Holmberg Ake Latajacy辴ektyw (rtf)


AKE HOLMBERG




Lataj膮cy Detektyw

(Prze艂o偶yli: Teresa Ch艂apowska)



SCAN-dal


ROZDZIA艁 PIERWSZY

K艂opoty Ture Sventona


D艂uga i w膮ska ulica Kr贸lowej le偶y mniej wi臋cej w centrum Sztokholmu. Ruch na niej nieustanny. Zrozumia艂e, 偶e jest to najbardziej odpowiednie miejsce na biuro prywatnego detektywa - tam jest si臋 naprawd臋 w samym sercu wszystkich spraw. Id膮c ulic膮 Kr贸lowej w pi臋kny letni dzie艅, nie zdziwisz si臋 ujrzawszy na drzwiach domu napis:


T. SVENTON

Praktykuj膮cy Prywatny Detektyw


脫w Sventon by艂 ma艂ym, chudym cz艂owieczkiem o ostrym profilu. Stroskany, siedzia艂 w艂a艣nie przy biurku i g艂adzi艂 w zamy艣leniu czarn膮 brod臋. D艂ugi, cienki nos upodabnia艂 go do jastrz臋bia (o ile mo偶na sobie wyobrazi膰 jastrz臋bia z brod膮). Nie wygl膮da艂 na zadowolonego.

Cechowa艂a go przecie偶 bystro艣膰 i odwaga, ch臋tnie podejmowa艂 nawet najbardziej niebezpieczne zadania i wcale niewykluczone, 偶e by艂 najsprytniejszym prywatnym detektywem w kraju. A jednak nigdy nie otrzymywa艂 偶adnych polece艅. Je艣li ju偶 kto艣 zadzwoni艂 do drzwi, prawie zawsze by艂 to sprzedawca sznurowade艂, a prawie nigdy kto艣, kto by mu zleci艂 艣ledzenie jakiego艣 podejrzanego osobnika czy te偶 odnalezienie warto艣ciowego naszyjnika z pere艂, kt贸rego szukano od zesz艂ego pi膮tku. Nikt wi臋c nie m贸g艂 si臋 nawet domy艣la膰, jakim zdolnym detektywem by艂 Sventon. Wiedzia艂 to tylko on sam.

Ka偶dy cz艂owiek posiada swoje drobne w艂a艣ciwo艣ci r贸偶ni膮ce go od innych. Sventon mia艂 ich dwie. Po pierwsze, nie m贸g艂 wym贸wi膰 Sture Svensson, tak jak si臋 rzeczywi艣cie nazywa艂. Wychodzi艂o mu raczej Ture Sventon, wi臋c koniec ko艅c贸w zmieni艂 nazwisko i teraz naprawd臋 nazywa si臋 Ture Sventon. Poza tym nie m贸g艂 wym贸wi膰 s艂owa pty艣 - brzmia艂o jak psy艣. A gdy chcia艂 powiedzie膰 pistolet, m贸wi艂 piftolet. Nie ma co ukrywa膰, Sventon nieco sepleni艂.

Drug膮 dziwn膮 w艂a艣ciwo艣ci膮 by艂o to, 偶e zawsze wygl膮da艂 na bardzo zaj臋tego, cho膰 nigdy nic nie robi艂. Je偶eli czasem jaki艣 klient odwiedzi艂 go w biurze, odnosi艂 wra偶enie, 偶e Sventon ugina si臋 pod ci臋偶arem najbardziej niebezpiecznych zada艅. Co chwila dzwoni艂 telefon, a Sventon odpowiada艂 na przyk艂ad tak: 鈥淗alo! Dobrze, w porz膮dku. Ale pami臋tajcie! Piftoletu u偶y膰 tylko w razie konieczno艣ci. Nie zapominajcie o tym, ch艂opcy!" Albo te偶 klient s艂ysza艂 ku swemu wielkiemu zdziwieniu, 偶e Sventon 鈥...艣ledzi艂 go a偶 do Rio de Janeiro... wsp贸艂pracuje z policj膮 brazylijsk膮. Do widzenia". To wszystko by艂o bardzo dziwne. Go艣膰 nie m贸g艂 jednak wiedzie膰, 偶e Sventon m贸wi艂 tylko ze swoj膮 sekretark膮, pann膮 Jansson, kt贸ra dzwoni艂a z drugiego pokoju. Mia艂a 艣cis艂e polecenie telefonowania, gdy tylko zjawia艂 si臋 klient.

Biuro sk艂ada艂o si臋 z dw贸ch pokoi. Pierwszy od wej艣cia zajmowa艂a panna Jansson. By艂a to starsza, siwiej膮ca pani w okularach, taka, na kt贸rej mo偶na polega膰. Teraz w艂a艣nie bardzo si臋 jej 艣pieszy艂o. Szyde艂kowa艂a 艂apki do garnk贸w, kt贸re mia艂y by膰 gotowe na urodziny siostry. Wi臋c zniecierpliwi艂a si臋 troch臋, s艂ysz膮c telefon. Dzwoni艂 ze swego pokoju jej szef, prywatny detektyw Ture Sventon.

- Panno Jansson, jak pani my艣li, mo偶e by艣my tak zjedli po jednym psysiu? Niech pani b臋dzie taka dobra i zadzwoni do Rofalii po dwa psy si臋!

Sventon ogromnie lubi艂 ptysie. Gdy by艂 szcz臋艣liwy, mia艂 ochot臋 na ptysia, 偶eby uczci膰 t臋 okoliczno艣膰; gdy czu艂 si臋 przygn臋biony, chcia艂 ptysia na pociech臋. Tylko w ciastkarni Rozalii mo偶na je by艂o dosta膰 jak rok d艂ugi.

- Czy z bit膮 艣mietan膮? - spyta艂a panna Jansson.

- Oczywi艣cie! Jak najwi臋cej 艣mietany. We藕miemy je na razie na kredyt.

Wkr贸tce pojawi艂y si臋 ptysie od Rozalii, rzeczywi艣cie wspania艂e; du偶e, w miar臋 rumiane, a 艣mietany by艂o tyle, 偶e a偶 kapa艂a ze wszystkich stron. Takie w艂a艣nie ptysie s膮 potrzebne, gdy si臋 jest przygn臋bionym.

Ture Sventon, prywatny detektyw, zdj膮艂 brod臋, w艂o偶y艂 j膮 do szuflady i zabra艂 si臋 do ptysia.


ROZDZIA艁 DRUGI

Pewnego letniego dnia w Lingonboda


Daleko w po艂udniowej Szwecji le偶y ma艂e miasteczko zwane Lingonboda. Jest tak ma艂e, 偶e wiele os贸b nigdy o nim nie s艂ysza艂o. Ma tylko jedn膮 kr贸tk膮 ulic臋, kt贸r膮 nazywaj膮 G艂贸wn膮, cho膰 jest to raczej kawa艂ek ulicy. Najwi臋kszym i zarazem najpi臋kniejszym budynkiem przy ulicy G艂贸wnej jest Grand Hotel.

Pewnego letniego dnia miasteczko Lingonboda drzema艂o w upale. W cieniu wysokich drzew, w male艅kim tr贸jk膮tnym parku, siedzia艂o kilka os贸b przygl膮daj膮c si臋 kwiecistym rabatom. Lecz na ulicy G艂贸wnej nie by艂o 偶ywej duszy. Na przedmie艣ciu, od strony Wzg贸rza 艢wi臋toja艅skiego, sta艂a 艂adna willa, ma艂e szafranowo偶贸艂te pude艂ko z oszklonymi werandami. Willa nazywa艂a si臋 Fredriksro. Otacza艂 j膮 uroczy, cienisty ogr贸d z du偶膮 ilo艣ci膮 kr臋tych 艣cie偶ek wysypanych piaskiem.

W willi Fredriksro mieszka艂y dwie poczciwe, sympatyczne stare panny. Nazywa艂y si臋 Sigrid i Fryderyka Fredriksson. Obie by艂y siwe i kocha艂y dzieci. Wida膰 je by艂o, gdy przechadza艂y si臋 po ogrodzie i przygl膮da艂y kwiatom - szczeg贸lnie rezedzie; mo偶na te偶 by艂o dostrzec ich siwe g艂owy na g贸rnej werandzie, gdzie cz臋sto siadywa艂y patrz膮c na zach贸d s艂o艅ca za Wzg贸rzem 艢wi臋toja艅skim.

Sigrid i Fryderyka 偶y艂y w wielkiej przyja藕ni. Nigdy si臋 nie k艂贸ci艂y, jak to si臋 nieraz zdarza innym ludziom; mi臋dzy nimi zawsze panowa艂a zgoda. By艂a tylko jedna jedyna rzecz na 艣wiecie, co do kt贸rej si臋 r贸偶ni艂y, a mianowicie du偶y pistolet kawaleryjski, pochodz膮cy z czas贸w wojny trzydziestoletniej. Ten stary, wspania艂y pistolet o kolbie inkrustowanej mas膮 per艂ow膮 wisia艂 na 艣cianie w hallu w艣r贸d innych licznych okaz贸w starej broni. Jego w艂a艣cicielem by艂 kiedy艣 Fryderyk Fredriksson, przodek panien Sigrid i Fryderyki. Co do tego zgadza艂y si臋 ca艂kowicie. Jednak偶e panna Sigrid twierdzi艂a, 偶e pistolet s艂u偶y艂 w bitwie pod Lutzen, panna Fryderyka natomiast by艂a przekonana, 偶e ich przodek zdoby艂 go w bitwie pod Breitenfeld. Poza t膮 jedn膮 spraw膮 siostry by艂y zawsze tego samego zdania o wszystkim. Ich przyjaciele i krewni, wiedz膮c o tym, nigdy nie m贸wili z nimi o pistoletach kawaleryjskich.

Na parapecie w hallu sta艂 du偶y, srebrny puchar. Wida膰 go by艂o a偶 z drogi, zw艂aszcza gdy b艂yszcza艂 w s艂o艅cu. Ojciec panien Fredriksson by艂 budowniczym i kiedy obchodzi艂 pi臋膰dziesi臋ciolecie pracy, dwustu siedmiu jego przyjaci贸艂 z艂o偶y艂o si臋 na jubileuszowy podarunek. Kupili srebrny puchar, ten w艂a艣nie, kt贸ry wida膰 z drogi. Zwano go jubileuszowym. By艂 to kosztowny przedmiot i r贸wnocze艣nie cenna pami膮tka.

Ka偶dego lata siostry Fredriksson mia艂y zwyczaj zaprasza膰 do Fredriksro czworo ma艂ych dzieci z rodziny. Gdy dopisywa艂a pogoda, pi艂o si臋 sok truskawkowy w altanie, a w dnie deszczowe - czekolad臋 z bit膮 艣mietan膮 na g贸rnej werandzie. Nawet kiedy w ca艂ym miasteczku Lingonboda by艂o cicho i pusto, ko艂o willi Fredriksro prawie zawsze co艣 si臋 dzia艂o. To Liza, Janek, Bjorn i Krystyna urz膮dzali weso艂e zabawy w艣r贸d peonii i nagietek lub te偶 wciskali si臋 wszyscy razem do du偶ej zielonej beczki przy rogu domu i udawali rozbitk贸w.

W艂a艣nie by艂a pora na wypicie soku. Przy tak 艂adnej pogodzie mo偶na to by艂o rzeczywi艣cie zrobi膰 w altanie. Czekano tylko na Liz臋, kt贸ra posz艂a do piekarni Larssona po ciasto biszkoptowe i czterna艣cie bu艂eczek. Mi艂e starsze panie zwykle same piek艂y ciasto i bu艂eczki, ale tym razem by艂o zbyt gor膮co, by sta膰 przy piekarniku. Czekano r贸wnie偶 na Janka, kt贸ry poszed艂 gdzie艣 gra膰 w pi艂k臋 z ch艂opcami. S艂o艅ce pra偶y艂o. Ach, 偶eby ju偶 wr贸ci艂a Liza z bu艂eczkami! Wszyscy mieli ochot臋 na szklank臋 soku.

Jest wreszcie Liza, czas zawo艂a膰 Janka! Lecz Bjorn i Krystyna zauwa偶yli, 偶e Liza nic nie niesie. Gdzie s膮 bu艂eczki? Gdzie jest biszkopt?

Liza nie mia艂a ani bu艂eczek, ani ciasta. Szlochaj膮c otworzy艂a furtk臋.

- Lizo, dziecko drogie, co si臋 sta艂o?... - wykrzykn臋艂a ciocia Fryderyka spiesz膮c w jej ' stron臋.

Liza tak p艂aka艂a, 偶e 艂zy la艂y si臋 strumieniem.

- Jaka艣 ty brudna!

Tego ranka Liza w艂o偶y艂a czyst膮, 偶贸艂t膮 sukienk臋, uprasowan膮 przez cioci臋 Fryderyk臋. Sukienka by艂a teraz ca艂kiem brudna; zab艂ocona i zakurzona, wygl膮da艂a okropnie.

- Co艣 ty robi艂a? Gdzie by艂a艣? - pyta艂a przera偶ona ciotka Fryderyka; ale Liza tak p艂aka艂a, 偶e nie by艂a w stanie odpowiedzie膰.

Ciocia Sigrid te偶 przybieg艂a i przerazi艂a si臋, tak samo jak ciocia Fryderyka.

- A mo偶e si臋 turla艂a艣 wracaj膮c do domu? - spyta艂 Bjorn.

Troch臋 si臋 uspokoiwszy, Liza opowiedzia艂a, co si臋 sta艂o. Tak jak by艂o powiedziane, kupi艂a w piekarni Larssona ciasto biszkoptowe i bu艂eczki. W drodze powrotnej spotka艂a na ulicy G艂贸wnej nieznajomego m臋偶czyzn臋, kt贸ry podszed艂 do niej patrz膮c - jak si臋 jej zdawa艂o - na niesione przez ni膮 torebki. Liza zesz艂a na jezdni臋, 偶eby go wymin膮膰. W贸wczas m臋偶czyzna co艣 powiedzia艂, a ona tak si臋 przestraszy艂a, 偶e zacz臋艂a biec. On bieg艂 za ni膮 i w pewnej chwili podstawi艂 jej nog臋. Przewr贸ci艂a si臋 w najbrudniejszym miejscu ulicy.

- Ale偶 to niewiarygodna historia! - zawo艂a艂a ciocia Sigrid patrz膮c na oniemia艂膮 cioci臋 Fryderyk臋.

- Upu艣ci艂am obie torebki, a on je porwa艂 - m贸wi艂a Liza, troch臋 ju偶 spokojniejsza, cho膰 wci膮偶 bliska p艂aczu. - Natychmiast wsadzi艂 jedn膮 bu艂eczk臋 do ust i zdaje mi si臋, 偶e ca艂膮 po艂kn膮艂. Potem wzi膮艂 drug膮 i tak je zjad艂 po kolei.

- Nie do wiary! - oburzy艂a si臋 ciocia Fryderyka.

- Powiedzia艂am mu, 偶e bu艂eczki s膮 moje i 偶eby ich nie rusza艂.

- A co on na to? - wtr膮ci艂 podniecony Bjorn. Nies艂ychana historia! Przecie偶 on sam przechadza艂 si臋 nieraz ulic膮 G艂贸wn膮, lecz nigdy nic podobnego mu si臋 nie zdarzy艂o.

- Ten idiota! - rozgniewa艂a si臋 Liza prze艂ykaj膮c ostatnie 艂zy. - Gdy mu powiedzia艂am, 偶e to s膮 moje bu艂eczki, on odpar艂: 鈥淐zy pozwolisz?", i w jednej chwili po偶ar艂 ca艂e czterna艣cie sztuk. A potem zabra艂 si臋 do ciasta. Trzyma艂 je obur膮cz i jad艂 tak, jakby to by艂a kanapka.

- A dalej? Co zrobi艂 potem? - zniecierpliwi艂 si臋 Bjorn.

- Nie wiem, bo pobieg艂am do domu. Ale wo艂a艂 za mn膮, 偶e jutro wola艂by piernik.

- Nigdy czego艣 podobnego nie s艂ysza艂am - j臋kn臋艂a ciocia Fryderyka.

- Jak wygl膮da艂? - spyta艂a ciocia Sigrid.

- By艂 bardzo du偶y i gruby. W艂a艣ciwie nie tyle gruby, co bardzo du偶y i szeroki.

- Czy umia艂aby艣 go opisa膰?

- Oczywi艣cie. Mia艂 na g艂owie bia艂膮 czapk臋, tak膮 - wiecie, cyklist贸wk臋 z daszkiem. By艂 w szarym ubraniu i niebieskiej koszuli. Du偶y i niezgrabny, co najmniej jak byk.

- 呕e te偶 co艣 takiego mog艂o si臋 zdarzy膰 w艂a艣nie tu, w Lingonboda! Kto to m贸g艂 by膰?

- Wygl膮da艂 jak byk. Taki idiotyczny byk! - doda艂a Liza. Przesta艂a p艂aka膰, ale by艂a z艂a.

- Wiesz co, zdejmij lepiej t臋 sukienk臋 i w艂贸偶 niebiesk膮 - poradzi艂a ciocia Fryderyka.

Krystyna sta艂a obok i s艂ucha艂a nie odzywaj膮c si臋. 鈥淣igdy ju偶 nie odwa偶臋 si臋 p贸j艣膰 do piekarni Larssona" - my艣la艂a.

Tymczasem wr贸ci艂 Janek. Bieg艂 utykaj膮c. Ju偶 z daleka wida膰 by艂o, 偶e co艣 mu jest. I rzeczywi艣cie: gdy si臋 zbli偶y艂, zobaczyli, 偶e ma zakrwawion膮 nog臋. Dok艂adnie si臋 przypatruj膮c, mo偶na te偶 by艂o dostrzec 艣lady 艂ez na zakurzonych, opalonych policzkach.

- Janku, kochanie, co to? - zawo艂a艂a ciocia Sigrid.

- Na lito艣膰 bosk膮, co si臋 zn贸w sta艂o? - przerazi艂a si臋 ciocia Fryderyka.

- Snap mnie ugryz艂 - odpar艂 gniewnie Janek.

Snap to by艂 pies s膮siada. By艂 z艂y i z tego powodu nigdy nie m贸g艂 biega膰, gdzie chcia艂. Musia艂 si臋 zadowala膰 szczekaniem zza wysokiego p艂otu.

- Snap? Jak to si臋 mog艂o sta膰? Czy nie by艂 uwi膮zany?

- Kiwali艣my si臋 na drodze...

Ciocia Fryderyka zwr贸ci艂a si臋 do Bjorna i zapyta艂a po cichu:

- Co on robi艂?

- Kiwa艂 si臋, to znaczy kopa艂 pi艂k臋 - obja艣ni艂 Bjorn.

- Kiwali艣my si臋 na drodze, gdy zjawi艂 si臋 jaki艣 facet...

- Facet? - zdziwi艂a si臋 ciocia Sigrid patrz膮c pytaj膮co na Bjorna.

- No tak, facet. Taki go艣膰 - rzuci艂 zniecierpliwiony Bjorn. Chcia艂 jak najszybciej dowiedzie膰 si臋, co by艂o dalej.

- Kopn膮艂 pi艂k臋 tak, 偶e przelecia艂a na drug膮 stron臋 p艂otu - opowiada艂 Janek. - I wcale nie dla zabawy. Co za bezczelno艣膰, prawda? Oczywi艣cie nikt nie chcia艂 p贸j艣膰 po pi艂k臋, bo ka偶dy ba艂 si臋 Snapa. Wi臋c powiedzieli艣my facetowi, 偶eby sam si臋 po ni膮 pofatygowa艂, a on na to, 偶e nie umie ju偶 tak dobrze prze艂azi膰 przez p艂oty, jak dawniej. Z powodu podagry, jak twierdzi艂. Mia艂 podagr臋 w jednej nodze. Ale powiedzia艂, 偶e za przyniesienie pi艂ki da pi臋膰dziesi膮t 贸re1. Uznali艣my, 偶e to do艣膰 przyzwoicie z jego strony, no i oczywi艣cie ka偶dy chcia艂 mie膰 te pi臋膰dziesi膮t ore. Snapa nie by艂o wida膰, wi臋c zdawa艂o si臋 nam, 偶e je艣li przelezie si臋 przez p艂ot cicho i ostro偶nie, wszystko dobrze si臋 sko艅czy. Postanowili艣my ci膮gn膮膰 losy na kawa艂kach trawy, 偶eby by艂o wiadomo, kto ma to zrobi膰. Ja wyci膮gn膮艂em najd艂u偶sz膮 traw臋. Przelaz艂em przez p艂ot, jak tylko mog艂em najciszej. Pi艂ka le偶a艂a na 艣rodku trawnika, wi臋c do艣膰 daleko. Ale by艂oby si臋 uda艂o ca艂kiem dobrze, bo Snap akurat gdzie艣 znikn膮艂. Tymczasem w chwili, gdy ju偶 j膮 prawie mia艂em, ten wstr臋tny facet zacz膮艂 gwizda膰 i krzycze膰, jak m贸g艂 najg艂o艣niej. Oczywi艣cie Snap natychmiast przylecia艂. A ja nie zd膮偶y艂em uciec. W艂a艣nie gdy by艂em na p艂ocie, Snap podskoczy艂 i ugryz艂 mnie w nog臋.

- Nigdy czego艣 podobnego nie s艂ysza艂am! - wybuchn臋艂a ciocia Sigrid.

- Nie do wiary! Tu, w Lingonboda! - oburzy艂a si臋 ciocia Fryderyka.

- Kiedy znalaz艂em si臋 z powrotem na drodze, ten idiota sta艂 u艣miechaj膮c si臋 i powiedzia艂, 偶e nie dostan臋 pi臋膰dziesi膮t ore, poniewa偶 nie przynios艂em pi艂ki. 鈥淣ast臋pnym razem przynios臋 j膮 sam - powiedzia艂 - bo mam wra偶enie, 偶e moja podagra ma si臋 troch臋 lepiej". I poszed艂 sobie.

- Jak on wygl膮da艂? - zaciekawi艂a si臋 panna Sigrid.

- Czy by艂 podobny do byka? - pyta艂 Bjorn bardzo podniecony.

- Czy mia艂 na g艂owie bia艂膮 czapk臋, jak byk... Chcia艂am powiedzie膰, czy nie mia艂 bia艂ej czapki? - pyta艂a r贸wnie przej臋ta Krystyna.

- Mia艂 - odpar艂 Janek.

Spojrzeli po sobie w milczeniu, czuj膮c si臋 bardzo nieswojo.

- Nie powinni艣cie ju偶 dzi艣 wychodzi膰 - o艣wiadczy艂a ciocia Fryderyka czw贸rce ma艂ych siostrze艅c贸w.

- Pod 偶adnym warunkiem - potwierdzi艂a ciocia Sigrid. - Musicie siedzie膰 w domu dopoty, dop贸ki ten cz艂owiek b臋dzie w Lingonboda. Jak tu mieszkam siedemdziesi膮t lat, nigdy czego艣 podobnego nie s艂ysza艂am.

- Ani ja - powiedzia艂a ciocia Fryderyka. - Cho膰 偶yj臋 ju偶 siedemdziesi膮t jeden lat.

W ko艅cu zasiedli wszyscy razem w altanie i pili sok, ale tego dnia musieli poprzesta膰 na sucharach. Jak wiecie, suchary wcale nie przypominaj膮 艣wie偶o upieczonych bu艂eczek, a ju偶 w 偶adnym razie nie smakuj膮 jak biszkopt. Lecz nikt nie odwa偶y艂by si臋 wyj艣膰 poza furtk臋, dop贸ki 贸w cz艂owiek w bia艂ej czapce chodzi艂 swobodnie po mie艣cie.

Wi臋c Liza, Janek, Bjorn i Krystyna siedzieli maczaj膮c sucharki w ciemnoczerwonym soku, 偶eby mi臋k艂y.

Liza przebra艂a si臋 w niebiesk膮 sukienk臋. Janek mia艂 banda偶 na nodze.

Nagle us艂yszeli szelest w skrzynce na listy ko艂o furtki.

- Listonosz! - zawo艂a艂 Bjorn i pobieg艂 po list. By艂 zaadresowany do 鈥淧anien z Fredriksro".

- Jakie to 艣mieszne - zdziwi艂a si臋 ciocia Sigrid otwieraj膮c kopert臋. - Panny z Fredriksro... od kogo to mo偶e by膰?

Siostry pochyli艂y siwe g艂owy i czyta艂y:


Ni偶ej podpisany by艂by wdzi臋czny, gdyby Panie zechcia艂y dostarczy膰 mu we czwartek trzy tysi膮ce koron, gdy偶 tej w艂a艣nie sumy potrzebuje. Najpewniejszym i najprostszym sposobem jest w艂o偶y膰 pieni膮dze do koperty, a kopert臋 do du偶ego pustego d臋bu na stoku Wzg贸rza 艢wi臋toja艅skiego. W przeciwnym razie nie wiadomo, co si臋 mo偶e sta膰. Na przyk艂ad mo偶e 艂atwo znikn膮膰 jaki艣 srebrny puchar i jeszcze to i owo.

W 偶adnym razie nie powinny Panie dopu艣ci膰, by wmiesza艂a si臋 w to policja. Gdyby si臋 tak sta艂o, przeczucie mi m贸wi, 偶e jeszcze gorsze rzeczy mog艂yby si臋 zdarzy膰. S艂ysza艂em, 偶e kiedy艣 ca艂a willa wylecia艂a w powietrze. To by艂a co prawda czerwona willa, lecz, o ile mi wiadomo, to samo mog艂oby si臋 sta膰 z 偶贸艂t膮 will膮, a by艂oby szkoda, teraz, przy tak 艣licznej pogodzie. Jedyna rzecz, kt贸r膮 Panie maj膮 zrobi膰, to najp贸藕niej we czwartek wiecz贸r w艂o偶y膰 kopert臋 zawieraj膮c膮 trzy tysi膮ce koron do dziupli tego pi臋knego, nieco wypr贸chnia艂ego d臋bu, kt贸ry jest kr贸lem puszczy.

Z najlepszymi 偶yczeniami powodzenia w przysz艂o艣ci, maj膮c nadziej臋, i偶 pi臋kna pogoda b臋dzie trwa膰 nadal, mam zaszczyt pisa膰 si臋

Waszym oddanym przyjacielem

Wilhelm 艁asica


Dobrotliwe siwe panie z pocz膮tku nic nie zrozumia艂y.

- Srebrny puchar... - szepn臋艂a panna Sigrid.

- Kr贸l puszczy?... - zastanowi艂a si臋 panna Fryderyka.

Gdy przeczyta艂y list po raz drugi, ogarn膮艂 je niepok贸j. A gdy go przeczyta艂y p贸艂g艂osem po raz trzeci, uprzytomni艂y sobie, 偶e zagra偶a im wielkie niebezpiecze艅stwo.

- O co tam chodzi w tym li艣cie? - spyta艂 Bjorn odgryzaj膮c kawa艂ek si贸dmego suchara.

- Czy kto艣 chce ukra艣膰 Puchar Jubelowy? - spyta艂 Janek. Dzieci nie bardzo wiedzia艂y, co oznacza s艂owo jubileuszowy; srebrny puchar nazywa艂y Pucharem Jubelowym.

- Czy list jest od Byka? - spyta艂a przestraszona Liza.

Starsze panie westchn臋艂y.

- Teraz wypijcie sok - powiedzia艂a smutno ciocia Fryderyka.

- A potem... potem lepiej, 偶eby艣cie si臋 po艂o偶yli do 艂贸偶ek.

- Do 艂贸偶ek! - wykrzykn臋艂y dzieci topi膮c suchary w soku. By艂a dopiero trzecia po po艂udniu.

- Tak - powiedzia艂a ciocia Sigrid. - Najlepiej b臋dzie, jak wszyscy si臋 po艂o偶ycie. Ka偶dy dostanie po tabliczce czekolady.

S艂o艅ce nad Lingonboda 艣wieci艂o nadal bardzo mocno. Miasteczko, kt贸re by艂o tak malutkie, 偶e ma艂o kto o nim s艂ysza艂, drzema艂o w upale. W ogrodzie otaczaj膮cym szafranowo偶贸艂t膮 will臋 peonie ja艣nia艂y przepysznymi barwami, bzycza艂y pszczo艂y i trzmiele. I cho膰 niebo by艂o niebieskie jak nigdy, kochane starsze panie z Fredriksro mia艂y wra偶enie, 偶e nadci膮gn臋艂a du偶a, gro藕na, czarna chmura, kt贸ra pogr膮偶y艂a wszystko w cie艅.


ROZDZIA艁 TRZECI

Ture Sventon otrzymuje polecenie


W Sztokholmie by艂o tak gor膮co, 偶e nad ulic膮 Kr贸lowej dr偶a艂o powietrze, a asfalt by艂 mi臋kki i kleisty. Chodnikiem sz艂a wolno panna Fryderyka Fredriksson trzymaj膮c w r臋ku torebk臋. Mia艂a w niej szczoteczk臋 do z臋b贸w, dwie pomara艅cze oraz szereg innych drobiazg贸w potrzebnych w podr贸偶y. Panna Fryderyka odby艂a d艂ug膮 drog臋 do stolicy, aby znale藕膰 m膮drego i odpowiedzialnego prywatnego detektywa. W Lingonboda by艂 co prawda policjant Klang, na pewno godny zaufania, lecz w li艣cie od pana 艁asicy sta艂o przecie偶 wyra藕nie, 偶e policja nie powinna by膰 w t臋 spraw臋 wmieszana.

Panna Fryderyka by艂a bardzo zm臋czona. W g艂owie jej si臋 kr臋ci艂o od gor膮ca i ha艂asu.Gdzie tu znale藕膰 detektywa? Nie mia艂a poj臋cia, w kt贸r膮 stron臋 si臋 kierowa膰. Wtem, zupe艂nie przypadkiem, zobaczy艂a tabliczk臋 na drzwiach:


T. SVENTON

Praktykuj膮cy Prywatny Detektyw


Ach, co za szcz臋艣cie - pomy艣la艂a sobie - bo jestem u kresu si艂".

Dzwonek do drzwi w biurze Sventona oznacza艂 przewa偶nie kogo艣 sprzedaj膮cego sznurowad艂a lub papier listowy. Sekretarka, panna Jansson, otworzy艂a i ju偶 chcia艂a powiedzie膰, 偶e nie potrzebuje sznurowade艂, zobaczy艂a jednak starsz膮, siwow艂os膮 pani膮 o mi艂ym, cho膰 zm臋czonym wyrazie twarzy. Wida膰 by艂o, 偶e jest bardzo zdenerwowana.

- Czy zasta艂am detektywa Fredrikssona?... albo... nie... chcia艂am powiedzie膰, pann臋 Sventon? - spyta艂a nieznajoma.

- Prosz臋 艂askawie wej艣膰 - zaprasza艂a koj膮cym g艂osem panna Jansson. - Kogo mam przyjemno艣膰 zameldowa膰.

- Pana 艁asic臋 - odpar艂a nieznajoma pani opadaj膮c na krzes艂o. - Ach, co te偶 ja m贸wi臋, chcia艂am powiedzie膰 Wilhelma Fredrikssona. Ojej, co za niezno艣ny upa艂!

Panna Jansson wesz艂a do pokoju Sventona, kt贸ry siedzia艂 m臋cz膮c si臋 nad krzy偶贸wk膮, i oznajmi艂a: 鈥淣iejaka panna Fredriksson-艁asica chcia艂aby z panem m贸wi膰".

- Aha! Niech pani poprosi, 偶eby zaczeka艂a chwil臋, zaraz b臋d臋 wolny - rzek艂 Sventon i dalej g艂owi艂 si臋 bezskutecznie nad numerem dziewi膮tym poziomo: 鈥渨schodnia moneta" (pi臋膰 liter, z kt贸rych pierwsze trzy musz膮 by膰 din...) 鈥淲schodnia moneta - r贸wnie dobrze mog艂oby by膰 troch臋-szwedzkich pieni臋dzy" - mrukn膮艂 Sventon grzebi膮c r臋k膮 w kieszeni (w kt贸rej by艂a tylko jedna p贸艂koron贸wka i jedne dziesi臋膰 ore).

Po chwili otworzy艂 drzwi do pierwszego pokoju. Wesz艂a siwow艂osa pani o mi艂ym, lecz nie艣mia艂ym wygl膮dzie. Przywita艂a si臋 i powiedzia艂a, 偶e nazywa si臋 Fredriksson.

- Sventon - przedstawi艂 si臋 Sventon.

- Przyjecha艂am prosto ze Sztokholmu - wyja艣ni艂a panna Fredriksson opadaj膮c na krzes艂o.

- Sk膮d? - zdziwi艂 si臋 Sventon.

- Chcia艂am powiedzie膰 z Lingonboda.

Sventon nie przypomina艂 sobie 偶adnej miejscowo艣ci o takiej nazwie. 鈥淣ie by艂o Lingonboda w moim podr臋czniku geografii, kiedy chodzi艂em do szko艂y" - pomy艣la艂.

- Lingonboda... hm. Gdzie to jest?

- Daleko na po艂udnie, a w poci膮gu by艂o tak gor膮co - t艂umaczy艂a panna Fredriksson. - Gdybym nie mia艂a ze sob膮 pomara艅cz... - Poda艂a Sventonowi list prosz膮c, by go przeczyta艂.

Sventon usiad艂 za biurkiem i spojrza艂 na podpis. Ujrzawszy nazwisko Wilhelm 艁asica zerwa艂 si臋 tak gwa艂townie, jak gdyby krzes艂o by艂o usiane pinezkami.

- 艁asica! - przestraszy艂 si臋 niczym na widok ducha w bia艂y dzie艅.

- Czy pan zna pana 艁asic臋? - zdziwi艂a si臋 panna Fredriksson.

Zanim Sventon zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, zadzwoni艂 telefon.

- Przepraszam - powiedzia艂 podnosz膮c s艂uchawk臋. - Halo. Dobrze. Ale u偶yjcie piftolet贸w tylko w razie konieczno艣ci. Pami臋taj, tylko w razie konieczno艣ci. Do widzenia.

Gdy Sventon sko艅czy艂 czyta膰 list, panna Fredriksson zapyta艂a:

- Kto to jest ten 艁asica?

- 艁atwo pani pyta膰. Kim On jest? Wiemy jedynie, 偶e zawsze znika.

- Zawsze znika?

- Tak. Znika, gdy tylko policja ma na nim po艂o偶y膰 r臋k臋. Nikt nigdy nie widzia艂 Wilusia 艁asicy. Nikt nie mo偶e go opisa膰. Pojawia si臋 raz tu, raz tam. Lecz jak tylko policja chce go schwyta膰, umyka jej. Nikt go nigdy nie widzia艂.

- To brzmi bardzo nieprzyjemnie - rzek艂a panna Fredriksson.

- Czy ma pani jaki艣 klucz do tej tajemnicy? - spyta艂 Sventon.

- Klucz? - powt贸rzy艂a panna Fredriksson i ju偶 chcia艂a otworzy膰 torebk臋.

- Czy nie widziano ostatnio w Lingonboda jakiej艣 obcej osoby? Prosz臋 sobie dok艂adnie przypomnie膰. Czy nie spotka艂a pani na ulicy kogo艣, kogo pani nie zna?

- Nie... tak, teraz gdy pan detektyw o tym wspomnia艂... ach, to okropne. On jest taki niedobry, 偶e trudno uwierzy膰.

Panna Fredriksson opowiedzia艂a, co zdarzy艂o si臋 Lizie i Jankowi. Zapyta艂a, czy Sventon my艣li, 偶e ten cz艂owiek w bia艂ej czapce m贸g艂 by膰 艁asic膮.

- Za wcze艣nie na razie, by wypowiada膰 si臋 w tej sprawie. Wszystko, co wiemy, to tyle, 偶e 艁asica jest ma艂y i cienki jak 艂asica. Wydosta艂 si臋 kiedy艣 przez dziurk臋 od klucza.

- Czy偶 to mo偶liwe? - zakrzykn臋艂a panna Fredriksson.

- By艂o to w Dalarnie...

Zn贸w zadzwoni艂 telefon.

- Nie mam nigdy chwili spokoju - mrukn膮艂 Sventon zniecierpliwiony i podni贸s艂 s艂uchawk臋.

- Halo. Tak, ukrywa si臋 we w艂azie do kana艂u na 殴r贸dlanej. Przebrany jest za stroiciela fortepian贸w, ale nie ma 偶adnych szans na ucieczk臋. Kaza艂em otoczy膰 ca艂膮 dzielnic臋. Dzi臋kuj臋. Do widzenia.

(鈥淭en Sventon wygl膮da na kogo艣 w pe艂ni godnego zaufania. - pomy艣la艂a panna Fredriksson. - Stroiciel fortepian贸w na ulicy 殴r贸dlanej... takiej sprawy policjant Klang nie potrafi艂by za艂atwi膰").

- A wi臋c, jak ju偶 m贸wi艂em, 艁asica wydosta艂 si臋 przez dziurk臋 od klucza. By艂a to co prawda wyj膮tkowo du偶a dziurka. Zdarzenie mia艂o miejsce w Dalarnie. Schowa艂 si臋 tam w pewnej ma艂ej przybud贸wce niedaleko jeziora

Siljan, w takim bardzo starym gospodarstwie pami臋taj膮cym czasy Gustawa Wazy. Dziurka od klucza by艂a wielko艣ci mniej wi臋cej... no, powiedzmy, patelni. Niemniej jednak, jak pani widzi, panno Fredriksson, mamy do czynienia z cz艂owiekiem, kt贸ry mo偶e przej艣膰 przez dziurk臋 od klucza.

- Jakie to okropne - westchn臋艂a panna Fredriksson i otar艂a czo艂o chusteczk膮. Po pokoju rozszed艂 si臋 mi艂y zapach wody kolo艅skiej.

Nagle co艣 sobie przypomnia艂a.

- Ach, w takim razie to nie mo偶e by膰 on! Dzieci m贸wi艂y, 偶e ten cz艂owiek w bia艂ej czapce by艂 du偶y jak byk!

- Hm... no dobrze. Nie chc臋 si臋 na razie wypowiada膰 na ten temat.

- Najlepiej, 偶eby pan przyjecha艂 do Lingonboda i zaj膮艂 si臋 t膮 spraw膮 osobi艣cie. Czuliby艣my si臋 znacznie spokojniejsi.

Sventon zda艂 sobie spraw臋, 偶e oto trafia mu si臋 wielka szansa 偶yciowa. Gdyby mu si臋 uda艂o z艂apa膰 Wilhelma 艁asic臋, dokona艂by czego艣, czego nikt dot膮d nie potrafi艂. Oczyma wyobra藕ni widzia艂 ju偶 wspania艂e nag艂贸wki w gazetach:

TURE SVENTON ROZWI膭ZA艁 ZAGADK臉 艁ASICY

Nies艂ychany wyczyn w Lingonboda!


Lecz jak daleko mo偶na dojecha膰 za sze艣膰dziesi膮t 贸re? W ka偶dym razie nie do Lingonboda. Sk膮d by tu zdoby膰 troch臋 pieni臋dzy na pocz膮tek? Ciocia Hilda w Soderhamn by艂a jedyn膮 osob膮 posiadaj膮c膮 jakie艣 kapita艂y, lecz j膮 najbardziej interesowa艂a rozmowa o reumatyzmie i pod艂ogach, od kt贸rych ci膮gnie.

- Czuliby艣my si臋 tak bezpiecznie, gdyby pan zechcia艂 przyjecha膰 do Lingonboda - m贸wi艂a dalej panna Fredriksson.

- Sprawa mnie interesuje, owszem. Ale w艂a艣nie teraz jestem bardzo zaj臋ty. Musz臋 jecha膰 na 殴r贸dlan膮 - mrucza艂 Sventon.

- Ach, jaka szkoda... Mia艂am nadziej臋... - zmartwi艂a si臋 mi艂a, starsza pani. Wygl膮da艂a bardzo zm臋czona.

- Panno Fredriksson, najdalej dzi艣 po po艂udniu dam pani zna膰, czy mog臋 podj膮膰 si臋 tej sprawy.

Ture Sventon by艂 ju偶 zdecydowany. Mimo wszystko zam贸wi rozmow臋 z Soderhamn i podyskutuje z cioci膮 Hild膮 o po偶yczce.



ROZDZIA艁 CZWARTY

Nieznajomy z dywanem


Ledwo panna Fryderyka Fredriksson wysz艂a z biura Prywatnego Detektywa Ture Sventona, gdy zn贸w kto艣 zadzwoni艂 do drzwi. Panna Jansson otworzy艂a. Przed ni膮 sta艂 nieznajomy o ciemnej cerze, w meloniku na g艂owie. Wygl膮da艂 zupe艂nie inaczej ni偶 wszyscy. Najdziwniejsze by艂y jego oczy. Bardzo ciemne, mo偶na by powiedzie膰, 偶e czarne jak noc i r贸wnie niezg艂臋bione. Pod pach膮 trzyma艂 co艣, co wygl膮da艂o jak zwini臋ty dywan.

- Nie mamy zamiaru nic kupowa膰 - rzek艂a panna Jansson patrz膮c na艅 podejrzliwie. Nieznajomy sk艂oni艂 si臋 w milczeniu.

- Czego pan sobie 偶yczy? - spyta艂a panna Jansson.

Nieznajomy zdj膮艂 melonik. Panna Jansson zobaczy艂a ku swemu zdziwieniu, 偶e pod melonikiem mia艂 jeszcze jedno nakrycie g艂owy - czerwon膮 czapk臋 z pomponem, czyli fez.

- Czego pan sobie 偶yczy? - spyta艂a ponownie panna Jansson, tym razem g艂osem bardzo niepewnym.

- Moja skromna wizyta dotyczy detektywa Sventona - odpowiedzia艂 tajemniczy go艣膰 i zn贸w si臋 uk艂oni艂. Czarny pompon kiwa艂 si臋 tam i z powrotem.

Panna Jansson wpu艣ci艂a go do gabinetu Sventona. Po prostu nie 艣mia艂a mu odm贸wi膰.

Na widok go艣cia Sventon oniemia艂. Oto sta艂 przed nim wysoki i szczup艂y nieznajomy, o oczach jak czarny aksamit i dziwnym spojrzeniu. To co艣 czerwonego na jego g艂owie te偶 by艂o dziwne. Nawet bardzo dziwne. Wygl膮da艂o wschodnio. Pod pach膮 trzyma艂 jaki艣 zwini臋ty przedmiot, prawdopodobnie dywan.

- O co chodzi? - spyta艂 Sventon ostro.

- Nazywam si臋 Omar - odpar艂 cz艂owiek o niezg艂臋bionych, aksamitnych oczach. Sk艂oni艂 si臋 powoli, z godno艣ci膮.

- Sventon - przedstawi艂 si臋 Sventon.

Obaj milczeli chwil臋. Nieznajomy sta艂 zupe艂nie bez ruchu. Sventon poczu艂 si臋 nieswojo.

- Jest dla mnie wielkim zaszczytem m贸c pozna膰 pana osobi艣cie - oznajmi艂 go艣膰. Sventon b臋bni艂 nerwowo palcami po stole. I zn贸w zapad艂o milczenie. S艂ycha膰 by艂o tylko st艂umiony ha艂as uliczny. Sventon stara艂 si臋 nie patrze膰 na nieznajomego. Nie wiedzia艂, co powiedzie膰. Gdy tylko pr贸bowa艂 si臋 odezwa膰, go艣膰 natychmiast si臋 k艂ania艂, jak za poci膮gni臋ciem sznurka. Detektywi zawsze s膮 nara偶eni na r贸偶nego rodzaju niebezpiecze艅stwa i Sventon czu艂, 偶e ten cz艂owiek albo ma jaki艣 gro藕ny zamiar, albo chce co艣 sprzeda膰.

- Czy chodzi o sznurowad艂a? - spyta艂. - Nie kupuj臋 takowych.

Go艣膰 uk艂oni艂 si臋 powoli, z ledwo dostrzegalnym u艣miechem.

- Ja te偶 nie kupuj臋 sznurowade艂 - powiedzia艂. - Nigdy ich nie u偶ywam.

Sventon, zbity z tropu, zerkn膮艂 na jego nogi. Cz艂owiek 贸w nosi艂 rodzaj spiczastych pantofli, kt贸re, cho膰 mi臋kkie i wygodne, nie nadawa艂y si臋 zupe艂nie do chodzenia po ulicy Kr贸lowej w Sztokholmie.

- Odziedziczy艂em po moim ojcu dwa dywany - rzek艂 pan Omar.

Sventon a偶 usta otworzy艂 偶e zdziwienia. Lecz potem rozgniewa艂 si臋:

- Czy偶by? A ja w takim razie odziedziczy艂em znacznie wi臋cej. I wycieraczk臋, i dywanik w przedpokoju, i chodnik w czerwone paski, i dywan pod sto艂em w jadalni, i dwa dywaniki, kt贸re si臋 k艂adzie przed 艂贸偶kiem. Czyli odziedziczy艂em dostateczn膮 ilo艣膰 dywan贸w.

Nieznajomy ze Wschodu przytakn膮艂, schylaj膮c lekko g艂ow臋.

- Wed艂ug mojego skromnego mniemania brakuje panu jeszcze jednego dywanu.

Ha! - pomy艣la艂 Sventon - powinienem by艂 si臋 domy艣li膰. To sprzedawca dywan贸w".

- Na pewno nie! - wykrzykn膮艂 uderzaj膮c pi臋艣ci膮 w st贸艂. - Dwa lata temu kupi艂em dywan na raty i dotychczas... ale mniejsza z tym. Nie kupi臋 偶adnego dywanu.

- Je偶eli pan nie kupi ode mnie 偶adnego dywanu, oczywi艣cie ja panu 偶adnego nie sprzedam - odpowiedzia艂 tajemniczo nieznajomy rozk艂adaj膮c dywan na ziemi.

呕eby to by艂 chocia偶 nowy dywan, bez skaz, kolorowy i l艣ni膮cy. Ale gdzie tam! Sp艂owia艂y, wytarty na brzegach i w 艣rodku. Nawet wstyd pr贸bowa膰 co艣 takiego sprzeda膰.

- Odziedziczy艂em po ojcu dwa dywany - powt贸rzy艂 nieznajomy - i oto jeden z nich.

- Tak, widz臋 - rzek艂 Sventon.

- Niewiele ludzi posiada dwa dywany - m贸wi艂 dalej nieznajomy nie zwracaj膮c uwagi na s艂owa Sventona.

- Och, znam takich, co ich maj膮 siedem lub osiem.

- Niew膮tpliwie - odpar艂 cz艂owiek o niezg艂臋bionych oczach. - Lecz nie maj膮 dywan贸w lataj膮cych. - Sk艂oni艂 si臋 niemal do ziemi.

- Co takiego? - wykrzykn膮艂 Sventon, zdenerwowany tym ustawicznym k艂anianiem si臋.

- Nie posiadaj膮 lataj膮cych dywan贸w - powt贸rzy艂 go艣膰 nie zmieniaj膮c wyrazu twarzy.

Co on ma na my艣li? - zastanawia艂 si臋 Sventon. - Lataj膮ce dywany?" Czyta艂 o czym艣 takim w ksi膮偶kach. Wiele lat temu ojciec podarowa艂 mu na gwiazdk臋 zbi贸r Ba艣ni z tysi膮ca i jednej nocy. Wyst臋powa艂y tam lataj膮ce dywany i inne podobne g艂upstwa. Mo偶e na Wschodzie rzeczywi艣cie s膮 lataj膮ce dywany. Podobno w tej cz臋艣ci 艣wiata trafiaj膮 si臋 r贸偶nego rodzaju dziwne rzeczy, lecz tu, na ulicy Kr贸lowej, w centrum Sztokholmu, nigdy nie by艂o lataj膮cych dywan贸w. Ture Sventon zacz膮艂 podejrzewa膰, 偶e cz艂owiek w czerwonym fezie, o czarnych, aksamitnych oczach, mia艂 co艣kolwiek 藕le w g艂owie. M贸g艂 nawet by膰 niebezpieczny.

- Gdyby 艂askawy pan zechcia艂 wypr贸bowa膰 dywan, mo偶na by zrobi膰 pr贸bny lot - zaproponowa艂 cz艂owiek o aksamitnych oczach. - Prosz臋 usi膮艣膰 - wskaza艂 na dywan.

Sventon s艂ysza艂 kiedy艣, 偶e je艣li si臋 ma do czynienia z niebezpiecznymi wariatami, zawsze lepiej jest im ust膮pi膰.

- Zechce pan usi膮艣膰 - powt贸rzy艂 nieznajomy wskazuj膮c na roz艂o偶ony mi臋dzy nimi dywan.

Sventon pomy艣la艂, 偶e najbezpieczniej b臋dzie, je艣li usi膮dzie.

- A teraz, gdzie pan chce lecie膰? - spyta艂 cudzoziemiec.

- Ach, m贸g艂bym mo偶e zrobi膰 ma艂y spacerek... na przyk艂ad do parku miejskiego - wybra艂 Sventon, po prostu 偶eby co艣 powiedzie膰. Czu艂 si臋 g艂upio siedz膮c na dywanie, a poza tym by艂 niespokojny, nie wiedzia艂, co dalej nast膮pi.

- Humlegarden jest pi臋knym parkiem - powiedzia艂 przybysz ze Wschodu, k艂aniaj膮c si臋 jak zwykle. - Chocia偶, wed艂ug mojej skromnej opinii, brak mu wspania艂ych kaktus贸w, kt贸re ozdabiaj膮 parki w moim rodzinnym kraju. A teraz, jedyna rzecz, kt贸r膮 nale偶y zrobi膰, to dotkn膮膰 r臋k膮 fr臋dzli i powiedzie膰 鈥淗umlegarden" - obja艣ni艂 nieznajomy.

- Ach, oczywi艣cie, nic prostszego - mrukn膮艂 Sventon uwa偶aj膮c, 偶e najlepiej zgadza膰 si臋 na wszystko. I ju偶 chcia艂 dotkn膮膰 fr臋dzli, lecz pan Omar powstrzyma艂 go.

- Chwileczk臋! - zawo艂a艂. - Zapomnia艂em o oknie.

- Okno... ach, tak, oczywi艣cie - mrukn膮艂 Sventon coraz bardziej zaniepokojony. Nie wiedzia艂, co ten cz艂owiek zamierza jeszcze zrobi膰.

Zobaczy艂 z przera偶eniem, 偶e Omar podszed艂 do okna i otworzy艂 je na ro艣cie偶. Potem zwr贸ci艂 si臋 do Sventona i rzek艂: 鈥淭eraz!"

Sventon pos艂usznie przesun膮艂 r臋k膮 po fr臋dzlach i powiedzia艂: 鈥淗umlegarden". Ledwie to uczyni艂, dywan uni贸s艂 si臋 i wyfrun膮艂 przez okno.



ROZDZIA艁 PI膭TY

Pierwszy lot Ture Sventona


Sventon lecia艂 nad miastem! Nic r贸wnie wspania艂ego nie zdarzy艂o mu si臋 dot膮d. Hen w dole widzia艂 dachy, kominy i ulice. Ulica Kr贸lowej wygl膮da艂a jak d艂uga, w膮ska rynna, a ludzie jak mr贸wki. Dostrzeg艂 b艂yszcz膮c膮 wod臋 na kanale P贸艂nocnym. Cudowne!

Dywan skr臋ci艂 nad plac Kolejowy, na kt贸rym liczne tramwaje i autobusy wygl膮da艂y jak ma艂e, 艂adne klocki. Sventon nigdy nie przypuszcza艂, 偶e plac Kolejowy jest tak pi臋knym placem. A potem wyl膮dowa艂 powoli i mi臋kko na trawniku w Humlegarden, tu偶 obok klombu z czerwonych i 偶贸艂tych kwiat贸w.

Ture Sventon przeci膮gn膮艂 si臋 w s艂o艅cu i westchn膮艂 ze szcz臋艣cia. Pog艂aska艂 cudowny dywan.

W tych starych arabskich historiach jest wi臋cej prawdy, ni偶 si臋 wydaje" - pomy艣la艂. A gdy sobie przypomnia艂, jak uprzejmy by艂 pan Omar, jak si臋 k艂ania艂 przy ka偶dym s艂owie, i jak on sam zachowa艂 si臋 niegrzecznie - zrobi艂o mu si臋 bardzo wstyd. 鈥淶aprosz臋 go na psysia i b臋d臋 si臋 k艂ania艂 r贸wnie cz臋sto jak on".

Sventon przyjrza艂 si臋 bli偶ej dywanowi. Pachnia艂 lekko koniem... nie, nie koniem... zna艂 sk膮d艣 ten zapach. Ale sk膮d? Z cyrku? Tak, teraz sobie przypomnia艂. Ostatnio ogl膮da艂 w cyrku wielb艂膮dy, a nawet poszed艂 w przerwie do stajni, 偶eby je pog艂aska膰, bo bardzo kocha艂 zwierz臋ta, a zw艂aszcza wielb艂膮dy. Tak, to by艂o to. Dywan roztacza艂 przytuln膮, zastarza艂膮 wo艅 wielb艂膮dzi膮.

Poza tym przypomina艂 byle jaki, zniszczony i brzydki dywan. Taki, kt贸ry wiesza si臋 w okresie wiosennych porz膮dk贸w na sznurze w ogrodzie i trzepie si臋 m贸wi膮c: ,,Co te偶 pomy艣l膮 s膮siedzi! Koniecznie musimy kupi膰 nowy dywan do przedpokoju".

Potem przypomnia艂 sobie o Wilusiu 艁asicy, kt贸ry w tym w艂a艣nie czasie znajdowa艂 si臋 daleko na po艂udniu w ma艂ym miasteczku Lingonboda i tam w najlepsze planowa艂 nowy zamach. W贸wczas zrozumia艂, co by to by艂o za u艂atwienie mie膰 lataj膮cy dywan. 鈥淪tanowczo przecenia si臋 samochody - pomy艣la艂. - A tak偶e poci膮gi". Nie wiedzia艂, jaka mog艂a by膰 bie偶膮ca cena lataj膮cego dywanu z drugiej r臋ki, podejrzewa艂 jednak, 偶e Omar nie odst膮pi mu go za sze艣膰dziesi膮t ore. Nawet 偶eby si臋 k艂ania艂 i zaprasza艂 na ptysie. Omar zwinie dywan, wykona po偶egnalny uk艂on, w艂o偶y melonik na czerwony fez i zniknie na zawsze w t艂umie.

,,Gdyby tylko ciocia Hilda by艂a bardziej podobna do innych ludzi" - mrucza艂 le偶膮c na trawie ko艂o kwietnika i rozmy艣laj膮c. Ciocia Hilda z jakiego艣 powodu nie bardzo lubi艂a m贸wi膰 o pieni膮dzach. Znacznie bardziej wola艂a rozmow臋 o reumatyzmie, kt贸ry j膮 trapi艂 w lewej nodze. To zn贸w Sventon uwa偶a艂 za ma艂o ciekawe. ,,No c贸偶, r贸偶ne s膮 gusty" - westchn膮艂 macaj膮c monety w kieszeni od kamizelki. Potem westchn膮艂 jeszcze raz.

W ko艅cu usiad艂, uderzy艂 r臋k膮 w dywan i wykrzykn膮艂:

- B臋dziesz m贸j! Zadzwoni臋 do cioci Hildy do S贸derhamn! Powiem, 偶e potrzebuj臋 dywanu, bo ci膮gnie od pod艂ogi. To j膮 przekona!

By艂 najwy偶szy czas wraca膰 do biura. Za d艂ugo ju偶 le偶a艂 oddaj膮c si臋 rozmy艣laniom. Zobaczywszy zbli偶aj膮cego si臋 policjanta, kt贸ry pewno chcia艂 mu powiedzie膰, 偶e nie wolno le偶e膰 na trawniku, Sventon dotkn膮艂 fr臋dzli i szepn膮艂:

,,Do biura". Przeszed艂 go dreszcz emocji i zadowolenia: dywan, jakby uniesiony niewidzialn膮 r臋k膮, natychmiast wzbi艂 si臋 w powietrze i poszybowa艂 nad drzewami.

I zanim Sventon zdo艂a艂 si臋 obejrze膰, wlecieli przez okno do biura i opadli na pod艂og臋 z lekkim wstrz膮sem. Pan Omar sk艂oni艂 si臋 nisko i zamkn膮艂 okno. Detektyw Ture Sventon sk艂oni艂 si臋 jeszcze ni偶ej, niemal do samej ziemi.


ROZDZIA艁 SZ脫STY

Ture Sventon kupuje lataj膮cy dywan


- Czy jest pan zadowolony z dywanu? Moim skromnym zdaniem lata on nie tylko szybko, ale i mi臋kko.

- Czy mog臋 pana pocz臋stowa膰 psysiem? - spyta艂 Sventon. Cz艂owiek ze Wschodu nie wiedzia艂, co to psy艣.

- By艂oby dla mnie wielkim zaszczytem spo偶y膰 z panem psysia - odpar艂 k艂aniaj膮c si臋 z uszanowaniem.

Sventon poprosi艂 pann臋 Jansson, 偶eby by艂a tak dobra i zaraz zam贸wi艂a u Rozalii trzy ptysie.

- Z bit膮 艣mietan膮, oczywi艣cie. - A po cichu doda艂: - We藕miemy je na razie na kredyt. Czekaj膮c na pos艂a艅ca od Rozalii, Sventon ostro偶nie rozpocz膮艂 rozmow臋 o dywanach. Nie chcia艂 pokaza膰, 偶e mu na tym dywanie zale偶y, bo w贸wczas Omar m贸g艂by za偶膮da膰 zbyt wysokiej ceny. I tak b臋dzie do艣膰 trudno dosta膰 po偶yczk臋 od cioci Hildy. Powiedzia艂 wi臋c, 偶e niestety odziedziczy艂 siedem dywan贸w po swoim ojcu (a nawet dziewi臋膰, licz膮c dwa ma艂e le偶膮ce przy 艂贸偶ku, kt贸re by艂y co prawda zniszczone, ale jeszcze mog艂y s艂u偶y膰 w razie potrzeby).

- Dziewi臋膰 sztuk! Wi臋c w艂a艣ciwie nie potrzebuj臋 ju偶 偶adnego.

- Czy kt贸ry艣 z tych dziewi臋ciu dywan贸w umie lata膰? - spyta艂 pan Omar.

- Lata膰?... Tego nie wiem. Prawd臋 m贸wi膮c, nigdy nie pr贸bowa艂em!

- Je偶eli pan nie potrzebuje tego dywanu, nie b臋d臋 pana namawia艂 na kupno - rzek艂 Arab.

- No tak... To zale偶y... Nie bardzo wiem... - waha艂 si臋 Sventon. - Wydaje mi si臋, 偶e ma zniszczone fr臋dzle.

- Tak - zgodzi艂 si臋 nieznajomy. - Ma zniszczone brzegi.

- I 艣rodek te偶. Mo偶e nawet jeszcze bardziej

- Tak - zgodzi艂 si臋 pan Omar. - Na 艣rodku jest jeszcze bardziej zniszczony. Bo tam siedzia艂 zawsze m贸j ojciec podczas lotu. - Wskaza艂 na cz臋艣膰 tak wytart膮, 偶e nie by艂o wida膰 wzoru. - To by艂o jego ulubione miejsce. Cz臋sto lata艂 mi臋dzy Medyn膮 a Mekk膮, gdzie handlowa艂 wielb艂膮dami. A przed nim m贸j dziadek. Cz臋sto lata艂 mi臋dzy Mekk膮 a Medyn膮 i handlowa艂 starymi namiotami. On te偶 zawsze siedzia艂 na tym samym miejscu, a to niszczy.

- Okropnie niszczy - zauwa偶y艂 Sventon. - Nie mog臋 du偶o zap艂aci膰 za tak zniszczony dywan.

Arab uk艂oni艂 si臋 nie odpowiadaj膮c. Sventon zaczyna艂 si臋 niecierpliwi膰. Przewa偶nie ludzie nie chc膮 uzna膰 najmniejszej wady przedmiotu, kt贸ry usi艂uj膮 sprzeda膰. A ten cz艂owiek spokojnie zgadza si臋 ze wszystkimi zarzutami.

- Prawd臋 m贸wi膮c, uwa偶am, 偶e dywan pachnie wielb艂膮dem - krytykowa艂 dalej Sventon.

- Tak - zgodzi艂 si臋 pan Omar z uk艂onem. - Pachnie wielb艂膮dem.

- Nawet bardzo silnie - doda艂 Sventon.

- Daje si臋 to zauwa偶y膰, zw艂aszcza gdy nie ma wiatru, tak jak dzisiaj - przytakn膮艂 pan Omar wykonuj膮c uk艂on pe艂en szacunku.

- To niezbyt przyjemne - zauwa偶y艂 Sventon.

- Tak. Dni bez wiatru s膮 szczeg贸lnie nieprzyjemne, gdy si臋 p艂ynie po morzu. - Arab zn贸w si臋 zgodzi艂.

- Chc臋 powiedzie膰, 偶e nie jest przyjemnie, kiedy dywan czu膰 wielb艂膮dem. Niech pan pow膮cha. - Sventon poci膮gn膮艂 mocno nosem. - W ca艂ym pokoju pachnie wielb艂膮dem!

Wschodni go艣膰 te偶 wci膮gn膮艂 powietrze, a twarz jego zaja艣nia艂a szcz臋艣ciem.

- Mo偶na by powiedzie膰, 偶e si臋 jest w stajni dla wielb艂膮d贸w - ci膮gn膮艂 Sventon zdecydowany kupi膰 dywan mo偶liwie najtaniej.

- To samo w艂a艣nie chcia艂em powiedzie膰. Po naszemu taka stajnia to karawanseraj.-Omar sta艂 si臋 melancholijny i jeszcze raz g艂臋boko wci膮gn膮艂 przez nos powietrze.

Sventon b臋bni艂 niecierpliwie palcami po stole. Nigdy czego艣 podobnego nie s艂ysza艂. Trudno by艂o m贸wi膰 o interesach z kim艣, kto tylko k艂ania艂 si臋 i zgadza艂 na wszystko.

- Jaka cena? - spyta艂 bez ogr贸dek.

- By艂oby dla mnie wielkim zaszczytem, gdybym m贸g艂 sprzeda膰 dywan panu Sventonowi za pi臋膰set dinar贸w - odpar艂 w艂a艣ciciel dywanu.

- Pi臋膰set czego? - zdziwi艂 si臋 Sventon.

- Dinar贸w - odpowiedzia艂 Arab wykonuj膮c wyj膮tkowo niski uk艂on.

- Ach, oczywi艣cie, dinar贸w. - Sventon przypomnia艂 sobie nagle, 偶e spotka艂 si臋 z tym s艂owem w krzy偶贸wce, kt贸r膮 ostatnio uda艂o mu si臋 do po艂owy rozwi膮za膰. Dinar akurat pasowa艂 do 鈥渕onety wschodniej" (nr dziewi膮ty poziomo, pi臋膰 liter). Teraz sobie przypomnia艂. Nie mia艂 najmniejszego poj臋cia, jak膮 warto艣膰 przedstawia艂o pi臋膰set dinar贸w, przekonany by艂 jednak, 偶e to du偶o.

- Pi臋膰set to za du偶o za tak膮 star膮, zniszczon膮 rzecz, kt贸r膮 w dodatku czu膰 wielb艂膮dem.

- Tak - powiedzia艂 Omar i zacz膮艂 poma艂u zwija膰 dywan. - Pi臋膰set to jest o sto wi臋cej ni偶 czterysta, a czterysta jest okr膮g艂膮 sum膮. - Przybra艂 wyraz twarzy jeszcze bardziej nieprzenikniony. Oczy mia艂 czarne jak noc.

Sventon przypomnia艂 sobie o Wilhelmie 艁asicy i zrozpaczony podrapa艂 si臋 w g艂ow臋.

Wtem do drzwi zapuka艂a panna Jansson. Wsun臋艂a g艂ow臋 i szepn臋艂a cichutko, 偶eby nie przeszkadza膰:

- Prosz臋 bardzo, wszystko gotowe.

W s膮siednim pokoju sta艂 pi臋knie nakryty stolik do czarnej kawy, a w 艣rodku, na talerzu, le偶a艂y trzy du偶e, dobrze wypieczone ptysie z du偶膮 ilo艣ci膮 bitej 艣mietany i marcypanu, grubo posypane cukrem waniliowym.

- Prosz臋 si臋 cz臋stowa膰 nie czekaj膮c na mnie - rzek艂 Sventon. - Musz臋 zatelefonowa膰.

Zamkn膮艂 drzwi, z艂apa艂 za s艂uchawk臋 i zam贸wi艂 b艂yskawiczn膮 rozmow臋 z cioci膮 Hild膮 w Soderhamn.

- Czy nie mog艂aby mi ciocia po偶yczy膰 przypadkiem pi臋ciuset dinar贸w? - zacz膮艂. - To na lataj膮c膮 艁asic臋... Chcia艂em powiedzie膰 dywan.

- Sventon a偶 si臋 zadysza艂 z podniecenia. - Dywan, 偶eby nie ci膮gn臋艂o od pod艂ogi.

Gdy ciocia Hilda us艂ysza艂a, 偶e Sventon potrzebuje dywanu, 偶eby nie ci膮gn臋艂o od pod艂ogi, nie by艂a w stanie odm贸wi膰. Obieca艂a p贸j艣膰 tego samego dnia do oddzia艂u Banku Wschodniego i wymieni膰 odpowiedni膮 sum臋 koron na pi臋膰set dinar贸w. (鈥淏臋d臋 jej musia艂 wyt艂umaczy膰 p贸藕niej - my艣la艂 Sventon. - Gdy z艂api臋 艁asic臋, a ona przeczyta ogromne nag艂贸wki w gazetach, na pewno zrozumie").

W mi臋dzyczasie panna Jansson i pan Omar zacz臋li je艣膰 ptysie.

- Pierwszy raz uczestnicz臋 w spo偶ywaniu psysi - rzek艂 arabski nieznajomy k艂aniaj膮c si臋.

- Ach tak? - odpowiedzia艂a panna Jansson (鈥淎 wi臋c on te偶 sepleni - pomy艣la艂a. - Co za szkoda! Bo taki jest przystojny, czarny i romantyczny").

Wszed艂 Sventon i usiad艂 przy stole.

- W艂a艣nie telefonowa艂em do Soderhamn - o艣wiadczy艂. - Poleci艂em Bankowi Wschodniemu przes艂a膰 pi臋膰set dinar贸w. Powinny tutaj jutro by膰. Czy to panu odpowiada?

Pan Omar uk艂oni艂 si臋 tak nisko, 偶e grudka 艣mietany przyklei艂a mu si臋 do prawego ucha.

- Dywan zmieni艂 w艂a艣ciciela - odpar艂 zachowuj膮c ten sam wyraz twarzy.

- Dobra jest - rzek艂 Sventon i zabra艂 si臋 do swojego ptysia.

- S艂ysz臋 w艂a艣nie, 偶e w kraju pana Omara nie jada si臋 ptysi - odezwa艂a si臋 panna Jansson.

- Naprawd臋? - zdziwi艂 si臋 Sventon. - C贸偶 wi臋c si臋 jada?

- Czasem jemy chepchouka2 .

- Przepraszam... co takiego?

- Nie szkodzi - Arab zn贸w si臋 uk艂oni艂. - Jemy chepchouka.

- Ach, tak - rzek艂 Sventon niepewnie. - Rozumiem.

- Jak to brzmi apetycznie - zauwa偶y艂a panna Jansson. - Chep...?

- Chepchouka. Smaczna i lekka potrawa z jarzyn, nadaj膮ca si臋 szczeg贸lnie w gor膮ce dnie, kiedy dmie wiatr pustynny. A ten dmie prawie zawsze.

- Jakie macie jeszcze rozrywki na waszych pustyniach? - spyta艂 Sventon.

- Czasem wybieramy si臋 na przeja偶d偶k臋.

- Konno? - spyta艂a panna Jansson.

- Nie, na wielb艂膮dach - o艣wiadczy艂 Omar k艂aniaj膮c si臋 nisko. - Pijemy te偶 do艣膰 cz臋sto kaw臋.

Sventonowi wyda艂o si臋, 偶e widzi bezkresne morze piasku zalane s艂o艅cem. Na horyzoncie rysowa艂y si臋 sylwetki palm w jakiej艣 oazie. Po piasku, wolno i uroczy艣cie, kroczy艂y wielb艂膮dy w d艂ugim szeregu. S艂ysza艂 bicie dzwon贸w w strzelistych minaretach. Ludzie siedzieli w namiotach jedz膮c chepohouka i popijaj膮c kaw臋, a wszystko ton臋艂o w s艂o艅cu jak w p艂ynnym z艂ocie.

Musz臋 kiedy艣 polecie膰 w te strony" - pomy艣la艂. A g艂o艣no zapyta艂:

- Na waszej pustynnej pustyni nie macie jednak niczego tak smacznego jak psysie, prawda? Z bit膮 艣mietan膮 i marcypanem.

Cudzoziemiec u艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo. Jego oczy sta艂y si臋 jeszcze bardziej nieprzeniknione.

- Psysi nie mamy - odpar艂 k艂aniaj膮c si臋.

(鈥淛aka szkoda, 偶e on sepleni" - pomy艣la艂a panna Jansson).

- Tak te偶 s膮dzi艂em - rzek艂 Sventon 艣cieraj膮c z nosa odrobin臋 bitej 艣mietany.



ROZDZIA艁 SI脫DMY

Kiedy nareszcie przyjedzie Sventon


Ludzie w Lingonboda nie pami臋tali tak s艂onecznego lata. Nawet ci, kt贸rzy byli w tym samym wieku, co panny Fredriksson, nie mogli sobie przypomnie膰 r贸wnie pi臋knej pogody. Codziennie by艂 taki upa艂, 偶e trawniki po偶贸艂k艂y i droga pokry艂a si臋 grubo kurzem.

W Fredriksro miano powa偶ne trudno艣ci z podlewaniem peonii, nagietek, r贸偶 i rezedy. Liza, Bjorn, Janek i Krystyna pomagali zwykle przy tym. Ka偶dy mia艂 swoj膮 ma艂膮 konewk臋. Zabawnie by艂o nimi podlewa膰. Konewka Lizy by艂a bia艂a, Bjorna czerwona, Janka zielona, a Krystyny 偶贸艂ta. Lecz teraz wszystkie cztery konewki sta艂y rz臋dem w sk艂adziku na narz臋dzia i wcale ich wieczorem nie u偶ywano.

Dzieci nie mog艂y wychodzi膰, nawet do ogrodu. Nie tylko kazano im siedzie膰 w domu, ale w dodatku musia艂y le偶e膰 w 艂贸偶ku.

Trudno wyle偶e膰 w 艂贸偶ku, gdy si臋 ma katar, a bez kataru jeszcze trudniej. Mr贸wki po tobie chodz膮, w nogach rwie i czujesz, 偶e je偶eli nie wstaniesz zaraz, to naprawd臋 si臋 rozchorujesz jak ka偶dy normalny cz艂owiek.

- Moje biedne male艅stwa - powiedzia艂a ciocia Sigrid daj膮c ka偶demu tabliczk臋 czekolady z orzechami. - Musicie zrozumie膰, 偶e to tylko dla waszego w艂asnego dobra. Przypomnijcie sobie cz艂owieka w bia艂ej czapce.

- Ale przecie偶 nie musimy le偶e膰 - protestowa艂a Krystyna.

- W艂a艣nie, dlaczego by艣my nie mieli wsta膰? - wo艂a艂 Janek z drugiego pokoju. - Wystarczy chyba nie wychodzi膰.

- Tak, tak! - krzycza艂 Bjorn. - To wystarczy. Dlaczego mamy le偶e膰 w 艂贸偶ku? Przecie偶 nie jeste艣my 艣miertelnie chorzy?

- Ja w ka偶dym razie nie - o艣wiadczy艂a Liza, odgryzaj膮c kawa艂ek czekolady.

- Widzicie - stara艂a si臋 wyt艂umaczy膰 ciocia Sigrid. - Jestem pewna, 偶e gdyby艣cie wstali i ubrali si臋, nie potrafiliby艣cie pozosta膰 w domu. Zapomnieliby艣cie natychmiast, 偶e trzeba by膰 ostro偶nym. Przecie偶 lubicie lata膰 tu i tam, niczym m艂ode ptaszki. No i przypu艣膰my, 偶e cz艂owiek w bia艂ej czapce z艂apa艂by was!

- On nie poluje na nas, tylko na Puchar Jubelowy - powiedzia艂 Janek czuj膮c si臋 ura偶ony.

Starsze panie by艂yby najch臋tniej odes艂a艂y dzieci do rodzic贸w, to jednak nie by艂o mo偶liwe, bo rodzice wyjechali. Zdawa艂o im si臋, 偶e tylko trzymaj膮c dzieci w 艂贸偶ku mog膮 odpowiada膰 za ich bezpiecze艅stwo. Nic wi臋cej nie mog艂y zrobi膰.

Czy ten detektyw Sventon nigdy nie przyjedzie? By艂a ju偶 艣roda, a w czwartek wiecz贸r najdalej pieni膮dze mia艂y by膰 z艂o偶one w starym spr贸chnia艂ym d臋bie na Wzg贸rzu 艢wi臋toja艅skim - a je偶eli nie...

- Jeste艣 pewna, 偶e przyjedzie? - spyta艂a panna Sigrid.

- Tak, kochanie - odpowiedzia艂a panna Fryderyka. - Gdy tylko us艂ysza艂, 偶e chodzi o Wilhelma 艁asic臋, od razu zapali艂 si臋 do tej sprawy. Po prostu marzy, 偶eby si臋 znale藕膰 w Lingonboda.

Oczekuj膮c przyjazdu detektywa Sventona obie panie 偶y艂y w nieustannym strachu, czy aby nie pojawi si臋 cz艂owiek w bia艂ej czapce. By艂y przekonane, 偶e on w艂a艣nie jest Wilhelmem 艁asic膮. Co chwila wygl膮da艂y z g贸rnej werandy obserwuj膮c z niepokojem drog臋, tak jak marynarz wypatruj膮cy z bocianiego gniazda zdradliwych ska艂 i innych niebezpiecze艅stw na morzu.

- Co by艣cie dzi艣 woleli, fili偶ank臋 czekolady czy sok owocowy? - spyta艂a ciocia Fryderyka zagl膮daj膮c do czw贸rki ma艂ych siostrze艅c贸w, kt贸rzy le偶eli w 艂贸偶kach w dw贸ch pokojach.

- Sok - odpowiedzia艂 zaraz Janek.

- Czekolad臋! - krzykn臋艂a Krystyna.

Chwil臋 p贸藕niej siedzieli wszyscy razem przy okr膮g艂ym stole na g贸rnej werandzie.

Ca艂a czw贸rka mia艂a zielone pi偶amy. Dostali i czekolad臋, i sok, bo starszym paniom by艂o ich bardzo 偶al. Zdawa艂y sobie spraw臋, jak ci臋偶ko jest le偶e膰 w 艂贸偶ku. Wi臋c dzi艣 pozwoli艂y dzieciom bra膰 tyle kakao, cukru i 艣mietanki, ile tylko chcia艂y. Janek pokaza艂 cioci Sigrid swoj膮 fili偶ank臋 nape艂nion膮 do po艂owy smakowit膮 mazi膮 czekoladow膮.

- Bierzcie wszystkiego, ile chcecie, byleby wam smakowa艂o - zach臋ca艂a ciocia Sigrid.

Gdy tak siedzieli, dosz艂o ich nagle g艂uche uderzenie, tak jakby nad g艂owami, by膰 mo偶e na dachu. Ucichli przestaj膮c miesza膰 w fili偶ankach i dzwoni膰 szklankami. Starszym paniom serca zabi艂y gwa艂townie. Wszyscy siedzieli bez ruchu wyt臋偶aj膮c s艂uch. Da艂y si臋 s艂ysze膰 kroki. Kto艣 szed艂 po blaszanym dachu. Us艂yszeli otwieranie czworok膮tnej klapy i kroki na strychu. Kroki zbli偶a艂y si臋... i nagle pojawi艂a si臋 przed nimi dziwna posta膰.

Przybysz by艂 ma艂ego wzrostu, na g艂owie mia艂 sk贸rzan膮 czapk臋 i du偶e okulary motocyklowe. W r臋ku trzyma艂 mn贸stwo rzeczy: torb臋, blaszane pude艂ko, prymus, maszynk臋 do kawy, lornetk臋 w futerale i zwini臋ty dywan.

- Sventon - powiedzia艂 Sventon i uk艂oni艂 si臋.


ROZDZIA艁 脫SMY

Lot nad Lingonboda


Przelot ze Sztokholmu uda艂 si臋 wspaniale. Dywan by艂 ju偶 tym razem wypr贸bowany: lata艂 znakomicie. Przed wyjazdem Ture Sventon musia艂 obmy艣li膰 szereg rzeczy. Chodzi艂o o to, 偶eby niczego nie zapomnie膰. Do torby zapakowa艂 r贸偶ne cz臋艣ci garderoby, na wypadek gdyby si臋 musia艂 przebiera膰 czy ukrywa膰. Wzi膮艂 te偶 prymus i maszynk臋 do kawy, bo przyjemnie jest wypi膰 fili偶ank臋 gor膮cej kawy w czasie lotu. Zabra艂 r贸wnie偶 du偶e, blaszane pude艂ko, w kt贸rym przechowywa艂 ptysie, gdy by艂 w podr贸偶y (nazywa艂 je psysiowym pude艂kiem). Nieodzown膮 rzecz膮 by艂a dobra lornetka, no i oczywi艣cie pistolet w kieszeni. Niczego nie zapomnia艂.

Kiedy dywan wystartowa艂, panna Jansson zamkn臋艂a okno. Tego dnia by艂o bardzo ciep艂o, wi臋c Sventon zrezygnowa艂 z wielkiej czarnej brody, pozwoli艂 sobie tylko na ma艂y, lekki w膮sik. Ale ten ju偶 ko艂o Slussen ulecia艂 z wiatrem. A Sventon frun膮c nad po艂udniow膮 cz臋艣ci膮 Sztokholmu zapali艂 prymus. Rozleg艂o si臋 przyjemne syczenie i wkr贸tce rozkoszny zapach kawy zmiesza艂 si臋 z woni膮 kwiat贸w, dolatuj膮c膮 z przedmie艣膰 na po艂udniowych kra艅cach miasta. Gdy kawa by艂a gotowa, Sventon wyj膮艂 z pude艂ka pierwszego ptysia. Wok贸艂 niego kr膮偶y艂y mewy, wi臋c im rzuci艂 kawa艂eczek, skutkiem czego d艂ugi ogon wrzeszcz膮cych mew towarzyszy艂 .mu przez wiele mil. Po jakim艣 czasie Sventon po艂o偶y艂 si臋, 偶eby uci膮膰 popo艂udniow膮 drzemk臋. Obudzi艂 si臋 dopiero nad pag贸rkami w Smaland. By艂 ju偶 na miejscu.

- Ach, panie Sventon! - zawo艂a艂a panna Fryderyka. - Jak偶e si臋 ciesz臋, 偶e pan nareszcie przyby艂! A to moja siostra.

- Sventon - rzek艂 Sventon i uk艂oni艂 si臋. Po czym przywita艂 si臋 z Liz膮, Jankiem, Krystyn膮 i Bjornem.

- Sliissen - przesmyk 艂膮cz膮cy dwie cz臋艣ci Sztokholmu.

- Czy艣cie dzisiaj zaspali, m艂odzi przyjaciele? - spyta艂 zdumiony widz膮c ich zielone pi偶amy.

- Sk膮d偶e! - odpar艂 Janek. - Nie wolno nam wstawa膰 tylko dlatego, 偶e Byk chce ukra艣膰 wielki Puchar Jubelowy.

- Janku, kochanie - upomnia艂a go ciocia Sigrid.

- Jak pan si臋 tu dosta艂? - spyta艂a panna Fryderyka. - Zdawa艂o si臋 nam, 偶e pan spad艂 z nieba. Czy pan przylecia艂 samolotem?

- Bynajmniej. Przylecia艂em dywanem.

Zdumieni spojrzeli na dywan. S艂yszeli oczywi艣cie o lataj膮cych dywanach, ale nikt z nich takowego nie widzia艂. W艂a艣ciwie nie bardzo nawet wierzyli w ich istnienie.

- Ach, drogi wujaszku Sventon, czy mo偶emy si臋 przejecha膰 na dywanie? - poprosi艂a Krystyna.

- Tak, tak - zakrzykn臋li Janek, Liza i Bjorn. - Kochany wujaszku Sventon, tylko troszeczk臋!

- Wykluczone - zaprotestowa艂a ciocia Fryderyka. - Na nic takiego nie pozwol臋.

- Ciotuniu najdro偶sza, prosimy! Mo偶emy?

- Mogliby艣cie bardzo 艂atwo spa艣膰 i rozbi膰 si臋 - powiedzia艂a ciocia Sigrid.

- I jeszcze si臋 przezi臋bi膰 - doda艂a ciocia Fryderyka. - Tam na g贸rze musz膮 by膰 okropne przeci膮gi.

- Nie ma dzi艣 wcale wiatru - rzek艂 Sventon. - B臋dzie mi bardzo mi艂o wzi膮膰 was na przeja偶d偶k臋 nad miastem. S膮dz臋, 偶e dywan pomie艣ci nas wszystkich.

Panny Fryderyka i Sigrid waha艂y si臋, bardzo zaniepokojone.

- Mogliby艣cie w贸wczas wskaza膰 mi r贸偶ne ulice i miejsca - ci膮gn膮艂 detektyw Sventon. - By艂oby to niezmiernie po偶yteczne, gdy偶 zamierzam natychmiast rozpocz膮膰 prace wywiadowcze. My艣l臋 jednak, 偶e wpierw bardzo by mi dobrze zrobi艂a szklanka soku,

Sventon zdj膮艂 grub膮, wspania艂膮 czapk臋 motocyklow膮. Jego g艂owa przypomina艂a ciep艂膮 klusk臋, z kt贸rej 艣cieka topione mas艂o.

- Prosz臋, niech pan siada - poprosi艂a ciocia Fryderyka podaj膮c mu szklank臋 soku. - Ach! Moje dzieci! Zdaje mi si臋, 偶e zjad艂y艣cie wszystkie ciastka i bu艂eczki. Czym teraz pocz臋stujemy go艣cia?

- Nic nie szkodzi - rzek艂 prywatny detektyw Ture Sventon. Postawi艂 na stole ptysiowe pude艂ko i zdj膮艂 przykrywk臋. - Prosz臋 bardzo.

Wszyscy nachylili si臋, 偶eby zajrze膰 do 艣rodka. Du偶e pude艂ko by艂o prawie pe艂ne najwspanialszych ptysi.

- Ptysie... nie mo偶e by膰? - wykrzykn臋艂a panna Fryderyka.

- Co za przyjemno艣膰!

- Czy w tym mie艣cie nie piecze si臋 偶adnych ciastek? - zdziwi艂 si臋 Sventon.

- Owszem, ale ptysie s膮 u nas tylko w zapusty.

- Tak te偶 my艣la艂em - rzek艂 Sventon. - W Sztokholmie jest r贸wnie 藕le. W ca艂ym mie艣cie tylko jedna jedyna cukiernia wypieka je ca艂y rok. U Rofalii.

Ka偶dy wzi膮艂 po jednym ptysiu i jeszcze ich du偶o zosta艂o, prawie p贸艂 pude艂ka. Kiedy wszyscy wypili sok i zjedli ptysie od Rozalii, Ture Sventon rozwin膮艂 dywan na pod艂odze i otworzy艂 szeroko okno.

- Prosz臋 zaj膮膰 miejsca - rzek艂.

Dzieci czym pr臋dzej rzuci艂y si臋 na dywan, lecz starsze panie orzek艂y, 偶e by艂oby im bardzo trudno usi膮艣膰 tak nisko, a gdyby nawet potrafi艂y to zrobi膰, to by艂oby im jeszcze trudniej wsta膰. Szcz臋艣ciem w ogrodzie znalaz艂y si臋 dwa sk艂adane krzese艂ka, kt贸re ustawiono na dywanie, wi臋c panny Fredriksson mog艂y usi膮艣膰 bez trudu.

Sventon umie艣ci艂 si臋 na przedzie, ko艂o fr臋dzli. Tu偶 za nim siedzieli Krystyna i Janek obok siebie, dalej Bjorn i Liza, a w tyle na wygodnych krzese艂kach siedzia艂y Sigrid i Fryderyka Fredriksson. Byli gotowi do drogi. Nies艂ychanie podnieceni, patrzyli, jak Sventon g艂aszcze fr臋dzle i m贸wi:

- Dooko艂a Lingonboda i z powrotem na werand臋.

Jakby uniesiony niewidzialn膮 r臋k膮, dywan wzbi艂 si臋 w powietrze i wyfrun膮艂 przez okno.

Jak偶e by艂o przyjemnie zobaczy膰 Lingonboda z g贸ry. Mimo upalnego dnia tu na wysoko艣ciach lekki wiaterek ch艂odzi艂 twarze. Daleko w dole le偶a艂o tak dobrze im znane miasteczko ze sw膮 jedyn膮 ulic膮 i ma艂ymi domkami w ogr贸dkach. Wysoko nad nimi po niebieskim niebie p艂yn臋艂o kilka ma艂ych, bia艂ych, pierzastych chmurek.

- Czy panie pozwol膮 zapali膰? - spyta艂 Sventon wyci膮gaj膮c d艂ugie cygaro.

- Ale偶 oczywi艣cie! Niech si臋 pan nie kr臋puje - powiedzia艂a panna Fryderyka.

- Bjorn - zawo艂a艂a ciocia Sigrid. - Nie sied藕 tak blisko brzegu!

- A teraz, m艂odzi przyjaciele - rzek艂 Sventon zaci膮gaj膮c si臋 g艂臋boko cygarem - obja艣nicie mi r贸偶ne miejsca.

- Tutaj byli艣my zaproszeni na kaw臋 w zesz艂膮 艣rod臋 - zakrzykn臋艂a Liza wskazuj膮c trawnik, na kt贸rym sta艂y bia艂e, ogrodowe meble.

- I dali nam skwa艣nia艂膮 艣mietank臋! - zawo艂a艂a Krystyna.

- Krysiu, kochanie - zgorszy艂a si臋 ciocia Sigrid.

Sventon wyj膮艂 lornetk臋 z futera艂u i przyjrza艂 si臋 bia艂ym meblom ogrodowym.

- A ten dom, tam? - spyta艂 wskazuj膮c na budynek przy ulicy G艂贸wnej, tak du偶y, 偶e nawet nie wydawa艂 si臋 ma艂y.

- To jest Grand Hotel - obja艣ni艂 Bjorn. - By艂em tam na kiermaszu urz膮dzanym przez Klub Sportowy.

- Ach tak - rzek艂 Sventon skierowuj膮c lornetk臋 na Grand Hotel. - Wygl膮da bardzo podejrzanie - mrukn膮艂. I rzeczywi艣cie, Sventon dostrzeg艂 przez lornetk臋, 偶e z hotelu wychodzi ogromny m臋偶czyzna w bia艂ej czapce. 鈥淭ak te偶 s膮dzi艂em" - mrukn膮艂 sam do siebie. Lecz nie chc膮c niepokoi膰 swoich wsp贸艂pasa偶er贸w, nic nie powiedzia艂 na temat tego, co zobaczy艂. Lec膮c dywanem, trzeba jednak zachowa膰 pewn膮 ostro偶no艣膰.

- A tam jest stacja kolejowa.! - wo艂a艂a Krystyna pokazuj膮c palcem.

- Odsu艅 si臋 od brzegu, Krystyno - prosi艂a ciocia Fryderyka.

Sventon skierowa艂 swoj膮 znakomit膮 lornetk臋 na stacj臋 kolejow膮, kt贸ra z tej wysoko艣ci wygl膮da艂a nie wi臋ksza ni偶 zwyk艂e ptysiowe pude艂ko. Ma艂a, czarna lokomotywa ci膮gn膮ca trzy wagony i wypuszczaj膮ca k艂臋by czarnego dymu podobna by艂a do p臋dz膮cej po malutkich szynach zabawki. ,,Stacje kolejowe s膮 rzecz膮 zdecydowanie przereklamowan膮 - mrukn膮艂 Sventon. - Tak samo poci膮gi. Zw艂aszcza je偶eli trzeba podr贸偶owa膰". I pog艂aska艂 sw贸j wierny dywan.

Nagle Bjorn, Liza, Janek i Krystyna wrzasn臋li jednym g艂osem:

- Idzie, idzie... o, tutaj...

Bardzo podnieceni pokazywali palcami przechylaj膮c si臋 poza brzeg dywanu, 偶eby lepiej widzie膰.

- Sied藕cie spokojnie - prosi艂y ciocie Fryderyka i Sigrid. - Panie Sventon, niech pan powie dzieciom, 偶eby by艂y ostro偶ne. Tak 艂atwo mog膮 wypa艣膰.

- Nie kr臋膰cie si臋, m艂odzi przyjaciele. Mogliby艣cie 艂atwo zrobi膰 sobie krzywd臋, gdyby艣cie wypadli. Cho膰by wykr臋ci膰 palet, o ile nie co艣 gorszego - powiedzia艂 Sventon.

- Ale tam jest Byk w bia艂ej czapce!

- O m贸j Bo偶e! - szepn臋艂a ciocia Sigrid chwytaj膮c si臋 za serce. - Nie... nie chc臋 patrze膰.

- Stoi przed nasz膮 will膮! - wrzeszcza艂 Janek.

- To straszne - westchn臋艂a ciocia Fryderyka.

Prywatny detektyw Turo Sventon wzi膮艂 spokojnie swoj膮 znakomit膮 lornetk臋 i skierowa艂 j膮 na Fredriksro. Dywan zni偶y艂 lot. Ogr贸d wok贸艂 szafranowo偶贸艂tej willi otoczony by艂 偶ywop艂otem z bzu. A przed 偶ywop艂otem sta艂 ogromny m臋偶czyzna, prawdziwy kolos, i zagl膮da艂 do ogrodu. Po chwili znikn膮艂 z pola widzenia, zas艂oni臋ty przez krzaki. Nikt nie rzek艂 s艂owa; wszyscy poczuli si臋 bardzo niewyra藕nie.

Ture Sventon opu艣ci艂 lornetk臋 i zaci膮艂 stanowczo usta. Przypomina艂 teraz jastrz臋bia. Chwil臋 p贸藕niej dywan zacz膮艂 艂agodnie opada膰 w stron臋 Fredriksro, po czym wlecia艂 przez otwarte okno na g贸rn膮 werand臋.

Cz艂owieka w bia艂ej czapce ju偶 nie by艂o.

Na stole sta艂o ptysiowe pude艂ko. Sventon chc膮c je przesun膮膰 na bok wyci膮gn膮艂 r臋k臋, lecz nagle wstrzyma艂 si臋, skamienia艂y z wra偶enia. Gdy wyruszali na przeja偶d偶k臋, w pude艂ku by艂o co najmniej dwana艣cie ptysi. Wszyscy si臋 nachylili, 偶eby zajrze膰 do 艣rodka.

Pude艂ko by艂o puste.



ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY

Sventon ogl膮da srebrny puchar i pistolet kawaleryjski


- Sprawa jest powa偶niejsza, ni偶 s膮dzi艂em - rzek艂 Sventon w zamy艣leniu b臋bni膮c palcami w blaszane pude艂ko, kt贸re wydawa艂o pusty d藕wi臋k.

- Ach, panie 艁asica... chcia艂am powiedzie膰, panie Sventon, czy pan s膮dzi, 偶e to pan 艁asica m贸g艂...? - spyta艂a zaniepokojona panna Fryderyka.

- Zbyt jeszcze wcze艣nie, by m贸c wyrazi膰 jak膮艣 opini臋. Chcia艂bym rozejrze膰 si臋 po domu. Prosz臋 mi te偶 pokaza膰 puchar.

Gdy dzieci zosta艂y same na werandzie, Liza powiedzia艂a:

- Ju偶 nigdy nie odwa偶臋 si臋 wyj艣膰 na drog臋.

- Wcale si臋 Byka nie boj臋. Nic a nic - o艣wiadczy艂 Bjorn.

- Dlatego, 偶e go nie widzia艂e艣 - rzek艂 Janek.

- Byk zamierza ukra艣膰 wielki Puchar Jubelowy - szepn臋艂a Krystyna

- Zamierza, by膰 mo偶e. Ale mu si臋 to nie uda, poniewa偶 przyjecha艂 wujaszek Sventon - rzek艂 Janek.

- Nikt na 艣wiecie nie da sobie rady z Bykiem - westchn臋艂a Liza.

- Owszem, wujaszek Sventon - odpar艂a Krystyna.

- Wujaszek Sventon jest o po艂ow臋 mniejszy od Byka - rzek艂a Liza.

- To nie ma nic do rzeczy, kto jest wi臋kszy - powiedzia艂 Bjorn.

- Oczywi艣cie, 偶e ma! Jeszcze jak! A poza tym jest jeszcze drugi, zwany 艁asic膮 - rzek艂 Janek.

- Nie ma takiego! Byk i 艁asica to przecie偶 jeden i ten sam cz艂owiek! M贸wi臋 ci - wykrzykn膮艂 Bjorn.

- Jestem pewna, 偶e wujaszek Sventon poradzi sobie z ka偶dym. Dlatego, 偶e jest prywatnym detektywem - odezwa艂a si臋 Krystyna. - A poza tym ma lataj膮cy dywan.

Wszyscy zamilkli. Rozmy艣lali o lataj膮cym dywanie, o Byku i o wujaszku Sventonie i byli prawie pewni, 偶e to nie zale偶y tylko od tego, kto jest wi臋kszy.

Tymczasem panny Fredriksson oprowadza艂y Sventona po domu. Jego zwini臋ty dywan le偶a艂 w bezpiecznym miejscu w przedpokoju. Stali teraz we tr贸jk臋 patrz膮c na puchar jubileuszowy. Na 艣cianie ko艂o okna wisia艂a fotografia starego budowniczego, ojca panien Fredriksson. W ka偶d膮 wigili臋 艣wi臋tego Jana, czyli w rocznic臋 jego urodzin, Sigrid i Fryderyka zrywa艂y w ogrodzie ostr贸偶ki i laki i wk艂ada艂y je do pucharu. Taki by艂 pi臋kny i kosztowny i tak膮 dla nich przedstawia艂 cenn膮 pami膮tk臋! Za nic na 艣wiecie nie chcia艂yby go utraci膰. Od chwili przyjazdu Sventona obie czu艂y si臋 znacznie spokojniejsze.

Swego czasu budowniczy Fredriksson bardzo si臋 interesowa艂 star膮, pi臋kn膮 broni膮, po prostu kocha艂 j膮 i zgromadzi艂 spor膮 jej ilo艣膰. Kolekcja ta wisia艂a na 艣cianie w hallu, nad wyplatanymi meblami. By艂y tam szpady, halabardy, sztylety zakrzywione i sztylety proste, strzelby i pistolety. Na pod艂odze sta艂a nawet jedna ze s艂awnych ma艂ych sk贸rzanych armatek Gustawa II Adolfa, wielka rzadko艣膰 i najcenniejszy przedmiot w ca艂ym zbiorze.

Sventon zatrzyma艂 si臋 przed kolekcj膮 i przygl膮da艂 si臋.

- Hm... - mrukn膮艂 艣ciskaj膮c mocno sw贸j pistolet w kieszeni - prawd臋 m贸wi膮c, to wszystko s膮 przestarza艂e graty. Staro艣wieckie modele. Przypu艣膰my, 偶e Wilu艣 艁asica stoi tam, za t膮 firank膮. Za艂贸偶my, 偶e nagle dostrzegamy wystaj膮ce spod niej nogi.

Obie panie podskoczy艂y i spojrza艂y na firank臋.

- Ojej! Niech pan nie m贸wi takich rzeczy! - zawo艂a艂a panna Sigrid.

- Bardzo cz臋sto si臋 zdarza, 偶e wida膰 nogi stercz膮ce spod firanki - m贸wi艂 dalej Sventon. - Co by艣my zrobili, gdyby tam sta艂 艁asica uzbrojony po z臋by? Czyby艣my go prosili, 偶eby zaczeka艂, a偶 wytoczymy sk贸rzan膮 armatk臋 Gustawa Adolfa? Albo 偶eby si臋 wstrzyma艂, a偶 przyniesiemy ze sklepu funt prochu i kul臋 armatni膮? Jestem ciekaw!

- 艢wi臋ta prawda - szepn臋艂a panna Fryderyka zerkaj膮c ukradkiem na firank臋.

- Albo na przyk艂ad ten muszkiet. Z pewno艣ci膮 jest to pi臋kny okaz. Czy jednak zastanowi艂y si臋 panie kiedykolwiek nad tym, 偶e trzeba wykona膰 dziewi臋膰dziesi膮t trzy r贸偶ne ruchy r臋k膮, a偶eby wypali膰 z muszkietu? Zaj臋艂oby to mniej wi臋cej p贸艂 dnia, a 艁asica nie mia艂by pewnie czasu tak d艂ugo czeka膰. Zreszt膮 one przewa偶nie nie chc膮 wypali膰.

- 艢wi臋ta prawda - szepn臋艂a panna Sigrid. - Nigdy o tym nie my艣la艂am.

- Wiem, co m贸wi臋 - m贸wi艂 dalej Sventon - My detektywi cz臋sto odkrywamy buty stercz膮ce spod firanek. To si臋 nieraz zdarza i dlatego wolimy korzysta膰 z nowoczesnego sprz臋tu.

- Wyci膮gn膮艂 z kieszeni sw贸j pistolet.

Starsze panie cofn臋艂y si臋.

- Nie ma niebezpiecze艅stwa - rzek艂 Sventon.

- Uspok贸j si臋, kochanie - powiedzia艂a panna Fryderyka g艂adz膮c siostr臋 po r臋ku. - Nie ma niebezpiecze艅stwa.

- Chcia艂em tylko pokaza膰 paniom, jak wygl膮da nowoczesny piftolet - rzek艂 Svenfon chowaj膮c bro艅 do kieszeni. - Taki piftolet jest bardziej przydatny ni偶 ca艂a ta kolekcja razem wzi臋ta.

- Musimy w ka偶dym razie pokaza膰 panu Sventonowi nasz pistolet kawaleryjski - powiedzia艂a panna Sigrid. Zdj臋艂a ze 艣ciany wspania艂y pistolet pami臋taj膮cy czasy wojny trzydziestoletniej, z kolb膮 inkrustowan膮 mas膮 per艂ow膮. - Nasz przodek Fryderyk Fredriksson bra艂 udzia艂 w bitwie pod Lutzen i...

- W bitwie pod Breitenfeid, moja droga, doskonale pami臋tam.

- W bitwie pod Lutzen, kochanie. Ten w艂a艣nie pistolet zadecydowa艂 o ca艂ej bitwie, przypominam sobie 艣wietnie.

- Zdoby艂 go jako 艂up w bitwie pod Breitenfeid - przerwa艂a panna Fryderyka pospiesznie. - Jak pan zapewne wie, panie Sventon, oddzia艂y cesarskie zosta艂y pobite.

- Tak te偶 my艣la艂em - rzek艂 Sventon patrz膮c z dezaprobat膮 na ci臋偶ki pistolet kawaleryjski. - U偶ywaj膮c tak niepraktycznej broni przegra si臋 ka偶d膮 bitw臋. To bardzo przestarza艂y model.

- By膰 mo偶e, ale musi pan przyzna膰, 偶e jest pi臋kny.

- Uroda daleko nie prowadzi - stwierdzi艂 Sventon stanowczo. - Wida膰 to na przyk艂adzie oddzia艂贸w cesarskich.

艢cisn膮艂 mocno w kieszeni sw贸j wierny pistolet. Niewykluczone, 偶e go b臋dzie potrzebowa艂 w艂a艣nie tu, w Lingonboda.

Sventon zauwa偶y艂, 偶e panny Fredriksson nieco poczerwienia艂y. Nie m贸g艂 oczywi艣cie wiedzie膰, 偶e nie nale偶y nigdy m贸wi膰 z nimi o pistolecie kawaleryjskim z kolb膮 inkrustowan膮 mas膮 per艂ow膮. Stwierdzi艂 tylko, 偶e nie zgadzaj膮 si臋 ze sob膮 tak, jak zwykle. Wi臋c 偶eby zmieni膰 temat, powiedzia艂:

- Teraz zajm臋 si臋 wykryciem, czy Byk i 艁asica s膮 jedn膮 i t膮 sam膮 osob膮. Ale przedtem p贸jd臋 si臋 troch臋 od艣wie偶y膰 i przebra膰. - U艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo.

- Ach! Dok膮d pan chce si臋 uda膰, panie Sventon?

- Prosto w paszcz臋 lwa - odpar艂 Sventon z min膮 jeszcze bardziej tajemnicz膮.


ROZDZIA艁 DZIESI膭TY

Sventon w paszczy lwa


Siedz膮c nieco p贸藕niej na g贸rnej werandzie, panny Fredriksson ujrza艂y cos bardzo dziwnego. Cz臋sto tam siadywa艂y wygl膮daj膮c, ale nigdy dot膮d nie widzia艂y czego艣 tak osobliwego.

Oto obca kobieta opu艣ci艂a will臋 i przesz艂a przez podw贸rze w kierunku furtki. Mia艂a na sobie niebiesk膮 sukni臋, bia艂y fartuszek i wygl膮da艂a jak pokoj贸wka z Grand Hotelu. Nagle odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a na werand臋. Starsze panie dostrzeg艂y ze zgroz膮, 偶e w ustach trzyma du偶e cygaro. Przykry to by艂 widok i bardzo dziwny.

- Do widzenia na razie! - zawo艂a艂a pokoj贸wka machaj膮c r臋k膮. Po czym wyrzuci艂a cygaro, chwyci艂a sp贸dnic臋 w gar艣膰 i wielkimi krokami wysz艂a przez furtk臋.

- To na pewno by艂 pan Sventon! - wykrzykn臋艂a panna Fryderyka po chwili, gdy zdo艂a艂a si臋 uspokoi膰. - Jestem przekonana, 偶e on.

- Musi by膰 bardzo sprytny - powiedzia艂a panna Sigrid. - Czuj臋 si臋 znacznie spokojniejsza od czasu, kiedy przyjecha艂.

- On rzeczywi艣cie jest sprytny, moja droga. Podczas mojego pobytu w Sztokholmie uda艂o mu si臋 w艂a艣nie osaczy膰 stroiciela fortepian贸w. Klang nigdy by tego nie potrafi艂.

Sventon uda艂 si臋 przeto do Grand Hotelu. Podszed艂 do ma艂ych drzwi z ty艂u budynku i spr贸bowa艂 je otworzy膰. By艂y zamkni臋te na klucz. 鈥淭ak te偶 my艣la艂em" - mrukn膮艂. Podni贸s艂 le偶膮c膮 na ziemi zardzewia艂膮 agrafk臋 i przy jej pomocy otworzy艂 zamek. 鈥淶abawne" - mrukn膮艂 naciskaj膮c klamk臋. Wszed艂 po kilku schodkach i znalaz艂 si臋 na ma艂ym korytarzu. Po obu stronach korytarza by艂y pokoje go艣cinne. Pok贸j nr 101 by艂 po lewej stronie, pok贸j nr 102 po prawej. Wi臋cej pokoi nie by艂o.

Sventon zapuka艂 na pr贸b臋 do drzwi pokoju 101. Jaki艣 g艂os odpowiedzia艂: 鈥淧rosz臋". Otworzy艂 drzwi i zobaczy艂 pani膮 w starszym wieku, kt贸ra by艂a przedstawicielk膮 fabryki wyrabiaj膮cej we艂niane swetry. Natychmiast zapyta艂a:

- Dlaczego nie ma 艣wie偶ej wody w karafce?

- Chwileczk臋 - odpar艂 Sventon i zamkn膮艂 drzwi. Potem zapuka艂 do numeru 102. Zdawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy 艣ciszon膮 rozmow臋 tocz膮c膮 si臋 wewn膮trz. Urwa艂a si臋, gdy tylko zapuka艂.

Po chwili kto艣 otworzy艂 drzwi i detektyw Ture Sventon znalaz艂 si臋 twarz膮 w twarz z najwi臋kszym i najbardziej niesympatycznym cz艂owiekiem, jakiego kiedykolwiek widzia艂. Ogromna, opalona twarz wygl膮da艂a jak befsztyk.

- O co chodzi? - spyta艂 Byk patrz膮c z g贸ry na Sventona tak, jakby ten by艂 much膮, kt贸r膮 nale偶y jak najpr臋dzej odp臋dzi膰.

- Telefon - odpar艂 Sventon wskazuj膮c na korytarz.

Byk wyszed艂 przypatruj膮c si臋 podejrzliwie pokoj贸wce. Sventon w艣lizn膮艂 si臋 natychmiast do numeru 102. Nie by艂o tam nikogo. W艂a艣nie chcia艂 przeszuka膰 szuflad臋 w biurku, gdy doszed艂 go lekki ha艂as z wewn膮trz szafy. Szybko da艂 nura pod 艂贸偶ko. Ledwo zd膮偶y艂. Drzwi szafy otworzy艂y si臋 i Sventon dojrza艂 ze swego miejsca pod 艂贸偶kiem, jak dwie nogi w ma艂ych b艂yszcz膮cych i spiczastych butach, w dobrze zaprasowanych spodniach, przemierzy艂y pod艂og臋 i usiad艂y na krze艣le przy oknie. Potem wr贸ci艂 Byk. Sventon zobaczy艂 jego ogromne, br膮zowe, zakurzone obuwie. Usiad艂 ci臋偶ko, a偶 krzes艂o zatrzeszcza艂o.

- Wcale nie by艂o telefonu do mnie - powiedzia艂. Gdy m贸wi艂, zdawa艂o si臋, 偶e s艂ycha膰 trz臋sienie ziemi. - Ju偶 ja z t膮 pokoj贸wk膮 porozmawiam, przy pierwszej okazji.

- Chcesz 艂yczek? - spyta艂 cienki, skrzecz膮cy g艂os. S艂ycha膰 by艂o bulgotanie, tak jakby kto艣 nalewa艂 wod臋 do dw贸ch szklanek.

- Nie lubi臋 soku malinowego - powiedzia艂 Byk. - Jestem g艂odny.

- Sok malinowy jest po偶ywny - powiedzia艂 z wyrzutem skrzecz膮cy g艂os. - Zawiera bardzo du偶o witaminy C.

- Chc臋 piecze艅 wo艂ow膮 - o艣wiadczy艂 Byk.

- Dostaniesz. Dzi艣 o p贸艂nocy p贸jdziemy na Wzg贸rze i zgarniemy trzy tysi膮ce koron. A potem kupimy mi臋so.

- Wczoraj zjad艂em tylko kilka bu艂eczek, kt贸re przypadkowo trafi艂y mi si臋 na ulicy G艂贸wnej. No i biszkopt.

- Musia艂y by膰 bardzo dobre.

- By艂y md艂e. Piernik ma wi臋cej smaku. Ja chc臋 piecze艅!

- Otrzymasz j膮, przyjacielu. Z cebulk膮 i dodatkami.

- No dobrze. Ale przypu艣膰my, 偶e nie b臋dzie pieni臋dzy w d臋bie? Przecie偶 nie mog臋 do ko艅ca 偶ycia nie je艣膰 pieczeni.

- Nie martw si臋 - uspokaja艂 skrzecz膮cy g艂os poci膮gaj膮c 艂yk soku. - Panny Fredriksson s膮 starszymi, mi艂ymi osobami, na kt贸rych mo偶na polega膰.

- Tak, ale je偶eli?

- W takim razie po偶yczymy srebrny puchar, kt贸ry widzieli艣my przez okno. A tak偶e kilka innych drobnych przedmiot贸w. Jeszcze 艂yczek?

- Tylko kropelka.

Sventon us艂ysza艂 nalewanie do szklanek.

- M贸w, kiedy - powiedzia艂 skrzecz膮cy g艂os.

- Stop! - zagrzmia艂 Byk. - M贸wi艂em, 偶e nie lubi臋 soku malinowego.

- Twoje zdrowie - rzek艂 cienki g艂os.

- Nic dzisiaj nie jad艂em poza paroma g艂upimi, md艂ymi ptysiami, kt贸re znalaz艂em w pude艂ku.

- Ptysie! Ale偶 to wyborna rzecz!

- Ja chc臋 piecze艅 wo艂ow膮! Nic a nic o mnie nie my艣lisz. Ty mo偶esz ca艂e lato prze偶y膰 tylko na soku malinowym, tak膮 jeste艣 ma艂膮, n臋dzn膮 kreatur膮.

- Ciesz si臋 z tego!

- Mo偶esz si臋 cieszy膰 sam. Czy to nie ja wnios艂em ciebie do hotelu w walizce? Nie da艂by艣 sobie rady beze mnie. Ty tylko siedzisz w szafie i dobrze ci si臋 dzieje.

- S艂uchaj, stary - odrzek艂 cienki, skrzecz膮cy g艂os. - Je偶eli dzi艣 w nocy nie znajdziemy pieni臋dzy w d臋bie, p贸jdziemy prosto do Fredriksro i zabierzemy puchar. Mo偶emy to zrobi膰 nawet w bia艂y dzie艅. Powiedzmy w pi膮tek rano o dziewi膮tej trzydzie艣ci. Nie zapomnij wi臋c worka. Panny Fredriksson s膮 偶yczliwe i sympatyczne, na pewno nie zwr贸c膮 si臋 do policji.

- Najwa偶niejsz膮 spraw膮 jest piecze艅 wo艂owa dla mnie. I to jak najszybciej.

- Jeszcze 艂yczek?

- Nie, dzi臋kuj臋. Nie lubi臋 soku malinowego.

- W takim razie mo偶esz i艣膰 i kupi膰 gazet臋 wieczorn膮, trzeba zobaczy膰 prognoz臋 pogody. Je偶eli zapowiadaj膮 deszcz, wezm臋 parasol, 偶eby nie zniszczy膰 ubrania.

Potem ma艂e, spiczaste buty znikn臋艂y ponownie w szafie, a du偶e, br膮zowe i zakurzone opu艣ci艂y pok贸j.

Detektyw Ture Sventon r贸wnie偶 opu艣ci艂 pok贸j. Na korytarzu kichn膮艂 kilka razy, bo pod 艂贸偶kiem by艂o sporo kurzu.


ROZDZIA艁 JEDENASTY

Kt贸ry d膮b?


Detektyw Sventon siedzia艂 przy obiedzie na dolnej werandzie w towarzystwie panien Fredriksson, Janka, Krystyny, Bjorna i Lizy. Jedli gotowanego leszcza, a potem nale艣niki z d偶emem jagodowym.

- Jest tak, jak s膮dzi艂em - rzek艂 Sventon. - To nie Wilu艣 艁asica nosi bia艂膮 czapk臋.

- Co pan, panie 艁asica... chcia艂am powiedzie膰... panie Sventon, przez to rozumie? - spyta艂a zaniepokojona panna Fryderyka.

- Wszystko przedstawia si臋 dok艂adnie tak, jak podejrzewa艂em od pocz膮tku. 艁asica siedzi w szafie i pije sok malinowy. Dlatego nikt go nigdy nie widzia艂. Pokazuje si臋 tylko Byk, a jego nikt nie podejrzewa.

- Zawsze podejrzewa艂am Byka! - zawo艂a艂a Liza, kt贸ra dobrze pami臋ta艂a, jak jej podstawi艂 nog臋 na ulicy G艂贸wnej.

- Lizo, kochanie - upomnia艂a j膮 ciocia Sigrid.

- Ja te偶 zawsze podejrzewa艂em Byka! - krzykn膮艂 Janek, kt贸ry mia艂 jeszcze banda偶 na nodze.

- Janku, kochanie - powiedzia艂a panna Fryderyka.

- Chodzi o dzisiejsz膮 noc - rzek艂 Sventon. - O p贸艂nocy obaj, 艁asica i Byk, p贸jd膮 na Wzg贸rze 艢wi臋toja艅skie, 偶eby dobra膰 si臋 do pieni臋dzy. A ja z kolei zamierzam si臋 tam uda膰, 偶eby dobra膰 si臋 do 艁asicy i Byka.

Przestali je艣膰 i patrzyli zdumieni na Sventona.

- 艢wietne s膮 te nale艣niki - rzek艂 detektyw spokojnie. - Moi m艂odzi przyjaciele - m贸wi艂 dalej - mam nadziej臋, 偶e gdy sko艅czycie posi艂ek, p贸jdziecie ze mn膮 na Wzg贸rze 艢wi臋toja艅skie. Musicie mi pokaza膰, kt贸ry to d膮b. Tak, 偶ebym trafi艂.

- To bardzo 艂atwo. D膮b znajduje si臋 na p贸艂nocnym stoku Wzg贸rza - t艂umaczy艂a panna Sigrid. - Wiem, poniewa偶 siedzia艂am tam w zesz艂ym tygodniu ceruj膮c po艅czochy.

- Ale偶 nie, kochanie. D膮b ro艣nie na po艂udniowym stoku. Wiem, bo kt贸rego艣 dnia schroni艂am si臋 pod nim, gdy zacz膮艂 la膰 deszcz.

- Nie pada艂o ca艂e lato - wtr膮ci艂a Liza.

- To by艂o zesz艂ego roku, drogie dziecko. Stary d膮b ro艣nie w tej stronie - wskaza艂a panna Fryderyka.

- Nie, wcale nie tam, jest tutaj! - wo艂a艂 Janek pokazuj膮c w inn膮 stron臋. - By艂em w tym d臋bie w zesz艂ym tygodniu.

Janek mia艂 kryj贸wk臋 w starym, spr贸chnia艂ym d臋bie. Przechowywa艂 tam ksi膮偶k臋 o Indianach, u偶ywan膮 gum臋 do 偶ucia, a tak偶e czarn膮, b艂yszcz膮c膮 bry艂k臋 smo艂y, kt贸r膮 sobie wzi膮艂, gdy naprawiano ulic臋, bo mo偶e si臋 kiedy艣 przyda膰. Wi臋c wiedzia艂 doskonale, gdzie d膮b si臋 znajduje.

- G艂upstwa - krzycza艂 Bjorn wskazuj膮c jeszcze inne miejsce. - On jest tam! W艂azi艂em na niego dwa dni temu, wi臋c wiem najlepiej.

- Nie powiniene艣 tego robi膰 - powiedzia艂a ciocia Sigrid. - Mo偶esz 艂atwo spa艣膰 i uderzy膰 si臋.

- W艂a艣nie spad艂em i nic mi si臋 nie sta艂o - o艣wiadczy艂 Janek. Usta mia艂 ca艂kiem niebieskie od d偶emu jagodowego.

Potem przysz艂a kolej na Liz臋 i Krystyn臋. Obie wiedzia艂y dok艂adnie, w kt贸r膮 stron臋 trzeba p贸j艣膰, 偶eby znale藕膰 spr贸chnia艂y d膮b. Tyle razy bawi艂y si臋 w jego wn臋trzu w 鈥淢am臋, tat臋 i dzieci", 偶e mog艂y z 艂atwo艣ci膮 wskaza膰 w艂a艣ciwy kierunek. Wed艂ug nich d膮b sta艂 jeszcze zupe艂nie gdzie indziej. Wi臋c nikt teraz nie wiedzia艂, w jak膮 stron臋 si臋 zwr贸ci膰. Sventon nie odzywa艂 si臋. Obrzuci艂 ich tylko spojrzeniem.

- Raz, dwa, trzy, cztery, pi臋膰 - policzy艂 na palcach. - Ile偶 jest d臋b贸w? Najlepiej b臋dzie, je艣li p贸jdziemy na Wzg贸rze i zobaczymy na miejscu. Dzi臋kuj臋 za obiad - rzek艂 obcieraj膮c. usta.

Wszyscy podzi臋kowali i obtarli usta; mimo to niebieskie 艣lady na wargach pozosta艂y. Wyszli przez furtk臋. Wkr贸tce mieli si臋 przekona膰, gdzie stoi d膮b i kto z nich mia艂 racj臋.

Przez d艂u偶szy czas chodzili tu i tam po zboczu. Okaza艂o si臋, 偶e ka偶dy z nich mia艂 racj臋: wypr贸chnia艂ych d臋b贸w by艂o a偶 pi臋膰.

O kt贸rym z nich my艣la艂 Wilu艣 艁asica, gdy pisa艂 list? W jaki spos贸b, nie wiedz膮c tego, b臋dzie mo偶na go z艂apa膰? Sventon, mia艂 obmy艣lony znakomity plan. Zamiast trzech tysi臋cy koron zamierza艂 w艂o偶y膰 do du偶ej koperty co艣 mniej warto艣ciowego, na przyk艂ad troch臋 papieru gazetowego. Kopert臋 chcia艂 przymocowa膰 do d臋bu za pomoc膮 du偶ej ilo艣ci pinezek. Lataj膮cy dywan, zawczasu roz艂o偶ony pod d臋bem, czeka艂by gotowy do odlotu. Podczas gdy Byk i 艁asica b臋d膮 si臋 mocowa膰 z pinezkami i z艂o艣ci膰 z ich powodu, Sventon podkradnie si臋, dotknie r臋k膮 fr臋dzli i powie: 鈥淒o biura". A dywan poleci lekko i zgrabnie do Sztokholmu unosz膮c ca艂膮 tr贸jk臋. Przedtem mia艂 zadzwoni膰 do panny Jansson, aby uprzedzi艂a policj臋. Chcia艂, 偶eby sprawcy uj臋ci byli ju偶 w jego biurze. Panna Jansson mia艂a te偶 dopilnowa膰, 偶eby nie zabrak艂o dziennikarzy i fotograf贸w.

A teraz ca艂y plan si臋 popsu艂. Gdyby przymocowa艂 kopert臋 do d臋bu na p贸艂nocnej stronie wzg贸rza i roz艂o偶y艂 dywan obok, Byk i 艁asica prawie na pewno poszliby szuka膰 w drzewie rosn膮cym na po艂udniowej stronie. A on nie m贸g艂 przecie偶 przybiec z dywanem i powiedzie膰:

Chwileczk臋! Czy panowie byliby tak dobrzy i zechcieli wej艣膰 na minutk臋 na ten ma艂y dywannik鈥

W drodze powrotnej do Fredriksro Ture Sventon szed艂 milcz膮c, pogr膮偶ony w ponurych my艣lach. Dzieci nie bardzo wiedzia艂y, o co chodzi, zauwa偶y艂y jednak, 偶e co艣 nie jest w porz膮dku. Wi臋c ca艂a czw贸rka zachowywa艂a si臋 jak najciszej, byle nie przeszkadza膰 wujaszkowi Sventonowi.

Detektyw wci膮偶 my艣la艂 i my艣la艂. Gdyby nie by艂 tak sprytnym detektywem, nie wpad艂by tak szybko na nowy pomys艂 z艂apania 艁asicy i jego wsp贸lnika. Lecz Ture Sventon by艂 najznakomitszym detektywem w kraju (cho膰 wiedzia艂 to tylko on sam). Wi臋c nic dziwnego, 偶e zanim doszed艂 do szafranowo偶贸艂tej willi, mia艂 ju偶 obmy艣lony nowy spos贸b.

Gdy wszyscy zasiedli w hallu na plecionych krzese艂kach i pili kaw臋, Sventon przedstawi艂 sw贸j plan.

- Na Wzg贸rzu 艢wi臋toja艅skim jest pi臋膰 spr贸chnia艂ych d臋b贸w. Jak tu stwierdzi膰, kt贸ry z nich 艁asica mia艂 na my艣li, gdy pisa艂 o kr贸lu puszczy? Co za ba艂agan! Jest pi臋膰 kr贸li... chcia艂em powiedzie膰 d臋b贸w. Wi臋c musimy pilnowa膰 ka偶dy swego. Mam nadziej臋, 偶e mi pomo偶ecie, m艂odzi przyjaciele?

Bjorn i Krystyna uznali propozycj臋 za bardzo ciekaw膮, lecz Janek i Liza patrzyli na siebie milcz膮c. Im dwojgu ju偶 si臋 kiedy艣 zdarzy艂o spotka膰 m臋偶czyzn臋 w bia艂ej czapce i wcale nie byli pewni, czy chc膮 go spotka膰 jeszcze raz. Zw艂aszcza w 艣rodku nocy na Wzg贸rzu 艢wi臋toja艅skim.

Panny Fredriksson by艂y po prostu przera偶one.

- Ale偶, drogi panie Sventon!- wykrzykn臋艂a panna Sigrid, - To niemo偶liwe. Gdyby ten okropny cz艂owiek znalaz艂 dzieci i... nie! One w 偶adnym razie nie mog膮 i艣膰 tej nocy na Wzg贸rze.

- Nikt nas nie znajdzie - rzek艂 Sventon spokojnie i w艂o偶y艂 kawa艂ek cukru do kawy.

- Nie znajdzie?... Dlaczego?

- Dlatego, 偶e b臋dziemy niewidzialni.


ROZDZIA艁 DWUNASTY

Na Wzg贸rzu 艢wi臋toja艅skim


Wiecz贸r by艂 mglisty i ponury. Wygl膮da艂o na to, 偶e pi臋kna letnia pogoda ju偶 si臋 sko艅czy艂a. Tej nocy o wp贸艂 do dwunastej by艂o ciemniej ni偶 jakiejkolwiek innej nocy tego lata. Domy i wille w Lingonboda kry艂y si臋 w mroku. Tylko w Fredriksro pali艂o si臋 jeszcze 艣wiat艂o w jednym oknie. Na drodze wiod膮cej na Wzg贸rze 艢wi臋toja艅skie nie by艂o nikogo i dlatego nikt nie spotka艂 ma艂ej gromadki drzew posuwaj膮cych si臋 g臋siego pod g贸r臋. Prowadzi艂 krzak ja艂owca. Za nim sz艂y dwa ma艂e krzaki bzu i dwa ma艂e 艣wierki. To detektyw Sventon i jego czterej pomocnicy pi臋li si臋 pod g贸r臋 w 艣rodku nocy. Na tym polega艂 genialny pomys艂 Sventona.

Obie starsze panie dopomog艂y mu. Na sukienki dziewczynek naszy艂y ga艂膮zki bzu, a na ubranka ch艂opc贸w - ga艂膮zki 艣wierkowe. Tak wi臋c trudno by艂o odr贸偶ni膰 prawdziwy bez od Lizy i Krystyny czy te偶 prawdziwy 艣wierk od Janka i Bjorna. Sventon te偶 wygl膮da艂 jak zwyk艂y, niczym si臋 nie wyr贸偶niaj膮cy krzak ja艂owca. To znaczy, p贸ki szli, p贸ki maszerowali drog膮, mo偶na by艂o oczywi艣cie podejrzewa膰, 偶e jednak co艣 nie jest w porz膮dku (zw艂aszcza dziwny by艂 pierwszy krzak, kt贸ry ni贸s艂 zwini臋ty przedmiot, najwyra藕niej dywan). Lecz gdy stali nieruchomo w艣r贸d innych krzak贸w i drzew i oddychali cicho, nikt ich nie m贸g艂 rozpozna膰.

A w艂a艣nie o to chodzi艂o, 偶eby sta膰 jak najciszej. Ka偶dy mia艂 pilnowa膰 swego d臋bu, a gdy Byk i 艁asica zbli偶膮 si臋, 偶eby wzi膮膰 pieni膮dze, ten, kto pilnowa艂 w艂a艣ciwego d臋bu, mia艂 udawa膰 wo艂anie sowy. Sventon s艂ysz膮c sow臋 mia艂 szybko przybiec, zbli偶y膰 si臋 ostro偶nie do d臋bu i roz艂o偶y膰. dywan za plecami obu wsp贸lnik贸w zaj臋tych wyci膮ganiem pinezek, kt贸rymi przypi膮艂 kopert臋 we wn臋trzu drzewa. Z chwil膮 gdy stan膮 na dywanie, krzak ja艂owca dotknie fr臋dzli i powie 鈥淒o biura!" To b臋dzie w艂a艣nie ten moment, kiedy Prywatny Detektyw Ture Sventon ze Sztokholmu schwyta 艁asic臋 i jego wsp贸lnika!

Plan by艂 tak prosty, a r贸wnocze艣nie tak genialny, 偶e z pewno艣ci膮 niewielu prywatnych detektyw贸w w kraju potrafi艂oby go wymy艣li膰, a co dopiero wykona膰. By膰 mo偶e uda si臋 to tylko jednemu jedynemu. Sventon nad tym w艂a艣nie si臋 zastanawia艂 id膮c w艣r贸d ciemnego, milcz膮cego lasu na czele swoich m艂odych pomocnik贸w. Wkr贸tce, a w艂a艣ciwie ju偶 jutro, b臋dzie najs艂awniejszym prywatnym detektywem w kraju (Ja艂owiec rozwi膮zuje zagadk臋. Niebywa艂e osi膮gni臋cie Ture Sventona w Lingonboda). Pomy艣la艂 te偶 o swoim wspania艂ym dywanie i poczu艂 si臋 bardzo zadowolony, mimo 偶e kilka szpilek ja艂owcowych dosta艂o mu si臋 za koszul臋 i k艂u艂o niemi艂osiernie.

Na szczycie Wzg贸rza gromadka rozproszy艂a si臋. Ka偶dy uda艂 si臋 w swoj膮 stron臋 nios膮c du偶膮 kopert臋 i gar艣膰 pinezek. Bardzo by艂o nieprzyjemnie przymocowywa膰 kopert臋 we wn臋trzu drzewa; w zupe艂nej ciemno艣ci wci膮偶 mia艂o si臋 wra偶enie, 偶e s艂ycha膰 kroki na zewn膮trz. Odetchn臋li wi臋c z ulg膮, gdy robota by艂a sko艅czona i mogli stan膮膰 nie opodal, pomi臋dzy krzakami. Tam by艂o ju偶 bezpiecznie, tam nikt ich nie m贸g艂 dostrzec w g臋stym mroku.

Teraz trzeba by艂o czeka膰.

Wysoko nad g艂owami szumia艂y lekko korony drzew; gdzie艣 z daleka s艂ycha膰 by艂o przeje偶d偶aj膮cy poci膮g, poza tym panowa艂a idealna cisza. Ledwie si臋 da艂o odr贸偶ni膰 kontury pni stoj膮cych , dooko艂a i tylko w g贸rze wida膰 by艂o wyra藕niej ga艂臋zie odcinaj膮ce si臋 na tle szarego nieba.

Janek przypomnia艂 sobie, 偶e powinien by艂 wyj膮膰 z drzewa ksi膮偶k臋 o Indianach, gum臋 do 偶ucia i kawa艂ek smo艂y. Gdyby Byk i 艁asica dostrzegli te przedmioty, na pewno by je ukradli. Ju偶 chcia艂 biec do d臋bu, gdy nagle us艂ysza艂 kroki. Tym razem nie by艂o to z艂udzenie. Dwa cienie, jeden bardzo du偶y, a drugi wyj膮tkowo ma艂y, przemkn臋艂y ko艂o niego w odleg艂o艣ci paru metr贸w. Du偶y cie艅 sapa艂 i st臋ka艂, wyra藕nie nie mog膮c z艂apa膰 tchu, ma艂y za艣 porusza艂 si臋 lekko i cicho.

Z艂odzieje podeszli do d臋bu. Janek dostrzeg艂 migotanie p艂omyka. To 艁asica zapali艂 zapa艂k臋. Szukali koperty. Teraz nale偶a艂o uda膰 sow臋.

- Huu - huuuu! Huuuu - huuuu!

Cienie przy d臋bie przesta艂y si臋 rusza膰 i nads艂uchiwa艂y. Po chwili zab艂ys艂a druga zapa艂ka i jeden z nich wszed艂 do drzewa.

Detektyw Sventon rzuci艂 si臋 p臋dem w ich stron臋. Nie艂atwo jest biec po Wzg贸rzu 艢wi臋toja艅skim, grunt tam nier贸wny i kamienisty, a jak si臋 jest przebranym za krzak ja艂owca i w dodatku niesie si臋 dywan pod pach膮, sytuacja staje si臋 jeszcze trudniejsza. Tote偶 Sventon chwia艂 si臋 i potyka艂. Ostre szpilki ja艂owca k艂u艂y go wsz臋dzie, dosta艂y si臋 nawet do spodni. Czekaj膮cy w napi臋ciu Janek nareszcie go zobaczy艂. Ja艂owiec przesta艂 biec, zbli偶a艂 si臋 teraz ostro偶nie, krok za krokiem. Janek poczu艂 wielk膮 ulg臋, bo niezbyt by艂o przyjemnie tak sta膰 samemu, nawet b臋d膮c niewidzialnym.

艁asica i Byk wgramolili si臋 obaj do 艣rodka drzewa, dzi臋ki czemu Sventon m贸g艂 bez trudu roz艂o偶y膰 dywan. Wychodz膮c z d臋bu musieli stan膮膰 wprost na nim. Sventon ustawi艂 si臋 ko艂o fr臋dzli i usi艂owa艂 upodobni膰 si臋 jak najbardziej do krzaka ja艂owca. Mocno 艣ciska艂 pistolet w kieszeni. By艂 przygotowany na wszystko.

W 艣rodku drzewa Byk wyci膮ga艂 pinezki, jak tylko m贸g艂 najsprawniej. 艁ama艂 paznokcie jeden po drugim, a偶 wreszcie 艁asica spokojnie wyj膮艂 z kieszeni sw贸j ma艂y scyzoryk.

- A je艣li kto艣 przyjdzie? - sapa艂 Byk.

- Tak, to na pewno jest ulubione miejsce spacer贸w nocn膮 por膮. Zobaczysz, jaki tu b臋dzie ruch za chwil臋 - zaczepnie za偶artowa艂 艁asica wyd艂ubuj膮c elegancko pinezki.

- Tak s膮dzisz? - rzek艂 Byk ogl膮daj膮c si臋 w ciemno艣ci. Nigdy nie rozumia艂 偶art贸w 艁asicy. Ssa艂 obola艂e czubki palc贸w.

- S艂uchaj - sycza艂 przez z臋by. - Te stare panny tylko po to przyczepi艂y kopert臋 przy pomocy siedmiu tysi臋cy pinezek, 偶eby mie膰 czas nas z艂apa膰. Niewykluczone, 偶e doko艂a znajduj膮 si臋 dziesi膮tki policjant贸w i detektyw贸w.

Sventon jeszcze mocniej 艣cisn膮艂 pistolet.

- Czy widzisz kogokolwiek? - spyta艂 艁asica, spokojnie wyci膮gaj膮c przedostatni膮 pinezk臋.

- Nic nie widz臋, bo ciemno. Sam siebie ledwie widz臋 - mrucza艂 Byk.

- Wi臋c ciebie te偶 nikt nie dojrzy, staruszku.

Byk j臋cza艂 i ssa艂 palce.

- Jeszcze tylko jedna pinezka i ju偶 mamy pieni膮dze - rzek艂 艁asica i kichn膮艂. (Ka偶dego lata cierpia艂 dotkliwie na katar sienny). Co by艣 wola艂 jutro, piecze艅 wo艂ow膮 czy krem z rabarbaru?

- Piecze艅 wo艂ow膮 - odpar艂 natychmiast Byk. Lecz zaraz pomy艣la艂, 偶e 艁asica pewnie 偶artuje, i rozz艂o艣ci艂 si臋 - nie lubi艂 偶art贸w na temat jedzenia. Wygramoli艂 si臋 z drzewa i st膮pn膮艂 na dywan. Spocony, zdj膮艂 marynark臋 i sta艂 sapi膮c.

Sventon czeka艂 w pogotowiu, 偶eby gdy tylko drugi z艂odziej wyjdzie z drzewa, dotkn膮膰 fr臋dzli i powiedzie膰 鈥淒o biura!"

- Hip, hip, hurra! - wykrzykn膮艂 艁asica. - Gotowe!

I skoczy艂 zgrabnie wprost na dywan trzymaj膮c w r臋ku du偶膮 kopert臋. Obu bardzo si臋 spieszy艂o, 偶eby zbada膰 jej zawarto艣膰. Byk rzuci艂 na bok marynark臋, kt贸ra spad艂a wprost na krzak ja艂owca. Sventon poczu艂 tylko, 偶e co艣 mi臋kkiego zakry艂o mu g艂ow臋, po czym ogarn臋艂y go zupe艂ne ciemno艣ci. Nie by艂o innego wyj艣cia, jak tylko, sta膰 bez ruchu.

艁asica otworzy艂 kopert臋 scyzorykiem. Byk opiera艂 si臋 jedn膮 r臋k膮 o ja艂owiec, a drug膮 ociera艂 pot z czo艂a. Dr偶a艂 ze strachu.

- Jestem przekonany, 偶e gdzie艣 w pobli偶u znajduje si臋 jaki艣 detektyw - szepta艂.

Tymczasem 艁asica stwierdzi艂, co zawiera艂a koperta. Nik艂y p艂omyk zapa艂ki o艣wietli艂 kawa艂ek starej gazety.

- Wi臋c to tak - sykn膮艂 przez z臋by.

- Wiedzia艂em, 偶e tak b臋dzie. A ty gadasz o pieczeni wo艂owej, ty!! - wykrzykn膮艂 Byk.

- Czy偶by艣 ju偶 dosta艂 rabarbaru? - spyta艂 艁asica niskim, gro藕nym g艂osem. By艂 tak w艣ciek艂y, 偶e z trudem wydobywa艂 s艂owa. Byk wiedzia艂, 偶e lepiej si臋 w贸wczas nie odzywa膰.

- P贸jdziemy jutro do Fredriksro i po偶yczymy puchar oraz kilka innych drobnych i cennych przedmiot贸w. Dok艂adnie o wp贸艂 do dziesi膮tej. Tylko nie za艣pij. I we藕 worek ze sob膮.

Byk podni贸s艂 marynark臋.

Teraz albo nigdy. Sventon szybko si臋 schyli艂, dotkn膮艂 fr臋dzli i powiedzia艂 鈥淒o biura!" - akurat w chwili, gdy 艁asica kichn膮艂.

Dywan nie ruszy艂 si臋 z miejsca. 艁asica i Byk gniewnie milcz膮c znikn臋li w艣r贸d drzew.


ROZDZIA艁 TRZYNASTY

Powr贸t ze Wzg贸rza


Gdyby ktokolwiek przechodzi艂 oko艂o p贸艂nocy w pobli偶u willi Fredriksro, zdawa艂oby mu si臋, na pierwszy rzut oka, 偶e wszyscy 艣pi膮, tak jak i w innych willach w Lingonboda. Lecz po chwili spostrzeg艂by w jednym oknie smug臋 艣wiat艂a wydostaj膮c膮 si臋 spod rolety. Gdyby ten kto艣, przypadkowo przechadzaj膮cy si臋 o tej porze nocy, by艂 niezwykle ciekawym cz艂owiekiem, m贸g艂by wej艣膰 przez furtk臋 - cho膰 nie mia艂 po co - i zbli偶y膰 si臋 do o艣wietlonego okna, pod kt贸rym ros艂a rezeda.

Gdyby by艂 na tyle niedelikatny, 偶e depta艂by rezed臋 zagl膮daj膮c przez szpar臋, aby przez zwyk艂膮 ciekawo艣膰 dowiedzie膰 si臋, dlaczego w Fredriksro nikt jeszcze nie 艣pi mimo tak p贸藕nej

pory, zobaczy艂by dwie starsze panie z papilotami na g艂owie siedz膮ce na wiklinowej kanapce pod kolekcj膮 broni. A ten, kto nigdy nie widzia艂 owego m臋偶czyzny w bia艂ej czapce ani nie s艂ysza艂 nazwiska 艁asica i nie mia艂 poj臋cia, 偶e detektyw Sventon jest na Wzg贸rzu 艢wi臋toja艅skim wraz z czterema m艂odymi pomocnikami, by艂by si臋 bardzo zdziwi艂, dlaczego starsze panie jeszcze s膮 na nogach, mimo tak p贸藕nej godziny. Ciekawy nieznajomy nie m贸g艂 oczywi艣cie wiedzie膰, 偶e panie czeka艂y na dwa ma艂e krzaki bzu i na dwa 艣wierki, kt贸re mia艂y wr贸ci膰 ze Wzg贸rza 艢wi臋toja艅skiego.

Dlaczego ich jeszcze nie ma? Dlaczego to tak d艂ugo trwa?

Starsze panie siedzia艂y cicho i nads艂uchiwa艂y. Z zewn膮trz nie dochodzi艂 偶aden najmniejszy odg艂os. S艂ysza艂y tylko skrzypienie i trzeszczenie wiklinowej kanapki.

- Nie ruszaj si臋 przez chwil臋, kochanie - odezwa艂a si臋 panna Sigrid. - Nic nie s艂ysz臋, kiedy tak trzeszczysz.

- To nie ja trzeszcz臋. Ja siedz臋 bez ruchu. Wi臋c wsta艂y obie, bo trudno by艂o nads艂uchiwa膰 siedz膮c na kanapce, kt贸ra trzeszcza艂a przy ka偶dym oddechu. Nawet kiedy wsta艂y, trzeszcza艂a jeszcze przez chwil臋, tak sama z siebie. A gdy w ko艅cu przesta艂a, panna Fryderyka powiedzia艂a: 鈥淭eraz b臋dzie ca艂kiem cicho". I na wszelki wypadek podnios艂a ostrzegawczo palec. Sta艂y obie wyt臋偶aj膮c s艂uch, ale nadaremnie.

- Zobaczysz, 偶e nasze ma艂e 艣wierczki i bzy lada chwila wr贸c膮 - rzek艂a panna Fryderyka.

- Naprawd臋 tak s膮dzisz, kochanie? - niepokoi艂a si臋 panna Sigrid.

- Jestem przekonana, moja droga. Pan Sventon z pewno艣ci膮 jest ju偶 w drodze do Sztokholmu razem z tymi dwoma okropnymi lud藕mi. M贸wi艂, 偶e pojedzie dywanem, a nie poci膮giem.

- I ju偶 nigdy wi臋cej nie b臋dziemy musia艂y ogl膮da膰 tej strasznej bia艂ej czapki za naszym p艂otem - ucieszy艂a si臋 panna Sigrid.

- Nie, nigdy wi臋cej - potwierdzi艂a panna Fryderyka.

Panna Sigrid westchn臋艂a. I dalej nas艂uchiwa艂y w milczeniu. Lecz nawet najbardziej si臋 wysilaj膮c s艂ysza艂y tylko melancholijny szum 艣wierk贸w.

Gdyby ciekawski nieznajomy by艂 do tego stopnia niedelikatny, 偶e sta艂by i s艂ucha艂 tego wszystkiego (a mo偶e na dodatek depta艂 rezed臋), m贸g艂by zobaczy膰 co艣 niezwyk艂ego, a mianowicie w臋druj膮c膮 grup臋 drzew. W ciemn膮, letni膮 noc maszerowa艂y 艣cie偶k膮 jeden ja艂owiec, dwa 艣wierki i dwa bzy. Ja艂owiec ni贸s艂 dywan. Ca艂y ten w臋druj膮cy gaj szed艂 w stron臋 willi Fredriksro.

Ciekawy nieznajomy by艂by si臋 prawdopodobnie drapa艂 w g艂ow臋 i patrzy艂 jeszcze baczniej przez szpar臋, 偶eby zrozumie膰 wreszcie, co to wszystko znaczy. Na szcz臋艣cie nie istnia艂 w Lingonboda nikt tak ciekawy. Dla ludzi w tej miejscowo艣ci g艂贸wn膮 rozrywk膮 by艂o p贸j艣膰 na dworzec, kiedy przyje偶d偶a o osiemnastej poci膮g, i przygl膮da膰 si臋 podr贸偶nym albo te偶 przechadza膰 si臋 tam i z powrotem po ulicy G艂贸wnej w niedziel臋 po po艂udniu. Ale nikomu nie przysz艂oby na my艣l pods艂uchiwa膰 pod szafranowo偶贸艂t膮 will膮. Ca艂e szcz臋艣cie zreszt膮, bo starsze panie szczeg贸lnie dba艂y o rezed臋. Poza tym nie lubi艂y, 偶eby ktokolwiek obcy widzia艂 je w papilotach na g艂owie. Wi臋c tym bardziej dobrze si臋 sk艂ada艂o.

- Moje drogie dzieci! - zawo艂a艂y ciocia Fryderyka i ciocia Sigrid 艣ciskaj膮c w ramionach cztery krzaki r贸wnocze艣nie. - Jak偶e d艂ugo was nie by艂o! - Nagle spostrzeg艂y ze zdziwieniem, 偶e ja艂owiec Sventon te偶 wr贸ci艂 do Fredriksro. Dlaczego nie by艂 w drodze do Sztokholmu razem z tymi dwoma 艂obuzami? Co si臋 sta艂o?

Janek, Liza, Bjorn i Krystyna chcieli opowiedzie膰 szczeg贸艂owo, lecz detektyw im przerwa艂

:- Dzi臋kuj臋 wam za pomoc. Spisali艣cie si臋 bardzo dobrze. A teraz id藕cie spa膰.

Nie by艂o rady, musieli i艣膰 na g贸r臋 i do 艂贸偶ek.

- Kochany wujaszku Sventon - zawo艂a艂a ze schod贸w Krystyna - jutro zn贸w mo偶emy by膰 drzewami? - Obraca艂a w palcach li艣膰 bzu.

- Wujaszku Sventon! - krzycza艂 Janek. - Dobrze udaj臋 艣wierk, prawda?

- Pr臋dzej do 艂贸偶ek - warkn膮艂 Sventon tak gro藕nie, 偶e wszyscy pomkn臋li po schodach na g贸r臋. Ton jego g艂osu nie wynika艂 z tego, 偶e za koszul膮 mia艂 pe艂no ostrych szpilek ja艂owcowych. Po prostu tylko on zdawa艂 sobie spraw臋, jakie teraz gro偶膮 straszne niebezpiecze艅stwa. Je偶eli dywan nie b臋dzie chcia艂 pofrun膮膰, nie uda si臋 z艂apa膰 艁asicy. Nikomu si臋 to dot膮d nie uda艂o. Kochane starsze panie b臋d膮 musia艂y 偶y膰 dalej w nieustannym l臋ku z powodu Wilhelma 艁asicy -Mog膮 si臋 zdarzy膰 r贸偶ne katastrofy. Panie b臋d膮 na przyk艂ad m贸wi膰 w ten spos贸b: ,,Sventon... no, tak, przywi贸z艂 co prawda znakomite ptysie, ale jako detektyw niewiele by艂 wart".

Kiedy dzieci nareszcie znalaz艂y si臋 w 艂贸偶kach i zasn臋艂y, stroskane starsze panie wr贸ci艂y do Sventona, kt贸ry niecierpliwie przemierza艂 hali tam i na powr贸t, wci膮偶 w stroju ja艂owca.

- Dywan nie pofrun膮艂. Nie dzia艂a艂. Byk i 艁asica uciekli.

Przera偶one panie spojrza艂y na rulon le偶膮cy przy drzwiach.

- Te arabskie dywany s膮 bardzo trwa艂e i dobre pod wieloma wzgl臋dami - wyja艣ni艂 Sventon - k艂opot jednak z tym, 偶e nie mo偶na na nich polega膰.

- Ach, to okropne! - westchn臋艂y r贸wnocze艣nie obie panny Fredriksson. By艂y bliskie p艂aczu. Tyle si臋 spodziewa艂y po cudownym dywanie, tak by艂y pewne, 偶e Sventon by艂 w drodze do Sztokholmu wraz z oboma z艂odziejami. O tej porze mia艂 ju偶 lecie膰 nad pog贸rzem Smaland.

Nagle panna Fryderyka zacz臋艂a si臋 bacznie przygl膮da膰 dywanowi. Wsta艂a, podesz艂a do drzwi, rozwin臋艂a go i przyjrza艂a mu si臋 dok艂adnie. Panna Sigrid r贸wnie偶 podesz艂a i obejrza艂a go z bliska. Potem spojrza艂y jedna na drug膮.

- Ale偶, drogi panie Sventon! To jest nasz stary dywan z przedpokoju! - wykrztusi艂a wreszcie panna Sigrid.



ROZDZIA艁 CZTERNASTY

Sventon mo偶e polega膰 na swoim dywanie


- Co takiego? Dywan z przedpokoju? - wybuchn膮艂 Sventon. Podskoczy艂 i wbi艂 w niego wzrok. - Prosz臋 o troch臋 wi臋cej 艣wiat艂a. - Panie zapali艂y wszystkie lampy, jakie by艂y w hallu, i Sventon zobaczy艂 ca艂kiem dok艂adnie, 偶e dywan le偶膮cy przed nim nie by艂 jego dywanem, cho膰 dese艅 mia艂 bardzo podobny. Dla pewno艣ci schyli艂 si臋 i pow膮cha艂 go. Ani najl偶ejszego zapachu wielb艂膮da.

- Jak to si臋 sta艂o? - spyta艂 marszcz膮c brwi. - Po艂o偶y艂em m贸j dywan tutaj. Dok艂adnie tu - wskaza艂 na pod艂og臋. - Kto go zabra艂?

W pokoju panowa艂a absolutna cisza. Sventon patrzy艂 to na jedn膮, to na drug膮 pani膮. .. - Teraz rozumiem! - wykrzykn臋艂a nagle panna Fryderyka. - Ju偶 wiem, co si臋 sta艂o! Dzisiaj by艂 dzie艅 sprz膮tania i prawdopodobnie wynik艂a jaka艣 pomy艂ka. Najwidoczniej zamiast dywanu z przedpokoju wywiesi艂y艣my pana dywan, 偶eby si臋 wietrzy艂.

- 呕eby si臋 wietrzy艂? - spyta艂 zdziwiony

Sventon drapi膮c si臋 w plecy.

- Tak - t艂umaczy艂a panna Sigrid. - Zawsze we czwartki wietrzymy dywany. Jestem prawie pewna, 偶e wisi na trzepaku w ogrodzie.

Sventon rzuci艂 si臋 do drzwi i wybieg艂 w ciemn膮, letni膮 noc. Na dworze zaczyna艂o dnie膰. Rzeczywi艣cie, za will膮 by艂o specjalne miejsce do wieszania dywan贸w, kt贸re trzepano we czwartki. Ju偶 z daleka dostrzeg艂 kontury dywanu ko艂ysz膮cego si臋 艂agodnie na lekkim wietrzyku. I ju偶 z daleka poczu艂 wielb艂膮dzi zapach.

Chwyci艂 dywan i przy艂o偶y艂 go do nosa. Tak, to znajoma, koj膮ca wo艅! Pachnie jak co najmniej sto starych, uczciwych wielb艂膮d贸w. Jego dywan!

Teraz dobrze rozumia艂, dlaczego przyjaciel Omar mia艂 taki smutny, t臋skny wyraz twarzy, gdy tylko rozmowa schodzi艂a na temat jego arabskiej ojczyzny, wielb艂膮d贸w i tego rodzaju rzeczy. Nic dziwnego, niekt贸rzy przecie偶 wzruszaj膮 si臋 nawet, gdy mowa o mniej wa偶nych sprawach.

Dla pewno艣ci Sventon przelecia艂 si臋 ko艂o domu. Dywan dzia艂a艂 znakomicie. Zwin膮艂 go i przyni贸s艂 do domu. Teraz si臋 dopiero oka偶e, jakim on jest prawdziwie m膮drym prywatnym detektywem!

Zanim wr贸ci艂 do hallu, ju偶 mia艂 obmy艣lony nowy, bezb艂臋dny plan z艂apania 艁asicy i Byka.

艁asica schwytany w Lingonboda

TURE SVENTON ZE SZTOKHOLMU

W FANTASTYCZNEJ POGONI ZA BANDYT膭


Przedstawi艂 sw贸j nowy plan.

- Wdepn臋li艣my w gniazdo os i teraz 艁asica i Byk s膮 藕li jak osy. B臋dziemy ich tu mieli punktualnie o wp贸艂 do dziesi膮tej. Przyjd膮, 偶eby ukra艣膰 wielki puchar jubileuszowy, czyli Jubelowy, tak jak go zw膮 nasi m艂odzi przyjaciele. Ale to nic nie szkodzi: gdy tylko si臋 zjawi膮, natychmiast wezm臋 ich z sob膮 na dywan i powioz臋 do Sztokholmu.

- Ach, drogi panie Sventon! W jaki spos贸b?

- To bardzo proste. Po艂o偶臋 dywan na 艣cie偶ce przed wej艣ciem. 艁asica i Byk podejd膮 prosto do dywanu, a gdy tylko znajd膮 si臋 na nim, dotkn臋 fr臋dzli i polecimy do Sztokholmu.

- No, dobrze, drogi panie Sventon. Ale sk膮d pan wie, 偶e bandyci tak po prostu wejd膮 na dywan? Dlaczego mieliby to zrobi膰?

- Nic prostszego: b臋dzie na nim sta艂 wielki puchar jubileuszowy!

- Ach!

- Czy odwa偶膮 si臋 ukra艣膰 go, widz膮c pana na dywanie?

- B臋d臋 przebrany za dziesi臋cioletniego ch艂opca w bia艂ym ubranku marynarskim, wi臋c nie b臋dzie powodu, 偶eby si臋 mnie ba膰. To takie proste - rzek艂 Sventon. Wygl膮da艂 jak zadowolony jastrz膮b.

- Czy by艂yby panie tak dobre i zatelefonowa艂y do mnie do biura, jak tylko panie zobacz膮, 偶e wyruszy艂em. Prosz臋 powiedzie膰 pannie Jansson, 偶e jestem w drodze do biura z 艁asic膮 i Bykiem. I poprosi膰 j膮, 偶eby nie zapomnia艂a sprowadzi膰 p贸艂 tuzina policjant贸w. I oczywi艣cie dziennikarzy. Musi pilnowa膰, 偶eby by艂o du偶o dziennikarzy, gdy wyl膮dujemy. To b臋dzie gdzie艣 w godzinach popo艂udniowych. No i oczywi艣cie fotograf贸w! 呕eby tylko nie zapomnia艂a o fotografach!

- Powt贸rzymy to wszystko pannie Jansson - zapewni艂a panna Fryderyka.

Potem powiedzieli sobie dobranoc. Po tak silnych prze偶yciach wszyscy byli bardzo zm臋czeni.

- Dobrej nocy, panie Sventon - powiedzia艂y obie panie.

- Dzi臋kuj臋, nawzajem - odpar艂 prywatny detektyw ziewaj膮c. Wyszed艂 do sieni i tam zdj膮艂 kostium ja艂owcowy, bo nie chcia艂 rozsypa膰 zbyt du偶o szpilek w mieszkaniu. Potem roz艂o偶y艂 lataj膮cy dywan na pod艂odze w hallu, pistolet w艂o偶y艂 do ptysiowego pude艂ka, rzuci艂 si臋 jak d艂ugi na dywan i natychmiast zapad艂 w g艂臋boki sen.

ROZDZIA艁 PI臉TNASTY

艁asica i Byk w ogrodzie starszych pa艅


By艂a dziewi膮ta rano. S艂o艅ce 艣wieci艂o r贸wnie mocno, jak ka偶dego z poprzednich dni tego lata. W ogrodzie ko艂o willi Fredriksro dzieci bawi艂y si臋 jak co dzie艅. Wygl膮da艂o, 偶e jest ich wi臋cej ni偶 zwykle. Stoj膮c przy furtce i licz膮c je dok艂adnie, mo偶na by艂o zauwa偶y膰, 偶e zamiast czworga jest ich dzisiaj pi臋cioro. Tego ch艂opca w bia艂ym pogniecionym ubraniu marynarskim nikt tu przedtem nie widzia艂. By艂 nieco wy偶szy od nich i mia艂 czapk臋 z napisem 鈥淢arynarka Kr贸lewska".

Ture Sventon wprawia艂 si臋. Jako skrupulatny detektyw, w przebraniu ch艂opca stara艂 si臋 bawi膰 i skaka膰 jak ch艂opiec, aby nikt nie m贸g艂 zauwa偶y膰 najmniejszej r贸偶nicy mi臋dzy nim

a Jankiem czy Bjornem. Dlatego te偶 biega艂 teraz doko艂a klombu tocz膮c obr臋cz. Potem razem z innymi bawi艂 si臋 w ciuciubabk臋, wchodzi艂 na drabin臋 przeciwpo偶arow膮 i skaka艂 przez plecy Janka. Wreszcie usiad艂 w altanie, 偶eby odpocz膮膰, i zapali艂 du偶e cygaro. Spojrza艂 na zegarek. By艂o dziesi臋膰 po dziewi膮tej. Nied艂ugo trzeba b臋dzie roz艂o偶y膰 lataj膮cy dywan na 艣cie偶ce. Na nim zamierza艂 umie艣ci膰 ca艂y sw贸j baga偶, aby wszystko by艂o gotowe do podr贸偶y do Sztokholmu: worek, prymus, maszynka do kawy, psysiowe pude艂ko i lornetka. W ostatniej chwili wyniesie wielki puchar jubileuszowy i ustawi go na dywanie tak, aby b艂yszcza艂 w s艂o艅cu i by艂 z daleka widoczny. Ludzi takich jak 艁asica i Byk zawsze ci膮gnie do srebrnych puchar贸w, podobnie jak muchy do cukru; co do tego nie mia艂 w膮tpliwo艣ci.

Sventon rozejrza艂 si臋 po ogrodzie. Krystyna, Janek, Liza i Bjorn wle藕li do zielonej beczki, kt贸ra sta艂a przy rogu domu, i tylko g艂owy by艂o im wida膰.

- Wujaszku Sventon! - wo艂ali. - Bawimy si臋 w rozbitk贸w! - Wed艂ug nich Ture Sventon by艂 najmilszym wujaszkiem, jakiego kiedykolwiek znali. Nikt inny nie obmy艣li艂by tak wspania艂ych zabaw. Mo偶na by艂o przebiera膰 si臋 za 艣wierki i bzy i w臋drowa膰 w 艣rodku nocy na Wzg贸rze Swi臋toja艅skie! Kt贸偶 inny wynalaz艂by co艣 r贸wnie zabawnego! A teraz sam przebra艂 si臋 za ch艂opca - to te偶 by艂 bardzo oryginalny pomys艂.

- Dobrze, dobrze - odpowiedzia艂 Sventon z altany, gdzie siedzia艂 pal膮c cygaro. Pami臋tajcie jednak, 偶e gdy tylko zagwi偶d偶臋 na gwizdku, macie schowa膰 si臋 do domu. Nie zapomnijcie o tym! Po mc im gwizdku nikogo ma nie by膰 w ogrodzie.

Teraz nale偶a艂o roz艂o偶y膰 dywan przed domem. Uczyniwszy to, schyli艂 si臋 i na wszelki wypadek go pow膮cha艂. Poczu艂 mocny wielb艂膮dzi zapach i to go uspokoi艂o. Swoje rzeczy u艂o偶y艂 porz膮dnie w jednym miejscu. W psysiowym pude艂ku by艂o jedzenie na drog臋, czyli bu艂eczki z ciastkarni Larssona, bo w Lingonboda, jak wiadomo, wypiekano psysie tylko w zapusty.

Gdy wszystko by艂o gotowe, podszed艂 do furtki i rozejrza艂 si臋. Nikogo na razie nie by艂o wida膰; uzna艂 jednak, 偶e ju偶 czas, 偶eby dzieci posz艂y do domu, wi臋c zagwizda艂. Potem usiad艂 w altanie i zapali艂. Stamt膮d dobrze widzia艂 wej艣cie do willi.

W艂o偶y艂 r臋k臋 do kieszeni, 偶eby wyczu膰 pistolet. Nie mo偶na, b臋d膮c nie uzbrojonym, podr贸偶owa膰 na lataj膮cym dywanie razem z 艁asic膮 i Bykiem. Pistoletu w kieszeni nie by艂o. 鈥淕dzie go mog艂em po艂o偶y膰? - pomy艣la艂. - Czy偶by na stole w przedpokoju?"

W chwili gdy wstawa艂, 偶eby poszuka膰 pistoletu, us艂ysza艂 szelest li艣ci, a gdy si臋 odwr贸ci艂, zobaczy艂 niezgrabn膮 g艂ow臋 Byka wystaj膮c膮 z krzak贸w. Po sekundzie Byk stan膮艂 u wej艣cia do altany.

Wygl膮da艂 wi臋kszy ni偶 kiedykolwiek, a Sventon w tym swoim kusym ubranku marynarskim zdawa艂 si臋 by膰 jeszcze drobniejszy. Byk mia艂 pusty worek przewieszony przez rami臋.

- Czy twoja mama wie, 偶e palisz? - spyta艂 Byk ochryp艂ym g艂osem. Sventon rzuci艂 cygaro.

- Nie... - powiedzia艂. - Nie ma nikogo w domu. Jestem sam.

- Ach tak! - Byk otworzy艂 szeroko usta. - Ach tak! - powt贸rzy艂 jeszcze raz, bardzo zadowolony. Zagwizda艂 ostro par臋 razy i zaraz pojawi艂 si臋 ma艂y, chudy cz艂owieczek w granatowym, dobrze wyprasowanym ubraniu i w ma艂ych, spiczastych butach. Trudno powiedzie膰, sk膮d si臋 wzi膮艂, po prostu zjawi艂 si臋 tak, jakby wyczarowany z powietrza.

- Ten dzieciak m贸wi, 偶e jest sam w domu - rzek艂 Byk.

艁asica zagwizda艂 przez z臋by, wyra藕nie zadowolony.

- Mamy te偶 艂adn膮 pogod臋 - rzek艂 kichaj膮c.

Ture Sventon b艂yskawicznie wysun膮艂 si臋 z altany i pobieg艂 po wielki puchar jubileuszowy.

A 偶e nie by艂o nikogo w domu, 艁asica i Byk postanowili nie zwlekaj膮c i艣膰 i nape艂ni膰 worek. Trudno by艂o o spokojniejsze i lepsze warunki do pracy.

Nagle stan臋li obaj jak wryci widz膮c ch艂opca w bia艂ym ubranku nios膮cego w obj臋ciach wielki puchar.

- Hej, tam, ch艂opcze! - zawo艂a艂 艁asica. Ale Sventon nie zwr贸ci艂 na nich uwagi i bieg艂 dalej.

Wtem ujrza艂 zielon膮 beczk臋 na 艣rodku dywanu!

Co te偶 te dzieci wyrabiaj膮 - pomy艣la艂. - Dlaczego ustawi艂y beczk臋 na dywanie?" Ale teraz nie by艂o ju偶 na to rady. Usiad艂 przy fr臋dzlach mocno trzymaj膮c puchar. Wszystko sz艂o zgodnie z programem. 艁asica i Byk tak bardzo lubili srebrne puchary, 偶e goni膮c ch艂opczyka, w paru susach znale藕li si臋 na dywanie. Sventon dotkn膮艂 r臋k膮 fr臋dzli i powiedzia艂: 鈥淒o biura!"

Jakby uniesiony niewidzialna r臋k膮 dywan wzbi艂 si臋 w powietrze i pofrun膮艂 razem ze Sventonem, 艁asic膮, Bykiem, srebrnym pucharem i zielon膮 beczk膮.

Na g贸rnej werandzie wida膰 by艂o siwe w艂osy starszych pa艅. Macha艂y do Sventona i co艣 wo艂a艂y przez otwarte okno, ale ju偶 by艂o za daleko, 偶eby us艂ysze膰, co m贸wi膮.

Prywatny detektyw Ture Sventon opu艣ci艂 Lingonboda.



ROZDZIA艁 SZESNASTY

Niebezpieczny lot


艁asica i Byk siedzieli na dywanie ca艂kowicie oniemiali. Zerkali na boki, lecz by艂o ju偶 za p贸藕no, 偶eby wyskoczy膰. Schwytano ich. Ture Sventon nie tylko przywi贸z艂 do Lingonboda dobre ptysie, ale okaza艂 si臋 sprytnym prywatnym detektywem, by膰 mo偶e najsprytniejszym w ca艂ym kraju. Wiedzia艂 jednak, 偶e lot b臋dzie niebezpieczny; nie mia艂 w kieszeni wiernego pistoletu; nigdzie nie m贸g艂 go znale藕膰. Ostatni raz pomacha艂 r臋k膮 w stron臋 willi Fredriksro. Dywan oddala艂 si臋 szybko od Lingonboda.

Nagle z beczki wyjrza艂y cztery g艂owy. Sventon, 艁asica i Byk patrzyli zdziwieni na cztery zadowolone twarze. - Co wy tu robicie? - spyta艂 Sventon ostro.

- Lecimy! - odkrzykn臋艂a Liza.

- Dlaczego nie mieliby艣my pofruwa膰, kochany wujaszku Sventon? - spyta艂a Krystyna.

- Jeste艣my ju偶 ponad 艣wierkami - zawo艂a艂 Jan. - Patrzcie, jaka willa Fredriksro jest male艅ka! Nie wi臋ksza ni偶 ptysiowe pude艂ko wujaszka Sventona!

- Kto wam pozwoli艂 schowa膰 si臋 w beczce?

- Bawili艣my si臋 w rozbitk贸w na morzu.

- Kto wam pozwoli艂 postawi膰 beczk臋 na dywanie? - Sventon mia艂 g艂os bardzo gro藕ny.

- Bawili艣my si臋, 偶e przybijamy do nie zamieszkanej wyspy.

Dzieci dopiero teraz zauwa偶y艂y dw贸ch obcych ludzi siedz膮cych na ko艅cu dywanu. Jednego z nich pozna艂y natychmiast - to by艂 cz艂owiek w bia艂ej czapce. Od razu zamilk艂y. Lot , dywanem teraz ju偶 nie wydawa艂 si臋 tak zabawny, jak przed chwil膮.

Sventon przestraszony rozgl膮da艂 si臋 doko艂a. Miasteczko Lingonboda zosta艂o hen, daleko. Pierwsz膮 jego my艣l膮 by艂o wr贸ci膰 do Fredriksro. Ba艂 si臋 mie膰 ze sob膮 dzieci w czasie tej niezwykle niebezpiecznej podr贸偶y. Lecz z drugiej strony ba艂 si臋 te偶 kaza膰 dywanowi zawr贸ci膰 i wyl膮dowa膰 z powrotem w ogrodzie; oznacza艂oby to, 偶e wypu艣ci艂 z r膮k 艁asic臋 i Byka.

Zerwa艂 si臋 do艣膰 silny wiatr, poniewa偶 jednak wia艂 w kierunku ich lotu, wi臋c go w og贸le nie czuli. P臋dzili bardzo szybko. Lasy, jeziora i pola przesuwa艂y si臋 przed ich oczami, tu i 贸wdzie widzieli ma艂e osady z domkami jak zabawki.

艁asica i Byk otrz膮sn臋li si臋 z pierwszego wra偶enia i zacz臋li cicho rozmawia膰 ze sob膮.

- Jeste艣my na lataj膮cym dywanie - zauwa偶y艂 Byk.

艁asica wysila艂 si臋 na odpowied藕.

- Ale lataj膮ce dywany nie istniej膮 - m贸wi艂 dalej Byk.

- Widz臋 to - odpar艂 艁asica opryskliwie.

- S艂ysza艂em, jak ten bia艂o ubrany ch艂opaczek powiedzia艂 ,,Do biura", gdy ruszali艣my. Nie chc臋 wlecie膰 prosto do jakiego艣 biura.

- Ani ja - odburkn膮艂 艁asica. - 呕ycie biurowe nigdy mnie nie poci膮ga艂o.

- A mo偶e wlecimy prosto do biura policyjnego? - zastanawia艂 si臋 Byk patrz膮c pytaj膮cym wzrokiem na 艁asic臋, kt贸ry nie kwapi艂 si臋 z odpowiedzi膮. - W biurze takie irytuj膮ce s膮 te wszystkie maszyny do pisania.

- Tak, a tak偶e wszyscy policjanci, o ile to jest biuro policyjne - rzek艂 艁asica szyderczo. - Sied藕 cicho i daj mi pomy艣le膰.

Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, po czym stwierdzi艂:

- Nie potrafimy zmieni膰 kursu dywanu.

- A tak偶e naszego losu - doda艂 Byk zmartwiony.

- Cicho b膮d藕, Byku! - rozkaza艂 艁asica.

By艂o mu zawsze trudno my艣le膰, kiedy Byk gada艂.

Sventon obserwowa艂 ich uwa偶nie. Nie m贸g艂 dos艂ysze膰 tego, co m贸wili, wiedzia艂 jednak, 偶e musi si臋 mie膰 na baczno艣ci. Mo偶na si臋 by艂o wszystkiego spodziewa膰.

- S艂uchaj, Byku - rzek艂 艁asica st艂umionym g艂osem - w jaki spos贸b wyruszyli艣my? Teraz, gdy o tym my艣l臋, jestem pewien, 偶e ten smarkacz dotkn膮艂 r臋k膮 dywanu i powiedzia艂: 鈥淒o biura".

- Nie zauwa偶y艂em.

- Ale ja zauwa偶y艂em. W ka偶dym razie zobaczymy, czy da si臋 zmieni膰 kurs.

- Dok膮d?

- Polecimy do Mjolby. To cicha i bezpieczna miejscowo艣膰.

Nie wiedz膮c, 偶e trzeba dotkn膮膰 r臋k膮 fr臋dzli, 艁asica dotkn膮艂 dywanu i sykn膮艂 przez z臋by:

Do Mjolby";

Dywan ani troszk臋 nie zmieni艂 kursu.

- M贸w tak, 偶eby by艂o s艂ycha膰. Zamiast tylko mrucze膰 - rozgniewa艂 si臋 Byk. Rykn膮艂 na ca艂e gard艂o 鈥淢jolby!!!" i zacz膮艂 bi膰 pi臋艣ciami w dywan tak, 偶e a偶 kurz lecia艂. Lecz dywan nie zwr贸ci艂 uwagi na Mjolby i niewzruszony gna艂 dalej, prosto przed siebie.

Lecieli teraz wysoko w przestworzach: l膮d w dole wygl膮da艂 jak mapa.

- O, widz臋 trzy jeziora! To Boren, Roxen i Glan! - zawo艂a艂a podniecona Krystyna pokazuj膮c palcem. Rzeczywi艣cie, mo偶na je by艂o pozna膰 pami臋taj膮c map臋 (o ile si臋 dobrze umia艂o geografi臋).

- Najlepiej by艂oby zrzuci膰 dzieci z dywanu - szepn膮艂 艁asica do Byka, kt贸ry nachyli艂 si臋, 偶eby lepiej s艂ysze膰. - Jak b臋dziemy sami, to ju偶 oboj臋tne, gdzie wyl膮dujemy.

- A je偶eli wyl膮dujemy na posterunku policji?

- Wszystko jedno. Nikt nas nie zna, wi臋c nikt nie mo偶e nam niczego udowodni膰, dop贸ki jeste艣my sami - szepn膮艂 艁asica do ucha Bykowi.

- Byku! Wsad藕 tego 艂otra w bia艂ym ubraniu do beczki. A potem wyrzucimy ich wszystkich razem!

Wychyli艂 si臋 i spojrza艂 poza brzeg dywanu. Lecieli w艂a艣nie nad jeziorem. (To by艂o jezioro Glan, ale Byk tego nie wiedzia艂, bo nigdy nie uczy艂 si臋 porz膮dnie geografii). - Spieszmy si臋. Tu ich wyrzucimy. Beczka i tak gdzie艣 dop艂ynie do l膮du, wi臋c dzieci nie b臋d膮 nara偶one na niebezpiecze艅stwo.

Sventon, kt贸ry ca艂y czas siedzia艂 jak na roz偶arzonych w臋glach, zdo艂a艂 zrozumie膰, 偶e zamierzaj膮 wyrzuci膰 beczk臋 z dywanu. Byk wsta艂 i podszed艂 par臋 krok贸w.

Sventon te偶 wsta艂.

- Nic z tego! Beczki nie wyrzucimy, bo mo偶e nam si臋 przyda膰! - o艣wiadczy艂 Sventon i wyci膮gn膮艂 z bia艂ej bluzy marynarskiej straszny przedmiot: wielki pistolet kawaleryjski. Nie mog膮c znale藕膰 swego pistoletu w przedpokoju, z艂apa艂 z po艣piechu pierwsz膮 lepsz膮 bro艅, kt贸ra mu wpad艂a w r臋k臋.

Widz膮c dwie lufy skierowane w swoj膮 stron臋, Byk zawaha艂 si臋.

- No co! - krzykn膮艂 艁asica skrzecz膮cym g艂osem. - Boisz si臋 tego ch艂opaczka? To tylko zabawka, kt贸r膮 dosta艂 na gwiazdk臋. Ruszaj! Zrzu膰 beczk臋 do jeziora!

Byk podszed艂 bli偶ej.

Dzieci przycupn臋艂y w beczce nie 艣miej膮c wystawi膰 g艂贸w na zewn膮trz.

- Byk chce nas wyrzuci膰 do jeziora Glan - powiedzia艂a Krystyna bliska p艂aczu.

- Nie ma strachu. Wujaszek Sventon jest z nami. Ju偶 on si臋 z nimi upora - uspokoi艂 j膮 Jan, ale g艂os mu si臋 za艂amywa艂.

- On nic nie poradzi, bo Byk jest od niego tysi膮c razy silniejszy - szepn臋艂a Liza. W lewym oku mia艂a 艂z臋.

- Nie becz, Lizo - powiedzia艂 Jan. Dobrze si臋 przypatruj膮c mo偶na by艂o jednak zauwa偶y膰, 偶e on te偶 mia艂 艂z臋 w prawym oku.

To by艂a najci臋偶sza chwila, jak膮 Ture Sventon kiedykolwiek prze偶y艂. By膰 mo偶e 偶aden detektyw na 艣wiecie nie by艂 w trudniejszej sytuacji. Byk mia艂 si艂臋 olbrzyma. Kt贸偶 m贸g艂 go powstrzyma膰 od z艂apania najlepszego z detektyw贸w za ko艂nierz, wsadzenia go do beczki i wyrzucenia razem z beczk膮 do jeziora? Najgorsze by艂o to, 偶e dop贸ki dywan lecia艂 mi臋dzy niebem a ziemi膮, Byk m贸g艂 robi膰 wszystko, co chcia艂. Albo te偶 to, czego 偶膮da艂 Wilu艣 艁asica - a co by艂o chyba jeszcze gorsze.

Sventon sta艂 trzymaj膮c w r臋ku pi臋kny, stary pistolet kawaleryjski. Widzia艂, 偶e Byk wcale si臋 pistoletu nie boi, co by艂o zupe艂nie zrozumia艂e. Ta stara bro艅 by艂a rzeczywi艣cie pi臋kna, mia艂a kolb臋 inkrustowan膮 mas膮 per艂ow膮 i tak dalej, kt贸偶 jednak boi si臋 masy per艂owej?

I wtedy Byk z艂apa艂 Sventona. Schwyci艂 go swoj膮 kolosaln膮 d艂oni膮 za praw膮 r臋k臋 i trzyma艂 jak w kleszczach.

Lecz Sventon wykaza艂 przytomno艣膰 umys艂u.

- S艂uchajcie tam, wy dwaj! - krzykn膮艂. - Wy nie mo偶ecie zmieni膰 kursu dywanu, ale ja mog臋.

Byk spojrza艂 na niego niezdecydowanie.

- Poczekaj chwil臋 - zapiszcza艂 艁asica. - Co on m贸wi?

- M贸wi臋, 偶e w ka偶dej chwili mog臋 zmieni膰 kurs; je偶eli b臋dziecie si臋 przyzwoicie zachowywa膰, mog臋 pozwoli膰 dywanowi wyl膮dowa膰 w spokojnym miejscu.

Zapad艂a zupe艂na cisza. S艂ycha膰 by艂o tylko s艂abiutki szum, kt贸ry zawsze powstaje, gdy frunie arabski dywan.

- Czy mo偶esz wobec tego wyl膮dowa膰 w Mjolby? - zaskrzecza艂 艁asica ze swego miejsca na drugim ko艅cu dywanu.

- Mjolby? Nie wydaje mi si臋, 偶eby to by艂a nadzwyczajna miejscowo艣膰, ale zdaje mi si臋, 偶e nie mamy wiele do wyboru.

- Zr贸b to wi臋c! I nie gadaj tyle.

- A wy nie ruszajcie beczki. Ani mnie.

- Pu艣膰 go, Byku. Wyl膮dujemy wobec tego w Mjolby.

Byk pu艣ci艂 r臋k臋 Sventona, kt贸ry odetchn膮艂 z ulg膮. Ture Sventon, kt贸ry w ostatnich dniach tak cz臋sto marzy艂 o pi臋knych, du偶ych nag艂贸wkach w gazetach, widzia艂 teraz, jak te same nag艂贸wki znikaj膮 w pr贸偶ni. Gdy tylko wyl膮duj膮 w Mjolby, Byk i 艁asica znikn膮, tak jak zwykle. Wygl膮da艂o rzeczywi艣cie na to, 偶e nie ma na 艣wiecie nikogo, kto m贸g艂by ich z艂apa膰. Lecz gdy si臋 ma do wyboru albo by膰 wyrzuconym do jeziora Boren, Roxen czy Glan, albo wyl膮dowa膰 w Mjolby, wybiera si臋 oczywi艣cie Mjolby.

- Le膰 prosto do Mjolby! - krzykn膮艂 艁asica.

- Powiedz temu Bykowi, 偶eby usiad艂, bo zas艂ania widok!

- Chod藕 tutaj i usi膮d藕! - 艁asicy coraz bardziej si臋 spieszy艂o do Mjolby.

Byk burkn膮艂 co艣 pod nosem i pocz艂apa艂 na swoje miejsce. 呕a艂owa艂, 偶e nie mo偶e wyrzuci膰 beczki do jeziora. To by by艂o bardzo zabawne. Poza tym czu艂 potrzeb臋 rozruszania mi臋艣ni. Dzieciom nie sta艂aby si臋 偶adna krzywda, na pewno dop艂yn臋艂yby do l膮du.

Gdy tylko Byk usiad艂, Sventon dotkn膮艂 fr臋dzli i powiedzia艂 鈥淢jolby". S艂owo to wyda艂o mu si臋 bardzo ponure. Dywan natychmiast zmieni艂 kierunek; skr臋ci艂 gwa艂townie w lewo. Lecieli teraz prosto do Mjolby. No c贸偶 - Sventonowi si臋 nie powiod艂o, w Mjolby nie b臋dzie m贸g艂 ju偶 nic zdzia艂a膰.

Siedzia艂 bawi膮c si臋 ci臋偶kim pistoletem kawaleryjskim. Co jaki艣 czas wzdycha艂. Mjolby mog艂o by膰 przyjemn膮 miejscowo艣ci膮 pod ka偶dym wzgl臋dem, wa偶nym w臋z艂em kolejowym i tak dalej, ale c贸偶 on tam m贸g艂 mie膰 do roboty? Absolutnie nic. Wszystko by艂o stracone.

W艣ciek艂y, obraca艂 w r臋ku pot臋偶ny, cesarski pistolet. I gdy si臋 tak nim bawi艂, nacisn膮艂 przypadkiem palcem wskazuj膮cym na cyngiel.


ROZDZIA艁 SIEDEMNASTY

Dywan przylatuje do Sztokholmu


Pistolet by艂 na艂adowany od czas贸w wojny trzydziestoletniej, tylko nikt o tym nie wiedzia艂. Teraz wypali艂. Rozleg艂 si臋 piekielny, og艂uszaj膮cy huk. Nikt w owym czasie nie 艂adowa艂 pistolet贸w gruntowniej ni偶 prapradziad panien Fredriksson, Fryderyk Fredriksson, kt贸ry s艂u偶y艂 w Kawalerii Smalandskiej. Jego towarzysze nazywali 贸w pistolet Grzmotostrza艂em. Huk by艂 wprost niewiarygodny. Siedem wron i dwa inne, jeszcze wi臋ksze ptaki spad艂y martwe, a daleko w dole na brzegu jeziora Glan ca艂a chmura srok sfrun臋艂a z drzewa czere艣niowego, gdzie w艂a艣nie siedzia艂y przy obiedzie. Sventon mia艂 ca艂膮 twarz osmolon膮. K艂臋by dymu wydobywa艂y si臋 z jednej z luf; Grzmotostrza艂 dobrze spe艂ni艂 swoje zadanie, jak zwykle.

艁asica i Byk siedzieli oszo艂omieni, 艁asica mia艂 nos czarny od dymu, a Byk przeciera艂 oczy, bo go piek艂y. Kula przesz艂a tu偶 nad ich g艂owami, nikogo jednak nie rani膮c.

Sventon wytar艂 twarz r臋kawem, kt贸ry od razu zrobi艂 si臋 czarny.

Potem skierowa艂 bro艅 w stron臋 艁asicy i Byka i rzek艂:

- Mam jeszcze drugi nab贸j.

Po czym szybko przeci膮gn膮艂 r臋k膮 po fr臋dzlach i powiedzia艂: ,,Do biura". I wierny, wielb艂膮dem pachn膮cy dywan jeszcze raz zmieni艂 kurs. Lecieli teraz prosto do Sztokholmu, do biura Prywatnego Detektywa Ture Sventona przy ulicy Kr贸lowej.

Mam nadziej臋, 偶e druga lufa jest te偶 na艂adowana - powiedzia艂 Sventon sam do siebie, - Stara siedemnastowieczna bro艅 jest zdecydowanie niedoceniana w dzisiejszych czasach". Zacz膮艂 mu wraca膰 dobry humor.

- Wy tam w beczce! - zawo艂a艂. - Wyjrzyjcie troch臋 na 艣wie偶e powietrze! Cztery g艂owy wychyli艂y si臋 ostro偶nie.

- Czy nie mieliby艣cie ochoty na troch臋 kawy i bu艂eczki od Larssona? - spyta艂 ich Sventon.

- Tutaj kaw臋 i bu艂eczki! - zawo艂a艂 natychmiast Byk.

- Cicho tam! - odpar艂 Sventon. - Lizo, przygotuj maszynk臋 do kawy, a Janek niech zapali prymus.

Liza i Janek wygramolili si臋 z beczki. Ogl膮dali si臋 niespokojnie doko艂a. Byli nieco bladzi mimo opalenizny, lecz gdy zobaczyli weso艂膮 min臋 wujaszka Sventona, uznali, 偶e mog膮 si臋 ju偶 nie ba膰. Po chwili prymus zacz膮艂 przyjemnie sycze膰 i rozkoszna wo艅 kawy zmiesza艂a si臋 z wielb艂膮dzim zapachem.

Sventon siedzia艂 obok Krystyny, Janka, Lizy i Bjorna pij膮c kaw臋 i jedz膮c bu艂eczki z piekarni Larssona w Lingonboda (gdzie wypiekaj膮 psysie tylko w zapusty). Pistolet trzyma艂 na kolanach i ca艂y czas zwraca艂 baczn膮 uwag臋 na Byka i 艁asic臋.

- Co by panowie powiedzieli na 艂yczek kawy? - zapyta艂 Sventon.

- Nie gadaj tyle - rzek艂 Byk oblizuj膮c si臋. - Wi臋cej kawy, a mniej gadania.

Byk dosta艂 kaw臋 i bu艂eczki. Wypi艂 kaw臋 duszkiem i powiedzia艂, 偶e za s艂aba. Potem po艂kn膮艂 bu艂eczki wszystkie naraz. 艁asica nie chcia艂 ani pi膰, ani je艣膰.

- Czy kawa ci nie s艂u偶y? - spyta艂 Syenton.

- Nigdy nie pij臋 na pusty 偶o艂膮dek - odpowiedzia艂a wstr臋tna ma艂a kreatura.

P臋dzili bardzo szybko. Min臋li ju偶 wielkie lasy ko艂o Kolmarden i kiedy nadesz艂a pora na drug膮 fili偶ank臋, ujrzeli w oddali co艣 b艂yszcz膮cego - tak jakby tafl臋 wody.

- To Malaren! - zawo艂a艂a Krystyna, kt贸ra mia艂a pi膮tk臋 z geografii.

- Uporz膮dkujemy teraz nasze rzeczy, tak, 偶eby by膰 gotowym do l膮dowania - powiedzia艂 Sventon zapalaj膮c du偶e cygaro.

Dzieci pomog艂y zebra膰 fili偶anki. Zrobi艂y pi臋kny porz膮dek na dywanie.

- Wujaszku Sventon, znalaz艂em tw贸j pistolet! - wykrzykn膮艂 Bjorn pokazuj膮c na psysiowe pude艂ko.

I rzeczywi艣cie! Poprzedniego wieczoru Sventon w艂o偶y艂 pistolet do psysiowego pude艂ka, a potem nie zastanawiaj膮c si臋, nak艂ad艂 na wierzch bu艂eczek. No, dobrze wiedzie膰, gdzie si臋 pistolet znajduje, ale, prawd臋 m贸wi膮c, doskonale sobie dawa艂 rad臋 za pomoc膮 starego pistoletu kawaleryjskiego. Mo偶e nawet lepiej.

- Ju偶 wida膰 Sztokholm! - zawo艂a艂 podniecony Janek pokazuj膮c r臋k膮.

- Uwa偶aj! - powiedzia艂 Sventon. - Nie zbli偶aj si臋 zanadto do brzegu! Usi膮d藕! - Janek usiad艂 i nadal pokazywa艂.

Rzeczywi艣cie, wida膰 by艂o Sztokholm i wszystkie jego domy i ulice. Miasto wygl膮da艂o jak szary labirynt. Gdzieniegdzie stercza艂a wie偶a ko艣cielna. Ujrzeli wysoki budynek centrali telefonicznej i dwa drapacze chmur przy ulicy Kr贸lowej. Teraz wida膰 by艂o wod臋 po obu stronach miasta. Bia艂e statki p艂yn臋艂y w kierunku szkier贸w3 wlok膮c za sob膮 ogon czarnego dymu; lecz st膮d, z g贸ry, wygl膮da艂y jak zabawki le偶膮ce zupe艂nie nieruchomo na wodzie. Mewy, setki bia艂ych mew kr膮偶y艂y wrzeszcz膮c.

Krystyna w艂o偶y艂a r臋k臋 do psysiowego pude艂ka i u艂ama艂a kawa艂ek bu艂eczki.

- Nie r贸b tego, zostaw! - zawo艂a艂 Sventon, ale ju偶 by艂o za p贸藕no: Krystyna rzuci艂a kawa艂ek bu艂ki mewom, kt贸re natychmiast wpad艂y w okropne podniecenie. Bi艂y skrzyd艂ami dwa razy szybciej i krzycza艂y dwa razy g艂o艣niej. Zanim Sventon zd膮偶y艂 go powstrzyma膰, Bjorn tak偶e wyrzuci艂 kawa艂ek bu艂ki, na co mewy ca艂kiem oszala艂y. Wrzeszcza艂y i bi艂y skrzyd艂ami tak, jakby im ogie艅 przypala艂 ogony. Nurkowa艂y w stron臋 psysiowego pude艂ka, spada艂y na nie dziobi膮c w pokrywk臋 i krzycza艂y prosto do uszu pasa偶er贸w siedz膮cych na dywanie.

Sventon obawia艂 si臋, 偶e mewy b臋d膮 chcia艂y towarzyszy膰 im a偶 do biura. To by wszystko popsu艂o. Podni贸s艂 stary dwulufowy pistolet. Druga lufa by艂a na艂adowana jak nale偶y. Nacisn膮艂 cyngiel. Hukn臋艂o tak pot臋偶nie, 偶e mewy rzuci艂y si臋 do ucieczki i zatrzyma艂y si臋 dopiero w Vaxholm, gdzie zjad艂y kolacj臋. Grzmotostrza艂, jak zwykle, dobrze wykona艂 swoj膮 robot臋.

- Czy teraz l膮dujemy? - spyta艂a Liza. Wszyscy byli bardzo podnieceni z wyj膮tkiem 艁asicy i Byka, kt贸rzy wygl膮dali tak, jakby ich bola艂y z臋by. Nie mieli najmniejszej ochoty l膮dowa膰. Niezbyt dobrze si臋 czuli w Sztokholmie.

- Za chwil臋 b臋dziemy na miejscu. Prosz臋 o bilety! - rzek艂 Sventon weso艂o, zaci膮gaj膮c si臋 g艂臋boko cygarem.

- Ale wujaszek Sventon sobie, 偶artuje! - powiedzia艂a Krystyna.

- Gdzie wyl膮dujemy? - spyta艂 Janek. Sventon wskaza艂 na jedn膮 z ulic, kt贸ra wygl膮da艂a jak d艂uga, w膮ska rynna - to by艂a ulica Kr贸lowej.

Mam nadziej臋, 偶e panna Jansson nie zapomnia艂a otworzy膰 okna" - pomy艣la艂.

Wzi膮艂 lornetk臋 i skierowa艂 j膮 na swoje biuro. Wszystko w porz膮dku! Oba okna by艂y otwarte i w obu t艂oczy艂o si臋 moc ludzi. Wpatrywali si臋 w niebo i wyczekiwali. Byli to dziennikarze, fotoreporterzy i policjanci.

Wszyscy czekali na lataj膮cego detektywa Ture Sventona, kt贸ry schwyta艂 艁asic臋 i jego pomocnika.


ROZDZIA艁 OSIEMNASTY

Ranek w biurze Sventona


Nast臋pny dzie艅 by艂 r贸wnie 艂adny jak wszystkie poprzednie tego lata. Gor膮ce powietrze dr偶a艂o nad ulic膮 Kr贸lowej, a mi臋kki asfalt a偶 si臋 klei艂. Nie pami臋tano takiego lata. W tak upalny dzie艅 ka偶dy wola艂by si臋 znale藕膰 w jakim艣 ma艂ym, przyjemnym miasteczku, na przyk艂ad w Lingonboda. Tam mo偶na by pi膰 sok truskawkowy w altanie i spacerowa膰 po Wzg贸rzu 艢wi臋toja艅skim, bawi膰 si臋 w pustym d臋bie lub te偶 siedzie膰 pod nim ceruj膮c po艅czochy. Mo偶na by te偶 p贸j艣膰 spokojnie do piekarni Larssona i kupi膰 bu艂eczki i biszkopt, kt贸re by si臋 zjad艂o popijaj膮c sokiem; bo w Lingonboda nie bano si臋 ju偶 obcego cz艂owieka w bia艂ej czapce. Tam w艂a艣nie nale偶a艂o sp臋dzi膰 tak pi臋kny dzie艅.

Co prawda w Sztokholmie te偶 nie by艂o 藕le. Je偶eli si臋 wesz艂o do domu przy ulicy Kr贸lowej, gdzie wisia艂a tabliczka z napisem:


T. SVENTON

Praktykuj膮cy Prywatny Detektyw


i je偶eli si臋 wst膮pi艂o do biura, mo偶na by艂o zobaczy膰 samego detektywa przegl膮daj膮cego stosy gazet roz艂o偶onych na stole. Trudno by艂o wyobrazi膰 sobie bardziej zadowolonego detektywa.

Siedzia艂a tam r贸wnie偶 jego sekretarka, panna Jansson, oraz czw贸rka m艂odych przyjaci贸艂 detektywa: Krystyna, Janek, Bjorn i Liza. Wszyscy przegl膮dali gazety i przypatrywali si臋 zdj臋ciom.

Sventon czyta艂 w艂a艣nie artyku艂 na pierwszej stronie, opatrzony wielkim, wspania艂ym nag艂贸wkiem:


BOHATERSKI CZYN DETEKTYWA W LINGONBODA

Ture Sventon rozwi膮za艂 zagadk臋 艁asicy

Byk zdemaskowany r贸wnocze艣nie


Dalej nast臋powa艂o sprawozdanie z ca艂ej emocjonuj膮cej przygody.

Wszyscy ludzie czytaj膮cy ten artyku艂 byli szcz臋艣liwi i wdzi臋czni, 偶e nareszcie z艂apano 艁asic臋 i Byka. Teraz ju偶 nie musiano si臋 ba膰 艁asicy. 鈥淭ure Sventon jest niew膮tpliwie najsprytniejszym detektywem w naszym kraju", tak by艂o napisane w gazecie. Przedtem wiedzia艂 to tylko on sam, lecz teraz wiedzieli o tym wszyscy. W pierwszym pokoju by艂o ju偶 pe艂no ludzi chc膮cych si臋 z nim widzie膰. Kto艣 prosi艂, 偶eby Sventon 艣ledzi艂 jakiego艣 podejrzanego osobnika, kto艣 inny zn贸w, 偶eby odnalaz艂 warto艣ciowy naszyjnik z pere艂, kt贸rego szukano od zesz艂ego pi膮tku. Wszyscy zwracali si臋 do niego ze swymi niebezpiecznymi sprawami i mieli nadziej臋, 偶e s艂awny detektyw zechce si臋 ich podj膮膰, o ile b臋dzie mia艂 czas.

Akurat teraz nie mia艂 czasu. Jeszcze by艂o ogromnie du偶o fotografii do obejrzenia i gazet do przeczytania. A potem musia艂 wys艂a膰 widok贸wk臋 do swego przyjaciela Omara z pozdrowieniami z dywanu i drug膮 do cioci Hildy w Soderhamn.

- To jestem ja! - zawo艂a艂 Bjorn pokazuj膮c zdj臋cie z jednej z gazet. I rzeczywi艣cie. Bjorn zosta艂 sfotografowany, tak samo jak Liza, Krystyna i Janek. Wszyscy m艂odzi pomocnicy zostali sfotografowani po kolei, razem z wujaszkiem Sventonem. By艂o moc bardzo 艂adnych zdj臋膰, kt贸re po powrocie do Lingonboda przyjemnie b臋dzie pokaza膰 cioci Fryderyce i cioci Sigrid. Wida膰 by艂o na nich s艂awnego detektywa, jak wymienia u艣cisk d艂oni ze swoimi m艂odymi pomocnikami i dzi臋kuje im. Pod fotografi膮 by艂o napisane: T. SVENTON DZI臉KUJE BJORNOWI ZA TO, ZE BY艁 艢WIERKIEM. WUJASZEK SVENTON GOR膭CO 艢CISKA D艁O艃 KRYSTYNY. 鈥淒ZI臉KUJ臉 ZA POMOC, LIZO" - M脫WI ZWYCI臉ZCA 艁ASICY. 鈥淐ZO艁EM, JANKU, BARDZO DZI臉KUJ臉" - M脫WI T. SVENTON.

Na innym zdj臋ciu wida膰 by艂o Liz臋 trzymaj膮c膮 w r臋ku psysiowe pude艂ko. A pod spodem napis: PUDE艁KO, W KT脫RYM DETEKTYW SVENTON PRZECHOWYWA艁 PTYSIE, NIESPODZIEWANIE OKAZA艁O SI臉 PUSTE - STRASZNE ODKRYCIE.

Dalej by艂a fotografia Sventona w marynarskim ubraniu, z pistoletem kawaleryjskim w r臋ku. Pod spodem by艂 napis: 鈥淪TARE PISTOLETY KAWALERYJSKIE Z INKRUSTACJ膭 Z MASY PER艁OWEJ S膭 STANOWCZO NIEDOCENIANE W DZISIEJSZYCH CZASACH" - M脫WI TURE SVENTON, KT脫RY UWA呕A, 呕E SIEDEMNASTY WIEK BY艁 PRAWDZIWIE Z艁OTYM WIEKIEM, JE艢LI CHODZI O WYR脫B BRONI.

By艂o te偶 zdj臋cie panny Jansson za biurkiem, ze s艂uchawk膮 przy uchu. PANNA JANSSON, SEKRETARKA DETEKTYWA SVENTONA, ODBIERA WA呕N膭 WIADOMO艢膯 - tak brzmia艂 napis.

A偶eby m贸c jak najwygodniej czyta膰 gazety i ogl膮da膰 fotografie, Sventon i jego czworo m艂odych przyjaci贸艂 usiedli na dywanie, kt贸ry le偶a艂 roz艂o偶ony na pod艂odze. Bo zawsze najwygodniej jest czyta膰 gazet臋 siedz膮c na dywanie.

A teraz by艂aby pora na zjedzenie psysia" - pomy艣la艂 Sventon.

Poprosi艂 pann臋 Jansson, 偶eby by艂a tak dobra i zam贸wi艂a telefonicznie u Rofalii sze艣膰 psysi. Z bit膮 艣mietan膮.

Wkr贸tce przyniesiono znakomite ptysie od Rozalii - w miar臋 przyrumienione i z tak膮 ilo艣ci膮 bitej 艣mietany, 偶e a偶 kapa艂a na wszystkie strony.

- Kochany wujaszku Sventon, czy mo偶emy przelecie膰 si臋 chwilk臋 dywanem? - poprosi艂a Liza.

- Tak, tak, kochany wujaszku! - zawo艂a艂 Jan.

- Ju偶 tak dawno nie lecieli艣my dywanem - doda艂a Krystyna zlizuj膮c z palca troch臋 艣mietany.

- Czy mo偶emy polecie膰 dooko艂a miasta? - prosi艂 Bjorn.

- Dooko艂a miasta? - powt贸rzy艂 Sventon. kt贸ry bawi艂 si臋 fr臋dzlami my艣l膮c ca艂kiem o czym innym.

Ledwo to powiedzia艂, a ju偶 dywan wyfrun膮艂 przez okno i pi膮tka pasa偶er贸w pomkn臋艂a w s艂oneczne przestworza. Ka偶dy trzyma艂 w r臋ku na wp贸艂 zjedzonego ptysia.


1 Ore - moneta szwedzka, odpowiednik polskiego grosza

2 Czytaj: czepczuka.

3 Szkiery - drobne wyspy u wybrze偶y Szwecji.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Holmberg Ake Lataj膮cy detektyw
Holmberg Ake Latajacy detektyw
Holmberg Ake Latajacy detektyw
Holmberg Ake Ture Sventon w Sztokholmie (rtf)
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 1 Lataj膮cy Detektyw
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 01 Lataj膮cy detektyw
Holmberg Ake Detektyw na pustyni
Holmberg Ake Detektyw na pustyni
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 2 Ture Sventon w Sztokholmie
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 3 Detektyw na pustyni
Holmberg Ake Ture Sventon w Sztokholmie
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 03 Detektyw na pustyni
Holmberg Ake Ture Sventon w Sztokholmie
Holmberg Ake Robert Ture Sventon 02 Ture Sventon w Sztokholmie
Holmberg Ake Ture Sventon w Sztokholmie
Ake Holmberg Cykl Ture Sventon (1) Lataj膮cy detektyw
Ake Holmberg Cykl Ture Sventon (3)?tektyw na pustyni
Ake Holmberg Cykl Ture Sventon (2) Ture Sventon w Sztokholmie
Ake Holmberg Cykl Ture Sventon (3) Detektyw na pustyni