III MIŁOŚĆ ŁĄCZY LUDZI Z OBU ŚWIATÓW

III


MIŁOŚĆ ŁĄCZY LUDZI Z OBU ŚWIATÓW



W dniu uroczystości Wszystkich Świętych



30 X 1967 r. Mówi Matka.


Święto Wszystkich Świętych to nasz dzień — nas wszystkich, całego wspaniałego Kościoła. Żebyś wiedziała, jak tu jest cudownie, jaka radość, szczęście, wspólnota, ile się tu poznaje, i spraw, i ludzi.


Pomyślałam, że nie każdy z wielkich świętych będzie chciał z nami rozmawiać. Matka natychmiast odpowiedziała mi.


Kochanie, tu nie ma pychy. Tu każdy jest na usługi innych z radością, że jest potrzebny, że może służyć.


Kochanie! Tu jest dom, rodzina, bliscy, a przede wszystkim perspektywa nieskończoności coraz to bliższej Boga, szczęśliwszej, mądrzejszej! Plany Boże widziane tu to źródło nieustannego podziwu, a kiedy się wreszcie poznaje miłość Boga do nas w jej całej prawdzie, nie sposób po prostu wytrzymać zachwytu i uwielbienia.



31 X 1968 r. Mówi Matka.


Jutro wszyscy będziemy z tobą na Mszy świętej, a potem — w domu. Tak się cieszę na nasz jutrzejszy dzień. O cokolwiek poprosisz jutro — dla innych lub o konieczne ci sprawy, przede wszystkim duchowe — otrzymasz.


Jutro Jezus, Pan nasz, włącza nas w swoją wszechmoc, miłość i siłę, abyśmy w Nim dawali — abyśmy mogli spełniać dzieło miłosierdzia i pomocy.



PRAWDZIWA BLISKOŚĆ JEST PODOBIEŃSTWEM MIŁOŚCI



10 VI 1968 r. Mówi Matka.


Miłość wiąże ludzi z obu światów: jeżeli coś (ideę) lub kogoś (np. dzieci, chorych, uczniów, podwładnych) kochali „w życiu" — będą nadal kochać, ale goręcej, silniej i mądrzej, bo ciało fizyczne tłumi energię duchową. Po śmierci, po pozbyciu się ciała zyskuje się prawdziwą swobodę, wolność, niezależność. Wtedy dopiero odczuwa się swoją nieśmiertelność i siłę — przede wszystkim siłę swojej miłości — ale nie tylko nie zapomina się niczego, ale wszystko zna i rozumie lepiej, a koncentruje się na obiekcie swojej miłości. Jeżeli jest nim Ojczyzna, nadal się dla niej tworzy — wraz z podobnymi sobie. A pomaga się „żyjącym", przede wszystkim tym, którzy to samo co my kochają i nad tym pracują. Prawdziwa bliskość jest bliskością, podobieństwem miłości, tym większa, im większa, czystsza i zbliżona w swej formie wyrażania się jest wspólna miłość, na przykład tobie i mnie — Polska.



Żyjemy w pełni Jego wspaniałomyślnej miłości



16 VIII 1973 r. Mówi Bartek.


Sama widzisz, że ludzie nas „nie trawią". Gdyby to były jednorazowe zdarzenia, krótkie przekazy, powiedzmy kilka, to tak, ale stała współpraca? „Tego jeszcze nie było, a więc jest to niemożliwe; po prostu tak być nie może, czyli jest to mistyfikacja lub choroba" — tak rozumują, zamiast zastanowić się nad tym, że Kościół o tym wręcz głosi, że jest to nie tylko zgodne z jego nauką, ale tkwi w założeniach pojmowania Chrystusowego Kościoła: powszechnego, a więc nie wykluczającego nikogo; świętego, a co w nim „świętego", jak nie ludzie — i to ci, którzy są włączeni w rodzinę Chrystusową i, tak jak On, żyją już życiem wiecznym?


Kościół Chrystusowy, Jego królestwo jest poza czasem, nie podlega przemijaniu i śmierci, natomiast podlega stałemu rozwojowi, ponieważ miłość to energia i w miarę przybywania coraz to nowych pokoleń rośnie potęga miłości, a z nią rozwijamy się wszyscy, dojrzewamy. To takie „szklarnie Pana Boga", ale to nie jest dobre porównanie. Nie jesteśmy niczym zagrożeni, a rozwój duchowy jest ciągły i nie ma dlań granicy. Ponadto każdy rozkwita tu według własnych predyspozycji, nie zaś do jakiegoś wzorca.


Nie do Chrystusa?


Nie, tak nie można powiedzieć. Z Nim i w Nim się rozwijamy, przez Jego miłość do nas, w odpowiedzi na miłość, z miłości. Czy nie widzisz, jak ja się zmieniam, o ile więcej wiem, o ile jestem cierpliwszy i spokojniejszy? Przyszedłem tu „zielony" i „brudny", absolutnie nie przygotowany, a teraz widzę was Jego oczami, w pełni wyrozumiałości i współczucia. I jakże mogłoby być inaczej, skoro mnie samego Miłosierdzie Boże spotkało i przygarnęło...?


Człowiek nigdy nie zatraca poczucia sprawiedliwości, chociaż może jej zaprzeczać na ziemi. Tu widzi jej cały blask i „włącza się". Może być sprawiedliwy i może być miłosierny. Żyjemy w pełni Jego wspaniałomyślnej miłości, włączeni w nią, uczestniczymy w Jego działaniu.


Dla ciebie to są tylko słowa. Ty nie możesz tego przeżywać. Nie rozumiesz, bo nie masz żadnego porównania tego „zapierającego dech" szczęścia uczestniczenia w działaniu Jego miłości na was, w tej nieprawdopodobnej radości, jaką napełnia się niebo, gdy Chrystus działa. A On działa bezustannie i bezustannie nowe istoty ludzkie odpowiadają na Jego miłość, przyjmują ją. Ich szczęście jest naszym. To jest taka wspólnota, gdzie nie oddziela nas od siebie nic, a łączy wszystko: przyjaźń, o jakiej nam się na ziemi nie śniło, braterstwo, wymiana, a w stosunku do was takie współczucie, taka troska, opieka, współdziałanie — gdy chcecie — jakiego sobie wyobrazić nie możesz. Na ziemi — to jak w skafandrach (nurków) żyjecie: tępo i martwo, bez miłości (czyli mało słysząc, mało widząc, słabo lub wcale nie reagując na potrzeby ludzkie, służąc zaś ociężale i niewytrwale). Chociaż były takie chwile, przypomnij sobie, w okresie wojny...



Niebo to jest ten właśnie prawdziwy nasz świat



8 V 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.


Życie nasze — prawdziwe — jest tu, w wieczności, i do niego jesteśmy przeznaczeni: do życia w miłości wzajemnej z Ojcem naszym, który jest Duchem i Ojcem duchów!


Ale tam już nie ma materii (w znaczeniu: ziemi, świata)?


To nie jest „mniej niż materia", to nie jest jakiś zubożony, niepełny świat. To jest ten właśnie prawdziwy nasz świat, nasz dom. Trudno ci to zrozumieć, dziecko, ale pomyśl, że życie na ziemi jest tak niesłychanie krótkie, tak niewspółmierne do wielkości każdego z dzieci Bożych, tak mało możliwości stawia do naszej dyspozycji. Życie nasze w najlepszym przypadku jest tylko zasygnalizowaniem możliwości każdego z nas. Myślę o Chopinie, Norwidzie, Słowackim; z malarzy weź choćby Grottgera. A jeśli myślisz o świętych, to pomyśl, że życie każdego z nich było walką z przeszkodami, przedzieraniem się, karczowaniem, budowaniem dróg, nigdy — dokonaniami w pełni.


Jeżeli czegoś udało się dokonać, założyć zręby nowego porządku, oświetlić na ziemi jeden wąski odcinek dróg, którymi kroczy Miłosierdzie Boże (w wieczności — pełne i nieprzebrane) — myślę o zakonach charytatywnych — to są to tylko sygnały, światła na drodze ludzkości, która idzie w głębokich ciemnościach. Kościół Chrystusowy realizuje się w ludziach i aby mógł zrealizować się w ludzkości całej, musieliby świętymi być wszyscy. A są, jak widzisz, pojedyncze osoby, nawet nie zgromadzenia, nawet nie zespoły; czasami rodziny czy kilka osób bliskich sobie i rozumiejących się. Widzisz, jak to mało.


W tych warunkach największą chwałą Kościoła Bożego na ziemi jest to, że trwa pomimo wszystko, że Chrystus wciąż żyje w nim i pociąga ku sobie nowych uczniów, nowe grono przyjaciół gotowych nieść Jego Ewangelię — światu; że wciąż pomimo znikczemnienia i upadku duchowego w zdeprawowanej, tak zwanej „cywilizowanej" części ludzkości podnoszą się ludzie czyści, aby kochać i służyć.


Czy naprawdę teraz ludzkość jest w upadku?


Widzisz, są w życiu ludzkości, tak jak w życiu poszczególnych ludzi, okresy upadków i okresy wzlotów. Nikt nie idzie ku Bogu łatwą i prostą drogą, choćby się tak obserwatorom wydawało. Idzie się szukając, błądząc, i ucząc się na pomyłkach i błędach. Tak samo ludzkość.


Przecież ma Kościół?


To prawda, ale czy go słucha? Na przykład Niemcy hitlerowskie były w dużej mierze katolickie, również w innych Kościołach wpajano przez wieki etykę chrześcijańską, a jednak Niemcy potrafili eksterminować całe narody. Słuchać — to znaczy postępować. Jeżeli przykazania Boże uznaje się w domu, a działa publicznie wbrew nim — potępia się siebie.



Jan XXIII



3 III 1968 r. Mówi Matka.


Chcesz wiedzieć, jak się do mnie zwracać. Mów tak, jak dotychczas, „dzień dobry" lub „witaj". Tu, u nas nie ma dnia ani nocy, ale to mi nie przeszkadza, a dla ciebie jest normalnym powitaniem.


Tu, u nas, nie ma „autorytetów", wynoszenia się, pysznienia i niedostępności — odpowiadam na twoje myśli w tej sprawie. Myślałaś, jak zwracać się z prośbą o pomoc np. do papieża Jana XXIII. On już słyszał twoje prośby. Ten, kto ma możność pomagania innym — daną mu przez samego Boga — czyż myślisz, że dobrowolnie odmówi pomocy lub „nie dosłyszy"? Każda myśl, każde westchnienie jest wiadome nam natychmiast i cała możliwa pomoc dawana — wedle waszej możliwości przyjęcia, bezinteresowności, wiary w tę pomoc, no i o ile jest to dobre dla was.


Odczułaś falę miłości, która do ciebie została natychmiast skierowana; to właśnie odpowiedź: chęć przyjścia ci z pomocą, dopomożenia ci, myśl pełna miłości, i jej siłę odczułaś, widziałam.


Dobrze robisz. Proś o pomoc nas wszystkich, kogo możesz; tu nie ma wyłączności, zaborczości czy zazdrości. Papież Jan XXIII jest cudowny, mądry, kochający i niesłychanie dobry. Jezus dał mu ogromne pole do działania: opiekę i patronat nad rozwojem w swoim ziemskim Kościele miłości społecznej, odrodzeniem go; po prostu Jan XXIII zrozumiał to w życiu i nadal realizuje. Przecież kto wkroczył do naszego królestwa miłości, spełniwszy zadanie zlecone mu przez Jezusa tak wiernie i posłusznie, nadal je prowadzi — to jest chyba zrozumiałe? Kto pracował dla Niego i trudził się na ziemi, ten w radości i szczęściu kontynuuje swą twórczość tu, bo jeśli z miłości do Niego (lub Jego praw) działał na ziemi, to tworzył już tam dla wieczności — „budował swój dom na opoce" dla królestwa niebieskiego.


Jan XXIII zbliżył Kościół „oficjalny" do reszty ludzkości. Wprowadził w politykę tego Kościoła zrozumienie, że oblicze Chrystusa może być przezeń reprezentowane jasno, otwarcie i bez obawy o utratę prestiżu. Okazał współczucie, braterstwo, zrozumienie, miłość życzliwą, wielkoduszną i obejmującą całą ziemię. On dał początek i on dalej to dzieło prowadzi, a ponieważ w polityce międzynarodowej to samo oblicze cechować ma postawę Polski, więc i nad nami rozciąga się Jego szczególna opieka. Dotyczy to specjalnie Kościoła w Polsce i możesz mówić to księżom. Niech radzą się Jana XXIII, polecają mu swoje parafie i parafian i proszą o pomoc w rozwijaniu pracy nad odnową życia katolickiego wśród nich. Papież to sama dobroć i ojcowska miłość — prosić go możesz zawsze i o wszystko.


Jak mam się zwracać do papieża?


Papież Jan XXIII chce, abyś mówiła wprost: „Ojcze Janie, dopomóż mi w tym i tym, poradź, pokieruj..." itd. z pełnym zaufaniem, bezpośrednio, naturalnie, tak jak w życiu. Zaufaj, przedstaw twoje bolączki tak jak ojcu i wierz, że słyszy cię i rozumie, a także pomoże z całego serca. Nie wstydź się prosić o zdrowie fizyczne, bo jest potrzebne dla kogoś, kto ma przed sobą pracę, i to dużą. (...) Papież wie o waszych kłopotach.


Tu nie ma „zaprzątania komuś głowy" i „zajmowania czasu", a także „spraw nieważnych", a każdy żyjący jest równie nieskończenie kochany przez Jezusa, dla którego idą wszystkie nasze prace. Wszystkie nasze myśli zwrócone są ku Niemu z jednym pragnieniem: odwdzięczyć się, sprawić Mu radość, udowodnić nasze uwielbienie, móc ukazać, jak Go kochamy. A Jego jedynym pragnieniem jest przygarnąć, zabrać do siebie was wszystkich, bez wyjątku, bez zastrzeżeń — wszystkich!


Ale warunkiem jest obudzenie w was miłości, choć jednego odruchu czasem (On wie, na ile kogo stać), ale ten odruch serca, ten zryw miłości jest konieczny. Dlatego my wszyscy działamy w kierunku obudzenia w was miłości, spotęgowania jej i zwrócenia was ku Niemu, naszemu Odkupicielowi. Drogi są różne — to zależy od struktury duchowej danego człowieka — ale możliwość jest zawsze, a jeżeli wy z waszej strony prosicie nas o pomoc dla swoich braci, czyli okazujecie im prawdziwą miłość (pragnienie, aby byli tu z nami na wieczność — szczęśliwi), my natychmiast reagujemy wzmożoną pomocą. Bo zaczyna działać prawo miłości — „Abyście się wzajemnie miłowali" — czyli zaczynacie postępować prawidłowo, zgodnie z prawami Bożymi, a więc włączacie się w nurt naszego królestwa niebieskiego.


Teraz łatwiej ci będzie zrozumieć, jak ważna jest modlitwa (łączność z nami) dla rozwoju królestwa niebieskiego na ziemi. Każda prośba, orędownictwo, wezwanie o pomoc dla innych jest zalążkiem miłości braterskiej. Chcę ci powiedzieć, że powinnaś starać się myśleć do nas jak najczęściej, przy każdej okazji, interweniując i wskazując nam ludzkie troski i potrzeby, a jeżeli obawiasz się o kogoś, o stan jego duszy, to tym bardziej. To wstawiennictwo jest potrzebne. Mów to innym. To jest włączanie się — was i tych, o których prosicie — w nasze wspólne życie, w miłość. Bez waszej woli nie możemy narzucać się wam. Chrystus może wszystko, a On nam daje — z miłości — prawo do pomocy, i chyba rozumiesz, jakim szczęściem jest z niego korzystać. Dlatego proś nas częściej, mów o tym, tłumacz, a wiele spraw wspólnie zrobimy szybciej i lepiej niż wy waszymi środkami.


Papież Jan XXIII daje ci swoje błogosławieństwo i prosi, abyś go nie krzywdziła posądzeniem, że jest „za wielki, aby go zajmować głupstwami" (miałam te wątpliwości pytając Matkę). Kocha was, wszystkie swoje dzieci, nieskończenie i z radością słucha waszych próśb. Proś o wszystko, szczególnie o sprawy cudze. Ty i wszyscy inni ludzie mają jego miłość i dążenie do pomocy. Wszyscy!


Nie ma gorszej postawy niż „bać się prosić" ze względu na swoją małą wartość. Tym bardziej trzeba! Nikt z nas nie jest wart sam z siebie — wszystko dał nam Bóg. Nasz jest tylko wybór i wierność w ponawianiu go. A według wierności On nagradza. Proś, kochanie, o wszystko dla innych, a dla siebie o wierność, zrozumienie, wiarę, nadzieję i ufność — Jemu.



Maryja — Królową naszą



5 XII 1968 r. Mówi Matka.


Proście papieża Jana XXIII o pomoc, a my ze swej strony zwracamy się do tych, którzy „prowadzą" sprawy Kościoła w Polsce. Kieruje nim, tak jak całym narodem (w tych, którzy tego dobrowolnie chcą) Najświętsza Maryja Panna. I Ona sama decyduje o właściwej porze na wszystkie przedsięwzięcia.



POMOC WZAJEMNA



25 VI 1968 r. Mówi Matka.


Każdy człowiek tęskni za miłością, za atmosferą miłości, w której mógłby rozwinąć się w pełni. To jest ta właściwa nam — jak rybom woda, a ptakom powietrze — atmosfera, otoczenie, to, w czym „zanurzeni" jesteśmy tu. Pomyśl, kochanie, że będziesz już na zawsze z nami, o ile wytrzymasz ten brak, o ile będziesz współpracować z nami nad poszerzeniem królestwa miłości, nad objęciem przez nie ziemi.


Jak? Co ja mogę zrobić?


Nie ma człowieka żyjącego na ziemi, który by swoim życiem nie zaważył nad zbliżeniem lub oddaleniem ziemi od nas. I ty obowiązana jesteś dawać innym miłość.


Skąd?


Wiesz skąd czerpać, a że nie ma odzewu...? Widzisz nic nie ginie. Każdy odruch miłości, najkrótsza myśl obejmująca kogoś z miłością — działa, jeżeli nawet ty sama nigdy nie zobaczysz skutków.


Pamiętaj o tym, jeżeli chodzi o N. (koleżankę z pracy); sama chciałaś jej pomóc, teraz masz obowiązek braterski względem niej. I ona ma swoje przeznaczenie, jak każdy z nas, i dla niej istnieje niebo. Poproś dzisiaj przy Komunii o łaskę światła dla niej, o zdolność przyjęcia Chrystusa, który ustawicznie puka do jej drzwi i zawsze zastaje je zamknięte. Wiesz sama, że w sprawach cudzych można wszystko wyprosić. Spróbuj, proszę cię o to. I pomódl się za wszystkie swoje koleżanki, bo wszystkim jest to potrzebne. Ofiaruj je dzisiaj Bogu.



Pamiętaj przy Komunii



Dobrze robisz, nie zapominając przy Komunii o Bartku i jego przyjaciołach. Im twoja pomoc jest potrzebna. Widzisz, oni są z Nami, mogą się oczyszczać — tu, ale do Jezusa tutaj tak zbliżyć się nie można (o ile nie jest się już czystym) jak na ziemi. Ty możesz im to zbliżenie ułatwić, gdyż ty sama spotykasz się z Nim w każdej Komunii podczas każdej Mszy. To jest zawsze spotkanie prawdziwe, bliskość, rozmowa, obcowanie. Wtedy On jest zawsze tym miłosierniejszy, im ty tego bardziej potrzebujesz, a jeżeli ty prosisz, aby Bartek i inni byli przy tobie, z tobą, to przez ciebie jak gdyby uczestniczą w tej łączności.


Ty nie „czujesz" nic, bo sprawy ducha nie „dzieją się" na płaszczyźnie uczuciowej, ale powinnaś wiedzieć i rozumieć, że to Bóg sam, osobiście, przybywa do ciebie, ponieważ to, że chcesz przystąpić do Komunii świętej, oznacza, że wzywasz Go, że Go pragniesz, potrzebujesz, że Go kochasz (na swój sposób, to znaczy niesłychanie słabo i mało świadomie, tak jak małe dziecko kocha ojca).


Wszyscy na ziemi tak bardzo nie rozumiemy znaczenia Komunii świętej, ale „nasi chłopcy" (czyli Bartek i inni) widzą i rozumieją powagę i wielkość tego złączenia i potrafią z niego korzystać. To tak, jakbyś brała kogoś za rękę i idąc na Błogosławieństwo, na audiencję, na spotkanie z Jezusem, przyprowadzała innych, aby i oni je otrzymali, byli obecni, uczestniczyli w nim. Chrystus się cieszy, gdy myślisz o innych (z obu światów), więc rób to, łącz, spotykaj. Zapewniam cię, że oni są wtedy obecni i są nieskończenie szczęśliwi, a co brakuje twojej adoracji, oni uzupełniają. To jest jeszcze jeden sposób wykazania miłości braterskiej.



21 IX 1968 r. Mówi Bartek.


Pomoc jest nam potrzebna, pomoc w postaci podtrzymania rozmowy (w myśli), serdecznych myśli. A także pomocą jest dla każdego z nas, gdy wiemy, że ktoś troszczy się o naszą rodzinę, tę na ziemi.



O modlitwie



7 XII 1968 r. Mówi Bartek.


Dobrze zrobiłaś, tak trzeba zawsze, od rana. I to mówię ci ja, który sam nigdy nie wypełniłem świadomie i dobrowolnie tego podstawowego zadania. Pacierz, to nie chodzi o „odklepanie" formułek. Trzeba każdy dzień oddawać Bogu do dyspozycji, natychmiast, od rana. Cały dzień powinniśmy być Jego czynnymi pomocnikami, sługami, przyjaciółmi — jak wolisz to rozumieć — ale wolną rękę do działania przez nas powinniśmy dawać Bogu dobrowolnie i świadomie. On pragnie, abyśmy sami chcieli Mu pomagać.



Chrystus nigdy nie kładł tamy przed myśleniem



Powiedziałam Bartkowi, że znajomi z obawą lub niechęcią przyjmują ich słowa o niebie i czyśćcu, o współpracy, że boją się herezji i pytają o formę (sposób) rozmowy, zamiast zastanowić się nad treścią.


Każdy normalny człowiek nie tylko pyta: „Czy to jest zatwierdzone przez autorytet?", lecz również: „Czy to jest dobre czy złe? W działaniu przyniesie pożytek czy szkodę?" No a chrześcijanie, wydaje się, że nie powinni mieć trudności z pytaniem: „Czy zgadza się to z przykazaniem miłości bliźniego, czy mu zaprzecza?" Zagubiliście się w formułkach, w „zezwoleniach na myślenie". W oczekiwaniu na dyrygowanie nie śmiecie już myśleć swobodnie i samodzielnie. Przepraszam, ale co to ma wspólnego z prawdziwym królestwem miłości, ze swobodą i wolnością dzieci Bożych? Przypomnij sobie Ewangelię — czyż Chrystus nie uczył „czynić dobrze"? Ale nigdy nie znajdziesz tam słowa o „obawie przed samodzielnym czynieniem dobra"; przeciwnie, a uzdrowienie chorego w szabat? Chrystus sam był przykładem działania z dobroci serca, ze współczucia i chęci pomocy swoim biednym, kalekim i nic nie rozumiejącym bliźnim.


Wszystko, co czynimy my, czynimy w Nim — przez Jego miłość, współczucie i miłosierdzie dla was, a i przez Jego miłość do nas, która obdarza nas prawem współpomocy, uczestniczenia w niej. Zastanówcie się trochę. Przecież wasz ziemski Kościół katolicki to nie budowla sama dla siebie, to ma być odbicie Jego królestwa — tu. Po to został założony, aby dopomóc wam znaleźć drogę, ogarnąć was, objąć wspólną miłością, by łatwiej wam się szło. (...)


Chrystus nigdy nie kładł tamy przed myśleniem. Jednym słowem nie ograniczył możliwości poznawania, a tylko stwierdzał, że (wówczas) nie dorośliśmy jeszcze do zrozumienia wielu spraw. Ale dorastamy.


Nic sprzecznego ze słowami Chrystusa nie powiemy ci nigdy, po prostu dlatego, że kto, jak nie On, wiedział i rozumiał wszystko, a więc był świadomy i tego, co my możemy przyjąć i zrozumieć. Jednak wiele spraw zostało naświetlonych później, przez ludzi — mylnie lub na poziomie ówczesnej wiedzy o świecie. W samym Kościele są przecież różnorodne nurty: augustianizm, tomizm, no i wiele współczesnych teorii, np. Teilharda de Chardin. Nie był on heretykiem, bądź pewna, zależało mu na zbliżeniu myśli naukowej do Boga, na zobrazowaniu, że „religia" jest wiedzą, logiczną wiedzą sięgającą poza materię, uchwytną jednak dla umysłu ludzkiego.


Dużo wiem w stosunku do tego, co znałem „w życiu". Uczę się tego co ważne, co mądre, co prawdziwe, co wam przyniesie pożytek, a nie tracę czasu na bzdury lub konieczność walki o byt. Tu się chłonie mądrość — bo tak to trzeba nazwać słuszniej niż wiedzą.



PLANY BOŻE OBEJMUJĄ WSZYSTKIE DROGI I WSZYSTKIE TĘSKNOTY LUDZKIE



30 I 1969 r. Mówi Bartek.


Możemy nie tylko wskazywać słuszny i prawidłowy kierunek „służb", ale i wytłumaczyć, dlaczego taki jest najlepszy i najpożyteczniejszy dla was.


Ponieważ jej (pewnej osoby) rozumowanie jest zbliżone do naszego (bez zawziętości i mściwości, a przez to nie ciasne), wiele naszych propozycji mogłaby zrozumieć i przekazać innym. Ale jeżeli się „boi" i woli nie wiedzieć lub uważa, że jej żadna pomoc nie jest potrzebna, to trudno. Staramy się nie ranić cudzych ambicji, ale już ci mówiłem, że im więcej ktoś z was otrzymał, tym mniej jest skory służyć Bogu, Krajowi, Kościołowi itp., a tylko służy swojej pysze, zachłanności posiadania i znaczenia, posługując się Bogiem, Kościołem czy Polską. Z takimi ludźmi my nie chcemy mieć nic do czynienia, gdyż nie im służymy, a Bogu dla Jego planów na ziemi i w Polsce.


Czy wam jest tak trudno rozpoznać ludzi?


To nie jest takie proste. Dopiero czyny dowodzą, czym kto istotnie jest. Ludzie kłamią nawet przed sobą, poza tym zmieniają się. Gaśnie w nich ogień miłości i stają się niezdolni do służby, chociaż sami mogą jeszcze o tym nie wiedzieć. Odwołujemy się do ludzi dojrzałych, wypróbowanych, tych, co już wiele prób zdali. Inni nie zrozumieliby nas w ogóle. Lecz ci „dojrzali" i znani nam też ciągle rozwijają się i zmieniają, ciągle przechodzą nowe próby — i tak będzie do śmierci. To jest właśnie życie! Nie ma spokoju.


Właściwie dlaczego?


Kogo nie pcha naprzód miłość, tęsknota, pragnienie zbliżenia się do swego celu i źródła, ten będzie poganiany przez „przypadki", aby nie zastygł i nie zasnął, póki żyje (Pan to czyni z miłości, aby oszczędzić człowiekowi wstydu i cierpienia — tu).


Mówiłem ci, że wszyscy jesteśmy w drodze, ale niektórzy idą wstecz lub w bok. Zgnuśnieli, stali się wygodni i ostrożni, „przewidujący", jeżeli tym słowem można zasłonić egoizm i niezdolność do wyrzeczeń i trudów — a po tym się poznaje, czy miłość jest żywa, czy już tylko popiół się żarzy. My nie rezygnujemy, bo Bóg nie rezygnuje — aż do ostatniego tchu człowiek jest zdolny dać się ogarnąć, porwać Jego miłości. A jak było ze mną? Dlatego i ja nie mam prawa powiedzieć o nikim, że nie będzie już zdolny do służby Bogu.


Istnieje wolna wola, lecz też i nacisk sił zła, a teraz wszyscy pogrążeni są w depresjach, beznadziejności i smutku. Trudno się przez nie przebić nadziei, która nie ma materialnego poparcia. Stąd pozwalamy na próby, ale nadzieję trzeba chcieć podjąć. Kto bardzo kocha, bardzo ufa i bardzo tęskni, ten odpowie nam przyzwoleniem, pragnieniem służenia, dopomożenia nam we wspólnej pracy (dla Boga, dla Polski, dla Kościoła, dla ludzi, dla prawdy, dla sztuki, piękna i szczęścia). Plany Boże obejmują wszystkie drogi i wszystkie tęsknoty ludzkie. W Kazaniu na Górze Chrystus je wymienia, ale gdy mówi: „Błogosławieni, którzy płaczą, którzy cierpią dla sprawiedliwości", to mowa o tych, co cierpią, bo walczyli, bo przeciwstawiali się, a nie o tych, którzy pogodzili się, czyli uznali niesprawiedliwość — prawem. Błogosławieni są prześladowani, a więc świadczący o Bogu sobą, swoją postawą, swoją walką. Prześladuje się tych, których nie da się przekupić, przekonać czy złamać. My się do takich odwołujemy, bo ci są nam rzeczywiście braćmi, a więc oparciem dla nas i pomocą.


Dodam jeszcze, że nie rezygnujemy z żadnego człowieka uczciwego, choćby nas nie zrozumiał, bał się czy odrzucał. I tak przez niego, aczkolwiek podświadomie, działa Bóg, gdy człowiek chce Mu służyć. Ci, którzy oddali się Mu na służbę, są potem Jego rękoma; nimi On posługuje się, działa i tworzy, tak jak i nami (bo my jesteśmy sługami Bożymi, Jego dziećmi — wszyscy!). Do nich poleca nam się odwoływać, i tak robimy. Czasem bywają zawody, gdy człowiek, który oddał swoje życie Bogu raz na zawsze, zapomniał o tym i zaczął żyć dla siebie. Pamiętaj jednak, że chociaż on zapomniał — Bóg nie zapomina i będzie go szukał i niepokoił aż do ostatniego dnia. Wy możecie w tym dopomóc, przede wszystkim modlitwą; nie odrzucać, nie oburzać się, nie odwracać, a prosić!


Każdy, kto wymaga pomocy, kto walczy, kto się ugina — jest bezgranicznie, niezmiernie ważny dla Niego, a więc i dla nas. To nasz brat, który może przepaść, upaść na zawsze. Dlatego trzeba stale o walczących pamiętać.


A o tobie kto pamiętał? Kto za ciebie prosił prócz matki?


Tak, po śmierci Matki nikt tu, z ziemi, już za mną nie prosił, dopiero ty. Gdybyś wiedziała, jak bardzo pomocne, skuteczne są wasze myśli.


Co zrobić dla takich, którzy porzucają śluby zakonne lub kapłańskie, jak ksiądz X?


Oddawaj ich w ręce Chrystusa i Maryi. Ona potrafi wyratować z najgłębszego dna. Ksiądz X. ma sumienie, które krzyczy — nie jest tak łatwo zakłamać się do końca — a Jezus pamięta o tych, którzy go kochali, nawet gdy oni chcieliby zapomnieć. Pomyśl, jeżeli pamiętał o mnie, jak mógłby zapomnieć o swoim słudze? On jest wierny i nie pozostawia człowieka samotnego, chociażby ten pragnął skryć się pod ziemię. Proś za niego i za tych, co walczą i łamią się, i za tych, którym trudno jest się podnieść.



Ludzie, opamiętajcie się!



1 II 1969 r. Mówi Bartek.


Widzisz, Wiesława wciąż odwleka przeproszenie Boga, a ma za co. Ja na jej miejscu poszedłbym natychmiast do spowiedzi, a w ogóle powinna dziękować Mu na kolanach za życie swoje, swoich sióstr, no i za ostatnie wyratowanie jednej z nich. Przecież to nie są przypadki, to jest ratunek; za to się dziękuje. Dlaczego ona uważa, że w stosunku do Boga wdzięczność, po prostu grzeczność — jeśli jej na więcej nie stać — nie obowiązuje? Mogłaby być naszym pomocnikiem, podtrzymywać i ratować ludzi, a ma kogo, a tak sama ledwo żyje i wciąż choruje — nikt sam takiego ciężaru nie udźwignie, a Chrystus czeka obok, kiedy wreszcie będzie jej mógł ulżyć, kiedy Wiesława zgodzi się na pomoc.


A ty sam, w życiu tu, na ziemi?


Ja byłem głupcem, ale właśnie dlatego chcę mówić o tym. Krzyczałbym:


Ludzie, opamiętajcie się! Co wy robicie ze swoim


życiem? Przez wasze lenistwo i głupotę mogą zginąć inni,


wam powierzeni w opiekę. Waszym obowiązkiem jest myśleć


o innych, chcieć ich dźwigać, pomagać, a jak to zrobicie bez


Boga? Sami siebie dźwignąć nie możecie..."


Proś Wiesławę, niech nie zwleka, niech się zastanowi. Jeżeli chce służyć Polsce z nami, jak może to zrobić omijając Boga? Pisać — odrzucając alfabet...? Poproś ją ode mnie. Ja wiem najlepiej, jak się czuje człowiek, który „miał czas", odwlekał, miał ważniejsze sprawy... Wszystkie sprawy, nawet najmniejsze są ważne, jeśli z Bogiem robione, w Nim, przy Jego pomocy, dla Niego. A bez Boga nic nie jest ważne, życie jest zmarnowane.


Ona tego nie rozumie.


— „Ślepą miłością" się nie wytłumaczy — to dobre dla dzieci. Ona dobrze wie, co powinna zrobić i jak żyć — zbyt dużo czytała naszych rozmów. Szanuję ją, a jeszcze bardziej współczuję jej i dlatego o to proszę.


Wiesława — harcerka, przez całą wojnę była w konspiracji; za Powstanie Warszawskie otrzymała awans na ppor. AK i Krzyż Virtuti Militari; potem była więziona i cudem odratowana po próbie samobójstwa. Pochodziła z rodziny patriotycznej z tradycjami PPS. Wiesława przejęła się słowami Bartka i poszła do spowiedzi — po 30 latach!



12 II 1969 r. Mówi Matka.


Rodzina i bliscy Wiesławy cieszą się, gdyż mogą teraz (powróciła do Kościoła po 30 latach od ostatniej spowiedzi) więcej pomagać jej. Rzecz jasna, że przez Chrystusa — tu wszystko się dzieje przez Niego i w Nim. Przecież jesteśmy w Jego domu; wy również, gdy się nie odcinacie. Jesteście teraz po prostu jak głuchoniemi i niewidomi, ale jesteście z nami — równie otoczeni miłością, a stokroć bardziej miłosierdziem i pomocą, gdy tylko nie odrzucacie Go.


Powiedz Wiesławie, żeby pamiętała i myślała częściej o swoich bliskich, zwracając się do nich wprost. Oni słyszą zawsze, a odpowiedź mogą jej poddać.


Jak?


Odczuje ją (jako głos wewnętrzny).



Jak pomagać innym



7 IV 1969 r. Mówi Bartek.


Człowiek naprawdę może pomóc wtedy, gdy jest całkowicie pochłonięty drugim, tym potrzebującym pomocy. Nie może być dobrem nic zdawkowego, połowicznego, zrobionego byle zbyć. (...) Trzeba chcieć pomagać w Jego imieniu, jak gdyby udzielając siebie — swojego ciała, umysłu, woli — Jemu, aby mógł działać poprzez nas. Być chętnym, ale biernym, nie narzucać nic Jemu, a tylko stawiać siebie do dyspozycji na każde zawołanie. To jest współpraca z Bogiem, a więc wolna, swobodna, ochocza, ale sama rozumiesz, kto w niej kieruje.


O to też prosimy Michała. Niech pragnie być tym współpomagającym bez nacisku, bez przymusu, bo to nas krępuje. Nie chcemy przecież unieszczęśliwiać go, a przeciwnie, potrzebny jest nam jako towarzysz, przyjaciel, a nie ślepy wykonawca.


Michał, mój bliski przyjaciel. Oficer służby czynnej, walczył we wrześniu 1939 r. i pod Narwikiem; potem jako cichociemny, oficer AK. Był też w więzieniu, trzy lata w łagrze, w kopalni węgla, stale pod ziemią. Czytał moje zapiski, sam pytał, a przede wszystkim podtrzymywał mnie na duchu i zachęcał do pisania. Patrz też rozdział IV.



MIŁOŚĆ TO OBDARZANIE SIĘ WZAJEMNIE DOBREM



27 IV 1969 r. Mówi Matka.


U nas nie ma cierpienia w znaczeniu „niezrozumiałego nieszczęścia" lub bólu fizycznego, a przede wszystkim rozumie się „po co?", „dlaczego?", i wszelkie inne wątpliwości są wyjaśnione. Ale niebo — Jego królestwo — to nie obojętność, tępe przyglądanie się wam bez reakcji. Tu jest wykluczone wzajemne dokuczanie sobie, niechęć, złośliwość, odraza czy zadawanie sobie wzajem cierpienia. Jest miłość, a miłość to obdarzanie się wzajemne wszelkim potrzebnym nam dobrem — pomoc, dzielenie się, udzielanie, bliskość, dobroć; nieustanna wymiana. Stąd radość, poczucie szczęścia, jak gdyby nieustannej młodości, entuzjazmu, pragnienie dawania i odbierania („poszerzania się"). To jest tak trudno wyrazić, że polegam raczej na twoim odczuciu i wyobraźni niż na słowach.


Sama rozumiesz, że jeżeli żyje się w pełni miłości kochając jednocześnie was, którym tej miłości tak bardzo brak, pragnie się z całych sił móc dać wam jej choć trochę, podzielić się naszym szczęściem. Jednak ta miłość nie jest obojętna — ona łączy nas, w pewien sposób jednoczy. Dlatego ja odczuwam twoje cierpienie tak, jak ty byś czuła ból rannego, którym się opiekujesz, tylko jeszcze o wiele silniej. Czy wobec tego, że tak silnie odczuwasz cudze cierpienie, zdecydowałabyś się z nim walczyć, czy uciec, zostawiwszy cierpiącego bez opieki...? To taki przykład bardzo niedostateczny, ale dam ci jeszcze inny z twego życia. Byłaś świadkiem, jak upokarzano Bartka. Bardzo silnie odczułaś jego reakcję wewnętrzną, pomimo że starał się nic nie okazać. Jak sama na to zareagowałaś? Czyś starała się odsunąć, żeby mieć spokój, czy też przeciwnie, odczułaś zawstydzenie za tych ludzi, a dla Bartka tym większe współczucie i chęć wynagrodzenia mu krzywdy...? Prawda, że to drugie? Wiem, jak broniłaś go przed samoupokorzeniem. On nie zapomniał niczego. Na przykład wspomniał tę sprawę ze sprzedażą palta koleżanki na targowisku (chciał pójść i sprzedać je, wyręczając mnie). Był tak przyzwyczajony do lekceważenia go, wyzyskiwania, zlecania mu każdego, nawet najprzykrzejszego zadania, że w tym wypadku, gdy chciał ci okazać uprzejmość i załatwić sprzedaż, a tyś zaoponowała w imię twojej dbałości o szacunek dla niego, Bartek był wprost zdumiony, a potem i do teraz — wdzięczny ci.


A więc i ty, mając mnóstwo nieustannych przykrości i „ukłuć" na co dzień, wychodzisz naprzeciw nowym; zamiast zamknąć się przed ludźmi, ryzykujesz nowe policzki — a my mielibyśmy się zamknąć jak w szklanej kuli i odsunąć się od was w imię „własnego" szczęścia i spokoju? I to nazwałabyś „Jego królestwem miłości"? I chciałabyś w takim być? Z tak kochającymi...?


Widzisz, my żyjemy w Miłości, w stanie miłości. Tego nie możesz zrozumieć, bo go nie znasz (nikt na ziemi nie może go sobie wyobrazić), ale musisz przyjąć, że istniejąc w pełni szczęścia, odczuwa się — poprzez współczucie, więź miłości i braterstwa — wasze cierpienia, i to tak, jak u was jest to niemożliwe — całym sobą, rozumiejąc was i przyczynę bólu, nawet wtedy, gdy wy nie wiecie, dlaczego wam źle.


Córeczko. Nigdy zamierzeniem Bożym nie było oddzielenie nieprzebytą zasłoną „nieba" od ziemi, nas od was. Przeciwnie, Jezus uczył nas wszystkich: „Przyjdź królestwo Twoje. Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi". A więc uczył nas pragnąć objęcia całej ludzkości jedną miłością, tą „niebiańską". Uczył nas pożądać pełni, doskonałego szczęścia dla wszystkich. Naturalne jest więc, że ci, którzy przechodzą do Jego „owczarni", pragną udzielić wszystkim łaknącym tego, w czym sami się pławią — wypełnić miłością pustkę i głód.


Ponieważ istnieje prawo wyboru, czyli dano nam cudowną szansę bycia współtwórcami naszego szczęścia, możemy naszą pomoc kierować ku tym, którzy pragną ją przyjąć, którzy wybierają drogę do Niego, natomiast nie mamy prawa przeszkadzać i uniemożliwiać ludziom żyjącym na ziemi dokonania „złego" wyboru. Zresztą o każdym z was wie wszystko tylko Bóg i tylko On zna przyszłość każdego z was. Wielu uczy się na błędach, i nigdy o nikim nie można powiedzieć, że jest stracony, a tylko, że bardzo zagrożony z własnego wyboru, opanowany przez siły zła, którym zawierzył, a zatem sprzedał im swoją wolność. Jednak jeden krzyk o ratunek przywołuje Pana, a Jego mocy nic we wszechświecie oprzeć się nie śmie.


My możemy współpracować z wami tak jak towarzysze, przyjaciele, rodzina — im więcej nas pokochacie i zaufacie nam, tym bardziej my możemy być pomocni. Nasze rady, dobre myśli, pomoc w wypadku potrzeby — istniały, są i będą zawsze, i to coraz potężniejszą pomocą, ale... jeżeli zechcecie z nich korzystać. O „zmuszaniu" nie może być mowy. Tylko współpraca, dla waszego dobra, która i dla nas jest szczęściem służenia pomocą.



Niewola zła



O pewnej osobie.


Ponieważ nie jest zdolna do przyjęcia czyjejkolwiek życzliwości, musi pozostać sama. Może jeszcze wtedy cokolwiek zrozumie. Jej stan jest bardzo zły i duchowo również.


To jest przerażające, jak stary człowiek zagrożony śmiercią może być tak obojętny na swój los. Jest w niej coraz bardziej rosnąca nienawiść do wszystkich, do ludzi, losu, a i Chrystusa odepchnęła od siebie. Dlatego promieniuje z niej złość, która tak ją opanowała, że nie jest w stanie jej ukryć. Złością odpowiada na wszystko, cokolwiek zbliżyłoby się ku niej. Widzisz sama, jak wygląda człowiek, który stał się niewolnikiem. Jest nieszczęśliwa, bo poddała się siłom nienawiści i złości, a także kłamstwa. Jednak tak im pozwoliła rozrosnąć się w sobie, że stały się częścią jej istoty. Poprzez nie rozumuje, sądzi i działa, myśląc, że czyni to samodzielnie.


Tam, między nami mówiąc, potrzeba by egzorcyzmów, a i to nie wiem, czy by pomogły, dlatego że ona CHCE im służyć — tym siłom, które wybrała ponad inne: kłamstwu, nienawiści, złości, zawiści i zazdrości. (Mojej Matce za życia też dokuczała, kiedy tylko zdarzyła się jej okazja spotkać ją).


Martwi nas każdy, kto tak głupio szykuje sobie straszliwą przyszłość. Przecież gdyby przyszła w tym stanie, w jakim teraz jest, byłaby zgubiona. Ale Chrystus czuwa nad każdym, kocha ją tak samo jak innych, których swoją Krwią odkupił, i sądzimy, że chociaż w chwili śmierci, jeżeli nie wcześniej, zrozumie ona zło swojej postawy i będzie żałować. (Umarła w kilka lat później oddana do domu dla przewlekle chorych w stanie pełnej sklerozy. Ale to niczego nie dowodzi, bo Bóg może wszystko).



Obrona przed mocami zła



27 VI 1968 r. Mówi Matka.


Wzywałaś mnie. Czy rzeczywiście chcesz mojej pomocy? Dobrze. Przede wszystkim pomódl się. Ofiaruj cały dzień Jezusowi i proś o opiekę. Widzisz, my tu znamy te „siły", a i umiemy z nimi walczyć. To znaczy my sami już nie walczymy, jesteśmy poza ich dostępem, ale możemy pomagać wam.



W KAŻDYM Z NAS BYŁA TĘSKNOTA DO MIŁOŚCI



10 VIII 1969 r. Mówi Bartek.


Możesz na nas polegać. Tu nie dlatego jest się „dobrym", że się „musi"; z drugiej strony nikt z nas nie zmienia się momentalnie i całkowicie. Jest tak, że tu, gdzie my jesteśmy, nie może być nikt, kto w sobie nie miał miłości.


Przecież nie jesteście „święci"?


Poczekaj, wytłumaczę ci to inaczej. W każdym z nas była tęsknota do miłości, pragnienie bycia „dobrym" dla innych, chociaż pod innym mianem, np. bycia pożytecznym, przyniesienia innym szczęścia, dania czegoś z siebie służbą wojskową, wychowaniem młodych, przez sztukę pisania, leczenie, przez wiedzę, czy nawet przez umiejętność strzelania, jeżeli „strzelało się" agentów i donosicieli (w okresie wojny Bartek był przez pewien czas w Kedywie). A wierz mi, że jest to straszne przeżycie: wiesz, że odejmujesz temu, kogo zabijasz wszelką szansę poprawy, a przecież to nie jest pluskwa, to człowiek. Przecież my wszyscy byliśmy katolikami. „Nie zabijaj" — to w nas tkwiło, czuliśmy strach i ból tamtych, wiedzieliśmy, że mają rodziny, może niewinne, które ich kochały. Dla mnie każda likwidacja była straszna; już po wykonaniu, wtedy gdy powinienem był odprężyć się, przeżywałem ją od nowa, od strony tych, których zabiłem. Czy wiesz, że kiedy siedziałem w więzieniu, mówiłem sobie, że to pokuta za nich (przyjmowałem karę jako wyrównanie rachunku), pomimo że zrobiłbym zawsze od nowa to samo.


Dlatego, że to był rozkaz?


Nie tylko dlatego, że rozkaz, ale że ten rozkaz był potrzebny. Wiesz, co zrobił sam „Motor". To była obrona tych, którzy jeszcze nie zostali wydani. Chciałbym ci powiedzieć, że ten chłopak (młody konfident gestapo, który wydal wielu ludzi z namowy swojej matki), na którym wykonałem wyrok, jest tutaj. To był ratunek dla niego. Gdyby żył dłużej, zrobiłby tyle zła, że nic by go już nie uratowało. Śmierć czasem jest ostatecznym środkiem miłosierdzia. I dla mnie tak się stało.


Ile bym dał, żeby nie było ostatniego roku, a właściwie, żebym inaczej postępował, bo gdybym zginął wcześniej, nie znałabyś mnie.


Czy to było aż tak ważne?


Wiesz, czasem wydaje mi się, że taka współpraca, jaka jest między nami — jeżeli pozwolisz, nazwę ją przyjaźnią — nie byłaby możliwa, gdybyś nie znała mnie osobiście. Wiem, że budziłem litość. Robiłem, co mogłem, żebyś tego nie czuła, a nie wiedziałem, że moja Matka i twoja robią co mogą w odwrotnym kierunku, żebyś zrozumiała, jak bardzo potrzebuję pomocy. Dlatego nie rozumiałem, skąd tyle życzliwości i chęci pomożenia mi. Pamiętaj, że nikt, póki żyje, nie zdaje sobie sprawy z tego, do jakiego stopnia jego życie jest żałosne i nieszczęśliwe. Ja też nie czułem; uważałem, że to skutki pijaństwa, no i „ustrój winien". Nie zdawałem też sobie sprawy ze swojego stanu fizycznego; organizm był już w rozpadzie, długo bym nie żył.


Tak jak to dzisiaj myślałaś, dla mnie i dla naszej współpracy było to najdoskonalsze rozwiązanie i przyszło w najbardziej krytycznym dla mnie czasie, ale dla ciebie to był wstrząs, szok. Chciano złagodzić go, ulżyć ci, dlatego już nie widziałaś mnie przez ostatnie miesiące, ale to jest cena, jaką zapłaciłaś za pomoc innemu człowiekowi. To właśnie jest miłość bliźniego! I ja zobaczyłem, ile zapłaciłaś za mnie, za moje zaniedbania, lenistwo i zmarnowanie całych lat życia. Boś to ty za wszystko płaciła. Im bardziej chciałaś mi dopomóc, tym drożej musiałaś zapłacić, drożej cię kosztowała moja śmierć. Ja nie mogę zrozumieć, dlaczego nie odwróciłaś się ode mnie. Po takim strasznym przeżyciu nadal miałaś do mnie tę samą życzliwość, brałaś mnie w obronę, tłumaczyłaś, zapewniałaś o swojej chęci do dalszej współpracy — właściwie za co?


Wiesz co, Bartku, chyba dlatego, że poznałam twoją wrażliwość i zrozumiałam, ile cię kosztowało to, coś robił — między innymi egzekucje, powstanie, śmierć przyjaciół i kolegów w walkach, śledztwo, zamknięcie, upokorzenia, szykany ze strony władz i UB — to, że ci nie dawano żyć po ludzku, że bezustannie byłeś „bity". (...) Widziałam, że występujesz w obronie kolegów, że żyjesz ich sprawami, bronisz swojej i ich godności, szacunku dla tego, o co się walczyło — a to i w moim imieniu w takim razie, a i tych, którzy się bronić nie mogą. Widziałam też, jak się szarpiesz, jak walczysz o swoje miejsce w społeczeństwie, o możność dania swojego wkładu, no i wiedziałam, że jesteś zupełnie sam, bez oparcia, że nie masz prawdziwych przyjaciół, to jest ludzi, którzy by ci pomogli podnieść się wewnętrznie. W zasadzie przerastałeś swoje otoczenie wrażliwością i inteligencją, tak że nikt ci pomóc nie mógł, z drugiej strony pozowałeś na cynika i lekceważyłeś cudzą pomoc. Chciałam ci pomóc okazując szacunek, podnosząc sprawę wartości wewnętrznych, zresztą ściśle według wskazówek twojej matki. Chciałam cię odciążyć po prostu dlatego, że właśnie ja nie musiałam nikogo zabijać, nie byłam nigdy ranna ani w gestapo, nie byłam bita ani torturowana, cały czas osłaniano mnie (chyba opieka Boska, prawda?) i uważałam, że to nie jest sprawiedliwie, że tyś miał za dużo ciężaru — chciałam ci ująć go, odciążyć cię, uważałam, że należy ci się pomoc, że nie można dopuścić, żebyś się poddał. Nadal sądzę, że miałeś za ciężko, a ja za lekko; przecież kochamy to samo, więc dlaczego jedni płacą więcej, a inni mniej? Chyba jasne? Ja tak patrzę na twoje życie.


Dobrze, żeś mi to tak dokładnie wytłumaczyła. Teraz wiele mi się wyjaśniło. Widzisz, trudno jest rozumować cudzym sposobem rozumowania.


Dlaczego? Przecież słyszycie nasze myśli?



Gdybym mógł przewidzieć...



Wiem, co myślisz do mnie, ale nie wiem dlaczego. Pytasz, czy twój sposób myślenia mi się nie podoba? Mogę się tylko cieszyć, że jest taki. Ale teraz wiem, że twoim motywem najważniejszym jest wyrównanie niesprawiedliwości, chęć naprawienia krzywdy. Jeżeli o mnie chodzi, cokolwiek zła mi uczyniono, tyś to już wyrównała, biorąc mnie do współpracy. Możność czynnego włączenia się w nasze wspólne działanie jest nie do opłacenia. Gdybym mógł przewidzieć, że tak będzie wyglądało „przyszłe życie", cieszyłbym się ze wszystkiego, co mnie spotyka. Ale to przyszło przez ciebie, zależało od twojej dobrej woli.


Bóg to wiedział.


Nie o to chodzi. On liczy na nas, ale zawsze możesz odmówić, a ty nie odmówiłaś.


Już ci powiedziałam dlaczego.


Jednak cały ciężar dźwigałaś ty. Pytałaś się rano, jak wyglądało moje wprowadzanie we współpracę, kiedy się zorientowałem w nowym świecie. Nie mogę odpowiedzieć ci na to pytanie precyzyjnie co do czasu. Wiem, że bardzo szybko rozmawiałem z tobą, bo nalegała na to moja i twoja matka, ale uwierzyłem w twoją życzliwość prawdziwą i stałą znacznie później. Zrozum, że nie znałem twoich motywów: już nie potrzebowałaś „litować się", a dowiedziałaś się o moich najbrzydszych postępkach — to powinno było odrzucić cię od chęci włączenia mnie w sprawy tak piękne i czyste.


Powiedziałam ci.


Rozumiem, ale i ty zrozum, że ja się nie stykałem z takim „podejściem". Teraz rozumiem cię, bo i ja tak myślę, ale chcę ci przedstawić, jak myślałem wtedy.



Prawdę trzeba pojąć



Zaraz po „przyjściu" tu nie mogłem odmienić się — cudownym sposobem. Prawdę trzeba zobaczyć, pojąć i przyjąć jako swoją. Ja rozumowałem po swojemu. Nigdy też nie spotkałem się z takim traktowaniem „zmarłego". Nie wiedziałem, że w ogóle można zachować łączność. Zresztą tylko ty jedna taka byłaś; nikt inny z setek znajomych i bliskich, których pozornie miałem. Odczuwali brak mojej obecności, ale nie myśleli, jak mi pomóc — usiłowali pogodzić się z tym, że mnie „nie ma", wymazać z pamięci dla własnego spokoju, ale nikt z nich nie pomyślał o mnie. Nie przychodziło im do głowy, że ja jestem, czuję, słyszę ich sądy, że nie mogę się obronić ani nic cofnąć, a wszystko, co złe, widzę, że tak bardzo potrzebuję ich współczucia, wybaczenia, słów serdecznych, poczucia, że jestem kochany, bliski.


Strasznym szokiem jest zrozumienie, że nikt nas naprawdę nie kochał, że wszyscy, o których sądziliśmy, że są nam bliscy, a my im — drodzy, okazują się egoistami, obojętnymi na nasze osobiste sprawy, o ile ich już nie dotyczą, i są niezdolni do pomocy.


Przecież dano ci pomoc i podtrzymanie?


Owszem, tu mi to okazano, ale pomimo wszystkie dowody miłości, radość i wzruszenie, ja tkwiłem jeszcze w sprawach waszych i swoich „z ziemi". Przy nagłej śmierci nie można się tak od razu „wyłączyć", chyba że ktoś żył już blisko Boga. Ja, jak wiesz, bardzo „siedziałem" w swoich planach, projektach na przyszłość, nawet w tym, co chciałem wyrazić. Miałem tyle kłopotów, terminów, zobowiązań, tyle osób, o które się martwiłem, z którymi miałem się spotkać, pogadać itp. Teraz widzę, że tkwiłem w środku chaosu drobnych i nieważnych spraw, ale byłem przez nie pochłonięty. Więc widzisz, nie mogłem od razu przerzucić się — tu wszystko było nowe, obce, zdumiewające, jak sen, a tam rzeczywistość. Ciągle od was spodziewałem się pomocy, odzewu, a tu cisza i obojętność. Ty wiesz, w jakim ja byłem stanie, jak bardzo potrzeba mi było zachęty i podtrzymania. Na skraju zupełnej zatraty zostałem zatrzymany cudem — bo tym mi się wydaje moja śmierć — cudem miłości i miłosierdzia Bożego. Jednak nie jest łatwo wytrzymać tyle dobroci, nie mogąc w zamian nic oddać. Wiem, że mój stan był ci wiadomy, bo obie nasze matki informowały cię i apelowały do ciebie; powtarzam z całym naciskiem: od ciebie i tylko od ciebie zależało, jak odniesiesz się do mnie — a tu już pozory nie grały roli, tylko prawda. Tyś mi naprawdę chciała dopomóc. Nie myśląc o swoim zawodzie, zdenerwowaniu i bólu zwróciłaś się do mnie ze słowami otuchy, zapewnieniem pomocy, z prośbą o współpracę. To była dla mnie —jak dla tonącego — pomocna ręka, dająca możliwość oparcia, coś, co mi stwarzało nadzieję na kontynuowanie pracy dla wspólnego celu. Po to żyłem, żeby jeszcze coś zrobić. To się urwało, pozostał wstyd za głupie życie, hańba na zawsze, a ty przerzuciłaś most.


Dlaczego tylko ja?


Tylko ty mogłaś. Mało jest takich „dróg", a tylko ty znałaś mnie i tylko przez ciebie mogłem otrzymać pomoc. Tak jest pomiędzy ludźmi.


A Chrystus Pan?



Chrystus liczy na nas



On! Chrystus, to sama dobroć. On dawał mi zawsze i wszystko, ale jeżeli chodzi o wolną wolę ludzką, On nas szanuje: liczy na nas, pragnie współpracować z wami, być z wami, lecz o ile zapragniecie tego sami. Na ciebie też liczył. Dał twojej Matce, na jej ogromne prośby, łaskę łączności z tobą, dał mojej Matce możność pomocy mi (przez zgodę twojej Matki i ciebie), dał mnie szansę poznania ciebie („w życiu", której o mało przez własną głupotę nie przekreśliłem). On daje, ale wykorzystanie Jego darów zależy wyłącznie od waszej dobrej woli. Tu wrócę do twojego pierwszego pytania.



Każdy z nas pragnie nieść dobro



Tu wszyscy wykorzystujemy całkowicie wszystkie możliwości, które On nam daje, dlatego że rozumiemy, Kto daje i dlaczego: aby wzmóc nasze szczęście! Nikt nie odrzuci ani nie zmarnuje szansy niesienia wam pomocy, bo to był cel naszego życia. Każdy z nas z całych swych możliwości, ze wszystkich sił pragnie nieść dobro, dawać, dzielić się, bo kochamy was. Jesteśmy wspólnotą, jesteście naszą rodziną, z tym że walczycie, męczycie się, a my żyjemy w pełni szczęścia — czy to jest „sprawiedliwe"? Posłużę się twoim sposobem rozumowania. Jeżeli tyś chciała „nadrobić", wyrównać swoim postępowaniem nadmiar ciężaru krzywdy który spotykał mnie, jak uważałaś, w stosunku do twojego — a zapewniam cię, że ja bym twojego nie udźwignął — to ja też tego teraz pragnę.


Przecież mój ciężar nie jest taki ciężki jak twój?


Jest inny, ale nie lekki, a dla mnie byłby zbyt trudny na przykład... Czy teraz rozumiesz, jak my pragniemy podzielić się z wami?


Jesteśmy sobą, nie aniołami, ale jesteśmy świadomi Prawdy, widzimy wszechświat i ludzkość prawidłowo, w świetle miłości Bożej — czyż możemy wybrać coś, co Jej zaprzecza? Nie „musimy być dobrzy", jesteśmy po prostu ludźmi szczęśliwymi, wiedzącymi, ogarniętymi Jego miłością, objętymi Jego wyrozumiałym miłosierdziem; bandą przybłędów, żebraków, którym Król objawił, że są Jego prawymi dziećmi, „synami" Bożymi — my i wy. Wy jeszcze „za bramą", ale czekamy na was... Jak moglibyśmy wam nie tylko szkodzić, lecz zrobić choćby najdrobniejszą przykrość? Jeżeli On dał nam możność takiej pomocy, która wyraźnie wskazuje, Kto ją daje, możemy zrobić dla was wszystko, ale w imię Boga, w Jego ojcowskim imieniu! Zrozum, że my naszymi drobnymi wysiłkami reprezentujemy Jego samego — do tego stopnia kocha nas i zaufał Nam! Gdybyśmy zawiedli Jego zaufanie, kim bylibyśmy? Niegodnymi Jego domu.


I jeszcze jedno. Nasza wrażliwość jest różna. Tu się odczuwa wszystko o wiele intensywniej, bogaciej, szerzej i głębiej. Ponadto wiąże nas, zespala ze sobą miłość; nas i was również. Tu czujemy wasz stan jak matka cierpienie swojego dziecka: nie cierpi, lecz uczestniczy w cierpieniu, ale z wielką siłą. Gdybym ci sprawił przykrość, byłbym po prostu podłym.


Może niechcący?


A „niechcący" u nas się nie działa. Wiem i rozumiem, co cię boli, a co cieszy. Ponadto bez ustanku współczuję ci. Wydaje mi się, że nie zniósłbym takiego życia, jakie masz ty, i wszelkie moje wysiłki zmierzają ku ulżeniu ci. Niedużo mogę, bo żyjesz pomiędzy ludźmi i oni właśnie cię ranią (bo chcą lub z tępoty czy wygodnictwa, ale to jest ich wola), ale w sprawach nie „ludzkich", np. drogi życia, można pomóc dużo więcej, a tam, gdzie jest dobra wola ludzka — wszystko.



ROŻNE FRAGMENTY — WYBÓR 1969 R.



O wiedzy



Mówi Bartek.


Każdy wie tutaj więcej niż największy filozof na ziemi, bo zna Prawdę; a jej szczegóły — wedle swoich zainteresowań.



Wezwanie Boże



W oczach Boga każdy z nas ma swoje własne „miejsce", swoją własną indywidualną doskonałość możliwą do osiągnięcia. On nas kocha — każdego z osobna — nieskończenie i każdemu z nas daje szansę bycia Jego pomocnikiem, Jego przyjacielem, Jego „prawą ręką" w pomocy dla innych ludzi. Jest to udział w Jego zbawianiu świata, w Jego Męce i Jego Odkupieniu ludzkości, w tym i nas samych. Zamiast być biernym podmiotem, możemy stać się — o ile zechcemy — Jego braćmi; z Nim razem własnym życiem odradzać i przemieniać ziemię w królestwo Boże. Ono nie „zejdzie", ono staje się w nas i poprzez nas: „Królestwo Boże w was jest". Tak jest tu u nas, ale i ziemia winna nim zostać. Wtedy, gdy zechcemy — jako cała ludzkość — pełnić wolę Bożą, będzie nim. A więc trzeba chcieć pełnić wolę Bożą samemu, nie oglądając się na innych. Pełnić Jego wolę — znaczy służyć Mu sobą, tym, co się otrzymało, ale z całego serca i w pełni.


Zamysły Boże (względem poszczególnych ludzi) są nam nieznane. Wiemy to tylko, że są zawsze najwspanialszą szansą rozwoju i rozkwitu dla każdej indywidualności ludzkiej.



Jesteśmy sobie braćmi



Myślałaś o tym, w jaki sposób pomóc Michałowi w „wyjściu do ludzi". Informowałem się u jego bliskich. Widzisz, on boleje nad tym i nie wie, z której strony zacząć. Poradź mu, aby zaczął od okazywania swoich uczuć — niech się nie wstydzi być sobą. Powiedz mu, że nie jest możliwe poznanie w pełni drugiego człowieka, ale jeśli się chce zbliżyć do ludzi, trzeba im dać szansę poznania nas choć trochę, ułatwiać to, a nie utrudniać poprzez maskowanie się. Nie jest prawdą, że każdy z was jest samodzielną, niezależną jednostką. W rzeczywistości stworzeni zostaliśmy, aby żyć we wspólnej wzajemnej miłości, radości i współpracy: jedni pomagając drugim, inni tę pomoc przyjmując — lecz zawsze jest to wymiana wzajemna, i to płynąca z potrzeby wewnętrznej, z chęci dzielenia się, z miłości naprawdę braterskiej. Jesteśmy sobie braćmi i powinniśmy o tym wiedzieć, gdyż to jest stosunek prawidłowy tu, u nas, w królestwie Bożym, a mógłby być realizowany już na ziemi.


Kto odsuwa się od ludzi mówiąc, że nic od nich nie potrzebuje, że sam sobie da radę, wystarcza — myli się bardzo. Zastyga, drętwieje, gdyż wymiana, krążenie miłości, uzupełnianie się i dzielenie są ludziom niezbędne w rozwoju wewnętrznym, tak jak powietrze i woda. Wycofując się „w siebie", zostajemy egoistami psychicznymi. Boimy się bólu, cierpienia, zawodów, przykrości, które zawsze nas spotykają w kontaktach z ludźmi, ale przestajemy też mieć udział w ich radościach; stajemy się im też niepotrzebni. Skutkiem tego jest straszliwe poczucie wyobcowania, samotności, izolacji, a przecież sami zamknęliśmy bramy przed ludźmi, którzy byli gotowi wesprzeć się na nas, prosić o radę, liczyć się z naszym zdaniem, czerpać od nas siły i radość, dając nam szansę bycia potrzebnymi, a więc szczęśliwymi. Trzeba otworzyć się na cudze cierpienia i cudze radości: myśleć, w czym mógłbym pomóc, czy nie mógłbym się przydać?


Każdy z nas jest konieczny dla rozwoju innych i musi o tym wiedzieć. Służyć Polsce — to służyć ludziom w Polsce, społeczeństwu całemu, ale poprzez niektórych — tych, z którymi się stykamy. Zawsze coś im możemy z siebie dać, gdy chcemy, i to nie pracą, za którą otrzymujemy ekwiwalent pieniężny, a swoją osobą: zainteresowaniem, życzliwością, radą, no i pomocą w razie potrzeby. Najważniejsze jest nastawienie wewnętrzne na chcieć stać do ludzi frontem, widzieć i reagować.



Nowicjat szkolenia



Mówi Matka.


Jeśli zechcesz podporządkować się Jego woli, twoje życie stanie się twórcze i pożyteczne w taki sposób, jaki dla ciebie jest najwłaściwszy i jedynie dla ciebie — możliwy. Wierz mi, że wszystkie twoje wysiłki samodzielne mogą przynieść mało pożytku, a nawet — szkody, podczas gdy zdanie się na Jego kierownictwo, zawierzenie Mu w pełni i spokojne, ufne postępowanie wedle Jego woli poprowadzi cię tam, gdzie twoja pomoc będzie szczególnie pożyteczna. Chciej zostać jednym z wielu palców Jezusa na ziemi, a wtedy On wykorzysta twoją dobrą wolę, twoje pragnienie służenia, tak jak w najpiękniejszych marzeniach nie wyobrażałabyś sobie. On wie, na co cię stać.


Teraz to jak nowicjat szkolenia, uczenie się. Ty jeszcze wciąż się wprawiasz, jeszcze nam nie dowierzasz, jeszcze bardzo mało wiesz. To jest przygotowanie do właściwej współpracy, która rozpocznie się w okresie zagrożenia. Nie możesz przeczuć nawet, jaką ona będzie, bo nie było jeszcze takiej formy współpracy, ale Bóg wie, co kiedy jest wam potrzebne i jeżeli dał nam do takiej współpracy prawo, a więc sam ją dla nas i dla was wybrał, to widać stąd, jak będzie ona konieczna.


W takim napięciu, wśród takiej grozy i obrazu zniszczenia będzie ona (współpraca) podtrzymaniem dla was, ostoją pewności, sprawdzianem naszej pomocy i rękojmią waszego odrodzenia. Da wam pewność, że ocalejecie i będziecie budować nowy ustrój — wedle Jego planów.


Kochanie, wszystko inne będzie ci przydane, ale ważne są tylko Jego plany, Jego miłość do ciebie i twoja na nią odpowiedź.



Nie jesteśmy „małymi bogami"



Jak ktoś może pomyśleć, że jesteśmy „nieomylni", „wszechmocni" czy „wszechwiedzący"? W ogóle jesteśmy „odbiciem", a nie Istotą samą z siebie, bo źródło jest tylko jedno — Bóg. My z Niego, od Niego, ale nie równi — Jemu. Jednym słowem, nie jesteśmy „małymi bogami", lecz dziećmi Bożymi — a to różnica. (Jest to odpowiedź Matki na opinię jednego z księży, że żyjąc w niebie z Bogiem będziemy „w Nim" wiedzieli wszystko



O doskonałości



Widzisz, doskonałość bez wad nie istnieje na ziemi. Nawet święci nie byli „wyprani" z indywidualnych cech charakteru, raczej przeciwnie, byli bardzo odrębni i wielu ludziom byli solą w oku — a mowa o tych, co doszli do bardzo pełnego, wysokiego stopnia rozwoju wewnętrznego. Ty masz drogę przed sobą: stajesz się, a nie „jesteś". Zresztą stawać się tu, na ziemi można by jeszcze lepiej, doskonalej, czyściej. Radzę ci z góry założyć, że doskonałością idealną nie będziesz (zresztą, jeśli ci się ktoś taką wydaje, są to na pewno skutecznie stwarzane pozory lub absolutna obojętność na sprawy bliźnich; stąd spokój i samozadowolenie). Nikt tego od ciebie nie wymaga. Masz stawać się coraz bardziej sobą, a nie czyimś odbiciem.



Przyjaźń



Mówi Bartek.


Nie kocha się tylko „dobrych". Kocha się tych, z którymi wspólnie walczyło się o jakieś dobro, którzy ci towarzyszyli w działaniu. A jeżeli u kogoś znosisz jego wady, to dlatego, że znasz jego wartości, a także wiesz, ile przeszedł, rozumiesz go. Ja tak rozumiem W. (dowódcę i przyjaciela, ale alkoholika).


Ponadto wiem, czym jest piekło, i gdyby o mnie chodziło, stąd, tutaj broniłbym chyba nawet esesmana (Bartek przeszedł przez gestapo w al. Szucha). Będę go bronił z całego serca, tak jak ty broniłaś mnie. Dla wielu osób nie byłem lepszy od niego i chociaż, przyznaję, tego co on, nie zrobiłem, ale nie wiem, co zrobiłbym w jego sytuacji i nikt z was nie wie, bo nie byliście nim.


Każdemu należy dać szansę naprawienia swoich win, a dać szansę — to znaczy dopomóc w tym, okazać, że się nie potępia i nie pogardza tak bezapelacyjnie.



Dojrzałość


Kto jest dojrzałym człowiekiem, ten zdolny jest do współczucia, zrozumienia. W dojrzałości człowieka przejawia się opiekuńczość, spieszenie z pomocą.



Rocznica śmierci



Mówi Matka.


Napisałaś „rocznica śmierci", a przecież wiesz już, że to inaczej wygląda. Rocznica naszego fizycznego rozstania się — tak można by ją nazwać. Ja mówię: dzień mego wyzwolenia, przybycia do Jego królestwa, dzień spotkania się z Królem i Zbawcą, i Przyjacielem najbliższym, dzień otwarcia oczu, odzyskania pełni świadomości, dzień prawdziwych i uroczystych narodzin, przybycie do swojego domu. Czyż może być coś piękniejszego?



Śmierć. Sens życia



Mówi Bartek.


Cieszymy się widząc, że nas rozumiesz i słyszysz. To tak, jak pośród mnóstwa głuchych ludzi trafić na tego jednego, z którym można się porozumieć, a przez niego z resztą. (...) Trudno, żeby wszyscy, przecież to jest właśnie rozdział, oddzielenie; to jest prawdziwy skutek śmierci, bo ona jako taka nic dla nas nie znaczy, lecz odcina nas od siebie, czasem strasznie gwałtownie, odłącza od wspólnego działania, „wyłącza z obiegu". Dla was jest to nagłe opustoszenie, ubytek towarzyszy pracy czy walki, poczucie tęsknoty, smutku, ciężaru, a dla tych co odchodzą — żal za nie wykonanym zadaniem, odczucie waszego smutku i bezradność z powodu niemożności porozumienia się, ale także wkraczanie w inny świat, nowy i poczucie własnej nieśmiertelności. Widzisz, ono jest radością, niespodzianką na miarę Boga, ale przecież my o tym wiemy, przez całe życie słyszymy i... nie bierzemy pod uwagę. Ta świadomość, że się zlekceważyło najważniejsze dla nas sprawy, przygnębia — jak inaczej każdy z nas żyłby, gdyby mógł żyć jeszcze raz, zachowując świadomość naszego świata.


Właśnie na tym polega cała rzecz, żeby zawierzyć Bogu, skoro sam przyszedł i dał świadectwo — sobą. Ale my, ludzkość, chcielibyśmy uwierzyć nie Bogu, a sobie. A przecież jeśli własnymi zmysłami nie możemy ocenić nawet świata ziemskiego, jak oczyma — biegu atomów, a rękoma — ich ciężaru, tym bardziej nie możemy poznać świata duchowego. Po prostu jest za subtelny. Istnieje, ale to my jesteśmy zbyt prymitywni, aby móc Go rozpoznać, póki żyjemy. Nie On jest „mało realny", ale my, ludzie, jesteśmy „gruboskórni" jak dinozaury. Owszem, mamy umysł, mamy środki przekazu, mamy logiczne sprawdziany, mamy sumienie, które nam mówi, i to jakże wyraźnie, co i jak, ale chcielibyśmy ten świat „mieć", „widzieć", „dotykać", zanurzyć się weń, a wtedy dopiero... „raczyć przyjąć". No to po co byłoby życie na ziemi takie właśnie, które jest próbą naszej wiary, naszego zaufania, naszej dojrzałości do „tamtego świata"? Jak moglibyśmy tu (w niebie) istnieć, nic nie rozumiejąc, nic nie zdecydowawszy, niczego nie wybrawszy? Właśnie życiem mamy dać odpowiedź, czy pragniemy rozwoju w nas dobra. I do jakiego stopnia pragniemy: czy trochę tylko, czy pomimo wszystko? I co w ogóle uznajemy za dobro? Trzeba wybrać i dążyć, po prostu coś pokochać i dążyć do zjednoczenia się ze swoją miłością, iść ku niej. Tu dojrzewamy, ale wybór, wybór jest wasz, póki żyjecie i tylko wtedy! Całym życiem „uzdalniacie się" jak gdyby do przyjęcia naszego sposobu istnienia lub szykujecie sobie niemożność istnienia „w Bogu". Pamiętaj, że tęsknota, pragnienie sprawiedliwości i dobroci jest wzywaniem Boga, a opowiedzenie się za prawem do sprawiedliwości, prawem do wolności wyboru, prawem do uszanowania godności ludzkiej w człowieku jest opowiedzeniem się za Dawcą praw. Czciliśmy Go nie poznając Jego samego pod zasłonami praw, ale za nie byliśmy gotowi na śmierć. Ot, cała tajemnica „polskiej drogi". Mamy na niej bardzo wielu męczenników, a warunki umierania bardzo skutecznie zastępowały „czyściec".



Tu nikt aureoli nie nosi



Tu nikt aureoli nie nosi, a poziom rozwoju wewnętrznego, czyli stopień czystej Miłości Boga w człowieku, przejawia się jako energia, siła, blask, szczęście, wszystko razem.



Co jest ważne — tam?



Mówi Matka.


Jeżeli chodzi o Bartka, to mówiłyśmy ci, że nie zawiedziesz się na nim. Jego „złe" cechy były związane z jego ludzkim organizmem. Te sprawy tutaj opadają z człowieka jak stare ubranie, a pozostaje to, czym żył naprawdę, co kochał, ku czemu dążył, z czym walczył i czasem ilość upadków jest zależna od trudności wybranej drogi. Ten, kto na wszystko się godził, dostosowywał, zawsze szedł z prądem — wybierał drogę ułatwioną, wygodną, na której trudno się potknąć, ale też taka droga prowadzi często donikąd — jest jak pętla, jak obwodnica dookoła własnej osoby. I tacy, którzy wydają się wam „porządnymi obywatelami", jak ty mówisz, są ludźmi, którzy tu przychodzą „z pustymi rękoma", nadal ślepi i głusi — ale z własnego wyboru, dla wygody osobistej. Natomiast tacy jak Bartek, którzy z reguły przeciwstawiają się kompromisom, muszą wybierać i konsekwencje walki — życie trudne, jak po grudzie; jeśli często upadają, to przecież dlatego, że są bardzo obarczeni.


Tu się inaczej patrzy, a moja ukochana książka „Moc i chwała" Grahama Greena ma właśnie „nasze" spojrzenie. Ważne jest niepoddawanie się, wierność własnemu wyborowi, nieustawanie w wysiłkach pomimo przeszkód — a upadki bywają miarą wielkości przeszkód w stosunku do sił człowieka (danych mu). Bartek miał taką właśnie drogę, zbyt ciężką na jego siły fizyczne i psychiczne, na jego wrażliwość, zdolność odbierania cierpienia i wytrzymałość nerwową, bardzo już słabą. Często to, czego się człowiek wstydził „w życiu", tu jest mu zaszczytem, zwiększa jego „dorobek". Dlatego nic się nie przejmuj opiniami o Bartku, nawet gdybyś usłyszała złe. My go znamy takiego, jakim jest, a widzę, że i ty, córeczko, już go dobrze poznałaś.



Chcę, żeby to służyło innym



Mówi Bartek (w odpowiedzi na szereg pytań i wątpliwości).


To ja, Bartek, pomagam ci. Chcę, żeby to, co ci mówię, jak najlepiej służyło innym. Przecież temu służy cała nasza współpraca, prawda?



Nie mamy prawa niczego wam narzucać



Od nas możecie spodziewać się bardzo wiele, ale w zakresie naszej wspólnej pracy, bo nie jesteśmy niczym innym dla was niż kolegami, przyjaciółmi, współpracownikami. Nie mamy prawa kierować waszym wyborem, nalegać na was, pouczać — jednym słowem niczego wam narzucać ani wpływać na zmianę waszych planów, poglądów czy zamierzeń, szczególnie w sprawach waszego prywatnego życia. Jeżeli nas pytacie wręcz, wyrażamy swoją opinię, jeżeli pytacie o radę, radzimy, ale o tyle tylko, o ile zechcecie przyjąć, raczej ogólnie, abyście nie czuli się rozczarowani. Przecież wasze życie do was należy, musicie sami nim kierować, bo sami za ten kierunek odpowiadacie (przed Bogiem).


W sprawie Michała, widzisz, on ma zdecydowane zdanie i kryteria ocen — własne. Nie możemy nalegać na ich zmianę, nawet gdy wydają się nam niesłuszne. Swoje zdanie wyraziliśmy, twoja matka nawet dokładnie podawała, co robić. Jeżeli Michał uważa, że jego własne zdanie jest słuszniejsze, w porządku. To nie wojsko — przyjaciół można nie słuchać. My wam możemy pomóc w waszych usiłowaniach, gdy zmagacie się z trudnościami, ale nie możemy niczego robić za was. (...)



Sprawy prywatne



Nie tyle jesteśmy obojętni na wasze prywatne sprawy, ile wciąż powstrzymywać się musimy od „mieszania się" w wasze życie. Nasza współpraca skierowana jest ku celom ogólnym, a my, kochając was, chcielibyśmy ułatwiać wam życie jak najbardziej, ale jakie byłyby wówczas wasze własne osiągnięcia? Zaszkodzilibyśmy wam, a nie pomogli. Wiem, że to rozumiesz.



Długość życia



Długości waszego życia znać nie możemy. O tym decyduje sam Bóg i On wybiera czas najlepszy — tak jak było ze mną. Tak że nieraz czas śmierci jest zależny od nas samych. Bóg może nasze życie skrócić, abyśmy nie zaszkodzili bardziej sobie i bliźnim. Może też przedłużyć, abyśmy mieli czas na przejrzenie, np. w bólu czy chorobie, lub wykorzystali je jak najlepiej, oddając je wtedy z ufnością Opatrzności Bożej.



Dobro i zło



Co do wątpliwości Michała, czy „reagujemy wyłącznie na dobro i zło" — to nie jest właściwa definicja. Michał rozumie, o co chodzi, ale pojął to ciasno. Jeżeli założymy, że dobre jest to, co jest zgodne z prawami Bożymi, a „złem" nazwiemy wszystko, cokolwiek im się przeciwstawia, to można by taką definicję pozostawić — tylko że „złem" będzie każda forma przeciwstawiania się zamysłom Bożym, nie tylko w zrozumieniu moralnym tego słowa. Złem jest np. rozwój nauki kierowany tak, aby jej osiągnięcia mogły szkodzić ludzkości. A więc złem jest na pewno istnienie broni jądrowej, aczkolwiek sama bomba A czy H nie może być „zła" lub „dobra". Jest po prostu wytworem ludzi, którzy dar twórczości rozwinęli w kierunku niszczenia, a więc wykorzystali dar otrzymany od Boga dla wyprodukowania narzędzi śmierci służących po to, aby niszczyć życia ludzkie, największy dar Boży. Czy rozumiesz ten nonsens?


Jeżeli rozważysz ten przykład i pod tym kątem będziesz rozpatrywała inne, zawsze zauważysz sprzeczność, błąd logiczny. I z reguły pojawia się on tam, gdzie nadużyta zostaje przez człowieka dana mu wolność. Gdyby ludzkość (w poszczególnych ludziach) stale pamiętała o tym, że wszystko otrzymała, i umiała odnosić się do Dawcy z wdzięcznością i zrozumieniem — stawiano by tylko jedno pytanie: „Jak mogę najlepiej wykorzystać dany mi talent, aby przyniósł jak najwięcej pożytku, a nigdy nie wyrządził szkody?" Trzeba by słowo „mam" zamienić na „otrzymałem", a skoro „otrzymałem", to na to, aby rozwijać, powiększać, ulepszać, pomagać, mnożyć — skoro to, co otrzymałem jest dla mnie „dobrem" — więc, aby mnożyć dobro, a nie niszczyć. Bóg czyni nas swoimi pomocnikami, udziela nam ze swojej Pełni tyle, ile każdy z nas zdolny jest udźwignąć — po to, aby dać nam szczęście pomnażania dobra. Każdy, kto choćby podświadomie stosuje się do Jego woli, jest szczęśliwy. Cieszy się i umie się posługiwać darem tworzenia rolnik, ogrodnik, hodowca, artysta... (...)


Nawet dar leczenia zużytkowano na okaleczanie i mordowanie ludzi (weź Ravensbruck), tak jak odkrycia Pasteura obraca się obecnie na produkowanie broni bakteriologicznej. Nie potrzeba wojny, w razie trzęsienia ziemi na przykład nie można zabezpieczyć dobrze takich hodowli, tym bardziej że nikomu to na myśl nie przychodzi. Jak zawsze, ludzie produkujący śmierć myślą najpierw, jak ją najlepiej rozszerzyć, a później — jak przed nią ochronić chociażby własną ludność.


Wracając do sedna sprawy. Prawdziwym „złem" jest zła wola ludzka wykorzystująca otrzymane dary w celach destrukcyjnych. Wszystko jedno, czy darem będzie zdolność logicznego myślenia, przewidywania, talent twórczy, jasność i precyzyjność w obserwowaniu zjawisk i wysnuwaniu prawidłowych wniosków, zdolności organizacyjne, pedagogiczne, umiejętność leczenia, kierowania, gospodarowania itd. Najwięksi święci i najwięksi zbrodniarze operowali tymi samymi darami, odmienny był tylko kierunek ich używania. Jeżeli wykorzystywali je zgodnie z planami Bożymi — których celem jest zawsze rozwój miłości, a więc powolny wzrost zrozumienia, współpracy i miłości społecznej wewnątrz ludzkości — wynikiem było pomnażanie wspólnego dobra: rozwój sztuki, wiedzy, filozofii, higieny, stosunków społecznych: więcej szczęścia, więcej dobroci, miłosierdzia i miłości, a także więcej mądrości.


Praca zgodna z planami Bożymi dla ludzkości rzadko jest aż tak świadoma celu, ale jeżeli człowiek kieruje się pobudkami bezinteresownymi, służy Im — sobą, i wtedy przynosi korzyść wszystkim. Zarówno uczciwy naukowiec poszukujący odpowiedzi na pytanie „jak powstaje?" lub „dlaczego tak?", jak i myśliciel pytający „dlaczego istnieję?", „skąd się wziąłem?", „jaki jest cel mojego życia?" czy artysta po prostu sławiący Twórcę pod postacią piękna — pracują prawidłowo, a ich praca służy poszerzeniu wiedzy, ulepszeniu życia i spotęgowaniu zdolności odbioru piękna całej reszcie ludzkości obdarzonej mniej bogato lub innymi darami.


Teraz weź pod uwagę, że wielu bogato obdarowanych handluje swoimi darami: sprzedają to, co otrzymali, za cenę sławy, korzyści materialnych, władzy itp. — jednym słowem brak im bezinteresowności, ich pobudką działania jest miłość własna. Jakże łatwo stają się wtedy narzędziem mocy zła i nienawiści, które istnieją, ale bez przyzwolenia człowieka nie mogą nic. Są niematerialne, mogą działać jedynie na umysł ludzki, a ten dopiero kieruje wolą, wolnym wyborem.


Więc możemy zaprzeczyć planom Bożym?


Żaden człowiek na świecie nie jest dość silny aby móc przeciwstawić się planom Bożym, ale Bóg pozostawił nam samym kształtowanie losów ziemi.


Nie jesteście tylko ciałem. Jesteście istotami duchowymi, nieśmiertelnymi, stworzonymi do życia w wieczności; możecie odwoływać się do innych istot duchowych, do całego ogromnego, niezmierzonego świata istniejącego poza zasięgiem pięciu zmysłów ciała ludzkiego. Sam Bóg współpracuje z wami, o ile Go pragniecie prosić o pomoc, o ile zechcecie służyć Mu swoją wolą. Przecież my tak ściśle współpracujemy ze sobą; czy nie przyszło ci na myśl, że można tak samo współpracować z siłami zła i nienawiści?


Chyba nieświadomie?


Owszem, świadomie również, ale to rzadkie wypadki. Te moce tak gardzą ludźmi, że nie „zniżają się" do jawnej współpracy. Po co? Ludzie tak idą na byle przynętę. Są ich narzędziami biernymi i posłusznymi myśląc, że służą sobie. Ale to, że chcą służyć sobie i tylko sobie, jest ich własnym wyborem i odsuwa ich od Miłości. Wtedy mogą łatwo stać się niewolnikami dobrowolnymi, bo służba — sobie, wymaga coraz to nowych ofiar z prawdziwych wartości, aby utrzymać lub powiększać swój (złudny i jakże krótkotrwały) stan posiadania.


W takich czasach, jak nasze, w Polsce drogo się płaci, aby coś „mieć" lub być „kimś", a zobacz, ilu chętnych walczy ze sobą o dostęp do korzyści, ilu zrezygnowało z honoru, godności własnej, uczciwości, ilu zdradza własne przekonania, oszukuje, kradnie, szkaluje innych ludzi, donosi i intryguje...? Wydaje im się, że robią to „na własny rachunek". Szkoda, że nie pamiętają o przykładach — jak skończyli Hitler, Mussolini i Stalin, takie „asy" służby duchom nienawiści, no i jak im zapłacono?


Szatan zawsze niszczy zużyte narzędzia — powiedziałam.


O tym my wiemy, ale sam rodzaj śmierci też jest przykładem. W każdym razie chodziło mi o wykazanie, że „złem" w dokonaniach kieruje wyłącznie zła wola ludzka zbuntowana przeciwko swemu Dobroczyńcy — i tak należy rozumieć „zło" na ziemi. Trudno, żebyśmy tego — tu — nie rozumieli.


Czy wszyscy to rozumiecie?


U was „zło" może mieć aspekt moralny, my tu widzimy w nim zaprzeczanie Prawom Bożym, przeciwstawianie się Planom Bożym wynikłe ze złej woli ludzkiej ogłupionej miłością własną. Suma złej woli takich zbuntowanych jednostek wyraża wolę zbiorową ludzkości, a ta obecnie pragnie zniszczenia, zagłady, śmierci wszystkiego, co żyje (broń jądrowa, chemiczna, bakteriologiczna i inne niszczą wszystkie żywe organizmy, może za wyjątkiem pluskiew; dlatego gdyby tylko od was to zależało, wyłącznie one by na tym skorzystały).


Na szczęście Bóg wysłuchuje wasze pragnienia nie wedle ilości istot ludzkich, a wedle bezinteresowności ich pragnień. Zbyt wielu wspaniałych ludzi od pokoleń walczyło i ginęło dla Jego praw, aby ich ofiara miała nie mieć znaczenia. Dlatego jest możliwy ratunek, dlatego to jeszcze nie jest kres istnienia ludzkości.


Jednak to, co nadchodzi, będzie zapowiedzią końca, a nienawiść istniejąca wyładuje się na narodach, które nią żyją. Tym razem zetrze się nienawiść z nienawiścią, dlatego trudno w ogóle mówić o „sprawiedliwej" wojnie. Napastnicy i napadnięci są jednakowo skażeni i ich zagłada jest jedyną szansą ocalenia dla reszty ludzkości. Sama wiesz, że w kataklizmach tej miary nie ma wyraźnej granicy bezpieczeństwa. Dla nas będzie opieka i wyzwolenie, ale przyznaj, że drogo zapłaciliśmy, i nasz wybór, całego narodu, wszystkich jego warstw, był jednoznaczny. Dlatego spotka nas to, cośmy sami wybrali. (...)



Co wiemy



Zaraz po śmierci rzeczywiście wiemy tyle, ile wiedzieliśmy, ale już sama śmierć ukazuje zupełnie inne horyzonty. O ile dawniej utożsamialiśmy się z ciałem, teraz istniejemy bez niego o wiele pełniej i bez porównania lżej. Wszystkie potrzeby ciała odpadają wraz z jego niedomaganiami. Czujesz się tak, jak przy najlepszym stanie zdrowia, a jeszcze nie istnieje konieczność jedzenia, nie odczuwasz zimna, gorąca, bólu, głodu itp. Jednocześnie stajesz się niesłychanie uwrażliwionym na ból psychiczny. Spotęgowane jest „odbieranie" intencji; znasz je i rozumiesz zamierzenia innych. Łatwo ci będzie to zrozumieć, gdyż chwytasz czasami cudzą nieżyczliwość, złośliwość, tak jak i serdeczność. Wyobraź sobie, że wiesz to stale, zawsze i nieomylnie; zrozumiesz, że wtedy zbędne są słowa, a przede wszystkim nie istnieją pozory i maskowanie się — każdy jest tu sobą. Znowu wyobraź sobie, że zawsze pojmujesz absolutnie i prawdziwie stosunek do ciebie każdego, z kim się spotykasz; jasne, że wtedy omijać będziesz nieżyczliwych, a lgnąć do przyjaznych ci, a przede wszystkim do najbliższych. (Tylko tu nieżyczliwych nie ma.)



Przyjaźń — tu jeden drugiemu służy sobą



Jeżeli przychodzi się tu jako osobowość o zdecydowanym kierunku zainteresowań (rozwoju uwarunkowanego wyborem), to zrozumiałe jest poszukiwanie innych o podobnym ukierunkowaniu — tyle że oni znajdują nas pierwsi, gdyż zwykle już z nami pracowali i przyjaźnili się za życia lub pomagali nam po swojej śmierci. Czym ja żyłem, wiesz, i nie muszę ci tłumaczyć, że wszyscy moi przyjaciele i koledzy, a także dowódcy, którzy przyszli tu przede mną, natychmiast otoczyli mnie swoją przyjaźnią, serdecznością i opieką. Wiesz, dla tego samego warto by było wybierać „w życiu" cel wielki i godny miłości (gdyby można interesownie wybierać bezinteresowną służbę). Jednak swój wybór człowiek musi po wielekroć potwierdzać, a próby są tak ciężkie, że kto nie kocha prawdziwie, musi się wycofać w swój „organiczny" egoizm. Przez wiele sit przechodzi każdy z nas, a przechodzenie boli; weź to pod uwagę. Nie zawsze potrzebny jest obóz lub gestapo, czasem codzienne warunki wystarczą. Ważne jest tylko wytrwanie — ono jest dowodem (szczerości i stałości naszego wyboru).


Tu w moim otoczeniu są ci, którzy potrafili oprzeć się naciskom, a jeśli nawet nie oparli się nałogom, czyli często wywracali się na drodze i przynieśli na sobie wiele błota, to jednak nigdy się swego wyboru nie zaparli ani nie wstydzili — i dlatego jesteśmy Tu! Jesteśmy kochani, wiele nam wybaczono, a nadto dano nam możność kontynuowania naszych dążeń poprzez pomoc wam i współpracę z wami.


Dlaczego mówisz w liczbie mnogiej?


Mówię rzeczywiście w imieniu wielu z nas, np. Mariana R, o którym tak źle się wyrażałaś, a przecież jest on z nami i też ma możność pracy (zginął podczas wojny).


U nas, mówiąc nie o swoim minionym życiu, a o naszym świecie, trudno jest używać formy „ja"; to są nasze wspólne plany, wysiłki, pomysły, prace. To, czego ja pragnę, jest pragnieniem wszystkich. Moje słowa są odbiciem pojmowania czy dążeń wielu z nas, chociaż mogłyby być przez innych lepiej wyrażone. Jest to wspólnota w pracy i w Miłości.


Naprowadzam cię ku zrozumieniu rodzaju naszej „wiedzy". Że jaśniej i bardziej całościowo, no i logicznie widzimy, to jest wam zrozumiałe, ale trudno będzie wam wytłumaczyć, że istnieje również „wspólnota wiedzy"; też nie bezgraniczna ani wszechstronna — zależna od stopnia naszego pragnienia poznania, naszej chłonności i od kierunku naszych zainteresowań. Zaczyna się od tego, z czym się przyszło, to fakt. Kto się już uczył ułamków, może się uczyć logarytmów, ten, kto nie umiał dodawać, musi się nauczyć najpierw tego — o ile zechce (oczywiście przenośnia).


Podstawą naszego życia — tu jest brak przymusu. Otrzymuje się wszystko, czego się pragnie, w miarę pragnienia i w odpowiedzi na pragnienie, nigdy inaczej. Prawdą jest też i to, że żyjemy w ciągłej potrzebie wzrostu poznania, zrozumienia, ale też i zainteresowania nasze są bardzo zróżnicowane, a chłonność nie absolutna. Domyślasz się chyba, co dla mnie było najważniejsze — przyszłość Polski, sprawiedliwość Boga względem nas, odpowiedź na pytanie, mnóstwo pytań „dlaczego?"; nie będę wyliczał, sama wiesz. Jednak już samo spotykanie się z kolegami i przyjaciółmi wiele mi wyjaśniło. Każdy z nich jest przecież „dowodem" sprawiedliwości Bożej, a ja — dowodem Jego miłosierdzia. Faktów nie trzeba się uczyć. Tu nie potrzeba „wiary", tu prawda wciąż się staje, jest — nami, w nas!


Teraz przechodzę do konkretów. Nasza przyjaźń tu jest twórcza, udzielająca się. Jeden drugiemu służy sobą, tym, co wie, co umie, co poznał. Od początku otoczyła mnie pomoc i miłość mojej Matki, rodzeństwa, przyjaciół i innych kolegów, a twoja matka pomagała mi zrozumieć możność naszej współpracy, łączności, twojego sposobu rozumowania. Prawdą jest, że nie wszystko przyjmowałem. Z początku tak byłem przygnębiony sobą, że nie wierzyłem w naszą współpracę i nie chciałem o niej wiedzieć, aby się nie rozczarować. Nie wierzyłem tobie, pamiętając twoje wysiłki i moją reakcję.


Ale próbowałeś?


No, jednak próbowałem, a kiedy nabrałem wiary w możność kontynuacji łączności, w twoją prawdziwą życzliwość, zacząłem się starać „ze wszystkich sił", żeby cię nie zawieść. Chciałem poznać twój sposób myślenia i reakcji, a także wszystko, w czym mógłbym być ci pomocny. To chyba „ludzkie", nie? Każdy by tak zareagował.


Toteż wiem na pewno o wiele więcej, niż wiedziałem („za życia"), ale o tym, o czym chciałem wiedzieć — nie o astronomii, matematyce, fizyce czy medycynie. To nie znaczy, że nie rozumiem praw Bożych. One są fundamentem poznania. Niektóre podaliśmy wam (...), te ważne dla ludzkości, które jesteście zdolni przyjąć. Pamiętaj, że formuły matematyczne, wzory itp. są przetransponowaniem na potrzeby życia w materii ułamków zaledwie (jak dotychczas) praw Bożych, i to dotyczących tegoż życia, natomiast „ABYŚCIE SIĘ SPOŁECZNIE MIŁOWALI" jest najważniejszym prawem wszechświata, prawem warunkującym rozwój ludzkości, a odwracanie go przynosi zagładę i śmierć „w materii", u was, a w świecie duchowym — oddalenie od Boga, istnienie w nienawiści, samotności i pustce, pozbawienie się możności dalszego rozwoju, martwotę. Straszne!


Najważniejsze dla was prawo dał ludzkości sam Jezus. Ono jedno jest źródłem innych i dla nas wystarczyłoby stosowanie się doń, żeby ludzkość stała się szczęśliwa.


Wracając do wiedzy. Wiemy i to coraz więcej, jednak losy ziemi są sumą waszych wyborów i o tym trudno mówić bez „ale", tak jak i o waszych planach. Jeśli mówiłem o wojnie itp., to tylko to, co już jest pewne. Reszta warunkowo, a i nasilenie grozy i zła też zależne są od waszej złej lub dobrej woli. (Mogę się na waszą prośbę spytać fachowców, ale też nie o wszystko, raczej w zakresie naszej współpracy. Po prostu i tak jesteście przygnieceni wiedzą w porównaniu do „dziania się w czasie". Po co to potęgować i męczyć was?)



Jesteście ważni dla Chrystusa



Wy wszyscy jesteście ważni dla Chrystusa i On o waszym życiu decyduje, jak i o życiu nas wszystkich. My wiemy, że dla was najważniejsze jest to, czego On sobie od każdego z was życzy. Ja nie jestem przecież informowany. To są wszystko Jego plany, a wy jesteście Jego pomocnikami, jak teraz i my. Na przykład, gdyby Jezus chciał, żebyś umarła teraz pomimo planów naszej współpracy, uważałbym to za widocznie najlepsze dla ciebie, bo najważniejsi są dla Niego sami ludzie, których chciałby mieć wszystkich, uratowanych i szczęśliwych. Pracę może kontynuować następny, a ty sama jesteś Mu potrzebna u nas, na wieczność — bo On nie dla siebie, a dla was swoje plany przeprowadza, aby wam poprzez lepsze warunki ułatwić zdobycie Jego królestwa. Jeżeli ty bierzesz udział w tej pracy z Nim, to dla ulżenia ludziom, dla pomożenia im. Najbardziej zresztą potrzebna jest pomoc duchowa, a więc stworzenie warunków, w których nie tyle wzrośnie bogactwo (połączone z wygodnictwem), ile zapanuje jaśniejsze widzenie sprawiedliwości, współpracy i współodpowiedzialności ludzkiej za innych ludzi, lepsze zrozumienie praw Bożych, przede wszystkim „społecznych", jaśniejsze widzenie wielkości, logiki i kierunku, który One ludzkości wytyczają. Nad tym właśnie pracujemy i o tym wiemy bardzo dużo.


Michał jest zawiedziony, że nie „obchodzą" nas sprawy nauk ścisłych, co on nazywa wiedzą, ale niech weźmie pod uwagę, ile nieszczęść powoduje przesadny rozwój tej wyzutej z moralności wiedzy, a właściwie nawet ulepszeń i odkryć technicznych, czemu one służą i do czego prowadzą? Dobrze by było zatrzymać je przed wybudowaniem pierwszych bomb atomowych, ale już są, bo tego właśnie chcieliście i na to zużyliście dane wam zdolności. Będą też skutki, bo wszechświat materialny oparty jest na prawie przyczyn i skutków. Może to doprowadzi do zrozumienia, jakie kierunki nauk są wam potrzebne. Spowoduje poznanie siebie i swoich potrzeb. Powinniście też uczyć się po prostu udzielania się sobie, dobroci, współczucia, miłosierdzia, spieszenia z pomocą, zanim ktoś o nią prosi — to jest ważne!


Całe zainteresowanie ludzkie skupione jest teraz wyłącznie na wszystkim, co służy wygodzie i upiększeniu ciała. Przecież to bzdura! Czyż naprawdę nie rozumiecie, jak krótko się żyje i po co? Całe systemy filozoficzne buduje się po to, aby was omamić, okłamać, ogłupić, odwrócić waszą uwagę.


Wybacz, że tak ostro mówiłem. Wy, to i my. Ja też nie umiałem żyć właściwie. Wracam do sedna sprawy.



Specjaliści



Michał (żyjąc na ziemi) sądzi, że „u nas" fachowcy w swoich specjalnościach nie wiedzą nic dalej poza wiedzą poznaną za życia. Myli się. Przecież każdy pragnie zrozumieć, poznać, wiedzieć więcej o tym odcinku pracy, któremu poświęcił życie. I o to pyta, a tu nikt mu nie zabrania poznawania, poszerzania wiedzy. Jednak pierwej każdy z nas musi zrozumieć i przyjąć prawa Boże, pojąć świat duchowy, własną nieśmiertelność, sens i cel swego życia i istnienia ludzkości. No po prostu, żeby się uczyć czegokolwiek na jakiejkolwiek uczelni, musisz przedtem znać język, którym tam się wykłada, umieć nim mówić i pisać. Tego „abc" uczą się tu często od zera „geniusze" ziemscy, czyli ludzie bardzo obficie obdarzeni jednokierunkowo, a duchowo malutcy (z własnej winy). Dopiero zrozumiawszy język naszego świata, czyli dojrzawszy do życia „w Bogu", można pytać o szczegóły. Nam to przychodziło szybko i łatwo ze względu na — specjalnie w Polsce — zespolone zrozumienie praw społecznych, religijnych (moralnych) i politycznych. Polska jest klasą obecnie najwyższą na drodze „miłości Ojczyzny", tak jak kiedyś była nią Grecja. Tam rozwój jest najdoskonalszy, gdzie jest najmniejszy rozdział (lub wcale go nie ma) racji politycznych i moralnych.


Wracając do tematu. Wiemy więcej, ale nie dlatego, aby przekazywać wam. Zadaniem waszego życia na ziemi jest taka praca, aby jej rezultaty mogły służyć lepszemu rozwojowi następnych pokoleń — sztafeta — i nie można swoich zaniedbań uzupełniać stąd. Nasza współpraca jest wyjątkowym darem zaskarbionym przez pokolenia tych, co walczyli i zginęli dla praw Bożych, więc nie zdążyli nic prócz przykładu przekazać. Dlatego najlepiej rozwija się w tym nurcie. Ale przekazywać wam formuł ani recept nie możemy, pomagamy tylko w pracy tym, którzy pracują w swoich kierunkach uczciwie i bezinteresownie. To tak, jakbym chciał wyrzeźbić rzeźbę ze współczucia dla rzeźbiarza, a to byłaby jego krzywda (mogę pomóc natomiast w zdobyciu drewna czy kamienia).



MODLITWY TO WASZ WSPÓŁUDZIAŁ W NIESIENIU POMOCY



2 XI 1969 r. Mówi Matka.


Wasze wstawiennictwo za tymi, co umierają, jest aktem miłości, jest podkreśleniem współodpowiedzialności i braterstwa, jest apelowaniem do Serca Chrystusa, i jako takie ma znaczenie niezależnie od tego, jak „godna" jest osoba, która prosi. Bo godnym prawdziwie nie jest nikt z nas, ludzi. Chodzi tu o intencję niesienia pomocy, o wasz współudział we wzajemnym podnoszeniu się i ratowaniu. Jeżeli Kościół ofiarowuje zasługi, tj. cierpienia i wysiłki wszystkich „swoich" świętych, i poprzez nie apeluje do Chrystusa o pomoc, ratunek i wybaczenie dla tych z nas, którzy nie oczyścili się dostatecznie, a więc cierpią, żałują, a już sami sobie nic pomóc nie mogą — wtedy wy, Kościół obecnie żyjący i walczący, popieracie te prośby, podkreślając jedność, braterstwo i wspólnotę nie znające podziałów. Podkreślacie, że również stanowicie cząstkę Jego Kościoła powszechnego, wiecznego, obejmującego ziemię i niebo, śmiertelnych i nieśmiertelnych, walczących, cierpiących, szczęśliwych. Wy reprezentujecie wobec Jezusa ziemię. Podkreślacie, prosząc Go o łaskę dla innych, swoją wiarę w Niego, swoje zaufanie, które Go wzrusza.


Chrystus nigdy nie odmawia prośbom za tych, którzy zmarli, bo sam się nad nimi lituje, ale cieszy Go wasza litość, wasza pamięć i troskliwość. To Jego wola otwiera bramy nieba, jednak On pragnie, abyście i wy mieli w tym swój udział poprzez Jego zasługi. W Nim i my jesteśmy włączani, aby móc mieć szczęście pomagania cierpiącym — też z Jego woli i miłości. To jest dla was dar niesienia pomocy — cudzymi zasługami — abyście się czuli potrzebni i pożyteczni.



Mówi Bartek.



To były nasze dni (Zaduszki i Wszystkich Świętych), okres, w którym intensywniej odczuwacie łączność z nami, naszą obecność, gdyż myślicie o nas. Wtedy też więcej możemy wam pomóc.


Cieszę się, że dla ciebie te dni przestały być smutne, że chcesz łączności z nami wprost, bez rozważania okoliczności naszej śmierci. Żebyś wiedziała, jak to ludziom przesłania prawdziwy sens tych dni.



Rodziny nie rozbijają się w chwili śmierci



4 XII 1973 r. Mówi Matka o moim kuzynie, Andrzeju, synu cioci Niuty (rozdz. IV).


Przekazuję siostrzeńcowi słowa miłości od jego ojca, który stale jest obecny przy Niucie (swojej żonie) i pamięta o wszystkich. Niech Andrzej też o ojcu nie zapomina. Przecież rodziny nie „rozbijają się" w chwili śmierci, bo miłość wiąże i trwa w wieczności, a nie tylko „na życie na ziemi", o ile jest prawdziwą miłością; a ojciec bardzo ich kocha.



9 XI 1974 r.


Modlitwy zawsze łączą tych, którzy orędują, z tymi, za których się prosi, z tym że można prosić Chrystusa Pana o wzięcie w opiekę i danie pomocy wszystkim, za których się modlimy, a więc o których dobro troszczymy się. Ujawniamy Mu naszą troskę i zdanie się na Niego, a więc — zawierzenie Mu.


Pamiętajcie o tych, co codziennie umierają i którym, zwłaszcza w godzinie śmierci, pomoc jest potrzebna. Specjalnie o tych, którzy giną gwałtowną śmiercią lub wśród tortur stosowanych przez innych ludzi, często „chrześcijan", jak to ma miejsce w Ameryce Południowej i w wielu innych miejscach na ziemi.


Trzeba pamiętać, że każdy skrzywdzony ma miłość naszego Pana, a każdy krzywdzący obciąża wspólny los swojego narodu, a jeśli jest członkiem jakiejś wspólnoty duchowej, szkodzi jej bardziej, niż mogliby to zrobić wrogowie. Dlatego potrzebne jest ciągłe czynienie ofiar ekspiacyjnych w duchu zadośćuczynienia, jedni za drugich. To jest bardzo ważne obecnie (i zawsze zresztą) w naszym Kraju, którego obywatele w ogromnej większości (przez chrzest) należą do Kościoła, a służą świadomie przeciw Kościołowi lub nieświadomie, gdy ulegają demoralizacji. O tym mówcie wszędzie, ponieważ oni są również waszą rodziną, i to tą najbardziej potrzebującą pomocy.



Najbardziej możesz pomóc tym, którzy cię skrzywdzili



31 X 1979 r. Mówi Michał (już po swojej śmierci).


Jutro i pojutrze (Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny) możesz bardzo pomóc twoim krewnym i wolno mi powiedzieć ci — komu. Zawsze też pamiętaj, że najbardziej — tym, którzy cię skrzywdzili, bo działanie świadome na szkodę drugiego człowieka, zwłaszcza kiedy zaważyło poważnie na jego życiu, jest zbrodnią przeciw miłości bliźniego i w oczach Boga ma ogromny ciężar.


Staraj się przebaczyć Joannie i proś za nią z miłością. Wiem, że najgorsze dla nas jest, że się nas pamięta w całym naszym złu, podczas gdy tu widzimy wszystko prawdziwie, a zatem żałujemy z całego serca tego zła, czyli miłości, której odmawialiśmy, mogąc ją dać, bo przecież ona jest Jego, a naszym był tylko wysiłek wyjścia z egoizmu czy z obojętności. Żałujemy w równej mierze tego, cośmy zrobili, z tym, co moglibyśmy zrobić, ale nie zechcieliśmy, a tego jest o wiele więcej. Pomyśl o niej jako o ciężko chorej, cierpiącej, a będzie ci łatwiej.


Nie sądź, że u nas czas ma jakiekolwiek znaczenie. Dlatego nie myśl, że jeśli ktoś dawno „umarł", to już nie potrzebuje modlitwy. (...) Proś za swoich kolegów i tych, co zginęli w nienawiści. My będziemy prosić z wami.



O ODPUSTACH



2 XI 1976 r. Mówi ojciec Ludwik.


Pytałaś, co to jest odpust zupełny, bo dziś za twoją krewną Joannę odmówiłaś modlitwę z odpustem, ale nie rozumiesz jej skutków. Pytasz, czy człowiek może sam zapomnieć, wykreślić z pamięci swoje winy, nawet gdy Bóg mu odpuści?


Nie, nie może, ale uczy się na nich. Uczy się rozumieć, jak każdy gest egoizmu, pychy czy chciwości popychał go ku następnym, obniżał jego wrażliwość, zaciemniał zdolność prawdziwego widzenia czyli sumienie. Właśnie sumienie jest tą zdolnością duszy, która może rządzić całym człowiekiem, gdy nie występuje on wciąż przeciw swojemu „oku". Życie jest szkołą duszy, jej drogą ku wiedzy duchowej, a więc drogą powolnego wydobywania się z egoizmu ku „służbie", czyli poświęceniu siebie dla czegoś od siebie większego, lepszego, bardziej godnego miłości. Szybkość rozpoznawania zależna jest od darów wewnętrznych (talentów), ale i warunków, czyli — otoczenia, jego idei, dążeń, zainteresowań i przykładu, jaki daje. Człowiek wybierać musi świadomie, ale często, kiedy do tego dojrzewa, stając się dorosłym, jest już tak bardzo zdeterminowany czynnikami, które od urodzenia na niego wpływały, że w ogóle nie szuka, zatracił potrzebę szukania, nie myśli samodzielnie, ponieważ uległ swemu środowisku i opinię otaczających go przyjął za własną, bo jedynie słuszną. Wina jednostki jest prawie zawsze winą całego środowiska, w którym żył. (...)


Teraz wracam do twoich pytań. Otóż odpust jest wspólną akcją człowieka i Boga w celu pomożenia innemu człowiekowi, ewentualnie — sobie, jeśli uczyniony jest w duchu żalu i pokuty. Myślałaś, że skoro jest obietnica, to jest możliwe otworzenie nieba temu, za kogo się prosi. Widzisz, to zależy od stanu tego, o którego prosisz. Jeśli jest on poza królestwem Bożym — sam się odrzucił, nic nie przyjmuje i przyjąć nie może, ponieważ nie wierzy w Boże Miłosierdzie i nie żałuje, a tylko żałuje siebie (ale nie krzywdy wyrządzonej innym). Natomiast można pomóc tym, którzy rozumieją swoje winy i pragną ich odcierpienia, jak gdyby zadośćuczynienia możliwego dla nich — ponieważ krzywd raz uczynionych innym, po zejściu z tego świata naprawić już nie można. Otóż Bóg, Ojciec nasz wspólny, przychyla się do próśb płynących z ziemi od jego dzieci, zwłaszcza kiedy proszą skrzywdzeni, i przyjmuje żal i skruchę winnego zamiast zadośćuczynienia — ponieważ prośby płyną z serca, ze współczucia i pragnienia ulżenia cierpieniu. Cierpienie w czyśćcu jest i bywa straszliwe i długie (choć nie w czasie). Widzisz, zdolność przeżywania cierpienia w świecie duchowym jest nieporównywalna z waszą, tak jak i szczęście. Duch nie śpi, nie odpoczywa, nie mdleje, nie zajmuje się niczym innym jak sobą dopóty, dopóki jego zrozumienie i pożądanie Boga, a w Nim miłości prawdziwie braterskiej do wszystkich dzieł Bożych, a przede wszystkim — Jego dzieci, ludzi, nie zwycięży jego miłości własnej, tak aby mógł oczyszczony i jasny cieszyć się szczęściem wspólnym.



Czyściec to szkoła miłości



Czyściec — to szkoła miłości. Kto jej służył na ziemi i swoją słabość rozumiał, ten łatwo oczyści się z win i niedoskonałości, ponieważ grzeszył słabością natury ludzkiej, ale Prawdę uznawał i usiłował być jej wiernym. Chrystus Pan wiele wybacza, bo kocha te swoje niezbyt czyste owce i rozumie, jak trudno jest im nie skalać się wśród ogólnej brzydoty i błota. Ktoś, kto usiłuje po wielekroć powstawać z upadku, ma większą pomoc Pana niż ten, co idzie równo (nie potykając się). Ale nieskazitelnych nie ma. Dlatego zamiast wciąż myśleć o tym, że się upadło, należy podnosić się szybko i mówić swemu Bogu, że się chce iść ku Niemu, pomimo wszystko. Widzisz, drogi do nieba są kamieniste i jeśli się takie wybiera, człowiek musi się liczyć z upadkami, potknięciami, z tym że będzie się szło i na czworakach, i na kolanach, i że się nieraz zatrzyma, a może i cofnie zależnie od sił i drogi, którą się idzie. Bez pomocy, samemu na pewno jest trudniej, lecz to jest Jego droga i On jest zawsze obecny.


Radziłbym ci, żebyś bardziej zwracała uwagę na tę Jego obecność, do Niego się zwracała o pomoc i wskazówki, a przy okazji pomagała tym, obok których przechodzisz. Niezależnie od swojej lichości i słabości zawsze można innym coś pomóc. Porównywać się z nikim nie możesz, bo każdy idzie własną drogą, z różnym obciążeniem i w różnym czasie. Nigdy wszyscy razem nie idą dobrze — zawsze ktoś wyprzedza, ktoś wlecze się z tyłu, wstaje lub upada. Raz ty, raz inni. Dlatego oglądaj się do tyłu, bo wtedy ty jesteś dość silna, aby pomóc. Sama szukasz pomocy i cierpisz, że nie masz skąd jej brać. Może nie jesteś taka słaba, jak myślisz, a może pomocy potrafi ci udzielić nie kto inny, jak tylko Chrystus Pan. Rozejrzyj się dobrze dookoła, czy nie dostrzegasz znaków Jego obecności, i proś Go o wsparcie. A może we dwoje z Nim naprawdę staniecie się silni... Wtedy mogłabyś pospołu z Nim rzeczywiście dużo pomagać, a sama wiesz po sobie, jak ludzie pragną wsparcia.


Pomyśl o tym i wierz mi — On jest blisko, pragnie cię wspierać, trzeba tylko chcieć. Wołaj jak dziecko, nie sil się na wyszukane słowa, ale wiedz, że On ci pomoże na pewno.



O POMOCY ZMARŁYCH — MIŁOSC ŁĄCZY



23 I 1974 r. Bartek o zmarłym tragicznie chłopcu.


Możesz powiedzieć twojej ciotce z całkowitą pewnością, że on po prostu przeszedł do wyższej klasy, do szkoły, w której nic mu już nie przeszkodzi w rozwoju, podczas gdy na ziemi nie miałby takich możliwości. Miłość — to bilet wstępu, ale on daje coś więcej, bo możliwość pomocy i opieki nad tymi, których się kocha. Za taką cenę każdy, kto kocha choćby jedną osobę na ziemi, chętnie da życie. Miłość łączy, dlatego też można mówić jego rodzinie, głównie matce, (...) że mogą się czuć pod jego opieką; a co do niego — prosi o myśli serdeczne, ale nie smutne, ponieważ nie smutek łączy, a serdeczna miłość pamiętająca o naszym istnieniu i obecności.



Ból po śmierci bliskich



Widzisz, ból po śmierci bliskich na ziemi jest poczuciem osamotnienia, zerwania, żalu. Człowiek czuje się opuszczony, tzn. pozbawiony miłości, na którą liczył, gdy tymczasem właśnie to nie tylko nie ulega zmianie, a staje się więzią głębszą, czystszą, mądrzejszą, bo nie egoistyczną, i silniejszą. Ale do tego, aby ona przyniosła owoce, potrzebna jest wymiana, zrozumienie się, rezygnacja z „dowodów" materialnych miłości, a przyjęcie jej samej w stanie „czystym".


Z naszej strony jest to proste, gdyż sami objęci miłością Chrystusa pragniemy jej dla was. A z waszej? Trzeba nas kochać — w Bogu, dla nas samych, tak jak kocha On i jak my was kochamy. Pragniemy waszego najpełniejszego rozwoju, niezmarnowania niczego z darów, któreście otrzymali, przyniesienia Bogu chwały największej.


Co to znaczy?


No to jest po prostu „świętość", każdemu właściwa, indywidualna, pełnia rozwoju łaski w was, wypełnienie zamiaru Bożego w każdym z was. I muszę ci powiedzieć, że my Jego zamiarów względem każdego z was nie znamy, tak jak nie znamy waszej przyszłości, ale możemy przypuszczać, znając wasze pragnienia, usiłowania, postępowanie i wiedząc, czym zostaliście obdarowani, przede wszystkim zaś znając „doświadczalnie" miłość Chrystusa do nas wszystkich.



Tu nie można kochać „głupio "



Zrozum, że tu nie można kochać „głupio". To nie znaczy, że życzymy wam „źle". Cieszymy się z waszych radości i współczujemy wam, gdy cierpicie, ale nie o to chodzi. Zrozum... dam ci przykład. Gdyby moja matka wiedząc dobrze, jak będę w partyzantce marzł, głodował, bał się nieraz, a jak rzadko będę szczęśliwy (w najbanalniejszym tego słowa znaczeniu), i mając władzę zatrzymała mnie w domu, źle by uczyniła, ponieważ pozbawiłaby mnie wartości o wiele większych: poczucia słuszności i dumy, że służę temu, co kocham, i to służę aż tak, że decyduję się głodować, marznąć na co dzień, a ryzykować życiem — często. (...) I to jest moją całą dumą — tu, na całą wieczność — podczas gdy wygody ciała, aczkolwiek ich pragnąłem, nie znaczą nic; chyba że ułatwiają służbę, ale tak rzadko bywa, o wiele częściej człowiek traci hart i rozpęd. (...)


Robię wszystko, co mogę, żeby ci pracę ułatwić, pomagam ci. O taką pomoc — w pracy dla Niego — może prosić każdy i każdy ją otrzyma. Mówię o nas. Pomoc nasza — to współpraca nad kontynuacją realizowania przez was naszych wspólnych pragnień. Pomoc Jego — to zjednoczenie was z Nim. Przepojenie was Jego miłością i Jego siłą, udoskonalanie każdego człowieka w nim samym, to jednoczenie się Jego nieskończoności z ludzką, zamkniętą w sobie małością. Takie zbliżenie pomiędzy nami będzie możliwe dopiero w Jego domu, poprzez Niego i w Nim.



Jesteśmy w pełni sobą



Widzisz, nikt z nas nie jest „nasz", „mój" w znaczeniu posiadania go. Dziecko najbardziej kochającej matki nie jest nigdy jej „własne". Indywidualność każdego z ludzi, to pancerz; nie da się przeniknąć. Chwilami najbardziej kochającym się ludziom, wyjątkowym parom małżeńskim wydawać się może, że tak jest, ale to złudzenie. Tylko On przenika nas jak światło szklankę z wodą, tym bardziej, im woda jest czystsza. Dla światła szkło nie jest przeszkodą. Dopiero tu nie ma „szklanych" przegród. Jesteśmy w jednym oceanie, ale jesteśmy też w pełni sobą, dlatego porównanie jest fałszywe. Prawdą jest tylko to, że Jego nieskończona Istota i nasze miliony bytów skończonych mają tę samą „materię duchową". Z Niego jesteśmy cali i tylko z Niego! Tu odpada wszystko, co nie jest z Niego, ale jest też wspaniała, cudowna pełnia nas. Tak trudno to przekazać ci. Jestem sobą, jakim On pragnął mnie mieć powołując mnie do istnienia, pomimo że ja sam właściwie przez całe głupie życie przeszkadzałem Mu kochać się i kształtować. Więc kształtował mnie przez cierpienie i miłość do Polski, ale widzisz, „moja" była tylko dobra wola, czasami trochę wytrwałości w bólu, cała reszta — to On. Chrystus Pan uzupełnił wszystkie moje braki swoją miłością. Aby tak móc działać dla szczęścia milionów swoich dzieci na wieczność, On stał się człowiekiem i wszystko zniósł. To jest miłość Boga do każdego człowieka!


Pomyśl, jak trzeba szanować w każdym człowieku znamię Syna Bożego, którym On nas naznaczył. Pomyśl! Nikt prawie (ze znających Bartka na ziemi) dobrego słowa o mnie nie powie.


Nie jest aż tak źle.


Wiem, jak jest. Moje wady rzucały się w oczy, a On mnie wziął, osłonił i nie odrzucił. On mi dał białe szaty i dom, i szczęście wieczne.



Cierpienie z powodu śmierci bliskich



Mówi ojciec Ludwik.


Na przyszłość nie bój się spełniać próśb ludzkich, gdy powoduje nimi współczucie i chęć pomożenia innym, a także ulżenia im. Cierpienie z powodu śmierci bliskich jest jednym z najokrutniejszych, ponieważ zrywając więź cielesną tracą kontakt duchowy, nie umiejąc jeszcze szukać go w Panu. Więc im się wydaje, że utracili osobę — wraz z jej do siebie miłością — całkowicie i bezpowrotnie. Przypomnij sobie, jak sama, znając już nas, przeżyłaś śmierć Bartka.


On tyle jeszcze mógł stworzyć, wypracować...


Tak, ale nie ma prawie nikogo, o kim można by powiedzieć, że wszystko spełnił. Zawsze żałuje się nie spełnionych możliwości umierającego. Tym bardziej, że człowiek powinien być twórczy aż do ostatnich swoich chwil. (...)



Prawdziwa miłość bliźniego



Wiemy, co cię przejmuje i nad czym cierpisz — jesteś z nami bardzo silnie złączona miłością wspólną nam — ale musisz zrozumieć, że jeśli cierpisz na widok bezprawia i bezlitosności, którym nie możesz zapobiec, to cierpi w tobie Chrystus, ponieważ egoizm twój nie reagowałby tak na cudze cierpienia. Jeśli jesteś zdolna odczuwać je tak silnie, to dlatego, że On w tobie żyje (jak w każdym człowieku) i czynisz Mu w sobie miejsce choć na tyle, abyś Jego litość i współczucie mogła w minimalnej cząstce podzielać.


Gdybyś była złączona z Nim stale i silnie, kochałabyś Jego Sercem, a działała Jego siłą. Dzieje się tak wtedy, kiedy człowiek swoje osobiste humory, sympatie i nastroje trzyma w garści, a posługuje się w kontaktach z ludźmi prawdziwą, serdeczną życzliwością. Jest otwarty nie ze względu na ich wartość (względną), a na ich nieśmiertelną godność dzieci Bożych i ze względu na miłość do nich swego Mistrza i Przyjaciela. Staraj się to zrozumieć i odróżniać przemijające zło od ich prawdziwej wartości kupionej Krwią Chrystusową. On ich kocha pomimo to, że są tacy, jacy są, tak jak i ciebie.


Ludzi trzeba kochać pomimo wszystko, mając nadzieję w Chrystusie, który działa. A w działaniu należy Mu pomagać, a już w żadnym razie nie przeszkadzać, jak lubisz czynić zadowalając własną fantazję. Akcentujesz tym własną niezależność od Pana; pamiętaj o tym, gdy wydaje ci się, że to manifestacja własnego sądu.


Nawet prawdziwego?


Tak, ale ludzkiego, pozbawionego wyrozumiałości, a przy tym zawsze niepełnego. Nie wiedząc o bliźnich wszystkiego i sądząc ich pomimo to, krzywdzimy ich, a w każdym razie nie pomagamy.


Myśl o twoim Gościu, który cierpi nad twoją ostrością wobec tych, których kocha i staraj się przyjmować ich nawet bardzo brudnych. On, gdy zechce, da sobie radę z nimi. On ma czas, a ty „stój na uboczu", obserwuj i nie przeszkadzaj Mu, dobrze?


Samarytanin za rannego zapłacił ze swoich zasobów, ponieważ obrabowany i pokaleczony człowiek nic nie miał i nic zrobić nie mógł: umierał i umarłby bez pomocy. Chrystus nie chce karać, ale ratować tych, którzy się dali napaść nieprzyjacielowi rodzaju ludzkiego. On nie pyta „dlaczego" i nie chce, abyście wy pytali i osądzali.


Zapewniam cię, że na dnie każdej naszej winy leży głupota, „ciemnota wewnętrzna", brak zrozumienia — a to jest winą również otoczenia, atmosfery dookoła nas. Żeby uszykować drogę dla powrotu „synów marnotrawnych", trzeba ich ukochać tak, jak ów Samarytanin, a więc o nic nie pytając zrobić wszystko, co jest możliwe dla uratowania biednego człowieka, naszego bliźniego. Zapewniam cię, że całe niebo cieszy się z powrotu jednego grzesznika, a „wieczne potępienie" — odejście na wieczność od miłości Boga — jest przegraną nas samych, wynikiem braku miłości w nas. To my, jako ludzkość, odpowiadamy za przegraną, zmarnowaną szansę każdego ukochanego dziecka Bożego.


Szykować drogę Panu" to szykować Mu warunki, w których On będzie mógł działać najpełniej. Dlatego, powtarzam, najważniejszym obecnie zadaniem jest zadośćuczynienie jednych ludzi za drugich, modlitwa i ofiary za tych, w których widzimy zło, no i zmiana postawy względem nich. Pamiętaj, że im więcej się za kogoś ofiarowuje, tym bardziej się tego kogoś kocha. Miłość tworzy więzy, łączy, a to, co drogo jest zapłacone, zobowiązuje nas.


Tych, za których ofiarowujemy się, bierzemy tym samym w opiekę, osłaniamy, stajemy się wobec Boga ich poręczycielami, tak jak to zrobił Chrystus Pan za całą ludzkość przed Ojcem Niebieskim. Jest to więc naśladowanie Chrystusa, a co więcej — współpraca z Nim, która otwiera nam drzwi Jego niewyczerpanego miłosierdzia dla nas samych — a jest to nam bardzo potrzebne — i dla tych, za których prosimy. Nasza czynna miłość bliźniego umocni w nas Chrystusa, pozwoli Mu na działanie w nas, a to przygotuje Mu współpracowników na godzinę próby. Będziecie wszyscy silniejsi i mężniejsi, bardziej „żołnierscy", kiedy stanie się potrzebna cała wasza energia.


Jeszcze raz powtarzam: trzeba mówić o ofiarnych czynach, nie o słowach, o zmianie postawy (ale nie agitacji) i o ofiarowywaniu tego, co nas na co dzień spotyka, i tego, co z serca zechcemy dołożyć (odmawianie sobie słów, sądów, czynów nie przemyślanych, drobnych uciech codziennych i drobnych nawyków naszego wygodnictwa) — imiennie i konkretnie za tych, którzy nas gorszą, którzy postępują źle i szkodliwie.


Obecnie za najpotrzebniejsze uważam szykowanie Panu drogi w Polsce poprzez nasze serca do wszystkich serc oschłych, aby je mógł ożywić i uzdrowić. I jeszcze jedno: nic bardziej nie cieszy Ojca, jak pomoc jednych drugim, i nic Go bardziej nie zobowiązuje. Jego ręce są wówczas pełne łask, a serce — miłosierdzia. Pozwólcie, aby Polska jako całość zyskała miłosierdzie w Jego oczach!



NASZE PROŚBY ZA WAS



9 VIII 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.


Modlimy się z tobą i wraz z tobą prosimy Pana, dziękujemy Mu i wysławiamy Go, dodając do waszej modlitwy (dotyczy to każdego członka Kościoła Chrystusowego) nasze prośby za was i w waszym i naszym imieniu dziękując Panu i wielbiąc Jego miłosierdzie, miłość do swoich stworzeń — którymi jesteśmy wszyscy — nieustanną opiekę, pomoc, czułość i wyrozumiałość, które tu poznajemy w całym ich ogromie, pełni i mocy. Cieszę się też, że zaczynasz poznawać w Bogu Jego ojcowską miłość.



Miłość, przyjaźń, honor, bohaterstwo



16 II 1970 r. Bartek pośredniczy w rozmowie z Bogdanem, przyjacielem Marka, oficerem zawodowym WP, skoczkiem cichociemnym, zamordowanym w więzieniu gestapo podczas jednej z akcji „ Wachlarza". Wiele mi o nim mówiono. Ze względu na jego postawę moralną i patriotyczną miałam do niego zaufanie, więc zapytałam go o to, co mnie interesowało. Mówi Bogdan (za pośrednictwem Bartka).


Jak ja bym zdefiniował „miłość", „przyjaźń" i „bohaterstwo"? To trudno określić. My tu wiemy jasno, ale postaram się.



Miłość



Miłością jest odpowiedź człowieka na wezwanie skierowane przez Boga do niego. Bóg zna swoje „twory" — lepiej może „dzieci" — i wezwanie swoje ubiera w najzrozumialsze dla każdego z nas szaty. Jednak zawsze zadaje to pytanie: „Czy zechcesz służyć dobrowolnie i z całego serca temu, coś uznał za godne miłości?"


Dla nas zawierało się to w pojęciu „Ojczyzna". Służąc Jej wyrabialiśmy w sobie stałą gotowość, sprawność fizyczną i umysłową, ofiarność, rzetelność, uczciwość, obowiązkowość, narastało w nas poczucie sprawiedliwości i szacunek dla godności ludzkiej, rozwijały się zdolności wychowawcze...


Chyba pedagogiczne?


Nie, nie pedagogiczne, gdyż mieliśmy świadczyć sami przykładem — inaczej nic nie moglibyśmy zdziałać (mówię o wychowywaniu nas, a potem przez nas — innych w Wojsku Polskim). Czuliśmy się zobowiązani do zachowywania postawy służebnej, służenia sobą samym — to dobrze chroniło od egoizmu — i wtedy, gdy nadszedł czas wojny, czas sprawdzenia nas samych, ci, którzy w pełni zrozumieli, czym jest służba Narodowi, byli zdolni do spotkania się z wrogiem (mówię nie o spotkaniu fizycznym z nieprzyjacielem, a o zdolności rezygnacji z własnego życia osobistego, z wygody, kariery, poklasku), no i mogli stawić czoło najgorszemu naciskowi w najgorszej sytuacji, a więc bez broni i samotnie, tak jak to zdarzyło się nam w więzieniu i jemu (Bogdan mówi o Bartku) — wielekroć. Nie myśleliśmy wiele o Bogu, ale istniało w nas poczucie pewności, że postępujemy właściwie, a to wszystko było właśnie naszą odpowiedzią.


Miłość człowieka, to postawa frontem do służby, to usilne, stałe, możliwie piękne i czynione z całego serca wypełnianie swych obowiązków — tych, które się samemu podjęło pełnić.



Honor



Jest powiedzenie: „Bóg mi powierzył honor Polaków i Jemu go tylko oddam". Co to jest honor w polskim rozumieniu tego słowa, to ci już podała twoja Matka; ja tylko uzupełniam.


Bóg, stwarzając nas, dał nam godność najwyższą — dzieci Bożych, a więc istot wolnych, zdolnych do samodzielnego wyboru i potrafiących temu, co wybierają, oddać się z całkowitym samozaparciem. Zezwolił nam poszukiwać dróg ku sobie, a dał ich niesłychanie wiele. Życie jest okresem poszukiwań, uczynienia wyboru i utwierdzania go w próbach. Nie każdy je umie wykorzystać, ale ci, którzy pragnęli „uczyć się", zdobyli dojrzałość. Wojna była straszliwym egzaminatorem. Sama wiesz, ilu z nas poległo, ale zwycięsko, bo potwierdzając swoją, zrozumianą najgłębiej, godność istoty wolnej, której prawem jest własny wybór swojej służby, swojej miłości. Ginęliśmy walcząc o prawo kochania i służenia temu i tylko temu, cośmy uznali sami za miłości godne!


Honor Polaka jest uznaniem prawa do szacunku dla godności ludzkiej (każdego, nie tylko Polaków), szacunku dla prawa do wolności wyboru, prawa do pełnienia służby, do dawania obrony i opieki, niesienia ładu i miłosierdzia, a także prawa wszystkich ludzi do szukania własnych dróg.


Widzisz, w naszym pojęciu honoru odbija się cześć dla praw Bożych nadanych ludzkości. Dlatego nie gubimy się idąc z tym kompasem.



Przyjaźń



Przyjaźń jest to towarzyszenie sobie we wspólnej służbie. Towarzyszenie nie obojętne, a braterskie, a więc polegające na wspieraniu się w razie potrzeby, na wymianie doświadczeń, a więc wzbogacaniu się i strzeżeniu się wzajemnym przed zagrożeniem.


Jakim?


Bywa zagrożenie fizyczne, jak w czasie wojny, a zawsze jest zagrożenie przez uchybienie sobie, przez własne błędy i ułomności — tu pomoc jest specjalnie potrzebna.


Przyjaźń jest wyborem towarzyszy drogi nie po to, aby brać, ale aby dzielić się celem budowania wspólnoty duchowej służącej lepiej, sprawniej i z większą energią, a więc i skutecznością, wybranemu celowi. Tak się to widzi od nas.


Pamiętaj, że my należymy do was, a wy dzielicie się z nami. Jesteśmy razem w wielkiej, wspaniałej Wspólnocie Polskiej, służącej z całej mocy i serca planom Jezusa Chrystusa (stąd możliwa jest taka łączność). Przed Miłością ustępują wszystkie inne prawa, najprędzej „fizyczne". Mówię o miłości Boga, o Nim samym w Jego działaniu. Dlatego, skoro my — stąd służymy Jemu, a wy — z ziemi odpowiadacie nam pragnieniem włączenia się — powstaje łączność. Przypuszczam, że rozumiesz Mnie.


Tak.



Bohaterstwo



Bohaterstwo, to po prostu wierność swojej służbie w najtrudniejszych sytuacjach, wierność sobie i zdolność do odrzucenia siebie, gdy sytuacja ogólna tego wymaga. To jest po prostu sprawdzian naszej ofiarności. Mówię o tzw. prawdziwym bohaterstwie, bo istnieje wiele sytuacji, w których postępuje się odruchowo, wedle swoich predyspozycji psychicznych, co inni mogą uznać za coś nadzwyczajnego, sądząc że nie byliby sami do podobnych czynów zdolni. Jeżeli człowiek znajduje się w sytuacji takiej, że musi albo obstawać przy swoich zasadach (swoim wyborze), albo dać się siłą zmusić do ich złamania, istnieje tylko jedno wyjście — nie dać się złamać bez względu na cenę oporu. Jeżeli się ustąpi pod presją, znaczy to, że taki człowiek za mało kochał swoje ideały, a zanadto siebie. Czasem jest to kwestia odporności fizycznej (ale zawsze wówczas Bóg daje siły, tak że jednak jest zwykle ustępstwo). Co do presji psychicznej przy użyciu środków chemicznych czy innych mających wpływ na świadomość człowieka, sytuacja jest inna — nie można wydawać sądów. Ale tu każdy z nas wie, co mógł, a czego nie mógł wytrzymać. Zna się prawdę.


Serdecznie dziękuję panu, panie Bogdanie. Dał pan świadectwo temu, jak wychowywano w polskim wojsku oficerów i jak oni sami stawali się przykładem dla swoich żołnierzy.



BÓG NAS KOCHA



23 IV 1970 r. Mówi matka Marka, mojego bliskiego znajomego, z którym w tym czasie dzieliłam się moimi „zapiskami". Marek był raczej sceptyczny. Po przeżyciach wojennych trudno mu było wierzyć nadal, że Bóg jest miłosierny. Jego matka (zmarła) miała nadzieję, że syn powróci do wiary. Relacja Marka w rozdziale IV.


Chrystus, Pan nasz, zbyt nas kocha, aby zezwolić na bezużyteczne cierpienie, i syn mój nie żyje niepotrzebnie, jak sądzi. Nadal jest zdolny do udzielania się ludziom... (...)


Współpraca obu Kościołów (walczącego i triumfującego) wydaje mu się nie do przyjęcia. Prawda zawsze wydaje się „za prosta", aby ją mógł przyjąć „cywilizowany" człowiek. Największą i najwspanialszą prawdę ludzkości: „Bóg nas kocha!", prawdę, która odrodziłaby wasze życie i zamieniła ziemię w królestwo Boże — odrzucamy prawie wszyscy, póki żyjemy w ciele, a potem tak trudno jest przekazać nasze zrozumienie wam. Jeżeli możesz, mów to wszystkim, nie tylko mojemu synowi. (...)


Co jest dla niego najlepsze?


Dobrem jest dla Marka wszystko, co zbliża go do Boga wszystkimi drogami: poprzez dobro, piękno, mądrość, a więc zrozumienie prawdziwej „hierarchii wartości" —jak to nazywasz — zrozumienie świata duchowego, świata, którym włada prawo miłości, a więc poszerzania się, potężnienia miłości.


Matka (moja) nazywa to wymianą miłości pomiędzy Bogiem a człowiekiem.


Wymiana? Trudno mówić o wymianie. Cali pogrążeni jesteśmy w Miłości Boga, z niej zaczęło się nasze istnienie, a naszą rzeczą póki żyjemy jest tylko odpowiedzieć na nią przyzwoleniem, pragnieniem świadomym i dobrowolnym włączenia się w jej energię — lub też zamknięciem się przed nią, aby żyć własną; to może stać się w wieczności „piekłem", o ile nasz wybór będzie stały, potwierdzony w próbach życiowych egoizmem lub wprost nienawiścią do innych „bliźnich", ludzi.


Jeżeli my ofiarowujemy Bogu siebie, to jest to ofiara iskry dana słońcu. Ale o ile iskra daje siebie całą, wszystko, co ma — chociaż i ten „błysk sekundowy" otrzymała, a więc właściwie mówiąc zwraca go Źródłu — to Źródło, to Słońce, Bóg ma moc obdarzyć iskrę na własną miarę własnym blaskiem i własną wiecznością.


Niestety, porównania nie wypadają dobrze. Wszechświat w obecności Bożej — to twór „jednodniowy"; my — atomy, ale atomy otoczone miłością, zrodzone z miłości, powołane do współżycia w miłości. Tak nieskończenie dużo z Boga i tak nieskończenie mało z nas, tylko dobra wola. Cała reszta — to Bóg!



Samobójstwo jest odmowę służenia



10—12 V 1970 r. Rozmawiałam z Markiem o jego matce, pani Kazimierze. Była biologiem. Podczas wojny służyła w Armii Polskiej na Bliskim Wschodzie. Zginęła w wypadku w takich okolicznościach, że Marek pewien był, iż popełniła samobójstwo. Po wyjściu Marka zapytałam Bartka.


Nie martw się dłużej. Nic podobnego nie było. Słyszałem wasza rozmowę i słyszała też pani Kazimiera. Chcę ci powtórzyć jej słowa, posłuchaj.



Mówi matka Marka.


Moje dziecko. Widzę, jak bardzo przejęłaś się słowami mojego syna. Boisz się, że wszystko, co piszesz, jest twoim urojeniem, ze względu na to, że gdybym popełniła samobójstwo, nie mogłabym teraz mówić z tobą, prawda? Nie byłabym tu, w królestwie Chrystusowym...? Chciałabym ci wytłumaczyć pewną rzecz.


Nie wszystko, co ludzie nazywają samobójstwem, jest nim naprawdę. Rzeczywiste samobójstwo jest postanowieniem świadomie powziętym z własnej woli, przeprowadzonym w pełni świadomości w przekonaniu, że właściciel ma prawo stanowić o losie swojego ciała. I dlatego jest błędem, gdyż jesteśmy jedynie użytkownikami „formy fizycznej" otrzymanej od Boga, aby w niej przeżyć życie „ziemskie", ograniczone w czasie wytrzymałością naszej formy.


Oczywiście jej stan jest zależny od naszej dbałości, dlatego samobójstwem, choć powolnym i niezupełnie jeszcze za takie uważanym, jest każde nadużycie typu nałogowego palenia, picia, zażywania narkotyków itp., tak wyniszczające nasze ciało, że nie jest ono zdolne służyć nam sprawnie i do czasu — wiadomego Bogu (nam — nie). Jeżeli jednak założymy, że Bóg, dając nam czas, daje tym samym szansę dokonania najprawidłowszego wyboru, na który składa się przeważnie wiele lat błądzenia, szukania i odwrotów od fałszywych dróg po to, aby szukać od nowa, powinniśmy dostrzec, że czas jest darem niesłychanie cennym, o który należy zabiegać, a nie trwonić go, a tym bardziej skracać. To dotyczy nas samych.


A teraz inna sprawa, nasi bliźni. Jesteśmy im potrzebni. Chrystus liczy na nas. Szczególnie liczy na tych, którzy dokonując wyboru, opowiedzieli się za Nim. Opowiedzieć się za Bogiem — to uznać Go swoim Stwórcą, Ojcem, Nauczycielem i Przyjacielem, a więc uznać Jego zwierzchnictwo, Jego mądrość i miłość w pełni, jaką człowiek jest zdolny pojąć. W konsekwencji jest to poddanie się Jego woli, Jego kierownictwu, złączenie swojej woli z Jego wolą. A On nam dał prawo: „Abyście się wzajemnie miłowali", czyli Jego wolą w stosunku do każdego z nas jest życzenie, abyśmy kochali naszych bliźnich, nasze otoczenie.


Kochać znaczy udzielać się, służyć swoją osobą, być gotowym do każdej pomocy, której od nas mogą ludzie potrzebować i którą powinniśmy dawać z całych sił wedle naszych umiejętności. Samobójstwo jest odmową służenia, jest zwróceniem się ku sobie, zamknięciem w sobie do tego stopnia, że już nigdy i nikomu pomóc nie chcemy. Ponadto jest cofnięciem Bogu swojego zaufania, jest stwierdzeniem, że „Bóg za wiele od nas wymaga" i że „my sami wiemy lepiej, na ile nas stać".


Tymczasem to Bóg sprawia, że my pokonując przeszkody sprawdzamy samych siebie; sami sobie wykazujemy, że stać nas na o wiele więcej, niż sądziliśmy. On pragnie, abyśmy poznali naszą siłę i wedle niej działali. Tak więc popełniając samobójstwo przyznajemy się do porażki, do niemożliwości sprostania wymaganiom stawianym nam przez życie czy „los". Fałszywie rozumując, popełniamy błąd już nie do odrobienia — dlatego tak tragiczny. Załamujemy się, gdy myślimy tylko o sobie i opieramy się tylko na własnych siłach.


Tam, gdzie poświęcamy siebie dla dobra innych, nie może być mowy o samobójstwie. Nie jest nim praca badawcza, nawet najszkodliwsza dla zdrowia, tak jak nie nazwiemy samobójstwem śmierci kogoś, kto dla ratowania innych wbiegł do palącego się domu.



Pokusa samobójstwa



Jeżeli warunki, w których człowiek się znalazł, przekraczają jego odporność psychiczną (która może być o wiele mniejsza niż innych w jego otoczeniu), to stan jego nerwów jest tak zły, że człowiek ulega presji, naciskowi sił zła i nie wiedząc, że jest „wodzony na pokuszenie", ulega, poddaje się. Przyjmuje inspiracje, myśli destrukcyjne, podsuwane niezwykle logicznie, przemyślnie, z ogromną znajomością charakteru ludzkiego — jako swoje własne, i wtedy im ulega. Zostaje przekonany tylko nie wie przez kogo. Gdyby to rozumiał, umiałby walczyć.


Po czym poznać działanie sił zła?


Otóż, dziecko, ZAWSZE PO BRAKU NADZIEI. Jest logika, nawet „humanizm" (jak u Kotarbińskiego, gdzie od razu odczułaś zło, które tam zawarł), jest doprowadzenie do krańcowej konsekwencji, śmierci, jako jedynego, słusznego, mądrego, właściwego, a nawet pożytecznego (!) kroku — ale zawsze oderwawszy człowieka od Boga i od innych ludzi, wykazawszy mu jego samotność, wyizolowanie, brak sensu i celu dalszego życia, a przede wszystkim wmawiając samodzielność decyzji, prawo do niej (skoro „Boga nie ma" i nic nie istnieje po śmierci, to człowiek ma prawo skrócić sobie cierpienia...).


To podłe! — pomyślałam.


To jest podłe! A więc pamiętaj: zawsze będzie brak Boga, brak nadziei, brak miłości i miłosierdzia, zimna logika; i zawsze atak będzie podstępny, w najgorszym dla człowieka momencie, bo tylko wtedy ma szansę powodzenia. Człowiek w pełni świadomości potrafi się obronić, szczególnie człowiek, który czemuś służy, wie, że jest potrzebny. Dlatego tak często atak idzie w kierunku wmówienia nam, że jesteśmy niepotrzebni, niezdatni do niczego i nikomu już nic nie damy. (To, trzeba, aby wiedział mój syn).


Z tego, co ci podałam, zorientowałaś się, jak mało jest wśród tzw. „samobójców" świadomych i planowo zrealizowanych decyzji. Większość to są ofiary przeprowadzonego na nich zamachu. Zamachu zdradzieckiego, podstępnego, bo niewidzialnego, dokonanego przez wroga, przy którym gestapo jest marną imitacją prawdziwego terroru (masakrowania nie ciała, a psychiki człowieka). Widzisz, wytrzymałość ludzka jest bardzo różna. Jedni odporni są na ból fizyczny, inni na presję psychiczną, przy czym w wypadku choroby, używania środków przeciwbólowych kojących czy usypiających samokontrola słabnie i człowiek staje się bardziej bezbronny. Także wszelkie momenty załamania okolicznościami zewnętrznymi (tak jak w przypadku Bartka, który nie tylko był bardzo wyczerpany i chory, ale i wstrząśnięty nieumyślnym spowodowaniem wypadku) powodują, że człowiek może się ugiąć, przyjmując pokusę jako coś dla niego najlepszego — gdyż tylko w takim „opakowaniu" będzie ona zaakceptowana. Ale nigdy nie będzie wtedy odwrócenia się od ludzi i Boga, odrzucenia, pogardzenia Bogiem i ludźmi. To tak, jak nieumyślne zabójstwo różni się od morderstwa z premedytacją, chociaż wynik jest równie tragiczny. Ale nie skutki.


Pragnę cię uspokoić, ja nie popełniłam samobójstwa z premedytacją, to był wypadek. I tylko tak należy moją śmierć rozumieć.



Mówi Bartek (po przerwie).


Wyobrażasz sobie, jakie to było ważne i dla mnie? Przecież o mały włos nie dałem się namówić, a właściwie już dałem, tylko termin odkładałem aż do momentu, gdy będę „do niczego". Ale ten wypadek przyspieszył decyzję. Jaka to radość dowiedzieć się, że nie było tak wielkiej winy z mojej strony i że każda moja myśl była znana i ratunek przygotowany — z Miłości, abym nie był tak upokorzony, jak byłbym, gdybym — jak chciałem — samobójstwo popełnił.


Mówię ci. Tu widzi się, że miłość Chrystusa do nas przekracza całkowicie naszą możność pojęcia jej. Żyjemy w niej jak w powietrzu, tylko nie chcemy zrozumieć tej prawdy, póki żyjemy. Wydaje się tak sprzeczna z niesprawiedliwością i nienawiścią władającymi ziemią. A przecież to jest nasza własna niesprawiedliwość, nasza nienawiść... Wracam do powtarzania słów pani Kazimiery:



Mówi matka Marka.


Witaj, dziecko.


Dlaczego „dziecko"?


Dla mnie wszyscy jesteście „dziećmi" — o tyle czuję się tu doroślejsza. Ale i ty tak się poczujesz, gdy zrozumiesz prawa Boże i Jego miłość i jednocześnie będziesz świadkiem błądzenia, poszukiwań i wątpliwości innych ludzi z następnych pokoleń.


Czy to nie powoduje smutku? Nie odbiera wam szczęścia?


Nie, gdyż po pierwsze rozumiemy ogrom daru wolności wyboru, pod którym uginaliśmy się sami, a który jest naszą dumą — tu; po wtóre dumni jesteśmy z wszystkich waszych zwycięstw, z waszej walki ze złem, którą toczycie po omacku, nie zdając sobie sprawy z potęgi przeciwnika, a w której dopomagamy wam, gdy tego chcecie.


A czy nie jest to narzucanie pomocy?


To nie jest „narzucanie się" ani zaprzeczanie waszemu prawu do swobodnego wyboru, do samodzielnej decyzji, gdyż nie narzucamy wam nic — nie mamy prawa do tego. Nie jest to też „zakaz z góry", a wyraz naszego najgłębszego szacunku, a i zaufania do was, pragnienie, abyście mogli być dumni z siebie, w pełni odpowiedzialni za swój wybór. Tak więc pomagamy wam zawsze i każdemu z was, gdy już zdecydowaliście, aby walczyć dalej. Pomagamy tym, którzy pragną przeciwstawiać się złu, nadal nie poddawać się, a także tym, którzy się z upadków podnoszą. Pomagamy, gdy pragniecie dzielić się z innymi, coś z siebie dawać, gdyż wówczas łączycie się z nami.


Tu jest królestwo miłości Chrystusowej. On żyje w nas, my wszyscy — w Nim, otoczeni Jego pragnieniem przygarniania, łączenia, uszczęśliwiania, darzenia pełnią szczęścia, której tak szukacie i nie rozumiecie.


Jeżeli Chrystus, Pan nasz, Przyjaciel i Ojciec ufa wam, jakbyśmy mogli nie ufać wam my? No i nie zawodzimy się tak często, jak sądzicie. Widzisz, egzaminy są ciężkie, ale czyż jest miłością osłanianie przed nimi? Owszem, dumni jesteśmy, gdy najbliżsi nam ludzie otrzymują zadania coraz trudniejsze, gdy Chrystus powierza im godność reprezentowania Jego samego wobec świata, gdy tak jak mój syn świadczą o braterstwie, o honorze, o człowieczeństwie wobec innych ludzi, jeszcze nie rozumiejących tych możliwości ludzkich lub gardzących nimi. Przecież jedni dla drugich macie być wzorami. Sobą musicie wykazywać, że wzory z przeszłości nie idą na marne, że zrozumienie godności ludzkiej, odpowiedzialności wobec innych, służby dla innych, miłości, litości i współczucia nie ginie, a rozwija się i rozszerza. Tak być powinno. U nas, w Polsce, czas już, aby obejmować nim cały naród. Po to wam to mówimy.


Teraz, dziecko, kończę. O mojej śmierci powie ci syn. A ty bądź pewną, że jest tak, jak powiedziałam: samobójstwa nie było! Kochałam ludzi i starałam się im służyć. Nigdy nie odtrąciłam ich i nie wyrzekłam się Boga. Syna kocham bezgranicznie: ma całą moją pomoc i naszych, i swoich przyjaciół, także rodziny. W życiu błądzimy nieraz. Szczęśliwa jestem, że on moje błędy naprawia...



Bóg powołuje do przyjaźni z sobą



5 VII 1970 r. Mówi matka Marka po mojej rozmowie z Markiem, który opowiedział mi o swoim nieudanym samobójstwie w młodości: zagroził nim matce, jeśli matka nie rzuci narkotyków — po chorobie stała się morfinistką — nie wziął jednak pod uwagę jej uzależnienia; wtedy próbował zastrzelić się (kula utkwiła w kości).


Każdy czyn spełniony z miłości owocuje, choć czasami niewidocznie lub późno. Po prostu wszystko, co czynimy z miłości do innych, odrzucając miłość siebie, jest czerpaniem z nieskończonej miłości Boga, z Jego energii i potęgi, jest więc łączeniem się z Nim — niezależnie od naszej nieświadomości czy błędów w rozumowaniu. Inaczej, każda ofiara z siebie jest „naśladowaniem Chrystusa", jest zawiązaniem więzów braterstwa i przyjaźni z Nim samym.


Tak jak myślałaś, syn mój rozpoczął na własną rękę próbę odkupienia moich win według własnych możliwości. Próbę rozpaczliwą, do której dołączył swoją inicjatywę Bóg, aby to, co było czynem spełnionym z miłości, nie stało się zbrodnią. Jego śmierci nie przeżyłabym, to wie, ale też świadomość, że byłam dla niego tak ważną, wartą takiej ofiary, dało mi siły do nowego życia. Jemu pozostała stała opieka i specjalna miłość Chrystusa, dzięki której żyje i może nieść ludziom pomoc. Chrystus kocha go nieskończenie; dzięki temu wychodził cało z sytuacji, których przeżycie było kolejnymi z cudów...


Miłość Chrystusa do mego syna jest zobowiązująca. Jeżeli Ten, który odkupił nas wszystkich, który zna każdy odruch naszych serc, zwraca się do kogoś, tak jak od lat do Marka: „Przyjacielu" — godzien jest odpowiedzi.


Bóg powołuje do przyjaźni z sobą każdego człowieka darząc go życiem i jednocześnie od tej pory czeka na odzew człowieka, gdyż dał mu równocześnie pełną wolność. Nie pragnie miłości wymuszonej, miłości niewolnika, pragnie wzajemności — z pozycji równości, bo obopólnej przyjaźni.


Myślisz: „Jakaż może być równość pomiędzy człowiekiem a Chrystusem?" A jednak jest. Po to Chrystus stał się człowiekiem, jednym z nas, biednym cieślą w małym podbitym kraiku, zrównanym z biednymi, traktowanym z góry przez tych, których sam uposażył obficiej, lekceważonym, wyszydzanym, prześladowanym, wreszcie zamordowanym wśród złoczyńców — po to, aby nawet złoczyńcy mogli się zwrócić do Niego: „Przyjacielu, ratuj nas. Jesteś przecież jednym z nas!"


Chrystus ukrył w ten sposób wielkość i godność Boga?


Wielkodusznością i honorem władcy świata, który swoich tak kocha, że ukazał im Miłość dając swoje życie za wszystkich bez wyjątku, jest zrównanie się z nami, osobiste przebywanie pośród nas.


Chyba „uniżenie się"?


Nie „uniżenie się". Chrystus nie „zniżył się" ku nam. On jest z nami, bo kocha nas! Miłość pragnie zbliżenia, wspólnoty życia, pragnień, celów. Pragnie współdziałania, możności dawania pomocy. Niech mój syn zrozumie to, proszę. Od lat Chrystus czeka i wciąż jest odsuwany. Mój syn chce „płacić" za to, co otrzymuje z Miłości, i jeżeli za otrzymanie czegokolwiek coś od siebie daje, daje to jak odsetek z całości sumy nie zarobionej przez siebie, a darowanej mu z miłości przed latami już, bo z daru życia (syn to tak traktuje).


Życie wraz z całym bogactwem jego możliwości we wzroście, rozwoju, dojrzewaniu, w możności niesienia pomocy, ratowania innych ludzi, w możności przeciwstawiania się złu, zwyciężania, służenia sobą Bogu — było mu dawane niejeden raz. Hojność Chrystusa dla mego syna jest nieskończona, dary dawane z serca, z miłości — niechże za nie nie „płaci". Niech wreszcie przyjmie miłość Chrystusa do siebie jako prawdę, jak miłość ojca i matki zarazem, jak miłość przyjaciela. Za taką nie ośmieliłby się chcieć płacić. Taką człowiek odwzajemnia się, jeżeli ją przyjmuje.


?


Dziwisz się, że piszę tak surowo. Piszę prawdę. Piszę to dlatego właśnie, że Marka tak bezgranicznie kocham, że pragnę jego dobra, jego szczęścia... (...)


Marek zyskał specjalnie czułą i troskliwą Miłość naszego Pana; niechże nie będzie ona ciągle nie odwzajemniona. Chrystus pragnie jego przyjaźni, jego zezwolenia, aby mógł brać udział w jego życiu. Pragnie być dopuszczony do współudziału w pracy Marka...



6 VII 1970 r. Mówi matka Marka.


Powiedz mu, że świadomość, że Bóg jest Stwórcą i Prawodawcą — to dopiero podstawy zrozumienia. Znali je mędrcy, kapłani i magowie od tysięcy lat; nie można się cofać aż tak daleko. Prawidłowym stosunkiem stworzenia do Stworzyciela nie jest uznanie mechanicznej zabawki dla jej konstruktora, ale miłość, gdyż powstaliśmy z miłości Bożej pragnącej udzielania się, obdarzania, uszczęśliwiania. On jest prawdziwym naszym Ojcem, a łączą — powinny nas łączyć — z Nim więzy miłości, zrozumienia, pragnienia zbliżenia się, wspólnego działania, dawania z siebie, dzielenia się, uświęcania, uszlachetniania, podnoszenia i pomocy innym potrzebującym. A potrzebuje miłości cała ludzkość, a z nią cały świat. Wszystko, co żyje, czeka na Miłość i tęskni do niej.


Przygotuj Markowi „Genesis z ducha" Słowackiego. Marek należy do tych, którzy postępują jak prawowici synowie — niech to zrozumie i przyjmie. Chciałabym, aby czuł się prawdziwym dziedzicem Jego królestwa, żeby zrozumiał, że jego honor jest honorem Boga, którego reprezentuje, że zawsze był i jest prawowitym synem, uznanym, ukochanym, na którego działania patrzy się z miłością i z dumą. Stosunek miłości zaciera różnicę, bo i syn ludzki wszystko otrzymuje, a dopiero później, w miarę dojrzewania może stać się chlubą i dumą ojcowską. Gdy będzie tu, w naszym Domu, pomożemy mu w zrozumieniu, o ile tylko będzie chciał.



16 VII 1970 r. Mówi matka Marka.


Trudno mówić mi do niego „Marku", kiedy widzę, jak mój mały Mareczek szuka po omacku tego, co dawno znał, boczy się na Prawdę i broni się przed „cofnięciem się" do lat dziecinnych, podczas gdy właśnie wtedy był najbliżej prawdy o Bogu, chociaż na pewno o wiele mniej miał „mądrości życiowej", która jest samą goryczą, zapoznaniem się z ciemnościami natury ludzkiej. Cieszę się, że ty potrafisz taką „mądrość" ignorować.


A czy to nie jest naiwność?


To nie jest naiwność, chociaż można to tak osądzić „po ludzku", to jest właściwe umiejscowienie zła w całości życia. Ono jest i będzie towarzyszyło człowiekowi zawsze, ale tylko póki żyje na ziemi, a więc jest przejściowe, krótkotrwałe i dotyka wyłącznie spraw fizycznych; natomiast prawdziwą naszą istotę duchową „zarazić" można wyłącznie za jej zezwoleniem, z jej własnego wyboru. Im cięższe warunki, tym szersza, wspanialsza możliwość wyboru, a nie odwrotnie. Oświęcim dawał tak samo kapo, donosicieli i zbrodniarzy, jak i świętych. Wy znacie ojca Kolbego — a iluż ich jest! (...)


Mówię wprost do syna:


Proszę cię, Marku, przygotuj się na to, że wchodzisz w drugi nurt rzeczywistości ziemskiej, który płynie poprzez ludzkość od przyjścia Chrystusa na ziemię, od chwili założenia podwalin Jego Kościoła, który wciąż rośnie i obejmuje swoim działaniem coraz szersze kręgi ludzi. Już nie pojedyncze osoby, nie zakony lub Dzieła Boże, a całe zespoły ludzkie od nas i od was. Wobec narastającego zagrożenia rośnie nasza pomoc, która jest Jego pomocą poprzez nas (ale i bezpośrednio również) dla was. Rośnie Jego współczucie i miłosierdzie, a to znaczy, że otrzymać możecie wszystko, czego potrzebujecie, o co prosicie — dla ratowania innych, celem niesienia pomocy.


Jest jeden Kościół: święty — działający, żyjący w miłości Bożej; aktywny, udzielający się, a więc apostolski; powszechny — obejmujący wszystkich ludzi dobrej woli na ziemi i nas, żyjących wspólną miłością, działających z Chrystusem, dla Niego, gdyż On dzieli się z nami i daje nam udział w swoich planach dla pomocy ludzkości — wam!



O osobowości duchowej



15 XI 1970 r. Mówi matka Marka.


Mojemu synowi sprawia trudność zrozumienie, że my się tak zmieniamy. Otóż, pozostaje w nas to, co było istotną naszą własnością — nasz wybór; to, co było niezmienne, stałe, prawdziwe, a przyobleczone we właściwy — każdemu z nas inny — kształt duchowej osobowości. Osobowość duchowa to nie np. sposób wyrażania się, ale już sposób reakcji, zakres zainteresowań, wiedza, która wzrasta, i wszystko, co było w nas Boże, a co rozwija się w pełni. Odpada tylko to, co było przejściowe, przemijające, bo często był to nasz krzyż, nasze cierpienia, nasza „droga", a nie my sami.


A jeśli nawet przyjęliśmy i hodowaliśmy nasze słabości, nie uważaliśmy ich za nasze piękno i nie szczyciliśmy się nimi: nie mógłby tu być nikt, kto uznałby zło — dobrem. Odpadają kolce — rozwijają się kwiaty w ich właściwej barwie i kształcie. Powinniśmy takimi już umierać, ale iluż ludzi potrafi tak szybko dojrzewać, gdy otoczenie działa w przeciwnym kierunku! Musicie walczyć o atmosferę pomocną, przyjazną...



Chrystus kocha nas wedle swojej możności miłowania



14 VII 1970 r. Mówi Bartek nawiązując do rozmowy z moim znajomym.


W rozmowie z twoim przyjacielem mówiłaś o Chrystusie, że jest Panem naszej ziemi. Chrystus nie jest jednym z ludzi, nawet z geniuszy ludzkich, jak on ci mówił. Jest Bogiem, który czasowo stał się człowiekiem, to znaczy przeżył życie jako człowiek z nami, aby nas ośmielić, aby zbliżyć ku sobie, zaznajomić jak gdyby ze sobą. I dał za nas życie, bo to jest ostateczny dowód miłości. Jeżeli taka śmierć nas nie przekona, to już nic nas nie przekona, że Bóg może miłować nas nieprawdopodobnie, nieskończenie i po prostu bez zwracania uwagi na nasze winy.


Chrystus wybawił nas i odkupił. Widzisz, do Jego przyjścia ludzkość była „bezpańska", zdana tylko na siebie. Trzeba było aż takiej Miłości, jak Chrystusowa, ażeby pomimo wszystko, co złego nieustannie popełniamy, zapragnąć nieść nam pomoc. Nie wybranym jedynie, lecz wszystkim, całej ludzkości, dlatego właśnie, że jest tak — z własnej winy — ślepa, głucha, zepsuta i ginie gubiąc się nawzajem. Od tej chwili staliśmy się Jego miłością. On nas otoczył swoją opieką, osłania, prowadzi, uczy i ratuje — wszystkich i każdego z osobna, tak jak ocalił mnie.


Wśród was, mówię o twoich przyjaciołach, nie ma ani jednej osoby, która by nie doświadczyła Jego miłości, nie została uratowana do dalszego życia. Widzisz, i On liczy na przyjaciół i pragnie ich sobie zachować do dalszej współpracy. Liczy na naszą pomoc i współdziałanie.


Chrystus kocha nas wedle swojej możności miłowania. To nie jest ludzka skala. Jego miłość jest nie do wyobrażenia, ale możesz spróbować wyobrazić sobie ją jako taką, jakiej ci potrzeba. Gdyż każdemu z nas potrzebna jest miłość bezgraniczna, niezmienna i wieczna, wedle miary naszej prawdziwej istoty — istoty duchowej, nieśmiertelnej, wiecznie rozwijającej się ku Niemu. Jeżeli potrafisz całą siłą woli wyobrazić sobie, że jesteś kochana „ślepo", całkowicie i na zawsze już, teraz, że nic, cokolwiek zrobisz, nie odbierze ci Jego miłości, że dał za ciebie życie, jakbyś była jedynym człowiekiem na ziemi, i Jego jedynym pragnieniem jest móc być z tobą, żeby cię obdarzać, uszczęśliwiać, spełniać twoje marzenia — mówię wciąż o twojej istocie duchowej, nie o ciele — to może zdołasz obudzić w sobie oddźwięk: zaczniesz świadomie i ufnie z Nim współdziałać.


Ile by wtedy można zrobić! Jaka byłabyś szczęśliwa! Spróbuj. Ja zmarnowałem taką możliwość. Pomyśl sama, przyjaźń z Chrystusem teraz, to tak, jak przyjaźń z królewiczem, kiedy żyje koło ciebie w stroju żebraka. Jest nieśmiały, nigdy nie narzuca się, gdyż czeka na twoją przyjaźń, na wyciągnięcie ręki. Pragnie być kochanym dla siebie samego. Dlatego nie „reklamuje się", nie „obsypuje cię prezentami", nie ułatwia ci życia, nie pochlebia. Ale przecież spełnia wszystkie twoje prośby prawdziwie dojrzałe i towarzyszy ci, a nawet, żebyś się nie czuła taka sama (skoro Jego obecności nie bierzesz pod uwagę), daje ci twoich ziemskich przyjaciół. Pomyśl.


To jest Król! Jest Bogiem. Jest jedna natura w Trójcy Świętej. Chrystus, Pan nasz, Przyjaciel i Ojciec nasz jest Synem Bożym! Prawdziwie jest tak, jak wiemy z Jego słów z Ewangelii: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy" (J 10, 30); „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 8). Nie jest Panem ziemi — jest Panem nieba i ziemi, Panem królestwa niebieskiego, Panem świata duchowego: prawdziwego życia, prawdziwej miłości, wiedzy, zrozumienia, szczęścia, potęgi, królestwa nieskończonego, nie ograniczonego ani czasem, ani miejscem, istniejącego w Nim, czyli istniejącego dzięki, przez i w potędze miłości Boga.


Chciałem ci to podać, żebyś nie wyrobiła sobie mylnych wyobrażeń. Twój przyjaciel musi mi te sprostowania wybaczyć, ale ja też jestem twoim przyjacielem, i nie mogę dopuścić, żebyś była w błędzie. To obowiązek przyjaźni, prawda?



NIECH BĘDZIE POCHWALONY JEZUS CHRYSTUS



9 I 1972 r. Ojciec Ludwik nawiązuje do mojej rozmowy ze znajomym, który mówił, że Bóg nie jest miłosierny stwarzając ludzi, bo większość z nich ma bardzo ciężkie życie i męczy się, a część zostaje potępiona.


Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!


Zaczynam rozmowę od tego powitania, które będzie zasadniczym jej tematem. Nawiązuję do twojej rozmowy ze znajomym; wiem, że chciałabyś usłyszeć moje tłumaczenie.


To, co powiedział p. Tadeusz byłoby słuszne, gdyby nie zasadniczy błąd w rozumowaniu. Zapomina się o tym, że życie ludzkie w warunkach ziemskich jest zaledwie fragmentem naszego istnienia. Jeżeli określa się je jako czas wyboru, to nie jest on równoznaczny z czasem rozwoju; przeciwnie, od wyboru dopiero zaczyna się nasz rozwój wewnętrzny, prawdziwy.


Życie ziemskie jest wystarczającym okresem dla dokonania przeglądu możliwości, które daje, i zdecydowania się na wybór tego, co wyda się nam najwartościowsze, najlepsze. Możemy wybierać nawet wielokrotnie, prostować nasz wybór, przerzucać się na cele bardziej pociągające nas niż dotychczas poznane w miarę naszego kształtowania się i rewidowania pojęć. Możemy też zawrócić zupełnie z chwilą, gdy uznamy, że coś, co uważaliśmy za dobro, nie jest nim (Szaweł — św. Paweł)! Słowem — możemy zrobić ze sobą wszystko, bo po to obdarzono nas wolną wolą. Sami sobie jesteśmy twórcą i tworzywem.


Ale istnienie jest równoznaczne z rośnięciem, rozwojem, formowaniem się, a nigdy ze stagnacją. (...) Pan „nie jest Bogiem umarłych, ale żywych". Życie to nieustanny ruch, wymiana, a życie w królestwie Chrystusa, wewnątrz Kościoła powszechnego, jest rozwojem duchowym, dotyczy naszego wzrostu duchowego, wewnętrznej krystalizacji i rozkwitu.


Wszystko, co powołał Bóg do istnienia, podlega Jego prawom, tj. ma swój sens i cel. Bóg przejawia się poprzez działanie. Działaniem Boga jest miłość, która jest energią, siłą twórczą pociągającą ku sobie, gdyż darzy ze swej pełni byty z istoty swej niepełne, ale pełni spragnione. Prawem istnienia jest dążenie do uzyskania dopełnienia (braków), nasycenia, spełnienia, doskonałości (dla siebie możliwej).


Zrodzenie do istnienia jest dla nas jednocześnie pierwszym impulsem na drodze poszukiwania spełnienia. W potocznym tego słowa znaczeniu jest to „szukanie szczęścia" czy „pragnienie szczęścia". Istotnym szczęściem człowieka jest złączenie się z Bogiem (nie „zlanie się", a przylgnięcie doń, połączenie się — z własnej woli kierowanej zrozumieniem). Tym szczęściem jest zjednoczenie własnego niepełnego bytu z pełnią Bytu Bożego, uzupełnienie własnych braków pełnią Jego. Jest to możliwe, gdy przez człowieka uczyniony zostanie dobrowolny wybór przez odrzucenie wszelkich innych środków zaspokojenia „głodu szczęścia" dla ich niedoskonałości i całkowite oddanie się Bogu.


Im szybciej ten wybór będzie uczyniony, tym więcej Bóg może zdziałać przez człowieka. Zaś w konsekwencji wyboru następuje wysiłek człowieka. Im jest pełniejszy, wytrwalszy i żarliwszy, tym szybciej następuje „wypełnienie próżni" i uzupełnienie braków człowieczych przez darowane uczestniczenie w naturze Bożej. Ale dopiero od momentu porzucenia ciała ta niesłychana więź może się zacieśnić w całych jej możliwościach.


Ale wybranie Boga — pod postacią jakiejkolwiek z miłości, pod którymi się nam objawia, a najjaśniejszą z nich jest Jezus Chrystus — będzie zawsze wyrazem obudzenia się wewnętrznego, dowodem, że człowiek stał się świadomym siebie. Tak więc nie jest ważne dla Boga, kiedy człowiek zwraca się ku Niemu, ale czy w ogóle rozumie, gdzie jest jego ostateczny cel, gdyż Bóg odpowiada zawsze bezgraniczną miłością na wezwanie człowieka, ale nie narzuca siebie! Jego mądrość nie pozwala na ograniczenie wolności człowieka, tym bardziej człowieka niedojrzałego jeszcze do odrzucenia wszelkich innych iluzji, w których widzi swoje szczęście. Ale taki człowiek wejść do Jego królestwa nie może. Nikt nie żąda lotów od nieopierzonego pisklęcia; powietrze wtedy jest dla niego niedostępne, ale nie na zawsze.


Powiedziałem, że dla Boga nie jest ważne, kiedy człowiek się ku Niemu otworzy; ważne jest to tylko dla człowieka. Robotnicy ostatniej godziny i „dobry łotr" na krzyżu świadczą o stosunku Boga do człowieka. Bóg chce darzyć, gdyż Miłość kocha, i nic innego nie czyni i czynić nie chce. Istotą Miłości jest udzielanie się wszystkiemu, co jest jej spragnione. Ale to „coś" z tak niesłychaną wielkodusznością, zaufaniem i wspaniałomyślnością obdarowane wolną wolą po to, aby mogło samo iść, szukać, dochodzić i znaleźć — człowiek, musi sam siebie poznać, stać się ze stworzenia współtwórcą swoim, aby stać się partnerem Boga. Godność człowieka jest w istocie dowodem wielkości Boga.


Dlatego w każdej sekundzie swojego życia człowiek może stać się gotów do podjęcia swojego, przeznaczonego mu dziedzictwa, i wówczas Bóg ze swego miłosierdzia uzupełnia jego braki, choćby to było całe życie braków, a tylko ostatnia sekunda — przejrzeniem. Dla Boga nie czyni to różnicy, natomiast dla człowieka różnica jest ogromna, gdyż godność ludzka wymaga, aby za miłość oddać miłość. Wymiana miłości dostępna była człowiekowi zawsze, ale świadomość, że jej nie dał, gdy mógł, że nie zrozumiał, nie poznał, zmarnował wszystkie okazje i wszystkie dary, a przede wszystkim, że już stracił możliwość wykazania, udowodnienia, że chce współpracować z Bogiem — ta świadomość pozostaje. Wzrasta zrozumienie, a z nim pojmowanie swoich zmarnowanych możliwości bycia współpracownikiem Boga.


Przecież, gdy chcemy, przez nasze ręce działa Bóg. Możemy rozdawać: dobro — nie nasze, miłość — nie naszą, pomoc — nie naszą. Wszystko możemy odmieniać, ulepszać, naprawiać — przede wszystkim siebie, później pomagać w tym innym. Przez nas może Bóg budować swoje królestwo na ziemi, a więc naszą pracą przyczynić się możemy do dojrzewania świadomości naszych braci. Kiedy oddajemy nasze życie w Jego ręce, stajemy się przyjaciółmi Bożymi, a wymiana miłości zaczyna w nas tworzyć nowego człowieka, gotowego do współżycia z Bogiem w Jego królestwie.


I to wszystko możemy zmarnować i przekreślić. Rozwój wewnętrzny człowieka na ogół dopiero kiełkuje na ziemi; później trwa w nieskończoności, ale od stopnia dojrzałości duchowej w momencie śmierci zależy jego późniejsza szczęśliwość. Sama śmierć jest tajemnicą Boga, jest tylko pewne, że dla szczęścia człowieka On wybierze czas najodpowiedniejszy z możliwych. (...)


W naszym świecie rozwój ludzki trwa nadal, tyle że zawsze od etapu przerwanego śmiercią ciała. Bardzo często etapem tym jest tylko opowiedzenie się za jakimś dobrem, a to dopiero początek. Ponieważ ludzkość jest „żywa", więc rośnie i dojrzewa w swoim duchowym istnieniu. Jednak królestwo Boże otwarte jest dla tych, co „mają skrzydła", co je zdążyli wykształcić. Reszta rozwija się, ale inaczej niż na ziemi: przez tęsknotę za pełnią i zrozumienie swojej niedoskonałości. Kościół nazywa ten stan czyśćcem. W obrębie Kościoła powszechnego jest to Kościół cierpiący i chyba to określenie oddaje istotę stanu głodu i pragnienia Boga.


Poza obrębem Kościoła powszechnego ludzkości istnieje nieskończona ilość bytów, ale nie będę ci o nich mówił. Są różne. Ludzkość ma własną drogę rozwojową; można z niej się wyłamać, nie chcieć jej, odrzucić — ale to już nie są nasi bracia na wieczność. Niech będzie Pan pochwalony!



Jak czcić Boga — rozmowa z Samarytanką



3 II 1972 r. Mówi ojciec Ludwik, którego prosiłam o objaśnienie rozmowy Chrystusa z Samarytanką.



Rozmowa pomiędzy Chrystusem a Samarytanką jest niesłychanie ważna, gdyż wówczas pierwszy raz padły słowa: „Jestem nim (Mesjaszem), Ja, który z tobą mówię". Przez usta Samarytanki przemawia ufność w zapowiedzi proroków. Kobieta pragnie wiedzieć, gdzie jest prawda, nie wątpi, że przyjdzie Ten, który wszystko nam oznajmi. Czyli jest w niej głód prawdy; odczuwa potrzebę wiedzy o tym, jak należy prawdziwie czcić Boga. I dlatego, pomimo że jej życie osobiste dalekie jest od prawidłowego, Jezus odpowiada jej poważnie i jasno, jednoznacznie: „Duchem jest Bóg, a ci którzy Go czczą, winni oddawać Mu cześć w duchu i w prawdzie".


To są słowa rewolucyjne, burzące wszelkie dotychczasowe pojęcia. Pomyśl, co znaczyło w tamtych czasach, gdy do każdego boga „chodziło się" nosząc ofiary, czyli handlowało się z bogami na zasadzie: „ja ci złożę ofiarę, a ty mi daj w zamian to a to", gdy każdy bóg miał swoją świątynię, miejsce, ołtarz, odpowiednich kapłanów i szereg przepisowych ceremonii — co znaczyło przekreślenie tego wszystkiego, aby ustąpiło „duchowi i prawdzie".


W religii judaizmu niesłychanie rozbudowana była forma. Ona właściwie stanowiła cel sam w sobie. Szczegółowe przestrzeganie tysięcy przepisów stanowiło treść wewnętrzną. Chrystus Pan obala swoimi słowami cały ten pracowicie wznoszony misterny gmach formy i obnaża istotę stosunku Bóg — człowiek: Bóg jest duchem — człowiek ma się stosować do Boga. Ducha nie interesuje forma zewnętrzna, a tylko prawda, ponieważ sam jest Prawdą. Uczcić Boga można jedynie przez uczczenie jej w sobie. My sami stanowimy świątynię Pańską. Każdy z nas świadczy sobą, czy Bóg jest przezeń czczony, czy nie, i żadne pozory nie przesłonią w oczach Boga prawdy o nas, o naszym stosunku do Boga.



O Zmartwychwstaniu Pana Jezusa



5 III 1972 r. Mówi ojciec Ludwik.


Chcę z tobą porozmawiać o Zmartwychwstaniu Pana naszego Jezusa Chrystusa, bo chcę ci pomóc. Trudno ci zrozumieć sam fakt z-martwych-powstania, a przecież wydarzył się on tylko jeden raz w historii ludzkości. Chrystus wskrzeszał (ludzi), wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny też jest Jego działaniem, ale tylko On jeden sam wstał z martwych, ponieważ tylko On był (i jest) Bogiem-człowiekiem; Twórcą, a nie stworzeniem podlegającym prawom materii; Prawodawcą, a nie przedmiotem działania prawa.


Tak jak życiem udowodnił, że Bóg nas kocha bezgranicznie, tak śmiercią, a potem pokonaniem jej dowiódł, że jest Bogiem sam: prawdziwym Synem, a nie współwładcą swojej części królestwa; Tym, któremu ziemia i niebo służą; który mógł wszystko uczynić lub nie uczynić nic dla człowieka, a wybrał współuczestnictwo w losie człowieczym i wypełnił je aż do dna, aby przekonać nas o swej miłości.


Zmartwychwstanie jest działaniem Boga, nie człowieka. Chrystus przemieniony, to już Bóg: zachowujący ciało ludzkie, przemienione, przenikające przez zamknięte drzwi, a więc zupełnie odmienne od naszego, nie podlegające prawom materii, a przecież zachowujące ślady męki; Bóg-Człowiek nadal jest nieskończenie kochający, cierpliwy, wyrozumiale pozwalający na badanie swoich ran, jedzący i pijący wraz z ludźmi, ale już zwycięski, nie podległy śmierci, cierpieniu i wszelkiej nędzy człowieczej.


Widzisz, w planach Bożych konieczna była śmierć Zbawiciela i Jego zmartwychwstanie. Gdyby nie było śmierci, nie byłoby triumfu nad nią. Bóg ukazał ludzkości, że śmierć jest złudzeniem — a za nią stoi żywot wieczny, pełniejszy, radośniejszy, wolny, a przeznaczony synom Bożym, którymi jesteśmy. Jezus swoim przykładem odsłonił nam tę niesłychaną prawdę, dając kierunek i drogę, otwierając też jednocześnie bramę żywota i przyzywając nas ku sobie. Takie było Jego posłannictwo synowskie — wypełnione do końca. Jedynym motywem takiego działania może być miłość! I jeżeli zechcecie spojrzeć na dzieje ziemskie Jezusa z tego punktu widzenia, odsłoni się wam prawda. W tym przypadku warto zadać sobie odwieczne ludzkie pytania: „Po co?", „Dlaczego?" Odpowiedź jest zawsze ta sama: „Z miłości do nas!"


Widzisz, dla człowieka miłość bezinteresowna jest zrozumiała jedynie teoretycznie, gdyż w sobie jej nie mamy i mieć nie możemy: nie jest przynależna naturze ludzkiej. Jest naturą Boga!


Jednak odkąd Bóg podzielił z nami naturę ludzką, stało się możliwym dla nas wziąć udział w Jego naturze Boskiej. Ponieważ Bóg istnieje poza czasem, w wieczności, Jego życie ziemskie trwa nadal, w nas. Jezus Chrystus udziela się nam przenikając i obejmując swoją naturą Boską każdego z nas według jego pragnienia współżycia z Bogiem, tak że nie mając w sobie miłości, możemy nią żyć czerpiąc z nieskończoności natury Boskiej. Jest to współżycie z Bogiem, polegające na zezwalaniu, aby pustka naszej natury wypełniała się energią miłości Chrystusa Pana. Czyniąc w sobie miejsce na działanie Boże, zastępujesz powoli to, co w tobie marne, przemijające i niedoskonałe, udzielaną ci przez Jezusa Chrystusa Jego miłością, Jego wolą, Jego działaniem — czynieniem dobra. Taka jest droga prawidłowego rozwoju wewnętrznego — przeobrażanie się wewnętrzne, powolne i żmudne wymienianie tego, co przynależne ziemi, na to, co przynależy duchowi. (...)


Trzeba pragnąć zrozumieć swoją ludzką naturę i naturę duchową Boga, gdyż Jego dziećmi jesteśmy, z Niego powstaliśmy i do Niego wracamy w bólu i tęsknocie. A przecież nasz powrót może być radosny, szczęśliwy i szybki, prawda?



Chrystus zawarł z nami „braterstwo krwi"



22—23 IV 1973 r. Wielkanoc. Mówi ojciec Ludwik.


W dzisiejszym dniu Zmartwychwstania Chrystusa pragnę mówić z tobą, a przez ciebie z tymi, których moje słowa zainteresują. (...)


Miałem zamiar nakreślić wam pokrótce, jaki jest prawdziwy sens uroczystości wielkanocnych, to znaczy ich wewnętrzne znaczenie dla dusz ludzkich.


Chrystus Pan nie „mieści się w czasie", nie podlega mu, dlatego Jego Ofiara ma wartość trwałą dla wszystkich ludzi aż do skończenia świata (istnienia ludzkości na ziemi).


To przecież już przeminęło?


Przebieg męki Chrystusowej, a więc to, co uczynili Mu ludzie, było czynem ludzkim, przemijającym, ale sama Ofiara trwa jako akt zadośćuczynienia Bogu przez Syna Bożego, uczyniony Bogu za winy ludzkości. Dobrowolne ofiarowanie siebie Ojcu (gdyż nic, co ludzkie, nie mogło objąć wszystkich pokoleń ludzkich) przywracało nam synostwo Boże.


Chrystus Pan dał nam poprzez swoje poświęcenie się dla nas prawo uczestniczenia w swoim życiu wiecznym. Dopuszczeni zostaliśmy do życia w szczęściu, do współuczestniczenia w szczęściu współżycia Trójcy Świętej — w Jezusie, gdyż tylko poprzez braterstwo z Nim staje się dla nas możliwe istnienie w królestwie Bożym. Zostaliśmy ochrzczeni Jego Krwią i ona pieczętuje to braterstwo. Na każdym z nas w momencie chrztu świętego spoczywa piętno Krwi Chrystusowej. Na ludziach innych religii jest ono chrztem pragnienia, a o wiele częściej — męczeństwa.


Jednak wyłącznie my sami możemy wyrazić zgodę na przyjęcie nas do Wspólnoty Jezusowej lub odrzucić Jego Ofiarę, ponieważ w życiu duchowym nie istnieje mechaniczność. Każdy byt duchowy kieruje się wolą opartą na rozeznaniu w świetle sumienia, wedle miłości, którą się kieruje. Dlatego nie ma sprzeczności pomiędzy odkupieniem nas przez Niego, a naszą wolą przyjęcia tego daru lub odrzucenia go. To ostatnie dla bytów duchowych poza granicą śmierci fizycznej staje się takim stanem cierpienia, które Kościół nazywa piekłem; stanem, a nie miejscem. Odrzucając bowiem Ofiarę Boga gardzimy Jego nieskończonym miłosierdziem i zrywamy przymierze przez Chrystusa nawiązane na nowo. Bez Niego uczestniczyć w chwale Bożej nie jesteśmy zdolni, dlatego że to On za nas poręcza i On uzupełnia nasze braki z własnej pełni, a przechodząc do Jego królestwa zaczynamy istnieć w Nim — jak gałęzie zaszczepione na drzewie, bez tego niezdolne do życia, uschnięte. W Nim jest miłość, która jest energią, życiem bytów duchowych, jak sok jest życiem drzewa, które darzy nim najdalsze nawet gałązki i liście, ale o ile nie są złamane. Tu „złamać", zerwać ten obieg miłości możemy tylko my sami; Bóg — nie (tak jak drzewo nigdy nie okaleczy się samo). Drzewo — Chrystus Mistyczny w swojej chwale — pragnie rozrastać się „liśćmi", darząc je szczęściem. I na tym nasze porównanie trzeba skończyć. Niestety, Prawdę w jej jasności poznać można tylko poza ciałem. Tu tylko „po omacku", przez porównania możecie zrozumieć treść naszego życia.


Chciałem ci powiedzieć, jak ważny jest prawdziwy współudział w Mszy świętej w dniu Wielkiej Nocy, gdy wszyscy powinniśmy włączać się swoim udziałem cierpienia w Jego Ofiarę — tym cierpieniem, które aktualnie przeżywamy, gdyż zawsze jakieś mamy, chociażby — dam ci przykład — cierpienie z powodu obojętności ludzkiej, brutalności lub niezrozumienia.


Takie małe cierpienia?


To On ocenia wagę cierpienia, i to wedle wrażliwości cierpiącego.



ŻYCIE NA ZIEMI DROGĄ DO BOGA



Syn królewski nie „zasługuje się" Ojcu — on Go kocha



8 II 1972 r. Mówi ojciec Ludwik nawiązując do swoich wyjaśnień, których udzielał mi jeszcze „za życia".


Widzisz, „zasługą" można określić dobry wybór tylko tam, gdzie są możliwości wyboru złego; pełnienie dobra wtedy, gdy można było czynić zło. Wydaje ci się to bardzo prymitywne, ale pomyśl o sobie. Gdy zło i dobro są bardzo dobrze „oświetlone" i widoczne w swojej właściwej postaci, nie może być pomyłki. Jednak na ziemi przeważnie zło przyjmujemy za dobro — w każdym razie dobro dla ciała; a iluż ludzi przestało utożsamiać się z ciałem?


Życie jest sumą naszych codziennych wyborów. Może też być w ostatnim momencie życia takie zrozumienie, które przekreśla dotychczasowe złe wybory, ale widzisz, niezręcznie jest określać jako „zasługę" wybór właściwy. Tak może rozumować małe dziecko, robiąc pierwsze kroki od ojca do matki i oczekując pochwały. A przecież czyni to dla siebie, nie dla rodziców, chociaż ci okazują radość i chwalą maleństwo.


Człowiek w trakcie dorastania wewnętrznego coraz lepiej rozumie, że nie tyle „zasługuje się", ile „opowiada za dobrem" w miarę rozpoznawania go w otaczającym świecie. Gdy staje się mężem, rozumie, że nie on stworzył świat i nie on jest jego właścicielem, ale też poznaje obecne jego piękno i potencjalne możliwości dalszego tworzenia poprzez swój własny wkład. I wówczas staje się „robotnikiem winnicy Pańskiej" na służbie swojego kierunku miłości; gdyż cokolwiek w świecie pokocha nie dla siebie, w tym żyje Bóg. Gdy traci swoją „dziecięcą" wolność i „kto inny go przepasze i pójdzie, gdzie by nie chciał", kiedy był dzieckiem, bo na trud, na pracę, tak często niewdzięczną, na prześladowania i śmierć, gdy trzeba — wtedy już nie „zasługuje się", a służy miłości służbą, która jest honorem i najwyższym dostojeństwem człowieka. Służy z miłości i dobrowolnie, bo tak chce! Bo wybrał swoją drogę ku Dobru i każdy krok na niej jest krokiem wojownika, co walczy, a nie kupczyka sprzedającego swoje usługi. Czyż Bóg kupuje to, co dał od dawna z miłości?


Bojowaniem jest żywot człowieczy na ziemi", walką piękną i pełną chwały, gdyż każdy z nas, ludzi, walczy nieustannie o swoje człowieczeństwo, o to, co w nas złożył Bóg. Trzeba to w ludziach zobaczyć i ocenić, bo nie wiesz, czy droga ludzka nie prowadzi poprzez upadki, tak innych, jak i twoje. Dlatego potrzebna jest tak bardzo wyrozumiałość, cierpliwość i zachęta, a nie odraza. W każdym człowieku cierpi jego człowieczeństwo tym bardziej, im bardziej jest stłamszone i poniżane. Ale wracając do twego pytania.


Terenem wyboru jest ziemia. W królestwie Bożym nie ma „ciemności", nie ma więc wątpliwości i możliwości pomyłek. Istnieje się w prawdzie, ale nikt już nie „wybiera" i przeciwności nie pokonuje, bo duch ludzki w Prawdzie będąc, opowiada się za nią stale (nie ulega już złudzeniom). Dlatego właśnie istnienie w Bogu jest szczęściem, że niepewność, trud i niepokoje pozostały za nami, a jest prawda, odwieczne pragnienie ludzkiego umysłu, i jest Miłość wypełniająca stęsknioną próżnię ludzkich serc — prawda, że Bóg jest miłością!


Bóg stworzył ludzkość i wskazał jej drogę, dał jej teren i warunki takie, jakie uznał za najodpowiedniejsze, a ponadto podarował nam wolną wolę, abyśmy sami mogli wybierać. To jest ten największy, najwspanialszy dar! Jeżeli możność samokreacji od embriona ludzkiego do człowieka dojrzałego, znającego samego siebie, świadomie uznającego Ojca i swoje synostwo mamy nazwać „zasługą", można przy tym pozostać. Ale też na tym próba się kończy. Kiedy syn zawoła „Ojcze!", Ojciec przyznaje się do syna. A w królestwie Ojca syn jest dziedzicem.


Syn królewski nie „zasługuje się" Ojcu — on Go kocha i uczestniczy w planach i działaniu Ojca w miarę swoich sił. W domu Ojca jest pełnia aktywnej miłości obejmującej to, co dany człowiek objąć może, ale nie ma już „zasług". Czy to rozumiecie?



Na ziemi opowiadamy się za prawami Bożymi lub przeciw nim



14 II 1973 r. Mówi ojciec Ludwik.


Mówiłem ci w innych rozmowach o tym, że pojmowanie naszego życia po śmierci ziemskiej jako stagnacji to absolutny błąd. Stagnacja to bezruch, śmierć. „Jam jest Bogiem żyjących, a nie umarłych" — i to ci mówiłem, a teraz powtarzam raz jeszcze w powiązaniu z dzisiejszym tematem. To, co rozumiemy źle jako brak możności zasługi, a więc w takim razie brak działania, polega na niezdolności do wyobrażenia sobie siebie w innych stosunkach jak ludzkie.


Tu, na ziemi istnieje wybór ogólnie mówiąc za prawami Bożymi lub przeciw nim. Wybierając służbę Bogu nie tyle nagradzamy się czy „zasługujemy", ile wykazujemy zdolność do zrozumienia prawdziwego celu i sensu naszego świadomego życia — czyli uzdalniamy się do życia w Jego królestwie. Rozwijając w sobie miłość poprzez czyny służby wobec naszych bliźnich i otaczającej nas biosfery — stajemy się dojrzali, „wyrastają" nam odpowiednie dla życia z Nim „narządy duchowe". Instynkt społeczny każący nam darzyć, dzielić się, rozumieć, współczuć, pomagać, ratować, a nawet ofiarowywać się za to, co takiej ofiary potrzebuje — staje się w nas powoli głównym motywem działania. Przestajemy zagarniać ku sobie, a zaczynamy służyć coraz pełniej. Odwracamy się od własnego „ja", gdyż ponad nie zaczynamy stawiać dobro wspólne i w miarę naszego wzrastania wewnętrznego tylko ono staje się dla nas ważne.


W ten sposób rozwijamy w nas miłość i stajemy się współpracownikami Chrystusa na ziemi świadomymi swojej roli — powiększania miłości pomiędzy ludźmi. Wtedy wybór nasz zostaje utrwalony na zawsze, ponieważ czyniony w materii i w czasie nie może przebiegać dalej tam, gdzie czas i materia nie istnieją. Wchodzimy w nowe życie, w życie bytów duchowych, z wyborem uczynionym, a intensywność naszych „życiowych" wysiłków określa „rozmiar" naszego szczęścia. Im bliżej byliśmy prawdy, im więcej żyliśmy miłością, tym więcej szczęścia może nam dać Chrystus. Gdyż szczęście wieczne to nieustająca wymiana miłości pomiędzy Nim a nami, włączonymi w niezmierzoną wspólnotę miłujących się ludzi — ludzi w określeniu prawidłowym, na wieczność, a nie tylko w okresie czasowego wyboru.


Wybór już nie istnieje, więc nie może być „zasługiwania się". Odpada nadzieja i wiara, bowiem wiemy i przyjmujemy w prawdzie (byt duchowy nie może sobie kłamać, ponieważ jasno pojmuje). Pozostaje miłość, obejmując wszystkie nasze władze duchowe. A miłość to energia, która działa na zewnątrz, udziela się, darzy, dąży do zapełnienia tego, co jeszcze nie nasycone nią. Miłość jest jedna — Jego, w której żyjemy wszyscy i którą podzielamy. Jeżeli Bóg was kocha — w co nie wątpisz chyba — to jak my moglibyśmy was nie kochać, was, naszych najdroższych, walczących, cierpiących braci? Współpracujemy z Chrystusem Panem w Jego planach dla ludzkości, a cień takiej możliwości współpracy to te nasze „rozmowy". Możliwości są bezgraniczne, jak Jego miłość do nas, ale zależne od waszych sił, zrozumienia i szczerości intencji.



O miłosierdziu Bożym dla skrzywdzonych



12 IX 1972 r. Mówi ojciec Ludwik.


Będziemy mówili o miłosierdziu. Akt uzdrowienia jest oczywiście czynem miłosierdzia, ale Chrystus wiedział, komu może je świadczyć. Dla wielu ludzi cierpienie jest jedyną możliwością stania się lepszym, ponieważ ból czy kalectwo ogranicza ich możliwości błądzenia lub wyrządzania zła. Dla innych jest szansą wyrobienia w sobie hartu, woli, opanowania, a także zyskania dystansu w stosunku do wielu błahych spraw życia codziennego, w których utonęliby, podczas gdy przez kalectwo np. uzyskują więcej czasu na refleksję, na zastanowienie się nad sobą, no i zdobywają się na pogodę, pogodzenie się z losem, a w ogóle mogą zyskać nieskończenie wiele. Tak samo przezwyciężanie bólu czy kalectwa uczy zwyciężać. Jest to forma walki z materią, tak jak dla innych ludzi jest nią leczenie chorób, walka z głodem, pokonywanie przeszkód natury duchowej. Jeżeli Bóg daje człowiekowi taką drogę dojrzewania — bo tak to można określić — jest to na pewno ta droga, na której dany człowiek osiągnie największe rezultaty, oczywiście jeżeli ją wykorzysta.


Wszystko to, co nas spotyka, jest szansą, okazją, propozycją Bożą daną nam do wykorzystania. Ból, choroba, kalectwo — to propozycje niesłychanie konkretne, wyraźne, jasno określone i dla natur umiejących walczyć z przeszkodami „materialnymi", a nie pojmujących przeszkód natury duchowej (np. samotność, brak zrozumienia i miłości, brak zdolności lub nieśmiałość, skrupuły) — jest to najłatwiejsze zadanie. Człowiek widzi jasno, kiedy zwycięża i kiedy nie zdaje egzaminu, sam się sprawdza i może sam kierować swoimi postępami. Chrystus Pan uzdrawiał tych, którym to nie przeszkodziło w dalszym rozwoju wewnętrznym. My natomiast, nie wiedząc o tym, mamy obowiązek pomagać każdemu w jego drodze, gdyż nigdy nikomu nie zaszkodziło współczucie i miłość, natomiast obojętność, nieczułość, bezlitosność, a także często spotykana pogarda dla kalectwa, lekceważenie osób chorych lub słabych, wyśmiewanie lub tolerowanie tego (np. u źle wychowanych dzieci) jest dorzucaniem ciężaru tym, co się już i tak uginają pod własnym — jest grzechem przeciw miłosierdziu. Nie tylko możemy przyczynić się przez to do klęski drugiego człowieka w walce o siebie, ale także zamykamy drogę do siebie miłosierdziu Bożemu.


Każda krzywda wyrządzona przez nas naszym braciom jest wezwaniem sprawiedliwości Bożej na naszą głowę, tak samo jak wyzwala miłosierdzie Chrystusa w stosunku do osoby skrzywdzonej przez nas. Dlatego, jak ci to już mówiliśmy, obozy, więzienia i wszelkie tereny zbrodniczej działalności człowieka były, są i będą polami zbiorów Bożych. Nigdzie więcej istot niedojrzałych jeszcze i nie dosyć świadomych siebie nie zostało pomimo to przyjętych w ramiona Chrystusowe i wprowadzonych w Jego królestwo, jak w Oświęcimiu i na innych polach siewu krzywdy i cierpienia ludzkiego. Widzisz, piszę „ramiona Chrystusowe" świadomie, gdyż nie ma lepszego odpowiednika dla działania Jego w takich razach. Widzę, lecz nie potrafię ci opisać działania Chrystusa, gdy występuje On w całym blasku swojego miłosierdzia. Im ktoś z nas jest słabszy, mniej świadomy, a bardziej zrozpaczony, udręczony, tak że nic już nie czuje prócz rozpaczy, pragnienia szybszej śmierci i nieistnienia, tym On jest łagodniejszy, cichszy, bardziej subtelny, macierzyński. Podchodzi jak najczulsza matka do swojego cierpiącego, przerażonego dziecka, tak cicho, tak delikatnie i tak ukrywając swoją moc, swoją gorejącą miłość, żeby nie przerazić Wielkością. Gdy Chrystus działa przez swoje miłosierdzie, jest „ślepy" i „głuchy" na nawet najczarniejszą noc naszej natury ludzkiej. Jego obecność jest samą łagodnością, współczuciem, dobrocią, bo On pragnie wynagrodzić wszystkie cierpienia wyrządzone przez swoje wyrodne dzieci temu, któremu ich okrucieństwo zabrało życie, a więc czas dany mu dla duchowego rozwoju. Jeżeli my jedni drugim odbieramy Jego dar — czas, Bóg, Ojciec nas wszystkich, przekreśla im rachunki win i błędów; a nawet rozpacz, nawet gniew, nawet nienawiść — jeśli jest tylko odbiciem nienawiści katów — nie oddzieli ich ofiary od Chrystusa.


Bóg nie może być „zaślepiony", ale można tak to określić: Jeżeli ktoś z was zostaje skrzywdzony przez innych ludzi, Jego sprawiedliwość wymaga, aby krzywda została wyrównana. Jeżeli odebrano życie — Jego dar, rozwój w czasie — On krzywdę naprawia sam, wedle swoich miar: wieczność z Nim za życie (choćby miało trwać tylko o minutę dłużej, ale to wie tylko On). A ponieważ człowiek nie jest w „białej szacie godowej", przeto Chrystus też ukrywa swoją królewskość. Wtedy, gdy zniża się do największej nawet małości, stając się samą najcichszą, wzruszającą dobrocią, która przyciąga, koi i uspokaja, która jest miłością wszystkich matek — wtedy Chrystus, Pan nasz, jest najpiękniejszy! Wtedy zdobywa serca ludzi niegotowych. Takiej miłości nie oprze się nikt, nawet najbardziej „zakamieniały grzesznik", taki, który umiera zwątpiwszy w dobro na świecie, w Boga i w Jego sprawiedliwość, nie wierząc już w nic, ulega natychmiast miłosierdziu Bożemu — gdyż byt duchowy, stworzony, zna swego Ojca i głos Jego rozumie. Im bardziej głodny był i spragniony miłości, z im większym jej brakiem się spotykał, tym silniej reaguje na nią.


Chrystus, aby ułatwić nie przygotowanym spotkanie ze sobą, ukrywa swoją wielkość, ale wtedy, gdy krzywda jest przyczyną nieprzygotowania. W przypadkach, kiedy zła wola, pycha czy nienawiść odrzucała Boga stale i systematycznie, kiedy człowiek świadomie deptał prawa Boże i walczył z nimi, szczególnie gdy przekreślał swoim postępowaniem prawo miłości bliźniego, umierając spotyka prawdę w całym majestacie, i w obliczu Boga, Dawcy praw i życia, osądza się sam; sprawiedliwie, gdyż byt duchowy kłamać sobie nie może.


Bóg jest sprawiedliwy wówczas, gdy wstrzymuje swoje działanie, swoją miłość współczującą i pragnącą uszczęśliwiać. Czy wiesz, kiedy to może nastąpić? Kiedy wolny byt duchowy, przezeń do bytu powołany, odrzuca stale i dobrowolnie miłość swego Ojca. Ale w stosunku do nas, ludzkości, tak bardzo ślepej, tak potrzebującej Go, tak bezradnej i błądzącej bez Jego pomocy Bóg jest miłosierny nieskończenie, a każda krzywda Jego miłosierdzie wzmaga. Pomyśl, że życie dał nam, abyśmy wolni i swobodni mogli sami wybierać.


On chce być Bogiem wolnych. Pragnie tylko wzajemności. Dla uzyskania jej daje nam czas potrzebny dla dokonania wyboru. Ale jeśli jedni drugim ten czas odbieramy w sposób tak okrutny, że uniemożliwiamy im zrozumienie i pragnienie miłości, Bóg czyni wybór sam: zagarnia ich sobie bez względu na czystość, gdyż płaci za nich swoją nieskończoną ponadczasową ofiarą Krwi i czerpie szczęście z ich wdzięczności; i to są ci „włóczędzy pozbierani z gościńców" i zaproszeni na Gody. Tylko że w domu Króla nie ma już żebraków. Są tylko ukochani i kochający synowie.


Ostatnie czasy zapełniają Jego królestwo naprawdę milionami skrzywdzonych, przeto Jego miłosierdzie wciąż wzrasta. Jest jedynym ratunkiem teraz i w najbliższej przyszłości i dlatego powinno być na ustach wszystkich. Ono i tylko ono może uratować ludzkość, gdyż ona sama obdarza się taką nienawiścią, jakiej suma może zniszczyć ziemię. To Chrystus broni nas i osłania przed sprawiedliwością Bożą wzywaną przez złą wolę setek tysięcy (ludzi). On współczując cierpiącym, prześladowanym, zamęczonym, ginącym staje wśród was z szeroko otwartymi ramionami. Pragnie wynagradzać wasz ból swoją miłością. Pragnie być otuchą, oparciem i osłoną. Dla każdego, kto cierpi, będzie towarzyszem, przyjacielem, bratem. Powinniście prosić o Jego obecność, o otoczenie was Jego miłosierną opieką, bo to będzie już bardzo prędko jedyna opoka na ziemi.


Cześć i kult dla Miłosierdzia Bożego jest potrzebą dnia dzisiejszego. Sławi je całe niebo. Nieustanny zachwyt tych wszystkich, których sobie Chrystus Pan zdobył, jest szczęściem nas wszystkich. „Zdobył", dlatego że nikt tu wbrew swej woli wprowadzony nie będzie. Konieczne jest przyzwolenie człowieka, aby Pan nasz mógł go uszczęśliwić. Wzajemność miłości jest istotą nieba, naszego Chrystusowego królestwa, które jest całe pulsującą miłością.


Gdy mówiłem ci o śmierci ludzi zabitych przez ludzką nienawiść, opowiadałem też, jak Chrystus Pan podchodzi do nich, z jaką niesłychaną delikatnością i troskliwością. Otóż takiej właśnie macierzyńskiej, współczującej, rozumiejącej nas miłości, tak gorącej, ten, kto „żegnany" był nienawiścią, a przyjmowany jest z upragnieniem, oprzeć się nie może. Tak Chrystus, Pan nasz, zdobywa sobie dla wspólnego szczęścia miliony tych, co nawet Go nie znali lub tylko słyszeli, lub nawet słyszeli tylko od swoich katów. On objawiający się jako miłość ślepa na małość i brud, pragnąca darzyć, uszczęśliwiać, pocieszać, jest Prawdą tak płomienną, że budzi natychmiastową odpowiedź: szczęście oddania, wdzięczność i pragnienie przynależenia doń wiecznie; także pragnienie odwzajemnienia miłości — takiej miłości! A to jest początek rozwoju w życiu naszym — tu.


Żebyś wiedziała, dziecko, jak wygląda śmierć od naszej strony, byłabyś zachwycona stosunkiem Jezusa Chrystusa do każdego z nas i zrozumiałabyś, że śmierć — to narodziny do prawdziwego życia, możliwego tylko we wzajemnej miłości; ale to Życie jest nam codziennie ofiarowywane, czeka na nas!


Tu jest nasz dom prawdziwy. Im więcej kocha się na ziemi, tym bliżej jest się zrozumienia królestwa niebieskiego, lecz wytłumaczenie wam „stanów" duchowego istnienia jest niemożliwe chociażby z tego powodu, że wrażliwość nasza na ziemi jest tak przytępiona, że nie da się absolutnie porównać z naszą obecną; to tak jak wrażliwość poczwarki i motyla, ale o tysiące razy większej rozpiętości.


Zrozum, że tu żyjemy w Bogu, a więc dzielimy Jego szczęście. Oczywiście, że nie wszechwiedzę i wszechmoc, gdyż nie jesteśmy Bogiem, ale On przez swoją miłość udziela nam swej jasności pojmowania — wedle naszych możliwości, u każdego innych, które jednak wzrastają wciąż, bo prawem świata duchowego jest wzrastanie, nieustające dążenie do pełni.


Wiem, że twoja matka już ci o tym trochę mówiła, Bartek niejednokrotnie również. Chciałem, żebyś miała jeszcze moje świadectwo, ale wiem teraz, że są granice, których przekroczyć nie można, ponieważ nie macie żadnej skali porównawczej, jak również żadnych możliwości przeżywania duchem tego, co ci o Wielkości Pana naszego mówiłem. Trzeba się z tym pogodzić, że słowa w opisach opartych na bardzo odległych od prawdy porównaniach mają oddać stany duchowe.


Ale przecież te stany duchowe przeżywamy i na ziemi?


Natężenie, siła odczuwania jest nie do przekazania. Cośmy mogli, tośmy zrobili — ja i ty. W każdym razie wiem, że zdołałem wytłumaczyć ci, czym jest miłosierdzie Boże dla skrzywdzonych i niewinnie zamordowanych. Myślisz, że najlepiej jest tak umrzeć? Nie, jest inna droga: współpracować z Panem, aby mniej było krzywdy na ziemi. Z Nim razem dzielić miłosierdzie, być Jego ręką świadczącą miłosierdzie. On tego tak bardzo od nas pragnie i na to czeka...



Dojrzewanie do dobrej śmierci



23 III 1973 r. Mówi Matka.


Nie chodzi o to, by śmierć od każdego odsuwać, bo tego zrobić nie można i nie ma potrzeby. Chodzi o coś o wiele poważniejszego: o to, aby ludzie byli o wiele bardziej dojrzali w momencie śmierci. To nie powinien być przypadek, zaskoczenie, a spokojne przejście do nowego życia.


Czy można się nie lękać? Przecież jest strach przed śmiercią.


Wiem, że każde rozdarcie więzów miłości napawa nas (ludzi) przerażeniem, dlatego — pomyśl sama — gdybyśmy zawczasu naszą największą miłością uczynili Chrystusa, szlibyśmy ku Niemu z radością.


A gdy umiera ktoś młody?


Tak, masz rację, ludzie młodzi, którzy tu, na ziemi pozostawiają całe swoje otoczenie, przyjmują to jako krzywdę, bo po pierwsze sami zostali wyłączeni ze swojego środowiska, a po drugie mają poczucie, że jeszcze nic nie zrobili, nic z siebie nie dali, albo za mało wzięli, jeśli są na poziomie „Kali brać".


To dlaczego Pan zabiera ich tak wcześnie?


Jeśli Bóg jest dawcą życia, On je też zabiera wtedy, kiedy zechce. Jego decyzja jest z Jemu wiadomych powodów najlepsza dla danej osoby. Możesz mi wierzyć, że On oszczędza nam cierpień i tragedii, a przede wszystkim upadków. Pamiętaj, że zabierając kogoś z ziemi nie strąca go „gdzieś w nieszczęście", a zabiera sobie, najczęściej wprost do siebie. Pomyśl inaczej: masz obiecane wspaniałe możliwości pracy po szkole powszechnej, gimnazjum i studiach wyższych, a jeszcze do tego czeka cię praca magisterska i doktorska. Oczywiście, że wiele się w tych długich latach nauczysz, a oprócz tego wiele przeżyjesz przyjemności, ale tak bardzo zmieszanych z kłopotami, niepowodzeniami, zawodami i przeżywaniem cudzych utrapień, chorób i śmierci, że w gruncie rzeczy ta cała radość na co dzień jest trudna do uzyskania; nie czuje się jej tak, jak by należało. Jeżeli przy tym mało jeszcze możesz z siebie dać, bo mało umiesz albo nie masz warunków, żeby móc tak służyć sobą, jak byś chciała, to te lata pozostają nauką, nauką, nauką... — mozolną i żmudną w codziennym życiu, złożonym z tysięcy kłopotów, zwłaszcza u nas teraz, gdzie życie jest tak jednostajne i tak przyziemne, że pozostawia za sobą tylko niespełnione marzenia i tęsknotę do prawdziwej twórczości. Mówię o życiu wszystkich nas, tzw. szarych ludzi. Bo dla Niego nikt nie jest „szary"; to my się sobie tacy wydajemy i tak widzimy innych. Ale o ile ktoś nie dąży do kariery „po trupach", bezwzględnie i przy pomocy wszystkich środków (niszcząc przy tym swój charakter), to jego życie zawsze zawiera mniej osiągnięć (efektów zewnętrznych), niżby pragnął.


A teraz wyobraź sobie, że mówią ci nagle, że będziesz się uczyła zupełnie inną metodą: szybko, radośnie i bez codziennych kłopotów w warunkach pozwalających na całkowite skoncentrowanie się na tym, do czego dążysz — ale nie tu. Musisz wyjechać daleko i zacząć życie w nowym środowisku sama (czyli wyłączona ze znajomego ci i często bardzo bliskiego środowiska). Jeżeli zaufasz Osobie, która cię przenosi, pozbywasz się całego balastu niepokoju, a jeśli zaufasz, że tak będzie dla ciebie najlepiej, możesz zaczynać nowe życie z radością lub chociażby ze spokojem.


Widzisz, właściwie umieramy z każdą operacją. Każda narkoza jest poddaniem się opinii specjalistów z zaufaniem, że to będzie dla naszego dobra, a przecież w momencie tym przestajemy „istnieć w czasie". Nasza zgoda na leczenie się operacyjne jest potwierdzeniem naszej świadomości, że przez cierpienie zyskujemy życie. Za dzieci, wbrew ich chęciom, decydują rodzice. W rodzinie Chrystusowej decyduje za nas zawsze On. Gdybyśmy chcieli zrozumieć, że w zamian za to, co jest względne, przemijające i nie spełni naszych nadziei, otrzymujemy: pewność istnienia, jasność widzenia, obietnicę szczęścia, którego już nikt nigdy nam nie odbierze; lub że zaufawszy Mu całkowicie zyskujemy życie z Nim, a więc szczęście nie objęte czasem ani ubytkiem, a przeciwnie, rosnące nieustannie — pragnęlibyśmy przejść tu jak najprędzej.


Tak było w okresie wojny, zwłaszcza w obozach i w śledztwie — bo mi o tym mówiono.


Masz rację. Ci, którzy przychodzili tu wprost z więzień i obozów lub z walki — ci byli przygotowani najlepiej; toteż są z nami uczestnicząc w pełni szczęścia. Mówię o tych, którzy swój los złożyli Mu w ręce, pozostając wiernymi sobie (czyli temu, co kochali, czemu służyli). Ale czy dzisiaj nie można zaufać i czy może nie tego właśnie On oczekuje? Pomyśl, że człowiek tyle planuje sobie, a tymczasem Chrystus oczekuje od niego może jedynie takiej odpowiedzi: „Ufam ci, cokolwiek ze mną uczynisz. Pójdę, gdziekolwiek Ty zechcesz."


Mamo. Taka odpowiedź to już heroizm. To absolutna dojrzałość!


Tak, ale przecież żyjemy, aby stać się dojrzałymi. To jest cel naszego uczenia się. Widzisz, nie każdy jest świętym — bo heroizm prawdziwy to świętość — ale Chrystus Pan swoimi metodami dąży do nauczenia nas „latania", jak mówi ojciec Ludwik; przysposabia nas do życia z Nim.


Cierpienie jest przysposobieniem „biernym" tych, którzy sami nie umieją znaleźć „podręczników" Jego nauki.


Jakich podręczników?


Nie poświęcają się pracy dla Niego pod żadną z Jego „osłon", jak ci to już nazywałam; po prostu żyją. I z tych ludzi, którzy dobrowolnie nie zdobędą się przez całe życie na akt oddania całkowitego na służbę Jemu, On potrafi wydobyć hart, samozaparcie, odwagę, cierpliwość, współczucie i zrozumienie dla innych, a nawet pogodną gotowość. A tam, gdzie jest wielkie przywiązanie do bliskich lub do używania życia, Chrystus postępuje powoli i delikatnie, nie odcinając od razu takiej osoby od świata. Ale nitka po nitce znikają kolejno różne przywiązania lub obnażają swoją nicość. Tak było i ze mną.


Umieszczając człowieka w otoczeniu wielu innych, równie lub bardziej cierpiących, daje mu Pan możliwość spojrzenia na siebie z dystansu, pozbycia się egocentryzmu, miłości własnej, przeceniania swojego znaczenia wobec innych. Długotrwała choroba uspokaja, bo uczy cierpliwości i ustawia hierarchię wartości prawidłowo u tych ludzi, którzy ją wypaczyli. Sprawy tak bardzo zdawałoby się ważne widzimy jako nieistotne lub jako spełnienie zachcianek, pragnienie imponowania innym, coś, bez czego można obyć się bez specjalnego żalu. W innych okazujemy się do zastąpienia; rodzina zaczyna sobie radzić bez nas, a dla wielu ludzi jest to pożyteczne lub nawet konieczne dla ich dobra. My sami oderwani zostajemy od tego, cośmy nagromadzili, bez czego wydawałoby się nie możemy żyć. I wtedy zostajemy sami ze sobą bez konieczności zarabiania, jest więc czas na myślenie. Dla tych, którzy są chorzy chronicznie, a nawet z perspektywą nawrotu choroby (serce, nerki, nowotwór...) lub śmierci, jest zadanie do rozwiązania: pogodzenie się z wolą Boga i przyjęcie jej ze spokojem, jeśli nie z powagą i gotowością, co jest bardzo rzadkie. A poza tym dalsze życie ze świadomością śmiertelnego zagrożenia wymaga odwagi.



O ufności



24 IX 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.


Moje Dziecko! Dziękuję Ci za zaufanie. Proszę Boga o pełną i całkowitą ufność nie tylko dla Ciebie. Zawierzenie Panu i całkowite „ślepe" przyjmowanie z Jego rąk wszystkiego, co nas spotyka, zarówno przykrego jak i radosnego, a także poleganie na Nim we wszystkim i zawsze — to jest najwyższy stopień „świętości", dojrzałości duchowej, która pozwala nam współżyć z Panem już tu na ziemi; w królestwie Pana naszego jest radosną młodzieńczą beztroską dzieci Bożych żyjących w Jego ramionach, poufałością tych, którzy wiedzą, że są bez granic kochani.


Na ziemi wiedzę duchową musi zastąpić wiara. Otóż najczęstszą postawą ludzi wierzących (nie będę tu wyodrębniał katolików) jest świadome uznanie Boga jako Stworzyciela, Pana i Władcy, Prawodawcy i Przewodnika, a najczęściej niestety widzi się Go jako „stróża praw", „sędziego sprawiedliwego" itp. Ponieważ zaś nikt z ludzi doskonałym nie jest, takie pojmowanie wytwarza poczucie nieskończonej odległości pomiędzy nędzą naszą a doskonałością Bożą.


A przecież Chrystus Pan całym swoim życiem burzył te błędy pojęciowe, a śmiercią zawarł prawdziwe (w ludzkim rozumieniu) „braterstwo krwi", związał się z nami wspólnotą otwartą ku wieczności, dopóki my jej nie zerwiemy — ale na to trzeba świadomej złej woli, nienawiści do Chrystusa potwierdzonej rzeczywistą i długotrwałą działalnością przeciw Niemu. A i wtedy wystarczy chwila prawdziwego zrozumienia i żalu, aby Chrystus wziął taką czarną owcę w ramiona i przygarnął do serca na wieki. Jeszcze raz powtarzam: nie istnieje nic, co by przeszkodziło w stałej i pełnej zaufania łączności już tu na ziemi. Ale tej łączności zagraża nasza pycha, nasza podejrzliwość, krytycyzm rozumu, pragnienie (materialnego) udowodnienia tego co duchowe, oczekiwanie natychmiastowych rezultatów, spełnienia próśb, domaganie się sprawdzalnych dowodów.


Widzisz, przez brak rozeznania ludzie wszystkich pokoleń usiłują, operując właściwościami swej natury fizycznej, a więc środkami danymi im dla zagospodarowania ziemi (opartymi na prawach Bożych dla materii wszechświata: czas, przestrzeń, ciążenie itp.), usiłują — powtarzam — zbadać duchową treść i wszechświata, i Jego Stwórcy. Stosując tę samą miarę do spraw wymiernych, jak i nie podlegających żadnej mierze „fizycznej", ludzie gubią się, wynikiem czego jest określenie „wielkości" miłosierdzia Bożego, „granic" Jego możliwości, Jego dobroci — względem własnej mizernej natury ludzkiej. Ograniczając tak wszechmoc Boga, którą się teoretycznie uznaje, ale w stosunku do ludzi, specjalnie do siebie, umniejsza na miarę własnej wielkoduszności, dobroci, lojalności — sprowadza się Boga do wymiarów ludzkich, zamiast zanurzyć się „z głową" w nieskończonej naturze Boga.


Jedynie prawidłowy bowiem jest taki stosunek stworzenia do Stwórcy, który zezwala na objęcie skończoności przez Nieskończoność. Takie zezwolenie w duchowym świecie wolnych bytów możliwe jest jedynie przez miłość. I taka jest rzeczywistość domu Bożego.



Polegamy na Nim dla Niego samego



Na ziemi nie stoi temu na przeszkodzie nic prócz naszego braku miłości (mówię znowu o wierzących w Boga, ale nie wierzących — Bogu). Jeżeli Ojciec nasz mówi nam, że nas kocha, musimy Mu zawierzyć (wedle Jego stosunku do nas, a nie naszego do nas samych). Odrzucając osobę własną z jej ograniczonością, jej brakiem miłości, jej nicością, a skupiając się na Nim samym, przestajemy odmierzać, sprawdzać, porównywać, czyli robić błędy. Polegamy na Nim dla Niego samego — tak jak dziecko, które ufa ojcu, bo jest jego ojcem, a na myśl mu nie przychodzi pytanie, czy ojciec może kochać takie dziecko jak ono.


Ufność — to zawierzenie miłości Boga, o której On sam nam świadczy; i to powinno wystarczyć. On mówi nam, że kocha nas bez granic, i tak jest, ponieważ stworzył nas z miłości. Przyjmując Jego zapewnienie miłości całym sobą, jak dziecko, oddajemy się Jemu, pogrążamy się w ciemnym (dla rozumu) zawierzeniu Jego miłości — z poczuciem całkowitego bezpieczeństwa, bez przewidywań, niepokojów i trosk. To odtąd będą Jego troski i niepokoje — nie nasze. Absolutna radość, beztroska i spokój wewnętrzny — to dary Jego dla tych, co Mu ufają, to największa, najintymniejsza, najbardziej bliska Jego serca droga ku wieczystemu współżyciu z Nim i, jak widzisz, jedyna logicznie słuszna; dodam też, że przynosząca największe i najszybsze rezultaty.


Pomyśl, dziecko. Jeśli prowadząc pojazd pełen ludzi po wyboistej i niebezpiecznej drodze poczujesz się słabo, a masz koło siebie Mistrza, który cię prowadzenia nauczył, który jest twoim najbliższym Przyjacielem i kocha cię, tak jak wszystkich, których chcesz dowieźć bezpiecznie — oddajesz Mu kierowanie i czując Jego ręce na swoich, jesteś bezpieczna. On przejmuje odpowiedzialność, On widzi i omija przeszkody; On zna drogę lepiej niż ty. A ty? Czujesz, jak kierownica w twoich rękach się obraca — raz w lewo, raz w prawo — czujesz jej dotyk i ruchy, ale wiesz, że siła, energia, wola, która nią kieruje, jest większa niż twoja; tylko przez twoje ręce przechodzi. Jedno jest jeszcze potrzebne — nie przeciwstawiać się. Niech ręce twoje nie schodzą z kierownicy, lecz niech będą czułe na każde jej drgnienie — muszą być powolne, ale nie bierne.



Jezus jest przy tobie



Jeśli pytasz, jak to wprowadzić w życie, poradziłbym ci. On jest przy tobie nieustannie. Wyobrażaj sobie Jego obecność (nie wygląd), np. to, że stoi za tobą, że czujesz Jego dłonie na swoich ramionach, i mów w duchu (jak się mówi do przyjaciela, nie odwracając głowy): „Wiesz, że pragnę dla Ciebie zrobić wszystko, ale nie wiem, co będzie najlepsze. Wiem, że mi pomożesz, a więc robiąc wszystko, co mogę, wedle najlepszej mojej woli i zrozumienia, ufam Ci i resztę (przebieg i rezultaty) oddaję Tobie". On na to czeka.


Chrystus Pan tak bardzo pragnie nam ulżyć, ułatwić drogę. Krzyżem jest samo życie — On nasze krzyże sam pragnie nieść. Nie narzuca ich nam, a zdejmuje. On ma dość sił, aby zdjąć cierpienia całego świata — gdyby świat chciał oddać Mu się w ręce... Jest piękny psalm „Kto się w opiekę" w wybitnym, rytmicznym i pełnym siły przekładzie Jana Kochanowskiego. Sądzę, że on mógłby ci służyć, gdyż posiada dynamikę i piękno formy literackiej (to tak jak mistrzowsko utkany dywan, który rozścielamy przed Panem).


Każde dzieło sztuki jest pośrednio hołdem oddanym Panu, jako dawcy obdarzającemu nas zdolnością stwarzania piękna w kształcie materialnym. Jeśli jest świadomie tworzone w tym celu, aby świadczyło o Bogu, jest formą modlitwy, naszą własną próbą uwielbienia Pana, wyrażenia Mu naszej wdzięczności, miłości, pamięci. Ale musimy pamiętać, że równie prawdziwą modlitwą jest każde działanie ludzkie tworzące dobro. Ludzka zdolność tworzenia dobra jest jednym z największych dowodów świadczących o prawdziwym ojcostwie Boga. Gdybyśmy nie byli bytami duchowymi wyłonionymi z Jego zamysłu miłości, nie bylibyśmy zdolni ani do odbierania, ani świadczenia dobra, które jest miłością aktywizującą się materialnie. Inaczej mówiąc, jak ciepło i blask jest właściwością ognia, tak właściwością miłości jest udzielająca się dobroć — dobroć, która stwarza i rozprzestrzenia dobro, gdziekolwiek tchnie.


Otóż Chrystus Pan był w życiu ziemskim żywą dobrocią, tj. nie powtarzał wciąż ludziom, że ich kocha, ale działał, był — uzdrawiał, leczył, wskrzeszał, łaskawie uwzględniając potrzeby ludzkie, nawet prymitywniejsze, jak głód, a zaczął od zaspokojenia potrzeby wina na weselu w Kanie. Był dobry, gdziekolwiek się znalazł, tworzył dobro na co dzień. Ewangelie nie wymieniają przecież wszystkich Jego czynów, a tylko przykładowe.


Spotkanie z Chrystusem w życiu — to spotkanie w obdarzaniu dobrocią. On żyje w Kościele, którego jesteśmy żywym ciałem — Nim samym pomnożonym w milionach, jak światło odbijające się w każdej kropli wody, udzielającym się fizycznie w czasie (dwa tysiące lat) i w przestrzeni (już prawie we wszystkich krajach świata). Czy tak wyglądałby świat, gdybyśmy w tym czasie zawsze uświadamiali sobie, że jesteśmy jednem z Nim, słowem, że Jezus żyje w każdym z nas?


On przyszedł na świat, aby dawać dobro, którego świat jest głodny. Kościół swój założył, aby nigdy i nikomu w żadnym wieku nie zabrakło Jego samego w żywej postaci — nie cienia, wspomnienia, tradycji, opowieści, a Jego żywego w świętych swoich.



Darzyć dobrem



Każdy, wstępując w obręb Jego Kościoła, obowiązany jest świadczyć sobą o Nim — darzyć dobrem, bo nie ma innej możliwości miłości bliźniego. A przez nas kochać i stwarzać dobro miał zamiar On. Czy ten Chrystusowy plan został spełniony i jak — osądź sama.


Chciałbym obecnie poruszyć to, co teraz jest najważniejsze dla całego Kościoła: nieść dobro, dawać, udzielać się, świadczyć sobą; w czasach najgorszego, śmiertelnego zimna rozpalić stos miłości dla całego Narodu. Bo jeśli zdołamy rozgrzać naród, rozpalimy ziemię. Jeden człowiek kochający może porwać setki innych, a setki zdolne są poruszyć miliony. Wiesz przecież, że miłość jest Jego, a tylko dobra wola — nasza; jeśli jej zabraknie, ograniczona zostanie na ziemi wszechmoc Pana. Pozostanie tylko działanie ludzkie, a jest ono samo w sobie niszczycielskie i niesie ziemi śmierć. Spotkać się z Chrystusem Panem możecie w aktywnej miłości, w niesieniu dobra wszędzie i wszystkim według ich potrzeb, a nie waszej woli.


Chrystus Pan przychodzi ku nam, aby ratować, pomagać, krzepić, ochraniać, karmić, leczyć i pocieszać. Idzie ku narodowi polskiemu w swoim Kościele. Jeśli nie zrozumiemy Go i Jego prawdziwych intencji, możemy się z Nim minąć. On chce działać przez każdego człowieka dobrej woli. Może pozostawić na boku martwe gałęzie lub całe bezpłodne krzewy swojej winnicy, narody, które odłączone od Jego ożywczego działania zginą, ale mogą, być może, stać się winne w oczach Pana zguby wielu ukochanych, najbiedniejszych Jego dzieci.


Chciałbym z całą powagą przedstawić Ci tragedię grożącą wielu zgromadzeniom, o ile nie zdobędą się one zespołowo na czynne współdziałanie z Chrystusem, któremu ślubowały wierność i posłuszeństwo. Chrystus Pan nie obiecuje swoim dobrowolnym przyjaciołom dobrobytu, wygody i wyróżnień w dobie powszechnej, grożącej całemu społeczeństwu niedoli — powołuje ich do współpracy nad zapobieganiem jej. Chciałbym też, aby umocniła się w was świadomość, że Chrystus Pan w swoim Kościele nie może działać inaczej jak miłością, wedle Jego własnej natury Boskiej — nieograniczonej — i ludzkiej, znanej nam z przekazów ewangelicznych. A Maryja Panna towarzyszy Mu.



Spotkanie z Chrystusem w śmierci



Pytałaś jeszcze o spotkanie się z Chrystusem Panem w śmierci. Otóż o ile w życiu iść będziesz „ręka w rękę" z Nim, czyli o ile Jego plany, Jego miłość, Jego dobroć będą i Twoimi, nie będzie „spotkania", ponieważ będziecie stale razem. Obrazowo przedstawię ci to tak. Jeśli już głęboko przeżywasz świadomość Jego obecności i wyobraziłaś sobie, że On stoi za Tobą i cicho mówi ci, co masz robić, a Jego dłonie czujesz na swoich ramionach — nadejdzie taki dzień, kiedy te przebite, najdroższe ci ręce ujmą cię silniej, goręcej, odwrócą ku sobie i ujrzysz Go twarzą w twarz; a czy obrót będzie łagodny, powolny, czy gwałtowny — nie będziesz tego rozważała ni czuła, bo ujrzysz oblicze Ukochanego, a Jego miłość osłoni cię. I nie umrzesz, albowiem opadnie z ciebie wszelka słabość, a pozostanie szczęście, szczęście na wieki. Tak jest, kiedy Miłość spotyka się z miłością.



O niebezpieczeństwie poznania wyłącznie intelektualnego z zaniedbaniem rozwijania w sobie miłości



6 XI 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.


Wydaje mi się, że absolutne zdanie się na intelekt z pominięciem intuicji szkodzi rozwojowi pełnej duchowości w tych zakonach, które stawiają na pierwszym miejscu rozwój intelektualny, nie pogłębiając równolegle i w równej mierze mistyki życia wewnętrznego. Chodzi mi o to, że życie wewnętrzne duszy powinno prowadzić do postępu w bezpośrednim zbliżeniu z Chrystusem Panem, który wówczas duszę objaśnia sam, a bezpośrednie „poznanie w Prawdzie" koryguje możliwość błędu uczynionego przez spekulację intelektualną przeprowadzaną przez ludzki umysł. Wszyscy wielcy doktorzy Kościoła byli, ogólnie mówiąc, mistykami — tak święty Tomasz z Akwinu, jak i święci: Augustyn, Katarzyna Sieneńska, Teresa z Avila, Jan od Krzyża...


Kiedy naruszona jest równowaga pomiędzy rozpoznawaniem rzeczywistości przez władze umysłu a rozpoznawaniem rzeczywistości świata duchowego poprzez wolę i miłość...


Nie bardzo rozumiałam, co ojciec Ludwik ma na myśli i poprosiłam o wyjaśnienie. Ojciec Ludwik zaczął tłumaczyć:


Przecież świat duchowy — to świat miłości, a bez woli nie ma pracy nad sobą, przezwyciężania egoistycznej wygody ciała na rzecz wysiłku duchowego, systematycznej pracy nad sobą, naginania się do wsłuchania w „głos wewnętrzny". To wymaga ciszy wewnętrznej. Konieczne jest odsunięcie od siebie wszystkich myśli rozproszonych i niepotrzebnych, odejście od spraw czasowych na rzecz spraw wiecznych — a więc trzeba ustawicznie przekraczać granice czasu, i to przekraczać bez przymusu, a wolą poznania Tego, kogo się kocha. Gdy brak miłości, możliwa jest „oschłość" duchowa prowadząca do pychy intelektu, który przejmuje powoli, a co gorsza niezauważalnie dla człowieka, rolę „głosu wewnętrznego", głosu naszego ducha, i on zaczyna prowadzić człowieka po bardzo niebezpiecznej drodze intelektualnego poznania rzeczywistości miłości bez zanurzenia się w niej — jak gdyby z zewnątrz, z ubocza.



Musimy zacząć żyć miłością



Nie można prawdziwie poznać miłości bez doświadczenia jej, bez wejścia w życie miłości, która jest energią duchową, życiem świata duchowego, nieustanną wymianą pomiędzy bytami stworzonymi a Stwórcą, który je kreował z miłości ku nim. W świecie duchowym żyjącym w prawdzie odpowiedzią stworzonych jest miłość wedle pełni ich możliwości kochania.


My, ludzie, nie możemy wkroczyć w wieczność świata duchowego rozpoznając czyli rozumiejąc jego istotę, ale musimy stać się jego uczestnikami, a więc musimy zacząć żyć miłością.


Pod tym względem ziemia jest przedszkolem, ale można skończyć na niej uniwersytet, a nawet zostać profesorem dla innych — zobacz świętych. Wszystko wedle pragnienia nauki, ale nauki — miłości.


Chciałbym Ci zwrócić uwagę na to, że jest to jedyna „nauka" dostępna absolutnie wszystkim, uniwersalna, poza czasem, miejscem, uzdolnieniami i warunkami — bo jest nie ludzka, a Boża, a więc wszechogarniająca, bezmierna, niezniszczalna (śmierć o. Kolbego była właśnie takim dowodem niezniszczalności miłości żyjącej w człowieku). Chciałem Ci wytłumaczyć, dlaczego tak niebezpieczny jest brak harmonii rozwoju wewnętrznego. Może on, tak samo jak przerost religijności traktowanej emocjonalnie, doprowadzić do praktycznego życia poza Kościołem Chrystusowym, bo poza miłością. W przypadku skrajnego rozwoju „pychy rozumu" może to doprowadzić człowieka do schizmy. Wszyscy inicjatorzy odszczepieństw, np. Luter, Kalwin, tą drogą poszli, bo pozostawali stale poza miłością.


Przy emocjonalnym traktowaniu wiary katolickiej jest ona płytka, niepogłębiona. Właściwie nie zna się Tego, kogo się kocha, a w każdym razie nie współżyje się w Nim. Kocha się swoje wyobrażenia o Bogu, a w dużej mierze kocha się też swoje emocjonalne sentymentalne wzruszenia. Wtedy grozi człowiekowi zagubienie się w pozorach manifestowanej pobożności przy braku prawdziwej miłości Boga, objawiającej się w codziennej miłości bliźniego, wymagającej woli, hartu i samozaparcia, a więc trudnej i prawie niewykonalnej bez wsparcia miłością Bożą, a więc bez stałego, serdecznego, bliskiego współżycia z Bogiem.


To są zagrożenia najbardziej powszechne i niebezpieczne zarazem. W zakonach przybierają tylko ostrzejsze i bardziej rażące formy. Bardziej mogą gorszyć, a przez to zrażać do Kościoła, ale zagrażają wszystkim, każdy bowiem człowiek ma przeciwnika w sobie, a to jest ten „skutek grzechu pierworodnego", który ciąży na nas wszystkich. Siły zła i nienawiści (upadli aniołowie) dopiero na tym mogą bazować. Nie docierają do nas inaczej niż poprzez nasze ułomności. Inni ludzie również przez swoje ułomności atakują nas, szczuci jak zwierzęta posłuszne woli tresera. Ale człowiek jest wolny i jeśli daje się „tresować", czyli podporządkowywać, i to woli innej niż własna w celu utrudnienia ludziom życia, szkodzenia im, to znaczy, że sobie pana wybrał, chyba że nie rozróżnia dobra od zła. Na ogół tak właśnie jest. Chwilowe dobro ciała identyfikowane jest z własnym, a inni ludzie osądzani są według kryteriów korzyści albo straty. Liczymy się z tymi, którzy przyniosą korzyść, bronimy się lub atakujemy tych, którzy, jak nam się wydaje, czegoś nam ujmują bądź do czegoś nie dopuszczają; oczywiście — do jakiegoś „dobra". Jakże rzadko jest to dobro wyższego rzędu, duchowe. Najczęściej tacy ludzie są naszymi lustrami — w nich odbijają się nasze braki. To nie jest miłe, ale jeśli człowiek korzysta z lustra nie — żeby się podziwiać, a żeby sprawdzić, czy czegoś mu nie brakuje, to dobrze, jeśli braki zauważy.



Jak odmawiać różaniec



29 IX 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.


Chciałbym wyjaśnić rzecz zasadniczą: różaniec jako przedmiot materialny nie znaczy nic sam w sobie, nie jest amuletem ani przedmiotem „cudownym"; tym bardziej nie jest „przepustką do nieba". Przez poświęcenie — tak samo jak medaliki, obrazy sakralne i inne przedmioty kultu religijnego — uzyskuje błogosławieństwo, którym Kościół w imieniu Chrystusa Pana dany przedmiot obdarza, uszlachetnia, czyni „narzędziem służby Bożej" w zrozumieniu natury ludzkiej, pragnącej dla wysiłku umysłu i woli oparcia w obiekcie materialnym. Cześć, jaką obdarzamy przedmioty, odnosi się nie do nich samych, a do idei, którą wyrażają sobą.


Powtarzam stale i z naciskiem: po śmierci ciała — w Bożym świecie bytów duchowych nie istnieje nie ujawnione kłamstwo i żadne pozory nie przesłonią prawdy. Formułki, pozory i gesty formalne nie nasycone treścią są niczym same w sobie, a co ważniejsze — mogą się stać świadectwem obłudy, fałszu, zakłamania, czyli plugawą, cuchnącą szatą duchową osoby „ubierającej się" tak w życiu na ziemi dla oczu świata. Nie jest tak — pocieszam — jeśli nie ma intencji „oszukiwania", a tylko niemożność dostosowania się do tego typu praktyk religijnych. I różaniec stanowi jedną z ozdób przebogatej ramy, którą otoczył Kościół istotę swej rzeczywistości duchowej — Chrystusa Pana.


Różaniec stanowi ułatwienie, pomost przerzucony przez Maryję Pannę dla ludzi, a może raczej mocne i solidne „poręcze" tego pomostu, po którym możemy zbliżyć się do Chrystusa Pana. Są ludzie, którym w ogóle poręcze takie nie są potrzebne, ponieważ idą lekko — ale większość szuka oparcia. Możesz przyjąć różaniec jako wysuniętą przez Maryję Pannę koncepcję pomocy w drodze do Jej Syna, opracowaną tak, aby służyła najszerszym masom ludzi wszystkich poziomów wykształcenia, ras i pokoleń.


Konstrukcja materialna jest niezwykle prosta, a przez to łatwa w użyciu, praktyczna, bo tania i niewielka, którą każdy może mieć zawsze przy sobie; pomimo to jest ona oparciem dla rozmyślań na temat całości Boskiej koncepcji zbawienia ludzkości. Jest oparciem, czyli punktem zaczepienia — ma określony początek, rozwinięcie i zakończenie. Ma logiczny podział na trzy równorzędne części. Ten tryptyk odmienny w klimacie uczuciowym uwzględnia potrzeby natury emocjonalnej człowieka, zaspokajając je w całej pełni. Jak uzupełniające się kolory — niebieski (radość, nadzieja, świt rodzącego się nowego świata), czerwień (ludzki trud, dojrzałość cierpienia i purpurowy ogień ofiary), złoto (chwała Boża, światło królestwa Bożego promieniujące przez bramy otwarte dzięki miłości Syna Bożego ku nam) — razem tworzą kolor biały, tak różańcowe tajemnice tworzą jedną zamkniętą całość opowieści o miłości Boga do człowieka, pomimo że rozłożone są na pełną gamę kolorów. Soczewką skupiającą tu pełnię światła i równocześnie rozkładającą je na tęczę barw jest osoba Maryi, Matki Bożej. Oślepiający blask Boga, aby mógł być przyjęty przez człowieka, zostaje rozłożony na cząstki, z których każda zawiera inny fragment całości, o odmiennym jak gdyby naświetleniu, klimacie, nastroju — a wtedy jest on łatwiejszy do zrozumienia i przyjęcia.


Ze względu na fizyczne uwarunkowania człowieka — takie jak proces myślenia przebiegający w czasie i domagający się kolejno postępującego uszeregowania wyobrażeń, aby je następnie, również kolejno i odrębnie, w umyśle rozważyć, ocenić i przyjąć — w różańcu istnieje kolejność, i to podwójna: kolejność faktów czyli punktów zaczepienia wynikających z siebie, a więc kolejność logiczna ułatwiająca płynność rozważań, i kolejność fizyczna poddająca rytm, odmierzająca czas potrzebny na odmówienie „Zdrowaś Maryjo", punktująca każdą dziesiątkę ziaren różańca dłuższym poważnym akordem „Ojcze nasz". To związanie ruchu fizycznego palców z rytmem wymawianych modlitw powinno ułatwić skupienie się (rozładowuje nieład odruchów przez nadanie wiecznie niespokojnym palcom ludzkim rytmu, a jednocześnie nie krępuje ich ruchów). Również rytmiczność modlitw powinna ułatwić koncentrację na temacie, a nie skupiać uwagę na wymawianych słowach. „Zdrowaś Maryjo" ma swoją własną melodię, jak motyw muzyczny czy werset w poezji, i tak należy je odmawiać, a skupić się intelektualnie na rozważanym temacie.


Ale wielu osobom nie odpowiada właśnie kolejność, uporządkowanie i rozważania skrępowane określonym czasem, ponieważ ich struktura wewnętrzna wymaga zupełnej „ciszy", wyeliminowania wszystkich zewnętrznych bodźców (łącznie z czasem), aby móc się intensywnie pogrążyć w rozważaniu, które ma jeden tylko temat. Podążają ku takiemu spotkaniu z Chrystusem, które będzie miało tylko jeden ton, barwę, melodię duchową. Takie zanurzenie się jest „głębsze" i pozostawia trwalsze skutki, ale wtedy, gdy dusza nie jest niepokojona skrupułami dotyczącymi form zewnętrznych. Dlatego takie niepokoje należy odrzucać. Wszystko to, co rozprasza i krępuje, co powoduje ustępstwa prawdziwej treści na rzecz formy, np. modlitwy, należy odsuwać. Trzeba wtedy przypominać sobie, że formy związane są z potrzebami ludzkiej, fizycznej natury człowieka i mają jej służyć, a nie przeszkadzać w spotkaniu duchowym nas z Bogiem.


Nie ma „lepszych" i „gorszych" modlitw czy nabożeństw. To są stopnie, po których mamy się wznosić ku Bogu. Wybieramy z niezmiernego bogactwa te, których proporcje dostosowane są do naszej własnej budowy; bo nie o to chodzi, po jakich stopniach szliśmy, tylko jak daleko dojdziemy. Różaniec jest modlitwą o starych tradycjach, wypróbowaną przez miliony ludzi, ale skuteczną tylko tam, gdzie nie była odmawiana mechanicznie. Jej esencją jest zawarcie w sobie całości dziejów ziemskich Chrystusa Pana i Maryi, ale i one są tylko kanwą; w oparciu o nie każdy indywidualnie może i powinien budować swój własny, osobisty stosunek do Boga. Tajemnice różańca — to reflektory oświetlające nam bardzo jasno i wyraziście stosunek Boga do ludzkości. Powinny wywołać w nas rezonans, wydobyć z nas odpowiedź: miłość, wdzięczność, zachwyt, uwielbienie, naszą własną modlitwę; ona jest celem prawdziwym.


W zamierzeniu Maryi Panny modlitwa różańcowa jest Jej własną pomocą. Pragnie Ona, abyśmy wraz z Nią, a więc łatwiej, zrozumieli miłość Jej Syna do nas. Maryja przez różaniec podprowadza nas ku Niemu. Powtarzam, tajemnice różańcowe — to „wyciąg" z Ewangelii, ale nie zastąpi Jej, i dlatego należy pamiętać, że sięgać trzeba do źródła.


Wiele osób szybciej i łatwiej wchodzi w łączność duchową z Chrystusem Panem rozważając bezpośrednio Jego słowa, a pomocą jest im właśnie wielka różnorodność i bogactwo wyboru tematów, np. z Kazania na Górze czy z przypowieści. Należy samemu wybierać strawę najodpowiedniejszą dla siebie. Bóg nas nie pragnie krępować; pragnie z nami być! Dlatego „stopnie" są konieczne, że do Boga się idzie (a nie stoi), ale trzeba wybierać te, które nas lekko niosą ku Niemu.


Różaniec nie może być traktowany jako pokuta, forma wewnętrznego przymusu. I nie trzeba się uważać za kogoś „gorszego" od innych, dlatego że trudno nam przychodzi odmawianie różańca. Różaniec nie jest obowiązującą dla katolików formą modlitwy, a jedną z wielu form, które nam Kościół w swojej mądrości podaje do wyboru. I nie ubliża w niczym Maryi Pannie to, że ktoś nie ma pociągu do tej właśnie formy modlitwy.


Maryja jest naszą pośredniczką i działa jako taka, podając różne propozycje. Serce Jej zranić może ten, kto do Jej Syna nie dąży, nie pragnie Go poznać, nie chce Jego miłości i szydzi z Jego ofiary. Natomiast ten, kto kocha Jej miłość — Jezusa — i stara się do Niego zbliżyć tą z dróg, którą dotrze najszybciej, taki człowiek ma całą pomoc Matki Bożej, która jest też i naszą Matką, doświadczoną, mądrą i radującą się z naszych starań. Trudność odmawiania różańca może być znakiem, że nie tą metodą mamy szukać zbliżenia z Panem. Być może On sam pragnie nami kierować i pragnie zupełnego uciszenia w nas, aby mógł przemówić do oczekujących w milczeniu.


Trzeba prosić nie tyle o pomoc w odmawianiu różańca, ile o pomoc w naszym dążeniu do złączenia się z Chrystusem Panem, o wskazanie właściwych metod, o jaśniejsze ukazanie nam, jak właśnie my możemy się zbliżyć ku Niemu. I o to właśnie powinniśmy prosić Maryję. Ona bez wątpienia wskaże nam tę naszą własną dróżkę.


A jako codzienne źródło tematów do medytacji powinny nam służyć Ewangelie lub całe Pismo święte, bo bez poznania nie może być zażyłości, tak jak bez wielu i ciągłych rozmów nie może być przyjaźni. Chodzi tylko o to, abyśmy rozmawiali ochoczo i szczerze, a o czym, to już On sam zadecyduje. Pozwólmy Mu na to i nie stawajmy się żołnierzem tak karnym, że aż mechanicznym. Mamy stawać się żołnierzem wiernym i gotowym na wszystko.


Tak więc radziłbym Ci czytać i rozmyślać z Pismem świętym w ręku, sięgając do tajemnic różańcowych, ale nie tylko do nich.



GŁÓD BOGA



25 IX 1976 r. Bartek o pewnym koledze, literacie, prosząc o pomoc dla niego.


Jemu potrzebna jest teraz pomoc, taka jaką kiedyś dałaś mnie. On jest zmęczony i nie widzi przyszłości. Swoją pracę traktuje tak jak ty — pisze o tym, na czym się zna, ale brak mu nadziei, czegoś, dla czego warto żyć, dla czego chce się żyć. Jest znudzony życiem, jakie prowadzi, środowiskiem, wszystkim, do czego ciągnął, co pragnął osiągnąć, ale co okazało się „nie tym". Miota się w duchu i szarpie ze sobą, nie widzi nowej drogi, bo jest zabłąkany: ze wszystkich stron krajobraz jest nieciekawy, smutny, we mgle.


Oczywiście wiemy, że jest głodny Boga. Po prostu każdy Go szuka i spodziewa się znaleźć pod postacią swoich pragnień. Ale Bóg jest sobą i nie stosuje się do pragnień fantazji ludzkiej. Jest większy niż możliwości naszej wyobraźni, nieskończenie bardziej poważny i wspanialszy. Ludzki robak, który szuka nory małej i ciasnej, zaskoczony zostaje, gdy ofiarowuje mu się najcudowniejszą niebosiężną gotycką katedrę. A Bóg nie chce ustąpić — to człowiek musi dorosnąć do swojego domu w wieczności. A czym jest katedra, choćby najdoskonalsza, w porównaniu do naszego Domu: bez ścian i ograniczeń, domu pulsującego ogniem, w którym jest muzyka i cisza, życie przyjaźni, miłości i zrozumienia, samotność w złączeniu z Panem i rozkwit wszelkiej myśli, wiedzy, ogród wiecznie dojrzewający, a nie znający zgnilizny ani śmierci.


Kiedy tu będziesz — a wierzę w to — jaką radością będzie dla mnie móc ci ukazać nasze szczęście!


Dobrze byłoby otworzyć mu oczy na nowe światy, o ile oczywiście on zechce. Jednak do jego wyobraźni powinno przemówić to, co jest pięknem. Nie jest zepsuty wewnętrznie, zachował wrażliwość sumienia. Ma do siebie wstręt, dlatego że przez wiele lat kąpał się w pozorach wartości; jadł rzeczy niestrawne w przekonaniu, że to, co mu zachwalają, musi być tego warte. Snobizmy i mody wreszcie sfermentowały w nim i teraz jest pusty, ale to jest właśnie pora dobra na chleb dla ducha. Spróbuj. (...)


Prosi o to wiele osób, w tym rodzice i jego polegli koledzy, a to jest dla mnie i dla ciebie ważne, prawda? (...) Zależy mi na tym. Widzę, jak się chłopak męczy, a bądź co bądź walczył i drogie mu jest to, co nam, a tylko przesłonięte zostało na pewien czas przez snobistyczne środowisko, z którego już się wydobywa.



Mówi ojciec Ludwik.


Musisz pamiętać o tym, że jesteśmy twoimi rzeczywistymi przyjaciółmi, to jest, że rozumiemy cię, kochamy i nie zwracamy uwagi na drobnostki, ponieważ łaczą nas sprawy niezmiernie poważne i tylko one mogą wpłynąć na nasze wzajemne stosunki. Powinnaś czuć się względem nas zupełnie swobodna, nieskrępowana i szczera.


...I nie zwlekaj dłużej ze spowiedzią. Bez Chrystusa życie nasze nie ma blasku, szare jest i martwe, podczas gdy przy Nim rozwijamy się i przynosimy owoce.



Mów Jezusowi o wszystkich problemach



15 X 1978 r. Mówi ojciec Ludwik.


Pytasz, jak masz się poddać działaniu woli Boga, jak zbliżyć się ku zażyłości z Chrystusem. Mów Mu o wszystkich swoich problemach — zamiast z ludźmi, mów z Nim. Nie próbujesz nawet. Staraj się pomówić z Nim o tym. Proś Go o pomoc w darowaniu przez ciebie win, proś o umiejętność zapominania i darowywania. Dziękuj Mu też za wszystko, co otrzymujesz; bo wdzięczności trzeba się uczyć. Nie poddawaj się „nastrojom", pokusom i zmęczeniu. Ufaj Chrystusowi we wszystkim i staraj się odczytywać Jego wolę, nie twoja. Proś o ciszę wewnętrzna i spokój, a tych, których życiem duchowym lub zdrowiem jesteś zatroskana, polecaj Panu szczególnie.



10 I 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.


Staraj się dziękować za wszystko, co ci dzień przyniesie, a wieczorem za to, co otrzymałaś. Dotyczy to wszelkiego dobra, o jakim się dowiadujesz, którego doświadczyli twoi bliscy i ci, za których prosicie (którzy też powinni być wam bliskimi).



Dobrze, że wiesz o swojej słabości



5 II 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.


Dobrze, że o tym mówisz. Rzeczywiście jesteście słabi i mało możecie, prawie nic, lecz Bóg może wszystko, i to tylko jest ważne. Dobrze by było, abyś zawsze pozostawała w świadomości swojej nieudolności i słabości, bo nic tak nie szkodzi, jak mniemanie, że się samemu coś robi (dużo i dobrze), podczas gdy to czyni Jezus przez was. Natomiast nie jest dobrze, kiedy mając właściwą ocenę siebie, masz niewłaściwą — Chrystusa Pana. Widzisz w Nim cień tylko zamiast wszechmocy pełnej majestatu. Rozumiem, że łatwiej zbliżyć ci się do Niego jako do przyjaciela, ale jest to Przyjaciel wszechmogący. Jeżeli chcesz więcej wyprosić dla ludzi, wstawiaj się z większą miłością, żarliwiej, tłumacząc i usprawiedliwiając, a także przepraszając Pana za ich winy. Proś też o wstawiennictwo Maryję. Ona nigdy nikomu nie odmówi, możesz być spokojna.


Mówisz, że trudno ci modlić się samej. Nie jesteś sama — Duch Święty żyje w tobie i On się modli do Ojca prosząc za tobą. Zaufaj Mu i proś o opiekę nad tobą Jego świętości i mocy. Nie widzę, co by ci mogło przeszkadzać w rozmowie z Chrystusem, jeśli jej naprawdę pragniesz. On cię słyszy, nawet jeśli ci się wydaje, że nie, i że trudno ci się skupić. W takim przypadku ofiarowuj Panu te trudności. Możesz oddawać Mu tylko to, co masz, co z ciebie wypływa: oschłość, oziębłość, niemożność skupienia się, napięcie i zdenerwowanie. Jeśli oddasz to wszystko Chrystusowi Panu, On to przemieni, a ciebie uleczy. Lecz musisz też rozumieć, że czasem trzeba przyjąć taki stan też jako dar, jeśli nie ma w tym wyraźnego działania zła, np. złości czy niechęci; jeśli natomiast tak to czujesz, proś o ochronę, opiekę i uwolnienie cię, zwracając się do Maryi, Matki i Opiekunki.



Im większe zadanie życiowe Bóg wam wyznacza, tym większego zaufania pragnie



7 II 1979 r. Mówi ojciec Ludwik, udzielając rady dla bliskiej znajomej, której plany życiowe związane z małżeństwem zostały „wywrócone".


Plany człowieka nie zawsze są planami Boga. Może to być tylko próba zdecydowania, wierności i stałości dla zupełnie innych zadań. Jeśli człowiek przywiąże się do swoich planów, zerwanie ich jest krwawe jak ciężka rana. Jednak nie jest śmiertelne, ponieważ Pan nasz nigdy nie odrzuca nikogo, kto pragnie z Nim iść. Pan tylko pragnie zrozumienia, że to my mamy służyć Jego planom (nawet jeśli On zechce je zmieniać wielokrotnie lub zburzyć nasze własne, a jak sądziliśmy — Boże zamierzenia), a nie że my według własnych chęci wybieramy sobie sposób służenia Mu. On jest Ojcem zarówno nas, jak i swoich planów dla nas. Im większe zadanie nam wyznacza, tym większego zaufania pragnie. Oddanie całkowite — na życie i śmierć — z miłości do Niego gwarantuje, że On powierzy nam z zaufaniem sprawy poważne.


Pomimo cierpienia trzeba ufać w Jego miłość i stałe kierownictwo i wszystkie wydarzenia przyjmować jako Jego dar. Radzę wam, podziękujcie Panu z całego serca za to, co uczynił (bo i przez złą wolę innych — którą dopuszcza — Pan może działać, gdy chce). Praca na nią już czeka, niech się nie martwi, bo to jest bezużyteczne, a służy tym, czym może, co umie, spokojnie już składając przyszłość w Sercu Jezusa kochającemu ją bezgranicznie.



8 II 1979 r. Mówi Matka.


Dziecko moje, jestem z tobą stale, troszczę się o ciebie bardziej niż za życia; proszę, nie odnoś moich dawnych błędów do mnie obecnej. Pytasz, „czy bardziej może ci pomóc w zwalczaniu lenistwa ten, kto był leniwy, czy też przeciwnie" — myślisz o mnie.


Widzisz, ja proszę za ciebie wraz z wieloma innymi osobami, lecz pomóc tak, że cała się odrodzisz i zostaniesz przemieniona, może tylko Pan. Nie jest łatwo walczyć ze sobą, lecz On, który cię kocha, może cię całkowicie uzdrowić. Proś Go o to, a my będziemy prosić wraz z tobą. I pamiętaj, córuś, że On pragnie nas uzdrawiać, a tylko czeka na nasze „chcę". Wiedz też, że twoje siły są wymierne i nie możesz zrobić wszystkiego, coś powinna, bo powinnościom nie ma końca.



Mówi ojciec Ludwik.


Wiem, że najbardziej gnębi cię to, że masz za wiele spraw naraz. Radzę ci, oddawaj każdy dzień do dyspozycji Panu, tak by On mógł twoim czasem gospodarować. Myśl też o tym, co jest najpoważniejszą sprawą dnia i wokół niej ogniskuj wszystkie inne zamierzenia. Praca? Tak, ale ważne jest to, co i jak wykonasz, a nie ile zużyjesz na nią czasu. Proś o pomoc i w tych sprawach. (...)


Powiedz Z., że Pan nasz nikogo nie odrzuca, a każdego pragnie przyciągać do siebie, działając w sposób dla niego możliwy do przyjęcia. Tego trzeba się uczyć, a tworzyć też silną więź życzliwości. Oprócz modlitwy konieczne jest również poznawanie się, aby móc sobie nawzajem świadczyć jak najwięcej dobra.



17 III 1979 r. Po spotkaniu z koleżanką, która w widoczny sposób zmieniła się: była radośniejsza, bardziej ufna, silniejsza... Mówi ojciec Ludwik.


Widzisz, jak Pan nasz działa, gdy się Mu zaufa? On jest Tym, który działa, wy tylko pomocnikami, czasem obserwatorami Jego cudów. Jeśli On znalazł wśród was punkt oparcia, nie zrezygnuje nigdy, chyba że sami przeszkodzicie Mu działać; lecz jeśli będzie dobra wola, będzie obfity połów. Przypomnij sobie, jak On kazał uczniom zarzucić sieć — kiedy i z której strony łodzi. Oni nic nie wiedzieli, tylko usłuchali. I wam to pozostaje: poddać się Jego kierownictwu i w każdym momencie pytać o radę, słuchać...



POMOC W ROZWOJU —RADY DLA KIEROWNIKA GRUPY MODLITEWNEJ



11 III 1980 r. Mówi ojciec Ludwik.


Dary otrzymywane nie powinny być zakopywane, a rozwijane, ponieważ mają służyć szerzej; po to są dane. Ponadto wszyscy powinni rozwijać się w pełni, a nie jedni bardziej niż inni. Pełny rozwój następuje wtedy, gdy człowiek biorąc — daje. Należy to umożliwić wszystkim, zachęcając tych najskromniejszych i nie „zajmując pierwszego miejsca" dlatego, że weszło się wcześniej do grupy. Pan nie uwzględnia pierwszeństwa, które ludzie sobie uzurpują.


Wy nie wiecie, do jakich zadań Pan was przeznacza, lecz powinniście w imię miłości bliźniego starać się, aby nikt z was nie zostawał ograniczany w rozwoju. Może się okazać, że później, kiedy zostanie pozostawiony sam wobec swojego własnego zadania, nie da sobie z nim rady, gdyż nigdy nie był samodzielny, a opierał się na wspólnocie.


A czy nie powinien?


Wspólnota modlitewna to gniazdo, z którego macie wyjść w świat. Łączność między wami może być bardziej duchowej niż fizycznej natury. Wychodząc na zewnątrz musicie być samodzielni duchowo, a więc mocno związani z Panem, na Nim oparci całą mocą woli i serca, w Nim zakorzenieni i pewni Jego miłości i pomocy. Właśnie różnorakie dary są tą dawaną wam „na wyrost" rękojmią pomocy i miłości Pana do was. Ale w istocie są one narzędziem pomocnym w służbie Bogu i dlatego należy o nie dbać. Zwróćcie uwagę na „najmłodszych" i angażujcie ich do pomocy, a nie do asysty.


Zwróćcie też uwagę na kształcenie intelektu. Trzeba czasem poradzić, polecić lub zainteresować, zwłaszcza „nowych", odpowiednią lekturą. Powinniście czasem porozmawiać z nimi, pojedynczo lub w grupce, aby zorientować się, co kto czyta, i zalecić każdemu lekturę odpowiednią dla jego etapu rozwoju, zainteresowań i poziomu wiedzy.


Pojedynczo dawane zalecenia i rady nie zastąpią pewnego rodzaju kierownictwa. Formacja wspólnotowa nie zastąpi intelektualnej, obie powinny przebiegać równolegle. Jeśli zechce (chodzi o kapłana-opiekuna), radziłbym, aby opracował pewne propozycje w dwóch, trzech wariantach, np. z położeniem nacisku na problemy filozoficzne, teologiczne i etyczne w aspekcie społecznym, do wykorzystywania zależnie od zainteresowań osobistych, lecz z zaznaczeniem tekstów: obowiązujących dla wszystkich — przede wszystkim Pisma świętego i pomocniczych do pełniejszego zrozumienia Pisma, ponadto pomocnych w rozwoju wewnętrznym. Zalecałbym układ od najprostszych i najłatwiej przyswajalnych do trudnych, np. Jana od Krzyża, Teresy z Avila itp., przeplatając lekturę różnymi wzbogacającymi uzupełnieniami, nawet lekkiego typu, ale opartymi na idei rozwoju człowieka ku Bogu i służbie Bożej we współpracy z Nim. Myślę tu o biografiach ludzi, zwłaszcza ostatnich lat (de Foucauld, matka Teresa, o. Kolbe i wielu innych). Te moje sugestie prowadzą do tego, byście się nie zagubili w lekturach bez wyboru o różnym poziomie i nie poprzestawali na tekstach łatwych.



Uciekaj zawsze do Chrystusa



2 III 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.


Pragnę ci zaproponować, żebyś z miłości do Chrystusa zechciała przyjąć to wszystko, co cię niepokoi i rozbija wewnętrznie, w duchu zadośćuczynienia za swoje winy i w duchu pokuty. Nie rób nic więcej, tylko mów Jezusowi: „Panie mój, Przyjacielu, Tyś za mnie oddał życie. Ja mogę Ci oddać tylko ten mały ból codzienny. Przyjmij go jako dowód mojej miłości". Mów też często, jak tylko możesz, że ufasz Mu i polegasz na Jego miłości do ciebie i na Jego kierownictwie. Poza tym nie zajmuj się więcej analizą tego, co ci dokucza, nie zaprzątaj sobie tym myśli. Zagarniaj wszystko to, co ci się narzuca z zewnątrz, i oddawaj Jemu.


Ojcze, jeśli to są pokusy i myśli podsuwane mi przez szatana, to jak mogę je oddawać Chrystusowi?


Ty nie oddajesz pokus, ale swoje udręczenie — a On je natychmiast przyjmie, aby cię uwolnić. Jeśli tego nie robisz, to pozostajesz nadal ich więźniem. Czy nie czujesz, jak bardzo zostałaś przez nie oplątana, spowita, obezwładniona wewnętrznie? Celem szatana jest zawsze oderwanie was od Boga, wszelkimi środkami, jakimi dysponuje — a jest ich mnóstwo — i zawsze z nim przegra ten, co liczy tylko na siebie. Słusznie myślałaś, że nie możesz walczyć ze złem niewidzialnym: oczywiście ulegniesz mu — ty! — ale to samo zło truchleje przed władzą Pana naszego. Dlatego uciekaj zawsze do Chrystusa, a nie od Niego.


Proszę cię, miej cierpliwość i zaufanie. Staraj się przytulić do Jezusa jak najbliżej. Oddaj Jemu swoją obronę i ufaj Jego miłości. On zna każde drgnienie twego serca.



Rzućcie się w ramiona Pana



Jak obserwuję, nie tylko tobie, ale wam wszystkim nie jest łatwo modlić się samotnie. Zbyt wielki jest teraz nacisk „świata" z jego niepokojem, natłokiem wrażeń i grzechem. Codziennie zanurzacie się w nim i nigdy nie wychodzicie zupełnie czyści, ponieważ nie możecie przeciwstawiać światu miłości prawdziwej — miłości Pana. Kiedy nauczycie się żyć Jego miłością — nie swoją — będziecie zdolni ogarniać nią i w niej zanurzać wszystkich ludzi i sprawy każdego waszego dnia. Dobrze, że już rozumiecie waszą słabość, nieudolność i skłonność do zła, a także egoizm i brak miłości. Trzeba tylko, abyście w tym miejscu nie pozostawali, a całą mocą woli, umysłu i serca rzucili się w ramiona Pana — który was oczekuje, aby uczynić was prawdziwą swoją własnością. A wiesz, że Bóg jest miłością darzącą. Pragnie On nasycić was sobą, udzielić się wam w swojej mocy, w swoim ogniu, w swojej miłości. Pragnie stać się towarzyszem każdej sekundy waszego życia, abyście nie gubili się już, nie smucili, lecz zostali nasyceni radością.


Takie są pragnienia Pana naszego, Jezusa Chrystusa, względem swego odnowionego Kościoła, który ma wyjść z pozycji obronnych i zacząć zdobywać dlań świat.


Czy dawniej tak nie było?


Było tak zawsze, ale nigdy jeszcze nie było takiego zepsucia i zła. Dlatego łaska Boża wychodzi szukającym Pana naprzeciw w niespotykanej dotąd obfitości, łaskawości i miłosierdziu. Zbliża się dzień „dobrego łotra" i potrzeba naszemu Panu wielu uczniów, którzy staną się Nim samym dla zbawienia ludzi, niosąc Go im wszędzie.



O pokorze



3 III 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.


Pan nasz jest niewyobrażalnie święty. Jego miłość i miłosierdzie są nieograniczone. Ale Pan pragnie dać się poznać. Powoli się do was przybliża, odsuwa wasze wyobrażenia o Nim jak kolejne zasłony. Ceń sobie bardzo to pragnienie Jego miłości i bądź Mu wdzięczna — a wdzięcznością dziecka jest ufność i pokora.


Ty masz zupełnie błędne pojęcie o pokorze. To nie „korzenie się " czy „bicie pokłonów", „czołganie się", „leżenie na ziemi" — nic z zewnętrznych form. To jest stawanie przed Panem w całej swojej biedzie i małości, stawanie w prawdzie. A prawda jest taka, żeśmy zawsze niedoskonali, zawsze mniej lub bardziej brudni, a przede wszystkim wobec Niego jak malutkie dzieci, niemowlęta, tak słabi, bezradni i we wszystkim zdani na Niego. Trzeba uznać swój stan i przyjąć go z godnością, to znaczy w prawdzie, nie udając przed Chrystusem Panem — który nas zna dogłębnie — tego, czym się nie jest, nie pozując, nie grając roli nadczłowieka. Bo wszelkie kłamstwo i fałsz wstrętne są Bogu (i śmieszne, bo nieskuteczne), a ujawniają jedynie stopień waszej pychy i rozmiar błędu w ocenianiu siebie — czyli ogrom miłości własnej. Aby mówić z Panem, trzeba stać się sobą, bytem stworzonym, zależnym, ale ukochanym i odkupionym.



Dzień święty — potrzeby duszy



8 III 1981 r., niedziela. Mówi ojciec Ludwik.


Cieszę się, żeś ten dzień postanowiła poświęcić Bogu. Dla ciała potrzebny jest odpoczynek, odprężenie, zwolnienie czynności, ograniczenie wrażeń, a także — co bym ci bardzo polecał — przechadzka na świeżym powietrzu. Jednak dusza jest nieskończenie cenniejsza niż ciało, a tak mało myśli się o jej potrzebach...


A jakie są potrzeby duszy?


Dusza ludzka odpoczywa „w Panu" — przy Nim! Msza święta jest wspólnym uczestnictwem Kościoła w Ofierze Chrystusa trwającej ponad czasem, zawsze żywej, zawsze odkupującej was (wyzwalającej z niewoli grzechu) i oczyszczającej. W czasie Mszy świętej powinniście wszyscy pragnąć tych owoców ofiary Chrystusa, prosząc o nie z całego serca. To jest prawdziwe uczestnictwo, nie jest nim natomiast bierna obecność. Ale dusza człowieka żyjącego „w świecie" bywa tak zmaltretowana, tak głodna Boga, tak słaba i zmęczona, że potrzebny jest jej dłuższy czas na przylgnięcie doń, odprężenie się, wywikłanie z natrętnych myśli, niepokojów i chaosu, w jakim przebywa.


Dlatego w niedzielę należałoby skupiać uwagę na Panu, robiąc to, co konieczne, ale nie słuchając już bodźców absorbujących — pozornie biernie —jak radio, telewizja, książki rozrywkowe, muzyka rozrywkowa itd., itd. Bo nie chodzi tylko o relaks ciała i zabawienie intelektu, ale o zdrowie duszy, o jej wyzwolenie z wielokierunkowych bodźców płynących od intelektu, wyobraźni i emocji.


Teraz, kiedy piszesz we względnej ciszy, bez towarzyszenia radia, możesz mocniej zogniskować się na tym, co ja ci mówię, tak jak przedtem na modlitwie (bez pośpiechu i wyznaczonego czasu jej trwania). Wtedy też Pan może cię leczyć, umacniać i ożywiać.


Co dzieje się we mnie, kiedy rozmawiamy?


Otwierasz się na nasz świat, „wietrzysz" mieszkanie swej duszy, wpuszczasz niejako świeże, czyste powietrze. I musisz mi przyznać, że nigdy ci ono nie zaszkodziło, prawda? (...)



Rekolekcje



Tak jak obiecałem, będziemy z wami modlić się i was wspomagać. Teraz sprawa metody. Nabożeństwo pojednania, takie jak ostatniego czwartku, byłoby dobre. Modlitwa wstawiennicza jest bardzo potrzebna i skuteczna, ponieważ Chrystus Pan życzył sobie, abyśmy się za siebie wzajem modlili, i łaskawie was wysłuchuje. Ale najważniejsze jest, abyście zdawali sobie sprawę, że to On działa i Jego moc uzależniona jest od waszej dobrej woli niewtrącania waszych własnych uzupełnień, tj. od nieprzeszkadzania Mu.


Taką przeszkodą może być wasza pycha, ambicja własna, napięcie emocjonalne, zdenerwowanie, brak zgody i głębokiej życzliwości pomiędzy wami; także usilne pragnienie zrobienia jak najwięcej zgodnie z planem. Tymczasem plan musi być, ale ramowy, i niekoniecznie wszystko musi przebiegać zgodnie z nim. Oddajcie kierownictwo Panu i spokojnie dostosowujcie się do tego, co On działa.


Jeśli chcecie rzeczywiście pomóc tej młodzieży, zaufajcie Panu i oddajcie Mu ją.



Zły" kapłan



21 VI 1981 r. Wyłożyłam ojcu Ludwikowi swoje żale na kapłana w rażący sposób lekceważącego swoje obowiązki. Spytałam na koniec, dlaczego Bóg znosi to, że tacy ludzie deprawują otoczenie i szkodzą wiernym zależnym od siebie, gorszą ich i odpychają od Boga.


Odpowiem ci, że taki jest Kościół, jacy ludzie w nim. Konieczna jest reforma i oczyszczenie, a tego mogą dokonać tylko nowi biskupi, nowy prymas i młode pokolenie księży. Oni to widzą i pragną oczyszczenia.


Bóg znosi nas wszystkich, chociaż najokrutniejszy ból sprawiają Chrystusowi Jego źli kapłani, zwłaszcza wśród proboszczów, profesorów, wychowawców w seminariach duchownych — wszędzie, gdzie mając jako kapłani wpływ, stanowią wzór (często odrażający). Tu potrzeba nieustającej ofiary i modlitwy.


Dobrze, że widzisz, jaki jest rzeczywisty obraz życia parafialnego w naszym kraju; nie można żyć złudzeniami. A jednak Najświętsza Maryja Panna potrafi i to przemienić. Jedyne, co ty możesz, to oddawać Go (tego kapłana) w ręce Maryi z prośbą o ratunek. Tylko Ona może wyprosić Mu łaskę przejrzenia i przemiany. Za Niego nikt się nie modli, a wiele osób myśli o Nim źle — a to nie pomaga.


Przestań teraz rozmyślać na Jego temat, bo to ci nic nie da. Msza, którą ten kapłan odprawia, jest „ważna", a konsekracja Hostii sprawia, że Pan wkracza do twojego serca. Jeśli Pan pozwala się dotykać rękom łapczywym i zachłannym — ty tym bardziej powinnaś przepraszać w imieniu tego kapłana i swoim, i tym godniej przyjmować Pana. Nie rań serca Pana odchodząc od Niego; i tak cierpi tu w samotności (w pustym kościele, przeważnie zamkniętym, do którego nikt nie chodzi poza niedzielną Mszą św. lub Mszą zamówioną i opłaconą — bo odprawiane są tylko wtedy).


Dlaczego Ojciec mówiąc o tym kapłanie „pisze" dużą literą?


Każdy ksiądz jest sakramentalnym następcą Chrystusa Pana. Piszę tak przez szacunek dla sakramentu kapłaństwa. Nie sądź Go (tego kapłana) i odwróć się od myśli o Nim.



O pracy nad sobą



12—13 VII 1982 r. Mówi ojciec Ludwik.


Pan nasz, Jezus Chrystus, pragnie w was widzieć swoich pomocników w dziele ratowania ludzi słabych i nieświadomych, jak również tych, którzy oddali się na służbę szatanowi, ale bezmyślnie, nie wiedząc, komu służą, myśląc, że służą sobie i swojemu dobru.


Ale oni mogą uważać, że służą naprawdę swemu dobru?


Dobro prawdziwe jest tylko duchowe. Tak zwane „dobre warunki" materialne są przydawane przez Pana wedle Jego miłości do was — jeśli wam nie przeszkadzają w służbie. Ale świat naprawdę nie jest terenem gromadzenia dóbr. To wszystko jest „prochem i niczem". Dziecko może otaczać się zabawkami, ale człowiek dorosły nie powinien gromadzić i zabiegać o rzeczy „dobre" dla dziecka.


Kto jest człowiekiem dorosłym według ciebie, Ojcze Ludwiku?


Człowiek dorosły to ten, kto wie, po co żyje, czuje się za siebie odpowiedzialny przed Bogiem i traktuje swoje życie jako służbę na takim odcinku, który go pociąga. Specjalną miłość do czegoś — czyli powołanie — daje Pan w odpowiedzi na oczekiwania i pragnienie człowieka, które zna, choćby jeszcze nie było ono przez człowieka uświadomione. Talenty i zainteresowania, często wszechstronne, są darem dodawanym przez Stwórcę stworzeniu z Jego hojności, lecz człowiek sam nimi gospodarzy i zdarza się, że oddaje je wszystkie za jedną „perłę", czyli za głębokie i prawdziwe powołanie do miłowania bezinteresownego, inaczej — do służby, jak np. brat Albert, siostry szarytki, ojciec Beyzym, A. Schweitzer...


Służba Bogu jest zawsze wezwaniem człowieka do współpracy z Panem, a Bóg to miłość darząca, rozlewająca się, wzbogacająca, prawdziwie bezinteresowna. Nie jest to domena człowiecza, lecz Boża, i przystępując do takiej służby człowiek z reguły nie jest jej godzien i nie jest zdolny służyć prawdziwie wiernie i wedle Bożej myśli. Dlatego Bóg staje się jego przyjacielem i towarzyszem w pracy. Swoją łaską i mocą uzupełnia wysiłki człowieka i powoli urabia go sobie na współpracownika. Im więcej poddania się codziennym „światłom" i prowadzeniu Pana, tym szybciej dokonuje się przemiana.


Ale jeśli człowiekowi pomimo oddania się rozumowego, a więc obejmującego sferę intelektualną, zależy nadal bardziej na dobru jego samego niż służby, o ile nadal tkwi on w głębokiej miłości do tego wszystkiego, co, jak mniema, jest nim samym (i czego nawet Bogu nie pozwala naruszyć ani uszczuplić) — wtedy Pan pozwala mu żyć jak chce, tylko w człowieku zaczyna się rozłam, walka wewnętrzna bolesna i męcząca. Buntuje się intelekt, który ocenił i zdecydował się wybrać to, co najlepsze — a więc życie z Bogiem i dla Niego — i wyrzuca sprzeniewierzenie i niewierność sferze emocji, które nie chcą zrezygnować z niczego, co objęły w posiadanie. Wola jest szarpana niemiłosiernie przez obie walczące ze sobą strony. Staje się stronnikiem to jednej władzy, to drugiej, nie może pełnić swego prawdziwego zadania — wykonawcy nakazów umysłu oświecanego sumieniem.


Przemieszczenie sfery emocjonalnej, w której umieściło się „ja" takiego człowieka, jest skutkiem grzechu pierworodnego, bo „ja" prawdziwe — dusza ludzka jest ponad wszystkimi władzami natury ludzkiej, nie podlega im, lecz powinna kierować nimi harmonijnie, spokojnie, zdecydowanie i zawsze w świetle sumienia, wypełniając radośnie i z wdzięcznością każdą wolę Ojca. Taką była Maryja Panna w pełni człowieczeństwa, takiego jakim miało ono być w zamierzeniu Bożym. Staje się też ono rzeczywistością w każdym, kto zaufa Chrystusowi Panu tak silnie, iż powierzy całkowicie Jego staraniom swoją chorą i skrzywioną osobowość.


U was najczęstszym błędem jest emocjonalny stosunek miłości do samego siebie. Pycha wasza nie bazuje na wyższości i sprawności intelektualnej, a na „zakochaniu się w sobie" — ślepym, ponieważ jednocześnie widzicie swoją niedoskonałość i nie chcecie z niej wyjść z lęku przed bólem. Tymczasem ból trwa, bo Pan dopuszcza, aby środowisko oczyszczało was z tego, co tak wrosło w was, że uważacie je za „siebie". Im bardziej chronicie swoją „własność" przed jakimkolwiek zamachem na nią ze strony innych, tym większy opór stawiacie pracy Ducha Świętego w was. Największym i najcięższym przewinieniem jest utwierdzanie się w kłamstwie, stałe przerzucanie winy na innych, szukanie usprawiedliwień, bronienie „do upadłego" swoich racji, a przede wszystkim fałsz i zakłamanie motywacji, które uniemożliwić mogą stanięcie kiedykolwiek w prawdzie przed Panem, czyli możliwość uzdrowienia tych schorzeń duszy.


Gdybyście zdecydowali się przyznawać przed sobą, co wami kierowało w waszych stosunkach z bliźnimi, dlaczego wykonaliście takie a nie inne działania, na czym wam naprawdę zależało, co chcieliście osiągnąć, jakie motywy kierują wami — pokryte hipokryzją mnóstwa pretekstów i pięknosłowia — wówczas zobaczylibyście zawsze i niezmiennie czuwającą, gwałtowną, gorącą miłość własną. Jeśli nie odwrócicie się ku Boskiemu lekarzowi i nie zaczniecie szczerze i mocno prosić o uzdrowienie, pomoc i ratunek, Pan może dopuścić, że wasza miłość własna, śmieszna i dziecinna, stanie się wszystkim widoma, ośmieszy was, a wasze otoczenie zgorszy i od was odrzuci.



Pan będzie was oczyszczał



Pan pragnie dla was tego, co najlepsze, i nie zrezygnuje z was, skoro oddaliście się Jemu, ale dlatego właśnie, że was miłuje, będzie was oczyszczał z wszelkich złudzeń i fałszywych mniemań o swojej doskonałości. Jeśli nie chcecie przewlekać okresu oczyszczenia, czyli cierpienia miłości własnej, oddajcie się Panu z ochotą i ufnością, a On pomoże wam wedle swego miłosierdzia, którego bardzo wszyscy potrzebujecie. (...)


Żeby chcieć wyzdrowienia, trzeba mieć świadomość swojej choroby w całej jej grozie. Bo kto opanuje swoją miłość do siebie samego i ustawi siebie obok bliźnich swoich — a nie przed nimi — ten nie będzie przeżywał niepokojów i tortury niepewności: „Czy aby otoczenie nie osądza mnie źle?" lub „Czy udało mi się zachować tak, jak chciałbym, aby myślano o mnie?", „Jak wypadłem?", „Co o mnie myślą?", „Czy mnie lubią?", „Dlaczego mnie nie doceniają, nie kochają, nie słuchają...?" itd., itd. Miłość własna, plon grzechu, jest waszym największym wrogiem, bo nie pozwala wam służyć skutecznie i niszczy obraz Chrystusa, który pragnęlibyście przecież stawiać przed ludźmi (a powinniście z czasem stać się nim — sami). Otóż na tym etapie waszego rozwoju potrzebny jest system samokontroli.


Codzienny rachunek sumienia?


Nie codzienny, a każdorazowy w przypadku silnej reakcji na cudze zachowanie w stosunku do was. Będzie to rachunek sumienia kierowany przez światło Ducha Świętego. Stanąwszy przed Panem w prawdzie i szczerości proście, aby Bóg wskazał wam źródło cierpienia i jego przyczyny. Bóg używa niedoskonałości bliźnich dla wykazania wam waszej własnej. Dlatego należy natychmiast i całkowicie odłożyć sprawę winy bliźniego (bo jest ona oczywista i wynika z jego własnej niedoskonałości) i zająć się własną. Sprawdźcie dokładnie, czy, czym i w jakim stopniu sprowokowaliście reakcję bliźniego bolesną dla was, co jest przyczyną takiej reakcji — sięgając w głąb i nie zadowalając się usprawiedliwieniem: „Taki już jestem" i „Trzeba mnie takiego przyjąć", bo takie usprawiedliwienie tłumaczy jednakowo obie strony wykazując obustronną niedoskonałość (co jest oczywiste) i nic więcej nie daje.


A więc u źródła mojego zachowania, wypowiedzi, reakcji leży co? Niecierpliwość, agresywność, nieśmiałość, duma, pragnienie przewodzenia, dążenie do podporządkowania sobie innych, żądza zajęcia pozycji lepszej, pierwszej, uprzywilejowanej? Lęk przed zburzeniem we własnych oczach i w oczach innych osób mitu, jaki tworzę na swój temat, jest jednym z najpospolitszych powodów zazdrosnej o uzurpowane sobie prawa i przywileje, a więc agresywnej postawy obronnej. W obronie swego „ja", ustawionego wysoko na cokole pychy i okadzanego przez was nieustannie duszącą i zaciemniającą rzeczywisty obraz chmurą pochlebstw, usprawiedliwień, wytłumaczeń, gotowi jesteście toczyć prawdziwe wojny. Wrogiem waszym jest każdy, kto stwierdzi zgodnie z prawdą, że „król jest nagi", bo jest. Dlatego szukacie wciąż nowych ludzi, którym będzie można przedstawić swój obraz do adoracji, jaka mu się należy w waszym mniemaniu. Natomiast ci, którzy was poznali i nie mają ochoty na towarzyszenie wam w postawie samouwielbienia, osądzani są przez was surowo jako egoiści i ludzie zarozumiali, złośliwi, wrodzy wam lub niedojrzali.


Chcę, abyście dobrze zrozumieli, że nie ma nikogo „dojrzałego" pomiędzy wami, a jeśli będziecie trwać w pozycji ochrony „ego" przed działaniem Pana, nie dojrzejecie nigdy, sprzeniewierzycie dary, zawiedziecie Chrystusa, a wasz wstyd i żal będzie z wami w wieczności, bo jeżeli otrzymaliście więcej niż inni, z tego też będziecie się rozliczać przed Panem.


Każdy błąd ukazany wam przez Pana przy pomocy niedoskonałych bliźnich jest szansą na pozbycie się go. Będzie nią moment zauważenia i stwierdzenia w prawdzie, że „jestem próżny, gadatliwy, żądny uznania i pochwał, lekceważę zdanie innych, drażni mnie wszystko to, co nie jest zgodne z moimi wyobrażeniami, pragnę osiągnąć znaczenie, posłuch, stanowisko, dążę do korzyści i pragnę zapłaty, wdzięczności, liczę na rewanż, chcę mieć to, co mają inni, albo więcej, cierpię z powodu niedoceniania mnie, braku osiągnięć, uznania, pieniędzy, powodzenia, na które zasługuję (według swego zdania)" itd., itd. Trzeba przed Panem „rozesłać" swoje błędy, winy, żale, pretensje i urazy, a wtedy w Jego blasku zobaczymy, że to nie my zostaliśmy zranieni, a nasza opinia o sobie jako o osobie we wszystkim doskonalszej niż jest nią w rzeczywistości.


Chciejcie uwierzyć, że nie ma w was ani miłości, ani ufności, wierności, prawości, odwagi, męstwa, a przede wszystkim brak wam uczciwego spojrzenia na siebie. Wierzycie jak dzieci, że jesteście tacy, jakimi zapragnęliście być, i usilnie odgrywacie swoje role: mądrych, sprawiedliwych, głębokich, pobożnych, a nawet świątobliwych, gdy tymczasem jesteście słabi, pyszni, niewierni i niewdzięczni, chwiejni, kłótliwi, zazdrośni i zawistni między sobą, niezdolni do miłosierdzia i przebaczenia, drażliwi, obraźliwi, a często brniecie w ciężki grzech zawziętości, złości, złośliwości, mściwości, chciwości i niesprawiedliwości, zwłaszcza w osądzaniu bliźnich. Słowem — nic co ludzkie nie jest wam obce. Dzielicie niedoskonałość całego rodu ludzkiego i jego grzechy.



Dary Boże dla was to narzędzia służby, a nie wyróżnienie



Dlatego właśnie Pan nasz przybywa wam z pomocą. Wasza absolutna bezradność, słabość i niezdolność do wydobycia się samemu z tego stanu, w jakim znaleźliście się, wywołuje współczucie Chrystusa Pana i gorące pragnienie przyjścia wam z pomocą. Z królewską wielkodusznością nie tylko przebacza wam, ale dla zachęty obdarza was swoimi darami, aby okazać wam, jak bardzo was kocha. Wy natomiast dary te przyjmujecie jako dowód wybrania was, wyróżnienia, uprzywilejowania. Kiedyż zrozumiecie, że to narzędzia dla rąk, które nic bez nich nie mogą i nie potrafią uczynić.


Pan nasz powołuje każdego, ale do miłości bezinteresownej, do współżycia ze sobą — z miłością. Dary to narzędzia wzbogacające lub wręcz umożliwiające wam przejawienie waszej miłości do bliźnich. Jeśli przemienicie je w symbol wyróżnienia was, w coś, co was zdobi, wyróżnia i stawia w pozycji uprzywilejowanej — biada wam! Wtedy Pan odsunie się od was i pozostawi was samym sobie, i cokolwiek zrobicie, będzie skrzywione, niepełne, interesowne, aż może się stać wręcz szkodliwe. Patrząc na was ludzie odsuwać się będą od Pana naszego, staniecie więc na pozycji wrogów Chrystusa Pana, jak stanęli ongi faryzeusze oparci o własną pychę i pewność swego wybraństwa i doskonałości etycznej.


Ostrzegam was, gdyż nigdy, aż do śmierci nie będziecie bezpieczni przed zdradzeniem Pana naszego, a nieprzyjaciel znający ułomności natury ludzkiej najczęściej atakuje od strony nieuporządkowanej i wybujałej miłości własnej. Jeszcze raz podkreślam, ważna jest natychmiastowa analiza waszych reakcji i ich motywacji w świetle Ducha Świętego, skrucha i przeproszenie za błąd i za krzywdę wyrządzoną bliźniemu: prośba o naprawienie jej przez Pana i prośba o uzdrowienie naszych schorzeń, a także wdzięczność za ich ukazanie. Jeśli się wyjątkowo zdarzy, że jesteście bez winy, oddajcie ból i żal Panu, a za tego bliźniego tym bardziej módlcie się, bo ukazano wam, jak bardzo potrzebuje on modlitwy. Jedni za drugich wciąż proście z braterską miłością.



Pan wyrównuje zło przez nas uczynione



29 XII 1982 r. Mówi Matka.


Każdy z nas, który tu dopiero widzi, ile zła wyrządził swoim bliźnim (czasem nieświadomie lub nie zdając sobie sprawy z ciężaru konsekwencji i winy, czasem ze złej woli) przerażony jest ogromem win. I każdy natychmiast błaga Pana, aby On zechciał ze swej miłości i łaski wyrównać zło przez nas wyrządzone. Bo my możemy już tylko prosić (nie mówię o niebie, bo tu Pan nasz daje nam współudział w pomocy wam; ale nie znajdzie się w nim nikt obciążony winą wobec swego bliźniego — nie odżałowaną, nie odcierpianą, nie wynagrodzoną).


Wedle siły naszego żalu, skruchy i naszej miłości do Jezusa, On, kochając nas, darowuje nam nasze winy, ale wtedy Jego sprawiedliwość powoduje, że wynagradza je też i tym, którym byliśmy winni, jeszcze na ziemi, jeżeli są tam, lub w naszym świecie. Dzięki tak nieskończonej wyrozumiałości i miłosierdziu niebo otwiera się również i przed tymi, którzy tylko dlatego, że wiele od „bliźnich" wycierpieli, przyjęci są wprost w rozwarte ramiona Jezusowej miłości, która zmazuje wszystkie grzechy świata. Właśnie dlatego, że On jest tak nieskończenie miłosierny i gotów zawsze przebaczać, godzien jest Pan nasz, Jezus, nieskończonej chwały, uwielbienia, wdzięczności i bezgranicznej miłości, a tak często jest przez ludzi w sposób haniebny i okrutny odrzucany, wzgardzony, wyszydzony. To też widzimy.


Niebo nie jest zaślepieniem, błogim odpoczynkiem w nieświadomości, słodką i ckliwą bezpamięcią. Niebo jest stanem pełni szczęścia w świadomej miłości z Panem, jest rzeczywistością jasną, pojmowaną przez całą naszą osobę z uwielbieniem, zachwytem, szacunkiem, czcią, podziwem i radosnym przyzwoleniem. Świadomość nasza nieporównywalnie wzrasta, gdyż nie jest niczym zaciemniona (jak na ziemi np. przez ograniczoność percepcji, potrzeby ciała, emocje, błędy, zło). Widzimy i pojmujemy prawdziwie miłość Boga nie tylko do siebie, ale do wszystkiego, co zechciał powołać do istnienia. Znamy — poza czasem i przestrzenią — dzieje rodzaju ludzkiego, plany Boże dla człowieka od początków do końca ziemskiego istnienia, i wszędzie we wszystkim oglądamy Jego twórczą miłość. Wiemy też o tym, jak sprzeciwia się Panu wszystko w was, co macie „własnego", czego nie chcecie poddać miłości Pana. Wiemy, bo pilnie śledzimy rozwój ludzkości i rozwój tych spraw i ludzi, którzy są nam drodzy. Towarzyszymy wam, inspirujemy, wspomagamy, prosimy za was i wręcz współtowarzyszymy, kiedy Pan nam zezwoli, a wy nie odrzucacie nas. Taka sytuacja jest teraz na ziemi, a zwłaszcza w Polsce.



Sumienie jest organem duszy



19 III 1982 r. Mówi Matka.


Pytasz, czy te struktury — wola, uczucia, wyobraźnia itp. — są tak od siebie oddzielone, że można je traktować osobno. To tak, jak zmysły w człowieku: węch, wzrok, słuch, dotyk, smak i wiele innych jeszcze nie dosyć zbadanych, z których również idą sygnały dla nich właściwe, ale tylko do właściciela, zrozumiałe dla niego, przez niego klasyfikowane, wybierane i oceniane. Słowem, każda struktura wewnętrzna czerpie informacje z zewnętrznego świata swoimi własnymi receptorami, ale one wszystkie są „opracowywane" w świetle sumienia, które jest organem duszy.


Sumienie oświetla emocjonalny czy intelektualny obiekt naszego wyboru, a wtedy wola ludzka opowiada się za lub przeciw wyborowi — prawidłowo lub nie.


Widzisz, sumienie narażone długo i stale na wybór, który ono wskazuje jako zły, fałszywy, szkodliwy, czy błędny staje się chore — milknie lub rozkojarza się. Wtedy tylko Bóg może je uzdrowić, jeśli człowiek zwróci się o ratunek do Pana; natomiast Bóg nigdy nie odrzuci prośby człowieka.


Jeśli widzicie objawy choroby sumienia, nic nie pomożecie apelując do woli, intelektu czy uczuć człowieka — wtedy trzeba prosić Pana o uzdrowienie duszy, bo tylko On może tu poradzić. Wszelkie nałogi są taką właśnie chorobą sumienia, jak również zatwardziałość w błędzie. Mówię ci to dlatego, że chciałabym pomóc wam w zderzeniu z taką właśnie sytuacją w człowieku. Dlatego narkomanów, alkoholików, kryminalistów, ludzi nasyconych złem i działających „po trupach" dla własnej korzyści trzeba powierzać miłosierdziu Boga, stawiać pod Krzyżem, zanurzać we Krwi Chrystusa i błagać Pana o ich uzdrowienie.



Jak pomagać alkoholikom (i nie tylko im)



23 VI 1968 r. Mówi Bartek.


Czy ty wiesz, jak trzeba podchodzić do alkoholików? Ja teraz wiem. Trzeba w nich budzić nadzieję i traktować ich jak ludzi normalnych, zdolnych do przezwyciężenia nałogu, nigdy nie poniżać, nie myśleć z pogardą (...to obciąża więcej). Trzeba im stawiać cel, w imię czego mają walczyć, i podkreślać, że to jest walka, przezwyciężanie, że poddawanie się pijaństwu jest zdradą, odstępstwem, sprzeniewierzeniem powierzonego nam dobra: naszego ciała, naszej możności służenia przez nie. Każdy z nas jest „żywym kawałkiem" Polski, należy do niej i to tym bardziej, gdy dobrowolnie chciał jej służyć, a nikt nas z tej służby nie zwolnił. Tymczasem człowiek znajdujący się pod wpływem nałogu jest zdrajcą: z własnej woli sprzeniewierza dobro przeznaczone do służby społecznej — którym jest sam — wykorzystując je na swój prywatny użytek.


Nie trzeba mówić, że pijaństwo jest wadą czy „grzechem", czy że nie jest "przyjemne" — dla tych, którzy mu ulegają, jest przyjemne, inaczej nie piliby — ale kłaść trzeba nacisk na to jak gdyby „dezerterstwo", samowolne okaleczanie się, doprowadzanie do „stanu nieużywalności", powodujące, że stajemy się potem niegodni i niezdolni do służby, która trwa. Wiesz, co nią było dla nas przez te całe długie lata? Zdobycie dojrzałości wewnętrznej, wytrzymałości, cierpliwości, zdolności oceny nie tylko dobra i zła (ocenialiśmy to w czasie wojny już, choć prymitywnie). Tu chodzi o jasne widzenie przyczyn zła i przez to — o umiejętność zapobiegania mu w przyszłości w „naszej" Polsce. Żeby coś zrozumieć, trzeba się z tym dobrze zapoznać, no ale nie tak, żeby przejść na drugą stronę barykady. Widzisz, ja to teraz dobrze rozumiem, bo i ja zaprzepaściłem swoje możliwości przez uleganie pijaństwu. Teraz wiem, co było główną winą: poddanie się, brak chęci do walki, „złożenie broni", a także zakłamywanie się.


Bo wierzyłeś sugestiom.


Tak, uwierzyłem, dałem w siebie wmówić, że już jestem niepotrzebny, do niczego się nie nadaję i nie nadam w przyszłości, że moje życie jest moją prywatną własnością i mogę robić z nim, co zechcę. Pamiętaj, jeżeli kiedyś te myśli ci się nasuną, nie wierz im! To kłamstwo, to pierwszy krok ku zniszczeniu siebie. I broń przed tym innych.



Sens życia



Sens życia polega na wyjściu poza kochanie siebie. Trzeba znaleźć samemu cel, ku któremu warto dążyć. Ten cel trzeba tak mocno ukochać, aby chcieć wszystkie siły poświęcić mu; aby na drodze ku niemu, którą jest życie, zapomnieć o sobie. Wiesz, o czym mówię; dla nas był i jest jeden cel (mówię o tobie, o mnie, o twoich i moich przyjaciołach, żyjących lub będących tu). Widzisz, nie ma innej drogi, jak wyjście poza siebie, ale jest wiele „obiektów miłości", przyczyn, dla których człowiek oddaje się „na służbę". Wiesz, że i one się jednoczą, wypływają z jednego Źródła i ku Niemu wracają, ale są tak rozmaite, żeby dać szansę wyboru, takiego, który danemu człowiekowi najbardziej odpowiada.


Ważne jest to, że jeżeli raz dobrowolnie coś wybierzesz, jesteś już na drodze ku temu i odwrót z tej drogi jest zdradą samego siebie, czy mnie rozumiesz? Życie jest odcinkiem drogi, którą trzeba przebyć, aby udowodnić sobie, że się chciało nią iść. No to rozumiesz, że niezależnie od długości, którą nam wyznaczono, której nie znamy, musimy iść, „być w ruchu", nie stać i nie siedzieć. Szybkość, z jaką idziemy, lub walka, jaką toczymy z przeszkodami na drodze, udowadnia, z jak wielką ochotą idziemy. Rozumiesz, że im większa miłość nas „pogania", tym większy mamy impet, tym dalej się znajdujemy w momencie śmierci. Ale jeżeli zastanie nas śmierć siedzących albo leżących...? To właśnie powodują nałogi.


Wiem, z jaką pogardą patrzą ci, co idą, na leżących na poboczu drogi: z tym większą, im idących jest mniej, a leżących — wielu. I ja tak patrzyłem, nie wiedząc, że patrzę z pozycji leżącego. Proszę cię, nie patrz tak na nikogo. Każdy, dopóki żyje, może się podnieść, o ile nie zawrócił wprost z drogi, nie zdradził. Póki jest na drodze, jest „żołnierzem na służbie" (mówię ci to ze względu na W.). Trzeba budzić w nich nadzieję na dobrnięcie, budzić ambicję, wskazywać ich niezbędność i użyteczność. (...)


Dobrowolny wybór jest zawsze na całe życie, tylko przejawia się stosownie do okoliczności jako służba „z bronią w ręku" w potrzebie lub służba swoimi umiejętnościami w okresie pokoju. Pierwsza jest koniecznością, obroną, a i próbą naszej miłości, druga — właściwą służbą: twórczością, ulepszaniem, doskonaleniem, powiększaniem ogólnego dobra narodu, duchowego i materialnego, bo całość musi być harmonijna, doskonała, wszędzie jednakowo prawidłowa. Dlatego nie ma rodzaju pracy „nieważnego", mało wartego. Wszystkie są równie potrzebne, ale dla każdego z nas najważniejsze jest, aby praca nasza była możliwie bezinteresowna, czysta, pozbawiona pobudek interesowności, chęci wyzysku, oszukania, nadużywania przywilejów; i nigdy nie powinna być czyniona „kosztem innych ludzi".



Modlitwa za uzależnionych



20 XI 1968 r. Mówi Bartek (o pewnej osobie).


Dopomożenie jej nie jest łatwe i na szybkie efekty liczyć nie można. Ona już prawie nie ma wolnej woli; cała poddała się tym samym siłom, które mnie tak opanowały. Są straszne, potężne i działają z ukrycia, ale i one nic wobec miłości Boga nie znaczą.


Trzeba tę osobę ofiarowywać w opiekę Chrystusowi, prosząc o uleczenie, o uzdrowienie po prostu. Tu potrzebna jest Jego siła i pomoc. Ale też trzeba starać się otaczać ją atmosferą miłości i dobroci — one wtedy „źle się czują".


Ale będą się starały odciągać swoją ofiarę od niosących jej pomoc?


Będą odciągać, ale będą i przegrywać. Za nią trzeba się bardzo, nieustannie modlić. Jest jak ciężko chory: sama już nic nie może uczynić, ale jej stan może ulec poprawie. Trzeba za nią i w jej imieniu przyjmować Komunię świętą i ofiarowywać ją samą Bogu w czasie Przeistoczenia — po prostu być przy niej (duchowo).



O narkomanach



30 V 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.


Mogę ci powiedzieć, że ani Wacek, ani Geniek (narkomani) nie są chorzy psychicznie, ale bez pomocy mogą się takimi stać —już na zawsze. Dlatego Pan stara się pomóc im przez łańcuch ludzi dobrej woli. Słuszne jest, aby nimi zajęły się osoby bliższe im (...). Im potrzebny jest też mądry ksiądz, a w ogóle spowiedź, powrót do domu Ojca, który czeka. Są zbyt bezbronni, aby mogli się sami obronić.



O potrzebie wychowania do odpowiedzialnego rodzicielstwa



11—12 VII 1969 r. Znajoma mówiła o dylematach kobiet w wielu rodzinach chłopskich, wielodzietnych, biednych, których mężowie piją nagminnie i przymuszają je do współżycia, co owocuje przyjściem na świat kolejnego dziecka, zaś „księża i misjonarze bez przerwy nawołują do licznego potomstwa i zakazują używania jakichkolwiek sztucznych środków". Matka odpowiada na jej pytania.


Człowiek posiada zbyt wiele godności, aby być przymuszanym do kreacji nowego człowieka i powinien sam decydować o czasie poczęcia, aby przygotować jak najlepsze warunki nowo narodzonemu dziecku. W wypadkach takich, o jakich ci mówiono (nałogowy alkoholizm męża), kobieta ma prawo decydować sama, zwłaszcza że to ona ponosi główny ciężar i odpowiedzialność i jest bardziej przewidująca od nieodpowiedzialnego męża. Kościół rozumie trudności i nie przeciwstawia się ogólnie ograniczaniu potomstwa, a tylko metodom stosowanym dotychczas (szkodliwym dla zdrowia, a jeszcze bardziej dla psychiki kobiety — o czym mało jeszcze wiecie...). I nie poprzez zabijanie nie narodzonego dziecka (stanowisko Kościoła w sprawie „przerywania ciąży" nie może być inne, skoro jest to zabójstwo nowego człowieka), a poprzez powstrzymywanie się od poczęcia prowadzi właściwa droga rozumnych i dojrzałych ludzi. Opanowano zaś już dostatecznie znajomość cyklu biologicznego u kobiety, aby móc uporządkować te sprawy, a w małżeństwo wprowadzić harmonię i godność. Trzeba opierać się o metodę biologiczną.


A swoją drogą pewne wymagania trzeba stawiać. Bierność i brak godności u kobiet powoduje, iż prymitywne instynkty ich mężów pozostają ślepe i nie kontrolowane wolą przez całe życie. A przecież człowiek powinien stawać się w ciągu życia zdyscyplinowany i wychowany wewnętrznie, tak aby być poddanym samokontroli, móc dysponować sobą świadomie, a nie pod wpływem chwili (czy alkoholu). To jest opinia nasza — stąd. (...)


Sprawy tak poważne, jak możliwość kreowania nowego człowieka, powinny być traktowane odpowiedzialnie — przez mężczyznę również, tym bardziej że ta dziedzina jest przez mężczyzn traktowana zupełnie beztrosko i nadal tak prymitywna jak w epoce kamiennej. Najwyższy czas, aby zacząć się wychowywać wzajemnie „po ludzku".



O zabijaniu dzieci nie narodzonych



27 X 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.


Zabijanie dzieci nie urodzonych, ale poczętych jest zbrodnią wyjątkowo ohydną w oczach Boga, lecz ma na usprawiedliwienie (w Jego oczach) głęboką ciemnotę ludzką, nie rozumiejącą, że zabija coś, czego nie widzi, co wydaje się własnością organizmu dzieciobójczyni, a nie odrębną istotą ludzką złożoną jej w opiekę przez Boga. Ludzie nie rozumieją wspaniałomyślności Bożej i Jego aktu zaufania do człowieka, któremu powierza opiekę nad następnym pokoleniem ludzkim. Winne temu jest jednostronnie biologiczne i materialistyczne rozumienie świata, a w tym życia na ziemi (w nim i człowieka). Nie rozumie się, że człowiek jest przypadkiem wyjątkowym, następuje tu bowiem połączenie dwóch światów, że ludzie są bytami duchowymi, istotami żyjącymi w świecie ducha: kiełkującymi na ziemi, czerpiącymi soki żywotne i oddającymi je po śmierci — materii, czyli rozwijającymi się na podłożu materialnym, ale nie będącymi sami w sobie materią. (Podobnie nie można utożsamiać bakterii z pożywką, na której rosną i rozmnażają się; pomimo że w tym są uzależnione od niej, nikt nie nazwie ich jednym z nią).


Człowiek jest ziarnem ducha sianym ręką Boga w materii i musi „wzejść" w materii ożywionej duchem — w ciele matki. Jako byt duchowy złączony jest z Ojcem (Stwórcą), a z matką — z którą jest złączony cieleśnie — również powinien być złączony duchowo! Łącznością duchową jest miłość i tylko miłość. Kiedy miejsce łączności duchowej — miłości — zajmuje i przecina ją nienawiść, następuje akt zaprzeczenia woli Boga przez wolę człowieka — nowy akt sprzeciwu przez nową Ewę. Jest to bunt przeciw miłości Boga do człowieka, bunt, który każdorazowo zakłóca porządek świata duchowego nie mniej niż zabójstwo Abla przez Kaina (porównanie z pierwszą zbrodnią zanotowaną w Piśmie świętym ma akcentować jej potworność, której nie umniejsza powszechność zbrodni dzieciobójstwa) .


O ile Bóg może wybaczyć winę nieświadomości i głupocie ludzkiej, a także skutkom presji wywieranej na człowieka słabego przez opinię publiczną, ohydną w swej wścibskości i zainteresowaniach intymnym życiem innych ludzi, o tyle nic nie może wytłumaczyć ludzi inteligentnych, np. lekarzy, którzy się na takie ustawy zgadzają, a tym bardziej tych, którzy je uchwalili, zwłaszcza że są to mężczyźni — bardziej winni (i bardziej bezlitośni dla winy kobiet) przez niefrasobliwy udział w poczęciu dziecka i bardziej skłonni do zbrodni niż do odpowiedzialności za powołane do życia istnienie.


W świecie chrześcijańskim rozwijać się powinna odpowiedzialność społeczna — tj. prawa powinny uczyć odpowiedzialności za własne postępowanie, a nie ułatwiać poczynania niegodne człowieka. Są to sprawy ważne, zwłaszcza u nas, gdzie wciąż za winy jednych ciężko muszą płacić inni, aby wyrównać zło dziejące się w Polsce przed oczyma Pana i zachować Jego miłość do naszego narodu jako całości.



Obrona życia nie narodzonych. Dzieło Miłosierdzia



29 XII 1982 r. Ojciec Ludwik odpowiada na pytania pewnego kapłana.


Przekaż, że to, co robi ojciec Krzysztof, leży w samym jądrze miłosierdzia, bo największym miłosierdziem jest obrona życia, i powiedz, że bardzo radzimy, aby zainteresował się książką o. Krzysztofa. Można jej poszczególne tematy drukować oddzielnie, potraktować jako tematy do prelekcji, kazań czy wydawnictw typu nowenn w całości zagadnienia nt. „daru życia"; zaprzeczanie tego daru przez zabijanie nie narodzonych dzieci jest jednym z głównych śmiertelnych grzechów narodowych; drugim jest morderstwo duszy i ciała przez alkoholizm.


Powiedz też, że miłosierdzie jest prawem i obowiązkiem całego Kościoła, zwłaszcza jego sił czynnych, dlatego powinno obejmować różne zgromadzenia, a w nich tych, którzy już wykazują takie zainteresowania. Ojciec Krzysztof jak najbardziej do takich należy, tak samo jak ci, którzy zajmują się samorzutnie (a powinni mieć pomoc i wsparcie) bezdomnymi, narkomanami, chorymi w szpitalach i w domach, ludźmi bezradnymi, niepełnosprawnymi umysłowo, upośledzonymi itp. Jeśli macie mówić o miłosierdziu, to musicie zobaczyć potrzeby i cierpienia ludzkie. W Ewangelii jest jeden miłosierdzie pełniący człowiek — Samarytanin. Chrystus Pan był nim zawsze. Jeśli słowa będą bez działania, będą niszczyły dzieło miłosierdzia w Kościele, a nie szerzyły. Trzeba o tym wiedzieć.



Za ludzi zło czyniących powinniście się modlić



27 X 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.


Chodzi o to, aby myśląc o złu, pamiętać i jego źródle: inspiracji sił zła i nienawiści, które w naszym państwie, obecnie, mają pełną wolność działania, ponieważ się w nie (upadłe anioły) nie wierzy, a więc nie przeciwstawia się im. Nie wolno natomiast zapomnieć o ludziach złu służących, którzy aż do chwili śmierci mogą wybierać i których Chrystus Pan pragnie uratować. Dlatego nie można im zamykać dróg ratunku, a przeciwnie, starać się wykazać dobrą wolę pomocy im, nie potępiać ich, a tylko ich sposób postępowania. Trzeba im dawać do zrozumienia, że tak jak broni się nie narodzonych dzieci polskich, gotowym jest się do obrony i pomocy im samym, gdy tego będą potrzebować. Można wymienić wiele sytuacji: chorobę, kalectwo, depresję i manię samobójczą, degradację, przykrości czy tragedie rodzinne, słowem — wiele sytuacji, które mogą spowodować załamanie i w których jest się gotowym do niesienia im pomocy, rady i pociechy.


Trzeba, aby tacy ludzie zrozumieli, że nie są potępieni przez Kościół, że się za nich modli i nie odtrąca, a przeciwnie, pragnie się ich też powitać jak marnotrawne dzieci. A przede wszystkim powinni zrozumieć, że Chrystus Pan ich kocha, że Bóg, w którego nie wierzą, stworzył ich z miłości, kocha ich bezgranicznie bez względu na ich winy, i jedno słowo żalu czy miłości w prawdziwym zrozumieniu swoich win może Go ku nim wezwać. A ponieważ nikt nie zna swojego dnia ani godziny śmierci, powinien chociaż o tym jednym pamiętać, że nigdy nie jest za późno, i jeżeli nie stać nas na nic innego, pozostaje zawsze jeszcze zawierzenie miłosierdziu Bożej miłości i oddanie się Jemu — do Jego rąk.


Trzeba o tym mówić korzystając z okazji, ponieważ nie wiadomo, czy następna się zdarzy — wam i takim ludziom — a miłosierdzie Boże działa. Ci, co śmiać się mogą z was dzisiaj, jutro może sobie przypomną wasze słowa, i może wówczas się na nie otworzą.


Sytuacja ludzi, którzy usiłują przemocą przeciwdziałać prawom Bożym i przeciwstawiają się miłości, w tym również miłości do Polski, umniejszając ją samą (w przyszłych pokoleniach) i współpracując z nieprzyjacielem waszym — sytuacja takich ludzi jest zła. Za takich powinniście się modlić.



O małżeństwie



12 VI 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.


Ślub chrześcijański jest przysięgą złożoną dobrowolnie wobec Boga, aby para przezeń pobłogosławiona stała się zaczynem nowego życia we wspólnocie. Wspólnota rozbita przestaje być wspólnotą — działanie Boże zostaje w tym miejscu „zawieszone", ograniczone jak gdyby i sakramentalna jego moc odrzucona przez ludzi, którzy najpierw o tę moc prosili. Wobec Pana jest to odrzucenie Jego wspaniałego daru, mającego łączyć tę nową komórkę z Nim, a ponieważ sakrament małżeństwa jest dany dla wspólnoty dwojga ludzi po to, by ją uświęcać i coraz silniej związaną poddawać działaniu oczyszczającemu i doskonalącemu w Kościele Bożym, gdzie ma rozrastać się i owocować w zdrowiu i miłości wzajemnej, dlatego wspólnota ta rozbita na odśrodkowo i samodzielnie działające cząstki pozostawia je uboższe, niż były przedtem (przed przyjęciem sakramentu).


Spróbuj oprzeć się na takim podobieństwie. Małżeństwo to nie poszczególna „cegła" (każdy z nas indywidualnie), którą Pan za jej zgodą umieści w przewidzianym dla niej miejscu, i nie dwie „cegły", a element zupełnie nowy; można określić go jako np. „prefabrykat", np. gotowe okno z ramą, szybami i klamkami. W budowli Pańskiej pełni ono już inną rolę niż pojedyncze cegły; nie da się rozdzielić na elementy składowe bez uszczerbku. Nie są Panu potrzebne poszczególne nie pasujące do siebie deski, połówki okien, szyby, klamki, gwoździe itd.


Człowiek jest odpowiedzialny przed Panem za swoje czyny, zwłaszcza wobec drugiego człowieka. Tam gdzie działa egoizm, powstaje zaprzeczenie wspólnoty miłości, zaczyna działać nienawiść, która zawsze skłóca, rozdziela i oddala ludzi od siebie. Często zaczyna się niezasłużone cierpienie, a poszkodowana jest każda z rozbitych cząstek, często bardziej ta mająca się lepiej (we własnym mniemaniu).


Wszystkie wynikłe stąd skrzywienia leczy Pan, o ile człowiek z nimi zwraca się do Pana. Lecz jak to jest rzadkie. A więc człowiek z „rozbitym powołaniem" długo dochodzi do siebie, a często nigdy już nie otrząśnie się z bólu. Jednak Pan nasz w swoim miłosierdziu uwzględnia to cierpienie i przyjmuje je jako nową, inną drogę oczyszczania się i dojrzewania ku Niemu. Mało tego. On zezwala, aby to cierpienie (często wieloletnie, głuche, zasnuwające cały świat szarą mgłą), aby ono stawało się ofiarą okupującą niejako fakt wyłamania się z planów Bożych całej wspólnoty rodzinnej. W świetle sprawiedliwości Bożej tzw. „ofiara" (strona poszkodowana) kupuje często życie wieczne dla „krzywdziciela", stając się dla niego — przez swoje cierpienie — zbawcą, a zarazem sama osiąga „próg nieba" zwycięsko i w triumfie.


Rzadko zdarza się, by obie strony były równie winne rozbiciu rodziny, w której ponadto cierpią zupełnie niewinnie dzieci czy dziadkowie, bo brak miłości wzajemnej jest straszliwym głodem. Prawdą jest, że istnieje mnóstwo małżeństw nie rozwiedzionych formalnie, w których nastąpił rozkład i wystąpił taki sam głód, a i skutki są takie same.


Pamiętajcie więc, że Pan lituje się nad cierpieniem człowieka i cząstki — nawet najbardziej uszkodzone — oddane w Jego twórcze dłonie staną się przydatne; ale jak, to już Jego sprawa. Nie zwalnia nas to od interwencji, a im więcej w naszych prośbach współczucia i pragnienia ulżenia bliźniemu, tym (dla nas) lepiej. Pan nasz nie dopuści jednej sekundy bólu dłużej, niż trzeba dla naszego dobra, a to, czego nie rozumiemy, lecz co przyjmujemy z zaufaniem miłości, stanie się nam w wieczności narzędziem chwały. Tak dla mnie stało się nią cierpliwe znoszenie drobnych przykrości i kalectwa bardziej niż wszystko, czego się w życiu z miłości do Boga imałem; albo może raczej cierpliwość w przykrościach i chorobie oczyściła i uskuteczniała wszystkie moje działania.


Nasza cierpliwość i wytrwałość na co dzień związana z wdzięcznością i ufnością da granit fundamentu, na którym dopiero budować może Pan. Bez Niego zaś runie najpiękniejszy gmach.



O pochówku — ważna jest pamięć i miłość, a nie formy



5 III 1972 r. Moja koleżanka miała problemy dotyczące ekshumacji ciała jej ojca w związku z likwidacją podwarszawskiego cmentarza. Forma, w jakiej miało to być załatwiane, nie odpowiadała jej, a uzyskanie zgody na taką formę, jakiej pragnęła, napotykało trudności i wymagało —jak twierdziła — łapówek. Mówi (moja) Matka.


Ojcu twojej koleżanki nie zależy na tym, gdzie będzie jego ciało pochowane „na stałe", ale wie, że jest to ważne dla niej (córki), jako wypełnienie obietnicy złożonej mu przed śmiercią jeszcze przez jej matkę. Chciałaby wypełnić to zobowiązanie, tym bardziej że będą tu użyte pieniądze jej (zmarłej) matki, i to jest najlepszy cel, do jakiego mogą być użyte. (...)


Córka, jeżeli zechce, niech zamówi Mszę żałobną za niego i całą zmarłą rodzinę w imieniu całej rodziny. To byłoby wszystko.


Ważna jest pamięć i miłość, a nie formy, chociaż one często są materialnym świadectwem uczuć. Jednak zależą od posiadanych środków finansowych. Natomiast miłość pomiędzy nami a wami może trwać stale.


Ojciec prosi, żeby córka nie jechała na cmentarz sama, gdyż przewidując różne możliwości, będzie je ciężko przeżywać już zawczasu. Niech zaufa Bogu i spokojnie załatwia sprawę przeniesienia resztek jego ciała tak, jak to jest przewidziane przepisami. Byłoby mu przykro, gdyby chciwość i nieuczciwość ludzka towarzyszyły sprawie mającej znaczenie już raczej symboliczne, której dopełnienie jest wyrazem miłości córki do ojca, i jako takie niech pozostanie wolne od interesowności.



Przebaczenie bliźnim może być naszym największym darem dla Pana



29 XII 1984 r. Na święta Bożego Narodzenia przyjechała wnuczka cioci Jadwigi wraz ze swoją rodziną. Zapytałam ciocię, która ją wychowywała, czy nie chciałaby jej czegoś przekazać od siebie. Mówi ciocia Jadwiga.


Ci, którzy wiele przecierpieli, mogą w tym, czego sami zaznali — i co złączyli z cierpieniem naszego Pana (bo ono ma nieustającą, wciąż działającą moc zbawczą) — pomagać, wstawiać się i dawać ulgę, a nawet wyprosić darowanie cierpienia.


Moją nieustającą troską jest Iwona (córka), ale ją oddałam całkowicie miłosierdziu Pana, natomiast martwi mnie stosunek Marysi (wnuczki) do niej. Chodzi mi o Marysię, bo póki ma w sobie żal i niechęć do matki, poty trudno jej będzie zbliżyć się ku Panu. Te uczucia — nie mówiąc już o odrazie, niechęci i o nienawiści — skutecznie hamują nasz rozwój duchowy. Powiedz, że proszę ją z całego serca, ze względu na jej dobro (i ze względu na mnie, jeśli naprawdę mnie kocha), niech daruje matce, że jest taka, jaka jest, i niech to przebaczenie oddaje Panu Jezusowi jako swój największy dar dla Niego. On nam tyle i zawsze przebacza, a przecież wciąż Go obrażamy. Nie chodzi o emocje, bo to jest bardzo trudne, ale o każdorazowy akt darowania win, gdy znowu powróci żal. To jest naprawdę największy dowód miłości, jaki Marysia może ofiarować, a jeśli tak uczyni, będzie wolna od obciążeń ze strony matki. Dalej już Chrystus Pan ją poprowadzi i dopomoże jej. Może też wtedy i Iwonie otworzą się oczy na to, jak postępuje. Serdecznie proszę, przekaż jej to i powiedz, że to jest mój największy ból — to, że Marysia żywi wciąż żal i niechęć. (...)



Liczy się tylko wasza dobrowolna decyzja



Tak bardzo pragnęłam, aby moja wnuczka zwróciła się ku Bogu i to tak, jak wierzę, że potrafi: poważnie i wytrwale. Ona ma duże zdolności organizacyjne, będzie mogła wiele pomóc ludziom i ja jej w tym pomogę. Widzę jej rolę w pełnieniu czynnej służby charytatywnej, z pełną odpowiedzialnością i ofiarnie. A wtedy wejdzie na tę drogę, na której pragnął ją mieć Pan nasz, Jezus, i wtedy sama osiągnie satysfakcję, radość i poczucie swojej użyteczności. Tak bym tego dla niej chciała.


Wiesz, że tu martwi nas najbardziej to, że większość ludzi mija się ze swoim powołaniem i nie osiąga przez to pełnego rozwoju swojej ludzkiej osobowości w godności i chwale dziecka Bożego. Tak byśmy chcieli wam o tym mówić, wskazywać drogę, przekonywać, ale liczy się tylko wasza dobrowolna decyzja, wasza prawdziwa chęć służenia sobą Bogu.



Msza za pomordowanych



5 IV 1989 r. Była Msza św. w kościele garnizonowym na Długiej za polskich oficerów wymordowanych w Katyniu i w innych obozach. Kapelani wojskowi przywieźli urny z ziemią z Katynia. Msza była transmitowana przez Polskie Radio. Mówi Bartek.


Pytasz, czy uczestniczyliśmy w Ofierze Chrystusa, Pana naszego, za tych, których wymordowano w Katyniu. Przede wszystkim uczestniczyli oni sami, a razem z nimi wszyscy wymordowani w łagrach, kopalniach i na zesłaniu w Rosji od dwustu lat. Wraz z nimi Wspólnota Polska, Maryja, nasza Królowa, i Jezus, Zbawiciel nasz. Z nimi zaś, co oczywiste, całe niebo. Ci, za których składano ofiarę Ciała i Krwi Pana, włączali w nią ofiarę swojej krwi i życia błagając za was — Polskę obecnie żyjącą — prosząc też wraz z przebaczeniem własnych krzywd o miłosierdzie nad Rosją i o jej nawrócenie.


Tak już jest, że za każdym waszym odruchem miłości, pamięci, za waszym pragnieniem naprawienia krzywd — o tyle, o ile naprawienie jest w ogóle możliwe — staje cała nasza ogromna wspólnota tu i towarzyszy wam w waszych prośbach. My towarzyszymy waszemu życiu we wszystkim, co płynie z Ducha Bożego, i błagamy wraz z Maryją, Matką naszą, o miłosierdzie dla was, o przebaczenie win waszych i o odrodzenie się narodu. Za wami przemawia sama nasza nieprzeliczenie liczna obecność przed Panem, a cierpienie każdego z nas złączone z Jego męką krzyżową równoważy i przeważa winy wasze, które niestety wciąż są wielkie. Pan na nasze szczęście pamięta, że jesteście zniewoleni i mało rozumiecie, gdyż to On dopuścił, aby przez pokolenia mordowano elitę duchową narodu.



1 VIII 1989 r. 45 rocznica Powstania Warszawskiego. Oglądałam transmisję telewizyjną z poświęcenia pomnika Powstania Warszawskiego i Mszy św. w kościele garnizonowym. Nie czułam się dzisiaj na siłach, aby pójść na Cmentarz Wojskowy. Poprosiłam przyjaciół, żeby przyszli do mnie. Kiedy myślałam o tym, kto przyjdzie, usłyszałam Bartka:


Anno, przecież wiesz doskonale, że jesteśmy tu wszyscy, którzy cię znamy (...) Uczestniczyliśmy w Ofierze Chrystusa Pana za nas odprawionej przez ks. Prymasa Glempa. Możemy też być — i byliśmy — na wszystkich cmentarzach, gdzie myślą o nas z miłością i tęsknotą, a także w domach, gdzie żyją ci, których kochaliśmy i nadal kochamy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Prometeusz ukarany za miłość do ludzi Charakterystyka i ocen
Kolaboracja z III Rzeszą podczas II wojny światowej R Buliński
Katecheza 38 Dobry Jezus cierpi z miłości do ludzi
79 Cartland Barbara Miłość łączy rody
UJAWNIONY SEKRET TRZECIEJ TAJEMNICY?TIMSKIEJ, Polska po III wojnie światowej
Żródło światowego pokoju miłość i powszechna współczucie
Najświętsze Serce Jezusa znak miłości Boga do ludzi
III Wojna światowa Właśnie się rozpoczęła
matura ustna polski - Różne postawy ludzi wobec okrucieństw II Wojny Światowej, !!!prace matura, Pre
III wojna światowa tak mógł wyglądać świat
Przepowiednia 13, 14 i 15 nowy porządek świata, zmiany po III wojnie światowej
wywieranie wpływu na ludzi prezentacja, Po I-III rok, Socjologia referaty
III Wojna światowa Właśnie się rozpoczęła
Orędzie s. Łucji o początku III wojny światowej, Różne pliki
oblicza romantycznej milosci, materiały- polonistyka, część III
Elita, wielka gra i III wojna światowa
III wojna światowa - Polska i Europa wg proroctwa Nostradamusa, ★ Wszystko w Jednym ★