Wentworth Sally Burzliwa podróż

SALLY WENTWORTH

BURZLIWA PODRÓŻ

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pół tuzina włączonych wentylatorów nie przynosiło orzeźwienia. Zwisały jedynie z sufitu i mieszały powiet­rze ciężkie od dymu papierosów i zapachu ostrych potraw. Nie chłodziły sali w lokalu nocnym, w którym temperatura przekraczała zapewne 35°C.

Sara tańczyła, czując jak zalewający ją pot wsiąka w skąpy strój. Ubrana była w obcisły, elastyczny kostium z cekinami, które zakrywały intymne miejsca, i z przytwierdzonymi z tyłu piórami. Gdyby nie po­stawiła na swoim i nie odmówiła Marcelowi - jej ubiór byłby jeszcze uboższy. Ale za największymi nawet namowami nie zgodziłaby się obnażyć piersi przed oczami miejscowych Arabów i marynarzy licznie od­wiedzających lokal. Maxime, ich główna tancerka, występująca poprzednio w Paris Follies, zgodziła się na to bez skrupułów. Tańczyła jednak od dłuższego czasu i za swego obrońcę miała Marcela. Sara zaś była sama i dopiero co przyjechała z Anglii.

Taniec skończył się i pięć dziewcząt wybiegło ze sceny, aby zmienić stroje. Ich miejsce zajął Marcel, który zaczął śpiewać starą francuską balladę. Na szczę­ście kolejne wyjście było już ostatnim punktem w programie tego wieczoru. Był to „Karnawał” - ich wielki finał. Wbiegły na scenę w strojach zrobionych kiedyś dla Paris Follies, które Maxime kupiła parę lat temu. Używały ich potem różne dziewczyny, cztery razy dziennie, sześć dni w tygodniu, w lokalach, które zmieniały się w zależności od pory roku. Nic więc dziwnego, że przy tak intensywnym używaniu, koloro­we, pokryte piórami stroje były obszarpane. Tancerki wyglądały w nich jak wynędzniałe i wypłowiałe rajskie ptaki.

Gdy z aktorskim uśmiechem na ustach wbiegały na scenę, ze strony publiczności odezwały się tylko nielicz­ne brawa. Goście byli znużeni, albo też niedostatecznie pijani, by zdobyć się na entuzjazm. Przyszli raczej gapić się na dziewczyny niż na ich występ. Sara starała się nie wyobrażać sobie, co myślą wodzący za nią oczami mężczyźni. Muzyka z taśmy nabrała tempa i w jej finalnym momencie dziewczęta zatańczyły kankana.

Dochodziła trzecia trzydzieści nad ranem. Rozpoczął się ruch w garderobie. Sara i jej współmieszkanka, Francuzka Danielle, przebrały się w spodnie i bluzki. Dwie inne dziewczyny założyły stroje wieczorowe i po­wróciły na salę, aby dotrzymać towarzystwa klientom.

Rozległo się stukanie do drzwi i usłyszały zniecierp­liwiony głos Marcela:

- Jesteście gotowe?

Chociaż według zawartej umowy zobowiązany był odprowadzać je do hotelu, czynił to z wyraźną nie­chęcią. Wolał przebywać w lokalu, gdzie czekało na niego towarzystwo i darmowe napoje. Jednakże dwie młode dziewczyny nie mogłyby o tej porze przejść ulicami Oranu bez ochrony.

Marcel wyprowadził je tylnymi drzwiami, ponag­lając i nie dając czasu nawet na zmycie makijażu, nie mówiąc już o prysznicu. Powietrze na zewnątrz przy­niosło prawdziwą ulgę. Sara zrobiła kilka głębokich wdechów. Poczuła delikatny powiew od strony morza, który napełnił ją dziwnym uczuciem wielkiej tęsknoty. Może to pragnienie przygody, które tkwi gdzieś głębo­ko w mojej duszy, a może to po prostu tylko z braku świeżego powietrza, pomyślała.

Ich hotel mieścił się w kompleksie starych, wysokich budynków blisko nadbrzeża, którego bliskość była dla Sary zaletą. Hotel był stary, głośny, pełen niemiłych zapachów. Jednakże z pokoju, który Sara dzieliła z Danielle, roztaczał się wspaniały widok na port.

Widok ten fascynował Sarę. Każdego dnia, po przebu­dzeniu, siadała na krześle przy oknie, wspierała głowę na rękach i obserwowała zmieniającą się scenerię. W oddali widać było oświetlone gorącym słońcem statki ładujące i rozładowujące towary. Płynęły do Grecji lub Turcji, albo jeszcze dalej przez Kanał Sueski na Morze Czerwone. Były to statki handlowe. Oran nie był na tyle atrakcyjny, aby przyciągnąć liniowce pasa­żerskie. Wielka szkoda, pomyślała Sara z westchnie­niem, jeśli tylko udałoby mi się znaleźć pracę na statku pasażerskim, opuściłabym Oran bez zmrużenia oka.

Gdy Sara obudziła się i wstała z łóżka, Danielle wciąż jeszcze spała. Było już koło południa. Podeszła do okna i otworzyła okiennice. Na morzu widać było w oddali kilka statków. Słońce odbijało się od fal tak mocno, że Sara musiała przymrużyć oczy. Zaintrygo­wał ją punkt po lewej stronie horyzontu. Wpatrywała się weń i dostrzegła zarys staroświeckiego statku żag­lowego, który pod pełnymi żaglami płynął w kierunku portu. Gdy statek się przybliżył, włączono silnik spali­nowy i żagle zostały ściągnięte, odsłaniając trzy wyso­kie maszty.

Sara westchnęła, ogarnięta przypływem nostalgii, i dalej obserwowała statek, który manewrował zręcznie w basenie portowym, omijając inne jednostki. W końcu przybił do brzegu w pewnym oddaleniu od głównych nabrzeży przeładunkowych. Danielle już wstała i krzą­tała się po pokoju. Dziewczyny wzięły prysznic, ubrały się i wyszły coś zjeść. Następnie Danielle udała się w odwiedziny do swoich francusko - algierskich przyja­ciół. Sara zaś, po dokonaniu drobnych zakupów, po­szła do portu, aby bliżej przyjrzeć się żaglowcowi.

Nazywał się „Duch Wiatru”. Zgrzana po długim spacerze Sara oparła się o mur otaczający port i popat­rzyła na statek przycumowany na przystani. Działo się tam wiele rzeczy. Koło statku zatrzymała się karetka pogotowia i po trapie na dół znoszono człowieka na noszach. Umieszczono go w karetce. Zbici w gromadę członkowie załogi obserwowali, jak odjeżdża, lecz pra­wie natychmiast zostali przywołani do pracy przez wysokiego mężczyznę w czapce żeglarskiej i marynarce. Był jedynym członkiem załogi, który nosił coś, co przypominało mundur. Większość ubrana była jedynie w krótkie - spodenki. Następnie do statku podjechała taksówka i wysoki mężczyzna, który wyglądał na szefa, wsiadł do niej i odjechał. Sara sądziła, że jego odjazd spowoduje zwolnienie tempa pracy, lecz ku jej zdziwie­niu, inny z kolei mężczyzna, niższy wzrostem, z kędzie­rzawą rudą brodą przejął jego funkcje, i marynarze pracowali tak żwawo, jak przedtem. Krzątali się przy ożaglowaniu i, podając sobie z rąk do rąk paczki oraz puste skrzynki, przenosili je ze statku na pomost.

Jeden ż członków załogi, młody człowiek o bielszej od innych cerze, który wyglądał na dwadzieścia parę lat, zauważył, że Sara ich obserwuje i pomachał w jej stronę. Ona zawahała się przez moment. Odpowiedzia­ła mu skinieniem dłoni, a następnie odwróciła się i poszła z powrotem do miasta. Po drodze wielu przechodniów przyglądało jej się z zaciekawieniem. Była jedną z nielicznych blondynek, jakie można było spotkać wśród przeważnie czarnowłosych i ciemno­skórych tutejszych kobiet. Ponadto szła sama. Już wcześniej parę razy zaczepiano ją w porcie. Dlatego też tak rzadko tu zaglądała, mimo, że lubiła to miejsce pełne krzątaniny i gwaru.

Danielle czekała na nią w umówionym miejscu i razem poszły do hotelu, a następnie do lokalu. Ten wieczór był taki sam jak inne. Pierwsze dwa występy oglądało niewiele osób. Sala wypełniła się dopiero około godziny jedenastej. Podczas trzeciego występu grupa sześciu mężczyzn, których wczoraj nie widziała, zasiadła w jej rewirze. Byli na tyle blisko, że do nich to właśnie powinna była podejść w części występu, w któ­rej miała udawać flirt z kimś z publiczności. Należało wówczas bardzo uważać, aby nie wybrać kogoś, kto był pijany. Tak łatwo można było bowiem narazić się na nieprzyjemne objęcia albo dotyk.

Podchodząc do stołu, Sara uśmiechnęła się pro­fesjonalnie, po aktorsku, i rzekła do najbliższego męż­czyzny:

- Bonjour, cheri.

W odpowiedzi mężczyzna uśmiechnął się, zaś ktoś siedzący obok niego zawołał po angielsku:

- Halo, jak się masz. Czy mnie pamiętasz? Rozpoznała młodego marynarza ze statku żag­lowego.

- Jesteś z Anglii - uśmiechnęła się do niego zwyczaj­nie. - Ja również.

Po czym odeszła z wdziękiem do następnego stolika, przy którym siedział Arab ze złamanym nosem i wpat­rywał się w nią z pożądaniem. Sara uciekła od niego szybko i wróciła z powrotem do tańca.

Grupa marynarzy została jeszcze na następny wy­stęp i dołączyła do programu, śpiewając z entuzja­zmem, choć bez specjalnej umiejętności, stare londyń­skie piosenki. Gdy było już po wszystkim i przebierały się w garderobie, nadszedł Marcel. Waląc do drzwi powiedział:

- Ktoś z publiczności chce się napić z Sarą. Taka propozycja nie była w zwyczaju, toteż Sara uchyliła tylko nieco drzwi i chcąc się upewnić, czy nie pochodzi przypadkiem od młodego marynarza, zapytała:

- Kto to?

- Bardzo ważna figura lokalna - rozwiał jej wątp­liwości Marcel.

Sara miała już gotową odpowiedź, ale na wszelki wypadek zapytała z ciekawością:

- A gdzie siedzi?

- Po lewej. Drugi stół koło podium. Zapamiętała lubieżne spojrzenie Araba ze złama­nym nosem. Wzruszyła ramionami.

- Znasz moją zasadę. Nie piję z klientami.

- Cóż, tym razem musisz - stanowczo powiedział Marcel, zmieniając się kompletnie na twarzy. - Właś­cicielowi lokalu zależy na dobrych stosunkach z tym facetem.

- Tym gorzej dla niego. Zgłosiłam się tutaj, aby tańczyć, a nie po to, by zaspakajać zachcianki klientów. Poproś Marię lub Elaine.

- On nie chce Marii ani Elaine. Chce ciebie.

- Powiedz mu, że się nie zgadzam.

Sara chciała zamknąć drzwi, ale Marcel udaremnił to, wkładając but w szparę.

- Jeśli się z nim nie napijesz, może zaszkodzić właścicielowi. To zaś zaszkodzi nam wszystkim. Chcesz, abyśmy wszyscy zostali zwolnieni z pracy? On chce się tylko z tobą napić.

- Nie! - odparła Sara stanowczo, wiedząc, że po kieliszku następują inne propozycje. - Zabierz swoją nogę, bo ci ją zgniotę!

Marcel popatrzył na nią gniewnie.

- Zwolnię cię, jak tylko kogoś znajdę. Nie potrzebuję dziewcząt, które nie umieją być miłe dla klientów.

Sara nie pozostała mu dłużna.

- Nie jestem zdziwiona. Zajęcie alfonsa jest dokład­nie na twoim poziomie!

Szybko zatrzasnęła drzwi.

Odegrał się natychmiast i nie odprowadził jej i Danielle do domu. Musiały więc wydać część swoich ciężko zarobionych pieniędzy na taksówkę. Gdy tak­sówka ruszyła, w ślad za nią zaczęła podążać duża limuzyna. Sara zauważyła ją i obserwowała nerwowo cały czas. Zatrwożyła się poważnie, widząc, jak limuzy­na zatrzymuje się za nimi przed hotelem.

- Zapłać - powiedziała szybko do Danielle. - Biegnę do hotelu.

Otworzyła drzwi taksówki i szybko przebiegła chod­nikiem do drzwi wejściowych. Nie zwracała uwagi na krzyk, jaki dobiegł za nią z limuzyny. W recepcji ujrzała właściciela hotelu. Był nim olbrzymi, dobrze zbudowany Francuz, zwolniony z wojska po wypadku, w wy­niku którego doznał kontuzji nogi. Popatrzył na nią, gdy wbiegała.

- Kłopoty? - zapytał.

- Jakiś samochód nas śledził.

Utykając wygramolił się zza lady. Jego potężna sylwetka dawała poczucie bezpieczeństwa. Do hotelu weszła Danielle.

- To Arab, który był w lokalu. Chce z tobą mówić.

- Nie - powiedziała Sara zdecydowanie.

- Zostawcie to mnie. Powiem mu.

Właściciel pokuśtykał na zewnątrz, a dziewczyny udały się na górę do pokoju.

- Przepraszam, że zostawiłam cię samą - powiedzia­ła Sara, kiedy były już bezpieczne w środku.

Danielle wzruszyła ramionami.

- Powinnaś była z nim porozmawiać. Tak to jedynie wzbudziłaś tylko jego zainteresowanie i będzie ci się tak długo naprzykrzał, aż zdobędzie, co chce.

- Jeżeli chce mnie, to nic z tego! - odpowiedziała Sara stanowczo.

Danielle zaśmiała się.

- Mężczyźni tacy jak on, zawsze zdobywają to, co chcą.

Ziewnęła.

- Jestem zmęczona. Dobranoc. - I położyła się, nie zmywając nawet makijażu.

Sara podeszła do okna. Miasto i port pogrążone były w ciszy. Patrząc w kierunku, gdzie zacumowany był Duch Wiatru, dostrzegła jakby światełka na masztach. Zastanawiała się, jak długo statek zatrzy­ma się w Oranie i czy go jeszcze zobaczy, gdy obudzi się rano.

Był na swoim miejscu. Była to pierwsza rzecz, którą Sara sprawdziła, gdy rano otworzyła okiennice. Poczuła niedorzeczną przyjemność, widząc żaglowiec wciąż zacumowany na przystani. Postanowiła, że pójdzie jeszcze raz zobaczyć go z bliska, jak tylko zrobi zakupy. Miała do odebrania od szewca parę butów.

Zajście zeszłej nocy było nieprzyjemne, lecz Sara nie pamiętałaby już o tym, gdyby nie właściciel hotelu, który zawołał ją, gdy zeszła na dół.

- Mężczyzna, który podążał w ślad za panią zeszłej nocy, zostawił coś dla pani - pokazał jej małe pu­dełeczko.

Sara pokręciła przecząco głową.

- Nie chcę nic od niego. Czy nie powiedział mu pan, że nie jestem zainteresowana?

Zamiast odpowiedzieć jej wprost, właściciel hotelu odezwał się do niej nieprzyjemnym, burkliwym głosem:

- Nazywa się Ali Messaad. Jest właścicielem ziem­skim i bardzo wpływową osobą w Oranie.

Popatrzyła na niego uważnie, zdając sobie nagle sprawę, że nie może już liczyć na jego pomoc. Poczuła się jak w pułapce. Następnie, odpędzając od siebie ponury nastrój, pomyślała, że w końcu są w mieście inne hotele, do których mogłaby się przenieść.

- Nie chcę tego. Proszę odesłać mu to z powrotem - powiedziała.

- Poproszono mnie, aby pani pokazać. Otworzył pudełeczko, w którym znajdowała się para złotych, misternie wykonanych kolczyków. Pokręciła przecząco głową.

- Proszę to odesłać. Nie jestem zainteresowana.

Wyszła z hotelu. Zatrzymała się na chwilę by po­prawić okulary słoneczne, i zauważyła, że w cieniu przeciwległej bramy jakiś ubrany w białe szaty Arab, drzemiący na stojąco, nagle wyprostował się. Udała się szybko w kierunku dzielnicy handlowej, oglądając po drodze wystawy. Gdy przystanęła, aby przyjrzeć się jednej z nich, w odbiciu szyby dostrzegła, że Arab podąża za nią. Skręciła w boczną ulicę, zastanawiając się co robić. Dotarła do zakładu szewskiego, gdzie musiała chwilę poczekać, gdyż szewc kłócił się zażarcie z jakąś klientką. Wreszcie odebrała buty i wyszła. W pierwszym momencie nie dostrzegła śledzącego ją Araba. Stał w pewnym oddaleniu na krawędzi ulicy przy czarnej limuzynie i rozmawiał żywo z kimś, kto siedział wewnątrz. Gestykulował i wskazywał ręką na witrynę warsztatu szewskiego. Nie trzeba było wiele inteligencji, aby zgadnąć, kto siedział w limu­zynie. Sara skręciła szybko w wąską uliczkę, dobiegła do ulicy równoległej i wskoczyła do autobusu od­jeżdżającego w kierunku hotelu i portu. Ukryła się w tłumie pasażerów.

Po raz pierwszy poczuła się rzeczywiście nieswojo. Kimkolwiek był Ali Messaad, nie należał do ludzi, którzy łatwo dawali za wygraną. Dojechała autobusem na daleki koniec portu i wyskoczyła z niego w momen­cie, kiedy miał właśnie odjeżdżać.

Pewna, że zgubiła pogoń, podążyła instynktownie w kierunku znajomego jej żaglowca. Gdy spojrzała na statek z oddali, wydawało się jej, że na pokładzie nikogo nie ma. Dopiero po chwili dostrzegła dwóch członków załogi. Leżeli i opalali się.

Podeszła bliżej do statku i zawołała:

- Hej tam!

Zza burty wychyliła się głowa. Był to ten sam młody marynarz, którego spotkała wczoraj.

- Cześć! Poczekaj. Już przychodzę - w jego głosie dało się odczuć wielkie zadowolenie, połączone z za­skoczeniem.

Po chwili zszedł po trapie i podszedł do niej. Miał na sobie postrzępione krótkie spodnie z dżinsu i białą podkoszulkę z napisem „Duch Wiatru”.

- Cześć! - powtórzył pozdrowienie.

- Cześć! Przyszłam, żeby obejrzeć statek.

- A ja myślałem, że przyszłaś, żeby się ze mną zobaczyć - powiedział z zabawnym wyrazem twarzy, po czym uśmiechnął się. - Powinienem był się tego spodziewać. Ten statek przyciąga każdego. Chodź na pokład.

- Czy można? - Sara zawahała się.

- Tak. Przyszłaś w dobrą porę. Jesteśmy tylko ja i Mack. Reszta poszła do szpitala w odwiedziny. Nasi kucharz jest chory.

Sara przypomniała sobie scenę z karetką.

- Co się z nim stało? - zapytała, gdy wchodzili po trapie burtowym.

- Dostał zapalenia ślepej kiszki. Dlatego zawinęliśmy do portu. Nie mieliśmy tego w planie, ale kiedy zachoro­wał, kapitan podjął decyzję, aby jak najszybciej przeka­zać go do szpitala. Mieliśmy problemy z pogodą, ale daliśmy sobie radę. To wspaniały statek - dodał z dumą.

- Wygląda na to - zgodziła się Sara, rozglądając się wokoło.

- Oprowadzę cię. Nazywam się Tony, a jak tobie na imię?

- Sara.

Oprowadził ją po pokładzie żaglowca, pokazując wszystko i objaśniając z entuzjazmem dziecka. Był miłym chłopcem i z pewnością sprawiało mu przyjem­ność oprowadzanie ładnej dziewczyny. Przedstawił ją drugiemu członkowi załogi, który uścisnął jej rękę i zaprowadził pod pokład, pokazując kuchnię i kajuty marynarzy.

Pomieszczenia dla załogi wydawały się bardzo za­tłoczone. Jedynie kapitan i kucharz mieli oddzielne kabiny. Inni spali na piętrowych, potrójnych kojach. Łącznie z kucharzem, było ośmiu członków załogi.

- Jak długo będziecie stać w porcie? - zapytała Sara. Wzruszył ramionami.

- Niedługo. Nie powinniśmy byli w ogóle tu zawijać.

- Nie poczekacie, aż wyzdrowieje kucharz? Tony zaprzeczył głową.

- Nie mamy tyle czasu. Będzie musiał sam wrócić do domu. Spieszymy się na Rodos, gdzie bierzemy udział w filmie. Thor nie może się doczekać, kiedy tam będziemy.

- Thor?

- Thor Cameron. To nasz kapitan.

Sara rozejrzała się po pokładzie, myśląc, jak cudow­nie byłoby popłynąć tym pięknym statkiem przez błę­kitne wody Morza Śródziemnego. Zwierzyła się z tego Tony'emu. Uśmiechnął się do niej.

- To nie jest statek pasażerski.

- A kiedy statek staje się pasażerski? próbowała się z nim przekomarzać.

- Gdybym to ja wiedział. Chodźmy do kawiarni na kawę.

Poszła, trzymając się blisko niego, aby wszyscy widzieli, że są razem. Uśmiechała się do siebie. Od dawna nie miała kontaktu z kimś, kto wydawał się tak młody i nieskomplikowany, chociaż przy jej dwudziestu dwóch latach, mógł być przecież jej rówieśnikiem. Chyba się starzeję, pomyślała.

W kawiarni prowokowała Tony'ego, aby mówił o sobie. Opowiedział jej, że rozpoczął studia na wy­dziale fizyki, ale zdecydował, że zrobi przerwę na kilka miesięcy.

- Zarobki są niewielkie - zdradził w zaufaniu. - Ale co za wspaniałe przeżycie znaleźć się na morzu, szcze­gólnie wtedy, gdy się jest pod żaglami.

- Wyobrażam sobie - zaśmiała się, widząc jego entuzjazm. - Uważaj tylko, abyś się zbytnio nie przy­wiązał. Inaczej lata studiów pójdą na marne.

- Właściwie nie miałbym nic przeciwko temu - od­powiedział z melancholią w głosie. - Thor ma napraw­dę klawe życie.

- Kapitan? Czy jest też właścicielem statku? Tony nachmurzył się.

- Nie sądzę. „Duch Wiatru” należy do firmy, która ma całą flotyllę żaglowców. Wypożycza je wytwórniom filmowym i telewizji. Trudni się też reklamą.

Rozmawiali jeszcze przez pewien czas, po czym Sara powiedziała:

- Muszę już iść.

- Czy pracujesz w nocnym lokalu?

Skinęła głową i westchnęła.

- Niestety, tak.

- Nie lubisz swojej pracy?

- Nie cierpię jej - powiedziała szczerze.

- Dlaczego więc jej nie rzucisz?

- Zrobiłabym to, gdybym tylko mogła odparła, po czym opowiedziała mu swoją historię.

- Wraz z koleżanką wybrałyśmy się do turystycznej miejscowości Sousse w Tunezji, żeby tańczyć w jednym z lokali rozrywkowych. Nie pracowałyśmy długo, gdyż mama Carol zachorowała i dziewczyna musiała wracać do domu. Miałyśmy tylko na jeden bilet lotniczy. Ona poleciała, ja zostałam. Wkrótce zwolniono mnie z pra­cy, bo byłam bez partnerki. Kiedy brakło mi już pieniędzy, dowiedziałam się o pracy w Oranie, w ze­spole Marcela. Marcel pożyczył mi na bilet kolejowy. Tańczę co wieczór. Udało mi się już zwrócić za bilet. Teraz zbieram na powrót do Anglii.

- Może ci pomóc? Mam ze sobą kilka funtów. - .. Sara szybko wysunęła dłoń i dotknęła jego ręki.

- Dziękuję, Tony. To bardzo miło z twojej strony. Uzbierałam już prawie całą potrzebną kwotę. Zresztą i tak będę musiała wkrótce odjechać. Naprzykrza mi się jakiś Arab.

- Czy będziesz wieczorem w lokalu? - spytał Tony.

- Tak. Dziś wypłacają pobory. - Wstała i uścisnęła mu rękę. - Cieszę się, Tony, że cię poznałam. Dziękuję za pokazanie statku. Zazdroszczę ci.

Tego wieczoru w lokalu pojawiło się znów kilku członków załogi żaglowca. Pośród nich Sara dostrzegła wysokiego blondyna o błękitnych oczach, który wydał się jej skądś znajomy. Zorientowała się po chwili, że jest to ten sam mężczyzna, który kierował pracą na pokładzie, kiedy obserwowała statek po raz pierwszy.

Załoga usadowiła się po drugiej stronie podium, nie miała więc tym razem żadnego pretekstu, żeby do nich podejść.

Ali Messaad też był obecny na sali. Usiadł przy tym samym stoliku co wczoraj, dokładnie w jej rewirze. Cały czas, kiedy Sara tańczyła, czuła na sobie jego lubieżne spojrzenie.

W pewnym momencie występu, ubrana w bardzo obcisły i kusy kostium z błyszczącego materiału oraz słomkowy kapelusz, miała przejść między publiczno­ścią, udając, że sprzedaje kwiaty. Próbowała ominąć Araba, lecz on schwycił ją boleśnie za przegub dłoni i przyciągnął gwałtownie ku sobie. Wymamrotał coś, czego nie zrozumiała, włożył jej jakieś zawiniątko za stanik i pomacał za pierś. Następnie puścił ją. Mężczyźni wokół niego śmiali się do rozpuku, pod­czas gdy twarz Sary zapłonęła z gniewu i wstydu. Wyciągnęła podarek zza stanika i nie patrząc nań, rzuciła go śmiejącemu się Arabowi prosto w twarz. Ten gest rozgniewał go. W jego oczach zobaczyła wściekłość.

Sara oddaliła, się tańcząc dalej. Serce jej waliło mocno. Wiedziała, że zrobiła źle. Trzeba to było wziąć i grać na zwłokę, pomyślała, zamiast otwarcie okazy­wać mu wrogość. Widziała, jak Messaad wstał od stolika i podszedł do właściciela lokalu. Rozmawiali chwilę, wręcz kłócąc się i mocno gestykulując. Następ­nie, Arab i towarzyszący mu mężczyźni wyszli z sali. Sara westchnęła z ulgą.

Czując się znacznie lepiej po wyjściu Messaada, Sara włożyła w swoją partię znacznie więcej energii i entuz­jazmu. Opuszczając scenę po ostatnim występie, zamachała wesoło do stolika, gdzie siedzieli marynarze. Gdy się przebrała i była gotowa do wyjścia, dostrzegła brak swojej torebki. Przeszukała całą garderobę, lecz na nic. Torebkę ktoś ukradł. Blada na twarzy powiedziała o tym Marcelowi.

- Czy którejś z dziewcząt zginęła jeszcze torebka?

- Nie, tylko mnie.

Popatrzył na nią dziwnym wzrokiem, wzruszył ra­mionami i powiedział:

- Powiem właścicielowi, a on zawiadomi policję. Nie daję jednak wielkich szans na odnalezienie. Miałaś w niej dużo pieniędzy?

- Nie. Ale była tam karta kredytowa, książeczka czekowa oraz mój paszport.

- Możesz sobie zamienić na nowe - powiedział szorstko. - A teraz, jeżeli jesteś gotowa, to idziemy.

- A moja pensja? Marcel zmrużył oczy.

- Nie miałem czasu dzisiaj pójść do banku. Wypłacę ci jutro.

- Banki są jutro zamknięte! - przypomniała Sara, nieco unosząc głos.

- To zapłacę ci pojutrze. Idziesz czy nie?

- Muszę mieć pieniądze na zapłacenie rachunku w hotelu. Nie mogę zapłacić czekiem, bo został skra­dziony.

- To twoja sprawa - powiedział niecierpliwie i nie bez złośliwości. Odwrócił się. - Idę teraz odprowadzić Danielle, bez względu na to, czy idziesz z nami czy zostajesz.

Sara nie miała wyboru. Musiała pójść z nim. Nie miała już pieniędzy nawet na taksówkę. Szła obok niego w ponurym nastroju, powstrzymując gniew i do­myślając się, że to, co ją spotkało, jest wynikiem podłej intrygi Ali Messaada.

Myślała o zwróceniu się o pomoc do policji. Ale co by to dało, pomyślała, skoro ma do czynienia z lokalną grubą rybą. Policja zignorowałaby ją jako osobę bez znaczenia i nie dałaby jej ochrony. Czy w Oranie był konsulat brytyjski, do którego mogłaby się zwrócić? Nie wiedziała i nie miała pieniędzy, żeby zadzwonić i dowiedzieć się. Ale nawet gdyby znalazła konsulat, sprawdzenie jej danych osobistych oraz uzyskanie no­wego paszportu zajęłoby wiele dni. A bez paszportu nie mogła pobrać pieniędzy z banku.

Marcel zostawił je przy wejściu do hotelu. Gdy weszły do środka, właściciel zawołał je i poprosił, aby uregulowały rachunek. Nigdy tego wcześniej nie czynił. Danielle zapłaciła swoją część i udała się na górę. Sara zaś zaczęła tłumaczyć, że ukradziono jej torebkę. - Jeżeli nie ma pani pieniędzy, musi pani opuścić hotel - powiedział nieprzyjemnym tonem.

- W porządku, spakuję się jutro rano.

- Teraz.

Popatrzyła na niego, ale odwróciła wzrok nie mogąc spojrzeć mu w oczy.

- Nie może pan wyrzucić mnie na ulicę w środku nocy. Nie pójdę!

Opierając się o bok recepcji, pochyliła się do przodu i powiedziała po cichu szczerym głosem:

- Wiem, że zmuszono pana do tego. Ale ma pan przecież córki. Czy wydałby pan którąś z nich takiemu facetowi?

Zafrasował się i przyłożył dłonie do twarzy. Naciąg­nął palcami skórę na obwisłych policzkach.

- Zabiją mnie, ale w porządku, może pani zostać do jutra. Lecz jutro rano musi pani odejść.

Sara skinęła głową. Była prawie odurzona ulgą, której nagle doznała.

- Dziękuję.

Zawahała się przez chwilę, a następnie zapytała.

- Czy mogę skorzystać z telefonu?

Lecz tego było już za wiele. W odpowiedzi usłyszała: „Jest zepsuty”.

W pokoju zastała Danielle. Sara zatrzymała się w progu ze zdumieniem, widząc, że Danielle szybko pakuje swoje rzeczy. Weszła do środka i zamknęła drzwi.

- Dokąd idziesz?

- Odchodzę. Idę do przyjaciół. Nie chcę już z tobą mieszkać.

- Nie możesz mnie przecież tak zostawić - powie­działa Sara bardziej zdziwiona niż zagniewana.

- Odchodzę, kiedy chcę - odpowiedziała Danielle z uporem.

- Trudno. Pożyczysz mi przynajmniej trochę pie­niędzy?

- Nie. Bo nigdy ich nie odzyskam.

- Zabierz mnie więc do swoich przyjaciół, choć na dwa dni - błagała Sara - zanim znajdę sobie inne miejsce.

- Nie. Nie będą ciebie chcieli.

- Nie możesz mnie oddać w ręce tego faceta. Nie opuściłabym cię w ten sposób, gdybyś mnie potrze­bowała.

Cokolwiek jednak Sara by powiedziała, Danielle pozostawała głucha na jej słowa. Spakowała swoje rzeczy i wyszła.

Sara zastanawiała się co począć dalej.

Ali Messaad musiał być wpływowym człowiekiem, jeżeli udało mu się tak szybko wszystko zaaranżować w akcie zemsty za to, że odrzuciła jego podarunek. Musiał być mściwy i złośliwy.

Sara nagle poczuła strach. Nawet jeśli spełniłaby jego życzenie, na tym by się nie skończyło. Słyszała wiele przerażających historii o białych dziewczynach sprzedawanych na Wschód do domów publicznych. Jeżeli coś takiego by się jej zdarzyło, jej życie byłoby skończone.

Spojrzała tęsknie w kierunku, gdzie stał przycumo­wany „Duch Wiatru”. Na pokładzie byli Anglicy, którzy mogliby ją obronić, o ile udałoby się jej do nich dotrzeć. Ich statek wkrótce miał odpłynąć z Oranu.

Jeżeli tylko przedarłabym się na statek, myślała, kapitan mógłby zatrudnić mnie jako członka załogi i przewieźć do następnego portu.

Serce Sary napełniło się nadzieją. Pewna, że znalazła wyjście, zaczęła się zastanawiać, jak dyskretnie opuścić hotel i dotrzeć do statku. Była wysportowana i szczup­ła. Bardzo to jej pomogło, gdy spuszczała się na dół z małego okienka hotelowego na parterze, z tyłu budynku. Kiedy skoczyła z niewielkiej wysokości w dół, odszukała po omacku zawiniątko, które zrzuciła najpierw. Było w nim parę niezbędnych ciuchów i buty do tańca. Nie odważyła się wziąć niczego więcej.

Stała w mroku do chwili, aż oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Wydawało się jej, że u wylotu uliczki ktoś stoi. Ta droga była więc dla niej zamknięta. Tak wiele czasu spędziła wyglądając przez okno, że doskonale pamiętała rozkład budynków dookoła. Trzymając się cienia, przedostała się na podwórko sąsiedniego domu i przechodząc przez płot, dotarła do równoległej uliczki. Jakiś kot umknął jej spod nóg, wywołując w niej paniczny strach. Stała cicho, wsparta o płot i nad­słuchiwała. Dopiero gdy była pewna, że nie zwróciła niczyjej uwagi, ruszyła w dalszą drogę bocznymi uli­cami. Dochodząc do głównej ulicy, zarzuciła na siebie jaszmak, zasłonę na twarz i szyję noszoną przez tutejsze kobiety arabskie. Kupiła ją sobie kiedyś na pamiątkę, nie spodziewając się, że kiedykolwiek jej użyje.

Była prawie pewna, że żaglowiec jeszcze nie od­płynął, gdyż inaczej załoga nie przyszłaby na występ. Odczuła jednakże wielką ulgę, gdy zobaczyła go w pro­mieniach brzasku. Wodziła oczami po pokładzie, wy­patrując osoby stojącej na wachcie. Następnie roze­jrzała się dookoła i zbiegła schodkami z muru por­towego na nabrzeże. Pędem ruszyła ku statkowi, bojąc się panicznie, że ktoś może ją jeszcze zatrzymać. Dotar­ła do trapu i wbiegła po nim na pokład.

Strach skierował jej kroki do schodków biegnących na dół. Nim do nich dobiegła, zatrzymała się gwałtow­nie, słysząc „stop!”, wymówione tonem, który zmuszał do posłuszeństwa. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego mężczyznę. Był to, jak prawidłowo zgadła, kapitan statku, Thor Cameron. Podszedł do niej, schwycił ją za ramię i sądząc, że ma do czynienia z miejscową kobietą, zapytał po francusku:

- Co tutaj robisz?

- Jestem Angielką - odpowiedziała Sara po angiel­sku. - Proszę mi pomóc. Jestem w stra...

- Kim pani jest? - przerwał jej gwałtownie.

- Nazywam się Sara Beaumont. Przyszłam popro­sić, aby zabrał mnie pan, dokądkolwiek pan płynie. Muszę natychmiast opuścić Oran. Jeden mężczyzna...

- Podejdźmy do światła.

Pociągnął ją w kierunku latarni umieszczonej na górnej części trapu, lecz Sara opierała się, wciąż bojąc się, że zostanie rozpoznana.

- Proszę, czy moglibyśmy pójść do kabiny? Kapitan zawahał się przez chwilę, po czym skinął głową. Wciąż trzymając ją za ramię, poprowadził pod pokład do głównej kabiny i włączył światło. Sara zdjęła z siebie jaszmak, odwiązała chustkę i jej długie, złociste włosy opadły na ramiona.

- Tak myślałem - powiedział. - Jest pani dziewczy­ną z lokalu nocnego.

- Tak. To prawda, ja...

Lecz on nie dał jej skończyć. Mięśnie na jego twarzy napięły się.

- Nie myśl tylko o tym, by darmo odbyć podróż naszym statkiem. Nie przyjmujemy pasażerów.

- Ale ja z chęcią będę pracować. Wasz kucharz jest w szpitalu. Mogłabym zająć się gotowaniem. Umiem gotować.

Roześmiał się szyderczo.

- Bardzo w to wątpię. Ale kto ci powiedział, że nasz kucharz jest w szpitalu.

- Wiem od Tony'ego. Proszę mnie zabrać. Ja muszę się stąd wydostać.

- Nie na tym statku - powiedział tonem nie znoszą­cym sprzeciwu. - I w przyszłości trzymaj się z dala od moich ludzi. Weź swoje rzeczy i zejdź na brzeg.

- Ale pan niczego nie rozumie. Jeden z mężczyzn, Arab, który nie należy do tych, co łatwo dają za wygraną, napastował mnie w lokalu. Muszę stąd wy­jechać.

- A więc proszę wyjechać pociągiem, autobusem, albo polecieć samolotem.

- Nie mam pieniędzy, ja...

- I dlatego pomyślałaś, że najłatwiej będzie, jeśli popłyniesz za darmo z nami. W żadnym wypadku. Na statku są sami mężczyźni i nie chcę, żeby jakakolwiek kobieta wprowadzała tu zamęt.

- Ale ja nie będę. Będę stosowała się do pana poleceń i wysiądę w pierwszym porcie - powiedziała błagalnie.

Jego twarz przybrała nieubłagany wyraz.

- Odpowiedź brzmi: nie. Weź swoje rzeczy i odejdź! A gdy Sara nie wykonała na te słowa żadnego ruchu, podniósł z podłogi zawiniątko, wcisnął jej w rę­ce, a następnie chwycił za ramię i począł ją ciągnąć do drzwi.

- Nie! Proszę! - Sara opierała się, bliska płaczu.

- Słyszałaś mnie przecież. Nie popłyniesz tym sta­tkiem.

Sara uczepiła się framugi i krzyknęła.

- Tony! Na pomoc!

- Dlaczego, ty mała... - Kapitan popchnął ją, pod­niósł i przerzucił przez plecy.

- Wołałeś mnie, kapitanie! - Rozczochrana głowa Tony'ego wynurzyła się w przejściu.

- Nie wołałem. Wracaj z powrotem do kajuty.

- Tony, to ja! - zakrzyknęła Sara. - Nie pozwól mu wyrzucić mnie na brzeg.

Sara próbowała się wyrwać z uchwytu kapitana, ale jego uścisk był zbyt mocny.

- Sara, co tutaj robisz?

- Pomóż mi. Mam wielkie kłopoty.

- Twoje będą jeszcze większe, jeżeli nie wrócisz do swojej kajuty - kapitan próbował postraszyć Tony'ego. Minął go i wyniósł Sarę na pokład.

Sara biła go pięściami po plecach. Walczyła zaciekle.

- Nie masz prawa tego robić - krzyczała. - Jesteś Brytyjczykiem. Powinieneś mnie bronić.

Jednakże, nie zważając na jej opór, kapitan przeniósł ją bezceremonialnie na płytę nabrzeża.

- A teraz ruszaj się - powiedział.

- Ty świnio!

Sara kopnęła go mocno w łydkę.

- Czy wiesz, na co mnie skazujesz? Podszedł do nich pośpiesznie Tony.

- Kapitanie? - zapytał. - Co się dzieje?

- Podaj jej rzeczy!

Zdziwiony, wykonał polecenie. Sara wzięła od niego jaszmak i pośpiesznie się nim okryła. Dniało i niedaleko stali ludzie. Niektórzy z nich przyglądali się im z cie­kawością.

- Nie rozumiem. Co tu się dzieje? - Tony dopominał się o odpowiedź.

- Wracaj na pokład.

- Lecz ja...

Kapitan stanął tuż przed nim.

- Powiedziałem, wracaj na pokład i trzymaj się z daleka od tej kobiety.

Przez chwilę Tony wahał się, w końcu jednak kiwnął głową i wrócił z powrotem na statek. Kapitan zaś zwrócił się z kolei do Sary.

- Jeśli spróbujesz jeszcze raz tutaj wejść, zadzwonię na policję i oni cię wyprowadzą. A teraz odejdź stąd.

Odwrócił się i śladem Tony'ego wszedł na statek.

ROZDZIAŁ DRUGI

Sara stała na brzegu. Trzymała zawiniątko w dło­niach i wpatrywała się w sylwetkę Thora Camerona, stojącego na mostku kapitańskim. Nie mogła w to uwierzyć, ze tak brutalnie odrzucił jej błagania o po­moc. Podeszła z powrotem do muru portowego, oparła się o niego i nagle poczuła się kompletnie wyczerpana.

Gdy w wielkim napięciu nerwowym uciekała z ho­telu, wierzyła, że na statku czekają ocalenie. Nigdy by nie przypuszczała, że kapitan może jej odmówić. A te­raz, co właściwie miała zrobić?

Mogłaby wrócić do miasta i dowiedzieć się, czy znajduje się tu jakieś przedstawicielstwo brytyjskie. Nie znała jednak arabskiego, po francusku także mówiła słabo. Mogłaby udać się do następnego miasta. Powin­na to zrobić jak najszybciej, póki nie odkryto jeszcze jej ucieczki z hotelu.

Sara nachyliła się, aby podnieść zawiniątko i już chciała odejść, gdy nagle dostrzegła w jednym z iluminatorów postać Tony'ego. Machał do niej i pokazywał kartkę, na której wielkimi literami było napisane: „IDŹ DO KAWIARNI”. Sara kiwnęła znacząco głową, To­ny zaś, podnosząc do góry kciuk, wyraził, że życzy jej powodzenia - i zniknął.

Odrobina nadziei napełniła jej duszę. Weszła powoli na schodki muru portowego i podążyła w kierunku kawiarni. Było to jedno z tych miejsc, które nigdy się nie zamykały. Stoły stały na zewnątrz pod wystawio­nymi już parasolami. Poranne powietrze przesycone było zapachem świeżej kawy. Aromatyczny zapach wzbudził w Sarze wielkie pragnienie. Nie miała jednak pieniędzy. Znalazła więc sobie miejsce w cieniu i cze­kała na przyjście Tony'ego, modląc się w duchu, aby przyszedł jak najszybciej i wymyślił coś, co mo­głoby jej pomóc.

Tony zjawił się po trzech godzinach, przetrzymany na statku przez kapitana, jak się domyślała. W ręku; trzymał jakieś listy. Stanął przed kawiarnią i zaczął się rozglądać.

- Tony, tutaj! - zawołała Sara. Podszedł do niej żwawym krokiem.

- Chyba nie czekałaś na mnie cały czas w tym miejscu? Dlaczego nie poszłaś do kawiarni? - powiedział.

- Nie mam pieniędzy. Bądź taki dobry i kup mi colę. Jestem bardzo spragniona.

Weszli do środka i usiedli przy stole na samym końcu kawiarni, w miejscu, z którego mogli widzieć wszystkich wchodzących.

- Mówiłaś wczoraj, że masz wystarczającą ilość pieniędzy - powiedział Tony, stawiając szklanki z na­pojami.

- Tak było, ale wczoraj w nocy ukradziono mi torebkę. Była w niej moja książeczka czekowa i karta kredytowa. Bez nich nie mogę podjąć gotówki.

- Zgłosiłaś to na policji?

- Nie mogłam tego zrobić - odparła i zaczęła opo­wiadać mu całą historię.

- Czy to ten Arab, który wczoraj w lokalu wciągnął cię na swoje kolana - przerwał jej w pewnej chwili.

Gdy Sara kiwnęła głową potwierdzająco, powie­dział:

- Widziałem, jak czymś w niego rzuciłaś. Nie rozu­miałem, co się dzieje. Wydaje mi się, że mu się to nie podobało.

- To prawda. Jestem pewna, że to za jego sprawą moja torebka została ukradziona, a ja wyrzucona z hotelu.

- Do tego też doprowadził?

- Tak.

Sara opowiedziała Tony'emu jak wydostała się z hotelu.

- Na szczęście miałam jaszmak. Dzięki temu prze­mknęłam się na statek nie rozpoznana. Przepraszam, że sprawiłam ci kłopot, ale naprawdę nie wiedziałam dokąd pójść. To było głupie z mojej strony, ale myś­lałam, że wystarczy jedynie poprosić, a kapitan zgodzi się, abym popłynęła z wami do najbliższego portu. Jesteśmy przecież Brytyjczykami, prawda?

- Czy powiedziałaś o tym wszystkim kapitanowi?

- Próbowałam, ale on nie chciał mnie słuchać. Są­dzę, że nie wierzył w to, co mówię.

Tony wstał gwałtownie.

- Pójdę i porozmawiam z nim. Kiedy dowie się o szczegółach twojej sprawy, będzie musiał pozwolić ci popłynąć z nami.

Sara położyła mu rękę na ramieniu.

- Dziękuję, Tony, ale to się na nic nie zda. Powie, że okłamałam cię i wymyśliłam tę całą historię.

- Cóż, może mógłbym ci jakoś inaczej pomóc? Usiadł i zaczął się zastanawiać.

- Pojedziemy taksówką na lotnisko. Zapłacę za twój bilet swoją kartą kredytową, a ty mi oddasz, kiedy twoja sytuacja finansowa się poprawi.

Sara uśmiechnęła się, odzyskując znów wiarę w dob­roć ludzką.

- Dziękuję, Tony. Jestem ci bardzo wdzięczna. Nie­stety, nie będę mogła z tego skorzystać. W torebce był mój paszport. Nie mając paszportu, nie mogę oficjalnie opuścić tego kraju. Zdecydowałam się już, że pójdę pieszo do następnego miasta.

- Nie możesz tego zrobić. - Tony przerwał jej ostro. - To kawał drogi. A nawet jeżeli tam dotrzesz, będziesz samotna jak palec.

- Ale jeżeli pożyczyłbyś mi trochę pieniędzy, mog­łabym pojechać autobusem do Algieru. Zgłosiłabym się po pomoc do Ambasady Brytyjskiej.

- Znasz arabski albo francuski? - Nie. Ale jakoś sobie poradzę. Pokręcił z niecierpliwością głową.

- Poczekaj, niech pomyślę.

Sara umilkła, odczuwając coraz dotkliwiej głód i zmęczenie po nieprzespanej nocy. Po chwili rozmyś­lań, Tony pochylił się nad stołem i zbliżając się do niej, powiedział szeptem:

- Będę musiał przeszmuglować cię na statek. Sara otworzyła szeroko oczy.

Mógłbyś coś takiego zrobić?

- Tak, mam pomysł.

- Ale kapitan?

- Wyjdzie na brzeg na początku wieczornego przypływu. Zanim odpłyniemy, musi załatwić sprawy w Ka­pitanacie Portu i w Urzędzie Celnym.

Sara patrzyła na niego. Oczy jej zajaśniały nadzieją.

- Czy jesteś pewien? Co będzie, gdy inni członkowie załogi mnie zauważą?

Tony zamyślił się znowu.

- Pod jaszmakiem masz dżinsy, czy nie? Jeżeli zało­żysz luźny sweter i schowasz włosy pod czapkę, bę­dziesz mogła przemknąć się na statek podczas ostat­niego załadunku.

- Tony, jesteś genialny - powiedziała Sara z uzna­niem. Oczy błyszczały jej z emocji.

Ten nastrój udzielił się Tony'emu. Uśmiechnął się.

- Myślę, że nam się uda. Sara nagle sposępniała.

- Nie. To nie jest dobry plan. To wspaniałe, co zaproponowałeś, ale ja nie mogę na to pozwolić. Gdy kapitan się o tym dowie, będziesz miał poważne kło­poty. Może nawet kazać ci odejść ze statku.

Tony wciągnął brzuch i napiął mięśnie.

- Cóż, jest to ryzyko, które biorę na siebie. Przynaj­mniej będę ź tobą, gdy nas wyrzuci, i będzie to już w innym porcie. Gotów jestem zaryzykować, jeśli jesteś na to gotowa.

[ Sara uśmiechnęła się, dając za wygraną.

- W porządku, zaryzykujmy. Przyrzeknij mi jednak, że gdyby mnie znaleźli, powiesz, że o niczym nie wiesz ostrzegła. - Nie ma sensu pakować się w niepotrzebne kłopoty.

Omówili szczegóły dalszego działania. W pobliskim sklepie Tony kupił jej duży sweter i czapkę żeglarską, a następnie wrócił na statek, bojąc się, aby kapitan nie podejrzewał go przypadkiem o spotkanie z dziewczyną. Dał jej też trochę pieniędzy. Sara kupiła sobie coś do jedzenia i wysłała jego listy. Znalazła toaletę damską bez obsługi. W niej przeczekała aż do wieczora.

Było już prawie ciemno, kiedy Sara opuściła swoją kryjówkę. Zdjęła jaszmak i nałożyła sweter. Włosy podgarnęła pod czapkę. Przyciemniła nieco twarz i ręce, smarując je ziemią. Następnie zaś, z bijącym sercem, poszła wzdłuż muru do schodków na nadbrzeże. Na pokładzie dostrzegła kilku ludzi, między innymi Tony'ego i kapitana. Nie zauważyła jednak ciężarówki z zaopatrzeniem. Strwożona, że może ciężarówka już odjechała, usiadła, by jeszcze trochę poczekać.

Rozległ się odgłos silnika. Wielka ciężarówka z plan­deką jechała powoli wzdłuż nadbrzeża. Zatrzymała się koło statku. Natychmiast kapitan wydał rozkaz prze­niesienia zapasów do ładowni. Obserwował początek pracy. Następnie zaś nałożył kurtkę i zszedł trapem w dół. Zamiast jednak udać się nadbrzeżem do Kapitanatu Portu, poszedł prosto w kierunku schodków na murze, gdzie ukrywała się Sara. W popłochu rzuciła się do ucieczki. Przebiegła kilkanaście metrów wzdłuż ściany i przywarła do ziemi. Słyszała, jak Thor Came­ron wbiegł na kamienne schodki muru. Przez chwilę, będąc na ich szczycie, zastanawiał się, w którą stronę pójść, po czym skręcił w przeciwnym kierunku i szybko odszedł.

Sara odetchnęła z ulgą. Zdawała sobie jednak sprawę, że wciąż czekają najcięższe zadanie - musi przedostać się na statek. Okazało się to w końcu prostsze, niż sądziła.

Korzystając z zapadających ciemności, zbiegła nie­zauważona po schodkach do ciężarówki. Przeczekała przy niej do chwili, kiedy była sama. Narzuciła sobie na plecy skrzynkę z czymś, co pachniało jak poma­rańcze i wniosła ją na pokład, zasłaniając ramieniem twarz. Tony czekał w umówionym miejscu. Szybko zaprowadził ją do niedużej kajuty obok kuchni, którą poprzednio zajmował kucharz. Zostawił ją tam i wró­cił do pracy. Jego krótka nieobecność nie została zauważona.

W kajucie było ciemno i wilgotno. Sara nie odważyła się jednak zapalić światła. Poruszając się po omacku, wsunęła się skurczona pod koję. Dochodziły do niej hałasy z pokładu. Słyszała, jak odjeżdża ciężarówka. Leżała w napięciu, chcąc, aby statek odpłynął jak najszybciej. Nagle otworzyły się drzwi i w progu stanął ktoś, oświetlony z tyłu światłem z korytarza. Nie był to kapitan. Na gęsto owłosionych nogach miał stare tenisówki. To musi być pierwszy oficer, pomyślała, człowiek, który opalał się wraz z Tony'm, kiedy po raz pierwszy odwiedziła statek. Próbując opanować strach, skuliła się jeszcze bardziej. On jednak, dokonując zapewne tylko rutynowej inspekcji, rzucił jedynie okiem do wnętrza. Zamknął drzwi i odszedł. Po chwili usłyszała odgłos pracujących maszyn.

Statek płynął poruszany silnikiem przez około pół godziny. Następnie postawiono żagle. Słychać było skrzypienie drzewców omasztowania i fale uderzające o burtę. Podłoga przechylała się to w tę, to w tamtą stronę.

Największe napięcie minęło i Sarze nawet udało się zasnąć. Zbudził ją głód i pragnienie. Tony mówił, że musi pozostać w ukryciu przez co najmniej dwanaście godzin. Potem za późno już będzie na powrót do Oranu. Sara postanowiła jednak, że będzie ukrywać się tak długo, aż przybiją do następnego portu, i tam wymknie się dyskretnie ze statku. Nie chciała narażać Tony'ego na nieprzyjemności.

Zapewne nie spała długo. Na zewnątrz było wciąż ciemno. Nie mogąc już dłużej znieść niewygody, wy­gramoliła się spod łóżka. Otworzyła ostrożnie drzwi, przemknęła z kajuty do kuchni, chwyciła puszkę co­ca - coli i powróciła z nią do miejsca swego ukrycia. Czując się bezpieczniej, położyła się na koi i twardo zasnęła. Gdy obudziła się ponownie, był już dzień.

Musiała koniecznie pójść do toalety. Wsłuchiwała się w odgłosy dochodzące z kuchni. Poczuła zapach gotowanego jedzenia. Po pewnym czasie zaczęła dola­tywać woń spalenizny. Ktokolwiek próbował gotować, nie popisał się. Załoga wydawała się potwierdzać tę opinię. Przez ścianę słyszała ich narzekania, kiedy przyszli spożywać posiłek. Gdy znów było cicho, Sara otworzyła drzwi i wyszła z kajuty.

Kuchnia była pusta. Przeszła przez nią na palcach w kierunku pryszniców i ubikacji, które znajdowały się w przedniej części statku, niedaleko kuchni. Na szczęście nie musiała przechodzić obok innych kajut, aby do nich dotrzeć. Gdy Sara załatwiła już swoją potrzebę, zamarzy­ła o kąpieli. Co tam, pomyślała i wskoczyła pod najbliższy prysznic, zostawiając swe ubranie na zewnątrz.

Woda była zimna jak lód. W pierwszej chwili Sarze zabrakło tchu, ale zaraz odczuła wielką przyjemność, zmywając swe spieczone słońcem i zakurzone ciało. Znalazła mydło, którym namydliła się od stóp do głów. Następnie zamknęła oczy i odchyliła do tyłu głowę. Nagle usłyszała głos.

- Czyż nie wydałem polecenia, że nie mą kąpieli w dzień? Nie wydaję poleceń dla żartu. Ja...

Kółeczka kurtyny zasłaniającej prysznic zabrzęczały na skutek gwałtownego szarpnięcia. Sara znalazła się nagle naprzeciw kapitana, który zdumiony wlepił wzrok w jej nagie ciało.

Sara gwałtownie wyrwała kurtynę, zasłoniła się nią, na ile mogła, i krzyknęła:

- Odejdź stąd!

- Co, u diabła, tu robisz? - huknął kapitan.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Wreszcie on przemówił pierwszy.

- Mogłem się tego domyślić. Wyjdź stąd i ubierz się!

- Nie w pana obecności! Parsknął szyderczo.

- Jesteś już nieco za stara, by zachowywać się pruderyjnie.

Odwrócił się jednak i poszedł do kuchni. Sara zakręciła prysznic i stała jeszcze przez chwilę, drżąc na całym ciele. Modliła się w duchu, aby przypadkiem kapitan nie zawrócił statku i nie wysadził jej w Oranie. Usłyszała jego głos:

- Pospiesz się!

- Już idę!

Rozejrzała się wokoło.

- Panie Cameron, kapitanie, czy ma pan może ręcznik?

Usłyszała jakieś przekleństwo, lecz po chwili przy­szedł z ręcznikiem.

- Teraz pospiesz się - rozkazał, mówiąc przez zaciś­nięte zęby.

W ciągu pięciu minut Sara wytarła się, ubrała i poszła z wahaniem do mesy. Patrząc na tego wyso­kiego, opalonego mężczyznę z zadbaną brodą i błękit­nymi oczami, w których malowała się złość, Sara odczuła strach. Jawił się w jej oczach przez chwilę jak groźny wiking, oświetlony promieniami słońca prze­świtującymi przez szklany dach mesy. Chcąc odsunąć od siebie ten obraz, Sara uśmiechnęła się do niego, na próbę, i powiedziała:

- Cześć!

Próba się nie powiodła. Spojrzał na nią jeszcze bardziej spode łba i powiedział:

- Czy wiesz, jaka jest kara za nielegalne wdarcie się na statek?

- Nie chciałam się wdzierać. To była pańska wina. Pan zmusił mnie do tego.

Spojrzał na nią zdziwiony.

- Ja ciebie zmusiłem?

- Tak. Jeżeli posłuchałby pan tego, co mówię i wziął firnie na pokład jako członka załogi, nie musiałabym prześlizgiwać się ukradkiem na statek i ukrywać się odpowiedziała Sara szczerze.

- Ze wszystkich bezczelnych osób, ty jesteś niezrów­nana - powiedział ze złością. - Podejrzewam, że Tony przemycił cię na pokład za moimi plecami. Mam zamiar rozmówić się z tym chłopcem.

- Jest pan w błędzie - wtrąciła Sara. - Tony mi nie pomógł. Dostałam się sama na statek podczas załadun­ku zapasów.

- Czy chcesz, abym w to uwierzył? - kapitan roze­śmiał się.

- To prawda! - zaprotestowała Sara, krzyżując pal­ce za plecami. - Nie potrzebowałam żadnej pomocy. To było proste.

- Gdzie się ukryłaś, kiedy dostałaś się na pokład? Kapitan spoglądał na nią uważnie i Sara wiedziała, że musi być ostrożna. Nie chciała, aby Tony ucierpiał z jej powodu.

- W kajucie kucharza.

- Instynkt ci powiedział, gdzie się znajduje?

- Nie - odpowiedziała zrównoważonym tonem. - Byłam na statku wcześniej. Tony oprowadził mnie. Na pokładzie był jeszcze ktoś, chyba pierwszy oficer. Może pan go o to zapytać, jeżeli mi pan nie wierzy.

- To dziwne, ale nie wierzę. Jak mogłaś wiedzieć, kiedy przyjdzie dostawa zapasów, jeśli Tony ci nie powiedział?

- Byłam w porcie cały dzień, czekając na odpowied­nią okazję - odpowiedziała Sara, trzymając się prawdy tak blisko, jak tylko mogła.

- Jeżeli dojdę do tego, kto pomógł ci dostać się na statek, wyrzucę go na ląd razem z tobą w najbliższym porcie. Jasne?

Kiwnęła głową twierdząco, z uczuciem ulgi, że nie zawróci do Oranu.

- Tak, dziękuję - powiedziała. Chyba odczytał jej myśli, gdyż rzekł:

- Gdyby nie to, że straciliśmy już cztery dni przez chorobę kucharza, z przyjemnością wróciłbym do Ora­nu, aby oddać cię w ręce władz. Nie wiem, co ci się tam przytrafiło, lecz mój statek nie jest przytułkiem dla przestępców.

- Nie jestem przestępcą - zaprotestowała Sara.

- A więc kim? Zwykłą dziwką? Jej twarz zapłonęła gniewem.

- Jak pan śmie nazywać mnie w ten sposób! Nie ma pan prawa mnie obrażać!

Podszedł do niej i spoglądając na nią z góry, rzekł:

- Na tym statku mam prawo mówić, co mi się żywnie podoba. Nie zapominaj o tym. Twierdzę, że zawróciłaś w głowie Tony'emu, żeby pomógł ci dostać się na statek.

- Nie uwiodłam go - Sara zaprzeczyła gwałtownie. - Ani też mi nie pomógł. Jedyną osobą, do której zwróciłam się o pomoc, był pan i pan nie dał mi tego, o co tak rozpaczliwie zabiegałam.

Najlepszą metodą obrony jest atak, który i tutaj okazał się skuteczny. Wpatrując się w jej rozgniewaną twarz, kapitan cofnął się o pół kroku, przyłożył rękę do ust i pogładził nią swoją krótką, zadbaną brodę.

- W porządku. Muszę teraz zdecydować, co z tobą zrobić. Jak się nazywasz?

- Sara, Sara Beaumont.

- Będziesz w kajucie kucharza - powiedział szorst­ko. - I radzę ci trzymać się z dala od załogi, a w szcze­gólności od Tony'ego.

- Tak, zrozumiałam.

- Daj mi swój paszport.

- Nie mam paszportu. Mówiłam, że...

- Nie masz czego? - Popatrzył na nią niedowie­rzająco.

- Został ukradziony wraz z moją torebką. Były tam też pieniądze i karta kredytowa. Próbowałam o tym wczoraj rano panu powiedzieć, ale pan nie chciał słuchać - powiedziała z goryczą.

- Gdzie są twoje rzeczy?

- W kabinie, lecz ja...

Thor Cameron odwrócił się i żwawym krokiem podążył korytarzem do jej kabiny. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Schwycił jej zawiniątko i wysypał zawartość na łóżko.

- Hej! - zaprotestowała Sara, widząc, jak rozrzuca jej rzeczy. - Proszę uważać. To jest wszystko, co mi zostało.

Kapitan jednak dalej kontynuował przeszukiwanie, aby sprawdzić, czy czegoś nie ukryła. Kiedy skończył, odwrócił się do niej z ponurym wyrazem twarzy.

- Czy zdajesz sobie sprawę, że bez paszportu możesz być uznana za bezpaństwowca. Bezpaństwowcom nie wolno schodzić na brzeg. Mogę więc mieć cię na głowie przez całe lata, zanim sprawa się nie wyjaśni.

Sara zarumieniła się, lecz z wysuniętym dumnie do przodu podbródkiem powiedziała:

- Proszę, niech pan nie przedstawia tego aż w tak czarnych kolorach. Myśl o tym, że mogłabym przeby­wać z panem dłużej, nie pociąga mnie zbytnio. Jak tylko dopłyniemy do portu, z wielką przyjemnością opuszczę statek.

- Ale tymczasem mam cię na głowie.

- Tak - uśmiechnęła się z ulgą. - Przykro mi, ale na razie tak.

Kapitan rzucił jej nienawistne spojrzenie i odwrócił się, aby odejść, gdy Sara spytała:

- Przepraszam, a dokąd płyniemy? Zatrzymał się.

- Tony na pewno ci powiedział. Płyniemy na Rodos.

- Słyszałam o tym, ale jaki jest nasz pierwszy przy­stanek po drodze?

- Nie ma „przystanków”, jak je nazywasz. Straciliśmy już tak wiele czasu, że będziemy tam płynąć bez zawijania po drodze do jakiegokolwiek portu.

Po tych słowach odwrócił się i odszedł, aby, jak domyślała się Sara, znaleźć Tony'ego i poddać go przesłuchaniu. Miała nadzieję, że Tony nie złamie się. Na razie, ponieważ czuła się głodna, zrobiła sobie kanapkę i dużą kawę.

Po posiłku Sara zdecydowała się wyczyścić kuch­nię, która zarzucona była niedoszorowanymi garnka­mi i brudnymi patelniami. Gdy wszystko było już nieskazitelnie czyste, podeszła do schodów i zaczęła się zastanawiać, czy będzie w porządku, jeśli wyjdzie na pokład. Thor kazał jej siedzieć w kajucie, lecz z pewnością nie mógł jej skazać na przebywanie pod pokładem przez cały okres podróży. Decydując, że jeżeli ma złamać przepisy, to lepiej od razu na po­czątku, Sara wbiegła schodami na górę i wyszła na pokład.

Popołudniowe słońce oświetlało statek długimi, cie­płymi promieniami. Wiatr był czysty i orzeźwiający. To zupełnie odmienny świat niż zaduch i nieznośne gorąco Oranu, pomyślała Sara. To zupełnie odmienne życie niż nocny lokal i groźby Ali Messaada. Zrobiła głęboki wdech. Pomyślała, że nigdzie indziej nie pragnęłaby obecnie się znaleźć.

Tony powiedział jej, że członków załogi jest siedmiu. Wszyscy oni, oprócz kapitana, byli na pokładzie. Roz­mawiali ze sobą i śmiali się, lecz zamilkli raptownie, gdy ją zobaczyli. Większość z nich Sara widziała w lo­kalu. Podeszła do rudego mężczyzny, który był pierw­szym oficerem i wyciągnęła do niego rękę.

- Cześć, jestem Sara Beaumont. Mam nadzieję, że nie miał pan wielkich nieprzyjemności z powodu mo­jego pojawienia się na statku.

Wahał się przez chwilę, wreszcie uśmiechnął się do niej kwaśno.

- Przeżyłem już większe awantury. Potrząsnął jej rękę.

- Jestem James Mackenzie, lecz nazywają mnie Mack - powiedział ze szkockim akcentem. - Tony opowiedział nam o twojej historii. Chodź, poznam cię z innymi wilkami morskimi.

Był tam mechanik, Ken, i drugi oficer, Arne Huss ze Szwecji. Obydwaj przywitali ją szerokimi uśmie­chami. Podobnie uczynili Tony i dwóch innych marynarzy, Steve Johnson z Anglii i Pete Keats z Austra­lii. Thor, Mack, Ken, Arne, Steve, Pete i Tony - powtarzając sobie imiona członków załogi, Sara poczuła się jak Królewna Śnieżka wśród siedmiu krasnoludków.

Mężczyźni otoczyli ją, lecz wkrótce rozeszli się do swoich prac, po tym jak Mack powiedział ostrzegająco:

- Kapitan.

Thor Cameron wszedł schodami na pokład i pod­szedł do Sary. Wśród członków załogi wyróżniał się olbrzymim wzrostem.

- Sądziłem, że mówiłem ci wyraźnie, abyś tu nie wchodziła - powiedział.

- Potrzebowałam trochę świeżego powietrza. Chyba nie oczekiwał pan, że będę przebywała cały czas w za­mkniętym pomieszczeniu? - odparła spokojnym gło­sem, aby go nie prowokować.

On jednak nachmurzył się i rzekł:

- Opracowałem dla ciebie rozkład dnia, uwzględ­niający kąpiel pod prysznicem i gimnastykę. Chodź do mojej kabiny, to ci go dam.

Kabina kapitana była nieduża, ale dobrze zagos­podarowana i czysto utrzymana. Stało tam starannie zaścielone łóżko. Przy ścianie działowej stał duży stół z rozłożonymi nań mapami i radiostacja pokładowa. Obok wchodziło się do wnęki z prysznicem. Było też wąskie biurko z umieszczonymi pod blatem półkami na książki. Obok łóżka znajdowały się dwa fotele, gdzie kapitan mógł jeść posiłki, o ile chciał być sam.

Thor wziął blok papieru z biurka, oderwał pierwszą stronę i wręczył ją Sarze. Przeczytała i zmarszczyła brwi.

- Tylko jeden prysznic dziennie w takie gorąco?

- Słodka woda to najcenniejszy artykuł na statku. Załoga bierze prysznic raz dziennie, i to samo dotyczy ciebie.

- Rozumiem.

Czytała dalej, dochodząc do miejsca, gdzie zostało podkreślone, że nie może opuszczać kajuty podczas wacht nocnych.

- Co to jest wachta nocna? - zapytała z ciekawością.

- Czas na statku podzielony jest na wachty - wyjaś­nił kapitan. - Jest to okres, podczas którego pełni służbę jedna zmiana załogi, a inni odpoczywają, jedzą lub śpią. Na naszym statku wachty są czterogodzinne. Po wachcie zmiana ma cztery godziny przerwy.

- A więc każdy pracuje dwanaście godzin dziennie? Skinął głową.

- Słusznie.

- A pan?

- Ja stale jestem na wachcie - poinformował ją, mrużąc nieco oczy. - Nie myśl więc, że możesz wślizg­nąć się za moimi plecami do którejś z kajut zajmowa­nych przez załogę.

Sara nerwowo zgniotła kartkę, którą trzymała. Powiedziała z gniewem:

- Ma pan kompletnie błędne wyobrażenie o mnie. Jeżeli byłabym łatwą kobietą, to dlaczego miałabym uciekać z Oranu? Dałabym Arabowi to, czego chciał i problem byłby zakończony.

Thor popatrzył na nią sceptycznie, wciąż nie będąc przekonany.

- Twierdzisz więc, że jesteś niewinna? Sara oblała się rumieńcem.

- Twierdzę, że się nie sprzedaję! Spojrzał na nią ironicznie.

- Uwiodłaś Tony'ego, aby pomógł ci wślizgnąć się na statek.

- Nie uwiodłam go. Wcale mi nie pomógł.

Jego oczy, błękitne jak morze, wpatrywały się w nią badawczo przez dłuższą chwilę. Sara próbowała wytrzymać jego spojrzenie. Lecz w końcu zamrugała ocza­mi i spuściła wzrok.

Zaśmiał się krótko, tak, jakby znajdując potwierdzenie dla swego przypuszczenia.

- Będziesz musiała zapracować na swój przejazd - powiedział.

- Już się zaoferowałam.

Nie zwracając uwagi na jej słowa, mówił dalej:

- Jak jest napisane na kartce, co rano masz czyścić i ubikacje i prysznice, po tym, jak załoga się już wymyje i usiądzie do śniadania. Po śniadaniu będziesz codziennie czyścić kuchnię. To samo po obiedzie i po kolacji. Możesz wyjść na pokład na jedną godzinę rano i jedną wieczorem.

Sara spoglądała na papier. Zmarnował czas wypisując to wszystko, pomyślała. Nie zamierzała stosować się do tych zaleceń. Pracę wykona chętnie, ale w żadnym wypadku nie będzie pozostawać cały dzień w zamknięciu.

- Zrobi się, wodzu - powiedziała z odrobiną ironii i zasalutowała.

Thor zmarszczył brwi i ostrzegł ją z wyraźną złością:

- Tylko uważaj. Mogę bowiem uczynić twoje życie na tym statku bardziej nieznośne, niż było w Oranie.

- Przepraszam, w jaki więc sposób powinnam się zwracać? - Powiedziała Sara posłusznie.

Zawahał się przez chwilę, po czym rzekł: „Tak jest, kapitanie”.

Odwrócił się do biurka. Wziął z niego notatnik i długopis, a następnie, zwracając się ponownie przodem do niej, powiedział:

- Chcę, abyś podyktowała mi dane z twojego pasz­portu: twoje dane osobiste, imię i nazwisko najbliższej osoby z rodziny i, o ile pamiętasz, datę i miejsce wydania paszportu.

- W porządku - odpowiedziała.

- Dasz mi te dane jutro po śniadaniu, a ja wyślę je przez radio do Konsulatu Brytyjskiego na Rodos i po­proszę ich o wydanie nowego paszportu.

Statek kołysał się na fali. Nie bez pewnych trudności Sara wydostała się wąskimi schodami z powrotem na pokład. Myślała o tym, by porozmawiać z Tony'm, a i on myślał chyba podobnie, bo pod drzwiami znalazła karteczkę z notatką:

Trzymałem się naszej wersji i twierdziłem, że nic ci nie pomogłem. Był zły, ale nie zagroził mi zwolnieniem. Chyba nam się udało. Tony”

Sara podarła kartkę i wyrzuciła do toalety. Steve walił do jej drzwi, oznajmiając, że wszyscy już skończyli posiłek. Gdy weszła do kuchni, zastała ją w okropnym stanie. Ken, który został oddelegowany w zastępstwie do gotowania, nawet nie zadbał, aby pozmywać. Jest więc przynajmniej jedna osoba zadowolona z mojego pobytu na statku, rozmyślała z uśmiechem Sara, kiedy sprzątała pomieszczenie. Następnie zrobiła sobie omlet.

Myślała o tym, by pójść na pokład i popatrzeć na gwiazdy. Zamiast tego wzięła czasopismo i usiadła, aby poczytać. Słyszała, jak ktoś z załogi poszedł do kuchni po kawę, po czym znów zapanowała cisza. Sara zgasiła światło i położyła się na łóżku, myśląc o tym, że właśnie dziewczyny w lokalu rozpoczynają drugi występ.

Nie odczuwała tęsknoty za tańcem. Świat rozrywki, do którego została wepchnięta przez ambicje matki, wydawał się jej płytki i trywialny. Doszła do tego już wcześniej, lecz nie miała przed sobą innych możliwości. Obecnie jednak postanowiła, że gdy wróci do Anglii, spróbuje czegoś sensowniejszego.

Była tak zamyślona, że nie usłyszała, jak z tyłu za nią powoli otwierają się drzwi. Dopiero gdy doszło do niej światło z korytarza, odwróciła się i zawołała:

- Tony! Co tutaj robisz? Zwariowałeś!

- Znalazłaś moją karteczkę?

- Tak. Postąpiłeś bardzo nierozsądnie, że zostawiłeś ją pod drzwiami. Wracaj do swej kajuty.

- Myślałem, że chciałaś ze mną porozmawiać - powiedział Tony jakoś nieskładnie. - Co mówiłaś Thorowi?

Usiadła.

- To, co uzgodniliśmy, ale nie sądzę, by mi wierzył. Może próbować ciebie zapędzić w kozi róg, a więc uważaj. Pierwsza rzecz, idź lepiej do swojej kajuty.

Po ciemku nie widziała jego twarzy. Czuła jednak pewne napięcie i zastanawiała się, czy przypadkiem koledzy nie namówili go, aby do niej poszedł.

- Idź już - powtórzyła.

Zamiast posłuchać, Tony usiadł na łóżku i próbował ją objąć. Zalatywało od niego whisky.

- Chciałem tylko ucałować cię na dobranoc - ma­mrotał, próbując przyciągnąć ją do siebie.

Sara usiłowała go odepchnąć, lecz on obstawał przy swoim. W końcu rozjątrzona powiedziała:

- W porządku. Jeden pocałunek za twoją pomoc, ale obiecasz mi, że potem pójdziesz.

Próbowała ucałować go lekko, lecz Tony objął ją oburącz i przegiął na poduszkę. Z obawy, aby jej nie udusił, starała się go odepchnąć, aż nagle gwałtownie się od niej odsunął. Wciągnęła głęboko powietrze i usiadła. Rozbłysło światło i wtedy dopiero zauważyła kapitana, który ciągnął Tony'ego za ko­łnierz. Nic nie powiedział. Wyciągnął Tony'ego z ka­juty i zatrzasnął drzwi.

ROZDZIAŁ TRZECI

Kapitan trzymał Sarę w zamknięciu aż do rana. Od dłuższego czasu już nie spała. Słyszała przez ścianę głosy marynarzy jedzących śniadanie. Czekała, siedząc na łóżku, aż kapitan otworzy drzwi, i denerwowała się coraz bardziej. Wreszcie usłyszała kroki i ktoś przekręcił klucz w zamku. W drzwiach stanął Thor Cameron. Spojrzał na nią zimno i powiedział kategorycznym tonem:

- W mojej kabinie za dziesięć minut!

Odwrócił się i wyszedł. Sara umyła się szybko i została jej jeszcze minuta. Czekała pod drzwiami kapitana. Obok niej stał Tony. Wyglądał okropnie. Miał podkrążone oczy. Jego twarz była blada i wynędzniała. Stał, opierając się o ścianę, tak jakby nie mógł utrzymać się na nogach. Włosy i ubranie miał zupełnie mokre.

- Co się stało? - zapytał nieprzytomnie. - Nic nie pamiętam.

- Byłeś pijany - powiedziała Sara bez ogródek. - Musisz chyba pamiętać, że wczoraj piłeś.

- Wypiłem tylko dwa piwa - zaprotestował Tony.

- Plus whisky - powiedziała oschle. Spojrzał na nią oszołomiony. - Aleja nie...

Przerwał w pół słowa, gdyż drzwi się otwarły i ka­pitan poprosił ich do środka. Obserwował w milczeniu, jak wchodzą i stają przed biurkiem. Jesteśmy jak niegrzeczne szkolne dzieci w gabinecie dyrektora, po­myślała Sara z oburzeniem.

Thor zaczął krążyć po pokoju. Z pogardą spoglądał to na Sarę, to na Tony'ego. Zamiast poprosić ich o wyjaśnienie, zaatakował bez pardonu:


- Pewne jest, że oboje kłamaliście. Przerażająco zimnym wzrokiem spojrzał na Sarę.

- Nie mogłaś sama dostać się na pokład i Tony udzielił ci pomocy, tak jak się tego wcześniej domyś­lałem. Wysadzę was oboje ze statku, jak tylko do­płyniemy do Rodos.

- To nieuczciwe - zaprotestowała Sara. - Tony był...

Thor rzucił jej tak chłodne spojrzenie, że przerwała.

- Nie obchodzi mnie - powiedział - kto zbałamucił kogo. Nie chcę was obojga na moim statku. Nie potrzebuję, żeby „Duch Wiatru” przesiąknął pluga­stwem takim jak wy.

Słowa te były tak obraźliwe, że Sara aż zbladła i otworzyła oczy ze zdziwienia. Ogarnęła ją fala gniewu. Zrobiła krok naprzód i z piorunami w oczach krzyknęła:

- Chwileczkę! Kim ty u diabła jesteś, żeby nas sądzić. To, że jesteś kapitanem tej łajby, nie czyni cię jeszcze Wszechmocnym Bogiem, nawet jeżeli sądzisz, że tak jest.

- Saro! - Tony schwycił ją za ramię i próbował powstrzymać.

Thor osłupiał. Prawdopodobnie przez lata nikt do niego w ten sposób nie mówił. Najbardziej jednak dotknęła go uwaga o statku. Pochylił się do przodu, oparł na biurku i spoglądał na Sarę z wściekłością.

- Ten statek jest jednym z najlepszych żaglowców na świecie. Jedynie taki włóczykij jak ty może nie dostrzegać piękna, gdy je widzi.

Nie panując nad oburzeniem, Sara odcięła się na­tychmiast:

- A jedynie taki chłopiec pokładowy jak ty może nie rozpoznać prawdy, gdy ją słyszy.

- Saro! - Tony jęknął i próbował odciągnąć ją do tyłu, lecz ona odepchnęła go zdecydowanie.

- Chłopiec pokładowy! Ty... - Thor wyszedł zza biurka i miał już podejść do niej, gdy rozległo się głośne pukanie i Mack, pierwszy oficer, wszedł do środka.

- Czego u diabła chcesz? - zapytał Thor ze złością.

- Przepraszam, kapitanie, ale jest coś, o czym powi­nieneś wiedzieć.

- Potem.

Odważnie łamiąc rozkaz, Mack powiedział:

- To dotyczy Tony'ego. Odkryłem, że dodano mu wczoraj whisky do piwa.

Thor odwrócił się do niego i zmarszczył brwi.

- Jesteś tego pewien?

- Tak. Tony nie ma zwyczaju się upijać, przeprowa­dziłem więc dochodzenie.

- Kto to zrobił?

- Wolałbym nie mówić. Miał to być kawał.

- Nie powiesz?

Thor wpatrywał się w niego przenikliwie, aż w koń­cu dał za wygraną.

- W porządku, przyjdź za pół godziny.

- Tak jest, kapitanie! - Mack odwrócił się i odszedł, starając się nie patrzeć na Tony'ego i Sarę.

Thor przez chwilę stał przy oknie i spoglądał w mo­rze. Było to prawdziwe kwadratowe okno, a nie jeden z okrągłych iluminatorów, które umieszczone były w kajutach załogi. Sara poczuła odrobinę nadziei. Kiedy odwrócił się do nich z powrotem, nie było już wściekłości na jego twarzy. Patrząc na Tony'ego powiedział:

- Wydaje się, że dwukrotnie padłeś ofiarą. Najpierw podstępu tej dziewczyny, potem humoru swoich kole­gów. Ponieważ jednak okłamywałeś mnie, więc to, czy wysadzę cię w Rodos, czy nie, zależeć będzie wyłącznie od twojego dalszego zachowania. Tymczasem dosta­niesz najcięższe prace do wykonania na pokładzie. Masz coś do powiedzenia?

- Nie - Tony westchnął z ulgą. - Przepraszam, kapitanie. Nie będzie już powodu, żeby na mnie na­rzekać.

- Tak byłoby najlepiej. W porządku. Możesz odejść. Tony zawahał się, spoglądając na Thora i na Sarę.

- Kapitanie, to nie była wina Sary. Ona...

- Powiedziałem, że możesz już iść! - odparł Thor rozkazująco.

- Tak jest, kapitanie! - Tony odwrócił się i odszedł. Thor stanął za biurkiem i spojrzał na Sarę, która już przeczuwała, że teraz nastąpi atak. Miała rację. Ode­zwał się do niej z gniewem:

- Od samego początku wiedziałem, że będzie z tobą kłopot. Dlatego też odmówiłem wzięcia cię na pokład. I nie myliłem się. Nie upłynęły dwa dni, a już postawiłaś całą załogę na nogi.

- To nie była moja wina. Ja...

- Oczywiście, że to twoja wina! - wrzasnął na nią, aż podskoczyła. - Jesteś kobietą i jesteś pociągająca. To wystarczy dla kogoś tak młodego i zielonego, jak Tony. Nie zwalajmy więc winy na niego.

Zamilkł, patrząc na nią przenikliwie, lecz Sara nie miała już nic do powiedzenia. Część z tego, co powiedział, było prawdą. Będąc w rozpaczliwej sytuacji, musiała posłużyć się Tony'm. Siedziała na­przeciw kapitana w milczeniu, zachowując postawę pełną dumy.

- Będziesz się trzymała harmonogramu i listy twoich obowiązków, który ode mnie otrzymałaś - powiedział kapitan. - W nocy będziesz zamknięta w kajucie.

Sara wciągnęła z lekka powietrze.

- Tak nie można. A co będzie, jeżeli zachoruję albo coś podobnego?

- Trudno.

- A co się ze mną stanie, jeżeli statek będzie tonął? . Zaśmiał się ironicznie.

- Obiecuję, że wyratuję cię wówczas wraz z kotem okrętowym - powiedział z drwiną w głosie. - A teraz idź już i pamiętaj, jeżeli dokonasz następnego wy­kroczenia, będziesz zamknięta w kajucie do końca podróży. I nie myśl, że nie jestem zdolny do tego - dodał w momencie, kiedy Sara otwierała usta. - Na tym statku mogę robić to, co mi się podoba.

Czując jego niewzruszoną wolę, Sara zrezygnowała z dalszej dyskusji i opuściła kabinę. W kuchni oczeki­wał na nią Tony.

- Co powiedział? - zapytał.

Na twarzy Sary pojawił się grymas.

- A co sądzisz? Będzie mnie zamykać na noc w mojej kajucie, abyście nie mogli się do mnie dostać, żeglarze rozpustnicy. Będę się czuć jak zwierzę w klatce.

Tony zaczerwienił się.

- Przepraszam, Saro. Jeżeli nie namówiliby mnie do picia, nie miałbym... sama wiesz.

- Nie odważyłbyś się - zakończyła za niego i zaraz pożałowała tych słów, widząc, że boleśnie go nimi dotknęła. - No, nie martw się już - powiedziała. - To nie była twoja wina.

Tony usiadł na ławce i przyłożył dłonie do skroni.

- Boże, czuję się strasznie - westchnął żałośnie.

- Masz kaca?

Przytaknął z wyrazem boleści na twarzy.

- Głowa mi pęka. Sara uśmiechnęła się.

- A może chciałbyś śniadanie?

- Nie mógłbym teraz niczego zjeść.

- Nonsens - odpowiedziała żywo. - Po jedzeniu poczujesz się znacznie lepiej.

Przyrządziła omlety z serem i podała je wraz z lekko przypieczonym chlebem razowym. Kiedy ustawiała talerz przed Tony'm, nagle odzyskał apetyt. Sara usiad­ła przy stole naprzeciwko i już miała wziąć się do jedzenia, gdy do kuchni wszedł Mack.

- Jest kawa?

- Zrobię ci - zaofiarowała się Sara.

- Dziękujemy za wybawienie nas - powiedział Tony żywo. - - Inaczej na Rodos kapitan wysłałby mnie do domu.

Mack skinął głową i popatrzył na talerze.

- To wygląda znakomicie.

Skosztuj mojego - zaproponowała dyplomatycznie Sara. - Mogę sobie zrobić następny omlet.

Nie musiała go zachęcać. W mgnieniu oka zjadł omlet i do sucha wytarł chlebem talerz.

- To najlepszy posiłek, odkąd wypłynęliśmy z Ora­nu. Wszyscy jesteśmy beznadziejnymi kucharzami, a Ken chyba najgorszym.

Spojrzał na nią.

- Nie chcesz przypadkiem zająć się gotowaniem?

- Zaproponowałam to kapitanowi - odpowiedziała Sara, siadając przy stole. Przed sobą ustawiła talerz z nowym omletem. - Kapitan powiedział: „Nie”. Nie mogę się mu przeciwstawiać.

- Nie, nie chcielibyśmy tego - Mack przyłożył rękę do policzka, a następnie zaczął gładzić brodę.

- Mam więc pomysł. Kiedy Ken będzie gotował, możesz mu pomagać. Co ty na to?

- Pomyślane bardzo dyplomatycznie. - Sara uśmie­chnęła się i spojrzała na niego niewinnie. - Może jednak byłoby lepiej, gdyby Ken w dalszym ciągu przyrządzał posiłki dla kapitana?

- O tak. Rozumiem, co masz na myśli - powiedział Mack z wahaniem i wzruszył ramionami. - Zobaczy­my, jak to się ułoży - dodał i wyszedł z kuchni na pokład.

- Chyba powinienem już pójść do pracy - powie­dział Tony bez entuzjazmu. - Muszę wyczyścić zęzy.

- Czytałam o tym, to ohydne.

- W istocie - powiedział Tony.

- Może to chyba poczekać z dziesięć minut. Napij­my się jeszcze kawy.

Nalała jemu i sobie.

- Jak długo jesteś na statku?

- Tylko dwa miesiące. Wcześniej byliśmy we Francji i pracowaliśmy nad reklamą dla telewizji komercyjnej. Teraz płyniemy, aby wziąć udział w filmie kręconym na Rodos.

- Powiedz mi coś o kapitanie.

- Jest kapitanem od wielu lat. Czasami dowodzi innymi jednostkami, które należą do naszego przedsię­biorstwa. Nie znam go jednak dobrze. Powinnaś zapy­tać Macka. On zna go najlepiej.

- Cameron - Sara zadumała się. - To nie jest typowe angielskie nazwisko.

- Nie jest Anglikiem. Ojciec jego był Szkotem, a matka Dunką.

- Rozumiem. To wszystko wyjaśnia - powiedziała Sara, mając na myśli wzrost Thora i jego blond włosy.

- Jego pewność siebie i autorytet... o to ci chodzi? - zapytał Tony.

Sara pomyślała, że Thor zapewne mógł mieć te cechy, lecz przez większość czasu widziała go w złości, i dlatego nie mogła ich dostrzec.

- Czy go lubisz? - zapytała z ciekawością. Tony zawahał się z odpowiedzią.

- Naturalnie. Zna się na swojej pracy i jest z niego porządny facet. Wiem, że go nie lubisz, ale na statku kapitan musi być surowy.

- Surowość nie powinna przeszkadzać mu postępo­wać po ludzku.

- Jest ludzki przez większość czasu - odpowiedział Tony. Uśmiechnął się. - A może jest mizoginistą?

- Wcale nie byłabym zdziwiona - odrzekła Sara. - Nie jest żonaty?

- Nikt z nas nie jest. Mack był, lecz jego żona rozwiodła się z nim, ponieważ ciągle przebywał na morzu.

- Dlaczego więc nie porzucił pracy na statku? Tony wzruszył ramionami.

- Morze wciąga. Wchodzi ci w krew.

- A więc dlatego jesteś taki mokry! Uśmiechnął się.

- Stroisz sobie ze mnie żarty, a ja czuję się tak fatalnie.

Westchnął.

- Idę się przebrać i zabieram się za te zęzy.

Wstał od stołu i wyszedł.

Po zrobieniu porządku w kuchni, Sara spojrzała na listę swoich obowiązków. Należało wysprzątać wszyst­kie kajuty i zmienić pościel. Czy również w kabinie kapitana? - zastanawiała się. Dochodząc do wniosku, że lepiej będzie trzymać się od niego z daleka, rozpo­częła pracę od dwóch kajut z przodu statku.

W pomieszczeniach panował zaduch, więc Sara otworzyła iluminatory. Pościel, ręczniki i wszystkie walające się części garderoby zaniosła do prania. Śpi­wory wzięła ze sobą na pokład, aby się wywietrzyły.

Australijczyk, Pete Keats, który właśnie stał przy sterze, pozdrowił ją uniesieniem ręki. Na szczycie grotmasztu, w bocianim gnieździe, siedział Steve Johnson. Niebo było prawie bezchmurne. Otaczało ich bezkresne morze. Nie było widać skrawka lądu ani żadnych innych jednostek.

- Sądziłam, że na morzu zobaczę wiele statków. Tak dużo było ich w porcie w Oranie - powiedziała Sara, gdy podeszła do Pete'a ze śpiworami.

- Mają silniki i idą prostym kursem - odpowiedział Pete. - My zaś musimy żeglować, dostosowując się do wiatru i prądów powietrznych.

- Jak długo zajmie nam podróż na Rodos?

- Około trzech tygodni, przy dobrej pogodzie i ko­rzystnym wietrze.

Sara wprost nie mogła uwierzyć.

- Tak długo?!

Wziął jej okrzyk za wyraz zniecierpliwienia.

- Nie martw się. Wkrótce znajdziesz się na suchym lądzie. Poruszamy się z szybkością pięciu węzłów. To nieźle jak na „Ducha Wiatru”.

Trzy tygodnie, pomyślała Sara. Podróż morska w słońcu i przy orzeźwiającym wietrze. Niestety, ten idylliczny stan zakłócała postawa kapitana. Gdyby zobaczył, jak przed chwilą rozmawiała z Pete'm, gotów byłby pewnie ją posądzić o próbę uwiedzenia również i jego.

Rozejrzała się po pokładzie. Szukała miejsca do rozwieszenia śpiworów. W końcu zdecydowała się po­wiesić je na linie pomiędzy dwoma masztami. Przewiesiła linę podwójnie i umocowała je dobrze, tak aby nie porwał ich wiatr. Następnie, zadowolona z siebie poszła na dół, żeby dokończyć sprzątanie kabin.

Mniej więcej godzinę później Sara usłyszała pełen wściekłości głos kapitana i od razu domyśliła się, że znowu czekają ją kłopoty. Miała rację. Za chwilę pojawił się Mack, który oznajmił, że kapitan woła ją na górę. Wydawało się jej, że z trudem powstrzymuje śmiech.

Thor spacerował nerwowo po pokładzie. Większość członków załogi kręciła się w pobliżu, udając obojętność. Kapitan obrócił się na pięcie i w chwili gdy Sara wchodziła do góry schodami, popatrzył na nią przenikliwie.

- Co to jest, u diabła! - wykrzyknął, wskazując ręką.

- Śpiwory - odparła spokojnie.

Thor podszedł bliżej, oparł ręce na biodrach i spoj­rzał na nią z drwiną.

- Wiem, co to jest. Ja...

- Dlaczego więc pan mnie pyta? - przerwała mu Sara.

- Słuchaj. - Zmrużył groźnie oczy. - Co, u licha, robią tu na pokładzie!

- Sądziłam, że to oczywiste. Wietrzą się.

- Wietrzą?

- Tak. One śmierdzą. Kajuty też. Cała łódka śmier­dzi.

- Statek, nie łódka!' - poprawił ją Thor, wyraźnie zaskoczony jej zdecydowanym tonem.

Ktoś z załogi roześmiał się głośno. Thor spojrzał w tamtą stronę.

- Jeżeli nie macie nic do roboty, wkrótce coś wam znajdę.

Mężczyźni odsunęli się na bezpieczną odległość i każdy z nich chwycił się jakiegoś zajęcia. Thor obrzucił ich uważnym spojrzeniem i ponownie odezwał się do Sary.

- Co dokładnie masz na myśli?

- W kabinach panuje okropny zaduch.

- Chcesz przez to powiedzieć, że marynarze nie utrzymują ich w należytej czystości?

Zdając sobie sprawę, że wszyscy się im przysłuchują, Sara odparła wymijająco:

- Kabiny są małe i nie mają właściwej wentylacji. Suszą się w nich mokre ubrania. Potrzebują odświeże­nia i to wszystko.

- Kobieca ręka - odezwał się Thor ironicznie.

- Co w tym złego? - odparła żywo.

- Nic. Nie spodziewałem się tego po kobiecie, która nie należy do gatunku gospodyń domowych.

Sara odgadła ukrytą aluzję i oblała się rumieńcem.

- Korzysta pan z każdej okazji, żeby mi ubliżyć.

- Czego się spodziewasz, jeśli prowadzisz takie życie?

Czuła w sobie narastający gniew, lecz postanowiła nie dać się sprowokować.

- Chce pan więc, abym wysprzątała kajuty, czy nie? - powiedziała głosem zdradzającym napięcie.

Kapitan przypatrywał się jej przez chwilę w mil­czeniu, następnie skinął głową.

- Wysprzątaj je, lecz najpierw zabierz stąd te śpiwo­ry. Nie urządzaj mi pralni na pokładzie.

- A więc jak mam je przewietrzyć? Spojrzał na nią z wściekłością.

- Rusz głową. A jeśli to będzie za trudne, poproś o pomoc pierwszego oficera.

Odwrócił się i zszedł schodami w dół. Do Sary podszedł Mack.

- Daj, zwinę za ciebie linę - powiedział, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Co w tym takiego śmiesznego? - zapytała.

- Wybacz mi - Mack próbował przybrać poważny wyraz twarzy, ale nie mógł. - Wciąż mam przed oczami twarz kapitana, kiedy zobaczył śpiwory zwisające na linie.

- Mam wrażenie, że cię to rozbawiło.

- No cóż. Jesteś na statku zaledwie dwa dni, a już udało ci się ożywić naszą podróż.

Westchnęła.

- Wydawało mi się, że w dzisiejszych czasach statki mają mieszane załogi.

- Niektóre tak, ale kapitan życzy sobie teraz, aby na naszym byli sami mężczyźni.

- Teraz? - Sara zapytała z zaciekawieniem. - Czy były przedtem kobiety na statku?

Mack zawahał się, a następnie kiwnął potwierdzają­co głową.

- W przeszłości spotkały go pewne kłopoty.

- Naprawdę? Co się stało? Mack wzruszył lekko ramionami.

- Nie byłem z nim wówczas w rejsie. Lepiej zejdź na dół i zajmij się już pracą.

Sara posłuchała go, zeszła pod pokład i powróciła do sprzątania. Myślała o tym, że chociaż Mack mógł nie być podczas rejsu z Thorem, na pewno wiedział o jego „kłopotach”. Cokolwiek by to nie było, musiało mocno dotknąć kapitana, skoro odtąd zabronił kobie­tom wstępu na pokład. Zaintrygowana, postanowiła dowiedzieć się o tym czegoś więcej, od Macka lub innego członka załogi.

Sara skończyła sprzątanie kabiny, która pachniała już lepiej i której wygląd znacznie się poprawił. Poroz­rzucane wszędzie ubrania poukładała starannie w szafie ściennej. Książki i czasopisma ułożyła na półkach. Buty postawiła równo obok siebie. Płaszcze i sztormiaki porozwieszała na wieszakach. Z dumą popatrzyła na wynik swojej pracy, a następnie udała się do kuchni, gdzie zaczęła przygotowywać kanapki dla załogi. Kiedy już prawie kończyła, do kuchni wpadł zziajany Ken. Gdy zobaczył talerze napełnione po brzegi kanapkami, wydał z siebie westchnienie ulgi.

- Wspaniale wykrzyknął. Pracowałem cały czas przy silniku i nie zauważyłem, że jest już tak późno. Zaniosę kanapki do mesy.

- Poczekaj! - powiedziała Sara. Masz przecież przyrządzić posiłek Thorowi.

- Aha! - Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. - Możesz zrobić to za mnie?

- Nie. Znasz przecież naszą umowę.

- W porządku więc. Podaj mi chleb.

Wziął od niej bochenek i rozpoczął krajanie nierów­nych kromek. Jedną z nich posmarował obficie mas­łem, położył na niej kawał sera, który musiał ważyć chyba ze sto gramów, przyłożył go drugą kromką, a następnie wszystko umieścił na malutkim talerzyku.

- Czy to jest właśnie to? Sara patrzyła z niedowie­rzaniem.

Jej kanapki, choć słusznych rozmiarów, wydawały się delikatne w porównaniu z dziełem Kena.

- Czy twoje kanapki zwykle wyglądają w ten sposób?

- Spieszyłem się odparł. Wziął puszkę piwa i tackę.

- Idę zanieść to kapitanowi - powiedział i wypadł pędem z kuchni.

Marynarze, którzy nie mieli wachty na pokładzie, zeszli na obiad do mesy. Na stole zastali rozłożone talerze, kubki, półmiski wypełnione surówkami i inne przystawki. Wiecznie głodni, rzucili się na jedzenie. Wkrótce przyłączył się do nich Ken.

- Saro, gdybym był kapitanem, zawarłbym z tobą długoletni kontrakt - powiedział ze swym ciężkim, szwedzkim akcentem Arne Huss, drugi oficer.

Siedzieli w mesie i rozmawiali wesoło. Następnie Sara zrobiła świeże kanapki dla drugiej zmiany. Naj­pierw przyszedł Tony. Był brudny od pracy przy czyszczeniu zęz. Sara kazała mu się umyć i przebrać. Spojrzał na nią niechętnie, lecz nie odważył się od­mówić. Zadowolony zasiadł przy stole, widząc jak stawia przed nim talerz z kanapkami.

Sara zostawiła marynarzy siedzących w mesie i po­szła sprzątać następną kajutę. Zatrzymała się w progu tej, którą niedawno wysprzątała i ogarnęło ją zdumie­nie. Mieszkali tam Steve i Tony. Niedługo po tym jak ją wyczyściła, Tony wszedł do kajuty. Rzucił na pod­łogę swoje brudne ubranie robocze. W poszukiwaniu czystych rzeczy wyrzucił z szafki różne części gardero­by. Zdążył już zostawić ślady rąk na białej poduszce i czystym ręczniku. Do tego jeszcze porozrzucał równo ustawione buty na podłodze. W ciągu kilku minut zrujnował pracę, której poświęciła cały ranek. Sara stała w progu oniemiała. Dlaczego, pomyślała, męż­czyźni, szczególnie młodzi, wolą żyć w bałaganie?

- Miałaś przecież wysprzątać tę kajutę. Jest zaświniona!

Sara usłyszała głos kapitana za plecami i nie mogła uwierzyć własnym uszom. Odwróciła się i czując się pokrzywdzona jego uwagą, powiedziała:

- Wysprzątałam ją do czysta pół godziny temu.

- Kobieca ręka - powtórzył pogardliwie. - Wyczyść ją, ale tym razem zrób to dobrze!

Odszedł, pozostawiając Sarę kipiącą gniewem. Nie miała jednak wyboru, jak tylko się uspokoić i wy­sprzątać kabinę od nowa. Potem zabrała się z kolei za kajutę należącą do Macka i Arne'a. Kiedy skończyła sprzątać swoją, trzeba już było zabrać się za kolację. Dzięki pracy uspokoiła się i w pogodnym nastroju zasiadła wraz z innymi do stołu. Posiłek Thora przy­gotował, jak zwykle nieudolnie, Ken, i zaniósł ka­pitanowi do kabiny. Patrząc na jego dzieło, Sara pomyślała, że nie musi obmyślać lepszej zemsty, skoro kapitan zmuszony jest codziennie do spożywania ta­kich posiłków.

Po kolacji marynarze odpoczywali w mesie. Sara wysprzątała kuchnię i przyłączyła się do nich. Grali w pokera.

- Chcesz popatrzeć? - zapytał Arne i zrobił jej miejsce na ławce.

- Zagrałabym, ale nie mam pieniędzy.

- Umiesz grać w pokera?

Sara uśmiechnęła się i skinęła głową.

- To niesamowite, czego można się nauczyć w prze­rwach między przedstawieniami.

- Pożyczę ci trochę - Arne przesunął w jej stronę kilka monet.

- Nie będę mogła ich zwrócić, gdy przegram. Wzruszył ramionami.

- Może będziesz miała szczęście.

Włączyli ją do gry i rozdali karty. Sara zauważyła, że Arne używał szwedzkich monet, Pete - australij­skich, Steve i Ken - brytyjskich. Gdy stawiali zakłady, mieszali wszystkie monety razem. Sara lubiła grać w karty. Przyglądała się twarzom graczy, próbując odgadnąć, kto blefuje. Wkrótce dostrzegła, że Ken pocierał ręką nos, jeżeli przytrafiła mu się dobra karta. Pete zaś zdradzał się, przybierając z pozoru obojętny wyraz twarzy. Arne i Steve byli bardziej opanowanymi graczami i na podstawie ich mimiki trudno było od­gadnąć, co mają w kartach. Stawki były bardzo niskie. Sara zaczęła wygrywać i powoli zgromadziła przed sobą stos monet - znacznie więcej, niż pożyczyła od Arne'a. Nie miało to jednak większego znaczenia, nie chciała bowiem wziąć od nich tych pieniędzy i plano­wała zwrócić im wszystko po zakończeniu gry.

- Ty masz szczęście! - wykrzyknął Ken, gdy znów go przebiła. - Udało ci się w ten sposób po raz czwarty.

- Niezupełnie. To dlatego, że ty... - przerwała, widząc, jak Thor wkracza do mesy.

Kapitan zatrzymał się na chwilę, popatrzył na nich i poszedł do kuchni. Sara słyszała, jak otwierał drzwi od lodówki. Z satysfakcją pomyślała, że szuka czegoś godziwego do zjedzenia.

Kolejne rozdanie należało do Sary. Zauważyła, że Ken pociera ręką nos. Skupiła się na kartach i nie dostrzegła Thora, który stanął za jej plecami i począł obserwować grę. Ken rzucił karty na stół i wydał jęk, widząc, że Sara znów wygrała.

- To niesamowite - wykrzyknął. - Wygrywasz ze mną za każdym razem. - Popatrzył na zmniejszającą się przed nim ilość pieniędzy. - Jeżeli nie dopisze mi szczęście, wkrótce znajdę się poza grą.

- Wyjdź z kuchni, jeżeli jest ci za gorąco - zadrwił z niego Steve, a następnie dodał, gdy Sara zbierała wygraną:

- Zawsze wiesz, kiedy ma dobrą kartę. Musisz być doświadczonym graczem.

Sara roześmiała się.

- Niezupełnie. To raczej tobie i Kenowi brakuje wprawy. Czy wiesz, że...

Przerwała, czując dotknięcie ręki na swoim ra­mieniu. Obróciła głowę i zobaczyła stojącego nad nią Thora.

- Chcę z tobą porozmawiać. Chodź na pokład - rozkazał krótko.

Trzymając karty w ręku, Sara popatrzyła na niego i zaczęła zastanawiać się, o co teraz mu chodzi. Obec­ność marynarzy w mesie dawała jej poczucie bezpie­czeństwa, którego nie chciała się pozbyć. Otworzyła usta, aby zapytać „dlaczego?”, lecz zanim coś powie­działa, Thor ponaglił:

- Ruszaj się.

Odłożyła karty i wstała natychmiast. Thor szedł za nią schodami na górę. Gdy dotarli na pokład schwycił ją za ramię i poprowadził na dziób, daleko od miejsca gdzie stał sternik. Obrócił ją twarzą ku sobie i powie­dział z wściekłością:

- Odkrywasz przed nami swe nowe zdolności, jeżeli je tak można nazwać.

- Nie wiem, o co chodzi - zaprotestowała Sara.

- Poza tym boli mnie ramię.

- W porządku. - Schwycił ją jeszcze mocniej.

- Do twoich występków dodać można oszukiwanie w kartach.

Wstrzymała oddech ze zdziwienia.

- Niech pan nie żartuje.

- Nie? A więc jak mogłaś wygrać tyle razy, i to z kartą, z którą nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się zagrać? Nie zaprzeczaj. Obserwowałem cię z tyłu.

- Blefowałam Kena i to wszystko. On...

- Kłamiesz! Rozdawałaś karty i wiedziałaś, co ma. Jesteś nędzną dziwką, a w dodatku oszustką.

- Nie jestem oszustką - odparła Sara z furią.

- Tu na pewno nie będziesz miała takiej okazji. Nie uda ci się wystrychnąć mnie na dudka.

Popchnął ją.

- A teraz idź na dół i oddaj wszystkie pieniądze, a jeśli zatrzymasz coś dla siebie, pożałujesz.

Nie było sensu się sprzeczać. Sara spojrzała na niego z nienawiścią, odwróciła się i odeszła najdostojniejszym krokiem, na jaki można było się zdobyć na pokładzie rozkołysanego statku. Zatrzymała się na chwilę na schodach, aby odzyskać spokój, po czym weszła do mesy, gdzie wszyscy nadal siedzieli przy kartach.

Zmienionym głosem oznajmiła:

- Jestem zmęczona. Pójdę już. Przesunęła na środek stołu całą swą wygraną.

- Podzielcie to między siebie.

- Ale tak nie można - zaprotestował Pete. - To nie jest w porządku.

- Wiem, ale to wasze pieniądze. Nie miałam zamiaru ich zatrzymać. Dobranoc.

Odeszła, zanim ktoś zdążył coś powiedzieć. Przed udaniem się na spoczynek wzięła prysznic. W kilka minut po tym, jak wróciła do kajuty, rozległo się głośne stukanie do drzwi.

- Tak! - powiedziała.

Thor nie odpowiedział jej jednak. Przekręcił jedynie klucz w zamku i odszedł.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Przez następne dwa dni udało się Sarze uniknąć spotkania z Thorem. Od Tony'ego dowiedziała się, jak wygląda jego rutynowy rozkład zajęć. Starała się prze­bywać tam, gdzie go akurat nie było. Kapitan codzien­nie dokonywał drobiazgowej inspekcji. W towarzystwie Macka przeglądał wszystkie części jednostki, od bocia­niego gniazda do maszynowni, patrząc, czy wszystko znajduje się w należytym porządku. Sprawdzał, jak utrzymane są kajuty, prysznice, no i oczywiście kuch­nia. Wiedział więc, że Sara wykonuje zleconą jej pracę. Nie spotkał jej jednak, gdyż wymykała się przed nim jak duch. Znikała na jednych schodach, podczas gdy Thor schodził drugimi na dół.

Zadowolona, że znalazła sposób na trzymanie się z dala od kłopotów, Sara skierowała swą uwagę na inny palący problem, mianowicie, w co się ubrać. Wzięła ze sobą jedynie kilka rzeczy i nosiła codziennie dżinsy, które pobrudziły się i straciły fason na skutek ciągłego używania. Były także zbyt ciepłe. Tony dał jej pod­koszulkę, nie musiała więc cały czas chodzić w swetrze. Miała też ze sobą zmianę bielizny. Ciągłe chodzenie w dżinsach nie dawało jej jednak spokoju. Z zazdrością patrzyła na pięknie opalone ciała marynarzy, którzy mieli na sobie zazwyczaj tylko slipki kąpielowe lub krótkie spodenki. Zauważyła, że nawet kapitan, będąc na pokładzie, zdejmował swą białą koszulę z krótkimi rękawami. W przeciwieństwie do kolorowo ubranych marynarzy nosił zawsze nieskazitelnie białe spodnie.

Pewnego gorącego dnia, Sara zgrzała się tak bardzo podczas pracy, że zrobiło się jej wręcz niedobrze.

Zrozpaczona zaczęła gorączkowo poszukiwać lżejszego ubrania i natknęła się na szafkę, w której schowane były flagi sygnalizacyjne. Przebierając między nimi, znalazła jedną właściwego rozmiaru i szybko przerobiła ją na majtki typu bikini, z końcami zawiązanymi na biodrach. Ulga była olbrzymia. Sara odetchnęła z za­dowoleniem i wrzuciła dżinsy do pralki Pete zagwizdał na jej widok. Tony i Steve również spojrzeli na nią z uznaniem.

Na jej nieszczęście, następnego dnia Thor zaczął inspekcję statku godzinę wcześniej niż zazwyczaj. Wraz z Mackiem wszedł do kuchni, kiedy zajęta była goto­waniem. Ubrana w fartuch zawiązywany w pasie, Sara przygotowywała jarzyny do obiadu. Odwróciła się z uśmiechem w odpowiedzi na pozdrowienie Macka. Lecz widząc stojącego obok niego kapitana, z wrażenia wypuściła z rąk torebkę z mrożonym groszkiem. Toreb­ka pękła i ziarenka rozsypały się po całej kuchni.

Thor rzucił jej takie spojrzenie, jakby była skończo­nym niedorajdą. Podniósł brwi i widząc, że jeszcze stoi w miejscu, powiedział:

- Nie stój tak. Schyl się i pozbieraj wszystko.

- Zro...bię to za chwilę. Pil...nuję, żeby nie wypa­rowała woda.

Thor zmrużył oczy.

- Mówię, zrób to teraz. Nie chcę, żeby ktoś pośliznął się na grochu i złamał sobie nogę.

Sara skinęła głową. Szafka, w której była miotełka i śmietniczka, znajdowała się z tyłu za nią. Nie było więc możliwości wydostania ich, bez odwracania się tyłem do kapitana. Wiedząc, że nie uniknie kolejnej awantury, podeszła do szafki i pochyliła się, aby wy­ciągnąć miotełkę i śmietniczkę. Przez chwilę panowała cisza, po czym Mack nie wytrzymał i parsknął gromkim śmiechem. Sara odwróciła się szybko. Dostrzegła Ma­cka opierającego się o ścianę i śmiejącego się do rozpuku. Nawet Thor miał wielki uśmiech na twarzy. Starała się nie poddawać temu nastrojowi i patrzeć na nich z powagą. Thor także robił wysiłki, aby się nie śmiać. Odwrócił się gwałtownie i wyszedł z kuchni. Za nim podążył Mack.

Kompletnie zdezorientowana Sara nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Powinna być zadowolona, że Thor nie zrobił dziś awantury. Nie podobało się jej jednak, że się z niej śmieje. Odwróciła głowę, aby zobaczyć, co mogło ich tak rozbawić. Bikini było jednak w porządku. Przeklinając brak dużego lustra na statku, Sara poszła do łazienki, gdzie stary miednice, a nad nimi umieszczone były lustra. Stanęła na skrzyn­ce, odwracając się tak, aby obejrzeć się z tyłu. Jedna skrzynka nie wystarczała. Ustawiła na pierwszej kolej­ną. Kiedy się obracała, próbując zobaczyć swoje od­bicie, do łazienki wszedł Tony.

- Co ty wyprawiasz?

- Czy jest coś śmiesznego w moim bikini?

Tony rzucił na nią okiem ze wszystkich stron, a następnie rzekł:

- Nie widzę nic szczególnego.

- Nic szczególnego, lecz coś szczególnie śmiesznego. Tony spojrzał raz jeszcze.

- Nie. Wszystko wydaje się w porządku.

- Dlaczego więc, u licha...

Przerwała w pół zdania, gdyż do łazienki wszedł Thor.

Jego twarz przybrała wyraz zupełnej obojętności, gdy zobaczył ją stojącą na skrzynkach. San była przekonana, że znów powstrzymuje się od śmiechu. Spojrzała na niego z oburzeniem. Tony wymknął się tchórzliwie z łazienki.

- Co w tym takiego śmiesznego? - zapytała.

- Czy poświęciłaś flagę, żeby zmienić ją w tę rzecz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

Jego słowa były ostre, lecz wypowiedział je bez złości. Sara była przekonana, że walczy ze śmiechem. Było to dla niej niespodziewane odkrycie, że Thor ma poczucie humoru.

- Jedynie to znalazłam. Musiałam się w coś ubrać. Nie mogłam już wytrzymać w tych dżinsach.

Wyraz rozbawienia znikł z jego twarzy.

- Nie masz innych ubrań?

- Nie. Musiałam wszystko zostawić, kiedy ucieka­łam z hotelu w Oranie.

- Ponieważ nie zapłaciłaś za hotel?

- Mówiłam już. Ponieważ ukradziono mi torebkę i nie mogłam pobrać pieniędzy z konta.

Było jasne, że Thor w dalszym ciągu jej nie wierzy. Nie skomentował jednak tym razem jej wypowiedzi, lecz rzekł:

- Zobaczę, czy nie znajdę czegoś dla ciebie. Umiesz szyć?

- Owszem - odpowiedziała.

Wyciągnął do niej rękę, tak, jakby chciał jej pomóc zejść ze skrzynek, lecz szybko ją cofnął. Zeszła sama. Odwrócił się i chciał odejść. Sara zatrzymała go jednak.

- Kapitanie!

- Tak?

- Co było takiego śmiesznego? Jego usta zadrżały.

- Musisz się nauczyć odczytywać flagi sygnali­zacyjne.

Odwrócił się i odszedł.

Mniej więcej w godzinę później do kuchni przyszedł Mack i przyniósł dla niej rzeczy.

- Prezent od kapitana - powiedział. - Kilka ubrań będzie na ciebie pasować. Jest też materiał, z którego możesz coś uszyć. Użyj maszyny, którą Arne reperuje żagle. Poproś, aby pokazał ci, jak się ją obsługuje.

- Wspaniale.

Sara wzięła rzeczy i zaczęła je przeglądać. Były tam materiały w kolorze białym i niebieskim, dwa podko­szulki z wydrukowaną nazwą statku, sarong i letnia damska sukienka.

- Kapitan pozwolił ci przerobić te rzeczy, jeśli ze­chcesz.

- W porządku. Dziękuję. Mack? Ty umiesz chyba odczytywać flagi sygnalizacyjne?

Mack uśmiechnął się.

- Tak, ale tobie nie powiem.

- Mack! To nie jest fair. Roześmiał się głośno.

- Poproś Arne'a, żeby ci pokazał, jak działa ma­szyna.

Gdy odszedł, Sara zabrała rzeczy do swej kajuty. Zastanawiała się, skąd na statku wzięła się letnia sukienka. Przymierzyła ją, lecz była za duża. Należało ją zwęzić. Ubrała się więc w sarong i ściągnęła z siebie flagę, która posłużyła jej jako bikini. Popatrzyła na nią ze wszystkich stron, próbując odgadnąć, co może ozna­czać, lecz nie była nawet pewna, czy patrzy z właściwej strony.

Zazwyczaj Thor jadł sam w swojej kabinie. Tego wieczoru jednak przyszedł na kolację do mesy. Musiał powiedzieć coś Kenowi na temat przypalania posiłków, gdyż ten tym razem podał kapitanowi zraz wieprzowy, tak niedopieczony, że miał barwę jasnoróżową. Na deser otrzymał zrobiony przez niego budyń. Reszta załogi rzuciła się z apetytem na duszoną wołowinę z jarzynami i młodymi ziemniakami oraz na budyń z bitą śmietaną, przyrządzoną przez Sarę.

Kapitan patrzył, jak: Sara odniosła do kuchni pusty półmisek po mięsie. Ponieważ przez dłuższy czas nie wracała, zawołał ją. Przyszła szybko, spodziewając się, że zada jej jakieś pytanie dotyczące jedzenia. On jednak zwrócił się do niej wyjątkowo uprzejmie:

- Nie widzę przy stole miejsca przygotowanego dla ciebie.

- Jem zazwyczaj dopiero wtedy, gdy wszyscy skoń­czą - odparła.

- To, że wślizgnęłaś się na pokład „Ducha Wiatru”, nie czyni z ciebie naszej służącej. Jak długo więc jesteś na statku, masz prawa członka załogi i jesteś na równi z innymi. Idź po talerz i siadaj z nami.

- Tak jest, kapitanie! - powiedziała Sara i wykonała jego polecenie.

Na ławce było miejsce obok Thora, lecz Sara wśliz­gnęła się między Tony'ego i Pete'a.

- Muszę być blisko kuchni - oznajmiła na swoje usprawiedliwienie.

Sądziła, że obecność kapitana podziała na załogę onieśmielająco. Oni jednak rozmawiali i żartowali jak zwykle. Gdy jedli, Sara zauważyła, że statek zaczyna kołysać się bardziej niż zazwyczaj. Z trudem udało się jej zachować równowagę, gdy obchodziła stół, podając bitą śmietanę. W pewnym momencie „„Duch Wiatru”„ przechylił się i trochę śmietany spadło na stół. Popat­rzyła na kapitana, oczekując uwagi na temat jej niezdarności, lecz on nic nie powiedział, tylko nadal wpatrywał się w budyń, który przygotował mu Ken.

W pewnym momencie odsunął od siebie miseczkę, nie tknąwszy budyniu, i odezwał się do Macka:

- Wiatr się wzmaga. Chyba zbliża się do nas burza, którą zapowiadali.

- Mam stanąć przy sterze, kapitanie?

- Nie, jest jeszcze wiele czasu. Skończ jedzenie. Patrzył, jak Mack oblewa obficie swój budyń bitą śmietaną i spojrzał na Kena.

- To nie ty zrobiłeś bitą śmietanę - odezwał się surowo.

Ken przełknął łyk kawy.

- O... nie. Pozwoliłem Sarze. Potrzebuje praktyki. Paru mężczyzn zachichotało na te słowa. Inni próbo­wali ukryć uśmiech. Thor popatrzył na Kena z ironią.

- Wydaje się, że praktykuje z wielkim sukcesem.

Jak zwykle taktowny, Mack zmienił temat rozmowy, zadając kapitanowi pytanie o aktorów mających grać w filmie, w którym i oni mieli wziąć udział.

- Sądzę, że tacy sami jak zwykle - odparł Thor. - Mają dokonać paru zmian na statku i upodobnić go do szesnastowiecznej jednostki. Zajmie to kilka dni. Musimy uważać na stolarzy, aby niczego nie zniszczyli.

- O czym będzie ten film? - zapytała Sara z ciekawością.

- Zdobycie Rodos przez Sulejmana Wspaniałego - odparł. - Będzie to chyba historia rycerzy, którzy bronili się przed nim w fortecy.

Jego szklanka przesunęła się wzdłuż stołu, w chwili, gdy statek podskoczył na kolejnej fali. Złapał ją i wstał z miejsca.

- Przepraszam, ale nadszedł czas, żebym wyszedł na pokład.

Na rozbujanym statku posprzątanie mesy i kuchni zmieniło się niemalże w zabawę. Sara napełniła tackę naczyniami i czekała, aż statek przechyli się w jedną stronę, wpadła ślizgiem do kuchni i szybko położyła tackę, zanim nastąpił przechył w stronę przeciwną.

Mężczyźni, którzy nie byli na wachcie, siedzieli w mesie, wśród nich Tony, który wyraźnie pobladł na twarzy.

- Myślałem, że nie ma burz na Morzu Śródziemnym - powiedział.

Mack roześmiał się.

- To jeszcze nie burza, a jedynie lekkie kołysanie. Powinieneś przeżyć z nami jeden ze sztormów na Atlantyku.

Podniósł się i położył dłoń na jego ramieniu.

- Nie martw się. Wkrótce przyzwyczaisz się do kołysania.

Popatrzył, jak Sara uwija się z tacką.

- Wygląda na to, że nauczyłaś się kroku marynar­skiego.

Roześmiała się:

- Wolałabym, żeby burza poczekała, aż zbiorę na­czynia.

Statek przechylił się znowu. Tony jęknął i trzymając się ściany poszedł do toalety. Sara patrzyła w ślad za nim z sympatią. Była po raz pierwszy na morzu i nie wiedziała, czy nadaje się na żeglarza. Z przyjemnością stwierdziła, że chyba tak.

Gdy skończyła sprzątanie kuchni, postanowiła udać się na pokład pod pretekstem wyrzucenia śmieci. Nie było jeszcze wcale późno, lecz niebo stało się tak szare i zachmurzone, że zrobiło się prawie zupełnie ciemno. Wiatr był silny i porywisty. Nie padało jednak i nie było zimno.

Kiedy Sara wyszła na pokład, postanowiła dostać się najpierw do nadburcia. Oszacowała siłę wiatru i oparła się o poręcz, aby wyrzucić zawartość wiadra w morze. W tym momencie czyjeś ręce objęły ją w pasie i pociągnęły gwałtownie. Tracąc równowagę, znalazła się prosto w ramionach mężczyzny.

W pierwszej chwili myślała, że to Mack, lecz po wzroście mężczyzny, o którego się opierała, odgadła, że jest nim Thor. Postawił ją na ziemi, lecz wciąż mocno trzymał ją za ramię.

- Niemądra. Mogłaś wypaść za burtę - próbował przekrzyczeć wycie wiatru.

Pociągnął ją za sobą i przez główny luk weszli na pokład do pomieszczenia nawigacyjnego, które mieś­ciło się między kuchnią a jego kabiną.

- Czy nie masz rozumu w głowie, żeby przechylać się przez poręcz w czasie porywów takich, jak teraz? Nie, oczywiście, że nie masz. Powinienem był przewi­dzieć, że możesz zrobić coś tak głupiego. Nie wychodź więcej na pokład.

- Nie mogę ciągle siedzieć na dole - zaprotestowała Sara. - Potrzebuję świeżego powietrza.

- W czasie burzy nie potrzebujesz - ofuknął ją.

- Pozwalasz być na pokładzie mężczyznom.

- To inna sprawa. Są członkami załogi.

Widząc przed sobą możliwość argumentacji, Sara rzekła zwycięsko:

- Ale w czasie kolacji powiedziałeś, że będę trak­towana jak członek załogi, i na równej stopie.

- Typowa kobieta - odparł. - Daj jej palec, a po­prosi o rękę.

- Ale przecież sam to powiedziałeś.

- To dotyczyło wyłącznie posiłków. Zrozum, mary­narze zostali przeszkoleni, jak zachowywać się na pokładzie Znają każdy żagiel, każdą część omasztowa­nia i olinowania. Wiedzą także, jak przywiązać się do statku w czasie burzy. Powiem brutalnie. Jeżeli wypad­łabyś za burtę, nie byłoby dla ciebie ratunku. Nie zdążylibyśmy spuścić łodzi i znaleźć cię na czas w takich warunkach.

- Przepraszam - powiedziała. - Chciałam tylko wyrzucić śmieci prosto do morza, aby wiatr nie porwał ich z powrotem na pokład.

- Kto cię tego nauczył? Uśmiechnęła się.

- Dużo wiem na temat żaglowców. Przeczytałam wiele książek żeglarskich.

Thor wydawał się rozbawiony tą odpowiedzią.

- Teoria i praktyka są oddalone od siebie o dwieście lat. Nie znasz reguł, Saro, a więc musisz...

- Niech więc mnie pan nauczy - przerwała mu głosem pełnym zapału - i pozwoli mi rzeczywiście być częścią załogi. Nie choruję, tak jak Tony. Mogłabym zastąpić go na wachcie - próbowała argumentować.

On jednak zdecydowanie pokręcił przecząco głową.

- Jesteś tylko dziewczyną. Nie masz siły, by sprostać sile wiatru, a co tu mówić o ciągnięciu liny. A poza tym - przerwał, aby podkreślić wagę swych słów - po cóż miałbym cię szkolić. Wysadzę cię na brzeg, jak tylko dopłyniemy do Rodos.

Zapał znikł z twarzy Sary. Spuściła oczy.

- Tak, oczywiście.

Miała już wyjść, gdy Thor powiedział: - Saro! - Tak?

Podniosła głowę, mając cichą nadzieję, że zmienił zdanie, lecz on spoglądał na nią z drwiną w oczach.

- Co zrobiłaś z wiadrem?

- Z wiadrem... Och! - zarumieniła się. - Musiało mi wypaść za burtę.

- Wiesz teraz, co mam na myśli - zadrwił z niej wyraźnie.

Rozgniewała się.

- To twoja wina. Wypadłoby każdemu, kogo byś schwycił w taki sposób. Proszę odliczyć je z moich poborów - powiedziała wyniośle i wyszła.

Czterej marynarze grali w mesie w karty, ale Sara nie miała ochoty przyłączać się do nich, nawet gdyby jej zezwolono. Poszła prosto do swojej kajuty i położyła się na koi.

Nie wiedziała dokładnie, dlaczego prosiła kapitana, aby ją nauczył rzemiosła żeglarskiego, ale czuła, że to ma jakiś sens.

W nocy burza przybrała na sile. Następnego ranka mocno padało. Mężczyźni, którzy przyszli na śnia­danie, mieli na sobie sztormiaki i rzuciliby je na podłogę, gdyby Sara nie kazała im zawiesić ich pod prysznicami. Tony nie pojawił się na śniadaniu. Sara znalazła go w kajucie, gdzie leżał na koi i użalał się nad sobą samym, żałując, że się zaciągnął na statek.

- Pomyśleć, że mógłbym być w domu pod opieką mamy - powiedział żałośnie. - Nie chciała, bym wy­pływał w morze.

- Ach, pleciesz dyrdymałki - powiedziała Sara nie­przyjemnym tonem. - Założę się, że jesteś jedynakiem.

Poczuł się dotknięty.

- Tak, jestem. A ty? Sara skinęła głową.

- Tak. Na moje nieszczęście. Tony spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Nie mam nic przeciwko byciu jedynakiem. Cho­ciaż jestem, być może, rozpieszczony - dodał z zadumą w głosie. - Chciałabyś mieć brata albo siostrę?

- Jeżeli oznaczałoby to, że moja matka mogłaby na kogoś innego przenieść swoje niespełnione ambicje, to tak, chciałabym.

- A co powiesz o swym ojcu?

- Opuścił dom, kiedy byłam jeszcze bardzo mała i nawet go nie pamiętam.

Tony spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Nie masz więc z nim żadnego kontaktu?

Sara zrobiła przeczący ruch głową, czując, że on nie jest w stanie tego pojąć.

- Nie, nigdy go nie widziałam ani też nie miałam od niego wiadomości od tego czasu.

Błyskawicznie zmieniła temat rozmowy.

- Chcesz pójść na śniadanie?

Wzmianka o jedzeniu przypomniała mu o mdło­ściach. Jęknął.

- Nie. Po stokroć nie. Pozostanę tu do końca burzy i zejdę ze statku natychmiast po dopłynięciu do portu.

- Spędzisz więc tutaj długi czas. Słyszałam, jak Mack mówił, że burza może trwać nawet tydzień. - Sara naigrywała się z jego niedołęstwa bez litości. Następnie zostawiła go w kajucie i poszła zająć się swoją pracą.

Jak dotąd, sprzątała pomieszczenia wszystkich członków załogi z wyjątkiem kabiny kapitana. Domyś­lała się, że należy zająć się i nią, lecz czuła do tego wyraźną niechęć. Kabina kapitana wydawała się jej czymś bardzo prywatnym. Nie chciała czuć się w niej jak intruz i wchodzić bez zezwolenia. Chcąc nie chcąc, musiała więc odnaleźć Thora, żeby spytać go o zgodę.

Kapitan był na pokładzie. Stał obok Arne'a, który sterował. Wzdłuż statku zostały rozpięte liny. Maryna­rze mogli się do nich przywiązać, co zabezpieczało ich przed zmyciem przez falę. Pamiętając o wczorajszej naganie, Sara przepasała się nylonową liną i przymo­cowała do jednej z lin biegnących przez pokład. Od Tony'ego pożyczyła żółty sztormiak. Jedynie twarz i ręce miała odsłonięte.

Przez kilka minut stała na pokładzie. Przyglądała się chwiejącym się masztom, które wyglądały tak, jak gdyby miały w każdej chwili zostać wyrwane przez wiatr. Statek podskoczył i wielka fala przelała się przez pokład, zbijając ją niemal z nóg. Sara schwyciła się kurczowo liny i roześmiała się. Pasjonowała ją siła i piękno żywiołu. W sztormiaku było jej ciepło i sucho. Popatrzyła na szare, spienione morze, które jeszcze dwa dni temu było spokojne i intensywnie niebieskie. Fale znów uderzyły z furią. Statek, który wydawał się jej przedtem całkiem duży, teraz był jak łupinka na bezkresnym i głębokim morzu. Sara odwróciła się i zgięta, aby sprostać sile wiatru, udała się na mostek kapitański.

- Kto to? - Thor nachylił się i krzyknął jej do ucha. - Sara? Co, u diabła, tutaj robisz?

- Jestem przywiązana na linie. Skinął głową.

- W porządku. Czego chcesz?

- Czy mogę posprzątać twoją kabinę?

- Przyszłaś tutaj, aby o to zapytać? - Pokręcił głową ze zdziwieniem, - Tak, oczywiście.

Skinęła głową i miała już odejść, zatrzymał ją jednak gestem ręki.

- Czy dobrze się czujesz? Nie chorujesz?

- Czuję się świetnie - krzyknęła w odpowiedzi i nie­spodziewanie posłała mu piękny uśmiech.

Kabina Thora była utrzymana we wzorowym po­rządku. Tylko kilka jego rzeczy leżało na wierzchu: przybory do mycia i golenia w jego prywatnej łazience oraz kilka tomów powieści, które stały na półce obok podręczników żeglarskich. Nie miał na półkach żad­nych fotografii. Obrazy, które wisiały na ścianach, przedstawiały żaglowce. Człowiek zaangażowany1 w swoją pracę, kochający ją, a jednocześnie bardzo samotny, pomyślała Sara. Wszyscy inni członkowie załogi umieszczali na ścianach kajut podobizny swoich najbliższych lub przynajmniej kolorowe plakaty dla ozdoby. U kapitana nie było niczego, co wykraczałoby poza życie zawodowe, tak, jakby nie miał innego życia. Zastanawiała się, co robi, gdy „Duch Wiatru” wraca do macierzystego portu. Schodzi na ląd czy też dalej mieszka na statku? Próbowała wyobrazić go sobie prowadzącego normalne, miejskie życie, ale nie mogła. Udawało się jej jedynie wyobrazić Thora takim, jakim go znała, stojącego na mostku i prowadzącego statek bezpiecznie przez burzę.

Sara wzięła się za sprzątanie. Była na kolanach, wycierając kurz pod łóżkiem, gdy nagle statek prze­chylił się tak gwałtownie, że straciła równowagę i po­toczyła się po podłodze, zatrzymując się dopiero na biurku. Schwyciła rozpaczliwie za rączkę jednej z szuf­lad, aby nie upaść, gdy nastąpił przechył w drugą stronę. Na nic się to nie zdało. Kolejny przechył pociągnął ją za sobą wraz z szufladą, której zawartość wysypała się na podłogę.

Sara westchnęła z przerażeniem i szybko zaczęła wkładać przedmioty z powrotem do szuflady. Byłoby to straszne, pomyślała, gdyby Thor wszedł do kabiny właśnie teraz i posądził ją, że grzebie mu w jego rzeczach. Na podłodze leżały koperty, blok do pisania, stare księgi okrętowe. Był tam też stos korespondencji. Podnosząc listy z podłogi, Sara zauważyła, że zaad­resowane były kobiecym pismem i miały duński zna­czek. Ułożyła wszystko z powrotem w szufladzie i wsu­nęła ją do biurka.

Od kogo mogły być te listy, rozmyślała. Pamiętała, że matka Thora była Dunką, toteż listy mogły być od niej. Próbowała walczyć z ogarniającą ją pokusą. W końcu nie wytrzymała. Wysunęła szufladę i wzięła z niej jeden z listów. Napisany był w obcym języku, prawdopodobnie po duńsku. Podpis był nieczytelny, nie przypominał jednak w niczym słowa „mama”. Usłyszała głosy na korytarzu. Szybko wsunęła list z powrotem i zatrzasnęła szufladę. Chwyciła za miotełkę i śmietniczkę, i pobiegła do kuchni nie oglądając się za siebie.

Burza ściągnęła ich z kursu. Thor rozkazał włączyć silnik, co oznaczało, że Ken zajęty będzie w maszynowni. Sara przygotowała tosty z kiełbaskami i po­prosiła Arne'a, żeby zawiadomił kapitana, że obiad jest już gotowy Wkrótce potem kapitan przyszedł do mesy. Był ubrany w lekki sweter z podwiniętymi rękawami, który nałożył na koszulę. Patrząc na niego, Sara pomyślała, że wyglądał dokładnie tak, jak w jej wyobrażeniach musieli wyglądać kiedyś wikingowie.

Tony nie przyszedł na obiad. Znaczyło to, że czuje się wciąż źle. Tylko choroba mogła powstrzymać go od jedzenia. Ken był na dole przy swoich ulubionych maszynach. Arne i Steve poszli odpocząć. Mack i Pete pełnili wachtę na pokładzie. Sara została więc w mesie sama z Thorem Kapitan jadł tosta w milczeniu i Sara nie przerywała mu posiłku.

- Chcesz jeszcze jednego? - zapytała, kiedy skoń­czył.

- Proszę. Robisz dobre kanapki - powiedział. - Wy­sprzątałaś też ładnie moją kabinę. Dziękuję.

Sarze zadrżały ręce i omalże nie upuściła kiełbasek. Na szczęście była odwrócona do niego tyłem i nie zauważył, jak oblała się rumieńcem.

- Jak... jak długo trwać będzie jeszcze burza - próbowała coś powiedzieć.

- Co najmniej dwanaście godzin - odpowiedział. - Rzadko kiedy trwa tak długo. Mamy jednak zwario­waną pogodę tego lata. - Uśmiechnął się. - Przynajmniej odstraszy krążące po morzu statki wycieczkowe.

- Czy masz coś przeciwko statkom wycieczkowym? Thor zrobił minę wyrażającą dezaprobatę.

- To nic innego, jak pływające hotele i kasyna gry, gdzie mężczyźni chorują z przejedzenia i przepicia, kobiety zaś ubierają się szałowo, aby pozować do zdjęcia na balu kapitańskim.

Sara uśmiechnęła się, słysząc ten opis i przewróciła kiełbaski na drugą stronę.

- Domyślam się, że nie chciałby pan zostać kapitanem jednego z nich.

- Boże broń! - odparł. - Najlepiej czuję się na żaglowcu.

- W tej chwili używamy silnika - zauważyła Sara. Thor zorientował się, że powiedziała to z odrobiną żartobliwej przekory i jego oczy rozbłysły.

- Rzeczywiście. Jesteśmy jednak już spóźnieni na spotkanie na Rodos i musimy wrócić na właściwy kurs. Co z Tony'm?

- Ma się lepiej. Musiał zjeść coś, co mu zaszkodziło - powiedziała Sara taktownie.

- Nasz wilk morski jest więc chory - powiedział Thor krótko. - I, jak sądzę, w ogóle żałuje, że zaciągnął się na ten statek. Złożę mu wizytę później. Czas, aby wstał i wrócił do pracy. Potrzebuję trzech ludzi na każdej wachcie.

- Mogę go zastąpić - powiedziała z zapałem Sara i ugryzła się w język. Wiedziała już przecież, co Thor sądzi o jej pomyśle i narażała się w ten sposób na kolejną bezwzględną odmowę. Położyła swoją kanapkę na talerzu i spuściła wzrok.

Thor spojrzał na nią uważnie.

- Czyżbyś naprawdę tak bardzo chciała? Pokręcił przecząco głową.

- Spotkałem dziewczyny, które pragnęły tak samo gorąco jak ty, lecz nie dały rady. Zbaczały z kursu.

- Och! W jaki sposób? - spytała zaintrygowana Sara. Spojrzał na nią z ironią.

- Zakochiwały się, flirtowały z marynarzami i do­prowadzały do niesnasek między członkami załogi.

- Czy dlatego właśnie nie chcesz kobiet na statku?

- To jeden z powodów.

Sara zastanawiała się, jakie mogą być inne powody.

- Jeżeli dam gwarancję, że nie będę flirtować ani że się nie zakocham, to pozwolisz mi zastąpić Tony'ego do czasu, kiedy poczuje się lepiej?

Thor roześmiał się głośno.

- Żadna kobieta nie może tego zagwarantować. Za chwilę ściągnę Tony'ego z łóżka.

Thor skończył jeść i poszedł do kajuty, gdzie leżał Tony. Zawołał stamtąd Sarę, żeby przyniosła mu ap­teczkę.

- Z nim jest rzeczywiście źle - powiedział do niej. - Dam mu zastrzyk, który powinien pomóc. Będzie musiał jednak leżeć tak długo, aż wiatr się uspokoi. Czy mogę cię prosić? - spojrzał na nią pytająco.

- Tak, oczywiście.

- W porządku. Trzymaj równo rękę Tony'ego. Tony był tak chory, że nie zwracał już uwagi na to, co się wokół niego dzieje. Thor zawiązał mu przepaskę na ręce i szukał żyły, aby zrobić zastrzyk. Nie było to łatwe zadanie na kołyszącym się statku.

- W porządku, stary - powiedział do Tony'ego dobrotliwie. - Wkrótce znów będziesz na nogach.

Thor wstał i zwrócił się do Sary:

- Opatul go porządnie. Kropla koniaku też mu dobrze zrobi. Idę do pomieszczenia nawigacyjnego ustalić naszą pozycję i wysłuchać najnowszej prognozy pogody.

Sara zadbała, żeby Tony'emu było ciepło. Dała mu się napić łyk koniaku z butelki, którą znalazła obok apteczki w kabinie Thora. Gdy odnosiła butelkę, ze­rknęła do pomieszczenia nawigacyjnego. Kapitana tam już nie było. Wyszedł na pokład.

Służba na pokładzie była tak męcząca, że wachty zostały skrócone do dwóch godzin. Gdy Mack i Pete zakończyli swoją wachtę, zeszli do kuchni na kubek kawy z rumem i poszli natychmiast spać do swych kabin.

Sara ugotowała gęstą zupę z ostrymi przyprawami i postawiła ją w wazie, aby każdy mógł sobie nałożyć. Poza tym nie miała w tym momencie niczego do roboty. Od czasu do czasu zachodziła do Tony'ego. Dbała też o to, żeby w łazience czekały na przy­chodzących z pokładu mężczyzn suche ręczniki.

Pomieszczenie nawigacyjne mieściło się zaraz obok kuchni i w pewnej chwili usłyszała stamtąd jakiś dźwięk. Gdy otworzyła drzwi, zobaczyła migające świa­tło neonówki. Radioodbiornik wydawał długi pulsują­cy sygnał świetlny i dźwiękowy. Nie znała się w ogóle na radiu. Pomyślała, że jakiś statek jest w niebez­pieczeństwie i wysyła sygnał SOS. Szybko pobiegła obudzić Macka.

- Pędź do kapitana - rozkazał Mack.

Sara nałożyła znowu sztormiak Tony'ego i wyszła na pokład. Fale przelewały się bez przerwy przez pokład. Niebo było szare i wokół panowała ciemność. Jedynie na masztach świeciły się światełka pozycyjne. Thor wspiął się kilka metrów w górę po grotmaszcie. Zszedł natychmiast, gdy zobaczył Sarę.

- Posyła mnie Mack. Ktoś próbuje połączyć się z nami przez radio.

- W porządku, już idę.

Popatrzył na Pete'a stojącego u steru i spojrzał na nią tak, jakby nie miał innego wyjścia.

- Nie mogę zostawić go samego - krzyknął, - Zo­staniesz z nim na chwilę?

Skinęła energicznie głową.

- Czy mam wejść na maszt?

- Broń Boże! Bądź w pobliżu na wypadek, gdyby chciał posłać po mnie. Niedługo wracam.

Pobiegł na dół, utrzymując się pewnie na nogach nawet na śliskim i chybotliwym pokładzie. Sara stanęła obok Pete'a. Była bezpiecznie przepasana liną i na wszelki wypadek trzymała się stermasztu. Niemożliwa była obserwacja morza z pokładu przy takiej pogodzie. Raz statek unosił się do góry na grzbiecie fali; raz opadał na dół pod kątem chyba dziewięćdziesiąt stopni i rozbijał się w dolinie między falami. Oglądanie tego widowiska napawało Sarę grozą, a z drugiej strony było pasjonujące. Przylgnęła do masztu i wstrzymywała oddech, kiedy wydawało się, że już idą na dno, by za chwilę w cudowny sposób się wynurzyć.

Wielka fala uderzyła w statek z ogromną siłą. Masy wody przelały się przez pokład. Pete stracił równowagę i woda porwała go kilka metrów za sobą. Koło sterowe wypadło mu z rąk. Zaczęło się nagle tak szybko obracać, jak koło ruletki. Statek drgnął i zaczął wyko­nywać zwrot. Sara podbiegła do steru. Zanim udało się jej złapać jedno z ramion koła sterowego, odczuła potężne uderzenie po plecach. W końcu chwyciła ster, ale nawet wtedy nie była pewna, w którą stronę ma nim pokręcić.

- Wszystko z tobą w porządku? - krzyknęła do Pete'a.

Powoli jakoś się podniósł. Był lekko zamroczony. Podszedł do niej na kołyszących nogach. Miał zgiętą prawą rękę. Przyciskał ją kurczowo do piersi. Pracując razem, on lewą ręką, ona prawą, udało im się znów naprowadzić statek na właściwy kurs.

W chwilę potem na pokładzie pojawił się Thor. Zorientował się od razu w sytuacji i odesłał Pete'a na dół.

- Oddaj mi ster - popatrzył na Sarę poważnie. - Obawiam się, że będę musiał cię poprosić, abyś została ze mną na pokładzie.

Wytarła sól zasychającą jej na rzęsach.

- Czy to był sygnał wzywający pomocy?

- Tak. Zajął się tym inny statek. My możemy dalej trzymać się kursu.

Sara skinęła głową i zajęła miejsce po jego lewej stronie. Gdy tylko lekko się obróciła, mogła zobaczyć ostro zarysowany profil jego twarzy. Stał przy sterze walcząc z groźnym żywiołem i całkowicie panował nad sytuacją. Dziwne uczucie zadowolenia ogarnęło Sarę. Uśmiechnęła się. Było to jakby nie na miejscu. Burza wciąż szalała wokół nich.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Burza, która wydawała się jednym długim, wściek­łym i nie mającym końca wybuchem żywiołu nagle ucichła, tracąc jakby całą swą moc. Deszcz ustał. Szare niebo poczęło się rozjaśniać, ale że zbliżał się już wieczór, znów pociemniało. Nadeszła bezchmurna i gwiaździsta noc.

- Mamy to za sobą - z zadowoleniem rzekł Thor, spoglądając na niebo. - Zejdź na dół i każ Mackowi przysłać tutaj dwóch ludzi do postawienia żagli. Kenowi powiedz, żeby wyłączył maszyny.

- Tak jest, kapitanie! - Sara poczęła odczepiać linę, którą była przepasana.

- Lepiej miej ją na sobie - poradził Thor. - Pokład jest wciąż śliski. Saro!

- Słucham? - Oparła rękę o maszt i odwróciła się do niego twarzą, drugą ręką usuwając sól zaschniętą na rzęsach.

- Spisywałaś się dzielnie - rzekł prawie szorstko. - Idź na dół i spróbuj wypocząć. Na pewno jesteś zmęczona.

- Ty również - odparła. - Od początku burzy nie zmrużyłeś oka.

Thor wzruszył lekko ramionami.

- Jestem do tego przyzwyczajony. Poproś Macka, żeby zobaczył, jak się ma Pete i daj mi znać, co się z nim dzieje.

- W porządku.

Sara z przyjemnością podążyła na dół. Burza pod­nieciła jej zmysły. Ale teraz, kiedy było już po wszyst­kim, czuła się wyczerpana. W pomieszczeniu nawiga­cyjnym spotkała Macka, który nasłuchiwał radia.

- Czy statek, który był w niebezpieczeństwie, został uratowany? - zapytała. Skinął głową.

- Załoga musiała go opuścić. Zostali wyłowieni przez jakiś drobnicowiec. Czy kapitan mnie po­trzebuje?

- Tak. Chce, abyś wysłał dwóch ludzi do postawie­nia żagli i chce wiedzieć, jak się czuje Pete.

- Pete ma uszkodzoną rękę. Nie wiem, czy to jest złamanie. Żeby się czegoś dowiedzieć, musimy po­czekać, aż dopłyniemy do Rodos.

- Ależ to okropne! Powinniście mieć na statku doktora - wykrzyknęła Sara.

Mack roześmiał się.

- Nie starczyłoby lekarzy na każdy statek, który wypływa w morze.

Wyłączył radio, a następnie udał się na poszukiwa­nie pomocnika do stawiania żagli. Sara zrzuciła z sie­bie mokrą pelerynę i poszła przekazać Kenowi polece­nie kapitana.

W kuchni nie było już zupy, ale przynajmniej została jeszcze kawa w ekspresie. Sara nalała trochę do kubka i szybko wypiła. Od razu poczuła się lepiej. Następnie sprawdziła, co się dzieje z Tonym i Pete'em. Zastała ich obu śpiących. Pete spał z ręką na temb­laku. Tony, rozmyślała, poczułby się teraz lepiej, wiedząc, że burza już ucichła. Pete zaś nie przestanie się niepokoić o swą rękę, dopóki jej nie prześwietli i nie upewni się, że nie jest złamana.

Usmażyła jajecznicę na szynce i zaniosła do kabiny Thora. Zapukała. Jego: „Proszę wejść!” było wypo­wiedziane głosem niecierpliwym, w którym dało się odczuć wyczerpanie. Siedział przy biurku i pisał coś w dzienniku okrętowym.

- Sądziłam, że możesz być głodny - powiedziała. - Nic nie jadłeś od obiadu.

Uniósł brwi na znak zdziwienia.

- Dziękuję, to bardzo ładnie z twojej strony.

Zrobił miejsce na biurku, a Sara pochyliła się, aby postawić tam kawę. Musiał dopiero co wziąć prysznic. Pachniał świeżo i ładnie. Jego jasne włosy błyszczały. Sara poczuła nagłe, dokuczliwe pragnienie, aby pogłas­kać pasmo skręconych włosów, które opadały na czoło, musnąć palcami delikatne wargi...

Wyprostowała się gwałtownie, zaskoczona tym na­głym odkryciem. Trzymając przy sobie zaciśnięte dło­nie, powiedziała:

- Tony i Pete śpią.

- Tak, wiem - odparł. - Byłem u nich. Ty też? Sara skinęła głową, przełknęła ślinę i matowym głosem wyrzekła:

- No cóż, dobranoc, kapitanie.

- Dobranoc, Saro, i jeszcze raz dziękuję.

Za co on mi dziękuje, za posiłek? - pomyślała, udając się do swojej kajuty. A może za to, że wy­trwałam na pokładzie podczas burzy? Z pewnością jednak nie podziękowałby mi, gdyby wiedział o namięt­ności, która tak nagle mnie ogarnęła.

Rozmyślała o nim. Pożądanie, które nagle się w niej obudziło, przywiodło ją do mężczyzny, który wcale nie był nią zainteresowany. Z całej załogi najprzystojniejszy był chyba dobrze ułożony, czarno­włosy i czarnooki Pete. Na nią podziałała jednak męska i niepospolita uroda Thora. Ale może to nie było to. Może przyciągała ją ku niemu jego nieprzystępność? Może zaintrygowało ją jego niechętne na­stawienie do kobiet? Fakt, że jej nie lubił i szorstkość w stosunku do niej stały się wyzwaniem dla jej kobiecości. Pochłonięta myślami o Thorze, zasnęła natychmiast.

Następnego dnia niebo było bezchmurne, lazurowe. Morze wydawało się tak spokojne i ciche, jak gdyby burzy nigdy nie było.

Sara spała głęboko i zbudziła się dopiero wówczas, kiedy słońce prześwitując przez okienko kajuty padło na jej twarz. Jej pierwszą myślą było przygotowanie śniadania dla załogi, lecz kiedy się ubrała i udała do kuchni, spotkała już tam Macka, smażącego jajecznicę.

- Spóźniłam się. Przepraszam.

- Nic nie szkodzi - powiedział swobodnie. - Każdy z nas przyrządza dziś śniadanie dla siebie. Czy dobrze się czujesz?

- Tak, oczywiście.

- Kapitan był zadowolony z twego zachowania. Kazał ci powiedzieć, że możesz chodzić na pokład, kiedy tylko zechcesz.

- Doprawdy? - Twarz Sary zarumieniła się. - Miło mi - odparła zdawkowo.

- Czy chcesz jajecznicy?

- Proszę. Ale czy starczy dla Tony'ego i Pete'a?

- Są jeszcze w swoich kajutach. Możesz zrobić im śniadanie później.

Dosłownie w tej samej chwili wynurzył się Tony. Żołądek przestał mu już dokuczać, gotowy do nad­robienia strat. Mack poszedł do Pete'a, żeby pomóc mu się ubrać i wkrótce on też był na śniadaniu.

- Co z twoją ręką? - spytała Sara.

- Jeszcze pożyję - odparł w swym australijskim dialekcie. - Nie bardzo mnie boli, sądzę, że nie jest złamana. Kapitan powiedział, żeby na wszelki wypadek założyć temblak i nie wykonywać żadnych prac. - Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Tak więc, będę się wylegiwał na pokładzie i patrzył jak wy, przyjaciele, wykonywać będziecie wszystkie prace.

Na te słowa posypało się kilka uszczypliwych uwag i kiedy już wszyscy śmiali się, do mesy żwawym kro­kiem wkroczył Thor. Nie było po nim widać śladu wczorajszego zmęczenia. Uśmiechnął się widząc Tony'ego i Pete'a, Sara pragnęła go znowu zobaczyć, postanawiając jednocześnie nie okazywać swoich uczuć ani też ciekawości. Wytrzymała w tym stanie przez trzydzieści sekund - do czasu, kiedy się uśmiechnął. Wtedy jej serce zabiło mocno i musiała szybko się odwrócić, udając, że jest bardzo zajęta gotowaniem.

1 Tego ranka Sara wykonała drobne prace porządko­we, a potem wypożyczyła maszynę do szycia, aby zwęzić letnią sukienkę i uszyć dwuczęściowy kostium plażowy - biustonosz oraz krótkie spodenki z materia­łu, który otrzymała od Thora. Po obiedzie wyszła w nowym ubraniu na pokład. Załoga była w doskona­łym nastroju. Wszyscy przebywali na pokładzie, usado­wieni koło sternika. Ci, którzy mieli służbę, wykonywa­li drobne prace. Inni wygrzewali się na słońcu zadowo­leni, że przeszli przez burzę bez większych strat i szkód. Mack zobaczył Sarę na schodach i pomachał jej ręką.

- Zróbcie miejsce dla Sary! - wykrzyknął. W zwin­nych rękach trzymał postrzępioną linę, którą właśnie naprawiał.

Oczy mężczyzn zwróciły się ku Sarze i niektórzy, a w szczególności Tony, przypatrywali się jej przez chwilę. Wkrótce jednak przyzwyczaili się do jej obec­ności i poczęli ją traktować jak członka załogi. Wszyscy wiedzieli o jej odwadze, jaką wykazała w czasie burzy, i to spowodowało, że stała się jakby członkiem załogi.

- Jak nazywają się poszczególne żagle? - zapytała naiwnie i natychmiast znalazło się pół tuzina ekspertów gotowych do udzielenia jej lekcji.

- Jedynym sposobem nauczenia Sary jest oprowa­dzenie jej po statku - powiedział Mack. Steve i Tony podchwycili tę myśl, organizując dla niej zwiedzanie statku i ucząc ją nazw poszczególnych żagli i masztów. Pomimo iż z entuzjazmem i najszczerszą chęcią chciała przyswoić sobie tę porcję wiedzy, po chwili wszystko się jej poplątało. Nie wiedziała już, który z żagli to bramżagiel, który sztaksel, a który spinaker.

Po usłyszeniu tej ostatniej nazwy, zawołała:

- Chyba sobie ze mnie żartujecie!

- Dlaczego mielibyśmy z ciebie żartować - odpowie­dział Steve urażonym tonem.

- Chyba stroicie sobie ze mnie żarty. Nie wierzę wam.

- Tym razem on nie żartował. - Na dobiegający z tyłu głos Thora, Sara szybko się odwróciła.

- Ten żagiel rzeczywiście nazywa się spinaker.

- Te nazwy wydają mi się takie niedorzeczne - odparła.

- Są proste do zapamiętania. Musisz tylko do nich przywyknąć. Może pomogłoby ci rzucenie okiem na plan żagli. Mam go chyba u siebie w kajucie. Inte­resujesz się tym? - W jego głosie brzmiała autentyczna wątpliwość.

- Tak. Chciałabym go zobaczyć.

- Możesz poświęcić mi trochę czasu? - spytał.

- Słucham, kapitanie?

- Powiedz mi raz jeszcze, co przydarzyło ci się w Oranie.

Rzuciła mu krótkie spojrzenie, zastanawiając się, dlaczego o to pyta, i dlaczego właśnie teraz. Doszli do dziobu i zatrzymali się. Krótko powtórzyła swoją historię, trzymając się głównych faktów. Patrzyła na morze, żeby uniknąć jego wzroku. - Kiedy skończyła, Thor powiedział żywo: - Chcę, żebyś napisała, kiedy ukradziono ci torebkę i dała mi dane dotyczące twojego konta bankowego oraz karty kredytowej. Czy zgłosiłaś kradzież na policji?

Sara zaprzeczyła.

- Nie było sensu. Arab, który się mną interesował, sprawuje w mieście wysoki urząd.

- Podaj mi jednak te dane, które pamiętasz.

- Zgoda. Ale dlaczego chcesz je teraz, a nie dopiero po dopłynięciu do Rodos?

- Przekażę je przez radio do właściwych władz, a kiedy dopłyniemy, przy odrobinie szczęścia, już bę­dzie czekać na ciebie nowy paszport i nowa karta kredytowa. A nawet jeśli dokumenty nie zostaną jesz­cze wystawione, przyśpieszy to całą procedurę.

W ten sposób pozbędzie się mnie jak najszybciej, pomyślała Sara ze smutkiem.

Lecz Thor mówił dalej.

- Wydaje mi się, że twoi rodzice nie wiedzą, że opuściłaś Oran i nie zdają sobie sprawy, gdzie jesteś! Na pewno martwią się o ciebie. Jeśli dasz mi swój adres, przekażę im wiadomość przez radio.

Wychylając się lekko za burtę, Sara mogła obser­wować, jak statek przecina połyskujące w słońcu grze­bienie fal, zostawiając po sobie falujący, długi ślad.

- To bardzo miło z twojej strony, że chcesz mi pomóc, ale nie ma potrzeby wysyłania wiadomości. - odpowiedziała po namyśle.

- Nie masz rodziców?

. - O tak. Cóż... mam mamę. Sądzę jednak, że lepiej będzie, gdy się z nią skontaktuję dopiero po dopłynię­ciu do Rodos.

- Czy nie będzie się niepokoić brakiem wiadomości od ciebie?

Twarz Sary spochmurniała.

- Martwi się tylko wówczas, gdy myśli, że porzuciłam taniec. Pewnie wolałaby, żebym tańczyła w Oranie, bez względu na okoliczności, niż była tutaj na morzu.

Niebieskie oczy Thora przypatrywały się badawczo jej napiętej twarzy. Nie odważył się już więcej pytać.

- W porządku - powiedział. - Ale jeśli zmienisz zdanie, daj mi znać. Nie ma problemu z nadaniem wiadomości.

Mówił tak, jakby chciał już zakończyć rozmowę. Jednakże Sara nie chciała, aby ta ich pierwsza swobod­na rozmowa, została w ten sposób zakończona. Powie­działa więc szybko:

- Zapewne objechałeś cały świat.

Obawiała się, że Thor może łatwo zbyć to pytanie. On jednak odparł:

- Tak. Byłem w wielu miejscach.

- Na tym statku?

- Na tym i na innych.

- Ale jesteś z Bristolu?

- Tak, z Bristolu. - Uśmiechnął się lekko. - To port macierzysty naszego statku i dlatego nazywam go domem.

- Myślałam, że może pochodzisz z Danii - napo­mknęła Sara, usiłując zachować pogodny ton głosu. - Ktoś powiedział mi, że jesteś w połowie Duń­czykiem.

Thor położył ręce na poręczy nadburcia i wpatrzony w horyzont, powiedział:

- Tak. Moja matka była Dunką, ale ja nigdy tam na stałe nie mieszkałem.

- Była?

- Zmarła prawie dziesięć lat temu. - Wyprostował się. - Podaj mi teraz dane dotyczące twojego konta bankowego.

- Oczywiście. Znaczy się... tak jest, kapitanie! - Sa­ra odwróciła się i poszła na dół.

Znalazłszy pióro i papier, usiadła przy stole w pustej mesie i zaczęła pisać, ale wkrótce jej dłoń zastygła w bezruchu. Sara wpatrywała się bezmyślnym wzro­kiem w papier. Skoro matka Thora umarła tak dawno, rozmyślała, listy, które zobaczyła w jego kabinie, z ze­szłoroczną datą, nie mogły być od niej. Może po­chodziły od innego członka rodziny albo od dawnej sympatii? Sara poczuła nagle taki przypływ zazdrości, że aż sama się przestraszyła. Tak nie może być! Po­chyliła się nad papierem.

Po tej historii Sara próbowała unikać Thora. Nie­możliwe było jednak uniknięcie spotkania wieczorem, kiedy cała załoga zebrała się w mesie na kolacji. Wszyscy wiedzieli, że posiłek został przygotowany przez Sarę. Kenowi udała się jedynie naiwna mistyfika­cja, kiedy po nałożeniu w kuchni potrawy na talerz podał ją następnie Thorowi.

Thor zobaczywszy, że nie jest przypalona, uniósł brwi, oblizał się ze smakiem i rzekł do Kena oschle:

- Coraz lepiej ci idzie.

- To tylko kwestia praktyki - odpowiedział Ken wesoło.

Thor zmierzył go ironicznym wzrokiem.

- Sądzę, że również właściwej nauki.

- Nie krytykuj, kapitanie - wtrącił się Mack. - Cie­szmy się, że jest co jeść.

Sara przyszła w końcu do mesy, żeby im towarzy­szyć. Przy stole było dużo wolnego miejsca. Thor ruchem ręki zaprosił ją jednak, aby usiadła przy nim. Wolno, unosząc swój talerz, wcisnęła się na ławkę obok niego. Thor wyciągnął z kieszeni plan ożaglowania i pokazał go jej zgodnie z obietnicą.

- Popatrz - rzekł. - To doprawdy bardzo proste. Musisz pamiętać, który maszt jest który i do nazwy masztu dodać nazwę odpowiednich żagli. Tak więc masz fokbramżagiel, grotbramżagiel, bezanbramżagiel i tak dalej.

- Ale ten? - zaoponowała Sara. - Nazywa się apsel.

- A tak - przyznał Thor, uśmiechając się. - Znalazłaś wyjątek od tej reguły. Technicznie powinien się nazywać bezansztaksel, ale zawsze nazywamy go apsel. - Rozej­rzał się dookoła. - Czy wszyscy wiedzą dlaczego?

Każdy twierdząco skinął głową i dyskusja na temat terminologii spotykanej na morzu potoczyła się dalej. Nie wiedząc nic na ten temat, Sara nie mogła uczest­niczyć w rozmowach. Atmosfera spotkania spodobała się jej jednak. Poczuła, że została zaakceptowana. Jednocześnie, starała się nie reagować na bliskość Thora, siedzącego tuż obok niej. Próbowała wstrzymać drżenie dłoni, kiedy przypadkowo, sięgając w tej samej chwili co on po kawałek chleba, dotknęła jego ręki.

- Przepraszam - powiedział Thor i popatrzył na nią, ale szybko odwróciła wzrok.

Myśląc o tym, co mogłaby powiedzieć, rozejrzała się rozpaczliwie dookoła. W końcu rzekła:

- Wasze brody są coraz dłuższe. Ciekawa jestem, jak będziecie wyglądać, kiedy ogolicie się pod koniec podróży.

- Dlaczego uważasz, że je zgolimy zapytał Pete. - Ja swoją zachowam. - I pogładził rzeczywiście atrak­cyjnie wyglądającą brodę. - Dziewczyny szaleją za brodatymi mężczyznami dodał.

- Nie sądzę, żeby moja matka pozwoliła mi za­chować moją - zauważył Tony, co natychmiast wywo­łało żartobliwe uwagi. Nazwano go mamisynkiem.

- Ogolę się natychmiast po zakończeniu filmu - powiedział Ken. - Moja dziewczyna twierdzi, że broda postarza. - Zwrócił się do Sary. - A ty co o tym sądzisz?

- Co mogę powiedzieć?. Nie widziałam ciebie bez brody - zaprotestowała.

- Nie o to chodzi. Miałem na myśli mężczyzn w ogóle.

Popatrzyła dookoła stołu, wiodąc wzrokiem od twarzy do twarzy. Wszyscy w skupieniu oczekiwali jej werdyktu. W końcu spojrzała na Thora, w którego oczach znać było wyraźne rozbawienie. Zatrzymała wzrok na nim dłużej, niż powinna. W końcu zamrugała oczami i powiedziała wymijająco:

- Wydaje mi się, że to zależy od tego, co kryje się pod brodą.

Rozległ się gromki wybuch śmiechu, po czym wy­powiedziano kilka uwag na temat jej taktownego za­chowania. Sara śmiała się, ale wkrótce, gdy rozmowa przeszła na inne tory, znów stała się cicha, prawie nie słysząc, co się wokół niej dzieje. Myśli miała zwrócone ku mężczyźnie, który siedział tak blisko niej.

Thor opuścił mesę po kolacji i nie wrócił. Sara grała w karty z marynarzami, którzy byli na służbie. Wkrótce jednak ogarnęło ją zmęczenie i postanowiła udać się na spoczynek.

Większość załogi chodziła w podkoszulkach i krót­kich spodenkach. Oficerowie zaś nosili białe mundury.

Ubrani byli tak zawsze, z wyjątkiem dni, w których Tony zajmował się praniem. Miał wyjątkowy talent do prania ich śnieżnobiałych ubrań razem z czymś, co, jak na złość, farbowało. Prasował je później w ten sposób, że wszędzie pojawiały się załamki. Tym razem, chcąc uniknąć kłopotów, z przerażoną miną przyszedł w tej sprawie do Sary.

- Popatrz na te ubrania. Nie mogę oddać ich w tym stanie kapitanowi i Mackowi.

- Powinieneś prać je oddzielnie.

- Ktoś pozostawił w pralce farbujący granatowy ręcznik - spojrzał na Sarę błagalnie. - Saro, mogłabyś mi pomóc? Kapitan będzie potrzebował munduru na jutrzejsze nabożeństwo.

- Cóż, będziesz musiał prać je tak długo, aż odzys­kają kolor, no i nie obejdzie się bez wybielacza. Uważaj jednak, żeby do końca ich nie zniszczyć.

- Nie dam sobie z tym rady. Pomóż mi. Czy pamię­tasz, jak pomogłem ci dostać się na statek?

Sara obrzuciła go chłodnym wzrokiem.

- Rzeczywiście, pomogłeś mi. Zgoda więc, ale niech to będzie ostateczne wyrównanie naszych rachunków. Nie próbuj mnie już w ten sposób szantażować, dobrze?

Twarz Tony'ego rozpogodziła się natychmiast.

- Dziękuję, Saro. Jesteś wspaniała - powiedział. Po czym pocałował ją w policzek i wręczył jej rzeczy do prania.

- Ach ci mężczyźni! - powiedziała do siebie cicho Sara, widząc, jak śpiesznie odchodzi.

Doprowadzenie mundurów do stanu pierwotnego zabrało jej dobrych kilka godzin. Było już po północy, gdy wysuszone i uprasowane wisiały na wieszakach. Należało je jeszcze odnieść do kajut. Mack był na pokładzie, pełnił wachtę. Nie było więc kłopotu z zo­stawieniem ubrania w jego kajucie, którą dzielił z Arne'em. Kajuta Thora była jednak zamknięta, co ozna­czało, że był w środku. Sara stała przed drzwiami, zastanawiając się, co ma zrobić. Pod progiem nie prześwitywało światło, kapitan więc prawdopodobnie spał. Nie chciała w żadnym wypadku go obudzić. Przy sprzątaniu poznała rozkład kajuty i pamiętała, że po drugiej stronie drzwi jest hak. Jeżeli uchyliłaby drzwi, mogłaby wsunąć do środka rękę i zawiesić ubrania na haku. Tak myśląc, wolno przekręciła klamką i powoli otworzyła drzwi.

W kabinie panował półmrok. Zasłony były uchylone i prześwitujące przez okienko światło księżyca padało na śpiącą postać. Wstrzymując oddech, Sara wyciąg­nęła rękę, aby sięgnąć do haka, ale znajdował się wyżej, niż sądziła. Sięgnęła ręką dalej, otwarła drzwi szerzej i zrobiła krok do przodu. Zabłysło światło. Thor poderwał się błyskawicznie i usiadł na łóżku.

- Co, u licha, tutaj robisz? - wykrzyknął.

- Przepraszam. Nie chciałam cię zbudzić. - Sara zawróciła do drzwi. W obu rękach trzymała kurczowo wieszak z ubraniem. Policzki poczerwieniały jej na widok jego nagiego ciała.

- Czekaj! Wejdź i zamknij drzwi! - Thor zdał sobie sprawę ze swojej nagości. - A teraz odwróć się! - roz­kazał. Sara zrobiła, co kazał. Słychać było, jak się ubiera. - W porządku. Możesz się odwrócić.

- A więc, co tu robisz, wślizgując się po ciemku? - zapytał surowym tonem.

Drżącą ręką Sara wyciągnęła przed siebie wieszak.

- Przy... noszę uprany mundur.

- Dlaczego ty? Dałem polecenie Tony'emu. - Tak. Cóż... on jest teraz zajęty, no to ja przy­niosłam.

- O tej porze!?

- Wiedziałam, że będzie potrzebny rano, więc ... Thor wpatrywał się w jej twarz.

- Tony bał się pewnie, że otrzyma naganę, gdyby mundur nie był gotów na czas. Czy to z tego powodu przysłał ciebie tutaj?

- Nie, nie. On nic nie wie. Ja ... - Sara przerwała, zdając sobie sprawę z pułapki, w jaką wpada. - To znaczy... poprosił mnie, żebym przyniosła mundur wcześniej, ale zapomniałam.

Kapitan spojrzał na nią przenikliwie.

- A może on sam zapomniał przynieść, a ty zrobiłaś to za niego, próbując mu pomóc? - Wy­buchnął urywanym śmiechem. - Z pewnością da­rzysz Tony'ego sympatią. W porządku więc. Zostaw mundur i nie próbuj się tutaj więcej wślizgiwać po nocy. Życie na morzu przyzwyczaiło mnie do bardzo lekkiego snu. Słyszę nawet najmniejszy hałas. Idź już.

- Przepraszam. Dobranoc! - Sara wypadła z kabi­ny Thora i pobiegła do swojej kajuty, chcąc udać się na spoczynek. Podenerwowana tym, co się jej wyda­rzyło, długo nie mogła usnąć.

Następnego dnia była niedziela i Thor odprawiał nabożeństwo na pokładzie dla wszystkich chętnych; Było to nabożeństwo uniwersalne, nie podporząd­kowane żadnemu określonemu wyznaniu, toteż więk­szość załogi brała w nim udział. Stanowiło ono nie­wątpliwie urozmaicenie monotonii podróży. Tuż przed nabożeństwem rozeszła się wiadomość, że Tony przefarbował biały mundur kapitana na niebiesko. Jakież było zdziwienie wszystkich, kiedy Thor wyszedł na pokład w śnieżnobiałym, pięknie wyprasowanym mundurze. Rozległo się parę gwizdów wyrażających podziw i pomruk niezadowolenia.

Thor uniósł brwi. Jego oczy obiegły zebranych, spoczęły na Sarze i zatrzymały się na Tony'm, który stał obok niej ze spuszczoną głową. Na ustach kapita­na pojawił się ironiczny uśmiech. Nie powiedział jednak nic i rozpoczął nabożeństwo.

Odgadł, pomyślała Sara. Raz tylko spojrzał na nas i już wiedział. Była zaniepokojona myślą, że on tak łatwo potrafi czytać z twarzy. Niepokoiło ją to szcze­gólnie z uwagi na uczucia, które w stosunku do niego żywiła i które pragnęła zachować w tajemnicy. Ze złością myślała o tym, jak pozbyć się tych uczuć. Gdyby tak rozpoczęła flirt z kimś innym, z pewnością zapomniałaby o Thorze po jakimś czasie. Kiedy jed­nak dokonała w myślach przeglądu obecnych mężczyzn, doszła do wniosku, że nie ma ochoty na nawet najbardziej niewinny flirt z którymkolwiek z nich.

Po zakończonej modlitwie wszyscy unieśli głowy, aby zaśpiewać hymn „Dla tych, którzy zginęli na morzu”. Większość znała hymn na pamięć, lecz Sara śpiewała go z kartki, którą podsunął jej Mack. Nie­którzy śpiewali naprawdę dobrze. Inni zaś wydzierali się, kojarząc widocznie dobry śpiew z podnoszeniem głosu. Głos Sary utonął w ogólnym zgiełku.

Ktoś potrącił ją z tyłu łokciem. Był to Tony, który w takt melodii hymnu powiedział:

- Jak sądzisz, co się stanie w związku z mundurem?

Zamiast udzielić odpowiedzi, Sara wzruszyła ramio­nami, wyrażając zniecierpliwienie. Popatrzyła do góry na Thora. Był tak wysoki, że nie potrzebował podium, aby go dobrze widziano. Stał naprzeciwko zgromadzo­nych. Z uwagi na nabożeństwo, nie miał na głowie czapki. Jasne włosy rozwiewał mu wiatr. Był pięknie opalony. Oczy miał tak niebieskie jak błękit morza. Wielki ból przeszył nagle serce Sary, gdy tak wpat­rywała się w Thora. Ręce jej zadrżały i głos zamarł. Ich oczy spotkały się na moment, który wydawał się wiecz­nością, po czym Sara spuściła wzrok na kartkę z hym­nem. Nie mogła już dalej śpiewać ani skoncentrować uwagi. Doznała nagłego olśnienia. To nie było przelot­ne zauroczenie ani pożądanie. To była miłość - wielka miłość, q której dotąd jedynie czytała i o której marzy­ła, a teraz to się stało. Nawet jeśli podróż dobiegnie końca i nie spotka Thora więcej, jej życie nie będzie już takie samo. Nigdy nie zapomni o człowieku, w którym tak bez reszty się zakochała.

Nie zauważyła, że nabożeństwo się zakończyło. Thor rzekł „Amen”, a następnie powiedział:

- Tony, Sara, przyjdźcie do mojej kabiny.

Stała nieruchomo, trzymając w ręku kartkę. Pod­szedł do niej Mack.

- Nie martw się, dziewczyno - powiedział wpatrując się w jej bladą twarz. - Porozmawiam z kapitanem.

Sara nie mogła wydobyć z siebie słowa.

- Nie musisz iść, Saro. Powiem kapitanowi, że to była moja wina. - Zaproponował Tony.

- Lepiej pójdźcie razem, skoro Thor wydał taki rozkaz - rzekł Mack. Spojrzał na Sarę z niezadowoloną miną i następnie poprowadził ich schodami na dół do kabiny kapitana. Drzwi były otwarte. Mack krótko zastukał i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.

- Czy dobrze się czujesz? - zapytał Tony. - Nie wyglądasz najlepiej.

- Wszystko w porządku - odparła bezwiednie Sara. Stała oparta o ścianę, marząc o tym, by znaleźć się gdziekolwiek, byle tylko uniknąć spotkania twarzą w twarz z Thorem. Chciała być sama, aby w samotności przeżywać to wielkie szczęście, a zarazem niepokój, który napełniał jej duszę.

Miała wciąż bladą twarz, kiedy Mack wyszedł z ka­biny i Thor ich zawołał. Kapitan patrzył przenikliwie. Zanim jednak cokolwiek powiedział, rozległ się głos Tony'ego:

- To wszystko moja wina.

Thor spojrzał na niego ironicznie.

- Tak myślałem. Powiedz więc, co się siało?

- Ktoś zostawił niebieski ręcznik w pralce. Dlatego mundury się zafarbowały. Poprosiłem Sarę, żeby pomogła mi je odbarwić.

- Rozumiem - rzekł Thor. - Ktoś zrobił to na­umyślnie. Myślał, że będzie to zapewne dobry dowcip zostawić w pralce ręcznik, który farbuje.

- Tak?! - Tony wydawał się zarówno zdziwiony, jak i rozgniewany. Słowa kapitana przyniosły mu jednak ulgę.

Kapitan rzucił mu zimne spojrzenie.

- Przekaż załodze, że jeżeli chcą płatać figle, to niech tego nie robią kosztem innych. Naprawa twojego błędu musiała Sarę kosztować wiele pracy. Odejść!

- Tak jest, kapitanie!

Zmierzali do wyjścia, kiedy Thor powiedział:

- Saro, poczekaj.

Zwróciła się ku niemu powoli, z ociąganiem. Obrzu­ciła go szybkim spojrzeniem, a potem spuściła wzrok.

- Tak, kapitanie? Twarz Thora spoważniała.

- Wyglądasz na zmęczoną. Powinnaś była wcześniej pójść spać. Nie pozwól Tony'emu już więcej się w ten sposób wykorzystywać.

- To nie z tego powodu jestem zmęczona. Nie spałam dobrze.

Thor spochmurniał.

- Mam nadzieję, że nie wprawiłem cię wczoraj w zakłopotanie?

- O, nie! - Policzki Sary oblały się rumieńcem.

- Chyba nie obawiałaś się kary z mojej strony za pomoc Tony'emu. Staram się postępować uczciwie. Nie karzę nikogo, kto na to nie zasługuje.

- Naprawdę? - Sara uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

- Masz na myśli to, że nie uwierzyłem w twoją historię, kiedy po raz pierwszy przyszłaś ze mną poroz­mawiać? - Wzruszył ramionami. - Tak. Przyznaję, że źle z tobą postąpiłem. Ale jeśli postawisz się w mojej sytuacji, musisz przyznać, że...

- W porządku - przerwała Sara gwałtownie. - Czy mogę już odejść?

- Co się z tobą dzieje? Gzy mogę ci w czymś pomóc? Wolałaby raczej zostać skarcona. Łatwiej było znieść jego gniew niż łagodność.

- Nie - odparła zdecydowanie. Roześmiała się krót­kim, ironicznym śmiechem, w którym pobrzmiewał ból. - W niczym nie możesz mi pomóc. Czy mogę już odejść?

Skinął głową i poważnym głosem powiedział:

- Pamiętaj. Jestem zawsze tutaj. Przyjdź, jeżeli zmie­nisz zdanie. To, co mi powiesz, zostanie między nami.

Spojrzała mu prosto w oczy. Ciekawe, co by powie­dział, gdybym wyznała mu prawdę, pomyślała. Co by było, gdybym powiedziała mu, że jest dla mnie jedynym mężczyzną na świecie i że tylko jego będę kochała. Czy śmiałby się ze mnie wówczas? Czy byłby rozgniewany albo też zakłopotany?

Sara udała się do swojej kajuty - do jedynego miejsca na statku, gdzie mogła być absolutnie sama. Siadła na łóżku. Podciągnęła kolana pod brodę i ukryła twarz w dłoniach. Próbowała zachować spo­kój. Jeszcze raz analizowała wydarzenia. Romans z kimś o tak tajemniczej osobowości jak Thor mógłby być interesujący. Sara usiłowała wyobrazić sobie, jakich to kobiecych sztuczek użyłaby, aby wzbudzić jego zainteresowanie. Gdyby się jej udało, zabawa byłaby przednia; gdyby nie, nie byłoby wielkiej straty. Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej. To już nie była zabawa ani przygoda miłosna, lecz coś naprawdę ważnego. Nie mogłaby znieść odtrącenia. Może więc nie próbować? Lecz nie próbować i pozwolić na to, aby jej życiowa szansa na prawdziwe szczęście prze­szła obok niej, tego jeszcze bardziej nie mogłaby znieść.

Targana wewnętrznymi sprzecznościami i nieco oszołomiona, Sara rozpoczęła przygotowania do uro­czystego, niedzielnego posiłku.

Założyła tego dnia letni kostium, który otrzymała od Thora. Była pięknie opalona. Miała naturalnie ciemne brwi, które nie wymagały malowania. Dosko­nale kontrastowały z jasnym kolorem jej włosów.

Thor zasiadł na czołowym miejscu przy długim stole. Po obu stronach zajęła miejsce załoga. Tony pomógł Sarze wnieść przystawki, ona sama wniosła do mesy pieczeń na dużym półmisku i postawiła ją przed Thorem do pokrojenia. Nie patrzyła na niego. Wiedziała, że spogląda na jej strój. Czyżby myślał o dziewczynie, do której poprzednio należał? Sara próbowała odsunąć nękające ją myśli. Zajęła miejsce daleko na drugim końcu stołu, obok Pete'a, chcąc mu pomóc przy jedzeniu.

Thor odmówił modlitwę, a następnie umiejętnie pokroił i podzielił pieczeń. Wkrótce wszyscy zajęli się jedzeniem. Sara pomagała Pete'owi pokroić mięso na drobne kawałki. Poczuła jednak, że sama nie ma apetytu ani chęci włączenia się w rozmowę.

- Nie jesteś głodna? - spytał Thor.

Popatrzyła na niego i próbowała się uśmiechnąć. Utrzymując beztroski ton głosu powiedziała:

- Cóż, przygotowanie posiłku dla wszystkich może zniechęcić do jedzenia.

- Zazwyczaj nie jesteś zniechęcona - zauważył Pete, ze śmiechem. - Powiedziałbym, że masz zawsze bardzo dobry apetyt.

- Ty również, szczególnie wtedy, gdy Sara przygo­towuje jedzenie - odezwał się Mack. - Jesz jak wieprz.

Sara była zadowolona, że ich rubaszna, a zarazem pogodna konwersacja pozwala jej zachować milczenie. Kiedy skończyli pierwsze danie, posprzątała talerze i postawiła na stole wielką misę z ciepłym budyniem oraz dzban z bitą śmietaną. Następnie wyszła do kuchni, aby włożyć naczynia do zmywarki. Mack zawołał ją do stołu.

- Dziękuję, jestem na diecie - odkrzyknęła. Wymknęła się ukradkiem z kuchni i wyszła na pokład. Przy sterze stał Arne. Steve stał obok masztu na wachcie. Słońce już zaszło i o minionym dniu świadczyła jedynie złota poświata na zachodzie. Ten dzień zapamiętam na całe życie, pomyślała. Oparła się o poręcz nadburcia przy dziobie. Stała tak oparta przez chwilę, pogrążona w myślach. Znowu zaczęły nią tar­gać sprzeczne uczucia. Przez moment wydawała się pełna nadziei, aby za chwilę ulec rozpaczy tak wielkiej, że łzy napłynęły jej do oczu.

Usłyszała za sobą kroki. Zanim zdążyła otrzeć załzawione oczy, stanął przy niej Thor, który delikatnie wymówił jej imię..

- Tak? - Musiała się odwrócić. Wpatrywał się w jej twarz.

- Załoga dziękuje ci za posiłek. Była to najlepsza kolacja, jaką dotąd mieliśmy na tym statku.

- Miło mi to słyszeć. Cieszę się, że smakowała.

- Czy czujesz się dobrze, Saro?

Skinęła potwierdzająco głową i usiłowała przybrać pogodny wyraz twarzy.

- Tak, oczywiście.

Thor uczynił gest wyrażający zrozumienie, ale wyraźnie nie był przekonany.

- Wspaniale przerobiłaś kostium - powiedział.

- Dobrze w nim wyglądasz.

Miał to być niewinny komplement, ale Sara odczuła to jako przykrość. Uniosła głowę i zapytała:

- Do kogo należał wcześniej? Twarz Thora wyrażała zdziwienie.

- Do dziewczyny, która kiedyś z nami podróżowała - odpowiedział.

- Jako pasażer czy jako członek załogi?

- Oczywiście, że jako pasażer - roześmiał się.

- Czy to była dziewczyna kogoś z załogi, czy może twoja?

Thor spojrzał na nią tak zimnym wzrokiem, że poczuła, jak ciarki przebiegają jej po plecach.

- Dlaczego tak bardzo się tym interesujesz? Skrzyżowała ręce na piersiach i skuliła się. Pod­nosząc głos, powiedziała:

- Tak sobie. Chciałam tylko wiedzieć, czyj to był strój, to wszystko. Przepraszam. - Zerwała się, prze­biegła pokład i schodami zbiegła w dół.

Thor zaczął ją gonić, przeskakując po parę stopni. Kiedy znalazła się na korytarzu pod pokładem, był już tylko kilka kroków za nią. Korytarz był pusty. Załoga wciąż siedziała w mesie.

- Saro, poczekaj - powiedział.

Zatrzymała się i stanęła odwrócona do niego tyłem, ale on położył jej rękę na ramieniu i wolno obrócił twarzą ku sobie. Drżała na całym ciele, serce waliło jej mocno. Thor nachmurzył się.

- Przepraszam, jeśli sprawiłem ci przykrość. Nie chciałem.

Nie odpowiedziała. Stała patrząc na niego, miotana sprzecznymi uczuciami.

- Saro, czy ty się mnie boisz? - spytał nagle. Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała. Wpatrywała się w jego twarz błyszczącymi od łez oczami, a następ­nie rzekła:

- Tak, boję się ciebie.

- Nie potrzebujesz się mnie bać. - Aby ją uspokoić położył dłonie na jej ramionach. - Kapitan musi być wymagający, ale nie chciałem cię przestraszyć. Napraw­dę nie chciałem.

Czuła ucisk jego dłoni na swoich ramionach. Pod wpływem tego dotyku poczuła nagły przypływ po­żądania.

- Czy tak? - szepnęła rozchylając zmysłowo usta.

- Tak, ja. . - Thor przerwał nagle, widząc pożąda­nie w jej oczach. Jeszcze mocniej ścisnął ją za ramiona, ale była obojętna na ból. Pragnęła jego ust i z utęsk­nieniem czekała na pocałunek. Przybliżyła się ku nie­mu, uniosła ręce i położyła mu je na piersiach. Wciąg­nął głęboko powietrze i już jego rozpalone usta cało­wały jej usta, dając upust nieskrępowanej namiętności. Sara wydała z siebie pomruk wyrażający rozkosz, której nagle doznała. Jej radość sięgnęła zenitu, kiedy obejmując go rękami za szyję, przylgnęła do niego całym ciałem. Nagle gwałtownym ruchem odepchnął ją od siebie.

- Ty lisico! - wykrzyknął. Wpatrywał się w nią, dysząc ciężko. Zacisnął pięści. - Miałem rację co do ciebie - wykrzyknął dzikim głosem. Zmieniony na twarzy oddalił się pospiesznie, zostawiając oszołomio­ną Sarę samą w jej nagle zdruzgotanym świecie.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Najłatwiej byłoby spędzić cały dzień w kajucie, udając chorobę. Sara była jednak zbyt dumna, aby tak zrobić. Wstała o zwykłej porze i zabrała się do przygotowywania śniadania dla załogi. Na jej twarzy malował się pogodny nastrój. Z tego powodu nikt nawet nie zauważył, że ma podkrążone oczy i nieco rozdrażniony głos.

Tego dnia nie odważyła się jednak zanieść śniadania Thorowi. Poprosiła o to Kena. Czym innym było bowiem udawanie przed załogą, że nic się nie stało, a czym innym spotkanie twarzą w twarz z Thorem. Byłoby to ponad jej siły.

Płynęli często uczęszczanym szlakiem. Thor towa­rzyszył sternikowi na pokładzie lub też dokonywał obserwacji radaru w pomieszczeniu nawigacyjnym. Dzięki temu natknęła się na niego dopiero po południu. Wyszła na pokład, aby wyrzucić za burtę odpadki z kuchni. W momencie, kiedy opróżniała wiadro, statek zakołysał się na skutek zmiany kursu i zamiast za burtę resztki jabłek i pomidorów wysypały się na pokład. Sara schyliła się, aby je podnieść. Dostrzegła wówczas Thora, który stał obok niej.

- Nie nauczyłaś się jeszcze rozpoznawać, z której strony wieje wiatr? - powiedział ostrym głosem. - Usuń te śmieci i wysprzątaj pokład.

Sara spojrzała na niego i natychmiast zaczęła wy­konywać polecenie. Starała się nie przywiązywać wagi do złośliwej pogardy, jaką zobaczyła w jego oczach. Kiedy już posprzątała i zeszła na dół, podszedł do niej Steve.

- Kapitan twierdzi, że nie wyczyściłaś dobrze po­kładu. Musisz zrobić to jeszcze raz. - Spojrzał na nią wymownie. - Co do mnie, wydaje mi się w po­rządku.

- Musiałam czegoś nie zauważyć - powiedziała Sara. Następnie wzięła szczotkę, uklękła i powtórzyła całą pracę.

Gdy skończyła, podszedł do niej Thor. Uważnie spojrzał na pokład. Nie mogąc znaleźć niczego więcej, z niechęcią w głosie powiedział.

- W porządku. Wystarczy.

Tego wieczoru, przy kolacji, Thor znalazł sobie kolejny powód do narzekań. Placek z mięsem, który przygotowała Sara, przypominał raczej jedną z potraw Kena. Zapomniała także na czas włożyć chleb do piekarnika. Nie był więc wystarczająco spieczony. Thor wytknął jej te przewinienia ze złością. Sara wysłuchała go w milczeniu. Siedziała przy stole z pochyloną głową, wpatrzona w swój talerz.

Po kolacji Thor udał się do kuchni. Rozejrzał się dookoła i polecił Sarze zrobić porządek.

- Tu jest obrzydliwie - wykrzyknął. - Dziwię się, że nie dostaliśmy jeszcze bólów żołądka. Nie zakończysz służby, zanim nie zniknie stąd ten brud.

Siedzący w mesie członkowie załogi słyszeli, co powiedział Thor. Słyszeli także jego uwagi podczas posiłku. Kiedy Thor udał się do swej kabiny, do kuchni weszli Tony i Pete.

- Co się dzieje z szefem? - zapytał Pete. - Zachowuje się jak niedźwiedź z bolącą głową.

Sara wzruszyła ramionami.

- Przypaliłam placek.

- Ken przypalał każdy posiłek, a kapitan nigdy nie zwrócił mu uwagi w ten sposób. Czym go tak ubodłaś?

- Skąd mogę wiedzieć - powiedziała Sara z irytacją. - Pozwólcie, że zajmę się sprzątaniem, bo jak tego nie zrobię, to znowu się do mnie przyczepi.

- Pomogę ci - zaofiarował się Tony.

Sara z trudem zdobyła się na uśmiech.

- Dziękuję, ale to nie jest praca dla dwóch osób. Nie martw się, dam sobie radę.

Zabrała się do pracy. Skrobała i czyściła kuchnię, aż rozbolały ją ręce. Kiedy skończyła - pomieszczenie lśniło czystością. Spojrzała dokoła z dumą i udała się na spoczynek. Praca miała jedną zaletę. Dzięki niej natychmiast zasnęła.

Zbudziło ją walenie do drzwi. W półśnie wstała z łóżka. Jej włosy były w nieładzie. Jedwabny szlafrok, jaki miała na sobie, przylepiony był do spoconego ciała. Otworzyła drzwi i zapytała:

- Co się dzieje? Toniemy?

- Nie!

Thor spojrzał na nią ponuro.

- Kto ci pozwolił pójść do łóżka przed zakończe­niem pracy? - powiedział ze złością.

- Wyczyściłam przecież kuchnię - zaprotestowała.

- Może według ciebie jest czysta, ale dla mnie nie. Ubieraj się. Oczekuję cię za pięć minut.

Im dłużej patrzyła na niego, na jego twarde rysy twarzy, tym bardziej wzbierał w niej gniew. Ogarnęło ją znów uczucie wyczerpania, a także współczucia nad swoją niedolą. Podporządkowując się mu powiedziała:

- W porządku.

- Co powiedziałaś? - wykrzyknął.

- Powiedziałam, w porządku.

Zatrzymała się w pół słowa. Nie patrząc mu w oczy, dodała:

- Znaczy, tak jest, kapitanie!

- Teraz lepiej - odparł.

Wyciągnął patelnie z szafki i szuflady z piekarnika. Odsunął też piecyk mikrofalowy, aby odszukać miejs­ca, o których zapomniała.

- Powiedziałem, że ma tu nie być śladu brudu. Do roboty! Przyjdę jeszcze, aby sprawdzić.

Wachta zmieniła się o północy. Marynarze, którzy przed zmianą przyszli do kuchni, aby napić się kawy, zastali ją skrobiącą brud za piekarnikiem. Steve natych­miast podszedł do niej i chciał wziąć szczotkę, którą trzymała.

- Pozwól mi to zrobić - powiedział.

- Zostaw. To praca dla dziewczyny - powiedział Thor, który nagle wynurzył się zza jego pleców.

- Sara ledwo się trzyma na nogach, kapitanie.

- Jeżeli kiedykolwiek zostaniesz kapitanem mary­narki, w co bardzo wątpię, będziesz mógł wydawać rozkazy. Ale teraz to ja tu rozkazuję. Weźcie kawę i opuśćcie kuchnię - ofuknął go Thor cierpko.

- Co za diabeł wstąpił w kapitana? - powiedział Steve, kiedy Thor już się oddalił. Nikt jednak nie odpowiedział. Sara zaś odwróciła wzrok i wzięła się do dalszej pracy.

- Dziękuję ci za dobre intencje - powiedziała. Kiedy Thor zjawił się w kuchni ponownie, udało mu się znaleźć nieco kurzu koło sufitu. Patrząc Sarze prosto w oczy, rozkazał jej to wyczyścić. Nie chcąc niczym go sprowokować, wspięła się bez słowa na skrzynkę, aby wykonać jego polecenie. Oczy zamykały się jej ze zmęczenia. W pewnej chwili statek podskoczył niespodziewanie na jakiejś wysokiej fali i Sara spadła ze skrzynki, uderzając się dotkliwie łokciem o zlew. Przez kilka minut leżała na podłodze w bólu. Powoli wstała i skończyła pracę lewą ręką.

Gdy Thor przyszedł ponownie do kuchni, zastał Sarę opartą o ścianę.' Stała ze zgiętymi rękami, pod­pierając lewą dłonią stłuczony łokieć. Jej twarz wyra­żała determinację. Postanowiła nie ulec słabości i wstrzymać się od płaczu. Thor, pochylony, dokonywał inspekcji każdego centymetra kwadratowego kuchni. W końcu wyprostował się. Nie był zadowolony. Palniki i szuflady lśniły tak, że można było się w nich prze­glądać. Nie mógł już więc do niczego się przyczepić.

- W porządku. Możesz iść. Pilnuj tylko, aby kuch­nia była zawsze taka czysta.

Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

- Powiedziałem, możesz iść - powtórzył.

- Rozkazujesz mi? Skrzywił się szyderczo.

- Chyba, że chcesz tu pozostać i czyścić od nowa. Nie odpowiedziała. Kiedy odchodził, na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Skóra na obolałych rękach była popękana. Czuła dotkliwy ból w łokciu. Gdy dotarła do swej kajuty, nie miała już siły zdjąć z siebie ubrania. Położyła się na łóżku i natychmiast zasnęła.

W ciągu następnych dni Thor zachowywał się po­dobnie. Dopatrywał się uchybień we wszystkim, co robiła, i karał ją bezlitośnie. Nakazywał jej powtarzać tę samą pracę po dwa, trzy razy.

Sara domyślała się, dlaczego był na nią tak zły. Wyładowywał całą swą złość i mścił się za swoją słabość. Czy pocałunkiem zdradził kobietę, którą ko­chał? Czy była to kobieta, która pisała do niego z Danii?

Gdy marynarze słyszeli, co Thor do niej mówił i widzieli, co z nią czynił, ogarniało ich bezgraniczne zdziwienie. Nie widzieli go jeszcze w takim stanie. Gdy próbowali pomóc Sarze, otrzymywali polecenie, by zostawić ją w spokoju. Napięcie na statku rosło. Atmosfera zmieniała się na coraz gorszą.

Sara ze stoickim spokojem przyjmowała wszystkie prace, jakie narzucał jej Thor. Jednakże, z powodu braku ochronnych, gumowych rękawiczek, na jej deli­katnych dłoniach pojawiły się wkrótce zadrapania. Jej paznokcie krwawiły. Próbowała to ukryć. Któregoś dnia do kuchni niespodziewanie wszedł Mack i do­strzegł, jak próbowała zabezpieczyć ręce za pomocą woreczków plastikowych.

- Co u licha robisz?

- Nic. - Sara ukryła dłonie za sobą.

- Pokaż.

- To nic, naprawdę - powiedziała, próbując się uśmiechnąć. - To zwykła kobieca próżność.

On jednak chwycił ją delikatnie za rękę, odwrócił i popatrzył na jej dłoń.

- O rety, Saro! - wykrzyknął. Twoje palce krwa­wią. Musisz je natychmiast przemyć i zabandażować. Poczekaj, ja...

- Nie! Nic mi nie jest.

- Mówisz głupstwa. Musi cię to strasznie boleć. Idź natychmiast do kapitana i...

Przerwał, widząc przestrach w jej oczach.

- Saro, co zaszło między tobą a kapitanem? Przez ostatni tydzień traktuje cię, jakbyś była nikim. Co zrobiłaś, że jest na ciebie taki cięty?

- To nie ma znaczenia - odparła.

- Z pewnością ma. Nie może cię w ten sposób traktować. Pójdę i przemówię mu do rozumu - powie­dział ze złością.

Odwrócił się, aby odejść, lecz Sara chwyciła go za ramię.

- Nie trzeba, Mack. Tylko pogorszysz sprawę. Bę­dzie myślał, że cię wysłałam.

- Ale tak dalej nie może być! Nie wytrzymasz dłużej takiego traktowania!

- Wytrzymam - odparła gwałtownie. - Wytrzymam wszystko. Nie poddam mu się.

Mack popatrzył na nią.

- A więc chodzi o związek miedzy wami. Czy to masz na myśli?

- Myślę, że tak.

Odwróciła wzrok, żałując, że powiedziała tak dużo. Mack jednak musiał wysnuć z tego jakiś wniosek, gdyż powiedział krótko:

- W takim razie musisz sama zdecydować. Tak dalej być nie może.

- Do końca podróży pozostało mniej niż tydzień. Do tego czasu wszystko się samo jakoś ułoży.

Zaśmiał się szyderczo.

- Wątpię. Ale teraz musisz zrobić coś z rękami. Nie bój się, pójdę do kabiny kapitana po apteczkę. Jeżeli będzie się o coś pytał, powiem, że poparzyłaś sobie dłonie.

Wrócił szybko z powrotem z apteczką.

- Wszystko w porządku. Nie było go. Rozpoczął bandażowanie jej dłoni.

- Nie jestem w tym dobry - powiedział. - Kapitan to prawdziwy ekspert. Tylko on zna się na medycynie na tym statku.

- Czuję się lepiej. Dziękuję. Czy mógłbyś mi teraz nałożyć na ręce woreczki plastikowe? Muszę jeszcze wyczyścić ubikację i prysznice.

- Nie powinnaś tego robić.

- Ktoś musi. Przymocuj woreczki taśmą elastyczną. Mack uczynił tak, jak prosiła, chociaż bez prze­konania.

- Woreczki długo nie wytrzymają. Spróbuję znaleźć ci coś lepszego.

- Jesteś kochany. - Wspięła się na palce i pocało­wała go w policzek.

- A więc to tak!

Nagły skurcz przeszedł serce Sary, ale odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała, że to tylko Pete.

- Widzę, że romansujemy z oficerami - powiedział Pete rozbawionym głosem.

- Sara i ja tworzymy towarzystwo wzajemnej ad­oracji, dostępne tylko dla wyższych szarży - odpo­wiedział mu Mack z uśmiechem. - A jak ma się twoje ramię?

- Boli jak diabli. Saro, dlaczego masz worki na rękach?

- To najnowszy krzyk mody - odpowiedziała. Pete westchnął.

- Na głupie pytanie...

Podszedł do ekspresu, aby nalać sobie kawy.

- Ale już tak na serio, dlaczego...

Odwrócił się i momentalnie umilkł, widząc, jak Thor wkracza do kuchni.

Oczy kapitana zatrzymały się natychmiast na apteczce, która wciąż stała otwarta na stole.

- Kto jest ranny? - zapytał Macka.

- Nikt odpowiedział spokojnie Mack. - Spraw­dzamy opatrunek Pete'a i to wszystko.

Pete otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, ale udało mu się zachować powagę na twarzy, podczas gdy Sara ukryła dłonie za sobą. Thor skinął głową. Obrzucił Sarę zimnym spojrzeniem i rzekł:

- Sądziłem, że powiedziałem ci dosyć wyraźnie, abyś wyczyściła prysznice. Idź tam natychmiast, zamiast zabierać czas innym.

Podszedł do ekspresu, aby nalać sobie kawy. Sara wzięła wiadro i wymknęła się z kuchni za jego plecami.

Reszta dnia upłynęła raczej spokojnie. Było tak przede wszystkim dlatego, że Thor prawie nie wychodził. Posilał się zamknięty w swojej kabinie. W końcu jednak, pod wieczór, zdecydował się zejść do mesy na kolację.

Sara przyrządziła w tym dniu duszone mięso z ja­rzynami. Nie chcąc, aby Thor zauważył, że coś jej się stało z rękami, zdjęła opatrunki. Załoga skończyła zimną przekąskę i czekała, aż przyniesie drugie danie. Gdy zdejmowała potrawę z palnika, poczuła prze­szywający ból. Strumień gorąca przedostał się przez szmatkę, przez którą trzymała garnek, i poraził jej chore palce. Krzyknęła. Garnek z mięsem wysunął się jej z rąk. Instynktownie próbowała go jeszcze złapać, pokrywka zsunęła się i gorąca potrawa wylała się na jej prawą dłoń. Krzyczała z bólu, podczas gdy męż­czyźni, jak jeden mąż, rzucili się do kuchni na pomoc.

Sara stała oparta o szafkę, próbując walczyć z bó­lem. W kuchni znalazła się prawie cała załoga. Nad­szedł Thor.

- Odejść! Nie ma tutaj miejsca dla was wszystkich - krzyknął. Spojrzał na Sarę. - A ty przyrządź nam teraz coś innego do jedzenia i posprzątaj to wszystko.

- Ale przecież ona się poparzyła - oświadczył Steve.

- To ją nauczy nie być taką niedojdą na przyszłość. Thor odwrócił się, aby pójść z powrotem do mesy.

Drogę jednak zastąpili mu mężczyźni. Patrzyli na niego ze zdumieniem i ze złością. Z tłumu wyłonił się Mack.

- Dlaczego, u diabła, nie znajdziesz sobie kogoś swojego wzrostu, kapitanie? A może wyobrażasz sobie, że ta bezbronna dziewczyna jest godnym ciebie prze­ciwnikiem?

Odwrócił się nagle i schwycił Sarę za rękę, popychając ją jednocześnie do przodu.

- Nie! - zakrzyknęła. Próbowała się opierać, ale on trzymał ją za nadgarstki i wykręcił jej ręce dłońmi do góry.

- Popatrz na jej dłonie. Ona nie jest mężczyzną. Nie nadaje się do prac, które jej zlecasz. Ale ty przyczepiłeś się do niej i zrobiłeś z niej swoją ofiarę. Nie wiem dlaczego. Zresztą nie obchodzi mnie powód. Interesuje mnie, że to, co z nią robisz, przechodzi już wszelkie granice.

Thor słuchał, wpatrując się w dłonie Sary. Próbo­wała wyrwać się z uścisku Macka. Była zdenerwowana i zła, że zaradził jej tajemnicę.

- Nic mi nie jest - wyszeptała.

- To nieprawda - odparł Mack. - Sparzyłaś się. Twoje dłonie trzeba jeszcze raz zabandażować. Steve, przynieś szybko apteczkę - powiedział rozkazującym tonem.

Steve natychmiast wykonał jego polecenie. Thor podniósł głowę, popatrzył na ludzi stojących w przejś­ciu i na Macka. Jego twarz wydawała się dziwnie blada i wyczerpana.

- Jest apteczka - zakomunikował Steve. Mack zaprowadził Sarę do mesy.

- Usiądź - powiedział. - Zrobię ci opatrunek. Steve, znajdź maść na oparzenia.

W tym momencie Thor wyciągnął przed siebie rękę, aby go powstrzymać.

- Ja to zrobię - powiedział. - Ken, przyrządź nam coś do zjedzenia. Reszta niech wyczyści kuchnię.

Mężczyźni popatrzyli na siebie pytająco. Nie minęła chwila, a było już po buncie. Zastosowali się do jego poleceń.

Posłuchał go również Mack. Z pewnym wahaniem odstąpił mu miejsce przy Sarze Stał jednak w pobliżu i obserwował.

- Powinnaś była opatrzyć je już wcześniej - rzekł Thor ostro, spoglądając na jej dłonie.

- Miała ręce zabandażowane, ale zdjęła opatrunek, abyś niczego nie zauważył - wtrącił się Mack. - Jest dumna i uparta. Jeżeli chcesz znać moje zdanie, jesteście tak samo szaleni.

- Nie pytałem cię o zdanie - odpowiedział Thor. - Idź na pokład i obejmij dowództwo statku.

Mack wahał się tym razem dłużej. W końcu rzekł do Sary, wyraźnie cedząc słowa:

- Poślij po mnie, jeżeli będziesz potrzebowała pomocy. Gdy Mack odszedł, Thor rzekł szorstko.

- Niemądra, dlaczego mi nic nie powiedziałaś? Przez moment ich oczy spotkały się. W jego oczach widać było złość. Gdy tak patrzył na nią, stopniowo zarysowało się w nich zaciekawienie.

- Nie rozumiem cię powiedział krótko. - Czasem zachowujesz się jak łatwa dziewczynka. Innym razem z kolei - popatrzył na jej spracowane ręce jesteś dumna i uparta do tego stopnia, że możesz doprowadzić się do takiego stanu.

- Nawet łatwe dziewczynki mają swoją dumę - powiedziała Sara przekornie.

- Jeżeli byłyby dumne, nie byłyby dziewczynkami - Thor zachmurzył się, zdając sobie nagle sprawę z tego, co powiedział. - Niczego już więcej nie dodawaj.

- Może nie jesteś dobry z arytmetyki - powiedziała z odrobiną zuchwałości.

Nadszedł Ken z koszykiem butelek.

- Udało nam się ocalić większą część kolacji - powiedział radośnie. - Ziemniaki i chleb są w porządku. Możemy rozpocząć posiłek, kapitanie.

- Na razie opatrunek powinien wystarczyć - powie­dział Thor. - Oparzenia nie są poważne. Nie mocz rąk w wodzie. Jutro zobaczę, jak się goją.

- Dziękuję - odpowiedziała Sara machinalnie.

Było to niełatwe zawieszenie broni. Sara nie mu­siała już więcej wykonywać ciężkich prac. Dzięki temu jej ręce zaczęły się goić. Nie była jednak pewna, czy poprawa ich stanu jest korzystna dla niej, czy nie. Każdego bowiem ranka, po śniadaniu, udawała się do kabiny Thora, aby zmienić opatrunek. Już na pół godziny przed tym zabiegiem ogarniały ją zmienne uczucia. Czekała z napięciem na te spotkania, a jednocześnie bała się. Dawały jej one szanse bycia z nim sam na sam. Mogła odczuć jego dotyk i bli­skość. Z drugiej strony, Thor odnosił się do niej chłodno. Z dużą sprawnością smarował jej ręce maścią i opatrywał je bandażem. Nie okazywał przy tym śladu żadnych uczuć. Nie mówił do niej nic, poza tym, co bezpośrednio wiązało się ze zmianą opa­trunku.

Pewnego dnia Mack przyniósł jej własnoręcznie zro­bioną parę rękawiczek.

- Och, Mack! Dziękuję. Bardzo mi się przydadzą. Ale czy przypadkiem nie poświęciłeś na nie swojego sztormiaka?

Mack pokręcił przecząco głową.

- Kapitan dał mi swoją zapasową kurtkę przeciw­deszczową.

Sara wypowiedziała jedynie „och” i zaniemówiła, nie mogąc w pierwszym momencie pozbierać myśli.

Zwolnienie z dotychczasowych obowiązków dawało Sarze dużo wolnego czasu na przemyślenie wszystkich spraw. Większość czasu spędzała na pokładzie, opalając się. Usiłowała czytać książkę, ale myślami była wciąż przy Thorze.

. Mijały dni. Godziny, które zostały do zakończenia podróży, stawały się coraz bardziej drogocenne. Thor nie ukrywał, że z przyjemnością wysadzi ją na ląd, gdy tylko dobiją do Rodos. Czasami Sara sama pragnęła już tam być. Widzieć go na co dzień, a jednocześnie nie być z nim, to było dla niej bardzo bolesne. Jednakże świadomość, że już go nigdy więcej nie zobaczy, stawała się również nie do zniesienia.

Pragnęła wówczas, aby czas się zatrzymał. Chciała spoglądać na jego pięknie zbudowane ciało i rozmyślać, co mogłoby się stać, gdyby ją pokochał.

- Nie wiedziałem, że jest ci tak samo dobrze z góry, jak z dołu - skomentował Pete, rozciągnięty na pokła­dzie obok niej. Jego głos wyrwał ją z zamyślenia.

- Co masz na myśli? - spytała nieco zakłopotana. Przybliżył się do niej i wziął jej z ręki książkę.

- Od dłuższego czasu czytasz ją odwróconą.

- Och - zaczerwieniła się. - Musiałam się zdrzemnąć - powiedziała szeptem.

- Jasne, że śnisz na jawie. Czy chcesz, żebym po­smarował ci plecy olejkiem?

- Proszę.

Sara miała na sobie bikini. Była pięknie opalona. Słońce śródziemnomorskie stawało się jednak coraz silniejsze. Musiała więc uważać, aby się nie spalić. Pete zabrał się do smarowania jej pleców. Wkrótce jego niezgrabne zabiegi i fakt, że na dwie osoby posiadali jedynie jedną zdrową rękę, rozbawiły ich oboje. Wybuchnęli śmiechem.

W pewnej odległości od nich stał na pokładzie Thor, który pokazywał Stevowi, jak wyznaczyć pozycję statku za pomocą sekstansu. Ich śmiech wyprowadził go na moment z równowagi. Patrząc na nich, zapomniał nagle o wszystkim dokoła. Po chwili jednak odwrócił się gwałtownie i kontynuował pokaz.

- Szkoda, że nie możesz mi się odwzajemnić i na­smarować mi pleców - powiedział Pete ze śmiechem w głosie.

- Nie potrzebujesz. Twoja skóra jest gruba, jak u hi­popotama.

- Aha. Dziękuję.

Pete przyzwyczaił się, że z niego żartowano i nawet to lubił. Zapytał Sarę:

- Co zrobisz, gdy dopłyniemy do Rodos?

- Gdybym to ja wiedziała - odparła. - Mam nadzieję, że otrzymam nową kartę kredytową. Dzięki temu będę mogła pobrać trochę gotówki z konta. Nie sądzę jednak, aby mi starczyło na powrót do Anglii. Będę musiała znaleźć sobie pracę w Rodos. Mozę rozpocznę pracę w hotelu albo na statku pasażerskim.

- Przyjedź do Australii!

- Do Australii? To chyba za daleka podróż dla samotnej kobiety. Poza tym nie mam pieniędzy.

- Możesz pojechać ze mną.

Pete zdziwił Sarę tą nagłą propozycją.

- Przecież ty nie musisz opuszczać statku. Kapitan zezwoli ci na dalszą służbę, nawet jeżeli twoja ręka okaże się złamana. Czy tak?

- Oczywiście. Nie zamierzam jednak zostawać tu na zawsze. Zaciągnąłem się, aby poznać kawałek Europy. W Australii czeka mnie praca na stacji mojego ojca.

- Będziesz pracował na kolei? Pete roześmiał się.

- Nie, głupia. Na stacji hodowlanej. Hodujemy owce. Na pewno będzie ci się u nas podobać.

- Ale czy zostanę zaakceptowana? - powiedziała Sara z uśmiechem. - Czy artyści i owce pasują do siebie?

- Wydaje mi się, że będzie ci się powodziło, gdziekol­wiek się udasz. Jesteś dziewczyną z ikrą.

Jak na Pete'a był to prawdziwy komplement. Sara pochyliła się i dotknęła lekko jego obnażonych pleców, wyrażając mu tym samym swoją wdzięczność.

- Dziękuję, Pete. Ja...

Padł na nich cień. Thor i Steve przybliżyli się i stanęli w pobliżu. Sara podniosła się z wdziękiem.

- Przepraszam - powiedziała. - Muszę już iść. Inaczej Ken przypali obiad.

Odchodząc, widziała, jak Thor spoglądał na nią szyderczo. Z łatwością mogła odczytać, co myśli. Myślał, że teraz z kolei próbuje uwieść Pete'a.

Upłynęły trzy tygodnie od dnia, w którym Sara dostała się na pokład, kiedy wpłynęli do portu na wyspie Rodos. Było to nad ranem. Dopłynęli do wyspy od strony zachodniej. Słońce oświetlało w pełni ich żagle, tak, że przybrały barwę szczerozłotą. Thor wydał polece­nie wywieszenia flag narodowych tych państw, które były reprezentowane na pokładzie. Dzięki temu statek wyglądał okazale.

Podpłynęli do wyspy tak blisko, że widać już było ludzi machających im z brzegu. Wreszcie ujrzeli potężny mur z wieżami obronnymi i bramą fortecy Rycerzy Świętego Jana z Jerozolimy, która górowała nad portem.

Sara była urzeczona widokiem. Statek wpływał do starego portu Madraki przez wąski przesmyk, nad którym stał ponoć w starożytności legendarny posąg kolosa z Rodos. Starożytny port i szereg wiatraków tworzyły malowniczą linię brzegu.

Przybili zgrabnie do nadbrzeża w basenie portowym, gdzie czekał na nich już tłum ludzi. Opuszczono trap i na pokład wszedł kapitan portu oraz celnik. Gdy Sara ich zobaczyła, opuścił ją nagle błogi nastrój, w który została wprowadzona wspaniałym widokiem portu. Thor zaprosił urzędników na dół, do swojej kabiny i mogła się domyślać, że jednym z punktów ich narady będzie sprawa wysadzenia jej na ląd.

Widząc, że jest zasmucona, Tony zbliżył się do niej i szturchnął dobrotliwie w plecy.

- Nie martw się - powiedział. - Już niedługo będziesz w domu.

- W domu? - uśmiechnęła się gorzko. - Tak napraw­dę, to nie mam domu. Nie mam dokąd się udać i nigdzie mnie nie ciągnie.

- Nam również przykro byłoby ciebie zostawić - powiedział Tony z sympatią w głosie. - Czy tak, przy­jaciele?

- Co się dzieje?

Zbliżyli się do nich Ken, Arne i Steve.

- Mówiłem, że nie chcielibyśmy, aby Sara odeszła.

- Oczywiście, że nie - powiedział Ken stanowczo. - Któż zająłby się za mnie gotowaniem?

- Musielibyśmy znowu rozkoszować się twoimi da­niami - z ust Arne wydarł się jęk. - Dlaczego nie poprosisz kapitana, aby zezwolił ci na pełnienie obowią­zków członka załogi podczas naszego postoju na Rodos? W ten sposób zarobisz trochę pieniędzy i pozostaniesz wśród przyjaciół.

- Bardzo bym chciała. Ale to na nic się nie zda. Kapitan chce się mnie pozbyć. Moje bagaże są już spakowane. Jestem gotowa do drogi.

- Tak nie może być - ostro zareagował Tony. - Chce­my, aby Sara została. Jest tu potrzebna. Kapitan nie może jej tak po prostu wyrzucić na ląd i nie troszczyć się o jej dalszy los. Nie można pozwolić na to, by sama udała się w podróż samolotem do Anglii.

- Pozwolił mi pozostać na pokładzie - powiedziała szybko Sara. - To wszystko, na co się zgodził. Od początku wiedziałam, że jak dopłyniemy, muszę opuścić statek.

- A więc to tak! - skomentował Arne. Mężczyźni odeszli do miejsca, gdzie stali Mack i Pete, i zaczęli się naradzać. W tym momencie na pokładzie pojawił się Thor wraz z miejscowymi urzędnikami. Podszedł wpierw do Pete'a i powiedział:

- Załatwiliśmy ci prześwietlenie. Tu jest adres szpitala i pieniądze na taksówkę. Jeżeli ramię jest złamane i nie będzie cię dłużej, zadzwoń do Kapitanatu Portu. Prześlą nam wiadomość.

Pete wziął pieniądze i kartkę z adresem.

- Tak jest, kapitanie. Dziękuję. Przebiorę się i wy­chodzę.

Thor skinął głową i zwrócił się z kolei do Sary:

- Czy możesz udać się do mojej kabiny? Próbując stłumić emocje, Sara podążyła za nim.

Weszli do środka.

- Rozmawiałem ze strażą graniczną - powiedział nagle. - Twój paszport jeszcze nie nadszedł. Będę musiał wybrać się do konsulatu brytyjskiego, by dowiedzieć się, co się stało. Mam za to dla ciebie list z banku.

Wręczył Sarze list. Wzięła go, lecz nie otworzyła koperty.

- Wyjaśniłem twoją sytuację. Powiedziano mi, że jak tylko będziesz miała paszport, będziesz mogła opuścić Rodos. Niestety, jak długo paszportu nie ma, musisz pozostać na statku. Myślę, że uda się wszystko załatwić jeszcze dzisiaj i zejdziesz na brzeg. A teraz możesz iść.

Głos Thora wydawał jej się teraz bardziej twardy i nieubłagany niż zazwyczaj. Prawie nie patrzył w jej stronę, gdy do niej mówił. To nie była przecież jej wina, że przez moment uległ własnej słabości i poddał się namiętnościom. Z podniesioną głową Sara powiedziała wyraźnie:

- Powinnam podziękować ci za to, że pozwoliłeś mi pozostać na pokładzie. Gotowa jestem opuścić statek, kiedy tylko zechcesz.

Słysząc to, podniósł głowę i na moment twarz mu złagodniała. W jego oczach widać było cierpienie. Po chwili jednak odwrócił wzrok i tylko napięte mięśnie zdradzały, że jest zdenerwowany. Skinął szybko głową.

- Dam ci znać, kiedy przyjdzie twój paszport - powiedział.

Sara wyszła z kabiny na chwiejnych nogach. Weszła do mesy, usiadła i spojrzała na kopertę, którą trzymała w rękach. Nawet jeżeli Thor czuł coś do niej, swoim zachowaniem wyraźnie pokazał, że nie podda się swemu uczuciu. Nie wiadomo dlaczego postanowił nie angażo­wać się w ten związek. Nie pozostawało nic innego, jak odejść i zapomnieć o nim.

Patrzyła pustym wzrokiem przed siebie, czując wy­czerpanie. Siedziała tak do chwili, gdy pojawił się Pete.

- Sara?

Zamrugała oczami i popatrzyła na niego.

- Tak?

- Schodzę na brzeg i idę do szpitala - powiedział. - Przedtem chciałem się pożegnać. Schodzisz także?

Sara pokręciła przecząco głową.

- Mój paszport jeszcze nie nadszedł. Kapitan powie­dział, że odbierze go dzisiaj po południu. Wtedy odejdę.

- Chcesz odejść?

Spuściła wzrok i wzięła ze stołu kopertę. Chwyciła ją tak mocno, że aż się pogniotła.

- Będzie lepiej, gdy odejdę. Kapitan nie lubi kobiet na pokładzie.

- Czy to list od matki? - zapytał Pete.

- Ten? Nie, to z banku.

Rozcięła kopertę, wyjęła list i po cichu przeczytała. Wybuchnęła histerycznym śmiechem.

- Tylko tego mi brakowało!

- Co takiego?

Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, Pete wziął list i przeczytał.

- Piszą, że twoje konto jest puste. Wszystkie pienią­dze zostały pobrane w Oranie.

Sara zaśmiała się gorzko.

- W ten sposób Alt Messaad odwdzięczył mi się za to, że nie wpadłam w jego ramiona.

- To wyjaśnia sytuację - wyszeptał Pete. - Nie możesz opuścić statku bez pieniędzy.

- Oczywiście, że mogę. Sara wzięła od niego list.

- Jestem obywatelką brytyjską. Pójdę do konsulatu, pożyczę trochę pieniędzy i znajdę sobie pracę. Nie ma problemu.

Pete otworzył usta, a ona dodała szybko:

- Przypadkiem nie wpadnij na pomysł, aby mi coś pożyczyć, Pete. Nie przyjmę. Jesteś moim przyjacielem. Od przyjaciół nie pożyczam.

Znowu otworzył usta.

- I nie mów o tym kapitanowi. Zaofiarował mi przejazd i to wszystko. Nie mamy w stosunku do siebie żadnych długów. Chciałabym, aby tak pozostało.

Spojrzała na niego badawczo.

- Przyrzeknij mi, że nic nie powiesz.

Wstał. Na jego twarzy widać było wzburzenie.

- Czy mogę teraz coś powiedzieć? Jeżeli chcesz tak postąpić, to twoja sprawa. Daj mi przynajmniej znać, gdzie się zatrzymasz. Obiecujesz? Byliśmy dobrymi kum­plami. Chcę, abyśmy byli w kontakcie.

Uśmiechnęła się do niego ciepło.

- Owszem, będziemy. Wyzdrowiej jak najszybciej. Puścił do niej oczko.

- Sądzę, że to tylko zwichnięcie.

Gdy Sara wyszła na pokład, dowiedziała się, że Thor poszedł się spotkać z producentem filmu, do którego statek został zaangażowany Część załogi również zeszła na brzeg. Sara posmutniała, że nie będzie mogła ich pożegnać. Jednak spokojnie przygotowywała obiad dla załogi.

Na głos klaksonu podeszła do iluminatora i wyjrzała na zewnątrz. Zobaczyła taksówkę, którą przyjechał Pete. Był uśmiechnięty. Na ręce miał założony temblak. Pod­niósł prawą dłoń, odwrócił się i pomachał w kierunku nabrzeża. Sara widziała innych mężczyzn podążających w kierunku statku. Kiedy wyjrzała drugi raz, nadjechała kolejna taksówka, z której wysiadł Thor. Pełna napięcia, z wypiekami na twarzy, udała się na górę, aby odebrać swój paszport.

Thor odwrócił się, widząc, jak Sara wchodzi na pokład.

- Idź na dół, do mojej kabiny - powiedział. Wtedy wystąpił do przodu Mack.

- Chwileczkę, kapitanie. Sądzę, że wszyscy tutaj chcielibyśmy wiedzieć, co stanie się z Sarą.

- To jej sprawa - odrzekł.

- Nasza też, jako załogi.

Thor objął bacznym spojrzeniem stojących wokół ludzi.

- Saro? To zależy od ciebie - powiedział. Zaskoczona zaistniałą sytuacją, odparła:

- Nie mam przed nimi żadnych tajemnic.

- W porządku więc - Thor wzruszył ramionami. - Ambasada w Atenach wyda ci paszport po uzupełnieniu pewnych danych. Jednakże udało mi się przekonać lokalne władze, aby wydały ci dokument tymczasowy, dzięki któremu możesz bez przeszkód zejść na ląd. Nie będziesz mogła na razie opuścić Rodos i będziesz musiała meldować się codziennie na policji. Zrozumiałaś?

- Tak. Dzię... dziękuję. - Sara poczuła się nieco zamroczona.

- Chciałem podziękować ci za pracę, którą wykona­łaś - dodał Thor niespodziewanie. - Przyjmij, proszę, zapłatę, która odpowiadałaby twojemu wynagrodzeniu, gdybyś była regularnym członkiem załogi.

Podał jej pieniądze, a Sara spoglądała na nie, za­stanawiając się, czy duma pozwala jej to wziąć.

- Chwileczkę, kapitanie - Mack wysunął się do przodu. - W dalszym ciągu potrzebujemy kucharza. Dlaczego nie mielibyśmy zatrzymać Sary jako członka załogi?

Odezwał się za nim pomruk poparcia ze strony stojących mężczyzn, lecz Thor przerwał krótko:

- Zamierzam zatrudnić nowego kucharza.

- Dlaczego zatrudniać kogoś nowego, skoro Sara świetnie sobie radzi? Robi najlepsze potrawy pod słońcem.

- Mówiłem już wam. Ja...

- Faktem jest - przerwał Mack - że ludzie nie chcą nikogo innego.

Thor zmarszczył brwi.

- Co mówisz?

- Przeprowadziliśmy małą naradę i zdecydowaliśmy, że chcemy, aby Sara pozostała. A jeżeli rzeczywiście wolisz, aby odeszła... Cóż, nie będzie dobrej strawy na statku, nic nam więc nie pozostanie, jak zejść na ląd na parę tygodni.

- Nie muszę wam przypominać, że zawarliście umo­wę na czas kręcenia filmu.

- W umowie jest mowa o właściwym wyżywieniu. Sara chciała się wtrącić, ale Mack wzniósł rękę i powstrzymał ją. Następnie powiedział stanowczo:

- Tylko do końca filmu, kapitanie Nie możemy pracować bez właściwego wyżywienia.

Jego zimne, niebieskie oczy obiegły ich, jednego po drugim. Niektórzy zbledli, ale wszyscy wytrzymali jego wzrok. Wiedząc, kiedy należy ustąpić, Thor rzekł krótko:

- W porządku więc. Zostaje do końca filmu.

- Dziękujemy, kapitanie. - Mack uśmiechnął się szeroko do Sary, a Thor odwrócił się i odszedł.

Popatrzyła na Macka z wdzięcznością, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Wtem usłyszała wołanie Thora. Stał przy schodkach biegnących z pokładu. Podeszła do niego. W ręku trzymał pieniądze.

- Twoja pensja. Wahała się, ale on nalegał.

- Weź.

Powoli wyciągnęła rękę i wzięła zapłatę. Ich oczy spotkały się. Głosem, w którym można było odczuć prawdziwy gniew, powiedział:

- Czy już nigdy się ciebie nie pozbędę?

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Saro! Co on ci powiedział?

Wciągnęła głęboko powietrze i dzięki temu udało się jej jakoś utrzymać siebie w ryzach. Na jej bladej twarzy pojawił się uśmiech.

- To bardzo ładnie z waszej strony, że chcieliście, abym została. Nie wypadało jednak stawiać Thora w takiej sytuacji. Będzie na was zły i...

- Nie, nie będzie - odparł Mack. - A my wyłącznie przedstawiliśmy mu naszą sugestię. To prawda, że przywykliśmy do twojej obecności.

- Jestem wam wdzięczna.

- Myślimy wyłącznie o naszych żołądkach - powie­dział Pete i roześmiał się.

- Czy w ten sposób podbiłam wasze serca? - odrzek­ła Sara z uśmiechem, który jednak szybko zniknął z jej twarzy, gdy tylko mężczyźni odeszli. Podeszła do porę­czy nadburcia. Ledwo mogła się utrzymać na nogach.

- Co się z tobą dzieje, Saro! - podszedł do niej Mack.

- Mack, to wspaniale, że ty i reszta załogi mnie poparła, ale mimo to powinnam odejść. On, to znaczy kapitan, nie chce mnie na pokładzie.

- Dziewczyno, nie masz pieniędzy, ani dokąd się udać. Tu nie ma miejsca na fochy.

- Poradzę sobie.

Zezwolenie na dalszy pobyt na statku było jednak dla Sary olbrzymią ulgą. Rozpakowała bagaże i sie­działa na koi. Liczyła pieniądze, które otrzymała od Thora. Nagrodził ją hojnie. Starczyłoby jej na zamiesz­kanie w hotelu przez parę tygodni lub nawet dłużej na kwaterze prywatnej. Zastanawiała się, czy Thor wie­dział, że została okradziona. Prosiła Pete'a, aby niko­mu nic nie mówił, ale Mack już wiedział i zapewne reszta załogi również. Sara westchnęła, rozważając, czy nie byłoby lepiej odejść. Z pewnością tak byłoby mąd­rzej, wiedziała jednak, że nie chce tego, bo nie miałaby szansy na bycie blisko Thora.

Tak się złożyło, że przez następne parę dni prawie go nie widziała. Stolarze, dekoratorzy i inni pracownicy zespołu filmowego weszli na pokład i opanowali statek, przekształcając go w turecki okręt wojenny z szesna­stego wieku. Thor był na pokładzie przez cały dzień, pilnując, aby nic nie uległo zniszczeniu. Jednocześnie zajmował się przygotowaniem żywności na podróż.

Wytwórnia filmowa zatrudniła całą załogę na mie­siąc, jako statystów. Znaczyło to, że oprócz wyna­grodzeń wypłacanych przez armatora, każdy otrzyma dodatkowe pieniądze. Sara nie spodziewała się, że weźmie udział w filmie. Przedstawiciel wytwórni wpisał ją jednak na listę wraz z innymi. Powiedziano jej, żeby ukryła włosy pod turbanem, dano luźny, maskujący piersi strój i powierzono rolę chłopca okrętowego.

Działy się rzeczy nowe i podniecające. Podobnie jak reszta załogi, Sara miała wciąż pełno roboty. Chodziła na rynek, gdzie kupowała świeże owoce i warzywa. Uzupełniała zapasy w spiżarni i lodówce. Uczyła się, jak przyrządzać miejscowe potrawy, z których wielu wcale nie znała. Te zajęcia oderwały ją od jej prob­lemów. Praca jest panaceum na wszystkie choroby, rozmyślała. Podczas tych dni miała zbyt mało czasu, aby zwiedzić wyspę, ale udało się jej napisać list do mamy, w którym oznajmiła jej, że znalazła pracę w filmie, chcąc ją w ten sposób zadowolić.

Kiedy już „Duch Wiatru” został przygotowany do odegrania swojej roli, wypłynięto w morze. Kamerzyści filmowali statek z motorówki. Cała załoga założyła kostiumy. Większość marynarzy była obnażona do pasa i nosiła obszerne szarawary. Thor otrzymał strój wyższego oficera. Miał na sobie długi, rozcięty surdut,! jedwabną koszulę i spodnie. Do pasa przytwierdzono mu turecką szablę. Na głowie nosił turban. W tym stroju wywoływał gromki śmiech i gwizdy ze strony swoich podkomendnych, ale w oczach Sary prezen­tował się wspaniale.

Po kilku dniach spędzonych na Rodos, przyjemnie było znowu wsłuchiwać się w uderzenia fal i skrzy­pienie masztów, zamiast słuchać zgiełku ulicznego i odgłosów miasta. Tym razem Sara szybko przy­stosowała się do morskich warunków. Tak jak inni członkowie załogi biegała chyżo po pokładzie i cią­gnęła za szoty podczas zmiany kursu. Mężczyźni próbowali przyzwyczaić się do swoich turbanów i luź­nych spodni. Było z tego powodu wiele śmiechu. Do Thora zaś jego strój pasował jak ulał. Sara wy­obraziła sobie przez moment, że jest jego branką w odległych czasach i dreszcz podniecenia przebiegł jej po plecach.

Zrobiono przerwę na obiad. Statek zarzucił kotwicę w cichej zatoce na wschodnim wybrzeżu wyspy. Moto­rówka zespołu filmowego podpłynęła do burty i filmo­wcy weszli na pokład. Sara zeszła na dół, żeby przygo­tować zakąskę, lecz zanim weszła do kuchni, zatrzymała się w mesie, aby zdjąć turban. Podniosła go do góry i włosy opadły jej na ramiona. Usłyszała jakiś dźwięk i odwróciła się szybko. W przejściu stał Thor w koszuli rozpiętej do pasa. Przez kilka sekund patrzyli na siebie wzrokiem pełnym tęsknoty i pożądania. Potem Thor, wydając z siebie głębokie westchnienie, odszedł szyb­kim krokiem.

Pod wpływem tego spotkania odzyskała znowu iskierkę nadziei. Może, myślała, jest jakaś szansa. Może spróbuję go przywabić. W końcu co mam do stracenia? Thor nie może mnie już bardziej zlekceważyć niż przedtem. A może jego wysiłki, aby się mnie pozbyć nie wynikały wyłącznie z pogardy, ale z tego, że nie wierzy sobie, gdy jestem w pobliżu.

Przygotowując sałatę i chleb, Sara zaczęła sobie śpiewać, po raz pierwszy od kilku tygodni. Jeden z filmowców wsunął głowę przez drzwi. - Przepraszam, czy mogę prosić trochę lodu? Odzyskany optymizm spowodował, że na jej twarzy pojawił się piękny uśmiech, na który z pewnością nie zasłużył pytający filmowiec. - Tutaj jest wiadro. Lód jest w lodówce.

- Dziękuję.

Podszedł i otworzył drzwi do lodówki.

- Ma pani taki piękny głos. Obrzucił ją spojrzeniem.

- Nie wygląda pani na galernika.

- Z zawodu jestem tancerką.

- Taak? Jak to się stało, że rozpoczęła pani pracę na statku? Jest pani żoną któregoś z członków załogi?

- Nie. To długa historia.

Sara odwróciła się, żeby wziąć talerze z szafki.

- A więc co? Jest pani dziewczyną kapitana? Powiedział to zwyczajnym głosem i z pewnością nie miał nic szczególnego na myśli. Sara wyprostowała się, próbując nie dopuścić do głosu emocji. Odwracając się ku niemu, powiedziała:

- Nie, ja jestem...

Zatrzymała się w pół słowa na widok Thora, który wrócił i stał za nieznajomym.

- Jestem rozbitkiem dokończyła. - Rozbiłam się u brzegu Oranu, a kapitan był na tyle uprzejmy, że zgodził się wziąć mnie na pokład.

Nieznajomy, nie zdając sobie sprawy z obecności Thora, obrzucił ją taksującym spojrzeniem.

- Taak? Taka ładna dziewczyna jak ty? Założę się, że zaplanowałaś sobie podróż w jego łóżku. A może masz układ z całą załogą?

- Jeżeli wziąłeś już, co ci potrzeba, dlaczego się stąd nie zmyjesz wraz ze swoimi głupimi insynuacjami? - rzekł Thor dobitnie, powodując, że filmowiec poderwał się z miejsca i opuścił kuchnię w pośpiechu, trzymając wiadro lodu w rękach.

- Przepraszam - powiedział Thor podobnym tonem - Jeżeli nadal będzie się zachowywał po chamsku, daj mi znać.

- Tak, dzięki - patrzyła mu prosto w oczy. - Czy dlatego nie chciałeś, abym pozostała, bo ludzie mogliby w ten sposób myśleć?

Milczał przez chwilę. Na jego skroni widać było uderzający puls. Po czym powiedział:

- Nie, to nie dlatego.

- Cieszę się - odwróciła wzrok.

- Czy ty...? - Thor zawahał się. - Może nie powi­nienem o to pytać, ale czy często zdarza ci się usłyszeć coś podobnego?

- Dosyć często - odparła. - Mężczyźni sądzą, że dziewczyna, która tańczy w lokalu, jest łatwa i że mogą jej powiedzieć cokolwiek im się podoba. Myślą, że mają prawo mówić nieprzyzwoite dowcipy, dotknąć ją, objąć ramieniem bez jej przyzwolenia.

Im dłużej mówiła, tym bardziej ton jej głosu stawał się gorzki, na skutek powracających, nieprzyjemnych wspomnień.

W końcu jednak opamiętała się i podniosła głowę.

- A właściwie, to po co przyszedłeś?

- Po co? Ach, aby powiedzieć ci, abyś nie przy­gotowywała kolacji. Otrzymaliśmy właśnie zaproszenie, przez radio na przyjęcie z udziałem reżysera i producenta filmu.

Skinęła głową.

- W porządku, kapitanie. Thor zamilkł, a następnie rzekł:

- Jesteś członkiem załogi, jesteś więc zaproszona. Zarumieniła się.

- Dzięki.

Wspaniałe uczucie towarzyszyło jej tylko przez chwilę. Gdy odszedł, zdała sobie sprawę, że nie ma co na siebie włożyć. Miała jednak pieniądze, które otrzymała od Thora, a sklepy na Rodos zamykano bardzo późno.

Jak tylko przycumowali do brzegu, wskoczyła na trap i pobiegła do miasta. Były tu piękne sklepy z odzieżą, gdzie bogaci turyści mogli nabyć najnowsze fasony mody włoskiej i francuskiej. Widziała ubrania, które pasowałyby jej wspaniale. Problem w tym, że były za drogie. Czas upływał. Sara zatrzymała na ulicy bardzo elegancko wyglądającą, młodą kobietę i zapy­tała, gdzie można nabyć niedrogą, ale dobrą odzież. We wskazanym przez nią sklepie, na bocznej ulicy, znalazła dokładnie to, czego szukała. Był to prosty, lecz dobrze skrojony kostium, w kolorze koralowym, żakiet pod­kreślał talię i biodra, na których wspaniale układała się długa spódnica. Strój był bardzo kobiecy. Oprócz kostiumu Sara kupiła jeszcze parę pasujących do niego pantofli i pośpieszyła z powrotem.

Na przyjęcie marynarze ubrali się elegancko, w naj­lepsze wyjściowe ubrania. Mężczyźni losowali, którzy z nich zostaną na statku. Los padł na Steve'a i Arne'a.

- Za dwie godziny przyślę Tony'ego i Pete'a, aby was zmienili - przyrzekł Thor w chwili, gdy Sara weszła na pokład za jego plecami.

- Rety!

Długim gwizdem Pete wyraził swój podziw.

- Wyglądasz jak milionerka!

Marynarze obrócili się natychmiast w jej stronę, podczas gdy Thor odwrócił się wolniej, jakby pod presją.

- Wyglądasz bombowo! - wykrzyknął Tony.

- Swym wyglądem dodajesz nam splendoru - do­rzucił Mack.

Pozostali także wypowiadali swoje komplementy. Jedynie Thor milczał. Wpatrywał się w nią. Dostrzegł, że dobrze zrobiony makijaż dyskretnie podkreślał jej delikatną urodę. Spoglądał na jej nową, bardzo orygi­nalną fryzurę, na jej zgrabną figurę o odznaczających się kobiecych kształtach i na jej delikatną, opaloną skórę na dekolcie.

- Wszyscy wyglądacie wspaniale - Sara odwzajemniła się uśmiechem.

- Czy wyruszamy, kapitanie? - Zapytał Mack po­grążonego w milczeniu Thora.

- Tak, oczywiście. Zamówiłem dwie taksówki - powiedział niepotrzebnie, gdyż widać je było czekające na brzegu.

Rozpoczęły się zawody o to, kto pomoże Sarze zejść po wąskim trapie na wysokich obcasach i o miejsce przy niej w taksówce. W końcu, zajęła miejsce obok Tony'ego i Pete'a, podczas gdy Ken i oficerowie pojechali drugą taksówką. Przyjęcie od­bywało się w mieszczącym się na północy wyspy hotelu, w całości niemal zajętym przez wytwórnię filmową.

Gospodarze przyjęcia wyszli, aby ich powitać. Thor przedstawił wszystkich po imieniu. Nastąpiły uściski dłoni. Przedstawiciele biznesu filmowego zaintereso­wani byli przede wszystkim spotkaniem z Thorem. Zaprosili go wraz z Mackiem na spotkanie z aktorami. Do pozostałych podszedł asystent reżysera i zwrócił się jowialnie:

- Czujcie się jak u siebie w domu.

Było to wielkie przyjęcie w sali balowej hotelu. Szybko zorientowali się, że zostało zaproszonych wiele osób z Rodos. Podeszli do baru i wzięli kieliszki z napojami.

- Myślałem, że to party tylko dla nas - zauważył Tony.

- Myślałeś, że pierwsza dama legnie u twych stóp - zażartował z niego Pete.

Schwycił Sarę za rękę.

- Chodź, zatańczymy. Mamy tylko dwie godziny do powrotu na statek.

- Hola, ten taniec do mnie należy - zaoponował Tony. - To ja pomogłem Sarze dostać się na statek.

Lecz Pete już zdążył wciągnąć ją na parkiet i rozpo­czął energiczne, choć pozbawione polotu obroty.

- Z kim po raz ostatni tańczyłeś? Czy przypadkiem nie był to kangur? - powiedziała Sara, gdy po raz drugi nadepnął jej na nogę.

Wkrótce Pete opadł z sił i poszedł się czegoś napić, a Sara tańczyła z Tonym, a później z Kenem. Kiedy tańczyli podszedł do nich Mack i poprosił o następny taniec.

- O ile nie będzie taki szybki. Na rock and roll'a jestem za stary - powiedział.

Tak też się stało. Tańczyli razem powoli, co dawało Sarze możliwość zerkania ponad ramieniem Macka w stronę Thora. Stał wraz z grupą osób w rogu sali, w miejscu dyskretnie wydzielonym dla aktorów, dyrek­torów wytwórni filmowej i innych najważniejszych osobistości.

Mack pobiegł oczami za jej spojrzeniem i powiedział:

- Nie wydaje się obcy w tym otoczeniu.

- Kto? - Sara udała, że nie rozumie. - Masz na myśli kapitana? Rzeczywiście, chyba nie. Patrzyłam na różne ważne osobistości. Dostrzegłam kilku znanych akto­rów. Czy nasz statek wziął udział w wielu filmach?

- W kilku. Mamy za sobą także dwa seriale telewi­zyjne i wiele produkcji reklamowych. Zapytaj się o to Thora. Powie ci więcej na ten temat.

- Z niecierpliwością oczekuję, kiedy rozpoczną zdję­cia - powiedziała z entuzjazmem.

- Ja nie. Filmowcy zachowują się wówczas tak, jak gdyby statek do nich należał.

- Cóż, w końcu wynajmują go. Nie bądź taki...

- Sara!

Odwróciła się ze zdziwieniem, słysząc, jak kobieta tańcząca obok wypowiedziała jej imię.

- Tina! Jak się masz? Co tu robisz?

- Gram w filmie. Jestem tancerką trzecią od lewej. Wykonujemy taniec brzucha. Ale skoro ty również jesteś w filmie, to jak to możliwe, że wcześniej ciebie nie spotkałam? Myślałam, że poznałam już wszystkie tancerki.

- Nie, ja nie gram w filmie, przynajmniej jako tancerka - Sara zaśmiała się, - Robimy sztuczny tłok. Zobaczymy się przy barze.

- Koleżanka? - zapytał Mack.

- Kiedyś byłyśmy razem w chórze. Potem spoty­kałyśmy się od czasu do czasu, na przesłuchaniach wokalnych.

- Co za przypadek to spotkanie!

- Z pewnością, chociaż tancerki to w sumie mała rodzina. W większości się znamy.

Gdy muzyka ucichła, Mack poprowadził ją do baru, podał jej napój i zostawił na plotkach wraz z Tiną. Po pewnym czasie, podeszli do nich Tony, Pete i Ken. Chcieli zatańczyć i poprosili, aby ich przedstawiła.

- Oto moi koledzy ze statku - oświadczyła Sara.

- Czy rzeczywiście pracujesz na statku? Nie mogę w to uwierzyć! - wykrzyknęła Tina.

- Przyjdź do portu, oprowadzimy cię. Weź ze sobą przyjaciół - powiedział otwarcie Pete.

- Mam przyprowadzić inne tancerki? Chcecie je poznać?

Stół z zakąskami był ustawiony w pokoju sąsiadują­cym z salą balową. Tina zaprowadziła ich tam i poznała nie tylko z innymi tancerkami, lecz także z niektórymi pracownikami technicznymi, pracującymi w filmie. Sta­li całą grupą jedząc, pijąc, rozmawiając i dowcipkując.

W pewnej chwili do pokoju wszedł Thor, stanął na progu i zaczął się rozglądać. Sara dostrzegła, że Tina zwróciła natychmiast na niego uwagę. Z kolei inna dziewczyna uśmiechnęła się do niego ślicznie, widząc, jak zbliża się ku nim. Jej uśmiech wkrótce jednak przygasł, gdy Thor podszedł i rzekł krótko: „Prze­praszam”, a następnie zwrócił się do Tony'ego i Pete'a:

- Już czas, abyście powrócili na statek zmienić Steve'a i Arne'a. Weźcie taksówkę i powiedzcie, żeby tu przyjechali.

Thor uniósł brwi, ale zanim udało mu się odejść, Tina powiedziała:

- Saro, czy mnie przedstawisz?

- Oczywiście. Thor Cameron, kapitan „Ducha Wia­tru”. Kapitanie, to moja stara przyjaciółka, Tina Tremaine.

- Witam - Tina obdarzyła Thora pięknym uśmie­chem. - Niezmiernie mi miło poznać kapitana praw­dziwego statku żaglowego. Musi pan mieć do przekaza­nia wiele ciekawych morskich opowieści.

- Nie, ja...

Tina przerwała, kładąc mu rękę na ramieniu.

- Wygląda pan jak prawdziwy żeglarz ze swymi błękitnymi oczami i wspaniałą brodą.

Thor sprawiał wrażenie złapanego w pułapkę.

- Dziękuję. Prószę wybaczyć, ja...

- Może pan opowiedzieć mi o swych przygodach podczas tańca - rzekła Tina głosem pełnym powabu, patrząc mu prosto w oczy i uśmiechając się.

Och nie, pomyślała Sara ze smutkiem. Teraz będzie myślał, że wszystkie tancerki zachowują się wyzywają­co, gdy zobaczą mężczyznę, który im się podoba.

Lecz Thor zupełnie zaskoczył ją w tym momencie.

- Przepraszam najmocniej powiedział - ale nad­szedł czas, abym zatańczył z Sarą.

Podniósł rękę w geście wyrażającym zaproszenie i rzekł:

- Zatańczymy?

Nawet podejrzewając, że to tylko pretekst, aby opędzić się od Tiny, Sara nie mogła obronić się przed taką pokusą. Uśmiechnęła się do swej koleżanki.

- Przyjdź nas odwiedzić na statku. Miło mi było znowu cię spotkać.

Następnie pozwoliła Thorowi poprowadzić się do sali balowej.

Parkiet był pełen tańczących par. Miejscowi greccy urzędnicy tańczyli ze swoimi żonami o oliwkowej kar­nacji i ciemnych włosach. Aktorki, manikiurzystki i fryzjerki wyglądały na znużone lub podniecone, w za­leżności od swego partnera. Aktorzy przytulali się do swych pięknych i pięknie ubranych, najnowszych sym­patii. W takim tłumie Thor i Sara pozostaliby niezau­ważeni bez względu na to, czy tańczyliby czy nie. Zwracając się ku niemu, Sara powiedziała:

- Wiem przecież, że naprawdę to nie masz ochoty tańczyć, więc nie musisz...

Na wysokich obcasach była znacznie wyższa niż zazwyczaj. Thor spojrzał jej prosto w oczy.

- Jesteś w błędzie - powiedział dziwnym głosem. - Chcę z tobą zatańczyć.

- Och - wyszeptała Sara, nie mogąc znaleźć słów i czując, że nagle słabnie w kolanach. Thor zaś wziął ją pod ramię i wprowadził na parkiet.

Na szczęście pierwszy taniec był powolny. Thor objął ją, a ona oparła rękę na jego ramieniu. Trzymał ją delikatnie i zachowywał dystans. Sara uważała, aby luźno trzymać rękę w jego dłoni. Oczy miała na wysokości jego ust.

Jego górna warga była wąska i stanowcza, dolna miała pełniejszy kształt i zapewne wyglądałaby zmys­łowo, gdyby nie broda. Sara była zadowolona, że oprócz brody nie nosi wąsów, których nie lubiła. Próbowała wyobrazić go sobie bez brody, myśleć o czymkolwiek, byleby tylko zagłuszyć emocje.

Inna para przybliżyła się do nich i Thor przyciągnął ją do siebie, aby uniknąć zderzenia. Ich ciała zetknęły się i odczuła gwałtowny przypływ tęsknoty, któryś napełnił ją drżeniem. Próbując to ukryć i nie mogąc pozbierać myśli, powiedziała:

- Mam nadzieję, że Tina nie...

- Kim jest twoja przyjaciółka? - zapytał jednocześ­nie Thor.

Sara odsunęła się nieco i udało się jej wziąć w garść.

- Naprawdę to nie jest moją przyjaciółką. Poznałam ją kiedyś podczas występów.

- Wydawała się bardzo przyjazna - powiedział z ironią.

Popatrzył na nią i tym samym tonem rzekł:

- Wyglądasz dzisiaj bardzo kobieco.

Nie wiedząc, jak ma się do tego ustosunkować, zapytała:

- To dobrze czy źle?

Przelotny uśmiech rozpogodził mu twarz.

- Po prostu inaczej niż na pokładzie, w koszulce i krótkich spodenkach. Inaczej niż w klubie nocnym w Oranie. Po prostu, inna Sara. Nie mogę cię poznać!

- Ale przecież ty nie znasz mnie dobrze. Podniósł brwi.

- Może rzeczywiście nie.

- Może nawet wyciągnąłeś na mój temat niepraw­dziwe wnioski.

Ale to już było za dużo.

- Wątpię - powiedział chłodno. - Ty i twoja przy­jaciółka wydajecie mi się bardzo podobne.

Sara cofnęła się o krok i odepchnęła go. W jej szarych oczach widać było gniew.

- To nie jest fair i ty dobrze o tym wiesz. Znasz Tinę nawet mniej ode mnie.

- Pokazała wyraźnie, jaką jest kobietą - odpowie­dział Thor.

- Nie. Pokazała jedynie, że się jej podobasz i że chciałaby poznać cię lepiej. Czy to przestępstwo? Nie bądź tak bardzo pruderyjny. Jeżeli dziś kobiecie podo­ba się mężczyzna, jest przyjęte, że może mu to okazać. W końcu mężczyźni czynili tak od tysięcy lat - dodała zjadliwie.

Thor rzucił jej zdziwione spojrzenie i zdał sobie sprawę, że ludzie wokół patrzyli na nich. Wziął ją pod ramię i poprowadził na skraj parkietu.

- Chcesz powiedzieć, że uczyniłabyś na jej miejscu to samo i że pochwalasz jej zachowanie?

Spojrzała na niego z gniewem. Następnie jednak spuściła wzrok i pokręciła przecząco głową.

- Nie, nie uczyniłabym tego, przynajmniej nie w ten sposób. Była zbyt nachalna.

- Cieszy mnie, że się tutaj zgadzamy. Zastanów się, jeśli mężczyzna zachowałby się w stosunku do ciebie w taki, nazwijmy to, natarczywy sposób, zatańczyłabyś z nim?

Sara uśmiechnęła się lekko.

Ich oczy spotkały się. Przez chwilę myślała, że on się uśmiechnie, lecz w końcu z wyrazem zniecierpliwienia powiedział:

- Mam dosyć tego przyjęcia. Idę na statek. Możesz tu zostać, jak długo tylko zechcesz.

Ukłonił się z lekka i odszedł.

Po odejściu Thora przyjęcie straciło swój blask. Sara wyszła na taras wznoszący się ponad ogrodem. Dochodził tam szum morza. Stojąc w półmroku, zdała sobie sprawę, że odgłos fal przybijających do brzegu jest jej milszy niż głośna muzyka zespołu rozrywkowego. Teren hotelu otoczony był wysokim płotem. Była za nim droga, rozjaśniona nielicznym lampami, a potem plaża i morze. Świat dzieli się na to, co wewnątrz i co na zewnątrz tego ogrodzenia, pomyślała Sara. Wewnątrz są potrawy, napoje, muzyka i wykwintne, lecz sztuczne życie; na zewnątrz zaś prostota: wiatr, morze, słońce i czas rozciągający się w nieskończoność. Poczuła się jak w klatce. Zrobiła półobrót, aby wyjść na zewnątrz. W oddali dostrzegła nagle wysoką postać w białym stroju, która szła w poprzek plaży. Bez wątpienia był to Thor. Za­trzymał się, wpatrując się w przybijające fale, a na­stępnie poszedł wzdłuż brzegu w kierunku portu. Gdy zniknął z oczu, Sara odwróciła się i weszła z po­wrotem do hotelu.

Arne i Steve już byli. Czekali, aby z nią zatańczyć. Do północy więc, kiedy odeszli, Sara nie miała już okazji być samotna. Towarzyszyła jej Tina i jeszcze kilką osób.

- Chodźmy do lokalu - zaproponował ktoś.

- Znam dobre miejsce, które nazywa się Joker. Jest tam muzyka i dzieje się wiele rzeczy.

Wszyscy przyjęli propozycję z entuzjazmem, z wyjąt­kiem Sary. Podeszła do Macka, który obejmował czule jedną z manikiurzystek.

- Czas, abym położyła się spać, Mack. Wracam na statek.

- Czujesz się dobrze? Chcesz, abym cię odprowadził?

- Głowa mi pęka. Może moglibyście mnie wysadzić w porcie.

Kiedy wysiadła z taksówki, po bulwarze nadmor­skim spacerowało jeszcze wielu spóźnionych turystów. Było cicho. Sara pomachała na pożegnanie i poszła w kierunku statku. Widok portu o tej porze, a przede wszystkim oświetlonych z rzadka murów starej twier­dzy, wywołał w niej wrażenie podróży w głąb czasu.

Na statku nie zauważyła nikogo. Dopiero gdy wdra­pała się po trapie na pokład i stanęła w świetle lampy zwisającej na grotmaszcie, z cienia wynurzył się Thor. Był w białych spodniach i koszuli z krótkimi rękawami. - Jesteś sama? - Tak, reszta poszła do lokalu. - Nie poszłaś z nimi? Sara wzruszyła ramionami.

- Mam już na całe życie dosyć nocnych lokali - wyznała z niezamierzoną goryczą w głosie.

Thor zmarszczył czoło.

- Pozwolili ci samej wrócić?

- Nie. Podrzucili mnie do końca bulwaru. Powie­działam im, że stamtąd sama pójdę do domu.

- Do domu? Czy traktujesz statek jako swój dom?

- spytał Thor ze zdumieniem.

- Dlaczego nie. Naturalnie. A ty nie?

Nie odpowiedział jej, lecz rzekł raczej oschle:

- Powinni byli cię odprowadzić.

Sara zrobiła parę kroków w kierunku zaciemnionej części pokładu i zapytała:

- Gdzie są Pete i Tony?

- Pozwoliłem im pójść spać. Za dużo wypili. Nie byłoby z nich żadnego pożytku na wachcie.

Kiwnęła głową i podeszła do schodów, aby zejść na dół. Usłyszała za sobą głos Thora.

- Nie odchodź jeszcze... chyba, że jesteś zmęczona.

- Nie jestem zmęczona - wolno odwróciła się ku niemu.

Thor podszedł do niej i przez chwilę wpatrywał się w jej twarz. Wydawało się, że wałczy ze sobą. W końcu wyksztusił z siebie chropawym głosem:

- Nie rozumiem cię.

- A chciałbyś mnie zrozumieć? - serce Sary zabiło mocno.

- Tak - rzekł po chwili. - Myślę, że chciałbym.

- Czy zmieniłeś więc o mnie zdanie?

- Bez przerwy zmieniam zdanie o tobie - powiedział jakby ze skruchą. - Gdy tylko dojdę do jakiegoś wniosku, ty robisz coś, co zmienia całe moje dotych­czasowe spojrzenie.

- Czy to cię dręczy? - Sara przybliżyła się ku niemu.

- Tak - powiedział zdławionym głosem. - Nie cierpię mieć fałszywych opinii o ludziach... Kiedy po raz pierwszy poprosiłaś mnie o schronienie na pokła­dzie, miałem cię za zwykłą włóczęgę. Kiedy posłużyłaś się Tony'm, by wśliznąć się na statek, to jedynie utwierdziło mnie w mojej opinii. Lecz potem twój wdzięk, twoje zachowanie, twoja odwaga podczas burzy....

Potrząsnął głową i schwycił dłonią zwisającą linę.

- Zacząłem cię lubić, więcej, szanować cię. Myś­lałem, że się w stosunku do ciebie pomyliłem, że byłem niesprawiedliwy...

Zamilkł na chwilę, a następnie kontynuował ochryp­łym głosem:

- Boże, ty nawet zaczęłaś mi się podobać! Pomimo tego, że kiedyś przysięgałem nigdy więcej nie zwrócić uwagi na kobietę!

Zamilkł i pokręcił głową.

- Zacząłem nawet rozmyślać, że może z czasem... Zaśmiał się przeraźliwie głośno.

- Ale ty wówczas dałaś dowód, że jesteś gotowa już dziś! Nawet nie wiesz, jakie to było wielkie rozczarowa­nie wobec tego, w co zaczynałem wierzyć. Znów poja­wiłaś się przede mną jako włóczęga i strasznie mnie to zgniewało. Musiałem ten gniew na tobie wyładować.

- Wymiar kary z pewnością nie odpowiadał skali przestępstwa - zauważyła Sara.

- Fakt, że tak to przyjmowałaś, że wykonywałaś moje polecenia bez słowa sprzeciwu, pomimo że twe biedne ręce musiały cię nieznośnie boleć, spowodował, że znowu zacząłem myśleć, że pomyliłem się w stosunku do ciebie.

- A teraz - powiedziała Sara delikatnie, czując w sercu odrobinę nadziei.

Ku jej rozczarowaniu, Thor potrząsnął głową i rzekł szorstko.

- Wolałbym, abyś była włóczęgą. Wolałbym dalej tobą pogardzać i pragnąć, abyś opuściła statek przy najbliższej sposobności.

- Ale dlaczego? - powiedziała Sara równie szorst­kim tonem. - Czy dlatego, że łatwiej jest nienawidzić mnie? Czy dlatego?

- Tak. To byłoby o wiele prostsze.

Thor popatrzył na nią. Jego twarz była napięta. Następnie położył jej rękę na ramieniu.

- Ale nie mogę! Wyglądałaś tak ślicznie dzisiaj. Kiedy tańczyliśmy, kiedy dotknąłem cię...

Zadrżał. Jego głos stał się głęboki i chropowaty.

- Chcę ciebie. Pragnę cię już od dawna. Próbowałem z tym walczyć, ale jest to jak ból, który głęboko tkwi w moim ciele, jak żarzący się ogień, który nie chce zgasnąć.

- Próbowałeś walczyć? Czy to dlatego, że miałeś mnie za włóczęgę?

- Częściowo tak, ale, zdałem sobie również sprawę, że moje marzenia są dziecinne i niemożliwe do zrealizowania.

- Ale dlaczego? Dlaczego niemożliwe?

Sara zawahała się przez chwilę i zapytała.

- Thor, czy masz dziewczynę, narzeczoną? Czy to ona pisze do ciebie z Danii?

- Nie, to moja ciotka. Ale dlaczego pytasz?

- Myślałam, że masz wyrzuty sumienia, ponieważ pragnąc mnie nadużyłeś czyjegoś zaufania.

Pokręcił przecząco głową.

- Nie. Nadużyłem jedynie zaufania do samego sie­bie. Złamałem postanowienie, żeby już nigdy się nie angażować. Statek nie jest miejscem dla kobiety, a mo­rze zawsze zostanie częścią mojego życia. Oto powód.

Wykonał nerwowy gest, tak, jakby chciał uwolnić się od tych myśli.

- To zresztą nie ma znaczenia. Myślę, że chciałem po prostu przeprosić cię za złe traktowanie. Straciłem głowę i poczucie sprawiedliwości. Mój gniew na siebie samego skierowałem przeciwko tobie.

- Tak, wiem. Dostrzegłam to.

Sara spojrzała na jego bladą twarz, która wydała się chudsza i bardziej ascetyczna w półmroku.

- Ale dokąd nas to zaprowadzi? - zapytała.

- Nie wiem - odpowiedział i wzruszył lekko ra­mionami.

- Masz przecież jakiś powód, żeby mi to wszystko powiedzieć.

- Aby ciebie przeprosić.

- I powiedzieć mi, że mnie pragniesz? Spojrzał jej w oczy wzrokiem pełnym pożądania. - Tak.

Sara westchnęła i uśmiechnęła się.

- Cokolwiek bym nie zrobiła, będzie źle, niepraw­daż? Jeśli powiem „nie”, pomyślisz, że chcę cię uka­rać. Jeśli powiem „tak”, znów weźmiesz mnie za włóczęgę.

Próbował coś powiedzieć, lecz Sara powstrzymała go gestem dłoni.

- Czy ty sobie myślisz, że zaryzykuję i oddam ci się, a ty z kolei potraktujesz mnie, jak gdybym była nikim?

Nigdy. Nie mam wiele, lecz mam jeszcze odrobinę dumy i honoru.

Thor wyprostował się. .W jego twarzy widać było napięcie.

- Zasługiwałem na to. Oczekiwałem, że tak będzie. Oczy Sary rozbłysły gniewem.

- Nieprawda, wcale tego nie oczekiwałeś. Sądziłeś, że wpadnę ci w ramiona. Jesteś mężczyzną, czy tak? Wszyscy jesteście tacy sami.

Ku jej zaskoczeniu, roześmiał się.

- Wydaje mi się, że odnajduję Sarę, którą kiedyś znałem, tę, która odesłała mnie do diabła.

Jego twarz zmieniła się.

- Dopiero wtedy, gdy się nie broniłaś, zacząłem zdawać sobie sprawę, że cię krzywdzę. Lecz w ten sposób przynajmniej chciałem wzbudzić twoje zainte­resowanie. Gdy więc mówiłem, że cię pragnę, miałem nadzieję, że powiesz „tak”.

- Nie. usłyszysz tego - powiedziała i odwróciła się. Jestem zmęczona. Idę do swojej kajuty.

Nie zatrzymywał jej już więcej.

W kajucie było gorąco i duszno. Sara wzięła prysz­nic, nałożyła na siebie szlafrok, uczesała włosy i poło­żyła się do łóżka. Noc była cicha. Nie mogła jednak zasnąć. Słyszała mężczyzn powracających z miasta. Tony i Steve wstali, aby objąć wachtę. Potem na statku znowu zapanowała cisza.

Wstała. Boso przeszła ciemnym korytarzem w stro­nę kabiny Thora i delikatnie otworzyła drzwi. Nie spał. Usiadł na łóżku i wyciągnął do niej dłoń. Sara zamknęła drzwi. I oddała mu się. Miłość zwyciężyła dumę.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Promień słońca, który padł na twarz Sary, zbudził ją późnym rankiem. Obróciła się na drugi bok, za­stanawiając się, dlaczego czuje się tak błogo, a jedno­cześnie jest tak wyczerpana - i przypomniała sobie. Otworzyła szybko oczy i rozejrzała się wokoło, szuka­jąc Thora. Była jednak sama w swojej kajucie. Nie pamiętała nawet dokładnie, jak się tu znalazła. Wyda­wało się jej, że Thor, o brzasku, wniósł ją do kajuty na rękach. Tych kilka wcześniejszych godzin nocnych, pomyślała, pozostanie na zawsze w mojej pamięci.

Położyła się na plecach, spoglądając w sufit i oddała się wspomnieniom cudownych chwil, jakie z nim spę­dziła. Zbliżenie wywołało w nich niesamowity wręcz przypływ namiętności. Tak wielka namiętność mogłaby ruszyć z posad cały świat, pomyślała. Czuła się szczę­śliwa i w pełni zaspokojona..

Leżała tak jeszcze chwilę, chcąc jak najdłużej za­trzymać się w zaczarowanym świecie, lecz powoli od­głosy zwykłego, powszedniego dnia zaczęły dobiegać do jej świadomości. Słychać było syrenę promu, który wpływał właśnie do portu i skrzypienie dźwigów por­towych. Na statku rozpoczął się ruch. Ktoś pogwiz­dywał w kuchni. Rozległy się nagle jakieś stuki i huki. Załadowywano coś na pokład. Powinnam już wstać, pomyślała z niechęcią. Jedynie myśl, że gdy wstanie, zobaczy znowu Thora, była dla niej wystarczająco silną motywacją, aby wyjść z łóżka.

Wzięła prysznic i nałożyła górną część kostiumu kąpielowego oraz szorty, w których chodziła zazwy­czaj. Więcej czasu, niż zwykle, poświęciła toalecie.

Dokładnie uczesała włosy, zostawiając je rozpuszczone i zrobiła makijaż. Nie mogę go rozczarować, pomyś­lała. Kiedy jednak wreszcie wyszła na pokład, na stanowisku dowodzenia zamiast Thora zastała Macka. Podeszła do niego i powitała radosnym uśmiechem.

- Cześć! Wygląda na to, że przeszedł ci już wczoraj­szy ból głowy - powiedział.

Sara zaśmiała się.

- Za to ty chyba dzisiaj na to cierpisz.

Kiwnął niemrawo głową, tak jakby miał zbyt ciężką, aby ją unieść. . - Kiedy poszłaś, to dopiero zaczął się ubaw.

Rozejrzała się wokoło. Steve i Tony wtaczali beczkę z paliwem. Poza nimi nikogo więcej nie było na pokładzie.

- Gdzie reszta? - zapytała, w głębi serca myśląc tylko o jednym z nich.

- Większość jeszcze śpi - odparł. Zarumieniła się.

- Nawet Thor?

- O nie. Kapitan zszedł ze statku jakieś dwie godziny temu. - Mack popatrzył na zegarek. - Chyba pójdę po Arne, żeby mnie zastąpił.

- Czy mogę ci w czymś pomóc? A może chciałbyś śniadanie?

Wzruszył ramionami.

- Dziękuję. Jedzenie to ostatnia rzecz, o której teraz myślę.

Większość załogi czuła się podobnie. W związku z tym Sara nie przygotowywała śniadania, lecz usiadła na pokładzie i zabrała się do czytania książki. Jedno­cześnie pilnie obserwowała, czy nie pojawi się na brzegu wysoka postać Thora. Chciała zobaczyć go jak najszyb­ciej, choć czuła się jakoś dziwnie nieśmiała. Wszystko uległo tak gwałtownej zmianie. Zbliżyli się do siebie tak, jak tylko kobieta i mężczyzna zbliżyć się mogą. Życie otworzyło się przed nią nagle, jak rozkwitający kwiat nadziei.

Słonce wzeszło wyżej. Trudno już było przebywać na nieosłoniętym pokładzie. Sara zeszła na dół i roz­poczęła przygotowywanie obiadu. Znajdowała się w kuchni, kiedy Thor wreszcie powrócił na statek. Słyszała jego głos, gdy mówił coś do Arne'a. Po chwili weszli razem do mesy. W kuchni był wraz z nią Tony. Ken wyjmował piwo z lodówki. Ona sama zajęta była pracą. Chwila, na którą czekała, stała się jedynie przelotnym spojrzeniem. Popatrzyli na siebie, w mo­mencie kiedy Thor zajmował swoje miejsce przy stole.

- Otrzymałem harmonogram pierwszego tygodnia zdjęć - powiedział. - Grupa filmowców wejdzie na pokład jutro wcześnie rano. Popłyniemy z nimi do wyspy Symi, gdzie zbudowano kopię średniowiecznego portu.

- Dlaczego budują kopię, skoro mają tutaj oryginał - spytał Mack.

- Nie ma hałasu, gapiów i ruchu - odpowiedział Thor krótko i dodał: - Prawdopodobnie wrócimy jutro wieczorem, ale może się zdarzyć, że będziemy tam nocować.

Spojrzał na Sarę wzrokiem, który nic nie wyrażał, i rzekł:

- Potrzebujemy zapasów na drogę. Zajmij się tym dzisiaj.

- Tak jest, kapitanie! - odpowiedziała.

Oto jak wygląda rozmowa kochanków! Sara uśmie­chnęła się do siebie na myśl, jak mało romantyczna jest codzienność w stosunku do marzeń. Ale na szczęście, snuła myśli, nadejdzie noc i znów będą razem. Będą leżeli blisko siebie na wąskim łóżku, w kabinie Thora. Oczami poszukała jego wzroku, lecz on zajęty był rozmową z Mackiem na temat przypływów i jutrzej­szego rejsu.

Tego popołudnia Sara zajęła się sprzątaniem. Pod pokładem było chłodno. Była to więc praca w sam raz, jak na upalny dzień. Sara pragnęła jednak jak najszyb­ciej ją zakończyć, by móc znowu być na pokładzie. Gdy skończyła, sporządziła listę owoców i warzyw. Następ­nie poszła szukać Thora, aby dał jej pieniądze na zakupy. Ale nawet wtedy, kiedy go spotkała, nie miała okazji być z nim sam na sam, ponieważ gościli u niego w kabinie członkowie zespołu filmowego. Podał jej w milczeniu pieniądze i jedynie ich oczy spotkały się przez ułamek sekundy po raz drugi. Opuściła jego kabinę sfrustrowana.

Wieczorem dwóch filmowców przyszło na kolację. Opowiadali niestworzone historie o filmach, w których brali udział, anegdoty o znanych aktorach i dowcipy, tak prymitywne, że Sara wyszła do kuchni, aby ich nie słuchać. Pragnąc być z Thorem, o dziesiątej wyszła z kuchni i przeszła przez mesę. Powietrze było ciemne od dymu papierosowego i pachniało piwem. Wszystko wskazywało na to, że filmowcy zadomowili się na dobre i będą jeszcze na statku przez parę godzin. Spojrzała na Thora wymownie i dała mu znać głową, że idzie na górę.

W kilka minut później Thor wszedł na pokład. Sara z trudem powstrzymała się od rzucenia mu się na szyję. W pobliżu, oparci o poręcz nadburcia, stali Arne i Ken. Zaśmiała się radośnie, gdy podszedł do niej i wyciąg­nęła ku niemu rękę.

- Wreszcie! - powiedziała. Czekałam na ciebie przez cały długi dzień.

- Nie jesteśmy sami - ostrzegł ją, ale podniósł jej rękę i ucałował.

Sara roześmiała się.

- W twojej czy mojej kabinie? - zapytała podnieco­nym głosem.

Thor wyprostował się.

- W żadnej. Wysadzam cię na ląd. Zmarszczyła brwi, wyraźnie nie mogąc zrozumieć tego, co usłyszała.

- Co masz na myśli?

- Chcę, abyś spakowała swoje rzeczy. Znalazłem dla ciebie mieszkanie w mieście.

- Ale dlaczego? - W jej głosie można było odczuć strach i zdziwienie.

Thor położył jej rękę na ramieniu i oddalił się wraz z nią od stojących na pokładzie marynarzy.

- Wydawało mi się, że to jasne.

- Dla mnie nie. Dlaczego chcesz, abym odeszła teraz, kiedy wreszcie się odnaleźliśmy?

- Z jednego i najważniejszego powodu. Saro, czy nie rozumiesz? Nie pozwalam chłopcom, żeby przyprowa­dzali dziewczyny na pokład. Nie mogę więc sam łamać przepisów.

- Ale ja już jestem na statku. Poza tym, możemy wszystko utrzymać w tajemnicy, o ile tego pragniesz.

Roześmiał się krótko z ironią w głosie.

- Czy wierzysz, że można zachować tajemnicę na statku? To niemożliwe. Jeśli wczoraj załoga nie byłaby zwalona z nóg, wiedzieliby już dzisiaj.

Podniosła dumnie głowę.

- Nie boję się prawdy. Nie było między nami nic, czego musielibyśmy się wstydzić. W każdym razie, nie było nic wstydliwego dla mnie.

W jej głosie dawało się wyczuć zarówno wyzwanie, jak i prośbę. Thor podniósł dłoń i palcem począł gładzić delikatnie jej wargi.

- Dla mnie również nie ma w tym nic wstydliwego - powiedział - lecz jako kapitan muszę stanowić prawo, a nie łamać je. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby ktoś dostrzegł nas przemykających się w nocy z jednej kajuty do drugiej.

- A więc schodzę na ląd. - Tak.

- Odwiedzisz mnie?

- Dobry pomysł.

- Więc załoga i tak się dowie.

- Tak, lecz w ten sposób zachowamy odrobinę dyskrecji.

- Ale co z moją pracą na statku? Podpisałam kon­trakt z wytwórnią filmową.

- Nie musisz pracować, jeśli nie chcesz. Ten pomysł nie podobał się jej również.

- Chcę pracować!

- W takim razie przychodź na statek rano i pracuj jak poprzednio.

- To wydaje się niemądre. Poza tym, lubię ten statek. Jest dla mnie domem.

- Przepraszam, ale tak już musi pozostać, o ile chcesz, abyśmy byli razem.

- Wiesz, że chcę - powiedziała stanowczo. - Jak możesz w to wątpić.

- Dobrze więc - Thor pochylił się i lekko ją ucało­wał. - Miałem nadzieję, że to powiesz. Idź więc po swoje rzeczy, a ja odprowadzę cię na miejsce.

- Czy zostaniesz ze mną?

Uśmiechnął się szczerze jak dziecko, co spowodo­wało, że przez chwilę wyglądał tak młodo jak Tony.

- Spróbuj mi przeszkodzić.

- A co powiesz innym?

- Po prostu, że spędzę noc na brzegu.

- Domyśla się.

- Sama powiedziałaś, że nie ma się czego wstydzić.

- To prawda. Ale co z tobą? Będą o nas plotkować. Uśmiechnął się.

- Będą z pewnością bardzo zazdrośni. Są także pewne korzyści... .

Powiedział to tak bardzo sugestywnie, że skłoniła głowę pytająco w jedną stronę.

- Och. Cóż to za korzyści? Położył rękę na jej biodrze.

- Będzie bardziej intymnie i łóżko będzie szersze.

- Polubiłam twoje łóżko.

- Trzeszczy.

- Nie zwróciłam na to uwagi. Pochylił się nad nią i szepnął jej do ucha.

- Naprawdę, to jeszcze niczego nie doznałaś, pani. Jego głos nabrał barwy zdradzającej bliską zażyłość.

Sara poczuła wzbierające w niej podniecenie.

- Nie mogę się doczekać - szepnęła.

- Ja również. Dlatego idź i spakuj rzeczy. Pójdę i przegonię to towarzystwo z mesy, bo inaczej gotowi są spędzić tam całą noc. Spotkamy się za dziesięć minut.

Pakowanie nie zajęło jej dużo czasu. Sara nie wyszła jednak od razu z kajuty. Poczekała, aż filmowcy opusz­czą statek, a załoga ułoży się do snu. Potem, gdy się uciszyło, wyszła na pokład. Czekał tam już na nią Thor. Ubrany był po cywilnemu, w dżinsy i granatowy sweter. Wziął od niej torbę i zwrócił się do Arne'a.

- Odprowadzam Sarę. Będzie odtąd mieszkała w mieście.

- Tak jest, kapitanie - odparł Arne wyraźnie zdziwiony.

- Mam sprawę do załatwienia. Nie będzie mnie do rana - dodał Thor głosem nie tolerującym sprzeciwu.

- O, la la! - wykrzyknął Ken, podczas gdy Arne, lepiej wychowany, jedynie skinął głową.

Kwatera, którą Thor znalazł dla Sary, znajdowała się w starej części miasta, w bliskiej odległości od statku. Było to niewielkie mieszkanie, składające się z łazienki, sypialni i pokoju wychodzącego na plac z turecką fontanną. Do mieszkania wchodziło się po stromych schodach, znajdujących się na zewnątrz bu­dynku. Na stopniach ustawione były doniczki z kwia­tami. Było już zbyt ciemno, aby je rozpoznać.

Thor przekręcił klucz w zaniku i zapalił światło. Położył jej bagaż na podłodze, uniósł ją na rękach i ramieniem otworzył drzwi do sypialni. Miał rację, pomyślała. Stało tam znacznie szersze łóżko niż to trzeszczące w jego sypialni.

Ich zbliżenie miało tym razem inny stopień natęże­nia. Może dlatego, że pierwszą miłością zaspokoili już wstrzymywaną długo namiętność, a może dlatego, że mieli przed sobą całą noc.

Wczesnym rankiem Thor obudził ją pocałunkiem. Był już ubrany.

- Muszę wracać na statek - powiedział. - Wkrótce nadejdą ludzie z zespołu filmowego. Poleź jeszcze tro­chę. Nie wypływamy przed ósmą.

- Która jest?

- Piąta trzydzieści. Westchnęła.

- Musisz już iść?

- Wiesz, że muszę.

- Czy kapitanowie mają kiedykolwiek wakacje?

- Może będziemy mogli zrobić kilkudniową prze­rwę, jak skończymy zdjęcia.

Sara objęła go za szyję, pocałowała i próbowała wciągnąć znowu do łóżka. Roześmiał się. Opierał się jej, lecz był zadowolony z tych żartów.

- Zostań chociaż na chwilę - prosiła.

- Saro, ja... Hej, przestań. Ty kokietko.

W końcu udało mu się wydostać z jej uścisków. Gdy wyszedł, Sara wylegiwała się jeszcze przez chwilę. Potem wstała, wzięła prysznic i ubrała się. Poczuła straszny głód. W domu nie było jednak nic do jedze­nia. Otworzyła drzwi na zewnątrz. Kwiaty, które tworzyły kolorową kaskadę na schodach, okazały się czerwonymi pelargoniami. Zamknęła drzwi i włożyła klucz do kieszeni. Zbiegła schodami w dół i podążyła ulicami Rodos w kierunku portu. Miała na sobie letnią sukienkę. Życie w mieście już się rozpoczęło. Ludzie, których mijała, uśmiechali się, widząc radość na jej twarzy.

Jej radosny nastrój nieco przygasał, w miarę jak zbliżała się do statku. Ogarnął ją niepokój. Była świa­doma, że cała załoga już wie, że ona i Thor są ze sobą. Nie miała nic przeciwko temu, żeby wiedzieli. Obawiała się tylko, że mogą zacząć inaczej ją traktować. Dotych­czas, poza pierwszą nocą, kiedy Tony się upił, trak­towali ją jak kumpla - jako jednego z nich. Teraz jednak mogą zmienić swój stosunek do niej. Decydując się, że najlepiej będzie zachowywać się wobec nich tak jak poprzednio, Sara weszła na pomost.

Martwiła się na zapas. Obok statku stały dwie furgonetki. Cała załoga była zajęta przeładowywaniem na statek znajdującego się w nich sprzętu filmowego. Byli tak pochłonięci przenoszeniem reflektorów, kabli, kamer i innych urządzeń potrzebnych do zdjęć, że poza zdawkowym „dzień dobry” nie mieli czasu odezwać się do niej słowem. Thor stał na mostku i kierował prze­ładunkiem. Nie zauważył, jak weszła na pokład. Sara przemknęła się niepostrzeżenie do kuchni i podśpiewu­jąc zaczęła przygotowywać śniadanie.

Tego dnia nie zakończyli zdjęć, toteż spędzili noc na kotwicy u brzegów Symi. Kobiety spały w pomiesz­czeniu gościnnym na dziobie, a mężczyźni na rufie. Jeżeli ktoś przemykał się w nocy z kajuty do kajuty, to nie był to z pewnością Thor. Całą noc pozostał w swojej kabinie, tak jak się tego Sara spodziewała. Za to, gdy wrócili do Rodos, każdej nocy przychodził do jej niedużego mieszkanka na starym mieście. Załoga nie wyrażała sądów na ten temat, przynajmniej do Sary. Tylko Mack zaskoczył ją raz cierpką uwagą: „Najwyż­szy czas”.

Był to najszczęśliwszy czas w życiu Sary, a ponieważ była szczęśliwa, chciała, aby inni czuli się podobnie. Gdy więc któregoś dnia Mack wziął ją na stronę i powiadomił o zbliżających się urodzinach Steve'a, zdecydowała, że to świetna okazja dla zorganizowania zabawy.

- Możemy zaprosić tancerki z filmu i muzyków - powiedziała entuzjastycznie.

- Myślałem tylko o torcie urodzinowym - Mack uśmiechnął się.

- Nie. Zrobimy prawdziwą zabawę.

- Lepiej zapytaj o to wpierw kapitana - ostrzegł. Sara roześmiała się, wiedząc, że Thor nie odmówi jej takiej drobnej zachcianki. I rzeczywiście, nie od­mówił. Nie był już w stanie odmówić jej czegokolwiek. Grono zaproszonych gości powiększało się. Według początkowych założeń, mieli być obecni jedynie człon­kowie załogi, kilka dziewcząt i muzyk. W końcu jednak przyszła dodatkowo większość członków zespołu fil­mowego, pięcioosobowa kapela i wielu innych starych bywalców tego rodzaju imprez. Sara i jeszcze dwie dziewczyny przygotowały program artystyczny. Zbie­rając olbrzymie brawa wykonały taniec, w którym Sara występowała wcześniej w nocnym lokalu. Potem wyko­nały jeszcze jeden taniec, który przypominał balet współczesny. Dział dekoracji i kostiumów uszył im specjalnie na tę okazję odpowiednie stroje. Podczas swego drugiego występu dziewczyny ubrane były w czarne kostiumy, przylegające ściśle do ciała, ze złotymi nitkami, które podkreślały ich ruchy.

- Byłyście wspaniałe!

Zewsząd podchodzili ludzie, aby im pogratulować.

- To najlepsze urodziny, jakie miałem - powiedział Steve upojony atmosferą i alkoholem, po czym ucało­wał ją z dubeltówki.

Sara poszła się przebrać do swojej starej kajuty, mając nikłą nadzieję, że przyjdzie do niej Thor. Nie przyszedł jednak, toteż wróciła na górę, aby odszukać go na pokładzie. Zabawa trwała dalej. Goście niechęt­nie opuszczali statek, lecz byli delikatnie kierowani na pomost i do taksówek przez Thora i Arne'a. Kiedy Sara podeszła do Thora, ten spojrzał na nią przenikliwie.

- Idź już do domu. Nie mogę zejść ze statku, zanim nie opuszczą go ostatni goście - powiedział.

- Dobrze. Do zobaczenia wkrótce!

Sara pojechała do domu taksówką i zasnęła, zanim Thor zdążył wrócić. Przytuliła się do niego, kiedy położył się obok niej w łóżku. Pocałował ją delikatnie i oparł głowę o poduszkę. Nie próbował się z nią kochać.

- Jesteś zmęczony? - szepnęła Sara.

Objął ją ramieniem, lecz nie odpowiedział. Sara zasnęła wkrótce znowu, zbyt zmęczona, aby nad czym­kolwiek się zastanawiać. Kiedy obudziła się - już go nie było, pomimo że tego dnia statek nie wypływał w morze.

Wzięła prysznic i powoli się ubrała. Następnie wyszła. Nie spiesząc się podążała w kierunku statku, zatrzymując się tu i ówdzie, żeby zrobić zakupy. Gdy przyszła, załoga powitała ją z entuzjazmem, dziękując za udaną zabawę.

Tak bardzo ich polubiła! Czuła się, jak gdyby stanowili jedną wielką rodzinę, jak gdyby miała licz­nych braci - no i jednego kochanka. Chciałaby, żeby był jej mężem, lecz Thor nie wspominał o tym, a ona zbyt cieszyła się chwilą obecną, by myśleć o przyszłości. Marzyła jedynie o tym, aby ta chwila trwała wiecznie.

Wydarzenia tego dnia spowodowały jednak, że zo­stała zmuszona do zastanowienia się nad przyszłością. Dziewczyny, z którymi tańczyła poprzedniej nocy, zjawiły się na statku, aby zabrać swoje kostiumy. Kiedy weszły do mesy, gdzie Sara popijała kawę wraz z Thorem i innymi członkami załogi, zaczęły mówić jedna przez drugą.

- Saro, mamy dla ciebie wspaniałe wiadomości. Znasz Jonathana? Jest choreografem. Był wczoraj na przyjęciu i bardzo mu się podobał nasz nowy taniec.

- Tak - wtrąciła druga. - Zaofiarował się popraco­wać nad nim trochę z nami i powiedział, że jeżeli stworzymy zespół i będziemy trzymać się razem, po­może nam znaleźć pracę po zakończeniu filmu.

- Ciekawe, ale... - Sara próbowała coś powiedzieć.

- To nie wszystko - nie dopuszczały jej do głosu. - Zaproponował tobie rolę w firmie. To praca tylko na dwa - trzy tygodnie, a z pewnością zarobisz dużo więcej niż teraz.

- Bardzo ładnie z jego strony - odparła Sara. - Ja jednak czuję się doskonale na statku. A jeżeli chodzi o pracę z wami po zakończeniu filmu, to bardzo mi przykro, ale ja ...

- Myślę, że powinnaś wziąć tę rolę, Saro - wtrącił się Thor: - Przyda ci się dodatkowa suma pieniędzy po zakończeniu filmu.

Sara popatrzyła na niego nieufnie. Jego głos i za­chowanie wydawały się dziwne.

- Tak sądzisz? zapytała.

- Tak - milczał przez chwilę, po czym z namysłem dodał. - Dałyście wczoraj bardzo dobre przedstawienie. To chyba dobry pomysł, byście pracowały razem, kiedy powrócicie do Anglii.

Sarę zamurowało. Mimo to udało się jej uśmiechnąć do dziewcząt i powiedzieć dyplomatycznie:

- Dziękuję, że przyszłyście mi o tym powiedzieć. Dam wam znać, jak się zastanowię.

Wstała z miejsca.

- Przepraszam na moment. Kapitanie, czy możemy porozmawiać przez chwilę na temat... na temat za­pasów?

Poszli razem na pokład. Odwróciła się do Thora i powiedziała:

- Powiedz, co to wszystko miało znaczyć?

- Myślałem o twojej przyszłości. Będziesz musiała pracować, kiedy wrócisz do domu.

Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i czuła, jak ogarnia ją trwoga.

- Gdziekolwiek ty jesteś, tam jest i mój dom. Jego wargi zacisnęły się i przybrały uparty wyraz, który miała już okazję poznać.

- Wiesz, jaki jest mój pogląd na temat kobiet na statku. Gdy opuścimy Rodos, nie popłyniesz już dalej z nami.

- Nie zależy ci na mnie?

- Wiesz, że tak - odpowiedział krótko.

- Dlaczego więc, u licha, tak mówisz? Musisz zabrać mnie ze sobą.

- Nie ma miejsca na kochankę na pokładzie. Rozwijając ten wątek, powiedziała:

- A żony, czy dla nich również nie ma miejsca? Thor położył jej ręce na ramionach i popatrzył szczerze w oczy.

- Statek to nie miejsce dla kobiety. A ślub z mary­narzem to nie jest dla niej życie.

- Dlaczego nie, na Boga?

- Ponieważ mężczyźni są na morzu przez długie miesiące. Ponieważ nie widują swych dzieci. Ponieważ ich żony są zmuszone do samodzielnego prowadzenia gospodarstwa i do polegania wyłącznie na samych sobie. W końcu - dodał z zastygłą twarzą - ponieważ kochają morze bardziej niż swoje kobiety.

Sara poczerwieniała na twarzy.

- Próbujesz się wymigać. Zawsze uważałam, że za­szło coś w twoim życiu, co zniechęciło cię do kobiet. Sądzę, że mam prawo o tym wiedzieć.

Thor zdjął ręce z jej ramion i wyprostował się. W pierwszej chwili myślała, że jej nie powie, lecz on zawahał się chwilę i zaczął mówić:

- W porządku, a więc gdy byłem młody, miałem dziewczynę. Byłem wówczas zwykłym majtkiem. Widy­wałem ją za każdym razem, kiedy wracałem z rejsu. Marynarze nie zarabiają wiele, toteż obiecała mi, że będzie czekać tak długo, aż będę w stanie się z nią ożenić i założyć rodzinę. Ale słowa nie dotrzymała. Wyszła za jakiegoś urzędnika.

- I to zniechęciło cię do kobiet? - zapytała Sara z niedowierzaniem.

Thor pokręcił przecząco głową.

- Tylko na pewien czas. Kilka lat temu statek, na którym pracowałem, należał do dwóch wspólników. Jeden z nich miał córkę, w której się bardzo zakocha­łem. Przekonała ojca, aby pozwolił jej popłynąć ze mną w rejs. Był to pierwszy rejs pod moją komendą. Nie­które kobiety - wycedził - na morzu zapominają o wszelkich hamulcach. A może jedynie mi się wyda­wało, że takie posiadała. Dosyć, że morze podziałało na nią jak afrodyzjak. Była jedyną kobietą na statku. Nikt nie mógł się obronić przed jej urokiem. Kiedy staliśmy w porcie, pozwalała sobie nawet zapraszać obcych mężczyzn na pokład. W końcu wyrzuciłem ją ze statku. Naturalnie, udawała niewiniątko i poskar­żyła się swemu ojcu. Przez to straciłem pracę. Niewiele już zostało żaglowców, toteż bardzo trudno było mi potem znaleźć nową posadę. Wtedy to złożyłem przy­sięgę, że nie będzie już więcej kobiet w moim życiu.

W jego głosie odczuć można było gorycz i złość. Sara mogła się jedynie domyślać, jak wiele lat ciężkiej pracy kosztowała go naprawa tej pierwszej, wielkiej porażki, którą odniósł w swym życiu zawodowym. To wiele tłumaczyło. On, który wydawał się tak bardzo pewny siebie niemal we wszystkim co robił, stawał się bezbron­ny wobec kobiety, na której mu zależało.

- Thor - powiedziała Sara. Nie jestem nią, jestem sobą. Musisz już chyba wiedzieć, że cię kocham i nigdy nie chciałabym cię opuścić.

Patrzyli na siebie. Sara starała się, by jaśniejąca w jej oczach miłość przekonała go o jej szczerości. Zdała sobie jednak sprawę ze swojego niepowodzenia, kiedy szybko odwrócił wzrok.

- To nie dla ciebie. Masz szanse na zrobienie kariery wraz z innymi dziewczynami. Powinnaś z tego skorzys­tać. Pragnęłaś przecież zawsze być tancerką.

- Nieprawda. Moja mama tego chciała. Będę szczęś­liwa, mogąc spędzić resztę życia przy tobie, na statku.

- To nie miejsce dla kobiety - powtórzył uparcie.

- Czy nie możesz zaryzykować i dać mi szansę?

Pozostawał niewzruszony. Jego twarz była jak z ka­mienia. Sara, wpadając w gniew, wykrzyknęła w końcu z goryczą w głosie:

- Nie zasługujesz na mnie! Idź do diabła! Odwróciła się i wybiegła na pomost. Była zbyt dumna, by pozwolić sobie na to, żeby oglądał ją we łzach.

Życie Sary wiele razy układało się okropnie, ale nigdy chyba przedtem nie czuła się aż tak nieszczęśliwa. Nie zamknęła drzwi do mieszkania, mając nadzieję, że Thor jeszcze przyjdzie i że będą znów razem. Leżała, nie śpiąc i czekając na niego przez pół nocy, ale nie przyszedł. Pragnęła związku z Thorem bardziej niż czegokolwiek innego na świecie, ale nie umiała przezwyciężyć jego uporu i rozczarowania kobietami.

Jeżeli jej miłość i oddanie nie mogły go do niej przekonać, to co mogłoby? Musiała walczyć z jego lękiem przed zaangażowaniem się i z jego miłością do morza, którą zawsze będzie stawiał na pierwszym miejscu. Wiedziała, że nie jest w stanie jej pokonać.

Następnego dnia powiedziała choreografowi, że przyjmuje rolę tancerki w filmie. Rola nie była trudna i nauka nie zajęła jej wiele czasu. Następnie udała się na statek. Nieco wysiłku kosztowało ją poinformowa­nie wszystkich, że odchodzi. Uściskała każdego, z tru­dem wstrzymując łzy. Spoglądali na nią ze zdumieniem, a zarazem ze współczuciem - zgadywali bowiem, co zaszło. Kilku kolegów obrzuciło gniewnym spojrze­niem Thora, kiedy podeszła do niego, stojącego samo­tnie na rufie.

- Chciałabym zatrzymać mieszkanie, aż do końca filmu - powiedziała. - Chyba że chcesz, aby ktoś inny tam zamieszkał - dodała zgryźliwie.

- Nie bądź niemądra - odpowiedział krótko. Uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy.

- Drzwi będą zawsze otwarte, o ile zmienisz zdanie. Pobladł na twarzy i zacisnął wargi.

- Wybacz, Saro. Chciałbym, abyś wiedziała, że był to najszczęśliwszy okres w moim życiu.

Nie odezwała się już do niego, chociaż na ustach miała oczywiste pytanie: „I cóż z tego?”. Skinęła jedynie głową i wyszła.

Odzyskanie równowagi zajęło jej dwa, trzy dni. Po przemyśleniu wszystkiego podjęła decyzję, że nie da tak łatwo za wygraną. To jest zapewne, rozmyślała, moja ostatnia szansa na szczęście i ciążyć będzie na mnie przekleństwo, jeżeli oddam ją bez walki. Kiedy nie pracowała nad filmem, spędzała większość czasu na myśleniu o sposobach, za pomocą których mogłaby przekonać Thora, że można być razem nawet na morzu. Każdego dnia wspinała się na stary mur obron­ny blisko pomostu i z oddali spoglądała na statek. Gdy patrzyła na niego z utęsknieniem w Oranie, symbolizował dla niej drogę ucieczki. Teraz stał się symbolem ziszczenia jej marzeń.

Któregoś dnia wszyscy członkowie załogi przyszli do niej z wizytą i prosili, aby wróciła na statek. Nie pytała o Thora. Oni również nic nie powiedzieli konkretnego, odniosła jednak wrażenie, że jest z nim coś nie w po­rządku i że znów zaczyna zachowywać się jak ranny niedźwiedź.

Nie widziała go już prawie do końca pracy nad filmem, kiedy potrzeba było więcej statystów. Tancerki zostały ucharakteryzowane jako branki z wyspy opa­nowanej przez Saracenów. Siłą miały być zmuszone do wejścia na turecki statek i sprzedane jako nie­wolnice. Sara przebrana została w czarne długie szaty, jakie wciąż nosi wiele kobiet na południu wyspy Symi, i wraz z innymi dziewczynami przybyła na pomost. Odbyły kilka prób scen przemocy z bijącymi je okrutnie janczarami. Po czym, po przerwie, nastąpiła kolejna seria zdjęć.

Był to jeden z tych pechowych dni, w których nic nie wychodziło. Niebo chmurzyło się. Zbierało się na tropikalną burzę. Byli gotowi do wypłynięcia znacznie później, niż zaplanowali. „„Duch Wiatru”„ miał wy­płynąć z portu w morze na odległość około dwóch mil. Wiatr był jednak zbyt silny. Sara słyszała, jak Thor radził asystentowi reżysera, który kierował zdjęciami, aby odłożyć je do jutra. W odpowiedzi filmowiec wybuchnął:

- Jesteśmy już dwa tygodnie spóźnieni. W porząd­ku, może nabawimy się choroby morskiej, ale wy­pływamy tylko na bliską odległość. Domagam się wypłynięcia w morze!

Thor wzruszył ramionami, tak jakby mu na tym nie zależało i odpowiedział.

- W porządku, jeśli tego chcecie.

Wydał rozkaz odwiązania lin cumowniczych i wy­płynął tylko na niektórych żaglach. Fale uderzyły w nich, gdy tylko opuścili port. Niebo pociemniało i zrobiło się straszne. Załoga, ubrana w kolorowe kostiumy, biegała po pokładzie i obsługiwała żagle, próbując ominąć po drodze zalegający na pokładzie sprzęt i przestraszone kobiety, które z trudem utrzymy­wały się na nogach.

Sara bała się, że sprzęt może wypaść za burtę. Pomimo fali i wiatru dotarli jednak do scen, które reżyser sfilmował. Thor wydał polecenie sternikowi, aby zmienił kierunek i Sara poczęła już wierzyć, że wyszli z kłopotów obronną ręką. Nagle jednak rozpo­częła się prawdziwa nawałnica. Burza wybuchnęła nie­spodziewanie z niesamowitą siłą, gradem, przeraźliwy­mi grzmotami i piorunami.

- Kobiety pod pokład! - Thor próbował przekrzy­czeć nawałnicę. - Arne, schodź na dół! - wołał do majtka siedzącego na bocianim gnieździe. Lecz Arne albo nie słyszał, albo też uważał, że schodzenie po maszcie wśród szalejącej wichury, na podrzucanym przez fale statku może być zbyt ryzykowne.

Mack zszedł na dół, aby pokrzepić na duchu przestraszone kobiety. Sara zdjęła czarną woalkę, która zakrywała jej twarz, i stała z boku, podekscyto­wana sztormem oraz zaciekawiona nagłą zmianą sy­tuacji.

- Saro, co u licha, tu robisz?

Wykrzyknęła mu coś w odpowiedzi, lecz nic nie było słychać, gdyż piorun z wielkim hukiem uderzył w grotmaszt, łamiąc jego wierzchołek jak zapałkę i wyrzucając Arne'a z bocianiego gniazda do wody. Sara wrzasnęła i pobiegła na pokład. Koła ratunkowe zostały usunięte z pokładu, aby upodobnić statek do historycznego żaglowca. Sara schwyciła więc linę, rzuciła jeden z jej końców w morze, drugi zaś przywią­zała do poręczy nadburcia. Zobaczyła, jak nagle jakaś postać wskoczyła na poręcz i wykonała skok do wody.

- Thor! - krzyknęła z rozpaczą, lecz nic nie mogło go powstrzymać.

- Spuścić szalupę! - rozkazał Mack. - Z drogi, Saro!

Ale ona wdrapała się do łodzi wraz z innymi i to ona pierwsza, wychylając się i wpatrując w rozkołysane morze, przesłonięte strugami deszczu, dostrzegła w ot­chłani wód dwie głowy.

- Tam są, po prawej!

Thor go odszukał. Dzięki Bogu!

- Na prawo, chłopcy! Przygotować się!

Używali wioseł, gdyż silnik był prawie nieużyteczny w takich warunkach. Mack ściągnął Sarę w dół, toteż Thor jej nie zauważył, gdy wdrapał się do łódki, pomógłszy wpierw wciągnąć Arne'a. Zbliżyli się do statku. Sara była tak wyczerpana akcją ratunkową, że brakowało jej sił, aby samej wspiąć się na pokład. Wciągnięta została na linie.

Przeczekali na pełnym morzu najgorszą nawałnicę. Z pomocą silnika rozpoczęli drogę powrotną na Rodos. Powrót pasażerowie przyjęli z ulgą. Wielu z nich było chorych. Mack przyszedł na dół powiedzieć, że z Arne jest wszystko w porządku. Napił się tylko dużo wody. Sara skinęła głową. Zdjęła z siebie mokry strój i ubrała się w szorty oraz koszulkę, które pożyczyła od Tony'ego.

- Gdzie jest Thor?

- W kabinie.

- Dziękuję.

Z wyrazem zdecydowania na twarzy, Sara pomasze­rowała w kierunku kabiny Thora.

Mack, wielce zaintrygowany, popatrzył w ślad za nią.

Weszła do kabiny bez pukania. Thor miał na sobie suche spodnie i zmieniał właśnie koszulę, kiedy ją dostrzegł. Odwrócił się ze zdziwieniem, które przeszło w stan kompletnego zaskoczenia.

- Sara! Co ty tu...?

- Mam już ciebie zupełnie dosyć! - krzyknęła na niego z wściekłością. - Nie dość, że jesteś kompletnym idiotą, który nie wie, co dobre, to jeszcze ryzykujesz życiem! A co by było, gdybyś utonął? Mogłeś przecież popłynąć razem z nami szalupą. Lecz nie. Wolałeś udawać bohatera!

Thor patrzył na nią wytrzeszczając oczy.

- Mam ci jeszcze coś do powiedzenia - dodała z mocą. - Jesteś ograniczony. Jeżeli kochałabym morze, tak jak ty, uczyniłabym wszystko, aby stać się posia­daczem własnego statku. Jesteś zaślepionym głupcem, gdyż nie widzisz, że można kochać morze i kobietę, i że kobieta może tak bardzo ciebie kochać, że zgodzi się na wszystkie twoje warunki.

Sara uniosła głowę, w jej oczach widać było wzbu­rzenie.

- Miałam rację, kiedy powiedziałam, że nie zasługu­jesz na mnie. Nie jesteś dla mnie wystarczająco męskim facetem. Pielęgnuj swoje przesądy. Będzie ci z nimi ciepło i samotnie w łóżku.

Odwróciła się na pięcie, wymaszerowała z kabiny i wtedy zorientowała się, że na korytarzu zgrupowała się cała załoga i bezwstydnie przysłuchiwała się temu, co mówiła. Przywitali ją uśmiechami i oklaskami. Zagrodzili drogę Thorowi, kiedy wyskoczył z kabiny za nią.

- Saro, poczekaj!

Lecz ona odeszła z miną wyrażającą oburzenie.

Thor przyszedł wieczorem do jej mieszkania, lecz tam jej nie zastał. Nie było jej też w hotelu, opuszczonym już przez ekipę filmową. Tancerki nie wiedziały, gdzie jest.

- Chyba już wyjechała do Anglii. Wiele osób, które nie zdecydowały się na udział w zabawie pożegnalnej, odleciało już dzisiaj.

- Zabawa pożegnalna?

- To wielkie przyjęcie na cześć zakończenia pracy nad filmem. Będzie jutro wieczorem. Czy przyjdzie pan?

- Sam nie wiem. Ale załoga na pewno będzie miała chęć przyjść.

Sceny filmu ze statkiem zostały zakończone. Mary­narze spędzili cały dzień nad reperacją masztu i przy­gotowaniem statku do wyjścia w morze. Pracą kierował Mack. Thor spędził zaś cały dzień na poszukiwaniu Sary. Wrócił wczesnym ranem, czując się pokonany. Ze smętnym wyrazem twarzy siadł przy stole w mesie naprzeciw Macka, sączącego kawę.

- Straciłem ją, Mack - wyznał. - Nie mogę jej nigdzie odszukać.

- Zasługiwałeś na to - odpowiedział Mack bez współczucia. - Idziemy się bawić.

Thor wyciągnął rękę i schwycił go za przegub dłoni.

- Jeżeli tam będzie, obiecujesz, że dasz mi znać? Mack popatrzył na niego z wahaniem i odparł:

- W porządku, jeśli tam będzie. Arne zostaje na wachcie. Nie ma dziś ochoty na picie.

Wiadomość, że Sara jest na przyjęciu, nie nadeszła, i o północy załoga wróciła na statek. „Duch Wiatru” odbił od nabrzeża i w nocy wypłynął z portu na pełne morze. Thor stał oparty o poręcz 1 obserwował, jak światła portu oddalały się. W końcu zupełnie zmalały i zniknęły. Powoli odwrócił się i ciężkim krokiem poszedł do swej kabiny.

Sara leżała na jego łóżku, przeglądając tygodnik ilustrowany. Podniosła wzrok i popatrzyła na niego, kiedy wchodził.

- Myślałam, że nigdy już nie przyjdziesz. Popatrzył na nią zdumiony i twarz mu zajaśniała radością.

- Jak długo tutaj jesteś?

- W twojej kabinie czy na statku?

- Byłaś tutaj cały czas? - zapytał z niedowierzaniem.

- Naturalnie, a gdzie miałabym być? Thor zamknął drzwi.

- Czy wiesz, że poszukując ciebie obszedłem całe Rodos? Myślałem, że wróciłaś do Anglii i że już nigdy ciebie nie odnajdę.

Usiadł na łóżku.

- Nie próbuj mówić, że dobrze mi tak. Już to słysza­łem. To prawda.

Wziął tygodnik z jej rąk i odsunął na bok. W jego oczach malowało się nowe uczucie - nadzieja i ulga połączona z radością.

- Czy mam przez to rozumieć, że znów jesteś pasa­żerem na gapę?

- Owszem i muszę cię ostrzec, że jeśli spróbujesz mnie zabrać z powrotem na Rodos, załoga stanie po mojej stronie.

- Dobrze mi tak.

Uniósł koc i odkrył, że nie miała na sobie niczego.

- Czy wyjdziesz za ślepego głupca, Saro?

- Tylko wtedy, jeżeli sprawi sobie i żonie swój własny statek.

Thor uśmiechnął się.

- Załatwiam właśnie sprawy związane z zakupem tego.

- Naprawdę?

Oczy Sary zajaśniały, ale próbowała dalej udawać obojętność.

- To wyjaśnia sprawę. Kocham ten statek!

- Bardziej niż mnie?

Zaczął ją gładzić po plecach. Jego niebieskie oczy patrzyły pytająco.

- Tak bardzo, jak bardzo kocham morze - odparła delikatnie i zagadkowo.

- A więc nie tak bardzo, jak ja kocham ciebie - powiedział Thor z absolutną pewnością w głosie.

Roześmiała się.

- A więc wszystko w porządku. Dlaczego nie wej­dziesz do łóżka?

- Natychmiast, pani.

Momentalnie rozebrał się i położył się obok niej. Natychmiast mocno ją przytulił.

Sara westchnęła z radości i uniosła dłoń, aby delikat­nie pogładzić go po twarzy. Nagle coś sobie przypo­mniała.

Thor, czy pamiętasz, jak się śmiałeś, gdy zrobiłam sobie bikini z flagi? Dlaczego? Zachichotał.

- Oznaczała: „Witamy na pokładzie!” Parsknęła śmiechem, a następnie przysunęła się do niego, aby go pocałować.

- Jestem gotowa objąć stanowisko pod twoją komen­dą, kapitanie!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
R162 Wentworth Sally Burzliwa podróż
R162 Wentworth Sally Burzliwa podróż
Wentworth Sally Burzliwa podróz
162 Wentworth Sally Burzliwa podróż
Burzliwa podróż Wentworth Sally
Wentworth Sally Sensacja na pierwszą stronę
Wentworth Sally Duch z przeszłości
Wentworth Sally Pasja i udręka
Wentworth Sally Duch z przeslosci
R486 Wentworth Sally Pasja i udręka
055 Wentworth Sally Duch z przeszlosci
Calum Wentworth Sally
55 Wentworth Sally Barclay Twins 2 Duch z przeszłości
Duch z przeszłości Wentworth Sally
Wentworth Sally Chris
Wentworth Sally Pasja i udręka (Harlequin Romans) Romance)