Anna Świderkówna
ROZMOWY
O
NOWYM TESTAMENCIE
Po
Rozmowach
o Biblii i
Rozmów
o Biblii ciągu dalszym*
pojawia
się oto książka o tytule Rozmowy
o Biblii. Nowy Testament.
Wynika
to, jak myślę, z faktu, że kiedy wychodziła pierwsza książka
ani
jej Autorka, ani Wydawnictwo nie zdawali sobie w pełni sprawy,
co
będzie dalej. Zadecydowali w gruncie rzeczy Czytelnicy, którym
ta
jedna
książka jakoś nie wystarczała, mimo ostatniego rozdziału
po-
święconego
już Nowemu Testamentowi. Wobec tego w Rozmów
o
Biblii ciągu dalszym starałam
się przedstawić mniej jeszcze znany na
ogół
od pierwszych ksiąg Pisma świętego okres powygnaniowy, to
jest
obejmujący
czasy od powrotu z wygnania babilońskiego (schyłek
VI
w.
przed Chr.) do panowania Heroda Wielkiego (31-Ą
r.
przed
Chr.),
dochodząc w ten sposób już do epoki życia Jezusa i
narodzin
chrześcijaństwa.
Wtedy decyzja o napisaniu trzeciej książki, tym
razem
o Nowym Testamencie, była już podjęta. I właśnie tę
książkę
oddajemy
obecnie do rąk Czytelników.
Zgodnie
z tytułem
to również mają być „rozmowy", a zatem nie
monolog.
Pragnę tu także skłonić Czytelnika, aby nie przyjmował
jedynie
biernie podanych tu wiadomości i moich rozważań, lecz by
się
włączył
czynnie do wspólnej pracy. W tym celu powinien z jednej
strony
samodzielnie myśleć, z drugiej zaś czytać tę książkę z
Biblią
w
ręku. Właśnie: z Biblią! Nadal bowiem pozostaje aktualna
zasada,
że
Biblię objaśnia najlepiej sama Biblia.
*
A. Świderkówna,
Rozmowy
o Biblii, Warszawa
2000 (wyd. 6; 1994 - wyd. 1);
A.
Świderkówna, Rozmów
o Biblii ciąg dalszy, Warszawa
2000 (wyd. 3; 1996 - wyd. 1).
Oba
tytuły będziemy cyt. dalej: Rozmowy
o Biblii i Rozmów o Biblii ciąg dalszy. 5
Nie
jest wykluczone, że
ktoś w tym miejscu zechce zaprotes-
tować.
Może zresztą sprowokuje go do tego sam tytuł książki - Roz-
mowy
o Biblii. Nowy Testament - gdyż
on przywykł ten Nowy
Testament
jakoś od reszty Biblii odłączać, uważając ją przede
wszyst-
kim
za określenie tego, co nazywamy zazwyczaj Starym Testamentem.
A
tymczasem - jak mówi
św. Augustyn - „Nowy Testament jest
ukryty
w Starym, a Stary Testament wyjaśnia się w Nowym", a słowa
te
przytacza za nim również nowy Katechizm
Kościoła Katolickiego*.
Powiązania
te i zależności muszą być oczywiste i dla tego,
kto
chrześcijaninem
nie jest, tyle tylko, że będzie je inaczej interpretował
i
oceniał. Dla niego to właśnie Kościół, zrodzony jako nowa
sekta
judaizmu,
od samego początku odczytywał po swojemu to, co miał
później
nazwać Starym Testamentem, odnajdując w nim zapowiedzi,
które
uznawał za zrealizowane w Nowym. Dla judaizmu zaś Biblia
była
zawsze Bożym Słowem żywym. Wielu chrześcijan natomiast
o
tym jakby nie pamiętało. Niektórym z nich wydawało się czasem,
a
niekiedy wbrew oficjalnej nauce Kościoła wydaje się nadal, że
Stary
Testament
jest im wcale niepotrzebny. A tymczasem bez jego dobrej
znajomości
ani wierzący, ani niewierzący nie może pojąć w pełni
Nowego.
I nie chodzi tu tylko o cytaty czy całkiem wyraźne od-
wołania.
Nowe Przymierze wyrasta z Przymierza Pierwszego i nie
sposób
jednego zrozumieć bez drugiego. A ponieważ spotkanie
z
owym Pierwszym Przymierzem jest dla nas na ogół trudniejsze,
było
rzeczą
logiczną, bym zaczęła najpierw od niego.
Wielokrotnie
w poprzednich książkach
starałam się zwrócić uwa-
gę
Czytelników na ważność właściwego zrozumienia występujących
w
Biblii gatunków i form literackich, niekiedy całkiem dla nas
obcych.
Nie
zawsze zdajemy sobie sprawę, że dotyczy to także
Nowego
Testamentu,
który wydaje się nam o tyle bliższy od Starego. A prze-
cież
jedynie poprawne rozpoznanie gatunku literackiego pozwala na
właściwą
interpretację tekstu oraz na zrozumienie intencji autora,
która
- dla czytelnika wierzącego - jest również intencją samego
Boga.
Otóż Sobór Watykański II
w
Konstytucji o Objawieniu stwier-
dza,
że „do sporządzenia Ksiąg świętych wybrał Bóg ludzi w ten
*
Św.
Augustyn, Quaestiones in Heptateuchum, 2,73 (PL 34,623), w
przekładzie
Autorki;
por. Sobór Watykański II,
Konstytucja
o Objawieniu, 16, oraz Katechizm
6
Kościoła Katolickiego, 129,
Poznań 1994.
sposób,
iż pracując dla Niego posługiwali się swymi własnymi
moż-
liwościami
i zdolnościami", byli zatem w pełni „prawdziwymi
auto-
rami".
Bóg bowiem „przemawia do ludzi na sposób ludzki". Aby
Go
zatem
zrozumieć, trzeba przede wszystkim starać się zrozumieć,
co
chcieli
powiedzieć swoim współczesnym ludzcy autorzy. Inaczej prze-
cież
czyta się poemat lub hymn religijny, inaczej tekst
prawniczy,
inaczej
przypowieść. Błędne określenie gatunku literackiego
musi
prowadzić
do nieporozumień*.
Nie
mniejsze trudności
wynikają również z potrzeby korzystania
z
tłumaczenia. Nowy Testament jest w całości pisany po
grecku.
Większość
z nas tego języka nie zna, a każdy przekład, choćby
najlepszy,
jest jakimś zniekształceniem. Co gorsza, nie chodzi tu tylko
o
przekład z jednego języka na drugi, lecz również o próbę
przełożenia
na
nasze kategorie myślowe obcej nam pod wieloma względami
mentalności
ludzi żyjących niemal dwa tysiące lat temu.
Zadanie,
którego
się podjęłam, nie jest bynajmniej łatwe, mimo
że
już od dość dawna prowadzę wykłady biblijne na
Uniwersytecie
Warszawskim
i biblijne spotkania w grupach, związanych z kilkoma
kościołami.
Z zawodu jestem, jak to się mówi potocznie, „starożyt-
nikiem",
a dokładniej - przede wszystkim historykiem kultury staro-
żytnego
świata mówiącego po grecku, z przekonania zaś katoliczką.
To
podwójne uwarunkowanie, które kazało mi bardzo wcześnie
zainte-
resować
się Pismem świętym, wpłynęło też w sposób znaczący
na
kształt
moich Rozmów
o Biblii (każdej
z trzech książek). Przychodząc
ze
świata pogańskiego nauczyłam się bowiem patrzeć na
Biblię
również
z punktu widzenia pogan, co pozwala niekiedy zauważyć
rzeczy
niedostrzegalne
z innej perspektywy. A pisząc jako katoliczka
staram
się przy okazji przedstawić moim Czytelnikom - tym wierzą-
cym
i tym niewierzącym - także i to, co mówi na te tematy
Kościół
katolicki,
a o czym często nie mają pojęcia tak jedni, jak i
drudzy.
Wszystkim
też bez różnicy chciałabym pokazać, jak widzi dzisiaj
całą
Biblię
i Nowy Testament w szczególności współczesna nauka i jak
cenne
dla każdego może być właściwe zrozumienie biblijnych teks-
tów,
a wreszcie, jak wiele trudności przy czytaniu wynika po prostu
z
niedostatecznej informacji i bardzo licznych nieporozumień, z
któ-
rych
sporo (choć na pewno nie wszystkie) łatwo można wyjaśnić.
* Konstytucja o Objawieniu, 3.
Zanim
jednak zajmiemy się
Nowym Testamentem, musimy za-
cząć
od stwierdzenia prawdy bardzo istotnej, a często, niestety,
zapo-
minanej.
Jest rzeczą oczywistą, że w inny sposób czyta te
teksty
chrześcijanin,
inaczej Żyd, dla którego nie jest to już słowo Boże,
inaczej
przedstawiciel religii nie mającej w ogóle z Biblią nic
wspól-
nego,
inaczej też człowiek niewierzący, agnostyk lub zgoła
ateista.
Właśnie
w naszej epoce dokonano ważnego odkrycia, iż każda lektura
jest
w swojej istocie zarazem aktem twórczym. Odczytanie tekstu
zależy
bowiem w znacznym stopniu od czytelnika, od jego
skłonności,
sympatii,
uprzedzeń i przeżyć. Każdy też ulega pokusie przenoszenia
na
poznawane dzieło swoich własnych odczuć i koncepcji, chociaż
u
różnych ludzi mogą to być - także w odniesieniu do tego
samego
tekstu
- odczucia i koncepcje całkowicie różne, a nawet wręcz
sobie
przeciwne.
Ktokolwiek
jednak pragnie uchwycić
myśl autorów biblijnych,
musi
bez względu na swe przekonania starać się spojrzeć najpierw
na
ich
dzieło nie swoimi, ale ich oczami. Bardzo pouczające pod
tym
względem
wydają mi się słowa Jeana Rudhardta, historyka religii
greckiej,
profesora Uniwersytetu Genewskiego. Powiada on, że jeśli
chcemy
zrozumieć cokolwiek z tej czy innej religii, to „nie ma na
to
innego
sposobu, niż stać się uczniem tych, których chcemy
zrozumieć
[...].
Krótko mówiąc, trzeba w miarę możliwości zapomnieć o
naszych
nawykach
myślowych, aby odtworzyć w sobie - tam, gdzie chodzi
o
religię grecką - również i grecką mentalność"*. A zdanie
to jest nie
mniej
słuszne w odniesieniu także i do Nowego Testamentu.
Podobnie
jak w Rozmowach
o Biblii i
Rozmów
o Biblii ciągu
dalszym
zajmuję
się i w tej książce pewnym zespołem pism. Tam
jednak,
gdzie chodziło o Pierwsze Przymierze, pism tych było bardzo
wiele,
i to w dodatku bardzo różnych. Co więcej, niemało z
nich
kształtowało
się przez długie wieki, a całość już na piśmie
narastała
zapewne
od schyłku X
w.
lub może IX
w.
co najmniej do połowy II
w.
przed
Chr., przy czym ograniczenie to dotyczy Biblii hebrajskiej,
gdyż
Księga
Mądrości (najpóźniej sza w katolickim kanonie Starego
Tes-
tamentu)
powstała najprawdopodobniej w połowie I w. przed Chr.
Przez
tyle stuleci żyli i działali najróżniejsi interesujący ludzie,
wielcy
*
J. Rudhardt, Du
mythe, de la religion grecąue
et de la comprehension d'autrui
(O
micie, religii greckiej i zrozumieniu drugiego człowieka), Geneve
1981, s. 17.
święci
i wielcy grzesznicy, politycy i poeci, prorocy i kapłani. Nie
można
było pisać o wszystkim i o wszystkich. Cały Nowy Tes-
tament
narodził się w drugiej połowie I w. po Chr.*, co
najwyżej
zahaczając
o pierwsze lata II
w.
Tu jednak nad wszystkich wyrasta
jedna
postać: Jezus z Nazaretu. Niektórzy Czytelnicy może oczeki-
wali,
iż moja trzecia biblijna książka będzie książką o Jezusie,
o
Jego życiu, nauce i początkach chrześcijaństwa, ale - jak
wynika
już
z samego tytułu - tematem jej jest (podobnie jak i
poprzednich)
historia
zespołu pism literackich, nazywanego przez nas Nowym
Testamentem.
Oczywiście,
każda próba analizowania Nowego Testamentu z po-
minięciem
osoby Jezusa może nas zaprowadzić tylko na manowce.
Niewierzących
i niechrześcijan odsyłam tutaj do przytoczonych nieco
wcześniej
słów Jeana Rudhardta, którego nikt nie posądzi o chęć
nakłaniania
swoich współczesnych do powrotu do greckich kultów czy
wierzeń
z IV
w.
przed Chr. Bez poznania Jezusa i Jego nauki nie da
się
nic pojąć z Nowego Testamentu.
Wydawało
mi się jednak, że i niewierzący, i wierzący łatwiej
może
spotkają się z Jezusem idąc drogą odmienną od tych, do
których
przywykli.
Dlatego po dwóch rozdziałach wstępnych, poświęconych
miejscu
Jego życia na świecie i w historii, zaczynam nie od Betlejem,
lecz
od Zmartwychwstania. W świetle tajemnicy paschalnej kształ-
tował
się bowiem i rodził Nowy Testament.
I
znowu - jak w poprzednich książkach
- wiele tu pominęłam,
gdyż
i ta książka również nie jest ani podręcznikiem, ani
żadnym
„wprowadzeniem".
Stąd proszę mi wybaczyć, że nie analizuję żadnej
księgi
dokładnie, że pisząc o św. Pawle nie omawiam po kolei
jego
Listów,
a o niektórych Listach (również i nie-Pawłowych) w ogóle
nie
wspominam,
że Dzieje Apostolskie wykorzystuję głównie jako źródło,
a
kończąc wszystko Apokalipsą św. Jana, na pewno zbyt mało
ukazu-
ję,
jak wielkim poetą był jej autor.
Znajdzie
przy tym Czytelnik trochę
powtórzeń i z Rozmów
o
Biblii, i
z Rozmów
o Biblii ciągu dalszego. Wynika
to z faktu, że
wszystkie
te trzy książki stanowią tak naprawdę jedną całość, która
*
W całej
książce daty podawane bez żadnego określenia odnoszą się
(inaczej niż
w
książkach poprzednich) do czasów po narodzeniu Chrystusa. „Po
Chr." piszemy tylko
tara,
gdzie brak tej adnotacji mógłby prowadzić do nieporozumienia.
może
jeszcze w przyszłości doczeka się wzbogacenia i
pogłębienia.
Powtórzenia
te najwidoczniejsze są, jak sądzę, we wstępie, ale i
gdzie
indziej
ich nie brakuje. Pisząc o Starym Testamencie nie mogłam
pominąć
jego związku z Nowym, a książka poświęcona
okresowi
powygnaniowemu
jest już właściwie wprowadzeniem w czasy Jezusa.
Ze
względu zaś na bogactwo tematyki i na znaczne braki w
naszym
przygotowaniu
biblijnym byłam zmuszona nieraz powracać do tego,
o
czym już wcześniej mówiłam. W ten sposób każdą z trzech
książek
można
czytać także oddzielnie, ci zaś Czytelnicy, którzy mają
dostęp
do
wszystkich, znajdą w trzeciej liczne odsyłacze do pierwszej i
dru-
giej.
Jeżeli więc odsyłam Czytelnika do wcześniejszych książek, to
nie
oznacza
to wcale, że uważam je za szczególnie dobre, lecz że - jak to
już
powiedziałam - tworzą wszystkie trzy jedną całość i taki układ
ma
po
prostu ułatwić ich lekturę*.
Mamy
obecnie w języku
polskim trzy współczesne katolickie
przekłady
całości Biblii z języków oryginalnych. Są to:
Pismo
Święte
Starego i Nowego Testamentu, opracowane
przez
zespół
biblistów polskich z inicjatywy Benedyktynów Tynieckich
pod
redakcją
o. Augustyna Jankowskiego, ks. Lecha Stachowiaka i ks.
biskupa
Kazimierza Romaniuka. Jest to tak zwana Biblia Tysiąclecia
(BT).
Do dzisiaj ukazały się już 4 jej wydania (wyd. 3, poprawione
-
1982, wyd. 4 - 1984), obecnie czekamy na wydanie 5, zmienione
i
poprawione (w 1996 r. ukazał się już Nowy Testament).
Pismo
Święte
Starego i Nowego Testamentu, pod
redakcją ks.
Michała
Petera i ks. Mariana Wolniewicza, w 3 tomach, którego
wydanie
2 ukazało się w Poznaniu w latach 1982-1987. Wydanie 3,
poprawione,
podzielono na 4 tomy. Tomy 1-3 (Stary Testament)
ukazały
się w 1989 i 1992 r., tom 4 (Nowy Testament) w 1994 r. Jest
to
tak zwana Biblia Poznańska (BP).
10
*
Podobną
pomocą służyć powinny indeksy i Tablica
chronologiczna. Indeks
tekstów
odsyła
do tych stron książki, na których dany tekst został omówiony
lub jest
przytoczony.
Indeks
analityczny pozwala
zorientować się w tematyce i między innymi
wskazuje
te miejsca, w których pojawia się wyjaśnienie jakiegoś ważnego
terminu czy
zagadnienia.
Tablicę
chronologiczną sporządziłam
opierając się na nowym wydaniu
francuskiego
ekumenicznego przekładu Biblii TOB - Traduction
oecumeniąue de la
Bible
(Paris
1994).
Biblia
Warszawsko-Praska, w
przekładzie
ks. biskupa Kazimierza
Romaniuka,
wydanie 1, Warszawa 1997.
Istnieje
też
nowy przekład protestancki całości Biblii z języków
oryginalnych,
przygotowany przez Brytyjskie i Zagraniczne Towarzys-
two
Biblijne w Warszawie. W wydaniu 18 (Warszawa 1990)
zostały
zamieszczone
również księgi wtórokanoniczne (zwane przez protes-
tantów
apokryfami) w przekładzie Biblii Tysiąclecia. W
wydaniach
wcześniejszych
tych ksiąg nie ma. Brak również jakichkolwiek przypi-
sów,
co utrudnia zrozumienie mniej jasnych tekstów (są
natomiast
odnośniki
do innych miejsc Biblii).
Wszelkiego
rodzaju tytuły
i podtytuły (poza tytułami ksiąg), jakie
Czytelnik
znajdzie w Biblii, pochodzą od współczesnych polskich
tłumaczy
i pełnią taką samą rolę jak komentarz.
Podział
Biblii na rozdziały jest co prawda znacznie wcześniejszy,
ale
przecież też bardzo późny. Dokonano go w XIII w. po Chr.,
a
wersety ponumerowano dopiero w połowie XVI w. Nic zatem
dziwnego,
że podział ten i numeracja nie zawsze odpowiadają układo-
wi
tekstu, choć trzeba przyznać, że na ogół zostały
przeprowadzone
nie
najgorzej. Ułatwiają zaś ogromnie wskazanie odpowiedniego
miej-
sca
w Biblii, której księgi oznaczone są umownymi skrótami.
Podaje-
my
je na s. 13-15. Czytelnik może je zresztą znaleźć
bez
trudu
w
każdym polskim wydaniu Pisma świętego.
Przykładowo:
2
Sm 10,5 = Druga Księga
Samuela, rozdział 10, werset 5
Mt
25,31^6 = Ewangelia według św. Mateusza, rozdział 25,
wersety
od 31 do 46.
W
książkach
moich cytuję zazwyczaj tekst Biblii Tysiąclecia
(wyd.
3 lub 4) tam, gdzie chodzi o Stary Testament. Nowy Testament
(wyd.
9) z wydania 5 Biblii Tysiąclecia, natomiast Ewangelię według
św.
Mateusza i według św. Marka najczęściej jednak w moim włas-
nym
przekładzie (Kraków 1995 i 1997). Wprowadzam też niekiedy
drobne
zmiany według oryginału hebrajskiego lub greckiego.
Przypisy
ograniczone zostały
do minimum. Literaturę współczes-
ną
cytuję jedynie tam, gdzie jej autorom szczególnie dużo
zawdzię-
czam
lub gdzie przytaczam ich słowa. Tylko dwie serie publikacji
cytuję
w formie skrótów:
11
CE + numer = poszczególne zeszyty serii „Cahiers Evangile",
Paris
1972-
Intr. -
Introduction a la Bibie, edition
nouvelle, t. III:
Le Nouveau Testament, sous la direction de
A.
George et P. Grelot, Paris 1976-
Intr.
3 =
Les
letters apostoliąues.
L'oeuvre de Paul et
autres
epltres
Intr.
5 -
L'achevement des Ecritures. La formation du
Nouveau
Testament
Intr.
6 =
Evangile
et histoire, par
P. Grelot
SKRÓTY BIBLIJNE
Księga Rodzaju - Rdz
Księga Wyjścia - Wj
Księga Kapłańska - Kpł
Księga Liczb - Lb
Księga Powtórzonego Prawa - Pwt
Księga Jozuego - Joz
Księga Sędziów - Sdz
Księga Rut - Rt
Pierwsza Księga Samuela - 1 Sm
Druga Księga Samuela - 2Sm
Pierwsza Księga Królewska - 1 Krl
Druga Księga Królewska - 2Krl
Pierwsza Księga Kronik - 1 Krn
Druga Księga Kronik - 2Krn
Księga Ezdrasza - Ezd
Księga Nehemiasza - Ne
Księga Tobiasza - Tb
Księga Judyty - Jdt
Księga Estery - Est
Pierwsza Księga Machabejska - 1 Mch
Druga Księga Machabejska - 2 Mch
Księga Hioba - Hi
Księga Psalmów - Ps
Księga Przysłów - Prz
Księga Koheleta - Koh
Pieśń nad pieśniami - Pnp
13
14
Księga Mądrości - Mdr
Mądrość Syracha - Syr
Księga Izajasza - Iz
Księga Jeremiasza - Jer
Lamentacje - Lm
Księga Barucha - Ba
Księga Ezechiela - Ez
Księga Daniela - Dn
Księga Ozeasza - Oz
Księga Joela - Jl
Księga Amosa - Am
Księga Abdiasza - Ab
Księga Jonasza - Jon
Księga Micheasza - Mi
Księga Nahuma - Na
Księga Habakuka - Ha
Księga Sofoniasza - So
Księga Aggeusza - Ag
Księga Zachariasza - Za
Księga Malachiasza - Ml
Ewangelia według św. Mateusza - Mt
Ewangelia według św. Marka - Mk
Ewangelia według św. Łukasza - Łk
Ewangelia według św. Jana - J
Dzieje Apostolskie - Dz
Św.
Pawła List do Rzymian -
Rz
Św.
Pawła Pierwszy List do Koryntian - l Kor
Św. Pawła Drugi List do Koryntian - 2 Kor
Św. Pawła List do Galatów - Ga
Św. Pawła List do Efezjan - Ef
Św. Pawła List do Filipian - Flp
Św.
Pawła List do Kolosan -
Koi
Św.
Pawła Pierwszy List do Tesaloniczan- l Tes
Św.
Pawła Drugi List do Tesaloniczan - 2 Tes
Św.
Pawła Pierwszy List do Tymoteusza - l Tm
Św.
Pawła Drugi List do Tymoteusza - 2 Tm
Św. Pawła List do Tytusa - Tt
Św. Pawła List do Filemona - Flm
List
do Hebrajczyków
- Hbr
List
św. Jakuba - Jk
Pierwszy
List św. Piotra - 1
P
Drugi
List św. Piotra - 2P
Pierwszy
List św. Jana - 1 J
Drugi
List św. Jana - 2 J
Trzeci
List św. Jana - 3 J
List
św. Judy - Jud
Apokalipsa
św. Jana - Ap
17
ŚWIAT,
W KTÓRYM ŻYŁ
JEZUS
Z NAZARETU
PALESTYNA
Palestyna
to kraj szczególny
i niewielki. Nazwę swoją, nadaną
urzędowo
dopiero przez Rzymian, zawdzięcza, paradoksalnie, zawzię-
tym
wrogom synów Izraela, Filistynom, którzy przybywszy tu zza
morza
osiedli na południowym wybrzeżu tej ziemi, zwanej przez
długie
jeszcze stulecia Kanaanem. Ciekawe, że Hebrajczycy widzieli
zawsze
w Filistynach nie tylko groźnych nieprzyjaciół, lecz
przede
wszystkim
„obcych", podczas gdy, walcząc nie mniej zawzięcie
z
innymi sąsiadami, rozpoznawali w nich swoich braci,
pochodzących,
podobnie
jak oni sami, od Sema, najstarszego syna Noego,
protoplasty
wszystkich
Semitów.
Stosunki
z mieszkającymi
również na wybrzeżu, lecz na północ od
góry
Karmel, Fenicjanami, układały się nieporównanie lepiej. Był
to
zresztą
przede wszystkim lud bogatych i zręcznych kupców i żeglarzy,
o
znanych szeroko wielkich miastach i portach. Izraelici chętnie
korzys-
tali
z ich statków, sami zaś nie próbowali nigdy zbudować własnej
floty.
Kraj,
nazywany czasem w Biblii „ziemią
Izraela", leży między
Morzem
Śródziemnym na zachodzie a pustynią rozciągającą się
za
Jordanem
na wschodzie. Ze względu na brak jakiejś jedności geogra-
ficznej
próba zwięzłego opisu tej ziemi nie jest łatwa. Najlepiej
może,
biorąc
pod uwagę ukształtowanie terenu i wysokość przeciętnych
rocznych
opadów, wyróżnić cztery równoległe pasy, ciągnące się
z
północy na południe. Są to: równina nadbrzeżna, pas
wzgórz,
depresja
stanowiąca dolinę Jordanu i wreszcie wyżyna Zajordanii.
Na
północ
od wchodzącej w morze wyniosłą ostrogą góry Karmel
równina
nadbrzeżna jest bardzo wąska, lecz przychylna dla
żeglarzy
i kupców, jak przekonali się o tym Fenicjanie. Na południe
18
od
Karmelu znajdujemy już
znacznie szerszą, porośniętą w starożytno-
ści
lasami dębowymi, równinę Szaron. Powstał tu mały port
fenicki,
zwany
po grecku Wieżą Stratona. Cezar August podarował go
wspa-
niałomyślnie
Herodowi Wielkiemu. Ten zaś zbudował na jego miejscu
miasto
zupełnie nowe. Przede wszystkim stworzył sztuczny port,
którego
obszerne baseny wykopano w piaszczystym nadbrzeżu. Chro-
niły
je dwie wielkie tamy, długości 250 i 600 m. Nad wszystkim
wznosiła
się świątynia Augusta. Archeologowie odsłonili także teatr.
To
jednak, co najbardziej zapada w pamięć wszystkim
odwiedzającym
Cezareę
Nadmorską (bo tak na cześć swego dobroczyńcy nazwał to
miasto
Herod), to ogromny, a przy tym piękny, akwedukt, który
dostarczał
tu wodę aż ze zbocza Karmelu.
Na
południe
od Cezarei leży pamiętający bardzo dawne czasy
port
Jaffa (hebr. Jafo). Jego okres największej świetności przypadał
na
XIII
w. przed Chr., później, zdławiony przez Filistynów, odżył w
pełni
dopiero
pod panowaniem perskim (koniec VI
w.
przed Chr.).
Dalej
rozciąga
się największa z owych nadbrzeżnych równin,
zwana
też po prostu Równiną (po hebr. Szefela). Na wysokości
miasta
Gazy
dochodzi nawet do 40 km szerokości. Rodzą się tutaj dobrze
zboża
i jarzyny, a także winorośl i drzewa oliwne. Przez długi
czas
ziemia
ta należała do Fenicjan. Sama Gaza miała ludność mieszaną,
która
od dawna potrafiła dobrze wykorzystywać strategiczne
znaczenie
swego
miasta, strzegącego drogi z Egiptu do Kanaanu.
Nieco
na zachód,
środkowy pas właściwej Palestyny, to ciągnące
się
od gór Libanu wzgórza. Mają one od 600 do 1000 m wysokości,
a
na południu poprzez pustynny Negew łączą się z Synajem. W
pół-
nocnej
części tego pasa oddzielona od reszty kraju rozległą
doliną
Jizreel
leży Galilea, o której niedługo będziemy mówić jeszcze
nieco
dokładniej
(por. s. 60). Ze swoimi ok. 1000 mm opadów rocznie
stanowi
ona prawdziwy spichlerz kraju. Jizreel (przemianowana przez
Greków
na Esdrelon) to depresja, niezbyt głęboka jak na warunki
miejscowe,
bo sięga zaledwie 50 m p.p.m. Była za to zawsze i jest
dzisiaj
również niezmiernie żyzna. W dodatku przez nią właśnie
idzie
jedyna
ważna droga, prowadząca z zachodu na wschód. Tu krzyżują
się
w sposób naturalny wielkie szlaki strategiczne, czego
wymownym
świadectwem
jest bardzo stara twierdza Meggido, wzniesiona w miej-
scu,
gdzie musieli się spotykać nieuchronnie wszyscy ci, co szli
z
Egiptu, z tymi, co nadchodzili z północy.
19
Na
południe
od doliny Jizreel ciągną się wzgórza Samarii i Judei,
coraz
mniej żyzne, w miarę jak posuwamy się dalej na zachód lub
na
południe.
Sadzić tu można jeszcze winną latorośl, niektóre drzewa
owocowe,
można hodować też kozy i owce, które zdołają się wyżywić
skąpą
roślinnością stepową. A przecież właśnie na tej ziemi
wyrosły
dwa
królestwa, powstałe z rozpadu państwa Salomona: Izraela
wokół
Samarii
i Judy wokół Jerozolimy. Tu również odnajdziemy
wszystkie
najdawniejsze
sanktuaria - Szilo, Sychem, Betel i Hebron.
Wschodnia
część
Judei jest już pustynią, nie piaszczystą jednak,
lecz
głównie wapienną. Drobny żwir wapienny tworzy obłe wzgórza,
na
których niewielki nawet wiatr podnosi tumany kurzu. Wiosną
wszakże,
a raczej wczesnym latem (bo prawdziwej wiosny w tym
kraju
nie ma), pustynia ta miejscami pokrywa się zieloną trawą,
a
nawet gdzieniegdzie zakwita, zadziwiając nie przygotowanego na
taki
cud cudzoziemca.
Negew,
ciągnący
się na południe od Judei, jest pustynnym ste-
pem,
ale i tutaj ludzie wcześnie znaleźli skrawki ziemi bardziej
żyznej
i
potrafili je wykorzystać, zakładając osady, w których
rolników
wspierali
rzemieślnicy, wyrabiający z miedzi, kości albo
kamienia,
przedmioty
ozdobne i codziennego użytku. Przez kraj ten przechodziły
liczne
karawany zmierzające na północ lub z Egiptu do Arabii, a już
od
czwartego tysiąclecia pracowali tu w kopalniach i Egipcjanie,
i
różni na wpół koczowniczy Semici. Poczynając od X
w.
królowie
jerozolimscy,
interesujący się coraz wyraźniej Negewem, budują na
jego
stepie obronne miasta, jak na przykład Arad, żeby
nadzorować
przechodzące
tędy karawany.
Świetność
swoją Negew zawdzięcza jednak Nabatejczykom, nie-
zwykle
utalentowanemu plemieniu arabskiemu. Już w III w. przed
Chr.
opanowali oni tutaj wszystkie szlaki karawanowe, stwarzając
nowe
handlowe miasta, jak Oboda czy Elusa. W I w. przed Chr. ich
ekspansję
handlową powstrzymali wprawdzie Rzymianie, ale i tak
Nabatejczycy
zdążyli zamienić większą część stepu w ziemię upraw-
ną,
najsławniejsze zaś swe arcydzieło stworzyli nieco na wschód,
już
w
Edomie, gdzie zbudowali dla swoich władców przedziwną
skalną
stolicę,
Petrę, której ruiny dziś jeszcze podziwiamy.
Trzeci
z kolei z pasów
północ-południe, na jakie podzieliliśmy
dość
sztucznie Palestynę, to dolina Jordanu. Otóż trzeba wiedzieć,
że
nie
jest to bynajmniej zwykła dolina, wyżłobiona w ciągu długich
20
wieków
przez płynącą nią rzekę. To tak zwany rów tektoniczny,
ogromna
szczelina w skorupie ziemskiej, która powstała mniej wię-
cej
dwa miliony lat temu. Zaczyna
się
gdzieś w Syrii, gdzie płynie
rzeka
Orontes, a sięga aż po wielkie jeziora w Afryce. Zapewne
właśnie
wtedy, gdy tworzyła się ta szczelina, z północy na
południe
sfałdowały
się wzgórza i góry Palestyny. Pozostałością tego
samego
kataklizmu
tektonicznego jest najprawdopodobniej również i dolina
Jizreel.
Jordan
tworzą
trzy bogate w wodę źródła. Pierwsze z nich
znajduje
się na zachodnim stoku góry Hermon, której ośnieżony szczyt
jest
na ogół dobrze widoczny z północnej Galilei. U
południowego
podnóża
tej góry wypływający z owego źródła strumień łączy się
z
drugim, bardziej zachodnim, a nieco jeszcze niżej, na
wysokości
zaledwie
43 m n.p.m. także z trzecim, płynącym z terenów
należących
dzisiaj
do Syrii. Dwa wcześniej wymienione źródła też nie leżą
obecnie
w jednym państwie: pierwsze znajduje się w Libanie, drugie
w
Izraelu. W starożytności najsławniejsze było jednak to
trzecie,
syryjskie.
Jordan wypływa tutaj z głośnym szumem szerokim strumie-
niem
z pięknej groty w skale wapiennej. Trudno się dziwić, że
ludzie
uznali
to miejsce za święte. Fenicjanie czcili tu boga Baala,
Grecy
utożsamili
Baala ze swoim Panem, a niedalekie miasto nazwali Pane-
as.
Syn Heroda Wielkiego, Filip, który za życia Jezusa rządził
tą
krainą,
rozbudował Paneas w całkiem nowe miasto, nadając mu miano
Cezarei
(por. s. 59).
Jordan,
połączony
już w jedną rzekę, płynie przez urodzajną
równinę,
gdzie do niedawna jeszcze znajdowało się niewielkie jezioro
Hule
(68 m p.p.m.), dalej przepływa przez jezioro Genezaret (przy
brzegu
południowym, w Tyberiadzie - 212 m p.p.m.), by w nie-
zliczonych
zakrętach podążać ciągle w dół i ku południowi, gdzie
wpada
wreszcie do Morza Martwego (392 m p.p.m.). Północna część
jego
doliny jest bardzo żyzna, im niżej jednak schodzimy, tym upał
staje
się większy i pogarszają się warunki życia. Wyjątek
stanowi
tylko
piękna oaza Jerycha. Jordan nie jest rzeką spławną, stanowi
więc
naturalną
granicę.
Morze
Martwe, nazywane w Biblii Morzem Słonym,
Pustynnym
lub
Wschodnim, jest zgoła wyjątkowym zbiornikiem wodnym. Dłu-
gość
jego wynosi 78 km, a w najszerszym miejscu osiąga 16 km.
Zawartość
soli w wodzie dochodzi do 26%, co sprawia, że niemożliwe
22
jest
tu życie
żadnych wyższych organizmów zwierzęcych ani roślin-
nych.
Przyczyną tak wielkiego zasolenia jest fakt, że Morze Martwe
nie
ma żadnego odpływu, a wszystkie wpadające doń rzeki i
strumie-
nie
niosą ze sobą sól. Wody natomiast nie przybywa, bo stale
bardzo
wiele
jej wyparowuje (dziennie ok. 6,5 min ton).
Na
drugim brzegu Jordanu wznosi się
stromą ścianą wyżyna
Zajordanii,
osiągająca na północy od 900 do 1200 m wysokości,
by
potem opaść łagodnym stokiem ku wschodowi. Klimat jest tu
ostry,
lecz nie brakuje opadów. Na północy Baszan, przez który
przepływa
rzeka Jarmuk, jest krainą słynącą ze swego pięknego
bydła.
Bardziej na południe góry Galaadu przecinają dwa małe
potoki,
Jabboą i Arnon. Tą ziemią władali królowie Ammonu ze
stolicą
w Rabba. Za Amonem zaczynało się królestwo Moabu,
którego
okres świetności przypadał na wieki od X
do
VIII przed Chr.
Wreszcie,
na południowym krańcu Morza Martwego, leży Edom,
czyli
Ziemia Czerwona, nazwana tak od występujących tutaj skał
czerwonego
piaskowca. Tędy ciągnęły niezliczone karawany kupiec-
kie,
a bezpieczeństwa dróg strzegły, budowane wzdłuż nich
od
niepamiętnych
czasów, małe forty. Najniezwyklejszym okresem
w
historii Edomu, podobnie jak i Negewu, były niewątpliwie
lata
panowania
Nabatejczyków.
W
całej
Palestynie deszcz pada jedynie od listopada do marca.
Jest
to tutejsza zima, a raczej pora deszczowa (wyjątkowo zdarzają
się
wówczas
również opady śniegu). Lato jest zupełnie pozbawione opa-
dów.
W wysuszonej ziemi utrzymuje się bardzo mało wilgoci, wschód
i
południe kraju mają charakter zdecydowanie pustynny.
Mimo
wszystkich trudności
klimatycznych jest to jednak - i był
też
zawsze - kraj pełen życia. Wystarczy wczytać się w Biblię
w
sposób trochę odmienny, niż to zazwyczaj robimy. Otwórzmy
na
przykład
Pieśń nad pieśniami, a zaraz trafimy na figowce, drzewa
orzechowe
i balsamowe, na kwitnące właśnie winnice i jabłonie,
wysokie
palmy daktylowe, cedry i cyprysy, a wśród upajającego
zapachu
nardu, kwiatów narcyzów i lilii potoczą się nam pod nogi
owoce
granatu. Odezwie się głos synogarlicy, zatrzepoczą
skrzydła
gołębi,
zabłysną bielą swej wełny owce, kozy będą ogryzać młode
pędy,
a za drzewami przemkną nam łanie i gazele, śmignie jeleń,
goniony
może przez lamparta lub panterę, ryknie gdzieś lew, a młode
lisy
skryją się między krzakami winorośli... A wszystko to nie wykład
23
o florze
i faunie kraju biblijnego, lecz wielki poemat o miłości
dwojga
młodych
czy może Boga do Izraela*.
Z
północy
na południe i z południa na północ przecinają Pales-
tynę
trzy wielkie szlaki. Jedyna droga o znaczeniu strategicznym,
łatwo
dostępna, którą szli wszyscy zdobywcy, prowadzi ze
wschodniej
Delty
Nilowej przez Gazę do Jafo i potem dopiero odchodzi od morza
do
Meggido, by podążać na północ doliną Jordanu aż do jeziora
Hule
1 tam
dopiero skręca
w kierunku Damaszku i Mezopotamii. Jest ona
dobrze
znana z licznych tekstów egipskich, perskich, greckich i
rzym-
skich.
Te ostatnie mianowały ją Via
maris (drogą
morską).
Drugi
szlak znany jest w Biblii jako „droga
królewska". Bierze
ona
początek w Damaszku i schodzi w dół wzdłuż wyżyny
Zajordanii
aż
do Morza Martwego i dalej pustynną doliną Araba do Morza
* Zob. Rozmowy o Biblii, s. 269-279.
24
Czerwonego,
a później
do Arabii. O tę drogę i kontrolę nad ciąg-
nącymi
nią kupieckimi karawanami będzie się toczyć nieustanna
walka,
w której wezmą udział Żydzi i Moabici, Edomici i
Ammonici,
Aramejczycy
i Nabatejczycy.
Jest
jeszcze szlak trzeci, idący
przez wzgórza od Berszewy na
południu
aż po dolinę Jizreel. Jest to droga kręta i niewygodna,
a
przecież leżą wzdłuż niej wszystkie miasta odgrywające ważną
rolę
w
dziejach Izraela: Hebron, Betlejem, Jerozolima, Gibea, Rama, Miz-
pa,
Betel, Szilo, Sychem, Samaria.
Dróg
poprzecznych, prowadzących z zachodu na wschód, jest mało
i
z rzadka tylko bywały używane, prócz tej, która biegnie doliną
Jizreel,
i
pozwala przybyć z Akko do Meggido, a stamtąd do Bet Szean i
przez
Jordan
przejść do Zajordanii. Jest też jeszcze droga dość krótka
(zaled-
wie
24 km), wiodąca z Jerozolimy do Jerycha. Sądząc z przypowieści
o
Dobrym Samarytaninie, nie uchodziła ona za bezpieczną*.
IMPERIUM RZYMSKIE
Kiedy
czytamy Biblię,
Palestyna może łatwo wydać się nam
jakimś,
jeśli nie wielkim, to przynajmniej bardzo znacznym krajem.
Warto
więc przypomnieć parę liczb, które pomogą nam uświadomić
sobie
właściwe jej rozmiary. Za życia Jezusa powierzchnia jej
liczyła
ok.
20000 km2
i miała z grubsza kształt trapezu wysokości 220 km
(wybrzeże
Morza Śródziemnego), o bokach długości zaledwie 50 km
(na
północy) i 100 km (na południu). Na tym obszarze mieszkało
mniej
więcej 600000 ludzi. Gęstość zaludnienia powinna być zatem
30
osób na km2,
nie można jednak zapominać, że wielkie połacie kraju
były
całkowicie pustynne, w związku z czym na terenach zalud-
nionych
gęstość ta znacznie wzrastała. Mieszkańcy tej ziemi
utrzymy-
wali
się głównie z rolnictwa, hodowli i rybołówstwa, rzemiosło zaś
w
ogólnym rachunku ekonomicznym odgrywało nieco mniejszą rolę.
Każdy
kraj jest bardzo ważny w świadomości jego mieszkańców,
którym
łatwo zacierają się właściwe proporcje. My zaś, zapatrzeni
w
teksty biblijne, ulegamy jeszcze łatwiej podobnym złudzeniom i
na
przykład
gotowi jesteśmy dziwić się, dlaczego w Rzymie nikt nie
*
Geograficzny
opis Palestyny zawdzięcza
wiele książce Franęois Castel (Histo-
ire
d'Israel et de Juda, Paris
1983, s. 14-18).
25
zwrócił
uwagi na „sprawę Jezusa". Dobrze jest zatem przypomnieć,
że
imperium
rzymskie było pierwszym tak ogromnym państwem, jakie
powstało
w naszym kręgu kulturowym. Za życia Jezusa przeżywało
okres
wyjątkowej świetności i potęgi. Obejmowało ono cały
świat
śródziemnomorski,
sięgając także dalej, na zachodzie po Hiszpanię
i
Galię, na północy po Brytanię i Ren oraz ku wschodowi po Dunaj
i
Morze Czarne, na południu zaś aż po granice Mezopotamii, Egiptu
i
północną Afrykę. Egipt, pod panowaniem greckiej dynastii
Ptolemeu-
szów,
najdłużej utrzymywał przynajmniej pozory niezależności i
został
prowincją
rzymską dopiero po śmierci Kleopatry VII, w 30 r. przed
Chr.,
a już trzydzieści trzy lata wcześniej Rzymianie zdobyli
Jerozoli-
mę.
Według naszych obliczeń ogromne to państwo zamieszkiwało
50-80
milionów ludzi, różnego pochodzenia i różnych języków,
choć
ujmując
rzecz bardzo ogólnie można powiedzieć, że poczynając od
Italii
aż
po Brytanię mówiono i pisano przede wszystkim po łacinie,
nato-
miast
w całej wschodniej części basenu Morza Śródziemnego
królowała
greka.
Najczęściej jest nam trudno przyzwyczaić się do tego, że
nawet
dla
Rzymian był to na tych terenach język urzędowy, że
posługiwano
się
nim również w wojsku i w stosunkach handlowych.
Na
straży
owego wielkiego imperium stała armia, o której sile
stanowiła
nie tyle liczba żołnierzy, ile raczej ich doskonałe
przygoto-
wanie
wojskowe. Służyło w niej ok. 400000 żołnierzy zawodowych.
Liczbę
tę powiększały jednak znacznie wojska rekrutowane na tere-
nach,
gdzie było to potrzebne lub też gdzie najłatwiej
przychodziło
znaleźć
najemników.
Pośród
milionów mieszkańców rozległego państwa wyróżniały
się
zdecydowanie trzy zasadnicze grupy. Jeszcze w I w. po Chr.
najmniej
liczną z nich stanowili obywatele rzymscy. W owym czasie
byli
nimi już wszyscy rodowici mieszkańcy Italii. Obywatelstwo
rzymskie
uzyskiwano także w drodze adopcji przez życzliwego oby-
watela
rzymskiego lub zdobywano je w zamian za przysługę wyświad-
czoną
imperium, a częściej jakiemuś jego dostojnikowi. Obywatele
rzymscy
korzystali z rozmaitych przywilejów zarówno prawnych, jak
i
fiskalnych. Byli na przykład zwolnieni z pewnych podatków,
płaco-
nych
przez inne grupy społeczne, nie podlegali też karze chłosty
ani
krzyżowaniu.
Obywatelstwo to miał Apostoł Paweł, co więcej, wiemy
również,
iż miał je z urodzenia, musiał je zatem otrzymać już jego
ojciec
lub nawet dziadek.
26
Druga,
tym razem najliczniejsza kategoria mieszkańców
impe-
rium,
to ludzie wolni, którzy obywatelstwa rzymskiego nie mieli.
Podlegali
oni we wszystkich sprawach lokalnym prawom swojej małej
ojczyzny,
zarówno spisanym, jak i zwyczajowym. Rzymianie roz-
strzygali
o ich losach jedynie wówczas, gdy chodziło o prawo karne
lub
przestępstwa skarbowe.
Trzecią,
znaczną
część
ludności, stanowili niewolnicy. Prawo
widziało
w nich po prostu żywy inwentarz, towar, który można
było
sprzedawać
i kupować. Nie znaczy to jednak wcale, że wszyscy
byli
nieszczęśliwi,
w dużej mierze zależało to od właściciela. Niewolnicy
cesarscy
miewali nieraz wielkie wpływy i władzę, a w jeszcze więk-
szej
mierze dotyczyło to cesarskich wyzwoleńców. W
Palestynie
znajdziemy
tylko nielicznych niewolników-pogan. Również Żyd mógł
zostać
niewolnikiem Żyda, istniały tu jednak bardzo istotne
ogranicze-
nia.
Żyd popadał w niewolę swojego rodaka, jeśli go okradł
lub
popełnił
wobec niego jakieś inne przestępstwo, a nie był w stanie
zwrócić
kosztów lub zapłacić stosownej grzywny. Mógł się też
sam
sprzedać
w niewolę, by wywiązać się z długu, zbyt pochopnie
zaciąg-
niętego.
Wreszcie Żyd biedny czasem dobrowolnie wybierał niewolę
zamiast
nędzy. Wszystko to jednak dotyczyło wyłącznie mężczyzn,
a
właścicielem niewolnika-Żyda musiał być także Żyd. Każdego
z
tych niewolników należało przy tym bezwarunkowo wyzwolić
na
początku
następnego roku szabatowego, to znaczy nigdy nie później
niż
po siedmiu latach. Wreszcie ojciec Żyd miał prawo sprzedać
jako
niewolnicę
swoją córkę, ale tylko drugiemu Żydowi, przy tym, gdy
dziewczynka
osiągnęła wiek lat dwunastu, odzyskiwała automatycznie
wolność.
W większości przypadków była ona zresztą z góry prze-
znaczona
na żonę dla tego, kto ją kupił, albo dla jego syna. Jest
to
niewątpliwie
całkiem odmienne niewolnictwo od tego, jakie spotyka-
my
gdzie indziej w świecie rzymskim. Znajduje to swój wyraz
również
w cenie niewolnika: za niewolników-Żydów płaciło się od
100
do 1000 denarów, za niewolników-pogan w Jerozolimie nawet
i
dziesięć razy więcej!
Wczesny
okres cesarstwa rzymskiego przynosi pokój,
a wraz
z
pokojem wzrost dobrobytu i wewnętrznego bezpieczeństwa
we
wszystkich
krajach, które się na to cesarstwo składają. Drogi roz-
budowano
i naprawiono. Dla Rzymu było to ważne z dwóch powo-
dów,
po pierwsze, ze względów strategicznych i wojskowych, po
27
drugie,
administracyjnych, gdyż
kurier, wysłany choćby z najdalszej
prowincji,
powinien dotrzeć nad Tyber możliwie jak najszybciej.
Powstała
także cała sieć dróg cesarskich - odpowiednik naszych
autostrad.
W razie potrzeby użytkowała je przede wszystkim armia,
kiedy
indziej wszystkie te drogi mogły służyć także zwykłym
podróż-
nym,
jak również i poczcie cesarskiej, która miała zresztą do
swej
dyspozycji
również sieć dróg własnych. Przy drogach tych wyrastały
zajazdy,
gdzie trzymało się w pogotowiu konie dla poczty i
cesarskich
kurierów,
ale gdzie także i cywilni podróżni mogli znaleźć zarówno
miejsce
do snu, jak i pożywienie.
Najszybciej
jednak i najtaniej podróżowało
się morzem. W okre-
sie
sprzyjających wiatrów, od 5 marca do 11 listopada, na
Morzu
Śródziemnym
roiło się od niniejszych i większych statków. Korzystali
z
nich niezliczeni pasażerowie, i to w najróżniejszych celach,
jedni
w
celach oficjalnych, administracyjnych, inni we wszelkiego
rodzaju
interesach,
inni jeszcze jako turyści albo pielgrzymi, odwiedzający
sławne
sanktuaria, rozsiane po całym cywilizowanym świecie.
W
okresie letnim podróże takie odbywały się regularnie, w
zimie
stawały
się one niebezpieczne, ale też czasem nieodzowne. Podróż
morska
z Rzymu do Aleksandrii albo z Rzymu do Antiochii czy Efezu
trwała
- zależnie od pogody - od dwóch do sześciu tygodni.
Ogromne,
a zarazem niejednolite terytorium imperium rzym-
skiego
wymagało
bardzo elastycznej administracji. Na szczęście, ci,
którzy
nadali jej kształt ostateczny, mieli za sobą doświadczenie
nie
tylko
swoich rzymskich poprzedników, ale i wielkich królów
helleni-
stycznych.
Nie oznacza to zresztą wcale, że administracja, tak zbudo-
wana,
była doskonała, uwzględniała jednak różne czynniki.
Najwięk-
sza
część terytorium została podzielona na prowincje, z których
jedne
zależały
od senatu, inne zaś bezpośrednio od cezara. Tymi
ostatnimi
zarządzali
w
imię swego władcy cesarscy legaci, wspomagani przez
prefektów
lub prokuratorów. Owych dwóch określeń nie należy rozu-
mieć
zgodnie z ich dzisiejszym znaczeniem w naszym języku. Byli
oni
zależnymi
od legata zarządcami na ogół niewielkich, a
kłopotliwych
prowincji,
które zarazem temu legatowi pośrednio podlegały*. Taka
*
Warto tu zwrócić
uwagę na szczególną pozycję Egiptu, będącego również
prowincją
cesarską, zarządzaną przez prefekta, który jednak poza cezarem
nikomu nie
podlegał.
28
właśnie
była od 6 r. n.e., jak to jeszcze zobaczymy, sytuacja
Judei,
„doczepionej"
niejako do wielkiej prowincji Syrii.
Z
pewnymi pomniejszymi królami
zawierano również niekiedy
przymierza.
Pod ściśle określonymi warunkami zachowywali oni wła-
dzę
na terenie swojego państwa. Najczęściej musieli się godzić, by
ich
dzieci,
wychowywane na dworze cesarskim, służyły za zakładników
ich
własnej wierności. Takim to, tolerowanym przez Rzym, królem
był
Herod
Wielki, który otrzymał wprawdzie swój tytuł od senatu
rzym-
skiego
już w 40 r. przed Chr., udało mu się jednak opanować
Jerozolimę
dopiero trzy lata później. I odtąd rządził Palestyną aż
do
swej
śmierci w 750 r. od założenia Rzymu, to jest do 4 r. p.n.e.
WIELKI KRÓL CZY WIELKI ZBRODNIARZ
Herod
był
synem Nabatejki, imieniem Kypros, oraz Idumejczyka,
Antypatra.
Idumeę (dawniej zwaną Edomem), leżącą na południe od
Judei,
zamieszkiwał lud semicki, lecz pogański aż do chwili, gdy
Jan
Hyrkan,
syn Szymona, ostatniego z braci Machabeuszy, a właściwy
założyciel
dynastii zwanej hasmonejską*, zmusił wszystkich męż-
czyzn
do obrzezania, przemieniając ich w ten sposób w Żydów. Herod
dla
swoich poddanych nigdy prawdziwym Żydem nie był, choć na
jego
dworze - właśnie zapewne dlatego - przestrzegano
starannie,
przynajmniej
zewnętrznie - wszystkich przepisów Prawa Mojżeszowe-
go.
A był to dwór prawdziwie królewski w swej świetności.
Niewiele
to
jednak pomagało, skoro najsprytniejszemu nawet z pochlebców
Heroda
nie udało się znaleźć
żadnych
powiązań, choćby nawet najod-
leglejszych,
które łączyłyby go z dynastią jeśli nie Dawida, to
przynaj-
mniej
Hasmoneuszów, do której ostatecznego wygaśnięcia on sam się
w
znacznej mierze przyczynił.
Jeśli
jednak Hasmoneusze słynęli ze swej bezwzględności i
okru-
cieństwa,
nawet w walkach dynastycznych, to Herod ich wszystkich
pod
tym względem przewyższył. Na jego wspaniałym dworze nikt nie
był
pewny dnia ani godziny. Żenił się dziesięciokrotnie, kochał
wszak-
że
naprawdę, jak się zdaje, tylko jedną ze swoich małżonek,
Mariam-
me,
wnuczkę jednego z ostatnich Hasmoneuszów, arcykapłana Hyr-
kana
II.
To
małżeństwo miało dla Heroda również duże znaczenie
Zob. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 229-232.
29
polityczne,
bo przez Marianne mógł
liczyć na pozyskanie sobie także
tych
wszystkich, którzy nie zapomnieli jeszcze o dynastii
hasmonejs-
kiej.
Cóż z tego, kiedy król, chorobliwie podejrzliwy i
nieufny,
wszędzie
domyślał się spisków przeciw sobie. Brat Mariamme,
Aris-
tobulos,
był jeszcze bardzo młody, gdy jego matka, Aleksandra,
uprosiła
Heroda, by mianował go arcykapłanem. Herod pozornie się
zgodził,
lecz wkrótce potem Aristobulos został podstępnie utopiony
w
zbiorniku wodnym w Jerycho. Swą ukochaną żonę Mariamme król
też
kazał zabić w 29 r., choć zaraz po wykonaniu wyroku śmierć
jej
gorzko
opłakiwał. Niewiele później los ten spotkał także jej
matkę,
Aleksandrę.
Potem przyszła kolej na dwóch synów Mariamme, Alek-
sandra
i Aristobula. Obaj mieli pełne prawo do przejęcia władzy po
swym
ojcu. Kazał ich zatem udusić w 7 r. A w roku własnej
śmierci
zdążył
jeszcze usunąć ze świata żywych swego najstarszego
syna,
Antypatra,
którego mu dała jego pierwsza żona, jerozolimska Żydów-
ka
imieniem Doris. Cezar August mawiał podobno, że na dworze
Heroda
lepiej jest być świnią (po gr. hys)
niż synem
(po gr. hyios),
gdyż
świń
jako zwierząt nieczystych nikt tu nie zabijał.
Okrucieństwa
Heroda nie ograniczały się zresztą do jego rodziny.
Żydzi
nienawidzili go zatem serdecznie. Nie zapomnieli mu nigdy ani
jego
obcego pochodzenia, ani udziału w wymordowaniu
ostatnich
Hasmoneuszów,
widzieli też w nim wspólnika pogańskich władców
świata.
A tymczasem, pomimo wszystkich niewątpliwych zbrodni
i
niezliczonych intryg, był on dobrym i śmiałym wodzem,
świetnym
dyplomatą
i zdolnym administratorem. Jego talenty dorównywały jego
olbrzymim
ambicjom. Realista, pozostał zawsze wierny Rzymowi.
30
Znał
zbyt dobrze potęgę imperium, żeby sobie pozwolić na
jakieś
ryzyko.
Potrafił natomiast zawsze pozyskać sobie łaskę najpierw
Cezara,
potem Antoniusza, wreszcie Augusta. Dlatego też korzystał
z
niemałej swobody w wewnętrznych sprawach swego królestwa,
a
zmieniając często arcykapłanów potrafił skutecznie ograniczyć
ich
władzę,
podobnie jak i władzę rady Sanhedrynu.
Sprzyjał
zdecydowanie hellenizacji i wszelkim wpływom grec-
kim.
W jego pałacu mówiono po grecku, a panując nad Żydami
i
poganami nigdy nie faworyzował Żydów. Budował w wielu
miastach
(także
w Jerozolimie) gimnazjony, stadiony, palestry, nawet jeden
hippodrom
- wszystko, co stanowiło w oczach jego poddanych wymow-
ny
symbol greckiej kultury.
Jak
prawdziwy władca
hellenistyczny był Herod również in-
teligentnym
i wielkim budowniczym. Kiedy dzisiaj odwiedzamy Zie-
mię
Świętą, pośród zabytków starożytnych widzimy przede
wszystkim
to,
co zostało z jego dzieła: piękne akwedukty, greckie teatry,
kolum-
nady,
ruiny pałaców i twierdz wzniesionych przez niego. Ponieważ
popierał
zawsze rozwój handlu, zarówno lądowego, jak i morskiego,
pomyślał
prędko o nowym porcie nad Morzem Śródziemnym. „Pomię-
dzy
miastami nadmorskimi zwrócił uwagę na to, które nazywano
Wieżą
Stratona" - pisze żyjący w drugiej połowie I w. po
Chr.
żydowski
historyk, Flawiusz Józef, posługujący się w swoich
dziełach
językiem
greckim.
Miasto
to było
w dużym stopniu zniszczone, zasługiwało jednak, żeby się
nim
zająć,
a to ze względu na swe doskonałe położenie. Odbudował je
całkowicie w białym
kamieniu
i ozdobił wspaniałymi pałacami. To tam właśnie ujawnił
najlepiej naturalną
wielkość
swego talentu. Istotnie, miasto to leży między Dorą a Jafo, po
samym środku,
a
na brzegu nie było tutaj żadnego portu. Toteż każdy statek,
płynący wzdłuż wybrzeża
Fenicji
do Egiptu, musiał rzucać kotwicę na pełnym morzu, gdy zbierało
się na wiatr
południowo-zachodni.
Nawet gdy wiatr ten jest słaby, na skałach tworzą się fale
takiej
wysokości,
że odbite, wzburzają gwałtownie morze, również w znacznej
odległości od
brzegu.
Otóż król odniósł tu zwycięstwo nad naturą, ponieważ nie
szczędził pieniędzy,
chcąc
sobie zapewnić sławę. Stworzył port większy niż Pireus*.
Miasto
to nazwał
Herod Wielki Cezareą, wiedząc, że zrobi w ten
sposób
przyjemność Augustowi. Później Cezarea Nadmorska miała
stać
się siedzibą namiestników rzymskich, niejako rzymską
stolicą
Palestyny.
* Flawiusz Józef, Wojna żydowska I 406-410, w przekładzie Autorki.
31
Król
odbudował także starą Samarie, zmieniając jej nazwę na
Sebaste
(jest to forma żeńska od przymiotnika sebastos,
będącego
greckim
odpowiednikiem łacińskiego augustus).
To,
co zachowało się
z
tego miasta, daje nam jeszcze dzisiaj pewne pojęcie o jego
wspania-
łości.
Między Sebaste a Jafo wzniósł król Antipatris, założył
też
Faselis
nieopodal Jerycho. Turyści i pielgrzymi schyłku XX
w.
mogą
jeszcze
oglądać zachowane częściowo twierdze: Macheront na wschod-
nim
brzegu Morza Martwego, na zachodnim zaś Masadę, które sama
natura
uczyniła nie do zdobycia, oraz niedaleko Betlejem,
Herodion,
przemienione
później w mauzoleum króla.
Najwięcej
uwagi poświęcił Herod Jerozolimie. Tu nie żałował
niczego,
nie oglądał się na żadne koszty. Starał się uczynić to
miasto
jak
najwspanialsze, odnowił i rozbudował Świątynię, usiłując w
ten
sposób
zdobyć sobie, jeśli nie życzliwość, to przynajmniej
uznanie
swoich
poddanych. Pierwszy wzniósł tę Świątynię król Salomon,
gdzieś
w połowie X
w.
przed Chr. Zburzona doszczętnie przez
Babilończyków
w 587 r., została po powrocie z wygnania odbudowana
ostatecznie
w 515 r. Ta Herodowa miała być jednak już z założenia
większa
i bez porównania wspanialsza.
Na
północny
zachód od Świątyni zbudował jeszcze król twierdzę,
którą
na cześć Marka Antoniusza nazwał Antonią, a nazwa ta
przeżyła
jakoś
i klęskę, i śmierć samego Antoniusza. Stare mury obronne
miasta
wzmocnił też trzema nowymi wieżami, którym nadał
imiona
najbliższych
sobie osób: swego przyjaciela Hippikosa, swojej żony
Mariamme,
i brata Fasaela.
ŚWIĘTE MIASTO
Jerozolima
leży
na wydłużonym płaskowyżu, od wschodu, połu-
dnia
i zachodu spadającym dość stromo w trzy wąwozy. Otaczają
ją
wzgórza
sprawiające wrażenie naturalnych fortyfikacji. Nie darmo
wołał
psalmista: „Jeruzalem, góry je otaczają tak, jak Pan otacza
swój
lud!"
(Ps 125,2). A słowa te pojmie naprawdę tylko ten, kto ów
kraj
odwiedzi.
Jerozolima
nigdy nie była
wielkim miastem. W czasie, gdy Rzym
liczył
prawdopodobnie około miliona mieszkańców (uwzględniając
oczywiście
wszystkie możliwe ich kategorie), Aleksandria może 750 000
i
nieco mniej Antiochia nad Orontesem, w stolicy królestwa Heroda
32
nie
mieszkało
zapewne więcej niż jakieś 20000 ludzi w obrębie jej
murów,
a poza murami jeszcze z 10000 lub 5000. Razem z pielg-
rzymami
przybywającymi na święto Paschy liczba ta dochodziła może
czasem
i do 150000. Są jednak także badacze, którzy uważają te
liczby
za zbyt niskie, według nich już w roku śmierci Heroda Jerozoli-
ma
mogła mieć ponad 38000 mieszkańców, a ok. 66 r. n.e. nawet
więcej
niż 82000. W każdym bądź razie nie w liczbie mieszkańców
leżały
jej siła i znaczenie.
Herod
nie chciał
przebywać w dawnym pałacu Hasmoneuszów,
zbudował
sobie własny, w załomie murów obronnych między brama-
mi,
z których jedna nazywała się Bramą Ogrodów, a druga -
Doliny.
Wszystko
urządzono z przepychem i świetnością, w ogrodach we-
wnętrznych
rosły cenne drzewa, a wśród nich biły mieniąc się tęczowo
w
słońcu niezliczone fontanny. Po śmierci Heroda w pałacu nikt
nie
mieszkał
na stałe, zatrzymywał się tu prawdopodobnie namiestnik
rzymski,
kiedy, porzucając swoją stałą siedzibę w Cezarei Nadmor-
skiej,
przyjeżdżał do Jerozolimy.
Żydzi
mieszkający licznie „w rozproszeniu" wśród pogan (tzw.
z
gr. diaspora)
przybywali,
gdy tylko mogli, do Jerozolimy, zwłaszcza
na
wielkie święta pielgrzymkowe. Nie brakło między nimi
również
ludzi
kulturalnych i bogatych, z których głosem liczyli się nawet
możni
Rzymianie. Herodowi Wielkiemu nigdy nie udało się pozyskać
dla
siebie ludu żydowskiego, tym bardziej więc zabiegał o
życzliwość
tych
znaczących przedstawicieli diaspory, starając się zawsze
bronić
ich
interesów w miastach greckich. Być może, iż to również
zaważyło
-
przynajmniej w pewnej mierze - na jego decyzji nie tyle
odnowienia
Świątyni
starej, ile raczej zbudowania całkiem nowej, wielkiej, a god-
nej
zarówno Najwyższego, jak i jego własnego królewskiego
maje-
statu.
Budowę
rozpoczęto w 20 lub 19 r. przed Chr. Herod zatrudnił
tysiąc
robotników, a tysiąc kapłanów musiało się nauczyć prac
budow-
lanych,
by móc je wykonywać w tych częściach Świątyni, do których
ten,
kto kapłanem nie był, nie miał wstępu. Król przestrzegał tu
z
wielką starannością nakazów Prawa Mojżeszowego. Nigdzie
nie
pojawiły
się żadne wizerunki istot żywych, ani ludzi, ani zwierząt,
ściany
i frontony Świątyni zdobiły jedynie motywy roślinne, jak
na
przykład
grona winne i grube liście winorośli. W dziesięć lat
najważ-
niejsze
prace ukończono i Świątynię otwarto dla wiernych i kapłanów.
33
Ciągle
jednak pozostawało coś do zrobienia, a po śmierci Heroda
tempo
budowy osłabło. Dopiero w 64 r. po Chr. jego wielkie dzieło
zostało
doprowadzone do końca. W sześć lat później Rzymianie
zdobyli
Jerozolimę i zburzyli Świątynię Jedynego.
Podziwiał
tę Świątynię nieraz Flawiusz Józef, późniejszy historyk
i
wielbiciel cezara Wespazjana i jego syna, Tytusa, którym
zawdzię-
czał
nie tylko wolność, lecz i obywatelstwo rzymskie. W czasach, gdy
był
jeszcze po prostu Józefem, faryzeuszem i pobożnym
Żydem,
pielgrzymował
sam do Jerozolimy. Podpisałby się zapewne bez waha-
nia
pod powiedzeniem, powtarzającym się wielokrotnie w Talmudzie:
„Kto
nie widział tego, co zbudował Herod, nie widział nigdy
pięknych
budowli". Oto jak już po jej zburzeniu wspominał
Świątynię
jerozolimską:
W
zewnętrznym
wyglądzie budynku nie pominięto niczego, co mogło zachwycić
ducha
i oczy. A ponieważ był obłożony ze wszystkich stron grubymi
płytami złota, już
od
wschodu odbijał światło tak intensywnie, że ci, którzy przyszli
zobaczyć świątynię,
musieli
odwracać oczy niby przed promieniami słońca. Przybywającym tu
cudzoziem-
com
wydawała się ona z daleka ośnieżoną górą, gdyż tam, gdzie nie
była pokryta
złotem,
zbudowano ją z najbielszego marmuru. Na górze jeżyły się złote
szpice, mocno
zaostrzone,
mające przeszkodzić ptakom w siadaniu i zanieczyszczaniu dachu*.
My
dziś
możemy jeszcze dodać, że bloki marmuru, użyte do tej
budowy,
dochodziły do l ,5 m wysokości, a ich długość sięgała
nieraz
aż
12 m.
Herod
powiększył
nieomal dwukrotnie rozmiary świętego okręgu,
to
znaczy w praktyce pierwszego, najniższego dziedzińca,
zwanego
Dziedzińcem
Pogan, ponieważ wchodzić nań mogli wszyscy bez ograni-
czeń.
Tutaj też kupcy ustawiali swoje stragany, a bankierzy stoły,
na
których
wymieniano pieniądze. Obwód owego Herodowego Dziedzińca
Pogan
wynosił w całości 1562 m i miał kształt trapezu. Stąd
wchodziło
się
po schodach kolejno na coraz wyższe dziedzińce: Kobiet, Izraela
(tj.
mężczyzn,
którzy mogli tu wchodzić jedynie w stanie czystości rytual-
nej)
oraz Kapłanów. Na ten dziedziniec mieli dostęp na co
dzień
kapłani,
a mężczyźni tylko w jeden dzień w roku, w Święto Namiotów.
Na
nim stał ołtarz ofiarny, obok zaś „morze z brązu", czyli
wielki
zbiornik
z wodą. Stąd też wchodziło się do budynku Świątyni.
Za
Heroda była ona ogromnym sześcianem o boku 50 m. Nie czyniło
* Flawiusz Józef, Wojna żydowska V 222-224.
to
z niej największej
świątyni świata starożytnego, ale świadczyło
niewątpliwie
o jej okazałości.
Wejście do Świątyni jest zorientowane na wschód.
Dalej, Brama Nikanora prowadzi na Dziedziniec Kobiet, wokół którego
rozciąga się Dziedziniec Pogan.
Pierwszą
część Świątyni stanowił swego rodzaju wspaniały
przedsionek,
oddzielony drzwiami i kotarami od części drugiej, zwanej
Miejscem
Świętym, obszernej sali, gdzie, jak pisze Flawiusz Józef,
„można
było zobaczyć trzy rzeczy:
siedmioramienny
świecznik, stół
na
chleby pokładne [forma bezkrwawej ofiary, 12 placków z
nie
kwaszonej
mąki, spożywanych po tygodniu przez kapłanów] i
ołtarz
kadzielny"*.
Zwycięzcy w 70 r. wywieźli stąd, co się tylko dało.
Wśród
płaskorzeźb na Łuku Tryumfalnym Tytusa w Rzymie odnaj-
dujemy
ów stół i świecznik w rękach rzymskich żołnierzy.
Wreszcie
trzecia
część: Święte Świętych (znaczy to tyle co Miejsce
Najświęt-
sze),
najbardziej wewnętrzna, odcięta całkiem od światła
dziennego.
Owa
ciemna komnata, w kształcie sześcianu o boku 10 m, była
całkiem
pusta. Przez podwójną kotarę, oddzielającą ją od
Miejsca
Świętego,
wchodził tu jedynie arcykapłan i to tylko raz do roku,
w
Jom Kippur, w Dzień Przebłagania. To była najdziwniejsza,
naj-
mniej
zrozumiała dla obcych cecha tego szczególnego sanktuarium.
W
każdej innej świątyni, w tej najbardziej wewnętrznej części
stał
zawsze
posąg bóstwa. Kimże zatem był Ten, który nawet takiego
znaku
nie potrzebował?
Plan
Świątyni
jerozolimskiej nie jest tylko sprawą architektury,
podyktowały
go również motywy teologiczne. Idąc teraz w odwrotnym
niż
poprzednio kierunku, dostrzegamy, że Bóg jest tutaj w centrum,
a
zarazem u kresu naszej drogi. Tuż przed Nim zatrzymują się
modlitwy
wiernych,
ulatujące z ołtarza kadzielnego. Ofiarę kadzenia składali
kapłani,
pośredniczący między ludźmi a Bogiem. Kapłaństwo jest
w
Świątyni symbolem miasta Jerozolimy, kapłańskiej stolicy
teokracji.
Potem
mamy Dziedziniec Mężczyzn, symbolizujący Judeę, ostatni
strzęp
Ziemi Obiecanej. Odrobinę niżej, Dziedziniec Kobiet przyjmuje
„cały
Izrael", a wreszcie cały świat jest zaproszony na
Dziedziniec
Pogan.
Świątynia jerozolimska to w pewien sposób mikrokosmos, który
-
przemawiając językiem architektury - wyraża, czym jest
właściwe
powołanie
Izraela: modlitwą o zbawienie wszystkich ludzi.
A
jednak, z punktu widzenia liturgii, modlitwę
tę przerywano na
cały
czas trwania nocy. Od zachodu do wschodu słońca wszystkie
* Flawiusz Józef, Wojna żydowska V 216-219.
34
36
bramy
były
starannie zamknięte. Aby tego dokonać, potrzebowano aż
dwustu
ludzi, w tym dwudziestu do zamknięcia jednej Bramy Nikano-
ra.
Świątynia była dostępna w nocy, włącznie z Dziedzińcem
Kobiet,
tylko
w czasie ośmiu dni Święta Namiotów*.
5.
Ściana
Płaczu w Jerozlimie. Jedyny zachowany fragment Drugiej
Świątyni,
zburzonej w 70 r. n.e. przez Rzymian
W
rzymskiej Jerozolimie arcykapłana
wprawdzie mianowali i od-
woływali
Rzymianie, pozostał on jednak osobistością najważniejszą.
Można
go było nie lubić, lecz zawsze okazywano mu najwyższy
szacunek
i uważano za kogoś całkiem wyjątkowego. On jeden tylko
miał
przecież prawo wejść do Świętego Świętych i spędzić tam
te
szczególne
kilka chwil w roku sam na sam z Bogiem. Ten właśnie
przywilej
obdarzał go „wiekuistą świętością". Nawet i wtedy, gdy
był
chory,
stary, gdy z takiego czy innego powodu (choćby dlatego po
prostu,
że go odwołano) nie mógł już spełniać swojej funkcji,
pozo-
stawał
arcykapłanem, przyodzianym w ową świętość na zawsze.
Zda-
rzało
się też niekiedy, że gdy na przykład z powodu choroby nie był
w
stanie przewodniczyć ceremoniom Dnia Przebłagania i musiał
go
zastąpić
- raz jeden - zwykły kapłan, człowieka tego już do
śmierci
otaczano
tym samym szacunkiem, jakim darzono arcykapłana, bo jego
również
- jak uważano - raz na zawsze spowiła ta sama
„wiekuista
świętość".
* J.-P. Charlier, Jesus au milieu de son peuple I, Paris 1987, s. 97-98.
37
Ona
to też
sprawiała, że śmierć arcykapłana miała wartość
ekspiacyjną.
W dniu, w którym umarł, otwierano bramy więzień,
zwracając
wolność wielu przestępcom, a zabójcy, szukający schronie-
nia
w miastach obdarowanych prawem azylu, mogli spokojnie po-
wrócić
do domu i do dawnych swoich zajęć. Podobno małżonki
i
służące arcykapłanów odwiedzały często więźniów, przynosząc
im
rozmaite
drobne prezenty. Posyłane tam były przez swoich mężów lub
panów,
którzy pragnęli w ten sposób zapobiec, by więźniowie nie
modlili
się zbyt gorliwie o przyśpieszenie ich śmierci.
Obowiązki,
związane ze stanowiskiem arcykapłana, miały cha-
rakter
kultowy. Sprowadzały się one, ściśle mówiąc, właściwie
tylko
do
jednego: do dokonania rytuału ekspiacji w Dzień
Przebłagania.
Przewodniczył
on wówczas całej liturgii, pokrywał sam wszelkie
koszty
ofiary składanej za cały lud i wymawiał uroczyście nad
tymże
ludem
nie wymawiane nigdy i nigdzie indziej imię Jahwe.
Zazwyczaj
arcykapłan
przewodniczył również obchodom wielkich świąt
Paschy,
Pięćdziesiątnicy
i Namiotów. Na święta te schodziły się do Jerozolimy
niezliczone
pielgrzymki, zarówno z najdalszych krańców Palestyny,
jak
i z diaspory, z miast rozsianych po całym cywilizowanym
świecie.
Pascha,
połączona z Tygodniem Przaśników, trwała dni siedem,
a
w jej Dzień Przygotowania, wypadający 14 dnia miesiąca
Nisan
(marzec/kwiecień),
to głowa rodziny, a nie kapłan, zabijała baranka
ofiarnego,
w samej Świątyni, na Dziedzińcu Izraela. Pascha była
świętem
szczególnie wielkim, obchodzonym na pamiątkę Wyjścia
z
Egiptu*. Pięćdziesiątnicę, jak już sama nazwa wskazuje,
obchodzono
w
pięćdziesiąt dni później. Było to pierwotnie święto żniw, w
czasie
którego
składano na ofiarę pierwociny plonów. Zapewne już za życia
Jezusa
święcono wówczas wspomnienie zawarcia Przymierza i dar
Prawa
na Synaju. W miesiącu Tiszri (odpowiadającym mniej więcej
naszemu
wrześniowi) przypadało święto Nowego Roku, następnie
Dzień
Przebłagania, a potem w dniach od 15 do 21 tegoż miesiąca
radosne
i niezmiernie popularne Święto Namiotów (początkowo zwią-
zane
z zakończeniem winobrania). Przez całe noce ciągnęły w
blasku
pochodni
wielkie procesje i odbywały się tańce. Dziedziniec
Kobiet
oświetlano
z tej okazji wielkimi, złotymi świecznikami. Każda
rodzina
budowała
sobie w okolicy Jerozolimy własny szałas. Szałasy te miały
* Zob. Rozmowy o Biblii, s. 85-94.
38
przypominać
wszystkim okres spędzony przez synów Izraela na pus-
tyni
po wyjściu z Egiptu.
Z
arcykapłanem
liczyli się nawet Rzymianie, a spowijająca go,
według
tradycji żydowskiej, „świętość wiekuista", musiała na
wielu
z
nich wywierać również pewne wrażenie. Także ich sceptycyzm
nie
był
często pozbawiony domieszki jakiegoś, może zabobonnego, lęku.
Poza
tym arcykapłan, chociaż jego właściwa rola ograniczała się
do
kultu,
przewodniczył przecież Sanhedrynowi, wielkiej radzie, w
skład
której
wchodziło 71 członków: wszyscy żyjący jeszcze byli
arcykap-
łani,
przedstawiciele wielkich rodów kapłańskich, poza tym tak
zwani
starsi,
reprezentujący świecką arystokrację, jak również uczeni w
Piś-
mie,
będący często, choć nie wyłącznie, faryzeuszami. Głos
Sanhed-
rynu
miał zaś niemałe znaczenie w całym życiu religijnym, prawnym
i
gospodarczym Palestyny.
W
I w. n.e. niższy
personel świątynny liczył sobie mniej więcej
16
800 osób, w tym 7200 kapłanów i 9600 lewitów, którym
przypadała
jedynie
służba pomocnicza. Za lewitów uznawano także śpiewaków
i
muzyków towarzyszących swoją sztuką kultowi w Świątyni.
Zarów-
no
kapłani, jak i lewici byli podzieleni na 24 grupy, z których
każda
odbywała
służbę w Jerozolimie przez jeden tydzień dwa razy do roku,
nie
licząc trzech wielkich świąt pielgrzymkowych, kiedy to do
służby
stawiali
się wszyscy. Świątynia była zatem nie tylko wielka, błysz-
cząca
złotem i bielą marmurów, ale również od rana do nocy
pełna
spełniających
wszelkiego rodzaju posługi kapłanów i przejętych
jej
wspaniałością
wiernych, a w Święto Namiotów rozśpiewana i roztań-
czona
także i w nocy przy chwiejnym, lecz jaskrawym świetle lamp
i
pochodni*.
BÓG I BOGOWIE
Jeżeli
oglądając świat z perspektywy Jerozolimy mamy nieraz
tendencję
do niezmiernego wyolbrzymiania znaczenia Palestyny, to
jesteśmy
również skłonni w sposób całkiem podobny zniekształcać
obraz
religijny
tegoż świata. Urzeczeni, jak Flawiusz Józef, wspaniałością
*
Rola arcykapłana.
Świątynia jerozolimska oraz organizacja służby
kapłańskiej
zostały
omówione nieco szerzej w mojej poprzedniej książce Rozmów
o Biblii ciąg
dalszy,
s.
72-80.
39
Świątyni
jerozolimskiej, zapominamy łatwo, że mały naród Izraela,
oddający
tutaj cześć swemu Jedynemu, Niewidzialnemu, Wszechmoc-
nemu
Panu, otaczały zewsząd ludy pogańskie, składające ofiary
bar-
dzo
licznym i różnorodnym bogom. Zarówno w życiu
rodzinnym,
prywatnym,
jak i publicznym człowiek spotykał się tam co krok z siłą
boską,
która mogła przejawiać się na rozmaite sposoby, w przyrodzie,
w
niezwykłych zjawiskach, niezwykłych ludziach, lecz także i w
oso-
bach
bogów wielkich i małych, oraz, w sposób szczególny, w
ich
posągach
czczonych w niezliczonych świątyniach, we wszelkich zakąt-
kach
ziemi zamieszkanej. Kiedy poganin porzucał swą ojczyznę
i
przybywał do obcego miasta lub kraju, na ogół zaraz na
początku
składał
należny hołd miejscowym bogom, najczęściej utożsamiając ich
z
własnymi, znanymi mu już od dzieciństwa. I tak na przykład
w
Egipcie wielki bóg Ammon stał się Zeusem Olimpijskim, Horus
-
Apollonem, Ptah - Hermesem. Brak możliwości takiego utożsamie-
nia
nie stanowił również żadnej przeszkody. W tymże kraju nad
Nilem
wielu
Greków włączało się z całą pobożnością w kult
czczonego
zwłaszcza
w Fajum boga-krokodyla, Suchosa (egipski Sobek) albo też,
w
sanktuarium niedaleko Memfis, świętego byka, Apisa. Ta
gotowość
oddawania
czci sile boskiej wszędzie, gdzie się ona objawiała,
ułatwiła
zapewne
również powstanie zjawiska charakterystycznego dla epoki
6. Zeus Amon
40
hellenistycznej
i rzymskiej, mianowicie boskiego kultu żyjącego
czło-
wieka.
Dawniej w obliczu zagrażającego niebezpieczeństwa miasto
greckie
wzywało na pomoc swoich bogów, u schyłku IV
w.
przed Chr.
przestało
jednak ufać już własnym siłom, zarówno ziemskim (militar-
nie
było na ogół całkowicie bezbronne), jak i
nadprzyrodzonym.
Dlatego
też tak łatwo witało jako boga-zbawcę człowieka, który
albo
udzielił
mu tej pomocy, albo przynajmniej mógłby jej udzielić. Warto
przy
tym wyraźnie podkreślić, iż miasto, uchwalając nawet
całkowicie
dobrowolnie
kult boski żywego śmiertelnika, jego boskości bynajmniej
nie
„ustanawiało". Uchwała taka po prostu stwierdzała, że jest
on
bogiem.
Miasto nie mogło nikogo bogiem uczynić, mogło jedynie
ogłosić
publicznie, że przekonało się, iż człowiek ten jest kimś
więcej
niż
zwykłym śmiertelnikiem, że w sposób niewątpliwy
doświadczyło
jego
boskiej mocy, która objawiła się w jakimś niezwykłym,
nadludz-
kim
czynie bohatera. Nazwano to zjawisko „sekularyzacją wiary",
wydaje
się jednak raczej, że mamy tu do czynienia z czymś
wręcz
przeciwnym,
ze swego rodzaju „mitologizacją" życia politycznego,
z
prawdziwą inwazją nadprzyrodzonoścł.
Nie
omieszkali skorzystać
z tego najpierw królowie greccy,
a
później rzymscy cesarze. Był to wszakże wówczas kult
organizowa-
ny
odgórnie przez władcę i w sposób mniej lub więcej
obowiązujący
narzucany
jego poddanym. Nie ulega wprawdzie wątpliwości, że
miasta
greckie, uchwalając bez żadnego przymusu, spontanicznie, kult
boski
żywego człowieka, przygotowały grunt do tego, już
niespon-
tanicznego,
rozwoju. Są to jednak dwa zjawiska całkiem odmienne,
niesłusznie
często łączone pod jedną etykietką „kultu władcy".
Rzymianie
nigdy Żydom
tego kultu nie próbowali narzucić (ina-
czej
będą postępować później wobec chrześcijan). W czasach
Jezusa
zresztą
monoteizm Izraela okrzepł już tak dalece, tak ostatecznie
się
wykrystalizował,
że dla każdego Żyda Bóg był jedyny, z nikim
i
z niczym nieporównywalny. Warto jednak przypomnieć, że
naród
wybrany
dorastał do tego długo i stopniowo, karcony przez proroków
i
hartowany w wielkich próbach, najpierw wygnania babilońskiego
(VI
w.
przed Chr.), wreszcie zaś powstania Machabeuszów (168/7—
164
r. przed Chr.).
Przeciwstawiając
Żydów (i chrześcijan) poganom często nie zda-
jemy
sobie sprawy, że przeciwstawiamy dwie całkiem odmienne
koncepcje
religijne, monoteizm i politeizm. Dla Żyda-monoteisty
41
udział
w obcym kulcie oznaczałby zaprzeczenie jedyności Jedynego.
Postawy
tej nie mógł w żaden sposób pojąć poganin-politeista. Dla
niego
odmowa tego udziału była wyrazem nie tylko ateizmu
(dlatego
ateistami,
gr. dtheoj,
nazywano
najpierw Żydów, a później również
i
chrześcijan), lecz także i buntu przeciw porządkowi społecznemu,
a
bunt taki mógł łatwo ściągnąć gniew bogów na wszystkich, i
win-
nych,
i niewinnych. To wzajemne nieporozumienie pozostawiło trwałe
ślady.
Niechęć
synów Izraela do pogan miała bardzo głębokie korzenie.
Czytali
przecież proroków, którzy ciskali gromy na pogan-bałwo-
chwalców
przede wszystkim dlatego, że chcieli odstraszyć swoich
rodaków
od brania udziału w kultach pogańskich. Prorocy ci działali
jednak
na kilka wieków przed Chrystusem, kiedy jeszcze pokusa ta
była
bardzo istotna. Naród wybrany znalazł
w
Kanaanie liczne bóstwa
potężne
i zadomowione tu od wieków. Każdy nowy przybysz zaczynał
oczywiście
od złożenia im właśnie należnego pokłonu. Każdy - ale
nie
wolno
było tego czynić synom Izraela! Wielu przecież tej
pokusie
ulegało,
mimo że prorocy nawoływali do wierności Jahwe, a walcząc
z
kultami pogańskimi, starali się je jak najbardziej obrzydzić
swoim
współbraciom.
Posługiwali się w tym celu różnymi sposobami, naj-
częściej
wyszydzając owe bóstwa, zrobione ręką człowieka z drewna
lub
metalu. Taki na przykład rzeźbiarz „narąbał sobie drzewa
ced-
rowego,
wziął drzewa cyprysowego i dębowego - a upatrzył je sobie
między
drzewami w lesie - zasadził jesion, a ulewa zapewni mu
wzrost.
To wszystko służy człowiekowi na opał: część z nich bierze
na
ogrzewanie,
część na rozpalenie ognia do pieczenia chleba, na koniec
z
reszty wykonuje boga, przed nim pada na twarz, tworzy rzeźbę,
przed
którą wybija pokłony" (Iz 44,14-15). Prorokom wtórują
psalmi-
ści:
„Ich bogowie to srebro i złoto, robota rąk ludzkich. Mają usta,
ale
nie
mówią, oczy mają, ale nie widzą, mają uszy, ale nie
słyszą,
nozdrza
mają, ale nie czują zapachu. Ręce mają, ale nie dotykają,
nogi
mają,
ale nie chodzą, gardłem swym nie wydają głosu" (Ps 115,4—5).
Istotnie,
łatwo
pomylić piękny posąg z tym, kogo ma on przed-
stawiać.
Żydów chroniło przed tym niebezpieczeństwem Prawo, za-
braniające
sporządzania wizerunku jakiejkolwiek istoty żywej. Jednak-
że
i pogańscy myśliciele zdawali sobie z tego sprawę. Oto
Plutarch,
obywatel
Cheronei, niewielkiego miasta w środkowej Grecji, narzekał
gdzieś
pod koniec I w. po Chr., że rzeźbiarze, nadając bogom kształty
42
ludzkie,
mogą
wprowadzić w błąd zwykłych śmiertelników, którzy
będą
sobie wyobrażać, że bóg ma naprawdę ciało, i to ciało
podobne
do
ludzkiego. Nietrudno wtedy pomylić wizerunek z jego modelem,
posąg
boga z samym bogiem. I właśnie dlatego trzeba wyraźnie
stwierdzić,
że nadużywa boskiego imienia ten, kto mówi, że Lachares
rozebrał
z szat Atenę, podczas gdy on tylko zdjął szaty z jej posągu*.
Nie
wszyscy wszakże poganie byli tak mądrzy. A posąg bóstwa stał
w
każdej świątyni...
Bałwochwalstwo
stanowiło zarzut poważny, krytyka kultów po-
gańskich
w Biblii nie ograniczała się jednak do niego. Autorzy
biblijni
atakowali
różne inne elementy owych kultów, szczególnie takie,
które
budziły
wstręt w sercach synów Izraela. Używali przy tym barw
bardzo
jaskrawych, chcąc, by obraz ten zrobił mocne wrażenie.
Zdecy-
dowanie
potępiali zatem ofiary z ludzi (zwłaszcza dzieci), składane
ongiś
niektórym bóstwom pogańskim, potępiali sakralną
prostytucję,
mającą
w rozumieniu uprawiających ją kobiet zapewnić żyzność
ziemi
oraz
płodność wszystkiemu, co żyje. W przekonaniu pogan było
to
bowiem
odtwarzanie „świętego związku" czczonego właśnie w
tym
sanktuarium
boga i jego boskiej partnerki (w Kanaanie najczęściej
Baala
i Astarte). Oburzenie budziły wszelkie kulty orgiastyczne, a
za
szczególne
bluźnierstwo uważano kult władcy.
Kiedy
w 168 lub 167 r. przed Chr. król
grecki, Antioch IV
Epifanes,
zarządził wielkie i całkiem bezprecedensowe
prześladowanie
religijne
w Judei i Jerozolimie, Świątynia Jahwe została zbezczesz-
czona.
Co się wówczas dokładnie działo, niepodobna ustalić,
ponieważ
rozporządzamy
jedynie źródłami żydowskimi - jest to przede wszyst-
kim
Druga, a także Pierwsza Księga Machabejska, i jeszcze trudniej-
sza
do interpretacji, gdyż pisana językiem apokaliptycznym,
Księga
Daniela.
Na wielkim ołtarzu postawiono, a może po prostu wprowa-
dzono
do Świątyni, coś, co autorzy biblijni nazywają „ohydą
spus-
toszenia"
(l Mch 1,54; Dn 11,31; por. Mt 24,15 i Mk 14,13). Przy
czym
warto zauważyć, że w tej epoce każdy posąg pogański może
być
nazwany
w Biblii „ohydą". Poza tym, jak czytamy w Drugiej
Księdze
Machabejskiej,
„świątynia była pełna rozpusty i uczt, na których
poganie
zabawiali się z nierządnicami, a na świętych
dziedzińcach
zbliżali
się do kobiet, ponadto zaś jeszcze do wnętrza Świątyni wnosili
* Plutarch, Moralia 379 C.
43
to,
czego się
nie godzi. Ołtarz był pokryty ofiarami niedopuszczalnymi
przez
Prawo i niegodziwymi" (2 Mch 6,4-5). Opór, jaki Żydzi
stawili
rozporządzeniom
greckiego władcy, musiał najwyraźniej doprowadzić
do
wściekłości jego urzędników i żołnierzy. Nie jest jednak
wy-
kluczone,
że w jakiejś przynajmniej części obrazy te zawdzięczamy
również
fantazji autora Księgi, tak właśnie wyobrażającego sobie
kulty
pogańskie,
w których sam przecież nigdy nie uczestniczył*. Tego
rodzaju
teksty, rozbudowywane jeszcze w tradycji parabiblijnej, mu-
siały
utwierdzać Izraela w przekonaniu, że i bogowie pogańscy,
i
oddawane im kulty zasługują jedynie na potępienie. Autorzy
zaś
biblijni
od samego początku przekonanie to umacniali, wykorzystując
je
w walce o czystość jahwizmu. Wielu z nich potrafiło wszakże
łączyć
tę walkę z zapowiedzią zbawienia także i dla pogan.
Słowa
potępienia brzmiały jednak tym donośniej, kulty pogańskie
budziły
w sercach synów Izraela wstręt tym większy, im lepiej
rozumieli
odmienność swego Jedynego. My zaś, czytając Biblię,
często
patrzymy na te kulty właśnie ich oczami. Nie dość na
tym:
przejęliśmy
również i od starożytnych chrześcijan ich pogardliwy,
a
zarazem niejednokrotnie pełen lęku stosunek do tych
niezliczonych
bogów,
jak również do modlących się do nich „ciemnych"
pogan.
Zapominamy
przy tym, że chrześcijanie, podobnie jak przed nimi
autorzy
Biblii hebrajskiej, starali się przede wszystkim własnym sło-
wem
zwyciężyć owych bogów (którzy przez tyle wieków panowali
nad
światem), usiłując przekonać zarówno wyznawców Chrystusa, jak
i
tych, co wyznawcami Jego stać się mogli, że są to złe
duchy,
demony,
próbujące na wszelki sposób omamić ludzi.
Zastanówmy
się zatem przez chwilę, jaki związek łączył bogów
pogańskich
z demonami i co to właściwie znaczy „demon". Otóż
słowo
to jest formą zlatynizowaną, następnie zaś spolszczoną,
grec-
kiego
słowa dajmon.
Pierwotnie
dajmon znaczył tyle, co bóstwo, może
nieco
mocniej od również greckiego theos,
podkreślając
boskość
owego
bóstwa i przepaść, jaka dzieliła je od śmiertelników. W
cza-
sach,
gdy Jezus chodził po ziemi palestyńskiej, znaczenie to już
od
dawna
zdecydowanie się zmieniło. Wierzono wtedy, że w
strefie
podksiężycowej
(tj. między księżycem a ziemią) mieszkają różne
*
Bardziej szczegółowe
przedstawienie prześladowania, jego prawdopodobnych
przyczyn
i powstania Machebeuszów zob. Rozmów
o Biblii ciąg dalszy, s.
146-184.
44
demony,
zarówno
złe, jak i dobre, a spotkać je można było również
i
na ziemi, zwłaszcza w bliskości cmentarzy. Słabsze od
bogów,
łatwiej
ulegają człowiekowi. Dlatego też uważano, iż ten, kto
zna
odpowiednie
zaklęcia, może je zmusić do służby sobie. I tak demony
zaczynają
odgrywać coraz większą rolę w praktykach magicznych.
Plutarch
z Cheronei traktował
jednak ten problem całkiem od-
miennie.
Rozbudowaną już przez swoich poprzedników naukę o de-
monach
wykorzystywał, by pogodzić tradycyjny politeizm z filozofi-
cznym
monoteizmem, jednocześnie zaś, by znaleźć
wygodnych
po-
średników
między śmiertelnymi ludźmi a nieśmiertelnymi bogami,
mówiąc
dokładniej - bóstwem, które w jego ujęciu rozpływało
się
niejako
w coraz odleglejszej i bardziej niedostępnej transcendencji.
Już
sam fakt, że demony żyły między ziemią a księżycem, ułatwiał
im
ową
rolę pośredników, choćby przy przyjmowaniu składanych ofiar
i
udzielaniu wyroczni. Według Plutarcha, bogowie są nazbyt
dostojni,
by
zwracać się wprost do ludzi, demonom więc zlecili pieczę
nad
wszelkimi
tego rodzaju sprawami. Co więcej, właśnie demonom przy-
pisywał
on wszystko, co w mitach lub kultach wydawało się nie-
stosowne
lub rażące. Trudno sobie wyobrazić, żeby jakikolwiek
bóg
znajdował
przyjemność w rytualnych zawodzeniach, a tym bardziej
w
rozszarpywaniu żywej ofiary i jedzeniu surowego mięsa.
Plutarch
uznał
zatem, że te i tym podobne obrzędy zostały wprowadzone po
prostu
po to, żeby odstraszać złe demony (bo takie oczywiście
również
istniały).
Najpotężniejsze z tych właśnie groźnych istot są
również
odpowiedzialne
za wszystkie katastrofy i wielkie nieszczęścia, takie
jak
głód, wojna czy zaraza.
Wreszcie
wiele rzeczy,
jakie
starzy poeci mówili
o bogach,
dotyczyło
naprawdę demonów: „To, co opowiada się w mitach, i co
śpiewa
się w hymnach, owe porwania i tułaczki bogów, jak ukrywali
się,
uciekali, byli przeklinani, odbywali niewolniczą służbę,
wszystko
są
to cierpienia i historie nie bogów, ale demonów, a pamięta się
o
nich dzięki ich zręczności i potędze"*.
Takie
wyjaśnienie
usuwało mnóstwo trudności, ocalając zarazem
tradycyjny
mit i nietykalną godność bogów. Tak uważał
przynajmniej
Plutarch
i jemu podobni. Ale to utożsamienie demonów z greckimi
bogami
nie wyszło tym ostatnim na dobre. Chrześcijanie przejęli je od
* Plutarch, Moralia 417 E.
45
filozofów
pogańskich i potrafili doskonale wykorzystać. Jeśli sam
Plutarch
stwierdzał, że bywają także demony złe i groźne, a zarazem
był
zdania, że można je nazywać tymi samymi co bogów imionami,
jeśli
znajdujemy wśród nich i Apollona, i Dionizosa, i Demeter,
to
nietrudno
już przychodziło posunąć się jeszcze trochę dalej i uznać,
że
wszystkie
bóstwa pogańskie są w istocie rzeczy tylko złośliwymi
i
niebezpiecznymi demonami. Plutarcha przeraziłby na pewno
taki
wniosek,
wyciągnięty z jego własnej nauki, lecz pisarze
chrześcijańscy
znaleźli
sobie w ten sposób potężną broń w walce z religiami
pogań-
skimi.
I wielu z nas odziedziczyło po nich głębokie przekonanie,
że
wszystko,
co pogańskie, musi być z gruntu złe.
Należy
również pamiętać, że starożytni chrześcijanie starali
się
często
przedstawić swych ideologicznych przeciwników jak
najgorzej,
ukazując
pewne rzeczywiste wynaturzenia kultów pogańskich jako
zjawiska
codzienne i całkiem normalne. Wszędzie dopatrywali się
rytuałów
okrutnych, dziwacznych, a przede wszystkim na pewno
niemoralnych.
Takie rzeczy
bez
wątpienia były, lecz na tym się
bynajmniej
nie kończyło. Jezus z Nazaretu narodził się w epoce
pełnej
sprzeczności,
które uwidaczniały się najwyraźniej w postawie człowie-
ka
wobec bogów i religii. W greckim świecie starożytnym nie
istniał
przez
długie wieki żaden przedział między tym, co polityczne, a tym,
co
religijne. Życie greckie miasta-państwa (gr. polis,
stąd
przymiotnik
„polityczny"
określa wszystko, co się do tego życia odnosi) było na
wskroś
religijne, religia zaś była właśnie w tym znaczeniu
„politycz-
na".
Prawdziwym celem wszelkich aktów religijnych stawało
się
zapewnienie
dobrobytu miastu, a uczestnictwo w kulcie znaczyło tyle,
co
uczestnictwo w życiu miasta. Jest zatem w pełni zrozumiałe,
że
wielkie
zmiany, jakie zachodziły poczynając od IV
w.
przed Chr.
w
układach politycznych, musiały znajdować swe odbicie również
w
zmianach zachodzących w świadomości religijnej. Jednym z no-
wych
elementów było wzrastające znaczenie jednostki. W życiu
reli-
gijnym
pogan przejawiało się to przede wszystkim w coraz
wyraźniej
budzącej
się tęsknocie za osobistym spotkaniem z takim bóstwem,
które
dawałoby
się po ludzku kochać i pragnęłoby być kochane nawzajem,
które
chciałoby stać się naprawdę bliskie człowiekowi, obiecując
mu
indywidualne
zbawienie i zjednoczenie ze sobą. A spotkania tego
rodzaju
najłatwiej przychodziło szukać w kultach misteryjnych. Były
to
kulty
najczęściej i stare, i greckie, teraz jednak w nowych warun-
46
kach
odradzały
się, rozwijały i szerzyły. Nigdy wcześniej odwieczne
misteria
eleuzyńskie nie przyciągały tylu pobożnych, nigdy nie cieszy-
ły
się taką sławą tajemnicze obrzędy ku czci bogów Kabirów
na
wyspie
Samotrace, nigdy nie słyszano tak wiele o misteriach Dionizo-
sa.
Nasze wiadomości o tych kultach pochodzą przeważnie z
czasów
późniejszych,
ale jedno jest pewne: liczni wtajemniczeni znajdowali
w
nich właśnie zarówno drogę do spotkania z bóstwem, jak i
nadzieję
na
szczęśliwą nieśmiertelność.
Już
na samym początku epoki hellenistycznej mnożą się
też
najprzeróżniejsze
stowarzyszenia religijne. Istniały one wprawdzie
zawsze,
lecz nigdy jeszcze nie było ich tak dużo. W klasycznym
47
mieście-państwie
boskich opiekunów wyznaczało każdemu Grekowi
najczęściej
samo urodzenie, po prostu fakt, że przyszedł na świat
właśnie
tu, a nie gdzie indziej, a zwłaszcza w tej gminie i w tej
rodzinie.
Pod koniec IV
w.
przed Chr. wieży te zaczęły w pewnej
mierze
słabnąć. Człowiek zapragnął sam decydować o sobie. Wstępo-
wał
więc do stowarzyszenia ku czci bogini Izydy lub boga
Sabazjosa,
wybierając
z własnej woli, jakiemu bogu pragnie służyć. Decyzja taka
mogła
pozwolić na nawiązanie całkiem osobistego kontaktu z wy-
branym
bóstwem, a to w tym czasie nabierało doniosłego znaczenia.
Jednocześnie,
właśnie w owych wiekach, kształtuje się stopniowo
przekonanie,
że jeden spośród bogów jest najważniejszy, jeden liczy
się
naprawdę, inni to albo rozmaite imiona, pod jakimi tego samego
boga
czczą różne ludy i miasta, albo bóstwa pomniejsze,
służebne,
niższego
rzędu i godności. Ten wielki bóg, najczęściej przychodzący
ze
wschodu, jak Sarapis, Izyda czy nieco później Mitra, byłby
ponad
wszystkimi
i wszystkim władał, byłby Panem całej zamieszkanej
ziemi,
jak ongiś Pallas Atena była panią całego ateńskiego
imperium.
Nawet
jednak i wtedy, gdy pobożni wyznawcy zaczną się modlić
do
„jednego
boga Zeusa-Heliosa-Sarapisa", nikomu z nich nie przyjdzie
do
głowy, że może on być bogiem nie „jednym", lecz „jedynym",
i że
innych
poza nim po prostu nie ma. Wśród ludzi wykształconych mówi
się
co prawda coraz chętniej o jakimś nieokreślonym,
bezimiennym
„bóstwie",
ale trzeba pamiętać, że „bóstwo" w języku greckim
to
niemal
tyle, co „boskość", raczej idea lub pojęcie. A pojęcie
nigdy nie
może
wysłuchiwać modlitwy ani stać się przedmiotem kultu, podobnie
jak
nie mógł nim być Bóg filozofów, jedyny i doskonały,
Byt
Absolutny,
lecz bezosobowy. Nie wystarczał on nawet wielu mędr-
com.
Dwóch takich, którzy szukali czegoś więcej, żyło niemal
współ-
cześnie,
jeden w Cheronei, drugi w Nikopolis, w Epirze. Jeśli mówimy
tu
właśnie o nich, to przede wszystkim dlatego, że pod
różnymi
względami
wydają się obaj nam bliżsi od innych. Istotne jest również
i
to, iż żaden z nich nie zetknął się z chrześcijaństwem.
Epiktet,
kulawy frygijski niewolnik, żył
początkowo w Rzymie
i
tam poznał filozofię stoicką, a kiedy został wyzwolony, mógł
jej
także
nauczać. Wygnany wraz z innymi filozofami przez szalonego
cesarza
Domicjana, osiadł w Epirze i tam założył własną szkołę
(koniec
I w. po Chr.). Rozmowy z mistrzem zapisywał, potem zaś
uporządkował
i wydał jeden z jego uczniów, Arrian, któremu udało się
48
szczęśliwie
zachować w nich prostotę Epikteta i całą bezpośredniość
jego
stylu, wolnego od tak modnej wówczas retoryki. Czytając,
czujemy
dobrze, iż ten, kto tu mówi, mówi o rzeczach, jakie naprawdę
leżą
mu na sercu.
Jeśli
mamy rozum, czyż możemy czynić coś innego, niż wspólnie i
każdy
z
osobna śpiewać i sławić bóstwo i bóstwu dziękować? Kiedy
kopiemy, kiedy zajęci
jesteśmy
orką, kiedy jemy, czyż nie powinniśmy wyśpiewywać chwale Boga:
Wielki
jest
Bóg, który dał nam narzędzia, jakimi uprawiamy ziemię, wielki
jest Bóg, który dał
nam
ręce, gardło, żołądek, stopniowy wzrost i oddychanie nawet we
śnie! [...] Cóż mogę
czynić
innego, ja, kulawy starzec, niż śpiewać chwałę Boga? Gdybym był
słowikiem,
robiłbym
to jak słowik, gdybym był łabędziem - jak łabędź. A teraz
jestem tym, który
mówi:
mam chwalić Boga. To jest moje zadanie. Wypełniam je tak długo,
jak jest mi to
dane.
A i ty czyń podobnie.
Epiktet
wiele zaczerpnął
z nauk filozoficznych swoich poprzed-
ników,
chociaż chwilami Bóg jego wydaje się jakby bliższy człowie-
kowi
i bardziej osobowy. Mędrzec mówi jednak nie tylko o Bogu,
lecz
także
i o bogach, a niekiedy również o bóstwie czy boskości.
Naj-
widoczniej
akceptuje tradycyjny politeizm. Interesują go przy tym
przede
wszystkim praktyczne zasady postępowania. W rozmowie zaś
ma
zawsze na myśli indywidualnego człowieka, swego bezpośred-
niego
słuchacza, i to on jest dla niego najważniejszy.
Bóg
nas stworzył, a zatem wszyscy ludzie są braćmi. Również
niewolnik
jest twoim bratem. Prawdziwy mędrzec musi pamiętać, że
Bóg
go uczynił swoim świadkiem, aby pouczał ludzi o tym, co złe,
i
o tym, co dobre. „Jako kto występujesz teraz? Jako powołany
przez
Boga
świadek. Idź i świadcz dla mnie. Jesteś bowiem godny, abym
cię
wezwał
sobie na świadka". Zadanie to niewątpliwie bardzo trudne.
A
zatem „pamiętaj o Bogu! Wzywaj Go na pomoc i ratunek, jak
żeglarze
w czasie burzy wzywają Dioskurów".
Epiktet
stara się
wychować swoich uczniów do prawdziwej wol-
ności,
która jest - nie tylko dla niego - wolnością służby:
„Podnieś
głowę,
jak ten, kto się wyzwolił z niewoli. Odważ się spojrzeć w
górę
ku
Bogu i powiedzieć: Użyj mnie, do czego zechcesz, zgadzam się
we
wszystkim
z Tobą, nie odrzucam niczego z twoich postanowień".
Zło
i niedoskonałość mają także swoje miejsce w tym
świecie.
„Powinniśmy
brać rzeczy
takimi,
jakie są. A jakie są? Takie, jak chce
Bóg".
A przecież cielesność obciąża człowieka. Wyzwoleniem jest
zatem
śmierć, przynosząca ponowny rozpad wszystkiego: to, co po-
49
chodzi
z ziemi, wraca do ziemi, duch zaś
rozpływa się w Bogu. Nie
ma
żadnego podziemnego świata umarłych ani sądu po śmierci,
ani
kary
za grzechy. Cały świat jest natomiast pełen bogów i
demonów,
którymi
są także słońce, księżyc, gwiazdy, ziemia i morze. Nikt z
nas
nie
potrzebuje więc czuć się osamotniony: „Kiedy zamkniecie drzwi
i
w pokoju stanie się ciemno, pamiętajcie nigdy nie mówić,
że
jesteście
sami. Nie jesteście, bo wewnątrz jest i Bóg, i wasz demon"*.
Mimo
że
Bóg Epikteta toleruje obok siebie starych bogów i nie-
zliczone
mnóstwo demonów, etyka kulawego mędrca przypomina
zadziwiająco
zasady, głoszone przez chrześcijan, z którymi on sam
nigdy
się nie spotkał. Jest wszakże jedna różnica bardzo
istotna:
według
uczniów Chrystusa zbawienie jest łaską, jaką człowiek
otrzy-
muje
darmo od miłosiernego Boga, u Epikteta natomiast człowiek sam
je
sobie zdobywa, by we własnym pięknie stanąć wreszcie
przed
Bogiem.
Plutarch
był
nieco młodszy od Epikteta. Różnił się od niego pod
wieloma
względami. Epiktet zaczynał swoje życie jako niewolnik.
Plutarch
pochodził z zamożnej rodziny i gdyby tylko chciał, mógłby
na
pewno zajść wysoko. Ale on nie chciał i nawet nie wspomina, że
ma
również obywatelstwo rzymskie, co w tym czasie stanowiło
raczej
rzadkość
i niemałe wyróżnienie. Pozostawił za to po sobie mnóstwo
pism,
wśród nich najszerzej znane Żywoty sławnych mężów. Praca
nad
tymi dziełami, choć niewątpliwie ważna, nie wypełniała
jednak
całego
jego życia. Był dobrym mężem i ojcem, serdecznym i uczyn-
nym
przyjacielem, a przez dwadzieścia lat także kapłanem Apollona
w
niezbyt odległej wielkiej świątyni tego boga w Delfach.
Filozofię
studiował Plutarch dogłębnie i długo. Starał się też
wszelkimi
siłami pogodzić ze sobą to, co do końca pogodzić się nie
dało,
swoją filozofię i tradycyjną religię grecką. Na różne
sposoby
usiłował
rozwiązać nasuwające się sprzeczności, przekonany najgłę-
biej,
że tylko religia stanowi o jedności, a nawet o istnieniu
każdego
społeczeństwa,
i że nie może być państwa bez świątyń, bogów,
nabożeństw,
ofiar i wyroczni. Nie zadowolił się przy tym drogą
najłatwiejszą,
którą wybierała ogromna większość jego współczes-
nych,
nie poprzestał na spokojnej rutynie kultu, lecz wszystko, czego
się
nauczył, całe swoje wykształcenie filozoficzne, wykorzystywał po
* Epiktet, Diatryby.
50
to,
żeby
uzasadnić i wytłumaczyć to, w co wierzył. Teologia stanowiła
dlań
ukoronowanie filozofii.
Plutarch
- kapłan
Apollona - nie zaprzeczał oczywiście istnieniu
licznych
bogów. Dowodził nawet, iż patrząc na naturę, nie
znajdujemy
nigdzie
żadnej istoty, będącej jednym tylko przedstawicielem włas-
nego
gatunku. Tak więc na ziemi nie żyje jeden człowiek, ale
wielu
ludzi,
nie biega jeden koń, ale wiele koni, a na niebie nie świeci
jedna
gwiazda,
ale wiele gwiazd; podobnie nie można sobie wyobrazić
takiego
boga, czy demona, który byłby tylko jedyny. A liczba bogów
jest
jeszcze większa, niż nam się to wydaje, bo poza naszym
ludzkim
światem
istnieje także, jak powiadają, dużo innych, a każdy z tych
innych
światów ma swoich bogów. Bogów może być zatem nieskoń-
czenie
wielu, gdyż i przestrzeń jest nieskończenie wielka.
Ta
mnogość
bogów nie przeszkadza wszakże Plutarchowi widzieć
wszędzie
u podstaw wszystkiego jednej boskiej Rzeczywistości. Oczy
pielgrzyma
zbliżającego się do świątyni delfickiej uderzał napis na
murze
składający się tylko z jednej litery: E. Plutarch tłumaczył,
że
jest
to słowo, którym należy boga powitać, a znaczy ono: JESTEŚ
(po
gr.
El). „Jest to bowiem dokładne i wierne określenie Boga,
jedyne
stosowne
i takie, które tylko Jemu jednemu odpowiada, po prostu
stwierdzenie,
że jest. My sami tego o sobie powiedzieć nie możemy,
bo
nie mamy prawdziwego udziału w istnieniu".
Tu
przypomina się
Imię, jakie Bóg objawił Mojżeszowi z Płoną-
cego
Krzaka: „JESTEM, KTÓRY JESTEM" (Wj 3,14). Jakże
jednak
rozumiał
to Plutarch, jakiż jest dla niego ów Byt, który naprawdę
jest?
Jest
On Bytem wiecznym, nie mającym początku ani końca,
nie
podlegającym
żadnym zmianom w żadnym czasie, bo czasu dla Niego
nie
ma: „Jedyny, który jest, sam wypełnia wieczność jednym
teraz"*.
Nie
ulega żadnej wątpliwości: tutaj nie chodzi już o Apollona
delfic-
kiego
ani o żadnego innego boga ze świata dawnych wierzeń.
Plutarch
wkracza
tu w najwyższe sfery metafizyki, starając się przeniknąć
i
w pewien sposób zdefiniować istotę bóstwa.
Ten
właśnie
Bóg jest Rozumem, który wszystko w porządku
utrzymuje
i wszystkim włada. Bogactwo jego stanowi nie złoto i sre-
bro,
potęgę zaś nie błyskawice i pioruny, ale mądrość i wiedza.
Bóg
widzi
wszystko, co dzieje się na ziemi, i to także, co dzieje się na
* Plutarch, Moralia 392-393 B.
51
morzu.
Zna charakter i usposobienie każdego
człowieka. Jest ojcem
wszystkiego,
co piękne i dobre, nie może też uczynić ani ścierpieć
niczego
złego. On użycza własnej sprawiedliwości, mądrości i
łagod-
ności
wszystkim, którzy przez swoją dobroć i miłość dla innych
ludzi
upodabniają
się do Niego*.
Plutarch
i Epiktet są
pogańskimi mędrcami. Usiłują, każdy po
swojemu,
dochować wierności i owym licznym bogom dawnych
tradycji,
i temu Jedynemu, którego niejasno przeczuwają. A nie ma
żadnych
podstaw, by w ich wypowiedziach domyślać się wpływów
biblijnych**.
Pogan, myślących tak jak oni, było znacznie więcej.
Porzućmy
jednak uczonych i filozofów, a spróbujmy się przyjrzeć
także
ludziom prostym. Czy możemy cokolwiek powiedzieć, jak ich
życie
religijne wyglądało, czy rzeczywiście mieli rację żydowcy
i
chrześcijańscy krytycy, łączący niemal wszystkie kulty
pogańskie
z
orgiami i wszelkiego rodzaju rozpustą? Źródeł mamy tutaj mało
i
większość z nich niewiele nam mówi. Dlatego tym ciekawsza
jest
zachowana
szczęśliwie płyta z niebieskawego marmuru z dość obszer-
nym
greckim napisem, jaki w I w. przed Chr. kazał na niej wyryć
niejaki
Dionizjos, mieszkaniec Filadelfii, niedużego miasta w
Azji
Mniejszej.
Dionizjos
był
najwyraźniej człowiekiem wielce pobożnym. Miał
w
swoim domu ołtarze rozmaitych bogów, wśród których
najważniej-
szą
rolę odgrywała frygijska bogini Agdistis. Nie ona jednak, lecz
sam
Zeus
przekazał we śnie Dionizjosowi specjalne polecenia. Ich
rezul-
tatem
jest ów wyryty na marmurze napis. A polecenia to zgoła
niecodzienne.
Bogowie olimpijscy w poprzednich stuleciach dość
mało
interesowali się problemami etycznego życia jednostki. Stali
przede
wszystkim na straży czystości rytualnej. Zeus we śnie Dioniz-
josa
idzie wszakże znacznie dalej, a jego polecenia są
zadziwiająco
szczegółowe:
Wchodzący
do tego domu mężczyźni i kobiety, wolni i niewolnicy, muszą
złożyć
przysięgę
na wszystkich bogów, że nie zamierzają niczego złego ani wobec
żadnego
mężczyzny,
ani wobec żadnej kobiety, że nie znają ani nie praktykują żadnych
czarów
*
Por. A. Świderkówna,
Bogowie
zeszli z Olimpu, Warszawa
1999, s. 343-345,
357-372.
**
Septuaginta, grecki przekład
Biblii hebrajskiej, sporządzony w III-II w. przed
Chr.,
zdaje się przez dłuższy czas być nieznany światu pogańskiemu.
Pierwszy cytat
z
niej znajdujemy w dziele greckim z II
w.
po Chr.
52
szkodzących
ludziom, ani złych zaklęć, ani środków magicznych, ani środków
zapobie-
gających
poczęciu, ani spędzających płód; że żadnego rabunku ani
morderstwa ani sami
nie
dokonali, ani nie służyli radą, ani o niczym takim nie wiedzą; że
w niczym nie
oszukując
są życzliwi temu domowi, a jeśli ktoś czyniłby coś z tych
rzeczy, albo
zamierzał
uczynić, nie przyzwolą i nie przemilczą, lecz będą je zwalczać.
Mężczyźnie
żonatemu
nie wolno żyć z obcą kobietą zamężną, zarówno wolną, jak i
niewolnicą, nie
wolno
mu uwieść ani żadnej dziewicy, ani chłopca, ani nikomu w takich
sprawach
doradzać;
jeśliby zaś ktoś o czymś takim wiedział, należy nie ukrywać
rzeczy
ani
nie
przemilczać,
lecz wskazać i mężczyznę, i kobietę. Czy to kobieta, czy
mężczyzna,
którzy
coś takiego uczynią, niech nie wchodzą do tego domu, mieszkają w
nim bowiem
wielcy
bogowie; oni tu czuwają i nie będą znosić ludzi naruszających te
polecenia.
Kobieta
wolna powinna zachować czystość i nie znać ani łoża, ani
obcowania z innym
mężczyzną
poza swoim mężem; jeśli zaś pozna, taka już nie będzie czysta,
ale skalana,
dotknięta
zmazą i niegodna oddawać czci temu bogu, któremu to miejsce jest
po-
święcone,
nie może też uczestniczyć w ofiarach [...] ani oglądać tajemnych
obrzędów.
Jeśli
coś takiego uczyniła od czasu, gdy polecenia te zostały zapisane,
ściągnie na siebie
przekleństwo
bogów, gdyż polecenia owe zlekceważyła [...]. Tym wszystkim,
którzy je
zachowują,
bogowie będą łaskawi i dawać im będą wszelkie dobra, jakie
tylko dają
bogowie
ludziom sobie miłym; tych zaś, którzy je złamią, będą
nienawidzić i ześlą na
nich
srogie kary. Polecenia te zostały umieszczone u stóp Agdistis,
najświętszej
strażniczki
i władczyni naszego domu. Niechaj ona da dobre usposobienie
mężczyznom
i
kobietom, wolnym i niewolnikom, aby przestrzegali tego, co jest tu
napisane. W czasie
zaś
ofiar comiesięcznych i corocznych ci mężczyźni i kobiety, którzy
nie poczuwają się
do
winy, niechaj dotkną tego napisu zawierającego polecenia boga, aby
w ten sposób
stało
się wiadome, kto ich nie zachowuje*.
Trzeba
tu dodać,
że frygijska Agditis była jedną ze wschodnich
„bogiń-matek"
i jej orgiastyczny kult Grecy znali od dawna. Tym-
czasem
w domu Dionizjosa stała się właśnie ona strażniczką
dobrych
obyczajów.
Jej powierzono pieczę nad przestrzeganiem surowych
zasad
moralnych, głoszonych tutaj jako objawiona wola Zeusa, który
takich
objawień dotychczas nigdy nie udzielał.
Nikt
w Jerozolimie nie znał
Dionizjosa z małoazjatyckiej Filadel-
fii
i dlatego też całkiem inaczej wyglądał świat pogański
oglądany
z
jej murów. Ale przecież już w najstarszej tradycji
Pięcioksięgu
Mojżeszowego
Jahwe, powołując Abrahama, zapowiada mu: „Przez
ciebie
będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi"
(Rdz
12,3),
króciutki zaś Psalm 117 wzywa: „Chwalcie, Pana, wszystkie
narody,
wysławiajcie Go, wszystkie ludy" (Ps 117,1), a św.
Paweł,
przytaczając
ten werset w Liście do Rzymian (Rz 15,11), nie ma
*
Zob. A. Świderkówna,
Hellenika.
Wizerunek epoki od Aleksandra do Augusta,
Warszawa
1995, s. 227-228, 382.
53
żadnej
wątpliwości, że chodzi tu o narody pogańskie. Wreszcie żyjący
pod
koniec VI
w.
przed Chr. prorok, którego nazywamy umownie
Drugim
Izajaszem, woła w imieniu swego Boga do tajemniczej po-
staci,
zwanej przez biblistów cierpiącym Sługą Jahwe: „To zbyt
mało,
iż
jesteś mi Sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i
sprowadzenia
ocalałych
z Izraela. Ustanowię cię światłością dla pogan, aby
moje
zbawienie
dotarło aż do krańców ziemi" (Iz 49,6). A słowa
te
wykorzysta
także św. Paweł, kiedy odtrącony przez swych rodaków
zacznie
nauczać pogan w Antiochii Pizydyjskiej (Dz 13,47).
54
,ZA PANOWANIA TYBERIUSZA"
JEDYNA DATA W CZTERECH EWANGELIACH
„W
roku piętnastym panowania Tyberiusza Cezara, kiedy prefek-
tem
Judei był Poncjusz Piłat, Herod tetrarchą Galilei, brat jego,
Filip,
tetrarchą
Iturei i Trachonitis, Lizaniasz tetrarchą Abileny, za arcykap-
łanów
Annasza i Kaifasza..." (Łk 3,1-2). Jest to jedyna data,
jaką
znajdujemy
w Ewangeliach. Św. Łukasz, który świadomie przejmuje
wiele
zwyczajów greckich historyków, tak oto, wzorując się na
nich,
określa
czas wystąpienia Jana Chrzciciela. Jeśli jakieś wydarzenie
było
ważne,
to posługiwano się nieraz wieloma sposobami datowania.
Trzeba
pamiętać, że starożytność nie znała żadnej, ogólnie
przyjętej,
wygodnej
„ery", podobnej do tej, jaka służy nam od wieków i
po-
zwala
na spokojne liczenie kolejnych lat, bez względu na to, czy
mówimy
o latach „przed" i „po" narodzeniu Chrystusa, czy
wybiera-
my
po prostu „naszą erę".
8.
Srebrny denar cesarza Tyberiusza. Awers: podobizna i imię
cesarza. Rewers: postać
kobieca,
prawdopodobnie personifikacja pokoju
55
Ewangelista
nie ogranicza się
do cezara, lecz chcąc być bardziej
dokładny
wymienia także inne postaci, odgrywające ważną rolę w
Pa-
lestynie
owego czasu. Tak i wielki historyk grecki, Tukidydes
(V/IV
w. przed Chr.), autor dzieła o wojnie Aten ze Spartą,
określa
początek
tej wojny, posługując się imionami urzędujących
wówczas:
archonta
ateńskiego, spartańskiego efora i kapłanki Hery w Argos.
Mimo
staranności św. Łukasza mamy jednak nadal trudności z
ustale-
niem
bardziej precyzyjnej daty. I to zaczynając już od
„piętnastego
roku"
Tyberiusza.
Tyberiusz
przejął
władzę w dzień śmierci Augusta, to jest 19 sier-
pnia
14 r. po Chr., a zatem pierwszy rok jego panowania powinien
kończyć
się 18 sierpnia 15 r. Rok zaś piętnasty musiałby
wówczas
obejmować
okres od 19 sierpnia 28 do 18 sierpnia 29 r. Na wschodzie
imperium
liczono wszakże inaczej. Początkiem drugiego roku panowa-
nia
nowego władcy był tu zazwyczaj dzień Nowego Roku, który
wypadał
l października. Tak więc pierwszy rok Tyberiusza trwał
zaledwie
od 19 sierpnia do 30 września 14 r., gdyż l października
zaczynał
się już rok drugi. Piętnasty zatem rok, wymieniony przez
Łukasza,
rozpoczyna się, według rachuby syryjskiej, l października
27,
a kończy 30 września 28 r.
Inne
osobistości,
wymienione przez Ewangelistę, nie przyczyniają
się
w tym przypadku do żadnego uściślenia daty. Poncjusz
Piłat
(Pontius
Pilatus) był rzymskim namiestnikiem (prefektem) Judei od 26
do
36 r. Od samego początku swego urzędowania lekceważył
sobie
żydowskie
zwyczaje i przywileje. Poprzedni prefekci pilnowali, by
wojska
wkraczające do Jerozolimy nie wnosiły sztandarów z wizerun-
kami
cezara. Wszystkim bowiem było wiadomo, że wszelkie przed-
stawienie
człowieka (lub nawet zwierzęcia) obrażało uczucia
religijne
Żydów.
Piłat uznał takie postępowanie za niegodną słabość i
wprowa-
dził
swój garnizon do Jerozolimy, wprawdzie nocą, ale za to
ze
sztandarami.
Ledwo się o tym dowiedziano, a już wielkie tłumy
zaczęły
się schodzić do Cezarei Nadmorskiej i obiegły pałac
namiest-
nika.
Przez pięć dni i nocy błagali go, by zabrał ze świętego miasta
tę
obrzydliwość.
Wreszcie dnia szóstego Piłat wpuścił ludzi na stadion,
gdzie
czekał już oddział jego żołnierzy. Kiedy Żydzi nadal
lamen-
towali,
dał znak i żołnierze otoczyli ich ze wszystkich stron z
wyciąg-
niętymi
mieczami. Wbrew jednak oczekiwaniom Rzymianina, nikt się
nie
załamał. Żydzi obnażyli szyje i oświadczyli uroczyście, że
raczej
56
poniosą
śmierć, niż zgodzą się na złamanie Prawa. I Piłat w
końcu
ustąpił:
wydał rozkaz wycofania znienawidzonych wizerunków z Jero-
zolimy*.
Nieco
później
rzymski namiestnik Judei postanowił zrealizować
dzieło
bardzo pożyteczne. Zaczął mianowicie budować
akwedukt
doprowadzający
wodę z gór do Jerozolimy, a pieniądze, potrzebne na
ten
cel, wziął ze skarbca Świątyni. W oczach miejscowej ludności
było
to świętokradztwo. Gdy zatem w czasie trwania prac budow-
lanych
pojawił się raz w Jerozolimie, zgromadził się zaraz wokół
mego
wrzeszczący tłum. Ale Piłat wiedział już, czego może
się
spodziewać.
Toteż wśród tłumu znaleźli się jego żołnierze, ubrani po
57
cywilnemu,
z kijami ukrytymi pod płaszczami.
Kiedy Żydzi coraz
bardziej
napierali, Piłat dał znak, żołnierze wyciągnęli kije i
zaczęli
walić
na prawo i lewo. Wybuchła panika, wielu było rannych, a
nawet
zabitych.
Opór zgnieciono, lecz nienawiść do rzymskiego namiestnika
jeszcze
wzrosła.
Kiedy
indziej znowu Piłat,
rozumiejąc już, że nie uda mu się
wprowadzić
ani obrazu, ani posągu cezara do Jerozolimy, próbował
jednak
postawić w pałacu Heroda wotywne tarcze, bez żadnego
wizerunku,
lecz z imieniem Tyberiusza. I to także wywołało wielką
burzę.
Sprawa oparła się aż o samego cezara, który, wielce
niezadowo-
lony,
rozkazał Piłatowi zabrać owe tarcze z Jerozolimy i umieścić je
w
świątyni Augusta w Cezarei*.
O
jakimś
szczególnym okrucieństwie rzymskiego namiestnika
wspomina
również Ewangelia według św. Łukasza. Czytamy tam
„o
Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich
ofiar"
(Łk
13,1). Prawdopodobnie chodzi o wymordowanie grupy Galilej-
czyków,
przygotowujących się do złożenia ofiary w Jerozolimie.
0 tym wydarzeniu nic jednak więcej nie wiemy.
Bezmyślne
okrucieństwo Piłata przywiodło go wreszcie do upad-
ku.
Doszło do tego w Samarii. W 35 r. wystąpił tam rzekomy
prorok,
wzywając
Samarytan na świętą górę Gadzim. Obiecywał im, że
jeśli
przyjdą,
to ukaże im naczynia świątynne, które według legendy już
od
czasów
Mojżesza miały być ukryte na tej górze. Samarytanie zbiegli
się
licznie i zbrojnie we wsi Tirathana, leżącej u podnóża Garizirn.
1 tam
właśnie
zostali niespodziewanie zaatakowani przez znaczny
oddział
żołnierzy. Jedni polegli, innym udało się uciec, innych
jeszcze
pojmano.
Piłat rozkazał następnie stracić wszystkich godniejszych
i
najbardziej szanowanych.
Samarytanie
wiedzieli dobrze, że
ich pielgrzymka miała charakter
czysto
religijny. Oskarżyli zatem Piłata przed ówczesnym legatem
Syrii,
Witelliuszem, który odwołał go z Judei i rozkazał mu powrócić
do
Rzymu, gdzie miał zdać sprawę ze swojej działalności. Podróż
ta
trwała
około roku, Piłat przybył bowiem do Rzymu już po
śmierci
Tyberiusza**.
*
Flawiusz Józef,
Wojna żydowska II
175-177;
Flawiusz Józef, Dzieje dawnego
Izraela
XVIII 60-62; Euzebiusz z Cezarei, Historia Kościoła II
6,6-7;
Filon z Aleksan-
drii,
Legatio 38, 299-306.
Flawiusz Józef, Dzieje dawnego Izraela XVIII 87, 89.
**
58
Żadnych
pewnych wiadomości o jego dalszych losach nie mamy.
W
miarę jednak rozpowszechniania się chrześcijaństwa,
narastało
coraz
więcej legend. Urzędnik rzymski, który skazał na śmierć
Jezusa
z
Nazaretu, nie mógł zostać zapomniany. Ciekawe, że legenda na
ogół
upatrywała
w nim chrześcijanina, największą zaś karierę zrobił w
mo-
nofizyckim
Kościele koptyjskim, który uznał go nawet za świętego!
Tyberiusz
i Poncjusz Piłat
to przedstawiciele Rzymu, św. Łukasz
wszakże,
określając datę, nie pominął również władz żydowskich.
59
Określenie
to kończy słowami: „za arcykapłana Annasza i Kaifasza".
Jest
to wskazanie na prawdziwego przywódcę ludu Bożego, stanowią-
cego
niejako antytezę wymienionego na początku pogańskiego
cezara
Tyberiusza.
Tyle, że arcykapłanem czynnym był jedynie Kaifasz,
który
stanowisko to piastował od 18 do 36 (lub 37) r. Annasz, jego
teść,
został pozbawiony tej godności przez Rzymian już w 15 r. po
Chr.,
ale zachował znaczne wpływy.
Sw.
Łukasz
nie zapomina także o rządzących pozostałą częścią
Palestyny
trzech tetrarchach (taki tytuł nadawali Rzymianie pomniej-
szym
władcom). Z tych trzech Lizjasz jest nam zupełnie nie znany.
Filip
i Herod - a mówiąc właściwiej Filip i Herod Antypas - to
dwaj
bracia
(choć z różnych matek), synowie Heroda Wielkiego. Objęli
oni
władzę
po śmierci swego ojca, jednak tylko jako tetrarchowie.
Filip
nazwany jest przez Ewangelistę
tetrarchą Iturei i Trachonitis,
lecz
inne źródła wymieniają także inne regiony. Wszystkie te ziemie
nie
należały
pierwotnie do Izraela, lecz zostały później nabyte. Toteż
i
ludność była tu mieszana, a przeważali nawet Syryjczycy i Grecy.
Sam
Filip
stanowił, jak się zdaje, wyjątek wśród synów i wnuków
Heroda
Wielkiego.
Pozostali, podobnie jak ich ojciec i dziadek, dążyli za
wszelką
cenę do panowania, byli bezwzględni i okrutni wobec
swoich
poddanych,
Filip natomiast pozostawił po sobie dobrą pamięć. Swego
ojca
naśladował jedynie jako budowniczy miast. Rozbudował i po-
szerzył
dawną Paneas, leżącą na północ od jeziora Genezaret
przy
źródłach
Jordanu. Na cześć cezara nazwał ją Cezareą. Chcąc odróżnić
to
miasto
od Cezarei Nadmorskiej, wzniesionej jeszcze przez Heroda,
mówiono
o niej Cezarea Filipowa, i pod tą właśnie nazwą znajdujemy ją
w
Ewangeliach. Filip odbudował również Betsaidę, tuż nad
samym
jeziorem
Genezaret, w miejscu, gdzie wpływa do niego Jordan, i nazwał
ją
Julias, na cześć córki Augusta. Bił też monety z portretami
Augusta
i
Tyberiusza, a nawet ze swoim własnym, co było niewątpliwie
znacz-
nym
ustępstwem na rzecz zwyczajów pogańskich.
Ożenił
się z Salonie, córką Herodiady, wnuczką własnego ojca, tą
samą,
która według opowiadania Ewangelistów miała swym tańcem
wzbudzić
tak wielki podziw na dworze Antypasa (Heroda Antypasa).
Pierwszym
mężem Herodiady był jednak nie tetrarcha Filip, lecz
Herod
Filip, syn Heroda Wielkiego i córki arcykapłana Szymona*.
*
Nadmiar imion identycznych lub bardzo podobnych może
tu spowodować wielkie
zamieszanie.
Dlatego bezpieczniej będzie zajrzeć do Tablicy
genealogicznej, zob.
s. 315.
60
11.
Moneta Heroda Antypasa. Awers: gałązka
palmowa, wo-
kół
niej greckimi literami „Tetrarchy Heroda" i liczba „33
rok"
(jego panowania - co oznacza 29/30 r. n.e.). Rewers:
nazwa
miasta Tiberias otoczona wieńcem laurowym
Tetrarcha
Filip zmarł
bezpotomnie w dwudziestym roku panowa-
nia
Tyberiusza (33/34 r. po Chr.). Jego ziemie zostały wcielone
do
prowincji
Syrii, później zaś, przez krótki czas, władał nimi
jego
bratanek,
syn Aristobulosa, jako Herod Agryppa I.
Antypas
odziedziczył
po swoim ojcu Galileę i Pereę. Pragnął
mieć
tytuł króla, lecz Rzymianie zgodzili się tylko na
tetrarchę.
Przybrał
sobie za to drugie imię. Odtąd nazywał się Herodem Anty-
pasem,
i właśnie jako Herod wszedł do Ewangelii.
Rządzone
przez niego kraje, Galileę i Pereę, rozdzielało klinem tak
zwane
Dekapolis (dosł.: „Dziesięć miast"), terytorium dziesięciu
miast
greckich
zamieszkane głównie przez pogan. Ale i tak mógł sobie
gratulo-
wać.
Władał przecież wyjątkowo żyzną i ludną Galileą. Rosły tu
obok
siebie
najróżniejsze gatunki drzew, nawet takie, które na ogół
wymagają
zupełnie
odmiennych klimatów, jak na przykład palmy i drzewa orzecho-
we.
Mnóstwo też było drzew oliwnych, a figi i winogrona zbierało
się
przez
dziewięć miesięcy w roku. Jest to przy tym i dziś kraina
wyjątkowo
piękna.
Otoczone wzgórzami wielkie jezioro leży w głębokiej depresji
(ok.
200 m p.p.m.) i to zapewne także przyczynia się do jego
niezwyk-
łego
kolorytu. Jezioro mieni się wszystkimi tonami szafiru,
błękitu,
granatu,
fioletu i szarości. Już Flawiusz Józef zwracał uwagę, że
jego
woda
jest bardzo słodka i smaczna do picia. Nie ma w sobie niczego
z
lepkości wód stojących, a szczególną czystość zapewniają jej
otaczające
jezioro
plaże z drobnego żwiru lub piasku. Żyje zaś tutaj wiele
ryb,
różniących
się i smakiem, i wyglądem od innych gatunków*.
Por. Flawiusz Józef, Wojna żydowska III 506-508.
61
Antypas
odziedziczył
niemało cech charakteru swojego ojca.
Podobnie
jak on kochał się w zbytkach i luksusie, był ambitny
i
przebiegły, ale ustępował mu inteligencją. Rozumiał jednak
dobrze,
iż
musi strzec Galilei, strzegąc także granic pustynnej części
swego
władztwa,
Perei, przed grożącymi jej zawsze najazdami na wpół
koczowniczych
Nabatejczyków. Ci tworzyli już wówczas potężne
państwo,
które ciągle jeszcze wzbogacał szeroko rozwijający się
handel.
Stolicą jego była bajeczna, skalista Petra, dziś także
po-
dziwiana
przez niezliczonych turystów. Stąd pochodziła matka
Heroda
Wielkiego,
łatwo zatem zrozumieć, że jego syn, Antypas, pragnąc
zapewnić
sobie pokój na tej granicy, poślubił córkę ówczesnego
króla
Petry,
Aretasa IV.
Odbudował
też i otoczył potężnym wałem miasto
Seforis,
umocnił również twierdzę Bethramtha, którą nazwał
najpierw
Julias,
od imienia córki Augusta, a później Liwias - od imienia jego
żony.
Owa Julias-Liwias miała odtąd czuwać nad bezpieczeństwem
Galilei
od wschodu.
Prawdziwą
jednak stolicę wybudował sobie na zachodnim brzegu
jeziora
Genezaret, w najpiękniejszej okolicy Galilei (tak określa
jej
położenie
Flawiusz Józef), niedaleko ciepłych źródeł Emmaus. Nazwał
ją
Tyberiadą na cześć swego cesarskiego patrona. Miejsce było
jednak
nie
najlepiej wybrane, gdyż już przy pierwszych robotach budow-
lanych
natrafiono na bardzo stare cmentarzysko. Na tego rodzaju
terenach
nie mogli mieszkać pobożni Żydzi, ponieważ
jakiekolwiek
zetknięcie
się z grobem czy czymkolwiek, co do tego grobu należało,
czyniło
ich rytualnie nieczystymi aż na siedem dni. Aby zaludnić
swoją
stolicę, Herod Antypas musiał więc osiedlać w niej na siłę
przede
wszystkim cudzoziemców, a także wszelkiego rodzaju awantur-
ników
i nędzarzy. W rezultacie ludność była tu bardzo niejednolita.
Ale
za to miasto zbudował nieprawdopodobnie wspaniałe. Powstał
tam
wielki
stadion, no i oczywiście piękny pałac królewski, nie
zabrakło
również
żydowskiej synagogi, nazwanej przez Flawiusza Józefa „o-
gromnym
budynkiem".
Najlepiej
znamy ostatnie dziesięć
lat panowania Antypasa,
kiedy
urzeczony przez Herodiadę, żonę jednego ze swoich przyrod-
nich
braci, namówił ją, jak się zdaje, bez większego trudu,
do
porzucenia
swego małżonka. Antypas udawał się wtedy do Rzymu,
umówili
się zatem, że po powrocie odprawi swoją dotychczasową
żonę,
córkę nabatejskiego króla, Aretasa. Ta, zapewne uprzedzona
62
o jego
zamiarach, sama pośpieszyła
do ojca. Wówczas Herod Anty-
pas,
nie zwlekając dłużej, zawarł nowe małżeństwo ze swoją
niedaw-
ną
szwagierką.
Związek
ten musiał wzbudzać krytykę i zgorszenie. Potępił go
surowo
szczególny prorok, który właśnie wtedy pojawił się nad
brzegami
Jordanu. Jest to postać bardzo ważna, choćby dlatego tylko,
że
jego wystąpienie wiąże się z początkami działalności
publicznej
Jezusa
z Nazaretu. Dlatego też poświęcimy mu jeszcze więcej
uwagi,
tymczasem
jednak warto powiedzieć kilka słów o dalszych losach
Antypasa.
Król
Aretas nie zamierzał darować mu tak łatwo krzywdy, jaką
wyrządził
jego córce. Do tego dołączyły się inne pretensje i
spory
pograniczne.
W 36 r. wybuchła wreszcie wojna, która zakończyła się
całkowitą
klęską Heroda Antypasa.
Pokonanemu
nie pozostało
nic innego, jak odwołać się do cezara.
Tyberiusz
wydał wówczas rozkaz Witelliuszowi, zarządcy Syrii,
aby
natychmiast
pojmał albo wręcz ukarał śmiercią Aretasa. Witelliusz
nie
śpieszył
się zbytnio, gdyż bynajmniej nie darzył sympatią Antypasa.
Nie
mógł wszakże odmówić posłuszeństwa cezarowi, przygotowywał
się
zatem do wojny z królem Nabatejczyków. Armia jego wyruszyła
już
w kierunku Petry, on sam zaś zatrzymał się w Jerozolimie,
gdzie
obchodzono
właśnie jakieś święto. Pozostał tam trzy dni, a
czwartego
przyszła
wiadomość o śmierci Tyberiusza, który zmarł 16 marca 37
r.
Witelliusz
uznał wówczas, że śmierć ta uwalnia go od obowiązku
wykonania
niemiłego mu rozkazu i natychmiast zawrócił do Antiochii.
Tymczasem
Herodiada panowała
nadal na dworze Heroda Anty-
pasa.
Nowy cezar, Kaligula, przyznał jej rodzonemu bratu a
swojemu
przyjacielowi,
Agryppie, dawną tetrarchię zmarłego niedawno Filipa
1 tytuł
królewski. Ona więc skłoniła teraz swego męża, by
poprosił
Kaligulę
o ten tytuł także i dla siebie. Antypas miał jednak
wielu
przeciwników,
którzy potrafili umiejętnie oskarżyć go przed cezarem.
Nie
tylko nie otrzymał diademu królewskiego, lecz został
nawet
pozbawiony
swojej tetrarchii i zesłany na wygnanie do Lugdunum
w
Galii. Kaligula pozwolił Herodiadzie pozostać w jej
prywatnym
majątku
w Palestynie. Ona jednak wolała towarzyszyć swemu mężowi
na
wygnaniu.
63
ŚMIERĆ PROROKA
Św.
Łukasz pozwala nam datować dość dokładnie wystąpienie
Jana
Chrzciciela, który według wszystkich Ewangelistów pojawił się
na
pustyni nad Jordanem, głosząc „chrzest nawrócenia dla
odpusz-
czenia
grzechów" (Mk 1,4), a schodziły się do niego
niezliczone
tłumy.
Łukasz nie poświęca mu jednak poza tym zbyt wiele uwagi,
zaledwie
wspomina o jego uwięzieniu przez Heroda Antypasa i o jego
śmierci
(Łk 3,19-20; 9,7-9). Natomiast w Ewangeliach według św.
Marka
i św. Mateusza znajdujemy barwne i w zasadzie zgodne ze
sobą
opowiadania
o męczeństwie Proroka. Zaczynają się one stwierdze-
niem,
że skoro Antypas posłyszał o Jezusie, zaczął się lękać, że
to Jan
Chrzciciel,
którego kazał stracić: „Powstał z martwych i dlatego te
cuda
dzieją się przez niego". Polecił on bowiem uwięzić Jana,
gdyż
ten
ciągle powtarzał, że nie wolno mu żyć z małżonką własnego
brata.
Trudno
się dziwić, że Herodiada szczególnie nienawidziła tego więź-
nia
i usiłowała namówić Antypasa, by z nim skończył. Według
św.
Marka
tetrarcha sam „lękał się Jana, wiedząc, że jest on
mężem
sprawiedliwym
i świętym. Osłaniał go zatem, a słuchając często, był
w
rozterce, co począć, słuchał mimo to chętnie". Św. Mateusz
jest
odmiennego
zdania. Sądzi, że Antypas chciał zabić Jana, „bał się
jednak
ludu, jako że uważano go za proroka. Otóż gdy obchodzono
urodziny
Heroda, córka Herodiady tańczyła przed wszystkimi i spodo-
bała
się Herodowi. Dlatego też obiecał jej pod przysięgą, że da
jej
wszystko,
czego by zażądała. Ona zaś, namówiona przez matkę: «Daj
mi,
powiada, tutaj na tacy głowę Jana Chrzciciela!* ICról*,
choć
niezadowolony,
ze względu na przysięgę i na współbiesiadników
rozkazał
jej przynieść. Polecił więc ściąć Jana w więzieniu.
Głowę
jego
przyniesiono i dano dziewczynce, a ona zaniosła ją swojej
matce.
Wtedy
przybyli uczniowie Jana, wzięli ciało i pogrzebali je, a
następ-
nie
poszli i powiadomili Jezusa" (Mt 14,1-12; por. Mk 6,14-29).
O
wystąpieniu
Jana i jego śmierci opowiada nam również Fla-
wiusz
Józef. Pisze, że był to „dobry człowiek, który wzywał
Żydów,
żeby
żyli cnotliwie, a zachowując sprawiedliwość w stosunkach
wza-
jemnych
i pobożność wobec Boga, żeby w chrzcie się wszyscy
*
W Ewangeliach tetrarcha Herod Antypas nosi zazwyczaj tytuł
króla. Praw-
dopodobnie
tak o nim potocznie mówiono.
64
spotkali.
W taki tylko sposób,
jego zdaniem, chrzest mógł być przyje-
mny
Bogu. Powinni się nim posłużyć nie po to, by zyskać
przebacze-
nie
grzechów, które mogli popełnić, lecz by uświęcić ciało,
zakładając,
że
dusza została już w pełni oczyszczona przez właściwe
postępowa-
nie.
Kiedy także inni dołączali się do otaczających go tłumów,
Herod
się
przestraszył, żeby tak wielki wpływ Jana na ludzi nie
doprowadził
do
buntu, zdawało się bowiem, że są gotowi zrobić wszystko,
co
poradzi.
Zdecydował zatem, że lepiej będzie uderzyć wcześniej i usu-
nąć
go, zanim wywoła jakieś zamieszki, niż, zwlekając aż
wybuchnie
powstanie,
znaleźć się w trudnej sytuacji i wtedy dopiero żałować.
I
tak z powodu podejrzliwości Heroda Jan został uwięziony w
Mache-
roncie
[...] i tam także stracony"*.
Informacje,
przekazane nam o Janie Chrzcicielu przez Flawiusza
Józefa
i przez Ewangelistów, w pewnej mierze uzupełniają się
wzajem-
nie.
Nie wolno nam jednak zapominać, że mają oni całkiem inny
punkt
widzenia i co innego ich interesuje. Autorzy
chrześcijańscy
naświetlają
przede wszystkim moralny aspekt sprawy. Herod Antypas
* Flawiusz Józef, Dzieje dawnego Izraela XVIII 117-119, w przekładzie Autorki.
65
jest
dla nich postacią
zdecydowanie niesympatyczną, a jego małżeń-
stwo
z własną bratową potępiają, podobnie, jak czynił to Jan
Chrzci-
ciel.
Flawiusza Józefa ta rodzinna sprawa najwyraźniej nie obchodzi,
jest
natomiast w pełni świadomy panujących w tym czasie w Pales-
tynie
napięć politycznych. Jak się zdaje, nie potrzebujemy
wybierać
między
tymi dwiema wersjami. Herod Antypas miał wszelkie powody,
by
lękać się rozruchów, a tłumom niewiele było potrzeba, by
jakiegoś
niezwykłego
męża obwołać mesjaszem. Herodiada zaś, jak już wiemy,
potrafiła
dążyć do swoich celów, nie ulega też wątpliwości, że
nie
mogła
być przychylnie usposobiona do Jana.
Na
uwagę
zasługuje również i to, co Flawiusz Józef mówi
o
nauce Jana. Wbrew pozorom, sposób, w jaki ją przedstawia, nie
różni
się tak bardzo od tego, co opowiadają o Janie Ewangeliści. Miał
on
przyciągać do siebie pobożnych Żydów po to, by wszyscy
„spotkali
się
w chrzcie", a może dokładniej, by „się przez chrzest
zjednoczy-
li"*.
Tworzył w ten sposób wokół siebie grupę uczniów i to
właśnie
musiało
zaniepokoić Antypasa.
Janowi
Chrzcicielowi nie chodziło
jednak o politykę, nawet
w
najwznioślejszym tego słowa rozumieniu. Wbrew zasadom
saduceu-
szów,
faryzeuszów, esseńczyków głosi on, że w obliczu Boga nie
ma
żadnych
dróg uprzywilejowanych. Wszyscy są zaproszeni, także ci
nieczyści,
nie dbający dotychczas o Prawo Mojżeszowe, zarówno
żołnierze,
prostytutki, poborcy podatkowi, jak i biedacy, których na
żadne
subtelności nie stać, którzy nawet najczęściej nie
potrafią
czytać.
Co
może
wyłonić się dobrego z takiego zbiorowiska ludzi, bardzo
mało
dotychczas dbających o cnotę? Po prostu, przy odrobinie dobrej
woli
ze strony każdego, ukształtuje się niepostrzeżenie lud o
nowym
sercu,
żyjący wiarą i zachowujący sprawiedliwość. Jan nie
wymaga
wielkich
rzeczy:
„Jeśli
ktoś ma dwa płaszcze, niech jeden odda temu,
kto
nie ma żadnego. Jeśli ma coś do jedzenia, niech podzieli się
z
głodnym".
I
oto staje się
cud nad brzegiem Jordanu: Jan jednoczy ludzi,
którzy
dotąd zazwyczaj byli między sobą podzieleni. Tworzy zgroma-
dzenie
serc nawróconych. A zgromadzenie to przeciwstawia się samo
*
Tłumacze
idą tu najczęściej po linii najmniejszego oporu i piszą po
prostu: „by
przystępowali
do chrztu", nie zauważając, że odchodzą od tekstu greckiego
Flawiusza.
66
z
siebie religii saduceuszów,
faryzeuszów, esseńczyków, wyznawców
świętości,
która oddzielała ich od wszystkich innych, tych nieczystych.
Jan,
choć sam jest synem kapłana, nie dba o czystość wody,
kiedy
wszystkich
zanurza po kolei w bynajmniej nie czystych rytualnie
wodach
Jordanu. Wszyscy razem zstępują do rzeki, i czyści, i
mniej
czyści,
wszyscy wyznają swoje grzechy. I tak może nastąpić nowy
początek,
może narodzić się nowy lud, który nie będzie już prze-
strzegał
skrupulatnie wszelkich zasad świętości oddzielających go
od
innych,
lecz będzie żył sprawiedliwością w stosunkach wzajemnych
i
pobożnością wobec Boga.
Jan
Chrzciciel jest prorokiem, i to prorokiem, który
idzie znacz-
nie
dalej
niż jego poprzednicy, przynajmniej jeśli mamy wierzyć
św.
Mateuszowi.
Wydaje się bowiem podważać niejako samo wybranie
ludu
wybranego: „Nie sądźcie, że wystarczy mówić sobie: mamy
ojca
Abrahama.
Powiadam wam bowiem, że Bóg może z tych kamieni
wzbudzić
dzieci Abrahama". Inaczej mówiąc, nic nie pomoże
samo
powoływanie
się na przynależność do narodu wybranego. Wybranie
nie
jest prawem do świętości ani jej gwarancją. Bóg może na
nowo
stworzyć
sobie naród wybrany z byle czego*. „Wydajcie zatem owoc
godny
nawrócenia!" (Mt 3, 8-9.)
ERA CHRZEŚCIJAŃSKA
I NIECHRZEŚCIJAŃSKIE ŹRÓDŁA
DO ŻYCIA JEZUSA
Wśród
tłumów zbiegających się do Jana Chrzeciciela znalazł
się
także
Jezus z Nazaretu. I znowu św. Łukasz stara się dostarczyć
swoim
czytelnikom bliższych danych chronologicznych. Mówi miano-
wicie,
że „Jezus, rozpoczynając swoją działalność, miał lat
około
trzydziestu"
(Łk 3,23). W VI
w.
pewien mnich, imieniem Dionizy
Mały,
wykorzystał tę wskazówkę, by odnaleźć dokładną - jak mu
się
wydawało
- datę narodzenia Jezusa. A posłużywszy się również
pewnymi
obliczeniami astronomicznymi, ustalił ją na rok 754 od
założenia
Rzymu. I aż do dnia dzisiejszego jest to dla nas „pierwszy
*
Por. P.-M. Beaude, Une
voix criante dans le desert, „Le
monde de la Bibie", nr
89,
1994, s. 2-3; Ch. Perrot, Les
milieux baptistes au temps de Jean, „Le
monde de la
Bible",
nr 89, 1994, s. 4.
67
rok
naszej ery" lub „pierwszy
rok po narodzeniu Chrystusa". Dionizy
popełnił
jednak błąd, nie biorąc pod uwagę faktu, że św. Łukasz
nie
podaje
bynajmniej dokładnego wieku Jezusa. Powiada przecież wyraź-
nie:
„miał lat około
trzydziestu".
Takie przybliżone określenie wieku
spotykamy
nieraz w papirusowych dokumentach grecko-rzymskiego
Egiptu.
Większość ludzi w owych czasach nie znała ani dnia, ani
nawet
roku swego urodzenia. Mówiło się zazwyczaj: „mam coś
około
trzydziestki",
a znaczyło to: „pewno więcej niż 25 lat i raczej mniej
niż
35". Jezus nie stanowił pod tym względem wyjątku. Wiemy
dziś,
że
urodził się na pewno kilka lat przed owym 754 r. Musimy
się
pogodzić
z faktem, że nie znamy dokładnej daty narodzin Jezusa
z
Nazaretu, lecz do tego jeszcze niedługo powrócimy. A Dionizy
Mały
stworzył
minio wszystko erę chrześcijańską, pierwszy naprawdę dogod-
ny
sposób określania kolejnych lat dziejów naszego świata.
Jezus
sam nic nie pisał,
poznajemy Go z pism, które powstały już
po
Jego śmierci. Nie jest to bynajmniej jedyny taki przypadek w
histo-
rii
naszej kultury. Sokrates zginął w 399 r. przed Chr., skazany
na
śmierć
przez własnych rodaków. Nie wiedzielibyśmy zgoła nic o nim,
gdyby
nie jego uczniowie, Platon i Ksenofont, oraz współczesny mu
wielki
komediopisarz ateński, Arystofanes. Kłopot w tym, że przeka-
zali
nam oni trzy całkiem różne, a nawet po części sprzeczne ze
sobą
obrazy
Sokratesa. Nikt jednak nie próbował dlatego dowodzić, że
Sokratesa
w ogóle nie było...
Jeżeli
chodzi o Jezusa, to wiadomości o Nim pochodzą przede
wszystkim
ze źródeł chrześcijańskich, głównie z Ewangelii i innych
pism
Nowego Testamentu. Świat pogański przez prawie sto lat zdaje
się
Go wcale nie zauważać. Dlaczego? Czy to możliwe? Wielu z nas
nie
umie tego zrozumieć. A nie umie po prostu dlatego, że nie
ma
pojęcia,
jak ów świat naprawdę wyglądał. Czytelnicy Biblii,
przywyk-
liśmy
patrzeć na wszystko od strony Jerozolimy. A ci z nas, którzy
nie
tylko
Biblii nie czytają, lecz także nie mają pojęcia o historii
starożyt-
nej,
jeszcze mniej rozumieją.
Nie,
nie jest dziwne to, że
nie słyszał o Jezusie żaden z poetów,
filozofów
czy historyków z czasów Tyberiusza czy Nerona. Co ty-
dzień,
co miesiąc krzyżowano dziesiątki zbuntowanych niewolników
i
półniewolników. Któż by się zastanawiał w cesarskim Rzymie,
czy
jakiś
z nich nie zginął przypadkiem niewinnie? Nie brakowało też
różnych
cudotwórców, a przynajmniej takich, którzy za cudotwórców
68
uchodzili.
Dziwić
się natomiast można, że gdzieś ok. 116/117 r.
wielki
historyk rzymski, Tacyt, pisząc swoje Roczniki, ma już tak
dokładne
wiadomości o początkach chrześcijaństwa. A jest to tym
godniejsze
uwagi, że ta nowa religia budzi w nim najwyraźniej
tylko
obrzydzenie.
Zajmując się panowaniem Nerona, wspomina o groźnym
pożarze
Rzymu. Ponieważ plotka przypisywała podpalenie samemu
cezarowi,
ten znalazł sobie wygodnego kozła ofiarnego. Oskarżył
wzniecenie
pożaru
i „skazał na wymyślne tortury tych, których i tak
nienawidzono
z powodu ich okropieństw i których lud nazywał chrześ-
cijanami.
Nazwa ta pochodzi od Chrystusa. Człowieka tego za pano-
wania
Tyberiusza skazał na śmierć prokurator Poncjusz Piłat.
Zdławio-
ny
na krótki czas, ten obrzydliwy zabobon odżył na nowo i to nie
tylko
w
Judei, gdzie to zło się narodziło, lecz również i w Rzymie,
dokąd
wszystko,
co najgorsze i najbardziej haniebne w świecie spływa
znajduje licznych zwolenników"*.
Historyk
rzymski popełnił
tutaj drobny błąd, mianując Piłata
prokuratorem.
Jak wiemy, w jego czasach namiestnik Judei nazywał
się
jeszcze prefektem, lecz nie stanowiło to istotnej różnicy. Tacyt
był
zresztą
pierwszym i jedynym historykiem pogańskim, który miał tak
dokładne
wiadomości o początkach chrześcijaństwa. Mimo swej nie-
chęci
do tego zjawiska musiał się nim nawyraźniej bliżej
zaintereso-
wać.
Chrześcijan przybywało z każdym rokiem więcej, nie udawało
się
już ich po prostu nie dostrzegać.
Parę
lat wcześniej, w 111 r., przybył do prowincji Bitynii
(pół-
nocno-zachodnia
Azja Mniejsza) jej nowy zarządca, Pliniusz Młodszy,
przysłany
tu przez cesarza Trajana. Tam też w dwa lata później umarł.
W
Bitynii musiał porządkować wiele trudnych spraw i w
listach
zwracał
się niejednokrotnie o radę do swojego władcy. W jednym
z
nich pyta, jak ma postępować z chrześcijanami, których liczba
w
Bitynii ciągle wzrasta, tak że wiele świątyń już
opustoszało,
zaprzestano
składania w nich regularnych ofiar, a mięsa ofiarnego
prawie
nikt nie chce kupować. Sami chrześcijanie zdają się nie robić
nic
złego. Gromadzą się tylko w wyznaczony dzień wcześnie rano,
by
śpiewać
hymn na cześć Chrystusa jako Boga. Zobowiązują się
także
przysięgą,
że nie będą popełniać żadnych przestępstw, i spotykają
się
potem
znowu na wspólnej uczcie. Trajan odpisując Pliniuszowi radził
* Tacyt, Roczniki XV 44, w przekładzie Autorki.
69
mu,
żeby
nie zwracał uwagi na anonimowe donosy i nie wyszukiwał
sam
chrześcijan, ale karał surowo tych wszystkich, którzy
uparcie
nazywali
się chrześcijanami.
O
chrześcijanach
słyszał też, niewiele młodszy od Pliniusza,
Swetoniusz,
autor żywotów dwunastu cezarów. W Żywocie Nerona,
wyliczając
różne jego zarządzenia, wspomina również wystąpienia
cezara
przeciwko chrześcijanom, których religie uważa za „zabobon
nowy
i niebezpieczny". W żywocie zaś poprzednika Nerona czyta-
my,
że Klaudiusz wygnał z Rzymu Żydów, ponieważ ciągle wybu-
chały
wśród nich niepokoje, „wywoływane przez jakiegoś Chres-
tosa"*.
O tym, że przynajmniej cześć Żydów musiała za
Klaudiusza
opuścić
Rzym, dowiadujemy się również z Dziejów Apostolskich
(Dz
18,2). Prawdopodobnie urzędnicy cesarscy nie odróżniali jeszcze
w
tym czasie chrześcijan od Żydów, a słysząc powtarzane
często
słowo
Chrystus, wzięli je za imię kogoś, kto właśnie w
Rzymie
działając
wciąż na nowo wywoływał rozruchy wśród swoich współ-
rodaków
(po gr. Chrestos
wymawiane
było już w tym okresie
-
podobnie jak i dzisiaj - jako Christos).
Autor
zaś żywotów
dwunastu
cezarów był najwyraźniej znacznie mniej dokładny od
Tacyta,
którego Roczniki powstały zapewne niewiele wcześniej niż
jego
własne dzieło.
Tacyt,
Pliniusz Młodszy,
Swetoniusz - oto najważniejsze źródła
pogańskie
dotyczące osoby Jezusa Chrystusa. Jest tego niewątpliwie
bardzo
mało, a przy tym tak naprawdę liczy się tylko Tacyt.
Pliniusz
pisze
bowiem przede wszystkim o chrześcijanach, potwierdzając jedy-
nie,
że modlą się „do Chrystusa jak do Boga". Swetoniusz
zaś,
jak
widać, nie zadał sobie trudu, żeby sprawdzić
przekazywane
wiadomości.
O
Jezusie pisał
też pod koniec I w. żydowski historyk, Hawiusz
Józef.
Tekst jego - taki, jaki zachował się w rękopisach - został,
jak
się
zdaje, w tym miejscu nieco „poprawiony" ręką
chrześcijańską.
Ostatnio
jednak prof. Schlomo Pines zwrócił uwagę na pisane po
arabsku
w X
w.
dzieło Agapiosa, melkickiego** biskupa Hierapolis
syryjskiej.
Niewątpliwie bardzo interesujące jest zestawienie obok
siebie
obu tekstów o Jezusie, Flawiusza i Agapiosa:
*
Swetoniusz, Żywot
Nerona 16; Swetoniusz, Żywot Klaudiusza 25.
**
Melkici - sekta chrześcijańska.
70
Flawiusz Józef:
W
tym czasie żył
Jezus, człowiek mądry,
jeśli
w ogóle można go nazwać człowie-
kiem.
Czynił bowiem cuda.
Był
nauczycielem ludzi, którzy z radością
przyjmują
prawdę. Poszło za nim wielu
Żydów,
jak również wielu pogan.
On
był Mesjaszem.
A
chociaż
na podstawie doniesienia naj-
znakomitszych
u nas mężów Piłat skazał
go
na krzyż, nie przestali go kochać ci,
którzy
go wcześniej pokochali.
Tym,
którzy go od początku kochali, uka-
zał
się dnia trzeciego żywy, jak prorocy
Boga
o nim to i mnóstwo innych prze-
dziwnych
rzeczy zapowiedzieli.
I
aż do dzisiaj nie zaginęło plemię chrześ-
cijan,
którzy się od jego imienia nazy-
wają.
Agapios**
Podobnie
pisał
Hebrajczyk Józef. W jego
dziele,
które napisał o panowaniu Żydów,
czytamy:
W
tym czasie żył
człowiek mądry, imie-
niem
Jezus. Jego postępowanie było dobre.
Był
znany jako człowiek o dobrym chara-
kterze
i wielu spośród Żydów, jak również
z
innych ludów, zostało jego uczniami.
Piłat
skazał go na śmierć na krzyżu, ale ci,
którzy
zostali jego uczniami, nie porzucili
jego
nauki.
Opowiadali,
że
ukazał się im dnia trzecie-
go
po swoim ukrzyżowaniu, żywy. Dlate-
go
uważany był za Mesjasza, o którym
prorocy
wiele cudów opowiadali.
Wspólnota
chrześcijan, którzy są nazywa-
ni
od jego imienia, nie zaginęła aż do
dzisiaj.
Flawiusz
Józef
wiedział o istnieniu Jezusa. W księdze XX
Dzie-
jów
dawnego Izraela mówi o skazaniu przez Sanhedryn na śmierć
„Jakuba,
brata Jezusa zwanego Chrystusem" (XX
200-203).
Nie
wygląda
jednak, żeby sam Flawiusz upatrywał kiedykolwiek w
Jezusie
Mesjasza
(w oryginale gr.: Chrystusa). Nie jest też prawdopodobne,
żeby
wychwalając Go mówił jednocześnie, iż został skazany na
śmierć
-
i to przez poganina! - „na podstawie doniesienia
najznakomitszych
u
nas mężów". Flawiuszowa wzmianka o Jezusie była
zapewne
bardziej
podobna do arabskiej wersji Agapiosa. Tam nie znajdujemy
praktycznie
niczego, czego by nie mógł napisać żydowski historyk.
Nie
oznacza to oczywiście pewności, że Agapios przekazał nam
po
arabsku
nienaruszony, pierwotny tekst Flawiusza, ale wolno przypusz-
czać,
że nie odbiega od niego zbyt daleko.
*
Flawiusz Józef,
Dzieje dawnego Izraela XVIII 63-64, w przekładzie Autorki.
**
Agapios, Historia powszechna, w przekładzie Autorki z tłumaczenia
niemiec-
kiego
w książce: D. Flusser, Entdeckungen
im Neuen Testament I, Neukirchener
Yerlag
1987,
s. 217.
71
O
śmierci
Jezusa wspomina również stara tradycja żydowska,
zachowana
w Talmudzie babilońskim w traktacie Sanhedryn: „W
przeddzień
Paschy powieszono* Jezusa nazarejczyka [...], ponieważ
praktykował
magię, uwiódł Izraela i poprowadził lud na błędne dro-
gi"**.
A przekonamy się wkrótce, że tradycja ta, nawet w tej formie,
w
jakiej jest przekazana, ma dla nas niemałe znaczenie.
W OCZACH HISTORYKA
Podsumowując
trzeba stwierdzić, że nasze źródła pozabiblijne
dotyczące
Jezusa są niezmiernie ubogie. A zatem, czy chcemy, czy nie
chcemy,
musimy budować naszą wiedzę o Nim na tekstach chrześ-
cijańskich,
te zaś kształtowały się wszystkie w atmosferze wiary
paschalnej.
Co w tej sytuacji historyk może powiedzieć o Jezusie?
13.
Wjazd Jezusa do Jerozo-
limy.
Fragment sarkofagu Ju-
niusa
Bassusa. Groty Waty-
kańskie
w Rzymie. Około
350
r. n.e.
*
Czasownik „powiesić"
używano także w znaczeniu ukrzyżowania, por. Dz
5,30;
10,39.
**
Talmud babiloński,
traktat Sanhedrin 43 a, w przekładzie Autorki z tłumacze-
nia
francuskiego w książce: Ch. Perrot, Jesus
et 1'histoire, Paris
1979, s. 223.
72
Niewątpliwie
bardzo niewiele. Żyd palestyński, syn kobiety imieniem
Maryja,
która była żoną cieśli, mieszkał w Nazarecie w Galilei.
Zapewne
w 28 r. zaczął nauczać i głosić bliskość Królestwa
Bożego.
Gromadziły
się wokół Niego tłumy pełne entuzjazmu. Wszyscy Go
jednak
opuścili, gdy tylko władze żydowskie wypowiedziały się prze-
ciw
Niemu. Umarł ukrzyżowany z rozkazu rzymskiego prefekta
Judei,
Poncjusza
Piłata.
Skąpe
dane, dostarczone nam głównie przez Ewangelie, znajdują
w
tym przypadku potwierdzenie w świadectwie Tacyta, pozwalając
na
ustalenie
dokładnej daty Jego śmierci. Według powszechnie przyjętej
tradycji
Jezus umarł w piątek (por. Mk 15,42; J 19,31). Z Ewangelii
według
św. Jana dowiadujemy się, że „był to dzień
Przygotowania
Paschy"
(J 19,14; por. 18,28), a zatem dzień 14 miesiąca
nisan
(marzec/kwiecień).
Tego popołudnia, poczynając mniej więcej od
naszej
godziny 12 (lub nieco później), zabijano baranki paschalne,
które
zjadano wieczorem, kiedy pojawienie się pierwszej gwiazdy
wskazywało
początek święta Paschy, a tym samym początek dnia 15
miesiąca
nisan. Tak więc według św. Jana Jezus umarł przed począt-
kiem
Paschy, właśnie w chwili, kiedy to w Świątyni zabijano na
ofiarę
niezliczone
baranki paschalne.
Wiemy,
że
skazał Go na śmierć krzyżową Poncjusz Piłat,
rządzący
Judea w latach 26-36. Otóż z obliczeń astronomicznych
wynika,
że w tym okresie 14 nisan przypadał trzykrotnie w piątek
w
latach 27, 30 i 33. Rok 27 jest zbyt wczesny, Jezus wtedy nie
zaczął
jeszcze, jak się zdaje, swojej działalności publicznej, rok
33
może
zbyt odległy, choć wykluczyć go całkowicie nie można.
Po
przeliczeniu
na nasz kalendarz okazuje się, że Jezus umarł raczej
7
kwietnia 30 r. niż 3 kwietnia 33 r.
Św.
Marek, św. Mateusz i św. Łukasz komplikują jednak nieco
całą
sprawę. Według nich bowiem Jezus spożywa wieczerzę paschalną
w
czwartek wieczorem, a mówiąc dokładniej: po ukazaniu się
pierw-
szej
gwiazdy, oznaczającym początek piątku, dnia 15 nisan. Umarłby
w
takim razie wprawdzie również w piątek, ale w najuroczystszy
dzień
święta
Paschy. Bibliści usiłowali znaleźć jakieś rozwiązanie,
które
pogodziłoby
te dwie odmienne wersje. Jak dotąd, bez powodzenia.
Większość
specjalistów przyjmuje obecnie chronologię św. Jana prze-
de
wszystkim dlatego, iż wydaje się zupełnie nieprawdopodobne,
żeby
cały
proces i egzekucję można było przeprowadzić w Jerozolimie
73
w
sam dzień
święta Paschy. Nawet Marek zdaje się wskazywać (niejako
wbrew
sobie) w tym samym kierunku, kiedy pisze nieco wcześniej:
„Za
dwa dnia miała być Pascha i Święto Przaśników. Arcykap-
łani
i uczeni w Piśmie zastanawiali się, jak by Go pojmać podstępem
i
stracić. Mówili jednak: «Nie w
czasie święta, żeby
nie wywołać
rozruchów
wśród ludu»" (Mk 14,1-2; w przekładzie Autorki; także
Mt
26,5). Dodatkowym argumentem jest i to, że - jak wiemy dzisiaj
-
św. Jan na ogół dokładniej przestrzega chronologii niż
pozostali
Ewangeliści.
Warto tutaj przypomnieć, że również Talmud babiloński
potwierdza
właśnie jego wersję, mówiąc o straceniu Jezusa „w przed-
dzień
Paschy" (zob. s. 71). Jeżeli Jan ma rację, to Ostatnia
Wieczerza
była
ucztą pożegnalną, a nie paschalną, choć niewątpliwie
odbywała
się
w paschalnej atmosferze, specjalnie podkreślanej, jak się zdaje,
już
przez
samego Jezusa. Nie ma przecież zresztą w żadnej Ewangelii
mowy
o spożywaniu baranka paschalnego... Tak więc
najprawdopodob-
niejszą
datą śmierci Jezusa, i najłatwiejszą też do obliczenia,
wydaje
się
7 kwietnia 30 r.
Znacznie
trudniejsza do określenia
jest data urodzenia Jezusa.
Wspominaliśmy
już zresztą, że w starożytności nie uważano jej na ogół
za
istotną (chyba że chodziło o członków rodziny panującej).
Zarówno
według
św. Mateusza, jak też najprawdopodobniej według św.
Łukasza,
Jezus
urodził się jeszcze za życia Heroda Wielkiego, który zmarł
kilka
dni
przed Paschą w 750 r. od założenia Rzymu (marzec/kwiecień 4
r.
p.n.e.).
Przyjmujemy zatem zazwyczaj, że Jezus przyszedł na świat
nieco
wcześniej, choć wygląda to raczej dziwacznie, gdy mówimy,
że
narodził
się w 5, 6 lub nawet w 7 r. przed własnym narodzeniem.
Wszystko
byłoby jednak w porządku, gdyby nie kłopot, jaki sprawił
przyszłym
historykom i biblistom św. Łukasz. Na początku drugiego
rozdziału
swojej Ewangelii pisze on: „W owym czasie wyszło rozpo-
rządzenie
Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym
świecie.
Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii
był
Kwiryniusz" (Łk 2,1-2). O takim zarządzeniu Augusta,
obejmują-
cym
wszystkich mieszkańców imperium (po gr. „cały świat
zamiesz-
kany"),
nic wprawdzie nie wiemy, lecz z tą trudnością można by
sobie
jakoś
poradzić. Gorzej jest z Kwiryniuszem.
Otóż
Publiusz Sulpicjusz Kwiryniusz (Publius Sulpicius Quiri-
nius)
był rzeczywiście z ramienia Augusta zarządcą prowinicji
Syrii,
był
nim jednak dopiero wór.
n.e., a więc co najmniej 10 lat po
74
najwcześniejszej
możliwej do przyjęcia dacie narodzin Jezusa*. Spis ten
wywołał
zresztą powstanie ludowe, którego przywódcą był Juda
Galilej-
czyk,
wspomniany przez św. Łukasza w Dziejach Apostolskich (Dz
5,37).
Może więc dlatego zapamiętał Kwiryniusza i przesunął jego
spis
w
czasie? Rozwiązania tego problemu szukano na różne sposoby.
Może
to
nie św. Łukasz się pomylił, Kwiryniusz przecież już
wcześniej
sprawował
istotne funkcje także we wschodniej części imperium. Wie-
my,
że był konsulem w 12 r. przed Chr., że walczył w Cylicji,
później
zaś,
gdzieś między l r. przed Chr. i 3 po Chr., był w Armenii
doradcą
Gajusa
Cezara, wnuka Augusta. Wszystko to jednak niewiele pomaga,
bo
trudno te wiadomości połączyć ze spisem przeprowadzanym w
Pale-
stynie.
Chrześcijański pisarz, Tertulian, żyjący na przełomie II
i
III w.,
jest
zdania, że św. Łukasz pomylił imiona rzymskich zarządców
Syrii.
Między
9 a 6 r. przed Chr. stanowisko to piastował Sentius Saturninus
i
on to miałby przeprowadzić ów spis w Judei. Niczego
ostatecznie
dowieść
nie można. Na ogół przyjmuje się jednak, że Jezus urodził
się
parę
lat przed śmiercią Heroda Wielkiego, to jest przed 4 r. p.n.e.
Kiedy
czytamy Ewangelię
św. Marka, odnosimy wrażenie, że
życie
czynne Jezusa przebiega według jakiegoś bardzo prostego sche-
matu
(odnajdujemy go także u św. Mateusza i św. Łukasza).
Najpierw
naucza
w Galilei lub w jej najbliższym sąsiedztwie (Mk
1,14-8,26),
następnie
idzie z uczniami do Jerozolimy, zapowiadając im po
drodze
trzykrotnie
swoją mękę (Mk 8,27-10,52), wreszcie przychodzi do
miasta
świętego, by spędzić tam mniej więcej tydzień i umrzeć
na
krzyżu.
Schemat ten przyjmuje wielu autorów piszących o życiu
Jezusa,
nie dostrzegając, jak bardzo jest on uproszczony.
Jeżeli
jednak otworzymy Ewangelię św. Jana, to przekonamy się
łatwo,
że Jezus w czasie swojej działalności publicznej był z
pewnością
kilka
razy w Jerozolimie (zob. J 2,13 n.; 5,1 i 7,14; 11,55 n.). Na to
samo
wskazują zresztą Jego słowa, przekazane nam przez Łukasza
i
Mateusza: „O Jeruzalem, Jeruzalem! Ty, co zabijasz proroków i
ka-
mienujesz
posłanych do ciebie! Ileż razy chciałem zgromadzić
twoje
dzieci..."
(Łk 13,34; Mt 23,37, w przekładzie Autorki). Jezus także
u
owych pierwszych trzech Ewangelistów przekracza wielokrotnie
gra-
nice
Galilei, spotykamy Go na terytorium fenickich miast, Tyru i Sydo-
*
Nawet
gdybyśmy
przyjęli, że Jezus urodził się już po śmierci Heroda
Wielkiego,
6
r. n.e. byłby datą stanowczo zbyt późną.
75
nu,
w pogańskim
Dekapolis, w Samarii, w kraju Gerazeńczyków,
których
Mateusz nazywa Gadareńczykami (Mk 5,1; Łk 8,26; Mt 8,28).
Jeśli
Marek zdaje się mówić tylko o jednym pobycie Jezusa
w
Jerozolimie, to w Ewangelii Janowej sytuacja jest całkiem
odmienna.
Jezus
udaje się do Jerozolimy w okresie winobrania na Święto Namio-
tów
(J 7,10), a w zimie, po Uroczystości Poświecenia Świątyni,
spotyka-
my
Go za Jordanem, „na miejscu, gdzie Jan poprzednio udzielał
chrztu
i
tam przebywał" (J 10,40). Spędziwszy jakiś czas w miasteczku
Efraim
na
pograniczu pustyni (J 11,54), idzie znowu do Jerozolimy (J
12,1-2).
Jego
działalność w Judei musiała zatem trwać dość długo.
Pośrednio
potwierdza
to Marek, kiedy Jezus mówi u niego swoim oprawcom:
„Codziennie
bywałem u was w Świątyni nauczając" (Mk 14,49). Słowa
te
sugerują również dłuższy pobyt w Jerozolimie.
Wiele
pytań
pozostaje jednak bez odpowiedzi. Na dokładne
odtworzenie
całej działalności Jezusa w czasie i przestrzeni Ewangelie
nam
nie pozwalają. Historyk ma wszakże do swej dyspozycji dwa
fakty
niezaprzeczalne: pierwszy - że działalność ta zakończyła
się
śmiercią
Jezusa na krzyżu, najprawdopodobniej 7 kwietnia 30 r., oraz
drugi
- że bardzo niedługo po tej haniebnej śmierci rodzi się nagle
i
zaczyna
nader
szybko rozwijać Kościół chrześcijański. Wyrasta on
zaś
z niezłomnego przekonania uczniów Jezusa, że Mistrz ich
zmar-
twychwstał
i żyje. Od tej chwili nie liczą się dla nich żadne konsek-
wencje
głoszonej wobec wszystkich „dobrej nowiny", w imię
jej
zniosą
wszelkie prześladowania i pójdą nawet na śmierć męczeńską.
Dwa
fakty historyczne. W jaki sposób
drugi z nich wynika
z
pierwszego? Co przemieniło tę garstkę zagubionych,
wystraszonych
uczniów
Ukrzyżowanego, w nie cofających się przed niczym
Apostołów
Chrystusa-Mesjasza?
Historyk jest tu bezradny. Może co najwyżej
stwierdzić,
że w życiu tych ludzi zaszła jakaś niepojęta
przemiana,
całkowite
„odwrócenie" ich dotychczasowego sposobu myślenia.
A
przemiana ta znalazła swój wyraz w ich własnej
niewzruszonej
pewności,
że przeżyli coś niesłychanego, że spotkali się ze
Zmartwych-
wstałym
i o tym właśnie mają świadczyć teraz wobec całego świata.
Dla
uczniów
Jezusa czas podzielił się nieodwołalnie na to, co
wydarzyło
się przedtem,
i
to, co przyszło potem.
Tacy,
jakimi byli
przedtem,
nie
będą już nigdy potem.
Cały
rozwój wczesnego Kościo-
ła
opiera się na tym ich przekonaniu, które samo w sobie jest faktem
w
pełni sprawdzalnym i historycznym. Bez tego, co zmieniło
bezpo-
wrotnie
ich życie, nie byłoby chrześcijaństwa ani Kościoła.
76 Początek m w. n.e.
„ZMARTWYCHWSTAŁ
DNIA
TRZECIEGO
ZGODNIE
Z PISMEM"
ZAWIEDZIONA NADZIEJA
Co
się
właściwie stało w Jerozolimie owego wczesnego lata
30
r.? Zapraszam wszystkich Czytelników - i tych wierzących, i
tych
niewierzących
- żeby spróbowali razem ze mną przyjrzeć się tej
wierze
uczniów Jezusa, z której wyrósł Kościół. Innej drogi po
prostu
nie
ma.
Wędrując
ścieżkami Palestyny za swoim Mistrzem uczniowie
Jego
utwierdzali się coraz bardziej w przekonaniu, że to On właśnie
jest
tym wyczekiwanym Mesjaszem. Kiedy zapowiadał im swoją mękę
77
i
śmierć,
nic z tego nie rozumieli, a może raczej nie chcieli
rozumieć.
Piotr,
który właśnie wyznał swoją wiarę w Jego godność mesjańską
(a
wyznanie to zostało w pełni zaakceptowane przez Jezusa),
pozwala
sobie
nawet na próbę rozpędzenia tego, co uważa najwyraźniej za
jakieś
„czarne
myśli" Mistrza. Zganiony zaś przez Niego bardzo ostro, i
tak
nic
dalej nie pojmował (Mt 16,15-23; Mk 8,29-33). Dlatego
przecież
załamał
się po uwięzieniu Jezusa! Nie kłamał, gdy Go niewiele
wcześ-
niej
zapewniał, że prędzej umrze, niż Go się zaprze (Mt 26,35).
Był
gotów
na śmierć, ale z mieczem w ręku. Tymczasem Jezus kazał mu
ten
miecz
schować do pochwy. I Sam nie próbował się nawet bronić.
Judasz
rozumował,
jak się zdaje, podobnie. „Trzydzieści srebrników" to
nie
była
zbyt duża zapłata. A przede wszystkim tak zadziwiająco
szybko
zmienił
zdanie! Jeszcze Piłat nie wydał wyroku, a on już wiesza
się,
porzuciwszy
te srebrniki w Świątyni. Gdyby miał zamiar istotnie
doprowadzić
do śmierci Jezusa, mógłby kiedyś w przyszłości ugiąć się
pod
ciężarem wyrzutów sumienia. Ale owemu „zdrajcy"
wystarczyło,
78
że
Jezus nie próbował w ogóle oporu. Był najwyraźniej pewny, że
kiedy
pojawi
się straż świątynna, jego Mistrz okaże swoją moc, objawi
się
wreszcie
jako oczekiwany Mesjasz. Rozgromi wszystkich i zdobędzie
cały
świat dla narodu wybranego. Zdradę swoją pomyślał jako
prowoka-
cję,
mającą zmusić Jezusa do wystąpienia.
Najjaśniej
wypowiedzieli tę zawiedzioną nadzieję dwaj ucznio-
wie,
idący do Emaus. Gdy Nieznajomy zapytał ich, co takiego smut-
nego
zaszło w Jerozolimie, odparli Mu: „To, co się stało z
Jezusem
Nazarejczykiem,
który był prorokiem potężnym w czynie i słowie
wobec
Boga i całego ludu, jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali
Go
na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On
właśnie
miał
wyzwolić Izraela" (Łk 24,18-21).
„A
myśmy się spodziewali..." Znaczy to, że teraz już nie
spodzie-
wają
się niczego. Kobiety, które znalazły rankiem grób pusty,
tylko
ich
„przeraziły" (Łk 24,22-23). Wszystko okazało się próżnym
ma-
rzeniem,
trzeba więc myśleć o jak najszybszym powrocie do normal-
nego
życia. I my, ludzie schyłku XX
w.,
bylibyśmy skłonni przyznać
im
rację, wszystko stałoby się wtedy zrozumiałe i jasne, jasne na
nasz
własny
sposób, gdyby tylko taka interpretacja znalazła potwierdzenie
także
w dalszych wydarzeniach. Tymczasem stało się coś
nieprzewi-
dzianego.
Zaledwie w parę tygodni później ci sami, dla których, jak
się
zdawało, wszystko się skończyło, pojawiają się na nowo na
ulicach
Jerozolimy.
Ci sami, a przecież odmienieni. Wołają teraz bez cienia
lęku
do zbiegających się tłumów: „Niech cały dom Izraela wie
z
niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście
ukrzyżowa-
li,
uczynił Bóg Panem i Mesjaszem! [...] Bóg wskrzesił Go,
zerwawszy
więzy
śmierci, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami" (Dz 2,36
i
32). Kościół zaczyna się od tej właśnie uroczystej proklamacji
i żyje
nią
już prawie dwa tysiące lat. Uczniowie Jezusa będą ją
głosić
wszystkim
i wszędzie. A kiedy władze żydowskie zakażą im przema-
wiać
i nauczać w Jego imię, usłyszą w odpowiedzi: „Nie możemy
nie
mówić
tego, cośmy widzieli i słyszeli" (Dz 4,18-19).
PRZYJĄĆ-ODRZUCIĆ
Wszystko,
co dotyczy zmartwychwstania Jezusa, było
już od
samego
początku kwestionowane i podawane w wątpliwość. Jedni
oskarżali
Apostołów o zwykłe oszustwo: ukradli ciało Ukrzyżowanego
79
i
sfabrykowali cudowną
historię Zmartwychwstania. Inni podejrzewali
ich
jedynie o zbytnią łatwowierność: Jezus nie umarł, ale był w
letargu
albo
groby zostały pomylone, halucynacje zaś wzięto za rzeczywis-
tość.
Jest jednak rzeczą
charakterystyczną,
iż pusty grób nie odgrywa
żadnej
roli w najstarszych świadectwach o Zmartwychwstałym.
W
Ewangelii według św. Mateusza zarzut
wykradzenia
ciała przypisa-
ny
jest kapłanom i faryzeuszom (Mt 228,13), co każe przypuszczać,
że
nieco
później w taki sposób władze żydowskie próbowały
przeciw-
stawić
się rosnącej popularności chrześcijaństwa. Większość
formuło-
wanych
aż do dzisiaj teorii wypływa zresztą z mało dokładnej
znajo-
mości
świadectw chrześcijańskich i środowiska Nowego Testamentu,
jak
również z nieporozumień dotyczących religioznawstwa
porównaw-
czego.
Ta właśnie dyscyplina dostarczyła w początkach naszego stule-
cia
najsilniejszych, jak się zdawało, argumentów przeciw
rzeczywisto-
ści
Zmartwychwstania. Wysunięto hipotezę, że pierwsi
chrześcijanie,
świadomie
lub nieświadomie, kształtowali historię Jezusa według
legend
i kultów misteryjnych takich bogów pogańskich, jak Attis,
Adonis,
Ozyrys czy Dionizos, którzy corocznie schodzili do podziem-
nego
świata śmierci, by corocznie znów powracać do świata
żywych.
Przeważnie
były to bóstwa związane, przynajmniej pierwotnie, z we-
getacją,
cyklicznie obumierającą i budzącą się ponownie do życia.
Otóż
hipoteza ta ignorowała całkiem odmienny charakter
zmartwych-
wstania
Jezusa, gdyż jej twórcy i zwolennicy sprowadzali samo
pojęcie
zmartwychwstania do języka mitu. Sądzę, że warto tu przyto-
czyć
zdanie wybitnego historyka religii greckiej, profesora Uniwer-
sytetu
Genewskiego, Jeana Rudhardta. Zasługuje on może tym bar-
dziej
na naszą uwagę, że właśnie badania nad religią grecką IV
w.
przed
Chr. skłoniły go w latach pięćdziesiątych do porzucenia
zdecy-
dowanego
ateizmu na rzecz bliżej jeszcze nie określonego deizmu.
Powiedział
mi przy ostatnim naszym spotkaniu, że „dostrzegł za tym
wszystkim
jakąś rzeczywistość". Chrześcijaninem jednak,
przynaj-
mniej
wówczas, jeszcze nie był. Przeszedłszy na emeryturę,
zaczął
czytać
Nowy Testament w taki sam sposób, w jaki poprzednio
czytał
pogańskich
autorów greckich. I tutaj zafascynowało go zmartwych-
wstanie
Jezusa. Oczywiście, jako religioznawca, zdawał sobie dosko-
nale
sprawę z tego, że wiele jest bóstw zstępujących do
świata
umarłych,
by potem z niego powrócić. Zawsze jednak dzieje się to
na
płaszczyźnie
mitu, całkowicie ahistorycznej (lub pozahistorycznej).
80
Jezus
jest natomiast konkretnym, historycznym człowiekiem,
żyjącym
w
określonym środowisku i czasie. I to właśnie - zdaniem
szwajcar-
skiego
historyka religii - jest zjawiskiem niezwykłym i fascynującym.
Należałoby
do tego jeszcze dodać, że dla chrześcijanina zmar-
twychwstanie
Jezusa nie jest - jak w micie - Jego powrotem do
dawnego
życia, lecz przejściem przez śmierć w rzeczywistość
całkiem
nową.
Co więcej, to przejście dotyczy także nas samych, naszego
własnego
zmartwychwstania. Taka jest przynajmniej treść wiary wie-
rzących,
choć wielu z nich nie zdaje sobie z tego sprawy, nie
rozumiejąc
najczęściej do końca, o co naprawdę chodzi.
Uczniowie
Jezusa nieśli
swym współrodakom i poganom nie-
wzruszoną
pewność, że spotkali się ze swym Mistrzem, zmartwych-
wstałym
i żywym. Temu, że taką pewność mieli, niemal żaden
z
poważnych badaczy dzisiaj już nie zaprzecza, i to bez względu na
to,
jak
będzie to „spotkanie" interpretować, czy uzna je za
zjawisko
obiektywne,
czy też za czysto subiektywne przeżycie. Trzeba tu
jednak
uświadomić sobie, że nie wszystko, co rzeczywiste, poddaje
się
analizie
naukowej, nie wszystko można stwierdzić czy udowodnić
posługując
się ściśle naukowymi metodami. Wymykają się im bez
reszty
choćby uczucia ludzkie, wiele wewnętrznych doznań, lecz także
i
niektóre zewnętrzne doświadczenia. Jeżeli na przykład ktoś
znajomy
opowiada
nam o niezwykłych przygodach, jakie spotkały go w po-
dróży
po Afryce, to możemy mu tylko wierzyć albo nie wierzyć.
Zależy
to przede wszystkim od zaufania, jakim tego człowieka darzy-
my,
swoich bowiem nawet najbardziej realnych doświadczeń nie
będzie
mógł nam udowodnić. Uczniowie Jezusa również nie udowod-
nią
nam niczego w sposób naukowy. Pozostaje otwarte pytanie:
wierzyć
czy nie wierzyć?
Chrześcijanin
podchodzi do tego problemu nieco inaczej. I dob-
rze,
jeśli o tej inności podejścia będzie pamiętał również ten,
kto się za
chrześcijanina
nie uważa. Jeśli nie możemy nieraz dowieść drugiemu
człowiekowi
prawdy tego, co sami przeżyliśmy, to niewątpliwie tam,
gdzie
mamy do czynienia z Bogiem, gdzie chodzi o Jego objawienie,
to,
co rzeczywiste, musi niejednokrotnie przekraczać granice tego,
co
można
historycznie stwierdzić. Moje zaufanie do opowiadającego mi
o
swoich przygodach podróżnika opiera się na tym, co o nim
samym
wiem
z całą pewnością, co zostało mi już niejako
„historycznie
udowodnione".
Trochę podobnie (choć tu porównanie naturalnie kule-
81
je)
w pełni
historyczne przesłanki pomagają chrześcijaninowi przyjąć
tajemnicę
Zmartwychwstania. Właśnie - przyjąć! Bo tajemnicy się
nie
dowodzi, można ją tylko przyjąć albo odrzucić.
WIARA
W ZMARTWYCHWSTANIE
W
CZASACH JEZUSA
Skąd
się jednak w ogóle wzięło pojęcie zmartwychwstania i co
ono
naprawdę oznacza? Wbrew pozorom niemało pobożnych chrześ-
cijan
nie potrafi odpowiedzieć poprawnie na to pytanie.
Zacznijmy
od stwierdzenia, że
jest to pojęcie biblijne i dlatego
też
pytać o nie należy przede wszystkim Biblię. Popełniamy duży
błąd,
kiedy staramy się je zrozumieć wychodząc z lepiej nam
często
znanych
koncepcji greckich. Grecy bowiem nie później niż w VI
w.
przed
Chr. podzielili człowieka na nieśmiertelną duszę i krępujące
jej
swobodę
ciało (nazywane nawet „grobem duszy" w sławnym
powie-
dzeniu:
soma
- setna, co
znaczy „ciało - grób"). W świecie biblijnym
natomiast
człowiek jest zawsze pojmowany jako całość, my powie-
dzielibyśmy
dzisiaj „całość psychofizyczna". Nie ma też podziału
na
„ducha"
i „materię". Słowo hebrajskie nefesz,
tłumaczone
nieraz jako
„dusza",
znaczy naprawdę „tchnienie życia", a stąd i samo
„życie",
czasem
zaś po prostu „ja" (w wielu psalmach np. „moja dusza"
to tyle
co
„ja").
Nie
mniej kłopotów
przysparza również „ciało". Nawet bardzo
gorliwi
chrześcijanie niekiedy nie rozumieją dokładnie, co mówią,
wyznając
wiarę w „ciała zmartwychwstanie". Nie wiedzą bowiem,
że
jest
to wyrażenie biblijne, w którym „ciało", po hebrajsku
basar,
oznacza
najczęściej człowieka w jego doczesności. Czytamy przecież
choćby
w Księdze Izajasza: „Wtedy się chwała Boża objawi, razem
ją
wszelkie
ciało zobaczy" (Iz 45,5). Prorok wyraża tu
oczywiście
nadzieję,
że chwałę tę ujrzą wszyscy żyjący na ziemi ludzie. Tak więc
i
owe oczekiwane u kresów czasów „ciała zmartwychwstanie" to
nie
wskrzeszenie
zwłok, które dawno już uległy rozkładowi, lecz - jak
wierzą
ci, którzy wierzą - cud nieporównanie wspanialszy: przebudze-
nie
do nowego życia pełnego, prawdziwego człowieka, przemienione-
go
mocą Bożą.
Przez
długie
wieki synowie Izraela mieli bardzo niejasne wyob-
rażenie
o tym, co czeka ich po drugiej stronie grobu. Sądzili, że
82
człowiek
(ale cały, nie tylko jego cień czy dusza) schodzi po śmierci
do
Szeolu, podziemnego miejsca pobytu umarłych, gdzie nie ma
żadnej
różnicy między królem a nędzarzem, gdzie panuje wieczna
ciemność
i milczenie, gdzie nie można chwalić Boga, bo nawet Jego
wszechmoc
tam nie sięga. Od czasu do czasu pojawiało się jednak coś,
jakby
przebłysk nadziei, choćby w niektórych późniejszych psalmach.
Na
nie to będą powoływać się Apostołowie.
Prorok
Ezechiel, przemawiając
na początku VI
w.
przed Chr. do
swoich
rodaków, wygnanych do Babilonii po zburzeniu Jerozolimy,
ukazał
im wstrząsającą wizję wskrzeszenia całego, ogromnego
wojska
wyschłych
kości (Ez 37, 1-14). W jego rozumieniu nie była to jednak
jeszcze
zapowiedź powszechnego zmartwychwstania, a tylko „zmar-
twychwstania
ludu Izraela", trochę podobnego do „zmartwychwstania
Polski",
na jakie tyle pokoleń u nas czekało. Nie ulega jednak
wątpliwości,
że ta niezwykła Ezechielowa wizja przygotowała w pew-
nej
mierze podłoże, na którym mogło się rozwinąć również
pojęcie
zmartwychwstania
indywidualnego.
W
kilkadziesiąt
lat po Ezechielu, pod sam koniec wygnania,
zabiera
głos prorok, nazywany przez nas umownie Drugim Izajaszem
(Iz
40-55). Nawołuje on do powrotu do Jerozolimy, wzywa do
ufności,
a jednocześnie ukazuje tajemniczą postać cierpiącego Sługi
Jahwe,
głosi jego krańcowe poniżenie, jego haniebną śmierć i
grób
„między
bezbożnymi", lecz także jego tryumfalny powrót do życia
w
chwale (Iz 52,13-53,12).
Jest
to tekst bardzo ważny,
bardzo też różnie interpretowany.
Powrócimy
do niego jeszcze, bo miał on odegrać niesłychanie donios-
łą
rolę w rozumieniu misji Jezusa i kształtowaniu się teologii
chrześ-
cijańskiej
(por. s. 115-116). Jest wszakże rzeczą charakterystyczną, iż
nie
ma w nim mowy o „zmartwychwstaniu", może po prostu
dlatego,
że
autor u schyłku VI
w.
nie miał jeszcze odpowiednich słów. Trzeba
było
dopiero wielkiego prześladowania religijnego, rozpętanego
przez
króla
Antiocha IV
Epifanesa
z greckiej dynastii Seleukidów, żeby
dojrzała
myśl teologiczna dostrzegła w zmartwychwstaniu
prawdziwe
ukoronowanie
ludzkiego życia. Znalazła ona swój wyraz w dwóch
powstających
w tym czasie pismach, Księdze Daniela i Drugiej
Księdze
Machabejskiej. Nie ma w nich jednak wzmianki o „duszach",
które
by po męczeńskiej śmierci cieszyły się szczęściem wiecznym.
W
Drugiej Księdze Machabejskiej zaś, gdzie mowa jest o modlitwie
83
za
zmarłych,
pojawia się nawet stwierdzenie, że modlitwa taka „była-
by
czymś zbędnym i niedorzecznym", gdybyśmy nie byli
przekonani,
że
owi zmarli zmartwychwstaną (2 Mch 12,44). Dopiero w później-
szych,
głównie apokryficznych pismach, już pod wyraźnym wpływem
greckim,
zaczną się czasem pojawiać „dusze" lub nawet
„dusze
duchów"*.
Jak
wiemy, judaizm w czasach Jezusa nie był
bynajmniej jedno-
lity**
i każda z grup odmiennie podchodziła do sprawy zmartwych-
wstania.
Saduceusze w swoim konserwatyzmie uznawali za święty
naprawdę
jedynie Pięcioksiąg Mojżeszowy, wszystko inne wydawało
im
się niebezpiecznymi „nowinkami". Razem z późniejszymi
księga-
mi
Pisma odrzucali także zdecydowanie możliwość zmartwychwsta-
nia.
Esseńczycy nie zdawali się poświęcać temu zagadnieniu zbyt
wiele
uwagi. Faryzeusze natomiast oczekiwali zmartwychwstania, ale
i
wśród nich istniały dwie różne koncepcje. Według jednych
zmar-
twychwstanie
miałoby nastąpić jeszcze przed przyjściem Mesjasza.
Zmarli
powstaną w swoich dawnych ciałach, potem jednak ulegną
przemianie.
Wówczas to bezbożnicy przybiorą postać jeszcze wstręt-
niejszą
niż za życia, sprawiedliwych zaś opromieni chwała.
Tak
przynajmniej
wyobrażali sobie zmartwychwstanie rabini żydowscy
z
epoki już nieco późniejszej. Za życia Jezusa faryzeusze
oczekiwali
zmartwychwstania
dopiero po przyjściu Mesjasza, kiedy to, zgodnie
z
apokryficznymi Przypowieściami Henocha, „góry będą skakać
jak
barany,
a pagórki podskakiwać jak jagnięta, nasycone mlekiem,
i
wszyscy staną się aniołami w niebie"***. Warto może zestawić
te
słowa
z odpowiedzią, jakiej udzieli Jezus saduceuszom, próbującym
Mu
wykazać niemożliwość zmartwychwstania. W tym celu przyszli
do
Niego
z historyjką o kobiecie, z którą żeniło się po kolei siedmiu
braci
(ponieważ
każdy z nich umierał bezdzietnie). „Po zmartwychwstaniu,
*
Stopniowe dojrzewanie pojęcia
zmartwychwstania indywidualnego w cza-
sach
przed narodzeniem Chrystusa przedstawiłam w książce Rozmów
o Biblii ciąg
dalszy,
s.
178-184.
** Zob. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 231-246.
***
Przypowieści
Henocha, apokryficzna apokalipsa żydowska, znana nam do-
tychczas
jedynie w wersji etiopskiej, jako część tzw. I Księgi Henocha.
Cyt. wiersze to
I
Henoch 51,4, w przekładzie Autorki z tłumaczenia francuskiego; por.
Rozmów
o Biblii
ciąg
dalszy, s.
251-252, także s. 247-252.
84
84
pytają
saduceusze, którego z nich będzie żoną? Wszystkich bowiem
siedmiu
miało ją za żonę". Na to zaś rzekł im Jezus: „Czy nie
dlatego
błądzicie,
że nie znacie Pisma ani potęgi Boga? Kiedy bowiem ludzie
powstają
z martwych, nie żenią się ani za mąż nie wychodzą, lecz są
jak
aniołowie w niebie" (Mk
12,18-24; w przekładzie Autorki). Jezus
w
Ewangeliach często przemawia językiem apokalips żydowskich*,
lecz
przecież jest też jedynym człowiekiem w historii, o którym ci,
co
Go
najlepiej znali, mówią, że żyje, choć umarł na krzyżu, że
żyje, bo
zmartwychwstał.
KIEDY BRAK SŁÓW...
Jakkolwiek
będziemy
na to patrzeć, coś wydarzyło się z Jezusem
po
Jego śmierci, a Jego uczniowie przeżyli jakieś wstrząsające
do-
świadczenie.
I zarówno to „coś", jak i owo doświadczenie były jedyne
w
swoim rodzaju, nie mające żadnego precedensu. Nikt nigdy
nie
przeżył
tego, co przeżył Jezus, i nikt nie doświadczył tego,
czego
doświadczyli
Jego uczniowie. Dlatego też nie mieli odpowiednich
słów,
żeby przekazać innym to, co - jak wiedzieli - muszą im
przekazać.
W jaki więc sposób mieli głosić światu tajemnicę?
W
tej sytuacji istniały
dwie możliwości. Trzeba było albo stwo-
rzyć
jakiś całkiem nowy „język" (wtedy jednak rozumieliby ich
tylko
„wtajemniczeni"),
albo posłużyć się językiem tradycyjnym (wtedy
jednak
od dawna znane słowa nie odpowiadałyby w pełni
nowej
rzeczywistości).
Uczniowie wybrali tę drugą możliwość, przemawiając
językiem
biblijnym. Większą rolę odgrywały w nim symbole niż
pojęcia,
był on zatem językiem na swój sposób „otwartym".
Znacze-
nie
słów stopniowo się wzbogacało, rozsadzając wcześniejsze
zwycza-
jowe
granice.
Szczególnie
ważne było to, że pierwsi chrześcijanie, podobnie jak
i
bezpośredni uczniowie Jezusa, nie próbowali trzymać się ściśle
jed-
nego
tylko sposobu wyrażania tego, co do końca wyrazić się nie
dało.
Od
samego początku szli różnymi drogami, posługiwali się
różnymi
słowami,
które uzupełniały się nawzajem. My dzisiaj o tym
najczęściej
zupełnie
nie pamiętamy i może właśnie dlatego tak trudno jest nam
pewne
sprawy zrozumieć. Mówimy zazwyczaj jedynie o „zmartwych-
* Por. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 185-221.
85
wstaniu",
zapominając,
że autorzy Nowego Testamentu nie mniej
chętnie
używali słowa „wywyższenie" i czasownika „wywyższyć".
Czasownik
„zmartwychwstać"
wydaje się nam całkiem jedno-
znaczny,
odnosi się zawsze albo do Jezusa, albo do
zmartwychwstania
powszechnego
u kresu czasów. Tymczasem w języku biblijnym ozna-
cza
on przede wszystkim „obudzić" (gr. egeiro),
w
stronie biernej
„być
lub zostać obudzonym". Drugi używany tu czasownik to
„pod-
nieść"
lub „powstać" (gr. anistemi).
Znacznie
rzadziej występujący
rzeczownik
„zmartwychwstanie" to po grecku „powstanie"
(andsta-
sis),
przy
czym konieczne dla nas uzupełnienie „z martwych" pojawia
się
raczej przy czasowniku. Oba te czasowniki i ich pochodne mogą
również
w Nowym Testamencie występować w swoim pierwotnym,
codziennym
znaczeniu. Jednakże w Ewangelii według św. Jana Jezus
przed
wskrzeszeniem Łazarza mówi najpierw do Marty: „zmartwych-
wstanie
brat twój" (dosł.: „powstanie", od czasownika
anistemi),
na
co
ona Mu odpowiada: „Wiem, że zmartwychwstanie w Zmartwych-
wstaniu
w dzień ostateczny" (gr. andstasis
i
anistemi).
I
wtedy słyszy
uroczyste
oświadczenie: „Ja jestem Zmartwychwstanie [andstasis]
i
życie" (J 11,23-25).
Dla
współczesnych
Jezusowi Żydów zmartwychwstanie było
przede
wszystkim po prostu powrotem do życia. I dlatego też trudno
się
dziwić, że autorzy Nowego Testamentu często posługują się
innym
wyrażeniem
na określenie tego, co według ich najgłębszego przekona-
nia
wydarzyło się w Niedzielę Paschalną. Chętniej mówią oni o
„wy-
wyższeniu",
które jednak często staje się równoznaczne z „przemie-
nieniem
chwałą"*.
Dziś
nie używamy zazwyczaj słowa „wywyższenie",
natomiast
„zmartwychwstanie"
stało się terminem powszechnie przyjętym, także
przez
ludzi, którzy w ogóle go nie rozumieją. Spróbujmy się
przyjrzeć,
jak
rozumieli te dwa terminy pierwsi chrześcijanie, a może
wtedy
przekonamy
się także, dlaczego ostatecznie „zmartwychwstanie"
zwy-
ciężyło
i zastanowimy się również, czy zwycięstwo to miało
jedynie
pozytywne
skutki.
*
„Przemienić
chwałą" to próba przekładu czasownika greckiego, który
właś-
ciwie
nie da się przełożyć na język polski. Gr. doksadzein,
łac.
glorificare,
można
tłumaczyć
na francuski czasownikiem glorifier.
W
dawnych polskich tłumaczeniach
niezbyt
dobrze: „uwielbić", dziś BT: „otoczyć chwałą"
(lecz tu nie chodzi o otocze-
nie!).
„Wsławić" - całkiem źle.
86
Zmartwychwstanie
Schemat:
„przed"
- „po" (po śmierci). Jest to schemat o charakterze
historycz-
nym.
Dobrą
stroną tego obrazu jest podkreślenie ciągłości: ten sam, kto żył
i umarł,
zostanie
wskrzeszony lub obudzony do życia.
Ujemną
stroną tego obrazu jest fakt, że nie zaznacza
on
wyraźnie, czy jest to
powrót
do życia poprzedniego, czy przejście do nowego.
Wywyższenie
Schemat:
„nisko"
- „wysoko" (ziemia - życie z Bogiem). Jest to schemat
o
charakterze apokaliptycznym.
Dobrą
stroną tego obrazu jest podkreślenie, że „życie
z Bogiem"
to co innego niż
życie
ziemskie. Chodzi tu o wejście w chwałę.
Ujemną
stroną tego obrazu jest brak odpowiedzi na pytanie, jaka jest
rzeczywista
ciągłość
między tym, kto umiera na ziemi, a tym, który zostaje wywyższony*.
WYWYŻSZENIE I WNIEBOWSTĄPIENIE
W
drugim rozdziale Listu do Filipian znajdujemy sławny
hymn
na
cześć Chrystusa (Flp 2,5-11). Jest to zapewne śpiewany
już
wcześniej
hymn liturgiczny, który św. Paweł włączył do swojego
Listu.
Głosi on „ogołocenie", „uniżenie" Chrystusa, Jego
posłuszeń-
stwo
„aż do śmierci i to śmierci krzyżowej", by od tej
haniebnej
śmierci
przejść od razu do Jego niepojętej chwały: „Dlatego też
Bóg
Go
nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie
imię,
aby
na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i
ziems-
kich
i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus
jest
Panem
ku chwale Boga Ojca".
Jest
to prawdopodobnie jeden z pierwszych Listów
św. Pawła,
a
hymn - jeśli rzeczywiście przejęty z liturgii - stanowi
świadectwo
jeszcze
przedpawłowej myśli teologicznej. I rzecz charakterystyczna:
nie
ma tu mowy o zmartwychwstaniu (może dlatego, by nie zostało
ono
zinterpretowane jako powrót do zwykłego życia). Jezus
zostaje
natomiast
„nad wszystko wywyższony" i cały wszechświat oddaje
mu
cześć
jako Panu (a słowo Pan w tym czasie zastępowało imię
Boga),
wszystko
to zaś „na chwałę Boga Ojca". Można zatem śmiało
powie-
dzieć,
że wywyższenie, o jakim mówi ten hymn, to nie tylko nie
nazwane
tu zresztą zmartwychwstanie, lecz zarazem wejście Chrystusa
* Zestawienie wg E. Charpentiera, Christ est ressucite!, CE 3, s. 3.
87
w
chwałę
Boga, czyli - posługując się tradycyjnym językiem -
Jego
wniebowstąpienie.
List
do Filipian jest prawdopodobnie jednym z najwcześniejszych
pism
Nowego Testamentu, Ewangelia według św. Jana - niewątpliwie
jednym
z najpewniejszych. I właśnie jej autor, zwłaszcza we wszyst-
kich
zapowiedziach śmierci Jezusa, używa ze szczególnym upodoba-
niem
czasownika „wywyższyć", obejmując nim i „wywyższenie"
na
krzyżu,
i zmartwychwstanie, i wejście w chwałę (por. J 3,14; 8,28;
12,32).
Gdy czytamy uważnie te słowa, staje się coraz bardziej
oczywiste,
że dla Ewangelisty wszystko jest jedną
tajemnicą i
że to,
co
nazywamy wniebowstąpieniem, stanowi niejako drugie
oblicze
zmartwychwstania.
Naszym
braciom niewierzącym
często właśnie wniebowstąpienie
zdaje
się przeszkadzać najbardziej. Wyrażenie to należy przede
wszyst-
kim
do całkiem nam obcego obrazu wszechświata, gdzie „sfera
boska"
znajdowała się wysoko w górze, gdzieś ponad księżycem.
Jeszcze
pierwszy kosmonauta radziecki, Gagarin, wyraził zdziwienie,
że
krążąc „w niebie" ponad ziemią nigdzie nie napotkał
Boga.
A
i wielu pobożnym chrześcijanom trudno czasem zrozumieć, że
„niebo"
nie jest „miejscem" i nie znajduje się „w górze".
Całkiem
przestrzennie
rozumiemy też najczęściej takie zdania Nowego Tes-
tamentu,
jak na przykład: „Każdemu z nas została dana łaska według
daru
Chrystusowego. Dlatego mówi Pismo: «Wstąpiwszy na wysoko-
ści,
wziął do niewoli jeńców, rozdał ludziom dary » [trochę
zmieniony
cyt.
Ps 68,19]. Cóż zaś oznacza słowo «wstąpił», jeśli nie to,
że
również
zstąpił do niższych części ziemi" (Ef 4,8-10). Przez
„wstą-
pienie"
rozumie się tu w sposób naturalny właśnie wniebowstąpienie,
którą
to prawdą posługuje się autor mówiąc o hojności Chrystusa
wobec
ludzi. Brak jednak nie tylko jakiegokolwiek opisu tego wyda-
rzenia,
lecz również wskazania na jego czas i miejsce. W
trzech
Ewangeliach,
wspominających o tym, wszystko dzieje się w sam dzień
znalezienia
pustego grobu, zatem w Niedzielę Paschalną. U św. Jana
Jezus
mówi do Marii Magdaleny: „Wstępuję do Ojca" (J 20,17),
w
później dodanym zakończeniu Ewangelii według św. Marka (por.
s.
95) czytamy, że „został wzięty do nieba" (Mk 16,19), a u
św.
Łukasza:
„Kiedy im błogosławił, rozstał się z nimi i został
uniesiony
do
nieba" (Łk 24,51). Żadnych dodatkowych szczegółów i ani
śladu
opisu.
88
Tymczasem
w Dziejach Apostolskich ten sam, ostatni z wymie-
nionych
autorów,
jest nie tylko znacznie bardziej wymowny, lecz
dorzuca
też dodatkowe wiadomości, dotyczące czasu i miejsca. Roz-
poczyna
swoje Dzieje słowami: „Pierwszą Księgę napisałem, Teofilu,
0 wszystkim,
co Jezus czynił
i nauczał od początku, aż do dnia,
w
jakim dał polecenie Apostołom, których sobie wybrał przez
Ducha
Świętego,
a potem został wzięty do nieba. Im też po swojej męce dał
wiele
dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni
1 mówił
o królestwie Bożym" (Dz 1,1-3). Dalej jest mowa jeszcze
o
wspólnym posiłku Jezusa z uczniami i o udzielonych przez
Niego
naukach,
brak jednak wskazania na jakąkolwiek kolejność wydarzeń.
Po
czym czytamy jeszcze: „Po tych słowach uniósł się w ich
obecno-
ści
w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu. Kiedy jeszcze
wpatrywali
się
w Niego, jak wstępował do nieba, przystąpili do nich
dwaj
mężowie
w białych szatach. I rzekli do nich: «Mężowie z Galilei,
dlaczego
stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was
do
nieba, tak przyjdzie, jak widzieliście Go wstępującego do
nieba».
Wtedy
wrócili do Jeruzalem z Góry zwanej Oliwną, która jest
blisko
Jeruzalem,
w odległości drogi szabatowej" (Dz 1,9-12). W tekście
tym
znajdujemy nawet miejsce wniebowstąpienia - Górę Oliwną, wraz
z
wyraźnym jej usytuowaniem - „w odległości drogi szabatowej"
od
Jerozolimy.
W
Nowym Testamecie Ewangelia św.
Łukasza oddzielona jest od
Dziejów
Apostolskich Ewangelią Janową, nie ulega jednak wątpliwo-
ści,
że obie te księgi są dziełem jednego autora i stanowią
nierozerwal-
ną
całość (por. s. 199-201). Jest zatem całkiem niemożliwe,
żeby
Łukasz
pisząc o wniebowstąpieniu przedstawiał je za każdym
razem
inaczej.
Jeżeli jednak przyjrzymy się bliżej początkowym zdaniom
Dziejów,
to zrozumiemy łatwo, że wymienione tam „czterdzieści dni"
to
po prostu, zgodnie ze znaczeniem tej symbolicznej liczby*,
okres
przygotowania,
tutaj okres, w którym Jezus ukazywał się zapewne
szczególnie
często swoim uczniom. W obrazie Jezusa „wstępującego
do
nieba" św. Łukasz wykorzystał, jak się zdaje, żydowskie
apokalip-
sy
apokryficzne. Bohaterami ich (oraz rzekomymi autorami) byli
naj-
częściej
porwani do nieba wielcy mężowie zamierzchłej przeszłości,
jak
patriarcha
Henoch albo nawet Mojżesz (np. l Księga Henocha lub
* Zob. Rozmowy o Biblii, s. 262-263.
89
Wniebowstąpienie
Mojżesza)*. A wykorzystał je po to, by swojej
greckiej
gminie przedstawić wejście w chwałę Bożą Jezusa w sposób,
jaki
powinien być dla tych ludzi bardziej zrozumiały (samo
pojęcie
chwały
miało całkiem inne znaczenie w Biblii i w świecie pogańskim).
Dopiero
późniejsza
interpretacja pierwszych zdań Dziejów Apos-
tolskich
doprowadziła do przekonania, że Wniebowstąpienie
nastąpiło
czterdzieści
dni po Zmartwychwstaniu. Jeszcze św. Paweł najwyraź-
niej
nic o tym nie wie, kiedy w Pierwszym Liście do Koryntian mówi
o
Zmartwychwstałym, ukazującym się swoim uczniom: „Ukazał
się
Kefasowi,
a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż
pięciuset
braciom
jednocześnie (większość z nich żyje dotąd, niektórzy
pomar-
li),
potem ukazał się Jakubowi, potem wszystkim apostołom, w końcu,
już
po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu
płodowi"
(l
Kor 15,5-8). Paweł nie widzi tu żadnej cezury, nie ma dla
niego
pojawień
przed i po Wniebowstąpieniu, a przecież sam spotkał się
z
Chrystusem dopiero pod Damaszkiem, zatem parę lat po Jego
śmierci!
Słowa Pawła mają dla nas tym większą wartość, że jest
on
jedynym
świadkiem naocznym, który w swoich listach sam osobiście
mówi
nam o tym, co przeżył. Warto też zwrócić uwagę, że
to
spotkanie
odróżnia on zdecydowanie od później doznawanych „wi-
dzeń
i objawień" (2 Kor 12,1). Spotkanie pod Damaszkiem, nie
dające
się
porównać z niczym (zresztą powrócimy jeszcze do jego
znaczenia),
podzieliło
życie Pawła na „przedtem" i „potem", podobnie jak
stało
się
to z życiem innych uczniów Jezusowych.
Nie
darmo pierwsi chrześcijanie
szukali różnych sposobów na
wyrażenie
tej zadziwiającej prawdy. Zmartwychwstanie jest
zarazem
Wywyższeniem,
Wniebowstąpieniem, ostatecznym wejściem w Chwa-
łę
Syna Bożego i Syna Człowieczego, który, już Chwałą tą
przemie-
niony,
będzie się jeszcze czasem ukazywał swoim uczniom (najczęś-
ciej
zapewne we wczesnym okresie przygotowania, w owych Łukaszo-
wych
„dniach czterdziestu"). Im również trudno było zrozumieć,
że
Zmartwychwstanie
to nie powrót do dawnego życia, lecz przejście
przez
śmierć do życia całkiem nowego, jakiego nikt z nich ani z nas
nie
może sobie nawet wyobrazić. I właśnie w tym zrozumieniu
pomagało
im wówczas mówienie o „wywyższeniu" lub
„wniebo-
wstąpieniu".
* Zob. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 211-229.
90
NAJSTARSZE
CHRZEŚCIJAŃSKIE
WYZNANIE WIARY
Przytoczone
wcześniej
(s. 89) słowa św. Pawła stanowią zakoń-
czenie
najstarszego ze znanych nam chrześcijańskich wyznań wiary.
Apostoł
przebywał w Koryncie w latach 51-52, założył pierwszą
w
tym greckim mieście gminę chrześcijańską, a teraz pisze z Efezu
do
swoich
korynckich dzieci duchowych, przypominając przekazaną po-
przednio
naukę: „Przekazałem wam przede wszystkim to, co sam
otrzymałem:
że Chrystus umarł za nasze grzechy zgodnie z Pismem,
że
został pogrzebany, że zmartwychwstał dnia trzeciego zgodnie
z
Pismem i że ukazał się Kefasowi" (l Kor 15,3-5; tu
następuje
przytoczona
już poprzednio lista pojawień Zmartwychwstałego).
Św.
Paweł pisze do Koryntian może w 56, może w 57 r.,
powtarzając
im raz jeszcze to, czego nauczał ich kilka lat wcześniej.
Nauka
ta nie stanowi jednak jego własności, on ją sam kiedyś przejął,
a
później przekazał Koryntianom. Apostoł posługuje się
technicznymi
terminami
z języka rabinów. Użyte przez niego czasowniki to po
hebrajsku
odpowiednio gibbel
i
masar.
Określały
one sposób, w jaki
uczeń
przejmował tradycję od swego mistrza, by następnie przekazać
ją
z kolei własnym uczniom.
To
czteroczęściowe
zdanie z 15 rozdziału Pierwszego Listu do
Koryntian
stanowi niewątpliwie wyznanie wiary. Paweł przekazał je
korynckim
chrześcijanom, a niezmiernie interesującą rzeczą byłoby
wiedzieć,
kiedy on sam to wyznanie otrzymał. Prawdopodobnie stało
się
to przy jego własnym chrzcie, gdzieś koło lat 35-36, ale może
i
później, już w Antiochii, przed rozpoczęciem podróży
misyjnych,
a
zatem gdzieś w latach 40-42. W każdym bądź razie jesteśmy
tu
jeszcze
bardzo blisko śmierci Jezusa.
W
polskim przekładzie
tego ważnego tekstu mamy cztery czaso-
wniki
w czasie przeszłym dokonanym: umarł, został
pogrzebany,
zmartwychwstał,
ukazał się. I jest to przekład w pełni poprawny, choć
z
konieczności niedoskonały. W oryginale greckim są tu bowiem
tylko
trzy
formy czasu przeszłego dokonanego: umarł, został
pogrzebany,
ukazał
się - trzy fakty, należące już bez reszty do przeszłości.
Trzeci
natomiast
z kolei czasownik (zmartwychwstał) to po grecku bynaj-
mniej
nie czas przeszły, lecz coś w rodzaju pogłębionego
czasu
teraźniejszego.
Wyraża się w nim trwający w teraźniejszości skutek
91
czynności
dokonanej w przeszłości. Właściwie należałoby go oddać
po
polsku
całym zdaniem: „jest zmartwychwstały, bo zmartwychwstał".
Dla
Pawła Zmartwychwstanie nigdy nie będzie należało do
przeszło-
ści.
Dobrze wyraził to prokurator rzymski Festus, który rozmawiając
z
królem Agryppą II
powiedział
mu, iż przekonał się, że w sporze
Pawła
z jego rodakami chodzi „tylko o ich wierzenia i jakiegoś
zmarłego
Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje" (Dz 25,19).
Paweł
nie stanowił wyjątku. Dla młodych gmin chrześcijańskich
pytanie
o „historyczność" Zmartwychwstania nie miałoby
żadnego
sensu
(pomijając nawet fakt, że nikt nie zrozumiałby słowa
„historycz-
ność").
Ludzie ci byli pewni, że spotykają się ze
Zmartwychwstałym
codziennie,
choć „spotykają" nie znaczy tu bynajmniej „widzą".
Obecność
Chrystusa jest jednak dla nich całkiem realna, a potwierdza
to
właśnie owo króciutkie najstarsze wyznanie wiary.
Zaczyna
je zdanie: „Chrystus
umarł za nasze grzechy zgodnie
z
Pismem". Wydaje się ono często - przynajmniej nam
chrześcijanom
-
oczywiste, a przecież zazwyczaj nie w pełni je rozumiemy.
„Chrys-
tus"
dziś dla większości z nas to jakby drugie imię Jezusa.
Tym-
czasem
dla Pawła jest to tytuł, zachowujący jeszcze całe swe
oryginal-
ne
znaczenie: Pomazaniec, Mesjasz, który objawił się takim
przez
powstanie
z martwych. A zatem już pierwsze słowo tego wyznania
wiary
zawiera w sobie treść niezmiernie ważką. Oto jak komentuje
całe
zdanie wielki biblista francuski, Pierre Grelot: „Znajdujemy się
tu
od
razu w teraźniejszości Kościoła wszystkich czasów, który
oczekuje
powrotu
swego Pana i pełnego udziału wszystkich ludzi w
Jego
zmartwychwstaniu.
Ów Chrystus nie jest jednak marzeniem sennym,
stworzonym
przez jakąś niepoważną mitologię: On umarł ludzką
śmiercią
na krzyżu pod rządami Poncjusza Piłata. To
chrześcijańskie
wyznanie
wiary odsyła nas w ten sposób do wydarzenia, wpisanego
w
realną historię, wydarzenia, którego przebieg wiara musi
poznać
przynajmniej
częściowo, aby pojąć jego znaczenie. Śmierć ta bowiem
dotyczy
nas wszystkich bezpośrednio: Chrystus umarł za
nasze grze-
chy.
I
oto odesłani jesteśmy raz jeszcze do teraźniejszości
chrześcijań-
skiej,
do doświadczenia życia wiary, prowadzonego w sercu aktual-
nego
świata, jako że ta śmierć na krzyżu Jezusa z Nazaretu
dotyczy
każdego
z nas całkiem osobiście. A przecież mogłoby się zdawać, że
był
to fakt bez żadnego znaczenia, jeden z wielu w owych czasach,
gdy
życie ludzkie wobec «racji stanu» w ogóle się nie liczyło.
92
Wszystko
zaś
wydarzyło się zgodnie
z Pismem: takie
jest tło właś-
ciwe,
które trzeba poznać, by zrozumieć ów pozornie banalny
fakt
śmierci
jednego Ukrzyżowanego". Wpisuje się ona w całość Pisma
(dla
Pawła chodzi tu naturalnie o Biblię hebrajską wraz ze
wszystkim,
co
to oznacza i co się z tym wiąże). I tylko tak możemy ją
ujrzeć
prawdziwie,
„jako paradoksalną śmierć żydowskiego Mesjasza (Chry-
stus
umarł), jako śmierć za grzechy nasze (w religijnej
perspektywie
historii
całego świata), jako śmierć otwierającą się na
zmartwych-
wstanie
Jezusa, pierwociny i obietnicę naszego przyszłego
zmartwych-
wstania"*.
Niechrześcijanin,
który nie może przyjąć takiej interpretacji za
własną,
niechaj przyjmie ją jednak jako interpretację historyczną.
Nie
można
mieć bowiem poważniejszych wątpliwości, że tak właśnie
rozumiał
ów tekst św. Paweł, że tak - nawet nie pojmując wszystkiego
—
odczytywali go adresaci jego Listu.
Ale
to jeszcze nie koniec. Dalej starożytne
wyznanie wiary nie
wspomina
nawet o pustym grobie, mówiąc jedynie krótko: „Został
pogrzebany".
Jest to po prostu potwierdzenie śmierci Jezusa, nie
kryjące
w sobie żadnej pocieszającej zapowiedzi. Dopiero trzecie
zdanie,
które odpowiada swą budową pierwszemu, rozbrzmiewa ak-
centem
tryumfalnym: „Zmartwychwstał trzeciego dnia zgodnie z Pis-
mem".
„Zgodnie z Pismem" to znowu wskazanie na to samo wielkie
tło
planów Bożych, objawionych w Piśmie - dla Pawła i
jego
współczesnych
- w Biblii hebrajskiej. Natomiast słowa „trzeciego
dnia"
nie są bynajmniej, jak to przeważnie uważamy,
informacją
chronologiczną.
Nawiązują one pośrednio do jednego wersetu starego
proroka
Ozeasza, bezpośrednio zaś do komentarzy rabinicznych do
tego
tekstu. Ozeasz powtarza słowa pokutującego Izraela:
„Chodźcie,
powróćmy
do Pana, On nas zranił i On też uleczy, On to nas pobił, On
ranę
zawiąże. Po dwóch dniach przywróci nam życie, a dnia
trzeciego
nas
dźwignie i żyć będziemy w Jego obecności" (Oz 6,1-2). W
grec-
kim
przekładzie Septuaginta tłumaczy już drugi werset tego
tekstu
nieco
swobodniej: „Po dwóch dniach nas uleczy, trzeciego dnia
zostaniemy
wskrzeszeni i żyć będziemy w Jego obecności".
Targum
(parafraza-komentarz
aramejski) postępuje jeszcze śmielej: „Ożywi
nas
w dniu pocieszenia, jakie musi nadejść; w dniu, w którym
P. Grelot, Les Evangiles, origine, datę, historicite, CE 45, s. 13-14.
93
przywróci
życie umarłym, nas także wskrzesi i żyć będziemy w
Jego
obecności"*.
Ozeasz posłużył się (w VIII w. przed Chr.) zwykłym
obrazem
(„dźwignie" lub „podniesie"). Już tłumacze
Septuaginty
(III-II
w. przed Chr.) zamienili ten obraz w zapowiedź zmartwych-
wstania.
W kilka wieków później dla komentatora żydowskiego
„trzeci
dzień" staje się „dniem pocieszenia", czyli
„przywrócenia
życia"
. Tak więc „trzeci dzień" to już nie zwykłe „pojutrze",
ale
początek
kresu czasów, dzień powszechnego zmartwychwstania, dla
św.
Pawła łączącego się ściśle ze zmartwychwstaniem Chrystusa.
A
tymczasem chrześcijanie korynccy, wśród których było
wielu
niedawno
ochrzczonych pogan, ciągle jeszcze nie mogą tego pojąć,
ciągle
nie potrafią się pogodzić z ideą zmartwychwstania
własnego
„ciała".
Nadal bowiem myślą „po grecku", a nie biblijnie. Dlatego
też
Apostoł uderza bardzo mocno: „Jeśli nie ma
zmartwychwstania
umarłych,
to i Chrystus nie zmartwychwstał! A jeżeli Chrystus
nie
zmartwychwstał,
daremne jest nasze nauczanie, próżna jest wasza
wiara"
(l Kor 15,13-14).
Nam
się
czasem dzisiaj zdaje, że Paweł chce tu udowodnić
zmartwychwstanie
Chrystusa przez tak zwane sprowadzenie do niedo-
rzeczności,
że próbuje pokazać, iż przy tego rodzaju założeniu wszyst-
ko
się wali - i „nasze nauczanie", i „wasza wiara".
Koryntianie nie
żyli
jednak w XX
w.
Jeśli Jezus jet Bogiem-Człowiekiem, to gotowi są
we
wszystko o Nim uwierzyć. Toteż i Paweł nie zamierza
bynajmniej
dowodzić
im, że Jezus zmartwychwstał, lecz, wręcz przeciwnie, po-
sługuje
się tutaj tym niewątpliwym dla niego faktem (czyż sam nie
spotkał
się z Nim pod Damaszkiem?), żeby przekonać swoich ad-
resatów
o prawdzie powszechnego zmartwychwstania. To, co wyda-
rzyło
się w Jerozolimie w ów pamiętny „dzień trzeci", było
niejako
jego
pierwszym aktem, początkiem nowego stworzenia. Podobnie
myśleli
i Ewangeliści. U św. Mateusza znajdujemy w opisie Męki
obraz,
który dla większości dzisiejszych czytelników jest zgoła
nie-
zrozumiały.
Oto w chwili, gdy Pan umiera na krzyżu, „groby się
pootwierały
i zostały obudzone do życia ciała wielu zmarłych świę-
tych.
Wyszli oni z grobów po zmartwychwstaniu Jezusa, udali się do
miasta
świętego i dali się widzieć licznym ludziom" (Mt
27,52-53).
Żaden
inny z Ewangelistów nic o tym nie wspomina, a przecież,
* Targum, w przekładzie Autorki z tłumaczenia francuskiego w: CE 3, s. 27. 93
94
gdyby
się
coś takiego stało, musiałaby o tym mówić cała Jerozolima!
Rzecz
w tym, że Mateusz nie próbuje tu opowiedzieć o jakimś
konkretnym
wydarzeniu, lecz posługuje się - dobrze znanym swoim
współczesnym
- obrazowym językiem apokaliptycznym, żeby wyrazić
tę
samą prawdę, o jakiej pisał św. Paweł do Koryntian.
Zmartwych-
wstanie
Chrystusa jest antycypacją zmartwychwstania każdego z nas.
W
Nim rozpoczęły się czasy ostateczne, a oznaczają one
odnowienie
całej
rzeczywistości i pogodzenie wszystkich ludzi z Bogiem. Wywyż-
szenie
zaś Ukrzyżowanego, którego religijne władze żydowskie wypar-
ły
się uznając Go za bluźniercę, jest uroczystym potwierdzeniem
Jego
posłannictwa,
Jego nauki, a nawet wszystkich Jego zaskakujących
roszczeń.
Przez Zmartwychwstanie sam Bóg objawił Go światu jako
Pana
i Mesjasza, jak powie to św. Piotr w dniu Pięćdziesiątnicy
(Dz
2,36).
16.
Sarkofag Anastasis -jego centralnym motywem jest tryumfalny krzyż,
zwieńczony
laurowym
wieńcem z monogramem Chrystusa. Około 350 r. n.e.
94
HISTORIA I WIARA
Na
to, by wyznać,
że „Jezus jest Panem", trzeba uwierzyć, że
„Bóg
wskrzesił Go z martwych" (Rz 10,9). Chrześcijaństwo
narodziło
się
z niezłomnego przekonania uczniów Ukrzyżowanego, że ich
Mistrz
zmartwychwstał
i żyje, bo - jak mówi św. Paweł - jeśli nie zmar-
twychwstał,
to „daremne jest nasze nauczanie, próżna jest wasza
wiara"
(l Kor 15,14). Innymi słowy nie jest chrześcijaninem ten, kto
tej
podstawowej prawdy nie uznaje.
Ewangelie
przynoszą
opowieści o wielu wydarzeniach z życia
Jezusa,
mówią o Jego czynach, przytaczają Jego słowa. Nigdzie jednak
nie
znajdziemy opisu Zmartwychwstania. Autorzy Ewangelii pozwala-
95
ją
nam uczestniczyć w pośpiesznym pogrzebie (zaraz
zaczynał
się
Wielki
Szabat Paschalny), a Mateusz dodaje jeszcze wzmiankę o stra-
ży,
o jaką arcykapłan miał prosić Piłata. A potem jest już zaraz
„świt
pierwszego
dnia tygodnia" (tj. niedzieli), kamień wielki odwalony
sprzed
wejścia i grób pusty.
Tam,
gdzie Ewangelie kanoniczne milczą,
tylko apokryficzna
Ewangelia
przypisywana św. Piotrowi jest mniej dyskretna:
Ale
w nocy, gdy świtał
dzień Pański [niedziela], a grobu strzegły straże, kolejno
po
dwóch, odezwał się wielki głos w niebie. I ujrzeli, jak otwarło
się niebo i dwóch
mężów
zstąpiło stamtąd, odzianych wielkim blaskiem, i zbliżyli się do
grobu. A ów
kamień,
który zamykał wejście, stoczywszy się sam, odsunął się na bok
i grób się
otworzył
i obydwaj młodzieńcy doń weszli. Gdy więc owi żołnierze ujrzeli
to i obudzili
centuriona
i starszych [...] i gdy opowiedzieli im to, co ujrzeli, zobaczyli
znowu tych
mężów
wychodzących z grobu, dwu podtrzymywało trzeciego, krzyż im
towarzyszył.
A
głowy dwóch sięgały aż do nieba, podczas gdy głowa Tego, który
był przez nich
prowadzony,
przewyższała niebo. I usłyszeli głos z nieba mówiący: „Czy
zwiastowałeś
tym,
którzy śpią?" I dała się słyszeć odpowiedź z krzyża:
„Tak"*.
Jest
to jeden z wielu przykładów,
które pozwalają nam obser-
wować,
jak ludzka ciekawość i fantazja uzupełniają po swojemu
zachowane
przekazy. Można jeszcze dodać, że tu przynajmniej obraz
zachowuje
pewną powagę, czego się nie da powiedzieć o wielu
innych
apokryfach.
Tak
więc
w niedzielę rano grób był pusty. To zdaje się nie
ulegać
wątpliwości,
skoro później usiłowano zwalczać młode
chrześcijaństwo
historyjką
wykradzionego ciała, nikt jednak nie próbował twierdzić, że
ciało
to znalazł. Pusty grób nie stanowi jednak dowodu
zmartwych-
wstania,
znamienne jest choćby to, że św. Paweł o nim w ogóle
nie
wspomina.
Może być co najwyżej znakiem, a w pewnym sensie
również
znakiem zapytania.
Ewangelie
przynoszą
nam sześć różnych opowiadań o znalezieniu
pustego
grobu i pojawianiu się Zmartwychwstałego. Są to cztery
pierwotne
zakończenia Ewangelii (Mk 16,1-8; Mt 28,1-20; Łk
24,1-53;
J 20,1-53) oraz dwa dorzucone nieco później uzupełnienia
(Mk
16,9-20; J 2,1-23; por. s. 218). Pusty grób znajdują
zawsze
kobiety,
co wskazuje na historyczność wydarzenia. Nikt by nie wymy-
ślił
takiej historii w świecie, w którym świadectwo kobiety nie miało
*
Apokryfy
Nowego Testamentu, t.
II:
Ewangelie
apokryficzne, red.
M. Starowiey-
ski,
Lublin 1986, s. 416-417.
96
żadnej
wartości. One też otrzymują polecenie przekazania uczniom
wieści
o Zmartwychwstaniu, a u Mateusza i w drugim zakończeniu
Marka
także udania się do Galilei.
Jezus
pojawia się
potem uczniom i wreszcie rozsyła ich na cały
świat,
by zanieśli Jego naukę wszystkim narodom. Obraz tego wszyst-
kiego,
co dzieje się po Zmartwychwstaniu, jest jednak jakby nieostry
i
wszelkie próby uzgodnienia przekazów ze sobą prowadzą tylko
na
manowce.
Nie można ustalić, gdzie doszło do owego ostatniego,
uroczystego
spotkania, utożsamianego - przynajmniej przez Łukasza
i
Markowe późniejsze zakończenie - z Wniebowstąpieniem. W
Galilei
czy
w Jerozolimie? Nie sposób rozstrzygnąć.
Ów
„brak ostrości" znajduje również swój wyraz w
trudnościach,
jakie
mają zarówno kobiety, jak i uczniowie z rozpoznaniem
Zmar-
twychwstałego.
Dotyczy to także najbliższych, jakby się zdawało,
Jezusowi
osób. Maria Magdalena bierze go za ogrodnika (J 20,15), co
usiłowano
nawet wytłumaczyć wczesną porą dnia i mgłą poranną...
Nie
poznają Go na drodze do Emaus dwaj uczniowie, chociaż idzie
z
nimi i rozmawia dość długo (Łk 24,13-32). W ostatnim zaś
rozdziale
Ewangelii
według św. Jana, kiedy po cudownym połowie znaleźli się
już
wszyscy na brzegu jeziora, „żaden z uczniów nie odważył
się
zadać
Mu pytania: «Kim jesteś?», bo wiedzieli, że to jest Pan"
(J
21,12). Jest to zdanie co najmniej dziwne: jeśli „wiedzieli",
to
dlaczego
mieliby Go pytać: „Kim jesteś?" Wreszcie pod sam
koniec
Ewangelii
św. Mateusza, „w Galilei na górze", jesteśmy
świadkami
uroczystego
spotkania uczniów z pełnym chwały Zmartwychwstałym,
który
za chwilę powie: „Została mi dana wszelka władza na niebie i
na
ziemi".
Tymczasem uczniowie „ujrzawszy Go, złożyli pokłon,
lecz
niektórzy
wątpili" (Mt 28,16-18). Chciałoby się tutaj zawołać:
jakże
mogli
wątpić? A jeśli już znaleźli się tacy niegodni i słabej wiary,
to
po
co Ewangelista w ogóle o nich wspomina?
Będziemy
się jeszcze zastanawiać nad stosunkiem Ewangelii do
tego,
co dzisiaj przywykliśmy nazywać „historią" (zob. s.
186-187),
ale
jedno jest w każdym razie pewne: gdyby ich autorzy pisali po
to,
żeby
dowieść, iż Jezus naprawdę zmartwychwstał, cóż prostszego,
niż
usunąć
wszelkie tego rodzaju wzmianki. Przyszłe zaś pokolenia skry-
bów,
te teksty przepisujących, mogły równie dobrze uzgodnić ze
sobą
ostatecznie
wszystkie opowiadania o Zmartwychwstaniu. Wzmianki te
miały
jednak i nadal mają bardzo ważną rolę do spełnienia. Zmar-
97
twychwstały
Jezus to ten sam Jezus, z którym Jego uczniowie chodzili
po
drogach Palestyny, ten sam, lecz zarazem, w jakiś niepojęty
sposób,
inny.
Poznaje Go najłatwiej miłość (Maria Magdalena i „uczeń
umiło-
wany"),
a ci, co Go odrzucili lub nigdy nie znali, niczego nie
zobaczą.
Uczony
żydowski, Pinchas Lapide, w swojej pracy („Zmartwychwstanie
jako
żydowskie doświadczenie wiary") stwierdza całkiem słusznie,
że
Jezus
po swym zmartwychwstaniu nie ukazał się żadnemu poganinowi,
zdaje
się wszakże zapominać, że nie ukazał się także żadnemu z
czcigo-
dnych
członków Sanhedrynu, nawet arcykapłanowi Kaifaszowi!*
Nie
rozstrzygała
tu godność czy niegodność ani takie czy inne
pochodzenie,
potrzebna
była natomiast, choćby chwilowo uśpiona, gotowość uwierze-
nia,
gotowość rozpoznania Znajomego w Nieznajomym. Ktoś napisał,
że
gdyby nawet Piłat lub Kaifasz znajdowali się w wieczerniku w
chwi-
li,
kiedy Jezus pojawił się uczniom, i tak by nic nie zobaczyli.
Nie
darmo
zakończenie Ewangelii św. Marka podkreśla, że ukazał się
dwóm
swym
uczniom „w odmiennej postaci" (Mk 16,12).
Być
może, iż coś z tej „odmienności" wyjaśnia nam św.
Paweł
w
tymże samym, niedawno cytowanym 15 rozdziale Pierwszego Listu
do
Koryntian, w którym próbuje tym ludziom, wychowanym w grec-
kiej
kulturze, przybliżyć w jakiś sposób tajemnicę ludzkiego
ciała,
przemienionego
w zmartwychwstaniu. Posłużył się w tym celu porów-
naniem
do ziarna. Zasiane, ginie ono w ziemi po to, by dać początek
nowemu
„ciału" (tj. nowej postaci widzialnej) rośliny lub drzewa,
z
jakich pochodzi. „Podobnie rzecz się ma ze
zmartwychwstaniem.
Zasiewa
się zniszczalne, powstaje zaś niezniszczalne, [...] zasiewa
się
ciało
ożywione tchnieniem ziemskim, powstaje ciało ożywione du-
chem"
(l Kor 15,42,44)**. Paweł znał tylko jednego Zmartwych-
wstałego
i w ten sposób zapewne tłumaczył własne doświadczenie.
W
takim ciele, przemienionym Duchem, pojawiał się Chrystus
uczniom
po swoim zmartwychwstaniu i dlatego zarazem poznają Go
i
nie poznają. W takim też ciele, jak tłumaczy Paweł Koryntianom,
i
my też mamy powstać z martwych.
*
P. Lapide, Auferstehung,
eine jiidische Glabenerlebnis, Stuttgart-Munchen
1977,
s. 20.
**
Dosł.:
„ciało psychiczne", tzn. ciało ożywione jedynie przez
psyche,
która
w
tym przypadku zgodnie ze znaczeniem słowa hebrajskiego lub
aramejskiego stanowi
tylko
zasadę życia fizycznego - „tchnienie życia"; przeciwstawia
mu się „ciało ducho-
we",
którego zasadą życia jest Duch Boży. Por. Rozmów
o Biblii ciąg dalszy, s.
183-184.
98
Nie
dziwmy się
zatem, że uczniowie nie od razu poznawali
swego
Mistrza. Najbliższym Mu groziło zresztą jeszcze inne
niebez-
pieczeństwo.
Łatwo mogli szukać spotkania z takim Jezusem, jakiego
dotychczas
znali, mogli chcieć Go zatrzymać przy sobie, w swoim
własnym
ciasnym światku, uznać, że po prostu powrócił do nich,
i
pragnąć, żeby znów było wszystko jak dawniej. Zapewne
dlatego
właśnie
Maria Magdalena usłyszy od Zmartwychwstałego: „Nie za-
trzymuj
mnie", albo może, nieco bliżej greckiego oryginału:
„Nie
trzymaj
się mnie!" (J 20,17). Trudno godzili się z faktem, że ten
Jezus,
którego
znali i kochali, pozostanie z nimi wprawdzie nadal, lecz
pozostanie
w sposób całkiem nowy i niepojęty, nie mieszczący się
w
ich dotychczasowych doświadczeniach.
Mimo
wszystko uczniowie byli pewni, że
sami spotkali się ze
Zmartwychwstałym,
że to On im się ukazywał, a może raczej, tłuma-
cząc
dokładniej tekst grecki, „dawał im się widzieć". Tak
mówi
dosłownie
św. Paweł w swej długiej liście pojawień Chrystusa (l
Kor
15,5-8).
W podobny też sposób przedstawia to św. Piotr w domu
Korneliusza
w Cezarei Nadmorskiej: „Jego to Bóg wskrzesił trzeciego
dnia
i dał Go widzieć nie całemu ludowi, lecz tylko świadkom
przez
siebie
z góry wybranym, nam, którzyśmy z Nim jedli i pili po
Jego
Zmartwychwstaniu"
(Dz 10,40-41). Tak więc inicjatywa spotkania
należy
jedynie do Boga, lecz przecież obecność Zmartwychwstałego
nie
jest zależna od „widzenia", przynajmniej widzenia oczami
cieles-
nymi.
Jest
to bowiem Obecność
szczególna, choć całkiem realna, a dla
młodych
gmin chrześcijańskich w pełni oczywista. Wszyscy zaś,
którzy
tego nie przeżyli, którzy „nie widzieli" - i my dzisiaj
również
-
możemy po prostu wierzyć lub nie wierzyć owym „z góry
wy-
branym
świadkom", przy czym tylko jeden z nich, św. Paweł,
przema-
wia
do nas sam bezpośrednio w swoich Listach. Świadectwa pozo-
stałych
znamy już „z drugiej ręki", przekazują nam je
Ewangeliści,
a
św. Łukasz także w Dziejach Apostolskich. Czy i w jakim
stopniu
możemy
im zaufać, przekonamy się już niedługo (por. s. 102, 155).
Treść
jest jedna, choć podawana na różny sposób:
Ukrzyżowany
zmartwychwstał
i żyje, tym samym Bóg potwierdził Jego posłan-
nictwo,
a z nim razem całą Jego naukę i wszelkie, nawet
najbardziej
zaskakujące
roszczenia. Ewangeliści, opowiadając o tym, nie są zgod-
ni
w wielu szczegółach, lecz wszyscy czterej podkreślają wspólnie
99
zwątpienie
i niewiarę uczniów, którzy najwyraźniej nie tylko niczego
już
się nie spodziewają, ale nawet boją się jakichś nowych
złudzeń.
Takie
nastroje musiały niewątpliwie panować, bo później nikt by
ich
nie
wprowadził do tych opowieści. A jeśli tak to wyglądało, to
trzeba
się
zapytać: skąd wziął się Kościół? Etienne Charpentier
odpowiada:
„Spotkało
ich coś, co ich zmusiło do przekroczenia własnego zwąt-
pienia"
. Inaczej owa radykalna zmiana postawy byłaby
nierozwiązalną
zagadką.
„Powstanie pierwszej gminy chrześcijańskiej jest zatem
pierw-
szym
znakiem historycznym wskazującym na tajemnicę paschalną.
Chodzi
tu o jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, z którego
narodził
się Kościół. A jest to doświadczenie świadków, którego my
nie
możemy przeżyć na nowo"*.
Po
tych słowach
biblisty chrześcijańskiego posłuchajmy, co ma
nam
do powiedzenia Pinchas Lapide, biblista żydowski. Pisze on
w
swojej książce o Zmartwychwstaniu: „W tym, co «trzeciego
dnia»
ongiś
wydarzyło się w Jerozolimie, chodzi ostatecznie o doświad-
czenie
Boga, które - jak sam Bóg - sięga w to, czego dowieść nie
można,
otwiera się zaś jedynie dla wiary". Nieco dalej czytamy:
„Bez
przeżycia
Synaju, nie byłoby judaizmu, bez przeżycia Wielkiej Nocy,
nie
byłoby chrześcijaństwa". I wreszcie pod koniec książki:
„W
jakikolwiek
sposób będziemy na to patrzeć, musiało tu zajść coś
takiego,
co możemy nazwać wydarzeniem historycznym, ponieważ
historyczne
są jego skutki [...]. Zmartwychwstanie Jezusa było wpraw-
dzie
niejednoznaczne jako wydarzenie, lecz całkiem jednoznaczne
w
swoich historycznych skutkach. Jest bowiem nie do podważenia
fakt,
iż pochodzący od Jezusa Kościół powszechny narodził się z
Jego
śmierci.
Tam, gdzie zamyka się historia życia Jezusa, tam też zaczyna
się
historia chrześcijaństwa"**.
Warto
tu dodać,
że o narodzinach chrześcijaństwa rozstrzygnął
jeszcze
jeden bardzo istotny czynnik, którego autor żydowski nie
mógł
dostrzec.
Chrystus spotkał się ze swymi uczniami, zgodnie z ich
najgłębszym
przekonaniem, zaraz po Zmartwychwstaniu, co więcej,
spotykał
się z nimi przez jakiś dłuższy czas (symboliczne 40 dni
w
Dziejach Apostolskich), a tymczasem dopiero w dzień
Pięćdziesiąt-
nicy
nastąpił niespodziewanie ów przełom, który przemienił ich raz
na
*
E. Charpentier, Christ
est ressucite!, CE
3, s. 65 i 68.
**
P. Lapide, Auferstehung,
s.
9, 50, 76, 87-88.
100
zawsze
w nieustraszonych świadków
Zmartwychwstania. Chrześcija-
nie
wierzą, że przełomu tego dokonał nie kto inny, jak
zapowiedziany
przez
Jezusa Duch Święty, Duch Prawdy, który pozwolił im wreszcie
pojąć
wiele z tego, czego wcześniej „nie mogli udźwignąć" (J
16,12).
Niechrześcijanin
tego wyjaśnienia przyjąć jednak nie potrafi, staje
zatem
twarzą w twarz z nierozwiązalną zagadką, a może -
powiedzmy
lepiej
- z tajemnicą?
Pośród
tych, podkreślanych wielokrotnie, historycznych skutków
tego,
co w ową Paschę wydarzyło się w Jerozolimie, nie można
pominąć
powstania Nowego Testamentu, zbioru 27 pism, których
autorzy
i redaktorzy uważali z pewnością, że wiernie kontynuują
pracę
swych
poprzedników z Biblii hebrajskiej i Septuaginty. Dla nich
jednak
to właśnie Zmartwychwstanie było punktem centralnym dzie-
jów
wszechświata, ono też nadawało sens ostateczny zarówno życiu
i
śmierci Jezusa Chrystusa, jak i temu wszystkiemu, co Bóg
wcześniej
objawił
Izraelowi. Pisma Nowego Testamentu są dla nas
niezmiernie
interesujące,
i to z wielu bardzo różnych względów, bynajmniej nie
tylko
religijnych, lecz także historycznych, literackich,
kulturowych...
Próbując
jednak je właściwie zrozumieć, trzeba zawsze pamiętać,
w
jakim świecie i w jakiej atmosferze się kształtowały.
101
JAK
RODZIŁ
SIĘ
NOWY
TESTAMENT
W DZIEŃ PIĘĆDZIESIĄTNICY
Stało
się to w dzień Pięćdziesiątnicy, zapewne w 30 r. n.e. Na
święto
owo, upamiętniające w sposób niezmiernie uroczysty
zawarcie
Przymierza
na Synaju, ściągali ze wszystkich stron świata zamiesz-
kanego
(my dziś powiedzielibyśmy raczej: cywilizowanego) niezli-
czeni
pielgrzymi, „Żydzi i prozelici" (tzn. poganie, oddający
cześć
Jedynemu,
którzy jednak nie mogli się zdobyć na przyjęcie
wszystkich
przepisów
Prawa Mojżeszowego), „Partowie i Medowie, i Elamici,
i
mieszkańcy Mezopotamii, Judei oraz Kapadocji, Pontu i Azji, Frygii
i
Pamfilii, Egiptu i części Libii, bliskich Cyrenie, i przybysze z
Rzy-
mu,
[...] Kreteńczycy i Arabowie" -jak ich wylicza niemal po kolei
ze
wschodu
na zachód św. Łukasz w Dziejach Apostolskich (Dz 2,9-11).
Święto
było wielkie, lecz powtarzało się niezmiennie co roku,
zawsze
w pięćdziesiąt dni po święcie Paschy. Nikt nie oczekiwał,
że
właśnie
tego dnia zdarzy się w Jerozolimie coś niezwykłego. Mało
kto
pamiętał
jeszcze Jezusa z Nazaretu, choć nie tak dawno szły za Nim
pełne
entuzjazmu tłumy, gotowe nawet ogłosić Go królem i me-
sjaszem.
Ale w przeddzień Paschy Piłat kazał Go ukrzyżować i tak
jeszcze
jedno marzenie rozwiało się jak mgła poranna. Jakieś
kobiety
szeptały
wprawdzie, że powstał z grobu, a nawet twierdziły, że
Go
spotkały.
Najbliżsi jednak uczniowie Ukrzyżowanego mówili
niewiele,
najchętniej
przebywali we własnym gronie. I trudno się im było
dziwić.
Wystarczyło przypomnieć sobie los tych, co dwadzieścia kilka
lat
wcześniej poszli za Juda Galilejczykiem. Rzymianie chcieli
mieć
spokój
i umieli go wymuszać.
Co
naprawdę
wydarzyło się tego dnia w Jerozolimie? Mamy do
swojej
dyspozycji tylko jedno źródło: 2 rozdział Dziejów Apostoł-
102
skich.
Uwagę
licznych pielgrzymów przyciągnęło nagle nadzwyczajne
poruszenie.
Uczniowie Jezusa, do tej chwili właściwie niedostrzegalni,
wylegli
niespodzianie na ulice miasta, wysławiając na cały głos
„wielkie
dzieła
Boże". Przypadkowi widzowie podejrzewali, że „upili się
mło-
dym
winem", bo ludzie ci byli niewątpliwie ogarnięci jakimś
niezwyk-
łym
uniesieniem, które kazało im nawet zapomnieć o zachowywanej
dotąd
przezornej ostrożności. Przypuszczenie takie nie tłumaczyło
jed-
nak
zjawiska najdziwniejszego. Każdy z pielgrzymów, przybyłych
z
najdalszych nawet stron, słyszał - jak mówi św. Łukasz -
uczniów
Jezusa,
przemawiających w jego własnym języku (Dz 2,5-13).
Wtedy
to właśnie
autor Dziejów Apostolskich przytacza pierwszą
wielką
mowę tego, który już tutaj ukazuje się jako przywódca
uczniów
Jezusowych,
Szymona-Piotra. Stojąc przed tłumem pielgrzymów, wy-
głasza
on coś w rodzaju mowy programowej. Nie spodziewajmy się
oczywiście
znaleźć
tu
dokładnie zarejestrowanych i wiernie odtworzo-
nych
słów Piotra, Łukasz umie nadać właściwą formę
okolicznoś-
ciowym
przemówieniom. Postępuje w tym przypadku tak, jak wszyscy
historycy
greccy, poczynając od wielkiego Tukidydesa (druga połowa
V
w.
przed Chr.), twórcy historiografii naukowej, który sam
nas
informuje
we wstępie do swego dzieła, że nie mogąc przytoczyć
mów
dosłownie,
pisał je w taki sposób, by jak najlepiej odpowiadały
okolicznościom
lub temu, co rzeczywiście zostało powiedziane. Do
autora
Dziejów Apostolskich jeszcze zresztą powrócimy. Na razie
wystarczy
stwierdzić, że niczego samodzielnie nie wymyślał, lecz
korzystał
z dobrej tradycji, przechowującej wiernie pamięć o począt-
kach
Kościoła. Mowa, jaką w Dziejach wypowiada Piotr w sam
dzień
Pięćdziesiątnicy,
jest pierwszym przedstawieniem nauki, głoszonej
przez
Apostołów.
Tę
samą naukę odnajdujemy jeszcze w pięciu innych mowach
misyjnych,
z których cztery są mowami św. Piotra - trzy zwrócone do
Żydów
w Jerozolimie (Dz 3,19-26; 4,9-12; 5,29-32), czwarta w Ceza-
rei
Nadmorskiej, wypowiedziana w domu setnika rzymskiego, Kor-
neliusza
(Dz 10,34-43), wreszcie ostatnia to mowa św. Pawła, wy-
głoszona
w synagodze w Antiochii w Pizydii (Dz 13,17^-1). Wszyst-
kie
one, wraz z tą z Pięćdziesiątnicy, mają zadziwiająco
podobny
schemat
ogólny, choć różnorodnie rozwijany. Pod tą
różnorodnością
odkrywamy
jednak wszędzie to samo przesłanie, które można by
zamknąć
w pięciu zdaniach:
103
Tego Jezusa, którego Bóg wara posłał,
wy sami ukrzyżowaliście rękami bezbożnych.
Bóg Go wskrzesił
i daje wam w Nim swoje przebaczenie.
A my jesteśmy tego świadkami.
Owe zdania ogłaszają światu:
- wydarzenie
historyczne niezmiernie doniosłe,
chodzi o śmierć
Jezusa,
za którą ponosi odpowiedzialność kilku przedstawicieli róż-
nych
władz;
- relację
istotną i tajemniczą, jaka łączy Boga z Jezusem: to Bóg
Go
posyła, by dokonał w Izraelu Jego dzieła, i On Go też
wskrzesił,
gdy
dzieło to zostało dokonane;
- uroczyste
stwierdzenie świadków,
którzy brali udział w owym
wydarzeniu
historycznym i poświadczają ścisły związek tegoż wyda-
rzenia
z tajemnicą osoby Jezusa;
— wezwanie,
skierowane do tych, którzy ponoszą odpowiedzial-
ność
za Jego śmierć; nawołuje ono do skruchy, obiecując
zarazem
przebaczenie*.
Przyjrzyjmy
się
tylko jednej mowie, tej Piotrowej z dnia Pięć-
dziesiątnicy,
przy czym wybierzemy z niej zaledwie kilka zdań, za
to
najważniejszych.
Piotr ma przed sobą różnorodny tłum, niepewny
i
niezdecydowany, czy ma śmiać się, czy upaść na kolana. Ale
on
zwraca
się tutaj do całego narodu wybranego, do całego Izraela:
Mężowie
izraelscy, słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka,
Męża,
którego
posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i
znakami,
jakich
Bóg przez Niego wśród was dokonał, o czym sami wiecie, tego Męża,
który
z
woli, postanowienia i przewidzenia Boga został wydany, przybiliście
rękami bezboż-
nych
do krzyża i zabiliście, lecz Bóg Go wskrzesił, zerwawszy więzy
śmierci [Dz 2,
22-24].
Potem
następuje
długa cytata z Psalmu 16 (w. 8-11), jak również
komentarz
do tego tekstu i do dwóch innych, wszystko po to, by
wykazać,
że to, co się stało, stało się zgodnie z Pismem.
Wreszcie
powraca
znów temat zasadniczy:
Tego
właśnie
Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego
świadkami.
Wywyższony
prawicą Boga, otrzymał od Ojca obietnicę Ducha Świętego i zesłał
Go,
jak
to sami widzicie i słyszycie. Dawid bowiem nie wstąpił do nieba, a
jednak powiada:
- Wg J. Guillet, Jesus dans lafoi des premiers disciples, Paris 1995, s. 12-13.
104
Rzekł
Pan do Pana mego: Siądź po prawicy mojej, aż położę
nieprzyjaciół Twoich jako
podnóżek
pod Twoje stopy [Ps 110,1]. Niech wiec cały dom Izraela wie z
niewzruszoną
pewnością,
że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i
Panem, i Me-
sjaszem
[Dz 2,32-36].
Mowa
ta prowadzi nas jakby przez dwa poziomy. Pierwszy z nich
to
fakty, o których
każdy Żyd z Judei i Jerozolimy mógł się z łatwoś-
cią
dowiedzieć, by następnie przedstawiać je po swojemu. Chodzi
0 działalność
publiczną Jezusa, znaki, jakie miały potwierdzić Jego
misję,
wreszcie o Jego śmierć na krzyżu. Następnie jednak
zostajemy
przeniesieni
na poziom całkiem odmienny, w świat tego, co niepojęte
1 nie
do przewidzenia. Słyszymy
o tajemnicy zmartwychwstania Jezu-
sa,
które jest zarazem antycypacją zmartwychwstania
powszechnego,
wyczekiwanego
przez większość Żydów u kresu dziejów. Bóg wskrze-
szając
Jezusa z martwych uczynił Go „Panem i Mesjaszem",
zsyłają-
cym
odtąd na wszystkich wiernych Ducha Świętego.
I
tak po historii ziemskiej Jezusa, rozgrywającej
się w naszym
zwykłym
czasie, przechodzimy do Jego historii pozaziemskiej,
trans-
historycznej.
Od tej chwili będzie ona już zawsze stanowiła, rzec
można,
tło dziejów ludzkości i kosmosu. Zasiadłszy „po prawicy
Boga",
Jezus otrzymuje dwa tytuły, które czynią Go pośrednikiem
zbawienia
dla wszystkich i wszędzie. „Pan" (gr. Kyrios)
to
już nie
zwrot
grzecznościowy, lecz tytuł, jakim Septuaginta oddaje
niewyma-
wialne
imię Jahwe. Mesjasz natomiast (gr. Christoś)
to
nie ten Poma-
zaniec,
jakiego wyglądali Żydzi, by pokonał wszelkich wrogów, wy-
zwolił
ostatecznie naród wybrany i zapewnił mu już na zawsze
świetność
polityczną. Jego królewska chwała należy do całkiem in-
nego
porządku, jest bowiem uczestnictwem w chwale samego Boga.
A
Piotr i jedenastu Apostołów zostało właśnie powołanych na
świad-
ków
wszystkiego, co się wydarzyło.
Połączenie
owych dwóch aspektów sprawia, że mowa, jaką Piotr
według
św. Łukasza wygłosił w dzień Pięćdziesiątnicy, stanowi
nieja-
ko
streszczenie Ewangelii. Opowiada ona o Jezusie-Człowieku,
zako-
rzenionym
głęboko w swoim ziemskim świecie, w życiu i obyczajach
Izraela.
Musimy zatem poznać nie tylko Jego naukę, lecz także Jego
sposób
postępowania, Jego czyny i wreszcie Jego śmierć na
krzyżu.
Ponieważ
zaś nie był zwykłym nauczycielem wędrownym, nie wystar-
czy
zapamiętać jedynie Jego słowa. Do Jego nauki należy również
każdy
Jego krok, każdy gest, wszystko, co czyni, co cierpi i co
105
przyjmuje,
a także
i to, jak czyni, jak cierpi i jak przyjmuje, jednym
słowem
- całe Jego życie. Ale na tym nie koniec. Jeśli Piotr ma rację,
to
trzeba jeszcze uchwycić sens tego życia w planach Bożych,
dojrzeć
go
w zarysie, odnajdywanym w Piśmie, to jest w „Prawie i
Proro-
kach",
tym, co dzisiejsi chrześcijanie przywykli nazywać
Starym
Testamentem.
To wszystko zaś umożliwiło uczniom Jezusa
dopiero
Zmartwychwstanie.
W ten tylko sposób mogli zrozumieć jako Mes-
jasza,
oczekiwanego przez Izraela Tego, który był tak bardzo odmien-
ny
od wszelkich ich własnych wyobrażeń. Dopiero bowiem
powstanie
Jezusa
z martwych wskazuje na Jego udział w Mocy i Panowaniu
Boga.
Cała Jego ziemska historia będzie odtąd odczytywana w tym
właśnie
świetle.
Dlatego
też
uczniowie Jezusa nie mogą ograniczyć się do po-
wtarzania
ludziom słów swojego Mistrza. Są Jego świadkami, którzy
żyli
z Nim razem na co dzień, a Jego słowa nie zastygły dla nich
jako
zmarłe
wraz z Nim nauki do wiernego powtarzania. Jezus zmartwych-
wstał
i żyje, chodzi zatem teraz przede wszystkim o to, by ukazywać
jak
najpełniej związek między Jego słowami a Jego życiem,
między
Jego
życiem a Jego śmiercią, między tym, co czynił, a tym, Kim
był,
między
tym, Kim jest, a tym, co czyni teraz. Tego im Jezus wcześniej
nie
powiedział i dlatego, że nie chciał sprowadzić do słów
całego
swego
posłannictwa, i dlatego także, iż przed doświadczeniem
Zmar-
twychwstania
uczniowie by Go nie zrozumieli. To wszystko muszą
teraz
sami przeżyć, i co więcej, muszą również znaleźć
sposób,
by to
wypowiedzieć.
To, co mówią, zanim jeszcze stanie się słowem, jest
już
świadectwem, jest aktem wiary, który przemienia się w orędzie*.
KERYGMAT I EWANGELIA
Każdemu
Czytelnikowi powinny się tu nasunąć co najmniej dwa
pytania.
Po pierwsze: skoro znamy tę mowę Piotra jedynie z
Dziejów
Apostolskich,
a zatem z pewnością nie „z pierwszej ręki", czy
nie
wysnuwamy
z niej zbyt daleko idących wniosków? Po drugie: jak
może
ona stanowić „streszczenie Ewangelii", skoro została
wygłoszo-
na
zaledwie w kilka tygodni po śmierci Jezusa, a zatem
niewątpliwie
przed
powstaniem nawet najstarszej z naszych Ewangelii?
* Por. J. Guillet, Les premiers mots de la foi, Paris 1977, s. 52-54.
106
Na
pierwsze pytanie próbowaliśmy
znaleźć
odpowiedź
już na
początku
tego rozdziału. Wystarczy więc teraz podkreślić tylko
raz
jeszcze,
że chociaż św. Łukasz pisał i tę, i inne mowy misyjne
po
swojemu
i zgodnie z zasadami ówczesnej sztuki retorycznej, tak że
nie
należy
się w nich doszukiwać jakiejś dosłowności, nie tworzył ich
także
z
własnej fantazji, a wszelkie nasze wnioski wysnuwamy bynajmniej
nie
z
jednej Piotrowej mowy, lecz ze wspólnego im wszystkim
schematu.
Odnajdujemy
w nich wszystkich to, co bibliści nazywają „kerygma-
tem".
Słowo to jest spolszczoną formą greckiego kerygma
(uwaga:
rodzaj
nijaki!) pierwotnie oznaczającego to, co głosił herold (gr.
keryks).
Sam
rzeczownik kerygma
pojawia
się w Nowym Testamencie tylko
6
razy, za to pochodzący od niego czasownik (gr. kerysseiri)
aż
61 razy.
Kerygmat
to pierwsze nauki, a właściwie
proklamacje, głoszone
przez
Apostołów i uczniów Chrystusowych u samych początków
chrze-
ścijaństwa.
Należą tu omawiane właśnie najstarsze mowy misyjne, lecz
także
pewne krótkie formuły, zwięzłe, proste, często rytmiczne.
Dotyczą
one
zawsze śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, przebaczenia grze-
chów
i daru Ducha Świętego. Odnajdujemy je dzisiaj w niektórych
Listach
św. Pawła, niekiedy również i w Ewangeliach. Są to
takie
powiedzenia,
jak na przykład: „Jezus jest Panem"; „Bóg wskrzesił Go
z
martwych"; „Jezus wybawia nas z gniewu, który nadchodzi"
(Rz
10,9;
l Tes 1,9—10); „Pan zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi"
(Łk
24,34).
W
tych najstarszych wypowiedziach, a właściwie
proklamacjach
młodego
Kościoła, zarówno w mowach misyjnych u św. Łukasza, jak
i
w krótkich formułach kerygmatycznych, tytuły nadawane
Jezusowi
mają
często charakter archaiczny: mowa jest tu jeszcze o Słudze,
o
Sprawiedliwym... Wszystko to zaciera się na ogół w przekładach,
w
których ginie też forma bierna odnoszących się do Niego
czasow-
ników.
Tak przywykliśmy do polskiego „zmartwychwstał", iż
nie
odgadujemy
nawet, że kryje się w tej formie czasownikowej strona
bierna,
dosłownie: „został obudzony". A jest to tak zwane
passivum
divinum,
Boska
strona bierna, często spotykana w Biblii (także i w No-
wym
Testamencie), która pozwala, nie wymieniając - przez szacunek
-
imienia Boga, wskazać, że to On jest podmiotem działania. Otóż
w
pierwotnym nauczaniu Kościoła wszystko odnosi się niemal zawsze
do
Niego i to nie tylko wtedy, gdy mowa jest o zmartwychwstaniu
Jezusa,
lecz także i o całym Jego życiu.
107
Istotną
treścią owego wczesnochrześcijańskiego kerygmatu była,
rzec
można, właśnie ewangelia, czyli dobra nowina. Samo słowo,
znacznie
starsze od chrześcijaństwa, pochodzi z języka greckiego
(gr.
euangeliori)
i
jest rodzaju nijakiego. Spotykamy je już w Odysei
Homera
(VIII w. przed Chr.), gdzie oznacza nagrodę, jaką otrzymuje
ten,
kto przynosi dobrą nowinę. Z czasem zaczyna
być
używane na
określenie
samej dobrej nowiny, pomyślnej wiadomości. W Septuagin-
cie,
greckim przekładzie Biblii hebrajskiej, słowo euangelion
od-
powiada
hebrajskiej besora.
Taką
besora
przynieśli
w swoim przekona-
niu
Dawidowi dwaj mordercy jednego z synów Saula i zostali za to
sami
ukarani śmiercią (2 Sm 4,5-12), później zaś ci, którzy nie
znali
jeszcze
dobrze Dawida, sądzili błędnie, że besora
będzie
dla niego
wiadomość
o śmierci jego własnego, zbuntowanego syna Absaloma
(2
Sm 18,19-32).
Oba
te teksty dobrze ukazują
zabarwienie tego słowa w Biblii
hebrajskiej.
Jest to zazwyczaj dobra nowina o zwycięstwie, i to w takiej
walce,
która godziła w osobę samego króla. Ktoś przynosi z pola
bitwy
wiadomość
o pokonaniu nieprzyjaciół albo też o śmierci najgroźniej-
szego
przeciwnika. Temat zwycięstwa i władzy królewskiej odnaj-
dujemy
również u Drugiego Izjasza (Iz 40-55)*. Chodzi tu już jednak
o
sławienie tryumfu Boga i zapowiedź nadejścia Jego królestwa:
O jak są pełne wdzięku na górach
nogi zwiastuna dobrej nowiny,
który ogłasza pokój, zwiastuje szczęście,
który obwieszcza zbawienie,
który mdwi do Syjonu:
„Twój Bóg zaczął królować" [Iz 52,7].
Ten
nie znany nam z imienia wielki prorok z drugiej połowy
VI
w.
przed Chr. jak nikt inny przed nim skierowuje swą proklamację
dobrej
nowiny do wszystkich ludów, aż po krańce świata. U niego jest
ona
głoszona z wierzchołków gór tak, by ją słyszano jak najdalej:
Wstąpże na wysoką górę,
zwiastunko dobrej nowiny w Syjonie.
Podnieś mocno swój głos,
zwiastunko dobrej nowiny w Jerozolimie.
Podnieś głos, nie bój się!
Powiedz miastom judzkim:
* Por. Rozmowy o Biblii, s. 177-202.
108
„Oto wasz Bóg!"
Oto Pan Bóg przychodzi z mocą
i ramię Jego dzierży władzę [Iz 40,9-10].
Hebrajski
czasownik „głosić
dobrą nowinę" Septuaginta tłuma-
czy
przez grecki euangelizesthai,
a
zwiastun dobrej nowiny nazwany
jest
tutaj euangelistes,
i
jedno, i drugie utworzono w sposób oczywisty
od
euangelion,
które
to słowo także w jeżyku greckim nabierało coraz
wyraźniej
zabarwienia sakralnego. Dobrym i niewątpliwie interesują-
cym
przykładem jest tu uchwała podjęta przez greckie miasto Priene
w
Azji Mniejszej w 9 r. przez Chr. Uchwała ta dotyczy
zmiany
kalendarza.
Obywatele Priene postanowili bowiem, że każdy nowy rok
będzie
się odtąd zaczynał w dniu urodzin boskiego cezara Augusta.
W
tekście uchwały, wyrytej na marmurowej płycie, dziś
jeszcze
czytamy
następujące jej uzasadnienie:
Każdy
może uważać ten dzień za początek własnego życia, jako że od
tego czasu
nie
musimy już żałować, żeśmy się urodzili [...]. Opatrzność
rozjaśniła i przyozdobiła
cudownie
życie ludzkie dając nam Augusta, bogatego w cnoty, by stał się on
dobroczyń-
cą
ludzi, naszym zbawcą dla nas samych i dla tych, którzy po nas
przyjdą, ponieważ On
to
właśnie położył kres wojnie i wprowadził wszędzie porządek.
Dzień narodzin tego
boga
okazał się dla świata początkiem dobrych nowin [l.mn.:
euangelia],
jakie
otrzyma-
liśmy
dzięki niemu*.
Gdybyśmy
spróbowali przeprowadzić ankietę na ulicy, pytając
przechodniów,
co to jest ewangelia, niektórzy zapewne nie umieliby
w
ogóle odpowiedzieć, inni, ci lepiej poinformowani,
odrzekliby
najprawdopodobniej,
że jest to tytuł czterech ksiąg, które otwierają
Nowy
Testament. Pierwsze zdanie Ewangelii według św. Marka
brzmi
przecież:
„Początek Ewangelii Jezusa Chrystusa, Syna Bożego", co
można
łatwo zrozumieć jako początek dzieła o takim właśnie
tytule.
Jeśli
ktoś jednak zada sobie nieco trudu i przeczyta choćby tylko
l
rozdział tej Ewangelii, to natrafi na werset 15, przytaczający
naukę
Jezusa
wracającego znad Jordanu do Galilei. Woła On tam: „Czas
się
wypełnił
i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie
w
Ewangelię!" (Mk 1,15). W jaką to Ewangelię poleca Jezus
wierzyć
swoim
współczesnym?
Pierwsze
zdanie św.
Marka jest pod tym względem bardzo poucza-
jące.
„Ewangelia" może być tu rozumiana na trzy albo nawet na
* Cyt. za: P.-M. Beaude, Qu'est-ce que l'Evangile?, CE 96, s. 10.
109
cztery
sposoby. Po pierwsze: autor myślał
niewątpliwie o Ewangelii,
którą
głosił Jezus, Ewangelii o nadejściu królestwa Bożego. Po
drugie:
Jezus
sam jest owym królestwem, a zatem i Ewangelią przez
siebie
głoszoną.
Po trzecie: dla Marka była to już także Ewangelia o
Jezusie
Chrystusie,
głoszona po Jego śmierci i zmartwychwstaniu przez
uczniów
Jezusowych i Apostołów. I wreszcie, po czwarte (ale z tego
autor
sobie zapewne nie zdawał jeszcze sprawy): Ewangelia stała
się
rzeczywiście
nie tylko tytułem powstającej księgi, ale i określeniem
nowego
gatunku literackiego, który narodził się wraz z Ewangelią
według
św. Marka (jeżeli przyjmiemy najszerzej obecnie
akceptowaną
kolejność
powstawania kanonicznych Ewangelii).
Tak
więc
z pierwszym z owych znaczeń
spotykamy
się wszędzie
tam,
gdzie Jezus mówi o Ewangelii lub o ewangelizowaniu. Przed
chwilą
rozważaliśmy Jego słowa, przytoczone przez św. Marka.
Może
jeszcze
bardziej interesująca jest Jego mowa w synagodze w rodzin-
nym
Nazarecie. Jak opowiada św. Łukasz:
W
dzień
szabatu udał się [Jezus] swoim zwyczajem do synagogi i powstał,
aby
czytać.
[...] Rozwinąwszy księgę [oczywiście zwój], znalazł miejsce,
gdzie było napisane:
Duch Pański spoczywa na Mnie
ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie,
abym ubogim niósł dobrą nowinę [dosł.: „abym ewangelizował ubogich"],
więźniom głosił wolność,
a niewidomym przejrzenie,
abym uciśnionych odsyłał wolnymi,
abym obwoływał rok łaski Pana [Iz 61,1-2, nieco tylko poszerzony].
Zwinąwszy
księgę, oddał słudze i usiadł, a oczy wszystkich w synagodze
były
w
Niego utkwione. Począł więc mówić do nich: „Dziś spełniły
się te słowa Pana,
któreście
słyszeli" [Łk 4,16-21].
Jezus
przedstawia się
jako „namaszczony i posłany" przez Boga,
nie
ma jednak zamiaru wysuwać się na plan pierwszy. On głosi
królestwo
Boże, a Jego życie i orędzie stanowią nierozdzielną całość,
tak
że nie ma potrzeby niczego dodawać czy precyzować. Kiedy
jednak
narodzi się Kościół, osoba Jezusa stanie się częścią
Dobrej
Nowiny,
którą uczniowie głoszą najpierw Żydom w Jerozolimie,
a
później także całemu światu. Jest to właśnie Ewangelia o
Jezusie
Chrystusie
i nadejściu królestwa Bożego. Ewangelia ta nie była
wszakże
u początku jakimś tekstem czy księgą, lecz orędziem,
pro-
klamacją
tej właśnie zadziwiającej Dobrej Nowiny, którą zapowiadały
Pisma
i której oczekiwał lud Boży, ufający słowu swojego Pana,
110
i
która
nadeszła wreszcie, gdy „czas się wypełnił" (Mk 1,15),
zgodnie
z
Bożymi obietnicami i nadzieją, jaka na tych obietnicach się
opiera-
ła*.
Tak przynajmniej widzieli to uczniowie Jezusa, jeśli nawet
nie
zawsze
i nie od samego początku pojmowali to wszystko, co widzieli
i
co przeżywali. Niechrześcijanin tej interpretacji za swoją nie
przyj-
mie,
istotne jest jednak, by i on również postarał się zrozumieć ów
nie
akceptowany
przez siebie sposób myślenia, bo wtedy na pewno
zrozumie
coś więcej z historii nie tylko chrześcijaństwa, lecz i
całej
kultury
europejskiej**.
OD
SŁOWA
MÓWIONEGO
DO
SPISANEGO TEKSTU
Wielu
z nas nie bardzo potrafi sobie to wyobrazić.
Jesteśmy
skłonni
sądzić, że przynajmniej po Pięćdziesiątnicy uczniowie
Jezusa
wiedzieli
już wszystko i wszystko już rozumieli. Czasami wręcz
zazdrościmy
im tego. Przecież byli tak blisko Jezusa i mieli pewność,
że
spotykają się ze Zmartwychwstałym, że żyją co dzień z
Duchem
Świętym.
Nie zdajemy sobie na ogół sprawy, z jakim wiązało się to
trudem,
z jakim wysiłkiem przebijali się do głębszego i prawdziw-
szego
zrozumienia. Wierzyli, że Jezus jest oczekiwanym Mesjaszem,
choć
jakże odmiennym od tego, którego wyglądali. Pan sam potwier-
dził
przecież Jego posłannictwo, kiedy Go wskrzesił „zerwawszy
więzy
śmierci" (Dz 2,24). Jako synowie Izraela byli jednak
nieugięty-
mi
monoteistami. Niełatwo przychodziło im zatem pojąć to, co
Jezus
mówił
o sobie, a tym bardziej o sobie i o Ojcu, jak również jeszcze
o
„innym Paraklecie", „Duchu prawdy", mającym pozostać
z nimi na
zawsze
(J 14,15-17). Kim był ów Człowiek, który szedł z miłością
do
wszystkich
„nieczystych", odtrąconych przez oficjalny judaizm,
który
niby
sam Bóg odpuszczał grzechy, mianował się Panem szabatu,
pozwalał
sobie na swoiste pogłębienie czy uzupełnienie
Dekalogu,
oświadczał,
że jest czymś więcej niż Salomon, a nawet więcej niż
Świątynia,
i zapowiadał, że chociaż „niebo i ziemia przeminą, Jego
słowa
nie przeminą", a od swoich uczniów żądał miłości większej
od
* Por. P. Grelot, Intr. 6, s. 73.
**
Por. J. Rudhardt, Du
mythe, de la religion grecąue
et de la comprehension
d'autrui,
Geneve
1981, s. 17 (zob. Rozmowy
o Biblii, s.
9 przypis).
111
tej,
jaka należy
się własnym rodzicom (por. Mk 2,7,10; Mt 12,8;
5,21-48;
12,42; 12,6; Mk 10,18,31; Mt 10,37-39)?
Zazdrościmy
uczniom Jezusa, bo wydaje się nam, że rozumieli
już
wtedy więcej niźli my dzisiaj. Nie zdajemy sobie sprawy,
że
zgubiliby
się z pewnością i zaplątali, gdyby polegając na własnych
siłach
i wiadomościach próbowali zbudować jakiś system religijny
czy
filozoficzny.
Oni na szczęście pamiętali, że jedynie Jezus jest „drogą,
prawdą
i życiem" (J 14,16) i że dopiero Paraklet
(Wspomożyciel,
Orędownik),
kiedy przyjdzie, „wprowadzi ich w całą prawdę"
(J
16,15). Toteż, gdy zstąpił na nich, jak wierzyli, w wichrze i w
og-
niu,
w dzień Pięćdziesiątnicy, poznali w Nim Ducha, Obietnicę
Ojca
(Dz
2,2-3; 1,4), i pojęli wiele z tego, czego wcześniej „udźwignąć
nie
mogli"
(J 16,12). Ale i to również nie nastąpiło od razu...
Paraklet
jednak,
zgodnie z zapowiedzią Jezusa, pozostał z nimi na zawsze
i
obecny w pierwszych wspólnotach przedziwnie łączył i spajał
ze
sobą
ludzi często bardzo sobie dalekich pozycją społeczną,
kulturą,
pochodzeniem.
Nie stali się z tej racji od razu doskonałymi, byli
nadal
grzesznikami,
potrafili się spierać, kłócić, nawet oszukiwać, lecz mimo
to
- jak twierdzi św. Łukasz - „jeden duch i jedno serce
ożywiały
wszystkich
wierzących" (Dz 4,32). A kiedy przychodziło do podej-
mowania
wielkich decyzji, świadomość owej osobowej obecności
Parakleta
wśród nich była tak silna, że pisali do swoich braci z
An-
tiochii:
„Duch Święty i my podjęliśmy uchwałę" (Dz 15,28)...
W
polskich przekładach
układ tego zdania bywa zacierany przez
tłumaczy,
którzy pragną, by ich tekst był jak najjaśniejszy dla
czytel-
nika.
Tymczasem nie jest bez znaczenia, że w tym „dekrecie"
Apos-
tołów
zastosowano formułę zaczerpniętą z życia politycznego
greckiego
miasta-państwa.
W życiu tym dwa najważniejsze organy to „Rada"
i
„lud" (czyli „zgromadzenie ludowe"), dlatego też
teksty uchwał
zaczynały
się zawsze właśnie od słów: „Rada i lud podjęły uchwałę".
W
tej atmosferze dojrzewały
pierwsze gminy chrześcijańskie.
Ktoś
mógłby tu zarzucić, że jest to obraz uproszczony i tym
samym
nieco
wyidealizowany, a zatem, jakby się zdawało, nie do
przyjęcia,
przynajmniej
w całości, przez tych, którzy się za chrześcijan nie
uważają.
Otóż dla historyka nie ulega wątpliwości, że takie mniej
więcej
przekonania i nastroje panowały w owych najwcześniejszych
gminach.
Oczywiście każdy niechrześcijanin może uznać, że przeko-
nania
te były błędne i zwodnicze, nie znajdzie jednak podstaw, by
112
zaprzeczyć
ich istnieniu i wpływowi, jaki wywierały na życie
uczniów
Jezusowych
i na powolne kształtowanie się Nowego Testamentu.
Podobnie
jak nieraz wydaje się
nam, że Apostołowie od samego
początku
już wszystko wiedzieli, tak też często nie umiemy zro-
zumieć,
dlaczego nie przystąpili od razu do dokładnego spisywania
tego,
co Jezus czynił i mówił. Jesteśmy bowiem przekonani, że
gdybyśmy
sami znaleźli się na ich miejscu, tak byśmy postąpili. I
tu
właśnie
popełniamy błąd zasadniczy: przenosimy w całkiem odmienny
świat
nasz własny sposób myślenia. A tymczasem, żeby
cokolwiek
zrozumieć,
musimy najpierw tę odmienność poznać i ją zaakceptować,
bo
tego, co należy do przeszłości, już nie da się dostosować do
nas.
Sam
Jezus, jak wiadomo, nie pozostawił
po sobie żadnego dzieła,
nic
nie pisał (raz jeden tylko, ale na piasku! - J 8,6). Nie kazał
też
Apostołom
pisać, lecz nauczać, głosząc Dobrą Nowinę. Kościół
naro-
dził
się w kilka tygodni po Jego śmierci, na długo przed
zapisaniem
choćby
najstarszej Ewangelii. Dzisiaj wyróżnia się najczęściej
trzy
etapy
kształtowania się Nowego Testamentu. Są to: czas ziemskiego
życia
Jezusa, kiedy głosi On Ewangelię królestwa Bożego i Sam - jak
to
już mówiliśmy - jest w pewien sposób właśnie Ewangelią;
następ-
nie
czas, kiedy młode gminy chrześcijańskie tą Ewangelią żyją
(ok.
30-70 r.), i wreszcie czas ostatecznej redakcji naszych
czterech
Ewangelii,
przy czym już w drugim okresie powstają Listy św. Pawła,
w
trzecim zaś niektóre inne Listy oraz Apokalipsa św. Jana. Jest
to
chronologia
bardzo schematyczna, do której jeszcze często będziemy
wracać.
Przez
pierwsze lata uczniowie Jezusa oczekiwali przede wszyst-
kim
z dnia na dzień
na Jego tryumfalny powrót. Nie widzieli żadnej
potrzeby
zapisywania czegokolwiek. Czyż nie żyli wśród nich
naoczni
świadkowie
Jego życia, śmierci i zmartwychwstania? Mieli także
„Pismo",
„Prawo i Proroków" - jak sami najczęściej je
nazywali
zgodnie
z tradycją Izraela. W gminach judeochrześcijan, czytających
jeszcze
po hebrajsku, była to oczywiście Biblia hebrajska, a tam,
gdzie
przeważał
już język grecki - Septuaginta. Septuaginta zaś obej-
mowała
także kilka ksiąg, pisanych od razu po grecku, jak rów-
nież
i takie, które choć pisane pierwotnie po hebrajsku lub aramej-
sku,
zostały następnie odrzucone przez faryzeuszy, a w Biblii
katoli-
ckiej
nazywane są księgami wtórokanonicznymi. Najważniejsze jest
w
tym wszystkim jedno: Pismem świętym pierwszych chrześcijan
113
było
to, co my dzisiaj nazywamy tradycyjnie Starym (można by powie-
dzieć
też Pierwszym) Testamentem. Czytali je, zależnie od swego
pocho-
dzenia
i znajomości języków, albo w oryginale hebrajskim, albo w
prze-
kładzie
greckim. Nowego zaś Testamentu po prostu jeszcze nie było.
Starą
Biblię uczniowie Jezusa czytali jednak teraz w nowy
sposób.
Może pomóc nam tutaj proste i raczej prymitywne porów-
nanie.
Wyobraźmy sobie, że nagle przyjeżdża do nas z Ameryki
wujek,
który do nas wprawdzie pisywał, a w trudnych czasach przysy-
łał
nawet paczki, ale którego dotychczas nigdy nie
widzieliśmy.
Spotkanie
jest wzruszające, a po nim wyciągamy w domu stary, cudem
ocalały
album, by obejrzeć dawne, nieraz wyblakłe już zdjęcia.
Odnaj-
dujemy
na nich wujka, młodszego, czasem nawet trudnego do po-
znania.
Ale ileż to radości! Niekiedy może się i tak zdarzyć, że
chcąc
bardzo
znaleźć
wujka
na jakimś grupowym, starym zdjęciu, znaj-
dziemy
go i tam, gdzie go wcale nie ma...
Porównanie
jest oczywiście kulawe, lecz warto sobie uświadomić,
że
właśnie w nieco podobny sposób uczniowie Jezusa szukali
zarysów
Jego
postaci w Pierwszym Testamencie, przede wszystkim w Psal-
mach
i u Proroków. Nie uprawiali wtedy, na szczęście, żadnej
„krytyki
historyczno-literackiej",
nie zastanawiali się na przykład, czy Psalm
110
powstał w okresie wygnania i zawiera jedynie wielką
zapowiedź
mesjaniczną,
czy też (jak uważa dzisiaj większość biblistów) został
napisany
na intronizację któregoś z królów Jerozolimy. Oni wiedzieli,
że
wielkie te słowa: „Rzekł Pan do Pana mego: «Siądź po
mojej
prawicy»"
(Ps 110,1), jak i cały ów Psalm zapowiadają
wejście
zmartwychwstałego
Chrystusa w chwałę Ojca (por. np. Dz 2,36-37).
I
mieli rację. Ale rzecz w tym, że mają ją także i współcześni
badacze,
próbujący
powiedzieć coś nie tylko o dacie, lecz i o
okolicznościach
powstania
tego Psalmu. Jest to dobry przykład na to, co można by
nazwać
„wielowarstwowością" Biblii. Pierwsza „warstwa" to
sens
pierwotny,
historyczny, ten, który miały te teksty dla swego autora
w
chwili, gdy je pisał lub wypowiadał. Następne pokolenia
odczyty-
wały
je na nowo, znajdując w nich również sens nowy, aktualny
dla
siebie.
I tak też dzieje się nadal, aż po nasze czasy. Jest to
prawda
oczywista
dla wszystkich (lub prawie wszystkich), zarówno wierzą-
cych,
jak i niewierzących. Dalej jednak drogi się rozchodzą.
Wierzący
chrześcijanin
lub Żyd sądzi bowiem (a tego nie może przyjąć
człowiek
niewierzący),
że ów sens późniejszy był już od początku ukryty
114
w
pierwotnym, choćby
nawet ludzki autor nie wiedział, co jego ustami
mówi
Autor boski. Pierwszych chrześcijan, żyjących na co dzień
Pismem,
to wszystko nie obchodziło, nie umieliby nawet pojąć, o co
nam
tutaj chodzi. My jednak dzisiaj Pismem na ogół nie żyjemy
i
przeważnie niełatwo jest nam je zrozumieć, a gdy się nam zdaje,
że
jest
inaczej, często interpretujemy je całkiem opacznie. I właśnie
dlatego
tym
ważniejsze dla właściwego zrozumienia tekstu jest jak
najlepsze
uchwycenie
tego pierwotnego, historycznego znaczenia, co tak mocno
podkreśla
w swoich oficjalnych dokumentach także Kościół katolicki.
Uczniowie
Jezusa musieli sięgać
do owych pism, które my
nazywamy
Starym Testamentem, nie tylko dlatego, że znaczna ich
część
na nich się wychowała, a wszyscy innego Pisma świętego nie
mieli,
lecz także i dlatego, że właśnie odniesienie do tych ksiąg
było
niezmiernie
istotne w głoszeniu Ewangelii. „Sens bowiem całego
życia,
nauki, śmierci i zmartwychwstania ich Mistrza ujawniał się
dopiero
na tle tych tekstów, które stanowiły tego wszystkiego obiet-
nicę,
przygotowując wypełnienie, a pod mniej lub bardziej
przejrzystą
zasłoną
symboli dawały zarys rzeczywistości. Trzeba tu
zdecydowanie
odrzucić
ideę «spełnionej przepowiedni*, która, wykorzystywana już
przez
apologetów starożytnego chrześcijaństwa, została jeszcze
uszty-
wniona
przez ich następców w czasach nowożytnych. Musimy po-
wrócić
do żydowskiej koncepcji zgodności z Pismem: Moc Słowa
Bożego
sprawia, że w wydarzeniach historycznych realizuje się
plan
zbawienia,
którego zasadnicze linie Ono już z góry zarysowało.
Żydowska
lektura tekstów biblijnych dawała jakby przedsmak tego
zrozumienia,
jakie chrześcijańskie nauczanie zamierza doprowadzić do
pełni,
ukazując w Chrystusie klucz Pisma świętego"*.
Jedna
zwłaszcza
scena w Dziejach Apostolskich przedstawia
może
szczególnie dobrze, jak u początków chrześcijaństwa
głoszenie
Ewangelii
Chrystusowej wyrastało nieraz wprost z tekstu Starego
Testamentu.
Niedługo po ukamienowaniu pierwszego męczennika,
Szczepana,
„rozpoczęło się wielkie prześladowanie Kościoła w
Jero-
zolimie.
Wszyscy, oprócz Apostołów, rozproszyli się po ziemiach
Judei
i Samarii" (Dz 8,1). Uciekinierzy z Jerozolimy wykorzystali
tę
okazję
do nauczania tych, którzy jeszcze Dobrej Nowiny nie słyszeli.
Autor
Dziejów opowiada nam przede wszystkim o wielkich sukcesach,
* P. Grelot, Intr. 5, s. 57.
115
jakie
odnieśli
w Samarii. Tutaj jako pierwszy przybył Filip, lecz nie
Filip
Apostoł, tylko jeden z siedmiu powołanych niedawno do
pomocy
Apostołom
(w ich to liczbie również i męczennik Szczepan). Kiedy
w
Jerozolimie dowiedziano się o licznych nawróceniach w
Samarii,
udali
się tam od razu również Piotr z Janem. Dokonawszy zaś
wszystkiego,
co było najpilniejsze, obaj, i Filip także, wracali do
siebie,
głosząc Ewangelię „w wielu wioskach samarytańskich". I
wte-
dy
to Filipowi polecił Anioł Pana, by koło południa wyszedł na
drogę,
prowadzącą
z Jerozolimy do Gazy, miasta nadmorskiego i ważnego
portu.
Drogą tą jechał właśnie z Jerozolimy dworzanin
królowej
etiopskiej.
Człowiek ten był zapewne „bojącym się Boga", to
znaczy
poganinem,
który nie przyjmując całości Prawa Mojżeszowego od-
dawał
jednak cześć Najwyższemu w Jego Świątyni. Teraz jadąc
wozem
czytał Księgę Izajasza. A trzeba tu dodać, że w
starożytności
czytało
się zawsze głośno, wymawiając wszystkie słowa. I oto
Filip
dostaje
nowe polecenie: ma zbliżyć się do tego wozu. Podbiegł zatem
i
usłyszał, jak Etiop czyta księgę Izajasza. Zapytał więc:
„«Czy
rozumiesz,
co czytasz?» Tamten powiedział: «Jak mogę rozumieć,
jeśli
mi ktoś nie wyjaśni?» Zaprosił więc Filipa, żeby wszedł i
usiadł
przy
nim. A czytał ten tekst Pisma: «Prowadzą Go jak owcę na rzeź,
i
jak baranek, który milczy, gdy go strzygą, tak On nie otwiera
ust
swoich.
W Jego poniżeniu odmówiono Mu słuszności. Któż zdoła
opisać
ród Jego? Bo Jego życie zabiorą z ziemi»". Jest to fragment
tak
zwanej
czwartej Pieśni cierpiącego Sługi Jahwe z Księgi Izajasza,
tutaj
jednak
w przekładzie Septuaginty (Iz 53,7-8). Pieśń ta, napisana
pod
koniec
VI
w.
przed Chr., mówi o poniżeniu, a nawet śmierci Sługi,
który
umiera „za grzechy wielu" i „wydaje swe życie na ofiarę
za
grzechy".
Nigdzie indziej w Biblii hebrajskiej nie słyszymy, żeby
jeden
człowiek mógł cierpieć za innych i brać na siebie cudze
grzechy.
Przy
tym śmierć nie oznacza tu końca wszystkiego. Nie ma wprawdzie
mowy
o zmartwychwstaniu, bo takiego pojęcia prorok jeszcze nie
znał.
O Słudze Jahwe mówi tylko tyle, że „ujrzy on potomstwo" i
„dni
swe
przedłuży", co znaczy, że będzie żył otoczony
błogosławień-
stwem
Boga. Ale przedtem przecież już umarł i został
pogrzebany...*
Trudny
ten tekst, różnie interpretowany w judaizmie, uczniowie
Jezusa
odnieśli od razu do swojego Mistrza (a, być może, On sam
* Por. Rozmowy o Biblii, s. 194-199.
116
wskazał
im tę drogę), odnajdując w tych słowach sens Jego męki
i
śmierci. Pobożny dworzanin królowej etiopskiej nic o tym jednak
nie
wie,
prosi zatem Filipa o wyjaśnienie: „«Proszę cię, o kim to
prorok
mówi,
o sobie czy o kimś innym?» A Filip, otworzywszy usta, zaczął
od
tych właśnie słów Pisma głosić mu Ewangelię o Jezusie"
(Dz
8,26-35).
Widzimy tutaj doskonale, jak przed powstaniem pierwszych
nawet
pism Nowego Testamentu chrześcijanie odnajdowali już w Sta-
rym
Ewangelię o Jezusie i potrafili ją ukazać także i tym, którzy
nie
spotkali
się z Nim nigdy za Jego ziemskiego życia.
W
poprzednim rozdziale, poświęconym
zmartwychwstaniu Chry-
stusa,
rozważaliśmy między innymi, najstarsze, jakie znamy,
wyznanie
wiary
chrześcijańskiej, które przekazał nam św. Paweł w
swoim
Pierwszym
Liście do Koryntian (l Kor 15,3-5; por. s. 89-92). W waż-
nym
tym tekście powtarzają się dwukrotnie słowa „zgodnie z
Pis-
mem".
Zwracaliśmy już wcześniej na nie uwagę, opowiadanie zaś
0 spotkaniu
Filipa z etiopskim dworzaninem świetnie
właśnie ich treść
ilustruje.
A jak wynika z tego, co Paweł pisze, owo wyznanie wiary
pochodzi
z okresu bardzo wczesnego, kiedy to Ewangelia była przeka-
zywana
oczywiście jedynie ustnie. Paweł poprzedza je bowiem swego
rodzaju
wstępem: „Przypominam wam, bracia, Ewangelię, którą
wam
głosiłem,
którą przyjęliście i w której też trwacie. Przez nią
również
będziecie
zbawieni, jeśli ją zachowacie tak, jak wam głosiłem. Inaczej
na
próżno uwierzyliście! Przekazałem
wam
przede wszystkim to, co
sam
też przejąłem"
(l
Kor 15,1-2). I w tym miejscu przytacza tekst
samego
wyznania. Głoszona przez Pawła Ewangelia nie jest zatem
czymś,
co mówił od siebie, ale tym, co sam niegdyś przejął, a
później
Koryntianom
przekazał. Posługuje się on tutaj terminami technicznymi
z
języka rabinów, po hebrajsku odpowiednio gibbel
i
masar.
Czasow-
niki
te określają sposób, w jaki uczony w Piśmie, który sam
przejął
tradycję
od swego mistrza, przekazywał
ją
następnie swoim uczniom.
Trzeba
jednak pamiętać,
że mówiąc o rabinach, myślimy przede
wszystkim
o epoce nieco późniejszej nie tylko od Jezusa, lecz nawet
1 od
Pawła.
Naukę ich znamy naprawdę dopiero z czasów po zburzeniu
Jerozolimy
przez Rzymian, a więc co najwyżej z końca I w., a właś-
ciwie
już z II
i
III w. Wiadomości o „rabinach" wcześniejszych,
nazywanych
przez niektórych uczonych dla większej jasności „proto-
rabinami",
otrzymujemy niejako „z drugiej ręki", z późniejszej
trady-
cji
żydowskiej. Prawda, że Jezusa jego uczniowie w Ewangelii nazy-
117
wają
niekiedy „rabbi", ale termin ten nie ma jeszcze pełnego
technicz-
nego
znaczenia i chodzi tu o „nauczyciela".
Warto
przecież
zwrócić uwagę na pewne podobieństwa, jakie zdają
się
zachodzić między uczniami, którzy gromadząc się wokół
rabina
tworzyli
jego „szkołę", a uczniami Jezusa. Punktem istotnym jest
tutaj
fakt,
że rabini (a niewątpliwie i „protorabini") przekazywali
swoją
mądrość
ustnie, powtarzając przekazywane zasady wielokrotnie, a przy
tym
w takiej formie, jaka była najłatwiejsza do zapamiętania.
Od
uczniów
swoich nie oczekiwali zresztą, by powtarzali wszystko słowo
w
słowo. Wręcz przeciwnie, żądano od nich wysiłku zrozumienia
tego,
co
zostało im przekazane, a wysiłek ten wyrażał się we
własnej
interpretacji.
Jezus również na pewno nie dyktował, lecz nauczał
ustnie,
podobnie
też przekazywali te nauki Jego bezpośredni uczniowie. Świat
ich
znał jeszcze żywą tradycję ustną, o czym nazbyt łatwo
zapominamy,
chociaż
w specyficznych warunkach pojawia się ona niekiedy i w na-
szych
czasach. Tak na przykład pewien Hindus opowiadał
francuskiemu
bibliście,
Xavier Leon-Dufourowi, że jego własna matka, zupełna
an-
alfabetka,
umiała wyrecytować bezbłędnie hinduską modlitwę, której
tekst
wydrukowany zająłby w książce ok. 250 stron! Tam, gdzie pismo
nie
istnieje lub nie można się nim posługiwać (np. w więzieniu),
pamięć
staje
się niesłychanie pojemna i trwała*.
Trzeba
przy tym zdać
sobie sprawę, że to, co Jezus mówił, a także
sposób,
w jaki mówił, ułatwiało słuchającym zapamiętanie Jego słów.
Nie
wygłaszał
przecież długich przemówień retorycznych ani filozoficznych
czy
teologicznych dysertacji. Upodobał sobie, jak się zdaje,
głównie
krótkie
powiedzenia, maksymy, porównania, przypowieści, wszystko to,
co
język hebrajski nazywał meszalim
(l.p.:
maszal)
i
co łatwo wpadało
w
ucho. Z początku mogło się ludziom nawet wydawać, że słyszą
rzeczy
dobrze
im znane. Jezus cytował i objaśniał Pismo, oświadczając
zarazem,
że
„nie przyszedł unieważniać Prawa i Proroków" („Prawo i
Prorocy" to
tyle,
co całe Pismo). Kiedy jednak przygotowywali się już do
wy-
słuchania
jeszcze jednego zwykłego kazania, spadał nagle grom:
Jezus
nakazywał
im kochać nieprzyjaciół i modlić się za swoich prześladow-
ców!
A co gorzej, żądał, by ten, kogo uderzą w jeden policzek,
nadstawił
także
i drugi. Powołując się na przykazanie „nie cudzołóż",
mówił, że
cudzołóstwem
jest już spojrzenie na kobietę z pożądaniem, dodając przy
* X. Lćon-Dufour, Les evangiles et l'histoire de Jesus, Paris 1963, s. 294.
118
tym:
„Jeśli
twoje prawe oko skłania cię do grzechu, wyłup je i odrzuć
od
siebie! [...] A jeśli prawa twoja ręka skłania cię do grzechu,
odetnij
ją
i odrzuć od siebie!" (Mt 5,17; 5,44; 5,39; 5,25-30). Na takie
słowa
można
było się buntować, ale jedno jest pewne, że się ich łatwo
nie
zapominało,
zwłaszcza wtedy, gdy po raz pierwszy i niespodziewanie
uderzały
w człowieka.
Jezus
mówił
po aramejsku, lecz Ewangelie zachowały się w języku
greckim,
my zaś czytamy je najczęściej w polskim przekładzie.
Otóż
niewątpliwie
ciekawy jest fakt, że nawet w tym polskim tłumaczeniu
odnajdujemy
jeszcze miejscami rytm, charakterystyczny dla tekstu prze-
kazywanego
drogą ustną (rytm taki ułatwia zapamiętanie). Odnajdujemy
go
w Błogosławieństwach, które też musiały szokować wielu
słuchaczy:
„Błogosławieni
ubodzy duchem, ponieważ ich jest Królestwo niebies-
kie.
Błogosławieni, którzy są pełni bólu, ponieważ oni będą
pocieszeni.
Błogosławieni
cisi, ponieważ oni odziedziczą ziemię" (Mt 5,3-5; por.
6-12
oraz Łk 6,20-26). Całkiem wyraźnie słyszymy go też w wezwaniu
do
wytrwałej modlitwy: „Proście, a będzie wam dane, szukajcie, a
znaj-
dziecie,
kołaczcie, a zostanie wam otworzone. Każdy bowiem, kto
prosi,
otrzymuje,
kto szuka, znajduje, a kołaczącemu zostanie otworzone"
(Łk
11,9-10;
por. Mt 7,7-8). Całą zaś misterną strukturę rytmiczną
od-
krywamy
pod koniec 7 rozdziału Ewangelii według św. Mateusza.
Czytamy
ten tekst na ogół zbyt pobieżnie, by zwrócić na nią
uwagę,
przyjrzyjmy
się mu zatem bliżej:
Tak
więc
każdego, kto słucha tych słów moich i je wypełnia, można
porównać do
człowieka
roztropnego, który zbudował sobie dom na skale.
I
przyszła
ulewa, i popłynęły wezbrane potoki, i zerwały się wichry. Runęły
na ten
dom,
lecz on nie upadł, gdyż zbudowany był na skale.
A
każdego,
kto słucha tych słów moich i nie wypełnia ich, można porównać
do
człowieka
głupiego, który zbudował sobie dom na piasku.
I
przyszła
ulewa, i popłynęły wezbrane potoki, i zerwały się wichry. Runęły
na ten
dom,
a on upadł i był jego upadek bardzo wielki [Mt 7,24-27].
Przez
to podwójne
tłumaczenie — z aramejskiego na grecki,
z
greckiego na polski - dochodzi do nas jeszcze głos Jezusa,
Jego
słowa,
które tak głęboko zapadły w serca słuchaczy, że docierają
do
nas
jeszcze dzisiaj, po prawie dwudziestu wiekach!
Tu
jednak nasuwa się
wątpliwość: jak dalece możemy wierzyć
greckiemu
przekładowi, zwłaszcza sporządzonemu w mówiącej po ara-
119
mejsku
Palestynie? Wątpliwość
ta była istotna jeszcze kilkadziesiąt lat
temu.
Dziś wiemy, że w I w. po Chr. Palestyna nie była już
całkiem
jednojęzyczna,
a przywódca drugiego wielkiego powstania przeciw
Rzymianom
(132-135), Bar Kochba, pisał nawet doskonale po grecku,
jak
świadczą o tym ocalałe dokumenty. Nie jest to oczywiście
greka
klasyczna,
ale dialekt „powszechny" (gr. kolnę),
którym
mówiono na
całym
wschodzie rzymskim. Pozwoliły nam go poznać papirusowe
dokumenty,
znajdowane przede wszystkim (choć nie wyłącznie)
w
grecko-rzymskim Egipcie.
Pozwolę
sobie tutaj na całkiem osobiste wspomnienie. W 1958 r.
pisałam
pracę habilitacyjną, wykorzystując w niej szczególnie bogate
i
interesujące teksty greckie pochodzące z Egiptu z połowy IH w.
przed
Chr.
Dotyczyły one majątku, przydzielonego w Fajum przez króla
Ptole-
tneusza
n swemu najbliższemu współpracownikowi, wielkiemu mini-
strowi,
Apolloniosowi. Apollonios nie miał sam czasu zajmować się
tym
majątkiem,
powierzył go z kolei zdolnemu zarządcy, Zenonowi, synowi
Agreofona.
Zarządca to po grecku oikonomos
i
tak też jest Zenon
nazywany
w dokumentach. Miał on licznych współpracowników, wśród
nich
także niewolników, przy czym po grecku mężczyźni byli
określani
słowem
paides,
kobiety
zaś - paidiskai.
Zenon,
oikonomos,
wydawał
im
regularnie
przydziały zboża, nazywane sitometria.
Pewnego
dnia, kiedy
pisałam
moją pracę, leżał obok na stole grecki Nowy Testament,
który
otworzył
się właśnie na 12 rozdziale Ewangelii według św. Łukasza.
I
tam przeczytałam (w nawiasach podaję słowa greckiego tekstu):
„Któż
jest
owym rządcą [oikonomos]
wiernym
i roztropnym, którego pan
ustanowi
nad swoją służbą, żeby dawał jej żywność [sitometrion]
we
właściwej
porze? Szczęśliwy ten sługa, którego pan powróciwszy zastanie
to
czyniącego. Prawdziwie powiadam wam, postawi go nad całym
swym
mieniem.
Jeśli jednak ów sługa powie sobie w sercu: Mój pan się ociąga
z
powrotem. I zacznie bić sługi [paides]
i
służące [paidiskai],
a
przy tym
pić,
jeść i upijać się, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się
nie
spodziewa,
i o godzinie, której nie zna, surowo go ukarze i wyznaczy mu
miejsce
z niewiernymi" (Łk 12,42-46).
Przytoczyłam
tę historię oczywiście nie po to, żeby próbować
kogokolwiek
przekonać, iż Jezus opowiadał swoje przypowieści po
grecku!
Sądzę jednak, że potwierdza ona w znacznej mierze opinię
znanego
niemieckiego biblisty, Rainera Riesnera. Jest on zdania, że
„tradycja
dotycząca Jezusa zaczęła się kształtować w środowisku,
120
w
którym
przekład z jeżyka semickiego na grecki nie przedstawiał
większych
trudności. Ta obserwacja powinna nas powstrzymać
przed
doszukiwaniem
się poważniejszych błędów tłumaczenia w Ewange-
liach"*.
Przed podobnymi tendencjami ostrzegał również Xavier Leon-
Dufour,
zwracając uwagę, że wiele wyrażeń, takich jak na
przykład
„czynić
prawdę" lub „ciężar chwały", to nie bynajmniej
nieudane tłuma-
czenia,
lecz świadoma próba oddania po grecku myśli semickiej**.
Niewątpliwie
dość prędko pojawiła się potrzeba spisywania nie-
których
tekstów. Służyły one choćby jako „notatki" podręczne
dla
tych,
którzy, sami niedawno ochrzczeni, szli w świat, by głosić
Ewangelię
innym. Potrzebne były też z pewnością przy katechizowa-
niu
nowych, niedokształconych jeszcze chrześcijan. Tradycja ustna
żyła
jednak nadal, wpływając na powstające pisma, i nie zanikła
nawet
wtedy,
gdy pojawiły się już cztery Ewangelie.
Mówiąc
o pewnych podobieństwach, jakie zachodzą między
„szkołami"
rabinów (a właściwie „protorabinów" sprzed 70 r.
przed
Chr.)
a uczniami gromadzącymi się wokół Jezusa, nie możemy zapo-
minać
o różnicach. Najistotniejszą z nich jest miejsce, jakie zajmuje
On
sam w tradycji chrześcijańskiej. W szkołach rabinów
przekazywa-
no
sentencje i komentarze uczonych w Piśmie i dawnych mędrców.
Jezus
natomiast, choć uważany również przez swoich uczniów
za
Nauczyciela,
miał jednak pozycję całkiem odmienną. Tam, gdzie
rabini
przekazywali zawsze to, co sami przejęli od swoich
mistrzów,
postępując
tak nawet i wtedy, gdy przekaz ten w jakiś sposób
uzupełniali
czy aktualizowali, On jeden nie powoływał się nigdy na
żaden
autorytet, na nikogo poza Tym, którego nazywał po prostu
Ojcem.
Wrażenie, jakie Jezus wywierał na swych słuchaczach, oddaje
może
najlepiej jedno zdanie z Ewangelii według św. Marka, dość
wszakże
trudne do właściwego przełożenia na język polski.
Biblia
Tysiąclecia
tłumaczy je tak: „Zdumiewali się Jego nauką; uczył ich
bowiem
jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie"
(Mk
1,22).
W zdaniu tym chodzi jednak nie tyle o „władzę", ile raczej o
to,
co
nazywamy autorytetem. Jezus nauczał jak ktoś, kto opiera się
na
własnym
autorytecie. I to właśnie zdumiewało!
*
R. Riesner, Jesus
as Praecher and Teacher [w]
Jesus
and the Ora! Gospel
Tradition,
ed.
by H. Wansbrough, Sheffield 1991, s. 199.
**
X.
Leon-Dufour,
Les
evangiles, s.
295.
121
17. Dobry Pasterz. Katakumby Pryscylli w Rzymie. Druga połowa III w. n.e.
122
Jego
postępowanie
było także niezwykłe, a - jak już o tym mówiliś-
my
— niezwykłość ta nie sprowadzała się jedynie do władzy, jaką
miał
nad
ludźmi, ich wszelkimi słabościami, całą naturą i nawet
duchami
złymi.
Bardzo też prędko stał się ośrodkiem dyskusji i sporów. Kim
ten
Człowiek
właściwie jest? Za kogo się uważa? Wszystko wyjaśnia się
dopiero
- paradoksalnie - po Jego śmierci na krzyżu i
zmartwychwstaniu,
lecz
to ostatnie objawienie przeżywa tylko nieliczna grupka Jego
najbliż-
szych
uczniów. Dla nich to staje się wówczas oczywiste, że nie był On
po
prostu
jednym nauczycielem spośród wielu, nawet takim, który cieszył
się
zgoła
wyjątkowym autorytetem. „Jest czymś znacznie więcej, -jak
pisze
Pierre
Grelot - A zarazem
Jego
nauka stanowi jedno z Jego osobą
i
życiem. Nie wystarczy zatem zachować tylko Jego słowa, trzeba
także
poznać
prawdziwie Jego sposób postępowania i wszystkie Jego
czyny
znaczące,
zwłaszcza Jego śmierć i powstanie z martwych, bo właśnie
one
odsłoniły
całą pełnię tajemnicy Jego osoby"*. Niczego takiego
nie
znajdziemy
nigdzie w tradycjach rabinicznych.
Z
tego, co zrozumieli uczniowie Jezusa po Jego śmierci
na krzyżu
i
zmartwychwstaniu, wyrósł z czasem zbiór pism, zwany przez
nas
Nowym
Testamentem. Zanim wszakże zajmiemy się nim bliżej, warto,
jak
sądzę, uświadomić Czytelnikom, jak i na czym pisano w
owych
czasach
oraz skąd wiemy, że ów tłumaczony dzisiaj na polski grecki
Nowy
Testament jest rzeczywiście tym samym, który powstał w dru-
giej
połowie I w. po Chr.
722
STAROŻYTNE KSIĄŻKI
Autorzy
niektórych
wprowadzeń do Nowego Testamentu uważają
za
wskazane podanie we wstępie (lub niekiedy w aneksie)
elementar-
nych
wiadomości o książce i sztuce pisania w starożytności. Sądzę,
że
postępują
słusznie, ponieważ nasi dzisiejsi czytelnicy na ogół nie
wiedzą
nic o świecie antycznym albo - w najlepszym razie - jedynie
bardzo
mało. Gorzej, iż wielu z tych autorów-biblistów czerpie
swe
własne
wiadomości, dotyczące książki starożytnej, najwyraźniej z
dru-
giej
ręki i popełnia niekiedy zadziwiające wprost błędy**. Dlatego
też,
* Intr. 6, s. 119.
**
Pomijając
świadomie autorów polskich, przytaczam tylko dwa
wybrane,
obcojęzyczne
przykłady: Raymond F. Collins w swojej wielokrotnie wznawianej
Intro-
duction
to the New Testament (London
1983) pisze, że papirus jako materiał piśmienny
123
zanim
przejdziemy do pierwszych pism Nowego Testamentu, warto,
jak
mi się
zdaje, zastanowić się trochę również nad tym, jak
one
powstawały,
czym, na czym i w jaki sposób pisano, wreszcie, jak
wyglądała
gotowa książka.
Materiałem
piśmiennym, z którego sporządzano książki, był prze-
de
wszystkim papirus, a także skóra i pergamin (również skóra,
lecz
specjalnie
przygotowana). Przez długie wieki w świecie grecko-rzym-
skim
królował papirus, a zwój papirusowy stanowił naturalną,
rzec
można,
oczywistą formę książki. Papirus produkowano jedynie w Egip-
cie,
bo tu na wielkich rozlewiskach Delty Nilowej rosła gęsto ta
wysoka
i niezmiernie pożyteczna roślina, nosząca w botanice nazwę
Cyperus
Papyrus (dziś
spotykamy ją tylko na Sycylii i głównie
w
południowej Afryce, w samym Egipcie można obejrzeć kilka
kęp
posadzonych
w specjalnym basenie przed Muzeum Egipskim w Kai-
rze).
Roślina ta w starożytności dostarczała Egipcjanom opału i
poży-
wienia,
otrzymywano z niej lekarstwa, wyrabiano ubrania, maty, żagle
i
liny, ale najcenniejszym produktem był materiał piśmienny.
Włóknisty
rdzeń z dolnej części trójkątnej łodygi dzielono najpierw
igłą
na bardzo cieniutkie a zarazem jak najszersze paski, przy tym
tak
długie,
jak tylko to było możliwe. Paski te układano następnie
równo-
legle
na desce, a na nich poprzecznie drugą, podobną warstwę.
Całość
podlewano
wodą nilową, a rozprowadzony nią lepki sok papirusu pełnił
funkcję
kleju. Kilka uderzeń szerokim młotem albo po prostu
płaskim
kamieniem
wystarczało, by obie warstwy utworzyły jedną kartę, którą
trzeba
było tylko wysuszyć na słońcu, a później wygładzić
pumeksem,
muszlą
lub kością słoniową. Gotowy papirus przesycano olejem ced-
rowym,
by zapewnić mu większą trwałość. Może stosowano również
inne,
nie znane nam środki, którym zawdzięczał ów żółtawy
połysk,
obserwowany
dziś jeszcze czasem na zachowanych fragmentach, a czy-
niący
z karty świetne, kontrastowe tło dla atramentu.
wyrabiano
z liści
papirusa, („leaves of the papyrus plant", nieco wcześniej
mówił
o
„łodygach" - „stalks", s. 80). Mniej znana autorka
niewielkiej książki o św. Pawle,
Mireille
Brisebois (Saint Paul, Montreal 1984), powołując się na nie
znanego mi autora
niemieckiego
O. Rollera, informuje nas, że pisanie listów było pracą bardzo
żmudną, ze
względu
na „prymitywny materiał piśmienny: szorstkie karty („feuilles"
- mam
nadzieję,
że chodzi o karty, ale „feuille" to także liść!), atrament
z żelaza (albo
„żelazny"
- nie rozumiem, o co chodzi), pióra gęsie" (!!!, s. 69). Są
to wszystko
absolutne
nonsensy.
124
Im
lepszy gatunek papirusu, tym szersze poszczególne
karty,
a
zatem dłuższe paski, z których je sporządzano. Najdłuższe
paski
pochodziły
oczywiście z samego środka łodygi, dlatego też te
właśnie
zużywano
na produkcję materiału najwyższej jakości. Normalna szero-
kość
karty bardzo dobrego papirusu wynosiła ok. 22,5 cm, w
gorszych
gatunkach
15-12 cm lub nawet nieco mniej.
Na
handel szły
nie tylko poszczególne karty, ale całe zwoje.
Gotowe
karty papirusowe zlepiano razem zaraz po wyschnięciu. Jeden
zwój
składał się zazwyczaj z 20 kart, a jeśli ktoś chciał mieć
mniejszy
kawałek,
to odcinał sobie tyle, ile mu było potrzeba.
Karta
papirusowa, jak wynika ze sposobu jej produkcji, składała
się
z dwóch warstw, miała zatem dwie różne strony. Na jednej
włókna
rośliny
biegły równolegle do długości karty czy zwoju. Strona ta,
zwana
przez nas recto,
była
przede wszystkim przeznaczona pod
pismo,
wygładzano ją też zazwyczaj staranniej od drugiej, na
której
włókna
biegły prostopadle do długości zwoju (tę stronę nazywamy
versó).
W
zamkniętym nowym zwoju strona recto
znajdowała
się
w
środku, była też lepiej chroniona przed zniszczeniem.
Ludy
Bliskiego Wschodu od najdawniejszych czasów
używały
najczęściej
jako materiału piśmiennego odpowiednio spreparowanych
skór.
Na nich z zasady pisali także Żydzi. Z tego samego materiału
są
również
niemal wszystkie rękopisy (i fragmenty rękopisów) hebraj-
skie,
znajdowane nad Morzem Martwym od 1947 r. W III lub na
samym
początku II
w.
przed Chr. udoskonalono proces przygotowy-
wania
materiału piśmiennego ze skóry. Produkt końcowy
nazywamy
pergaminem
(z gr. pergamene,
które
to słowo pojawia się jednak
dopiero
w IV
w.
po Chr.). Przez długie wieki bowiem i Grecy,
i
Rzymianie mieli tylko jedno słowo na oznaczenie zarówno skóry,
jak
i
pergaminu, a i nam dziś często niełatwo przychodzi rozstrzygnąć,
z
czym mamy do czynienia. Dobry pergamin jest materiałem piśmien-
nym
gładkim, miękkim i bardzo trwałym, w gruncie rzeczy najlep-
szym,
jaki kiedykolwiek wynaleziono. Wyrabiano go ze skór byd-
lęcych,
owczych i kozich, a na gatunki najwyższej jakości szły
skóry
jagniąt,
zwłaszcza martwo urodzonych, niekiedy podobno także gazel
i
antylop.
Papirus,
jak również
skóra i tym bardziej pergamin nie były
jednak
tanie. Dlatego też różnego rodzaju notatki zapisywano
najczęś-
ciej
na skorupkach ceramicznych (tych nigdy nie brakowało,
125
naczynia
gliniane łatwo
się tłukły) lub tabliczkach drewnianych. Na
tych
ostatnich powierzchnię przeznaczoną do pisania powlekano dość
grubo
woskiem, pisano zaś na nich rylcem. Był to metalowy
pręcik,
zakończony
z jednej strony ostro (ten właśnie służył do pisania na
wosku),
a z drugiej płasko, jakby łopatką, którą zamazywało się
tekst
już
niepotrzebny.
Na
papirusie, skórze
czy pergaminie pisano piórem, ale piórem
zrobionym
z trzciny dość grubej i pustej w środku. Sprzedawano ją
W
wiązkach, a kupujący sam już przygotowywał sobie
narzędzie
pisarskie,
pumeksem lub nożykiem zaostrzając je na końcu i przycina-
jąc
na kształt nowożytnej stalówki. Atrament to właściwie
tusz,
podobny
do tego, jakim dziś jeszcze pisze się w Chinach. Sporządzano
go
z delikatnej sadzy mieszanej z tartą gumą i sprzedawano w
postaci
proszku
lub nawet twardej bryłki. Tę należało jeszcze utrzeć i
roz-
prowadzić
w wodzie. Teksty nim pisane zachowały przez tysiąclecia
piękną
czerń i połysk. Bardzo trwały, z powierzchnią papirusu łączył
się
jednak czysto mechanicznie i dlatego też łatwo dawał się
zmyć
zwykłą
mokrą gąbką. Atrament z galasówek wszedł w użycie
później,
mniej
więcej jednocześnie z pergaminem, na którym zazwyczaj nim
pisano.
Z wiekiem nabiera on pięknego, ciemnobrunatnego odcienia,
z
podłożem zaś łączy się chemicznie i nawet najstaranniejsze
zdrapy-
wanie
tekstu nie usuwa go całkowicie. Na powtórnie użytych ręko-
pisach
zawsze można dostrzec, a nawet odczytać mniej lub bardziej
wyraźne
pozostałości tekstu pierwotnego (obecnie pomaga w tym
znacznie
fotografia zrobiona w podczerwieni).
Pisanie
aż
do późnej starożytności jest zajęciem niewolniczym,
choć
oczywiście
ludzie wolni też uczą się i umieją pisać i to nie
tylko
mężczyźni,
lecz również i kobiety. Na ogół jednak nikt nie pisze sam
swoich
listów (jak się niedługo przekonamy, dotyczy to także św.
Pawła;
por.
s. 170-171). Aby zaś autentyczność nie mogła budzić
wątpliwości,
pismo
opatruje autor własnoręczną notatką (na listach prywatnych
po-
zdrowieniami,
na piśmie urzędowym np. uwagą „widziałem").
Starożytni
czytali dużo, lecz, jak się zdaje, zawsze głośno, a jeśli
nie
głośno, to przynajmniej formując ustami czytane słowa.
Pamięć
czysto
wzrokowa odgrywała więc mniejszą rolę i cały ich stosunek
do
pisma
był nieco odmienny od naszego. Dlatego też może nie prze-
szkadzał
im brak podziału na wyrazy, którego nigdy w piśmie konsek-
wentnie
nie przeprowadzali. Zwłaszcza w starannych, kaligraficznie
126
pisanych
książkach
litery ciągną się długimi, równymi rzędami bez
żadnych
widocznych przerw myślowych, a przerwy, które trafiają się
w
mniej starannych tekstach, nie zawsze oddzielają od siebie
po-
szczególne
wyrazy, czasem właśnie wyrazy te dzielą na części! Chęt-
niej
już wyróżniano słowa w dokumentach.
Starożytni
producenci książek nie dbali zbytnio o ułatwienie czytel-
nikowi
kontaktu z tekstem. Znaków przestankowych nieraz brak zupeł-
nie,
nigdy zaś nie są stosowane konsekwentnie. Najczęściej
używanym
oznaczeniem
przerwy myślowej jest kropka, stawiana przeważnie nieco
ponad
linią. Odpowiadać zaś może zarówno naszej kropce, jak i
śred-
nikowi.
Akcenty i przydechy w greckich tekstach pojawiają się rzadko
i
bardzo nieregularnie. W całej literaturze naukowej szeroko
było
przyjęte
używanie skrótów, w tekstach chrześcijańskich stosowano
też
skróty
specjalne, pisząc w ten sposób przede wszystkim święte
imiona.
Tak
na przykład spotykane dziś jeszcze w kościołach trzy litery IHS
to
grecki
skrót imienia Jezus (litera H nie jest naszym „ha", lecz
grecką
„etą"
- długim e, występującym w tym imieniu).
Dzieci
w szkole uczono zawsze pisma starannego - wszystkie
litery
mieściły
się w dwóch linijkach (jak nasze litery duże) i każda
była
pisana osobno. Ci, którzy nie mieli okazji nabyć większej
wprawy,
pisali zawsze w ten sposób, często bardzo nieporadnie. Co
ciekawe,
takim właśnie, nieraz bardzo eleganckim pismem posługiwali
się
również zawodowi pisarze, sporządzając oficjalne dokumenty
i
przepisując książki.
W
życiu
codziennym ludzie, którzy dużo pisali, wyrabiali sobie
szybko
własny charakter pisma, własną „rękę", upraszczając
formy
liter
i łącząc je ze sobą. Tak jednocześnie z pismem
książkowym
powstawało
od razu pismo odręczne, nazywane przez nas kursywą.
Kursywa
traktowała litery całkiem bezceremonialnie, przekształcała
je,
rozciągała, zmieniała. Jednakże wszystkie rodzaje pisma,
którymi
posługiwali
się starożytni, przez długie wieki dawały się zawsze
zamknąć
w dwóch linijkach, choćby nawet pojedyncze litery kursywy
granice
te nieraz przekraczały. Pisma tego typu nazywamy majuskułą.
Kursywa
rozwijała
się równolegle i niezależnie od pisma książ-
kowego.
Około 800 r. po Chr. pewna jej znormalizowana forma
wchodzi
w powszechne użycie jako nowe pismo książkowe. Jest to tak
zwana
minuskuła,
której
litery przekraczają już całkiem swobodnie,
w
górę i w dół, dwie linie ograniczające stare pismo majuskulne.
127
Książka
w postaci zwoju była znacznie mniej pojemna od naszej.
Długość
przeciętnego greckiego zwoju literackiego nie
przekraczała
zazwyczaj
10 m, nieraz zaś spotykamy także znacznie krótsze. W ta-
kim
zwoju mieściły się na ogół zaledwie dwie lub co najwyżej
trzy
Z
dwudziestu czterech ksiąg Iliady,
która
nawet z komentarzem nie
przekracza
dziś często objętości jednego, nieco grubszego tomu.
Na
zwoju, najpierw zazwyczaj po tej stronie, na której
włókna
papirusu
biegły równolegle do jego długości, przepisywano tekst
W
kolumnach poprzecznych, czasem lekko ukośnych, co miało ułat-
wiać
czytanie. Mimo takich czy innych ułatwień zwój nie był
jednak
wygodną
książką. Czytając należało go trzymać w obu rękach,
prawą
Stopniowo
rozwijać, a lewą zwijać część już przeczytaną. Po
skoń-
czeniu
lektury koniec książki znajdował się na wierzchu. Jeśli
chciało
się
wrócić raz jeszcze do tego samego dzieła, to trzeba było cały
zwój
przewinąć
na nowo. Czytelnicy, jak się zdaje, bywali przeważnie
leniwi
i woleli zostawiać książkę tak, jak ją skończyli. Dlatego
też
większość
zwojów znaleziono zwiniętych na „lewą stronę".
Pewne
ułatwienie
przy czytaniu stanowiły niewątpliwie drążki, na
które
niekiedy nawijano zwoje. Koniec papirusu przyklejano wówczas
do
drążka, ale nie robiono tego chyba zbyt często, gdyż wśród
tysięcy
papirusów
literackich spoczywających w naszych muzeach i kolek-
cjach
bardzo rzadko znajdujemy jakiś ślad takiej procedury. Być może
na
ogół owych drążków nie przyklejano, wówczas jeden mógł
służyć
do
kilku książek.
128
Zapewne
pod koniec I w. po Chr. narodziła
się nowa postać
książki,
w gruncie rzeczy
ta
właśnie, jaką do dziś jeszcze się po-
sługujemy.
Wspominaliśmy już, że starożytni pisali chętnie także
na
drewnianych
tabliczkach. Żeby pomieścić nieco dłuższy tekst, wiązano
je
ze sobą po dwie, trzy albo nawet więcej. Kiedy łączono w
ten
sposób
sześć, siedem, a czasem nawet dziesięć tabliczek, powstawało
w
rezultacie coś w rodzaju grubego tomu, przypominającego trochę
pień
drzewa. Dlatego też nazywano go po łacinie caudex
(pień),
a
w późniejszej wymowie ludowej codex.
Od
tego to drewnianego
kodeksu
wywodzi się wspomniana właśnie nowa forma książki, nazy-
wana
również kodeksem.
Powiązane
ze sobą tabliczki były ciężkie i nieporęczne. Prędzej
czy
później musiał ktoś wpaść na pomysł zastąpienia drewna
materia-
łem
cieńszym i lżejszym. Zamiast zwijać kartkę papirusu czy
per-
gaminu
można było równie dobrze złożyć ją na pół i otrzymać coś
w
rodzaju dwóch połączonych ze sobą tabliczek. Tak
postępował
podobno
Juliusz Cezar, pisząc listy do senatu, a i Cycero miał
się
posługiwać
notatnikiem z kilku zszytych ze sobą kartek pergamino-
wych.
Taki notatnik przypominał drewniany codex,
ale
był od niego
bez
porównania wygodniejszy. Przejście od notesu do książki stało
się
już
łatwe. Starożytna nazwa „kodeks" wskazuje z jednej strony
na
drewniany
prototyp, z drugiej zaś - jako zaczerpnięta z języka łaciń-
skiego
- dowodzi, że zasługę tego wynalazku należy przypisać
Rzy-
mianom.
Zarówno
w I, jak i w II
w.
normalną formą eleganckiej książki
pozostawał
nadal zwój i miało upłynąć jeszcze sporo czasu, zanim
nowa
forma przyjmie się powszechnie. Niemniej jednak najstarsze
strzępy
kodeksów znalezione w Egipcie pochodzą zapewne już z ostat-
nich
lat I w. Fakt, że nowa postać książki tak wcześnie
zawędrowała
nad
Nil, dowodzi, że zyskała sobie uznanie znacznie wcześniej, niż
to
dawniej
przyjmowano. Nic zresztą dziwnego. Za kodeksem przema-
wiało
bardzo wiele. Czytelnik mógł go położyć przed sobą na stole
i
jedną ręką przerzucać swobodnie strony, a także z łatwością
wrócić
do
dowolnie wybranego miejsca. Pożądany cytat znajdowało się od
razu
bez trudności. Karty wcześnie zaczęto numerować, a przy
tym
zapisywano
je dwustronnie i dlatego kodeks mieścił co najmniej
cztero-
lub pięciokrotnie więcej tekstu od przeciętnego zwoju. Był
zatem
bardziej pojemny i przez to wygodniejszy, zwłaszcza w po-
129
droży.
Był
także bardziej trwały, a trwałości tej sprzyjały
również
Okładki,
najczęściej drewniane (zwój nie nadawał się w ogóle do
Oprawy).
Przeprowdzone
badania dowodzą,
że kodeks, który jeszcze
W
II
w.
odgrywał tylko niewielką rolę, w IV
w.
jest już najczęściej
•potykaną
formą książki. Niemałe znaczenie ma również fakt,
że
Chrześcijanie
od początku upodobali sobie właśnie kodeks. Wydaje
lit
to
zresztą całkiem zrozumiałe: nowa religia miała wielu wyznaw-
ców
wśród niewolników i najniższych warstw społeczeństwa - a
ko-
deks
był książką tańszą. Przy tym w jednym tomiku mogły
pomieścić
lię
nawet
cztery Ewangelie naraz i łatwo przychodziło znaleźć
Wizystko,
czego się szukało. Wreszcie w podróżach misyjnych książ-
ki
taka zawadzała znacznie mniej niż pudło ze zwojami. Wskazano
także
na
pewne prawdopodobieństwo, że przynajmniej Ewangelia
ŚW.
Marka,
która powstała, jak się zdaje, w Rzymie, mogła być
Wpisana
od razu w rzymskim pergaminowym notesie. Notatnikami
tlkimi
posługiwali się już wówczas w Rzymie powszechnie prawnicy
i
ludzie interesu, a autor Ewangelii przebywał tu zapewne w
środo-
wisku
drobnych kupców i rzemieślników. Nie jest to oczywiście
pewne,
ale gdyby tak było, łatwo można by zrozumieć, dlaczego
Uświęcona
w ten sposób forma kodeksu przyjęła się niemal po-
wszechnie
wśród chrześcijan.
19.
Kodeks
papirusowy z obu Listami św.
Piotra. Strona 22 (na której kończy się l P)
i
23 (na której zaczyna się 2 P). Papirus Bodmer VIII. ni w. n.e.
130
Za
chrześcijanami
poszli również poganie. Zresztą jest dość
prawdopodobne,
że kodeksy jako księgi akt znano w Rzymie już
w
połowie I w. przed Chr. Także wszelkiego rodzaju naukowcom
znacznie
łatwiej przychodziło posługiwanie się tą nową książką.
Byli
wśród
nich i rzymscy prawnicy (o czym świadczy choćby
dzisiejsze
znaczenie
słowa „kodeks"), ale warto przypomnieć, że właśnie
kodeks
przysporzył
prawnikom i kłopotu. Jego wzrastająca popularność zro-
dziła
potrzebę definicji książki. Jeśli w testamencie
wymieniono
książki,
to czy należy do nich zaliczyć również i kodeksy? W począt-
kach
III w. wybitny prawnik rzymski, Ulpian, stwierdza, że książkami
są
niewątpliwie wszelkie zwoje bez względu na materiał, z którego
je
sporządzono,
wszystko natomiast co zwojem nie jest, a więc także
kodeksy,
można uznać za książkę, jeśli w testamencie nie zostało
inaczej
określone. Najwidoczniej dla Ulpiana pojęcie książki wiąże
się
ściśle
z kształtem zwoju i tylko zwój jest naprawdę książką.
Nieco
młodszy
od Ulpiana jego kolega, Paulus, sądzi, że uznanie kodeksu
za
książkę
wymaga jeszcze usprawiedliwienia, skoro wyjaśnia, że książką
jest
nie tyle zwój, ile raczej zamknięte w sobie dzieło literackie.
A
obaj - i Ulpian, i Paulus - żyli przecież w czasach, w których
zwój
zaczynał
już ustępować miejsca kodeksowi*.
Tak
więc
w pierwszych stuleciach naszej ery książka przyjęła
ostatecznie
tę postać, jaką z niewielkimi tylko zmianami zachowała aż
do
dnia dzisiejszego. W stosunku do zwoju papirusowego był to
jednak
całkowity
przewrót. Zwój jest bardzo długim, jednolitym pasmem
papirusu,
skóry lub pergaminu, kodeks natomiast składa się z
określonej
liczby
kart jednego formatu. Kolejność kolumn w zwoju jest oczywista
i
niezmienna, karty kodeksu wymagają zszycia, gdyż nawet raz już
we
właściwym
porządku ułożone, mogą się łatwo z powrotem rozsypać.
Utworzona
na wzór
drewnianego „kodeksu" nowa książka różni
się
jednak swoją konstrukcją także i od niego. Bez względu na to,
ile
tabliczek
połączymy razem, każda z nich pozostaje odrębną
całością,
powiązaną
z innymi tylko sznurkiem lub rzemieniem. Tymczasem
w
kodeksie dwóm tabliczkom odpowiada jeden arkusz papirusu
lub
pergaminu,
tworzący dwie karty. Wystarczy kilka lub kilkanaście
takich
złożonych na pół arkuszy poskładać jeden w drugi,
następnie
zszyć
przez środek i książka jest gotowa, trzeba ją tylko oprawić. Tak
* Por. M. Nowicka, A. Świderkówna, Książka się rozwija, Wrocław 1970, s. 201.
20. Karta z książki papirusowej. Na tej właśnie karcie kończy się Ewangelia św.
Łukasza a zaczyna Ewangelia św. Jana. Papirus Bodmer XIV. ni w. n.e. 131
132
wyglądał
zapewne najstarszy kodeks i system ten stosowano dość
długo
mimo wielu niedogodności.
Jednakże
bardzo wcześnie już spotykamy próby udoskonalenia tej
prymitywnej
formy nowej książki. Zamiast składać razem wszystkie
arkusze,
zaczęto składać je po kilka i tak powstałe składki (terminem
tym
określamy kilka arkuszy, złożonych jeden w drugi) zszywano
w
kodeks. Nieraz sporządzano książki również z
jednoarkuszowych
składek.
Niekiedy w jednej książce spotykamy składki o różnej
liczbie
arkuszy,
zdarza się to wprawdzie rzadko, czasami jednak nawet
w
późniejszych kodeksach pergaminowych. Na ogół wszakże
zarówno
dla
papirusu, jak i dla pergaminu przyjęły się stopniowo
składki
czteroarkuszowe
( = 8 kart =16
stron).
W
IV
w.
kodeks pergaminowy zwycięża
ostatecznie nie tylko
zwój,
ale także i kodeks papirusowy. Jest to epoka wzmożonej
produkcji
książek, zwłaszcza ksiąg kościelnych. W 313 r. chrześcijań-
stwo
tryumfalnie wyszło z podziemia, od razu też musiał wzrosnąć
popyt
na odpisy ksiąg świętych i liturgicznych. Stare,
zniszczone
rękopisy
papirusowe przepisywano teraz na pergamin. Kodeks per-
gaminowy
stał się niejako symbolem nowego porządku, podczas gdy
zwój
papirusowy pozostał na zawsze już związany z przeszłością.
132
NAJSTARSZE
RĘKOPISY
NOWEGO TESTAMENTU
I
PROBLEM KANONU
W
tym właśnie
czwartym, przełomowym stuleciu powstały dwa
najstarsze,
jakie posiadamy, rękopisy zawierające całą Biblię grecką,
to
znaczy nie tylko Nowy, lecz i Stary Testament, ten ostatni w
prze-
kładzie
Septuaginty. Są to kodeksy zwane Synajskim i Watykańskim.
Kodeks
Synajski ma historię
dosyć niezwykłą. W 1844 r. niemiec-
ki
uczony, Constantin Tischendorf, odwiedził klasztor św.
Katarzyny
na
górze Synaj. Tam przypadkowo w koszu z rozmaitymi
szpargałami
znalazł
karty starego pergaminowego rękopisu, które mnisi chętnie
mu
podarowali.
Wszystkie przeszły następnie na własność Biblioteki
Uni-
wersyteckiej
w Lipsku. Pozostałą część rękopisu mnisi ofiarowali
carowi
Aleksandrowi II.
Wreszcie
w 1933 r. British Museum w Lon-
dynie
udało się odkupić całość. Jest to wspaniały grecki kodeks
z
cienkiego, doskonale spreparowanego pergaminu (ze skór owczych
i
koźlich), złożony z wielu na ogół czteroarkuszowych składek.
Za-
133
chowało
się 347 kart o wymiarach 40x35 cm. Jakieś 30 lat temu
rozeszły
się plotki, że mnisi w klasztorze św. Katarzyny odnaleźli
Jeszcze
kilka brakujących kart, nic więcej jednak na ten temat dotych-
czas
nie wiadomo.
t*lM<.l»Nł
IflfOCKAl
(MPMACOACrOMt
MOCAiAYMOUKAl
WAOAN
AMA-OAMO
K
AM A l MCIAAłAAI
KOKAlOIYlOI/.rK'
A>M
lYlOOAAMifK
"l
ł
|htOA*ACCAf*0'
A.CAA
Aoi m
AUf
11X1
'IU>AAAXI>t
lAOlAfl
U>HAOON-C
TlU*rMC-AAA.A<.
I
|C>rłMXCUNAIAK-
-"" XM t>Y' |
rei
ay"tcłjci
m cpn •
_
(U>ANMOY>srAII>.-
MCACrtM
KfeTlceCTIHOHA
f
am
ao ycc eTOYi--
oYNiAujNOiieif-
cit
i
eNTtoilfOYT—
Aę;i
i-ap
rei
aytću
oiceAN
aytono*
AKT"M
l fOCC**
M
Oł
AKOAOYOl'
OONOYNKA.lt/Nr
KlICKNC-IC
101IV!
«»YA<
n-i
jfu/IArA-MA
l!'HOMl>ltHT<:mf7
1*111
IONA.il
IAAON-
UtMt:M~miCtMU>
CANOfMAOlt
(Al-
Tlft:ririiN'
AfrtTIOYNAY
lOlfp
lAlAlAMtrhfOc
•M'|0|H.X<"ft
Ml'
f»i lny'Aoi oyio
Kih. iSyNKAicYf"
§
~"ieoiXrr*AA(W
JOYKl'
Ił
AffJA
r
AIK'XY<'f'"-"'
fiiMiooyfHU''
»YŁi>M'AO
1:101
OM
A<łf
rłl"VM-l
'•IOCOHI
H XI
łAOp
'|U>i i*"l j-uniKĆt -l'"
OMU1NO
f
Ni
l*'' !£•
^KOYt*A(.'O
l (Ol^
i't: |IN:K)Hi l n'NM
'i>»NAu:/ułCx-(i>
MU l X f/ YHMi'*M>
RAt-l
lC)Y<"'NANOfX
KlANKt
IMt-MIłN-
KAl
O^AflONC-l HKi
M
CN Cl N-K A l ATJ'N'
XCI
l"| XY"ltłlCŁ)(l»«
Nt-|
KATAIA1 -lin-"
*•
<r>JCK
» H>YH OM—N
'
lt~"I fOOKAIŁ-IAKł
CC
N'TO A l K'("yOM
1*11?
l 11 M t II
fNj-KIt*!-""
o eot riOAt
r-ł->.frt:iAY7i'
i-fivAfK*i«
M
ATUłMM
AOH J-'
^TeTACAłAYIOM-]
t
Al <.>ITK Al AAMUA
Ht
rtONAfrOMKAł
k. i Atiun n aytoi-^
l
ftTOrvUX|>At*t Ttu
Ot
U>l'r'|(iiCM >0i
'y*AK't
l l jłOi"tt"(:i'-
m-|<rtl>M't>
M"''T'J
H
P|C l l »f> f''X<
ł « l
ici>rłM'i>i i.-jt irH-
O !*'•<* l K4< ł )t J Al AJ1K
, l|fOKA'ł>M<»Y'^
rriXViurio7pil-T'
(TIMU>MI'U>ANM-I'
••PlA^ICM^iycAY1
lłl
tu ł/»rV'(>i i (f rfoco
"MFIMeHAYTU>r-
Tfl
U>fł|\'Xl^|>IX-ł<
"|AI
If l>RVjAMO/'
AM
M N AM H N At ł-
i
COKłTOl ICN*-< 'ł
T«?1TOO«-T
V-11
łi J n
/
f
C C <r Xy"(t. > N • K Al M"
J*ICI
| Airif»Ht)*pf
oeA<*t'OTXNAeni
fACIIWK
ITHii-ifir
XI
fA
& CO Y'KAl AA
A.oij£tix:t)Y<-*iNer
Ki.
ii ijat^t
i*c>Yt"iN
<"ttH>r>:oYfł'am-
"roY'IOA<x-ti
i r n*
MAI
Mit>M{ lt)ttl>
OANAlUłAOjAf-l
-|"C»Nt>M-KAI
l t»f r
t
f ||U»MA(-lf JAT
t<i>Ai«iA<>Y"' M-r
^UUnfA^C-H^r
OlłC^lftłrRAtMIir"
MAtu mmi ifi» i mi a
HAOfĆlkAtAN*
łl-
'
<H NICr-4 l' H A« H "•<•-
cii ncłi-11"ll ' a!
MAoilHiceKei
NtłCtiyKAl
KHłNi
CKCfOyKfll
|CNX
XYTto<ł^Hriior»
IKH>NI ltlKt:rAV
M eMf l N> ełl>C«p*<
MAroY-|ocec"iirt-
MAOH"IHCOM Af H
AAHOIH
t t rtNI l
MAfTYfłAAY
H>y
lOriNA-eKAIKKAA
l
lOAAAACI I Ol l l C 'M
»Ł-A1
l NADANI fK
•H"|
AIKA«»
1:
KXIX
<I>X.M Ml łH
21. Koniec Ewangelii św. Jana. Kodeks Synajski. Połowa IV w. n.e.
Kodeks
ten, obejmujący
nie tylko Stary i Nowy Testament, lecz
także
niektóre pisma niekanoniczne, sporządzono zapewne w połowie
IV
w.
w Egipcie, jeśli nie w Cezarei lub zgoła
Konstantynopolu.
Przepisywało
go trzech skrybów w wąskich, eleganckich kolumnach,
po
dwie lub cztery na każdej stronie. Przy normalnym otwarciu książki
134
możemy
zobaczyć zatem naraz aż 8 kolumn tekstu. Układ taki
próbowano
wywodzić ze zwoju, którego czytelnik przywykł mieć
zawsze
przed oczami kilka kolumn jednocześnie. Hipoteza ta jednak
wydaje
się mało prawdopodobna, gdyż w starszych, papirusowych
jeszcze
kodeksach znajdujemy tylko jedną lub dwie kolumny na
stronie,
a Kodeks Synajski ze swymi czterema kolumnami jest zupeł-
nym
wyjątkiem, przy tym kolumny tak wąskie, jak w tym rękopisie,
nie
są wcale charakterystyczne dla zwoju.
Kodeks
Watykański
jest zapewne nawet nieco starszy. Praw-
dopodobnie
powstał już na samym początku IV
w.
w Aleksandrii,
a
w każdym razie w Egipcie, na co zdaje się wskazywać znane nam
z
książek pochodzących z tego kraju bardzo piękne i staranne
pismo,
ułożone
po trzy kolumny na stronie. Kodeks ten mieści na swych 820
kartach
(z których ocalało 359) całą grecką Biblię. Od 1475 r.
znajduje
się
w Bibliotece Watykańskiej.
Z
V
w.
zachowały
się trzy kodeksy, wszystkie obejmujące już
tylko
Nowy Testament, z wielu zresztą lukami. Najważniejszy z nich
to
Kodeks Aleksandryjski, obecnie w British Museum. Brakuje w nim
kart
zawierających znaczną część Ewangelii św. Mateusza
(Mt
1,1-25,6),
jak również fragmentów Ewangelii św. Jana (J 6,50-8,52)
i
Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian (2 Kor 4,13-12,6).
Wszystkie
te kodeksy są
pisane piękną majuskułą. Z późniejszych
na
szczególną uwagę zasługuje kodeks oznaczony numerem 33, bar-
dzo
wczesny jak na rękopis pisany już minuskułą, bo pochodzący
z
IX
w.,
przechowywany w Bibliotheąue Nationale w Paryżu. W nau-
ce
nazywany jest nieraz na wpół żartobliwie „królową
kursyw".
Znajdujemy
w nim cały Nowy Testament z wyjątkiem Dziejów
Apostolskich.
Również dziewięciowieczny rękopis Ewangelii numer
565
jest wyjątkowo piękną książką: purpurowy pergamin, z
jakiego
został
sporządzony, stanowi doskonałe tło dla złotych liter
tekstu.
Dużego
znaczenia nadaje mu też notatka, umieszczona przy końcu
Ewangelii
św. Marka, która nas informuje, że tekst ów został przepisa-
ny
(i poprawiony) ze starych rękopisów w Jerozolimie.
Są
to wszystko tylko przykłady, prawda, że wybrane starannie
jako
najważniejsze i szczególnie interesujące. Filolog-biblista,
przy-
stępujący
do wydania greckiego Nowego Testamentu, ma jednak do
swojej
dyspozycji niesłychaną wprost liczbę rękopisów, aż ok. 5000.
I
warto tutaj podkreślić, że jest to liczba zgoła wyjątkowa.
Spośród
135
starożytnych
autorów pogańskich zachowało się najwięcej rękopisów
Homera,
najwięcej, to znaczy ok. 200!
Niespecjaliści
miewają wszakże nieraz pewne wątpliwości. Skoro
Nowy
Testament powstał w drugiej połowie I w. po Chr., a
najstarsze
przynoszące
nam jego całość rękopisy pochodzą dopiero z IV
w.,
jaką
mamy
gwarancję, że ów tekst oryginalny, na którym opierają się
nasze
polskie
przekłady, nie uległ przez te trzy wieki znacznym
zniekształ-
ceniom?
Odpowiedź jest oczywista, lecz jedynie dla ludzi z wykształ-
ceniem
filologicznym. Nie posiadamy „autografu" żadnego w
ogóle
autora
starożytnego. Zachowało się wprawdzie wiele rękopisów Home-
ra,
lecz jego arcydzieło Iliada
powstało
w VIII w. przed Chr., a najstar-
szy
rękopis
zawierający całość tego poematu pochodzi dopiero z X
w.
po
Chr. Na to samo stulecie datowany jest również najstarszy
rękopis
genialnego
greckiego historyka, Tukidydesa, który sam żył pod koniec
V
w.
przed Chr. Nieomal mu współczesnego ateńskiego tragika,
Eurypi-
desa,
znamy z rękopisów poczynając od XII w.
Dzięki
poczynionym w Egipcie odkryciom strzępów papiruso-
wych
książek mamy dziś także znacznie wcześniejsze, choć
niewielkie
fragmenty
tych trzech autorów, lecz i pod tym względem jesteśmy
W
nieporównanie lepszej sytuacji tam, gdzie chodzi o Nowy Tes-
tament.
Największą sensacją stało się opublikowanie w 1935 r.
maleń-
kiego
fragmentu Ewangelii św. Jana, uważanej powszechnie za naj-
młodszą
z czterech kanonicznych, której powstanie umieszczamy
zazwyczaj
w latach 90-100 (por. s. 202-203). Jest to maleńki strzępek
Jednej
karty kodeksu, a jego recto
i
verso
przynoszą
fragmenty kilku
wersetów
z 18 rozdziału Ewangelii według św. Jana, z przesłuchania
Jezusa
przez Piłata. Nie ma tu oczywiście żadnej daty sporządzenia
Owej
książki. W takich przypadkach możemy datować tekst jedynie
na
podstawie
pisma. Jest to sposób szeroko przyjęty w nauce, lecz
wymagający
zawsze dużej ostrożności, zwłaszcza wtedy, gdy mamy
do
czynienia z bardzo niewielkim tekstem. Tu zwrócono się do
kilku
najwybitniejszych
specjalistów-papirologów, z których każdy niezależ-
nie
ustalał datę. Średnia owych ustaleń pozwala stwierdzić, że
książka
ta
została przepisana w Egipcie gdzieś w latach 120-125. Warto
tu
dodać,
że jeśli jakieś dzieło literackie powstało poza granicami
Egiptu
(a
to dotyczy niewątpliwie Ewangelii Janowej), to przyjmuje
się
powszechnie,
że musiało upłynąć co najmniej dwadzieścia lat, by je
ktoś
w Egipcie przepisał. Odkrycie to stanowiło istną rewolucję, tym
136
bardziej
że
tak zwani liberalni badacze datowali w owych czasach
powstanie
tej właśnie Ewangelii na koniec II
w.
lub nawet na początek
wieku
następnego. Tymczasem mały strzęp kodeksu położył
bezpo-
wrotnie
kres tym wszystkim spekulacjom (por. także s. 203). Papirus
ten
jest oznaczany w nauce jako P 52, a znajduje się w John
Rylands
Library
w Manchesterze w Wielkiej Brytanii (dlatego też popularnie
nazywamy
go Papirusem Rylands).
W
latach 1955-1956 milioner szwajcarski, Martin Bodmer, zaku-
pił
dla swej Biblioteki (jest to tzw. Biblioteka Bodmera, mieszcząca
się
w Cologny, w Genewie, niedaleko Jeziora Lemańskiego) całą
partię
bezcennych tekstów. Znalazł się wśród nich również P
66,
wydany
następnie jako Papirus Bodmer II.
Jest
on piękną, małą
książeczką
zawierającą z niewielkimi lakunami całą Ewangelię św.
Jana
(mały fragment tegoż kodeksu - J 19,25-28 i 31-32 - trafił też
do
Chester Beatty Museum w Dublinie). Bodmer II
datuje
się na
koniec
II
w.!
A dobrze tu wspomnieć jeszcze o innym kodeksie z tej
samej
Biblioteki* papirusie Bodmer XIV-XV. Bardzo bliski datą
powstania
Bodmerowi II
na
swoich 102 kartach przynosi nam znaczną
część
Ewangelii św. Łukasza i zaczynającej się zaraz po niej (jak
i
w naszych wydaniach) Ewangelii św. Jana. Jest to najstarszy
znany
nam
tekst św. Łukasza i jeden z trzech najstarszych św. Jana.
Z
III w. mamy już
fragmenty niemal wszystkich pism Nowego
Testamentu.
Najwięcej z nich znajdziemy w Dublinie w Chester
Beatty
Museum, gdyż w latach 1930-1931 A. Chester Beatty'emu
udało
się zakupić w Egipcie niemal całą bibliotekę jakiegoś, jak
się
zdaje,
bardzo wczesnego klasztoru chrześcijańskiego. Do tego
trzeba
dołączyć
mnóstwo papirusów, przede wszystkim znalezionych w rui-
nach
miasta Oxyrhynchos przez papirologów angielskich mniej więcej
100
lat temu. Poczynając od IV
w.
jest oczywiście coraz więcej
tekstów
chrześcijańskich różnego rodzaju*.
Tak
więc
mamy wszelkie podstawy, aby stwierdzić spokojnie, że
teksty
Nowego Testamentu są wyjątkowo dobrze udokumentowane,
znacznie
lepiej niż znane nam teksty wszystkich starożytnych
autorów
pogańskich.
Każdy filolog powie jednak, że nie najważniejszy jest
*
Nie można
tu nie wspomnieć o polskich wykopaliskach, prowadzonych od
1986
r. w Naklun w Egipcie, choć nie przyniosły one, jak dotychczas,
żadnych tekstów
Nowego
Testamentu.1
137
Wiek
rękopisu
(a tym przecież właśnie się zajmowaliśmy), że i stare
rękopisy
miewają nieraz tekst bardzo zniekształcony. Ważna jest
przede
wszystkim ciągnąca się przez stulecia praca wielu uczonych,
którym
zawdzięczamy ustalanie tekstu zarówno autorów pogańskich,
Jak
i ksiąg biblijnych. Ten zaś, kto nie jest filologiem, musi po
prostu
Zaufać
fachowości tych badaczy, podobnie jak ufa fachowości
innych
specjalistów,
na przykład lekarza czy pilota samolotu.
Dla
wielu z naszych Czytelników
sprawa ustalenia tekstu może
Wydawać
się nawet mniej istotna od ustalenia kanonu, w tym przypad-
ku
kanonu Nowego Testamentu. Otóż trzeba zacząć od tego, czym
po
prostu
jest kanon, czyli od stwierdzenia, że jest to słowo
greckie,
oznaczające
pierwotnie drążek przeznaczony do mierzenia, stąd także
regułę,
wreszcie zaś listę ksiąg tę regułę wyznaczających*. Pełną
listę
dwudziestu
siedmiu pism Nowego Testamentu znajdujemy w I Dek-
recie
IV
Sesji
Soboru Trydenckiego (4 II
1546).
Sporządzenie jej
stanowiło
odpowiedź na decyzję Marcina Lutra, który List do Hebraj-
czyków,
jak również Listy Jakuba i Judy oraz Apokalipsę św. Jana
umieścił
jedynie w dodatku do swego niemieckiego przekładu Nowego
Testamentu
(rozróżnienie to zostało następnie odrzucone przez Koś-
cioły
protestanckie). Już jednak sam fakt, że Sobór Trydencki uznał
za
konieczne
sporządzenie takiej listy, świadczy, że to, co nazywamy
Nowym
Testamentem, jest w rzeczywistości rezultatem licznych
kon-
trowersji
i złożonego historycznego procesu rozwoju.
Najdawniejszy
pełny
spis dwudziestu siedmiu pism Nowego
Testamentu,
uznawanych już za natchnione, zachował się w Liście
Wielkanocnym
św. Atanazego, biskupa Aleksandrii, z 367 r. Pisze on
tam:
„Nie będzie rzeczą zbyteczną wymienienie ksiąg Nowego
Tes-
tamentu.
Są to cztery Ewangelie, według Mateusza, Marka, Łukasza
i
Jana. Po nich Dzieje Apostolskie i siedem Listów zwanych
katolic-
kimi,
tj. Jakuba jeden, Piotra dwa, Jana trzy, po nich jeden Judy.
Potem
już czternaście Listów Pawła, spisanych w tej oto
kolejności:
pierwszy
do Rzymian, po czym dwa do Koryntian, po nich do
Galatów,
dalej do Efezjan, później do Filipian, później do Kolosan,
a
po nich dwa do Tesaloniczan, potem do Hebrajczyków, i znowu dwa
do
Tymoteusza, jeden do Tytusa, a na końcu do Filemona. A oprócz
*
Por. Rozmowy
o Biblii, s.
18-20; kanon Starego Testamentu - s. 18-19, 271,
316;
kanon Nowego Testamentu - s. 328-329, 351-353.
138
tego
Objawienie Jana". Tę
samą pełną listę, z pewnymi tylko zmiana-
mi
w kolejności ksiąg (Listy Pawła wymienione są zaraz po
Ewan-
geliach,
po nich zaś Objawienie Jana i Dzieje Apostolskie, a dopiero
później
Listy katolickie), ustalił Synod Rzymski w 382 r., za pon-
tyfikatu
papieża Damazego. Tak więc pod koniec IV
w.
mamy już
kanon
określony oficjalnie i dla całego Kościoła.
Wszystko
jednak zaczęło
się dużo wcześniej, chociaż sam proces
jest
dla nas w znacznej mierze nieuchwytny. Autor Drugiego Listu
św.
Piotra
mówi o Listach Pawła, zestawiając je z „innymi Pismami"
(2
P 3,16), co zdaje się wskazywać, że w czasach, w których
pisał,
były
one już uważane za równie święte i natchnione jak
Stary
Testament
(„inne Pisma"). Trzeba tu jednak dodać, że autorem tym
nie
jest na pewno św. Piotr, gdyż List ów powstał już po
śmierci
Apostoła,
pod koniec I w. (jeśli nie na początku II
w.).
Umęczony zaś
ok.
200 r. biskup Lyonu, Ireneusz, jest przekonany o świętości
czterech
naszych Ewangelii, jak również Dziejów Apostolskich i nie-
których
przynajmniej Listów.
Na
szczególną
uwagę zasługuje także tak zwany kanon Murato-
riego.
Lodovico Antonio Muratori odkrył go w 1740 r. w źle za-
chowanym
rękopisie z VIII lub może VII w. w Bibliotece Ambrozjań-
skiej
w Mediolanie. Jest to tekst pisany w podłej łacinie, a
będący
zapewne
tłumaczeniem z greki. Przynosi on listę uznawanych za
kanoniczne
ksiąg Nowego Testamentu, przy czym początku najwyraź-
niej
brakuje, a być może, iż nie zachował się również koniec. W
kano-
nie
tym nie ma Listu do Hebrajczyków, nie ma też Listu Jakuba
ani
żadnego
z Listów Piotra, są tylko dwa Listy Jana. Włączono doń
natomiast
Księgę Mądrości (księgi tej brak w kanonie protestanckim
i
żydowskim, w Biblii zaś katolickiej należy do Starego
Testamentu)
oraz,
z pewnymi zastrzeżeniami, również Apokalipsę św. Piotra (nie
ma
ona jednak nic wspólnego z dziełem pod tym samym
tytułem,
znalezionym
w Egipcie w Nag Hammadi). Do niedawna tekst ten
datowano
zdecydowanie na schyłek II
w.
(180-200?), uważając go
tym
samym za najstarsze świadectwo kształtującego się już
wyraźnie
kanonu
Nowego Testamentu. Ostatnio starano się wykazać, że doku-
ment
ów powstał nie wcześniej niż w IV
w.,
nie jest to wszakże pewne
i
wielu biblistów woli zachować poprzednio ustalone datowanie.
Gdy
rozważamy
historię kanonu, narzuca się niekiedy pytanie,
dlaczego
właśnie te, a nie inne księgi, zostały do niego zaliczone.
139
Wiemy
przecież,
iż powstawało także obok nich wiele innych pism,
Wśród
nich również pisma ważne i piękne, które nawet trafiały
często
do
rozmaitych list ksiąg świętych i bywały czytywane w
czasie
liturgii,
jak choćby List przypisywany Barnabie czy nader ciekawa,
choć
miejscami dla nas nieco dziwaczna, wczesnochrześcijańska
apo-
kalipsa,
Pasterz Hermasa*.
O
tym, jakie pisma znajdą
się w kanonie Nowego Testamentu, nie
decydowali
pojedynczy, choćby nawet najmądrzejsi ludzie. Proces
Ustalania
listy ksiąg świętych trwał, jak widzieliśmy to, długo, a
roz-
Itrzygało
ostatecznie kilka czynników. Było to przede wszystkim
przekonanie,
że pisma te wywodzą się naprawdę z nauki Apostołów
(co
nie oznacza wcale, że wszystkie zostały ułożone osobiście
przez
nich
samych), stwierdzenie, że są one zgodne z regułą wiary i
wyko-
rzystywane
w chrześcijańskiej liturgii, i wreszcie doświadczenie
wska-
zujące,
że mogą służyć we wspólnotowym życiu lokalnych kościołów,
jak
również życie to umacniać i podtrzymywać**.
*
Zob. M. Starowieyski, A. Świderkówna,
Pierwsi
świadkowie, Kraków
1998,
I.
205-299.
**
Dokument Papieskiej Komisji Biblijnej: L'interpretation
de la Bibie dans
l'Iglise,
Watykan
1993, wg wyd. 2, Paris 1994, s. 85, w przekładzie
Autorki.
140
APOSTOŁ NARODÓW
Z TARSU DO JEROZOLIMY
Dzisiejszy
turysta czy pielgrzym nie dojrzy nic ciekawego w nie-
wielkim
tureckim mieście
Tarsus, które liczy sobie ok. 100000 miesz-
kańców.
Nie zainteresują go zapewne mizerne resztki zabudowań
rzymskich,
a zafascynuje może co najwyżej niezwykle piękne położe-
nie.
Właśnie to położenie zdecydowało w czasach starożytnych
0 świetności
Tarsu. Miasto, zbudowane na nadmorskiej nizinie, u stóp
gór
Taurus sięgających niemal 3600 m n.p.m., nad spławną tutaj
rzeką
Kydnos,
miało swój własny port, przyjmujący morskie statki z
różnych
stron
świata. Wielka przełęcz zwana Bramą Syryjską, otwierała
drogę
lądową
wiodącą przez Taurus do Antiochii, drugą zaś, Bramą
Cylicyj-
ską,
ciągnęły karawany w głąb kraju, aż na rozległy płaskowyż
Cylicji.
Już
tylko to wystarczyłoby, żeby uczynić Tars ożywionym
ośrodkiem
handlu.
W dodatku nizina nadmorska była bardzo żyzna,
oprócz
zboża
1 lnu,
rodziły
się tu świetnie winorośl i piękne oliwki. Na zboczach
gór
wypasano
liczne stada kóz, dostarczających surowca dla tkaczy, któ-
rych
nigdy w Tarsie nie brakowało. Wyrabianego przez nich materia-
łu,
grubego i szorstkiego, używano przede wszystkim do
sporządzania
namiotów,
a jego nazwa, cylicjum, wskazuje wyraźnie na pochodze-
nie.
W
68 r. przed Chr. Tars został
stolicą stworzonej wówczas
rzymskiej
prowincji, Cylicji. Był to nowy splendor, dodający
jeszcze
znaczenia
wielkiemu już miastu (300000 mieszkańców), o charakterze
wybitnie
kosmopolitycznym. Znaczenie to podkreśla wymownie Stra-
bon,
grecki geograf z I w. przed Chr.:
Mieszkańcy
Tarsu interesują się tak bardzo filozofią i wszelkimi innymi
naukami,
że
ich ojczyzna zaćmiewa nawet Ateny, Aleksandrie i wszelkie inne
miasta, o których
141
Wiemy,
że
stały się kolebką jakiejś sekty czy szkoły filozoficznej [...].
Podobnie jak
Aleksandria,
przyjmują tu chętnie cudzoziemców i wysyłają do innych miast
swoich
Obywateli.
Tars ma też różne szkoły retoryki, a ponadto bardzo licznych
mieszkańców,
l
niemały wpływ wywiera na pobliskie miasta, dlatego słusznie
przysługuje mu godność
Metropolii
Cylicji*.
W
tym to mieście
urodził się Paweł, człowiek, któremu przypadła
niezwykle
doniosła rola w kształtowaniu młodego chrześcijaństwa.
Przyszedł
na świat w rodzinie żydowskiej, żyjącej w diasporze wśród
pogan.
Żydzi z diaspory byli wprawdzie nieufnie przyjmowani
przez
niektórych
rabinów w Palestynie, sami jednak wierzyli, że przez nich
właśnie
„świat miał otrzymać niezniszczalne światło Prawa"
(Mdr
18,4).
Mówili na ogół chętniej po grecku niż po aramejsku, często
nie
rozumiejąc
już nawet tego swojego ojczystego jeżyka. Wielu z nich
Studiowało
za to grecką filozofię i literaturę. Ale to upodobnienie
do
Otaczającego
ich świata Hellenów łączyło się niemal zawsze z utwier-
dzeniem
własnej odrębności, chociaż w nowym języku i nowej
formie
tycia**.
Ten,
którego
my zawsze nazywamy Pawłem, otrzymał po urodze-
niu
imię Saul (hebr. Sza'ul, po polsku tradycyjnie - Szaweł), a było
to
imię
pierwszego króla Izraela, przy tym króla pochodzącego z
tego
samego,
co ojciec Pawła, pokolenia Beniamina. To pochodzenie Paweł
będzie
w przyszłości z dumą podkreślał, nazywając się też
„Hebraj-
czykiem
z Hebrajczyków" (Flp 3,5). Znaczyło ono dla niego
niewątp-
liwie
więcej niż obywatelstwo rzymskie, które musiał odziedziczyć
po
ojcu
lub nawet dziadku, gdyż - jak mówi to rzymskiemu trybunowi
w
Jerozolimie - miał je z urodzenia (Dz 22,25-28; por. też
Dz
16,37-38;
23,27). Wprawdzie w jego Listach nie znajdujemy na ten
temat
żadnej wzmianki, sądzę jednak, że należałoby się dziwić,
gdyby
było
inaczej. Warto może zauważyć, że młodszy od Pawła,
choć
urodzony
jeszcze w tym samym stuleciu, pisarz i filozof grecki,
Plutarch,
który pisał bardzo dużo, też nigdzie nie wspomina o
swoim
obywatelstwie
rzymskim (por. s. 49). Najwyraźniej zarówno dla jed-
nego,
jak i dla drugiego inne sprawy były nieporównanie ważniejsze.
Paweł
nosił, być może, już od urodzenia dwa imiona.
Najpraw-
dopodobniej
oficjalnie określano go - „Saul zwany także Pawłem"
*
Strabon, Geografia XIV, 5, 1-3.
**
Zob. Rozmowy
o Biblii, s.
309-311.
142
(Dz
13,9), podobnie jak młodego
kuzyna Barnaby - „Jan zwany także
Markiem".
Tego rodzaju podwójne imiona spotykamy w tej epoce
bardzo
często, a świadczą o tym dokumenty papirusowe, znajdowane
w
Egipcie. Pierwsze z nich jest tam z zasady egipskie, drugie
zaś
greckie,
na przykład: „Menches zwany także Asklepiadesem".
Wśród
Żydów
imię pierwsze to, jak w przypadku Pawła, imię hebrajskie,
drugie
zaś zazwyczaj rzymskie. W Nowym Testamencie znajdujemy,
poza
Pawłem i Markiem, również „Józefa Barsabbasa zwanego Jus-
tus"
(\ac.justus
-
sprawiedliwy;
Dz 1,23), „Szymona zwanego Niger"
(łac.
niger
- czarny)
oraz „Jezusa zwanego Justus" (Koi 4,11). Te
podwójne
imiona nie świadczą jednak bynajmniej o rzymskim obywa-
telstwie
noszących je ludzi.
Obywatelstwo
takie, nadane Żydowi
z miasta chociaż sławnego,
lecz
leżącego daleko na Wschodzie, było w tym czasie jeszcze
rzadkim
wyróżnieniem. Rzymianinem zostawało się w różny sposób,
czasem
za zasługi wobec jednego z dostojnych wodzów rzymskich,
częściej
jednak drogą mniej zaszczytną. Cylicja słynęła przez długie
lata
jako gniazdo grasujących po Morzu Śródziemnym piratów. Poko-
nał
ich ostatecznie Pompejusz Wielki w 68 r. przed Chr., tworząc
tu
wówczas
właśnie nową prowincję rzymską. Jakiś przodek Pawła mógł
mu
się wtedy zasłużyć albo, wcześniej jeszcze, porwany przez
cylicyj-
skich
piratów, mógł zostać sprzedany jako niewolnik czy to
samemu
Pompejuszowi,
czy to innemu z Rzymian. Niewolnikiem tego, kto go
pojmał,
stawał się też automatycznie każdy jeniec wojenny. Gdy
pan
wyzwolił
swego niewolnika, ten z niewolnika przeradzał się w wy-
zwoleńca.
Wyzwoleniec nie był jednak obywatelem rzymskim, cho-
ciaż
przyjęty do rodu swego pana wraz z wolnością otrzymywał też
jego
imię, które musiało być zawsze trójczłonowe (np. Gajus
Juliusz
Cezar).
Dopiero syn wyzwoleńca mógł stać się obywatelem rzymskim.
W
samym Rzymie takie obywatelstwo miewało często gorzki
posmak.
Należący
do największych poetów rzymskich, Horacy (Kwintus Hora-
cjusz
Flakkus), w jednym ze swych poetyckich Listów skarży się
wymownie
na wszystkich, którzy mu ciągle wymawiają, że jest
synem
wyzwoleńca.
Jeżeli
jednak dziad lub ojciec Pawła otrzymał w taki właśnie
sposób
swoją „rzymskość", to było mu na pewno znacznie łatwiej
w
ojczystym Tarsie niż Horacemu w Rzymie. Tutaj obywateli rzym-
skich
spotykało się rzadko i już sam ten fakt wystarczał, by zapewnić
143
•obie
niezłą pozycję społeczną. Jego syn, Paweł, powinien nosić
rów-
nież
potrójne rzymskie imię. Jakie - tego nie wiemy, ale
„Paulus"
(zgrecyzowany
na Paulos) mógłby wówczas stanowić jego część trzecią
(np.
zwycięzca Macedonii nazywał się Lucjusz Emiliusz Paulus).
Jak
długo
młody Saul przebywał w ojczystym mieście, kiedy
przeniósł
się do Jerozolimy, na te pytania nie umiemy
jednoznacznie
Odpowiedzieć.
Później będzie pisał o sobie: „obrzezany ósmego dnia
[a
więc urodzony w wiernej Panu rodzime żydowskiej], z rodu Izraela,
Z
pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków, w stosunku do
Prawa
- faryzeusz, co do gorliwości - prześladowca Kościoła"
(Flp
3,5-6).
A według Dziejów Apostolskich, pojmany w Świątyni
jerozo-
limskiej,
mówi do swoich współrodaków po hebrajsku (co znaczy
zapewne
„po aramejsku", gdyż język grecki, jakim pisany jest
cały
Nowy
Testament, a w nim wszystkie Listy Pawła, ma tylko jedno
słowo
na oznaczenie zarówno języka hebrajskiego, jak i aramej-
Skiego):
„Ja jestem Żydem, urodzonym w Tarsie w Cylicji. Wy-
chowałem
się zaś w tym mieście, u stóp Gamaliela otrzymałem
Staranne
wykształcenie w Prawie Ojców. Gorliwie też służyłem Bogu,
jak
wy wszyscy dzisiaj służycie" (Dz. 22,3). To, co Paweł mówi
o
swoim „wychowaniu" w Jerozolimie („w tym mieście"),
pozwala
wielu
badaczom przypuszczać, że cała jego rodzina przeniosła się
już
dość
wcześnie z Tarsu do Jerozolimy. Wydaje się to potwierdzać
również
fakt, że mieszka tam najwyraźniej także jego siostra, której
syn
ostrzega swego wuja przed niebezpiecznymi knowaniami pewnej
grupy
Żydów (Dz. 22,16). Bez względu jednak na to, w jakim wieku
był
Paweł, kiedy z rodziną lub bez niej przeniósł się do Jerozolimy,
we
wczesnych
latach życia kształciła go przede wszystkim synagoga.
SYNAGOGA
Dla
przeciętnego
pobożnego Żyda synagoga była instytucją znacz-
nie
bliższą
niż Świątynia jerozolimska. Wszystkie większe miasta,
takie
jak Tar s czy nawet Jerozolima, miały ich kilka, kilkanaście
lub
kilkadziesiąt,
zależnie od liczby mieszkających tam wyznawców Jedy-
nego,
a każda mała osada w Palestynie szczyciła się przynajmniej
jedną.
Nie zapominajmy, że do Świątyni było zawsze daleko, tym
bardziej
że taka pielgrzymka, przynajmniej w granicach Palestyny,
odbywała
się zazwyczaj pieszo. Dla Żydów zaś z diaspory wiązało się
144
to
z odległą
podróżą, nieraz długą i uciążliwą. Synagoga
natomiast
znajdowała
się blisko, niekiedy w najbliższym sąsiedztwie domu
rodzinnego.
Stanowiła też miejsce regularnie powtarzających się zgro-
madzeń,
miejsce modlitwy, jak również i formacji religijnej. Tu
mali
chłopcy
uczyli się czytać hebrajskie Pismo święte, tu starsi
już
znajdowali
punkt oparcia we wszelkich rozterkach duchowych. W dia-
sporze
synagoga odgrywała jeszcze ważniejszą rolę, pomagając
miesz-
kającym
wśród pogan Żydom w zachowaniu ich tożsamości i wzywa-
jąc
do przestrzegania mojżeszowego Prawa*.
Na
zewnątrz
był to prawie zawsze budynek prostokątny, zwróco-
ny
ku Jerozolimie. Pięć zwojów Prawa (tzn. Tory,
Pięcioksięgu),
największy
skarb każdej synagogi, przechowywano w arce (specjalnej
skrzyni),
a nabożeństwo, które odbywało się w każdy szabat
rano,
zaczynało
się procesją wnoszącą uroczyście Torę. W nabożeństwie
tym
uczestniczyli mężczyźni i kobiety, te ostatnie miały
zazwyczaj
miejsce
oddzielone, nie były też zobowiązane do brania udziału
w
nabożeństwie, chociaż nikt im tego nie zabraniał. Na to,
by
rozpocząć
modlitwy, musiało przyjść co najmniej dziesięciu
mężczyzn
(kobiety
się nie liczyły).
22.
Fragment kolumny z syna-
gogi
w Kafarnaum
Por. Rozmowy o Biblii, s. 311, 317.
145
Mimo
pewnych niejasności,
możemy odtworzyć w ogólnych
Uuysach
liturgię nabożeństwa szabatowego z czasów św. Pawła.
Otwierały
ją modlitwy, przede wszystkim Szema'
Izrael oraz
kilka
(lub
kilkanaście)
błogosławieństw. Szema'
Izrael to
po dzisiejsze czasy
Codzienna
modlitwa każdego pobożnego Żyda, wielkie wezwanie do
miłości
Jedynego, wysnute z tekstu Księgi Powtórzonego Prawa (Pwt
6,4-9):
„Słuchaj, Izraelu, Wiekuisty naszym Bogiem, Wiekuisty jest
Jeden.
Błogosławione na wieki imię Jego królestwa pełnego
chwały.
Bodziesz
miłował twego Wiekuistego Boga z całego twego serca,
Z
całej twojej duszy i ze wszystkich sił twoich".
W
każdy
szabat odmawiano też błogosławieństwa, jak na przy-
kład:
„Błogosławiony bądź, Adonai, Boże Abrahama i Boże Izaaka,
i
Boże Jakuba, Boże najwyższy, stwórco nieba i ziemi, nasza
Tarczo
i
Tarczo naszych ojców, nasza nadziejo z pokolenia na
pokolenie.
Błogosławiony
bądź, Adonai, Tarczo Abrahama!" Albo: „Niech zagra
wielka
trąba [ogłaszając] naszą wolność i niech się podniesie
sztandar,
Żeby
zgromadzić rozproszonych! Błogosławiony bądź, Adonai,
który
gromadzisz
wygnańców z Twego ludu Izraela!"*
Po
modlitwach rozpoczynały
się czytania. Człowiek, określany
hebrajskim
słowem hazzan
a
pełniący w synagodze służbę, podobną
zapewne
do naszego zakrystianina (niektórzy jednak sądzą, że
jego
stanowisko
było znacznie bardziej odpowiedzialne), brał jeden ze
zwojów
Tory i podawał go lektorowi, który odczytywał po hebrajsku
wybrany
tekst. A ponieważ wielu pobożnych Żydów nie rozumiało już
tego
języka ksiąg świętych, obecny w synagodze tłumacz przekładał
* E. Cothenet, CE 26, s. 8.
146
tekst
od razu na aramejski albo grecki. Tam, gdzie językiem
uczest-
ników
nabożeństwa była greka, odczytywano najczęściej
odpowiedni
fragment
Septuaginty (tak wyglądało to za czasów Jezusa i Pawła,
później
Żydzi odrzucili Septuagintę razem z chrześcijaństwem i
spo-
rządzili
na własny użytek nowy przekład grecki). Na aramejski tłuma-
czono
pierwotnie „na żywo", nawet wiersz po wierszu, ale już w II
w.
po
Chr. zaczęto spisywać to, co być może dawno przestało już
być
tylko
przekładem, a stało się najczęściej całkiem swobodną
parafrazą
i
ważną aktualizacją słowa Bożego. W ten sposób powstawał
tak
zwany
tar
gum*.
Po
fragmencie Tory, zwłaszcza
w synagogach, w których mieli
decydujący
głos faryzeusze, czytano coś z Proroków, starając się przy
tym
tak ów fragment dobrać, by w jakiś sposób można było
nawiązać
do
tekstu Tory (trzeba przy tym pamiętać, że w Biblii
hebrajskiej
Prorocy
obejmowali także Księgi Jozuego, Sędziów, Dwie Samuela
i
Dwie Królewskie**). Po czym przewodniczący synagogi zapraszał
*
Zob.
Rozmowy
o Biblii, s.
90-91, 138, 199.
**
Por. Rozmowy
o Biblii, s.
17-18.
147
Jednego
z uczestników
do wygłoszenia odpowiedniej nauki. Szczegól-
nie
chętnie słuchano przejezdnych i nic też dziwnego, że na
przykład
W
synagodze w Antiochii Pizydyjskiej zabiera głos Paweł (Dz
13,15).
Widzieliśmy
już także Jezusa przemawiającego jako sławny nau-
czyciel
w synagodze w rodzinnym Nazarecie (por. s. 109). Jezus sam
Wybiera
tutaj tekst z podanej Mu Księgi Izajasza. Ten wybór jest
już
Interpretacją,
a nawet aktualizacją słów Pisma, które On w sposób
prosty
odnosi do siebie. Taka aktualizacja była czymś całkiem
normal-
nym,
powszechnym obowiązkiem każdego, kto wygłaszał w synago-
dze
naukę, nawiązującą do przeczytanych tekstów.
Dla
Żydów
bowiem odczytanie Pisma nie sprowadzało się nigdy
do
zwykłej
lektury. Trzeba było poświęcić czas na poszukiwanie
głębokiego
sensu, ukrytego w literze Pisma. Tłumacz w synagodze (a
później
spisywany już targum)
nie
ograniczał się do przekładania
•łowo
po słowie wersetów hebrajskich. Starał się odnaleźć ich
sens
najgłębszy
przez ciągłe poszukiwanie-badanie (midrasz).
W
ten sposób
rodziła
się z szabatu na szabat cała „biblia" aramejska,
początkowo
ustna,
różniąca się znacznie od tej spisanej po hebrajsku (synagogi,
W
których panował język grecki, miały gotowy już przekład). W
cza-
lach
Jezusa ową „biblię", znaną ludziom prostym, stanowiła nie
tyle
sama
Biblia hebrajska, ile raczej te jej właśnie tłumaczenia,
inter-
pretujące
i aktualizujące stary tekst. Ich to przecież słuchano w
każdy
szabat
w synagodze*.
GORLIWOŚĆ FARYZEUSZA
Synagoga
długo
odgrywała ważną rolę w życiu św. Pawła. Już
jako
chrześcijanin, po przybyciu do nowego miasta, będzie niemal
zawsze
zaczynał głosić swoją ewangelię w żydowskiej synagodze. Jak
się
zdaje, jedynie w Atenach próbował od razu zwrócić się do
pogan,
ale
to nie przyniosło dobrych rezultatów.
Nie
wiemy, czy jeszcze w Tarsie jako całkiem
młody chłopiec nie
słuchał
wykładów jakiegoś greckiego filozofa, jednego z tych, którzy
tak
często to miasto odwiedzali, a nawet zakładali w nim własne
szkoły.
Wskazywać by na to mógł często spotykany w jego Listach
rodzaj
fikcyjnej dyskusji, ulubiony wówczas w nauczaniu greckim,
* P.M. Beaude, Jezus de Nazareth, Paris 1983 s. 57-59.
148
przede
wszystkim jednak wielkie znaczenie, jakie ma dla niego wol-
ność
i odpowiedzialność, inteligencja, dążenie do powiązania
przyczyn
i
skutków, wreszcie chętne uciekanie się do alegorii, zwłaszcza
po-
służenia
się alegorycznym obrazem ludzkiego ciała, ukazującym wza-
jemną
zależność członków od siebie - to wszystko zawdzięcza
Paweł
myśli
greckiej. Przy tym nie jest on bynajmniej przedstawicielem
kultury
książkowej. Otwarty na dyskusje publiczne, gotów jest w każ-
dej
chwili złapać piłkę w locie i cisnąć ją nagle w kierunku
zgoła
niespodziewanym.
Dla niego bowiem jedyna księga, która mu zawsze
służy,
to Biblia.
Dlatego
też,
bez względu na to, jak długo przebywał w Tarsie
i
kiedy przybył do Jerozolimy, wychował się, jak sam to mówi, w
tym
świętym
mieście i „otrzymał staranne wykształcenie u stóp Gamalie-
la"
(Dz 22,3). Są to słowa, wypowiedziane przez Pawła do Żydów
w
Świątyni, w chwili, gdy na pewno nikt ich nie notował. Dotarły
one
do
nas za pośrednictwem Dziejów Apostolskich św. Łukasza.
Były
wszakże
na tyle ważne, iż trudno przypuszczać, by ich istotna treść
uległa
zniekształceniu (o wiarygodności Dziejów Apostolskich powie-
my
zresztą parę słów za chwilę). Nie mamy więc powodu wątpić,
że
Paweł
był rzeczywiście uczniem Gamaliela, który z kolei miał wywo-
dzić
się ze szkoły wielkiego Hillela. Sam Paweł w Liście do
Filipian
przedstawia
się swoim adresatom z dumą jako faryzeusz.
Faryzeusze*
to grupa (niektórzy
mówią nawet o stronnictwie lub
sekcie)
religijno-polityczna, bardzo niejednolita, o czym warto pamię-
tać,
gdyż dla nas „faryzeusz" znaczy potocznie tyle, co
obłudnik.
Spotykamy
ich często w Ewangeliach, najczęściej jako przeciwników
Jezusa.
Co więcej - sam Jezus zdaje się ich bardzo surowo
osądzać,
zwłaszcza
w Ewangelii według św. Mateusza. Może więc dobrze
będzie
przypomnieć tu o dwóch sprawach. Po pierwsze, ostateczna
redakcja
tej Ewangelii pochodzi z czasów już po zburzeniu Jerozolimy
przez
Rzymian, kiedy to Żydzi, ocaleli z katastrofy, odtrącili
zdecydo-
wanie
chrześcijan. A byli to przede wszystkim właśnie faryzeusze,
którzy
na ruinach odbudowywali odradzający się judaizm. Dlatego też
*
Faryzeusze, jak i inne grupy bardzo zróżnicowanego
judaizmu I w. po Chr.,
zostali
przedstawieni w książce Rozmów
o Biblii ciąg dalszy (s.
231-246), dlatego też tu
podaję
tylko pewne podstawowe wiadomości, potrzebne do lepszego zrozumienia
życia
św.
Pawła.
149
potępienie
faryzeuszów zostało w Ewangelii Mateuszowej jeszcze
mocniej
podkreślone. Po drugie, właśnie od faryzeuszów Jezus mógł
się
spodziewać najlepszego przyjęcia, oni oczekiwali przecież
Me-
sjasza
z wielką tęsknotą, wierzyli także w zmartwychwstanie. W grun-
cie
rzeczy
z
całego ówczesnego judaizmu faryzeusze byli Mu najbliż-
si.
Tym więcej zatem bolała Go ich postawa, tym większa była też
ich
odpowiedzialność.
Po
grecku nazywano ich pharisaioi,
od
hebrajskiego peruszim
i
aramejskiego periszajja,
co
znaczy „oddzieleni".
„Oddzieleni" od
tych
wszystkich, którzy ulegli pokusie nadmiernej hellenizacji, którzy
na
co dzień zdradzali Boga i szli na różne kompromisy, nie
za-
chowywali
czystości wiary i wyrażającej ją czystości rytualnej. A war-
to
wiedzieć, że faryzeusze potrafili bronić tej swojej wiary i
jej
czystości
nawet do śmierci.
Wielu
z nich było
ludźmi głęboko religijnymi. Gorliwie służąc
Bogu
zwracali powszechnie uwagę nieskazitelnością swego
życia.
Oczywiście
„wielu" nie znaczy wszyscy. Także Talmud
babiloński,
piętnując
obłudników i szarlatanów, wyróżnia spośród siedmiu
grup
zaledwie
jedną jako faryzeuszów autentycznych i nazywa ich „fary-
zeuszami
miłości".
Pochodzili
oni ze wszelkich warstw społecznych,
znajdujemy
wśród
nich i ludzi świeckich, i - nieco rzadziej - kapłanów, łączyły
ich
natomiast wspólne poglądy, a przede wszystkim wspólna
wola
zachowania
przepisów Prawa. Chcąc jednak wiernie zachowywać
Prawo,
trzeba je było dobrze znać, a zatem studiować i rozważać.
Dlatego
też tak często spotykamy faryzeuszów-uczonych w Piśmie.
Ten,
kto go nie znał, nie mógł być człowiekiem prawdziwie
religij-
nym.
Stąd kształtująca się już w czasach Jezusa pogarda dla
prostego
ludu,
dla tych, którzy nie zdołają nigdy zdobyć należytej
znajomości
Prawa.
A jednocześnie ideałem faryzejskich mędrców była
przemiana
całego
Izraela w lud święty. Punktem wyjścia stało się dla
nich
wezwanie
Księgi Kapłańskiej: „Bądźcie święci, bo Ja jestem
święty,
Pan,
Bóg wasz" (Kpł 19,2). Rozumieli te słowa jako nakaz
rozciąg-
nięcia
na całe życie codzienne i na całą wspólnotę Izraela
przepisów
czystości
rytualnej, jakie obowiązywały normalnie kapłanów w czasie
ich
służby w Świątyni. Oni sami starannie je zachowywali, co z
łat-
wością
mogło prowadzić do nadmiernej pewności siebie i pogardy
dla
„nieczystych",
do postawy owego faryzeusza z przypowieści Jezuso-
150
wej,
który
przychodzi do Świątyni tylko po to, by się chwalić
i
dziękować Bogu, że „nie jest jak ten celnik" (Łk 19,9-14).
Faryzeusze
byli przekonam, że
Bóg objawił Mojżeszowi znacznie
więcej,
niż zostało zapisane w Pięcioksięgu (Torze), wierzyli, że
Tora
przekazywana
ustnie jest znacznie ważniejsza i bogatsza od Tory
spisanej.
Ona bowiem pozwala w każdej nowej sytuacji i nowych
warunkach
na aktualną interpretację Pisma, na odczytanie słowa Boże-
go,
które, zawsze żywe, zwraca się do każdego z nas, także i
dzisiaj, tu
i
teraz. Dzięki takiemu rozumieniu judaizm okazał się zdolny
do
stałego
otwierania się na nadchodzącą przyszłość, zachowując
jedno-
cześnie
nienaruszony związek z przeszłością. Faryzeusze potrafili
odkryć
wiele prawd nowych, choć w jakiś sposób ukrytych w samej
Torze,
a wśród nich tę może najważniejszą, jaką jest wiara w
zmar-
twychwstanie
oraz w nagrodę lub karę za grobem. Dzięki temu
również
i Paweł mógł rozpoznać Jezusa w Tym, komu służył od
początku
z całą namiętnością swej natury i całą gorliwością
wiernego
faryzeusza.
W
Liście
do Filipian Paweł z dumą nazwał się faryzeuszem,
godnym
tego imienia, bo nienagannie zachowywał Prawo i był tak
gorliwy,
że prześladował Kościół (w ten sposób możemy, jak się
zdaje,
interpretować jego słowa: „w stosunku do Prawa - faryzeusz, co
do
gorliwości - prześladowca Kościoła, co do sprawiedliwości
legal-
nej
- stałem się bez zarzutu"; Flp 3,5-6). Polska „gorliwość"
nie
oddaje
w pełni greckiego zelos
ani
tym bardziej hebrajskiego rdzenia
QN',
który oznacza namiętne przywiązanie. Jahwe jest
„Bogiem
zazdrosnym",
to jest żądającym całkowitej wyłączności, w odróż-
nieniu
od wszystkich innych bogów świata otaczającego naród Izraela.
Ta
„zazdrość" Jahwe to nic innego niż majestat Jego bóstwa,
którego
nie
można stawiać na równi z niczym innym. Zawierając
przymierze
wymaga
On niepodzielnego przywiązania, toteż „gorliwość"
określa
po
prostu postawę tych, którzy są prawdziwie wierni owemu
przymie-
rzu,
choćby czasem dawało to wrażenie jakiegoś okrutnego
nawet
fanatyzmu.
Tak więc autor biblijny chwali gorliwość kapłana Pinhasa,
który
przebił włócznią swego współrodaka i pogankę -
Madianitkę,
dlatego
że — wbrew ostrzeżeniom Mojżesza - uczestniczyli w
orgias-
tycznym
kulcie Baal-Peora (Lb 25). Wielki Eliasz (prawda, że jedyny
ocalały
z proroków Jahwe) zabija 450 proroków Baala i staje przed
swym
Panem ze słowami: „Gorliwością rozpaliłem się o chwałę Pana
151
Boga
Zastępów,
gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili
Twoje
ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem" (l Krl 19,14).
Prześladowanie
religijne, rozpętane przez greckiego króla An-
tiocha
IV
Epifanesa
(168 lub 167 przed Chr.)*, stawia Żydów przed
dramatycznym
wyborem: odmówić posłuszeństwa władcy narażając
się
na śmierć, i to często okrutną, albo ocalić życie zrywając
przymie-
rze.
W miasteczku Modin na czele wiernych swojemu Bogu stał
kapłan
Matatiasz ze swymi pięciu synami. Gdy pewien mężczyzna
już
zabierał
się do złożenia nakazanej ofiary bogom pogańskim,
Matatiasz
„zapłonął
gorliwością [...] i zawrzał gniewem [...]. Pobiegł więc i
zabił
tamtego
obok ołtarza" (l Mch 2,24). A kiedy przyjdzie nań
godzina
śmierci,
będzie przypominał swoim synom wśród innych wielkich
synów
Izraela także praojca Fineesa (grecka forma imienia Pinhas),
który
„za swoją wielką gorliwość otrzymał obietnicę kapłaństwa
na
wieki",
jak również Eliasza, który „w nagrodę za swoją
wielką
gorliwość
o Prawo został zabrany do nieba" (l Mch 2,54,58).
Niemal
współczesny
Jezusowi żydowski filozof, Filon z Aleksan-
drii,
wygłasza wielką pochwałę tej żarliwości charyzmatycznej i
spon-
tanicznej,
tego „szału boskiego", który „z nienawiści do zła i z
miło-
ści
do Boga" skłania Izraelitę do pójścia śladami przodków i
podjęcia
czynów
czasem straszliwych przeciw tym, co łamią prawo Boże**.
Taka
właśnie
była zapewne gorliwość młodego faryzeusza Saula,
nazywanego
także Pawłem.
NAJLEPIEJ ZNANY AUTOR BIBLIJNY?
Niektórzy
Czytelnicy mogą się dziwić, że nasze spotkanie z auto-
rami
Nowego Testamentu zaczynamy właśnie od św. Pawła. Do
niedawna
jeszcze każde „wprowadzenie" (którym ta książka
zresztą
bynajmniej
nie jest) zaczynało się w sposób naturalny od czterech
Ewangelii,
gdyż nie tylko stoją one na samym początku, ale mówią
nam
o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Zachowanie
takiego
układu
i dzisiaj byłoby możliwe, gdybyśmy założyli, że piszemy
*
Dokładniejsze
wiadomości o prześladowaniu zarządzonym przez Antiocha
FV
Epifanesa
i powstaniu Machabeuszów zob. Rozmów
o Biblii ciąg dalszy, s.
162-173.
**
Filon, De specialibus legibus n 55-57; Vita Mosis I 301-304; wg S.
Legasse,
Paule
apótre,
Paris
1991, s. 48.
152
komentarz
do kolejnych ksiąg
Nowego Testamentu. Jeśli jednak pró-
bujemy
odpowiedzieć na pytanie, jak Nowy Testament powstawał, to
sprawa
wygląda odmiennie. Wiemy, iż na początku była tradycja
ustna,
chociaż to wcale nie wyklucza, że jakieś teksty spisywano
już
bardzo
wcześnie. Pozycja Pawła jest wszakże całkiem szczególna.
Nie
tylko
jest on autorem najstarszego, jak należy sądzić, pisma
Nowego
Testamentu
- Pierwszy List do Tesaloniczan (50 lub 51 r.), lecz
również
jest pierwszym autorem tegoż Testamentu, który pozostawił
nam
pisane przez siebie samego Listy (jeśli nawet niektóre
nieco
przeredagowane
przez
jego
uczniów).
Trzeba
przy tym pamiętać,
że dla pierwszych chrześcijan istniało
bardzo
długo tylko jedno Pismo święte, to mianowicie, które my
nazywamy
na ogół Starym Testamentem. Mówili o nim najczęściej,
podobnie
jak Żydzi,
Prawo
i Prorocy (niekiedy wystarczało samo
Prawo)
albo po prostu Pismo (lub nieco rzadziej Pisma). Wszystko
inne
tej godności nie miało. Dopiero gdzieś u schyłku I w.
(niektórzy
badacze
sądzą nawet, że są to już pierwsze lata II
w.)
jeden z uczniów
św.
Piotra napisał List, który w naszych Bibliach nosi miano
Drugiego
Listu
św. Piotra. I tam pod koniec czytamy: „Cierpliwość naszego
Pana
uważajcie za zbawienną, jak to także umiłowany nasz brat,
Paweł,
zgodnie z daną mu mądrością, napisał do was, jak też i
we
wszystkich
[innych] Listach, w których o tym mówi. Są w nich
-
podobnie jak w pozostałych Pismach - pewne rzeczy
trudne
do
zrozumienia,
opacznie tłumaczone na własną zgubę przez ludzi nie-
douczonych
i chwiejnych w wierze" (2 P 3,15-16). Owe „pozostałe
Pisma"
to naturalnie księgi Starego Testamentu. Z nimi to właśnie
Listy
Pawiowe zostały tutaj postawione na równi jako pierwsze pisma
tego,
co niedługo już stanie się Nowym Testamentem.
Paweł
nie miał jednak zamiaru pisać o własnym życiu, a wspomi-
na
o sobie tylko tam, gdzie uważa, iż służy to jego adresatom.
Co
gorzej,
większość dzisiejszych egzegetów i historyków jest zdania,
że
nie
wszystkie Listy, zachowane pod imieniem Pawła, wyszły istotnie
spod
jego ręki. Nikt nie odmawia mu autorstwa Listów do Rzymian,
obu
Listów do Koryntian, Listu do Galatów i do Filipian,
Pierwszego
Listu
do Tesaloniczan, jak również, najkrótszego ze wszystkich, Listu
do
Filemona. Pewne wątpliwości budzą natomiast Listy do Efezjan
i
do Kolosan (tak podobne do siebie, że jeden z nich mógłby
być
przeróbką
drugiego), a przede wszystkim tak zwane Listy pasterskie,
153
to
jest Pierwszy i Drugi List do Tymoteusza oraz List do Tytusa. Te
trzy
ostatnie są
jednak tak bardzo osobiste, iż trudno sobie wyobrazić,
by
jakiś z uczniów Pawiowych napisał taki list naśladując
świadomie
swego
mistrza. Bardziej prawdopodobne wydaje się przypuszczenie,
że
już po śmierci Pawła ktoś wielce mu bliski rozbudował
nieco
pozostałe
po nim (może nie dokończone?) bileciki, dostosowując je
przy
tej okazji do warunków trochę późniejszych.
Wszystkie
te Listy niewiele jednak pomogą
w dokładniejszym
poznaniu
życia Apostoła. Paweł wspomina o sobie nie często i na
ogół
bardzo krótko, przeważnie tylko po to, żeby czegoś dowieść
lub
nawiązać
do aktualnych wydarzeń. Ale i tam, gdzie pisze o sobie
nieco
obszerniej, wiele było zapewne zrozumiałe w pełni tylko
dla
bezpośrednich
adresatów (podobnie bywa często i ze zwykłymi
listami
prywatnymi). Tak na przykład w Liście do Filipian przeciw-
stawia
się ludziom, którzy starają się zmusić ochrzczonych pogan
do
obrzezania
i do przyjęcia wielu innych zwyczajów żydowskich.
A
ponieważ powołują się przy tym na to, że są „z ciała",
to znaczy
„z
urodzenia", Hebrajczykami, Paweł odpierając ich zarzuty
wspo-
mina
o swoim własnym pochodzeniu i młodości (Flp 3,4-6; zob.
s.
143; por. też znacznie zwięźlejsze Rz 11,1). Najwięcej
może
jeszcze
mówi o sobie w podobnym nieco kontekście polemicznym
w
Liście do Galatów (Ga 1,11-2,14). Do tego, co stało się
pod
Damaszkiem,
nawiązuje również na końcu znanej nam już listy
pojawień
się Zmartwychwstałego w 15 rozdziale Pierwszego Listu
do
Koryntian (l Kor 15,9; por. s. 89), a o swoich trudach
misyjnych
pisze
nieco w trzech rozdziałach Drugiego Listu do Koryntian (2
Kor
10,1-12,21).
Można
by sądzić, że połączywszy te wiadomości ze znacznie
bogatszymi
informacjami z Dziejów Apostolskich uda się nam w koń-
cu
napisać biografię św. Pawła. Nie jest to jednak takie proste.
Apostoł
w
swoich Listach poświęca sobie samemu mało uwagi, autor zaś
Dziejów
jest wprawdzie pod tym względem znacznie hojniejszy, lecz
nie
jesteśmy pewni, jak dalece możemy na nim polegać. Nie wynika
to
bynajmniej
z jego niesumienności. Wspominałam już niejednokrotnie
0 tym, jak rozumiano prawdę historyczną w historiografii starożytnej
1 biblijnej, a jak ją rozumiemy dzisiaj (zob. s. 102)*.
* Por. Rozmowy o Biblii, s. 24, 169-170, 207-209, 225-228.
154
Św.
Łukasz pisze Dzieje jako kontynuacje (a może wprost drugą
część)
swojej Ewangelii, czemu daje wyraz w prologach, otwierają-
cych
oba pisma. Ową część drugą, która nas tutaj interesuje,
zaczyna
od
wniebowstąpienia Jezusa i zesłania Ducha Świętego na
Apostołów.
Po
czym, aż do 12 rozdziału włącznie zajmuje się głównie
historią
młodego
Kościoła jerozolimskiego i szerzeniem się chrześcijaństwa
w
Palestynie. Tu najważniejszą osobą jest św. Piotr,
występujący
bardzo
często ze św. Janem. Z kolei od 13 rozdziału aż do końca
postacią
pierwszoplanową staje się św. Paweł, a tematem najpierw
jego
podróże misyjne, później uwięzienie, podróż do Rzymu i pobyt
w
tej stolicy ówczesnego świata. Warto zwrócić uwagę, że zmienia
się
jednocześnie
także i styl dzieła. Jeśli w pierwszych rozdziałach spoty-
kamy
wiele semityzmów, zdających się świadczyć, że Łukasz
korzy-
stał
tutaj z jakichś dokumentów, tłumaczonych na grecki z
aramej-
skiego,
to w dalszych jego greka jest bardziej poprawna, a styl
osobisty.
Opisując podróż Pawła do Macedonii, przy pierwszej prze-
prawie
do Europy autor przechodzi nagle na nie występującą
nigdy
wcześniej
pierwszą osobę liczby mnogiej: „Odbiwszy od lądu w Troa-
dzie
popłynęliśmy
wprost
na Samotrakę, a następnego dnia do Neapo-
lis,
stąd zaś do Filippi. [...] W tym mieście spędziliśmy
kilka
dni.
W
szabat wyszliśmy
za
bramę nad rzekę, gdzie, jak sądziliśmy,
było
miejsce
modlitwy" (Dz 16,11-13). Ta pierwsza osoba liczby
mnogiej
pojawiać
się będzie od czasu do czasu także w następnych
częściach
opowiadania.
Można się domyślać, że Łukasz pisze w ten sposób tam,
gdzie
sam towarzyszył Pawłowi. Byłbyż to ten sam Łukasz, który
pojawia
się trzykrotnie w Listach, w tym także w niewątpliwie
Pawiowym
Liście do Filemona (Flm 24; poza tym Koi 4,14 i 2 Tm
4,11)?
Mielibyśmy zatem do czynienia ze świadkiem naocznym, co
oczywiście
nie wykluczałoby również drobnych upiększeń opowiada-
nia,
a mowy i tak nie mogłyby być przytaczane dosłownie. Wielu
badaczy
uważa jednak, że owa pierwsza osoba liczby mnogiej niczego
takiego
nie dowodzi i że autor chce po prostu w ten sposób ożywić
swoje
opowiadanie, gdyż i gdzie indziej jest całkiem wyraźne, że
stara
się,
by wszystko wypadło jak najgładziej i zgodnie z
wszelkimi
wymaganiami
ówczesnej sztuki narratorskiej.
Bez
względu
jednak na to, czy autor Dziejów Apostolskich
rzeczywiście
znał św. Pawła, a nawet z nim współpracował, czy też
pisząc
już co najmniej w kilkanaście lat po śmierci Apostoła korzystał
155
z
jakichś
wcześniejszych zapisków i wspomnień jego bezpośrednich
towarzyszy,
w każdym razie musimy pamiętać, że naśladując
greckich
historyków
dba przede wszystkim o to, by jego opowiadanie było
interesujące
dla czytelnika. Historiografia starożytna należała przecież
do
literatury pięknej. Sw. Łukasz jednak nie naśladuje biernie
swoich
greckich
wzorów. Jest on bowiem nie tyle historykiem, ile raczej
teologiem
historii. I o tym również nie należy nigdy zapominać.
Trudno
się
zatem dziwić, że między informacjami, jakie za-
wdzięczamy
Listom, a tymi, które znajdujemy w Dziejach Apostol-
skich,
zachodzą nie tylko różnice, lecz nawet, chciałoby się
rzec,
sprzeczności.
Łukasz chce najwyraźniej podkreślić bliskie więzy, jakie
łączyły
Pawła z Kościołem jerozolimskim: niedługo po swoim chrzcie
udaje
się on w Dziejach do Jerozolimy (Dz 9,26), którą
odwiedza
następnie
jeszcze czterokrotnie (Dz 11,30; 15,2; 18,22; 21,15). Paweł
zaś
sam podkreśla wprawdzie wyraźnie, że szukał aprobaty dla
swojej
misji
u Kefasa (Piotra) oraz innych Apostołów (Ga 1,18; 2,1), lecz
z
jego Listów wynika, że w Jerozolimie był co najwyżej trzy razy.
Listy
są
oczywiście nie datowane, a i Łukasz nie przywiązuje do
chronologii
większego znaczenia. Mimo to właśnie jemu zawdzięcza-
my
jedyną nieco dokładniejszą datę z życia Pawła. Chodzi tu o
pobyt
Pawła
w Koryncie, dokąd przybył z Aten w czasie swojej drugiej
podróży
misyjnej (por. s. 157, 161-168) i gdzie miał pozostać według
autora
Dziejów Apostolskich „przez rok i sześć miesięcy" (Dz
18,11).
Żydzi
miejscowi, oburzeni nauką głoszoną przez Pawła, postawili
go
przed
trybunałem rzymskiego namiestnika (prokonsula), Galliona.
Gallion
był nam znany od dawna jako starszy brat filozofa Seneki,
nie
wiedzieliśmy
jednak, kiedy był namiestnikiem w Grecji. Datę tę,
przynajmniej
w przybliżeniu, pomogły nam ustalić znalezione w Del-
fach
w 1905 r. fragmenty inskrypcji (napisu wyrytego na
kamiennej
tablicy).
Inskrypcja ta bowiem okazała się listem cezara
Klaudiusza,
adresowanym
nie do samego Galliona, lecz do jego następcy. To, co
się
z niej zachowało, pozwala nam przyjąć, że Gallion sprawował
swój
urząd
w Grecji (rzymska prowincja Achaja) w latach 50-51 (chociaż
niektórzy
wolą przyjmować lata 51-52). Łukasz zaś, pisząc o pierw-
szym
pobycie Pawła w Koryncie, który miał trwać według niego
półtora
roku, informuje nas, że „kiedy Gallion został prokonsulem
Achai,
Żydzi jednomyślnie wystąpili przeciw Pawłowi i przyprowadzi-
li
go przed sąd". Oskarżyli go przed Rzymianinem, że namawia
ludzi,
156
by
czcili Boga niezgodnie z Prawem. Na co Gallion odrzekł
stanow-
czo:
„«Gdyby tu chodziło o jakieś przestępstwo albo zły
czyn,
zająłbym
się wami, Żydzi, jak należy, ale gdy spór toczy się o słowa
i
nazwy, o wasze Prawo, rozpatrzcie to sami. Ja nie chcę być sędzią
w
tych sprawach». I wypędził ich z sądu" (Dz 18,12-16).
Tak
więc
Paweł był już w Koryncie, kiedy Gallion obejmował
swój
urząd. Po opisanym tu incydencie „pozostał jeszcze dłuższy
czas",
jak mówi Łukasz (Dz 18,18), co w połączeniu z całością
jego
pobytu
w tym mieście i z grubsza tylko określonymi datami sprawo-
wania
urzędu przez Galliona, pozwala nam jedynie stwierdzić, że
musiał
tam przybyć nie wcześniej niż w 50 r., opuścił zaś miasto w
51
lub
52 r.
Może
się tutaj ktoś zapytać, po co poświęcamy tyle uwagi datom
tak
bardzo przybliżonym? Odpowiedź jest prosta: są to jedyne
daty
pewne
z życia św. Pawła. Trudno się też dziwić, że różni badacze
w
różny sposób układają chronologię jego życia i to od
samego
początku.
Według Łukasza on właśnie jest tym młodzieńcem, u którego
stóp
złożyli swoje szaty ludzie kamienujący Szczepana. „Młodzieńcem"
-
my powiedzielibyśmy raczej „chłopcem", gdyż Żyd w wieku
12-14
lat
był już uważany za dorosłego mężczyznę. A choć nie wiemy,
ile
czasu
upłynęło między śmiercią Szczepana a Jezusa, nie ulega
wąt-
pliwości,
że Szaweł-Paweł musiał być od Jezusa znacznie młodszy.
Zarazem
ten
sam Szaweł prawie natychmiast po owym wydarzeniu
występuje
jako zawzięty prześladowca Kościoła, cieszący się już
zaufa-
niem
samego arcykapłana (Dz 8,3; 9,1). Niektórzy historycy
wczesnego
Kościoła
są skłonni uważać, że Łukasz świadomie wyolbrzymia tu
nieco
rolę Szawła-prześladowcy. Sam Paweł nie wspomina nigdzie
o
ukamienowaniu Szczepana, choć niejednokrotnie oskarża się o
prze-
śladowanie
chrześcijan. Nawet według Łukasza nie odgrywał jednak
w
tym wydarzeniu żadnej roli przywódczej, mógł więc uważać
swą
późniejszą
działalność za znacznie większe obciążenie.
Tak
czy inaczej, trzeba przyznać,
że mimo pozornie bogatego
materiału
nie tylko nie potrafimy sporządzić przyzwoitej biografii
Pawła,
lecz nawet trudno jest nam ustalić jakąś wiarygodną chrono-
logię
jego życia. Specjaliści bardzo często różnią się między sobą.
Na
nasz
użytek przedstawiam chronologię, proponowaną przez
Charles'a
Perrota,
jednego z najwybitniejszych współczesnych biblistów-histo-
ryków:
157
Narodziny
Pawła
- między
5 a 10 r. (?)
Pod
Damaszkiem - 34/35
r.
Pierwsza
podróż misyjna - między
45 a 49 r.
„Synod"
jerozolimski - 48/49
r.
Druga podróż misyjna - zima 50 r. do lata 52 r.
Pierwszy
i Drugi List do Tesaloniczan - 50/51
r,
Trzecia
podróż
misyjna - 53-57
(lub 58) r.
Pierwszy List do Koryntian - 55/56 r.
List do Filipian (?), Drugi List do Koryntian, - przed wiosną 57 r.
List do Galatów - przed Pięćdziesiątnicą 55 r.
List
do Rzymian - 57
(lub 58) r.
Paweł
zatrzymany w Świątyni
Paweł
uwięziony w Cezarei
Może Listy do Filipian, do Kolosan, do
Filemona?
Paweł
w Rzymie
Może Listy do Filipian, do Kolosan, do
Filemona?
Śmierć
męczeńska Pawła w Rzymie
57-59
(lub 58-60) r.
jesień 59 (lub 60) r.
60-63 r.
między 64 a 68 r.*
Wszystkie
te daty są
przybliżone. Nie należy się zatem dziwić,
jeśli
w innych opracowaniach lub komentarzach natrafimy na nieco
odmienne.
Jest wprawdzie Paweł, dzięki swoim własnym Listom
i
Dziejom Apostolskim, jednym z najlepiej nam znanych
autorów
biblijnych,
a przecież i tak te wiadomości nie są bynajmniej pełne.
A
szkoda, bo był on niewątpliwie człowiekiem niezwykłym.
Do
powołania
na Apostoła pogan predestynowała go cała jego przeszłość.
Mówiący
tak dobrze po grecku, jak i po aramejsku, Żyd ze zhel-
lenizowanej
diaspory, w dodatku jeszcze obywatel rzymski, a jedno-
cześnie
chlubiący się swym izraelskim pochodzeniem, rozmiłowany
w
Prawie Mojżeszowym faryzeusz, miał on wszelkie kwalifikacje
po
temu,
żeby przekazać poganom Ewangelię Chrystusową w dostępny
dla
nich sposób, nie gubiąc zarazem niczego z istotnego
dziedzictwa
judaizmu.
Niechrześcijanin musi tu mówić o całkiem szczególnym
splocie
sprzyjających okoliczności, chrześcijanin zaś dojrzy
uprzedza-
jące
działanie Boga.
*
Wg C. Perrot, Intr. 3, s. 27-28. Autorka datuje List do Filipian
raczej na lata
55-56.
158
POD DAMASZKIEM
A
wszystko zaczęło
się pod Damaszkiem. Bez względu na to,
w
jakim stopniu i Paweł, i Łukasz wyolbrzymiają udział
tego
pierwszego
w prześladowaniu chrześcijan, udział ten jest niewątp-
liwie
historyczny, a wspomnienie o nim powraca wielokrotnie także
w
Listach Pawłowych (l Kor 15,9; Flp 3,6; Ga 1,13,23).
Dzieje
Apostolskie
przynoszą nam trzy wersje tego, co wydarzyło się pod
Damaszkiem.
Najlepiej znana jest pierwsza, opowiedziana w trzeciej
osobie:
Gdy
[Paweł]
zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go
nagle
światłość
z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił:
„Szawle, Szawle,
dlaczego
Mnie prześladujesz?" „Kto jesteś, Panie?" - powiedział.
A On: „Ja jestem
Jezus,
którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci
powiedzą, co masz
czynić".
25.
Rzymska droga z Aleppo
do
Damaszku. Prawdopodob-
nie
przemierzał
ją św. Paweł
podczas
swych podróży
159
Ludzie,
którzy
mu towarzyszyli w drodze, oniemieli ze zdumienia, słyszeli
bowiem
głos,
lecz nie widzieli nikogo. Szaweł podniósł się z ziemi, a kiedy
otworzył oczy, nic
nie
widział. Powiedli go więc do Damaszku, prowadząc za ręce. Przez
trzy dni nic nie
widział
i ani nie jadł, ani nie pił.
Tymczasem
w Damaszku pewien chrześcijanin,
Ananiasz,
usłyszał
w czasie modlitwy głos Jezusa, który mu polecił iść na
ulicę
Prostą
i w domu Judy odnaleźć Szawła z Tarsu, „bo właśnie się
modli".
Ananiasz początkowo się przeraził, gdyż słyszał już o
Szawle
jako prześladowcy chrześcijan. Na to jednak Pan odpowie-
dział:
„Idź, bo wybrałem sobie tego człowieka jako narzędzie.
On
zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela. I
ukaże
mu,
jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia"
(Dz
9,3-16).
Dwie
kolejne wersje tego wydarzenia włożył
Łukasz w usta
Pawła,
który opowiada o tym, co go spotkało, najpierw Żydom,
oskarżającym
go o zbezczeszczenie Świątyni (Dz 22,3-21), następnie
zaś
namiestnikowi rzymskiemu, Festusowi, i żydowskiemu królowi,
Agryppie
(Dz 26,9-18).
Niektóre
różnice między tymi trzema wersjami można wytłuma-
czyć
odmiennością kontekstu czy sytuacji. Niektóre jednak są
trudniej-
sze
do wyjaśnienia, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że
wszyst-
kie
zostały nam przekazane przez jednego autora i w jednym dziele.
Tak
więc w 9 rozdziale towarzysze Pawła słyszą głos z nieba, ale
nie
widzą
nikogo, a w 22 rozdziale widzą światło, lecz niczego nie słyszą.
W
pierwszym opowiadaniu tylko Paweł pada na ziemię, według
natomiast
tego, co Paweł mówi w 26 rozdziale Festusowi i Agryppie,
na
ziemię padają wszyscy.
Jest
rzeczą
oczywistą,
że dzisiejszy historyk w taki czy inny
sposób
rozprawiłby się z tymi różnicami, ale Łukasz nie jest na
pewno
historykiem
w naszym pełnym znaczeniu tego słowa. Wszystkie trzy
opowiadania
mają ten sam sens. Towarzysze Pawła zdają sobie spra-
wę,
że przeżywają jakieś widzenie, w którym oni jednak nie
mogą
uczestniczyć
tak jak Paweł. Ta prawda wyrażona jest za każdym
razem
w inny sposób. Zmieniają się sposoby jej wyrażenia, ale nie
sens
świadectwa*.
G. Lohfink, La conversion de saint Paul, Paris 1967, s. 101.
160
Sam
Paweł
podkreśla wyraźnie realność swego spotkania z Chry-
stusem
pod Damaszkiem. W Pierwszym Liście do Koryntian pisze:
„Czy
nie jestem apostołem? Czyż nie widziałem Jezusa, Pana nasze-
go?"
(l Kor, 9,1). A nieco dalej, w tymże Liście, wyliczając po
kolei
tych,
którym ukazał się Zmartwychwstały, jako ostatniego
wymienia
siebie:
„W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie
jako
poronionemu
płodowi. Jestem bowiem najmniejszy ze wszystkich
apostołów
i niegodzien zwać się apostołem, bo prześladowałem Koś-
ciół
Boży" (l Kor, 15,8-9). Ten drugi fragment jest dla nas
ważny
choćby
tylko dlatego, że nie wprowadza żadnej cezury, że nie wspomi-
na
nawet Wniebowstąpienia, potwierdzając w ten sposób niezbicie,
że
dla
Pawła i jemu współczesnych było ono po prostu niejako
innym
obliczem
Zmartwychwstania (por. s. 89). Natomiast pierwszy cyto-
wany
werset potwierdza niejako, że na to, by nazywać się
apostołem,
trzeba
być „świadkiem zmartwychwstania" (por. Dz 1,21-22).
W
nieco zapewne późniejszym
Liście do Galatów Paweł wraca
raz
jeszcze do okresu, gdy prześladował Kościół. Kreśląc
granicę
między
swoją przeszłością przedchrześcijańską a tym, co
nastąpiło
potem,
zamyka to, co najistotniejsze dla niego, w słowach: „Gdy
jednak
spodobało się Temu, który wybrał mnie jeszcze w łonie
matki
mojej
i powołał łaską swoją, aby objawić Syna swego we mnie,
bym
Ewangelię
o Nim głosił poganom" (Ga l,15-16a).
Zdanie
to ma dla Pawła
znaczenie kapitalne, mówi bowiem
o
powołaniu go przez samego Boga, a tym samym uzasadnia jego
prawo
do głoszenia Ewangelii. Słychać w tym zdaniu echo
Drugiego
Izajasza
(Iz 49,1: „Powołał mnie Pan już z łona mej matki") i
Jeremia-
sza
(Jer 1,5: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki,
wybrałem
cię*,
nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię**, prorokiem
dla
narodów
ustanowiłem cię"). Tak oto Paweł wie, że podobnie jak
dawni
prorocy, on też jest powołany, a powołany na apostoła pogan.
Często
mówimy o nawróceniu Pawła pod Damaszkiem. Nie jest
to
jednak najwłaściwsze słowo. Szaweł-Paweł zawsze z całą
namięt-
nością
i pełnym oddaniem służył jedynemu Bogu i właśnie dlatego
zaczął
walczyć z młodym chrześcijaństwem. Aż pod Damaszkiem
*
„Wybrałem
cię" - dosł. po hebr. „poznałem cię", lecz w tym
języku takie
„poznanie"
oznacza właśnie „wybór"; por. Rozmowy
o Biblii, s. 118.
** „Poświęciłem cię" znaczy tyle, co „konsekrowałem cię dla mnie samego".
161
tenże
Bóg, któremu od dzieciństwa służył, objawił mu się w
Jezusie
Chrystusie.
Objawił się zaś nie po to, by go nawrócić, lecz by
powołać.
A co to znaczy, wiedział dobrze ten, kto sam nazywał się
„apostołem
z powołania" i uczył Rzymian, że „powołanie i dary Boga
są
nieodwołalne" (Rz 11,29).
NIESTRUDZONY PODRÓŻNIK
Jak
już
mówiliśmy, mimo pozornie bogatych (?) źródeł niełatwo
jest
ustalić chronologię życia Pawła. Jedno zarysowuje się
nieco
wyraźniej
- trzy wielkie podróże misyjne: pierwsza w latach 45
(może
46?)-49, druga - 50-52, i wreszcie trzecia - 53(54?)-57(58?).
Możliwe
są wszakże drobne odchylenia, a ponadto, co jest
jeszcze
ważniejsze,
nie jest wcale pewne, czy nie należy uważać każdej z nich
raczej
za kilka powiązanych ze sobą czasem i miejscem wypraw.
Sam
Paweł
wspomina (niestety, bardzo krótko) o tym, że bardzo
niedługo
po swoim „nawróceniu" zawędrował do Arabii, a
następnie
powrócił
do Damaszku. Stąd, jak pisze, „trzy lata później udałem się
do
Jerozolimy, aby poznać się z Kefasem [aramejskie imię Piotra],
i
zatrzymałem się u niego piętnaście dni" (Ga 1,17-18). Trudno
na
podstawie
tych słów rozstrzygnąć, czy wspomniane tu „trzy lata"
dotyczą
jedynie pobytu w Damaszku, czy też obejmują również czas,
jaki
Paweł spędził w Arabii. Nie jest też całkiem pewne, co
rozumiał
on
przez „Arabię" ani po co właściwie tam się wybrał. Jeśli
mowa
o
pierwszym pytaniu, to najprawdopodobniej chodzi tu o państwo
znanych
nam już Nabatejczyków, zarządzane aż do 40 r. przez
Aretasa
IV,
byłego
teścia Heroda Antypasa (por. s. 61-62). Nie jest
wykluczone,
że, pełen zapału po swoim spotkaniu ze Zmartwych-
wstałym,
Paweł próbował nawracać jego poddanych. Na to mogłyby
wskazywać
kłopoty, jakie miał po powrocie do Damaszku z namiest-
nikiem
tegoż króla. Mówi o nich Apostoł w Drugim Liście do Koryn-
tian:
„W Damaszku namiestnik króla Aretasa rozkazał pilnować
miasta
Damasceńczyków,
chcąc mnie pojmać. Ale przez okno spuszczono
mnie
w koszu za mur i tak uszedłem rąk jego" (2 Kor 11,32-33). O
tej
ucieczce
czytamy także w Dziejach Apostolskich (Dz 9,23-25), tyle że
ich
autor wydaje się nie wiedzieć nic o zagrożeniu ze strony
Aretasa,
podobnie
jak nie wspomina wcale o pobycie Pawła w Arabii. Łączy
natomiast
z tą ucieczką pierwszy pobyt Pawła w Jerozolimie. Miał on
162
tam
na początku,
według św. Łukasza, poważne trudności: „Próbował
przyłączyć
się do uczniów [tj. chrześcijan], lecz wszyscy bali się go,
nie
wierząc, że jest uczniem. Dopiero Barnaba przygarnął go i
za-
prowadził
do Apostołów. Opowiedział im też, jak w drodze [Szaweł]
ujrzał
Pana, który przemówił do niego, i z jaką siłą
przekonania
występował
w Damaszku w imię Jezusa". Później wszakże naraził
się
hellenistom
(tj. zhellenizowanym Żydom), tak że „usiłowali go zgła-
dzić.
Bracia jednak, dowiedziawszy się o tym, odprowadzili go do
Cezarei
i wyprawili do Tarsu" (Dz 9,26-30). Jest to zapewne ów
pierwszy
pobyt w Jerozolimie, „trzy lata później", o którym
mówi
Paweł
w swoim Liście do Galatów.
Nie
wiemy, jak długo
pozostawał Paweł w swoim ojczystym
Tarsie,
być może nawet pięć lub przynajmniej cztery lata (40—44
r.?).
Wreszcie
przybył do niego Barnaba, żeby zabrać go do Antiochii
syryjskiej,
wielkiego i bogatego miasta, stolicy prowincji Syrii, gdzie
coraz
to więcej przybywało chrześcijan. Tutaj to właśnie, jak
dowiadu-
jemy
się z Dziejów Apostolskich, „po raz pierwszy nazwano
uczniów
chrześcijanami"
(po gr. christianoj
od
tytułu Christos
- Dz
11,26).
Po
roku wspólnej
pracy Paweł i Barnaba zostali uroczyście
wyprawieni
w pierwszą podróż misyjną, przy czym Barnaba zabrał ze
sobą
swego kuzyna, Jana, zwanego także Markiem. Wyprawa ta była
tym
razem ograniczona do Cypru i południowej Azji Mniejszej. Jan
Marek
opuścił jednak swych towarzyszy już w pierwszym mieście
Azji,
w porcie Perge, skąd wrócił do Jerozolimy (Dz
13,1-14,27).
Najwyraźniej
nie podobało się to Pawłowi, który przy wyruszeniu na
drugą
wyprawę zdecydowanie odmówił zabrania ze sobą tego
młodego
człowieka,
co doprowadziło nawet do czasowego przynajmniej zer-
wania
współpracy z Barnaba (Dz 15,36-40). Być może jednak ten sam
Marek
pojawia się później przy boku Pawła, co świadczyłoby o
zapo-
mnieniu
dawnych uraz (por. Hm 24, jak również Koi 4,10 oraz 2 Tm
4,11;
czy ten sam l P 5,13?).
Mimo
iż
w Listach Pawła nie odnajdujemy uchwytnych śladów
tej
podróży, miała ona przecież doniosłe skutki. To pierwsze
wejście
wysłanników
młodego Kościoła w głąb świata pogańskiego zmusiło
uczniów
Chrystusa do postawienia pytania, czego należy wymagać od
pogan,
którzy przychodzą prosić o chrzest. Czy można żądać od
nich,
by
przyjęli w całości Prawo Mojżeszowe, inaczej mówiąc,
żeby
najpierw
stali się Żydami? Z góry było łatwo przewidzieć, że takie
163
postawienie
sprawy wielu z pewnością
odstraszy. Już rabini żydowcy
znaleźli
drogę pośrednią dla tych, którzy chcieli uczciwie oddawać
cześć
Jedynemu i Niewidzialnemu, lecz nie potrafili zdecydować się
na
przyjęcie obrzezania, nie akceptując też w pełni rozlicznych
przepi-
sów
pokarmowych. Takich ludzi nazywano „bojącymi się Boga",
a
nie zaliczając ich do wspólnoty Przymierza, traktowano na
ogół
życzliwie.
Według
Dziejów Apostolskich już po powrocie z pierwszej wy-
prawy
misyjnej Pawła przybyli do Antiochii pewni Żydzi-chrześ-
cijanie
z Jerozolimy, którzy „nauczali braci: «Jeśli nie poddacie
się
obrzezaniu
według zwyczaju Mojżeszowego, nie możecie być zbawie-
ni».
Kiedy doszło do niemałych sporów i dysput między nimi a Paw-
łem
i Barnabą, postanowiono, że Paweł i Barnaba, a także
kilku
spośród
przybyszów, udadzą się w sprawie tego sporu do Jerozolimy,
do
Apostołów i starszych". W Jerozolimie przyjęto ich
życzliwie.
„Niektórzy
jednak nawróceni ze stronnictwa faryzeuszów oświadczyli:
«Trzeba
ich obrzezać i zobowiązać do przestrzegania Prawa Moj-
żeszowego^
Zebrali się więc Apostołowie i starsi, aby rozpatrzyć tę
sprawę"
(Dz 15,1-6). W ten sposób doszło do tak zwanego
„soboru"
jerozolimskiego.
Paweł
mówi o tej wizycie w Liście do Galatów. Według niego
udali
się do Jerozolimy razem z Barnabą i Tytusem, a był to jego
drugi
pobyt
w tym mieście ,,w ciągu lat czternastu". Lata te są
niewątpliwie
liczone
od wydarzenia pod Damaszkiem, co pozwala nam datować ów
„sobór"
koło 49 lub 50 r. Paweł przedstawił tam „swoją Ewangelię"
tym,
„którzy cieszą się poważaniem", oni zaś „nie polecili
mu
dodawać
czegokolwiek". Jakub, Piotr i Jan podali ręce zarówno
jemu
samemu,
jak i Barnabie „na znak wspólnoty", byśmy - jak pisze
Paweł
- „szli do pogan, oni zaś do obrzezanych". Tak
rozstrzygnięto
przede
wszystkim sprawę obrzezania, do którego nie zmuszono nawet
Tytusa,
towarzyszącego Pawłowi młodego Greka (Ga 2,1-10).
Czytając
Dzieje Apostolskie odnosimy wrażenie, że wszelkie
trudności
zostały już usunięte. Zapewne św. Łukasz uznał za
najwłaś-
ciwsze
połączenie w jednym opowiadaniu o „soborze jerozolimskim"
dwóch
różnych wydarzeń: podjęcia decyzji o niewymaganiu od
ochrzczonych
pogan, by poddawali się obrzezaniu, oraz postanowienia
praktycznego,
mającego na celu umożliwienie udziału we wspólnocie
stołu
wszystkim chrześcijanom bez względu na ich pochodzenie (jest
164
to
„dekret"
Kościoła jerozolimskiego, o którym już zresztą wspomina-
liśmy;
por. s. 111). Niełatwo byłoby bowiem zrozumieć starcie Pawła
z
Kefasem (tj. Piotrem) w Antiochii, gdyby doszło do tego już
po
podjęciu
obu decyzji w Jerozolimie. O starciu owym opowiada nam
zaś
sam Paweł w tymże Liście do Galatów (Ga 2,11-14), w którym
mówi
wcześniej o swej wizycie w Jerozolimie i pomyślnym
rozstrzyg-
nięciu
sprawy obrzezania.
164
26. Piotr i Paweł. Relief z nagrobka Asselusa. 313 r. n.e.
W
jakiś
czas po jego powrocie do Antiochii zjawia się tam
również
i Kefas. Początkowo wszystko wydaje się układać dobrze,
Kefas
bez żadnych oporów zasiada do stołu razem z dawnymi,
a
obecnie już ochrzczonymi poganami. Sytuacja jednak zmienia
się
radykalnie,
gdy przybyli z Jerozolimy także pewni ludzie z otoczenia
Jakuba.
Wówczas Kefas „począł się odsuwać i trzymać z dala,
bojąc
się
tych, którzy pochodzili z obrzezania". Kefas-Piotr nie chce
naj-
wyraźniej
narażać się na krytykę swoich współbraci, chociaż, jak
wynika
z jego przemowy w Jerozolimie, wie dobrze, że „Bóg, który
zna
serca", nie robi różnicy między chrześcijanami
obrzezanymi
a
nieobrzezanymi. „Wierzymy bowiem, że będziemy zbawieni
przez
łaskę
Pana Jezusa tak samo jak oni" (Dz 15,7-11).
A
oto jak Paweł
opowiada dalej o tym, co zaszło w Antiochii.
Postępowanie
Kefasa zaczęli naśladować także inni Żydzi-chrześcija-
nie,
„tak że nawet Barnaba został wciągnięty w tę obłudę. Gdy
więc
spostrzegłem,
że nie idą słuszną drogą, zgodną z prawdą Ewangelii,
165
powiedziałem
Kefasowi wobec wszystkich: «Jeżeli ty, choć jesteś
Żydem,
żyjesz według obyczajów przyjętych wśród pogan, a nie
wśród
Żydów, to jak możesz zmuszać pogan do przyjmowania zwy-
czajów
żydowskich?»" (Ga 2,13-14).
Niektórzy
autorzy próbują dopatrywać się w tej historii jakiegoś
rozłamu,
który miałby jakoby powstać w młodym Kościele. Tym-
czasem,
jeśli przeanalizujemy ów tekst nieco dokładniej, wskazuje
on
raczej
z jednej strony na wielki już w tym czasie autorytet Piotra
(skoro
jego postępowanie znalazło od razu tak licznych naśladowców),
z
drugiej zaś na otwartość Apostołów nawet na trudne dla
nich
początkowo
do przyjęcia sugestie. To ostatnie wynikało zapewne
z
żyjącego w nich przekonania, że sugestie te podsuwa im nie
kto
inny,
lecz obecny zawsze we wspólnocie Duch Święty. Nie darmo
przecież
ów „dekret" Apostołów, dotyczący właśnie wspólnoty
stołu,
zaczyna
się od słów: „Duch Święty i my uznaliśmy za słuszne"
(Dz
15,28;
por. s. 111).
Było
to również otwarcie na świat grecko-rzymski. Wówczas
właśnie
stają się prawdą rewolucyjne, a zwrócone do niedawnych
pogan,
słowa Listu do Efezjan: „niegdyś wy — poganie co do
ciała,
zwani
«nieobrzezaniem» [...], byliście poza Chrystusem, obcy wzglę-
dem
społeczności Izraela i bez udziału w przymierzach obietnicy,
nie
mający
nadziei ani Boga na tym świecie. Ale teraz w Chrystusie
Jezusie,
wy, którzy niegdyś byliście daleko, staliście się bliscy
przez
krew
Chrystusa. On bowiem jest naszym pokojem. On, który obie
części
[ludzkości] uczynił jednym, bo zburzył rozdzielający je
mur
-wrogość"
[Ef 2,11-14].
Jeden
z angielskich filmów
o św. Pawle, pokazywanych kiedyś
w
naszej telewizji, nosił w wersji oryginalnej tytuł: „Pierwszy
chrześ-
cijanin".
Jest to tytuł błędny, bo przecież sam Paweł
wielokrotnie
wspomina
w swoich Listach o tym, że jako gorliwy wyznawca Prawa
Mojżeszowego
prześladował właśnie chrześcijan. Na pewno nie był
więc
pierwszym chrześcijaninem. Autor filmu chciał ukazać w ten
sposób
swoim widzom Pawła jako właściwego twórcę chrześcijań-
stwa.
W tym niewątpliwie się pomylił, lecz nikt nie zaprzeczy, że
ów
dawny
faryzeusz odegrał niezwykle doniosłą rolę zarówno w
przeko-
naniu
pozostałych Apostołów oraz innych uczniów Pańskich do otwar-
cia
bram młodego Kościoła także dla nieobrzezanych, jak i w
budowa-
niu
tegoż Kościoła poza granicami Palestyny.
166
Budowaniu
temu służyły
przede wszystkim dwie kolejne podróże
misyjne
przypadające na lata 50-52 oraz 53-57 lub 54—58. W
czasie
pierwszej
z nich Paweł przewędrował wraz z Sylasem (którego wziął
sobie
za towarzysza po rozstaniu z Barnabą) oraz z młodym Tymoteu-
szem
znaczną część Azji Mniejszej, by następnie z Troady
przeprawić
się
do Europy. Począwszy od tej przeprawy towarzyszy Pawłowi być
może
także Łukasz, gdyż właśnie w tym miejscu Dziejów Apostol-
skich
pojawia się znienacka w opowiadaniu pierwsza osoba liczby
mnogiej
(Dz 16,11: „Odbiwszy od lądu w Troadzie, popłynęliśmy
wprost
na Samotrakę, a następnego dnia do Neapolis, stamtąd zaś
do
Filippi,
głównego miasta tej części Macedonii"; w poprzedniej
części
Dziejów
występuje w tekście odautorskim zawsze tylko 3 osoba l.p.,
por.
s. 154).
Nie
wiemy, kiedy Paweł
założył Kościół w Efezie ani w czasie
której
wyprawy misyjnej powstały inne Kościoły w Azji. Jedno jest
pewne
— nie należy sobie wyobrażać tego, co my nazywamy „Kościo-
łem".
Pierwotnie były to niewątpliwie niewielkie wspólnoty, groma-
dzące
się początkowo w domach prywatnych. Przypominać musiały
tak
liczne w tej epoce rozmaite stowarzyszenia religijne (por. s.
46-47,
51-52),
uważane przez pogan najczęściej, przynajmniej na początku,
za
jakieś wspólnoty żydowskie, co najwyżej nieznacznie tylko
róż-
niące
się od tych, które powstały wcześniej. Nie darmo przecież
Paweł,
przybywszy do nowego miasta, kierował swoje kroki zawsze
najpierw
do synagogi. Żydzi jednak, nawet czasem z początku zacie-
kawieni,
prędko go wypędzali albo starali się go pozbyć w sposób
jeszcze
bardziej radykalny. Odrzucony przez swoich współrodaków,
zwracał
się do pogan. I tak wyrastały, również w Europie,
pierwsze
wspólnoty
chrześcijańskie, znane nam już nieco lepiej z adresowanych
do
nich Listów ich założyciela, takich jak Listy do Filipian,
do
Tesaloniczan,
do Koryntian. List do Galatów był skierowany, jak się
zdaje,
nie do mieszkańców jednego miasta, lecz całej pomocnej
lub
południowej
części rzymskiej prowincji Galacja. Są one wszystkie
świadectwem
nie tylko nieznużonej pracy misjonarskiej i przywiązania
do
tych, których Paweł uważa niejako za swoje dzieci, lecz
także
niezliczonych
trudów i niebezpieczeństw, związanych zarówno z nie-
chętnym
czy zgoła fałszywym przyjmowaniem głoszonej przez niego
nauki,
jak i z samymi podróżami, znacznie dłuższymi i mniej wygod-
nymi
niż w naszych czasach.
167
Tylko
ci, którzy
poznali z własnego doświadczenia rozległy
płaskowyż
centralny dzisiejszej Turcji, mogą mieć choć
przybliżone
wyobrażenie
o wysiłkach, również fizycznych, na jakie musiał się
zdobyć
Paweł, żeby nieść głoszoną przez siebie Ewangelię z
prowincji
do
prowincji wielkiego imperium rzymskiego. Palestyna jest krajem
małym,
lecz Syria, a zwłaszcza Anatolia, zmusza wędrowca do bardzo
drugich
i uciążliwych podróży, trudnych ze względu i na rzeźbę
terenu,
i na gwałtowne zmiany temperatury, gdy przechodzimy z ciep-
łych
wybrzeży Morza Śródziemnego w klimat kontynentalny wnętrza
kraju
z jego upalnym latem i lodowatą zimą.
Prawdą
jest, że Rzymianie udoskonalili drogi. Najsławniejsza
z
tych, którymi wędrował także Paweł, to Via
Egnatia łącząca
Rzym
z
Bizancjum. Apostoł w czasie swej drugiej wyprawy misyjnej przebył
ją
właśnie od Filippi aż po Tessalonikę.
„Przebył"
- należałoby zapewne powiedzieć raczej „przeszedł",
gdyż
w starożytności ludzie, którzy nie byli bardzo bogaci ani
nie
należeli
do wojsk konnych, wędrowali na ogół pieszo, wioząc swoje
bagaże
na mule lub ośle. Dziennie udawało się przeważnie przejść
ok.
25 mil rzymskich, to jest nieco mniej niż 40 km. A mimo
starań
Rzymian,
by zapewnić podróżnym bezpieczeństwo, nie zawsze się to
udawało.
Żegluga,
również pasażerska, ożywała w miesiącach letnich,
w
zimie mówiono, że „morze jest zamknięte". Żeglowano
jednak, jeśli
to
tylko było możliwe, wzdłuż brzegów, tak że na przykład
wyruszając
27. Sw. Paweł na statku trzymający ster i wciągający żagiel. Fragment sarkofagu.
Początek IV w. n.e.
168
z
Cezarei do Rzymu kierowano się
- wbrew naszej logice - na
wschód,
zamiast na zachód. W ten sposób podróżował również
Paweł,
wieziony
do Rzymu po swojej apelacji do Cezara (Dz 27). Nic też
dziwnego,
że trwało to długo - z Rzymu do Aleksandrii czy Cezarei
ok.
8 lub 9 dni przy dobrej pogodzie, przy gorszej podróż mogła
się
przeciągnąć
nawet do dni pięćdziesięciu!
Jak
wyglądały
owe misyjne wyprawy Pawła i jakie niosły ze sobą
zagrożenia,
o tym może nam dać pojęcie on sam, kiedy w Drugim
Liście
do Koryntian broni się przed zarzutami tych, których
nazywa
„fałszywami
apostołami": „Hebrajczykami są? Ja także. Izraelitami
są?
Ja również. Potomstwem Abrahama? Ja też. Są sługami
Chrystusa?
Mówię
jak szalony: ja jeszcze bardziej! Bardziej przez trudy,
bardziej
przez
pobyty w więzieniach, jeszcze bardziej przez chłosty, przez
częste
niebezpieczeństwa śmierci. Od Żydów otrzymałem pięciokrot-
nie
po czterdzieści razów bez jednego. Trzykrotnie sieczono
mnie
rózgami,
raz kamienowano, trzykrotnie przeżyłem rozbicie statku,
dzień
i noc spędziłem na głębokim morzu. Często w podróżach
groziły
mi
niebezpieczeństwa na rzekach, niebezpieczeństwa z rąk
rozbój-
ników,
niebezpieczeństwa z rąk współrodaków, niebezpieczeństwa
ze
strony
pogan, niebezpieczeństwa w mieście, niebezpieczeństwa
na
pustkowiu,
niebezpieczeństwa na morzu, niebezpieczeństwa od fał-
szywych
braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie
i
pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości. A nie
wspomi-
nam
już o mojej codziennej udręce płynącej z troski o
wszystkie
Kościoły.
Kto przeżywa słabość, żebym i ja nie czuł się słaby?
Kto
doznaje
zgorszenia, żebym i ja nie płonął?" (2 Kor 11,22-20).
LISTY
Jeżeli
wiemy tak wiele - choć wciąż jeszcze za mało! - o św. Pawle,
to
dlatego że pozostawił nam swoje Listy, stanowiące zarazem -jak
to
już
mówiliśmy - te część rodzącego się właśnie wówczas
Nowego
Testamentu,
która najwcześniej została uznana za równie świętą
(my
dzisiaj
powiedzielibyśmy „natchnioną") jak Prawo i Prorocy,
czyli
to,
co przywykliśmy nazywać Starym Testamentem. Trzeba jednak
przyznać
uczciwie, że Listy Pawła nie są łatwe do czytania. Staramy
się
często przejść jakoś nad związanymi z tym trudnościami, ale
to
na ogół niezbyt pomaga. Rzecz w tym, że pisane po grecku są
169
one
też
niełatwe do tłumaczenia. I jeśli nasze przekłady
Ewangelii,
lepsze
lub gorsze, dają nam najczęściej pewne pojęcie o
tekście
oryginalnym,
to z Listami Pawiowymi bywa przeważnie znacznie
gorzej.
Ojciec John Chapman, angielski benedektyn z początków
naszego
stulecia, powiedział kiedyś: „Sw. Pawła należałoby
czytać
tylko
po grecku!" I jest to, niestety, w dużej mierze prawda.
Żaden
przekład
nie może oddać w pełni całego bogactwa myśli Apostoła.
Dodać
tu wszakże trzeba, że i w oryginale greckim, w którym
składnia
nieraz
łamie się pod naporem i myśli, i uczucia, nie jest to autor
zawsze
łatwy do czytania. Ogromnej większości polskich czytelników
nie
pozostaje mimo wszystko nic innego, niż wytrwałe czytanie
Listów
w przekładzie, a jeśli tylko nie damy się odstraszyć
począt-
kowym
trudnościom, to nabyta w ten sposób zażyłość ze św.
Pawłem
wspaniale
się opłaci.
Paweł
nie jest pisarzem, który wybrał sobie właśnie list
jako
najbardziej
odpowiadającą mu formę literackiej wypowiedzi. Był mi-
sjonarzem,
piszącym listy do wspólnot chrześcijańskich, najczęściej
przez
siebie samego założonych (najistotniejszym wyjątkiem od tej
zasady
jest List do Rzymian). Są to jednym słowem listy
autentyczne,
najczęściej
dyktowane przez potrzebę chwili, pisane w podobny spo-
sób
jak te listy prywatne, które od ponad stu lat oddają nam
hojnie
piaski
Egiptu.
Te
prywatne listy papirusowe - wprawdzie nieporównanie
krótsze
od
Pawiowych (jedynie List do Filemona nie przekracza
normalnej
długości)
- podobnie jak one zaczynają się zawsze od pozdrowienia
i
na ogół od krótkiej modlitwy, a kończą się również
pozdrowieniem.
Przyjrzyjmy
się na przykład bardzo sławnej kartce papirusu, która
znajduje
się w Muzeum Berlińskim. Jest to list, który gdzieś w II
w.
po
Chr. napisał młody Apion do swego ojca, Epimacha, mieszkającego
w
Egipcie, w Fajum, w miasteczku o nazwie Filadelfia. Młody
Apion
przypłynął
właśnie do Italii, gdzie rozpoczyna służbę wojskową we
flocie
rzymskiej, stacjonującej w Misenum. Zawiadamia ojca o
swoim
szczęśliwym
przybyciu na miejsce. Na początku czytamy: „Apion
swojemu
ojcu i panu, Epimachowi, wiele pozdrowień". To, co tłuma-
czymy
tu przez „pozdrowienia" to grecki czasownik chajrejn
(dosł.:
radować
się), którym witano się wzajemnie. Paweł w swych Listach
nieco
zmienia tę formułę. Tak na przykład Pierwszy List do
Tesaloni-
czan
zaczyna się słowami: „Paweł [...] Kościołowi Tesaloni-
170
czan
w Bogu Ojcu i Panu Jezusie Chrystusie, łaska
wam i pokój"
(1
Tes 1,1), przy czym słowo „łaska" to po grecku charis,
przypomi-
nająca
brzmieniem używany tu w zwykłych listach prywatnych czaso-
wnik
chajrejn.
Do
tego greckiego pozdrowienia dodaje jeszcze autor
biblijny
„pokój" - hebrajski szalom,
które
to słowo do dziś jest
pozdrowieniem
w Izraelu.
Następnie
Apostoł przechodzi do dziękczynienia i modlitwy za
adresatów
Listu: „Zawsze dziękujemy Bogu za was wszystkich, wspo-
minając
o was nieustannie w naszych modlitwach" (l Tes 1,2). Apion
zaś
pisze do ojca: „Przede wszystkim modlę się, żebyś był zdrów,
czuł
się
dobrze i żeby ci się dobrze wiodło razem z moją siostrą, jej
córką
i
moim bratem. Dzięki składam Panu Sarapisowi [był to bóg
grecko-
-egipski,
szczególnie czczony w owych czasach], że mnie natychmiast
ocalił,
kiedy znalazłem się w niebezpieczeństwie na morzu".
Pod
koniec
zgodnie ze zwyczajem przechodzi do pozdrowień: „Pozdrów
serdecznie
Kapitona, moje rodzeństwo, Serenillę i moich przyjaciół
[...].
Modlę się, żebyś był zdrów". Kiedy zaś list Apiona był
już
gotowy,
zjawili się najwyraźniej jego koledzy, sąsiedzi z
Filadelfii,
którzy
nalegali, by od nich także pozdrowił swojego ojca. A
ponieważ
miejsca
na kartce brakło, syn Epimacha dopisał jeszcze poprzecznie
na
marginesie:
„Pozdrawia się Serenos, syn Agatodajmona [tu tekst
jest
uszkodzony]
i Turbo, syn Galloniosa [tekst uszkodzony]"*.
Otóż
całkiem podobne pozdrowienia końcowe znajdujemy rów-
nież
w Listach św. Pawła. Pojawia się w nich przy okazji całe
mnóstwo
ludzi, o których często niczego zgoła nie wiemy. List do
Rzymian,
najdłuższy ze wszystkich, i poza początkiem, a zwłaszcza
końcem
przypominający raczej traktat teologiczny, ma szczególnie
szeroko
rozbudowane pozdrowienia końcowe. Zajmują one niemal
cały
ostatni 16 rozdział: „Pozdrówcie współpracowników moich
w
Chrystusie, Pryskę i Akwilę [...]. Pozdrówcie także Kościół,
który
zbiera
się w ich domu. Pozdrówcie mojego umiłowanego Epeneta
[...].
Pozdrówcie
Marię, która poniosła wiele trudów dla waszego dobra.
Pozdrówcie
Andronika i Juniasa, moich rodaków i współtowarzyszy".
A
nieco dalej: „Pozdrawia was współpracownik mój, Tymoteusz,
oraz
Lucjusz,
Jazon i Sozypater, moi rodacy. Pozdrawiam was w Panu i ja,
Tercjusz,
który pisałem ten list" (Rz 16,3-7,21-22).
* Select Papyri, ed. A.S. Hunt, C.C. Edgar, London 1932-1934, 1111.
171
To
ostatnie zdanie może
wzbudzić zdziwienie. Czyżby List do
Rzymian
miał być napisany nie przez św. Pawła, lecz przez
jakiegoś
Tercjusza?
Tutaj też wyjaśnia nam wszystko znajomość zwyczajów
starożytnych.
Listu bardzo często nie pisał własnoręcznie jego autor.
Dziś
piszemy na maszynie, na komputerze, w świecie antycznym
dyktowano
list odpowiednio wyszkolonemu niewolnikowi czy też
wolnemu
skrybie, który pisał i ładnie, i czytelnie. Pod koniec autor
listu
dorzucał własnoręcznie skreślone pozdrowienia, odgrywające
rolę
podpisu,
nie stosowanego w tamtej epoce. Na przykład pewien nie-
wątpliwie
zamożny, należący do elity kulturalnej Heraklejdes składa
swemu
synowi Herasowi gratulacje z okazji niedawno zawartego
małżeństwa,
z którego najwidoczniej jest bardzo zadowolony: „Herak-
lejdes
swojemu synowi Herasowi pozdrowienia. Przede wszystkim
pozdrawiam
cię, ciesząc się razem z tobą przypadłym ci w udziale
dobrym,
zbożnym i szczęśliwym stadłem małżeńskim, tak zgodnym
z
naszymi życzeniami i modlitwami, które bogowie, wysłuchując
nas,
spełnili.
A nam, choć nieobecnym, ta wiadomość przyniosła tyle
radości,
ile by mógł jej dać, gdybyśmy byli razem z wami,
podniosły
nastrój
tego święta [...]. Pozdrów ode mnie serdecznie twoją
najmilszą
małżonkę".
Tu kończy się już wykaligrafowany starannie (zapewne
przez
niewolnika) tekst listu, a ostatnie zdanie Heraklejdes dopisuje
już
własną ręką: „Modlę się, żebyś z nią razem cieszył się
zdrowiem
i
kwitnącym powodzeniem, mój panie synu!"*
Paweł
też nieraz dopisuje się do dyktowanych przez siebie
Listów.
I tak czytamy w zakończeniu Pierwszego Listu do
Koryntian:
„Pozdrowienia
ręką moją - Pawła" (l Kor 16,21), a w Liście do
Galatów:
„Przypatrzcie się, jak wielkimi literami dla was
napisałem
własnoręcznie"
(Ga 6,11).
Paweł,
Apostoł pogan, pisał do swoich gmin chrześcijańskich
Listy,
podobne w formie (zwłaszcza na początku i w zakończeniu) do
tych,
z jakimi w swoim codziennym życiu spotykali się nieraz
nowi
chrześcijanie,
nie tak dawno jeszcze czczący bogów pogańskich.
W
Listach swoich posługiwał się też często porównaniami lub
wyraże-
niami,
które na pewno były obce jego rodakom z Palestyny. W pol-
skim
przekładzie Listu do Filipian czytamy na przykład: „nasza
*
Papyrl
Societatis Archeologicae Atheniensis, ed.
G.A. Petropulos, Ateny 1939,
nr
60.
172
ojczyzna jest w niebie" (Flp 3,20). Otóż greckie słowo, oddane przez
„ojczyznę", jest w gruncie rzeczy nieprzetłumaczalne i całkiem obce
także hebrajskiemu językowi. Paweł mówi tu: „nasze politeuma jest
w niebie". Ojczyzna jest miejscem, gdzieśmy się urodzili i gdzie
173
często
również mieszkamy, politeuma
natomiast
to swego rodzaju
wspólnota
lub organizacja, zapewniająca jej członkom określone pra-
wa
i mniej lub bardziej ograniczoną autonomie. Tłumacząc to
zdanie
dość
swobodnie, można by powiedzieć, że niebo jest miejscem,
gdzie
przysługują
nam prawa „obywatelskie", w pewnej mierze możemy się
nazwać
„obywatelami nieba". Jest to pojęcie całkiem greckie,
choć
niewątpliwie
znane także wielu Żydom z diaspory.
Bardziej
jeszcze mogą
dziwić chętnie używane przez Pawła porów-
nania
sportowe. Najszerzej rozbudowane znajdujemy pod koniec 9 roz-
działu
Pierwszego Listu do Koryntian: „Czyż
nie
wiecie, że gdy
zawodnicy
biegną na stadionie, wszyscy wprawdzie biegną, lecz jeden
tylko
otrzymuje nagrodę? Przeto tak biegnijcie, abyście ją
otrzymali.
Każdy,
kto staje do zawodów, wszystkiego sobie odmawia; oni, by
zdobyć
przemijającą nagrodę, my zaś nieprzemijającą. Ja przeto
biegnę
nie
jakoby na oślep, walczę nie tak, jakbym zadawał ciosy w
próżnię,
lecz
poskramiam i ujarzmiam moje ciało, abym ucząc innych,
sam
przypadkiem
nie został zdyskwalifikowany" (l Kor 24—27). A w Liście
do
Filipian: „Zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku
temu,
co
przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, do jakiej Bóg wzywa
w
górę w Jezusie Chrystusie" (Flp 3,13-14). I chyba warto tu
przypo-
mnieć,
że igrzyska, zawody sportowe, od niepamiętnych czasów od-
grywały
niezmiernie ważną rolę w pogańskim świecie greckim, a co
więcej,
były - przynajmniej pierwotnie — ściśle związane z kultem
bogów
pogańskich i na ich to cześć odbywały się jeszcze także
w
czasach Pawła. Prawdą jest jednak również, iż właśnie tego
rodzaju
porównania
przemawiały najmocniej do ludzi, którzy w tym świecie
się
narodzili.
Apostoł pogan umiał zaś posługiwać się ich językiem.
PAWŁOWA EWANGELIA
Św.
Paweł zasłużył sobie z pewnością nie na jeden rozdział w
tej
niewielkiej
książce, lecz na wiele dzieł i komentarzy analizujących
jego
życie i - przede wszystkim - jego naukę. Powiedzmy sobie też
od
razu,
że dzieł takich przez długie wieki narosło mnóstwo. My tutaj
z
konieczności musimy się bardzo ograniczyć, nawet jeśli chodzi
o
wiadomości dotyczące życia Apostoła.
Wiemy
z Dziejów
Apostolskich, że po powrocie z trzeciej wy-
prawy
misyjnej Paweł omalże nie zginął w Jerozolimie z rąk swoich
174
współrodaków.
Od tego losu uratowali go ostatecznie Rzymianie,
którzy
nie bardzo wiedząc, co z nim począć, trzymali go przez
dłuższy
czas
w więzieniu w Cezarei Nadmorskiej. Aż wreszcie Paweł,
wyko-
rzystując
swe obywatelstwo rzymskie, odwołał się do cezara. Chciał
w
ten sposób uniknąć wydania Sanhedrynowi, a jednocześnie
zrealizo-
wać
powzięty od dawna zamiar odwiedzenia istniejącej już
wspólnoty
chrześcijańskiej
w Rzymie. Podróż była długa i niebezpieczna, zakoń-
czona
rozbiciem statku u wybrzeży Malty (związane z tą podróżą
trudy
należy dodać do tych, które Paweł wylicza w
przytoczonym
niedawno,
a pisanym wcześniej rozdz. 11 Drugiego Listu do Koryn-
tian;
zob. s. 168). W Rzymie, pod strażą, ale w niezłych
warunkach,
spędził
Apostoł co najmniej dwa lata, próbując jeszcze dogadać
się
również
z miejscową synagogą. Opowieść św. Łukasza kończy
się
ostatecznym
z nią zerwaniem i zwróceniem się Pawła do pogan. Co do
dalszych
jego losów nie mamy żadnych pewnych informacji. Niepodob-
na
ustalić, czy udało mu się spełnić jeszcze jedno marzenie i
pojechać
również
do Hiszpanii. Nie wiemy też, kiedy ani w jaki sposób spotkał
się
z Piotrem w Rzymie. Legenda chrześcijańska połączyła
obu
Apostołów
w męczeńskiej śmierci. Mieli ją ponieść w czasie
prze-
śladowania
Nerona w latach 65-67?, jakoby nawet tego samego dnia
- Piotr
ukrzyżowany
głową w dół (na własną prośbę, bo nie czuł się
godny
umierać jak Chrystus), Paweł ścięty mieczem jako
obywatel
rzymski.
Znacznie
lepiej znana nam jest nauka św.
Pawła. Nie miejsce tu
jednak
na szczegółową analizę jego Listów. Spróbujmy zatem wskazać
po
prostu na to, co Autorce tej książki wydaje się najważniejsze,
a
Czytelnikom może ułatwić tychże Listów samodzielną
lekturę.
Trzeba
bowiem wyraźnie uprzedzić, że jeśli nie sięgną oni do
Paw-
iowego
tekstu, to i obszerny komentarz na niewiele się im przyda.
W
Pierwszym Liście
do Tesaloniczan, napisanym zapewne już
w
50 r., a zatem pierwszym zachowanym Liście św. Pawła, a
zarazem
najwcześniejszym
piśmie Nowego Testamentu, powraca wielokrotnie
słowo
Ewangelia. Bardzo charakterystyczny jest tu choćby początek
2
rozdziału, gdzie czytamy: „Sami wiecie, bracia, że nasze
przyjście
do
was nie okazało się daremne. Chociaż ucierpieliśmy i - jak wiecie
- doznaliśmy
zniewagi w Filippi, odważyliśmy się w Bogu naszym
głosić
wam Ewangelię
Boga
pośród wielkiego utrapienia [...]. Będąc
tak
pełni życzliwości dla was, chcieliśmy wam dać nie tylko Ewan-
175
gelię
Boga,
lecz nadto dusze nasze, tak bowiem staliście się nam
drodzy.
Pamiętacie przecież, bracia, naszą pracę i trud. Pracując
dniem
i
nocą, aby nikomu z was nie być ciężarem, głosiliśmy wśród
was
Ewangelię
Boga"
(l Tes 2,1-2,8-9). A warto może dodać, że w tym
samym
niedługim Liście słowo Ewangelia powtarza się jeszcze trzy
razy.
W ogóle u św. Pawła występuje ono znacznie częściej niźli
we
wszystkich
innych pismach Nowego Testamentu. Sądzę, że nie po-
trzeba
przypominać, iż w czasie, gdy Paweł pisał swoje Listy, nie
było
jeszcze
żadnej z naszych czterech Ewangelii. I Apostoł mówiąc
o
Ewangelii nie myśli tu oczywiście o żadnym tekście, lecz o
głoszo-
nej
przez siebie nauce. Nie jest to jednak oczywiście jakaś
jego
własna,
„prywatna" nauka, ale - według jego głębokiego
przekonania
-
owoc objawienia. Owo objawienie Syna, udzielone mu przez Ojca
(Ga
1,16), objawienie ukrzyżowanego „Pana chwały" (l Kor 2,8)
nie
tylko
przemieniło faryzeusza w Apostoła Chrystusowego, lecz uczyni-
ło
go także pierwszym chrześcijańskim teologiem.
W
samym sercu jego teologii, tej Ewangelii, którą
musi głosić
całemu
światu („Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!" - l
Kor
9,16),
jest Jezus Chrystus, Syn Boży, Pan chwały. Wszystko sprowa-
dza
się do Niego, wszystko przez Niego tłumaczy. A przecież
źródłem
wiedzy
Pawła o Chrystusie i o chrześcijanach nie było bynajmniej
samo
spotkanie ze Zmartwychwstałym pod Damaszkiem. Nie tworzył
nowego
ruchu, lecz włączył się w już istniejący. Wydaje się
zatem
oczywiste,
że przynajmniej pewne pojęcie o Chrystusie przejął z pier-
wotnej
tradycji Kościoła. Wprawdzie w Liście do Galatów podkreśla,
że
swoją Ewangelię otrzymał „nie od jakiegoś człowieka, lecz
objawił
mu
ją Jezus Chrystus" (Ga 1,12; por. 1,15-17), lecz nie
należy
zapominać,
że List ten pisał w ogniu polemiki, oskarżany, że ośmiela
się
zniekształcać Dobrą Nowinę*. Dlatego też z taką mocą
stwierdza:
„Oświadczam
wam, bracia, że głoszona przeze mnie Ewangelia nie
jest
wymysłem ludzkim!" (Ga 1,11).
Właśnie
- nie jest wymysłem ludzkim, nie znaczy
to
jednak, że
nie
opiera się na apostolskiej tradycji wczesnego Kościoła, do
której
należy
i pierwotny kerygmat, i okruchy liturgii, hymny i wyznania
*
Chodziło
tu, jak pamiętamy, o przekonanie Pawła, że nie można wymagać
od
chrześcijan
pochodzenia pogańskiego przyjęcia wszystkich przepisów Prawa
Mojżeszo-
wego,
łącznie z obrzezaniem.
176
wiary
(najstarsze z nich analizowaliśmy
już dokładnie w roz-
dziale
o Zmartwychwstaniu), wreszcie teologiczna, wykuwana z takim
trudem,
terminologia i pouczenia moralne. Paweł przecież wyraźnie
powołuje
się co najmniej dwukrotnie, że tylko „przekazuje" to,
co
„otrzymał",
posługując się przy tym terminami technicznymi zapoży-
czonymi
z języka rabinów (l Kor 11,2,23 oraz 15,1,3; por. s. 116).
Z
tradycji wczesnego Kościoła
czerpie też Paweł swoje wiado-
mości
o tym, co Jezus czynił i czego uczył. Sam, jak się zdaje, nigdy
Go
nie spotkał. Tych wiadomości w porównaniu z Ewangeliami jest
w
gruncie rzeczy bardzo niewiele. Trudno się dziwić. Kiedy
pisał
swoje
Listy, Ewangelie nie przyjęły jeszcze tej formy, jaką
znamy.
Ważniejsze
jednak jest chyba co innego: dla Pawła, który nie był
świadkiem
naocznym działalności Jezusa, najistotniejsze były zbaw-
cze
skutki Jego męki, śmierci i zmartwychwstania, mniejszą zaś
rolę
pełniły
historyczne szczegóły tejże działalności. Owszem, od czasu
do
czasu nawiązuje do jakichś słów Jezusa lub nawet je cytuje,
na
przykład:
„Pan postanowił, ażeby z Ewangelii żyli ci, którzy
głoszą
Ewangelię"
(l Kor 9,14; por. Mt 10,10; Łk 9,3^).
Z
faktów
z życia Jezusa Paweł wspomina jedynie bardzo nielicz-
ne:
zrodzony był „z niewiasty, zrodzony pod Prawem" (Ga
4,4),
ustanowił
Eucharystię (l Kor 11,23-27), został wydany (l Kor
11,23),
następnie
ukrzyżowany (Ga 2,20; 3,1; Flp 2,8; l Kor 2,2,8), umarł
(l
Kor 15,3), został pogrzebany (l Kor 15,4), zmartwychwstał (l
Kor
15,5),
wstąpił do nieba (Rz 10,6). Jednakże nawet te wydarzenia nie
są
przedstawione
obszerniej ani opowiedziane jak w Ewangeliach, Paweł
mówi
o nich tylko w szczególnym kontekście teologicznym
lub
kerygmatycznym.
W
rozumieniu Pawła
Ewangelia jest częścią wielkiego planu
zbawienia,
objawionego przez Boga i urzeczywistnionego w Jego
Synu.
Jest to ten sam Bóg, którego Szaweł-Paweł czcił jako
Boga
„przymierzy"
(Rz 9,4), zawartych z wybranym narodem już przed
wiekami.
Teraz wszakże w Listach Apostoła ta teologia staje
się
chrystocentryczną
nauką o zbawieniu. Bóg ten okazał się bowiem
„Ojcem
naszego Pana Jezusa Chrystusa" (2 Kor 1,3; Rz 15,6).
A
ofiarowane przez Niego zbawienie ogarnia nie tylko wszystkie ludy
na
ziemi, lecz i całe stworzenie, oczekujące z upragnieniem „na
dzień
wyzwolenia
z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale
dzieci
Bożych" (Rz 8,19-21).
178
Pod
Damaszkiem usłyszał
przyszły Apostoł słowa Chrystusa,
wiernie
zachowane we wszystkich trzech różnych wersjach tego ob-
jawienia:
„Szawle, Szawle, czemu mnie prześladujesz?" (por.
s.
157-158). A wiedział przecież, iż Ten, kto zadaje to
pytanie,
ukrzyżowany
przed paru laty, nigdy się z nim za życia nie zetknął.
I
dlatego też słowa owe legły u podstaw całej jego
teologii-ewangelii.
Odtąd
będzie na różny sposób powracał do tego utożsamienia
chrześ-
cijan
z Chrystusem, utożsamienia w Jego cierpieniu, lecz także w
Jego
zmartwychwstaniu
i chwale.
Paweł
widzi Zmartwychwstanie i Wniebowstąpienie jako wejście
Syna
w odwieczną chwałę samego Boga. Stwarza ono całkiem nową
relację
między Chrystusem a tymi wszystkimi, którzy do Niego
należą,
gdyż ta chwała, jaką otrzymuje od Ojca, staje się Jego
własną
mocą
życiodajną i odnawiającą nawet to, co zdawało się
umarłe.
Dlatego
też można powiedzieć, że prawdziwym kluczem do Pawiowej
Ewangelii
są słowa z Pierwszego Listu do Koryntian: „Spodobało się
Bogu
przez głupstwo głoszenia słowa [dosł. kerygmatu]
zbawiać
wierzących.
Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a poganie szukają
mądrości,
my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgor-
szeniem
dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy
są
powołani,
tak spośród Żydów, jak i spośród pogan, Chrystusem, mocą
Bożą
i mądrością Boga" (l Kor 1,21-24). A moc ta i
mądrość
sprawia,
że „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika
ani
człowieka
wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy
bowiem
jesteście jednym w Chrystusie Jezusie" (Ga 3,28).
Czy
św.
Paweł miał rację? Patrząc na dzisiejszy świat, trudno
oprzeć
się zwątpieniu. Może jednak to nie on się pomylił, ale my - ci
z
nas przynajmniej, którzy nazywają się chrześcijanami - zbyt
słabo
i
zbyt niekonsekwentnie wierzymy owej mocy Ewangelii.
178
MATEUSZ,
MAREK, ŁUKASZ
I
JAN
KIEDY SŁOWO STAŁO SIĘ KSIĄŻKĄ
Św.
Paweł mówiąc o swojej Ewangelii rozumiał przez to słowo
i
naukę, którą głosił, i samo tejże nauki głoszenie. W jednym
lub
drugim
znaczeniu słowo to pojawia się w jego Listach
często,
nieporównanie
rzadziej zaś spotykamy je w czterech księgach otwie-
rających
Nowy Testament, a zwanych przez nas właśnie Ewan-
geliami.
Wyjątek stanowi Ewangelia św. Marka. Już w pierwszym jej
wersecie
czytamy: „Początek Ewangelii Jezusa Chrystusa, Syna
Bożego".
Dla autora tych słów - podobnie jak i dla św. Pawła
-
Ewangelia to jeszcze nie książka, lecz Dobra Nowina,
ogłaszana
całemu
światu, Dobra Nowina o Jezusie, który jest Chrystusem
(Mesjaszem)
i Synem Bożym. Oba te tytuły są niewątpliwie dla
Marka
ważne, a pełne ich zrozumienie przyniesie dopiero Męka
i
śmierć na krzyżu. I bardzo znamienny jest fakt, że u stóp
krzyża nie
kto
inny, lecz poganin, setnik rzymski, zawoła: „Istotnie, ten
czło-
wiek
był Synem Bożym" (Mk 15,39). Trzeba jednak dodać, że
dla
setnika
rzymskiego tytuł „Syn Boży" nie miał z pewnością
tego
znaczenia,
jakie ma dla nas, wskazywał tylko na wyjątkową
godność
Ukrzyżowanego,
a i Marek nie w pełni pojmował głębię słów przez
siebie
napisanych.
Podobnie
Ewangelia oznacza dla niego przede wszystkim orędzie
głoszone
przez Jezusa i przyjmowane z wiarą przez chrześcijan, tak
jak
pisze to nieco dalej w l rozdziale opowiadając o powrocie
Jezusa
znad
Jordanu do Galilei: „Gdy Jan został uwięziony, Jezus
przyszedł
do
Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: «Czas się wypełnił
i bliskie
jest
królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!»"
(Mk
1,14-15.)
179
A
oto pozostałe
miejsca, gdzie Marek używa słowa „Ewangelia":
„Kto
chciałby swoje życie ocalić, straci je, a kto by swoje życie
stracił
z
Mojego powodu i z powodu Ewangelii,
ten
je ocali" (Mk 8,35).
„Ktokolwiek
porzuci dom czy braci, czy siostry, czy matkę, czy ojca,
czy
dzieci, czy pola dla Mnie i dla Ewangelii,
każdy
otrzyma już
w
tym świecie stokrotnie tyle domów, braci, sióstr, matek, dzieci
i
pól wśród prześladowań, a w świecie przyszłym życie
wieczne"
(Mk
10,29-30). „Trzeba jednak, by Ewangelia
była
głoszona wszyst-
kim
narodom" (Mk 13,10). „Gdziekolwiek na całym świecie
będzie
głoszona
Ewangelia,
opowiadać
będą na jej [kobiety, wylewające
drogi
olejek na głowę Jezusa] pamiątkę także to, co uczyniła"
(Mk
14,9).
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię
wszelkiemu
stworze-
niu!"
(Mk 16,15).
Już
na samym początku św. Marek łączy wyraźnie Ewangelię
z
zapowiedzą królestwa Bożego (Mk 1,14-15). Głoszenie tej
właśnie
Ewangelii
jest zadaniem Apostołów. Kiedy Marek określa w ten
sposób
orędzie Jezusa, wskazuje tym samym, że Kościół kontynuuje
po
prostu Jego misję*.
Św.
Mateusz używa zaledwie cztery razy słowa „Ewangelia".
Przy
scenie namaszczenia w Betanii jest to identyczne jak u
Marka
powiedzenie
Jezusa (Mt 26,13; por. cyt. wcześniej Mk 14,9), w pozo-
stałych
zaś trzech miejscach znajdujemy wszędzie „Ewangelię
króle-
stwa",
wyrażenie charakterystyczne dla Mateusza i tylko u
niego
występujące.
W pismach św. Łukasza „Ewangelia" występuje jedynie
dwa
razy w Dziejach Apostolskich (Dz 15,7; 20,24), a nie ma jej
nigdzie
w oryginalnym, tekście Ewangelii. Łukasz upodobał sobie
jednak
grecki czasownik euangelidzesthai,
to
jest „głosić Ewangelię"
(lub
„Dobrą Nowinę") i w tej postaci pojawia się on w
polskich
przekładach
(10 razy w Ewangelii i aż 15 razy w Dziejach). Czasow-
nik
ten niewątpliwie dobrze określa zarówno naukę Jezusa
(zapowiedź
nadejścia
królestwa Bożego), jak i Apostołów głoszących, że Jezus
jest
oczekiwanym
Mesjaszem, i dzięki temu wyraźniej jeszcze przypomina
ciągłość
między Jego misją a misją młodego Kościoła. U św. Jana
słowa
„Ewangelia" nigdzie nie znajdziemy poza Apokalipsą,
gdzie
anioł
„lecący przez środek nieba" ogłasza „Ewangelię
odwieczną"
(Ap
14,6). Być może, iż te różnice zachodzące w trak-
* Por. TOB, komentarz do Mk 1,15.
180
towaniu
owego tak ważnego
słowa w czterech Ewangeliach mają jakiś
związek
z kolejnością ich powstawania, przynajmniej powstawania
ich
ostatecznej,
jedynej znanej nam formy. Marek pisze zapewne w czasie,
gdy
Ewangelia oznacza jeszcze przekazywaną ustnie naukę o
„Jezusie
Chrystusie,
Synu Bożym" i dlatego też używa tego słowa swobodnie
w
tym właśnie znaczeniu. Dla Mateusza i Łukasza jest to już
chyba
także
określenie jakiejś opowieści spisanej. Kiedy zaś Jan -
lub
przynajmniej
ostateczny redaktor jego Ewangelii - kończył swoją
pracę,
„Ewangelia" stała się już nieomal tytułem książki, a w
każdym
razie
wszystko do tego zmierzało. Niezręcznie było zatem mówić
w
Ewangelii o Ewangelii. Rozumowanie takie może stanowić co
najwyżej
dodatkowy argument przemawiający za pierwszeństwem
Marka,
jak też rzadko tylko kwestionowaną późniejszą datą
powstania
Ewangelii
Janowej. Nie ma ono jednak w żadnym wypadku siły
przekonywającego
dowodu.
Nasuwają
się tu pytania: kiedy właściwie powstały cztery znane
nam
Ewangelie kanoniczne i w jaki sposób słowo mówione stało
się
wreszcie
książką? Otóż trzeba pamiętać, że, po pierwsze, wiele
tu
jeszcze
niewiadomych, po drugie zaś, że podobnie jak inne pisma
biblijne,
powstawały one z wolna, stopniowo, i że w wielu przypad-
kach
to, co dzisiaj mamy, jest dopiero ich ostateczną redakcją. A
oto
jak
wyobrażamy sobie obecnie ów proces ich powstawania.
Zaczęło
się wszystko od kerygmatu (por. s. 105-107), czyli
głoszenia
prawd podstawowych, ujętych w formuły proste, krótkie
i
często rytmiczne. Służyły one znakomicie w pracy misyjnej,
nawoły-
wały
do nawrócenia. Należało jednak nadal pouczać i umacniać
tych,
których
kerygmatyczne wezwania przywiodły już do wiary. A przyby-
wało
także coraz więcej chrześcijan, nic pierwotnie nie wiedzących
o
Jezusie. Trzeba im było zatem wiele wyjaśniać, choćby, co
znaczy
„łamanie
chleba" po domach (Dz 2,42), trzeba było mówić o
Ostatniej
Wieczerzy,
o Męce i o śmierci Pana. W ten sposób zapewne ukształ-
towała
się najpierw opowieść o Męce, zajmująca tak znaczne miejsce
we
wszystkich czterech Ewangeliach. Opowieść ta została
prawdopo-
dobnie
też bardzo wcześnie spisana. Ale na tym nie dało się
poprze-
stać.
Przyjmujący chrzest musieli również usłyszeć, jak mają żyć,
by
zachować
naukę Jezusa. Najprościej było powtarzać im Jego własne
słowa,
Jego przypowieści, opowiadać o dokonanych przez Niego
cudach,
uzdrowieniach, egzorcyzmach, pokazywać, jak On sam żył
187
i
postępował.
Wszystko to przekazywano ustnie i owe ustne tradycje
nie
zanikły nawet i wtedy, gdy zaczęto je spisywać. Tak tworzyły
się
stopniowo
zbiory powiedzeń Jezusa, zbiory Jego przypowieści lub
opowiadań
o cudach, wszystko, co nieodzowne dla normalnego życia
młodego
Kościoła. A od zbiorów tych wiedzie już prosta droga do
naszych
czterech Ewangelii. Prosta, jeżeli uwzględnimy
wszelkie
kształtujące
je czynniki. Nie wystarczało bowiem opowiadać, należało
także
znaleźć i wskazać sens tego, co się wydarzyło. W świetle
i
z perspektywy Zmartwychwstania uczniowie Jezusa patrzyli na
ziemskie
życie swego Mistrza inaczej, a - jak głęboko wierzyli - sam
Duch
Święty prowadził ich do pełni prawdy (por. J 16,13). W
podobny
sposób
czytali też Pismo święte, to znaczy oczywiście Biblię
hebrajską
lub
grecką Septuagintę (zależnie od języka, jakim się
posługiwali),
ponieważ
Nowy Testament jeszcze się nie narodził. Czytali je
praw-
dopodobnie
na sposób żydowski, w czasie liturgii, i modlili się
również
psalmami, odkrywając niemal na każdym kroku słowa, po-
staci
i sceny, które zdawały się odnosić do Jezusa, a przynajmniej
na
Niego
wskazywać. Widzieliśmy już, jak pierwsi chrześcijanie
dojrzeli
swego
Pana w cierpiącym Słudze Jahwe, a to właśnie pozwoliło im
wyznać
z pełną wiarą, że „Chrystus umarł za nasze grzechy zgodnie
z
Pismem" (l Kor 15,3; por. s. 90-91).
Przekazywane
na różne
sposoby opowieści o Jezusie musiały
również
odpowiedzieć na najważniejsze przynajmniej potrzeby mło-
dych,
niedoświadczonych jeszcze wspólnot chrześcijańskich. W
Ewan-
geliach,
zwłaszcza Mateusza, Marka i Łukasza, najważniejsze zdają
się
być potrzeby katechezy. Odnajdujemy je oczywiście w Kazaniu
na
górze
(Mt 5-7), lecz także i w opowiadaniach mających przynieść
nową
wizję świata i uczyć nie znanej dotąd sztuki życia. Należą
tu
choćby
historyjka o wdowie, wrzucającej do skarbony świątynnej swój
grosz
ostatni (Mk 12,41-44), przypowieść o dobrym Samarytaninie
czy
spór uczniów o to, kto jest większy (Mk 9,33-37). Wszystkie
one
mają
wyraźny charakter katechetyczny. Mówiąc o Jezusie
Ewangelie
odpowiadają
na różnorodne pytania, stawiane przez nowych chrześ-
cijan.
Na przykład: jak mamy się modlić? I oto w Kazaniu na górze
sam
Pan wyjaśnia, że modląc się nie należy „powtarzać próżnych
słów
jak
poganie, którzy myślą, że zostaną wysłuchani dla swego
wielo-
mówstwa.
Nie upodobniajcie się do nich, gdyż Ojciec wasz wie, czego
wam
potrzeba, zanim jeszcze Go poprosicie". Można by z tego
182
wyciągnąć
wniosek, że modlitwa błagalna jest w ogóle niepotrzebna.
Tymczasem
zaraz po owych słowach w Ewangelii według św.
Mateusza
Jezus dodaje: „Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz,
który
jesteś w niebie! Niechaj będzie święcone Imię Twoje". I
dalej
znajdujemy
tu właśnie całą Modlitwę Pańską (Mt 6,7-13). A w na-
stępnym
rozdziale wezwanie: „Proście, a będzie wam dane, szukaj-
cie,
a znajdziecie, pukajcie, a zostanie wam otworzone" (Mt 7,7;
por.
Łk
11,9). Wbrew pozorom nie ma żadnej sprzeczności między
tymi
naukami.
Jezus ostrzega przed sprowadzaniem całej modlitwy do
powtarzania
słów, wzywając jednocześnie do ufnej prośby, wytrwałej
i
nawet natrętnej.
Ewangelie
odpowiadają
słowami Jezusa także na różne inne
pytania,
choćby jak należy pościć (Mt 6,16-18), czy można odprawić
żonę
(Mt 10,1-12), ilu ludzi będzie zbawionych (Łk 13,23-24),
jaki
powinien
być nasz stosunek do ziemskich bogactw (Łk 12,13-15).
Szczególnie
piękną i wymowną katechezę możemy odkryć w Łuka-
szowej
opowieści o dwóch uczniach, którzy nie wiedząc jeszcze nic
0 Zmartwychwstaniu
wędrują
do Emaus. Nie rozumieją, co stało się
z
ich Mistrzem, i nie poznają Go, gdy się do nich przyłącza.
Jezus
zarzuca
im
wówczas brak wiary we wszystko, co powiedzieli prorocy.
,,«Czyż
Mesjasz nie miał tego cierpieć i tak wejść do swej chwały?»
1 zaczynając
od Mojżesza, poprzez wszystkich proroków, wykładał im,
co
we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego". Aż gdy we
wsi
zasiadł
z nimi przy stole, „wziął chleb, odmówił
błogosławieństwo,
połamał
go i dawał im. Dopiero wtedy otworzyły się im oczy i poznali
Go,
ale On zniknął. I mówili między sobą: «Czy serce nie pałało
w
nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?»"
(Łk
24,13-32). Jak pisze francuski biblista, Pierre-Marie
Beaude,
„opowiadanie
to pozwala nam przejść od fizycznej obecności Jezusa
i
uczniów, którzy Go nie poznają, do Jego nieobecności fizycznej
i
uczniów, którzy Go poznają dzięki Pismu i przy łamaniu
chleba.
Lektura
Pisma świętego i łamanie chleba są dwoma czynnikami
pozwalającymi
poznać Jezusa również chrześcijanom następnego po-
kolenia,
tym, co się z Nim nigdy wcześniej nie spotkali. Czy czytel-
nicy
Łukasza nie są ostatecznie w takiej samej sytuacji, w jakiej
byli
uczniowie
z Emaus?"*
P.-M. Beaude, Qu'est-ce l'Evangile?, s. 33.
183
Nie
wszystko sprowadzało
się jednak tylko do tego, jak ma żyć
ten,
kto przyjął właśnie naukę Chrystusa. Powstające gminy
chrześ-
cijańskie
musiały znaleźć
odpowiednią
dla siebie strukturę, trzeba
było
jakoś ustalić, kto za co odpowiada, kto komu i czemu służy,
jakie
prawa mają rządzić
życiem
wspólnoty i jak rozwiązywać
powstające
nieuchronnie konflikty. Przypominając zatem powiedze-
nie
i rady Jezusa Ewangeliści kierują swoje słowa przede wszystkim
do
własnej gminy. Cały 18 rozdział św. Mateusza jest
adresowany
wyraźnie
do konkretnej wspólnoty Mateuszowej, odpowiada na jej
potrzeby
i trudności, ustala określone zasady. Dlatego też znaj-
dujemy
tam powiedzenia Jezusa, które nie zawsze wiążą się ze sobą,
lecz
wszystkie razem wzięte służą temu samemu celowi: „«Jeśli
twój
brat
zbłądzi, idź i w cztery oczy zwróć mu uwagę. A jeśli
cię
posłucha,
pozyskasz w ten sposób brata. Jeśli natomiast nie będzie
chciał
cię słuchać, weź ze sobą jeszcze jedną lub dwie osoby, aby
na
słowie
dwóch lub trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli
ich
nie
posłucha, powiedz Kościołowi [...]. Zaprawdę, powiadam
wam:
cokolwiek
zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a cokol-
wiek
rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. I to wam
także
powiadam: Jeżeli dwaj z was na ziemi będą zgodnie w
jakiej-
kolwiek
sprawie prosili, otrzymają to od Ojca mojego, który jest
w
niebie. Gdzie bowiem dwóch lub trzech zbierze się w imię moje,
tam
Ja pośród nich jestem». Wtedy podszedł Piotr i zapytał Go:
«Ile
razy może zgrzeszyć przeciwko mnie mój brat, a ja mam mu
wybaczyć?
Czy aż siedem razy?» Odrzekł mu Jezus: «Nie mówię
ci:
aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy!»"
(Mt
18,15-22). Tak wygląda lekcja miłości braterskiej udzielona
gminie
św. Mateusza: nie należy lekceważyć cudzych błędów,
lecz
starać
się je leczyć możliwie jak najdelikatniej. Mając daną nam
moc
„związania"
i „rozwiązywania", musimy się nią świadomie i ostroż-
nie
posługiwać. A pamiętać trzeba przede wszystkim o tym, żeby
własne
urazy nie przesłaniały jasności widzenia. Jeśli ktoś
przeciw
mnie
samemu „zgrzeszy", to należy wybaczyć mu nie „siedem
razy"
(co
przy symbolicznym znaczeniu liczby siedem było niezmiernie
dużo),
ale po prostu zawsze, za każdym razem (bo tak wypada
odczytać
owe „siedemdziesiąt siedem"). Nie ma bowiem innej drogi
do
jedności i zgody we wspólnocie, a te są warunkiem koniecznym,
by
Bóg wysłuchał naszej prośby.
184
W
wewnętrznym
życiu młodych Kościołów nader ważną rolę
odgrywała
liturgia, w dużej mierze wzorowana na tej, którą chrześ-
cijanie
pochodzenia żydowskiego przynieśli ze swoich synagog (por.
s.
143-147). Najistotniejsze jej elementy były jednak synagogom
nie
znane.
Chodzi tu przede wszystkim o Eucharystię, w mniej lub
bardziej
pierwotnej formie. Aby umożliwić jej właściwe
rozumienie,
Mateusz,
Marek i Łukasz, wraz z Pawłem, sięgają do
Ostatniej
Wieczerzy.
Wszyscy czterej przekazują też, z nieznacznymi tylko
różnicami,
słowa wypowiedziane przez Jezusa nad chlebem i winem
(Mt
26,26-29; Mk 14,22-25; Łk 22,15-20; l Kor 11,23-25).
Naj-
wcześniejsza
jest tu zapewne wersja Pawiowa: „Ja bowiem otrzyma-
łem
od Pana to, co wam przekazałem, że Pan Jezus tej nocy,
której
został
wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł:
«To
jest
Ciało moje za was [wydane]. Czyńcie to na moją
pamiątkę!»
Podobnie,
skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: «Kielich
ten
jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy
pić
będziecie,
na moją pamiątkę»". Ten tekst z Pierwszego Listu
do
Koryntian
jest u Pawła najobszerniejszym i najdokładniejszym cyta-
tem
słów Jezusowych, co samo w sobie wskazuje już na jego
ważność.
Potwierdzają
to również dwa czasowniki wprowadzające ów cytat
(„otrzymałem"
i „przekazałem"), z którymi spotkaliśmy się już
wcześ-
niej,
omawiając przytoczone w tymże Liście najstarsze
chrześcijańskie
wyznanie
wiary (por. s. 116). Także niektóre opowiadania, przede
wszystkim
opisy rozmnożenia chleba, wykazują pewne zabarwienie
liturgiczne,
dostrzegane niewątpliwie łatwo przez chrześcijan
uczest-
niczących
w tym, co Dzieje Apostolskie nazywają „łamaniem chleba".
185
Warto
porównać
choćby dwa teksty Marka, pierwszy mówiący o roz-
mnożeniu
chlebów, drugi - już z Ostatniej Wieczerzy - o ustanowie-
niu
Eucharystii:
Mk
6,41
A
wziąwszy
pięć chlebów i dwie ryby,
spojrzał
w niebo, odmówił
błogosławień-
stwo,
połamał chleby i dawał uczniom,
by podawali im [tj. ludziom].
Mk 14,22
A
gdy jedli, wziął
chleb, odmówił
błogo-
sławieństwo,
połamał i dał im, mówiąc:
Bierzcie,
to jest Ciało moje.
Młode
wspólnoty chrześcijańskie były początkowo uważane za
jeszcze
jedno religijne ugrupowanie w i tak już zróżnicowanym
świecie
judaizmu.
Patrzono na tych ludzi jak na jakichś nowych faryzeuszy,
saduceuszy
czy esseńczyków. Dość szybko zaczęto jednak widzieć
w
nich kogoś w rodzaju niebezpiecznych „heretyków". Bardzo
wcześ-
nie
Szczepan zapłacił za to życiem. Napięcia narastały.
Chrześcijanie
widzieli
Mesjasza w ukrzyżowanym Jezusie, inni Żydzi nie chcieli się
z
tym zgodzić. Rozłam się pogłębiał. Już na początku lat
czterdziestych
Jakub,
syn Zebedeusza, został ścięty z rozkazu króla Agryppy I, a w
61
lub
62 r. poniósł śmierć męczeńską Jakub nazywany „bratem
Pana".
Wraz
z rozłamem zaostrzały się polemiki. Jest zatem rzeczą w
pełni
zrozumiałą,
że znalazły one swoje odbicie także i w tradycji ewan-
gelicznej,
zwłaszcza w przedstawieniach dyskusji, jakie Jezus prowadził
z
faryzeuszami i saduceuszami. Wykorzystywano też chętnie
wszelkie
okazje,
by podkreślić kwestionowaną przez przeciwników mesjańską
godność
Jezusa. Najlepiej nadawały się do tego celu opowieści o cu-
dach,
w których proszący o uzdrowienie pada na twarz przed Jezusem
(np.
trędowaty - Mk 8,2; Jair błagający o ocalenie córeczki - Mk
9,18)
lub
w których Jezus nazwany jest „Synem Dawida" (np. Mt
9,27;
15,22;
20,30-31; oraz teksty paralelne).
Kształt
ostateczny naszym Ewangeliom nadały niewątpliwie po-
trzeby
wspólnot chrześcijańskich, a próba właściwego określenia
ga-
tunku
literackiego, do jakiego można by je zaliczyć, nie jest
bynaj-
mniej
łatwa. Znacznie prościej powiedzieć najpierw, czym Ewangelie
na
pewno nie są. Tak wiec nie są one sprawozdaniami dziennikarskimi
z
jakichś nawet bardzo ważnych wydarzeń, nie są
monografiami
historycznymi
o życiu Jezusa ani też Jego biografiami. I o tym trzeba
zawsze
pamiętać, bo inaczej zaraz zaczną się mnożyć nieporozumie-
186
nią.
Warto również przy okazji dodać, iż w czasach, w
których
powstawały
Ewangelie, nikt nie pisał dziennikarskich sprawozdań,
historiografia
zaś była wprawdzie dobrze rozwinięta, lecz historycy
rozumieli
swoje zadanie całkiem inaczej niż ich nowożytni koledzy,
a
dotyczy to także i autorów starożytnych biografii (choć z
tymi
ostatnimi
porównuje się Ewangelie najczęściej, zwracając jednak uwa-
gę
na bardzo zasadnicze różnice).
Tak
więc
wraz z pierwszą zapisaną Ewangelią rodzi się nowy
gatunek
literacki. Poczynając od Ewangelii Pawiowej (którą
najłatwiej
analizować
na przykładzie przytoczonego przez Apostoła bardzo daw-
nego
wyznania wiary chrześcijańskiej - l Kor 15,1-5; por. s.
89-92),
składają
się nań trzy warstwy lub, jak kto woli, trzy aspekty:
fakt
historyczny,
interpretacja oraz praktyczne odniesienie do życia Koś-
cioła.
Odnajdujemy zatem w czterech naszych Ewangeliach wspo-
mnienie
historycznych wydarzeń, przekazane przez naocznych świad-
ków.
Ale to samo by jeszcze nie wystarczyło. Za ziemskiego życia
swego
Mistrza uczniowie jeszcze bardzo niewiele rozumieli. Dopiero
po
Jego śmierci i zmartwychwstaniu zaczęli odczytywać na nowo
i
samo życie, i nauki Jezusa w świetle zarówno Zmartwychwstania,
jak
i
Pisma świętego. I dopiero też wówczas zaczęli rozumieć, jak
się
wypełnia
wielki plan Boży i co to znaczy, że Jezus nie przyszedł
„znieść
Prawo i Proroków" (Pismo), ale je wypełnić (Mt 5,17).
A
wreszcie odnajdujemy w Ewangeliach ów trzeci aspekt - od-
niesienie
do życia Kościoła, do życia wspólnoty, dla której Ewan-
gelista
pisał, uwzględniając zarówno aktualne jej potrzeby, jak i
świa-
dectwo
jej wiary.
I
to nam właśnie
często, przynajmniej w pewnej mierze, prze-
szkadza.
Wielu z nas chciałoby raczej, żeby Ewangelia przekazywała
nam
„czysty fakt historyczny" bez żadnej dodatkowej
interpretacji,
może
na przykład film lub nagrane na taśmę magnetofonową nauki
Jezusa?
A przecież ani na filmie, ani na taśmie polegać nie można.
Zdajemy
sobie dobrze sprawę, jak łatwo jest zrobić fotomontaż
czy
zniekształcić
nagranie, natomiast „czysty fakt historyczny" w ogóle
nie
istnieje, o czym wiedzą najlepiej historycy. Świadkowie
naoczni
tego
samego wydarzenia zawsze widzą je trochę inaczej, autor
zaś
sprawozdania,
nawet najuczciwiej starający się o jego obiektywne
przedstawienie,
nigdy nie potrafi ustrzec się własnego subiektywizmu.
Rolę
interpretacji ilustruje może najlepiej mała „przypowieść"
współ-
187
czesna,
stworzona właśnie
w tym celu przez nieżyjącego już biblistę
francuskiego,
Etienne Charpentiera.
Wyobraźmy
sobie, że jesteśmy na złotym weselu naszych drogich
przyjaciół.
Wzruszona i szczęśliwa para wyciąga z zakamarków naj-
różniejsze
pamiątki. I w pewnej chwili starszy pan podaje mi jakąś
kartkę,
mówiąc: „Patrz, to jest nasz pierwszy list miłosny!"
Biorę
z
pewnym zdziwieniem pożółkłą nieco kartkę, jakby wyrwaną z
ze-
szytu
szkolnego, przyglądam się jej bliżej i cóż widzę?
Przepisane
starannie
zadanie algebraiczne! Mój przyjaciel uśmiecha się widząc
moje
zaskoczenie i zaraz wyjaśnia: „Bo widzisz, to tak właśnie
było.
Chodziliśmy
do jednej szkoły, ale właściwie wcale się nie znaliśmy.
Aż
kiedyś ona zachorowała i poprosiła mnie, żebym dla niej
przepisał
zadanie
z algebry. I od tego wszystko się zaczęło".
Mamy
więc
tu dokument („fakt historyczny") i jego interpretację!
Bez
tej interpretacji dokument staje się zwykłym świstkiem
papieru.
Gdyby
po śmierci obu małżonków ktoś zabierał się do napisania
historii
ich
życia, a przeglądając pozostałe po nich papiery, natrafił na
ową
kartkę
z zeszytu, wyrzuciłby ją zapewne bez wahania do kosza.
Nie
ulega żadnej
wątpliwości - powinniśmy być wdzięczni
Ewangelistom,
że zechcieli przekazać nam nie nagie fakty, ale fakty
widziane
z perspektywy Zmartwychwstania i Pisma świętego, że
zechcieli
nam wyjaśnić, co oznaczały one dla nich, dla ich wspólnot,
a
tym samym i dla Kościoła powszechnego. Tylko dzięki temu
możemy
zrozumieć także coś z historii młodego chrześcijaństwa.
PO DRODZE
Z
pewnością
zaginęło wiele pism, jakie powstawały w pierw-
szych
latach czy nawet w pierwszych dziesiątkach lat po
Pięćdziesiąt-
nicy.
Dzięki odkryciom w Egipcie odzyskaliśmy fragmenty zbiorów
lub
nawet całe zbiory „powiedzeń" Jezusa, zwanych w nauce z
grecka
logiami
(gr. logion
to
właśnie „powiedzenie"). Najsławniejsza jest
chyba
tak zwana Ewangelia według Tomasza, zawierająca 114
logiów
Jezusowych
w przekładzie koptyj skini. Tekst ów, pochodzący z IV
w.
po
Chr., a znaleziony wraz z innymi tekstami gnostyckimi* w Egipcie
*
Gnoza - ruch religijny pogańsko-chrześcijański
rozwijający się głównie w II
w.
po
Chr. Dzieli on rzeczywistość na złą materie i dobrego ducha, a
źródła zbawienia
upatruje
w poznaniu (gr. gnosis).
188
30.
Kodeksy odkryte w 1945 r. w Nag Hammadi, wśród
nich kodeks
zawierający
Ewangelię św. Tomasza
w
Nag Hammadi, jest zapewne w znacznej części
tłumaczeniem lub
przeróbką
greckich logiów, znanych nam z fragmentów papirusowych,
datowanych
między innymi już na II
w.
po Chr. Ewangelia według
Tomasza
zaczyna się w sposób bardzo charakterystyczny dla
myśli
gnostycznej:
„To są tajemne słowa, które wypowiedział Jezus żywy,
a
zapisał je Didymus Juda Tomasz. I rzekł: «Kto odnajdzie
znaczenie
tych
słów, nie zakosztuje śmierci»".
Wiele
z Tomaszowych logiów
przypomina słowa Jezusa z kano-
nicznych
Ewangelii. Na przykład:
Rzekli
Mu uczniowie Jego: „Poucz
nas o miejscu, w którym Ty jesteś, ponieważ
trzeba
nam, abyśmy go szukali". Rzekł im: „Kto ma uszy, niech
słucha. Istnieje
światłość
w człowieku światłości - on oświetla cały świat. Gdy nie
oświetla, jest
ciemność"*.
Rzekł Jezus: „Kochaj swego brata jak swą duszę, strzeż go jak
źrenicę
swego
oka". Rzekł Jezus: „Widzisz drzazgę, która jest w oku twego
brata, belki zaś,
która
jest w twoim oku, nie dostrzegasz. Jeśli wyrzucisz belkę z twojego
oka, wtedy
przejrzysz,
aby wyciągnąć drzazgę z oka twojego brata" [...]. Zapytali
Go uczniowie
Jego:
„W jakim dniu nadejdzie królestwo?" „Ono nie nadejdzie
wtedy, gdy go
wyczekują.
Nie będę mówić: Oto tutaj albo oto tam, lecz królestwo Ojca
rozszerza się
na
ziemi, a ludzie go nie widzą"**.
*
Por. J 14,4-5; Mt 11,15; 13,9,43; Mk 4,9; 7,16; Łk
8,8; 14,35; Ap 2,7; 13,9;
Mt
6,22-23.
**
Por. Mt 5,44-^8; Mt 7,3-5; Łk
17,20-21. Cyt. wcześniej fragment Ewan-
gelii
Tomasza to Logia 1,1,24,25,26,113 (wg Apokryfy
Nowego Testamentu, t.
I, s. 123,
126,
133).
189
Niekiedy
nie znane nam z Ewangelii kanonicznych powiedzenia
Jezusa
odnajdujemy u wczesnych pisarzy chrześcijańskich,
a czasem
też
jako warianty - w najstarszych rękopisach. Wśród zasługujących
na
szczególną uwagę warto może wymienić przede wszystkim to,
które
przytoczone przez Orygenesa powtarza się również w
omawianej
właśnie
apokryficznej Ewangelii Tomasza: „Rzekł Jezus: «Kto jest
blisko
mnie, blisko jest ognia, a kto jest daleko ode mnie, daleko jest
od
królestwa»", jak również znane nam z piątowiecznego
Kodeksu
Bezy:
„Tego dnia ujrzawszy, jak ktoś pracował w szabat, rzekł
doń:
«Człowieku,
jeśli wiesz, co czynisz - jesteś błogosławiony, jeśli
190
zaś
nie wiesz - jesteś przeklęty jako przestępca Prawa»"*. Oba
te
powiedzenia
wydają się bardzo bliskie autentycznej myśli Jezusa, a nie
ulega
wątpliwości, że wiele z tego, co mówił, nie trafiło do
kanonicz-
nych
Ewangelii**.
Zbiory
logiów,
których fragmenty do nas dotarły, powstały naj-
wcześniej
w II
w.,
lecz na pewno spisywano je, zanim jeszcze
narodziły
się nasze cztery Ewangelie. Wykorzystywali je ci, którzy
głosili
innym naukę Jezusa. Dla celów katechetycznych tworzono
zapewne
również spisy Jego przypowieści, jak również opowiadań
cudach.
Wszystko to miało
posłużyć później przy spisywaniu Ewan-
gelii.
Wśród apokryfów chrześcijańskich wiele jednak stara się
uzupeł-
nić
już najwyraźniej istniejące Ewangelie. Czytelnicy ich
chcieli
zapewne
dowiedzieć się czegoś więcej o Matce Jezusa, jej
rodzinie,
dzieciństwie
i o tym, jak doszło do ślubu z Józefem. Chcieli poznać
lepiej
okoliczności towarzyszące narodzinom Syna Marii, a
przede
wszystkim
pierwsze lata, spędzone w Nazarecie. Jak wiadomo, Marek
Jan
nie mówią
na ten temat w ogóle nic, a Mateusz i Łukasz także
bardzo
niewiele. Po to, by uzupełnić te „braki", powstawały z
czasem
coraz
liczniejsze Ewangelie apokryficzne***, warto jednak podkreślić,
że
najstarsze z nich, takie jak Protoewangelia Jakuba (głównie
po-
święcona
młodości Marii) czy znana nam w kilku wersjach
Ewangelia
dzieciństwa
Tomasza (nie mająca nic wspólnego z omawianą niedaw-
no
gnostycką Ewangelią Tomasza), kształtowały się już w II
w.,
a na
pewno
już po czterech Ewangeliach kanonicznych, które każda na
swój
sposób „dopełnia". Jeśli mimo wszystko przytaczam tu parę
ich
fragmentów,
to czynię to dlatego, by pokazać Czytelnikom, często
domyślającym
się w nich ukrytych nadzwyczajności, jaki mają one
ogólny
charakter i jak bardzo odmienny od tekstów kanonicznych. Oto
na
przykład opis wizji, jaką miał Józef w chwili narodzenia
Jezusa.
Ten
fragment Protoewangelii Jakuba jest zresztą jednym z
najpiękniej-
szych
tekstów w literaturze starochrześcijańskiej:
*
Por.
Apokryfy
Nowego Testamentu, t.
I, s. 131 (n. 82), s. 113 (n. 23), s. 108
(n.
2).
** Por. J 20,30; 21,25.
***
Apokryficzne = niekanoniczne. Apokryf to pismo powstałe
niejako na mar-
ginesie
Biblii, lecz nie przyjęte do kanonu. Określenie to pochodzi od
słowa gr.
apokryfon,
co
pierwotnie znaczyło „ukryte".
191
Ja,
Józef,
szedłem i nie szedłem. I podniosłem oczy na firmament, i
zobaczyłem,
że
stanął, i [spojrzałem] w powietrze, i ujrzałem, że jest pełne
zdumienia, i ptactwo
niebios
zakrzepło w locie. I skierowałem oczy na ziemie, i ujrzałem misę
leżącą
i
robotników spoczywających przy posiłku, a ręce ich były w misie.
I ci, którzy gryźli
(pokarm],
nie gryźli go, i ci, którzy go nabierali, nie podnosili [rąk], ci,
którzy nieśli do
ust,
nie donieśli, ale wszyscy mieli oblicza wzniesione i patrzyli w
górę. I ujrzałem, jak
pędzono
owce i stanęły owce, i podniósł pasterz rękę, aby je uderzyć,
i zamarła ręka
wzniesiona
do góry. I zwróciłem oczy na prąd rzeki, i ujrzałem kozły,
które przytknęły
pyski
do wody i nie piły. I wszystko, pobudzone nagle, podjęło znowu
swój bieg*.
Jednakże
tekst następujący zaraz po tej pięknej wizji zatrzymanego
czasu
jest zupełnie odmienny. Józef szuka położnej, która „byłaby
z
Hebrajczyków". Znajduje ją wprawdzie, ale ta nie ma już nic w
grocie
betlejemskiej
do zrobienia. A gdy z niej wychodzi, spotyka Salome
(może
matkę synów Zebedeusza; por. Mt 27,56). Salome nie chce
uwierzyć,
że Dziewica urodziła Syna i sprawdza ten fakt ręką, która
zostaje
natychmiast porażona jakby ogniem. Bóg miłosierny lituje
się
jednak
nad zuchwałą i na jej prośbę porażoną rękę uzdrawia**.
Ewangelia
dzieciństwa
Tomasza zajmuje się już, zgodnie ze
swoim
określeniem, dziecięcymi latami Jezusa. Znajdujemy tu opo-
wiadania
pełne wdzięku, lecz obok nich także okrutne i bezsensowne.
I
to już od samego początku. Na przykład:
Dziecko
Jezus, gdy doszło
do wieku lat pięciu, bawiło się w korycie strumienia
i
gromadziło płynącą wodę w stawki, i sprawiło, że stała się
ona natychmiast czysta;
a
nakazał to jednym słowem. I zwilżywszy glinę, ulepił z niej
dwanaście wróbli, a był to
dzień
szabatu, gdy to uczynił. Było tam wiele innych dzieci, które z nim
się bawiły. Gdy
pewien
Żyd zobaczył to, co uczynił Jezus, bawiąc się w dzień szabatu,
natychmiast
odszedł
i doniósł ojcu jego, Józefowi: „Oto twoje dziecko znajduje się
przy strumieniu
i
wziąwszy glinę ulepiło z niej dwanaście ptaszków, i znieważyło
dzień szabatu".
I
przyszedł Józef na owo miejsce, a ujrzawszy zawołał doń mówiąc:
„Dlaczego robisz
to,
czego nie godzi się robić w dzień szabatu?" A Jezus,
klasnąwszy w swe ręce,
zawołał
do wróbli i rzekł do nich: „Lećcie!" I ptaszki rozwinąwszy
skrzydła odleciały
ćwierkając.
Żydzi, gdy to ujrzeli, zdumieli się i odchodząc zawiadomili o tym,
co
widzieli,
że uczynił był Jezus***.
Wszystko
tu dzieje się
w atmosferze Ewangelii kanonicznych:
Jezus,
uzdrawiający tam chorych też w dzień święty szabatu, i
tutaj
pozwala
sobie w ów dzień nie tylko na zabawę, lecz także na niewinny
*
Protoewangelia Jakuba XVIII 2-3 (wg Apokryfy
Nowego Testamentu, t.
I).
**
Protoewangelia Jakuba XIX-XX (wg Apokryfy
Nowego Testamentu, t.
I).
***
Ewangelia dzieciństwa
Tomasza U (wg Apokryfy
Nowego Testamentu, t.
I).
192
cud, który z tej zabawy wyrasta. A Żydzi już dziecko oskarżają
o „znieważenie
szabatu", i to zarówno przed Jego ojcem, jak i
„prze-
łożonymi".
Atmosfera ta zmienia się w następnych rozdziałach.
W
nich Jezus zachowuje się w sposób całkiem sprzeczny z tym, czego
w
Ewangeliach będzie nauczał.
A
syn uczonego w Prawie, Annasza [charakterystyczne, że
właśnie uczeni
w
Piśmie będą często przeciwnikami nauczającego Jezusa], stał tam
z Józefem i wziąw-
szy
gałąź z wierzby, wypuścił wodę, którą był zgromadził Jezus.
Gdy Jezus zobaczył to,
co
się stało, oburzył się wielce i rzekł doń: „Niegodziwy
bezbożniku i głupcze, co tobie
szkodziły
te stawki i ta woda? Oto teraz ty uschniesz jak to drzewo i nie
przyniesiesz ani
liścia,
ani korzeni, ani owocu". I natychmiast owo dziecko zupełnie
uschło, Jezus
natomiast
oddalił się i odszedł do domu Józefa. A rodzice uschniętego
ponieśli je,
opłakując
jego młodość. I przynieśli do Józefa i czynili mu wyrzuty, że
ma syna, który
dokonuje
takich czynów. Innym znowu razem [Jezus] szedł przez wieś i
biegnący
chłopiec
uderzył go w plecy. Jezus rozzłoszczony rzekł do niego: „Już
nie pójdziesz
dalej
swoją drogą". A on natychmiast padł martwy*.
Ten
rozzłoszczony
Jezus i straszliwe kary za całkiem drobne
przewinienia
nie pasują nam zgoła do obrazu, jaki wynosimy z lektury
Nowego
Testamentu!
JAK POWSTAWAŁY EWANGELIE
Mówiliśmy ostatnio o tekstach, które - chociaż nieraz barwne
1 ciekawe
- nigdy nie weszły
do kanonu Nowego Testamentu, a przy-
toczone
tu ich fragmenty pozwalają nam może lepiej zrozumieć,
dlaczego
tak właśnie się stało. Jeszcze w okresie tradycji
ustnej
spisywano
zapewne pierwsze zbiory logiów Jezusa, jak również zbiory
Jego
przypowieści czy opowiadań o dokonanych przez Niego cudach.
Ślady
owych najwcześniejszych zbiorów odnajdziemy jeszcze
w
Ewangeliach kanonicznych, wykorzystywali je bowiem najwyraź-
niej
także ich autorzy. Kim zaś byli naprawdę oni sami?
Według
świadectw
pochodzących z II
w.
do grona dwunastu Apostołów
należeli
Mateusz i Jan (przy czym już wówczas nie wiedziano na
pewno,
czy Jan Apostoł i Jan Ewangelista to jedna osoba), Marek miał
być
współpracownikiem św. Piotra, a Łukasz towarzyszem
podróży
misyjnych
św. Pawła. Dziś wiemy jednak dobrze, że nie wszystko jest
Ewangelia dzieciństwa Tomasza UI-IV (wg Apokryfy Nowego Testamentu, 1.1).
193
takie
oczywiste, a postaci Ewangelistów
są dla nas znacznie trudniej
uchwytne,
niż to dawniej uważano. Musimy pamiętać o różnych
źródłach,
na jakich Ewangeliści mogli się opierać: na tekstach pisa-
nych,
jak też na informacjach przekazywanych przez tradycję ustną.
Musimy
uwzględnić również pracę ich uczniów, a przede wszystkim
w
wielu przypadkach redaktora ostatecznego, który nadal
zapewne
księdze
świętej jej kształt obecny. Dlatego też i Kościół katolicki
w
swoich oficjalnych wypowiedziach woli mówić dzisiaj raczej
0 „świętych
autorach" („hagiografach"), niż przypisywać
autorstwo
Ewangelii
ściśle określonym ludziom. A jeżeli zajrzymy do
Nowego
Testamentu,
to przekonamy się również, że otwierają go nie dzieła
różnych
czterech pisarzy, lecz jedna Ewangelia według
Mateusza,
według
Marka,
według
Łukasza
i według
Jana.
Św.
Łukasz w prologu do swojej Ewangelii wskazuje wyraźnie
na
wcześniejsze,
różne jej źródła: „Wielu już starało się ułożyć
opowia-
danie
o tych sprawach, jakie się wśród nas dokonały, tak jak
nam
przekazali
ci, którzy od pierwszych chwil byli naocznymi świadkami
1 sługami
słowa. Postanowiłem zatem i ja zbadać dokładnie wszystko
od
samego początku i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś
mógł
się
przekonać o całkowitej pewności udzielonych ci nauk" (Łk
1,1-4).
Łukasz
był na pewno człowiekiem wychowanym w kulturze grec-
kiej.
Łatwo to poznać po jego języku i stylu, lecz może jeszcze lepiej
po
jego
sposobie pisania. Świadomie, również w tym prologu,
naśladuje
współczesną
sobie grecką historiografię. Warto też przypomnieć, że
jedyną
datę w całym Nowym Testamencie znajdujemy właśnie u niego
(por.
s. 54). Tym bardziej zatem znaczące jest pojawienie się w
tym
prologu
czasownika, który - jak już wiemy - jest greckim odpowied-
nikiem
hebrajskiego terminu technicznego, określającego przekazywa-
nie
tradycji ustnej. Łukasz mówi nam, że wielu
już przed nim
próbowało
opisać to,
co się wydarzyło, on jednak tym się nie zadowo-
lił,
lecz sam sięgnął do pierwotnej tradycji, tak jak ją „przekazali
ci,
którzy
od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa".
Autor
myśli
tu oczywiście o Apostołach i najbliższych uczniach Jezusa.
Kiedy
Łukasz
pisał swój prolog, z pewnością nie przychodziło
mu
nawet do głowy, ile ważnych informacji potrafimy z niego
wyczytać.
Nie mógł wiedzieć, że znajdziemy w nim potwierdzenie
zarówno
tego, że korzystał on już ze źródeł pisanych, jak i tego,
że
sam
miał jeszcze dostęp do przekazywanej ustnie tradycji apostolskiej.
194
Tradycja
ta zaś
jest sprawą ważną przede wszystkim ze względu
na
czas powstania Ewangelii kanonicznych. Nasze wiadomości o
ich
narodzinach
czerpiemy głównie z dzieł najstarszego historyka Kościo-
ła,
Euzebiusza z Cezarei (IV
w.),
który sam cytuje swoich poprzed-
ników,
jak również Ireneusza, biskupa Lyonu (zmarł śmiercią męczeń-
ską
ok. 202 r.).
Euzebiusz
wspomina najpierw Papiasza, biskupa frygijskiej Hie-
rapolis
(Azja Mniejsza). Według
Papiasza Marek był tłumaczem (lub
sekretarzem
- to samo słowo greckie) Piotra i „zapisał dokładnie,
chociaż
nie po kolei, wszystko, co zapamiętał z tego, co Pan powie-
dział
i uczynił". Po czym Euzebiusz dodaje własny komentarz,
za-
znaczając
na początku, że Marek sam nie znał Jezusa „ani Go nie
słuchał,
ani Mu nie towarzyszył. Natomiast później [...]
towarzyszył
Piotrowi.
Ten zaś głosił nauki stosownie do potrzeb, nie porządkując
w
żaden sposób powiedzeń Jezusa, toteż Marek nie popełnił
błędu
zapisując
pewne sprawy tak, jak je zapamiętał. Troszczył się tylko
o
jedno: żeby niczego nie opuścić z tego, co usłyszał, i żeby
nie
powiedzieć
nic nieprawdziwego". Zaraz potem dodaje też uwagę
o
Mateuszu, mówiąc, według tegoż Papiasza, że „zebrał on w
porząd-
ku
powiedzenia [Pana] w języku hebrajskim, lecz każdy tłumaczył
je,
jak
potrafił"*. Trzeba tu zauważyć, że Grecy mieli tylko
jedno
określenie
na hebrajski i aramejski (hebraisti),
najwyraźniej
nie roz-
różniając
tych języków, tak więc i my nie możemy stwierdzić, o
jakim
języku
myślał w tym przypadku i Papiasz, i Euzebiusz.
W
tej samej Historii Kościoła
jej autor streszcza poglądy Kle-
mensa
Aleksandryjskiego, który pisał między 180 a 211-216 r. Był
on
zdania,
że Ewangelie przytaczające genealogie zostały napisane
jako
pierwsze.
„Ewangelia według Marka powstała zaś w sposób następują-
cy:
W czasie, gdy Piotr głosił publicznie Słowo w Rzymie i
wyjaśniał
Ewangelię
pod działaniem Ducha Świętego, obecni przy tym - a było
ich
wielu - zwrócili się do Marka, gdyż ten już od dawna
towarzyszył
Piotrowi
i pamiętał to, co on mówił, prosząc go, żeby spisał
jego
słowa.
Marek to zrobił i dał Ewangelię tym, którzy go prosili. A
Piotr
dowiedziawszy
się o tym nie powiedział nic ani żeby go powstrzymać,
ani
żeby go do tej pracy nakłonić. Natomiast Jan, ostatni, widząc,
że
sprawy
zewnętrzne zostały dostatecznie naświetlone w Ewangeliach,
* Euzebiusz, Historia Kościoła III 39,15-16.
195
nakłoniony
przez uczniów i w boski sposób kierowany przez Ducha,
napisał
Ewangelię duchową"*.
Wreszcie
Ireneusz, święty
biskup Lyonu, który poniósł śmierć
męczeńską
ok. 202 r., sam pochodził z Azji Mniejszej i tam też słuchał
jako
młody człowiek nauk biskupa Smyrny, Polikarpa, umęczonego
w
155 r. Sam Polikarp był uczniem Jana i on to przekazał
Ireneuszowi
tradycje
przechowywane w Efezie, gdzie Jan miał żyć jeszcze za
panowania
cesarza Trajana (98-117 r.). W swoim dziele - Przeciw
herezjom
— Ireneusz broni przed odstępcami autentycznej
tradycji
apostolskiej,
która jest dlań „regułą wiary". W tym też celu
streszcza
zwięźle
znane mu dane dotyczące powstania czterech Ewangelii:
„Mateusz
wydał u Hebrajczyków**, w ich własnym języku, pewną
formę
spisaną Ewangelii, podczas gdy Piotr i Paweł w Rzymie
głosili
Ewangelię
i zakładali Kościół. To po ich odejściu [śmierci] Marek,
uczeń
i tłumacz [albo sekretarz] Piotra, przekazał nam również
na
piśmie
to, czego nauczał Piotr. Co do Łukasza, towarzyszącego
Pawłowi,
powierzył on także książce nauki tego ostatniego. Następnie
Jan,
uczeń Pana, ten, który spoczywał na Jego piersi, wydał
też
Ewangelię
w czasie, gdy przebywał w Azji w Efezie"***.
Czytając
uważnie owe starożytne świadectwa, zauważymy bez
trudu,
że zarówno Papiasz, jak i Ireneusz zdają się uznawać
za
najwcześniejszą
Ewangelię według Marka. Tylko Klemens Aleksan-
dryjski
stawia na początku Mateusza i Łukasza, lecz czyni to naj-
wyraźniej
jedynie dlatego, że obaj przedstawiają genealogie Jezusa,
zresztą
dość wyraźnie różniące się między sobą. Klemens musiał
widać
sądzić, że wszystko należy zaczynać od samego początku, a
nie
wziął
pod uwagę faktu, że początek ów mogli inaczej rozumieć
i
Marek, i Jan. Dzisiaj przyjmuje się niemal powszechnie, że
najstarszą
jest
Ewangelia według św. Marka, której forma ostateczna (jedyna,
jaką
znamy) powstała zapewne ok. 70 r. lub niewiele wcześniej.
Według
zgodnej, jak widzieliśmy, tradycji Marek był towarzyszem
i
sekretarzem (lub tłumaczem) św. Piotra i spisał jego nauki jeszcze
za
życia
Apostoła lub - co najwyżej - niedługo po jego śmierci. Jest on
* Euzebiusz, Historia Kościoła VI 15,5-7.
**
Hebrajczycy to tyle, co Żydzi,
naturalnie Żydzi-chrześcijanie, mówiący po
aramejsku
(lub hebrajsku), odróżnieni w ten sposób od swoich pobratymców,
żyjących
w
diasporze i mówiących po grecku.
*** Ireneusz, Przeciw herezjom III 1,1.
196
jedynym
Ewangelistą,
który mówi o nastrojach Jezusa. Tylko u niego
Jezus
„spogląda z gniewem" na faryzeuszów, oburzających się,
że
uzdrawia
w szabat, a „z miłością" na bogatego młodzieńca,
pytające-
go,
co ma robić, by osiągnąć życie wieczne (Mk 3,5 i
10,12).
Odnajdujemy
tu jakby wciąż jeszcze żywe wspomnienie naocznego
świadka,
Piotra. Specjaliści ostrzegają jednak, by zbyt wiele na tym
nie
budować, bo Marek stara się stworzyć żywe opowiadanie i może
to
być
po prostu świadomie użyty środek literacki.
Bardzo
długo
za najstarsze z czterech kanonicznych Ewangelii
uważano
Mateusza i Łukasza (może odegrało tu pewną rolę także
zdanie
Klemensa Aleksandryjskiego?). Ewangelia według Marka
uchodziła
wówczas za „streszczenie" tamtych obu, zapewne
przede
wszystkim
dlatego, że była najkrótsza.
Najkrótsza?
Niewątpliwie, lecz jakże szczegółowa w swej zwięz-
łości!
Przy tym, jeśli nawet Ewangelista nie znał osobiście Jezusa
(jak
sądzi
Euzebiusz), to znał na pewno lepiej od Łukasza warunki życia
w
Palestynie. Najłatwiej można o tym się przekonać, czytając
opo-
wieść
o uzdrowieniu paralityka, którego czterech przyjaciół
spuściło
przez
dziurę w dachu pod nogi Jezusowi. Mateusz z tej historii
zachował
jedynie to, co było dla niego najważniejsze: sam cud oraz
reakcję
uczonych w Piśmie i tłumu (Mt 9,2-8). U Marka znajdujemy
barwny
obraz tłumu, tak wielkiego, że niosący paralityka nie mogli
nawet
podejść do drzwi. Wówczas „odkryli dach nad miejscem,
gdzie
znajdował
się [Jezus], zrobili w nim otwór i spuścili nosze, na
których
paralityk
leżał" (Mk 2,4). Łukasz miał pewne trudności ze
zro-
zumieniem
tej historii, podobne nieco do naszych, bo on także
najwyraźniej
nie widział palestyńskiego, wiejskiego domu. Napisał
zatem:
„Jacyś mężczyźni, niosąc na łożu człowieka, który był
spara-
liżowany,
starali się go wnieść i położyć przed Nim [Jezusem]. A
nie
mogąc
znaleźć
z
powodu tłumu sposobu, żeby go wnieść, weszli na
dach
domu [dosł. na dom] i przez dachówki spuścili go wraz z łożem
na
sam środek przed Jezusa" (Łk 5,19). Łukasz myślał tu
najwidocz-
niej
o znanym sobie domu greckim! Nie ulega chyba wątpliwości,
która
z owych trzech wersji tego wydarzenia jest pierwotna.
Inny
przykład
jest może jeszcze bardziej oczywisty. Mam tu na
myśli
opowiadanie o prośbie, z jaką zwrócili się do Jezusa dwaj
synowie
Zebedeusza, Jan i Jakub. Łukasz o tej historii w ogóle
nie
wspomina.
U Marka podchodzą oni do Jezusa ze słowami: „Nau-
197
czycielu,
chcemy, abyś
zrobił dla nas to, o co Cię poprosimy".
Zachęcani
przez Jezusa, wyjaśniają, o co im chodzi: „Pozwól nam,
abyśmy
zasiadali w Twojej chwale, jeden po Twojej prawej, drugi po
lewej
stronie" (Mk 10,35-37). Prośba ta musiała wydawać się
gorsząca
wielu
chrześcijanom. Od razu już oburzają się na synów
Zebedeusza
pozostali
Apostołowie (Mk 10,41). U Mateusza wszystko jest
niby
przedstawione podobnie, a jednak całkiem inaczej: to nie Jan
i
Jakub, lecz ich matka zwraca się do Jezusa, prosząc Go o
najgodniej-
sze
miejsca dla swoich synów. Do nich samych nikt zatem nie
powinien
mieć
pretensji. Dziwić tylko może, iż pozostałych dziesięciu i
tak
właśnie
na nich się oburza (Mt 20,20-24). Nie ulega żadnej wątpliwo-
ści,
że są to dwie nieznacznie tylko różniące się wersje tego
samego
wydarzenia.
Jest przy tym całkiem nieprawdopodobne, by jakikolwiek
pobożny
chrześcijanin przerobił wersję Mateuszową na Markową,
zupełnie
wszakże możliwe, że ktoś wprowadził prośbę matki,
uniewin-
niając
w ten sposób jej synów, a istotna nauka Jezusa i tak
została
zachowana
(por. Mk 10,38^łO i Mt 20,22-23 o niemal identycznym
brzmieniu).
Tak więc wersja Marka jest tu na pewno pierwotna.
Ewangelia
według
św. Mateusza przez długie wieki cieszyła się
szczególnym
uznaniem w Kościele, tak dalece, że nazywano ją nawet
„Ewangelią
kościelną". Przyczyniło się do tego zapewne długo
panujące
przekonanie,
że jest ona najstarsza, a może i tradycja, zgodnie z którą to
sam
Apostoł Mateusz, nawrócony celnik, miał ją napisać „po
hebrajsku",
co
zresztą, jak już widzieliśmy, znaczy prawdopodobnie po
aramejsku.
Takiej
aramejskiej (ani hebrajskiej) Ewangelii jednak nie znamy,
przypu-
szczano
zatem, że nasza Ewangelia według Mateusza jest greckim
przekładem
tamtej zaginionej. Dzisiaj większość biblistów przychyla się
do
zdania, że owa aramejska Ewangelia mogła po prostu należeć
do
źródeł,
z których korzystał autor-redaktor naszej Mateuszowej Ewangelii.
W
całości nie jest ona bowiem przekładem ani z hebrajskiego, ani
z
aramejskiego, lecz była pisana od razu po grecku. Jezus sam
mówił
oczywiście
po aramejsku i jakieś „podkładki" aramejskie lub z
aramej-
skiego
tłumaczone mieli do swojej dyspozycji wszyscy Ewangeliści,
a
semityzmów spotykamy bardzo wiele także i u tak greckiego autora
jak
św.
Łukasz.
Nawet
przy pobieżnym
czytaniu czterech Ewangelii uderzają nas
od
razu duże zbieżności między Mateuszem, Markiem i Łukaszem
oraz
wyraźnie zaznaczająca się odrębność Jana. Dlatego też trzech
198
pierwszych
nazywamy synoptykami albo mówimy
o Ewangeliach
synoptycznych.
Określenia te pochodzą od greckiego słowa synopsis
(tj.
jednoczesnego spojrzenia obejmującego jakąś większą
całość).
Zestawione
bowiem obok siebie owe trzy Ewangelie wykazują wielkie
podobieństwa
nie tylko w treści, lecz i w układzie materiału, choć
pozostają
równocześnie także poważne różnice. Obecnie przyjmuje się
na
ogół, że najstarsza jest Ewangelia według Marka (ok. 65-70) i
że
z
niej to właśnie korzystali Mateusz i Łukasz. Niewykluczone, że
nie
był
to jeszcze taki Marek, jakiego my dzisiaj znamy, lecz
jego
wcześniejsza
redakcja. Takie założenie nie tłumaczyłoby jednak zde-
cydowanych
różnic, istniejących miedzy synoptykami. Należy zatem
sądzić,
że Mateusz i Łukasz mieli jeszcze inne źródła, a w
tym
przynajmniej
jedno wspólne, jak świadczą o tym teksty, których nie
ma
u Marka, a które znajdujemy w bardzo podobnym brzmieniu w obu
ich
Ewangeliach (to wspólne ich źródło przywykliśmy dla
wygody
oznaczać
literą Q - od słowa niem. Quelle
- źródło).
Poza tym
wygląda
na to, że nawzajem o swoich dziełach nie wiedzieli, każdy też
z
nich miewa również teksty występujące tylko u niego jednego
albo
też
wspólne jedynie z Markiem. Dobrze jednak, żeby Czytelnik
wiedział,
że sprawa nie jest wcale taka jasna, jak można by sądzić
na
podstawie
tego, co zostało wcześniej powiedziane. To bardzo skom-
plikowane
zagadnienie przedstawiono tu w dużym uproszczeniu,
wskazując
tylko na te elementy, które są nam konieczne do zro-
zumienia
struktury i wzajemnej zależności Ewangelii synoptycznych.
Ewangelie
według Mateusza i Łukasza powstały, jak się obecnie
przyjmuje,
już po zburzeniu Jerozolimy, gdzieś ok. 80-85 r. Wiele zdaje
się
na to wskazywać, my zaś przytoczymy tu jedynie dwa dość
wymowne
przykłady.
Oto u św. Łukasza, w eschatologicznej mowie Jezusa,
zapo-
wiadającej
zburzenie Jerozolimy, przyjście Syna Człowieczego „w obło-
ku,
z wielką mocą i chwałą" oraz „zbliżające się
odkupienie" (Łk 21,
27-28),
znajdujemy także zdanie szczególne, pojawiające się tylko w
tej
jednej
Ewangelii: „Skoro zaś ujrzycie Jeruzalem otoczone przez
wojska,
wtedy
wiedzcie, że jego spustoszenie jest bliskie" (Łk 21,20)), ani
słowa
natomiast
o pojawiającej się u Marka i Mateusza w tym samym kontekś-
cie
„ohydzie [lub obrzydliwości] spustoszenia" (Mk 13,14; Mt
24,15),
wyrażeniu
wprawdzie biblijnym (por. Dn 9,27; 11,31; l Mch 1,54*), lecz
* Por. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 164, 209-210.
199
tu
mało
zrozumiałym. Werset Łukaszowy ukształtowały
najwyraźniej
wydarzenia
70 r. Możemy przypuścić, że Mateusz i Marek pozostają
bliżej
autentycznych słów Jezusa, ale Łukasz, piszący - jak będziemy
o
tym jeszcze mówić - dla ochrzczonych pogan, wolał już te
słowa
zinterpretować
w sposób dla nich jasny, bo o zburzeniu Jerozolimy
wszyscy
musieli już słyszeć.
Drugi przykład jest równie jednoznaczny. Tym razem chodzi
0 Mateusza.
Na początku
22 rozdziału jego Ewangelii czytamy bardzo
szeroko
rozbudowaną przypowieść o człowieku, który wyprawiał we-
sele
swojemu synowi, ale zaproszeni goście, zaaferowani
swoimi
prywatnymi
sprawami, nie chcieli na nie przyjść. Tę samą przypo-
wieść
znajdujemy tylko u Łukasza (Łk 14,16-24; jest to zatem
tekst
zaczerpnięty
z ich wspólnego źródła). Mateusz jednak całą historię
znacznie
rozbudował. Po pierwsze, gospodarz wesela nie jest
zwykłym
człowiekiem,
ale królem. Po drugie, jego królewski gniew nie ograni-
cza
się do zapowiedzi, że nikt z tych niegodnych zaproszonych
nie
skosztuje
jego uczty, jak to się stało według Łukasza. U Mateusza
niektórzy
z jego niegodnych gości „schwytali jego sługi, poturbowali
ich
i pozabijali". Król się zatem nie tylko rozgniewał, lecz
także
„posłał
swoje wojska i owych zabójców wygubił, a miasto ich spalił"
(Mt
22,6-7). I u jednego, i u drugiego z Ewangelistów jest
to
przypowieść
o Królestwie niebieskim, a gospodarzem nie kto inny jak
sam
Bóg. Owo Mateuszowe uzupełnienie, mówiące o wysłaniu
wojsk,
zagładzie
zabójców, a przede wszystkim o spaleniu ich miasta, odnosi
się
oczywiście do wydarzeń niedawnych zarówno dla piszącego, jak
1 dla
adresatów
jego Ewangelii. A miasto, o jakim tu mowa, może być
jedynie
Jerozolimą.
Z
datą
Ewangelii według Łukasza mamy jeszcze dodatkowe
kłopoty.
Jedno wydaje się pewne - Łukasz jest autorem zarówno
Ewangelii,
jak i Dziejów Apostolskich, a co więcej, Dzieje były
pisane
niewątpliwie
jako kontynuacja Ewangelii (wynika to w sposób oczy-
wisty
z pierwszych zdań owej drugiej księgi). Ewangelia powstała
zatem
przed Dziejami Apostolskimi. I tutaj właśnie pojawiają
się
trudności.
s
Sw.
Łukasz
zaczyna Dzieje od wniebowstąpienia Jezusa, po czym
opowiada
o zesłaniu Ducha Świętego na Apostołów i aż do 12
rozdziału
włącznie interesuje się przede wszystkim Kościołem
jerozo-
limskim
i szerzeniem się chrześcijaństwa w Palestynie. W tej części
200
głównym
bohaterem jest św. Piotr. Poczynając zaś od 13 rozdziału
staje
się to już właściwie historią św. Pawła, jego wypraw
misyjnych,
pobytu
w więzieniu w Cezarei, potem długiej podróży do Rzymu
i
dwóch lat tam spędzonych. Z opowiadania Łukasza można
wysnuć
wniosek,
że od drugiej wyprawy misyjnej on sam również towarzyszył
Pawłowi
(por. s. 154) i że trafił z nim razem do Rzymu (por. Dz
28,16).
Później jednak zdaje się mieć już zadziwiająco mało
do
powiedzenia.
Przedstawia jeszcze krótko dwa spotkania Apostoła
z
rzymskimi Żydami, by zakończyć swoje dzieło stwierdzeniem:
„Przez
całe dwa lata pozostawał [Paweł] w wynajętym przez
siebie
mieszkaniu
i przyjmował wszystkich, którzy do niego przychodzili,
głosząc
[im] królestwo Boże i nauczając o Panu Jezusie Chrystusie
zupełnie
swobodnie, bez żadnych przeszkód" (Dz 28,30-31). Ani
słowa
o dalszych losach Pawła, ani słowa o jego męczeństwie...
Najprostszym
wyjaśnieniem
tych przemilczeń mogłoby się wyda-
wać
przyjęcie wczesnej daty powstania Dziejów Apostolskich.
Łukasz
miałby
je napisać jeszcze przed śmiercią Pawła, gdzieś ok. 62 r.
Nawet
jednak
i w tym przypadku trudno jest zrozumieć, dlaczego tak lakoni-
cznie
zbywa rzymską działalność Apostoła, skoro tyle miejsca
po-
święca
jego pobytom w innych miastach, opisując szeroko także
i
niepowodzenie w Atenach. Komplikacje się jednak na tym jeszcze
nie
kończą. Ewangelia św. Łukasza została napisana na pewno
przed
Dziejami
Apostolskimi, musielibyśmy zatem datować jej powstanie na
lata
pięćdziesiąte. Co wtedy począć z Ewangelią św. Marka?...
Są
badacze,
wprawdzie nieliczni, którzy nie zwracają większej uwagi
na
wszelkie
nasuwające się trudności przyjmując bardzo wczesne daty
powstania
przynajmniej dla Ewangelii synoptycznych, a czasem rów-
nież
i dla jakiejś pierwszej redakcji Ewangelii św. Jana. Co
więcej,
wysuwają
niekiedy również przypuszczenie, że wszystkie cztery
Ewangelie
kanoniczne były pisane pierwotnie po aramejsku (lub nawet
po
hebrajsku), a zachowały się jedynie ich greckie przekłady.
Przeważająca
większość dzisiejszych biblistów jest jednak od-
miennego
zdania. Mówią oni, iż nie mamy podstaw, by decydować, co
św.
Łukasz musiał, a czego nie musiał uczynić. Nie możemy
oczeki-
wać,
że będzie on postępował jak historyk XX
w.,
który czuje się
zobowiązany
informować swego czytelnika, choćby pokrótce, o wszyst-
kim,
co jest mu wiadome o temacie, jakim się zajmuje, także
w
chwili, gdy pisze swoje dzieło, a to, o czym pisze, należy już do
201
przeszłości.
Przyjmując wszakże nawet ów punkt widzenia dwudzie-
stowiecznego
historyka, powinniśmy zastanowić się najpierw, co było
w
oczach Łukasza właściwym tematem jego dwóch ksiąg, a wtedy
może
także uda się nam odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zatrzymu-
je
się on na tych dwóch pierwszych latach Pawła w Rzymie i
dlaczego
mówi
o nich tak mało.
Przede
wszystkim trzeba pamiętać,
że Łukasz bardzo wyraźnie
łączy
oba swoje dzieła. Widać to nawet w polskim przekładzie
prologu
Dziejów,
gdzie czytamy: „Pierwszą Księgę napisałem, Teofilu,
o
wszystkim, co Jezus czynił i czego nauczał od początku aż do
dnia,
w
którym udzielił przez Ducha Świętego poleceń Apostołom,
których
sobie
wybrał, a potem został wzięty do nieba" (Dz 1,1-2).
Komen-
tatorzy
wskazują, że chodzi tu o ciągłość nie tylko literacką,
lecz
głównie
historioznawczą, w ten sposób bowiem wiąże on ze sobą
czas
Jezusa
z czasem Kościoła. Zmartwychwstały sam niejako otwiera
epokę
Kościoła i jego działań misyjnych! Jeszcze wyraźniej ujawnia
się
to w oryginalnym tekście greckim, gdzie w pierwszym zdaniu
czytamy
dosłownie „o wszystkim, co Jezus zaczął czynić i czego
zaczął
nauczać". Jezus zaczął - a Kościół to Jego działanie i
Jego
naukę
kontynuuje. Obie księgi Łukasza łączą się w jedną całość.
W
Rzymie Pawłowi
nie udało się przekonać wszystkich Żydów,
którzy
przyszli, by z nim porozmawiać. A kiedy „poróżnieni między
32.
Katakumby św.
Sebastiana z napisami pierwszych chrześcijan,
Rzym.
III/IV w. n.e.
202
sobą
zbierali się do odejścia", Apostoł przypomina im słowa
Izajasza
mówiące
o zatwardziałości narodu wybranego i dodaje: „«Wiedzcie
więc,
że zbawienie Boże posłane jest do pogan, a oni będą
słuchać»"
(Dz
28,25-28). W tych właśnie słowach, jak również i w
Łukaszowym
zakończeniu,
które przedstawia Pawła przyjmującego w swoim rzym-
skim
mieszkaniu wszystkich bez różnicy i głoszącego
wszystkim
Królestwo
Boże, odgadują uczeni świadome nawiązanie do polecenia
Jezusa
z początku tej księgi: „Będziecie moimi świadkami w
Jerozoli-
mie
i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi" (Dz 1,8).
Podobnie
jak Ewangelia nie jest dokładnym
życiorysem Jezusa,
tak
i Dzieje Apostolskie nie są szczegółowym sprawozdaniem
ze
wszystkiego,
co wydarzyło się w początkach chrześcijaństwa. Mają
natomiast
przedstawić wkroczenie Ewangelii w historię ludzką i jej
zwycięski
pochód przez świat, najpierw żydowski, później zaś
cały,
wielki,
grecko-rzymski.
Mówiliśmy
już (por. s. 155), że Łukasz jest raczej teologiem
historii
niż historykiem. Osiągnął też zamierzony przez siebie cel,
kiedy
doprowadził Pawła do Rzymu. Warto przy tym zwrócić uwagę,
że
w tym zakończeniu Dziejów Apostolskich chrześcijaństwo
od-
rzucają
nie wszyscy Żydzi (byli tacy, co „dali się przekonać" -
Dz
28,24),
lecz rzymska Synagoga. Z podobnym sprzeciwem Paweł
spotykał
się co prawda wcześniej, należy jednak wątpić, czy Łukasz
mógłby
zamknąć swoje dzieło takim radykalnym stwierdzeniem, gdy-
by
nie nastąpił już rozłam ostateczny, gdyby Synagoga nie
odrzuciła
już
zdecydowanie chrześcijaństwa. A stało się to zapewne po 70
r.,
być
może na mocy postanowienia podjętego przez faryzeuszów, którzy
po
zburzeniu Jerozolimy zebrali się w Jamnii, by przywrócić
nowe
życie
rozgromionemu judaizmowi*. Tak więc właśnie to zakończenie
Dziejów
Apostolskich, mające według jednych dowodzić wczesnej
daty
ich powstania, wskazuje zapewne wręcz przeciwnie na datę
znacznie
późniejszą, nawet na lata 80-90, co pozwala nam tym samym
utrzymać
proponowany już poprzednio czas powstania Ewangelii
synoptycznych.
Trzeba wszakże podkreślić, że mówimy tu za każdym
razem
o tej ich formie, w jakiej do nas doszły.
Z
datą
powstania Ewangelii według św. Jana - przynajmniej datą
przybliżoną
- nie ma już obecnie podobnych problemów, chociaż do
* Por. Rozmowy o Biblii, s. 18-19.
203
lat
trzydziestych naszego stulecia wielu niekatolickich badaczy
upat-
rywało
w niej dzieło bardzo późne, z końca II
w.,
a nawet z początku
III
w. Tutaj sprawa została rozstrzygnięta definitywnie przez
opub-
likowanie
w 1935 r. małego fragmentu papirusowego z 18 rozdziału
tej
Ewangelii, datowanego na lata 120—130, później zaś nieźle
za-
chowanej
książki zawierającej z pewnymi lukami niemal całą Ewan-
gelię
według św. Jana, a pochodzącej z ok. 200 r. Wspominałam już
o
tym omawiając najstarsze, znane nam rękopisy Nowego
Testamentu
(por.
s. 135-136). Tutaj ważne jest przede wszystkim
potwierdzenie
tradycyjnie
od wieków przyjmowanej daty Ewangelii Janowej, przy-
najmniej
w jej ostatecznej redakcji. Najczęściej sądzono, że powstała
ona
gdzieś w latach 90-100, a na to samo wskazuje również ów
mały
papirus.
Jeżeli bowiem jakieś dzieło narodziło się poza granicami
Egiptu,
a fragment jego znajdujemy właśnie nad Nilem, to uważa się
na
ogół, że musiało upłynąć co najmniej 20 lat między
stworzeniem
owego
dzieła a przepisaniem go w tym kraju. W taki zatem sposób
dochodzimy
do tradycyjnej daty powstania Ewangelii według św.
Jana,
bo chociaż miejsce jej powstania nie jest całkiem pewne, nie
ulega
wątpliwości, że nie był to Egipt.
Jeżeli
jednak nawet najwcześniejszą Ewangelię według św. Mar-
ka
dzieli od śmierci Jezusa lat trzydzieści albo czterdzieści, a
pozo-
stałe
są jeszcze późniejsze, to jaką możemy mieć pewność, że
opowia-
dania
ich autorów oddają w pełni to, co się naprawdę
wydarzyło?
Chrześcijanom
pomaga tutaj wiara w skuteczne działanie Ducha
Świętego,
chociaż i oni często schodzą na manowce, jeśli źle rozumie-
ją
naukę Kościoła o natchnieniu*.
Wszyscy
jednak, wierzący
i niewierzący, musimy sobie uświado-
mić,
że wątpliwości tego rodzaju nasuwają nam nasze przyzwyczaje-
nia
myślowe i nasz sposób patrzenia na otaczający nas świat.
Jesteśmy
skłonni
wierzyć przede wszystkim naocznym świadkom lub co naj-
mniej
tym, którzy od nich czerpali swoje wiadomości. I zdaje się
nam
jeszcze,
że byłoby najlepiej, gdyby ci świadkowie jak najszybciej
swoje
wspomnienia spisali!... Taką tendencję odkrywamy u tych
nielicznych
dzisiaj biblistów, którzy starają się przesunąć
powstanie
Ewangelii
na piśmie jak najbliżej czasu życia i śmierci Jezusa.
Jest
zresztą
w tej tendencji jeszcze jedno - w pełni naturalna reakcja
* Por. Rozmowy o Biblii, s. 16, 21, 22, 162.
204
przeciw
skrajnym, zarzuconym już
zresztą obecnie w nauce poglądom,
głoszącym,
że do „Jezusa historii" dojść na podstawie Ewangelii
nie
możemy
i że musimy zatem zadowolić się jedynie wiarą.
Tymczasem
owi zwolennicy jak najwcześniejszego
spisania
Ewangelii
popełniają w gruncie rzeczy
ten
sam błąd, co zwalczani
przez
nich głosiciele „czystej wiary". Jedni i drudzy traktują
Kościół
czasów
apostolskich mniej więcej tak, jakby narodził się w naszej
epoce.
Zapominają o tych, którzy, obok naocznych świadków, byli
w
nim - jak mówi św. Łukasz - „sługami słowa" (Łk 1,2).
Jesteśmy
skłonni
ślepo ufać tekstowi pisanemu, choć każdy filolog może
nam
powiedzieć,
jak łatwo tekst ten także ulega zniekształceniu. W staro-
żytności
zaś w ogóle, a w świecie biblijnym w szczególności,
tradycje
ustne
przekazywano, jak o tym już wielokrotnie mówiliśmy, z pokole-
nia
na pokolenie, często przez całe wieki, z zadziwiającą
wprost
wiernością.
Założenie, że w młodych gminach chrześcijańskich w
kil-
kanaście
lub nawet kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa można było
opowiadać
o Nim całkiem fantastyczne historie, wynika z braku
znajomości
zarówno epoki, jak i środowiska. Koncepcję taką skrytyko-
wał
w sposób dosadny już w 1933 r. wybitny biblista
anglikański,
Yincent
Taylor, pisząc: „Uczniowie musieliby zostać przeniesieni do
nieba
natychmiast po zmartwychwstaniu. Taka bowiem pierwotna
gmina
[...] istnieje po prostu in
vacuo [w
próżni], odcięta od swoich
założycieli
murem ignorancji całkiem niezrozumiałej. Niby Robinson
Crusoe
jest zdana jedynie na samą siebie. Nie mając do kogo się
zwrócić
po wiarygodne wiadomości, zmuszona jest wymyślać sytua-
cje,
w jakich zostały wypowiedziane słowa Jezusa i wkładać Mu
w
usta powiedzenia, których nie może potwierdzić pamięć
żadnego
człowieka"*.
Obraz ten znacznie wymowniej niż wszelkie uczone
rozważania
ujawnia całą absurdalność przypuszczenia, że
pierwsi
chrześcijanie
mogli mówić i pisać, co im się podobało.
Wspomniani
przez św.
Łukasza „słudzy słowa" głosili Dobrą
Nowinę
tym, którzy jej jeszcze nie znali, a zarazem nauczali
już
ochrzczonych.
W tym celu trzeba było oczywiście przypominać, „co
Jezus
czynił i czego nauczał" (Dz 1,1). Ale należało jednocześnie
*
V.
Taylor,
The
Formation of the Gospel Tradition, London
1933, s. 41,
przekład
z tłumaczenia francuskiego w książce: P. Grelot, Evangiles
et tradition
apostoliąue, Paris 1984, s. 17.
205
wyjaśniać
Pismo (Biblię hebrajską lub Septuagintę), ukazując, że
właśnie
Jezus jest tym Kluczem, który je otwiera. Należało także
wyciągać
wnioski praktyczne, mające kształtować życie zarówno
całej
wspólnoty,
jak i każdego z jej członków z osobna. Toteż, gdy doszło
nie
tylko do głoszenia, ale i do spisania Ewangelii, w tym
nowo
powstałym
gatunku literackim w sposób naturalny znalazły swój
wyraz
owe trzy podstawowe dążenia lub aspekty, jakie możemy
odkryć
już w Ewangelii św. Pawła: fakt
historyczny-interpretacja
biblijna-praktyczne
odniesienie do życia Kościoła.
Drugim,
nie mniej ważnym
zadaniem „sług słowa" było przejecie
odpowiedzialności
za wierność przekazywanej wierze i za życie praw-
dziwie
chrześcijańskie gmin zakładanych w różnych miastach
przez
Apostołów
lub też upoważnionych przez nich nauczycieli. Według św.
Pawła
to sam Pan działa przez swoje sługi mocą udzielanych im
darów
Ducha
Świętego (por. l Kor 12,4-7; Rz 12,6-8). Nie mogą oni robić,
co
chcą,
i głosić, co im przyjdzie do głowy. Powinni oczywiście
wykorzy-
stywać
własne zdolności w służbie Ewangelii i postępować w taki
sposób,
by
odpowiedzieć jak najlepiej na potrzeby praktyczne swojej
gminy.
Ponoszą
jednak odpowiedzialność za to, co czynią, nie tylko wobec
Boga,
lecz
także wobec Apostołów-założycieli ich Kościołów lub wobec
tych,
których
oni do tego upoważnili, czy też ich następców bezpośrednich.
Taki
układ pozostawia wprawdzie miejsce dla inteligentnej
własnej
inicjatywy,
lecz równocześnie strzeże „reguł wiary", której
podstawo-
wych
prawd nikt nie musi ani też nikt nie może na nowo wymyślać.
Już
św. Paweł wskazał nam bowiem, że istnieje w Kościele
żywa
tradycja.
„Przez nią i w niej to Ewangelia jest przekazywana, przej-
mowana
i zachowywana, nie jak skarb, który zakopuje się w ziemi,
żeby
ustrzec
przed rabusiami, ale jako żyjąca roślina, która ma
przynosić
owoce
[...]. Św. Paweł mówi wyraźnie o tradycjach przejętych i
przekaza-
nych.
W Nowym Testamencie obejmuje to wszystko, co dotyczy Ewan-
gelii,
czy to we wspomnieniu Jezusa, czy to w czytaniu Pisma, które
w
Nim znajduje swoje wypełnienie, czy to wreszcie w
konsekwencjach,
jakie
z tego wynikają dla życia chrześcijańskiego, także w
praktyce
lokalnych
wspólnot. Ta właśnie rzeczywistość [...] stanowi
gwarancję
solidności
owego łańcucha wiążącego pierwszych głosicieli Ewangelii
z
tekstami, w których miała się ona wreszcie wykrystalizować. I
dlatego
też
[...] nie jest tak istotne dokładne ustalenie, kim byli ich autorzy
czy
redaktorzy
ostateczni, jak również określenie daty ich powstania czy
206
kolejnych
etapów
kształtowania tekstu. Wszystkie te zagadnienia bę-
dące
przedmiotem rozlicznych hipotez nie zmieniają w niczym same-
go
faktu tradycji, w którą się po prostu wpisują"*.
OD LOGIÓW DO PRZYPOWIEŚCI
Przez
lat kilkadziesiąt
Ewangelia żyła i była głoszona aż po
najdalsze
krańce ówczesnego cywilizowanego świata. Wreszcie nad-
szedł
jednak moment, w którym czterech „teologów" zaczęło
groma-
dzić
te różne powiedzenia i opowiadania (częściowo już
wcześniej
uporządkowane
i spisane) i każdy z nich tworzył własną całość. Sam
sposób
tego „tworzenia" powie nam jeszcze wiele o nich samych,
ich
myśli
teologicznej, jak również o wspólnocie, dla jakiej pisali.
Bez
względu
jednak na istniejące różnice, każdy musiał posłużyć się
for-
mami
literackimi właściwymi dla swoich czasów i swego środowiska.
Inaczej
opisuje się
wypadek samochodowy, który przeżyliśmy,
adresując
to sprawozdanie do towarzystwa ubezpieczeniowego, inaczej
w
liście do przyjaciela. Są to bowiem dwie odmienne „formy
literac-
kie":
w pierwszym przypadku staramy się określić jak
najdokładniej
poniesione
szkody i własną odpowiedzialność, w drugim - dzielimy
się
tym, co przeżyliśmy. Pierwsza forma jest dość ściśle
ustalona,
ważna
jest tożsamość wszystkich osób, ewentualni świadkowie, miej-
sce
i okoliczności; w drugiej mamy znacznie więcej swobody**.
Otóż
wypracowana na początku naszego stulecia metoda historii
form
nauczyła nas wyróżniać takież formy w czterech
Ewangeliach
kanonicznych.
Nie jest to bynajmniej zabawa dla zabawy. Jeśli po-
trafimy
właściwie je określić, to nie tylko zrozumiemy lepiej,
jak
Ewangelie
te powstawały, lecz także będziemy mogli łatwiej uchwycić
ich
sens właściwy. Zacząć trzeba jednak od uprzedzenia Czytelnika,
iż
ograniczymy
się tutaj jedynie do form najważniejszych i najłatwiej-
szych
do wyróżnienia, pozostawiając dokładną ich analizę
uczonym
specjalistom.
Wspominaliśmy już niedawno o tak zwanych logiach,
czyli
powiedzeniach Jezusa, z których na pewno nie wszystkie znalaz-
ły
się w naszych Ewangeliach, a wiele zachowało się tylko w apo-
* P. Grelot, CE 45, s. 17, w przekładzie Autorki.
**
Przytoczone tu słowa
zostały w znacznej mierze zapożyczone z książki
E.
Charpentiera, Des
evangiles a l'Evangile, Paris
1976, s. 62, której też wiele w tym
podrozdziale
zawdzięczam. Por. także P.-M. Beaude, CE 96, s. 35-37.
207
kryfach.
Niektóre
wszakże można odkryć również w Ewangeliach
kanonicznych.
Jedne z nich mają charakter profetyczny lub apokalip-
tyczny,
jak na przykład zachowane u św. Łukasza wezwanie Jezusa
do
czujności:
„Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe
wskutek
obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie
spadł
na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszyst-
kich,
którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się
w
każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co
ma
nastąpić,
i stanąć przed Synem Człowieczym" (Łk 21,34-36). Czasem
są
to zdania odnoszące się do przepisów prawnych, jak choćby:
„To
szabat
został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu"
(Mk
2,27), przy czym można jeszcze zwrócić uwagę, że jest
to
jednocześnie
(wraz z następnym wersetem 28: „Zatem Syn Człowie-
czy
jest Panem także szabatu") tak zwana „sentencja
ramowa",
ujmująca
w jednym zdaniu najgłębszy sens poprzedzającego ją opo-
wiadania,
często dla niej właśnie skonstruowanego. W tym przypadku
chodzi
o uczniów Jezusa, którzy w szabat przechodząc przez pole
zaczęli
zrywać i łuskać kłosy. Do tego rodzaju opowiadań można
również
zaliczyć między innymi dyskusję na temat płacenia
podatku
Cezarowi,
zakończoną słowami Jezusa: „Oddajcie zatem to, co jest
Cezara,
Cezarowi, a to, co jest Boga - Bogu" (Mk 12,13-17).
Spośród
wielu form literackich, odkrywanych w Ewangelii, na
szczególną
uwagę zdają się zasługiwać przede wszystkim dwie, obie
bardzo
często występujące: opowiadania o cudach i przypowieści
Jezusa.
Pierwsze towarzyszą Mu zawsze, w czasie Jego całej działal-
ności,
i nie są bynajmniej jakimś sposobem budzenia zainteresowania
osobą
Cudotwórcy, lecz znakiem, że nadeszło już Królestwo Boże.
Sam
Jezus na to wielokrotnie wskazuje. Przypowieści stanowią
nato-
miast
ulubioną formę Jego nauczania, a nauczanie to - rzecz znamien-
na
- koncentruje się również na Bożym Królestwie.
W
opowiadaniu o cudzie odkrywamy na ogół
schemat, znany
nam
również z Biblii hebrajskiej (jak też, z pewnymi zmianami,
ze
świata
pogańskiego). Wygląda on mniej więcej tak:
1. Wprowadzenie,
przedstawiające
przypadek i podkreślające je-
go
powagę.
2. Zwrócona
do Jezusa prośba tego, który znajduje się w po-
trzebie,
poparta nieraz przez jego najbliższych i wyrażająca wiarę
w moc cudotwórcy.
208
Wystąpienie cudotwórcy.
Skutek jego działania.
Reakcja
widzów:
wyrazy podziwu, wychwalanie Boga, niekie-
dy
także wysuwanie zastrzeżeń.
Warto
porównać
ze sobą dwie opowieści o cudach z Ewangelii
według
św. Marka:
Uzdrowienie
opętanego
Mk
1,23-27
1. Przedstawienie opętanego
Znalazł
się w synagodze człowiek
w
mocy ducha nieczystego, który za-
wołał:
Opętany
zwraca się do Jezusa
„Czego
chcesz od nas, Jezusie Naza-
rejczyku?
Przyszedłeś, żeby
nas zgu-
bić?
Wiem,
kim Ty jesteś, Święty Bo-
że!"
Jezus
rozkazuje złemu
ducho-
wi
Jezus
zgromił
go, mówiąc:
„Milcz
i
wyjdź z niego!"
4. Uzdrowienie
A
duch nieczysty, szarpiąc
opętanego,
z
wielkim krzykiem wyszedł z niego.
5. Lęk przejmuje świadków
I
przejął
wszystkich lęk wielki, tak że
pytali
jeden drugiego, mówiąc:
„Cóż
to
takiego? Jakaś
nowa nauka pełna
mocy?
Duchom nieczystym rozkazuje
i
są Mu
posłuszne?"
Uciszenie
burzy
Mk
4,37-41
1. Opis burzy
Zerwała
się wielka burza i fale zale-
wały
łódź, tak że już zaczęła się na-
pełniać.
2. Uczniowie
zwracają
się do Je-
zusa
Budzą
Go i mówią: „Nauczycielu, czy
Cię
to nie obchodzi, że giniemy?"
3. Jezus rozkazuje burzy
On
zaś,
obudzony, zgromił
wiatr
i
rzekł do jeziora: „Milcz!
Ucisz
się!"
4. Uciszenie burzy
Wiatr
uspokoił
się i zrobiła się wielka
cisza.
5. Lęk
przejmuje uczniów
Przejął
ich wówczas lęk wielki i mó-
wili
jeden
do drugiego: „Kimże
więc
jest
On, iż
wiatr i jezioro są Mu
posłuszne?
Warto
zauważyć,
że w schemacie cudu brak miejsca na werset,
w
którym w opisie burzy Jezus gani uczniów za ich brak
wiary
(Mk4,40:
„Dlaczego się boicie? Jeszcze nie macie wiary?"). Znaczy
to
być może, iż historię z burzą wykorzystywano także czasem
jako
pouczenie
katechetyczne, a nie jako opowieść o cudzie*.
Analiza obu tekstów wg E. Charpentiera, Des evanglles, s. 63-64.
209
Jeżeli
opowiadania o cudach ukazują Jezusa w działaniu, a zara-
zem
Królestwo Boże, które jest już wśród nas (por. Łk 17,20), to
warto
zwrócić
uwagę, że przypowieści stanowią formę literacką
szczególnie
upodobaną
przez Jezusa. Jest to wprawdzie forma znana szeroko
w
literaturze starożytnej, lecz przypowieści ewangeliczne nie
odpo-
wiadają
dokładnie definicjom myślicieli greckich czy rzymskich. Wy-
rastają
one bowiem ze świata biblijnego i analogii do nich trzeba
szukać
tak w Biblii hebrajskiej, jak i w późniejszych
komentarzach
rabinów.
33. Prasa oliwna
Greckie
słowo
parabole,
które
my tłumaczymy przez „przypo-
wieść",
jest w Piśmie świętym odpowiednikiem hebrajskiego słowa
maszal.
Maszal hebrajski
ma jednak bardzo różne znaczenia. Może
być
to przysłowie (np. Ez 18,2: „Ojcowie jedli zielone winogrona,
a
zęby ścierpły synom"), powiedzenie mędrca (np. Prz 10,18:
„Usta
nieprawego
nienawiść ujawnią, głupi, kto rozgłasza niesławę"),
cza-
sem
określa się tak zagadkę. Może to być również to, co my
nazywa-
my
przypowieścią, metaforą, alegorią. Stąd i w naszych
przekładach
nie
każda przypowieść (parabole)
należy
ściśle do tego gatunku,
a
niekiedy zdarzają się takie, które nie są w ten sposób
określane.
210
Istotą
hebrajskiego maszalu jest język obrazowy. Jego rolę ukazu-
je
dobrze pouczenie rabinackie:
Nasi
mistrzowie rzekli: Niech maszal nie będzie
w twoich oczach czymś mało
ważnym,
gdyż właśnie dzięki niemu człowiek może zrozumieć słowa Tory.
Przypowieść
o królu,
który w swoim domu zgubił sztukę złota lub jakiś kamień
drogocenny. Czyż nie
szuka
go przy pomocy knota [oliwnej lampki], choć sam ów knot nie jest
wart więcej
niż
grosz jeden? Tak więc i maszal nie powinien być czymś mało ważnym
w twoich
oczach,
ponieważ dzięki niemu można zgłębić słowa Tory*.
Niektóre
przypowieści rabinów przypominają nam żywo przypo-
wieści
Jezusowe. Niewątpliwie bardzo interesująca jest na
przykład
przypowieść
sławnego rabina Johanna ben Zakkai (przełom I i II
w.):
Przypowieść
o królu, który zaprosił swoje sługi na ucztę, nie określając
jednak jej
dokładnego
czasu. Ci, którzy byli wśród nich mądrzy, ubrali się i zasiedli
przy wejściu
do
pałacu, mówiąc: Czy może brakuje czegoś w domu króla? Ci,
którzy byli głupi,
poszli
do swojej pracy, mówiąc: Czy może odbyć się uczta bez długich
przygotowań?
Nagle
król polecił wezwać swoje sługi. Mądrzy stawili się przed nim
tak, jak byli,
dobrze
ubrani, a głupi, też tak jak byli, ubrudzeni! Król rozradował się
na widok
mądrych
i rozgniewał się na głupich. Powiedział: Ci, którzy są ubrani
na ucztę, niech
zasiądą,
niech jedzą i piją, ci natomiast, którzy nie przygotowali się na
ucztę, niech stoją
1 patrzą!**
*
Rabba
I, 7-8.
**
Shabbat 153a.
211
Nie
jest to przypowieść
Jezusa, chociaż mogłaby nią być. Bez
trudu
odnajdujemy w Ewangelii analogię — przypowieść o
niegodnych,
zaproszonych
na ucztę (Łk 14,16-24; Mt 22,2-14). Tu i tam mamy
króla-gospodarza
i gości zaproszonych - obraz odwołujący się do
relacji
Bóg—ludzie. Podobne sytuacje: zaproszenia na wzór wschod-
nich
zwyczajów i cały ceremoniał. Podobne zaskoczenie: w przypo-
wieści
rabina to nie wyznaczony z góry termin uczty, u Jezusa
odmowa
zaproszonych. Sens ostateczny jest jednak inny: mimo że
obie
przypowieści wzywają do gotowości, rabin wskazuje na koniecz-
ność
nawrócenia, Jezus ostrzega, że i sprawiedliwi mogą przez
opie-
szałość
utracić łaskę*.
Jeśli
chcemy zrozumieć przypowieści Jezusa (a jest to rzecz
ważna,
skoro stanowią one tak znaczną część Jego nauczania), to
musimy
zacząć od określenia, czym właściwie jest przypowieść. Otóż
-
jak pisze o. Augustyn Jankowski OSB w swojej książce im
po-
święconej
- „istotą przypowieści jest porównanie dwóch składników
[...].
Pierwszy z nich jest obrazem wziętym z życia codziennego,
z
rzeczywistości znanej rozmówcy lub czytelnikowi. Drugi składnik
czy
człon przypowieści nie jest już tak dostępny zmysłom, gdyż
leży
w
sferze pojęciowej i do tego niedostępnej poznaniu
rozumowemu.
Rzeczy
konkretne i znane z obrazu rzeczywistości doświadczalnej
w
takim zestawieniu mają za zadanie zilustrować prawdę
wyższego
rzędu,
duchową, nadprzyrodzoną. Parabola więc - to rozbudowane
porównanie
[podkreślenie Autorki], oparte na podobieństwie, jakie
zachodzi
między bardzo różnymi płaszczyznami rzeczywistości".
Czym
innym jest przenośnia, zwana z grecka metaforą. Tam utoż-
samia
się „w słowach rzeczy
wyższego
porządku z niższymi. Stąd
w
przenośni wyrazy już nie zachowują [jak dzieje się to w
przypowie-
ści]
swego znaczenia potocznego, lecz otrzymują nowe, właśnie
prze-
nośne".
Tak dzieje się na przykład wtedy, gdy Jezus mówi do Piotra:
„Ty
jesteś Skała [...]. Tobie dam klucze królestwa
niebieskiego;
cokolwiek
zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co roz-
wiążesz
na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 16,18-19).
Rozu-
miemy
bez trudu, że nie chodzi tu o skałę z kamienia, „klucze nie
są
przyrządami
z obrobionego metalu, a związywanie i rozwiązywanie
obędzie
bez sznura". Rozbudowana przenośnia staje się alegorią,
* Wg D. Marguerat, Parabole, CE 75, s. 8-10.
212
gdzie
„każdy
szczegół obrazu oznacza co innego, niż mówią same
słowa
w ich znaczeniu potocznym. Czytając alegorię Dobrego Pasterza
(J
10,11-16), bez trudu pojmujemy, że nie można brać
dosłownie
wyrazów:
pasterz, najemnik, wilk, owce, owczarnia, lecz że oznaczają
one
od razu sprawy niewidzialnej rzeczywistości".
Świat
antyczny rozróżniał zdecydowanie przypowieść od alegorii.
Maszal
natomiast te granice łatwo zacierał. Jezus mówił
językiem
biblijnym
i dlatego też również w Jego nauczaniu owe granice nie są
niekiedy
wyraźne. O. Augustyn Jankowski proponuje nam jednak defi-
nicję
przypowieści ewangelicznej, zastrzegając się zarazem, że
nie
wszyscy
specjaliści ją przyjmują. On sam jest zdania, że
przypowieść
ewangeliczna
„to oparte na podobieństwie opowiadanie zmyślone, lecz
w
zasadniczych swych rysach prawdopodobne, które ma na celu
wy-
świetlenie
w stopniu dostępnym dla człowieka tajemnicy Królestwa
Bożego
- jego istoty i wymagań stawianych człowiekowi. Według
tego
określenia
[...] można w Ewangeliach doliczyć się 40 przypowieści".
Ponieważ
zaś, jak już wiemy, przypowieść to w gruncie rzeczy
rozbudowane
porównanie, bardzo ważne jest, żebyśmy umieli od-
naleźć
w tekście oba człony tego porównania. Pierwszy człon -
ten
odnoszący
się do ludzkiej, codziennej rzeczywistości - wymaga szcze-
gólnie
dokładnej,
naukowej analizy. Może to nas zdziwić, lecz tylko
dlatego,
iż zapominamy, że chodzi tu wprawdzie o ludzką rzeczywis-
tość,
lecz o rzeczywistość sprzed prawie dwu tysięcy lat i z
całkiem
odmiennego
od naszego świata. Skąd my dziś możemy wiedzieć, jak
to
wyglądało, kiedy rolnik orał glebę Palestyny, że przed orką już
ją
zasiewał,
„jak pasterz wyprowadzał owce na pastwisko, jakie to
lampy
stawiano
na świeczniku [...] i tyle innych znamiennych szczegółów".
Trzeba
wszakże
pamiętać jeszcze o jednym. Jeżeli mamy do
czynienia
z czystą przypowieścią (nie przypowieścią-alegorią), to
musimy
się ograniczyć w interpretacji jedynie do tego, co stanowi
o
podobieństwie obu jej członów. Najlepiej zilustrować tę zasadę
na
przykładzie
przypowieści o ziarnku gorczycy: „Podobne jest Królest-
wo
niebieskie do ziarnka gorczycy, które człowiek wziął i posiał
na
swoim
polu. Jest ono najmniejsze ze wszystkich ziaren, gdy zaś
urośnie,
większe jest od innych jarzyn i staje się drzewem, tak że
zlatują
się ptaki podniebne i zakładają gniazda w jego gałęziach"
(Mt
13,31-32). Ileż się nagłowiono, by zrozumieć, co mają
oznaczać
owe
zlatujące się ptaki! A wszystko dlatego, że „zapomniano o regu-
213
łach
dotyczących gatunku literackiego przypowieści i
szczegółowi
ornamentacyjnemu
[...] usiłowano przypisać znaczenie alegoryczne".
Tymczasem
w przypowieści tej chodzi o jedno, o to właśnie, co
stanowi
o podobieństwie miedzy ziarnem gorczycy a Królestwem
niebieskim:
jedno i drugie maleńkie, nieomal niedostrzegalne na
początku,
rozrasta się niepomiernie i nader szybko.
Inaczej
jest oczywiście
w przypadku alegorii, „w której zachodzi
swoista
identyczność obrazu i oznaczanej rzeczywistości". Kiedy
Jezus
mówi o sobie, że jest Dobrym Pasterzem, „każda
czynność
pasterza,
który dobrze spełnia swe zadanie, może i powinna być
tłumaczona
przenośnie"*.
CZTEREJ
Leżą
przed nami cztery Ewangelie... Czy może raczej, jak już
to
mówiliśmy,
jedna Ewangelia - Ewangelia według Marka, według
Mateusza,
według Łukasza, według Jana. Jedna, a przecież cztery, i
to
cztery
różne, zarówno w przedstawieniu faktów, w szczegółach ukła-
du,
jak i w teologii. Nie wiemy dobrze, jak i kiedy dokładnie
powstały,
nie
wiemy, ilu ludzi, autorów czy autorów-redaktorów je tworzyło.
A
mimo to, mimo wszelkich różnic, jest to w jakiś przedziwny
sposób
naprawdę
jedna Ewangelia, o czym przekonamy się może jeszcze
lepiej
w następnym rozdziale.
Chcąc
zająć się każdą z tych Ewangelii tak, jak na to
zasługuje,
należałoby
każdej poświęcić co najmniej jedną grubą książkę.
Ale
ponieważ
książek takich powstało przez wieki niezliczone mnóstwo
i
coraz to nowe nieomal codziennie pojawiają się w
księgarniach,
właściwiej
będzie zapewne poświęcić na zakończenie tego rozdziału
każdej
choć odrobinę uwagi.
Pierwsza
rzecz, jaka musi się
rzucić od razu w oczy, to chyba
fakt,
że jedynie ta, którą uważamy dziś za najstarszą,
Ewangelia
według
Marka, zaczyna się od razu od wystąpienia Jana Chrzciciela
i
chrztu Jezusa, a pozbawiona jest jakiegokolwiek prologu. Ale uwaga
ta
może nie być w pełni słuszna, czasem bowiem spotykamy się ze
*
A. Jankowski OSB, Królestwo
Boże w przypowieściach, wyd.
3, Tyniec 1997,
s.
10-17. Do tej książki odsyłam też wszystkich Czytelników,
pragnących poznać lepiej
przypowieści
ewangeliczne.
214
zdaniem,
że
u Marka rolę prologu odgrywa w gruncie rzeczy pierwszy
werset
jego dzieła: „Początek Ewangelii Jezusa Chrystusa, Syna Boże-
go"
(Mk 1,1). Jest to właściwie już wyznanie wiary, tej samej
wiary,
która
znajdzie swój pełny wyraz zarówno w Prologu św. Jana, jak
i
w Ewangeliach dzieciństwa św. Mateusza i św. Łukasza.
Tak
się
dzieje, że często zapominamy o czymś niezwykle
istotnym.
Rozważając
tajemnicę śmierci Mesjasza nasi Ewangeliści żyli we
wspól-
notach,
które wielbiły Pana zmartwychwstałego, świadome Jego
obecności
wśród nich, i łamały chleb „na Jego pamiątkę". Dlatego
też
215
i
oni piszą
w atmosferze paschalnej. Mówią o życiu i śmierci Kogoś,
kto
dla nich, w chwili, gdy piszą, jest Kimś żyjącym (por. Łk
24,5:
„Dlaczego
szukacie żyjącego wśród umarłych?"; zob. również
s.
90-91). Ta paschalna atmosfera sprawia, że nawet w opowiadaniu
o
Męce nie ma nic z cierpietnictwa. Każdy Ewangelista znajduje
swój
własny
sposób, by wyrazić, że ten Jezus, którego czyny i
słowa
przedstawia,
jest jego Panem, w którego i któremu wierzy. Jan mówi
w
Prologu o odwiecznej preegzystencji Tego, kogo nazywa Słowem
(gr.
Logos),
Mateusz
i Łukasz starają się przekazać czytelnikom to
wszystko,
co zrozumieli o swoim Panu, we własnych „prologach",
którymi
są różniące się w wielu szczegółach, a przecież zgodne w
tym,
co
najważniejsze, ich Ewangelie dzieciństwa, nazwane przez jednego
z
biblistów „narracyjną teologią". Właściwe opowiadanie o
Jezusie
zaczyna
się w każdej Ewangelii od Jego chrztu, przy czym u Jana
samego
chrztu w ogóle nie ma (jak sądzą niektórzy badacze, chodzi tu
o
przeciwstawienie się pewnym grupom uczniów Jana
Chrzciciela,
broniących
wyższości swego mistrza nad Jezusem).
Marek
skonstruował
swoją Ewangelię według bardzo prostego
schematu
geograficznego: Jezus, ochrzczony w Jordanie, głosi swoją
naukę
w Galilei (Mk 1,14-9,50), idzie do Jerozolimy (rozdz. 10),
tam
naucza,
działa i umiera (Mk 11,1-16,8). Ta geografia ma
charakter
zdecydowanie
religijny. Galilea, nazywana tradycyjnie Galileą naro-
dów
(pogańskich), pogardzana przez Judejczyków, jest krainą
otwartą.
Jezus
stamtąd pochodzi i tam przyjmowany jest życzliwie.
Jerozolima
natomiast
to miasto zamknięte i wrogie. Prawdziwą ojczyzną Ewan-
gelii
jest Galilea, symbol narodów pogańskich. Tu właśnie
Zmar-
twychwstały
wyznacza miejsce spotkania z uczniami i Piotrem, stam-
tąd
zaczyna się ewangelizacja świata.
Charakterystyczna
dla Marka jest tak zwana tajemnica mesjańska.
Choć
mówi on swemu czytelnikowi już wszystko w pierwszym zdaniu
książki,
trzeba będzie jeszcze 16 rozdziałów, by to powiedzieć do
końca.
Jezus bowiem nakazuje surowo milczenie wszystkim, którzy
poznają
w Nim Mesjasza (także demonom). Dopiero bowiem przez
śmierć
na krzyżu tytuł ten ujawni prawdziwe swoje znaczenie, wolne
od
wszelkiego zabarwienia ziemskiego i politycznego.
Według
wczesnej tradycji chrześcijańskiej Marek pisał swoją
Ewangelię
w Rzymie. Wydaje się to potwierdzać fakt, że widzi on
potrzebę
tłumaczenia użytych przez siebie w tekście słów aramejskich
216
(5,41;
7,34; 14,36,15,34) oraz niektórych
zwyczajów żydowskich
(7,3-4).
W
Ewangelii dzieciństwa
św. Mateusza mały Jezus zaraz po
swoim
narodzeniu odrzucony jest przez władze żydowskie i za-
grożony
śmiercią, oddają mu natomiast pokłon poganie (mędrcy
przybyli
ze Wschodu). Rodzice z Synkiem zmuszeni są do ucieczki
do
Egiptu, który był zawsze dla Żydów symbolem niewoli. Po
śmierci
króla Heroda Józef z rodziną wraca też nie do Judei, lecz
do
Galilei,
tradycyjnej „ziemi pogańskich narodów". Tak więc u
Ma-
teusza
Jezus, prawdziwy Mesjasz Żydów, odrzucony przez nie-
których
z nich, okazuje się od samego początku Mesjaszem całego
świata.
Jest on także Synem Człowieczym, przychodzącym na
obłokach
nieba, któremu „dana jest wszelka władza na niebie i na
ziemi"
(Dn 7,13-14; Mt 28,18). I znowu, w tej Ewangelii również,
po
Zmartwychwstaniu Pan wzywa uczniów na górę w Galilei, skąd
rozsyła
ich na cały świat, polecając, by „czynili sobie uczniów
wśród
wszystkich narodów", chrzcząc ich i nauczając, „a oto
Ja
jestem
z wami po wszystkie dni aż do wypełnienia się wieków"
((Mt
28,19-20). Tak została streszczona misja młodego Kościoła:
ma
on chrzcić i nauczać, a jednocześnie czerpać swoją siłę ze
stałej
obecności
Pana.
Dla
Mateusza Jezus jest przede wszystkim Mistrzem i niejako
nowym
Mojżeszem,
który głosząc na górze swoje błogosławieństwa
wypełnia
jednocześnie Prawo. Ewangelista zwraca się zapewne do
wspólnoty
judeochrześcijańskiej, wyraźnie oddzielonej już od Synago-
gi.
Nie wiemy dobrze, gdzie jej szukać, ale prawdopodobnie gdzieś
w
Syrii, być może w wielkiej Antiochii.
O
dwóch
dziełach św. Łukasza mówiliśmy już poprzednio
(s.
199-202). Ewangelia dzieciństwa ma u niego, podobnie jak u
Ma-
teusza,
charakter narracyjnej teologii. Jeśli jednak u Mateusza
główną
postacią
był Józef, to tu uwaga skupia się przede wszystkim na
Maryi.
Geografia,
również u Łukasza, ma znaczenie teologiczne, jego Ewan-
gelia
zaczyna,
się
i kończy w Świątyni jerozolimskiej (Łk 1,5 i 24,53).
Całość
dzieli się wyraźnie na trzy części: działalność Jezusa w
Galilei
(Łk
4,14-9,50), wędrówkę z Galilei do Jerozolimy (Łk 9,51-19,28)
oraz
pobyt, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa w Jerozolimie
(Łk
19,29-24,53). Łukasz, sam wychowany po grecku, zdaje się pisać
dla
Kościoła o kulturze greckiej.
217
Ewangelia
według
św. Jana, nazwana już w starożytności „ewan-
gelią
duchową", jest, jak się zdaje, bardziej dokładna w
chronologii
i
geografii (może należałoby raczej powiedzieć: topografii). Mowa
tu
przynajmniej
o trzech Paschach (2,13; 6,4; 11,55), jak również o Świę-
cie
Namiotów (7,14 nn.), co oznacza, że publiczna działalność
Jezusa
trwała
przynajmniej przez dwa lata, a może nieco dłużej, podczas gdy
u
synoptyków wszystko zdaje się zamykać w ciągu jednego roku
(ich
jednak
obchodziła najwyraźniej tylko ta ostatnia Pascha, ukoronowana
męką
Jezusa i jego zmartwychwstaniem). Jan, jak się zdaje, woli
zatrzymać
się tylko na kilku wybranych wydarzeniach, a czyni to po
to,
by podkreślić ich znaczenie przez mowy Jezusa i dyskusje z
Jego
przeciwnikami.
Ewangelia
dzieli się
wyraźnie na dwie wielkie części. Pierwsza
z
nich (J 1-12) otwiera się wspaniałym hymnem Prologu na cześć
Słowa,
które „było na początku". Ów pierwszy werset nawiązuje
w
sposób wyraźny do pierwszego wersetu Księgi Rodzaju, a zatem
całej
Biblii („Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię"), co od
razu
sugeruje,
że Ewangelista pisze tu o „nowym stworzeniu".
Polskiemu
Czytelnikowi
przeszkadzać musi wyraz „Słowo". Niestety, nie mamy
innej
możliwości przekładu greckiego Logos,
który
jest nie tylko
rodzaju
męskiego, lecz także ma nieporównanie bogatsze znaczenie.
Ów
Logos,
istniejący
odwiecznie, będący życiem i światłem, staje się
„ciałem"
(a właściwie, jeśli sięgniemy do prawzoru
hebrajskiego,
„człowiekiem",
i to człowiekiem w całej jego doczesności). Tym,
którzy
Go przyjmą, daje moc, by stali się dziećmi Bożymi. Kluczowe
słowa
tego Prologu - życie, światło, chwała, Syn, objawienie -
odnaj-
dujemy
w całej Ewangelii.
Od
pierwszego „znaku"
w Kanie (J 2,1-11) zaczyna się to, co
nazywamy
„księgą znaków", bo to słowo zastępuje u Jana
„cud",
spotykany
tak często u synoptyków. Wzrastające napięcie między
Jezusem
a Jego przeciwnikami doprowadza do wielkich mów i dys-
kusji
(J 5-10). Dwa ostatnie rozdziały tej części, 11 i 12,
przygotowują
drogę
Jezusa do Ojca.
W
części
drugiej (J 13-21) wszystko już zmierza przez krzyż
i
Zmartwychwstanie do wejścia Syna w chwałę Ojca. Najpierw
jeszcze
Ostatnia
Wieczerza, przed którą Nauczyciel umywa nogi swoim
uczniom
(J 13). Później długa mowa pożegnalna (J 14-16) i modlitwa
Syna
do Ojca, zwana modlitwą arcykapłańską (J 17). Każde słowo
218
służy
tu ujawnieniu, Kim Jezus jest naprawdę, i przygotowaniu
uczniów
do rozstania. Mistrz ich odchodzi, lecz obiecuje zesłać
Ducha.
Opis
męki
bliski jest opisowi synoptyków, wyraźniej tylko zo-
staje
podkreślona godność królewska Jezusa, zwłaszcza w czasie
procesu
przed Piłatem. Tylko u Jana jest też mowa o obecności Maryi
i
„ucznia umiłowanego" pod krzyżem.
Po
Zmartwychwstaniu Jan wprowadza dwa pojawienia się
Jezusa,
nie
znane pozostałym Ewangelistom: spotkanie z Marią Magdaleną
i
z Tomaszem. To ostatnie kończy się pełnym, choć bardzo
krótkim
wyznaniem
wiary: „Pan mój i Bóg mój!", na co Jezus
odpowiada:
„Uwierzyłeś,
dlatego że mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie
widzieli,
a uwierzyli" (J 20,28-29).
Zastanawia
głębia
teologiczna tej Ewangelii. Miała ona niewątp-
liwie
kilka (co najmniej dwie) redakcje. Wskazuje na to wyraźnie
dodany
później 21 rozdział, o czym świadczą dwa kolejne zakoń-
czenia,
jedno, pierwotne, zamykające 20 rozdział („I wiele innych
znaków,
których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec
uczniów.
Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem,
Synem
Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego"
-
J 20,30-31) oraz 21 rozdział („Ten właśnie uczeń daje
świadectwo
o
tych sprawach i on je opisał. A wiemy, że świadectwo jego
jest
prawdziwe.
Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał,
a
które, gdyby je szczegółowo przedstawić, to sądzę, że cały
świat nie
pomieściłby
ksiąg, jakie by trzeba napisać" - J 21,24-25)*.
*
Podrozdział
ten zawdzięcza bardzo wiele pracy M.-P. Beaude, CE 96, s. 47-55.
Do
sprawy autorstwa Ewangelii Janowej powrócimy jeszcze w ostatnim
rozdziale
książki,
s. 283-285.
219
NASI ZNAJOMI Z EWANGELII
JAK MOŻNA CZYTAĆ EWANGELIE
Zacznijmy
najlepiej od stwierdzenia, że
Ewangelie można czytać
na
wiele różnych sposobów. Czasem wydaje się nam całkiem
błędnie,
że
najbardziej utrudnia to czytanie brak należytego, naukowego
przy-
gotowania.
Ewangelie — jak to widzieliśmy — wyrastały w
pierwszych
wspólnotach
chrześcijańskich, stanowiły ich świadectwo wiary i do
nich
były adresowane. A wspólnoty te w znacznej części -
chociaż
bynajmniej
nie wyłącznie! - gromadziły ludzi niezbyt wykształconych
i
dlatego też ich lektura wymaga przede wszystkim tego, co Jezus
u
Mateusza nazywa „okiem prostym" (Mt 6,22). Najlepszym
sposo-
bem
czytania Ewangelii - jest zabranie się do czytania. W
znacznej
mierze
zasada ta dotyczy zresztą całej Biblii, bo i długie
studia
niewiele
nam pomogą, jeśli nie będziemy jej systematycznie czytać.
Prawdą
jest jednak również, iż każde dzieło wyrasta z
określonego
środowiska,
a brak znajomości tegoż może doprowadzić do najróżniej-
szych
nieporozumień, jak już wiele razy mieliśmy okazję się o
tym
przekonać.
Świat, w którym żył Jezus i Jego uczniowie, jest nam
wprawdzie
nieco bliższy niż ten, w którym wystąpił Mojżesz, a po
nim
prorocy,
mimo to od Nowego Testamentu dzieli nas nie tylko prawie
dwa
tysiące lat, lecz także całkiem odmienny pod wieloma
względami
sposób
życia i jego rozumienia. Dlatego też, jeśli mamy
sposobność
poznania
choćby pobieżnego tego świata, nie lekceważmy jej w
prze-
konaniu,
że „nie warto na to tracić czasu" albo - jeszcze gorzej -
że
i
tak Ewangelie znamy, bo przecież co niedzielę chodzimy do
Kościo-
ła,
a tam je nam czytają. Właśnie tak zwanym „ludziom
wierzącym"
zagraża
nieraz poważnie to drugie niebezpieczeństwo. Jesteśmy osłu-
chani
z tekstami, czasem tak dalece, że w ogóle nie zwracamy uwagi,
220
o
co w nich chodzi. Miałam
kiedyś w tej dziedzinie interesujące
doświadczenie.
Udzielałam czegoś w rodzaju uzupełniających lekcji
religii
młodej maturzystce. Dziewczyna była inteligentna i sumienna.
Na
samym początku poprosiłam ją, żeby przed następnym
naszym
spotkaniem
przeczytała w całości jedną Ewangelię (chyba chodziło
0 św.
Marka) i żeby czytając notowała wszystko, co by wydawało się
jej
niejasne. Kiedy przyszła ponownie, zapytałam się, jakie ma
pyta-
nia.
Odpowiedziała zdecydowanie, że wszystko zrozumiała.
Wtedy
otworzyłam
tę Ewangelię tak, na chybił trafił, przeczytałam jedno
zdanie
i zapytałam, co to znaczy. Odpowiedziała mi bezradnie, że nie
wie.
Po prostu czytając tekst, który wydawał się jej znany,
tej
trudności
zwyczajnie nie zauważyła.
I
z nami dzieje się
często podobnie. Czytamy, ale tekst nam „nic
nie
mówi". Niekiedy przeszkodą jest błędne przekonanie, że
Ewangeli-
ści
musieli opowiadać wszystko bardzo dokładnie, zachowując wierność
w
najdrobniejszych nawet szczegółach, i niepokoimy się
wszelkimi
niezgodnościami.
Kiedy indziej znowu pozwalamy sobie na wyrwanie
jednego,
odrębnego zdania, a nadając mu wartość absolutną, zapomina-
my,
że naprawdę zrozumieć je można tylko w pełnym kontekście.
Może
być i tak, że zaskakuje nas styl i sposób wyrażania
myśli.
Zapominamy,
że żywe nauczanie Jezusa było zwrócone do Jego rodaków,
ludzi
Bliskiego Wschodu. I stąd w Ewangeliach aż roi się od paradoksów
1 właściwego
tamtemu światu upodobania do najróżniejszych wyol-
brzymień,
a także skrótów poetyckich i retorycznych. Wreszcie
wielu
chrześcijan,
zwłaszcza katolików, chciałoby znaleźć
u
Ewangelistów
jasno
sformułowane wszystkie dogmaty, które tymczasem, mając oparcie
w
Piśmie świętym, dojrzewały jeszcze przez całe długie wieki.
Wszystkie
te trudności
sprowadzają się w gruncie rzeczy do jednej
-
pragniemy uchwycić istotę Ewangelii, odkryć w niej treść
dogmatyczną
lub
też naukę moralną dla siebie, zapominając jednocześnie, iż aby
taki
cel
osiągnąć, musimy najpierw przejść przez tekst, który ją
wyraża.
Ewangelie
są książkami, dziełami literackimi. Chcąc zrozumieć ich
ducha,
musimy zacząć
od
litery*.
Gdy
zagłębiamy
się jednak w analizę tekstu, w historię jego po-
wstawania,
umyka nam łatwo jego ostateczna forma. A ona przecież tak
właśnie
została świadomie skonstruowana, jak miały ją czytać i pierw-
* Por. A.-M. Roguet, Initiation a l'Evangile, Paris 1973, s. 7-8.
221
sze
wspólnoty
chrześcijańskie, i późniejsze pokolenia chrześcijan.
Dlatego
należy również niekiedy tak Ewangelie czytać, jak je
nam
przekazano
i tego też w tym rozdziale spróbujemy. Nie wolno wszakże
zapominać,
że naukowe spojrzenie na Pismo święte jest mimo wszyst-
ko
nieodzowne do właściwego zrozumienia leżącego przed nami
tekstu.
Analiza
literacka Ewangelii zaczęła
się rozwijać na początku
XIX
w., a wyniki jej, bardzo co prawda pobieżnie, zostały
przedstawione
W
rozdziałach poprzednich. Ostatnio dużą pomocą w jej zrozumieniu
stał
się
dokument Papieskiej Komisji Biblijnej O
interpretacji Biblii w Koś-
ciele,
opublikowany
w 1993 r., którego fragment, odnoszący się bezpo-
średnio
do tych zagadnień, odnajdzie Czytelnik na końcu książki
(s.
310-314). Tymczasem zaś spróbujmy poczytać Ewangelie w
sposób
mniej
naukowy, co zresztą wcale podejściu naukowemu nie zaprzecza.
Czytając
Ewangelie, zwracamy zazwyczaj uwagę (a jest to cał-
kowicie
zrozumiałe) przede wszystkim na samego Jezusa. A przecież
wiele
postaci zarówno z Jego najbliższego otoczenia, jak i
drugo-
planowych,
zarysowuje się bardzo żywo. Przyglądając się im, przyj-
rzyjmy
się zarazem sztuce opowiadania Ewangelistów i może
lepiej
zrozumiemy,
dlaczego pisali tak, jak pisali, i co naprawdę chcieli
przekazać
swoim Kościołom. A choć nie są to, jak już wiemy,
ani
dziennikarskie
sprawozdania, ani notatki sporządzone przez historyka
czy
biografa, jednak analizując w ten sposób owe opowieści,
dowiemy
się
nieco więcej także o Jezusie, takim, jakim widzieli Go i
zapamięta-
li
Jego uczniowie.
SZYMON-KEFAS-PIOTR
Najwyraźniej
zarysowana jest we wszystkich czterech Ewange-
liach
postać Piotra. Co więcej, choć Ewangeliści nie zawsze są ze
sobą
zgodni,
a zwłaszcza Jan wykorzystuje tu również własne tradycje,
nie
ulega
żadnej wątpliwości, że wszędzie spotykamy tego samego
Szy-
mona-Kefasa-Piotra,
wyróżnionego w jakiś szczególny sposób przez
Jezusa,
a jednocześnie tak bardzo pełnego ludzkich słabości. Rzecz
w
tym, że nawykliśmy do takiego wizerunku świętych, jakim
nas
obdarzała
przez długie lata dawna hagiografia: człowiek święty to
ten,
który
zawsze jest bez skazy. Mamy zatem jeszcze jeden powód, aby
przyjrzeć
się bliżej Piotrowi.
222
W
hierarchii młodego
Kościoła zajmuje on niewątpliwie pierwsze
miejsce
wśród Apostołów. Oto jak św. Marek opowiada o ich powoła-
niu
(a jest to tekst ważny nie tylko ze względu na pozycję Piotra):
Jezus
„wszedł
na górę i wezwał do siebie tych, których sam chciał.
A
oni przyszli do Niego. I ustanowił Dwunastu, żeby z Nim byli i
żeby
ich
wysłał nauczać. Dał im również władzę wypędzania złych
duchów.
Ustanowił
Dwunastu: Szymona, któremu nadał imię Piotr, Jakuba,
syna
Zebedeusza,
Jana, brata Jakuba, i nazwał ich Boanerges - co znaczy
Synowie
Gromu - dalej Andrzeja, Filipa, Bartłomieja, Mateusza, Toma-
sza,
Jakuba, syna Alfeusza, Tadeusza, Szymona Kananejczyka i
Judasza
Iskariotę,
który Go wydał" (Mk 3,13-19). Niemal identyczne
listy
Apostołów
odnajdujemy jeszcze u Mateusza (Mt 10,2-4),
Łukasza
(Łk
6,13-16) i w Dziejach Apostolskich (Dz 1,13-16). Na listach
tych
zmieniają
się pozycje niektórych imion (zwłaszcza Tomasza i Mateu-
sza),
ale Piotr jest zawsze pierwszy. Jeśli przytoczyłam tu tekst
Marka,
to
dlatego, że tylko u niego znajdujemy dwa bardzo ważne
stwierdzenia
dotyczące
przyczyny i celu powołania: „Wezwał do siebie tych,
któ-
rych
sam chciał" -
a zatem cała inicjatywa należy do Jezusa i nikt nie
może
się zasłaniać swą niegodnością czy brakiem przygotowania,
ale
też
nikt nie może decydować, iż się do tego trudu nadaje;
oraz
„Ustanowił
Dwunastu, żeby
z Nim byli i żeby ich wysłał nauczać".
Podstawowy
cel powołania to stworzenie jak najbliższej zażyłości
z
Jezusem, gdyż dopiero wychodząc z takiej zażyłości jesteśmy
zdolni
do
przekazania Jego nauki innym.
Szymon
(późniejszy
Piotr) jest bratem Andrzeja. Według Jana
(J
1,44) pochodzą z Betsaidy, ale mieszkają najwyraźniej w
Kafar-
naum,
tam też spotykamy teściową Szymona (Mk 1,29-34; Mt
8,14—17;
Łk 4,38^11). Obaj bracia należą do grupy rybaków „znad
brzegów
Morza Galilejskiego" (Mk 1,16; Mt 4,18; Łk 5,2-10), zwane-
go
również Jeziorem Tyberiadzkim lub Genezaret.
Co
do tego, gdzie Jezus pierwszy raz spotkał
Piotra, jak również,
kiedy
nazwał go Kefasem-Piotrem, Ewangelia Janowa zachowała nam
tradycję
odmienną od synoptyków. Według Jana mieli spotkać się
nad
Jordanem.
Jan Chrzciciel pokazał swoim uczniom przechodzącego
Jezusa,
mówiąc o Nim: „Oto Baranek Boży". Wtedy to dwaj ucznio-
wie
poszli za Jezusem i spędzili ten dzień z Nim razem. Jednym z
nich
„był
Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata
i
rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza* - to znaczy Chrystusa.
223
I
przyprowadził
go do Jezusa. A Jezus, wejrzawszy na niego, powie-
dział:
«Ty jesteś Szymon, syn Jana*; ty będziesz nazywał się Kefas»
-
to znaczy Piotr" (J 1,35-42). Słowo kefa
to
po aramejsku „skała",
„opoka".
Jego najbliższym odpowiednikiem w grece jestpeżra, forma
rodzaju
żeńskiego, dlatego też zapewne przyjęto ostatecznie
męski
rzeczownik
petros
o
tym samym lub bardzo bliskim znaczeniu. Petros,
następnie
po łacinie Petrus, stał się wreszcie Piotrem w języku
polskim.
Warto może jednak przy okazji zauważyć, że na przykład
po
francusku
słowo pierre,
napisane
małą literą, oznacza „kamień",
podczas
gdy z dużą literą na początku jest imieniem.
Czytając
synoptyków odnosimy wrażenie, że pierwsze spotkanie
Jezusa
z Piotrem nastąpiło nad jeziorem Genezaret i że nie było
tam
jeszcze
mowy o „Kefasie". Jezus przechodząc brzegiem jeziora
„zo-
baczył
dwóch braci, Szymona i Andrzeja, jak zarzucali sieć na
jeziorze,
gdyż byli rybakami. Mówi do nich: «Pójdźcie za Mną,
a
uczynię was rybakami ludzi». Oni zaś natychmiast zostawili sieci
i
poszli za Nim. A idąc nieco dalej, ujrzał innych dwóch braci,
Jakuba,
syna
Zebedeusza, i jego brata, Jana, którzy razem z ojcem Zebedeu-
szem
naprawiali w łodzi swoje sieci. I wezwał ich także. Oni
zaś
natychmiast
zostawili łódź i ojca swojego i poszli za Nim" (Mt
4,18-22).
Niemal identyczne opowiadanie znajdujemy również u Mar-
ka
(Mk 1,16-20). W obu Szymon jest po prostu jednym z czterech
uczniów,
powołanych jako pierwsi. Łukasz wprowadza natomiast
nowe
elementy. Jezus stojąc nad jeziorem widzi dwie łodzie przy
brzegu.
Rybacy wyszli z nich i płukali sieci. Wtedy On wsiada do
łodzi
Szymona, a gdy odbili nieco od brzegu z łodzi naucza zgroma-
dzone
na brzegu tłumy. Skończywszy mówić, poleca Szymonowi:
„Wypłyń
na głębię i zarzućcie sieci na połów!" Szymon
stwierdza
wprawdzie,
że całą noc pracował i nic nie złowił, dodaje jednak: „Na
Twoje
słowo zarzucę sieci". I połów tym razem okazał się
niezwykle
obfity.
Trzeba było wezwać „współtowarzyszy w drugiej łodzi, żeby
im
przyszli z pomocą. Ci podpłynęli i napełnili obie łodzie tak, że
się
prawie
zanurzały. Widząc to, Szymon Piotr przypadł Jezusowi do
kolan
i rzekł: «Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny».
*
U Mateusza Jezus nazywa tego samego Szymona Barióna
(Mt 16,17), a ta
aramejska
forma może oznaczać „syn Jony" (albo „Jonasza", lecz
tekst filologicznie nie
jest
jasny).
224
A
wówczas
Jezus rzekł do niego: «Nie bój się, odtąd ludzi będziesz
łowić».
I wyciągnąwszy łodzie na ląd, zostawili wszystko i poszli za
Nim"
(Łk5,l-ll).
Można
by śmiało powiedzieć, że jest to we wszystkich trzech
przypadkach
ta sama historia, tylko wersja Łukaszowa, z jednej strony,
podkreśla
konieczność zawierzenia Jezusowi, nawet wbrew logice
(Szymon
był rybakiem-fachowcem i wiedział, że nie ma sensu ponow-
ne
zarzucanie sieci), z drugiej zaś, ukazuje nam pewne
charaktery-
styczne
cechy Szymona-Piotra, które jeszcze niejednokrotnie odnaj-
dziemy.
Jest to niewątpliwie człowiek skłonny do entuzjazmu, gotowy
do
podjęcia ryzyka nawet wbrew własnej ocenie sytuacji, a
zarazem,
mimo
że pewny siebie, gotowy też do uznania własnych win i słabo-
ści.
Znajduje to pełny wyraz w jego słowach skierowanych do Jezusa
w
Łukaszowej opowieści.
Opowieść
ta, w nieco tylko zmienionej formie, powtarza się
również
w Ewangelii św. Jana, w jej ostatnim, później dodanym
21
rozdziale.
Tu wszystko rozgrywa się już po Zmartwychwstaniu. „Szy-
mon
Piotr, Tomasz, Natanael, synowie Zebedeusza i dwaj jeszcze
inni
uczniowie"
spotykają się nad Jeziorem Galilejskim i wracając niejako
do
czasów dawnych wypływają wspólnie na połów. Rankiem Jezus
staje
na brzegu i pyta, czy coś ułowili. „Odpowiedzieli Mu: «Nie».
On
rzekł
do nich: «Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi a
znajdziecie».
Zarzucili
więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć".
Wtedy
„ów uczeń, którego Jezus miłował" (por. s. 232-233),
rozpo-
znał
Pana. Piotr, usłyszawszy jego słowa, rzucił się do wody i
popłynął
do
brzegu (J 21,1-7). Nie chciał czekać ani chwili.
Ten
cudowny połów,
dwa razy powtórzony, przeszkadza wielu
biblistom.
Sądzą oni, że Łukasz włączył świadomie tę historię w
opo-
wieść
o powołaniu Piotra. Sam przecież ani w Ewangelii, ani w Dzie-
jach
Apostolskich nie wspomina o spotkaniach uczniów ze
Zmar-
twychwstałym
w Galilei. A przecież to głębokie poczucie własnej
niegodności
znacznie lepiej pasuje do Kefasa, który już zna swoją
nędzę
i wie, co się naprawdę kryje w jego nowym imieniu Kefas-
Opoka.
Jeżeli
nawet - jak to chce Jan - Jezus od razu to imię
zapowiedział
Piotrowi, to nadał je uroczyście dopiero w Cezarei
Filipowej,
gdzie na pytanie Mistrza: „Za kogo wy mnie uważacie?",
odpowiada
za wszystkich Dwunastu: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga
225
Żywego"
(Mt 16,15-16)*. A na wyznanie to słyszy z ust Jezusa:
„Błogosławiony
jesteś, Szymonie Bar-Jona [zapewne „synu Jony"],
gdyż
nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest
w
niebie. Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr-Skała, i na tej
skale
zbuduję
Kościół mój, a bramy Hadesu nie przemogą go (Mt
16,17-18).
Tu trzeba dodać, że ów „kościół" odpowiada w
polskim
przekładzie
greckiemu słowu ekklesia
(zgromadzenie
ludowe), którym
posłużyli
się już tłumacze Septuaginty, żeby oddać hebrajskie
ąahal.
Greckie
wyrażenie „bramy Hadesu" znaczy natomiast mniej więcej
tyle,
co potęga śmierci.
Jak
Piotr zrozumiał
swoje nowe imię (a pamiętajmy, że w świe-
cie
biblijnym imię wyraża samą istotę tego, kto został nim
ob-
darzony),
świadczą może najlepiej jego słowa, zwrócone zaraz po
tej
wielkiej
scenie do Jezusa. Jezus zapowiada po raz pierwszy uczniom
swoją
mękę i śmierć. Wtedy Piotr bierze go na stronę (nie
wypada
publicznie
pouczać Nauczyciela!) i zaczyna upominać: „Niech Bóg
broni,
Panie! Nie przyjdzie to na Ciebie!" (Chciałoby się
wprost
dodać:
„Nie miej takich czarnych myśli!") Odpowiedź jest jak
grom:
„Idź
precz ode mnie, szatanie! Chcesz Mnie przywieść do upadku,
ponieważ
myślisz nie po Bożemu, lecz po ludzku" (Mt 16,23; por.
Mk
8, 32-33).
Zdanie:
„Chcesz
mnie przywieść do upadku" (nie ma go w tekś-
cie
Marka) jest być może Mateuszowym dodatkiem, rodzajem komen-
tarza,
mającym wyjaśnić straszliwe określenie „szatan", rzucone
na
tego,
który przed chwilą został nazwany „skałą". Przez usta
Piotra
przemawia
tutaj ten sam szatan, z którym Jezus walczył na pustyni.
Nie
darmo przecież Łukasz pisząc o tym, podkreślił, że odstąpił
on od
Jezusa
„do czasu" (Łk 4,13). Jeżeli jednak Piotr pozwala
przemawiać
przez
siebie szatanowi, to nie czyni tak dlatego, że sam jest zły.
Po
prostu
„myśli po ludzku". Uważa, iż tego rodzaju katastrofa nie
może
spaść
na człowieka takiego, jak Jezus. Mierzy sprawiedliwość Bożą
swoją
własną, ludzką, sprawiedliwością.
*
U Marka wyznanie to brzmi: „Ty
jesteś Mesjaszem" (Mk 8,29), u Łukasza zaś,
na
pytanie Jezusa: „Za kogo wy mnie uważacie?", Piotr odpowiada
podobnie: „Za
Mesjasza
Bożego" (Łk 9,20). Nie znaczy to jednak, że wg Mateusza Piotr
powiedział
więcej
niż wg Marka i Łukasza. „Syn Boży" - za ziemskiego życia
Jezusa oznaczało to
tyle,
co szczególny wybraniec Boga z dynastii Dawidowej, Mesjasz. Por.
Rozmowy
o
Biblii, s.
134-159.
226
Mimo
owej surowej nagany, która
musiała przecież głęboko
zapaść
mu w serce, pozostaje tym samym Szymonem-Kefasem. Jezus
zalicza
go
zresztą wyraźnie do trójki najbliższych Mu uczniów,
zabierając
ze sobą Piotra, Jana i Jakuba (imiona wymieniane zawsze
w
tej kolejności) i na górę Przemienienia, i do Getsemani, i
wcześniej
jeszcze
do domu Jaira, gdzie wskrzesi właśnie zmarłą córeczkę
gos-
podarza
(Przemienienie - Mt 17,1-8; Mk 9,2-8; Łk 9,28-36; Get-
semani
- Mt 26,36^2; Łk 22,39-^6; dom Jaira - Mk 5,37; Łk 8,51).
Piotr
też najśmielej zadaje pytania Mistrzowi, nawet na górze
Tabor,
gdzie
występuje z własną inicjatywą, mówiąc do Jezusa:
„Rabbi,
dobrze,
że tu jesteśmy; postawmy trzy namioty: jeden dla Ciebie,
jeden
dla Mojżesza i jeden dla Eliasza". Aż Ewangelista czuł
się
zmuszony
dodać od siebie: „Nie wiedział bowiem, co powiedzieć"
(Mk
9,5-6; por. Mt 17,4; Łk 9,33). On również upomni się w
imię
współuczniów
o należną im nagrodę: „Oto my opuściliśmy wszystko
i
poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?" (Mt 19,27; Mk
10,28; Łk
18,28),
a kiedy indziej zapyta, czy wystarczy, jeśli aż siedem
razy
przebaczy
swemu bratu. Na co zresztą usłyszy w odpowiedzi: „Nie
mówię
ci: aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy!"
(Mt
18,21-22).
Porywczy,
pełen
miłości do swego Mistrza, a zarazem
zapału
i
entuzjazmu dla Jego sprawy, Piotr jest niewzruszenie pewien
siebie.
Skoro
Jezus nazwał go Skałą, to znaczy, że on tą skałą będzie.
Kiedy
Nauczyciel, tuż przed swoim pojmaniem, zapowiada, że wszy-
scy
Go opuszczą, Piotr twierdzi z uporem: „Choćby wszyscy zwąt-
pili,
to na pewno nie ja!" (Mk 14,29,31; Mt 26,33); u św.
Łukasza:
„Panie,
z Tobą gotów jestem iść nawet do więzienia i na śmierć"
(Łk
22,33). A w Ewangelii św. Jana niejako sam prowokuje Jezuso-
wą
zapowiedź swego zaparcia, domagając się od Mistrza,
żeby
powiedział,
dokąd odchodzi. Na co słyszy: „Dokąd Ja idę, ty teraz
za
Mną pójść nie możesz, ale później pójdziesz". Na słowa
te
Piotr
reaguje z żalem, a może nawet z oburzeniem: „Panie,
dlaczego
teraz
nie mogę pójść za Tobą? Życie moje oddam za Ciebie!"
A
potem dorzuci jeszcze: „Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą,
na
pewno
się Ciebie nie zaprę". Jezus zaś odpowiada z
widocznym
smutkiem:
„Życie swoje oddasz za Mnie? Zaprawdę, zaprawdę,
powiadam
Ci: Kogut nie zapieje, aż ty trzy razy się Mnie zaprzesz"
(J
13,36-38).
227
Tę
zapowiedź zaparcia, jak i jej spełnienie znajdujemy we wszyst-
kich
czterech Ewangeliach (Mt 26,31-35; Mk 14,26-31; Łk 22,31-34;
J
13,36-38 oraz Mt 26,69-75; Mk 14,66-72; Łk 22, 54-62;
J
18,15-27). Wiemy dobrze, że Ewangeliści nie zawsze zgadzają się
ze
sobą,
tutaj jednak z zadziwiającą zgodnością zanotowali gorszący
upadek
pierwszego spośród Apostołów, Skały, na której Jezus
według
Mateusza
zbudował swój Kościół. Na ogół różne, drobniejsze
nawet,
potknięcia
wszelkich założycieli i pierwszych przywódców są przez
ich
następców i uczniów dyskretnie przemilczane. Nie ulega
chyba
wątpliwości,
że to sam Piotr musiał domagać się owego upamiętnienia
tego
faktu, i to domagać się w sposób, który zapadł głęboko w
serca
wszystkich.
Dopiero bowiem wtedy, jak się zdaje, zrozumiał, co
naprawdę
oznacza jego nowe imię, Kefas-Skała.
Aż
do tej chwili myślał ciągle tylko „po ludzku". Dlatego
też,
kiedy
przyszli pojmać Jezusa, wyciągnął miecz, choć musiał
wiedzieć,
iż
nie ma żadnej szansy na pokonanie tłumu i straży świątynnej. O
tym
również
wspominają wszyscy czterej Ewangeliści, ale tylko Jan wy-
mienia
jego imię (Mt 26,51-53; Mk 14,47; Łk 22,50; J 18,10). Nie
kłamał,
kiedy zapewniał Jezusa, że jest gotów iść z Nim na śmierć,
ale
na
śmierć w walce. Do samego zaparcia dochodzi stopniowo. Ten,
kto
spędził
dwa lub trzy lata w najbliższej zażyłości z Jezusem, nie
wypiera
się Go od razu i do końca. Poszedł za swoim pojmanym
Mistrzem,
bo najwyraźniej nie chciał Go opuścić. Pragnął zobaczyć,
co
się z Nim stanie. Zaczepiony przez służącą, domyślającą się
w nim
jednego
z uczniów tego Galilejczyka, odpowiada odruchowo, że nie
wie,
o czym ona mówi. Zapytany po raz drugi, zaklina się, że nie
zna
tego
Człowieka. A gdy mu mówią, że zdradza go jego galilejska
wymowa,
zaczyna się zaklinać i przysięgać powtarzając, że nie zna
tego
Człowieka (tak według Mateusza, u innych Ewangelistów nie-
wielkie
tylko różnice). „A zaraz zapiał kogut".
I
wówczas
Piotr nareszcie pojął. Pojął, że to nie jego własna siła
ani
nawet bohaterstwo, ani-jego wytrwałość, entuzjazm czy zapał
miały
uczynił go Skałą. Można było jednak sądzić, że zrozumiał to
za
późno.
Kto wie, może od ostatecznej rozpaczy uratowały go słowa
Jezusa,
które zapisał tylko św. Łukasz: „Szymonie, Szymonie, oto
szatan
domagał się, żeby was przesiać, jak pszenicę, ale Ja prosiłem
za
tobą,
żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj
twoich
braci"
(Łk 22,31-32).
228
W
niedzielę
Zmartwychwstania według Ewangelii Janowej Ma-
ria
Magdalena wczesnym rankiem zawiadamia Piotra i „drugiego
ucznia,
którego Jezus kochał" (a więc, jak należy sądzić, Jana,
syna
Zebedeusza),
że grób Jezusa jest pusty. Obaj pobiegli jak najszybciej,
żeby
zobaczyć, co się stało, wszystko znaleźli, tak jak im
Maria
Magdalena
powiedziała (J 20,1-9). Później jednak dowiadujemy się
i
od Łukasza, i od Pawła, że pierwszym Apostołem, z którym
spotkał
się
Zmartwychwstały, był właśnie Kefas-Piotr. Świadectwo Pawła
ma
w tym przypadku szczególne znaczenie, gdyż znajdujemy je
w
najstarszym znanym nam wyznaniu wiary chrześcijańskiej,
przyto-
czonym
przez Pawła w Pierwszym Liście do Koryntian. Po
słowach:
„zmartwychwstał
dnia trzeciego zgodnie z Pismem", czytamy tam:
„i
ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu" (l Kor 15,5).
Dalej
następuje
lista kolejnych pojawień się Zmartwychwstałego, którą
rozważaliśmy
już poprzednio (s. 89-92). Tutaj najważniejsze dla nas
to
fakt, że pierwszą osobą, której dał się widzieć Chrystus,
jest
niezaprzeczalnie
Kefas-Piotr (spotkania z kobietami się nie liczą,
jako
że one nie mogły być świadkami). Potwierdza to także Ewan-
gelia
Łukaszowa, gdzie uczniów wracających z Emaus do Jerozolimy
witają
Apostołowie słowami: „Pan rzeczywiście zmartwychwstał
i
ukazał się Szymonowi" (Łk 24,34). Nikt jednak nie próbuje
nam
opowiedzieć,
jak to spotkanie wyglądało. Możemy się co najwyżej
domyślać
jakiegoś jego echa w scenie opowiedzianej w ostatnim,
później
dodanym rozdziale Ewangelii św. Jana. Tam bowiem, nad
Jeziorem
Galilejskim, Jezus potwierdza wszystko, co ogłosił już
w
Cezarei Filipowej, a czemu wydawało się zagrażać
Piotrowe
zaparcie.
Zadaje
On
Piotrowi trzy niemal równobrzmiące, a przecież
nieco
odmienne pytania, zapewne po to, żeby trzykrotnie potwierdził
na
nowo miłość, której trzykrotnie publicznie się zaparł.
Ewangelista
używa
tu dwóch greckich czasowników znaczących „kochać",
co
przekład
stara się oddać przez dwa czasowniki polskie: „miłować"
i
„kochać". „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej
aniżeli
ci?"
Dawny Szymon odpowiedziałby zapewne bez wahania: „Oczy-
wiście,
miłuję Cię więcej niż oni!" Zapewniał przecież Jezusa, że
nie
zwątpi
w Niego, choćby wszyscy inni zwątpili. Teraz jednak od-
powiada
tylko: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham". Wtedy
słyszy:
„Paś baranki moje!" A po chwili znowu pada
pytanie:
„Szymonie,
synu Jana, czy miłujesz Mnie?" Piotr powtarza jedynie
229
swoje
poprzednie zapewnienie: „Tak,
Panie, Ty wiesz, że Cię ko-
cham".
Na co Jezus: „Paś owce moje!" I jeszcze trzeci raz
pyta:
„Szymonie,
synu Jana, czy kochasz mnie?" I wówczas Piotr, za-
smucony,
że jego Pan tyle razy powtarza to pytanie, z całą pokorą
odwołuje
się do wszechwiedzy Zmartwychwstałego: „Panie, Ty wszyst-
ko
wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham". A Jezus mówi mu raz
jeszcze:
„Paś
owce moje!" (J 21,15-17). I Piotr zrozumiał wtedy może już
do
końca,
że „miłość jest więzią doskonałości" (Koi 3,14) i że
jedynie
Pan
może go w nią wprowadzić, przemieniając jego własną słabość
w
niepokonaną Skałę.
W
pozostałych
pismach Nowego Testamentu nikt nie kwestionuje
prymatu
Piotra, nawet Paweł, który starł się z nim przecież ostro
w
Antiochii (por. s. 164-165). Kiedy po raz pierwszy jako
chrześ-
cijanin
trafił do Jerozolimy, udał się tam, według jego własnych
słów,
po
to, „aby poznać się z Kefasem". Po czternastu zaś latach
także
u
niego szukał potwierdzenia swego powołania jako Apostoła pogan.
„I
uznawszy daną mi łaskę, Jakub, Kefas i Jan, uważani za
filary,
podali
mnie i Barnabie prawicę na znak wspólnoty, byśmy szli do
pogan,
oni zaś do obrzezanych" (Ga 1,18; 2,9).
SYNOWIE GROMU
Widzieliśmy
już, że Jezus łączył często Szymona-Piotra (niekiedy
także
i brata jego Andrzeja) z dwoma braćmi, Janem i Jakubem,
synami
Zebedeusza. Razem ich powołał, razem zabierał ze sobą tam,
dokąd
nie chciał iść z całą Dwunastką. Nazwał ich nawet Synami
Gromu
- Boanerges (hebr. Bene-Regesz),
przydomek
ten może wyda-
wać
się dziwny pobożnym, lecz nieuważnym czytelnikom Ewangelii.
Jeśli
Piotr, jakiego w nich spotykamy, często daleki jest od ideału,
to
prawda
ta dotyczy również synów Zebedeusza. Owszem, porzucili
wszystko,
i swoją łódź, i ojca, żeby bez wahania pójść za Jezusem,
ale
postępowanie
ich nieraz dowodzi, jak bardzo swego Mistrza jeszcze
nie
rozumieją. Synami Gromu okazują się najwyraźniej w przygodzie
z
Samarytanami. Jezus zmierzał już na swą ostatnią Paschę do
Jerozo-
limy,
a po drodze pragnął się zatrzymać w pewnym niewielkim
miasteczku
samarytańskim. Był to w gruncie rzeczy z jego strony gest
dobrej
woli, bo z zasady Żydzi unikali wszelkich kontaktów z
Samary-
tanami,
stroniąc od nich bardziej jeszcze niż od pogan, uważali ich
230
fcrai;>3^'**cj
bowiem
za nieczystych i - mówiąc
naszym językiem - heretyków*.
Samarytanie
„płacili pięknym za nadobne" i nie zwykli udzielać
gościny
pielgrzymom wędrującym do Jerozolimy. Dlatego też od-
mówili
i tym razem. Wywołało to oburzanie wśród uczniów, a Jan
i
Jakub zapytali Jezusa: „Panie, czy chcesz, byśmy powiedzieli:
niech
ogień
spadnie z nieba i pochłonie ich?" Jezus jednak zgromił
ich
surowo
(niektóre rękopisy dodają tu Jego słowa: „Nie wiecie,
czyjego
ducha
jesteście!" - Łk 9,51-56). Charakterystyczne, że jest to
tekst
tylko
Łukaszowy, nie znany innym Ewangelistom, chociaż „Synami
Gromu"
mianował ich Jezus, jak to widzieliśmy, u św. Marka.
Kiedy
indziej - według
Łukasza również po drodze do Jerozoli-
my
- Jan przyszedł do Jezusa ze swoistym „meldunkiem":
„Mistrzu,
widzieliśmy,
jak ktoś w imię Twoje wypędzał złe duchy i zabranialiś-
my
mu, bo nie chodzi z nami". Synowie Zebedeusza
najwidoczniej
sądzili,
że jedynie „ci, co chodzą z Jezusem", mają prawo
powoływać
się
na Jego imię. Warto zauważyć, iż nawet i dzisiaj nie byliby w
tym
mniemaniu
osamotnieni. A tymczasem Jezus mówi im zdecydowanie:
„Przestańcie
zabraniać. Kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest
z
wami" (Łk 9,49-51; por. Mk 9,38-42).
Słowa
te bywają często źle rozumiane, a jeszcze częściej po
prostu
pomijane jako zbyt niewygodne. Przez długie wieki członkowie
* Zob. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 233—234.
231
Kościoła
katolickiego przyznawali na ogół w duchu rację synom
Zebedeusza,
przekonani, że tylko oni mają prawo czynić dobrze
w
imię Jezusa, a co więcej, że tylko oni mogą o tym
prawie
decydować.
W przekonaniu tym podtrzymywało ich zdanie, przekaza-
ne
nam w całkiem innym kontekście w Ewangelii św. Mateusza.
Wydaje
się ono bowiem przeczyć wprost temu, co usłyszeli
synowie
Zebedeusza.
Jezus mówi tam mianowicie: „Kto nie jest ze mną, jest
przeciw
Mnie, a kto nie zbiera ze mną, rozprasza" (Mt 12,30). Jest
to
niemal
klasyczny przykład ukazujący ważność kontekstu. W
historii
opowiedzianej
przez Łukasza chodzi o ludzi postępujących dobrze
(uwalniają
innych od złych duchów), choć nie należących do uczniów
Jezusa.
U Mateusza sytuacja jest całkiem odmienna. Tam faryzeusze
oskarżają
Nauczyciela z Nazaretu, że wyrzuca złe duchy mocą Bel-
zebuba.
Jezus wykazuje im brak logiki takiego rozumowania: szatan
nie
może wypędzać szatana, bo znaczyłoby to, że „sam jest
po-
dzielony
przeciw sobie [...]. Jeżeli jednak Ja Duchem Bożym wypę-
dzam
złe duchy, znaczy to, że przyszło do was Królestwo Boże.
Jakże
może
ktoś wejść do domu człowieka silnego i zagarnąć to, co
posiada,
jeśli
najpierw tego człowieka nie zwiąże. I wtedy dopiero jego
dom
splądruje".
I tu dopiero padają owe słowa: „Kto nie jest ze Mną,
jest
przeciw
Mnie, a kto nie zbiera ze mną, rozprasza" (Mt
12,24-30).
Przeciw
Jezusowi są nie tylko ci, którzy Go atakują, lecz i ci,
którzy
milczą,
gdy należałoby krzyczeć, rozpraszają ci wszyscy, którzy nie
chcą
z Nim razem zbierać. Z tą tematyką nie ma nic wspólnego
sprawa,
z jaką przyszli do Jezusa Jan i Jakub.
Obaj
bracia występują
raz jeszcze w scenie znanej nam z Mateu-
sza
i Marka, a dowodzącej, jak mało rozumieją swojego
Mistrza.
Omawialiśmy
ją już w poprzednim rozdziale, gdzie posłużyła nam
jako
argument, który przemawia za wcześniejszym powstaniem Ewan-
gelii
według św. Marka (zob. s. 196-197). Synowie Zebedeusza
upominają
się tutaj (sami lub — według Mateusza - za pośrednictwem
matki)
o najzaszczytniejsze miejsca w Królestwie Jezusa. Chcą zasiadać
w
chwale przy Nim, po Jego prawej i lewej stronie. Jezus uprzedza
ich,
że
nie wiedzą, o co proszą. Podobnie jak i wielu z nas, którzy
uważamy
się
za chrześcijan, nie ma pojęcia, co oznacza taka bliskość. Myślą
tylko
o
tryumfie. A może zresztą nie tylko o tryumfie, może również
po
prostu
chcą być zawsze blisko Tego, kogo kochają, za Kim poszli.
Jedno
jest pewne - w tym momencie nie dostrzegają jeszcze,
232
gdzie
ich to pragnienie zaprowadzi. I dlatego odpowiadają
tak śmiało
i
bez wahania na pytanie Jezusa, czy mogą pić kielich, który On
ma
pić,
albo przyjąć chrzest, którym On będzie ochrzczony. Oni
jeszcze
nie
wiedzą, jaki to chrzest i jaki kielich. Są pełni entuzjazmu,
gotowi
na
wszystko. I to im trzeba zaliczyć
na
ich dobro, a nie oburzać się
tylko
na ich zuchwałość, jak czyniło to pozostałych dziesięciu
Apos-
tołów.
Jezus zresztą wyciągnie z całej tej historii istotną naukę.
Jego
uczniowie
nie mogą dążyć do godności i chwały. „Kto by chciał
być
wśród
was wielki, niech będzie waszym sługą, a kto by chciał być
wśród
was pierwszy, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Tak i
Syn
Człowieczy
nie przyszedł po to, aby Mu służono, lecz po to, aby służyć
i
dać swoje życie na okup za wielu" (Mk 10,35^5; Mt 20,20-28).
Jakub
był
pierwszym z Apostołów, który wypił „kielich"
swego
Mistrza.
Zginął śmiercią męczeńską już w 42/43 r., ścięty z
rozkazu
żydowskiego
króla, Heroda Agryppy I (Dz 12,1). Jan, uważany za
najmłodszego
z nich, miał żyć bardzo długo, jako starzec spędził czas
jakiś
na wyspie Patmos, wygnany w czasie prześladowania szalonego
cezara
Domicjana. Umarł podobno śmiercią naturalną w bardzo póź-
nym
wieku, w Efezie, gdzie też jakoby został pochowany. Jest
to
tradycja
bardzo stara, lecz w wielu szczegółach niepewna. Taż sama
tradycja
rozpoznaje Jana w „umiłowanym uczniu" Jezusa z
Ewangelii
Janowej,
w której - rzecz charakterystyczna - nigdy nie pojawia się
jego
imię. Określenie to znajdujemy zresztą po raz pierwszy
dopiero
przy
Ostatniej Wieczerzy (J 13,23). Później „uczeń, którego
Jezus
miłował",
stoi pod Krzyżem i wówczas to konający Mistrz powierza
mu
swoją Matkę (J 19,26-27). On też, razem z Piotrem, zawiadomio-
ny
przez Marię Magdalenę o pustym grobie, biegnie tam, lecz
Piotra
wyprzedza.
Nie wchodzi jednak, lecz czeka na swego starszego
i
godniejszego towarzysza. Toteż Piotr wszedł pierwszy i
„ujrzał
leżące
płótna oraz chustę, która była na Jego [Jezusa] głowie,
leżącą
nie
razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą w jednym miejscu.
Wtedy
wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który
przybył
pierwszy
do grobu. Ujrzał i uwierzył" (J 20,1-8).
„Ucznia,
którego miłował Jezus", spotykamy jeszcze dwa razy
w
21 rozdziale (J 21,7 i 20) i do niego też na pewno odnosi się
zdanie
z
zamykającego ten rozdział i całą Ewangelię Epilogu: „Ten
właśnie
uczeń
daje świadectwo o tych sprawach i on je opisał" (J
21,24).
Umiłowany
uczeń jest nam zatem przedstawiony jako właściwy autor
233
Ewangelii.
Warto też
zwrócić uwagę, że właśnie owa miłość, miłość
niewątpliwie
wzajemna, zdaje się dawać mu zdolność widzenia tego,
czego
inni, nawet bardzo bliscy Jezusowi, jeszcze nie dostrzegają.
On
pierwszy,
zszedłszy do pustego grobu, uwierzył, że Pan zmartwych-
wstał.
On pierwszy dostrzegł Go z łodzi, stojącego na brzegu jeziora.
Coś
z tego szczególnego daru widzenia i pojmowania odnajdujemy też
w
jego Ewangelii.
Kim
jest jednak ów
„uczeń umiłowany"? Pierwsi chrześcijanie
nie
mieli wątpliwości - chodzi oczywiście o Jana, syna
Zebedeusza.
Fakt,
że imię jego nigdzie w tej Ewangelii nie jest wymienione,
jest
raczej
argumentem za tym autorstwem przemawiającym.
Szczególnie
interesujące
są pod tym względem choćby rozdziały pierwszy i ostatni.
W
pierwszym Jan Chrzciciel wskazuje swoim dwom uczniom Jezusa,
mówiąc:
„Oto Baranek Boży". Nieco dalej dowiadujemy się, że
„jednym
z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim [za
Jezusem],
był Andrzej, brat Szymona Piotra" (J 1,35-37,40),
imię
natomiast
drugiego nie zostaje w ogóle wymienione. W 21 rozdziale
zaś,
już po Zmartwychwstaniu, spotykamy grupę uczniów Jezusowych
nad
Jeziorem Galilejskim (por. s. 224). Oprócz Szymona-Piotra, To-
masza
i Natanaela są jeszcze tam „synowie Zebedeusza i dwaj
inni
uczniowie".
Wśród nich jest także ów „uczeń umiłowany", który
z
daleka poznaje swego Pana (J 21,1-7).
Czytelnikowi
należy
się informacja, że nie całkiem wszyscy są
zgodni,
że ów nie nazwany uczeń to Jan, syn Zebedeusza (pojawił się
nawet
zgoła dziwaczny pomysł, że „uczniem umiłowanym" jest
Ła-
zarz,
brat Marty i Marii, ponieważ nad jego grobem Jezus zapłakał,
a
widzący to Żydzi mówili: „Oto jak go miłował!" - J
11,33). Tu
możemy
jednak spokojnie pójść za starożytną tradycją przyjmując,
że
„uczniem
umiłowanym" jest właśnie Jan. Bardziej skomplikowany
staje
się problem autorstwa wszystkich pism Janowych, to jest Ewan-
gelii,
trzech Listów i Apokalipsy. Do tego powrócimy jeszcze w na-
stępnym
rozdziale.
FILIP I TOMASZ
Pozostali
Apostołowie
to dla nas przede wszystkim imiona,
niektórzy
z nich zresztą obrośli później najróżniejszymi
legendami,
spotykanymi
w rozmaitych krajach. Dwaj z nich tylko zarysowują się
234
wyraźniej,
przynajmniej w Ewangelii św. Jana. Na czterech listach
Apostołów,
znanych nam z synoptyków i Dziejów (por. s. 222),
występują
zawsze koło siebie razem z Bartłomiejem (o którym nic
bliższego
nie wiemy, chyba że z wielu biblistami utożsamimy go
z
Natanaelem z Kany galilejskiej - por. J 1,43-51; 21,2).
Natanaela
sprowadza do Jezusa właśnie
Filip, pochodzący, podob-
nie
jak Piotr i Andrzej, z Betsaidy, miasta leżącego na
północnym
brzegu
Jeziora Galilejskiego i w znacznej mierze zhellenizowanego.
Filip
jest też jedynym z Apostołów (poza Andrzejem) noszącym
imię
czysto
greckie (gr. Filippos), prawdopodobnie mówi również dobrze
po
grecku, skoro właśnie do niego zwracają się w Jerozolimie
poganie
pragnący
spotkać się z Jezusem (J 12,20-21).
Charakterystyczne
wydaje się
również, iż Jezus, patrząc na zgro-
madzone
wokół Niego tłumy, zwraca się właśnie do Filipa z
pytaniem,
raczej
zaskakującym w Jego ustach: „Gdzie kupimy chleba, aby oni
się
najedli?" Ewangelista sam dodaje, że „mówił to, wystawiając
go
na
próbę. Wiedział bowiem, co ma czynić". Filip jednak tego
„eg-
zaminu"
nie zdał. Zaczął mianowicie najwyraźniej od oceny liczby
ludzi,
których należałoby nakarmić, później obliczył przybliżony
koszt
potrzebnej
ilości chleba i odpowiedział Jezusowi: „Za dwieście dena-
rów
nie wystarczy chleba, żeby każdy z nich mógł choć
trochę
otrzymać"
(J 6,5-7). Jest praktyczny i myśli logicznie. Próbuje wy-
tłumaczyć
Nauczycielowi, że Jego propozycji nie da się zrealizować.
Ma
oczywiście rację, gdyż ciągle nie wie jeszcze, Kim jest Ten,
z
którym rozmawia. Jezus mógł mu powiedzieć, jak Piotrowi w
Ceza-
rei
Filipowej: „Myślisz po ludzku, a nie po Bożemu" (por. s.
225).
Tyle
że w tym przypadku sprawa jest znacznie mniej poważna.
Wystarczy
nauczyć tego logicznego Filipa, że „dla Boga wszystko
jest
możliwe"
(Mt 19,26).
Właśnie
Filipowi i Tomaszowi - przynajmniej według Ewangelii
Janowej
- zawdzięczamy jedne z najcenniejszych wypowiedzi Jezusa.
Tomasz,
równie logiczny jak Filip, jest przy tym wielkim realistą.
Kiedy
Jezus na Ostatniej Wieczerzy zapowiada uczniom swoje ode-
jście,
obiecuje im również: „Idę przygotować wam miejsce. A gdy
odejdę
i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was
do
siebie,
abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie
drogę,
dokąd
idę".
Na to odzywa się Tomasz, dopominający się o bardziej konkret-
ne
wskazówki: „Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jakże więc możemy
235
znać
drogę?" I wówczas słyszy słowa, na jakie z pewnością
nikt
z
Apostołów nie był jeszcze przygotowany: „Ja jestem drogą i
prawdą,
i
życiem". Tu zaraz wyjaśnienie, które jednak okazuje się
najwyraź-
niej
niewystarczające: „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak
tylko
przeze
Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca".
I
wreszcie stwierdzenie najbardziej zaskakujące: „Ale teraz już
Go
znacie
i widzicie". Jest to zdanie niezmiernie ważne i dlatego
trzeba
zwrócić
uwagę Czytelnikowi, że nie sposób je dokładnie przetłuma-
czyć.
W przekładzie Biblii Tysiąclecia czytamy: „Ale teraz już
Go
znacie
i zobaczyliście". Otóż trudność tłumaczenia dotyczy
właśnie
tego
ostatniego czasownika. Jest to greckie perfektum, z jakim
już
niejednokrotnie
się spotkaliśmy, swego rodzaju pogłębiony czas teraź-
niejszy.
Właściwie należałoby napisać: „zobaczyliście i dlatego
już
teraz
widzicie", albo: „widzicie, ponieważ Go już
zobaczyliście".
Jezus
nie wypowiedział tych słów po grecku, Ewangelista jednak tak
je
pojął i zapamiętał. Uczniowie mieli zrozumieć, że ujrzeli i
widzą
Niewidzialnego!
Najwidoczniej jednak nie mieściło się im to w gło-
wie.
Stąd prośba Filipa: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam
wystar-
czy!"
Odwieczne pragnienie człowieka, również jakże często tego,
który
nazywa się „niewierzącym" - zobaczyć Boga. Filipowi
zaś
odpowiada
Jezus, z wyraźnym smutkiem i nawet wyrzutem: „Filipie,
tak
długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie
widzi,
widzi także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: pokaż nam Ojca?
Czy
nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?"
(J
14,3-10).
„Ja
w Ojcu, a Ojciec we Mnie" - są to słowa, które na pewno
były
trudne dla Apostołów, ale pozostają również trudne dla nas,
a
jednocześnie powtarzają się w Ewangelii Janowej kilkakrotnie
(J
10,38; 14,11,29; 17,21,23). Co właściwie Jezus chce przez
to
powiedzieć?
Dotykamy tu samego sedna chrześcijaństwa, tajemnicy
Boga
Trójjedynego. Tematem tej książki nie jest jednak teologia
i
dlatego też nie tu miejsce, żeby się w nią zagłębiać. Niech
więc
wystarczy
tymczasem wszystkim Czytelnikom, i tym wierzącym,
i
tym niewierzącym, stwierdzenie zawarte w słowach Jezusa, że
On
jest
jedyną drogą, która do tego Boga prowadzi*.
*
Zainteresowani tematem znajdą
jego przystępne rozwiniecie w książce
A.
Świderkówny, Bóg
Trójjedyny w życiu człowieka, Tyniec
1994.
236
Ów
realizm Tomasza, zauważalny zresztą jedynie w Ewangelii
św.
Jana, bywa niekiedy błędnie rozumiany. Dzieje się to
przynajmniej
dwa
razy: przed wskrzeszeniem Łazarza
i
po Zmartwychwstaniu.
Rozważając
te sceny poza ich kontekstem, zapominamy najczęściej, że
jest
to ten sam człowiek, który tak logicznie zapytał Jezusa, skąd
mają
znać
drogę, jeśli nie wiedzą, dokąd Mistrz ich idzie.
W
pierwszym przypadku Jezus decyduje się
nagle powrócić do
Judei,
gdzie - jak wszyscy wiedzą - grozi Mu śmierć. Uczniowie
próbują
na darmo Go powstrzymać, nie rozumiejąc, dlaczego mają iść
tam
teraz, gdy Łazarz
już
nie żyje, a im wszystkim może grozić
poważne
niebezpieczeństwo. Aż wreszcie, widząc, że Mistrz nie da
się
przekonać,
Tomasz mówi do swych współtowarzyszy: „Chodźmy
także
i my, aby z Nim razem umrzeć" (J 11,16).
Wszystkie
dostępne
mi komentarze upatrują w tych słowach
heroiczną
decyzję na śmierć męczeńską razem z Jezusem. Sądzę
jednak,
że taka interpretacja nie bierze pod uwagę bardzo istotnych
cech
charakteru tego, kto te słowa wypowiada. W ten sposób
mógłby
wyrazić
się Piotr, ale nie przezorny Tomasz. Tomasz ocenia racjonal-
nie
sytuację. Podobnie jak pozostali Apostołowie zdaje sobie sprawę
z
niebezpieczeństwa. Ale cóż można zrobić, skoro Nauczyciel
się
uparł?
Nie pozostaje nic innego, niż iść za tym „Szaleńcem",
choćby
mieli
wszyscy z Nim razem umrzeć!
Brak
nam wiarygodnych wiadomości
o dalszych losach Toma-
sza.
Zachowana pod jego imieniem apokryficzna Ewangelia Tomasza
na
pewno od niego nie pochodzi, jak również inny apokryf, nazywa-
ny
Ewangelią dzieciństwa Tomasza (o obu wspominaliśmy już
wcześ-
niej;
por. s. 187-192). Jego imię natomiast żyje i w
dzisiejszym,
potocznym
języku, choć ludzie mówiący o kimś „niewierny Tomasz",
nie
zawsze wiedzą, skąd to wyrażenie pochodzi. Śródtytuł
„Niewierny
Tomasz"
odnajdziemy również i w najnowszym wydaniu Nowego
Testamentu
BT, zastosowany tu raczej ze względów tradycyjnych,
gdyż
w gruncie rzeczy
można
powiedzieć, że wyrządza on krzywdę
Apostołowi.
Jest
to historia na ogół
znana, przynajmniej większości chrześ-
cijan,
lecz dobrze będzie przyjrzeć się jej nieco dokładniej.
Opowiada
nam
ją Ewangelia św. Jana w 20 rozdziale: „Tomasz, jeden z
Dwunas-
tu,
zwany Didymosem [gr. słowo, znaczące „bliźniak", a
będące
przekładem
aramejskiego Toma], nie był razem z nimi, kiedy przy-
237
szedł
Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: «Widzieliśmy
Pana!»
Ale on rzekł do nich: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę
śladu
gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki
mojej
nie włożę w bok Jego, nie uwierzę»". Należy tu
zwrócić
uwagę,
iż Tomasz nie odmawia tu wiary ani Jezusowi, ani Bogu. Nie
ma
jedynie zaufania do swoich towarzyszy. Zna ich dobrze i
patrzy
realnie.
Mogło im się przecież coś przewidzieć! W tej swojej
trudności
zawierzenia ludziom znajdzie wielu następców. Taka jed-
nak
postawa nie jest przecież niewiernością! Okazuje się to w
sposób
oczywisty,
gdy po ośmiu dniach Jezus ponownie przychodzi do
swoich
uczniów, z którymi tym razem jest także i Tomasz. Jego to
zaprasza
teraz, by sprawdził palcem i ręką ślady zadanych Mu ran.
Ale
Tomasz niczego już nie potrzebuje. Woła wtedy: „Pan mój i
Bóg
mój!",
a to krótkie zdanie jest najpełniejszym wyznaniem wiary
w
całym Nowym Testamencie (J 20,24-29).
Jezus
nie ma pretensji do Tomasza. Mówi
mu wprawdzie słowa,
które
w Biblii Tysiąclecia brzmią: „Nie bądź niedowiarkiem,
lecz
wierzącym".
Przymiotniki greckie, użyte w oryginalnym tekście,
mają
- jak to często bywa - nie jedno tylko znaczenie.
Zamiast
„niedowiarek"
lepiej byłoby przetłumaczyć: „nieufny",
„wątpiący".
„Wierzący"
zaś za bardzo się nam chyba kojarzy z podziałem na
„wierzących"
i „niewierzących", tu chodzi natomiast o takiego
człowieka,
który potrafi zaufać, zawierzyć. Może lepiej
byłoby
przetłumaczyć:
„Przestań wątpić i uwierz!" Wtedy zachowają też
całą
swoją moc ostatnie słowa Jezusa: „Uwierzyłeś dlatego, że
Mnie
zobaczyłeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a
uwierzyli".
Warto
przy tym zwrócić uwagę, że to błogosławieństwo skierowane
jest
również do wszystkich przyszłych pokoleń chrześcijan, tych,
co
nie widząc, przecież uwierzyli świadectwu Apostołów i
ich
następców.
Jezus
nie gani Tomasza, nie wzywa też
nikogo do zbytniej
łatwowierności.
Mamy prawo, a nawet nieraz obowiązek upewnić się,
czy
możemy zaufać. Tomaszowi została dana łaska zobaczenia,
ale
wszyscy
jesteśmy zachęcani do wnikania w przedkładane nam
prawdy,
bylebyśmy
tylko nie upierali się, że na pewno sami „wiemy najlepiej",
i
nie odrzucali, nie przyjrzawszy się najpierw bliżej temu, co
od-
rzucamy.
238
BYĆ UCZNIEM
Jezus
powoływał
„tych, których sam chciał", a powoływał po to,
„żeby
z Nim byli i żeby ich wysłał nauczać" (Mk 3,13-14). Znaczy
to
przede
wszystkim, że o wyborze decydował sam i że nie ma żadnego
sensu
zastanawiać się, czy powołany czuje się godny, czy niegodny,
czy
uważa, iż ma dość siły na takie życie, czy też boi się jego
trudów
i
niebezpieczeństw. Istotny jest również tak wyraźnie u Marka
okreś-
lony
właściwy cel tego powołania. My najczęściej upatrujemy
ten
pierwszy
i najważniejszy cel w przekazywaniu nauki Jezusa innym.
Marek
jednak nie bez głębszej myśli zaczyna
od
słów: „żeby z Nim
byli".
Na to, by innym służyć, by wobec swych braci kontynuować
ową
posługę Jezusową, uczniowie muszą przede wszystkim wejść
w
jak najgłębszą zażyłość ze swoim Mistrzem. Jest to coś,
czego
w
Ewangelii często nie zauważamy (sprzyjają temu niektóre
prze-
kłady),
a co gorzej, zapominamy o tym nieraz i wtedy, kiedy nas
samych
do tej posługi Pan powołuje. Zwłaszcza dzisiaj, na
przełomie
drugiego
i trzeciego tysiąclecia, jesteśmy zawsze tak zajęci, zaganiani
i
zadyszani, że wielu z nas wprost brak czasu na owo „bycie z
Nim",
które
jest po prostu modlitwą. Czytelnicy nie uważający się
za
chrześcijan
mogą się dziwić, że znajdują takie, choćby i
najkrótsze,
rozważania
w książce także i do nich adresowanej. Warto jednak, jak
sądzę,
wskazać im ów błąd w postawie, który często sprawia, że
ci
„chrześcijanie",
z którymi się na co dzień spotykają, tak mało niekie-
dy
podobni są do chrześcijan. Tylko zażyłość z Jezusem może
ich
przecież
na Jego uczniów ukształtować.
Nie
każdy
jednak, kto tego zapragnął, zostawał uczniem Jezusa.
Jak
to już widzieliśmy, inicjatywa należy zawsze do Mistrza,
lecz
odpowiedź
jest mimo wszystko swobodną decyzją człowieka. A Jezus
starał
się, by wszyscy, którzy do Niego się zbliżali, widzieli jasno,
jaką
przyszłość
wybierają. Niewątpliwie też wielu w ostatniej chwili się
cofało,
z lęku przed tym, co może ich czekać. I tak na przykład -
jak
opowiada
św. Łukasz - „gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego:
«Pójdę
za Tobą, dokądkolwiek się udasz»". A zatem
deklaracja
całkowitej
gotowości. Nie wiemy wszakże, jak ten człowiek zareago-
wał,
kiedy usłyszał w odpowiedzi: „Lisy mają nory i ptaki podniebne
-
gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę
mógł
położyć".
239
Do
innego sam Jezus powiedział:
„Pójdź za Mną". Ale ten zaczął
wówczas
prosić: „Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać moje-
go
ojca". Padła wówczas odpowiedź twarda i na pierwszy rzut oka
po
prostu
dla nas niezrozumiała: „Zostaw umarłym grzebanie ich umar-
łych,
a ty idź i głoś Królestwo Boże". Możemy się jedynie
domyślać,
te
chodziło
tu zapewne nie tyle o pogrzeb ojca, który właśnie umarł,
ile
raczej o pozostanie przy nim aż do jego śmierci. Na taką
interpreta-
cję
zdają się wskazywać słowa: „zostaw umarłym grzebanie
ich
umarłych";
chodzi w nich najwidoczniej o śmierć nie fizyczną, lecz
duchową,
całkowite zobojętnienie na sprawy Boże lub nawet na życie
w
grzechu. Z tego rodzaju sytuacją trzeba zerwać natychmiast, jeśli
się
posłyszy
wezwanie Jezusa.
I
wreszcie jeszcze trzeci kandydat na ucznia, nie wiemy,
czy
przychodzący
z własnej woli, czy także powołany przez Mistrza. Prosi
on:
„Panie, chce pójść z Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać
się
z
moimi w domu". Prośba bardzo naturalna, ale Jezus
odpowiada
zdecydowanie:
„Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się
ogląda,
nie nadaje się do Królestwa Bożego" (Łk 9,57-62; por.
Mt
8,19-22).
Jest to obraz zaczerpnięty z życia rolnika, tak dobrze
znanego
słuchaczom Jezusa. A jednocześnie ostrzeżenie - kiedy po-
dejmiesz
raz wielką decyzję, dotyczącą całego twego życia, nie
możesz
potem wracać do przeszłości i zastanawiać się, „co by
było,
gdyby
było".
Taki
właśnie
błąd popełnił, jak się zdaje, pewien młody człowiek,
którego
św. Łukasz nazywa „dostojnikiem". Wybiega on na drogę
i
pada na kolana przed Jezusem, pytając Go, co ma czynić,
żeby
posiąść
życie wieczne. Na to Jezus: „Jeśli chcesz wejść do
życia,
zachowuj
przykazania". Młodzieniec pyta: „Jakie?" A Jezus
odpowia-
da:
„Nie zabijaj, nie kradnij, nie mów fałszywego świadectwa,
czcij
ojca
i matkę i kochaj bliźniego swego jak siebie samego". I
teraz
dopiero
ujawnia się problem, z którym pytający przychodzi do Jezusa.
Mówi
bowiem: „Wszystko to zachowywałem. Czego mi jeszcze
brak?"
Jest to niewątpliwie tak zwany porządny człowiek. Nie robi
nic
złego,
a nawet stara się nie tylko opiekować się swymi rodzicami, ale
i
pomagać wszystkim bliskim. A przecież jakiś niepokój
wewnętrzny
skłania
go do zwrócenia się z tym pytaniem do Jezusa: „Czego mi
jeszcze
brak?" Wielu z nas bywa czasem w podobnej sytuacji.
Jesteśmy
przekonani, że robimy wszystko (lub przynajmniej prawie
240
wszystko),
co do nas należy,
że nikogo nie krzywdzimy, pomagamy
tam,
gdzie możemy, a mimo to mamy poczucie, że to wszystko
nie
wystarcza,
że trzeba jeszcze czegoś więcej. Ci z nas, którzy
są
chrześcijanami,
mogą zapytać jak ów młodzieniec Jezusa: „Czego mi
brak?"
Według
św. Marka (tylko on jeden notuje nastroje Nauczyciela)
„Jezus
spojrzał na niego z miłością" i właśnie z tej miłości
wypływają
następne
Jego słowa: „Idź, sprzedaj, co masz, i daj ubogim, a
będziesz
miał
skarb w niebie. Potem przyjdź i pójdź za Mną!" To
wymaganie
okazało
się wszakże za trudne. Młody człowiek był naprawdę
bardzo
bogaty
i nie potrafił wyrzec się wszystkiego, by żyć życiem tułaczym
na
wzór Jezusa i Jego uczniów. „Spochmurniał więc na te słowa
i
odszedł zasmucony" (Mt 19,16-22; Mk 10,17-22; Łk
18,18-23).
Smutny
był również i Jezus, kiedy mówił do swoich uczniów:
„Za-
prawdę,
powiadam wam, że bogatemu trudno będzie wejść do Królest-
wa
niebieskiego". Trudno, bo nazbyt przywiązuje się do tego,
co
posiada.
Wydaje się to niemal wyrokiem wydanym na pełnego prze-
cież
dobrej woli młodzieńca, i nic dziwnego, że uczniowie przelękli
się
tych słów surowych. Ale Mistrz ich pociesza odwołaniem
do
wszechmiłosierdzia
Bożego: „Dla ludzi jest to niemożliwe, lecz dla
Boga
wszystko jest możliwe" (Mt 19,23-26; por. Mk 10,23-27;
Łk
18,24-27).
Trzeba tylko pamiętać, że wszystko zależy
ostatecznie
nie
od
naszej siły, lecz od Jego mocy.
Bogaty
młodzieniec
nie prosił Jezusa o przyjęcie do grona
uczniów,
może nawet o tym nie zamyślał. Szukał jedynie czegoś
więcej,
lecz nie rozumiał jeszcze, że z Bogiem nie można się tar-
gować.
Najlepszą ilustracją tej prawdy są dwie przypowieści Jezuso-
we:
o skarbie, ukrytym w roli, i o kupcu szukającym pięknych
pereł.
Przypadkowy
znalazca
skarbu
ukrył go z powrotem w roli, po czym
poszedł
i „z radości
sprzedał wszystko, co miał, i
kupił tę rolę".
Podobnie
kupiec, gdy trafił na perłę szczególnie drogocenną, „sprze-
dał
wszystko, co miał, i
kupił ją" (Mt 14,44-46). Jeden i drugi
sprzedał
wszystko, co miał - i to właśnie wystarczyło. Pobożny
młodzieniec
tego wszakże jeszcze nie wiedział.
W
tłumach
otaczających Jezusa byli na pewno i tacy, którzy
rzucając
wszystko poszliby za Nim z radością, lecz On widział inaczej
ich
powołanie. Takim przykładem jest tu opętany, spotkany
przez
Jezusa,
po uciszeniu burzy, na drugim, pogańskim brzegu Jeziora
241
Galilejskiego.
Miejsce trudno jest określić,
ponieważ każdy z trzech
synoptyków
podaje inną nazwę: Marek mówi o Gerazie, lecz dzisiej-
sze
miasteczko Dżerasz wydaje się zbyt oddalone od brzegu;
Mateusz
wymienia
Gadarę, Łukasz zaś Gergesę, lecz obu tych miejscowości
nie
potrafimy
zlokalizować (Mateusz mówi zresztą o dwóch, a nie o jed-
nym
opętanym, jest to jednak jego zwyczaj, jak się o tym
niedługo
przekonamy
por. s. 245). W każdym razie Jezus spotyka się tu
z
opętanym i bardzo groźnym. „Mieszkał on w grobowcach i
nikt,
nawet
łańcuchem, nie mógł go już związać. Często bowiem próbowa-
no
zakuć go w okowy i łańcuchy, lecz on rozrywał łańcuchy i
kruszył
okowy.
Nikt nie miał dość siły, by go poskromić. Przez cały czas,
w
dzień i w nocy, przebywał w grobowcach i w górach, krzycząc
i
raniąc się kamieniami" (Mk 5,1-5).
Dla
współczesnych
Jezusa były to oczywiste oznaki opętania,
dzisiejsi
lekarze postawiliby zapewne odmienną diagnozę. Nie zapo-
minajmy
jednak, że dla ludzi świata biblijnego niemal każda
choroba
stanowiła
w jakiejś mierze przejaw działania złego ducha. W
tym
nieszczęśniku
mieszkał ich aż cały „legion". Jezus ów „legion"
z
niego wypędza, pozwalając przy tym demonom wejść w wielkie
stado
pasących się niedaleko świń, a wówczas cała trzoda
ruszyła
pędem
po stromym urwisku i utopiła się w jeziorze. Wydarzenie to
niepokoi
wielu dzisiejszych czytelników Ewangelii. Dla ich uspokoje-
nia
cytuje się chętnie podobne fakty z ostatnich czasów. Tak
na
przykład
25 lipca 1993 r. czterdzieści trzy konie, przerażone burzą,
wpadły
do wąwozu rzeki Dróme, a 15 sierpnia tegoż samego roku
około
setki owiec rzuciło się do przepaści*.
W
opowiadaniu o opętanym
z Gerazy (czy Gadary) nie chodzi
jednak
o dokładność szczegółów. Trzeba przede wszystkim
uświadomić
sobie,
że dzieje się to w kraju pogańskim, na co zresztą wskazuje
sama
obecność
świń, zwierząt nieczystych według Prawa Mojżeszowego.
Na-
tychmiastowa
zagłada wielkiej ich trzody ma nam dać pojecie o potędze
zła,
które mieszkało w jednym człowieku, a zarazem o mocy
Jezusa,
zdolnego
taką potęgę pokonać. I to jest właściwy sens tej opowieści.
Warto
przy tym zwrócić
uwagę na reakcję wszystkich zaintereso-
wanych.
Przerażeni pastuchowie uciekli i donieśli właścicielom świń,
*
Wg P. Grelot, Jesus
de Nazareth, Christ et Seigneur, Paris
1997, s. 247; Autor
wspomina
tamże,
iż podobny los spotkał 496 owiec 7 października 1884 r.
242
co
się
stało. Wtedy ludzie zbiegli się z okolicy. A kiedy przyszli
do
Jezusa,
ujrzeli niedawnego opętanego, jak „siedzi ubrany i przy
zdrowych
zmysłach. Strach ich ogarnął. Naoczni świadkowie opo-
wiedzieli
im, co się stało z opętanym i o świniach. Wtedy zaczęli
prosić
Jezusa, żeby opuścił ich strony" (Mk 5,14-17). Woleli
.nie
ryzykować.
Inna
zupełnie
była reakcja tego, który został właśnie wyzwolony
z
mocy zła. Żyjący tak długo życiem nieludzkim, w
rozpaczliwej
samotności,
teraz nie chce rozstać się z Jezusem. Jezus mu jednak
odmawia,
ale równocześnie poleca: „«Idź do domu twego, do twoich,
i
opowiedz im, jak wielkie rzeczy uczynił ci Pan i jak zmiłował
się
nad
tobą». Wówczas [ten człowiek] odszedł [nigdy się nie
dowiemy,
ile
go to posłuszeństwo kosztowało!] i zaczął głosić w Dekapolis*,
jak
wielkie
rzeczy
uczynił
mu Jezus, a wszyscy byli pełni podziwu" (Mk
5,18-20).
Najczęściej
uważa się, iż Jezus odmówił prośbie uzdrowionego,
bo
zapewne był on poganinem, nie w pełni przygotowanym do
przyjęcia
Jego nauki. Wiemy wszakże dobrze, iż naukę tę odrzucili
przede
wszystkim uczeni w Piśmie, faryzeusze i saduceusze, a więc
o
jej przyjęciu nie rozstrzygało bynajmniej przygotowanie. Może
ów
„opętany
z Gerazy" ma wskazać wielu pragnącym szczerze
służyć
Jezusowi,
że są różne drogi tej służby i że zawsze najlepsza jest
ta,
którą
sam Pan dla nas wybierze.
„NIE BÓJ SIĘ, TYLKO WIERZ!"
Ledwo
Jezus przeprawił
się z powrotem na drugi brzeg jeziora,
od
razu zbiegły się tłumy. Pojawił się także przełożony
synagogi,
imieniem
Jair. Przygnało go do Jezusa nieszczęście. Upadł do Jego
stóp
błagając: „Moja córeczka umiera. Przyjdź położyć na niej
ręce,
by
wyzdrowiała i żyła".
Jezus
zgodził
się i szedł razem z Jairem do jego domu. Towarzy-
szył
Mu tłum, typowy tłum wschodni, hałaśliwy i natrętny, w
którym
każdy
pchał się jak mógł, żeby być jak najbliżej Cudotwórcy. W
tłu-
mie
tym znalazła się również pewna kobieta. Marek mówi o niej, że
*
Dekapolis, dosł.:
„Dziesięć miast", grupa miast głównie greckich,
terytorium
zamieszkane głównie przez pogan.
243
„cierpiała
na krwotok przez lat dwanaście, była dręczona przez wielu
lekarzy
i wydała wszystko, co miała, a nic jej nie pomogło, lecz
raczej
jeszcze się pogorszyło". Wierzyła ona mocno, że jeśli
tylko
uda
się jej dotknąć z tyłu szaty Jezusa, zostanie od razu
uzdrowiona.
Dotknęła
i „natychmiast wyschło źródło jej krwi i poczuła w ciele,
że
jest
uzdrowiona ze swojej choroby". Ale Jezus spostrzegł, co
się
stało,
odwrócił się i zapytał: „Kto dotknął szat moich?"
Pytanie,
które
w tej sytuacji wydało się Jego najbliższym po prostu
bezsen-
sowne.
Uczniowie (według św. Łukasza Piotr) zwracają Mu na to
uwagę.
„Widzisz, jaki tłum tłoczy się przy Tobie i pytasz: Kto
mnie
dotknął?"
Wtedy uzdrowiona kobieta, „strwożona i drżąca, upadła
przed
Nim i powiedziała Mu całą prawdę". A nie przyszło jej
to
łatwo.
Czytając dziś tę historię, nie zdajemy sobie na ogół sprawy,
że
chora
złamała bardzo istotne przepisy czystości rytualnej. W stanie,
w
jakim się znajdowała, była z powodu upływu krwi ciągle
nieczys-
ta,
nie mogła nikogo dotykać ani tym bardziej przepychać się
w
tłumie. Otwarte przyznanie się do tego, co uczyniła, musiało
ją
wiele
kosztować. A przecież Jezus zmusił ją do owego przyznania
i
do stanięcia przed Nim twarzą w twarz. Cud nie jest
magiczną
sztuczką,
lecz darmowym darem. Daru zaś się nie kradnie, trzeba
o
niego prosić. Nie chodzi tu przy tym bynajmniej o jakieś
upokorze-
nie
proszącego, lecz o jego otwarcie na sam dar i Tego, który daje.
Gdy
tej postawy zabraknie, Jezus nie może nic zrobić (por. Mk
6,1-6;
Mt 13,53-58). Tutaj też żąda jedynie od uzdrowionej, żeby
dar
Jego świadomie przyjęła. A kiedy odważyła się to uczynić,
mówi
do
niej: „Córko, Twoja wiara cię uzdrowiła. Idź w pokoju i
pozostań
wolna
od Twojej choroby".
Jezus
wypowiadał
właśnie te słowa, kiedy przyszli ludzie z domu
Jaira
z tragiczną wiadomością: „Twoja córka umarła. Po co
masz
jeszcze
trudzić Nauczyciela?" Najwidoczniej śmierć dziewczynki
była
dla
nich, a zapewne i dla jej ojca, nieodwracalnym końcem wszyst-
kiego.
Czymś całkiem zbytecznym wydawało się dalsze zawracanie
głowy
Jezusowi. Ten jednak posłyszał, co mówili, i zwrócił się
do
Jaira
ze stanowczym wezwaniem: „Nie bój się, tylko wierz!"
Chciało-
by
się powiedzieć - wierz mimo wszystko, wierz wbrew
oczywistości!
Przypomnijmy
tu sobie, że wiara w Biblii jest zawsze przede wszyst-
kim
zawierzeniem. I teraz takiego właśnie ślepego zawierzenia
żąda
Jezus
od nieszczęśliwego ojca.
244
Z
uczniów
swoich wziął ze sobą tylko tę najbliszą, znaną nam
już,
trójkę: Piotra, Jakuba i Jana (por. s. 226). W domu
przełożonego
synagogi
zastają „wielki zamęt, płacz i głośne lamenty". Gdy
Jezus
rzekł
autorytatywnie, że nie trzeba robić takiego zamieszania,
bo
„dziecko
nie umarło, ale śpi", tylko Go wyśmiano. On wówczas
pozbył
się z domu wszystkich, a wziął ze sobą jedynie rodziców małej
i
swoich trzech uczniów, po czym wszedł tam, gdzie leżało
dziecko.
Wtedy
powiedział, biorąc je za rękę: „«Talitha
kum», co
znaczy:
«Dzieweczko,
mówię tobie, wstań!» I zaraz wstała dzieweczka i za-
częła
chodzić, miała bowiem lat dwanaście. A wszyscy osłupieli
ze
zdumienia.
Nakazywał im wtedy usilnie, żeby nikt się o tym nie
dowiedział.
I polecił dać jej jeść" (Mk 5,21^3; por. Łk 8,40-56
oraz
bardzo
skrócona wersja Mt 9,18-26).
KRZYK I MILCZENIE
W
czasach, kiedy Jezus chodził
wraz ze swymi uczniami po
drogach
Palestyny, w starożytnym mieście Jerychu żyło dwóch męż-
czyzn,
jeden bardzo ubogi, drugi bardzo bogaty. O pierwszym wiemy
tylko
tyle, że był niewidomy i utrzymywał się z tego, co udało mu
się
wyżebrać,
drugi nazywał się Zacheusz i zajmował się poborem róż-
nych
ceł i podatków - a mówiąc dokładniej stał na czele
zorganizowa-
nej
grupy mniejszych poborców i oczywiście osiągał największe
zyski,
chociaż
też najwięcej ryzykował. Poborca w Palestynie to bowiem
nie
urzędnik
państwowy, który dostaje pieniądze za wykonaną pracę,
lecz
dzierżawca,
który zobowiązuje się z góry wobec władz rzymskich, że
przekaże
im taką a taką sumę z określonych opłat czy podatków,
a
jeśli nie zdoła tej sumy ściągnąć, to musi sam pokrywać
braki.
Zacheuszowi
powodziło się jednak dobrze, miał piękny dom i liczną
służbę,
a przecież nie czuł się szczęśliwy. Bolała go pogarda, z
jaką
patrzyli
na niego wszyscy pobożni, wierni Żydzi, uważający go nie
tylko
za rabusia, który na pewno bogacił się ludzką krzywdą, ale i
za
nieczystego
zdrajcę, jako że zadawał się z poganami.
Obaj,
i żebrak,
i Zacheusz, słyszeli już coś niecoś o Jezusie.
Żebrak
miał nadzieję, że może przywróci mu wzrok, Zacheusz raczej
sam
nie wiedział, czego od Niego oczekiwać, lecz ogromnie
chciał
zobaczyć
z bliska tego dziwnego Nauczyciela. Obaj też nie bardzo
sobie
wyobrażali, w jaki sposób zdołają się przedrzeć przez tłumy
245
towarzyszące
zawsze Jezusowi. Niewidomy nie miał nikogo bliskiego,
kto
by mu pomógł w tej sprawie, Zacheusz mógłby wprawdzie kazać
swoim
sługom, by utorowali mu drogę do Męża z Nazaretu, gdy Ten
będzie
przechodził przez Jerycho, lecz nie śmiał tego uczynić. Był
zaś
niskiego
wzrostu i wiedział, że nie dojrzy Go ponad głowami
przecią-
gającego
tłumu.
Opowieść
o niewidomym żebraku znajdujemy u Marka (Mk
10,46-52)
i u Łukasza (Łk 18,35^-3). Jest ona u nich niemal identycz-
na
z jedną tylko zasadniczą różnicą - według Marka żebrak
spotyka
się
z Jezusem, kiedy Ten właśnie wychodzi z Jerycha, według Łuka-
sza,
kiedy wchodził, idąc do Jerozolimy. Jeszcze więcej kłopotu mamy
z
Mateuszem - tam są dwaj niewidomi, których Jezus uzdrawia
wychodząc
z Jerycha (Mt 20,29-34; por. także Mt 9,27-31, gdzie
dwóch
niewidomych zostaje uzdrowionych natychmiast po wskrzesze-
niu
córeczki Jaira). Jest to dobry przykład pokazujący nam, o
co
naprawdę
chodziło Ewangelistom. We wszystkich tych opowieściach
uzdrowienie
przynosi wytrwała wiara i uparta, długo powtarzana
prośba.
To wydaje się niewątpliwie najważniejsze i najbardziej
pou-
czające.
Całkiem nieistotny jest natomiast fakt, czy wydarzyło się to
przed
Jerychem, czy za tym miastem. Jedynie św. Łukasz zna
historię
Zacheusza,
może więc świadomie przesunął spotkanie z żebrakiem na
chwilę,
kiedy Jezus wychodzi z Jerycha, żeby zapewnić większą
klarowność
opowiadaniu. Mateusz zaś lubi podwajać bohaterów waż-
niejszych
uzdrowień i cudów. Mieliśmy już okazję to stwierdzić
przy
historii
opętanego z Gerazy (s. 241).
O
niewidomym żebraku
dowiadujemy się najwięcej od św. Mar-
ka.
Ma on u niego nawet imię, choć właściwie jest to tylko imię
jego
ojca.
Ewangelista mówi o nim: „syn Timajosa, Bartimajos". A
ponie-
waż
bar
to
tyle, co „syn" po aramejsku, więc i tak nie dowiadujemy
się,
jakie imię nosił sam żebrak. Być może znano go głównie
jako
„syna
Timajosa". Polscy tłumacze używają przeważnie formy
spolsz-
czonej:
„Bartymeusz, syn Tymeusza", i nikt się nawet nie domyśla,
że
ostatnie
dwa słowa są po prostu przekładem pierwszego. Posłuchajmy
jednak
Marka:
„Kiedy
Jezus z uczniami wychodził z Jerycha i spory tłum wraz
z
nimi, siedział przy drodze ślepy żebrak, Bartimajos, syn
Timajosa.
Skoro
usłyszał, że jest to Jezus z Nazaretu, zaczął krzyczeć
wołając:
«Jezusie,
Synu Dawida, zmiłuj się nade mną!» Wielu wymyślało mu,
246
żeby
zamilkł, lecz on tym głośniej krzyczał: «Synu Dawida, zmiłuj
się
nade
mną!»" Ci, którzy chcieli go uciszyć, starali mu się
zapewne
wytłumaczyć,
iż w tym hałaśliwym, wrzaskliwym tłumie, jaki Jezusa
zewsząd
oblegał, nie ma żadnej szansy, by Nauczyciel go usłyszał.
On
wszakże
krzyczał nadal, a, co więcej, w tym jego krzyku było
również
zawarte
wyznanie wiary, „Synu Dawida" znaczyło bowiem tyle,
co
„Mesjaszu".
Krzyczał w ciemności swojej ślepoty, uparcie, natar-
czywie,
wbrew wszelkim racjonalnym lub po prostu gniewnym gło-
som,
które wskazywały na bezsens tego, co czynił. Ale Jezus
przecież
sam
do takiej natarczywości zachęcał. Łukasz zachował nam
Jego
przypowieść
o człowieku, który przyszedł o północy do swego przyja-
ciela,
żeby go prosić o trzy chleby, by nakarmić niespodziewanego
gościa.
Przyjaciel nie chciał się ruszyć i odpędzał się od niego:
„Nie
naprzykrzaj
mi się! Drzwi są już zamknięte i moje dzieci są ze mną
w
łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie!" Był to zwykły
wykręt, bo
dzieci
już i tak dawno musiały się obudzić. Tamten rozumiał to i
wołał
nadal.
I Jezus kończy swą przypowieść słowami: „Powiadam
wam:
Chociażby
nie wstał i nie dał mu z tego powodu, że jest jego
przyjacielem,
to z powodu jego natręctwa [po grecku jeszcze mocniej:
bezczelności]
wstanie i da mu, czego potrzebuje" (Łk 11,5-8). Wąt-
pliwe,
czy Bartimajos słyszał tę przypowieść, lecz zachowywał
się
dokładnie
według zawartej w niej rady. A Jezus, wbrew wszelkim
przewidywaniom
ludzi „rozsądnych", krzyk ten usłyszał. Stanął i
„po-
wiedział:
«Zawołajcie go!» Wzywają więc ślepca, mówiąc mu: «Bądź
dobrej
myśli, wstań! Woła cię»". On zerwał się tak gwałtownie,
że
porzucił
swój płaszcz, który stanowił na pewno znaczną część tego,
co
posiadał.
A kiedy przyszedł do Jezusa, On go zapytał: „Co chcesz,
żebym
ci uczynił?" Pytanie dziwne, bo przecież wszyscy
dobrze
wiedzieli,
o co temu niewidomemu żebrakowi chodziło i Jezus rozu-
miał
to co najmniej równie dobrze jak inni. Dlaczego zatem pyta?
Jest
to sytuacja nieco podobna do tej, w jakiej znalazła
się
cierpiąca
na krwotok kobieta (por. s. 242-243). Potrzebna jest prośba,
i
to wypowiedziana otwarcie, właśnie twarzą w twarz, bo tylko
ona
otwiera
tego, który prosi, na Tego, który chce go obdarować.
Ślepiec
niczemu
się nie dziwił. Rzekł po prostu: „«Rabbuni [mój
Mistrzu],
żebym
przejrzał!* Wtedy powiedział mu Jezus: «Idź, wiara twoja
cię
uzdrowiła».
Zaraz też odzyskał wzrok i poszedł za Nim drogą"
(Mk
10,46-52),
a św. Łukasz dodaje tu jeszcze: „wielbiąc Boga" (Łk
18,43).
247
Zacheusz
nie miał
odwagi niewidomego żebraka. Bogactwo mu
wcale
jej nie dodawało. Wręcz przeciwnie - wiedział, że jest
nieczysty
w
oczach swoich współrodaków i sam się czuł nieczystym.
Wbrew
swemu
stanowisku był najwyraźniej nieśmiały. Jedyne, o czym od-
ważał
się marzyć, to zobaczyć Jezusa choćby z daleka. Kiedy
dowie-
dział
się zatem, że Nauczyciel idzie przez miasto, „pobiegł naprzód
i
wspiął się na sykomorę*, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem
miał
przechodzić".
I stało się wówczas coś, czego nikt się z pewnością
nie
spodziewał.
Jezus podszedł pod drzewo, „spojrzał w górę i rzekł do
niego:
«Zacheuszu, zejdź prędko, bo dzisiaj muszę się zatrzymać
w
twoim domu»".
Zacheusz
siedział
na sykomorze, być może wyglądał tam śmiesz-
nie,
ale siedział spokojnie i nic nie mówił. Cały był jednak
jedną
wielką,
niewypowiedzianą prośbą, skierowaną do Jezusa, prośbą
0 oczyszczenie,
darowanie win i przyjęcie
z powrotem do ludu Izraela.
Jeżeli
niewidomy żebrak spod Jerycha jest dla nas przykładem modlit-
wy
wytrwałej, nie zważającej na oczywistą niemożliwość
wysłucha-
nia,
to Zacheusz może być wzorem modlitwy dla tych, którzy modlić
się
nie umieją (albo myślą, że nie umieją) lub nie mają odwagi.
Skoro
Jezus sam się
zaprosił do jego domu, Zacheusz zszedł
z
drzewa z pośpiechem i przyjął Go, pełen radości. Wszyscy
„dobrze
myślący"
oburzali się, że Nauczyciel zgodził się być gościem u takie-
go
grzesznika. Wówczas to Zacheusz wstał z miejsca i
oświadczył
Jezusowi:
„«Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli
kogo
w czymś skrzywdziłem, zwracam poczwórnie*. Na to Jezus rzekł
do
niego: «Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on
jest
synem
Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł odszukać
1 zbawić to, co zginęło»" (Łk 19,1-10).
WIDZĄCY I NIE WIDZĄCY
W
Ewangelii według
św. Jana cudów jest znacznie mniej niż
u
synoptyków, zresztą Ewangelista nazywa je nie „cudami",
lecz
„znakami",
by podkreślić, że każdy z nich zawiera jakąś ważną naukę.
I
tak na przykład cały 9 rozdział jest jednym, świetnie
skonstruowa-
*
Sykomora - rodzaj dzikiej figi; dzisiaj w Jerychu pokazują
sykomorę, posadzo-
ną
jakoby na miejscu tamtego drzewa.
248
nym
opowiadaniem o przywróceniu
wzroku człowiekowi, który uro-
dził
się niewidomy. Chodzi w nim wszakże o coś znacznie ważniejsze-
go
niż sam cud uzdrowienia. Rozważając to opowiadanie,
dobrze
pamiętać,
że Ewangelia Janowa, przynajmniej w tej formie, jaką
znamy,
powstała dość późno, być może ok. 90 r. (por. s. 203), a
zatem
w
czasie, gdy Synagoga żydowska odrzuciła już ostatecznie
chrześ-
cijaństwo,
a wyznawców Chrystusa uważała za godnych potępienia
odstępców.
Wszystko
zaczyna się
od pytania, które zadali Jezusowi Jego
uczniowie,
przechodząc w Jerozolimie obok niewidomego żebraka:
„Rabbi,
kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego
rodzice?"
544ł
\±\?f* «, iV j
iik&a -iv,
Przekonanie,
że
to, co przywykliśmy nazywać „nieszczęściem",
jest
karą za jakąś winę, było zawsze bardzo mocno zakorzenione
w
ludzkiej świadomości. Wyznawali je mędrcy pogańscy na
długie
wieki
przed powstaniem najstarszych ksiąg Pisma świętego. Również
wielu
autorów biblijnych głosiło zasadę, że Bóg karze zawsze
wszyst-
kich
występnych i zawsze też nagradza wszystkich sprawiedliwych,
a
czyni to jeszcze w czasie ich życia ziemskiego, bo - jak wiemy
-
nadzieja Izraela pierwotnie poza grób nie sięgała (por. s.
81-82).
Tymczasem
doświadczenie bardzo często tej zasadzie zaprzecza.
Już
w
Biblii hebrajskiej przeciwstawił się jej w sposób genialny
autor
Księgi
Hioba, lecz nawet jego gorliwi czytelnicy z rzadka tylko
249
rozumieli,
czego naprawdę
chce ich nauczyć*. Uczniowie Jezusa
na
pewno tę Księgę dobrze znali, lecz nic im to nie pomogło.
Trudno
się
dziwić, skoro i dzisiaj wielu ludzi, nawet i chrześcijan,
dopa-
truje
się we wszystkim jakiejś mitycznej „kary" lub „nagrody",
a
czasem wprost pyta, z wielkim oburzeniem, za co mnie coś
takiego
spotkało?
Uczniowie
Jezusa nie dostrzegają
nawet, jak się zdaje, błędu
logicznego
w swym rozumowaniu, skoro pytają, czy może jest to
kara
za własny grzech tego człowieka, który urodził się
niewidomy.
Musiałby
zatem zgrzeszyć
przed
swoim urodzeniem, co było zde-
cydowanie
niemożliwe według pojęć panujących w nie zburzonej
jeszcze
Jerozolimie. Jezus na ich wątpliwość odpowiada: „Ani on
nie
zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na
nim
objawiły
sprawy Boże". Stwierdzenie to zaprzecza zdecydowanie
potrzebie
doszukiwania się w nieszczęściu czyjejkolwiek winy.
Nie
wyjaśnia też jego przyczyny (również i Jahwe w Księdze
Hioba
nie odpowiada na żadne z postawionych Mu pytań), ale
wskazuje
cel. Możemy przypuszczać, że uczniowie w pierwszej
chwili
niewiele z tego wszystkiego pojęli. I to nas także powinno
nieco
uspokajać, kiedy sami stajemy przed podobną zagadką. Co to
zatem
znaczy: „aby się na nim [czy może - w nim] objawiły
sprawy
Boże"?
Tu
zacząć
trzeba od stwierdzenia, że takie tłumaczenie tekstu
greckiego
jest nie całkiem dokładne. W oryginale chodzi nie tyle
o
„sprawy", ile raczej o „dzieła" (gr. erga),
co
może lepiej byłoby
przełożyć
przez „działanie". Jezus mówi zresztą dalej: „Trzeba
nam
pełnić
dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień.
Nadchodzi
noc,
kiedy nikt nie będzie mógł działać. Jak długo jestem na
świecie,
jestem
światłością świata". Znajdujemy w tym tekście dwukrotne
na-
wiązanie
do „dzieł Bożych" z poprzedniego wersetu, tyle tylko, że
tam
był
to rzeczownik grecki erga,
a
tutaj, dwa razy użyty, pochodzący od
niego
czasownik ergadzesthai,
tłumaczony
za pierwszym razem przez
„pełnić
dzieła", za drugim - przez bezokolicznik „działać".
Istotniejsze
jeszcze
jest pojawienie się często powracającego u Jana przeciwstawie-
nia
światła i ciemności, jak również zapowiedzi nadchodzącej
*
Aby poznać
nieco lepiej Księgę Hioba i jej naukę zob. Rozmowy
o Biblii,
s.
229-255.
250
nocy,
to jest męki
i śmierci Jezusa, pozornego zwycięstwa zła, które
właśnie
„noc" symbolizuje*.
Cud
następujący
po tych słowach to ich najdobitniejsza ilustracja:
„To
powiedziawszy, Jezus splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny
i
nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: «Idź, obmyj
się
w
sadzawce Siloam [z hebr. Sziloach] - co się tłumaczy -
Posłany»".
Nauczyciel
z Nazaretu postępuje tu inaczej, niż czyni to zazwyczaj,
kiedy
na ogół wystarczają same Jego słowa do uzdrowienia. Może
chodzi
o nawiązanie do symbolicznej nazwy mesjańskiej
sadzawki
(„Posłany"),
może zaś Ewangelista chciał w tym opisie przybliżyć
niejako
cud swojej wspólnocie, w której na pewno było wielu daw-
nych
pogan. A w podobny sposób postępowali przy różnego
rodzaju
uzdrowieniach
właśnie liczni cudotwórcy pogańscy.
Niewidomy
żebrak
spełnił skwapliwie polecenie Jezusa. Poszedł do
sadzawki,
obmył się i wzrok odzyskał. „Wrócił, widząc. A sąsiedzi i
ci,
którzy
przedtem znali go jako żebraka, mówili: «Czyż to nie jest
ten,
który
siedzi i żebrze?» Jedni twierdzili: «Tak, to jest ten», a
inni
przeczyli:
«Nie, jest tylko do tamtego podobny»". Powstało
całkiem
zrozumiałe
zamieszanie. Nikt nie mógł pojąć, co się z tym
człowiekiem
stało.
Tylko on sam spokojnie powtarzał: „To ja jestem". Pytano
go
więc,
w jaki sposób wzrok odzyskał. Uzdrowiony opowiadał, co i jak
się
stało, jak wypełnił polecenie Nieznajomego, poszedł do
sadzawki,
obmył
się i przejrzał. Wszyscy chcieli zatem zobaczyć
Cudotwórcę.
Próbowali
dowiedzieć się, gdzie On jest. Ale na to pytanie niedawny
żebrak
umiał odrzec jedynie: „Nie wiem".
Wydarzenie
było
tak niezwykłe, że jego świadkowie zdecydowali
się
w końcu zaprowadzić uzdrowionego do faryzeuszy. Nie zastana-
wiali
się w ogóle nad tym, iż im nie może się to spodobać, że
cud
został
dokonany w święty dzień szabatu. I rzeczywiście, kiedy
opowie-
dział
on im, znowu bardzo dokładnie, jak wszystko się stało,
zaraz
znalazło
się wśród nich kilku, którzy orzekli: „Człowiek ten nie jest
od
Boga,
bo nie zachowuje szabatu". Inni jednak mówili: „Ale w
jaki
sposób
człowiek grzeszny może czynić takie znaki?" Nie umiejąc
się
zgodzić
między sobą, zwrócili się ponownie do uzdrowionego, pytając
go,
co on sam myśli o Tym, który wzrok mu przywrócił. Wówczas
on
odpowiedział
bez wahania: „To prorok".
* Por. grę słów „światłość" i „ciemność" w Prologu Ewangelii - J 1,4-5 i 9.
251
Faryzeusze
jednak nie mogli uwierzyć,
że był rzeczywiście
niewidomy
od urodzenia. Kazali zatem sprowadzić jego rodziców.
I
znowu zaczęło się swego rodzaju przesłuchanie. Rodzice
jednak
byli
nieufni i najwyraźniej bali się jakichś przykrości. A
wypytywano
ich
dokładnie: „Czy to jest syn wasz, o którym twierdzicie, że
się
niewidomym
urodził? W jaki sposób teraz widzi?" Rodzice w swej
odpowiedzi
ograniczyli się jedynie do tego, czego byli absolutnie
pewni:
„Wiemy, że to jest nasz syn i że się urodził niewidomym.
Nie
wiemy,
jak to się stało, że teraz widzi, nie wiemy także, kto
mu
otworzył
oczy. Zapytajcie jego samego, ma swoje lata, będzie mówił
sam
za siebie". Była to odpowiedź niewątpliwie najwygodniejsza
-
niech syn się sam martwi o siebie! Czego jednak tak bardzo
lękali
się
ci ludzie? Ewangelista stara się nam to wyjaśnić: „Tak
powie-
dzieli
jego rodzice, gdyż bali się Żydów. Żydzi bowiem już
po-
stanowili,
że gdy ktoś uzna Jezusa za Mesjasza, zostanie wyłączony
z
synagogi". Kim są w tych zdaniach „Żydzi"? Żydami byli
przecież
i
rodzice uzdrowionego, i on sam. Żydami byli zapewne także
wszyscy
sąsiedzi, którzy go przyprowadzili do faryzeuszów.
W
Ewangelii Janowej słowo „Żydzi" określa z zasady
władze
żydowskie
i wszystkich tych spośród narodu wybranego, którzy nie
tylko
naukę Jezusową odrzucili, lecz także przeciwstawiali się
jej
czynnie.
Wszystko to wskazuje na okres, gdy dokonał się ostateczny
rozłam
między Synagogą a Kościołem, kiedy gdzieś ok. 90 r.
Synagoga
odrzuciła* zdecydowanie chrześcijan. A wiemy, że z tych
właśnie
czasów pochodzi Ewangelia według św. Jana, przynajmniej
ta
jej najpóźniejsza wersja, jaką posiadamy (por. s. 203). Zdanie
o
wyłączeniu z Synagogi każdego, kto „uzna Jezusa za
Mesjasza",
jest
- w odniesieniu do czasów Jezusa - po prostu anachronizmem,
gdyż
nie tylko sam Jezus, ale i Jego uczniowie już po Zmartwych-
wstaniu
modlili się w Świątyni jerozolimskiej, co im oczywiście
nie
przeszkadzało
modlić się we własnej wspólnocie. Dla władz rzym-
skich
byli oni jedną z licznych sekt żydowskich, a sami czuli
się
prawdziwym
nowym Izraelem, w którym wypełniają się wszystkie
Boże
obietnice, dane Patriarchom i Prorokom.
*
Por. książkę
jednego z najwybitniejszych francuskich biblistów, Henri
Cazel-
lesa,
La
naissance de l'Eglise, secte juive rejetee? (Narodziny
Kościoła. Żydowska sekta
odrzuconych?),
Paris 1983, której już sam tytuł mówi wiele.
252
Rodzice
uzdrowionego żebraka
nie chcieli i tak z pewnością
zadzierać
z potężnymi faryzeuszami, woleli schować się za syna.
Ostatecznie
to przecież o niego chodziło. Faryzeusze sprowadzili raz
jeszcze
żebraka na nowe „przesłuchanie". Powiedzieli mu:
„Oddaj
chwałę
Bogu [co znaczy
mniej
więcej: „powiedz prawdę, przyznaj
się"].
My wiemy, że człowiek ten jest grzesznikiem". Na to
uzdro-
wiony:
„Czy On jest grzesznikiem, tego nie wiem. Jedno wiem:
Byłem
niewidomy, a teraz widzę". Na takie oświadczenie zaczęli
go
ponownie
wypytywać, co też ów Cudotwórca zrobił i w jaki sposób
wzrok
mu przywrócił. Niedawnego niewidomego nie było jednak
tak
łatwo zastraszyć jak jego rodziców. Okazało się, że potrafi
nie
tylko
się bronić, lecz także atakować. Odrzekł im: „Już wam
powie-
działem,
a wyście nie słuchali. Po co znowu chcecie słuchać?
Czy
i wy chcecie zostać Jego uczniami?" Trudno było
bardziej
faryzeuszów
obrazić! Zaczęli
mu
teraz wymyślać i obsypywać go
obelgami,
uzasadniając jednocześnie własną słuszność: „To ty
jesteś
jego
uczniem, my zaś jesteśmy uczniami Mojżesza. My wiemy, że
Bóg
przemówił do Mojżesza. A co do niego, to nie wiemy,
skąd
pochodzi". Uzdrowiony pozwolił sobie wówczas na ironię:
„W
tym wszystkim dziwne jest to, że wy nie wiecie, skąd pochodzi,
a
mnie oczy otworzył. Wiemy, że Bóg nie wysłuchuje grzeszników,
ale
wysłuchuje każdego, kto czci Boga i pełni Jego wolę. Od
wieków
nie
słyszano, żeby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia.
Gdyby
ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby tego uczynić".
Tym
oświadczeniem wprawił już faryzeuszów w furię. Oto ośmiela
się
przemawiać do nich takim tonem nędzarz, który urodził
się
niewidomy,
a więc jeszcze w łonie matki musiał być skalany.
„Cały
urodziłeś się w grzechach, a nas pouczasz?" I kazali mu
iść
precz.
Wówczas
Jezus odszukuje tego wyrzuconego przez oficjalnych
przedstawicieli
judaizmu i zadaje mu zaskakujące pytanie: „Czy ty
wierzysz
w Syna Człowieczego?" Uzdrowiony wie, że rozmawia ze
swoim
Uzdrowicielem, ale i tu zachowuje ostrożność. Pyta: „A któż
to
jest,
Panie, abym w Niego uwierzył?" (Warto tu przypomnieć, że
„syn
człowieczy",
dosł.: „syn człowieka", może też znaczyć po prostu
„czło-
wiek"*.)
Ale kiedy Jezus mu odpowiedział: „Jest nim Ten, którego
* Zob. Rozmów o Biblii ciąg dalszy, s. 203-207.
253
widzisz
i który
mówi do ciebie", nie pytał już więcej, lecz mówiąc:
„Wierze,
Panie!", oddał Mu głęboki pokłon.
Scenie
tej przyglądało
się kilku faryzeuszów, którzy przyszli za
Jezusem
i do nich to były skierowane Jego słowa: „Przyszedłem na
ten
świat,
aby przeprowadzić sąd, ażeby ci, którzy nie widzą, przejrzeli,
a
ci, którzy widzą, stali się niewidomymi". Faryzeusze to
usłyszeli
i
z właściwą sobie bystrością pojęli intencję Jezusa. Chcąc Go
jednak
zmusić
do jasnej wypowiedzi, zapytali: „Czyi
i
my jesteśmy niewido-
mymi?"
A wtedy rzekł do nich Jezus: „Gdybyście byli niewidomi,
nie
mielibyście
grzechu, ale ponieważ mówicie: «widzimy!», grzech wasz
trwa
nadal" (J 9, 1-41).
Niewidomy
żebrak
znał swoją nędzę, wiedział, że nic nie widzi
i
że nic nie wie. Dlatego Jezus mógł mu przynieść światło.
Faryzeusze
-
przynajmniej wielu z nich - byli przekonani, że wszystko widzą
i
wszystko wiedzą. Dlatego, choć wyczekiwali Mesjasza, nie
poznali
Go,
kiedy do nich przyszedł.
NIKODEM I JÓZEF Z ARYMATEI
Nie
wszyscy faryzeusze byli wrogo nastawieni do Jezusa.
Brak
jednomyślności
w Jego sprawie mogliśmy zauważyć już w historii
niewidomego,
uzdrowionego w szabat. Nikodem, jeden z nich, bogaty,
nazwany
przez Ewangelistę „dostojnikiem żydowskim", od
samego
początku
interesował się Nauczycielem z Galilei. Zapewne już przy
pierwszym
pobycie Jezusa w Jerozolimie przyszedł do Niego na
rozmowę
nocą (J 3,1-2). Wolał najwyraźniej nie zdradzać
zbyt
pub-
licznie
swoich sympatii. O tej jego ostrożności świadczy też
dyskusja,
jaka
rozgorzała w Sanhedrynie, kiedy to strażnicy świątynni, wysłani
w
czasie Święta Namiotów z poleceniem pojmania Jezusa, powrócili
z
pustymi rękami, tłumacząc się, że „nigdy jeszcze nikt tak
nie
przemawiał,
jak ten człowiek". Faryzeusze zapytali ich wtedy szyder-
czo:
„Czyż
i
wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników
lub
faryzeuszów
uwierzył w niego? A ten tłum, który nie zna Prawa,
jest
przeklęty".
I wtedy to właśnie Nikodem odważył się na słaby protest,
mówiąc
do zebranych: „Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go
wpierw
nie przesłucha i zbada, co on czyni?" Na tę wątpliwość
nie
było
dobrej odpowiedzi, wystarczyło jednak, że ktoś zapytał: „Czy i
ty
jesteś
z Galilei?" - co oczywiście należało rozumieć: należysz do
254
zwolenników
tego Galilejczyka (J 7,41-53). I to wystarczyło, by
zaniknąć
usta Nikodemowi. Dopiero po śmierci Jezusa, kiedy Józef
z
Arymatei nakłonił Piłata, żeby pozwolił zdjąć Jego ciało z
krzyża,
Nikodem
przyłączył się do tego pogrzebu, przynosząc „około stu
funtów
[czyli ok. 30 kg] mieszaniny mirry i aloesu. Zabrali więc
ciało
Jezusa
i owinęli je w płótna razem z wonnościami, stosownie
do
żydowskiego
sposobu grzebania" (J 19,39-40). Ale żaden inny
z
Ewangelistów nie wspomina o udziale Nikodema w pogrzebie
Jezusa,
żaden zresztą nie wymienia w ogóle jego imienia.
Józef
z Arymatei natomiast występuje we wszystkich czterech
Ewangeliach,
zawsze jednak tylko jako ten, który odważył się pójść
do
Piłata
i uzyskał od niego wydanie ciała. Według Łukasza był
to
„człowiek
dobry i sprawiedliwy, członek Sanhedrynu. Nie przystał on
na
ich uchwałę i postępowanie. Pochodził z miasta
żydowskiego,
Arymatei,
i oczekiwał Królestwa Bożego" (Łk 23,50-51; niemal to
samo
u Marka, tyle że bez oceny moralnej - Mk 15,43). Mateusz
nazywa
go „zamożnym człowiekiem z Arymatei [...], który był
też
uczniem
Jezusa", dodając później, że ciało swego Mistrza „złożył
w
swoim nowym grobie, który kazał wykuć w skale" (Mt 27,57 i
60).
Według
Jana również „był uczniem Jezusa, lecz krył się z tym
z
obawy przed Żydami", jest też wzmianka o „nowym
grobie"
znajdującym
się w ogrodzie „w miejscu, gdzie Go ukrzyżowano",
przy
czym Ewangelista podkreśla, iż w grobie tym „jeszcze nie
złożono
nikogo" (J 19,38 i 41). Niczego więcej o Józefie z Arymatei
od
Ewangelistów się nie dowiemy.
Nocnej
wizycie Nikodema u Jezusa zawdzięczamy
za to jedną
z
najciekawszych rozmów w Ewangelii według św. Jana. Ewangelista
ten
upodobał sobie w sposób szczególny formę dialogu, pojawiającą
się
z zasady bardzo rzadko w księgach biblijnych. Właśnie
dialog
stwarza
mu okazję rozwinięcia jak najpełniejszego myśli, a doniosłą
rolę
odgrywa w nim zwłaszcza niezrozumienie słów Jezusa przez
Jego
rozmówcę.
Niezrozumienie to prowadzi przede wszystkim do po-
głębienia
tematu. Tak dzieje się i w rozmowie z Nikodemem.
Dostojny
ten mąż
przychodzi do Mistrza z Nazaretu z wyrazami
wielkiego
szacunku: „Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako
nauczyciel.
Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty
czynisz,
gdyby Bóg nie był z nim". Jest to zapewne wstęp do
zadania
Jezusowi
jakiegoś istotnego pytania i wszczęcia uczonej dysputy.
255
Jezus
jednak nie zamierza do takiej dysputy dopuścić,
wiedząc, że nic
by
ona w tej chwili jeszcze nie dała. Wygłasza zatem zdanie,
które
musi
nie tylko zaskoczyć, lecz i wprawić w zmieszanie
Nikodema:
„Zaprawdę,
zaprawdę powiadam ci, jeśli ktoś nie narodzi się powtór-
nie
[użyte tu słowo gr. anothen
może
znaczyć również „z góry"], nie
może
ujrzeć Królestwa Bożego". Nikodem nie rozumie sensu
tego
oświadczenia,
co wynika w sposób oczywisty z pytania, jakie teraz
zadaje:
„Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem? Czy
może
powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?"
Dzisiejszy
Czytelnik
ma ochotę uśmiechnąć się pobłażliwie na tę naiwną
wąt-
pliwość
uczonego męża, który bierze wszystko - jak i niekiedy
nasi
współcześni
- dosłownie, nie szukając głębiej właściwego tych
słów
znaczenia.
Tam, gdzie Jezus pragnie mu wskazać konieczność cał-
kowitej,
wewnętrznej przemiany, bez jakiej człowiek, myślący tylko
„po
swojemu", nie może dojrzeć Królestwa Bożego, on
dostrzega
jedynie
niedorzeczność. Z taką postawą ludzi, pełnych nawet dobrej
woli,
spotykamy się nieraz i w naszych czasach. Nie potrafią oni wyjść
z
raz wytyczonego przez siebie toru i dlatego tak trudno jest się z
nimi
naprawdę
spotkać.
Jezus
wykorzystuje jednak owo niezrozumienie Nikodema, by go
wciągnąć
głębiej w tajemnicę nowego życia. Przemawia doń zatem
językiem
biblijnym, który uczony faryzeusz powinien łatwiej pojąć:
„Jeśli
się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść
do
Królestwa
Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co
się
z
Ducha narodziło, jest duchem". Tutaj znów my z kolei potykamy
się
o
terminologię, która zarówno w oryginale greckim, jak i w
języku
aramejskim
(bo w takim Jezus mówił) jest dla nas obca. Przede
wszystkim
ciało i duch to w naszym odczuciu przeciwstawienie
materii
i ducha, nie znane myśli biblijnej, o czym mówiliśmy
już
poprzednio
(zob. s. 81). Ciało (tu gr. sarks)
to
wszystko, co tylko
ziemskie,
doczesne, duch (gr. pneuma;
uwaga
- słowo rodzaju nijakie-
go,
odmiennie od hebr. ruah,
które
może być i żeńskie, i męskie)
w
Biblii hebrajskiej może znaczyć tchnienie, wiatr, lecz także i
moc
Bożą,
w Nowym Testamencie pneuma
to,
z jednej strony, „wiatr",
z
drugiej zaś, Duch święty i wszystko, co zostało w nas już
przez
tegoż
Ducha przemienione.
Czytając
o narodzinach z wody i Ducha, myślimy oczywiście
o
sakramencie Chrztu świętego. I na pewno tak to rozumiał również
256
Ewangelista.
Warto wszakże
przypomnieć, że już w Biblii hebrajskiej
woda
i duch łączyły się z oczyszczeniem i odrodzeniem Izraela.
Chcąc
się
o tym przekonać, wystarczy sięgnąć do księgi proroka
Ezechiela
(początek
VI
w.
przed Chr.), by znaleźć
tam
taką zapowiedź, zwróco-
ną
przez Boga do Jego ludu:
Pokropię
was czystą wodą, abyście stali się czystymi, i oczyszczę was
od
wszelkiej
zmazy
i
od wszystkich waszych bożków. I dam wam serce nowe i ducha
nowego
tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam
serce
z
ciała. Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić, byście żyli
według moich nakazów
i
przestrzegali przykazań i według nich postępowali. Wtedy będziecie
mieszkać w kraju,
który
dałem waszym przodkom, i będziecie moim ludem, a Ja będę waszym
Bogiem
[Ez
36,25-28].
Nikodem
oczywiście
o sakramencie Chrztu nic jeszcze nie wie-
dział,
ale choćby dzięki tej wyroczni Ezechiela powinien pojąć
przy-
najmniej
coś niecoś ze słów Mistrza z Nazaretu. A Jezus mówi dalej:
„Nie
dziw się, że ci powiedziałem: Trzeba wam narodzić się
powtór-
nie".
I tu następują dwa zdania, które po polsku są bardzo
trudno
zrozumiałe,
a to dlatego, że w naszym języku „duch" i „wiatr"
nie
mają
ze sobą nic wspólnego. Spróbujmy zatem je
przetłumaczyć,
pozostawiając
greckie pneuma,
które
to słowo, jak dopiero co mówiliś-
my,
oznacza i wiatr, i ducha. Zdania te będą wówczas
wyglądały:
„Pneuma
wieje
tam, gdzie chce [tu chodzi oczywiście o wiatr], i szum
jego
słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak
jest
z
każdym, który narodził się z Pneuma
[Ducha]".
Także
i ten obraz niczego nie wyjaśnił, skoro Nikodem pyta
znowu:
„Jakże to się może stać?" Na co Jezus odpowiada już
z
wyraźną ironią: „Ty jesteś nauczycielem Izraela, a tego nie
wiesz?"
(J
3,1-10). Nie zrozumiał uczony faryzeusz nawet tego, że do
Króle-
stwa
Bożego trafią jedynie ci, którzy dadzą się porwać
Huraganowi
Ducha.
Ten, kto narodzi się z Ducha, jest jak wiatr - po ludzku często
nie
da się przewidzieć jego postępowania, nie wiadomo dokąd idzie
ani
skąd przychodzi! Życie z Bogiem na co dzień nie jest dla
ludzi
szukających
„świętego spokoju". Prowadzi ich Duch Boży (por. Rz
8,14),
ten sam, który powiódł Jezusa na pustynię, a potem aż na krzyż.
Na
tych słowach
Jezusa, wyrażających zdziwienie nad brakiem
zrozumienia
u kogoś, kto jest przecież niejako z zawodu „nauczycielm
Izraela",
kończy się dialog. Nikodem już się więcej nie odezwie. To,
co
znajdujemy dalej, jest albo wielkim monologiem Jezusa, albo
257
-
przynajmniej w pewnej mierze - komentarzem Ewangelisty. Pojawia
się
tu po raz pierwszy u Jana wizja krzyża, choć nie znajdujemy
tego
słowa.
Jak zwykle w tej Ewangelii - aż do początku Męki - mowa jest
nie
o śmierci, lecz o „wywyższeniu" (por. s. 87): „Jak Mojżesz
wywyż-
szył
węża na pustyni, tak trzeba, aby wywyższono Syna Człowieczego,
aby
każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem
Bóg
umiłował
świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto
w
Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg
nie
posłał
swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by
świat
został
przez Niego zbawiony" (J 3,14-17). „Świat" oznacza tu
cały
kosmos,
wszystko, co zostało stworzone przez Boga, podczas gdy
gdzie
indziej,
w tej samej Ewangelii, słowo „świat" określa zazwyczaj to,
co się
właśnie
Bogu sprzeciwia i z Nim walczy. Zdanie: „tak bowiem Bóg
umiłował
świat..." (w. 16) nazwano streszczeniem całej Ewangelii -
tej
głoszonej
przez samego Jezusa, tej przepowiadanej przez Jego uczniów
i
wreszcie tej, spisanej w czterech Księgach. Całe dzieło Syna - dar
życia
i
światła - wypływa z miłości Boga do świata!
Pod
koniec tego wspaniałego
monologu rozwiązuje się jeszcze
dręcząca
całe pokolenia zagadka sądu Bożego. Jeżeli Syn ma świat
zbawić,
to nie oznacza jednak, że sądu nie ma. „A sąd polega na tym,
że
światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali
ciemność
aniżeli
światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto źle
czyni,
nienawidzi
światła i nie zbliża się do światła, aby jego uczynki
nie
zostały
ujawnione. Kto spełnia wymagania prawdy [dosł.: „kto
czyni
prawdę"],
zbliża się do światła, aby się okazało, że jego
uczynki
zostały
dokonane w Bogu" (J 3,19-21).
Jest
to całkiem
inny obraz sądu niż ten, do jakiego nawykliśmy.
Z
Janowego tekstu wynika, że jest on oddany w nasze własne ręce,
a
nie spada na nas jako wyrok z zewnątrz. Według Ewangelisty -
jeśli
dobrze
go odczytujemy - następuje on w chwili, gdy człowiek staje
przed
Jezusem, a zwłaszcza przed Jego krzyżem, znakiem
największej,
darmowej
miłości.
U STUDNI JAKUBOWEJ
Wiele
wspólnego
z rozmową z Nikodemem ma - z punktu
widzenia
krytyki literackiej - inny Janowy dialog, którego uczest-
nikami
są tym razem Jezus i Samarytanka. Samo zestawienie tych
258
osób
zasługuje na uwagę. Wspominaliśmy już o wzajemnej niechęci,
a
nawet nienawiści, dzielącej Samarytan i Żydów, dwa ludy
wierzące
w
jedynego Boga, który objawił się Mojżeszowi (por. s. 229-230).
Jezus
najwyraźniej
nie podzielał tej niechęci, ale przecież w gronie
Jego
najbliższych
nie było żadnego Samarytanina. W 4 rozdziale Ewangelii
według
św. Jana to On zaczyna rozmowę z Samarytanką, łamiąc tym
samym
jeszcze jedno tabu - żaden Żyd nie powinien rozmawiać
z
samotną kobietą w nieobecności jej męża lub ojca. A działo się
to
wszystko
w samym sercu Samarii, u stóp świętej góry Garizim, przy
studni
Jakubowej, łączonej przez całą tradycję, również
wczesnochrześ-
cijańską,
z patriarchą Jakubem. Obecnie znajduje się ona we wsi Balata,
w
starej, dość głębokiej krypcie, poniżej nie dokończonego
nigdy
kościoła
grecko-prawosławnego. Jej lustro wody znajduje się na głębo-
kości
22 m, a czasem nawet 10 m niżej. Wędrując z Jerozoli-
259
my
do Galilei, przy niej właśnie
w samo południe usiadł Jezus,
zmęczony
długą drogą. Uczniowie poszli kupić żywność do miasta
Sychar
(zapewne Sychem, gdyż studnia Jakubowa leżała niecałe
pół
kilometra
na południowy wschód od tego starożytnego miasta). Do
studni
przyszła po wodę kobieta. I tu zaczyna się wielce
misternie
zbudowany
dialog, w którym, jak często u Jana, nieporozumienia służą
otwarciu
nowych, zaskakujących perspektyw.
Jezus
prosi Samarytankę:
„Daj mi pić". Prośba całkiem zro-
zumiała
w upale południa. Ale kobieta wyraża zdziwienie. Nie spo-
dziewała
się jej z ust Żyda, nawet bardzo spragnionego. A Jezus na to:
„O,
gdybyś znała dar Boży i [wiedziała], kim jest Ten, kto ci
mówi:
«Daj
mi się napić», to prosiłabyś Go, a dałby ci wody żywej".
Niezrozumienie
kobiety jeszcze się
pogłębia. Nie mogła pojąć,
o
jakim to „darze Bożym" mówi ten nieznany Żyd. Nie
mogła
przeczuć,
jak zinterpretuje te słowa na początku V
w.
św. Augustyn,
jak
wykorzysta je po prawie dwudziestu stuleciach wielki
Katechizm
Kościoła
Katolickiego, odpowiadając
na pytanie: „Czym jest modlit-
wa?"
Czytamy w nim na początku tak właśnie zatytułowanego roz-
działu:
„«O gdybyś znała dar Boży!» (J 4,10). Cud modlitwy objawia
się
właśnie tam, przy studni, do której przechodzimy szukać
naszej
wody:
tam Chrystus wychodzi na spotkanie każdej ludzkiej istoty.
On
pierwszy
nas szuka i to On prosi, by dać Mu pić. Jezus odczuwa
pragnienie,
Jego prośba pochodzi z głębokości Boga, który nas prag-
nie.
Modlitwa - czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie -
jest
spotkaniem
Bożego i naszego pragnienia. Bóg pragnie, abyśmy Go
pragnęli"
(2561). Ostatnie zdanie jest dosłownym cytatem ze św.
Augustyna*.
Jezus prosi, bo Sam chce dawać.
O
tym wszystkim Samarytanka nie mogła
mieć żadnego pojęcia.
Dla
niej „woda żywa" oznaczała przede wszystkim wodę
płynącą,
źródlaną.
Wyraża więc po prostu swoje zdziwienie: „Panie, nie
masz
czerpaka,
a studnia jest głęboka. Skądże więc weźmiesz wody żywej?
Czy
Ty jesteś większy od ojca naszego, Jakuba, który dał nam
tę
studnię,
i on sam z niej pił, i jego synowie, i jego bydło?" Jezus
wówczas
próbuje
nakłonić ją, by skierowała wzrok swój wyżej i poza tym,
co
widzialne,
próbowała odkryć źródło wszelakiego bytu, Boga niewi-
*
Św.
Augustyn, De diversis ąuaestionibus octoginta tribus (O
osiemdziesięciu
trzech
różnych zagadnieniach), 64,4.
260
dzialnego:
„Każdy,
kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś
będzie
pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki,
lecz
woda,
którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem tryskającym ku
życiu
wiecznemu".
Kobieta
nadal nic nie rozumie. Usłyszała
tylko tyle, że jakaś
cudowna
woda, ofiarowywana jej przez tego Nieznajomego, ma ją
uwolnić
od uciążliwego obowiązku stałego przychodzenia do studni.
Dlatego
od razu prosi: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i
nie
przychodziła
tu czerpać".
Dzisiejszy
Czytelnik również
często nie wie, że woda już w Biblii
hebrajskiej
bywa symbolem Ducha i jego działania. W Ewangelii
Janowej
Jezus mówi o niej także w rozmowie z Nikodemem (por.
s.
254-257). A w ostatni, uroczysty dzień Święta Namiotów
spotkamy
Nauczyciela
z Nazaretu w Świątyni jerozolimskiej, wołającego donoś-
nym
głosem: „«Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie
[pamię-
tajmy,
że „wierzyć" znaczy
i
tu przede wszystkim „zawierzyć"],
niech
przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Rzeki wody żywej
płyną
z jego wnętrza». A powiedział to o Duchu, którego mieli
otrzymać
wierzący w Niego" (J 7,37-39).
Samarytanka
u studni Jakubowej, oszołomiona
wspaniałością
tego
źródła, które by zawsze było pod ręką i zwalniało ją z
uciąż-
liwych
wędrówek po wodę, niczego jednak dalej nie dostrzega. Jezus
to
widzi i uderza teraz w nią samą, w jej osobiste życie. Mówi:
„Idź,
zawołaj
swego męża i wróć tutaj!" Na co ona znajduje zręczny,
jak
sądziła,
wykręt: „Nie mam męża". I wówczas słyszy
odpowiedź
zaskakującą,
a ostrą jak cios miecza: „Dobrze powiedziałaś. Miałaś
bowiem
pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim
mężem.
To powiedziałaś zgodnie z prawdą".
Kobieta
musiała
być wstrząśnięta. Oto całe jej nędzne, a pewno
i
nieszczęśliwe życie zostało niespodzianie obnażone przez tego
dziw-
nego
Człowieka. Próbuje jeszcze ucieczki w istotne zresztą
problemy
religijne:
„Panie, widzę, że jesteś prorokiem. Ojcowie nasi oddawali
cześć
[Bogu] na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest
miejsce,
gdzie należy [Go] czcić".
Z
odpowiedzi Jezusa Samarytanka pewno niewiele pojęła,
skoro
przez
długie wieki aż do dziś dyskutują nad nią uczeni teologowie.
Nie
jest
ona jednak tak bardzo trudna, jeśli tylko nie usiłujemy odnaleźć
w
niej naszych własnych koncepcji. Pamiętajmy wszakże, iż zarówno
261
dla
Żydów,
jak i dla Samarytan jest to aż do dzisiaj problem nader
łltotny
- gdyż i w naszych czasach grupa Samarytan co wiosnę
odprawia
na górze Garizim swoją własną Paschę, wierząc nadal, że
Jedynie
oni są prawdziwymi uczniami Mojżesza.
Jezus
mówi
zdecydowanie: „Wierz mi, kobieto, że nadchodzi
godzina,
kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie, nie będziecie
czcili
Ojca.
Wy czcicie, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy,
ponieważ
zbawienie bierze początek od Żydów. Nadchodzi godzina,
nawet
już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć
Ojcu
W
Duchu i w prawdzie, a takich to czcicieli szuka Ojciec. Bóg
jest
duchem,
trzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu
i
prawdzie". W taki to sposób pytanie kobiety, chcącej być
może
jedynie
odciągnąć uwagę Jezusa od jej spraw osobistych, stworzyło
Mu
okazję do uporządkowania spraw bardzo istotnych, w znacznej
mierze
i dla nas dzisiaj, i tych wierzących, i tych, którzy uważają
się
za
niewierzących.
Po
pierwsze i najważniejsze:
Boga można znaleźć
wszędzie,
jeśli
Go
się prawdziwie szuka, nie można natomiast Go przywiązać
do
żadnego
miejsca, nie można Go nigdzie zamknąć i uczynić z niego
swojej
wyłącznej własności. Po drugie: Jezus zadaje tutaj kłam
wszel-
kim
próbom oderwania chrześcijaństwa od judaizmu („zbawienie
bierze
początek
od Żydów"). Po trzecie wreszcie: „cześć w Duchu i w
praw-
dzie"
to bynajmniej nie kult „duchowy i szczery", wyzwolony z
całej
„zewnętrzności",
obywający się bez wszelkich obrzędów i gestów, lecz
kult
samego Ducha. To On „przychodzi z pomocą naszej słabości.
Gdy
bowiem
nie umiemy modlić się tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się
za
nami w błaganiach, których słowami wyrazić nie można. Ten
zaś,
który
przenika serca, zna zamiar Ducha, [wie], że przyczynia się
za
świętymi
[tymi, co należą do Boga] zgodnie z wolą Bożą" (Rz
8,26-27;
por.
Rr 8,14—17). „Duch Boży pozwala nam modlić się i adorować
Ojca
w
prawdzie samego Boga, w Jego Słowie" (X.
Leon-Dufour).
Nie
darmo
pyta Koryntian (ale również i nas) św. Paweł: „Czyż
nie
wiecie,
żeście
świątynią Boga i że Duch Święty mieszka w was?" (l Kor
3,16;
por.
w tym samym Liście 6,19).
Wszystko
to niewątpliwie
przerastało możliwości pojmowania
Samarytanki,
lecz rozumiała, iż w tym spotkaniu całe jej życie
zostało
przemienione.
Pragnie jeszcze jednego już tylko potwierdzenia:
„Wiem,
że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem [ostatnie dwa słowa
262
to
oczywisty dodatek Ewangelisty, tłumaczący
hebrajskiego Mesjasza
na
jego grecki odpowiednik]. A kiedy On przyjdzie, objawi nam
wszystko".
I wówczas ona właśnie, ta nieczysta i grzeszna, słyszy
uroczyste
oświadczenie: „Jestem nim Ja, który z tobą mówię"
(J
4,4-26).
Czy
możliwe
jest, żeby Jezus, który nawet własnym Apostołom
zabraniał
rozgłaszania Jego godności mesjańskiej, który Sam o sobie
nigdy
w ten sposób nie mówił, a potwierdził jedynie, gdy Go w
godzi-
nie
Męki zapytał o to arcykapłan Kaifasz (Mt 26,63-64; Mk
14,61-62),
czy możliwe, by powiedział to Samarytance? Oczywiście,
nie
mamy tu do czynienia z jakimś urzędowym sprawozdaniem ani
z
tekstem, sporządzonym według zasad dzisiejszej
historiografii.
Ewangelista
(a rozumiemy przez to słowo zarówno autora pierwotnej
wersji,
jak i ewentualnych późniejszych redaktorów) mógł tę wypo-
wiedź
nieco wzmocnić lub upiększyć. Należy jednak wziąć pod
uwagę,
że zwrócona jest ona do kobiety, która świadkiem być nie
może,
a w dodatku do Samarytanki, nie budzącej zaufania Izraelitów.
Jezus
zaś chciał, jak się zdaje, przede wszystkim nie podsycać
mesjań-
skich
nadziei politycznych wśród swoich współrodaków. W tej sytua-
cji
takie niebezpieczeństwo nie groziło.
Kobieta
natomiast przeżyła
to bardzo mocno. Zostawiła nawet
swój
dzban przy studni i pobiegła do miasta. Tam rozpowiadała
innym,
co się stało, i jak ów napotkany przypadkiem Człowiek
opowiedział
jej wszystko, co uczyniła, odkrył wszystkie jej najcięższe
grzechy.
„Czyż
On
nie jest Mesjaszem?" Mieszkańcy miasta, porusze-
ni
jej słowami, wyszli do Jezusa i prosili Go, żeby się u nich na
jakiś
czas
zatrzymał. „Jezus pozostał tam zatem dwa dni. I wiele więcej
ich
uwierzyło
dzięki Jego słowu, a do tej kobiety mówili: «Wierzymy już
nie
z powodu twego opowiadania, słyszeliśmy bowiem na własne uszy
i
wiemy, że On jest prawdziwie Zbawicielem świata»" (J
4,28-30,
39-40).
I
tak spotkanie z Jezusem przemieniło
kobietę lekkich obyczajów,
myślącą
całkiem po ziemsku, w głosicielkę Jego Ewangelii. Musiała
głosić
ją z zapałem, skoro skłoniła swych sąsiadów-Samarytan
do
wyjścia
z domów i poszukania tego tajemniczego Proroka. Być może,
nie
bardzo jej jeszcze wierzyli, ale poszli zobaczyć. Zrobili
ten
pierwszy
krok, który zawsze jest bardzo ważny. Dopiero też wtedy
uwierzyli
naprawdę. Słowo ludzkie, choćby najbardziej porywające,
263
nigdy
do końca
nie przekona. Może jedynie skłonić „do wyjścia
z
domu", a to jest już bardzo wiele. Takie wyjście jest
bowiem
wyrazem
woli poznania. Uwierzyć zaś może tylko ten, kto sam
zdecyduje
się na spotkanie.
DWIE SIOSTRY I MARIA Z MAGDALI
Uczniowie
wracający
z miasta z zakupionym pożywieniem zastali
Jezusa
rozmawiającego jeszcze z kobietą. Dziwili się temu, ale nikt
nie
ośmielił się Go pytać, co robi ani dlaczego z nią rozmawia.
A
nieznajoma zaraz zostawiła ich samych (J 4,27-28). Mistrzowi
z
Nazaretu w Jego wędrówkach po Ziemi Świętej nieraz
towarzyszyła
grupka
kobiet. Była wśród nich Jego Matka (o Niej tutaj mówić
nie
będziemy,
bo zasługuje na całą wielką książkę), lecz imię
Maria
(Miriam)
powtarza się tak często, że nie zawsze wiemy, o kogo
chodzi.
Spotykamy Marię, matkę Jakuba (Mt 27,56; Mk 15,40; 16,1;
Łk
24,10), matkę Józefa lub Joseta (Mt 27,56; Mk 15,40,47),
Marię,
żonę
(?) Kleofasa, siostrę lub kuzynkę Marii, Matki Jezusa. Jest
jeszcze
Maria, siostra Marty, z Betanii i Maria z Magdali, zwana
zazwyczaj
Marią Magdaleną. Tym to trzem (obu siostrom z Betanii
i
Marii Magdalenie) przyjrzymy się bliżej, bo Ewangeliści tylko o
nich
mówią
nam trochę więcej.
Pierwszy
raz spotykamy Marię
i Martę w czasie ostatniej drogi
Jezusa
do Jerozolimy. Tak to przynajmniej przedstawia Łukasz, pi-
sząc,
iż w pewnej wsi (według Jana jest to Betania) Marta przyjęła
Jezusa
w swoim domu. „Miała ona siostrę imieniem Maria, która
usiadłszy
u nóg Pana, słuchała Jego słów, Marta zaś uwijała się
około
rozmaitych
posług". Wreszcie zdenerwowała się, że Maria nie zamie-
rza
wziąć się do roboty, i poprosiła o interwencję Jezusa: „Panie,
czy
Ci
to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy
usługiwaniu.
Powiedz
jej, żeby mi pomogła". Nauczyciel jednak najwyraźniej
widział
tę rzecz inaczej, odparł jej bowiem: „Marto, Marto, martwisz
się
i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego. Maria
wybrała
najlepszą
cząstkę, której nie będzie pozbawiona" (Łk 10,38-42).
Opowiadanie
to, a zwłaszcza
słowa Jezusa o „najlepszej cząstce",
służyło
przez długie wieki jako dowód wyższości życia kontemplacyj-
nego
(szczególnie zakonów kontemplacyjnych) nad życiem czynnym.
Dziś
rozumiemy lepiej, że życie w pełni oddane Bogu jest zawsze
264
i
czynne, i kontemplacyjne zarazem,
bo
musi się
w nim znaleźć
miejsce
i na modlitwę, i na czynną miłość naszych braci. A
każda
modlitwa
prawdziwa otwiera się na działanie Boga, coraz bardziej
stając
się - jak mówi to nowy Katechizm
Kościoła Katolickiego
-
„spojrzeniem
wiary, utkwionym w Jezusa Chrystusa", „słuchaniem
słowa
Bożego" i „posłuszeństwem wiary", „milczeniem,
symbolem
świata,
który nadchodzi" lub „milczącą miłością" (2715,
2716, 2717).
Jezus
gani w postawie Marty bynajmniej nie jej gotowość
do
wszelkich
usług, lecz jej zapędzenie, ciągły niepokój i martwienie się
o
to, o co martwić się nie warto, Maria „wybrała najlepszą
cząstkę",
bo
pojęła, co jest naprawdę ważne. Powiedzmy sobie uczciwie, iż
w
każdym z nas - i tym wierzącym, i tym niewierzącym - jest coś
z
Marty i coś z Marii i każdy powinien czuwać, by jego
wewnętrzna
Maria
nie stała się przypadkiem niewolnicą Marty, która ma zawsze
na
swoją
obronę bardzo mocne i rozsądne argumenty.
Łukaszowe
Maria i Marta były jednak realnymi kobietami. Od-
najdujemy
je w Ewangelii św. Jana, kiedy, zatroskane chorobą swego
brata,
Łazarza,
posyłają
z Betanii, leżącej w Judei, wiadomość do
Jezusa,
który schronił się na wschodni brzeg Jordanu przed prag-
265
nącymi
pojmać Go przeciwnikami. Wiadomość ta według Jana
brzmiała:
„Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz" (J 11,3),
a
przecież niewątpliwie kryła się w niej prośba - przyjdź i
uzdrów go!
Jak
wiemy, Jezus wybrał się do Judei, dopiero kiedy Łazarz już nie
żył
(por.
s. 236). W Betanii wychodzi Mu na spotkanie najpierw Marta.
Wita
Go słowami: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł.
Lecz
i
teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił
Boga".
A
na zapewnienie Jezusa, że brat jej zmartwychwstanie, wyznaje
swoją
niewzruszoną wiarę w powszechne zmartwychwstanie u kresu
czasów.
Najwyraźniej nie może sobie ciągle jeszcze wyobrazić, że
Mistrz
może wskrzesić jej brata zaraz,
tego
dnia jeszcze. Nawet
wówczas,
gdy Jezus oświadcza uroczyście: „Ja jestem zmartwych-
wstaniem
i życiem. Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć
będzie.
Każdy,
kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki", Marta
mówi:
„Tak,
Panie! Ja mocno wierzę, że Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży,
który
miał
przyjść na świat". Aż tyle i tylko tyle.
Maria
pojawia się
jako druga i powtarza jedynie pierwsze słowa
swej
siostry: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł".
Jest w tym
westchnieniu
żal wszystkich modlitw nie wysłuchanych lub uważanych
za
nie wysłuchane. Jezus prosi, by zaprowadzono go do grobu i wtedy
sam
także płacze. Nad Łazarzem? Nad bólem jego sióstr? Czy może
nad
wszelką
żałobą świata? Tego się nigdy na tej ziemi nie dowiemy.
Kiedy
każe
odsunąć głaz, zamykający wejście do grobu, protes-
tuje
praktyczna nawet w takiej chwili Marta: „Panie, już cuchnie.
Leży
bowiem
od czterech dni w grobie". Maria milczy. Czyżby rozumiała
już
więcej od swojej siostry. Tego także nie wiemy (J 11,1^44).
Obie
spotykamy jeszcze na sześć
dni przed Paschą, na uczcie
wyprawionej,
przynajmniej według Jana, dla uczczenia cudu przy-
wracającego
życie Łazarzowi. On sam był jednym z zaproszonych,
spoczywających
z Jezusem przy stole. Marta, zgodnie ze swoim
charakterem,
„usługiwała", „Maria zaś wzięła funt szlachetnego
dro-
gocennego
olejku nardowego i namaściła Jezusowi stopy, a włosami
swymi
je otarła". Judasz próbował zganić taką rozrzutność, lecz
Jezus
Marię
pochwalił (J 12,1-8).
O
tej uczcie w Betanii opowiadają
również Mateusz i Marek, ale
nie
wspominają ani o Łazarzu, ani o żadnej z sióstr. Kobieta,
wylewa-
jąca
olejek na głowę (nie na stopy) Jezusa, pozostaje w tych
Ewan-
geliach
bezimienna (Mt 26,6-11; Mk 14,3-9).
266
W
Ewangelii św.
Łukasza jeszcze, jak się zdaje, w Galilei,
pewien
faryzeusz, imieniem Szymon, zaprosił Jezusa do siebie do
domu.
Tam wślizgnęła się ukradkiem kobieta, znana w całym mieście
ze
swego grzesznego trybu życia. Stanęła z tyłu u stóp Jezusa
i
„płacząc, zaczęła
łzami je
oblewać i włosami swej głowy je wycie-
rać.
Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem".
Ta
Łukaszowa
uczta nie odbywa się na pewno w Betanii, a chodzi w niej
przede
wszystkim o miłość, którą owa kobieta okazuje Jezusowi
i
która przynosi jej odpuszczenie grzechów (Łk 7,36—50).
Bohaterką
tej
opowieści nie jest w każdym bądź razie ani Maria, siostra
Marty,
ani
Maria Magdalena.
Maria
Magdalena to tyle, co Maria z Magdali (a więc
nie
z
Betanii). Wiemy o niej naprawdę bardzo niewiele. Łukasz i
Marek
wspominają,
że Jezus uwolnił ją od siedmiu złych duchów (Łk 8,2;
Mk
16,9), przy czym Łukasz najwyraźniej nie utożsamia jej z
„jawno-
grzesznicą"
z 7 rozdziału, której imię - może przez delikatność
-
przemilcza. Takie opętanie było najprawdopodobniej jakąś
ciężką
chorobą
psychiczną lub epilepsją, a nic zgoła nie wskazuje, by przed
swoim
spotkaniem z Jezusem miała uprawiać rozpustę, chociaż
późna
legenda
tego się właśnie domyślała. Wiemy, że należała do
grupy
kobiet
towarzyszących Jezusowi już od Galilei (Łk 8,2) i stała razem
z
innymi pod krzyżem (Mt 27,55-56; Mk 15,40-41; J 19,25), pomaga-
ła
też przy pogrzebie (Mt 27,61; Mk 15,4). Kiedy minął wielki
szabat,
kupowała
z Salome i Marią, matką Jakuba, wonności, jakimi miały
namaścić
ciało i wreszcie spotykamy ją z nimi przy pustym grobie
(Mk
16,2-8; Mt 28,1-10: gdzie na początku wymieniona jest także
„druga
Maria"). Według Marka i Jana, jest pierwszą, której
ukazuje
się
Zmartwychwstały. Słowa: „Po swym zmartwychwstaniu, wczes-
nym
rankiem w pierwszy dzień tygodnia, Jezus ukazał się najpierw
Marii
Magdalenie", znajdujemy w Ewangelii Marka na
początku
późniejszego
dodatku, wraz ze stwierdzeniem, że uczniowie, którym tę
nowinę
zaniosła, „słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie dali
temu
wiary"
(Mk 16,9-11). Jedynie Jan poświęcił jej więcej uwagi.
Według
niego, gdy Piotr i Jan odeszli już od pustego grobu,
Maria
z Magdali pozostała przy nim, płacząc. „A kiedy
płakała,
nachyliła
się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących
tam,
gdzie leżało ciało Jezusa - jednego w miejscu głowy, drugiego
w
miejscu nóg. I rzekli do niej: «Niewiasto, czemu płaczesz?»
267
Odpowiedziała
im: «Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go
położono»".
Potem odwróciła się, zapewne z zamiarem szukania nadal
zaginionego
ciała. Wizja aniołów nie zrobiła na niej żadnego wraże-
nia,
tak bardzo była pochłonięta swoim bólem. Nie przyszło jej
nawet
do
głowy, że właśnie oni mogliby jej coś powiedzieć. Jest to
stan
bardzo
charakterystyczny. Wielu z nas, postawionych wobec wiel-
kiego
zmartwienia czy żałoby, nie dostrzega niczego poza
własnym
cierpieniem.
Podobnie i Magdalena. Gdy się odwróciła, ujrzała Jezusa,
ale
Go nie poznała (por. s. 96-97). On zaś najpierw pyta ją
jak
aniołowie:
„Niewiasto, czemu płaczesz?" Może należy się domyślać
w
tych słowach wezwania - zastanów się, czy masz jeszcze nadal
powód
do płaczu? Magdalenie jednak nadal żałoba przesłania oczy.
Sądzi,
iż takim wczesnym rankiem ów mężczyzna może być
tylko
ogrodnikiem,
który przyszedł tu zrobić porządek. I zapewne dlatego
usunął
ciało, niedawno pogrzebane. Prosi zatem: „Panie, jeśli ty
Go
przeniosłeś,
powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę".
A
wówczas Jezus wymawia jedno tylko słowo, jej imię: „Mario!"
I to
wystarczyło.
Wszystko nagle się przemienia. Magdalena odnajduje
swojego
Mistrza. Zwraca się do Niego, używając uroczystej
formy
aramejskiej:
„Rabbuni!" (Mój Nauczycielu).
Zapewne
chciała
przypaść Mu do nóg, lecz On na to nie pozwala.
Mówi
jej: „Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do
Ojca.
Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję
do
Ojca mego i Ojca waszego, do Boga mego i Boga waszego"
(120,11-18).
Słowa
Jezusa, wypowiedziane tu do Marii Magdaleny, są bardzo
ważkie,
a nader często źle rozumiane. Co to znaczy: „Nie zatrzymuj
Mnie,
bo jeszcze nie wstąpiłem do Ojca mego?" Czyżby miłość
ludzka
mogła zatrzymać Zmartwychwstałego na ziemi, przeszkodzić
Mu
wejść w Chwałę? Nie, największa nawet miłość takiej mocy
nie
ma.
Magdalena chciałaby jednak to właśnie uczynić. Oto stoi przed
nią
jej Mistrz ukochany, żywy, jakby wszystko, co się
wydarzyło,
okazało
się jedynie złym snem, który wreszcie się skończył. Teraz
Jezus
wróci do swoich i znowu będą razem, jak dawniej. Ona pragnie
tej
codziennej, ziemskiej obecności Jezusa, niejako „czepia się"
Go
(tłumaczone
słowa gr.: „nie zatrzymuj Mnie", znaczą właśnie
dosł.:
„nie
czepiaj się Mnie"), On zaś jej wyjaśnia, że również i dla
niej
wszystko
musi się zmienić. Posyła ją też do swoich uczniów. Oni
265
przez
Jego śmierć
i zmartwychwstanie stali się w pełni „dziećmi
Boga",
a tym samym także Jego braćmi. Ma im powiedzieć, że
wstępuje
do swego Ojca, który jest teraz również prawdziwie ich
własnym
Ojcem i ich Bogiem. A podkreślając, że On sam wstępuje
do
Ojca,
wskazuje im jednocześnie jedyną drogę, jaką mają iść. W
ten
sposób
powinni lepiej zrozumieć, co znaczą
wypowiedziane
przez
Niego
przy pożegnaniu słowa: ,,Ja jestem drogą i prawdą, i życiem"
(J
14,6; por. s. 235).
JEZUS I POGANIE
Jezus
sam nie szukał
spotkania z poganami, co nie znaczy wcale,
że
się z nimi nie spotykał, i to nawet, jak należy sądzić, dość
często.
Kiedy
przed ostatnią Paschą, już w Jerozolimie, Filip i Andrzej
donieśli
Mu, że jacyś poganie chcą się z Nim zobaczyć, odczytał to
jako
znak, że nadeszła Jego godzina, godzina śmierci i wejścia
w
chwałę Ojca (J 12,20-23). A rozsyłając swoich uczniów, dopiero
co
powołanych,
pouczał ich: „Nie oddalajcie się na drogę pogan i nie
wchodźcie
do miasta Samarytan. Idźcie raczej do owiec zagubionych
z
domu Izraela" (Mt 10,5-6). Sam jednak, chociaż z rzadka,
prze-
chodził
również przez ziemie, gdzie można było spotkać więcej pogan
niż
Żydów. Tak widzieliśmy Go już w Dekapolis, gdzie
wyrzucił
„legion"
złych duchów z opętanego (por. s. 241). Kiedy indziej
odnajdujemy
Go w okolicach Tyru i Sydonu. Tam przychodzi do
Niego
„kobieta kananejska", jak określa ją Mateusz, podczas
gdy
Marek,
bardziej dokładny, mówi, że była to „poganka, Syrofenicjanka
z
pochodzenia". Według. Mateusza wołała: „Zmiłuj się nade
mną,
Panie,
Synu Dawida! Córka moja jest bardzo dręczona przez złego
ducha".
Jezus jednak milczał. Nieszczęśliwa matka nie przestawała
wołać.
Aż wreszcie uczniowie zaczęli
prosić
Nauczyciela: „Odpraw
ją,
bo krzyczy z tyłu za nami". Ale Jezus nadal odmawia. Mówi
do
uczniów:
„Zostałem posłany jedynie do owiec, które zginęły z
domu
Izraela".
Historię
tę znamy z Ewangelii według św. Mateusza i według św.
Marka
(Mt 5,21-28; Mk 7,24-30), lecz rozmowę Jezusa z uczniami
uwzględnił
jedynie Mateusz, jakby chcąc mocniej jeszcze podkreślić
trudności,
jakie musi pokonać owa poganka, by dotrzeć nareszcie do
Jezusa.
W dalszej części obaj Ewangeliści są niemal dosłownie zgodni.
269
Kobieta
mimo wszystko nie dała
za wygraną. W końcu udało się
jej
podejść do Jezusa. Złożyła Mu pokłon i błagała, żeby
wypędził
z
jej córeczki dręczącego ją ducha nieczystego. Ale wówczas
spadły
na
głowę nieszczęśliwej matki słowa twarde jak kamienie,
zadziwiają-
ce
(przynajmniej nas) w ustach Tego, który był zawsze
miłosierny:
„Pozwól,
żeby najpierw nasyciły się dzieci, bo nie jest dobrze
zabierać
chleb
dzieciom i rzucać szczeniętom". Ona — ku naszemu
zdziwieniu
-
wcale się nie oburza. Co więcej, nie chce uznać tej odpowiedzi
za
ostateczną
odmowę, a w jej nowej prośbie przebłyska jakby iskierka
humoru:
„Tak, Panie, ale i szczenięta pod stołem jedzą z
okruszyn
dzieci"
(to u Marka, u Mateusza: „Tak, Panie, bo i szczenięta jedzą
z
okruszyn, jakie spadają ze stołu ich panów").
Jest
to jeszcze jeden przykład
modlitwy pozornie nie wysłucha-
nej.
Gdyby owa kobieta obraziła się i odeszła, wszystko pozostałoby
bez
zmiany. Przejść przez tę próbę pomogła jej niewątpliwie
miłość
macierzyńska,
lecz zapewne i poczucie humoru, które potrafił, jak się
zdaje,
docenić także Jezus. Według św. Marka mówi On wtedy do
niej:
„Ze względu na te słowa, idź, zły duch opuścił córkę
twoją".
Według
Mateusza Jezus przemawia w sposób bardziej uroczysty:
„Kobieto,
wielka jest twoja wiara! Niech ci się stanie, jak pragniesz".
I
córeczka jej została w tejże chwili uzdrowiona*.
Raz
jeszcze w Ewangelii Mateusza, lecz także
i Łukasza, będzie
miał
Jezus okazję podziwiać wiarę poganina. Jest nim setnik,
mówiąc
dokładniej,
rzymski centurion. Był to oficer, który teoretycznie powi-
nien
dowodzić setką żołnierzy (łac. centurio,
od
centum
- sto),
ale
często
podlegało mu znacznie mniej ludzi. W prowincjach rzymskich
pełnił
też zazwyczaj funkcję urzędnika administracji cesarskiej i
jako
takiego
nazywano go czasem basilikós,
co
znaczy dosłownie: „czło-
wiek
cesarski" (od słowa gr. baslleus
— król,
w imperium rzymskim
najczęściej
cesarz). Otóż taki właśnie centurion spotkał Jezusa w
Ka-
farnaum.
Według Łukasza zresztą nie śmiał przyjść sam, lecz
prosił
starszyznę
żydowską, żeby się za nim wstawiła, powołując się na
jego
życzliwość dla Żydów, którym zbudował nawet synagogę.
*
W wielu polskich przekładach
(także w BT aż do wyd. 4 włącznie) Jezus mówi
o
„psach", a tylko kobieta o „szczeniętach". Błąd ten
wywodzi się z Wulgaty, gdzie
pojawiają
się i „psy" (łac. canes),
i
szczenięta (łac. catelli),
po
grecku są zawsze kynaria
(„małe
pieski", „szczenięta"). Otóż Żydzi chowali jedynie
psy użytkowe, przebywające
zawsze
pod gołym niebiem, pod stół w domu mogły trafić tylko
szczenięta.
270
U
Mateusza centurion przychodzi sam i prosi Jezusa: „Panie,
sługa
mój
leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi". Kiedy jednak
Jezus
wyraża
gotowość przyjścia, ów poganin mówi Mu: „Panie, nie
jestem
godny,
abyś wszedł pod mój dach, ale powiedz tylko słowo, a sługa
mój
zostanie uzdrowiony". Według Łukasza, centurion wysłał
przyja-
ciół,
którzy w jego imieniu powtarzają mniej więcej to samo,
mocniej
jeszcze
podkreślając poczucie niegodności tego, kto ich wysłał.
Na
zasadzie
własnego doświadczenia proszący wie, że Jezus może uczy-
271
nić,
co zechce, także i na odległość. Uzasadnia swoją
powściągliwość
słowami:
„Ja jestem człowiekiem podległym władzy i mam też pod-
ległych
mi żołnierzy. Mówię jednemu: idź, i on idzie, drugiemu
zaś:
przyjdź,
i przychodzi, a mojemu słudze: zrób to, i on robi". W
bardzo
podobny
sposób przemawiają u Łukasza do Jezusa wysłani do Niego
przez
centuriona przyjaciele.
Dla
wiary tego poganina Jezus wyraża
swój podziw w obu
Ewangeliach.
U Łukasza nieco krócej: „Powiadam wam, tak wielkiej
wiary
nie znalazłem nawet w Izraelu". Według Mateusza zaś,
słowa
Jego
brzmią bardziej uroczyście: „Zaprawdę powiadam wam: w Iz-
raelu
nie znalazłem tak wielkiej wiary u nikogo. Mówię wam:
wielu
przyjdzie
ze Wschodu i z Zachodu i razem z Abrahamem, Izaakiem
i
Jakubem zasiądzie do uczty w królestwie niebieskim, a
dziedzice
królestwa
zostaną wyrzuceni w ciemności zewnętrzne". Po czym
zwraca
się już wprost do centuriona: „Idź, niech stanie ci się tak,
jak
uwierzyłeś".
I o tej właśnie porze sługa został uzdrowiony (Mt
8,5-13;
Łk7,l-10).
Podziw
nasz budzi nie tylko wiara tego pogańskiego
centuriona,
którego,
nieco tylko zmienione, słowa powtarzają codziennie nie-
zliczeni
katolicy, przystępujący do Komunii w kościołach całego
świata.
Zadziwiająca jest również jego miłość do chorego sługi.
Wiemy
wprawdzie, że często bardzo bliskie więzy łączyły pana z
jego
sługą,
a nawet niewolnikiem. W tym przypadku jednak nie jesteśmy
całkiem
pewni, kim ów chory był dla swego tak troskliwego
opiekuna.
Zawiniła
tu niejasność terminów w języku oryginału greckiego. Może
nie
zwrócilibyśmy na to uwagi, gdyby nie fakt, że w Ewangelii
według
św.
Jana znajdujemy opowiadanie podobne, choć różniące się
wielu
istotnymi
szczegółami. Analizując je, trzeba jednak sięgnąć koniecznie
do
greckiego oryginalnego tekstu.
W
przekładzie
mowa o „pewnym urzędniku królewskim" - po
grecku
jest to basilikós,
a
więc, owszem, urzędnik, lecz najpraw-
dopodobniej
administracji cesarskiej, taki, jakim mógł być właśnie
i
centurion. On sam przychodzi do Jezusa, prosząc o uzdrowienie
swego
umierającego syna. Nalega: „Panie, przyjdź, zanim umrze
moje
dziecko!"
Jezus mu wtedy odpowiada: „Idź, syn twój żyje".
Stroskany
ojciec,
który, jak się zdaje, znalazł Jezusa w Kanie
galilejskiej,
uwierzył
i wracał już do Kafarnaum, kiedy wyszli mu naprzeciw
słudzy
z dobrą wiadomością, a polepszenie nastąpiło dokładnie o go-
272
dzinie,
w której
mu Jezus obiecał syna uzdrowić. „I uwierzył on sam,
i
cała jego rodzina" (J 4,46-53).
Czy
może
być to inna, zmieniona wersja tego samego wydarze-
nia?
Urzędnik cesarski (a zatem rzymski) jest zapewne poganinem,
skoro
uwierzył wraz z całą rodziną dopiero po uzdrowieniu dziecka.
Dość
zatem prawdopodobne, że chodzi tu o centuriona z Ewangelii
Mateusza
i Łukasza. Ale co począć z owym synem, w którego
przemienił
się Mateuszowy i Łukaszowy sługa? Otóż ten problem
najłatwiej
przyjdzie nam rozwiązać. Greckie słowo pais
może
znaczyć
„chłopiec",
„sługa", nawet „niewolnik", ale także i „syn".
Według
Mateusza,
chory to zawsze pais,
czyli
słowo bardzo wieloznaczne,
według
Łukasza, który pragnął zapewne jaśniej określić, o
kogo
chodzi,
chory nazwany jest dwukrotnie dulos
(„niewolnik",
„sługa",
ale
na pewno nie „syn" - w. 2 i 3) a raz tylko pais
(w.
7). Według
Jana
wreszcie, jest to zdecydowanie syn, grecki rzeczownik hyiós,
który
zawsze znaczy „syn", pojawia się aż czterokrotnie (w. 46,
47,
50,
53), ojciec mówi o nim paidion
mu („moje
dzieciątko" lub „mój
chłopaczek"
- w. 49), a tylko słudzy przychodzący z wiadomością
o
jego uzdrowieniu używają słowa
pais (w.
51). Najwyraźniej Jan nie
chciał
pozostawić żadnej wątpliwości, że to ojciec tak bardzo
troszczył
się
o swego syna, a nie pan o swego sługę. Te wszystkie szczegóły
są
zresztą
- wbrew naszym odczuciom - nieistotne. Ważna jest jedynie
wiara
poganina, który nic albo tylko bardzo niewiele wiedział o
Bogu
Izraela,
który pewno nie czytał jego ksiąg świętych, nie słuchał
nauk
żadnego
rabina, a przecież potrafił zawierzyć na ślepo, i to w
sprawie
tak
bardzo dla niego doniosłej.
273
TEN, KTÓRY PRZYCHODZI
NOWY GATUNEK LITERACKI
Apokalipsa
to ostatnia księga
Nowego Testamentu, a tym samym
i
całej Biblii chrześcijańskiej (chodzi tu oczywiście o Apokalipsę
św.
Jana,
nazywaną niekiedy również Objawieniem św. Jana). Mało kto
jednak
wie, że tym terminem określamy odrębny gatunek literacki,
który
narodził się na przełomie III i II
w.
przed Chr. i rozwijał bujnie
co
najmniej do końca II
w.
po Chr.
Wielu
z nas jest skłonnych
lekceważyć sobie problem gatunku
literackiego.
Niech się tym zajmują historycy literatury i filologowie!
Jest
to wszakże sprawa nader istotna, tym bardziej tam, gdzie jak
w
Biblii spotykamy się nieraz z formami całkiem obcymi
naszemu
światu.
Tymczasem jedynie właściwe rozpoznanie gatunku literac-
kiego
pozwala nam zrozumieć, co autor tekstu chciał swoim słucha-
czom
lub czytelnikom powiedzieć. Bez tego często nie jesteśmy po
prostu
zdolni z nim się „dogadać". Dlatego też również według
nauki
Kościoła
katolickiego tylko w ten sposób możemy zrozumieć, co sam
Bóg
zamierza nam przez tego biblijnego autora dzisiaj powiedzieć*.
Ale
co tak naprawdę
znaczy „apokalipsa"? Jest to słowo greckie,
z
lekka tylko spolonizowane. Po grecku apokalypsis
to
„objawienie",
a
mówiąc dokładniej „odsłonięcie" - odsłonięcie jakiejś
zakrytej od
wieków
tajemnicy. I tak właśnie rozumieli istotę swoich pism
autorzy
apokalips**.
*
Problem ten omawiałam
wielokrotnie z licznymi przykładami zarówno w Roz-
mowach
o Biblii (s.
16-17), jak i w Rozmów
o Biblii ciągu dalszym (s.
8); w obu
książkach
zob. też Indeks
analityczny pod
hasłem - gatunek literacki.
**
Szersze omówienie
apokalips należących do tzw. literatury miedzytestamen-
towej
oraz Księgi Daniela znajdzie Czytelnik w Rozmów
o Biblii ciągu dalszym,
274
Dla
nas jednak słowo
„apokalipsa" wieje grozą, wiąże się z po-
czuciem
jakiejś straszliwej katastrofy czy zgoła kataklizmu. Kiedy
dzieje
się coś okropnego, mówimy wtedy nieraz - to prawdziwa
apokalipsa!
Tymczasem zajrzyjmy do Ewangelii, choćby do 21 roz-
działu
według św. Łukasza, gdzie Jezus w stylu
„apokaliptycznym"
zapowiada
swoim uczniom: „Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiaz-
dach,
a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza
i
jego nawałnic. Ludzie mdleć będą ze strachu, w
oczekiwaniu
wydarzeń
zagrażających ziemi. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego,
nad-
chodzącego
w obłoku, z wielką mocą i chwałą. A gdy się to
dziać
zacznie..."
Spodziewamy się w tym miejscu jakiegoś wezwania do
ucieczki
albo przynajmniej do pokuty i opłakiwania własnych grze-
chów.
A zamiast tego czytamy: „A gdy to się dziać zacznie,
nabierzcie
ducha
i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie"
(!).
Potem
jeszcze piękna, króciutka przypowieść-porównanie: „Patrzcie
na
drzewo figowe i na inne drzewa. Gdy widzicie, że wypuszczają
pączki,
sarni poznajecie, że już blisko jest lato. Tak i wy, gdy
ujrzycie,
że
to się dzieje, wiedzcie, że bliskie jest Królestwo Boże"
(Łk
21,25-31).
Tak
więc
nie jest to zapowiedź zagłady. Przyjście Królestwa
zostaje
porównane do przyjścia lata - w naszym klimacie powiedzieli-
byśmy
raczej: wiosny. Apokalipsa to wezwanie nie do rozpaczy, ale
do
nadziei. Sens właściwy wszystkich pism należących do tego
gatun-
ku
literackiego można by streścić słowami: „nabierzcie ducha i
pod-
nieście
głowy", bo Bóg na pewno zwycięży.
A
przecież
wielu chrześcijan (nie mówiąc już o tych, którzy się
za
chrześcijan nie uważają) nie ma ochoty czytać Apokalipsy św.
Jana.
Widzą
w niej księgę zbyt trudną, nierzadko w ogóle niezrozumiałą,
przy
tym pełną symboli, właściwych Staremu Testamentowi i
nazbyt
przenikniętą
właściwą mu atmosferą. W ich mniemaniu jest to w grun-
cie
rzeczy
apokalipsa
żydowska, z lekka tylko przerobiona i schrys-
tianizowana,
a nie księga prawdziwie i do głębi chrześcijańska. Język
ostry
i gwałtowny, częste wzywania pomsty Bożej na
grzeszników,
powtarzające
się zapowiedzi coraz groźniejszych klęsk - wszystko to
zdaniem
owych ludzi nie pasuje zgoła do nauki Jezusa i całego
s.
185-228 (Czas
apokalips) oraz
s. 247-253 (Jeszcze
raz Syn Człowieczy).
Tu
podaję
jedynie
wiadomości konieczne do zrozumienia Apokalipsy ś w. Jana.
275
Nowego
Testamentu, które
są w swojej istocie Dobrą Nowiną. Po cóż
więc
czytać takie dzieło? Otaczający nas świat jest
dostatecznie
niespokojny
i ponury.
Czytelników
Apokalipsy mimo to nie brakuje, i to czytelników
bardzo
gorliwych. Znajdują w niej zapowiedzi wszystkich
wydarzeń
aktualnych,
zwłaszcza wszelkiego rodzaju katastrof i
kataklizmów.
Zainteresowanie
tą księgą wzrasta szczególnie w okresach rozmai-
tych
napięć i kryzysów (co może nie byłoby błędem, gdyby szukano
w
niej tego, czego rzeczywiście pragnie nauczać). Pojawiają
się
wtedy
różne sprzeczne nie tylko z nauką, lecz i ze zdrowym rozsąd-
kiem
interpretacje, rodząc się najczęściej wokół pewnych dat
przeło-
mowych,
obliczanych czy to według kalendarza, czy to z pomocą
działań
matematycznych, dokonywanych na symbolach biblijnych,
które
są właśnie symbolami i nie mają wartości liczbowej. W ten
sposób
zdarza się często, że ci, co czytają Apokalipsę ś w.
Jana,
czytają
ją niejako na odwrót. Byłoby znacznie bezpieczniej, gdyby
sięgnęli
do jej korzeni.
Dzieło
to nie jest jakimś meteorem zabłąkanym w Nowym
Testamencie,
nie jest też fantastycznym, niewydarzonym dziecięciem
późnego
judaizmu. Specjaliści zastanawiają się nieraz, komu autorzy
pism
apokaliptycznych więcej zawdzięczają: prorokom czy
biblijnej
literaturze
mądrościowej? Obecnie dochodzą na ogół do wniosku, że
to
prorocy odegrali tu ważniejszą rolę (co nie wyklucza
oczywiście
wpływów
mądrości), tym bardziej iż właśnie gdy oni milkną,
zaczyna
rozwijać
się w pełni ów nowy gatunek literacki.
W
BIBLII HEBRAJSKIEJ
I
NA JEJ MARGINESACH*
Już
na początku należy zdać sobie sprawę, iż ten gatunek
literacki
jest
obcy naszej epoce i naszej mentalności, dlatego też tak łatwo
o
nieporozumienia. Błędne pojęcia mamy często również i o
prorokach
biblijnych,
których dziedzictwo, w pewnej przynajmniej mierze, przej-
mują
właśnie autorzy apokalips. Warto zatem zwrócić uwagę i
na
podobieństwa,
i na dzielące ich różnice, a wówczas może nieco lepiej
jednych
i drugich zrozumiemy:
* Zob. przypis na s. 273-274.
276
Prorocy
przemawiają
w imieniu Boga, są „mężami słowa" i to
słowa
żywego. Ich wyrocznie zbierają pierwotnie uczniowie,
dopiero
później
zaczynają je spisywać sami prorocy. Autorzy zaś apokalips
od
początku
piszą dla czytelników. Wiąże się to zresztą z epoką, bo
nie
wcześniej
niż w IV-III w. przed Chr. rozwija się na dobre także
czytelnictwo
w świecie greckim.
Prorocy
nawołują
z zasady do nawrócenia, wszystko jeszcze
mnożę
się zmienić na lepsze, jeśli tylko pokuta i skrucha będą
szczere.
Dla
autorów apokalips takiej ucieczki już nie ma, wzywają zatem
do
wytrwania
w wierności niezłomnej, gdyż to Bóg kieruje losami świata
i
On odniesie ostateczne zwycięstwo.
Prorocy
zapowiadają
nadejście Dnia Jahwe, a wraz z nim
Królestwa
Bożego na ziemi. Jest to dla nich niejako uwieńczenie
wielkich
planów Boga, które On sam stopniowo i powoli realizuje
w
naszej historii. Autorzy apokalips natomiast oczekują
gwałtownego
wtargnięcia
rzeczywistości Bożej w rzeczywistość naszą. Przemiana
ta
zakłóci
odwieczny porządek wszechświata, wszystko zostanie
za-
chwiane
(chodzi tu głównie o niebo, bo ziemia nieraz trzęsła się
pod
ich
stopami). To właśnie wyrażają słowa o spadających gwiazdach
i
słońcu, które się zaćmi.
Prorocy
są
mężami słowa, a nie wizjonerami. Oni również
miewają
wprawdzie wizje, lecz zwłaszcza u proroków starszych są to
wizje
na ogół niesłychanie proste i łatwo zrozumiałe. U
późniejszych,
poczynając
od Ezechiela (początek VI
w.
przed Chr.), wizje zaczynają
się
komplikować. A tam, gdzie pojawia się ktoś, zazwyczaj
anioł,
wizję
tę wyjaśniający, mamy już do czynienia z tekstem
apokaliptycz-
nym.
U autorów apokalips bowiem wizje stają się niezmiernie
skom-
plikowane
i bez takiej pomocy byłyby często całkiem nie do pojęcia.
Ale
i ta pomoc anielska nie zawsze - nam przynajmniej - wystarcza.
Przy
tym u proroków wizje nie stanowią nigdy ani właściwej
treści,
ani
potwierdzenia ich posłannictwa, w apokaliptyce zaś właśnie w
wi-
zjach
zawarte jest zasadnicze przesłanie. Mają one ponadto
zawsze
charakter
symboliczny, trzeba dopiero starać się odczytać ich znacze-
nie,
a
nic nam nie da próba odtwarzania samego obrazu.
Apokalipsy
pisane są
zresztą w całości językiem symbolicz-
nym.
Symbolami są wszystkie występujące w nich liczby:
siedem
- liczba doskonała,
doskonałość, pełnia
sześć
- to siedem mniej jeden, a więc niedoskonałość
277
trzy
i pół
(połowa siedmiu) - czas próby, prześladowania; 3 i 1/2
może
przybierać różne formy, lecz wartość symboliczna pozostaje
ta
sama:
31/2 albo „czas, czasy i połowa czasu"; 31/2 roku to tyle
co
31/2
dnia albo 42 miesiące, albo 1260 dni
dwanaście - Izrael, stary i nowy
cztery - świat stworzony (bo cztery strony świata?)
tysiąc — bardzo wiele
Liczby
mogą
być mnożone nie tracąc swego symbolicznego
znaczenia:
144000 to 12 x 12 x 1000.
Są
także liczby, których znaczenia możemy się tylko
domyślać.
Symbolami
są również kolory i pewne tradycyjne obrazy.
Kolory:
biały - zwycięstwo, czystość
czerwony - mord, gwałt, krew męczenników
czarny
- śmierć,
bezbożność
Obrazy
tradycyjne:
róg - moc, potęga
białe włosy - wieczność (nie starość)
długa szata - często godność kapłańska
złoty pas - władza królewska*
Wiele
pozostaje tu niejasne, nie w pełni
zrozumiałe i niekiedy
(oprócz
liczb) zmienia znaczenie. Ważne jednak, żeby pamiętać, iż
w
apokaliptycznym tekście wszystko jest symbolem - i liczby
(na
których
nie można zatem dokonywać żadnych działań arytmetycz-
nych),
i kolory, i obrazy.
6.
Jest jeszcze jedna cecha pism apokaliptycznych, wywołująca
często
zamęt w umysłach dziesiejszych czytelników. Autorzy ich
ukrywają
się zazwyczaj za imieniem jakiegoś wielkiego męża z odleg-
łej
przeszłości (Apokalipsa św. Jana wyłamuje się z tej
ogólnej
zasady).
I tak apokryficzna Pierwsza Księga Henocha, stanowiąca
zbiór
pism apokaliptycznych z paru stuleci (najstarsze pochodzą
z
końca III lub początku II
w.
przed Chr.), nie ma oczywiście nic
wspólnego
z biblijnym Henochem, siódmym z kolei patriarchą sprzed
potopu
(Rdz 5,21-24). Podobnie ma się rzecz z kanoniczną Księgą
Daniela,
która w swej ostatecznej postaci powstała w Palestynie,
* Zestawienie wg E. Charpentiera, CE 11, s. 8.
278
w
czasie powstania Machabeuszów,
ok. 165 r. przed Chr., podczas gdy
Daniel
miał żyć w Babilonii mniej więcej 400 lat wcześniej.
Apokalipsa
rodzi się
w czasach kryzysu, ucisku i największego
zagrożenia.
Pierwsza połowa II
w.
przed Chr. to w Palestynie okres
wielce
niespokojny. Aż do 200 r. panowali tu Ptolemeusze, greccy
królowie
Egiptu. Teraz rządzi
już
inna, również grecka dynastia,
Seleukidzi.
Sam ten fakt wywołuje napięcia także w Jerozolimie
i
Judei. Arcykapłan Boga Jedynego jest mianowany przez
pogańskiego
króla
i kandydaci zabiegający o tę godność knują intrygi na
królew-
skim
dworze. Dochodzi nawet do walk bratobójczych między
synami
Izraeala,
popierającymi to jednego, to drugiego arcykapłana. Wreszcie
król
Antioch IV
Epifanes
wydaje zarządzenie, zakazujące służenia
temu
szczególnemu Bogu, któremu wolno składać ofiary tylko
w
Świątyni jerozolimskiej.
Prawo
Mojżeszowe
zostało zniesione, zabroniono obrzezywania
małych
chłopców, wiernych wyznawców Jedynego zmuszano do je-
dzenia
nieczystych pokarmów, a Księgi święte palono.
Nieposłusznym
groziła
kara śmierci. A było to coś całkiem bez precedensu, pierwsze
tego
rodzaju prześladowanie religijne, przynajmniej w naszym
kręgu
kulturowym.
Reakcja na to zarządzenie
zaskoczyła
jednak i króla,
i
jego doradców. Wybuchło wielkie powstanie, zwane
powstaniem
Machabeuszów
(od przydomka nadanego jego przywódcy, Judzie
Machabeuszowi).
W ciągu czterech lat powstańcy odzyskali Jerozoli-
mę
i na nowo poświęcili zbezczeszczoną Świątynię (167 lub
168-164
r. przed Chr.). W takich to groźnych czasach powstają
pisma
apokaliptyczne.
Wśród
ksiąg kanonu chrześcijańskiego są dwie Apokalipsy: Księ-
ga
Daniela i Apokalipsa św. Jana, do której niedługo
powrócimy.
Znajdujemy
tam również niejako „wmontowane" w inne pisma
teksty
apokaliptyczne:
w Nowym Testamencie przede wszystkim (choć nie
wyłącznie)
wielkie eschatologiczne mowy Jezusa (Mk 13, Mt 24, Łk
21).
W Biblii hebrajskiej charakter zdecydowanie apokaliptyczny mają
późni
prorocy, jak Joel i Zachariasz, a także pewne partie Ezechiela
(Ez
1-3; 9; 26-27; 37-48), w Księdze Izajasza rozdziały
24-27,
stanowiące
niewątpliwie późniejszą wstawkę, jak i dwa rozdziały
końcowe
65-66. Wokół tych tekstów roi się również całe
mnóstwo
żydowskich
apokalips apokryficznych (protestanci nazywają je
pseu-
doepigrafami),
powstających od początków II
w.
przed Chr. aż po
279
II
w.
po Chr., a krążącymi
pod imionami Henocha, Mojżesza, Adama,
Abrahama,
Ezdrasza, Barucha itd. W większości zachowały się
one
fragmentarycznie,
i to głównie dzięki chrześcijanom.
Mimo
wszelkich różnic,
jeżeli chcemy lepiej zrozumieć Apokali-
psę
św. Jana, to warto przyjrzeć się nieco bliżej jedynej
kanonicznej
Apokalipsie
Starego Testamentu, Księdze Daniela. Rozpada się ona
cała
(nie licząc dorzuconych później rozdz. 13 i 14) wyraźnie na
dwie
części:
pierwsza z nich (rozdz. 1-6) przynosi opowieści pouczające,
które
mają zachęcić czytelników do niezłomnej wytrwałości w
wierze
(tylko
rozdz. 2 wyróżnia się charakterem zdecydowanie apokaliptycz-
nym).
Jest to w gruncie rzeczy
opowiadanie
o Danielu i o jego
młodych
towarzyszach. W drugiej części (rozdz. 7-12) sam Daniel
zabiera
głos i relacjonuje wizje, jakie otrzymał od Najwyższego.
Największy
może wpływ wywarła na potomnych wielka wizja z 7 roz-
działu;
odnajdziemy ją w Apokalipsie św. Jana, a bogate jej echa także
w
innych pismach Nowego Testamentu.
Daniel
widzi, jak „cztery
wichry nieba wzburzyły wielkie morze.
Cztery
ogromne bestie wyszły z morza, a jedna różniła się od
drugiej",
każda
na swój własny sposób straszliwa (Dn 7,2-9). Są to, jak
się
później
okaże, cztery wrogie imperia: babilońskie, medyjskie, perskie
i
greckie (te następujące po sobie królestwa będą odtąd
częstym
motywem
w pismach apokaliptycznych). Najgroźniejsze z tych, które
tu
się ukazują, to ostatnie, czwarte - bestia o dziesięciu
rogach,
symbolizujących
dziesięciu władców z dynastii Seleukidów. Potem
wyrasta
róg jedenasty, który „rozpoczął wojnę ze świętymi i
zwyciężał
ich"
(Dn 7,21) - oczywiście jest to Antioch IV
i
prześladowanie
najwyraźniej
jeszcze trwa. A oto przed Danielem otwiera się niebo:
„Patrzałem,
aż postawiono trony, a Przedwieczny zajął miejsce. Szata
Jego
była biała jak śnieg, a włosy Jego głowy jakby z czystej
wełny.
Tron
Jego był z ognistych płomieni, jego koła - płonący
ogień.
Strumień
ognia się rozlewał i wypływał od Niego. Tysiąc tysięcy
służyło
Mu, a dziesięć tysięcy po dziesięć tysięcy stało przed Nim.
Sąd
zasiadł
i otwarto księgi".
Sąd
odbywa się nad bestiami. Trzem odebrano władzę, czwartą,
tę
„walczącą ze świętymi", zabito, „ciało jej uległo
zniszczeniu
i
wydano je na spalenie". Po czym następne jeszcze widzenie: „Oto
na
obłokach
przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do Przedwiecz-
nego
i wprowadzają Go przed Niego. Powierzono Mu panowanie,
280
chwałę
i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy
i
języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie
przemi-
nie,
a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie" (Dn 7,9-14). Kim jest
ów
Syn
Człowieczy? Chrześcijanie odpowiedzą na ogół bez wahania -
to
Chrystus.
W Ewangeliach On sam się z Synem Człowieczym często
utożsamia,
najwyraźniej zaś wówczas, gdy zapytany przez Kaifasza,
potwierdza
uroczyście swą godność mesjańską i dodaje: „Oświadczam
wam
jednak: od tej chwili będziecie oglądać Syna
Człowieczego
zasiadającego
po prawicy Wszechmocnego i przychodzącego na obło-
kach
nieba" (Mt 26,64; por. także Mk 14,62, Łk 22,69).
Ale
autor Księgi
Daniela widzi jeszcze w owym Synu Człowie-
czym
tych wszystkich wyznawców Jedynego, którzy wytrwają do
końca
w swej wierności Jemu: „A panowanie i władza, i wielkość
królestw
pod całym niebem otrzyma lud święty Najwyższego. Króle-
stwo
Jego będzie wiecznym królestwem, będą Mu służyły
wszystkie
moce
i będą Mu uległe" (Dn 7,27). „Syn Człowieczy" jest -
jak się
zdaje
- dla autora osobowością zbiorową - „ludem świętym",
który
otrzymuje
„panowanie i władzę ", a przecież zarazem Kimś
jedynym,
tajemniczą
Osobą, należącą już do sfery Bożej (przybywa na
obłokach
nieba!),
jednocześnie zaś także „synem człowieczym", co w
językach
aramejskim
i hebrajskim znaczy po prostu: człowiek.
Nie
tu miejsce na interpretację
całej Księgi Daniela. Warto
jednak
zwrócić uwagę, iż ta najstarsza kanoniczna apokalipsa, podob-
nie
jak inne pisma należące do tego samego gatunku literackiego,
dąży
przede
wszystkim do ukazania w historii działającej, wszechmocnej
ręki
Boga. Zrodzona w czasach kryzysu miała natchnąć swoich
czytel-
ników
nadzieją i niezłomną ufnością. Autor Księgi Daniela,
pisanej
jeszcze
przed ostatecznym zwycięstwem Machabeuszy, zachęca do
spojrzenia
w przeszłość, ukazując, jak wzrastały w potęgę
kolejne
imperia,
zagarniały wielkie połacie świata, po to wszakże tylko,
by
wkrótce
przeminąć bez śladu. Jeden tylko element tej historycznej
mozaiki
nie ginie - lud Boży. Nieraz wprawdzie zdaje się być na
krawędzi
przepaści, zdany na łaskę i niełaskę jakiegoś mocarstwa, ale
za
każdym razem Bóg wkraczał w ludzkie dzieje, mocarstwo
się
rozpadało,
a Izrael trwał nadal. Przypomnienie tych wydarzeń po-
zwalało
nie tracić ufności również i w aktualnym kryzysie.
Według
autora Księgi Daniela historia świata i człowieka zmierza
do
celu i wszystkim kieruje Bóg. Autor ten wierzy niewzruszenie, że
281
i
król
Antioch jest jedynie marionetką w rękach Pana. Konstruuje
swą
Księgę
w taki sposób, żeby prześladowani Żydzi zrozumieli, iż także
ich
cierpienia mają swe miejsce w planach Boga, że nic nie dzieje
się
przypadkiem
ani wbrew Jego woli*.
„APOKALIPSA JEZUSA CHRYSTUSA"
Wokół
Księgi Daniela i po niej, niejako na marginesie Biblii
hebrajskiej,
powstało - jak już mówiliśmy - wiele, nieraz
bardzo
interesujących
apokalips apokryficznych. Pewne z nich trafiły do nas
także
w przekładach na najróżniejsze języki, nawet etiopski i
staro-
słowiański.
A w Nowym Testamencie, obok dość licznych tekstów
o
apokaliptycznym charakterze, znalazła się również druga w
Biblii
kanoniczna
księga apokalipsy - Apokalipsa św. Jana.
Należy
ona niewątpliwie do gatunku literackiego, tak właśnie
określanego,
a jednak nie we wszystkim stosuje się do jego praw,
różniąc
się tym samym dość istotnie od tego, z czym spotykamy się
w
Biblii hebrajskiej. Autor nie chowa się tutaj za żadnym
czcigodnym
pseudonimem,
sam się przedstawia już w prologu. Zaczynając swe
dzieło
od Listów „do siedmiu Kościołów, które są w Azji", mówi
0 sobie: „Jan, wasz brat i współuczestnik w ucisku i królestwie,
1 wytrwaniu
w Jezusie". Wspomina też,
iż był „na wyspie, zwanej
Patmos,
z powodu słowa Bożego i świadectwa Jezusa" (Ap 1,9; por.
1,1
i 4), a zatem został tam karnie zesłany jako chrześcijanin
(wg
tradycji
ok. 95 r. przez cesarza Domicjana). Co więcej, swoje dzieło
nazywa
„proroctwem" i właśnie do proroków zdaje się też sam
siebie
zaliczać
(Ap 1,3; 22,6-7,9-10).
Najbardziej
wszakże
zasadniczą różnicę stanowi miejsce, jakie
zajmuje
tu Mesjasz-Chrystus. W apokalipsach żydowskich eschatolo-
giczna
wielka przemiana jest zawsze dziełem jedynie Boga, a w wielu
z
nich Mesjasz w ogóle się nie pojawia. U Jana
zmartwychwstały
Chrystus
jest w centrum wszystkiego. Można by nawet powiedzieć, że
właściwym
tytułem Księgi są jej pierwsze trzy słowa: „Apokalipsa
Jezusa
Chrystusa", które po grecku znaczą zarówno
„objawienie
pochodzące
od Jezusa Chrystusa" (On jest tego objawienia źródłem
*
Wiele z przedstawionych tu myśli
zaczerpnięto z książki W.J. Harringtona,
Understanding
the Apocalypse (Zrozumieć
Apokalipsę), Washington 1969.
282
lub
pośrednikiem),
jak i „objawienie dotyczące Jezusa Chrystusa" (On
jest
właściwym przedmiotem tego objawienia). Wiele przemawia i
za
jednym,
i za drugim tłumaczeniem.
We
wstępnej
wizji Jan widzi „kogoś podobnego do Syna Człowie-
czego".
„Kiedym Go ujrzał, do stóp Jego padłem jak martwy, a On
położył
na mnie prawą rękę, mówiąc: «Przestań się lękać! Jam
jest
Pierwszy
i Ostatni, i żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący na
wieki
wieków i mam klucze śmierci i Otchłani»" (Ap 1,13,17-18).
A
w widzeniu zamykającym Księgę ten sam Chrystus zaprasza
wier-
nych
do wejścia w głębię Jego tajemnicy paschalnej: „Jam Alfa
i
Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec. Błogosławieni,
którzy
płuczą
swe szaty, aby władza nad drzewem życia do nich należała, i
aby
bramami
wchodzili do Miasta" (Ap 22,13-14). O przyjście
ostateczne
tegoż
chwalebnego Chrystusa błagają z utęsknieniem „Duch i
Ob-
lubienica":
„Przyjdź! [...] Amen, przyjdź, Panie Jezu!" (Ap 22,17,20).
„Nie
jest to przypadek - pisze autor pięknego dzieła o
Apokalipsie
Janowej,
Jean-Pierre Prevost - że księgę otwiera i zamyka wizja
Chrystusa.
Z wizji pierwszej płynie głębsze zrozumienie historii
przed-
stawianej
w całej księdze, z końcowej rodzi się płomienna nadzieja,
mająca
podtrzymywać chrześcijan w oczekiwaniu na Jego powrót.
Jeżeli
wszystko zaczyna
się
od zmartwychwstania Chrystusa, to wszyst-
ko
też ogniskuje się i ożywia w nadziei na Jego powtórne
przyjście"*.
Między
apokalipsami żydowskimi a Janową wydarzyło się coś,
co
wszystko zmieniło - śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.
A
ten, kto w to nie wierzy, musi czytając Jana przyjąć
przynajmniej
takie
założenie robocze, bo inaczej nic z tej księgi nie zrozumie.
W
Biblii hebrajskiej zwycięstwo Boga należy jeszcze do
przyszłości,
dla
Jana i jego współbraci przełom już się dokonał, śmierć i
zmar-
twychwstanie
Chrystusa to początek czasów zbawienia. On to bowiem
jest
„Świadkiem wiernym, Pierworodnym [wśród] umarłych i
Władcą
królów
ziemi". On jest Tym, „który nas miłuje i który przez swą
krew
uwolnił
nas od naszych grzechów i uczynił nas królestwem-kapłanami
dla
Boga i Ojca swojego" (Ap 1,5-6). „Uwolnił" i „uczynił"
to czas
przeszły
dokonany, lecz „miłuje" w czasie teraźniejszym wskazuje
na
wiecznie
żywą i aktualną miłość Chrystusa zwróconą osobiście do
s. 15.
J.-P. Prevost, Pour lire l'Apocalypse (Aby czytać Apokalipsę), Paris 1991,
283
każdego
czytelnika czy słuchacza słów Apokalipsy, także i do nas
dzisiaj,
jeśli tylko zechcemy ją przyjąć.
Apokalipsa,
jak to już
widzimy z nielicznych przytoczonych
tekstów,
usiana jest niezliczonymi wprost tytułami Zmartwychwstałe-
go,
najczęściej jej tylko właściwymi. Wiele z nich, jak na
przykład
„Pierwszy
i Ostatni", „Alfa i Omega", „Żyjący", „Władca
królów
ziemi",
odnosi się w Biblii hebrajskiej jedynie do Boga. Jean-Pierre
Prevost
podkreśla, że wszystkie powinniśmy zgłębiać, bo wszystkie
mówią
nam coś nowego. I dodaje, że jeśli ktokolwiek ma wątpliwości,
po
co czytać Apokalipsę, to należy mu po prostu odpowiedzieć:
„Żeby
lepiej
poznać Chrystusa"*.
KTO I KIEDY?
Autor
Apokalipsy nazywa się
sam Janem, a mówiąc o sobie
przedstawia
się jedynie jako prorok. Jan jest jednak nader częstym
imieniem
wśród współrodaków Jezusa. Powstaje zatem pytanie, o ja-
kiego
Jana tu chodzi? Czy jest nim ten, którego tradycja uważa za
autora
czwartej Ewangelii, a czy ten z kolei to jeden z synów
Zebedeusza,
czy może jeszcze ktoś inny, nazywany w tej Ewangelii
„uczniem
umiłowanym"? Wielu pierwszych pisarzy
chrześcijańskich
wszystkich
owych Janów ze sobą utożsamia (zarówno Justyn oraz
Ireneusz
z Lyonu, jeden umęczony ok. 155 r., drugi ok. 200 r., jak
również
inni jeszcze z bliskiej im epoki). Nie należy wszakże zapomi-
nać,
iż znajdujemy również wczesnych poważnych autorów (m.in.
choćby
Euzebiusza z Cezarei), którzy tę identyfikację
zdecydowanie
odrzucają.
Sprawa jest niewątpliwie dość skomplikowana i do dzisiaj
jeszcze
do końca nie rozstrzygnięta. Dotyczy ona zresztą wszystkich
pięciu
pism, zachowanych pod imieniem św. Jana: Ewangelii, trzech
Listów
oraz Apokalipsy. Pierwszy List wydaje się najbliższy Ewan-
gelii
i dlatego też najłatwiej domyślać się wspólnego autora.
Nie
zapominajmy
jednak, że i Ewangelia była co najmniej raz przeredago-
wywana
(świadczy o tym najwymowniej ostatni rozdz. 21; por.
s.
218), i to samo może dotyczyć Listów, z których zwłaszcza
Drugi
i
Trzeci mają charakter nieco odmienny i jakby bardziej
osobisty.
Najwięcej
trudności przysparza nam jednak problem autorstwa Ewan-
* J.-P. Prevost, Pour lirę L'Apocalypse, s. 24.
284
gelii
i Apokalipsy. Są
między nimi znaczne różnice językowe, jak
również
i doktrynalne, choć w tej właśnie dziedzinie odnajdujemy
także
i podobieństwa.
Jeżeli
zaczniemy czytać oba te dzieła po grecku, to pierwsze
wrażenie,
jakie odniesiemy, będzie: tego nie pisał ten sam człowiek!
Język
Ewangelii toczy się płynnie i mało kiedy potykamy się o
jakieś
arameizmy,
choć oczywiście i tutaj nie zawsze wszystko od początku
jest
jasne. W Apokalipsie natomiast już w pierwszych wersetach
spotykają
nas rzeczy
zadziwiające.
Po polsku brzmi to gładko i wspa-
niale:
„Jan do siedmiu Kościołów, które są w Azji: Łaska wam i
pokój
od
Tego, Który jest, i Który był, i Który przychodzi, i od
Siedmiu
Duchów,
które są przed Jego tronem, i od Jezusa Chrystusa,
Świadka
Wiernego,
Pierworodnego [wśród] umarłych i Władcy królów ziemi"
(Ap
1,4-5). Rozumiemy, że jest to jakby adres Listu (a jak się
wkrótce
okaże
- Listów) adresowanego do siedmiu Kościołów w
rzymskiej
prowincji,
zwanej Azją. Łaska zaś i pokój przychodzą od Boga
Trójjedynego
(pojawia się tu jedna z rzadkich jeszcze w Nowym
Testamencie
pełnych formuł trynitarnych). „Ten, Który jest i Który
był,
i Który przychodzi" - to przełożone na język grecki imię
Boga,
jakie
zostało objawione Mojżeszowi w Krzaku Ognistym, a przekład
ten
oddaje wszystko to, co łacińskie lub polskie: „Jestem,
który
jestem",
oddać nie jest w stanie*. Chodzi tu oczywiście o Boga Ojca.
Na
drugim miejscu jest Duch Święty (siedem ma wyrazić zapewne
Jego
pełnię lub może też siedmiorakie dary). I wreszcie całkiem,
jak
się
zdaje, nie budzący już wątpliwości, Syn, tutaj co prawda
jeszcze
tak
nie nazwany.
Wszystko
jest mniej więcej
jasne, jeśli patrzymy w tekst polski.
Z
gramatyką grecką jednak dzieją się w tych zdaniach dziwne
rzeczy.
Tłumacząc
dosłownie należałoby powiedzieć w wersie 4: „od Ten
będący
i Ten były, i Ten przychodzący", a w wersie 5: „i od
Jezusa
Chrystusa,
Świadek, Wierny, Pierworodny [wśród] umarłych i Władca
królów
ziemi". W pierwszym przypadku można by jeszcze wytłuma-
czyć
tę szczególną gramatykę przez wielki szacunek dla Imienia
Bożego,
którego nie należało odmieniać, tym bardziej że język
hebrajski
nie
ma deklinacji. Brak odmiany określeń Jezusa Chrystusa jest
zapew-
ne
wynikiem dążenia do pewnej jednolitości, lecz takich łamańców
* Zob. Rozmowy o Biblii, s. 240.
285
gramatycznych
znajdzie się
jeszcze w Apokalipsie więcej. W każdym
razie
nie wydaje się prawdopodobne, by pisała ją ta sama ręka,
co
Ewangelię.
Pewne
pojęcia,
odgrywające istotną rolę w Ewangelii, nie poja-
wiają
się w ogóle w Apokalipsie, na przykład przeciwstawienie światła
i
ciemności, z kolei Ewangelii obce są wizje i symbolizm
apokalip-
tyczny.
Nie brak jednak i motywów wspólnych, przede
wszystkim
przeświadczenia
o stałej, aktualnej obecności Zmartwychwstałego
w
Jego Kościele. Tu i tam Chrystus jest Barankiem z 53
rozdziału
Księgi
Izajasza, jest Mesjaszem przebitym, którego zwiastuje Za-
chariasz
(Za 12,10; por. Ap 1,7 i J 19,37), jest Słowem Boga.
Sprawa
autorstwa pozostaje jednak nadal nie rozstrzygnięta.
Ostat-
nio
bibliści mówią najchętniej o „szkole Janowej". Wydaje się
nie
ulegać
wątpliwości, że i Ewangelia, i Apokalipsa miały więcej niż
jedną
tylko redakcję. Może więc w ten sposób da się wyjaśnić
niektóre
różnice?
Nie jest na przykład wykluczone, że Ewangelię przy owej
drugiej
lub nawet kolejnej redakcji (a za taką przemawia choćby
dorzucony
później rozdz. 21) jakiś uczeń Janowy wygładził także
językowo
i stylistycznie, Apokalipsa zaś takiej korekty się nie
do-
czekała?*
Data
ostatecznego powstania Apokalipsy, jak się
o tym jeszcze
przekonamy,
nie jest też bez znaczenia dla właściwego zrozumienia tej
księgi.
Według Ireneusza, została ona napisana pod koniec
panowania
Domicjana,
czyli gdzieś w latach 90-96 po Chr. Domicjan wsławił się
jako
cesarz-szaleniec, który wygnał z Rzymu wszystkich filozofów
i
rozpętał wielkie prześladowanie chrześcijan, godząc zresztą w
każ-
dego,
kto nie chciał nazwać go „panem i bogiem". Podobnie jak
inne
pisma
apokaliptyczne i ta Apokalipsa rodziła się w czasach próby
i
zagrożenia. Jan nie darmo mówi o „wielkim ucisku",
komentując te
słowa
obrazem wyzwolonych już z cierpień męczenników, „którzy
opłukali
swe szaty i w krwi Baranka je wybielili" (Ap 7,14; warto
zwrócić
uwagę na szczególny obraz: szaty wybielone
we krwi).
Żeby
zrozumieć grozę owego ucisku i pełny ciężar próby,
dobrze
będzie
uświadomić sobie, iż na początku pierwsi chrześcijanie
spo-
dziewali
się, że Chrystus lada dzień czy miesiąc powróci w pełnej
*
Rozwiązanie
zaproponowane mi w rozmowie przez O. Augustyna Jankow-
skiego
OSB.
286
chwale,
otoczony zastępami
aniołów. Czas jednak mijał, a Chrystus
nie
powracał, mnożyły się za to trudności i narastały
prześladowania.
Najpierw
były to przypadki odosobnione, a prześladowanie ogranicza-
ło
się głównie do Jerozolimy. Jeszcze za Nerona chodziło
przede
wszystkim
o chrześcijan mieszkających w Rzymie, bo tylko ich można
było
oskarżyć o podpalenie tego miasta. Przez długi czas
zresztą
poganie
najczęściej nie rozróżniali chrześcijan od Żydów, a ci
ostatni
cieszyli
się przynajmniej aż do powstania z lat 66-73 pewnymi
przywilejami.
Gdy jednak nastąpił ostateczny rozłam, chrześcijaństwo
pozostało
już tylko „wstrętnym zabobonem", jak określił je
wielki
historyk
rzymski Tacyt (por. s. 68), a wyznawcy Jezusa nigdy nie byli
pewni
dnia ani godziny, nawet i w tych okresach, kiedy nie
trwały
systematyczne
prześladowania. Żyło się niełatwo, a Pan ciągle zwle-
kał.
Apokalipsa św. Jana powstawała zatem, podobnie jak ongiś
Księga
Daniela, przede wszystkim po to, żeby dodać tym udręczonym
odwagi
i wspomóc ich wiarę, żeby powiedzieć im, jak Jezus w Ewan-
gelii
według św. Łukasza: „Nabierzcie ducha i podnieście głowy,
bo
zbliża
się
wasze odkupienie" (por. s. 274). Nie oznacza
to
jednak
wcale
łatwego optymizmu.
CZY LEKTURA NA DZISIAJ?
Cały
l rozdział Apokalipsy ukazuje, na wzór wielu pism
Biblii
hebrajskiej,
zwłaszcza prorockich, powołanie Jana, obdarzenie go
szczególną
misją, a jednocześnie stanowi też wstęp do jego Listów
do
siedmiu
Kościołów prowincji Azji. Są to Kościoły całkiem konkretne,
a
Listy nawiązują zarówno do ich realnych trudności i błędów,
jak i do
rzeczywistych
tytułów do chwały, przynosząc pouczenie o
charakterze
duszpasterskim,
a zarazem i prorockim (tak też dawni prorocy wzywa-
li
swoich współrodaków do nawrócenia). A przecież użyta tu
liczba
siedem
pozwala wnosić, że chodzi nie tylko o Kościoły w Efezie,
Smyrnie,
Pergamonie, Tiatyrze, Sardes, Filadelfii i Laodycei, lecz
także
o pełnię, o cały Kościół powszechny wszystkich czasów, i że
to
do
niego właśnie skierowane jest orędzie, powierzone Janowi.
Jedno-
cześnie
jest to niejako prolog do właściwej Apokalipsy.
Tekst
jej, rozbity na dziewiętnaście
rozdziałów (Ap 4-22), nie
jest
bynajmniej jednolity. Domyślamy się dość skomplikowanej
histo-
rii
powstawania dzieła. Trzeba, jak się zdaje, przyjąć przynajmniej
287
dwie
jego redakcje: pierwszą,
z czasów prześladowania Nerona w la-
tach
sześćdziesiątych, i drugą, której zawdzięczamy dzisiejszy
tekst
z
okresu panowania Domicjana. Niemały wpływ na
kształtowanie
Apokalipsy
wywarły także: wielkie powstanie żydowskie i zburzenie
Jerozolimy
w 70 r. oraz narastające konflikty między Żydami a
chrześ-
cijanami,
które doprowadziły wreszcie do zupełnego zerwania gdzieś
ok.
90 r. Brak znajomości historii tych czasów jest zaledwie jednym
z
czynników utrudniających nam tę lekturę. Dodać do tego
należy
jeszcze
inne luki w naszej wiedzy, przede wszystkim nieomal po-
wszechną
nieznajomość Starego Testamentu (dzieło Jana jest dosłow-
nie
utkane z zaczerpniętych z niego właśnie symbolów,
obrazów,
cytatów
i jeszcze od cytatów liczniejszych aluzji), a zwłaszcza
nie-
znajomość
praw rządzących tego rodzaju gatunkiem literackim.
Tutaj
nasuwa się
z nieodpartą siłą pytanie, czy wobec tego
wszystkiego
warto jeszcze w ogóle zaglądać do Apokalipsy św. Jana,
czy
może być ona w jakikolwiek sposób dla nas aktualna, czy
jest
istotnie
- jak brzmi tytuł jednej z poświęconych jej książek -
„lekturą
na
dzisiaj"? Rozmowy
o Biblii mają
z założenia właśnie taką lekturę
pism
biblijnych ułatwić, należy jednak od razu uprzedzić
Czytelnika,
że
Apokalipsa i tak pozostanie w wielu miejscach trudna, niejasna,
nie
całkiem
zrozumiała. Do najpoważniejszych błędów prowadzi zazwy-
czaj
nieznajomość
języka i symboliki, właściwych pismom apokalip-
tycznym,
a niekiedy również świadome ich ignorowanie.
Najróżniejsze,
nieraz sprzeczne nawet ze sobą, interpretacje tej
księgi
mnożyły się od samego początku. Ogromne zainteresowanie
budziły
zwłaszcza pierwsze wersety 20 rozdziału, zdające się zapo-
wiadać
tysiącletnie panowanie Chrystusa i Jego wiernych wyznaw-
ców
jeszcze przed ostatecznym zwycięstwem nad wszelkim złem.
Niektórzy
rozumieli ten tekst dosłownie i wysnuwali zeń rozmaite,
daleko
sięgające wnioski. Przyznajmy, iż interpretacja nie jest
tu
oczywista
— autorowi chodzi zapewne albo o jakiś szczególnie
uprzywilejowany
okres dziejów Kościoła, albo - co jest znacznie
bardziej
prawdopodobne - po prostu o cały czas od zmartwych-
wstania
Chrystusa aż do Jego tryumfalnej paruzji (greckie to
słowo
tłumaczymy
najczęściej przez „powrót" lub „powtórne
przyjście",
lecz
w przekonaniu pierwszych chrześcijan Zmartwychwstały zawsze
był
z nimi, a paruzja oznaczała zaś przede wszystkim uroczyste
i
ostateczne objawienie Jego Chwały).
288
Rodzące
się wciąż na nowo próby interpretacji Apokalipsy Jano-
wej
można z grubsza podzielić na trzy zasadnicze grupy:
Jedni
sądzą,
że przedstawia ona kolejne wielkie etapy dziejów
ludzkości
aż do końca świata. Łatwo jest jednak wykazać błędność
takiego
założenia. Wystarczy zajrzeć
do
pisanych dawniej właśnie
w
tym duchu komentarzy, by przekonać się, że trzeba je
ciągle
przerabiać,
by dopasować do nowej sytuacji. Tak na przykład w pierw-
szej
połowie XIX w. zapowiadano koniec naszego świata najpierw na
rok
1843, później nawet całkiem dokładnie na 22 października 1844
r.,
świadkowie
Jehowy zaś oczekiwali owego końca w roku 1914. Tego
rodzaju
wyliczenia prowadzone są niestrudzenie nadal i dzisiaj (w
1999
r. było już, jeśli się nie mylę, kilka takich terminów, choć
nie
wszystkie
wysnute z Apokalipsy), lecz zawsze bezskutecznie, choćby
tylko
dlatego, że opierają się w większości na liczbach z
dwóch
wielkich
Apokalips: dzieła św. Jana i Księgi Daniela, a - jak to
już
mówiliśmy
- w pismach apokaliptycznych wszelkie liczby są jedynie
symbolami.
Do tej samej grupy należą, najczęściej niezbyt
poważne,
odnajdywania
w Apokalipsie zapowiedzi różnych wydarzeń współ-
czesnych
kolejnym pokoleniom jej czytelników*.
Inną
próbą wyjaśnienia Apokalipsy św. Jana było interpreto-
wanie
jej w całości jako zapowiedzi eschatologicznej, czyli
mówiąc
inaczej,
zapowiedzi końca świata i wszelkich zjawisk z tym
końcem
związanych
i go poprzedzających. Autor miał myśleć tu jedynie
o
paruzji, a w dodatku - jak uważali zwolennicy takiej
interpretacji
-
oczekiwał owej paruzji już w najbliższej przyszłości.
Trzecia
wreszcie grupa komentatorów
jest zdania, że Jan
odwołuje
się tylko do historii mu współczesnej, a zatem przedstawia
w
sposób symboliczny refleksje dotyczące wydarzeń jego
własnej
epoki.
Przy
bliższym
zastanowieniu łatwo dojdziemy do wniosku, że
każda
z trzech wymienionych koncepcji zawiera w sobie jakąś część
prawdy,
co więcej, że wzajemnie się one uzupełniają. Błędem jest
*
Dobrym przykładem
z naszych własnych czasów jest choćby odgadywanie
katastrofy
czarnobylskiej w spadającej z nieba „wielkiej gwieździe",
„która spadła na
trzecią
część rzek i na źródła wód. A imię gwiazdy brzmi Piołun. I
trzecia część wód
stała
się piołunem, i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się
gorzkie" (Ap 8,10-11).
Jeśli
się bardzo tego chce, to można wszystko odnaleźć niemal w każdym
tekście, nie
tylko
w Apokalipsie.
289
tylko
ograniczenie perspektywy do jednego punktu widzenia, a tym
bardziej
podporządkowanie
mu wszystkich szczegółów. I tak dwaj
tajemniczy
Świadkowie z 11 rozdziału, najpierw niezwyciężeni, tak że
gdyby
ktoś chciał ich skrzywdzić, „ogień wychodzi z ich ust i
pożera
ich
wrogów", potem zostają zabici przez Bestię, a śmierć ich
staje się
przedmiotem
radości mieszkańców ziemi. „A po trzech i pół dniach
duch
życia z Boga w nich wstąpił. I stanęli na nogi. A wielki
strach
padł
na tych, którzy ich oglądali. Posłyszeli oni donośny głos z
nieba
do
nich mówiący: «Wstąpcie tutaj». I w obłoku wstąpili do
nieba,
a
ich wrogowie zobaczyli ich" (Ap 11,3-12).
Owi
dwaj Świadkowie
to symbol tych, którym jeszcze za życia
Jana
przypadło pełnienie misji prorockiej w obliczu cesarstwa
rzym-
skiego,
ale zarazem
- i o tym
nie wolno zapominać - symbol całego
Kościoła,
dającego świadectwo pośród narodów pogańskich,
Kościoła
stawiającego
czoło wszelkim potęgom politycznym wszystkich cza-
sów,
aż po początek trzeciego tysiąclecia.
W
podobny sposób
trzeba czytać i obraz następny: „Potem wielki
znak
ukazał się na niebie, Niewiasta, obleczona w słońce i księżyc
pod
jej
stopami, a na głowie wieniec z gwiazd dwunastu. A jest brzemien-
na
i woła, cierpiąc bóle i męki rodzenia". Naprzeciwko niej
stanął
wielki
Smok, barwy ognia, czyhający, by pożreć jej Dziecię, skoro
je
tylko
porodzi. „I porodziła Syna - Mężczyznę, który wszystkie
narody
będzie
pasał rózgą żelazną. I zostało uniesione jej Dziecię do Boga
i
do Jego tronu. A Niewiasta zbiegła na pustynię, gdzie ma
miejsce
przygotowane
przez Boga" (Ap 12,1-6).
Oto
trzy postaci dramatu. Co do tożsamości
Smoka nie ma żadnej
wątpliwości.
Nieco dalej nazwany jest po imieniu: „Wąż starodawny,
który
zwie się diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkaną ziemię"
(Ap
12,9). Syn Niewiasty to Chrystus-Mesjasz, na co wskazuje wyraź-
nie
cytat z Psalmu 2 (w. 9). W Niewieście, która Go zrodziła,
trudno
nie
dostrzec Maryi, Matki Jezusa. Przedstawiona jest jako indywidual-
na
osoba, wyraźnie odróżniona od swego Dziecka i swego potomstwa
(Ap
12,5 i 17). „Znak" rodzącej Niewiasty może też
przypominać
„znak",
jaki prorok Izajasz obiecuje królowi Achazowi (Iz 7,14: „Oto
młoda
niewiasta pocznie i porodzi Syna")*. Obraz ten jednak
nie
pokrywa
się w pełni z Maryją, a w żadnym razie nie można go odnieść
* Zob. Rozmowy o Biblii, s. 145-146.
290
do
narodzin w Betlejem. Nie ma tam mowy o bólach
porodowych, nie
pojawia
się szatan, a niezwykłe jest również natychmiastowe przejście
od
narodzin do Wniebowstąpienia. Niewiasta - jak często w
Biblii
hebrajskiej
- to także symbol ludu Izraela, Syjonu lub Jerozolimy (por.
Jer
3,6-10 i 20; Ez 16,8-14; Oz 2,4-25; Iz 26,17; 49,14-25;
66,7)*.
Konkretną
przedstawicielką tego ludu, Starego i Nowego Izraela, jest
właśnie
Maryja, matka historycznego Jezusa Chrystusa.
Po
ucieczce Niewiasty „nastąpiła
walka w niebie". Michał i jego
aniołowie
pokonali Smoka z jego aniołami i strącili ich na ziemię.
Smok
jednak i tak nie dał za wygraną i podjął pościg za Niewiastą.
A
gdy i tutaj spotkało go niepowodzenie, „rozgniewał się na
Niewiastę
i
odszedł rozpocząć walkę z resztą jej potomstwa, z tymi, co
strzegą
przykazań
Boga i mają świadectwo Jezusa" (Ap 12,7-17).
Potomstwem
Niewiasty są
dzieci Kościoła, z którymi walczy
szatan.
Wizja straszliwego Smoka i jego zawziętych ataków może
budzić
przerażenie. Jan podkreśla jednak mocno, że Nieprzyjaciel,
chociaż
ciągle groźny, jest przecież
już
ostatecznie pokonany. Kiedy
razem
ze swymi aniołami został strącony na ziemię, rozbrzmiewa
hymn
tryumfu: „Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie
Boga
naszego
i władza Jego Pomazańca". Zwycięstwo należy do
Zmar-
twychwstałego,
choćby nawet nie wydawało się to oczywiste.
A
w zwycięstwie tym mają swój udział także i ci, którzy
„zwyciężyli
dzięki
krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa, i nie umiło-
wali
dusz swych - aż do śmierci. Dlatego radujcie się, niebiosa i
ich
mieszkańcy"
(Ap 12,10-12). Wbrew temu, co widzimy codziennie
wokół
siebie, zarysowuje się już „nowe stworzenie, owoc
zwycięstwa,
jakie
Chrystus zmartwychwstały odniósł nad Smokiem i wszelkimi
siłami
Zła i Śmierci"**.
Apokalipsy
nie należy
czytać jako opowieści o wydarzeniach
ułożonych
w porządku chronologicznym i na jednej płaszczyźnie.
Dzieje
się tu wszystko tak, jak w misteriach, wystawianych w
średnio-
wieczu
w kościołach lub przed kościołami, kiedy nie istniała
jeszcze
możliwość
„zmiany sceny". Widzowie mieli wobec tego przed
oczami
jednocześnie
z jednej strony to, co dzieje się na ziemi, z drugiej zaś to,
co
w niebie. Nieco podobnie postępuje Jan. Nawiązując do wydarzeń
*
Rozmowy
o Biblii, s.
200-201, 276-279.
**
J.-P. Prevost, Pour
lirę
L'Apocalypse, s.
140.
291
historycznych,
współczesnych
sobie, ukazuje zarazem ich sens, wi-
dziany
niejako z nieba i dlatego też odnoszący się do wszystkich epok.
I
tak pokonany, lecz ciągle jeszcze walczący Smok „stanął na
piasku
nad
brzegiem morza" (Ap 12,18).
W
bliskowschodniej mitologii groźnym
przeciwnikiem stwórcze-
go
ładu bywało morze jako otchłań wodna, a także zrodzone z
niej
potwory.
Pojawiają się one niekiedy również w Biblii hebrajskiej,
a
z nimi wspomnienie jakiejś walki, stoczonej przed początkiem
czasów
przez Najwyższego*. Trudno się zatem dziwić, że trafiły i
do
Apokalips.
W Księdze Daniela widzieliśmy cztery straszliwe Bestie,
będące
symbolami kolejno władających światem imperiów (por.
s.
279). U Jana są wprawdzie tylko dwie, ale łączące w sobie
atrybuty
czterech
Danielowych. Pierwsza wychodzi z morza na samym począt-
ku
13 rozdziału i jej to Smok przekazał „swoją moc, swój tron i
wielką
władze.
I ujrzałem jedną z jej głów [miała ich siedem] jakby
śmiertel-
nie
zranioną, a rana jej śmiertelna została uleczona [parodia
Chrystusa,
zabitego
i zmartwychwstałego]. A cała ziemia w podziwie powiodła
wzrokiem
za Bestią i pokłon oddali Smokowi, bo władzę dał Bestii.
I
Bestii pokłon oddali, mówiąc: «Któż jest podobny do Bestii»
[por.
hebr.
Micha-el
- Któż
jak Bóg?]" (Ap 13,2-4). Druga Bestia przy-
chodzi
z ziemi, z bliskiego lądu Azji Mniejszej. Ta „miała dwa
rogi
podobne
do rogów Baranka, a mówiła jak Smok" (Ap 13,11).
Pierwsza
jest niewątpliwie
prześladującym chrześcijan Rzymem,
druga
zaś, która jej służy i nakazuje wszystkim oddawanie jej czci,
to
uosobione
kulty pogańskie. Nie wyczerpuje to jednak całego sensu
tego
obrazu. Jan nie zamierza wprawdzie przedstawiać przyszłych
dziejów
Kościoła, lecz, patrząc na własne czasy, potrafi ukazać
pewne
powszechne
zjawiska, jak również wielkie linie historii i realizowa-
nych
w niej planów Bożych. Tak więc owa pierwsza Bestia sym-
bolizuje
każdy totalitaryzm, żądający od swoich poddanych bezwzględ-
nego
posłuszeństwa we wszelkich sprawach, a w drugiej Bestii
bez
większego
trudu rozpoznamy symbol tak czy inaczej wspierającej ją
ideologii,
która (nieraz też pod groźbą sankcji gospodarczych!) zmusza
do
służby pierwszej Bestii, a nawet do oddawania jej kultu boskiego.
I
wreszcie prawdą jest także, iż autor Apokalipsy prowadzi nas
przez
dzieje
świata aż do ich końca, a właściwie nowego początku. Obie
* Por. Rozmowy o Biblii, s. 50-51, 191.
292
Bestie
(druga zwana później
Fałszywym Prorokiem) są narzędziami
Smoka-Szatana
i wraz z nim zostaną ostatecznie pokonane. Ale nie
znaczy
to wcale, że każdy szczegół należy odnosić do końca
świata:
„Jan
zachęca nas, byśmy starali się odczytywać sens naszej
teraźniej-
szości
w świetle określonego wydarzenia przeszłego, jakim jest
zmar-
twychwstanie
Jezusa, ale zarazem też wydarzenia należącego jeszcze
do
przyszłości, mianowicie Jego przyjścia ostatecznego, paruzji"
(E.
Charpentier).
Tego
rodzaju koncepcja wskazuje na jeszcze jedną
zasadniczą
różnice
między Apokalipsą św. Jana a apokalipsami żydowskimi. Tam
u
końca czasów wszechmoc Boża wdziera się w naszą rzeczywistość
i
tworzy całkiem nową (jakościowo nową) epokę zbawienia.
Według
Jana,
Bóg już wkroczył w naszą historię w osobie Zmartwychwstałe-
go,
czasy ostateczne zaczęły się już w Chrystusie.
Właściwa
Apokalipsa, jak już mówiliśmy, otwiera się dopiero po
Listach,
skierowanych do siedmiu Kościołów, to jest od 4
rozdziału.
Komentatorzy
wyróżniają najczęściej trzy jej części (Ap 4-11, 12-20,
i
21-22). Pierwsza ukazuje Kościół, który wyrasta z Izraela, z
owej
jego
wiernej „Reszty", jak nazywali prorocy tych, co do końca
mieli
wytrwać
przy Bogu. Zburzenie Jerozolimy nie było wprawdzie koń-
cem
całego świata, lecz dla wielu oznaczało rzeczywisty koniec
ich
własnego
świata. Kościół, ostatecznie oddzielony od Synagogi, zwraca
się
wówczas do pogan. Tłem historycznym drugiej części Apokalipsy
są
rzymskie prześladowania chrześcijan. Trwa ciągła wojna, jaką
Smok
prowadzi z wiernymi i świętymi. W istocie swej jest ona jednak
po
prostu widzialnym obliczem wielkiej walki toczonej przez Smoka
i
Bestię z Barankiem. Będąc Księgą Walki, jest Apokalipsa
również,
a
nawet przede wszystkim, Hymnem Zwycięstwa. Hymn ten,
roz-
brzmiewający
w dwóch pierwszych częściach, znajduje swoje ukoro-
nowanie
w majestatycznej wizji części trzeciej. Baranek bowiem już
pokonał
Smoka i wszystkich jego sprzymierzeńców, a wierni słudzy
Baranka
w tym Jego tryumfie uczestniczą. Wszystko jest tu pod
znakiem
tego zwycięstwa, lecz zarazem i pod znakiem walki. Zwycię-
stwo
już się dokonało, a przecież każde kolejne pokolenie i każdy
z
nas musi to zwycięstwo dla siebie wywalczyć.
Obraz
dziejów,
jaki odnajdujemy w Apokalipsie Janowej, nie
przynosi
z pewnością jakiejś łatwej, landrynkowej wizji. Historia
jest
miejscem
wolności, danej człowiekowi przez Boga, a zatem także
293
naszej
własnej
decyzji, miejscem, gdzie mamy się opowiedzieć za
Chrystusem
lub przeciw Niemu. Tak przynajmniej widzi to autor
Apokalipsy.
NIEBIAŃSKA LITURGIA
Kapitalnym
prologiem do tego właśnie
obrazu jest sam początek
właściwej
Apokalipsy, rozdziały 4 i 5. Jan jest tu zapraszany, jak
ongiś
Mojżesz,
by wstąpił wzwyż, gdzie w niebie otworzono drzwi dla
niego.
Mówi o sobie: „Zostałem pochwycony przez Ducha", a
zatem
porwany
w inny świat, zachowując przy tym jednak pełną świado-
mość,
co cechuje prawdziwych mistyków. Boga nie można wprawdzie
zobaczyć,
lecz można odczuć Jego Obecność i Potęgę. Wśród błys-
kawic
i gromów, wśród rozblasku drogich, różnobarwnych
kamieni,
otoczony
szmaragdową tęczą, wznosi się tron. A na tronie tym KTOŚ
zasiada.
I oto wszystko, czego dowiemy się o Bogu.
„Dokoła
tronu dwadzieścia cztery trony, a na tronach dwudziestu
czterech
siedzących Starców, odzianych w białe szaty, a na ich
głowach
złote wieńce". Starcy owi to zapewne —jak wskazuje
liczba
dwanaście
- święci Izraela. Pozostaje tylko pytanie: Izraela Starego
czy
Starego i Nowego zarazem. Białe szaty dowodzą, iż należą oni
już
do
sfery Bożej, złote wieńce mówią o odniesionym zwycięstwie.
„A
pośrodku
tronu i dokoła tronu" cztery Istoty Żyjące, które trafiły
tu
wprost
z l rozdziału Księgi Ezechiela. Później uznano je za
„figury"
czterech
Ewangelistów, lecz w rzeczywistości przedstawiają one cały
kosmos
(liczba cztery jest właśnie jego symbolem). Jeżeli ukazane
są
„pośrodku
tronu i dokoła tronu", to znaczy to zapewne, że Bóg
nie
przebywa
w jakimś „niebie" oddzielonym od ziemi: to właśnie w
na-
szym,
stworzonym przez siebie, świecie jest On obecny. Tej Obecno-
ści
składa hołd liturgiczny dwudziestu czterech Starców, a
więc
adoruje
Ją uświęcona ludzkość wraz z czterema Istotami Żyjącymi
(tj.
z całym kosmosem). One to powtarzają bez wytchnienia, dniem
i
nocą: „Święty, Święty, Święty, Pan Bóg wszechmogący. Który
był
i
Który jest, i Który przychodzi".
W
ten sposób
została przygotowana niejako druga „odsłona"
widzenia
Jana, która zaczyna się wraz z 5 rozdziałem. „I ujrzałem
-
mówi wizjoner - w prawej dłoni Zasiadającego na tronie
księgę
zapisaną
wewnątrz i na odwrocie, opieczętowaną siedmiu pieczęcią-
294
mi".
Jest to oczywiście
zwój papirusowy lub pergaminowy, zwykła
postać
książki starożytnej (por. s. 123-127). Normalnie zwijało się
go
pismem
do wewnątrz, pozostawiając stronę zewnętrzną czystą.
Doku-
menty
zapisywano jednak nieraz po obu stronach, a jeśli był to
dokument
szczególnie ważny, na przykład testament, to opatrywano
także
pieczęciami. Czym jest owa księga trzymana przez samego
Boga?
Niektórzy sądzą, że zawiera plany Boże dotyczące losów
świata,
inni upatrują w niej Stary Testament. Tak czy inaczej słyszy-
my,
że „nikt na niebie, ani na ziemi, ani pod ziemią" nie może
tej
księgi
otworzyć. I dopiero jeden ze Starców ogłasza uroczyście:
„Oto
zwyciężył
Lew z pokolenia Judy, Odrośl Dawida i dlatego On otworzy
księgę
i siedem jej pieczęci". Jest to połączenie dwóch tekstów
ze
Starego
Testamentu: błogosławieństwa, jakie umierający Jakub
udziela
swemu
synowi Judzie, nazywając go „młodym lwem" (Rdz
49,9-10),
oraz
wyroczni Izajasza, gdzie Mesjasz nazwany jest „Różdżką z
pnia
Jessego"
(Iz 11,1: Jesse jest ojcem Dawida). Oba tytuły wskazują na
Mesjasza
jako na tego, który otworzy księgę. I wtedy „między tronem
z
czterema Istotami Żyjącymi a kręgiem Starców" pojawia się
nie lew
(jak
mogliśmy się tego spodziewać), lecz Baranek! Co więcej -
Bara-
nek
„jakby zabity", ale „stojący". „Zabity" (użyty
tu grecki czasow-
nik
znaczy zazwyczaj „zabić na ofiarę"), bo ukrzyżowany,
„stojący",
bo
zmartwychwstały. Właśnie Baranek jest owym
zapowiedzianym
Mesjaszem,
lecz jakże odmiennym od tego, którego oczekiwano.
Odniósł
zwycięsto, ale nie siłą oręża, wszedł w chwałę samego
Boga,
ale
przez Krzyż. Ukazuje się „między tronem z czterema
Istotami
Żyjącymi
a kręgiem Starców", a więc w strefie Bożej, w
centrum
kosmosu
i zarazem w sercu historii ludzkiej. On też jeden może
otworzyć
tajemniczą księgę, On jeden może wskazać prawdziwy sens
i
Starego Testamentu, i odwiecznych planów Bożych, a zatem
również
dziejów
ludzkości i całego wszechświata.
Baranek
ten ma siedem rogów
i siedmioro oczu. Tu trzeba
przypomnieć,
że róg to symbol mocy, oko zaś - wiedzy i widzenia,
a
siedem to oczywiście pełnia. Mówiąc naszym językiem jest to
więc
Baranek
wszechmocny i wszechwiedzący. Jednocześnie jednak sied-
mioro
oczu Baranka to „siedem Duchów Boga, wysłanych na
ziemię".
„Siedem
Duchów Boga" spotykamy również w rozdziałach l i 4
Apo-
kalipsy
Janowej, zawsze pojawiają się razem z Bogiem. Bibliści sądzą,
że
chodzi tu wszędzie o pełnię Ducha, czyli o Ducha Świętego.
295
Baranek
w 5 rozdziale ma tę
pełnię Ducha Świętego jako Mesjasz-
Zwycięzca.
I dlatego siedmioro Jego oczu to zarazem pełnia światła,
które
wszystko oświeca.
Teraz
Baranek „podszedł
i z prawicy Zasiadającego na tronie
wziął
księgę". A kiedy ją wziął, „cztery Istoty Żyjące i
dwudziestu
czterech
Starców upadło przed Barankiem, każdy mając harfę i złote
czasze
pełne kadzideł, którymi są modlitwy świętych. I taką
nową
pieśń
śpiewają: «Godzien jesteś wziąć księgę i jej pieczęcie
otworzyć,
bo
zostałeś zabity i krwią Twoją nabyłeś dla Boga [ludzi] z
każdego
pokolenia,
języka i narodu, i uczyniłeś ich Bogu naszemu królestwem
i
kapłanami, i będą królować na ziemi» [...]. A wszelkie
stworzenie,
które
jest w niebie, i na ziemi, i pod ziemią, i na morzu, i wszystko,
co
w
nich przebywa, usłyszałem, jak mówiło: «Zasiadającemu na
tronie
i
Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc, na
wieki
wieków!»
A cztery Istoty Żyjące mówiły: «Amen». Starcy zaś upadli
i
oddali pokłon".
Jest
to jedyny tekst w Piśmie
świętym, w którym autor ośmielił
się
ukazać Zmartwychwstanie od strony nieba. Ale to nie
wszystko.
Ważniejsze
jest jeszcze może, że podczas gdy człowiek zawsze stara
się
stworzyć syntezę historii wychodząc od samego siebie, Jan
przed-
stawia
w Apokalipsie wizję dziejów świata widzianą od tronu Boga*.
I
właśnie te dwa rozdziały 4 i 5 pozwalają tę jego myśl
uchwycić.
A
jak wyraził to Alfred Lapple: „Cała historia włącza się w
wiekuiste
teraz
Boga"**.
W
dalszym ciągu
tego przedziwnego dzieła, które - czego jego
autor
nie mógł przewidzieć - zamyka zarówno Nowy Testament, jak
i
całą Biblię, dzieją się rzeczy
straszliwe
(wielu z nich zresztą nie
potrafimy
właściwie zinterpretować), ale przez wszystko przeplata się
hymn
zwycięskiej radości i pokornej adoracji Tego, Który przychodzi.
„OTO CZYNIĘ WSZYSTKO NOWE"
Ostatnia
część
Apokalipsy św. Jana (Ap 21-22) roztacza przed
nami
obraz całkowitego wypełnienia wszystkich obietnic Bożych,
nie
końca,
lecz prawdziwego początku, kiedy to nowe Jeruzalem - nowy
*
D. Mollat, Une
lecture pour aujourd'hui: 1'Apocalypse, Paris
1982, s. 71.
**
A. Lapple cyt. wg E. Charpentiera, CE la, s. 19.
296
Kościół
- zstąpi z nieba od Boga: „I ujrzałem niebo nowe i ziemię
nową,
bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie
ma
[wiemy już, jaką rolę odgrywało zazwyczaj morze w
świecie
biblijnym;
por. s. 293]. I Miasto Święte - Jeruzalem - nowe
ujrzałem
zstępujące
z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica w klejnoty
dla
swego męża. I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu:
«Oto
przybytek
Boga z ludźmi i zamieszka wraz z nimi, i będą oni JEGO
LUDEM,
a On będzie BOGIEM Z NIMI. I otrze z ich oczu wszelką
łzę,
a śmierci już nie będzie. Ani żałoby, ani krzyku, ani trudu,
bo
pierwsze
rzeczy
przeminęły».
I rzekł Zasiadający na tronie: «Oto
czynię
wszysto nowe»" (Ap 21,1-5).
Jan
mówi
tu wprawdzie o „mieście", lecz zaraz porównuje je do
młodej
oblubienicy, a następne wersety ukazują zadziwiający związek
Boga
z całą ludzkością, Jego żywą Obecność dla wszystkich i
dla
każdego,
wzajemną komunię, w której realizują się słowa
Jezusa:
„Wszystko,
co moje, twoje jest, a co twoje moje" (J 17,10). Od
proroków
i Księgi Kapłańskiej przewija się przez Biblię
hebrajską
królewska
zapowiedź „formuły przymierza": „Będę waszym Bogiem,
a
wy będziecie moim ludem" (Kpł 26,11), by znaleźć
wreszcie
swoje
urzeczywistnienie
w końcowej wizji Apokalipsy Janowej. Ten świat
nowy,
który Bóg z taką radością przygotowuje, to nie jakiś
wspaniały,
zbudowany
dla Niego tylko pałac, ale świat komunii i nieskończonego
szczęścia
dla całej ludzkości, bo tam wreszcie radość każdego (także
i
samego Boga) będzie radością wszystkich, a radość
wszystkich
(także
i samego Boga) będzie radością każdego. Do tej właśnie
komunii
przyszedł zaprosić nas Chrystus.
Wizja
rozszerza się,
Jeruzalem mieni się wszelkimi barwami drogo-
cennych
kamieni, lecz - jak mówi nam Jan - „świątyni w nim
nie
dojrzałem:
bo jego świątynią jest Pan Bóg wszechmogący oraz Baranek"
(Ap
21,22). A potem jeden z siedmiu aniołów ukazuje jeszcze
Janowi
„rzekę
wody życia, lśniącą jak kryształ, wypływającą z tronu Boga
i
Baranka". Obraz wody lub strumienia wypływającego „spod
progu
Świątyni"
lub z Jerozolimy spotykamy co najmniej u trzech proroków:
Ezechiela,
Zachariasza i Joela, lecz tu nasuwają się też słowa Jezusa
o
wodzie żywej, wypowiedziane do Samarytanki i w Świątyni
jerozolim-
skiej,
gdzie Ewangelista widzi w owych „rzekach wody żywej"
samego
Ducha Świętego (por. s. 260). „Rzeka wody życia"
wy-
pływająca
z tronu Boga i Baranka wydaje się zatem całkiem czytelnym
297
obrazem
Tego, który
„od Ojca i Syna pochodzi" i Sam jest ich
wieczystą
Komunią i Jednością Jedynego.
Dalej
Jan rozbudowuje jeszcze szerzej swoją
wizje, która jest,
przynajmniej
w początkowej części, przetworzoną wizją proroka Eze-
chiela:
„Pomiędzy rynkiem Miasta a rzeką, po obu brzegach, drzewo
życia,
rodzące dwanaście owoców - wydające swój owoc każdego
miesiąca,
a liści drzewa do leczenia narodów. Nic godnego klątwy już
nie
będzie. I będzie w nim tron Boga i Baranka, a słudzy Jego będą
Mu
cześć oddawali. I będą oglądać Jego oblicze, a imię Jego na
ich
czołach.
I już nocy nie będzie. A nie potrzeba światła lampy ani
światła
słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować
na
wieki
wieków" (Ap 22,2-5)*. A jak czytamy w Księdze Zachariasza:
„W
owym dniu wypłyną z Jerozolimy strumienie wód, połowa z
nich
[spłynie]
do morza wschodniego, a połowa do morza zachodniego.
I
w lecie, i w zimie tak będzie. A Pan będzie królem nad całą
ziemią.
Wówczas
Pan będzie jeden i jedno będzie Jego imię" (Za 14,8).
Te
dwa rozdziały
Apokalipsy zamykają w sposób niezwykle
wspaniały
ów wielki tysiącletni księgozbiór, jakim jest Biblia.
Wiele
najistotniejszych
tematów znajduje tu swoje ukoronowanie, a są
wśród
nich takie jak nowe stworzenie, nowy Izrael, nowe Przymie-
rze,
nowa Świątynia, zawarty na wieki związek oblubieńczy
między
Bogiem
a Jego ludem i drzewo życia, które staje się odtąd dostęp-
ne
dla człowieka. Ale na tym nie koniec. Nie mniej ważna
jest
obietnica
Chrystusa: „Przyjdę niebawem". I wołanie Kościoła, o
któ-
rym
obyśmy nigdy nie zapominali: „Amen. Przyjdź, Panie Jezu!"
(Ap
22,20).
Naszym
braciom niechrześcijanom,
czy po prostu niewierzącym,
należy
się, jak sądzę, jeszcze pewne wyjaśnienie od Autorki. Choć
na
pewno
niedoskonałe, moje książki poświęcone Biblii miały za
zadanie
powiedzieć
im coś niecoś o tym, w co wierzą ci, którzy wierzą,
*
Por. Ez 47,1-12, a zwłaszcza
w. 12: „A nad brzegami potoku mają rosnąć po
obu
stronach różnego rodzaju drzewa owocowe, których liście nie
więdną, których
owoce
się nie wyczerpują. Każdego miesiąca będą rodzić nowe,
ponieważ woda dla nich
przychodzi
z przybytku. Ich owoce będą służyć za pokarm, a ich liście za
lekarstwo".
„Drzewo
życia" natomiast pochodzi z Księgi Rodzaju (Rdz 2,9,22,24).
298
i
powiedzieć
to w taki sposób, byśmy mogli się wzajemnie
zrozumieć.
Chrześcijanom
chciałam ułatwić nieraz
dość
trudne spotkanie z tymi
księgami.
Przede wszystkim wszakże pragnęłam ukazać jednym i dru-
gim
przynajmniej w części, jak fascynująca może być dla każdego
(bez
względu na jego poglądy) lektura Biblii, tego zjawiska jedynego
w
swoim rodzaju w naszej cywilizacji.
299
POSŁOWIE
Finis
coronat opus. Trylogia
biblijna prof. Anny Świderkówny
już
ukończona! Ostatni tom - Rozmowy
o Biblii. Nowy Testament
-
jest
prawdziwą koroną i wypełnieniem dwu poprzednich.
1.
Pierwsze dwa tomy zostały
poświęcone temu, co mówił Bóg
niegdyś
do synów Izraela przez proroków, trzeci natomiast temu, co
w
ostatecznych dniach powiedział do nas przez Syna (Hbr 1,1-4).
Syn
Ojca
jest ostatnim słowem Boga do ludzi; nowego objawienia już
nie
będzie;
oczekujemy tylko na ponowne przyjście Pana w czasach
ostatecznych,
tak barwnie opisanych przez Widzącego Apokalipsy
Janowej.
Nowy Testament jest zatem literaturą ostatniego już etapu
dziejów
zbawienia, które św. Jan nazwał „ostatnią godziną" (l J
2,18),
charakteryzującą
się pojawieniem Antychrysta (l J 2,18). Czasy osta-
teczne
domagają się szczególnej literatury, odznaczającej się
radykali-
zmem
moralnym i zabarwieniem eschatologicznym. Może właśnie
dlatego
z takim napięciem czekaliśmy wszyscy na książkę
poświęconą
Nowemu
Testamentowi. Jak tę literaturę „ostatniej godziny"
odczyta
i
przedstawi osoba świecka, z zawodu historyk kultury
starożytnego
świata
mówiącego po grecku - w którym właśnie zrodził się
Nowy
Testament,
napisany w całości po grecku - z przekonania zaś katolicz-
ka
(zob. s. 7). Czy te dwa uwarunkowania pomogły Autorce w pracy,
czy
też utrudniały jej wypowiedzenie się w sposób naukowy i
obiek-
tywny?
Trzeba powiedzieć, że Autorka po mistrzowsku
potrafiła
zharmonizować
te dwa spojrzenia na Biblię. Wykształcona w kulturze
świata
pogańskiego nauczyła się patrzeć na Biblię z punktu
widzenia
pogan,
co pozwoliło jej zauważyć rzeczy niedostrzegalne z
innej
perspektywy.
Dysponowała też wspaniałymi narzędziami pracy: znajo-
300
mością
języka Nowego Testamentu oraz historii i kultury basenu
Morza
Śródziemnego, gdzie powstały księgi biblijne. A pisząc
jako
katoliczka
nie uprawiała jednak taniego prozelityzmu, lecz po
prostu
przedstawiła
swoim Czytelnikom wierzącym i niewierzącym to, co
mówi
na ten temat Kościół, a o czym często nie mają pojęcia jedni
i
drudzy (zob. s. 7). Kościół również odrzuca
fundamentalistyczną
lekturę
Biblii, badając tę księgę metodą historyczno-krytyczną, tak
jak
bada
się dzieła literackie przeszłości. Tak ustawia te sprawy
dokument
Papieskiej
Komisji Biblijnej O
interpretacji Pisma Świętego w Koś-
ciele
z
1993 r. Do tego dokumentu odwołuje się Autorka (zob.
s.
309-314). Informując o interpretacji Kościoła katolickiego,
przeka-
zuje
również współczesne podejście nauki do Świętej Księgi.
Postawę
prof.
Swiderkówny w stosunku do Czytelników jej książki można
by
przedstawić
za pomocą znanego wiersza ks. Jana Twardowskiego:
Nie przyszedłem pana nawracać...
po prostu usiądę przy panu
i zwierze swój sekret,
że ja, ksiądz
wierzę Panu Bogu jak dziecko.
Ukazanie
się
trzeciego tomu trylogii jest wydarzeniem, które nie
tylko
cieszy licznych Czytelników książek Pani Profesor, ale
daleko
przekracza
granice naszego kraju. Niełatwo byłoby znaleźć podobną
trylogię
biblijną w literaturze światowej, napisaną przez osobę świecką
0 wykształceniu historycznym, znaną z licznych publikacji naukowych
1 popularnonaukowych.
Przy pierwszej lekturze trzeciego tomu bardzo
miło
uderza mnie pewna nowość literacka, której nie było w
poprzed-
nich
tomach. Aby przybliżyć Czytelnikowi trudne problemy związane
z
powstaniem ksiąg biblijnych, Autorka używa porównań
zaczerp-
niętych
z codziennego życia. Komponuje małe historyjki, które
na-
świetlają
wyjaśniane problemy. Metoda ta przypomina rabiniczny styl
nauczania,
tak zwaną haggadę. Jest uroczy, ożywia tekst. Czyżby
wpływ
literatury rabinicznej na starożytnika?
2.
Wnikliwy Czytelnik zauważy
jeszcze jedną ważną innowację
w
ostatnim tomie Rozmów
o Biblii, polegającą
na częstym odwoły-
waniu
się do dwu poprzednich tomów. Nie jest to przypadkowe i
bez
znaczenia.
Wręcz przeciwnie, oznacza głębokie powiązanie Nowego
Testamentu
ze Starym; powiązanie to można dostrzec na kilku pozio-
mach:
literackim, historycznym i teologicznym. Autorka jest bardzo
301
uwrażliwiona
na owo powiązanie dwu Przymierzy: Starego z No-
wym.
Dopiero w tym kontekście rozumiemy głęboki sens dwu
poprzednich
tomów: Autorka korzysta z nich w interpretacji Biblii
przez
Biblie. Przykładów tego powiązania Testamentów jest w książ-
ce
dużo. Zobaczymy choć kilka z nich: gatunek literacki i
teologię
Apokalipsy
Janowej Autorka wyjaśnia odwołując się do Księgi
Daniela
(zob. s. 326) i do apokaliptycznych fragmentów w
księgach
prorockich.
Mówiąc o męce i śmierci ekspiacyjnej Jezusa, przywołu-
je
ostatnią pieśń o Słudze Jahwe (Iz 53,1-12). Wyjaśniając
zmar-
twychwstanie
Jezusa, podobnie jak św. Piotr, odwołuje się do Księgi
Psalmów
(Ps 110,1). Starą Biblię uczniowie Jezusa czytali inaczej
niż
Izraelici; widzieli w niej zapowiedź przyjścia i dzieła
Jezusa.
Tajemnicę
Jezusa wyjaśniali nie za pomocą filozofii greckiej, lecz
Starego
Testamentu, który rzucał światło na Nowy, a Nowy był już
ukryty
w Starym. Wielką zasługą prof. Swiderkówny jest ukazanie
we
wszytkich trzech tomach tego dziwnego powiązania obydwu
Testamentów.
Wybitny teolog protestancki, Gerhard von Rad, w swej
pomnikowej
teologii Starego Testamentu, tłumaczonej na język pol-
ski,
pisał: „Pierwsze zdanie - Stary Testament - należy
interpreto-
wać,
wychodząc od Chrystusa: dziś wydaje się również
rzeczą
bezsprzeczną,
że również drugie zdanie (tj. Nowy Testament) po-
trzebuje
Starego Testamentu, ponieważ jest jego wypełnieniem".
Nowy
Testament bez Starego byłby po prostu mitologią. „Dlatego
dla
mnie - pisze Roman Brandstaetter - Stary i Nowy Testament
stanowią
niepodzielną całość i dopiero razem ze sobą złożone dają
pełny
wizerunek Boga-Człowieka". Bóg Starego Testamentu,
Bóg
Abrahama,
Izaaka, Jakuba, Józefa, Mojżesza, Jezusa Chrystusa jest
naszym
Bogiem. Ze „starszymi braćmi w wierze", jak lubi
nazywać
Żydów
Jan Paweł II,
jesteśmy
dziećmi jednego Boga. Trylogia prof.
Swiderkówny
jest tego wspaniałym świadectwem.
Jedność
obydwu Testamentów może mieć również znaczenie
egzystencjalne.
Doświadczył tego w swoim życiu Roman Brandstaet-
ter,
dzieląc się tym przeżyciem w uroczej książce Krąg
biblijny
(Warszawa
1975). Posłuchajmy go: „Wiarę w Chrystusa musiałem
zdobywać
własnym wysiłkiem. Ale wydaje mi się, że przyszedłem do
Niego
w sposób organiczny, ewolucyjny, od Starego Testamentu do
Nowego,
dlatego jestem uczulony na łączące je z sobą historyczne
i
sakralne związki, które potwierdzają Prawdę mojej wiary. Trudno
mi
302
zrozumieć
tych wszystkich, dla których Stary Testament jeszcze do
niedawna
był niepotrzebnym, a niekiedy nawet niebezpiecznym, bo
łatwo
zapalnym wyrostkiem robaczkowym chrześcijaństwa. Wyłączne
czytanie
Nowego Testamentu, a uporczywe pomijanie Starego przypo-
mina
mi zwyczaj niektórych młodocianych czytelników, którzy chęt-
nie
rozpoczynają lekturę fascynującej powieści od jej
zakończenia.
«Nowy
Testament kryje się w Starym, - powiedział św. Augustyn
-
Stary wyjaśnia się w Nowym». Dla mnie Bogiem obu Testamentów
jest
Chrystus, a całe Pismo Święte życiorysem własnym Boga,
który
napisał
o sobie opowieść w dwóch nierozłącznych częściach. Każda
próba
ich rozdzielenia - ta, dokonywana rozmyślnie, i ta, wynikająca
z
nieuctwa - zuboża Boga o całą Jego Boskość".
W
świetle
tych uwag i doświadczeń należy bardzo poważnie
podejść
do owych odsyłaczy do pierwszego i drugiego tomu. Po-
szukajmy
tych miejsc, porównajmy je z czytanym tekstem. Będziemy
wtedy
samodzielnie interpretować Biblię przez Biblię i
doświadczymy
radości
odkrywania głębokiego sensu czytanych tekstów.
3.
Trzeci tom Rozmów
o Biblii, podobnie
jak poprzednie tomy,
jest
mocno osadzony w środowisku geograficznym, kulturalnym, spo-
łecznym
i politycznym. Autorka jako wybitny znawca tych czasów
potrafi
z bogactwa danych wybrać to, co jest konieczne do
lepszego
zrozumienia
Nowego Testamentu. Starochrześcijański znawca Biblii,
św.
Hieronim, pisał, że wielu błądzi z powodu nieznajomości
historii.
Podchodząc
do lektury Nowego Testamentu z przewodnikim Pani
Profesor,
nie popełnimy tego kardynalnego błędu. Mała ojczyzna
Jezusa
- Palestyna, została przedstawiona tak plastycznie, że ma
się
poczucie
chodzenia po jej drogach i ścieżkach: jezioro Genezaret,
dolina
Jordanu, Morze Martwe, flora i fauna, klimat. Częste odwołania
do
Biblii (np. Pnp) wskazuje, jak wielkie znaczenie ma znajomość
tych
realiów dla pogłębionej lektury ksiąg Nowego Przymierza.
Sytuacja
polityczna Palestyny w czasach Nowego Testamentu
została
przedstawiona bardzo zwięźle, ale z wielkim wyczuciem prob-
lemów,
wydarzeń i postaci. Autorka rozszyfrowała, kim są postacie,
które
pod imieniem Heroda bez bliższych określeń występują w
Biblii.
Przeciętny
czytelnik jest przekonany, że chodzi tu o jedną postać,
a
mianowicie o Heroda Wielkiego, za panowania którego narodził
się
Jezus
Chrystus. Gdy tymczasem chodzi tu o kilku Herodów: Heroda
Wielkiego,
jego syna Heroda Antypasa i Heroda Agrypę I - wnuka
303
Heroda
Wielkiego. Tablica chronologiczna dołączona
do książki po-
zwala
ustawić ich we właściwym kontekście historycznym.
Święte
miasto Jeruzalem i Świątynia są tak często wspominane
w
tekstach Nowego Testamentu, że ich znajomość jest konieczna,
by
właściwie
pojąć wiele szczegółów ewangelicznych. Informacje doty-
czące
tych spraw są zwięzłe i rzeczowe. Świątynia - miejsce
kultu
Jedynego
Boga, budzi zainteresowanie i pokazuje, jak przedstawiał się
kult
bóstwa w środowisku Nowego Testamentu. Autorka przedstawia
całą
gamę kultów pogańskich. Bóstwom tym budowano liczne posągi
i
często zmuszano synów Izraela do składania im ofiar (l Mch
1,54;
Dn
11,31; Mt 24,15). Żydzi stawiali opór tym zarządzeniom,
co
prowadziło
do krwawych prześladowań. Pierwsi chrześcijanie również
spotykali
się w imperium rzymskim z kultami bogów pogańskich,
a
szczególnie z kultami misteryjnymi. Niebezpieczeństwa zagrażały
ze
strony
kultów pogańskich, lecz również ze strony ówczesnej
filozofii.
Znajomość
tych prądów filozoficznych ułatwia zrozumienie wielu
Listów
św. Pawła, a szczególnie Pism Janowych. Młode chrześcijań-
stwo
wchodząc w ówczesny świat pogański nie tylko walczyło z nim
i
odrzucało całkowicie, ale brało to, co dobre, oczyszczając je z
nale-
ciałości
pogańskich i przystosowując do nowej wiary.
W
części
historycznej znalazły się również świadectwa autorów
żydowskich
i pogańskich o istnieniu Jezusa. Do wątku historycznego
Rozmów
o Biblii. Nowy Testament zaliczyłbym
interesujący i bardzo
potrzebny
rozdział poświęcony książce (zob. s. 129 i n.). Mówi się
często
o księgach biblijnych lub księgach Ewangelii. I przerzucamy
nasze
dzisiejsze rozumienie księgi do czasów, w których one
po-
wstawały.
Jest to oczywiście typowy anachronizm. Wiadomości na
temat
powstawania ksiąg, na czym i w jaki sposób pisano, jak
wyglądała
gotowa książka, przenosi nas w kulturalne środowiska
tworzenia
się ksiąg Nowego Przymierza. W sposób szczególny rozu-
miano
również autorstwo księgi.
4.
Jak rozumiano to autorstwo? Wyjdźmy
od współczesnego
rozumienia
autora i księgi. Dziś autorem księgi nazywamy tego, kto
na
podstawie
zebranych źródeł lub własnych przemyśleń napisał książkę.
On
jest autorem i ma zagwarantowane tak zwane prawa autorskie. Nie
w
ten sposób autorami są pisarze biblijni. „Nie było bowiem —
zda-
niem
Norberta Lohfinka - zamiarem Boga, aby autorem jednej księgi
był
tylko jeden człowiek ani też żeby ją pisał jednym ciągiem. To,
że
304
jakaś
księga była pisana setki lat, że była wciąż uzupełniana i
prze-
pracowywana,
nie jest sprzeczne z natchnieniem [...]. Ewangeliści
opracowują
utrwalone tradycje o czynach i słowach Jezusa, które
przekazywano
ustnie przez dziesiątki lat w gminach wczesnochrześ-
cijańskich,
skracając je, uzupełniając i przekształcając przy tym
na
rozmaite
sposoby. Na początku bowiem stoi nie Pismo święte, lecz
żywy,
nauczający i udzielający sakramentów Kościół. Jego
nauczyciel-
skie
przepowiadanie zostało potem utrwalone w Ewangeliach".
Koś-
ciół,
który opanował już cały basen Morza Śródziemnego, gromadził
się
na łamanie chleba. Ewangelie powstały w Kościele i dla
Kościoła.
Oblubienicą
Chrystusa jest Kościół, Ewangelie natomiast są drogocen-
nymi
klejnotami Kościoła.
Ten
złożony
i skomplikowany proces powstawania Ewangelii
przedstawiła
Autorka rzetelnie i z wielką troską o uprzystępnienie
tego
problemu
Czytelnikom nie obeznanym z krytyką biblijną. Pierwszy
etap
tej informacji - to przepowiadanie Jezusa żywym słowem i
Jego
czyny.
Ewangelie według Konstytucji o Objawieniu (19) „podają
wiernie
to, co Jezus, Syn Boży, żyjąc wśród ludzi, dla wiecznego
ich
zbawienia
rzeczywiście uczynił i czego uczył, aż do dnia, w którym
został
wzięty do nieba". Jezus otaczał się nie tylko
anonimowym
tłumem,
ale również „wybranymi uczniami, którzy towarzyszyli Mu
od
początku, patrzyli na Jego czyny, słuchali Jego słów, i w ten
sposób
stali
się odpowiednimi do tego, żeby stać się świadkami Jego
życia"
(dokument
Papieskiej Komisji Biblijnej O
historycznej prawdzie
Ewangelii
z
1964 r.). Jezus przekazywał te słowa w taki sposób, by
uczniowie
zapamiętali je i przekazali innym. Używał metod wy-
pracowanych
w szkołach rabinicznych, metody te ułatwiały bowiem
zapamiętanie.
Nie spisywał swych słów i uczniom nie kazał spisywać,
tylko
głosić. Przepowiadanie Apostołów po śmierci i zmartwych-
wstaniu
Chrystusa stanowi drugi etap formacji Ewangelii. Jezus-
-Zwiastun
Dobrej Nowiny staje się teraz treścią przepowiadania
apos-
tolskiego.
Głosili oni wiernie słowa i czyny Jezusa w pełniejszym
zrozumieniu,
to znaczy w świetle wydarzenia paschalnego, Ducha
Prawdy
i Pism Starego Testamentu. Przystosowywali również naukę
Jezusa
do potrzeb słuchaczy. Autorka Rozmów
o Biblii, aby
pokazać,
że
pisma Nowego Testamentu zostały napisane w perspektywie wyda-
rzenia
paschalnego, dokonuje pewnego bardzo interesującego
zabiegu
metodyczno-dydaktycznego.
Życia Jezusa nie rozpoczyna od narodzę-
305
nią
i dzieciństwa, ale od zmartwychwstania. Takie ujęcie
ustawia
Ewangelie
we właściwej perspektywie; nie są to biogramy historyczne,
ale
pisma kerygmatyczne. Ich autorzy „zachowali [...] formę
przepo-
wiadania",
to jest formę kerygmatyczną*. Forma kerygmatyczna nie
oznacza
jakiegoś pobożnego napominania, lecz takie przepowiadanie,
które
proklamuje również fakty. Zachowanie formy przepowiadania
przy
redakcji tekstu Ewangelii oznacza, że ewangeliści nie chcieli
pisać
kronik z życia Jezusa dla zaspokojenia ciekawości, lecz
chcieli
proklamować
przez swoje pisarstwo fakty i prawdy stanowiące pod-
stawy
wiary i życia moralnego Kościoła. Ten cel kerygmatyczny
sprawił,
że Ewangeliści z treści autentycznie historycznych skom-
ponowali
dzieła, których centralnym punktem zainteresowania nie jest
element
historyczny czy biograficzny, lecz religijny. Autorka Rozmów
o
Biblii świetnie
oddaje tę specyfikę tych pism: „Ewangelie na pewno
nie
są [...] sprawozdaniami dziennikarskimi z jakichś nawet
bardzo
ważnych
wydarzeń, nie są monografiami historycznymi o życiu Jezusa
ani
też jego biografiami" (s. 205). Zdecydowanie podpisuję się
pod
takim
ujęciem. I cieszę się, że Pani Profesor nie dała się
zwieść
pewnym
nowym tendencjom, według których Ewangelie są biografia-
mi
Jezusa. Wielkie luki w materiale źródłowym oraz specyfika
tych
źródeł
świadczą dobitnie, że nie można tu mówić o gatunku
biografii.
Byłaby
to pewnego rodzaju ich degradacja.
Ostatnim
etapem kształtowania
Ewangelii jest ich redakcja na
piśmie.
„Święci zaś autorowie napisali cztery Ewangelie,
wybierając
niektóre
z wielu wiadomości przekazanych ustnie lub pisemnie; ujmu-
jąc
pewne rzeczy
syntetycznie
lub objaśniając przy uwzględnianiu
sytuacji
Kościołów; zachowując wreszcie formę przepowiadania, ale
zawsze
tak, aby nam przekazać szczerą prawdę o Jezusie"**.
Praca
Ewangelistów
została tu przedstawiona nie jako kompilacja materiału
przekazanego
przez tradycję, lecz jako świadoma praca redakcyjno-
literacka
i teologiczna nad materiałem istniejącym uprzednio w źród-
łach
pisanych czy w ustnym przekazie. Jednym słowem, byli oni
prawdziwymi
redaktorami i pisarzami; redakcja ta polegała na wybie-
raniu
z wielu istniejących źródeł tylko tych, które były potrzebne
ich
zamierzeniom
pisarskim i teologicznym; niektóre źródła streszczali
*
Konstytucja o Objawieniu, 18.
**
Konstytucja o Objawieniu, 19.
306
i
umieszczali w innych kontekstach. Praca redakcyjna najbardziej
może
ujawniała się w tzw. idei architektonicznej dzieła,
zwanej
niekiedy
strukturą. W budowie literackiej Ewangelii najbardziej ujaw-
nia
się tendencja teologiczna autora. Structura
revelat. Każdy
Ewan-
gelista
miał również swoje ulubione tematy teologiczne. Starał się
tak
zredagować
dzieło, żeby te tematy ukazać.
I
wreszcie Ewangeliści
nie przekazali nam czterech biało-czar-
nych
fotografii Jezusa, lecz cztery bardzo oryginalne i kolorowe
portrety
lub mozaiki. Każdy z nich podkreśla jakiś jeden, własny
rys
bogatej
osobowości Jezusa. Gdybym ja pisał podobną książkę,
większą
uwagę
zwróciłbym na owe własne, oryginalne ujęcia
literacko-teolo-
giczne
Ewangelistów, by uczulić Czytelników na piękno i oryginal-
ność
poszczególnych Ewangelii. Przy takim ujęciu byłaby
większa
równowaga
między analizami literackokrytycznymi a wymową dokt-
rynalną
badanych tekstów. Badania literackie byłyby drogą do
treści
teologicznoetycznych.
5.
Rozmowy
o Biblii. Nowy Testament kończą
się Apokalipsą
Janową.
Jest to wspaniałe zakończenie trylogii biblijnej prof.
Świder-
kówny.
Tom pierwszy rozpoczynał się wejściem Boga w dzieje
ludzkie,
nawiązaniem dialogu, ostatni zaś kończy się
zapowiedzią
dopełnienia
tych dramatycznych dziejów Boga z ludźmi. Odpowiada
to
wizji biblijnej, która rozpoczyna się (arche)
stworzeniem,
a kończy
(telos)
nowym
stworzeniem, nowym niebem i nową ziemią (Ap 21,
1-8).
Jestem głęboko przekonany, że wielu Czytelników trzeciego
tomu
trylogii biblijnej rozpocznie od lektury ostatniego
rozdziału
poświęconego
Apokalipsie. Żyjemy na przełomie tysiącleci; rozpo-
czyna
się już apokaliptyczna gorączka. Media całego świata
zapowia-
dają
koniec świata, wyznaczając nawet konkretną datę. Powołują
się
przy
tym bardzo często na Apokalipsę, podobnie jak powoływano się
na
nią w momencie tragicznej awarii w Czarnobylu. Rozdział
po-
święcony
Apokalipsie tchnie wielkim spokojem, jest rzeczowy; nie
podsyca
apokaliptycznej histerii, lecz budzi nadzieję. Najpierw
Pani
Profesor
dokonuje uporządkowania pojęć, wykazując, że biblijne
rozu-
mienie
apokalipsy nie ma nic wspólnego z ujęciem potocznym: „Ale
co
tak naprawdę znaczy «apokalipsa»? Jest to słowo greckie, z
lekka
tylko
spolonizowane. Po grecku apokalypsis
to
«objawienie», a mó-
wiąc
dokładniej «odsłonięcie» - odsłonięcie jakiejś zakrytej od
wie-
ków
tajemnicy. I tak właśnie rozumieli istotę swoich pism autorzy
307
apokalips.
Dla nas jednak słowo
«apokalipsa» wieje grozą, wiąże się
z
poczuciem jakiejś strasznej katastrofy czy zgoła kataklizmu.
Kiedy
dzieje
się coś okropnego, mówimy wtedy nieraz - to prawdziwa
apokalipsa"
(zob. s. 274). Gdy tymczasem Jezus, zapowiadając
uczniom
apokaliptyczne znaki końca świata, wzywa ich, by podnieśli
głowy,
bo się zbliża ich odkupienie (Łk 21,25-31). Z nieporozumień
tych
wynika, że należy najpierw sprecyzować gatunek literacki
apoka-
lypsis
i
dopiero tą drogą odczytać jej orędzie. Żeby tego
dokonać,
Autorka
śledzi ślady apokaliptyki w Starym Testamencie: prorocy,
księga
Daniela. Następnie przedstawia symbolikę apokaliptyczną,
od-
krywając
jej sens. Apokalipsy rodziły się w czasach kryzysu, ucisku
i
zagrożenia. W takich czasach powstała Apokalipsa: „Jan, wasz
brat
i
współuczestnik w ucisku i królestwie, i wytrwaniu w Jezusie"
(Ap
1,9).
Jako uczeń Jezusa został karnie zesłany na wyspę Patmos
przez
cesarza
Domicjana ok. 95 r. Swoje dzieło nazywa „proroctwem" i
sam
zalicza
się do proroków (Ap 1,3; 26,6-7, 9-10). Napisał dzieło,
żeby
dodać
odwagi udręczonym i prześladowanym uczniom Pana. Chciał
im
powiedzieć to, co Jezus swoim uczniom w Ewangelii: „Nabierzcie
ducha
i podnieście głowy, bo zbliża się wasze odkupienie" (Łk
21,28).
Podobne
orędzie nadziei wieści Apokalipsa i dla naszych trudnych
czasów.
W uroczystej liturgii przypomina zgromadzonym uczniom
Pana,
że Chrystus ich miłuje (1,5). Jest to jedyne miejsce,
gdzie
orzeczenie
„miłuje" przy podmiocie „Chrystus" występuje w
czasie
teraźniejszym;
przez swoją krew uwolnił wiernych z grzechów. On,
a
nie Smok, będzie miał ostatnie słowo. Prezentacja
Apokalipsy
godnie
zamyka wielką trylogię biblijną. Na czasy zamętu jest
dobrym
przewodnikiem.
6.
Jeszcze jedna cecha Rozmów
o Biblii. Nowy Testament za-
sługuje
na podkreślenie i słowa uznania. Jest to książka o
wielkich
walorach
ekumenicznych, świadomie adresowana do ludzi wierzących
i
niewierzących, do starszych braci w wierze i do wyznawców
Maho-
meta.
Autorka nie tylko nie obraża niczyich uczuć religijnych, ale
w
wielu miejscach książki stara się tak przedstawić problemy,
żeby
zrozumieli
je również bracia z wielkich religii monoteistycznych
i
niewierzący. Ten wymiar ekumeniczny jest świadomie
zamierzony:
„Zanim
jednak zajmiemy się Nowym Testamentem, musimy zacząć
od
stwierdzenia
prawdy bardzo istotnej, a często, niestety, zapominanej.
Jest
rzeczą oczywistą, że w inny sposób czyta te teksty chrześcijanin,
308
inaczej
Żyd,
dla którego nie jest to już słowo Boże, inaczej przed-
stawiciel
religii nie mającej w ogóle z Biblią nic wspólnego, inaczej
też
człowiek niewierzący, agnostyk lub zgoła ateista. Właśnie w
naszej
epoce
dokonano ważnego odkrycia, iż każda lektura jest w swojej
istocie
zarazem aktem twórczym. Odczytanie tekstu zależy bowiem
w
znacznym stopniu od czytelnika, od jego skłonności,
sympatii,
uprzedzeń
i przeżyć [...]. Ktokolwiek jednak pragnie uchwycić myśl
autorów
biblijnych, musi bez względu na swe przekonania starać się
spojrzeć
najpierw na ich dzieło nie swoimi, ale ich oczami" (zob. s.
8).
Autorka
we wszystkich tomach swej trylogii nic innego nie robi, jak
tylko
odczytuje myśli autorów biblijnych, patrząc na ich księgi
ich
oczami.
Mówiąc inaczej, drogą naukowej metody historyczno-krytycz-
nej
pragnie odczytać intencję autora, to, co chciał on powiedzieć.
Jest
to
złota zasada każdej sensownej hermeneutyki. Tak odczytuje się
każde
dzieło literackie. Co z tymi odkrytymi naukową drogą
treściami
uczyni
Czytelnik, to już jego sprawa. Autorka nic nikomu nie
narzuca.
Książkę
kończy też krótkim, przyjacielskim apelem do braci
nie-
chrześcijan
i niewierzących; chciała im „coś niecoś powiedzieć o tym,
w
co wierzą ci, którzy wierzą" (zob. s. 297-298), i powiedzieć
to
w
taki sposób, byśmy mogli się wzajemnie zrozumieć. Braciom
w
wierze pragnęła ułatwić, nieraz dość trudne, spotkanie z
Biblią
i
pokazać, jak fascynująca może być dla każdego lektura Biblii.
To
podejście
ekumeniczne zbiega się z programem Ojca Świętego na
Wielki
Jubileusz Odkupienia, który powinien być okazją do
dialogu
międzyreligijnego
i spotkań z wyznawcami religii monoteistycznych,
szczególnie
z Żydami i muzułmanami*. Książki biblijne prof. Świder-
kówny
mogą być wielką pomocą w tym dialogu. Pokazują one
bowiem
w sposób iście klasyczny, jak fides
et ratio współpracują
w
lekturze tej jedynej literatury świata. Lektura tych książek
jest
wspaniałą
odtrutką przeciw wszelkiego rodzaju fideizmom: tym reli-
gijnym
i tym ideologicznym. Mają one i polską długą historię, jak
to
pokazał
o. Jan Woroniecki. Trylogia biblijna jest przeznaczona dla
tych,
którzy mają odwagę myśleć, czy są wierzący, czy też nie.
Jeśli są
wierzący,
to czy mają również odwagę przyznać się do tej wiary.
Jestem
głęboko przekonany, że Rozmowy
o Biblii będą
dla wielu
pokoleń
polskiej inteligencji wprowadzeniem w przebogaty świat
* Tertio Millennio Adveniente, 53
309
Pisma
świętego;
będą stopniowo przetwarzać nasz jałowy katolicyzm
bez
Biblii.
Dopiero
ukazanie się
trzeciego tomu pozwala ex
post spojrzeć
na
przebytą
drogę, na całość dzieła, na wielki trud autorski i żmudną
pracę
zasłużonego Wydawnictwa. Patrząc od końca jeszcze
lepiej
zrozumiemy
tomy poprzednie i docenimy ten ostatni. One się wzajem-
nie
wyjaśniają. Coś takiego spotykamy tylko w Biblii.
Jestem
szczęśliwy,
że mogłem towarzyszyć powstawaniu i wyda-
waniu
tego niezwykłego dzieła jako recenzent wydawniczy i autor
posłowia.
Moją rolę można by porównać do pracy suflera w teatrze;
nie
widać go, ale jest, a po spektaklu może sobie odejść. Mam
jednak
nadzieję,
że odrobina chwały, która spadnie, w co nie wątpię, po
wydaniu
ostatniego tomu na Autorkę i Wydawnictwo, rykoszetem
dosięgnie
również piszącego te słowa.
Ks. Józef Kudasiewicz
310
ANEKS
Z
DOKUMENTU PAPIESKIEJ KOMISJI BIBLIJNEJ
O
INTERPRETACJI BIBLII W KOŚCIELE*
Metoda
historyczno-krytyczna jest metodą
nieodzowną przy ba-
daniu
sensu tekstów starożytnych. Ponieważ Pismo święte, jako „Sło-
wo
Boże wyrażone w ludzkim języku", było pisane przez
autorów
ludzkich
we wszystkich swych częściach i wszystkich swych źródłach,
dążenie
do właściwego jego zrozumienia nie tylko dopuszcza, lecz
nawet
koniecznie wymaga posłużenia się tą właśnie metodą.
Aby
ocenić
poprawnie ową metodę w jej dzisiejszej postaci,
należy
przyjrzeć się także jej historii. Niektóre elementy są tu
bardzo
dawne.
Posługiwali się nią już w starożytności greccy
komentatorzy
literatury
klasycznej, następnie zaś, w okresie patrystycznym, tacy
autorzy
jak Orygenes, Hieronim i Augustyn. Sama metoda była w tym
czasie
jeszcze mniej rozpracowana. Jej formy nowożytne są
rezultatem
różnych
udoskonaleń, jakie zaczęli wnosić najpierw humaniści
epoki
Odrodzenia,
a to przez swój recursus
ad fontes (powrót
do źródeł).
Krytyka
tekstu Nowego Testamentu mogła się rozwinąć dopiero po
1800
r., kiedy to Textus
receptus (tekst
ogólnie przyjęty) przestał być
uważany
za nienaruszalny, początki krytyki literackiej sięgają nato-
miast
XVII w. Już wówczas bowiem Richard Simon zwrócił w swoim
dziele
uwagę na dublety, jak również różnice w treści i stylu,
które
można
zaobserwować w Pięcioksięgu, a które niezmiernie trudno
byłoby
pogodzić z przypisywaniem całego tekstu jedynemu
autorowi,
Mojżeszowi.
W XVIII w. Jean Astrucowi wystarczyło jeszcze wyjaś-
nienie,
że Mojżesz korzystał z wielu źródeł (przede wszystkim z dwóch
*
Dokument z 1993 r. (wg L'interpretation
de la Bibie dans l'Eglise, Paris
1994,
IA,
w przekładzie
Autorki).
311
głównych),
kiedy pisał Księgę Rodzaju, lecz później krytyka odrzucała
coraz
bardziej stanowczo przypisywanie samemu Mojżeszowi stwo-
rzenie
Pięcioksięgu. Krytyka literacka utożsamiała się z dążeniem
do
wyróżnienia
w tekstach różnych źródeł. W ten sposób narodziła się
w
XIX w. hipoteza „dokumentów", która stara się wyjaśnić
redakcję
Pięcioksięgu.
Cztery dokumenty, po części paralelne, lecz pochodzące
z
różnych epok, miały zostać zlane w jedno: jahwista (J), elohista
(E),
deuteronomista
(D) i dokument kapłański (P - od słowa niemieckiego
Pńester
- kapłan).
Tym to P posłużył się redaktor ostateczny przy
tworzeniu
struktury całości. W sposób podobny, aby wyjaśnić zbieżno-
ści
i różnice stwierdzane między Ewangeliami synoptycznymi, po-
wstała
hipoteza „dwóch źródeł". Według niej Ewangelie Mateusza
i
Łukasza miały być napisane na podstawie dwóch źródeł
głównych,
z
których jednym była Ewangelia Marka, drugim zaś zbiór
powiedzeń
Jezusa
(nazywany Q, od niemieckiego Quelle
-
źródło). W swych
zasadniczych
założeniach obie te hipotezy są nadal wykorzystywane
w
egzegezie naukowej, choć spotykają się w niej również z
ostrą
krytyką.
Dążąc
do ustalenia chronologii tekstów biblijnych, ten rodzaj
krytyki
literackiej ograniczał się do pracy nad dzieleniem i
rozwar-
stwianiem
po to przede wszystkim, by wyróżnić rozmaite źródła,
zwracał
zaś zbyt mało uwagi na ostateczną strukturę tekstu biblijnego
i
na przesłanie zawarte w jego postaci obecnej (nazbyt
lekceważono
pracę
redaktorów). Dlatego też egzegeza historyczno-krytyczna
mogła
wydawać
się destrukcyjną i wprowadzającą chaos, tym bardziej że
niektórzy
egzegeci, pod wpływem religioznawstwa porównawczego,
takiego,
jakie wówczas uprawiano, lub też wychodząc z pewnych
koncepcji
filozoficznych, oceniali Biblię negatywnie.
Hermami
Gunkel wyzwolił
jednak tę metodę z getta krytyki
literackiej
w taki sposób pojmowanej. Chociaż on także uważał nadal
księgi
Pięcioksięgu za kompilacje, poświęcił wiele uwagi
szczególnej
budowie
wybranych fragmentów. Starał się określić gatunek
literacki
każdego
(np. „legenda" czy „hymn"), jak również środowisko,
w któ-
rym
powstały, czyli Sitz
im Leben (np.
sytuacja prawna, liturgia).
Z
tym badaniem gatunków literackich wiąże się blisko
„krytyczne
studium
form" (Formgeschichte),
wprowadzone
do egzegezy sy-
noptyków
przez Martina Dibeliusa i Rudolfa Bultmanna. Ten ostatni
połączył
badania Formgeschichte
z
hermeneutyką biblijną, kształtowa-
312
na
pod wpływem
filozofii egzystencjalistycznej Martina Heideggera.
Stało
się to przyczyną, dla której Formgeschichte
budziła
często
poważne
zastrzeżenia. Metoda ta jednak ukazała jaśniej, że
tradycja
Nowego
Testamentu nie tylko bierze swój początek, lecz i kształtuje
się
w gminie chrześcijańskiej, to jest w pierwotnym Kościele, a
wy-
pływając
z nauki samego Jezusa staje się nauką głoszącą, że Jezus
jest
Chrystusem.
Po Formgeschichte
powstała
Redaktionsgeschichte,
„kry-
tyczne
studium redakcji". Dąży ona do ukazania osobistego
wkładu
każdego
Ewangelisty i tendencji teologicznych, jakimi się kierował
w
swej pracy redakcyjnej. Wraz z jej zastosowaniem seria
kolejnych
etapów
metody historyczno-krytycznej stała się pełniejsza: od
krytyki
tekstu
przechodzimy do krytyki literackiej, która wyróżnia
źródła,
później
do krytycznego studium form, wreszcie zaś do analizy redak-
cji,
zajmującej się kompozycją tekstu. W ten sposób osiągamy
lepsze
zrozumienie
intencji autorów i redaktorów Biblii, jak również ich
nauki
adresowanej do pierwszych odbiorców. Dzięki temu
metoda
historyczno-krytyczna
zyskała pierwszorzędne znaczenie. [...]
Jest
to metoda, która
nie zakłada żadnego a
priori. Jeżeli
jakieś
a
priori się
pojawia, nie wynika to z samej metody, lecz z opcji
hermeneutycznych,
które kształtują interpretację i mogą być tenden-
cyjne.
Ukierunkowana
od początku
na krytykę źródeł i historię religii,
metoda
ta stworzyła nowe podejście do Biblii, wykazując, że jest
ona
zbiorem
różnych pism, które najczęściej, zwłaszcza tam, gdzie chodzi
o
Stary Testament, nie są dziełem jednego autora, ale mają
długą
prehistorię,
związaną nierozłącznie z dziejami Izraela albo
Kościoła
pierwotnego.
Do niedawna interpretacji żydowskiej i chrześcijańskiej
brakło
jasnego rozeznania różnych warunków konkretnych, w
jakich
zakorzeniło
się Słowo Boże. Było to tylko rozeznanie ogólne i
dalekie.
Konfrontacja
egzegezy tradycyjnej z podejściem naukowym, które
-
w swych początkach - świadomie nie brało pod uwagę wiary,
a
nieraz nawet ją zwalczało, musiała być bolesna. A jednak,
niewiele
później,
konfrontacja ta okazała się niezmiernie pożyteczna. Metoda,
raz
wyzwolona z uprzedzeń zewnętrznych, doprowadziła do
dokład-
niejszego
zrozumienia prawdy Pisma świętego (por. Dei
Yerbum
[Konstytucja
o Objawieniu], 12). Według Divino
Afflante Spiritu
[encyklika
Piusa XII z 1943 r.] dociekanie sensu dosłownego Pisma
jest
istotnym zadaniem egzegezy, a wypełnienie tego zadania wymaga
313
określenia
gatunku literackiego tekstów, do tego zaś właśnie służy
metoda
historyczno-krytyczna.
Nie
ulega wątpliwości,
że klasyczny sposób posługiwania się
metodą
historyczno-krytyczna nie zaspokaja wszystkich naszych po-
trzeb,
ogranicza się bowiem do dociekania sensu tekstu biblijnego,
jaki
miał
on w określonych warunkach historycznych swego powstania,
i
nie zajmuje się wcale innymi znaczeniami tego tekstu, które
ujawniły
się
w późniejszych etapach objawienia biblijnego i historii Kościoła.
W
każdym bądź razie metoda ta przyczyniła się do powstania dzieł
o
wielkiej wartości z dziedziny tak egzegezy, jak i teologii
biblijnej.
Od
dawna już
zarzucono wszelkie próby łączenia metody histo-
ryczno-krytycznej
z jakimś systemem filozoficznym. Ostatnio pewna
tendencja
egzegetyczna skupiała badania raczej na formie tekstu niż na
jego
treści, lecz tendencja ta została skorygowana dzięki
zróżnicowa-
nej
semantyce (semantyka słów, zdań, tekstu), jak również
dzięki
badaniom
nad pragmatycznym aspektem tekstów.
Jeśli
chodzi o włączenie w metodę historyczno-krytyczna
syn-
chronicznej*
analizy tekstów, to trzeba uznać, że jest to działanie
w
pełni uzasadnione, gdyż Słowo Boże znajduje swój wyraz właśnie
w
postaci ostatecznej tekstu, a nie w jakiejś jego redakcji
wcześniej-
szej.
Badanie diachroniczne pozostaje jednak nadal nieodzowne, po-
nieważ
tylko ono pozwala nam uchwycić dynamizm historyczny, jaki
ożywia
Pismo święte, a także dostrzec jego bogatą złożoność:
na
przykład
Kodeks Przymierza (Wj 21-23) ukazuje nam sytuację poli-
tyczną,
społeczną i religijną odmienną od tej, której odbicie
znaj-
dujemy
w innych Kodeksach zachowanych w Księdze Powtórzonego
Prawa
(Pwt 12-26) i w Księdze Kapłańskiej (Kpł 17-26). Dawnej
egzegezie
historyczno-krytycznej można było zarzucać nadmierny
historyzm,
należy się jednak wystrzegać, by egzegeza wyłącznie
synchroniczna
nie popadła z kolei w krańcowość przeciwną, zapomi-
nając
o historii całkowicie.
*
„Synchroniczny"
— zachodzący w tym samym czasie, jednoczesny (Mały
słownik
języka polskiego, Warszawa
1968); „metoda synchroniczna" uwzględnia stan
tekstu
taki, jaki mamy, nie wchodząc w jego historie; „diachroniczna"
— uwzględnia
kolejne
fazy powstawania tekstu i bada jego źródła.
314
Jednym
słowem,
właściwym celem metody historyczno-krytycz-
nej
jest wydobycie na światło dzienne, drogą badań przede
wszystkim
diachronicznych,
sensu, jaki chcieli wyrazić w swoich pismach auto-
rzy
i redaktorzy. Z pomocą również innych dróg i metod, pozwala
ona
czytelnikowi
naszych czasów dojść do znaczenia tekstu biblijnego,
takiego,
jaki posiadamy.
315
TABLICA GENEALOGICZNA
ANTYPATER IDUMEJCZYK
FASAEL
JÓZEF
HEROD
WIELKI
król
od 37 do 4 r.
p.n.e.
SALOME
MARIAMME
siostrzenica
HYRKANA
MARIAMME II
MALTHAKE
KLEOPATRA
ALEKSANDER ARISTOBULOS
HEROD
FILIP
poślubia
HERODIADĘ
HEROD ANTYPAS ARCHELAOS
poślubia
HERODIADĘ
wygnany
do Lugdunum
w
Galii
HEROD FILIP
tetrarcha
Iturei
i
Trachonitis
TYGRANES
IV
władca
Armenii
HEROD Z CHALKIS
HEROD
AGRYPPA I
zmarł
w 44 r. n.e.
HEROD AGRYPPA II
BERENIKE DRUSILLA
poślubia prokuratora FELIKSA
316
TABLICA CHRONOLOGICZNA*
Egipt:
Średnie
Państwo
(ok.
2100-1730)
Epoka patriarchów
2200
Mezopotamia: III dynastia
Ur (2100-2000), później przybycie
Amorytów 1900
Mezopotamia: od ok. 1990
pierwsza dynastia babilońska,
do której należy Hammurabi 1800
Egipt: panowanie Hyksosów 1700 (ok. 1730-1550)
Ok.
1800: zaczynają
przybywać do
Kanaanu
przodkowie późniejszego
Izraela,
grupy plemienne patriarchów
Może
w tym czasie pewne grupy
przodków
późniejszego Izraela trafiają
do
Egiptu
Mojżesz
- Jozue 1550-1400
Egipt:
Nowe Państwo
(1550-1070)
Echnaton
(1364-1347)
Ugarit
(Ras Shamra)
alfabetyczne
pismo klinowe
Egipt:
Ramzes II (1304-1238)
buduje
miasta w Delcie
Przybycie
innych grup plemiennych
patriarchów?
1300 Egipcjanie w Kanaanie
Tablice sporządzono na podstawie Tablicy chronologicznej TOB, wyd. 5, Paris
317
Egipt:
Merneptah (1238-1209)
wymienia
Izraela na swojej steli
Mojżesz
w Egipcie, pociąganie Hebraj-
czyków
do prac przymusowych przy
budowie
miasta Pi-Ramzes (Wj 1,11)
1250
Wyjście
z Egiptu pod wodzą Mojżesza
między
1250 a 1230
Hebrajczycy,
którzy
wyszli z Egiptu,
wchodzą
do Kanaanu, najpierw od
południa,
a nieco później od wschodu
przez
Jordan, pod wodzą Jozuego
(ok.
1230-1220)
Okres sędziów i początek epoki królewskiej
Pokonani
Filistyni osiedlają
się na
południowym
wybrzeżu Kanaanu
Okres sędziów, ok. 1200-1030
Egipt: Ramzes III (l 194-1163) 1200
pokonanie
„ludów
morza", do
których
należą też Filistyni
Mezopotamia: osłabienie Asyrii 1100
pod naporem Aramejczyków
Powstanie
aramejskich królestw:
Damaszek,
Sova, Hamath, przez
krótki
czas również w Babilonie
Egipt: osłabienie władzy królewskiej 1050 Samuel, sędzia i prorok, występuje ok.
1040
Dawid
królem
ok. 1010-970, zdobywa
1000
Jerozolimę ok. 1000
Salomon
(ok. 972-933) buduje Świą-
tynię
w czwartym roku panowania
(l
Krl 6,1)
Po
śmierci
Salomona rozpad jego królestwa
na
królestwa Izraela i Judy
Od
rozpadu królestwa
Salomona (ok. 933-932)
do
upadku królestwa północnego (Izraela) 722/721
Izrael Juda
Jeroboam I Robaom
(ok.
933-911), za- (ok. 933-916)
łożyciel
królestwa
pomocnego
377
318
Damaszek: Ben Hadad I
Asyria:
Asurnasiipal II
(883-859)
Salmanasar
III (858-824)
Damaszek: Ben Hadad II
Moab:
Mesza upamiętnia
na steli
(ok.
840) swoje zwycięstwo
nad
Joramem, królem Izraela
900
850
Omri
(886-875)
buduje
Samarie
Achab (875-853)
poślubia
księżni- Jozafat (870-846)
czkę
fenicką Izebel zawiera przymierze
z
Achabem
prorok Eliasz
Joram
(852-841) Joram (848-841)
walczy
z Meszą
żeni się z Atalią,
z
Moabu córką
Achaba
prorok
Elizeusz
(do
ok. 800)
Atalią (841-835)
Jehu
(841-814)
płaci
daninę
Salmanasarowi
III Joasz (835-796)
(841) Amazjasz
(811-782?)
318
Asyria:
Adad Nirari III (810-783)
w
803 uzależnia
Damaszek
Damaszek: król Resin
Asyria:
Tilgat Pilesar III (747-727)
ekspansja
Asyrii
Asyria:
Salmanasar V
(726-722)
Sargon
II
(722-705)
800
750
Joasz
(803-787)
w
803 płaci
dani-
nę
królowi Asyrii
Jeroboam
II
(787-747),
okres
świetności
Izraela
prorocy:
Amos
i
Ozeasz
Ozjasz (781-740)
750:
Jotam współ-
regentem
ojca
Jotam
(740-735)
prorok:
Izajasz
Pękach (735-732) Achaz (737-716?)
zawiera przymierze prosi o pomoc
z Resinem przeciw Tilgat Pilesara
Achazowi i płaci mu daninę
Ok.
728: Ezechiasz
722/721
zdobycie współregentem
Samarii ojca
koniec
królestwa
północnego
Asyria:
Sennacherib (704-681)
Asarhadon
(680-669)
Asurbanipal
(668-630/626)
zakłada
bibliotekę w Niniwie,
ok.
650 wypędzony
z Egiptu 650
Babilończycy
i Medowie zdobywają
Babilon:
Nabuchodonozor
zdobywa
Dolny Egipt
Niniwę
w 612 i burzą imperium
asyryjskie
w 606
(604—562)
panem całego Bliskiego
Wschodu
319
Od
upadku królestwa
północnego
do
zdobycia Jerozolimy
Juda
Ezechiasz
(716-687) próbuje
uniezależ-
nić
się od Asyrii, umacnia Jerozolimę,
reformy
religijne
700
701: Sennacherib oblega Jerozolimę,
Ezechiasz
płaci daninę
Dalszy
ciąg
działalności proroka
Izajasza
Manasses
(678-642) uznaje zwierzch-
ność
Asyrii
Prorok
Nahum (ok. 660?)
Amon
(642-640)
Jozjasz
(640-609) przeprowadza refor-
mę
religijną w duchu Pwt; prorocy:
Sofoniasz
(ok. 630) i Jeremiasz (wy-
stąpienie
w 626?)
Joachaz (609)
Jojakim
(609-598)
prorocy:
Jeremiasz (dalszy ciąg
dzia-
660
łalności) i Habakuk
Jojakin
(598-597), Jerozolima oblężo-
na
i zdobyta przez Nabuchodonozora,
pierwsza
deportacja (wśród deporto-
wanych
prorok Ezechiel), król więź-
niem
w Babilonii
Sedecjasz (597-587)
Dalsza działalność proroka Jeremiasza
ok. 593: wystąpienie proroka Ezechiela
589: bunt Sedecjasza
588/587:
ponowne oblężenie
Jerozo-
limy,
zostaje zdobyta w lipcu/sierpniu
587,
zburzenie Świątyni, druga depor-
tacja
ludności
582/581: trzecia deportacja
561:
Jojakin ułaskawiony
przez króla
babilońskiego
Ewil-Merodaka
320
Epoka perska (538-333)
Cyrus,
król
Persów (551-529),
w
539 zdobywa Babilon
550
Drugi Izajasz
538:
dekret Cyrusa pozwalający
po-
wrócić
wygnańcom do Jerozolimy
i
odbudować Świątynię
Kambyzes
(530-522)
Dariusz
(522-486)
520-515:
odbudowa Świątyni
w Jero-
zolimie,
Zorobabel namiestnikiem,
Jozue
arcykapłanem, prorocy:
Aggeusz
i Zachariasz
500
Persowie
pokonani przez Greków
pod
Maratonem w 490
Kserkses
I (486-464) pokonany przez
Greków
pod Salaminą w 480
Artakserkses I (464-424)
450
445:
pierwszy pobyt Nehemiasza
w
Jerozolimie
432:
drugi pobyt Nehemiasza w Jero-
zolimie,
różne
reformy
Kserkses
n (423)
Dariusz
U (423^K)4)
Artakserkses
II
(404-359)
400
398?
(lub 458?, 428?): Ezdrasz w
Jerozolimie,
czytanie Prawa
(Pięcioksiąg?)
Artakserkses
IH Ochos (359-338)
Arses
(338-336)
350
Ostateczna
redakcja takich ksiąg,
jak
Malachiasz,
Hiob, Księgi Kronik,
Ezdrasz-Nehemiasz
Dariusz
III Kodoman (336-331)
334-324:
Aleksander Wielki podbija
cale
imperium perskie i dochodzi aż
320
do
Indii
332:
Palestyna zdobyta przez wojska
Aleksandra
Wielkiego
321
Epoka hellenistyczna
323:
Aleksander Wielki umiera w
Babilonie,
jego imperium zostaje
podzielone
W
Egipcie dynastia Ptolemeuszów
lub
Lagidów
300
323-200:
Palestyna pod panowaniem
Ptolemeuszów
W
Aleksandrii rozpoczyna się
praca
nad
przekładem greckim Biblii heb-
rajskiej
(Septuaginta)
250
W
części
azjatyckiej (Syria, Babi-
lonia,
cześć Azji Mniejszej) dynastia
Seleukidów
Dynastia
Seleukidów:
Antioch IV
Epifanes
(175-164)
Pompejusz
Wielki, wódz
rzymski,
zajmuje
Antiochię i zamienia Syrię
w
rzymską prowincję (64)
200
150
100
200-142:
Palestyna pod panowaniem
Seleukidów
168/167:
dekret Antiocha IV
zakazu-
jący
sprawowania żydowskiego kultu
167-164:
powstanie Machabeuszów
grudzień
164: ponowne poświęcenie
Świątyni
Księga Daniela
Dalsze walki z Seleukidami
142-63:
niezależne
państwo żydow-
skie
pod panowaniem wywodzącej się
od
Machabeuszów dynastii hasmonej-
skiej
63: Pompejusz zajmuje Jerozolimę
Pod panowaniem Rzymu (od 63)
44: śmierć Cezara
31:
zwycięstwo
Oktawiana pod
Akcjum
30:
Egipt, ostatnie królestwo
helleni-
styczne,
staje się prowincją rzymską
9-6:
Sentius Saturninus zarządcą
prowincji
Syrii
37^1:
Herod Wielki królem
z laski
Rzymu
Zima
20/19: początek
odbudowy
Świątyni
przez Heroda
Ok. 7-6?: narodzenie Jezusa
321
322
6-4:
Quintilius Yarus zarządcą
pro-
wincji
Syrii
6 n.e.: Quirinius zarządcą Syrii
26-36
n.e.: Poncjusz Piłat
namiest-
nikiem
Judei
Marzec/kwiecień
4: śmierć Heroda
Bunt
Judy z Galilei
27/28
n.e.: wystąpienie
Jana Chrzci-
ciela
i początek działalności Jezusa
Piątek
7 kwietnia 30 n.e. lub (co mniej
prawdopodobne)
piątek 3 kwietnia
33
n.e. (14 dnia miesiąca Nisan):
śmierć
Jezusa
66-70 n.e.: wielkie powstanie żydowskie
70 n.e.: zdobycie Jerozolimy
i zburzenie Świątyni
73 n.e.: ostateczny koniec powstania,
zdobycie Masady
325
326
WYBRANA LITERATURA
Literatura
dotycząca
Nowego Testamentu, nawet jeśli uwzględ-
nimy
tylko tę dostępną w języku polskim, jest bardzo bogata.
Tutaj
możemy
wskazać jedynie kilka wybranych pozycji, takich przede
wszystkim,
które ułatwią lekturę także i mniej przygotowanemu
Czy-
telnikowi.
X.
Leon-Dufour,
Słownik
Nowego Testamentu, Poznań
1981
E.
Charpentier, Czytając
Nowy Testament, Włocławek
1993
E.
Szymanek, Wykład
Pisma świętego Nowego Testamentu, Po-
znań
1990
J.
Kudasiewicz, Biblia-Historia-Nauka,
Kraków
1985
J.
Kudasiewicz, Ewangelie
synoptyczne dzisiaj, Warszawa
1986
J.
Kudasiewicz, Jezus
historii a Chrystus wiary, Lublin
1987
A.
Lapple, Od
Księgi Rodzaju do Ewangelii, Kraków
1983
G.
Lohfink, Rozumieć
Biblię. Wprowadzenie do krytyki form
literackich,
Warszawa
1982
H.
Langkammer, Wprowadzenie
do ksiąg
Nowego Testamentu,
Wrocław
1990
Wprowadzenie
w myśl
i w wezwanie ksiąg biblijnych, pod
red.
J.
Frankowskiego, t. IX:
Dzieje
Apostolskie i Listy św. Pawia, War-
szawa
1997, t. X:
Ewangelia
Jana, Listy Powszechne i Apokalipsa,
Warszawa
1992
R. Bartnicki, Przesianie Ewangelii, Warszawa 1990
R. Bartnicki, Ewangelie synoptyczne, Warszawa 1996
K. Romaniuk, Co to jest źródło Q, Warszawa 1983
St. Gądecki, Wstęp do Ewangelii synoptycznych, Gniezno 1992
327
St.
Gądecki,
Wstęp
do Pism Janowych, Gniezno
1991
J.
Stępień. Teologia
św. Pawła. Człowiek i Kościół w zbawczym
planie
Boga, Warszawa
1979
Synopsa
czterech Ewangelii w nowym przekładzie
polskim, prze-
kład
i opracowanie M. Wojciechowski, Warszawa 1997
D. Mollat, Apokalipsa dzisiaj, Kraków 1992
E. Ehrlich,
Apokalipsa,
księga
pocieszenia, Poznań
1996
A.
Tronina, Apokalipsa,
orędzie nadziei, Częstochowa
1996
K.
Romaniuk, A. Jankowski, E. Stachowiak, Komentarz
praktycz-
ny
do Nowego Testamentu, t.
I, Poznań-Kraków
1998
328
INDEKS AUTORÓW NOWOŻYTNYCH
Beaude Pierre-Marie 66, 108, 147, 182,
206,
218
Brisebois
Mireille 123
Castel Fran9ois 24
Cazelles Henri 251
Chapman John 169
Charlier J.P. 36
Charpentier Etienne 86, 99, 206, 208,
277,
292, 295
Cołlins
Raymond F. 122
Cothenet
E. 145
Edgar
C.C. 170
Flusser
D. 70
Grelot Pieire 91, 92, 110, 114, 122, 204,
206,
241
Guillet
J. 103, 105
Harrington
W.J. 281
Hunt
A.S. 170
Jankowski Augustyn 211, 212, 213, 295
Lapide
Pinchas 97, 99
Lapple
Alfred 295
Legasse S. 151
Lohfink G. 159
Leon-Dufour Xavier 117, 120, 261
Luter Marcin 137
Marguerat D. 211
Mollat D. 295
Muratori Ludovico Antonio, Kanon 138
Nowicka Maria 130
Perrot
Charles 66, 71, 156, 157
Petropulos
G.A. 171
Pines
Schlomo 69
Prevost
J.P. 282, 283, 290
Riesner Rainer 119, 120
Roguet A.-M. 220
Rudhardt Jean 8, 9, 79, 80, 110
Starowieyski Marek 95, 139
Świderkówna
Anna 51, 58, 130, 139,
235
Taylor
Yincent 204
Tischendorf
Constantin 132
INDEKS ANALITYCZNY
Abilene, kr. 54
Abraham 52, 65
Absalom, syn Dawida 107
Agapios 69, 70
Agdistis, frygijska bogini 51, 52
Agryppa I —» Herod Agryppa I
Agryppa II —» Herod Agryppa II
Akko, m. 24
aktualizacja słowa Bożego 147
Akwila i Pryska 170
alegoria —> przypowieść
Aleksander,
syn Heroda Wielkiego i Ma-
riamme
29
Aleksandria, m. 31, 137, 140
anachronizm 251
Ananiasz z Damaszku 159
Anatolia, kr. 167
analiza literacka —> Ewangelii
andstasis, gr. 85
Anioł Pana 115
aniołowie 83, 84, 88, 266, 267
antstemi, gr. 85
Andrzej
Apostoł,
brat Piotra 222, 223,
229,
234, 268
Annasz, arcykapłan do 15 r. 59
Antioch
IV
Epifanes,
prześladowanie
reli-
gijne
42, 43, 82, 151, 278
Antiochia
nad Orontesem, m. w Syrii 31,
62,
90, 163, 164, 216, 229
Antiochia w Pizydii, m. 53, 102
Antipatris, m. 31
Antoniusz, Marek Antoniusz 31
Antypas —> Herod Antypas
Antypater, ojciec Heroda Wielkiego 28
Antypater, syn Heroda Wielkiego 29
antyteza światło - ciemność 249, 250
Amon, bóg egipski 39
Ammon, kr. 22
Apion,
syn Epimacha, list prywatny 169,
170
Apis, święty byk 39
apokalipsa,
apokaliptyka, gatunek literac-
ki
273; nieporozumienia 274, 275;
znaczenie
słowa
273; apokaliptyka
a
prorocy 275-277
Apokalipsa
św.
Jana 112, 273, 278; a apo-
kalipsy
Starego Testamentu 281-283,
292;
chrystocentryczność 281-283;
autor
i czas powstania 283-287; prze-
słanie
286; interpretacje 287-289,
291-293;
a Stary Testament 287;
a
Kościół powszechny 286, 289
apokalipsy
apokryficzne żydowskie
83,
84,
88, 278, 279, 281
apokaliptyczne
teksty w Starym i Nowym
Testamencie
278, 281
apokaliptyczny
język
w Ewangelii św.
Mateusza
93, 94
* kr. - kraina, kraj; m. - miasto, miejscowość; rz. - rzeka.
339
340
apokryf,
apokryficzne pisma: Ewangelia
św.
Piotra 95; Ewangelia św. Tomasza
187-189;
Ewangelia dzieciństwa To-
masza
187-192; Protoewangelia Jaku-
ba
190, 191
Apollon, bóg grecki 39
apostolska tradycja —> tradycja apostolska
Apostołowie
114, 115, 162; powołanie
Apostołów
222; wobec ochrzczonych
pogan
163, 165, 179, 233; Listy Apos-
tołów
222, 234 -> Piotr wśród Apos-
tołów
—> uczniowie
Araba, dolina 23
Arabia, kr. 19, 24 —> Paweł w Arabii 161
Arabowie 101
archeologia, archeologowie 18
arcykapłan
34, 36-38, 59, 156, 278
—>
Kaifasz
Aretas
IV,
król
-» Nabatejczyków 61, 62;
namiestnik
Aretasa w Damaszku 161
Aristobulos,
brat —>
Mariamme, żony He-
roda
Wielkiego 29
Aristobulos,
syn —>
Mariamme i Heroda
Wielkiego
29
Armenia, kr. 74
Arnon, rz. 12
Arystofanes 67
Astarte, bogini 42
Atanazy,
św.,
biskup Aleksandrii, List
Wielkanocny
z 367 r. 137 —> kanon
Ateny, m. 140
atheoj, gr. 41
atramant w starożytności 125
August
18, 55, 59, 61, 73; kult 18, 57,
108;
a Herod Wielki 29, 30
Augustyn, św. 6, 259
autorytet —» Jezusa 120
Azja, prowincja rzymska 101
Baal,
bóg
20, 42, 150
Babilon,
Babilończycy —> wygnanie babi-
lońskie
Balata,
wieś
—> studnia Jakubowa
Bar
Jona 225 -» Piotr Apostoł
baranek
paschalny 72, 73 —>
Pascha
Baranek Boży 233
Baranek 290, 295, 297
Baranek jakby zabity, a stojący 294
Barnaba
162-164, 166 -»
Pseudo-Barna-
by
List
basar, hebr., znaczenie słowa 81
Bartimajos, żebrak pod Jerychem 245, 246
Bartłomiej
Apostoł 222; utożsamiany
z
—» Natanaelem 234
Bartymeusz —> Bartimajos
basilikós,
gr.,
cesarski (lub królewski)
urzędnik
271, 272
Baszan, kr. 22
Belzebub 231
b'sora,
hebr.,
w Biblii hebrajskiej Dobra
Nowina
—>
Ewangelia
Bestie dwie (Ap 13) 291, 292
Betania, m. 263-265, 266
Betel, m. 19, 24
Bethramtha,
twierdza, zwana też
Julias,
później
Liwias 61
Betlejem, m. 24, 31, 290
Betsaida, m. 59, 234
Biblia:
jak czytać
Biblie 8 —> przekłady
polskie
Biblii; w pierwszych gminach
chrześcijańskich
Biblia hebrajska 134,
145,
205, 209 lub ->
Septuaginta;
„wielowarstwowość"
Biblii 113, 114;
nauka
Kościoła katolickiego 114; naj-
starsze
kodeksy biblijne 132-134
Bitynia, kr. 68
Bizancjum, m. 167
Boanerges
—>
Synowie Gromu —> Jan i Ja-
kub,
synowie Zebedeusza
bogaty a Królestwo Boże 340
bogowie
wschodni utożsamiani
z greckimi
39
„bojący się Boga" 115, 163
Bóg filozofów greckich 47
Bóg-Człowiek —> Jezus
Bóg Ojciec —> Ojciec
Bóg Trójjedyny 110, 111, 235, 296, 297
Bóg zazdrosny 150, 151
Bóg —> miłość Boga do świata
„bracia" Jezusa 70
„celnicy" 244, 247
centurion —> setnik
ceramiczne
skorupki jako —>
materiał piś-
mieny
124, 125
Cezar,
Gajus Juliusz Cezar, a Herod Wiel-
ki
31
cezar 55, 59, 62, 174
Cezarea Filipowa 20, 59, 224, 225
Cezarea
Nadmorska 18, 31, 57, 133, 162,
174;
jako siedziba namiestnika rzym-
skiego
98, 102; Piotr w Cezarei Nad-
morskiej
98, 102
choroby i złe duchy 241
Chrestos -» Chrystus -» Swetoniusz
Chrystus
-> Jezus jako Bóg;
Chrystus-
Mesjasz
75, 178, 261, 289 -> Jezus;
Chrystus
86, 87, 175-177; Chrystus
Jezus
165 —> Jezus Chrystus; Chrystus
jako
klucz Pisma świętego 114
chrzest
udzielany przez —>
Jana Chrzcicie-
la
63-66; chrzest Jezusa 215; chrzest
Pawła
90; sakrament 255, 256
chrześcijanie,
chrześcijaństwo 40, 79, 84;
wobec
pogan 202; w oczach pogan 43,
45,
68, 69; w testimonium
flavianum
90
—> Flawiusz Józef —> Agapios;
chrześcijaństwo
odrzucone przez Sy-
nagogę
148, 202, 248, 251, 286; jako
Nowy
Izrael 251; chrzest a kodeks
jako
forma książki 129
ciało,
hebrajskie basar
—>
zmartwych-
wstanie;
ciało „psychiczne" i „ducho-
we"
97; ciało i Duch 255, 256; grecki
sarks
255
„ciała zmartwychwstanie" 81
cierpiący Sługa Jahwe 53, 82, 115, 116, 181
codex (caudex), łac., drewniany 128, 130
cudotwórcy pogańscy 68
cuda
Jezusa 180, 242, 243, 245; opowia-
dania
o cudach Jezusa 297, 298
—»
„znaki" w Ewangelii św. Jana
247-253;
cuda Jezusa znakiem nadej-
ścia
—> Królestwa Bożego 231
Cylicja,
kr. 74, 142, 143; rzymską
prowin-
cją
140 —> piraci
Cyrena, kr. 101
czytanie,
sposób
czytania w starożytności
115,
125
Damaszek,
m. 23, 89, 93 -> Paweł
w Da-
maszku
158-162
Damazy, papież 138
Daniel,
Księga
Daniela —> apokalipsa
278-281;
wizja sądu nad Bestiami
i
wizja —» Syna Człowieczego 279,
280;
orędzie i nauka Księgi Daniela
280,
281
Dawid 107
Dekalog —» Jezus wobec Dekalogu 110
Dekapolis, kr. 75, 242, 268
„dekret"
Kościoła jerozolimskiego 111,
162-165
—> „synod" jerozolimski
demony
a bogowie pogańscy
43—4-5
—>
Plutarch z Cheronei —>
chrześcijanie
Deutero-Izajasz —> Izajasz
diabeł 289
dialog
w Ewangelii św.
Jana 254—256,
259-262
diaspora, Żydzi z diaspory 32, 141
Dionizjos
z Filadelfii —>
pogańskie stowa-
rzyszenie
religijne 51, 52
Dionizy Mały 66, 67
Dobra
Nowina -»
Ewangelia 107, 112,
175,
178, 204
Dobry Pasterz 121
doksadzejn, gr., łacińskie glorificare 85
Domicjan,
prześladowanie
chrześcijan
285
Doris,
pierwsza żona
Heroda Wielkiego
29
drogi
w cesarstwie rzymskim 26, 27, 77,
158
Drugi Izajasz —> Izajasz Drugi
Duch
Święty
97, 99, 100, 110, 111; ruah,
hebr.
255; pneuma,
gr.
255, 256; Duch
Boży
231, 256; zesłanie Ducha Świę-
tego
101-104, 110-111; Duch Święty
w
pierwszych gminach chrześcijań-
skich
111, 112, 165, 181; Duch Święty
w
—> „dekrecie" Kościoła Jerozolim-
341
342
skiego;
Duch i ciało
255, 256; Duch
i
wiatr (J 3) 256; symbol Ducha
—>
woda —> modlitwa w Duchu
i
w prawdzie
dusza
w pojęciu greckim 81; w Biblii
i
apokryfach 83
dworzanin
etiopskiej królowej,
jego
chrzest 115, 116
Dwunastu
89, 222, 224 -> Apostołowie
Dzieje
Apostolskie 74, 101, 234; Prolog
201;
wniebowstąpienie 88, 89
—»
Ewangelia św. Łukasza: data po-
wstania
i cel dzieła 199-202; wiarygo-
dność
78, 102, 105, 106, 148,
153-155;
mowy 102, 105, 106; a his-
toriografia
grecka 102; rola Pawła
148;
charakterystyka Dziejów 154,
155,
202
„dzień
pocieszenia" 92, 93
Dzień
Przebłagania —> Jom Kippur
Edom, kr. 19, 22
Egipt,
kr. 18, 19, 25, 30, 37, 39, 62, 101,
133,
135, 136, 138, 142
Efez, m. 286
Elamici, lud 101
Eliasz 150, 151
Emaus, m. 78, 96, 182, 228
Epiktet 47^19
era, era chrześcijańska 54, 66, 67, 73
Esdrelon —> Jizreel
esseńczycy 65, 66, 83
Etiop —> dworzanin etiopskiej królowej
euangeltdzesthaj,
gr.,
„głosić
dobrą no-
wie"
108, 179
euangelion,
gr.,
w uchwale miasta Priene
—>
Ewangelia
Eucharystia 184; eucharystyczna uczta 76
Eurypides 135
Euzebiusz z Cezarei 194, 198, 283
Ewangelia,
Ewangelie passim;
znaczenie
słowa
105, 107-109, 178; gatunek li-
teracki
185-187, 206; wiarygodność
203-205;
a historia 96, 186, 187, 262;
Ewangelia
głoszona 112-116; a szkoły
—>
rabinów; Ewangelia św. Pawła 157,
164,
167, 173-178, 186; pierwsze tek-
sty
spisywane 120; w atmosferze pas-
chalnej
214, 215; a Stary Testament
111;
Ewangelie kanoniczne (—» ka-
non),
ich autorzy 192, 193; kształto-
wanie
193-200; prawdopodobne daty
powstania
148, 149, 180, 198, 199,
202,
203; ostateczna redakcja 112;
a
tradycja ustna 120; świadectwa sta-
rożytne
powstawania —» Papiasz
z
Hierapolis —> Klemens Aleksandryj-
ski
—» Ireneusz z Lyonu
Ewangelia
apokryficzna Tomasza, Ewan-
gelia
apokryficzna dzieciństwa Toma-
sza,
Ewangelia apokryficzna Piotra,
Protoewangelia
Jakuba —> apokryf
—>
apokalipsy apokryficzne żydowskie
Ewangelie
synoptyczne —> Synpotycy 198
Ewangelie
dzieciństwa Mateusza i Łuka-
sza
214-216
Fajum 39
faryzeusze
112, 148-150, 163, 185; a Jan
Chrzciciel
65, 66; a Jezus 231, 253;
w
Ewangeliach 148, 250-253; a zmar-
twychwstanie
83; w Jamnie 202; od-
budowa
judaizmu 148 —»
Paweł
—>
Szymon faryzeusz —> Nikodem
Faselis, m. 31
Fenicjanie, Fenicja 17, 20, 31
Festus, prokurator Judei 91
Filadelfia, kościół 286
Filip
Apostoł
222, 234, 235, 268; „pokaż
nam
-> Ojca" 235
Filip, jeden z Siedmiu 115, 116
Filip,
syn Heroda Wielkiego, tetrarcha 20,
59,60
Filippi m. 154, 167
Finees, gr. —» Pinhas
Filistyni 17, 18
Filon z Aleksandrii 151
Flawiusz
Józef,
żydowski historyk 33, 60,
61,
63-65; a Jezus (testimonium
fla-
vianum)
69,
70
formuła Przymierza 296
formy literackie w Ewangeliach 206-213
Frygia, kr. 101
Gadara, m. 75, 241
Gajus Cezar 74
Galaad, kr. 22
Galilea 19, 54, 61, 88; opis 60, 178, 216,
224, 259; a Jezus 96, 215, 216, 288;
Galilejskie
Jezioro 224, 234 -»
Gene-
zaret
Gallion,
prokonsul Achai 155, 156
Gamaliel
148
Gadzim,
góra
57, 258, 261
gatunek
literacki, jego znaczenie 6, 7,
109,
273 -> Apokalipsa —»
Ewangelie
Gaza,
m. 18, 23, 115
Genezaret,
jezioro 20, 59, 60, 61, 220,
223
geografia
teologiczna w Ewangeliach św.
Marka
i św.
Łukasza 215, 216
Geraza,
m. 75, 241
Gergera,
m. 241
Gibea,
m. 24
glorificare,
lać.
—> doksadzejn,
gr.
gnoza,
gnostycy 187, 188, 190
„godzina"'
Jezusa a poganie 258
gorliwość,
greckie zelos,
hebrajskie
QN
150, 151
Góra
Oliwna —> Oliwna Góra
grecki
język w świecie rzymskim 25
grób
Jezusa pusty 78, 79, 87, 92, 95;
znaleziony przez kobiety 95, 96
Hades, grecka kraina zmarłych, śmierć 225
Hasmoneusze,
dynastia hasmonejska 28,
29;
pałac
Hasmoneuszy w Jerozolimie
32
Hebron, m. 19, 24
helleniści 162
Henoch
Pierwsza Księga
Henocha 83
—>
Przypowieści Henocha —> apokali-
psy
apokryficzne
Heraklejdes,
ojciec Herasa, list prywatny
171
Hermes, bóg grecki 39
Herod Agryppa I 60, 62
Herod Agryppa II 91
Herod
Antypas, syn Heroda Wielkiego,
tetrarcha
54, 59-62, 161; małżeństwo
z
—> Herodiadą 61, 62; i —> Jan
Chrzciciel
63, 64
Herod
Filip, syn Heroda Wielkiego, wnuk
Szymona
arcykapłana
59, 60; pierw-
szy
mąż —> Herodiady
Herod
Wielki 5, 18, 28; jego dwór
28;
jego
pałac 57; jego rodzina 28, 29;
okrucieństwa
28, 29; zdolności strate-
giczne,
polityczne 29, 30; budowniczy
miast
30, 31; sprzyja hellenizacji, roz-
wój
handlu a Sanhedryn 30; a Rzy-
mianie
29, 30; rozbudowa Świątyni
i
Jerozolimy 31, 32-36; śmierć 73, 74
Herodiada
59-62, 63; żona
—» Heroda
Filipa,
póniej —> Heroda Antypasa
Herodion,
później
mauzoleum Heroda
Wielkiego
31
Hierapolis, m. 69
Hiszpania, kr. 174
Hermas,
Pasterz, apokalipsa wczesno-
chrześcijańska
139
Hillel 148
Hiob, Księga Hioba 249
historia
ludzkości
widziana z perspektywy
Boga
295
Homer 107, 135
Horacy,
Kwintus Horacjusz Flakkus,
poeta
rzymski, syn wyzwoleńca
142
Horus, bóg egipski 39
Hule, jezioro 20, 23
Idumea, kr. 28; dawny —> Edom
imię, jego znaczenie 215
Imię Boga w —> Apokalipsie św. Jana 284
imiona
podwójne
w świecie grecko-rzym-
skim
141, 142
interpretacja
i „fakt
historyczny" 186,
187
Ireneusz,
św.,
biskup Lyonu, o Ewange-
liach
138, 194, 195; o autorze Apoka-
lipcy
Janowej 283
343
344
Ilurea, kr. 54, 55, 59
Izajasz,
Księga
Izajasza 147; znak dla
króla
Achaza 289; Drugi Izajasz 53,
107,
1078, 114-116 -> cierpiący Słu-
ga
Jahwe
Izrael 20
Izyda, bogini 47
Jabboq, rz. 22
Jafo, hebr., Jaffa, m. 18, 23, 31, 36
Jahwe 37, 52, 104, 150
Jair 226, 242-244
Jakub patriarcha 258 —» studnia Jakubowa
Jakub,
„brat"
Jezusa 89, 185; śmierć Ja-
kuba
70
Jakub, syn Alfeusza 220
Jakub, syn Zebedeusza 185, 222-224
Jan,
syn Zebedeusza 115, 154, 222-224;
wygnany
na Patmos, umiera w Efezie
(?)
232 —>
szkoła Janowa —» uczeń
umiłowany
Jan
i Jakub, synowie Zebedeusza
229-233;
powołanie
229; wobec Sa-
marytan
229, 230; upominają się
o
miejsce w chwale 196, 197, 231,
232;
na Górze -> Przemienienia 226;
w
domu —> Jaka 226, 244; w Galilei
po
Zmartwychwstaniu (J 21) 233
Jan Chrzciciel 54, 62-66, 222, 233
Jan
zwany także
Markiem 142 —> imiona
podwójne
Janowe
pisma 293; autorstwo 233; szkoła
Janowa
285, 286
Jan
Hyrkan, syn Szymona, właściwy
za-
łożyciel
dynastii hasmonejskiej 28
Jarmak, rz. 22
jeniec wojenny — niewolnikiem 142
Jeruzalem
nowe - nowy Kościół
295, 296;
jako
Oblubienica —> Baranka 296
Jerozolima
19, 24, 42, 43, 55, 57, 62, 73,
88,
101, 102, 115, 141, 162, 215, 216,
230,
259-261, 263; a Herod 31
—>
Świątynia; liczba ludności 31, 32;
Jezus
w Jerozolimie 75, 253; prokla-
macja
Zmartwychwstania 78; prześla-
dowanie
chrześcijan
114; Paweł w Je-
rozolimie
143, 147, 148, 155, 161,
163,
173 —» synagogi w Jerozolimie
143,
144; zburzenie Jerozolimy 33, 34
i
passim
Jerycho,
m. 20, 24, 29, 31; uzdrowiony
ślepiec
244-246; Zacheusz 244, 245
Jezus
passim;
rok
urodzenia 66, 67, 73,
74;
działalność
publiczna 72, 74, 75;
śmierć
72, 73, 75, 101-104 -> grób
pusty;
a poganie 74, 75, 202, 268-272;
w
Jerozolimie i w Świątyni 74, 75,
253,
260 —> Zmartwychwstanie; w Li-
stach
-> Pawła 175, 176 -> cuda
—>
uzdrowienia —> przypowieści —> lo-
gia;
Jego roszczenie i wymagania 110,
111,
117, 118; wobec „nieczystych"
110;
kuszony 225; Jego nauczanie
118, 220 i passim; Jego język 84,
212;
Jego autorytet 120; a fary-
zeusze
148, 149, 185, 253; a saduceu-
sze
83, 84, 185; a kobiety 263, 266;
Jego
tytuły
104; Jezus Pan i Mesjasz
78,
94, 179 -> Chrystus -> Mesjasz
język —> Jezusa język —> Ewangelii
Jezus
zwany Justus 142 —>
imina podwój-
ne
Jizreel, równina 18, 19, 24
Johannan ben Zakkai 210
Jom
Kippur, Dzień
Przebłagania 36, 37,
84,85
Jordan,
rz. 17, 19-21, 23, 24, 62, 74; Jan
Chrzciciel
nad Jordanem 63-65, 222
Józef
z Arymatei, wg Mateusza uczeń
Jezusa,
oddaje swój grób Jezusowi 254
Józef
Barsabas zwany Justus 142 —> imio-
na
podówjne
Józef Flawius —> Flawiusz Józef
Józef lub Joset, syn Marii 263
Juda Galilejczyk 74, 101
judaizm
a słowo
Boże 6; w czasach Jezu-
sa
83; a Przymierze na —» Synaju 99,
110,
115, 157; odbudowany przez
—>
faryzeuszów 202
Judasz Iskariota 77, 78, 222, 265
Judea
19, 42, 54, 57, 68, 75, 101, 114,
236,
264, 278 -> Pustynia Judzka
Julias —> Betsaida
Julias —> Bethramtha
Justyn,
ś
w., o autorze Apokalipsy Janowej
283
Kafarnaum, m. 222, 269
Kaifasz, arcykapł.an 59, 97, 262
Kaligula 62
Kanaan 18
Kana galilejska 217, 234
kananejska
kobieta (poganka) wobec Je-
zusa
268, 269
kanon, znaczenie słowa 137
kanon Nowego Testamentu 137-139
kanon —> Muratoriego 138
kapłani
i lewici 38; służba świątynna kapła-
nów
149
Karmel, góra 17, 18
katecheza
wczesnego Kościoła
181-183,
180,
208
Katechizm
Kościoła
Katolickiego
o
-> modlitwie 259, 264
Kefas
89, 90, 155, 161, 164, 165, 223-225
—»
Piotr
kerygmat 106, 107, 175, 180
Klaudiusz 69
Klemens
Aleksandryjski o Ewangeliach
194,
195, 196
Kleofas 263
Kleopatra VII 25
kobieta cierpiąca na krwotok 242, 246
kobiety
towarzyszące
Jezusowi z Galilei
263,
266
kodeks, nowa forma książki 128-132
kodeksy biblijne najstarsze 132-134
Korneliusz, setnik 98, 102
Korynt, m. —> Paweł Apostoł
Kościół
wczesny, początki 75, 76, 78,
98-99,
110-116; narodzony ze Zmart-
wychwstania
99; kontynuuje misje Je-
zusa
179; Pismo święte wczesnego
Kościoła
152; kształtuje Ewangelię
180,
181; wobec pogan 162, 165, 175;
w Rzymie 170
Kreteńczycy 101
Królestwo
Boże 72, 88, 209, 231, 239,
255,
256; a Ewangelia 108-110, 112,
178,
179; w Apokalipsie 274; a przy-
powieści
ewangeliczne 209-213
Królestwo
niebieskie, uczta w Królestwie
niebieskim
271
Ksenofont 67
książka starożytna 122-132
Księga Daniela 42; zmartwychwstanie 82
Księga
Mądrości w kanonie —> Muratorie-
go
138
Księgi
Machabejskie Pierwsza i Druga 42,
43;
zmartwychwstanie 82, 83
kult w -> Duchu i w prawdzie 261
kult człowieka żyjącego, kult władcy 40
kulty
pogańskie
39; a autorzy biblijni
40-42;
a wcześni pisarze chrześcijań-
scy
44—46
Kwiryniusz,
Publiusz Sulpicjusz Kwiry-
niusz
(Publius Sulpicius Quirinius),
prokonsul
Syrii 73, 74
Kyrios, gr. —> Pan
Laodyceja, m. i kościół 288
Lew z pokolenia Judy 294
lewici 38
Liban, góry 18, 20
Libia, kr. 101
liczby symboliczne 88, 277
Listy Apostolskie 112
listy w starożytności 168, 169; prywatne
listy znane z papirusów 169-171
—> Paweł, Listy
Listy
do siedniu Kościołów
(Ap 1) 281, 286
liturgia
wczesnego Kościoła 175, 184;
hymn
(Flp 2) 86, 87
liturgia
niebiańska
(Ap 4-5) 293-295
Liwias
—> Bethramtha
Lizjasz,
tetrarcha Abileny 59
logia
Jezusa 181, 183, 190, 192; logia
apokryficzne i agrafa 187, 189, 190,
206,
207
Logos,
gr. —>
Słowo
345
346
Lugdunum
w Galii 62
Luter
Marcin 137
„łamanie
chleba" 180, 182, 184, 185, 214
Łazarz,
wskrzeszony
przez Jezusa 85,
236,
264, 265
Machabeuszów
powstanie —> powstanie
Machabeuszów
Macheront, twierdza 31
Magdala, m. 263
magia 91
majuskuła 126, 134
Malta, wyspa 174
Maria, matka Jakuba 263, 266
Maria, matka Józefa lub Joseta 263
Maria, żona (?) Kleofasa 263
Maria
i Marta z Betami, siostry Łazarza
85,
266; goszczą Jezusa 263 oraz in-
terpretacja
słów Jezusa do Marty 263,
264;
wskrzeszenia Łazarza
264,
265;
uczta
w Betanii przed Paschą 265
Maria
Magdalena, Maria z Magdali 263,
266;
uwolniona od złych
duchów 266;
spotkanie
ze Zmartwychwstałym 87,
96,
98, 218, 223, 232, 266, 267
Mariamme, żona Heroda Wielkiego 29
Maryja,
matka Jezusa 72; w apokryfach
190,
191; w Ewangelii 216, 263-289
Marta —> Maria i Marta
Masada, twierdza 31
maszal,
hebr.,
1. mn. meszalim
119,
209,
212
—)
przypowieści
Matatiasz 151
Medowie 101
Meggido, twierdza 18, 23, 24
Memfis, m. 39
Mesjasz
passim;
Mesjasz
i Pan 94, 104
->
Pan
metafora a —» przypowieść 211
metoda historii form 296, 310-314
Mezopotamia 23, 101
Michał i jego —> aniołowie 290
midrasz 147
Miriam —> Maria, Maryja
minuskuła 126, 134
misteria pogańskie 45, 46
Mizpa, kr. 22
Modin, m. 151
modlitwa
w Ewangelii 181, 182; pańska
182;
w —> Duchu i w prawdzie 261;
wytrwała
246, 269; milcząca 247;
w
—> Katechizmie Kościoła Katolic-
kiego
(2715, 2716, 2717, 2561):
spojrzenie
wiary, słuchanie-posłuszeń-
stwo,
milczenie, spotkanie dwóch pra-
gnień
—> Marta i Maria
Mojżesz
57, 150, 182, 252, 257, 258
—>
Prawo Mojżeszowe, Wniebowstą-
pienie
Mojżesza; nowy Mojżesz-Jezus
u
Mt 216
monety 59, 60
monoteizm Izraela 40, 41, 43, 110
monoteizm i politeim, konfrontacja 40-43
Morze Czerwone 23, 24
Morze Martwe 20-22, 23, 31
Muratori,
Lodovico Antonio —>
kanon
Muratoriego
Nabatejczycy 19, 22, 28, 61, 62
Nag Hammadi, m. w Egipcie 138, 188
Namiotów
Święto 36-38; Jezus na Świę-
cie
Namiotów 75, 260
Natanael
224, 233; utożsamiany
z —> Bar-
tłomiejem
234
natchnienie,
nauka Kościoła
katolickiego
o
natchnieniu 203
nauka w —> synagogach 144
Nazaret 72, 190
Nazorejczyk 71
Neapolis, m. w Tracji 154, 166
nefesz, hebr., znaczenie słowa 81
Negew 18, 19, 22 -> Nabatejczycy
„niebo" 87, 88
Niedziela —> Paschalna Niedziela
nieszczęście
pojmowane jako kara 248,
249,
252
Niewiasta i Smok (Ap 12) 289, 290
Neron 68, 69, 174, 286
Nikodem, rozmowa z Jezusem 253-257,
347
269; udzał w pogrzebie Jezusa 254
Nowy Rok 37
Nowy
Testament passim,
100,
178; kształ-
towanie
się 112-122, 152, 168; język
Nowego
Testamentu 119-120; a Stary
Testament
6, 112—116; najstarsze rę-
kopisy
132-137; kanon Nowego Tes-
tamentu
137, 138
Objawienie św. Jana —> Apokalipsa św.
Jana
obrzezanie
162, 162, 163, 175, 278
obywatelstwo
rzymskie —>
Rzym, Rzy-
mianie
Ojciec,
Bóg Ojciec 86, 111, 120; Ojca
widzieć
235
Oliwna
Góra 88
opętany
z Gerazy (Mk), z Gergery (Łk),
dwaj opętani z Gadary (Mt) 241, 242,
268
ostateczna
forma tekstu biblijnego, jej
znaczenie
220, 221
ostateczne
czasy 94, 294
Ostatnia
Wieczerza 72, 73, 182, 184
Oxyrhynchos,
m. w Egipcie, papirusy
z
Oxyrhynchos 136
Ozeasz
92, 93
Palestyna 17-24, 55, 59, 62, 141, 142
Pamfilia, kr. 101
Pan
—>
Mesjasz i Pan; znaczenie słowa
104
Pan, bóg pogański 20
Paneas, m. 20, 59 —> Cezarea Filipowa
Papiasz
z Hierapolis o Ewangeliach 194,
195
papirus
jako materiał
piśmienny 123-125,
127,
128, 130, 132
papirusy:
dokumenty 67, 141, 142; listy
prywatne
169, 170; fragmenty Nowe-
go
Testamentu 135, 136
parabole, gr. —> przypowieść
Paraklet 110, 111 -» Duch Święty
Partowie 101
Pascha 37, 72, 73, 101
Paschalna Niedziela 55, 87
Paulus, Lucjusz Emiliusz Paulus 143
Paulus, prawnik rzymski 130
Paweł
Apostoł 25, 52, 53, 86, 90-92,
94,
95, 138-175, 195; pochodzenie
i
obywatelstwo rzymskie 141, 157;
o
sobie 143; wykształcenie 147, 148
—>
faryzeusz i prześladowca chrześ-
cijan
148, 150, 151, 157; znaczenie
dla
chrześcijaństwa 152, 157, 165,
175, 176;
wychowany w Jerozolimie
143;
źródła
do jego życia 153-157,
chronologia
156-158, 160, 161; apos-
toł
pogan 157, 160, 171; „nawróce-
nie"
158-162; podróże misyjne
161-163,
166-168; spór z Kefasem
w
Antiochii 164, 165; w Jerozoli-
mie
161, 163-168; Listy 168-174;
Ewangelia
Pawiowa: uniwersalność
176, 177;
chrystocentryczność
175,
176;
pierwszy teolog chrześcijański
175-177;
w Rzymie 201, 202; śmierć
174
Perea, kr. 60
perfektum, gr. 236
pergamin 124, 125, 128, 132
Pergamon, kościół 286
Petra, m. 19, 61, 62 —> Nabatejczycy
peru.s7.im, hebr. —> faryzeusze
Pięcioksiąg
Mojżeszowy 83, 150 —> Pra-
wo
Mojżeszowe
Pięćdziesiątnica 37, 94, 99, 101, 102
Pinhas, kapłan 150, 151
Piotr
Apostoł
221-229; powołanie
222-225,
cudowny połów 223, 224,
228,
229; w Cezarei
Filipowej
224,
225;
Bar Jona 225: na Górze Przemie-
nienia
226; zaparcie się Jezusa 226,
227;
z Janem u pustego —> grobu 228;
spotkanie
ze Zmartwychwstałym 228;
starcie
z Pawłem w Antiochii 229;
śmierć
w Rzymie 174; charakterystyka
226,
227 -> Kefas -» Szymon
Piotra św. List Drugi 152
Piotra Apokalipsa —> apokryf 138
348
Piłat —> Poncjusz Piłat
piraci 142
pisania
sztuka, pismo 125, 126; pisarskie
narzędzia
125
piśmienny
materiał w starożytności
123-125
Platon 67
Pliniusz Młodszy 68, 69
Plutarch z Cheronei 41-51, 141
podróże, trudności 166-168
poganie
w Biblii, obietnica zbawienia 43,
52,53
poganie,
cudotwórcy
pogańscy, wobec
chrześcijan
68, 69 —> prozelici;
w
oczach Izraelitów 241, 242; a - Je-
zus
pogańskie
stowarzyszenia religijne 46, 47,
51,
52, 166
Polikarp, biskup Smyrny 195
Pomazaniec
- Mesjasz 91, 92, 104 -> Me-
sjasz
Poncjusz
Piłat,
prefekt Judei 54-57, 77,
97;
inskrypcja z Cezarei 57; skazał na
śmierć
Jezusa 68, 70,72, 101; rozmo-
wa
z Jezusem 218; legendy o Pon-
cjuszu
Piłacie 58
Poświecenie Świątyni, Święto 75
powstać = zmartwychwstać 85
powstanie Machabeuszów 40, 278
praeparatio
evangelica —>
przygotowanie
dróg
Ewangelii w świecie pogańskim
Priene, m. 108
Prawo
Mojżeszowe
65, 101, 115, 149,
162,
175, 253, 278
prorocy a —> apokaliptyka
prorok 250, 262, 73, 113, 151
prorok
fałszywy
= Druga Bestia (Ap 13)
291,
292
Protoewangelia
Jakuba —>
apokryficzne
Ewangelie
protorabini 116, 117
prozelici 104
Pszaśniki, Tydzień Pszaśników 37, 73
przeistoczenie,
słowa
Jezusa (Mt, Mk, Łk,
l
Kor) 184
przekłady polskie Biblii 10, 11
„przemienienie
chwałą", greckie doksa-
dzejn
85
—» wywyższenie
Przemienienie 226
przenośnia —> metafora
prześladowanie
religijne -» Antioch IV
Epifanes
prześladowanie chrześcijan 114
przygotowane
dróg
Ewangelii w świecie
pogańskim
47-53
Przymierze Synajskie —» Synaj
przypowieści
ewangeliczne 209-213; ra-
biniczne
210; metafora 211; alegoria
211;
definicja przypowieści ewangeli-
cznych
212; a Królestwo Boże 209,
212;
zbiory przypowieści ewangelicz-
nych
180, 190, 192
Przypowieści —> Henocha 83
Pryska 170
Pseudo-Barnaby List 139
pseudonymia -» apokalips 277, 278
Ptah, bóg egipski 39
Ptolemeusze 25
pusty —» grób
Pustynia Judzka 19
Rabba, m. 22
rabini
141; rabinów
komentarze 209;
szkoły
rabinów a przekazywanie nauki
Jezusa
116-118, 120-122
Rabbi 254
Rabbuni 246, 267
Rama, m. 24
religijne stowarzyszenia —> pogańskie
religioznawstwo porównawcze 79, 80
rękopisy
najstarsze —> Nowego Testamen-
tu
—» Septuaginty
rozmnożenia
chlebów opisy a ustanowie-
nie
Eucharystii 184, 185
Rzym,
Rzymianie 19, 31, 36, 40, 57, 59,
68,
70, 73, 101, 142, 167; imperium
rzymskie
w I w. n.e.; administracja
25-28;
rzymskie obywatelstwo 25,
141-147;
Rzym burzy Świątynię
jero-
zolimską
33, 34; Paweł w Rzymie 174
349
Sabazjos, bóg 47
saduceusze
65, 66; a Pismo 83; a Jezus
83,
84, 185
Salome, córka —> Herodiady 59-63
Salomon 19, 31, 110
Samaria,
m. i kr. 19, 24, 57, 75, 114, 115,
258
-»
Sebaste
Samarytanie
115, 229, 230, 258, 261, 262,
268
Samarytanka,
jej rozmowa z Jezusem
257-262
Sanhedryn 30, 38, 253
Saron, równina 18
Sarapis, bóg grecko-egipski 170
Saul, król 107
Saul, hebrajskie imię Pawła Apostola 134
Saul zwany także Pawłem 142
sąd wg św. Jana 257
Saturninus,
Sentius Saturninus, prokonsul
Syrii
74
Sebaste,
nazwa odbudowanej przez Hero-
da
Wielkiego —>
Samarii
Sełeukidzi 82
Septuaginta
92, 104, 106, 112, 113, 181,
205,
225; najstarsze rękopisy
132-134
skóra jako materiał piśmienny 124
Sokrates 67
spis ludności wg św. Łukasza 73, 74
Suchos
lub Sobek, egipski bóg-krokodyl
39
Swetoniusz 69
Sychar, m. 259
Sychem, m. 19, 24, 25, 259
Sydon, m. 74, 268
Syn
Boży
89, 179, 180, 218, 224, 265;
znaczenie
tego tytułu za czasów Jezu-
sa
225; Syn Boży Jednorodzony 257
Syn
Człowieczy
89, 207, 216, 252, 257;
„życie
na okup" 232
Syn Dawida 185, 244
Synagoga,
jej znaczenie 143, 144 liturgia
145-147,
184; w diasporze 144, 147;
Paweł
w synagodze 53, 166
Synaj
18, 99; Przymierze Synajskie 99,
101
Synowie Gromu 229, 230 -> Jan i Jakub,
synowie
Zebedeusza
Synoptycy
234
Syria
20; prowincja rzymska 57, 60, 62,
72, 167
Syrofenicjanka
—»
kananejska kobieta
szabat
95, 110, 147,207,250
Szefela,
równina 18
Szeol
81, 82
Szilo,
m. 19, 24
Szymon,
imię
Piotra Apostoła 222, 225
Szymon,
arcykapłan 50
Szymon
Kananejczyk 222
Świątynia
jerozolimska 56, 72, 110, 148;
zbudowana
przez Salomona 31, zbu-
rzona
w 587/586 31; odbudowana
w
515 r. 31; przebudowana przez He-
roda
Wielkiego 31, 32, 36; zburzona
w
70 r. 33, 34; plan Świątyni i makie-
ta
33-35; personel Świątyni 38 —> ar-
cykapłan
święta pielgrzymkowe 32, 37, 38
Tacyt
286; o Chrystusie 68, 69, 72
Talmud
o Świątyni
Herodowej 33;
0 śmierci
Jezusa 71, 13; o faryzeu-
szach
149
Targum 92, 93, 147
„tchnienie życia" 97
Teofil 88, 201
Tertulian 74
tetracha, tetrarchia 54, 59, 62
Tadeusz Apostoł 222
Tomasz
Apostoł
218, 222, 224, 233,
234-237;
charakterystyka 234, 236,
237;
Tomasz niewierny 236, 237
—>
apokryficzne Ewangelie Tomasza
1 Ewangelia
dzieciństwa
Tomasza
Tora
ustna 150 —> Pięcioksiag
Trachonitis
54, 55, 59
tradycje
apostolskie wczesnego Kościoła
175,
176; dotyczące powstania Ewan-
gelii
kanonicznych 193-196
Trajan 68-69
350
„trzeci dzień" —> „dzień pocieszenia"
Tyberiada, m. 20, 61
Tyberiusz
54, 55, 57, 58, 59, 60, 61, 62,
68
Tyr, m. 74, 268
Tytus cezar, Łuk Tryumfalny Tytusa 33, 34
Tukidydes 54, 102, 135
uczeń
umiłowany 224, 233; przy Ostatniej
Wieczerzy
232; pod Krzyżem z Mary-
ją
232; przy —» grobie pustym 232,
233;
w Ewangelii św. Jana (21) 232,
233;
autor Ewangelii św. Jana 232,
233;
inne pomysły 233
uczniowie
Jezusa 69, 76, 77, 101, 102,
110,
111, 117, 221, 248, 249; po
Zmartwychwstaniu
84-86, 96-99,
110,
215; idący
do Emaus 182; powo-
łanie
i wymagania Jezusa 238-242
uczniowie rabinów 117
Via
maris 23
Via
Egnatia 167
Wespazjan 33
wiara
biblijna 243; wiara i łatwowierność
237
Wieża Stratona 33 —> Cezarea Nadmorska
wniebowstąpienie
86-89, 96, 160, 290
—>
zmartwychwstanie i wniebowstą-
pienie
u Pawła 177
Wniebowstąpienie
Mojżesza —> apokryf
89
wskrzesić,
wskrzeszenie 85, 103,
243-244,
264-265
wygnanie babilońskie 5, 40
Wyjście z Egiptu 37-38
wywyższenie i zmartwychwstanie 84—86
wywyższenie i wniebowstąpienie 86-89
wywyższenie
u św. Jana 87, 257; u św.
Pawła
86, 87; a zmartwychwstanie
87-89
wyznanie
wiary chrześcijańskiej,
najstar-
sze
91-93, 116, 184, 186
Zeus Olimpijski, bóg grecki 39
Zmartwychwstanie
Jezusa 9, 70, 75, 78,
94-98,
158, 160, 228, 236, 267, 268;
proklamacja
78; przeciw Zmartwych-
staniu
—>
grób pusty —> Ewangelia św.
Piotra;
Zmartwychwstanie Izraela
u
Ezechiela 82; —> cierpiący Sługa
Jahwe
—» „trzeci dzień"; znaczenie
94,
99, 105, 282; Zmartwychwstanie
powszechne
93, 94
zwój
papirusowy, skórzany lub perganimo-
wy,
starożytna książka 127, 128, 130
żegluga 17, 27, 167, 168
życie 85
Żydzi
70, 101, 104, 151, 156; wypędzeni
z
JAzymu przez Klaudiusza 69; wobec
Pawła
166; a chrześcijanie 185;
w
Ewangelii św. Jana 251; a zbawie-
nie
261
351
SPIS MAP I ILUSTRACJI
Mapy
Palestyna w czasach Nowego Testamentu 323
Podróże św. Pawła 324
Ilustracje czarno-białe
1. Fragment mozaiki z Madaby - Jordan wpadający do Morza Martwego.
VI w. n.e. Archiwum PWN 21
2. Zbiory
winogron. Mozaikowy medalion z Bet Sze'arim (miasta zniszczone-
go
w IV
w.
n.e.). Archiwum PWN
23
3. Brązowa
moneta Heroda Wielkiego. Awers: trymaterion - kadzielnica.
Rewers:
wokół ołtarza na 3 nogach wypisane literami greckimi imię
króla
Heroda,
obok podany rok 3 - od otrzymania tytułu króla (40 r. p.n.e.)
lub
objęcia
panowania w Jerozolimie (37 r. p.n.e.). Ze
zbiorów
Autorki ....
29
4. Świątynia
jerozolimska w czasach Heroda według makiety w ogrodzie
Hotelu
Holy Land w Jerozolimie. Wejście do Świątyni jest zorientowane
na
wschód.
Dalej, Brama Nikanora prowadzi na Dziedziniec Kobiet, wokół
którego
rozciąga się Dziedziniec Pogan. Archiwum PWN
35
5. Ściana
Płaczu w Jerozolimie. Jedyny zachowany fragment Drugiej
Świątyni,
zburzonej
w 70 r. n.e. przez Rzymian. Fot. B. J^emisiewicz. Archiwum PWN
36
6. Zeus Amon. Archiwum PWN 39
Fragment
malowidła
z Herkulanum przedstawiającego kult Izydy. I w. n.e.
Archiwum
PWN
46
Srebrny
denar cesarza Tyberiusza. Awers: podobizna i imię
cesarza. Rewers:
postać
kobieca, prawdopodobnie personifikacja pokoju. Ze zbiorów Autorki
54
Posadzka
zapewne Litostrotos na dziedzińcu
twierdzy Antonia. Archiwum
PWN
56
10. Inskrypcja łacińska z imieniem Poncjusza Piłata, prefekta Judei, znaleziona
w Cezarei Nadmorskiej. Israel Museum, Jerozolima. Ze zbiorów Autorki 58
Moneta
Heroda Antypasa. Awers: gałązka
palmowa, wokół niej greckimi
literami
„Tetrarchy Heroda" i liczba „33 rok" (jego
panowania - co
oznacza
29/30 r. n.e.). Rewers: nazwa miasta Tiberias otoczona
wieńcem
laurowym.
Ze zbiorów Autorki 60
Chrzest
Jezusa. Malowidło
ścienne w katakumbach Kaliksta w Rzymie,
ni
w. n.e. Propylden
Weltgeschichte, t.
II:
Hellas
u. Rom. Die Entstehung
des Christentums, Berlin 1931 64
Wjazd
Jezusa do Jerozolimy. Fragment sarkofagu Juniusa Bassusa.
Groty
Watykańskie
w Rzymie. Około 350 r. n.e. Archiwum PWN 71
Uczta
eucharystyczna. Malowidło
ścienne w katakumbach Kaliksta w Rzy-
mie.
Początek III w. n.e. Archiwum PWN 76
Stara rzymska droga łącząca Emaus (?) z Jerozolimą. Archiwum PWN . . 77
Sarkofag
Anastasis - jego centralnym motywem jest tryumfalny
krzyż,
zwieńczony
laurowym wieńcem z monogramem Chrystusa. Około 350 r. n.e.
Museo
Pio Cristiano, Muzea Watykańskie, Rzym. Archiwum PWN ....
94
Dobry
Pasterz. Katakumby Pryscylli w Rzymie. Druga połowa
UJ w. n.e.
Archiwum
PWN
121
Człowiek
trzymający zwój. Fragment sarkofagu z kościoła Santa
Maria
Antiąua
w Rzymie. 250-275 r. n.e. Archiwum PWN
127
Kodeks
papirusowy z obu Listami św.
Piotra. Strona 22 (na której kończy się
l
P) i 23 (na której zaczyna się 2 P). Papirus Bodmer VIII. III w.
n.e.
Biblioteka
Watykańska, Rzym. Archiwum PWN
129
Karta
z książki
papirusowej. Na tej właśnie karcie kończy się Ewangelia
św.
Łukasza
a zaczyna Ewangelia św. Jana. Papirus Bodmer XIV. III w.
n.e.
Biblioteka
Watykańska, Rzym. Archiwum PWN
131
Koniec
Ewangelii św.
Jana. Kodeks Synajski. Połowa IV
w.
n.e. British
Museum,
Londyn. Ze zbiorów Autorki
133
Fragment kolumny z synagogi w Kafarnaum. Nowy Testament, Warszawa
1989 144
Relief
z motywem Gwiazdy Dawida znaleziony w ruinach synagogi w Ka-
famaum.
Nowy
Testament
145
Rekonstrukcja synagogi w Meroth. Archiwum PWN 146
Rzymska
droga z Aleppo do Damaszku. Prawdopodobnie przemierzał
ją św.
Paweł
podczas swoich podróży. Archiwum PWN
158
Piotr
i Paweł.
Relief z nagrobka Asselusa. 313 r. n.e. Muzea Laterańskie,
Rzym.
Archiwum PWN 164
Św.
Paweł na statku trzymający ster i wciągający
żagiel. Fragment
sarkofagu.
Początek IV
w.
n.e. Museo Capitolino, Rzym. Ze zbiorów
Autorki
167
Początek
Drugiego Listu do Koryntian św. Pawła. Papirus Chester
Beatty.
Około
200 r. n.e. Chester Beatty Museum, Dublin. Archiwum PWN ....
172
Ryba
z koszem chleba - malowidło
ścienne będące nawiązaniem do cudu
rozmnożenia
chleba i ryb i nakarmienia rzeszy nad jeziorem Genezaret.
Krypta
Lucynii, katakumby Kaliksta, Rzym. III w. n.e. Propylaen
Weltges-
, chichte, t. H 184
Kodeksy
odkryte w 1945 r. w Nag Hammadi, wśród
nich kodeks zawierają-
cy
Ewangelię św. Tomasza. Archiwum PWN
188
Pierwsza
karta apokryficznej Ewangelii według
św. Tomasza (po koptyjsku).
Archiwum
PWN
189
Katakumby
św.
Sebastiana z napisami pierwszych chrześcijan, Rzym.
m/IV
w. n.e. Fot. G. Gałązka. Archiwum PWN
201
Prasa oliwna. Archiwum PWN 209
Lampka oliwna. Archiwum PWN 210
Początek
Ewangelii według św. Marka. Kodeks Bezy (D). Biblioteka
Uni-
wersytecka
w Cambridge. Ze zbiorów Autorki
214
Sarkofag
Dwóch
Braci ze scenami z apokryficznych Ewangelii. Połowa
FV
w. n.e. Museo Pio Cristiano, Muzea Watykańskie, Rzym. Archiwum
PWN
230
Sarkofag
dogmatyczny ze scenami ze Starego i Nowego Testamentu. Około
340
r. n.e. Museo Pio Cristiano, Muzea Watykańskie, Rzym. Archiwum
PWN
248
Chrystus
przy studni z Samarytanką.
Fresk z katakumb przy Via Latina,
Rzym.
Połowa IV
w.
n.e. Archiwum PWN
258
Wnętrze grobu. Archiwum PWN 264
Orantka. Fragment malowidła ściennego z katakumb Pryscylli w Rzymie.
III w. n.e. Archiwum PWN 270
Ilustracje barwne
En
Avdat - górna
część koryta rzeki Zin na pustyni Negew. Fot. M.M.
Berger.
Archiwum
PWN
Sziwta na pustyni Negew. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
Starożytna Petra. Fot. T. Południkiewicz. Archiwum PWN
Bet
Guwrin - cysterna w formie krzyża
wraz z kolumbarium. Fot. M.M. Berger.
Archiwum
PWN
Zabudowania na szczycie Masady. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
Widok z Masady na Pustynię Judzką. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
Qumran - ruiny osady esseńczyków. Oto ziemia Boga, Jerozolima 1995
Herodium. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
Herodium - pozostałość pałacu Heroda. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
Złota Brama. Ze zbiorów Autorki
Dolina Cedronu. Oto ziemia Boga
Kościół
Pater Noster na Górze Oliwnej -jedna z wielojęzycznych tablic z
modlitwą
Ojcze
Nasz. Fot.
M.M. Berger. Archiwum PWN
Góra Tabor. Oto ziemia Boga
Megiddo. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
Cezarea Nadmorska - ruiny wieży Heroda. Ze zbiorów Autorki
Cezarea
Filipowa. W głębi
grota - w starożytności sanktuarium boga Pana. Fot.
M.M.
Berger. Archiwum PWN
Studnia Jakuba. Ze zbiorów Autorki
Bet Szean. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
Gamla
- ruiny miasta obleganego w 67 r. przez Rzymian. W głębi
widoczne Jezioro
Galilejskie.
Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
Rybacy. Oto ziemia Boga
Rolnik na polu. Ze zbiorów Autorki
Bar'am
- ruiny synagogi z końca
II
lub
początków III w. n.e. Fot. M.M. Berger.
Archiwum
PWN
Kafarnaum
- ruiny synagogi z IV
w.
n.e., częściowo
zrekonstruowanej, z elemen-
tami
z I w. n.e. i wcześniejszymi. Fot. J. Kowalczuk
Tabgha
- mozaika przywołująca
cud rozmnożenia chleba i ryb, pozostałość z bizan-
tyjskiego
kościoła z V
w.
n.e. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
Yardenit. Rzeka Jordan. Fot. M.M. Berger. Archiwum PWN
Korynt - ruiny świątyni Apollina. Fot. W. Roman. Archiwum PWN
Efez - fasada biblioteki Celsusa. Fot. M. Witkowska. Archiwum PWN
Na okładce: Fragmenty mozaiki z Madaby oraz Lampka oliwna. Archiwum PWN
355
SPIS TREŚCI
Rozmowy
o Nowym Testamencie 5
Skróty
biblijne 13
Świat, w którym żył Jezus z Nazaretu 17
Palestyna
(17). Imperium rzymskie (24). Wielki król
czy wielki zbrodniarz (28).
Święte
miasto (31). Bóg i bogowie (38)
„Za panowania Tyberiusza" 54
Jedyna data w czterech Ewangeliach (54).
Śmierć Proroka (63).
Era chrześcijańska i niechrześcijańskie źródła do życia Jezusa (66).
W oczach historyka (71)
„Zmartwychwstał dnia trzeciego zgodnie z Pismem'' 76
Zawiedziona nadzieja (76).
Przyjąć-odrzucić (78).
Wiara w zmartwychwstanie w czasach Jezusa (81).
Kiedy brak słów... (84).
Wywyższenie i wniebowstąpienie (86).
Najstarsze chrześcijańskie wyznanie wiary (90).
Historia i wiara (94)
Jak rodził się Nowy Testament 101
W dzień Pięćdziesiątnicy (101).
Kerygmat i Ewangelia (105).
Od słowa mówionego do spisanego tekstu (110).
Starożytne książki (122).
Najstarsze rękopisy Nowego Testamentu i problem kanonu (132)
Apostoł narodów 140
Z Tarsu do Jerozolimy (140).
Synagoga
(143). Gorliwość
faryzeusza (147).
Najlepiej
znany autor biblijny? (151).
Pod Damaszkiem (158).
Niestrudzony podróżnik (161).
Listy (168).
Pawłowa Ewangelia (173)
Mateusz, Marek, Łukasz i Jan 178
Kiedy słowo stało się książką (178).
Po drodze (187).
Jak powstawały Ewangelie (192).
Od logiów do przypowieści (206).
Czterej (213)
Nasi znajomi z Ewangelii 219
Jak można czytać Ewangelie (29).
Szymon-Kefas-Piotr (229).
Filip i Tomasz (233).
Być
uczniem (238). „Nie bój
Krzyk
i milczenie (244).
Widzący i nie widzący (247).
Nik (253).
U studni Jakubowej (257).
Dwie siostry i Maria i poganie (268).
Ten, który przychodzi 273
Nowy gatunek literacki (273).
W Biblii hebrajskiej i na „Apokalipsa Jezusa Chrystusa" (281).
Kto
i kiedy? (283).
(286).
Niebiańska
liturgia (293).
„Oto czynię wszystko no' Posłowie (Józef Kudasiewicż) 299
Aneks 310
Tablica genealogiczna 315
Tablica chronologiczna 316
Mapy 323
Wybrana literatura 326
Indeks autorów nowożytnych 328
Indeks tekstów 329 (opuszczony)
Indeks analityczny 339
Spis map i ilustracji 351
(221).
Synowie Gromu
się,
tylko wierz!" (242).
odem
i Józef z Arymatei
z
Magdali (263). Jezus
jej
marginesach (275).
Czy
lektura na dzisiaj?
we" (295)
Projekt
okładki
i stron tytułowych
MARYNA
WIŚNEWSKA
Redaktor
JOLANTA
KOWALCZUK
Redaktor
techniczny
DANUTA
JEZIERSKA-ŻACZEK
Opracowanie
kartograficzne
SŁAWOMIRA
JAROCIŃSKA
Korekta
BOŻENNA
FRANKOWSKA
EWA ŁABĘCKA
Copyright
©
by
Anna
Świderkówna, Warszawa 2000
ISBN 83-01-13044-X
Wydawnictwa Naukowe PWN SA
ul. Miodowa 10, 00-251 Warszawa
tel.: 69 54 321, e-mail: pwn@pwn.com.pl
www.pwn.com.pl
Wydawnictwo Naukowe PWN SA
Wydanie trzecie
Arkuszy drukarskich 22,5 + l ark. wkt. koi.
Skład i łamanie: Phototext. Warszawa
Druk ukończono w styczniu 2002 r.
Druk i oprawa: Pabianickie Zakłady Graficzne SA