uważaj z marzeniami chłopcze

Uważaj z marzeniami chłopcze



Każdy czasem ma trudny dzień. Wstaje lewą nogą i z rezygnacją przyjmuje dary losu. Kłopoty zaczynają się w momencie, gdy stan takiego marazmu trwa trzy miesiące, a widoków na zmianę sytuacji nie ma.

W takim właśnie stanie znajdował się hogwarcki Mistrz Eliksirów. Nie był sobą, a wszystko co zaplanował, szlag trafiał. Nie wychodziły mu najprostsze eliksiry i nic nie pomagało, ani dręczenie Gryfonów, ani niezapowiedziane klasówki. A piekielnie trudne zadania domowe, które zwykle poprawiały mu samopoczucie, odnosiły wręcz odwrotny skutek. Wpędzały go jedynie w jeszcze większą depresję i ponurą akceptację.
Winny był jeden człowiek. Jego wieczne utrapienie, koszmar z dzieciństwa i jedyna osoba, którą kiedykolwiek był w stanie pokochać. Syriusz Black. Wzbudzał w nim tyle mieszanych emocji, że mimo całej swojej inteligencji i życiowego doświadczenia, nie był w stanie pojąć relacji, jakie między nimi panowały i uczuć, które Łapa do niego żywił. Kiedyś, lubił łudzić się myślą, że go kocha. Teraz, już sam nie wiedział, co by było lepsze. Miłość czy nienawiść...?

Od zawsze chciał się z nim zaprzyjaźnić. Jako dziecko, raczej zapuszczone i pozbawione rodzicielskiej opieki, nie wiedział, jak się za to zabrać. Nie miał pojęcia, jak zjednywać sobie ludzi, był zahukany i wystraszony. Huncwoci, roztaczający wokół aurę pewności siebie i zawsze otoczeni wianuszkiem przyjaciół, byli dla niego wielką tajemnicą. Wzbudzali w nim dziką zazdrość i fascynację. Łaził za nimi wszędzie: po zamku, na błonia, nad jezioro, na treningi Quidditcha. Przez pierwsze dwa lata, wszystko było we względnym porządku. Nie zauważali go, więc spokojnie mógł ich obserwować i marzyć. Za każdym razem brał książkę, dla niepoznaki i ochrony.
Jednak pewnego dnia zauważyli. Nie był to przyjemny dzień. To właśnie wtedy poznał smak najdotkliwszego odrzucenia i gorycz upokorzenia. Ale głupiec pozostaje głupcem, a nałogowiec potrzebuje stałej dawki narkotyku, nie ma się co oszukiwać. Nie obchodziło go, co z nim zrobią i nadal się za nimi włóczył. Może jedynie zwracał baczniejszą uwagę na to, by nie zostać odkrytym. Poznał ich najgłębsze sekrety i tajemnice, o których nikt nie powinien wiedzieć. O mało nie przypłacił tego życiem, gdy nieświadomy swych czynów wilkołak, nieomal rozerwał mu gardło swoimi potężnymi szczękami. Został uratowany, ale skazany na coś, czego nigdy by się nie spodziewał. Coś, od czego lepsza byłaby nawet śmierć. Tego był pewny.

W nocy nawiedzały go wizje mrocznych, psich oczu, pełnych szyderstwa i wyzwania. Oczu, które znał lepiej niż własne. Tragizm tamtej nocy uświadomił sobie dobitnie w kilka miesięcy później. Te oczy nie były już oczami wroga, a może właśnie nimi były.
Patrzyły władczo, nakazywały robić rzeczy, na które Severus nigdy by się nie poważył, które były dla niego wstrętne, przerażające, lubieżne. Budził się w nocy, zlany potem i drżący od przeżytego orgazmu, przerażony swoimi reakcjami. W trakcie posiłków łapał się na gapieniu na potężną sylwetkę Syriusza. Zauważył, że już nie obserwuje Huncwotów, tylko JEGO.
A on? On nie patrzył na niego inaczej, niż z zimną obojętnością. Nawet wtedy, na ostatnim roku. Wtedy, gdy spełniły się wszystkie jego marzenia. Gdy dostał to - a nawet wiele, wiele więcej - czego pragnął przez ostatnie, cztery lata.

Nad marzeniami trzeba się dobrze zastanowić, bo mogą się ziścić...

Po tej zimowej nocy czuł, jak umiera w nim cząstka jego jestestwa, tak ważna, a jednak tak dobrze ukryta, że uświadomił sobie jej istnienie dopiero, jak ją stracił. Ulotna nadzieja na to, że kiedyś może zostanie zaakceptowany przez ten barwny, roześmiany tłumek szczęśliwych ludzi. Po jej stracie, pozostały mu jedynie te zimne, żądające oczy, zmuszające go nieustannie do przekraczania granic i zaprzeczania samemu sobie. Tak realne, tak wszechobecne.

Nie wiedział, jakie relacje łączyły go z tym mężczyzną. Nie wiedział, co powoduje, że jego dłonie wracały każdej nocy, tworząc nowe bariery odcinające go od świata . Więzy zaciskające się wokół jego nadgarstków stanowczo, acz delikatnie, zmuszały do uległości i całkowitego oddania. Budziły nienawiść do samego siebie i ciała, które pragnęło upokorzenia, wbrew rozkazom skołatanego umysłu.
Świat biegł do przodu, a on stał w miejscu, nie zwracając uwagi na wir zdarzeń i zmiany w wokół niego, skoncentrowany całkowicie na jedynym, zdawałoby się istotnym, fakcie. Mocnym uścisku silnych ramion. Zaborczym dotyku ciepłych dłoni i ust. Ulotnych chwilach rozkoszy w ciemnym kącie Pokoju Życzeń, przeplatanych drwiącymi spojrzeniami i obojętnością w blasku dnia.

Nie zostawił go po zakończeniu szkoły. Zawsze znalazł chwilę w przerwach między licznymi obowiązkami i chwilami spędzonymi z przyjaciółmi, by przypomnieć o władzy, jaką nad nim miał. By udowodnić mu, że nigdy nie będzie się w stanie oprzeć, ani sprzeciwić jego żądaniom.
Krótkie momenty dominacji i uległości, przesycone nienawiścią, miłością i obojętnością. I chwile, w których zapłakany, uświadamiał sobie, że ten, którego kochał i nienawidził, nie jest tym chłopcem, którego obserwował szeroko otwartymi oczami, nie jest już rozgrywającym drużyny Gryffindoru.
Kochał i zarazem nienawidził potwora, zdrajcę, mordercę. Zabójcę wszystkich jego ideałów i pragnień. Zbrodniarza zdolnego uśmiercić najbliższego przyjaciela, pozbawić własnego chrześniaka rodziców, a jego zostawić samego, w mroku, bez ochronnej peleryny pozbawienia zmysłów. Już nie przyjdzie, nie dotknie, nie szepnie. Nie może. Nie może, bo zdradził. Nie może, bo świat czarodziejów wydał wyrok, skazał. Odebrał Severusow ostatnią osobę, która była w stanie wzbudzić w nim uczucia, zmusić do odczuwania, pragnienia.

Okres, który potem nastąpił, był szalony, niebezpieczny, pozbawiony świadomości. Nie bał się zadania wyznaczonego mu przez dyrektora. Czarny Pan nie mógł mu nic zrobić, nie mógł zabrać niczego, czego wcześniej by nie stracił, nie mógł dać nic, czego by pragnął.
Zadanie karkołomne i skazane na niepowodzenie, w rękach Severusa urosło do rangi największej zdrady wszech czasów. Dumbledore śmiał się, że po tej przeklętej wojnie, jego Mistrz Eliksirów zajmie się pisaniem poradników dla szpiegów. Był najlepszy, jedyny, który żył.
Znalazł przyjaciół. Był dobry w udawaniu, że mu na nich zależy, że jest lojalny, że nienawidzi.
Zabijał bez skrupułów, nikt go nie nauczył, czym są wyrzuty sumienia. Miał misję i wypełniał ją. Jeśli droga do realizacji była lepka od krwi, on ją wycierał, żeby dobrzy ludzie nie musieli po niej kroczyć. Nie był dobrym człowiekiem.
Gdy młody Potter wyekspediował Voldemorta do podręczników historii w wieku niespełna dwóch lat, nastał okres spokoju. Życia, bez świadomości luki.
Kilkoro ludzi, których uważał za swoich wrogów, przeżyło, zdradzając Voldemorta w ostatniej chwili. Lucjusz Malfoy wyrwał go z jego samotni i zmusił do konfrontacji ze światem, z samym sobą.
Było dobrze. Żartował, śmiał się ze wszystkimi, bawił otaczające go osoby ciętymi ripostami. By potem mrocznymi żartami uśpić ich czujność i wymknąć się do swojego światka spokoju, perfekcji, automatyzmu. Nie kochał. Nie nienawidził. Nie czuł.

Aż w końcu nastał dzień, w którym wszystko legło w gruzach. Budowana latami pewność siebie, świadomość swoich umiejętności i perfekcjonizm, zostały zdmuchnięte lekkim powiewem informacji. Zdeptane ucieczką tego, który go więził. Który wracał. Napawało go to przerażeniem. Uczuciem, którego smak zapomniał dwanaście lat temu w dniu, w którym zniknął. Dawało nadzieję na… Sam nie wiedział na co.

Mijały dni, tygodnie, miesiące. Nie przychodził i Severus odzyskał równowagę. Nie wiedział, czy czuje ulgę, czy rozczarowanie. Zobaczył go przez chwilę. Wycelował różdżkę i jak fachowy Auror wypowiedział zaklęcie. Jak w transie, spętany obowiązkami, wykonał zadanie. Uratował Harry'ego Pottera przed jego własnym ojcem chrzestnym, dał mu szansę, z której dzieciak nie skorzystał. Szansę, by nigdy nie poznał tego mężczyzny. Szansę na spokojne życie w otoczeniu ludzi, którym mógł ufać.

Zaklęcie, którym Mistrz Eliksirów został spętany, pozwalało widzieć, obserwować sytuację. Nie pozbawiało zdolności myślenia i analizy faktów. Być może to dlatego nie przyszedł. Dlatego, że Severus uwierzył w to, że byłby zdolny do zbrodni. Był przecież prawym Gryfonem, jego kochankiem i ciemiężycielem. Powinien wiedzieć. Zaufać. Walczyć.
Przestał czekać, pogodzony z faktem, że znowu został sam. On nie wybaczy, nie zapomni. Nie popatrzy na niego tymi swoimi hipnotycznymi oczami i nie zmusi do wyjścia ze skorupy, w której się schronił.

Nic się nie udawało. Nic nie szło po myśli Severusa. Od miesięcy nie zrobił ani jednego, dobrego eliksiru. Siekanie, krojenie, darcie, mieszanie. Automatyzm ruchów przepadł gdzieś, odbierając ostatnią przyjemność, pozbawiając wytchnienia, które dawała praca.
Chodził więc mroczny, zamknięty.
Uczniowie dziwnie na niego patrzyli, oni pierwsi dostrzegli zmianę. Nie odbierał punktów, nie zadawał niemożliwych do wykonania prac domowych. To musiało wzbudzić nieufność tych, którzy byli do tego przyzwyczajeni.
Na jego lekcjach chyba nigdy nie było tak cicho, wszyscy pracowali w skupieniu i nawet Longbottom nie ważył się popełnić błędu, warząc eliksir.
Dyrektor nic nie zauważył. Na dzisiejszej, obowiązkowej herbatce w jego gabinecie, było tak, jak zawsze, gwarno i radośnie.
Severus też się śmiał. Był doskonałym aktorem.

Teraz wracał do swoich kwater, by odpocząć. Zamknąć oczy i okiełznać niechciane, nachalne uczucia, porządną dawką eliksiru Bezsennego Snu.
Drzwi pokoju zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. Blade światło świeczki oświetlało twarz, której już nigdy nie spodziewał się i nie chciał zobaczyć. Której widoku pragnął, jak niczego na świecie.
- Witaj, Severusie.
Dziwnie ciepły, tak bardzo znajomy głos. Brzmiący w każdym zakamarku ciała, drażniący zakończenia nerwów.
- Co tu robisz, Black?
Niedopałek papierosa, niedbale zgaszony w popielniczce. Drwiące spojrzenie stalowoszarych oczu.
- Przyjechałem zabrać Harry'ego na ferie do Black Manor. Chłopak nie miał zbyt wielu radosnych świąt w swoim życiu.
Migotliwy płomień uwypuklał ostre rysy, wychudłą sylwetkę i ręce, spokojnie ułożone na oparciach fotela.
- Jak tu wszedłeś?
Ironiczne spojrzenie, niemal niedostrzegalny ruch białej dłoni.
- Podejdź do mnie.
Drzwi są tuż obok.. Jeszcze zdążysz wyjść, uciec. Nieskładne myśli. Jeszcze tylko kawałeczek, już prawie czujesz zimno klamki pod palcami.
- Severusie. Podejdź!
Jak możesz się jeszcze łudzić? On nigdy nie pozwoli ci odejść.
Niepewne kroki. Wyciągnięte w oczekiwaniu dłonie. Silny uścisk na biodrach i te ręce przygarniające cię do zapadniętej klatki piersiowej. Palce, niespiesznie bawiące się długimi, czarnymi jak noc włosami.
- Ty też nie miałeś zbyt wielu radosnych świąt, prawda? - Pytanie zadane mimochodem, wypływające ze schowanych we włosach warg. Nie odpowiada, bo, po co. On wie o nim wszystko, nawet to, czego sam o sobie nie wie. Palce łapiące podbródek i zmuszające stanowczo do spojrzenia w głębię psich oczu. - Od teraz, wszystkie twoje święta będą szczęśliwe. Nie pozwolę, żeby ktoś mi ciebie drugi raz zabrał. - Zaborczy pocałunek wyciśnięty na ustach tego, który zapomniał już, jak rozchylać wargi pod żądaniem pieszczoty. Złośliwy błysk w oczach i delikatny dotyk ciepłych dłoni na twarzy. - Kto wie, może w ciągu tego miesiąca, nawet polubisz mojego chrześniaka. Usłużnie doniesiono mi, że nie pałacie do siebie zbytnią miłością. - Westchnienie zwiastujące poddanie. Mimo iż ostatnie lata zmieniły ich obu, to nadal pozostaje takie samo. Mgiełka pożądania, oddanie, miłość. - Jesteś mój, Severusie. Zawsze będę do ciebie wracał. Nawet nie marz o tym, że kiedyś się ode mnie uwolnisz… Kocham cię.
Słowa, które odcinają drogę ucieczki, które zaprzepaszczają wszelakie szanse na wolność. Które czynią go najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Stanowczy uścisk ramion, gdy niesie go do sypialni. Gesty, obliczone na odebranie woli walki. Palący dotyk, tak boleśnie znajomy, zaciskający niewidoczne więzy na jego nadgarstkach. Przez lata myślał, że ich tam nie ma, że zniknęły wraz z nim.
Były, dobrze utkane z uległości, nienawiści, fascynacji, miłości. Przypominały, do kogo należy i komu jest oddany.
Przez te wszystkie lata.
Obaj tak spragnieni swojego dotyku, tańca ciał na zielonej pościeli. Sam akt nie trwa długo. Żaden nie ma sił na grę kochanków, narastającą namiętność. Może potem...
Leżą spleceni ze sobą, tworząc jedno ciało. Będąc jednym oddechem, jedną świadomością.
Ich serca biją w tym samym rytmie, dłonie nie mogą oderwać się od tego, co myślały, że straciły.
Mistrz Eliksirów, wtulony z całej siły w ciało tego, któremu lata temu oddał całą swoją duszę. Powracają wspomnienia lat spędzonych w mroku, bólu, jaki sprawiały jego ręce i rozkoszy, jaką dawały. Wszystko, co dobre i złe w jego życiu, spoczywa w tych delikatnych dłoniach. Nie mogą oderwać od ciebie oczu, głusi na zimno panujące w lochach i wstający świt.
- Muszę iść. Mam zajęcia z Krukonami. - Słaby szept. Nie rusza się. Nie chce.
- O tak. Słyszałem, że bardzo lubisz dręczyć uczniów. - Cichy, przesycony spokojem śmiech. Dłonie, bawiące się kruczymi włosami. - Będę tu na ciebie czekał, a wieczorem wyruszymy do Gorgtown. Harry jest bardzo podniecony perspektywą spędzenia rodzinnych świąt. - Uważne spojrzenie badające reakcję, odkrywające sekrety, odzierające z resztek suwerenności. - Mam nadzieję, że nie zniszczysz mu ferii. Jeśli masz taki zamiar, to cały miesiąc spędzisz w mojej sypialni. To groźba! - Stanowczy uścisk na włosach. Postawa odbierająca wszelkie szanse na sprzeciw.
- On mi cię zabrał. - Spuszczony wzrok ukrywający ostatnie skrawki buntu.
- Nikt nie jest w stanie mi ciebie zabrać. Spójrz na mnie.
Rozbiegane oczy. Zaciśnięte pięści. Wzrok posłusznie tonący w studniach tęczówek. Czuł się jak ktoś, kogo brutalnie wepchnięto na karuzelę życia, odcinając drogę ucieczki.
- Czy ty naprawdę mnie… - Urwane w pół słowa zdanie zawisło w powietrzu. Chwila niepewności, przyprawiająca o ból, niemal nie do zniesienia.
- Kocham cię.
Wypływające z dwóch ust słowa, pieczętujące transakcję. Odcinające świat zewnętrzny, zamykające w twardym uścisku świadomości, dwoje zmęczonych niepewnością ludzi.

Ostatnia lekcja eliksirów siódmego roku Krukonów była dla tych młodych ludzi najgorszym doświadczeniem od dobrych kilku miesięcy.
Wszystko wracało do normy.
Severus Snape zaczynał żyć.

Harry Potter w skupieniu pakował swój kufer. Czwarty raz sprawdzał jego zawartość, by być pewnym, że niczego nie zapomni.
To miały być pierwsze, spędzone z jego ojcem chrzestnym święta i chciał, żeby wszystko było idealne.
Miał świetny humor i był pełen nadziei. Remus Lupin, jeden z przyjaciół jego rodziców, obiecał, że go odwiedzi i kupi prezent świąteczny. Ronald Wesley miał spędzić z nim pełny miesiąc, by Harry miał do towarzystwa kogoś w swoim wieku.
Dziś rano przed śniadaniem, Draco Malfoy złożył mu z ironicznym uśmieszkiem życzenia świąteczne.
Pragnął, by te święta były pełne radości, by mógł zanurzyć się w otaczającej go miłości bliskich mu osób. By w końcu poznać smak bezpieczeństwa. Przede wszystkim marzył jednak o tym, by pewien szarooki Ślizgon spojrzał na niego inaczej. Tak, jak chłopiec chciał, by na niego patrzył.
Uważaj z marzeniami chłopcze. Lubią się spełniać.

Koniec



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Uważajmy na drogach Prezentacja
ZIZEK SLAVOJ, Zizek Slavoj Tybet w więzieniu marzeń
Michaels Leigh Sprzedaj mi marzenie
Gdy marzenia stają się rzeczywistością Etnografia wykopalisk archeologicznych
Ananasowe marzenie
scenaiusz dzien chlopca, Dokumenty język polski i inne
Uwazaj na slowa przy dziecku[1], Dzieci wiedzą lepiej
Marzenaie, teksty
testy z Ani z Zielonego.. Chłopcy z placu broni, Lektury SP scenariusze lekcji
Szkoła marzeń, Pedagogiczne
Odwieczne marzenia ludzi o bogactwie
Mapa Skarbów i Marzeń
POLSKA Kraina Spełnianych Marzeń
Marzenia
Noworoczne marzenia Polaków – internet, wizy i odejście Kaczyńskiego