82 83

Zupełnie jak kiedyś z ojcem. Nawet gdy był z nami, to go nie było. Zawsze brakowało nam pieniędzy na wszystko i oboje z matką pracowali z dala od domu. Zostawaliśmy sami. Tata nawet w weeken­dy brał rozmaite zajęcia dorywcze. Widywałam go właściwie tylko wtedy, kiedy coś naprawiał: lodówkę, radio czy odkurzacz. Pamiętam, że mówiłam głośno do jego pleców, ale nic mi to nie szkodziło. Cóż to za cudowne chwile! Miałam go nareszcie przy sobie! Wieszałam się na nim, paplałam bez wytchnienia zadawałam setki pytań, byle tylko zwrócił na mnie uwagę.

I proszę, to samo z Peterem, choć tamtego wieczora nie wpadłoby mi to do głowy. Pamiętam doskonale, jak usiłowałam wciąż pochwycić jego wzrok, a on rozsnuwał wokół kłęby dymu, wpatrywał się bacznie w ścianę albo w sufit i dłubał w kółko przy fajce. Wydawał się szalenie dojrzały, z tą swoją fajką, marynarką, zmarszczonymi brwiami i nieobecnym spojrzeniem. Ciągnęło mnie jak muchę do miodu.

Zainteresowanie Mary Jane Peterem

Uczucia kobiet kochających za bardzo względem własnych ojców bywają często ambiwalentne. Lecz nie w przypadku Mary Jane: uwielbiała i podziwiała tatę, chciała jedynie, by spędzał z nią więcej czasu i poświęcał jej więcej uwagi. Starszy wiekiem i stale czymś zaabsorbowany Peter przypominał nieuchwytnego ojca. Stwarzał ponowną szansę zyskania miłości z zapieczętowanego źródła. Nato­miast mężczyźni przystępni, łatwiejsi w kontakcie, żywiej reagujący nie wzbudzali zainteresowania Mary Jane, bo w niczym nie kojarzyli się z nie spełnionym pragnieniem lat dziecinnych.

Peggy: wychowana przez surową babkę i nieopiekuńczą matkę; dwukrotna rozwódka mająca dwie córki

Nie znałam swego ojca. Rodzice rozeszli się jeszcze przed moim urodzeniem. Matka pracowała na chleb, a babka pilnowała mnie i siostry. Wiem, że nie brzmi to tragicznie, ale... babka była wyjątkowo okrutna. Nie tyle biła nas, choć i to się zdarzało, ile raniła każdym słowem, każdego dnia. Wciąż nas łajała, beształa i karciła. Wciąż opowiadała, jakie to z nas podłe dziewuchy, ile to zdrowia ją kosztujemy, jakie to jesteśmy „do niczego". Nic innego nie słyszałyś­my od niej, choć starałyśmy się ze wszystkich sił być dobre, posłuszne

i pomocne. Matka nigdy nas nie broniła. Bała się, że babka sobie pójdzie, i kto wtedy przypilnuje domu? Więc ze strachu przymykała oko na jej postępowanie. Czułam się wtedy okropnie samotna, przerażona i naprawdę nic niewarta. Pamiętam też jak nieudolnie próbowałam naprawiać różne rzeczy w domu, żeby zaoszczędzić pieniędzy i niejako „zarobić" na siebie. Byle tylko nie być nikomu ciężarem...

Wyszłam za mąż miając lat osiemnaście, bo „wpadłam" z ciążą. Nie układało się już od samego początku. On zaczął krytykować mnie już pierwszego dnia. Najpierw z jakim takim umiarem, ale później na całego. Nie byłam w nim wcale zakochana i zdawałam sobie z tego sprawę. Sądziłam jednak, że nie mam innego wyjścia. Nasze małżeńst­wo trwało piętnaście lat. Aż tyle czasu musiałam dochodzić do wniosku, że cierpienie jest wystarczającym powodem do rozwodu...

Marzyłam o tym. żeby nareszcie ktoś mnie pokochał, ale po tych piętnastu latach dręczyło mnie poczucie, że jestem „do niczego", ot taka pomyłka natury, i że właściwie nie mogę nic zaoferować porządnemu, miłemu mężczyźnie...

Tego dnia, gdy spotkałam Bairda, wypuściłam się pierwszy raz na tańce bez męskiej eskorty. Robiłyśmy z koleżanką zakupy i ona sprawiła sobie cały komplet: spodnie, bluzkę, nowe buty. Chciała to natychmiast wdziać i gdzieś wyskoczyć. No więc wyskoczyłyśmy do dyskoteki, o której sporo się wtedy w naszym mieście mówiło. Różni ludzie — przeważnie przejezdni biznesmeni — stawiali nam drinki, ciągnęli do tańca i bawiłyśmy się obie całkiem dobrze. I nagle zobaczyłam tego gościa pod ścianą. Był wysoki, szczupły, elegancko ubrany i szalenie przystojny. Zarazem jednak biło od niego jakimś chłodem, wyniosłością, czymś niepokojącym. Pamiętam, że prze­mknęło mi przez myśl: nigdy nie widziałam kogoś tak szykownego i nadętego. No, już j a go rozruszam!

A swoją drogą podobnie zaczęło się z moim pierwszym mężem, jeszcze w szkole średniej. Siedział rozwalony nonszalancko na koryta­rzu, choć powinien dawno być w klasie. Podeszłam do niego, myśląc sobie: a ten wygląda na kompletnego dzikusa. No, już ja go obłaskawię! Skąd też we mnie ta skłonność do naprawiania świata? W każdym razie poprosiłam Bairda do tańca. Zdziwił się, ale chyba mu to pochlebiało. Po odtańczeniu paru kawałków powiedział, że on i jego przyjaciel zamierzają zmienić lokal i czybym się z nimi nie wybrała. Odmówiłam, choć miałam naprawdę

82

83


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
82 83
excercise2, Nader 82 83 84 85
82 83
82 83 307 POL ED02 2001
82, 83
82 i 83, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
page 82 83
09 1995 82 83
82 83
Rozdział 82 83
82, 83
82 83 207cc pol ed02 2008
BAS81 82 83 4
page 82 83
Lekcje 82 83 84
s 82 83
BAT81 82 83 2
82 83 807 pol ed01 2009