oddałam, uważałam, że muszę za niego wyjść, aby odkupić winę. Ten chłopak w końcu mną się znudził i zniknął. Kiedy spotkałam Sama, nosiłam jeszcze pierścionek zaręczynowy. Sądziłam, że po takim doświadczeniu na zawsze zachowam celibat, ale Sam był taki miły, nigdy nie dążył do zbliżenia, więc się czułam bezpieczna i akceptowana. W sprawach seksu był jeszcze mniej doświadczony i bardziej konserwatywny ode mnie, co dawało mi poczucie, że jestem panią sytuacji. To, jak również nasze przekonania religijne, upewniło mnie, że jesteśmy stworzeni dla siebie.
Po ślubie, opanowana poczuciem winy, wzięłam na siebie całą odpowiedzialność za wyleczenie męża z impotencji. Czytałam wszystkie dostępne książki na ten temat, on natomiast nie chciał przeczytać ani jednej. Trzymałam je licząc, że wreszcie się zdecyduje. Potem się dowiedziałam, że istotnie przeczytał, za moimi plecami. On także gorączkowo szukał odpowiedzi, ale nic nie wiedział, bo nie chciał o tym rozmawiać. Pytał, czy nie moglibyśmy po prostu zostać przyjaciółmi, a ja nieszczerze się zgadzałam. Nie rozpaczałam bynajmniej z powodu braku seksu; na tym specjalnie mi nie zależało. Najgorsze było poczucie winy, świadomość, że to ja wszystko popsułam na samym początku.
Jedno, czego nie próbowałam, to terapii. Spytałam Sama, czy się zgodzi. Odmówił bez zastanowienia. Wówczas miałam już prawdziwą obsesję, uważałam, że to ja pozbawiam Sama wspaniałego życia seksualnego, którego by zaznawał, gdyby się ożenił z kimś innym. Wierzyłam, że może terapeuta zna jakiś sposób, coś, o czym nie pisano w książkach. Rozpaczliwie pragnęłam pomóc Samowi. I nadal go kochałam. Teraz wiem, że moja miłość w znacznym stopniu łączyła w sobie poczucie winy i litość, ale też mnóstwo autentycznej troski. Sam był taki dobry, uroczy, miły.
Tak czy owak, poszłam na pierwszą wizytę do terapeutki, którą mi polecano w Towarzystwie Planowania Rodziny jako specjalistkę od spraw seksualnych. Chciałam tylko pomóc Samowi, co jej powiedziałam. Samowi nie możemy pomóc, odparła, bo go tutaj nie ma, możemy za to popracować we dwie: jak mianowicie ja odbieram to, co się dzieje, a raczej nie dzieje pomiędzy mężem a mną? Nie byłam przygotowana na rozmowę o własnych uczuciach. Nie wiedziałam, czy czuję cokolwiek. Przez całą tą pierwszą godzinę usiłowałam skierować rozmowę na Sama, a terapeutka delikatnie wracała do mnie i moich uczuć. Po raz pierwszy się przekonałam, jak zręcznie potrafię unikać samej siebie;
150
terapeutka wyłożyła wszystko tak szczerze, że postanowiłam nadal ją widywać, chociaż nie zajmowałyśmy się prawdziwym — jak mi się zdawało — problemem, czyli Samem.
Pomiędzy drugim i trzecim spotkaniem miałam bardzo wyrazisty i niepokojący sen, w którym ścigał mnie jakiś człowiek bez twarzy. Opowiedziałam ten sen terapeutce i przy jej pomocy uświadomiłam sobie wreszcie, że owym napastnikiem był mój ojciec. Zrobiłam pierwszy krok na długiej drodze, która ostatecznie doprowadziła do odkrycia prawdy: przypomniałam sobie, że między dziewiątym a piętnastym rokiem życia mój własny ojciec często napastował mnie seksualnie. Całkowicie pogrzebałam to wspomnienie, a kiedy zaczęło powracać, dopuszczałam je do świadomości bardzo powoli i stopniowo, ponieważ było zbyt okropne.
Ojciec często wychodził wieczorami i wracał późno. Matka, pewno chcąc go ukarać, zamykała drzwi sypialni na klucz. Miał sypiać na kanapie, ale wkrótce zaczął przychodzić do mnie. Pochlebstwami i groźbą zmusił mnie do zachowania tajemnicy, a ja nigdy nic nie powiedziałam, bo zbyt się wstydziłam. Byłam przeświadczona, że to wszystko moja wina. W naszej rodzinie nie poruszało się tematów związanych z seksem, niemniej rodzice w jakiś sposób dali mi do zrozumienia, że seks to coś brudnego. Rzeczywiście czułam się zbrukana i nie chciałam, żeby ktokolwiek się dowiedział.
W wieku piętnastu lat znalazłam sobie pracę na wieczór, w weekendy i latem. Starałam się jak najczęściej przebywać poza domem, wstawiłam zamek do drzwi. Kiedy po raz pierwszy zamknęłam się przed ojciem, stał pod drzwiami i walił do mnie pięścią. Udawałam, że nie wiem, co się dzieje. Matka się obudziła, spytała, co on tam wyprawia. Powiedział: — Ruth zamknęła się na klucz! — na co matka. — No to co? Idź spać. — Tak to się skończyło. Matka nie zadawała żadnych pytań. Ojciec przestał przychodzić.
Potrzebowałam całej odwagi, żeby wstawić ten zamek. Bałam się, że nie wytrzyma, że ojciec dostanie się do pokoju i będzie wściekły. Ale to nie wszystko: wolałabym raczej żyć tak jak dotąd, niż ryzykować, że ktoś się dowie.
Kiedy miałam siedemnaście lat, wyjechałam na studia, w rok później poznałam tamtego pierwszego narzeczonego. Mieszkałam wtedy razem z dwiema koleżankami. Pewnego wieczoru zaprosiły paru przyjaciół, żadnego z nich nie znałam. Wcześnie położyłam się spać, głównie po to żeby nie brać udziału w paleniu trawki. Chociaż prawie
151