

Gretchen, kt贸ra stwierdzi艂a, 偶e nic nie pojmuje z tej rozmowy, dmuchn臋艂a sobie w w膮sik i czeka艂a na o艣wiecenie. Milczenie wype艂niaj膮ce pok贸j powoli stawa艂o si臋 niezno艣ne, nabra艂a wi臋c powietrza do p艂uc, gotowa zaraz przem贸wi膰.

Cicho b膮d藕 鈥 przeszkodzi艂a jej Rohanne Bulbecker. 鈥 Janice my艣li. Gretchen zerkn臋艂a na my艣licielk臋 z niemym uwielbieniem, a Erica zareagowa艂a intuicyjnie 鈥 trzepocz膮c rz臋sami. Poza tym nie by艂a w stanie ani si臋 ruszy膰, ani nic powiedzie膰. Gretchen O鈥橠owd westchn臋艂a niczym bohaterka staro艣wieckiego romansu. Erica znowu zatrzepota艂a. Gretchen O鈥橠owd westchn臋艂a jeszcze g艂臋biej. Wiedzia艂a, 偶e jest zakochana, po uszy i na wieczno艣膰.

Janice 鈥 odezwa艂a si臋 uwodzicielskim tonem Rohanne 鈥 na czym to stan臋艂y艣my?

Erica nie bardzo wiedzia艂a. Bardzo prawdopodobne, pomy艣la艂a, 偶e to wszystko mi si臋 艣ni.

No i? 鈥 dopytywa艂a si臋 Rohanne. 鈥 Czy ta liczba wydaje si臋 w艂a艣ciwa? Oczywi艣cie to jest tylko zaliczka i do tego dojd膮 rozmaite korzy艣ci uboczne, ale tak膮 w艂a艣nie kwot臋 proponuje ci Morgan Pfeiffer. Jedna po艂owa ju偶 teraz, druga, jak ju偶 sp艂odzisz, co trzeba. I co ty na to?

Mnie tam si臋 podoba 鈥 powiedzia艂a Erica. Ostro偶nie wzruszy艂a ramionami. Nie nale偶a艂o robi膰 zdumionej miny, bo inaczej mogliby opu艣ci膰 cen臋. Wprawdzie nie potrafi艂a w to wszystko uwierzy膰 鈥 ale postanowi艂a godzi膰 si臋 na wszystko, na wypadek, gdyby to mia艂a by膰 prawda. We w艂asnej g艂owie udawa艂a, 偶e zaoferowano jej tylko darmowy posi艂ek. Znacznie 艂atwiej by艂o my艣le膰 w tak prostych kategoriach. A zreszt膮 ju偶 raz kiedy艣 zosta艂a tak jakby matk膮 zast臋pcz膮 鈥 kiedy urodzi艂a Dawn. Przecie偶 to chyba niewa偶ne, czy to si臋 dzieje przez pomy艂k臋, czy wtedy, gdy obiecuj膮 ci za to zap艂aci膰 i to z g贸ry? Rohanne u艂o偶y艂a r臋k臋 na oparciu kanapy.

A.... mhm... jak my艣lisz, ile czasu ci to zabierze?

Erica poczu艂a si臋 tutaj na pewniejszym gruncie, cho膰 to pytanie lekko j膮 zdziwi艂o.

Podejrzewam, 偶e zwyk艂e dziewi臋膰 miesi臋cy. B臋d臋 musia艂a tam pojecha膰 i przelecie膰 go, czy jak?

Rohanne, mocno wstrz膮艣ni臋ta obcesowym tonem kolejnego pytania, nie chcia艂a jednak niszczy膰 delikatnej natury tej chwili i u艣miechn臋艂a si臋. Wiele s艂ysza艂a o osobliwym poczuciu humoru Brytyjczyk贸w.

Wydaje mi si臋... ha, ha, ha... 偶e to nie b臋dzie konieczne.

Naprawd臋? 鈥 zdziwi艂a si臋 Erica, znowu wytrzeszczaj膮c oczy. 鈥 Ale jak to? Wy艣le to poczt膮, czy co?

A czemu nie? 鈥 zapewni艂a j膮 Rohanne. 鈥 Zreszt膮 prawd臋 powiedziawszy, wszystko ju偶 czeka na ciebie w banku.

Erica von Hyatt s艂ysza艂a co nieco o bankach spermy.

Ach, ju偶 rozumiem. Wi臋c to b臋dzie w taki spos贸b... Nawet nie musimy si臋 spotyka膰.

No c贸偶 鈥 odpar艂a Rohanne. 鈥 Podejrzewam, 偶e on ostatecznie b臋dzie chcia艂 ci臋 pozna膰.

A ten pan Pfeiffer to nie lubi seksu? 鈥 Przecie偶 skoro p艂aci艂 takie pieni膮dze, nale偶a艂a mu si臋 chyba odrobina przyjemno艣ci, a zasady wymy艣lano po to, aby je 艂ama膰. 鈥 Na pewno by mu si臋 spodoba艂o. Jestem w tym ca艂kiem niez艂a, 偶e si臋 tak wyra偶臋.

Rohanne Bulbecker poczu艂a si臋 tak, jakby w艂a艣nie trafi艂a do nieba.

No to si臋 cudownie sk艂ada 鈥 powiedzia艂a. 鈥 To jest dok艂adnie to, czego chcemy. Morgan Pfeiffer prosi艂, 偶eby艣 wprowadzi艂a dwie drobne zmiany...

Tak? 鈥 spyta艂a pos艂usznie Erica. 鈥 A jakie?

No wi臋c ma by膰 seks. I troch臋 te偶 tym razem wszystko wyd艂u偶.

Kt贸rego艣 dnia zaj臋艂o mi to ca艂膮 noc i ca艂y dzie艅 鈥 o艣wiadczy艂a z dum膮 Erica. 鈥 D艂ugo艣膰 to 偶aden problem. W tych sprawach ka偶de 偶yczenie jest dla mnie rozkazem.

Rohanne a偶 si臋 zakrztusi艂a. Liczy艂a na co艣, ale nie na to, 偶e Janice Gentle b臋dzie a偶 taka dosadna w kwestiach seksu. W jej dzie艂ach nie by艂o po tym ani 艣ladu.

Och nie 鈥 zaprotestowa艂a pospiesznie 鈥 tak daleko nie b臋dziesz musia艂a si臋 posuwa膰. Tylko odrobin臋 偶aru po偶膮dania, udo wyzieraj膮ce spod jedwabiu, rozumiesz, co mam na my艣li?

Erica u艣miechn臋艂a si臋.

Rozumiem. Co艣 z klas膮.

O w艂a艣nie.

Erica opad艂a na oparcie kanapy i zamkn臋艂a oczy. Nie wiedzia艂a, kim jest ta Janice Gentle ani te偶 gdzie ona jest, ale ona, Erica, by艂a tu pierwsza. I niech kto艣 powie, 偶e nie.

Rohanne Bulbecker spojrza艂a na ni膮. W艂a艣ciwie to rozumia艂a teraz, dlaczego Sylvia Perth trzyma艂a j膮 w ukryciu. No bo tak by艂o, nieprawda偶? R贸wnie偶 w tajemnicy przed t膮 w膮sat膮, jak nale偶a艂o chyba wnosi膰 z tego wyrazu oszo艂omionej adoracji. Zabawna, stara, diabelska Sylvio, pomy艣la艂a Rohanne Bulbecker, tw贸j sekret si臋 wyda艂.

Czy jeste艣 odludkiem? 鈥 spyta艂a z艂otow艂os膮 pi臋kno艣膰.

To znaczy?

Czy wolisz ukrywa膰 si臋 przed 艣wiatem?

Erica zastanowi艂a si臋. W przypadku du偶ego k艂amstwa zawsze to lepiej trzyma膰 si臋 mo偶liwie jak najbli偶ej prawdy. Nie uwa偶a艂a, by 艣wiat by艂 tym miejscem, w kt贸rym chcia艂aby sp臋dza膰 du偶o czasu. A ju偶 na pewno nie wtedy, gdyby mog艂a 偶y膰 tak jak tu i teraz.

Tak 鈥 potwierdzi艂a 鈥 ale te偶 si臋 przy tym nie upieram.

To dobrze 鈥 stwierdzi艂a Rohanne Bulbecker 鈥 poniewa偶 zamierzam zaraz zadzwoni膰 do pana Pfeiffera, 偶eby mu przekaza膰 dobre wie艣ci, i po prostu wiem, 偶e b臋dzie chcia艂, 偶eby艣 si臋 tam przejecha艂a, kiedy poczujesz si臋 gotowa. Czy jest tu jaki艣 telefon?

Erica wskaza艂a ozdobion膮 cekinami poduszk臋 na blacie inkrustowanego biurka. Gretchen podnios艂a j膮. Los pob艂ogos艂awi艂 Rohanne podw贸jnie 鈥 Ach ci szcz臋艣liwi technokraci! 鈥 bo za mis膮 z kutego mosi膮dzu, kt贸ra kry艂a ma艂o dekoracyjne kszta艂ty aparatu telefonicznego, gnie藕dzi艂 si臋 tak偶e faks.

Wspaniale 鈥 ucieszy艂a si臋 Rohanne, z oczyma, kt贸re rozb艂ys艂y niczym na widok ukrytego klejnotu. 鈥 Tego mi w艂a艣nie by艂o trzeba. B臋d臋 to mog艂a od razu do niego wys艂a膰. 鈥 I tu wyj臋艂a z g艂臋bin swej kurtki umow臋 wydawnicz膮 sporz膮dzon膮 w imieniu Pfeiffera. 鈥 Zechciej, prosz臋, przejrze膰 to i podpisa膰 si臋 tutaj 鈥 powiedzia艂a do Eriki von Hyatt. 鈥 M贸w zaraz, je艣li co艣 ci si臋 nie spodoba.

Erica przerzuci艂a kartki, niczego nie zrozumia艂a, przytakn臋艂a i potulnie uj臋艂a pi贸ro.

A jak si臋 pisze 鈥濭entle鈥? 鈥 spyta艂a. Rohanne Bulbecker wzdrygn臋艂a si臋 nerwowo, wi臋c czym pr臋dzej doda艂a: 鈥 To tylko 偶art. 鈥 Powieki mia艂a ci臋偶kie od jacka daniel鈥檚a. Bardzo chcia艂a znowu si臋 zdrzemn膮膰.

Morgan Pfeiffer przesta艂 s艂ucha膰 entuzjastycznej tyrady Rohanne Bulbecker w tym momencie, w kt贸rym u偶y艂a frazy 鈥瀞muk艂a jak brzoza鈥. Dla niego 鈥瀞muk艂a jak brzoza鈥 to nie 偶aden idea艂 urody. Westchn膮艂 g艂臋boko. No tak, ale reszta 艣wiata by艂a zapewne innego zdania. Z pewno艣ci膮 uwa偶a艂 tak Enrico Stoat, s艂uchaj膮cy wszystkiego z drugiego aparatu, kt贸ry bawi艂 si臋 zegarkiem i przewraca艂 oczyma, wyra藕nie ju偶 艣wi臋tuj膮c zwyci臋stwo. Morgan Pfeiffer usiad艂 z powrotem na swoim krze艣le i przypomnia艂 sobie kurort nad Morzem Czarnym, kt贸ry on i pani Pfeiffer tak bardzo sobie upodobali w dawnych czasach, bo to tam w艂a艣nie dowiedzieli si臋, jak wygl膮da prawdziwie pi臋kne cia艂o. Tam kobiety toczy艂y si臋 raczej, ni偶 sz艂y, a kiedy k艂ad艂y si臋 na plecach w wodzie, morze wybija艂o na powierzchni臋 ich piersi podobne do dojrza艂ych melon贸w 鈥 mmm, mmm...

No pewnie 鈥 us艂ysza艂 Stoata. 鈥 艢ci膮gnij j膮 tutaj najszybciej, jak si臋 da. Dobrze wiedzie膰, 偶e to superbabka. Ba艂em si臋 jak sto pi臋膰dziesi膮t, 偶e to jaki艣 dziwol膮g...

Dobra robota, panno Bulbecker 鈥 pochwali艂 Morgan Pfeiffer. 鈥 By艂em pewien, 偶e pani sobie poradzi.

Natychmiast prze艣l臋 umow臋 faksem.

Erica von Hyatt spa艂a na kanapie, za plecami Rohanne. Z kolei za kanap膮 sta艂a na stra偶y Gretchen O鈥橠owd. Zgrzana upa艂em Gretchen postanowi艂a zdj膮膰 marynark臋 i kiedy to robi艂a, pod r臋k膮 zaszele艣ci艂 list, kt贸ry jej wr臋czono tego ranka. Zapomnia艂a o nim z kretesem. Le偶膮ce pod ni膮 偶ywe wcielenie pi臋kna drgn臋艂o nieznacznie. Na powr贸t ca艂kiem zapomnia艂a o li艣cie.

Rohanne Bulbecker zacz臋艂a wyci膮ga膰 szuflady z biurka Sylvii, z pocz膮tku z nud贸w, ale potem, kiedy wczyta艂a si臋 w niekt贸re z dokument贸w, jej oczy zacz臋艂y b艂yszcze膰 i ogromnie膰. Wybra艂a kilka takich plik贸w, wsun臋艂a je sobie za pazuch臋 i zamaszystym ruchem zasun臋艂a zamek. Tu dopiero by艂a sensacja.

Arthur u艣miechn膮艂 si臋 do niej nad stolikiem nakrytym do 艣niadania. Pochwyci艂a to spojrzenie, bo tym razem nie mog艂a go unikn膮膰, i odwzajemni艂a u艣miech. W wazonie sta艂y ostr贸偶ki, kt贸rych okres 艣wietno艣ci dawno przemin膮艂, o barwie sp艂owia艂ego b艂臋kitu. Zdawa艂y si臋 stanowi膰 echo jej oczu, oczu, kt贸re ostatnimi czasy skrywa艂y tajemnic臋, oczu, do kt贸rych nie bardzo dociera艂 u艣miech.

Mo偶e powinna艣 sprawi膰 sobie kapelusz? 鈥 zagadn膮艂.

A to dlaczego? 鈥 spyta艂a, zaciekawiona mimo przygn臋bienia.

Czy nie w taki w艂a艣nie spos贸b kobiety poprawiaj膮 sobie humor?

Jeste艣 staromodny. Takie sposoby odesz艂y w niepami臋膰 razem z p艂aszczami rzucanymi na b艂oto, by dama mog艂a po nim przej艣膰. A poza tym jestem w znakomitym humorze 鈥 powiedzia艂a, a potem, poniewa偶 by艂a to jawna nieprawda i wyraz jego oczu powiedzia艂 jej, 偶e on o tym wie, wzruszy艂a ramionami. 鈥 No prawie znakomitym.

W takim razie dlaczego 鈥 spyta艂 鈥 kruszysz t臋 grzank臋 jak jaka pogr膮偶ona w rozpaczy bohaterka powie艣ci gotyckiej?

Dla ptak贸w 鈥 odpar艂a butnie. 鈥 To przecie偶 bo偶e istoty.

A czy ja mam posmarowa膰 te okruchy mas艂em i marmolad膮? Jej 艣miech by艂 r贸wnie suchy jak grzanka.

Od艂o偶y艂 na bok list, kt贸ry dosta艂 od ich misji w Azji Po艂udniowo-Wschodniej. Wcze艣niej zaplanowa艂 sobie, 偶e j膮 poprosi, aby zaanga偶owa艂a miejscow膮 dru偶yn臋 harcerek w jak膮艣 prac臋 na rzecz misji 鈥 mniej (gdyby mia艂 uczciwie wyspowiada膰 si臋 przed swoim Bogiem) dla dobra misji i samej dru偶yny, a bardziej po to, by mia艂a jakie艣 zaj臋cie. Aktywno艣膰 na og贸艂 uwalnia艂a j膮 od melancholii albo 艂agodzi艂a jej rozdra偶nienie, niemniej ten smutek i niemal kompletne zoboj臋tnienie stanowi艂y nowo艣膰 w og贸lnym wzorze. Przyjecha艂y razem z ni膮 z Londynu. Wiedzia艂, 偶e b臋dzie musia艂a zawie藕膰 je tam z powrotem, je艣li kiedykolwiek ma si臋 ich pozby膰.

Wspar艂a podbr贸dek na d艂oniach i popatrzy艂a na niego. Zaczyna艂a go ju偶 wr臋cz nienawidzi膰 za t臋 zdolno艣膰 do obdarzania jej mi艂o艣ci膮. za to, 偶e stara艂 si臋 by膰 rycerski, za jego taktowne umizgi. On natomiast zauwa偶y艂 to spojrzenie w jej oczach, stanowi膮ce wypadkow膮 b贸lu i pogardy. Poruszy艂 pytaj膮co g艂ow膮.

Chodzi o ten kocio艂 do herbaty 鈥 wyja艣ni艂a. 鈥 Wiesz, jak ja nie cierpi臋 tego obrzydlistwa.

Ach, kocio艂! 鈥 odpar艂. 鈥 W takim razie mo偶e powinni艣my kupi膰 ci nowy kocio艂 zamiast kapelusza.

To uk艂ad oparty na mi艂o艣ci i nienawi艣ci, Arthurze 鈥 odpar艂a. 鈥 Zabierzesz mi go i z czym ja wtedy zostan臋? 鈥 A to ci dopiero trafna metafora, pomy艣la艂a. 鈥 A poza tym sam przecie偶 t艂umaczysz swoim owieczkom, 偶e gdyby B贸g chcia艂 nam wszystko u艂atwia膰, to bra艂by nas prosto do nieba, bez ca艂ego tego ambarasu po drodze. Ten kocio艂 to m贸j krzy偶. 鈥 U艣miechn臋艂a si臋.

Z jakiego艣鈥 powodu wcale to nie zabrzmia艂o jak blu藕nierstwo.

Cz艂owiek nie mo偶e wiedzie膰, czym jest niebo, dop贸ki odrobin臋 nie pocierpi. 鈥 Spl贸t艂 d艂onie i popatrzy艂 na ni膮 ze wsp贸艂czuciem. 鈥 Ale po co zaraz m臋cze艅stwo? Wolno ci rozwi膮zywa膰 i wi膮za膰, jak uj膮艂 to Eliot w Mordzie w katedrze.

Kiedy to robisz, wygl膮dasz dok艂adnie tak, jak powinien wygl膮da膰 wikary.

Na chwil臋 jej oczy zrobi艂y si臋 znowu bardzo niebieskie, b艂yska艂y ogniem, z艂e. Czerwie艅 jej w艂os贸w jakby si臋 zaogni艂a.

A ty wcale nie przypominasz 偶ony wikarego, kiedy to robisz 鈥 odrzek艂 艂agodnie.

Kiedy co robi臋?

Kiedy si臋 w艣ciekasz oczyma.

To przez ten kocio艂 鈥 zapewni艂a go stanowczo.

W takim razie kupimy nowy.

Och nie 鈥 zaprotestowa艂a. 鈥 To zbyt 艂atwe.

Nawet nasz Pan mia艂 swojego Szymona Cyrenejczyka.

Tego, kt贸ry ni贸s艂 krzy偶? Przytakn膮艂.

Zrobi艂 to, bo chcia艂, czy go do tego zmuszono? Opar艂 si臋 na krze艣le i ju偶 na ni膮 nie patrzy艂.

Chcia艂, nie chcia艂, przyda艂o si臋. Tak wi臋c my艣l臋, 偶e... 鈥 Zapatrzy艂 si臋 na list z azjatyckiej misji, potem wzi膮艂 go do r臋ki, z艂o偶y艂 schludnie i schowa艂 do koperty. Dziecko i babcia z obrazka zdobi膮cego kopert臋 przygl膮dali mu si臋 czujnie. Jakkolwiek by艂o, tamte pieni膮dze z Guildford zosta艂y ofiarowane na lokalne potrzeby. 鈥 ... kupimy nowy, ulepszony, dynamiczny, ultranowoczesny kocio艂 do herbaty.

Ultranowoczesny? Arthur, sk膮d ty bierzesz takie wyra偶enia?

Jeszcze nie skostnia艂em na amen 鈥 odpar艂 z u艣miechem. Schowa艂 kopert臋 pod stosem innych 鈥 a ty pojedziesz do Londynu i dokonasz zakupu.

Dlaczego do Londynu? 鈥 spyta艂a, nie dowierzaj膮c, ca艂a si臋 trz臋s膮c.

Bo... 鈥 Uj膮艂 j膮 za r臋k臋. Ta r臋ka by艂a bezw艂adna, ch艂odna i nieruchoma, zadawa艂a k艂am jej twarzy, silnie zar贸偶owionej, i oczom, kt贸re b艂yszcza艂y. A potem cofn臋艂a j膮, szybko, zdecydowanie, i znowu zacz臋艂a kruszy膰 grzank臋. Zapragn膮艂 jakiego艣 magicznego do艣wiadczenia, zapragn膮艂 powiedzie膰: 鈥濩hod藕 do 艂贸偶ka. Mo偶e zn贸w obdarzymy si臋 wzajem szcz臋艣ciem, mo偶e nam si臋 to uda鈥. Podnios艂a g艂ow臋, kiedy wym贸wi艂 jej imi臋.

Bo co? 鈥 spyta艂a szorstko, boj膮c si臋 tego, co odczytywa艂a w jego twarzy.

Bo wierz臋, 偶e w艂a艣nie w Londynie znajdziesz dobry nowy kocio艂. 鈥 Zrezygnowa艂 z magii i wsta艂 z miejsca. Przemawia艂 tak stanowczym tonem, jakby za艂atwia艂 jakie艣 interesy.

Kiedy? 鈥 spyta艂a.

Kiedy tylko b臋dziesz chcia艂a.

Zamkn臋艂a oczy, nie mog膮c si臋 nadziwi膰, 偶e modlitwa wyg艂oszona bez wiary w powodzenie zosta艂a wys艂uchana.

Rohanne Bulbecker us艂ysza艂a jaki艣 potworny skowyt, dochodz膮cy j膮 z ty艂u, z okolic okna 鈥 skowyt, jaki na terytorium Baskerville鈥櫭硍 nie by艂by a偶 taki nie na miejscu, ale kt贸ry w tym male艅kim pokoiku obwieszonym jedwabiami i wy艣cielonym poduszkami podpada艂 pod kategori臋 faux pas.

O Matko Boska! 鈥 wzdrygn臋艂a si臋. 鈥 A co to by艂o, do diab艂a?

Zdaje si臋, 偶e twojej znajomej 鈥 przebudzona Erica wskazywa艂a Gretchen O鈥橠owd 鈥 nie spodoba艂o si臋 to, co wyczyta艂a w tym li艣cie...

Rohanne spojrza艂a na Gretchen O鈥橠owd, kt贸ra przeskakiwa艂a z nogi na nog臋, z twarz膮 wykrzywion膮 straszliwymi emocjami, w jednej r臋ce trzymaj膮c list i bij膮c go drug膮.

Zdaje si臋, 偶e masz racj臋 鈥 odpar艂a Rohanne Bulbecker, wytrzeszczywszy oczy ze zdumieniem. Zerkn臋艂a na zegarek. 鈥 Wiesz, co my艣l臋?

Erica potrz膮sn臋艂a sw膮 z艂otow艂os膮 g艂ow膮.

My艣l臋, 偶e najwy偶szy czas na lunch dla uczczenia okazji. Ty wybierasz lokal. Znasz Londyn o wiele lepiej ni偶 ja.

Znam Londyn ale nie ten, kt贸ry masz na my艣li, zaduma艂a si臋 cierpko Erica. Ale przypomnia艂a sobie, 偶e kiedy艣 pozna艂a bli偶ej pewien znakomity pr贸g przy Piccadilly, nawet nie o rzut kamieniem od najs艂awniejszego ze znajduj膮cych si臋 tam hoteli. Sta艂a tam przez kilka nocy i powoli czu艂a si臋 tam jak w domu, dop贸ki przechodnie si臋 nie poskar偶yli. Potem oblali ca艂y teren wod膮, wi臋c nie mia艂a wyboru i musia艂a p贸j艣膰 dalej. Od tamtego czasu ju偶 tam nie wr贸ci艂a.

Ritz 鈥 powiedzia艂a. I doda艂a zgodnie z prawd膮: 鈥 Nie by艂am tam od wiek贸w.

Janice Gentle przeprawi艂a si臋 przez rzek臋 w Vauxhall, wiedz膮c, 偶e wkracza do niebezpiecznego 艣wiata bogatych i wyrafinowanych. Alarmuj膮ca my艣l. Nie mia艂aby nic przeciwko wykorzystaniu jej w swoich powie艣ciach, ale nie bardzo jej si臋 podoba艂o, 偶e dotyczy jej osobi艣cie. Przera偶a艂y j膮 takie poj臋cia jak 鈥瀔lasa鈥 i 鈥瀞tyl鈥. Wsun臋艂a do ust jeszcze jednego kakaowego karmelka i zabawi艂a si臋 w przed艂u偶anie mu 偶ycia, co polega艂o na tym, 偶e stara艂a si臋 go nie gry藕膰, tylko ssa膰 jak najd艂u偶ej. W tej zabawie nigdy nie by艂a stron膮 wygrywaj膮c膮. 艁aknienie zawsze bra艂o nad ni膮 g贸r臋 i ostatecznie zaczyna艂a gry藕膰.

Do drugiego kra艅ca mostu Vauxhall dotar艂a przy trzecim karmelku. Do tego miejsca stara艂a si臋 by膰 tak uwa偶na i ostro偶na jak Przeorysza Chaucera, kapry艣na pani Eglantyna 鈥 co to 鈥瀏艂臋boko w sosie palc贸w nie macza艂a鈥* 鈥 i mimo ostrego s艂o艅ca pozosta艂a zasadniczo czysta i 艣wie偶a. Prowadzi艂a ponadto rejestr wszystkich zjedzonych i nie zjedzonych karmelk贸w. Teraz jednak, maj膮c przed sob膮 nieznany l膮d, Chelsea i Pimlico, podda艂a si臋. Ry艂a w swojej torbie raz po raz i id膮c, ca艂y czas jad艂a, z艂a, 偶e by艂a taka g艂upia i wyruszy艂a w t臋 drog臋. Ogl膮da艂a si臋 w stron臋 swojego drogiego, znajomego, niewymagaj膮cego Battersea i by艂a pewna, 偶e na zawsze straci艂a jego klasztorny spok贸j. I czu艂a si臋 teraz niezaprzeczenie 艣redniowieczna. Bo sta艂o si臋 z ni膮 tak, jak dzia艂o si臋 z Pielgrzymami. Jak z ka偶dym w臋drowcem. Porzucenie znajomego na rzecz niepewnego zawsze wi膮za艂o si臋 z tym, 偶e cz艂owiek zmienia艂 si臋 nieodwracalnie. Dlatego w艂a艣nie nigdy nie chcia艂a przekracza膰 granic odizolowanego 艣wiata metra. Nie chcia艂a wkracza膰 na 偶adn膮 now膮 drog臋 i ulega膰 nieodwracalnym zmianom, dop贸ki wci膮偶 by艂a absolutnie przekonana, 偶e pod膮偶a utartym traktem, na kt贸rego ko艅cu znajdzie Dermota Polla. On stanowi艂 jedyn膮 偶yciow膮 zmian臋, jakiej pragn臋艂a, i na ni膮 mog艂a czeka膰 z ca艂膮 cierpliwo艣ci膮. A tymczasem spotka艂o j膮 to, co j膮 spotka艂o. I to w taki skwarny, nieprzyjemny dzie艅.

Przeorysza uk艂oni艂a si臋, ust膮pi艂a drogi i ostatecznie oddali艂a si臋 w skwar 艣rodka dnia, zabieraj膮c ze sob膮 wszelk膮 schludno艣膰. A Janice na powr贸t sta艂a si臋 Janice Gentle, jednako l臋kaj膮c膮 si臋 tego, co j膮 jeszcze czeka艂o w dalszej cz臋艣ci tej wyprawy, i tego, co ju偶 zostawi艂a za sob膮. Sz艂a dalej. Jad艂a. Min臋艂a Millbank, min臋艂a Tat臋 Gallery i dorobi艂a si臋 czekoladowej obw贸dki wok贸艂 ust. Min臋艂a Opactwo Westminsterskie, min臋艂a hotel Churchill i umaza艂a sobie czekolad膮 prz贸d be偶owego swetra. A jej d艂onie ju偶 wcze艣niej by艂y lepkie i brudne od zanieczyszcze艅 londy艅skich ulic. Twarz mia艂a czerwon膮 od ci膮g艂ego wystawiania jej na pal膮ce s艂o艅ce i sz艂a z trudem, bo otar艂a sobie uda. Zauwa偶y艂a z irytacj膮, 偶e opactwo nadal jest otoczone rusztowaniami; takie by艂o ostatnim razem, kiedy zwiedza艂a t臋 cz臋艣膰 Londynu taks贸wk膮, razem z Sylvi膮 Perth.

: Ciekawe, czy wszyscy pielgrzymi byli zmuszeni do tak srogich niewyg贸d? Je艣li tak, to i ona zalicza si臋 do ich kategorii, pomy艣la艂a z najg艂臋bszym przekonaniem. Ale z pewno艣ci膮 jej wysi艂ki zostan膮 jako艣 nagrodzone? Kiedy ju偶 dotrze do Dog Street, co艣 b臋dzie musia艂o si臋 zdarzy膰. Kiedy ju偶 mi艂osiernie uciszy Sylvi臋 Perth, co艣 b臋dzie musia艂o si臋 zacz膮膰, nieprawda偶? I po raz bodaj偶e tysi臋czny w swojej historii zastanowi艂a si臋, gdzie, w tej dok艂adnie chwili, mo偶e by膰 Dermot Poll. Jej nastr贸j poprawi艂 si臋. Je艣li wci膮偶 remontowali Opactwo Westminsterskie po takim up艂ywie czasu, to w takim razie czym jest czas? W takim razie by膰 mo偶e jej ukochany jest gdzie艣 blisko. I tak oto, podniesiona na duchu ow膮 dziwaczn膮 logik膮, Janice Gentle kontynuowa艂a swoj膮 wypraw臋.



Rozdzia艂 czternasty



W Skibbereen hucza艂y dzwony zwiastuj膮ce Dzie艅 艢wi臋tego Patryka, a Dermot i jego pani usilnie starali si臋 dalej spa膰. Na poduszce, po stronie Deirdre, widnia艂a ma艂a plamka krwi. Ubieg艂ego wieczoru Dermot zamachn膮艂 si臋 nieco szybciej, ni偶 pomy艣la艂, i z ca艂ej si艂y zdzieli艂 j膮 w nos.

Widzisz to? 鈥 spyta艂a z obrzydzeniem, otwieraj膮c tylko jedno oko. bo drugiego nie by艂a w stanie. 鈥 Nie b臋d臋 wi臋cej le偶a艂a z tob膮 w jednym 艂贸偶ku. A kiedy kobieta m贸wi nie, to m贸wi nie, ty 艣winio, i ju偶 wi臋cej na ten temat ode mnie nie us艂yszysz.

Powiedziawszy to, wytoczy艂a si臋 z 艂贸偶ka, wlok膮c za sob膮 poduszk臋, i po艂o偶y艂a si臋 do pustego 艂贸偶ka w pokoju obok, kt贸ry jeszcze niedawno nale偶a艂 do Declana.

Synu, synu, synu 鈥 j臋kn臋艂a, odp艂ywaj膮c z powrotem w sen, ale wcale nie rozpacza艂a. Declan na pewno 艣wietnie sobie radzi w Londynie 鈥 z t膮 urodziw膮 twarz膮, sztywnymi, czarnymi puklami i g艂osem s艂owika. I na pewno jest mu tam znacznie lepiej ni偶 tutaj. Mo偶e sama te偶 kiedy艣 wr贸ci do Londynu.

Tak czy owak, przeprowadzka do innej sypialni by艂a w艂a艣ciwym pierwszym krokiem i na razie niczego wi臋cej nie chcia艂a. A podbitemu oku pomog艂a kompresem z roztworu sody oczyszczonej. Dzwony ucich艂y i Deirdre spa艂a dalej, zadowolona i spokojna w swoim odosobnieniu. Pomy艣la艂a, 偶e nale偶a艂o to zrobi膰 wiele lat wcze艣niej...

Dermot przewr贸ci艂 si臋 na drugi bok, pomaca艂 puste miejsce obok siebie. Poczu艂 chwilowy 偶al, ale zaraz mu przesz艂o. Wyci膮gn膮艂 nog臋 i potar艂 woln膮 teraz przestrze艅 pi臋t膮. Potem napr臋偶y艂 艂ydk臋, palce i westchn膮艂 z zadowoleniem. Tak by艂o lepiej, znacznie lepiej, mia艂 teraz tyle miejsca. Na jaki艣 czas na pewno mi艂o. A ona wr贸ci 鈥 wiedzia艂 to. 鈥濨臋d臋 szed艂 obok ciebie przez te wszystkie lata鈥, za艣piewa艂 do sufitu i przypomnia艂 sobie, 偶e w dawnych czasach kobiety bardzo lubi艂y, jak on 艣piewa艂, tak bardzo, 偶e a偶 si臋 zalewa艂y 艂zami. I jakie wszystko by艂o wtedy niewinne. I pomy艣le膰, 偶e m贸g艂 mieszka膰 w Londynie do dzisiaj, 艣piewa膰, 偶y膰 sobie jak panisko, my艣le膰 czule o Irlandii, wys艂uchiwa膰 z zadowoleniem gorzkich 偶ali swoich kumpliemigrant贸w, gdyby tylko tamta dziewucha nie zaczepi艂a go owej nocy, kiedy urodzi艂 si臋 Declan. Baby, ach te baby! Diab艂y wcielone. Czy jakikolwiek m臋偶czyzna zostawi艂by go tak le偶膮cego na samym 艣rodku ulicy i odjecha艂by autobusem? Zw艂aszcza 偶e w ka偶dej chwili m贸g艂 go tak znale藕膰 jaki艣 policjant? Najpierw kopniak, a potem pytania. 鈥濲ak si臋 nazywasz, synu?*鈥 Synu? Synu? Wcale nie by艂 od niego starszy. 鈥濩o ty tu robisz? Gdzie mieszkasz?鈥 I jeszcze te drwiny. 鈥濱rlandczyk? A wracaj ty do swojego torfu, szumowino... 鈥

Czy to jego wina, 偶e wybuch艂a tamta bomba? Czy to jego wina, 偶e odpowiada艂 takim tonem, jakby by艂 winny? I czy to jego wina, 偶e spisali jego adres, i to tylko dlatego, 偶e by艂 pijany? 鈥濻yn mi si臋 urodzi艂鈥, t艂umaczy艂 im, ale i tak go zabrali i sze艣膰 dni p贸藕niej wr贸ci艂 do domu. S膮siedzi wybili wszystkie szyby, Deirdre wysch艂o mleko, a poza tym mia艂a bilety na prom. 鈥濪ni rado艣ci i 艣miechu, b贸lu i 艂ez... 鈥

Gdyby tamta kolorowa dziewczyna wsadzi艂a go do autobusu i zawioz艂a do domu, to wszystko by艂oby z nim dobrze. Tak by post膮pi艂 ka偶dy m臋偶czyzna, mo偶e nie? Baby, ach te baby! Wszystkie z piek艂a rodem. No jak偶e, przecie偶 ju偶 w raju...



Rozdzia艂 pi臋tnasty



Po drodze do Ritza Gretchen zn贸w przeczyta艂a list.

Mam jeszcze przez trzy miesi膮ce pe艂ni膰 moje obecne stanowisko gospodyni, a w ramach masy spadkowej nale偶y mi si臋, zgodnie z wol膮 mojej by艂ej chlebodawczyni, akwarela przedstawiaj膮ca pejza偶 morski, czyli ta, kt贸ra wisi w moim pokoju.

To mi艂e 鈥 stwierdzi艂a Erica. 鈥 A czy to 艂adny obraz?

Nie 鈥 odpar艂a nieszcz臋艣liwym tonem Gretchen. 鈥 Nienawidz臋 morza. I ten obraz jest jaki艣 taki rozmazany i dziwaczny.

A co z pieni臋dzmi? 鈥 spyta艂a Rohanne Bulbecker. Gretchen O鈥橠owd zerkn臋艂a do listu.

Mam dosta膰 nale偶ne mi wynagrodzenie oraz co艣, co si臋 nazywa ex gratia...

A wi臋c nie jest tak 藕le...

Tylko 偶e ja mia艂am odziedziczy膰 wszystko. Tak obiecywa艂a. Nie mia艂a nikogo r贸wnie sobie bliskiego.

Rohanne wzi臋艂a list do r臋ki.

Powinna艣鈥 zobaczy膰 si臋 z tymi lud藕mi.

Zrobi臋 to 鈥 przytakn臋艂a nieszcz臋艣liwa Gretchen. 鈥 Jestem um贸wiona dzi艣 po po艂udniu.

P贸jd臋 z tob膮 鈥 obieca艂a Rohanne Bulbecker. 鈥 Musz臋 przeprowadzi膰 ma艂e 艣ledztwo.

A ja chcia艂am j膮 pogrzeba膰. Mia艂 by膰 taki pi臋kny pogrzeb. Bardzo wytworny. Go艣cie i w og贸le.

Nale偶y mie膰 g艂臋bok膮 nadziej臋, 偶e ju偶 j膮 pogrzebali 鈥 odpar艂a Rohanne Bulbecker. 鈥 A oto jeste艣my na miejscu. Ritz!

Kanciasta Szcz臋ka wydoby艂 pud艂o z rzeczami Melanie. Powinna je dosta膰 z powrotem. Za ka偶dym razem, kiedy k艂ad艂 si臋 do 艂贸偶ka, uderza艂 si臋 w du偶y palec o to pud艂o i m贸g艂by przysi膮c, 偶e w pokoju unosi si臋 jej zapach. Mia艂 racj臋. Po bli偶szym zbadaniu stwierdzi艂, 偶e jeden z flakonik贸w przewr贸ci艂 si臋 i przeciek艂. W tym pudle by艂y r贸偶ne r贸偶no艣ci, kt贸rych ona na pewno potrzebowa艂a. Dotyka艂 czasami tej czy tamtej rzeczy, wszystkich mu znajomych. Zadzwoni do niej, zaproponuje, 偶e je odwiezie, i w ten spos贸b poka偶e, 偶e nie 偶ywi urazy, 偶e sta膰 go na gest uprzejmo艣ci. No i przy okazji ch臋tnie si臋 z ni膮 zobaczy...

Tym razem wykr臋ci艂 jej numer z du偶ym opanowaniem; nawet nie musia艂 si臋 przedtem napi膰. Tym razem mia艂 doskona艂y, niepodwa偶alny, uzasadniony pow贸d, 偶eby to zrobi膰 鈥 i przede wszystkim wiedzia艂, co chce powiedzie膰. Podnios艂a s艂uchawk臋.

Cze艣膰! 鈥 zagai艂 pogodnym tonem.

Cze艣膰, jak ci leci? 鈥 odpar艂a. R贸wnie pogodnie.

I tym go wytr膮ci艂a z r贸wnowagi. Spodziewa艂 si臋 przecie偶, 偶e zdradzi cho膰 troch臋 emocji. By艂 zadowolony, 偶e tego nie zrobi艂a 鈥 i jednocze艣nie nie by艂. Co za pomieszanie z popl膮taniem...

Dobrze 鈥 zapewni艂 j膮. 鈥 A tobie?

OK 鈥 powiedzia艂a. 鈥 A jak w pracy?

Nie najgorzej. Wkurza mnie tylko to je偶d偶enie.

Zawsze ci臋 wkurza艂o.

Nie lubi臋 metra.

No to przesi膮d藕 si臋 na autobus. 鈥 Jeszcze gorzej.

Melanie zastanawia艂a si臋, z rosn膮c膮 irytacj膮, dlaczego dyskutuj膮 o londy艅skiej komunikacji miejskiej. I dlaczego on jest taki negatywnie nastawiony, jak zawsze zreszt膮. Dlaczego zwyczajnie nie powie: 鈥濵elanie, kocham ci臋. Wr贸cisz?鈥

Kanciasta Szcz臋ka zastanawia艂 si臋, dlaczego Melanie w og贸le nie potrafi ju偶 powiedzie膰 niczego mi艂ego. A przecie偶 na pocz膮tku by艂a taka troskliwa i czu艂a. 呕eby tak chocia偶 powiedzia艂a, 偶e jest jej przykro.

Dzwonisz z jakiego艣 szczeg贸lnego powodu?

Mam twoje rzeczy. 鈥 Tak?

Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e ich potrzebujesz. 鈥 Pr贸bowa艂 za偶artowa膰. 鈥 Bo mnie one po nic.

Melanie poczu艂a, 偶e 艂zy podchodz膮 jej do oczu i 偶e s鈥檆iska j膮 w gardle.

Pewnie nie. Niestety nie mia艂am czasu po nie przyjecha膰. By艂am bardzo zapracowana.

Ja te偶 鈥 rzuci艂 pr臋dko. Nie zamierza艂 pyta膰, nie zamierza艂... Melanie, ze swojej strony, te偶 nie zamierza艂a, a jednak spyta艂a.

A co robi艂e艣鈥?

To i tamto 鈥 odpar艂.

Tym razem naprawd臋 jej dopiek艂. Tak wymijaj膮ca odpowied藕 mog艂a oznacza膰 tylko jedno, 偶e mianowicie robi艂 rzeczy, o kt贸rych nie chcia艂 jej m贸wi膰. Czyli po prostu pozna艂 kogo艣. Nic dziwnego, 偶e chcia艂 si臋 pozby膰 jej rzeczy. C贸偶, ona na pewno po nie nie pojedzie, nie b臋dzie mu niczego u艂atwia艂a.

Nie mam poj臋cia, kiedy b臋d臋 mia艂a czas.

M贸g艂bym ci je podrzuci膰 鈥 zaproponowa艂 z ulg膮, 偶e wreszcie doszed艂 do tego, co chcia艂 powiedzie膰.

Nie trud藕 si臋 鈥 odparowa艂a lodowatym tonem. 鈥 Sama je kiedy艣 odbior臋.

Kiedy?

Kiedy b臋d臋 mia艂a czas.

Czyli na przyk艂ad kiedy? 鈥 Podni贸s艂 g艂os. Potrafi艂a wkurzy膰 tym swoim uporem. By艂 z艂y, bo czu艂 si臋 upokorzony, 偶e nie chcia艂a si臋 z nim zobaczy膰.

Zawiadomi臋 ci臋.

Za tydzie艅? Za rok?

Nie krzycz.

Zajmuj膮 miejsce w moim cholernym mieszkaniu, nie w twoim!

Roz艂膮czy艂a si臋. Je艣li on chce, 偶eby wynios艂a si臋 od niego na dobre, to sobie poczeka 鈥 kimkolwiek jest ta druga. Arogant, choleryk, egoista. Zadzwoni艂a do swej najlepszej przyjaci贸艂ki, kt贸ra si臋 z ni膮 zgodzi艂a.

Samolubna, niewdzi臋czna, nieczu艂a suka. Nastawi艂 wideo i zatopi艂 si臋 w Nagiej broni.

Ruda z Klas膮 zamkn臋艂a oczy i zacz臋艂a 艣ni膰 o tym, jak to by艂o w przesz艂o艣ci. Poci膮g ko艂ysa艂 si臋 i telepa艂, sprawiaj膮c, 偶e czu艂a si臋 tak. jakby ju偶 znajdowa艂a si臋 w obj臋ciach kochanka.

Przyje偶d偶am do Londynu kupi膰 kocio艂 do herbaty. 鈥 Za艣mia艂a si臋 do s艂uchawki.

Kiedy? 鈥 spyta艂.

O nie, pomy艣la艂a. Taka g艂upia to ja nie jestem.

Kiedy tylko b臋dziesz wolny 鈥 odpar艂a.

Zajrza艂 do terminarza i poda艂 jej dat臋. I to by艂 w艂a艣nie ten dzie艅. Ten przecudowny poci膮g wi贸z艂 j膮 do niego. Romans z kochankiem z przesz艂o艣ci. Romans jednej nocy, nocy, kt贸ra b臋dzie si臋 liczy艂a za ca艂膮 wieczno艣膰. Nie prosi艂a o wi臋cej. Chcia艂a tylko zamkn膮膰 ksi臋g臋. A potem z powrotem do Arthura i rzeczywisto艣ci ju偶 zawsze wype艂nionej rzeczami takimi, jakimi by艂y zawsze. Zycie potoczy si臋 dalej 鈥 tyle 偶e ona b臋dzie mia艂a ten sw贸j drogocenny sekret, dzi臋ki kt贸remu przetrwa g艂odne zimowe wieczory.

Po rozmowie z nim przytuli艂a s艂uchawk臋 do policzka. Serce jej cwa艂owa艂o, pragn臋艂o 艣piewa膰. A jednocze艣nie wr贸ci艂o odleg艂e wspomnienie jej podst臋pnej gry: tych stara艅, 偶eby nie wygl膮da膰 inaczej, 偶eby nie m贸wi膰 innym tonem, 偶eby nie da膰 Arthurowi do zrozumienia, 偶e ma w g艂owie co艣 wi臋cej opr贸cz kot艂a do herbaty i innych sprawunk贸w. K艂臋bi艂o jej si臋 w 偶o艂膮dku i czu艂a pustk臋 w g艂owie. Wypij膮 herbat臋 u Ritza (ona zap艂aci). A potem? Niewa偶ne, co potem. Potem gdzie艣 p贸jd膮. W g艂owie wr臋cz jej hucza艂o od tajemnicy uczucia, kt贸re nosi艂a w sobie, uczucia do tego jedynego m臋偶czyzny na ca艂ym 艣wiecie. Mia艂a szcz臋艣cie, powtarza艂a sobie, 偶e do艣wiadczy艂a tego cho膰by tylko raz. Od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i spojrza艂a przez okno na Arthura, kt贸ry siedzia艂 w ogrodzie razem z uczestniczkami kurs贸w przedma艂偶e艅skich. Wi臋kszo艣膰 ludzi 鈥 na przyk艂ad Arthur i te trzy m艂ode kobiety towarzysz膮ce mu w ogrodzie 鈥 nie mia艂a nawet tego.

Przeniesiona na p艂贸tno, pomy艣la艂a, ta scena by艂aby zachwycaj膮ca. Trzy m艂ode kobiety, pi臋kne i niewinne jak stokrotki, siedz膮ce u st贸p s艂ugi Bo偶ego, kt贸ry pomaga艂 im dostrzec rozkosze czysto艣ci, pi臋kno wiary, rado艣膰 p艂yn膮c膮 ze zwi膮zku ma艂偶e艅skiego. W rzeczywisto艣ci to wszystko nawet nie zbli偶a艂o si臋 do idea艂u. Do tego idea艂u, do kt贸rego w艂a艣nie d膮偶y艂 Arthur. D膮偶y艂 do niego teraz tym obrazem nieobrazem: trzy niezbyt atrakcyjne m艂ode kobiety otaczaj膮ce go wiankiem w ogrodzie. Scena by艂a doskona艂a, tylko aktorzy zawinili. 鈥濧rthur roz艣miesza Boga鈥, tak drwi膮co nazywa艂a te lekcje, a on o tym wiedzia艂 i te偶 si臋 艣mia艂. Te dziewczyny chcia艂y che艂pi膰 si臋 tytu艂em 鈥炁紀ny dnia鈥, wi臋c nale偶a艂o je koniecznie poinstruowa膰, co na to Najwspanialszy z Ma艂偶onk贸w i jaki dom oferuje im w Ko艣ciele Jezusa Chrystusa.

Jej zdaniem Arthur kaza艂 tym dziewczynom p艂aci膰 za to, 偶e s膮 pr贸偶ne. Arthur jednak podchodzi艂 do tego znacznie bardziej dobrotliwie, mimo 偶e wyra偶a艂 si臋 o tym tak formalnie, jak nale偶a艂o. 鈥濵o偶e cho膰 cz臋艣膰 z tego dociera i ju偶 tam zostaje鈥, mawia艂, kiedy si臋 z nim droczy艂a (teraz mog艂a to nazywa膰 droczeniem, a nie drwinami, odk膮d wybuch艂 w niej ten p艂omie艅 rado艣ci).

Mo偶e kiedy opowiadam im o Jezusie, rodzinie i mi艂o艣ci, jaki艣 ma艂y okruch przenika i ju偶 tam zostaje. Pomy艣l o Piotrze Oraczu Langlanda, o tym, jak on walczy艂 z rozwi膮z艂o艣ci膮 swej epoki opowiastkami i przyk艂adami. Mo偶e jaka艣 cz膮steczka zostanie.

Jak drzazga? 呕eby dra偶ni膰? 呕eby spowodowa膰 zaka偶enie?

Cel jest bardziej zbo偶ny.

Czy przypadkiem nie ryzykujesz, 偶e pope艂nisz jeden z grzech贸w g艂贸wnych Oracza? 鈥 spyta艂a.

Kt贸ry?

Grzech pychy?

Czy偶by?

Czy nie jest to pycha, 偶e przyr贸wnujesz si臋 do Langlanda, kt贸rego sam przecie偶 nazywasz geniuszem? Por贸wnywanie si臋 z twoim bohaterem...

By艂 nie tylko wizjonerem, ale tak偶e zwyk艂ym cz艂owiekiem 鈥 powiedzia艂 Arthur 鈥 i uwa偶a艂, 偶e nale偶y m贸wi膰 prosto. Ja tylko to robi臋 i nic wi臋cej. Wcale si臋 tym nie pyszni臋.

A czy pysznisz si臋 czymkolwiek innym, czy te偶 jeste艣 ca艂kiem wolny od pychy?

Spojrza艂 jej w twarz, a ona musia艂a odwr贸ci膰 wzrok, bo inaczej jeszcze zacz膮艂by czyta膰 jej w my艣lach. U艣miechn膮艂 si臋, rozbawiony jak膮艣 w艂asn膮 my艣l膮.

Je艣li jestem z czego艣 dumny, to na pewno nie ze swojej pracy...

Ale偶 powiniene艣 鈥 odpar艂a pr臋dko 鈥 bo jeste艣 w tym, co robisz, bardzo dobry. I niewykluczone, 偶e jaki艣, jak ty to nazywasz, ma艂y okruch rzeczywi艣cie przenika.

Kiedy przygl膮da艂a si臋 ich miasteczku, dzieciom o ziemistych, nalanych twarzach w brudnych w贸zkach spacerowych, popychanych przez rodzic贸w o pustych twarzach w ubraniach pochodz膮cych z charytatywnych zbi贸rek, r贸wnie skorych do dawania w ucho jak do ca艂owania, nie by艂a wcale tego taka pewna. Chodzi艂a do ich dom贸w, lukrowa艂a dla nich bu艂eczki i podawa艂a im herbat臋 w holu. W膮cha艂a ich smr贸d, pomaga艂a w rozwi膮zywaniu problem贸w. Jej zdaniem nic do nich nie przenika艂o, nic w nich nie zostawa艂o. Arthur by艂 fantast膮, bo 偶y艂 idea艂em, kt贸ry nie mia艂 nic wsp贸lnego z rzeczywisto艣ci膮. Lekcje na trawniku. Nic z nich nie wynika艂o. Po 艣lubie przychodzi艂y 艂zy i chowa艂o si臋 smoking 鈥 na zawsze, bo ju偶 nikt go nie od艣wie偶a艂 i nie wk艂ada艂 na bale. W ko艣ciele Arthura raczej nikt nikogo nie zaprasza艂 na bale, a na dyskotek臋 str贸j 艣lubny nie pasowa艂. Zreszt膮 (tu zwr贸ci艂a uwag臋, jak bardzo inne s膮 jej wspomnienia o mi艂o艣ci) dyskoteki ko艅czy艂y si臋 razem z pierwszym dzieckiem. W rzeczy samej pierwsze dziecko by艂o prawdopodobnie poczynane na dyskotece 鈥 albo zaraz po niej. A bia艂膮 sukni臋 艣lubn膮 nale偶a艂o przerobi膰 na firanki, 偶eby s膮siedzi nie zauwa偶yli, 偶e w domu n臋dza. Mo偶na te偶 by艂o sprzeda膰 j膮 za pi膮taka w sklepie ze starzyzn膮.

Tu偶 przed przyj艣ciem tych trzech dziewczyn Arthur wyzna艂, 偶e zastanawia艂 si臋, czy na jaki艣 czas nie wykre艣li膰 tego fragmentu o 鈥瀙rzygl膮daniu si臋 liliom na polu鈥, poniewa偶 w tych okolicach ma艂o kto mia艂 mo偶no艣膰 wybiera膰, czy woli pracowa膰, czy prz膮艣膰*. Znowu jaki艣 偶art? Nie by艂a pewna. Niemniej, mimo koszmarnej nudy 偶ycia tutaj, ona przynajmniej co艣 prze偶y艂a. Co艣, czym mog艂a si臋 teraz delektowa膰. Delektowa膰 jak truskawk膮 znalezion膮 w lutym w samym 艣rodku zimnego puddingu. A je艣li by艂o to co艣 gorszego? A je艣li to by艂 grzech? No i co z tego? Komu to szkodzi艂o? Czemu mia艂aby si臋 tego wypiera膰? Min臋艂o tyle czasu 鈥 czy komu艣 mia艂a si臋 przez to sta膰 jaka艣 krzywda? Nie jej, nie jemu, nie Arthurowi. Absolutnie nikomu. Je艣li si臋 pragn臋艂o jakiego艣 czynu, to najprawdopodobniej by艂o to r贸wnie z艂e jak p贸j艣cie na ca艂o艣膰 i zrobienie go.

Tak wi臋c um贸wi艂a si臋 na swoj膮 randk臋 w czasie, gdy Arthur, usadowiony na krze艣le, naucza艂 grupk臋 dziewcz膮t kl臋cz膮cych niezbyt pon臋tnie na rozes艂anym na trawie dywaniku. Widzia艂a, jak wskazywa艂 palcem swoje stopy i pyta艂 o co艣 gestem. Dziewczyny roze艣mia艂y si臋. Dotar艂 w艂a艣nie do tego momentu, w kt贸rym pyta艂, czy u偶y艂yby swego najlepszego kremu do twarzy, by przynie艣膰 ulg臋 stopom m臋偶贸w. Fragment o po艣wi臋caniu si臋. Czas zanie艣膰 napoje ch艂odz膮ce. Te trzy puste twarze musia艂y si臋 czym艣 pokrzepi膰. Zbieg艂a na d贸艂, chwyci艂a tac臋 z dzbankiem i szklankami i wysz艂a z u艣miechem do ogrodu.

M贸wi艂em w艂a艣nie 鈥 powiedzia艂 Arthur 鈥 偶e ma艂偶e艅stwo to mozolna praca oparta na mi艂o艣ci. 呕e ka偶da z was b臋dzie musia艂a wyrzeka膰 si臋 r贸偶nych rzeczy, by to drugie by艂o szcz臋艣liwe. Wejd藕cie w to z szeroko otwartymi oczyma i z otwartym sercem, pami臋taj膮c, 偶e aby odnie艣膰 sukces, trzeba si臋 zmienia膰, przystosowywa膰, akceptowa膰. 鈥 Upi艂 艂yk napoju, spojrza艂 ponad brzegiem szklanki. 鈥 A co ty na to?

Och, oczywi艣cie, oczywi艣cie 鈥 odpar艂a ze 艣miechem. 鈥 Nie przestawajcie nad tym pracowa膰, dziewcz臋ta 鈥 instruowa艂a je niczym belferka. 鈥 Nie ho艂dujcie za bardzo marzeniom... I piel臋gnujcie w pami臋ci r贸偶ne mi艂e drobiazgi... 鈥 mia艂a wra偶enie, 偶e bredzi jak w malignie od tej przepe艂niaj膮cej j膮 rozkoszy, od wspomnienia jego g艂osu w telefonie 鈥 drobne przyjemno艣ci. Czy wiecie, 偶e Arthur ca艂uje mnie czasami w r臋k臋?

Trzy dziewczyny zachichota艂y nerwowo. Arthur spojrza艂 na ni膮. Znowu odwr贸ci艂a wzrok. A偶 j膮 serce bola艂o, tak bardzo t臋skni艂a za Londynem. Nie nale偶a艂o tego m贸wi膰. Albo w艂a艣nie nale偶a艂o pokaza膰 tym dziewcz臋tom co艣 艂adnego. Tak czy owak, by艂o ju偶 za p贸藕no, ju偶 to powiedzia艂a. Mo偶e dzi臋ki temu przestanie wreszcie ca艂owa膰 j膮 w r臋k臋. Spojrza艂a na rozchichotane twarze.

P贸藕niej, obieca艂a sobie w duchu. Odpokutuj臋 za to. Zawsze pokutuj臋. Bo teraz to by艂o zwyk艂e pozbywanie si臋 poczucia winy.

Pojad臋 tym wczesnym poci膮giem 鈥 powiedzia艂a Arthurowi. 鈥 Nie musisz wychodzi膰 na dworzec.

Odprowadz臋 ci臋 鈥 odpar艂 stanowczo. Z jakiego艣 powodu nie by艂o tu miejsca na nawet najb艂ahszy argument.

I rzeczywi艣cie towarzyszy艂 jej na dworzec. Po drodze min臋li krzew kapryfolium i k臋p臋 wi臋dn膮cych ju偶 ostr贸zek, od kt贸rych bi艂o woni膮 kurzu z domieszk膮 pieprzu. R贸偶e, w pe艂ni rozkwitu, ugina艂y si臋 pod ci臋偶arem rosy.

Ogr贸d wymaga dobrego przyci臋cia 鈥 powiedzia艂a. 鈥 I trawnik jest znowu przero艣ni臋ty mchem. Zaniedba艂am go przez te ostatnie tygodnie. Zabior臋 si臋 do tego po powrocie.

Nie mog艂a znie艣膰, 偶e on idzie tak blisko niej. Pragn臋艂a, by podniecenie zacz臋艂o si臋 ju偶 w chwili, kiedy przest膮pi艂a przez pr贸g. Ka偶da chwila z Arthurem oznacza艂a skracanie sobie przyjemno艣ci. Co ona wyprawia, rozmawia teraz o ogrodnictwie, w takiej chwili?

Id藕 ju偶 鈥 powiedzia艂a do niego przy wej艣ciu na peron. Powiedzia艂a to znacznie g艂o艣niej, ze znacznie wi臋ksz膮 irytacj膮, ni偶 zamierza艂a.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Wsadz臋 ci臋 do poci膮gu 鈥 powiedzia艂 i rado艣nie pozdrowi艂 kontrolera bilet贸w, kt贸ry sta艂 przy barierce.

Na dworcu trajkotala z o偶ywieniem, nie mog膮c 艣cierpie膰 jego obecno艣ci. Pociesza艂a si臋 tylko tym, 偶e to dla niej kolejna pokuta. Zadanie sobie wyznaczone, dok艂adnie to, o czym on m贸wi艂 na kursach przedma艂偶e艅skich. Rozmowa z Arthurem teraz, na tym zaniedbanym, za艣mieconym, ociekaj膮cym brudem peronie, by艂a tortur膮. Musia艂a j膮 odcierpie膰, cho膰 ca艂ym sercem 偶yczy艂a sobie, by j膮 wreszcie zostawi艂.

Chyba s艂ysz臋 poci膮g 鈥 powiedzia艂 nagle, podszed艂 do niej i poca艂owa艂 j膮 w policzek. 鈥 By艂a艣 taka pi臋kna wczorajszego wieczoru. Wr贸膰 do mnie jak najszybciej.

Odsun臋艂a si臋 od niego i u艣miechn臋艂a nieporadnie, a potem spojrza艂a w g艂膮b peronu, nie mog膮c si臋 ju偶 doczeka膰 poci膮gu. Zesz艂ej nocy kochali si臋. Ona z potrzeby pokuty, sp艂acania swej nale偶no艣ci wobec niego, u艣pienia jego czujno艣ci (mia艂a tak膮 nadziej臋), kt贸ra by膰 mo偶e stanowi艂a wy艂膮cznie wytw贸r jej wyobra藕ni, a mo偶e wcale nie. Zrobi艂a to, odprawia艂a pokut臋 w ciemno艣ciach. Dlaczego nie chcia艂 zostawi膰 jej teraz w spokoju, by mog艂a si臋 cieszy膰 w艂asnym szcz臋艣ciem w pojedynk臋? Wszak ubieg艂ej nocy uszcz臋艣liwi艂a go, czy偶 nie? Dziwne tylko, 偶e jej to si臋 te偶 podoba艂o, jako rodzaj niespodzianki, premii. Jej cia艂o trz臋s艂o si臋 razem z jego cia艂em pod koniec i jej westchnienie przyjemno艣ci by艂o szczere. Przypomnienie by膰 mo偶e tego, jak powinna reagowa膰, jak pozwala膰 swemu cia艂u na b艂ogo艣膰, kiedy co艣 j膮 roz艣wietla艂o od 艣rodka. Potem przywar艂 do niej, z g艂ow膮 ukryt膮 w zag艂臋bieniu jej ramienia, z wilgotnymi oczyma, obejmuj膮c j膮 w pasie ci臋偶kim ramieniem, dusz膮c j膮, ale nie zaprotestowa艂a. Tymczasem teraz pragn臋艂a, 偶eby sobie poszed艂.

Poci膮g wyje偶d偶aj膮cy zza zakr臋tu by艂 jak ratunek. Pomacha艂a z okna; ka偶dy ruch r臋ki symbolizowa艂 dodatkow膮 dawk臋 wolno艣ci. A teraz nareszcie by艂a sama, zmierza艂a rozko艂ysanym poci膮giem do Londynu. Mia艂a zarezerwowany pok贸j w ulubionym hotelu Arthura, w torebce schowany talon do Carvera, ko艣cielnego dostawcy, i czeka艂a j膮 鈥 to w艂a艣nie by艂a ta ukryta w tym wszystkim truskawka 鈥 um贸wiona herbata u Ritza.

Przed Ritzem Rohanne pogratulowa艂a sobie osi膮gni臋cia i rozejrza艂a si臋 dooko艂a z grymasem zadowolenia, kt贸ry nieco przyblad艂 na widok t艂ustej bezdomnej 偶ebraczki zmierzaj膮cej chwiejnymi krokami w stron臋 wej艣cia do Green Parku. Przygl膮da艂a si臋, jak jaka艣 kobieta o rudoz艂otych w艂osach wciska w gar艣膰 tamtej monet臋, a potem obdarzaj膮 uszcz臋艣liwionym i jednocze艣nie triumfalnym u艣miechem.

Co ci ludzie maj膮 w g艂owach, 偶e staj膮 si臋 tacy? 鈥 nuci艂a Rohanne, kiedy ju偶 wesz艂y do Ritza.

Erica potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Jej wcale nie sz艂o o kas臋 鈥 powiedzia艂a z przekonaniem. 鈥 To by艂o wida膰. Nie by艂a jedn膮 z nas.

Rohanne po raz kolejny przyjrza艂a jej si臋 z ciekawo艣ci膮.

呕e co? 鈥 spyta艂a.

Chcia艂am powiedzie膰 鈥 poprawi艂a si臋 Erica 鈥 偶e z ni膮 to nie takie proste. 鈥 Postanowi艂a zmieni膰 temat na bezpieczniejszy. 鈥 Jak si臋 miewa Sylvia? 鈥 spyta艂a swoje towarzyszki z ol艣niewaj膮cym u艣miechem.

Tym razem obie przystan臋艂y i wytrzeszczy艂y oczy. Tym razem obie spyta艂y:

呕e co?

No bo przecie偶... mhm... wiecie, prawda?

Wiemy? Co wiemy? 鈥 U艣miechaj si臋, powtarza艂a sobie Rohanne, nie przestawaj si臋 u艣miecha膰.

Przecie偶 Sylvia Perth nie 偶yje. 鈥 Gretchen wyci膮gn臋艂a list i pomacha艂a nim. 鈥 Pami臋tasz? Zgodnie z wol膮 mojej chlebodawczyni...

Dotar艂o.

A tak, no jasne, ale偶 ja jestem g艂upia. Jasne, 偶e ona nie 偶yje 鈥 powiedzia艂a pr臋dko Erica. 鈥 Ca艂kiem zapomnia艂am.

Szkoda, pomy艣la艂a w duchu, ale nie zdziwi艂a si臋 鈥 ta ca艂a Sylvia naprawd臋 by艂a k艂臋bkiem nerw贸w.

Oczy Rohanne zogromnia艂y. Nawet dla kogo艣 tak twardego jak Rohanne Bulbecker osoba, kt贸ra zapomnia艂a o takim zdarzeniu, zas艂ugiwa艂a na miano, no c贸偶, co najmniej nieczu艂ej.

By艂y艣cie sobie bliskie?

O tak, bardzo 鈥 o艣wiadczy艂a Erica von Hyatt. Bo rzeczywi艣cie by艂y sobie bliskie podczas ich pierwszej, wsp贸lnej nocy. Erica von Hyatt lubi艂a trzyma膰 si臋 jak najbli偶ej prawdy.

Rohanne z艂o偶y艂a ca艂膮 t臋 wymian臋 na karb s艂awetnej ekscentryczno艣ci i ozi臋b艂o艣ci Brytyjczyk贸w oraz ich s艂awetnej flegmy. Wkroczy艂y do budynku z ca艂kiem pogodnymi minami, jak na osoby 艣wie偶o pogr膮偶one w 偶a艂obie.

Nikogo nie zaskoczy艂a aparycja 偶adnej z nich. R贸偶owy peniuar Eriki i srebrne tasiemki by艂y do przyj臋cia, poniewa偶 wraz z powstaniem petrofunta o偶y艂a prymitywna sztuka ostentacyjnego demonstrowania bogactwa. Rohanne nie zosta艂a zawr贸cona od drzwi za lustrzanki i sk贸rzany str贸j, poniewa偶 petrofunt ostatnimi czasy mocno traci艂 na warto艣ci, a klient to zawsze klient... Gretchen za艣 wygl膮da艂a ca艂kiem przyzwoicie, zw艂aszcza z tym schludnym w膮sikiem.

Erica by艂a w filozoficznym nastroju. To si臋 mog艂o powie艣膰 albo nie. Mog艂a podtrzyma膰 oszustwo albo nie. Prawdziwa Janice Gentle mog艂a si臋 zjawi膰 i j膮 zdemaskowa膰, ale nie musia艂a. To ju偶 nie zale偶a艂o od niej. W mi臋dzyczasie b臋dzie odpiera艂a pytania osobiste, za kt贸rymi mog艂a si臋 kry膰 demaskacja, a przede wszystkim skorzysta z tego darmowego posi艂ku: przynajmniej raz w 偶yciu naje si臋 za wszystkie czasy. I tego jej nikt nie odbierze, pomy艣la艂a.

U艣miechn臋艂a si臋 do Rohanne ustami pe艂nymi chleba.

Szampana? 鈥 spyta艂a Rohanne. Erica przytakn臋艂a przez chleb. Z艂o偶ono zam贸wienie na szampana.

Potem Rohanne usiad艂a wygodniej i spojrza艂a czule na swoj膮 protegowan膮.

Chcia艂abym wiedzie膰 o tobie wszystko 鈥 zacz臋艂a tonem zach臋caj膮cym do zwierze艅. 鈥 Opowiedz mi o sobie.

Erica von Hyatt odwzajemni艂a u艣miech. Wci膮偶 偶u艂a, tyle 偶e nieco wolniej, przez co ca艂y proces przypomina艂 teraz zabaw臋 w na艣ladowanie krowy. Czu艂a, 偶e ma pustk臋 w g艂owie. Rohanne Bulbecker. wci膮偶 u艣miechaj膮c si臋 przyja藕nie, zacz臋艂a b臋bni膰 postrz臋pionymi paznokciami po obrusie. Interweniowa艂 kelner, kt贸ry nala艂 wino, i Erica, niewiele my艣l膮c, uj臋艂a kieliszek i upi艂a 艂yka. Kt贸ry rozpu艣ci艂 resztki zapory ochronnej z chleba. I teraz by艂a ju偶 zdana tylko na sam膮 siebie.

No wi臋c... tego... 鈥 zacz臋艂a.

Gretchen O鈥橠owd patrzy艂a na ni膮 z takim samym zainteresowaniem jak Rohanne Bulbecker. Wykorzysta艂a chwil臋 milczenia, by spyta膰 Erice o to, co bardzo j膮 nurtowa艂o.

Czy ty, na przyk艂ad 鈥 wzruszy艂a ramionami, jakby by艂o to co艣 nieistotnego, ale serce 艂omota艂o jej w piersi 鈥 by艂a艣 kiedykolwiek barmank膮?

A tak 鈥 odpar艂a Erica, postanawiaj膮c, 偶e b臋dzie na wszystko odpowiada艂a pozytywnie. 鈥 By艂am.

Gretchen westchn臋艂a.

Wiedzia艂am 鈥 powiedzia艂a. Tym razem jej dudni膮ce serce zosta艂o podbite na wieki.

A wi臋c robi艂a艣 to i owo 鈥 wtr膮ci艂a Rohanne, zdecydowana my艣le膰 pozytywnie.

Erica zn贸w wsadzi艂a kawa艂ek chleba do ust, prze偶u艂a go i u艣miechn臋艂a si臋.

Tymczasem Gretchen zacz臋艂a opowiada膰, tonem wielkiego 偶alu, o swych obecnie udaremnionych planach oddania ziemskiej pos艂ugi wzgl臋dem Sylvii.

O tak 鈥 m贸wi艂a marzycielskim tonem, bo szampan doda艂 jej skrzyde艂 鈥 le偶a艂aby w otwartej trumnie ca艂y dzie艅 i ca艂膮 noc, ze 艣wiecami w wezg艂owiu i nogach, ubrana w sukni臋 z bia艂ej satyny i z pojedyncz膮 r贸偶膮 na piersi. Dooko艂a sta艂yby ogromne kompozycje z letnich kwiat贸w, g艂贸wnie pachn膮cych lilii, by ukry艂y zapach.

Jaki zapach? 鈥 spyta艂a Erica z zainteresowaniem.

Rozk艂adu 鈥 wyja艣ni艂a us艂u偶nie Gretchen.

O tak 鈥 zgodzi艂a si臋 Erica 鈥 te偶 mieli艣my taki k艂opot. Kiedy mieszka艂am pod filarami Kennington. No wi臋c ten facet zdoby艂 gdzie艣 obudow臋 od pralki, bardzo fajn膮 i du偶膮, kt贸ra na dodatek otwiera艂a si臋 od g贸ry, wi臋c m贸g艂 si臋 zamyka膰 na noc. Naprawd臋 by艂o mu bardzo prywatnie. I nikt z nas przez wiele dni nie wiedzia艂, 偶e on kopn膮艂 w kalendarz. A by艂o to podczas tych letnich upa艂贸w. Pami臋tacie, zesz艂ego roku? By艂o dwa razy gor臋cej ni偶 teraz. W ka偶dym razie, dopiero jak ten smr贸d si臋 rozszed艂, po艂apali艣my si臋, co... si臋... sta艂o. 鈥 Najpierw zwolni艂a, a potem po prostu przesta艂a m贸wi膰, kiedy si臋 zorientowa艂a, 偶e Rohanne Bulbecker, z 艂y偶k膮 uniesion膮 do ust, przygl膮da jej si臋 takim wzrokiem, jakby ona sama umar艂a w obudowie od pralki.

Mam kontakty z tymi od dobroczynno艣ci 鈥 doda艂a skwapliwie Erica, przypomniawszy sobie listopadowy wiecz贸r, kiedy dobroczy艅cy zrobili nalot na ich domy, bo uparli si臋, 偶e musz膮 pocierpie膰 razem z nimi przez jedn膮 noc. 鈥瀂abierz mnie z sob膮, chloptasiu鈥, zawo艂a艂a drwi膮co za ich smutnookim przyw贸dc膮 rankiem, ale on wyra藕nie nie us艂ysza艂.

Rohanne znowu si臋 odpr臋偶y艂a.

A ju偶 przez chwil臋 my艣la艂am... 鈥 powiedzia艂a, a potem pokr臋ci艂a g艂ow膮, wk艂adaj膮c do ust 艂y偶k臋 z bulionem.

Opowiadaj, opowiadaj 鈥 zwr贸ci艂a si臋 Erica do Gretchen. 鈥 Co jeszcze?

Gretchen opowiedzia艂a o spacerze w艣r贸d p贸l.

Bardzo 艂adny pomys艂 鈥 pochwali艂a Erica.

Jezu... 鈥 szepn臋艂a Rohanne ledwie s艂yszalnie, nie przestaj膮c si臋 u艣miecha膰.

Ni st膮d, ni zow膮d poczu艂a, 偶e jest nikim. Instynkt i charakter zaleca艂 jej buntowanie si臋 przeciwko takim g艂upotom, a jeszcze nad wszystkim ci膮偶y艂 obowi膮zek zachowania dyskrecji w sprawach biznesowych. Niemniej jednak ca艂a ta sytuacja z ka偶d膮 chwil膮 robi艂a si臋 coraz bardziej dziwaczna, dlatego wi臋c z艂ama艂a swoje zasady i kaza艂a sobie nala膰 jeszcze jeden kieliszek b膮belk贸w. Kt贸ry sprawi艂, 偶e 艣wiat sta艂 si臋 jakby 艂atwiejszy do zniesienia.

Przyniesiono dwa kieliszki Chateau HautBrion. Rohanne zadowoli艂a si臋 filetem z soli, bo jako艣 tak si臋 wydawa艂o, 偶e w zwi膮zku z obrotem spraw sola b臋dzie jedyn膮 rzecz膮, jak膮 zniesie jej 偶o艂膮dek. U艣miecha艂a si臋 wi臋c nad estetycznie u艂o偶onym daniem, podczas gdy Gretchen opisywa艂a czuwanie przy zw艂okach, muzyk臋 na czuwaniu, ta艅ce...

Ta艅ce? 鈥 Rohanne od艂o偶y艂a widelec. W tych okoliczno艣ciach nie by艂a w stanie prze艂kn膮膰 ju偶 nic wi臋cej.

Gretchen przytakn臋艂a.

Ta艅ce. Pomy艣la艂am, 偶e by艂oby mi艂o...

Erica, kt贸ra s艂ucha艂a tylko jednym uchem, jednocze艣nie podejrzliwie popatruj膮c na wci膮偶 pe艂ny talerz Rohanne Bulbecker (zd膮偶y艂a ju偶 opr贸偶ni膰 i wytrze膰 do czysta sw贸j), spyta艂a: 鈥濶ie jesz?鈥, wskazuj膮c ledwie tkni臋t膮 ryb臋. Rohanne przygl膮da艂a si臋 ze zdumieniem, jak Erica wychyla si臋 ponad sto艂em i przyci膮ga do siebie jej talerz. By艂a jeszcze bardziej zdumiona, kiedy zobaczy艂a, 偶e robi膮c to jedn膮 r臋k膮, drug膮 ukrywa kromki chleba w fa艂dach rozko艂ysanego r贸偶owego peniuaru. Rohanne Bulbecker wzruszy艂a ramionami. Lepiej o tym nie my艣le膰. Jeszcze tylko deser, uspokaja艂a si臋, i b臋dzie po wszystkim.

Erica domaga艂a si臋 powrotu na Dog Street. Na temat w艂asnego domu wyra偶a艂a si臋 do艣膰 niejasno, a Gretchen O鈥橠owd mia艂a w sobie du偶o stanowczo艣ci w kwestii dziedziczenia.

Dop贸ki nie dowiod膮 ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰 鈥 swego czasu obejrza艂a w telewizji niejeden dramat s膮dowy 鈥 偶e nie jestem jej spadkobierczyni膮, masz moje przyzwolenie, aby tam przebywa膰.

Czy potrzebujesz czego艣? 鈥 spyta艂a Rohanne.

No wi臋c w tej chacie jest sporo brak贸w 鈥 odpar艂a Erica. 鈥 Brakuje nawet papieru toaletowego. Pasowa艂by r贸偶owy.

Rohanne przypomnia艂a sobie kromki chleba.

A co zjedzeniem?

Nie ma ju偶 prawie nic.

Rohanne westchn臋艂a z ulg膮. Przynajmniej to by艂o jakie艣 wyt艂umaczenie.

Prawnicy Sylvii maj膮 swoj膮 siedzib臋 w Knightsbridge. Potem kupimy co艣 u Harrodsa.

U Harrodsa? 鈥 spyta艂a ekstatycznie Erica. 鈥 Zw臋dzi艂am tam kiedy艣 cztery pieczone kurczaki pod nosem ekspedienta. W og贸le nie zauwa偶y艂. Ale kiedy wr贸ci艂am, 偶eby to zrobi膰 jeszcze raz... 鈥 ziewn臋艂a 鈥 okaza艂o si臋, 偶e tak je u艂o偶yli, by nie da艂o si臋 ich dosi臋gn膮膰.

Odprowadzi艂y j膮 wzrokiem, kiedy odje偶d偶a艂a taks贸wk膮. 鈥 I za艂atwione 鈥 mrukn臋艂a Rohanne z w膮tpliwo艣ci膮 w g艂osie. Znowu poczu艂a si臋 dziwnie samotna.

Gretchen O鈥橠owd i Rohanne Bulbecker posz艂y pieszo do Knightsbridge. Rohanne wsadzi艂a nos w plik papier贸w.

Co to takiego? 鈥 spyta艂a Gretchen.

Och, jakie艣 tam dokumenty, kt贸re znalaz艂am na Dog Street: rachunki, papiery zwi膮zane z Janice Gentle, tego typu rzeczy... 鈥 Przez chwil臋 czyta艂a. 鈥 Pos艂uchaj 鈥 powiedzia艂a w ko艅cu i chwyci艂a Gretchen za rami臋 z tak膮 si艂膮, 偶e Gretchen przestraszy艂a si臋 tego, co zaraz mia艂o si臋 zdarzy膰 鈥 jak ju偶 tam b臋dziemy, udawajmy, 偶e ja jestem ameryka艅sk膮 prawniczk膮 Janice Gentle. OK?

Gretchen wzruszy艂a ramionami i przytakn臋艂a. Ta propozycja przynajmniej by艂a bezbolesna.

Janice Gentle coraz bardziej 偶a艂owa艂a, 偶e wymy艣li艂a sobie tak trudne zadanie. Spodziewa艂a si臋, 偶e ta strona miasta, w kt贸rej mieszka Sylvia, b臋dzie emanowa艂a elegancj膮, kultur膮 i wy偶szym wykszta艂ceniem, a jednak w por贸wnaniu z Battersea okaza艂a si臋 gorsza ni偶 艣redniowieczny gulasz. I z pewno艣ci膮 zdawa艂a si臋 r贸wnie gro藕na. Ledwie dotar艂a do Piccadilly, a ju偶 zd膮偶y艂a j膮 napa艣膰 wygra偶aj膮ca pi臋艣ci膮 staruszka, z grzyw膮 zmierzwionych w艂os贸w, w pop臋kanych butach i ze 艣ladami przemocy wok贸艂 oczu i na skroniach 鈥 bliznami, siniakami, otarciami.

Czego pani chce? 鈥 spyta艂a uprzejmie Janice.

Zemsty 鈥 odpar艂a kobieta i wepchn臋艂a Janice do rynsztoka. Nikt nie przyszed艂 jej z pomoc膮, a jaka艣 kobieta, kt贸ra przest膮pi艂a ponad ni膮, sykn臋艂a: 鈥濸ijana zdzira鈥. Nie doczeka艂a si臋 te偶 wsparcia od m臋偶czyzny z dredlokami i modlitewnikiem, kt贸ry sta艂 na pobliskim rogu i gard艂owa艂 przeciwko z艂u tego 艣wiata, nie zwa偶aj膮c na grupk臋 ma艂ych ch艂opc贸w, kt贸rzy go poszturchiwali i obrzucali spro艣no艣ciami, krytykuj膮c w ten spos贸b jego 艣wiatopogl膮d.

Dzie艅 Pa艅ski ju偶 blisko! 鈥 dowodzi艂.

Wracaj do d偶ungli! 鈥 odpierali na to.

M臋偶czyzna z dredlokami mia艂 racj臋: 艣wiat zaiste zdawa艂 si臋 sta膰 nad jak膮艣 przepa艣ci膮, pogr膮偶ony w przemocy i rozpaczy. Janice w coraz mniejszym stopniu uwa偶a艂a, 偶e uczestniczy w jakim艣 burgundzkim 艣wi臋cie albo chauceria艅skiej procesji, nabieraj膮c w zamian pewno艣ci, 偶e kroczy 艣cie偶k膮 spo艂ecznej degeneracji.

Rozsta艂a si臋 ju偶 z dziesi臋cioma funtami w drobnych, zanim do niej dotar艂o, 偶e nie mo偶e wrzuca膰 gar艣ci pens贸w do kubka za ka偶dym razem, gdy j膮 o to prosz膮, a kiedy wreszcie odm贸wi艂a, m艂oda kobieta o 艣ci膮gni臋tej twarzy, ze zdezelowanym w贸zkiem spacerowym i dw贸jk膮 dzieci o bezw艂adnych g艂owach, podci臋艂a jej nogi i 偶yczy艂a raka. Pr贸bowa艂a odpocz膮膰 w Green Parku i wtedy sama dosta艂a kilka monet od przechodnia. Kiedy wr臋czy艂a je dziwacznemu m艂odzie艅cowi z kolczykiem w nosie, ten splun膮艂 (cho膰 jej zdaniem akurat niekoniecznie na ni膮) i z bestialsk膮 min膮 ruszy艂 w swoj膮 stron臋. Warcza艂y na ni膮 psy. W jednym sklepie kazali najpierw pokaza膰 pieni膮dze, a w innym usi艂owano j膮 oszuka膰 przy wydawaniu reszty. Nie wpus鈥檆ili jej do miejskiej toalety, a kiedy pokaza艂a, 偶e ma czym zap艂aci膰, wpu艣cili, ale wtedy odkry艂a, 偶e ju偶 lepsze b臋dzie ryzyko okrycia si臋 wstydem na samym 艣rodku ulicy. Tak wi臋c w sumie pozna艂a piek艂o na ziemi. Nie mog艂a si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy wreszcie od艂膮czy Sylvi臋 Perth i wr贸ci do bezpiecze艅stwa swojej celi.

Zanim w ko艅cu znalaz艂a Dog Street 鈥 co potrwa艂o znacznie d艂u偶ej, ni偶 powinno, a to dlatego, 偶e wyrwano jej z r臋ki przewodnik po Londynie 鈥 czu艂a, 偶e ju偶 do艣膰 si臋 nacierpia艂a, nawet dla czcigodnej Sylvii. Podr贸偶e metrem odbywa艂y si臋 przynajmniej w ograniczonej przestrzeni. A to... to by艂a jaka艣 rozpasana wolna amerykanka. I nie spotka艂a na swej drodze 偶adnej uprzejmej osoby z wyj膮tkiem kobiety o rudoz艂otych lokach, kt贸ra wcisn臋艂a jej w gar艣膰 funta i powiedzia艂a: 鈥濿e藕 w imi臋 mi艂o艣ci鈥. Ale nawet ona chcia艂a czego艣 w zamian. 鈥炁粂cz mi szcz臋艣cia鈥, domaga艂a si臋, 鈥炁紋cz mi szcz臋艣cia w mi艂o艣ci鈥. Posz艂a sobie jednak, zanim Janice zd膮偶y艂a... Gdyby nie wygl膮da艂a na o wiele m艂odsz膮 i znacznie bardziej frywoln膮, Janice by艂aby przysi臋g艂a, 偶e to jest ta sama kobieta, kt贸r膮 wypatrzy艂a sobie wtedy w metrze.

No c贸偶, nareszcie Dog Street. Omiot艂a wzrokiem budynek. Na k贸艂ku spinaj膮cym klucze, kt贸re 艣ciska艂a w gar艣ci, mia艂a wygrawerowany numer. Mieszkanie znajdowa艂o si臋 na najwy偶szym pi臋trze.

Jasne, 偶e na najwy偶szym pi臋trze 鈥 wydysza艂a i zacz臋艂a si臋 wspina膰. Ju偶 nic nie wydawa艂o si臋 艂atwe.

By艂o to dzia艂anie pod wp艂ywem impulsu 鈥 rzecz niezwyk艂a w jego przypadku. Kanciasta Szcz臋ka wsiad艂 do samochodu, po drodze kupi艂 cholerny bukiet cholernych kwiat贸w i pojecha艂 do mieszkania Melanie. W艂o偶y艂 pud艂o z rzeczami do samochodu, na wypadek, gdyby przywita艂a go ch艂odno, a kiedy dzwoni艂 do jej mieszkania, 艂omota艂o mu serce, co by艂o niedorzeczne, bo przecie偶 znali si臋 od tak dawna. I po tylu zachodach okaza艂o si臋. 偶e nie ma jej, psiakrew, w domu. Znowu. Ale i tak czeka艂, na wypadek, gdyby co艣 zatrzyma艂o j膮 w pracy. Czeka艂 godzin臋 w samochodzie, s艂uchaj膮c Claptona, 偶uj膮c mi臋towki, za ka偶dym razem, gdy s艂ysza艂 jaki艣 d藕wi臋k, my艣l膮c, 偶e to ona. Niemal偶e si臋 zadomowi艂, tak na ni膮 czekaj膮c. Jak w dawnych czasach. Tym bardziej 偶e 鈥 tu spojrza艂 na kluczyki w stacyjce 鈥 tym bardziej 偶e wci膮偶 mia艂 jej klucze. M贸g艂by, gdyby zechcia艂, wej艣膰 do jej mieszkania. Ale nie zechcia艂. Przeczeka艂 ca艂e Behind the Sun i Greatest Hits, a potem odjecha艂. Czu艂 si臋 z艂y, oszukany. Zastanawia艂 si臋, czy nie zostawi膰 jej kwiat贸w, ale mog艂a je wy艣mia膰, albo mog艂a te偶 wr贸ci膰 z kim艣, kto by je wy艣mia艂.

Po powrocie do domu wsadzi艂 je do zlewu i ods艂ucha艂 wiadomo艣ci nagrane na sekretarce. Jedna by艂a od dziewczyny Jeremy鈥檈go.

Wraca z Hongkongu 鈥 powiedzia艂a 鈥 i kaza艂 ci przekaza膰, 偶e robimy imprez臋. 鈥 M贸wi艂a to lekko rozdra偶nionym tonem (s艂ysza艂 czasami taki ton w ustach Melanie). 鈥 Zdaje si臋, 偶e Jeremy podpisa艂 jaki艣 kontrakt i chce to uczci膰. Przyjd藕 oko艂o dziewi膮tej. 鈥 Poda艂a te偶 dat臋.

Mo偶e i przyjd臋, powiedzia艂 sobie, ale wcale tak naprawd臋 nie my艣la艂, 偶e to zrobi.

Melanie wr贸ci艂a z ci臋偶kim sercem. Och, co za nieszcz臋艣cie. I te 艂zy. Wiedziona impulsem przejecha艂a wolno samochodem obok jego domu, zagl膮daj膮c do tych ciemnych okien, do tej milcz膮cej pustki. Wi臋c gdzie on by艂? Kusi艂o j膮, 偶eby otworzy膰 drzwi swoim kluczem, ale to. co stanowi艂o niegdy艣 terytorium otwarte, teraz by艂o zakazane; naruszy艂aby je. A nawet gdyby tam wesz艂a, to co dalej? Siedzia艂aby i czeka艂a na niego? Mo偶e ca艂膮 noc? Albo czeka艂a, 偶eby si臋 przekona膰, 偶e wr贸ci艂 z kim艣 innym? Zaparkowa艂a w cieniu, nieco dalej przy jego ulicy, i czeka艂a ca艂膮 godzin臋. Puszcza艂a sobie Eurythmics i Annie Lenox (jak zawsze) doprowadzi艂a j膮 do p艂aczu. W ko艅cu po Savage i Be Yourself Tonight ruszy艂a w stron臋 domu, wybieraj膮c tras臋 nad rzek膮 i 艂kaj膮c do ksi臋偶yca.

Na sekretarce mia艂a nagran膮 wiadomo艣膰 od Geralda, kt贸rego pozna艂a w zesz艂ym tygodniu, kiedy razem z Becky posz艂a do tamtej winiarni. A czemu nie? 鈥 pomy艣la艂a, ale z niewielkim przekonaniem.

Janice wspina艂a si臋 po schodach. Podesz艂a filozoficznie do faktu, 偶e by艂y bardzo strome i 偶e Sylvia Perth 偶y艂a 鈥 偶y艂a? 鈥 na samej g贸rze. Jakiemu pielgrzymowi, jakiemu w臋drowcowi kiedykolwiek by艂o 艂atwo?

Sapi膮c, cz艂apa艂a dalej.

Rozmy艣la艂a o Christine de Pisa艅, zzi臋bni臋tej w grubych, zimowych murach, pisz膮cej do p贸藕na przy n臋dznym 艣wietle garstki 艣wiec.

Langland, ra偶ony piorunem na pastwisku, destyluj膮cy poezj臋 i moralno艣膰 z surowej materii... Czy艅 dobrze, czy艅 lepiej, czy艅 najlepiej. 鈥濻krucha na plecach le偶y i 艣ni鈥, powiedzia艂 Pok贸j. 鈥濶a Chrystusa wi臋c! Pielgrzymem si臋 stan臋 i dotr臋 do kra艅ca ziemi, by znale藕膰 uczciwy zarobek... 鈥*

Uczciwy zarobek? Janice Gentle dalej wspina艂a si臋 mozolnie, cho膰 serce wali艂o jej jak m艂otem i mia艂a bole艣nie otarte uda. Oby to si臋 okaza艂o ko艅cem wyprawy. Najprawdopodobniej, w najlepszym razie, wy艂膮czy Sylvi臋. A w najgorszym? Zadygota艂a. Opr贸cz wy艂膮czenia g艂osu agentki nie mia艂a 偶adnych innych pomys艂贸w.

Powiedzia艂a sobie: kiedy 艣wiat zdaje si臋 szydzi膰 i odrzuca膰 ci臋, winna艣 czerpa膰 odwag臋 z w艂贸czni Christine de Pisa艅, tej, kt贸r膮 w艂ada艂a Pani Nadzieja, tej, kt贸r膮 ukocha艂a sobie Cierpliwo艣膰, i tej, kt贸r膮 chroni艂a tarcza Wiary.

Nad g艂ow膮 us艂ysza艂a kroki, trza艣niecie drzwi, gruchotanie i brz臋k t艂uczonych butelek, jakby kto艣 je specjalnie kopa艂. Ze schod贸w sturla艂 si臋 podskakuj膮cy, p臋kni臋ty z boku kubek z jogurtem. Zatrzyma艂a si臋. Kroki by艂y coraz bli偶ej, nios艂y z sob膮 powiew irytacji. Janice przywar艂a do 艣ciany na widok m艂odej kobiety, kt贸ra zbiega艂a w d贸艂 schod贸w, mrucz膮c do siebie niczym Kr贸lik z Krainy Czar贸w odziany w eleganck膮 bia艂膮 sukni臋: 鈥濲u偶 jestem sp贸藕niona. Ju偶 jestem sp贸藕niona鈥. I jeszcze: 鈥濪laczego ja?鈥 W tym momencie przystan臋艂a z oszala艂ym wzrokiem, by spyta膰: 鈥濷n jest w Hongkongu, wi臋c co ja tutaj robi臋?鈥

Janice potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, staraj膮c si臋 wygl膮da膰 jak strona zainteresowana.

Czy ja nie mam lepszych zaj臋膰? Czy on by przyszed艂 do mnie i umy艂 m贸j zlew? 鈥 M艂oda kobieta spojrza艂a nagle na swoje r臋ce. Opr贸cz niepokalanej sukni nosi艂a r贸wnie偶 par臋 jaskrawo偶贸艂tych gumowych r臋kawiczek. Zagapi艂a si臋 na nie takim wzrokiem, jakby zobaczy艂a krew. 鈥 No popatrz tylko 鈥 powiedzia艂a.

Janice us艂ucha艂a.

M艂oda kobieta zdar艂a jedn膮 r臋kawiczk臋 z towarzyszeniem g艂o艣nego trzasku gumy, po czym cisn臋艂a j膮 beztrosko i energicznie za siebie niczym Rosjanin kieliszek.

No powiedz sama. Czy on by przyszed艂 do mojego mieszkania i zrobi艂 to dla mnie? No powiedz? Czy ten pieprzony Jeremy zrobi艂by to? 鈥 Poruszaj膮c si臋 teraz mechanicznie i leniwie niczym manekin, zerwa艂a powoli drug膮 r臋kawiczk臋 i pozwoli艂a wypa艣膰 jej z r臋ki, na pod艂og臋. I potem, zastukawszy l艣ni膮cymi obcasikami, skr臋ci艂a za r贸g i znikn臋艂a.

Janice pomy艣la艂a o swym pi臋knym Dermocie Pollu i zastanowi艂a si臋 ze smutkiem, czy on ma zlew. A je艣li on ma zlew, to ciekawe, czy sam go myje, a je艣li nie myje go sam, to czy ma kogo艣, kto by go my艂 za niego? To mog艂a by膰 ona, gdyby sprawy potoczy艂y si臋 inaczej...

Podnios艂a r臋kawiczki. To wszystko to by艂o pomieszanie z popl膮taniem. Jakby ca艂y czas 偶y艂a na opak i potrzebowa艂a kogo艣, kto by j膮 poprawi艂.

Istnieje zasada: d偶em jutro, d偶em wczoraj... ale 偶adnego d偶emu dzi艣鈥 [powiedzia艂a Bia艂a Kr贸lowa].

Ale czasem musi zdarzy膰 si臋, 偶e b臋dzie 鈥瀌偶em dzi艣鈥 鈥 zaoponowa艂a Alicja.

Nie, nie mo偶e si臋 tak zdarzy膰 鈥 powiedzia艂a Kr贸lowa. 鈥 D偶em jest co drugi dzie艅, a dzi艣鈥 nie jest drugi dzie艅, prawda?

Nie rozumiem 鈥 powiedzia艂a Alicja. 鈥 To okropnie zagmatwane!

S膮 to skutki 偶ycia na wspak 鈥 powiedzia艂a 艂agodnie Kr贸lowa. 鈥 Wszystkim si臋 od tego pocz膮tkowo kr臋ci w g艂owie... *

Tak pomy艣la艂a sobie Janice, nadziawszy si臋 na ten ba艂agan i cudz膮 awantur臋. Upu艣ci艂a r臋kawiczki nieopodal i tr膮ci艂a pi臋t膮 rozbit膮 butelk臋 od mleka. Na kartce do niej doczepionej widnia艂o: 鈥濿znowi膰 dostawy od dzisiaj鈥.

Zrobi艂a kilka g艂臋bokich wdech贸w, wymieni艂a kwef pielgrzymuj膮cej kobiety na m臋stwo tarczy krzy偶owca i podj臋艂a sw膮 w臋dr贸wk臋 w stron臋 drzwi Sylvii Perth.

Rozdzia艂 szesnasty



Gretchen O鈥橠owd patrzy艂a i s艂ucha艂a z podziwem, jak Rohanne Bulbecker infiltrowa艂a biuro prawnika Sylvii. Wygadywa艂a tak nieziemskie k艂amstwa, 偶e Gretchen na po艂y si臋 spodziewa艂a, 偶e ta posadzka rozst膮pi si臋 lada chwila i poch艂onie je obie 鈥 ale ta ani drgn臋艂a.

艢mierdz膮ca afera 鈥 powiedzia艂a w ko艅cu Rohanne do m臋偶czyzny w pr膮偶kowanym garniturze. 鈥 Wasze biuro prawne wpakowa艂o si臋 w 艣mierdz膮c膮 afer臋, kt贸r膮 ja zamierzam ujawni膰. Czy teraz porozmawiamy?

M臋偶czyzna, kt贸ry dopiero co proponowa艂, 偶eby um贸wili si臋 na spotkanie kiedy艣 tam w nast臋pnym tygodniu, zamruga艂 raz, zachowa艂 wyraz nieodgadnionego niesmaku i wprowadzi艂 je do swojego gabinetu.

Mog臋 wam po艣wi臋ci膰 dok艂adnie pi臋膰 minut 鈥 zapowiedzia艂.

Rohanne przyst膮pi艂a do uk艂adania na jego biurku jakich艣 dokument贸w i pokazywania wa偶nych ich fragment贸w. Te pi臋膰 minut, kt贸re up艂yn臋艂o bez przeszk贸d, przed艂u偶y艂o si臋 do dziesi臋ciu, a potem do godziny. M臋偶czyzna w pr膮偶kowanym garniturze por贸偶owia艂 nieznacznie, ale pozosta艂 spokojny jak trup. Rohanne poprosi艂a o herbat臋, kt贸r膮 podano im w fili偶ankach z wykwintnej porcelany, i Gretchen z zadowoleniem zauwa偶y艂a, 偶e fili偶anka prawnika zaszczeka艂a cicho, kiedy odstawia艂 j膮 na podstawek.

Najpierw odbyli stosunek, a teraz Derek trzyma艂 nogi Drobnej Blondynki w g贸rze. Nawet on, bynajmniej nie znawca w takich sprawach, uwa偶a艂 t臋 gimnastyk臋 (czysto po艂o偶niczej natury) za os艂abiaj膮c膮. Ostatnimi czasy bezustannie zaci膮ga艂a go ze sob膮 do 艂贸偶ka i poczyna艂a sobie z nim w tym 艂贸偶ku na sposoby, o kt贸rych znajomo艣膰 nigdy by jej nie podejrzewa艂, i nie s膮dzi艂 te偶, by jeszcze do niedawna ona sama podejrzewa艂a siebie o tak膮 wiedz臋.

Usi艂owali mianowicie pocz膮膰 dziecko.

Najwy偶szy czas za艂o偶y膰 rodzin臋 鈥 powiedzia艂a, ale mimo 偶e niedawno zrezygnowa艂a z kapturka, jako艣 wcale nie czu艂a si臋 w ci膮偶y. I co z tego, 偶e tamto czasopismo m贸wi艂o, 偶e nie ma si臋 czym przejmowa膰. Ona si臋 przejmowa艂a. I czu艂a, 偶e trzeba tu silnej r臋ki. Derek by艂 wiecznie za bardzo zm臋czony, przez ten p艂ot i wizyty w pubie. A tu nale偶a艂o naprawd臋 nie szcz臋dzi膰 wysi艂k贸w.

Musisz w艂o偶y膰 w to ca艂e serce i dusz臋, Derek 鈥 powiedzia艂a. 鈥 I jedz wi臋cej sa艂atki.

M贸g艂 tylko przytakn膮膰, kiedy to powiedzia艂a, bo usta mia艂 pe艂ne witaminowych pigu艂ek, a ona patrzy艂a i czeka艂a, a偶 wypije szklank臋 piwa s艂odowego.

Czasopismo okaza艂o si臋 bardzo przydatne. Twierdzono w nim, 偶e jeszcze nigdy 偶adnemu m臋偶czy藕nie korona z g艂owy nie spad艂a, gdy zadba艂 o siebie, ale jako艣 tak to ju偶 by艂o, 偶e to na barki kobiety spada艂a organizacja wszystkiego. 艢wi臋ta prawda. Popatrzcie na jej tatusia. Popatrzcie na Dereka. Popatrzcie na Faceta na Stanowisku.

W pracy u艣miechn臋艂a si臋 do tego ostatniego, kiedy przechodzi艂 obok, dyskretnie wyzieraj膮c zza p艂achty jej czasopisma. Facet na Stanowisku zatrzyma艂 si臋. Od wielu tygodni nie widzia艂 takiego u艣miechu. I tak strasznie mu si臋 nie chcia艂o jecha膰 na t臋 konferencj臋 do Birmingham. Tak mi艂o by艂o popatrze膰 na kobiecy u艣miech, bo on mu przypomina艂, 偶e wci膮偶 jest (mimo jej rurek i jej blizn) m臋偶czyzn膮. Jak by to by艂o przyjemnie, gdyby mia艂 z kim pogada膰 o wydarzeniach ca艂ego dnia, jedz膮c przy tym cywilizowany posi艂ek 鈥 kobiecy g艂os. kobieca obecno艣膰, kobiecy u艣miech...

Odwzajemni艂 u艣miech Drobnej Blondynki.

Czy zechcia艂aby pani jecha膰 ze mn膮 na konferencj臋? Przyda艂aby mi si臋 pomoc...

Przypomnia艂a sobie ten pe艂en szacunku ton jego g艂osu, kiedy przygl膮da艂a si臋 m臋偶owi podczas jego rytua艂贸w maj膮cych na celu popraw臋 kondycji zdrowotnej.

No wi臋c, Derek, sprawdzi艂am w kalendarzyku i okaza艂o si臋, 偶e konferencja jest w moim 鈥 tu zni偶y艂a g艂os 鈥 bezpiecznym okresie. Zadzwoni艂am do ciebie i ty mi pozwoli艂e艣鈥...

Derek, jeszcze prze艂ykaj膮c, pomy艣la艂, 偶e chcia艂by zobaczy膰 jej min臋, gdyby spr贸bowa艂 jej czego艣鈥 zabroni膰.

I wiesz, co on na to? Derek potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Powiedzia艂, 偶e gdybym by艂a jego 偶on膮, nie spuszcza艂by mnie z oka nawet na chwil臋.

Ale nie jeste艣鈥 鈥 odpar艂 Derek. 鈥 Jeste艣鈥 moja. I ja ci臋 spuszcz臋. Je艣li Drobna Blondynka uzna艂a, 偶e z jego odpowiedzi膮 jest co艣 nie tak, to jednak nie potrafi艂a orzec, co to takiego, ale u艣mierzy艂a sw贸j niepok贸j, bo przypomnia艂a sobie, 偶e Facet na Stanowisku przyr贸wna艂 jej rumie艅ce do r贸偶... Ten jej szef naprawd臋 m贸g艂by by膰 m臋偶czyzn膮 z prezencj膮, gdyby tylko 偶ona opiekowa艂a si臋 nim troch臋 lepiej.

Wyj臋艂a krem na rozst臋py i pow膮cha艂a go. Pachnia艂 bosko. Postawi艂a go obok Zap艂odnienia, Ci膮偶y oraz Przysz艂ego ojca, po czym utkwi艂a w Dereku stanowcze spojrzenie wyra偶aj膮ce przymus. Derek za艣 spojrza艂 na ni膮 z takim 偶arem, na jaki go by艂o sta膰, bior膮c pod uwag臋 smak 偶elaza w ustach. By艂by wdzi臋czny, gdyby m贸g艂 przesta膰 bra膰 to 偶elazo.

Derek by艂 jednak got贸w szuka膰 w tym wszystkim jasnych stron. Perspektywa zak艂adania rodziny mia艂a pozytywne skutki uboczne. Kiedy bowiem rozgl膮da艂 si臋 po domu w kt贸ry艣 spokojny weekend, zorientowa艂 si臋, 偶e nie ma ju偶 nic do zrobienia (gminny inspektor budowlany wci膮偶 nie chcia艂 wyda膰 zgody na adaptacj臋 strychu), i zrobi艂o mu si臋 ci臋偶ko na sercu. 艢ciany by艂y w idealnym stanie, w zasadzie dopiero co malowane, i nawet on 鈥 kt贸ry uwielbia艂 bra膰 do r臋ki p臋dzel i rozrabia膰 gips 鈥 nie potrafi艂 ju偶 nic wymy艣li膰... A偶 tu nagle znalaz艂 cudowne rozwi膮zanie. Je艣li sp艂odz膮 dziecko, to b臋d膮 potrzebowali pokoju dziecinnego... Przejrza艂 rozdzia艂 鈥濸ok贸j dziecinny鈥 w swoim Zr贸b to sam, pomierzy艂, co trzeba, i wyruszy艂 do sk艂adu budowlanego.

Tyle pracy, my艣la艂 z zadowoleniem, popychaj膮c sw贸j w贸zek. P贸艂ki, stolik do zmieniania pieluszek, male艅ka szafa, interkom. Muzyka umila艂a mu drog臋 mi臋dzy stoiskami, a on z uwielbieniem g艂adzi艂 deski sosnowe i p艂yty pil艣niowe. Do艣膰 d艂ugo go nie by艂o, a kiedy wreszcie wr贸ci艂 do domu. zastanowi艂 si臋, czy kto艣 przypadkiem nie umar艂 w tym czasie. Zas艂ony by艂y zaci膮gni臋te (by艂a 14. 26, niedziela) i kiedy wszed艂 do holu, pogwizduj膮c, od razu zmarszczy艂 nos, zaatakowany jak膮艣 gryz膮c膮 woni膮. Siln膮 woni膮. Bardzo siln膮. Omal si臋 nie ud艂awi艂. Ten zapach by艂 pi偶mowy i jednocze艣nie przywodzi艂 na my艣l dym.

Halo! 鈥 zawo艂a艂, odk艂adaj膮c plastikow膮 torb臋 pe艂n膮 艣rubek kupionych na wyprzeda偶y, kt贸re mog艂y si臋 kiedy艣 przyda膰. 鈥 Halo?

Tutaj! 鈥 odkrzykn膮艂 jaki艣 dziwny g艂os z frontowego pokoju. Gard艂owy g艂os, g艂臋boki, leniwy, kobiecy 鈥 jakby pokrewny temu egzotycznemu zapachowi, kt贸ry przenikn膮艂 ca艂y dom.

Otworzy艂 drzwi, wszed艂 do ich du偶ego pokoju i znalaz艂 j膮 le偶膮c膮 na kanapie. Na kominku p艂on膮艂 ogie艅 (mo偶e jednak przerobi膰 go na gazowy, przypomnia艂 sobie, przechodz膮c obok, absolutna nowo艣膰), zasuni臋te zas艂ony, zapalone 艣wiece, butelka wina i dwa kieliszki na 艣redniej wielko艣ci stoliczku. A ona 鈥 tu zamruga艂 鈥 le偶a艂a na plecach, nagusie艅ka, jak j膮 pan B贸g stworzy艂, spowita w k艂臋by dymu. Przez chwil臋 my艣la艂, 偶e zacz臋艂a pali膰 fajk臋 czy co艣, bo tak g臋ste by艂y te niebieskawe opary, ale 鈥 i tu bardzo mu ul偶y艂o 鈥 spostrzeg艂, 偶e w wazie nad kominkiem dymi si臋, kilka lasek kadzid艂a.

G艂o艣no prze艂kn膮艂 艣lin臋 i poczu艂 zimny pot wyst臋puj膮cy mu na czole. U艣miechn膮艂 si臋 nerwowo, nagle 艣wiadom swoich z臋b贸w, kt贸re za nic nie chcia艂y si臋 cofn膮膰, i zastanowi艂 si臋, czy ona przypadkiem nie zwariowa艂a, upi艂a si臋 czy... czy co?

Cze艣膰 鈥 powiedzia艂, staraj膮c si臋, by to zabrzmia艂o jak najnormalniej. 鈥 Przepraszam, 偶e mnie tak d艂ugo nie by艂o. Spora kolejka. Kupi艂em okazyjnie 艣ruby motylkowe i...

I ju偶 nie by艂 w stanie m贸wi膰 dalej. U艣miecha艂a si臋 do niego w spos贸b, jakiego nigdy wcze艣niej nie widzia艂, nawet podczas tych sze艣ciu miesi臋cy, kiedy dopiero zalecali si臋 do siebie, a tak偶e wtedy, gdy si臋 obmacywali, sapali i co tylko na tylnym siedzeniu jego escorta; u艣miecha艂a si臋 jak kto艣 z ok艂adki kt贸rego艣 z tych wszystkich czasopism. U艣miecha艂a si臋 jak te jego fantazje, kt贸re co jaki艣 czas bra艂y nad nim g贸r臋, i na dodatek 鈥 zamruga艂 鈥 w艂o偶y艂a wysokie obcasy. I opr贸cz nich nie mia艂a na sobie nic, le偶a艂a na tej kanapie, k艂uj膮c w oczy (nie by艂o na to innego wyra偶enia) bia艂ymi szpilami.

I to jest moja 偶ona, powiedzia艂 sobie w duchu.

Ma艂o tego, my艣la艂, to jest moja 偶ona, z kt贸r膮 ostatnio rzadko kiedy to robi艂em, a w taki spos贸b to ju偶 w og贸le... Ubieg艂ego wieczoru, w pubie, kiedy Ken i inni rozmawiali o p艂otach i ich konserwacji, kt贸ry艣 opowiedzia艂 kawa艂 o konserwacji r贸偶nych innych miejsc. Parska艂 lubie偶nie razem z innymi i jednocze艣nie zastanawia艂 si臋, kiedy ostatni raz robi艂 to z ni膮 tak, jak dawniej: wiele tygodni temu, stwierdzi艂. A teraz to...

A mo偶e tak by艣 tu przyszed艂 i te偶 zdj膮艂 ubranie? 鈥 zaproponowa艂a przymilnym tonem. 鈥 A ja nam nalej臋 wino. Mamy, och... 鈥 poklepa艂a sof臋 obok siebie 鈥 mamy 鈥 tu nie艣mia艂o zatrzepota艂a rz臋sami 鈥 no wiesz 鈥 znowu to trzepotanie 鈥 ca艂e popo艂udnie dla siebie.

St艂umi艂 md艂o艣ci, kt贸re w nim wywo艂a艂a ta propozycja, postara艂 si臋 zapomnie膰 o rozkosznym dreszczu, jakim zadr臋cza艂y go pozostawione w holu nowo nabyte 艣rubki, i zacz膮艂 rozpina膰 koszul臋 w taki sam spos贸b, w jaki by to zrobi艂, gdyby kaza艂a mu j膮 zdj膮膰 do prania. Wyci膮gn臋艂a w jego stron臋 swoj膮 ma艂膮 r膮czk臋 i przyci膮gn臋艂a go ku sobie. Usiad艂 bardzo ci臋偶ko, zzu艂 kopniakami buty i zn贸w zabra艂 si臋 do guzik贸w, na moment nie podnosz膮c g艂owy. Poda艂a mu kieliszek, delikatnie odepchn臋艂a jego d艂onie od koszuli i sama kontynuowa艂a rozpinanie. Upi艂 艂yk wina i wytrzeszczy艂 oczy. To by艂a jego 偶ona, musia艂 to sobie przypomnie膰, to by艂a jego 偶ona, kt贸ra zachowywa艂a si臋 jak... c贸偶... Wypi艂 jeszcze, staraj膮c si臋 u艣miecha膰, dopasowa膰 do jej u艣miechu, a potem spojrza艂 jej w oczy, w kt贸rych nie by艂o 偶adnego wahania. Mo偶e to by艂a rocznica 艣lubu? Nie, to nie mog艂a by膰 rocznica, bo chocia偶 nigdy nie pami臋ta艂 daty, to jednak wiedzia艂, 偶e pobrali si臋 jesieni膮; przejmowa艂 si臋 wtedy li艣膰mi, kt贸re mog艂y zatka膰 kratk臋 odp艂ywu 艣ciekowego przy nowym domu, wi臋c tego by艂 pewien.

Skandaliczna by艂a ta obietnica, kt贸r膮 od niej bi艂o. Zacz臋艂a mu wodzi膰 czubkami palc贸w po obojczyku. Wsadzi艂a r臋k臋 za sprz膮czk臋 od jego paska i odpi臋艂a j膮. Jaki艣 sz贸sty zmys艂 skromno艣ci przewa偶y艂 i ze spodniami oraz bielizn膮 poradzi艂 sobie samodzielnie.

Skarpetki, Derek 鈥 powiedzia艂a tonem, kt贸ry by艂 koj膮co znajomy. Ale zbyt szybko ust膮pi艂 miejsca temu gruchaniu prosto z g艂臋bi gard艂a.

Dopi艂 wino, a ona zabra艂a kieliszek i oplot艂a wok贸艂 niego swoje cia艂o, ciep艂e, pachn膮ce, uleg艂e. Wszystko, czego m贸g艂by pragn膮膰 m臋偶czyzna. Z takim wyj膮tkiem, 偶e to by艂a jego 偶ona, a on nie by艂 m臋偶czyzn膮 鈥 by艂 Derekiem. Nigdy przedtem tak si臋 nie zachowywa艂a. Dlaczego robi艂a to teraz? Czego si臋 po nim spodziewa艂a? Ni st膮d, ni zow膮d straci艂 erekcj臋, kt贸ra dopiero co si臋 zacz臋艂a. Po艂o偶y艂 sobie tam poduszk臋, 偶eby nie zauwa偶y艂a, ale ona nic sobie z tego nie robi艂a...

Niegrzeczny ch艂opczyk 鈥 stwierdzi艂a, 艣ci膮gaj膮c poduszk臋. I wytrzeszczy艂a oczy. 鈥 O jej k u 鈥 zacz臋艂a m贸wi膰 dzieci臋cym g艂osikiem. 鈥 Niegzecny ch艂opcyk, niegzecny. 鈥 I tu. ze zdumiewaj膮c膮 wpraw膮, kt贸rej dotychczas do艣wiadcza艂 jedynie w snach, pochyli艂a si臋 nad jego nogami.

Ju偶 mia艂 osi膮gn膮膰 etap trzeci ekstazy, etap poprzedzaj膮cy eksplozj臋, kiedy r贸wnie nagle odj臋艂a usta i leg艂a na plecach.

Zr贸b mi to, Derek 鈥 powiedzia艂a, przygl膮daj膮c mu si臋 niczym blondw艂osa kocica, i wyra藕nie s艂ycha膰 w tym by艂o rozkaz, dzi臋ki czemu poczu艂 si臋 znacznie swobodniej, znacznie bardziej u siebie. Ale. nagle zdesperowany, postanowi艂, 偶e b臋dzie ostro偶ny, 偶e upewni si臋. o co jej chodzi...

Co... mhm... dok艂adnie... o co ci chodzi?

No dalej, Derek 鈥 powiedzia艂a z lekkim zniecierpliwieniem, a potem, jakby co艣 sobie przypomnia艂a, unios艂a r臋ce w g贸r臋 w ge艣cie ca艂kowitego poddania si臋 i wyd臋艂a wargi.

Teraz ju偶 by艂o jasne, czego si臋 od niego wymaga. Postanowi艂 wi臋cej nie my艣le膰, tylko przyst膮pi膰 do dzia艂ania, tak wi臋c wskoczy艂 na ni膮. Pr贸bowa艂 zapomnie膰, 偶e ta... mhm... ladacznica 鈥 och, ach. ech 鈥 pod nim to tak naprawd臋 jego prawowita ma艂偶onka 鈥 kobieta, z kt贸r膮 jeszcze wczorajszego ranka by艂 w supermarkecie i kt贸ra mu powiedzia艂a, 偶e najwy偶szy czas, 偶eby si臋 nauczy艂, na kt贸rym stoisku trzymaj膮 margaryn臋... Uda艂o mu si臋 zapomnie膰 o t艂uszczach nienasyconych i jej kraciastej torbie na zakupy: zast膮pi艂 je t膮 erotyczn膮 istot膮. Przywar艂 do tej wizji, podtrzyma艂 j膮 鈥 i poczu艂 spazmatyczn膮 rozkosz.

Uwali艂 si臋 na plecy i spojrza艂 na ni膮. Spodziewa艂 si臋 鈥 czego? Nie by艂 pewien. Nigdy wcze艣niej nie robili tego w taki spos贸b, a zreszt膮 w 艂贸偶ku to wszystko na og贸艂 wygl膮da艂o tak prosto. Po prostu po wszystkim cz艂owiek zasypia艂. Ale w niedzielne popo艂udnie, w du偶ym pokoju, przy zasuni臋tych zas艂onach 鈥 c贸偶, cho膰 mia艂 wielk膮 ochot臋 na drzemk臋, to jako艣 ta drzer膮ka wydawa艂a si臋 czym艣 niew艂a艣ciwym. Tak czy owak, mia艂 mn贸stwo rzeczy do zrobienia, zanim zabierze si臋 do tego dodatkowego pokoju 鈥 trzeba oczy艣ci膰 wiaderka, obejrze膰 p臋dzle, mo偶e zrobi膰 dodatkow膮 p贸艂k臋 w piwnicy, posegregowa膰 艣rubki. 艢rubki? Spojrza艂 na 偶on臋 i zastanowi艂 si臋, jak d艂ugo powinien tu le偶e膰, zanim b臋dzie m贸g艂 wsta膰. Wr臋cz liczy艂, 偶e to ona da ju偶 za chwil臋 sygna艂 do rozej艣cia si臋.

Wsta艅, prosz臋, Derek 鈥 powiedzia艂a i zacz臋艂a si臋 wyswobadza膰 spod niego.

Us艂ucha艂 i usiad艂. Ju偶 mia艂 przeprosi膰 za to, 偶e j膮 tak mia偶d偶y艂, kiedy s艂owa mu uwi臋z艂y za z臋bami. Je艣li to, co si臋 wydarzy艂o, by艂o dziwaczne, to by艂o niczym w por贸wnaniu z tym, co dzia艂o si臋 teraz. Nerwowo si臋gn膮艂 po poduszk臋, kt贸r膮 wcze艣niej odrzuci艂a na bok, i przycisn膮艂 j膮 do swej nago艣ci. Co ona na lito艣膰 bosk膮 wyprawia? Ma jaki艣 atak, tak to wygl膮da艂o. Nagle odturla艂a si臋 od niego, unios艂a nogi w powietrze i zacz臋艂a nimi peda艂owa膰, a tak偶e robi膰 scyzoryki niczym ameryka艅ski komandos na treningu. Przycisn膮艂 poduszk臋 jeszcze mocniej i zastanowi艂 si臋, czy nie powinien jej jako艣 poskromi膰.

Z艂ap mnie za kostki 鈥 wydysza艂a.

Tytu艂em pr贸by wyci膮gn膮艂 jedn膮 r臋k臋 i ob艂api艂 jedn膮 z jej n贸g.

Obiema r臋kami, Derek 鈥 powiedzia艂a, ju偶 ca艂kiem bez tchu. 鈥 I od艂贸偶 t臋 poduszk臋.

Zrobi艂 to niech臋tnie i chwyci艂 j膮 za obie kostki.

Poci膮gnij mnie z ca艂ej si艂y, tak 偶eby moje nogi by艂y wycelowane do sufitu 鈥 rozkaza艂a.

Zrobi艂 to. Prze艂kn膮艂 艣lin臋. Potrzebowa艂 wyja艣nie艅, ale ba艂 si臋 pyta膰.

Jak tak robisz 鈥 powiedzia艂a, jeszcze raz peda艂uj膮c i niepokoj膮co czerwieni膮c si臋 na twarzy 鈥 to wtedy... to... no wiesz, to co艣... sp艂ywa tam na d贸艂. 鈥 Urwa艂a, zastanawiaj膮c si臋. 鈥 Czy raczej do g贸ry?

Derek nic nie powiedzia艂; tak by艂o chyba najbezpieczniej.

Id藕 i zr贸b herbat臋 鈥 rozkaza艂a. 鈥 Ja musz臋 tak zosta膰 jeszcze jaki艣鈥 czas. 鈥 Bardzo si臋 krzywi艂a, a jej sk贸ra nabra艂a gro藕nej r贸偶owej barwy.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, chc膮c dotkn膮膰 jej piersi, bo nagle do niego dotar艂o, 偶e w og贸le si臋 do nich nie dobra艂 podczas tych wszystkich fikumiku. Klepn臋艂a go po r臋ce, lekko, ale stanowczo.

Nie r贸b tego 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Jeszcze mnie przewr贸cisz.

W tym momencie poczu艂, 偶e stoi na stabilniejszym gruncie. Po drodze do kuchni zacz膮艂 pogwizdywa膰, a potem, zabrawszy plastikow膮 torb臋 z holu, zacz膮艂 wypakowywa膰 jej zawarto艣膰 w oczekiwaniu, a偶 w czajniku zagotuje si臋 woda. Cokolwiek by si臋 dzia艂o, niekt贸re rzeczy by艂y niezawodne. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e ona mu wszystko wyja艣ni w swoim czasie; na razie jednak zastanawia艂 si臋, gdzie s膮 te pierniczki.

Do tego trzymania za kostki jako艣 w ko艅cu przywyk艂. Nie bardzo natomiast przywyk艂 do ca艂ej tej scenerii, kt贸ra mia艂a swoje najrozmaitsze odmiany i na og贸艂 poprzedza艂 j膮 okrzyk: , 3awimy si臋, Derek!鈥 鈥 przy czym z pewno艣ci膮 nijak to nie przypomina艂o jego zabaw na podw贸rku z czas贸w podstaw贸wki. Powoli zaczyna艂 mie膰 wra偶enie, 偶e on tu si臋 wcale nie liczy, 偶e jest, no c贸偶. wykorzystywany, jakby by艂 jak膮艣 maszyn膮 do reprodukcji, ale z drugiej strony dzi臋ki temu w艂a艣nie ona by艂a szcz臋艣liwa. Bo ona, kiedy ju偶 si臋 czego艣 podejmowa艂a, to podejmowa艂a si臋 perfekcyjnie 鈥 鈥瀗a sto procent, Derek鈥 鈥 i dlatego by艂 absolutnie pewien, 偶e w konsekwencji jednak b臋d膮 mieli dzieci. M贸g艂 za ni膮 pod膮偶a膰 t膮 drog膮 z pe艂nym zaufaniem. Musia艂 pod膮偶a膰 za ni膮 t膮 drog膮 z pe艂nym zaufaniem, bo gdyby tego nie robi艂, to ju偶 ona zatru艂aby mu 偶ycie. Przynajmniej lito艣ciwie milcza艂a na temat wentylatora, a on stwierdzi艂, 偶e warto w tym przypadku gra膰 na zwlok臋. Je艣li wentylator dawa艂 si臋 zamontowa膰 tak 艂atwo jak ten, to nie nale偶a艂o go demontowa膰 zbyt pochopnie...

Kanciasta Szcz臋ka przeczyta艂 jeden z tych wierszy, kt贸re ludzie wypisywali w metrze. By艂 zatytu艂owany Dystans*. Nie przepada艂 za poezj膮: w rzeczy samej, gdy kto艣 wymawia艂 przy nim to s艂owo, zaraz przypomina艂a mu si臋 szko艂a, nuda, trudne i ponure rzeczy, uczenie si臋 na pami臋膰 鈥 nic, co by dotyczy艂o jego samego. Powiedzia艂 to facetowi w hinduskiej restauracji tego wieczoru, kiedy on i Melanie si臋 rozstali. Kupowa艂 jedzenie na wynos i tamten go spyta艂, czy zdarza mu si臋 czyta膰 jakie艣 wiersze. Wtedy wydawa艂o si臋, 偶e to durne pytanie. Tymczasem teraz przeczyta艂 ten ma艂y, lekki wierszyk nad swoj膮 g艂ow膮 i tak jakby si臋 nim wzruszy艂. Wiedzia艂 co nieco o tym, co autor mia艂 na my艣li...

Gdyby艣 艣wiat mia艂 przemierzy膰, mi艂y m贸j 呕eby pracowa膰, walczy膰 lub kocha膰 By艂abym pewnie spokojna i st臋skniona tu, I przymyka艂abym oczy po nocach.

Gdyby艣 tak 偶y艂 za oceanem Bola艂oby szlachetnie i s艂odko;

Ale ty, och, mieszkasz przy ulicy tej samej Wi臋c w sercu jako艣 tak gorzko.

Przeczyta艂 ten wiersz kilka razy. No tak, to, co dzia艂o si臋 mi臋dzy nimi, by艂o g艂upie. Postanowi艂, 偶e je艣li nic innego si臋 nie stanie, to zadzwoni do niej i zaproponuje spotkanie przy drinku. Udawanie, 偶e to drugie nie istnia艂o, kiedy mieszkali tak blisko siebie (niemal偶e 鈥瀙rzy ulicy tej samej鈥), naprawd臋 by艂o g艂upot膮. Zastanawia艂 si臋, czy i艣膰 tego wieczoru na imprez臋 do Jeremy鈥檈go. W istocie mocno si臋 nad tym zastanawia艂. Ostatecznie przecie偶 w艂a艣nie o to w tym wszystkim chodzi艂o.

O wolno艣膰.

O wolno艣膰 korzystania z urok贸w kawalerskiego 偶ycia.

O wolno艣膰 chodzenia na imprezy.

O wolno艣膰 chodzenia na imprezy i umawiania si臋 z dziewczynami.

O wolno艣膰 chodzenia na imprezy, umawiania si臋 z dziewczynami i...

O wolno艣膰 u偶ywania prezerwatyw...

Ca艂kiem o nich zapomnia艂.

A偶 si臋 skurczy艂 pod wp艂ywem tej my艣li. Pomys艂 p贸j艣cia do 艂贸偶ka z jak膮艣 obc膮 osob膮, a potem mocowania si臋 z oporn膮 gum膮 raczej nie przystawa艂 do wyobra偶enia m臋偶czyzny promowanego przez 鈥濫squire鈥檃鈥. I jeszcze nale偶a艂o my艣le膰 o tak zwanym 鈥瀙otem鈥 鈥 czy ci膮gn膮膰 znajomo艣膰 czy nie? Przelotnie przysz艂o mu na my艣l, 偶e on i jego r贸wie艣nicy, kt贸rzy odrzucali ma艂偶e艅stwo, traktuj膮c je jako pu艂apk臋, mylili si臋. Zycie w pojedynk臋 te偶 potrafi艂o by膰 pu艂apk膮.

, Potem鈥... Ca艂e to 鈥瀙otem鈥濃... On to odb臋bni艂 razem z Melanie. Te spacery, rozmowy, kolacje, zmaganie si臋 z w艂asn膮 nie艣mia艂o艣ci膮. Stawianie temu czo艂a po raz kolejny, z jak膮艣 inn膮 osob膮 鈥 wcale to mu si臋 nie u艣miecha艂o.

Tamtego wieczoru zosta艂 do p贸藕na w biurze i zadzwoni艂 do niej tu偶 przed wyj艣ciem. Wpad艂 na pomys艂, 偶e m贸g艂by wyprowadzi膰 samoch贸d z gara偶u i podjecha膰 pod jej dom, mo偶e przej艣膰 si臋 z ni膮 do jakiej艣 winiarni albo gdzie艣. Nikt jednak nie odbiera艂 telefonu. Tym razem zwyci臋偶y艂 rozs膮dek, wi臋c nagra艂 dla niej mi艂膮, przyjacielsk膮, niemal偶e flirtuj膮c膮 wiadomo艣膰. Powiedzia艂, 偶e przeprasza, je艣li by艂 szorstki, i 偶e mo偶e mogliby si臋 nied艂ugo gdzie艣 spotka膰. B臋dzie w domu tego wieczoru. Ca艂膮 noc. B臋dzie, powiedzia艂, zachwycony, je艣li ona zaszczyci go swoim towarzystwem. Mo偶e wpa艣膰 oboj臋tnie kiedy.

B艂ysn膮艂 swoj膮 sieci贸wk膮 przy barierce i poczu艂, 偶e przynajmniej raz zrobi艂 co艣 w艂a艣ciwego. 鈥濧le ty, och, mieszkasz przy ulicy tej samej鈥, mrucza艂, kiedy wsiada艂 do samochodu, 鈥瀢i臋c w sercu jako艣 tak gorzko鈥.

Kiedy Rohanne Bulbecker wy艂oni艂a si臋 z biura prawnika, jej oczy b艂yszcza艂y, porusza艂a si臋 spr臋偶y艣cie i by艂a gotowa pokocha膰 ca艂y 艣wiat. Razem z jego niegodziwcami, a wi臋c r贸wnie偶 Sylvi臋 Perth, kt贸ra si臋 do nich zalicza艂a. Za ni膮 pod膮偶a艂a Gretchen O鈥橠owd, ze spuszczonym wzrokiem, ss膮ca k艂ykcie. Postanowiwszy, 偶e pokocha 艣wiat, Rohanne by艂a gotowa pokocha膰 tak偶e ten jego element.

No chod藕偶e 鈥 powiedzia艂a, wciskaj膮c r臋k臋 pod pach臋 Gretchen. 鈥 Podejd藕 do tego filozoficznie... 鈥 I tu u艣miechn臋艂a si臋 ciep艂ym, krzepi膮cym u艣miechem. 鈥 Mo偶e poweselejesz u Harrodsa 鈥 i lawiruj膮c mi臋dzy samochodami, wprowadzi艂a tam nieszcz臋艣liw膮 Gretchen O鈥橠owd.

Bardzo owocnie utorowa艂a sobie drog臋 przez dzia艂 z perfumami i w ko艅cu dotar艂y do dzia艂u z 偶ywno艣ci膮. Widok Janice Gentle ukrywaj膮cej jedzenie pod ubraniem mocno wrazi艂 si臋 w pami臋膰 Rohanne.

Kupimy jej tyle, ile b臋dzie potrzebowa艂a a偶 do wyjazdu do Nowego Jorku. 鈥 Wzi臋艂a do r臋ki opakowanie z w臋dzonym 艂ososiem. 鈥 Pokochaj膮 j膮 tam.

Och 鈥 zasmuci艂a si臋 Gretchen 鈥 wi臋c zabierasz Janice? 鈥 Wyda艂a z g艂臋bi gard艂a zd艂awiony bulgot i Rohanne zauwa偶y艂a 艂z臋, kt贸ra utkn臋艂a w w膮siku. Nie by艂o w tym nic dziwnego, bior膮c pod uwag臋 rozmow臋 Gretchen z prawnikiem, i Rohanne powiedzia艂a jej o tym.

Sylvia Perth winna jest wielu wyja艣nie艅 鈥 stwierdzi艂a. 鈥 Ale przynajmniej poprosili, 偶eby艣 tam zosta艂a, dop贸ki wszystko nie b臋dzie za艂atwione. 鈥 Wzi臋艂a do r臋ki brzoskwini臋 i pow膮cha艂a j膮. 鈥 To Janice tak naprawd臋 jest ofiar膮 鈥 doda艂a, zerkaj膮c na tac臋 z r臋cznie robionymi czekoladkami.

Gretchen dziwi艂a si臋, widz膮c to zadowolenie i satysfakcj臋 na twarzy Rohanne Bulbecker, kiedy ta robi艂a zakupy.

I jeszcze kwiaty 鈥 zaproponowa艂a Rohanne. 鈥 Przydadz膮 si臋 Janice, kiedy b臋dzie musia艂a us艂ysze膰 to, co mam jej do powiedzenia.

Znacznie p贸藕niej i kilka ci臋偶kich toreb wi臋cej wysz艂y ze sklepu, b\ wr贸ci膰 na Dog Street. Facet na Stanowisku obserwowa艂 je, jak wychodzi艂y. Biedny cz艂owiek, pomy艣la艂, zak艂adaj膮c, 偶e skulona Gretchen jest m臋偶em. Biedny g艂upek, wykorzystuj膮 go w charakterze konia jucznego, kt贸ry ma wiele kart kredytowych. Facet na Stanowisku wiedzia艂 o tym wszystko, bo jego 偶ona od lat nie by艂a w stanie niczego d藕wiga膰.

1 by艂 pewien, 偶e nigdy nie b臋dzie. Ju偶 do ko艅ca 偶ycia on b臋dzie d藕wiga艂 j膮. Zap艂aci艂 ekspedientce za malutk膮 chusteczk臋 obszyt膮 brugijsk膮 koronk膮 i poprosi艂, by zapakowa艂a j膮 na prezent. K艂u艂o go sumienie i postanowi艂, 偶e 偶onie te偶 co艣 kupi. Przerzuci艂 jeszcze inne koronki u艂o偶one na ladzie, a potem zawr贸ci艂 w stron臋 dzia艂u z ksi膮偶kami. 呕ona du偶o ostatnio czyta艂a, zw艂aszcza w 艂贸偶ku. Kupi jej jak膮艣 cholern膮 ksi膮偶k臋.

Jak ju偶 m贸wi艂am, Sylvia Perth winna jest wielu wyja艣nie艅 鈥 powiedzia艂a Rohanne w taks贸wce.

O, na pewno 鈥 odpar艂a Gretchen O鈥橠owd 偶a艂obnym tonem. 鈥 Nie wolno mi by艂o nawet jej pochowa膰. Jej matka to zrobi艂a. Nawet nie wiedzia艂am, 偶e ona mia艂a jak膮艣 matk臋...

Rohanne parskn臋艂a.

Nawet Hitler mia艂 matk臋. Gretchen zrobi艂a zszokowan膮 min臋.

Rozchmurz si臋 鈥 powiedzia艂a Rohanne. 鈥 Przynajmniej zostawi艂a ci obraz. 鈥 Stara艂a si臋 nie u艣miecha膰. 鈥 Nawet je艣li go nie cierpisz.

Rohanne opar艂a si臋 wygodniej i ju偶 do ko艅ca podr贸偶y jecha艂a z zamkni臋tymi oczyma. Pod pewnymi wzgl臋dami mia艂a za co dzi臋kowa膰 Sylvii Perth. Umar艂a w dogodnym momencie i okaza艂a si臋 oszustk膮. Te bli藕niacze atrybuty bardzo u艂atwi艂y Rohanne 偶ycie. Janice Gentle nieuchronnie nale偶a艂a do niej. Ta pi臋kna, z艂otow艂osa dziewczyna nie posiada艂a nic wi臋cej opr贸cz mieszkanka na uboczu, w dzielnicy zwanej Battersea, a tak偶e swoich praw autorskich 鈥 cho膰 z tym drugim nie by艂o nic pewnego. Prawnik zmarszczy艂 sw贸j pi臋kny, orli nos, kiedy wspomnia艂 adres w Battersea. Ju偶 na pierwszy rzut oka nie wygl膮da艂o to wszystko uczciwie. Ca艂a reszta przepad艂a 鈥 czy raczej okaza艂a si臋 przywi膮zana do maj膮tku Sylvii Perth, czyli teraz do maj膮tku starszej pani Perth. A starsza pani Perth bynajmniej nie zamierza艂a oddawa膰 niczego bez walki. Rozplatanie afery mog艂o zabra膰 wiele lat. A to z kolei oznacza艂o dwie rzeczy. Po pierwsze, Janice Gentle b臋dzie musia艂a podpisa膰 umow臋 z Pfeifferem. A po drugie, sprawie b臋dzie bez w膮tpienia towarzyszy艂 nie ko艅cz膮cy si臋 rozg艂os. Rohanne ju偶 to sobie wyobra偶a艂a. Pi臋kna, z艂otow艂osa pisarka, ograbiona do suchej nitki najpierw przez c贸rk臋, potem przez matk臋. No jak偶e, czy w艂a艣nie nie na takich w膮tkach budowano fabu艂y romans贸w? I znakomicie, dzi臋ki temu z pewno艣ci膮 sprzeda si臋 kilka ksi膮偶ek wi臋cej. Janice Gentle by艂a w gar艣ci Rohanne Bulbecker, ka偶da z nich by艂a ratunkiem dla tej drugiej. I tak w艂a艣nie by艂o dobrze, zdaniem Rohanne: doskona艂y chi艅ski targ, taki, w kt贸rym obie strony zyskuj膮 tyle samo. Ju偶 wyobra偶a艂a sobie siebie w dyrektorskim gabinecie w wydawnictwie Pfeiffera. Jako nieod艂膮czn膮 cz臋艣膰 zespo艂u. Co jeszcze mog艂a zrobi膰, kiedy tak tam siedzia艂a, 艣ni膮c na jawie, z zamkni臋tymi oczyma, jak nie gratulowa膰 sobie? Dlatego wi臋c gratulowa艂a sobie z ca艂ego serca.



Rozdzia艂 siedemnasty



Janice nie mia艂a poj臋cia, co zastanie za drzwiami mieszkania Sylvii Perth w kwestii wystroju wn臋trza. Niemniej jednak otwarty umys艂 to wcale niekoniecznie taki umys艂, kt贸rego nie da si臋 zaskoczy膰. I tak oto Janice da艂a si臋 zaskoczy膰. Sylvia zawsze komplementowa艂a jej bezbarwne, pozbawione zb臋dnych grat贸w wn臋trze. 鈥濷ch, Janice, mawia艂a, gdyby艣 ty tylko wiedzia艂a, jak ja ci zazdroszcz臋 tego wyciszonego otoczenia... 鈥 Rozejrzawszy si臋 teraz dooko艂a, Janice potrafi艂a zrozumie膰 dlaczego.

Nie by艂o tam skrawka przestrzeni, kt贸ry nie by艂by czym艣 zape艂niony, nie by艂o 偶adnej barwy, kt贸ra zas艂ugiwa艂aby na miano przyt艂umionej, nie by艂o kawa艂ka powierzchni, kt贸ry nie mia艂by jakiej艣 faktury. Wn臋trze jakby 偶ywcem wyj臋te z Arabskich nocy, jakby Janice wytoczy艂a si臋 ze swego klasztoru i trafi艂a prosto do maureta艅skiej twierdzy. Ca艂kiem trafna analogia, pomy艣la艂a, bo teraz jej osoba sta艂a si臋 niczym krzy偶 mi臋dzy krzy偶owcem a pielgrzymem. Zamkn臋艂a za sob膮 drzwi i zdj臋艂a buty 鈥 nie bardzo by艂a pewna, dlaczego je zdj臋艂a, mo偶e dlatego, 偶e mia艂a obola艂e stopy po zmaganiach ca艂ego dnia, a mo偶e z szacunku do tej 艣wi膮tyni niewiernych. W ka偶dym razie gruby dywan pod jej stopami zdawa艂 si臋 cudowny.

W k膮cie, na biurku, zauwa偶y艂a to, po co tu przysz艂a: automatyczn膮 sekretark臋. Ale zaraz potem spostrzeg艂a na kanapie co艣 jeszcze bardziej frapuj膮cego. Zobaczy艂a Szeherezad臋, zobaczy艂a Criseyd臋, zobaczy艂a uosobienie Vous ou Mort, wcielenie tego wszystkiego, czego m贸g艂by po偶膮da膰 rycerz, zobaczy艂a... Ledwie wierzy艂a w艂asnym oczom, poprawi艂a okulary, zamruga艂a, zamruga艂a po raz drugi, zamruga艂a po raz trzeci. Dopiero gdy by艂a ju偶 ca艂kiem pewna, 偶e wyci膮gni臋ta pi臋kno艣膰 jest prawdziwa i oddycha (a nie jest ostatnim i najbardziej przera偶aj膮cym z twor贸w jej wyobra藕ni, czyli m艂odzie艅czym alter ego Sylvii Perth), podesz艂a na palcach do kanapy. Le偶膮ca wci膮偶 by艂a nieprzytomna. Janice czeka艂a. Cofn臋艂a si臋 i zaszele艣ci艂a torb膮. Podesz艂a zn贸w do kanapy i westchn臋艂a. A 艣pi膮ca wci膮偶 spa艂a. Janice zakas艂a艂a. 艢pi膮ca zamrucza艂a, obr贸ci艂a si臋 nieznacznie, wzi臋艂a g艂臋boki oddech. Janice zakas艂a艂a jeszcze g艂o艣niej i jeszcze raz zaszele艣ci艂a torb膮. 艢pi膮ca j臋kn臋艂a cichutko. Janice raz jeszcze chrz膮kn臋艂a i tym razem podzia艂a艂o. Erica von Hyatt otwar艂a oczy, te偶 zamruga艂a i u艣miechn臋艂a si臋.

A w艂a艣nie 偶e wolno mi tu by膰 鈥 o艣wiadczy艂a. 鈥 W艂a艣cicielka mi pozwoli艂a.

A ja my艣la艂am, 偶e w艂a艣cicielka nie 偶yje 鈥 odpar艂a Janice.

Ale偶 sk膮d! 鈥 zaprotestowa艂a Erica z przekonaniem. 鈥 Ona tylko posz艂a do Harrodsa.

Janice przez chwil臋 zastanawia艂a si臋, czy ona mo偶e chce przez to powiedzie膰, w jaki艣 poetycki spos贸b, 偶e Sylvia Perth, kt贸ra kocha艂a Harrodsa tak, jak niekt贸rzy kochaj膮 w艂asn膮 ojczyzn臋, pow臋drowa艂a do jakiego艣 wspania艂ego, ostatecznego Harrodsa w niebiesiech.

Czy mog臋 usi膮艣膰? 鈥 spyta艂a s艂abym g艂osem.

A prosz臋, rozgo艣膰 si臋 鈥 powiedzia艂a Erica pogodnie i wskaza艂a miejsce na ko艅cu kanapy. Potar艂a przegubem d艂oni zaspane oczy i ziewn臋艂a.

Erica von Hyatt czu艂a si臋 pani膮 艣wiata. To, 偶e j膮 obudzono, wcale jej nie oburzy艂o. Nie oburzy艂o jej r贸wnie偶 to, 偶e obudzi艂a j膮 jaka艣 obca, niezbyt pon臋tnie wygl膮daj膮ca osoba. Nic nie oburza艂o Eriki von Hyatt, bo Erica Hyatt widzia艂a ju偶 wszystko. Zgodnie z prawami statystyki to musia艂 by膰 kto艣 obcy. Ostatecznie 艣wiat by艂 ich pe艂en.

Janice wyci膮gn臋艂a z kieszeni gar艣膰 migda艂贸w w cukrze i wsadzi艂a jednego do ust. By艂a niemal pewna, 偶e to w艂a艣ciwe mieszkanie, bo wydawa艂o si臋 ostatnie w budynku. Mo偶e powinna sprawdzi膰. U艣miechn臋艂a si臋 do Eriki i wskaza艂a r臋k膮 sufit.

Czy jest tam co艣 na g贸rze? 鈥 spyta艂a ostro偶nie.

Jaka艣 maniaczka religijna, pomy艣la艂a Erka, ale czu艂a si臋 ca艂kiem bezpieczna. W swoim czasie mia艂a do czynienia z najrozmaitszymi maniakami.

Mnie to si臋 wydaje, 偶e nie ma. Bo gdyby co艣 by艂o, to sk膮d by si臋 bra艂o ca艂e to pieprzone z艂o na 艣wiecie? Przepraszam, 偶e si臋 tak wyra偶am. Ale wystarczy pomy艣le膰 o g艂oduj膮cych w Afryce.

Janice wola艂a nie my艣le膰 o g艂oduj膮cych w Afryce. Tego si臋 w艂a艣nie nauczy艂a od Sylvii, kt贸ra z pe艂nym przekonaniem zach臋ca艂a j膮 do niemy艣lenia. 鈥濼y si臋 skupiaj na tym, co chcesz napisa膰 鈥 m贸wi艂a 鈥 i pozw贸l, by to Sylvia si臋 zajmowa艂a reszt膮 艣wiata鈥.

Ja pytam o to, czy nad tym mieszkaniem jest jeszcze jakie艣 inne? 鈥 powiedzia艂a Janice przepraszaj膮cym tonem.

Nie, no chyba, 偶e kto艣 zamieszka艂 na dachu, pod go艂ym niebem. 鈥 Popatrzy艂a na torb臋 Janice. 鈥 Szukasz jakiej艣 mety, co? 鈥 spyta艂a z sympati膮. 鈥 Mo偶esz tu zosta膰 jaki艣 czas, je艣li chcesz. Powiem w艂a艣cicielce, 偶e jeste艣 znajom膮, 偶e akurat t臋dy przechodzi艂a艣. 鈥 Unios艂a ostrzegawczo palec. 鈥 Tylko niczego nie zniszcz, pami臋taj. 鈥 Pogrozi艂a tym palcem. 鈥 I musisz pami臋ta膰 o spuszczaniu wody.

W kwestiach uczciwo艣ci czy higieny osobistej Janice nie potrafi艂a si臋 oburza膰, dlatego wi臋c nie przej臋艂a si臋 tymi napomnieniami.

Ta... mhm... w艂a艣cicielka 鈥 zagai艂a ostro偶nie 鈥 jeste艣 pewna z tym Harrodsem?

Yhy 鈥 odpar艂a Erica.

I ta... no... w艂a艣cicielka wygl膮da艂a na... zdrow膮? 鈥 Nie bardzo potrafi艂a to wym贸wi膰.

No chyba tak. 鈥 Erica wzruszy艂a ramionami. 鈥 Po Ritzu wygl膮da艂a, jak si臋 nale偶y. Plot艂a tylko co艣 trzy po trzy o jakim艣 pogrzebie. A opr贸cz tego mia艂a niewiele do powiedzenia. Taka bardziej z tych milcz膮cych.

M贸wi艂a o pogrzebie? 鈥 spyta艂a Janice. Gwa艂townie rozgryz艂a migda艂a, kt贸rego do tej pory tylko spokojnie obraca艂a w ustach.

Przez chwil臋 siedzia艂y w milczeniu.

Wyje偶d偶am do Ameryki, mam tam urodzi膰 dziecko 鈥 pochwali艂a si臋 w ko艅cu Erica. 鈥 Ojca jeszcze nie pozna艂am. Przedstawi膮 mnie, jak ju偶 tam zajad臋.

Janice, kt贸ra nietypowo dla siebie nie poradzi艂a sobie ani z cukierkiem, ani z informacj膮, zacz臋艂a si臋 d艂awi膰.

Erica waln臋艂a j膮 z ca艂ej si艂y w plecy.

Cz艂owiek nigdy nie wie, czego si臋 spodziewa膰 od 偶ycia, co nie? 鈥 stwierdzi艂a rado艣nie. 鈥 Popatrz tylko na mnie. Dopiero co nic nie mia艂am. A teraz mam wszystko. Ale te偶 powiem ci, ja tam nie wierz臋, 偶e co艣 b臋dzie trwa艂o wiecznie. A ty wierzysz?

Kiedy艣 wierzy艂am 鈥 odpar艂a ze smutkiem Janice.

I du偶y b艂膮d 鈥 powiedzia艂a Erica, kr臋c膮c g艂ow膮. 鈥 Cz艂owiek zawsze powinien si臋 spodziewa膰 najgorszego, to wtedy nie jest rozczarowany. 鈥 Wyci膮gn臋艂a r臋k臋, chc膮c u艣cisn膮膰 d艂o艅 Janice. 鈥 No ju偶, uszy do g贸ry! Mam na imi臋... 鈥 Ju偶 mia艂a powiedzie膰, 偶e ma na imi臋 Erica, ale wtedy do niej dotar艂o, 偶e przecie偶 to ju偶 nie jest jej imi臋, ale zaraz potem, poniewa偶 wzi臋艂a je sobie z torebki porzuconej na mo艣cie Waterloo. w kt贸rej nie by艂o nic opr贸cz wizyt贸wki o tre艣ci 鈥濫rica von Hyatt, Biuro Projekt贸w, Londyn, Nowy Jork鈥, uzna艂a, 偶e i tak mo偶e je porzuca膰, gdzie chce i kiedy chce. 鈥 Mam na imi臋 Janice 鈥 o艣wiadczy艂a.

Jakie to dziwne 鈥 powiedzia艂a Janice, ujmuj膮c wyci膮gni臋t膮 w jej stron臋 d艂o艅. 鈥 Ja te偶 mam na imi臋 Janice.

O? 鈥 odpar艂a Erica, na nowo odkrywaj膮c swoje zako艅czenia nerwowe, kt贸re komfort tego egzotycznego miejsca spowi艂 w lekk膮 mgie艂k臋. Cofn臋艂a d艂o艅 i jaki艣 cie艅 pad艂 na jej pi臋kne rysy. 鈥 O? 鈥 powt贸rzy艂a.

Nazywam si臋 Janice Gentle 鈥 pad艂a odpowied藕 z ust rozci膮gni臋tych w u艣miechu. 鈥 Pisz臋 ksi膮偶ki.

Janice po raz pierwszy w 偶yciu powiedzia艂a komukolwiek co艣 takiego. Wra偶enie by艂o dziwne, ale te偶 do艣膰 przyjemne 鈥 i sprawi艂o, 偶e poczu艂a si臋 jakby prawdziwa. U艣miechn臋艂a si臋 do swej nowej przyjaci贸艂ki, ale nowa przyjaci贸艂ka nie odwzajemni艂a si臋 tym samym.

Ja ci臋 chrzani臋! 鈥 powiedzia艂a Erica von Hyatt, 艂ami膮c swoj膮 zasad臋, 偶e nie nale偶y przeklina膰 w cudzych domach. 鈥 Ja ci臋 chrzani臋! Ja ci臋 chrzani臋!

Janice poczu艂a nieprzyjemny dreszcz. Na ulicy poniewierano j膮 s艂ownie ca艂kiem cz臋sto. Ale 偶e takie obyczaje praktykowano r贸wnie偶 w czterech 艣cianach, tego ju偶 zdzier偶y膰 nie mog艂a. Je艣li tak si臋 sprawy mia艂y w rzeczywistym 艣wiecie, to ona doprawdy nie rozumia艂a, gdzie w tym wszystkim sens.

Och 鈥 odpar艂a znu偶onym g艂osem, popatruj膮c na sekretark臋, jakby to urz膮dzenie jakim艣 tajemniczym sposobem zachowa艂o swoje magiczne moce. Czy ona jest tam w 艣rodku? Wci膮偶 偶yje i oddycha? 鈥 Dlaczego tak do mnie m贸wisz?

I wtedy Erica von Hyatt jej powiedzia艂a. Powiedzia艂a jej, co zasz艂o. Powiedzia艂a jej, do czego jeszcze mia艂o doj艣膰. Albo do czego jeszcze mia艂o doj艣膰 zgodnie z jej nadziejami. I do czego doj艣膰 jednak nie mia艂o, bo pojawi艂a si臋 prawdziwa Janice Gentle.

Ale ja nie mam nic wsp贸lnego z dzie膰mi 鈥 o艣wiadczy艂a lekko zd臋bia艂a Janice. 鈥 Mo偶e tylko w tym sensie, 偶e czasami nazywam moje powie艣ci swoimi dzie膰mi. I z pewno艣ci膮 nie jestem osob膮 nadaj膮c膮 si臋 na matk臋 zast臋pcz膮. Jeste艣 pewna?

Wszystko jest legalne. Podpisa艂am jakie艣 papiery 鈥 odpar艂a Erica. 鈥 Czytaj.

Janice przeczyta艂a. I u艣miechn臋艂a si臋.

Moim zdaniem 鈥 powiedzia艂a 鈥 tu zasz艂o jakie艣 nieporozumienie. To jest umowa wydawnicza. Chc膮, 偶eby艣 ty... albo raczej ja... napisa艂a ksi膮偶k臋.

Ksi膮偶k臋? 鈥 spyta艂a z niedowierzaniem Erica von Hyatt. 鈥 O czym?

O czymkolwiek, o czym b臋dziesz... albo ja b臋d臋... chcia艂a 鈥 wyja艣ni艂a Janice.

No tak... 鈥 stwierdzi艂a z rezygnacj膮 Erica 鈥 to w takim razie musi chodzi膰 o ciebie. Ja nie mam o czym opowiada膰. Nie wiedzia艂abym, od czego zacz膮膰.

Janice pomy艣la艂a o torturach, jakie prze偶ywa艂a w metrze.

Wiem, co masz na my艣li 鈥 powiedzia艂a 鈥 ale m贸wi si臋, 偶e ka偶dy cz艂owiek nosi w sobie co najmniej jedn膮 ksi膮偶k臋.

Naprawd臋? 鈥 zdumia艂a si臋 Erica. 鈥 Ja tam chyba niczego w sobie nie nosz臋. W ka偶dym razie niczego takiego jak ksi臋偶na Walii albo Joan Collins. Zreszt膮 kto chcia艂by mnie s艂ucha膰?

Janice usadowi艂a si臋 obok niej.

Ja bym chcia艂a 鈥 odpar艂a z przekonaniem, zadziwiaj膮c sam膮 siebie. I kiedy tak zabra艂a si臋 do uk艂adania wok贸艂 siebie poduszek, przysz艂o jej na my艣l, 偶e na tej kanapie b臋dzie jej znacznie wygodniej ni偶 na siedzeniach w londy艅skim metrze.

Chcesz wiedzie膰 wszystko? 鈥 spyta艂a Erica.

Wszystko 鈥 zapewni艂a j膮 Janice, kt贸ra nagle bardzo si臋 zainteresowa艂a. 鈥 Po prostu opowiedz mi wszystko o sobie. Bardzo ci臋 o to prosz臋.

Wi臋c Erica pos艂usznie opowiedzia艂a.

Rohanne Bulbecker zatrzyma艂a taks贸wk臋 w drodze powrotnej na Dog Street i kupi艂a ogromny bukiet kwiat贸w. Sta膰 j膮 by艂o na tak膮 hojno艣膰 i pragn臋艂a by膰 hojna. Przeka偶e ca艂膮 histori臋 bardzo taktownie i postara si臋 jak najlepiej oszcz臋dzi膰 uczucia Janice Gentle. Sylvia, z jej lepkimi r臋koma, wrzuci艂a wszystkie pi艂ki na jej podw贸rko, tak wi臋c nietrudno by艂o szermowa膰 delikatno艣ci膮, kiedy zyska艂o si臋 tak du偶o. Niemal si臋 cieszy艂a, 偶e ma Gretchen O鈥橠owd za 艣wiadka, tak bowiem fantastyczna wydawa艂a si臋 ca艂a ta historia. Tak zwany M臋偶us i Synu艣 w jednej osobie nie mia艂 ju偶 偶adnych w膮tpliwo艣ci co do rzeczywistego stanu spraw. W rzeczy samej M臋偶us鈥 i Synu艣 zosta艂 tak przekonuj膮co poinformowany o zdradzie Sylvii, 偶e kiedy wychodzi艂 od prawnika, 贸w le偶a艂 na dywanie, z zakrwawion膮 chusteczk膮 przy艂o偶on膮 do nosa, kt贸ry mo偶e kiedy艣 by艂 orli, ale teraz ju偶 nie zas艂ugiwa艂 na takie okre艣lenie. Rohanne musia艂a przyzna膰, 偶e wyg艂osi艂 z艂e wie艣ci do艣膰 niedba艂ym tonem: w膮tpi艂a raczej, by jeszcze kiedykolwiek powa偶y艂 si臋 na r贸wn膮 niedba艂o艣膰 w stosunku do rozczarowanego 偶a艂obnika.

Na Dog Street Rohanne Bulbecker wyzby艂a si臋 wszelkiej godno艣ci i 艣ciskaj膮c kwiaty, wbieg艂a na g贸r臋, pokonuj膮c po dwa stopnie za jednym zamachem, pozostawiaj膮c za sob膮 Gretchen O鈥橠owd, kt贸ra ob艂adowana torbami wlok艂a si臋 w tyle, poc膮c si臋 i posapuj膮c. Na przedostatnim pode艣cie nogi Rohanne spl膮ta艂y si臋 z m臋偶czyzn膮 w pr膮偶kowanym garniturze, bia艂ym ko艂nierzyku, granatowym krawacie i z nadzwyczaj r贸偶ow膮 twarz膮; sta艂 na czworakach i uprz膮ta艂 ca艂kiem niezgorszy ba艂agan. Mimo podniecenia Rohanne zatrzyma艂a si臋 na ten widok. M臋偶czyzna sprz膮taj膮cy wej艣cie do w艂asnego mieszkania? Genialne!

Gretchen O鈥橠owd, nios膮ca torby, niczego nie zauwa偶y艂a, nawet tego, 偶e zostawia 艣lady swoich st贸p na 艣wie偶o umytej posadzce.

A mo偶e tak zechcesz zawr贸ci膰 i spr贸bowa膰 jeszcze raz? 鈥 rzuci艂 sarkastycznie garnitur. 鈥 Prosz臋 bardzo, nie kr臋puj si臋.

Gretchen uciek艂a. Dlaczego wszyscy w Londynie wydawali si臋 tacy w艣ciekli?

Rohanne nie zamierza艂a odk艂ada膰 na p贸藕niej tej przyjemnej chwili, kiedy wr臋czy sw贸j bukiet. Zrobi to, a potem spyta, co ta nieopisana osoba siedz膮ca obok Janice Gentle tam robi. Tak wi臋c, poniewa偶 wyj膮tkowo dopisywa艂 jej humor, zagai艂a:

Kwiaty dla panny Gentle.

I ze zdumieniem zobaczy艂a, 偶e wielkie, kr膮g艂e rami臋, przymocowane do pulchnej, kie艂baskowatej d艂oni, wyci膮ga si臋 w jej stron臋 i zabiera bukiet.

Bardzo dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂a Janice zdumionym g艂osem i 偶eby ukry膰 zmieszanie, zanurzy艂a nos w g艂臋binach bukietu.

Rohanne wytrzeszczy艂a oczy. Rzadko kupowa艂a komu艣 kwiaty i zabola艂o j膮, 偶e taki gest zosta艂 zaw艂aszczony przez niew艂a艣ciw膮 osob臋. Bardzo niew艂a艣ciw膮. W rzeczy samej ca艂kowicie, absolutnie, obrzydliwie niew艂a艣ciw膮 osob臋. Skrzy偶owa艂a r臋ce na piersi i spojrza艂a wyzywaj膮co na cia艂o przymocowane do d艂oni i kie艂baskowatych palc贸w.

A ty co? 鈥 spyta艂a Rohanne Bulbecker. Szok sprawi艂, 偶e na chwil臋 zapomnia艂a, 偶e jeszcze chwil臋 temu czu艂a si臋 zespolona z ca艂ym s鈥檞iatem. 鈥 Te kwiaty s膮 dla Janice.

To ja jestem Janice 鈥 powiedzia艂a Janice, ju偶 w zasadzie przyzwyczajona do takiej agresji od czasu wyj艣cia ze swej celi. 鈥 Janice Gentle. Pisz臋 ksi膮偶ki.

Zamkn臋艂a oczy i czeka艂a. Nie czeka艂a na pr贸偶no. Rohanne wycelowa艂a w ni膮 jeden palec i jednocze艣nie wsadzi艂a do ust inny, by torturowa膰 skraj swoich z臋b贸w paznokciem...

Kim pani jest? I czym si臋 pani zajmuje?

Janice zm臋czonym g艂osem powt贸rzy艂a te dwa kr贸tkie zdania.

Nazywam si臋 Janice Gentle. Pisz臋 ksi膮偶ki. Po raz kolejny zamkn臋艂a oczy.

Po raz kolejny nie na pr贸偶no.

Nie widzia艂a, 偶e Rohanne patrzy na Erice, ani te偶 偶e Erica odwzajemnia spojrzenie, przepraszaj膮co wzruszaj膮c ramionami i kiwaj膮c g艂ow膮 na znak, 偶e potwierdza.

I w tym momencie dotar艂o. Najpierw nast膮pi艂o g艂臋bokie wci膮gni臋cie oddechu, potem da艂o si臋 s艂ysze膰 bulgotanie w gardle, a w ko艅cu Rohanne Bulbecker cichym g艂osem powiedzia艂a:

A偶esz jasna dupa...

Och 鈥 powiedzia艂a Janice, nagle bardzo zez艂oszczona kolejn膮 porcj膮 wulgaryzm贸w. 鈥 Id臋 do domu.

Ale jasnow艂osa kobieta w czarnej sk贸rze zagrodzi艂a jej dost臋p do drzwi, u艂o偶ywszy na nich r臋k臋, jakby te drzwi to by艂 jej honor i ona chcia艂a go broni膰. I ca艂y czas obgryza艂a paznokie膰 u drugiej d艂oni. Janice pomaca艂a kiesze艅. Gdy wszystko inne zawiedzie, jeszcze pozostanie jej to, co ma w 艣rodku.

Morgan Pfeiffer i Enrico Stoat chwycili za swoje kieliszki z szampanem.

Za Janice Gentle i przysz艂o艣膰 鈥 powiedzia艂 Enrico Stoat, unosz膮c wysoko kieliszek. 鈥 I za marketing.

Wyra藕nie zadowolony Morgan Pfeiffer upi艂 艂yka.

Wiedzia艂em, 偶e panna Bulbecker tego dokona. Rzadko kto jest tak twardy.

W takim razie za ni膮 鈥 powiedzia艂 Stoat, jeszcze raz unosz膮c kieliszek.

Za pann臋 Bulbecker 鈥 zgodzi艂 si臋 Morgan Pfeiffer i natychmiast wypili.


***

Przedmiot ich pochwa艂 oprzytomnia艂 nieznacznie. Ale nie bardzo. Na tyle tylko, by by膰 w stanie formowa膰 s艂owa i sp贸jnie je wypowiada膰. A zatem wszystko leg艂o w ruinach. Zosta艂a zrobiona w konia przez t臋 chamowat膮 pi臋kno艣膰, a potem triumfalnie pochwali艂a si臋 ca艂emu 艣wiatu Pfeiffera tym, 偶e da艂a si臋 okpi膰. Oni tam spodziewaj膮 si臋 z艂ota, a ona przywiezie im jakie艣 艣mieci. Zerkn臋艂a na prawdziw膮 Janice Gentle, kt贸ra odwzajemni艂a si臋 sowim spojrzeniem.

Rohanne zamkn臋艂a oczy.

Co ja mam robi膰? 鈥 za艂ka艂a retorycznie.

Z czym? 鈥 spyta艂a uprzejmie Janice.

Rohanne wiedzia艂a, 偶e to s艂abo艣膰 przez ni膮 przemawia. 呕e ta s艂abo艣膰 j膮 otworzy艂a, os艂abi艂a, pozwoli艂a, by s艂uchaczka zdoby艂a co艣 na ni膮. A jednak nie potrafi艂a si臋 powstrzyma膰. Musia艂a si臋 wygada膰, musia艂a powiedzie膰 prawd臋. W艂a艣nie tej grubej, ohydnej i obcej osobie musia艂a opowiedzie膰 o swym k艂opotliwym po艂o偶eniu. O Morganie Pfeifferze, Enricu Stoacie oraz w艂asnej nadw膮tlonej pozycji. Nie by艂o sensu stara膰 si臋 cokolwiek ukrywa膰 przed Janice Gentle. By艂o o wiele za p贸藕no na m贸wienie ogr贸dkami.

Przypuszczam 鈥 powiedzia艂a na zako艅czenie 鈥 偶e mog艂yby艣my dalej udawa膰, 偶e ona to ty. 鈥 Wskaza艂a oskarzycielskim palcem Erice von Hyatt, kt贸ra siedzia艂a na kanapie, obok Janice Gentle, spokojna i filozoficzna. Za ni膮 za艣 sta艂a Gretchen O鈥橠owd, nic nie rozumiej膮ca, ale za to bardzo dzielna, Mars obok Saturna.

Nie mam nic przeciwko 鈥 odpar艂a Janice Gentle. 鈥 Mnie ju偶 wcale nie interesuje pisanie ksi膮偶ek. Tak naprawd臋 to przysz艂am tu, 偶eby wy艂膮czy膰 Sylvi臋. I sprawdzi膰, czy ona rzeczywi艣cie umar艂a.

Oczywi艣cie, 偶e umar艂a 鈥 odpar艂a ze zniecierpliwieniem Rohanne. 鈥 Jej matka j膮 pochowa艂a.

Jej matka? 鈥 spyta艂a Janice z zainteresowaniem. 鈥 Nie wiedzia艂am, 偶e ona mia艂a matk臋.

Nie ty jedna 鈥 zauwa偶y艂a z irytacj膮 Rohanne.

Janice przypomnia艂a sobie rady m臋偶nej Christine udzielane starszym kobietom w dziewiczym stanie. Panny winny okazywa膰 si臋 pow艣ci膮gliwo艣ci膮 i skromno艣ci膮, nie wdawa膰 si臋 w spory ani wa艣nie.

Jaka偶 ta droga bywa niekiedy trudna...

Udam si臋 teraz do domu 鈥 oznajmi艂a i z 偶alem u艂o偶y艂a bukiet na kanapie.

O nie 鈥 zaprotestowa艂a Rohanne Bulbecker. 鈥 Jeszcze nie. W艂a艣nie wr贸ci艂am z biura prawnika. I na twoim miejscu wcale bym si臋 tak nie zarzeka艂a, 偶e ju偶 nigdy nie napisz臋 偶adnej ksi膮偶ki. 鈥 Spojrza艂a wyzywaj膮co na Janice. 鈥 Przecie偶 chyba chcesz je艣膰... 鈥 Rohanne przykucn臋艂a, dzi臋ki czemu jej twarz znalaz艂a si臋 na jednym poziomie z par膮 jasnych, lekko przestraszonych oczu. 鈥 Pozw贸l, 偶e ci opowiem co nieco na temat twojej drogiej Sylvii Perth.

Kanciasta Szcz臋ka zd膮偶y艂 ich zauwa偶y膰, zanim oni zauwa偶yli jego. Zatrzyma艂 samoch贸d i przygl膮da艂 si臋 im ukradkiem. Melanie mia艂a na sobie bardzo kr贸tk膮 sp贸dniczk臋 鈥 bardzo kr贸tk膮, o wiele za kr贸tk膮 鈥 i botki z cholewkami si臋gaj膮cymi kolan 鈥 i to bia艂e, o zgrozo! Wygl膮da艂a jak dziwka, jak t a n i a dziwka. Seksowna i wyzywaj膮ca. A on nie chcia艂, 偶eby wygl膮da艂a seksownie i wyzywaj膮co. Zw艂aszcza w towarzystwie tego go艣cia, kt贸ry by艂 z ni膮 teraz. Ten facet od ty艂u przynajmniej wygl膮da艂 jak jaki艣 ulizany gogu艣. Kolorowa koszula, podwini臋te r臋kawy, d偶insy, luzacki i pewien siebie 鈥 a to niby dlaczego taki pewien siebie? Bo pewien przekl臋tej Melanie, tak to jako艣 wygl膮da艂o. Ju偶 on dobrze zna艂 te chwyty. Ten spos贸b, w jaki facet uj膮艂 j膮 za 艂okie膰, kiedy doszli do drzwi restauracji (Dlaczego akurat tej? To by艂 jego ulubiony lokal, znajdowa艂 si臋 blisko jego domu, bardzo cz臋sto przechodzili obok), spos贸b, w jaki po艂o偶y艂 r臋k臋 u do艂u jej plec贸w, gdy wprowadza艂 j膮 do 艣rodka. Te gesty posiadania, gesty, kt贸re m贸wi艂y: 鈥濼o b臋dzie moje鈥. Kanciasta Szcz臋ka pami臋ta艂 je wszystkie. Mi臋dzy innymi dzi臋ki nim w艂a艣nie lubi艂 d艂ugotrwa艂e zwi膮zki, dlatego w艂a艣nie si臋 ich trzyma艂 wbrew trudno艣ciom 鈥 poniewa偶 wtedy m贸g艂 sobie da膰 spok贸j z rozmaitymi gestami kurtuazji, z konieczno艣ci膮 nadskakiwania, stawania na g艂owie. Mo偶na si臋 by艂o wyluzowa膰 i po prostu by膰. Ten gogu艣 dopiero przyst臋powa艂 do akcji, dopiero wysuwa艂 macki, a tymczasem ona kusi艂a, tymi bia艂ymi butami i kr贸tk膮 sp贸dniczk膮. Kanciasta Szcz臋ka wysiad艂 z samochodu i stan膮艂 na chodniku. M贸g艂by tam wej艣膰 鈥 zam贸wi膰 makaron czy co艣 tam 鈥 bo czemu nie? Mieszka艂 tu偶 za rogiem, mia艂 wszelkie prawo 鈥 wi臋ksze ni偶 oni. Wsiad艂 jednak z powrotem do samochodu. Cholera, pomy艣la艂, a kogo to obchodzi? Zd膮偶y艂 zobaczy膰 j膮 od przodu, bo na chwil臋 si臋 odwr贸ci艂a po wej艣ciu do 艣rodka. Na twarzy mia艂a u艣miech. A wi臋c by艂a zadowolona i szcz臋艣liwa. Wi臋c czemu on nie mia艂by te偶 by膰 taki? Te偶 potrafi艂 by膰 zadowolony jak cholera.

Ha艂a艣liwie wycofa艂 samoch贸d, z ca艂膮 moc膮 silnika, piszcz膮c oponami, przera偶aj膮c przechodni贸w 鈥 idiotycznie si臋 tymi wyg艂upami podbudowuj膮c. Wrzuci艂 jedynk臋, zdrowo przygazowa艂, a potem odjecha艂 w sin膮 dal; agresja i pr臋dko艣膰 uwalnia艂y go od innych uczu膰, kt贸re 艂opota艂y anemicznie swoimi skrzyd艂ami. Ju偶 on jej poka偶e, wrum, wrum, wrum. O tak. B臋dzie odt膮d dostawa艂a swoje prezenty opakowane jak prezenty, prosz臋 bardzo, b臋dzie komu艣 innemu wierci艂a w brzuchu tymi kwiatami i w niedalekiej przysz艂o艣ci kto艣 inny si臋 przekona, 偶e maj膮 mu wszystko za z艂e. Kto艣 inny b臋dzie musia艂 s艂ucha膰 tego: 鈥濩贸偶, je艣li ty tego nie wiesz, to ja ci nie powiem鈥. I tak dalej, i tak dalej. A on na to jak na lato. I w艂a艣nie 偶e p贸jdzie dzisiaj na t臋 imprez臋. On te偶 b臋dzie korzysta艂 z 偶ycia. Przejecha艂 na 偶贸艂tym 艣wietle z pr臋dko艣ci膮 sze艣膰dziesi臋ciu mil i od tej pr臋dko艣ci a偶 mu si臋 zak艂臋bi艂o w 偶o艂膮dku. Co艣 szybko o nim zapomnia艂a. No i dobrze...

Melanie siedzia艂a w restauracji i patrzy艂a kolejno po wszystkich stolikach, zastanawiaj膮c si臋, czy mo偶e on tu jest. Niech zobaczy, jak ona radzi sobie z 偶yciem, jaka jest atrakcyjna dla innych m臋偶czyzn, jak potrafi si臋 艣mia膰 i bawi膰: to go wreszcie sprowokuje do jakiego艣 dzia艂ania. Serce naprawd臋 jej 艂omota艂o, kiedy weszli do 艣rodka. A teraz, kiedy go jednak tu nie zobaczy艂a, mia艂a wra偶enie, 偶e to 艂omotanie z niej wycieka, i zn贸w poczu艂a si臋 nieszcz臋艣liwa. Obdarzy艂a m臋偶czyzn臋 siedz膮cego visavis bardzo radosnym u艣miechem. Tak, poprosi o drinka 鈥 bardzo du偶ego drinka i to bardzo szybko. Oczywi艣cie on m贸g艂 przyj艣膰 tu p贸藕niej albo przej艣膰 obok i zauwa偶y膰 j膮 w 艣rodku. Musi by膰 weso艂a za wszelk膮 cen臋. Musi wygl膮da膰 na szcz臋艣liw膮, zrelaksowan膮, spe艂nion膮 鈥 nie jak tamta dawna Melanie, nie tamto dawne, nieszcz臋艣liwe, neurotyczne stworzenie.

Poda艂a si臋 do przodu i wspar艂a podbr贸dek na d艂oniach, prowokuj膮co, wyzywaj膮co.

No to wi臋c powiedz mi 鈥 powiedzia艂a do m臋偶czyzny siedz膮cego naprzeciwko 鈥 co ci臋 sk艂oni艂o, 偶eby szuka膰 kariery w doradztwie podatkowym?

Jaki艣 czas p贸藕niej przeprosi艂a i wysz艂a do toalety. Pod wp艂ywem impulsu wykr臋ci艂a jego numer. Je艣li odpowie, obieca艂a sobie, powiem co艣 艣miesznego, na przyk艂ad: 鈥濸om贸偶, utkn臋艂am w knajpie z naprawd臋 nudnym facetem. Przyjd藕! Ratuj!鈥 Przecie偶 chyba jeszcze oboje potrafi膮 偶artowa膰 鈥 znaj膮 si臋 dostatecznie dobrze. To rozstanie by艂o takie nierozs膮dne i takie g艂upie, g艂upie, g艂upie, 偶eby tak nie da膰 sobie szansy... Wykr臋ci艂a numer i czeka艂a. Na 艣cianie obok telefonu kto艣 napisa艂: 鈥濸owiedzcie Laurze, 偶e j膮 kocham鈥, a kto艣 pod spodem dopisa艂: 鈥濻am jej to powiedz鈥...

Chcesz powiedzie膰 鈥 spyta艂a Janice Gentle 鈥 偶e zarobi艂am mn贸stwo pieni臋dzy i Sylvia Perth je wyda艂a?

Rohanne Bulbecker przytakn臋艂a.

Wszystko?

Mniej wi臋cej. Oczywi艣cie z czasem odzyskasz ich cz臋艣膰.

Ile to potrwa?

Ca艂e lata 鈥 odpar艂a Rohanne. A potem, poniewa偶 Janice wygl膮da艂a na zdruzgotan膮, stopnia艂a odrobin臋. 鈥 Naprawd臋 mi przykro. Nigdy niczego nie podejrzewa艂a艣?

Janice potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

I my艣la艂a艣, 偶e na co id膮 te pieni膮dze? 鈥 (Cho膰by tylko ich cz膮stka, doda艂a w my艣lach Rohanne. )

Sylvia po prostu opiekowa艂a si臋 mn膮. To wszystko. Zreszt膮 na moje potrzeby zawsze ich wystarcza艂o. A to, co zostawa艂o, mia艂o pom贸c w znalezieniu Dermota Polla. Tylko 偶e na to ju偶 nigdy nie wystarczy艂o.

To ostatnie o艣wiadczenie wprowadzi艂o przys艂uchuj膮ce si臋 jej trio w niejak膮 konsternacj臋.

Rohanne Bulbecker uzna艂a, 偶e 鈥瀌er Mottpoll鈥 to jaki艣 termin z j臋zyka niemieckiego.

Erica von Hyatt pomy艣la艂a, 偶e mowa o jakim艣 wyj膮tkowo kosztownym termoforze.

Gretchen O鈥橠owd przestraszy艂a si臋, 偶e Janice ma jakie艣 tajemnicze k艂opoty dermatologiczne, kt贸rych dot膮d nie wyleczono.

Mo偶e powinnam wyja艣ni膰 鈥 po艂apa艂a si臋 Janice. 鈥 Dermot Poll to m臋偶czyzna.

Aha! 鈥 wykrzykn臋艂y wszystkie naraz, nagle zrozumiawszy. 鈥 No przecie偶!

Bo c贸偶 innego jeszcze mog艂oby stanowi膰 centrum tego zamTeszania? Mimo niemi艂ej powierzchowno艣ci i niesmacznych kszta艂t贸w tej kobiety.

Zaczn臋 od pocz膮tku 鈥 powiedzia艂a Janice. urodzona narratorka. I cofn臋艂a si臋 do tamtej zimnej, ciemnej, mokrej lutowej nocy, kiedy ca艂y 艣wiat nabra艂 barw, jakby za spraw膮 magii.

Ruda z Klas膮 艣mia艂a si臋 w duchu, kiedy poci膮g wyjecha艂 ze stacji. Chcia艂a zabra膰 kocio艂 ze sob膮 do przedzia艂u, ale konduktor jej nie pozwoli艂.

Na siedzeniu takich przedmiot贸w k艂a艣膰 nie wolno, na pod艂odze mi臋dzy siedzeniami si臋 nie zmie艣ci, a z p贸艂ki na baga偶e m贸g艂by spa艣膰 i pani膮 zabi膰.

I co z tego? 鈥 mia艂a ochot臋 zapyta膰. By艂o co艣 dziwacznego i zabawnego w perspektywie takiego ko艅ca. Ale pozwoli艂a mu wynie艣膰 kocio艂 bez zb臋dnych protest贸w. Ale偶 艣mieszna sytuacja. Jak oni si臋 z tego 艣miali zesz艂ej nocy. Tarzali si臋 po zmi臋tej po艣cieli i jej rozpuszczonych w艂osach, 艣miej膮c si臋 do rozpuku z absurdalno艣ci tego wszystkiego.

B臋d臋 o tobie my艣la艂a 鈥 powiedzia艂a p贸藕niej 鈥 za ka偶dym razem, gdy b臋d臋 go u偶ywa膰.

Ach, o mnie ca艂ym czy tylko jakiej艣 cz臋艣ci? 鈥 spyta艂, 艣miej膮c si臋 k膮艣liwie. Po czym uj膮艂 j膮 za r臋k臋 i przycisn膮艂 do swojej najbardziej prywatnej cz臋艣ci, tej cz臋艣ci, kt贸r膮 mia艂a okazj臋 pozna膰, tej cz臋艣ci, kt贸r膮 lubi艂a wspomina膰, kiedy widzia艂a go ubranego w najlepsze ubranie, z dobran膮 koszul膮 i krawatem.

Oczywi艣cie k艂ama艂a. Wiedzia艂a o tym, gdy ich po偶膮danie przygas艂o i jego zmorzy艂 sen.

Raz i tylko raz, przez pami臋膰 dawnych czas贸w 鈥 powiedzia艂a w Ritzu.

Spojrza艂 na ni膮 ponad swoim szampanem, trzymaj膮c kieliszek w perfekcyjnie wymanikiurowanych d艂oniach, wystaj膮cych ze 艣nie偶nobia艂ych mankiet贸w i kosztownego granatowego r臋kawa. Mia艂 inteligentne oczy, zainteresowane, rozbawione. Pragn臋艂a ca艂owa膰 je zamkni臋te, dotyka膰 tych powiek.

Jeste艣 absolutnie pewna? 鈥 spyta艂. 鈥 Bo ja nie chc臋 ci臋 wi臋cej rani膰.

Bzdura 鈥 odpar艂a weso艂o 鈥 tamto nale偶y ju偶 do przesz艂o艣ci. A to teraz, m贸j Bo偶e, to tylko zabawa...

Ale i tak ju偶 j膮 skrzywdzi艂.

Tym jednym zdaniem sprawi艂, 偶e na nowo rozbola艂o j膮 serce. Mia艂o by膰 raz i tylko raz. Jemu b臋dzie wolno odej艣膰 i ju偶 nigdy nie wr贸ci膰; nie b臋dzie cierpia艂, widz膮c, jak ona odchodzi.

Przecie偶 鈥 ci膮gn臋艂a to dalej, wci膮偶 u艣miechaj膮c si臋 uwodzicielskooboje jeste艣my ju偶 weteranami ma艂偶e艅stwa. Ty jeste艣 ministrem, a ja 偶on膮 wikarego. Nie mogliby艣my tego powt贸rzy膰. Nie uchodzi艂oby nam. Z mojej strony to by艂 tylko kaprys, ot, uroczy kaprys.

Niebezpieczny kaprys 鈥 uzupe艂ni艂.

Ale偶 sk膮d 鈥 odpar艂a.

Przez chwil臋 czyta艂a w jego my艣lach. Rozwa偶a艂, czy ta przygoda, czy ten odnowiony romans jest wart ryzyka. Wiedzia艂a, co powinna zrobi膰, by rozwia膰 jego obawy. Wyj臋艂a z kieszeni sw贸j bilet powrotny.

Musz臋 z艂apa膰 poci膮g w 艣rodku dnia 鈥 powiedzia艂a szorstko 鈥 chc臋 za wszelk膮 cen臋 unikn膮膰 jakichkolwiek podejrze艅.

I tym go zwiod艂a. O ile cie艅 rzucany przez jej cia艂o, o ile wyraz jej oczu by艂y czym艣 ma艂o wartym, o tyle da艂 si臋 przekupi膰 obietnic膮 definitywnego rozstania, bez konsekwencji w przysz艂o艣ci. Tak wi臋c mia艂a sw贸j zakazany spacer po ogrodzie Mi艂o艣ci, jeszcze zanim przesz艂a na drug膮 stron臋 muru, do swego 偶ycia obok grz膮dki kapusty.

Opar艂a r臋k臋 na le偶膮cych obok niej paczkach i rozczesa艂a palcami swe rozpuszczone w艂osy. Mia艂a gdzie艣 czyjekolwiek podejrzenia. Niemal偶e wm贸wi艂a samej sobie, 偶e upi贸r przesz艂o艣ci zosta艂 nasycony, 偶e marzenie spocz臋艂o w spokoju i 偶e jedna taka pi臋kna noc to wszystko, o co kiedykolwiek mog艂aby prosi膰. Ju偶 nigdy nie wr贸ci do tego ogrodu, nie b臋dzie jej wolno nawet do tego d膮偶y膰. To by艂a ostatnia furtka, przez kt贸r膮 pozwolono jej przej艣膰 i zaraz potem odebrano klucz. Wraca艂a, zdana na sam膮 siebie. On za to zachowa艂 klucz, kiedy opuszcza艂a go tego ranka. Ju偶 nigdy nie b臋dzie jej wolno tam wej艣膰. To on tak powiedzia艂, g艂adz膮c j膮 po w艂osach i ca艂uj膮c w szyj臋. I mia艂 suche oczy, mimo 偶e ona w swoich mia艂a 艂zy.

Tylko ten jeden raz 鈥 powiedzia艂.

Tylko ten jeden raz 鈥 zgodzi艂a si臋. 艁atwo powiedziane.

Zacz臋艂a 艣ci膮ga膰 w艂osy przepask膮, szykowa膰 si臋, bo zaraz mia艂a wzi膮膰 kocio艂, wysi膮艣膰 z poci膮gu, wr贸ci膰. Spojrza艂a do lustra i roze艣mia艂a si臋, a potem przycisn臋艂a d艂o艅 do ust, bo ten 艣miech by艂 pozbawiony weso艂o艣ci.

Arthur czeka艂 na peronie, pomacha艂, kiedy jej wagon go min膮艂, a potem szed艂 za zwalniaj膮cym poci膮giem. Niczym pasterz, pomy艣la艂a, poszukuj膮cy zab艂膮kanej owieczki. Ulubione kazanie Arthura. Je艣li jaki艣 cz艂owiek ma sto owiec i jedna odbije od stada, to czym bardziej si臋 raduje: t膮 jedn膮, kiedy ju偶 si臋 znajdzie, czy te偶 wszystkimi pozosta艂ymi, kt贸re trzyma bezpiecznie na oku? Co艣 tak jak z ni膮. Tyle tych owczych b艂ogos艂awie艅stw spotka艂o j膮 w 偶yciu, a mimo to wci膮偶 szuka艂a i pragn臋艂a tego jednego, kt贸re by艂o dla niej nieuchwytne. Te偶 pomacha艂a do Arthura. Naprawd臋 powinien wy艣ciubi膰 nos poza t臋 swoj膮 Bibli臋 i drogocennego Langlanda, zorientowa膰 si臋 wreszcie, co si臋 dzieje. Czy chcia艂a, by wiedzia艂? Czy j膮 to obchodzi艂o? Czy to nie by艂oby podniecaj膮ce, sprowokowa膰 do wybuchu emocji? Na piersi mia艂a czerwony znak. On, kt贸ry by艂 kiedy艣 taki ostro偶ny, okaza艂 si臋 zanadto s艂aby, by stawi膰 op贸r jej roznami臋tnieniu, zbyt pobudzony, by my艣le膰 o czym艣 innym, kiedy ofiarowa艂a mu swe cia艂o, pragn膮c na nim pi臋tna. Teraz by艂o to pi臋tno jej winy, pi臋tno zostawione przez kochanka na ciele marnotrawnej owcy. Nic j膮 to nie obchodzi艂o.

Arthur wyci膮gn膮艂 r臋k臋, by pom贸c jej wysi膮艣膰 z wagonu. Mia艂a wra偶enie, 偶e podtrzymuje j膮 r臋ka kaleki, r臋ka, kt贸rej brak si艂y i nadziei.

Spojrza艂 na ni膮 z wyrazem, kt贸rego nie potrafi艂a odczyta膰, a potem pu艣ci艂 jej d艂o艅.

Udana wyprawa? 鈥 spyta艂 w samochodzie.

Chyba wszystko kupi艂am 鈥 odpar艂a, z irytacj膮 odgarniaj膮c pasmo w艂os贸w.

I ju偶 nie b臋dzie po co wraca膰? Niczego nie zapomnia艂a艣?

Niczego nie zapomnia艂am 鈥 odpar艂a z przekonaniem 鈥 i dzi臋kuj臋 ci, ale zdoby艂am wszystko, czego chcia艂am.

Niemniej jednak powolna jazda, wyboje na wiejskich drogach, jego nieciekawe d艂onie na kierownicy, nawet zapach tapicerki sprawi艂y, 偶e ju偶 si臋 poczu艂a jak w zamkni臋ciu.

Arthurze 鈥 odezwa艂a si臋 po chwili 鈥 od wiek贸w nie wyg艂asza艂e艣鈥 tego kazania o zab艂膮kanych owieczkach. Nie uwa偶asz, 偶e powiniene艣 je przypomnie膰?

Mo偶e 鈥 odpar艂.

Wyci膮gn臋艂a nogi, nie dbaj膮c o to, 偶e sp贸dniczka podjecha艂a jej nad kolana.

Potrzebuj臋 rozgrzeszenia 鈥 oznajmi艂a figlarnym tonem. 鈥 Londyn to takie z艂e miejsce.

Nie odezwa艂 si臋.

I uleg艂am pokusie przes膮du.

Powiadasz? 鈥 wtr膮ci艂, wprowadzaj膮c samoch贸d przez bram臋. 艢wiat艂a reflektor贸w zahipnotyzowa艂y kr贸liki jak zawsze kicaj膮ce tam o zmierzchu; nieruchomia艂y z zadartymi 艂apami, zesztywnia艂ymi uszami i drgaj膮cymi nozdrzami. 鈥 Jak?

Da艂am pewnej 偶ebraczce funta na szcz臋艣cie, zamiast zaufa膰 Bogu. 鈥 I mia艂a艣 szcz臋艣cie?

Chyba tak. Za艣mia艂 si臋 sucho.

Mo偶e ca艂y czas to by艂a kwestia woli Bo偶ej. Je艣li kocio艂 wyszed艂 bez szwanku z tej podr贸偶y, to powinni艣my da膰 na ofiar臋 w tej intencji.

Dlaczego?

Wy艂膮czy艂 zap艂on i spojrza艂 na ni膮. 艢wiat艂a ukaza艂y jej oczy, du偶e i inteligentne, tak samo nie mrugaj膮ce jak u kr贸lik贸w.

Bo teraz, kiedy dotar艂 tu w ca艂o艣ci, ju偶 nigdy nie b臋dziesz musia艂a jecha膰 po nast臋pny.

Zadygota艂a. Figlarny u艣miech przyblad艂. Wysiad艂a i trzasn臋艂a drzwiami, pozostawiaj膮c mu zadanie przeniesienia grzesznego przedmiotu. Kr贸liki, przywr贸cone do 偶ycia przez ha艂as, rozbieg艂y si臋 we wszystkie strony w poszukiwaniu azylu. Przy drzwiach obejrza艂a si臋 za siebie. Przygl膮da艂a mu si臋, jak najpierw bole艣nie biedzi艂 si臋 z kot艂em, a potem ni贸s艂 go w obj臋ciach w stron臋 domu, stawiaj膮c stanowcze, pewne kroki.

A upu艣膰 go, ty sukinsynu, mia艂a ochot臋 krzykn膮膰. B艂agam, b艂agam, upu艣膰 go.

A je艣li on jest 偶onaty? 鈥 spyta艂a Rohanne Bulbecker. Janice wola艂a uda膰, 偶e tego nie s艂ysza艂a.

呕e jak? 鈥 spyta艂a.

Rohanne by艂a bezpo艣redni膮 kobiet膮 i nie grzeszy艂a nadmiern膮 wra偶liwo艣ci膮. Powt贸rzy艂a wi臋c i to g艂o艣niej:

A je艣li on jest 偶onaty?

Janice spojrza艂a na ni膮 t臋po, nawet nie mrugn膮wszy.

Ale偶 sk膮d! 鈥 odpar艂a.

Przecie偶 m贸g艂 si臋 o偶eni膰 鈥 upiera艂a si臋 Rohanne. 鈥 Dlaczego nie...

Rycerz zawsze mo偶e kocha膰 dam臋, mimo 偶e ona jest ma艂偶onk膮 kogo艣 innego 鈥 wskaza艂a rozmarzonym tonem. 鈥 To jest dozwolone.

W dzisiejszych czasach 鈥 stwierdzi艂a z艂o艣liwie Rohanne 鈥 to oznacza rozw贸d i alimenty.

Janice westchn臋艂a.

W takim razie nie b臋dzie trzeba pisa膰 ju偶 nic wi臋cej i wtedy wycofam si臋 z 偶ycia na dobre.

Ale w膮tpi臋, by by艂 偶onaty 鈥 odpar艂a Rohanne, szybka jak strza艂 z pistoletu. 鈥 W rzeczy samej, kiedy tak si臋 nad tym zastanawiam, jestem wr臋cz pewna, 偶e nie jest.

Zabawne, tak w艂a艣nie m贸wi艂a Sylvia.

W to nie w膮tpi臋 鈥 mrukn臋艂a Rohanne.

Mo偶e by膰 rozwodnikiem 鈥 wtr膮ci艂a uprzejmie Erica.

Albo m贸g艂 ju偶 umrze膰 鈥 doda艂a Gretchen O鈥橠owd z r贸wnym spokojem.

Rohanne spiorunowa艂a j膮 wzrokiem.

Umrze膰? 鈥 powt贸rzy艂a Janice i wepchn臋艂a do ust kolejnego migda艂a w cukrze. 鈥 Mo偶e w艂a艣nie dlatego si臋 nie pojawi艂.

Rohanne poklepa艂a j膮 po ramieniu i skrzywi艂a si臋 do Gretchen.

A mo偶e tak przesz艂aby艣 si臋 na spacer? 鈥 spyta艂a kwa艣no. 鈥 Janice, no co ty? Dlaczego on mia艂by nie 偶y膰? Z twojego opisu wynika, 偶e to twardy cz艂owiek.

A poza tym 鈥 Erica poklepa艂a j膮 po drugim ramieniu 鈥 nigdy si臋 nie dowiesz, dop贸ki go nie znajdziesz, prawda? 鈥 Przypomnia艂a sobie swoje pogaw臋dki w cmentarnej krypcie. 鈥 Wiara potrafi czasem przenosi膰 g贸ry 鈥 powiedzia艂a 鈥 pod warunkiem 偶e si臋 wierzy. A my tylko rozmawiamy o m臋偶czy藕nie, nie o jakiej艣 zasranej g贸rze, do cholery 鈥 doda艂a na koniec w przekonaniu, 偶e to uzasadniona emfaza.

Ja nie chc臋 wiedzie膰, je艣li on nie 偶yje... 鈥 Janice zadygota艂a.

Na tym etapie nie wolno ci rezygnowa膰 鈥 orzek艂a Erica. 鈥 Bo inaczej ju偶 do ko艅ca 偶ycia b臋dziesz si臋 zastanawia艂a. Przypomnij sobie t臋 przypowie艣膰 o chlebie i rybach. Nakarmi艂 w ko艅cu tamtych czy nie?

Nast膮pi艂 kr贸tki okres zrozumia艂ego milczenia; male艅ka trz贸dka Eriki zdawa艂a si臋 pogr膮偶ona w my艣lach. Wszak to. co do nich wyg艂osi艂a, zawiera艂o sporo s艂uszno艣ci.

I je艣li ja prze偶y艂am, to nie widz臋 powod贸w, dla kt贸rych on nie mia艂by... 鈥 doda艂a z przekonaniem.

Janice spojrza艂a na ni膮 z podziwem.

Jest taki czternastowieczny poemat francuski, autorstwa Jana z Meun, a zatytu艂owany Powie艣膰 o R贸偶y.

Zmarszczy艂a czo艂o, usi艂uj膮c go sobie przypomnie膰, a Rohanne Bulbecker omal nie j臋kn臋艂a na g艂os z rozpaczy; jej 艣wie偶o odnaleziona autorka wygl膮da艂a jeszcze mniej apetycznie, kiedy si臋 zastanawia艂a. Po chwili Janice rozpromieni艂a si臋.

Wszystko, co pami臋tam, to jaki艣 miszmasz ze 艣redniowiecznej francuszczyzny 鈥 o艣wiadczy艂a. 鈥 Naturalnie nie jest to moja wizja wysokiej literatury, tym bardziej 偶e autor ten wypowiada si臋 ze spor膮 dezaprobat膮 na temat naszej p艂ci.

Powinien si臋 wstydzi膰 鈥 stwierdzi艂a Erica.

Jednak nie jest taki okrutny jak blastanges de Femmes, dlatego powinni艣my uzna膰 te jako艣ci. Zaraz, jak to idzie? 鈥 Janice otwar艂a usta, by przem贸wi膰, i jednocze艣nie podnios艂a dydaktycznie palec. 鈥 Oczywi艣cie ca艂y Roman de la Ros臋 jest alegoryczny, cho膰 ja mam tu na my艣li Staruch臋, dueni臋 Jana z Meun, no wiecie, jedn膮 z jego bohaterek. Zreszt膮 tam wyst臋puje ca艂y szereg tego typu postaci, zanim Kochanek nareszcie zdob臋dzie R贸偶臋. W istocie ca艂a dysputa i wyk艂ad na temat mi艂o艣ci, bo tym tak naprawd臋 jest 贸w poemat, zgodnie z zamierzeniem autora zreszt膮... 鈥 tu 艂ypn臋艂a ponad szk艂ami swych okular贸w na nikogo w szczeg贸lno艣ci 鈥 jest us艂any ich d艂ugimi eksplikacjami, kt贸re z pewno艣ci膮 wnosz膮 do tekstu du偶o 偶ycia.

Rohanne stwierdzi艂a, 偶e w swojej dzia艂ce Janice radzi sobie ca艂kiem nie藕le.

Chodzi o to 鈥 ci膮gn臋艂a nieub艂aganie Janice 鈥 偶e czasamidrugorz臋dne postaci bywaj膮 bardziej wyraziste i m贸wi膮 wi臋cej ni偶 g艂贸wni bohaterowie. 鈥 U艣miechn臋艂a si臋 do Eriki. 鈥 O czym w艂a艣nie zaczynam si臋 przekonywa膰... O w艂a艣nie 鈥 znowu zmarszczy艂a czo艂o, przez co Rohanne spontanicznie ukry艂a g艂ow臋 w d艂oniach 鈥 na przyk艂ad co艣 takiego:

N鈥檕nc ne fui d鈥橝mours a escole Ou 1鈥檈n leiist la theorique, Mais je sai tout par la pratique: Esperiment m鈥檈n ont fait sag臋, Que j鈥檃i hantez tout mon aage.

Ach, jest jeszcze Owidiusz 鈥 b膮kn臋艂a do siebie Janice. 鈥 Zupe艂nie zapomnia艂am o Sztuce kochania...

A to o czym? 鈥 zainteresowa艂a si臋 Erica.

Z grubsza mo偶na to jego dzie艂o stre艣ci膰 nast臋puj膮co: 鈥濶igdy nie ucz臋szcza艂em do szko艂y mi艂o艣ci, gdzie nauczali teorii; wszystko, co wiem, wzi臋艂o si臋 z praktyki. To z 偶yciowych do艣wiadcze艅 czerpa艂em sw膮 m膮dro艣膰鈥.

Sk膮d ja to znam 鈥 ucieszy艂a si臋 Erica.

Ano, zgadza si臋 鈥 odpowiedzia艂a Janice. 鈥 Ja te偶 widz臋 tu podobie艅stwo. Bo i ty jeste艣 m膮dra.

Ja? 鈥 zdziwi艂a si臋 Erica von Hyatt. 鈥 Nic mi o tym nie wiadomo. Ale za艂o偶臋 si臋, 偶e potrafi艂abym znale藕膰 dla ciebie Dermota Poi艂a, gdyby艣 zechcia艂a.

Pos艂uchaj, Janice 鈥 wtr膮ci艂a si臋 zm臋czonym g艂osem Rohanne 鈥 oto nasz uk艂ad. Ty piszesz jeszcze jedn膮 ksi膮偶k臋 dla mnie i Morgana Pfeiffera. I dostajesz za to fortun臋. Wykorzystasz t臋 fortun臋, by op艂aci膰 poszukiwania tego no... jakkolwiek on si臋 nazywa...

Dermot 鈥 podpowiedzia艂a Janice.

Poll 鈥 doda艂a Erica.

I u艣miechn臋艂y si臋 do siebie.

Rohanne te偶 usi艂owa艂a si臋 u艣miechn膮膰.

A zatem wszyscy s膮 szcz臋艣liwi 鈥 doda艂a. 鈥 Wi臋c jak b臋dzie? Jeszcze jedna ksi膮偶ka?

No zg贸d藕 si臋 鈥 nudzi艂a Erica. 鈥 To b臋dzie jak z tym strzemiennym na drog臋. 鈥 I tu u艣miechn臋艂a si臋 swym pi臋knym, z艂otym u艣miechem.

Pewnie nie pozwoli艂aby艣 mi pod艂o偶y膰 jej fotografii... 鈥 Rohanne zapatrzy艂a si臋 smutno na ten r贸偶, na to srebro i z艂oto. A potem pokr臋ci艂a g艂ow膮 i westchn臋艂a. Za du偶e k艂amstwo. Zdaniem Rohanne Bulbecker 偶ycie, czymkolwiek by艂o, na pewno nie by艂o fars膮 i ona nie zamierza艂a przekszta艂ca膰 go w ni膮 w艂a艣nie teraz. Dlaczego, och dlaczego by艂a taka impulsywna i opowiedzia艂a im wszystkim o urodzie swego znaleziska? Dlaczego, och, dlaczego uzna艂a, 偶e to w og贸le jest wa偶ne? Raczej nie mog艂a teraz zadzwoni膰 i powiedzie膰: 鈥濧 tak nawiasem m贸wi膮c, drobny szczeg贸艂, panie Pfeiffer, m贸j opis by艂 odrobink臋 nieadekwatny. Pomyli艂am osoby. Tak naprawd臋, to w odr贸偶nieniu od tego, co wst臋pnie sugerowa艂am, ona przypomina raczej zapa艣nika sumo... 鈥 Po prostu nie mog艂a. Mia艂oby to zerow膮 wiarygodno艣膰, a potem by zwyczajnie wylecia艂a na bruk.

Sprawdzi艂a swoje paznokcie. Niby ju偶 zaczyna艂y odrasta膰, a tymczasem zn贸w wr贸ci艂a do na艂ogu. Zaciska艂a z臋by i ws艂uchiwa艂a si臋 w swe rozszala艂e my艣li. Trzeba by艂o koniecznie co艣 wymy艣li膰, mo偶e jak膮艣 chorob臋, niezidentyfikowan膮, okaleczaj膮c膮, zara藕liw膮 鈥 cokolwiek, byleby tylko nie mog艂a spotyka膰 si臋 z mediami. O, i co艣 takiego, od czego puch艂o si臋 jak balon.

W porz膮dku 鈥 odezwa艂a si臋 Janice. 鈥 Je艣li to naprawd臋 oznacza ostatni raz, to w takim razie napisz臋 jeszcze jedn膮. 鈥 Spojrza艂a na Erik臋 i u艣miechn臋艂a si臋. 鈥 Moje magnum opus. Wolne od Sylvii Perth.

Zadzwoni艂 telefon. Wszystkie drgn臋艂y nerwowo. Wszystkie go s艂ysza艂y. 呕adna nie wsta艂a. I po chwili odezwa艂a si臋 sekretarka.

Przepraszam, ale w tej chwili nie mog臋 podej艣膰 do telefonu 鈥 zad藕wi臋cza艂 s艂odko g艂os Sylvii Perth. 鈥 Prosz臋 zostawi膰 wiadomo艣膰, to oddzwonie.

Janice zeskoczy艂a z kanapy i wy艂膮czy艂a sekretark臋. U艣miechn臋艂a si臋.

Ju偶 na zawsze wolna od Sylvii Perth. 鈥 Zatar艂a swe pulchne, nieco lepkie d艂onie.

Rohanne Bulbecker zapatrzy艂a si臋 na ni膮 z os艂upieniem. Powoli zaczyna艂a odczuwa膰 niejak膮 sympati臋 do Sylvii Perth.

A je艣li 鈥 Janice prze艂kn臋艂a 艣lin臋 鈥 a je艣li b臋d臋 musia艂a pokaza膰 si臋 艣wiatu, to...

Po moim trupie 鈥 mrukn臋艂a Rohanne Bulbecker, po czym natychmiast przeprosi艂a Boga, prze偶egna艂a si臋 i cofn臋艂a te s艂owa. To nie by艂a pora na wodzenie losu na pokuszenie. 鈥 Mo偶e to akurat wcale nie b臋dzie takie absolutnie konieczne 鈥 powiedzia艂a spokojnie. 鈥 By膰 mo偶e wystarczy samo napisanie ksi膮偶ki. Ty po prostu zabierz si臋 do pracy, a mnie pozw贸l zaj膮膰 si臋 reszt膮.

Janice przysz艂o na my艣l, 偶e ju偶 kiedy艣 s艂ysza艂a co艣 bardzo podobnego.

Chcesz szuka膰 gruszek na wierzbie, a przecie偶 jeszcze nawet nie znalaz艂a艣 wierzby 鈥 odezwa艂a si臋 znienacka Gretchen O鈥橠owd.

Wywo艂a艂a tym podobn膮 reakcj臋 jak pocz膮tkowo Erica z chlebem i rybami; Rohanne dopiero po chwili zrozumia艂a, do czego tamta pije.

No c贸偶, tobie przynajmniej cos鈥 zostawi艂a 鈥 wskaza艂a na u偶ytek Gretchen 鈥 niewa偶ne, 偶e ten obraz ci si臋 nie podoba. A taka Janice straci艂a wszystko.

Wcale nie wszystko. 鈥 Nie?

A nie. Ja mam swoje Poszukiwania i mam sw贸j niez艂omny charakter. To one b臋d膮 mi s艂u偶y膰 za bli藕niacze gwiazdy przewodnie, gdy zasi膮d臋 do pisania mojej ostatniej powie艣ci.

Nie za du偶o tej niez艂omno艣ci? 鈥 spyta艂a nerwowo Rohanne.

W艂a艣nie 偶e w sam raz 鈥 odpar艂a tajemniczo Janice. I tu obdarzy艂a Erice d艂ugim i kontemplacyjnym u艣miechem. 鈥 Tym bardziej 偶e wiem dok艂adnie, jak j膮 wykorzysta膰. 鈥 Z czu艂o艣ci膮 u艣cisn臋艂a d艂o艅 z艂otow艂osej pi臋kno艣ci. 鈥 Z niewielk膮 pomoc膮 takiej jednej, kt贸ra usi艂owa艂a si臋 pode mnie podszy膰.

Erice zrobi艂o si臋 bardzo mi艂o, bo powoli czu艂a si臋 coraz wa偶niejsz膮 osob膮.

A ja tam nie szukam gruszek, bo ich nie lubi臋 鈥 mrukn臋艂a Gretchen. Ale nikt jej nie us艂ysza艂.

Janice przelotnie przypomnia艂a sobie o swoich bohaterach znalezionych w metrze i zastanowi艂a si臋, co teraz z nimi b臋dzie, kiedy ju偶 nie s膮 jej do niczego potrzebni. Mimo 偶e te jej przes膮dy tw贸rcze wydawa艂y si臋 obecnie takie ma艂o wa偶ne, a ci podr贸偶nicy papierowi i nierealni, to jednak by艂o ich jej 偶al. Zamierza艂a pokierowa膰 ich 偶ywotami i sprawi膰, by zazna艂y spe艂nienia 鈥 ci dobrzy mieli skorzysta膰 na swej dobroci, ci 藕li mieli cierpie膰 za grzechy. A tak musieli odt膮d b艂膮ka膰 si臋 gdzie艣 samopas, bez jej dozoru. Ich indywidualne historie nie mia艂y doczeka膰 si臋 w艂a艣ciwego zako艅czenia i to wydawa艂o si臋 jakby niesprawiedliwe. Westchn臋艂a. Niemniej b臋dzie musia艂a ich uwolni膰, 偶eby sami szukali w艂asnej drogi.

Erica odwzajemni艂a si臋 i te偶 u艣cisn臋艂a jej d艂o艅. B艂臋dnie interpretuj膮c to westchnienie, powiedzia艂a z prostot膮:

Znajdziesz swojego Dermota. Jestem tego pewna.

By艂oby to bez w膮tpienia najlepsze z wszystkich mo偶liwych zako艅cze艅 鈥 przyzna艂a Janice. 鈥 I jednocze艣nie pos艂u偶y艂oby za jedyne uzasadnienie.

Rohanne nie by艂a taka pewna z tym szukaniem Dermota Polla. Ani te偶 z tym uzasadnieniem czegokolwiek. Ale na szcz臋艣cie nie by艂 to jej problem. Przynajmniej wraca艂a do Nowego Jorku z umow膮 na ksi膮偶k臋 podpisan膮 przez prawdziw膮 Janice Gentle. Jeszcze tylko nie wiedzia艂a, co im powie na temat braku prawdziwej (by nie powiedzie膰 konkretnej) Janice Gentle. Co艣 wymy艣li. Co艣 tak mocnego jak mocna proza, zadrwi艂a w duchu. I u艣miechn臋艂a si臋.

Pozosta艂 ju偶 tylko jeden plotek do pokonania. Chrz膮kn臋艂a, przywo艂a艂a na twarz promienny 鈥 mia艂a tak膮 nadziej臋 鈥 u艣miech i przygotowa艂a si臋, by wprowadzi膰 ten temat z jak najwi臋kszym taktem.



Rozdzia艂 osiemnasty



Mhm... Janice?

Tak, Rohanne?

Jeszcze jeden drobiazg. Janice zamruga艂a.

Jaki?

Seks.

Seks?

Pan Pfeiffer chce seksu. To znaczy seksu w ksi膮偶ce.

Ach tak 鈥 powiedzia艂a Janice i jej palec zn贸w uni贸s艂 si臋 w g贸r臋. zapowiadaj膮c dydaktyczny wtr臋t. 鈥 W przypadku Dworu Gloriany, to jest Dziewiczej Kr贸lowej, przybra艂o to tak膮 posta膰...

Tym z was, co kochacie albo kocha艂y艣cie ongi Kr贸lowa z ba艣ni, Prozerpina Zaleca, spot臋gujcie ten humor do mi艂o艣ci:

Onym, co jeszcze si臋 nie napas艂y W amor贸w rozkoszach Przysi臋ga, czeka ich 偶ywot n臋dzny Ma艂p w Avernusu grotach.

Tak oto niemoralni przedstawiciele epoki el偶bieta艅skiej 鈥 wyja艣ni艂a 鈥 majstrowali przy czystym pi臋knie i najwy偶szych idea艂ach, zast臋puj膮c je prymitywn膮 lubiezno艣ci膮 i wprowadzaj膮c do wszystkiego seks, pr贸偶no艣膰 i niesnaski. 鈥 Spojrza艂a znacz膮co na Erice. 鈥 Avernus to oczywi艣cie kolejny termin oznaczaj膮cy piek艂o.

Oczywi艣cie 鈥 zgodzi艂a si臋 skwapliwie Erica.

I owo piek艂o w tym przypadku stanowi piek艂o nieodwzajemnionej mi艂o艣ci, natomiast obietnica 鈥炁紋wotu ma艂p w piekle鈥 to el偶bieta艅ski termin na brak seksualnego spe艂nienia. A wszak nale偶a艂o pozosta膰 przy ideale mi艂o艣ci dwornej, zamiast sprowadza膰 j膮 do najprymitywniejszego mianownika...

Hm 鈥 chrz膮kn臋艂a Rohanne Bulbecker, kt贸ra porz膮dnie si臋 w tym wszystkim pogubi艂a. 鈥 Ja my艣l臋, 偶e pan Morgan Pfeiffer chcia艂by raczej czego艣 bardziej zwi膮zanego ze wsp贸艂czesno艣ci膮. Czego艣, powiedzmy, mniej skomplikowanego?

M贸wisz o prozie ilustruj膮cej ? 鈥 podpowiedzia艂a jej Janice. 鈥 A wi臋c opartej nie tyle na niedopowiedzeniach, ile raczej na dosadno艣ci?

Rohanne przywar艂a do tego ostatniego s艂owa. Przytakn臋艂a.

Yhy 鈥 potwierdzi艂a.

Obawiam si臋, 偶e to nie wchodzi w rachub臋 鈥 o艣wiadczy艂a Janice.

A to dlaczego?

M贸j niez艂omny charakter mi tego zakazuje 鈥 odpar艂a stanowczo Janice. 鈥 A tak偶e dlatego, 偶e si臋 zupe艂nie na tym nie znam.

Rohanne, kontempluj膮ca posta膰 Janice, wcale nie by艂a zdziwiona. Ale z drugiej strony, na czym w ko艅cu polega akt tworzenia, jak nie na zaprz臋ganiu intuicji i wyobra藕ni? Wystarcza艂o spojrze膰 na Frankensteina.

Ale偶 co艣 przecie偶 wiedzie膰 musisz 鈥 odpar艂a przymilnym tonem. 鈥 Pos艂uchaj, zasadniczo chcemy, 偶eby艣 napisa艂a dok艂adnie tak膮 sam膮 ksi膮偶k臋 jak wszystkie poprzednie. Chodzi tylko o jakie艣... 偶e tak powiem... drobne uzupe艂nienia, pog艂臋bienie tematu, lekkie przesuni臋cie akcentu... 鈥 Wzruszy艂a ramionami. Nie by艂o na to 偶adnego innego s艂owa. 鈥 Chodzi po prostu o seks. On chce, 偶eby po prostu troch臋 go tam by艂o, opr贸cz tych wszystkich cudownych rzeczy, o kt贸rych potrafisz pisa膰 tak znakomicie.... Ostatecznie seks to te偶 element 偶ycia... 鈥 Rohanne czu艂a, jak s艂abnie jej g艂os. 鈥 Ludzie domagaj膮 si臋 seksu. A poza tym b臋dzie to punkt zaczepienia dla kampanii reklamowej, dzi臋ki kt贸remu sprzedasz znacznie wi臋cej ksi膮偶ek.

Rohanne poczu艂a si臋 dziwacznie skr臋powana, kiedy to powiedzia艂a. W gabinecie Morgana Pfeiffera powy偶sze wytyczne brzmia艂y znacznie pro艣ciej.

A co w艂a艣ciwie masz na my艣li, m贸wi膮c seks?

No jak偶e... 鈥 Rohanne wzruszy艂a ramionami. 鈥 Przecie偶 chyba wiesz...

Nie 鈥 odpar艂a Janice 鈥 nie wiem.

Chcesz powiedzie膰, 偶e ty... mm... nie wiesz, czy umiesz o nim pisa膰.... czy... mm... 偶e ty... och... no wiesz... 偶e ty jeszcze nigdy?

Jedno i drugie 鈥 odpar艂a Janice.

No tak, ale przecie偶 鈥 powiedzia艂a Rohanne, najspokojniej jak tylko potrafi艂a, cho膰 by艂a ca艂kiem pewna, 偶e je艣li spu艣ci wzrok, to zobaczy, 偶e kieszonka na piersi jej sk贸rzanego uniformu wydyma si臋 w takt g艂o艣nego bum, bum, bum 鈥 nie musisz niczego do艣wiadcza膰 na sobie, 偶eby o tym pisa膰. Jak to by艂o z tym twoim Dyplomat膮 ze Wschodu? Jak to by艂o z twoimi bohaterkami? Nigdy nie zajmowa艂a艣 si臋 handlem obrazami ani te偶 nie prowadzi艂a艣 hotelu, a jednak te wszystkie kobiety by艂y bardzo prawdziwe.

Oczywi艣cie, 偶e by艂y 鈥 odparowa艂a bez namys艂u Janice. 鈥 Bo one wszystkie by艂y mn膮. Nie ma niczego trudnego w na艣ladowaniu fachowego 偶argonu czy te偶 w zbieraniu materia艂贸w. 鈥 Tu pomy艣la艂a z czu艂o艣ci膮 o swoich s艂odkich chwilach sp臋dzonych w bibliotece w Battersea. 鈥 Wystarczy zna膰 fakty i ju偶 mo偶na tworzy膰. Ludzie tacy jak wszyscy, tyle 偶e w nowych przebraniach. Nie ma tu nic nowego pod s艂o艅cem. W g艂臋bi serca ka偶dy chce by膰 kochany i ka偶dy chce kogo艣 mie膰: oto w膮tek jednocz膮cy wszystkich.

Rohanne z za偶enowaniem kr臋ci艂a m艂ynka palcami. Co za bzdury!

Wszystkie moje powie艣ci opowiada艂y o mi艂o艣ci i ja wiem, co to jest mi艂o艣膰, bo j膮 prze偶y艂am. Wszystkie moje powie艣ci opowiada艂y o mi艂o艣ci i o k艂opotach, boja do艣wiadczy艂am mi艂o艣ci i k艂opot贸w. 呕adna z moich powie艣ci nie opowiada艂a o seksie, bo jego nigdy nie pozna艂am. Ale kiedy znowu spotkam si臋 z Dermotem Poi艂em, to kto wie? Mo偶e wszystko b臋dzie wygl膮da艂o inaczej...

Och, na pewno. Jestem tego pewna 鈥 wtr膮ci艂a entuzjastycznie Erica, niezaprzeczenie zainspirowana t膮 gadanin膮 o mi艂o艣ci. 鈥 I ja go znajd臋 dla ciebie. O tak, cho膰by na ko艅cu 艣wiata!

Gretchen zwalczy艂a w sobie impuls, by krzykn膮膰 鈥濧lleluja!鈥濃 i obdarzy艂a swego r贸偶anolicego idola spojrzeniem pe艂nym niemych emocji.

A niech mnie... 鈥 odezwa艂a si臋 w ko艅cu Rohanne Bulbecker. Na ile si臋 orientowa艂a, nigdy dot膮d nie pozna艂a 偶adnej doros艂ej dziewicy. Czu艂a w sobie rosn膮ce zdenerwowanie, ale jednocze艣nie to do艣wiadczenie ni膮 wstrz膮sn臋艂o. 鈥 Przecie偶 czasy si臋 zmieniaj膮. Ludzie chc膮 seksu, nie tylko w 艂贸偶ku, ale i w ksi膮偶kach. Przecie偶 seks jest wsz臋dzie, stanowi wyznacznik naszej epoki. Czy w takim razie nie mog艂aby艣 chocia偶 my艣le膰 w jego kontek艣cie? Przecie偶 musisz wiedzie膰, na czym on polega.

Z biologicznego punktu widzenia 鈥 odpar艂a Janice 鈥 wiem wszystko. Ale w zwi膮zku z tym r贸wnie dobrze mog艂abym pisa膰 o parzeniu si臋 owiec albo o tarle 偶ab. By艂oby to martwe pisanie, obawiam si臋. Pozbawione jakichkolwiek uczu膰.

Rohanne poczu艂a si臋 tutaj na pewniejszym gruncie.

Z seksem wcale nie musz膮 si臋 wi膮za膰 uczucia. Tym bardziej 偶e mo偶e on przybiera膰 r贸偶ne postaci. W rzeczy samej mo偶na go przyr贸wna膰 do jedzenia: czasami jesz du偶y posi艂ek, a czasami co艣 podjadasz, mimo 偶e wcale nie jeste艣 g艂odna. Rozumiesz?

Nie 鈥 odpar艂a Janice. 鈥 Rozumiem jedzenie, bo sama jem. Seksu nie rozumiem. Niby sk膮d mia艂abym, skoro nigdy nie od艣piewa艂am pie艣ni do Hymena?

To si臋 da za艂atwi膰 鈥 mrukn臋艂a Rohanne.

Ca艂a ta sprawa to dla mnie kompletna tajemnica i zupe艂nie jej nie rozumiem.

Kiedy to przecie偶 jest bardzo nieskomplikowane zaj臋cie 鈥 odpar艂a Rohanne tak lekko, jak si臋 tylko da艂o. 鈥 Zwi膮zane z przyjemno艣ci膮, napi臋ciem, uwolnieniem, zabawami w... 鈥 Urwa艂a.

Janice wpatrywa艂a si臋 w ni膮 z kompletnym brakiem zrozumienia.

Czy nie posuwasz si臋 troch臋 za daleko z t膮 swoj膮 niez艂omno艣ci膮? Piszesz o m臋偶czyznach, a jednak nigdy 偶adnego nie pozna艂a艣, je艣li nie liczy膰 Dermota Polla, a i jego widzia艂a艣 zaledwie pi臋膰 minut.

To by艂o co najmniej p贸艂 godziny 鈥 poprawi艂a j膮 Janice z godno艣ci膮. 鈥 I ca艂kiem mi wystarczy艂o. Cz艂owiek jest w stanie zakocha膰 si臋 w niespe艂na sekund臋 i w ramach tego aktu dowiedzie膰 si臋 wszystkiego, co musi, o obiekcie swojej mi艂o艣ci. Zreszt膮 i tak przewa偶nie po prostu sami kreujemy naszych kochank贸w, wymy艣lamy to, kim chcemy, by byli, a potem staramy si臋 odnale藕膰 w nich te jako艣ci.

Naprawd臋 tak uwa偶asz? 鈥 spyta艂a Rohanne zaintrygowana. 鈥 W takim razie nic dziwnego, 偶e wszystko zawsze si臋 w ko艅cu psuje.

Janice znieruchomia艂a.

Czy偶by? 鈥 spyta艂a z zainteresowaniem. 鈥 W moich ksi膮偶kach nic si臋 nie psuje.

Rohanne ju偶 mia艂a powiedzie膰 co艣 zgry藕liwego, ale zdecydowa艂a si臋 na dyplomacj臋.

Jestem pewna, 偶e w twoim i... mhm... jego przypadku tak nie b臋dzie. Ale jak to jest, 偶e potrafisz pisa膰 o m臋偶czyznach, a nie potrafisz pisa膰 o seksie? Przecie偶 nie wiesz, co czuj膮 m臋偶czy藕ni...

Przyjmuj臋 za艂o偶enie, 偶e oni czuj膮 dok艂adnie to samo co my, tylko wyra偶aj膮 to inaczej.

Rohanne Bulbecker zacisn臋艂a szcz臋ki. To nie by艂a pora na takie dyskusje.

Ju偶 rozumiem 鈥 znowu wtr膮ci艂a si臋 Erica von Hyatt, z wyrazem zamy艣lenia. 鈥 Twoim zdaniem oni czuj膮 to samo, tylko to ukrywaj膮? Wol膮 robi膰 z siebie milcz膮cych twardzieli?

M臋偶czy藕ni nie s膮 z kamienia 鈥 powiedzia艂a Janice. 鈥 A kobiety nie z p艂atk贸w r贸偶. I wszyscy na 艣wiecie d膮偶膮 tylko do jednego, ostatecznego idea艂u. Chc膮 kocha膰 i chc膮 by膰 kochani. M臋偶czy藕ni wcale si臋 tu nie r贸偶ni膮. No jak偶e偶 鈥 rozpromieni艂a si臋 za swymi okularami 鈥 przecie偶 te偶 krwawi膮, kiedy ich uk艂ujesz?

A moim zdaniem 鈥 sprzeciwi艂a si臋 Rohanne Bulbecker 鈥 mog艂aby艣 zamierzy膰 si臋 na nich siekier膮, a i tak nie uroniliby ani kropli. Ale ty masz swoje pogl膮dy, a ja mam moje. 鈥 Zab臋bni艂a palcami o z臋by. 鈥 Jednak z tym seksem musi si臋 znale藕膰 jakie艣 rozwi膮zanie. Musi.

S艂o艅ca ju偶 ubywa艂o i pok贸j spowija艂 si臋 w fioletowych cieniach. W tym mi臋kn膮cym 艣wietle Erka von Hyatt wygl膮da艂a jeszcze pi臋kniej ni偶 zazwyczaj, a Janice Gentle na jeszcze bardziej spasion膮. Jednak Rohanne nie sk艂ada艂a broni.

A mo偶e by艣 tak przeczyta艂a jaki艣 poradnik? Na pewno znalaz艂aby艣 w 艣rodku mn贸stwo zdj臋膰.

Podobnie jak w podr臋czniku chirurgii m贸zgu 鈥 odparowa艂a Janice. 鈥 Ale nie s膮dz臋, by taka lektura pozwoli艂a mi przeprowadzi膰 operacj臋 na m贸zgu...

Rohanne zaczyna艂o ju偶 brakowa膰 argument贸w i to j膮 mocno irytowa艂o. Ta pani mog艂a sobie wygl膮da膰 jak w贸r z ciastem, ale bez w膮tpienia dysponowa艂a ponadprzeci臋tn膮 inteligencj膮.

W takim razie mog艂aby艣 obejrze膰 jaki艣 film. To by ci na pewno pomog艂o. Za艂atwi艂abym kilka film贸w dla doros艂ych.

Ter臋 fere 鈥 w艂膮czy艂a si臋 zn贸w Erica von Hyatt, dziecko ulicy, ocala艂a z egzystencjalnych burz. Zrobi艂a g艂臋boki wdech i wyla艂a z siebie potok s艂贸w: 鈥 Zagra艂am kiedy艣 w takim filmie, wi臋c wiem, 偶e one wcale nie s膮 o mi艂ym seksie, tylko o samym mi臋sie. , J3o roboty!鈥, powiedzia艂 mi tamten facet z kamer膮, i w og贸le nie by艂o czasu na 偶adne przygotowanie si臋 do czegokolwiek, tak jak to powinno by膰. Po prostu tak to wygl膮da, 偶e w jednej chwili szukasz m臋偶czyzny na zat艂oczonej pla偶y, a ju偶 w nast臋pnej jeste艣 z nim w jego ci臋偶ar贸wce i zamiast lunchu mem艂asz jego fiuta, z czego zaraz robi si臋 du偶a impreza z udzia艂em mn贸stwa ludzi, i tak a偶 do podwieczorku, kiedy on bierze si臋 za twoj膮 dziurk臋, a potem pojawiaj膮 si臋 jeszcze inne dwie albo i trzy i wszystkie razem obrabiacie tego jednego go艣cia, przy czym jest ci bardzo niewygodnie, bo ca艂y czas trzeba pilnowa膰, 偶eby wszyscy widzieli twoje intymne organy, inaczej ni偶 wtedy, jak robisz to dla przyjemno艣ci, kiedy na pewno nie trzeba pami臋ta膰 o tym, czy widzi ci臋 dobrze kamera...

Rohanne podnios艂a r臋k臋. Bardzo por贸偶owia艂a i bardziej ni偶 kiedykolwiek dot膮d po偶a艂owa艂a, 偶e ma na sobie te sk贸ry.

Ju偶 starczy, dzi臋kuj臋. Widz臋, 偶e z niejednego pieca chleb jad艂a艣 鈥 powiedzia艂a spi臋tym g艂osem.

Robi艂am to tylko raz 鈥 wyja艣ni艂a Erica. 鈥 M贸wili, 偶e jestem w tym bardzo dobra, ale w nast臋pnym filmie mia艂 gra膰 pies, wi臋c sobie odpu艣ci艂am, bo przecie偶 s膮 jakie艣 granice.

Co ty, nie lubisz ps贸w? 鈥 spyta艂a Gretchen, kt贸rej fantazje na temat przysz艂o艣ci uwzgl臋dnia艂y r贸wnie偶 spacery po wiejskich drogach w towarzystwie psa.

S艂uchaj 鈥 odpar艂a Erica 鈥 g艂aska艂am psy, by艂am gryziona przez psy, opiekowa艂am si臋 psami, jad艂am psy...

B艂agam! 鈥 wrzasn臋艂a Rohanne, kt贸ra z ka偶d膮 chwil膮 coraz bardziej t臋skni艂a za wzgl臋dnym spokojem Nowego Jorku. 鈥 Zdaje si臋, 偶e 偶adna z nas...

Jad艂a艣 psy! 鈥 zdziwi艂a si臋 Gretchen, czuj膮c nagle, 偶e jej uczucie s艂abnie. 鈥 To znaczy jak?

Z臋bami, oczywi艣cie 鈥 burkn臋艂a Erica. 鈥 Mia艂am ch艂opaka Chi艅czyka i raz ugotowa艂 dla mnie psa.

Fuj 鈥 powiedzia艂y unisono Rohanne i Gretchen. Tylko Janice wys艂ucha艂a tego ze spokojem.

I jak smakowa艂? 鈥 spyta艂a z zainteresowaniem.

W og贸le nie pami臋tam. Chyba mi臋sem.

B艂agam 鈥 przerwa艂a to szorstko Rohanne. 鈥 Czy mo偶emy wr贸ci膰 do seksu?

Mog艂abym ci pokaza膰 鈥 zaproponowa艂a Erica po namy艣le. 鈥 Nie mia艂abym nic przeciwko, pod warunkiem 偶e zdoby艂yby艣my jakiego艣 porz膮dnego ch艂opa No bo czasami lubi臋 sobie wyobra偶a膰, 偶e robi臋 to przed ca艂ym t艂umem ludzi. W teatrze czy co艣 w tym stylu i 偶e wszyscy mi wiwatuj膮...

Gretchen ODowd zbiela艂a. Oto jej obiekt po偶膮dania, ksi臋偶niczka ze sn贸w, proponuje, 偶e rozbierze si臋 bezwstydnie na oczach wszystkich. Spojrza艂a gro藕nie na Janice Gentle, kt贸ra natychmiast zrozumia艂a. Unios艂a w g贸r臋 sw膮 pulchn膮 d艂o艅.

Ale偶 nie trzeba, moja droga 鈥 powiedzia艂a do Eriki. 鈥 Doprawdy nie mog艂abym...

No. no... Tak, tak... 鈥 skwitowa艂a to cierpko Rohanne, bo Erica w艂a艣nie opisa艂a jedn膮 z jej ulubionych fantazji (najch臋tniej grecka pla偶a, a na niej tysi膮ce uszcz臋艣liwionych turyst贸w g艂o艣no trzaskaj膮cych aparatami fotograficznymi), i przysz艂o jej na my艣l, 偶e to bardzo niepokoj膮ce, by takie same wizje mog艂a mie膰 taka von Hyatt, kobieta bez miejsca sta艂ego pobytu, bez 艣rodk贸w do 偶ycia i do tego notoryczna k艂amczucha. 鈥 A ja jednak uwa偶am, 偶e z tym filmem to b臋dzie najlepszy pomys艂. I 偶e to powinien by膰 taki, w kt贸rym raczej nie ma 偶adnych niedom贸wie艅, bior膮c pod uwag臋, 偶e wiesz tak niewiele. W takim razie, czy kt贸ra艣 z tu obecnych wie co艣 o filmach wideo?

No pewnie 鈥 odpar艂a Gretchen O鈥橠owd. 鈥 Kiedy艣 wiecznie je ogl膮da艂am. Bierze si臋 je z wypo偶yczalni.

I dobrze 鈥 powiedzia艂a Rohanne Bulbecker. 鈥 W takim razie przejdziesz si臋 i po偶yczysz nam co艣. 鈥 Spojrza艂a na Gretchen 艣widruj膮cym spojrzeniem. 鈥 Orientujesz si臋, czego nam trzeba?

Gretchen O鈥橠owd, kt贸rej ul偶y艂o, 偶e jej ksi臋偶niczka nie b臋dzie robi艂a przedstawienia, przytakn臋艂a entuzjastycznie.

Znakomicie 鈥 stwierdzi艂a Rohanne Bulbecker. 鈥 W takim razie wszystko za艂atwione. Tylko pami臋taj, to ma by膰 co艣 naprawd臋 dosadnego.

I Gretchen wysz艂a, dzielnie szarpi膮c swego w膮sa.

Nagle przypomnia艂 mi si臋 tamten fragment z Langlanda, jestem pewna, 偶e go znacie, gdzie dwulicowy Brat usi艂uje wyci膮gn膮膰 pieni膮dze od Pani Zap艂aty, kt贸ra symbolizuje moc sakiewki zar贸wno dla si艂 dobra, jak i z艂a. 鈥 Janice spojrza艂a niewinnie na Rohanne. 鈥 Brat spodziewa si臋, i偶 jest w stanie zdoby膰 fundusze przede wszystkim od arystokracji, wi臋c czuje si臋 zobowi膮zany wyja艣ni膰 jej, dlaczego ich na gwa艂t potrzebuje.

Ach tak 鈥 skomentowa艂a uprzejmie Rohanne.

Tak wi臋c, m贸wi g艂adko: 鈥濿szak to u艂omno艣膰 cia艂a鈥*. U艂omno艣膰 cia艂a, o kt贸rej, powiada, wyczyta膰 mo偶na w ksi膮偶kach. Jakie to interesuj膮ce, 偶e ju偶 pi臋膰set lat temu co艣, co ukaza艂o si臋 w druku, zdawa艂o si臋 wszystko usprawiedliwia膰...

Hm 鈥 odpar艂a Rohanne Bulbecker, kt贸rej oczy zrobi艂y si臋 wielkie i czyste.

I Langland m贸wi dalej, 偶e wszyscy rodzimy si臋, bo tak chce Natura, 偶e je艣li uda nam si臋 uciec przed z艂ymi j臋zykami, to krzywda niebawem idzie w niepami臋膰. Ze z wszystkich siedmiu grzech贸w za ten naj艂atwiej uzyska膰 odpuszczenie...

A co to takiego? 鈥 spyta艂a Erica von Hyatt, wci膮偶 nieco sko艂owana.

Seks 鈥 odpar艂a skwapliwie Janice Gentle. 鈥 Amen i miejmy nadziej臋, 偶e uznam go za co艣 donios艂ego.

Rohanne stwierdzi艂a, 偶e powinna si臋 natychmiast ewakuowa膰. Sprawdzi艂a, czy w mieszkaniu jest magnetowid oraz telewizor i czy dwie pozosta艂e uczestniczki tego dziwacznego intermezzo potrafi膮 je nastawi膰. A potem si臋 wym贸wi艂a i opu艣ci艂a dawne lokum Sylvii Perth. Wbrew sobie wci膮偶 wa艂kowa艂a niepokoj膮c膮 filozoficzn膮 refleksj臋: 鈥濳to tu jest bardziej niewybredny, Janice czy ja?鈥 Sz艂a dalej. Krucho艣膰 cia艂a, te偶 co艣! Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Te sk贸ry wydawa艂y si臋 takie wulgarne, kleiste, gor膮ce. Mia艂a ochot臋 wzi膮膰 k膮piel i przez jaki艣 czas poby膰 sama. Czasami tak trudno by膰 mistrzem od znajdowania rozwi膮za艅; cz艂owiek mia艂 niby wszystko pod kontrol膮, ale jednocze艣nie nikt nie rozwi膮zywa艂 nic dla niego. A w tamtej chwili tak ch臋tnie wspar艂aby si臋 na kim艣 dla odmiany, ale wiedzia艂a te偶, 偶e jak zawsze jej przejdzie i znowu b臋dzie sob膮.

W hotelu by艂o cicho i koj膮co anonimowo. Posz艂a do swojego pokoju, nape艂ni艂a wann臋 i z ochot膮 podda艂a si臋 pieszczocie wody. Co艣 nie dawa艂o jej spokoju, ale nie bardzo by艂a pewna, co to takiego. D艂ugo le偶a艂a w wannie, wpatrzona w swoje palce u st贸p, co jaki艣 czas nimi przebieraj膮c, i zastanawia艂a si臋. A potem do niej dotar艂o. W艂a艣nie da艂a si臋 zrobi膰 w konia przez t艂ust膮 dziewic臋 w 艣rednim wieku, kt贸ra j膮 sobie podporz膮dkowa艂a, zamiast sama si臋 jej podporz膮dkowa膰... usiad艂a i cisn臋艂a g膮bk膮 przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 艂azienki, trafiaj膮c ni膮 z g艂o艣nym pla艣ni臋ciem o drzwi. A potem znowu wsun臋艂a si臋 pod wod臋 i wybuchn臋艂a 艣miechem. A niech mnie, pomy艣la艂a, a niech mnie.

Gretchen O鈥橠owd by艂a ju偶 bardzo wzburzona, zanim wreszcie znalaz艂a w艂a艣ciwe miejsce. Z pozoru nie wydawa艂o si臋 w艂a艣ciwe, bo po jednej stronie wystawy le偶a艂 najnowszy film z Michaelem Douglasem, a z drugiej naj艣wie偶sza wersja bajki o s艂oniku Dumbo. Niemniej jednak, zdaniem taks贸wkarza, by艂a to w艂a艣ciwa wypo偶yczalnia. To Erica podda艂a my艣l, 偶e taks贸wkarz b臋dzie wiedzia艂, gdzie mo偶na zdoby膰 film, jakiego szukaj膮. I rzeczywi艣cie, taks贸wkarz tylko popuka艂 si臋 palcem po skrzyde艂ku nosa, powiedzia艂: 鈥濿szystko rozumiem鈥 i przywi贸z艂 j膮 w艂a艣nie tutaj. Wyg艂adzi艂a w膮sik wilgotnymi palcami, nada艂a bardziej kanciasty kszta艂t swoim ramionom, zrobi艂a bardzo g艂臋boki wdech, dzi臋ki kt贸remu jej klatka piersiowa wyda艂a si臋 jakby szersza, i wsun臋艂a si臋 nie艣mia艂o do 艣rodka.

Chc臋 po偶yczy膰 co艣 dla znajomej 鈥 powiedzia艂a. M臋偶czyzna za lad膮 popatrzy艂 na ni膮 z empati膮.

Wszyscy tak m贸wi膮 鈥 powiedzia艂 i mrugn膮艂. 鈥 A co takiego interesuje znajom膮?

Film, gdzie b臋dzie seks 鈥 odpar艂a 艣mia艂o Gretchen. A potem sp膮sowia艂a.

M臋偶czyzna zorientowa艂 si臋, 偶e tu jest potrzebna delikatno艣膰.

A jakiego... mhm... rodzaju? Gretchen pami臋ta艂a.

Ma by膰 dosadny 鈥 odpar艂a. 鈥 Bardzo dosadny. M臋偶czyzna zrobi艂 zirytowan膮 min臋.

Tu wszystkie s膮 takie 鈥 odpar艂.


***

Gretchen obejrza艂a si臋 w stron臋 kasety z Dumbo.

Naprawd臋? 鈥 zdziwi艂a si臋.

Pow臋drowa艂 艣ladem jej wzroku. Ma艂y s艂onik obdarzony wielkimi uszami odwzajemni艂 si臋 spojrzeniem wybitnie niewinnym.

Ale chyba nie chodzi o zwierz臋ta? 鈥 spyta艂 jowialnie. Gretchen potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Dla znajomej, dobrze rozumiem? Gretchen przytakn臋艂a. 鈥 Bliskiej znajomej?

Gretchen zrobi艂a nieszcz臋艣liw膮 min臋 i wzruszy艂a ramionami.

No c贸偶, mo偶e kt贸rego艣 dnia stanie si臋 bliska. M臋偶czyzna uni贸s艂 palec w g贸r臋.

I 偶adnych szczeg贸lnych upodoba艅?

Raczej nie. Zatar艂 d艂onie.

W takim razie mam co艣 w sam raz.

Gretchen wetkn臋艂a br膮zowy pakiet za pazuch臋 i pospiesznie wr贸ci艂a na Dog Street.

Przepraszam, 偶e mnie tak d艂ugo nie by艂o 鈥 powiedzia艂a.

Nic si臋 nie sta艂o. Rozmawia艂y艣my 鈥 oznajmi艂a z dum膮 Erica von Hyatt. 鈥 Albo raczej to ja m贸wi艂am. A Janice s艂ucha艂a. I pisa艂a.

Janice Gentle od艂o偶y艂a notatnik i wzi臋艂a do r臋ki wyci膮gni臋t膮 w jej stron臋 paczk臋.

Dzi臋kuj臋 ci 鈥 i wbi艂a wzrok w szary, pakowy papier.

Twierdzi艂, 偶e to tylko praca 鈥 mrukn臋艂a Gretchen. Nastawi艂a magnetowid, a potem, uj膮wszy Erice von Hyatt za r臋k臋, podprowadzi艂a j膮 do drzwi. 鈥 Erica 鈥 powiedzia艂a stanowczo 鈥 ty i ja wychodzimy.

Och, dlaczego? 鈥 Bo...

Bo co?

Bo nie chcemy, 偶eby艣 si臋 zdeprawowa艂a.

艢miech Eriki jeszcze przez chwil臋 ni贸s艂 si臋 echem na schodach.

Janice u艣miechn臋艂a si臋, s艂ysz膮c ten d藕wi臋k. Potem, zanim nacisn臋艂a przycisk, podnios艂a puste opakowanie, przez jaki艣 czas wpatrywa艂a si臋 w obrazek na ok艂adce, wzruszy艂a ramionami, od艂o偶y艂a pude艂ko, przetar艂a okulary, wzi臋艂a do r臋ki notatnik i czeka艂a na pocz膮tek projekcji.

Rohanne przebra艂a si臋 w koszul臋 i sp贸dniczk臋, upi臋艂a wilgotne w艂osy, starannie oczy艣ci艂a twarz z brudu ca艂ego dnia i kosmetyk贸w. Da艂o jej to mi艂e poczucie niewinno艣ci.

Do mieszkania na Dog Street wesz艂a na palcach i zasta艂a Janice Gentle, kt贸ra siedzia艂a samotnie, pogr膮偶on膮 w zadumie.

Gretchen ju偶 odda艂a film 鈥 powiedzia艂a.

No i dobrze. Wi臋c jak posz艂o? Janice u艣miechn臋艂a si臋.

Chyba ca艂kiem nie藕le. Sporo si臋 nauczy艂am na temat sztuki kochania. 鈥 Znowu si臋 u艣miechn臋艂a. 鈥 I to wszystko ca艂kiem nie藕le pasuje do tej akurat historii.

Znakomicie 鈥 ucieszy艂a si臋 Rohanne i pospieszy艂a do male艅kiej kuchni. 鈥 Co powiesz na ciastko z kremem? 鈥 zawo艂a艂a. 鈥 W ramach nagrody za twoje wysi艂ki? 鈥 I wr贸ci艂a z talerzem, na kt贸rym pi臋trzy艂y si臋 najlepsze smako艂yki od Harrodsa. Janice ju偶 zacz臋艂a odlicza膰: 鈥濫ntliczek, p臋tliczek, czerwony... 鈥, kiedy Rohanne spyta艂a: 鈥 No to powiedz, kiedy mo偶emy si臋 spodziewa膰 tej ksi膮偶ki? Pan Pfeiffer ch臋tnie pozna艂by termin ostateczny.

Och, ca艂kiem nied艂ugo 鈥 o艣wiadczy艂a Janice. 鈥 Wiem dok艂adnie, co chc臋 napisa膰 鈥 jej wyci膮gni臋te palce przyszykowa艂y si臋 do pochwycenia tartaletki z truskawkami 鈥 i dostaniecie r臋kopis, gdy tylko znajd臋 Dermota Polla.

Tartaletka zosta艂a zabrana z zasi臋gu jej r臋ki. Spojrza艂a pytaj膮co. U艣miech Rohanne przypomina艂 mask臋 po艣miertn膮 i przez chwil臋 wyra藕nie s艂ysza艂a 艣miech Sylvii Perth. 鈥 Co!?-spyta艂a.

No c贸偶 鈥 odpar艂a niezachwianym tonem Janice Gentle 鈥 tak si臋 wydaje najbezpieczniej. Bior膮c pod uwag臋 spos贸b, w jaki zosta艂am oszukana w przesz艂o艣ci.

Tak, Rohanne Bulbecker wyra藕nie s艂ysza艂a w oddali chichotanie Sylvii Perth. Zrobi艂a kilka g艂臋bokich wdech贸w. Nie przestawaj si臋 u艣miecha膰, powtarza艂a sobie. I nadal trzyma艂a ciastka poza zasi臋giem Janice.

Czy mimo wszystko nie mogliby艣my dosta膰 r臋kopisu? 鈥 spyta艂a. 鈥 I dopiero potem zabra膰 si臋 do szukania tego... no jak mu tam... Polla?

Janice potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Raczej nie 鈥 odpar艂a. 鈥 Kto si臋 raz na gor膮cym... no wiesz. 鈥 Spojrza艂a t臋sknie na talerz.

Rohanne przytakn臋艂a. Absolutnie rozumia艂a. Ani troch臋 w贸r z ciastem. Nie b臋dzie Dermota Polla, nie b臋dzie ksi膮偶ki. Ciastka wci膮偶 trzyma艂a poza zasi臋giem r臋ki.

W innym przypadku to po prostu nie ma sensu. 鈥 Janice zamruga艂a. 鈥 Czy mo偶e ma?

Kiedy Gretchen O鈥橠owd i Erica von Hyatt wr贸ci艂y, zasta艂y dziwn膮 scenk臋 rodzajow膮 z udzia艂em Janice, Rohanne i ciastek.

Za艂o偶臋 si臋, 偶e wiem dok艂adnie, gdzie on jest 鈥 powiedzia艂a Erica 鈥 Ach tak? 鈥 zdziwi艂a si臋 Janice.

Gdzie? 鈥 spyta艂a Rohanne.

On jest w Skibbereen, tam, sk膮d si臋 wzi膮艂. Mo偶ecie si臋 tutaj za艂o偶y膰 鈥 A jak to by艂o z Charliem Chaplinem? 鈥 spyta艂a Janice, ale zostah > to zignorowane.

Znajd臋 dla ciebie Dermota Polla 鈥 powiedzia艂a Erica z wielkim przekonaniem 鈥 gdy tymczasem ty b臋dziesz si臋 zajmowa艂a swoj膮 ksi膮偶ka.

My znajdziemy Dermota Polla dla ciebie... 鈥 przy艂膮czy艂a si臋 Gretchen. Spojrza艂a na Erice. 鈥 Ju偶 nigdy nie spuszcz臋 ci臋 z oka. I p贸jd臋 za tob膮 na kraniec 艣wiata.

No niech ci b臋dzie, na razie 鈥 powiedzia艂a Erica, z nieco zaszczut膮 min膮. 鈥 Zreszt膮 Irlandia to nie koniec 艣wiata. Wi臋c nie przesadzaj.

A kiedy wr贸cimy, znajdziemy sobie ma艂y domek, tylko dla nas dw贸ch 鈥 za膰wierka艂a Gretchen 鈥 gdzie b臋dziemy 偶y艂y szcz臋艣liwie, a偶...

Erica von Hyatt nic nie powiedzia艂a, tylko si臋 u艣miechn臋艂a. Ju偶 to kiedy艣 s艂ysza艂a.



Rozdzia艂 dziewi臋tnasty



W hrabstwie Oxford Gretchen kupi艂a we艂n臋 w ma艂ej pasmanterii. Wydzierga ka偶dej z nich sweterek. Ich wyprawa do Irlandii mo偶e si臋 odby膰 w samym sercu zimy i nie chcia艂a, by jej krucha ukochana si臋 przezi臋bi艂a. Sprzedawczyni w pasmanterii by艂a jak zwykle bardzo nerwowa, kiedy sprzedawa艂a co艣, co uwa偶a艂a za tajemnice kobiecego rzemios艂a, temu m臋偶czy藕nie, kt贸ry zdawa艂 si臋 wcale ich nie uwa偶a膰 za tajemnice. Makramy, gobeliny, koronki 鈥 opanowa艂 je wszystkie, a teraz grzeba艂 w艣r贸d ksi膮偶ek z wzorami rob贸tek na drutach, jakby to by艂a najnaturalniejsza rzecz na 艣wiecie. I na dodatek ten m臋偶czyzna m贸wi艂 wyj膮tkowo cienkim g艂osem: zawsze wzbudza艂 w niej podejrzenia. W ka偶dym razie sprzedawczyni jak zwykle kosmicznie ul偶y艂o, kiedy wyb贸r zosta艂 dokonany, nale偶no艣膰 zap艂acona i jej klient sobie poszed艂. Gretchen wysz艂a, weso艂o podskakuj膮c, uskrzydlona zakupem 艣piewaj膮cego b艂臋kitu i osch艂ego br膮zu, kt贸re wybra艂a na sweterki dla nich dw贸ch, oraz faktem, 偶e czekaj膮 ca艂a jesie艅 w towarzystwie ukochanej, sp臋dzona w domku w stylu kr贸lowej Anny. Dom wolny od czynszu z pewno艣ci膮 jest lepszy ni偶 nic, cho膰 zgodnie z prawem powinien on nale偶e膰 do niej. Kiedy przechodzi艂a obok pubu, siedz膮ca w oknie barmanka, z biustem wspartym o parapet, wychyli艂a si臋 na zewn膮trz i pomacha艂a. Gretchen sz艂a dalej, w 偶aden spos贸b nie okazuj膮c, 偶e j膮 pozna艂a. Tego typu rzeczy nale偶a艂y teraz do przesz艂o艣ci. Znowu mia艂a kogo艣, do kogo mog艂a przylgn膮膰 i kogo mog艂a obdarzy膰 trosk膮.

Kiedy sz艂a z chrz臋stem przez 偶wirowany podjazd, zauwa偶y艂a elfi膮 sylwetk臋 Eriki von Hyatt zbieraj膮cej kwiecie, w takich ilo艣ciach, 偶e a偶 ca艂e j膮 skry艂o. Dziewczyna zbiera艂a te kwiaty jako艣 tak wyra藕nie ukradkiem, stale ogl膮daj膮c si臋 przez rami臋, zdradzaj膮c nerwowo艣膰, mimo 偶e Gretchen powiedzia艂a jej, 偶e mo偶e sobie nazbiera膰, ile chce. Dom ca艂y czas teraz by艂 pe艂en kwiat贸w; nawtykane jak popad艂o do wazon贸w i mis sprawia艂y wra偶enie wywleczonych ze 艣mietniska i zapomnianych.

Pomacha艂a. Ludzki mur z kwiat贸w wyra藕nie usi艂owa艂 odwzajemni膰 si臋 tym samym. A po chwili p臋ki gladioli i chryzantem rozsun臋艂y si臋, ukazuj膮c zachwycony, pe艂en podziwu u艣miech. Nagle Gretchen zrozumia艂a, co powinna zrobi膰. Nauczy Erik臋 tych umiej臋tno艣ci, kt贸re przekaza艂a jej matka. Erica b臋dzie nie tylko zbiera艂a kwiaty i gromadzi艂a owoce, ale nauczy si臋 tak偶e, jak je pi臋knie uk艂ada膰. Gretchen westchn臋艂a z satysfakcj膮 i czule po艂askota艂a swojego w膮sa. Istnia艂o co艣 milszego?

Drobna Blondynka czu艂a si臋 bardzo gotowa na seks. Ju偶 dawniej przyj臋艂a za艂o偶enie, 偶e decyzja jest r贸wnie dobra jak czyn, ale i tak sprawdzi艂a sw贸j kalendarzyk i wykresy temperatury, po czym zabra艂a si臋 do przygotowa艅, aby w ko艅cu s艂owo cia艂em si臋 sta艂o. Wentylator zawy艂 irytuj膮co, kiedy pochyli艂a si臋 nad umywalk膮, by umy膰 w艂osy, ale na moment od艂o偶y艂a t臋 kwesti臋 na bok. Wyczyta艂a gdzie艣 wskaz贸wk臋, 偶e z cia艂a usposobionego do harmonii rodzi si臋 usposobione do harmonii dziecko, wi臋c sprzeczki o co艣 tak trywialnego (co zreszt膮 natychmiast b臋dzie mog艂o by膰 usuni臋te, kiedy ona zajdzie ju偶 bezpiecznie w ci膮偶臋) by艂y ca艂kiem bezp艂odne. Zamiast tego wi臋c oddawa艂a si臋 b艂ogim rozmy艣laniom i kontynuowa艂a toalet臋. Derek nie by艂 ju偶 osob膮, kt贸ra zas艂ugiwa艂aby na miano nami臋tnej, i uwa偶a艂a to za nadzwyczaj irytuj膮ce, 偶e to do niej nale偶y wszystko za ka偶dym razem. Gdyby kiedy艣 spr贸bowa艂 zadziwi膰 j膮 czym艣, na przyk艂ad r贸偶ami czy solami do k膮pieli, to wtedy wszystko sta艂oby si臋 troch臋 bardziej romantyczne, ale on jakby nie rozumia艂. Przeczyta艂a mu nawet na g艂os ko艅cowy fragment Szkar艂atnego lodu, gdzie bohater wraca do bohaterki i ofiarowuje jej przezroczyst膮, czerwon膮 koszul臋 nocn膮, zapakowan膮 w czarn膮 bibu艂k臋, ale kiedy zamkn臋艂a ksi膮偶k臋 i westchn臋艂a znacz膮co, okaza艂o si臋, 偶e Derek ju偶 艣pi.

Natar艂a w艂osy pachn膮c膮 od偶ywk膮 i pomy艣la艂a, 偶e kt贸rego艣 dnia b臋dzie mia艂a tak膮 s艂odk膮 c贸reczk臋, bardzo do niej podobn膮, kt贸ra b臋dzie j膮 trzyma艂a za r臋k臋 w supermarkecie i wszyscy b臋d膮 m贸wili jej komplementy w kolejce. Zacz臋艂a starannie upina膰 drobne loczki na czubku g艂owy 鈥 w jednym czasopi艣mie doczyta艂a si臋, 偶e taka fryzura ma w sobie kusz膮c膮 gro藕b臋. Jej ma艂ej c贸reczce nigdy nie b臋dzie ciek艂o z noska, nie b臋dzie mia艂a posiniaczonych kolan, nie b臋dzie wy艂a, 偶e chce pastylek czekoladowych, i nie b臋dzie urz膮dza艂a napad贸w z艂o艣ci na pod艂odze. Tak膮 to urodzi sobie ta klucha z centralki telefonicznej, z tym oble艣nym u艣mieszkiem i ciasnymi sweterkami, kt贸re wydyma艂y si臋 ju偶 na jej obrzmiewaj膮cym brzuchu. Kiedy ona, Drobna Blondynka, zajdzie wreszcie w ci膮偶臋, poka偶e tamtej, jak to nale偶y robi膰 atrakcyjnie. Dobrze chocia偶, 偶e nikt 鈥 z wyj膮tkiem Dereka 鈥 nie wiedzia艂, od jak dawna pr贸buj膮...

Rosn膮ce sterty ksi膮偶ek i czasopism zwi膮zane z tym tematem pouk艂ada艂a ju偶 w nale偶ytym porz膮dku w holu. Te o zachodzeniu w ci膮偶臋, te o byciu w ci膮偶y, poradniki o wyborze szpitala i poradniki dla rodzic贸w. Zbudowa艂a sobie ca艂kiem spor膮 bibliotek臋 i w艂a艣ciwie wiedzia艂a ju偶 wszystko. Nale偶a艂o tylko zrobi膰 t臋 jedn膮, ale za to zasadnicz膮 rzecz: 偶arliwie liczy艂a, 偶e to si臋 stanie w艂a艣nie tej nocy. Zadzwoni艂a do Dereka do pracy, by przypomnie膰 mu, 偶e ma jak najszybciej wraca膰 do domu, i potem, kiedy nuci艂a, drapi膮c ich kotk臋 Loulou za uszami, co艣 jej m贸wi艂o, 偶e ten wiecz贸r to b臋dzie naprawd臋 ten wiecz贸r. Liczy艂a na to, bo maj膮c rzecz z g艂owy, mog艂aby si臋 skupi膰 na przygotowaniach do konferencji w Birmingham. Jej szef ca艂y si臋 pali艂 do tego pomys艂u, wi臋c pragn臋艂a wykaza膰 si臋 najwy偶sz膮 skuteczno艣ci膮. I pomy艣lawszy to, postanowi艂a od tej chwili skupia膰 si臋 na samych mi艂ych my艣lach. Zosta艂o ju偶 niewiele czasu do jego powrotu, chyba 偶e pi膮ta pi臋膰dziesi膮t dwa b臋dzie z jakiego艣 powodu op贸藕niony...

W sypialni wsun臋艂a do magnetofonu kaset臋 z nastrojow膮 muzyk膮 Barry鈥檈go Manilowa i prze膰wiczy艂a w艂膮czanie go w odpowiednim momencie. Sp贸藕nienie Dereka by艂o prawdopodobnie spowodowane problemami z transportem, bo ostatnimi czasy Londyn wiecznie by艂 zakorkowany, ale postanowi艂a, 偶e nie b臋dzie si臋 denerwowa膰 up艂ywem kolejnych minut. Derek zaraz si臋 zjawi, w sam膮 por臋, bo powiedzia艂a mu przecie偶, 偶e to jest wa偶ny wiecz贸r. 鈥濩o, jeszcze jeden?鈥 鈥 spyta艂, sprawiaj膮c, 偶e bardzo jej by艂o trudno u艣miecha膰 si臋 do s艂uchawki. Ale i tak si臋 u艣miecha艂a.

Oblek艂a si臋 w przezroczyst膮, nowiutk膮 koszul臋 nocn膮 (niebezpiecznie przezroczyst膮, powiedzia艂a jej sprzedawczyni), zapi臋艂a klipsy na uszach, wsun臋艂a wypieszczone stopki do swych buduarowych pantofelk贸w i posz艂a do kuchni, by tam czeka膰. Zabija艂a czas szorowaniem wazon贸w, co zawsze lubi艂a robi膰, i oczywi艣cie pami臋ta艂a, by robi膰 to w 偶贸艂tych gumowych r臋kawiczkach. Przesuwaj膮ce si臋 wskaz贸wki zegara wci膮偶 j膮 irytowa艂y, ale wci膮偶 jeszcze nie zamierza艂a si臋 przejmowa膰. Po wazonach wyczy艣ci艂a suszark臋 nad zlewem. A potem zabra艂a si臋 do okien. Nuci艂a, pokrzepiaj膮c si臋 my艣l膮, 偶e ten cholerny Derek po wszystkim b臋dzie musia艂 obej艣膰 si臋 zwyk艂膮 kanapk膮, 偶e nie da mu tej pysznej zapiekanki z ryb膮 i groszku, kt贸re od dawna by艂y przyszykowane do podgrzania.

Derek waln膮艂 Kena w plecy i nie trafi艂, a poniewa偶 Ken nie zalicza艂 si臋 do n臋dznie zbudowanych, przyj膮艂 to za znak, 偶e do艣膰 ju偶 wypi艂 鈥 mo偶e nawet za du偶o. Postanowi艂 nie patrze膰 na zegarek, by dzi臋ki temu m贸c uczciwie powiedzie膰, 偶e straci艂 rachub臋 czasu. Opowiedzia艂 Kenowi wszystko o tych szpilkach, kusej bieli藕nie i Asti Spumante, kt贸re 鈥 odwa偶y艂 si臋 to wyzna膰 po kuflu numer dwa 鈥 nie wywo艂ywa艂y w nim nic opr贸cz strachu. Po kuflu numer cztery o艣mieli艂 si臋 p贸j艣膰 jeszcze dalej i wyzna膰, 偶e ca艂a ta oprawa jego zdaniem cz臋sto go bardzo os艂abia i sprawia, 偶e czasami 鈥 no c贸偶, trudno mu si臋 spisa膰. A po kuflu numer sze艣膰 wytai艂 dr偶膮cym g艂osem, 偶e czasami w og贸le si臋 nie spisuje. 呕e tylko pomrukuje i udaje. Ken nie by艂 w stanie zrozumie膰 wiele z tego ostatniego przem贸wienia, ale czu艂, 偶e wy艂owi艂 og贸ln膮 wymow臋. Klepn膮艂 Dereka z ca艂ej si艂y i poradzi艂, 偶eby szuka艂 w tym wszystkim jasnych stron. Przynajmniej od czasu do czasu to robi艂, mo偶e nie? Nie tak jak wi臋kszo艣膰 m臋偶贸w. Korzystaj, namawia艂 Dereka Ken, bo ju偶 nied艂ugo ci to odbior膮.

Po powrocie do domu, kiedy ju偶 z wielkim trudem otworzy艂 frontowe drzwi, ow艂adn臋艂o nim jakie艣 przeczucie, kt贸re niezupe艂nie mia艂o co艣 wsp贸lnego z dziwnym wra偶eniem chlupotania w brzuchu. Podni贸s艂 wzrok, skupi艂 go i zobaczy艂 swoj膮 偶on臋. U艣miecha艂a si臋 do niego, albo przynajmniej robi艂y to jej usta, a wygl膮da艂a 鈥 tu zamruga艂 鈥 wygl膮da艂a 鈥 c贸偶, przera偶aj膮co. 艢wiat艂o padaj膮ce z kuchni za jej plecami ukazywa艂o zarysy jej doskona艂ego drobnego cia艂ka ukrytego pod jakim艣 nylonowym 艂aszkiem. Jej filigranowe stopki by艂y obleczone w co艣, co wygl膮da艂o jak kawa艂ki futerka, a jej twarz jarzy艂a si臋 niczym twarz gwiazdy filmowej pod piramid膮 z jasnych loczk贸w, kt贸ra wygl膮da艂a jak efekt eksplozji. Jednak wszystko to, nawet je艣li niepokoj膮ce o dowolnej porze nocy, by艂o niczym w por贸wnaniu z t膮 ostatni膮 ozdob膮, ostatecznym horrorem, ostatni膮 rzecz膮, jak膮 zauwa偶y艂, zanim zwali艂 si臋 na pod艂og臋, gdzie czeka艂o na niego b艂ogie zapomnienie 鈥 mia艂a bowiem na r臋kach jaskrawo偶贸艂te r臋kawiczki i nie m贸g艂nie chcia艂 wyobra偶a膰 sobie, nie potrafi艂 si臋 zmusi膰, by sobie wyobrazi膰, co ona mog艂aby mu zrobi膰 za ich pomoc膮...

P贸藕niej przysz艂o jej na my艣l, 偶e to dobrze, 偶e opr贸cz loczk贸w mia艂a jeszcze inne sprawy na g艂owie. Przynajmniej niebawem mia艂a by膰 konferencja i to mog艂o oderwa膰 jej umys艂 od tych wszystkich k艂opot贸w. Sp臋dzi艂a kilka nocy u swojej matki, 偶eby dopilnowa膰, by Derek zastanowi艂 si臋 nad swymi post臋pkami.

Facet na Stanowisku pozwoli艂 jej si臋 wyp艂akiwa膰 na swym ramieniu przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 ich podr贸偶y. By艂o mu naprawd臋 mi艂o, 偶e towarzyszy mu taka 艣liczna, ma艂a os贸bka, kt贸ra na dodatek jest w potrzebie. Jego 偶ona te偶 by艂a w potrzebie, ale nie by艂a ani m艂oda, ani ma艂a. I, na ile by艂 w stanie co艣 zrozumie膰 z tego 艂kania, zarysowa艂a si臋 tu jeszcze jedna wa偶na r贸偶nica: jego 偶ona p艂aka艂a z powodu samego faktu istnienia seksu, a tymczasem Drobna Blondynka p艂aka艂a z powodu jego braku. Wybieraj膮c mi臋dzy tymi dwiema, wiedzia艂, gdzie ulokowa膰 swoje sympatie. Opar艂 si臋 pokusie wyj艣cia do wagonu restauracyjnego na papierosa i zamiast tego obj膮艂 j膮 ramieniem. Nawet kiedy p艂aka艂a, wygl膮da艂a 艣licznie.

No ju偶, ju偶 鈥 powiedzia艂 鈥 zostawmy to za sob膮 i bawmy si臋 jak najlepiej, dop贸ki jeste艣my poza domem, dobrze? 鈥 I tu poca艂owa艂 j膮 lekko w czubek g艂owy, z zachwytem wdychaj膮c 艣wie偶膮 wo艅 jej szamponu. Jego 偶ona, dla kt贸rej pochylanie si臋 by艂o takie trudne (zdawa艂a si臋 uwa偶a膰 ka偶d膮 czynno艣膰 fizyczn膮 za trudn膮), rzadko kiedy my艂a w艂osy. Zastanawia艂 si臋, czy teraz to jest odpowiednia chwila, by wyci膮gn膮膰 koronkow膮 chusteczk臋, ale stwierdzi艂, 偶e jeszcze nie. Przysun膮艂 si臋 za to bli偶ej. Jak ten jej nutriowaty m膮偶 m贸g艂 jej nie chcie膰 w 艂贸偶ku? By艂a takim s艂odkim, kruchym, zachwycaj膮cym stworzonkiem, kt贸re tak bardzo 艂akn臋艂o mi艂o艣ci. Tak samo zreszt膮 jak on...

Poci膮g mkn膮艂 po torach. Ich pokoje s膮siadowa艂y ze sob膮. Birmingham znienacka wyda艂o si臋 miastem magicznym i czu艂, 偶e si臋 urodzi艂 na nowo.

No ju偶 鈥 powiedzia艂 uspokajaj膮co do 艣ci膮gni臋tej smutkiem twarzyczki. 鈥 Wydaje mi si臋, 偶e powinna si臋 pani czego艣 napi膰.

Nalega艂, cho膰 powiedzia艂a, 偶e prawie nigdy nie pije.

Kiedy tak w臋drowali chybocz膮cymi krokami w stron臋 wagonu restauracyjnego, uj膮艂 j膮 za r臋k臋, by j膮 podtrzyma膰.

Pomy艣la艂a, 偶e jest takim d偶entelmenem w por贸wnaniu z Derekiem, kt贸ry prawdopodobnie przewr贸ci艂by si臋 ju偶 ze dwa razy. Trzyma艂a si臋 go kurczowo i pociesza艂a si臋, 偶e co najmniej przez nast臋pne kilka dni b臋dzie w towarzystwie m臋偶czyzny, kt贸ry potrafi zachowywa膰 si臋 poprawnie.

Jeszcze tego samego wieczoru Rohanne Bulbecker zjad艂a kolacj臋 w towarzystwie Janice, a nast臋pnego dnia 鈥 jak wspaniale, wspaniale 鈥 mia艂a lecie膰 do donito. Pozosta艂e dwie kule u nogi pojecha艂y do hrabstwa Oxford. Janice znajdowa艂a si臋 ju偶 bezpiecznie we w艂asnym mieszkaniu, gotowa do pracy. A wi臋c 偶ycie potrafi艂o jednak by膰 mi艂e, mimo wszystko. Nie mia艂a poj臋cia, co powie, kiedy wr贸ci do Morgana P. Pfeiffera, ale wiedzia艂a, 偶e co艣 wymy艣li. To naprawd臋 nie mia艂o znaczenia. Najwa偶niejsz膮 spraw膮 by艂a ksi膮偶ka, a ta zosta艂a przypiecz臋towana umow膮 i mia艂a 鈥 z pomoc膮 Dermota Poi艂a 鈥 zosta膰 jednak dostarczona. Kula numer jeden i kula numer dwa zamierza艂y powlec si臋 do Irlandii na pocz膮tku nowego roku i nawet gdyby mia艂y go nie znale藕膰, to jeszcze b臋dzie czas na wynaj臋cie jakiego艣 zawodowego detektywa; Skibbereen na mapie wydawa艂o si臋 bardzo ma艂e i kto艣 tam z ca艂膮 pewno艣ci膮 b臋dzie wiedzia艂, co si臋 sta艂o z jego tak ewidentnie utalentowanym obywatelem.

Rohanne bardzo wsp贸艂czu艂a Janice z powodu tego jej obsesyjnego marzenia. By艂o ca艂kiem oczywiste, 偶e zosta艂a oszukana oraz porzucona i 偶e powt贸rne po艂膮czenie jej z tym Poi艂em mog艂o si臋 zako艅czy膰 jedynie rozczarowaniem. Niemniej jednak, stale to sobie powtarza艂a, to nie by艂a jej sprawa. Dostarczy膰 Dermota Polla, zabra膰 ksi膮偶k臋 i w nogi. Taki mia艂a cel. Jedyny cel. A jednocze艣nie by艂o co艣 absolutnie fascynuj膮cego, niezwyk艂ego 鈥 wr臋cz wzruszaj膮cego 鈥 w idei takiej wiecznej mi艂o艣ci. Wszystkie te dziewicze lata, ca艂e to 偶ycie, samo czekanie... Wszystkie te ksi膮偶ki, kt贸re to opowiedzia艂y w tak zniewalaj膮cy spos贸b. Rohanne na moment utraci艂a zmys艂 biznesowy (by艂a przekonana, 偶e i tak zaraz go odzyska) i w jaki艣 spos贸b sama poczu艂a si臋 zwi膮zana z t膮 opowie艣ci膮.

Melanie wyrwa艂a si臋 z opasuj膮cego j膮 ramienia, obr贸ci艂a si臋 na pi臋cie, by unikn膮膰 warg wyd臋tych w grymasie wyczekiwania, i dopad艂a do swych frontowych drzwi.

Mdli mnie 鈥 powiedzia艂a, wydaj膮c z siebie j臋k, kt贸ry przekonuj膮co na艣ladowa艂 napad md艂o艣ci. 鈥 Musz臋 i艣膰. 鈥 I zamkn臋艂a drzwi przed t膮 pytaj膮c膮, obc膮 twarz膮. Pochyli艂a si臋, urz膮dzi艂a z pomoc膮 wlotu skrzynki pocztowej jeszcze jeden artystyczny pokaz trzewiowego in e. Ktremis, zgodzi艂a si臋 zadzwoni膰 do niego, kiedy poczuje si臋 lepiej, i pocz艂apa艂a w kierunku kuchni. Je艣li nawet nie czu艂a si臋 a偶 taka niezdrowa, to z pewno艣ci膮 czu艂a si臋 troch臋 zawiana, co nie by艂o zaskakuj膮ce. Kiedy wstawia艂a wod臋 na herbat臋 rumiankow膮 (ostatnimi czasy bardzo 藕le sypia艂a), stwierdzi艂a, 偶e to by艂 naprawd臋 ostatni raz, kiedy wysz艂a na miasto z jakim艣 debilem. Dwa d偶iny z tonikiem, wegetaria艅ska lazania, p贸艂 litra barolo, zabaglione i darmowe mi臋t贸wki i uzna艂, 偶e kupi艂 sobie bilet na ca艂膮 noc? Akurat! Woda zagotowa艂a si臋. Nala艂a j膮 do dzieci臋cego kubka z napisem 鈥濵elanie鈥, wrzuci艂a torebk臋 z herbat膮, wyci膮gn臋艂a j膮, podnios艂a kubek, popatrzy艂a na infantylne litery, kt贸rymi wypisane by艂o jej imi臋, i zala艂a si臋 艂zami. To on w艂o偶y艂 go do jej po艅czochy na ostatni膮 gwiazdk臋. 艁ajdak, 艂ajdak, 艂ajdak...

Wypi艂a herbat臋 w 艂贸偶ku, przy艂o偶y艂a g艂ow臋 do poduszki. Jedenasta trzydzie艣ci trzy. Zamkn臋艂a oczy. Zastanawia艂a si臋, co on teraz robi.

Kanciasta Szcz臋ka wypi艂 trzy kieliszki wina, kt贸re Jeremy nazywa艂 鈥瀢i艅skiem na humorek鈥, i wyszed艂 z kuchni. Zamierza艂 wyszuka膰 najbardziej atrakcyjn膮 kobiet臋 na imprezie (im kr贸tsza sp贸dniczka, tym lepiej; dodatkowe punkty za bia艂e botki), kt贸ra b臋dzie nie od tego.

Wypatrzy艂 tak膮 natychmiast. Wysoka, d艂ugie blond w艂osy, pi臋kny profil i nogi obleczone w obcis艂e, sk贸rzane spodnie. Wypatrzywszy j膮, postanowi艂 wr贸ci膰 do kuchni i wypi膰 jeszcze jeden kieliszek wina.

Jeremy te偶 du偶o pi艂.

Cholerne baby 鈥 powiedzia艂 ponuro. 鈥 Najpierw haruj臋 w Hongkongu tak, 偶e padam na mord臋, ale kiedy m贸wi臋 jej, 偶e wracam, aby 艣wi臋towa膰, ona dzwoni tylko do was wszystkich, zostawia burdel w chacie i w d艂ug膮. Ma艂o co, a wszystko bym odwo艂a艂, ale sekretarka mnie uratowa艂a. Dobra dziewucha. 鈥 Nape艂ni艂 ponownie ich kieliszki. Obaj byli g艂臋boko zranionymi lud藕mi. 鈥 A kiedy kaza艂em jej wyja艣ni膰, wiesz, co powiedzia艂a?

Kanciasta Szcz臋ka potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Cholerne baby 鈥 powt贸rzy艂. 鈥 I co powiedzia艂a?

Powiedzia艂a, 偶e jak p贸jd臋 do niej i powycieram kurze, to ona mi umyje kibel. Rozumiesz to?

Kanciasta Szcz臋ka znowu potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Cholerne, cholerne baby 鈥 stwierdzili obaj unisono. I jeszcze raz pod to wypili.

Postanowi艂, 偶e b臋dzie subtelny; stan膮艂 w grupie dyskutant贸w, tu偶 obok przyuwa偶onej blondynki. Spyta艂 szczerze, czy mo偶e si臋 przy艂膮czy膰 do wyra藕nie g艂臋bokiej i tre艣ciwej debaty mi臋dzy powa偶nym, m艂odym m臋偶czyzn膮 i kobiet膮. Wypi艂 dostatecznie du偶o w kuchni, by uwa偶a膰, 偶e b臋dzie tam mile widziany.

Aha! 鈥 rzuci艂 pogodnie. 鈥 Prawdziwa rozmowa. 鈥 Pomy艣la艂 prze lotnie, 偶e przez tak膮 uwag臋 mog膮 go uzna膰 za jakiego艣 snoba, ale on, u艣miechali si臋 do niego ciep艂o, zapraszaj膮co. 鈥 To jest w艂a艣nie fajne w imprezach. 呕e cz艂owiek poznaje ludzi i rozmawia z nimi, co nie?

Tamci przytakn臋li. Poczu艂, 偶e idzie mu ca艂kiem nie藕le. Pieprzy膰 Melanie. Tu jest prawdziwe 偶ycie.

Ustawi艂 si臋 tak, by m贸c widzie膰 blondynk臋 i 偶eby ona widzia艂a jego, ca艂y czas u艣miechaj膮c si臋 do swych nowo poznanych przyjaci贸艂. Nadal si臋 u艣miecha艂, kiedy mu powiedzieli, 偶e s膮 pracownikami opieki spo艂ecznej (sk膮d ten Jeremy, wyznawca pogl膮d贸w Adama Smitha, ich wytrzasn膮艂?), i s艂ucha艂 uprzejmie 鈥 albo udawa艂, 偶e uprzejmie s艂ucha.

Blondynka nie m贸wi艂a wiele, ale za to wygl膮da艂a wspaniale.

... Zgadzasz si臋 chyba? 鈥 spyta艂a pracownica opieki spo艂ecznej.

Nie jestem pewien 鈥 odpar艂 ostro偶nie, odrywaj膮c wzrok od ukrytych pod sk贸r膮 n贸g. 鈥 M贸wcie dalej.

M贸wili.

A kiedy sko艅czyli, powiedzia艂 g艂o艣no:

Nie mam 偶ony i nie mam dzieci, wi臋c czemu mia艂bym p艂aci膰 za wszystko, czego potrzebuje podstawowa kom贸rka spo艂eczna? Albo za biblioteki? Nie chodz臋 do bibliotek. Za o艣rodki odwykowe? Nie bior臋 narkotyk贸w. Za posi艂ki w szko艂ach? Nie jadam w szko艂ach...

Czy prze偶y艂e艣 kiedy艣 w艂amanie? 鈥 spyta艂 m臋偶czyzna.

Czy ukradli ci kiedy艣 samoch贸d? 鈥 spyta艂a kobieta.

Tak 鈥 odpar艂 Kanciasta Szcz臋ka, pomykaj膮c wzrokiem ku blondynce. Ich oczy si臋 spotka艂y. Obdarzy艂a go p贸艂u艣miechem wyra偶aj膮cym wahanie. Kanciasta Szcz臋ka nagle bole艣nie zapragn膮艂 znale藕膰 si臋 we wn臋trzu tych sk贸r.

... A czy wiesz, 偶e proporcjonalnie spora liczba tych w艂ama艅, czy w og贸le wszelkich przest臋pstw, jest powi膮zana z narkotykami? Czy wi臋c op艂aca ci si臋 ten sprzeciw wobec o艣rodk贸w odwykowych?

Ach 鈥 po艂apa艂 si臋 Kanciasta Szcz臋ka 鈥 ju偶 rozumiem.

Wszystko jest z czym艣 powi膮zane. Nie wolno ci si臋 tak odcina膰. Jak si臋 odcinasz, to ca艂a tkanka 偶ycia spo艂ecznego zaczyna si臋 rozpada膰. A tak si臋 w艂a艣nie dzieje z naszym spo艂ecze艅stwem. Ci z niskim wykszta艂ceniem pope艂niaj膮 coraz wi臋cej przest臋pstw. Nadal m贸wisz, 偶e szko艂y nie s膮 dla ciebie wa偶ne? Getta i miejski rozk艂ad tworz膮 ropnie, kt贸re infekuj膮 ca艂y... Nie mo偶esz powiedzie膰, 偶e jeden fragment jest zdrowy, a reszta chora: wszyscy cierpimy na to samo schorzenie, bo zasadniczo wszyscy stanowimy jedno艣膰...

Kanciasta Szcz臋ka poczu艂, 偶e go mdli od tego gadania o ropniach. I poczu艂 si臋 te偶 nieswojo, bo je艣li mieli racj臋 鈥 a niewykluczone, 偶e mieli 鈥 to niedok艂adnie o to mu chodzi艂o. Jedyne, o co mu chodzi艂o, sta艂o w odleg艂o艣ci trzech st贸p.

Hm... 鈥 powiedzia艂, robi膮c odpowiedni膮 przerw臋, a potem doda艂: 鈥 Rozumiem. Tak. 鈥 Po czym postanowi艂 skorzysta膰 z okazji i zmieni膰 temat. 鈥 Wy dwoje znacie Jeremy鈥檈go? 鈥 spyta艂.

Dobrze, 偶e spyta艂e艣 鈥 odpar艂a powa偶na kobieta. 鈥 Jestem jego siostr膮. A to jest m贸j ch艂opak. A ta blondynka, na kt贸r膮 tak si臋 stale gapisz, to moja wsp贸艂mieszkanka. Czy przestaniemy rozmawia膰 o schorzeniach spo艂ecznych i przejdziemy do znacznie wa偶niejszej kwestii: to znaczy wreszcie nam si臋 przedstawisz?

Kanciasta Szcz臋ka skrzywi艂 si臋 przepraszaj膮co.

Nic si臋 nie sta艂o 鈥 powiedzia艂a siostra Jeremy鈥檈go. 鈥 Do jutra mo偶esz je艣膰, pi膰, kopulowa膰 i bawi膰 si臋... Bo jutro, kto wie?

Melanie nie mog艂a si臋 ju偶 doczeka膰 jutra, bo o 艣wicie mia艂a wszelkie prawo wsta膰 i zacz膮膰 dzie艅. Le偶a艂a i pr贸bowa艂a czyta膰, ale jej umys艂 gdzie艣 si臋 b艂膮ka艂. Z radia dobiega艂y przeboje, kt贸re przywo艂ywa艂y same wspomnienia. Zgasi艂a 艣wiat艂o, zn贸w je zapali艂a, a potem przewraca艂a si臋 na 艂贸偶ku przez godzin臋 czy dwie, a偶 wreszcie si臋 podda艂a. R贸wnie dobrze mog艂a zej艣膰 na d贸艂 i chodzi膰 tam i z powrotem, udaj膮c, 偶e zaraz przyjdzie sen. A偶 jej ul偶y艂o, kiedy wreszcie si臋 podda艂a i zesz艂a na d贸艂, czerpi膮c pociech臋 z martwej, ciemnej ciszy domu. Zrobi艂a sobie herbaty i zabra艂a j膮 do du偶ego pokoju i dopiero teraz zauwa偶y艂a, 偶e mruga 艣wiate艂ko sekretarki. Przycupn臋艂a w 艣wietle ksi臋偶yca i ods艂ucha艂a wiadomo艣膰. By艂a od niego. Po ca艂ym tym b贸lu to by艂o takie krzepi膮ce. Chcia艂, 偶eby przysz艂a do niego.

Spojrza艂a na zegarek. By艂a ju偶 prawie trzecia, ale przecie偶 powiedzia艂, 偶e ma przyj艣膰 nawet w nocy, 偶e b臋dzie zaszczycony 鈥 jaki mi艂y 偶art. Wi臋c czemu nie mia艂aby p贸j艣膰? Ostatecznie wci膮偶 mia艂a klucz, mog艂a wej艣膰 po cichu do 艣rodka, w艣lizgn膮膰 si臋 obok niego do 艂贸偶ka i 鈥 c贸偶, naprawd臋 nie by艂o 偶adnego powodu, by nie...

Kanciasta Szcz臋ka te偶 nie spa艂. Nie by艂 w stanie wykona膰 偶adnego ruchu. Jedn膮 nog臋 mia艂 przygwo偶d偶on膮 cudz膮 nog膮, a w艂a艣cicielka tej cudzej nogi spa艂a. 艢wiat艂o ksi臋偶yca rzuca艂o jaskraw膮 biel na jej potargane w艂osy; twarz wydawa艂a si臋 odbarwiona i martwa. Kobieta, pomy艣la艂, pi臋kna kobieta 鈥 najpi臋kniejsza na ca艂ej imprezie. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i dotkn膮艂 czubkami palc贸w zarys贸w jej piersi. Ale to by艂a obca kobieta, obca pier艣. Nie Melanie.

By艂 nawet dumny z tego, 偶e uda艂o mu si臋 przygada膰 j膮 sobie tak pr臋dko. To przypomina艂o nurkowanie 鈥 albo robi艂o si臋 to bez my艣lenia, albo wcale si臋 tego nie robi艂o. Sukces sprawi艂, 偶e poczu艂 si臋 dobrze z samym sob膮 i zapomnia艂 o bia艂ych botkach i kr贸tkiej sp贸dniczce w beztrosce polowania, zastanawiaj膮c si臋 przez ca艂y ten czas, kiedy z ni膮 rozmawia艂, kiedy przynosi艂 jej drinki, kiedy rozmawia艂 o g艂upotach, kiedy z ni膮 ta艅czy艂, czy ona ostatecznie p贸jdzie z nim do 艂贸偶ka. I posz艂a. Ale teraz mia艂 to mdl膮ce uczucie w 偶o艂膮dku. Czu艂 艣pi膮ce udo u艂o偶one na jego udzie i nie chcia艂 go tam wcale, bo tak go wi臋zi艂o. Mia艂 ochot臋 obudzi膰 j膮 i powiedzie膰: . Podejd藕my do tego jak nowocze艣ni ludzie鈥 albo cos鈥 w tym stylu, ale wiedzia艂, 偶e gdyby nawet tak post膮pi艂, to wcale by si臋 tak nie sko艅czy艂o. Kobiety nie bardzo potrafi艂y przyjmowa膰 r贸偶ne rzeczy dos艂ownie. Gdyby j膮 obudzi艂 i powiedzia艂: 鈥濨y艂o mi艂o. To do zobaczenia鈥, by艂by to jedynie pocz膮tek. Zacz臋艂aby gada膰, gada膰... Kobiety ju偶 takie s膮. W ko艅cu widzia艂 Fatalne zauroczenie i cho膰 nie mia艂 ani dziecka, ani kr贸lika nadaj膮cego si臋 na gulasz, to jednak mia艂 ucho, kt贸re nadawa艂o si臋 do odgryzienia. A gdyby tak zasn膮艂 w po艂owie tego przed艂u偶onego monologu? Chryste, ale by si臋 wtedy rozp臋ta艂o piek艂o. Ale przecie偶 ona chyba dobrze wiedzia艂a, tak samo jak on, 偶e tu chodzi艂o tylko o 艂贸偶ko? A nie o jak膮艣鈥 dozgonn膮 mi艂o艣膰? Prawda, to on j膮 poderwa艂, ale przecie偶 ona go podpuszcza艂a. To ona nosi艂a te sk贸rzane spodnie, kt贸re z pewno艣ci膮 nie m贸wi艂y: Zostaw mnie w spokoju. Kobiety to hipokrytki. Musz膮 wszystko ustroi膰 w mi艂o艣膰, 偶eby mie膰 dla siebie usprawiedliwienie. I teraz tkwi艂 w tym po uszy. Jedyn膮 dobr膮 rzecz膮, jaka wysz艂a z ca艂ego tego ba艂aganu z Melanie, by艂o to, 偶e odzyska艂 wolno艣膰. Zastanawia艂 si臋 nad wy艣cigami motocyklowymi. Teraz, kiedy by艂 wolny, m贸g艂 wej艣膰 w co艣 takiego i nikt nie b臋dzie wydyma艂 warg z niezadowoleniem. Naprawd臋 m贸g艂 robi膰 wszystko 鈥 dos艂ownie wszystko. 呕adnej Melanie, 偶adnych ogranicze艅. Udo poruszy艂o si臋 o u艂amek. Zacz膮艂 je g艂adzi膰 z roztargnieniem, jednocze艣nie wyobra偶aj膮c sobie, 偶e jedzie z rykiem po torze, 偶e zwyci臋偶a, 偶e rozlewa szampana, kobiety, kobiety wspinaj膮ce si臋 na niego... I 偶adnej Melanie na widoku, kt贸ra powiedzia艂aby 鈥瀗ie鈥.

Jecha艂a znajom膮 tras膮 i rozmy艣la艂a o kretynie, z kt贸rym sp臋dzi艂a wiecz贸r, i wszystkich innych kretynach do wzi臋cia. Zadygota艂a. Kto wiedzia艂, jacy jeszcze kosmici, specjali艣ci od obmacywania, kryli si臋 za rogiem? Setki. Ju偶 ich pozna艂a do艣膰 na ca艂e 偶ycie...

Czu艂a podniecenie, by艂a zn贸w zakochana. Zaparkowa艂a samoch贸d najciszej, jak potrafi艂a, i rozkoszowa艂a si臋 dudnieniem w艂asnego serca. B臋dzie le偶a艂 w 艂贸偶ku, b臋dzie spa艂. Wsunie si臋 pod ko艂dr臋, obok niego, nie rozbieraj膮c si臋, oczywi艣cie, 偶eby tylko pogada膰, mo偶e troch臋 si臋 popie艣ci膰 albo potrzyma膰 za r臋k臋 鈥 w ka偶dym razie b臋dzie to jaka艣 forma kontaktu. Gniew stopnia艂, ust臋puj膮c miejsca 偶alowi. Oboje mieli do艣膰 czasu, 偶eby wszystko przemy艣le膰, a poza tym 鈥 musia艂a my艣le膰 racjonalnie 鈥 m臋偶czy藕ni po prostu nie dor贸wnuj膮 kobietom w wiedzy, jak si臋 zachowa膰 w sytuacjach emocjonalnych. Pod tym wzgl臋dem s膮 niedojrzali i nie ma sensu oczekiwa膰, 偶e si臋 zmieni膮. To by艂o tak, jakby oczekiwa艂, 偶e pingwin b臋dzie fruwa艂 tylko dlatego, 偶e jest ptakiem 鈥 skrzyd艂a tej rasy s膮 po prostu za ma艂e, ot i wszystko. C贸偶, ona, Melanie, da sobie z tym rad臋. Ta odrobina czasu, jak膮 mia艂a tylko dla siebie, zdzia艂a艂a cuda.

B臋dzie dobrze 鈥 mrucza艂a w duchu, kiedy spieszy艂a do jego drzwi. Zaskoczenie odejmie nieco skr臋powania. Za艣mia艂a si臋 do siebie, , znowu szcz臋艣liwa. Lazania, zabaglione i jakie艣 zalecanki, te偶 co艣! Istnia艂y rzeczy warte od tego du偶o wi臋cej!

Janice odda艂a si臋 rozwa偶aniom nad mi艂o艣ci膮, kt贸ra ka偶e si臋 wyrzec dziecka dla jego dobra. Uzna艂a, 偶e chyba nie mo偶e by膰 wi臋kszej mi艂o艣ci. Wsta艂a z 艂贸偶ka, podrepta艂a do kuchni, 偶eby zrobi膰 sobie kanapk臋, kt贸r膮 potem zanios艂a sobie do biurka.

Zacz臋艂a pisa膰. 鈥濻tr膮ca w艂adc贸w z tronu, a wywy偶sza pokornych鈥*. Potem podjad艂a sobie, zastanowi艂a si臋 i znowu zacz臋艂a pisa膰. 鈥濭dybym te偶 mia艂a dar prorokowania i zna艂a wszystkie tajemnice i posiad艂a wszelk膮 wiedz臋鈥 鈥 co, dowodzi艂a Janice, by艂o jak najbardziej prawd膮 w odniesieniu do pisarza 鈥 鈥瀒 wszelk膮 wiar臋, tak i偶bym g贸ry przenosi艂a, a mi艂o艣ci bym nie mia艂a, by艂abym niczym... 鈥 鈥 Prawda, wszystko prawda. 鈥 鈥濵i艂o艣膰 cierpliwa jest, 艂askawa jest... 鈥 鈥 O w艂a艣nie, tak to jest. 鈥 鈥濭dy by艂am dzieckiem, m贸wi艂am jak dziecko, czu艂am jak dziecko, my艣la艂am jak dziecko; kiedy za艣 sta艂am si臋 kobiet膮, wyzby艂am si臋 tego, co dzieci臋ce... 鈥*

S pojrza艂a na d艂ugi rz膮d ksi膮偶ek stoj膮cych przed ni膮 na p贸艂ce, na ka偶dej widnia艂o jej nazwisko. Dzieci臋ce odchody, nic, tylko dzieci臋ce odcttiody. Pisa艂a ca艂膮 noc, co raz odbywaj膮c spontaniczne wycieczki, do pojemnika z chlebem.

Wygra艂 dwa Grand Prix, co by艂o bardzo podniecaj膮ce i z nawi膮zk膮 wyruagradza艂o fakt, 偶e nie by艂 w stanie zasn膮膰. Mimo 偶e powinien i艣膰 do 艂azienki, mimo 偶e chcia艂o mu si臋 pi膰, 偶e czu艂 mrowienie i wszelkie inne odmtiany dyskomfortu, czu艂, 偶e jest 艂atwiej tak le偶e膰, ni偶 ryzykowa膰, 偶e znowu j膮 obudzi. Mo偶e ostatecznie uda mu si臋 zasn膮膰 鈥 kto wie? 鈥 a kiedy si臋 obudzi, ona pierwsza powie: 鈥濸odejd藕my do tego jak ludzie nowocze艣mi鈥. 艢winie mog艂y fruwa膰, ale by艂a to koj膮ca wizja. Poruszy艂a cia艂em o u艂amek, ale nie zdj臋艂a nogi. Zacz膮艂 oddycha膰 regularnie na wypadek, gdyby s艂ucha艂a. Pragn膮艂 by膰 wolnym cz艂owiekiem. Naprawd臋 pragn膮艂...

Zmowu na ni膮 spojrza艂. Jej twarz nie by艂a niczym wi臋cej jak tylko b艂yskiem na poduszce, oddycha艂a r贸wno, pachnia艂a zapachem, seksem i kobiet膮 鈥 i mog艂a, pomy艣la艂 z roztargnieniem, by膰 ka偶dym. Wr贸ci艂 na tory le Mans, ale tym razem wy艣cigi jako艣 mu umyka艂y. Potrafi艂 wyobra偶a膰 sobie tylko to, co by艂o potem, te kobiety i ich u艣miechy 鈥 wielkie z臋by, wielkie u艣miechy, wielkie wszystko. I szampan 鈥 ogromny 鈥 szyjka butelki wr臋cz si臋 rozd臋艂a, kiedy go otworzy艂 i opryska艂 je wszystkie, zalewaj膮c ich koszulki, ujawniaj膮c, 偶e pod spodem nie mia艂y nic 鈥 totalnie nic...

Kanciasta Szcz臋ka lekko poprawi艂 pozycj臋 i poczu艂, 偶e ona te偶 si臋 poprawia, by przyj膮膰 go w swe obj臋cia. Czu艂, jaka jest mi臋kka; jej oddech si臋 zmieni艂, sta艂 si臋 p艂ytszy. Wstrzyma艂 sw贸j oddech. Nie bud藕 si臋, b艂aga艂, tylko nie to... Zn贸w zacz膮艂 g艂adzi膰 jej udo. Za to inna jego cz臋艣膰, zupe艂nie odseparowana od m贸zgu, cho膰 nie wyobra藕ni, pragn臋艂a, by ona si臋 obudzi艂a: ju偶 porusza艂a si臋 na sam膮 my艣l o tym i ona te偶 si臋 poruszy艂a, kiedy on przycisn膮艂 si臋 do niej. Jaki艣 g艂os m贸wi艂 mu: 鈥濶ie r贸b tego鈥, za to inny wr臋cz go pogania艂. Kiedy tak skuba艂 jej ucho i g艂adzi艂 po udzie, rozmy艣la艂, 偶e to takie niesprawiedliwe: one potrafi膮 tylko tak le偶e膰, spa膰 i jednocze艣nie podnieca膰 m臋偶czyzn臋, a potem najcz臋艣ciej nie przyjmuj膮 na siebie 偶adnej odpowiedzialno艣ci, przez co taki biedny facet ze swoim wypr臋偶onym ma艂ym ma tylko taki wyb贸r, 偶e albo cierpi i sam to ze sob膮 za艂atwia, albo budzi tak膮 i dziewi臋膰 razy na dziesi臋膰 spotyka si臋 z odmow膮... Tak czy owak g艂aska艂 dalej, przestaj膮c si臋 przejmowa膰, a ona zn贸w si臋 poruszy艂a, westchn臋艂a i przycisn臋艂a si臋 do niego swym ciep艂em 鈥 tak czy owak, tym razem musia艂o by膰, jak trzeba, tym razem musia艂 uzyska膰 jak膮艣 reakcj臋, to przecie偶 by艂 sam pocz膮tek. Wymrucza艂 jej imi臋. A niech si臋 dzieje, co chce. Pomy艣la艂 przelotnie o Melanie, zastanawiaj膮c si臋, czyjej botki dokona艂y dzie艂a, a potem wyzby艂 si臋 wszystkich my艣li o niej i zacz膮艂 si臋 skupia膰...

Gdzie艣 w艣r贸d zwyk艂ych odg艂os贸w wydawanych przez 艂贸偶ko 鈥 skrzypni臋膰, westchnie艅, szelest贸w 鈥 wyda艂o mu si臋, 偶e s艂yszy jaki艣 inny ha艂as. Czy nie drzwi przypadkiem? Jakby delikatne stukni臋cie zamka? Ale akurat ca艂owa艂y go czyje艣 usta i sam te偶 ca艂owa艂, wi臋c nie by艂o czasu na jakie艣 dalsze domniemania.



Rozdzia艂 dwudziesty



Zastanawia艂am si臋 ostatnio nad Przekupniem relikwii 鈥 powiedzia艂a Janice do Rohanne.

Nad kim? 鈥 spyta艂a ostro偶nie Rohanne.

To jeden z pielgrzym贸w opisanych przez Chaucera w Opowie艣ciach kanterberyjskich. Trudni si臋 sprzeda偶膮 odpust贸w, co brzmi tak cudownie. A jednak ta opowie艣膰 to przyk艂ad zwyk艂ego zdziczenia obyczaj贸w, zwulgaryzowanej alegorii, dekadencji pozbawionej wszelkiego smaku. Sam Przekupie艅 nie mia艂 偶adnego daru udzielania odpust贸w, wybaczania, by艂 oszustem, pochlebc膮, g艂upcem.

Wypisz wymaluj Sylvia Perth 鈥 stwierdzi艂a Rohanne.

Janice u艣miechn臋艂a si臋 i z艂o偶y艂a schludnie swoj膮 serwetk臋. Zjad艂a dot膮d suflet z koziego sera, 偶abnic臋 sautee, kuropatw臋 z ro偶na, creme brulee z korzennymi gruszkami 鈥 i podchodzi艂a teraz do wszystkiego z wielk膮 偶yczliwo艣ci膮. Po raz pierwszy w 偶yciu znalaz艂a si臋 w restauracji i wbrew jej pocz膮tkowym obawom to prze偶ycie wcale nie okaza艂o si臋 nieprzyjemne. Przeciwnie, ludzie, kt贸rzy kierowali tym przybytkiem i kt贸rzy jej nadskakiwali, naprawd臋 chcieli, 偶eby sobie dobrze podjad艂a i 偶eby delektowa艂a si臋 tym do艣wiadczeniem. W rzeczy samej, kiedy zam贸wi艂a pudding, praktycznie jej wiwatowali i nawet zjawi艂 si臋 szef kuchni, 偶eby osobi艣cie jej pogratulowa膰. Obiecali kawa艂ek stiltona, ale jeszcze go nie donie艣li. Janice stwierdzi艂a, 偶e oczywi艣cie poczeka.

Ale nawet taki Przekupie艅 mia艂 mo偶liwo艣膰 odkupienia swych win. Gdyby zechcia艂. Gdyby mia艂 w sobie wiar臋. Bo w tamtych czasach ludzie 偶yli bli偶ej wiary. Jakkolwiek by艂o, nawet taki Przekupie艅 zd膮偶a艂 do Canterbury. Nie m贸g艂 tam zd膮偶a膰 jedynie z nadziej膮 na zarobienie pieni臋dzy en route. Gdzie艣 w g艂臋bi duszy liczy艂 zapewne na odpuszczenie, liczy艂, 偶e zostanie mu uj臋ta cho膰 cz臋艣膰 brzemienia grzechu. Podejrzewam, 偶e z Sylvi膮 te偶 tak troch臋 by艂o: by艂a doktorem Jekyllem i panem Hyde鈥檈m w sp贸dnicy.

Jeste艣 bardzo szlachetna 鈥 powiedzia艂a Rohanne 鈥 ale ja mimo wszystko uwa偶am, 偶e nale偶a艂o jej przebi膰 serce osinowym ko艂kiem.

Janice potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Nie bardzo. To ona by艂a ofiar膮, nie ja. Wszystkie te wymy艣lne nabytki...

W tym Erica von Hyatt?

W tym Erica von Hyatt. One tak naprawd臋 nic nie znaczy艂y. Tam, gdzie kiedy艣 by艂a dusza, powsta艂a dziura, kt贸rej Sylvia nie potrafi艂a wype艂ni膰, niewa偶ne, ile z艂ota w ni膮 wlewa艂a...

Nie wspominaj膮c ju偶 kostium贸w od Chanel, torebek od Gucciego, orientalnych dywanik贸w i domku na wsi...

Janice znowu si臋 u艣miechn臋艂a.

Ale te偶 co jaki艣 czas wk艂ada艂a w艂osiennic臋. Bo Sylvia w jakim艣 momencie musia艂a w ko艅cu spojrze膰 w samotno艣ci do lustra. Nie. 呕al mi jej. I naprawd臋 ju偶 wol臋 by膰 sob膮. Mie膰 nietkni臋t膮 dusz臋.

I niez艂omny charakter 鈥 wtr膮ci艂a z艂o艣liwie Rohanne. 鈥 I niez艂omny charakter 鈥 zgodzi艂a si臋 Janice z lekko rozbawion膮 min膮. 鈥 Bardzo ci臋 za to przepraszam. Rohanne wzruszy艂a ramionami.

Twoje prawo. 鈥 Podnios艂a wzrok. 鈥 O Jezu, ser idzie. 鈥 Gapi艂a si臋 na kelnera nios膮cego ser z kra艅cowym przera偶eniem.

Nie s膮d藕cie, aby艣cie nie byli s膮dzeni... * 鈥 powiedzia艂a sucho Janice, te偶 spogl膮daj膮c na ser.

Ustawiono przed nimi ca艂y kr膮偶ek stiltona; by艂 poprzeplatany niebieskimi 偶y艂kami i zdawa艂 si臋 smakowicie kruszy膰. Rohanne Bulbecker, przy艂o偶ywszy dyskretnie d艂o艅 do nosa, odm贸wi艂a, za to Janice, kt贸ra ze smakiem zjad艂a jeden k膮sek, powiedzia艂a:

Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki za jedzenie. Bo ono potrafi by膰 tak膮 pociech膮. Szczerze m贸wi膮c, nie wiem, dok膮d bym zasz艂a, gdyby nie ono... Jeste艣鈥 pewna, 偶e nie chcesz spr贸bowa膰? To doskona艂y ser, nazwany tak od miasta Stilton w hrabstwie Huntingdon.

Mhm... nie, jednak podzi臋kuj臋 鈥 odpar艂a Rohanne Bulbecker. Odchyli艂a si臋 do ty艂u, dyskretnie 艂api膮c powietrze. 鈥 Ale ty jedz sobie, jedz.

Kiedy sko艅czy艂y posi艂ek, Janice powiedzia艂a:

Ciekawe, jak to wtedy by艂o?

Kiedy?

Pi臋膰set lat temu. Kiedy si臋 sz艂o na pielgrzymk臋. Nawet na tak膮 kr贸tk膮, z Londynu do Canterbury. Pewnie by艂o niebezpiecznie, bardziej niebezpiecznie ni偶 teraz: trasa wiod膮ca przez lasy ukrywa艂a banit贸w, uciekinier贸w przed wymiarem sprawiedliwo艣ci, szale艅c贸w, nieuleczalnie chorych, s艂owem 鈥 dusze, kt贸rym nie zosta艂o nic do stracenia. By艂o naprawd臋 bardzo niebezpiecznie. I przez to taka wyprawa stawa艂a si臋 czym艣 jeszcze bardziej szlachetnym, czym艣 cenniejszym. Nieraz my艣la艂am, 偶e powinnam przej艣膰 si臋 ich drog膮, 偶eby te偶 prze偶y膰 to do艣wiadczenie, jakim by艂a prawdziwa pielgrzymka. Nie poci膮giem czy samochodem, tylko pieszo, na mule albo na koniu, tak jak oni. Pomy艣l sama, ile rzeczy mo偶na by przemy艣le膰 podczas tak d艂ugiej, powolnej w臋dr贸wki... 鈥 Jej g艂os zdawa艂 si臋 m贸wi膰 teraz o niespe艂nionych marzeniach i pokusach. Przejecha艂a czubkiem palca po linii okruch贸w na swym talerzu i zacz臋艂a oblizywa膰 go w zamy艣leniu. 鈥 W pewnym sensie w艂a艣nie odby艂am tak膮 pielgrzymk臋: by艂a ni膮 ta wyprawa do mieszkania Sylvii Perth. Z pewno艣ci膮 nie brakowa艂o podczas niej niebezpiecze艅stw. Ale zapewne nie o takie cele sz艂o bohaterom Chaucera. Ciekawe, czy taka pielgrzymka mog艂aby si臋 odby膰 w dzisiejszych czasach... Musz膮 przecie偶 istnie膰 mapy dawnych tras...

Rohanne poblad艂a.

Nie planujesz chyba wycieczki do Canterbury, prawda? 鈥 Dopiero mia艂aby pecha, gdyby ta jej zdobycz ni st膮d, ni zow膮d si臋 nawr贸ci艂a.

Ale偶 sk膮d 鈥 odpar艂a Janice Gentle. 鈥 Ani troch臋. Zamierzam zosta膰 w mojej celi w Battersea i po艣wi臋ci膰 si臋 pisaniu. Nowa ksi膮偶ka, nowe horyzonty. Zreszt膮 to si臋 sprowadza przecie偶 do jednego. I oczywi艣cie w stosownym czasie udam si臋 na w艂asn膮 pielgrzymk臋: kiedy pojad臋 na spotkanie z Dermotem Poi艂em. Rohanne wci膮偶 u艣miecha艂a si臋 promiennie.

Jasne 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Ciekawe, jak te nasze dwa go艂膮bki poradz膮 sobie z tymi sprawami. 鈥 Unios艂a kieliszek. 鈥 Za Dermota Polla. I za now膮 ksi膮偶k臋. A tak a propos, o czym ona b臋dzie?

Janice unios艂a kieliszek i si臋 u艣miechn臋艂a.

Hoho 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Poczekaj, a zobaczysz.

Enrico Stoat pracowa艂 ci臋偶ko do p贸藕nej nocy. 鈥... jakby sama Jane Austen podkasa艂a halki... 鈥, napisa艂 i u艣miechn膮艂 si臋 do tego jak偶e b艂yskotliwego por贸wnania.

Kanciasta Szcz臋ka uwi膮z艂 w po艂owie drogi, gdzie艣 pomi臋dzy po偶膮daniem a ostatecznym spazmem, kiedy odg艂os, ca艂kiem niepodobny do tych, kt贸re wydobywa艂y si臋 z niego albo z tej obcej kobiety, zmusi艂 go do oprzytomnienia. Poczu艂, 偶e pod 艂贸偶kiem co艣 si臋 szamocze, co艣, co by艂 pewien, nie mia艂o nic wsp贸lnego z tym, co dzia艂o si臋 na 艂贸偶ku. Przyj膮艂 tak膮 pozycj臋, dzi臋ki kt贸rej m贸g艂 wyjrze膰 poza kraw臋d藕, i w tym momencie zobaczy艂 Melanie.

Cholera jasna 鈥 wyst臋ka艂a. 鈥 Nie mog臋 tego wyci膮gn膮膰.

Nie by艂o w tym nic dziwnego, 偶e obca kobieta zacz臋艂a si臋 podnosi膰 i wydawa膰 pytaj膮ce odg艂osy. Pchn膮艂 j膮 odruchowo i naci膮gn膮艂 na ni膮 ko艂dr臋, spod kt贸rej natychmiast doby艂 si臋 odg艂os niekoniecznie wskazuj膮cy aprobat臋, ale mia艂 nadziej臋, 偶e ona to wszystko odbierze jako rycerski gest.

Zabierzcie ode mnie ten koszmar, modli艂 si臋 milcz膮co, ale Melanie nie znikn臋艂a, tylko nadal jak oszala艂a bez powodzenia mocowa艂a si臋 z tekturowym pud艂em, w kt贸rym by艂y jej rzeczy. Wywiesi艂 g艂ow臋 poza kraw臋d藕 艂贸偶ka, uj膮wszy za ni膮 d艂o艅mi, i przez splecione palce i zaci艣ni臋te z臋by powiedzia艂:

Melanie, to moja sypialnia. Jest trzecia w nocy. Co ty tu robisz?

Zabieram, co moje 鈥 odpar艂a zapalczywie, nie przestaj膮c si臋 mocowa膰.

U艂o偶y艂 d艂onie na kolanach. Koszmar przyblak艂. Teraz przypomina艂o to ogl膮danie bardzo z艂ego filmu. Mia艂 ochot臋 si臋 roze艣mia膰. Albo nawet rozp艂aka膰. A w艂a艣ciwie to zrobi膰 i jedno, i drugie.

Czemu teraz? 鈥 spyta艂, odwa偶aj膮c si臋 podnie艣膰 wzrok.

Zaprosi艂e艣 mnie 鈥 odpar艂a.

Zaprosi艂em?

Pag贸rek ukryty pod ko艂dr膮 poruszy艂 si臋. Mia艂 straszn膮 ochot臋 poklepa膰 go po g艂owie i powiedzie膰: 鈥濴e偶e膰, le偶e膰, dobra dziewczynka, le偶e膰鈥.

Pos艂uchaj 鈥 powiedzia艂, wstaj膮c. 鈥 Chyba powinni艣my przej艣膰 do drugiego pokoju. 鈥 Wyczuwa艂 tl膮c膮 si臋 w niej w艣ciek艂o艣膰, niemal s艂ysza艂 dudnienie jej serca. Nigdy w 偶yciu nie czu艂 si臋 tak obna偶ony i oczyma duszy widzia艂 ju偶, jak Melanie robi mu jak膮艣 cielesn膮 krzywd臋. Nie widzia艂 dobrze w tych cieniach, ale czy tylko to sobie wyobra偶a艂, czy te偶 jej kolana rzeczywi艣cie podrygiwa艂y niebezpiecznie? Chwyci艂 poduszk臋 i przycisn膮艂 j膮 do siebie, dop贸ki nie wyszuka艂 wzrokiem slipek ukrytych w mroku. Podni贸s艂 je i pr臋dko w艂o偶y艂. Maj膮c je na sobie, czu艂, 偶e nieco lepiej panuje nad ca艂膮 sytuacj膮. Podszed艂 chy艂kiem do drzwi.

O w艂a艣nie 鈥 powiedzia艂a. 鈥 S膮 k艂opoty, wi臋c lepiej ucieka膰.

Ja wcale nie uciekam 鈥 odparowa艂, chwytaj膮c szlafrok i wdziewaj膮c go na siebie. 鈥 Ja tylko chc臋 przej艣膰 gdzie艣, gdzie mogliby艣my pogada膰.

A tu nie mo偶emy? 鈥 spyta艂a zaczepnie.

Pod ko艂dr膮 zn贸w zaszele艣ci艂o, zacz臋艂a si臋 spod niej wysuwa膰 g艂owa. Chwyci艂 Melanie za r臋k臋 i wywl贸k艂 j膮 na korytarz. Nie bardzo by艂 kompetentny w pewnych sprawach. Pu艣ci艂 jej r臋k臋 i zanurkowa艂 z powrotem do sypialni.

Zosta艅 tutaj 鈥 szepn膮艂 b艂agalnie. Raz jeszcze zarzuci艂 ko艂dr臋. 鈥 Przepraszam za to wszystko.

Przepraszasz! 鈥 dobieg艂 go st艂umiony okrzyk oburzenia.

Pr贸buj臋 jako艣 to rozwi膮za膰, OK?

Powiedz jej, 偶eby si臋 odpieprzy艂a!

Te偶 wpad艂 na mniej wi臋cej taki sam pomys艂. Melanie wci膮偶 sta艂a na korytarzu.

Za kogo ona si臋 uwa偶a? I kim ona jest?

Zignorowa艂 oba pytania i z odwag膮 szeryfa z Dzikiego Zachodu odwr贸ci艂 si臋 do Melanie plecami i pow臋drowa艂 korytarzem w stron臋 du偶ego pokoju.

Melanie posz艂a za nim. Zamkn膮艂 drzwi. , 鈥 I co? 鈥 spyta艂.

Bardzo przepraszam, 偶e przeszkadzam 鈥 odpar艂a s艂odkim g艂osikiem. Usiad艂.

Melanie 鈥 powiedzia艂 鈥 nie mia艂a艣 prawa...

Mia艂am wszelkie prawo. 鈥 Podnios艂a g艂os, napi臋cie zdradza艂o, 偶e chcia艂a by膰 wys艂uchana. 鈥 Sam mnie zaprosi艂e艣. Powiedzia艂e艣, 偶e b臋dziesz tu ca艂y wiecz贸r. M贸wi艂e艣, 偶e mog臋 przyj艣膰 o dowolnej porze. Mo偶e tak nie by艂o?

Po raz kolejny ukry艂 g艂ow臋 w d艂oniach.

O Bo偶e! 鈥 j臋kn膮艂, przypomniawszy sobie. 鈥 No i?

Ale to, kurka wodna, nie mia艂a by膰 trzecia w nocy.


***

Najwyra藕niej 鈥 rzuci艂a z bezbrze偶n膮 satysfakcj膮.

Chyba powinni艣my pogada膰 鈥 stwierdzi艂.

Porozmawia膰? 鈥 spyta艂a. 鈥 Porozmawia膰? Porozmawia膰? O czym? Dobrze zna艂 te sztuczki.

Melanie 鈥 powiedzia艂, nie bez gniewu 鈥 dlaczego postanowi艂a艣 tu przyj艣膰, bez uprzedzenia, w samym 艣rodku nocy?

Jest ju偶 rano 鈥 poprawi艂a.

Poczu艂, 偶e jest niebezpiecznie bliski uderzenia jej. Zamiast tego wsta艂 i zapali艂 lamp臋, przeganiaj膮c cienie i blask ksi臋偶yca. A tak偶e wprowadzi艂 nieco zdrowia psychicznego do ca艂ej sprawy.

Popatrzy艂 na ni膮. Wydawa艂a si臋 tak spi臋ta, jakby czeka艂a na strza艂 startera. I czu艂a si臋 te偶 skrzywdzona, widzia艂 to po znajomym grymasie. A przede wszystkim by艂a z艂a, przez co bal si臋 jej. St艂umi艂 ch臋膰 wyci膮gni臋cia r臋ki na zgod臋 i dopu艣ci艂 do wszystkiego w艂asny gniew.

I co? 鈥 spyta艂, krzy偶uj膮c r臋ce na piersi niczym ojciec przes艂uchuj膮cy w艂asne dziecko. 鈥 Wyt艂umacz si臋.

Wzruszy艂a ramionami.

Wci膮偶 mam twoje klucze. Nigdy nie kaza艂e艣 ich zwr贸ci膰.

A ja mam twoje. Co wcale nie znaczy, 偶e potrafi艂bym wtargn膮膰 do ciebie w 艣rodku nocy, 偶eby ci臋 nakry膰 w 艂贸偶ku z jakim艣 gachem.

Nie nakry艂by艣 mnie w 艂贸偶ku z gachem, poniewa偶 nie ma 偶adnego gacha.

Wmawiaj to komu艣 innemu.

Ja tylko chcia艂am zabra膰 swoje rzeczy, to wszystko. 鈥 Spacerowa艂a dooko艂a pokoju, obmacuj膮c r贸偶ne przedmioty, przerzucaj膮c poczt贸wki stoj膮ce na p贸艂ce nad kominkiem. Zna艂 j膮. Postanowi艂a go wkurzy膰 i udawa艂o jej si臋 to. 鈥 Potrzebowa艂am czego艣 z tego kartonu.

O zasranej trzeciej w nocy?

Musisz przeklina膰?

A偶eby艣 wiedzia艂a. Zasranej. 鈥 Przez chwil臋 mia艂 nadziej臋, 偶e ona si臋 roze艣mieje.

Tu te偶 nie mia艂 szcz臋艣cia.

Niby czego potrzebowa艂a艣? 鈥 spyta艂 bu艅czucznie. 鈥 Szczotki do w艂os贸w? Tych r贸偶owych skarpetek w gwiazdki? Koszulki z nadrukiem 鈥濷 czym szumia艂y wierzby鈥? 鈥 Roze艣mia艂 si臋. 鈥 O m贸j Bo偶e, ja po prostu nie mog臋 偶y膰 bez tej...

Nie b膮d藕 taki dziecinny. Czy mog臋 dosta膰 moje rzeczy? 鈥 Nie.

Chcia艂e艣 si臋 ich pozby膰. Zadzwoni艂e艣 do mnie i powiedzia艂e艣 o tym. Zadzwoni艂e艣 do mnie tylko raz, tylko po to, 偶eby mi powiedzie膰, 偶e chcesz mi odda膰 rzeczy. 鈥 Dr偶a艂y jej wargi, ale trzyma艂a si臋.

Nie p艂acz 鈥 powiedzia艂 ostrzegawczym tonem.

Ale to prawda, mo偶e nie?

To nie jest prawda. Nie dzwoni艂em tylko po to...

Och. Wi臋c jestem k艂amczucha.

Melanie!

Sta艂a przed nim, z g艂ow膮 przekrzywion膮 w stron臋 sypialni.

Nie czeka艂e艣 d艂ugo. Wi臋c kt贸ra to ju偶? Sz贸sta? Si贸dma? 脫sma? Przez chwil臋 czu艂 si臋 dowarto艣ciowany. Pomy艣la艂, 偶e to tak wygl膮da, jakby to by艂a prawda, ale przypomnia艂 sobie realno艣膰 pag贸rka ukrytego pod ko艂dr膮. To nie by艂a pora na niew艂a艣ciwie bezpodstawn膮 dum臋. 鈥 Aty?

Ja z nikim nie spa艂am.

Widzia艂em ci臋.

Gdzie, w 艂贸偶ku?

Nie. W restauracji przy mojej ulicy.

Ach tak? To restauracja, nie burdel. W ka偶dym razie na ile si臋 orientuj臋. Oczywi艣cie ty by膰 mo偶e wiesz co艣 innego i...

Klei艂a艣 si臋 do niego.

Ach tak?

Przesta艅 z tym 鈥濧ch tak?鈥

Ach tak?

Botki, kr贸tka sp贸dniczka, wszystko na wierzchu. O co chodzi? Mimo wszystko nie skorzysta艂? Mo偶e jednak zostawi艂a艣 zbyt ma艂o dla wyobra藕ni.

Ty sukinsynu! Oddaj mi po prostu moje rzeczy. Wsta艂.

I co? Zrobi艂a艣 to? 鈥 Co?

Da艂a艣 mu?

Czy mu da艂am? Jaki ty jeste艣 zacofany. Da膰 mu? Co to ja jestem jaki艣 towar?

Tak w艂a艣nie wygl膮da艂a艣.

Zjedli艣my kolacj臋 i potem on odwi贸z艂 mnie do domu. I czemu, do cholery, ja si臋 przed tob膮 t艂umacz臋, kiedy ty masz t臋 pani膮 w drugim pokoju?

Melanie, by膰 mo偶e to usz艂o twojej uwagi, ale ja tu mieszkam. To moje mieszkanie, m贸j dom, moje cholerne 艂贸偶ko, je艣li chcesz wiedzie膰, i ty w艂a艣nie tu wtargn臋艂a艣...

Milcza艂a. Prze艂yka艂a 艣lin臋. Bardzo cicho powiedzia艂a:

Przepraszam. Przynie艣 mi moje pud艂o, to sobie p贸jd臋. 鈥 I natychmiast usiad艂a. 鈥 To zabawne 鈥 doda艂a 鈥 ale my艣la艂am, 偶e wszystko przemy艣la艂e艣. A zamiast tego ty posuwa艂e艣 wszystko, co chodzi, opr贸cz budzika.

Wcale nie 鈥 odpar艂, wyczuwaj膮c w tym dowcipie zwiastun odwil偶y 鈥 przecie偶 nie jestem 偶adnym psem... nie pami臋tasz?

Popatrzy艂a na niego ze zdumieniem. Skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 sypialni.

Na baby 鈥 powiedzia艂. 鈥 Bo tam jest baba. 鈥 Stara艂 si臋, 偶eby to zabrzmia艂o jak dowcip.

To nie jest 艣mieszne 鈥 odpar艂a. 鈥 Ile razy?

Dzi臋ki tobie tylko p贸艂tora.

O tym nie m贸wi臋.

Tylko ten jeden raz.

U偶ywa艂e艣 prezerwatyw?

Jasne, 偶e tak. A ty?

Ja nie... ja nie... 鈥 Urwa艂a, niezdolna doko艅czy膰 zdania. Wsta艂a. Poczu艂, 偶e jest rozdarty. Cz臋艣ciowo by艂 zadowolony. Cz臋艣ciowo za艣 wiedzia艂, 偶e straci艂 grunt pod nogami.

Co? Ani razu? A ten facet dzisiaj?

Nie m贸j typ. Czy zechcesz przynie艣膰 moje rzeczy? P贸jd臋 sobie, a ty 鈥 tu spojrza艂a znacz膮co na drzwi 鈥 b臋dziesz m贸g艂 dalej robi膰 swoje.

Wyci膮gn臋艂a r臋k臋, jakby chcia艂a u艣cisn膮膰 mu d艂o艅.

Jeszcze raz przepraszam. Ja tylko pomy艣la艂am, 偶e mog艂abym wpa艣膰 i w艣lizgn膮膰 si臋 do ciebie do 艂贸偶ka.

Roze艣mia艂 si臋, na chwil臋 zapominaj膮c o powadze sytuacji.

To by艂oby interesuj膮ce, gdyby艣...

艢miech zamar艂. Za p贸藕no. Zrozumia艂, zupe艂nie znienacka, 偶e poszkapi艂 spraw臋. Zupe艂nie nagle wiedzia艂, 偶e ju偶 za p贸藕no i 偶e ju偶 niczego nie odkr臋ci. Jej twarz przeobrazi艂a si臋 w upiorn膮 mask臋 wyrze藕bion膮 z kamienia. D艂o艅, kt贸r膮 trzyma艂, zesztywnia艂a i cofn臋艂a si臋. W g艂owie rozbrzmia艂 mu wryty w pami臋膰 refren: Co艣 ty powiedzia艂? Co艣 ty powiedzia艂? Przypomnia艂 sobie. Poczucie humoru nie nale偶a艂o do jej mocniejszych stron. O Matko Boska, no i dobrze, finito; tym razem naprawd臋 przepad艂 z kretesem.

Ty nieczu艂y g贸wniarzu 鈥 powiedzia艂a cicho. I nie m贸wi膮c ju偶 ani s艂owa, otwar艂a drzwi i zatrzasn臋艂a je za sob膮.

Co z twoimi rzeczami? 鈥 zawo艂a艂. Nie us艂ysza艂 odpowiedzi.

Wi臋c to koniec? 鈥 spyta艂 sucho samego siebie.

Wychodzi艂o na to, 偶e tak. Przez u艂amek czasu czu艂 si臋 ostatecznie wolny, a potem z sypialni dobieg艂a go znajoma melodia kobiecego 艂kania. Kopn膮艂 kanap臋, zakl膮艂 pod nosem i wr贸ci艂 do obcej.



Rozdzia艂 dwudziesty pierwszy



Taks贸wka zatrzyma艂a si臋 pod domem Janice.

Och 鈥 powiedzia艂a Rohanne ze zdziwieniem. 鈥 To ju偶 tutaj. Janice roze艣mia艂a si臋.

Sylvia nie pochwala艂a wyboru tego miejsca, ale to bardzo blisko centrum. Z Piccadilly do Battersea jest zaledwie kilka mil. 鈥 Podnios艂a palec. 鈥 Pami臋tasz to dawne powiedzonko: 鈥濪obre z niego zi贸艂ko, jak z Battersea鈥?

Nie 鈥 odpar艂a Rohanne.

W dawnych czasach ogrodnicy z Battersea hodowali tu lecznicze zio艂a, kt贸re potem kupowali od nich londy艅scy aptekarze. 鈥 Wyjrza艂a z okna taks贸wki na ceglaste mury i ulice pe艂ne samochod贸w. 鈥 Teraz trudno w to uwierzy膰, ale tak naprawd臋 by艂o. Tego powiedzonka u偶ywano wobec ludzi o ujemnych cechach charakteru. Takich jak ty.

Jak ja? 鈥 Oburzenie wzi臋艂o g贸r臋 nad uprzejmo艣ci膮. 鈥 A jakie to ja mam ujemne cechy charakteru?

Pr贸bujesz przechytrzy膰 mi艂o艣膰, moja droga, czynisz z jej braku cnot臋. Tobie si臋 wydaje, 偶e jestem zbzikowana, bo czekam na Dermota Polla tak d艂ugo.

Ale偶...

Janice podnios艂a r臋k臋.

A w艂a艣nie, 偶e tak my艣lisz. C贸偶, uwierz mi, lepiej 偶y膰 z nadziej膮 w sercu i nie pomiata膰 mi艂o艣ci膮, ni偶 cieszy膰 si臋 swobod膮 pustki.

Mi艂o艣膰 os艂abia 鈥 wyb膮ka艂a Rohanne.

Co robi, moja droga?

Powiedzia艂am, 偶e os艂abia. 鈥 Rohanne ju偶 mia艂a doda膰: Popatrz na siebie... Ale jako艣 ten przyk艂ad nie wydawa艂 si臋 s艂uszny.

Nie, nie. Dobra mi艂o艣膰 wypiera s艂abo艣膰 i dodaje si艂. To stan, kt贸ry wzmacnia. To stan najwy偶szej doskona艂o艣ci, kt贸ry sprawia, 偶e wszyscy, kt贸rzy mu ulegaj膮, staj膮 si臋 dobrzy. Przenika do wszystkich nerw贸w i potrafi pokona膰 ka偶de z艂o. I cho膰 mi艂o艣膰 doskona艂a jest z natury swej nieosi膮galna, to przynajmniej mo偶emy do niej d膮偶y膰. Jestem ca艂kiem tego pewna. I b臋dzie na ciebie czeka艂a wiecznie, by艣 mog艂a jej zazna膰 cho膰by na 艂o偶u 艣mierci...

Hej, ty naprawd臋 偶yjesz w czternastym wieku 鈥 powiedzia艂a Rohanne. 鈥 W dzisiejszych czasach jakby co艣 ma艂o tej doskona艂ej mi艂o艣ci...

Ale jej istota wci膮偶 pozostaje taka sama, niezale偶nie od epoki. Biedny Owidiusz, taki szcz臋艣liwy, 偶e 偶yje w oderwaniu swych 偶膮dzy, skar偶y si臋 nagle, 偶e si臋 zakocha艂, i teraz czuje si臋 jak my艣liwy, kt贸ry wpad艂 we w艂asne sid艂a, z kt贸rych nic go ju偶 nie wyratuje... Dante spostrzega Beatrycze; Troilus Criseyd臋; Lancelot Ginewr臋... Nawet Wiktoria widzi kicha j膮cego Alberta za zas艂on膮 i z miejsca si臋 zakochuje. Nie ma stulecia, w kt贸rym tak by si臋 nie dzia艂o, nie ma czas贸w, w kt贸rych kochankowie nie poszukiwaliby tej nieuchwytnej rado艣ci... i wieku, w kt贸rym inni nie zamierzaliby si臋 z pa艂k膮 na czysto艣膰 odnalezionej mi艂o艣ci. Rohanne Bulbecker poczu艂a powiew ch艂odu w sercu.

Janice 鈥 powiedzia艂a 鈥 ten... no tego... ten seks... w ksi膮偶ce... nic masz chyba nic przeciwko, prawda?

Chcesz powiedzie膰, 偶e to ty nie masz nic przeciwko, moja droga? 鈥 No tak jakby...

Janice opar艂a si臋 wygodniej i u艣miechn臋艂a szeroko.

Ale偶 oczywi艣cie, 偶e nie mam nic przeciwko. Nie widz臋 tu absolutnie 偶adnego problemu. Twoja... inicjatywa 鈥 st艂umi艂a, chyba chichot, jak si臋 wyda艂o Rohanne 鈥 by艂a jak najbardziej na miejscu. Ty i pan Pfeiffer nie macie si臋 co przejmowa膰. Dostaniecie seksu, przyrzekam. Sze艣膰 scen, r贸wnomiernie rozmieszczonych, jak sobie 偶yczycie, i naturalnie opisanych z wielk膮 wra偶liwo艣ci膮...

Rohanne zacz臋艂a si臋 wierci膰.

Taks贸wkarz te偶 zacz膮艂 zdradza膰 objawy niepokoju. Jego taksometr wskazywa艂 wprawdzie poka藕ny zysk, a jednak irytowa艂o go, 偶e tak siedzi, gdy tymczasem te dwie kobiety paplaj膮 na tylnym siedzeniu.

Powinnam ju偶 i艣膰 鈥 powiedzia艂a Rohanne 鈥 musz臋 jutro zd膮偶y膰 na samolot.

Czeka na ciebie kto艣 mi艂y?

Morgan Pfeiffer 鈥 odpar艂a ponuro Rohanne.

Nikt z jakiego艣 bardziej romantycznego kontekstu?

Niestety 鈥 potwierdzi艂a Rohanne. Pomy艣la艂a o Herbiem. 鈥 A w ka偶dym razie nikt podpadaj膮cy pod kategori臋 Vous ou Mort.

Ja, jakkolwiek by liczy膰, jestem zakochana od dwudziestu lat 鈥 oznajmi艂a Janice. 鈥 I to mnie nakr臋ca.

A ja 鈥 odpar艂a pogodnie Rohanne 鈥 z powodzeniem unikam mi艂o艣ci i mnie to w艂a艣nie nakr臋ca.

Janice klepn臋艂a j膮 w kolano.

Spr贸buj cho膰 raz na odwr贸t, dla odmiany. Przejd藕 na drug膮 stron臋 lustra. Nigdy nie wiadomo, mo偶e tak ci si臋 spodoba.

Rzuci艂am ko艂onotatnikiem w mojego ostatniego kochanka 鈥 zdradzi艂a Rohanne 鈥 i jeszcze tego samego dnia przylecia艂am do Londynu. Trafi艂 go w gole艅.

Lepiej w gole艅 ni偶 w co艣 innego 鈥 stwierdzi艂a Janice i mrugn臋艂a zaskakuj膮co sugestywnie.

Rohanne orzek艂a, 偶e te w膮tki seksualne chyba jednak znajduj膮 si臋 w bezpiecznych r臋kach, mimo wszystko. Do cholery, pomy艣la艂a, kiedy Janice wysiad艂a z taks贸wki, tylko to si臋 teraz liczy.

Facet na Stanowisku zaprosi艂 Drobn膮 Blondynk臋 na kolacj臋.

By艂a pani tak膮 pomocn膮 i czaruj膮c膮 towarzyszk膮 鈥 powiedzia艂 鈥 mimo pani problem贸w. /

Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przez chwil臋, by doda膰 uroczystej wagi tym s艂owom, ona za艣 zamruga艂a swymi 艣licznymi, du偶ymi oczyma, okazuj膮c, 偶e przyjmuje je z przyjemno艣ci膮. Wiedzia艂a, 偶e potrafi by膰 pomocna i 偶e jest czaruj膮ca, mimo g艂upiego zachowania Dereka i wynik艂ych z tego jej k艂opot贸w. Facet na Stanowisku okaza艂 si臋 bardzo wyrozumia艂y i uprzejmy.

... Dlatego chcia艂bym nale偶ycie pani podzi臋kowa膰.

Bardzo mi mi艂o 鈥 odpar艂a. 鈥 Tylko p贸jd臋 si臋 przebra膰.

Kiedy wchodzi艂a do windy, Facet na Stanowisku wpatrywa艂 si臋 w jej zwarty ty艂eczek i nie tylko jego serce wykona艂o niewielki podskok. Mia艂 wra偶enie, 偶e znowu ma osiemna艣cie lat. Jak m贸g艂 si臋 zwi膮za膰 z Valerie w tak m艂odym wieku? Wci膮偶 zas艂ugiwa艂 na jakie艣 rozrywki. Przez ca艂e lata by艂 wierny i co mia艂 z tego opr贸cz 艂贸偶ka zimnego jak gr贸b, z 偶on膮, kt贸ra by艂a chodz膮cym podr臋cznikiem ginekologii? 鈥濶iech si臋 pan zdob臋dzie na jakie艣 czu艂e gesty 鈥 powiedzia艂a z entuzjazmem kobieta z poradni 鈥 a histerektomia stanie si臋 dla was pocz膮tkiem zupe艂nie nowych odkry膰 w dziedzinie rozkoszy seksualnych鈥. Przecie偶 ona bredzi艂a jak jaka艣 wariatka. Wystarcza艂o, 偶e tylko dotkn膮艂 偶ony, a ona zaraz zamienia艂a si臋 w bry艂臋 lodu. I chcia艂a oddzielnych 艂贸偶ek. C贸偶 鈥 zwalczy艂 pokus臋, by wyci膮gn膮膰 r臋k臋 i klepn膮膰 ten ty艂eczek 鈥 b臋dzie je teraz mia艂a, prosz臋 bardzo.

Odwr贸ci艂 si臋, 偶eby nacisn膮膰 przycisk, i Drobna Blondynka spojrza艂a na jego ramiona, ukryte pod ciemnym garniturem. Jaka szkoda, 偶e nie zrobi czego艣 z tym 艂upie偶em, bo wtedy by艂by ca艂kiem atrakcyjny jak na osob臋 w 艣rednim wieku. Czu艂a pokus臋, by wyci膮gn膮膰 r臋k臋 i otrzepa膰 te bia艂e plamki, ale w windzie by艂a jeszcze jedna osoba i uzna艂a, 偶e przy 艣wiadkach to nie by艂oby zbyt uprzejme. Mo偶na by pomy艣le膰, zaduma艂a si臋, kiedy winda jecha艂a w g贸r臋, 偶e przecie偶 jego 偶ona powinna co艣 z tym zrobi膰. Wzi膮膰 si臋 do niego. Derek mia艂 kiedy艣 taki sam problem 鈥 te偶 mia艂 tak膮 sk贸r臋 鈥 i doprowadzi艂 si臋 do takiego stanu, 偶e by艂o to wida膰 nie tylko na wszystkich ubraniach, ale nawet na narzucie w sypialni. Bez ko艅ca otrzepywa艂a i odkurza艂a, a偶 wreszcie odkry艂a 鈥濰ead & Shoulders鈥, produkt, jak si臋 okaza艂o, bardzo skuteczny. Mia艂a nadziej臋, 偶e uda jej si臋 wple艣膰 to p贸藕niej do rozmowy, 偶e niby tak od niechcenia.

Rozstali si臋 przy drzwiach.

Facet na Stanowisku zadzwoni艂 do 偶ony. G艂osem zbitego psa wyja艣ni艂, 偶e konferencja si臋 uda艂a, ale wci膮偶 jest jeszcze du偶o do zrobienia. O wiele za du偶o, by zdo艂a艂 dotrze膰 do domu nast臋pnego dnia, wi臋c znakomicie si臋 sk艂ada, 偶e maj膮 zarezerwowane pokoje na jeszcze jedn膮 noc. Na pytanie 偶ony o to, jak si臋 spisuje Drobna Blondynka, odpar艂 (zni偶aj膮c g艂os i popatruj膮c z niepokojem na 艣cian臋 dzia艂ow膮), 偶e nie najlepiej, 偶e ma jej ju偶 troch臋 dosy膰. 呕ona podpowiedzia艂a mu, 偶eby zabra艂 t臋 dziewczyn臋 na jaki艣鈥 posi艂ek i postara艂 si臋 jej wyt艂umaczy膰, co robi nie tak. Musia艂 si臋 zdoby膰 na du偶y wysi艂ek, 偶eby si臋 nie 艣mia膰.

Skoro tak radzisz, moja droga 鈥 powiedzia艂. 鈥 Mo偶e i tak zrobi臋. Drobna Blondynka czeka艂a na telefon od Dereka, ale na pr贸偶no.

Kiedy perfumowa艂a si臋 za uszami i w zag艂臋bieniu mi臋dzy piersiami, stwierdzi艂a, 偶e Derek z pewno艣ci膮 sobie na ni膮 nie zas艂u偶y艂. Mia艂 dzwoni膰 codziennie o si贸dmej wiecz贸r i prosz臋, by艂o ju偶 wp贸艂 do , 贸smej i nic. A przecie偶 obieca艂, po tamtej potwornej nocy, 偶e nigdy nawet si臋 nie zbli偶y do tamtego pubu. C贸偶, cokolwiek robi艂, nie powinno to by膰 wa偶niejsze od telefonu do niej. Kupi艂a mu przepi臋kny krawat, a tu takie podzi臋kowania...

Po raz ostatni zwichrzy艂a w艂osy, dzi臋ki czemu wydawa艂y si臋 r贸wnie puszyste i do twarzy jak w艂osy Melanie Griffith, zwil偶y艂a czubek palca i przejecha艂a nim po swych idealnie wyskubanych brwiach, wyg艂adzi艂a 偶akiet z czarnego weluru. Ani 艣ladu 艂upie偶u. A kiedy rozleg艂o si臋 pukanie, by艂a doskonale gotowa.

Wygl膮da pani ol艣niewaj膮co 鈥 powiedzia艂.

Dzi臋kuj臋 鈥 odpar艂a, kiedy wsiedli do windy. Wiedzia艂a, 偶e wygl膮da ol艣niewaj膮co.

Derek czu艂 si臋 troch臋 niewyra藕nie. Stary Ken m贸g艂 sobie m贸wi膰, 偶e skoro przyrzek艂, 偶e nie p贸jdzie do pubu, to w takim razie pub powinien przyj艣膰 do niego, ale zostawili kosmiczny ba艂agan. A jednak, kiedy tak zbiera艂 puszki, butelki i opakowania po chipsach i wynosi艂 je do kub艂a na 艣mieci, gdzie ukrywa艂 je na samym dnie, by艂 te偶 z siebie ca艂kiem dumny. Ken i pozostali byli pod wra偶eniem ulepsze艅 w domu, a szczeg贸lnie chwalili 艂azienk臋 鈥 nie bez powodu. Ken poj膮艂 rzecz w mig, kiedy mu opowiedzia艂 o wentylatorze, o tym, jak mu z miejsca zacz膮艂 dzia艂a膰. 鈥濻zkoda, 偶e nie ze wszystkim tak jest鈥, powiedzia艂 i tr膮ci艂 go w bok, mrugn膮wszy znacz膮co. Derek a偶 poczerwienia艂, kiedy to us艂ysza艂. Gdyby ona wiedzia艂a bodaj po艂ow臋 tych rzeczy, kt贸re obaj sobie m贸wili, to... c贸偶, lepiej by艂o nie my艣le膰, co by zrobi艂a. Wci膮偶 nie bardzo m贸g艂 sobie przypomnie膰, co powiedzia艂 Kenowi w pubie tamtej strasznej nocy, ale jak dot膮d 偶aden nie wspomina艂 o trzymaniu si臋 za 艂ydk臋 ani czymkolwiek innym r贸wnie nierozwa偶nym, wi臋c uzna艂, 偶e wszystko z nim w porz膮dku.

Pokaza艂 im sko艅czony pok贸j dziecinny. Doskona艂y pod ka偶dym wzgl臋dem, wyj膮wszy fakt, 偶e 偶aluzja z r贸偶owymi pierzastymi chmurkami czasem si臋 zacina艂a. Ale Ken zna艂 rozwi膮zanie. 鈥濼rzeba j膮 tylko troch臋 przykr臋ci膰鈥, powiedzia艂 i zrobi艂 to za niego. I teraz 偶aluzja dzia艂a艂a jak ta lala.

Potem Derek zaprowadzi艂 ich do sypialni, 偶eby im pokaza膰 toaletk臋, w kt贸rej drzwiczki obluzowa艂y si臋 nieznacznie. Wiecznie si臋 otwiera艂a, chyba 偶e si臋 w ni膮 kopn臋艂o. Drobna Blondynka by艂a bardzo krytyczna, wskazywa艂a, ca艂kiem s艂usznie, 偶e tamte w salonie meblowym wystarczy艂o lekko pchn膮膰 i bez trudu si臋 zatrzaskiwa艂y. 鈥濼rzeba wyj膮膰 te drzwiczki 鈥 powiedzia艂 Ken 鈥 i jeszcze raz wszystko skr臋ci膰. Zamontowa艂e艣 je pod lekkim k膮tem. Aleja tam osobi艣cie bym si臋 tym nie przejmowa艂鈥.

Derek postanowi艂 jednak to zrobi膰. Lubi艂a, jak wszystko dzia艂a艂o nale偶ycie, podobnie zreszt膮 jak on. I tak te偶 zabra艂 si臋 do toaletki ju偶 nast臋pnego wieczoru, przepraszaj膮c w my艣lach za to, 偶e z tym pubem nagi膮艂 troch臋 prawd臋, kiedy po艂apa艂 si臋, 偶e jest za kwadrans 贸sma i 偶e zapomnia艂 zadzwoni膰.

Przykro mi 鈥 powiedzia艂a recepcjonistka 鈥 ale nikt w tym pokoju nie odpowiada.

Derek zostawi艂 wiadomo艣膰. Najpierw zamierza艂 przekaza膰, 偶e dzwoni艂 i 偶e b臋dzie w domu przez ca艂y wiecz贸r, gdyby tak zechcia艂a oddzwoni膰. Ale w ten spos贸b da艂by do zrozumienia, 偶e my艣la艂 o wychodzeniu na miasto przy innych okazjach. Tak wiec poprzesta艂 na powiedzeniu, 偶e dzwoni艂. I zaraz potem wr贸ci艂, pogwizduj膮c, do swego dzie艂a mi艂o艣ci.

Drobna Blondynka zamierza艂a by膰 tego wieczoru szczeg贸lnie czaruj膮ca dla szefa; przynajmniej on to docenia艂, w odr贸偶nieniu od Dereka. I nie mia艂 wystaj膮cych z臋b贸w.

Nie b臋dzie pani mia艂a nic przeciwko, 偶e zjemy w hotelu? 鈥 spyta艂, dotykaj膮c lekko dolnej partii jej plec贸w, kiedy wprowadza艂 j膮 do sali restauracyjnej. Czu艂 dreszcz kojarz膮cy si臋 z czym艣 dawno temu zapomnianym i trzyma艂 r臋k臋 w tym miejscu przez ca艂膮 drog臋 do stolika w rogu. Popatrzy艂a na b艂臋kitne kotary z aksamitu i tapet臋 w kwiaty, i dekoracyjne kinkiety. Wyrazi艂a sw膮 aprobat臋.

Ale偶 sk膮d 鈥 odpar艂a, siadaj膮c zgrabnie 鈥 i muzyka te偶 jest cudowna.

O tak 鈥 powiedzia艂. 鈥 A co to takiego?

Wydaje mi si臋, 偶e James Galway 鈥 powiedzia艂a, strzepuj膮c serwetk臋, zanim pom贸g艂 jej w tym kr膮偶膮cy obok kelner. 鈥 To klasyk. Motyw przewodni z Doktora 呕ywago. V Ju偶 mia艂 j膮 spyta膰, czy film jej si臋 podoba艂, ale przypomnia艂 sobie zaraz, 偶e prawdopodobnie by艂a w ko艂ysce, kiedy go puszczali.

Wybieranie da艅 z karty napisanej po francusku by艂o troch臋 k艂opotliwe, ale przeprowadzi艂 j膮 przez to z towarzyszeniem lekkich u艣ci艣ni臋膰 i klepni臋膰 jej d艂oni. Na pocz膮tek zam贸wi艂a koktajl z krewetek, gdy tymczasem on zdecydowa艂 si臋 na zup臋, na wszelki wypadek postanawiaj膮c unika膰 pasztetu czosnkowego...

Przy daniu g艂贸wnym troch臋 si臋 zabawili, ona wybra艂a kurczaka bez dodatk贸w, gdy tymczasem on, za jej porad膮, wybra艂 stek wo艂owy, jako co艣 bardziej m臋skiego.

Wy, m臋偶czy藕ni, musicie dba膰 o mi臋艣nie 鈥 powiedzia艂a z 艣miechem, klepi膮c go po r臋ce, staraj膮c si臋 nie patrze膰 na jego ramiona, kt贸re znowu zacz臋艂y wygl膮da膰 jak obsypane pieprzem z sol膮. Zauwa偶y艂a tak偶e spore plamy siwizny, ale nie na wyr贸偶niaj膮cych si臋 partiach skroni, jak u niekt贸rych aktor贸w na filmach, tylko na ca艂ej g艂owie. Wystarczy艂o to zignorowa膰, a wtedy ca艂y posi艂ek i ta sceneria, 艣wiece i kinkiety, przypomina艂y tamto zdj臋cie z czasopisma. Zadygota艂a nieznacznie, przypomniawszy sobie artyku艂 o orgazmach. By艂a niemal pewna, 偶e wszystko sz艂o 藕le z jej winy, bo nigdy nie mia艂a orgazmu, a prawdopodobnie nie dawa艂o si臋 zaj艣膰 w ci膮偶臋, je艣li si臋 nie mia艂o orgazmu. Wypi艂a odrobin臋 rieslinga i przygl膮da艂a si臋 mu, jak popija艂 swoje ciemnoczerwone wino, co, uzna艂a, stanowi艂o objaw wielkiego wyrafinowania. On na pewno wie wszystko o orgazmach 鈥 jako 艣wiatowy m臋偶czyzna, ale oczywi艣cie ona go o to nie zapyta, jak偶eby mog艂a? Ale nic dziwnego, 偶e Derek robi艂 si臋 troch臋, c贸偶, spi臋ty 鈥 ostatnio powtarzali to tak cz臋sto (opr贸cz tamtej jednej nocy, kt贸ra by艂a taka wa偶na), 偶e musia艂 si臋 do tego czasu troch臋 znudzi膰.

Ona z pewno艣ci膮 by艂a znudzona. Prawdopodobnie przyda艂by jej si臋 jaki艣 orgazm. Tylko sk膮d go wzi膮膰? Upi艂a nieco ze swojego kieliszka, przekrzywiaj膮c g艂ow臋, robi膮c bardzo inteligentn膮 min臋 i nie s艂uchaj膮c ani jednego s艂owa, kt贸re do niej m贸wi艂. Zastanawia艂a si臋, czyjego 偶ona ma orgazmy. Pewnie tak. Wszyscy na 艣wiecie 鈥 tu nagle poczu艂a, 偶e jest mocno zirytowana 鈥 wydawali si臋 do nich zdolni. Dlaczego ona nie?

Po raz pierwszy w 偶yciu nie osi膮gn臋艂a tego, co postanowi艂a osi膮gn膮膰, i to j膮 strasznie rozz艂o艣ci艂o. Nie mniej ni偶 my艣l o tamtej baloniastej kobiecie z centralki telefonicznej, kt贸ra mia艂a czelno艣膰 si臋 zwierzy膰, 偶e zasz艂a w ci膮偶臋 przypadkiem.

Jad艂a bardzo elegancko, a w ich butelkach ubywa艂o 鈥 w jej zaskakuj膮co pr臋dko. Jej towarzysz umia艂 si臋 zachowa膰 i by艂 taki nadskakuj膮cy.

Spojrza艂 na ni膮 i przysz艂o mu na my艣l, 偶e jego sekretarka jest najpi臋kniejszym, najdoskonalej ukszta艂towanym stworzeniem, jakie chodzi na dw贸ch nogach 鈥 i wra偶enie to ros艂o w miar臋, jak obni偶a艂 si臋 poziom burgunda.

Spojrza艂a na niego i przysz艂o jej na my艣l, 偶e jej szef jest szarmancki, bardzo uprzejmy i taki wszystkim zainteresowany. I zanim doszli do puddingu, postanowi艂a sobie pofolgowa膰 i wzi膮膰 ciastko z kremem. Zdumia艂a sam膮 siebie, gdy odpowiedzia艂a twierdz膮co na pytanie, czy chce jeszcze jedno, okraszaj膮c to swoim ulubionym powiedzonkiem 鈥濳ochanego cia艂a nigdy dosy膰鈥, kt贸re on na szcz臋艣cie uzna艂 za zabawne.

Stwierdzi艂a, 偶e ciastko jest 鈥瀗iczego sobie鈥, z chichotem, kt贸rego si臋 po sobie nie spodziewa艂a, i nawet nakarmi艂a go kawa艂kami ze swojego talerzyka. Powstrzyma艂a si臋 jednak od wypicia ca艂ego rieslinga, bo pomy艣la艂a o dzieciach. Alkohol potrafi by膰 bardzo szkodliwy... i powiedzia艂a to na g艂os.

Alkohol jest bardzo niedobry dla dzieci.

Popatrzy艂 na ni膮 ze zdziwieniem, ale pr臋dko wyzby艂 si臋 zdziwienia i przytakn膮艂 roztropnie, jakby ona cytowa艂a Platona. Nie wiedzia艂, co powiedzie膰. W ko艅cu zdecydowa艂 si臋 na 鈥炁泈i臋ta prawda鈥, co wym贸wi艂 ze szczerym przekonaniem.

By艂a pod wra偶eniem.

A co pan wie o orgazmach? 鈥 kontynuowa艂a. 鈥 Boja chyba nigdy 偶adnego nie mia艂am i naprawd臋 przyda艂aby mi si臋 tu jaka艣 pomoc.

Sko艅czy艂 ju偶 swoje wino, wi臋c bezmy艣lnie si臋gn膮艂 po jej niedopitego rieslinga i wypi艂 go do ko艅ca. Co te偶 si臋 sta艂o, zastanawia艂 si臋, z konieczno艣ci膮 wst臋pnego gambitu, typu: 鈥濵oja 偶ona mnie nie rozumie?鈥 Przez chwil臋 czu艂 si臋 zmro偶ony jej bezpo艣rednio艣ci膮, bo ca艂kiem j膮 polubi艂 za to, 偶e jest taka nie艣mia艂a. A jednak nie mo偶na mie膰 wszystkiego, a zreszt膮 jeszcze nigdy nie by艂 tak blisko celu.

Derek nie zadzwoni艂 dzisiaj 鈥 powiedzia艂a i jej oczy zrobi艂y si臋 m臋tne.

Gdyby pani by艂a moj膮 偶on膮 i wyjecha艂a z jakim艣 innym m臋偶czyzn膮, to ja dzwoni艂bym co godzin臋.

Och 鈥 powiedzia艂a 鈥 on wie, 偶e ja nie wyjecha艂am z innym m臋偶czyzn膮. On wie, 偶e to tylko pan.

Je艣li kiedykolwiek zamierza艂 zachowa膰 si臋 jak cz艂owiek honoru, je艣li kiedykolwiek zamierza艂 pozostawi膰 to wszystko w domenie fantazji, to ta my艣l umar艂a w tym dok艂adnie miejscu.

Zam贸wmy brandy do mojego pokoju 鈥 zaproponowa艂. 鈥 Dobrze? Mam tam co艣 dla pani, podarunek w dow贸d wdzi臋czno艣ci.

U艣miechn臋艂a si臋.

Ja te偶 mam co艣 dla pana 鈥 odpar艂a prowokuj膮co.

Zignorowa艂 dalsze my艣li o tym, 偶e on to 鈥瀟ylko on鈥 鈥 偶e dok艂adnie tak mog艂aby go nazwa膰 jego 偶ona 鈥 i jeszcze raz popatrzy艂 na j臋drny ty艂eczek, kt贸ry znowu przed nim podrygiwa艂. A kiedy szli w strony windy, przysz艂o mu do g艂owy, 偶e przez ca艂y wiecz贸r wypali艂 nie wi臋cej ni偶 trzy papierosy. Co by艂o zdumiewaj膮ce. I co oznacza艂o r贸wnie偶, 偶e b臋dzie dla niego 艂askawa. Naprawd臋, ca艂a ta sprawa by艂a idealnie, wprost idealnie usprawiedliwiona i 鈥 tu znowu spojrza艂 na ty艂eczek 鈥 bardzo, ale to bardzo domaga艂a si臋 realizacji.

O, niech pani patrzy 鈥 powiedzia艂, u偶ywaj膮c znacznie wi臋kszego nacisku na d贸艂 jej plec贸w, kiedy wprowadza艂 j膮 do pokoju 鈥 butelka szampana i dwa kieliszki. To pewnie prezent od dyrekcji hotelu.

Och 鈥 ucieszy艂a si臋. 鈥 Jak mi艂o! Hep! Uj膮艂 j膮 za r臋k臋 i poprowadzi艂 w stron臋 艂贸偶ka.

Chyba powinni艣my go otworzy膰, nie uwa偶a pani?

No dobrze 鈥 powiedzia艂a 鈥 ale tylko jeden kieliszek. Trzeba pami臋ta膰 o orgazmach! Ojejku! 鈥 zachichota艂a. Chcia艂a powiedzie膰, 偶e trzeba pami臋ta膰 o dzieciach, ale co tam, obie te rzeczy bardzo szybko stawa艂y si臋 synonimami w jej g艂owie.

Oczywi艣cie 鈥 odpar艂, u艣miechaj膮c si臋 do niej z niedowierzaniem. 鈥 A teraz niech pani tu sobie usi膮dzie wygodnie, a ja tymczasem otworz臋 b膮belki. 鈥 Czkawka nie ustawa艂a. Ostro偶nie nala艂 ka偶demu z nich bardzo niewielk膮 dawk臋. Mi臋dzy uwalnianiem si臋 z hamulc贸w psychicznych a chrapaniem nad ranem i innymi, jeszcze gorszymi rzeczami istnia艂a bardzo cienka linia. W ka偶dym razie takie do艣膰 m臋tne wspomnienia mia艂 z okresu, kiedy by艂 nastolatkiem. A poza tym ona wygl膮da艂a na ju偶 mniej lub bardziej uwolnion膮 od hamulc贸w.

Obserwowa艂a go, dziwuj膮c si臋 jego zr臋cznym ruchom, temu filmowemu odg艂osowi wyskakiwania korka, rozkosznym kaskadom banieczek wp艂ywaj膮cych do wysokich kieliszk贸w. Wr臋czy艂 jej kieliszek, upi艂a 艂yk.

Pyszny 鈥 powiedzia艂a i spojrza艂a na tulipanowy kszta艂t w swoim r臋ku. 鈥 Ale te偶 dziwne, 偶e nie dali nam kieliszk贸w we w艂a艣ciwym kszta艂cie. Najlepsze s膮 te p艂askie.

Doprawdy? 鈥 spyta艂 i usiad艂 obok niej. 鈥 Za mi艂e spotkanie. 鈥 Podni贸s艂 kieliszek.

Nasze kawalerskie! 鈥 zawo艂a艂a i zn贸w zachichota艂a. 鈥 Jak Boga kocham, gdyby Derek m贸g艂 mnie teraz zobaczy膰... 鈥 I tu zala艂a si臋 艂zami.

Co Facet na Stanowisku uzna艂 za niemal偶e doskona艂y pretekst do uzyskania przewagi. Odstawi艂 kieliszek i wzi膮艂 paczuszk臋 z nocnego stolika.

No ju偶, ju偶, prosz臋 nie p艂aka膰 鈥 powiedzia艂. 鈥 Chyba najwy偶szy czas, bym to pani ofiarowa艂...

Otwar艂a paczuszk臋 i podnios艂a w g贸r臋 koronkowy kwadracik. By艂a zachwycona 鈥 jakie to romantyczne, jakie kobiece i jakie gustowne.

Och, dzi臋kuj臋 鈥 odpar艂a, ca艂uj膮c go g艂o艣no w policzek. 鈥 Dzi臋kuj臋 bardzo, to jest co艣, co naprawd臋 lubi臋. Derek nigdy... 鈥 Urwa艂a, dopi艂a zawarto艣膰 kieliszka i znowu zala艂a si臋 艂zami. 鈥 Derek nie...

Derek nie co? 鈥 spyta艂, przysuwaj膮c si臋 do niej troch臋 bli偶ej. Potem poca艂owa艂 j膮 w rami臋.

Spu艣ci艂a wzrok. Siedzia艂a w taki spos贸b, 偶e mia艂a naprawd臋 dobre zbli偶enie na problem z 艂upie偶em.

No bo... 鈥 zacz臋艂a i na moment urwa艂a, z lekka zahipnotyzowana tymi ilo艣ciami. 鈥 Derek jest bardzo praktyczny. 鈥 Przy艂o偶y艂a chusteczk臋 do k膮cika oka i delikatnie je wytar艂a. 鈥 Zawsze b臋d臋 j膮 sobie bardzo ceni艂a.

Obj膮艂 j膮 ramieniem w pasie.

Wytar艂a drugie oko i jeszcze raz z zachwytem przyjrza艂a si臋 koronce.

M贸j nie jest taki niesamowity 鈥 o艣wiadczy艂a. 鈥 To raczej co艣 praktycznego.

To 鈥瀋o艣 praktycznego鈥 mia艂o w sobie interesuj膮cy wyd藕wi臋k. Nieznacznie przesun膮艂 r臋k臋 w stron臋 ciep艂a jej pachy i innych rejon贸w.

Och, jestem pewien 鈥 powiedzia艂, a potem, poniewa偶 nie by艂 pewien, o czym w艂a艣ciwie rozmawiaj膮 (a mia艂 wielkie k艂opoty z koncentracj膮), doda艂: 鈥 O czym... pani... mhm... m贸wi?

O prezencie dla pana. 鈥 Znowu poci膮gn臋艂a nosem. 鈥 Nie jest nawet w po艂owie taki 艂adny jak ten, kt贸ry mi pan da艂, i... pan jest taaaki... 鈥 wytar艂a kolejn膮 艂z臋 鈥 dla mnie dobry.

Na pewno jest r贸wnie czaruj膮cy jak pani 鈥 powiedzia艂. 鈥 Ale mniejsza o to...

Kiedy si臋 pochyli艂, 偶eby znowu j膮 poca艂owa膰, spojrza艂a na jego rami臋 i ow艂adn臋艂a ni膮 przemo偶na ochota, 偶eby go otrzepa膰. Odsun臋艂a si臋 i wsta艂a, lekko si臋 chwiej膮c.

: 鈥 Musz臋 go panu da膰 鈥 powiedzia艂a z przekonaniem. Porwa艂a sw贸j klucz, pokona艂a zygzakami przestrze艅 pokoju i wysz艂a.

Podczas jej nieobecno艣ci pospiesznie odwiedzi艂 艂azienk臋, spryska艂 g艂臋bsze zakamarki swoich ust p艂ynem od艣wie偶aj膮cym, po czym z powrotem rzuci艂 si臋 na 艂贸偶ko, w sam膮 por臋, by tak to wygl膮da艂o, jakby si臋 stamt膮d wcale nie rusza艂. Zgasi艂 jedno z bocznych 艣wiate艂, by wn臋trze pokoju sta艂o si臋 bardziej... intymne. Us艂ysza艂 j膮, jak naciska na klamk臋, i wyczekuj膮co podni贸s艂 g艂ow臋. Wesz艂a do 艣rodka, z u艣miechem wahania na tych rozkosznych, 艣wie偶o ur贸偶owanych wargach. Podesz艂a do 艂贸偶ka, usiad艂a tu偶 obok niego, wyj臋艂a r臋k臋 zza swych cudownie kobiecych plec贸w i poda艂a mu prezent. Dow贸d jej troski, jej 艂ask, jej szacunku.

Wytrzeszczy艂 oczy. Prze艂kn膮艂 艣lin臋. W ustach czu艂 piach. Jego 偶o艂膮dek zamieni艂 si臋 l贸d.

Ona nadal u艣miecha艂a si臋 tym swoim 艣licznym u艣mieszkiem, wciska艂a mu podarunek w d艂o艅.

Prosz臋 wzi膮膰 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Zam贸wi艂am j膮 za po艣rednictwem jednego z moich ulubionych czasopism. 鈥 U艣mieszek rozci膮gn膮艂 si臋 niczym r贸偶owa gumka. 鈥 Na pewno si臋 panu przyda.

Ksi膮偶ka, kt贸r膮 trzyma艂a w r臋ku, nosi艂a tytu艂: M臋偶czy藕ni: Wiek 艣redni 鈥 poradnik.

Wzi膮艂 do r臋ki prezent, ruchem zombi i znowu wyba艂uszy艂 oczy.

Dzi臋kuj臋 pani 鈥 powiedzia艂.

Nie ma za co 鈥 odpar艂a. 鈥 I prosz臋 jeszcze zobaczy膰... 鈥 Postuka艂a palcem w male艅k膮 buteleczk臋 przymocowan膮 do ok艂adki. 鈥 Darmowa pr贸bka...

Wytrzeszczy艂 oczy.

Mia艂 przed sob膮 miniaturow膮 buteleczk臋 szamponu 鈥濰ead & Shoulders鈥.

Na pewno si臋 pan przekona, 偶e to naprawd臋 dzia艂a 鈥 poinformowa艂a go rado艣nie, po czym dyskretnie zni偶y艂a g艂os: 鈥 Na siwe w艂osy te偶 s膮 odpowiednie 艣rodki...

Cholerna ma艂a dziwka, pomy艣la艂, czuj膮c w sobie narastaj膮c膮 w艣ciek艂o艣膰, ale zanim zd膮偶y艂 za偶膮da膰, 偶eby natychmiast stamt膮d wysz艂a, Drobna Blondynka podesz艂a do drzwi i wyjrza艂a boja藕liwie na zewn膮trz. Pomacha艂a mu r臋k膮 i obrzuci艂a krzepi膮cym spojrzeniem.

Mi艂ej zabawy! 鈥 powiedzia艂a. I ca艂kiem zapomniawszy o orgazmach, posz艂a sobie.

Tym razem je藕dzie wind膮 nie towarzyszy艂y 偶adne przykre doznania natury psychicznej. Janice wesz艂a do swojego mieszkania 鈥 komputer sta艂 i czeka艂. Przejecha艂a po nim palcem, przypomniawszy sobie bohater贸w z Odrodzenia Feniksa. Musi ich jak najpr臋dzej uwolni膰. Czu艂a przemo偶n膮 ch臋膰, 偶eby wprowadzi膰 r贸wnie偶 w膮tek Rohanne Bulbecker. Ale nie zrobi艂a tego. Uzna艂a, 偶e by膰 mo偶e wcale tego nie potrzebuje.

Rohanne po raz ostatni popatrzy艂a z okna na Londyn, spowity ju偶 w mrok nocy. By艂a zm臋czona i cieszy艂a si臋, chyba bardziej ni偶 to sobie dot膮d u艣wiadamia艂a, 偶e jedzie do domu. Misja spe艂niona, jak zawsze. Zrzuci艂a buty kopniakiem. Na ma艂ym stoliku nieopodal le偶a艂a taca z dwoma kieliszkami, butelk膮 szampana w wiaderku z lodem i jakim艣 listem. Otwar艂a kopert臋 i przeczyta艂a: 鈥濲ak zawsze z wyrazami mi艂o艣ci. Horace鈥.

Horace? Horace? Tylu m臋偶czyzn w 偶yciu, a jednak nie pami臋ta艂a, by by艂 w艣r贸d nich Horace. Spojrza艂a na kopert臋. Z艂y numer pokoju. W jej obecnym stanie b臋dzie to znacznie mniej m臋cz膮ce, je艣li sama zaniesie tac臋 do apartamentu obok, zamiast robi膰 zamieszanie z wzywaniem s艂u偶by hotelowej. Podnios艂a tac臋, wysz艂a na korytarz i zapuka艂a do s膮siednich drzwi. Otworzy艂 jej starszy m臋偶czyzna w jedwabnym szlafroku, kt贸remu towarzyszy艂a starsza kobieta w r贸偶owej pikowanej podomce w . stokrotki.

Horace? 鈥 spyta艂a Rohanne, wyci膮gaj膮c w jego stron臋 tac臋. 鈥 Przyniesiono to do mnie przez pomy艂k臋.

W艂a艣nie si臋 zastanawiali艣my, co si臋 sta艂o 鈥 odpar艂 m臋偶czyzna. 鈥 Bardzo pani dzi臋kujemy...

Nie ma za co 鈥 powiedzia艂a Rohanne. 鈥 I 偶ycz臋 mi艂ego... 鈥 ju偶 mia艂a powiedzie膰 鈥瀌nia鈥, ale u艣miechn臋艂a si臋 i doda艂a: 鈥 偶ycz臋 mi艂ej nocy.

Na pierwszy rzut oka oboje musieli mie膰 dobrze po siedemdziesi膮tce, oceni艂a. I pokr臋ci艂a g艂ow膮. A potem po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka. Le偶a艂a bez ruchu i bardzo, bardzo d艂ugo my艣la艂a.



Rozdzia艂 dwudziesty drugi



Erica zgodzi艂a si臋 z Gretchen, 偶e obraz jest do艣膰 prymitywny.

No jak偶e 鈥 orzek艂a 鈥 wida膰 tylko tyle, gdzie ko艅czy si臋 morze i zaczyna niebo. Ja bym go wywali艂a na twoim miejscu.

Nie mog臋 tego zrobi膰 鈥 powiedzia艂a Gretchen 鈥 dosta艂am go w prezencie. A nie dostawa艂am ich wiele.

Wredna stara krowa 鈥 stwierdzi艂a Erica.

No co艣 ty! 鈥 偶achn臋艂a si臋 Gretchen. 鈥 Nie wolno m贸wi膰 藕le o zmar艂ych.

Sranie w bani臋 鈥 powiedzia艂a Erica.

Gretchen skrzywi艂a si臋. Ta dziewczyna naprawd臋 potrafi艂a by膰 wulgarna...

Zawsze uwa偶a艂em, 偶e z kap艂anem jest troch臋 tak jak z dentyst膮 albo lekarzem 鈥 stwierdzi艂 Arthur 鈥 bo mo偶e wykonywa膰 swoje zaj臋cie w dowolnym miejscu na 艣wiecie. W Chinach, w Indiach, w Europie Wschodniej.

呕eby tak zobaczy膰 Chiny... 鈥 powiedzia艂a i jej niebieskie oczy si臋 rozmarzy艂y.

Arthur u艣miechn膮艂 si臋.

Po drodze mogliby艣my zahaczy膰 o Pary偶 鈥 odpar艂, te偶 oddaj膮c si臋 marzeniom, nagle przypomniawszy sobie ich miesi膮c miodowy Trzy dni w ma艂ym hoteliku w pobli偶u Gare du Nord, na lunch bagietki i czekolada na zimnych schodach Sacre Coeur. 鈥 We wszystkich tych miejscach jest mn贸stwo do zrobienia.

Gdzie? 鈥 Udawa艂a, 偶e nie rozumie. 鈥 W Pary偶u? Roze艣mia艂 si臋.

Nawet tutaj, o艣mielam si臋 twierdzi膰.

Wyrwa膰 ich z ich papieskich obyczaj贸w?

To chyba do艣膰 staromodny pomys艂 teraz, kiedy Canterbury i Rzym 艣l膮 do siebie kartki na Bo偶e Narodzenie.

Te偶 si臋 roze艣mia艂a.

A czy to nie jakie艣 herezje?

Wielce prawdopodobne.

A dlaczego nie Londyn? 鈥 zapyta艂a, znowu marz膮c, bez ko艅ca wyg艂adzaj膮c obrus, kt贸ry w艂a艣nie sk艂ada艂a. 鈥 Londyn to prawie jak Trzeci 艢wiat. Mi艂osierdzie tam ma w sobie wi臋cej ch艂odu ni偶 marmur tutaj. Mo偶e tak zdo艂a艂by艣 ich nam贸wi膰, 偶eby nas wys艂ali tam w艂a艣nie.

Tak bardzo t臋sknisz za Londynem?

Wcale za nim nie t臋skni臋 鈥 zapewni艂a go pr臋dko. 鈥 M贸wi艂am ci. kiedy tu przyjechali艣my. Bardzo chcia艂am si臋 wyrwa膰 i to miejsce 鈥 zacz臋艂a gwa艂townymi ruchami zbiera膰 naczynia po lunchu, rozsypuj膮c s贸l, upuszczaj膮c 艂y偶eczk臋 鈥 jest doskona艂e. 鈥 Ukl臋k艂a, 偶eby podnie艣膰 艂y偶eczk臋, po czym podnios艂a na niego wzrok. 鈥 Och zapomnia艂am... jedyn膮 doskona艂o艣ci膮 jest B贸g. Przepraszam. 鈥 Podnios艂a si臋.

Po艂o偶y艂 r臋k臋 na jej ramieniu, zanim zd膮偶y艂a si臋 odwr贸ci膰.

Wi臋c co jest z艂ego w doskona艂o艣ci tego miejsca?

Ty鈥, mia艂a ochot臋 powiedzie膰, ale si臋 powstrzyma艂a. Zamiast tego odchyli艂a g艂ow臋 w ty艂 i zanios艂a si臋 艣miechem.

Przygl膮da艂 si臋 ruchom jej szyi, chc膮c j膮 ca艂owa膰, przypominaj膮c sobie plakaty filmowe z m艂odo艣ci 鈥 Cary Grant albo Rock Hudson pochylali si臋 tak nad podobnie prowokuj膮cymi, a przy tym uleg艂ymi szyjami.

No s艂ucham? 鈥 spyta艂 艂agodnie. 鈥 Ja te偶 chc臋 si臋 po艣mia膰.

Och, Arthur, Arthur. 鈥 Trz臋s艂a si臋 teraz ca艂a, pe艂na napi臋cia. 鈥 Czy 偶ycie tutaj ma jakiekolwiek ujemne strony opr贸cz przekle艅stwa kot艂a do herbaty? Znasz takie?

Jej ostry 艣miech wype艂ni艂 ca艂e wn臋trze pokoju. Skrzywi艂 si臋. Wsta艂. Jego zazwyczaj 艂agodne oczy nie patrzy艂y przyja藕nie.

Ten dowcip troch臋 si臋 ju偶 opatrzy艂 鈥 zauwa偶y艂.

Spojrza艂a na niego swymi niebieskimi oczyma, kt贸re rozjarzy艂y si臋 gor膮czkowym rozbawieniem. Widzia艂a jego udr臋k臋 i ta udr臋ka dzia艂a艂a na ni膮 pobudzaj膮co.

A ja lubi臋 ten dowcip 鈥 odpar艂a. 鈥 I mia艂abym ochot臋 opowiada膰 go bez ko艅ca. M贸j kocio艂 do herbaty 鈥 powt贸rzy艂a gwa艂townie, z uporem dziecka. Jej oczy l艣ni艂y niczym ostr贸偶ki w ogniu.

Ba艂 si臋 gniewu, nami臋tno艣ci, kt贸ra emanowa艂a z niej niczym szale艅stwo. Opanowa艂 si臋 wewn臋trznie i podszed艂 do niej, u艂o偶y艂 d艂o艅 na jej ramieniu, gestem, kt贸rym zdawa艂 si臋 przep臋dza膰 diab艂a.

Ale ten problem nale偶y ju偶 do przesz艂o艣ci, prawda? 鈥 spyta艂. Jej rami臋 pod jego d艂oni膮 wydawa艂o si臋 jakby chudsze. Jakby co艣 j膮 zjada艂o od 艣rodka. 鈥 Za艂atwi艂a艣鈥 go ostatnim razem, kiedy pojecha艂a艣鈥 do Londynu.

Tak, tak 鈥 odparowa艂a ochoczo, odsuwaj膮c si臋 od niego, byle jak wciskaj膮c obrus do szafki. 鈥 No chyba 偶e kocio艂 znowu si臋 zepsuje 鈥 odpar艂a butnie 鈥 i b臋d臋 musia艂a go odwie藕膰.

Nie zepsuje si臋 鈥 stwierdzi艂 z przekonaniem. 鈥 Jest tak skonstruowany, 偶eby mie膰 d艂ugi 偶ywot.

P艂aka艂a ju偶. Stan臋艂a do niego plecami i najpierw bezmy艣lnie przestawia艂a karafk臋 stoj膮c膮 na komodzie, a potem bez ko艅ca wodzi艂a palcem po d臋bowym kancie. Nie wydawa艂a 偶adnych d藕wi臋k贸w, nie wykonywa艂a 偶adnych gest贸w, ale wiedzia艂, 偶e p艂acze. Obj膮艂 j膮 ramionami, obr贸ci艂 ku sobie. 艁zy kapa艂y jej z podbr贸dka, rze藕bi艂y kreski dooko艂a jej ust. Stali blisko siebie, ale ich cia艂a ledwie si臋 styka艂y. By艂a wynios艂a, samotna, zamkni臋ta w jakim艣 w艂asnym 艣wiecie.

Jeste艣 zdenerwowana 鈥 powiedzia艂. 鈥 Chod藕 tu si臋 po艂o偶y膰 na chwil臋.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Tym razem zatrzyma艂 r臋ce, pewien swego, uparty.

Ju偶 jeste艣 sp贸藕niony na lekcje 鈥 odpar艂a. 鈥 Lepiej ju偶 id藕.

Niekt贸re sprawy s膮 wa偶niejsze ni偶 to, by niech臋tne dziesi臋ciolatki zrozumia艂y 艣wi臋tego Paw艂a. Chc臋, 偶eby艣 tu ze mn膮 pole偶a艂a. 鈥 Lekko dotkn膮艂 jej piersi, przymykaj膮c oczy w reakcji na jej ci臋偶ar i ciep艂o.

Przypomnia艂a sobie o si艅cu, kt贸rego tam mia艂a. Kiedy otworzy艂 oczy, wiedzia艂, 偶e si臋 wzdrygn臋艂a pod wp艂ywem jego dotyku, i zrobi艂o mu si臋 wstyd.

Kocio艂 si臋 nie zepsuje 鈥 orzek艂 stanowczo. 鈥 B贸g go ochroni. 鈥 I odszed艂.

Na pewno ochroni? 鈥 mrukn臋艂a gor膮czkowo. 鈥 Na pewno? Podnios艂a telefon i zadzwoni艂a do kobiety, kt贸ra obwi膮zywa艂a g艂ow臋 chustk膮, tej od polerowania mosi膮dzu.

My艣l臋, 偶e najwy偶szy czas, aby harcerki zorganizowa艂y herbatk臋 dla emeryt贸w.

Ta od polerowania mosi膮dzu zgodzi艂a si臋.

Od艂o偶y艂a telefon i posz艂a przemy膰 oczy, zanim zjawi si臋 Komitet Betlejemski zaproszony na 艣niadanie.

By艂o ich dwadzie艣cioro troje. Patrzy艂a, jak si臋 wgryzali w bu艂eczki z par贸wkami, jak ich obwis艂e twarze porusza艂y si臋 niczym maski z odbarwionej gumy, kiedy je prze偶uwali, jak ich pomarszczone wargi wykrzywia艂y si臋 nad fili偶ankami, kiedy siorbali herbat臋. Pomaca艂a w艂asne policzki i gard艂o, czuj膮c, 偶e ono te偶 ju偶 tam jest, to samo zwiotczenie, 偶e zaczyna si臋 i 偶e ju偶 nie ma odwrotu. Arthur rozmawia艂 z nimi, roz艣miesza艂 ich. Promienie s艂o艅ca pada艂y na jego g艂ow臋, wida膰 by艂o, 偶e rzedn膮 mu w艂osy. Wiek. Dopada艂 ich oboje i a偶 do tej chwili wierzy艂a, 偶e potrafi si臋 z tym pogodzi膰. Tutaj mo偶na si臋 by艂o z tym pogodzi膰, tutaj niemal uwa偶a艂a, 偶e si臋 z tego cieszy. 呕e si臋 tego spodziewa. Czas mija艂, a oni 偶yli blisko ziemi i p贸r roku.

Inaczej ni偶 w Londynie. W Londynie by艂o inaczej. W Londynie by艂o troch臋 tak jak z wrzucaniem tabletki aspiryny do wazonu z kwiatami 鈥 mo偶na si臋 by艂o trzyma膰, zahamowa膰 ten proces albo przynajmniej go powstrzyma膰 na jaki艣 czas. Oczywi艣cie nie na zawsze 鈥 ale na jaki艣 czas. Bardzo chcia艂a tam wr贸ci膰, musia艂a tam wr贸ci膰. Pragn臋艂a odzyska膰 klucz do ogrodu mi艂o艣ci. Ten jeden raz wcale nie wystarczy艂. Przypomina艂a go sobie coraz barwniej, zdziwiona, 偶e te szczeg贸艂y rozrastaj膮 si臋 z czasem, niczym gobelin, kt贸ry zdradza tym wi臋cej, im cz臋艣ciej si臋 go ogl膮da. Prze偶ywa艂a na nowo ka偶dy niuans, ka偶de s艂owo, jakie wym贸wi艂, kiedy prze偶ywa艂 rozkosz, a偶 wreszcie nabra艂a przekonania, 偶e on te偶 pewnie usycha z t臋sknoty, pe艂en 偶alu, 偶e te偶 pragnie j膮 widzie膰, czu膰, po raz kolejny si臋 w niej zatopi膰. Popatrzy艂a na st贸艂 zastawiony fili偶ankami z grubej porcelany, dzbankami z mlekiem, talerzami z pieczywem i na tego potwora 鈥 kt贸ry rozkraczy艂 si臋 tam jak jaka艣 ropucha, z艂owieszczy, przyt艂aczaj膮cy zastaw臋, l艣ni膮cy nowo艣ci膮. Nienawidzi艂a go.

Pochwalili jej herbat臋. Tak, to ona to wszystko upiek艂a. Tak, ten d偶em to jej robota. Tak, te bu艂eczki te偶. Tak, tak, tak, na wszystko tak. Tak nawet na cholern膮 herbat臋 w ich fili偶ankach.

Moja 偶ona 鈥 powiedzia艂 Arthur 鈥 pojecha艂a do Londynu zapolowa膰 na najlepszy kocio艂 do herbaty. Troch臋 to przejaw zarozumialstwa, nieprawda偶? 鈥 Obr贸ci艂 si臋 w jej stron臋. 鈥 Jak w epizodzie z pani膮 Zap艂at膮 w Westminsterze. 鈥 Obr贸ci艂 si臋 znowu w stron臋 uczestnik贸w herbacianej biesiady, jakby chcia艂 ich udzia艂u w tym dowcipie. Podczas ich wizyt czytywa艂 im Langlanda. Robi艂 to bardzo dobrze; podczas studi贸w w Cambridge udziela艂 si臋 w k贸艂ku teatralnym. 鈥 Pami臋tacie, co m贸wi艂 Rozum? 鈥濶ie m贸wcie o lito艣ci! A偶 Panowie i Damy Prawd臋. Prawo艣膰 obior膮鈥*.

艢wi臋ta prawda, ojcze wikariuszu 鈥 odezwa艂 si臋 staruszek z sumiastymi w膮sami.

Tak 鈥 odpar艂 Arthur, patrz膮c na ni膮. 鈥 艢wi臋ta prawda. Podsun臋艂a talerz z ciastkami staruszkowi, wbijaj膮c go w jego pier艣鈥 z tak膮 si艂膮, 偶e ten a偶 si臋 skrzywi艂. A potem wyci膮gn臋艂a go w stron臋 Arthura.

Chc臋 tylko herbaty 鈥 powiedzia艂. Poda艂 jej swoj膮 fili偶ank臋, a ona posz艂a j膮 nape艂ni膰. G艂adzi艂a ropuch臋, kiedy j膮 doi艂a, stwierdzaj膮c, 偶e to opiekunka jej tajemnicy, boj膮c si臋, 偶e gdzie艣鈥 w jej w艂asnym wn臋trzu czai si臋 szale艅stwo.

Po jej powrocie podj膮艂 temat, jakby na ni膮 czeka艂.

Za to Strojnisia, powiada dalej Rozum, niech 鈥瀢 skrzynce zamknie swe faramuszki鈥*. 鈥 Podni贸s艂 w g贸r臋 palec. 鈥 Ale mimo 偶e ona to robi i kler karmi biednych, mimo 偶e rz膮d s艂u偶y dobrze ludowi i 艣wi臋ty Jakub jest poszukiwany w pielgrzymce do Composteli, wci膮偶 nie b臋dzie lito艣ci, dop贸ki Zap艂ata nie zostanie wyrzucona i jej miejsca nie zajm膮 Rozum i Sumienie.

Amen 鈥 skwitowa艂a to nerwowym tonem jedna ze staruszek. Wszystko to by艂o nieco zbyt ewangeliczne jak dla niej.

I oni oczywi艣cie je zajm膮 鈥 wtr膮ci艂a Alice, odsuwaj膮c pasmo rudoz艂otych w艂os贸w z czo艂a i patrz膮c na m臋偶a. 鈥 I oni oczywi艣cie je zajm膮 鈥 zgodzi艂 si臋. Wpatrywali si臋 w siebie, zapominaj膮c na chwil臋 o swych go艣ciach.

Chcia艂aby艣 tego pos艂ucha膰 w 艣redniowiecznej angielszczy藕nie? 鈥 spyta艂.

Nie teraz 鈥 odpar艂a.

Nie jeste艣 jeszcze gotowa?

A jak to si臋 ko艅czy?

Wszyscy zachowuj膮 si臋 tak, jak powinni. S膮 pe艂ni dobroci, godno艣ci, uczciwo艣ci i mi艂o艣ci. A Kr贸l, kt贸remu doradzaj膮 Rozum i Sumienie, o ile dobrze pami臋tam...

Arthur, pomy艣la艂a, ty bawisz si臋 mn膮.

... Kr贸l gwarantuje, 偶e tak b臋dzie dalej. 鈥濨o偶e bro艅, by by艂o inaczej!鈥, powiada, 鈥濸贸ki tchu w piersiach stanie, 偶y膰 b臋dziemy pospo艂u鈥*.

Alleluja! 鈥 zawo艂a艂a nerwowa staruszka.

Alleluja, pani Bell, nie inaczej. Czy chce pani jeszcze herbaty? 鈥 Wzi膮艂 od niej fili偶ank臋. 鈥 A mo偶e ty? 鈥 spyta艂 j膮.

Jak mog臋 chcie膰 jeszcze 鈥 spyta艂a, czuj膮c si臋 jak Alicja po drugiej stronie lustra 鈥 skoro dot膮d nie wypi艂am ani 艂yka?

Nie? 鈥 zdziwi艂 si臋. 鈥 A to przepraszam. My艣la艂em, 偶e ju偶 pi艂a艣. Podesz艂a do niego i spr贸bowa艂a odebra膰 fili偶ank臋 pani Bell. Trzyma艂 j膮, 艣ciskaj膮c palec wskazuj膮cy i kciuk wok贸艂 grubej, bia艂ej porcelany.

A jak tam kocio艂? 鈥 spyta艂. 鈥 Sprawuje si臋, jak trzeba?

Na razie tak 鈥 odpar艂a zaczepnie.

To dobrze 鈥 powiedzia艂. 鈥 Bo je艣li si臋 zepsuje, to stanie si臋 moim krzy偶em, kt贸ry b臋d臋 musia艂 ponie艣膰 do Londynu.

Nonsens 鈥 stwierdzi艂a. 鈥 Je艣li si臋 zepsuje, sama go zawioz臋.

Mamy tu mn贸stwo takich, kt贸rzy potrafiliby go naprawi膰 i potrzebuj膮 pracy 鈥 wtr膮ci艂 si臋 staruszek z sumiastymi w膮sami.

Ach 鈥 powiedzia艂 Arthur 鈥 tu zdaje si臋 nie o to chodzi. A ty co o tym my艣lisz?

Posz艂a nape艂ni膰 fili偶ank臋. Herbata wylewa艂a si臋 idealnym strumieniem, a kiedy przekr臋ci艂a kurek, natychmiast przesta艂a p艂yn膮膰; kocio艂 nie uroni艂 ju偶 ani kropli... Bardzo dobrze, pomy艣la艂a, je艣li nie mog臋 jecha膰 z tob膮, to w takim razie pojad臋 bez ciebie. Ale pojad臋.

Kiedy sz艂a po艣r贸d potakuj膮cych g艂贸w, oferuj膮c herbat臋, cz臋stuj膮c ciasteczkami, nagle poczu艂a, 偶e to wie, 偶e jest pewna, g艂臋boko przekonana, 偶e on, ten drugi, czeka na niespodziank臋. Pragn臋艂a zobaczy膰 b艂ysk w tych oczach, kiedy ona si臋 zjawi niespodziewanie, jego zachwyt, 偶e oto maj膮 przy sobie. Mog艂aby nawet sprawdzi膰 najpierw, czyjego 偶ona jest w ich domu na wsi, a nie w Londynie. Nie musia艂by si臋 wtedy denerwowa膰. I dowiedzia艂by si臋, jaka ona potrafi by膰 sprytna. Mogliby wr贸ci膰 do Ritza i tam sp臋dziliby jeszcze jedn膮 noc. Potrzebowa艂a tego, m贸wi艂a sobie, 偶eby przetrwa膰. Z da艂a od Arthura rozs膮dek zwyci臋偶y. A Arthur nic nie wiedzia艂, to tylko ona by艂a przewra偶liwiona, podejrzliwa, n臋ka艂y j膮 wyrzuty sumienia. P贸藕niej wr贸ci zn贸w do Cockermouth i tym razem ju偶 na zawsze. Do powrotu wymy艣li jaki艣 dobry pow贸d tego nag艂ego wyjazdu. Kocio艂, sprawuj膮cy si臋 tak dobrze, jak to zauwa偶y艂 Arthur, nie kry艂 ju偶 w sobie 偶adnej nadziei. Wymy艣li co艣 innego. On, ten drugi, pomo偶e jej w tym 鈥 zawsze by艂 dobry w oszukiwaniu. Pojedzie pojutrze. Bo po co czeka膰? Tylko raz, jeszcze tylko raz, b艂aga艂a sam膮 siebie. Tylko raz, p贸ki jeszcze nie zacz臋艂a si臋 rozpada膰.

Krajobraz wczesnego poranka za oknami poci膮gu by艂 mglisty, powietrze 艣wie偶e. Wtuli艂a si臋 w swoje miejsce, zaciskaj膮c wok贸艂 siebie po艂y p艂aszcza, jakby to by艂y jego ramiona. Rytm k贸艂 by艂 jak refren nadziei, wybija艂 kolejne mile w jej g艂owie. Czu艂a wo艅 kawy, ale nie mog艂aby jej prze艂kn膮膰 i obieca艂a sobie, 偶e potem napij膮 si臋 razem kawy albo herbaty, szampana, czegokolwiek 鈥 nie by艂o ko艅ca wyliczance tych wszystkich rzeczy, kt贸re mogli p贸藕niej z sob膮 dzieli膰...

W Cockermouth Arthur wsun膮艂 list do koperty, zaklei艂 j膮 i wsta艂 od sto艂u. Wyjrza艂 w ciemn膮 noc, nieruchom膮 i milcz膮c膮, czeka艂, a偶 zak艂贸c膮 j膮 podmuchy zimy. Ustawi艂 os艂on臋 przed kominkiem i poszed艂 na g贸r臋. W sypialni umie艣ci艂 jej sekret i sw贸j na jej poduszce. Puderniczka obok listu, kt贸ry dosta艂 z Guildford 鈥 z miejsca, z kt贸rego kiedy艣 wyruszali pielgrzymi, przypomnia艂 sobie z ironi膮. Obok u艂o偶y艂 jeszcze swoje Widzenie o Piotrze Oraczu, otwarte na stronie, gdzie pani Zap艂ata jest w Westminsterze. W ko艅cu by艂a to wizja poetycka. Potem uda艂 si臋 do rezerwowej sypialni, zimnej i wilgotnej, do 艂贸偶ka przypominaj膮cego grobowiec, pod prze艣cierad艂o przypominaj膮ce ca艂un. Jutro wy艣le ten list do swego biskupa.

Przez jaki艣 czas le偶a艂, nie 艣pi膮c, i my艣la艂 o przysz艂o艣ci. Mo偶e z tymi Chinami to by艂o p贸j艣cie po linii najmniejszego oporu? Kto to m贸g艂 wiedzie膰? W g艂owie s艂ysza艂 s艂owa, kt贸rymi m贸g艂by przemawia膰 do niego Piotr Oracz: Nigdy nie znalaz艂em innego 偶ycia, kt贸re by do mnie pasowa艂o, opr贸cz tych d艂ugich szat duchownego. Je艣li mam zarabia膰 na 偶ycie, powinienem to czyni膰 w ramach tej pracy, kt贸r膮 pozna艂em najlepiej, bo powiedziane zosta艂o: 鈥瀂reszt膮 niech ka偶dy post臋puje tak, jak mu Pan wyznaczy艂鈥*. Kupuj膮 ci臋 za jak膮艣 cen臋. Ale nie stawaj si臋 s艂ug膮 cz艂owieka...

Zastanawia艂 si臋, czy ona te偶 zechce tam pojecha膰, kiedy jej podr贸偶 dobiegnie ju偶 kresu. A je艣li tak, to jak膮 zap艂aci mu cen臋...

Janice Gentle posz艂a do kuchni i cisn臋艂a torby na st贸艂. Czy to wa偶ne, 偶e m臋偶czyzna ze sklepiku na rogu uwa偶a艂 j膮 za sko艅czon膮 idiotk臋? Wreszcie osi膮gn臋艂a sw贸j cel 鈥 wymieni艂a kolejno, czego chce, a potem sta艂a i w absolutnym milczeniu czeka艂a, a偶 jej 偶yczenia zostan膮 spe艂nione. Niczym dentysta poszukuj膮cy nerwu, wyg艂osi艂 ca艂膮 seri臋 prowokuj膮cych uwag, ale Janice pozosta艂a niema. Je艣li na dworze robi si臋 zimniej, to tylko dobrze. Je艣li ceny sera id膮 w g贸r臋, to co z tego? Je艣li ta dzisiejsza m艂odzie偶 na niczym si臋 nie zna i jest nieokrzesana, to po co o tym m贸wi膰? W ko艅cu podda艂 si臋 i dalej obs艂ugiwa艂 j膮 w milczeniu, a ona zap艂aci艂a i dopiero gdy ju偶 znajdowa艂a si臋 w po艂owie drogi do wyj艣cia, zmi臋k艂a na tyle, by si臋 odwr贸ci膰, powiedzie膰: 鈥濲utro pewnie b臋dzie pada艂o鈥 i zaczeka膰, a偶 on jej odpowie: 鈥濪eszcz przyda si臋 ro艣linom鈥. Zaraz potem jednak pr臋dko wysz艂a, zanim spr贸bowa艂 uzupe艂ni膰 to opowie艣ciami o swojej fasoli tyczkowej i pladze muszek.

Janice czu艂a si臋 wyzwolona. Wrodzona dobro膰 sprawi艂a, 偶e by艂o jej smutno z powodu odej艣cia Sylvii Perth, chocia偶 czu艂a si臋 zdradzona, a jednak wyzwolenie si臋 by艂o naprawd臋 czym艣 przyjemnym. Czu艂a si臋 wr臋cz jak nowo narodzona. I teraz 鈥 rytua艂 odprawiony w sklepie spo偶ywczym to pokaza艂 鈥 mog艂a zacz膮膰 od nowa jako prawdziwy tw贸rca, mog艂a wreszcie tworzy膰 samodzielnie.

Skuba艂a bochenek ciep艂ego chleba i u艣miecha艂a si臋. I wspomina艂a, zadowolona teraz, 偶e to tylko wspomnienie, oczy Sylvii przymru偶one jak u kota, kiedy opada艂a na nie kurtyna dymu papierosa i tamto koszmarne zdanie: 鈥濶o wi臋c, Janice, jestem g艂臋boko przekonana, 偶e jeszcze jedna i na tym koniec... 鈥 Tym razem Janice mia艂a przeczucie, 偶e teraz to ju偶 naprawd臋 b臋dzie koniec.

Mas艂o zal艣ni艂o w maselniczce, kuchnia wype艂ni艂a si臋 zmys艂owym aromatem 艣wie偶ego chleba. Umoczy艂a n贸偶 w s艂oju z miodem i rozsmarowa艂a go grub膮 warstw膮. Wiedzia艂a dok艂adnie, co napisze. Nie b臋dzie niczego wymy艣la艂a, wystarczy艂o tylko improwizowa膰. Jej ostatnia, najwspanialsza powie艣膰, jej magnum opus. Podesz艂a do komputera. Zanim zacznie, b臋dzie musia艂a wypu艣ci膰 te dusze, kt贸re kry艂y si臋 w 艣rodku. Ju偶 ich nie potrzebowa艂a; niebawem b臋d膮 zmuszone gdzie艣 si臋 tu艂a膰 i same siebie chroni膰. Facet na Stanowisku zadziwi艂 swoj膮 偶on臋, bo pokaza艂 jej dwa bilety na kr贸tki urlop na Teneryfie, na zaraz, teraz. Zaprotestowa艂a, 偶e nie jest pewna, czy jej mi臋艣nie brzucha wytrzymaj膮 lot, ale wtedy odburkn膮艂:

Nie prosz臋 ci臋, 偶eby艣 macha艂a swoimi cholernymi skrzyd艂ami 鈥 i natychmiast za to przeprosi艂, z za偶enowaniem machaj膮c r臋kami. 鈥 To z zalecenia lekarza 鈥 doda艂 stanowczo i zabra艂 si臋 do pakowania walizki.

Ju偶 jego przedwczesny powr贸t z Birmingham sprawi艂, 偶e straci艂a g艂ow臋, a teraz po prostu wytrzeszczy艂a oczy i uleg艂a bez dalszych sprzeciw贸w. Wydawa艂 si臋 zagniewany, wr臋cz w艣ciek艂y, i przynajmniej tym razem nie m贸wi艂, 偶e to ona stanowi przyczyn臋. Dlatego w艂a艣nie poczu艂a si臋 znacznie lepiej: cho膰 raz zdj臋to z niej brzemi臋 winy, brzemi臋 por贸wnywalne do g艂azu przypasanego do plec贸w. Stwierdzi艂a, 偶e jednak potrafi sta膰 prosto, 偶e mo偶e si臋 przyda膰 w pakowaniu baga偶y i za艂atwianiu r贸偶nych spraw na tak zwan膮 ostatni膮 chwil臋. Nie wym贸wi艂a ani s艂owa krytyki, gdy widzia艂a to mi臋toszenie starannie wyprasowanych koszul i niechlujne wciskanie jej garderoby do walizek. Przecie偶 zawsze si臋 gdzie艣 znajdzie jakie艣 偶elazko. U艣miecha艂a si臋 do siebie, nieobecnie otrzepuj膮c jego ramiona gestem tak znajomym, 偶e przesta艂 go ju偶 zauwa偶a膰. Zawsze gdzie艣 by艂o jakie艣 偶elazko. Gotowa by艂a i艣膰 o zak艂ad, 偶e nawet gdyby podr贸偶owali na kraniec 艣wiata, to i tak znajd膮 偶elazko, kt贸re b臋dzie na nich czeka艂o. Od prasowania nie dawa艂o si臋 uciec, nigdzie na ca艂ym 艣wiecie. Gdziekolwiek si臋 pojecha艂o, cz艂owiek zawsze znajdowa艂 swoje bite noire. Kt贸rym w jej przypadku by艂o prasowanie. Mog艂o by膰 gorzej.

A kto pilnuje biura? 鈥 spyta艂a.

Ta g艂upia suka, kt贸r膮 nazywam sekretark膮 鈥 odpar艂, dorzucaj膮c swoje przybory do golenia. 鈥 Wiesz, co ona zrobi艂a?

Co zrobi艂a? 鈥 Jego 偶ona ukradkiem raz jeszcze z艂o偶y艂a jedn膮 ze swoich lepszych sp贸dnic.

Ano w艂a艣nie! 鈥 wycedzi艂 jadowicie, b艂yskawicznie na powr贸t rozk艂adaj膮c sp贸dnic臋 i wtykaj膮c j膮 do walizki na chybi艂 trafi艂. 鈥 Upi艂a si臋, po czym ofiarowa艂a mi ksi膮偶k臋 o mojej powolnej dezintegracji i pr贸bk臋 szamponu przeciw艂upie偶owego razem z aluzj膮, 偶e ja siwiej臋! 鈥 Wykona艂 gest na艣laduj膮cy mizdrzenie si臋 i z dykcj膮 Drobnej Blondynki doda艂: 鈥 Bo takiego w艂a艣nie u偶ywa jej Derek...

Jego 偶ona u艣miechn臋艂a si臋 w duchu. Ka偶dy ma sw贸j czu艂y punkt...

I jeszcze 鈥 ci膮gn膮艂, nie przestaj膮c kara膰 sp贸dnicy 鈥 mia艂a czelno艣膰 powiedzie膰, 偶e powinienem przesta膰 pali膰, bo dostaj臋 od tego plam na z臋bach i d艂oniach!

... a niekt贸rzy maj膮 nawet dwa takie punkty, pomy艣la艂a.

I bez przerwy mnie podrywa艂a 鈥 doda艂. 鈥 Czy ty wiesz, 偶e ona non stop m贸wi艂a o seksie? O orgazmach i w og贸le. Zreszt膮 chcia艂em ci臋 zapyta膰...

Dla ciebie to musia艂o by膰 trudne 鈥 powiedzia艂a 偶ona.

Nie wiesz nawet, jak trudne, bior膮c pod uwag臋 stan naszego ma艂偶e艅stwa, pomy艣la艂, ale chocia偶 raz powstrzyma艂 si臋 z powiedzeniem czego艣 takiego.

Powinienem j膮 wyrzuci膰. 鈥

Nie mo偶esz.

Wiem 鈥 odpar艂, prostuj膮c si臋 i u艣miechaj膮c do niej niebezpiecznie. 鈥 Ale mog臋 sprawi膰, 偶e ta praca stanie si臋 dla niej piek艂em.

A to w jaki spos贸b? 鈥 Sz艂a drobnymi krokami do otwartej walizki, jeszcze raz wyg艂adzaj膮c sp贸dnic臋, przymykaj膮c wieko, by mog艂a tam pole偶e膰 w spokoju.

Tak to urz膮dz臋, 偶e nie b臋dzie w stanie zosta膰.

Jak? 鈥 Zatrzasn臋艂a zamek i westchn臋艂a z ulg膮.

Przenios臋 j膮 na ni偶sze stanowisko. 鈥 Przytakn膮艂 sobie z satysfakcj膮.

To znaczy jakie?

Tak si臋 sk艂ada, 偶e dziewczyna z centralki odchodzi, bo b臋dzie mia艂a dziecko. I moja sekretarka odziedziczy tt> stanowisko.

Mo偶esz to zrobi膰? A co z s膮dami pracy?

Dostanie takie samo wynagrodzenie. Nie b臋d膮 mogli nic zrobi膰. I wtedy odejdzie. Nikt, kto ma cho膰 odrobin臋 godno艣ci, nie zosta艂by po czym艣 takim.

A kto j膮 zast膮pi? Wzruszy艂 ramionami.

Niewa偶ne kto, pod warunkiem 偶e b臋dzie si臋 nadawa艂a.


***

A mo偶e nadawa艂? U艣miechn膮艂 si臋.

Niewykluczone.

A wi臋c dosy膰 Drobnych Blondynek? 鈥 Patrzy艂a na niego bardzo twardo.

Podni贸s艂 obie r臋ce w ge艣cie wyra偶aj膮cym kra艅cow膮 szczero艣膰.

S艂owo honoru, kochanie 鈥 wzni贸s艂 oczy ku niebu 鈥 nawet mi to przez my艣l nie przesz艂o.

Wierz臋 ci 鈥 odpar艂a. 鈥 A teraz pozwolisz, 偶e troch臋 si臋 popluskam w wannie.

Nie mamy za wiele czasu.

Tylko si臋 op艂ucz臋 i umyj臋 w艂osy. 鈥 Chichota艂a jak uczennica, kiedy zamyka艂a za sob膮 drzwi. 鈥 Teneryfa! No prosz臋, prosz臋. Mo偶e nawet wyskubi臋 sobie brwi. 鈥 Czy to wa偶ne, 偶e tak wybi贸rczo traktuje prawd臋? 鈥 rozmy艣la艂a, kiedy napuszcza艂a wod臋 do wanny. Od lat nie m贸wi艂 do niej 鈥瀔ochanie鈥.

Polecieli jeszcze tamtego popo艂udnia. Nie pozwoli艂 jej d藕wiga膰 偶adnych baga偶y opr贸cz torebki i czasopism i ca艂y czas by艂 spokojny i pogodny, z wyj膮tkiem jednego momentu, kiedy jaka艣 Amerykanka zasz艂a mu drog臋. Mog艂o doj艣膰 do awantury 鈥 kt贸ra zawsze stanowi nieprzyjemny spos贸b na rozpoczynanie wakacji 鈥 bo Amerykanka najpierw bardzo agresywnie warkn臋艂a: .. 艢lepy czy co?鈥, ale kiedy Facet na Stanowisku ju偶 mia艂 odburkn膮膰 co艣 zgry藕liwego, dziewczyna zmi臋k艂a, podnios艂a r臋k臋 w g贸r臋 (jak ona si臋 nie wstydzi takich obgryzionych paznokci, pomy艣la艂a 偶ona Faceta na Stanowisku) i powiedzia艂a: .. Przepraszam. To by艂a moja wina. Naprawd臋 przepraszam鈥. Na co Facet na Stanowisku, r贸wnie偶 zmieniaj膮c taktyk臋, o艣wiadczy艂, 偶e to wszystko wy艂膮cznie przez niego. I wyrazi艂 te偶 nadziej臋, 偶e nic jej nie zrobi艂.

呕ona przygl膮da艂a si臋 ca艂ej sytuacji, sprawdzaj膮c, czy tu nie pachnie jakim艣 flirtowaniem, ale niczego nie wykry艂a. Po prostu dwoje uprzejmych ludzi. Wsun臋艂a mu r臋k臋 pod rami臋, ale nie wspar艂a si臋 na nim ca艂ym ci臋偶arem, tak jak dotychczas zwyk艂a to robi膰. Jej d艂o艅 spoczywa艂a lekko 鈥 jednocz膮c si臋 z nim raczej, ni偶 wspieraj膮c 鈥 i dalej ju偶 pchali sw贸j w贸zek z baga偶ami wsp贸lnie. Spyta艂a go raz jeszcze o Birmingham. Wzruszy艂 ramionami.

Nie po to zorganizowa艂em nasz wyjazd, 偶eby rozmawia膰 o interesach.

To j膮 tak wytr膮ci艂o z r贸wnowagi, 偶e poczu艂a si臋 niemal jak m艂oda dziewczyna. I zacz臋艂a si臋 te偶 zastanawia膰, o czym w takim razie b臋d膮 rozmawiali. W pewnym momencie spyta艂 j膮. czy chodzenie j膮 m臋czy i jak tam z jej mi臋艣niami. Odpar艂a mu wtedy, 偶e nie po to wyje偶d偶a na wakacje, 偶eby rozmawia膰 o swym stanie zdrowia. To zdumia艂o ich oboje do tego stopnia, 偶e odt膮d szli w przyjemnym milczeniu.

Kiedy Derek zobaczy艂 Drobn膮 Blondynk臋 na dworcu, by艂a bardzo blada i mia艂a mocno zaci艣ni臋te usta.

Stru艂am si臋 czym艣鈥 鈥 wyja艣ni艂a. 鈥 A on musia艂 wraca膰 do domu, do 偶ony, kt贸ra niedomaga.

A moim zdaniem to jest zwyk艂y cham 鈥 powiedzia艂 Derek z niezwyk艂膮 dla niego asertywnosci膮 鈥 je艣li chcesz zna膰 moje zdanie. Jak on m贸g艂 ci臋 tak zostawi膰?

On we mnie wierzy, Derek.

A ja tam mam wielk膮 ochot臋 i艣膰 do niego w tej sprawie.

Nie z艂apiesz go 鈥 odpar艂a. 鈥 On gdzie艣 j膮 wywozi. 鈥 Poja艣nia艂a. 鈥 I zostawia mi wszystko pod opiek膮. On mnie bardzo wysoko ceni, Derek.

Co艣 jako艣 dziwnie to okazuje 鈥 odpar艂, pomagaj膮c jej wsi膮艣膰 do samochodu.

Nie mamrocz, prosz臋 鈥 powiedzia艂a.

Po przyje藕dzie do domu rozpakowa艂a si臋. Wyj臋艂a skrawek koronki i pomacha艂a nim przed nosem Dereka.

Dosta艂am to od niego 鈥 o艣wiadczy艂a. 鈥 To prawdziwy d偶entelmen. Ja tu p艂acz臋, a on...

P艂aka艂a艣? 鈥 Derek wygl膮da艂 na zdumionego. 鈥 Dlaczego? Spojrza艂a na niego z lito艣ci膮.

Je艣li ty tego nie wiesz. Derek, to ja ci tego nie powiem. 鈥 Podnios艂a chusteczk臋 i znowu ni膮 pomacha艂a. 鈥 A taki podarunek dla kobiety to co艣 bardzo romantycznego.

No co艣 ty? 鈥 zdziwi艂 si臋 Derek. Ken na pewno tak nie my艣la艂. W ka偶dym razie on nie my艣la艂, by Ken tak my艣la艂. Bo dla niego samego to wszystko to by艂a czarna magia, ca艂a ta afera z romansami. Kiedy艣 zwyk艂 kupowa膰 chusteczki dla cioci Megan na Gwiazdk臋, z M wyhaftowanym w jednym rogu. Mia艂 nadziej臋, 偶e ona tu czego艣 nie pokr臋ci艂a...

Zrobi臋 ci du偶y kubek gor膮cej herbatki 鈥 powiedzia艂.

Zr贸b mi fili偶ank臋, Derek 鈥 odpar艂a i spojrzawszy na koronkow膮 chusteczk臋, westchn臋艂a. 鈥 Herbat臋 podaje si臋 w fili偶ance. Nie pami臋tasz?

Kiedy ju偶 wychodzi艂 z sypialni, zatrzyma艂 si臋 jeszcze, odwr贸ci艂 w jej stron臋 i a偶 r贸偶owiej膮c z zadowolenia, powiedzia艂:

Nie zauwa偶y艂a艣.

Czego zn贸w nie zauwa偶y艂am? 鈥 rzuci艂a szorstko.

Za tob膮.

Poczu艂a si臋 zirytowana. Jej b贸l g艂owy jeszcze nie ca艂kiem przeszed艂 mimo up艂ywu czasu. To z pewno艣ci膮 przez te krewetki.

Co? 鈥 spyta艂a ostro.

Za tob膮.

Derek. Nie mam nastroju do zabawy w pantomim臋!

Drzwi.

Obr贸ci艂a si臋 zaciekawiona.

Naprawi艂em drzwiczki. Pchn臋艂a je lekko. Nie otworzy艂y si臋.

Dobra robota, Derek 鈥 pochwali艂a go.

Uwa偶a艂, 偶e to jest znacznie 鈥瀕epsza robota鈥 ni偶 ten g艂upi kawa艂ek bawe艂ny, kt贸rym wymachiwa艂a mu pod nosem.

Musia艂em je wyj膮膰 z zawias贸w 鈥 wyzna艂. 鈥 Ca艂e. 鈥 Czeka艂 na wyrazy uznania.

Skoro ju偶 mowa o wyjmowaniu, Derek 鈥 odpar艂a 鈥 to powinni艣my te偶 wyj膮膰 ten okropny wentylator. Jestem pewna, 偶e on wcale nie poprawia atmosfery...

Z r贸偶owego sta艂 si臋 czerwony. Ma艂o co, a by艂by krzykn膮艂.

Kiedy on j膮 w艂a艣nie poprawia! 鈥 zacz膮艂 t艂umaczy膰. 鈥 Bez niego w 艂azience by艂oby strasznie. Czy ty tego nie rozumiesz, kobieto? 鈥 Podnosi艂 i opuszcza艂 r臋ce przy bokach jak os艂abione kurcz臋. 鈥 Gdyby艣my nie mieli tego wentylatora, to w powietrzu osadza艂yby si臋 r贸偶ne 艣wi艅stwa. Para. zapachy...

Derek 鈥 powiedzia艂a ostrzegawczym tonem. 鈥 Ja wcale nie m贸wi臋 o takiej atmosferze. Ja m贸wi臋 o nastroju. Powiniene艣 zobaczy膰 restauracj臋 w tamtym hotelu. Jak oni wspaniale potrafili po艂膮czy膰 nastr贸j z atmosfer膮.

I zatruli ci臋 鈥 zauwa偶y艂 g艂ucho.

Derek, to by艂 nieszcz臋艣liwy przypadek. Ale wn臋trze by艂o urz膮dzone naprawd臋 bardzo romantycznie. I wcale tam nie by艂o... 鈥 zaczyna艂a si臋 ju偶 d艂awi膰 i wr贸ci艂o jej to pulsowanie w g艂owie 鈥 ... 偶adnego wyj膮cego potwora na 艣cianie.

Powiadasz?

I jeszcze jedno 鈥 pogrzeba艂a w swojej torebce, wyj臋艂a karteczk臋 z wykresem 鈥 ten weekend... mhm... 鈥 Przejecha艂a palcem po liniach. 鈥 To b臋dzie wa偶ny weekend. I to tyle. 鈥 Zatrzasn臋艂a torebk臋, odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 drzwi, ale on zd膮偶y艂 ju偶 wyj艣膰.

W 艂azience co艣 gwa艂townie trzasn臋艂o. Zastyg艂a, z kartk膮 w r臋ku. By艂 taki fajt艂apowaty. Czeka艂a na jego przepraszaj膮cy okrzyk, ale si臋 nie doczeka艂a. Bardzo dobrze, pomy艣la艂a. Nie b臋d臋 pyta膰. Ale zaraz potem przycisn臋艂a d艂o艅 do ust, przypomniawszy sobie o wykresie. A je艣li co艣 sobie uszkodzi艂? Jaki艣 wa偶ny organ? Pospieszy艂a w stron臋 艂azienki, otworzy艂a drzwi. Sta艂 tam, z wentylatorem w r臋ku, i tym razem nie robi膮c ju偶 ha艂asu, cisn膮艂 go na czarnobia艂e romby posadzki. Obna偶y艂 z臋by w pogardliwym grymasie, zapyta艂: 鈥瀂adowolona?鈥 i wyszed艂. Nawet mu si臋 spodoba艂o to, co zobaczy艂, te ur贸偶owane usteczka w kszta艂cie idealnego O.

Zanim znowu zacz臋li rozmawia膰, czyli wtedy, kiedy wreszcie si臋 do niego odezwa艂a, owulacja dobieg艂a ko艅ca, a Facet na Stanowisku wr贸ci艂 z urlopu. Odbywa艂y si臋 rozmowy kwalifikacyjne na zast臋pczyni臋 dziewczyny z dy偶urki. Drobna Blondynka zdziwi艂a si臋, 偶e nie poproszono jej o pomoc w wyborze osoby na tak podrz臋dne stanowisko, ale pomy艣la艂a, 偶e to pewnie z uprzejmo艣ci, ze zrozumienia dla tego brzemienia, kt贸re d藕wiga艂a w tym jak偶e krytycznym emocjonalnie okresie swego 偶ycia.

W ko艅cu kogo艣 zatrudniono, ale nic ponadto nie wiedzia艂a. Z czasem si臋 dowie. Wr臋cz nie mog艂a si臋 tego doczeka膰. Zorganizowa艂a zrzutk臋 w biurze i kupi艂a przysz艂ej matce pi臋kn膮 plastikow膮 mat臋 do zmieniania pieluch, a od siebie ca艂y komplet 艣rodk贸w upi臋kszaj膮cych i kosmetyk贸w do k膮pieli. Przysz艂a matka posz艂a sobie, przyciskaj膮c prezenty do swego ogromnego brzucha, a Drobna Blondynka zacz臋艂a z niecierpliwo艣ci膮 i zainteresowaniem czeka膰 na poniedzia艂ek.

Derek wyda艂 g艂o艣ny okrzyk rado艣ci, jeszcze g艂o艣niejszy ni偶 wtedy, gdy obecnie zlikwidowany wentylator wpasowa艂 si臋 w swoje miejsce.

Czy to pewne? 鈥 spyta艂 m臋偶czyzn臋 rozmawiaj膮cego z nim przez telefon.

Tamten potwierdzi艂 raz jeszcze.

A od kiedy zaczynaj膮 dzia艂a膰 nowe zasady?

Od przysz艂ego poniedzia艂ku 鈥 odpar艂 tamten. 鈥 Wtedy b臋dzie pan m贸g艂 wzi膮膰 nowe rozporz膮dzenie z ratusza.

Derek mia艂 wra偶enie, 偶e unosi si臋 w powietrzu. Gdyby jego 偶ona sta艂a tu teraz obok, z pewno艣ci膮 by艂by j膮 poca艂owa艂 鈥 je艣li nie co艣 wi臋cej. Nie m贸g艂 si臋 doczeka膰 poniedzia艂ku, 偶eby to wszystko potwierdzi膰. Rada Gminy obni偶y艂a dozwolon膮 wysoko艣膰 strop贸w w odniesieniu do strych贸w. B臋dzie m贸g艂 zaadaptowa膰 ich strych! Od wiek贸w nie otrzyma艂 podobnie radosnych wie艣ci. 呕ona b臋dzie w si贸dmym niebie, kiedy jej powie. 呕ycie znowu wr贸ci do normalno艣ci 鈥 on b臋dzie ulepsza艂 wszystko w domu, a ona b臋dzie go do tego zach臋ca艂a. Praca zespo艂owa 鈥 oto, na czym polega ma艂偶e艅stwo. Prawdopodobnie lepiej si臋 sta艂o, 偶e jeszcze nie musi zajmowa膰 si臋 rodzin膮 鈥 cho膰 raczej jej tego nie powie... W og贸le nie wspomni o niczym a偶 do poniedzia艂kowego wieczoru, kiedy b臋dzie ju偶 wiedzia艂 z ca艂膮 pewno艣ci膮, kiedy b臋dzie mia艂 papiery w r臋ku. Maj膮c to w perspektywie, prawie wcale ju偶 si臋 nie przejmowa艂 wentylatorem.

Dermot Poll uwa偶a艂, 偶e 偶ycie sta艂o si臋 bardzo nudne od czasu, gdy Deirdre postanowi艂a, 偶e b臋dzie niepij膮ca, 偶e b臋dzie omija艂a jego 艂贸偶ko i 偶e przestanie si臋 z nim 偶re膰.

I co mi zostanie z 偶ycia? 鈥 pyta艂 j膮 b艂agalnie.

Ale Deirdre to nie rusza艂o. Wieczorami siadywa艂a na wysokim sto艂ku przy ich barze, szyde艂kowa艂a i gada艂a z go艣膰mi, ca艂y czas przy tym popijaj膮c sok porzeczkowy z wod膮 sodow膮.

呕adnych uciech ostatnimi czasy, je艣li nie liczy膰 telefonu z Anglii od jakiej艣 panny O鈥橠owd, kt贸ra chcia艂a zna膰 miejsce pobytu Dermota Polla. Telefon odebra艂a Deirdre, kt贸ra bez zaj膮knienia ze艂ga艂a, 偶e zna艂a kiedy艣 cz艂owieka o takim nazwisku, ale on dawno temu gdzie艣 si臋 podzia艂. Niezale偶nie od powodu, z jakiego panna O鈥橠owd o niego pyta艂a, lepiej by艂o nie sprawdza膰, co w tej trawie piszczy.

Rozdzia艂 dwudziesty trzeci Erica von Hyatt godzi艂a si拢 na wszystko. Pod koniec lata i jesieni膮 zbiera艂a kwiatki i owoce i uczy艂a si臋 wszystkiego, czego potrafi艂a j膮 uczy膰 Gretchen O鈥橠owd na temat sztuki ukjadania kwiat贸w i aran偶owania koszy. Teraz jednak w ogrodzie i w szklarni zrobi艂o si臋 pusto i mokro. Sp臋dza艂y ca艂e dnie i wieczory wy艂膮cznie we w艂asnym towarzystwie. I Erica von Hyatt czu艂a si臋 jak w klatce.

Pozosta艂a jednak pos艂uszna. Niebawem zn贸w mia艂y ruszy膰 w drog臋 i ju偶 delektowa艂a si臋 smakiem przysz艂ej wolno艣ci. Tymczasem by艂a grzeczna i po prostu zabija艂a czas. Bilans mi臋dzy wygod膮 a ograniczeniem swobody wychodzi艂 na zero. Wszystko wygl膮da艂o dobrze, bo wiedzia艂a, 偶e tak nie b臋dzie zawsze. Wi臋c godzi艂a si臋 na spacery, godzi艂a si臋 na ogl膮danie telewizji, godzi艂a si臋 na kanapki z og贸rkiem. Wszystko by艂o urocze, wszystko si臋 odbywa艂o bez wi臋kszych problem贸w. Sypia艂y i kokosi艂y si臋 razem w wielkim, 艣nie偶nym 艂o偶u 鈥 nawet tu Erica von Hyatt m贸wi艂a na wszystko 鈥瀟ak鈥.

Czy zawsze tak b臋dzie? 鈥 spyta艂a kt贸rego艣 wieczoru Gretchen, kiedy siedzia艂y razem z Eric膮 w migotliwym 艣wietle kominka.

Tak d艂ugo, jak b臋dziesz chcia艂a 鈥 zapewni艂a j膮 Erica von Hyatt.

Gretchen O鈥橠owd by艂a zaskoczona. Z jakiego艣鈥 powodu ta odpowied藕 nie zabrzmia艂a tak mi艂o, jak powinna.

A jak ty by艣 chcia艂a? 鈥 spyta艂a wi臋c.

Ja oczywi艣cie dostosuj臋 si臋 do ciebie 鈥 odpar艂a Erica.

Kochasz mnie?

A da艂am ci powody, 偶eby艣 w to nie wierzy艂a?

Gretchen poczu艂a si臋 nieswojo. Te偶 ju偶 liczy艂a dni do ich wyprawy do Skibbereen, bo ca艂a ta znajomo艣膰 stawa艂a si臋 powoli m臋cz膮ca. Czasami wymaga艂y od siebie tak niewiele, 偶e ostatecznie nic nie robi艂y.

Kt贸r臋dy chcesz i艣膰?

Wszystko jedno. Kt贸r臋dy ty chcesz.

Nie. Ty wybierasz.

Mnie to zupe艂nie oboj臋tne.

Mo偶e po prostu p贸jdziemy do domu?

Prosz臋 bardzo.

Wolisz zup臋 czy kanapk臋?

Zjem to co ty.

Jest jedno i drugie.

Wi臋c ty wybierz.

Ja chyba nic nie b臋d臋 jad艂a.

Jak chcesz.

A mia艂aby艣 na co艣 ochot臋?

Nie.

Czy tak jest dobrze?

Ale偶 oczywi艣cie, jest wspaniale.

A jak lubisz najbardziej?

Wszystko po r贸wno.

Mam tak robi膰?

O tak.

A mo偶e wolisz tak?

O tak.

Czy raczej to?

To te偶.

A mo偶e co艣 lubisz bardziej?

Ale偶 sk膮d. Tak jest cudownie.

Chcesz robi膰 to dalej?

A ty?

Ja pytam ciebie.

Cokolwiek zechcesz.

Chyba jestem 艣pi膮ca.

Ja te偶.

To dobranoc.

Czasami Gretchen O鈥橠owd udawa艂o si臋 przy艂apa膰 Erice von Hyatt z zaskoczenia, kiedy wpatrywa艂a si臋 w przestrze艅 albo wygl膮da艂a przez okno, w postawie emanuj膮cej niepokojem i z nieobecnym spojrzeniem w oczach, jakby ona i tylko ona widzia艂a, co jest na horyzoncie. Spytana, co si臋 dzieje, odpowiada艂a oczywi艣cie, 偶e nic. Spytana, o czym my艣li, odpowiada艂a, 偶e o niczym. I zawsze z tym szerokim zgodnym u艣miechem. Gretchen O鈥橠owd ogl膮da艂a kiedy艣 program po艣wi臋cony mitologii egipskiej i greckiej 鈥 nie nale偶a艂o to do jej normalnych zainteresowa艅, ale i tak go obejrza艂a, stwierdzaj膮c, 偶e androginiczna natura tylu b贸stw potrafi doda膰 otuchy. Szczeg贸lnie zainteresowa艂 j膮 Sfinks i wr臋cz zrobi艂o jej si臋 przykro z jego powodu, kiedy si臋 dowiedzia艂a, 偶e musia艂 sam si臋 zniszczy膰, bo jego zagadka zosta艂a rozwi膮zana. To si臋 wydawa艂o takie niesprawiedliwe. Ale te偶 prawda, ten Sfinks sprawia艂 wra偶enie zadowolonego z siebie 鈥 u艣miecha艂 si臋 tym nieprzejednanym u艣miechem, od kt贸rego cz艂owiek mia艂 ochot臋 waln膮膰 go w nos. Gretchen od czasu do czasu ze zdziwieniem stwierdza艂a, 偶e patrzy na sfinksowy u艣miech Eriki von Hyatt w taki sam spos贸b, mimowolnie zaciskaj膮c pi臋艣ci.

Rozczarowuj膮ca odpowied藕 ze Skibbereen wcale ich nie zniech臋ci艂a. Bardzo zreszt膮 przyda艂a si臋 tutaj Erica z jej obyciem w 艣wiecie.

Nie przyzna艂abym si臋 przez telefon, 偶e ja to ja. Wi臋c czemu kto艣 inny mia艂by? Jak tam pojedziemy, b臋dzie inaczej. Zobaczysz.

Niezale偶nie od tego, jak mia艂o by膰, Erica von Hyatt nie zamierza艂a traci膰 okazji do ponownego wyj艣cia na drog臋. Mimo 偶e darzono j膮 niewolnicz膮 mi艂o艣ci膮, nudzi艂a si臋 jak mops, bardzo pi臋kny mops. Tak trudno si臋 偶yje, gdy jest si臋 uciele艣nieniem czyich艣 marze艅, bo wtedy traci si臋 kontakt z w艂asnymi marzeniami. Przez jaki艣 czas nud臋 rozprasza艂a znajoma kombinacja jacka daniefsa i mleka, ale Gretchen O鈥橠owd, tolerancyjna we wszystkich innych sprawach, marszczy艂a brew na widok takich brewerii. I Erica, przynajmniej z pozoru, pos艂usznie zrezygnowa艂a z ulubionego napoju.

Nie t臋sknisz za swoim Jackiem daniefsem? 鈥 pyta艂a co jaki艣 czas Gretchen.

Ale偶 sk膮d 鈥 odpowiada艂a pogodnie Erica. 鈥 Absolutnie wystarcza mi sok pomara艅czowy albo herbata, tak samo jak tobie.

Na pewno?

Na pewno.

To 艣wietnie.

Dopiero p贸藕niej, kiedy obie znajdowa艂y si臋 ju偶 daleko, nad Morzem Irlandzkim, ludzie z firmy sprz膮taj膮cej wyci膮gn臋li pobrz臋kuj膮ce pud艂o z g艂臋bin cieplarni i okaza艂o si臋, 偶e jest po brzegi wype艂nione miniaturkami jacka daniel鈥檚a. Jakie to dziwne, stwierdzili, do czego ci ludzie potrafi膮 si臋 przywi膮za膰.

Janice pisa艂a jak w gor膮czce. S艂owa wpada艂y jedne na drugie, zdania p艂yn臋艂y strumieniami i wiedzia艂a instynktownie, 偶e tak jest dobrze. W opuszkach jej palc贸w kryla si臋 magia, w m贸zgu mia艂a alchemi臋 i od czasu do czasu s艂ysza艂a g艂os Sylvii Perth 鈥 jakby syntetyczny 鈥 kt贸ry nakazywa艂 jej pisa膰 jeszcze szybciej i jeszcze bardziej obrazowo, kt贸ry jej m贸wi艂: 鈥濶ie jest to naj艂adniejsza opowie艣膰, nieprawda偶, kotu艣?鈥 By艂o to do艣wiadczenie tak dojmuj膮ce, 偶e Janice wr臋cz czu艂a wst臋gi dymu papierosowego snuj膮ce si臋 po jej mieszkaniu.

Janice te偶 by艂a tego zdania: to wcale, ale to wcale nie by艂a 艂adna opowie艣膰.

Nie wszystkie s膮 鈥 odpowiada艂a naprzykrzaj膮cej si臋 jej Sylvii. I marszcz膮c nos w reakcji na tego niemile widzianego ducha i rozsiewane przez niego zanieczyszczenie, si臋ga艂a po raz kolejny do pude艂ka z czekoladkami. I doskonale wiedzia艂a, wiedzia艂a na sto procent, 偶e jej najnowsza, jej ostatnia i jak dot膮d jej najlepsza ksi膮偶ka na pewno nie b臋dzie 艂adna.



Rozdzia艂 dwudziesty czwarty



Morgan Pfeiffer, kt贸ry wygl膮da艂 przez okno, zauwa偶y艂, 偶e przechodnie omijaj膮 ludzi siedz膮cych na ulicy ca艂kiem oboj臋tnie, tak jak kiedy艣, w znacznie bardziej niewinnych czasach, mogli omija膰 na przyk艂ad drabiny. R臋ce, kt贸re potrz膮sa艂y i grzechota艂y plastikowymi kubkami, by艂y niewidzialne i nie czyni艂y najmniejszego ha艂asu. Agresywne 偶ebractwo stanowi艂o obecnie wykroczenie 艣cigane prawem. C贸偶 za niegospodarno艣膰, pomy艣la艂 Morgan Pfeiffer, tyle zasob贸w ludzkich si臋 marnuje. Odszed艂 od okna, postukuj膮c nie zapalonym ko艅cem cygara o z臋by. Nie by艂o w tym nic z艂ego, gdy cz艂owiek przygl膮da艂 si臋 cierpieniom tych, kt贸rzy mieli mniej szcz臋艣cia ni偶 on sam, w chwili, kiedy dopad艂 go pech. Odwr贸ci艂 si臋 i u艣miechn膮艂.

To kompromis, na kt贸ry musimy przysta膰 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nie da si臋 nic zrobi膰.

Enrico Stoat wsun膮艂 sw贸j medalik do ust, co w jego przypadku zawsze stanowi艂o mimowoln膮 oznak臋 wewn臋trznego zam臋tu.

Wszystko zale偶y od jej przyjazdu tutaj. Je艣li nie teraz, to przynajmniej wtedy, kiedy ksi膮偶ka zostanie ju偶 wydrukowana. Jak mam j膮 promowa膰, nie maj膮c pod r臋k膮 tej pani?

Morgan Pfeiffer wzruszy艂 ramionami.

Mo偶e nie b臋dziesz musia艂. Zaczekaj na maszynopis. Wtedy mo偶e zmieni podej艣cie. Pisarze bywaj膮 dziwni. Zdarza si臋, 偶e na widok wydrukowanej ksi膮偶ki rozkwitaj膮 na nowo. Graj na zw艂ok臋.

Wi臋c nawet 偶adnej fotografii na ok艂adk臋? To nie jest kompromis, to naruszenie postanowie艅 umowy.

Rohanne wsta艂a z miejsca.

Sprawdzi艂am 鈥 odpar艂a 鈥 to nie jest naruszenie. Naruszy umow臋, tylko je艣li nie dostarczy tekstu albo je艣li tekst nie b臋dzie zgodny z naszymi... 鈥 Urwa艂a na chwil臋 鈥 ... z pa艅skimi szczeg贸lnymi wymaganiami, panie Pfeiffer. I ona o tym wie. Mog臋 o tym pana zapewni膰. 鈥 Podnios艂a swoj膮 teczk臋.

Ale czy nawet nie mamy jej adresu? Nie mo偶emy do niej zadzwoni膰?

Dop贸ki ksi膮偶ka nie zostanie sko艅czona, proponuj臋 zostawi膰 pann臋 Gentle w spokoju. Je艣li macie co艣 do om贸wienia, mo偶ecie robi膰 to za moim po艣rednictwem. I na tym sko艅cz臋, bo mam mn贸stwo spraw do nadgonienia... 鈥 Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i potrz膮sn臋艂a d艂oni膮 Morgana Pfeiffera. 鈥 Misja sko艅czona 鈥 powiedzia艂a, obdarzaj膮c go promiennym u艣miechem. 鈥 I mog臋 pana zapewni膰, 偶e Janice Gentle podchodzi z niek艂amanym entuzjazmem do ca艂ego projektu. Wiem, 偶e da panu dok艂adnie to, czego pan chce. 鈥 U艣miechn臋艂a si臋 do Enrica Stoata. 鈥 To bardzo pi臋kna kobieta. 鈥 Enrico westchn膮艂 z przygn臋bieniem i z艂o艣ci膮. 鈥 A teraz, je艣li zechcecie mi panowie wybaczy膰... 鈥 I ju偶 jej nie by艂o.

Morgan Pfeiffer zastanawia艂 si臋. Znowu postuka艂 cygarem o z臋by. Marzy艂, 偶eby je zapali膰, ale nieboszczka pani Pfeiffer zawsze powtarza艂a: nigdy przed po艂udniem. D偶entelmeni nie pal膮 cygar przed po艂udniem, tak jak prawdziwe damy nie jedz膮 cukierk贸w, dop贸ki nie zostanie sprz膮tni臋te po lunchu. O co tu chodzi, pomy艣la艂, pani Pfeiffer zmar艂a, wi臋c chyba m贸g艂by w zamian folgowa膰 sobie w takich rzeczach jak poranne cygaro. A jednak nie m贸g艂. W jaki艣 spos贸b tak by艂o dobrze, 偶e wci膮偶 s艂ucha艂 jej zalece艅. Powr贸ci艂 my艣lami do bie偶膮cych spraw.

Nale偶a艂o si臋 tego spodziewa膰, Stoat 鈥 powiedzia艂. 鈥 Ostatecznie s艂ynie z tego, 偶e jest odludkiem i 偶e nigdy dot膮d nie zamieszcza艂a swojego zdj臋cia na ok艂adkach...

Ale te偶 nigdy dot膮d nie napisa艂a ksi膮偶ki, w kt贸rej by艂by seks! 鈥 Stoat by艂 tak rozdra偶niony, 偶e omal nie ud艂awi艂 si臋 swoim medalikiem. 鈥 呕eby chocia偶 jaki艣 polaroid.

Zr贸b z niej tajemnicz膮 kobiet臋 鈥 poradzi艂 mu Morgan Pfeiffer. 鈥 Przynajmniej na razie.

I wyjdzie mniej wi臋cej na to samo 鈥 stwierdzi艂 Stoat i w tym momencie rozleg艂o si臋 brzd膮khi臋cie jego rolexa.

Ach 鈥 powiedzia艂 Morgan Pfeiffer 鈥 nareszcie po艂udnie. 鈥 Zdmuchn膮艂 zapa艂k臋, kt贸r膮 zapala艂 cygaro, i westchn膮艂. 鈥 Id藕, Stoat, i zacznij wszystko od pocz膮tku. Do cholery, cz艂owieku, przecie偶 za to ci p艂ac臋.

Po wyj艣ciu Stoata Morgan Pfeiffer podszed艂 do biurka. Usiad艂 i zagapi艂 si臋 na fotografi臋. Pani Pfeiffer u艣miecha艂a si臋 do niego promiennie i niemal偶e czu艂 jej zapach w pokoju 鈥 mieszanin臋 czekolady, r贸偶 i s艂odkich fio艂k贸w w jej oddechu. Sama jej sk贸ra, jej ciep艂a, j臋drna sk贸ra wydziela艂a wo艅 s艂odkich rozkoszy. Jakby mo偶na w niej by艂o zatopi膰 z臋by. Tego w艂a艣nie potrzebowa艂, niczego innego. Zaczyna艂 si臋 czu膰 tak, jakby wyparowa艂o z niego ca艂e nadzienie. By艂 samotny. T臋 Bulbecker nale偶a艂o potraktowa膰 z g贸ry, przemawia膰 do niej z przekonaniem i werw膮, tak jak to pr贸bowa艂 robi膰 Stoat, a tymczasem on jakby straci艂 ducha. Dotkn膮艂 zarysu umi臋艣nionego ramienia nieboszczki pani Pfeiffer, ale poczu艂 tylko szk艂o, kt贸re oddziela艂o palec od fotografii. Znowu nic. Tutaj ju偶 nie mia艂 czego szuka膰. Wsta艂, podszed艂 do okna. W takim razie pozostawa艂 mu tylko biznes, jak zwykle.

Gretchen O鈥橠owd sko艅czy艂a rob贸tk臋 i by艂a bardzo zadowolona z rezultatu. Oba swetry zosta艂y wykonane tym samym wzorem i by艂y dostatecznie du偶e, by pasowa艂y na ka偶d膮 z nich. Bardzo te偶 starannie dobra艂a kolory, 偶eby im obu by艂o w nich do twarzy. Wyprasowa艂a je ostro偶nie, letnim 偶elazkiem przez wilgotny r臋cznik, po czym zanios艂a je do du偶ego pokoju, gdzie Erica von Hyatt jad艂a chipsy. Kanapki z og贸rkiem dawno temu zosta艂y zapomniane na rzecz mro偶onej pizzy i paczkowanych przysmak贸w, natomiast 艣wie偶o wyci艣ni臋ty sok z pomara艅czy albo herbata z georgia艅skiego srebrnego dzbanka zosta艂a zast膮piona przez dietetyczn膮 pepsi w puszkach. Nie zmaterializowa艂 si臋 te偶 wymarzony piesek. Gretchen chcia艂a labradora i Erica stwierdzi艂a, 偶e jej nie obchodzi, jakiego b臋d膮 mia艂y psa, pod warunkiem 偶e nie b臋dzie musia艂a go je艣膰, ha, ha (w wypowiedziach Eriki, zw艂aszcza pod wiecz贸r, pojawia艂y si臋 czasami do艣膰 prostackie tony), ale z jakiego艣 powodu Gretchen jeszcze si臋 nie zabra艂a do jego kupowania. Nie mog艂a si臋 natomiast doczeka膰, kiedy wyrusz膮 w podr贸偶, uwa偶a艂a bowiem, 偶e gdy oderw膮 si臋 od domu i od przesz艂o艣ci, to, jak m贸wi艂a, 鈥瀊臋dzie to kolejny nowy pocz膮tek鈥.

Mimo chips贸w, puszek i teleturnieju w telewizji, Gretchen znowu zachwyci艂a si臋 tym pi臋knem jawi膮cym si臋 przed jej oczyma. Erica le偶a艂a na kanapie i wygl膮da艂a mniej wi臋cej tak samo jak wtedy, kiedy si臋 zobaczy艂y po raz pierwszy, z tymi jej d艂ugimi, z艂otymi w艂osami, r贸偶owymi ustami rozci膮gni臋tymi w p贸艂u艣miechu i peniuarem ze srebrnymi chwastami. Tym razem jednak jej sennych warg nie otacza艂a obw贸dka z mleka, tylko s艂one okruchy i piana z pepsi. Gretchen podesz艂a bli偶ej, stan臋艂a przed ni膮, na nowo j膮 wielbi艂a. Pi臋kno, kt贸re czeka艂o na dary. Za ka偶dym b艂ogos艂awionym razem tak to dzia艂a艂o. Niewa偶ne, jakie rozczarowania prze偶ywa艂a Gretchen, Erica nagle znowu pi臋knia艂a i tyle. Jak teraz. Jak mog艂a by膰 z艂a na takie zjawisko?

Ukl臋k艂a i u艂o偶y艂a oba swetry, jeden po drugim, na kolanach Eriki von Hyatt. Erica pos艂usznie oderwa艂a wzrok od ekranu (鈥濼o w takim razie ja poprosz臋 o wskaz贸wk臋鈥) i spojrza艂a na dary.

Urocze 鈥 pochwali艂a. 鈥 Naprawd臋 niczego sobie. 鈥 Rzuci艂a pr臋dkie spojrzenie w stron臋 ekranu. 鈥 Powalaj膮ce.

Kt贸ry wolisz? 鈥 spyta艂a Gretchen. Erica znowu popatrzy艂a na oba.

Oboj臋tnie 鈥 odpar艂a. 鈥 Ty wybierz.

Gretchen poczu艂a, 偶e jej d艂o艅 zwija si臋 w pi臋艣膰. 呕eby poskromi膰 ten odruch, odetchn臋艂a g艂臋boko i wyj臋艂a puszk臋 z d艂oni Eriki. Upi艂a t臋giego 艂yka. Erica spojrza艂a na ni膮 z czym艣 pokrewnym strachowi. Gretchen odda艂a jej puszk臋 i powiedzia艂a:

Nie wiem, jak ty mo偶esz pi膰 to 艣wi艅stwo. Smakuje naprawd臋 dziwacznie.

Erica zachichota艂a i w tym momencie odbi艂o jej si臋.

Ojej 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Przepraszam.

Kt贸ry sweter, Erica? 鈥 spyta艂a Gretchen przez zaci艣ni臋te z臋by.

To przecie偶 nie ma znaczenia, prawda? 鈥 spyta艂a dziewczyna. 鈥 Oba s膮 naprawd臋 pi臋kne.

Wybierz 鈥 rozkaza艂a Gretchen.

Nie umiem 鈥 odpar艂a Erica z u艣miechem.

Wybierz 鈥 powt贸rzy艂a Gretchen.

Nie umiem 鈥 powt贸rzy艂a Erica, ze wzrokiem na powr贸t utkwionym w ekranie. 鈥 Ty wybierz za mnie.

Gretchen wiedzia艂a, 偶e najwy偶szy czas si臋 pakowa膰 i rusza膰 w drog臋. Wygl膮da艂o na to, 偶e niewiele ju偶 je trzyma w tym miejscu.

Deirdre sp臋dzi艂a ca艂y sezon na robieniu koronkowych serwetek, a Gwiazdka up艂ywa艂a jej bez cho膰by kropelki porto. Stempel z Kilburn na kartce od Declana przywo艂a艂 silne wspomnienia, zar贸wno dobre, jak i z艂e; pisa艂, 偶e sobie radzi, 偶e planuje podr贸偶e i 偶e kt贸rego艣 dnia znowu do nich napisze. Deirdre wr贸ci艂a do swojej w艂贸czki, wzdychaj膮c ci臋偶ko, co jaki艣 czas popatruj膮c to na kartk臋, to na Dermota. On te偶 wzdycha艂, ale 藕r贸d艂em jego westchnie艅 by艂a g艂臋boka potrzeba dzia艂ania. Co te偶 si臋 porobi艂o z tym 偶yciem? Declan daleko, Deirdre zimna i niewzruszona jak zakonnica. Nic ju偶 si臋 nie dzia艂o. On sam jakby nie by艂 zdolny sprawi膰, by cos鈥 si臋 dzia艂o. Nie tak jak w dawnych czasach, kiedy wystarczy艂o, 偶e waln膮艂 pi臋艣ci膮 w bar, krzykn膮艂 byle co i natychmiast wywo艂ywa艂 zamieszanie.

Jezus, Maria, J贸zefie 艢wi臋ty 鈥 j臋kn膮艂 z rozpacz膮 鈥 niech si臋 wreszcie co艣 stanie...

Powiedzia艂 to do Leary鈥檈go, na co ten mrugn膮艂. Od trzydziestu lat by艂 barmanem w hotelu 鈥濶ora w Cork鈥. To mrugni臋cie oznacza艂o 鈥濸os艂uchaj, ch艂opie, mojej rady鈥.

Mo偶e potrzebna ci inna kobita? 鈥 spyta艂, kiwaj膮c g艂ow膮 w stron臋 baru, w stron臋 z艂agodnia艂ej, zr臋cznie szyde艂kuj膮cej Deirdre. Jeszcze raz mrugn膮艂.

Dermot nala艂 mu spor膮 dawk臋 whisky, kt贸r膮 Leary pos艂usznie wychyli艂 za jednym zamachem. To tyle, je艣li mowa o zyskach, ale co tam. Mo偶e Dermot te偶 powinien wybra膰 si臋 w jak膮艣 podr贸偶. Zawsze powtarza艂, 偶e b臋dzie podr贸偶owa艂. M贸g艂by pojecha膰 razem z Declanem, pokaza艂by mu, jak to si臋 robi. Tak jak to powinien zrobi膰 ojciec.

Nihil obstatquominus imprimatur 鈥 powiedzia艂a Janice. Odchyli艂a si臋 na krze艣le, wycelowa艂a pulchny palec w stron臋 wy艂膮cznika i uderzy艂a w cel. Nigdy nie bawi艂a si臋 tak dobrze przy pisaniu ksi膮偶ki, cho膰 czu艂a si臋 nieco dziwnie, 偶e zrezygnowa艂a z dodaj膮cego otuchy cienia Dermota Polla przy tworzeniu swego ostatniego dzie艂a, swego magnum opus. Wsun臋艂a do ust ostatni膮 czekoladk臋 i rozkoszowa艂a si臋 ni膮 powoli. No c贸偶, Christine, pomy艣la艂a, ta jest na twoj膮 cze艣膰. Bo ta spodoba艂aby ci si臋 najbardziej. Blastanges defemmes? Rozprawi艂am si臋 z wami...

Zadzwoni艂a do Rohanne, ale panna Bulbecker akurat wyjecha艂a z miasta.

A mo偶na wiedzie膰, kiedy wr贸ci?

Za tydzie艅. Co艣 przekaza膰?

Nie, nic, ale czy Janice Gentle mog艂aby dosta膰 adres Morgana Pfeiffera?

Oczywi艣cie.

Potem podnios艂a s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂a numer w hrabstwie Oxford.

Dziewcz臋ta 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Jestem gotowa.

Gretchen przesz艂a si臋 na poczt臋 i wys艂a艂a wszystkie klucze, z wyj膮tkiem w艂asnego, do Londynu. W drodze powrotnej, kiedy po raz ostatni maszerowa艂a swoj膮 ulubion膮 tras膮, pomacha艂a w stron臋 male艅kiej sylwetki farmera, kt贸ry obchodzi艂 swoje skute mrozem pola.

Sylvia Perth nie 偶yje! 鈥 zawo艂a艂a.

Wiem! 鈥 odkrzykn膮艂. 鈥 Ale tylko patrze膰, jak na nowo wybije wiosn膮.

I wtedy poczu艂a, 偶e po jej policzku sp艂ywa 艂za i zamarza niczym mikroskopijny brylant w jej w膮sach.

M贸wi艂am ci 鈥 powiedzia艂a sennie Erica von Hyatt 鈥 trzeba by艂o zabra膰 poduszki.

Sk膮d mia艂am wiedzie膰, 偶e b臋d膮 robili Festiwal Celtyckich Pocz膮tk贸w akurat na po艂udniu? 鈥 spyta艂a Gretchen O鈥橠owd, naci膮gaj膮c ko艂nierz swetra na uszy.

A ja wiedzia艂am, 偶e nie b臋dziemy spa艂y w hotelu. Wiedzia艂am to, wiedzia艂am...

Och, zamknij si臋 鈥 rzuci艂a Gretchen O鈥橠owd, zdziwiona, 偶e m贸wi to z takim zadowoleniem, i odwr贸ci艂a si臋 plecami, przytulaj膮c si臋 mocniej do ceglanego wspornika przystani w poszukiwaniu ochrony przed wiatrem.

I nie dosta艂y艣my kabiny na promie.

Wszystkie by艂y pe艂ne.

Dlaczego nie zarezerwowa艂a艣 偶adnej zawczasu? M贸wi艂a艣, 偶e to zrobisz. Kiedy ci臋 spyta艂am, obieca艂a艣, 偶e zarezerwujesz. Sama si臋 upiera艂a艣...

Wiem, co m贸wi艂am, ale si臋 nie uda艂o. Dlatego w艂a艣nie tyle to trwa艂o, zanim zarezerwowa艂am cokolwiek. W ka偶dym razie mia艂y艣my wygodne miejsca.

Ty mi tu nie wyje偶d偶aj z wygodnymi miejscami 鈥 偶achn臋艂a si臋 Erica. 鈥 Ca艂膮 noc st艂oczone jak sardynki, gdy tymczasem ci wszyscy ludzie za nami chlali piwo i 偶arli kanapki z korniszonami, a ten tw贸j obraz d藕ga艂 mnie pod 偶ebra, no bo co to za pomys艂, 偶eby go taszczy膰 ze sob膮 na wakacje...

Nie jeste艣my na wakacjach...

Z ust mi to chyba wyj臋艂a艣.

I musia艂am wzi膮膰 ten obraz, bo nie mia艂am gdzie go zostawi膰, a on jest m贸j i to jest jedyna rzecz, jak膮 da艂a mi Sylvia Perth.

Przecie偶 go nie cierpisz...

Dosta艂am go od niej... I prosi艂am, 偶eby艣 nie wyra偶a艂a si臋 藕le o zmar艂ych. W ka偶dym razie ty masz na czym le偶e膰. Ja nie mam nic.

Ty nie potrzebujesz dodatkowej wy艣ci贸艂ki. 鈥 Co?

M贸j sweter gryzie jak jasna cholera.

To najlepsza w艂贸czka z angory.

Mam od niej wysypk臋.

Gretchen poczu艂a jakie艣 delikatne drgnienie w pi臋艣ci, us艂ysza艂a wo艂anie cienia swego ojca. 鈥 No to go zdejmij.

Wredna stara krowa.

Kto taki? 鈥 Pi臋艣膰 drgn臋艂a jeszcze silniej.

Ta por膮bana Perth.

Sylvia!

Srylvia!

Erica!

Zimno mi.

A ja my艣la艂am, 偶e jeste艣 dzieckiem ulicy.

Bo jestem.

Przecie偶 nawet nie ma mrozu. S艂ysza艂am z tranzystora w tamtej sma偶alni ryb, jak m贸wili, 偶e od lat nie by艂o tak 艂agodnego lutego.

M贸wi艂a艣, 偶e b臋dziemy spa艂y w hotelach, na prawdziwych 艂贸偶kach.

Jutro. Jedziemy do Skibbereen. Tam b臋dzie mn贸stwo pokoi.

Powiedz, 偶e mnie kochasz.

Kocham ci臋 鈥 odpar艂a Gretchen O鈥橠owd, ale te s艂owa zad藕wi臋cza艂y dziwnie pusto w tym mroku.

I opowiedz mi jak膮艣 histori臋.

Dawno, dawno temu 鈥 zacz臋艂a Gretchen O鈥橠owd 鈥 by艂a sobie pi臋kna ksi臋偶niczka, uwi臋ziona w ciemnym lochu, z kt贸rego m贸g艂 j膮 uwolni膰 tylko Zielony Rycerz.

Erica von Hyatt parskn臋艂a.

Nabiera膰 to my, ale nie nas 鈥 powiedzia艂a i owin膮wszy sobie ramiona p艂acht膮 鈥濪ziennika Irlandzkiego鈥, zapad艂a w s艂odki, rozkoszny sen.

Gretchen O鈥橠owd zacisn臋艂a szczelnie powieki, otuli艂a si臋 w艂asnymi ramionami i pomy艣la艂a: Sylvia to przynajmniej przytula艂a si臋 do mnie od czasu do czasu.

Janice zajrza艂a do zamra偶alnika. Pozosta艂o niewiele 鈥 paczka czekoladowych muffinek, trzy bu艂eczki do zapiekania... Sama lod贸wka te偶 by艂a ju偶 prawie pusta 鈥 odrobina mas艂a, troch臋 majonezu, jaki艣 serek topiony. W szafkach by艂o podobnie 鈥 opakowanie mleka w proszku, prawie opr贸偶nione s艂oiczki z galaretk膮 cytrynow膮 i d偶emem, puszka, w kt贸rej grzechota艂o kilka po艂amanych herbatnik贸w. A po rachat艂ukum zosta艂o ju偶 tylko kilka okruch贸w zatopionych w bia艂ym lukrze. Sta艂a i przygl膮da艂a si臋 tym ruinom z zadowoleniem i satysfakcj膮. C贸偶 za doskona艂e wyczucie czasu. A teraz, gdy tylko z Irlandii nadejd膮 wie艣ci, dostarczy maszynopis i... Przeszy艂 j膮 dreszcz. Jest zimno tej nocy, spiera艂a si臋 z sam膮 sob膮, dlaczego nie mia艂aby dygota膰, nawet je艣li w jej kuchni zawsze by艂o ciep艂o. Wyj臋艂a paczk臋 muffinek, 偶eby je rozmrozi膰, po czym z u艣miechem na ustach wr贸ci艂a do du偶ego pokoju. Ekran zal艣ni艂 mi臋kko niczym 艣wiat艂o prze艣wiecaj膮ce spod wody, kiedy znowu przed nim zasiad艂a. Przypomnia艂a sobie, 偶e w 艣rodku zosta艂y jeszcze dusze, kt贸re koniecznie nale偶a艂o uwolni膰.

Tw贸rca jest bogiem, m贸wi艂a sobie, kiedy przywo艂ywa艂a podr贸偶nik贸w z metra. Byli艣cie pod ochron膮, bezpieczni, niczym nie zagro偶eni w mojej zielonej jaskini, ale teraz musz臋 was uwolni膰, aby艣cie mogli uda膰 si臋 tam, gdzie...

Zad藕wi臋cza艂a mikrofal贸wka, daj膮c zna膰, 偶e muffinki s膮 gotowe. B贸g-stw贸rca by艂 g艂odny. Pop臋dzi艂a do kuchni, zapominaj膮c o duszach, kt贸re tak dot膮d chroni艂a, omamiona ciep艂膮, wilgotn膮 czekolad膮. Jad艂a w zamy艣leniu. Nie odda niczego Rohanne Bulbecker, dop贸ki nie b臋dzie mia艂a pewno艣ci co do Dermota Polla. Pragnienie darzenia zaufaniem to nie to samo co pewno艣膰. A zreszt膮 po tym, jak zachowa艂a si臋 Sylvia Perth, Janice czu艂a, 偶e ma prawo 鈥 nie obowi膮zek 鈥 by膰 czujna. Napisa艂a dobr膮 ksi膮偶k臋. Wiedzia艂a o tym. Dostatecznie dobr膮, by m贸c na niej zako艅czy膰 dzia艂alno艣膰. Nie zmieni w niej ani jednego zdania, frazy, s艂owa czy cho膰by jednej litery. Zanuci艂a sobie pie艣艅 trubadur贸w.

Nie padnie z ust mej pani S艂owo, kt贸re w jej oku nie zal艣ni Lecz niechaj je tylko wy艣piewa A wzdychania kochanka ugasi.

Rohanne obejrza艂a si臋 za siebie, na niebiesko-bia艂y 艣nieg, dziewiczy, gdyby nie bruzdy, kt贸rymi go rozci臋艂a. W powietrzu wisia艂a obietnica nowych opad贸w, wi臋c niebawem i one zostan膮 zasypane, krajobraz znowu powr贸ci do dziewiczego stanu. Wspar艂a si臋 na kijku i pomy艣la艂a, 偶e nie wszystko da si臋 tak 艂atwo odbudowa膰. By膰 mo偶e, stwierdzi艂a, pora raz kiedy艣 przegra膰. T臋skni艂a za chwilami sp臋dzonymi z Janice Gentle, kt贸ra zgodnie z przewidywaniami Rohanne podda艂a si臋, niezale偶nie od powod贸w, pokusie pieni膮dza. Rohanne nie czerpa艂a 偶adnej przyjemno艣ci z jej sukcesu i w ca艂ym tym epizodzie by膰 mo偶e ta jej reakcja by艂a najbardziej niepokoj膮ca. Nasun臋艂a okulary na nos i odepchn臋艂a si臋 od g贸rskiego stoku, wk艂adaj膮c w to ca艂膮 si艂臋, znowu rozgarniaj膮c biel nartami. To by艂o cudownie niebezpieczne, 艣liskie zbocze, zapewne r贸wnie niebezpieczne, podejrzewa艂a, jak...

Moja 偶ona 鈥 powiedzia艂 鈥 to ta, co tam siedzi z sokiem wi艣niowym i rob贸tk膮, znaczy si臋 ja to bym nie chcia艂, 偶eby艣 mnie 藕le zrozumia艂a...

Erica potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Ale偶 sk膮d 鈥 odpar艂a.

No tak, ale 鈥 przysun膮艂 si臋 bli偶ej 鈥 ona... ona mnie nie rozumie. Ona... nie rozumie mnie ani w z膮b...

Och 鈥 powiedzia艂a Erica, przybli偶aj膮c si臋 do niego ponad barem. 鈥 Pewnie, 偶e ci臋 nie rozumie. A ty jeste艣 takim kochanym, cudownym facetem, Brian.

I powiem ci co艣 jeszcze o sobie... 鈥 Nachyli艂 si臋 teraz bli偶ej i nala艂 im obojgu spor膮 porcj臋 jamesona. Jak rany Julek, ale babka.

Tak? A co takiego, Brian?

Przybli偶y艂 usta do jej ucha. Ach, jakiego 艂adnego, takiej tyciej, r贸偶owej muszelki.

Ja wcale nie nazywam si臋 Brian.

Nie? 鈥 spyta艂a, nieznacznie si臋 odsuwaj膮c i obdarzaj膮c go spojrzeniem wyra偶aj膮cym rozkoszne zdumienie. 鈥 No co艣 ty. To jak si臋 nazywasz?

Dermot 鈥 odpar艂. 鈥 Dermot Poll.

Ach, ja nigdy... We藕 nie m贸w 鈥 rzuci艂a bez tchu, u艣miechaj膮c si臋 swymi l艣ni膮cymi, r贸偶anymi usteczkami.

A偶eby艣 wiedzia艂a. I powiem ci co艣 jeszcze.

No m贸w, m贸w.

Jej 艣miech przywodzi艂 na my艣l polne dzwoneczki.

Masz naj艣liczniejsze uszka, naj艣liczniejsze oczka, najpi臋kniejsze w艂osy i najpi臋kniejsze cia艂o, jakie kiedykolwiek widzia艂em. W talii to ty jeste艣 jak ta 艂odyga lilii. Bo ja tobym nigdy nie zni贸s艂 t艂uszczu u kobiety. Te t艂uste to takie, z kt贸rych ju偶 si臋 sypie pr贸chno. 鈥 Popatrzy艂 w stron臋 baru, w kierunku Deirdre. 鈥 Chyba rozumiesz, o czym m贸wi臋? 鈥 Podni贸s艂 kieliszek w stron臋 Eriki. 鈥 Jeste艣 jak czyste, bia艂e 艣wiate艂ko na ko艅cu tunelu.

Jaki艣 ty mi艂y 鈥 powiedzia艂a przymilnie Erica i pow臋drowa艂a na drug膮 stron臋 baru, 偶eby przekaza膰 wie艣ci Gretchen.

Mam dobr膮 i z艂膮 wiadomo艣膰, kt贸ra najpierw? Gretchen poprosi艂a o t臋 pierwsz膮.

Dobra wiadomo艣膰 jest taka, 偶e znalaz艂y艣my Dermota Polla.

A ta z艂a?

To ten 艣mierdziel za barem.

Janice pos艂a艂a jeden egzemplarz do wydawnictwa Pfeiffera, drugi do Rohanne. Kiedy wychodzi艂a na poczt臋, s艂ysza艂a pana Jonesa mrucz膮cego cos鈥 pod nosem przy akompaniamencie rzewnego po艣wistywania aparatu s艂uchowego. Ju偶 si臋 go nie ba艂a.

Dzie艅 dobry, panie Jones 鈥 powiedzia艂a do jego plec贸w, ale nie us艂ysza艂 jej. Kl臋cza艂 przy windzie i cos鈥 przy niej majstrowa艂.

Zajrza艂a do wn臋trza kabiny i przypomnia艂a sobie twarz, kt贸ra wystawa艂a z niej czerwona, mimo 偶e martwa. Fakt, 偶e zosta艂a pogrzebana w Birmingham, wydawa艂 si臋 wyj膮tkowo trafnym przeskokiem od wznios艂o艣ci do przyziemno艣ci. Biedna Sylvia, jej przeznaczeniem nie by艂o le偶e膰 po艣r贸d wiejskich pi臋kno艣ci z hrabstwa Oxford, tylko w betonowych cieniach uprzemys艂owionej Anglii. W pewnym sensie zawdzi臋cza艂a jej wszystko 鈥 rzeczy zar贸wno dobre, jak i z艂e 鈥 i dlatego stwierdzi艂a, 偶e doskonale si臋 wywdzi臋czy, je艣li zadedykuje swoje ostatnie dzie艂o pami臋ci Sylvii Perth, kt贸ra za plecami niczego niepomnej Janice, przyczyni艂a si臋, by tysi臋czne rzesze zazna艂y przyjemno艣ci czytania. Tak wi臋c oto znalaz艂 si臋 brakuj膮cy element rebusu: 鈥濻ylvii Perth, tej, kt贸ra obdarzy艂a mnie przyja藕ni膮 i kt贸ra mnie zdradzi艂a. Niech spoczywa w pokoju... 鈥 Przez chwil臋 mia艂a wra偶enie, 偶e znowu czuje ten aromatyczny dym, 偶e s艂yszy syk za plecami. Mo偶e Sylvia nie by艂a w stanie spoczywa膰 w pokoju. Janice u艣miechn臋艂a si臋 dobrotliwie. Mo偶e rzeczywi艣cie przewraca艂a si臋 w grobie...

W艂a艣ciciel sklepu spo偶ywczego wyjrza艂 na zewn膮trz, kiedy przechodzi艂a obok. Na oknie mia艂 teraz metalow膮 krat臋; automat z gum膮 balonow膮 by艂 rozbity.

Nied艂ugo zn贸w zaczn膮 k艂a艣膰 trociny do d偶emu 鈥 powiedzia艂. 鈥 Niech pani zapami臋ta moje s艂owa. W dzisiejszych czasach wciskaj膮 tym ludziom, co si臋 tylko da. 鈥 I tu spojrza艂 na niebo i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Mnie niczego nie wcisn膮 鈥 odpar艂a stanowczo Janice i pow臋drowa艂a dalej, w stron臋 budynku poczty, a tymczasem mro藕ne lutowe powietrze malowa艂o jej policzki na niezwyk艂y dla nich kolor. Op艂aci艂a ekspresow膮 przesy艂k臋, przyjrza艂a si臋, jak jej pakunki w臋druj膮 do worka z poczt膮, i poczu艂a zadowolenie z tego, co zrobi艂a. D艂ugo czeka艂a na t臋 chwil臋; odt膮d pragn臋艂a gna膰 do przodu najszybciej, jak si臋 da. St膮paj膮c z lekko艣ci膮, jakiej nie czu艂a od tamtej lutowej nocy, przesz艂a si臋 do biura podr贸偶y, by tam spyta膰 si臋 o Irlandi臋.

Wybiera si臋 pani na Festiwal Celtycki? 鈥 spyta艂 pracownik biura.

Nie 鈥 odpar艂a Janice. 鈥 Na pielgrzymk臋.

By艂 burzliwy, napawaj膮cy dreszczem wiecz贸r. Wyjrzawszy przez okno, Janice zauwa偶y艂a wieko kub艂a na 艣mieci p臋dz膮ce w g艂膮b ulicy i ludzi o do艣膰 poka藕nych gabarytach, kt贸rych zmiata艂o z drogi. By艂a to podniecaj膮ca pogoda 鈥 pod warunkiem 偶e cz艂owiek nie znajdowa艂 si臋 poza domem, a ona, kiedy tak opasywa艂a si臋 cia艣niej po艂ami swetra, ju偶 i tak mia艂a pow贸d, by czu膰 si臋 bardzo wdzi臋czna za sw贸j azyl. Uzna艂a to za znak, uwierzy艂a, 偶e wyprawa do Irlandii by艂a jej s膮dzona od zawsze 鈥 oto dopiero co o ma艂y w艂os unikn臋艂a nieszcz臋艣cia. Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki za kakao. Bo w艂a艣nie robi艂a sobie kakao, kiedy kawa艂 czyjego艣 komina wlecia艂 przez jej du偶e, panoramiczne okno. A przecie偶 kilka chwil wcze艣niej sta艂a tam, wygl膮da艂a na zewn膮trz, kiedy nasz艂a j膮 ochota na kakao. Bez tej ochoty by艂aby martwa, z cia艂em rozerwanym na strz臋py, ca艂ym w strumieniach krwi. A jednak wci膮偶 偶y艂a, ca艂a, nieuszkodzona. Jej sprawa by艂a s艂uszna, o tym wie艣ci艂 ten omen, i poczu艂a si臋 zdecydowanie podniesiona na duchu. Przyszed艂 pan Jones, kt贸ry zabi艂 okno p艂acht膮 tektury i obieca艂, 偶e szklarze przyjad膮 najszybciej, jak b臋d膮 mogli, bo w ca艂ej okolicy jest moc zniszcze艅. Janice nic to nie obesz艂o. Kiedy si臋 zjawi膮, ona ju偶 b臋dzie daleko.

Podesz艂a do swojej komody i zdj臋艂a z niej zwa艂owisko 艣mieci, kt贸re przez ca艂e lata uzbiera艂o si臋 na jej wieku: po偶贸艂k艂e gazety, stare czasopisma, kilka poklejonych porcelanowych figurek, kt贸re nale偶a艂y do matki. Od艂o偶y艂a to wszystko na bok, otworzy艂a komod臋 i wci膮gn臋艂a do p艂uc wo艅 lawendy i kamfory. Wyj臋艂a sw贸j wielobarwny p艂aszcz i obada艂a go z u艣miechem. Ani czas, ani mole go nie uszkodzi艂y.

Ubrawszy si臋, wysz艂a z mieszkania i z westchnieniem poklepa艂a drzwi. Wszystko si臋 dokona艂o. Mia艂a to ju偶 za sob膮. I wyruszy艂a w drog臋 鈥 nie przez Walsingham, to prawda, ale lotnisko Heathrow mog艂o by膰 zasadnie uznane za wsp贸艂czesny przystanek dla dyli偶ans贸w.

Zapuka艂a do drzwi pana Jonesa. Kiedy otworzy艂, pomrukuj膮c co艣 z irytacj膮 i zniecierpliwieniem, owion膮艂 j膮 zapach ciep艂ych pomara艅czy. Przynajmniej kto艣 potrafi艂 jeszcze sma偶y膰 prawdziw膮 marmolad臋.

Dzie艅 dobry 鈥 powiedzia艂a.

Bry 鈥 odpar艂 pan Jones.

Janice wr臋czy艂a mu swoje zapasowe klucze i kartk臋 papieru. Na tej kartce znajdowa艂 si臋 adres w Skibbereen. Pan Jones si臋 zaniepokoi艂.

No jak偶e to 鈥 nalega艂 鈥 pani ma wybite szyby... 鈥 Przyjrza艂 si臋 jej. 鈥 Wygl膮da pani jako艣 inaczej. 鈥 Przyjrza艂 si臋 jeszcze raz. 鈥 Jako艣 tak bardziej kolorowo.

Pewnie tak 鈥 odpar艂a i z tymi s艂owy wskoczy艂a, razem z walizk膮, do czekaj膮cej na ni膮 taks贸wki.

Morgan Pfeiffer wytrzeszczy艂 zamglone z w艣ciek艂o艣ci oczy, zamruga艂 i na nowo zacz膮艂 widzie膰 normalnie. A potem zarycza艂. Rycza艂 z moc膮 lwa z d偶ungli, kt贸ry nauczy艂 si臋 znosi膰 chroniczny b贸l od ciernia wbitego w 艂ap臋, dop贸ki nie nadepn膮艂 na ni膮 przechodz膮cy obok s艂o艅. Zamkn膮艂 maszynopis i spojrza艂 na fotografi臋 swej 偶ony, cze艣膰 jej pami臋ci, ledwie co艣 widz膮c z b贸lu.

Ten ryk by艂 nie ca艂kiem pozbawiony tre艣ci. Zrodzi艂 si臋 b膮d藕 co b膮d藕 w ludzkiej krtani i tam bez trudu przyoblek艂 w posta膰 ci膮gu g艂osek: 鈥濻toat!鈥 Jeszcze dwa razy tak si臋 rodzi艂 i przeobra偶a艂, dla lepszego efektu. A potem Morgan Pfeiffer czeka艂 na ten efekt. I us艂ysza艂 satysfakcjonuj膮c膮 eksplozj臋 aktywno艣ci, do kt贸rej dosz艂o za drzwiami. Ryk zosta艂 us艂yszany. Jego sekretarka poderwa艂a si臋 z miejsca.

Morgan Pfeiffer umo艣ci艂 si臋 z powrotem za biurkiem, wsta艂, przeszed艂 si臋 po gabinecie, znowu usiad艂, wzi膮艂 do r臋ki cygaro, podni贸s艂 maszynopis, przerzuci艂 kartki, jakby w pr贸偶nym wysi艂ku dowiedzenia samemu sobie, 偶e jednak si臋 myli, i na koniec potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jakby ju偶 si臋 przekona艂, 偶e jednak si臋 nie myli.

Panie Pfeiffer?

Nie zapuka艂e艣, Stoat.

Stoat sta艂 tam przez chwil臋, zastanawiaj膮c si臋, co teraz powinien zrobi膰.

No i co, Stoat? Zwyci臋偶y艂o szale艅stwo.

Bardzo przepraszam, sirpowiedzia艂 Stoat, wyszed艂 na zewn膮trz, zapuka艂 i czeka艂.

Morgan Pfeiffer podszed艂 do drzwi w ten posuwisty spos贸b, kt贸ry zdawa艂 si臋 艣wiadczy膰 o spokoju 鈥 rozpoznawalny jako jego przeciwie艅stwo jedynie dla nieboszczki z fotografii. Delikatnie otworzy艂 drzwi.

Czy mog臋 wej艣膰? 鈥 zapiszcza艂 z u艣miechem Stoat. Morgan Pfeiffer wykona艂 zamaszysty gest r臋k膮.

Ale偶 oczywi艣cie 鈥 zaprosi艂 go tonem wielkiej 艂askawo艣ci. Przygl膮da艂 si臋 Stoatowi, jak wchodzi i zbli偶a si臋 do jego biurka;

zauwa偶y艂, 偶e skurczy艂 si臋 o co najmniej kilka cali, i to go udobrucha艂o. To mu pomog艂o. Nie poprawi艂o sytuacji, ale pomog艂o.

Mo偶e pani b臋dzie taka mi艂a 鈥 poprosi艂 grzecznie swoj膮 sekretark臋 鈥 i zechce przynie艣膰 mi umow臋 z Gentle. 鈥 Zauwa偶y艂, 偶e jej biurko jest ca艂e zalane pudrem w p艂ynie. To mu te偶 pomog艂o. 鈥 Czytaj 鈥 rozkaza艂 Enricowi Stoatowi i popchn膮艂 otwarty maszynopis w jego stron臋. 鈥 Zacznij przede wszystkim od scen z seksem, Stoat. Zaznaczy艂em je dla ciebie.

Stoat pos艂usznie zacz膮艂 czyta膰, zmuszaj膮c si臋 do koncentracji przy ka偶dej kolejnej stronie i bezg艂o艣nie uk艂adaj膮c usta w kszta艂ty s艂贸w.

M贸j Bo偶e 鈥 rz臋zi艂 od czasu do czasu. 鈥 M贸j Bo偶e, Bo偶e, B o 偶e. 鈥 Szcz臋ka mu opad艂a, ramiona obwis艂y, oczy wychodzi艂y z orbit i zdawa艂 si臋 z ka偶d膮 chwil膮 coraz bardziej kurczy膰.

Wygl膮da jak umieraj膮cy hobbit, pomy艣la艂 z zadowoleniem Morgan Pfeiffer. Ale opr贸cz tego nie mia艂 偶adnych innych powod贸w do zadowolenia.

Ale偶... panie Pfeiffer 鈥 wyduka艂 Stoat, kiedy sko艅czy艂 czyta膰 鈥 my nie mo偶emy tego wykorzysta膰. To jest... tego... to nie jest normalne... panie Pfeiffer, to s膮... mhm... to s膮 zboczenia. Ona nie mo偶e...

Ot贸偶 mo偶e i dlatego zrobi艂a to, Stoat.

Wesz艂a sekretarka, wr臋czy艂a Morganowi Pfeifferowi dokumenty i natychmiast umkn臋艂a.

Pasuj膮cy si臋 ze 艣mierci膮 hobbit w osobie Enrica Stoata pomaca艂 si臋 po szyi w poszukiwaniu medalika i za艂ka艂 otwarcie.

Morgan Pfeiffer zamacha艂 mu umow膮 pod nosem, z kt贸rego ju偶 ciek艂o.

Tutaj, Stoat, nie ma ani s艂贸weczka, kt贸re mog艂oby jej tego zabroni膰.

Jezu Przenaj艣wi臋tszy 鈥 j臋kn膮艂 Stoat 鈥 nie wierz臋.

No to lepiej uwierz 鈥 poradzi艂 mu Morgan Pfeiffer, znienacka pora偶aj膮co spokojny. 鈥 Uwierz.

Stoat usiad艂, bardzo gwa艂townie i nie prosz膮c o pozwolenie.

No dobra 鈥 rzuci艂 Morgan Pfeiffer, id膮c w jego stron臋. Stoat wsta艂. Morgan Pfeiffer pchn膮艂 go, zmuszaj膮c, by zn贸w usiad艂, co Stoat zrobi艂 z tak膮 艂atwo艣ci膮, jakby by艂 naoliwiony. 鈥 Przeczytaj troch臋 fabu艂y. Tego, co lubisz nazywa膰 鈥瀢ype艂niaczem鈥. I powiedz mi, czy twoim zdaniem nie jest to tyciunia bombonierka. Ha! 鈥 Pu艣ci艂 w obr贸t krzes艂o, na kt贸rym siedzia艂 Stoat, i podszed艂 do okna. 鈥 Czytaj! 鈥 rykn膮艂.

Stoat zacz膮艂 czyta膰. Zosta艂 na obrotowym krze艣le. Czy by艂o mu wolno czy nie, definitywnie nie by艂 w stanie si臋 podnie艣膰.

O m贸j Bo偶e 鈥 st臋kn膮艂. 鈥 O m贸j Bo偶e 鈥 powt贸rzy艂 raz jeszcze i spojrza艂 na Pfeiffera.

Nic ci si臋 nie rzuca w oczy, Stoat? Co艣 nie tak? Czy co艣 tu 藕dziebko nie odst臋puje od normy, je艣li idzie o ten rynek, kt贸ry chcemy podbi膰? Te sceny z seksem, na przyk艂ad? Czy pasuj膮 do naszej kampanii 鈥濲anice Gentle idzie w seks鈥? Rzuca ci si臋 w oczy co艣 szczeg贸lnego?

Stoat przytakn膮艂 i j臋kn膮艂.

Tak 鈥 wyszepta艂. 鈥 Tak, panie Pfeiffer.

A co takiego szczeg贸lnie rzuca ci si臋 w oczy, Stoat? Stoat wyb膮ka艂 bezg艂o艣nie jakie艣 s艂owa.

Nie s艂ysz臋 ci臋, Stoat. M贸w g艂o艣niej. No ju偶!

Och, panie Pfeiffer 鈥 wydusi艂 Stoat. 鈥 C贸偶... no... tego... te kobiety, te... no... te ich... spotkania wydaj膮 si臋... jakby troch臋... no... homo 鈥 seksualne...

Morgan Pfeiffer pozwoli艂 sobie parskn膮膰 gorzkim 艣miechem.

To s膮 lesbijki, Stoat. Lesbijki! Wi臋cej lesb ni偶 na holenderskiej pla偶y. Pozw贸l, 偶e ci wyja艣ni臋: w ca艂ej ksi膮偶ce nie wyst臋puje ani jeden fiut godny po偶膮dania. 鈥 Podni贸s艂 w g贸r臋 palec. 鈥 Jest tylko jeden... mhm... element m臋skiego wyposa偶enia zaoferowany czytelnikowi. Na samym pocz膮tku. Pewnie przeoczy艂e艣鈥. Tamten podejrzanie przyjazny pryncypa艂 z domu dziecka. Pami臋tasz go? Stoat zadygota艂.

Ale poza nim? Ani jednego. Mamy tam psy. Mamy stare, artretyczne lesby na w贸zkach inwalidzkich. Mamy nawet stukni臋tego handlarza ryb... Mamy 鈥瀌om to pud艂o z kartonu鈥, mamy polewanie z w臋偶a przed londy艅skim Ritzem i mamy porzucone dziecko. Kto艣 tam robi zakupy, ale ma przy tym co艣 jakby zbyt lepkie palce, a wszelkie opisane stroje wydaj膮 si臋 wy艂膮cznie albo pancerne albo wodoodporne. A te sceny seksualne, sam widzisz... to nic, tylko zboczone 艣wi艅stwa. Lesbijskie 艣wi艅stwa. 鈥 Opar艂 si臋 o swoje biurko z tak膮 si艂膮, 偶e nawet fotografia zadr偶a艂a. 鈥 No wi臋c, co zrobimy, Stoat?

Stoat prze艂kn膮艂 艣lin臋.

Pozwiemy 鈥 powiedzia艂.

Morgan wcisn膮艂 papiery, kt贸re dot膮d trzyma艂 w r臋ku, w d艂o艅 Stoata.

Pozwiemy? Za co pozwiemy?

Pozwiemy za naruszenie postanowie艅 umowy.

Ona niczego nie naruszy艂a, Stoat 鈥 warkn膮艂 Morgan Pfeiffer. 鈥 Wiesz co? Ty sobie st膮d id藕 teraz, skup si臋 i przeczytaj to do ko艅ca. Na pewno stwierdzisz, 偶e g艂贸wna bohaterka i ca艂a fabu艂a s膮 bardzo interesuj膮ce. To jest opowie艣膰 o bezdomnej dziewczynie, kt贸ra mieszka na ulicy, gdzie udaje jej si臋 prze偶y膰, bo jest bardzo sprytna, a poza tym czasami uprawia prostytucj臋 i daje si臋 przygarnia膰 przez r贸偶ne mamusie. Mamusie, Stoat, nie tatusi贸w... Ona wyrzeka si臋 m臋偶czyzn z wielu naprawd臋 rozrywkowych powod贸w, z kt贸rych niejeden b臋dzie dla naszych czytelnik贸w jak o艣wiecenie!

W martwych oczach Stoata rozb艂ys艂o jakie艣 艣wiate艂ko.

Rohanne Bulbecker! 鈥 zawo艂a艂. 鈥 Rohanne Bulbecker...

Zapomnij o Rohanne Bulbecker. Odt膮d ja b臋d臋 prowadzi艂 ca艂膮 spraw臋. 鈥 Wzi膮艂 do r臋ki ma艂膮 kartk臋 wydart膮 z notatnika, kt贸ra by艂a doczepiona do maszynopisu. 鈥 Panna Gentle by艂a tak uprzejma i pos艂a艂a pannie Bulbecker w艂asn膮 kopi臋. Do艂膮czy艂a tak偶e sw贸j adres w Londynie. Nie b臋d臋 wi臋c czeka艂 na interwencj臋 panny Bulbecker. Chc臋 zobaczy膰 Janice Gentle, chc臋 si臋 z ni膮 rozm贸wi膰 osobi艣cie. Sprawdzimy, czy dalej b臋dzie chcia艂a uprawia膰 swoje gierki, kiedy ja si臋 z ni膮 rozprawi臋. Och, jej si臋 wydaje, 偶e jest taka sprytna, i pewnie za艣miewa si臋 do rozpuku, kiedy chodzi do banku. Odludek? Powiadam ci, Stoat, zanim z ni膮 sko艅cz臋, b臋dzie 偶a艂owa艂a, 偶e nie mieszka na Marsie.



Rozdzia艂 dwudziesty pi膮ty



Znalaz艂y go. Ma w艂asn膮 gospod臋 w Skibbereen! Tak wi臋c masz maszynopis, przesy艂am ci go z wyrazami czu艂o艣ci. Mam nadziej臋, ze ci si臋 spodoba.

Ma艂a karteczka sfrun臋艂a na pod艂og臋, kiedy Rohanne Bulbecker si臋gn臋艂a 艂apczywie po maszynopis. Spodziewa艂a si臋 wszystkiego, tylko na pewno nie tego. 艁una jej zimowej opalenizny zacz臋艂a ja艣nie膰 du偶o wcze艣niej, zanim dotar艂a do ko艅ca, a kiedy od艂o偶y艂a ostatni膮 stron臋, nie tylko wygl膮da艂a, ale i czu艂a si臋 blado. To, czy powie艣膰 by艂a dobra, nie podlega艂o kwestii. To, czy tekst zgadza艂 si臋 z postanowieniami umowy sporz膮dzonej w imieniu Morgana Pfeiffera, te偶 nie podlega艂o kwestii. I wreszcie to, czy ten tekst by艂 do przyj臋cia, r贸wnie偶 nie podlega艂o kwestii. Tekst by艂 nie do przyj臋cia i tyle. Zwa偶y艂a maszynopis w d艂oniach, zastanawiaj膮c si臋. Nawet gdyby znalaz艂a najlepszych redaktor贸w na 艣wiecie, nic by z tym nie mogli zrobi膰, nic, by wyku膰 z tego materia艂u t臋 jak偶e gor膮co oczekiwan膮 powie艣膰. A opisana w niej seksualno艣膰 by艂a zdumiewaj膮ca. Jak do tego dosz艂o, 偶e Janice Gentle pow臋drowa艂a tak osobliw膮 drog膮? I wtedy w jej my艣lach wykwit艂a Gretchen O鈥橠owd z jej ochocz膮 min膮 i znajomym gestem wyg艂adzania w膮sika, kiedy wyrusza艂a po kaset臋 wideo.

I tym momencie Rohanne zanios艂a si臋 艣miechem. To wszystko wygl膮da艂o jak najlepszy z mo偶liwych 偶art贸w, aczkolwiek z tekstu Janice wynika艂o jasno, 偶e ona nie postrzega艂a tego jako 偶art, tylko jako opowie艣膰, dobr膮 opowie艣膰, i to tak膮, kt贸r膮 bardzo chcia艂a napisa膰 鈥 nami臋tnie pragn臋艂a napisa膰, s膮dz膮c po zniewalaj膮cych jako艣ciach tej ksi膮偶ki. I co wi臋cej 鈥 tu Rohanne podesz艂a do telefonu i wykr臋ci艂a numer Pfeiffera 鈥 co wi臋cej, ta ksi膮偶ka musia艂a by膰 wydana. By艂a zbyt dobra, 偶eby jej nie wydawa膰. I ona powie to Morganowi Pfeifferowi...

Wyjecha艂 do Londynu 鈥 powiedzia艂 jej beznami臋tny g艂os.

Czy w takim razie mog臋 rozmawia膰 z Enrikiem Stoatem?

Pana Enrica Stoata nie ma ju偶 w艣r贸d nas 鈥 wyja艣ni艂 jej oboj臋tny g艂os.

Morgan Pfeiffer nie by艂 podr贸偶nikiem raduj膮cym si臋 tym, co robi. Podr贸偶owanie w pojedynk臋 i w z艂ym nastroju, do miejsca niepewnego przeznaczenia, 偶eby odby膰 bez w膮tpienia nieprzyjemne spotkanie, kt贸rego wynik贸w te偶 nie m贸g艂 by膰 pewien, nie wp艂ywa艂o dodatnio na humor. Nawet nie by艂 w stanie czyta膰 gazet, bo co i rusz nadziewa艂 si臋 na zapowiedzi obrzydliwej powie艣ci Janice Gentle.

Zanim dotar艂 do Heathrow, by艂 got贸w do wojny. Utorowa艂 sobie ramionami drog臋 przez sk艂臋biony t艂um pasa偶er贸w, z kt贸rych ka偶dy, co do ostatniego, znajdowa艂 si臋 tam po to tylko, 偶eby go irytowa膰. W taks贸wce wywarcza艂 raczej, ni偶 poda艂 adres ohydnej Janice Gentle w Battersea. Kiedy pan Jones powiedzia艂 mu, 偶e ona wyjecha艂a, przyj膮艂 za艂o偶enie, 偶e wyjecha艂a, bo czu艂a si臋 winna.

Dok膮d? 鈥 spyta艂 pana Jonesa.

Pan Jones, z艂y, 偶e to nie szklarz, potraktowa艂 go do艣膰 obcesowo.

A do jakiego艣 tam Skibbereen.

To gdzie艣 blisko? 鈥 spyta艂 Morgan Pfeiffer, zapalaj膮c cygaro w poszukiwaniu pocieszenia.

Nie, w Irlandii 鈥 odpar艂 pan Jones.

A偶esz psiakrew 鈥 zakl膮艂 Morgan P. Pfeiffer i wsiad艂 z powrotem do aks贸wki.

Janice Gentle siedzia艂a w samolocie i marzy艂a. By艂a ju偶 gotowa, bardziej ni偶 gotowa, na mi艂o艣膰. Umo艣ci艂a si臋 wygodnie w fotelu i przygotowa艂a do drzemki.

Skibbereen.

Gretchen twierdzi艂a, 偶e Dermot Poll 偶yje, ma si臋 dobrze i mieszka w Skibbereen. Janice nie zadawa艂a ju偶 wi臋cej 偶adnych pyta艅.

Jad臋 鈥 o艣wiadczy艂a i klamka zapad艂a.

Osobliwe by艂o to, 偶e mimo wszystko wcale nie musia艂a pisa膰 tej ostatniej ksi膮偶ki. Wcale nie potrzebowa艂a tych pieni臋dzy, bo ostatecznie si臋 okaza艂o, 偶e poszukiwania kosztowa艂y bardzo ma艂o. A jednak ta praca jej si臋 podoba艂a, wi臋c da艂a z siebie wszystko, bawi艂o j膮, 偶e opisywa艂a bohaterk臋 inn膮 ni偶 ona sama, 偶e to ona kontrolowa艂a to do艣wiadczenie, 膮 nie ono j膮. Kiedy艣 potrafi艂a pisa膰 tylko prawd臋 o sobie, teraz pisa艂a prawd臋 o kim艣 innym. By艂a pewna, 偶e Erica von Hyatt b臋dzie zadowolona... 鈥濳to chcia艂by mnie s艂ucha膰?鈥 Janice u艣miechn臋艂a si臋. S艂ucha膰 b臋dzie teraz ca艂kiem sporo ludzi... Czu艂a dot膮d lekki 偶al, 偶e to jej ostatnia powie艣膰, ale zaraz wyzby艂a si臋 takich my艣li. Mia艂a w 偶yciu tylko jeden cel i ten w艂a艣nie zosta艂 osi膮gni臋ty. Znalaz艂a Dermota Polla. To by艂 szczyt, ukoronowanie wszystkiego. Vous ou Mon i ju偶 nie potrzebowa艂a nic wi臋cej. Ze wszech miar by艂a gotowa kocha膰, ach, kocha膰.

Kiedy jej powieki zrobi艂y si臋 ci臋偶kie, przypomnia艂a sobie, 偶e w ko艅cu nie uwolni艂a jeszcze swych wsp贸艂pasa偶er贸w z metra. Bardzo nie艂adnie. Ju偶 ich nie potrzebowa艂a, a jednak wci膮偶 ich trzyma艂a w niewoli. Zrobi臋 to zaraz po powrocie. Zrobi臋. Obiecuj臋... I powiedziawszy to sobie, naci膮gn臋艂a wielobarwny p艂aszcz na swe bujne kszta艂ty i zapad艂a w koj膮cy sen.



Rozdzia艂 dwudziesty sz贸sty



Festiwal Celtycki wprawi艂 turyst贸w odwiedzaj膮cych Irlandi臋 w interesuj膮ce og艂upienie. Rohanne dotar艂a na dworzec kolejowy w Cork po podr贸偶y poci膮giem, kt贸ra przyprawi艂aby sardynk臋 o rumieniec, a nast臋pnie zosta艂a wymieciona na ulic臋 przez ha艂a艣liwy, znerwicowany t艂um, w kt贸rym wszyscy byli zdeterminowani podr贸偶owa膰 dalej jeszcze tej nocy i w kt贸rym niewielu zawczasu zaplanowa艂o 艣rodek transportu. Dla k艂臋bi膮cych si臋 ch臋tnych podje偶d偶a艂y wi臋c pod dworzec furgonetki, autobusy, taks贸wki, samochody prywatne, motorowery i furmanki ci膮gnione przez konie. Irlandczycy, Walijczycy, mieszka艅cy wyspy Man, Kornwalii, Bretonii i Szkocji demonstrowali ch臋tnie swe wi臋zi krwi i pomagali sobie wzajemnie. Rohanne, kt贸ra zdecydowa艂a, 偶e musi dotrze膰 do Janice przed Morganem Pfeifferem, 偶eby ostrzec, otoczy膰 opiek膮, obroni膰, sk艂ama艂a na temat swojego pochodzenia, wymy艣li艂a babk臋 Walijk臋 i zosta艂a ustawiona w kolejce, by czeka膰 w niej na ka偶dy mo偶liwy transport. To nie potrwa d艂ugo, zapewni艂 j膮 m臋偶czyzna ze 艣piewnym akcentem, kt贸ry kierowa艂 tym w臋偶em stworzonym z oczekuj膮cych podr贸偶nik贸w. Rohanne uwierzy艂a. Kilka godzin p贸藕niej wci膮偶 jeszcze czepia艂a si臋 swej wiary.

Morgan Pfeiffer zauwa偶y艂 par臋 rozkosznie umi臋艣nionych n贸g wystaj膮cych spod nadzwyczaj kolorowego p艂aszczyka, jak znika艂y w taks贸wce. Poniewa偶 tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e w t臋 mro藕n膮 lutow膮 noc by艂a to ostatnia dost臋pna taks贸wka, uzna艂, 偶e jest to kolejny przejaw z艂ej woli losu. Pr贸bowa艂, bez specjalnego zapa艂u, pobiec przez t艂um 艣ladem taks贸wki i jej prowokuj膮cej zmys艂y pasa偶erki, ale niewiele wsk贸ra艂. Zamiast tego wi臋c opar艂 si臋 o drzwi dworca i czeka艂, a偶 rozgrzeje go gniew na Janice Gentle. Je艣li uwa偶a艂a, 偶e ucieczka do tego osobliwego miejsca j膮 uratuje, to si臋 przeliczy艂a. Morgan Pfeiffer da艂 si臋 przebudzi膰 ze swych cierpie艅 wdowca i reagowa艂 z rado艣ci膮 na ogie艅 walki, kt贸ry gorza艂 w jego w膮tpiach.

W tej Irlandii zawsze tak jest? 鈥 zapyta艂, zanosz膮c swe pytanie do niebios. 鈥 I jak ja, do diab艂a, mam si臋 dosta膰 do Skibbereen?

Na ziemi臋 sprowadzi艂 go m臋偶czyzna w uniformie stoj膮cy przy wej艣ciu do dworca.

To przez Festiwal 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 I dostanie si臋 pan tam tylko dzi臋ki pieni膮dzom. Z transportu publicznego ju偶 pan nie skorzysta.

Morgan Pfeiffer da艂 do zrozumienia, 偶e to dla niego nie problem, i zasiad艂 do czekania na zakurzonym parapecie okiennym, otulaj膮c si臋 szczelniej p艂aszczem. Ch艂贸d jeszcze bardziej roznieca艂 jego gniew. Kiedy dotrze do Skibbereen, rzuci Janice Gentle na kl臋czki.

M臋偶czyzna wr贸ci艂, z nieco mniej pewn膮 min膮.

Mieli艣my ci臋偶ar贸wk臋, kt贸ra wybiera艂a si臋 tam z celtyckimi krzy偶ami, ale gdzie艣 si臋 zapodzia艂a. Ale mo偶e b臋dziemy mieli szcz臋艣cie. Je艣li ten facet od ciastek jest jeszcze w 鈥濳aftanie Herolda鈥 i dopiero ko艅czy swoje piwo, to mo偶e jakie艣 miejsce jednak si臋 znajdzie. Wi臋c czekaj pan tutaj.

Morgan Pfeiffer zapali艂 cygaro, ale aromatyczny dym nie przyczyni艂 si臋 do poprawy jego pochmurnego nastroju. Zimno, pomy艣la艂, i nie ma gdzie si臋 schowa膰.

Janice spyta艂a swojego kierowc臋, dlaczego wszyscy podr贸偶uj膮 na po艂udniowy zach贸d.

To podr贸偶 duchowa 鈥 odpar艂. 鈥 A pani w jakim celu tam jedzie?

Takim samym 鈥 odpar艂a i zn贸w pogr膮偶y艂a si臋 w marzeniach.

Ma pani bardzo kolorowy p艂aszcz 鈥 zagai艂 kierowca. 鈥 Ja tam lubi臋, jak jest kolorowo. Czasami to mi si臋 wydaje, 偶e 艣wiat okry艂 si臋 偶a艂ob膮 z jakiego艣 powodu. Czernie, br膮zy, szaro艣ci... nic tylko barwy ziemi i rozk艂adu. A pani taka kolorowa, radosna na tle nocy...

Wyra偶a si臋 pan jak poeta 鈥 zauwa偶y艂a Janice. 鈥 Jest pan poet膮?

Oczywi艣cie 鈥 odpar艂 m臋偶czyzna z rozbawieniem 鈥 jak ka偶dy Irlandczyk.

Ano tak 鈥 powiedzia艂a Janice rozmarzonym tonem. 鈥 Nic wi臋c dziwnego...

Dermot Poll popatrzy艂 na Erice. Erica popatrzy艂a na Gretchen. Gretchen popatrzy艂a na Deirdre. A Deirdre popatrzy艂a na Leary鈥檈go.

Czas i艣膰 鈥 powiedzia艂a do niego w ko艅cu. 鈥 Zostaj膮 ju偶 tylko domownicy.

Leary prze艂kn膮艂 艣lin臋, mrugn膮艂 i wyszed艂.

Zatrza艣nij zamek 鈥 zawo艂a艂a za nim 鈥 jak ju偶 sobie ul偶ysz. Ale i tak zapomnia艂.

Jedyne 艣wiat艂o pochodzi艂o z lampy naftowej i migocz膮cych p艂omieni kominka. Wn臋trze izby zrobi艂o si臋 jakby jeszcze cieplejsze i bardziej odgrodzone od 艣wiata teraz, kiedy Leary poszed艂 sobie i zatrza艣ni臋te drzwi zagrodzi艂y drog臋 wyj膮cej na zewn膮trz nocy.

Pos艂uchajcie no tylko tego wiatru 鈥 powiedzia艂a Deirdre. 鈥 Nie chcia艂abym tej nocy by膰 na drodze.

Sama nie wiem 鈥 odpar艂a Erica von Hyatt. Rysowa艂a k贸艂ka w cieczy rozlanej na barze, a Dermot Poll, wsparty naprzeciwko na 艂okciach, przygl膮da艂 si臋 jej zafascynowanym wzrokiem. W pewnym momencie poda艂 si臋 do przodu i szepn膮艂 jej co艣 do ucha.

Przesta艂a rysowa膰 i spojrza艂a na niego z niedowierzaniem.

Ty chyba sobie 偶artujesz 鈥 powiedzia艂a g艂o艣no.

Dermot 鈥 wtr膮ci艂a si臋 Deirdre, nie podnosz膮c wzroku od trudnego zadania, jakim jest zarabianie pi臋ty w skarpecie z buraczkowej w艂贸czki 鈥 zostaw t臋 dziewczyn臋 w spokoju.

Dermot wzruszy艂 ramionami, ziewn膮艂, podrapa艂 si臋 po piersi i si臋gn膮艂 po butelk臋 whiskey. Mrugn膮艂 do Eriki i dola艂 im hojnie do szklanek. Erica upi艂a 艂yk bez entuzjazmu, a Gretchen O鈥橠owd, nawijaj膮ca w艂贸czk臋 na oparcie krzes艂a, popatrzy艂a na swoj膮 kochank臋 i westchn臋艂a. Nie mog艂a sobie przypomnie膰, kiedy Erica po raz ostatni pi艂a herbat臋.

Dermot zacz膮艂 艣piewa膰. Z pocz膮tku cicho, 艂ami膮cym si臋 g艂osem, a potem stopniowo, w miar臋 jak podejmowa艂 kolejne piosenki, to brzmienie stawa艂o si臋 coraz pi臋kniejsze, coraz bardziej melodyjne. Deirdre zamkn臋艂a oczy: kiedy je zamyka艂a i przestawa艂a go widzie膰, to mog艂a si臋 radowa膰 pi臋knem tego 艣piewu, mog艂a si臋 w nim zatapia膰 tak, jak to bywa艂o kiedy艣鈥, dawno, dawno temu. Przypomnia艂 jej si臋 Declan i uroni艂a kilka 艂ez spod przymkni臋tych powiek. Nic mu nie b臋dzie. Dobrze zrobi艂, 偶e wyjecha艂. Ale i tak jeszcze jedna 艂za spad艂a na w po艂owie zarobion膮 pi臋t臋. Bardzo za nim t臋skni艂a. Poczu艂a czyje艣 opasuj膮ce j膮 rami臋 i poczu艂a, 偶e co艣 j膮 przyci膮ga do szerokiej piersi. U艣miechn臋艂a si臋 do Gretchen przez 艂zy, wci膮偶 nie otwieraj膮c oczu, i przy艂o偶y艂a g艂ow臋 do zaoferowanego jej cia艂a.

Ach 鈥 powiedzia艂 Dermot Poll, urywaj膮c mi臋dzy jedn膮 piosenk膮 a drug膮, spogl膮daj膮c z g贸ry na bar, na dwie obejmuj膮ce si臋 kobiety. 鈥 Czy nie jest teraz s艂odko?

O tak 鈥 zgodzi艂a si臋 Erica. 鈥 Bardzo.

I wtedy j膮艂 艣piewa膰 jeszcze delikatniej, sprawiaj膮c, 偶e wn臋trze izby wyda艂o si臋 jakby oplecione jedwabn膮 prz臋dz膮.

P贸jd臋 obok ciebie przez te wszystkie lata...

Morgan P. Pfeiffer wspar艂 g艂ow臋 o stos kostek owocowych 鈥濸ot臋ga smaku鈥. Paczuszki sprawia艂y wra偶enie wygodnych i w razie konieczno艣ci m贸g艂 sobie zrobi膰 kanap臋 z nugat贸w, blok贸w czekoladowych i migda艂贸w w cukrze prze艣wituj膮cych spod celofanu. By艂y. tam tak, 偶e bombonierki w kszta艂cie serc i jeszcze inne pyszno艣ci. Czu艂 si臋 jak w niebie, kiedy tak le偶a艂 w tym s艂odkim, waniliowym powietrzu. Jak na tak dziwny 艣rodek transportu jecha艂o mu si臋 we wzgl臋dnym komforcie, a przede wszystkim posuwali si臋 do przodu w sta艂ym tempie. Kierowca twierdzi艂, 偶e zna drog臋 na skr贸ty. W tej chmurze opar贸w czekolady jego gniew cz臋艣ciowo stopnia艂 i w艂a艣ciwie to by艂 zadowolony, 偶e jedzie w takich okoliczno艣ciach, wr臋cz p艂awi艂 si臋 nimi, w oczekiwaniu, a偶 kierowca zatrzyma si臋 w Skibbereen. Zrolowany maszynopis obija艂 si臋 o jego mi臋siste 偶ebra, przypominaj膮c, dlaczego w og贸le tu si臋 znalaz艂. Za to cukrowe powietrze przypomina艂o mu o tych wszystkich rado艣ciach, jakich kiedy艣鈥 zazna艂. Nie zamierza艂 dopu艣ci膰, by Janice Gentle i jej zdegenerowana powie艣膰 skala艂y podst臋pnie jego przesz艂o艣膰 i przysz艂o艣膰. Zap艂aci艂 hojn膮 zaliczk臋 i pragn膮艂 czego艣 w zamian. No przecie偶, odzyska t臋 zaliczk臋.

Wdycha艂 s艂odycz z powietrza i czerpa艂 z niej otuch臋. Na kolana, o w艂a艣nie. Dla pani Pfeiffer, dla Wydawnictwa Pfeiffera i Dla Czytelnik贸w Gdzie艣 Tam. B臋dzie musia艂a skapitulowa膰. W ko艅cu nikt nie m贸g艂 si臋 oprze膰 pot臋dze pieni膮dza. Ludzie brali domy na hipoteki, zak艂adali rodziny, lubili p艂aci膰 swoje rachunki i mie膰 w艂膮czone ogrzewanie. M贸g艂 to sprawi膰. Zrobi to. Star艂 cukier puder z r臋kawa, a potem tytu艂em pr贸by obliza艂 palce. I poczu艂 smak tej mi艂o艣ci, kt贸rej mu odm贸wiono.

Celtyckie krzy偶e zosta艂y wykonane ze styropianu pomalowanego zielon膮 farb膮 i bardzo przytulnie si臋 na nich le偶a艂o, zw艂aszcza po tak d艂ugim czekaniu. Kierowca okry艂 Rohanne brezentow膮 plandek膮 i wtedy u艂o偶y艂a si臋 na plecach, by po艣r贸d skrzypi膮cych totem贸w spogl膮da膰 na gwiazdy. Wiatr wy艂, drzewa si臋 ko艂ysa艂y i Rohanne mia艂a wra偶enie, 偶e same ze藕lone 偶ywio艂y zawzi臋艂y si臋, by pcha膰 j膮 do przodu, ale ci臋偶ar贸wka wci膮偶 pe艂z艂a 偶贸艂wim tempem. Bez jej pomocy Janice zostanie zmanipulowana, zdeptana, stratowana. Nie obroni si臋 przed pot臋偶niejszymi od niej si艂ami i gniewem wydawcy, kt贸remu si臋 postawi艂a. Rohanne musi w to wkroczy膰, doby膰 tarcz臋 swej wiary, wesprze膰 Janice Gentle i jej ksi膮偶k臋, ochroni膰 t臋 syntez臋, kt贸r膮 pomog艂a stworzy膰.

Szybciej! 鈥 krzykn臋艂a do wiruj膮cego nad ni膮 wszech艣wiata. 鈥 Szybciej...

Janice Gentle sta艂a w blasku ksi臋偶yca przed drzwiami gospody i wpatrywa艂a si臋 w ob艂a偶膮ce p艂aty farby. Za jej plecami wiatr ch艂osta艂 drzewa z metaliczn膮 furi膮 i s艂ysza艂a w oddali huk morza, 艂oskocz膮cego z niezaspokojonego g艂odu. Janice, niczym te dzikie wody, te偶 czu艂a w sobie potrzeb臋 zaspokojenia g艂odu, ale mimo tego jarzma by艂a pewna, 偶e naprawd臋 s艂yszy 艣piew Dermota Polla. Drzwi zatrzeszcza艂y i zahu艣ta艂y si臋 nieznacznie, ale stare zawiasy opar艂y si臋 偶膮dzy 偶ywio艂贸w, by rozewrze膰 je na o艣cie偶. A jednak w tak powstaj膮cej szparze to ukazywa艂a si臋, to znika艂a 艂una czerwonawego 艣wiat艂a, kt贸re m贸wi艂o o cieple i optymistycznych wibracjach mi艂o艣ci. Serce jej bi艂o miarowym rytmem. Zawsze wiedzia艂a, 偶e ta chwila kiedy艣 nadejdzie, i wiedzia艂a te偶, 偶e to jej si臋 nie 艣ni, 偶e jest przytomna i gotowa. Zdj臋艂a gumk臋 z w艂os贸w i strz膮sn臋艂a je sobie na twarz, potem zdj臋艂a okulary i wytar艂a c臋tki deszczu ze swych policzk贸w. Tak przygotowana i czuj膮c si臋 nagle pi臋kna, Janice Gentle pchn臋艂a drzwi i wesz艂a do 艣rodka.



Rozdzia艂 dwudziesty si贸dmy



Erica von Hyatt opr贸偶ni艂a szklank臋. Dermot Poll nie przesta艂 艣piewa膰, kiedy j膮 ponownie dla niej nape艂nia艂. Trunek by艂 mocny. Musia艂 by膰 mocny. Znowu ten Dermot, znowu podsun膮艂 twarz w jej stron臋, te poro艣ni臋te szczecin膮 policzki i nabieg艂e krwi膮 oczy. Oto najlepsza 偶ywa lekcja o z艂ych skutkach nadu偶ywania alkoholu. Nie, nic z tego nie b臋dzie. Nie potrafi艂a si臋 dostosowa膰. Ani nawet przekona膰 Gretchen O鈥橠owd, 偶e jednak wcale nie jest ani ksi臋偶niczk膮, ani w og贸le kim艣 lepszym. Westchn臋艂a i poci膮gn臋艂a t臋giego 艂yka. Gretchen O鈥橠owd by艂a honorowa i prawdopodobnie pod膮偶y艂aby za ni膮 na koniec 艣wiata, dok艂adnie tak, jak grozi艂a...

Znowu on. D艂o艅 na piersi, dr偶膮ce, obwis艂e wargi, kt贸rymi 艣piewa艂 tylko dla niej. Po艂o偶y艂 co艣 na barze i wskaza艂 gestem, 偶e powinna to wzi膮膰. Spojrza艂a 鈥 to by艂o ciastko w kszta艂cie serca.

Zajrz臋 ci w oczy i wezm臋 ci臋 za r臋k臋... 鈥 Uj膮艂 j膮 za r臋k臋. 鈥 B膮d藕 moja, Walentyno 鈥 za艣piewa艂.

Deirdre podnios艂a wzrok i na widok ciastka wrzasn臋艂a z w艣ciek艂o艣ci膮.

To prezent dla mnie od Declana! Przyszed艂 dzisiaj poczt膮. Och, ty 艣winio! Ja ci poka偶臋 Walentyn臋...

Dermot Poll u艣miechn膮艂 si臋 do Eriki. Wyci膮gn膮艂 ramiona i obj膮艂 j膮. Przy艂o偶y艂 usta do jej w艂os贸w i ko艂ysa艂 si臋, 艣piewaj膮c, z ka偶d膮 chwil膮 coraz to g艂o艣niej. A potem pochyli艂 si臋, 偶eby j膮 poca艂owa膰, szepcz膮c:

No chod藕偶e mi tu, ma艂a ksi臋偶niczko, och, chod藕偶e tu, bo nie umiem ci si臋 oprze膰...

I wtedy zdarzy艂o si臋 kilka rzeczy naraz. Gretchen, poruszaj膮ca si臋 niczym mistrz rugby, przebieg艂a przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 baru i wymierzy艂a pot臋偶ny cios w ju偶 i tak podobny do truskawki nos Dermota Polla, co sprawi艂o, 偶e d艂o艅 Eriki odzyska艂a wolno艣膰, ale niestety nie pomog艂o to 艣licznemu ciastku w kszta艂cie serca, na kt贸re Dermot zwali艂 si臋 ca艂ym cia艂em.

Dzi臋ki 鈥 powiedzia艂a Erica. I czkn臋艂a.

D艂ugo na to pracowa艂 鈥 orzek艂a pogodnie Deirdre. Wlok艂a za sob膮 k艂臋bek we艂ny po posadzce, kt贸ry wygl膮da艂 zupe艂nie jak strumyk krwi. Pochyli艂a si臋 nad m臋偶em, 偶eby mu si臋 przyjrze膰. 鈥 Zdech艂 wreszcie? 鈥 spyta艂a.

Nie, jeszcze 偶yj臋 鈥 odpar艂 g艂os, st艂umiony nieco zdesakralizowanym ciastkiem.

W tym momencie rozleg艂 si臋 trzask zamykaj膮cych si臋 drzwi.

Och, dlaczeg贸偶 to on przesta艂 艣piewa膰? 鈥 spyta艂 czyj艣鈥 obcy g艂os. W po艂owie ukryty przez wianek otaczaj膮cych go kobiet, Dermot zadar艂 g艂ow臋, zalan膮 krwi膮 wylewaj膮c膮 si臋 z pot臋偶nie rozbitego nosa.

Och, droga pani 鈥 wymamrota艂, ze szklistymi oczyma i dr偶膮cymi wargami. 鈥 To chyba oczywiste.

Deirdre automatycznie wzi臋艂a do r臋ki buraczkow膮 skarpet臋 i przytkn臋艂a j膮 do jego zakrwawionych nozdrzy. Kolor pasowa艂 znakomicie. A potem przypomnia艂a sobie, 偶e nie znosi widoku krwi, i osun臋艂a si臋 na kolana w omdleniu. Dermot Poll, widz膮c, 偶e 偶ona jak zwykle wybiera naj艂atwiejsze wyj艣cie, skorzysta艂 z jej przyk艂adu i ze swobod膮 przeci臋tego kawa艂ka sznurka pad艂 za barem, znikaj膮c wszystkim z widoku. I zabieraj膮c z sob膮 resztki ciastka.

Gretchen chuchn臋艂a sobie w k艂ykcie, a potem zarumieniona schowa艂a je za plecami.

Janice! 鈥 powita艂a rado艣nie nowo przyby艂膮. 鈥 Przyjecha艂a艣! Znalaz艂y艣my go dla ciebie. Jest tam, za barem. 鈥 Wskaza艂a to miejsce triumfalnym gestem, aczkolwiek nie bez za偶enowania.

Janice zapu艣ci艂a 偶urawia za kanciast膮 sylwetk臋 Gretchen O鈥橠owd i wbi艂a wytrzeszczone oczy w powierzchni臋 baru. Na barze nie by艂o nic opr贸cz w po艂owie sko艅czonej buraczkowej skarpety i odrobiny krwi. , Janice przy艂o偶y艂a palce do ust. Przez jedn膮, nadzwyczajn膮 chwil臋, przez jedn膮 naprawd臋 supernadzwyczajn膮 chwil臋 zastanawia艂a si臋, czy Dermot Poll nie przeobrazi艂 si臋 przypadkiem w skarpet臋. I stosownie do tej wizji odebra艂o jej mow臋.

Erica, stwierdziwszy, 偶e ta cisza ju偶 jej ci膮偶y, i czuj膮c, 偶e co艣 jednak powinno tu pa艣膰, powiedzia艂a:

Strasznie mi si臋 podoba tw贸j p艂aszcz. Powinna艣 cz臋艣ciej nosi膰 takie, kolorowe rzeczy.

Janice, wci膮偶 wpatrzona w skarpet臋, zareagowa艂a na to wybuchem 艂ez strapienia.

Wci膮偶 le偶膮ca Deirdre wyda艂a przeci膮g艂y j臋k.

Gdzie on jest? 鈥 wyszepta艂a Janice, przecieraj膮c oczy. Bo to przecie偶 by艂 on. Rozpozna艂aby jego g艂os po艣r贸d tysi膮ca innych. 鈥 Czy to jaki艣 偶art?

Erica potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i niepewnie zsun臋艂a si臋 ze sto艂ka. Popchn臋艂a Gretchen w kierunku Deirdre.

Oto twoje miejsce 鈥 powiedzia艂a stanowczo. A potem uj臋艂a Janice za r臋k臋, poprowadzi艂a j膮 na ty艂 baru i powiedzia艂a sucho: 鈥 A to jest twoje miejsce. Oto on. Tw贸j pi臋kni艣.

Janice przykl臋k艂a za barem i wytrzeszczy艂a oczy. Pomaca艂a kieszenie w poszukiwaniu jakiego艣鈥 pocieszenia, ale by艂o w nich pusto. Mia艂a za sob膮 d艂ug膮, m臋cz膮c膮 podr贸偶 taks贸wk膮. Och, 偶eby cho膰 jakiego艣鈥 cukierka.

Ecce homo 鈥 wyszepta艂a, dotykaj膮c zakrwawionego nosa i wybieraj膮c kawa艂ki ciastka z jego uszu. 鈥 Ecce homo?

Ale to wcale nie by艂 Dermot Poll. Tylko ten g艂os, kt贸ry dopiero co us艂ysza艂a, nale偶a艂 do niego. Reszta 鈥 wyj臋艂a grud臋 lukru z jego w艂os贸w 鈥 ta reszta... Wzdrygn臋艂a si臋 z obrzydzeniem. Czy ju偶 raz kiedy艣 nie przechodzi艂a czego艣 takiego, wiele lat temu?

Ukl臋k艂a tam, wci膮偶 wytrzeszczaj膮c oczy, m贸wi膮c cicho.

Mulier est hominis confusio. 鈥 Iz 偶alem potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, smutna, acz stanowcza, 偶e oto Dermot Poll okaza艂 si臋 takim n臋dznym robakiem.

Niech ci臋 piorun trza艣nie;

A mnie pierwszego, je艣li ci si臋 uda Zwie艣膰 mnie raz jeszcze. Wi臋cej twa ob艂uda Mnie ju偶 do 艣piewu pochlebstwem nie zn臋ci, Ni do zamkni臋cia oczu z w艂asnej ch臋ci.

Kto zamknie oczy, kiedy patrze膰 trzeba, Temu i Pan B贸g nie pomaga z nieba*.

Ona znowu cytuje poezj臋 鈥 zauwa偶y艂a Erica. Wyzby艂a si臋 ju偶 czkawki i w jej postawie pojawi艂a si臋 niejaka wy偶szo艣膰. 鈥 Szczerze m贸wi膮c 鈥 powiedzia艂a 鈥 je艣li to ma by膰 normalne 偶ycie, to ja ju偶 wol臋 ulic臋. 鈥 Spojrza艂a zmetnia艂ym wzrokiem na Gretchen O鈥橠owd. 鈥 Wychodz臋 st膮d. I to solo. I to jest tylko moja sprawa, dok膮d si臋 wybieram. Moja i tylko moja. 鈥 Dumnie zadar艂a g艂ow臋. 鈥 Zrozumiano?

Nie do ko艅ca 鈥 zadudni艂 czyj艣 tubalny g艂os.

Deirdre drgn臋艂a nerwowo i wreszcie do ko艅ca odzyska艂a przytomno艣膰. Gretchen podtrzyma艂a j膮 troskliwie.

Kto to powiedzia艂? 鈥 spyta艂a Deirdre, pr贸buj膮c obr贸ci膰 g艂ow臋 i sama si臋 przekona膰.

Nie ruszaj si臋 鈥 przestrzeg艂a j膮 Gretchen O鈥橠owd.

Ale przecie偶 ju偶 zamkni臋te 鈥 odpar艂a szcz臋艣liwa ma艂偶onka Dermota Polla. siadaj膮c. Wpatrywa艂a si臋 w ros艂ego m臋偶czyzn臋 w p艂aszczu z wielb艂膮dziej we艂ny.

By艂 nadzwyczaj zagniewany.

Podobnie jak ona, czy to z tego, czy z innego powodu.

Kim pan jeste艣 i co pan tu robisz o tak bezbo偶nej godzinie? 鈥 spyta艂a, naci膮gaj膮c sp贸dnic臋 na swe spora艣ne kolana, kt贸rym zdawa艂 si臋 bacznie przygl膮da膰 mimo targaj膮cych nim wielkich emocji.

Morgan P. Pfeiffer 鈥 przedstawi艂 si臋 Morgan P. Pfeiffer 鈥 i mam kilka rzeczy do powiedzenia Janice Gentle.

Kiedy ruszy艂 w stron臋 Eriki von Hyatt, powia艂o od niego czym艣 dziwacznym, zniewalaj膮co s艂odkim. Rohanne Bulbecker opisa艂a j膮 bardzo dok艂adnie. Blondynka, niebieskie oczy, niesmacznie szczup艂a. Wycelowa艂 w ni膮 oskar偶ycielski palec.

Janice Gentle 鈥 powiedzia艂. 鈥 Pani powie艣膰 nie nadaje si臋 do niczego. Prosi艂em o romans, a dosta艂em brudy. Pani wy艂udzi艂a ode mnie pieni膮dze. Musi to pani napisa膰 raz jeszcze albo stawi膰 czo艂o konsekwencjom.

Ja nie jestem... 鈥 zacz臋艂a Erica von Hyatt, ale Morgan Pfeiffer podni贸s艂 r臋k臋, 偶eby j膮 uciszy膰.

A w艂a艣nie, 偶e pani jest, panno Gentle...

Ja nie jestem... 鈥 zacz臋艂a Erica z jeszcze wi臋kszym oburzeniem. I my艣l膮c sobie: W co ja si臋 znowu wpakowa艂am?

Prosz臋 bardzo. 鈥 Morgan Pfeiffer utraci艂 nie tylko panowanie nad sob膮, ale i wszelki rozs膮dek. 鈥 Je艣li nadal b臋dzie si臋 pani wszystkiego wypiera艂a, to ja pani膮 z艂ami臋. Ju偶 nigdy nie zdob臋dzie pani pracy...

Och, nic nie szkodzi 鈥 powiedzia艂a Erica i czkn臋艂a z u艣miechem. Wyj膮艂 z zanadrza p艂aszcza maszynopis i zacz膮艂 go wertowa膰.

Istniej膮 powszechnie akceptowane granice normalno艣ci, panno Gentle, istniej膮 poj臋cia zrozumia艂e dla wszystkich. Kiedy powiedzia艂em, 偶e chc臋 seksu, nie mia艂em na my艣li takiej odmiany seksu. Mia艂em na my艣li seks og贸lnie akceptowany. O czym pani doskonale wiedzia艂a. A tego tolerowa艂 nie b臋d臋! 鈥 Uderzy艂 maszynopisem w swoj膮 wyci膮gni臋t膮 d艂o艅 i wtedy wzbi艂 si臋 nad nim ob艂oczek cukru pudru pachn膮cego wanili膮. 鈥 Ja tu przyjecha艂em po przyzwoity seks i domagam si臋 przyzwoitego seksu! Przyzwoitej, normalnej love story z udzia艂em seksu, opisanego z du偶膮 delikatno艣ci膮. A nie takich zboczonych 艣mieci!

Ruszy艂 zn贸w w stron臋 Eriki. U艣miecha艂 si臋. I nagle zacz膮艂 prosi膰.

Dla pani czytelnik贸w, panno Gentle. Dla pani sztuki. Zrobi to pani?

Erica wyba艂uszy艂a oczy, ju偶 wcale niezdolna si臋 w tym wszystkim rozezna膰.

Czy wyczy艣ci to pani? Wielbiciele czekaj膮... Gretchen i Deirdre popatrzy艂y na Erice ze zdumieniem. Erica wzruszy艂a ramionami.

Z uszkodzonego nosa m臋偶czyzny wyci膮gni臋tego na pod艂odze dobiega艂o teraz zgrzyt艂iwe charczenie. Poza tym w izbie nie rozlega艂 si臋 偶aden inny d藕wi臋k.

A potem...

Jedn膮 chwil臋! 鈥 pad艂o zza drugiej strony baru. 鈥 Jedn膮 cholern膮 chwil臋! 鈥 I wtedy wysz艂a stamt膮d Janice Gentle, sk膮pana w 艂unie jedynej pal膮cej si臋 lampy, promienna, gniewna, przyt艂aczaj膮ca wszystko niczym m艣ciwa bogini. R臋ka, kt贸r膮 trzyma艂a w g贸rze, by艂a pulchna i bia艂a, palec, kt贸rym celowa艂a w sufit, t艂usty i pe艂en do艂k贸w, nogi, na kt贸rych sta艂a, tak monumentalne, j臋drne i smakowicie ukszta艂towane jak te marmurowe 艂ydki z antycznych czas贸w. Powy偶ej za艣 r膮bka p艂aszcza wybrzusza艂y si臋 bezcenne kr膮g艂o艣ci: kopiasty i dojrza艂y brzuch, baniaste piersi, w kt贸rych zarysie nie by艂o ani jednej ostrej linii, kulisty podbr贸dek, twarz jak przys艂owiowy p膮czek w ma艣le, oczy, kt贸re 艂yska艂y z g艂臋bin grubych szkie艂. Buzowa艂y w niej, pragn膮c wydosta膰 si臋 na swobod臋, Atena, Demeter i wszystkie inne siostry wojowniczki, wszystkie inne kobiece symbole p艂odno艣ci tego 艣wiata.

Morgan Pfeiffer poczu艂 mrowienie w okolicach kr臋gos艂upa, a jego serce zadudni艂o bole艣nie. C贸偶 za wizja, i to w tym kraju, gdzie wszak by艂o ich tak wiele.

Deirdre i Gretchen zastyg艂y w bezruchu. Erica by艂aby prawie zastyg艂a w bezruchu, gdyby nie chwia艂a si臋 nieznacznie, jakby pod wp艂ywem pieszczot morskiej bryzy.

Janice Gentle wygl膮da艂a wprost ol艣niewaj膮co.

Kim pani jest? 鈥 spyta艂 Morgan Pfeiffer.

Ta wizja by艂a materialna. Porusza艂a si臋. Opu艣ci艂a palec i zacz臋艂a si臋 do niego zbli偶a膰, ca艂膮 sob膮.

Jestem Janice Gentle 鈥 o艣wiadczy艂a. 鈥 To ja napisa艂am t臋 ksi膮偶k臋. I nie zmieni臋 w niej ani jednego s艂owa.

Samson sp臋tany jego 艂a艅cuchami nie by艂 bardziej bezradny ni偶 Morgan Pfeiffer teraz. Popatrzy艂 na Erice von Hyatt, po czym przeni贸s艂 wzrok z powrotem na Janice Gentle. To wszystko domaga艂o si臋 jakiego艣 wyja艣nienia.

A ja my艣la艂em, 偶e ta osoba to pani 鈥 powiedzia艂 ostro偶nie.

Wszyscy tak na pocz膮tku my艣l膮 鈥 wtr膮ci艂a uprzejmie Erica.

Janice nadal sz艂a w jego kierunku, ale nagle zatrzyma艂 j膮 przeci膮g艂y charkot, kt贸ry przeszed艂 w j臋k pot臋偶nego b贸lu. Odg艂os dobiega艂 zza baru. Straszliwe monstrum, w jakie przeobrazi艂 si臋 Dermot Poll, unios艂o si臋 ponad pokryty kr臋gami cieczy blat. Rozejrza艂 si臋 dooko艂a i zamruga艂. Janice odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋.

Dermot Poll 鈥 wyszepta艂a, wpatruj膮c si臋 w niego, zn贸w staraj膮c si臋 odnale藕膰 w tych nabieg艂ych krwi膮 oczach i fa艂dach podbr贸dka tamtego urodziwego m艂odzie艅ca z przesz艂o艣ci. 鈥 Dermot Poll 鈥 powt贸rzy艂a g艂o艣niej. 鈥 Przyjecha艂am ci臋 szuka膰. Czy mnie jeszcze pami臋tasz? ... Wigilia dnia 艣wi臋tego Walentego, mokra ulica... 鈥濷 Matko Boska od Kolor贸w鈥? 鈥濼y艣 obraz wysadzany klejnotami鈥?

Dermot Poll wyba艂uszy艂 oczy. Co艣 mu si臋 m臋tnie przypomina艂o... co艣 w tej sylwetce, co艣 w tym kolorowym p艂aszczu... jakie艣 czerwone satynowe serca... deszcz. Declan 艣pi膮cy przy piersi, autobus, policyjny bucior. Przy艂o偶y艂 d艂o艅 do nosa, kt贸ry bola艂 jak wszyscy diabli. I ten 艂eb, ale te偶 go w nim 艂upa艂o. Czy to nie od tej kobiety zacz臋艂y si臋 wszystkie jego nieszcz臋艣cia?

Mo偶e i pami臋tam 鈥 odpar艂 ostro偶nie. 鈥 Ale paskudnie si臋 zestarza艂a艣. 鈥 Poczu艂 w sobie nap艂yw humoru, barbarzy艅skiego i m艣ciwego. Za艣mia艂 si臋 przez swoje bardzo popsute z臋by i zerkn膮艂 na 偶on臋. Wpatrywa艂a si臋 w niego tym spojrzeniem, kt贸re m贸wi艂o, 偶e 艣wiat i wszystkie jego problemy, w艂膮czaj膮c w to r贸wnie偶 jej problemy, to jego wina. Ona, jego 偶ona, te偶 si臋 bardzo postarza艂a. Spojrza艂 raz jeszcze na kolorow膮 kobiet臋 i parskn膮艂 szyderczo przez rozbity nos. Tak, tak, staro艣膰 nie rado艣膰. Niewyra藕nie przypomina艂 ju偶 sobie jej tajemnicz膮, m艂odzie艅cz膮 twarz w 艣wietle latarni, rozpromienion膮 w wyrazie podziwu. Teraz niewiele w niej tego podziwu zosta艂o. Wytrzeszczy艂 oczy. Barbarzy艅ski i m艣ciwy humor z coraz wi臋ksz膮 si艂膮 szuka艂 uj艣cia...

Pami臋tasz mnie? 鈥 powt贸rzy艂a Janice, nieco przestraszona. ... iw ko艅cu je znalaz艂.

Pami臋tam 鈥 odpar艂. 鈥 I jak Bozi臋 kocham, naprawd臋 wola艂bym, 偶eby艣 wtedy zosta艂a w domu. Bo zrobi艂a艣 si臋 gruba i nieziemsko brzydka. 鈥 Popatrzy艂 znacz膮co na swoj膮 偶on臋 i z powrotem na Janice. 鈥 A ja nie mam czasu na baby, kt贸re si臋 tak zapuszczaj膮...

Ju偶 w tym momencie wiedzia艂, 偶e to nie by艂o m膮dre. Wielki facet w p艂aszczu z wielb艂膮dziej we艂ny ju偶 p臋dzi艂 w jego stron臋. I p臋dzi艂a te偶 w膮sata kobieta. Wiedzia艂, co si臋 zaraz stanie, 偶e znowu zap艂aci za wszystko jego obola艂y nos, wi臋c wzi膮艂 nogi za pas. Przebieg艂 chy偶o przez ca艂y bar, podni贸s艂 klap臋 w kontuarze i wypad艂 z budynku. Na zewn膮trz by艂o dziko, zimno i mokro. 艢ciga艂y go krzyki, polecenia, czyj艣 rozkaz skierowany do niego imiennie, 偶e ma natychmiast wraca膰 i przeprosi膰 damy, kt贸re obrazi艂. A mnie to lata, pomy艣la艂 i wbieg艂 mi臋dzy pola, kieruj膮c si臋 w stron臋 wyg艂odnia艂ego morza. Poleje odrobin膮 s艂onej wody t臋 piek膮c膮 twarz, zwil偶y delikatnie ju偶 zasychaj膮c膮 krew i b臋dzie jak nowy. Mkn膮艂 przez wydmy, w stron臋 skraju wody, a偶 wreszcie run膮艂 twarz膮 w pian臋. Wiatr popchn膮艂 go w stron臋 linii za艂amuj膮cych si臋 grzywaczy. Zap臋dzi艂 si臋 dalej, ni偶 my艣la艂 鈥 ale, ach, ten prysznic z morskiej wody by艂 taki przyjemny. Zamkn膮艂 oczy. Z rozszala艂ej pustki 偶ywio艂u rozleg艂 si臋 ryk Neptuna skar偶膮cego si臋 na g艂贸d w swym przepastnym brzuszysku i po chwili jeden pot臋偶ny ruch fal na zawsze zmy艂 Dermota z powierzchni 艣wiata, wtr膮caj膮c go do gara boga morza.

On wr贸ci 鈥 zapewni艂a ich Deirdre czerpi膮ca si艂臋 ze znikni臋cia swego ma艂偶onka. Wybiera艂a si臋 w艂a艣nie do kuchni. 鈥 Jakby co, to b臋d臋 parzy艂a herbatk臋.

M贸j ty s艂odki Jezu 鈥 powiedzia艂a Erica von Hyatt 鈥 odda艂abym wszystko za fili偶ank臋, w艂a艣nie teraz. Ale najpierw przejd臋 si臋 zaczerpn膮膰 powietrza.

P贸jd臋 z tob膮 鈥 zg艂osi艂a si臋 Gretchen O鈥橠owd.

Erica u艣miechn臋艂a si臋 do niej, tym razem ca艂kiem mi艂o.

Tak 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Chod藕 ze mn膮 na spacer po pla偶y. To b臋dzie nasz ostatni raz.

Ach tak? 鈥 odpar艂a Gretchen, patrz膮c to na Erice, to na rozko艂ysane drzwi do kuchni.

Musz臋 by膰 wolna 鈥 odrzek艂a Erica. 鈥 A tobie si臋 tu spodoba.



Rozdzia艂 dwudziesty 贸smy



Zostali sami. Morgan P. Pfeiffer wpatrywa艂 si臋 w Janice Gentle, kt贸ra z kolei wpatrywa艂a si臋 w niego.

Dzi臋kuj臋 panu 鈥 powiedzia艂a 鈥 za to, 偶e okaza艂 si臋 pan taki rycerski.

Ka偶dy m臋偶czyzna na moim miejscu zrobi艂by to samo 鈥 odpar艂 Morgan Pfeiffer.

Zapad艂a kr臋puj膮ca cisza.

A wi臋c 鈥 przerwa艂 j膮 w ko艅cu Morgan Pfeiffer 鈥 to pani jest Janice Gentle?

Nie inaczej.

I to pani napisa艂a t臋... hm... ksi膮偶k臋?

Tak. ja. 鈥 U艣miechn臋艂a si臋. Nagle poczu艂a si臋 tak stara, jakby mia艂a na karku brzemi臋 lat ca艂ego wszech艣wiata. U艣miechn臋艂a si臋 wi臋c znowu. 鈥 A pan to Morgan Pfeiffer, cz艂owiek, kt贸ry j膮 opublikuje.

Powiada pani?

A jak偶eby nie? 鈥 Zmru偶y艂a jasne, okr膮g艂e oczy. Odleg艂e spojrzenie gubi艂o si臋 w zasnuwaj膮cej je mgie艂ce. 鈥 To przecie偶 takie proste. Chcia艂 pan. 偶ebym napisa艂a dla niego ksi膮偶k臋. I ja to zrobi艂am. 鈥 Znowu wycelowa艂a w g贸r臋 sw贸j pulchny palec, kt贸ry w oczach Morgana Pfeiffera wygl膮da艂 niczym najsmaczniejszy cukierek. We w艂asnej wyobra藕ni niemal偶e czu艂 delikatny nacisk mi臋kkiego cia艂a na j臋zyku. 鈥 Ecce liber 鈥 ci膮gn臋艂a dalej 鈥 tak w艂a艣nie oznajmi艂a swej kr贸lowej Christine de Pisa艅 mniej wi臋cej sze艣膰set lat temu. Oto pa艅ska ksi膮偶ka. Napisana na pa艅sk膮 cze艣膰. Fidem seware, panie Pfeiffer, fidem semare.

Pomy艣la艂 o dziale marketingu. Pomy艣la艂 o Moralnej Wi臋kszo艣ci. Poczu艂 si臋 tak, jakby zam贸wi艂 basen, a otrzyma艂 niezmierzone morze.

By艂a pani wspania艂a 鈥 powiedzia艂. Przysun膮艂 si臋 odrobin臋 bli偶ej. Musn膮艂 palcami jej d艂o艅, delikatnie i nieomal ukradkiem, jakby chcia艂 si臋 upewni膰, 偶e ma do czynienia z materialn膮 istot膮 z krwi i ko艣ci. I przekona艂 si臋, 偶e jej cielesno艣膰 nie pozostawia w膮tpliwo艣ci. 鈥 Panno Gentle?

Panie Pfeiffer?

Nie przypuszczam... 鈥 zacz膮艂 i uni贸s艂 kciuk oraz palec wskazuj膮cy, a potem je do siebie zbli偶y艂, zostawiaj膮c male艅k膮 szczelin臋 鈥 nie przypuszczam, by by艂a pani sk艂onna wzi膮膰 pod uwag臋 zmian臋 cho膰by najbardziej niewielkiego fragmentu?

Nie zmieni臋 ani s艂owa, m贸j panie 鈥 odrzek艂a, kr臋c膮c g艂ow膮. Gest ten sprawi艂, 偶e sk贸ra na jej pe艂nej bia艂ej szyi lekko zafalowa艂a. 鈥 Panie Pfeiffer... 鈥 zacz臋艂a, bior膮c g艂臋boki wdech i przysuwaj膮c si臋 jeszcze bli偶ej. Pewna by艂a, nie mia艂a 偶adnych w膮tpliwo艣ci, 偶e czuje zapach s艂odkiej czekolady i rachat艂ukum, zabarwiony, ale tu ju偶 jej pewno艣膰 nie by艂a tak ostateczna, lekk膮 nut膮 woni galaretki. 鈥 Czy nie myl臋 si臋, podejrzewaj膮c, 偶e ma pan przy sobie co艣 ze s艂odszej materii?

Na co on, z zachwytem cz艂owieka, kt贸ry naczeka艂 si臋 ju偶 do艣膰 d艂ugo, wydoby艂 z kieszeni gar艣膰 migda艂贸w w cukrze. W drugiej kieszeni mia艂 bombonierk臋 w kszta艂cie serca, pe艂n膮 czekoladek i galaretek, ale j膮 postanowi艂 zachowa膰 na p贸藕niej.

Ach 鈥 westchn臋艂a po偶膮dliwie Janice Gentle. 鈥 Ach, ach, ach. Podsun膮艂 jej migda艂y, jednak prawie od razu cofn膮艂 d艂o艅.

Nawet bardzo malutkiego fragmenciku?

Och, nie 鈥 j臋kn臋艂a Janice. 鈥 Nawet s艂贸weczka. 鈥 Wzi臋艂a jednego migda艂a, wsun臋艂a go do ust i u艣miechn臋艂a si臋 do niego z zadowoleniem.

Morgan Pfeiffer zrozumia艂, 偶e przepad艂 z kretesem.

Z niematerialnych ust ponad nimi doby艂o si臋 pe艂ne satysfakcji westchnienie. Na firmamencie Christine de Pisan osun臋艂a si臋 w mi臋kk膮 sof臋 chmur. Nie wolno nie docenia膰, napisa艂a kiedy艣, ani kobiecej si艂y, ani s艂abo艣ci. Oto jej siostra po pi贸rze, w opa艂ach s艂odkiej pokusy, nieugi臋ta w swym postanowieniu, gotowa do mi艂o艣ci. Doskona艂y Triumwirat, Z艂oty Idea艂. Ale c贸偶, pomy艣la艂a z ukontentowaniem i ziewn臋艂a, nigdy tak naprawd臋 nie w膮tpi艂a w inne rozwi膮zanie. A teraz nadszed艂 czas, by zaj膮膰 si臋 prawdziwym, nie cierpi膮cym zw艂oki zadaniem, jak zawsze bowiem nale偶a艂o broni膰 kobiety przed gro偶膮cym im zbezczeszczeniem ich najbardziej niezbywalnych warto艣ci, kt贸re to zbezczeszczenie, smutna sprawa, wci膮偶 im zagra偶a艂o... Tego w艂a艣nie dnia, w jej niebieskiej siedzibie, niejaka pani Sylvia Perth. nowo przyby艂a, zapozna艂a j膮 z now膮 fraz膮. 鈥濻ypiaj膮c z wrogiem鈥, tak oto wyrazi艂a si臋 ta kobieta, a wraz z tymi s艂owy jej pier艣 zafalowa艂a z emocji pod stanikiem (czy jak tam si臋 obecnie nazywa ta cz臋艣膰 kobiecej garderoby). Christine wys艂ucha艂a jej, jak to si臋 godzi, a potem odpowiedzia艂a innym s艂owem, kt贸re r贸wnie偶 pozna艂a ostatnio i kt贸re zdecydowanie przypad艂o jej do gustu:

Pierdo艂y.

Tamtej kobiecie, kt贸ra wszak oczekiwa艂a po swej rozm贸wczyni s艂贸w w rodzaju Non Blastange!, ze zdumienia odebra艂o g艂os.

Pierdo艂y? 鈥 powt贸rzy艂a w ko艅cu.

Wola艂aby艣, abym rzek艂a: 鈥瀌yrdyma艂y鈥? 鈥 zapyta艂a nieporuszona Christine. 鈥 Co?

Ale dlaczego? 鈥 docieka艂a ta kobieta, ignoruj膮c poprzedni wtr臋t.

Poniewa偶 sypianie z wrogiem jest poj臋ciem znacz膮cym tyle co niegdysiejsze 艣niegi. Wroga to my przede wszystkim mamy w sobie. To wobec samych siebie winny艣my by膰 twarde. Poza tym 鈥 zako艅czy艂a 鈥 przez te wszystkie stulecia niewiele si臋 zmieni艂o. Nie, nie. Trzeba kocha膰, moja droga. Tylko w mi艂o艣ci, mimo wszystko, jest prawda.

Wspominaj膮c teraz t臋 rozmow臋, Christine de Pisa艅 mimo woli si臋 u艣miechn臋艂a. Z czasem niebia艅ska nowicjuszka nabierze rozumu. W ko艅cu na czysto艣膰 wiary nic nie wp艂ywa tak dobrze, jak d艂u偶szy pobyt w atmosferze ca艂kowitej r贸wno艣ci. Ostatecznie wszystkie jeste艣my z jednej krwi. Wystarczy rozsup艂a膰 tasiemki gorsetu, pomy艣la艂a, przenosz膮c si臋 na niebia艅skie le偶e pana Ibsena, a nic ju偶 nie stanie na przeszkodzie eksploracjom nowych, znacznie bardziej interesuj膮cych mo偶liwo艣ci. Christine by艂a ju偶 w艂a艣ciwie au courant 鈥 zosta艂 jej jeszcze tylko dwudziesty wiek. A potem co? 鈥 zastanawia艂a si臋. Co potem? Inna posta膰 lustra, w kt贸rym odbije si臋 istota epoki?

Kiedy ci臋偶ar贸wka dotar艂a na miejsce przeznaczenia, Rohanne Bulbecker spa艂a. Kierowca zapali艂 papierosa i zdecydowa艂, 偶e pozwoli jej jeszcze chwil臋 odpoczywa膰 w ciep艂ym, bezpiecznym wn臋trzu szoferki. Sam przez chwil臋 siedzia艂 bez ruchu, wpatruj膮c si臋 w zapadaj膮cy za oknem zmrok. Ju偶 ledwie dostrzega艂 majacz膮ce w nim zarysy wal膮cego si臋 pubu. Miejsce, kt贸re zawsze wydawa艂o mu si臋 oaz膮 spokoju, dzisiaj przypomina艂o mrowisko, w kt贸re kto艣 wsadzi艂 kij. Najpierw jaki艣 szaleniec przebieg艂 艣cie偶k膮 przez pola 鈥 z rozwianymi po艂ami koszuli, 艣ciskaj膮c g艂ow臋 w d艂oniach, zachowywa艂 si臋 tak, jakby go 艣ciga艂a jaka艣 zjawa. A potem przez rozwalon膮 bram臋 wybieg艂 za nim pot臋偶nie zbudowany facet w jasnym p艂aszczu, kt贸ry krzycza艂, przeklina艂 i wymachiwa艂 r臋k膮 uniesion膮 w ge艣cie mordercy. Ale 艣cigany nie zatrzyma艂 si臋 nawet na chwil臋, tylko pocwa艂owa艂 w kierunku morza. Potem pojawi艂y si臋 jeszcze dwie inne osoby 鈥 zatopione w rozmowie, z pozoru niepomne wiatru, kt贸ry je smaga艂. Odprowadza艂 je wzrokiem, p贸ki nie znikn臋艂y w ciemno艣ciach, i dopiero wtedy wygramoli艂 si臋 z szoferki, przeci膮gn膮艂 si臋 i zbudzi艂 艣pi膮c膮.

Koniec jazdy 鈥 powiedzia艂.

Rohanne Bullbecker wysiad艂a z ci臋偶ar贸wki i rozejrza艂a si臋 dooko艂a. Mia艂a wra偶enie, 偶e dotar艂a na koniec 艣wiata, gdzie nie by艂o nic pr贸cz r贸偶owych 艣wiate艂 s膮cz膮cych si臋 z okien pubu. Burza odchodzi艂a, a wraz z ni膮 sk艂臋bione ob艂oki, zostawiaj膮c za sob膮 spok贸j i 艣wietliki gwiazd. Wprawdzie w dali pi臋trzy艂y si臋 powoli nowe zwa艂owiska chmur, 偶膮dnych znowu po偶re膰 firmament, ale przynajmniej przez chwil臋 ksi臋偶ycowa po艣wiata mia艂a by膰 jej przewodniczk膮. Zrobi艂a g艂臋boki wdech i na pr贸偶no szepcz膮c sobie dla dodania odwagi: 鈥Vous ou Mori鈥 鈥 podesz艂a do na wp贸艂 uchylonych drzwi. Mia艂a zamiar broni膰 Janice Gentle do krwi ostatniej. I potem Janice Gentle b臋dzie nale偶a艂a ju偶 tylko do niej.

W przytulnym 艣wietle zalewaj膮cym pomieszczenie zobaczy艂a pisark臋 i jej wydawc臋, pogr膮偶onych w najwyra藕niej zupe艂nie zgodnej rozmowie. Janice podnios艂a wzrok, u艣miechn臋艂a si臋 z zaskoczeniem. Oczy jej l艣ni艂y.

Rohanne, moja droga. 鈥 Janice wyci膮gn臋艂a r臋k臋. 鈥 Czy i ty masz zamiar beszta膰 mnie za to, co napisa艂am?

Na pewno nie 鈥 odpar艂a Rohanne. 鈥 Przyby艂am, 偶eby ci臋 broni膰.

Nie ma takiej potrzeby 鈥 spokojnie powiedzia艂a Janice. 鈥 Sama si臋 obroni艂am. 鈥 U艣cisn臋艂a d艂o艅 Rohanne. 鈥 A czy podoba ci si臋 moje opus magnum鈥!

Czy mi si臋 podoba? 鈥 spyta艂a Rohanne i jeszcze raz powt贸rzy艂a: 鈥 Czy mi si臋 podoba? Panie Pfeiffer, je艣li jest pan cz艂owiekiem honoru, wyda pan t臋 ksi膮偶k臋, nie dbaj膮c o konsekwencje.

Morgan P. Pfeiffer spojrza艂 na Rohanne. W jego oczach ujrza艂a co艣, czego zupe艂nie si臋 nie spodziewa艂a. To by艂 wzrok potulny, wzrok m臋偶czyzny pokonanego.

Och 鈥 westchn臋艂a Rohanne Bulbecker, odk艂adaj膮c na bok tarcz臋^ wiary, najwyra藕niej zupe艂nie w tych okoliczno艣ciach zb臋dn膮. 鈥 Wi臋c pan zamierza to zrobi膰?

Zamierzam 鈥 odrzek艂 Morgan Pfeiffer.

Pocz臋stuj si臋 czekoladk膮 鈥 zaproponowa艂a Janice, podsuwaj膮c bombonierk臋 w kszta艂cie serca. 鈥 Odt膮d wszystko ju偶 b臋dzie dobrze. 鈥 U艣miechn臋艂a si臋 u艣miechem cokolwiek 艂obuzerskim. 鈥 Jak w moich ksi膮偶kach.

Rohanne pocz臋stowa艂a si臋 czekoladk膮. Za oknami zacz膮艂 sypa膰 艣nieg, oblekaj膮c 艣wiat w niepokalany woal.

C贸偶, kto to wie? 鈥 powiedzia艂a, wgryzaj膮c si臋 w aromatyczn膮, brunatn膮 s艂odko艣膰.

Erica patrzy艂a na morze. 艢nieg pada艂 wielkimi i mi臋kkimi bia艂ymi p艂atkami, kt贸re topnia艂y, dotykaj膮c powierzchni rozko艂ysanej wody. Czu艂a si臋 taka ma艂a i taka pospolita, mimo i偶 napisano o niej przecie偶 ca艂膮 ksi膮偶k臋.

Nie jestem niczyj膮 ksi臋偶niczk膮 鈥 zawo艂a艂a, przekrzykuj膮c szum fal. 鈥 I ciesz臋 si臋 z tego. 鈥 Roze艣mia艂a si臋 i rzuci艂a kamykiem w morze. Mru偶y艂a oczy, chroni膮c je przed wodnym py艂em, ale w ich g艂臋bi migota艂y psotne b艂yski. Wszyscy uwierzyli w t臋 histori臋 o psie 鈥 wszyscy, co do jednego. Zagra艂a palcami na nosie, na pohybel tym falom. Jakby ona naprawd臋. by艂a do tego zdolna! Od czasu do czasu trzeba co艣 zmy艣li膰, prawda? W przeciwnym razie 偶ycie by艂oby takie nudne. A poza tym by艂 to tylko dow贸d na to, 偶e nie nale偶y wierzy膰 we wszystko, co wypisuj膮 w ksi膮偶kach.

Zastanawia艂a si臋, czy kt贸rego艣 dnia Dawn przeczyta t臋 ksi膮偶k臋, a je艣li tak, co powie? Uroni艂a 艂z臋 prosto do spienionego morza. C贸偶, przynajmniej nigdy si臋 nie dowie, 偶e jej rodzona matka przyznawa艂a si臋 do zjedzenia psa. Janice twierdzi艂a, 偶e Dawn by膰 mo偶e odszukaj膮 kiedy艣, pod warunkiem 偶e powiadomi w艂adze o swoim adresie. Kolejna 艂za wpad艂a z pluskiem do wody. Niby jakim adresie? Trzecia z kolei buda z kartonowych pude艂 na South Bank? Teraz, kiedy tak ostro zabrali si臋 do recyclingu, jej los zdawa艂 si臋 szczeg贸lnie niepewny. Jako艣膰 kartonu te偶 nie by艂a taka jak kiedy艣. Dzisiaj po prostu roz艂azi艂 si臋 w palcach. No, dobra. Takie jest 偶ycie. Ratuj膮 planet臋, ale po co i dla kogo?

Odwr贸ci艂a si臋, zamierzaj膮c po 艣ladach Gretchen O鈥橠owd wr贸ci膰 do pubu. Gotowa by艂a zabi膰 za fili偶ank臋 herbaty. W choler臋 z tym chlaniem, pomy艣la艂a, nigdy wi臋cej. Ale za to znowu jestem wolna, powiedzia艂a sobie w my艣lach Erica. Znowu wolna.

Jej stopa natrafi艂a na co艣 mi臋kkiego. Spojrza艂a pod nogi, wyt臋偶y艂a wzrok. Na mokrym piasku spowitym w fioletowy zmierzch le偶a艂o cia艂o Dermota Polla. P艂atki 艣niegu osiada艂y mu na twarzy, nie porusza艂 si臋 i wygl膮da艂 tak spokojnie, jakby wreszcie znalaz艂 ukojenie.

Straszna noc 鈥 powiedzia艂 policjant, przejmuj膮c kontrol臋 nad sytuacj膮. 鈥 Cz臋sto chadza艂 na spacery przy takiej pogodzie?

Deirdre wtuli艂a twarz w rami臋 Gretchen.

Lubi艂 chodzi膰 nad morze i 艣piewa膰 niezale偶nie od pogody, panie oficerze 鈥 odpar艂a Janice Gentle. Ukl臋k艂a na piasku i z powrotem zakry艂a twarz le偶膮cego. 鈥 To na pewno nie by艂 pierwszy raz.

Policjant zerkn膮艂 na nieruchomy pag贸rek okryty 艣cierkami i westchn膮艂 z ca艂ym szacunkiem.

Mo偶e i nie 鈥 powiedzia艂 cicho 鈥 ale z pewno艣ci膮 ostatni.



Rozdzia艂 przedostatni, w kt贸rym wszystkie w膮tki znajduj膮 rozwi膮zanie...



Janice wylegiwa艂a si臋 w pachn膮cej migda艂ami k膮pieli, w cukierkowo r贸偶owej 艂azience apartamentu Morgana Pfeiffera, a Morgan Pfeiffer przechadza艂 si臋 pod drzwiami tej偶e 艂azienki. W kt贸rym艣 momencie zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, by nas艂uchiwa膰, a potem znowu podj膮艂 marsz. Z wyt臋sknieniem spojrza艂 na zmierzwione 艂贸偶ko. Tak bardzo chcia艂by j膮 na zawsze zachowa膰 w tym pi臋knym otoczeniu, na jedwabnej po艣cieli o barwie brzoskwiniowej marmolady (Janice ca艂kiem jednoznacznie okre艣li艂a swe predylekcje), w艣r贸d 艣cian pomalowanych na ziele艅 w odcieniu pistacji i mi臋ty. Chcia艂by j膮 mie膰 tutaj, zawsze, gotow膮 go zabawia膰, spe艂nia膰 t臋sknoty 鈥 dost臋pn膮, kochaj膮c膮, najedzon膮, wdzi臋czn膮, istniej膮c膮 tylko dla niego. Chcia艂by j膮 widzie膰 za sto艂em zastawionym delikatesami, u艣miechaj膮c膮 si臋 do jego go艣ci 鈥 kr贸lowa u boku swego kr贸la. Wyobra偶a艂 te偶 sobie, jak p贸藕niej, kiedy ju偶 zostan膮 sami, we藕mie w ramiona uleg艂y bezmiar jej cia艂a, a potem za艣nie przy niej snem idealnego kochanka. Z tych manewr贸w wyobra藕ni wybi艂 go szum p艂yn膮cej z kranu wody oraz 艣piew jego robi膮cej si臋 na b贸stwo pani. Przytkn膮艂 ucho do drzwi, poniewa偶 艣piewa艂a bardzo cicho.

Kogutka mam zacnego Ka偶dego dnia mi pieje Godzinki odmawia膰 ka偶e Kiedy na dworze dnieje.

Kogutka mam zacnego wielki ci z niego zuch Grzebyczek ma czerwony Ogon jak ruczaju duch.

Kogutka mam zacnego Dzielny ci z niego chwat grzebyczek ma czerwony ogon niebie艣ciuchny tak.

艁apki poryte b艂臋kitem Kszta艂tne i jakie ma艂e I dumnie pokazuje Ostrogi srebrnobia艂e.

Oczka jak dwa kryszta艂y Niby z bursztynu odlane I co noc znajduje grz臋d臋 W komnacie mojej pani. *

Niecierpliwo艣膰 uczyni艂a go podatnym na irytacj臋. 艢piewa膰 o drobiu w takiej chwili?

Janice po raz ostatni poklepa艂a si臋 po upudrowanych policzkach.

Morgan Pfeiffer, wci膮偶 z uchem przy drzwiach, przymkn膮艂 powieki w wyczekiwaniu.

Co ty 艣piewasz? 鈥 zawo艂a艂.

Janice u艣miechn臋艂a si臋 jeszcze raz i wysz艂a z 艂azienki w oparach wonnej pary, wlok膮c za sob膮 s艂odki, wilgotny zapach nale偶ycie wypiel臋gnowanego cia艂a. Morgan Pfeiffer obliza艂 wargi. Got贸w by艂 pa艣膰 przed ni膮 na kolana. Ona u艣miechn臋艂a si臋 znowu, tym razem nieco bardziej figlarnie.

To tylko zagadka u艂o偶ona w dawnej angielszczy藕nie 鈥 odpowiedzia艂a. 鈥 A偶 si臋 zdziwi艂am, 偶e go jeszcze pami臋tam...

Obj膮艂 j膮 i poczu艂 si臋 tak, jakby mu podarowano najs艂odszy owoc tej ziemi.

Znacznie bardziej dziarska ni偶 te wszystkie puste i egzaltowane el偶bieta艅skie kalki, nie s膮dzisz? 鈥 Ciep艂o jego nagiego cia艂a wprawi艂o j膮 w mi艂y nastr贸j. Intuicja podpowiedzia艂a jednak, 偶e to nie chwila na rozmow臋 o 艣redniowiecznych zagadkach.

Prozerpina, te偶 co艣 鈥 mrukn臋艂a pod nosem. 鈥 A na co ona komu!

Nie mia艂 zielonego poj臋cia ani o 艣redniowiecznych angielskich zagadkach, ani kim jest Prozerpina, ani wreszcie, co mog艂o jej si臋 spodoba膰 w tej piosence. Uzna艂 jednak, 偶e z czasem wszystkiego si臋 dowie. Mia艂 tylko nadziej臋, 偶e nieboszczka pani Pfeiffer zrozumia艂aby, dlaczego upami臋tniaj膮ce jej imi臋 wydawnictwo publikuje rzecz, kt贸r膮 sama z pewno艣ci膮 uzna艂aby za niedopuszczaln膮.

Wybacz mi, Belindo 鈥 szepn膮艂 cicho, skrywaj膮c usta w mi臋kkiej szyi Janice 鈥 ale musz臋. 鈥 Mimo wszystko w kwestii cygar dotrzyma艂 s艂owa. Nigdy nie zapali艂 ani jednego przed po艂udniem. 鈥 M臋偶czyzna nie mo偶e wiecznie pogr膮偶a膰 si臋 w 偶a艂obie 鈥 mrukn膮艂, prowadz膮c Janice Gentle w k艂臋bowisko brzoskwiniowych jedwabi.

Tak sobie my艣l臋 鈥 powiedzia艂a sennie Janice, sadowi膮c si臋 po艣rodku 艂贸偶ka niczym kleks 艣mietankowego kremu 鈥 偶e w mojej nast臋pnej ksi膮偶ce b臋dzie mn贸stwo 艣licznego seksu. Ca艂a ksi膮偶ka mo偶e by膰 jedn膮 gloryfikacj膮 jego wspania艂o艣ci... 鈥 Zanurzy艂a d艂o艅 w bombonierce kusz膮co usytuowanej na poduszce. Wsun臋艂a orzechow膮 czekoladk臋 w otch艂a艅 swych ust i zacz臋艂a 艂apczywie j膮 ssa膰. 鈥 Mmm 鈥 mrukn臋艂a 鈥 nie mog臋 si臋 ju偶 doczeka膰. Rohanne Bulbecker zajmie si臋 wszystkim...

Nowa ksi膮偶ka? 鈥 zapyta艂 Morgan Pfeiffer, znienacka zaniepokojony. Wymarzona przed chwil膮 wizja kr贸lowej, zawsze gotowej us艂ugiwa膰 swemu kr贸lowi, zacz臋艂a si臋 rozwiewa膰 przed oczyma jego duszy.

Przewr贸ci艂a si臋 na brzuch. Delikatnie przesun膮艂 d艂oni膮 po bia艂ym konturze jej cia艂a. By艂a jego idea艂em, by艂a chodz膮c膮 doskona艂o艣ci膮.

Teraz nie czas na to 鈥 uci臋艂a. Obliza艂a czubki palc贸w i spojrza艂a na niego oczyma, w kt贸rych malowa艂a si臋 najczystsza niewinno艣膰. 鈥 Nieprawda偶?

Ju偶 艣ni艂a na jawie o Dantem i Beatrycze, Laurze i Petrarce, Michaelu i Rosalli oraz o niezliczonych zast臋pach innych, kt贸rzy odeszli do wieczno艣ci, nie zaznawszy rozkoszy mi艂osnego 艂o偶a. My艣la艂a, 偶e dobrze by艂oby naprawi膰 ten b艂膮d. Uwolni膰 ich z jarzma wiecznej czysto艣ci. Zw艂aszcza 偶e sama zazna艂a ju偶 takiego uwolnienia. Wyobra偶a艂a sobie, jak m贸g艂by wygl膮da膰 kanon 艣wiatowej literatury, gdyby Dante i Beatrycze jednak poszli ze sob膮 do 艂贸偶ka, gdyby mi臋dzy Laur膮 a Petrark膮 zasz艂o co艣 wi臋cej ni偶 tylko przelotne spotkanie. A gdyby tak Tezeusz nie porzuci艂 Ariadny, ale wzi膮艂 z ni膮 艣lub? Tylko pomy艣le膰: 偶adnego Katullusa, 偶adnych Heroid Owidiusza, 偶adnych Dobrych kobiet Chaucera...

Przesun臋艂a pulchn膮 d艂oni膮 po po艣cieli, wskro艣 zmierzwionych brzoskwiniowych wzg贸rz, ku niemu. I za艣piewa艂a raz jeszcze: 鈥濳ogutka mam zacnego, ka偶dego dnia mi pieje鈥. Jej palce by艂y coraz bli偶ej i bli偶ej... A Morgan Pfeiffer musia艂 przyzna膰, 偶e zaiste nie jest to odpowiednia chwila na rozmowy o planach wydawniczych.

Gretchen O鈥橠owd spojrza艂a na morze ze skibberee艅skiego brzegu. 呕agle 艂odzi 艂apa艂y wiatr 艂apczywymi k臋sami, ich dzioby ci臋艂y fale r贸wnie rado艣nie, jak ona sama si臋 czu艂a. Podczas ostatnich kilku miesi臋cy zasmakowa艂a w tym widoku. To samo, a jednak zawsze inne morze nie wywo艂ywa艂o ju偶 u niej md艂o艣ci. Zaczyna艂a powoli rozumie膰 nami臋tno艣膰, z jak膮 marynarze odnosili si臋 do swego powo艂ania, a na p艂贸tno, kt贸re zosta艂o jej po Sylvii Perth, spogl膮da艂a z coraz wi臋kszym upodobaniem. Wisia艂o teraz nad jej 艂贸偶kiem, zdobi膮c 艣wie偶o pobielon膮 艣cian臋 i tworz膮c mi艂膮 atmosfer臋 鈥 domow膮 atmosfer臋, jakby tu by艂o jego miejsce, a w takim razie r贸wnie偶 jej miejsce. W Skibbereen czu艂a si臋 coraz bardziej jak u siebie. Ale, jak powiedzia艂a kiedy艣 Deirdre, z takim nazwiskiem jak jej trudno by艂o uzna膰 ten fakt za szczeg贸lnie zaskakuj膮cy, nieprawda偶?

Wci膮gn臋艂a do p艂uc s艂one powietrze i poczu艂a, jak wype艂niaj膮 spok贸j. Odt膮d ju偶 nic na ziemi, ani w wodzie, nie b臋dzie jej niepokoi膰. Obraca艂a w palcach ukryt膮 w kieszeni Z艂ot膮 Kart臋 Banku Barclaya, oznaczaj膮c膮 tak wiele. Prawda: kiedy mia艂o si臋 co艣 takiego, ludzie zostawiali ci臋 w spokoju, ludzie z ca艂ym szacunkiem zostawiali ci臋 w spokoju albo skakali na ka偶de twoje wezwanie, spe艂niali ka偶dy kaprys. Poczciwa stara Sylvia. Mimo wszystko nie by艂a wcale taka najgorsza... Gretchen zmru偶y艂a oczy, o艣lepione przymglonym blaskiem s艂o艅ca 鈥 jej otoczenie upodobni艂o si臋 jakby do tego, kt贸re przedstawia艂 obraz. Po艣miertny triumf Sylvii...

Nazajutrz po pogrzebie Dermota Poi艂a (a偶 wzdycha艂a z zadowoleniem na to wspomnienie) Gretchen zabra艂a Deirdre na Jarmark Antyk贸w, kt贸ry w艂a艣nie odwiedzi艂 Skibbereen, zak艂adaj膮c, 偶e b臋dzie stanowi艂 jak najbardziej przyzwoit膮 rozrywk臋 dla 艣wie偶o upieczonej wdowy. Aby usprawiedliwi膰 eskapad臋, wzi臋艂y ze sob膮 jej obraz. To by艂 naprawd臋 wspania艂y moment, gdy zasuszony rzeczoznawca z monoklem w oku 鈥 zadzieraj膮cy nosa niczym owczarek afga艅ski 鈥 omal偶e nie spad艂 z krzes艂a na jego widok. J. M. W. Turner, jak si臋 okaza艂o, by艂 nadzwyczaj cenionym malarzem pejza偶y z morzem i 艂odziami, a obraz okaza艂 si臋 jedn膮 z jego prac. Kiedy mia艂o si臋 takie zabezpieczenie, uzyskanie Z艂otej Karty by艂o ju偶 spraw膮 bardzo 艂atw膮.

U艣miechn臋艂a si臋 i przenios艂a spojrzenie z 偶agl贸wek na odzian膮 w czer艅 posta膰, siedz膮c膮 na skale przy brzegu. Male艅ka figurka zwr贸ci艂a si臋 w jej stron臋 i pomacha艂a. Gretchen przes艂a艂a jej ca艂usa i pog艂adzi艂a w膮sa. Deirdre lubi艂a te aksamitne w艂oski i cz臋sto je g艂aska艂a, prawi膮c przy tym mi艂e s艂贸wka. Twierdzi艂a, 偶e ten w膮sik przypomina jej matk臋, kt贸ra przez ca艂e 偶ycie zajmowa艂a si臋 krojeniem kapusty i umar艂a, kroj膮c kapust臋, ale poza tym by艂a kobiet膮 o wielkiej sile charakteru i nadzwyczaj lojaln膮, kt贸rej nigdy w 偶yciu nawet przez my艣l nie przesz艂o, by w imi臋 konformizmu wyrwa膰 bodaj pojedynczy w艂osek. Deirdre pewna by艂a, 偶e Gretchen jest taka sama.

No jak偶e, m贸wi艂a zreszt膮 Deirdre na u偶ytek z艂o艣liwych j臋zyk贸w, co by z ni膮 teraz by艂o, gdyby nie pociecha i pomoc, z jakimi pospieszy艂a jej Gretchen O鈥橠owd w tym czasie najtrudniejszej pr贸by? Gretchen zaj臋艂a si臋 pogrzebem, zaj臋艂a si臋 wszystkim 鈥 kwiatami, trumn膮, a nawet czuwaniem. Tym偶e samym k艂api膮cym ozorom Deirdre oznajmi艂a, 偶e Gretchen O鈥橠owd zorganizowa艂a to wszystko tak, jakby przez ca艂e swoje 偶ycie na nic innego nie czeka艂a. A gdzie sypia, to ju偶 nie powinno nikogo interesowa膰...

Z zatopienia w kontemplacji wyrwa艂 Gretchen jaki艣鈥 odg艂os, kt贸ry rozleg艂 si臋 za jej plecami na pla偶y. Zanim zd膮偶y艂a si臋 obejrze膰, poczu艂a pot臋偶ne uderzenie w plecy 鈥 tak mocne, 偶e omal si臋 nie przewr贸ci艂a. Obserwuj膮ca j膮 posta膰 za艣mia艂a si臋 serdecznie ze swego posterunku na skale i wyra藕ne echa tego 艣miechu powoli pokona艂y dziel膮cy je dystans. Gretchen O鈥橠owd wreszcie si臋 odwr贸ci艂a. Ona sama nawet si臋 nie u艣miechn臋艂a, cho膰 ochota by艂a silna. Jedna z nich musia艂a by膰 stanowcza...

Le偶e膰, Sylvia, le偶e膰 鈥 rzek艂a z ca艂膮 surowo艣ci膮. 鈥 Dobra dziewczynka, dobra. Siad...

Erica von Hyatt nie mog艂a znale藕膰 sobie miejsca. By jako艣 zaradzi膰 temu nieprzyjemnemu uczuciu, w艂o偶y艂a klucz do zamka, przekr臋ci艂a go, otworzy艂a drzwi, wyj臋艂a klucz z zamka, cofn臋艂a si臋, znowu zamkn臋艂a drzwi i jeszcze kilka razy powt贸rzy艂a ca艂y obrz膮dek. Ta czynno艣膰 zawsze wp艂ywa艂a na popraw臋 jej nastroju. Sporo czasu sp臋dza艂a na wychodzeniu i natychmiastowych powrotach do domu, poniewa偶 nie mog艂a si臋 oprze膰 tej przyjemno艣ci, jaka towarzyszy艂a otwieraniu drzwi w艂asnym kluczem. Natomiast opuszczanie domu na d艂u偶ej i spacery po ulicach nie by艂y ju偶 niczym przyjemnym, bo gdziekolwiek by w臋drowa艂a, zawsze 艣ciga艂y j膮 艣lady w艂asnej przesz艂o艣ci. Dzisiaj do艣cign臋艂y j膮 w szczeg贸lnie niemi艂y spos贸b, mianowicie pod postaci膮 dziewczyny, kt贸r膮 kiedy艣 zna艂a. Erica przesz艂a obok niej, utkwiwszy niewidz膮ce spojrzenie w przestrzeni przed sob膮, dok艂adnie tak, jak niegdy艣 na jej widok reagowali przechodnie, ale w 艣rodku a偶 j膮 skr臋ca艂o. Dziewczyna sobie nie poradzi. Jedni walczyli i zwyci臋偶ali, inni poddawali si臋 i znikali. No wi臋c co jej to da, zastanawia艂a si臋 w duchu, je艣li ja rozstan臋 si臋 z funtem? Co by jej z tego przysz艂o, gdybym wr臋cz przyj臋艂a j膮 pod sw贸j dach? Jak膮 mia艂aby korzy艣膰 z p艂aszcza, gdybym go dla niej zrzuci艂a z grzbietu? Za wielu ich jest, nie pomog臋 wszystkim. Zdusi艂a g艂os, kt贸ry w my艣lach wt贸rowa艂 jej szyderczym echem: 鈥濿szyscy tak m贸wi膮... 鈥

Po kilku rundach z kluczem, kiedy jej nastr贸j poprawi艂 si臋 ju偶 stosownie, wr贸ci艂a do mieszkania. By艂o pe艂ne kwiat贸w i innych ro艣lin 鈥 w dzbanach, misach i s艂ojach 鈥 zawalone na po艂y uko艅czonymi wie艅cami pogrzebowymi, bukietami 艣lubnymi, fiku艣nymi stroikami na st贸艂 i ikebanami w kszta艂cie wachlarzy. Zdarza艂y si臋 dni, kiedy ledwie starcza艂o jej miejsca na wszystkie zlecenia, jakie otrzymywa艂a z kwiaciarni. Podnios艂a nar臋cze lilii, aby wynie艣膰 je w cie艅, rozejrza艂a si臋, nie znalaz艂a wolnego miejsca i od艂o偶y艂a z powrotem. Wszystko na nic, trzeba b臋dzie przestawi膰 to co艣, co wygl膮da艂o jak telewizor, a jednak wcale nie by艂o telewizorem. Pewna by艂a, 偶e Janice nie mia艂aby nic przeciwko temu, gdyby wyj臋艂a kabel z gniazdka i postawi艂a go na komodzie. Powie jej, co zrobi艂a, nast臋pnym razem, kiedy si臋 znowu spotkaj膮. A zreszt膮 na co jej ten grat, skoro przebywa艂a teraz w Ameryce i nie mia艂a zamiaru wraca膰. Kiedy w艂膮czy艂a go na pr贸b臋, ekran przestraszy艂 j膮 nag艂ym rozb艂yskiem, ale nie zobaczy艂a nic opr贸cz zielonej pustki. No i co z tego, stwierdzi艂a. Nie ma si臋 czym przejmowa膰.

Telewizor trafi na komod臋 Janice. Erica jej nie u偶ywa艂a, schowa艂a tylko do 艣rodka r贸偶owy peniuar ze srebrnymi tasiemkami. Z jakiego艣 powodu nie potrafi艂a go wyrzuci膰, ale nie bardzo rozumia艂a dlaczego. Mo偶e dlatego, 偶e gdy go wk艂ada艂a, czu艂a si臋 jak ksi臋偶niczka, taka z bajki, taka, jak膮 z upodobaniem rysuj膮 dzieci, nieprawdziwa ksi臋偶niczka z niezliczonych fantazji. Ksi臋偶niczka, kt贸r膮 Dawn chcia艂aby w niej widzie膰. A wi臋c zatrzyma艂a peniuar. Nikomu nie szkodzi艂.

Przysz艂o jej na my艣l, 偶e by膰 mo偶e powinna w艂o偶y膰 go na odwiedziny u znajomych 鈥 troch臋 dla 偶artu, a troch臋 po to, by wszystkich zaskoczy膰. Ale pomys艂 pozosta艂 niezrealizowany. Jak膮艣 cz臋艣ci膮 siebie pragn臋艂a zobaczy膰 tamtego ksi臋dza, kt贸ry opowiedzia艂 jej o r贸偶nych rodzajach mi艂o艣ci, ale jeszcze wi臋ksza jej cz臋艣膰 nie mia艂a najmniejszej ochoty tam wraca膰... 呕y艂a ju偶 po drugiej stronie, by艂a normalnym cz艂owiekiem i do niczego nie by艂y jej potrzebne wspomnienia z Przedtem. By艂a zadowolona, mia艂a porz膮dn膮 prac臋 i teraz pozostawa艂o tylko czeka膰, a偶 Dawn sko艅czy osiemna艣cie lat i zamieszka z ni膮 w jej w艂asnym mieszkaniu. To nic 鈥 wzi臋艂a do r臋ki lili臋, podnios艂a j膮 do twarzy i pow膮cha艂a 鈥 to nic, te lata szybko przelec膮. Czekanie jej nie przera偶a艂o. A nawet gdyby w przysz艂o艣ci musia艂a ograniczy膰 si臋 do zakup贸w w sklepiku na rogu, tak te偶 uczyni, byle tylko unikn膮膰 r贸wnie nieszcz臋snych prze偶y膰 jak dzisiejsze.

Wyj臋艂a wtyczk臋 z gniazdka i przestawi艂a telewizor na komod臋. Nakry艂a go jeszcze 艣cierk膮 鈥 偶eby si臋 nie kurzy艂 鈥 i zabra艂a si臋 do konstruowania wie艅ca z lilii.



Rozdzia艂 trzydziesty



Kanciasta Szcz臋ka stoi w metrze, wisz膮c na sk贸rzanym uchwycie, i my艣li tylko o tym, 偶e szcz臋艣ciarze, kt贸rym przypad艂y w udziale miejsca siedz膮ce, wkr贸tce dotr膮 do celu podr贸偶y, a wtedy on wreszcie b臋dzie m贸g艂 usi膮艣膰. Jego wzrok wytrwale unika kr贸tkiego poematu naklejonego nad g艂ow膮, kt贸ry zaczyna si臋 od s艂贸w:

Nie trwaj膮 d艂ugo, ten p艂acz, ten 艣miech, Mi艂o艣膰, pragnienie i nienawi艣膰. *

Nie ma najmniejszego zamiaru czyta膰 dalej. Popatrzcie tylko, dok膮d ostatnim razem zaprowadzi艂a go poezja.

Uzna艂, 偶e znakomicie poradzi艂 sobie z sytuacj膮. Obca kobieta powiedzia艂a mu, 偶e ona te偶 tak uwa偶a. Powiedzia艂a, gdy by艂o ju偶 po wszystkim, a on wpe艂z艂 z powrotem do 艂贸偶ka, 偶e ca艂膮 spraw臋 za艂atwi艂 bardzo delikatnie, bardzo prawid艂owo i w nadzwyczajny wr臋cz spos贸b licz膮c si臋 z je juczuciami. P艂awi膮c si臋 w tych pochwa艂ach i za nic nie chc膮c rezygnowa膰 z mi臋kko艣ci jej obj臋膰, nie sprostowa艂 tego, co powiedzia艂a, i nie wyja艣ni艂, 偶e przez ca艂y czas w og贸le o niej nie my艣la艂, maj膮c na wzgl臋dzie wy艂膮cznie siebie samego oraz, w znacznie mniejszym stopniu, Melanie. Ona, obca kobieta, ani na moment nie zago艣ci艂a w jego g艂owie.

Obca kobieta jednak najwyra藕niej by艂a odmiennego zdania. Tul膮c coraz mocniej jego g艂ow臋 do swego 艂ona, powt贸rzy艂a wszystko jeszcze raz, on za艣 pozwoli艂, by jego policzek cieszy艂 si臋 mi臋kk膮 poduszk膮, a ucho wy艂apywa艂o uspokajaj膮ce bicie serca, z kt贸rego jego cia艂o czerpa艂o ukojenie, i znowu jej nie wykaza艂, 偶e si臋 myli. Dzisiaj, po tylu miesi膮cach, 偶a艂owa艂, 偶e nie post膮pi艂 inaczej.

Co to ona mu powiedzia艂a dzi艣 rano, kiedy t艂uki si臋 po mieszkaniu, szukaj膮c buta numer dwa? 鈥濶a pocz膮tku kocha艂e艣 mnie tak bezinteresownie, a nie min臋艂o par臋 miesi臋cy i zobacz, do czego dosz艂o... 鈥

Do czego? 鈥 zastanawia艂 si臋, gdy przesuwa艂 jej wio艣larza, potyka艂 si臋 o jej wysokie czarne botki i otwiera艂 po raz trzeci szark臋, by tym razem znale藕膰 but. Kiedy usiad艂 na 艂贸偶ku, 偶eby zawi膮za膰 sznurowad艂a, us艂ysza艂 ten odg艂os nie daj膮cy si臋 pomyli膰 z niczym, wyczu艂 sz贸stym zmys艂em to nie daj膮ce si臋 pomyli膰 z niczym poruszenie cia艂a: ona szlocha艂a, a on by艂 um贸wiony na dziewi膮t膮. Dlaczego nie powiedzia艂: 鈥濱d藕 sobie, znikaj z mojego 偶ycia. Wynocha!鈥 Zamiast tego odwr贸ci艂 si臋. Zobaczy艂 nagie ramiona, smuk艂膮 szyj臋, wypuk艂o艣膰 piersi, krzywizn臋 po艣ladk贸w przykrytych ko艂dr膮, pod kt贸r膮 le偶a艂a na brzuchu i szlocha艂a, szlocha艂a, szlocha艂a...

Westchn膮艂, wyci膮gn膮艂 r臋k臋, uzna艂 swoj膮 pora偶k臋.

Przyjd臋 do ciebie wieczorem i razem przejrzymy ten prospekt. OK? 鈥 Poklepa艂 j膮 po po艣ladkach, pog艂aska艂 po karku.

Unios艂a g艂ow臋. Mia艂a wilgotne oczy, ale ju偶 nie patrzy艂a na niego tak, jakby skatowa艂 j膮 m艂otem. Spod pogniecionej narzuty wysun臋艂a si臋 jedna pier艣鈥. Mrugn膮艂 do niego sutek, r贸偶owy, s艂odki i niewinny. Uszczypn膮艂 go delikatnie. U艣miechn臋艂a si臋. Blado, ale zawsze by艂 to u艣miech. A potem pokiwa艂a g艂ow膮. I wtedy wyszed艂, zbroj膮c si臋 do codziennych zmaga艅 z 偶yciem. I z ca艂膮 reszt膮, pomy艣la艂, zupe艂nie niepotrzebnie trzaskaj膮c drzwiami. Zrobi艂 to chyba tylko po to, by da膰 ostatni wyraz swej niezale偶no艣ci. Um贸wi艂 si臋 z kumplem z pracy, 偶e razem wezm膮 udzia艂 w rajdzie samochodowym. I to wszystko. Z jej reakcji mo偶na by艂o wnosi膰, 偶e zamierza sp臋dzi膰 dwa tygodnie w艣r贸d egzotycznych rozkoszy na Bali. Trudno nazwa膰 zdrad膮 dwana艣cie dni w艣r贸d najgorszych mokrade艂 Irlandii, we wn臋trzu forda escorta z Adamem Barnetem, kt贸ry mia艂 ogromny nos, by艂 prawie zupe艂nie 艂ysy i tak atrakcyjny seksualnie jak Gandhi.

Teraz lub nigdy, my艣la艂 zapalczywie, zmierzaj膮c do metra. Bro艅 swych praw, cz艂owieku. Zaproszenie na 艣niadanie to nie to samo co zaproszenie do wsp贸lnego 偶ycia. Co z tego, 偶e ona chce pomieszka膰 w willi na Rodos? Przecie偶 on jej nie zatrzymywa艂. A sam po prostu nie chcia艂 tam jecha膰. Dlaczego mia艂by chcie膰? Wiedzia艂, 偶e tamta noc by艂a pomy艂k膮. Po wyj艣ciu Melanie nale偶a艂o natychmiast wkroczy膰 do sypialni, oznajmi膰 jej, 偶e chce by膰 sam, zam贸wi膰 taks贸wk臋 鈥 i bingo, wolno艣膰. Tymczasem min臋艂y ca艂e miesi膮ce, a on... znowu tkwi艂 w przekl臋tym zwi膮zku. I na dodatek ta nie sprowadzi艂a ze sob膮 wy艂膮cznie kosmetyk贸w, ksi膮偶ek i paru 艂aszk贸w. Razem z t膮 pojawi艂 si臋 wio艣larz, ro艣liny w doniczkach, a nawet cholerna plansza do mad偶onga... Nie da si臋 tego spakowa膰 do jednego kartonu, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila... Je艣li taka kiedykolwiek nadejdzie.

Wreszcie usiad艂 i nie musia艂 ju偶 wi臋cej patrze膰 na wiersz. 鈥濶ie trwaj膮 d艂ugo... 鈥

Kiedy znajdowa艂 si臋 z dala od niej, takie my艣li przychodzi艂y mu wzgl臋dnie 艂atwo, ale gdy patrzy艂 na ni膮, nie potrafi艂 si臋 oprze膰. Poza tym te偶 mia艂 swoje podejrzenia. Je艣li na czymkolwiek si臋 zna艂, to by艂a w ci膮偶y... A tego to ju偶 zupe艂nie nie da si臋 spakowa膰 w kartonowe pud艂o razem z tuszem do rz臋s.

Wsta艂. Westchn膮艂. Nagle zaci膮偶y艂y mu prze偶yte lata. Zebra艂 si臋 do wyj艣cia z wagonu i wzi臋cia za bary z rzeczywisto艣ci膮. Skr臋ci艂 za r贸g, tym razem zupe艂nie nie zwracaj膮c uwagi na minisp贸dniczki, b艂yskaj膮ce kostki i czerwone usta, kt贸re zazwyczaj urozmaica艂y mu kr贸tki spacer z metra do biura.

Cze艣膰, Adam 鈥 powiedzia艂, wchodz膮c do budynku. 鈥 Je艣li chodzi o t臋 irlandzk膮 wypraw臋... Obawiam si臋, 偶e mimo wszystko nie dam rady pojecha膰. Przepraszam. Co艣 mi wyskoczy艂o...

艢wi臋te s艂owa, zaduma艂 si臋 bole艣nie, rozmy艣laj膮c teraz o swym innym kumplu, penisie. Gdyby nie wyskoczy艂 w nieodpowiednim momencie, wszystko by艂oby jak dawniej, poniewa偶 nic z tego, co si臋 wydarzy艂o, nawet by si臋 nie zacz臋艂o.

Podepta艂a kwiaty i teraz patrzy na ich b艂臋kit zmieszany z b艂otem. Martwe r贸偶e chyli艂y g艂owy z nie przyci臋tych krzak贸w, a ostatnie jesienne chryzantemy wyci膮ga艂y ku niebu suche, oskar偶ycielskie palce. Ogr贸d zaniedba艂a w takim stopniu, jakby by艂 cz臋艣ci膮 jej samej. Po swym ostatnim powrocie tak膮 mu z艂o偶y艂a szale艅cz膮 przysi臋g臋. Bez 偶adnego owijania w bawe艂n臋 powiedzia艂a ro艣linom, 偶e nie zadba o nie, p贸ki on czego艣 dla niej nie zrobi. I dlatego teraz ogr贸d musia艂 cierpie膰 i znosi膰 kar臋, bo co艣 musia艂o ponie艣膰 kar臋.

Da艂am ci szans臋 鈥 m贸wi cicho, wygl膮daj膮c przez okno 鈥 a ty jej nie wykorzysta艂e艣. 艢wietnie. Niech to spadnie na twoj膮 g艂ow臋. Nie dotkn臋 nawet sekatora, nie wyrw臋 ani jednego chwastu, ty niedobry, 偶a艂osny, nieu偶yty potworze. Dop贸ki nie oka偶esz mi odrobiny uczucia.

W wilgotnym, p贸艂nocnym powietrzu tego ranka jej palce s膮 zzi臋bni臋te, mimo 偶e na niebie stoi s艂o艅ce wczesnego lata; nie mo偶e poradzi膰 sobie z grzank膮, kt贸ra nie chce wej艣膰 do otworu opiekacza. Wciska j膮 teraz z ca艂ej si艂y: grzanka kruszy si臋, p臋ka, a wtedy wydaje jej si臋, 偶e j膮 sam膮 te偶 czeka taki los 鈥 wystarczy byle dotkni臋cie. Arthur zbiera okruchy, k艂adzie je sobie na talerzu, si臋ga po mas艂o, si臋ga po n贸偶, wszystko odbywa si臋 tak naturalnie i zwyczajnie, tak jak to by艂o zawsze i tak jak to b臋dzie zawsze... chyba 偶e, chyba 偶e...

Ten list do ciebie, Arthur? 鈥 pyta. 鈥 Ten z Londynu. Czy... ? Arthur podnosi wzrok. Prze偶uwa. Jak on w og贸le mo偶e je艣膰? Jak mo偶e prze偶uwa膰 jedzenie? Jak mo偶e dalej wszystko ci膮gn膮膰 i zachowywa膰 si臋 tak zwyczajnie? Grzanka chrz臋艣ci pod jego z臋bami. B贸g jest po jego stronie.

Wyzna艂a mu wszystko, ju偶 wiele miesi臋cy temu i nie ze spuszczon膮 g艂ow膮, nie mamrocz膮cym g艂osem, ale otwarcie, d藕wi臋cznymi s艂owy.

Tak, tak, tak 鈥 przyzna艂a si臋. 鈥 To w艂a艣nie zrobi艂am. 鈥 Sta艂a przed nim, przyciskaj膮c do policzka tamten podarunek, kt贸ry tak oskar偶ycielsko spoczywa艂 na jej 艂贸偶ku. Chcia艂a by膰 wobec niego r贸wnie okrutna, jak okrutnie potraktowa艂 j膮 tamten drugi. A wi臋c tuli艂a podarunek i powt贸rzy艂a: 鈥 Tak, jestem potworem, zrobi艂am to i wszystko na nic. Ja zrobi艂am to dla Mi艂o艣ci, a on dla Romansu. I teraz jestem tu znowu. Ta sama kobieta. W twoich oczach upad艂a od niedawna, ale we w艂asnych upad艂a od zawsze. I co teraz? Wyrzucisz mnie na ulic臋? Obejmiesz u艣ciskiem pe艂nym niesko艅czonego wsp贸艂czucia? 鈥 Zacz臋艂a pudrowa膰 twarz, maniakalnie 艣miej膮c si臋 do lustra. Ulotny r贸偶owy py艂 powoli skrywa艂 resztki prowincjonalnych rumie艅c贸w zdrowia. 鈥 Popatrz. 鈥 Kiedy si臋 odwr贸ci艂a, b艂臋kit jej oczu iskrzy艂 si臋 prowokacyjnie. 鈥 Gdzie jest teraz 偶ona pastora z Cockermouth? Dok膮d odesz艂a? A dok膮d odejdzie ta upudrowana dziwka, kt贸ra zaj臋艂a jej miejsce?

Siedzia艂 nieruchomo na krze艣le przy 艂贸偶ku. Nie odpowiedzia艂. Nie potrafi艂a opanowa膰 ogarniaj膮cego j膮 szale艅stwa.

Dok膮d? Dok膮d? Dok膮d?

Patrzy艂 na ni膮, wci膮偶 nic nie m贸wi膮c. Podesz艂a bli偶ej, spojrza艂a mu w twarz. Z bliska widzia艂, 偶e ten puder podkre艣li艂 drobne zmarszczki, zauwa偶y艂 zwiotczenie sk贸ry wok贸艂 oczu, bruzdy po obu stronach ust, gotowe na przyj臋cie 艂ez, kt贸rych spodziewa艂 si臋 za chwil臋. Nagle poczu艂 si臋 pewniej. Starzeje si臋, przekwita i dlatego nie odejdzie.

A mo偶e by tak 鈥 zapyta艂 cicho 鈥 do Chin?

Oczywi艣cie by艂a to absurdalna propozycja. Jednak przez jaki艣 czas wizja wyprawy trzyma艂a ich razem. Oczyma duszy widzia艂 samego siebie, jak pokutuje za to oddawanie si臋 wygodom prowincjonalnego 偶ycia, za ciep艂o kominka na parafii. Lenistwo. Najbardziej perfidny z ca艂ej si贸demki. S艂owa Langlanda: 鈥灺獵zy艣 skruszony?*, Skrucha go pyta, a Le艅 zemdla艂 od razu鈥*.

Jak we 艣nie mija艂y jej dni, tygodnie, miesi膮ce. Brodzi艂a przez jaw臋, a otaczaj膮cy 艣wiat przemyka艂 obok, tylko udawa艂a, 偶e uczestniczy w jego sprawach. Okresy ko艣cielnych 艣wi膮t przynosi艂y ze sob膮 zmiany barw i kompozycji kwiat贸w, nie uk艂adanych przez ni膮, niemniej podziwianych przez jej drugie ja. 鈥濸rzepi臋kne鈥, komentowa艂a serdecznie na u偶ytek pani Brown, kt贸rej chi艅skie lampiony zwiesza艂y swe pomara艅czowe 艂by w艣r贸d zasuszonych mak贸wek i ognistych bukowych li艣ci. 鈥濩o za blask鈥, chwali艂a pann臋 Lane, kt贸ra polerowa艂a mosi膮dze i srebra z tak膮 energi膮, jakby j膮 pogania艂 sam diabe艂.

I przez ca艂y czas czeka艂a. Wszyscy ci mali ludzie, ca艂a ta male艅ka enklawa, jej nic nie znacz膮ce ma艂偶e艅stwo 鈥 wkr贸tce b臋dzie wolna od tego wszystkiego. Widzia艂a ju偶 sam膮 siebie po艣r贸d dzikich krajobraz贸w otaczaj膮cych jak膮艣 chi艅sk膮 wiosk臋 zagubion膮 na ko艅cu 艣wiata, jak powalona niespodzianym atakiem choroby umiera powoli, z twarz膮 odcinaj膮c膮 si臋 blado na tle poduszki. W ostatnich s艂owach ka偶e Arthurowi wzi膮膰 paczuszk臋 i odes艂a膰 temu drugiemu. A potem, gdy jej duch opu艣ci ju偶 cia艂o, zaczeka, by zobaczy膰, z jakim dar spotka艂 si臋 przyj臋ciem. On otworzy przesy艂k臋 w jakim艣 ustronnym miejscu (od razu rozpozna charakter pisma), znajdzie puderniczk臋, pukiel jej w艂os贸w i kontur swoich oraz jej ust na chusteczce, kt贸r膮 ocierali wargi po zjedzeniu owoc贸w granatu. Ona zacytuje co艣 wtedy, na艣laduj膮c Arthura: 鈥濪laczego艣cie wywiedli nas z Egiptu i przyprowadzili na to n臋dzne miejsce, gdzie nie mo偶na sia膰, nie ma drzew figowych ani winoro艣li, ani drzewa granatowego, a nawet nie ma wody do picia鈥*. On zatrzyma te rzeczy i uroni kilka 艂ez, bo wie, czym jest Romans, tak jak ona wie, czym jest Mi艂o艣膰. I ju偶 nigdy o niej nie zapomni.

Pie艣ci艂a w my艣lach t臋 wy艣nion膮 wizj臋 i to jej pomaga艂o pokonywa膰 kolejne ponure dni. Wstawa艂a, by艂a, robi艂a 鈥 ogr贸d stanowi艂 jedyn膮 wysp臋 abnegacji. Nie przy艂o偶y do艅 r臋ki, poniewa偶 nale偶a艂o by膰 wiernym przysi臋gom. Zamieszkuj膮ce jej 艣wiat kobiety w chustkach mog膮 sobie krzywo patrze膰, mog膮 oferowa膰 pomoc, ale ona nie b臋dzie na to zwraca艂a uwagi. Niech zagl膮daj膮 przez mur bladymi, wodnistymi oczami, niech w艣ciubiaj膮 haczykowate nosy, niech gestykuluj膮 i wydymaj膮 usta. Ogr贸d czeka艂 na jego znak. Je艣li on si臋 odezwie, ogr贸d stanie si臋 magicznym miejscem. Do tego czasu jej d艂o艅 nie dotknie nawet 藕d藕b艂a 鈥 co wi臋cej, aktywnie b臋dzie go profanowa膰. Dlatego depta艂a rabaty w t臋 i we w t臋, p贸ki ostr贸偶ki nie przeobrazi艂y si臋 w miazg臋, w b艂臋kit zmieszany z b艂otem, dotkni臋ty 艣lepot膮, kt贸rej 偶yczy艂a w艂asnym oczom. Czeka艂a, czeka艂a na zmian臋, czeka艂a, a偶 przyjdzie nowe. Nic innego jej nie obchodzi艂o.

Arthur obserwowa艂 j膮. Wiedzia艂. Podtrzymywa艂 p艂omie艅 nadziei, p贸ki biskup w ko艅cu nie stwierdzi艂 jednoznacznie, 偶e albo wielkie miasto, albo nic. Hierarchia by艂a z niego zadowolona, wola艂a, by zosta艂 tam, gdzie jest. Czy naprawd臋 chcia艂 odmiany? S艂owom towarzyszy艂 kwa艣ny u艣mieszek. Naprawd臋 uwa偶a艂, 偶e znienacka otrzyma艂 od Boga misj臋 zwalczania Konfucjusza? Porto la艂o si臋 strumieniami, a on nie potrafi艂 odnale藕膰 w sobie polemicznego zapa艂u. By艂 tak pusty i sztuczny jak ten kocio艂 do herbaty. Unika艂 konfrontacji. A j膮 d艂awi艂o otwarte niebo, faluj膮ce morze, syberyjskie wiatry, kt贸re szarpa艂y ich posterunek na p贸艂nocy. Mo偶e jednak powinna p艂awi膰 si臋 w ludnej klaustrofobii miejskiej dekadencji? Ich ogr贸d odgrywa艂 w tym wszystkim rol臋 symboliczn膮. Tyle rozumia艂. Nigdy wi臋cej nie b臋dzie ju偶 tylko ogrodem 鈥 przynajmniej nie dla nich. Skin膮艂 g艂ow膮, adresuj膮c ten gest r贸wnocze艣nie do trzymanej w d艂oni szklanki, jak i do s艂贸w biskupa.

Tak 鈥 powiedzia艂 na g艂os. Wewn膮trz za艣 pomy艣la艂: Niech si臋 dzieje wola Bo偶a? Czy jej wola?

A teraz nieodwo艂alnie nadszed艂 moment decyzji. Gdyby tak m贸g艂 dalej je艣膰 tylko kolejne grzanki, ju偶 nigdy nie otwiera膰 ust ani 偶adnych kopert, toby tak i uczyni艂. Ona jednak sta艂a przed nim, spi臋ta niczym ptak. A by艂 przecie偶 taki ostro偶ny, pierwszy odbiera艂 poczt臋, ukrywa艂 listy z Londynu, kt贸rych urz臋dowe koperty zdradza艂y, 偶e co艣 jest na rzeczy. D艂u偶ej ju偶 nie potrafi艂. To by艂 ostatni list, w zupe艂nie dos艂ownym sensie. U艣miechn膮艂 si臋, rozbawiony mimowolnym 偶artem. Ona 艣ni艂a o Pekinie, Shenyang, Lanzhou, a on m贸g艂 jej zaproponowa膰 Leeds, Wolverhampton, Stoke.

Kiedy rozcina艂 kopert臋, czu艂 jej oddech na policzku. Kiedy wyjmowa艂 list, rytm tego oddechu sta艂 si臋 jeszcze szybszy. A wi臋c nie Leeds. Ani Wolverhampton. Nawet nie Stoke.

Londyn.

Za czyj膮 wol膮? Mo偶e jej. Mo偶e Boga. On nie mia艂 z tym nic wsp贸lnego.

Ona uzna艂a to za znak. Radosn膮 nowin臋. A wi臋c nie tylko ogr贸d, ale ca艂e to miejsce zostanie z艂o偶one w ofierze. Wraca艂a. Rado艣膰 przep艂ywa艂a przez ni膮 falami.

Zobaczy艂, zrozumia艂, przyj膮艂 cios i nie powiedzia艂 nic.

B贸l, jaki sprawia艂o mu dzielenie z ni膮 艂贸偶ka, powoli stawa艂 si臋 nie do zniesienia, ale tym razem nie mia艂 zamiaru mu ulec. Podobnie jak ona, i on z艂o偶y艂 sobie samemu pewne obietnice. Kiedy znajdzie si臋 w Londynie, kiedy ju偶 zaaklimatyzuje si臋 na nowym miejscu, b臋dzie pod膮偶a艂 wy艂膮cznie za nakazami serca. B臋d膮 sypiali oddzielnie. Od chwili, gdy powiedzia艂a mu, 偶e podczas cielesnego aktu nie czu艂a nic pr贸cz tylko podra偶nienia zako艅cze艅 nerwowych, przesta艂 tego potrzebowa膰. I mia艂 zamiar zniszczy膰 pakiecik, kt贸ry przed nim ukrywa艂a jego chytra rudoz艂ota wiewi贸reczka 鈥 spali go, na rytualnym stosie. I powie jej, co zrobi艂. Wtedy b臋dzie jej wolno wybiera膰. Gardzi艂 ni膮. Gardzi艂 sob膮. Gdyby m贸g艂 przywdzia膰 w艂osiennic臋, gdyby wolno mu by艂o si臋 publicznie biczowa膰, gdyby da艂o si臋 w ten spos贸b odpokutowa膰 za wszelkie lenistwo i wygod臋, jakim w 偶yciu si臋 odda艂, uczyni艂by to. To jednak by艂oby zbyt proste. Nie w taki spos贸b za艂atwia艂o si臋 Bo偶e sprawy. Zamiast tego dadz膮 mu przytulny ma艂y domek z przytulnym ma艂ym gabinetem i do tego przytulne ma艂e autko i b臋dzie musia艂 p贸j艣膰 mi臋dzy trapiony n臋dz膮, 艣mierdz膮cy mot艂och, mi臋dzy wyst臋pnych, zatraconych, samotnych, niewinnych i zdeprawowanych 鈥 nie po to, by ca艂owa膰 ich ropiej膮ce rany, ale po to, by aplikowa膰 im dobre rady i ciep艂膮 zup臋 (religi臋 prosimy zachowa膰 na poziomie ca艂kowitego minimum) 鈥 by potem ka偶dorazowo wraca膰 do swego przytulnego ma艂ego piek艂a.

Wykr臋ci艂a numer. Telefon odebra艂a kobieta. 鈥 Czy mog臋 m贸wi膰 z pani m臋偶em? 鈥 zapyta艂a. 鈥 Prosz臋 mu powiedzie膰, 偶e dzwoni Alice.

Podszed艂 do telefonu. Na pocz膮tku powiedzia艂 ostro偶ne 鈥濰alo鈥. Na co ona, z podniecenia j膮kaj膮c si臋 i po艂ykaj膮c s艂owa, oznajmi艂a:

Arthur i ja przenosimy si臋 z powrotem do Londynu.

To wspaniale 鈥 odpar艂 tym samym znajomym tonem, kt贸rym ona pos艂ugiwa艂a si臋 w rozmowach z kobietami w chustkach na g艂owach. 鈥 Musicie kiedy艣 wpa艣膰 na kolacj臋. Nie widzia艂em Arthura od wiek贸w...

Spotkamy si臋? 鈥 szepn臋艂a, wiedz膮c, 偶e ten jowialny ton przeznaczony jest dla jego 偶ony.

Arthur to taki mi艂y cz艂owiek. Co si臋 sta艂o, 偶e wraca do metropolii?

B臋dziemy w mie艣cie jutro, musimy za艂atwi膰 kilka spraw.

Nie doda艂a, 偶e b艂aga艂a, aby j膮 zabra艂 ze sob膮, 偶e Arthur mia艂 si臋 spotka膰 z komitetem, 偶e w tej wyprawie nie by艂o dla niej ani roli, ani miejsca, 偶e przyje偶d偶a艂a tylko dlatego, i偶 tak bardzo pragn臋艂a sp臋dzi膰 z nim troch臋 czasu. Jeszcze tylko raz, tylko ten jeden raz. Mog艂a znowu go uwie艣膰, by艂a pewna, 偶e jej si臋 uda. Mogli zacz膮膰 od nowa. Jakby nigdy nie wyje偶d偶a艂a.

Kupi臋 granaty 鈥 powiedzia艂a cicho.

S艂ucham? 鈥 Na jutro.

Oczywi艣cie. Tak wi臋c 偶ycz臋 powodzenia 鈥 zby艂 j膮 tym udawanie jowialnym g艂osem.

Spotkamy si臋? 鈥 zapyta艂a g艂o艣niej, bardziej nagl膮cym tonem.

Ale偶 sk膮d 鈥 odpar艂 pogodnie. 鈥 Wcale. I prosz臋, pozdr贸w Arthura. Nie chcia艂a go pu艣ci膰.

Je艣li nie jutro, to mo偶e spotkamy si臋 wtedy, kiedy tu na dobre zamieszkam? Tak bardzo chc臋 ci臋 znowu zobaczy膰, ja musz臋 ci臋 zobaczy膰, ja...

Nie, nie, nie s膮dz臋. Uszanowania dla Arthura. Musz臋 ju偶 i艣膰. Stephanie czeka, 偶eby mnie podwie藕膰. Do widzenia.

Przy schodach do metra zawaha艂a si臋.

Id藕 sam 鈥 powiedzia艂a do Arthura. 鈥 Id藕 i za艂atw wszystko, co masz dzisiaj do za艂atwienia, p贸藕niej si臋 gdzie艣 spotkamy. Wracamy jeszcze dzisiaj. Powinni艣my z艂apa膰 ten poci膮g po sz贸stej. Spotkamy si臋 wi臋c o pi膮tej. Gdzie? 鈥 (Byle nie w Ritzu... ) Potem on sobie poszed艂, znikn膮艂 w ha艂a艣liwym tunelu, 偶eby samotnie czeka膰 na poci膮g. A ona, przygarbiona, zrozpaczona, czuj膮c si臋 taka stara, posz艂a powoli w stron臋 Green Parku, gdzie zamierza艂a usi膮艣膰 na 艂awce, czeka膰, my艣le膰 i wspomina膰 monet臋, kt贸r膮 ofiarowa艂a, 偶eby mie膰 szcz臋艣cie w mi艂o艣ci.

Drobna Blondynka znajduje w czasopi艣mie reklam臋 korekcji zgryzu i zapisuje nazw臋 prywatnej kliniki oferuj膮cej konsultacje oraz us艂ugi. Po powrocie do biura zadzwoni do nich i zada par臋 pyta艅. Jego z臋by nie stan膮 si臋 lepsze z czasem, a zreszt膮 on ju偶 si臋 starzeje. Linia w艂os贸w zdecydowanie mu si臋 cofa, a poza tym pod tym wzgl臋dem los od pocz膮tku nie by艂 dla niego 艂askawy. Gdzie艣 w zakamarku jej g艂owy t艂ucze si臋 my艣l o przeszczepach w艂os贸w 鈥 ale na to przyjdzie czas p贸藕niej. W tej chwili najwa偶niejsze s膮 z臋by, a nawet gdyby rzecz mia艂a si臋 okaza膰 kosztowna 鈥 c贸偶, na razie maj膮 na g艂owie tylko siebie, nieprawda偶? (Nie jest do ko艅ca przekonana, czy z臋by Dereka nie maj膮 przypadkiem czego艣 wsp贸lnego z jego najwyra藕niej s艂abn膮cym wigorem. Gdyby mia艂 艂adne z臋by i m贸g艂 si臋 u艣miecha膰 do lustra, nie b臋d膮c przy tym zmuszony si臋 wstydzi膰 鈥 co jest oczywiste, mimo i偶 o tym nigdy nie wspomina 鈥 偶e tak mu wystaj膮, mo偶e nabra艂by wi臋kszej pewno艣ci siebie. ) Dlaczego tylko ona ma o siebie dba膰, podczas gdy on mo偶e sobie na wszystko pozwala膰? Poza tym naprawd臋 czas najwy偶szy, by zrobi艂 co艣 z tymi z臋bami. A poniewa偶 nie ma w tym 偶adnej jej winy, wi臋c on m贸g艂by od siebie te偶 co艣 w艂o偶y膰.

Klinika mie艣ci si臋 przy Harley Street, a wi臋c niedaleko. Tak, tak, dzi艣 jeszcze zadzwoni. Oto jedna z korzy艣ci posady w centralce telefonicznej. S膮 te偶 i inne. Jak wielokrotnie m贸wi艂a Derekowi, nie istnieje wa偶niejsza praca ni偶 tej pierwszej osoby, kt贸r膮 s艂yszy ten, kto dzwoni do firmy. Prac臋 sekretarki mo偶e wykonywa膰 byle kto (bo te偶 prawda, zast膮pi艂 j膮 byle kto, nie m贸wi膮c ju偶 o tych biodrach... ), za to niewiele os贸b potrafi okaza膰 energi臋, czujno艣膰 i ch臋膰 s艂u偶enia pomoc膮 przez telefon. Poza tym jako pierwsza poznaje i stosuje w odniesieniu do tych ludzi z g贸ry przygotowany bardzo szeroki wachlarz temat贸w do rozm贸w. Pogoda, zdrowie, adaptacja strychu (obecnie prawie na uko艅czeniu), dzisiejsze ceny i wiele, wiele innych. Tego rodzaju pogaw臋dki, w jakie ich wci膮ga, w jej opinii sprawiaj膮, 偶e ci ludzie czuj膮 si臋 swobodniej, a tak偶e przyczyniaj膮 si臋 (te pogaw臋dki) do utrwalenia dobrego wizerunku firmy. I im bardziej kt贸ry艣 z rozm贸wc贸w jest dla niej nie偶yczliwy, tym bardziej ona si臋 stara, tym bardziej pracuje (bo to jest praca, jak o tym wielokrotnie zapewnia艂a Dereka, ma nawet swoj膮 nazw臋: 鈥瀊ie偶膮ca obs艂uga interesant贸w鈥 i jest bardzo wymagaj膮ca), bo zdaje sobie spraw臋, 偶e ma艂om贸wno艣膰 bywa cz臋sto oznak膮 stresu, na kt贸ry lekarstwem mo偶e by膰 w艂a艣nie zwyk艂a rozmowa. Gdyby mia艂a lepsze kwalifikacje, zaj臋艂aby si臋 mo偶e profesjonalnym poradnictwem (W zesz艂ym tygodniu czyta艂a artyku艂 na temat kurs贸w terapeutycznych, w kt贸rym napisano, 偶e w艂a艣ciwie ka偶dy powinien z nich korzysta膰, 偶e umys艂 mo偶e by膰 r贸wnie chory jak cia艂o 鈥 z pewno艣ci膮 nie jej umys艂, ale innych ludzi. Widzia艂a ju偶 taki przypadek. ), ale i tak na tym stanowisku bawi艂a si臋 艣wietnie i nie mia艂a zamiaru rezygnowa膰.

Praca w centralce telefonicznej i recepcji zostawia艂a cz艂owiekowi sporo czasu na czytanie, a jej udawa艂o si臋 nawet od czasu do czasu robi膰 na drutach (zrobi艂a na drutach kaftanik dla dziecka swej poprzedniczki, ze 艣licznej cytrynowej w艂贸czki), a wi臋c wszystko ostatecznie wysz艂o na dobre. Nie dalej jak wczoraj podzi臋kowa艂a Facetowi na Stanowisku za zaufanie, wyra偶aj膮ce si臋 w przydzieleniu jej tak szczeg贸lnych obowi膮zk贸w. I jeszcze powiedzia艂a mu, 偶e wygl膮da na zestresowanego.

Czas na kolejne wakacje 鈥 doda艂a, ale w g艂臋bi ducha pomy艣la艂a sobie, 偶e jej nie spieszy艂oby si臋 specjalnie na wakacje w towarzystwie tej szkapy, kt贸r膮 mia艂 za 偶on臋.

Schowa艂a czasopismo do toreoki, a potem przejrza艂a jej zawarto艣膰. Lakier do w艂os贸w, perfumy w sprayu, dezodorant w sprayu. Ostatnio wszystko nosi艂a przy sobie, od tego czasu, gdy przy艂apa艂a t臋 biodrzast膮 na po偶yczaniu sobie tego ostatniego (tamta poci艂a si臋 chyba bez przerwy), gdy jeszcze sta艂 w damskiej ubikacji. Gdyby trzyma艂a te rzeczy w biurku, to z pewno艣ci膮 cz臋sto zapomina艂aby je wyjmowa膰, a poniewa偶 torebk臋 i tak zawsze nosi艂a ze sob膮, kiedy udawa艂a si臋 do toalety, wi臋c nie musia艂a si臋 obawia膰, 偶e o czym艣 zapomni. Przyjemnie by艂o mie膰 wszystko zorganizowane a偶 do najdrobniejszego szczeg贸艂u. Bo jak wielokrotnie powtarza艂a Derekowi, je艣li cz艂owiek dba o ma艂e rzeczy, to te du偶e uk艂adaj膮 mu si臋 same. W ka偶dym razie nabiera艂a coraz to wi臋kszego przekonania, 偶e jest to szczeg贸lnie trafne w odniesieniu do jego z臋b贸w.

Ostatnimi czasy by艂 taki szcz臋艣liwy, 偶e mia艂 co艣 do roboty w domu 鈥 pogwizdywa艂, kiedy zalepia艂 gipsem dziur臋 po wentylatorze (i wreszcie j膮 przeprosi艂, na co czeka艂a ju偶 od d艂u偶szego czasu). Nawet nie zbli偶a艂 si臋 do pubu ani nie odwiedza艂 tego potwornego Kena, kt贸ry mruga艂 do niej podczas pota艅c贸wki zorganizowanej przez ich firm臋 z okazji 艣wi膮t Bo偶ego Narodzenia. Same mrugni臋cia tak bardzo jej nie przeszkadza艂y (mia艂a przecie偶 na sobie ten obcis艂y r贸偶owy kostiumik), ale podczas ta艅ca uszczypn膮艂 j膮 w ty艂ek, nie mia艂 na tyle przyzwoito艣ci, aby u偶y膰 wody kolo艅skiej, i na dodatek ca艂y czas rozmawia艂 z par膮 siedz膮c膮 obok nich. I wcale nie by艂a to szczeg贸lnie uprzejma rozmowa. A Derek usiad艂 obok kierownika magazynu czy kogo艣 takiego i przez ca艂y czas rysowa艂 schematy na serwetkach 鈥 schody, wn臋ki okienne i takie tam 鈥 a wi臋c nawet przez my艣l mu nie przesz艂o, by spojrze膰 na ni膮 i zrozumie膰, no c贸偶, powiedzmy to szczerze, jakie szcz臋艣cie przypad艂o mu w udziale.

Wszystko by艂o dobrze, p贸ki problemy mi臋dzy ni膮 a Derekiem mo偶na by艂o rozwi膮za膰 na zasadzie: 鈥濪ogadzaj swojemu partnerowi鈥. Ale jej ju偶 si臋 odechcia艂o. Poza tym on zaraz zasypia艂. Kiedy spr贸bowa艂a powt贸rzy膰 przesz艂y sukces 鈥 jak owej niedzieli, gdy zrobi艂a striptiz w pokoju frontowym 鈥 okaza艂o si臋, 偶e on znienacka ma cos鈥 do zrobienia na g贸rze, i zostawi艂 j膮 tak, z kieliszkiem asti spumante w r臋ku, wygi臋t膮 w nieprzyzwoitej pozie.

Obud藕 go, kochaneczko 鈥 radzi艂a kobieta od porad radiowych. 鈥 Podejd藕 do niego i wsad藕 mu r臋ce w spodnie. No bo przecie偶 鈥 tu rozleg艂 si臋 wybuch zawstydzaj膮co rubasznego 艣miechu 鈥 to co jego, sama rozumiesz, w po艂owie nale偶y do ciebie. I nie mam tu na my艣li domu. Ha, ha, ha...

C贸偶, wbrew jej nadziejom okaza艂o si臋, 偶e niestety jest inaczej, i wbrew jej nadziejom okaza艂o si臋, 偶e raczej lepiej zostawi膰 sprawy, jakimi s膮. Starannie wybra艂a odpowiedni膮 chwil臋: naczynia trafi艂y do zmywarki i dobieg艂 ko艅ca ostami odcinek Archer贸w. Wygl膮da艂 na dostatecznie rozlu藕nionego, kiedy tak sta艂 z nogami skrzy偶owanymi w kostkach, wsparty o drzwi kuchni, stukaj膮c si臋 po tych swoich z臋bach 艣rubokr臋tem i sprawdzaj膮c co艣 w poradniku hydraulika (instalowa艂 na strychu prysznic i WC 鈥 powiedzia艂, 偶e w ten spos贸b wzrasta warto艣膰 inwestycji, co w jej uszach nie brzmia艂o szczeg贸lnie zach臋caj膮co, poniewa偶 ju偶 wcze艣niej zgodzili si臋, 偶e ma to by膰 miejsce zabaw dla dziecka). Tak wi臋c uznawszy, 偶e atmosfera jej sprzyja, gestem, 鈥 w kt贸rym widzia艂a frywolne wyuzdanie, 艣ci膮gn臋艂a z d艂oni r臋kawice, po czym przypomniawszy sobie kroki flamenco, podesz艂a do niego, a nast臋pnie zgodnie z porad膮 wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i jednym dramatycznym ruchem rasowej hiszpa艅skiej seniority rozpi臋艂a mu rozporek.

Wysz艂o jej to wszystko ca艂kiem stylowo, z udzia艂em talentu, o kt贸rego posiadanie dot膮d si臋 nie podejrzewa艂a. Przez chwil臋 nawet bawi艂a si臋 艣wietnie, ale rozigranie pierzch艂o w momencie, gdy od krzyku Dereka omal nie pop臋ka艂y jej b臋benki. No c贸偶, zgoda, kiedy to obejrza艂a, znalaz艂a kilka uwi臋z艂ych w zamku w艂os贸w. Niemniej jednak 鈥 wyja艣ni艂a mu to potem, kiedy wyciera艂a mu krew z ust i na pr贸偶no szuka艂a na pod艂odze ukruszonego kawa艂ka z臋ba 鈥 nic takiego by si臋 nie sta艂o, gdyby, jak przyzwoito艣膰 nakazuje, mia艂 na sobie majtki... Poza tym okaza艂a do艣膰 delikatno艣ci, by nie wspomnie膰, 偶e jak si臋 ma takie wystaj膮ce z臋by, to nigdy, przenigdy, nawet na chwil臋, nie nale偶y zbli偶a膰 do nich 艣rubokr臋ta... Od tamtego razu nie poczynili 偶adnych wi臋kszych post臋p贸w. Ale to si臋 zmieni. Tak sobie postanowi艂a.

Zacz臋艂a si臋 zbiera膰 do wyj艣cia. Metro doje偶d偶a艂o ju偶 do jej stacji. Jeszcze raz sprawdzi艂a zawarto艣膰 torebki, wszystko si臋 zgadza艂o.


***

A kiedy drobnymi kroczkami pokonywa艂a ju偶 schody, u艣miechn臋艂a si臋 z zadowoleniem, poniewa偶 przypomnia艂a sobie, 偶e w torebce ma jeszcze co艣, co艣, na co od dawna czeka艂a, co艣, co chcia艂a przeczyta膰 od chwili, gdy dowiedzia艂a si臋 o tym z zapowiedzi wydawniczych. Ta najnowsza powie艣膰 Janice Gentle w sztywnej oprawie (aby wszyscy wiedzieli, 偶e maj膮 do czynienia ze znawczyni膮) mia艂a j膮 przenie艣膰 do 艣wiata, kt贸ry m贸g艂by zaistnie膰, gdyby tylko ludzie pozbyli si臋 tych wszystkich wstr臋tnych cech. Ju偶 si臋 zastanawia艂a, jaki te偶 b臋dzie g艂贸wny bohater tej ksi膮偶ki. I zastanawia艂a si臋 te偶, czym b臋dzie si臋 zajmowa艂a g艂贸wna bohaterka. Mo偶e b臋dzie mieszka艂a w Londynie, w mieszkaniu, kt贸rego okna wychodzi艂y na Regent Park, albo na luksusowej 艂odzi w Chelsea, a mo偶e w jednym z tych wielkich dom贸w na wsi, gdzie b臋dzie trzyma艂a swoje konie i psy? M臋偶czyzna oczywi艣cie b臋dzie przystojny (偶adnego 艂upie偶u i wystaj膮cych z臋b贸w, zawsze spryskany wod膮 kolo艅sk膮), a jego m臋ski wigor nie b臋dzie w og贸le przedmiotem kwestii. Informacje na ok艂adce wydawa艂y si臋... c贸偶, interesuj膮ce. Ksi膮偶ka mia艂a niby odbiega膰 od poprzednich, ale przecie偶 Janice Gentle mo偶na by艂o ufa膰.

Spieszy艂a zat艂oczon膮 londy艅sk膮 ulic膮, omijaj膮c 偶ebrak贸w, krzywi膮c si臋 do ich pr贸艣b i rozbieganych oczu, wzdragaj膮c si臋 przed smrodem wylewaj膮cym si臋 z bram. O czym to b臋dzie? 鈥 wci膮偶 si臋 zastanawia艂a, kiedy wchodzi艂a ju偶 do swojego domu. O jakiej艣 pi臋knej sierocie uratowanej przed koszmarem ulicy i wszystkimi tymi wstr臋tnymi lud藕mi, przez kogo艣 mi艂ego i bogatego? Tak. Tak by艂oby najlepiej. Ksi膮偶ka oczywi艣cie sko艅czy si臋 szcz臋艣liwie, sierota nie b臋dzie ju偶 biedna, bezdomna i samotna. Dobro zwyci臋偶y, mi艂o艣膰 dojdzie do g艂osu, a przysz艂o艣膰 stanie si臋 z艂otor贸偶owa niczym 艣wie偶o zerwany owoc granatu.


***

Pad艂o tu za du偶o o mi艂o艣ci, czy mo偶e nie do艣膰? Kto to wie?

A jednak my, kt贸rych k艂amstwo nie odurza, Wiemy, przepe艂nieni patosem, 偶e mamy Tylko ciep艂o i tylko urod臋 tego 偶ycia Wbrew pustce bezkresnej ciemno艣ci.

Tutaj przez kr贸tkie mgnienie s艂o艅ce ogl膮damy I wo艅 winogron czujemy z tarasowych wzg贸rz, I 艣piewamy, i 艂kamy, walczymy, g艂odujemy, ucztujemy i kochamy Wargi i piersi mi臋kkie, zbyt s艂odkie jak na niewinno艣膰.

I w takiej skromnej 艂unie 艣miertelnik贸w 偶ycia 鈥 Bladej jak 艣wieca samotna w wielkim ch艂odnym wn臋trzu 鈥 Wiemy, 偶e mi艂o艣膰 najczystsze 艣wiat艂o rozsiewa, 呕e kiedy ca艂ujemy krwi膮 偶ycia z naszych ust, do bog贸w wy艣nionych jest nam blisko o krok. *


Przypisy od t艂umaczki


s. 6. William Langland, Widzenie o Piotrze Oraczu, t艂um. Przemys艂aw Mroczkowski, Wydawnictwo Literackie, Krak贸w 1983.

s. 17. William Szekspir, Sen nocy letniej, t艂um. W艂adys艂aw Tarnawski, BN, Ser. 11/162, Wroc艂aw 1987.

s. 19. Kamie艅 鈥 anglosaska miara ci臋偶aru os贸b

6, 348 kg.

s. 25. Thomas Campion, Hark, AU You Ladies (鈥濻艂uchajcie偶, bia艂og艂owy..:鈥), t艂um. Katarzyna Kar艂owska.

s. 71. Geoffrey Chaucer, Troilus i Criseyda, t艂um. Maciej S艂omczy艅ski. Wydawnictwo Literackie. Krak贸w 1978.

s. 72. Ibidem.

s. 82. Gerard Manley Hopkins, 鈥炁籩 przyroda jest heraklitejskim ogniem i o pociesze zmartwychwstania鈥, z: Wyb贸r poezji, t艂um. Stanis艂aw Bara艅czak, Znak, Krak贸w 1981.

s. 135. Geoffrey Chaucer, Opowie艣ci kanterberyjskie, t艂um. Helena Pr臋czkowska, BN, Ser. 11/138, Wroc艂aw 1963.

s. 142. Ewangelia wg 艣w. Mateusza 6, 28, Pismo 艢wi臋te Starego i Nowego Testamentu. Wydawnictwo Pallottinum, Pozna艅-Warszawa 1989 (wszystkie cytaty biblijne wg tego wydania).

s. 150. Widzenie o Piotrze Oraczu, fragment w przek艂adzie Katarzyny Kar艂owskiej.

s. 153. Lewis Carroll, O tym, co Alicja odkry艂a po drugiej stronie lustra, t艂um. Maciej S艂omczy艅ski, Czytelnik, Warszawa 1972.

s. 160. Dorothy Parker, Distance (鈥濪ystans鈥), t艂um. Katarzyna Kar艂owska.

s. 182. 鈥濻艂uchajcie偶, bia艂og艂owy... 鈥

s. 188. Widzenie o Piotrze Oraczu.

s. 202. Ewangelia wg 艣w. 艁ukasza 1, 52.

s. 202. 1 List do Koryntian strawestowany przez Janice.

s. 205. Ewangelia wg 艣w. Mateusza 7, 1.

s. 224. Widzenie o Piotrze Oraczu.

s. 225. Ibidem.

s. 227. 1 List do Koryntian 7, 17.

s. 259. Opowie艣ci kanterberyjskie.

s. 268-269. Anonim, pocz. XV w. Have a Gentil Cock (鈥濳ogutka mam zacnego... 鈥), t艂um. Katarzyna Kar艂owska.

s. 274. Ernest Dowson, 鈥濾itae summa brevis spem nos vetat incohare longam鈥, t艂um. Katarzyna Kar艂owska.

s. 277. Widzenie o Piotrze Oraczu.

s. 278. Ksi臋ga Liczb 20, 5.

s. 285. Richard Aldington, t艂um. Katarzyna Kar艂owska.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cheek Mavis 呕ycie seksualne mojej ciotki
Seks w prawach Murphy
Polki je偶d偶膮 po seks do Tunezji i Egiptu
Seks - pozycje seksualne
Ile wa偶y seks
seks jako 藕r贸d艂o cierpie艅
Czy seks podczas ci膮偶y mo偶e by膰 niebezpieczny
Seks to najlepszy sport
seks oralny SQJLLHLQV74HFEDMETTDY3T6E4AMI44GRRXZLUA
Maynard, Janice Ein sehr privater Verf眉hrer
114 Kaiser Janice Szalona jak wiatr
file d download seks%20 %20pozycja%20klasyczna%20iii DFPV7MZSXH5ZWTCITJU42KC33VFQUHD2QFRE22A
Co zrobic, zeby dluzej uprawiac seks poradnik
Badania polska m艂odzie偶 woli seks od religii
seks przedma艂偶e艅ski i aborcja
Antychryst, seks i kosmici