Czy nowotwór to wyrok? Zdecydowanie wyrok śmierci towarzyskiej, nolens volens znajomi coraz rzadziej dzwonią, odwiedzają, powoli zapominają. Nie można mieć pretensji w stosunku do ich zachowania, nie sposób być złym na nich, bo przecież to nie ich wina, że nasze życie się zatrzymało, a oni stale gnają do przodu. Zazdroszczę im tego, zazdroszczę niemiłosiernie tego, że mają problemy dnia codziennego, że nie wiedzą co ubrać, że znów pokłócili się ze swoją drugą połówką, że nie mają już sił, że zapominają... Niesprawiedliwość jest ciężka, myśl o tym, że właśnie teraz mój najlepszy przyjaciel jest na przyjęciu, na imprezie ze swoją dziewczyną, że przytulą ją, jest szczęśliwy, wywołuje łzy. Nie, to nie jest złość, to nie są pretensje... to żal. Nie w stosunku do nich, do przyjaciela, który na chwilę zapomniał, ale w stosunku do świata, że to nie ja teraz stoję w pięknej sukni i piję szampana na przyjęciu rodzinnym, że nie jeżdżę na rolkach trzymając się za ręce z moim chłopakiem. Dlaczego to akurat ja?
Największą niesprawiedliwością jest to, że czas ucieka, że życie nie czeka na mnie. Znajomi kończą studia, kuzynostwo już pracuje, a przyjaciele stale poznają nowych ludzi... a ja? Myślę, że nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, wszystko mówili, że będzie ciężko, że będzie wiele chwil zwątpienia, ale chyba nikt nie spodziewał się, że będą momenty nie do wytrzymania, momenty konfrontacji z życiem. Nagle okazuje się, że życie jest jak pociąg, który nie czeka na spóźnionych pasażerów, za niedługo podjedzie kolejny - za miesiąc, za pół roku, za rok, ale jeszcze nie dziś, dziś jeszcze nie zdążyliśmy na pociąg - obserwujemy z pustego peronu, jak nasi bliscy odjeżdżają do swoich destynacji - nowa praca, kolejny tytuł naukowy, ślub, pierwsze dziecko... Stoję sama na tym peronie, oczy mi się szklą, obserwuję z daleka, jakie mają szczęście, na policzki spadają łzy zazdrości, łzy niezmywalne, łzy niezbywalnego poczucia (nie)istnienia. Przepełnione wagony ludźmi, którzy spieszają się, zdobywać kolejne cele, dojeżdzać do kolejnych stacji, a ja stoje i im macham z daleka, z żalem i bólem serca. Trzeba do tego przywyknąć - życie nie czeka na nikogo, nie dogonisz straconego czasu, nie nadrobisz go, nieważne, czy stracisz miesiąc, rok czy dwa, musisz pogodzić się z tą stratą i cieszyć się, mieć nadzieję, że przyjedzie nowy pociąg i wsiądziesz do niego... No tak, ale jest jeszcze druga kwestia, czy znajdzie się dla ciebie tam miejsce, bo co z tego, że znajdziesz w sobie siłę i będziesz próbować wsiąść do tego pociągu, jeśli tam nie ma miejsca? Nie ma miejsca dla ciebie, czy będziesz w stanie walczyć o to? Walczyć o prawo do dalszej podróży, czy znajomi, przyjaciele, którzy wsiedli wcześniej spojrzą wstecz, obrócą sięi wyciągną rękę, wciągną do ich przedziału, czy będą zbyt zajęci snuciem planów. Powró do rzeczywistości jest trudna, bo oprócz woli samego śmiałka, niezbędne są: odwaga, wsparcie zewnętrzne, chęć do walki, ale przede wszystkim samozapracie. Powrót do codzinności trochę potrwa, nie będzie to proste, wiele upadków przede mną, ale nie mogę się poddać. Nie teraz.
Myślę o tym wszystkim, aż nogi w kolanach się uginają.