4. POTRZEBA BYCIA POTRZEBNĄ
Kobieta ma serce jak złoto I zwiąże się z każdym idiotą, Co podle z nią postępuje, Bo ona tego nie czuje.
Dobre serce
Nie
mam pojęcia, jak ona daje sobie radę. Ja na jej miejscu już
dawno
bym zwariowała!
Nie do wiary, ona się nigdy na nic nie skarży!
Dlaczego ona to wszystko znosi?
Co
ona w nim widzi? Mogłaby przecież przebierać w mężczyz
nach
jak w ulęgałkach!
Tak zwykle komentujemy niezrozumiałą postawę kobiety kochającej za bardzo — jej imponujące wysiłki, by robić dobrą minę do zdecydowanie złej gry; jej dobrowolne i pełne samozaparcia ofiary na rzecz kogoś, kto nie wydaje się tych ofiar wart. Klucza do zagadki należy z reguły szukać w dzieciństwie nieszczęśnicy. Prawie wszyscy wzrośliliśmy w jakiejś rodzinie. Prawie wszyscy wzięliśmy wówczas na siebie pewne role i większość z nas odtwarza je w dorosłym życiu. W przypadku kobiet kochających za bardzo role owe oznaczały często konieczność zrezygnowania z własnych potrzeb i dbania o potrzeby cudze. Niektóre dziewczynki musiały przedwcześnie dojrzeć i przejąć obowiązki chorej matki lub chorego ojca, jeśli stan któregoś z rodziców uniemożliwiał normalne funkcjonowanie. Inne znów starały się zastąpić w rodzinie kogoś, kogo zabrakło wskutek śmierci bądź rozwodu. Jeszcze inne „matkowały" braciom i siostrom, podczas gdy matka biologiczna zarobkowała poza domem. Część dziewczynek
64
spędziła dzieciństwo w warunkach względnego komfortu: u boku obojga rodziców. Lecz jedno czuło się niezadowolone, rozczarowane czy lekceważone, drugie zaś nie reagowało na to ze zrozumieniem. W takiej sytuacji córki łatwo stają się „powiernicami", wtajemniczanymi w szczegóły, których nie potrafią jeszcze „zdzierżyć" emocjonalnie. Wysłuchują cudzych żalów, bo nie chcą zawieść ojca czy matki, a ponadto boją się, że wypadłszy z przypisanej roli utracą na zawsze ich miłość.
W każdym z zarysowanych tu kontekstów rodzinnych nikt nie „cacka się" z młodą osobą. Ona sama także nie może się o siebie zatroszczyć. Już to choćby z braku czasu. Wszyscy wokół oczekują po niej, że będzie silniejsza, niż jest naprawdę; że podejmie się zadań, do których w rzeczywistości nie dojrzała. I tak dziewczynka zaczyna być „podporą", piastunką i domowym „aniołem stróżem", podczas gdy jej własna potrzeba bezpieczeństwa, miłości i opieki pozostaje niezaspokojona. Uczy się jednak nadrabiać miną. Udaje dorosłą, nieustraszoną, odporną; udaje, że umie obejść się byle czym. Przekreśla swój lęk, swoje cierpienia i swoją chęć znalezienia się pod czyimiś skrzydłami. Szuka natomiast wszelkiej okazji, by jeszcze bardziej wykazać się swoją dobrocią i dzielnością. Aż wszystko to wchodzi dziewczynce w krew. Jako kobieta nadal rozgląda się za kimś do „przygarnięcia". Po tylu latach udawania i wypierania się samej siebie jest już chyba za późno na radykalną zmianę roli... Można tylko wciąż dawać, doglądać, chuchać w nadziei, że lęk wreszcie zniknie, a w nagrodę pojawi się tak upragniona wzajemność...
O smutnych skutkach przedwczesnej dojrzałości pouczy nas najlepiej historia Melanii — dziarskiej „małej mamusi".
Kiedy ją spostrzegłam — po wykładzie dla studentek wydziału pielęgniarskiego — nie mogłam nie zwrócić uwagi na kontrasty malujące się na jej twarzy. Miała maleńki, zadarty, lekko upstrzony piegami nosek i dołeczki na policzkach, o skórze barwy śmietanki. Ów figlarny wygląd wyraźnie kłócił się z ciemnymi obwódkami wokół szarych oczu. Okolona kasztanowymi lokami buzia przywodziła w sumie na myśl zmęczonego, bladego chochlika.
65
Czekała
na stronie, aż skończę rozmawiać z jej koleżankami. Co najmniej
sześć studentek chciało jeszcze o coś zapytać, czegoś się
dowiedzieć. Jak zwykle po wykładzie na temat alkoholizmu w
rodzinie, część słuchaczy zgłaszała indywidualnie
problemy zbyt osobiste, by
je podnosić w szerszym gronie.
3 — Kobiety...