HP i Magia Słów 1 9

HARRY POTTER I MAGIA SŁÓW

PRAWDA NIE POTRZEBUJE ANIOŁÓW



Złoty Chłopiec wychowany w luksusie... Wróć!To nie ta bajka. Harry Potter od zawsze ukrywa swą przeszłość, wie bowiem że gdyby prawda wyszła na jaw wszyscy albo by go znienawidzili, albo zaczęli się nad nim litować... Zamknięty w sobie, błahymi uśmiechami usiłuje zatuszować prawdziwe uczucia. Nie wie, że wkrótce wydarzenia sprawią że nie będzie mógł się dłużej ukrywać,a prawdziwy przyjaciel będzie jego jedynym ratunkiem...



Severus Snape. Czy zmiany w życiu Harry'ego odbiją się także na jego życiu? Czy gdy nadejdzie czas będzie w stanie wyciągnąć rękę do chłopca którego przez tyle czasu nienawidził? Czy oblicze które ukazuje światu jest tym prawdziwym...



Tom Marvolo Riddle lub jak kto woli Lord Voldemort. Jakie są jego plany względem Harry'ego? Czy rzeczywiście ma zamiar go po prostu zabić? A może planuje coś więcej...



Luciusz - Kim on w rzeczywistości jest? Czy rzeczywiście stoi po stronie Voldemorta, a może jest to tylko jedna z jego kolejnych masek... Skąd wie o Harrym rzeczy o których nawet on sam nie ma pojęcia? Jak wpłynie na życie Chłopca-Który-Przerzył?



Draco Malfoy, czy jest w stanie się zmienić? Co zrobi gdy okaze się że Żłoty Chłopiec nie jest do końca tym za kogo wszyscy chcą go uważać... Co zrobi gdy zrozumie że jego życie nie było tak do końca usłane różami...


Rozdział 1


Fałszywe poczucie bezpieczeństwa...


Być może dlatego tak rzadko

uczymy się na błędach, bo ani

w szczęściu, ani w rozpaczy

nie mamy głowy do nauki.


Lidia Jasińska



PRIVET DRIVE,


Liście targane podmuchami wiatru, szeleściły złowieszczo. Po niebie przetaczały się ciężkie chmury, zwiastując nadchodzący deszcz. Światło latarni rozjaśniające schludne uliczki migotało, strasząc że zaraz zgaśnie pogrążając całą okolicę w mroku. Czuło się, że coś wisi w powietrzu i lepiej nie stawać temu na drodze...


Noc była jeszcze młoda, ale niewielu było odważnych, którzy w taką pogodę opuściliby schronienie jakim niewątpliwie były ciepłe zacisza domostw. Także na Privet Drive ulice świeciły pustkami i nawet koty pochowały się w piwnicach, cichym mrauczeniem ostrzegając przed niebezpieczeństwem.


Zbliżał się koniec lipca, lecz od wielu dni temperatura na termometrach nie spadała poniżej trzydziestu stopni, a powietrze zdawało się tak gęste iż można by kroić je nożem.Wiadomości niemal co godzinę informowały o kolejnych pożarach, katastrofach i udarach wywołanych nieustannym upałem. Zastanawiano się co to spowodowało, jak temu zaradzić i czy jest to w ogóle możliwe, wielu bowiem krzyczało że zbliża się koniec świata...


Już od dawna nie czekano z takim utęsknieniem na pierwsze krople deszczu i teraz wszyscy z ulgą spoglądali na ciemne niebo.


Prawie wszyscy...


Prawie, bowiem chłopak który szedł właśnie przez Privet Drive wciąż nerwowo spoglądając w górę, błagał niemo by się nie rozpadało... Niestety pogoda zdawała się kpić z jego próśb, bowiem wybrała sobie właśnie ten moment na rozpoczęcie swej kanonady i nie minęła nawet minuta, a delikatna mżawka zmieniła się ulewę...


Jeszcze tylko tego mi brakowało - jęknął, starając szczelniej otulić kurtką, lecz i tak w ciągu paru sekund nie pozostała na nim sucha nitka.


- Świetnie - sarknął przyśpieszając kroku.


Po raz trzeci mijając ten sam kiosk, zgrzytnął zębami. Chciałby znać tę okolicę lepiej, niestety dzięki kochanemu wujostwu, miejscem które poznał najlepiej w ciągu tych lat spędzonych pod numerem czwartym, była komórka pod schodami. Może gdyby wuj był inny wiedziałby teraz co ma ze sobą zrobić, chociaż z drugiej strony, jakby był inny to nie znalazłby się w tej przeklętej sytuacji!


Przyjaciele mieli przyjechać po niego dopiero jutro i najbliższe kilkanaście godzin, nie zapowiadało się kolorowo.


Mając przy sobie różdżkę, bez kłopotu wezwałby Błędnego Rycerza, niestety wszystkie jego rzeczy wciąż spoczywały szczelnie zamknięte w komórce i nic nie wskazywało na to że prędko je odzyska zwłaszcza że był pewien iż do wujostwa nie wróci.


Nie...


Nie byłby w stanie... Nie po tym co miało miejsce...


Mimo że od TYCH wydarzeń minęło już kilka godzin, wciąż stały mu w pamięci jak żywe i na samo wspomnienie robiło mu się niedobrze..


Nigdy, nawet w najgorszych koszmarach nie sądził, że wuj może być do czegoś takiego zdolny.


Wzdrygnął się.


Nie wiedział co ma robić.


Po tym wszystkim co miało miejsce wolałby chyba spotkanie z samym Voldemortem niż zbliżenie się choć na metr do domu z numerem czwartym...


Przeklinał sam siebie za to że uległ naleganiom Dumbledore'a, że bez słowa protestu zgodził się na kolejne wakacje w piekle... Czasami chciałby wykrzyczeć mu to wszystko w twarz, zobaczyć jego minę gdy dowie się o tym co musiał tu znosić... Jak bardzo jest tu " bezpieczny... "


Wiedział jednak że nie wyrzuci z siebie tego nigdy.


Nie.


Wolał już znosić to wszystko niż ujrzeć reakcję przyjaciół... Nie wiedział jak by to przyjęli... Z litością? Wyszydzaniem że nie umiał poradzić sobie z głupim mugolem, czy wręcz z nienawiścią...? Nie chciał znać na to odpowiedzi, wiedział bowiem że nie przeszliby nad tym do porządku dziennego... Za dobrze ich znał...


Zatoczywszy kolejne koło z rezygnacją opadł na jedną z parkowych ławek. Żałował, że nie ma przy sobie nawet Hedwigi, by powiadomić kogoś, niestety od dwóch dni nie powróciła z polowania. Z drugiej strony zastanawiał się czy aby na pewno chciałby by była teraz przy nim... I tak nie wiedziałby co powiedzieć przyjaciołom... Jak wytłumaczyć to co się stało... Samo myślenie o tym przyprawiało go o lodowate dreszcze i nie czuł się na siłach by o tym pisać czy mówić... Nawet nie próbował wyobrażać sobie jutrzejszej rozmowy z nimi... Tłumaczeń dlaczego nie wraca po swoje rzeczy i co się takiego stało że nie spędził tam nocy...


" Spodoba ci się..." - zadrżał ukrywając twarz w dłoniach gdy powróciło do niego echo słów wuja. Skulił się, mając wrażenie że ponownie owiewa go jego gorący oddech...


Chciał się uwolnić od tych myśli, jednak one uporczywie powracały...


" Spokojnie... Ciiii... nie chcesz chyba pobudzić wszystkich..."


Skulił się jeszcze bardziej kręcąc bezsilnie głową.


- Dlaczego ja? Dlaczego zawsze ja...


- Taka już twoja rola Harry Potterze.


Poderwał się gwałtownie nie spodziewając odpowiedzi. Rozglądając się nerwowo wokół, starał uspokoić oddech.


To niemożliwe... Niemożliwe... - powtarzał uparcie w myślach wpatrując się w majaczącą zaledwie kilka metrów przed nim postać - To nie dzieje się na prawdę... Niech to nie dzieje się na prawdę... Choć deszcz ograniczał widoczność niemal do zera, wystarczył mu sam tak dobrze znany szept, by zrozumiał kto to jest...W tym momencie pożałował tego co mówił wcześniej. O tak, dużo bardziej wolałby być teraz na Privet Drive...


Przed nim stał Voldemort.


Sięgnął ręką do kieszeni. Natrafiając na pustkę ponownie uzmysłowił sobie brak różdżki. Był bezbronny... Bezbronny w walce z samym Voldemortem. Deszcz to teraz mój najmniejszy problem... Nie wiedział czemu akurat to przyszło mu na myśl. Bał się. Nie widział ratunku... Po raz pierwszy w życiu miał pustkę w głowie...


- Znów się spotykamy Harry Potterze.


Podskoczył nawet nie zauważając gdy ten wykonał nagły ruch i w jednej chwili oplotły go lodowate ramiona. Słowa uwięzły mu w gardle.


- Szkoda że wtedy uciekłeś. Mam wobec ciebie wielkie plany i nie powinieneś uciekać w połowie testu...


" Testu?!"


Rozpaczliwie zastanawiał się o co chodzi. Nie rozumiał co on ma na myśli Jakie plany...testy... Przecież od zawsze stara się go zabić! - Voldemort zdawał się nie dostrzegać jego reakcji i kontynuował:


-Ale teraz to się zmieni. Już zawsze będziesz tam gdzie ja chcę... - zadrżał gdy jego ręka przesunęła mu się po policzku - już zawsze będziesz mój...


Już zawsze będziesz mój... będziesz mój... - słowa powracały do niego. Z trudem łapał oddech. Kręciło mu się w głowie. Nie... Nie... - powtarzał bez słów - Proszę nie... - znał ten ton. Wuj mówił tak samo gdy...


Zamknął oczy starając się zapanować nad ogarniająca go paniką. Rozpaczliwie usiłował znaleźć wyjście z tej przeklętej sytuacji, nie umiał jednak... Słowa Riddle'a wirowały mu w głowie, mieszając się z głosem wuja... Będziesz mój... Spodoba ci się...


Nagle poczuł jego różdżkę wbijającą się w szyję.


Może jednak mnie zabije? - przebiegło mu przez myśl. - W tej chwili wolałby śmierć.


- Przez krew ból i przeznaczenie...


Wrzasnął mając wrażenie że ktoś szpikuje jego ciało rozżarzonymi do białości prętami.


- Dwa ciała w jedność splotą się...


Mięśnie paliły i każdy oddech sprawiał ból. Świat wirował mu przed oczami. Niezrozumiałe słowa, choć wymawiane szeptem, zdawały się przeszywać wszystkie myśli. Niczym ryk oceanu oplatać z każdej strony...


- Światło Luny pieczęć da...


Chwiał się na nogach, pewien że gdyby Voldemort nie trzymał go wciąż w żelaznym uścisku, z pewnością by upadł. Trząsł się. Ból z każdą sekundą zdawał się potęgować, nie był już jednak w stanie krzyczeć.


- Znak ukaże światu czym się stał...


Czy tak ma zginąć sławny Harry Potter?


- Wolnością stanie się Pan...


Zacisnął powieki starając się zmniejszyć łupiący ból w głowie. Coś gorącego spłynęło mu po twarzy. W ustach poczuł metaliczny smak.


- Protest da jedynie ból


W pewnym momencie, pomimo zaciśniętych powiek dostrzegł jakieś błyski... Zaklęcia? Czyżby ktoś przyszedł mu z pomocą? Nadzieja dodała mu sił i był w stanie na chwile rozchylić powieki, ale jedyne co dostrzegł to wciąż zalewające wszystko strugi deszczu... Wypełniająca go przez parę sekund otucha, ponownie go opuściła ustępując miejsca rezygnacji


"Jednak umrę i nie zobaczę już przyjaciół" - Czuł że najbardziej będzie mu brakowało ciągłych kłótni Rona i Hermiony i wspólnych wieczornych rozmów przed kominkiem, o wszystkim i o niczym...


- I więź na wieki piętnem się stanie...


Choć był pewien że nie jest w stanie już krzyczeć, wrzasnął przy kolejnych słowach Riddle'a mając wrażenie że coś rozrywa go od środka. Wszystko stało się czarne.


Nim opadł w nicość usłyszał jeszcze:


- Harry nie!


" A więc jednak"


Ledwie poczuł że Riddle go puszcza...


Potem nie było już nic.



Koniec Rozdziału 1


Rozdział 2


Prezent nie zawsze przynosi szczęście...



Każdy ból się zapomina,


upokorzenia - żadnego



Emil Cioran




Nie wiedział gdzie jest.


Zewsząd otaczała go ciemność.


Chłód przenikał ubranie...


Nagle ciszę przerwał szept. Z początku niezrozumiały, z każdą chwilą przybierał na sile.


mój... mój...


Słowa zdawały się wirować, zacieśniając wokół niego...


będziesz mój... mój...


Syczący głos wypełniał całą przestrzeń, wciąż powtarzając jedno:


na zawsze będziesssszz mój...


Chciał krzyknąć gdy oplotły go czyjeś ręce, z jego ust nie wyszedł jednak żaden dźwięk...


Szarpnął się, ale ręce były silniejsze...


mój... mójjj...



- Nieee! - krzyknął gwałtownie łapiąc oddech. Dojście do siebie zajęło mu kilka minut...


Sen...


To tylko mu się śniło.


Odetchnął mrużąc oczy w promieniach słońca wpadających przez okno i zamarł...


To nie był dom wujostwa.


Nie. Zresztą wszędzie unoszący się zapach kotów, tylko to potwierdzał... Poza tym, znał tylko jedną osobę której coś takiego nie przeszkadza...


Figg.


Tylko co on robi w jej domu? Co się wczoraj wydarzyło? Dlaczego nie jest u siebie?


Przez chwile miał mętlik w głowie. Potem zalała go fala wspomnień...


... Wuj... Ucieczka... Wałęsanie się po ulicach... Voldemort... i te dziwne słowa...


Czyżby to było jakieś zaklęcie? A jeśli nie to dlaczego tak na to zareagował? Czemu Voldemort po prostu go nie zabił? Co miał na myśli mówiąc o teście i co miały oznaczać słowa " Już na zawsze będziesz mój? " Czyżby...


Nie. Wolał o tym nawet nie myśleć.


Zastanawiał się tylko dlaczego akurat tutaj jest. Był niemal pewny że osobą którą słyszał nim stracił przytomność, był Dumbledore... Ale skoro tak to czemu nie zabrał go do Hogwartu, czy wujostwa... Chociaż za to ostatnie to był mu raczej wdzięczny...


Wstając z ulgą przyjął to, że tuż obok znajduje się ściana, bo inaczej z pewnością by upadł. Miał wrażenie że ciało ma jak z ołowiu, poza tym każdy gwałtowniejszy ruch powodował przeszywający ból, lecz i tak był niczym w porównaniu z tym co musiał znosić wczoraj...


Wychodząc z sypialni zachwiał się, omal nie przewracając o jednego z " drogich " pupilków Figg. Ten w podzięce wywołał taki raban, iż mógł mieć pewność, że ktokolwiek jeszcze znajduje się w tym domu, już wie, że się obudził...


Nie mylił się. Nim, zrobił dwa kroki, dobiegło go od strony schodów pytanie:


- Czy to ty Harry?


" Tak " chciał odpowiedzieć, jednak z jego ust wydobył się jedynie cichy skrzek i momentalnie zaniósł się kaszlem. Podejrzewał że to " pamiątka " po jego wczorajszej serenadzie.


W oczach pojawiły mu się łzy i z trudem nabierał powietrza usiłując uspokoić oddech.


- Spokojnie Harry, spokojnie.


Nie zauważył kiedy dyrektor znalazł się przy nim.


- Chodz.


Nie mogąc odpowiedzieć pozwolił sprowadzić się na dół do salonu i usadzić na kanapie. Prócz nich w pomieszczeniu była jedynie pani Figg i Snape. Szczerze mówiąc w tym momencie wolał oglądać jego niż Voldemorta... Z ulgą przyjął też filiżankę gorącej herbaty od staruszki.


- Lepiej? - słysząc ponownie pytanie dyrektora, skinął jedynie głową, woląc na razie zrezygnować z innych sposobów komunikacji.


- Czy pamiętasz co się wczoraj wydarzyło?


Ponownie przytaknął. Pamiętał. Zresztą, jak mógłby coś takiego zapomnieć?


- To... by...ło zaklęcie, pra...wda? - wyszeptał z trudem po przedłużającej się ciszy.


- Tak Harry.


- Albusie przestań wreszcie krążyć wokół tematu i powiedź mu jaki " prezent " otrzymał od Toma!


Zaskoczony wodził wzrokiem od dyrektora do Snape'a i z powrotem. Nigdy nie widział szkolnego Mistrza Eliksirów tak wpienionego... Nawet gnębiąc Nevila w czasie lekcji był zawsze przerażająco opanowany. Nie wspominając już o tym, że pierwszy raz tytułował Voldemorta " Tom "


- Severusie!


- Pre... zent? - spytał, chociaż był w stu procentach pewien, że odpowiedź nie przypadnie mu do gustu.


Ponownie zapanowała cisza, po czym przemówił Dumbledore. Wzdrygnął się mimowolnie, nie przypominając sobie by wcześniej jego głos był tak cichy?


- Harry, Severusowi chodziło o czar który rzucił na ciebie Voldemort.


- Raczej klątwę.


Zadrżał gdy po raz kolejny wtrącił się Snape, dyrektor w tym czasie kontynuował:


- Obawiam się Harry, że stwierdzenie Severusa, jest niestety zgodne z prawdą, bowiem czar rzucony na ciebie ma na celu uzależnić cię od woli Voldemorta.


Uzależnić! Jak? Dlaczego? Nic z tego nie rozumiał...


- Co ma... pan... na... my...śli?


- Sprawia, że możesz oddalić się od osoby rzucającej tylko na taką odległość jak sobie ona zażyczy, ponadto może w każdej chwili wezwać cię do siebie.


Z trudem trawił zasłyszane informacje. Nie chciał nawet myśleć, co to może oznaczać. Robiło mu się niedobrze na samą myśl że ma stawić się na każde wezwanie Voldemorta. Zaczynał powoli rozumieć jego słowa " będziesz mój..."


- A jeśli...nie...pój...dę? Co się wte...dy...sta...nie? - wyszeptał kaszląc ponownie. Nie powinien sie odzywać, ale wiedział, że musi, musi znać prawdę...


- Wtedy znaki zaczną promieniować paralizując bólem wszystkie mięsnie. Jeśli nie odpowiesz, umrzesz w ciągu dwóch dni.


Bezduszna odpowiedź Snape sprawiła, że z trudem łapał oddech. Ręce trzęsły mu się tak bardzo, iż gdyby Dumbledor nie wyjął mu filiżanki z rak, miałby całą jej zawartość na sobie.


- Harry...


Wiedział, że czekają, aż coś odpowie, nie był jednak w stanie wydobyć z siebie głosu i dopiero po dłuższej chwili szepnął ledwie dosłyszalnie:


- Jakie.. zna...ki?


- Spójrz na wewnetrzną stronę dłoni, Harry.


Zdziwiony wykonał polecenie i zamarł widząc na obu wnętrzach dłoni dziwny symbol przypominający nieco iksa zamkniętego w gwieździe - pentagramie...


- Czy mo...żna... ten...czar... z...djąć?


- Obawiam się Harry, że nie ma na to przeciwzaklecia. Wielu go szukało, ale bezskutecznie...


Pokiwał głową wiedząc że głos go zawiedzie i to wcale nie z powodu wczorajszych krzyków.


Czując na sobie ich spojrzenia rzekł wreszcie.


Czy.. mogę... zo...stać...sam?


- Oczywiście Harry, oczywiście.


W milczeniu patrzył jak kierują się do wyjścia, a gdy za ostatnim z nich zamknęły się drzwi, ukrył twarz w dłoniach, a jego ciałem wstrząsnął szloch.



Koniec Rozdziału 2


Rozdział 3


Nie zawsze da się zapomnieć


Jeśli chcesz od razu o czymś zapomnieć,

zanotuj sobie, że to trzeba pamiętać.


Edgar Allan Poe



W milczeniu patrzył, jak kierują się do wyjścia, a gdy za ostatnim z nich zamknęły się drzwi, ukrył twarz w dłoniach. Jego ciałem wstrząsnął szloch.


Uzależnić... Czar rzucony na ciebie... Uzależnić od woli Voldemorta... Może w każdej chwili, wezwać cię do siebie...


Słowa Dumbledore'a wirowały mu w głowie.


Dlaczego...?


Czy ciąży nad nim jakieś fatum? Gdyby choć przez jeden dzień, mógł być kimś innym... Przez kilka godzin, mieć normalne życie...


Oddałby za to wszystko...


Nie. Nie wszystko...


Ron... Hermiona... Hagrid.... Syriusz...


Tego, nie zamieniłby na nic.


Tylko oni traktowali go normalnie. Nie jak Złotego Chłopca, lecz po prostu Harry'ego...


Byli przy nim. Zawsze, gdy ich potrzebował...


Nie był pewien, czy inaczej przetrwałby, te wszystkie lata...


A teraz?


Jak zareagują na to co się wydarzyło? Nie chciał tego przed nimi ukrywać... I tak miał już wystarczająco tajemnic...


Zresztą, czuł, że ukrycie tego, nie jest nawet możliwe...


Spojrzał na dłonie, odruchowo pocierając znaki.


Nie bolały, lecz sama świadomość, co oznacają, przyprawiała go o drżenie...


...zaczną promieniować, paraliżując bólem wszystkie mięśnie. Jeśli nie odpowiesz, umrzesz w ciągu dwóch dni.


Zadrżał.


Miał nadzieję, że słowa dyrektora nie są prawdą, lecz wątpił by kłamał.


Nie w takiej sprawie...


Zresztą, był jeszcze Snape... A on na pewno nie posunąłby się do czegoś takiego...


Westchnął, ocierając zdradzieckie łzy.


Nie mógł pozwolić, by dłużej na niego czekali. Zwłaszcza Snape...


Nie miał sił, do wysłuchiwania jego docinek...


Nie dziś...


Podchodząc do drzwi, po raz ostatni spojrzał na znamiona. Odsuwając od siebie te myśli, zacisnął pięści.


Nie podda się. Nie tak łatwo...


* * *


Czekali na niego w kuchni.


- W porządku Harry? - skinął głową, gdy spoczęły na nim zatroskane oczy dyrektora.


- Weasley'owie będą czekali na ciebie, w południe przy Esach i Floresach. Severus cię tam odprowadzi.


Przeniósł spojrzenie na szkolnego mistrza eliksirów. Ten, nie wydawał się zaskoczony tym pomysłem, podejrzewał więc, że już wcześniej musieli o tym rozmawiać.


- Ja już pójdę. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.


Dopiero, gdy Dumbledore wyszedł, Snape odezwał się:


- Rusz się Potter. Nie mam całego dnia, a musimy jeszcze wrócić po twoje rzeczy.


Choć starał się brzmieć groźnie, nie było w jego głosie słychać jadu. Nie tak jak zawsze...


Podążając za nim, zastanawiał się dlaczego... Czyżby chodziło o ostatnie wydarzenia? Aż tak nim wstrząsnęły?!


A może po prostu lituje się nad nim...


Ta ostatnia opcja, jakoś mało mu pasowała, do kogoś jego pokroju...


Zamyślony, nie zauważył nawet, kiedy dotarli pod numer czwarty.


Cofnął się odruchowo.


Wspomnienia, o których przez to wszystko zapomniał, teraz powróciły ze zdwojoną siłą...


Będziesz mój... Spodoba ci się... Nie chcesz chyba pobudzić wszystkich... Mój...


Zachwiał się, zakrywając uszy rękami.


Świat wirował.


Spodoba się... mój... mój...


Nie wiedział już, które słowa należą do wuja...


Nie mógł złapać tchu... Dusił się.


- Potter, co ci jest?! Odezwij się!


Słyszał, że ktoś go woła, nie był jednak w stanie odpowiedzieć...


Znów znalazł się w tym pokoju...


Mój... Spodoba ci się... Cii...


Krzyknął, gdy nagle ktoś uderzył go w twarz. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się wokół. Snape pochylał się nad nim, przeszywając go spojrzeniem.


Kiedy upadł..?


Nie pamiętał...


- W porządku?


Skinął głową, nie wiedząc jak się odezwać. Bał się. Bał się pytań, które zaraz nastąpią... Pytań, na które nie może odpowiedzieć... Nie chce...


- Możesz wstać?


- Tak.


Zadrżał, gdy Snape nagle chwycił go pod ramię... Był pewien, że ten to dostrzegł, jednak nie skomentował...


Przyjął to z ulgą.


- Potter...


Spojrzał na niego pewien, że zaraz się zacznie...


Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem Snape rzekł:


- Zaczekaj tu.


Zaskoczony, patrzył jak odchodzi. Nie wiedział co o tym myśleć...


Jak wiele zrozumiał?


Niestety, był pewien, że więcej niż sam chciałby mu wyjaśnić...


Wyjaśnić komukolwiek...


Gdy wrócił, niecałe dziesięć minut później, bał się spojrzeć mu w oczy.


- Twoje rzeczy odesłałem już do Nory.


- Dziękuję – wyszeptał, odbierając od niego różdżkę.


- Świstoklik zabierze nas na Pokątną. Uaktywni się za dwie minuty.


Skinął głową, dostrzegając w jego ręku gazetę.


- Weasley'owie powinni już na nas czekać.


- Czy... - nie wiedział jak o to zapytać.


- Nie. Dyrektor nic im nie mówił. Uznał, że sam będziesz wolał ich poinformować.


Nic nie odpowiedział.


Z jednej strony ulżyło mu, że jeszcze nie wiedzą, ale nie wiedział jak ma o tym mówić...


No, bo jak można o czymś takim powiedzieć...?


Zsunął rękawy, tak by zasłoniły dłonie. Nie chciał teraz na nie patrzeć.


- Trzy... dwa...


Chwycił gazetę


- Jeden...


Znajome szarpniecie i świat zawirował.



Koniec Rozdziału 3


Rozdział czwarty


Odrobina szczęścia...



Jeśli szczęście się do nas uśmiecha,

trzeba z tego korzystać i starać się

mu dopomóc, tak jak ono pomaga nam.

Paulo Coelho



Szarpnięcie w okolicy pępka i świat zawirował.


Nie wiedział co było gorsze... To czy Fiuu?


Niepewnie spojrzał na unoszącego się obok profesora. Nie wiedział, co o tym myśleć. Spodziewał się po nim wszystkiego... Drwin... Wyszydzania... Ironii... Ale on... Zaakceptował to jakim jest... Nie zasypał go pytaniami, choć wiedział, że mógł. Miał do tego prawo...


Więc dlaczego?


Zachowywał się zwyczajnie, ale mimo to był inny... A może tylko on to tak odbierał? Nie był pewien...


Mimo wszystko ulżyło mu, że to on, a nie dyrektor lub chociażby Ron czy Hermiona... Oni nie zrezygnowaliby z pytań. Nie tak szybko...


Wylądowali.


Prawie upadł, jednak Snape złapał go w ostatniej chwili, chroniąc przed niezbyt miłym spotkaniem z betonowym chodnikiem...


Podziękował mu skinieniem głowy, gdy się odsunął.


- Chodź, już pewnie na nas czekają.


Podążając za nim, po raz kolejny obciągnął rękawy. Denerwował się. Chyba ostatni raz czuł się tak samo, gdy pierwszy raz, wuj odwiózł go na peron...


Te kilka metrów dzielące ich od księgarni, pokonali w milczeniu. Jedynym dźwiękiem, który na chwile zmącił ciszę, był dzwonek przy drzwiach oznajmiający ich wejście.


Nie dało się nie zauważyć, rudych czupryn, spod których wyglądały oczy, teraz wszystkie skierowane na nich.


- Harry!


Uśmiechnął się niepewnie, widząc biegnącą ku niemu Hermionę. Ulżyło mu, gdy zatrzymała się w połowie drogi, zapewne pod karcącym spojrzeniem Snape'a. Tym razem, był mu za to wdzięczny. Nie sądził, by potrafił przeżyć jej uścisk. Na pewno jeszcze nie teraz...


- Dzień dobry Severusie.


- Arturze...


- Możesz zostawić Harry'ego. Zajmiemy się nim.


Gdy po tej krótkiej wymianie zdań, Snape oddalił się, po raz kolejny spojrzał na szczerzących się ku niemu bliźniaków. Coś czuł, że ten dzień będzie wyjątkowo długi...


* * * *


Cztery godziny później, tylko się w tym upewnił.


Dobrze, że pani Weasley, miała coś do załatwienia - przebiegło mu przez myśl, gdy Hermiona robiła piąte okrążenie wokół nich.


- Zabije cię Ronaldzie Weasley. Przysięgam! Już jesteś martwy!


- Ale...


- Nic cię nie uratuje!


Słysząc tuż koło siebie, zwijających się ze śmiechu bliźniaków, sam z trudem utrzymywał powagę. Zastanawiał się, w którym momencie odkryją, że to wszystko ich sprawka...


- Chodź na lody Harry... Im jeszcze trochę to zajmie...


Przytaknął, przystając na propozycję Fred’a, bądź George'a. Nigdy nie wiedział, z którym rozmawia, chyba, że mieli pierwsze inicjały na swetrach, a i wtedy nie było pewności, że się nie zamienili...


Lodziarnia Fortescue nie zmieniła się, od czasu ostatnich wakacji i jak tylko się pojawili, właściciel uraczył ich ogromnymi porcjami darmowych lodów.


- Co wyście im zrobili? - spytał wreszcie zabierając się za swoją porcje. Uśmiechy na twarzach bliźniaków, stały się jeszcze szersze.


- Wyjaśnimy ci później, najpierw jeszcze musimy przeprowadzić kilka testów.


Spojrzał na nich niepewnie, potem przeniósł wzrok na swoją porcję lodów.


- Spokojnie stary, na tobie eksperymentować nie będziemy...


- Nie moglibyśmy, w końcu jesteś naszym sponsorem...


Skinął głową, choć wcale nie był pewien czy ich wyjaśnienia go przekonują... Jakoś nie wierzył im za grosz.


Kilka minut później zziajany Ron, opadł na jedno z krzeseł, zaraz potem dołączyła też Hermiona, co chwilę posyłając wściekłe spojrzenie ku rudzielcowi. Nie odzywali się do siebie.


Westchnął.


Te ich kłótnie stawały się już normą. Jak stare, dobre małżeństwo...


Dokończył swoją porcje i ruszył w stronę Dziurawego Kotła. Pani Weasley powiedziała o trzeciej, a jakoś nie miał ochoty oglądać jej nie w humorze. Ron chyba zrozumiał o co chodzi, bo podążył za nim, w biegu dokańczając swoje lody.


Zdążyli w ostatniej chwili.


Widząc jak Ron bierze od niej słoik, nie mówiąc nawet słowa, był pewien, że im się upiekło. Tak. Coś musiało być nie tak, bo pani Weasley miała wyjątkowo " radosny " nastrój. Miał tylko nadzieję, że nie dotyczy to jego...


Wciąż nie wiedział, jak wyjaśnić to przyjaciołom...


* * * *


Nora.


Jedyne miejsce poza Hogwartem, gdzie czuł się jak w domu. Wszystko było tak, jak to zapamiętał. Począwszy od pieczołowicie wyszorowanego stołu, zajmującego większą część kuchni, a skończywszy na zegarze, zamiast godzin wskazującego miejsca. Teraz większości ze wskazówek pokazywała pole " dom ".


- Harry, kochaneczku, będziesz spał u Ron’a. Idź się rozpakować. Ron pomóż mu, zawołam was jak będzie obiad.


Skinęli głowami, idąc na górę.


- Nie spodziewaj się wiele. Szczerze mówiąc, od twojej ostatniej wizyty, nic się tam nie zmieniło.


Uśmiechnął się, gdy znaleźli się na miejscu.


Rzeczywiście nic się nie zmieniło. No, może było jeszcze więcej plakatów, o ile to w ogóle możliwe.


Rozpakowując kufer, rozmawiali o wszystkim i o niczym. Dawno nie czuł się tak dobrze. Jakby od zawsze tak było... Jakby wreszcie gdzieś pasował...


- Obiad!


- Kto pierwszy ten lepszy!


Ze śmiechem poleciał za Ron’em, który znikał już na schodach. Tak, dla niego jedzenie było największym priorytetem.


Do kuchni wpadli niemal równocześnie.


- Witaj Harry.


Zaskoczony rozglądał się.


- Syriusz? Remus? Co wy tu robicie?


- Jemy obiad.


Zaczerwienił się, ale zaraz wyszczerzył, gdy Syriusz poklepał miejsce pomiędzy sobą i Remusem. Siadając pomiędzy nimi, pomyślał, że mogło by być tak zawsze.


- Przez najbliższy tydzień zostajemy tutaj. Chyba się jakoś pomieścimy, Molly?


- Zawsze się coś znajdzie.


Tydzień... Roześmiał się ponownie. Brakowało mu Syriusza. Żałował, że nie może zostać z nim na stałe, no ale wolał mieć go tu przez tydzień, niż znów nie widzieć się z nim nie wiadomo ile...


- Harry, podaj mi ziemniaki...


Wyrwany z rozmyślań, zaczerwienił się ponownie, podając miskę.


- Harry? Co to jest..?


Przez chwilę spoglądał nic nie rozumiejąc na Syriusza, a potem zrozumiał, na co się on patrzy. Schował rękę, ale już było za późno. Widząc szok na twarzach Remusa, Syriusza i bliźniaków, wiedział już, że to widzieli... Widzieli i wiedzą co to jest..


- Harry...


Nie słuchał, wstał od stołu, wybiegając na zewnątrz.


- Harry stój!


Nie zatrzymywał się. Biegł przed siebie, krztusząc się własnymi łzami.



Koniec Rozdziału 4



Rozdział 5


Promyk Nadziei


Nigdy nie należy wydawać sądu o rzeczy

na podstawie karykatury, którą z niej uczyniono.


Mikołaj Gogol



Biegł przed siebie, krztusząc się własnymi łzami. Słyszał za sobą krzyki, ale nie zatrzymał się. Nie mógł. Nie byłby w stanie teraz z nikim rozmawiać... Nie... A już na pewno nie z nim...


Syriusz widział te przeklęte znaki... Miał pewność, że wie co one oznaczają, co miał więc mu niby powiedzieć? Po co? Czy to by coś zmieniło?


Wątpił...


Zaczynało brakować mu tchu. Opadł na kolana, nie będąc już w stanie uczynić choć kroku... Po twarzy wciąż spływały mu łzy...


Drżał.


Dlaczego to zawsze musi być on? Czego Voldemort od niego chce..? Czemu nie mógł po prostu go zabić...


Jęknął. Ściemniało się, ale nie chciał wracać. Bał się tego, że ponownie musi zmierzyć się z Syriuszem... Czuł, że uniknięcie rozmowy z nim wcale nie będzie proste. O ile w ogóle możliwe...


Westchnął opierając się plecami o drzewo. Otarł łzy. Nie chciał, by ktoś zobaczył jego chwilę słabości. Nigdy nie płakał, i nie miał zamiaru pokazać, że jest inaczej...


Siedział bez ruchu zastanawiając się, kto poza Syriuszem to widział... Bliźniacy na pewno, to było widoczne z ich min, ale reszta? Ron? Hermiona? Czy widzieli? A jeśli nie to, czy ktoś im to powiedział?


Miał nadzieję, że nie... Choć z bliźniakami nigdy nic nie wiadomo...


- Harry..?


Skulił się mimowolnie, słysząc tak dobrze znany okrzyk.


Ron... Co ma mu odpowiedzieć, gdy zapyta dlaczego uciekł..?


- Nie chowaj się, Harry! Dyrektor nam już wszystko wyjaśnił!


Wyjaśnił?! Ale jak?! Dlaczego! Przecież obiecał...


- Zaczekaj tu Ron, ja go poszukam.


Syriusz...


Nawet nie drgnął, gdy ten pojawił się w zasięgu wzroku, ani gdy usiadł obok niego...


- Harry?


Spojrzał na niego błagając sam siebie, by oczy tak bardzo go nie piekły.


- W porządku?


Skinął głową, czując, że nie będzie w stanie odpowiedzieć.


- Jakieś pół godziny temu pojawił się Albus i...


- Powie... dział im... - wyszeptał, a jego ciałem ponownie wstrząsnął szloch. Nie próbował go powstrzymywać. Wiele razy Dumbledore zatajał dużo przed nim, ale jeszcze nigdy nie złamał danego słowa... Dlaczego...


Nie zaprotestował, gdy Syriusz objął go i przyciągnął do siebie.


- Nie, Harry. Nie powiedział.


- Ale...


- Twoi przyjaciele myślą, że to z powodu twojego kuzyna...


Kuzyna? Spojrzał zdziwiony na niego... Pomimo panującego półmroku dostrzegł uśmiech na jego twarzy.


- Pobiłeś się z Dudley'em i nie chciałeś o tym mówić. A ja potwierdziłem, że dostrzegłem na twojej ręce rany... Muszę przyznać, że Fred bardzo ochoczo mi przytakiwał...


- Dzię... kuję.


Syriusz przytulił go jeszcze mocniej.


- Harry, wiem, że nie jest łatwo z czymś takim żyć. Wiem, czego się obawiasz, ale pamiętaj, że zawsze masz mnie, Remusa... I z tego co zdążyłem zauważyć, to ani Fred, ani George, też nie mają nic przeciwko przyjaźni z tobą... Podejrzewam, że Ron i Hermiona także by zrozumieli, choć może zajęło by im to nieco więcej czasu...


Nie odpowiedział, ale uśmiechnął się. Po raz pierwszy od tych wydarzeń, czuł się bezpiecznie.


- Chodź, bo zaraz zaczną i mnie szukać.


Gdy ruszył za nim, uslyszał jeszcze...


-Nie martw się, z Voldemortem też sobie poradzimy...


* * * *


- O takie głupstwo narobiłeś tyle hałasu? Stary, trzeba było do mnie zadzwonić to bym ci pomógł z nim...


- Ron!


- Przepraszam, mamo...


Uśmiechnął się mimowolnie, widząc jak Ron ucieka spoza zasięgu pani Weasley.


- Harry, chodź na górę, trzeba się zająć tymi ranami. Remusie, pomożesz mi?


Podążając za dwoma dorosłymi czarodziejami czuł, że uścisk w jego klatce piersiowej jest jakby mniejszy.


- Usiądź.


Posłusznie opadł na łóżko, ciekawie rozglądając się w okół. Byli w pokoju bliźniaków, a poza krótkim epizodem nie miał okazji przyjrzeć się mu zbyt dokładnie...Z pozoru nie różnił się niczym od tego Rona, tyle że tu ściany nie były obwieszone plakatami i Fred z George'm gustowali w zdecydowanie bardziej stonowanych barwach.


Za to na stoliku pod oknem było pełno słoiczków i buteleczek, a w kociołku stojącym w rogu coś podejrzanie bulgotało...


- Remusie, jesteś w tym zdecydowanie lepszy...


Parsknął mimowolnie, widząc jak ten odbiera bandaże z rąk Syriusza. Posłusznie wyciągnął rękę, pozwalając ją sobie obandażować.


- Bolą?


Słysząc ciche pytanie byłego profesora, pokręcił głową i odpowiedział.


- Teraz nie...


Żaden z nich o nic więcej nie spytał i był im za to wdzięczny.


- Dziękuję - rzekł, gdy skończył.


- Przez jakiś tydzień możesz spokojnie je nosić, potem coś wymyślimy...


Skinął głową, po raz kolejny spoglądając na obandażowane ręce. Zgiął palce. Opatrunki nie były grube, ale dokładnie zasłaniały znaki...


Nagle drzwi do pokoju otworzyły się z rozmachem i pokazała się w nich głowa jednego z bliźniaków.


- Mama czeka z kolacją na was, więc lepiej się pospieszcie, bo Ron was zabije.


Wszyscy się roześmieli.


- Idziesz, Harry? - spytał Syriusz już przy drzwiach.


- Nie. Nie jestem głodny.


- W porządku.


Przymknął oczy słysząc dźwięk zamykanych drzwi Odetchnął pewien, że jest w pokoju sam, jednak w tym momencie usłyszał:


- Powiesz mi kto cię tak urządził..?


Drgnął. Jego wzrok zetknął się ze spojrzeniem jednego z bliźniaków.


- Słucham? - spytał. Dobrze wiedział o czym on mówi, nie chciał jednak odpowiadać...


- Widziałem twoje ręce. Chyba nie sadzisz, że uwierzyłem w bajeczkę Dropsa?


Nic nie mówił, ale widząc uśmiech na jego twarzy odpowiedział tym samym.


- Dropsa?


- A jak inaczej go nazwać? Dobra, jak nie chcesz to nie mów. Ja w przeciwieństwie do ciebie jestem głodny, więc idę nim Ron zeżre wszystko... Acha, możesz tu zostać nikt ci nie będzie gderał nad głową. Tylko lepiej nie dotykaj nic podejrzanego. Mogłoby się to dla ciebie źle skończyć, a wtedy mama by mnie ukatrupiła.


Siedział oszołomiony wsłuchując się w jego paplaninę. Ulżyło mu, że nie naciskał. Tak, on po prostu taki był. Żałował, że Ron nie jest taki sam. Był jednak pewien, że gdyby wiedział, nie dałby mu żyć. I tak musi użyć jakąś dobrą bajeczkę, a propos tej rzekomej bójki...


Patrząc jak zamyka za sobą drzwi, wyszeptał:


- To był Voldemort.


Nie wiedział czemu to powiedział... A może wiedział? Chciał to z siebie wyrzucić. A teraz miał już pewność, że on nie zdradzi tego nikomu.


- Z nim też damy sobie radę.


Słysząc po raz drugi to samo zdanie, miał nadzieję, że okaże się w końcu prawdą.


Chciał w to wierzyć...


Musiał...



Koniec rozdziału 5


Rozdział 6- Nie każdy list jest wyczekiwany...



Zimno...


Cicho...


Był sam, lecz czuł, że nie potrwa to długo. W panującej ciszy, było wyczuwalne napięcie.


Mójjj...


Słowa wibrowały.


Mój...


Znał ten głos, nie umiał jednak stwierdzić do kogo należy...


Chodddź…


Z początku tylko cichy szept w oddali, teraz przybliżał się, z każdym pokonanym centymetrem, przybierając na sile.


Chodźź...


Ciepły oddech owiał mu kark.



- Aaaa.


Usiadł na łóżku, z trudem chwytając powietrze.


Znów to samo...


Ile jeszcze będzie o tym śnić? Do kogo należał ten głos?


Westchnął, przecierając oczy. W pokoju panował półmrok.


Noc.


Musiał zasnąć... Ale dlaczego pozwolili mu tu spać? Przecież miał być w pokoju z Ronem.


- W porządku Harry?


Podskoczył, dopiero teraz dostrzegając, leżącą na podłodze postać. A był pewien, że jest tu sam...


- Tak.


- To dobrze.


- Dlaczego śpicie na podłodze?


- Ale z ciebie inteligent. Przecież to ty, skonfiskowałeś nasze łóżko!


- Tak, ale... Czemu mnie nie obudziliście?


Zapadła cisza i sądził, że już nie odpowiedzą, jednak wtedy usłyszał.


- Wyglądałeś na zmęczonego...


Głos był tak cichy, że musiał się dobrze wysilić, by zrozumieć co mówią. Uśmiechnął się. Nigdy nie spodziewałby się, takiej odpowiedzi. Nie po nich.


- Dziękuje.


Zsunął nogi na podłogę, z zamiarem wstania, lecz ich kolejne słowa zatrzymały go.


- Dokąd to?


- Miałem spać w u Rona...


- Jest druga w nocy. Nie będziesz się już przenosił!


- Ale wy...


- Nam nie zaszkodzi jedna noc na podłodze. Śpij!

Opadł na poduszki, nie mając więcej argumentów, by protestować. Zmęczenie nadeszło momentalnie. Nim jednak ogarnął go sen, szepnął jeszcze:


- Dzięki.


* * * *


Gdy się obudził, słońce stało już wysoko na niebie. Był w pokoju sam. Po raz kolejny uśmiechając się, na wspomnienie wczorajszej rozmowy, skierował się do łazienki. Piętnaście minut później, odświeżony zszedł na dół.


- Witaj kochaneczku. Dobrze spałeś?


- Tak. Dziękuję pani Weasley - odparł z uśmiechem, mimowolnie poprawiając rękawy przydługiej bluzy. Miał nadzieję, że bliźniacy nie powiedzieli nikomu o wydarzeniach z nocy. Nie chciał dawać nikomu dodatkowych powodów, do rozczulania się nad nim.


- Siadaj, pewnie jesteś głodny.


Bezwolnie zadrżał, na samą myśl o jedzeniu. Nikt nie zdawał sobie z tego sprawy, ale nie mógł jeść. Mdliło go na sam zapach... Zaczęło się to jeszcze w Hogwarcie. Kiedyś by pomyślał, że to skutek diety ciotki, jednak teraz już nie był tego tak pewny... Było dobrze, jeśli raz na jakiś czas udawało mu się przełknąć cokolwiek, niestety potem przez długi czas to odchorowywał. Do tej pory, udawało mu się ukryć to przed przyjaciółmi, niestety podejrzewał, że przed dorosłymi nie będzie tak łatwo...


- Może potem, na razie mógłbym prosić o herbatę?


- Jesteś pewien? Już po jedenastej...


- Tak. Zjem później.


- Nie będę nalegać.


Z ulgą opadł na krzesło. Udało mu się. Przynajmniej tym razem.


* * * *


Ron rozgrywał z bliźniakami mecz Quidditcha, jednak choć powiedział pani Weasley, że do nich dołączy, skierował się w przeciwną stronę. Wolał być sam. Ostatnimi czasy nawet quiditch go nie bawił. Nie tak jak kiedyś. Chwilami miał wrażenie, że po tych wakacjach wszystko jakby straciło na znaczeniu. Wyblakło...


A może to on się zmienił? Może to z nim było coś nie tak? Szczerze, nie chciał się nawet nad tym zastanawiać.


Mając wciąż w zasięgu wzroku Norę, usiadł pod drzewem przymykając oczy. Nie zastanawiał się nad niczym. Siedział po prostu, ciesząc się dniem...


- Ał.


Jęknął rozcierając głowę. Otworzył oczy, z niechęcią wpatrując się w odlatująca sowę.


Kto to widział, spuszczać przesyłkę na głowę?


Ponownie potarł bolące miejsce.


Sięgnął po paczkę, ze zdziwieniem przyglądając się opakowaniu. Czerwony papier i czarna wstążka...


Co to ma znaczyć? Dziś nie jest 31 lipca, więc...


Zaintrygowany rozerwał papier. Ze środka wypadł zwój pergaminu i niewielki medalion w kształcie łzy. Odkładając go na trawę, sięgnął po list zapisany drobnym, równym pismem. Nie poznawał go, ale miał złe przeczucia.


I to nie bez powodu...



Mam nadzieję, że miło spędzasz wakacje.

Z pewnością, znajdziesz czas na odwiedzenie mnie.

Nieprawdaż? Chyba rozumiesz, że odmowa nie wchodzi

w grę? Ale nie obawiaj się, nie będę Cię popędzał... Znaki dadzą

Ci dwa dni, to chyba dobry układ, prawda? Sam zdecyduj, w

którym momencie przyjdziesz... Amulet, który dostałeś jest

świstoklikiem. Wystarczy, że zaciśniesz go w dłoniach,

wypowiadając moje imię. Zareaguje tylko na twój głos.


List ulegnie samozniszczeniu.


Będę czekał...



Nie było podpisu, lecz tak na prawdę nie był on potrzebny...


Zadrżał. Wiedział, że Voldemort nie da mu spokoju, nie sądził jednak, że tak szybko da o sobie znać... Znaki dadzą ci dwa dni... Czy rzeczywiście ma tylko tyle czasu?


Pergamin się zatlił. Upuścił go.


Patrząc jak słowa znikają w płomieniach, nie wiedział co ma robić... Ale czy w takiej sytuacji, jakakolwiek decyzja może być łatwa?


Wreszcie z listu pozostała jedynie kupka popiołu, w tym samym momencie też znaki rozgorzały bólem...



^ ^ ^ ^

Koniec rozdziału 6



Rozdział 7 - Walka



Ponownie opadł na ziemię, z trudem chwytając oddech. Dłonie paliły. Ból, był bardzo podobny do tego, z chwili rzucania zaklęcia...


Zawsze tak będzie?


Starając się nie syczeć, przy każdym ruchu, ostrożnie odwiązał bandaże. Skóra wokół znaków, była zaczerwieniona, a ich obwódki wydawały się ciemniejsze...


Czy to tak ma wyglądać?


Spróbował zgiąć palce i jęknął, gdy przez ciało przeszła kolejna fala bólu. Dłonie, miał jak sparaliżowane. Po policzkach spływały mu łzy, kiedy niezdarnymi ruchami starał się na powrót obwiązać ręce.


Wreszcie zaczynał rozumieć, co Snape miał na myśli, używając sformułowania klątwa...


Tak. To było piekło.


Nie miał pojęcia, co teraz zrobi.


Wtedy znaki zaczną promieniować, paraliżując bólem wszystkie mięśnie.


Ponownie powróciły do niego słowa profesora.


Czyli będzie jeszcze gorzej.


Zadrżał.


Sama myśl, o postąpieniu zgodnie z treścią listu, sprawiała, że robiło mu się zimno. Ale...


Ból już teraz był straszny, a perspektywa jeszcze gorszego, nie napawała optymizmem. Nie był pewny czy go zniesie... Bo że będzie większy, wiedział. Z tego, co usłyszał od Dumbledore’a, Snape'a, a nawet Syriusza, mógł mieć pewność...


Będzie znacznie gorzej...


"Znaki, dadzą ci dwa dni"


Tylko czy będzie w stanie je znieść? Coraz szybciej zaczynał w to wątpić...


"Sam zdecyduj, w którym momencie przyjdziesz... "


Rzeczywiście, dał mu olbrzymie pole manewru. Albo pójdzie od razu... albo ma czekać ile wytrzyma... Niestety coś czuł, że wytrwanie wcale nie będzie proste. Poza tym, jak nie pójdzie w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, umrze...


O tak, to była kolejna, niezwykle kusząca możliwość.


Ponownie spojrzał, na misternie wykonany wisiorek. Świstoklik... Dokąd go zabierze? Czy jak raz się tam uda, będzie mógł wrócić?


Czy przeżyje..?


Chociaż o to ostatnie, raczej mógł być spokojny... Voldemort, nie zadałby sobie tyle trudu, gdyby wciąż zamierzał go zabić. Tak. Ma z pewnością inne plany wobec niego. Niestety, wcale mu się one nie podobały... Zbyt przypominały mu, ostatnie zachowanie wuja.


Coś, o czym nie chciał w ogóle pamiętać.


Bał się.


Skoro nie dał rady, poradzić sobie z wujem, to jak ma pokonać Voldemorta? Gdyby to był pojedynek na różdżki, miałby jakąś szanse, a tak... Zadrżał. To z góry przegrana pozycja...


Czy jest gotowy na spotkanie z nim?


Nie czuł się na siłach...


Zresztą, najpierw musi jeszcze raz porozmawiać z Syriuszem... Uśmiechnął się na myśl o nim. Tak. Cieszył się, że ten jest po jego stronie... Nawet po tym wszystkim...


Zwłaszcza, po tym wszystkim...


Wsuwając medalion do kieszeni, ruszył w drogę powrotną.


* * * *


Nigdy, pokonanie tak niewielkiego odcinka, nie zajęło mu tyle czasu.


Każdy krok wydawał się nieosiągalny, a droga bez końca. Kolana, uginały się pod nim. Kilkakrotnie musiał przystanąć, aby wyrównać oddech. Raz po raz ciałem wstrząsały dreszcze...


Nie był w stanie ich zatrzymać.


Chwilami świat wirował przed oczami, zmuszając do zaciśnięcia powiek.


Ulżyło mu, gdy wreszcie znalazł się na tak dobrze znanym podwórku.


Nagle, dostrzegając w oddali Syriusz, chciał podejść do niego, nogi jednak całkowicie odmówiły mu posłuszeństwa.


Upadł.


Syriusz, w jednej chwili znalazł się przy nim.


- Co się dzieje Harry? Czy to...?


Skinął jedynie głową, nie będąc w stanie odpowiedzieć.


Ból nasilił się i ogarnęła go ciemność.


* * * *


Z trudem uchylił powieki, starając się zorientować gdzie jest.


W pomieszczeniu panował półmrok.


Czy to możliwe, że...


Spiął się podrywając, zaraz jednak opadł na poduszki, powalony kolejną falą bólu. Zdążył jednak zobaczyć, co chciał.


Składniki wciąż leżały porozwalane po podłodze, a w kociołku coś bulgotało.


Bliźniacy.


Znów był w ich pokoju.


Kiedy?


Przypomniał sobie wydarzenia z popołudnia.


List... Wisiorek... Znaki... Ból...


Ile jeszcze zdoła wytrzymać? Minęło dopiero kilka godzin, a on już nie mógł wstać o własnych siłach...


Co będzie dalej..?


Skrzypnięcie drzwi, wyrwało go z rozmyślań. Z trudem odwrócił głowę, w tamtą stronę.


Syriusz.


Uśmiechnął się widząc, jak ojciec chrzestny wślizguje się cicho do pokoju, jakby bojąc się, że go obudzi.


- Nie śpię - rzekł, a ten uśmiechnął się do niego.


Zmrużył oczy, gdy światło rozjaśniło pokój. Zaraz za Syriuszem, do pokoju wszedł Remus ze Snape'm i Dumbledore.


Szczerze, ten ostatni był tu według niego najmniej mile widziany.


Wciąż przeklinał go za to, że kazał spędzać mu cale wakacje z wujostwem.


- Jak się czujesz? - słysząc pytanie z ust dyrektora, jedynie wzruszył ramionami.


Jak miał się czuć?!


- Odezwał się do ciebie, prawda? - słysząc kolejne pytanie, zgrzytnął zębami.


Jakby odpowiedz nie była oczywista! A może nie jest? Tak! Dla przyjemności leży tu sobie i zwija się z bólu!


- Tak.


- Obawiam się, że będziesz musiał do niego pójść. I to zanim, ból zupełnie cię sparaliżuje.


Tym razem zadrżał. Niby wiedział to wszystko, ale usłyszenie z ust innych, sprawiało, że stawało się to takie... ostateczne.


- Kiedy?


- Najpóźniej, jutro do południa.


Skinął głową, nie wiedząc co odpowiedzieć.


- Voldemort zapewne zadbał o sposób, w jaki możesz się tam dostać.


- Tak.


- Rozumiem. Prześpij się teraz. Severus, da ci coś przeciwbólowego.


Nie odpowiedział . Dopiero, gdy za dyrektorem zamknęły się drzwi, rozejrzał się ponownie po pomieszczeniu. Został ze Snape'm sam.


- Pij.


Tym razem, dostrzegając w ręku profesora flakonik, nawet nie pytał co to jest. Opróżnił go, jednym haustem.


- Dziękuję.


- Nie masz za co. Zresztą, przy takiej klątwie eliksir długo nie pomoże.


Gdy ponownie został sam, wpatrzył się w sufit.


Prześpij się teraz..


Jak niby ma spać...?



Koniec Rozdziału 7



Rozdział 8 - Zaczyna się.

Matka


Pod swym sercem nosiła cię długo.

Teraz mogę powiedzieć już śmiało,

W swoim życiu, to jej masz być sługą.

To w jej łonie, twe życie powstało,


Więc postaraj się o tym pamiętać,

Aby nigdy nie zranić jej dumy.

Wiedz, że duma matczyna rzecz święta,

Naciągana się zrywa jak struny.


Bez strun swoich instrument jest głuchy,

Nigdy więcej nie wyda już tonu.

Dobrze jest jak wykażesz łut skruchy,

Gdy spóźniony powracasz do domu.


Popatrz chwilę na ręce swej matki,

Ozdobione bruzdami niedoli.

Los jej możesz odczytać jak z kartki,

Poznać co tak naprawdę ją boli.


jarmolstan



Każdy chyba wie jaki dziś dzień?


- - - -


Rozdział nie poprawiony.


Rozdział 8 - Zaczyna się.



Zasłonki drgały bujane delikatnymi powiewami wiatru. Wskazówki zegara mozolnie przesuwały się w przód.


Leżał na łóżku, nieobecnym wzrokiem kontemplując pęknięcia zdobiące sufit. Czuł się dziwnie. Nie ważne jak wiele o tym myślał, wydarzenia z kilku ostatnich dni zdawały się nierealne. Jakby to nie on był tym którego dotyczyły. Miał wrażenie że okrywa go niewidzialna zasłona, oddzielając od reszty świata, chroniąc.


Spojrzał na znajdujący się na stoliku flakonik. Eliksir mienił się w promieniach porannego słońca, rzucając na blat kolorowe refleksy.


Wybiła siódma.


Jeżeli to co mówili Dumbledore i Snape jest choć po części prawdą, zostało mu niecałe pięć godzin. Niestety obawiał się, że nie mogliby żartować. Nie w takiej kwestii.


Miał czas do południa... Co potem?


Jak ma tak po prostu pójść do Voldemorta? Co powiedzieć, zrobić... Jak się zachować? Cholera jak można w ogóle rozważać opcję spotkania z człowiekiem który zabił mu rodzinę! Przez którego pierwsze lata swego życia musiał spędzić wśród mugoli? Z ciotką widzącą w nim jedynie darmową siłę roboczą i wujem który... Wróć! O tym lepiej nie myśleć.


Jęknął. Czy życie musi być tak popieprzone?


Został związany z osobą która sprawiła, że jego życie stało się piekłem. Od pierwszego dnia gdy przekroczył próg Hogwartu starała się go zabić. Niejednokrotnie nastawała na życie jego przyjaciół, a teraz?


- Teraz chce się do niego po prostu dobrać! - krzyknął, z wściekłością uderzając pięścią w łóżko.


Dlaczego wszystko zawsze spada na niego? Czemu akurat on musi być Złotym Chłopcem? Powoli zaczynał nienawidzić te określenie.


Przerażało go, że nie ma wyboru.


Usiadł powoli, zrezygnowany sięgając po flakonik. To już trzecia dawka w ciągu kilku ostatnich godzin. Po raz kolejny powróciło do niego ech słów profesora:


" Eliksir nie wystarczy na długo "


Zaczynał rozumieć co miał na myśli. Ciało dobitnie mu to uświadamiało.


Ból.


Z każda chwilą zdawał się bardziej przeszywający. Męczył, nawet gdy leżał bez ruchu. Chwilami te pięć godzin zdawało mu się nierealne.


Wytrzyma.


To słowo stało się jego mantrą. Wielu uznałoby to zapewne za głupotę ale postanowił ze nie pójdzie do Voldemorta dopóki nie będzie to absolutnie konieczne.


Niestety czul ze ta " konieczność " nastąpi szybciej niż by tego chciał.


Opróżnił buteleczkę jednym haustem i zaklął gdy przy odstawianiu zamiast na szafce, wylądowała na podłodze rozpryskując się na tysiące kawałeczków.


Pięknie! - prychnął ostrożnie rozcierając zdrętwiałe palce. Ból to nie było wszystko. Nie, ręce zdawały się tak odrętwiałe ze pomału nic nie był w stanie w nich utrzymać.


Wstał i ostrożnie omijając rozbite szkło skierował się do łazienki. Odkręcił wodę i z ulgą wszedł pod gorący strumień. Ciepło chociaż w niewielkim stopniu rozluźniało spięte mięśnie. Przymknął oczy czekając aż eliksir zacznie działać.


A może po prostu się utopi i będzie miał Voldemorta z głowy?


Hmmm... Całkiem kusząca perspektywa. Uśmiechnął się do własnych myśli.


Z łazienki wyszedł dopiero gdy z dołu zaczęły dobiegać odgłosy porannej krzątaniny. Wciągając na siebie czyste rzeczy zastanawiał się, po co właściwie się przebiera? Może jakby przyszedł upaćkany Riddle by się go przestraszył? Jeszcze lepiej! Od razu padłby na zawał oszczędzając wszystkim zachodu!


Tym razem już roześmiał się otwarcie.


Wychodząc na korytarz wciąż chichotał wyobrażając sobie kolejne sposoby na pozbycie się Voldemorta. Począwszy od rozjechania Testralami na najzwyklejszym utopieniu w beczce kończąc.


W kuchni zastał jedynie Syriusza.


- Cześć. - szepnął uśmiechając się do niego.


- Harry! Nie powinieneś leżeć?


- To i tak nic nie daje - odpowiedział nieco ciszej niż zamierzał. Syriusz jednak musiał zrozumieć jego odpowiedź bowiem bez słowa zbliżył się, obejmując go ramionami.


- Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. Bez względu na to co by się stało. Rozumiesz?


Skinął głową, nie będąc w stanie odpowiedzieć.


Syriusz jeszcze przez chwile nie wypuszczał go z objęć wreszcie usadziwszy przy stole rzekł, starając się wyglądać na radosnego:


- Głodny?


- Nie - odpowiedział nieco za szybko i zaklął w duchu gdy Łapa dziwnie na niego spojrzał. - Ja... - zaczął i znów się zmieszał. Wreszcie odetchnął i rzekł:


- Ostatni nie mogę jeść. Chce, ale nie mogę...


- Rozmawiałeś z Snape'm?


Zaskoczony spojrzał w jego oczy. Spodziewał się wszystkiego, ale na pewno nie takiej odpowiedzi. A gdzie nalegania, że musi jeść? Gdzie pouczanie, że jak nie będzie się dobrze odżywiał pochoruje się? Wróć. On już jest chory.


- Ze Snape'm?


Nie wiedział czemu to powiedział. Może dlatego, że nie wiedział co ma powiedzieć? Szczerze do Pomfrey bal się pójść. Nie chciał jej nadopiekuńczości, ale nigdy nie pomyślą o tym by spytać o radę szkolnego Mistrza Eliksirów. Fakt nie lubili się, ale z dwojga złego, wolał jego niż szkolną pielęgniarkę.


- Podejrzewam, że w tych swoich specyfikach znalazł by coś odpowiedniego. Jak chcesz mogę go spytać?


Pokręcił szybko głową.


- Sam go zapytam.


- Tylko nie zapomnij.


Uśmiechnął się w odpowiedzi starając wyglądać najniewinniej jak to możliwe.


- Harry...


Wreszcie zrezygnowany podniósł ręce w obronnym geście:


- Nie zapomnę. Obiecuje! - zapewnił starając się brzmieć przekonująco. I zaraz dodał, zmieniając temat:


- Czy mógłbym dostać herbatę?


* * * *


Siedział na łóżku niepewnie zaciskając palce na medalionie. Jeszcze chwila i znajdzie się na lasce Voldemorta..


Jęknął. Ani trochę mu się to nie podobało.


Po raz kolejny rozejrzał się po pustym pokoju bliźniaków. Cieszył się, że zostawili go samego. Chyba nie byłby w stanie tego zrobić mając kogoś przy boku. Tak, ten jeden raz musiał być sam.


Spojrzał na zegar.Wskazówki powoli kierowały się ku dwunastce. Przed chwilą zażył następną dawkę eliksiru. Niestety każda kolejna działała krócej od poprzedniej. A piąta mogła nie zadziałać w ogóle. Miał niewiele czasu. Musiał się przenieść teraz póki jeszcze jest w stanie się ruszać i myśli logicznie. Nie miał ochoty wylądować plackiem przed Voldemortem. Niestety wiedział, że jeśli się nie pośpieszy, to właśnie tak się stanie. Mimo wszystko...


Bał się. Cholera chyba nigdy jeszcze nie bał się tak bardzo.


Amulet który dostałeś jest świstoklikiem. Wystarczy, że zaciśniesz go w dłoniach wypowiadając moje imię. Zareaguje tylko na twój głos.


Imię.


Mocniej zacisnął palce na niewielkiej łezce i ignorując ból odrętwiałych dłoni, szepnął:


- Tom.


Najpierw otoczył go błękit, potem wszystko zawirowało.



Koniec rozdziału.8



R o z d z i a ł 9 - Koszmary Nocne?


- Śnisz.

- I co z tego. Co złego w snach?

- Nic... kiedy śpisz.


Graham Masterton




Amulet który dostałeś jest świstoklikiem. Wystarczy, że zaciśniesz go w dłoniach wypowiadając moje imię. Zareaguje tylko na twój głos.


Imię.


Mocniej zacisnął palce na niewielkiej łezce i starając się ignorować ból odrętwiałych dłoni, szepnął:


- Tom.


Najpierw otoczyło go błękitne światło, w jednej chwili odcinając od rzeczywistości, zaraz potem wszystko zawirowało.


Znów czuł się jakby ktoś usiłował wywrócić jego wnętrzności na drugą stronę. Otaczający go blask zdawał się gęstnieć, z sekundy na sekundę. Mdliło go i tylko błagał, by ta przeklęta podróż się wreszcie skończyła. Każdy oddech zdawał się trwać wieczność, zaczynał też tracić poczucie czasu.


Leci minutę? Godzinę? Miał wrażenie, że o wiele dłużej...


Nim ta myśl na dobre przebrzmiała mu w głowie, nagle każdy i tak naciągnięty do granicy mięsień, wypełnił jeszcze większy ból, a otaczające go opary, zaczęły powoli wsiąkać w jego ciało.


Krzyknął, lecz dźwięk stłumił szum coraz szybciej przesuwającej się mgły.


Czuł się tak, jakby coś, starało się rozerwać go na strzępy. Zaczynało mu brakować tchu. Dusił się.


Tom... Tom... Tom... Tom... - słyszał echo własnych słów. Coraz głośniejsze, aż wreszcie to co było tylko cichym szeptem, zmieniło się w ryk.. Wrzasnął, starając się osłonic uszy, ciało miał jednak jak odrętwiałe. Nie potrafił zmusić go, by choć drgnęło i...


Nagle wszystko ustało. Jęknął gdy kolana zetknęły się z kamienną podłogą. Upadł czując się jak szmaciana lalka. Próbował usiąść, nie miał jednak żadnej kontroli nad sobą i po trzecim upadku z rzędu, po prostu się poddał.


Boli..


W tym momencie tylko to jedno słowo przebijało się do jego świadomości.


Boli..


Czy to się wreszcie skończy? A może celem Voldemort'a było zabicie go za pomocą tego naszyjnika? Może to była pułapka..?


Boli....


Ale... Jeśli tak rzeczywiście było, to... Dlaczego zadał sobie tyle trudu by rzucić na niego tą klątwę? Dlaczego ryzykował utarczkę z Dumbledor'em? Przecież musiał wiedzieć, że po niego przyjdą?


Nic już z tego nie rozumiał...


- Gdybyś nie był tak uparty, to nie bolałoby tak bardzo.


Słysząc ten znajomy, tak znienawidzony głos, ponownie spróbował się podnieść, znowu bezskutecznie. Ciało dalej go nie słuchało... Jakby to nie on był jego posiadaczem...


Zadrżał, gdy nagle schwyciły go czyjeś ręce, ostrożnie unosząc z zimnych kamieni. Widząc nad sobą te czerwone oczy, zastanawiał się, czy jego największy wróg powinien być tak... delikatny


Nim na dobre zrozumiał, co się właściwie dzieje, został umieszczony na łózko i okryty kocem. Wiedział, że powinien się bać, lecz choć zdrowy rozsądek krzyczał, by protestował, poczuł się nagle dziwnie bezpieczny, jakby właśnie tu miał być.


- Spróbuj teraz zasnąć. Minie trochę czasu nim wszystkie skutki uboczne opadną.


Powieki zaczynały mu się kleić. Słyszał, że Voldemort coś jeszcze mówi, nie był już jednak w stanie rozróżnić słów. Z trudem utrzymywał otwarte oczy.


- Śpij. Tu jesteś bezpieczny.


Śpij... Wiedział, że może sobie na to pozwolić. Z jakiegoś powodu miał pewność, że tu nic mu nie grozi. Zamknął oczy, pozwalając by upuściło go całe napięcie.


- Odpocznij...


Sen przyszedł momentalnie.


* * * *


Zimno...


Cicho...


Nie wiedział gdzie jest, lecz choć zewsząd otaczała go ciemność, to miejsce wydawało mu się w jakiś sposób znajome.


Przenikający do szpiku kości chłód, sprawiał, że drżał, jednak gdy nagle, tuż przed sobą usłyszał szuranie a zaraz potem cichy szept, zrobiło mu się gorąco. Nie, nie bał się. Wiedział, że to co się zbliża nie ma złych zamiarów.


Czekał.


Mój... Mój...


Słowa zdawały się wibrować, otaczając, zacieśniając się wokół niego...


Jesteś mój... Zawsze będziesz mój... mój...


Syk wypełniał już całą przestrzeń, wciąż powtarzając jedno:


Na zawsze będziesssszz mój...


Znał ten głos, nie umiał jednak stwierdzić do kogo należy...


Chodddź…


Ciepły oddech owiał mu kark.


Westchnął czując delikatny dotyk lodowatych palców wolno sunących wzdłuż kręgosłupa.


Mój.


* * * *


Przez dłuższą chwilę nie bardzo wiedział co się właściwie stało.


Sen.


Gdy sens tego słowa na dobre dotarł do niego, usiadł, gwałtownie otwierając oczy. Wciąż czuł wypełniające go gorąco.


Dlaczego?


To co wtedy czuł, wciąż zdawało się tak realistyczne, żywe, jakby na prawdę kilka chwil wcześniej miała miejsce taka sytuacja...


Zadżal.


Pamiętał ten sen. Ten sam który w ostatnim czasie nawiedzał go już kilkakrotnie, szczerze mówiąc zaczynał się do tego przyzwyczajać, tylko nie pojmował jednego... Czemu było mu gorąco? Wcześniej za kazdym razem gdy pojawiał się ten koszmar, bał się. Jeszcze długo po takiej nocy nie mógł dojść do siebie, a dziś... Niby śniło mu się dokładnie to co zawsze, a mimo to... Nie odbierał tego negatywnie, to co przeżył nie było straszne...


Jak po takim koszmarze można mieć dobre samopoczucie? Jak można czuć się jakby... Jakby to był przyjemny sen...


Zadżal ponownie. Nie chciał teraz się nad tym zastanawiać. Leżał na łóżko wpatrując się w rozpostarty nad głową baldachim.Wiedział, że i tak tej nocy już nie zaśnie.


Nie po czymś takim gdy... Nie próbował kończyć tej myśli.



Koniec rozdziału 9


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Magia slow Jak pisac teksty ktore porwa tlumy magslo
Magia slow Jak pisac teksty ktore porwa tlumy magslo
Co Ty mowisz Magia slow czyli retoryka dla dzieci Rusinek Michal zalazinska Aneta
Magia slow Jak pisac teksty ktore porwa tlumy magslo
Magia slow Jak pisac teksty ktore porwa tlumy
Magia slow Jak pisac teksty ktore porwa tlumy magslo
Magia slow Jak pisac teksty ktore porwa tlumy
Wyklad 4 HP 2008 09
Społeczno pragmatyczna teoria uczenia sie słów
Kilka słów o nerwicy języka
Magia świec(1)
pary slow
18 1 [dzień 9] Słów kilka o modlitwie do Architekta Puzzli
Magia Magiczne symbole (2)
BRZOZOWA MAGIA, okultyzm i magia, magia, szamanizm