Rowecki Grot Wspomnienia i zapiski


STEFAN ROWECKI - GROT


WSPOMNIENIA I NOTATKI AUTOBIOGRAFICZNE

(1906 – 1939)


CZĘŚĆ I

(1906 – 1918)


Ze wspomnień o śp. pułkowniku Tadeuszu Puszczyńskim 1

Było to dokładnie 33 lata temu. Zimą 1906 roku powstała pierwsza polska szkoła w Piotrkowie Trybunalskim 2.

Od chwili strajku szkolnego 3, po kilkumiesięcznym uczeniu się prywatnie lub w zakonspirowanych kompletach domowych znaleźliśmy się w murach pierwszej polskiej szkoły, nad wyraz skromnie urządzonej i wyposażonej, ale z polskim językiem wykładowym.

W pierwszej klasie tego gimnazjum spotkała się gromada chłopców w wieku lat dziesięciu, jedenastu, pochodzących z najróżnorodniejszych klas społeczeństwa. Do polskiej szkoły przyszli wszyscy: synowie ziemian i urzędników, mieszczan i drobnych rolników, robotników i tych bez pracy, dziś nazywanych bezrobotnymi, a którzy chcieli jednak już w polskiej szkole dać swym synom polskie wykształcenie.

Wśród licznej gromady klasy Ia, bo tak wielki napływ był do szkoły, że musiano równocześnie otworzyć klasę równoległą Ib, zaczęliśmy się wkrótce poznawać. Byłem w klasie Ia. Wśród kilkudziesięciu chłopców, których niemal równocześnie poznałem, zwracał uwagę specjalnie jeden. Szczupły, zgrabny szatyn, wesoły, a poważny zarazem, traktujący każde swe zajęcie, chociażby polegające na zbytkach, bardzo solidnie i dokładnie. Imponował nam przy tym zręcznością i siłą, co wśród chłopców w wieku 10—12 lat za najważniejsze jest uważane. Był to Tadek Puszczyński. Syn drobnego ziemianina z piotrkowskiego, już kilka lat temu osiadłego na stałe w Piotrkowie.

Przypadliśmy sobie do gustu. Razem wracaliśmy ze szkoły, razem do niej chodzili, umawiając się tak, aby w drodze do szkoły spotkać się koło koś­cioła bernardyńskiego, a potem dalszą drogę do szkoły już wspólnie odbyć. Na pauzach razem zbytkowaliśmy, a w święta lub wolne popołudnia razem chodziliśmy na spacery i wycieczki.

Koło nas skupiła się gromadka kolegów serdeczniej i bliżej ze sobą ży­jących, a wśród nich najbliżsi to Lucjan Koenig, Kazimierz Ziembiński, Bronisław Sikorski4 i wielu innych. Ta gromadka zebrana koło nas nie

odznaczała się nigdy karnością, porządkiem ani starannością, jeśli chodzi o zarządzenia szkolne. Zaczęło się niewracanie wprost ze szkoły do domu, potem opuszczanie lekcji, a w końcu całych dni szkolnych. Te nasze wy­bryki pociągały innych, ba, nawet całą klasę, wytwarzając często atmosferę niekoniecznie odpowiednią dla uczelni. Rozmaite awantury wypełniały nam więc czas szkolny i pozaszkolny. Staliśmy się dość uciążliwi dla oto­czenia, dla szkoły i dla rodziców naszych kolegów.

Obok tych przekroczeń obowiązujących przepisów szkolnych, obok awantur i różnych swawoli, nasza zadzierzgnięta przyjaźń miała i inne jesz­cze formy zewnętrzne. Puszczyński był wielkim zwolennikiem, po prostu fanatycznym wielbicielem mało znanej i stosowanej wówczas kultury fi­zycznej. Lubił się gimnastykować i przy każdej okazji trenować czy to bieg, czy skoki, czy wyrabianie muskułów nóg, czy rąk. Tym pociągał nas. Poza nielicznymi godzinami szkolnej gimnastyki poświęcaliśmy teraz wol­ne chwile na własne wyrobienie fizyczne. Puszczyński był dla nas ideałem siły i zręczności. Chcieliśmy go w tym prześcignąć, a przynajmniej mu do­równać. To zainteresowanie wychowaniem fizycznym miało niewątpliwie duże dla nas korzyści, chroniące nas przed innymi pokusami, czyhającymi na młodych chłopców oraz przygotowując nas do tego zawodu, któremu potem poświęciliśmy się.

W zetknięciu codziennym czy to szkolnym, czy pozaszkolnym mało było tak dobrych kolegów, jak Puszczyński. Wśród nas wielu było takich, co nie tylko śniadania drugiego nie mieli, ale po cieniutkim śniadaniu pier­wszym nie bardzo na obiad mogli liczyć. Tadek z reguły swoje śniadanie drugie nie dla siebie przynosił, ale dla tych, co w szkole nieraz głodem „handlowali". Mawiał zwykle: „po co mi drugie śniadanie, ja zjem dobry obiad" i oddawał swe bułki, jabłka niezamożnym kolegom. Lubili go też koledzy zawsze, ale i on odwzajemniał się im przy każdej okazji po prostu braterskim uczuciem.

Biegły lata, przechodziliśmy z klasy do klasy. Do zbytków, do wycho­wania fizycznego z amatorstwa doszło czytanie masami książek i coraz częstsze wzajemne wśród nas rozmowy na temat tego, co przeczytaliśmy, co usłyszeli lub widzieli naokoło siebie.

Z domu wyniosłem gorące uwielbienie dla pięknej naszej przeszłości. Wielki kult dla tych, co zrywali się do boju o wolną i niepodległą Polskę, wszczepiła mi od lat dziecięcych moja matka. Ten sam odzew znalazłem u Tadka Puszczyńskiego. Tu rozumieliśmy się doskonale.

Dopiero co przebrzmiałe odgłosy walki bojowców Polskiej Partii So­cjalistycznej, dopiero co słyszane wybuchy bomb i trzask strzałów rewol­werowych na ulicach Warszawy, Łodzi, Zagłębia Dąbrowskiego5 nie dawały nam spokoju. W niezliczonych rozmowach i gawędach snuliśmy

nasze zamiary na przyszłość. W czasie spacerów i wycieczek za miasto, które zaczęliśmy przedkładać nad spacerowanie — szlifowanie bruków ulicznych, układaliśmy projekty nasze na przyszłość. Sprowadzały się one zawsze do jednego — do udziału naszego w walce o wolność z zaborcami, a przede wszystkim z Moskalami. Nienawiść do nich zaczęła być coraz silniejsza. Nasze niewinne dotychczas psoty i zbytki zaczęliśmy zaostrzać i skierowywać je przede wszystkim przeciw Moskalom oraz tym, co z nimi żyli lub ich popierali.

Rozpoczęło się od zwalczania Polaków, posyłających dzieci do szkoły rosyjskiej, zamiast istniejącej polskiej. Robiliśmy im wstręty oraz złośliwe krzywdy. Wybijaliśmy szyby rodzicom w domu, a dzieci noszące jasne płasz­cze rosyjskiego gimnazjum państwowego lub ciemne płaszcze rosyjskiego prywatnego gimnazjum Panewa oblewaliśmy po prostu na ulicy atramen­tem. Przy każdej okazji tłukliśmy tych łamistrajków, a siła i zręczność Puszczyńskiego odgrywała tutaj niemałą rolę.

Świadomość nasza, ze przyjdzie chwila, gdy my weźmiemy bezpośredni udział w walce z zaborcami o wolność Polski, stawała się u nas coraz sil­niejsza i wyraźniejsza. Zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, że w walce tej zwycięży ten, kto będzie silniejszy, odporniejszy, lepiej przygotowany. Dotychczasowe spacery, wycieczki, zamiłowanie do wychowania fizycznego zaczęły mieć dla nas obecnie pewien sens określony, miały nas wyrobić i przygotować do walki z zaborcą. Zaczęliśmy coraz intensywniej, w na­szym przekonaniu, do tego się przygotowywać. Puszczyński grał tutaj niewątpliwie pierwsze skrzypce.

Niezapomniane nigdy dla mnie będą różne epizody i fragmenty tego ,,szkolenia". Nocne wyprawy o północy na cmentarz, aby ze środka jego — koło kaplicy, przynieść umieszczoną tam za dnia kartkę, a to dla wyro­bienia w sobie charakteru i odwagi. W marcu, gdy kra jeszcze płynęła, rozebranie się do naga i przejście w bród rzeczki na Bugaju, aby zaharto­wać się, bo przecież w ten sposób Japończycy przechodzili w kampanii 1904/05 rz[ekę] Jalu6. Niezliczone piesze wycieczki, bardzo uciążliwe, bo i dalekie po 30 — 40 kilometrów, oraz w warunkach atmosferycznych nieraz bardzo ciężkich, w czasie deszczu lub śnieżycy. Umyślne nieraz gło­dzenie się i maszerowanie w kilku od rana do wieczora, nie mając nic w ustach. Oto drobne przykłady bardzo licznych naszych wspólnych z Puszczyńskim przeżyć w ciągu kilku pierwszych lat szkolnych.

Około roku 1910 koledzy z klas starszych wciągnęli nas do kółek samo­kształceniowych i równocześnie zaczęliśmy korzystać z czytelni pod nazwą „Życie" czy „Postęp", będącej pod zakonspirowaną opieką PPS na terenie Piotrkowa.

Ja po dawnemu zaczytywałem się literaturą ściśle patriotyczną, głównie

związaną z gloryfikacją naszej walki o Niepodległość, Puszczyńskiego po­ciągnęły inne tematy. Z właściwą sobie energią i samozaparciem rzucił się na modne wówczas wśród młodzieży zagadnienia związane z teorią socjali­zmu, walką klas, wyrównaniem krzywd społecznych itp. Te zagadnienia ekonomii społecznej i politycznej, problemy materializmu dziejowego, teorie kapitalizmu itp. — pochłonęły go. Marks, Engels, Bebel i Kautsky stali się jego ulubionymi autorami.

Tutaj nasze dotychczas zawsze wspólne drogi na pewien czas rozeszły się. Gdy moje zainteresowania dalej bazowały się około konkretnych przy­gotowań do powstania zbrojnego, opartego o uświadomiony lud polski, on widział zdobycie Niepodległości w oparciu o wielką rewolucję rosyjską, wywołaną przez przygotowanie mas do walki o wyrównanie krzywd spo­łecznych. Trudno nam teraz się było zrozumieć. Zarzucaliśmy sobie nieraz wzajemnie różne mniej lub bardziej przejaskrawione błędy. Na przykład ja jemu zbyt daleko idący materializm i niemal gotowość zaprzepaszcze­nia idei Niepodległości za cenę wyrównania różnic i krzywd społecznych. On mnie dążenie do odtworzenia wolnej, ale „jaśniepańskiej —szlacheckiej Polski".

Poszliśmy różnymi drogami, tymi zresztą, którymi szła większość myślą­cej ówczesnej naszej młodzieży. Obydwóch nas poniosły rwące strumienie myśli i czynu tej młodzieży, które zresztą różnymi drogami parły do jednego celu, do czynu zbrojnego o wolną i niepodległą Polskę.

Puszczyński znalazł się w szeregach młodzieży postępowo-niepodle-głościowej7, a ja zaś wśród zarzewiackiej. Mnie bieg losu poprzez tajny skauting doprowadził szczęśliwie do Polskich Drużyn Strzeleckich i kadr Wojska Polskiego. Jego w toku pracy w szeregach młodzieży postępowo--niepodległościowej władze rosyjskie aresztowały w roku 1912. Po ośmio­miesięcznym więzieniu zwolniony za kaucją do czasu rozprawy sądowej8. Wyjechał do Warszawy, aby dalej kontynuować przerwane nauki w gimna­zjum. Tam, gdy za pracę nielegalną grozi mu ponownie aresztowanie, nie czeka na nie — lecz ucieka do Małopolski.

Po kilku latach niewidzenia spotkaliśmy się niemal w przeddzień wy­ruszenia oddziałów Komendanta9 w sierpniu 1914 r. w Krakowie. Uści­snęliśmy sobie wówczas dłonie, idąc już teraz znowu ramię w ramię, w wielką drogę, wymarzoną w snach i myślach młodzieńczych, a pro­wadzącą do Odrodzonej — Wolnej — Wielkiej Polski...

Biegły lata wojny. Poprzez szeregi I Brygady10 do POW, a potem w 1918 r. do Wojska Polskiego przeszedł Puszczyński różne szczeble dowódcze od podoficera do oficera sztabowego włącznie. Jego intensywna natura, od­dana sprawie wielkiej, potężnej Polski, nie pozwalała mu nigdy nawet na chwilę odpocząć. Gdy wielu po wojnie z zadowoleniem spoczęło na laurach,

on dalej nie ustawał w twórczej pracy dla kraju. Bierze wybitny udział w powstaniach górnośląskich, zdobywając sobie swymi czynami nieza­pomnianą kartę w dziejach Śląska.

Potem przyszły lata pokojowej służby na stanowiskach wojskowych w róż­nych dzielnicach Polski. Spotykaliśmy się od czasu do czasu, aby poga­wędzić dawnym zwyczajem, przypomnieć sobie stare dzieje, porównać to, co mamy, z tymi naszymi pragnieniami młodości.

Puszczyński został zawsze takim, jakim znałem go od lat. Jego przeko­nania zostały bez zmian najmniejszych. Dumny z potęgi i siły Odrodzonej Rzeczypospolitej, nie zapomniał też o jej wadach i słabostkach. Zawsze wierzył, że w wolnej Polsce po jej uporządkowaniu i scementowaniu przyj­dzie też kolej na wyrównanie rażących niesprawiedliwości społecznych, żeby ta wolna Polska naprawdę stać się mogła najlepszą ojczyzną dla wszystkich Polaków.

Nie zmienił się też ani odrobinę jako kolega. Zawsze wrażliwy i uczynny dla kolegów, nie tylko dla tych, co bliscy mu byli i silnie z nim związani, ale również i dla tych wszystkich swych dalszych znajomych, którzy kiedy­kolwiek jego rady czy pomocy potrzebowali.

Dziś, gdy, niestety, przedwcześnie zmarłego śp. Tadeusza Puszczyńskiego już nie ma między nami, możemy jednak stwierdzić z całą pewnością, że takim, jakim urobił się on w latach młodzieńczych, pozostał do swych chwil życia ostatnich.

Przez „zieloną granicę" do Niepodległości 11

Jesień roku 1912 była w moim życiu przełomową. Po wielu bowiem staraniach udało mi się przenieść z piotrkowskiego polskiego gimnazjum do szkoły na terenie Warszawy 12, gdzie jako szesnastoletni chłopiec rozpo­cząłem, w pewnym przynajmniej stopniu, samodzielny żywot.

Pracując od 1910 roku w piotrkowskim tajnym skautingu oraz na terenie zarzewiackim stosunkowo dość wcześnie rozbudziły się we mnie, ukryte niemal w każdym młodym chłopaku ówczesnego pokolenia, pierwiastki militarne i dążenie, aby móc stać się w przyszłości jednym z pionierów konspiracyjnie organizowanej polskiej wojskowości.

Gdzieś około roku 1910, zdaje się w zimie z 1910/11, doszły do nas pier­wsze wiadomości o organizowaniu skautingu w zaborze austriackim 13. Grono kolegów najbardziej z sobą zżytych postanowiło utworzyć pierwszy oddział skautowy na terenie Piotrkowa. Weszli w skład tego pierwszego zastępu skautowego, ściśle zakonspirowanego nawet wobec ogółu kolegów i polskich władz szkolnych: Leon Strzelecki (dziś pułkownik dyplomowa­ny) 14, Bolesław Pągowski (dziś kapitan w rezerwie) 15, Kazimierz Ziembiński, zdaje się Bronisław Sikorski, Lucjan Koenig, Henryk Stawirej i jeszcze kilku: razem 8 czy 10. Komendantem mnie wybrano 16. Już w zi­mie przeprowadzono szereg wycieczek w okolicę Uszczyna, Witowa, Przygłowia, nieraz w dość ciężkich warunkach atmosferycznych, w cza­sie silnego mrozu i podczas zawiei śnieżnych. Hasłem tej pracy było wówczas: zahartowanie siebie i przyzwyczajenie do trudów obozowych i ży­cia w polu.

Brak było jakichkolwiek podręczników lub wskazówek, wszystko niemal improwizowaliśmy. Będąc na wiosnę 1911 r. w Warszawie kupiłem rosyjski podręcznik musztry bojowej, z którego potem przetłumaczyliśmy szereg ustępów. Przystosowane do naszych warunków, stały się pierwszymi wska­zówkami, według których zaczęliśmy się ćwiczyć.

W tym też czasie przez organizację zarzewiacką nawiązałem kontakt ze skautingiem warszawskim; nastąpiło to za pośrednictwem braci Poma-

rańskich, a w szczególności Stefana Pomarańskiego 17. Od tej chwili zaczę­liśmy pracować systematycznie i planowo, otrzymując już wskazówki me­todyczne i podręczniki skautowe (nieliczne wprawdzie). Wkrótce przybył do nas na ćwiczenia delegat komendy warszawskiej Roman Umiastowski (dziś pułkownik dyplomowany) 18.

Dalsza praca skautowa zaczęła się rozwijać już normalnie, przestając wkrótce być zakonspirowaną wobec ogółu kolegów i władz polskiej szkoły. Jednak wśród nas, kilku pierwszych skautów piotrkowskich, dążenie do stworzenia jakiejś organizacji, posiadającej więcej pierwiastka wojskowego i bardziej poświęconej celom wojskowym, istniało dalej i nie dawało nam spokoju. Znalazło ujście dopiero po stworzeniu „oddziałów represyjnych".

Mój udział osobisty i kierownictwo, które mi przypadło w zorganizo­wanych wówczas na terenie Piotrkowa „oddziałach represyjnych" wobec „łamistrajków", to jest Polaków uczęszczających mimo istnienia polskiej szkoły do państwowego gimnazjum rosyjskiego lub prywatnej rosyjskiej szkoły Panewa, były jakby dalszym etapem w tej młodzieńczej pracy bojo­wej. Konspiracyjna akcja przeciw „łamistrajkom", polegająca na daleko idących represjach moralnych (kompletny bojkot) i fizycznych (niszcze­nie umundurowania łamistrajków, wybijanie szyb, niszczenie urządzeń domowych ich rodziców itd.), coraz bardziej rozbudzały naszą samodziel­ność, energię oraz wywoływały w młodych głowach dążenie do coraz bliż­szego i wyraźniejszego udziału w akcji nad przygotowaniem do walki z zaborcami. Nie bez wpływu były też żywe wspomnienia walk wydziału bojowego Frakcji Rewolucyjnej PPS 19, które miały miejsce zaledwie kilka lat temu i były jeszcze nie zatarte w pamięci20.

Ćwiczenie polowe skautingu, pojętego wówczas w dużej mierze jako przygotowanie wojskowe młodzieży, udział w konspiracyjnej pracy zarze-wiackiej, opartej wtedy na haśle tworzenia tajnej państwowości polskiej i na przygotowaniu się do walki z zaborcami, pogłębiały coraz bardziej nasze plany i zamiary na najbliższą przyszłość. Odgłosy zarzewiackiej pracy wojskowej z zaboru austriackiego zaczęły dochodzić do nas coraz częściej i wyraźniej. Wiadomości, przywożone przez starszych kolegów, studiujących już w Krakowie lub we Lwowie, o powstających kadrach Armii Polskiej, potem o Drużynach Strzeleckich były przez nas wprost pochłaniane. A więc to, co właściwie w skrytości ducha pielęgnowaliśmy w naszych sercach i mózgach, co było przedmiotem najciekawszych i naj­ważniejszych rozmów w gronie nas kilku zaufanych, już się tworzy i rozbu­dowuje się w kadry przyszłego Wojska Polskiego.

Nie potrzebuję dodawać, że na mnie osobiście, mającego w tym czasie lat około 16, te wiadomości wywarły wpływ decydujący. Zdawało mi się po prostu, że gdy tutaj w Piotrkowie czas marnuję dla siebie i dla idei, której

chcemy służyć, tam za kordonem austriackim przygotowuje się praca woj­skowa, z której wreszcie Polska powstanie, by na nowo żyć.

Na terenie Warszawy nawiązałem wkrótce kontakt z braćmi Pomarańskimi, zarówno w pracy zarzewiackiej, jak i skautowej, która potem przeszła, jeśli chodzi o grono nas, już starszych wiekiem, we wstępną „robotę drużyniacką", to jest „Polskich Drużyn Strzeleckich". W zimie 1912/13 roku biorę udział w szeregu ćwiczeń organizowanych pod Warszawą.

W tym czasie często przyjeżdżam do Piotrkowa, utrzymując żywy kon­takt z naszą „grupą represyjną". Za każdym moim przyjazdem biorę udział w organizowanych przez nią napadach, a ponieważ powtarza się to syste­matycznie, zorganizowana w tym czasie samoobrona wśród łamistrajków zaczyna uważać mnie za stałego uczestnika i przywódcę tych aktów repre­syjnych. W wilię Bożego Narodzenia 1912 roku przywódca samoobrony łamistrajków napada na mnie, jednak zostaje pobity do utraty przytomno­ści. Epilog tej sprawy, przedstawionej jako akt politycznych represji, koń­czy się w sądzie, z którego dzięki umiejętnej obronie adwokata Stanisława Chrzanowskiego21 udaje mi się wyjść cało.

Działalność naszej „grupy represyjnej" była dalej potem kontynuowana, przy czym poza zwalczaniem łamistrajków brano się i do innej roboty. Należą do niej różne wystąpienia propagandowe w czasie naszych rocznic narodowych, a odwrotnie zwalczanie wszelkich obchodów i uroczystości inicjowanych przez rząd zaborczy. Zakończeniem tej działalności naszej „grupy represyjnej" było kompletne zniszczenie w Piotrkowie rosyjskich przygotowań do obchodu 300-lecia domu Romanowych 22. W nocy poprze­dzającej dzień uroczystości uskuteczniono powyższe przez pozrywanie wy­wieszonych flag narodowych rosyjskich, przez wypisanie tuszem czarnym (przez specjalny szablon) na gmachach rządowych (dom gubernatorstwa, sąd okręgowy itd. ) na wysokości I-go piętra napisów: „Precz z Domem Romanowych" lub „Precz z Romanowymi", wreszcie przez spalenie w pio­trkowskim ogrodzie pobernardyńskim złożonych tam girland, lampionów, oraz flag, którymi w dniu uroczystości miasto miało być ozdobione.

Na początku 1913 roku zostałem oficjalnie przyjęty do oddziału „Pol­skich Drużyn Strzeleckich w Warszawie". Dowódcą mojej grupy był Stefan Pomarański, występujący pod pseudonimem Stefana Borowicza, ja przy­jąłem w organizacji nazwisko Radecki Stefan. Do wakacji 1913 roku zeszło nam na zebraniach, kilku wykładach oraz — zdaje mi się — 3-ch ćwicze­niach w polu. Na jesieni 1913 roku kontynuowaliśmy dalej naszą pracę „drużyniacką". Wykłady, ćwiczenia itd. wypełniały niemal całkowicie czas wolny od zajęć szkolnych.

Przed Bożym Narodzeniem 1913 roku rozeszła się wśród nas, „drużyniaków", wiadomość o organizowaniu zimowego kursu „Polskich Drużyn

Strzeleckich" w Rabce, który miał się odbyć właśnie w okresie świątecznym. Kurs był przeznaczony dla królewiaków 23 i miał dać uczestnikom wykształ­cenie wojskowe w zakresie podoficera Polskich Drużyn Strzeleckich. Zgło­siłem natychmiast swój udział w tym kursie mając nadzieję, że uda mi się uzyskać zgodę rodziców, co rzeczywiście nastąpiło.

W końcu grudnia odpowiednio wyekwipowany i wyposażony w pieniądze wyjechałem do Częstochowy. Tam w domu pp Januszajtisów24, gdzie miałem się zgłosić, otrzymałem przepustkę graniczną, po czym przez Her­by, Lubliniec, Mysłowice udałem się do Krakowa. Podróż nie była bez przygód.

Granicę rosyjską przebyłem swobodnie. Natomiast na niemieckiej stacji granicznej, gdy już miałem wsiąść do pociągu odchodzącego w kierunku Galicji, zostałem nagle zatrzymany przez jakiegoś przedstawiciela policji niemieckiej, odprowadzony do posterunku policji na dworcu, gdzie podda­no mnie szczegółowej osobistej rewizji. Nic wprawdzie nie znaleziono. Sprawdzono jedynie moje dowody osobiste, wypytywano, po co i dokąd jadę, w końcu jednak mnie zwolniono.

W czasie tych perypetii z policją niemiecką odszedł mój pociąg, a następny był dopiero za 5 godzin, tak że całą noc musiałem przesiedzieć na dworcu i o mało co nie spóźniłem się na odjazd kursistów z Krakowa do Rabki. Do dnia dzisiejszego nie zdaję sobie sprawy, dlaczego mnie wówczas aresz­towano i poddano rewizji, czy było jakie doniesienie, czy wzięto mnie za kogo innego, czy wreszcie po prostu moja fizjonomia nie spodobała się przedstawicielowi policji niemieckiej.

W rezultacie powyższego do Krakowa przybyłem pod wieczór dnia następ­nego, gdyż miałem dalej po drodze fatalne połączenie kolejowe. Na Dol­nych Młynach w Krakowskiej Komendzie Polskich Drużyn Strzeleckich 25, gdzie się zaraz zgłosiłem, panował już wielki ruch. Kończono przygoto­wania do odesłania jeszcze tego dnia kursistów, którzy różnymi drogami przybyli z Królestwa. Zastałem tam kolegów z Warszawy, z Kielc itd. Poznałem tutaj również nowych ludzi z Drużyn Strzeleckich, jak Pększyca-Grudzińskiego26, Narbuta-Łuczyńskiego, mego późniejszego w Legio­nach dowódcę kompanii27, i energicznego intendenta drużyny krakow­skiej, Dąbrowieckiego 28.

Tegoż dnia w nocy wyjechaliśmy do Rabki, gdzie kurs umieszczony zo­stał w modrzewiowym dworku, wypożyczonym na ten cel przez dr Kade-na29.

Niezapomnianym dla mnie zaskoczeniem był pierwszy dzień naszej służ­by wojskowej na kursie. Jadąc tutaj duma rozpierała piersi, zdawało mi się, że spełnia się nareszcie marzenia tylu już miesięcy będę się kształcić w sztu­ce wojskowej. Oczekiwałem wykładów i ćwiczeń bardzo ciekawych i intere-

sujących z tymi środkami walki (broń, materiały wybuchowe), które dla nas, „drużyniaków" w zaborze rosyjskim, były niedostępne.

Tymczasem pierwszego dnia na kursie, gdy tylko przespaliśmy się nieco po nocnej podróży, podoficer dyżurny kursu wyznaczył mnie wraz z jeszcze jednym kolegą z Kielc do kuchni, przy czym przypadło mi piękne skądinąd zajęcie skrobania kartofli na obiad. Gdy usłyszałem to zarządze­nie, zdawało mi się, że piorun we mnie uderzył. Więc po to było tyle prac i starań, po to miałem tu jechać, abym skrobał kartofle zamiast kształcić się wojskowo. Dyżurnemu podoficerowi powiedziałem, że nie po to tutaj przyjechałem, abym skrobał kartofle, że nigdy tego nie robiłem i robić nie będę.

W końcu cała sprawa oparła się o komendanta kursu Żymierskiego 30, który wezwał mnie do siebie i bez ogródek oświadczył, że albo będę wyko­nywał wszystkie nakazane przez niego czynności, albo zostanę natychmiast z kursu usunięty i mogę sobie wracać do domu. Tak więc, rad nie rad, musiałem zacząć swoje właściwe wyszkolenie wojskowe od skrobania kar­tofli.

Czas na kursie biegł nam szybko. Rano ćwiczenia, po południu wykłady i własna nauka. Wiele niezapomnianych chwil przeżyliśmy tam, a ćwiczenia z ciężkim marszem w czasie zamieci śnieżnej przez górę Luboń Wielki i Mały pod Rabką, ostre strzelanie i wreszcie dwudniowe ćwiczenia z mar­szem do Nowego Targu, mimo upłynięcia lat przeszło dwudziestu, pozosta­wiły niezatarte, żywe wspomnienie. Kurs zakończył się dwudniowym egzaminem praktycznym i teoretycznym, który zdałem z wynikiem dobrym, uzyskując stopień podoficera i instruktora Polskich Drużyn Strzeleckich 31.

Po powrocie do Warszawy otrzymałem polecenie zorganizowania u Wa-welberga zastępu „drużyniaków", wchodzącego jako II zastęp w skład plu­tonu Borowicza-Pomarańskiego. W pierwszych dniach lutego 1914 r. za­stęp ten został utworzony i rozpoczęła się normalna praca, polegająca na wykładach i ćwiczeniach. Program wyszkolenia obejmował szereg tygodni, przy czym zajęcia odbywały się dwa razy w tygodniu — nieraz po kilka godzin. Składka członkowska wynosiła 20 kopiejek miesięcznie.

Z notatnika, który jako zastępowy wówczas prowadziłem, można od­tworzyć zajęcia II-go zastępu I-go plutonu Kompanii Drużyny Warszaw­skiej 32 za czas od 6 II do 15 V 1914 roku 33.

W I tyg. dn. 8 II — zorganizowano II zastęp i wykład Lecha (Kalabińskiego)34 — terenoznawstwo, W II tyg. dn. 13 II — wykład Lecha — orientacja w terenie bez map. Wykład Radeckiego (Roweckiego) — fortyfikacja, dn. 15 II — ćwiczenia zastępu w terenie: musztra, rząd, szereg, dwurząd, zwroty, szyk ubezpieczony, placówki, wedety35, linia tyralierska, W III tyg. dn. 20 II — wykład Lecha — terenoznaw-

stwo, dn.22 II—ćwicz. plut. prowadzi Borowicz w rejonie Wawra-Miłosny: musztra plutonu, formowanie czwórek, marsz ubezpieczony, linia tyralierska, W IV tyg. dn. 27 II — wykład Lecha — terenoznawstwo, Wykład Kurasa (Gaładyka)36 — sygnalizacja, dn. l III — wykład Radec­kiego — roboty techniczne, Wykład Lecha — znaki konwencjonalne rosyjskie, W V tyg. dn. 6 III — wykład Radeckiego — fortyfikacja, Wykład Lecha — odmierzanie odległości, Wykład Kurasa — sygnali­zacja, dn. 8 III — ćwiczenia plut. w terenie, W VI tyg. dn. 13 III — wykład Lecha — terenoznawstwo, Wykład Kurasa — teoria strzału, dn. 15 III — ćwiczenia zastępu w terenie, W VII tyg. dn. 20 III — wykład Radeckiego — fortyfikacje, Wykład Kurasa — teoria strzału, dn. 25 III — ćwiczenia plutonu w terenie, W VIII tyg. dn. 27 III — wykład Kurasa — teoria strzału, Wykład Radeckiego — materiały wybu­chowe, W IX tyg. dn. 10 IV — wykład Radeckiego — niszczenie komu­nikacji, W X tyg. dn. 1 V — wykład Radeckiego — przeprawy, Wy­kład Lecha — terenoznawstwo, dn. 9 i 10 V — dzienno-nocne ćwiczenia plutonu w rejonie Wiązowny-Miłosny, w czasie ćwiczeń inspekcja plu­tonu przez d-cę komp. Bukackiego (Burhardt — dziś generał brygady)37.

Oprócz funkcji zastępowego i zajęć z tym związanych byłem uczestni­kiem tak zwanego „wyższego kursu drużyniackiego", w którym jako słucha­cze brali udział przede wszystkim uczestnicy zimowego kursu w Rabce 38. Wykładowcami naszymi byli tutaj między innymi Bukacki, Zegota-Januszajtis 39, Rybasiewicz40.

Intensywna praca wyszkoleniowa trwała do pierwszych dni czerwca, przy czym wówczas powiadomiono nas, iż od połowy lipca zostanie uru­chomiony letni kurs Polskich Drużyn Strzeleckich w Nowym Sączu. Na­turalnie zgłosiłem się natychmiast jako uczestnik. Wyjazd miał nastąpić około 15 lipca z Ojcowa, gdzie dla grupy, do której należałem, mieli być przygotowani przewodnicy do przeprowadzenia przez tak zwaną „zieloną granicę".

W tym nawale pracy drużyniackiej, przy czym jeszcze i praca w Zarze­wiu mnie absorbowała, niewiele już mogłem poświęcić uwagi i czasu zaję­ciom szkolnym. Toteż w czerwcu nie otrzymałem przejścia na I wyższy kurs w szkole Wawelberga i z taką „promocją" wróciłem do Piotrkowa. Rodzice uważając za przyczynę moich szkolnych niepowodzeń „pracę drużyniacką" na wiadomość, że chcę latem jechać na nowy kurs wojskowy do Galicji, nawet słyszeć o tym nie chcieli.

Postanowiłem więc wyjechać na własną rękę poza wiedzą i zgodą ro­dziców. W tym czasie powrócił do Piotrkowa Leon Strzelecki po rocznym pobycie w Rosji, gdzie zdawał rządową maturę. Jako bliskiemu swemu kuzynowi oraz towarzyszowi ze skautingu piotrkowskiego i grupy repre-

syjnej zwierzyłem się ze swymi zamiarami wyjechania na kurs do Nowego Sącza. Po kilku rozmowach okazało się, że już nie sam pojadę, bo i Leon Strzelecki postanowił jechać ze mną. Nie mógł jednak i on wtajemniczać w swój zamiar rodziców, a w szczególności swego ojca, który by na pewno był temu przeciwny. Dlatego też cały plan wyruszenia postanowiliśmy ukryć i pod pozorem wyjechania na dwudniową wycieczkę opuścić Pio­trków udając się do Ojcowa, gdzie Borowicz-Pomarański miał organizować nasze przejście przez granicę.

Decyzję wyruszenia na kurs powzięliśmy łatwo, ale zrealizowanie tego nie było tak proste. Przede wszystkim nie posiadaliśmy w swej dyspozycji potrzebnych pieniędzy. Te kilka rubli, które z trudem mogliśmy zebrać, nie wystarczyłyby nam nawet na bilety kolejowe do Olkusza, a gdzie inne wydatki związane z dostaniem się do Krakowa, nie mówiąc już o najpry­mitywniejszym ekwipunku, który trzeba było sobie samemu sprawić.

Zaczęliśmy układać plan finansowy, jednak żadnej „emisji pożyczki" nie udałoby się nam w tych czasach zrealizować. Wreszcie wpadliśmy na pomysł Leon Strzelecki miał smoking, przedmiot dawnej mojej uczniow­skiej zazdrości. Zgłosiłem się z tym smokingiem do mego ojca i zblagowałem, iż jeden z wyjeżdżających kolegów chce okazyjnie sprzedać nowy smoking (rzeczywiście był nowiutki) za bajecznie niską cenę, bo 10 rubli. Starałem się go namówić, aby tak fenomenalną okazję wykorzystał, smoking dla mnie kupił, a wówczas bowiem mielibyśmy i gotówkę na drogę, i smo­king pozostałby w „rodzinie".

Niestety, ojciec nie dał się wziąć na kawał i oświadczył, że używanej garderoby nie będzie dla mnie kupował oraz poradził mi, abym się na przy­szłość lepiej uczył, to dostanę smoking na zimę. Cały nasz wielki plan finansowy wziął w łeb, a tymczasem zbliżała się połowa lipca i trzeba było już wyjeżdżać. Rozpoczęliśmy więc gorączkowe poszukiwania, aby gdzieś pożyczyć choć trochę pieniędzy. Wreszcie przyszedł z pomocą nasz powino­waty Aleksander Karbowski41, któremu w zaufaniu przedstawiliśmy swo­je kłopoty, i pieniądze dla nas na drogę znalazły się. Dysponując kwotą blisko 15 rubli wyruszyliśmy w podróż, z której powrót sądzony nam był dopiero po szeregu lat, już jako oficerów Wojska Polskiego.

W przeddzień wyruszenia musiałem w domu jakoś upozorować potrzebę zabrania w plecak trochę większej niż na dwa dni ilości bielizny. Tłuma­cząc się tym, że w czasie zamierzonej wycieczki będę łowił ryby, przy czym łatwe jest zamoczenie, zabrałem do plecaka oficjalnie drugą zmianę bielizny, kilka par pończoch, parę chustek, resztę zaś przygotowanych rzeczy skry­łem, aby dopiero rano przed wyjazdem wsunąć do plecaka. Jednak i te, tak ostrożne przygotowania, wywołały w domu pewne zdziwienie, że biorę tyle bielizny na dwudniową wycieczkę.

Tegoż dnia wieczorem uzgodniliśmy z Leonem ostatnie przygotowania, porę przybycia na dworzec, kupno biletów, regulując w ten sposób, aby ubiorem swoim i plecakami jak najmniej rzucać się w oczy kolejowym władzom żandarmerii. Przed pójściem spać pożegnałem się z rodzicami nie przypuszczając, że zobaczę ich dopiero po szeregu miesięcy, i to w cza­sie już wielkiej wojny światowej.

Rano obudziłem się o godz 3-ciej, szybko wstałem, włożyłem do plecaka resztę przygotowanych na drogę rzeczy i pospieszyłem na dworzec, gdzie Leon Strzelecki czekał z boku peronu odjazdowego z kupionymi biletami. Szybko wsunęliśmy się do przedziału i pociąg ruszył w kierunku Często­chowy i Olkusza. Podróż do Olkusza przeszła bez żadnych wypadków. Z Olkusza ruszyliśmy do Ojcowa, dokąd przybyliśmy w godzinach przed­wieczornych.

Według dyspozycji wydanych przez Borowicza-Pomarańskiego miałem zgłosić się w Ojcowie do drużyniaka Jankowskiego (pseudonim Wernyhora)42, mieszkającego na letnisku w „Willi pod Berłem". Tam na pod­stawie ustalonych znaków rozpoznawczych miałem otrzymać dalsze infor­macje, gdzie znajdę Borowicza lub kogoś przez niego wyznaczonego do przeprowadzenia przez granicę.

Gdy przed wieczorem przybyliśmy do Jankowskiego, czekała tam nas wiadomość, która uderzyła jak grom z jasnego nieba Borowicz z całą partią królewiaków, idących na kurs, przeszedł granicę poprzednio43 i że nie ma już nikogo, kto by mógł nam dopomóc w przejściu kordonu granicz­nego. Wiadomość była fatalna. Przecież nie po to z takim trudem organi­zowaliśmy wyjazd, aby teraz z Ojcowa wracać do Piotrkowa, zamiast iść na kurs do Nowego Sącza.

Postanowiliśmy na własną rękę przedostać się przez granicę. Ojców znaliśmy obydwaj dość dobrze, kilkakrotnie spędzając tutaj wakacje, nie tak jednak dobrze, abyśmy mogli zaryzykować przejście granicy nocą. Trzeba więc było zanocować, a rano dnia następnego pójść w pobli­że granicy i udając turystów, po prostu, niby niechcący, przejść kor­don graniczny.

Nocleg wypadł nam u jakiegoś tamtejszego gospodarza w domku „Pod Matką Boską". Kilkugodzinny sen pokrzepił i uspokoił nerwy nadszarpnię­te trochę emocją tajemniczego wyjazdu i tym pierwszym niepowodzeniem. Po śniadaniu ułożyliśmy plan działania. Najlepiej znaliśmy Dolinę Bendkowską prowadzącą wzdłuż strumienia Bendkówki wprost na południe, aż do granicy. Tędy też postanowiliśmy próbować przedostać się przez granicę. Sztabowa mapa austriacka tego terenu, którą posiadałem, miała ułatwić nam zadanie.

Około godziny 9-tej rano wyruszyliśmy z Ojcowa drogą koło Prądnika

Ojcowskiego w kierunku na dwór Łazy i dalej do Doliny Bendkowskiej. Po drodze Leon Strzelecki przyznał się, że ma ze sobą podręcznik o armii austriackiej w wydaniu rosyjskim. Aby nie posądzono nas o szpiegostwo w razie aresztowania przez Austriaków po przejściu granicy, postanowi­liśmy ten podręcznik ukryć w rozpadlinie skalnej, niedaleko wodospadów Sąspowskich, gdzie zapewne do dnia dzisiejszego jeszcze spoczywa.

Około południa przechodząc w pobliżu dworu Łazy, majątku p. Żukowskiego, posła do Dumy państwowej 44, zostaliśmy przez uprzejmych właś­cicieli zatrzymani i zaproszeni na obiad, na który udaliśmy się z prawdziwą ochotą. Przy obiedzie poznaliśmy Wł. St. Reymonta, który wówczas bawił w Łazach. Zrobił on na nas, młodych chłopcach, niezapomniane wrażenie 45. Po obiedzie odprowadzeni przez grono miłych panien aż do źródła, z któ­rego wypływa Bendkówka, ruszyliśmy w dalszą drogę na południe.

Idąc prawą stroną strumienia około godziny drugiej po południu doszli­śmy w pobliże granicy. Ukrywszy się w krzakach zaczęliśmy starannie obser­wować okolicę granicy. W tym miejscu dolina Bendkowska była szeroka ponad 300 metrów. Strumień w miejscu, gdzie biegła granica, zaginał się i niemal całkowicie wypełniał szerokość doliny, tworząc jak gdyby natu­ralną linię graniczną. Droga, którą dotychczas posuwaliśmy się, przecinała ten strumień mniej więcej w środku doliny, przechodząc przez mostek częściowo rozebrany, z którego zostały jedynie podłużne belki. Na lewo od mostku w odległości 100—150 m wznosiło się zbocze porośnięte lasem. Na prawo dolina była bardziej szeroka, a dalej — zamknięta stokiem po­rośniętym krzakami. Wprost za mostkiem o niecałe 100 m zaczynał się od razu gęsty las, silnie podszyty, a znajdujący się już w Galicji.

Po kilkunastominutowej obserwacji stwierdziliśmy, że na skraju lasu, na zboczu tuż na lewo od mostu, stoi żołnierz ze straży granicznej na posterunku, przy czym widoczne było, że uwaga jego wyraźnie, stale zwra­ca się w stronę mostu. Na prawo od mostu jest jakiś ruchomy patrol (jeden żołnierz), który co pewien czas ukazuje się zza stoku wzgórza porośniętego krzakami.

W tym położeniu warunki przejścia przez granicę nie były łatwe, o jakim­kolwiek omyłkowym przekroczeniu granicy, jak to zamierzaliśmy początko­wo uczynić, nie mogło być mowy, gdyż posterunek znajdujący się na lewo od mostu mógł nas w każdej chwili głosem zatrzymać i zawrócić. Trzeba było znaleźć inny sposób przekroczenia granicy. O tym, aby zrezygnować z przejścia w dolinie Bendkowskiej i szukać innego, lepszego miejsca, nie chcieliśmy nawet myśleć, gdyż nie mieliśmy żadnych danych, iż tam łatwiej będzie się przekraść. Zresztą nie znaliśmy tam na pewno tak dobrze terenu, jak tutaj. Trzeba więc było czekać okazji. W każdym razie zamierzaliśmy w sposób niewidoczny, krzakami, podsunąć się jak najbliżej do mostu, w od-

powiedniej chwili przebiec po belkach mostku oraz skryć się w gęstym i już małopolskim lesie.

Czas biegł. Przeszła godzina, półtorej i nic się nie zmieniło. Zbliżała się już czwarta po południu, a położenie było ciągle bez zmiany. Zaczęliśmy już poważnie się niepokoić. Nagle żołnierz stojący dotychczas niemal nie­ruchomo na posterunku zaczął się ruszać. Kilka razy się obejrzał, spojrzał w głąb doliny Bendkowskiej jakby chciał stwierdzić, czy kto nie idzie w kie­runku granicy, po czym zrobił kilka kroków w głąb krzaków, oparł kara­bin o drzewo, a sam znikł za pniem drzewnym. Na podobną okazję od dwóch godzin czekaliśmy. Jeden rzut oka na prawo, czy nie nadchodzi zza stoku posterunek ruchomy, i — pędem ruszyliśmy przez mostek do gę­stego lasu. Trwało to zaledwie sekundy, usłyszałem tylko z lasu na lewo od nas krzyk „stój, stój" i za chwilę gałęzie uderzające mnie po twarzy stłumiły wszelki odgłos. Biegliśmy głęboko w las, choć byliśmy niewątpliwie już w Ga­licji. Aby się zorientować, spojrzałem na mapę. Według niej granica w tym lesie biegła bardzo kręto. Zachodziła obawa, abyśmy przez omyłkę nie przekroczyli znowu granicy i nie znaleźli się, wbrew naszej woli, z powro­tem w Królestwie. Ruszając w dalszą drogę na południe posuwaliśmy się już bardzo uważnie.

Wkrótce las się skończył. Wyszliśmy na polanę, na której wieśniak orał ziemię. Aby upewnić się, gdzie jesteśmy, zadałem mu ostrożnie pyta­nie: do kogo należy ta ziemi? Odpowiedź: ,,do opactwa krakowskiego" przekonała nas, że jesteśmy naprawdę w Galicji. Rozpytawszy się o drogę, ruszyliśmy do stacji kolejowej Zabierzów, skąd jeszcze tego samego dnia przyjechaliśmy do Krakowa, meldując się natychmiast na „Dolnych Mły­nach".

Tak wyglądało nasze przejście „zielonej granicy" w drodze na drużyniacki kurs wojskowy, z którego wkrótce wyruszyliśmy na wielką wojnę46.

Wypad na Ostrowce 19/20 września 1914 r.47

[...]48 Poniżej podaję fragment wypadu ujęty jako bezpośrednie moje pierwsze przeżycie bojowe, uczestnika wypadu, wówczas dowódcy pierwszej sekcji pierwszego plutonu pierwszej kompanii V batalionu49.

Wypad na Ostrowce

Dzień 19 września przebiegł nam w l kompanii V batalionu na zajęciach w odwodzie w Borusowej nad Wisłą. Dopasowywanie otrzymanego uzbro­jenia i oporządzenia: Manlicherów50, ładownic, tornistrów itp. niezbyt ciekawe czynności wypełniły nam całe popołudnie.

Podczas wydawania kolacji nadchodzi wiadomość: „Komendanci plu­tonów i podoficerowie do komendanta kompanii". Gdyśmy się tam zgłosili, widać było, że nasz komendant Sław-Zwierzyński51 promienieje radością. Wkrótce z entuzjazmem wydał nam rozkazy, które w streszczeniu wyglą­dały następująco:

Dziś w nocy idziemy na wypad na drugą stronę Wisły. Marsz nocny będzie przeprowadzony jak najszybciej, by przed świtem niespodziewanie napaść na Moskali, a szczególnie na ich artylerię i tabory pod Ostrowcami. Tak określił nasze zadanie dowódca kompanii. Mamy wyruszyć w oporzą­dzeniu patrolowym, jak najlżejszym; wszystkie brzęczące części pozostawić, inne tak porozmieszczać, aby nie uderzały jedne o drugie. O godz. 21 zbiór­ka. Do tego czasu wszystko przygotować, żołnierzy pouczyć, jak mają się zachowywać. Oprócz naszej kompanii pójdzie kompania 4. Całością będzie dowodził nasz dowódca batalionu, komendant Karasiewicz52. Kompanie 2 i 3 pozostają nadal w Borusowej w pogotowiu.

O godz. 21 zbiórka. Kontrola wyposażenia i oporządzenia, czy wszystko dobrze dopasowane, czy nic nie szczęka i nie brzęczy, czy nakazaną ilość amunicji — po 200 sztuk — każdy żołnierz ma przy sobie.

Wkrótce potem ruszyliśmy nad brzeg Wisły do przeprawy, która miała odbyć się na dwóch dość „sfatygowanych" promach, z których każdy

mógł zabrać około 30 ludzi, oraz na jednej łodzi. Jak mówiono, przejazd jednej partii przez Wisłę miał trwać około 20 minut. Biorąc pod uwagę, że stan obu kompanii wynosił około 200, przeprawa całego półbatalionu powinna była trwać przeszło godzinę.

Bez większych trudności przewieziono nas na drugi brzeg w widłach Nidy i Wisły. Jednak przeprawa, chociaż przewóz odbywał się bardzo skła­dnie, trwała ponad półtorej godziny, zanim obydwie kompanie zebrały się na północnym brzegu. Po prowizorycznym, trzęsącym moście na Nidzie przeszliśmy do Nowego Korczyna. Miasteczko jakby wymarło. Ciemno, nikogo nie widać, gdzieniegdzie tylko napotykamy nasze patrole lub poste­runki. Ostre rozkazy komendanta II batalionu Norwida 53 uporządkowały mieścinę z wyraźnie nieprzychylną dla nas ludnością żydowską. Zakaz opuszczania domów po godzinie 20 i palenia świateł w oknach, nade wszy­stko zaś nałożona 10-tysięczna kontrybucja i wzięcie rabina jako zakładni­ka — zrobiły swoje.

Od naszych oddziałów, stojących w Nowym Korczynie, dowiedziano się, iż nieprzyjacielska kawaleria (około 2 sotni), która dziś po południu na­cierała od strony Solca przez Górnowolę na Grotniki, pod wieczór wyco­fała się na Ostrowce. Nasze placówki i czujki stoją obecnie tuż na północ od Nowego Korczyna i w Grotnikach Wielkich. Dalej ku północy i północo-wschodowi możliwe jest spotkanie w każdej chwili patroli rosyjskich (szkic 2)54.

Mieliśmy marszem nocnym dotrzeć do Ostrowców, gdzie spodziewaliśmy się artylerii i taborów rosyjskich. Aby do nich dojść i ze świtem niespo­dziewanie uderzyć, trzeba było wyminąć nieprzyjacielskie oddziały, nocu­jące zapewne w Górnowoli lub Piotrówce, i obejść ich ubezpieczenia, znaj­dujące się w tym rejonie. Należało więc tak posuwać się, by nie spotkać się z rosyjskimi patrolami lub ubezpieczeniami, a w razie napotkania — bez strzału je obezwładnić.

Ponieważ przechodzenie przez wsie mogło łatwo nas zdradzić, najpierw wskutek wykrywania nas przez wywiad rosyjski, szeroko rozgałęziony i pra­cujący po osiedlach, ponadto z tego choćby prostego powodu, że gdy obcy wejdą do wsi, psy zaczną ujadać — mamy ominąć zamieszkane miejscowości. Dlatego po wyjściu z Nowego Korczyna mieliśmy ruszyć traktem na Za-górzany-Stopnicę, potem skręcić koło Górnowoli i przez pola wyjść wprost na Ostrowce. W ten sposób wyminęlibyśmy znajdujące się po drodze miej­scowości: Grotniki Wielkie i Małe, Górnowolę i Górnowolę Szpitalną lub Piotrówkę.

Do marszu nocą przez nieznany teren, do tego często na przełaj, potrze­bny był przewodnik. Miał być nim jeden z naszych żołnierzy, dobrze zna­jący te okolice. Czekaliśmy też z wyruszeniem na niego. Czas upływał,

deszcz mżył, zrobiło się bardzo chłodno. Minęła już dawno północ. Obie kompanie leżą na rynku w Korczynie, żołnierze drzemią. Przewodnik nie przybywa. Komendant Karasiewicz postanawia nie czekać dłużej i ru­szać. Kazano nam nałożyć bagnety, karabinów nie ładować. W razie zetknię­cia z nieprzyjacielem mamy rzucić się na niego na bagnety i obezwładnić. Jako kompania czołowa rusza pierwsza, nasza. Ja zostaję wyznaczony na dowódcę patrolu przedniego55.

Zebrałem moją sekcję, krótko podałem jej zadanie, objaśniłem o sposo­bie naszego posuwania się i ruszyłem przez Nowy Korczyn na trakt wiodą­cy do Zagórzan. Dziwny to był patrol przedni. Razem z nim szli mój ko­mendant kompanii i komendant batalionu ze swym sztabem w liczbie 2-3 osób. Nie wiem, dlaczego, skoro nie przybył przewodnik wojskowy, nie wzięto jakiegoś mieszkańca Korczyna, na pewno ułatwiłoby to i przyspieszy­ło nasz marsz.

Samo wydostanie się w nocy z Nowego Korczyna, miejscowości bardzo ciemnej, nieznanej i nieporządnie zabudowanej, na trakt do Zagórzan nie było łatwe. Kilka razy musiałem wybiegać naprzód i na boki szukając wyjścia z krętych uliczek. Straciliśmy przynajmniej z pół godziny, zanim wydostaliśmy się na właściwy trakt zagórzański. Wkrótce minęliśmy na­szą czujkę przy drodze i teraz zdani byliśmy już na własny wzrok, słuch no i — przede wszystkim — węch. Droga była bardzo ciężka i pełna wyboi, grząskie, lepkie błoto ogromnie utrudniało posuwanie się. Ubezpieczenia czołowe i boczne ciągle zatrzymywały się. Młody żołnierz, nieprzyzwyczajony do nocnych marszów bojowych, co chwilę widział patrole lub czujki nieprzyjacielskie w krzakach stojących przy drodze, albo w jakimś kopcu na polu. Ciągle napływały meldunki i doniesienia o nieprzyjacielu, które trzeba było sprawdzać przez patrole.

Obecność przy mnie tylu przełożonych, z których co chwilę któryś coś zauważył i rozkazywał sprawdzać, jeszcze bardziej komplikowała moje zadanie. Toteż zatrzymywaliśmy się co parę minut. Stawała wtedy cała kolumna, która szła prawie tuż za moim patrolem przednim. Deszcz ciągle mżył i silna wichura utrudniała orientację oraz nadsłuchiwanie. Upłynęła przeszło godzina, a posuwając się w ten sposób nie wiem, czy uszliśmy od Korczyna kilometr. Do Ostrowców mieliśmy jeszcze ponad 5 km, a już zbli­żała się godzina 4. „Jeśli tak dalej będziemy maszerowali, nie ma mowy, abyśmy zdążyli ze świtem uderzyć na Ostrowce. Trzeba szybciej maszero­wać", powtarzał idący obok mnie komendant kompanii Sław-Zwierzyński.

Miałem dobry wzrok i słuch, byłem przyzwyczajony do działań w ciem­nościach, bo niemało w swym życiu przerobiłem ćwiczeń nocnych począ­tkowo w harcerstwie, później w drużynach strzeleckich 56. W zaborze ro­syjskim większość ćwiczeń trzeba było przecież przeprowadzać nocami.

Gdy więc ubezpieczenie czy też który z przełożonych alarmował, że tam właśnie na prawo widać kilku konnych, ja jakoś szybko i szczęśliwie wykry-wałem — drzewa. Gdy ktoś nagle słyszał człapanie koni przed nami, ja po zatrzymaniu patrolu i nadsłuchaniu stwierdzałem, iż jest to złudzenie. Za chwilę też przekonywaliśmy się, iż tak było w rzeczywistości.

Taka kilkakrotnie wyrażona pewność siebie zrobiła widać na moich przełożonych wrażenie, bo zwrócił się do mnie Sław-Zwierzyński, abym przyspieszył ruch mego patrolu przedniego wykorzystując to, że sam tak dobrze widzę i słyszę. Zaproponowałem wtedy, by mój patrol odsunąć dalej od kolumny, przynajmniej na 100—200 kroków oraz aby sztab i przeło­żeni pozostali na czele sił idących z tyłu za mną. Komendant batalionu częściowo zgodził się na to odsyłając swój sztab, sam jednak wraz ze Sławem-Zwierzyńskim pozostał przy mnie. Teraz zmieniłem swoje ubezpie­czenia 57. Wysyłając nowe wydałem rozkaz, iż nawet w razie zauważenia nieprzyjaciela na osi marszu nie wolno im zatrzymywać się, ale mają przeć dalej, aż do zetknięcia się z nim, po czym bagnetami go obezwładnić.

Boczne ubezpieczenia wysłałem teraz bliżej, zaledwie o 30—50 kroków od osi marszu, aby, jeżeli gdzieś na boku będą rosyjskie ubezpieczenia, nie zawadzić o nie, lecz raczej prześlizgnąć się obok nich. Sam wysunąłem się do przodu idąc tuż za moim czołowym ubezpieczeniem. Tempo naszego marszu wzrosło teraz niemal dwukrotnie. W następnej godzinie pokona­liśmy około 2 km dochodząc mniej więcej na wysokość Górnowoli. Nie mogąc zapalać latarki, orientowałem się w ciemnościach jedynie przebytą odległością i od czasu do czasu ujadaniem psów, które wskazywały mi, że przechodzimy obok miejscowości.

Przed wymarszem z Korczyna komendant Sław pokazał mi mapę. Wbiłem sobie wówczas w pamięć teren i teraz tym posługiwałem się przy orientacji. Przed pół godziną ujadanie psów było słychać o jakie 500 kroków w prawo. To by się zgadzało, tam powinna być wioska Grotniki Małe. Teraz doszło nas szczekanie od przodu na prawo w skos. To będzie pewnie Górnowola. W tym czasie zaczął różowić się wschód. Dniało 58, a my byliśmy jeszcze ponad 2 km od Ostrowców. Przez opóźnienie cała nasza wyprawa mogła się nie udać. Przeciwnik albo wycofa się, albo za dnia podpuści nas blisko i rozpocznie walkę ogniową. Nie mieliśmy wyboru. To ostatnie może nas spotkać z każdej wioski, którą za dnia będziemy mijali, o ile naturalnie będzie w niej nieprzyjaciel.

Otrzymałem rozkaz zejścia z drogi na wschód i ruszenia na północ od Górnowoli na przełaj przez pola na Ostrowce. Wchodzimy w nieckę tere­nową, od północy ograniczoną Ostrowcami leżącymi na wzniesieniu i wzgó­rzem 192 na zachód od wsi, od południa — wzniesieniem z miejscowościami Górnowola i Górnowola Szpitalna. Odległość między tymi obramowa-

niami wycinka wynosiła około półtora km. Jeżeli nieprzyjaciel jeszcze zajmuje Ostrowce, nasze położenie może być przykre. Muszę więc z patro­lem jak najszybciej spełnić swe zadanie i zbadać wieś, zanim do niej zbliży się nasz półbatalion.

Zwiększam tempo posuwania się patrolu. Biegliśmy kilkadziesiąt kroków, ale bieg nie idzie dobrze, bo moi podkomendni są jakby zmęczeni, chociaż zrobiliśmy przez noc zaledwie niecałe 10 km. Widać jednak, że marsz nocny, niewyspanie, przemoczenie, a nade wszystko źle dopasowane obuwie i liczne otarcia nóg, jak później się przekonałem, zrobiły swoje. Zawsze ruchliwi strzelcy byli jakby przygwożdżeni do ziemi czy obładowani ciężarami. Obejrzałem się do tyłu. Idący do niedawna w kolumnie półbatalion teraz rozczłonkował się kompaniami (l kompania na prawo, 4 na lewo), a te z kolei plutonami. Tak idąc szachownicą posuwaliśmy się na Ostrowce. Odetchnąłem! Nawet w razie zaskoczenia ogniem ze wsi nie będzie on groź­ny dla rozrzuconych w terenie plutonów, które w każdej chwili mogą się rozwinąć w tyralierkę. Na prawo i lewo od mojej sekcji zauważyłem wysu­nięte patrole, zdążające też ku Ostrowcom. Półbatalion szedł przygoto­wany do stoczenia walki.

Około godz. 6 weszliśmy do Ostrowców. Nieprzyjaciela nie było. Wysłano patrole i wystawiono ubezpieczenie. Placówki stanęły na kierunku Wełnina i Zagórzan, wystawiono również posterunki alarmowe. Zmęczeni nieprzespaną nocą żołnierze pokładli się koło domów i drzemali. Nasza kompania dostała rejon przy kościele. Pierwszy pluton rozłożył się na dzie­dzińcu koło kościoła pod ładnymi, cienistymi jesionami, 4 kompania po­maszerowała na cmentarz, a potem podobno w kierunku Zagórzan.

Podoficer ordynansowy komendanta Karasiewicza w sprytny sposób wypytał ludność miejscową i dowiedział się, że wczoraj wieczorem Moskale odeszli z Ostrowców w kierunku północnym na Solec i północno-wschodnim na Wełnin. W nocy żadnych taborów tu nie było, tylko patrole kozackie kilka razy przechodziły przez wieś.

Wypoczywaliśmy w Ostrowcach. Czekaliśmy na I batalion. Satyra-Fleszara 59, który opóźnił się z powodu bardzo złych dróg i teraz nadciągał ucierając się po drodze z patrolami kawalerii rosyjskiej. Wreszcie nade­szli i, porządnie widać zmachani, rozłożyli się, podobnie jak i my, na odpo­czynek w południowej części wsi. Odpoczywaliśmy. Kto mógł, pożywiał się kupując trochę chleba i mleka. Niewielu jednak było takich szczęśliw­ców, bo wyżywić kilkuset głodnych ludzi w tak małej miejscowości było nie­możliwe. Żywności żadnej nie przywieziono. Ja nie należałem do głodują­cych, gdyż ludność w Ostrowcach nie znała wojny i dzieliła się tym, co miała, na ogół chętnie, nie używając utartych już gdzie indziej określeń: „Nie ma, nie ma, panoczku, ruskie wszyćko zabrali".

Nagle przyjemny nastrój, w jakim odpoczywaliśmy, przerwały szybkie, jeden po drugim, pojedyncze strzały. Podbiegłem do mego plutonu. Żoł­nierze bez rozkazu zerwali się, rozebrali już kozły i stali w pogotowiu. Wy­słano patrole w kierunku strzałów, których naliczono zaledwie kilka i gdzieś bardzo blisko, jakby tuż we wsi. Wkrótce pojawił się podoficer z naszej kompanii Polan-Tarczyński60 ze zdobyczną szablą i koniem dragońskim. Okazało się, że wychodząc na patrol około godz. 11 na wschód w kierunku na Kawenczyn natknął się jeszcze w zabudowaniach Ostrowców na dwóch dragonów rosyjskich. Widocznie rosyjski patrol dragoński ominął nasze ubezpieczenia i wślizgnął się do zajętej przez nas wsi. Nie wyszło im to na dobre, bo gdy dragoni natknęli się na Tarczyńskiego, ten przez płoty dał do nich kilka strzałów. Jeden z dragonów spadł, drugi zdołał ujść konno. Przyprowadzony koń należał właśnie do tego pierwszego.

Ale z tego widać było, że nasze ubezpieczenia za dobrze nie pracują lub stoją za rzadko, skoro nieprzyjacielscy kawalerzyści mogą tak bezkarnie wjeżdżać do wsi i nawet po wymianie strzałów uciekać. Jednocześnie prawie napłynęły od ubezpieczeń meldunki, że od strony Wełnina widać patrole konnne. Nasz komendant batalionu zarządził wysłanie w tym kierunku silnego patrolu oficerskiego. Natychmiast też wyruszył obywatel Styk 61 z półplutonem. Mniej więcej w pół godziny, a więc gdy mógł on znajdować się już pod Wełninem, doszedł nas stamtąd odgłos silnej strzelaniny. Widocznie Styk natknął się na nieprzyjaciela i walczył. Wyznaczono na pomoc Stykowi, właściwie dla osłony jego wycofania się, nasz I pluton, który ruszył natychmiast. Jako komendant pierwszej sekcji szedłem, jakby z urzędu, w szpicy.

Poprzez zabudowania Ostrowców weszliśmy w widły dróg prowadzących do Wełnina i Kawenczyna. Pełno tu było wydm piaszczystych, z lekka porośniętych suchymi trawami. Gdy nasz pluton ukazał się na nich z pół­nocy od lasu i od północo-wschodu od Wełnina, gwizdnęły w naszym kie­runku pociski karabinowe (szkic 3 w załączeniu). Przypadliśmy do wydm i przyjęliśmy front w lewo na północ. Ja z moją sekcją znalazłem się naj­bardziej na prawo, na skrzydle. Podpełzłem z żołnierzami do horyzontu wydm tak, abym mógł dobrze obserwować przedpole i wybrać dogodne stanowiska strzeleckie.

Na prawo w skos ode mnie o jakieś 2000 kroków widać wieś Wełnin, położoną ukośnie do naszego frontu. Przesłaniała ona całkowicie wgląd w dalsze przedpole. Między Wełninem a nami wklęsła niecka terenowa, w środku najniższa i, zdaje się, błotnista. O kilometr od nas, przy drodze Ostrowce-Wełnin, zadrzewione zabudowania również ograniczają wgląd. Między nimi a Wełninem widać kilku pieszych — to pewnie cofający się patrol Styka. Od wsi bardziej na zachód horyzont jest ograniczony lasem,

za którym widać kominy uzdrowiska Solec. Od tego właśnie lasu i od Wełnina padły na nas strzały. Teraz widać tam ruch pieszych i konnych. Między nami i lasem odległość wynosi 1500 kroków. Jest to dalszy ciąg tej samej niecki terenowej. Dopiero bardziej na zachód teren podnosi się kończąc się wzgórzem z folwarkiem Zagórzany, leżącym tuż pod lasem. To wzgórze i zabudowania folwarku Zagórzany panują bardzo silnie nad wspomnianą niecką terenową. Koło folwarku Zagórzany widać na odległości około 2000 kroków bardzo duży ruch konnych i pieszych.

Nad nami co chwila przelatywały pociski. Dziwne uczucie być tak pier­wszy raz pod ogniem. Słysząc świst pocisku mimo woli oglądałem się, jakby chcąc je zobaczyć. Tych uderzeń pocisków w powietrze ciągle przybywało. Kilkakrotnie już trafiły w pobliskie drzewa. Nie robiło to jednak wielkiego wrażenia. I to ma być ten osławiony chrzest ogniowy? Byłem zawiedziony. Tak się bowiem złożyło, że w marszu na Kielce nie byłem pod ogniem. Potem zachorowałem w Kielcach na biegunkę. Teraz naresz­cie jestem pod ogniem, ale nie wygląda to jakoś groźnie. Jednak skoro jesteśmy pod ogniem i może trzeba będzie przyjąć walkę ogniową, powinni się chłopcy okopać. Ale czym? Łopatek nie mieliśmy wcale. Nie wzięliśmy nawet ze sobą menażek, którymi potem okopywano się pod Laskami62. Po­zostawało jedynie grzebać się w piasku rękoma lub też wykorzystywać zagłębienia wydm.

Zanim jednak zdążyłem wydać rozkaz do okopania się, doleciały nas odgłosy silnej strzelaniny, jakby z rejonu między folwarkiem Zagórzany a cmentarzem koło Ostrowców. To pewnie walczy tam nasza 4 kompania ze spieszoną kawalerią rosyjską, nacierającą na Ostrowce od strony lasu. W tym również czasie zauważyłem w tyle za nami przesuwających się żołnierzy były to oddziały I batalionu, które widocznie zostały poru­szone podczas odpoczynku strzałami i teraz wychodziły na nasze prawe skrzydło.

Wtem nad głowami coś zabzykało, jakby przeleciała chmura brzęczą­cych owadów. Przeleciała raz i drugi. Ze zdumieniem spoglądałem w górę. Za chwilę nowa fala nadleciała. Ta już zdaje się była bliższa, bo nagle z sąsiedniego drzewa zaczęły się sypać gałązki, jakby je kto kosą uciął. Jeszcze chwila i nagle coś się kurzy tuż pod nami u spodu wydmy. Nagle krzyk na lewym skrzydle. Kilku naszych leżało niżej, jeden z nich został ranny w nogę. Zrozumiałem teraz. To strzelają karabiny maszynowe. Widać biły z daleka, bo turkotu nie było słychać. Pewno umieszczone były na skraju lasu przed nami.

Przywarliśmy do ziemi, gdzie kto mógł. Pazurami darliśmy piasek wy­grzebując jamę i usypując przed sobą osłonę. Najwyższy był czas po temu, bo ogień przeciwnika wzmagał się. Pociski gęsto już biły po wydmie. Parę

razy pokropiła nas seria z karabinu maszynowego, jednak dotąd szczęśliwie, więcej rannych na razie nie było.

Tymczasem ze skraju lasu przed nami zaczęły się odrywać grupki pieszych i posuwać się do niecki terenowej. Najpierw było ich z 10—20, potem coraz więcej. Odległość ciągle jeszcze duża — ponad 1000—1200 kroków.

Wtem coś trzasło na lewo od nas w pobliżu kościoła, trzasło raz, drugi i trzeci. Na niebie ponad wieżą kościelną pokazały się białe dymki, to biła artyleria rosyjska.

Z ciekawością podniosłem wyżej głowę. A więc mam w dzisiejszym chrzcie ogniowym usłyszeć cały koncert! Znowu trzasło, i to już kilka razy prawie jednocześnie. Na niebie pękały liczne szrapnele posypując swymi kulkami Ostrowce. Walka się rozwijała. Na lewo od nas w kierunku cmentarza strzelanina nie ustawała, chwilami wzmagając się, jak bulgotanie gotują­cej się wody. Przed nami nieprzyjaciel posunął się jeszcze o jakie 200 kroków. Otrzymałem rozkaz otwarcia ognia. Zaczęliśmy strzelać przy celowniku 1000. Na razie nie mogłem stwierdzić wyników naszego ognia. Ale niech przybliżą się, damy im łupnia. Do tego jednak nie przyszło. Wkrótce padł rozkaz „Wycofać się".

Wobec przewagi nieprzyjacielskiej artylerii i ognia karabinów maszyno­wych, których my nie mieliśmy, komendant Karasiewicz postanowił wyco­fać się na Grotniki Małe, gdzie mamy stawie ponowny opór. Nasz pierwszy batalion już wycofuje się, ale wprost na południe. Odwrót w kierunku Grotnik wykonaliśmy tak, aby ogień artyleryjski mógł nam jak najmniej szkodzić.

Po opuszczeniu Ostrowców, gdzie na razie pozostawiono patrole bojo­we, nasz półbatalion wyszedł na otwartą przestrzeń, ciągnącą się z półtora km od Górnowoli, a znaną nam już z rannego marszu do nieprzyjaciela. Posuwaliśmy się jak na placu musztry. Dwa plutony czwórkami w odstępach jeden od drugiego o 100—150 kroków, trzeci pluton w tyle o 100 kroków w tyralierce, jedna kompania obok drugiej. Wszystko wyrównane, przy czym dowódcy pilnowali wyrównania tak, jakby od tego zależało, żeby w nas jaki szrapnel nie trzasnął. Przydało nam się to zresztą bardzo. Młody nasz żołnierz, przeważnie po raz pierwszy w ogniu karabinów maszynowych i artylerii, trochę był poddenerwowany. Nie było cienia paniki, ale na ta­kie poddenerwowanie równanie, dyscyplina i jakby musztra bojowa na placu ćwiczeń bardzo dobrze zrobiły. Wszyscy się uspokoili, co miało dużą korzyść dla dalszych działań tego dnia.

Szliśmy więc tak na przełaj przez pola z szybkością bardzo małą, najwy­żej l km w ciągu 30 minut. Tymczasem artyleria rosyjska, strzelająca na Ostrowce, mniej więcej po pół godzinie zaczęła ostrzeliwać przestrzeń między Ostrowcami i Górnowolą, ale już w tym czasie, gdy dochodziliśmy

do Górnowoli. Jeszcze 200 kroków i zniknęliśmy z pola obserwacji prze­ciwnika. Gdyśmy przeszli na południe od Górnowoli, miejscowość ta swymi domami i licznie rozrzuconymi kępami drzew całkowicie nas zasło­niła. Po krótkim zatrzymaniu się na linii Górnowola-Górnowola Szpital­na wycofaliśmy się na Grotniki Małe. Nieprzyjaciel nie przeszkadzał nam w tym zupełnie. Tutaj dołączył się do nas patrol Styka z jednym ciężko63 i jednym lekko rannym.

W Grotnikach Małych oczekiwał już nas półbatalion II batalionu pod rozkazami Żymierskiego, który zaalarmowany w Nowym Korczynie przez Norwida otrzymał rozkaz obsadzenia Grotnik i przyjęcia wycofujących się z Ostrowców batalionów. Na lewo od Żymierskiego miał stanąć nasz batalion, a I batalion Fleszara wycofał się od razu do Nowego Korczyna.

Obsadziliśmy więc zachodnią część Grotnik Małych nasza kompania na lewym skrzydle, 4 na prawo. Mój pluton, najbardziej dotychczas znu­żony służbą, stanął w odwodzie w szkole u zachodniego wylotu wsi, inne plutony obsadziły wieś (szkic 4 w załączeniu).

Do obrony wykorzystano rów drogowy od strony Górnowoli, tworzący jakby naturalny rów strzelecki. Zabudowania znajdujące się z drugiej strony drogi stanowiły naturalne zaplecze i umożliwiały skryte wycofanie się.

Przedpole przed odcinkiem naszej kompanii w swej lewej części było otwarte, widoczność aż pod Piotrówkę i Górnowolę, to jest na około 2000 kroków. Przed prawym skrzydłem kompanii dużo drzew, grupy i rzędy to­poli oraz wierzb przesłaniają widok na Górnowolę. Pogoda znowu się psu­je. Zaczyna mżyć deszcz, wilgoć przejmuje dotkliwie.

Około godz. 13.30 na przedpolu od strony Górnowoli pojawili się jeź­dźcy rosyjscy. Potem znikli wśród rozrzuconych drzew i zasłon terenu i po pewnym czasie pokazali się już bliżej.

W pewnej chwili około godz 14 na drodze Nowy Korczyn-Zagórzany-Stopnica ukazała się kolumna kawalerii rosyjskiej w sile około 100 koni. Oddział poprzedzało kilka patroli konnych. Pada rozkaz ukryć się, dopuś­cić kolumnę na 200 kroków i dopiero wtedy przyjąć ją salwami. Nasz plu­ton też miał przygotować się do rozpoczęcia ognia. Pouchylaliśmy okna i uklękliśmy przy nich. Karabiny odbezpieczone w rękach Czekamy!

Dziwne drżenie rąk i bicie serca. Widzimy ich, zbliżają się. Patrole są już o jakie 600 kroków, kolumna najwyżej o 200 kroków dalej. Patrole konne galopują, widocznie chcą sprawdzić, czy wieś wolna. Jeszcze parę minut, a zagrzmią nasze celne strzały, bo karabiny wymierzone są na bliską odległość. Zakotłuje się od nich w kolumnie rosyjskiej kawalerii.

Wtem padło kilka strzałów na lewym skrzydle naszej kompanii. Ktoś nie wytrzymał i bez rozkazu zaczął strzelać. Zagrzmiała cała linia. Zaczę-

liśmy i my strzelać z budynku szkolnego. Zdawało się, że bębenki w uszach popękają, taki odgłos strzałów rozniósł się po izbach szkolnych, z których nasz pluton strzelał. Od ognia padło kilku konnych, kilku Moskali się podniosło, kilku pozostało rannych czy zabitych, ale przewidywane zasko­czenie szwadronu na bliższej odległości nie udało się.

Reszta konnego oddziału rozpierzchła się i ukryła w terenie. Komendant batalionu był wściekły, kazał szukać winnego, który pierwszy bez rozkazu zaczął strzelać Czy go znaleziono i jak ukarano — tego już nie dowiedziałem się nigdy.

Na prawo od nas przed półbatalionem Żymierskiego strzelanina wzmo­gła się. Tam kawaleria rosyjska spieszyła się i wykorzystując zadrzewienia między Górnowolą Szpitalną a Grotnikami nacierała odważniej. Wkrótce podsunęli się na 500 do 600 kroków. Również i przed nami zaczęli się po­nownie pojawiać konni. Większe ich skupienie widać było w rejonie Piotrówki.

Nagle z bardzo bliskiej odległości, chyba spod Górnowoli, zaczęła strze­lać artyleria rosyjska. Strzał i wybuch pocisku następowały prawie jedno­cześnie. Pociski spadły za wsią. Przeważnie były to szrapnele, choć trza­snęło i trochę granatów, nie robiąc nikomu jednak większej szkody. Z przy­jemnością obserwowałem obłoczki pękających szrapneli i piękne fontanny ziemi po wybuchu granatów na mokrej łące. Mimo wszystko taki obrazek wojenny ma swe wymowne piękno.

W tym czasie nadszedł rozkaz wycofania się na Grotniki Wielkie. Mój pluton miał pozostać najdłużej u zachodniego wylotu Grotnik Małych, aby osłonie wycofanie się półbatalionu, po czym dołączyć przez dwór Grotniki. Pogoda stawała się coraz gorsza, deszcz ciął prosto w oczy, od strony przeciwnika utrudniając obserwację. Otrzymałem zadanie pozostać ze swoją sekcją przy skrajnych zachodnich chałupach wsi tak długo, dopóki nie dostanę rozkazu wycofania się, nie dając się przy tym zaskoczyć rosyj­skiej kawalerii.

Obsadziłem skrajne chałupy wykorzystując parkany wsi jako osłonę przed szarżą. Reszta plutonu była we wsi na prawo ode mnie. Poukładaliś­my się wśród warzyw i kwiatów ogródków. Jednego obserwatora wysłałem na dach domu. Minął kwadrans, jeden, drugi. Na prawo od nas przewalała się strzelanina, a przed nami nic się nie zmieniło. Kilku konnych podjechało na odległość 300 kroków. Przyjęliśmy ich ogniem zmuszając do ucieczki.

Artyleria rosyjska ciągle ostrzeliwuje część wschodnią Grotnik Małych i teren między wsią a Nidą. Pewnie Moskale zauważyli nasze wycofywanie i chcą przygnieść ogniem cofające się oddziały.

Przykro jest godzinami wsłuchiwać się w ogień nieprzyjacielskiej arty­lerii i odbierać jej pociski nie mogąc samemu podobnie odpowiedzieć.

Tak właśnie sobie myślałem, gdy wtem, jakby na przekór, usłyszałem świst przelatującego pocisku zza Wisły w kierunku do nieprzyjaciela i po chwili doleciały nas stamtąd wybuchy pocisków. To artyleria austriacka zaczęła nas wspierać. Trochę za późno, ale lepiej, że teraz niż nigdy. Niestety, nie­wiele tych strzałów padło. Wkrótce austriacka artyleria przestała strzelać: podobno miała „złe warunki obserwacji", jak się na drugi dzień dowie­działem.

Wysłałem łącznika do dowódcy plutonu. Przyniósł mi rozkaz, że mamy wycofać się drogą na dwór Grotniki. Wyruszyliśmy w ślad za plutonem. Grotniki Wielkie osiągnąłem ze swoją sekcją bez trudności. Tu pluton nasz przeszedł do odwodu i został umieszczony w ogrodzie, w miejscu, gdzie Nida tworzy kolano pod samą wsią. Z obecnego stanowiska widziałem w tyle nurt Nidy, wał wiślany i zabudowania Kozłowa, gdzie była kwatera Komendanta 64. Reszta naszego półbatalionu obsadziła Grotniki Wielkie. Przedpole było ograniczone, dużo zarośli, drzew i krzaków. Długo tu nie będziemy mogli się utrzymać. Przed nami w rejonie Grotnik Małych słychać jeszcze strzelaninę — to walczył półbatalion Żymierskiego, osłaniający nasze wycofanie.

Niebawem artyleria rosyjska znów się odezwała. Pierwsze pociski padły przed wsią, następne z tyłu za Nidą, aż nagle kilka szrapneli rozprysło się nad nami. Jak grad padają kulki, roznosi się swąd i zapach siarki dookoła. Są ranni w naszym plutonie: podoficer sekcyjny Ciemny 65 (rodem z Tar­nowa) dostał w rękę, jeden żołnierz został ranny w plecy. Padają nowe pociski. Oprócz szrapneli biją też granaty. Pali się chata na prawo. Dym, krzyk ludności, ryk zwierząt domowych. Zaczyna się piekło wojenne w ostrzeliwanej i palącej się miejscowości. To jest zupełnie inny obrazek niż ten, który obserwowałem godzinę temu z Grotnik Małych. Tuż za na­szymi plecami jest wysoki na 3—4 metry, urwisty brzeg Nidy. Po co się narażać będąc w odwodzie. Skryjemy się za tą stromą ścianą. Za chwilę pluton nasz już leżał przylepiony do stromego brzegu Nidy, której woda niemal obmywa nasze stopy.

Nowa seria pocisków pęka tuż za nami, ale brzegi „wiernej rzeki"66 ochro­niły nas, a jej fale przyjęły przeznaczony dla nas ołów. Na prawo pali się dwór w Grotnikach. Ogień wznieciły granaty rosyjskie. We wsi trudno wy­trzymać. Pożar rozszerza się. Komendant Karasiewicz wydaje rozkaz wyco­fania się przez Korczyn do mostu i promu. Plutonami, wykorzystując przer­wy w ogniu artylerii, silnie nas teraz ostrzeliwującej, wycofujemy się chył­kiem. Nasz pluton idzie najpierw samym brzegiem, potem wzdłuż Nidy pas­twiskiem i nie wchodząc do Korczyna, w który teraz bije artyleria rosyj­ska, przemyka się do mostu na Nidzie.

Było po godzinie 17, gdyśmy dotarli do mostu. W kilku miejscach Kor-

czyna unosiły się dymy: widocznie pociski zapaliły domy. Most na Nidzie zaczynał już płonąć, gdy mój pluton przez niego przechodził. W tym czasie nadjechał wóz naładowany materiałem wybuchowym. Przez palący most wieźć dynamit — to wariactwo. Tymczasem jeden z żołnierzy chwycił konie przy pysku, woźnica przyłożył batem i prawie galopem przejechali przez płonący most. Zaraz potem saperzy zdjęli z wozu parę paczek materiału wybuchowego i założyli pod most. Powietrzem wstrząsnął huk i część mostu od naszej strony po prostu rozleciała się, a reszta dalej płonęła.

Od mostu na Nidzie do promów na Wiśle tylko paręset kroków. Pędzimy prawie biegiem, popędzani szrapnelami, rozpryskującymi się w rejonie mostu. Długi okres cofania się zrobił swoje. Teraz, gdy poczuliśmy, że już wychodzimy z walki i że nasz obowiązek żołnierski trwania pod ogniem przeciwnika skończył się, każdy chce jak najszybciej dostać się do promów i na drugi brzeg Wisły. Jesteśmy już o krok od zwykłej ucieczki, a może i paniki. Nagle przy promach stanęliśmy jak wryci. Na brzegu spokojnie, jakby w parku na przechadzce, spacerował Komendant sam... Szedł wol­nym krokiem paląc papierosa i rzucając od czasu do czasu swe spojrzenie spod krzaczastych brwi to na nas przechodzących, to na dymy unoszące się nad Grotnikami i Korczynem, to na niebo, gdzie wykwitały pióropusze szrapneli. Zapiekł nas w gardłach straszny wstyd. Zatrzymali się wszyscy. Zgarbieni i skuleni wyprostowali się natychmiast. Dowódcy uporządko­wali żołnierzy. Nadszedł Sław i zameldował się Komendantowi. Ten wska­zał mu ręką promy. Wsiedliśmy i ruszyliśmy przez wodę ze ściśniętymi sercami, znowu opuszczając wolny, już nasz, polski brzeg wiślany. Rozpie­rała nas jednak pewna duma: byliśmy już po chrzcie ogniowym, który znowu tak strasznie nie wypadł. Gorzej go sobie dawniej w myślach wyobra­żałem.

Byliśmy po pierwszej próbie bojowej, która mimo przewagi wroga, wyposażonego w artylerię i karabiny maszynowe, których my nie mieliśmy, nie wypadła źle. Zdobyliśmy zaufanie we własne siły, wiarę w naszych żołnierzy i dowódców. Nabraliśmy tak koniecznej żołnierskiej pewności siebie. [...]67.

Notatki. Rok 191568

Piotrków 13 VII 1915

Nareszcie powracam pojutrze przez Kraków, Tarnów, Sandomierz do
pułku 69, który ponoć jest pod Józefowem w Lubelskiem.

Byłem wczoraj w Kamieńsku u Modelskiego 70 i Jeziorańskiego 71. Oby­dwaj prowadzą szkołę podoficerską. Mają zamiar być przydzieleni do 6-go pułku, na którego komendanta przeznaczony jest major Rylski, były komen­dant „Sokoła" amerykańskiego i uczestnik wojny burskiej oraz podobno oficer austriacki, który skończył akademię wojskową w Wiedniu 72.

14 VII

Byłem w departamencie wojskowym 73 u Wicza-Stachiewicza 74, który mnie zaprowadził do jednego specjalisty od marszrut, zastępcy porucznika Sternszusa 75. Ten kazał mi się zgłosić jutro.

75 VII

Rano o 10 1/2 msza polowa z racji odjazdu na plac boju pułku 4-go. Pułk jedzie przez Koluszki — Opoczno — Skarżysko — Ostrowiec — Denków do I Brygady pod Józefów. Na pastwisku pod „Wyścigami" w masie stały dwa bataliony kapitana Galicy 76 i kapitana Sikorskiego 77, I i III baony 4-go pułku. Po mszy defilada przed pułkownikiem Grzesickim, komendan­tem Grupy Legionów Polskich 78 i generał-majorem Hefelem, komendan­tem etapu w Piotrkowie 79. Po defiladzie przemarsz orkiestry i części pułku 4-go przez miasto.

Grzesicki, pułkownik wojska austriackiego, przydzielony przez Naczelną Komendę Armii, jest komendantem tzw. Grupy Legionów Polskich, tj. wszystkich urządzeń tyłowych Legionów i trzech batalionów uzupełniają­cych trzech brygad. Komendantem I baonu uzupełniającego (I Brygady) jest kapitan Wyrwa-Furgalski80, świeżo mianowany majorem przez C. K., batalionu II — kapitan Terlecki81. Zastępcą komendanta Grupy — major Rylski, komendant tworzącego się pułku 6-go. Adiutantem Rylskiego —

Bolek Zawadzki, ranny pod Konarami w stopę, zwiał z I Brygady do pułku 6-go 82. O godzinie 2 po południu byłem w departamencie po marszrutę, podałem swoje nazwisko, drogę i że chcę się zatrzymać w Krakowie. Mam się zgłosić wieczorem po marszrutę.

16 VII

Rano dostałem marszrutę. W nocy wyjeżdżam. Przygotowania do wyja­zdu.

17 VII

W nocy z 16 na 17/VII o godzinie l minut 20 wyjeżdżam razem z Władkiem, chłopcem, którego biorę jako ordynansa.

Rano podczas przesiadania się w Sosnowcu na stacji zaczepia Władka oficer pruski, niejaki ritmajster Szulc. Wypytuje się go, ile ma lat i skąd jest, a dowiedziawszy się, że jest z Sosnowca, podchodzi do mnie i w sposób ordynarny prowadzi do komendanta stacji, gdzie żąda ode mnie legity­macji i poświadczenia, [że] 16-letni Władek może służyć w Legionach. Nie pomogło tłumaczenie, że Władka rodzice nie żyją od 3 lat. Prusak kazał Władka zatrzymać, mnie zaś po ukradzeniu mojej legitymacji pozwolił odjechać.

Rezultat był taki, że moje rzeczy w chlebaku Władka, on sam i moja karta wojskowa pozostały w Sosnowcu, ja zaś pojechałem przez Katowice, Oświę­cim do Krakowa, gdzie byłem o godzinie 4 po południu. Po zameldowaniu się w komendzie placu Legionów (oficerem placu jest podporucznik Mioduszewski-Kruk 83) pojechałem do szpitala w szkole przemysłowej. Styk wyje­chał stąd z Wojakowskim 84 przed 3 dniami do Szczawnicy. W szpitalu są Sie-rosławski85, Nilski po raz drugi ranny (I-szy raz ranny pod Łowczówkiem, dostał się do niewoli rosyjskiej, skąd po opatrzeniu zbiegł i ukrywał się w Tarnowie aż do wzięcia go w maju przez Austriaków)86. Jest także w szpi­talu Borowicz ranny w nogę, nie widziałem go jednak, ponieważ jest chory na tyfus.

Wieczorem poszedłem do Hotelu Polskiego, gdzie mam wyznaczoną kwa­terę z dopłatą 70 halerzy.

Niedziela 18 VII

Rano po obiedzie pod Hoszem poszedłem do Sierosławskiego i z nim ra­zem do teatru na „Niewiernego Tomasza". Bilety mieliśmy darmo, podobnie jak i wczoraj do kinematografu.

Wieczorem spotkałem porucznika Dunina-[...]87, który jest od 3 dni w Krakowie po zakupy i pojutrze jedzie z powrotem.

19 VII

Dziś o piątej jadę przez Tarnów, Dębicę do Nadbrzezia koleją, a dalej końmi. Od rana chodzę i skupuję różne potrzebne rzeczy.

Wyjechałem. Pociąg idzie wolno, wlecze się do Bochni aż 3 godziny. Oknem wyglądać nie można, deszcz mży wciąż. O [godzinie] 10 przyjecha­liśmy do Tarnowa . Pociąg ten idzie do Jarosławia i Przemyśla. Ja muszę się przesiadać w Dębicy, w której jestem około [godziny] 12 w nocy.

20 VII 1915

Na całej stacji nie ma nikogo, kto by potrafił mnie objaśnić, kiedy i jaki pociąg idzie do Nadbrzezia. Bezwład i nieświadomość urzędników kolejo­wych możliwa tylko w Austrii. W Niemczech nigdy by nic podobnego nie było. Po prostu zrozumieć nie można w pociągu nikt nie wie, dokąd dany pociąg idzie. Od nikogo dowiedzieć się nie mogę, dokąd dojadę tym po­ciągiem.

O godzinie 12 1/2 w południe wyjechałem z Tarnobrzega do Sobowa, a po­tem z Sobowa lokomotywą do Nadbrzezia. W Nadbrzeziu zostawiłem rzeczy na przystani i poszedłem do Sandomierza.

Po zameldowaniu się w komendzie placu (oficerem placu — kapitan Kara-siewicz) byłem u kwatermistrza austriackiego i dostałem kwaterę w hotelu żydowskim, tzw. „Polskim".

Ciekawy jest stosunek Austriaków do naszych. Austriacy nie chcą uznać nazwy komenda placu i nazywają ją komendą magazynów. W ogóle po­dobno ciągle są starcia między Karasiewiczem a komendą austriacką w San­domierzu.

Wieczorem moje rzeczy zostały przeniesione do hotelu. W Sandomierzu spotkałem Sępa, sierżanta batalionowego 88, z którym jutro razem jedziemy do pułku.

21 VII

Jestem w drodze. Rano wyjechałem o godzinie 8 z Sandomierza przez Zawichost, Annopol do Urzędowa, w okolicach którego jest podobno nasza brygada. W Zawichoście oddałem list dany w Piotrkowie dla Ziembińskiego 89. Pod Annopolem przejechaliśmy przez Wisłę po moście pon­tonowym. Obok przez pionierów zbudowany jest most drewniany, a za nim buduje się drugi, po którym ma przejść kolejka idąca przez Staszów. Po drodze z Sandomierza do Annopola kilkakrotnie spotykaliśmy plant kolei90 łączącej Denków z Tarnobrzegiem. Kolej tę zaczęli budować Moskale podczas swego pobytu w Galicji i pod Krakowem. Teraz po cofnięciu się nie zdążyli jej zniszczyć i Prusacy w bardzo szybkim tempie ją naprawiają

Annopol trochę zniszczony, ale to jeszcze podczas walk zeszłorocznych w październiku, kiedy to Austriacy i Prusacy bombardowali go z lewego brzegu Wisły. Z Annopola przez Gościeradów, Zimną Wodę, Wyżniankę, Urzędów, Ludwinów do Włodawy Górnej, gdzie stała komenda Brygady i 2 pułk.

Zaczynając od Annopola na północ wszędzie ciągną się całe masy okopów rosyjskich i austriackich. Znać, że walka, toczona tutaj, była bardzo zażar­ta. Wsie, spotkane po drodze: Wyżnianka, Dzierzkowice, Urzędów, są zu­pełnie spalone. Moskale cofając się podpalali umyślnie te wsie, zabierając ludność z sobą i pędząc ją przed cofającymi się wojskami. Wydana została nawet odezwa, która opiewa, iż wojska rosyjskie cofając się mają wszystko niszczyć, aby nieprzyjacielowi zostawić tylko pustynię wyludnioną i gruzy. Próbowali nawet „nasi" " palić zboża, lecz te na pniu jeszcze, niedojrzałe, nie chciały się zająć.

Wieczorem około [godziny] 12 znalazłem komendę baonu i tam się zgłosiłem.

22 VII

Cały dzień siedzimy w Kłodnicy. Pułk 1-szy jest rezerwą bliższą i biwa­kuje w lasku koło Dl Dolnej Kłodnicy (Generalkarte91 Lublin).

Wieczorem nasz baon maszeruje także do tego lasu na biwak. Ja jeżdżę na koniu jednego z ordynansów przy sztabie baonu.

23 VII

Rano wymarsz I Brygady z lasku — biwaku przez Bozechów do Łączek i Wierzchowisk. Pułk l kwateruje w Wierzchowiskach, pułki 2 i 3 biwakują w lasku koło „zki" [w napisie na mapie] Łączki. Pułk 4 podpułkownika Roji92, oddany przez Durskiego93 pod komendę Piłusa94, biwakuje w lesie na wschód od [wzniesienia] 224 koło Bożechowa. Durski znajduje się przy tych czterech pułkach.

Przechodząc drogą do Bożechowa na północ widzimy ślady walki wczo­rajszej i dzisiejszej rano, najwyraźniej przedstawiają się one we wsi Łączki i Połowsk 95, na drodze i po bokach leży kilkanaście trupów rosyjskich, o ile mi się zdaje (żołnierzy poległych) od artylerii austriackiej. Na drodze polnej wiodącej z Bożechowa do Bełżyc spotyka się ciągle trupy rosyjskie, gdzieniegdzie austriackie. Za to w lesie przeznaczonym na biwak dla 213 puł­ku pełno trupów austriackich z 301 rosyjskich z 10. Las cały poryty okopami, skierowanymi we wszystkie strony. Lasek ten przechodził kilkakrotnie z rąk do rąk, wreszcie zdobyli go Austriacy i tym sposobem wzięli z flanki Moskali walczących w Łączkach i Połowsku. Między rozmaitymi okopami są

jeszcze nawet stare, z zeszłorocznej sierpniowej ofensywy austriackiej, która najbardziej na północ doszła do Wierzchowisk. Cały dzień żołnierze odpoczywają.

24 VII

O [godzinie] l 1/2 wymarsz przez Łączki na biwak koło lasu na północ od ,,n" Czółna. Jesteśmy, tj. pułk l i 2, b. bliską rezerwą i w nocy ma­my zmienić 101 brygadę austriacką, która teraz jest w linii. Moskale się cofnęli podobno Austriacy ich nie gonią, wysłali oddziały dla nawiązania kontaktu.

Wieczorem baon 2/II zmienia 2 bataliony austriackie (landszturmu) 101 brygady, a nasz baon w Wymysłówku na południe od Babina jako rezerwa odcinka 2 pułku. Na lewo od nas Austriacy, 24 baon jegrów 96 węgierskich, na prawo od nas pułk l Brygady I.

25 VII

Jesteśmy w rezerwie.

26 VII

Jesteśmy w rezerwie. W nocy zmieniamy baon 2/II . Deszcz ciągle pada.

27 VII

Baon nasz zmienił [baon] 2/II Rano ze Sławem obeszliśmy pozycje baonu oraz posterunki dzienne wysuwane za rzeczkę, za wieś. W nocy placówki cofają się do południowej części wsi, a posterunki stoją nad moczarami na linii rzeczki. Okopy nasze biegną na południe od wsi. Nie przedstawiają ciągłej linii, a tylko odcinki z dużymi przerwami. Jest to nie co innego, jak linia straży głównych, linia oporu.

28 VII97

Baon rano otrzymuje rozkaz markować atak i robić manifestacje, pod­czas gdy Korpus X na lewo będzie łamał [obronę nieprzyjaciela]. Rano [o godzinie] 2 1/2 kompanie l, 2 i 3 wychodzą na północ od Babina i na cotach 98 zajmują pozycje. Okopują się, a około godziny 12 w południe zaczynają ostrzeliwać okopy rosyjskie. Artyleria rosyjska bije na nas szrapnelami.

1-sza kompania podporucznika Polkowskiego99 dzięki jego pomyłce poszła zanadto na prawo i musiano kompanię potem przesuwać. Ma 9 ludzi lekko rannych, z tego 2 ogłuszonych i 2 kontuzjowanych.

Manifestacja się udała. W nocy baon 2 zmienił nas na nowo zajętej pozy-

cji. Nad ranem Moskale się colnęli i o świcie 30 VII 100 zastał nas rozkaz maszerowania dalej.

30 VII 101

O godzinie 9 rano pułk 2 wymaszerował z Babina przez Radawiec, Teresin, Konopnicę, Uniszowice do Dąbrowicy. (Generalkarta 40° 51° „Lublin") Porządek marszu, pułk l, pułk 3, artyleria, pułk 2. Piłsudski chciał koniecznie dojść do Dąbrowicy przez Lublin, aby zamanifestować na ulicach. Miałoby to kolosalne znaczenie polityczne i agitacyjne. Nie udało się jednak.

Rozkaz Komendy Legionów dopędził nas w Konopnicy, skierowywując przez Uniszowice do Dąbrowicy. Już ze zmierzchem byliśmy w Dąbrowicy. Kompanie 2 i 4 poszły na forpoczty. Linia placówek wzdłuż drogi z Bara­ków — północna lizjera 102 lasu na zachód od [wzniesienia] 227. Linia oporu na linii placówek. Kompanie l i 3 rozlokowane w północnej części wsi Dąbrowica, tutaj kwateruje także baon II/2 i Komenda Brygady.

W ciągu nocy rozlokowanie Brygady, od Baraków aż do północno-wschodniego rogu lasu wyżej wspomnianego — pułk 2, lizjera północ­na lasu — pułk 3, od północno-zachodniego rogu lasu do [wzniesienia] 230 — pułk l, na prawo od 2-go pułku — honwedzi 103 (Generalkarta Lublin).


31 VII104

Rano o [godzinie] 5 odmarsz. Pułk 2 jako rezerwa w linii rzędowej zlu­zowanej zajmuje wzgórza kryte na południe od Baraków. Pułk l ma się po­sunąć na północ i zająć wzgórza na południe od linii zachodni kraniec Snopkowa do „H" napisu M. H. [sic]Józelów. Pułk 3 na lewo od 1-go do szosy Lublin — Kurów. Pułk 4 między szosą a drogą łączącą [wzniesienia] 230 i H. H Sieprawice.

Pułk 3 Ryszarda-Trojanowskiego 105 jak zwykle źle wykonał swe zadanie: wczoraj w nocy bez powodu cofnął się ze swego odcinka robiąc lukę między pułkami l i 2. Dziś zamiast o [godzinie] 2.30 zająć pozycję, jeszcze o godzinie 8 rano znajdował się z tyłu za rezerwą, tj. pułkiem 2-gim.

O godzinie 8 wyjechałem z Radwańskim 106 do Lublina. W 40 minut byliśmy w mieście. Lublin [to] bardzo ładne miasto. Zostawiłem konie w zajeździe i wyszedłem na miasto. Spotkałem Rudzkiego 107 i Strzeleckiego 108, oddałem im listy i pieniądze. Spotkałem tez moich dawnych kolegów od Wawelberga — Suchorzewskiego l09 i Rejdera 110.

W Lublinie stoi 1-szy szwadron ułanów Beliny111 pod komendą po­rucznika Grzmota112. Do Lublina po ucieczce Moskali wczoraj o godzinie

l minut 30 wkroczyli pierwsi Beliniacy. Ludność przyjęła ich nadzwyczaj­nie. Masy ochotników się ciągle zgłaszają. Nastrój dla Legionów miły. O godzinie 5.30 jadę z powrotem na pozycję.

1, 2, 3 VIII

Pułki 4, l i 3 na linii, 2- gi jako rezerwa. Skutkiem spóźnienia się Ryszarda pułk 3 musi w dzień zajmować pozycję. Ostrzeliwany silnie, ma duże stra­ty. Pułk 4 podobnie w ciągu dnia zajmuje pozycję i ponosi kolosalne stra­ty około 200 rannych i 50 zabitych. W nocy z 3 na 4 [VIII] Moskale się cofnęli.

4 VIII

O godzinie 6 rano ruszyliśmy naprzód Kawaleria przed nami. Szliśmy prawie trop w trop za Moskalami, którzy cofnęli się aż pod Majdan Krasieniński. Tu dopiero kawaleria pozostała z tyłu, a pułk 2 ruszył do linii. Baon II/2 jako rezerwa, baon 1/2, tj. nasz — do linii. Z kolumny na drodze równoległej do wsi Piotrowin baon rozwija się w szyk odpowiedni linię kompaniami, po czym zajmuje północną lizjerę lasu na południe od kol[onii] Majdan Krasieniński.

O godzinie 9 rano baon już na pozycji w rowie na skraju lasu. Każda kompania wysyła patrole do kol Majdan Krasieniński. Moskiewskie patrole zapalają wskazaną wieś. Nasze patrole ścierają się z nimi, wreszcie z powodu silnego ognia cofają się. W dali koło kol Krasienin na [wzniesieniach] 2 i 3 widać okopujących się Moskali. Artyleria nasza nie przybyła jeszcze z powodu zniszczonego mostu na Ciemiędze.

O godzinie 12 kompanie 4 i 3 naszego baonu otrzymują rozkaz zająć wieś — kol Majdan Krasieniński. Kompania 3 atakuje wprost przed siebie, prze­chodzi na północny kraniec palącej się wsi i z odległości 200 [m] wypiera ze skraju lasku oddziały rosyjskie. Ogień z bliskiej odległości zadaje duże straty kompanii 3. 2 żołnierzy zabitych, podporucznik Nawrot113 zabity, podporucznik Jagmin-Sadowski114 ranny i 7 szeregowców rannych. W kompanii 4, która się z atakiem trochę spóźniła, 3 szeregowców rannych i jeden Druzek115 zabity. Przed wieczorem kompanie 3 i 4 zostały zmienione przez 2 kompanię III/1. Kompanie l i 2 naszego baonu pozostają na swych miejscach.

Wieczorem ze Sławem i Trapszą116 jedziemy do Lublina i wracamy o go­dzinie 12 w nocy.

5 VIII

Moskale się cofnęli. Wymarsz o [godzinie] 8 rano, do Ożarowa. Tu baon II/5 rozwija się i idzie do ataku, tj. ucierając się z patrolami zajmuje pozy-

cję na północ od Zg. O. [sic] (Generalkarte Lublin). Nasz baon w rezerwie pułkowej przy drodze z M. H. [sic] Ożarów do Samoklęsk. Rezerwa jest ostrzeliwana szrapnelami i granatami. Mamy 4 rannych, karabiny maszy­nowe — jednego zabitego, baon II/5 ma kilkunastu rannych, między nimi podporucznika Ramockiego-Malickiego117. Ranni przeważnie od ognia szrapnelowego.

6 VIII

Baon II/5 na pozycji. Wieczorem my go zmieniamy.

7 VIII

Komenda baonu pod mostkiem na drodze Lucjanów — Siedliska. Baon II/5 jako rezerwa (szkic nr 5). Okopy rosyjskie na terenie mokryrn, na łące, budowane z torfu lub nasypowe.

Około godziny 12 w południe honwedzi na prawo od nas przełamali front, a właściwie przełamały go oddziały dalsze na prawo na wprost Lubartowa. Koło godziny 12 minut 30 podporucznik Hajec118 meldował, [że] tabory i artyleria uciekają przez mostek i rzeczkę między komendą a Siedliskami. Bateria nr l, 2 3 rozpoczęły ostrzeliwanie tej przestrzeni.

O godzinie 12.45 podporucznik Wasuk119 i Hajec meldują, że gęste linie tyralierskie rosyjskie i kolumny odmaszerowują z Kamionki i Siedlisk na północ. Kapitan Sław wysyła silne patrole w przód. Niektóre z nich przecinają druty i biorą do niewoli tylne straże rosyjskie. Kompanie 3, 2 i l otrzymują rozkaz ataku na Kamionkę, karabiny maszynowe z podporucznikiem Wrońskim 120, 4 kompania jako rezerwa ma podążać za naszym lewym skrzydłem 4 i 3 pułki wysunęły przednie oddziały i patrole pod okopy rosyjskie. Kompania l bierze do niewoli około 200 ludzi. Była to placówka przed okopami, ukryta w kartoflach, której Moskale uciekając nie zawiadomili. Kompania 3 tuż za Moskalami wkroczyła do Kamionki tak, że Moskale nie zdążyli nawet podpalić mostu. Wkrótce do Kamionki ściągnęły kompanie l, 2 i 4. Tylko kompania 2 miała kilku rannych od ognia szrapnelowego. Kompanie l i 3 obsadziły północny i północno-zachodni kraniec miasteczka. Do godziny 2 w południe baon II/5 i major Berbecki 121 byli w Kamionce, [jak] również 5 i 3 szwadron naszej kawalerii.

O godzinie 3 po południu wymaszerowaliśmy w kierunku Ciemnej. Za­danie naszego pułku [było] następujące forsownym marszem iść przez Ciemno — Stasinek, pod Stasinkiem przeprawiwszy się przez Mininę zajść z tyłu i uderzyć na cofające się wojska rosyjskie pod Aleksandrówką.

Pułk 3 przez ten czas, podobnie jak i sąsiedzi na lewo mieli zachować się zupełnie biernie nie posuwając się naprzód (szkic nr 6).

Przez Kamionkę w kierunku Ciemnej pomaszerował pułk 2 i karabiny

maszynowe Rokity 122. Pułk l posuwał się za pułkiem [2] jako rezerwa. Pod Garbowem i Stasinkiem nastąpiło starcie w ogniu. Kompanie l i 4 — straty niewielkie. Potyczka trwała niedługo.

8 VIII

Do godziny 3 rano marsz spod Ciemnej do Aleksandrówki. Odpoczynek. O [godzinie] 4 po południu wymarsz przez Pszonkę do Elżbietowa.

9 VIII

Odpoczynek w Elżbietowie. Pułki l i 4 na linii [...]123 nad Wieprzem, od wsi Węgielce i rzeki Minina do Drewnik pułk 4, od wsi Drewnik na zachód na [wzniesieniu] 144 pułk l, potem baon II/5. Nasz baon w rezerwie na kwa­terach w Elżbietowie.

10 VIII

Objąłem wczoraj wieczór komendę nad kompanią 4 w zastępstwie po­rucznika Tunguza 124. O godzinie 2 rano wymarsz w kierunku Łysobyki (w połowie spalone) — Kawęczyn (spalony) — Pieńki (spalone) — Ruda (spa­lona) — las na wschód od Bronisławowa. Tam biwak.

11 VIII

Wymarsz o [godzinie] 12 w południe przez Oszczepalin — Wola Ciężka — do Hermanowa. Tu kwatery. Brygada w rezerwie dywizji. Linia bojowa o 3-4 km na północ [od] Hermanowa. Berbecki na urlopie 2-dniowym, Sław prowadzi pułk. Wieczorem Austriacy przyprowadzili konia po zabi­tym — jak mówili — kawalerzyście z 5 szwadronu (4 pułk). Konia tego z poz­woleniem Sława wziąłem zamiast Czołdanki. Dowiedziałem się, że ten kawalerzysta nazywał się Rokwisz 125 [i pochodził] z okolic Tarnowa. Został ranny na patrolu.

12—18 VIII

Marsz w kierunku Brześcia przez Sobole — Rączolawnicę — Worsy — Szóstkę — Lasek — Drelów — Zeracin — Dołhę — Sycynę — Fiukowce — Witolin — Mariampol — Konstantynów. Do kompanii powrócił pod­porucznik Styk, ranny po Konarach 23 V 1915 r. Tunguz wściekły, poszedł do l kompanii, z której po kilku dniach został przeniesiony do II/2. l kompanię objął Warski-Herburtl26.

19 VIII

Wczoraj biwakowaliśmy koło Konstantynowa. Wieczorem już przeszliśmy na kwatery do Jakówka. 4 Armia, w szczególności 106 Dywizja, ma for-

sować przejście przez Bug między Niemirowem — Janowem. Nasza bryga­da w pogotowiu, po przełamaniu ma rozpocząć pościg, a więc wszystko w pogotowiu, broń w kozły, rozchodzić się nie wolno.

Pod wieczór o godzinie 4 maszerujemy dalej, przez Bug przechodzimy pod Niemirowem. Most spalony. Austriacy zbudowali 2 mosty. Po przejściu stajemy biwakiem koło wsi Krynki.

20 VIII

Jesteśmy na biwaku. Deszcz pada. Wierzyć się nie chce, [że] jesteśmy w guberni grodzieńskiej. Koło południa wymaszerowujemy przez Zalesię — Zarzecze — Makarowo do Kowalików. Tu kwatery.

21, 22 VIII

Pułk i jeden baon pułku 3 poszły w nocy na linię. Pułk 5 w rezerwie. O [godzinie] l w południe wymarsz do Wysokiego Litewskiego. Pułk w pogotowiu. Na lewo od nas dziś 16 Dywizja przełamała front. Nasz pułk ma rozpocząć pogoń.

23 VIII

Wczoraj wieczorem wróciliśmy na kwatery do Kowalików. Dziś w nocy mamy zmienić pułk l na pozycji. Zmieniamy pułk l, nasz baon [zmienia] III/l. W nocy placówki. Rozłożenie według szkiców nr 8 i 9.

24 VIII

Rano Moskale się cofnęli. Rozpoczynamy pościg o godzinie 5 rano. W awangardzie 1/5, pułk 4 idzie na prawo od nas, na lewo honwedzi. Po przejściu przez Raśnę koło Czepieli zostaliśmy ostrzelani przez patrol rosyjski. Mógł być porządny skandal. Pułk nasz w kolumnie czwórkowej koło ,,w" napisu Litewski na południe od Czepieli został ostrzelany ogniem karabinowym z flanki, z [wzniesienia] 167 z punktu na południe od ,,ze" napisu Czepicie przez słaby patrol rosyjski (około 10 ludzi). (General-karte „Brześć Litewski"). Całe szczęście, że Moskale mieli tam słabe siły i nie mieli karabinu maszynowego. Pomimo tego miał nasz baon około 4 rannych.

Rosjanie zajęli pozycję na linii Marcelin — 179 — Sierocin. (General-karte Brześć). Do ataku poszedł nasz baon: kompanie l, 2, 3, nasza 4 w re­zerwie. Pod wieczór pierwsze trzy kompanie okopały się na 2000—1400 [m] przed okopami rosyjskimi. 4 kompania za środkiem okopana jako rezerwa.

24 VIII

Na drugi dzień rano Moskale się cofnęli. Cała nasza brygada wraz z 110 Brygadą, tj. cała 106 Dywizja przechodzi do rezerwy Armii. W Miniewiczach biwakujemy.

25 VIII

Marsz do Kobianki. Tu kwatery.

26 i 27 VIII

Postój w Kobiance. Armia czwarta cała przeszła do rezerwy, tj. właści­wie otrzymuje rozkaz maszerowania przez Brześć — Włodawę. Gdzieś (podobno do Włoch) ma być przerzucona cała 4 Armia. Legiony otrzymują dyrekcję Brześć — Włodawa — Kowel. Wymarsz 28 (VIII).

28 VIII

Z Kobianki — Wojska — Perkowicze — Szestakowo — Rustyczy — Mo-rozowiczy — [do] Łyszczyc. Tu biwak.

Ja jestem już tak osłabiony i zniechęcony, że postanawiam, jak najprę­dzej jechać do szpitala i operować się l27. Po dzisiejszym rzeczywiście dość uciążliwym marszu czuję się podle. Jutro będę już jechał na wozie. Czekam tylko, aby mi tu pensję wypłacono, po czym od razu mam zamiar jechać do szpitala, a dalej uczepić się szkoły podoficerskiej w Kamieńsku i tam parę miesięcy posiedzieć, potem zaś do 6 pułku się udać.

29 VIII

Marsz z Łyszczyc [przez] Szczytniki — Syczy — Łęgi — Krzyczew — Neple — Malewa Góra [do] Koroszczyna. W Neplach kąpaliśmy się w Bugu. W Koroszczynie biwak. Jutro już bezwzględnie jadę na wozie, iść wcale nie mogę. Po każdym marszu czuję się wycieńczony i zmordowany.

Rano kompanijni i Styk pojechali do Brześcia zwiedzić forty. Styk zrobił mi olbrzymią szkodę: zgubił moją rosyjską kartontassę 128 z całym komple­tem generalek 129. Brześć — miasto całe spalone, forty Brześcia nie ponisz­czone, tylko fort nr 7, który był zdobywany, jest nieco uszkodzony, głównie porządnie poryty granatami.

30 VIII

Marsz z Koroszczyna przez Łobaczów — Małaszewicze — Kopytów [do] Kątów. Ja jadę na wozie. Przechodzimy w ciągu dnia przez forty i umo­cnienia zachodnie Brześcia. Biwak w lesie na północ od Kątów.

31 VIII

Marsz z Kątów [przez] Olszanki — Lumuszki — Wólka Rozbitowska — Krzywa Wólka [do] Sławatycz. Sławatycze spalone, część tylko została nie spalona, w niej kwaterujemy.

1 IX 1915 r.

Rano konno (koń Styka) z wózkiem kompanijnym. Dziadkiem Bakuniewskim — żywicielem oficerów kompanii 4 i ordynansem od konia jucznego Drozdem jadę naprzód do Włodawy przez Kainę — Dołhobrody — Stawki — Różankę do Włodawy. Tu dostać nic nie można. 3/4 miasta spalone.

Koło godziny 5 po południu przymaszerowuje brygada. Kwaterujemy w Orchowku na południe od Włodawy. Jutro 1-dniowy odpoczynek.

Dzisiaj wieczorem ostatecznie postanawiam jechać do szpitala. Idę do naszego doktora batalionowego, od niego do pułkowego, skąd odsyłają [mnie] do naszego Feldspital Anstalt 130, gdzie dostaję marszrutę do kli­niki do Krakowa.

2 IX

Dziś moje imieniny i jutro będę w Lublinie131. O godzinie 11 w południe wyjechałem z Polkowskim. Do Lublina mamy 90 km. Jedziemy podwodą, całe szczęście, że szosą.

3 IX132

O [godzinie] 10 rano byłem w Lublinie. Po zameldowaniu się w komen­dzie placu Legionów dostałem kwaterę. Jutro jadę do Krakowa.

4 IX

O [godzinie] 11 rano wyjechałem z Lublina. Pociąg idzie 12 godzin. W przedziale siedzę z 4 fenrichami133 56 pułku piechoty. Polacy mają wojny dość, nienawidzą Prusaków, kpią z odwagi i mądrości austriackiej, uważają państwo [austro-węgierskie] za szczyt niedołężności. Jadą na urlo­py i chcą je sobie przedłużyć.

5 IX

O [godzinie] 3 jestem w Krakowie. Po zameldowaniu się na [ulicy] Grodz­kiej u tzw. Legion's Offizier bei KuK Platzkommando 134 dostałem kwa­terę w Hotelu Polskim. O godzinie 5 spotkałem Pomarańskiego — kuleją­cego, Kalabińskiego, Malickiego-Słoniowskiego135. Byliśmy razem na popołudniowym przedstawieniu w teatrze miejskim „Dwóch dni szczę­ścia".

6 IX

Dziś jeszcze włóczę się po mieście. Jutro pójdę do szpitala. Kupiłem sobie bluzę, buty i sztylpy (56+46+34=126 koron).

7—14 IX

Jestem w szpitalu. Przeświecano mnie. Kuli znowu nie chcą wyjmować. Brak mi floty 136, ciągle więc piszę kartki do [...] 137 i Rodziców o przy­słanie.

Grzesicki wychodzi z 6 pułkiem, który ma w tych dniach iść w pole. Komendę Grupy (Legionów) obejmuje pułkownik Zieliński 138, który jedno­cześnie ma tworzyć IV Brygadę Legionów?

Byłem 3 [razy] w teatrze na [przedstawieniu] „Anioł stróż" i ,,Chluba miasta", a wreszcie na „Fedorze".

14—24 IX

Jestem w szpitalu fortecznym nr 9. Operować mnie nie chcą, właściwie ja sam już jestem z tego zadowolony.

Brygada jest koło Kowla. Przed tygodniem doszła nas wiadomość, że Moskale wzięli do niewoli kompanię 4-go pułku i l oddział karabinów ma­szynowych z końmi i obsługą.

Wczoraj byłem u raportu u generał-lejtnanta Nastupila 139, zastępcy komendanta twierdzy Kuka 140. Dostałem 2-tygodniowy urlop do Piotrkowa.

14— 28 IX

Przygotowania do wyjazdu. Kupiłem busolę Bezarda.

28 IX

O [godzinie] 6 rano wyjeżdżam do Piotrkowa. Borowicz-Pomarański jedzie ze mną do Warszawy. Wczoraj w Hotelu Saskim mieliśmy, tj. ofice­rowie I-szej Brygady, zebranie z szefem sztabu I-szej Brygady podpułkowni­kiem Sosnkowskim141. Naturalnie miał on mowę, właściwie mały referacik, o sytuacji. Jechał na wszystko, co nie [jest] I-szą Brygadą, na Naczelny Komitet Narodowy, na Departament Wojskowy, na Komendę Legionów, a Zagórskiego 142 nazwał wprost szpiegiem i szubrawcem. Dowiedzia­łem się ciekawych rzeczy o majorze Żymirskim, mianowicie, że jest on bratem [...] 143

28 IX—3 X

Pobyt w Piotrkowie. Ekwipuję się. Od Denhoffa l44 dowiaduję się o orga­nizacji POW, utworzonej przez komendanta głównego, brygadiera Piłsud-

skiego. Zamiary moje dostania się do IV Brygady pryskają, już nie melduję się w komendzie placu. Przyjeżdża Ulrych 145. 3 [X] razem z nim jedziemy

do Warszawy.

4—6 X

Pobyt w Warszawie. Mieszkam w „Bristolu". Obiady jadam u Wujostwa Damków 146. Mam zamiar pozostać na robocie POW.

6 X

Wieczorem na zebraniu i kolacji w Hotelu Saskim w towarzystwie szefa oficerów I Brygady oraz mężczyzn i kobiet z POW. Dowiaduję [się] od majora Żymirskiego, że ponieważ urlop kończy mi się za 4 dni, więc roboty nie mam co zaczynać, a tylko wracać w przyszłym tygodniu przez War­szawę do Brygady.

7— 9 X

Przygotowania do wyjazdu. Biorę tylko rewolwer Bayard, Sztajer zo­stawiam w domu, to samo z szablą. W piątek 8 X wieczorem pijatyka i za­bawa z dziewczynkami u Sosnowskiego, taka sama, jak przy pierwszym moim wyjeździe.

10 X

O godzinie 2 minut 30 wyjeżdżam. O [godzinie] 6 jestem w Warszawie. Mieszkam u wujostwa Damków. Przywiozłem Denhoffowi paczkę i listy od żony. Szczęśliwy chłop, śliczną ma żonę.

11, 12 X

Jestem u znajomych. Widuję się z Janickim147, Maciągiem 148, Lipińskim 149. Dziś o [godzinie] 7 wieczór odjeżdżam z podporucznikiem Miedzińskim-Zaleskim 150 i 8 żołnierzami do Brygady.

13—15 X

Droga Siedlce — Łuków — Iwangród — Lublin — Chełm — Kowel. W Iwangrodzie czekam na pociąg 7 godzin. Zwiedzam forty. W Lublinie l dzień jestem. W Kowlu melduję się w austriackiej Etappenkommando. Dostaję morową kwaterę i czekam na okazję do pułku.

16 X

W Kowlu stoi kawaleria Beliny i oddział karabinów maszynowych 3-go pułku, któremu juki się popaliły i teraz się ekwipuje i montuje fasując od Austriaków zniszczone części. Komendantem tego oddziału jest pod-

porucznik Prot-Berlinerblau151, zastępcą podporucznik Grot152.Jadamy z Zaleskim obiady i kolacje u nich.

Brygada nasza I, pułki l i 3 są na odpoczynku w Trojanówce, 50 km na wschód od Kowla. Grupa Piłsudskiego, tj. pułki 5 i 4, jest na linii koło wsi Kołki na północo-wschód od Łucka 70 km. Pułk 6 jest na odpoczynku koło Trojanówki. Komendantem pułku 6 jest Norwid, po pierwszej bitwie Rylski zachorował i odjechał na tyły. Komendantem I baonu 6 pułku [jest] Puklerz-Miller 153, dezerter z I Brygady, jej podporucznik, w pierwszej bitwie uciekł od swego batalionu, za co go zdegradowano. Pułk 6 stracił masę ludzi.

17—21 X

Pobyt w Kowlu. Czekam na okazję do pułku, który jest koło Kołków, zakupując masę prowiantów dla Sława, Styka, Trapszy itd.

22 X

Wyjeżdżam z Niemcem 154 do Kołek. Niemiec jest tu [...]155

Ze wspomnień jednego z uczestników rozbrajania Niemców 156

[...] Dnia 11 listopada 157 o godziniej 17-ej w koszarach artyleryjskich pod Ostrowią, gdzie rozlokowane były szkoły piechoty Polskiej Siły Zbrojnej 158, otrzymano wiadomość, iż w rejonie Ostrów-Nogaszewo-Brok oddziały niemieckie rabują ludność, zabierają bydło i konie.

W myśl rozkazu dowódcy Szkoły Podchorążych l59 wyruszyłem tam wraz z porucznikiem Q. 160 w celu zrobienia porządku z Niemcami. Oddziałek złożony z dwóch oficerów konno i 3 kadetów Szkoły Podchorążych na bryczce o godzinie 17 min. 15 opuścił koszary.

Już o godz. 18.30 rozbroiliśmy napotkany na drodze Ostrów-Brok patrol żandarmerii niemieckiej, po czym udaliśmy się do Broku, małej osady nad rz. Bugiem. Tam okazało się, że Niemcy po zrabowaniu dużej ilości bydła, koni i wozów, przed pół godziną dowiedziawszy się, że legioniści są w drodze do Broku, wycofali się za Bug.

Po zorganizowaniu w Broku milicji z cywilnej ludności, co nam jednak zajęło ze dwie godziny czasu, i po wystawieniu straży na moście na Bugu o godzinie 22-ej wyruszyliśmy w dalszy pościg. Przy przechodzeniu przez. Bug przyłączył się do nas przybyły z Ostrowi podporucznik P. 161 wraz z 3-ma szeregowymi.

O godz. 22.45 osiągnęliśmy Sądowne (5 km na południe od Broku). Tu okazało się, iż kompania niemiecka w sile około 200 ludzi z karabinami maszynowymi odmaszerowała przed 20 minutami w stronę Zieleńca i Łochowa i że na nią oczekuje w Zieleńcu druga kompania niemiecka. Postano­wiliśmy więc działać szybko, aby dopaść kompanię niemiecką przed połą­czeniem i rozbroiwszy odebrać zrabowane konie i bydło.

Razem było nas 3 oficerów i 6 szeregowych oraz 2 słabo uzbrojonych cywilnych ochotników z Broku; z tej liczby konno byłem ja, porucznik Q. i 2 szeregowych. Zarządziłem, iż konni wraz ze mną ruszą niezwłocznie, jak naj­szybciej dla dopędzenia uciekającej kompanii niemieckiej, a reszta ludzi na wozach pod komendą podporucznika P. będzie również jak naszybciej podążała za nami.

Noc była ciemna, choć oko wykol, nie było niemal nic widać nawet o kilka kroków, droga była szeroka, piaszczysta i wiła się wśród lasów i licznych pagórków, te okoliczności pozwalały mi zaryzykować, aby w dziesięciu słabo uzbrojonych ludzi rozbroić 200 uzbrojonych od stóp do głów Niemców.

Mniej więcej o godzinie 23-ej w lesie między Sadownem a Zieleńcem doś­cignęliśmy tył kolumny niemieckiej. Kompania niemiecka szła marszem ubezpieczonym. Posłałem porucznika Q. do dowódcy kompanii niemieckiej, aby mu doniósł, że Niemcy są odcięci, bo nasz pluton przecina im już drogę od strony Zieleńca, a dwa plutony na wozach doganiają kolumnę niemiecką. Porucznik Q. wraz z jednym konnym pogalopował wzdłuż kolumny do jej czoła. Wśród zupełnej ciemnej nocy słychać było tylko tętent i jego wołanie „Wo is Kommandant?"162

Z jednym jeźdźcem pozostałem w tyle kolumny czekając, aż nadjedzie podporucznik P. Tymczasem wołania porucznika Q. wzdłuż kolumny ucichły, a Niemcy w dalszym ciągu maszerowali. Przeszło pięć minut. Byłem zaniepokojony. Jeśli nie będziemy działać niezwłocznie i zdecydowanie Niemcy nie poddadzą się, ale wytłuką nas, a w najlepszym razie poturbują i ujdą bezkarnie. Poza tym każda chwila działała na naszą niekorzyść, bo zbliżała połączenie się dwóch kompanii niemieckich tak, że zamiast z 200 mogliśmy mieć do czynienia z blisko 400 uzbrojonymi żołnierzami.

Konnemu, który był ze mną, kazałem galopem jechać do podporucznika P. z kategorycznym rozkazem natychmiastowego przybycia i zrobienia na tyłach niemieckiej kolumny jak największego hałasu, szczęku broni, turkotu wozów, jednym słowem udawania większego oddziału. Sam zaś ruszyłem wzdłuż kolumny niemieckiej wołając: ,,halt, halt!" 163.

Pędząc zauważyłem, iż żołnierze mieli bagnety na karabinach, poza tym z powodu ciemności ledwie mogłem rozróżnić ich liczbę, jednak było ich na drodze b. dużo.

Wreszcie kolumna stanęła. Dopadłem do czoła, gdzie porucznik Q. pro­wadził pertraktacje z dowódcą kompanii, jakimś Oberleutnantem 164 i z sierżantem — przewodniczącym Soldatenrathu 165. Zwróciłem się do nich po niemiecku z żądaniem natychmiastowego złożenia broni, oddania wszel­kich zrabowanych rzeczy, gdyż są otoczeni — w przeciwnym zaś razie siłą ich rozbroję oraz odstawię do Ostrowi, gdzie będą internowani i oddani pod sąd za rabunki.

Niemcy zaczęli ze sobą szeptać i porozumiewać się. W świetle trzymanej przez jakiegoś Niemca latarni ze wszystkich stron widać było ich twarze i bagnety. Nastała krytyczna chwila! Jasne było, że Niemcy nie mają wiel­kiej ochoty pozbyć się broni i łupów. Poza tym „polska kompania" była tylko według naszych zapewnień, chwilowo zaś widzieli oni jedynie nas trzech.

Lada chwila zdawało się, że Niemcy rzucą się, aby nas rozbroić. Wreszcie Oberleutnant zaczął proponować, abyśmy pojechali z nimi do Zieleńca, to tam część koni i wozów, a może nawet broni nam oddadzą. Naturalnie, ta propozycja równała się zostać samemu rozbrojonym, a może i interno­wanym, gdyż już jedna kompania w Zieleńcu czekała w wagonach, aby niez­włocznie po przybyciu tej drugiej odjechać do Brześcia Litewskiego, gdzie się koncentrowały większe siły niemieckie — skąd transportem przez Grodno i Prusy Wschodnie wracały do Niemiec.

Jeszcze raz kategorycznie oświadczyłem, że jeśli natychmiast nie złożą broni, to ich siłą rozbroimy. Postawa Niemców z każdą chwilą stawała się groźniejsza. Kilku z nich przyjęło już postawę na „gotuj broń" w naszym kierunku, jakiś podoficer dobył pistoletu i zaczął zbliżać się do mnie. Jeszcze chwila, a rzucą się na nas.

Wtem w tyle kolumny rozległ się wielki hałas, turkot, szczęk broni i okrzy­ki. Oto przybył podporucznik P. wraz ze swą fikcyjną „półkompanią". To rozstrzygnęło! Niemcy zgodzili się złożyć broń, oddać wozy, konie, bydło oraz wiezione zapasy broni, amunicji, mundurów, butów itd. Pozwoliłem im zabrać żywność i kilka wozów oraz po jednym karab[inie] i 50 naboi na dziesięciu ludzi dla ewentualnej obrony przed napadami cywilnej ludności, czego się ogromnie obawiali. Podporucznik P., który w międzyczasie do nas podjechał, kontrolował wraz ze swymi ludźmi każdy wóz i kazał wyładowywać na bok szosy przedmioty, które podlegały zatrzymaniu. Dwa ogromne ogniska, rozpalone z obu stron drogi, ułatwiały mu to zadanie, oświetlając przejeżdżające wozy i przechodzących żołnierzy.

Niemcy, którzy oddali broń, musieli natychmiast maszerować w stronę Zieleńca, aby nie mogli się zorientować, ilu nas jest.

W ten sposób nastąpiło rozbrojenie całej kompanii, odebranie jej łupów i zapasów. Czterdzieści kilka koni, kilkadziesiąt wozów pełnych broni, amunicji, ekwipunku, całe stado zrabowanego ludności bydła stało się naszą zdobyczą.

Ta kompania niemiecka, wychowana w żelaznej dyscyplinie, wyszkolona i uzbrojona wyśmienicie, przed kilku dniami zaskoczona również w nocy, nawet przez liczniejszego przeciwnika z pewnością stoczyłaby długą i zaciętą walkę, zanimby uległa. Tymczasem dziś, zdemoralizowana wiadomościami z kraju, pozbawiona właściwego dowództwa, a dowodzona przez kombinację dawnego dowódcy wraz z Soldatenrathem, ta sama kompania uległa zaledwie nam kilku 166.

Przypisy

1 Tadeusz Puszczyński (1895—1939). ps. Konrad, Konrad Wawelberg, Zapala. Od 1910 r. czynny w Związku Młodzieży Postępowo-Niepodległościowej („Filarecja") w Piotrkowie, od 1911 r. członek Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS). Od 1914 r. w Legionach Polskich, w latach 1915—1918 w Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), w 1918 r. komendant jej lotnych oddziałów bojowych na terenie okupacji austriackiej. Komendant Okręgu Milicji Ludowej w Radomiu w 1919 r. Od końca tego roku czynny w Wydziale Plebiscytowym Ministerstwa Spraw Wojskowych (MSWojsk.), uczestniczył w II powstaniu śląskim, a następnie działał w konspira­cyjnym Dowództwie Obrony Plebiscytu. Zorganizował oddziały dywersyjne (póź­niejsza Grupa Destrukcyjna „Konrada Wawelberga"), które w nocy 2/3 V 1921 r. zni­szczeniem wielu ważnych obiektów zapoczątkowały III powstanie śląskie. Od 1921 r. oficer w Oddziale II i Biurze Personalnym MSWojsk. Po ukończeniu Wyższej Szkoły Wojennej (WSWoj.) (1927—1929) na różnych stanowiskach w Wojsku Polskim (WP). od lutego 1938 r. — szef sztabu Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP). Zmarł 24 II 1939 r. w Warszawie. Pośmiertnie mianowany podpułkownikiem. Jego pseudonim — Konrad Wawelberg — przeszedł do legendy powstań śląskich i uważany jest powszechnie za symbol niezwykłego bohaterstwa i brawury.

2 Szkoła średnia w Piotrkowie, założona w XVIII w., prowadzona była początko­wo przez jezuitów, potem przez pijarów. W 1833 r. przekształcona została w 8-kla-sowe gimnazjum, do którego po 1866 r. wprowadzono jako wykładowy język ro­syjski. Z dniem l II 1906 r. w pojezuickim gmachu szkolnym otwarto 8-klasowe polskie gimnazjum (o tym fakcie wspomina autor), które upaństwowione w 1918 r. otrzymało imię Bolesława Chrobrego.

3 O strajku szkolnym w Piotrkowie zob. m.in. L. Waszkiewicz, Kilka dokumentów do dziejów strajku szkolnego w Piotrkowie Trybunalskim w roku 1905, Łódź 1930 (odbitka z „Rocznika Oddziału Łódzkiego Polskiego Towarzystwa Historycznego" 1929) i T, Kupczyński, Wspomnienia o strajku szkolnym w Piotrkowie [w:] Nasza walka o szkolę polską 1901—1917, t. I. Warszawa 1932. s. 369—381.

4 Trzej wymienieni tu koledzy szkolni należeli od 1911 r. w Piotrkowie do tajne­go skautingu, zorganizowanego i kierowanego przez Stefana Roweckiego.

5 Mowa o wydarzeniach rewolucyjnych lat 1905—1907.

6 W czasie wojny rosyjsko-japońskiej po zwycięskiej bitwie pod Ciulienczeng (l V 1904 r.) japońska l Armia sforsowała rzekę Jalu i wkroczyła w głąb Mandżurii.

7 W biogramie Tadeusza Puszczyńskiego, w Śląskim Słowniku Biograficznym (t. III. Katowice 1981) Z. Zarzycka twierdzi mylnie, iż Związkiem Młodzieży Postępowo-Niepodległościowej („Filarecją") kierował w Piotrkowie Puszczyński razem z Roweckim. W rzeczywistości Rowecki — współorganizator tajnego skautingu — związał się z „Zarzewiem", natomiast do założycieli piotrkowskiej „Filarecji" nale-żeli w 1910 r. — obok Puszczyńskiego — m.in. Kazimierz Kuczewski (1890—1944), Bolesław Dratwa (1893—1944), Marian Nowicki (1893—1960), jego brat Wiesław Nowicki (1895—1917), Zygmunt Zaremba (1845—1967) i Tadeusz Żarski (1896— 1934). Wszyscy tu wymienieni to późniejsi znani działacze socjalistyczni, a Żarski był następnie także jednym z czołowych działaczy Komunistycznej Partii Polski. Zob. Centralne Archiwum KC PZPR, Spuścizna Mariana Nowickiego, 375/1—1; Z. Zaremba, Sprawa Tadeusza Żarskiego. „Kultura" (Paryż) 1967, nr 11, s. 103—112; tenże, Wspomnienia. Pokolenie przełomu, Kraków 1983, s. 97—98.

8 Tadeusz Puszczyński został aresztowany 15 VII 1912 r. w Piotrkowie i zwolnio­ny za kaucją 9 IV 1913 r. (kartoteka osobowa redakcji Słownika Biograficznego Działaczy Polskiego Ruchu Robotniczego).

9 Józef Piłsudski (1867—1935).

10 Mowa o I Brygadzie Legionów Polskich.

11 Stefan Rowecki złożył w okresie międzywojennym w Instytucie Badania Naj­nowszej Historii Polski dwie relacje (datowane 18 III 1929 r. i 7 VI 1934 r.), przecho­wywane w zespole „Polskie Drużyny Strzeleckie", a odnotowane w inwentarzu tego zespołu pod numerami 420 i 490 (zob. Centralne Archiwum KC PZPR, Instytut Badania Najnowszej Historii Polski, 357/2, podteczka 3, k. 22, 25). Wprawdzie zespół „Polskie Drużyny Strzeleckie" nie zachował się w zbiorach krajowych (oca­lał jedynie inwentarz), ale na podstawie pracy H. Bagińskiego (U podstaw organiza­cji wojska polskiego, 1908—1914, Warszawa 1935, s. 346, 593—594, 686—687) wnosić można, iż właśnie jedna z tych relacji (Na kurs drużyniacki przez zieloną granicę), z której korzystał Bagiński, stała się podstawą do opracowania niniejszego tekstu.

12 Średnia Szkoła Mechaniczno-Techniczna M. Mittego, założona w 1895 r. w War­szawie, od 1900 r. Szkoła Mechaniczno-Techniczna H. Wawelberga i S. Rotwanda, w 1919 r. została przemianowana na Państwową Szkołę Budowy Maszyn i Elektrotechniki im H. Wawelberga i S. Rotwanda.

13 „Pierwszym skautem polskim" był Andrzej Małkowski (1889—1919), który przetłumaczył i zaadaptował angielski podręcznik R. Baden-Powella Scouting for Boys. Próby organizowania skautingu polskiego w zaborze austriackim podjęto już jesienią 1910 r., zaś pierwszy kurs dla instruktorów skautowych we Lwowie (marzec-maj 1911 r.) zorganizował właśnie Małkowski. W czasie trwania kursu ukazało się tłumaczenie polskie książki Baden-Powella, a pewną liczbę egzempla­rzy natychmiast nielegalnie dostarczono do zaboru pruskiego i rosyjskiego. Zatem zorganizowanie tajnego skautingu w Piotrkowie mogło nastąpić najwcześniej zimą 1910/1911 r., a najprawdopodobniej wiosną 1911 r.

14 Leon Strzelecki (1895—1968), absolwent gimnazjum w Piotrkowie, czynny w tajnym skautingu i Polskich Drużynach Strzeleckich (PDS), od 1914 r. służył w Legionach Polskich, a od 1918 r. w WP. W 1926—1928 ukończył WSWoj. Od

1935 r. szef biura Inspekcji Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca Podolskiej Brygady Kawalerii. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej służył w II Korpusie Polskich Sił Zbrojnych we Włoszech. Pozostał na emigracji. W 1964 r mianowany generałem brygady.

15 Bolesław Pągowski (1894—?) ps. Orwicz, w latach 1912—1913 kierował tajną drużyną skautową w Piotrkowie. Członek PDS, uczestnik kursu instruktor­skiego w Nowym Sączu, od 1914 r służył w l kompanii kadrowej Legionów Polskich. Po odzyskaniu niepodległości oficer Milicji Ludowej i WP w 1921 r. przeniesiony do rezerwy.

16 Według H. Bagińskiego (U podstaw organizacji..., s. 180 - 346) w skład tajnego zastępu skautowego w Piotrkowie, kierowanego przez Stefana Roweckiego, wcho­dzili m.in. Henryk Gnoiński, Lucjan Koenig, Kamil Munkiewicz, Bolesław Pągowski, Bronisław Sikorski, Henryk Stawirej, Leon Strzelecki i Kazimierz Ziembiński. Po wyjeździe Roweckiego do Warszawy (jesień 1912 r.) skautingiem piotrkowskim który rozrósł się tymczasem do drużyny (I tajna Drużyna Skautowa im. Cypriana Godebskiego), kierowali koleino Bolesław Pagowski i Stefan Czerwinski (1895— —1971) poprzednio współzałożyciel tajnego skautingu w Kaliszu, od 1914 r w Legionach Polskich, od 1918 r oficer służby stałej WP, absolwent WSWoj (1922—1924) podczas kampanii jesiennej 1939 r. dowódca artylerii l Dywizji Piechoty (DP) Legionów, w czasie okupacji hitlerowskiej komendant Okręgu Lwów i dowódca 5 DP Armii Krajowej (AK). Po wojnie w kraju.

17 Stefan Pomarański (1893—1944). ps. Stefan Borowicz, współzałożyciel tajnego skautingu w Warszawie w 1910 r., dowódca plutonu PDS, ukończył kurs podoficer­ski w Rabce i był instruktorem na następnym kursie w Nowym Sączu. Od 1914 r. w l kompanii kadrowej Legionów Polskich, od 1915 r. w POW, potem oficer służby stałej WP (1918—1921 i 1928—1935). W okresie międzywojennym kolejno pracownik Archiwum Akt Dawnych, dyrektor Archiwum Skarbowego w Warszawie i dyrektor Państwowego Wydawnictwa Książek Szkolnych we Lwowie. Zamordo­wany przez Niemców w obozie koncentracyjnym we Flossenburgu. Członkiem tajnego skautingu, PDS, Legionów Polskich, POW i oficerem WP był także jego brat Zygmunt Pomarański (1898—1941), ps. Zygmunt Brzózka później notariusz i kompozytor, zamordowany w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Obaj bra­cia Pomarańscy byli w 1917 r. założycielami znanej księgarni i zarazem wydawnictwa ,,Zygmunt Pomarański i Spółka" w Zamościu oraz w 1918 r. pisma regionalnego „Kronika Powiatu Zamojskiego" (późniejsza ,,Teka Zamojska").

18 Roman Umiastowski (1893—1982), od 1911 r. czynny w tajnym skautingu w Warszawie, od 1918 r oficer służby stałej WP, absolwent WSWoj (1921 — 1923). Podczas obrony Warszawy we wrześniu 1939 r. przez pierwszy tydzień był szefem propagandy Dowództwa Obrony Warszawy. Po wojnie na emigracji.

19 Organizacja zbrojna PPS (od 1906 r — PPS-Frakcji Rewolucyjnej). Jej począ­tek to utworzone w Warszawie wiosną 1904 r. Koła Bojowe, kierowane przez Bole­sława Bergera i Walerego Sławka, późniejsze nazwy: Organizacja Spiskowo-Bojowa i Organizacja Bojowa. Kierowana była przez Wydział Bojowy PPS.

20 O działalności „oddziałów represyjnych" w Piotrkowie na podstawie relacji Stefana Roweckiego pisze H. Bagiński (U podstaw organizacji..., s. 346).

21 Stanisław Chrzanowski (1862—1940), brat matki autora, adwokat, potem rejent, zamordowany przez hitlerowców.

22 Uroczyste obchody 300-lecia panowania rodziny Romanowów odbyły się w lutym 1913 r.

23 Królewiacy — mieszkańcy Królestwa Polskiego (w oficjalnej nomenklaturze ro­syjskiej Kraju Przywiślańskiego), czyli guberni warszawskiej, płockiej, kaliskiej, piotr­kowskiej, kieleckiej, radomskiej, lubelskiej, siedleckiej, łomżyńskiej i suwalskiej.

24 Rodzina Mariana Januszajtisa (zob. przyp. 39).

25 Lokal II PDS w Krakowie mieścił się przy ul. Dolnych Młynów 9.

26 Franciszek Pększyc (1891—1915), ps. Marian Grudziński, czynny w tajnym skautingu i PDS we Lwowie i Krakowie. Od 1913 r. dowódca 2 krakowskiej kompa­nii PDS, od 1914 r. dowódca kompanii i batalionu Legionów Polskich. Ciężko ranny, dobił się wystrzałem z pistoletu. Pośmiertnie mianowany kapitanem. W 1915 r. w Krakowie wydano Zapiski porucznika Pększyc-Grudzińskiego w opracowaniu J. Kaden-Bandrowskiego.

27 Aleksander Jerzy Łuczyński (1890—?), ps. Jerzy Narbut (używał potem nazwi­ska Narbut-Łuczyński), student uniwersytetów we Lwowie i w Leodium, współza-łozyciel tajnego skautingu w Skierniewicach w 1911 r. zastępowy skautingu we Lwowie. W latach 1912—1913 komendant Okręgu V Liege (Belgia i Francja) PDS, a w 1913—1914 — Okręgu II Kraków, wykładowca na kursie w Rabce i dowódca kompanii na kursie w Nowym Sączu. Od 1914 r. w Legionach Polskich dowódca kompanii i batalionu w 5 i 6 pułku piechoty (pp.) Od 1918 r. w Polskiej Sile Zbrojnej (PSZ) i WP, w 1924 r. mianowany generałem brygady, od 1930 r. dowódca Okręgu Korpusu (OK) V Kraków. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca etapów Armii „Kraków", potem w Polskich Siłach Zbrojnych we Francji i Wielkiej Brytanii. Od 1942 r przewodniczący Centralnej Komisji Regulaminowej. Pozostał na emigracji. Napisał U kresu wędrówki. Wspomnienia (Londyn 1966).

28 Eustachy Jan Karol Dąbrowiecki (1892—?), ps. Eustachy Wirski, student, czynny w PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r oficer służby stałej WP.

29 Kazimierz Kaden (1861 —1917), doktor medycyny, od 1896 r. kierownik, a od 1908 r. właściciel uzdrowiska Rabka Zdrój.

30 Michał Artur Żymierski (Łyżwiński) (ur 1890), ps. Michał Zawisza, absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego (UJ), w 1913 r. stał na czele Ko­mendy Okręgu II PDS, w Krakowie, a w 1914 r. — Komendy Miejscowej we Lwo­wie komendant kursów instruktorskich w Rabce i Nowym Sączu. Od 1914 r. w Legionach Polskich, dowódca 2 pp II Brygady, w 1918 r. szef sztabu II Korpusu Polskiego na Wschodzie. Następnie oficer służby stałej WP, ukończył Ecole Superieure de Guerre (1921 — 1923). W 1927 r usunięty z wojska, od 1938 r przebywał na emigracji. W 1944 r Dowódca Armii Ludowej, w 1945—1949 mini­ster obrony narodowej (w 1945 r nadano mu stopień marszałka Polski), następnie represjonowany, zrehabilitowany w 1956 r.

31 W kursie instruktorskim (podoficerskim) w Rabce, trwającym od 3 do 12 I 1914 r., wzięło udział 27 „drużyniaków". Stefan Rowecki zdał końcowy egza­min na „dobrze" i zajął 16 miejsce na liście kwalifikacyjnej, uzyskując stopień podoficera-kadeta (H. Bagiński, U podstaw organizacji..., s. 683—684, 693).

32 Według H. Bagińskiego (Upodstaw organizacji..., s. 592) zastęp Stefana Roweckiego wchodził w skład IV (a nie I) plutonu, dowodzonego przez Stefana Pomarańskiego.

33 Cytowany tu rozkład zajęć zastępu Stefana Roweckiego przytacza także — opierając się na jego relacji — H. Bagiński (Upodstaw organizacji..., s. 593—594).

34 Stanisław Kalabiński (1890—1941). ps. Lech. Stanisław Lubicz. student Wyż­szych Kursów Handlowych im. A. Zielińskiego (późniejsza Wyższa Szkoła Handlo­wa) w Warszawie i UJ. Czynny w tajnym skautingu, dowódca V plutonu PDS w Warszawie, ukończył kurs w Rabce i był instruktorem na kursie w Nowym Sączu. Od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. oficer PSZ i od 1918 r. WP. Podczas kampanii jesiennej 1939 r. dowódca 55 Rezerwowej DP. Osadzony w obozie jenie­ckim, potem przewieziony do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, a następ­nie do Radomia i tam rozstrzelany przez Niemców.

35 Warta, czata.

36 Janusz Gaładyk (1898—1947), ps. Zdzisław Kuras, czynny w Związku Szkol­nym (był członkiem Zarządu Warszawskiego) i w PDS, uczestnik kursu w Rabce i zastępowy na kursie w Nowym Sączu. Od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. oficer służby stałej WP. Podczas kampanii jesiennej 1939 r. dowódca l Brygady Gór­skiej, od 1941 r. w Armii Polskiej w ZSRR, następnie w II Korpusie Polskim.

37 Stanisław Burhardt (1890—1942), ps. Bukacki (używał potem nazwiska Burhardt-Bukacki). Skalicz, student uniwersytetu we Lwowie, w 1914 r. komendant Okręgu III Warszawa PDS, dowódca kompanii na kursie w Nowym Sączu. Od 1914 r. w l kompanii kadrowej Legionów Polskich, dowódca 5 pp. od 1917 r. czynny w POW. Następnie oficer służby stałej WP. w 1926 r. Szef Sztabu Generalnego, potem do 1928 r. II wiceminister spraw wojskowych, w 1936 r. mianowany generałem dywi­zji. W czasie kampanii jesiennej 1939 r. szef Polskiej Misji Wojskowej w Paryżu, potem w Polskich Siłach Zbrojnych w Wielkiej Brytanii.

38 Kurs ten — właściwie szkołę podchorążych — zorganizował w Warszawie w marcu-kwietniu 1914 r. Stanisław Burhardt. W zajęciach uczestniczyli podoficerowie-kadeci. którzy poprzednio ukończyli kurs podoficerski. Stefan Rowecki dowodził wówczas plutonem w kompanii akademickiej Stefana Pomarańskiego (H. Bagiński, U podstaw organizacji..., s. 593—594).

39 Marian Januszajtis (1889—1973), ps. Witold Rawicz, Jerzy Stryj, Jan Żegota (używał potem nazwiska Żegota-Januszajtis), absolwent Akademii Rolniczej w Dublanach, od 1912 r. komendant naczelny PDS, od 1914 r . w Legionach Polskich, od 1916 r. dowódca l Brygady, w 1917 r. współorganizator PSZ, od 1918 r. oficer służby stałej WP. W styczniu 1919 r. kierował nieudanym zamachem stanu. Miano­wany generałem dywizji w 1924 r., od 1926 r. był wojewodą nowogródzkim, następnie w dyspozycji MSWojsk. W 1929 r. przeniesiony w stan spoczynku. Po kampanii jesiennej 1939 r. przedostał się do Francji, potem do Wielkiej Brytanii. W 1942—1947 przewodniczący Wojskowego Trybunału Orzekającego. Pozostał na emigracji.

40 Karol Rybasiewicz (1891 — 1916). ps. Karol Wilczyński, w 1913 r. p.o. ko­mendanta Okręgu III Warszawa PDS. w 1914 r. pierwszy komendant naczelny POW, od lipca 1915 r. oficer Legionów Polskich, poległ w bitwie pod Kostiuchnówką.

41 Aleksander Karbowski (1885—1957), absolwent gimnazjum w Piotrkowie i szkoły mierniczej, od 1918 r. oficer służby stałej WP, uczestniczył w wytyczaniu granicy polskiej w Prusach Wschodnich (1920—1921). Następnie od 1928 r. komen­dant Oficerskiej Szkoły Topografów, po przejściu do rezerwy prowadził własne biuro miernicze.

42 Stefan Jankowski, ps. Stefan Wernyhora, czynny w tajnym skautingu w War­szawie, uczestnik kursu PDS w Nowym Sączu, od 1914 r. w l kompanii kadrowej Legionów Polskich.

43 Fragment relacji Stefana Pomarańskiego o przejściu „zielonej granicy" przez dowodzoną przezeń grupę „drużyniaków" z Królestwa Polskiego, zdążających na kurs do Nowego Sącza, przytacza H. Bagiński (Upodstaw organizacji..., s. 686—687).

44 Władysław Żukowski (1868—1916), przemysłowiec, polityk, publicysta, poseł do II i III Dumy państwowej (1907—1913).

45 Władysław Stanisław Reymont (1867—1925), kilkakrotnie — po raz pierwszy w 1911 r. —spędzał miesiące letnie w posiadłości Władysława Żukowskiego w Łazach koło Ojcowa.

46 Kurs instruktorski (oficerski) PDS w Nowym Sączu trwał od 15 VII 1914 r. Wzięło w nim udział 168 „drużyniaków", którzy w sierpniu 1914 r. przyłączyli się do Legionów Polskich.

47 Podstawą niniejszego tekstu stały się notatki Stefana Roweckiego, sporządzone jeszcze —jak sam dalej pisze — w 1915 r. Krótką relację o wypadzie na Ostrowce ogłosił on rok później pt. Wyprawa na Ostrowce (Epizod z operacji I-go pułku koło Nowego Korczyna) w wydawnictwie zbiorowym Legiony na polu walki. Działania pierwszego pułku Legionów na lewym brzegu Wisty w sierpniu i wrześniu 1914 roku. Relacje uczestników (zebrał i opracował W. Tokarz, Piotrków 1916, s. 193—197). Jak wynika ze wstępu W. Tokarza (tamże, s. 32), relacja ta została spisana w maju--czerwcu 1915 r.

48 Opuszczono obszerny wstęp, zawierający szeroki rys „tła i wypadków poprze­dzających wypad na Ostrowce".

49 Spisałem je w r. 1915, a obecnie jedynie przystosowałem do druku [przyp. aut.].

50 Manlicher — właściwie Mannlicher — austriacki karabin powtarzalny wzór 1895, kaliber 8 mm, używany w armii austriackiej i bułgarskiej.

51 Sław-Zwierzyński zginął 4 VII 1916 r. jako kapitan dowódca 1/5 pp. [przyp. aut.]. Stanisław Zwierzyński (1892—1916), ps. Sław, po ukończeniu szkoły realnej w Bia­łymstoku studiował na politechnice we Lwowie. Oficer Związku Strzeleckiego, a od 1914 r. Legionów Polskich, po Franciszku Pększycu dowodził IV batalionem, późniejszym I batalionem w 5 pp. Poległ w bitwie pod Kostiuchnówką.

52 Michał Tokarzewski (1893—1964), ps. Karasiewicz (używał potem nazwiska Tokarzewski-Karaszewicz, choć poprzednio używał pseudonimu Karasiewicz), student medycyny na UJ, czynny w Związku Strzeleckim, od 1914 r. w Legionach Polskich, m.in. dowódca 5 pp. Po kryzysie przysięgowym oficer PSZ. a od 1918 r. WP, w końcu tego roku dowodził odsieczą Lwowa. Szef Biura Personalnego MSWojsk. (1926—1928), dowódca 25 DP (1928—1932), dowódca OK III Grodno (1932—1936), OK VI Lwów (1936—1938) i OK VIII Toruń (1938—1939). Podczas kampanii jesiennej 1939 r. dowódca Grupy Operacyjnej (GO) w składzie Armii ,,Po-

morze" i zastępca dowódcy Armii „Warszawa". Od września 1939 r. Dowódca Głów­ny Służby Zwycięstwu Polski (SZP). Mianowany komendantem Związku Walki Zbroj­nej (ZWZ) strefy radzieckiej, w czasie przekraczania granicy 7 III 1940 r. został are­sztowany przez władze bezpieczeństwa ZSRR. Od 1941 r. dowódca 6 DP Armii Pol­skiej w ZSRR. Po wojnie na emigracji, w 1964 r. mianowany generałem broni.

53 Mieczysław Neugebauer (1884—1954), ps. Szczęsny Norwid (używał potem nazwiska Norwid-Neugebauer), absolwent politechniki we Lwowie, w latach 1911 — —1914 zastępca komendanta naczelnego PDS. Od 1914 r. w Legionach Polskich m.in. dowódca 5 pp., od jesieni 1915 r. dowódca 6 pp., a następnie III Brygady. Od 1918 r. oficer służby stałej WP, w 1920 r. zastępca Szefa Sztabu Generalnego, mia­nowany generałem dywizji w 1924 r. Od 1930 r. minister robót publicznych, po­tem od 1932 r. Inspektor Armii w Toruniu, następnie w Warszawie. W kampanii jesiennej 1939 r. szef Polskiej Misji Wojskowej w Londynie, od 1942 r. Szef Admi­nistracji Polskich Sił Zbrojnych. Po wojnie na emigracji. Opublikował Kampania wrześniowa 1939 w Polsce (Londyn 1941).

54 Do tekstu niniejszego dołączone były cztery szkice, których tu nie zamieszcza­my.

55 Moja sekcja (pierwsza I plutonu l kompanii V batalionu) otrzymała zadanie patrolu przedniego, ale w toku marszu na Ostrowce stała się właściwie szpicą l kom-panii [przyp. aut.].

56 Mowa o PDS.

57 Według obecnego słownictwa szperaczy [przyp. aut.].

58 Słońce wschodziło o godz. 5.14 [przyp. aut.].

59 Albin Fleszar (1888—1916), ps. Satyr, po ukończeniu gimnazjum w Przemyślu studiował geologię i geografię na uniwersytecie we Lwowie. Autor kilku rozpraw naukowych, uważany za „najwybitniejszego pracownika lwowskiego Instytutu Geograficznego" (Eugeniusz Romer). Czynny w Związku Walki Czynnej (ZWC), od 1914 r. w Legionach Polskich, od czerwca 1916 r. dowódca 7 pp. Popełnił samobójstwo.

60 Błąd w pisowni nazwiska. Pseudonimu Polan używał Tadeusz Parczyński czynny poprzednio w PDS w Krakowie (M.J. Olexińska, Polskie pseudonimy woj­skowe 1908—1918, Lwów 1928, s. 50).

61 Styk-Stachiewicz Wacław, obecnie generał brygady [przyp. aut.] Wacław Stachiewicz (1894—1973), ps. Styk, student uniwersytetu we Lwowie, czynny w Zwią­zku Strzeleckim, od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w POW. Następnie oficer służby stałej WP. Od 1935 r. Szef Ształju Głównego, w kampanii jesiennej 1939 r. Szef Sztabu Naczelnego Wodza. Internowany w Rumunii, przedostał się przez Algierię do Wielkiej Brytanii. Po wojnie pozostał na emigracji. W 1964 r. mianowany generałem dywizji.

62 Mowa o bitwie pod Laskami, stoczonej w dniach 22—26 X 1914 r.

63 Zmarł z ran i został pochowany w Głęboszowie [przyp. aut.].

64 Józefa Piłsudskiego.

65 Pseudonimu Ciemny używał Marian Gluth (M.J. Olexińska, Polskie pseudo­nimy..., s. 17). Na urzędowej liście strat Marian Gluth z l kompanii V batalionu jest wymieniony jako ranny i od 8 XII 1914 r. przebywający w szpitalu w Cieplicach.

(Lista chorych, rannych, zabitych i zaginionych legionistów do kwietnia 1915 roku, [b. m. r. w.], s. 16).

66 Przenośnia zaczerpnięta z utworu Stefana Żeromskiego, po raz pierwszy opublikowanego w 1912 r. w Krakowie. Treść Wiernej rzeki osnuta jest na tle auten­tycznych wydarzeń w Rudzie Zajączkowskiej (Niezdołach) nad rzeką Łośną, naz­waną później przez okolicznych mieszkańców rzeką Wierną.

67 Opuszczono krótkie zakończenie zatytułowane Wczoraj i dziś, a zawierające refleksje autora na temat wysiłku zbrojnego Legionów Polskich.

68 Dziennik tu publikowany obejmuje notatki z okresu od lipca do października 1915 r. (końcowy okres rekonwalescencji i powrót na stanowisko dowódcy l pluto­nu 4 kompanii I batalionu 5 pp. Legionów Polskich, a następnie ponowny pobyt w szpitalu). Jak już wiemy z poprzedniego tekstu, Stefan Rowecki prowadził pod­czas służby w Legionach zapiski także wcześniej (a zapewne i później). Zachował się jednak tylko fragment dziennika, który tu przytaczamy.

69 Autor wracał do Legionów po półtoramiesięcznej nieobecności ranny w bitwie pod Konarami w maju 1915 r. przebywał następnie od 23 maja w szpitalu w Witko-wicach (zob. Lista strat Legionu Polskiego od 1 maja do 1 lipca 1915, Piotrków 1915, s. 26).

70 Izydor Modelski (1888—1962), student uniwersytetu we Lwowie (w 1916 r. uzy­skał stopień dr filozofii), instruktor PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w PSZ, od 1918 r. w WP, w 1928 r. przeniesiony w stan spoczynku. Od 1939 r. ponownie w służbie czynnej w Polskich Siłach Zbrojnych na emigracji, w 1940 r. mia­nowany generałem brygady, w latach 1942—1944 wiceminister obrony narodowej rządu RP w Londynie. W 1945 r. opowiedział się za Polską Ludową. Od 1946 r. attache wojskowy w Waszyngtonie, od 1948 r na emigracji.

71 Brak danych.

72 Witold Rylski (1871—1926), oficer armii austriackiej, od 1898 r. przebywał w USA i od 1910 r. stał na czele „Sokoła" w USA. Od 1914 r. w Legionach Polskich, m.in. dowódca 6, 4 i 2 pp. Od 1918 r. w WP, m.in. dowódca 11 i 38 pp. Od 1921 r. ponownie w USA.

73 Departament Wojskowy Naczelnego Komitetu Narodowego (NKN).

74 Julian Stachiewicz (1890—1934), ps. Wicz, student UJ, instruktor ZWC, od 1914 r. w Legionach Polskich (m.in. w 1915 r. w Departamencie Wojskowym NKN), od 1917 r. w POW, od 1918 r. w WP, w latach 1923—1925 i od 1926 r. szef Woj­skowego Biura Historycznego (w 1924 r. mianowany generałem brygady). Od 1928 r. jednocześnie sekretarz generalny Instytutu Badania Najnowszej Historii Polski.

75 Adolf Sternschuss (1873—1915), prawnik, radca prokuratorii skarbu, od 1914 r. kierownik kancelarii Departamentu Wojskowego NKN. W lipcu 1915 r. zrzekł się stopnia oficerskiego i walczył w szeregach Legionów Polskich jako szeregowiec awansując do stopnia sierżanta. Poległ na polu bitwy.

76 Andrzej Galica (1873—1945), inżynier budowy dróg i mostów, czynny w ZWC, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W 1919 r. mianowany generałem brygady, od 1926 r. dowódca OK X Przemyśl. W 1931 r. przeniesiony w stan spo­czynku. Od 1928 r. poseł do Sejmu RP, od 1935 r. senator. Zmarł po zakończeniu II wojny światowej w Warszawie.

77 Franciszek Sikorski (1889—1940), student politechniki we Lwowie, czynny w Związku Strzeleckim od 1914r. w Legionach Polskich, od 1918r. w WP, od 1926r. dowódca 9 DP, w 1927 r. mianowanym generałem brygady, w 1933 r. przeniesiony w stan spoczynku. W kampanii jesiennej 1939 r. w sztabie obrony Lwowa następnie internowany przez władze radzieckie.

78 Wiktor Grzesicki (ok. 1865—1917), oficer armii austriackiej, od lutego 1915 r. komendant Grupy Legionów Polskich, od czerwca 1915 r. nadzorował działalność Departamentu Wojskowego NKN, podlegała mu III Brygada Legionów i formacje uzupełniające.

79 Oficer armii austriackiej. Brak danych.

80 Tadeusz Furgalski (1890—1916) ps. Wyrwa, dr geologii UJ, oficer Związku Strzeleckiego, a od 1914 r. Legionów Polskich. Poległ w bitwie pod Kostiuchnówką. Pośmiertnie mianowany podpułkownikiem.

81 Tadeusz Terlecki (1886—1918), absolwent studiów filozoficznych, instruktor Związku Strzeleckiego, od 1914 r. oficer Legionów Polskich, od 1917 r. w armii au­striackiej. Zmarł na froncie włoskim.

82 Bolesław Zawadzki, podporucznik l kompanii V batalionu 5 pp. Legionów Polskich, ranny w bitwie pod Konarami.

83 Franciszek Mioduszewski ps. Kruk. Brak danych.

84 Brak danych.

85 Alfred Sierosławski sierżant 4 kompanii I batalionu 5 pp. Legionów Polskich po ranieniu Roweckiego w czasie bitwy pod Konarami przez kilka dni dowodził l plutonem, ale 24 V 1915 r. został ranny i przewieziony do szpitala.

86 Stanisław Łapiński (1891—1922), ps. Nilski, student politechniki we Lwowie od 1912 r. czynny w Związku Strzeleckim, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. Szef sztabu obrony Lwowa i szef sztabu Dowództwa Głównego powstania wielkopolskiego.

87 Nazwisko w oryginale nieczytelne. Chodzi najprawdopodobniej o Aleksego Nehringa (1891—1916), ps. Dunin, studenta politechniki we Lwowie, członka Związku Strzeleckiego od 1914r. oficera 5 pp. Legionów Polskich poległego w bitwie pod Kostiuchnówką.

88 Brak danych.

89 Brak danych. Być może chodzi o Kazimierza Ziembińskiego.

90 Wierzchnia część nasypu kolejowego, torowisko.

91 Mapa sztabowa.

92 Bolesław Roja (1876—1940), oficer armii austriackiej, od 1905 r. w stanie spoczynku, urzędnik. Od 1914 r. w Legionach Polskich dowódca 4 pp. i III Bryga­dy, od 1918 r. w WP m.in. dowódca Okręgu Generalnego Kielce i Pomorze. Mianowany generałem dywizji w 1919 r. W 1922 r. przeniesiony w stan spoczynku związał się z radykalnym Stronnictwem Chłopskim. W latach 1928—1930 poseł do Sejmu RP. Zamordowany w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen.

93 Karol Trzaska-Durski (1849—1935) absolwent Akademii Artylerii i Inżynierii, oficer armii austriackiej, od 1908 r. w stanie spoczynku, w 1912 r. otrzymał tytuł marszałka polnego—porucznika. Od 1914 r. komendant Legionów Polskich.

od 1916 r. ponownie w stanie spoczynku. Od 1919 r. w WP, w 1921 r. mianowany

generałem broni. Od 1922 r. w stanie spoczynku.

94 Józefa Piłsudskiego.

95 Nazwy miejscowości wymieniane w tym tekście sprawdzaliśmy w ówczesnych spisach miejscowości. W kilku wypadkach mogły jednak zakraść się błędy wynikające z nieprecyzyjnego — mimo wysiłków — odczytania rękopisu.

96 Strzelców.

97 W oryginale mylnie — 28 VIII.

98 Liczba na mapie oznaczająca wysokość danego punktu nad poziomem morza. Tu w przenośni — wzniesienie.

99 Kazimierz Polkowski (1893—?) student UJ członek Związku Młodzieży Postępowo-Niepodległosciowej "Promienia" i ZWC, od 1914 r. w Legionach Pol­skich. W 1918 r. komendant Okręgu Lublin POW, następnie w WP.

100 W oryginale mylnie — 30 VIII.

101 W oryginale mylnie — 30 VIII.

102 Pas graniczny.

103 Węgierskie wojsko drugiej linii (obrona krajowa).

104 W oryginale mylnie — 31 VIII.

105 Mieczysław Trojanowski (1881 —1945) ps. Ryszard Rys, od 1914 r. w Legio­nach Polskich, dowódca IV i VI batalionu, potem 5 pp. od 1918 r. w WP. W 1924 r. mianowany generałem brygady. Po kampanii jesiennej 1939 r. internowany na Wę­grzech. Ujęty przez Niemców został zamordowany w obozie koncentracyjnym w Mauthausen.

106 Brak danych.

107 Brak danych.

108 Brak danych.

109 Brak danych.

110 Brak danych.

111 Władysław Prażmowski (1888—1938) ps. Belina student politechniki we Lwo­wie i Akademii Górniczej w Leoben, współzałożyciel ZWC w Belgii, Francji i Szwaj­carii, w 1913 r. zastępca komendanta Okręgu Kraków Związku Strzeleckiego. Od 1914 r. w Legionach Polskich dowódca l pułku ułanów, od 1918 r. w WP, w 1920 r. przeniesiony do rezerwy. Od 1931 r. prezydent m. Krakowa, w latach 1933—1937 wojewoda lwowski. Zmarł w Wenecji.

112 Stanisław Skotnicki (1894—1939) ps. Grzmot (używał potem nazwiska Grzmot-Skotnicki) student Akademii Handlowej w St. Gallen, czynny w Związku Strzeleckim w Szwajcarii, od 1914 r. w pierwszym patrolu ułanów Władysława Prażmowskiego - Beliny Legionów Polskich, od 1918 r. w WP. W 1930 r. miano­wany generałem brygady (był najmłodszym generałem WP), od 1937 r. dowódca Pomorskiej Brygady Kawalerii. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca GO Czersk, potem GO swojego imienia poległ w bitwie nad Bzurą.

113 Roman Maksymowicz (1893—1915) ps. Nawrot, czynny w PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, dowódca plutonu 3 kompanii I batalionu 5 pp. Zarówno Lista strat Legionu Polskiego od lipca do października 1915 (Piotrków 1915 s. 20)

jak i wspomnienie pośmiertne opublikowane na łamach „Wiadomości Polskich" (1915, nr 44, s. 8—9) podają datę śmierci 3 — a nie 4 VIII, jak w niniejszym tekście.

114 Jan Andrzej Sadowski (1895—1977), ps. Stefan Jagmin (używał potem nazwi­ska Jagmin-Sadowski), student politechniki we Lwowie, członek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W 1920—1923 ukończył Ecole Superieure de Guerre w Paryżu. Od 1936 r. dowódca 23 DP i Obszaru Warownego „Śląsk". Mianowany generałem brygady w 1938 r. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca GO „Śląsk" („Jagmin"). Po uwolnieniu z niewoli, w 1947 r. wrócił do kraju. Opubli­kował Działania GO,,Śląsk" 1—3 września 1939 („Wojskowy Przegląd Historyczny" 1960, nr 1).

115 Brak danych.

116 Tadeusz Trapszo (1894—1940), student Wydziału Prawa UJ, członek skautin­gu, od 1914 r. oficer 5 pp. Legionów Polskich, potem adiutant dowódcy pułku, od 1917 r. w PSZ, a od 1918 r. w WP. W 1923 r. ukończył WSWoj. Od 1933 r. dowódca 79 pp. W kampanii jesiennej 1939 r. szef sztabu GO gen. Michała Tokarzewskiego. Internowany przez władze radzieckie.

117 Marian Malicki (1892—?), ps. Stanisław Romocki, członek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, dowódca II plutonu l kompanii I batalionu, potem w II batalionie 5 pp., od 1918 r. w WP.

118 Jan Hajec (1891—1916), członek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, dowódca 2 kompanii I batalionu 5 pp. W bitwie pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 r. po śmierci Stanisława Zwierzyńskiego objął dowództwo I batalionu, po kilku go­dzinach poległ.

119 Brak danych.

120 Brak danych.

121 Leon Berbecki (1875—1963), oficer armii rosyjskiej, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1915 r. dowódca 5 pp., w 1917 r. szef sztabu Polskiego Korpusu Posiłko­wego. Od 1918 r. w WP m.in. od 1928 r. Inspektor Armii, od 1933 r. prezes Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, w 1935 r. przeniesiony w stan spoczynku. W 1939 r. Generalny Komisarz Pożyczki Przeciwlotniczej. W tymże roku miano­wany generałem broni. Internowany w Rumunii, potem w niewoli w Niemczech. Po wojnie w 1946 r. wrócił do kraju. Napisał Pamiętniki (Katowice 1959).

122 Włodzimierz Maxymowicz-Raczyński (1891—1938), ps. Rokita, student UJ, oficer PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. Od 1927 r. dowódca 4 DP (w 1930 r. mianowany generałem brygady), od 1937 r. dowódca Broni Pan­cernych.

123 W oryginale słowo nieczytelne.

124 Józef Zawiślak (1890—1961), ps. Tunguz, od 1914 r. w Legionach Polskich od 1918 r. w WP, m.in. dowódca 84 pp. Komendant Główny Związku Strzeleckiego od 1938 r. W kampanii jesiennej 1939 r. zastępca dowódcy Grupy „Włodzimierz". Od jesieni 1939 r. w konspiracji, od 1943 r. oficer w Komendzie Głównej AK, w pow­staniu warszawskim dowódca odcinka. Po wojnie na emigracji. O przejęciu dowo­dzenia 4 kompanią I batalionu przez autora od Zawiślaka wspomina W. Lipiński (Szlakiem I Brygady. Dziennik żołnierski, wyd. 3, Warszawa 1935, s. 207) datując to jednak na 10 VIII, a nie 9 VIII, jak pisze Rowecki.

125 Brak danych.

126 Józef Herburt, ps. Ryszard Warski, członek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich oficer 5 pp., poległ w bitwie pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 r.

127 Autor, ranny w bitwie pod Konarami w maju 1915 r., zamierzał poddać się operacji usunięcia kuli tkwiącej w nodze.

128 Mapnik.

129 Zob. przyp. 91

130 Polowy szpital wojskowy.

131 O imieninach autora wspomina A.J. Narbut-Łuczyński (U kresu wędrów­ki..., s. 125), natomiast o jego wyjeździe do szpitala — R. Starzyński (Cztery la­ta wojny w służbie Komendanta. Przeżycia wojenne 1914—1918, Warszawa 1933, s. 192).

132 W oryginale mylnie — 3 VIII.

133 Chorąży, w armii austriackiej wyższy stopień aspiranta oficerskiego (niższy — kadet).

134 Oficer cesarsko-królewskiej Komendy Placu, zajmujący się żołnierzami Le­gionów Polskich.

135 Brak bliższych danych, być może chodzi o Modesta Słoniowskiego (ur. 1888), podporucznika l pp. Legionów Polskich.

136 Pieniędzy.

137 Słowo nieczytelne.

138 Zygmunt Zieliński (1858—1925), oficer armii austriackiej, przeniesiony w stan spoczynku. Od 1914 r. w Legionach Polskich dowódca 2 pp., potem II Brygady, od 1918 r. w WP. W 1919 r. mianowany generałem broni, w 1923 r. przeniesiony w stan spoczynku.

139 Brak danych.

140 Karl Kuk (1853—1935), oficer armii austriackiej, generał, w 1912—1916 komendant twierdzy Kraków, w 1916—1917 r. generał-gubernator okupacji austria­ckiej, ogłosił akt 5 XI 1916 r.

141 Kazimierz Sosnkowski (1885—1969), działacz Organizacji Bojowej PPS, Związku Strzeleckiego i ZWC, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W latach 1920—1924 minister spraw wojskowych, w latach 1927—1939 Inspektor Armii. Mianowany generałem broni w 1936 r. W kampanii jesiennej 1939 r. do­wódca Frontu Południowego, następnie poza krajem. W latach 1939—1940 Komen­dant Główny ZWZ, w latach 1943—1944 Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Po wojnie pozostał na emigracji. Opublikował Materiały historyczne (Londyn 1966).

142 Włodzimierz Zagórski (1882—1927), oficer wywiadu armii austriackiej, od 1914 r. w Legionach Polskich szef sztabu Komendy Legionów, od 1916 r. dowódca 3 pp. Od 1919 r. w WP (mianowany generałem brygady w 1923 r.), od 1924 r szef Departamentu Żeglugi Powietrznej MSWojsk. Uwięziony po przewrocie majowym 1926 r., zaginął w nie wyjaśnionych okolicznościach.

143 W oryginale zdanie nie dokończone.

144 Wacław Czarnocki (1894—1927), ps. Denhoff, student uniwersytetu w Lozan­nie, członek „Promienia", ZWC i Związku Strzeleckiego. Od 1914 r. w Legionach.

Polskich od 1915 r. w POW m.in. komendant Okręgu Piotrków i adiutant Komen­dy Naczelnej. W latach 1918—1925 w WP.

145 Juliusz Ulrych (1881—?), absolwent Wydziału Prawa UJ członek PDS, od 1914r. w Legionach Polskich, od 1918r. w WP. W 1922—1923 ukończył kurs doszkolenia WSWoj. W 1927 r. organizator i do 1929 r. dyrektor Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego. W latach 1936—1939 minister komunikacji. Komendant Naczelny Związku Legionistów Polskich. Od 1918 r. poseł do Sejmu RP.

146 Wuj Damek — Damian Chrzanowski rodzony brat matki autora, Zofii zamieszkały w Warszawie przy ul Smolnej.

147 Brak danych.

148 Brak danych.

149 Wacław Lipiński (1896—1949) członek tajnego skautingu, od 1914 r. w Le­gionach Polskich, od 1917 r. w Komendzie Głównej POW, od 1918 r. w WP. Od 1927 r. pracownik Wojskowego Biura Historycznego, od 1932 r. sekretarz redakcji czasopisma „Niepodległość". Po śmierci Juliana Stachiewicza (1934) sekretarz generalny Instytutu Badania Najnowszej Historii Polski, a po przeorganizowaniu w 1936 r. na Instytut Józefa Piłsudskiego — jego dyrektor. Od 1939 r. w stanie spoczynku. W kampanii jesiennej 1939 r. szef propagandy w Dowództwie Obrony Warszawy następnie przebywał na Węgrzech. Po powrocie do kraju jeden z głów­nych działaczy Konwentu Organizacji Niepodległościowych, od 23 II do 23 V 1944 r. wieziony na Pawiaku. Aresztowany w 1947 r., zmarł w więzieniu we Wronkach. Opublikował dziennik z okresu służby w Legionach Polskich Szlakiem I Brygady (wyd. 3, Warszawa 1935) i wiele prac historycznych.

150 Bogusław Miedziński (1891 — 1972), ps. Andrzej Świtek, Stanisław Zaleski student UJ, członek PPS-Frakcja Rewolucyjna, "Promienia" i ZWC. Od 1914 r. w POW (m.in. komendant Okręgu Warszawa), od 1915 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W latach 1922—1938 poseł do Sejmu RP, następnie senator. W la­tach 1927—1929 minister poczt i telegrafów od 1930 r. redaktor naczelny "Gazety Polskiej". Od 1939 r. na emigracji.

151 Brak danych.

152 Brak danych.

153 Tadeusz Miller, ps. Puklerz, oficer Legionów Polskich. Brak bliższych danych.

154 Zapewne chodzi o Jana Niemca, oficera sztabu 5 pp. Legionów Polskich. Brak bliższych danych.

155 W tym miejscu tekst został urwany. W brulionie, przechowywanym przez Irenę Rowecką-Mielczarską, znajduje się jeszcze — zatytułowane Moje wyrusze­nie na wojnę (według Tokarza) — odręczne streszczenie wstępu Wacława Tokarza do cytowanej wyżej pracy Legiony na polu walki.

156 Opuszczono wstęp traktujący o ówczesnej sytuacji politycznej i militarnej.

157 1918 r.

158 Koło Ostrowi Mazowieckiej mieściły się dwie szkoły wojskowe PSZ Szkoła Podchorążych Piechoty i Szkoła Podoficerska.

159 Komendantem Szkoły Podchorążych Piechoty był wówczas Marian Kukieł (1885—1973), współzałożyciel ZWC, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r.

komendant Szkoły Podchorążych Piechoty PSZ, potem WP, jednocześnie zastępca komendanta Wojennej Szkoły Sztabu Generalnego. W 1923 r. mianowany gene­rałem brygady, w latach 1925—1926 szef Wojskowego Biura Historycznego. Przenie­siony w stan spoczynku, od 1930 r. dyrektor Biblioteki Czartoryskich w Krakowie. Od 1932 r. członek Polskiej Akademii Umiejętności. W rządzie RP na emigracji kolejno wiceminister spraw wojskowych, dowódca l Korpusu, minister obrony narodowej. Po wojnie od 1946 r. dyrektor Instytutu Historycznego im. Władysława Sikorskiego w Londynie. Redaktor „Tek Historycznych", wydawanych w Londynie od 1947 r. Napisał m.in. Dzieje Polski porozbiorowe 1795—1921 (Londyn 1961), Generał Sikorski (Londyn 1970).

160 Eugeniusz Quirini (1891—1978), student politechniki we Lwowie, członek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w PSZ, od 1918 r. w WP. W la­tach 1921 — 1923 ukończył WSWoj , w latach 1928—1932 po. szefa Wojskowego Instytutu Naukowo-Wydawniczego i redaktor miesięcznika „Bellona", w 1935 r. prze­niesiony w stan spoczynku. Autor wielu publikacji, redaktor m.in. Księgi chwały piechoty (Warszawa 1937—1939). Oficer II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Za­chodzie. Po wojnie od 1947 r. w kraju.

161 Brak bliższych danych. Wiadomo jedynie, iż nie chodzi tu o Mariana Porwita, wykładowcę w Szkole Podchorążych Piechoty.

162 Gdzie jest komendant?

163 Stój, stój!

164 Porucznik.

165 Rada Żołnierska.

166 Fakt rozbrojenia w listopadzie 1918 r. kompanii Wehrmachtu przez kilku oficerów i żołnierzy ze Szkoły Podchorążych Piechoty pozostawał przez wiele lat szerzej nieznany. W Księdze pamiątkowej 1830 — 29X1 — 1930. Szkice z dziejów szkół piechoty polskiej. (Ostrów-Komorowo 1930, s. 298) zanotowano jedynie: „W pier­wszych dniach listopada Szkoła przeprowadza rozbrojenie Niemców w okolicach Ostrowia". Karol Koźmiński, wówczas kadet klasy E, pod datą 12 XI 1918 r. umie­ścił notatkę: „w Niemczech rewolucja, a my tu u siebie na gwałt rozbrajamy Niemców, gromadząc z okolicy wszelki sprzęt i materiał wojenny". (K Koźmiński, W niewoli i w wermachcie 1916—1918, Warszawa 1930, s. 286). W 50 rocznicę odzyskania niepodległości wspomnienie o tej właśnie akcji opublikował E. Quirini (W listopa­dzie 1918 r., „Tygodnik Powszechny" 1968, nr 47). Natomiast P. Łossowski (Zer­wane pęta. Usunięcie okupantów z ziem polskich w listopadzie 1918 r., Warszawa 1986, s. 150) cytujący publikowane tu wspomnienie S. Roweckiego nie rozszyfrował nazwiska autora. Jan Rzepecki, wówczas zastępca Roweckiego, nie wspomina o opisanej wyżej akcji pisząc natomiast o innej: „Rowecki z innym plutonem obsadził Zambrów, gdzie uratowano wielkie magazyny żywnościowe — później dłużej niż przez miesiąc żywiła się Szkoła tymi zasobami". (J Rzepecki, W Polskiej Sile Zbroj­nej. Wspomnienia z lat 1917—1918, „Kwartalnik Historyczny" 1978, nr 4, s. 11).

CZĘŚĆ II

(1939)








































[Kwiecień—wrzesień]

Kwiecień 1939 roku

Zbliża się niewątpliwie nowa rozprawa orężna. Wybuch wojny niemal w każdym czasie jest możliwy. Niemcy swoje przygotowania wojenne za­pinają na ostatni guzik. Lepszej okazji na rozpoczęcie wojny jak w roku bieżącym nie będą miały. Państwa demokratyczne też zrozumiały, że zdaje się nie ma innego rozwiązania jak nowa wojna. Lecz na to, aby one były do niej przygotowane, trzeba lat, szczególnie Anglii, której konserwatyzm państwowy nieprędko potrafi wykrzesać silne, dobrze wyposażone i wyszko­lone wojsko. Niemcy to rozumieją, są chyba na finiszu w swych przygo­towaniach wojennych i chęci sprowokowania wojny. Wojna więc wisi w powietrzu, niemal jesteśmy u jej progu. Warto dlatego zacząć prowadzić notatnik — pamiętnik.

Jestem w dalszym ciągu dowódcą piechoty dywizyjnej w Kielcach w 2 Dy­wizji Piechoty Legionów1. Według zeszłorocznego oświadczenia ministra wojny 2, lada chwila mogą mnie przenieść. Właściwie czekam na dowództwo dywizji piechoty. Tymczasem czasy gorące. Europejski wrzód nabiera. Lada chwila prochy nagromadzone zaczną eksplodować. Ciągle jednak robi wra­żenie, że państwa demokratyczne to chyba nie chcą się bić. Może i państwa totalne nie mają zbyt wielkiej na to ochoty. Nic więc dziwnego, że tylko ciągle jedni drugim grożą, no i blefują. Tymczasem wszyscy po trochu się mobilizują. Gdy w roku 1914 po naciśnięciu guzika wszyscy na gwałt zaczęli się mobilizować, a terminy koncentracji i gotowości miały decydować o sukcesach, dziś jest zupełnie inaczej. Po trochu wszyscy się zmobilizują i zbiorą na pograniczu i dopiero wtedy pewnie nagle zaczną się działa­nia wojenne. Choć może w ogóle nie dojdzie do wojny. Bo gdy zaczną już grzmieć działa, może jeszcze nikt nie będzie się chciał przyznać, że woj­na rozpoczęta. Przykłady tego są: Chiny, Abisynia, Albania, Węgry, Sło­wacja 3.

Boję się, żeby mnie w ostatnich chwilach przed wybuchem wojny nie dano na dywizję. Chociażby mieć parę tygodni, żeby ją poznać i nad nią popra-

cować, zanim ruszę w pole. Cóż jednak robić, przepowiadane wielkie zmia­ny w związku z kreowaniem zastępców dowódców Okręgów Korpusów po dowodzeniu dywizją stoją na miejscu. Nie wiem, na co czekają, przecież lepiej teraz zmieniać, nie w chwili rozpoczęcia działań wojennych.

Od szeregu lat wszyscy zdajemy sobie sprawę, że brak nam przygoto­wanych i wyszkolonych dowódców grup operacyjnych (inaczej korpusów). Pomimo tego ta sprawa czeka ciągle załatwienia. W razie wybuchu wojny zacznie się wielka improwizacja, bo część starszych dowódców dywizji odejdzie na dowódców grup operacyjnych, część dowódców piechot dywizyj­nych pójdzie na dowódców dywizji, a część dowódców pułków piechoty na dowódców piechot dywizyjnych. Stąd ruch, przesunięcia na przynaj­mniej trzech szczeblach dowodzenia, i to wszystko w przeddzień rozpoczę­cia działań wojennych.

Dałoby się powyższe łatwo usunąć przez utworzenie zastępców dowódców Okręgów Korpusów spomiędzy starszych dowódców dywizji. Wówczas, zależnie od jego wartości operacyjnych, albo dowódca Okręgu Korpusu, albo jego zastępca odszedłby w chwili wybuchu wojny na dowódcę grupy operacyjnej, do czego przygotowałby siebie i odnośny sztab już w czasie pokoju. Projekt jest gotów już od dawna, nikt jednak nie chce go zatwier­dzić. My jednak zawsze spóźniamy się ze wszystkim.

W Kielcach jesteśmy jak zamurowani. Urlopy wstrzymane (stan pogoto­wia mobilizacyjnego). Naszej Dywizji Piechoty Legionów nic nie kazano mobilizować. Przerabia się jedynie elaboraty mobilizacyjne, robi normalne wyszkolenia i ćwiczenia. Dopiero koło 20 IV przyszedł rozkaz, aby zor­ganizować kilka baonów „Obrony Narodowej". Wiadomości „taborowe", które do nas dochodzą, brzmią: dużo dywizji z VII, VIII i IV Okręgu Kor­pusu 4 — powołało rezerwistów (jak na ćwiczenia) i prawie zmobilizo­wane stoją na pograniczu zachodnim. IX Okręg Korpusu 5 prawie cały został zmobilizowany i częściowo przerzucił już swoje wielkie jednostki na zachód i północo-zachód. Ze wschodu na zachód płyną ciągle uzupeł­niające transporty wojskowe. Jednym słowem mobilizacja na raty, zupełnie co innego, niż przewidywały dotychczasowe nasze instrukcje mobilizacyj­ne. Podobno część Korpusu Ochrony Pogranicza, na przykład pułk Korpusu Ochrony Pogranicza Wołożyn, przerzucono w Karpaty na granicę słowa­cką (czytaj już dziś niemiecką)6. Wschodnią granicę bardzo osłabiono, z Korpusu Ochrony Pogranicza na strażnicach zostało po kilku ludzi, nieraz z żołnierzami z Przysposobienia Wojskowego. Podobno Brygada Korpusu Ochrony Pogranicza Podole jest już zorganizowana w dywizję!!7 Szkoda, że mnie teraz nie ma na jej czele. Tyle pracy włożyłem w jej takty­czne wyszkolenie w ciągu (od l XI [19]35 do l VII [19]39) mego pobytu na Podolu 8.

Być może, wyjdę na tym zeszłorocznym przeniesieniu z Korpusu Ochrony pogranicza na rok przed otrzymaniem dywizji, jak się wyraził minister Kasprzycki, jak osławiony „Zabłocki na mydle".

Na Podolu byłem dowódcą zupełnie samodzielnym jako dowódca Brygady Korpusu Ochrony Pogranicza. Specjalnie brygada podolska była na pra­wach wielkiej jednostki podległej wprost Inspektorowi Armii we Lwowie9. Warunki pracy miałem idealne. Włożyłem wielki wysiłek w wyszkolenie taktyczne i bojowe mojej brygady, miała też opinię najlepszej jednostki w całym Korpusie Ochrony Pogranicza. Obecnie jako dowódca piechoty dywizyjnej w 2 Dywizji Piechoty Legionów nie mam ani tej samodzielno­ści, ani nawet warunków pracy. Nastrój tutaj jest senny, hasło nie przepracowywania się, a właściwie nic nie robienie jest ogólne, od dowódcy dywizji10 do najmłodszego oficera w sztabie. Pomimo tego ja moją robotę chcę wykonać na całego, mimo pewnej nawet niechęci z tego powodu dowód­cy dywizji piechoty. Wykonuję więc wszystko, co może do mnie należeć, i myślę, że w 2 Dywizji Piechoty Legionów dawno już nie miano tak solidnie wykonanych prac jak moje za rok ubiegły.

1. zorganizowanie i przeprowadzenie zawodów strzeleckich w koncen­tracji letniej 1938 r.,

2. trzydniowe ćwiczenia międzypułkowe (jedyne w roku 1938), połą­czone z ćwiczeniem kwatermistrzowskim,

3. moje wytyczne odnośnie szkolenia aparatów dowodzenia: adiutan­tów, pocztów,

4. moje wskazówki do szkolenia majorów w dowodzeniu na szczeblu pułku, kapitanów na szczeblu batalionu,

5. moje przeglądy szkół podoficerskich w 1939 r. oraz sprawozdanie z wnioskami na przyszłość,

6. moje uwagi i nacisk na najbardziej zaniedbany w dywizji 4 pułk piechoty, doprowadzające do zmiany dowódcy pułku podpułkownika Berlin-ga11 i zastępcy dowódcy, podpułkownika Ciechanowicza 12,

7. moje uwagi odnośnie wyszkolenia kadry zawodowej oficerskiej i pod­oficerskiej oraz oficerów rezerwy (2 pułk piechoty),

8. moje ćwiczenia aplikacyjne na temat wprowadzenia w 2 Dywizji Piechoty nowych zasad obrony stałej: a) teoretyczne studium porównawcze zasad obrony stałej Rosji, Niemiec, Francji i naszej dla oficerów sztabu dywizji, b) ćwiczenia aplikacyjne na mapie i w terenie trzydniowe dla ofi­cerów sztabu dywizji,

9. wskazówki dla organizacji fortyfikacyjnej odcinka baonów i kompa­nii w obronie,

10. kierunek i nacisk na rozbudowę letniego obozu dywizyjnego w Da-leszycach.

Myślę, że za te 3/4 roku dałem dywizji dość dużo z siebie i maksimum tego, co w obecnych warunkach można było samemu bez sztabu zrobić. Wydaje mi się, że mój dowódca, pułkownik Surówka, dopiero teraz jakby obudził się z letargu i zaczyna bardziej brać się do roboty. Osobiście ma on nieźle pod względem taktycznym posprzątane w głowie, jednak obserwuję u niego jakby pewne lenistwo myślenia, no i brak wszelkiego entuzjazmu w pracy osobistej.

Szef sztabu 2 Dywizji Piechoty Legionów, podpułkownik Pęczkowski13, to leń urodzony. Zdolny dość, bystry, lecz sam nic nie robi, wyręczając się ofice­rami sztabu, a przede wszystkim kapitanem dyplomowanym Szyrmerem 14. który właściwie jest wszystkim w dywizji. Podpułkownik Pęczkowski, zdaje się, sam Żyd z pochodzenia, ożeniony z Żydówką, jest urodzonym intrygan­tem, toteż warunki pracy w 2 Dywizji Piechoty Legionów są bardzo trudne i przykre.

Koło 20 IV przyszła wiadomość, że idę jako hospitant na ośmiotygodniowy kurs wyższych dowódców artylerii do Torunia. Nie mam nic przeciwko temu, bo chętnie przez 2 miesiące będę poza 2 Dywizią Piechoty Legionów. Może do czasu mego powrotu przeniosą mnie lub wojna wybuchnie. Tej ostatniej nie miałbym zbyt wielkiej ochoty odbywać w 2 Dywizji Piechoty. Obecnemu jej kierownictwu nie rokuję powodzeń.

26 IV

Jestem więc od trzech dni na kursie. Jest na nim dziewięciu pułkow­ników artylerzystów (wśród nich dobrze znajomi Stefan Czerwiński oraz Romiszowski 15) i trzech oficerów piechoty (generał Kwaciszewski 16. dowód­ca 19 Dywizji Piechoty, pułkownik Prugar-Ketling17, dowódca piechoty dy­wizyjnej 11 Dywizji Piechoty, no i ja), miał być pułkownik Mozdyiewicz 18, ale jakoś nie przybył, może już dostał dywizję. Kurs mało ciekawy teoria i ćwi­czenia aplikacyjne, choć nieźle prowadzone przez komendanta centrum, ge­nerała Ottona Krzischa19, niemieckiego Czecha czy tez czeskiego Niemca w służbie polskiej. Poza kursem diabelne nudy w Toruniu, po prostu nie ma co robić.

Wiadomości z polityki mało. Europa czeka na mowę Hitlera, na wycofa­nie ochotników włoskich z Hiszpanii itd.

27 IV, czwartek

Wczoraj wieczorem rozmawiałem z Iną 20, a jednak byłem niespokojny o nią. Telefon, na którego połączenie czekałem przeszło godzinę, uspokoił mnie.

Świat czeka na mowę Hitlera w Reichstagu. Na co czekają? Czyż powie im co nowego!? Znowu uzasadnienie pretensji i żądań niemieckich do hege-

monii w Europie, a potem i w świecie. Trzeba jednak przyznać, że „pań­stwa osi", i Niemcy, i Włosi, umieją świat trzymać w napięciu nerwów. Ustalają sobie pewne terminy, a inni (Francja, Anglia) naiwnie tylko na nie czekają, jakby od tego zależało zbawienie świata. Po wielu, wielu różnych terminach teraz znów aktualne: 28 IV — mowa Hitlera, 15 V — defilada w Hiszpanii — Madrycie i potem „wycofanie" ochotników włoskich!!? Na Bałkanach wielka walka dyplomacji „osi" o pozyskanie Jugosławii i Bułgarii, natomiast Anglia stara się o Rumunię. Ta sama walka o Hiszpa­nię W ogóle nastały żniwa dla dyplomacji ministrowie, ambasadorowie ciągle w drodze i na konferencjach. Ciągle wszyscy „budują pokój".

Coraz silniej dochodzą wieści, że jednak Anglia wprowadzi obowiązek służby wojskowej u siebie. Pewnie, najwyższy czas przerwać zabawę w wojsko ochotniczo-zawodowe i przejść na przygotowanie solidnych rezerw oraz kadr wojska. Dowiedziałem się dziś (od wykładowcy Wyższej Szkoły Wo­jennej, speca [w zakresie] obrony przeciwlotniczej), że u nas kiepsko z jed­nostkami obrony przeciwlotniczej 75 mm. Prawie wcale ich nie mamy. To, co jest, okazuje się zupełnie przestarzałe, bez wartości. Nowe dopiero wypróbowane i wkrótce przejdą na masową produkcję w Starachowicach. Ciężar obrony przeciwlotniczej spoczywa więc na razie jedynie na [dział­kach] 40 mm, ale one dają pułap do 3000 m. broniony, wyżej będą lotnicy nieprzyjaciela buszować bezkarnie. Sprawa masowej produkcji dział obrony przeciwlotniczej 75 mm to dłuższa historia. W naszych warunkach to chyba przynajmniej około roku. Sądzę, że zanim to nastąpi, będziemy mieli zapas baterii obrony przeciwlotniczej 75 mm, należałoby do 40 mm działek dodać trochę rozsianych dział obrony przeciwlotniczej 75 mm, aby swymi strza­łami, od czasu do czasu oddanymi, markowały nasycenie terenu również działami 75 mm z pułapem do 6000-8000 m. Wówczas lotnicy nieprzyja­ciela będą musieli pójść wyżej, ponad 3000 m i ponad 6000 m, co ogromnie utrudni im pracę bojową. Są jednak i wiadomości pocieszające, np. że jakość działek 40 mm, produkowanych w Starachowicach, u Cegielskiego, Zieleniewskiego itp., jest pierwszorzędna.

Anglicy zamówili u nas 1000 działek 40 mm, partię próbną, 100 sztuk, podobno im posłano już21. Komisja angielska oświadczyła, że robota tych działek 40 mm jest precyzyjna, po prostu zegarmistrzowska. Nam tak brakuje sprzętu obrony przeciwlotniczej. Jeszcze nawet trzecia część wielkich jednostek nie ma swych batem obrony przeciwlotniczej, a sprzedajemy już za granicę. Przecież to skandal, żeby nas samych nie stać było, w obliczu zbliżającej się wojny, na środki pieniężne, pokrywające zdolność wytwórczą przynajmniej własnego przemysłu zbrojeniowego. Co warte jest kurczowe trzymanie się stabilizacji złotego wobec możliwości niedostatecznego przygotowania kraju do wojny. Przecież pożyczka przeciwlotnicza wypadła

więcej niż skromnie. Kraj powinien był złożyć przynajmniej 2-3 razy wię­cej 22. Jeśli zaś nie chcą dać obywatele, dać dobrowolnie, trzeba im wziąć przymusowo. Inaczej, w razie przegranej wojny, dużo więcej stracą, jeśli nie wszystko, włącznie z utratą wolności i niepodległości.

28 IV, piątek

Na kursie ćwiczenia aplikacyjne, grupa operacyjna i dywizja piechoty w natarciu na przeciwnika doraźnie organizującego obronę. Nic specjalnie ciekawego. Byłem dziś o godz. 14 w Dowództwie Okręgu Korpusu u pułko­wnika Myszkowskiego 23 i pułkownika Trapszy, oraz u generała Tokarzew-skiego. Z Myszkowskim „rozegraliśmy" na mapie ściennej plan wojny z Niemcami według naszych poglądów. Osłona nasza na Prusy Wschodnie, główne uderzenie najpierw na Śląsk, na Wrocław i Głogów, a potem drugie, kolejne w czasie, na Szczecin, dla rozszerzenia korytarza pomorskiego i likwi­dacji na końcu Prus Wschodnich. Ciekawe, jaki też jest plan nasz wojny z Niemcami? Bo, że oni nauczeni r. 1914 uderzą wszystkimi siłami (90%) naj­pierw na nas i na Rumunię, osłaniając się jedynie na zachodzie, to jestem pra­wie pewien. Będą chcieli uspokoić sobie tyły i przygotować żywność oraz su­rowce dla prowadzenia długiej, może wieloletniej wojny na zachodzie. Mam wrażenie, że wobec obecnej przewagi środków obrony nad środkami natarcia i wobec potężnej bariery fortyfikacyjnej na zachodzie, nie będą mogli Niemcy się pokusić o rozegranie szybko uderzającej — błyskawicz­nej ofensywy na Francję. Gdy na nas uderzą (80-100 dywizjami24), to kto wie, może po pewnym czasie nasz front bojowy przenieść się na Wisłę lub nawet na Bug.

Ten plan wojny z Niemcami trochę nie daje mi spokoju. Czy jest on aby realny, czy nie za bardzo ujęty pod kątem widzenia doświadczeń 1918/[19]20. Czy nie za ryzykowny? Czyż nie za mało zrobiono odcinków odciążających przez budowę fortyfikacji (przynajmniej przeciw Prusom Wschodnim i ostatnio w Karpatach), przez przygotowanie baz podstawowych do na­szych działań zaczepnych, jak np. linia Wisły — Sanu — Narwi. Czy nie za mało liczymy się z potęgą i przewagą lotnictwa niemieckiego? Czy teoria generała Dęba-Biernackiego 25, że lotnictwo i broń pancerna nie odegrają głównej roli na wschodzie w przyszłej wojnie, nie za bardzo zaciemniły faktycznego stanu rzeczy. Mogą nas spotkać duże tu zaskoczenia i niepo­wodzenia. Jednak końcowy efekt wojny (może nawet po 3-4 latach) będzie na pewno dla Niemców przegrany. I przed Polską stoi wielka przyszłość cały Śląsk, cały Gdańsk, Prusy Wschodnie całe, a może bez kawałka z Kró­lewcem, oraz wyrównanie granic na Pomorzu. Co zaś za tym pójdzie wyraźna hegemonia na wschodzie Europy, być może sfederowane z Polską

Słowacja, Litwa i może Czechy (nauczone przykrym doświadczeniem samo­dzielności).

Dostałem dziś list od Generalnego Komisarza Pożyczki Przeciwlotni­czej, generała broni Berbeckiego. Jest on odpowiedzią na szereg moich myśli i uwag, co zrobić, aby Żydzi wzięli większy udział w podpisywaniu poży­czki przeciwlotniczej. Faktem jest bowiem, że Żydzi unikają ofiar na rzecz pożyczki. Drobne, silnie reklamowane wpłaty od Żydów nie stanowią nawet maleńkiej cząstki tego, co powinni oni wpłacić. I to robią Żydzi, którzy dziś poza Polską nigdzie nie mają możności jako tako się urządzić. Jeśli porównać ich warunki egzystencji w Niemczech, na Węgrzech, w Ru­munii, a nawet we Włoszech, to przecież wprost w oczy bije ta ich niew­dzięczność wobec Polski, w której tak kulturalne i wygodne mają warunki egzystencji. Tym się też powodując, zestawiliśmy z moim bratem Stanisławem szereg myśli i wskazówek na temat większego udziału polskiego żydostwa w akcji zakupu pożyczki przeciwlotniczej. Wysłałem to przed ty­godniem do Generała Berbeckiego, od którego otrzymałem list następują­cej treści: „Potwierdzając odbiór listu z dnia 22 IV [19]39 komunikuję, że niestety sprawa przedstawia się gorzej, bo nie tylko Żydzi uchylają się od spełnienia obowiązku, ale całe grona i odłamy posiadaczy polskich też sta­rają się robić to samo. Ja ze swej strony poruszam wszystkie możliwe sprę­żyny i gdzie mogę robię moralny nacisk, bo, niestety, pożyczka jest dobro­wolna, a nie przymusowa. Dziękuję Panu Pułkownikowi za przysłany mi «szereg myśli» — gen broni Berbecki".

Tyle na razie w tej sprawie, ale widać, że niewesoło. Entuzjazm Polaczków [sic] prysł. Byłby pewnie silniejszy, gdyby nie „gwarancja naszych granic przez Anglię", która w tym czasie właśnie wypadła 26. My, Polacy, chętnie zaraz wyprzęgamy z obowiązku i pracy, gdy tylko jakiś pretekst znajdziemy i możemy liczyć, że ktoś za nas cośkolwiek choćby zrobi.

Jutro pojadę do Kielc. Muszę się z Iną zobaczyć. Podtrzymać ją w formie dotychczasowej. Zresztą mam i parę spraw gospodarczych i domowych do omówienia (zabezpieczenie mieszkania, gdy nas nie będzie). Wezmę też chyba trochę materiału do pisania artykułu o obronie, bo tutaj można oszaleć z nudów.

29 IV, sobota

Wczoraj w południe Hitler wygłosił w Reichstagu swą mowę w odpo­wiedzi na deklarację (depeszę) Rooseveltowi27. Jak zwykle ze swadą i tem­peramentem udowadnia, że wszystkie aneksje ostatnie Niemcy zrobili dla dobra pokoju i ludzkości. Anglikom wypowiedział układ morski o ogranicze­niu zbrojeń, a z nami wypowiedział pakt o nieagresji z 1934 roku. Jako

przyczynę podał, że Polska nie zgodziła się na jego propozycję sprzed trzech tygodni28, a mianowicie:

1 Wolne Miasto Gdańsk wraca w granice Państwa Niemieckiego.

2 Przez korytarz pomorski wybudowana zostanie eksterytorialna auto­strada i linia kolejowa, również eksterytorialna. W zamian za to Hitler ofiarował:

1 Zabezpieczenie praw gospodarczych Polski w porcie gdańskim.

2 Gwarancję nienaruszalności granic polskich.

3 Przedłużenie paktu o nieagresji na lat dwadzieścia pięć.

4 Zagwarantowanie niezależności Słowacji wspólnie przez Węgry, Pol­skę i Niemcy.

Na koniec odpowiedział w swej mowie Rooseveltowi w 21 punktach zbijając i ośmieszając deklarację Roosevelta. Z mowy Hitlera dla nas ma znaczenie to, że wyraźnie zaznaczył, czego od nas zażądał, na co my powie dzieliśmy zdecydowanie — nie".

Wypowiedzenie paktu o nieagresji nie ma żadnego znaczenia, bo i tak nikt by go się nie trzymał, a pierwsi Niemcy, gdyby zaszła tego potrzeba.

Dziś na kursie miałem starcie dyskusyjne z zastępcą komendanta kursu, pułkownikiem dyplomowanym Tatarem 29. Szło o rozwiązanie działań za­czepnych dywizji piechoty, bijącej się z nieprzyjacielem (około dywizji piechoty) zużytym i już pobitym, opóźniającym na przedpolu rzeki Oszmianki, za którą organizuje nieprzyjaciel obronę i zbiera nowe siły, wyładowy­wane w tyle. Zamiast oficjalnego rozwiązania natarcia, skupionego dwoma pułkami przy scentralizowanej artylerii, jak na nieprzyjaciela zorganizo­wanego obronnie w wojnie ruchowej, przyjąłem rozwiązanie wręcz inne. Postanowiłem natrzeć trzema kolumnami pułkowymi, każda z dywizjonem artylerii bezpośredniego wsparcia, aby, gdzie tylko nieprzyjaciel stawi opór i nie da się od razu odrzucić, oskrzydlić go sąsiednią kolumną. Na kierunku zaś pułku najważniejszego nastawić dywizjon ciężkiej artylerii oraz odwody dowódcy dywizji piechoty (dwa bataliony, wzięte z pułków, działających na kierunkach mniej ważnych). W ten sposób zamiast się długo krwawić na kolejnych pozycjach opóźniania nieprzyjaciela miałbym szansę znacznie szybszego zlikwidowania oporu przeciwnika i wcześniejszego doj­ścia do Oszmianki, tak aby jeszcze dziś przygotować warunki na jej sforso­wanie nazajutrz. Pomysł ten zbliżony był zresztą do systemu wejścia do bitwy dywizji piechoty, który propagował swego czasu śp. generał Pozerski30. Zrobiła się długa dyskusja. Kierownik ćwiczenia mówił swoje, a ja swoje. Zresztą argumenty jego nikomu nie trafiały do przekonania i wię­kszość kursistów była za moim rozwiązaniem. Miałem nawet pewne skru­puły, że za ostro stawiałem sprawę, ale [Prugar-]Ketling i Kwaciszewski uspokoili mnie, że obawy moje są niesłuszne.

Dziś o piętnastej jadę do Warszawy i dalej do Kielc. Przyjadę „z zasko­czeniem". Bardzo się cieszę na ten wyjazd.

4 V 1939, czwartek

Jak planowałem, wyjechałem w sobotę. Naturalnie Ina zrobiła znowu kawał. Aby się ,,przewietrzyć", pojechała autem z Chęcińskimi31 do War­szawy po południu w sobotę, aby w niedzielę wrócić z powrotem a potem we wtorek, w drodze do Torunia znowu jechać na tydzień do Warszawy. Przyjechałem do Kielc i byłem wściekły na ten znowu „niepoważny" wy­czyn. Przez telefon do Stasiów 32 powiedziałem Inie parę przykrych słów, ale potem żal mi jej było i gdy rano z „popsutej" wycieczki wróciła torpedą na godzinę dziesiątą do Kielc, już nic nie mówiłem. W rezultacie całą noc nie spaliśmy ona w Warszawie, ja w Kielcach. Zaalarmowano Dziadoszów33, Szyrmerów, Stasiów i wiele innych osób.

Na 3 maja byłem w Warszawie z Iną i Krysią 34 na balkonie, obserwując defiladę. Jak zwykle bardzo dobra, nareszcie piechota nasza zaczyna cho­dzie dobrym krokiem paradnym. Czy jednak to najważniejsze dziś wobec grozy bliskiej zawieruchy wojennej. Czyż nasz minister wojny nie za wiele przykłada uwagi do tych formalnych i zewnętrznych, typowo pokojowych, cech wojska. Ciągle zmiany w odznakach, w umundurowaniu w dodatkach błyskotliwych dla wojska itp.

Poprzednią noc przebąblowaliśmy Ina, Stasiowie, Leon Strzelecki (do­łączył w, "Bristolu"). Byliśmy kolejno SIM, „Bristol", „Narcyz", „Kolombina" 35, no i wreszcie o piątej spać. Po obiedzie u Stasiów (z Leonem) wracam w nocy do Torunia. Ina przyjedzie tutaj w niedzielę.

4 V 1939

Dziś zajęcia normalne — trzy ćwiczenia aplikacyjne na obronę stałą. Na kolanie rozwiązuję (założenie dostałem przed chwilą), z którego nie jestem zadowolony, bo zresztą jest dla mnie mało logicznie skombinowane. Na jutro mamy zrobić do tej obrony (12 Dywizja Piechoty) plan użycia artylerii.

5 V, piątek

Dziś z kursu (gdzie były bardzo nudne obliczenia użycia artylerii w obro­nie) poszedłem do Dowództwa Okręgu Korpusu. Tam z Myszkowskim i Trapszą wysłuchałem przemówienia Becka (przez radio) jako odpowiedzi Rządu Polskiego na mowę Hitlera. Przemówienie było w Sejmie między godziną 11-11.30. Beck mówił dobitnie, dosadnie, nawet z ironią. Odpowiedź była twarda, wyraźna. Co do formy, to utrzymana w tonie odpowiadającym „rewelacjom" Hitlera. W innych warunkach podobna mowa mogłaby się

spotkać z zarzutem, że jest „przeszarżowana", a raczej złośliwie przygważ-dzająca przeciwnika.

Oto parę z niej zwrotów. „Układ każdy jest warty tyle, ile są warci jego partnerzy. My po zniknięciu układu polsko-niemieckiego nie mamy powodu nosić po nim żałoby".

Wolne Miasto Gdańsk nie zostało wymyślone w Traktacie Wersalskim, jest zjawiskiem istniejącym od wielu wieków. Niemieccy kupcy w Gdańsku zapewnili rozwój i dobrobyt tego miasta dzięki handlowi zamorskiemu Polski".

Słowo korytarz pomorski jest sztucznym wymysłem, chodzi tu bowiem o województwo pomorskie, o odwieczną ziemię polską, mającą znikomy procent niemieckich osadników".

Pan kanclerz Rzeszy wspomniał o potrójnym kondominium w Słowacji. Zmuszony jestem stwierdzić, że tę propozycję usłyszałem po raz pierwszy w mowie pana kanclerza z dnia 28 IV. W niektórych poprzednich rozmo­wach czynione były jedynie aluzje, że w razie dojścia do ogólnego układu sprawa Słowacji mogłaby być omówiona. Nie szukaliśmy pogłębienia tego rodzaju rozmów, ponieważ nie mamy zwyczaju handlować cudzymi interesami".

W mowie swej pan kanclerz Rzeszy proponuje uznanie i przyjęcie definitywne istniejącej między Polską a Niemcami granicy. Muszę skonsta­tować, że chodziłoby tu o uznanie naszej de iure i de facto bezspornej wła­sności".

Pokój jest na pewno celem ciężkiej i wytężonej pracy dyplomacji pol­skiej. Po to, aby to słowo miało realną wartość, potrzebne są dwa warunki: l pokojowe zamiary, 2 pokojowe metody postępowania. Jeśli tymi dwoma warunkami rząd Rzeszy istotnie się kieruje w stosunku do naszego kraju, wszelkie rozmowy, respektujące oczywiście wymienione wyżej przeze mnie zasady, są możliwe. Gdyby do takich rozmów doszło — to Rząd Polski swoim zwyczajem traktować będzie zagadnienie rzeczowo, licząc się z do­świadczeniami ostatnich czasów".

My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor" 36.

Nie sądzę, aby Hitlerowi i Niemcom było przyjemnie po tej naszej od­powiedzi.

6 V, sobota

Dziś na kursie nic ciekawego. Dalej wałkujemy obronę stałą i użycie artylerii dywizji piechoty. Jutro rano jadę do Kutna na imieniny wuja Stasia Chrzanowskiego. Trzeba temu seniorowi zrobić przyjemność, może

po raz ostatni. Zjeżdżamy się tam ze Stasiami i Iną z Warszawy, Z Kutna z Iną wracamy do Torunia razem.

7 V, niedziela

Rezultaty zachowania tajemnicy u nas w wojsku są jednak widoczne. Na ogół wiemy jednak bardzo mało o tym, co zmobilizowano, jakie oddzia­ły zebrano w rejonach pogranicza itp. Po prostu przyjął się zwyczaj nie-pytania między kolegami, co robisz, jaki masz przydział i co wiesz nowego w zakresie organizacji i życia wojskowego. I dlatego też dawne plotkarstwo i ciągłe gadanie o sprawach wojskowych znikło z repertuaru rozmów koleżeńskich. Dopomogło też do tego nieogłaszanie publicznie zmiany przydziałów oficerów, ograniczając podanie wiadomości personalnych tylko zainteresowanym oraz fragmentami w tajnych rozkazach. W każdym razie w ciągu ostatnich trzech lat jest wielki postęp w zachowaniu tajemnicy wojskowej. Choć nieraz śmieliśmy się z przesady w tym kierunku, np. przy utaj[ni]aniu numeru pułków, gdy mowa o święcie pułkowym, lub o zaszy­waniu numerów pułków na mundurach, a nawet na sztandarach, jednak ta przesada zrobiła swoje, jesteśmy u nas w wojsku po prostu zakonspi­rowani.

8 V, poniedziałek

Byłem wczoraj w Kutnie, odwiedzając wuja Stasia. Zjazd się udał. Wuj Staś (76 lat, a jak się trzyma!) był rozanielony, żeśmy go tak odwiedzili w komplecie. Mimo swego wieku oprócz rejentury pracuje społecznie, jest przyjacielem wojska, naucza itp., tak że w uznaniu tego dano mu nie­dawno Order Polonia Restituta, z czego bardzo jest dumny. Skorzystałem z bytności u niego, prawie że ostatniego z najstarszej generacji rodziny i zebrałem trochę danych do przeszłości naszej rodziny, a w szczególności odnośnie pradziadka, Pawła Chrzanowskiego, ochotnika napoleońskiego, a potem oficera Księstwa Warszawskiego, oraz dziadka Damiana, uczestnika powstania 1863 roku.

Od wczoraj wieczorem Ina jest razem ze mną w Toruniu.

Dziś na kursie było ciekawe studium organizowania natarcia na umocnio­ną pozycję przez dywizję (na trzech kilometrach), wzmocnioną poważnie artylerią (o dwa dywizjony lekkie i jeden ciężki). Nareszcie pierwsza praca, która mi dała coś nowego i interesującego na tym kursie.

Niemcy podpisali 7 V przymierze i układ wojskowy z Włochami (Ribbentrop z Ciano w Mediolanie)37. Sojusz wojskowy włosko-niemiecki został oficjalnie ogłoszony, choć wszyscy od dawna wiedzieli o jego istnieniu. Rosja coś jakby wymyka się z grupy państw demokratycznych, będących kontra „osi". Litwinow ustąpił [ze stanowiska komisarza spraw zagranicz-

nych]. Zdaje się, że ZSSR 38 chce zarezerwować sobie wolną rękę na potem zamiast wiązać się od razu z Anglią przeciw Niemcom. Zresztą jej związanie i pomoc wojskowa jest iluzoryczna, bo ani my, ani Rumunia nie pozwolimy na pomoc przez nasze terytorium. Ciekawą też rolę odgrywać zaczyna stanowisko Japonii, która podaje, że przystąpi politycznie i militarnie do „osi", jeśliby Rosja wystąpiła przeciw „osi". Nic więc dziwnego, że podziała to silnie hamująco na ZSSR.

11 V czwartek

Ubiegłe dni nie przyniosły nic ciekawego ani w polityce i w sytuacji mię-dzynarodowej, ani w moim życiu codziennym.

Wczoraj w południe pojechaliśmy z Iną i z generałem Kwaciszewskim i pułkownikiem [Prugar-]Ketlingiem do Ciechocinka pięknym nowym sa-mochodem dowódcy dywizji piechoty — Chevroletem — bardzo mi się podoba. Droga piękna lasami wzdłuż Wisły. W Ciechocinku byłem pierwszy raz . Ładnie zabudowane i urządzone miejsce kuracyjne. Zwiedziliśmy tężnie oraz baseny kąpielowe. Omówiłem warunki pobytu Iny od 15 maja do 10-go czerwca w wojskowym szpitalu sezonowym. Po małym śniadanku wróciliśmy. Wieczorem poszliśmy z Iną na świetny film szpiegowski „Gibraltar".

Dziś po południu pojechaliśmy na północ od Torunia do Chełmży. A po­tem powrót przez Kowalewo i Grębocin. Było bardzo zimno. W ogóle ten maj jest rozpaczliwy, tak jest ciągle zimno i zimno. Ja to znoszę z przyjemnością, bo lubię chłód i zimno, ale Ina trzęsie się ciągle z zimna i narzeka.

14 V, niedziela

Ubiegłe dni w polityce nie przyniosły nic nowego. Anglia podpisała trak­tat z Turcją, przy czym okręty angielsko-francuskie uzyskały prawo swo­bodnego poruszania się przez Dardanele. Państwa skandynawskie odrzu­ciły propozycje niemieckie zawarcia paktu o nieagresji, widać nie mają ochoty zawierać [go] z Niemcami, którzy potem zależnie od potrzeby jedno­stronnie takie pakty łamią. Pierścień więc koło państw „osi" jakby się coraz bardziej zamyka. „Niewiadomą" stanowią jeszcze Hiszpania, Jugo­sławia, no i częściowo Rosja.

Na kursie w sobotę mieliśmy pierwsze ćwiczenie w terenie. Bój spotka­niowy. Prowadził generał Krzisch. Założenie skonstruowano tak, że sposób wprowadzenia nowej dywizji do walki flankowo wzdłuż obsadzonego fron­tu nieprzyjaciela był nierealny i prowadził wprost do nonsensownej sytu­acji operacyjnej. W toku ćwiczenia, przy rozgrywaniu fragmentów takty­cznych, wyłoniło się szereg sytuacji ciekawych i wartych zastanowienia.

Dziś pojechaliśmy z Iną rano o godz. 9-ej do Inowrocławia i Kruszwicy

nad Gopłem, aby zwiedzić te miejscowości. Z „mysiej wieży" cudowny wi­dok na Gopło i jego okolice. Wróciliśmy o godz. 14-ej i byliśmy potem na konkursach hippicznych, stamtąd na dansingu w „Pomorzance", a w koń­cu zwiedziliśmy mieszkanie Bołtuciów 39 (dowódcy 4 Dywizji Piechoty), znajdujące się na gruzach i resztkach krzyżackiego zamku nad Wisłą.

15 V, poniedziałek

Dziś imieniny Mamy. Już trzeci rok nie obchodzimy ich z Nią40.

Gdy byłem 7 V w Kutnie, zapisałem sobie szereg danych i dat z przeszłości naszej rodziny. Wymierają coraz bardziej starsi (Mama, wuj Paweł), więc najwyższy czas, aby trwałej niż w pamięci zapisać to, co już wkrótce nikt opowiedzieć nie będzie w stanie. Pradziadek mój, w prostej linii ojciec dziadka Damiana, ojca mojej matki, urodził się jako Paweł Chrzanowski około roku 1785—1790. Pisał się z Łaniowa, był herbu Suche Komnaty, a mieszkał w ziemi augustowskiej.

Jako osiemnastoletni chłopiec, około (?) roku 1804 ucieka z domu do Francji, gdzie wstępuje do formacji wojska polskiego. Bierze udział w wal­kach o Saragossę pod rozkazami generała Chłopickiego, gdzie dostaje za waleczność odznaczenie wojenne.

Jako młody chłopiec, po odznaczeniu, nabiera tupetu, twierdząc wszem i naokoło, że nikogo i niczego się nie boi. Kłuło to w oczy starych weteranów napoleońskich, którzy postanowili go nabrać i dać mu żołnierską nauczkę. Ustawili go więc na warcie koło starego klasztoru przy na pół zburzonej baszcie, gdzie mówiono, że nocą, koło północy straszy. Gdy z Chrzanow­skiego żartowano, iż nie wytrzyma tam na warcie, on śmiało stanął i objął obowiązki wartownika. Koło północy słyszy, że coś się w tej baszcie rusza i słychać jakby kroki czy tupot kopyt — w imaginacji „kopyt diabelskich". Chwycił broń na „gotuj" i woła „Qui va?" Cisza. Kiedy po raz trzeci zawołał „Qui va?", tuż nagle obok za złomami murów baszty rozległ się bek! Nie wytrzymał wówczas nasz bohater i wyrwał od baszty w pole. Wypadli wówczas z baszty wiarusi, którzy tam ukryli się ze zwykłym kozłem.

Po kampanii hiszpańskiej wrócił pradziadek Chrzanowski do kraju i był w szeregach wojska Księstwa Warszawskiego, gdzie został oficerem (Por­tret jest u wuja Stasia). Po wojnach 1812—[18]15 jako porucznik wychodzi z wojska i osiada na ziemi w łęczyckiem, w majątku Dzierząźnia. Ożeniony był dwukrotnie, kolejno z siostrami Rybickimi z augustowskiego i ma z nimi po sześcioro dzieci, razem dwanaście. Kolejno więc synów miał Damiana, Stanisława, Feliksa, Pawła (generała), Jana i Leona, oraz córki Celina, Apolonia (później Jóźwicka), Wiktoria (Bernsztajnowa), Wanda (Wojciechowska), Helena (Glikselli), Maria (Strebejko).

Dziadek Damian urodził się w roku 1831 i osiadł w Dzierząźni. Ożenio-

ny był z Melanią z Ulatowskich z Kraśnicy spod Konina. W roku 1863 był czynnym członkiem administracji powstańczej w ziemi łęczyckiej, zaopatru­jąc oddziały powstańcze. W związku z tym aresztowany został w kwietniu 1863 roku przez generała rosyjskiego Bremsena i umieszczony w więzieniu w Łodzi. Został skazany na zesłanie do oddalonych miejscowości rosji. Za staraniem babci i rodziny, przy czym wszystkie kosztowności, oraz ile się dało pożyczyć, poszło na łapówki. Został wreszcie po 7-8 miesiącach zwolniony w końcu 1863 roku.

W czasie uwięzienia dziadka miał miejsce pewien incydent. Wuj Staś, najstarsze dziecko Damianów, przyszedł już na świat, gdy dziadek siedział w więzieniu. Gdy groźba zesłania mogła już być każdej chwili zrealizowana, babcia z 6-tygodmowym dzieckiem na ręku przybyła do więzienia, aby przed wywiezieniem choć na chwilę pokazać ojcu jego syna pierworodnego. Widzenie było w obecności oficera żandarmerii rosyjskiej, który chcąc być szarmanckim wobec pięknej Polki ofiarował się potrzymać dziecko. Wuj Staś nie darował mu jednak, gruntownie żandarma podlewając i stał się chyba najmłodszym powstańcem (paralela do mego plucia jako 4-6 letni chłopiec oficerom rosyjskim na epolety). Mama moja, Zofia, urodziła się w roku 1864, a termin jej urodzenia wskazuje, że poczętą była bezpośrednio po wyjściu dziadka z więzienia, stąd może tyle w niej zawsze było patrio­tyzmu, oddania Ojczyźnie i nienawiści do wrogów, a szczególnie do Mo­skali. To widać też wyssałem z piersi matki i ja, zwykłym biegiem losów, dzięki czemu byłem taki właśnie w swym życiu, a nie inny i dzięki temu znalazłem dla siebie ten kierunek pracy i służby dla kraju, który wybrałem przed 25-30 laty.

Dziadek Damian miał też dobrą gromadę dzieci. Stanisław, Zofia (moja matka), Michalina (Fiszerowa), Maria (Maryla Olszewska), Paweł, Włady­sław, Damian, Melania, Jan.

Dziadkowie mieszkali najpierw w majątku Dzierząźnia. Przejścia i straty 1863—1864 roku poderwały jednak finanse, łapówki zapłacone za uwolnie­nie dziadka, wreszcie konieczność regulacji działów z rodzeństwem spowo­dowały, że dziadek Damian około roku 1865 sprzedał Dzierząźnię swemu bratu Stanisławowi (bogato ożenionemu), a kupił mniejszy majątek, Panoszew, w ziemi łęczyckiej, gdzie mieszkali dziadkowie do roku 1874. Jednak i tu, po przejściach lat ubiegłych, ciężko się gospodarowało i wreszcie dzia­dek sprzedaje Panoszew i obejmuje w administrację majątek Krzepczów w piotrkowskim, własność żony dziadka Stanisława. W tym Krzepczowie, potem w Kobyłkach pod Piotrkowem gospodarują niby na spółkę z dziad­kiem Stanisławem. Wreszcie w roku 1884 dziadek Damian odrywa się osta­tecznie od roli, zamieszkał w Piotrkowie, gdzie jest radcą Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego.

18 V, czwartek

Dziś ulokowałem rano Inę w Ciechocinku w wojskowym sezonowym szpitalu. Bolą ją nogi, zaczynają się żylaki, puchną torebki stawowe, więc czas, żeby to polepszyć. Pojechaliśmy rano z Torunia o godz 8-ej autem dalszą drogą na Aleksandrów (54 km) zamiast krótką (22 km) przez poligon artyleryjski, bo było po deszczu. Kryminał, żeby w ogóle do Ciechocinka nie było szosy, bo i 8 km z Aleksandrowa do Ciechocinka to polna droga podsypana żwirem, no i fatalna. Wróciłem do Torunia o godzinie 21-ej, bo jutro rano o godzinie 7-ej wyjazd w teren. Wczoraj Kwaciszewski zwró­cił się do mnie, aby nie czytać książek na zajęciach, bo to peszy wykłado­wców. No, ale co robić, gdy przez 4-6 godzin gadają bzdury lub rozważają i dyskutują sprawy oczywiste. Po prostu rozpacz wysłuchiwać te ciągłe wypoćmy mózgowe, do tego oparte nieraz na fałszywych podstawach — za­łożeniach. W ogóle ten kurs to poroniony pomysł dla nas dowódców pie­choty dywizyjnej czy dywizji piechoty, bo nic nam nie daje i szkoda marno­wać tyle godzin czasu.

19 V, piątek

Dziś pojechaliśmy (ponad 250 km) w teren, aby sprawdzić nasze przed­wczorajsze decyzje co do natarcia trzech dywizji piechoty. Jutro mamy znowu jechać w teren celem rozegrania i omówienia naszych rozwiązań. Ten wyjazd był dziś zupełnie bezcelowy, bo takie sprawdzenie naszych rozwiązań można było doskonale zrobić w związku z naszym jutrzejszym wyjazdem w ten sam teren. Co innego, gdybyśmy mieli teren rozpoznać i później dopiero na podstawie tego zrobić nasze rozwiązanie (tak zresztą, jak to się zwykle robi), wtedy kalkulowałoby się wyjechać raz na rozpo­znanie i drugi raz na omówienie naszych rozwiązań. Dzisiaj największą korzyścią naszego wyjazdu było w drodze powrotnej zwiedzenie Biskupina. Ta osada bagienna z okresu łużyckiego, przeszło 2500 lat temu, jest im­ponującym zabytkiem sztuki fortyfikacyjno-obronnej prastarej Słowiań­szczyzny. W celach bowiem jedynie obronnych to plus minus tysiąc Łuży­czan ulokowało się na wysepce wśród jeziora ogromnego, otoczonego do tego jeszcze zewsząd bagnami. To prastare grodziszcze, zbudowane na bagnistej wysepce, otoczone wałami — palisadami (jakby kesony z bali, zasypane ziemią), zabezpieczone było ze wszystkich stron falochronami z bali drzewnych, umieszczonych pod najprawidłowszym kątem, bo plus minus 45°, do opierania się uderzeniom fal. Tych warstw bali falochro-nowych było nieraz po kilkanaście.

W obrębie wałów-palisad były drogi z bali drzewnych, a wzdłuż nich rzędy skupionych chat. Chaty te budowano bardzo solidnie, z przedsion­kami, przepierzeniami, o bardzo dużej przestrzeni i znacznej wysokości

w świetle (do 5 m). Osada bagienna przetrwała plus minus 500 lat. W tym czasie poziom jeziora się podnosił stopniowo, więc i wewnątrz osady, gdzie widać zaczęła przenikać woda i wilgoć, zaczęto podnosić poziom podłóg w chatach, poziom palenisk, poziom dróg koło chaty itp. W końcu jednak woda zwyciężyła, której poziom tak się podniósł, że mieszkańcy musieli opuścić swą osadę bagienną i przenieść się gdzie indziej, na wyższe miejsce. Woda zalała teren osady, zamuliła te części zabudowań, wałów, falochro­nów itp., których fale nie rozniosły, i dzięki temu tak świetnie zakonserwo­wała je, że po odkopaniu obecnie ma się zupełnie dokładny obraz wyglądu tej „fortecy wśród fal" prastarych Łużyczan. Mieszkańcy osady bagiennej trudnili się głównie rolnictwem, zdziwiło mnie to ogromnie, bo byłem przekonany, że podstawę ich egzystencji stanowiło rybołówstwo i myślistwo. Jest to skądinąd podobno nowe odkrycie, bo dotychczas nauka uważała, że Łużyczanie trudnili się rybołówstwem i myślistwem. W ogóle odkrycie tak szczegółowe i szerokie podobnej osady bagiennej z czasów kultury łuży­ckiej sprzed około 2500 lat jest jedyne u nas w Biskupinie. Pewne podobne fragmenty osad bagiennych znaleziono swego czasu w Szwajcarii.

Akurat tydzień temu miał miejsce bardzo przykry wypadek. Żona generała Kasprzyckiego, naszego ministra wojny, rzuciła się z piątego piętra i popeł­niła samobójstwo41. Kulisy tej sprawy znaliśmy wszyscy od dawna. „Flirt" Kasprzyckiego z Kajzerówną42, aktorką warszawską, był głośny na całe wojsko. Żeby jednak doszło aż do takiego dramatu, to winę ponosi niewątpli­wie sam Kasprzycki. Zresztą o tej sprawie mówią niezbyt pięknie. Podobno, gdy wreszcie po długiej walce wymusił na swej żonie zgodę na rozwód, chciał jej dać alimentów około 400 zł zaledwie, przy swych poborach 3-5 tys. złotych miesięcznie. Czy o to się rozeszło, czy też o co innego, dość że skan­dal ogromny. Na razie sprawę tuszują. Kasprzycką pochowano po cichu i do tego w Wilanowie; w tym czasie Kasprzycki był już podobno w Paryżu, dokąd wyjechał, jak podały gazety „nieoficjalnie w sprawach wojskowych". Myślę, że po tym wypadku chyba ustąpi wreszcie z ministerstwa, w którym już dość jego nieopanowanej i chaotycznej „radosnej twórczości". Lepiej niech się pastwi swoimi pomysłami nad kilkoma dywizjami jako Inspektor Armii niż nad całym wojskiem jako minister. Zresztą już wcześniej postawił mu Marszałek Śmigły43 podobno warunek, że jeśli uzyska rozwód i będzie się chciał żenić z Kajzerówną, to musi ustąpić z ministerstwa, ponieważ tak stracił dla niej głowę, no i rozum, więc trzeba przypuszczać, że po pew­nym czasie pobiorą się.

Co on jednak widzi w tej Kajzerównie, to tego zrozumieć nie mogę. Wi­działem ją w kilku sztukach w teatrze. Była dla mnie okropna, po prostu dragon bez talentu; do tego podobno jest głupia beznadziejnie. Szyfman 44 z Teatru Polskiego miał się wyrazić: „Nie mogę zrozumieć, co taki inteligen-

tny generał widzi w tej głupiej Kajzerównie. Gdyby kilka godzin spędzili w sypialni, to zrozumiałbym, ale o czym oni godzinami mogą rozmawiać wysiadując u Simona i Steckiego45 (gdzie jadają często razem obiady lub kolacje), tego mi nikt nie wytłumaczy". Oto, jakie plotki zanotowałem przy okazji tego przykrego wypadku.

21 maja

Jednak podobno Kasprzycki był na pogrzebie żony, który zresztą odbył się w 24 godziny po wypadku, i dopiero potem wyjechał do Paryża. Przy­czyną śmierci był rozstrój nerwowy i podobno chęć zemszczenia się przez skompromitowanie generała oraz wzbudzenie nienawiści u syna do ojca. Kasprzycka przyjechała z synem samochodem, oddała mu torebkę, w której były kosztowności, powiedziała, że na chwilę musi wstąpić do Instytut de Beaute [Piękności] na V piętrze i kazała za 10 minut po siebie wrócić. Sama poszła na V piętro, przyczepiła sobie legitymację wojskową, stwierdzającą, że jest żoną ministra, do ubrania, aby wiedziano kim jest, i rzuciła się z piątego piętra na bruk. Gdy syn wrócił, znalazł już tylko zniekształ­conego trupa!

22 maja, poniedziałek

Przed kilku dniami rozmawialiśmy w gronie kilku kolegów na temat naszych wyższych dowódców, którym przyszłoby wziąć na barki ciężar dowodzenia w wojnie, która nieuchronnie wkrótce wybuchnie. Wkrótce, tak jak ja rozumiem i oceniam, to chyba nie w najbliższych tygodniach. Wybuch wojny możliwy raczej dopiero od sierpnia (gdy zbiory zostaną ukończone). Przypuszczam jednak, że chyba dopiero w roku przyszłym, gdy Anglia się dozbroi. Jedynie Niemcy, nie chcąc do tego dopuścić, mogą obecnie pod jesień sprowokować wojnę.

Te opinie warto zanotować, są one bowiem w dużej mierze opiniami całego naszego ogółu oficerskiego, a nikt przecież nie oceni lepiej przeło­żonych, jak ich podwładni. Opinie te zresztą pokrywają się niemal całko­wicie z moimi poglądami o tych, którym przyjdzie dowodzić w przyszłej rozprawie orężnej.

Marszałek Śmigły-Rydz — jako naczelny wódz będzie chyba bezkonkurencyjny. Nikt nie ma takiego liniowo-bojowego przygotowania, bo od d-cy baonu poprzez pułk, brygadę, dywizję, grupę, armię i front do naczelnego wodza. Nikt nie miał takiego szczęścia wojennego i nikt z wyższych dowódców nie cieszy się takim ogólnym żołnierskim uznaniem. Za bardzo jedynie naczelny wódz zaabsorbowany jest w okresie bezpośre­dnio już poprzedzającym wojnę różnymi, mało ważnymi sprawami społecz­nymi czy o charakterze propagandowym. Wystarczy, aby kilku powstańców

czy rezerwistów utworzyło jakiś związek, a już naczelny wódz przyjmuje ich na audiencji i fotografuje się. Gdy jego umysł i czas zaprzątnięte są takimi drobiazgami, może ich nie starczyć na sprawy zasadnicze i bardzo ważne46.

Inspektorowie Armii:

Generał broni Sosnkowski — twardy, godny zaufania chara­kter, moc bije z tego człowieka, wybitny organizator, pewnie i polityk. Jako wódz nie ma wielkiego doświadczenia. W wojnie światowej parę razy do­wodził przejściowo w zastępstwie Komendanta kilkoma baonami I Brygady Legionów Polskich (Łowczówek, Kukle itp.). W wojnie polskiej króciutko dowodził armią rezerwową uderzającą w lipcu 1920 r. na północy, bez specjalnego powodzenia. Raczej to typ organizatora (np. ministra spraw wojskowych) niż wodza. Jednak nawet jako do dowódcy armii czy frontu będzie można mieć do niego pełne zaufanie47.

Generał broni Berbecki — przeszedł wszystkie szczeble dowodzenia od dowódcy kompanii do dowódcy dywizji piechoty na wojnie. Ma za sobą trzy wojny (łącznie z rosyjsko-japońską) i ze 12 ran. Typ żołnierza-dowódcy. Odważny, zdecydowany, kiedyś z olbrzymim temperamentem, dziś wobec 63 lat życia reprezentuje raczej odwód dowódców armii. Jako dowódca armii musiałby mieć wybitnego szefa sztabu, kalkulatora operacyjnego. Charakter i uporczywość da swym decyzjom sam osobiście 48.

Generał dywizji Rómmel49 — przeszedł różne etapy dowo­dzenia, już w 1920 r. dowodził naszym korpusem kawalerii. Typ wodza do wykonania nieskomplikowanych operacji, ale wymagających tempera­mentu i gwałtowności. Na niego jako na dowódcę armii można liczyć.

Generał dywizji Norwid-Neugebauer — dowódca bata­lionu i pułku z wojny światowej, w wojnie 1918—[19]20 — generalny kwatermistrz, po wojnie dowodził dywizją. Umysł przeładowany wiado­mościami, ale nie skoordynowany, chaotyczny. Brak realności w zamie­rzeniach (swego czasu twórca podatku drogowego, który miał wybudować szosy, a zarżnął na przeszło 10 lat motoryzację kraju 50). Na dowódcę armii nie nadaje się51.

Generał dywizji Piskor52 — dowodził batalionem w Legio­nach, dywizją po wojnie. Przeszłość raczej sztabowa. Wielka jednak solidność pracy, umysł operacyjny, zdolny do szybkiego i giętkiego przepracowania i przeprowadzenia nawet trudnych operacji. Obawiam się, że może być nieco za miękki w wyciskaniu i wymuszaniu wykonania swoich decyzji. Typ dobrego dowódcy armii.

Generał dywizji Burhardt — ma bardzo ładną przeszłość bo-

jowo-liniową. Dowódca plutonu, kompanii, batalionu i pułku w Legionach. Dowódca dywizji w wojnie 1920 roku. Ma operacyjną giętkość myślenia. Może będzie za miękki nieco w wymuszaniu swych decyzji.

Generał dywizji Fabrycy53 — dowódca batalionu, pułku i brygady na wojnie Dowódca dywizji piechoty po wojnie. Ma duże zdolności organizacyjne (pierwszy wiceminister Ministerstwa Spraw Wojskowych w latach 1928—[19]34). Ma dużą lotność i zdolność projektowania operacji. Może być jedynie nieco miękki w ich realizowa­niu.

Generał dywizji Dąb - Biernacki — piękna przeszłość bojowo-liniowa. Dowódca kompanii i batalionu w Legionach Dowódca pułku, brygady i dywizji (l dywizja piechoty Legionów) w 1918—[19]20. Dotychczas wywierał poważną presję na tok wyszkolenia taktycznego wojska, niekoniecznie najlepszą. Zbyt negliżuje rolę lotnictwa i broni pancernej na wschodzie Europy. Wojnę przyszłą tutaj ciągle widzi zbyt zbliżoną do roku 1920. Jego metody z taktycznych ćwiczeń indywidual­nych prowadzą do ogłupiania zarówno kierowników, jak i uczestników ćwiczeń. Reprezentuje bezwzględność i brutalność w przeprowadzeniu swoich zamierzeń. Czasem w rozwiązaniach swych może być nieprawdo­podobnie ryzykowny. Umysł doktrynerski, nie nadający się do projekto­wania i realizowania skomplikowanych operacji. To typ dowódcy armii w wykonywaniu na przykład brutalnego, ścisłe określonego zadania, na przykład przełamania lub obrony za wszelką cenę.

Generał dywizji Bortnowski54 — ładna przeszłość liniowo--bojowa dowódca plutonu i kompanii w Legionach. Wojna 1920 w sztabach. Dowódca pułku, piechoty dywizyjnej, dywizji piechoty po wojnie Dowódca grupy operacyjnej śląskiej na Zaolziu. Ma opinię bardzo tęgiego dowódcy armii. Myślę, że się nie mylą ci, którzy na niego stawiają! Uchodzi za kandydata na następcę Marszałka Śmigłego.

Generał dywizji Kutrzeba55 — nigdy niczym nie dowodził. Ostatni raz plutonem saperów austriackich w 1914 roku. Od tego czasu tylko w sztabach był szefem sztabu Marszałka Śmigłego jako dowódcy dywizji, potem grupy operacyjnej, potem armii i frontu. Ma opinię wybitnego operatora. Wyróżnia się inteligencją i bystrością umysłu. Ma wszystkie dane na dowódcę armii z wyjątkiem doświadczenia osobistego w dowodzeniu. Czy to nie stworzy mu trudności jako dowódcy armii, można mieć obawy. W każdym razie powinien dobrać sobie szefa sztabu, który by go hamował w rzucaniu pomysłów i zmuszał do ostatecznego zrealizowania jednego z nich, również ten szef sztabu, dobry i doświadczony oficer liniowy, musiałby bezapelacyjnie określić możliwości wykonawcze wojsk, inaczej łatwo o katastrofę armii dowodzonej przez Kutrzebę.

Generał brygady Kwaśniewski56 — przeszedł szczeble do wodzenia, ale jakoś niewyraźnie. W wojnie 1914—[l9]18 — dowódca kompanii i baonu, [w] 1918—[19]20 wcześnie ranny pod Lwowem, potem w kwatermistrzostwie, po wojnie dowodził piechotą dywizyjną i dywizją piechoty. Nie ma opinii ani zdolnego dowódcy operacyjnego, ani cech charakteru dowódcy twardego, zdecydowanego.

Generał brygady Szylling57 — dowódca par excellence liniowy i bojowy. Umysł prosty, żołnierski, nieskomplikowany. Na pewno prosto i dobrze wykona zadania nieskomplikowane.

Dowódcy korpusów:

Dowódca Okręgu Korpusu I — generał brygady Trojanowski — dowodził od batalionu do dywizji. Nie miał w Legionach dobrej opinii jako dowódca baonu i pułku. Zwykle się wszędzie (np. pod Jastków) spóźniał lub w ogóle dowodzenie nie bardzo mu wychodziło. Dziś myśleć o nim jako o dowódcy grupy operacyjnej trudno, raczej typ to dowódcy administracyjnego.

Dowódca Okręgu Korpusu II — generał brygady Smorawiński58 — przeszedł wszystkie szczeble dowodzenia od kompanii do pułku na wojnie, dywizję miał po wojnie. Trudno określić obecnie jego przydatność operacyjną, raczej typ to dowódcy również administracyjnego.

Dowódca Okręgu Korpusu III — generał Olszyna--Wilczyński59 — ma wszystkie szczeble dowodzenia za sobą — batalionem w Legionach, pułk i brygada w wojnie 1918—1920. Dywizja po wojnie. Nie przedstawia umysłu dowódcy operacyjnego, raczej typ dowódcy administracyjnego.

Dowódca Okręgu Korpusu IV — generał brygady Thommee60 — dowodzenie ma za sobą. Nie przypuszczam, aby mógł być brany w rachubę jako dowódca operacyjny, raczej dowódca administracyjny.

Dowódca Okręgu Korpusu V — generał brygady Langner61 — dowódca liniowy, batalion i pułk w wojnie 1918—[19]20, przed tym w Legionach pluton i kompania. Po piechocie dywizyjnej dywizją nie dowodził. Został bez tego generałem, ale w administracji. Typ dowódcy administracyjnego, ale sądzę, że może być wzięty pod uwagę jako dowódca dywizji i grupy operacyjnej.

Dowódca Okręgu Korpusu VI — generał brygady Narbutt-Łuczyński — w latach 1914—[19]18 i 1918—[19]20 dowodził na froncie kompanią, batalionem i pułkiem. Po wojnie dywizją. Ma wyłącznie przeszłość liniową, ale bez specjalnych sukcesów wojen-

nych. Jako dowódca operacyjny będzie zapewne użyty, nie rokuję mu jednak wyróżnienia.

Dowódca Okręgu Korpusu VII — generał brygady Knoll62 — artylerzysta, w 1918—[19]20 dowodził brygadą piechoty, po wojnie dywizją. Przeszłość tylko liniowa. Ma zacięcie dowódcze i dane na dowódcę operacyjnego. Mówią o nim, że jest trochę za miękki, w decyzjach za mało uporczywy.

Dowódca Okręgu Korpusu VIII — generał brygady Tokarzewski — ma piękną przeszłość liniowo-bojową. Dowódca batalionu w roku 1914—[19]16, dowódca pułku i brygady w [wojnie] 1918—[19]20, dowódca odsieczy Lwowa. Po wojnie dowódca dywizji. Mimo tej przeszłości bojowej na manewrach i grach wojennych często go biją. Ma pecha, no i może za specjalny sposób analizowania położenia, zbyt wchodzi w szczegóły. Wybitny to natomiast talent organizacyjny i prawdziwy niezależny charakter. Świetny byłby minister spraw wojsko­wych. Jako dowódca operacyjny na pewno będzie użyty, trzeba aby dobrać mu odpowiedniego szefa sztabu.

Dowódca Okręgu Korpusu IX — generał brygady Kleeberg Franciszek63 — artylerzysta, sztabowiec austriacki, na wojnie 1914—[19]18 i 1918—[19]20 niczym nie dowodził. Po wojnie dostał dywizję. Szkolony jest obecnie na dowódcę operacyjnego. W manewrach lwowskich 1937 roku jako dowódca grupy operacyjnej słabo wypadł. W razie wojny na pewno będzie użyty jako dowódca operacyjny.

Dowódca Okręgu Korpusu X — generał brygady Wieczorkiewicz64 — dowódca kompanii i batalionu w 1914—[l9]18. W wojnie polskiej dowodził krótko pułkiem, po wojnie dostał dywizję. Drobiazgowy, detalista, chyba bez szerszego horyzontu operacyjnego. Wątpię, żeby dał sobie radę w dowodzeniu grupą operacyjną, raczej typ dowódcy administracyjnego bez większych zdolności. Najlepiej nadawałby się na funkcje reprezentacyjne, np. na szefa kancelarii wojskowej Prezydenta.

Dowódcy dywizji piechoty:

1 Dywizja Piechoty Legionów — generał brygady Kowalski65 — artylerzysta z piękną przeszłością liniową i sztabową. Ma dane na bardzo dobrego dowódcę dywizji piechoty, a może i wyżej, na grupę operacyjną.

2 Dywizja Piechoty Legionów — pułkownik Dojan-Surówka — przeszłość tylko liniowa, bojowo dobra. Ma charakter w decyzjach. Pokojowo wygodny i nic mu się nie chce robić. Lenistwo pra­cy, a nawet myślenia. Na wojnie powinien być dobrym dowódcą dywizji.

3 Dywizja Piechoty Legionów — pułkownik Turkowski 66 — podobno pełen energii, temperamentu dowódca dywizji. Ma dane na bardzo dobrego dowódcę dywizji piechoty.

4 Dywizja Piechoty — generał brygady Bołtuć — bardzo dobry rozmach, temperament, umiejętność w dowodzeniu, może nawet ma dane na dowódcę operacyjnego.

5 Dywizja Piechoty — generał brygady Zulauf67 — wygodny, nie przepracowujący się dowódca dywizji. Podobno na wojnie byłby bardzo dobry. Ma ładną przeszłość bojowo-liniową. Na dowódcę operacyjnego nie robi wrażenia, aby się nadawał.

6 Dywizja Piechoty — generał brygady Mond68 — odważny Żyd z wojny 1918—[19]20. Brak danych na dowódcę dywizji, a tym bardziej wyżej.

7 Dywizja Piechoty — generał brygady Gąsioro-wski69 — prawie nigdy niczym nie dowodził. W 1914—[19]15 baterią artylerii, w 1921 pułkiem artylerii, teraz dywizją. Nie robi wrażenia, aby mógł być dobrym dowódcą dywizji, tym bardziej wyżej chyba nie pójdzie.

8 Dywizja Piechoty — pułkownik dyplomowany Furgalski70 — prawie nie ma przeszłości wojennej w dowodzeniu, krótko plutonem, kompanią, resztę jako adiutant i w sztabie. W Wyższej Szkole Wojennej nie sposób było wydusić z niego decyzję, zawsze wybierał „średnią" z rozwiązań kolegów. Fizycznie roztył się ogromnie. Wątpię, żeby potrafił być dobrym dowódcą w czasie pokoju, a tym bardziej na wojnie.

9 Dywizja Piechoty — pułkownik Werobej71 — dowódca par excellence liniowy. Typ dowódcy z charakterem i nosem dowódcy. Gen. Rybak72 bardzo go cenił jako dowódcę taktycznego. Dowódcą dywizji piechoty, szczególnie na wojnie, potrafi chyba być dobry, wyżej ani mowy!

10 Dywizja Piechoty — generał brygady Dindorff-Ankowicz 73 — dowódca typowo liniowy, mówią o nim jednak, że jako dowódca dywizji słaby. Podobno słabo z decyzją i w ogóle lotnością. Myślę, że jednak upór w wykonaniu powinien mieć. Tak nawet fizycznie wygląda.

11 Dywizja Piechoty — generał brygady Łukoski74 — dowodzi dywizją ponad 10 lat. Przeszłość wojenno-liniowa bardzo ładna. Dowódca kompanii i baonu w 1914—[19]18, pułku w 1918—[19]20. Jako dowódca dywizji powinien być na wojnie dobry, obecnie w czasie pokoju już znudzony. Na dowódcę operacyjnego nie robi wrażenia, aby się nadawał.

12 Dywizja Piechoty — generał brygady Paszki e-

wicz Gustaw75 — świetny dowódca (55 pułk piechoty) z lat 1918—[19]20. Ma trzy Virtuti Militari. Dowódca z charakterem, temperamentem i głową na karku. Będzie świetnym dowódcą dywizji na wojnie, a może nawet i wyżej.

13 Dywizja Piechoty — pułkownik dyplomowany Ćwiertniak76 — przeszłość bojowo-liniowa nie wyróżniająca. Bardzo dobry był jako szef departamentu piechoty Ministerstwa Spraw Wojsko­wych. Ruszył moc zagadnień i spraw piechoty z miejsca. Obecnie bardzo się roztył. Podobno jako dowódca dywizji — słaby. Kiepsko wypadł na manewrach wołyńskich 1938.

14 Dywizja Piechoty — generał brygady Wład77 — przeszłość bojowo-liniowa słaba. Po wojnie dowodził pułkiem, piechotą dywizyjną i dywizją. Inteligentny, świetny wyszkoleniowiec, ma głowę otwartą na operacje. Można mieć obawy co do jego odporności i charakteru w decyzjach na wojnie. Już na manewrach poważnie się denerwował w trudniejszych sytuacjach, jednak gen. Tokarzewskiego zawsze bił, jak chciał. Przypuszczam, że będzie brany w rachubę jako dowódca operacyjny.

15 Dywizja Piechoty — generał brygady Przyjałko-wski78 — nie miał dobrej opinii jako dowódca bojowo-liniowy. Frontu nie lubił, często znikał na tyły. Pułkiem i piechotą dywizyjną dowodził po wojnie. Nie można mu odmówić sprytu, bystrości w orientacji, ma na­wet zacięcie operacyjne. Jeśli pod względem charakteru, no i uporczywości w decyzjach wytrzyma, może wyjść nawet na dowódcę operacyjnego.

16 Dywizja Piechoty — pułkownik dyplomowany Świtalski79 — niespodzianie jako dowódca dywizji piechoty. Już jako dowódca piechoty dywizyjnej był do niczego. Histeryk, nerwus, detalista, czepia się szczegółów formalnych, a istoty rzeczy nie widzi. Podobnie jest i dzisiaj. Jako dowódca dywizji bez decyzji, której od niego „wydusić" nie sposób. Tak przynajmniej twierdzą podwładni. Nie daj, Boże, z ,,takim" iść na front, to ogólna opinia!

17 Dywizja Piechoty — generał brygady Kamski80 — nic szczególnego podobno. Jako dowódca dywizji bardzo słaby obecnie, nie lepszy pewnie byłby na wojnie. Zrobił niespodziankę, że został generałem.

18 Dywizja Piechoty — generał brygady Fijałkowski81 — dowódca liniowy o pięknej przeszłości bojowej. Typ dowódcy, lecz maksimum do poziomu dowódcy dywizji piechoty. Obecnie znudzony (dowodzi dywizją ponad 10 lat), na wojnie byłby dobry. Wyżej nie nadaje się. Pije, nic nie pracuje nad sobą, horyzonty ograniczone.

19 Dywizja Piechoty — generał brygady Kwacisze-

wski — liniowy dowódca bez polotu i przyszłości. Dowódcą dywizii teraz i na wojnie może być niezłym. Wyżej nie pójdzie ani kroku.

20 Dywizja Piechoty — pułkownik dyplomowany Lawicz 82 — typ dowódcy bojowo-liniowego z charakterem. Ma decyzję i temperament. Głowa niezbyt otwarta, ale wielki upór w wykonaniu. Może być bardzo dobrym dowódcą dywizji na wojnie.

21 Dywizja Piechoty — generał brygady Kustroń83— filozof życiowy i taki też w dowodzeniu. Nie mam do niego nabożeństwa, choć podobno taktycznie dobry, no i ma charakter w decyzjach. Wyżej dywizji piechoty nie pójdzie.

22 Dywizja Piechoty — generał brygady Boruta-Spiechowicz 84 — piękna przeszłość bojowa i liniowa. Dowódca z charakterem i zacięciem. Ma dane na dowódcę operacyjnego. Możliwa duża przyszłość.

23 Dywizja Piechoty — generał brygady Jagmin-Sadowski — piękna przeszłość bojowo-liniowa. Bardzo duże przygo­towanie naukowe i sztabowe. Wielka solidność, dokładność pracy — po prostu „piła" dla siebie i dla podwładnych. Ideał dowódcy do solidnej np. obrony lub metodycznego natarcia. Dowódca dywizji bardzo dobry i sądzę z przyszłością operacyjną. Ma decyzje twarde, z charakterem, potrafi też lotnie rozumować.

24 Dywizja Piechoty — pułkownik dyplomowany Krzyżanowski85 — dowódca plutonu 1914—1918 1918—[19]20 dowódca kompanii i batalionu, po wojnie pułku i piechoty dywizyjnej, dużo w sztabach, był oficerem sztabu generała Dęba szereg lat. Podobno ma być bardzo dobry. Na razie bardzo ciężko chory.

25 Dywizja Piechoty — generał brygady Alter 86 — austriacki oficer z pochodzenia i do dziś dnia z ducha. Dowódca bez temperamentu, bez charakteru, zwykle nawet bez decyzji. Umie bardzo mało, to, co umie, nie potrafi sprzedać. Nie pracuje nad sobą. Ogólną jest zagadką, skąd mógł zostać dowódcą dywizji, a jeśli został, to wprost niezrozumiałe jest, jak mógł awansować na generała.

26 Dywizja Piechoty — pułkownik dyplomowany Ajdukiewicz87 — nie wyróżniał się nigdy ani bojowością, ani zdolnościami w pracy sztabowej. Podobno na razie dowodzenie dywizją idzie mu z trudnościami.

27 Dywizja Piechoty — generał brygady Drapella88 - o dużej przeszłości liniowej, przeszedł wszystkie szczeble dowodzenia. Podobno dobry dowódca dywizji. Jednak wyżej chyba nie nadaje się.

28 Dywizja Piechoty — generał brygady Bończa89 — dowodzi ponad 10 lat dywizją, z czego już z pięć lat niczym się nie zajmu-

je poza polowaniem, piciem i grą w karty. Podobno kiedyś był niezłym dowódcą liniowo-bojowym. Obecnie nerwus, przykry dla otoczenia, wi­dać, że czas mu na emeryturę. Szkoda, żeby jakie miejsce w wojsku zabierał.

29 Dywizja Piechoty — pułkownik Oziewicz90 — linio­wy oficer niczym się nie wyróżniający. Był dawno szereg razy pominięty w obsadzie na dywizji, aż zaczął się stawiać, żądając wobec pominięcia przeniesienia go na emeryturę. I o dziwo nagle dano mu dywizję. Co z te­go wyniknie, zobaczymy?

30 Dywizja Piechoty — generał brygady Cehak91 — zdaje się, Czech z pochodzenia. Artylerzysta. Jako dowódca dywizji podobno dość słaby. Ma dużo tupetu, umie naokoło siebie robić hałas, austriacką metodą.

Generałowie w kawalerii:

Jako dowódców kawalerii to niewątpliwie poza generałem Rómmlem i generałem Głuchowskim, który może byłby nieco za miękki, za najlepszych można uważać:

Generał Skotnicki — o wielkiej inteligencji, bystrości i obecnie dużym już doświadczeniu na szczeblu wielkiej jednostki kawalerii. Nadaje się na dowódcę dywizji kawalerii, a może i korpusu kawalerii.

Generał Anders92 — typ dowódcy oraz wartości podobne jak Skotnicki.

Generał Piasecki93 — o świetnej przeszłości liniowo-bojowej, ma trzy Virtuti Militari. Dowódca Brygady (może i dywizji) kawalerii z praw­dziwą intuicją. Ma dar boży jako dowódca. Widziałem, jak pracował na manewrach lwowskich.

Generałowie — Przewłocki94 i Dreszer Rudolf95 — to dobrzy dowódcy brygad kawalerii — głowy otwarte, duże doświadczenie.

Generałowie — Kleeberg Juliusz, Skrzyński96, Ko-rytowski97 — to dowódcy brygad kawalerii, bez ducha i temperamentu kawaleryjskiego, to rzemieślnicy, detaliści roboty kawaleryjskiej, raczej z racji swych uzdolnień i zamiłowań pasują na pomocników czy zastępców dowódców okręgów korpusów.

Generał Abraham98 — to inteligentny, lecz nieobliczalny dowódca wielkiej jednostki kawalerii. On sam nie wie, co może zrobić, a cóż dopiero jego podwładni lub przełożeni!

Poza wyżej wymienionymi mamy jeszcze kilku generałów w sztabie i w ministerstwie spraw wojskowych, np.:

Generał brygady Stachiewicz Wacław — szef sztabu głównego, bardzo solidna firma pod względem pracowitości, dokładności

w pracy. Duża inteligencja, o wielkim rozmachu i zacięciu, ale mimo wszystko człowiek nie na tak wielką miarę, jakiej potrzeba na to stanowisko. Obawiam się poważnie o te przygotowania do wojny, które pod jego kie­runkiem zostaną zrobione. Poza tym jest samotny w tych przygotowaniach, które przeprowadza, bo naczelny wódz zajęty jest przeważnie przyjmo­waniem różnych delegacji i innymi podobnymi imprezami propagandowo-

-reprezentacyjnymi. Również niepokojący jest jego stosunek do ministra wojny. Jak gdyby nie znoszą się obaj. Co uzna i żąda Stachiewicz, z reguły odrzuca Kasprzycki i, zdaje się, odwrotnie to samo.

Zastępca szefa sztabu głównego generał brygady Malinowski99 — to bardzo porządny człowiek, ale i jako sztabowiec i jako dowódca dywizji piechoty był i jest zaledwie przeciętny.

W Ministerstwie Spraw Wojskowych — generał Ma­ciejewski 100, zastępca szefa administracji armii — to oficer z głową i charakterem. Zdaje się, że odpowiedni człowiek na właś­ciwym miejscu; tym bardziej on tam konieczny, bo właściwy szef admini­stracji i II wiceminister.

Generał Litwinowicz 101, to już po trochu „ramolcio", no i prze­reklamowany „jedyny spec" od wszelkich zagadnień administracyjno

-gospodarczych.

Na koniec jest jeszcze, bądź to w dyspozycji ministra spraw wojskowych bądź na emeryturze, kilku młodych stosunkowo i niezłych generałów. Na­leży tu przede wszystkim generał dywizji Sikorski Władysław102, wybitna jednostka pod względem inteligencji, zdolności organizacyjnych i talentu dowódczego (dowódca 5 armii w [19]20 roku). Stale studiujący zagadnienia wojskowe, jest w należytej formie teoretyczno-wojskowej. W potrzebie powinien być wykorzystany. Również będący w stanie spoczyn­ku generałowie Januszajtis, Minkiewicz103 i Kukiel będą na pewno użyci, gdyż reperezentują jeszcze poważne wartości dowódcze.

25 V, czwartek

Wczoraj rozpoznawałem teren (w ulewny deszcz) koło Chełmży-Ryńska do ćwiczenia, w którym jako kierownik mam rozgrywać natarcie dywizji piechoty na umocnioną pozycję.

W toku studium wynikła moja inna ocena zmontowania natarcia, niż to sobie uplanowało artyleryjskie kierownictwo kursu. Dziś była długa dysku­sja z pułkownikiem Tatarem, w rezultacie której każdy z nas został przy swym rozwiązaniu, choć widziałem, że moje argumenty zrobiły swoje. Bo też po­mysł montowania głównego wysiłku prawym skrzydłem 30 dywizji piechoty, nacierającej tak, żeby grupa natarcia dowódcy piechoty dywizyjnej musiała nacierać przez teren bagien, rozdzielających ten wysiłek na dwa skrzydło-

we, a dalej na front jezior, znów rozszczepiających ten wysiłek na dwa boczne, jest z punktu widzenia zasad taktyki ogólnej po prostu nierealny. Nie chcąc oficjalnie ustąpić ze swego prestiżu komendanta w zastępstwie kursu, zaproponował w końcu pułkownik Tatar rozwiązanie kompromi­sowe natarcie trzema pułkami obok siebie, bez żadnego wysiłku głównego pojadę jeszcze raz w teren przy pogodzie i sprawdzę, czy to mi odpowie.

Widziałem się z Trapszą, mówił, że 10 dni temu był w Warszawie u szefa Biura Personalnego Chilewskiego 104 i ten mówił mu, że jestem czwartym kandydatem na dywizję. Podobno około l VI mają w ślad za rozpoczętym nareszcie wprowadzaniem nowej organizacji korpusów kreować nowych zastępców dowódców okręgów korpusów. Na te stanowiska mają brać ge­nerałów po dowodzeniu dywizją. Jeśliby tak się stało, około 5—7 dowódców dywizji ruszono by, no i może wreszcie ja doczekałbym się tej dywizji. Żeby choć ze 2 miesiące mieć ją w rękach przed wybuchem wojny. Bo nie mogłoby chyba nic być gorszego, jak obejmować dowództwo którejś dywizji w chwili, gdy ona w transportach kolejowych jedzie do rejonu koncentra­cji, albo rozpoczęła już działania jako dywizja osłonowa.

28 V, niedziela

Wczoraj byłem w Gdyni. Pociąg do Gdyni nie zatrzymuje się teraz w Gdań­sku i Zoppotach 105, tak jak to dawniej bywało. Niemcy w Gdańsku i Zoppotach, zaobserwowałem to w przejeździe, byli jakby smutni, ponurzy, żadnego uśmiechu nie widziałem. Widać czują, że nieobliczalne posunięcia ich hitlerowskich przywódców prowadzą do katastrofy, do wojny i stracenia w Gdańsku tej niezależności, którą dotychczas mieli. Jeśli bowiem wygra­liby w wojnie Niemcy, skończą się złote interesy gdańszczan oparte na polskim wywozie i przywozie, a Gdańsk stałby się jednym z wielu drugo­rzędnych portów Niemiec. Jeśli zaś My będziemy zwycięzcami w tej wojnie, to koniec samodzielności Gdańska, zostanie wówczas zwykłym, bez praw specjalnych, portem Polski, a po 20 latach będzie takim samym polskim miastem, jak dziś Bydgoszcz czy Grudziądz. W każdym więc wypadku przyszłość bije w Gdańsk i w gdańszczan dotkliwie, a złote czasy Wolnego Miasta przy boku Rzeczypospolitej skończyły się definitywnie. Rozumieją to na pewno dobrze inteligentne stery Niemców gdańskich, więc nastrój tam i nadzieje na przyszłość są słabe. Odbija się to też na twarzach całej ludności gdańskiej. Naturalnie inaczej tylko myślą i krzyczą gromady płatnych agitatorów hitlerowskich oraz ci, których ta propaganda w cugle reżimu hitlerowskiego złapała. Rewelacyjnymi co do nastrojów gdańskich są obecnie wynurzenia i artykuły doktora Rauschninga 106, byłego hitlerow­skiego prezydenta gdańskiego, który zerwał z hitlerowcami i jest na emi­gracji. Twierdzi on np., że otrzymuje listy od licznych gdańszczan, w których

ci podają, że to specjalnie przysłany napływowy element hitlerowski działa wyłącznie w kierunku prowokowania Polski. Rdzenna ludność gdańska jest sterroryzowana i nie może wypowiadać swych prawdziwych myśli i opinii.

Rzeczywiście, po wypadkach w Kalthof, tj. napadzie Niemców na naszych celników oraz na samochód Komisariatu Rzeczypospolitej [Polskiej] w Gdańsku, w rezultacie czego napastnik niemiecki Gruebner został za­strzelony przez szofera Morawskiego, nastąpiła obecnie orgia prowokacji niemieckich. Bezczelna nota gdańska w odpowiedzi na naszą, żądającą śledztwa i ukarania winnych napadu. Gloryfikowanie napastnika Gruebnera na bohatera hitlerowskiego włącznie do złożenia na jego trumnie wieńca od Hitlera 107 itp. Sądzę, że nasze nerwy wytrzymają i te prowokacje, a jeśli wreszcie gdzieś „same karabiny" zaczną strzelać, to jednak końcowy wynik wojny nie dla nas będzie niepomyślny. Gdynia rozbudowała się ogromnie, nie widziałem jej od pięciu lat. Obejrzałem moje place na [ulicy] gen. Fo­cha 108. Dawny jest w bardzo dobrym miejscu, nowy, kupiony ostatnio od cioci Meli, dość niekorzystnie umieszczony, a połowa placu zużyta jest na skarpę bardzo wysoką.

Tegoż dnia wróciłem do Torunia, a dalej zaraz do Ciechocinka, gdzie będę przez te dwa dni Zielonych Świątek.

5 VI, poniedziałek

Tydzień nie pisałem, zajęty bowiem byłem przygotowaniem ćwiczenia, które mi powierzyło kierownictwo naszego kursu oraz studium w terenie Lusugórska[?].

Po tej pierwszej upartej dyskusji, gdy tytułem próby „stanęło na kompro­misie" natarcia trzema pułkami obok siebie, bez użycia dowódcy piechoty dywizyjnej i wyraźnego wysiłku, byłem w terenie. Od biedy da się to zasto­sować. Wprawdzie wychodzi, iż nie ma kto skoordynować natarcia na Węgorzyn i na Zajączkowo, grożące właśnie natarciu na Węgorzyn, ale osta­tecznie dając temu środkowemu natarciu cztery baony plus czołgi oraz serwitut ewentualnego pomożenia na Zajączkowo, można to rozwiązanie trzech samodzielnych natarć przyjąć.

W sobotę, 3 VI, byliśmy w terenie. Znowuż wywiązała się ostra dyskusja Tatara, a za nim generała Krzischa ze mną. Szło o problem tego dowodzenia w natarciu na Węgorzyn i na Zajączkowo. Szło o rolę Zajączkowa, grożą­cego natarciu środkowemu, o folwark 101, grożący znowu od tej samej stro­ny natarciu środkowemu, wreszcie o możliwości natarcia batalionem przez „Teufelsbruch" l09 — bagno na wschód od Węgorzyna. W każdym wypadku powstawały dwa bieguny, na jednym Krzisch i Tatar, na drugim ja; starcia były ostre, aż do ... białego! ... Przy tym było kilku innych oficerów artyle-

rzystów. To wszystko wreszcie zgniewało mnie, parę razy dość ostro odpo­wiedziałem, bo wreszcie, gdy mi powierzała i proszą o przerobienie studium natarcia dywizji na umocnioną pożycie, niechże zostawią mnie ocenę, jak chcę to przeprowadzić i zrobić; nikt by nie zniósł takiego mieszania się i wtrącania do swego rozwiązania; przy tym skądże mogą być do tego oni jedynie powołani, aby bezapelacyjnie rozstrzygać ogólne problemy takty­czne, obaj artylerzyści, dość wprawdzie rozgarnięci i inteligentni, ale nigdy nie mający do czynienia praktycznie nie tylko z dywizią piechoty, ale nawet z pułkiem piechoty. Uważam to za wielką z ich strony arbitralność. No, ale dałem odpowiednią kontrę i widać to poskutkowało.

Dziś, gdy miałem moje omówienie i rozegranie ćwiczenia przez 5 godzin
w terenie, byli słodcy i me wtrącający się. Myślę, że to, co dziś podałem
i mówiłem, było w dobrej formie. Generał Krzisch dziękował mi potem
specjalnie za gruntowne i ciekawe omówienie, jedynie podkreślił: ,,i z tem­peramentem przeprowadzone". Byłem z mego omówienia dziś zadowolo­ny.

6 VI, wtorek

Dziś rano koledzy na kursie powitali mnie zgodnym okrzykiem: ,,ale zadał Pan w swym omówieniu gazu, mówił jak urodzony profesor — można by Panu patent profesorski wydać'!..." Widocznie jednak musiało moje omó­wienie być w dobrej formie, bo skąd by takie bezstronne uwagi. [Kilka zdań wykreślonych, nieczytelnych — A.K.K].

Ina przyjechała z Ciechocinka.

Muszę zanotować parę dat co do dziadków i rodziców, bo mogą mi kiedy zaginąć. Dziadek, Jan Rowecki, lat 66, zmarł 18 lutego 1897 roku. Babcia, Matylda z Żórawskich Rowecka, lat 70, zmarła 8 czerwca 1899. Ojciec, Stefan Rowecki, lat 65, zmarł 30 maja 1930. Mama, Zofia z Chrzanowskich Rowecka, lat 73, zmarła 5 grudnia 1936.

7 VI, środa

Co za plotki ciągle w Polsce kursują. Sławna już jest kursująca po kraju plotka ,,o bitwie pod Boguminem"110 z Niemcami w czasie zajmowania w ubiegłym roku Zaolzia111. Pełno chodzi takich, co wagony trupów i ran­nych z tej bitwy wiezionych widzieli!

Obecnie nowa bajka. Przed kilku dniami przybyły do Torunia, a potem do Ciechocinka (przywiezione przez poważnego pułkownika służby czynnej z Warszawy) wiadomości, że jakoby Jarossy112, znany dyrektor teatrów rewiowych w Warszawie, został aresztowany za szpiegostwo na rzecz Sowietów. Oprócz niego miała być aresztowana artystka Ordonka113, rów­nież za szpiegostwo. Ostatecznie, nikogo nawet bardzo nie zdziwiło, że

ten żydowski Węgier czy węgierski Żyd tak się ładnie spisał. Można by sądzę, wszystkiego po nim się spodziewać. W parę dni przyszły wiadomości dalsze, nawet w dwóch wersjach. W pierwszej, że Jarossy już został roz­strzelany. W drugiej, że gdy śledzony przez II Oddział chciał zbiec do So­wietów, został przy przekraczaniu granicy sowieckiej wraz z dwoma towa­rzyszami zastrzelony. Dopiero po blisko 10 dniach od tych wiadomości wyjaśnia się, że wszystko kłamstwo, bujda, bajka!! Jarossy żyje i jest na swobodzie, a nawet dzienniki zamieszczają jego fotografię sprzed kilku dni, gdy zbiera na ulicy na „Czerwony Krzyż".

Skąd rodzi się tyle łgarstwa i jak ta stugębna plotka ciągle kursuje!

8 VI, czwartek

Od wczoraj wieczorem byłem w Ciechocinku. Dziś poszliśmy z Iną na spacer nad Wisłę. Było bardzo miło. Po południu kąpaliśmy się w ciecho­cińskim basenie kąpielowym, tzn. ja się kąpałem, a Ina siedziała w kawiarni. Basen wspaniały, świetna woda, w miarę ciepła, solanka — mało jeszcze kąpiących się, więc używałem, ile wejdzie. Generała Kwaciszewskiego tak spaliło słonce, że pewnie będzie musiał użyć wody wapiennej. Jutro poże­gnalna kolacja na kursie, a potem w sobotę formalne zamknięcie kursu i powrót do domu. My wracamy z Iną rano w niedzielę, pewnie samochodem, wyjeżdżając bardzo wcześnie, bo o godzinie czwartej, aby było chłodno.

W polityce niewiele nowego. Jakby cisza przed burzą. Wyraźnie obie koalicje walczą o zdobycie sojuszników lub przynajmniej o zapewnienie neutralności. Po związaniu się ostatecznym Włoch z Niemcami, próby związania z osią Hiszpanii na razie utknęły. Bo co też Franco może do­stać od osi, gdy tymczasem prosta choćby neutralność zapewni Hiszpanii odbudowę zniszczonego wojną domową bogactwa kraju. Wydaje się dziś już prawie na pewno, że w razie wojny europejskiej Hiszpania będzie neu­tralna. Próby osi wciągnięcia Jugosławii nie wydają się realne, chyba o tym, żeby Jugosławia poszła z Niemcami i Włochami, jako czynny wojujący partner, nie można myśleć, najwyżej okaże się neutralną. Chęć związania z osią Japonii również utknęła. Sądzę, ze chyba tylko wówczas mogłoby to być aktualne, gdyby Anglia i Francja dały Rosji gwarancje na wschodzie oraz wmieszały się na Dalekim Wschodzie w akcję przeciwjaponską.

W państwach przeciw „osi" — tzw. demokratycznych, Anglia i Francja wyraźnie związały się z Polską, Turcją, Rumunią, dawniej jeszcze i Belgią. Obecnie pertraktacje z Rosją Sowiecką idą bardzo powoli 114 i napotykają ciągłe trudności. Sprawa to, zdaje się, całkiem jasna ZSSR chce się z jednej strony odegrać, aby odzyskać swe znaczenie i wpływy całkowicie utracone w okresie zeszłorocznej i tegorocznej historii czeskiej, z drugiej strony chcą dla siebie wytargować jak najwięcej korzyści. Trzeba przypuszczać,

że Rosja nie będzie miała ochoty zbyt angażować się w wojnę światową ale wyczekać, aż państwa ,,osi" wraz z ich przeciwnikami wyczerpią swe siły, aby potem łatwiej było rzucić ponownie żagiew rewolucji na całą Europę. Jedno jest prawie pewne, że gdy skończymy wojnę z Niemcami, to będzie­my zaraz mieli drugą z Rosją Sowiecką, taki to już jest nasz los dziejowy, że leżymy na szlakach ze wschodu na zachód i odwrotnie.

Z reszty państw na razie niezaangażowanych, to niepewne mogą być Wę­gry, które Niemcy łatwo mogą skusić obietnicą oddania Słowacji i innych dawnych obszarów Węgier oraz zmusić do wystąpienia po swojej stronie.

Następnie Stany Zjednoczone, co do których można chyba nie mieć wąt­pliwości, że wystąpią przeciw Niemcom. Tak mniej więcej wygląda podział państw świata na dwa wrogie obozy, w których wre finiszowe tempo przy­gotowań wojennych. Prochy zbierają się coraz bardziej i tylko patrzeć, jak zaczną same prawie eksplodować. Czasami, gdy wszyscy już są psychi­cznie gotowi od dawna do wojny, to nie wiadomo nawet, kiedy karabiny same zaczną strzelać. Tak jak w tej chwili wygląda, wojna chyba w roku bieżącym wybuchnie, a więc w sierpniu lub wrześniu może się zacząć ten nowy śmiertelny taniec niemal całego świata. Ciekaw jestem, czy moje prze­widywania okażą się słuszne.

11 VI, niedziela

W piątek o godzinie 19-ej dostałem jedną depeszę, a w pół godziny drugą, że mam się 10-go czerwca w sobotę meldować w godzinach służbowych u ministra spraw wojskowych. Niewątpliwie zaskoczenie olbrzymie. Będzie więc dla mnie zmiana. Prawdopodobnie inny przydział albo wezwanie na jakąś konkretną, nową robotę. Chyba chodzi o przydział, więc o jakąś dy­wizję, tylko którą — i dlaczego wzywają mnie jednego? Jest również na kursie razem ze mną Prugar-Ketling, również pełnowartościowy kandydat na dowódcę dywizji, a starszy ode mnie 115. Gdy na naszej pożegnalnej kolacji zaczęto mówić o moim wezwaniu, powstały przypuszczenia, że może idę na dowódcę 24 Dywizji Piechoty do Jarosławia, na miejsce puł­kownika Krzyżanowskiego, który jest ciężko chory. Tą dywizją wprawdzie nie bardzo miałbym ochotę dowodzić. Moje marzenia skierowane są na 14 Dywizję Piechoty, 27 Dywizję Piechoty lub 5 albo 6 Dywizję Piechoty. Cóż jednak można przewidzieć, jesteśmy w wojsku i na wszystko trzeba być przygotowanym.

Po kolacji poszliśmy ,,Pod Orła" na dansing, skąd o godzinie drugiej do domu, aby pakować się, bo trzeba było o 3.45 wyjechać, aby zdążyć do ministerstwa spraw wojskowych na południe. Całą więc noc spędziliśmy z Iną nie śpiąc, a nasz zamiar powrotu w niedzielę autem przez Łódź, Pio­trków do Kielc skończył się w projekcie.


Gruntownie zmachany, niewyspany byłem o godz. 11.30 w poczekalni u ministra spraw wojskowych. Po kilku minutach zostałem przyjęty. Generał Kasprzycki trochę się zmienił, twarz bardziej poorana zmarszczkami, oczy jakby przygasłe, widać przeżycia osobiste z ostatnich tygodni zrobiły swoje. Po krótkim powitaniu oświadczył mi: ,,Ma Pan zmianę przydziału. Zostaje Pan dowódcą Brygady Pancerno-Motorowej z miejscem postoju w Warszawie, którą Pan sam zorganizuje. Generalny Inspektor Sił Zbroj­nych zatwierdził uformowanie tej nowej jednostki na wzór istniejącej brygady pułkownika Maczka 116, dawnej 10 brygady kawalerii 117. Termin jej zorganizowania na początek sierpnia br ."

Mnie jakby piorun uderzył. Nieraz myślałem o takiej brygadzie pancerno-motorowej. Przecież już półtora roku temu generał Fabrycy proponował mi objęcie po pułkowniku Antonim Durskim 118 10 brygady kawalerii, która zo­stała całkowicie zmotoryzowana. Nie miałem wówczas najmniejszej ochoty. Moje marzenie — to dostać dywizję piechoty, do której dowodzenia jestem dobrze przygotowany. Tymczasem dowodzenie brygadą pancerno-motorową, na której użyciu nikt się nie zna i której organizacja nie pokrywa się z zamiarami i potrzebami jej używania, to dla dowódcy brygady wielka loteria. Może udać się, a może być tak, jak było z Antkiem Trzaska-Durskim. który na brygadzie takiej po prostu się skończył. Poza tym nie entuzjazmuje mnie możność pozostania w Warszawie. Mam jej dość i nie chciałbym w niej na stałe mieszkać. Bez zapału też oświadczyłem ministrowi, że moim ma­rzeniem było i jest zostać dowódcą dywizji piechoty, więc jeśli rozkaz — to go wykonam, postaram się najlepiej, lecz proszę, gdy pracę wykonam, a wojny nie będzie, o danie mi dywizji piechoty. Na to minister oświadczył, że dywizji jest trzydzieści, a brygad pancerno-motorowych — dwie. Że do­wódców specjalnie na nie dobrano i że to nie tylko jest równorzę­dne stanowisko z dywizją piechoty, ale nawet specjalne wyróżnienie.

Ma on wprawdzie rację, ale ja wolałbym mieć zwykłą porządną dywizję piechoty. Sama myśl wykłócania się ze wszystkimi i o wszystko przy for­mowaniu tej brygady po prostu jest dla mnie nie do zniesienia. Już odwy­kłem od tego wyduszania referentów i szefów różnych biur, aby w terminie zrobili to, co należy do ich służbowych obowiązków. Prorokuję sobie cię­żką i bardzo niewdzięczną pracę 12 maja [powinno być — czerwca] rano mam być znowu u ministra i dalej rozmawiać, a przede wszystkim dać mu ostateczną odpowiedź, czy podejmuję się objąć dowództwo i zorganizować nową brygadę pancerno-motorową.

14 VI, środa, Rzeszów

Jestem więc od soboty 10 VI właściwie dowódcą Brygady Pancerno-Motorowej nr 2 w Warszawie. Brygady jeszcze nie istniejącej, bo dopiero

ma się organizować. Generał Kasprzycki ustalił termin zorganizowania mię­dzy l —15 VIII br. Na razie nie wyszły jeszcze rozkazy, dopiero kilkoma wstę­pnymi zarządzeniami uruchomiono szkolenie 660 kierowców (będą wyszko­leni na 1 VIII) oraz przeszkolenie motorowe i pułku strzelców konnych w Garwolinie.

Skład mojej Brygady Pancerno-Motorowej ma być następujący:

1) dowództwo z licznym sztabem (szef sztabu — podpułkownik i 3 ofi­cerów sztabu + kwatermistrz i szefowie służb),

2) szwadron łączności,

3) pluton regulacji ruchu,

4) dywizjon rozpoznawczy a pluton łączności, drużyna pionierów, pluton motocyklowy (6 patroli X 3 = 18 motocykli z 6 ręcznymi karabinami maszynowymi), pluton przeciwpancerny a 6 działek, szwadron czołgów rozpoznawczych TK 119 a 13, szwadron strzelców a 3 plutony po 3 ręczne karabiny maszynowe + pluton ciężkich karabinów maszynowych,

5) dywizjon (czy batalion) przeciwpancerny a 2 kompanie po 9 dzia­łek = 18 działek,

6) l pułk strzelców konnych przeorganizowany w 4 szwadrony strzel­ców + l szwadron ciężkich karabinów maszynowych 4 + pluton motocykli­stów (6 ręcznych karabinów maszynowych), szwadron strzelców po 3 plu­tony a 3 sekcje po 8 z ręcznymi karabinami maszynowymi + patrol zwia­dowców = 9 ręcznych karabinów maszynowych i pluton ciężkich karabinów maszynowych a 2 ciężkie karabiny maszynowe, szwadron ciężkich kara­binów maszynowych a 4 plutony po 3 ciężkie karabiny maszynowe = 12 ciężkich karabinów maszynowych + pluton moździerzy a 2 działony,

7) oddział zorganizowany jak pod 6 z batalionu manewrowego Rem­bertów,

8) batalion czołgów na razie z 2 kompanii Vickersów 120 z Modlina (tylko przydzielony),

9) dywizjon artylerii motorowej na razie z l baterią 75 mm i l baterią 100 mm, organizowany w Stryju,

10) batalion saperów a l kompania zaporowa, l kompania budowy mostów z Puław (tylko przydzielony).

Istnieją obecnie tylko ad 6, reszta ma być dopiero formowana.

Ad. 7 — z batalionem manewrowym Rembertów to nie wiem, jak będzie, bo ma on być równocześnie batalionem manewrowym dla Centrum Wy­szkolenia Piechoty, a więc podlegać generałowi Olbrychtowi121, oraz być moim pułkiem zmotoryzowanym, a więc podlegać mnie. Jak to się pogodzi — nie wiem. Myślę, że do tego niedobranego małżeństwa może jeszcze nie dojdzie i znajdziemy inne lepsze rozwiązanie.

Gdy mi tak „istniejące" dowództwo i oddziały ,,in spe" minister powie-

rzył, przypomniało mi się jako żywo moje sprzed 19 lat „dowództwo nad Kowlem, Łuckiem i Dubnem".

Było to dokładnie w czerwcu 1920 roku. Jako szef sekcji oddziału I szta­bu Naczelnego Dowództwa 122 zostałem wysłany na Ukrainę dla uporzą­dkowania i zreorganizowania rozbitej 7 brygady rezerwowej, nieudane­go zresztą dziecięcia generała Tokarzewskiego. Brygada ta, zlepiona ad hoc z różnych szkół wojskowych, rozleciała się w pierwszych walkach z wyjątkiem pułku, dowodzonego przez pułkownika Rokitę-Maksymowicza.

W szalonym tempie, pędząc autem po Ukrainie i Wołyniu, pozbierałem resztki niesławnej tej brygady, zawagonowałem je i odesłałem na reorgani­zację w głąb kraju. Po ukończeniu tej pracy, gdy się wymeldować chcia­łem o godzinie 14 u generała Rydza-Śmigłego, dowódcy frontu w Kowlu, do­kąd przybył on dopiero co z opanowanego przez bolszewików Równego (gdy dowództwo frontu opuszczało Równe pociski nieprzyjaciela biły już w po­ciąg sztabu generała Śmigłego), generał Śmigły oświadczył mi „Kawaleria Budionnego 123 opanowała Równe i dąży do rozdarcia naszego frontu oraz wyjścia na nasze tyły. Jutro rano może być pod Kowlem. Zatrzymuję Pana Kapitana w swej dyspozycji. Zostaje Pan dowódcą załogi Kowel, Dubno i Łuck. Dowódcy oddziałów, tam znajdujących się, są podporządkowani Panu bez względu na stopień. Zorganizuje Pan obronę Kowla, Dubna i Łu­cka przed kawalerią nieprzyjaciela. Odnośne dokumenty wyda Panu szef sztabu major Kutrzeba. Naczelne Dowództwo zostanie zawiadomione o Pańskim zatrzymaniu. Środków żadnych do wykonania zadania dać nie mogę, bo nie mam i nie wiem, co może być w Kowlu. Zresztą niech je Pan sobie sam stworzy".

Po otrzymaniu odnośnych dokumentów wyszedłem na ulicę główną Kowla sam, pieszo i bez niczego, była godzina 14.20, a trzeba było szybko działać. Dokumenty mi wydane ze sztabu frontu były bardzo ostre. Każdy, z rozkazu generała Śmigłego, miał mnie słuchać i podporządkować się. Za­częło się z niczego. Zaczepiłem kilku oficerów, których zabrałem ze sobą (kil­ku z nich było z jakiegoś oddziału topograficznego pułkownika Kreutzingera 124, który był w wagonach na stacji, inni wracali lub jechali na urlopy). Zebrałem ich, zorganizowałem dowództwo załogi, komendę placu, bo władze wojskowe i cywilne już dziś rano opuściły (zwiały) Kowel. Kazałem stwierdzić, jakie oddziały mam w mieście. Znalazło się parę batalionów wartowniczych, kompanie i baterie marszowe oraz kompania saperów. Przez ten czas jakimś złapanym motocyklem objechałem peryferie miasta, nakreśliłem plan obrony, założenie barykad i przeszkód. Koło godziny 17 zrobiłem odprawę, podporządkowałem sobie wszystkie oddziały na terenie Kowla, wydałem rozkazy do obrony oraz ufortyfikowania miasta przed napadem

kawalerii . Od godziny 19 zaczęto prace fortyfikacyjne na peryferiach miasta i roboty miały trwać bez przerwy całą noc.

Zorganizowawszy załogę i obronę Kowla o godzinie 21 wyruszyłem do Łucka i Dubna, aby wykonać rozkazy otrzymane od gen. Śmigłego: ,,zorganizować obronę Kowla, Łucka i Dubna".

Samochodem ciężarowym (bo osobowego nie mogłem dostać), z l ręcz­nym karabinem maszynowym oraz 4 żołnierzami uzbrojonymi w granaty ręczne, wyruszyłem. W piękną noc czerwcową pędziłem szosą na Łuck i Dubno. Koło północy byłem w Łucku, miasto wymarłe, opuszczone przez władze i wojsko. Żadnego oddziału wojskowego nie znalazłem ani w Łucku, ani w jego okolicy. Zorganizować więc obrony Łucka nie udało się, bo nie było kim i nie było po prostu dla kogo. Po północy ruszyłem dalej — do Du­bna. Przybyłem tutaj nad ranem. Zastałem dramatyczny moment. Odprawa w garnizonie, na której dwaj dowódcy pułków kawalerii, jednego strzel­ców konnych, a drugiego straży granicznej, obaj pełni pułkownicy, spie­rają się, kto ma osłaniać, bo obydwaj chcą rano się wycofać na zachód. Twierdzą, że bolszewicy w wielkiej masie prą na Dubno od Równego, że obrona i utrzymanie Dubna jest niemożliwa, że byłoby to samobójstwem itp. Na odprawie pełno oficerów, robi to wrażenie sejmu, wszyscy zresztą prawie są zgodni, że trzeba Dubno opuścić. Jedyny sprzeciw, to głos majora Matczyńskiego I25, dowódcy batalionu zapasowego 50 pułku piechoty, który właśnie powinien był się wycofać, ale który został i chce Dubna bronić. Wtrąciłem się w tę pseudoodprawę, pokazałem rozkaz generała Śmi­głego i zażądałem obrony Dubna. Gdy obydwaj pułkownicy zaczęli moje zarządzenie krytykować, wyznaczyłem dowódcą załogi majora Matczyńskie­go, a obu ochotników od wycofania się jemu podporządkowałem. Gdy jeszcze spotkałem się z oporem, zagroziłem, że każę ich obydwóch are­sztować, a dowódcami pułków wyznaczę rotmistrzów. Wreszcie ulegli i po-stanowili się podporządkować. Matczyńskiemu, czy ten miał z nich wielką pociechę, tego już nie stwierdziłem. W każdym razie major Matczyński na czele załogi Dubna stawiał potem przez szereg dni bohaterski opór wielkim siłorn Budionnego.

Już dniało. Trzeba mi było wracać do Kowla, bo tam przy dowództwie frontu było moje główne zadanie — bronić Kowla. O Dubno byłem wzglę­dnie spokojny, oddałem je w dobre ręce. Gdy samochód mój ruszał, słychać było pierwsze strzały na peryferiach miasta, to patrole kawalerii Budion­nego już podchodziły. Moja droga powrotu była ta sama, którą przybyłem, innej szosy na Kowel nie było, musiałem więc jechać na wschód w kierunku nieprzyjaciela. Gdy samochód mijał skrzyżowanie szosy prowadzącej na Łuck z szosą idącą od Zdołbunowa, natknąłem się na pluton kawalerii bolszewickiej. Kilku konnych próbowało zatarasować drogę, inni z boku

otworzyli ogień. Kazałem dodać gazu. Samochód jak burza roztrącił konnych na szosie. Rzuciłem kilka granatów i pognaliśmy na Łuck. Jako pamiątka pozostało kilka dziur w nadwoziu samochodu, jeden z żołnierzy moich został lekko ranny w nogę, drugi rykoszetem w rękę.

Łuck minęliśmy szybko, był tak samo pusty i wymarły jak w nocy. Gdy przybyłem do Kowla, okopy i druty kolczaste były na skrajach miasta od wschodu i południa. Zabraliśmy się dalej do pracy. Załoga Kowla wzrosła o nowe siły, dostałem nawet 25 pułk piechoty o dwóch batalionach, kilka batem artylerii, także że siły moje wzrosły do blisko 2/3 dywizji piechoty. Kowel został przygotowany w ciągu 24 godzin do poważnej nawet obrony. Los wojny zrządził jednak, że Budionny zamiast na Kowel poszedł bar­dziej na południe, na Dubno i na Brody.

Podobne więc miałem uczucie i obecnie, dokładnie po 19 latach, gdy wyszedłem od ministra. Czułem się dowódcą nie istniejącej jeszcze wielkiej jednostki pancerno-motorowej, która za 2 miesiące ma być gotowa do walki, a dziś poza mną samym nie ma jeszcze nic, ani po prostu nikogo. Trzeba więc zacząć od podstaw. Poszedłem zbadać stan organizacyjny zamierzonej wielkiej jednostki pancerno-motorowej. Byłem w odnośnych referatach Departamentu Dowodzenia Ogólnego i Dowództwa Broni Pancernych Mi­nisterstwa Spraw Wojskowych. Przekonałem się, że nawet nie wydano jesz­cze zasadniczego rozkazu organizującego moją jednostkę, dopiero wyszło szereg fragmentarycznych zarządzeń. O sprzęcie i materiale dla Brygady Pancerno-Motorowej nikt jeszcze nic nie wie. Pieniędzy na kupno sprzętu jeszcze nie wyasygnowano. Już czuję, jak olbrzymią pracę i jaką walkę będę musiał stoczyć ze wszystkimi, zanim tę moją jednostkę zorganizuję. No, ale trudno, jeśli spomiędzy tylu wybrano mnie do tej ciężkiej i trudnej pracy, na głowie muszę się postawić, aby wykonać ją jak najlepiej.

W poniedziałek mam pójść do generała Regulskiego 126 i z nim omówić szczegóły organizacji brygady, a potem być u ministra jeszcze raz. Byłem jeszcze tego dnia u Dowódcy Broni Pancernej [Pancernych] generała Kozickiego127 (tego, który rok temu jako dowódca Dywizji Piechoty w Skierniewicach miał tragiczny wypadek wymordowania całej jego rodzi­ny żony, córki, bony i służącej przez ordynansa). Jest on właściwie prze­łożonym Brygady Pancerno-Motorowej, bo przez niego mam podlegać. I wi­ceministrowi, generałowi Głuchowskiemu 128, a raczej jego zastępcy, gene­rałowi Regulskiemu.

Nastrój mój w sobotę po tym wszystkim był fatalny. Nastawiony byłem na otrzymanie wkrótce Dywizji Piechoty. Do dowodzenia nią przygotowa­łem się należycie. Bez przesady i fanfaronady powiedzieć mogę, że opano­wałem to całkowicie i dobrze. Przez dowodzenie dywizją miałem otwartą drogę łatwą i pewną do zostania generałem, celu marzeń każdego oficera

i dowódcy z ambicją. Tymczasem zostanie dowódcą Brygady Pancerno -Motorowej stawia wszystko pod znakiem zapytania. Trzeba znowu ,,zda­wać egzamin" przed sobą samym i przed wszystkimi. Dowodzenie tym piekielnie skomplikowanym organizmem jest szalenie trudne, przez nikogo jeszcze nie rozgryzione. Wszystko jest niepewne, płynne, brak jakichkol­wiek zasad i norm. Do tego nikt nie wie, jak taką jednostkę użyć i do czego właściwie ma służyć. Do rozpoznania, osłony, opóźniania czy przejściowej obrony, czy również do natarcia. Do tego ostatniego nie ma sił odpowie­dnich, bo za mało ma elementów do walki piechoty, artylerii, no i przede wszystkim czołgów. Tak jak mówią, ma też służyć jako „organ zatkania" drogi marszu masy podobnych niemieckich Dywizji Pancerno-Motorowych.

I dlatego ma batalion saperów z urządzeniami do organizacji zapór oraz cały batalion działek przeciwpancernych.

Tak wygląda taktyczne czy operacyjne użycie brygady. Do tego dochodzi, że w ogolę tej brygady nie ma i ja ją mam zorganizować, co w warunkach naszych, przy braku na pewno sprzętu i środków, będzie pracą niewdzię­czną i szalenie trudną. Poplątanie kompetencji w Ministerstwie Spraw Wojskowych i za wielu gospodarzy organizujących brygadę na pewno też nie pomoże w tej pracy. Za wielu na pewno będzie przełożonych, którzy swój wpływ zechcą wywrzeć i ciągle poprawiać organizację Brygady Pancerno-Motorowej.

Na koniec, jeśli wojny nie będzie, to na każde zawołanie będę musiał być ciągle, aby demonstrować ćwiczenia dla różnych misji wojskowych zagranicznych lub wysokich gości, odwiedzających Polskę co nie jest do pozazdroszczenia, jeśli chodzi o spokojną pracę wyszkoleniową.

Reasumując, wpadłem w piekielny kierat, gdzie łatwo włosy mogą posi­wieć, jak mi koledzy przepowiadają. Pierwsze moje odruchy były zrobić bierny opór, prosić o zwolnienie z tej funkcji lub po prostu zachorować. Tkwiło we mnie, ja chcę koniecznie być dowódcą Dywizji Piechoty, choć

2 lata. Byłem zresztą zmaltretowany całą nieprzespaną nocą z piątku na sobotę i wszystko wydawało mi się w najczarniejszych kolorach.

W niedzielę przyszło pewne zrównoważenie. Nie mogę się wycofywać, po cóż w ogóle jestem od 25 lat żołnierzem. Gdy mi powierzają ciężką, a bar­dzo ważną pracę od której zależy bardzo wiele, bo Naczelny Wódz zażądał szybkiego i sprawnego stworzenia brygady (do l —15 VIII), a mnie wybrano do pracy tej, nie wolno mi z niej nawet próbować uciekać. Byłbym nieso­lidnym, niezdyscyplinowanym — po prostu tchórzem. Trzeba, muszę zaka­sać rękawy i bez względu na osobiste rezultaty wziąć się na całego do roboty.

Wreszcie i ambicja moja nie pozwala na to, abym wybrany na dowódcę brygady spośród tylu kandydatów na dowódców dywizji miał się zgłaszać jako ten który boi się podobnej roboty lub nie czuje na siłach.

Gdy w poniedziałek, po bytności najpierw u generała Regulskiego, byłem u ministra, na jego pytanie, jak się czuję i czy oswoiłem się z myślą o moim nowym przydziale, oświadczyłem, że po przemyśleniu sądzę, że do pracy nad zorganizowaniem Brygady Pancerno-Motorowej można się nawet zapalić.

Widziałem, że ucieszył się z tego, uścisnął mi dłoń, oświadczając, że przewidywał to, iż się do roboty zapalę, więc życzy mi najlepszych sukce­sów, w każdych zaś trudnościach przy jej organizacji mam prawo do niego osobiście się meldować. Polecił mi równocześnie jechać na wtorek do Rze­szowa, gdzie X [10] Brygady Kawalerii robi specjalne ćwiczenia dla gene­rała Faury 129, który jako były dowódca francuskiej Dywizji Lekkiej (Zmo­toryzowanej) będąc obecnie w Polsce ma wyrazić swe uwagi co do jej stanu, organizacji i wyszkolenia.

Dostałem samochód z Dowództwa Broni Pancernej [Pancernych] i po południu pojechałem do Kielc, aby stamtąd we wtorek rano o godzinie 3 wyjechać do Rzeszowa na ćwiczenia, które zaczynają się około godziny 8.

Ćwiczenia były dość ciekawe, po raz pierwszy w życiu przyglądałem się temu wojsku, którym za parę tygodni przyjdzie mi dowodzić. Rzucała się w oczy trudność dowodzenia, wielkie trudności łączności wobec wiel­kich przestrzeni, na których brygada działa, a przede wszystkim ze względu na sprzęt (samochody ciężarowe), przez co powiązanie brygady wyłącznie z drogami i to przeważnie bitymi — a więc coś w rodzaju jakby taktyki drogowej.

Generał Faury, mój dawny dyrektor nauk z Wyższej Szkoły Wojennej, poznał mnie od razu. Generał sam postarzał się bardzo, jego dawne krucze włosy zbielały poważnie, zgarbił się, nie darmo ma podobno około 66 lat — piękny wiek!

W czasie ćwiczenia generał Faury zadał kilka ciekawych pytań oraz dał szereg ważnych uwag.

Po ćwiczeniu śniadanie w 24 pułku ułanów.

Zostałem w X [10] Brygadzie Kawalerii na środę i czwartek, aby zrobić pierwszy rzut oka na tę jednostkę. Uzgodniłem to z generałem Regulskim, który z ramienia ministra był na ćwiczeniach, i mam w sobotę meldować się u niego. W środę badałem etaty i organizację oddziałów X [10] Brygady Kawalerii, po czym dyskutowałem szczegóły oraz całokształt organizacji z dowódcą jej, pułkownikiem dyplomowanym Maczkiem (dawnym dowód­cą batalionu szturmowego strzelców przy naszej Dywizji Kawalerii na Ukrainie w 1920 r.).

W czwartek przed południem pojechałem do 10 pułku strzelców kon­nych do Łańcuta, gdzie pokazano mi szwadron liniowy na samochodach z przyczepkami oraz szwadron ciężkich karabinów maszynowych na samo-

chodach. Poznałem moc szczegółów organizacyjnych i wyposażeniowych. Po południu wyjechałem do Niska, gdzie w lasach u Frankego, w znanych mi z lata 1938 roku Budach, próbowałem szczęścia na rogacze. W piątek rano o godzinie 3 minut 10 zabiłem cudnego „ósmaka", a raczej nawet ,,dziesiątaka" — takiego jeszcze nigdy nie miałem — po prostu los szczę­ścia dla myśliwego.

W południe byłem w Kielcach, a wieczorem wyjechaliśmy razem z Iną do Warszawy, pędzeni od Kielc [przez] olbrzymią burzą [burzę].

W sobotę rano byłem u generała Regulskiego, przedstawiając mu szereg spraw związanych z organizacją brygady oraz [z] wprowadzeniem pewnych szczegółów organizacyjnych, innych niż w 10 Brygadzie Kawalerii, a konie­cznych, jak np. plutony pionierów, a nie drużyny w pułkach oraz [w] dywi­zjonie rozpoznawczym, szwadrony rozpoznawcze w pułku kawałem zmo­toryzowanej, zmiana organizacji szwadronu karabinów maszynowych na organizację według wzoru kompanii karabinów maszynowych piechoty, dać zamiast 2 sztokesów 130 na pułk pluton a 6, dodać pluton ciężkich karabinów maszynowych do szwadronów strzelców w dywizjonie rozpo­znawczym. Najważniejszą moją troską, którą również poruszyłem, było to, że 3 batalion strzelców (tak zwany manewrowy rembertowski) ma stać się moim drugim pułkiem, a równocześnie ma dalej służyć w Rembertowie jako batalion manewrowy. To „małżeństwo" jest me do pomyślenia i próby życiowej nie wytrzyma. Wysunąłem projekt dania mi pułku kawalerii dru­giego (może z Płocka, może 24 z Kraśnika z 10 Brygady Kawalerii), a 3 ba­talion strzelców tylko zmotoryzować jako zwykły batalion piechoty (strzel­ców) lub też w razie potrzeby dawać mu samochody (choćby warszawskie autobusy) i przewozić, mógłby występować jako trzecia jednostka bojowa mojej brygady, to jest ta jednostka, której właśnie brakuje w natarciu do wykorzystania powodzenia, a w obronie brak jako odwodu dowódcy brygady. Generał Regulski całkowicie zgodził się z mymi wywodami, pod­kreślił wprawdzie, że nie chce Pan Marszałek dać jeszcze jednego pułku kawalerii do zmotoryzowania, ale mimo to spróbuje ponownie całą spra­wę poruszyć i może się uda to osiągnąć?

19 VI, poniedziałek

Od rana studiowałem w Departamencie Dowodzenia Ogólnego rozkazy wydane w związku z organizacją mojej brygady. Moc wyszło już rozkazów, bez jednego wspólnego rozkazu organizacyjnego Utrudnia to przegląd wydanych zarządzeń oraz wielu wykonawców me wie, co inni robią, ale takie było zarządzenie ministra, aby ze względu ,,na tajemnicę" nie poda­wać wspólnego, ogólnego rozkazu organizacyjnego brygady

Dziś ustalono ostatecznie nazwę Warszawska Pancerno-Motorowa

Brygada. Mianowanie mnie dowódcą tej brygady ma wyjść z datą 20 VI [19]39. Równocześnie z moją nominacją ma wyjść mianowanie pułko­wnika Czuryłły 131, mego dawnego zastępcy w 55 pułku piechoty, dowódcą Podkarpackiej Brygady Obrony Narodowej.

Nie miałem ostatnio czasu notować wypadków w polityce światowej. W ostatnich dniach ostry zatarg między Japończykami i Anglikami w Tien-Tsinie. Japończycy zorganizowali blokadę koncesji angielskiej chcąc ją wygłodzić. Sprawa wydania 4 Chińczyków była tylko pretekstem, a w ogó­le blokada Tien-Tsinu pretekstem do żądania Japonii, aby biali wycofali się w ogóle z Chin. Niewątpliwie zatarg ten grozi poważnymi powikła­niami na Dalekim Wschodzie, a jest na pewno robiony w porozumieniu Japonii z Niemcami i Włochami dla odciążenia państw „osi" w Europie.

Rosja coraz wyraźniej precyzuje swe stanowisko, że nie pójdzie na układ z Francją i Anglią przeciw Niemcom. Wprawdzie wyraźnie tego jeszcze nie powiedziano, ale ciągłe kunktatorstwo i przedłużanie pod różnymi pretekstami wyraźnie na to wskazuje. Stalin i Mołotow wolą zachować swobodę działania i wyciągać potem „pieczone kartofle" z tego ognia wo­jennego, niż sami się w nim palić.

23 VI, piątek

W środę i czwartek byłem w Kielcach, chciałem się zobaczyć z pułkow­nikiem Surówką, ale naturalnie go nie było. Rozmawialiśmy tylko przez telefon. Gdy mu powiedziałem o przeniesieniu Schirmera na I oficera sztabu mojej brygady, powiedział, że się będzie bronił przed tym i widać, że był zły. Nie dziwię mu się, bo to samo myślałbym będąc na jego miejscu. Podobno wściekły był Pęczkowski, szef sztabu 2 Dywizji Piechoty Legio­nów, bo teraz sam będzie musiał pracować, a dotychczas wszystko za niego robił Schirmer. Ale o tego „żydłaka" nie chodzi mi.

Dziś po powrocie byłem u generała Regulskiego, omawiając organizację pułku mego, który ma powstać z batalionu manewrowego w Rembertowie. Stanęło ostatecznie na tym, że ma się zrobić kalkulację utworzenia z ba­talionu w Rembertowie (stan + 1000) dla mnie pułku strzelców motoro­wych (około 800 ludzi) oraz małego batalionu manewrowego (około 300 —

400 ludzi). W tym celu batalion manewrowy zostałby zwiększony o stan ± 400 ludzi. Do ćwiczeń batalionowych, około 20 razy na rok, bata­lion manewrowy byłby uzupełniany ludźmi z mego pułku motorowego. Sądzę, że taka koncepcja zaczyna wyglądać realnie. Żeby tylko doszła do skutku.

Potem byłem u szefa Biura Personalnego oraz u szefa Departamentu Kawalerii generała Skuratowicza 132 dla ustalenia ostatecznej obsady brygady. Doprowadziłem więc do zmiany na stanowisku dowódcy dywi-

zjonu rozpoznawczego. Zamiast podpułkownika Moszczeńskiego 133 chcia­no mi dać majora Kuźmińskiego 134, którego również jako nieodpowied­niego odrzuciłem. Po długiej walce zgodzono się wreszcie na majora Kułagowskiego 135, choć młode starszeństwo bardzo mu w tym przeszkadzało. Świetny to był mój dowódca szwadronu Korpusu Ochrony Pogranicza w Hnilicach na Podolu i nie wątpię, że okaże się takim samym dowódcą dywizjonu rozpoznawczego. Dobrego mam mieć też dowódcę batalionu przeciwpancernego — majora Bilika 136 — specjalistę przeciwpancernego z Rembertowa.

l pułkiem strzelców konnych dowodzi pułkownik Królicki 137, stary znajomy z Leszna Wielkopolskiego, dobry żołnierz, ale prochu on nie wy­myśli, jest trochę ciężki, boję się, że niełatwo opanuje zasady motoryzacji oraz działania takim oddziałem.

26 VI, poniedziałek

Dziś zameldował się podpułkownik dyplomowany Stachowicz 138, szef sztabu brygady. Przedstawia się bardzo dobrze i myślę, że będzie z niego dobry nabytek. Zabrał się od razu solidnie, na całego, do roboty. Mam więc już 2 oficerów w sztabie, można będzie zacząć solidniej puścić w ruch całą robotę.

Dziś dałem zgodę na obsadzenie [stanowiska] komendanta kwatery głównej przez rotmistrza Bourdon l39.

l VII 1939, sobota

Blisko tydzień przeszedł pracy organizacyjnej przy formowaniu naszej brygady. Ten tydzień wiele nie dał z wyjątkiem wyraźnego postawienia sprawy 3 batalionu strzelców z Rembertowa z mego pułku strzelców moto­rowych. Stanęło ostatecznie na tym, i to mi oświadczył 28 VI osobiście minister, że ma być utworzony dla mojej brygady osobny pułk, niezależny zupełnie od 3 batalionu strzelców. Jest to jedyne rozwiązanie i całe szczę­ście, iż zostało to tak właśnie zdecydowane. Niemało energii włożyłem w to, aby powyższe osiągnąć. Nadzwyczaj skomplikowany jest problem roz­mieszczenia i zakwaterowania oddziałów mojej brygady, zarówno w okresie organizacji, jak i potem na okres zimy.

W okresie organizacji część moich jednostek da się tworzyć przy niektó­rych stałych jednostkach, np. dywizjon artylerii przy pułku artylerii moto­rowej w Stryju, batalion saperów motorowych przy batalionie saperów w Puławach, batalion przeciwpancerny przy Centrum Wyszkolenia Pie­choty w Rembertowie itp. Są jednak oddziały, których nie ma ani przy kim organizować ani gdzie, np. dywizjon rozpoznawczy i 2-gi pułk strzelców motorowych. Trzeba je będzie skoncentrować w obozach ćwiczebnych

Dowództwa Okręgu Korpusu IV (najbliżej) w Raduczu i Baryczu oraz tam przeprowadzić ich organizację. Tam również, w tych obozach, będę chciał po 15 VIII skoncentrować moje wszystkie oddziały brygady, aby je podszko­lić i potem zgrać ze sobą. W ten sposób do 15 X będzie brygada jako tako zlepiona.

Jeśliby wojna wybuchła, problem koszar i pomieszczeń na zimę w gar­nizonach nie ma znaczenia. Jeśli jednak wojny nie będzie, muszę przewi­dzieć jakieś znośne przetrwanie do przyszłego roku dla moich oddziałów, a więc l pułk strzelców konnych wróci do swego Garwolina, dywizjon rozpoznawczy przyjdzie do Warszawy, podobnie szwadron łączności i plu­ton regulacji ruchu. Batalion przeciwpancerny do Rembertowa, batalion saperów do Puław, batalion pancerny pewnie do Modlina lub do Warszawy zależnie od tego, skąd go dostanę. Najgorzej z 2 pułkiem strzelców pieszych, bo do Rembertowa bez wybudowania koszar nie pójdzie, a koszt ich to mi­lion złotych, więc pewnie stanie na tym, że na zimę i potem na długo jeszcze zostanie w Baryczu.

Co do tej budowy koszar czy baraków dla pułku motorowego, to wyszedł kawał. W Departamencie Piechoty odnośny referent przedstawił szefowi departamentu, generałowi Piekarskiemu 140, że koszt baraków na l żołnie­rza wyniesie ± 60 złotych, to jest na pułk motorowy ± 1000 ludzi i batalion przeciwpancerny i 500 ludzi — około 100 000 zł. Od razu zakwestionowa­łem tę sumę jako nierealną, bo za niską. Tymczasem oni obliczyli koszta w tym wymiarze i przedstawili ministrowi. Na drugi dzień byłem u szefa Departamentu Budownictwa, u pułkownika inżyniera Torunia 141, i co się okazało. Koszt budowy drewnianych (ale porządnie wykonanych) baraków na twarz wyniesie 600 złotych. Mała różnica, tylko 540 złotych 60 złotych to kwota potrzebna na budowę letnich baraków o trzech piętrowych pry­czach dla jeńców, bo i taki typ baraków na wypadek wojny mają opraco­wany. Trzeba przyznać, że to kryminał, żeby w dwóch resortach Mini­sterstwa Spraw Wojskowych tak po prostu naiwne mogło być ujmowanie pewnych problemów i aby wynikające stąd nonsensy opierały się aż o mini­stra. Musiałem na kilku szczeblach to kontrować włącznie do zameldo­wania o tym generałowi Kasprzyckiemu.

Ciekawe dane dał mi pułkownik Toruń. Otóż baraki drewniane (solidne) na l żołnierza kosztują 600 zł, a koszary murowane (nowoczesne) z cen­tralnym ogrzewaniem, pralniami, łaźniami itp., a więc „zapięte na ostatni guzik", wyniosą 1700 zł na twarz. Czyż warto więc w ogóle budować ba­raki drewniane [?] Jedyny zysk, to czas budowy. Baraki staną w 3—4 mie­siące, a więc do zimy, tymczasem na murowane koszary trzeba l—2 lat przy­najmniej.

Problem baraków czy koszar sprowadza mnie, w obliczu zbliżającej się

wojny, raczej do szukania przejściowego szukania [sic.] miejsca w obozach letnich lub w wolnych gdzie jeszcze [gdzieniegdzie] koszarach, zamiast forsować obecnie budowę koszar murowanych, bo drewnianych baraków nie warto.

Przv tym szukaniu wolnych koszar znowu wyszedł kawał, niekoniecznie solidnie świadczący o pracy odnośnych organów Ministerstwa Spraw Wojskowych. Referent dyslokacyjny Ministerstwa Spraw Wojskowych, major — spec od tych rzeczy podał, że dla mych oddziałów mogę mieć w Warszawie koszary po l pułku artylerii przeciwlotniczej (ul. Puławska), które miały być już wolne, bo pułk wyszedł na Wawrzyszew, oraz na ulicy Konwiktorskiej, gdzie miało być miejsce. Dowódca pułku przeciwlotni­czego wyśmiał się twierdząc, że mowy o tym być nie może, aby on koszary opróżnił, bo na Wawrzyszew wysłał dwa dywizjony (tyle tam koszar wy­budowano), a natomiast dalsze dwa dywizjony plus całe magazyny mobili­zacyjne muszą zostać tutaj, gdzie są obecnie, i pokazał zresztą odnośny rozkaz II wiceministra Ministerstwa Spraw Wojskowych. Na Konwiktor­skiej szpilki nawet wsadzić nie można. Są tam oddziały Junackich Hufców Pracy, Warszawski Batalion Obrony Narodowej, oddziały wojsk pancer­nych oraz jeszcze sporo mieszkań prywatnych. Aby więc ten obiekt zająć, trzeba by wszystkich stamtąd usunąć, a gdzie ich utkałby i czy w ogóle potrafiłby dowódca Okręgu Korpusu I, to dopiero pytanie? Jednym sło­wem chaos i bałagan, nie wie prawica, co robi lewica. Tego speca od dyslo­kacji w Ministerstwie Spraw Wojskowych rugnąłem solidnie przy najbliż­szym widzeniu za wprowadzenie mnie w błąd i narażenie na stratę drogiego czasu.

W czwartek wyskoczyłem z szefem sztabu do Raducza i Barycza, aby sprawdzić warunki zakwaterowania tam moich oddziałów oraz możliwości ich szkolenia. Stwierdziłem, że Barycz nadaje się jako tako na zimowe locum dla pułku strzelców motorowych, a Raducz na letni obóz dla szeregu moich jednostek (jest tam miejsca na 1500—2000 ludzi). W piątek poje­chaliśmy znowu do Garwolina, gdzie l pułk strzelców konnych przeszkalany na motorowy ma w tej pracy poważne trudności. Poza brakiem dowód­cy (zmiana pułkownika Królickiego na podpułkownika Mularczyka 142), co nie pomaga w pracach reorganizacyjnych pułku, wielką trudność stwa­rza dalsze szkolenie pułku konno w myśl obowiązujących programów na lato. Ciągłe zawody konne (militari, teraz znowu zawody podoficerskie itd.). Konieczne jest odebranie natychmiast koni, całkowite podporządko­wanie mnie pułku, bo inaczej czas przeznaczony na przeszkolenie moto­rowe kadry upłynie, a rezultaty będą bardzo słabe. Ponadto wśród ofi­cerów nastrój słaby. Postanowiłem wystąpić do ministra z żądaniami de­finitywnego uregulowania tych spraw w l pułku strzelców konnych. Rów-

nocześnie wystąpię z memoriałem, projektującym uregulowanie ostateczne spraw organizowania, dyslokacji oraz przejściowego zakwaterowania, a potem stałego, jednostek mej brygady pancerno-motorowej.

2 VII, niedziela

Wczoraj wieczorem wróciłem z Iną autem do Kielc, skąd w poniedziałek do dnia [sic.] pojadę do Lublina na I-sze moje ćwiczenie aplikacyjne, pro­wadzone przez dowódcę Broni Pancernej [Pancernych].

Dziś wyskoczyliśmy z Iną i Irą l43 do Ojcowa. W ciągu 8 godzin dojecha­liśmy, zwiedzili Ojców, grotę Łokietka, zamek w Ojcowie i Pieskową Skałę. Odświeżyłem sobie moc wspomnień z [sprzed] lat przeszło 30, gdy kilka­krotnie spędzałem wakacje wraz z rodzicami mymi w Ojcowie. Poza szo­sami, w tym rejonie pobudowanymi, Ojców przez te 30 lat nic prawie się nie zmienił. Jest taką samą zacofaną dziurą letniskową, jak przed przeszło ćwierć wiekiem. Kiepskich parę willi, reszta chaty chłopskie z mieszka­niami na lato, brak porządnej restauracji lub kawiarni, brak lepszych skle­pów. Uderza to aż, bo przecież ten przepiękny zakątek, położony tuż obok Krakowa i Górnego Śląska, połączony z nimi świetnymi szosami, ma wszel­kie dane rozwoju.

W polityce Gdańsk ciągle prowokuje. Podobno budują tam mosty przez Wisłę do Prus Wschodnich, fortyfikują wzgórza w rejonie Gdańska, orga­nizują ochotniczy korpus wojskowy, ciągle napadają ponadto na Polaków w tym „wolnym mieście" itp. Nasza postawa jest jasna cierpliwie czekamy, gotowi uderzyć na Gdańsk, gdyby tam zdarzył [się] jakikolwiek akt aneksji (wewnętrznej lub zewnętrznej) do Niemiec Anglia i Francja ciągle oświad­czają, że takie nasze wystąpienie to sygnał dla nich do ruszenia na Niemców.

Na Dalekim Wschodzie w Tien-Tsinie trochę się uspokoiło, ale Japoń­czycy dalej prowokują Anglików, głosząc hasło wyparcia europejskich interesów z Chin. Równocześnie od szeregu dni walki lotnictwa mandżursko-japońskiego z sowieckim. Codziennie zostaje zniszczonych po kilka­naście, a nawet kilkadziesiąt samolotów — ale „wojny nie ma", naturalnie w myśl obecnie panujących zwyczajów nikt do prowadzenia wojny nie przyzna się, to są tylko „nieporozumienia graniczne" 144! Rosja sowiecka ciągle Anglię i Francję zwodzi z tym układem, który miał być zawarty. Chy­ba sytuacja z Dalekiego Wschodu ten układ przyspieszy. Dla wszystkich jasnym jest, że aranżerem wypadków na Dalekim Wschodzie jest Berlin.

5 VII, środa

Jestem po pierwszym ćwiczeniu aplikacyjnym w terenie na temat działań brygady pancerno-motorowej. Wróciłem dziś autem z Lublina przez An­nopol — Ożarów do Kielc.

Ćwiczenie aplikacyjne w rejonie Chełma prowadził generał Kozicki (dowódca Broni Pancernych) przez 3, 4 i 5 VII. Obecny był Inspektor Armii generał dywizji Piskor. Uczestnicy dowódca 10 Brygady Kawalerii pułko­wnik Maczek z szefem sztabu, ja z podpułkownikiem Stachowiczem oraz dowódcy grup pancernych (pułkownik Arciszewski 145 i pułkownik Naspiński 146) i dowódcy batalionów pancernych (12 majorów i podpułkow­ników).

Temat działania 10 Brygady Kawalerii (zmotoryzowanej) w walce na skrzydle i tyłach frontu obronnego nieprzyjaciela, na którego naciera własna grupa operacyjna. Bolszewicka dywizja kawalerii wywagonowana koło Hrubieszowa ruszyła na pomoc północnemu skrzydłu frontu obronnego (rejon Krasnystaw). Własna brygada pancerno-motorowa ma po opano­waniu Chełma uderzyć na bolszewicką dywizję kawalerii, aby nie dopuścić ją do bitwy pod Krasnymstawem.

W moim rozwiązaniu po opanowaniu Chełma bez większych walk posta­nowiłem ruszyć na południe, spodziewając się tam ruchu ze wschodu na zachód dywizji kawalerii nieprzyjaciela. Postanowiłem ruszyć w ugru­powaniu giętkim, to jest takim, które pozwoli mi łatwo uderzyć na nieprzy­jaciela, gdzie on się pojawi. Dlatego ruszyłem w dwóch kolumnach, bocznej małej wschodniej, przeznaczonej do [sic.] ewentualnego przyjęcia ude­rzenia nieprzyjaciela, i zachodniej głównej ze strażą przednią, przeznaczo­ną do związania się na wprost i siłami głównymi pozostawionymi trochę głębiej i przeznaczonymi do manewru oraz uderzenia bądź to na wschód, bądź na zachód.

Inni rozwiązali sztywno, tworząc po 3—4 kolumny równoległe, bardzo słabe, którymi skierowanymi na południe na pewne punkty terenowe chcie­li uderzyć na nieprzyjaciela, nie licząc się z tym, czy on właśnie tam będzie. To sztywne, z góry przesądzające plan działania, ugrupowanie doprowa­dziło w rozgrywce do pobicia poszczególnych kolumn brygady przez nie­przyjaciela, który właśnie wyszedł z flanki ł bił po kolei nasze kolumny.

Przejście do natarcia z mego ugrupowania było zupełnie inne 147. Zwią­załem bowiem nieprzyjaciela kolumną boczną, przytrzymałem strażą prze­dnią kolumny głównej, a siłami głównymi (l pełny pułk strzelców, cały batalion czołgów oraz dywizjonem [sic.] artylerii) uderzyłem z północy na prawą, boczną kolumnę nieprzyjaciela. Sukces był zapewniony.

W omówieniu generał Kozicki, a potem generał Piskor podkreślili wyższość mego rozwiązania, giętkość i swobodę działania oraz pewny sukces w takim działaniu.

Ciekawym zbiegiem okoliczności mój debiut — aplikacyjny „chrzest ogniowy" w brygadzie pancerno-motorowej, zakończył się pierwszym peł­nym sukcesem. Tak jakby to miało być potwierdzeniem mego ostatniego

artykułu w "Przeglądzie Piechoty", gdzie opisując wypad na Ostrowce w 1914 [roku] i mój chrzest ogniowy podkreślałem konieczność w pierwszym starciu bojowym uzyskania sukcesu, bo to tak konieczne dla nabrania zaufania we własne siły i dowódców, i żołnierzy.

11 VII, wtorek

Szereg dni nie przyniosło wiele. Do powrotu generała Regulskiego trudno coś było ruszyć. Ministra nie było. Generał Głuchowski jakby nie chciał w tych sprawach decydować. Dopiero w poniedziałek, gdy generał Regulski wrócił i objął obowiązki I wiceministra spraw wojskowych (generał Głu­chowski wyjechał na urlop), ruszyło wszystko z miejsca. Co prawda i teraz z racji skomplikowanej organizacji Ministerstwa Spraw Wojskowych — Departament Dowodzenia Ogólnego i departamenty fachowe, do tego w szeregu spraw i Sztab Główny, po prostu me sposób wypchnąć szybko pewnych rozkazów i zarządzeń w sprawie formowania mojej brygady. Tak jest więc z odebraniem koni l pułkowi strzelców konnych i podporząd­kowaniem go mnie, bo inaczej całe przeszkolenie motorowe bierze w łeb. Tak jest z organizacją 2 pułku strzelców pieszych oraz jego umieszcze­niem w Rembertowie czy Baryczu. To samo dzieje się z dywizjonem rozpo­znawczym itp.

Byłem świadkiem rozmowy u generała Regulskiego w sprawie zaopatrze­nia w sprzęt samochodowy i ciągnikowy. Pułkownik Wyrwiński (Kogut 148) dopiero co wrócił z Francji, gdzie miał zbadać możliwości zakupu sprzętu dla nas. Z tego, co mówił, niezbyt różowo się przedstawiają one dla nas. Przemysł francuski zawalony jest zamówieniami dla armii francuskiej i z wolnej ręki można uzyskać sprzęt tylko w bardzo odległych terminach. Dlatego też jedyne wyjście to uzyskanie od armii francuskiej części jej zamówień, na co Francuzi idą niezbyt chętnie. Terminy przedstawione przez Dowództwo Broni Pancernych odnośnie dostarczenia sprzętu dla mej brygady przedstawiają [się] dość odległe i odbiegają od nakazanego przez ministra terminu 15 VIII. Generał Regulski się wściekł, zwymyślał nieźle pułkownika Wyrwińskiego i majora Rucińskiego 149 (referenta zaopatrze­nia Dowództwa Broni Pancernych) i zażądał przedstawienia na 13 VII prze­pracowanych jeszcze raz terminów dostarczenia sprzętu motorowego. Zo­baczymy pojutrze, jak to będzie wyglądało?

Najgorzej przedstawia się obecnie sprawa z dywizjonem artylerii moto­rowej i ciągnikami dla niego. Typ obecnie używanych ciągników produkcji polskiej, tzw. C4P jest nieodpowiedni. Mała szybkość (do 15 km/godzinę), mała zdolność pokonywania przeszkód w terenie, wielkie zużycie paliwa (80 [litrów] na 100 km) itp. wady dyskwalifikują ten ciągnik zupełnie 150. Problem, co dać na to miejsce, jest całkowicie otwarty!?

Wreszcie wczoraj i dziś sforsowałem przy pomocy generała Regulskiego wydanie rozkazów formowania drugiego pułku dla mej brygady. Ile przy tym musiałem włożyć pracy i wysiłków, to wprost rozpacz. No, ale naresz­cie to rusza wszystko z bezwładu i zaspania.

75 VII, sobota

Jestem w Lesznie Wielkopolskim u Ciążyńskiego151, który reperuje moje wykańczające się uzębienie. Wyrwałem się na tydzień, aby tę ważną sprawę moich zębów uporządkować i być w należytej formie na przyszłość. Do czwartku-piątku przyszłego tygodnia będzie ta sprawa zakończona, koszta jej kryje mi Departament Zdrowia [Ministerstwa Spraw Wojsko­wych]. Będę miał trochę więcej teraz czasu, więc chcę zanotować parę szczegółów z organizacji mej brygady.

Uzyskałem decyzję i zatwierdzenie formowania dla mnie pułku strzelców pieszych, przy czym batalion rembertowski prawie zostaje bez zmian. Zupełnie więc inaczej, niż to było przed miesiącem w projekcie. Ten miesiąc pracy, który włożyłem w przekonanie wszystkich o nierealności koncepcji „batalion rembertowski na dwóch stołkach", na szczęście dał rezultaty. Rozumiem intencje projektodawców tej koncepcji. Chciano bowiem tanim kosztem uzyskać dwie rzeczy. Życie jednak nie znosi takich sztucznych, nierealnych form. Jak zaczęto liczyć i kalkulować, to okazało się, że z ba­talionu rembertowskiego mogę dostać do mego pułku strzelców pieszych l—2 oficerów, 10—15 podoficerów i 1300 szeregowców. Reszta będzie ze­brana z całego świata . Wyobrażam sobie dopiero, co to będzie za zbiera­nina.

Podpułkownik Nakoniecznikoff152 jako kandydat na dowódcę tego pułku przepadł, zaszkodziły mu dawne opinie. Dowódcą pułku został pod­pułkownik dyplomowany Wzacny 153, zastępcą — podpułkownik Zieliński 154, obaj wykładowcy z Rembertowa, to dobrze, bo łatwiej im będzie pewne rzeczy na miejscu w Rembertowie przy formowaniu pułku strzelców pieszych (taką nazwę „bez numeru" ustalił sam minister) uzyskać.

Na oficera sztabowego (ukryty dowódca batalionu) ma przyjść major Jiruszka 155, o którego toczą się jednak pertraktacje z generałem Sawickim 156, dyrektorem Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przy­sposobienia Wojskowego, który chce go puścić dopiero za 2 miesiące. Na dowódcę kompanii rozpoznawczej ściągnąłem kapitana Kanię 157, a na adiu­tanta pułku może uda mi się ściągnąć porucznika Radomińskiego 158 z 57 pułku piechoty lub kapitana Horodyskiego 159, o których oddanie ,,z puł­ków zablokowanych na zachodzie" prowadzę pertraktacje. Na kwatermi­strza pułku przyjdzie major Latawiec 160. Pułk ma się formować w Rem­bertowie przy Centrum Wyszkolenia Piechoty. Organizuje go generał Ol-

brycht i do dnia 5 VIII oddać mi go ma już zorganizowany. Podobnie ma miejsce z batalionem (dywizjonem) przeciwpancernym, który też organizuje się w Rembertowie. Obie te formacje mają jako stałe miejsce pobytu Rem­bertów. Tutaj znowu musiałem stoczyć całą kampanię o sposób zakwate­rowania tych jednostek.

Chciano je pomieścić w prowizorycznych barakach, potem w nieco lep­szych drewnianych. Jasną rzeczą jest, [że] jeśli ma wojna wybuchnąć, szko­da myśleć o budowie koszar. Jeśli jednak wojny nie będzie, to czy do pomyślenia jest, aby tuż pod Warszawą takie jednostki (często pokazowe) umiesz­czać w prymitywnych barakach. „Jak cię widzą, tak cię piszą" — mówi stare przysłowie. Podobne prymitywne (bo solidne nie kalkulują się w po­równaniu z murowanymi koszarami) baraki pasowałyby do Kresów Wscho­dnich (Baranowicze, Łuniniec, Równe, Kowel), harmonizując z ich folklo­rem, ale nie do Rembertowa pod Warszawą.

Po wielodniowych staraniach (kilkakrotna ostra dyskusja u generała Regulskiego i u ministra) na podstawie referatu szefa budownictwa (puł­kownik Jeleniewski 161 w/z szef Departamentu Budownictwa) i mojego minister zatwierdził budowę koszar murowanych (jak najbardziej oszczę­dnościowych) dla batalionu przeciwpancernego i pułku strzelców pieszych w Rembertowie. Koszary i garaże dla batalionu przeciwpancernego ma się natychmiast rozpocząć, aby do zimy stanęły garaże. Wojsko przezimuje w 3 batalionie strzelców, ścieśnionym, i na [sic.] świetlicach, a koszary mają być gotowe do jesieni 1940 r. Koszary dla pułku strzelców pieszych mają być zaczęte w 1940 r. Do tego czasu pułk strzelców motorowych zo­stanie rozmieszczony w Baryczu pod Końskimi, gdzie za ±200 000 złotych zostaną pomieszczone jego oddziały na zimę (dobudowa baraków zimowych na ±300 ludzi, garaże itp.).

Jeśli zostanie to tak naprawdę zrealizowane, ostatecznie można wytrzy­mać. Otwartą zupełnie sprawą są pomieszczenia dla oddziałów w Warsza­wie; dywizjon rozpoznawczy, który będzie formował się przy l pułku strzel­ców konnych w Garwolinie, szwadron łączności, pluton regulacji ruchu, kwatera główna, dla których trzeba będzie znaleźć prowizorium rozmiesz­czenia przez zimę 1939/[19]40, bo od wiosny 1940 mają dostać koszary po dywizjonie artylerii konnej w Warszawie, który odejdzie do Płocka.

16 VII, niedziela

Jestem w Lesznie Wielkopolskim. Mieszkam u Józefa Ciążyńskiego, któ­ry w amerykańskim tempie naprawia moje poniszczone wojnami uzębienie. Łata mostki, zakłada korony itp. Codziennie wieczorem lub nad ranem starym zwyczajem wyskakujemy na rogacza lub kaczki. Wczoraj wyrwał mi 5 zębów i starych korzeni, bo mu w dalszej robocie „przeszkadzały". Uśpił

mnie i potem podobno w 2 minuty był gotów z wyrwaniami. W trakcie tych robót dentystycznych jestem „incognito", to jest nie pokazuję się w Lesznie nigdzie, aby mnie starzy znajomi nie zaczęli nachodzić.

W tym przecież Lesznie spędziłem 5 1/2 lat jako dowódca 55 pułku piecho­ty. Ileż wspomnień budzi we mnie to czyste, schludne, wielkopolskie mias­teczko.

W lutym 1930 roku przybyłem do Leszna, aby objąć pułk od pułkownika Kustronia, który odchodził na dowódcę piechoty dywizyjnej do Grudziądza 55 pułk piechoty znałem trochę z czasów, gdy w latach 1926—1930 jako szef sztabu Inspektora Armii, generała Rybaka, przyjeżdżałem z nim tutaj na inspekcje. Miał opinię pułku bardzo dobrego, a z czasów wojny 1918— —[19]20 sławnego z racji dowodzenia nim przez pułkownika Paszkiewicza Gustawa, który za to dowodzenie i wyczyny 55 pułku piechoty (wówczas nazywał się jeszcze l pułkiem strzelców Wielkopolskich) dostał aż trzy Virtuti Militari.

Moje pójście na pułk z Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych było dużym wyróżnieniem przez śp. Wielkiego Marszałka. Nie byłem przecież nigdy ani dowódcą batalionu, ani zastępcą dowódcy pułku i odszedłem z Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych jako ostatni I oficer sztabu [Inspektora Armii], który bez zastępstwa dowódcy pułku otrzymał od razu wprost dowództwo pułku. Zdawałem też sobie sprawę z trudności, jakie mnie czekały w dowodzeniu pułkiem, mnie, który właściwie od r. 1919 do 1930 byłem poza linią w Wyższej Szkole Wojennej, w Naczelnym Dowódz­twie, w sztabach 2 i 4 Armii, w dowództwie Frontu generała Rydza-Śmigłego, potem znowu w Wyższej Szkole Wojennej, w Wojskowym Instytucie Nau­kowo-Wydawniczym (lata 1923—1926) i w Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych (1926—1930). Również fakt, że nie dowodziłem nigdy batalio­nem i nie byłem zastępcą dowódcy pułku, nie pomagał mi na pewno w mej roli obecnie dowódcy pułku piechoty. Do tego nie miałem na razie zastępcy, bo przydzielony równocześnie ze mną na to stanowisko podpułkownik Sta­nisław Czuryłło leżał obłożnie chory od szeregu miesięcy w szpitalu. Trze­ba więc było samemu zabrać się do wszystkiego i zacząć niemal od podstaw.

Gdy w końcu lutego 1930 roku przyjechałem do Leszna po telefonicznym zaawizowaniu swego przyjazdu, na dworcu czekał mnie adiutant pułku, porucznik Trzaska-Chojnacki162. Ulokowałem się na razie w pokojach gościnnych ponad kasynem oficerskim pułku. Chojnacki, będący w pułku od r. 1920, informował mnie o wszystkim, o tradycji pułku i o zwyczajach. Również stosunki w mieście i w okolicy znał on dokładnie.

Pułkownik Kustroń szybko zdał mi pułk. W ciągu 2 dni odbyła się sakra­mentalna uroczystość na dziedzińcu koszar z całowaniem chorągwi i zmianą dowódcy, po czym wyjechał, a wkrótce przeniósł się do Grudziądza. Obją-

łem po nim 4-pokojowe mieszkanie w budynku Komendy Garnizonu na l piętrze.

W Lesznie zamieszkałem sam. Rozwód z Haliną 163 był w toku, Irka była w klasztorze u Nazaretanek w Rabce, a znajomość z Iną, obecną moją żoną, była dopiero w toku rozwoju.

Na całego też zabrałem się do pracy. Postawiłem sobie wyraźne cele i [ustaliłem] kolejność wysiłków moich dla ich osiągnięcia. Na pierwszym miejscu znalazło się szkolenie i doskonalenie kadry zawodowej pułku aby aparat, którym się będę posługiwał w czasie pokoju czy wojny, był odpo­wiedni i stał się pełnowartościowym. Rozpocząłem ćwiczenia, jedne za drugimi, poświęcając na nie maksimum czasu i szkoląc swą kadrę z całym zapałem. Ćwiczenia aplikacyjne na mapie i w terenie, ćwiczenia szkiele­towe i wreszcie z oddziałami całkowicie wypełniały nam czas będący do dyspozycji.

Na drugim miejscu postawiłem wyszkolenie bojowe kontyngensu [kon­tyngentu] i przygotowanie całości pułku celom [sic.] związanym z przygo­towaniem do wojny. Daleki byłem zawsze od jednostronnego nastawienia wyszkolenia na jedną tylko z dziedzin — na pokaz. Dlatego też w okresie modnych zawodów strzeleckich nie żądałem nigdy od mych podwładnych aby negliżując inne ważne dziedziny wyszkolenia bojowego wyłącznie na­stawiali się na wyszkolenie strzeleckie. Nie pozwalałem również na robienie żadnych naciągnięć ani kombinacji, aby podnieść szansę zawodów strzeleckich. Parłem natomiast, poza wyszkoleniem jednostkowym, na wyszkolenie bojowe w zespołach i oddziałach w różnych warunkach terenowych, w różnych warunkach atmosferycznych i pory [porach] dnia oraz przy dużych wysiłkach fizycznych. Wkrótce tez pułk był znany z ilości i jakości przeprowadzonych ćwiczeń od plutonowych do batalionowych włącznie, a nawet pułkowych, przy czym, gdzie się tylko dało, uzyskiwałem sąsiednie formacje i oddziały, aby uzyskać wyższy szczebel ćwiczeń i mieć możność szkolenia większej ilości swoich oficerów. Jako więc partnerów do ćwiczeń miałem poza moim III/55 164 stojącym o 40 km w Rawiczu 17 pułk ułanów z Leszna, Korpus Kadetów z Rawicza, Szkołę Podchorą­żych Rezerwy ze Śremu itp. Nie omieszkałem wykorzystać każdą [sic.] oka­zję, aby ilość, jakość i szczebel ćwiczeń podnieść.

Duża ilość ćwiczeń, tempo ich prowadzenia, wysokie wymagania, które mym oficerom stawiałem, pozwoliły mi uzyskać poważne rezultaty. Wkrót­ce pułk uzyskał sobie opinię świetnego pod względem wyszkolenia bojo­wego, o kadrze zawodowej na bardzo wysokim poziomie taktycznym stojącej. Na ćwiczeniach i manewrach pułk mój odbijał pod tymi względami bardzo korzystnie od innych, a dla tempa swojego i energii działania prze-zywano go „pułkiem lotniczym".

Na trzecim miejscu dopiero postawiłem sobie gospodarczo-administracyjne podniesienie pułku. Trzeba go było wyprowadzić z długów, w któ­rych go zastałem (kilkadziesiąt tysięcy złotych na funduszach żywno­ściowym i furażowym oraz kilka tysięcy niedoborów na funduszu gospodar­czym). Nie zamierzałem tez w szczegółach zajmować się gospodarką. Od tego byłem daleki. Raczej chciałem nakreślić sobie plan realizacji jakichś nowych mego pomysłu zamierzeń, które by przyniosły korzyść memu puł­kowi. Zresztą tymi wszystkimi sprawami administracyjnymi postanowiłem zająć się dopiero w przyszłości — ,,na trzecim miejscu", naturalnie wyłą­czając starania o szybkie wyrównanie deficytów na [sic.] ryczałtach.

Mając w ten sposób w bardzo szerokich ramach podzieloną pracę, za­brałem się na całego do roboty. Dawałem ze siebie pełne 100% wysiłku. Od wczesnego ranka do późnego wieczora, z małą przerwą na obiad w ka­synie. Rano koło 5—6 wstawałem. Wyjazd konno w teren na plac ćwiczeń dla kontroli wyszkolenia kompanii i plutonów specjalnych oraz dla osobi­stego nauczenia się tego, co wiedzieć i umieć powinienem. Około godziny 10—11 powrót z ćwiczeń do kancelarii pułkowej, gdzie załatwiałem rapor­ty, rozkazy dzienne, podpisywałem pisma i przyjmowałem referaty kwater­mistrza oraz różnych organów pułku. O godzinie 13 obiad. Od godziny 14 do 18 dalsza kontrola wyszkolenia lub praca w dowództwie pułku. Potem wieczorem studiowanie regulaminów oraz instrukcji służbowych, aby sprawdzić to, co w oddziałach oglądałem, oraz przygotować się osobiście według programów do przeglądów na dzień następny.

Tak biegł dzień za dniem, prawie bez żadnej zmiany, z wyjątkiem 2-3 dni co 2 tygodnie, w których jechałem do Warszawy w związku z redago­waniem „Przeglądu Wojskowego Kwartalnika poświęconego wojskowej myśli obcej", który w dalszym ciągu (od 4 lat) redagowałem 165. W tych dniach widywałem się z Iną oraz [sic.] to było dla mnie jedynym wypoczyn­kiem w tych znojnych miesiącach 1930 roku.

Wkrótce jednak poczułem pułk w rękach. Już idąc na manewry 1930 r. pod Konin ten pułk był całkowicie posłusznym i składnym moim instru­mentem.

Musiałem w tym czasie wygrać tez pierwsze starcie z moją dywizją. Do­wódcą 14 Dywizji Piechoty był generał Kędzierski 166, starszy wiekiem, artylerzysta z armii rosyjskiej. Znał mnie z Inspektoratu generała Rybaka i gdy meldowałem się, przyjął mnie bardzo serdecznie. Gdzieś w czerwcu, w 4-tym miesiącu mego dowodzenia pułkiem, przyjechał generał Kędzierski do Leszna, gdy ja akurat byłem w Warszawie, zresztą za jego wiedzą i zgo­dą. Przeprowadził krótką inspekcję, znalazł coś tam w nieporządku [sic.] na warcie i u kwatermistrza pułku. Gdy wróciłem z Warszawy, nadeszło z Poznania od generała Kędzierskiego pismo, stwierdzające te drobne

uchybienia oraz polecające mi ukarać winnych tych uchybień oraz zamel­dowanie o tym do dywizji. Wściekłem się. Zatelefonowałem do dywizji aby mnie dowódca jej zechciał nazajutrz przyjąć do raportu. Pojechałem przy szabli i orderach. Generałowi Kędzierskiemu, gdy przyjął mnie, zamel­dowałem, że proszę o anulowanie wspomnianego wyżej pisma do pułku, bo ja jestem dowódcą pułku, który już objąłem, ja za bieg służby w pułku odpowiadam, a jeśli było coś w nim nie w porządku, co wymaga aż uka­rania, to proszę mnie ukarać. Wywiązała się pewna dyskusja. Generał tłu­maczył, że chciał mi swym zarządzeniem „dopomóc" jako młodemu dowód­cy pułku, ale jeśli mi na tym zależy, to zgadza się, abym nie wykonywał odno­śnie ukarania moich podwładnych tego pisemnego zarządzenia.

Pierwsza potyczka była wygrana. Odtąd do odejścia generała Kędzierskiego nie miałem z nim żadnego starcia (a które miewali często inni do­wódcy pułków naszej dywizji) i stosunki nasze były idealnie dobre. Odgłosy tego incydentu niewiadomą dla mnie drogą przenikły do pułku, wytwa­rzając w nim świetny nastrój dla mnie jako dla młodego, a bardzo twar­dego i wymagającego dowódcy. Wytworzyła się wśród oficerów i podofi­cerów taka o mnie opinia wymaga od nas, twardy jest, ale potrafi nas bro­nić i nie chce za byle co karać. Pomogło mi to w dużej mierze zawiązać sil­ną nić sympatii z kadrą mego pułku.

W końcu maja br. 167 nastąpiła katastrofa z ojcem. Po 16 latach obłożnej choroby (artretyzm w bardzo wysokim stopniu) podczas akurat mego po­bytu w Warszawie, po południu gdy byliśmy u rodziców na Żoliborzu, gdzie mieszkali dalej po wyjeździe moim 168, w upalny dzień zmarł biedny staru­szek. Jak ciężką i bolesną była jego choroba, tak spokojną i cichą była jego agonia i śmierć.

Manewry pod Koninem poszły mi dobrze. Pierwsze prowadzone przeze mnie ćwiczenie batalionowe, połączone ze strzelaniem ostrym artylerii i piechoty, poszło mi doskonale. Dowódca dywizji oświadczył, że cały czas ćwiczenie trzymałem w rękach i że dawno już nie widział tak dobrze zmon­towanego i przeprowadzonego ćwiczenia. W rzeczywistości w jego przygo­towanie włożyłem sporo starań i trudu.

Manewry zakończyły się ćwiczeniami, najpierw międzypułkowymi, po­tem międzydywizyjnymi. W ćwiczeniach międzypułkowych jedną stroną (mój pułk) ja dowodziłem, drugą stroną (reszta 14 Dywizji Piechoty) do­wodził pułkownik Marian Chilewski (dowódca 58 pułku piechoty). Nie wiem, czy założenie do ćwiczenia było źle skonstruowane, dając mi za mało czasu i przestrzeni, czy też [zawiniłem tu] ja, mając mało doświad­czenia (wcale go nie miałem) na szczeblu dowodzenia pułkiem, dość że znalazłem się wkrótce w bardzo ciężkim położeniu. Zanim wydałem rozkazy do rozpoznania i ugrupowania mego pułku do spełnienia zadania — osło-

ny pewnego kierunku — przeciwnik z bardzo bliskiej odległości już ruszył. Postanowiłem wysłać rozpoznania, część sił ugrupować na czatach i pod ich osłoną dopiero ugrupować mój pułk do obrony — osłony nakazanego kierunku. Tymczasem zaledwie ruszyły moje rozpoznania, gdy czaty były dopiero w drodze na wyznaczone miejsca, nieprzyjaciel w dwóch kolum­nach (Chilewski) uderzył na mnie, rozbijając moje będące w drodze czaty oraz rozpędzając mój system rozpoznania. Wkrótce dwa moje bataliony pierwszego rzutu zostały związane walką, a wobec przewagi nieprzyjacie­la około 4—5 batalionów odrzucone. Położenie mego zgrupowania stało się krytyczne. Na szczęście mój trzeci batalion, który w sytuacji wyjściowej ćwiczenia znajdował się o 2—3 godziny marszu, nadciągnął i pod wieczór obsadził system wzgórz, zamykający defile 169 wśród bagien, lasów i jezior. Pod osłoną nocy udało mi się zebrać moje oddziały w tyle, poza tym bata­lionem. Noc z l na 2 września spędziłem w małej chatce wśród lasów z adiu­tantem i mym pocztem, do północy nie bardzo wiedząc, gdzie są me oddzia­ły. Tak rozpocząłem swój dzień imienin 2 września, pierwszych spędzanych z pułkiem na manewrach. Odtąd niemal co roku ten dzień mego patrona przypadał na intensywny dzień manewrów.

Następny dzień działań mej grupy — opóźnianie — wypadł już znacznie lepiej i zadanie mi wyznaczone całkowicie wypełniłem. W każdym razie w tym ćwiczeniu byłem postawiony w dość trudne położenie, z którego ledwo wygrzebałem się. Chilewski nie bardzo ładnie się znalazł, gdyż przy okazji widzenia się ze mną za często chciał podkreślać swój pseudosukces. W każdym razie z mojej czy założenia dywizyjnego winy położenie, w któ­rym l IX się znalazłem, nauczyło mnie dużo po pierwsze — szybko wyda­wać rozkazy, po drugie — nie wiązać oddziałów z punktami terenowymi, ale raczej z ich zadaniami, nigdy nie rozpraszać sił, trzymać się w kupie. W konsekwencji już nigdy do dnia dzisiejszego nie znalazłem się, dowodząc, w podobnym położeniu.

Przeszły pierwsze manewry, przeszedł okres zimowy 1930/[19]31, potem nowe manewry, znów okres zimowy, znów manewry itd., aż upłynęło mi lat 5 1/2 w tym Lesznie Wielkopolskim na dowodzeniu pułkiem, który serdecz­nie pokochałem i w którym cudownie się czułem.

W zimie 1930/[19]31 odszedł na emeryturę generał Kędzierski, dywizję objął pułkownik dyplomowany Wład Franciszek, stary znajomy ze Sztabu Głównego w Warszawie, dowódcą piechoty dywizyjnej został pułkownik Alter. Inspektorem naszej dywizji po generale Norwid-Neugebauerze został generał Dreszer 170, kochany i świetny inspektor, którego miałem do końca mego pobytu w pułku.

W tym czasie i do końca prawie 1935 r. obsada pułków w dywizji była następująca 55 pułkiem piechoty ja dowodziłem, 57 pułkiem piechoty —

pułkownik Żongołłowicz Eugeniusz 171 (doskonały dowódca bojowy) 58 pułkiem piechoty — pułkownik Chilewski Marian, 14 pułkiem artylerii lekkiej — pułkownik Gałązka Michał l72. Była to, jak mówiono, obsada „szturmowa". Każdy z tych dowódców pułków miał opinię wybitną i re­prezentował nieco różny, ale wspaniały typ dowódców. Toteż na mane­wrach 14 Dywizia Piechoty była nie do zwyciężenia, inne dywizje biła, jak chciała.

W tym okresie lat 1930—[19]35, gdy dowodziłem 55 pułkiem piechoty miałem cały szereg sukcesów na ćwiczeniach z oddziałami i bez oddziałów. Do najbardziej upamiętnionych moich udanych wyczynów w dowodzeniu należą w dwóch latach kolejnych (1932/[19]33 i 1933/[19]34) zimowe ćwi­czenia grupy Leszno, to jest 55 pułku piechoty i 17 pułku ułanów z 25 Dywi­zją Piechoty Kaliską.

W pierwszym roku (1932/[19]33) dostałem zadanie jako dowódca grupy w składzie 55 pułk piechoty a 3 bataliony + dywizjon artylerii + szwadron kawalerii rozpoznania nieprzyjaciela na kierunku Krobia — Dobrzyń, opóź­niania go i osłony pewnego repnu do określonego terminu, który stwarzał dla mnie 3 dni i 2 noce działań bojowych w zimie. Stroną przeciwną w skła­dzie dywizji o 7 batalionach i 3 dywizjonach artylerii dowodził pułkownik Lawicz, dowódca piechoty dywizyjnej 25 Dywizji Piechoty. Kierownikiem ćwiczenia był generał Tokarzewski. Działania swe rozpocząłem intensyw­nym rozpoznaniem, a gdy nieprzyjaciel (pułkownik Lawicz) na podstawie mylnego meldunku lotniczego skręcił swą dywizję na północ i podstawił mi flankę swej słabszej bocznej kolumny, uderzyłem na nią całością skupio­nych sił rozbijając według oceny rozjemców i kierownika ćwiczenia 2 ba­taliony nieprzyjaciela. Po tym sukcesie przeszedłem do przejściowej obro­ny przyjmując pod wieczór walkę z czołowymi elementami głównymi nie­przyjaciela. Ze zmrokiem wykorzystałem warunki terenowe, robiąc wypad l 1/2 batalionem na część sił nieprzyjaciela, które zaawansowały się. Według oceny kierownictwa rozbiłem batalion nieprzyjaciela. To jest w dniu I-szym zniszczyłem na 7 batalionów już 3 nieprzyjacielowi. Noc zapadła. Byłem w kontakcie z 4—5 batalionami nieprzyjaciela, które ze świtem zaatakują moje ugrupowanie, które przeciwnik znał dokładnie. Postanowiłem przed świtem wycofać gros swych sił o 6—8 km, a pozostawić jedynie trochę piechoty i ciężkich karabinów maszynowych, aby markować obsadę obro­ny. Sukces był całkowity. Nieprzyjaciel, słabo rozpoznając, myślał, że ja się bronię i całością swych sił piechoty i artylerii przeprowadził ze świtem zorganizowane natarcie. Uderzył w próżnię, bo moja słaba obsada piechoty wycofała się Zanim nieprzyjaciel uporządkował się, zebrał w kolumny i ruszył dalej, było południe. Skutecznie opóźniałem go do zmroku, wygry­wając na czasie. Jednak ze zmrokiem doszedł do linii mych czat, w tyle

za którymi o 2—3 km był rozłożony pułk mój w obronie. W nocy dostałem rozkaz bronić linii, na której mój pułk się znajdował, na froncie ponad 12 km do godz. 14 dnia następnego, bo wtedy dopiero nadejdą dla mnie posiłki. Zadanie wprost niewykonalne. Pułk na 14 km w obronie, a nieprzyjaciel o 3—4 km od tej linii już jest pod wieczór. Brak przestrzeni do jakiegokolwiek manewru. Zawsze decyzje szybko mi przychodzą, a wtedy jednak musiałem dobry kawałek czasu pomyśleć, co zrobić. Postanowiłem ze świtem, jeszcze o szarówce, zebrać 2 1/2 batalionu razem i uderzyć w miej­sce, gdzie się mogłem spodziewać gros sił nieprzyjaciela, zbierających się na podstawach wyjściowych do natarcia. Resztą sił, to jest 1/2 batalionem, kompanią cyklistów i szwadronem oraz po plutonie ciężkich karabinów maszynowych z każdego batalionu obsadzić szkieletowe nakazany front obrony na linii panujących wzgórz. Gdy ze świtem, jeszcze we mgle rannego, mroźnego dnia lutowego uderzyłem tymi 2 1/2 batalionami, trafiłem na 3 ba­taliony, zajmujące podstawę wyjściową do natarcia. Trafiłem na me z flan­ki, a idąc kupą kolejno te bataliony rozbiłem. Doszedłem jeszcze dalej, spędzając ze stanowisk dywizjon artylerii i rwąc wszystkie połączenia te­lefoniczne, przygotowane dla natarcia Jak później rozjemcy ustalili, u nie­przyjaciela powstało nieprawdopodobne zamieszanie. Natarcie zostało wstrzymane i do godziny 10 rano zaledwie zdołano ten chaos rozplątać. Natarcie nieprzyjaciela wyruszyło dopiero między godziną 12—13 i zadanie mej grupy zostało wykonane.

W omówieniu generał Tokarzewski bardzo ładnie podkreślił sukcesy mego dowodzenia, a jak później rozjemcy mi mówili, dowódców pułków swej dywizji bardzo zbeształ twierdząc, ze me umieli swych zadań wykonać. Podobno miał im oświadczyć, że na przyszły rok sam im pokaże, jak się do­wodzi w podobnych działaniach bojowych. Po omówieniu zbliżył się do mnie obecny cały czas na ćwiczeniach generał Dreszer i ostro zapytał mnie: „Czym Pan przez te 3 dni dowodził'?". „Trzema batalionami plus artyleria i kawaleria" — odpowiedziałem „Nieprawda — rzekł generał Dreszer — Pan dowodził 10 batalionami: 3 swoimi i 7 batalionami nieprzyjaciela, który przez cały czas robił to, co Pan mu kazał". „Rozkaz, Panie Gene­rale, dziękuję za uznanie dla mej pracy dowódcy" — odpowiedziałem.

W następnym roku (1933/[19]34) otrzymałem skład i zadanie dla mej grupy identyczne. Po stronie przeciwnej nic nie wiedziałem, że dowodził sam generał Tokarzewski, aby pokazać swym dowódcom pułków, jak należy pułkiem dowodzić. Pierwszego dnia, gdy zetknąłem się z czołowymi oddzia­łami nieprzyjaciela na skraju dużego lasu, od razu zaatakowałem je i odrzu­ciłem, gdy z lasu debuszowała 173 kolumna złożona z 2 batalionów, również zaatakowałem ją i odrzuciłem. W tym czasie moje rozpoznania doniosły mi, że do lasu od przeciwnej strony wchodzi kolumna nieprzyjaciela, zło-

żona z 5 batalionów. Przerwałem natarcie, nie chcąc angażować się w lesie z tak silnym nieprzyjacielem. Przeszedłem do opóźniania i obrony przejściowej. Nad ranem odskoczyłem, osłaniając się słabymi oddziałami cyklistów i kawalerii. Cały dzień skutecznie wygrywałem czas i przestrzeń nie dając się nigdzie uchwycić prawie trzy razy silniejszemu nieprzyja­cielowi. Pod wieczór nawet przeciwuderzyłem na eksponowaną kolumnę 2 batalionów, rozbijając czołowy batalion tej kolumny. Ostatniego dnia w myśl mego zadania przeszedłem do obrony pewnego kompleksu wzgórz przyjąłem natarcie nieprzyjaciela, a w odpowiednim czasie przeprowadziłem przeciwnatarcie wszystkimi dyspozycyjnymi siłami na jeden punkt naj­ważniejszy.

W omówieniu moje działania wypadły bardzo dobrze. Inspektor Armii generał Dreszer specjalnie podkreślił tempo i umiejętność moich działań. Potem dowiedziałem się, że drugiego dnia ćwiczeń generał Tokarzewski wściekł się, zwymyślał swoich dowódców, że nimi nie sposób dowodzić i oddał dowództwo ćwiczącej dywizji pułkownikowi Mozdyniewiczowi.

Te dwukrotne ćwiczenia z 25 Dywizją Piechoty to ładna karta mego pokojowego dowodzenia, po nich nabrałem zaufania i pewności we własne siły, jeśli chodzi o taktyczne dowodzenie w polu. Pułk też, jak czułem nabrał zaufania do mnie jako dowódcy.

Na letniej koncentracji 1933 roku przypadło mi po raz pierwszy dowodzić dywizją, i to nie byle jaką 7 batalionów, pułk artylerii lekkiej, dywizjon artylerii ciężkiej, dwa bataliony czołgów oraz batalion saperów. Ćwiczenie było doświadczalne, nakazane przez Sztab Główny, dwudniowe. Zadanie dla dywizji sprowadzało się do odrzucenia w ciągu dnia wysuniętych od działów nieprzyjaciela przed jego pozycję obronną, dobicie się do czat jego, spędzenie ich, rozpoznanie pozycji głównej nieprzyjaciela i ze świtem dnia następnego przełamanie jej. Dowodzenie poszło mi bardzo składnie generał Dreszer podkreślił to potem kilkakrotnie. Uderzające było wyda­nie rozkazu do natarcia natychmiast po mojej odprawie pod wieczór dnia pierwszego. To pisanie rozkazu, w myśl moich ustnych w ciągu dnia wska­zówek, zrobił kapitan Jiruszka, szkolony przez szereg lat w pułku na podo­bną funkcję przeze mnie. Pełnił on w tym ćwiczeniu funkcję szefa sztabu (adiutanta) mego zgrupowania, bo na szefa sztabu nie przyjąłem oficera dyplomowanego z Dowództwa Okręgu Korpusu VII, którego mi zapro­ponowano, a którego nie znałem. Cały sztab dywizji i jednego pułku ćwiczą­cego obsadziłem oficerami mego pułku, z mojej „pułkowej wyższej szkoły wojennej", jak się śmiejąc nieraz nazywano mój „nadmiar" ćwiczeń i dosko­nalenia w dowodzeniu mojej kadry zawodowej. Ten popis Jiruszki, oficera nie dyplomowanego, pomógł bardzo potem w awansie na majora, gdy w jego sprawie interweniując generał Dreszer poszedł aż do Pana Marszałka

Natarcie mej dywizji, jak się wyrażono, przeprowadziłem w sposób kla­sycznie zdecydowany, uderzając w pasie działania dywizji, szerokim 14 km, 6 batalionami na froncie 2 kilometrów, przy czym te bataliony uszykowane w 2 rzutach wspierało na 12 baterii aż 11 oraz 2 bataliony czołgów, idą­cych w 2 rzutach. Sukces takiego natarcia był bezwarunkowy i temu dano wyraz przy omówieniu.

Wreszcie w 1934 r. dałem rewanż pułkownikowi Chilewskiemu za jego nadwerężenie mnie na moich pierwszych manewrach pod Koninem w 1930 r. Tym razem dywizja 14 miała koncentrację między Śremem i Lesznem. Znowu ja dowodziłem moim pułkiem, a on resztą dywizji. Chilewski chciał powtórzyć swój manewr z 1930 r., masą swych batalionów (6) przygnieść i rozciąć moje 3 bataliony. Tymczasem ja odskoczyłem, a gdy on ruszył dwoma kolumnami a 4 i 2 bataliony, nagle wykorzystując defile wśród jezior uderzyłem na jego boczną kolumnę a 2 bataliony i potrzaskałem ją. Wieczorem zrobiłem wypad, który dał mi w ręce cały sztab Chilewskiego wraz z dowódcą samym. Uważałem, że skwitowaliśmy się z nawiązką za r. 1930. Ponieważ nie chciałem mu tego zaogniać, nawet w omówieniu, gdy przedstawiałem działania mej strony, ograniczyłem się w miejscu, gdzie został Chilewski wyfasowany, do zaznaczenia „po czym nastąpił incydent wszystkim znany".

Tak biegły mi lata dowodzenia pułkiem, zawsze prawie z powodzeniem i dużymi dla mnie sukcesami.

Z innych spraw pułkowych to ruszyłem naprzód i uporządkowałem w sposób widomy tradycję wspaniałą pułku. O tej bojowej tradycji dotych­czas jedynie gadano. Zabrałem się sam z kilku oficerami, no i przede wszystkim sierżantem (dziś nareszcie już chorążym) Franciszczakiem 174 do zebrania i uporządkowania materiałów historycznych i związanych z tradycją pułku. Zorganizowaliśmy dział historii 55 pułku piechoty przy Wielkopolskim Muzeum Wojskowym w Poznaniu. Przedstawia się on obe­cnie bardzo szeroko i bogato, uderza specjalnie „wachlarz" historii pułku (mego pomysłu) na wzór ruchomych „wiatraków" — rozkładów kolejo­wych, gdzie historię pułku przedstawiono za pomocą szkiców, fotografii oraz napisów stylem telegraficznym. Kopię tego muzeum wraz z „wia­trakiem" historycznym zaczęto robić również w pułku, aby mieć to dla nauki historii szeregowych pod ręką. To obecnie zakończono.

Plac ćwiczeń „Wyciążkowo" był mały i daleko od koszar, bo o 6 km odległy. Strata czasu na przemarsze (6X2= 12 km, to jest 2 1/2 godziny) była ogromna, jeśli wziąć 5 godzin ćwiczeń przedpołudniowych, z których 50% maszerowało się bezprodukcyjnie, bo po drodze też nawet wejść do rowów przydrożnych nie można było (trawa wynajęta na wykoszenie lub wypas).

Zacząłem od tego, że posyłałem bataliony na cały dzień, a kuchnie do-woziły im obiad. Potem posyłałem bataliony lub kompanie na kilka dni pod namioty, a kuchnie gotowały na miejscu. Okazało się praktyczniej postawić prowizoryczne kotły, a żywność dowozić. Potem postanowiłem wybudować kuchnie stałe w barakach. Pobyt oddziałów w obozie „Wyciążkowo" dawał olbrzymie korzyści. Zysk na czasie, zamiast bezprodukcyjnego maszerowania, był ogromny. Wkrótce zaczęliśmy odczuwać ogromne korzyści — postępy w wyszkoleniu bojowym były ogromne. Wkrótce też przyjąłem system pobytu batalionów po 6 dni na zmianę, również i III/5 pułku piechoty z Rawicza, który teraz zaczął już od razu przychodzić na „Wyciążkowo" zamiast, tak jak dawniej — do Leszna, i stąd codziennie maszerował dopiero na strzelania na „Wyciążkowo" (w Rawiczu nie mógł odbywać strzelań bojowych).

Pobyt w namiotach w r. 1932 przekonał mnie, że lepiej by było mieć stałe letnie baraki. Dowiedziałem się, że we Wrześni są stare baraki azbestowe, które rozbierać mają wkrótce. Dostałem zgodę od śp. generała Franka 175, dowódcy Okręgu Korpusu VII, na ich zabranie oraz pieniądze na pokrycie kosztów ich przewiezienia.

Wkrótce na ,,Wyciążkowie" w małym lasku stanęły 4 kompanijne baraki z azbestu, pięknie wyglądające. Głównym budowniczym był chorąży Sworek. Cała zabawa kosztowała niewiele więcej niż 5000 złotych. Brak było wody, więc zrobiliśmy tam 6 studni i urządzeń do mycia. Brak było miejsca do kąpieli, więc bagno i bajoro kazałem oczyścić, pogłębić (były tam źródła) i powstał tam basen spory i głęboki do kąpieli oraz do mycia się (tylko bez mydła).

W barakach obozu „Wyciążkowo" w latach 1933 i 1934 od wczesnej wiosny do późnej jesieni stoją kolejno bataliony. Tempo wyszkolenia wzra­sta. Trzeba oficerom umożliwić też egzystencję. Z resztek baraków azbe­stowych, przewiezionych z Wrześni, zrobiono kasyno i hotel oficerski, położone w ładnym miejscu, na skraju lasku, z widokiem na Klonowiec. Obóz funkcjonował całą parą: nazywano go małym Biedruskiem 176. Z in­nych dywizji (z 17 od generała Malinowskiego) przyjeżdżano, aby go zobaczyć i dowiedzieć się, jak został on zorganizowany. Mało było teraz placów ćwiczeń, więc przejęto z majątku parcelowego obok blisko 140 ha i plac ćwiczeń wzrósł niemal dwukrotnie. Tymczasem dziś, po 4 latach zale­dwie, aż przykro patrzeć. Jest lipiec, a „Wyciążkowo" puste. W barakach kolonia dla dzieci z Rodziny Wojskowej. Baraki, studnie, żłoby do mycia itp. prawie się walą. Nic nowego me zrobiono, a starego nikt nie konser­wuje. Place ćwiczeń przynajmniej w połowie zabrano pod uprawę; powstały folwarki — gospodarstwa 55 pułku piechoty i 17 pułku ułanów. Widać „za dużo mają miejsca" do tej ilości ćwiczeń, które obecnie robią. Choć powin-

no być odwrotnie, bo pułk ma obecnie podniesione stany o blisko 100 ludzi (szeregowymi służby czynne) z 54 pułku piechoty i 89 pułku piechoty oraz rezerwistami), tak że ma ponad 2500 ludzi. To wszystko ciśnie się w kosza­rach, zamiast właśnie wpakować jeden batalion na "Wyciążkowo" i solid­nie ćwiczyć. Pretekst, że nie wolno opuszczać garnizonu, jest tutaj, zdaje się, wykorzystany [po to], aby nie mieć kłopotu z ćwiczeniami!

Pułk me miał gdzie robić swego wychowania fizycznego, brak było sta­dionu sportowego. Postanowiłem zrealizować dawny projekt, jeszcze pułkownika Kustronia, zrobienia za koszarami stadionu. Opracowaliśmy projekty z pomocą Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przy­sposobienia Wojskowego. Komitet Miejski WF i PW w Lesznie jako firma, a taktycznie komendant obwodowy. Przysposobienia Wojskowego 55 pułku piechoty (najpierw kapitan Jiruszka, potem kapitan Wojtal) zaczęli reali­zować budowę stadionu. Przez dwa lata to trwało. Moc robót ziemnych, moc betonowych. Wykorzystałem fundusze dla bezrobotnych, którzy za­miast brać je za darmo musieli zapomogi odpracować. Później dostałem pomoc i z funduszu pracy. Często i kompania piechoty, choć tego unika­łem, po parę godzin pracowała na stadionie. Pluton pionierów stale tam dawał swych rzemieślników. Wreszcie w 1935 prawie przed samym moim odejściem do Korpusu Ochrony Pogranicza stadion został zakończony. Nawet w dniu poświęcenia i otwarcia tego stadionu, nazwanego imieniem generała dywizji Konarzewskiego Daniela l77, pierwszego dowódcy 55 puł­ku piechoty, nadeszła wiadomość o moim przeniesieniu. Poświęcenie i otwar­cie było imponujące. Byli na nim generał Knoll, dowódca Okręgu Korpusu VII oraz generał Rouppert 178 i pułkownik Kiliński 179.

Dziś stadion znalazłem bez żadnej zmiany, nic na nim nie dodano, ani nie dorobiono Przez 4 lata nic więcej nie zrobiono, jedynie bieżnie poważnie zarosły trawą, a prowizoryczne trybuny widać, że nawet nikt nie konser­wuje. Gdy obchodziłem stadion z obecnym dowódcą pułku, pułkownikiem Wiecierzyńskim 180 i widząc zarośnięte trawami bieżnie i boiska gdy zapy­tałem jego: "Czyż nie korzystacie ze stadionu?" — odpowiedź była słaba i niezbyt wyraźna na ten temat. Widać tu wszystko zasnęło w bezruchu i bezwład ogarnął wszystkich i wszystko. Rozmawiałem z kilku starymi oficerami z Sosieniem 181 majorem, Motyką182 kapitanem, Gorczycą kapitanem i Siadkiem 183 kapitanem. Wszystkich zwierzenia sprowadzają się do jednego. Dziś w pułku nic się nie dzieje. Wszyscy chodzą, niby coś robią, ale nikt nie wie, po co, dlaczego i czy dobrze, czy źle zrobił. Pułk ogromnie podupadł. Bez twardej ręki, a przede wszystkim wyraźnego po­stawienia, co, dlaczego i jak robić. Każdy pracuje, ale nikt tym nie kieruje i niewiele z tego wychodzi. Dowódca 17 pułku ułanów pułkownik Kowalczewski 184 (komendant garnizonu) ścieśnił i tak ograniczył 55 pułk pie-

choty, że są oni w garnizonie czy na placu ćwiczeń bardzo pokrzywdzeni. Nikt nie interweniuje tutaj . Ten dowódca pułku 17 ułanów bierze nawet gdy mu potrzeba, do raportu oficerów sztabowych 55 pułku piechoty, a dowódca pułku w sposób niemy towarzyszy temu raportowi. Nic dziwne­go, że przykro tak patrzeć na pracę swych 5 1/2 lat, i to na pułk, który chodził u mnie w rękach, jak chciałem, a dla innych był wzorem niedoścignionym. Dlatego też, gdy rozmawiałem ze starymi oficerami lub patrzyłem na zaniedbane rezultaty mej dawnej pracy, przykro mi aż było. Że ten pułkownik Wiecierzyński będzie słabym dowódcą, to już czułem przy obejmowaniu [przez niego] pułku. Nie odznaczał się ani bystrością, ani inteligencją przy naszych rozmowach, gdy mu pułk zdawałem. Ot, po prostu poczciwy rzemieślnik i pracownik w wojsku, nic więcej 185.

27 VII, czwartek

Od poniedziałku jestem z powrotem (po reperacji zębów w Lesznie Wiel-kopolskim) w Warszawie i dalej pcham organizację mojej brygady.

Pułk strzelców pieszych i batalion przeciwpancerny są już rzeczywiście w toku organizacji. Budowa koszar i przejściowych pomieszczeń jest już dla nich postanowiona. Przeformowanie l pułku strzelców konnych na pułk motorowy utyka jeszcze (zostały konie), ale ma być wreszcie mnie pod­porządkowany z dniem 5 VIII. Organizacja dywizjonu rozpoznawczego utyka. Departament Kawalerii robi bierny opór w jego formowaniu. Zamiast stworzyć warunki dla zorganizowania tej jednostki, a więc dać brakujących oficerów, podoficerów i szeregowców, chciano wszystko wpakować na l pułk strzelców konnych. Ten pułk nie byłby w stanie zorganizować siebie w pułk motorowy (zwiększenie stanów oficerów, podofi­cerów i szeregowych o 30%) oraz dać kadrę podoficerską dla dywizjonu rozpoznawczego, to jest około 60 podoficerów. Musiałem stoczyć całą walkę z generałem Skuratowiczem, szefem Departamentu Kawalerii, aby oni w sposób lekkomyślny nie zarżnęli od razu od początku tych obu for­macji kawalerii.

Byłem w dziwnej roli — ja, oficer piechoty, występujący w obronie for­macji kawalerii, podległych i organizowanych przez Departament Kawa­lerii. Cóż zrobić, niestety, wśród przedstawicieli naszego Departamentu Kawalerii jest wielkie zacofanie. Nie rozumieją tego, że przejęcie przez kawalerię jednostek pancerno-motorowych i obsadzenie ich swymi oficera­mi i podoficerami jest jedynym ratunkiem dla kawalerii XX wieku. Inaczej staną się wkrótce archaiczną bronią na lodzie.

Problem pomieszczeń dla dywizjonu rozpoznawczego, dla szwadronu łączności, plutonu regulacji ruchu i kwatery głównej dotychczas nie za­łatwiony jeszcze. Mają te oddziały na razie wbić się w koszary l dywizjonu

artylerii konnej koło Łazienek. Na wiosnę 1940 dywizjon artylerii konnej ma odejść, wtedy pomieścimy się tam swobodnie wraz z dywizjonem arty­lerii motorowej. Przez zimę będzie prowizorium upychania moich oddzia­łów, gdzie się da. Trochę nam sprawę ułatwiłoby opróżnienie dużego bloku zajmowanego w tych koszarach przez Centrum Wyszkolenia Związku Strzeleckiego 186. Czy jednak uda się ich usunąć?

W ogolę z pomieszczeniem oddziałów w Warszawie to będę miał jeszcze na pewno sporo kłopotów.

Problem pułku strzelców pieszych, jeśli chodzi o zakwaterowanie, wyglą­da tak. Decyzja ministra o budowie koszar murowanych pod Remberto­wem zapadła. Na szczęście wywalczyłem zmianę budowy „oszczędnościo­wych" baraków drewnianych na koszary murowane. Pomógł mi do tego „konik" naszego ministra na temat folkloru regionalnego. Gdy bowiem nie mogłem dojść do ładu z pomysłem budowy baraków drewnianych dla pułku w Rembertowie, poszedłem do ministra. Przedstawiłem mu, że bara­ki drewniane będą pięknie harmonizować z folklorem kresowym koło Baranowicz, Brześcia lub Równego, natomiast będą kłuć w oczy pod War­szawą, obok pięknych budowli murowanych Centrum Wyszkolenia Pie­choty lub dywizjonu pomiarowego. Widać haczyk wziął rybkę, bo w parę dni [później] wyszła decyzja ministra dla mego pułku strzelców pieszych oraz dla batalionu przeciwpancernego wybudować w Rembertowie koszary murowane, natomiast dla jednego z kresowych garnizonów przewidzieć budowę koszar w formie baraków drewnianych, zamiast projektowanych dawniej koszar murowanych. Nawet nie wiem, kogo pośrednio w to ubra­łem. Te koszary będą gotowe najwcześniej do jesieni 1940 r. Tymczasem na zimę [19]39/[19]40 batalion przeciwpancerny przyhołubi 3 batalion strzelców rembertowskich, a mój pułk strzelców pieszych będzie zimował w Baryczu pod Końskimi, gdzie trzeba tez dla niego rozbudować pomiesz­czenia (i garaże). Jednym słowem, piekło przygotowań kwaterowych i gos­podarczych, i to nieraz w trzech miejscach dla jednego i tego samego od­działu.

3 VIII

Wczoraj i dziś objechałem gros oddziałów mojej brygady.

Najpierw batalion przeciwpancerny w Rembertowie. Jest w toku organi­zacji, prawie zakończonej. Dowódca, major Bilik, robi dobre wrażenie. Uzbrojenie już jest. Sprzęt samochodowy nadchodzi.

Pułk strzelców pieszych w namiotach na [sic.] Wesołej, koło dywizjonu pomiarowego, ma prawie całą kadrę oficerską i podoficerów oraz gros kontyngentu. Oficerowie przedstawiają się bardzo dobrze. Dowódca puł­ku — podpułkownik Wzacny, spokojny, solidny, robi dobre wrażenie.

Jego zastępca — podpułkownik Zieliński, robi bardzo dobre wrażenie wydaje się, że jest energiczny. Z reszty oficerów najlepszych ściągnąłem po długiej walce niemal wszystkich, co [sic.] chciałem, a więc: majora La­tawca na kwatermistrza pułku, majora Jiruszkę na oficera sztabowego pułku (dowódcę batalionu), kapitanów Kanię, Horodyskiego, Chlipałę l87 na dowódców kompanii, porucznika Radomińskiego na adiutanta pułku, resztę zaś wybrałem wspólnie z referentem personalnym Departamentu Piechoty. Przemówiłem do oficerów i podoficerów, zachęcając ich do in­tensywnej służby i ofiar, aby pułk postawić szybko jak najlepiej. O ten pułk zrobiony z piechoty, nie mam obaw.

Po południu byłem w Garwolinie. Dywizjon rozpoznawczy z majorem Kułagowskim już był na placu zbiórki wraz z szeregowymi i podoficerami którzy właśnie nadpłynęli. Oficerowie dywizjonu trochę słabi, ale Kułagowski ich podciągnie. Wierzę w to, bo to oficer i z głową, i z charakterem.

l pułk strzelców konnych na strzelaniach. Tylko trochę kadry zostało. Zbadałem personalia pułku i ustaliłem jego obsadę personalną. Przedsta­wia się ona bardzo słabo. Dowódca — podpułkownik Mularczyk, z racji projektowanego małżeństwa będzie musiał z pułku odejść, zresztą robi wrażenie człowieka wyczerpanego nerwowo. To już druga zmiana dowódcy pułku zarządzona od chwili postanowienia motoryzacji tego pułku. Będzie ten pułk ładnie wyglądał, na pewno ciągłe takie zmiany dowódców odbiją się na nim poważnie. Zastępca dowódcy pułku — major Białobłocki 188 robi wrażenie trochę mało ruchliwego. Major Jastrzębski l89 (tak zwany dubler) ma opinię doskonałego dowódcy. Z reszty oficerów — to dowódcy szwadronów, same słabizny (według list kwalifikacyjnych oraz oceny do­wódcy i zastępcy dowódcy l pułku strzelców konnych), dobrych jest trochę oficerów między porucznikami i podporucznikami. Obsada ta w porównaniu z obsadą pułku strzelców pieszych jest bardzo słaba. Jeśli tego pułku nie uda mi się wzmocnić bardzo dobrymi oficerami będzie kiepsko. Rozpaczliwie przedstawia się tutaj sprawa podoficerów starszych prawie nie ma, młodych bardzo mało. Na szwadron najwyżej 2—3 podoficerów zawodowych, pluto­nami ciężkich karabinów maszynowych i strzeleckimi dowodzą kaprale nadterminowi. O I pułk strzelców konnych obawiam się porządnie. Do tego nie oddali jeszcze koni, które najwięcej zaprzątają im umysły, i właś­ciwie nie zaczęli jeszcze przeorganizowywać się na pułk motorowy.

Dziś byłem od rana w Puławach w batalionie saperów. To właściwie jedyna jednostka brygady, która przed nakazanym terminem jest całko­wicie zorganizowana. Batalion ma kadrę, szeregowych i sprzęt motorowy oraz techniczny niemal całkowicie. Szkoli się też już planowo. Można gratu­lować generałowi Kossakowskiemu, jak wziął za łeb saperów i jak świetnie ich organizuje.

5 VIII, sobota

Dziś oddziały brygady przeszły definitywnie pod moje rozkazy i do 15 VIII rnają zakończyć ostatecznie swoją pierwszą fazę organizacji 190.

O godzinie 10.30 wyjechałem ze Stasiami i Irą do Kielc po Inę i dalej na zjazd do Krakowa na 25-lecie wyruszenia Legionów. Jedziemy moim nowym Chevroletem Imperial. Prowadzi kierowca Wąs (wypożyczony). O godzinie 14 jesteśmy w Kielcach, o 17 w Ojcowie, a o godzinie 18.30 w Kra­kowie. Idziemy na apel poległych pod Oleandry, a potem na przedstawie­nie, poświęcone chwale polskiego oręża pióra Morstina 191, grane na dzie­dzińcu wawelskim. Nastrój, ramy otoczenia i wykonanie świetne.

6 VIII, Kraków, niedziela

Nocleg u pp. Rynarzewskich. Rano o godzinie 8.30 jedziemy na miejsce zbiórki 5 pułku piechoty Legionów na ulicy Rajskiej. Stamtąd na czele 4 kompanii maszeruję na Błonia 5 pułk piechoty Legionów prowadzi Burhardt. Miasto wspaniale przybrane. Ulice zabite różnymi organizacjami, pocztami itp. Z trudem dobijamy się na nasze miejsce na Błoniach. Stoimy wszyscy w formie olbrzymiego prostokąta. Na wprost od Oleandrów ołtarz, obok niego las pocztów sztandarowych, chyba ponad 2000. Przed ołtarzem mównica, a przed nią podium, gdzie zasiądzie Marszałek. Przy dochodzeniu na nasze miejsce (5 pułk piechoty Legionów) ścisk olbrzymi, nie sposób się dopchać. Piekielne gorąco (ponad 36°). aż z bluz kapie pot. Kobiety mdleją w tym ścisku i gorącu, niejednego ze starych legionistów cucą także/ Korzystam, że byłem oficerem l kompanii i adiutantem I ba­talionu, i wysuwam się na stare miejsce swe na czoło I batalionu i pułku 5-go zarazem. Tu luźniej i widać coś niecoś, a z wielkiego pustego prostoką­ta dmucha trochę wiaterek, który chłodzi przynajmniej pierwsze szeregi (gdzie i ja jestem teraz).

Godzina 10.00. Nadjeżdża marszałek Rydz-Śmigły, stojąc w samocho­dzie, obok niego komendant Związku Legionistów, pułkownik Ulrych Juliusz. Samochód przejeżdża wzdłuż ścian olbrzymiego prostokąta, gdzie stanęły czoła kolumn pułków legionowych, różnych stowarzyszeń i organi­zacji związku obrońców ojczyzny 192 itp. Nie milkną nawet na chwilę po­tężne okrzyki i wiwaty.

Msza. Kazanie księdza Kosmy-Lenczowskiego l93. Ten kapucyn, nasz pierwszy kapelan legionowy, który nas wyprawiał z tych Błoni w 1914 roku, nie bardzo dziś się popisał. Ględził, powtarzał się, nie dał żadnej myśli przewodniej, żadnego rdzenia — kręgosłupa w swoim przemówieniu. Szkoda, że mu jego nie napisano i niechby tylko wykuł się oraz jako tako powiedział. Nie byłoby blamażu.

Przemówienie Marszałka Śmigłego było krótkie, zwarte, z silnymi akcen-

tami politycznymi (Gdańsk, Niemcy) na końcu. Na początku nawiązał Marszałek do epopei i tradycji legionowej oraz [do tego], co ona dała społeczeństwu polskiemu „przyzwyczajonemu" do blisko już 100-letniej nie woli. W akcentach politycznych dał wyraz naszemu nieugiętemu stanowisku, że gdy chcą wojny, to będą ją mieli. Podkreślił, że nie rozumiemy pokoju pod hasłem jeden ma brać, a drugi dać. Ostrzegł Hitlera i Niemców że jeśli myślą nas postawić przed jakimikolwiek faktami dokonanymi w sprawie Gdańska, to napotkają naszą, choćby wojenną reakcję. Ta druga część przemówienia była bez przerwy ciągle przerywana okrzykami i wiwatami 194.

Po przemówieniu krótkie ślubowanie zebranych odczytane przez pułkow­nika Ulrycha o treści, jak poniżej. Dla wiecznej potęgi Polski, my uczestnicy zjazdu w 25-tą rocznicę czynu zbrojnego Legionów ślubujemy w dobie wojny — walczyć niezłomnie aż do zwycięstwa, w dobie pokoju — jednoczyć wysiłki wszystkich obywateli w wytrwałej pracy i w solidarnym współ­działaniu.

Wkrótce zaczęła się defilada, trwająca ponad 2 godziny. Podium Marszałka ustawiono na wprost Oleandrów. Defilowaliśmy w ósemkach. Ja szedłem w pierwszej ósemce obok generała Sawickiego i Zielana-Zielińskiego 195, Piestrzyńskiego 196 i Kappelnera 197 na czele 5 pułku piechoty Legionów. W czasie defilady lunął deszcz. Gdy mijaliśmy Kraków, w dro­dze jeszcze na Wawel do przedefilowania przed kryptą Wielkiego Marszał­ka, entuzjazm tłumów na ulicach dosięgnął zenitu. Starsze panie i dziew­częta, starcy i młodzi chłopcy, bez względu na ulewę, stali nie osłonięci na ulicach, i to godzinami, i pełni radości, entuzjazmu, choć zmoczeni i na pewno głodni, wiwatowali bez przerwy na cześć przechodzących. Te okrzyki, gesty, spojrzenia nie były nakazane, szły widać wprost spod serca, wprost z mózgu i to dało się wyczuwać. Własna chęć, własne uzna­nie i kult dla tych, co walczyli o Polskę i pójdą o nią dalej bić się, sprowadzi­ła ich tutaj na drogę naszego przemarszu. Naprawdę nie jestem wrażliwy, ale parę razy łzy zakręciły mi się w oczach i byłyby poleciały, żeby nie siła woli, gdy tak patrzałem na ten entuzjazm kilkusettysięcznych tłumów (podobno zjechało do Krakowa ponad 180 000 ludzi). Warto było przejść całą naszą żołnierską drogę legionową od 6 VIII 1914 do chwili obecnej, warto było ponieść trudy i rany, i to nie tylko dla Polski, aby była wolna, ale i dla tych Polaków, którzy tak umieją odczuć czyn nasz i którzy tak kochają naszą wolność i swobodę. Ci na pewno, gdy przyjdzie ciężka chwi­la, staną się godnymi spadkobiercami naszego „czynu legionowego".

Byłem więcej niż zadowolony z tego pobytu w Krakowie 198, a przecież to rocznica 25-lecia mego wymarszu na wojnę. Ciekawe, 25 lat mi przybyło. Wtedy byłem kapralem, dowódcą sekcji, dziś jestem pułkownikiem od lat 7 i dowódcą wielkiej jednostki. Nie odczuwam jednak zupełnie ciężaru tych

25 lat. Zdaje mi się ciągle, że jeszcze wszystko mogę zrobić, co zamierzę, i czuję w sobie energię do pełnego przeprowadzenia tego, co wypadki mogą postawić przede mną. Jakoś i zdrowie mi dopisuje, żeby nie artretyzm i czę­ste choroby zębów czułbym się, jak dawniej. Jedynie włosy mi trochę po­siwiały i nie mogę już tak biegać, jak przed kilku laty. Przeszło tych lat 25, jakby z bicza trzasło. Najpierw pięć lat wojny, które zostawiły masę, całą kopalnię wspomnień, potem lata pokoju Biuro Ścisłej Rady Wojennej, Wojskowy Instytut Naukowo-Wydawniczy, Generalny Inspektorat Sił Zbrojnych, 55 pułk piechoty, Brygada Korpusu Ochrony Pogranicza „Podole", piechota dywizyjna 2 Dywizji Piechoty Legionów i teraz War­szawska Brygada Pancerno-Motorowa. Uczciwie spędzone 20 lat pokojo­wej służby w wojsku. Nie miałem ani jednego wygodnego przydziału w woj­sku, żadnej synekury, niewiele odpoczynku. Czuję się mimo tego świetnie i ciągle mi się zdaje, że jeszcze jestem bardzo młody i wszystko jest przede mną otworem. Dobrze zakończyłem to pierwsze 25-lecie mej służby woj­skowej.


7 VIII, poniedziałek

Zostałem dziś na godzinę 11 wezwany do ministra. Zastałem tam gene­rała Głuchowskiego i generała Regulskiego. Zadano mi pytanie, jak jestem z organizacją brygady i kiedy mogę być gotów do użycia, jeśliby zaszła konieczność wojenna (widać liczą się, że „prochy" koło Gdańska coraz bar­dziej nazbierały się i mogą wkrótce zacząć eksplodować).

Przedstawiłem mój plan (na piśmie z wykresami) dalszej organizacji brygady, jej zgrywania (dotarcia) w pododdziałach, oddziałach i samej brygadzie oraz w związku z tym projekt koncentracji brygady w rejonie Końskie — Barycz w czasie od 25 VIII—l IX do 12—15 X br. Zaznaczy­łem, że na 15 VIII brygada od biedy będzie zebrana, ale niezdolna zupełnie do jakiegokolwiek ruchu, że problem szoferów jest rozpaczliwy, a podobnie i mechaników oraz warsztatów reperacyjnych.

Nasi szoferzy, to 300 junaków i 400 [żołnierzy] służby czynnej, którzy przeszli 2—3 — miesięczne kursy samochodowe i w 80% nie mają jeszcze pojęcia o prowadzeniu wozów oraz najmniejszego doświadczenia. Minister wysunął, abym 50% wymienił z 10 Brygadą Kawalerii, której każe dać swych najlepszych szoferów. Przedstawiłem, że to zdekompletuje 10 Brygadę Kawalerii, a mnie też nie da możliwości natychmiastowej ruchliwości. Poza tym takie z mej strony ograbienie z szoferów bratniej jednostki, 10 Brygady Kawalerii, byłoby, moim zdaniem, po prostu niekoleżeńskie. Za­proponowałem pewien zastrzyk pełnowartościowymi szoferami wojsko­wymi w liczbie 60—80 ze wszystkich oddziałów motorowych Rzeczypospo­litej oraz kredyt na donajęcie 60—120 cywilnych szoferów (doświadczo-

nych, pełnowartościowych) oraz, o ile możności, mechaników samocho­dowych. W ten sposób na moich 700 szoferów dostałbym choć 200 dobrych, przy nich zaś ta reszta chętnych, ale słabych, też by się podciągnęła i pod­uczyła. Minister mój projekt zaakceptował i dał generałowi Regulskiemu polecenie wydania rozkazów wykonawczych w tej sprawie.

Przedstawiłem również, czego będę chciał [żołnierzy] brygady mojej nauczyć jeszcze w roku bieżącym. Podałem więc, że po pierwsze — marszu po drugie — marszu, po trzecie — marszu i po czwarte marszu oraz rozwi­nięcia do walki. Na pytanie, co mają znaczyć te cztery razy marsze, odpo­wiedziałem, pierwsze — to marsz podróżny dzienny, drugie — to marsz podróżny nocny, trzecie — to marsz ubezpieczony dzienny, czwarte — to marsz ubezpieczony nocny, a potem rozwinięcie do walki.

Gdy to [sic.] ich nauczę, będę miał szansę pokonywania przestrzeni (główny atut brygady) oraz nie w bałaganie, ale we względnym porządku dojścia do bitwy i na pole walki, gdzie, jeśli zajdzie potrzeba, bić się będzie­my w roku bieżącym tak, jak każdy umie, pochodząc ze swej broni zasad­niczej. Dopiero przez zimę aplikacyjnie nastawię kadrę, aby potrafiła na przyszły rok jednolicie taktycznie pracować. W roku bieżącym kładę nacisk jedynie i ciągle na marsze i rozwinięcie do walki.

Minister zgodził się z moimi poglądami, dodatkowo jednak wysunął i zażądał, abym wziął pod uwagę główne moje zadanie wojenne i do niego jak najszybciej już brygadę nastawił. Jakżeż to moje wojenne nastawienie i główne zadanie ma wyglądać? Brygada Pancerno-Motorowa zostanie rzu­cona tam, gdzie nieprzyjaciel przełamał front i pcha swe związki pancerno-motorowe. Zadanie więc wypełnienia luki, dziury lub też po prostu zat­kania drogi marszu związkom pancerno-motorowym nieprzyjaciela, zanim własne jednostki piechoty czy kawalerii zdążą nieprzyjaciela osaczyć i zniszczyć.

W konsekwencji powyższego, jakie fragmenty taktyczne i zadania spaść mogą na moją Brygadę Pancerno-Motorową? Po pierwsze — marsz do boju, dzienny lub nocny, po drugie — rozpoznanie i nawiązanie styczno­ści, po trzecie — rozwinięcie brygady do walki, po czwarte — uderzenie lub postawienie zapór przeciwpancernych na pewnych kierunkach oraz w jednym miejscu obrona przejściowa, a gdzie indziej uderzenie na nieprzy­jaciela gros sił brygady. Na koniec ewentualna walka opóźniająca, zanim podejdą własne wielkie jednostki. Oto zadania dla mnie i te formy walki, które brygada będzie musiała zastosować.

Co z tego w roku bieżącym dać jako cel wyszkolenia moim podwład­nym, aby im chaosu nie zrobić i aby zamiast wszystko po łebkach coś wreszcie nauczyli się porządnie robić? Naturalnie, muszę ich przede wszy­stkim nauczyć pokonywania przestrzeni, a więc marszów i rozwinięcia

do walki. Muszę ich nauczyć walczyć z bronią pancerną nieprzyjaciela. Umiejętność walki też musi wejść w krew i żyły żołnierzy mej Brygady Pancerno-Motorowej, jest to jedna ze spraw najważniejszych do zrobienia w mej brygadzie. Naturalnie, umiejętność rozpoznania nieprzyjaciela, nawiązania z nim styczności i wczepienia się w niego w toku walki musi być też całkowicie opanowana przez moich podwładnych. Te zasady muszą też przyświecać moim wytycznym do wyszkolenia brygady w roku bieżą­cym, to jest konkretnie biorąc od l IX do 15 X, tego minimalnego okresu na zgranie i scementowanie brygady.

Wprawdzie minister uprzedził mnie, że gdyby konieczność wojenna (a jest ona obecnie bardzo możliwa) wynikła, mogę być wcześniej potrze­bny, jednak generał Regulski dał mi zapewnienie, że dopóki nie dostanę artylerii (między l —15 IX) i nie zgram brygady, nie może być mowy o jej użyciu do walki. Zapewnienia zapewnieniami, a wiem, co to może być ko­nieczność wojenna, kiedy wszystkie zasady i obietnice prysną oraz moja, nawet zupełnie niezgrana (nie dotarta, mówiąc terminem motorowym), brygada może być rzucona tam, gdzie losy wojny będą się ważyły!...

Dlatego też wniosek dla mnie jest nakazać i wycisnąć maksymalne tempo przygotowań i wyszkolenia mojej brygady do wystąpienia w polu. A więc osiągnąć jak najszybciej pogotowie bojowe brygady.

Sytuacja polityczna i międzynarodowa jest nadal coraz poważniejsza. Awantury i prowokacje w Gdańsku są coraz silniejsze. Niemcy i gdańszczanie-hitlerowcy chcą nas zmusić do czynnej reakcji, aby potem powie­dzieć, że występują w obronie Gdańska, i na nas zwalić winę rozpętania wojny europejskiej. Nasza cierpliwość i spokój dochodzą do ostatecznych granic. Osobiście uważam, że ta granica została już nawet dawno przekro­czona. Napady na Polaków w Gdańsku, katowanie ich i osadzanie jeszcze na szereg miesięcy więzienia przez „sądy" gdańskie; utrudnianie, a raczej uniemożliwianie pełnienia obowiązków polskim celnikom. Równocześnie fortyfikowanie obszaru Gdańska i niemal oficjalne tworzenie tam niemie­ckiej, hitlerowskiej siły zbrojnej — to już dostateczne powody, aby karzącą dłoń Rzeczypospolitej, jak nieraz zresztą za czasów dawnej Polski, poło­żyć na Gdańsku. Że stałoby się to sygnałem do wojny europejskiej, to więcej niż pewne. My jednak mamy upoważnienie Angin, aby ustalić, kiedy nasze interesy są ostatecznie zagrożone i dać sygnał do rozpoczęcia wojny. Nie trzeba z tym zwlekać, bo na razie koniunktura jest dla nas korzystna. Wprawdzie w moim osobistym interesie jako dowódcy formującej się Bry­gady Pancerno-Motorowej raczej leży, aby w roku bieżącym wojny nie było, ale dla Polski chyba lepiej, aby się już zaczęła.

Już raz pominęliśmy okazję rozpoczęcia wojny z Niemcami jeszcze lep­szą. Rok temu, gdy Hitler likwidował Czechosłowację, była najlepsza

(może już ostatnia) okazja rozpętania wojny przeciwniemieckiej. Anglia i Francja były gotowe wystąpić w obronie Czech[osłowacji], gdyby miały świadomość, że i my się temu sprzeciwimy zbrojnie. Czechosłowacja goto­wa była się bić. Rosja chciała ją poprzeć lotnictwem swym oraz ewentual­nie korpusami posiłkowymi (nawet przecież demonstrowała przeciw nam za współpracę z Niemcami w rozbiorze Czech[osłowacji]). Niestety, krótko­wzroczność naszej polityki zagranicznej poparła agresję niemiecką i zado­woliliśmy się ochłapem zdobyczy (w postaci skrawka Śląska Zaolziańskiego). To zaślepienie nasze postawiło nas w roku bieżącym w nieporów­nanie gorsze położenie międzynarodowe (Rosja prawie z Niemcami i prze­ciw nam) i strategiczne (Słowacja w rękach Niemców oskrzydla nas od po­łudnia) oraz bardzo poważnie zwiększyło potencjał wojenny niemiecki (przez wchłonięcie uzbrojenia Czechosłowacji).

Stąd więc koniunktura wojenna obecnie jest dla nas znacznie niekorzy-
stniejsza niż w roku ubiegłym. Niestety, nie mamy wyjścia — potem może
być jeszcze gorzej — więc jeśli wojna ma być, niech wybucha jak najszyb­ciej. Obecnie raczej 70% przemawia za tym, że wojna wybuchnie w roku
bieżącym, a jeszcze 2—3 tygodnie temu tych procentów było najwyżej
30—40%

12 VIII, Rzeszów

Chmury coraz poważniejsze Niemcy mobilizują ponad 2 miliony żołnie­rzy do "pseudomanewrów" nad naszą granicą. Ribbentrop i Ciano udali się do Berchtesgaden do Hitlera, gdzie mają zapaść jakieś ważne decyzje. W Moskwie komisja wojskowa angielsko-francuska omawia współudział Rosji w akcji przeciw Niemcom. Dotychczasowe wahania i kunktatorstwo Rosji przyspiesza akcja Japonii, niedwuznacznie przystępującej do osi Berlin—Rzym. Na Dalekim Wschodzie walczą właściwie od tygodni Japoń­czycy z bolszewikami, tylko nikt nie przyznaje się do tego i, broń Boże, nie uważa za wojnę lub przyczynę do wojny 199. W Gdańsku w dalszym cią­gu prowokacje niemieckie. Dochodzimy chyba do kresu cierpliwości.

W 10 Brygadzie Kawalerii niewiele zobaczyłem nowego i ciekawego. Mój stage ograniczył się do 2—3 dni. Obejrzałem ćwiczenia plutonu moto­cyklistów w 24 pułku ułanów, którymi nie byłem zbudowany. Dowódca plutonu słabo ćwiczenie prowadził, a jeszcze słabiej przeprowadził jego omówienie. Kiepsko wygląda w 10 Brygadzie Kawalerii problem obrony przeciwlotniczej na wozach brak odpowiednich uchwytów dla ręcznych karabinów maszynowych i ciężkich karabinów maszynowych na samochody i motocykle. Brak uchwytów również do strzelania poziomego natychmiast, gdyby nieprzyjaciel zaskoczył. Nikt nie stara się o to, nie walczy o zreali­zowanie projektów, które swego czasu opracowano, ale nie zostały zatwier-

dzone, a blisko rok upłynął od tego czasu. Muszę to w Warszawie wziąć na warsztat forsowania i szybko zrealizować!

Przechodzi pojęcie, co za biurokratyzm istnieje w pracy naszego Mini­sterstwa Spraw Wojskowych. Projekty realne, szalenie ważne, zalegają miesiącami i latami. Po prostu nie ma siły, żeby je popchnąć. Chociażby dla przykładu te projekty uchwytów dla broni maszynowej do obrony przeciwlotniczej. Niestety, nie tylko biurokratyzm jest tu na przeszkodzie. Wychodzą na światło dzienne koszmarne poczynania skorumpowanej jakby szajki „pseudooficerów". Utarł się zwyczaj, że różne projekty uzbro­jeniowe, techniczne i inne, realizowane przez organa Ministerstwa Spraw Wojskowych, są przyjmowane przez komisję, przy czym autorzy tych pro­jektów dostają za to specjalne honoraria ryczałtowe lub procentowe. Auto­rami są przeważnie różni pracownicy Ministerstwa Spraw Wojskowych (urzędnicy, „pseudooficerowie" itp.), jeśli autor jest [z] zewnątrz, spoza Ministerstwa Spraw Wojskowych, to, aby jego projekt przeszedł, powinien być w spółce z odnośnym referentem MSWojsk. Stąd tez pewnie stałe sabo­towanie i opóźnianie przyjęcia nawet najlepszych projektów, ale robio­nych bezinteresownie przez formacje wojska w kraju. Jest to jeden wielki skandal, proszący się o wkroczenie natychmiast prokuratora. Niestety, przełożeni jakby przymykają oko na powyższe. Są zresztą przeważnie sami pośrednio zaangażowani. Dostają bowiem specjalne wynagrodzenia (sięga­jące nieraz do kilku tysięcy złotych miesięcznie) z tytułu udziału swego w za­rządach lub radach nadzorczych przedsiębiorstw uzbrojeniowych czy zaopa­trzeniowych wojska 200.

W ogóle 10 Brygada Kawalerii przedstawia mi się dość słabo i pod wzglę­dem organizacji, i pod względem wyposażenia (już teraz stoi gorzej ode mnie), i pod względem wyszkolenia. Zapewne główną przyczyną tego jest znajdowanie się 10 Brygady Kawalerii z dala od Warszawy201. Pod tym względem jestem w szczęśliwszym położeniu, siedząc w Warszawie.

Dziś o godzinie 17 przyszedł rozkaz z Warszawy postawienia 10 Brygady Kawalerii w pogotowie marszowe, gdyż wkrótce nadejdą rozkazy odmarszu 202. Widocznie sytuacja się pogorszyła. Wracam wobec tego nocą autem do Warszawy.

Dowódca 10 Brygady Kawalerii spodziewał się, że będzie użyty na froncie karpackim, który dziś z racji penetracji Niemców na Słowaczyznę z zupeł­nie biernego dawniej stał się obecnie całkowicie aktywny. Na pewno Niemcy będą chcieli zagrozić naszemu zagłębie [zagłębiu] naftowe[mu], nasze [ym] źródła [om] gazów ziemnych i białego węgla. Również dywersja na [sic.] Małopolskę Wschodniej i rewolta ewentualna naszych Rusinów ich pociąga. Dlatego też tworzą znowu na Słowaczyźnie formacje wojskowe ukraińskie, przeznaczone do dywersji u nas.

Zdając sobie sprawę z powyższych faktów, na odcinku karpackim Straż Graniczną zastąpiono Korpusem Ochrony Pogranicza, częściowo świeżo sformowanym, częściowo przeniesionym z granicy wschodniej (na północ, od Polesia203). Stworzono w Małopolsce jednostki Obrony Narodowej z przeznaczeniem ich na front karpacki. Utworzono na tym froncie karpa­ckim dowództwa operacyjne (na przykład generał Łukoski w Jaśle) przezna­czone do dowodzenia na tym froncie, przy czym poza Korpusem Ochrony Pogranicza i Obroną Narodową oddano im pewne jednostki z głębi kraju 204.

Przechodzi pojęcie, jak jednak niezdarnie i chaotycznie jest montowana ta obrona odcinka karpackiego. Przed odjazdem z Rzeszowa spotkałem na dworcu podpułkownika Rudnickiego205 (dawnego redaktora „Polski Zbrojnej"). Opowiadał mi, że 14 dni temu został depeszą skierowany do Jasła na szefa sztabu Grupy Operacyjnej generała Łukoskiego. Wyjechał tam natychmiast, siedział 10 dni w Jaśle, nie znalazł tam ani generała Łuko­skiego, ani nikogo ze sztabu, nie otrzymał dotychczas żadnych rozkazów więc jedzie do Warszawy, aby dowiedzieć się, o co chodzi. No, jeśli tak będziemy montowali nasze fronty bojowe, to niewiele korzyści z nich bę­dziemy mieli w momencie wybuchu wojny!

14 VIII, poniedziałek

Jestem od rana w moim brygadowym kieracie. Opracowujmy wojenne wzmocnienia brygady, to jest podniesienie jej pokojowego etatu (75%) do pełnych 100%. Robota bardzo duża. Siedzi nad nią sztab 2-gi dzień, chcę ją mieć gotową na 16 VIII.

Jak skostniałe są mózgi różnych potentatów Ministerstwa Spraw Woj­skowych. Naczelny Wódz kazał w czerwcu na gwałt tworzyć moją Brygadę Pancerno-Motorową, aby mieć ją do użycia jako pełnowartościową jedno­stkę bojową (zorganizowaną i przeszkoloną) na początek jesieni wobec spodziewanego w tym czasie konfliktu zbrojnego. Pomijam już, że ta de­cyzja Naczelnego Wodza, jeśli chciał mieć na początek jesieni gotową nową jednostkę pancerno-motorową, była spóźniona przynajmniej o 3 mie­siące. W naszych warunkach organizacyjnych i produkcyjno-przemysłowych trzeba bowiem było zacząć organizować brygadę najpóźniej w lutym-marcu. Fakt [sic.] jest jednak, że Naczelny Wódz chciał mieć na początek jesieni zdolną do walki od pierwszego dnia wojny jednostkę bojową, że tworzono ją dla wojny, a nie dla życia pokojowego. Cóż tymczasem robią jego wy­konawcy w Ministerstwie Spraw Wojskowych? Przez szereg tygodni (czerwiec-lipiec) bawią się w przerabianie i uzgadnianie etatów i zamiast zacząć od ustalenia etatu wojennego, według którego brygadę się od razu organi­zuje, wydają jakąś bezsensowną fikcję, tak zwany etat odpowiadający niecał­kowicie 75% etatu wojennego i według tego 75% etatu zaczynają organizować

i wyposażać w sprzęt samochodowy i broń moją brygadę. Produkcja samo­chodów i różnego specjalnego sprzętu zostaje nastawiona jedynie na ten 75% etat, tak zwany pokojowy. Walczyłem o zmianę powyższego przez szereg tygodni. Jednak skostniałość mózgowa pułkownika Kapciuka206, zastępcy dowódcy Broni Pancernej [Pancernych] oraz pułkownika Warthy 207, szefa Departamentu Dowodzenia Ogólnego, niezrozumiały upór generała Regulskiego (zresztą całkowicie przyznającego mi rację) oraz niezdecydowanie w tej sprawie ministra, generała Kasprzyckiego, nie poz­woliły mi usunąć powyższego nonsensu organizacyjnego.

Dopiero dziś, w połowie sierpnia, na skutek niemal pewnych wiadomości o pełnej mobilizacji i koncentracji niemieckiej przeciw nam, zaczął minister gwałt, aby moją brygadę doprowadzić do pełnego etatu wojennego 208. W konsekwencji powyższego ma miejsce obecnie przerabianie naszych 75% etatów, zapotrzebowywanie uzupełnień w ludziach, sprzęcie samocho­dowym i broni do etatu wojennego, a mianowicie te brakujące 25%. I tu się zacznie dopiero na pewno tragedia. Brygada świeżo formowana nie miała przecież żadnych swoich zapasów mobilizacyjnych, które można by szybko użyć dla uzupełnienia jej do etatu wojennego. Wszystko trzeba będzie na nowo dostawać z magazynów wojskowych centrali, już przeważ­nie opróżnionych, lub zamawiać na nowo w zakładach przemysłowych (na przykład cały sprzęt samochodowy, ponad 300 wozów na te 25%). Już raz przez ostatnie 8 tygodni staczałem „homeryckie boje" o wydobycie tego, co mi się należało do etatu 75%, zwalczałem opóźnienia fabryk, gwał­ciłem różne komórki Ministerstwa Spraw Wojskowych, aby przyspieszyć i nadrobić ciągłe opóźnienia w dostawie sprzętu.

Nie sposób opisać, ile pracy i energii musiałem w to włożyć. Obecnie będę musiał robić to ponownie dla wydobycia, a właściwie wydrapania, tego wszystkiego, co zwiększyło się o 25% różnicy z etatem wojennym. Będę to musiał robić na warunkach znacznie trudniejszych, bo ogólnego zdenerwowania, no i przeładowania zakładów przemysłowych, do tego w sposób nagły i bezplanowy przez te nowe dodatkowe zarządzenia dosta­wy sprzętu na brakujące 25%. Po prostu chwilami ręce opadają, gdy się patrzy i widzi tę bezmyślność, ten brak wszelkiego przewidywania u na­szych czynników kierowniczych i tę rozpaczliwą bezmyślność ich organów wykonawczych.

Równocześnie przygotowuję moje wytyczne wyszkoleniowe do 15 X, to jest na okres koncentracji letniej brygady. Na 21 VIII wyznaczyłem moją pier­wszą odprawę z dowódcami pułków, dywizjonów i batalionów brygady.

Podobno II Korpus (Lublin) zmobilizowano (bez 3 Dywizji Piechoty Le­gionów). Widać sytuacja ciągle się zaostrza. 10 Brygada Kawalerii poszła

na razie w rejon Krakowa.

Rozmowy Ciano z Ribbentropem u Hitlera musiały mieć jakiś nieocze­kiwany przebieg. Po pierwsze trwały o l dzień dłużej, niż zamierzano, Ciano musiał telefonicznie porozumiewać się z Mussolinim, wreszcie odleciał do niego samolotem. Pewnie Włochy hamują żądania Hitlera wystąpienia gwałtownie o Gdańsk i chęć wywołania wojny światowej.

15 VIII wtorek

Rocznica bitwy warszawskiej. Po południu pojechaliśmy (z Iną, Irą oraz ciocią Melą209 z dziećmi) na pola bitew pod Radzyminem, Wólką Radzymińską i pod Ossowem. Trochę mało śladów tych czynów bohaterskich obrońców niemal przedmieść Warszawy!

24 VIII, czwartek

Stało się to, czego się obawiałem i prawie spodziewałem 210. ZSSR wyki­wał Anglików i Francuzów, bo zawiera „pakt [o] nieagresji" z Niemcami. Ribbentrop odleciał wczoraj do Moskwy i dziś ma tam „uzgodnić" (cie­kawe, za jaką cenę dla Niemców) warunki i podpisać pakt211. Niewątpli­wie jest to pewien sukces dyplomatyczno-polityczny Niemców. Chcą nas zastraszyć widmem powrotu „Rapallo" 212. Jednak za jakąż cenę. Twórca bloku antykomunistycznego, Hitler, wódz walki z „czerwonymi" w Europie zawiera przyjaźń z Rosją bolszewicką. Będzie to miało daleko idące kon­sekwencje, a przede wszystkim ostatecznie odsłania moralną fizjonomię brunatnej Rzeszy. Nie będzie to bez wpływu na Japonię, która odwróci się od Niemiec, przyciśnięta teraz na pewno przez Rosję, która tą drogą zyskuje swobodę działania na Wschodzie213. Doprowadzić to może do zlokalizowania wojny na Dalekim Wschodzie, do [wojny] Rosji i Chin z Japonią, a w Europie [do] pozostawienia swobody działania Anglii przeciw Niemcom i Włochom. Kto wie, czy dalekowzroczna polityka angiel­ska me umaczała w tym palców i nie zainspirowała tych na pierwszy rzut oka niezrozumiałych pociągnięć. Jeśliby tak, to Niemcy wpadłyby same w nastawiony przez siebie potrzask, bo straciłyby udział Japonii, a dałyby swobodę działania Anglii w Europie. Może być jednak i gorzej, a mianowi­cie, jeśliby pakt [o] nieagresji zdołali Niemcy rozszerzyć na pakt wzajemnej pomocy na wzór „Rapallo". Teraz można się już wszystkiego spodziewać. Wtedy jednak nasze położenie — Polski — byłoby po prostu beznadziejne. Chybaby przyszło nam tylko walczyć i zginąć z honorem, aby potem znowu w odpowiedniej chwili Polska powstała, by żyć! Ale mam nadzieję, że tak źle jeszcze nie będzie i nasz przeciwnik — na razie — ograniczy się do Niem­ców Moskali będziemy na pewno mieli na karku dopiero pod koniec wojny!

Dziś w nocy wyszły rozkazy alarmu i mobilizacji. Już wczoraj wieczorem ściągnięto do garnizonów oddziały z manewrów. Gdy wieczorem jechałem

do koszar I dywizjonu artylerii konnej dla wypróbowania nocnych świa­teł kolorowych (przytłumionych) dla wozów dowódców, gońców regulacji ruchu i wszelkich innych spotkałem l dywizjon artylerii konnej, wracają­cy z koncentracji letniej.

Rano o godzinie 4.45 obudził mnie szofer, że w mieście ogłoszono dla garnizonu alarm. Niestety, nie dotyczy on nas, my możemy być gotowi z grubsza za 2 tygodnie, a w rzeczywistości w ciągu 6 tygodni.

Alarm i mobilizacja (kartkowa, dwóch kolorów)214 przebiegają bardzo spokojnie. Nawet nie bardzo rzuca się w oczy. Rezerwiści zgłaszają się na­tychmiast, i to bardzo chętnie. Na przykład w godzinę od ogłoszenia alarmu zaczęli się zgłaszać już rezerwiści do l dywizjonu artylerii konnej. Na mieś­cie ruch ogromny. Ciągle pędzą samochody naładowane sprzętem wojsko­wym. Widać pełno rezerwistów obładowanych ekwipunkiem nowiuteńkim. Prowadzą tabuny koni na pobór. Jednym słowem, mobilizacja w pełni. Mam wrażenie, że przebiega ona spokojnie i w sposób planowy.

Dzisiejsze dzienniki przyniosły wiadomości, że w odpowiedzi na pakt niemiecko-rosyjski. Francja mobilizuje dalsze 700 000 rezerwistów a Anglia wydała nowe specjalne zarządzenia wojskowe. Turcja i Rumunia też mobi­lizują. Prolog nowej wojny światowej dobiega końca.

Nadchodzą wiadomości o starciach granicznych. Dziś w nocy bandy niemieckie ostrzeliwały naszą Straż Graniczną na Górnym Śląsku. Koło Gdańska podobno zestrzelono niemiecki płatowiec nad naszym teryto­rium. Nad Boguminem pojawiły się 2 samoloty niemieckie, które nasi lotni­cy myśliwscy przepędzili.

W południe pojechałem na ćwiczenia szkieletowe sztabów i oficerów łącznikowych mej brygady przy użyciu radia i szyfrów. Dużo im jeszcze brakuje do tego, aby mogli spełniać swe obowiązki bądź to adiutantów taktycznych, bądź tez oficerów łącznikowych.

Wracając spod Błonia widziałem, jak baterie obrony przeciwlotniczej 40 mm zajmowały na peryferiach Warszawy stanowiska ogniowe. Obrona przeciwlotnicza w toku. Na trawnikach koło Zamku przy zjeździe na most Kierbedzia ludność (starcy, a nawet dzieci około 10 lat) kopią rowy przeciw­lotnicze. W całej Warszawie wre praca. Pogotowie zbrojne narodu rozwija się. Hasło „naród pod bronią" wkrótce przybierze realne formy

26 VIII, sobota

Dzień wczorajszy spędziłem na inspekcji dywizjonu rozpoznawczego i l pułku strzelców konnych w Garwolinie. Wyjechałem o godzinie 5 rano. Od godziny 7 inspekcjonowałem dywizjon rozpoznawczy. Sformowany świeżo pluton pionierów, dobrze wyposażony i skompletowany, gotów jest do wymarszu na koncentrację plutonów pionierskich przy batalionie sa-

perów brygady w Puławach. Pluton motocyklistów dobrze wygląda. Słabo przedstawia się szwadron. Jego dowódca, rotmistrz Kłopotowski 215, nie robi wrażenia, aby sobie dał dobrze radę z tym specjalnym szwadronem dywizjonu rozpoznawczego (3 plutony jeden specjalny lekki, pluton ciężkich karabinów maszynowych, pluton stokesów). W plutonie przeciwpancer­nym i w plutonie łączności wszystko dobrze. Sprzęt samochodowy na dy­wizjon rozpoznawczy niemal całkowicie pokryty, brakują jedynie 3 wozy ,,518"216 na obsługę ręcznych karabinów maszynowych lekkiego plutonu strzeleckiego.

l pułk strzelców konnych, którego przegląd zacząłem o godzinie 11, prze­żył w dniu 24 sierpnia poważne emocje. W dniu 23 sierpnia pułk objął nowy dowódca, podpułkownik Lewicki217 (już trzeci, kolejno zmieniany dowódca pułku od 2 miesięcy, był pułkownik Królicki, potem podpułkownik Mularczyk, który urzędował przez kilka dni, zajęty zresztą głównie swoją sprawą „małżeńską", przez którą zresztą musiał z pułku odejść, i teraz wre­szcie przyszedł pułkownik Lewicki, zastępca dowódcy 10 pułku strzelców konnych, zmotoryzowanego, o którego osobiście się starałem).

W nocy z 23/24 o godzinie 2 przyszedł rozkaz alarmu i mobilizacji żółtej (alarmowej), a o godzinie 4 rozkaz mobilizacji brunatnej (jednostki obro­ny przeciwlotniczej).

Przez cały dzień 24 VIII napływali rezerwiści. W rezultacie do wieczora dnia 24 VIII pułk uzupełnił się do etatów swoich obecnych (pułku zmoto­ryzowanego) na 100%, sformował specjalną kompanię obrony przeciwlot­niczej, która ma odejść do Małkini, oraz stworzył oddział nadwyżek 600 ludzi, którzy mają odejść do ośrodka zapasowego Brygady Kawalerii Mazowieckiej. Zamierzam rozpocząć starania, aby te nadwyżki (pochodzą­ce zresztą z konta l pułku strzelców konnych, który już wyszedł ze składu Brygady Mazowieckiej) pozostawiono jako związek dla mego ośrodka zapa­sowego, który będzie musiał być zaraz uformowany.

Nie obeszło się też bez chaosu i bałaganu l pułk strzelców konnych, obecnie zmotoryzowany, został przez Dowództwo Okręgu Korpusu zwol­niony (naturalnie) z poboru koni na mobilizację. Zapomniano w Dowódz­twie Okręgu Korpusu, czy też nie zdążono o tym zawiadomić odnośne starostwa. Stąd na alarm spędzono moc koni, które potem poszły z po­wrotem do domu. Nie ma nieszczęścia — będzie dla kogoś zapas koni — ale szkoda, że w tak poważnych chwilach brak dokładności w wydawaniu rozkazów może budzić u ludności, nie znającej przyczyn, jakieś podejrze­nia bądź to niesolidności naszej wojskowej pracy, bądź też po prostu chao­su!

Przyjąłem raport plutonu pionierów, odchodzącego na koncentrację w Puławach. Wygląda dobrze, brak mu jednak było 4 samochodów 1/2-to-

nowych dla drużyny minerskiej218, zamiast tego dano 2 samochody 2-to-nowe (Fiat 621)219.

Wyszkolenie w pułku mimo mobilizacji biegnie intensywnie. Musiałem nawet nieco hamować, bo chcą ze sprzętem jeździć 5 razy w tygodniu (według mnie najwyżej 3—4 razy, aby zapewnić mu należytą konserwację). Nacisnąłem także, aby wyszkolenie w musztrze bojowej pieszej ruszyło energiczniej naprzód.

Dziś od rana napłynęło szereg wiadomości, a więc koło Ostrołęki patrol niemiecki przekroczył granicę i otworzył ogień na naszą Straż Graniczną. Uderzono na niego i zabito dowódcę patrolu kaprala niemieckiego, którego ciało oraz 2 ręczne karabiny maszynowe zostały na naszym terytorium. Koło Gdyni plątały się niemieckie samoloty, gdy je ostrzelano, cofnęły się. Radio niemieckie podało, że jeden z nich, jakoby „pasażerski", otrzy­mał 10 kul polskich.

W wielkiej polityce misje wojskowe angielskie i francuskie wyjechały z Moskwy. Nie dziwię się, że po podpisaniu paktu rosyjsko-niemieckiego niewiele miały one tam do zrobienia 220. Japonia jest oburzona tym paktem. Uważa go za zdradę układu antykominternowskiego221. Dziwne jest sta­nowisko Włoch, które podobno ani nie mobilizują się, ani nie przygotowują do wojny. Czyżby miała się powtórzyć historia z 1914 roku?

Wiadomości z Niemiec wskazują, że mobilizują się oni na całego. Po­dobno zaczął się już ruch wojsk niemieckich w stronę granicy polskiej. Wstrzymanie komunikacji lotniczej nad Niemcami wyraźnie na to wska­zuje, że koncentracja ich jest w toku222. Uroczystości w Tannenbergu na 20-lecie zwycięskiej bitwy 223 odwołano. Moskwa podaje, że zrobiono to na interwencję Stalina. Wydaje mi się to na [sic.] kaczkę, raczej chyba obawa przejeżdżania niemieckich dygnitarzy przez nasze Pomorze spo­wodowała to odwołanie. We Francji i Anglii dalej mobilizacja i wzmacnia­nie sił bojowych trwa. Wczoraj podpisano w Londynie polsko-angielski sojusz224, według którego każda ze stron wystąpi, gdy jeden z podpisują­cych sojusz uzna za konieczne ruszyć z bronią w ręku w obronie swych interesów.

Prezydent Roosevelt zwrócił się wczoraj z apelem do prezydenta Polski oraz kanclerza Hitlera, aby zgodzili się nie na polu walki, ale w spokoju rozstrzygnąć spór. Zaproponował też jakby siebie na arbitra, jeśliby Pol­ska z Niemcami nie mogła dojść do porozumienia i uzgodnienia swych nie­porozumień i pretensji225.

W odpowiedzi prezydent Mościcki wystosował226 następujące oświad­czenie do Roosevelta. Zgadzając się z zasadą, że nie mamy nic przeciwko temu, aby bez wojny usunąć przyczyny konfliktu polsko-niemieckiego, prezydent Mościcki w swej odpowiedzi podkreślił, że nie Polska wysuwa

żądania, ani domaga się ustępstw. Co zaś rozumiemy pod słowem „pokój", określił już dobitnie w dniu 5 V br. minister Beck 227. Stanowisko to po­dzielił cały naród polski, a przyklasnęła mu powszechna opinia wszystkich narodów wolnych.

Pod wieczór dnia dzisiejszego nadeszły dalsze wiadomości o naruszaniu granicy w całym szeregu punktów przez Niemców. W Gdańsku trwają dalej ciągłe prowokacje oraz częste napady na Polaków. Podobno Niemcy po­zamykali przejścia graniczne oraz wydali rozkaz wstrzymujący wszelkie przeloty samolotów ponad terytorium niemieckim z wyjątkiem samolotów wojskowych. Najwidoczniej kończą mobilizację i robią koncentrację wojsk. Niechże ją raz zrobią, aby się wreszcie to oczekiwanie skończyło i jeśli wojna ma być, niech się już zacznie.

Warszawa przebyła dzień mobilizacji alarmowej na ogół spokojnie. Wprawdzie w dniu 24 VIII, w dniu mobilizacji alarmowej, zrobił się run na PKO, ale już pod wieczór uspokoiło się, kwoty PKO wydawała. Również na sklepy spożywcze był gwałt. Żywność zaczęto masami wykupywać, gdzieniegdzie podniesiono ceny. Władze administracyjne w Warszawie i na prowincji energicznie wzięły się do uporządkowania początkujących paskarzy. Kryjących żywność lub podnoszących ceny ukarano grzywnami, bardziej winnych wysłano do Berezy Kartuskiej, a nazwiska ich wszystkich ogłoszono w prasie i przez radio. Wczoraj i dziś uspokoiło się niemal zupełnie. Znikły ogonki przy kasach PKO, w sklepach spożywczych uspo­koiło się. Wprawdzie zakupy zapasów trwają, ale produktów jest dosyć. Chwilami gdzieniegdzie braknie soli i cukru, ale zaraz dostarczają do skle­pów brakujące produkty.

W całej Polsce rozwija się akcja budowy rowów przeciwlotniczych. Budują je młodzi i starzy, inteligencja i robotnicy, wszyscy naturalnie na ochotnika — bez przymusu. Nie wiem i raczej wątpię, aby te rowy mogły być skutecznym środkiem biernej obrony przeciwlotniczej. Dobre jest jednak to wyładowanie się mas nie zajętej mobilizacją ludności. Zamiast denerwo­wać się oczekiwaniem, zamiast podniecać się plotkami, dobrze, że wyłado­wują swój temperament w kopaniu skądinąd nieszkodliwych rowów obro­ny przeciwlotniczej.

28 VIII, poniedziałek

Hitler znowu spróbował rozsadzić spoistość „trójki demokratycznej". Zwrócił się z apelem (przez ambasadora Anglii Hendersona 228) do Anglii oraz oddzielnie do Francji, że musi wystąpić przeciw Polsce, która „mal­tretuje i katuje" jego rodaków, a w obronie tej sprawy szkoda, aby się lała krew angielska i francuska. W imieniu Francji odpowiedział premier Daladier 230, że Polska skłonna jest zawsze do sprawiedliwych układów,

ale jeśli nie może do nich dojść z winy Niemców, to Francja wypełni swe zobowiązanie sojusznicze wobec Polski231. Anglia jeszcze nie odpowiedzia­ła, a w każdym razie niewiadoma jest treść odpowiedzi, dla zatwierdzenia której zbiera się jutro parlament angielski232. Turcja odrzuciła również próbę Papena 233 zawarcia z Niemcami paktu [o] nieagresji.

31 VIII, czwartek

Moc zmian napłynęło od poniedziałku. W środę 30 VIII pojechałem na pierwszy ogólny przegląd już skompletowanych (w ramach etatu 75%) jedno­stek mej brygady. Przegląd jednostek brygady rozpocząłem o godzinie 7 od batalionu przeciwpancernego w Rembertowie. Batalion nieźle wyglądał, choć pewne braki jeszcze ma. Gorzej było z ruszeniem z miejsca. Dowódca batalionu, major Bilik, trochę się denerwował. Trudno mu było opanować sytuację głosem, gdy zapuszczono motory prawie 100 maszyn, wtedy pozostaje już tylko sygnał trąbką lub znaki optyczne. Przy przemarszu batalionu były jeszcze pewne trudności — kolumna się rwała co chwila.

Pułk strzelców pieszych wyglądał imponująco. Prawie jest kompletny w ramach etatu 75%. Przy ruszaniu z miejsca również trochę było trudności. Trzeba sygnałów i znaków. Przemarsz na 24 km pętli przez Rembertów — Wawer — Sulejówek wypadł jako tako234.

W l pułku strzelców konnych braków wyposażeniowych jeszcze sporo (nie dostarczono motocykli oraz parę [sic.] wozów ciężarowych do etatu 75%). W szwadronach nie wszystko jeszcze w porządku — szczególnie kiepsko wyglądał szwadron porucznika Schoeneicha 235 (dawniej z 17 pułku ułanów w Lesznie Wielkopolskim). Ten pułk przechodził wielkie trudności. Najpierw się mobilizował, konie oddawał itp., więc mimo że nowy dowódca pułku podpułkownik Lewicki wziął go w ręce, jeszcze ma duże braki.

Dywizjon rozpoznawczy kompletnie wyposażony. Doskonale wygląda uzbrojenie i wyposażenie. W szwadronie rozpoznawczym trzeba zmienić dowódcę, rotmistrza Kłopotowskiego236, który jako typowy alkoholik jest do niczego. Również dowódca plutonu łączności wygląda mi słabo. Dowódca, major Kułagowski, przedstawia się za bardzo brusque 237. Boję się, [że] za łatwo uprzedza się do podwładnych i może ich zniechęcić.

Reasumując, oddziały brygady pod względem wyposażenia ich do etatu 75% są prawie kompletne. Gorzej przedstawia się ich dociągnięcie do etatu wojennego. Na rachunek brakujących do etatu wojennego 25% dopiero lu­dzie, umundurowanie, ekwipunek, uzbrojenie i sprzęt samochodowy zaczy­nają nadchodzić. Obliczam, że prędzej niż do 15 IX nie otrzymamy tego, co nam się należy, biorąc pod uwagę nasze biurokratyczne warunki pracy i dotychczasowe w tej mierze doświadczenia.

Rozpaczliwie przedstawia się stan ruchliwości brygady, a właściwie

w ogóle zdolności poruszania się. Dotychczas jedynie w zespołach pluto-nowych i szwadronowych, i to jedynie w dzień, opanowano jako tako poruszanie się na motorach. Zgranie tych jednostek w ruchu, w ramach dywizjonów (batalionów) i pułków jest dopiero w zamierzeniu. Doszkalanie szoferów trwa. Przypuszczam, że z racji tego, jak również konieczności uzupełnienia braków do etatu 25% wcześniejsze ruszenie na koncentracie jak około 15 IX, nie byłoby wskazane.

Wobec groźby wojny nasz przewidywany i przygotowywany rejon koncentracji koło Końskich staje się nieodpowiedni jest za blisko ewentual­nego przyszłego frontu bojowego. Dlatego w porozumieniu z generałem Regulskim wysłałem rozpoznanie nowego przewidywanego rejonu koncen­tracji mojej brygady. Ma to być rejon Łuków — Radzyn — Lubartów.

W czasie bytności w Garwolinie, koło godziny 12 nadeszła wiadomość że nasza mobilizacja ogólna została zarządzona w dniu 30 VIII238. Jest to odpowiedź na bezczelne ostatnie zarządzenia Hitlera co do Gdańska i jego żądania w sprawie Polski, skierowane do Anglii. Hitler w imieniu Niemiec ni mniej, [ni] więcej tylko zażądał 1) zwrotu Gdańska, 2) opróżnienia Pomorza po Bydgoszcz — Grudziądz — Kwidzyn włącznie 239 z wojska

i władz polskich oddania tego obszaru pod zarząd komisji francusko-angielsko-włosko-sowieckiej, powrotu tam Niemców, którzy opuścili [ten obszar] po l I 1918 roku oraz po roku plebiscyt[u], 3) w każdym wypad­ku danie [dania] Niemcom eksterytorialnej autostrady przez Pomorze do Prus Wschodnich. Te bezprzykładne w historii żądania zostały zaopa­trzone w bezczelny apel — „rozkaz", żeby upełnomocniony delegat Polski przybył do 30 VIII do Berlina celem przyjęcia i podpisania żądań niemie­ckich 240. W Gdańsku prawie rewolta. Zdaje się, że nasza dywersja II Od­działu zaczyna działać. Na granicach utarczki i walki, jakby już po rozpo­częciu wojny.

Dziś, 31 VIII w południe minister Kasprzycki zrobił przegląd mego puł­ku strzelców pieszych [i] znalazł wszystko w bardzo dobrym porządku. Podobało mu się to moje wojsko na motorach. Przy defiladzie na tej samej pętli pułk się rozciągnął bardzo i w trzech miejscach przerwał się z racji

2 przejazdów kolejowych.

1 IX 1939 r., piątek

Dziś w nocy w zdradziecki sposób Niemcy, bez wypowiedzenia wojny zaatakowali lotnictwem nasze otwarte miasta — Kraków, Katowice, Gdy­nię, Bydgoszcz, Toruń, Grodno, Jasło, Nowy Dwór, Tczew, Augustów Kutno, Toruń [sic.] itp. obrzucając je bombami. Równocześnie oddziały niemieckie przekroczyły granice i zaatakowały nasze oddziały pod Mławą,

Częstochową, na Śląsku. Ataki niemieckie na Westerplatte odparto, garstką naszych tam obrońców stawia zacięty opór atakom niemieckim, nalotom bombowym i ogniowi artylerii ciężkiej z pancernika niemieckiego241. W ciągu dnia rozeszła się pogłoska, że w Gdańsku toczą się walki i ze opa­nowaliśmy go siłą.

Już rano około 6 alarm lotniczy poruszył Warszawę. Rzeczywiście kilka bombowców niemieckich pojawiło się nad Warszawą. W ciągu dnia naloty powtórzyły się kilkakrotnie największy — około 15 samolotów — [nastą­pił] około godziny 17—17.30. Artyleria przeciwlotnicza otwarła ogień, na oko strzelając nieszczególnie, za nisko i za krotko, podobno jednak pociski strąciły kilka samolotów. Części pocisków sypały się na dachy i ogrody, spadło kilka niewybuchniętych. Na peryferiach miasta (aby nie spowodować pożarów) nasi myśliwcy zaatakowali Niemców. Nad Rember­towem cudownie 3 aparaty myśliwskie nasze uderzyły na wielki bombo­wiec. Atakowały go szaleńczo, spychając na pułap około 100—200 m, po czym runął na lasy. Drugi wykończyli myśliwcy nad Powązkami, trzeci — koło Zielonki czwarty — koło Wiązowny. Bombowe naloty nie zadały nam strat poważniejszych w Warszawie parę bomb na Okęcie, parę na Pową­zki gdzie rozbito magazyn sanitarny (5 kobiet rannych), parę na Otwock.

W całej Polsce naloty bombami i podobno gazami zadały trochę strat, ale podniosły nastrój, trochę osłabiony mobilizacją w sposób fenomenalny nienawiść i wściekłość wzrosły szalenie. Każdy chce jak najszybciej bić Niemców.

Pod wieczór podano wiadomość, że w walkach dnia l IX strącono 16 samolotów niemieckich. Ogólne wrażenie moje z nalotów bombowych na Warszawę jest słabe. Tych po parę samolotów rozsianych przez cały dzień nie robiło poważniejszego wrażenia. Uderzało, że jednak mogły tak bez­czelnie kursować po Polsce. Trochę za późno nadchodziły wiadomości o tym, ze nadlatują. Czyżby złe funkcjonowała służba obserwacyjno-meldunkowa? Dzisiejsza mglista do południa pogoda również ułatwiała naloty, bo prawie wcale nie było widać nadlatujących samolotów.

Tak zeszedł dzień, zakończony l komunikatem Sztabu Głównego Na­czelnego Wodza. Podano w nim o wtargnięciu Niemców na nasze teryto­rium bez wypowiedzenia wojny, o nalotach bombowych na szereg miast naszych, gdzie są ranni i zabici z ludności cywilnej, o trwających zaciętych walkach na Śląsku, o odparciu trzykrotnych ataków na Westerplatte, o roz­biciu pociągu pancernego i licznych czołgów nieprzyjaciela 242.

Wieczorem Naczelny Wódz przez radio pozdrowił waleczną obsadę, broniącą Westerplatte.

Wczoraj wyszło cały szereg rozporządzeń. Prezydent mianował Naczel-

nym Wodzem i swoim następcą marszałka Śmigłego. Wydano zarządzenia stanu wojennego w całym kraju 243 oraz stałego pogotowia obrony przeciw­lotniczej.

Warszawa i jej okolice wieczorem — jak wymarłe. Dyscyplina świateł bardzo dobra okna wszędzie ciemne, nieliczne światła uliczne przyćmione, wszystkie światła pojazdów za celofanami tłumiącymi światło. Wyszkolenie obrony przeciwlotniczej i organizacja obrony przeciwlotniczej wśród lud­ności — pierwszorzędne.

Postanowiłem, zresztą zgodnie z decyzją ministra, moje oddziały odsu­nąć od Warszawy, aby nie były narażone na ewentualne naloty lotnicze. Marszem nocnym, w kilku rzutach, ruszył pułk strzelców pieszych w rejon na południe od Garwolina. Ten pierwszy występ marszu nocnego zakoń­czył się rozbiciem szeregu maszyn z racji słabych kierowców. Było kilku rannych, parę nóg złamanych. Po prostu aż strach, jak jechać kolumną bez świateł w nocy, gdy kierowcy nawet w dzień nie umieją maszyn prowa­dzić. Inne oddziały (dywizjon rozpoznawczy oraz l pułk strzelców konnych) przeszły bez większych trudności, zresztą miały trasy mniejsze i przecho­dziły za dnia.

W wielkiej polityce najważniejsze to, zdaje się, że „Włochy wyprzęgły". Nie zmobilizowały się. Już wczoraj w swej deklaracji Hitler podkreślił, że Niemcy nie liczą na pomoc niczyją. Dziś, zdaje się na pewno, że Włochy nie wystąpią. Mussolini oświadczyć miał, że Włosi będą bronić jedynie swych granic. Francja i Anglia nakazały mobilizację ogólną, lecz na razie nie wypowiedziały wojny. Podobno wysłały jedynie noty protestujące z żą­daniem wstrzymania działań bojowych niemieckich, grożąc, że inaczej wypełnią swe zobowiązanie sojusznicze wobec Polski244. Nasz ambasador w Londynie 245 złożył oświadczenie stwierdzające, że Niemcy napadły nasze granice i wskazujące na odnośne punkty naszego sojuszu. Na razie nie ma żadnych podstaw do przypuszczania, że Francja lub Anglia chciałyby się uchylić od swych zobowiązań, tylko te „demokracje" mają zbyt wolne tem­po i rozumowania, i działania, ale ruszą na pewno.

2 IX, sobota

Drugi dzień wojny i zarazem moje imieniny. Wspaniale je obchodzę, może po raz ostatni. Już jest wojna i droga do zwycięstwa, a potem [do] wielkiej, potężnej Polski otwarta. Jedyny szkopuł [sic.], że z brygadą do działań na motorach mogę najwcześniej być gotowy koło 10—15 października. Szko­da, że nie mam zwykłej dywizji piechoty, byłbym już dawno na froncie bo­jowym. Gdybym choć był na czele mego dawnego pułku 55 z Leszna Wiel­kopolskiego! Na jego czele, mając go takim, jakim był w latach 1932—1935, można by chyba wszystkiego dokonać. No nic, poczekam jeszcze te 4—6

tygodni, ale za to potem, na naszych motorach działając odbijemy sobie na pewno.

Ten drugi dzień wojny przeszedł już bez takich emocjonujących nalo­tów na rejon Warszawy. Wprawdzie zarządzono parę razy alarm lotniczy. Widziałem bardzo wysoko, chyba ponad 400 metrów, kilka niemieckich samolotów, lecz nawet artyleria nasza nie strzelała. Zdaje się raz tylko w ciągu dnia, koło południa, otworzono ogień.

Południowa prasa podała wiadomości, które przedtem zakomunikowało Polskie Radio (skontrowała to wieczorem radiostacja wrocławska, nazy­wając polskim wymysłem), że w dniu l IX strącono 34 samoloty niemie­ckie oraz rozbito ponad 100 czołgów niemieckich. Wieczorem miałem u nas w domu oficerów mego sztabu. Poza przekąską i wypiciem na po­wodzenie wojny kilku kieliszków (zabronionego obecnie w państwie) alkoholu wysłuchiwaliśmy dzienników wieczornych. Niestety, nasze nie­wiele podały Francja i Anglia ciągle jeszcze oświadczają, ale czynów żad­nych nie widać. Podobno parlament francuski przez powstanie i podniesie­nie rąk jednogłośnie zatwierdził wniosek Daladiera o wystąpienie z pomocą Polsce 246.

Faktem jest jednak, że idziemy w trzeci dzień wojny sami z [sic.] ponad 70 milionami bitnych i dobrze zorganizowanych Niemców. Tylko pewność, że Włochy będą neutralne247, poprawia znacznie ten rachunek. Pytanie, czy jednak nie ta ich właśnie neutralność wstrzymuje Francję i Anglię, bo gdy one wystąpią, to sądzę, że Włosi będą musieli również się ruszyć. Zresztą Mussoliniego rola, stwierdzona dziś w jego przemówieniu, że Włochy proponują wstrzymanie kroków wojennych i konferencję w celu sprowadzania do ,,wspólnego mianownika!! pretensji!! niemiecko-polskich!!", zaczyna wyjaśniać położenie Niemcy uderzyły na Polskę i chcą opanować przynajmniej to, o co im chodzi, po czym zaproponują pokój Mussolini robi już do tego grunt. Możliwość nie rozpoczęcia wojny przez Francję i Anglię jest dla nich bardzo zachęcająca, bo może jakoś się ułoży, choćby kosztem i ofiarami sprzymierzeńca — Polski. Ta gra jest wyraźna i jest jeszcze jednym dowodem mistrzostwa Hitlera w polityce oraz naiwno­ści szefów „demokracji zachodnich", których ani „Sudety", ani „Czechy", ani „Słowacja" nic [sic.] jeszcze nie nauczyły. Zamiast czynów ciągle trwa jeszcze w Anglii i Francji gadanie. Niepokoi mnie wiadomość podana dziś wieczorem przez radio wrocławskie, że przybyła do Berlina wojskowa misja rosyjska (w składzie kilku generałów oraz oficerów). Jest to jakby dla nas pogróżka poczekajcie, my jeszcze z bolszewikami uzgodnimy na­sze działania wojenne. Wskazywałoby to również na to, że poza paktem [o] nieagresji coś więcej się kryje lub szykuje między Niemcami i bolsze­wikami.

Niestety, dotychczas nie wyszedł lub nie został podany drugi komunikat sztabu Naczelnego Wodza 248. W ogóle przez cały dzień nie podano żadnych wiadomości ani o własnych działaniach, ani też o napadach nieprzyjaciela (choćby lotniczych). Bardzo to nas, wojskowych, denerwuje, a cóż dopiero ludność cywilną. Jasną jest rzeczą, że nie wszystko można po dawać, ale lepiej jest nawet podać złe wiadomości niż nic, bo wtedy stugębna plotka roznosi nieprawdopodobne, potworne nieraz wieści. Podobno Na­czelny Wódz wydał zarządzenie, aby w naszych komunikatach Sztabu Głównego było 100% prawdy, aby nie były one podobne nawet w małym procencie do sławnych austriacko-niemieckich komunikatów z lat 1914— [19]18. Faktem jest jednak, że brak mi wiadomości, co dzieje się na frontach bojowych w dniu dzisiejszym.

Aby się choć coś nie coś dowiedzieć, nastawiłem falę radia wrocławskie­go, podającego o godzinie 8.15 wiadomości dla Polski i po polsku. Natural­nie Niemcy podają wiadomości odpowiednio spreparowane. Podobno ich wojska doszły w dniu 2 IX do linii Chabówka — Biała — Pszczyna — Ży­wiec— Sieradz. Wieluń zajęli. Na Śląsku mieli uzyskać jakieś przełamanie. Podobno dochodzą do Warty. Na Pomorzu jakoby odcięto już polskie siły, będące pod Gdynią i Gdańskiem, gdyż Niemcy, jak twierdzą, od za­chodu doszli do Wisły. Radio wrocławskie podaje, że wojska niemieckie są entuzjastycznie witane na Pomorzu. Polskie lotnictwo jakoby ma być wyczerpane i niezdolne do walki już po tych 2 dobach, tak że przewagę w powietrzu całkowitą ma mieć lotnictwo niemieckie 249. Niech liczą na to przyszłość pokaże, jak to będzie z tymi ich nadziejami na sukcesy.

Faktem jest, że Niemcy na nasze terytorium i w walkach posuwają się naprzód, że nigdzie na razie nie jesteśmy w ofensywie, a wszędzie w defen­sywie, łącznie nawet z działaniami lotnictwa. Ale czyż obecnie mogłoby być inaczej? Przede wszystkim oni zaczęli, więc inicjatywę mają od początku w swych rękach. My jesteśmy od 30 VIII w trakcie ogólnej mobilizacji, to jest dziś, dnia 2 IX, jest dopiero 4-ty dzień mobilizacji 250, trwającej 6—7 dni, czyli zakończonej [mającej się zakończyć] dopiero 5—6 IX. Wprawdzie nasze jednostki osłonowe uzupełnione alarmowo poszły na pogranicze, lecz stanęły w kordonie i zostały w pierwszym uderzeniu albo odrzucone, albo kordon przerwano251. Szereg dywizji pancerno-motorowych wdarło się w głąb Polski (Końskie-Kielce, pod Łódź, Ciechanów itp.), rwąc nasz system ugrupowania. Równocześnie zmasowane lotnictwo niemieckie uzyskało w ciągu 2 dni, l i 2 IX, kompletną przewagę w powietrzu (stosu­nek co najmniej l do 10252) i zaczęło masakrować nalotami nasze dywizje. Wybito konie artylerii, rozpędzono tabory i tyły dywizji. Piechota, atako­wana do tego masami czołgów, nie zdołała wytrzymać i chroniła się w lasy, skąd znów trudno w sposób planowy i zorganizowany działać.

Nie świadczy to co prawda zbyt dobrze o naszym planie wojny, jeśli już pierwsze posunięcia przeciwnika tak łatwo idą i niszczą nasz system osłony. Chyba jednak za tym systemem osłony — w myśl naszego planu wojny — przewidziane jest jakieś zdecydowane własne uderzeniu, które może roz­strzygnąć, jeśli nie o losach wojny, to o sukcesach naszych na poszczegól­nych obszarach kraju. Choć [sic.] czasem jedna dobra bitwa może roz­strzygnąć o kampanii wojennej.

3 IX, niedziela

O godzinie 12 wezwał mnie minister Kasprzycki i podał mi zadanie dla mojej brygady. Rano 3 IX w rejonie Częstochowy niemiecka wielka jedno­stka pancerno-motorowa253 przerwała się. Około godziny 10 widziano jej części między Przedborzem — Końskimi (kolumnę długości około 3 km!?). Zapewne dąży ona na Radom lub na Ostrowiec i Centralny Okręg Przemy­słowy.

Mam natychmiast wyruszyć z moją brygadą nad Wisłę i zorganizować osłonę linii Wisły od Dęblina po Solec włącznie, na razie jeszcze z obser­wacją mostów w Maciejowicach i Annopolu (mają tam przyjść inne oddzia­ły do Maciejowic z grupy pułkownika Komorowskiego 254, do Annopola z Kraśnika jacyś rezerwiści). W szczególności zadanie moje polega na tym, aby zamknąć mosty i przeprawy, zabezpieczyć i zabarykadować mosty, przygotować ich zniszczenie, nie dopuścić, aby nieprzyjacielskie jednostki pancerno-motorowe zdołały się przerwać na wschód od Wisły 255. Podobne zadanie wypełnia na północ ode mnie grupa pułkownika Komorowskiego (zorganizowana z wycofanego Centrum Wyszkolenia Kawalerii z Grudzią­dza), a dalej aż po Modlin grupa generała Czumy 256. Te dwie grupy podle­gają dowódcy Okręgu Korpusu I, ja — dowódcy Okręgu Korpusu II.

Natychmiast po otrzymaniu rozkazu wydałem zarządzenia przygotowa­nia sztabu i kwatery głównej do przeniesienia oraz rozkazy stawiające oddziały w pogotowie marszowe257. Równocześnie poleciłem wydanie amunicji oraz w ogóle przejście z dotychczasowego ciągłego bawienia się w pokojową organizację na pracę definitywnie wojenną.

Rozkaz wejścia na odcinek, wprawdzie jak przypuszczałem o charakterze na razie pracy etapowej, zastał nas jeszcze gruntownie niegotowymi. Sprzęt brakujący do etatu 75% około 200 maszyn i cały do etatu wojennego — nie pobrany (nie ma go jeszcze). Ludzi do etatu wojennego dostaliśmy, lecz połowa z nich jest nieumundurowana. Uzbrojenia do etatu wojennego nie dostaliśmy. Tyłów ani kolumn taborowych brygada nie dostała. Brak nam 2 jednostek ognia 258, brak nam benzyny (mamy najwyżej na plus minus 200 km) oraz w ogóle brak beczek na jej pobranie. Z całych oddzia­łów brak jest zupełnie artylerii (dywizjon a 2 baterie 75 mm ma podobno

przybyć dopiero 5 IX w Garwolinie). Zamiast batalionu pancernego do-stałem 2 kompanie (jedną Vickersów, jedną TK). O wyszkoleniu brygady nie mówię już, bo w ogóle jeszcze się ono nie zaczęło. Nawet szkolenie szoferów było dopiero w toku.

Naturalnie terminy naszej faktycznej gotowości, przewidywane na połowę października, żeby nie wiem jak, nie mogłyby być tak skrócone, aby 3 IX brygada mogła ruszyć na front w formie gotowej, pełnowartościowej jednostki. Jednak, gdyby nie biurokratyzm organów MSWojsk., a w szcze­gólności Dowództwa Broni Pancernej [Pancernych] (a tam główny wino­wajca, pułkownik Kapciuk, który spowodował idiotyczny pomysł tworzenia mojej brygady na etacie wynoszącym 75% etatu wojennego, zamiast od razu na etacie wojennym) oraz Departamentu Dowodzenia Ogólnego z tępym biurokratą, pułkownikiem Warthą na czele, a nade wszystko chaotyczność pracy i brak linii zdecydowanej u samego ministra, generała Kasprzyckiego, niewątpliwie w dniu 3 IX brygada moja mogła dużo lepiej wyglądać.

Rozkazy wydałem, gońcy pojechali. Do batalionu saperów do Puław pchnąłem kapitana Kowalczyka 259 z rozkazem, aby już nie czekając na mnie oddziały wysłał za mosty, własne rozpoznania na zachód oraz przez noc podminował mosty tak, aby na rano było wszystko gotowe.

Szybko pożegnałem się z domem. Z Iną jak zwykle było starcie. Ira bie­dna miała łzy w oczach. Jurka 260 kazałem przemundurować i zabrałem do brygady. Jest na razie przy rotmistrzu Bourdon. Niech zobaczy, jak wyglą­da życie żołnierskie.

Dziwnym zbiegiem okoliczności brygada moja ma podobne zadanie jak l Brygada Legionów 1914 roku we wrześniu nad Wisłą. Tam również rzu­cono nas dla osłony przepraw na Wiśle, z której to osłony wyłoniły się ciekawe walki włącznie do wypadów. Może i my tak również w delikatny sposób zaczniemy zaprawiać się do rzemiosła wojennego.

W wykonaniu mego zadania podzieliłem swój odcinek Dęblin — Solec na dwa pododcinki: północny, Dęblin — Kazimierz, i południowy — Opo­le. Na odcinek północny poszedł pułk strzelców pieszych + kompania przeciwpancerna tworząc zgrupowania północne: „Dęblin" w składzie podpułkownik Zieliński z 2 kompaniami + 6 ciężkich karabinów maszyno­wych + 3 działa przeciwpancerne, oraz południowe. „Puławy" — kapitan Kania z l kompanią + 3 ciężkie karabiny maszynowe + 3 działa przeciw­pancerne. Na odcinek południowy dałem dywizjon rozpoznawczy, który wzmocniony plutonem piechoty i plutonem strzelców Przysposobienia Wojskowego ulokował się w rejonie Opola, silnie trzymając Solec — Kamień oraz wysuwając oddział do Annopola w sile około 1/2 plutonu z działkiem przeciwpancernym.

Resztę sił — jako mój odwód — to jest l pułk strzelców konnych, bata-

lion przeciwpancerny bez kompanii oraz dwie kompanie pancerne (jedna Vickersów, druga TK) umieściłem w lasach Wola Osińska — Kozi Bór. Ponadto odwód dowódcy pułku strzelców pieszych (l kompania strzelecka i kompania rozpoznawcza) znajduje się w lasku przy Nowym Dęblinie koło Moszczanki. Miejsce postoju dowództwa brygady w dworze Kurów.

Na przedpole poleciłem ze świtem dnia 4 IX wysłać drobne patrole motocyklistów do linii Radom — Iłża — Ostrowiec z zadaniem uzyskania wiadomości, co tam się dzieje. Obrona przepraw i mostów miała stanąć na miejscu do godziny 5. Mój rozkaz operacyjny Nr l261, który wyżej po­daną organizację obrony nakazał, sprecyzował zadania dowódców odcinków i sposób ochrony Wisły następująco:

1) zorganizować obronę przejść przez Wisłę w sposób bierny na wscho­dnim brzegu Wisły, aby przeszkodzić przedarciu się na ten brzeg broni pancernej nieprzyjaciela,

2) mosty zabarykadować, ostatnie przęsło od naszej strony uzbroić do wysadzenia,

3) na zachodnim brzegu Wisły umieścić placówki silne z bronią przeciw­pancerną, zabezpieczone również barykadami, urządzeniami przeciwpan­cernymi oraz minami przeciwpancernymi,

4) na zachodnim brzegu Wisły patrolować do wskazanej linii Radom — Iłża — Ostrowiec,

5) czas pobytu nad Wisłą, jak najintesywniej pracując, wykorzystać równocześnie do szkolenia oddziałów, do dotarcia wozów, nauczenia marszów nocnych.

Odnośny rozkaz został wydany przeze mnie ustnie dowódcom oddziałów po południu i wieczorem dnia 3 IX. W tym czasie był także opracowany na piśmie przez sztab i doręczony dowódcom jednostek w ciągu nocy dzi­siejszej.

4 IX, poniedziałek

Nasz marsz nocny był ciężki. Było sporo karamboli, trochę wozów roz­bito, było kilkunastu rannych, sporo nóg i rąk połamanych, lekarze mieli pierwszą poważniejszą pracę. Na szczęście noc była widna więc ten pierwszy marsz całej brygady, do tego jeszcze nocny, przeszedł jeszcze jako tako, jeśli wziąć pod uwagę stan naszego wyszkolenia. Około godziny 24 przyje­chałem do Kurowa, miejsca postoju dowództwa mojej brygady jako do­wództwa osłony linii Wisły. Tam zastałem już meldunki z Dęblina. Wskazy­wały one, że po solidnym bombardowaniu lotniczym w sobotę i popra­winach w niedzielę na węzeł Dęblin i lotniska w jego rejonie nasi lotnicy niemal całkowicie podupadli na duchu. Po prostu rozlecieli się po lasach, gdzie się pochowali. Podobno panika ogarnęła i garnizon dębliński. Komen-

dant garnizonu (zdaje się, major Łuczyński262) tak stracił głowę, że chciał na moście kolejowym wykoleić pociąg, aby go zabarykadować, i to w cza­sie, kiedy mobilizacja jeszcze trwa i kiedy idą transporty kolejowe. Natu­ralnie wstrzymałem to i wydałem rozkazy mające na celu opanowanie poło­żenia w Dęblinie.

Rano pojechałem na odcinek. Byłem w Dęblinie, Puławach i Solcu, sprawdzając wykonanie wydanych w nocy rozkazów. Mimo trudności mar­szowych, o których była mowa wyżej, wszystkie oddziały do godziny 5 były na wyznaczonych miejscach, gdzie pracowali już od wieczora moi saperzy. Stosownie do rozkazu rozpoznania nasze ruszyły wszędzie na zachód od Wisły. Porządnie zryte bombami lotnisko nasze pod Dęblinem. 5 samolotów naszych szkolnych spalili Niemcy przez swe naloty. Gdzie indziej śladów większych bombardowań nie widać.

Po południu udałem się do Lublina celem zameldowania u mego przeło­żonego, dowódcy Okręgu Korpusu II, oraz uzyskania od niego brakujących w brygadzie części uzbrojenia i ekwipunku, beczek na benzynę itd. Natu­ralnie nic nie mają w Dowództwie Okręgu Korpusu, co mieli, wydali już na mobilizację. Wobec tego poleciłem zorganizować ekipy, które pojadą po brakujące rzeczy do Warszawy.

5 IX, wtorek

Rano przyjechał do mnie do Kurowa generał Piskor, który z ramienia Naczelnego Wodza objął kontrolę osłony odcinka Wisły. Przyjechał z 3 oficerami samochodami uzyskanymi w ostatniej chwili, bez sztabu, bez łączności — „pełna polska improwizacja". Zresztą nie ma, jak twierdzi mandatu dowodzenia, a jedynie ma polecenie „koordynowania organizacji obrony linii Wisły". Zasadniczo moim przełożonym jest dalej generał Smorawiński, dowódca Okręgu Korpusu [II] Lublin 263.

Sytuacja nasza nie różowa, ale chyba jeszcze i nie beznadziejna. Wpraw­dzie nic nie wiadomo, co się dzieje z grupą generała Szyllinga 264 (mam do niej [sic.] nawiązać łączność w rejonie Szczuczyna lub Nowego Korczyna nad Wisłą) oraz do grupy generała Skwarczyńskiego 265, który ma być w rejonie Wolanowa lub Szydłowca koło Radomia. Podobno Brygada Kawalerii generała Piaseckiego jest nad rzeką Nidą. W rejonie Kielce — dziura, nie ma nikogo. Oficer do zleceń Naczelnego Wodza, pułkownik Glabisz 266, organizuje tam prowizoryczną obronę, a inny, podpułkownik Kowalczewski267 — to samo w Radomiu. Jednym słowem, wszędzie jakby sama improwizacja, i to w piątym dniu wojny!

Wysłałem oficera sztabu, kapitana dyplomowanego Szczawińskiego 268 do Wolanowa, do generała Skwarczyńskiego, oraz oficera z dywizjonu rozpoznawczego do generała Szyllinga, który miał być gdzieś nad Wisłą

koło ujścia Dunajca. Sam wyjechałem na odcinek dla stwierdzenia postę­pów organizacji obrony mostów w Dęblinie, w Puławach i w Solcu-Kamieniu. Stwierdziłem dobre zorganizowanie obrony przez kapitana Kanię w Pu­ławach, średnie w Solcu i Dęblinie. Szereg zmian zarządziłem, a więc zbu­dowanie barykad i [założenie] min przeciwpancernych u wejścia na mosty, umieszczenie silnych placówek z bronią przeciwpancerną na zachodnim brzegu Wisły, podminowanie (na mostach żelaznych nieuzbrojone, aby nie wybuchły, ładunki od bomb lotniczych) u naszego brzegu mostów, jako ostateczny środek przed sforsowaniem mostów masą czołgów nieprzyja­ciela. Podkreśliłem ważność ochrony mostów, aby przedwcześnie nie zdo­łano ich wysadzić, bo na nich wiszą tyły naszych armii, walczących pod Radomiem, Piotrkowem itp. Zapowiedziałem [wydałem rozkazy] na naj­bliższe dnie 269.

Dęblin dziś silnie zbombardowany, podobnie Puławy. Wszystko niemal w drzazgach. Miałem wyjątkowe dziś „szczęście", bo przetrwa­łem po kolei trzy naloty jeden w Dęblinie (4 zabitych i 8 rannych), dwa w Puławach (8 zabitych, 12 rannych, działko przeciwpancerne rozbite) oraz jeden nalot w Solcu, gdy jedna bomba upadła ode mnie o 3—5 metrów, na szczęście jednak nie wybuchła, druga zaś, gdy eksplodowała, zdążyłem już uskoczyć za wał ziemny.

9 IX. sobota 270

Dziś byłem u generała Piskora około godziny 12. Przyjechałem do Lublina akurat w czasie dość solidnego bombardowania centrum miasta, szczególnie rejonu Dowództwa Okręgu Korpusu II oraz ko­szar Szereg domów w płomieniach, szereg w gruzach. Przy samym Dowództwie Okręgu Korpusu płonące wspaniałe limuzyny, których niemal cały park stał pod kasztanami, a nic z nich nie zostanie. Obok sporo trupów ludzkich szoferzy, przechodnie, kilku oficerów i żoł­nierzy.

Ledwo nam się nie oberwało. Miałem nosa, że Furowicza271 z sa­mochodem zostawiłem w bocznej ulicy o 150—200 metrów od Do­wództwa Okręgu Korpusu, a sam ostrożnie podszedłem. W chwili nalotu stanąłem za węgłem domu, obserwując panikę, jaką bombar­dowanie wywołało. Odłamki leciały tuż. obok Jakaś pani dostała w rę­kę, inna — młoda, ładna dziewczyna — zdaje się, straciła nogę. Dwoje dzieci w wieku 5—7 lat skryło się we framudze drzwi, tam dostały ich odłamki, miażdżąc niemal zupełnie i zamieniając w krwawą masę. To stało się niemal na moich oczach. Co za bestialstwo tak walczyć.

Podobno generał Piskor i generał Dąb-Biernacki byli przy ,,Hughesie"272, rozmawiając z Naczelnym Dowództwem w Brześciu, gdy

wyrżnęła bomba jedna i druga, zawalając i rozbijając tę część gma­chu, gdzie był „Hughes". Wszystko poszło w drzazgi, a generałowie obydwaj ledwo stamtąd uszli z życiem 273.

Generał Piskor podał mi sytuację oddziałów, które pozostały na zachodnim brzegu Wisły. Tak zwana grupa generała Skwarczyńskiego to jest 3 Dywizja Piechoty, 12 Dywizja Piechoty i 36 Dywizja Piechoty (pułkownik Ostrowski274), zrobiona z mojej dawnej brygady Korpusu Ochrony Pogranicza „Podole"275, będą się starały przebić do mo­stów na Wiśle w nocy z 9 na 10 lub z 10 na 11/IX. Grupa generała Skwarczyńskiego idzie pewnie lasami starachowickimi (jedyny ratu­nek od nalotów niemieckich i broni pancernej). Idą, zdaje się, w bar­dzo ciężkiej, złej formie. Podobno artylerii gros stracono. Konie wybi­ło lotnictwo niemieckie i działa trzeba było pozostawiać. Dużo ofi­cerów zginęło, dużo bardzo ciężko rannych. Podobno z 3 Dywizji Piechoty ranni zostali w rejonie Kielc pułkownik Turkowski276, i puł­kownik Muzyka277, zdaje się zginął generał Kwaciszewski278 z 19 Dywizji Piechoty, ranny pułkownik Oziewicz, dowódca 29 Dywizji Piechoty itd., itd.

Dywizje te przeznaczone do armii generała Dęba[-Biernackiego] (Armia „Prusy") w trakcie koncentracji dosłownie przecięło lotnictwo, odcinając resztę transportów i dezorganizując całkowicie tyły dywi­zjom. Faktycznie dywizje armii generała Dęba[-Biernackiego] zebrały się w składzie zaledwie 2/3 swej piechoty oraz 1/3 do 1/2 swej artylerii, bez kom­panii łączności, bez kolumn amunicyjnych i żywnościowych, bez szpitali, któ­re odcięte w transportach byle gdzie wyładowały się i plączą się po całym terenie, nawet na wschód od Wisły. Uderzenia grup pancerno-motorowych nieprzyjaciela prawie wykończyły te nasze nieskompletowane wielkie jed­nostki. To, co wraca, wygląda rozpaczliwie, są to raczej gromady łazików. Podobno generałowie Paszkiewicz i Skwarczyński prowadzą przy sobie jeszcze gros swych dywizji, po drodze walcząc z nieprzyjacielem. Co jednak przyprowadzą?

W rejonie Solca poza mostem zorganizowałem moim batalionem saperów motorowych dwie przeprawy o 3 km na południe i 5 km na północ od Solca. Czy jednak oni wyjdą właśnie na Solec, a nie bar­dziej na południe, gdzie w Annopolu lub Józefowie przepraw nie ma, tego nie wiem.

Chciałem w nocy [z] 9/10 uderzyć na nieprzyjaciela, który zajął rejon Lipska, przed Solcem. Było to jednak technicznie tej nocy nie­możliwe. Musiałem ograniczyć się do wypadu jedną kompanią na So­lec — Dziurków, a właściwy większy wypad przełożyć na noc dzi­siejszą ([z] 10/11) Wypad nie stwierdził nieprzyjaciela, który odszedł

na południe. Lotnik meldował, że nieprzyjacielska kolumna pancerno-motorowa odeszła przez Opatów na Sandomierz. W związku z no­wym rozkazem generała Piskora mam odejść na południe i dlatego myśl mego wypadu trzeba odłożyć do innego czasu i miejsca.

Nadeszły alarmujące wiadomości od pułkownika Komorowskiego, dowódcy odcinka Garwolin. Podobno Niemcy zajęli Górę Kalwarię i sforsowali tam przejście przez Wisłę, to samo zrobili w Maciejowicach. Słabe oddziały pułkownika Komorowskiego odchodzą znad Wisły na tor kolejowy. Lotnik meldował rano około 100 czołgów w rejonie Kozienic Jeśli to prawda — to linia Wisły pękła.

Mści się strasznie na nas krótkowzroczne przygotowanie nasze do wojny. Nie mówiąc już o brakach uzbrojenia i wyposażenia. Ale jak można było konstruując plan wojny z Niemcami nie wziąć pod uwagę konieczności solidnego przygotowania podstawy do manewru i bazy asekuracyjnej na ewentualne początkowe niepowodzenia, jaką stwa­rzała przyroda w postaci naturalnej linii oparcia na Wiśle, Sanie i Narwi. Tymczasem nikt o tym nie pomyślał, nic w tej sprawie nie zrobiono. W drugim zaś dniu wojny ta linia Sanu — Wisły — Narwi stała się już decydującą o tym, czy wojnę będzie można dalej pro­wadzić. Zaczęła się olbrzymia improwizacja. Nic więc dziwnego, że linia Wisły pęka pod byle jakim uderzeniem. Co będzie dalej? Po prostu rozpaczliwe jest nasze położenie. W ciągu 10 dni Niemcy wy­kończyli niemal całą naszą armię. Po prostu zostały z niej drzazgi. Może jedynie jeszcze armie generała Rómmla, Kutrzeby i Bortnow-skiego279 jako tako wyglądają, chociaż Rómmel już był w dobrych cięgach [sic.] na początku. Może teraz jednak jego armia nieco ochło­nęła.

Dziś był nalot na Kurów. Cała miejscowość spalona, spalona do gruntu. Sporo ofiar. Spaliło się dużo rannych ze szpitala polowego, który umieścił się w Kurowie. Nasz dwór kurowski, gdzie stoi mój sztab, jakoś szczęśliwie ominęło bombardowanie. Dyscyplina ruchów i dobre zamaskowanie, które swą twardą ręką utrzymuje podpułkow­nik Stachowicz, dają rezultaty.

10 IX, niedziela

10 IX po południu byłem w Kamieniu — Solcu, aby sprawdzić dodatkowe przygotowanie moich saperów na przeprawach dla przy­jęcia oddziałów grupy generała Skwarczyńskiego. Dotychczas prze­chodzą jedynie małe grupki żołnierzy, którzy zmaltretowani i po prostu zdemoralizowani kompletnie odchodzą na wschód. Z wię­kszych oddziałów przeszło jedynie około 300 ludzi z pułkownikiem

Tatarem, dowódcą artylerii dywizyjnej 3 Dywizji Piechoty. Prowadzili ze sobą l ciężki karabin maszynowy i l działko przeciwpancerne. Byli kompletnie wyniszczeni i wymęczeni, całkowicie niezdolni do jakiejś akcji280.

Pojechałem do Józefowa, gdzie jest porucznik Schoeneich ze szwa­dronem, tam też dużo przechodzi na wschodnią stronę Wisły. Są to żołnierze z rożnych dywizji 3, 36, 12, 7, a nawet podobno 4 i 16 Dywi­zji Piechoty oraz Brygady Krakowskiej Kawalerii. Uciekinierzy przy­nieśli wiadomość, że generał Paszkiewicz podobno wczoraj zastrzelił się281. Rozpacz, co to za wiadomości i co zostało z tych kilku dywizji Armii Odwodowej generała Dęba[-Biernackiego]. Ależ on je wykoń­czył. Jego teoria osobistego dowodzenia „bezpośrednio armią!" wzięła w łeb, a jego poglądy, że broń pancerna i lotnictwo to głupstwo, dały mu teraz samemu większą nauczkę. Na jego usprawiedliwienie jedno można powiedzieć, że bił się dywizjami nieskoncentrowanymi i oddziałami, które świeżo zmobilizowane, zawagonowane, bombardowane nalotami lotnictwa niemieckiego dość gęsto wprost z wagonów szły w ogień bitwy. Widać to zdemoralizowało szeregowców i oficerów rezerwy, bo po prostu pierzchali w ogniu, a w natarciu pod ogniem artylerii niemieckiej załamywali się. Mimo wysiłków kadry zawodowej dywizje generała Dęba[-Biernackiego] a w nich grupa generała Skwarczyńskiego, załamały się i poszły w rozsypkę. Pomogło im do tego również i to, że dalsze transporty koncentracyjne zo­stały po prostu odcięte bombardowaniami lotnictwa i w ogóle nie doszły. Na przykład 3 Dywizja Piechoty nie dostała cos 3 batalionów, trzech dywi­zjonów artylerii (dywizjon 75 mm, dywizjon 100 mm i dywizjon ciężkiej artylerii), które teraz zebrałem i umieściłem ostatnio pod Puławami 36 Dy­wizja Piechoty (z brygady Korpusu Ochrony Pogranicza „Podole") nic dostała ani artylerii, ani kompanii łączności i miała w ogóle zaledwie kilka batalionów.

Masy uciekinierów i dezerterów pomieszane z cywilnymi uciekinierami płyną ciągle na wschód. Na mostach i przeprawach przez Wisłę powstają olbrzymie zatory, które rozpędzają dopiero naloty niemieckie, naloty powtarzające się wielokrotnie codziennie. Wówczas w bród lub wpław nawet przechodzą masy uciekinierów przez Wisłę poza mostami i prze­prawami.

Tysiące dezerterów, bez broni, zupełnie zdemoralizowanych prze na wschód i dostaje się w głąb kraju. Moje żądania [moich żądań] stworzenia silnych kordonów zagradzających, uruchomienia aparatu specjalnego do zwalczania dezercji i łazikowania Dowództwa Okręgu Korpusu II jeszcze nie potrafiło zrealizować. Konieczność represji, sądzenia od razu winnych i rozstrzeliwania, a innych karmienia, sformowania w oddziały i odesła-

nia na tyły jeszcze nie przybrała żadnych konkretnych form. Wszyscy gadają na ten temat, projektują, ale nic z tego nie wychodzi. Ostatnio dowódca, bez armii obecnie, generał Dąb zaczął organizować nasze tyły (robili to już dowódca Okręgu Korpusu II, jego kwatermistrz, specjalny delegat Naczelnego Wodza, generał Wołkowicki282, zdaje się również i generał Kleeberg Juliusz).

Przechodzę z gros sił brygady na południe. Przesunięcie nastąpi w nocy z 10 na 11 IX. Generał Piskor oddał z mego odcinka część Kazimierz — Puławy — Dęblin generałowi Olbrychtowi (dowódcy 39 dywizji Piechoty Rezerwowej). Dotychczas generała Olbrychta nie ma. Wczoraj złapałem pułkownika Ducha283 (dowódca piechoty dywizyjnej w 39 Dywizji Pie­choty) i uzgodniłem z nim oddanie odcinka przez mój pułk strzelców pie­szych, który już Kania wycofał z Puław, gdzie objął odcinek dowódca 9 puł­ku piechoty 284 wraz [z] 2 batalionami i 3 dywizjonami artylerii 3 Dywizji Piechoty 39. Dywizja Piechoty koncentruje swe siły w rejonie Żyżyna, choć ma już szereg batalionów na linii Wisły, na przykład jeden III/93 w Solcu, II/93 w Kazimierzu 285.

Ja otrzymałem przedłużenie odcinka bardziej na południe, a mianowicie od Solca do Zawichostu włącznie. Będzie to w sumie około 60 kilometrów co jak dla obsady moją brygadą (bez jednego pułku, który został jeszcze zatrzymany na kierunku dęblińskim) jest dość sporo. Oto, jak wyglądać będzie obsada mego nowego odcinka osłony raczej, niż obrony, Wisły:

Solec — Kamień dywizjon rozpoznawczy + III/93 + bateria,

Józefów 3 szwadron l pułku strzelców konnych (porucznik Schoeneich) z ciężkim karabinem maszynowym + 2 działka przeciwpancerne,

Annopol major Majewski286 z 2 kompaniami piechoty + l szwadron spieszony + działko przeciwpancerne oraz z jedną kompanią w Zawichoście,

odwód mój l pułk strzelców konnych (bez szwadronu), batalion przeciw­pancerny (a 10 dział), dywizjon artylerii (a 2 baterie 75 mm), kompania Vickersów, kompania TK, będą od jutra rano, to jest — 11 IX, rozmiesz­czone w rejonie lasów na południe i na zachód od Urzędowa, przygotowa­ne do uderzenia na Józefów, ewentualnie Solec lub na Annopol.

Ponadto mam do dyspozycji resztki 8 pułku ułanów, zbierane w Kraśni­ku, oraz podobno dywizjon motorowy 120 mm na kierunku Kraśnik — Annopol, który trzeba znaleźć i mam sobie podporządkować.

11 IX, poniedziałek

W nocy z 10 na 11 IX przeszliśmy w nowy rejon. Ten marsz wypadł już jako tako — podszkoliła się brygada. Rano jestem już pod Urzędowem w leśniczówce. Byłem dziś u generała Piskora. U nas sytuacja bez zmiany.

Na odcinku Garwolin u pułkownika Komorowskiego jakby wyjaśnia się, że nie było przerwania się czołgów i piechoty nieprzyjaciela pod Maciejowicami. Jakieś czołgi czy samochody pancerne pojawiły się jedynie pod Górą Kalwarią i miały podobno przejść na wschodni brzeg Wisły. Proszę o odda­nie mi do składu brygady mego pułku strzelców pieszych, zatrzymanego pod Dęblinem. Podobno Niemcy przekroczyli Narew i nasza grupa na pół­nocy (armia generała Przedrzymirskiego 287) miała otrzymać rozkaz zatrzy­mania nieprzyjaciela na Bugu!

Był u generała P[iskora] podpułkownik Gancarz288 od podpułkownika Sikorskiego Antoniego 289 z Sandomierza. Mają oni tam coś około 5 bata­lionów z artylerią i bronią przeciwpancerną, pozbieraną z innych dywizji. Odparli wczoraj próbę sforsowania mostów na Wiśle i trzymają się dobrze. Podobno generał Mond z 6 Dywizją Piechoty jest już na Sanie koło Rozwadowa i Radomyśla, a generał Szylling ze swymi dywizjami jest jeszcze na przodzie koło Pacanowa. Część brygady Piaseckiego przeszła przez Wisłę na południe od Sandomierza i odeszła na rzekę San.

Byłem dziś u majora Majewskiego w Annopolu. Wojska ma on mało i kiepskie, ale nastrój w tym zgrupowaniu jest dobry. Te słabe dwie kompanijki piechoty i szwadron spieszony to są siły więcej niż skromne dla obrony przeprawy w Annopolu i Zawichoście. Wprawdzie most jest znisz­czony, ale naokoło pełno brodów, gdzie kawaleria czy piechota może łatwo przejść o każdej porze. Na przedpolu wczoraj nieprzyjaciel zajął Ożarów, skąd może w każdej chwili uderzyć na Annopol lub Zawichost, gdzie Majewski na przeprawie ma swoją jedną kompanię. Dziś Niemcy od rana po­deszli do doliny Wisły naprzeciw Annopola, który w czasie mojej tutaj bytności zaczęli ostrzeliwać ogniem artylerii i z ciężkich karabinów maszy­nowych Annopol ani Zawichost nie mają przy tej obsadzie żadnych szans obrony i oporu. Mogą być dla mnie jedynie dzwonkiem alarmowym, abym w tym kierunku zdążył uderzyć moją brygadą, ale muszę ją mieć całą w ręku.

Podawało dziś radio, że Warszawa szykuje się gwałtownie do obrony, że rozbito na peryferiach miasta szereg czołgów niemieckich i że strącono w 17 nalotach moc samolotów nieprzyjaciela. Ładna historia, gdy ta War­szawa dostała dziś 17 nalotów. Co tam musiały one narobić! Zresztą, gdy samoloty spadają na przykład na Aleję na Skarpie, to cóż tam musi się dziać!

Wróciła z Warszawy nasza ekspedycja po samochody i resztę brakującego sprzętu. Przyprowadzili ze sobą kilkadziesiąt nowiutkich samochodów (łazików i ciężarowych) pełnych sprzętu, ekwipunku, części zapasowych itp. Podobno w Warszawie kompletny chaos. Każdy może brać, co chce. Magazyny, warsztaty stoją otworem, tylko ładować na wozy i wywozić. Ci, co dawniej nic nam należnego według etatu nie chcieli dać, dziś pro-

szą się, abyśmy tylko wzięli. Postanawiam jeszcze raz posłać naszą ekipę. Może uda się jej zmontować dla nas warsztaty samochodowe i dostarczyć nam do Kraśnika. Niestety, beczek na benzynę ani cystern nigdzie nie udało się zdobyć.

14 IX, czwartek

Dużo się zmieniło. Pękła linia Wisły. Niemcy przekroczyli ją pod Ma-ciejowicami i Górą Kalwarią, odrzucając grupę pułkownika Komorowskiego. Potem sforsowali pod Annopolem 290, rozbijając grupę majora Majewskiego, który sam został ciężko ranny przez [sic.] wypadek na własnej minie przeciwpancernej291. Wkrótce potem 292 zrobiłem uderzenie brygadą mą (bez pułku strzelców pieszych, który został jeszcze na odcinku generała Olbrychta) z rejonu Dzierzkowice na Annopol. Uderzał l pułk strzelców konnych z czołgami, wsparty dywizjonem artylerii. Przez Księżomierz, wzdłuż lasu Goscieradów, poszło natarcie na miejscowość Huta i cypel lasu Goscieradów. Artyleria niemiecka (2—3 baterie) strzelała znakomicie. Szybko nas uchwyciła i prażyła porządnie. Księżomierz był w bardzo silnym ogniu, po prostu czułem się jak w wojnie światowej, gra­naty rwały się tuż obok. Świadomość niebezpieczeństwa była bliska, lecz z zadowoleniem obserwowałem strzelców, którzy po raz pierwszy, dosko­nale jednak, znosili ten ogień.

Było trochę rannych i zabitych, lecz w rezultacie Niemcy cofnęli się na Annopol, a zapadająca kompletna ciemność uniemożliwiła dalsze działa­nie. Zresztą, nie o to chodziło, bo działanie na Annopol traktowałem jedy­nie jako wypad, mający na celu wprowadzenie stopniowe brygady w walkę. Sknociły nasze czołgi, które nie dotarły tam, gdzie kazałem, to jest do szosy Annopol — Kraśnik, a zawróciły tak, że podwinęły się własnej piechocie idąc na nią na wprost i zostały ostrzelane pociskami przeciwpancernymi. W czołgach byli ranni. Powrót z tego wypadu odbywał się wśród palącego się Księżomierza oraz palącego się lasu Goscieradzkiego oraz wśród cią­głych „salw" artylerii niemieckiej, która bez przerwy bębniła po nas, wyco­fujących się na Dzierzkowice.

Bezpośrednio potem nastąpiło przerzucenie brygady drogą na Dzierzko­wice i Wyżnica pod Kraśnik (około 40 km), aby nazajutrz przykryć kieru­nek Annopol — Kraśnik i stanąć do bitwy pod Kraśnikiem. Marsz był szale­nie ciężki, bezdroża lub bardzo złe drogi, ciemna noc, no i zwykła jazda bez świateł.

Następnego dnia nie doszło jednak do bitwy pod Kraśnikiem, jedynie 8 pułk ułanów trochę (a 2 szwadrony) się bił na zachód od Kraśnika.

Wieczorem dostałem rozkaz zejścia przez Modliborzyce na [sic.] rejon Frampola. Dlaczego skierowano mnie w ten bezdrozny leśny teren, gdzie

brak wszelkich możliwości użycia właściwego mej brygady, to tego nie bar­dzo rozumiem. Zdaje się, że w tym nie było żadnej myśli przewodniej, po prostu generał Piskor dostał armię w składzie dawnej armii generała Szyllinga oraz mojej brygady i grupy podpułkownika Sikorskiego i ściąga mnie bez większego zastanowienia w rejon gros swych sił.

16 IX, sobota

Wczoraj znalazłem się z brygadą w rejonie lasów koło Frampola. Rozpa­czliwy widok przedstawiały w nocy z 15/16 IX Janów Lubelski i Frampol. Obydwa silnie zbombardowane, spalone doszczętnie, moc trupów ludzkich i końskich porozrzucanych wszędzie. Makabryczny widok, gdy mijaliśmy takie zniszczone i zmaltretowane miasteczka.

Dywizjon rozpoznawczy majora Kułagowskiego pozostał w Modliborzycach, aby przyjąć cofającą się od Zaklikowa grupę podpułkownika Sikor­skiego. Dywizjon oberwał tam sporo od silnych nalotów nieprzyjaciela. Było kilku zabitych i sporo rannych.

17 IX, niedziela

W nocy z 15/16 znowu bardzo ciężki marsz z Frampola — Janowo (pułk strzelców pieszych, który nareszcie wrócił do brygady) do Rudki i Józefowa. Coś okropnego, jak był ciężki ten marsz. Tysiące wozów taborowych, masy łazików zapełniają z zapadnięciem nocy szosy. Nawet nie wiadomo, skąd oni wypełzają i zagważdzają komunikację. Marsz l pułku strzelców konnych z Frampola do Biłgoraja (też w drzazgach, spalony całkowicie) na odległości 18 km trwał przeszło 6 godzin. Jak na motorach 3 km na godzinę to wynik fenomenalny! Ileż przy tym spalono benzyny, to aż strach myśleć. Dalszy nasz marsz na Tomaszów doprowadził nas do godziny 8 je­dynie w rejon Józefów (grupa l pułku strzelców pieszych), w rejon Obrocz (l pułk strzelców konnych) oraz dowództwo brygady w rejon Zwierzyniec — Rudki (Budka).

W ciągu 16 IX niepokoją nas czołgi nieprzyjaciela przez Szczebrzeszyn, ostrzeliwuje dość silnie artyleria nieprzyjaciela, która strzela z północy od kierunku Zamościa. Naturalnie porządnie to denerwuje nasze tabory i tyły.

Katastrofa z benzyną. Dowóz odcięty od szeregu dni, bo nieprzyjaciela 4 Dywizja Lekka jest na tyłach naszych i zamyka Tomaszów oraz Zamość. Znikąd benzyny nie dostanę. Wysłałem lotników 293 do Lwowa, przyszła odpowiedź od generała Langnera, że w najlepszym razie będzie mógł pod­stawić benzynę pod Rawę Ruską. Wczoraj byli znowu lotnicy i zr[z]ucili mi 14 kompletów map, których nam całkowicie brakowało. My jedynie mamy mapy, które dajemy armii, grupie Boruty[Spiechowicza] itd.

Musiałem więc wydać drakońskie rozkazy co do likwidacji naszego

taboru samochodowego. Kilkaset wozów z brygady kazałem zostawić, ściągając z nich benzynę na inne. Piękne limuzyny i inne świetne wozy poszły na drzazgi. Zostawiam tylko tyle, co konieczne dla naszego sprzętu bojowego — resztę na szmelc, nawet kolumnę pontonową Biedny Golcz 294, dowódca batalionu saperów, miał aż łzy w oczach, ale nie ma wyjścia, jeśli chcę choć coś z tego okrążenia wyprowadzić. Likwidujemy też wszystkie wozy oddziałowe, ściągając z nich benzynę, wszystkie w moim rejonie prywatne samochody, ale daje to wszystko zaledwie krople benzyny. Z tru­dem zdobyliśmy w sumie 3000 litrów na ogólną ilość potrzebną na dzień marszu (100 km) około 10 000 litrów.

Co będzie, to aż myśleć nie chcę, gdy jutro, pojutrze w walce nagle staną nam motory z braku paliwa. Po prostu, gdy w marszu wypada nam cięższy kawałek drogi i widzę, jak nasze maszyny rwą się i jęczą, to mam uczucie, jakby ktoś mi coś z serca wyrywał — bo uchodzi ten „płyn", co zapewnia ruch mej jednostce. Tyle pracy włożyłem w jej organizowanie i teraz wszy­stko w łeb wzięło, lub weźmie lada chwila. Żeby choć, zanim skończy nam się benzyna, można było uderzyć porządnie na nieprzyjaciela i wykonać nasz obowiązek żołnierski.

Położenie nasze precyzuje się. Dywizje 21, 22, 6, 23, 55, grupa Sikorskiego, grupa Klaczyńskiego295, ściągają się znad Sanu na kierunek ogólny Rawa Ruska — Tomaszów. Od południa oskrzydla je 17 Korpus niemiecki i 8 Korpus (uderzający jakby po osi Kolbuszowa (lub Mielec) przez Rozwadów na Kraśnik). Spod tego uderzenia oskrzydlającego próbują nasze dywizje (w dwóch Grupach Operacyjnych generała Sadowskiego i generała Spiechowicza) wydostać się przez Tomaszów Lubelski na Rawę Ruską. Drogę ma im otworzyć moja brygada. 18 IX będziemy nacierać na Toma­szów Nareszcie będzie bój.

18 IX, poniedziałek

Poprzedniego dnia już marszem me nocnym, a dziennym osiągnąłem moją kolumną północną (l pułk strzelców konnych, bateria, czołgów l kompania, TKS l kompania) rejon Zielone, a kolumną południową (pułk strzelców pieszych + bateria + czołgów kompania + TKS kompania) — re­jon Ciotusza. Reszta i dowództwo w Podklasztorze. Marsz dzienny wśród lasów pozwolił nam się łatwiej wyplątać z tej rozpaczliwej masy taborów i uciekinierów, które [którzy] zalegają wszystkie drogi i przejścia. W dzień ich nie ma, siedzą ukryci wśród lasów, lecz gdy noc zapadnie, jak ćmy czy jak zjawy wyciągają jeden za drugim. Przy naszym braku benzyny nie spo­sób po prostu maszerować nocą. Uprawiam dalej korsarstwo benzynowe, łupiąc wszystkich i wszystko z tej benzyny, której resztki jeszcze w swoich motorach mają.

Dziś mamy nacierać na Tomaszów Lubelski, aby w nim otworzyć drogę dla podchodzących dywizji 23, 55, grupy podpułkownika Sikorskiego. Grupa Boruty-Spiechowicza ma wyjść na południe na Narol.

Natarcie brygady było przeprowadzone w 2 grupach zbieżnie na Toma­szów. Po osi Zielone — Rogoźno — Tomaszów nacierał l pułk strzelców konnych z baterią i kompanią Vickersów pod dowództwem rotmistrza Łukasiewicza 296. Po osi Józefów — Ciotusza — Tomaszów nacierał pułk strzelców pieszych bez l kompanii z baterią i kompanią Vickersów oraz kompanią TKS. Mój odwód, bardzo skromny, bo zaledwie w składzie 2 kompanii (w tym dywizjon rozpoznawczy w sile szwadronu), prowadziłem za moim natarciem lewym.

Wyruszyliśmy o godzinie 5. Natarcie rozwinęło się szybko i łatwo.

Nieprzyjaciel obsadzał wzgórza 309, 4 i 318 na zachód od lasu Dąbrowa na odcinku l pułku strzelców konnych oraz rejon zr. [?] Pasieki na odcinku pułku strzelców pieszych. Były to wysunięte jakby kompanie piechoty z ckm, działkami przeciwpancernymi i moździerzami. Zwalenie ich poszło łatwo. Wzacnemu oraz 3 szwadronowi l pułku strzelców konnych (rotmistrz Malinowski297) na wzgórze 309, 4. Natomiast w rejonie 318 i na wschód oraz szczególnie koło miejscowości. Zamiany opór nieprzyjaciela był bardzo silny. Rotmistrz Łukasiewicz uderzył wszystkim, co miał (jeszcze 3 szwa­drony), na Zamiany od południa.

Ten opór przeciwnika na kierunku lasu Dąbrowa był tym większy, iż generał Piasecki, który miał wkroczyć na ten rejon i obiecał mi, że do po­łudnia jego artyleria przetnie swymi pociskami szosę Zamość — Tomaszów, w ciągu całego dnia ograniczył się do działania w rejonie Majdana, o 12 km od miejsca, gdzie w myśl rozkazu [dowódcy] armii (las Dąbrowa) miał przyjść w ciągu dnia 18 IX298.

Przypisy

1 Autor dowodził piechotą dywizyjną 2 DP Legionów w Kielcach od lipca 1938 r., zaś pisanie notatek tu publikowanych rozpoczął w kwietniu 1939 r. Z okresu wcze­śniejszego zachował się (w posiadaniu brata Stanisława Roweckiego) zeszyt zawie­rający jednak tylko sporządzone między listopadem 1938 r. a marcem 1939 r. lapi­darne zapiski z kontroli poszczególnych pułków 2 DP i notatki z odpraw.

2 Chodzi o ministra spraw wojskowych, którym był od 1936 r. Tadeusz Kasprzycki (1891—1978), członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. oficer Legionów Pol­skich, potem w POW. Od 1918 r. w WP, w 1919—1921 ukończył Ecole Superieure de Guerre, w 1936 r. mianowany generałem dywizji. Po kampanii jesiennej 1939 r. internowany w Rumunii, po wojnie pozostał na emigracji. Autor Kartek z dziennika oficera I Brygady (Warszawa 1934).

3 Państwa, które kolejno padały ofiarami agresji (Chiny — wrzesień 1931 r., Abisynia — październik 1935 r. i Albania — kwiecień 1939 r.), i państwa, które wzmocniły w tym czasie siły bloku „osi" (Węgry w lutym 1939 r. przystępujące do paktu antykominternowskiego i Państwo Słowackie, utworzone w marcu 1939 r. po oderwaniu od Czechosłowacji, na którego terytorium rozmieszczono jednostki armii niemieckiej).

4 Okręgi Korpusu: VII — Poznań, VIII — Toruń i IV — Łódź.

5 Okręg Korpusu IX — Brześć n. Bugiem.

6 KOP, utworzony w 1924 r., osłaniał granice wschodnie Polski (litewską, łotew­ską, radziecką i rumuńską), a w 1939 r. także granicę południową (węgierską i słowacką). Wobec koncentracji sił niemieckich na terenie Słowacji powołano w li­pcu 1939 r. Armię „Karpaty", a w jej ramach dwa nowe odcinki obrony: „Słowacja" i „Węgry", obsadzone głównie przez jednostki KOP (bataliony „Żytyń", „Skole", „Delatyń", „Dukla" i „Komańcza"). W skład Armii „Karpaty" weszła także —już w toku działań wojennych we wrześniu 1939 r. — 38 Rezerwowa DP, wystawiona m.in. przez Brygadę KOP „Polesie". Przytoczona przez autora informacja o pułku KOP „Wołożyn" nie jest ścisła, albowiem zmobilizował on 207 pp. 35 Rezerwowej DP, początkowo wchodzący w skład Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew", potem walczący w obronie Lwowa.

7 Brygada KOP „Podole" wystawiła w 1939 r. dwa rezerwowe pp. (163 i 165) 36 Rezerwowej DP.

8 Autor dowodził Brygadą KOP „Podole" od l XI 1935 r. do l VII 1938 ( a nie 1939) r.

9 Inspektorem Armii we Lwowie był generał dywizji Kazimierz Fabrycy — zob. niżej przyp. 53.

10 Dowódcą 2 DP Legionów był Jan Edward Dojan-Surówka (1894—?), absol­went seminarium nauczycielskiego, członek Związku Strzeleckiego. Od 1914 r. służył w Legionach Polskich, od 1917 r. w armii austriackiej, od 1918 r. w 5 Dywizji Syberyjskiej na Wschodzie. Po ucieczce z niewoli radzieckiej od 1920 r. oficer służby stałej WP. W kampanii jesiennej 1939 r. (do 8 września) dowódca 2 DP Le­gionów.

11 Zygmunt Berling (1896—1980), od 1914 r. służył w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W 1923—1925 ukończył WSWoj. Od 1937 r. dowódca 4 pp. 2 DP Legionów. Od 1941 r. w Armii Polskiej w ZSRR szef sztabu 5 DP, potem komendant bazy w Krasnowodzku. Od 1943 r. dowódca kolejno l DP im. T. Kościuszki, I Kor­pusu, l Armii i zastępca Naczelnego Dowódcy WP. W 1948—1953 komendant Akademii Sztabu Generalnego, w 1953 r. mianowany generałem broni, potem wi­ceminister Państwowych Gospodarstw Rolnych i główny inspektor łowiectwa w Ministerstwie Leśnictwa. Jego imieniem nazwano most w Warszawie. Z Berling zupełnie inaczej przedstawił okoliczności swojego odejścia wiosną 1939 r. ze sta­nowiska dowódcy 4 pp. Twierdził, że nie zgodził się na przeniesienie na dowódcę 22 pp. i na własną prośbę miał przejść z dniem l IX 1939 r. w stan spoczynku. Zob. Trzeba iść za marzeniami (wywiad B. Maciejewskiego z Z. Berlingiem), „Sztandar Młodych" 1983 nr 139.

12 Witold Ciechanowicz (1897—?), oficer służby stałej WP, do 1939 r. zastępca dowódcy 4 pp. 2 DP Legionów.

13 Mieczysław Pęczkowski (1895—?), od 1914 r. w POW, od 1918 r. w WP. Po ukończeniu WSWoj. (1923—1925) m.in. od 1928 r. redaktor „Przeglądu Piechoty", od 1932 r. szef Wydziału Naukowego w Wojskowym Instytucie Naukowo-Wydaw­niczym. Od 1937 r. szef sztabu 2 DP Legionów, także w czasie kampanii jesiennej 1939 r. (do 8 września).

14 Józef Szyrmer (poprzednio Schirmer) (1907—1985), oficer służby stałej WP po ukończeniu WSWoj. (1935—1937) kolejno I oficer sztabu 2 DP Legionów i za­stępca szefa sztabu Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej wrócił do kraju. Przez wiele lat dyrektor Wojewódzkiego Zrzeszenia Prywatnego Handlu i Usług w Olsztynie, prezes Zarządu Wojewódzkiego Stronnictwa Pracy, działacz Stronnictwa Demokratycznego. Opracował S. Roweckiego Wspomnienia i notatki Czerwiec-wrzesień 1939. (Warszawa 1957), napisał wspomnienie Grot-Rowecki mój dowódca („Tygodnik Demokratyczny" 1958, nr 25).

15 Henryk Romiszowski (1892—1939), od 1918 r. w WP m. in. dowódca artylerii dywizyjnej 2 DP Legionów, także w czasie kampanii jesiennej 1939 r. Poległ pod­czas obrony Modlina.

16 Józef Kwaciszewski (1890—1958), członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w II Korpusie Polskim na Wschodzie i następnie w WP. Od 1936 r. dowódca 19 DP, także w czasie kampanii jesiennej 1939 r. Miano­wany generałem brygady w 1939 r., po uwolnieniu z niewoli niemieckiej wrócił w 1945 r. do kraju.

17 Bronisław Prugar-Ketling (1891 —1948), student Wydziału Prawa uniwersy­tetu we Lwowie, od 1914 r. w armii austriackiej, od 1916 r. w niewoli rosyjskiej. Uwol­niony po rewolucji, działał w POW. Oficer armii gen. Józefa Hallera we Francji, od 1919 r. w WP w kraju. Od 1935 r. szef Departamentu Piechoty WSWojsk., w 1939 r. dowódca piechoty dywizyjnej 11 DP (w tymże roku mianowany generałem brygady). W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca 11 DP, potem dowódca 2 Dywizji Strzelców Pieszych we Francji, od 1940 r. internowany w Szwajcarii. Po zakończeniu wojny wrócił do kraju i krótko służył w LWP (w 1946 r. szef gabinetu ministra obro­ny narodowej). W 1947 r. awansowany do stopnia generała dywizji. Pochowany w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym (obecnie Komunalnym) w War­szawie. Napisał Aby dochować wierności (Szwajcaria 1941) i Działania 11 Kar­packiej Dywizji Piechoty Wrzesień 1939 r. („Wojskowy Przegląd Historyczny" 1957, nr 3, 4).

18 Mieczysław Mozdyniewicz (1896—1975), student Wyższej Szkoły Przemysłu w Krakowie, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w PSZ, od 1918 r. w WP. W 1920—1921 ukończył Szkołę Sztabu Generalnego. Od 1935 r. dowódca piechoty dywizyjnej 12 DP, w 1939 r. (także w kampanii jesiennej) dowódca 17 DP. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej wrócił w 1946 r. do kraju.

19 Otton Krzisch (1886—1963), od 1906 r. oficer armii austriackiej, od 1918 r. w WP. Od 1937 r. komendant Centrum Wyszkolenia Artylerii w Toruniu. W 1939 r. mianowany generałem brygady, w kampanii jesiennej dowodził artylerią Samodziel­nej Grupy Operacyjnej „Narew", a potem artylerią Armii Polskiej we Francji. Od 1941 r. do 1942 r. komendant Centrum Wyszkolenia Artylerii Polskich Sił Zbroj­nych w Wielkiej Brytanii. Po wojnie pozostał na emigracji.

20 Poślubiona w 1932 r. druga żona autora, Eugenia z Fedorowiczów primo voto Borzychowska.

21 Na przełomie 1938/1939 r. zdolność produkcyjna fabryk przemysłu zbroje­niowego wynosiła miesięcznie 17 działek przeciwlotniczych kalibru 40 mm (bardzo wysoko ocenianych) i 8 działek przeciwlotniczych kalibru 75 mm. Spółka Akcyjna „Sepewe" wyeksportowała w 1939 r. do Wielkiej Brytanii 40 działek 40 mm, a prze­widywano dostawę dalszych 96 takich działek (zob. P. Stawecki, Przyczynek do historii polskiego przemysłu zbrojeniowego, „Wojskowy Przegląd Historyczny" 1963, nr l, s. 293, przyp. 1). Dla porównania l IX 1939 r. na uzbrojeniu WP znajdo­wało się 350 działek tego typu (zob. S. Truszkowski, Działania artylerii przeciwlotni­czej w wojnie 1939 r. , cz. l, , Wojskowy Przegląd Historyczny" 1977, nr l, s. 201).

22 Pożyczkę Obrony Przeciwlotniczej ogłoszono uchwałą rządu RP z 29 III 1939 r. Jej propagandą i organizacją zajmowała się Liga Obrony Powietrznej i Przeciw­gazowej. Trzy miliony subskrybentów zadeklarowało pożyczkę w wysokości 400 milionów zł.

23 Aleksander Myszkowski (1892—1956), od 1918 r. w WP, w 1922 r. ukończył WSWoj. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca Oddziału Wydzielonego Toruń, potem dowódca etapów Armii „Poznań" i „Pomorze". Po wojnie na emigracji.

24 W agresji na Polskę w 1939 r. wzięło udział 60 dywizji niemieckich (51 zwią­zków taktycznych organizacyjnych i 9 przeliczeniowych). Zob. Wojna obronna Polski 1939, Warszawa 1979, s. 278.

25 Stefan Dąb-Biernacki (1890—1959), student Akademii Rolniczej w Dublanach, od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w POW, następnie w WP. Od 1930 r. Inspektor Armii w Wilnie, w 1931 r. mianowany generałem dywizji. W kampanii jesiennej 1939 r. dowodził — niezbyt fortunnie — Armią „Prusy", potem w dyspozy­cji Naczelnego Wodza w Wielkiej Brytanii. W 1940 r. zwolniony z Polskich Sił Zbrojnych, po wojnie pozostał na emigracji.

26 Jednostronne gwarancje brytyjskie dla Polski zawarte były w deklaracji pre­miera sir Neville'a Chamberlaina z 31 III 1939 r. W wyniku wizyty ministra spraw zagranicznych Józefa Becka w Londynie gwarancje te zostały 6 IV przekształcone w zobowiązania dwustronne, co stało się podstawą sojuszu polsko-brytyjskiego, podpisanego 25 VIII 1939 r.

27 Prezydent USA Franklin D. Roosevelt wysłał 15 IV 1939 r. depesze do Adolfa Hitlera i Benito Mussoliniego z wezwaniem o zachowanie pokoju.

28 Po raz pierwszy żądanie włączenia Wolnego Miasta Gdańska do Rzeszy i wybu­dowania eksterytorialnej autostrady przez tzw. korytarz pomorski postawił mini­ster spraw zagranicznych Rzeszy Joachim von Ribbentrop w rozmowie z ambasa­dorem Józefem Lipskim 25 X 1938 r., a powtórzył je w rozmowie z Lipskim 21 III 1939 r. (zatem nieco więcej niż trzy tygodnie przed przemówieniem Hitlera w Reichstagu). Pięć dni po tej rozmowie ambasador Lipski przekazał Ribbentropowi odmowną odpowiedź rządu RP.

29 Stanisław Tatar (1896—1980), ps. Erazm, Stanisław Tabor, od 1915 r. służył w armii rosyjskiej, od 1917 r. w I Korpusie Polskim na Wschodzie, od 1918 r. w WP. Od 1929 r. słuchacz WSWoj., w 1930—1932 ukończył Ecole Superieure de Guerre. Od 1934 r. kierował katedrą taktyki artylerii w WSWoj., w kampanii jesiennej 1939 r. dowodził artylerią dywizyjną, a następnie całością 3 DP Legionów. W kon­spiracji od jesieni 1939 r., Szef Operacji i od 1943 r. I zastępca Szefa Sztabu Komen­dy Głównej AK, w tymże roku mianowany generałem brygady. Po odlocie do Lon­dynu w latach 1944—1945 zastępca Szefa Sztabu Naczelnego Wodza do spraw kraju. W 1947 r. zorganizował przewiezienie do kraju tzw. Złotego Funduszu Obrony Narodowej. W latach 1950—1956 więziony, następnie zrehabilitowany.

30 Olgierd Pozerski (1880—1930), od 1900 r. oficer armii rosyjskiej, od 1918 r. w WP, od 1926 r. dowódca 20 DP. Pośmiertnie w 1930 r. mianowany generałem dywizji.

31 Witold Chęciński, adwokat w Kielcach, i jego żona Alina.

32 Brat autora — Stanisław Rowecki, i jego żona Helena.

33 Władysław Dziadosz (1893—?), absolwent Wydziału Prawa UJ, członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w POW, od 1918 r. w WP. W latach 1934—1939 wojewoda kielecki. Wiceprezes ZG Związku Legioni­stów Polskich. Po wojnie na emigracji.

34 Córka brata autora, Stanisława Roweckiego.

35 Nazwy znanych lokali warszawskich ,,SIM" („Sztuka i Moda") przy ul. Kró­lewskiej, hotel „Bristol" przy ul. Krakowskie Przedmieście róg Karowej, „Narcyz" przy ul. Żurawiej róg Kruczej, „Kolombina" („Colombina") przy ul. Jasnej.

36 Przytoczone tu fragmenty zawierają zarówno streszczenia, jak i drobne znie­kształcenia. Pełny tekst przemówienia ministra spraw zagranicznych RP Józefa

Becka na plenarnym posiedzeniu Sejmu 5 V 1939 r. — zob. Sprawa polska w czasie drugiej wojny światowej na arenie międzynarodowej. Zbiór dokumentów. Warszawa 1965, s. 23—27.

37 Rozmowy ministrów spraw zagranicznych Niemiec i Włoch J. Ribbentropa i G. Ciano w Mediolanie (6—7 V 1939 r. ) wyprzedziły o kilkanaście dni podpisanie w Berlinie niemiecko-włoskiego Paktu Stalowego (22 V 1939 r.).

38 Związek Socjalistycznych Sowieckich Republik — używana wówczas w Polsce nazwa Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.

39 Mikołaj Bołtuć (1893—1939), od 1913 r. oficer armii rosyjskiej, od 1917 r. w III Korpusie Polskim na Wschodzie, od 1918 r. w WP. Dowódca 4 DP od 1936 r. , w 1938 r. mianowany generałem brygady. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca 4 DP. Poległ na polu bitwy.

40 Matka autora, Zofia z Chrzanowskich (1864—1936).

41 Żona Tadeusza Kasprzyckiego — Maria Jadwiga z domu Rybczyńska — po­pełniła samobójstwo 12 V 1939 r.

42 Zofia Kajzerówna, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

43 Edward Rydz (1886—1941), ps. Śmigły (używał potem nazwiska Śmigły-Rydz), absolwent Akademii Sztuk Pięknych i Wydziału Filozoficznego UJ, od 1912 r. oficer Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich dowódca l pp., potem I Brygady. Komendant Główny POW od 1917 r., jednocześnie członek tajnego Konwentu Organizacji ,,A". W listopadzie 1918 r. minister spraw wojskowych w rzą­dzie Ignacego Daszyńskiego, następnie w WP, od 1935 r. Generalny Inspektor Sił Zbrojnych (marszałek Polski od 1936 r.). Naczelny Wódz w kampanii jesiennej 1939 r. Internowany w Rumunii, w 1940 r. przedostał się na Węgry, a w 1941 r. wrócił do kraju, gdzie wkrótce zmarł.

44 Arnold Szyfman (1882—1967), reżyser, dyrektor Teatru Polskiego w Warsza­wie do 1939 r. i po zakończeniu wojny. Autor wspomnień Labirynt teatru (Warsza­wa 1964).

45 „Simon i Stecki" — skład win i restauracja przy ul. Krakowskie Przedmieście.

46 Dla porównania przytoczyć warto opinię wystawioną Śmigłemu-Rydzowi przez Józefa Piłsudskiego w grudniu 1922 r. „[...] Pod względem mocy charakteru i woli stoi najwyżej pośród generałów polskich [...] Polecam każdemu dla dowodze­nia armią. Jeden z moich kandydatów na Naczelnego Wodza. Bałbym się dla niego dwóch rzeczy: 1) że nie dałby sobie rady w obecnym czasie z rozkapryszonymi i przerośniętymi ambicjami generałów i 2) nie jestem pewien jego zdolności operacyjnych w zakresie prac Naczelnego Wodza i umiejętności mierzenia sił nie czysto wojsko­wych, lecz całego państwa swego i nieprzyjacielskiego" (Generałowie polscy w opinii J. Piłsudskiego, oprac. M. Cieplewicz, „Wojskowy Przegląd Historyczny" 1966, nr l, s. 327—329). Czytelników zainteresowanych oceną trafności publikowanych tu charakterystyk pozwalamy sobie odesłać do komentarza P. Staweckiego, Generalicja września, „Odra" 1985, nr 9, s. 11 —14.

47 W 1922 r. J. Piłsudski pisał o Kazimierzu Sosnkowskim m. in. „[...] Kandydat mój na komendanta armii. Braki pod względem operacyjnym opanuje szybko przy jego zdolnościach i przy daniu mu szefa sztabu, przepracowanego już pod względem operacyjnym. Dotychczasowa jego praca (kilkuletni minister spraw wojskowych)

przyzwyczaiła go do mierzenia sił państwa w najrozmaitszych wysiłkach i do oceniania zjawisk o charakterze nie ściśle militarnym; pod tym względem rzadki wyjątek wśród generałów polskich. Wobec ważności tego czynnika dla Naczelnego Wodza, przy innym Naczelnym Wodzu jak niżej podpisany, jedyny dotąd kandydat na stano­wisko szefa sztabu Naczelnego Wodza. Przy bardzo wielkiej poprzedniej pracy pod względem operacyjnym jeden z moich kandydatów na Naczelnego Wodza [...]" (Generałowie polscy ..., s. 330).

48 Według opinii J. Piłsudskiego z 1922 r. Berbecki to „bardzo dobry oficer o sil­nej woli, wielkiej odwadze i umiejętności wyciśnięcia z siebie i podwładnych bardzo wielkich wysiłków. Dla podwładnych nieznośny. Uprzedzający się do ludzi. Bardzo skłonny do faworytyzmu. Ten sam stosunek ma nie tylko do ludzi, ale i do całych jednostek wojskowych [...] Wobec względnie niełatwego umysłu i braku wykształ­cenia wojskowego trzeba zawsze zadania stawiać bardzo jasno i kategorycznie [...]Przeze mnie już jest wyznaczony jako pierwszy do objęcia dowództwa grupy operacyjnej [...]". (Generałowie polscy ..., s. 335).

49 Juliusz Rómmel (1881 — 1967), od 1903 r. oficer armii rosyjskiej, w 1918 r. w III Korpusie Polskim na Wschodzie, następnie w WP. W 1928 r. mianowany generałem dywizji, od 1929 r. Inspektor Armii. W kampanii jesiennej 1939 r. dowód­ca Armii "Łódź", którą opuścił 6 września, potem dowódca Grupy Armii „Warsza­wa". Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej wrócił w 1945 r. do kraju i krótko służył w LWP. W 1947 r. przeniesiony w stan spoczynku. Autor niezmiernie subiektywnie napisanych wspomnień Za honor i Ojczyznę (Warszawa 1958), poddanych ostrej kry­tyce m. in. przez generała Romana Abrahama. J. Piłsudski pisał o Rómmlu w 1922 r. „[...] jest z zawodu artylerzystą, a dowodził również podczas naszej wojny dywizją piechoty. Człowiek energiczny o silnym charakterze, bardzo lubiący swoją broń [kawalerię], dobry typ żołnierza, zdatny do dalszego rozwoju przyrodzonych zdol­ności, trochę protekcyjny w stosunku do ludzi i nawet jednostek wojskowych". (Generałowie polscy..., s. 336—337).

50 Jako minister robót publicznych (od 1930 do 1932 r.) „spowodował m. in. wydanie zarządzenia wprowadzającego specjalny wysoki podatek od posiadania samochodów, co wpłynęło w pewnej mierze na wstrzymanie rozwoju motoryzacji w Polsce (nazywano to zarządzenie złośliwie Lex Neugebauer)", jak pisał M. Krwawicz (Mieczysław Norwid-Neugebauer, [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. XXIII, Wrocław 1978).

51 Według opinii J. Piłsudskiego z 1922 r. Norwid-Neugebauer to „zdolny człowiek, o dość silnym, nieco zbyt nerwowym charakterze, wypraktykowany w administracji, lecz dobry i do dowodzenia. Jeden z kandydatów zarówno na głównego kwatermistrza, jak i na szefa sztabu ministra" (Generałowie polscy..., s. 336).

52 Tadeusz Ludwik Piskor (1889—1951), student uniwersytetu w Liege i polite­chniki we Lwowie, współzałożyciel ZWC w Liege. Od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w POW, następnie w WP. Od 1926 r. Szef Sztabu Generalnego (od 1928 r. Sztabu Głównego), w 1928 r. mianowany generałem dywizji. Od 1931 r. Inspektor Armii, w kampanii jesiennej 1939 r. dowódca Armii „Lublin". Po uwolnieniu z nie­woli niemieckiej pozostał na emigracji.

53 Kazimierz Fabrycy (1888—1958), student politechniki we Lwowie i w Mo­nachium, w 1908 r. współzałożyciel ZWC, od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w PSZ, następnie w WP. Był kolejno II, potem I wiceministrem spraw wojskowych i Inspektorem Armii we Lwowie. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca Armii „Karpaty", którą opuścił 12 września. Potem w Polskich Siłach Zbrojnych na Bli­skim Wschodzie. Po wojnie pozostał na emigracji.

54 Władysław Bortnowski (1891 —1966), student UJ, członek Związku Strzeleckie­go, od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w POW, następnie w WP. W 1920—

1922 ukończył Ecole Superieure de Guerre. Od 1935 r. Inspektor Armii (w 1936 r. mianowany generałem dywizji), w 1938 r. dowódca GO ,,Śląsk", która zajęła Zaolzie. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca Armii „Pomorze", ranny. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji.

55 Tadeusz Kutrzeba (1886—1947), od 1906 r. oficer armii austriackiej, od 1918 r. w WP. Od 1928 r. komendant WSWoj., a od 1935 r. jednocześnie Inspektor Armii. W 1939 r. mianowany generałem dywizji, w kampanii jesiennej dowódca Armii „Poznań", potem zastępca dowódcy Armii „Warszawa". Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji. Jego prochy sprowadzono do kraju i złożono w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym (obecnie Komunalnym) w Warsza­wie. Następnie opublikowano studium historyczno-operacyjne jego pióra Bitwa nad Bzurą (Warszawa 1957, 1958) i Ze wspomnień gen. Tadeusza Kutrzeby („Woj­skowy Przegląd Historyczny" 1983, nr 2—3).

56 Stanisław Kwaśniewski (1886—1956), od 1905 r. służył w armii austriackiej, w 1917 r. w PSZ, a od 1918 r. w WP. Po ukończeniu Szkoły Sztabu Generalnego (1921) i mianowaniu generałem brygady od 1928 r. II zastępca Szefa Sztabu Główne­go, od 1932 r. generał do prac przy Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych, od 1937 r. Inspektor Wojsk Etapowych. Po kampanii jesiennej 1939 r. w Polskich Siłach Zbrojnych we Francji i Wielkiej Brytanii, od 1942 r. w stanie nieczynnym. Po wojnie pozostał na emigracji. Autor Wspomnień legionowych byłego oficera austriackiego (Warszawa 1925).

57 Antoni Szylling (1884—1971), od 1917 r. w II Korpusie Polskim na Wscho­dzie, od 1918 r. w niewoli niemieckiej, od 1919 r. w WP. Od 1937 r. generał do prac przy Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych, w kampanii jesiennej 1939 r. dowód­ca Armii „Kraków". Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji. W 1946 r. mianowany generałem dywizji.

58 Mieczysław Smorawiński (1893—1940), student uniwersytetu we Lwowie, członek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w PSZ, następnie w WP. W 1928 r. mianowany generałem brygady, od 1934 r. dowódca OK II Lublin. Inter­nowany przez władze radzieckie.

59 Józef Wilczyński (1890—1939), ps. Olszyna (używał potem nazwiska Olszyna-

-Wilczyński), student politechniki we Lwowie, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w armii austriackiej, od 1918 r. w WP. W 1927 r. mianowany generałem brygady, od 1938 r. dowódca OK III Grodno. Zginął podczas kampanii jesiennej 1939 r. w nie wyjaśnionych do końca okolicznościach.

60 Wiktor Thommee (1881 — 1962), oficer armii rosyjskiej, od 1918 r. w 4 Dywizji Strzelców gen. L. Żeligowskiego w Rosji, od 1919 r. w WP. Od 1938 r. dowódca OK

IV Łódź, w kampanii jesiennej 1939 r. dowódca kolejno GO "Piotrków" Armii "Łódź" i obrony Modlina. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej służył w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, a w 1947 r. wrócił do kraju. Pośmiertnie w 1964 r. mianowany generałem dywizji. Ogłosił Ze wspomnień dowódcy obrony Modlina („Wojskowy Przegląd Historyczny" 1959, nr 3, s. 172—207).

61 Pomyłka autora — dowódcą OK V był Aleksander Narbut-Łuczyński zaś dowódcą OK VI Władysław Langner (1897—1972), członek PDS, od 1914 r. w Le­gionach Polskich od 1918 r. w WP. Od 1934 r. dowódca OK IV Łódź a od 1938 r. — OK VI Lwów. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca obrony Lwowa, następnie w Polskich Siłach Zbrojnych we Francji i Wielkiej Brytanii. Po wojnie pozostał na emigracji. W 1964 r. mianowany generałem dywizji.

62 Edmund Knoll (1891—1953), ps. Kownacki (używał potem nazwiska Knoll-Kownacki), absolwent Instytutu Rolniczego w Moskwie, członek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w PSZ, potem w WP. W 1922—1924 ukończył Ecole Superieure de Guerre. W 1927 r. mianowany generałem brygady. Od 1935 r. dowódca OK VII Poznań. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca GO „Koło" Armii „Poznań". Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej służył w II Korpusie Polskich Sił Zbrojnych we Włoszech, po wojnie pozostał na emigracji.

63 Franciszek Kleeberg (1888—1941), od 1908 r. oficer armii austriackiej, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w PSZ, a od 1918 r. w WP. W 1924—1925 ukończył Ecole Superieure de Guerre. Od 1937 r. dowódca OK IX Brześć n. Bugiem. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Po­lesie". Zmarł w niewoli niemieckiej. Pośmiertnie w 1943 r. mianowany generałem dywizji. W 1969 r. jego prochy sprowadzono do kraju i złożono na cmentarzu w Kocku.

64 Wacław Wieczorkiewicz (1890—1969), ps. Scewola (używał potem nazwiska Scewola-Wieczorkiewicz), członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W 1924—1926 ukończył Ecole Superieure de Guerre. W 1927 r. mianowany generałem brygady. Od 1936 r. dowódca OK X Przemyśl. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca etapów Armii „Kraków" i „Karpaty", potem w Polskich Siłach Zbrojnych i następnie w konspiracji na terenie Francji. Po wojnie pozostał na emigracji.

65 Wincenty Kowalski (1892—1984), od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W 1921 —1923 ukończył WSWoj. W 1939 r. mianowany generałem brygady, w kampanii jesiennej dowódca l DP Legionów, kontuzjowany. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji. Zmarł w USA, w 1986 r. jego prochy złożono na cmentarzu w Kałuszynie.

66 Marian Turkowski (1894—1948), student Wydziału Prawa UJ, od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w II Korpusie Polskim na Wschodzie, następnie w WP. Od 1938 r. (także w kampanii jesiennej 1939 r.) dowódca 3 DP Legionów, ciężko ranny. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej wrócił do kraju i wstąpił do LWP. Mianowany generałem brygady, był m. in. dowódcą 7 DP. W 1948 r. przeniesiony w stan spoczynku.

67 Juliusz Zulauf (1891—1943), członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Le­gionach Polskich, od 1917 r. w armii austriackiej, od 1918 r. w WP. W 1932 r. miano-

wany generałem brygady. Od 1937 r. (także w czasie kampanii jesiennej 1939 r.) dowódca 5 DP, następnie dowódca GO i dowódca obrony Pragi. Zmarł w niewoli niemieckiej.

68 Bernard Mond (1887—1957), student Wydziału Prawa uniwersytetu we Lwo­wie, członek Drużyn Bartoszowych, od 1914 r. oficer armii austriackiej, od 1918 r. w WP. Od 1932 r. dowódca 6 DP (w 1933 r. mianowany generałem brygady), także w kampanii jesiennej 1939 r. Po uwolnieniu z niewoli wrócił w 1946 r. do kraju.

69 Janusz Gąsiorowski (1889—1949), student uniwersytetu w Wiedniu i UJ, członek PDS, od 1914 r. oficer armii austriackiej, od 1917 r. w PSZ, od 1918 r. w WP. W 1922—1923 ukończył kurs doszkolenia WSWoj. W 1932 r. mianowany generałem brygady Szef Sztabu Głównego, a od 1936 r. dowódca 7 DP, także w kampanii jesiennej 1939 r. Po uwolnieniu z niewoli pozostał na emigracji.

70 Teodor Furgalski (1893—1939), brat Tadeusza, student Wydziału Filozoficz­nego UJ, członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w armii austriackiej, od 1918 r. w WP. W 1922 r. ukończył kurs doszkolenia WSWoj. Od 1932 r. do 1933 r. szef Oddziału II Sztabu Głównego. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca 8 DP. Poległ na polu bitwy. Pochowany w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Komunalnym (dawnym Wojskowym) w Warszawie.

71 Józef Werobej (1890—1976), oficer armii rosyjskiej, od 1917 r. w I Korpusie Polskim na Wschodzie, od 1918 r. w armii gen. J. Hallera, potem w WP. Od 1939 r. dowódca 9 DP, w kampanii jesiennej dowodził kolejno 9 i 4 DP. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej zastępca dowódcy 5 Kresowej DP II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych we Włoszech. Po wojnie pozostał na emigracji. W 1964 r. mianowany generałem brygady.

72 Józef Rybak (1882—1954), od 1901 r. oficer armii austriackiej, od 1918 r. w WP. W 1924 r. mianowany generałem dywizji, od 1926 r. Inspektor Armii w War­szawie. W 1930 r. przeniesiony w stan spoczynku. Po wojnie w kraju. Autor Pamiętni­ków (Warszawa 1954). W opinii wystawionej w 1922 r. J. Piłsudski pisał o nim „Sil­ny charakter i wola, ambitny, opanowany i skryty. Zna stosunki wojskowe i perso­nalne, jak rzadko kto w wojsku. Pamięć wyśmienita. Człowiek o niespożytej pracy i umiejący zmusić innych do wielkich wysiłków. Charakter stworzony do dowo­dzenia, zepsuty przez długie użycie go w biurach, gdzie z powodu nieodpowiedniości jego charakteru do zajęcia nabył dużo cech nieprzyjemnych i dla dowódców, i dla podwładnych. Często się boję, że z tego powodu już przy dowodzeniu zawodzić zacznie. Już się zanadto przyzwyczaił do dowodzenia pośredniego, bez widzenia żołnierza, oficera i materiału wojennego. Z tego też powodu może być w opera­cjach nieśmiały i zanadto papierowy. Szkoda tego charakteru, być może na zaw­sze zepsutego przez sztabową robotę [...] Moje dla niego w tym roku przezna­czenie wojenne jest główny kwatermistrz, gdzie mógłby samodzielnie pracować. Mógłby również być szefem sztabu przy ministrze [...]" (Generałowie polscy..., s. 335).

73 Franciszek Dindorf-Ankowicz (1888—1963), student politechniki we Lwowie, członek PDS, od 1914 r. w armii austriackiej, od 1915 r. w niewoli rosyjskiej, od 1918 r. w 5 Dywizji Syberyjskiej, od 1920 r. w WP w kraju. Od 1937 r. dowódca 10 DP

(w 1938 r mianowany generałem brygady), także w kampanii jesiennej 1939 r. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji. Pochowany na Cmenta­rzu Komunalnym (dawnym wojskowym) w Warszawie.

74 Kazimierz Łukoski (1890—1940), ps. Orlik (używał potem nazwiska Orlik-Łukoski), student Wyższej Szkoły Rolniczej w Wiedniu, członek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. szef sztabu 4 Dywizji Strzelców na Wschodzie potem w armii gen. J. Hallera we Francji, następnie w WP w kraju. Od 1927 r. dowódca 11 DP, w 1928 r. mianowany generałem brygady. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca odcinka „Słowacja" (GO „Jasło") Armii "Karpaty". Internowany przez władze radzieckie.

75 Gustaw Paszkiewicz (1893—1955), ps. Radwan, od 1914 r. oficer armii rosyj­skiej, od 1917 r. w I Korpusie Polskim na Wschodzie, od 1918 r. w WP. Od 1919 r. dowódca 55 pp., w 1923—1924 ukończył kurs doszkolenia WSWoj. Od 1935 r. (także w kampanii jesiennej 1939 r.) dowódca 12 DP, potem zastępca dowódcy Armii „Karpaty". Internowany w Rumunii, przedostał się do Francji. W latach 1939—1940 zastępca Komendanta Głównego ZWZ. Od 1943 r. zastępca dowódcy I Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii. Po powrocie do kraju (1945) wstąpił do LWP. Dowódca 18 DP i przewodniczący Wojewódzkiego Komitetu Bezpieczeństwa w Białymstoku, w 1946 r. mianowany generałem dywizji następnie do 1948 r. dowódca Warszawskiego Okręgu Wojskowego, a od 1949 r. dyrektor Biura Wojskowego w Ministerstwie Leśnictwa. W 1952 r. przeniesiony w stan spo­czynku. W latach 1947—1952 poseł do Sejmu Ustawodawczego RP.

76 Józef Ćwiertniak (1896—1939), student Wydziału Prawa UJ, członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. Po ukończeniu Szkoły Sztabu Generalnego (1921) m. in. od 1929 r. szef Departamentu Piechoty MSWojsk., od 1932 r. dowódca piechoty dywizyjnej 29 DP, potem do 1939 r. dowódca 13 DP.

77 Franciszek Wład (1888—1939), od 1910 r. oficer armii austriackiej, od 1918 r. w WP. W latach 1921 — 1922 ukończył Ecole Superieure de Guerre. Od 1930 r. do­wódca 14DP (w 1939 r. mianowany generałem brygady), także w kampanii jesiennej. Poległ na polu bitwy.

18 Zdzisław Przyjałkowski (1892—1971), student politechniki we Lwowie, czło­nek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W 1921 —1923 ukończył WSWoj. Od 1937 r. dowódca 15 DP (w 1939 r. mianowany generałem brygady) także w kampanii jesiennej 1939 r. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji w Szwecji.

79 Stanisław Świtalski (1890—1939), absolwent Wydziału Prawa UJ, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w POW, od 1918 r. w WP. W 1921 —1923 ukończył WSWoj. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca 16 DP następnie dowódca Grupy swojego imienia. Poległ na polu bitwy.

80 Maksymilian Kamski (1895—1979), ps. Milan (używał potem nazwiska Milan-Kamski), student Wydziału Prawa UJ, członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w POW, następnie w 4 Dywizji Strzelców gen. L. Żeligowskiego na Wschodzie, potem w WP. W 1924—1925 ukończył kurs doszkolenia WSWoj. Od 1936 r. dowódca 17 DP, w 1939 r. mianowany generałem

brygady i zastępcy dowódcy OK VI Lwów, od 1941 r. w Polskich Siłach Zbrojnych na Bliskim Wschodzie. W 1949 r. wrócił do kraju.

81 Czesław Fijałkowski (1892—1944), ps. Młot (używał potem nazwiska Młot-

-Fijałkowski), student uniwersytetu w Liege, tamże komendant PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w PSZ, następnie w WP. Od 1928 r. dowódca 18 DP, w 1930 r. mianowany generałem brygady. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew". Zmarł w niewoli niemiec­kiej.

82 Wilhelm Lawicz (1893—1968) ps. Liszka (używał potem nazwiska Liszka-

-Lawicz), student Wydziału Prawa UJ, członek PDS, od 1914 r. w Legionach Pol­skich, od 1918 r. w II Korpusie Polskim i 4 Dywizji Strzelców na Wschodzie, w 1919 r. w armii gen. J. Hallera we Francji, następnie w WP w kraju. W 1921—1922 ukończył kurs doszkolenia WSWoj. Od 1938 r. dowódca 20 DP, także w kampanii jesiennej 1939 r., następnie dowódca Pododcinka „Północ" w obronie Warszawy. Po uwol­nieniu z niewoli niemieckiej w II Korpusie Polskich Sił Zbrojnych we Włoszech. Po wojnie pozostał na emigracji. W 1966 r. mianowany generałem brygady. Po­chowany na Cmentarzu Komunalnym (dawnym Wojskowym) w Warszawie.

83 Józef Kustron (1892—1939), student UJ, członek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w armii austriackiej, od 1918 r. w WP. Od 1925 r. do 1930 r. dowódca 55 pp., od 1935 r. dowódca 21 DP (w 1939 r. mianowany generałem bry­gady), także w kampanii jesiennej. Poległ na polu bitwy. Od 1981 r. działa w Nowym Sączu społeczny komitet budowy jego pomnika.

84 Mieczysław Spiechowicz (1894—1985), ps. Boruta (używał później nazwiska Boruta-Spiechowicz), student Akademii Handlowej w Antwerpii, członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w II Korpusie Polskim na Wschodzie i armii gen. J. Hallera we Francji, następnie w WP w kraju. W 1920

-1921 ukończył kurs doszkolenia Szkoły Sztabu Generalnego. Od 1934 r. dowódca 22 DP, w 1936 r. mianowany generałem brygady. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca GO „Bielsko", potem „Boruta". Internowany przez władze radzieckie, od 1941 r. dowódca 5 DP w ZSRR, od 1943 r. dowódca I Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii. W 1945 r. wrócił do kraju i krótko służył w LWP.

85 Bolesław Krzyżanowski (1897—1951), członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W 1919—1920 ukończył francuską Szkołę Wojskową w St. Cyr. Od 1938 r. (także w kampanii jesiennej 1939 r. )dowódca 24 DP, potem w dyspozycji dowódcy Armii „Karpaty". Internowany w Rumunii, od 1941 r. w niewoli niemieckiej, w 1946 r. wrócił do kraju.

86 Franciszek Alter (1889—1945), oficer armii austriackiej, od 1918 r. w WP. W 1936 r. mianowany generałem brygady, od tego roku (także w kampanii jesiennej 1939 r.) dowódca 25 DP. Zmarł w niewoli niemieckiej.

87 Adam Ajdukiewicz (1894 — przed 1969), ps. Brzechwa (używał potem nazwiska Brzechwa-Ajdukiewicz), student politechniki we Lwowie, członek skautingu i „So­koła", od 1914 r. w Legionie Wschodnim, następnie w Legionach Polskich, od 1917 r. w armii austriackiej i POW, od 1918 r. w WP. W 1921 r. ukończył Szkołę Szta­bu Generalnego. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca 26 DP. Po wojnie na emi­gracji.

88 Juliusz Drapella (1886—1946), członek POW, od 1914 r. w armii austriackiej od 1918 r. w WP. W 1923—1924 ukończył kurs doszkolenia WSWoj. Od 1932 r. dowódca 27 DP (w 1934 r. mianowany generałem brygady), także w kampanii je­siennej 1939 r. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji.

89 Władysław Uzdowski (1887—1957), ps. Bończa (używał potem nazwiska Bończa-Uzdowski), od 1903 r. członek PPS, a od 1906 r. jej Organizacji Bojowej, w 1907 r. zbiegł z zesłania, następnie okręgowiec PPS-Frakcji Rewolucyjnej w War­szawie i Łodzi, członek Związku Strzeleckiego. Od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w POW i następnie w WP. Od 1926 r. dowódca 28 DP (w 1928 r. miano­wany generałem brygady), także w kampanii jesiennej 1939 r. Po uwolnieniu z nie­woli niemieckiej wrócił do kraju.

90 Ignacy Oziewicz (1887—1966), ps. Czesław, od 1907 r. w armii rosyjskiej, od 1919 r. w WP. Od 1935 r. (także w kampanii jesiennej 1939 r.) dowódca 29 DP, ranny, do 1940 r. internowany na Litwie. Od 1941 r. zastępca Komendanta Głów­nego Narodowej Organizacji Wojskowej, od 1942 r. Dowódca Narodowych Sił Zbrojnych. Aresztowany w 1943 r., więzień Pawiaka, Oświęcimia i Flossenburga. Po wojnie na emigracji, w 1958 r. wrócił do kraju.

91 Leopold Cehak (1889—1946), oficer armii austriackiej, od 1914 r. w Legio­nach Polskich, od 1918 r. w WP. W 1936 r. mianowany generałem brygady, od 1937 r. (także w kampanii jesiennej 1939 r.) dowódca 30 DP. Po uwolnieniu z nie­woli niemieckiej pozostał na emigracji.

92 Władysław Anders (1892—1970), student politechniki w Rydze, oficer armii rosyjskiej, od 1917 r. w I Korpusie Polskim na Wschodzie, od 1919 r. w WP. Od 1937 r. (także w kampanii jesiennej 1939 r.) dowódca Nowogródzkiej Brygady Ka­walerii, następnie GO Kawalerii. Internowany przez władze radzieckie, od 1941 r. dowódca Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, od 1942 r. dowódca Armii Polskiej na Wschodzie, od 1943 r. dowódca II Korpusu Polskiego we Włoszech. W 1945 r. pełniący obowiązki Naczelnego Wodza, a od 1946 r. Naczelny Wódz. W tymże roku pozbawiony obywatelstwa polskiego (decyzję tę odwołano w 1971 r.). W 1954 r. mianowany na emigracji generałem broni. Ogłosił wspomnienia Bez ostatniego rozdziału (Newtown 1949).

93 Zygmunt Piasecki (1893—1954), student politechniki we Lwowie, członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. Od 1930 r. dowódca Krakowskiej Brygady Kawalerii (w 1938 r. mianowany generałem brygady), także w kampanii jesiennej 1939 r. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji.

94 Marian Przewłocki (1888—1966), od 1908 r. oficer armii rosyjskiej, od 1917 r. w I Korpusie Polskim na Wschodzie, od 1918 r. w WP. W 1933 r. mianowany gene­rałem brygady. Od 1937 r. dowódca Kresowej Brygady Kawalerii, w kampanii je­siennej 1939 r. dowódca GO Kawalerii. Internowany przez władze radzieckie, zbiegł i od 1941 r. służył w Polskich Siłach Zbrojnych na Bliskim Wschodzie, potem w II Korpusie we Włoszech. Po wojnie pozostał na emigracji.

95 Rudolf Dreszer (1891 — po 1950), oficer armii rosyjskiej, od 1918 r. w WP. Od 1937 r. dowódca Wileńskiej Brygady Kawalerii, w 1938 r. mianowany gene­rałem brygady, w kampanii jesiennej 1939 r. dowódca GO Kawalerii, następnie

w Polskich Siłach Zbrojnych we Francji i w Wielkiej Brytanii. Po wojnie pozostał na emigracji.

96 Ludwik Skrzyński (1893—1972), ps. Kmicic (używał potem nazwiska Kmicic-Skrzyński), student uniwersytetu w Liege i Nancy, członek Związku Strzeleckie­go, od 1914 r. w Legionach Polskich (jeden z 7 ułanów pierwszego patrolu. W. Beliny-Prażmowskiego) od 1918 r. w WP. W latach 1924—1925 ukończył kurs doszko-lenia WSWoj. Od 1929 r. dowódca Podlaskiej Brygady Kawalerii (w 1938 r. miano­wany generałem brygady), także w kampanii jesiennej 1939 r. Po uwolnieniu z nie­woli niemieckiej na emigracji.

97 Adam Korytowski(1886—1942), od 1908 r. oficer armii austriackiej, od 1918 r. w WP, w latach 1924—1925 ukończał kurs doszkolenia w WSWoj. Od 1930 r. dowódca Brygady Kawalerii „Równe", w 1938 r. mianowany generałem brygady. W kampanii jesiennej 1939 r. zastępca dowódcy, potem dowódca OK IV Łódź, następnie w Polskich Siłach Zbrojnych we Francji i Wielkiej Brytanii. W 1942 r. przeniesiony w stan nieczynny.

98 Roman Abraham (1891—1976), absolwent Wydziału Prawa uniwersytetu we Lwowie, od 1914 r. w armii austriackiej, od 1918 r. w WP. W 1921—1922 ukoń­czył kurs doszkolenia Szkoły Sztabu Generalnego. Od 1937 r. dowódca Wielkopol­skiej Brygady Kawalerii (w 1938 r. mianowany generałem brygady), także w kam­panii jesiennej 1939 r., następnie dowódca GO Kawalerii. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej wrócił do kraju. Ogłosił m. in. Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury (Warszawa 1969). Jego imieniem nazwano Zespół Szkół Rolniczych we Wrześni.

99 Tadeusz Malinowski (1888—?), student Wydziału Prawa UJ, członek Polo­wych Drużyn Sokolich, od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w II Korpusie Polskim na Wschodzie, następnie w armii gen. J. Hallera we Francji i w WP w kraju. W 1923—1924 ukończył kurs doszkolema WSWoj., w 1931 r. mianowany generałem brygady. Od 1936 r. I zastępca Szefa Sztabu Głównego. Po kampanii jesiennej 1939 r. w Polskich Siłach Zbrojnych we Francji i w Wielkiej Brytanii. Po wojnie pozostał na emigracji. W 1946 r. pozbawiony obywatelstwa polskiego (decyzję tę odwołano w 1971 r.).

100 Mieczysław Maciejewski (1886—1940), od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. Mianowany generałem brygady, od 1938 r. zastępca II wicemini­stra spraw wojskowych (Szefa Administracji Armii). Po kampanii jesiennej 1939 r. internowany w Rumunii, popełnił samobójstwo.

101 Aleksander Litwinowicz (1879—1948), absolwent politechniki we Lwowie, wiceprezes Związku Strzeleckiego we Lwowie, od 1914 r. w Legionach Polskich (od 1916 r. zastępca szefa intendentury Polskiego Korpusu Posiłkowego), od 1917 r. w POW, od 1918 r. w WP. W 1923 r. mianowany generałem brygady. Od 1927 r. dowódca OK III Grodno, od 1935 r. — OK VI Lwów, od 1936 r. II wiceminister spraw wojskowych (Szef Administracji Armii). Internowany w Rumunii w 1939 r., po wojnie w 1946 r. wrócił do kraju.

102 Władysław Sikorski (1881 — 1943), w 1908 r. współzałożyciel ZWC, a w 1910 r. — Związku Strzeleckiego, od 1914 r. szef Departamentu Wojskowego NKN, od 1916 r. dowódca 3 pp. Legionów Polskich, od 1917 r. w PSZ, od 1918 r. w WP. W 1922—1923 premier rządu RP, od 1924 r. minister spraw wojskowych,

od 1925 r. dowódca OK VI Lwów. W 1928 r. przeniesiony w stan nieczynny. Współ­twórca Frontu Morges w 1937 r. Po kampanii jesiennej 1939 r. premier rządu RP na emigracji. Naczelny Wódz i jednocześnie do 1942 r. minister spraw wojskowych.

103 Henryk Minkiewicz (1880—1940), student UJ i Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, od 1902 r. członek PPS, w 1905 r. członek Centralnego Komitetu Robotniczego, a następnie Wydziału Bojowego PPS, w 1910 r. sekretarz Wydziału Zagranicznego PPS, w 1912—1913 komendant Związku Strzeleckiego w Zakopa­nem od 1914 r. w Legionach Polskich m. in dowódca 3 pp. od 1916 r. w niewoli rosyjskiej, od 1917 r. w PSZ (w 1918 r. był inspektorem wyszkolenia), następnie w WP. W 1924 r. mianowany generałem dywizji, od 1925 r. dowódca KOP. W 1929 r. przeniesiony do dyspozycji MSWojsk., a w 1934 r. — w stan spoczynku.

104 Marian Chilewski (1892—?), od 1918 r. oficer służby stałej WP, m. in dowódca 58 pp. a od 1938 do 1939 r. szef Biura Personalnego MSWojsk.

105 Stosowana od czasu rozbiorów niemiecka nazwa miejscowości Sopot (dawniej — Sopoty), w okresie międzywojennym znajdującej się w granicach Wolnego Miasta Gdańska.

106 Hermann Rauschning (1897—?), dr filozofii od 1914 r. oficer armii niemie­ckiej, od 1918 r. w Polsce, od 1926 r. obywatel Wolnego Miasta Gdańska. Od 1933 r. był tam zastępcą gauleitera NSDAP, a w 1933—1934 prezydentem Senatu Wolnego Miasta Gdańska. Następnie zerwał z hitleryzmem i w 1935 r. przez Polskę, która udzieliła mu azylu, Szwajcarię i Wielką Brytanię wyemigrował do USA. Autor głośnych książek Die Revolution des Nihilismus (Zurich 1938, wydanie polskie 1939) i Gesprache mit Hitler (Zurich 1939).

107 Napad na polskich celników w Kałdowie (Kalthof) nastąpił 20 V 1939 r. W nocy zaatakowano samochód zastępcy Komisarza Generalnego RP Tadeusza Perkowskiego, który spisywał przebieg incydentu. Kierowca samochodu sierżant Straży Granicznej Zygmunt Morawski, zastrzelił wówczas w obronie własnej czoło­wego miejscowego działacza NSDAP Maksa Gruebnaua (władze gdańskie poda­wały to nazwisko w wersji zniekształconej — Gruebner i podobny błąd czyni autor). Na grobie hitlerowca złożono wieniec od A. Hitlera. Zob. A. Męclewski, Celnicy Wolnego Miasta, Warszawa 1971, s. 286—303.

108 Ferdinand Foch (1851 — 1929), marszałek Francji (1918), Wielkiej Brytanii (1919) i Polski (1923).

109 Teufelsbruch (niem.) — diabelskie bagno.

110 Węzeł kolejowy w Boguminie (jeden z największych w Europie Środkowej) miał wówczas duże znaczenie, bowiem linia kolejowa Bogumin — Przełęcz Jabłon­kowska — Żylina była jedyną trzytorową linią kolejową, łączącą Czechy i Słowa­cję.

111 Zaolzie (zajęte przez wojska czechosłowackie w styczniu 1919 r.) zostało prze­jęte przez Polskę w październiku 1938 r.

112 Fryderyk Jarossy (1890—1960), z pochodzenia Węgier obywatel austriacki, od 1924 r. w Polsce. Znakomity konferansjer w "Qui Pro Quo", od 1931 r. aktor i dyrektor teatrzyków ogródkowych w Warszawie. Po wojnie w Wielkiej Brytanii.

113 Hanka Ordonówna (właściwie Maria Anna Tyszkiewicz zdomu Pietruszyńska) (1902—1950), aktorka i piosenkarka. W czasie okupacji niemieckiej więziona na

Pawiaku, po zwolnieniu w 1940 r. wyjechała do Wilna, a w 1942 r. przedostała się do Libanu.

114 W czerwcu 1919 r. odbywały się pertraktacje w sprawie wspólnej akcji brytyjsko-francusko-radzieckiej na wypadek agresji niemieckiej. 7 czerwca przez War­szawę w drodze do Moskwy przejeżdżał wyższy urzędnik brytyjskiego Foreign Office Wiliam Strang.

115 Autor i B.Prugar-Kethng zostali jednocześnie mianowanipułkownikami (ze starszeństwem z l I 1932 r.), ale Rowecki był o cztery lata młodszy.

116 Stanisław Maczek (1892), od 1914 r. w armii austriackiej, od 1918 r. w WP. W latach 1923—1924 ukończył kurs doszkolenia WSWoj. Od l938 r. dowódca l0 Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej, także w kampanii jesiennej 1939 r., następnie do­wódca 10 Brygady Kawalerii Pancernej we Francji, od 1942 r. dowódca l Dywizji Pan­cernej. W 1945 r. mianowany generałem dywizji, do 1947 r. dowódca I Korpusu w Wielkiej Brytanii. Pozostał na emigracji, w 1946 r. pozbawiony obywatelstwa pol­skiego (decyzję tę odwołano w 1971 r.). Autor wspomnień Od podwody do czołgu (Edynburg 1961).

117 10 Brygada Kawalerii była przeorganizowywana w brygadę zmotoryzowaną od marca 1937 r., przyjmując później nazwę 10 Brygada Kawalerii Zmotoryzo­wanej. Była to pierwsza i w chwili wybuchu wojny we wrześniu 1939 r. jedyna polska jednostka w pełni zmechanizowana. Odtworzona we Francji w 1939/1940 r. jako 10 Brygada Kawalerii Pancernej, od 1942 r. wchodziła w skład l Dywizji Pancernej, kończąc chlubny szlak bojowy w maju 1945 r. w Wilhelmshaven.

118 Antoni Trzaska-Durski (1895—?), od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W 1922 r. ukończył WSWoj., od 1937 r. dowódca 10 Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej od 1938 r. dowódca piechoty dywizyjnej 15 DP. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji. W 1966 r. mianowany generałem bry­gady.

119 Czołgi rozpoznawcze (tankietki). Nazwę TK tworzyły inicjały Tadeusza Kossakowskiego (1888—1965), od 1930 do 1936 r. Dowódcy Broni Pancernych WP, cichociemnego, oficera AK, w 1944 r. mianowanego generałem dywizji. Od 1931 r. produkowano w Polsce wersję TK-3, a od 1934 r. — wersie TKS.

120 Lekkie czołgi Vickers-Armstrong ,,E" produkcji angielskiej zakupione w 1932 r.

121 Brunon Olbrycht (1895—1951), od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. Od 1930 r. do 1936 r. i od 1938 do 1939 r. komendant Centrum Wyszkolenia Piechoty w Rembertowie. W 1937 r. mianowany generałem brygady. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca 39 Rezerwowej DP. Po zwolnieniu z niewoli niemieckiej (1942) w AK, w 1944 r. dowódca GO „Śląsk Cieszyński". Po wojnie w LWP, w la­tach 1945—1946 dowódca Warszawskiego Okręgu Wojskowego, następnie komen­dant Centrum Wyszkolenia Piechoty w Rembertowie. W 1946 r. mianowany gene­rałem dywizji, w 1948 r. przeniesiony w stan spoczynku.

122 Mowa o sekcji wyszkolenia Oddziału I (organizacyjnego) Naczelnego Dowódz­twa.

123 Siemion Budionny (1883—1973), od 1903 r. w armii rosyjskiej, od 1918 r. w Armii Czerwonej. W 1919—1920 dowódca l Armii Konnej, w latach 1924—1937 i 1943—1953 dowódca kawalerii Armii Radzieckiej.

124 Józef Kreutzinger (1877—1939), od 1894 r. w armii niemieckiej, w 1918 r. w PSZ, następnie w WP, m. in. wykładowca w WSWoj. Od 1926 r. pełniący obowiązki szefa, a w 1932 r. szef Wojskowego Instytutu Geograficznego. W tymże roku prze­niesiony w stan spoczynku, od 1933 r. wiceburmistrz w Poniecu (woj. poznańskie). Rozstrzelany przez Niemców.

125 Wiktor Matczyński (1882—?), od 1918 r. oficer służby stałej 50 pp. WP.

126 Bronisław Regulski (1886—1961), student Politechniki Warszawskiej, od 1917 r. w I Korpusie Polskim na Wschodzie, od 1918 r. w WP. Od 1934 r. zastępca I wiceministra spraw wojskowych, w 1936 r. mianowany generałem brygady. W latach 1940—1945 attache wojskowy w Londynie, po wojnie pozostał na emigra­cji

127 Stanisław Kozicki (1893—1948), student politechniki we Lwowie, członek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. Od 1935 r. dowódca 26 DP (w 1937 r. mianowany generałem brygady), od 1938 r. Dowódca Broni Pancer­nych. Internowany w Rumunii, od 1941 r. w niewoli niemieckiej, po uwolnieniu pozostał na emigracji.

128 Janusz Głuchowski (1888—1964), od 1905 r. członek Organizacji Bojowej PPS, w czasie studiów na politechnice w Liege działał w Związku Strzeleckim, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. Od 1935 r. I wiceminister spraw wojskowych, po kampanii jesiennej 1939 r. w Polskich Siłach Zbrojnych we Francji i w Wielkiej Brytanii. W 1945 r. mianowany generałem dywizji, po wojnie pozostał na emigracji.

129 Louis Faury (1874—1947), generał francuski, od 1919 r. wykładowca, a od 1921 do 1928 r. dyrektor nauk WSWoj. W sierpniu — wrześniu 1939 r. szef Francu­skiej Misji Wojskowej w Polsce.

130 Stokes — angielski moździerz piechoty wzór 1918, 1924, 1928 i 1931 (pod nazwą Stokes-Brandt).

131 Stanisław Czuryłło (1894—?), od 1918 r. w WP, po 1928 r. dowódca batalionu 3 pułku strzelców podhalańskich, następnie zastępca dowódcy 55 pp.

132 Piotr Skuratowicz (1891—1940), oficer armii rosyjskiej, w 1918 r. w I Korpu­sie Polskim na Wschodzie i w armii gen. J. Hallera we Francji, następnie w WP w kraju. Od 1937 r. szef Departamentu Kawalerii MSWojsk., w 1939 r. mianowany generałem brygady. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca obrony Dubna interno­wany przez władze radzieckie.

133 Józef Moszczeński (1894—1957), student Wydziału Prawa uniwersytetu w Kijowie i Wyższej Szkoły Technicznej w Moskwie, od 1914 r. w POW od 1916 r. w armii rosyjskiej, od 1918 r. wWP. Po ukończeniu WSWoj. (1926—1928) pracownik Wojskowego Biura Historycznego. Autor kilku opracowań historycznych. W kam­panii jesiennej 1939 r. szef sztabu 44 Rezerwowej DP. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji.

134 Major Tadeusz Kuźmiński został ostatecznie kwatermistrzem Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

135 Konstanty Kułagowski (1898—1977), od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca dywizjonu rozpoznawczego Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej. W czasie okupacji niemieckiej kolejno

komendant Obwodu Śródmieście Okręgu Warszawa ZWZ-AK i w 1944 r. szef Wy­działu Przerzutów Powietrznych Oddziału V Komendy Głównej AK. Po wojnie w kraju.

136 Michał Bilik (1896—?), od 1918 r. w WP. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca batalionu przeciwpancernego Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

137 Stanisław Królicki (1893—1939), członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP, od 1929 r. zastępca dowódcy 17 pułku ułanów, od 1937 r. dowódca l pułku strzelców konnych. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca 7 pułku strzelców konnych. Ciężko ranny, zmarł w szpitalu.

138 Franciszek Stachowicz (1897— przed 1945), od 1918 r. w WP. W latach 1929— 1931 ukończył WSWoj. W kampanii jesiennej 1939 r. szef sztabu Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej. Zmarł w obozie jenieckim w Murnau.

139 Witold Bourdon (1896—?), od 1918 r. w WP. W kampanii jesiennej 1939r komendant kwatery głównej Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

140 Wacław Piekarski (1893—?), oficer armii rosyjskiej, od 1917 r. w armii gen. J. Hallera we Francji, potem w WP w kraju. W latach 1922—1924 ukończył Ecole Superieure de Guerre. Od 1938 r. szef Departamentu Piechoty MSWojsk. W 1939 r. mianowany generałem brygady, w kampanii jesiennej dowódca 41 Rezerwowej DP. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji.

141 Leopold Toruń (1887—?), inżynier budowy dróg i mostów, od 1908 r. czło­nek ZWC, od 1914 r. w Legionach Polskich, w 1918 r. w I Korpusie Polskim na Wschodzie, następnie w WP. Od l930 r. szef Departamentu Budownictwa MSWojsk., od 1932 r. był także wykładowcą na Politechnice Warszawskiej. Wiceprzewodniczą­cy Zarządu Głównego Związku Legionistów Polskich. W latach 1942—1945 kie­rował Polską Szkołą Architektury w Liverpool.

142 Józef Mularczyk (1892—1968) został wkrótce potem przeniesiony na stano­wisko dowódcy 2 pułku strzelców konnych, którym dowodził też w kampanii jesien­nej 1939 r. W czasie okupacji niemieckiej inspektor kielecki Okręgu Kielce-Radom ZWZ-AK. Po wojnie w kraju.

143 Irena, córka autora.

144 ZSRR zawarł w sierpniu 1937 r. pakt o nieagresji z Chinami i rozpoczął dostar­czanie uzbrojenia, zaś radzieccy piloci brali ochotniczy udział w wojnie z Japonią i Mandżukuo (utworzonym w 1932 r. marionetkowym państwem mandżurskim). W lipcu — sierpniu 1938 r. trwały walki Armii Czerwonej z Japończykami nad jezio­rem Chasan, a w sierpniu 1939 r. oddziały radzieckie i mongolskie rozbiły jedną z armii japońskich w bitwie koło jeziora Chałchin-goł.

145 Stanisław Rola-Arciszewski (1888—1953), po ukończeniu studiów na Wy­dziale Budowy Maszyn politechniki w Wiedniu był dyrektorem technicznym fabry­ki maszyn w Eisenach. Od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. Po ukoń­czeniu WSWoj. (1922—1924) był tam do 1928 r. asystentem i wykładowcą. Od 1938 r. dowódca 3 grupy pancernej. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca broni pancernej Armii „Łódź", potem zastępca szefa sztabu Armii „Warszawa". Po uwol­nieniu z niewoli niemieckiej służył w l Dywizji Pancernej Polskich Sił Zbrojnych, po wojnie pozostał na emigracji. Autor wspomnień Wrzesień 1939 („Bellona", Lon-

dyn 1945, nr 11, 1946, nr 1). Obszerny fragment pełnego tekstu tych wspomnień opublikowano w Obrona Warszawy 1939 we wspomnieniach, Warszawa 1984, s 301 —

338.

146 Jan Naspiński (1894—1954), student politechniki we Lwowie, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w armii austriackiej, od 1918 r. w WP. W 1929—

1931 ukończył WSWoj. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca broni pancernej Armii „Poznań".

147 Nie zamieszczamy dwóch odręcznych szkiców.

148 Eugeniusz Wyrwiński (1895—?), ps. Kogut (używał potem nazwiska Kogut

-Wyrwiński), członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich od 1917 r. w armii austriackiej, w 1918 r. w POW, następnie w WP. Do 1939 r. II zastępca Dowódcy Broni Pancernych.

149 Brak danych.

150 Ciągnik C—4P był odmianą półgąsienicowego terenowego samochodu wzór 34. Oprócz niego używano w WP gąsienicowych ciągników C—7P i C—2P.

151 Józef Ciążyński (1885—?), od 1909 r. lekarz-dentysta w Lesznie Wielkopol­skim.

152 Przemysław Nakoniecznikoff-Klukowski (1896—1957) członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w armii rosyjskiej, od 1917 r. w 4 Dywizji Strzelców na Wschodzie w 1918 r. w POW, następnie w WP. W kampanii jesiennej 1939 r. do­wódca 163 pp. następnie dowódca 36 DP. Od 1940 r. dowódca batalionu Samodziel­nej Brygady Strzelców Karpackich, potem dowódca brygady 3 Dywizji Strzelców Karpackich. Cichociemny, w 1944 r. zastępca dowódcy Kieleckiego Korpusu AK następnie komendant Okręgu Kraków AK. Internowany w ZSRR, po kilku latach wrócił do kraju.

153 Zenon Wzacny (1896—1956), od 1918 r. w WP. W latach 1926—1928 ukończył WSWoj. Do 1939 r. wykładowca w Centrum Wyszkolenia Piechoty w Remberto­wie, w kampanii jesiennej dowódca l pułku strzelców pieszych Warszawskiej Bry­gady Pancerno-Motorowej. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej dowódca brygady w II Korpusie Polskim we Włoszech. Po wojnie na emigracji.

154 Otton Zieliński (1896—?), od 1918 r. w WP. Do 1939 r. wykładowca w Centrum Wyszkolenia Piechoty w Rembertowie, w kampanii jesiennej zastępca dowódcy l pułku strzelców pieszych Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

155 Henryk Otton Jiruszka (1898—?), od 1918 r. w WP. Komendant obwodo­wy Przysposobienia Wojskowego 55 pp. W kampanii jesiennej 1939 r.. ukryty dowódca batalionu" l pułku strzelców pieszych Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

156 Kazimierz Sawicki (1888—1971), od 1905 r. członek PPS student Wydziału Lekarskiego UJ, współzałożyciel ZWC w 1908 r., od 1910 r. w Związku Strzeleckim, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1915 r. w POW od 1918 r. w WP. W 1933 r. mianowany generałem brygady. Od 1938 r. dyrektor Państwowego Urzędu Wycho­wania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca Grupy „Włodzimierz". Internowany na Węgrzech, po powrocie do kraju od 1941 do 1943 r. komendant Obszaru Lwów ZWZ-AK, w 1944 r. szef Biura In­spekcji Komendy Głównej AK, dowódca GO „Prusy Wschodnie", po uwolnieniu

z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji. W 1966 r. mianowany generałem dywizji, był ministrem tzw. rządu emigracyjnego.

157 Roman Kania (1903—?), od 1929 r. oficer służby stałej 55 pp. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca l kompanii l pułku strzelców pieszych Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

158 Czesław Radomiński (1909—?), od 1933 r. oficer służby stałej WP, dowódca plutonu 55 pp., dowódca kompanii 57 pp. W kampanii jesiennej 1939 r. adiutant l pułku strzelców pieszych Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej, następnie w niewoli niemieckiej, potem w II Korpusie Polskim. Po powrocie do kraju m. in. dziennikarz Ośrodka TV Poznań (1956—1975).

159 Józef Horodyski (1903—?), od 1929 r. oficer służby stałej WP. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca kompanii rozpoznawczej l pułku strzelców pieszych Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

160 Włodzimierz Latawiec (1895—?), od 1918 r. w WP. W kampanii jesiennej 1939 r. kwatermistrz l pułku strzelców pieszych Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

161 Eugeniusz Jeleniewski (1890—?), inżynier, od 1918 r. w WP. W 1939 r. szef budownictwa w Departamencie Budownictwa MSWojsk.

162 Szczęsny Trzaska-Chojnacki (1902—?), od 1920 r. oficer 55 pp., następnie adiutant w tym pułku.

163 Pierwsza żona autora, poślubiona w 1920 r. Sabina Halina (używała tylko drugiego imienia) Paszkowska (1901—1975).

164 III batalion 55 pp.

165 „Przegląd Wojskowy Kwartalnik poświęcony wojskowej myśli obcej", wyda­wany był od 1924 do 1936 r., kiedy został włączony do czasopisma „Bellona". Autor był założycielem tego pisma (wielce zasłużonego w zakresie upowszechnia­nia w Polsce osiągnięć obcej myśli wojskowej) i od 1924 (a zatem od 6, a nie od 4 lat) aż do 1933 r. jego redaktorem.

166 Anatol Kędzierski (1880—1964), od 1899 r. oficer armii rosyjskiej, od 1917 r. w I Korpusie Polskim na Wschodzie, od 1918 r. w WP. W 1919 r. mianowany gene­rałem brygady. Od 1924 r. dowódca 14 DP, w 1931 r. przeniesiony w stan spoczyn­ku. Po wojnie w kraju.

167 Ojciec autora, Stefan August Leon Rowecki, zmarł 30 V 1930 r.

168 Jednopiętrowy domek przy ul. Śmiałej 16 na Żoliborzu w Warszawie, do któ­rego autor wprowadził się razem z żoną i rodzicami w 1926 r.

169 Defile (ciaśnina) — wąskie przejście między dwoma odcinkami terenowymi, nie pozwalające na dowolne rozwinięcie się oddziałów.

170 Gustaw Dreszer (1889—1936), ps. Orlicz (używał potem nazwiska Orlicz-Dreszer), absolwent Akademii Handlowej w Hawrze, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. Od 1926 r. generał do prac w Generalnym Inspekto­racie Sił Zbrojnych, od 1930 r. Inspektor Armii, w 1931 r. mianowany generałem dywizji. Zginął w wypadku lotniczym.

171 Eugeniusz Żongołłowicz (1895—1963), oficer armii rosyjskiej, od 1918 r. w WP. Od 1930 r. dowódca 57 pp., od 1934 r. komendant Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi-Komorowie, od 1938 r. dowódca piechoty dywizyjnej 5 DP

W kampanii jesiennej 1939 i dowódca 44 Rezerwowej DP, potem dowódca odcin­ka w obronie Warszawy. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej zastępca dowódcy 3 Dywizji Strzelców Karpackich II Korpusu Polskiego. Po wojnie pozostał na emi­gracji. Pośmiertnie w 1964 r. mianowany generałem brygady.

172 Michał Gałązka (1893—1972), student Wydziału Prawa UJ, członek Związku Strzeleckiego, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w armii austriackiej, w 1918 r. w I Korpusie Polskim na Wschodzie i w POW, następnie w WP. W 1930—1936 dowódca 14 pułku artylerii lekkiej. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca artylerii Armii „Modlin", potem w Polskich Siłach Zbrojnych we Francji, w Wiel­kiej Brytanii, na Bliskim Wschodzie i we Włoszech, od 1942 do 1944 r. dowódca artylerii dywizyjnej 5 Kresowej DP II Korpusu Polskiego. Po wojnie pozostał na emigracji. W 1962 r. mianowany generałem brygady.

173 Debuszować (franc. deboucher) — przechodzić oddziałami przez ciaśninę (zob. wyżej przypis 169) z jednoczesnym rozwijaniem się do natarcia.

174 Stanisław Franciszczak, uczestnik powstania wielkopolskiego, w okresie międzywojennym podoficer zawodowy 55 pp., w kampanii jesiennej 1939 r. szef I batalionu tego pułku.

175 Oswald Frank (1882—około 1934), od 1903 r. w armii austriackiej, od 1919 r. w WP. W 1930 r. mianowany generałem brygady. Od 1932 r. dowódca OK VII Poznań.

176 Biedrusko — znany poligon wojskowy nad Wartą około 20 kilometrów od Poznania.

177 Daniel Konarzewski (1871—1935), od 1917 r. w I Korpusie Polskim na Wscho­dzie, następnie w WP. W 1919 r. dowódca l pułku strzelców wielkopolskich (później­szy 55 pp.). W 1923 r. mianowany generałem dywizji. Od 1925 r. I wiceminister spraw wojskowych, od 1931 r. Inspektor Armii.

178 Stanisław Rouppert (1887—1945), dr medycyny, od 1914 r. szef służby zdrowia I Brygady Legionów Polskich, od 1918 r. w WP. W 1927 r. mianowany generałem brygady. W latach 1931—1939 Szef Służby Zdrowia MSWojsk.

179 Władysław Kiliński (1887—1964), prawnuk Jana Kilińskiego, absolwent Wydziału Filozoficznego UJ, nauczyciel. Od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w armii austriackiej, od 1918 r. w WP. Od 1929 r. dyrektor Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego, od 1935 r. szef gabinetu ministra spraw wojskowych. W 1939 r. internowany w Rumunii, następnie w niewoli niemieckiej. W 1947 r. wrócił do kraju.

180 Władysław Wiecierzyński (1894—1983), od 1915 r. oficer armii rosyjskiej, od 1918 r. w WP. Od 1935 r. (także w kampanii jesiennej 1939 r.) dowódca 55 pp. Po wojnie w kraju.

181 Stanisław Sosień (1896—1971), od 1918 r. w armii gen. J. Hallera we Francji, od 1919 r. w WP w kraju Dowódca kompanii i batalionu w 55 pp., w kampanii jesiennej 1939 r. dowódca IV batalionu 55 pp., potem w konspiracji na Kielecczyźnie (BCh i AK). Po wojnie w kraju.

182 Feliks Motyka (1898—?), w kampanii jesiennej 1939 r. oficer do spraw mobi­lizacyjnych I zapasowego batalionu 55 pp., potem w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie.

183 Tadeusz Siadek, w kampanii jesiennej 1939 r. oficer do spraw ewidencyjnych I zapasowego batalionu 55 pp.

184 Ignacy Kowalczewski (1895—?), od 1918 r. w WP, od 1938 r. (także w kampa­nii jesiennej 1939 r.) dowódca 17 pułku ułanów. Po wojnie na emigracji.

185 Ocena niesprawiedliwa. Ostatni dowódca 55 pp. pułkownik Władysław Wiecierzyński zyskał sobie wysoką opinię zarówno za dowodzenie pułkiem w okresie pokojowym, jak i za bohaterską postawę w kampanii jesiennej 1939 r. Zob. m. in. P. Bauer, B. Polak, 55 Poznański pułk piechoty w obronie Ojczyzny we wrześniu 1939 roku, Leszno 1979 (1981), S. Lindner, Ale serce boli. Warszawa 1983.

186 Utworzony jesienią 1919 r. Związek Strzelecki nawiązywał do tradycji orga­nizacji o tej samej nazwie, działającej w latach 1910—1914. Zajmował się przyspo­sobieniem wojskowym i pracą wychowawczą wśród młodzieży w wieku przedpo­borowym (17—20 lat). Działał na terytorium całej Polski, a także wśród Polonii we Francji i w Belgii. W 1937 r. liczył 485 tys. członków. Pierwszym prezesem Zwią­zku Strzeleckiego był w latach 1919—1921 Wacław Sieroszewski (późniejszy prezes honorowy).

187 Józef Chlipała (1907—1944), od 1931 r. oficer służby stałej WP. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca kompanii ciężkich karabinów maszynowych l pułku strzelców pieszych Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

188 Włodzimierz Białobłocki (1894—?), w kampanii jesiennej 1939 r. zastęp­ca dowódcy l pułku strzelców konnych Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

189 Jan Kazimierz Jastrzębski (1899—?), w latach 1931—1933 ukończył WSWoj., w kampanii jesiennej 1939 r. szef Oddziału l sztabu Armii „Pomorze".

190 Taki termin zakończenia „zasadniczych prac organizacyjnych" swojej bry­gady podał autor w wydanym właśnie 5 VIII 1939 r. rozkazie oficerskim nr l. Zob. Wojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł. Warszawa 1968, s. 327—328.

191 Przedstawienie plenerowe Hymn na cześć oręża polskiego pióra Ludwika Hie­ronima Morstina (1886—1966), żołnierza Legionów Polskich, dyplomaty, pisarza.

192 Federacja Polskich Związków Obrońców Ojczyzny, utworzona w 1927 r. skupiała zarówno związki kombatanckie (m. in. Związek Legionistów Polskich, Związek Peowiaków), jak i związki rezerwistów.

193 Karol Lenczowski (imię zakonne Kosma) (1881 —1959), od 1898 r. w Zakonie OO Kapucynów, w 1905 r. przyjął święcenia kapłańskie. Pierwszy kapelan I Bry­gady, a od 1917 r. kapelan 4 pp. Legionów Polskich.

194 Pełny tekst przemówienia E. Śmigłego-Rydza zob. W obliczu wojny, Kraków 1984, s. 301—303.

195 Stefan Zieliński (1875—1940), ps. Zielan (używał potem nazwiska Zielan-Zieliński), członek PDS, od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w POW, od 1918 r. w WP, m. in szef kancelarii Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych. W 1935 r. przeniesiony w stan spoczynku. Działacz Związku Legionistów Polskich. W kampanii jesiennej 1939 r. uczestnik obrony Warszawy. Współorganizator SZP, następnie w ZWZ. Zamordowany przez Niemców w Palmirach.

196 Eugeniusz Piestrzyński (1887—1962), dr medycyny, od 1914 r. lekarz bata­lionu, pułku i I Brygady Legionów Polskich, od 1918 do 1925 r. w WP. Od 1927 r.

dyrektor Departamentu Służby Zdrowia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, od 1932 r. wiceminister pracy i opieki społecznej. Po wojnie w kraju.

197 Mieczysław Kaplicki, poprzednio Maurycy Kapellner (1875—1959), dr me­dycyny, czołowy działacz organizacji studenckiej „Zjednoczenie", stowarzysze­nia „Siła" i Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej, od 1914 do 1917 r. lekarz w Legionach Polskich. Od 1919 r. członek PPS, potem związany z Bezpartyj­nym Blokiem Współpracy z Rządem. Od 1933 do 1939 r. prezydent m. Krako­wa. Od 1941 r. lekarz w 7 DP Armii Polskiej w ZSRR. Po wojnie pozostał na emigracji.

198 O pobycie autora na zjeździe Związku Legionistów w Krakowie piszą — głównie na podstawie tego tekstu — L. M. Bartelski (Krwawe skrzydła, t. I, wyd. 2, Warszawa 1977, s. 7—18, Rowecki występuje tu pod nazwiskiem Gawecki) i Z. Wró­bel (Odwrót, Łódź 1981, s. 5—38).

199 Por. wyżej przypis 144.

200 Listę oficerów Sztabu Głównego i MSWojsk., będących członkami rad nad­zorczych przedsiębiorstw i wytwórni państwowych i prywatnych, opublikował P. Stawecki (Następcy Komendanta, Warszawa 1969, s. 260—263).

201 W Rzeszowie, Kraśniku i Łańcucie.

202 Dwa dni później — 14 VII 1939 r. — 10 Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej otrzymała rozkaz wymarszu pod Kraków do dyspozycji dowódcy Armii „Kraków".

203 Zob. wyżej przypis 6.

204 W skład GO „Jasło" (odcinek „Słowacja" Armii „Karpaty") dowodzonej przez generała K. Łukoskiego weszły l pułk strzelców podhalańskich, dwa pułki KOP oraz jedenaście batalionów Obrony Narodowej (z sił tych sformowano 2 i 3 Brygadę Górską).

205 Adam Rudnicki (1897—?), absolwent Wydziału Prawa UJ, członek tajnego skautingu i POW, od 1918 r. w WP. Po ukończeniu WSWoj. (1926—1928) m. in. zastępca szefa Wojskowego Instytutu Naukowo-Wydawniczego i redaktor naczelny „Polski Zbrojnej". W kampanii jesiennej 1939 r. (do 8 września) szef sztabu GO „Jasło", potem w niewoli niemieckiej.

206 Józef Kapciuk (1891— ?), od 1918 r. w WP. Od 1936 r. zastępca Dowódcy Broni Pancernych, w kampanii jesiennej 1939 r. dowódca broni pancernej w Sztabie Naczelnego Wodza. Po wojnie na emigracji.

207 Witold Wartha (1889—?), od 1918 r. w WP. W latach 1923—1924 ukończył kurs doszkolenia WSWoj. Do 1939 r. szef Departamentu Dowodzenia Ogólnego MSWojsk.

208 Tegoż dnia — 14 VIII 1939 r. — minister spraw wojskowych wydał rozkaz o zasadach organizacyjnych Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej, ustalając termin zakończenia jej formowania („pod każdym względem") na 20 sierpnia. Zob. Wojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł, s. 329—331.

209 Melania Gałczyńska z domu Chrzanowska, najmłodsza siostra matki autora, matka chrzestna jego córki Ireny.

210 Zob. np. wyżej zapis pod datą 8 czerwca.

211 Niemiecko-radziecki pakt o nieagresji (tzw. pakt Ribbentrop-Mołotow) da­towany 23 sierpnia, został podpisany w Moskwie w nocy z 23 na 24 VIII 1939 r.

212 W 1922 r. w Rapallo podpisano traktat o nawiązaniu stosunków dyplomatycz­nych i handlowych między Rosyjską Socjalistyczną Federacyjną Republiką Ra­dziecką i Niemcami (rozciągnięty następnie także na inne republiki radzieckie), oznaczający przerwanie izolacji Rosji i jednocześnie pierwsze po wojnie wzmocnienie Niemiec.

213 Pakt z Niemcami rzeczywiście umożliwił ZSRR podjęcie zdecydowanej akcji na Dalekim Wschodzie (w tych właśnie dniach rozstrzygały się losy bitwy nad Chałchin-goł, zob. wyżej przyp. 144).

214 Według planu mobilizacyjnego „W" około 75% jednostek WP mobilizowano niejawnie w trybie alarmowym (indywidualne, kartkowe powoływanie rezerwistów) a pozostałą część już w drodze jawnej mobilizacji powszechnej (obwieszczanej plakatami). Mobilizację alarmową przeprowadzały jednostki według grup oznaczo­nych kolorami „zielonym" "brązowym", „czerwonym", „niebieskim", „żółtym" i „czarnym". Już 23 III 1939 r. zarządzono częściową mobilizację niejawną obejmu­jącą cztery dywizje piechoty i jedną brygadę kawalerii (w marcu rozpoczęto też tworzenie zawiązków sztabów poszczególnych Armii). W marcu i kwietniu prze­rzucono niektóre jednostki KOP dla Armii „Łódź", Armii „Kraków" i na Hel. W czerwcu i lipcu przesunięto 9 i 26 DP do obszarów działań kolejno Armii „Pomo­rze" i „Poznań", a w lipcu stworzono zawiązek sztabu Armii „Karpaty" (zob. przypis 6). W dniach 14—16 sierpnia zmobilizowano i natychmiast przerzucono na Pomo­rze 13 i 27 DP (tzw. Korpus Interwencyjny Gdański, rozwiązany 30 sierpnia). Wołyń­ską Brygadę Kawalerii przesunięto w rejon Armii „Łódź", a 10 Brygadę Kawalerii Zmotoryzowanej — w rejon Armii „Kraków" (zob. wyżej przypis 202) 23 sierpnia zarządzono mobilizację alarmową wszystkich kolorów w sześciu Okręgach Korpusów graniczących z Niemcami, a zatem dalszych piętnastu dywizji piechoty i siedmiu brygad kawalerii. 27 sierpnia ruszyły transporty kolejowe, a jednocześnie zarządzono mobilizację dla Okręgów Korpusu Lwów i Przemyśl (trzy dywizje piechoty i dwie brygady kawalerii). W sumie mobilizacja alarmowa pozwoliła na koncentrację dwudziestu jeden dywizji piechoty i ośmiu brygad kawalerii. Mobilizację powszech­ną zarządzono 30 sierpnia, na jej pierwszy dzień wyznaczając 31 sierpnia (objęła ona siedem dywizji piechoty). Rezultatem mobilizacji było do świtu l IX 1939 r. postawienie w stan gotowości bojowej i skoncentrowanie w wyznaczonych rejonach trzydziestu sześciu związków taktycznych.

215 Ostatecznie rotmistrz Michał Kłopotowski został oficerem ewidencji w dywi­zjonie rozpoznawczym Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

216 Samochody osobowo-terenowe Polski Fiat 518 wzór 36, używane jako wozy zwiadowcze, telefoniczne i pod karabin maszynowy.

217 Stanisław Lewicki (1896—1940), od 1918 r. w WP. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca l pułku strzelców konnych Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej. Zmarł w niewoli niemieckiej.

218 Prawdopodobnie chodzi o samochód Polski Fiat 518 (zob. wyżej przypis 216).

219 Polski Fiat 621 o nośności 2 ton (wersja „L") lub 2,5 tony (wersja „R").

220 Rozmowy wojskowe radziecko-brytyjsko-francuskie toczyły się od marca 1939 r. Misje brytyjska i francuska wyjechały z Moskwy 25 VIII 1939 r.

221 Japonia na wieść o podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow odwołała swoich ambasadorów w Berlinie i Rzymie, a minister spraw zagranicznych Hachiro Arita polecił oświadczyć w Berlinie, że układ ten uważa za naruszenie paktu antykominternowskiego.

222 Koncentracja wojsk niemieckich odbywała się etapami od marca 1939 r. Wykorzystano w tym celu m. in. przygotowania do obchodów bitwy pod Tannenbergiem. W rezultacie 25 VIII 1939 r. (w przeddzień planowanego pierwotnie terminu agresji na Polskę) gotowość bojową osiągnęło trzydzieści niemieckich związków taktycznych.

223 Pomyłka autora — w sierpniu 1939 r. przypadała dwudziesta piąta (a nie dwudziesta) rocznica bitwy pod Tannenbergiem (Stębarkiem), w której 8 Armia generała Paula Hindenburga pokonała 2 Armię rosyjską generała Aleksandra Samsonowa.

224 Tekst podpisanego 25 VIII 1939 r. polsko-brytyjskiego układu o pomocy wzajemnej zob. H Batowski, Agonia pokoju i początek wojny, wyd. 3, Poznań 1979, s. 182—184. Zastąpił on zobowiązania wzajemne z 6 IV 1939 r. (zob. wyżej przy­pis 26).

225 Informacja niezbyt precyzyjna — prezydent Roosevelt wystąpił z apelem do I. Mościckiego i A. Hitlera 24 sierpnia, natomiast 25 VIII 1939 r. z ponownym apelem do Hitlera, który nie udzielił odpowiedzi na poprzednie wezwanie.

226 25 VIII 1939 r.

227 Zob. wyżej strony 87, 88.

228 Neville Henderson (1882—1942), w latach 1937—1939 brytyjski ambasador w Berlinie.

229 Tekst propozycji niemieckich z 25 VIII 1939 r. — zob. H. Batowski, Agonia pokoju, s. 187—189.

230 Edouard Daladier (1884—?), w latach 1938—1940 premier, a w 1939 r. także minister spraw zagranicznych Francji, w latach 1941 —1945 więziony przez władze francuskie i niemieckie.

231 Tekst odpowiedzi francuskiej z 26 VIII 1939 r. — zob. H. Batowski, Agonia pokoju, s. 195—196.

232 Tekst odpowiedzi brytyjskiej z 28 VIII 1939 r. — zob. H. Batowski, Agonia pokoju, s. 189—191. Następnego dnia — 29 sierpnia — w Izbie Gmin przemawiał w tej sprawie N. Chamberlain.

233 Franz Papen (1879—1969), w latach 1939—1944 ambasador Rzeszy w An­karze.

234 Autor skreślił w rękopisie "bardzo dobrze" i wpisał obok ,,jako tako".

235 Edward Schoeneich (1904—?). oficer 17 pułku ułanów, w kampanii jesiennej 1939 r. dowódca 3 szwadronu zmotoryzowanego l pułku strzelców konnych War­szawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

236 Zob. wyżej przypis 215.

237 Franc. — porywczy, szorstki.

238 Zob. wyzei przypis 214.

239 A. Hitler początkowo żądał części Pomorza do linii Bydgoszcz-Toruń-Brodnica (29 sierpnia), natomiast 31 VIII 1939 r. mówił już o linii Bydgoszcz-

Grudziądz-Kwidzyń (sic. — to ostatnie miasto należało już w tym czasie do Niemiec).

240 Żądania te A. Hitler przedłożył ambasadorowi brytyjskiemu N. Hendersonowi 29 sierpnia (tekst — zob. H. Batowski, Agonia pokoju, s. 208—209) i ponowił 31 VIII 1939 r. (tekst — zob. tamże, s. 210—212).

241 Pancernik niemiecki "Shleswig-Holstein", przybyły z oficjalną wizytą do Gdańska jako okręt szkolny 25 VIII 1939 r.

242 Tekst komunikatu — zob. Wojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł, s. 400—401.

243 Teksty tych dokumentów — opublikowanych z datą l IX 1939 r. — zob. tamże, s. 402—407.

244 Tekst jednobrzmiącej noty brytyjskiej i francuskiej — zob. H. Batowski, Agonia pokoju, s. 425.

245 Edward Raczyński (1891), dyplomata, m. in. od 1926 r. urzędnik Departamentu Polityczno-Ekonomicznego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, od 1932 r. poseł nadzwyczajny, minister pełnomocny i p.o. delegata RP przy Lidze Narodów, od 1934 do 1945 r. ambasador w Londynie i jednocześnie w latach 1941 —1943 p.o. mi­nistra spraw zagranicznych rządu RP na emigracji. Autor wspomnień W sojuszni­czym Londynie 1939—1945 (Londyn 1960).

246 Ściśle biorąc Izba Deputowanych uchwaliła jedynie kredyt w wysokości 90 miliardów franków (dwuletni budżet Francji), co można uważać za zgodę na wypowiedzenie wojny.

247 Pierwszego dnia wojny rząd włoski oświadczył, że ,,Włochy nie podejmą inicjatywy akcji wojennej". Nie była to deklaracja neutralności, ale tak zwanej ,,non belligeranza" (uchylenie się od przystąpienia do wojny).

248 Tekst komunikatu — zob. Wojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł, s. 444—445.

249 Por. komunikat nr 2 Oberkommando der Wehrmacht o położeniu na Froncie wieczorem 2 IX 1939 r., opublikowany tamże, s. 512—514.

250 Błąd autora — mobilizacja powszechna ogłoszona 30 sierpnia, rozpoczęła się 31 VIII 1939 r . czyli dzień 2 września był trzecim (a nie czwartym) dniem mobilizacji.

251 Kordon — ugrupowanie wojsk rozrzuconych na znacznej przestrzeni bez wyraźnego punktu ciężkości z nielicznymi odwodami, względnie łatwe do przerwania w wypadku skoncentrowanego uderzenia nieprzyjaciela.

252 Stosunek sił lotnictwa polskiego (około 460 samolotów) i niemieckiego (około 1640 samolotów) wynosił 1.4.

253 Niemiecka l Dywizja Pancerna.

254 Tadeusz Komorowski (1895—1966), ps. Bór, od 1913 r. w armii austriackiej, od 1918 i w WP. Uczestnik Konkursu Konia Wierzchowego na Igrzyskach Olim­pijskich w Paryżu (1924), w 1936 r. kierownik polskiej ekipy jeździeckiej na Olim­piadzie w Berlinie. Od 1928 r. dowódca 9 pułku ułanów, od 1938 r. komendant Centrum Wyszkolenia Kawalerii. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca zgrupo­wania kawalerii, potem zastępca dowódcy Brygady Kawalerii. Od 1940 r. komen­dant Obszaru Kraków ZWZ, od 1941 r. zastępca Komendanta Głównego ZWZ-AK,

od 1943 r. Dowódca AK (Komendant Sił Zbrojnych w Kraju). W 1944 r. mianowany generałem dywizji. Od 1945 r. (formalnie od 1944 r.) Naczelny Wódz, w latach 1947—1949 premier rządu emigracyjnego. Autor wspomnień Armia podziemna (Londyn 1951).

255 Rozkaz ministra spraw wojskowych T. Kasprzyckiego — zob. F. J. Rusinek, Polska broń pancerna w kampanii wrześniowej 1939 r. [w:] Z lat wojny i okupacji, t. III, Warszawa 1971, s. 14.

256 Walerian Czuma (1890—1962), członek PDS, od 1914 r. w Legionach Pol­skich, w 1918 r. polski komendant placu w Moskwie, następnie dowódca jednostek polskich na Syberii. Po uwolnieniu z niewoli radzieckiej wrócił do kraju (1922) i wstąpił do WP. Od 1928 r. dowódca 5 DP (w 1929 r. mianowany generałem bry­gady), w 1939 r. Komendant Główny Straży Granicznej. W kampanii jesiennej dowódca obrony Warszawy. Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji.

257 Zob. Centralne Archiwum Wojskowe II/17/1, k.69 (rozkaz autora z 3 IX 1939 r. zarządzający pogotowie marszowe). Tegoż dnia ustalono stosowany w łączności kryptonim autora jako dowódcy Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej: Jan (później jeden z bardziej znanych jego pseudonimów jako Dowódcy AK).

258 Jednostka ognia — liczba amunicji, przypadająca na daną broń lub jed­nostkę wojskową, ustalona na podstawie doświadczeń wojennych i właściwoś­ci danej broni. Brygada winna była w 1939 r. dysponować ośmioma jednostkami ognia.

259 Marian Kowalczyk (1903—1976), oficer służby stałej WP. W latach 1937—1939 ukończył WSWoj. Oficer 10 Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej, w kampanii jesiennej 1939 r. w sztabie Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej. Po uwol­nieniu z niewoli niemieckiej w sztabie 2 Dywizji Pancernej II Korpusu Polskiego we Włoszech. W 1947 r. wrócił do kraju.

260 Pasierb autora, Jerzy Borzychowski.

261 Tekst tego rozkazu — zob. Wojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł, s. 508—510.

262 Alfred Łuczyński (1892—?), od 1918 r. służył w WP.

263 Informacja niezbyt precyzyjna. Generał Piskor objął 4 IX 1939 r. — na pod­stawie ustnego rozkazu Naczelnego Wodza — dowództwo Armii „Lublin", której zawiązkiem była właśnie dowodzona przez autora Warszawska Brygada Pancerno-Motorowa, od tegoż dnia podporządkowana Piskorowi.

264 Armia ,,Kraków".

265 Stanisław Skwarczyński (1888—?), od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1917 r. w armii austriackiej, w 1918 r. w POW i następnie w WP. Od 1930 r. dowódca l DP Legionów (w 1931 r. mianowany generałem brygady). W latach 1938—1939 szef Obozu Zjednoczenia Narodowego. W kampanii jesiennej dowódca GO. Po uwol­nieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji.

266 Kazimierz Glabisz (1893—?), od 1914 r. w armii niemieckiej, uczestnik pow­stania wielkopolskiego, od 1919 r. w WP. W latach 1922—1923 ukończył kurs do-szkolenia WSWoj. Od 1929 r. oficer do zleceń Generalnego Inspektora Sił Zbroj­nych (w kampanii jesiennej 1939 r. — Naczelnego Wodza). Od 1941 r. w Polskich

Siłach Zbrojnych w Wielkiej Brytanii. W 1945 r. mianowany generałem brygady. Po wojnie pozostał na emigracji.

267 Bronisław Kowalczewski (1896—1943), od 1918 i w WP. W latach 1926— 1928 ukończył WSWoj. W kampanii jesiennej 1939 r. oficer do zleceń Naczelnego Wodza. Zamordowany przez Niemców w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie.

268 Mieczysław Szczawiński (1905—?). od 1918 r. w WP. W latach 1937—1939 ukończył WSWoj. W kampanii jesiennej 1939 r. oficer informacyjny w sztabie Warszawskie] Brygady Pancerno-Motorowej, potem w Polskich Siłach Zbrojnych we Francji. Internowany w Szwajcarii, po wojnie wrócił do kraju.

269 Zob. Wojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł, s. 545—546 (uzupełnienie rozkazu operacyjnego nr 1. datowane 4 IX 1939 r.).

270 W ciągu trzech dni (6, 7 i 8 września) autor nie prowadził zapisów. W tym czasie 6 września utworzono pluton miotaczy ognia dowodzony przez podporucz­nika Władysława Pszczółkowskiego (Centralne Archiwum Wojskowe, II/I7/1, k. 131 —133), a w nocy z 6 na 7 września brygada przeprowadziła ćwiczenie marszo­we (tekst odpowiedniego rozkazu — zob. Wojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł, s. 574—575). 8 września w rejonie Ciepielowa poniósł znaczne straty szwadron strzelców zmotoryzowanych z dywizjonu rozpoznawczego, wysłany na zachodni brzeg Wisły (zginął m. in. jego dowódca, rotmistrz Leon Podręż, stracono też sześć TKS-ów). Tegoż dnia starła się z Niemcami kompania rozpoznawcza l pułku strzel­ców pieszych.

271 Plutonowy Furowicz (imię nieznane) — kierowca wozu autora.

272 Aparat telegraficzny D. Hughesa, wynaleziony w 1855 r. i stosowany aż do czasów II wojny światowej. W Polsce często używano nazwy fonetycznej, już.

273 L. Głowacki pisze tylko o spotkaniu obu generałów tego dnia rano w Lublinie i następnie wysłaniu przez nich dwóch odręcznych meldunków do Naczelnego Wo­dza (L. Głowacki, Działania wojenne na Lubelszczyźnie w roku 1939. Lublin 1976, s. 55).

274 Bolesław Ostrowski (1891 — 1964), od 1918 r. w WP. W kampanii jesiennej 1939 r. (do 8 września) dowódca 36 Rezerwowej DP. Po wojnie na emigracji.

275 Por. wyżej przypis 7.

276 Po ciężkim zranieniu pułkownika M. Turkowskiego dowództwo 3 DP Le­gionów objął pułkownik S. Tatar.

277 Władysław Muzyka (1895—1941), w kampanii jesiennej 1939r. dowodził 7 pp. 3 DP Legionów.

278 Informacja mylna.

279 Armie "Łódź", "Poznań" i „Pomorze".

280 Dowodzący owym działkiem (jedynym ocalałym z plutonu) Aleksander Gieysztor mówi o tym fragmencie wspomnień autora: "na ocenę tę złożyło się oglą­danie nie tylko grupy płka Tatara, ale przybywających luźnych resztek; mimo zmę­czenia i głodu jego grupa zachowała zwartość i dyscyplinę. Po paru dniach odpoczyn­ku to, co zostało z 3 DP (zgrupowanie płka Tatara), było ponownie zorganizowane i dozbrojone w broń ręczną" (R. Jarocki, Widzieć jasno bez zachwytu. Warszawa 1982, s. 18).

281 Informacja mylna.

282 Jerzy Wołkowicki (1881—?) oficer rosyjskiej marynarki wojennej od 1918 r. w armii gen. J. Hallera we Francji od 1919 r. w WP w kraju. W latach 1921 — 1922 ukończył kurs doszkolenia WSWoj. W 1927 r. mianowany generałem brygady. Od 1912 r. generał do prac przy MSWojsk., od 1918 r. w stanie spoczynku. W kampanii jesiennej 1939 r. kolejno dowódca etapów Armii "Prusy" komendant Chełma, dowódca kombinowanej DP. Internowany przez władze radzieckie, od 1941 r. za­stępca dowódcy 6 DP Armii Polskiej w ZSRR. W 1942 r. przeniesiony w stan nie-czynny, po wojnie pozostał na emigracji.

281 Bronisław Duch (1896—1980) od 1914 r. w Legionach Polskich w 1918 r. w II, potem w I Korpusie Polskim na Wschodzie, dowódca samodzielnego oddziału na Murmaniu, następnie w WP w kraju. W latach 1929—1931 ukończył WSWoj. Od 1918 r. dyrektor nauk w Centrum Wyszkolenia Piechoty w Rembertowie. W kam­panii jesiennej 1939 r. dowódca piechoty dywizyjnej i p.o. dowódcy 19 Rezerwowej DP, w 1940 r. dowódca l Dywizji Grenadierów we Francji, od 1941 r. dowódca od­działów Polskich Sił Zbrojnych w Kanadzie, od 1941 r. dowódca l Dywizji Strzelców Karpackich II Korpusu Polskiego. W 1945 r. mianowany generałem dywizji. Po wojnie pozostał na emigracji.

284 Podpułkownik Zygmunt Bierowski (1895—1974) w kampanii jesiennej 1939 r., dowódca 9 pp. l DP Legionów, po wojnie w kraju. 285 Kolejno III i II batalion 93 pp.

286 Major Jerzy Majewski dowodził oddziałem sformowanym w Ośrodku Zapasowym Wielkopolskiej Brygady Kawalerii w Kraśniku.

287 Emil Przedrzymirski Krukowicz (1886—1957) od 1906 r. oficer armii austria­ckiej, od I918 r. w WP. W latach 1922—1921 ukończył kurs doszkolenia WSWoj. W 1912 r. mianowany generałem brygady. Od 1917 r. szef Departamentu Artylerii MSWojsk. w 1919 r. generał do prac przy Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych, w kampanii jesiennej dowódca Armii "Modlin". Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej pozostał na emigracji.

288 Bolesław Gancarz (1891—1944) w kampanii jesiennej 1939 r. dowódca 94 pp. zamordowany przez Niemców.

289 Antoni Sikorski (1891) od 1914 r. w Legionach Polskich, od 1918 r. w WP. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca Grupy Sandomierz.

290 12 IX 1919 r.

291 Według L. Głowackiego (Działania wojenne..., s. 66) mjr J. Majewski wówczas poniósł śmierć.

292 11 IX 1919 r.

293 O plutonie lotniczym Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej — zob. J. Pawlak, Polskie eskadry w wojnie obronnej 1939, Warszawa 1982, s. 252—254.

294 Adam Golcz (1895—?) w kampanii jesiennej 1939 r. dowódca batalionu saperów Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej, następnie w niewoli nie­mieckiej.

295 Wacław Klaczyński (1887—1939) od 1918 r. w WP. W kampanii jesiennej 1939 r. dowódca Grupy Fortecznej Obszaru Warownego "Śląsk". Poległ na polu bitwy.

296 Rotmistrz Stanisław Łukaszewicz (1899—?) był zastępcą dowódcy, a od 17 IX 1939 r. dowódcy l pułku strzelców konnych Warszawskie] Brygady Pancerno-Motorowej.

297 Według L. Głowackiego (Działania wojenne..., s. 242) rotmistrz Jarosław Malinowski dowodził 2 (a nie 3) szwadronem l pułku strzelców konnych Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.

298 Na tym kończą się ocalałe zapiski autora prowadzone od kwietnia 1939 r. Wprawdzie kontynuował je jeszcze później w czasie przedzierania się do Warsza­wy, ale ta ich część zaginęła. Kiedy 20 IX 1939 r. dowódca Armii "Lublin" podjął decyzję kapitulacji, Rowecki rozpuścił resztę żołnierzy swojej brygady. Według J. Szyrmera każdemu zostawił wolną rękę do ewentualnego przebijania się. "Roz­pacz nas brała — z pistoletami i granatami w ręku chcieliśmy uderzyć na Niemców. Pułkownik nie dopuścił do szaleńczego kroku. Zebrał szybko swój poczet dowo­dzenia , w którym oprócz mnie był major Brzęk-Osiński i kapitan Szczawiński i postanowił szukać drogi na Węgry. Po kilku godzinach jazdy manowcami oka­zało się to niemożliwe — napotykaliśmy broń pancerną nieprzyjaciela. Po beznadziejnych próbach wyjścia z pułapki zawróciliśmy na północ i zapadliśmy w lasy. Następnego dnia zdecydowaliśmy się udać do Warszawy — nie znaliśmy wówczas sytuacji na innych odcinkach frontu. Zniszczyliśmy nasze trzy samochody. Do War­szawy dojechał tylko Rowecki, plutonowy Furowicz i ja. Dwaj nasi koledzy oficerowie wpadli w ręce niemieckie" (S. Rowecki, Wspomnienia i notatki Czerwiec — wrzesień 1939 , Warszawa 1957, s. 125—126, przypis J. Szyrmera). Losy dwóch pozostałych oficerów wyjaśnia W. Dąbkowski w liście do redakcji "Kierunków" (1983, nr 48) obszernie cytując relację mjr Michała Tadeusza Brzęk-Osińskiego.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stefan Rowecki Grot
Rowecki Stefan Grot
Nietzsche, Zapiski o nihilizmie
Głosy po śmierci Papieża, # Autobiografie,biografie,wspomnienia i pamiętniki
Wspomnienia i refleksje, Psychologia DDA, DDD
IV ŻC+ Wspomnienia S Bukar 7 04
Cackowski wspomnienia
Antologia Legiony w bitwach (wspomnienia)
O Romanie Dmowskim Wspomnienia narodowców z 1939 roku
Na placu boju, Rodzinne wspomnienia, Piosenki, patriotyczne
W naszym kościółku od brzóz zielono, Rodzinne wspomnienia, Wiersze
Chwile wspomnień, Teksty
Wspomnienia z egiptu, Egipt
zapiski
tjuremnye zapiski riharda zorge
zapiski revoljucionera
Wspomnienia sapera z warszawskiego powstania