LEKTOR
Czasami
blizna na ręce Harry’ego paliła bardziej, niż ta na jego czole.
Była czerwona, brzydka i za każdym razem, kiedy na nią patrzył,
zalewała go fala nienawiści. A spoglądał na tę rekę bardzo
często, tak często, iż pewnego dnia poczuł, że nienawiść
wtopiła się w jego ciało na zawsze. Nienawiść do Umbridge, do
Snape’a, do Syriusza, do Dursleyów, do Glizdogona, do Bellatrix
Lastrange, do Malfoyów, do Knota, do śmierciożerców. Czasami
nawet do Dumbledore’a. I do Voldemorta. Zawsze do Voldemorta.
Teraz
miał już dwie blizny, które mu o tym bez przerwy
przypominały.
Zarówno
Remus jak i inni pisali do niego dwa razy częściej niż kiedyś, a
ich listy pełne były wszelkich dostępnych wiadomości z
czarodziejskiego świata: plotek, oświadczeń ministerstwa, raportów
z akcji aurorów, opisów niepotwierdzonych, pojedynczych ataków
śmierciożerców. Co tydzień dostawał dwie lub trzy kopie tych
samych artykułów od Rona i Hermiony plus dodatkowy egzemplarz od
dorosłych. Niedorzeczność tego wszystkiego wystarczyłaby
zupełnie, aby go rozśmieszyć, ale całą swoją energię skupił
na tym, żeby nie zacząć nienawidzić także i ich.
Wydawać
się mogło, że pojawiło się dwa razy więcej powodów by ich
nienawidzić, każdego z osobna i wszystkich razem. Co jakiś czas
przychodziły chwile, kiedy był pewien, że w tej nienawiści
utonie. Ze wszystkich sił starał się trzymać to uczucie z dala od
Rona i Hermiony, Remusa, Tonks oraz od Szalonookiego. Czasami udawało
mu się to tylko dlatego, że wyobrażał sobie sposoby na to, jak
skrzywdzić Dudleya następnym razem, gdy ten go dotknie, ale
najczęściej zamykał oczy i cicho szeptał „Crucio”, widząc
oczami wyobraźni bezbronną i złamaną Bellatrix Lastrage po
drugiej stronie swojej różdżki.
*
Lato
przeminęło.
W
pociągu do Hogwartu zobaczył Malfoya, przechodzącego obok w
towarzystwie Crabbe’a i Goyle’a. Nie czekając, aż się odwrócą,
rzucił na nich trzy silne zaklęcia. Kiedy to zrobił, poczuł
wyzwolenie, na które czekał przez całe wakacje. A gdy zadowolony
patrzył na rozłożonego na ziemi z siniejącym okiem Ślizgona,
uświadomił sobie, że zapomniał, jak brzmi jego własny
śmiech.
Pierwsze
tygodnie jesieni przepełnione były deszczem, dlatego też Hogwart
śmierdział zgniłymi liśćmi i mokrym psem.
Harry
poruszał się z rękoma w kieszeniach, starając się nie wdychać
powietrza bezpośrednio przez nos i próbując, z gorszym skutkiem,
nie myśleć o Syriuszu. Kiedy mu zaproponowano stanowisko kapitana
drużyny quidditcha, przyjął je bez protestu, ale znalazł mnóstwo
rzeczy do powiedzenia na ten temat na boisku. Przeszło mu przez
myśl, że zaczyna denerwować innych członków drużyny.
Ale
nie zamierzał się tym przejmować. To był tylko ich problem.
Kazał
im latać tak długo, aż uda zdrętwiały im całkowicie od
obejmowania miotły, aż skóra na dłoniach popękała i pokryła
się pęcherzami, a ich policzki bolały od wiatru. Czasami żałował
tego, że jest taki ostry, ale wciąż było to lepsze niż
zastanawianie się nad tym, co zrobi Glizdogonowi, gdy go spotka lub
od wyobrażania sobie, że to nie złoty znicz trzyma w dłoniach,
tylko jądra Snape’a, skręcając je i ściskając tak mocno, aż
znienawidzony profesor nie zapłacze z bólu.
Stanowczo
odmówił ćwiczenia Oklumencji czy nawet dyskusji na ten temat z
profesorem Dumbledore’em. Świetnie zdawał sobie sprawę, że
czerpie zbyt dużo satysfakcji z bólu, jaki przebiegł po twarzy
dyrektora, gdy ten uświadomił sobie, że nie może zrobić nic, co
zmieni jego decyzję.
Harry
próbował ze wszystkich sił zablokować i odepchnąć obrazy, które
go atakowały, lecz czasem przegrywał i w snach nawiedzały go
przerażające wizje tego, co Voldemort planował mu
zrobić.
*
Coraz
ciężej i trudniej było mu o tym mówić. Lub rozmawiać w ogóle.
Czasami, dyskutując z Ronem, czekał tylko na odpowiedni moment, by
wykrzyczeć przyjacielowi w twarz, że zaczyna zachowywać się jak
Percy i że ten głupi znaczek uderzył mu do głowy. Zamiast tego
siedział cicho i zamykał oczy wyobrażając sobie starszego
Weasleya z jego imienną tabliczką z ministerstwa wepchniętą
głęboko w gardło.
Hermiona
była wtedy przy nim, tak po prostu. Kochał ją za to i był jej
wdzięczny, ale wciąż czegoś mu brakowało. Nie wiedział już jak
ma się zachowywać, więc nadal był nerwowy i naskakiwał na nią,
potem przepraszał ją i czuł się winny, gdy obrażała się na
niego i zmywała mu za to głowę. Wszystko powtarzało się dość
często, aż w końcu stało się dla niego w pewien sposób wygodne,
podobnie jak w przypadku Trelawney, przepowiadającej mu rychłą
śmierć czy Malfoya, spluwającego w jego kierunku za każdym razem,
gdy się mijali.
*
Razem
z ostrym i gwałtownym wiatrem nastał październik, a wraz z nim
przybyła też wojna. Jakie to było żałosne, że Harry uważał ją
za rozpoczętą tylko z powodu kilku ataków i zaginięć. To nie
była prawdziwa wojna.
Prawdziwa
wojna obudziła wszystkich w głuchą noc, na początku miesiąca,
kiedy liście dopiero zaczęły opadać. Ataki rozpoczęły się
zaledwie kilka godzin wcześniej. Czarownice i czarodzieje byli
porywani, wiązani i zmuszani, by patrzeć jak mugole są wyciągani
z domów i mordowani na ulicach. Matka Finnigana została zgwałcona,
a jego ojca ukamienowano. Dean trzymał Seamusa za rękę, gdy
chłopak siedział na łóżku z szeroko otwartymi oczami i powtarzał
bez końca „nie” niskim i pokonanym głosem. Dziadkowie Hermiony
zaginęli. Colin pisał do swoich rodziców jeden list po drugim z
pytaniem, gdzie są.
Zabierał
je do sowiarni tylko po to, aby jeszcze w drzwiach zostać zawróconym
przez Filcha, który twierdził, że w środku jest już tak ciasno,
że nawet sowy z ledwością mogą poruszać się tam i z powrotem.
Dennis przylgnął do Ginny i płakał.
Parvati
i Lavender pakowały się w pośpiechu i połykając łzy, po omacku
wrzucały rzeczy do walizek. Ojciec Parvati przyjechał po
bliźniaczki, które zamierzał wysłać do Kuala Lumpur, a jako że
nie było wieści od rodziny Lavender, postanowiono, że dziewczyna
pojedzie z nimi.
*
Następnego
ranka zaświeciło słońce i Harry nie mógł zrozumieć, jak to
możliwe w takich okolicznościach. Załamanych, milczących uczniów
zebrano w Wielkiej Sali, jedynie płacz przerwał niespokojną ciszę,
gdy rozeszły się nowe wieści. Ojciec Jacka Slopersa i jego starsi
bracia zostali zabici, walcząc, by matka i siostry mogły uciec. Dom
rodzinny Justina Finch-Fletchleya zniszczono. W czasie zamieszek na
ulicy Pokątnej zdewastowano Magiczne Dowcipy Weasleyów, a bliźniacy
pozostali bez szans na jakiekolwiek odszkodowanie. Ojciec Luny
Lovegood wysłał jej wiadomość, informując, że wyrusza na
specjalną misję i prosząc, żeby była grzeczną dziewczynką.
Millicenta Bulstrode, ukrywająca swoje pochodzenie przed członkami
domu przez sześć lat, obudziła się znajdując trupa swojej matki
i jej wielkiego kota z podciętym gardłem, leżących obok niej w
łóżku. Ślizgoni siedzieli w pokoju podzieleni na dwie grupy:
Malfoy i jego czystokrwisty gang rzucali twarde spojrzenia w stronę
Millicenty, a cała reszta otaczała dziewczynę, opiekuńczo
obejmując się ramionami. Nikt nie mógł zdecydować czy płakać,
czy zwymiotować.
Rodzice
pojawiali się w szkole codziennie, niektórzy by zabrać swoje
dzieci, niektórzy by donieść o nowych zniszczeniach, ale większość
z nich przybywała, aby udzielić swym pociechom smutnego
pocieszenia: tak, wasze rodziny są bezpieczne, tak, ministerstwo
robi co może, tak, wszyscy uczniowie będą bezpieczni tu, w
Hogwarcie. Harry patrzył na to beznamiętnie. Już kiedyś widział
to wszystko. Całe jego życie składało się na coś, czego nikt
inny nie mógł pojąć. Teraz jednak, prześlizgując pobieżnie
spojrzeniem po twarzach wokół niego (szybko, ponieważ łzy nie
były czymś, na co powinno się gapić), coś sobie uświadomił:
już nie był sam. Nagle wszyscy zrozumieli.
Nie
spodziewał się jednak, że świadomość tego sprawi, iż będzie
czuł się jeszcze gorzej. Ale tak właśnie się stało.
*
Liście
spadły z drzew, a przytłaczająca cisza trwała nadal. Uczniowie
wchodząc do klas, trzymali się za ręce, a nauczyciele z niepokojem
patrzyli w niebo. Harry ze złością zastanawiał się, na co oni
czekają, i powstrzymywał się od powiedzenia Hermionie, że jej
uścisk rani jego dłoń.
Dumbledore
nalegał, aby zajęcia odbywały się normalnie, lecz jego
poruszające przemówienia nie potrafiły już wypełnić serc
uczniów nadzieją i odwagą. Kulili ramiona w ochronie przed chłodem
i rozmawiali przyciszonymi głosami, a Harry stwierdził, że nie ma
nawet sensu zawracać sobie głowy popychaniem Malfoya, skoro ten
przestał podstawiać mu nogę, gdy mijali się na
korytarzu.
*
Tygodnie
ciągnęły się w nieskończoność. Treningi quidditcha stały się
praktycznie nie do zniesienia. Gryfoni latali, jakby ich miotły
zostały zrobione z ołowiu, ale Harry bezlitośnie przeciągał
każde z ćwiczeń i czasami odkrywał, że krążą po boisku
jeszcze długo po zapadnięciu zmroku.
McGonagall
i Snape prowadzili zajęcia z OPCM razem, a regularne spotkania
Gwardii Dumbledore’a były tak popularne, że Harry otrzymał
pozwolenie na prowadzenie ich w Wielkiej Sali. Łatwiej było tam
przyjść Ślizgonom. Tłoczyli się bojaźliwie za plecami
Millicenty Bulstrode, stojącej z różdżką zaciśniętą mocno w
dużej dłoni. Wszystko okazało się jeszcze łatwiejsze, gdy
pewnego razu Pansy Parkinson napotkała wzrok Hermiony i dziewczyny
uśmiechnęły się do siebie. Harry uczył każdego bez uprzedzeń i
wyrzucał z siebie komendy, czując się przy tym jak instruktor
musztry.
Gdy
pewnego popołudnia na spotkaniu pojawił się Malfoy razem z
Crabbe’em i Goyle’em, Seamus zapytał Harry’ego chłodno przy
wszystkich, dlaczego uczy samoobrony ludzi, z którymi będą musieli
później walczyć. Harry już miał kazać Malfoyowi i jego bandzie
wynieść się, kiedy usłyszał swój własny głos, odpowiadający
oschle, że najlepszym sposobem na pokonanie wroga jest poznanie jego
słabości. Malfoy, patrząc na niego spod wpół przymkniętych
powiek, powiedział dokładnie to, czego Harry nigdy nie chciał
usłyszeć:
—
Potter zaczyna myśleć jak prawdziwy Ślizgon.
Harry
wyciągnął różdżkę. Tego popołudnia zajęcia minęły szybciej
niż kiedykolwiek.
*
W
Halloween arktyczny wiatr wdarł się do lochów, siedzenie na lekcji
eliksirów było niczym spacer po zamrożonym piekle.
W
rocznicę śmierci swoich rodziców, drżąc z zimna, Harry jeszcze
bardziej znienawidził Snape’a. W pewnej chwili uzmysłowił sobie,
że od pięciu lat nienawiść była jedyną niezmienną rzeczą w
jego życiu. I że w wieku lat szesnastu nienawidzi tych samych
ludzi, których nienawidził mając lat jedenaście.
Nie
ozdobiono sal na to święto i tylko niewielu uczniów dostało z
domów paczki. Ministerstwo starannie sprawdzało każdą sowę
wysyłaną do szkoły i poczta przychodziła czasami nawet z
tygodniowym opóźnieniem. Harry nie miał żadnych wieści od Remusa
poza krótką notką mówiącą, że Tonks została ciężko ranna, a
Kingsleya Shacklebolta zabito w ostatniej bitwie niedaleko Sussex.
Harry nie chciał nawet myśleć o tym, dlaczego Remus nie odpisał.
Jednak na eliksirach wystarczająco trudno było mu wykrzesać
jakąkolwiek dobrą myśl. Snape był dla Gryffindoru tak samo wredny
i nieprzyjazny jak zawsze.
Gryfoni
i Ślizgoni nienawidzili się przez to bardziej niż zwykle, choć
tym razem wszyscy wiedzieli, że za tą nienawiścią krył się
strach.
*
Coś
musiało się stać, ponieważ Snape był nawet w bardziej podłym
nastroju niż zazwyczaj. Z zimnym wyrachowaniem beształ zarówno
uczniów Gryffindoru, jak i Slytherinu. Jakby starał się przebić
ostrymi słowami przez tę unoszącą się w powietrzu, niezmąconą
obojętność. Studenci słuchali go w biernym milczeniu. Złośliwości
profesora nie miały teraz dla nich znaczenia. Nawet Malfoy przestał
się popisywać. W ogóle nie zgłaszał się do odpowiedzi, a gdy w
końcu Snape sam go wywołał, nawet nie spojrzał na niego znad
czytanej właśnie książki.
Dopiero
za trzecim razem Snape’owi udało się zwrócić jego uwagę. Gdy
chłopak wreszcie spojrzał w górę, Harry zobaczył, że jego wzrok
jest nieobecny. Snape stanął nad jego biurkiem wściekły i
zasugerował, że skoro pan Malfoy jest tak pochłonięty czytaniem,
może powinien podzielić się tym tekstem z resztą klasy. Nim
Ślizgon miał szansę odpowiedzieć, Snape chwycił go za szaty i
postawił na nogi. Odwrócił się z powrotem do sali, rzucając
wszystkim gniewne spojrzenia. Cała klasa patrzyła teraz na niego,
ale on nie wyglądał na upokorzonego. Podniósł książkę, którą
jeszcze przed chwilą czytał.
Była
mała i widocznie nowa, z wciąż sztywną okładką, więc Malfoy
musiał ją dwa razy odginać, aby się nie zamykała.
Ślizgon
rozejrzał się po całym pomieszczeniu, a następnie zaczął czytać
pewnym głosem:
—
Lecieli. Odpadały ciężary; nie było niczego do dźwigania. Śmiali
się i trzymali mocno, czując wysokość i zimne uderzenia wiatru,
wznosząc się, myśląc: Już po wszystkim, odszedłem! – Byli
nadzy, byli wolni, czuli się lekko — wszystko było lekkością,
jasne, szybkie i unoszące się, lekkie jak światło, szum helu w
mózgu, zawrotne wrzenie w płucach, kiedy wznosili się ponad
chmury, ponad wojnę, poza służbę i umartwienie, poza globalne
uwikłania. Sin loi! — wołali. Wybaczcie sukinsyny, ale to już
poza mną, głupieję, jestem na statku kosmicznym, odjechałem! —
I było to uspokajające, nieskrępowane uczucie, po prostu jazda na
falach światła, żeglowanie na wielkim srebrnym ptaku wolności
ponad górami i morzami, nad Ameryką, nad farmami i wielkimi
śpiącymi miastami, nad cmentarzami, autostradami i złotymi łukami
McDonalda, lot, który był rodzajem ucieczki, rodzajem upadania,
upadania wyżej i wyżej, orbitowania poza krańce Ziemi i poza
Słońce, poza wielką, milczącą próżnię, gdzie nie ma ciężarów
i wszystko waży dokładnie nic. Odjechałem! — wrzeszczeli. Sorry,
ale odjechałem! — I tak w nocy, niezupełnie śniąc, poddawali
się tej lekkości, unoszeni, po prostu niesieni.[1]
Malfoy
wrócił na swoje miejsce.
Kiedy
skończył czytać, ludzie wstrzymali oddech. Wszyscy patrzyli na
niego, a słowa, które wypowiedział, zawisły w powietrzu na
niekończący się moment. Nawet Snape się nie poruszył do chwili,
aż wreszcie wznowił swoją lekcję bez podziękowania.
W
czasie tych kilku minut Harry’emu wydawało się, że znowu lata,
lata w ten sposób, w jaki nie latał już od tygodni, i że z każdym
słowem, które Malfoy przeczytał swoim spokojnym, nieco sztywnym
głosem, coś wewnątrz niego się odradzało, podobnie jak odradzało
się w każdej osobie wokół niego.
Wysłuchali
reszty wykładu w napiętej ciszy, a nastrój ożywienia przepełnił
powietrze, zastępując przygniatającą i nieopisaną rozpacz,
której do tej chwili nic nie było w stanie przezwyciężyć.
Tego
popołudnia uczniowie rozmawiali cicho między sobą. Podczas obiadu
Harry zauważył, że książka wędrowała po całym stole
Slytherinu. Później, kiedy leżeli w ciemnościach, Ron zapytał go
niepewnym głosem, co według niego Malfoy czytał na lekcji.
Harry
nie wiedział, ale nie miało to dla niego znaczenia.
*
W
połowie następnych eliksirów Snape przerwał lekcję, odwracając
się tyłem do klasy i bezceremonialnie wysyczał:
—
Panie Malfoy, myślałem, że wyjaśniliśmy sobie już, iż nie
wolno panu zajmować się tym niedorzecznym hobby w czasie zajęć,
chyba że ma pan zamiar się nim dzielić z resztą klasy!
Malfoy,
który pilnie notował, opuścił swoje pióro i spojrzał na niego
zaskoczony.
—
Ależ profesorze, ja nie...
—
Cicho! — Snape wrzał, nadal odwrócony plecami do uczniów. —
Czy chce pan stracić tą niewielka liczbę punktów, którą udało
się panu zarobić dla waszego domu w tym roku, panie
Malfoy?
Wszystkie
oczy rozwarły się w zaskoczeniu i trwodze. Malfoy, gapiąc się na
opiekuna swojego domu w zrozumiałym szoku, wykrztusił:
—
Nie. — Ale w następnej chwili jego twarz rozjaśniła się i
wypłynęło na nią zrozumienie, a także, jak Harry zauważył,
przebłysk zadowolenia.
Bez
powodu serce Harry’ego zaczęło wyrywać się z piersi, gdy
patrzył jak Malfoy sięga w dół i wyciąga z torby małą, brązową
książkę, inną niż ta, którą czytał na poprzednich zajęciach.
To był tom oprawiony w skórę, a wytłoczone na nim znaki zostały
zatarte przez lata używania. Ślizgon zastanowił się przez chwilę,
a następnie ostrożnie przerzucił kartki na koniec książki.
Snape
nie odwrócił się i już się nie odezwał, więc Malfoy po prostu
stanął i nie czekając na zachętę, zaczął powoli czytać
wypełniając ciszę swoim powolnym i mocnym głosem:
—
Wody zatoki rozpostarły się przed nią szeroko lśniąc odbiciem
milionów słonecznych iskier. Głos morza uwodzi, nigdy nie milknie,
szumi, skarży się, szepcze, nęci duszę do wędrówki w bezmiar
samotności. Na białych piaskach, ciągnących się długim pasmem,
nie było żywej duszy. Jakiś ptak ze złamanym skrzydłem bezradnie
usiłował wzbić się w się w górę, lecz trzepocząc i krążąc
w powietrzu opadał coraz niżej i niżej nad wodę.
Lecz
gdy stanęła w obliczu morza — zupełnie sama — zrzuciła z
siebie niemiłe, szorstkie okrycie i po raz pierwszy w życiu stanęła
naga, wydana na łaskę słońca i wiatru, który smagał jej ciało,
i fal, które wabiły w swe objęcia.[2]
Kontynuował,
a spokój jego głosu opanował całe pomieszczenie. Dla Harry’ego
nie miało znaczenia, co się stało z kobietą i morzem, obchodziło
go tylko to, że Malfoy czytał, cicho i pewnie o otulającej stopy
pianie, świetle słońca i otwartej przestrzeni, o lękach, tonących
w końcu pod jasnozielonymi falami. I kiedy tak opowiadał, Harry’emu
wydawało się, że część jego własnych obaw także się
rozpływa.
Gdy
Malfoy skończył czytać, lekcja została wznowiona tak, jakby nic
się nie stało. Tego dnia w czasie kolacji Hermiona chwyciła
Harry’ego za ramię i bez słowa wskazała na stół Ślizgonów.
Luna razem z grupą Krukonów podeszła do Malfoya. Patrzyli, jak z
nim rozmawia, a kiedy chłopak przytaknął szorstko, grupa wyraźnie
się rozluźniła. Ślizgon wrócił do swojego posiłku.
Wieści
szybko dotarły do ich stołu: Krukoni chcieli usłyszeć, co Malfoy
czytał na eliksirach, a on zgodził się poczytać dla nich po
obiedzie.
Harry
nie chciał zostawać z tyłu, ale tak się jakoś złożyło, i
kiedy inni uczniowie zebrali się wokół Malfoya, on kończył
dopiero swój posiłek. Chłopak przeczytał te same fragmenty
ponownie, podczas gdy Krukoni, Puchoni oraz większość Ślizgonów
i Gryfonów patrzyła na niego i uważnie słuchała. Niezmącony
spokój opanował salę i nawet skrzaty domowe przestały się w tym
czasie krzątać.
Tej
nocy Harry śnił, ale nie o Voldemortcie, tylko o swojej matce,
spowitej w morską pianę niczym w płaszcz, szepczącej miękko
głosem, który po obudzeniu rozpoznał jako głos Malfoya:
„Żegnaj...
Robię to, ponieważ cię kocham...”
*
Wraz
z listopadem nastał najcięższy etap wojny. Artur Weasley z synem
spędzali całe dni zablokowani w ministerstwie, podczas gdy nad ich
głowami, na ulicach Londynu, szalała bitwa. Ron stał się bledszy
i cichszy i podobnie jak Harry starał się mówić tak mało, jak to
było możliwe.
Rozeszły
się plotki, że Hogwart nie jest już bezpiecznym miejscem, że
szpiedzy Czarnego Pana przeniknęli do zamku i planują atak.
Uczniowie rzucali między sobą podejrzliwe spojrzenia i pilnowali
się wzajemnie. Atmosfera nieufności znikała jedynie podczas
spotkań Gwardii Dumbledore’a i cotygodniowych odczytów
Malfoya.
Działo
się tak, ponieważ Harry na to nalegał. Już pierwszego dnia wybrał
Malfoya na swojego partnera i nawet jeśli wychodząc z pomieszczenia
nie ufał mu, to w ciągu tej jednej godziny w tygodniu mógł być
pewny, że Ślizgon nie będzie próbował swoich sztuczek przy
świadkach. Ich współpraca wpłynęła na pozostałych uczniów i
od tamtej pory podczas zajęć Gryfoni byli parowani ze Ślizgonami.
Jeżeli Malfoy miał coś przeciwko takiemu układowi i cotygodniowej
współpracy z Harrym, to cierpiał w milczeniu i nigdy się nie
skarżył. Mógł posyłać w stronę Pottera zabójcze spojrzenia,
ale ani razu nic nie powiedział. Pozostali uczniowie wzorowali się
na nich, a ponieważ nikt nie uczył się szybciej niż Malfoy, Harry
był zadowolony tak długo, jak chłopak siedział cicho i nie starał
się nadepnąć mu na odcisk.
Z
drugiej jednak strony Harry był pewien, że Malfoy nie miał w
planach zrzeszania ludzi. Z pewnością nigdy nie prosił o
prowadzenie kółka wielbicieli nieżyjących już, mugolskich
pisarzy. Ze zdziwieniem zauważył, że drugi chłopak nie odczuwał
zadowolenia z uwagi, jaką wszyscy mu poświęcali, ani nie
wyczekiwał z napięciem czasu, gdy będzie mógł podzielić się z
innymi kolejną książką. Pamiętał tylko ten jeden raz, na
eliksirach, kiedy przez jego twarz przebiegł krótki grymas
satysfakcji.
Rozpoczynał
czytanie bez zbędnych ceremonii, raz w tygodniu, i wkrótce nie było
ucznia, który nie czekałby na tę chwilę z niecierpliwością.
Malfoy nigdy nie szczycił się swoją nową rolą ani nawet nie
rozmawiał o tym poza spotkaniami. Gdyby Harry nie nakryłby go w
bibliotece, nigdy nie pomyślałby, że Ślizgon spędza czas na
przeglądaniu mugolskiej literatury i szukaniu wśród zakurzonych
ksiąg odpowiednich fragmentów do cytowania.
Nic
nie wskazywało na to, że cokolwiek się zmieniło. Ale tylko
głupiec nie zauważyłby, że jednak coś było inaczej.
*
W
niektóre dni Malfoy czytał tylko kilka zdań, kilka linijek,
podobnie, jak zrobił to pierwszego dnia na eliksirach, kiedy indziej
czytał przez ponad piętnaście minut. Czasami deklamował wiersze,
piosenki, zawsze na tyle proste, że każdy mógł je zrozumieć.
Czasem czytał o śmierci albo o miłości, innym razem o wojnie.
Były dni, kiedy Harry myślał, że Ślizgon czyta tak naprawdę o
niczym. Ale to nie miało znaczenia, ponieważ tak długo jak to
robił, wszyscy go słuchali.
Harry
nigdy nie rozpoznał żadnej z książek, które wybierał Malfoy,
ale nie uważał, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie.
Hermiona
stwierdziła, że skoro czyta mugolską literaturę, wciąż jest
nadzieja, iż nie przyłączy się do śmierciożerców. Harry
wiedział jednak, że jeżeli Ślizgon się zmieni, to na pewno nie z
powodu kilku książek. Może gdyby Lucjusz Malfoy zginął?
Próbował
sobie wyobrazić, jak mógłby go zabić, ale po chwili dotarło do
niego, że ma ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Wojna
trwała. Coraz mniej sów przylatywało do zamku, a kiedy jedna z
nich trafiła do swojego właściciela w kawałkach, Harry
postanowił, że nie wyśle Hedwigi już nigdy więcej. Jedyną
osobą, która otrzymywała jeszcze pocztę, była Mandy Brocklhurst.
Jej siostra uczęszczała do prywatnej, mugolskiej szkoły, gdzie
dziewczęta pomagały zagubionym i umierającym. Siostra Mandy pisała
o tym jak, wszyscy myślą, że trwa wojna, a zamaskowani na czarno
ludzie to iraccy terroryści. Wyznała też, że nikt w szkole jej
nie uwierzył, kiedy powiedziała prawdę.
Wysyłała
Mandy otrzymane ulotki i zakładki, dane jej przez siostry w szkole,
głoszące, że zło opanowało ludzkie serca, odwróciło ich twarze
od Boga i wkrótce zniszczą oni sami siebie.
Ernie
Macmillan potargał wszystkie broszurki, jakie dostała Mandy. Jego
starszy brat zaginął ponad trzy tygodnie temu.
—
Jeżeli zniszczą siebie — powiedział — to tylko dlatego, że
wcześniej pozwolimy im pozabijać nas wszystkich i nikt inny już im
nie pozostanie.
Wsłuchując
się w głos Malfoya, kiedy czytał, Harry myślał o tych słowach.
I czasami, zanim zdołał się powstrzymać, przychodziło mu do
głowy, że jeśli Malfoy jest wcieleniem zła, to nic dziwnego, że
zwolennicy jasnej strony padają jak muchy.
Ernie
chciał opuścić zamek i dołączyć do walczących, nie zrobił
tego jednak, ponieważ matka błagała go o pozostanie w Hogwarcie,
gdzie było bezpieczniej. On i Zachariasz Smith nie podzielali jej
zdania. Przy każdym posiłku, w każdej wolnej chwili rozmawiali
głośno o brakach w obronie zamku. Przestali dopiero na prośbę
profesor Sprout, która poprosiła ich, aby nie straszyli młodszych
uczniów.
Ron
był zdania, że Zachariaszowi przydałby się ktoś, kto skutecznie
wybije mu te głupoty z głowy. Nigdy tak naprawdę nie wybaczył mu
braku zaufania do Harry’ego w zeszłym roku. Według Pottera
Hogwart przestał być bezpieczny już wiele lat temu i jeśli nikomu
nie wydało się dziwne, że kilkakrotnie ledwo uniknął śmierci,
to taki otrzeźwiający wstrząs wyjdzie im tylko na dobre.
*
Harry
przez większość czasu wydawał się nieporuszony. Zastanawiał się
czasami, czy naprawdę można uodpornić się na takie sprawy. Czy
jeśli jest się świadkiem czegoś takiego jak morderstwo, można
nauczyć się zamykać oczy i przechodzić obok obojętnie.
Jednak
pewne rzeczy nadal potrafiły nim wstrząsnąć, jak na przykład
świadomość, że profesor Snape chciał, aby Draco czytał klasie
tamtego dnia nie dlatego, by go ukarać, lecz ponieważ wiedział, że
uczniowie powinni to usłyszeć. Czy fakt, że rysy Malfoya
łagodnieją za każdym razem, gdy skupia wzrok na książce i że
wygląda wtedy na kogoś dużo młodszego, na chłopca, o którym
Harry nie chciał myśleć, że pewnego dnia będzie zmuszony go
zabić. Wstrząsał nim fakt, że kroki Dumbledore’a z każdym
dniem stają się coraz powolniejsze i ostrożniejsze. Zastanawiał
się, co się stanie, gdy i to przestanie na niego
oddziaływać.
Odpowiedź
była tak bolesna, że chciał zasłonić dłońmi uszy i krzyczeć,
by ją zagłuszyć, ale jedyną chwilą, gdy mógł zapomnieć o tym
wszystkim był czas, kiedy Malfoy czytał, a on mógł wsłuchać się
w jego głos.
*
Malfoy
miał swój własny sposób mówienia, niepozbawiony całkowicie
emocji, ale spokojny, dodający otuchy... Zbyt często Harry łapał
się na zatracaniu w tych miękkich dźwiękach, zastanawiając się
nad tym, że dopóki je słyszy, nie musi myśleć o Syriuszu,
Cedriku ani Voldemorcie. Jak długo Ślizgon czyta, wszyscy wciąż
żyją i nikt nie może im tego odebrać. Ani Voldemort, ani
ktokolwiek inny.
Czasami
łapał się na tym, że na korytarzach nadsłuchuje dźwięku głosu
Malfoya, do którego przyzwyczaił się już na cotygodniowych
sesjach, ale zamiast tego otrzymywał jedynie drwiący, pogardliwy
ton, którym Ślizgon raczył go od sześciu lat. W takich momentach
ciało Harry’ego napełniało się paniką i gniewem.
Bez
względu na to, ile książek przeczytał, Malfoy wciąż pozostawał
Malfoyem. Jeżeli Harry sądził, że skoro jego głos stał się
spokojny i miękki, całe jego życie również takie jest,
niewątpliwie był idiotą. Ale skoro Ślizgon potrafił sam
powstrzymywać trzystu uczniów przed popadnięciem w otchłań
rozpaczy tydzień po tygodniu, to on, Harry, może choć na moment
zapomnieć o swoich kłopotach i po prostu cieszyć się chwilą. I
nieważne, jak bardzo nienawidził się za to, czuł łaskotanie w
brzuchu za każdym razem, gdy widział Malfoya sięgającego po
książkę, sunącego palcem po stronicach, jakby próbującego w ten
sposób poznać kolejne słowa. Pomimo tego, że wciąż odczuwał
potrzebę rzucenia lub uderzenia w coś za każdym razem, gdy złapał
się na oczekiwaniu cotygodniowych odczytów, to nigdy już nie
pragnął uderzyć Malfoya.
W
połowie grudnia śmierciożercy ruszyli na północ. Prowadzili
bezlitosną kampanię, której oczywistym celem było dostanie się
do Hogwartu. Ministerstwo, którego działania do tej pory wydawały
się zupełnie bezskuteczne w porównaniu z taktyką Zakonu, wreszcie
udzieliło mu pełnego poparcia, oddając wszelkie możliwe środki
do dyspozycji aurorów.
Prorok
Codzienny zacytował wypowiedź Knota:
„Głównym
celem Voldemorta jest pochwycenie Harry’ego Pottera. Obiecuję, że
ministerstwo zrobi wszystko, żeby nie został on osiągnięty.”
Gdy
Harry to przeczytał, musiał zwalczyć napływającą mu do żołądka
falę nudności. Bezzwłocznie udał się do gabinetu Dumbledore’a,
by oznajmić, że jest gotowy opuścić szkołę, jeśli tylko
zapewni to szanse na przeżycie pozostałym. Dyrektor nie chciał
nawet o tym słyszeć. Hogwart był według niego nadal miejscem
najbezpieczniejszym, nieważne, co mówi Knot. Teraz najważniejsze
jest, żeby trzymać się razem, nikt nie będzie bezpieczny w
pojedynkę, a w jego interesie leży chronienie wszystkich
uczniów.
Harry
przytaknął ponuro i postanowił, że i tak odejdzie. Chciał ukryć
to przed Ronem, ale przyjacielowi wystarczyło jedno spojrzenie na
jego zasłane łóżko i wypchaną torbę. Bez słowa sam zaczął
pakować swoje rzeczy, ignorując protesty Harry’ego.
Wtedy
wszedł Neville, stanął pomiędzy krzyczącym Harrym a pakującym
się Ronem i szybko oceniając sytuację, drżącym głosem oznajmił,
że Harry nie może odejść.
Potter
zmierzył go lodowatym spojrzeniem i zapytał, czy wolałby, żeby
został tutaj i pozwolił wszystkim umrzeć.
—
Nie — odpowiedział niepewnie Neville. — Ale gdybyś przestał
udzielać nam lekcji samoobrony i odszedł, w pewnym sensie byłoby
to tak samo złe, jak gdyby Malfoy przestał czytać.
Harry
został.
*
Co
noc budziły go dźwięki tłumionego płaczu któregoś z jego
przyjaciół i nawet jeśli bez trudu mógłby się dowiedzieć do
kogo należą, wolał ich nie rozpoznawać. Czasami, kiedy
przychodziły wieści o kolejnych brutalnych atakach, Hermiona
wkradała się do nich, zapominając o swoich obowiązkach prefekta.
Wślizgiwała się mu wtedy pod kołdrę, przytulała się i płakała.
W takich sytuacjach często myślał o pocałowaniu jej, ale
wiedział, że to doprowadziłoby tylko do kolejnego wybuchu płaczu,
więc zamiast tego przytulał ją mocno i leżał spokojnie,
wsłuchując się w jej oddech, a w głowie dźwięczał mu głos
Malfoya: „Żegnaj...
Robię to, ponieważ cię kocham...”
*
Ponieważ
dni stawały się coraz krótsze i szybciej robiło się ciemno,
Harry razem z Hermioną uczyli się popołudniami.
Dziewczyna
pomagała mu ze wszystkich sił, starając się odwrócić uwagę od
faktu, że od ponad miesiąca nie dostała żadnej wiadomości z
domu.
Wśród
Gryfonów jedyną rodziną, która zdołała utrzymać stały,
cotygodniowy kontakt, byli Weasleyowie. Teraz dźwięk skrzydeł
pojedynczego ptaka wydawał się brzmieć głośniej niż kiedyś
tysiąca sów. Wszystkie oczy obserwowały z niepokojem i nadzieją,
gdzie wyląduje. Uczniowie przyzwyczaili się do tego, tak samo, jak
przyzwyczaili się do szarych kopert, zawierających oficjalne pisma
ministerstwa. Odbiorca takiego listu, jeszcze zanim zdążył
przełamać pieczęć, był szybko wyprowadzany przez któregoś
nauczyciela, aby mógł przeżywac swoje nieszczęście w samotności,
bez wpatrujących się w niego oczu pozostałych uczniów.
Za
każdym razem, gdy przychodziły szare koperty, Malfoy czytał im ten
sam fragment, co pierwszego dnia. O wzbijaniu się w niebo i stawaniu
się jednością z chmurami.
Kiedy
wsłuchiwał się w niezachwiany głos Malfoya, unoszący się ponad
mokrymi od łez twarzami, Harry odczuwał ponowny napływ otuchy, a
nawet więcej, wdzięczności, oczywiście nie za te szare, okropne
listy, ale za opanowanie w głosie Ślizgona, kiedy czytał, i za ten
cichy i pokorny sposób, w jaki chłopak przyjął swoją nową rolę
w Hogwarcie.
Czasami
po wysłuchaniu Malfoya Harry patrzył na swoją bliznę i
uświadamiał sobie, że nie pamięta, kiedy ostatni raz udało jej
się zwrócić na siebie jego uwagę. Pocierał ją wtedy obojętnie
i patrzył na Ślizgona, zastanawiając się, co się w nim kryje. I
nie odrywając wzroku od bladej twarzy, starał się znaleźć
odpowiedzi na swoje pytania. W czasie ich cotygodniowych pojedynków
prawie ze sobą nie rozmawiali, wymieniając tylko tyle słów, ile
było konieczne. Malfoy zwracał Harry’emu uwagę, że jego cel
jest za nisko ustawiony, a Harry pouczał go, żeby nie szarpał
różdżką, kiedy rzuca zaklęcie. Wszystkie słowa wypowiadane były
szorstko i rzeczowo. Gdyby ktoś przyglądał się dokładniej
zauważyłby, że chłopcy unikają patrzenia sobie w oczy tak
bardzo, jak to tylko możliwe.
*
Harry’ego
męczyły pytania, których nie potrafił zadać. Dlaczego Malfoy w
ogóle zaczął dla nich czytać? Dlaczego zgodził się na
propozycję Luny? Czy postąpił tak, ponieważ to lubił? Co
sprawiało, że wybierał akurat te książki? Jak udaje mu się
zawsze wiedzieć, czego Harry chciałby posłuchać? Dlaczego woli
mugolskie tytuły? Czy one mu się podobają? Czy to tylko gra? Czy
planuje opuścić Hogwart zaraz, jak tylko ojciec po niego pośle?
Czy fantazjuje o swojej różdżce, przytkniętej do gardła
Harry’ego tak, jak on sam to robił kiedyś?
Malfoy
jednak nie udzielił mu żadnych odpowiedzi, po prostu czytał
dalej.
*
Kiedy
nadeszło Boże Narodzenie, w szkole zostali wszyscy uczniowie,
profesorowie i reszta pracowników. Nieważne, że nie było powodów
do świętowania, bliska obecność wszystkich przyjaciół napełniła
Harry’ego otuchą co najmniej tak głęboką jak jego tęsknota i
przepełniony beznadziejnością smutek. Pierwszego dnia świąt
Remus przysłał Harry’emu sowę z życzeniami i informacją, że
wszystko z nim w porządku, ale nie wie, kiedy będzie mógł
ponownie do niego napisać. Wysłali sobie prezenty. Harry dostał
owinięty w skórzaną sakiewkę i, o dziwo, wciąż działający
zegarek kieszonkowy Syriusza.
Schował
go razem z resztą pamiątek po rodzicach.
Gdy
nastał wieczór, profesor Dumbledore zgromadził wszystkich w
Wielkiej Sali i mówił o życiu, stracie i miłości. Wszystkie oczy
pozostały suche, ponieważ połowa zebranych nauczyła się nad sobą
panować, a reszcie zabrakło już łez. Ale wtedy dyrektor
powiedział po prostu:
—
Panie Malfoy, myślę, że teraz pańska kolej — i przywołał go
gestem od stołu Slytherinu. Przez całą salę przeszedł dreszcz
oczekiwania. Ślizgon wstał powoli, z zaskoczeniem wymalowanym na
twarzy. Harry podejrzewał, że to pierwszy raz, kiedy Dumbledore
ujawnił swoją wiedzę na temat tego, co działo się co tydzień po
kolacji.
Malfoy
wymamrotał po cichu coś, co musiało być zaklęciem Accio,
ponieważ nagle w jego dłoniach pojawiła się książka, którą
jeszcze chwilę temu trzymała Pansy Parkinson. Dziewczyna otworzyła
szeroko usta, żeby coś powiedzieć, ale Malfoy przeprosił ją
kiwnięciem głowy i zaczął wertować strony.
Była
to książka, którą wszyscy doskonale znali, nawet Harry pamiętał
przeczytany z niej cytat. Mimo to gdy słowa wypłynęły z ust
siedzącego nadal przy stole Malfoya: — Błogosławieni ubodzy w
duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni,
którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.[3] — wbiły
się w Harry’ego, dzwoniąc w jego uszach i po raz pierwszy
przybierając prawdziwe znaczenie. I przez te kilka minut, kiedy
wokół roznosił się spokojny głos, Harry pozwolił sobie na coś,
czego prawdopodobnie później będzie żałował. Na chwilę
zapomniał o całym bólu i po prostu istniał, odczuwał kojące
ciepło świąt, cieszył się nimi, tak jak nigdy nie był w stanie
robić tego w przeszłości. W ciągu tych ulotnych momentów, kiedy
Malfoy czytał, Harry musiał przyznać, że skoro są święta, może
nie wszystko jest jeszcze stracone.
*
Cotygodniowe
kursy samoobrony trwały przez okres przerwy świątecznej. Harry
zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie męczy tę grupę dużo
bardziej, niż męczył drużynę quidditcha, ale w tym przypadku
nikt nie mógł go winić, że podchodzi do spotkań zbyt poważnie.
Może z powodu nudy, a może napełnieni świątecznym duchem, na
zajęcia przyszli prawie wszyscy uczniowie. Powody były nieistotne,
bo trenowali ciężej niż kiedykolwiek.
On
i Malfoy demonstrowali właśnie kilka naprawdę skomplikowanych
zaklęć blokujących. Szybko stali się tak pochłonięci przez
pojedynek, że Harry zapomniał, iż to tylko ćwiczenia i spróbował
przygnieść Malfoya do ściany przy pomocy zaklęcia.
Nieumyślnie
poderwał w powietrze jeden z długich stołów, który lecąc,
potrącał zarówno krzesła jak i pozostałych uczniów. Malfoy
zdołał się uchylić, ale ciężki mebel uderzył go w nogę i
posłał na ziemię.
Kiedy
Malfoy tak leżał, nie mogąc złapać oddechu, Harry przeraził
się, że Ślizgon został naprawdę ranny. Nieważne, jak absurdalne
dla niego było martwienie się o Malfoya, podbiegł do niego
mówiąc:
—
Malfoy, przepraszam. Wszystko z tobą w porządku?
—
Nie bądź śmieszny, Potter — odpowiedział chłopak, próbując
wstać na lekko chwiejnych nogach. Bez zastanowienia chwycił
wyciągniętą dłoń Harry’ego. Ich oczy spotkały się pierwszy
raz od chwili rozpoczęcia tej cichej współpracy.
Podnosząc
się, Malfoy mocno trzymał ciepłą dłoń Pottera. W momencie,
kiedy ją puścił, trudno było powiedzieć, który z nich tak
naprawdę przed chwilą oberwał. Obaj byli tak samo zdyszani. Harry
zaczął sprzątać bałagan, który spowodowało zaklęcie, chcąc
odwrócić się od wzroku Malfoya tak szybko jak to możliwe. Ślizgon
przyjął to z wyraźną ulgą.
W
styczniu Hermiona zaczęła przygotowywać się do OWMTów, a Ron i
Luna stracili swoje dziewictwo na boisku quidditcha.
Kiedy
Harry zapytał przyjaciela jak było, ten odpowiedział, że
niespecjalnie. Gdy Hermiona napadła na niego, nie mogąc zrozumieć,
jak mógł myśleć o seksie, kiedy wokół niego giną ludzie, ten
odpowiedział jej z takim samym zdenerwowaniem i twarzą czerwoną
jak jego włosy, że jest zła tylko dlatego, iż Harry nie chce jej
przelecieć. Potter z przerażeniem obserwował, jak uderzyła go w
twarz.
—
Przecież to prawda — stwierdził Ron nadąsanym głosem. Harry
unikał ich oboje tak długo, aż się nie pogodzili. Kiedy zastał
ich razem, w jego własnym łóżku (ze wszystkich możliwych
miejsc), wiedział, że wszystko dobrze się skończyło.
Następnego
dnia zginął Charlie Weasley. Całą noc spędzili wtuleni w siebie.
Harry miał usta i oczy pełne włosów Hermiony, a Ron opierał się
o niego całym ciężarem ciała, tak, jakby wraz ze śmiercią brata
stracił umiejętność używania własnych mięśni. Zawiadomienie
przyszło w środku nocy, Dumbledore obudził tylko ich trójkę.
Tragedia wydarzyła się w czasie jednego z najcięższych
kontrataków tej wojny. Charlie wrócił z Rumuni, aby dołączyć do
aurorów bez powiadamiania o tym swojej rodziny, zapewne po to, aby
ich nie martwić.
W
walkę zaangażowało się wielu najlepszych aurorów i cała horda
śmierciożerców, którzy, co się później okazało, nie byli aż
tak zaskoczeni, jak się tego spodziewano. Bitwa trwała do późnej
nocy, obie strony poniosły duże straty, aż w końcu wyczerpani
aurorzy zdecydowali się wycofać. Zostawili za sobą mnóstwo
zmarłych, oddając ich ciała na łaskę śmierciożerców. To było
pyrrusowe zwycięstwo, ale Charlie nie umarł na próżno. Zwycięstwo
to zawsze zwycięstwo, każdy o tym wie.
Ron
postanowił poczekać do rana, zanim powie Ginny. Kiedy się
spotkali, wystarczyło jedno jej spojrzenie na wyraz twarzy brata i
jego zaczerwienione od płaczu oczy, żeby zrozumiała i rzuciła mu
się na szyję, łkając cicho i pytając przez łzy:„kto?”.
Ginny
i Ron chcieli opuścić Hogwart jak najszybciej, ale sieć Fiuu była
w tak opłakanym stanie, że Dumbledore nie mógł im wszystkim
zagwarantować całkowitego bezpieczeństwa. Zasugerował, żeby
Harry i Hermiona pozostali w zamku.
—
Nie — zaprotestował nagle Ron. Odwrócili się zaskoczeni. Twarz
chłopaka była nieodgadniona. — Herm... Hermiono, czy mogłabyś
wrócić z...
—
Tak, oczywiście — odrzekła bez zastanowienia lekko ochrypłym
głosem, podchodząc do niego i splatając ich palce razem. Jej oczy,
kiedy napotkała wzrok Harry’ego, były zamglone i czerwone. Ginny,
taka mała i zagubiona, sięgnęła po drugą rękę Hermiony.
Harry
wrócił na lekcje.
*
Podczas
obiadu czuł się głupio między dwoma pustymi miejscami, ale nie
chciał się przesiadać. Koledzy klepali go pocieszająco po
ramieniu, a niektóre dziewczyny z rocznika Ginny ocierały łzy.
Harry siedział cicho, wpatrując się w swój talerz, ale kiedy
skrzek sów rozbrzmiał w jego uszach, automatycznie uniósł
głowę.
Ptaki
były dwa, oba przepiękne, śnieżnobiałe, takie, jakich używało
ministerstwo, i oba trzymały w szponach identyczne, szare koperty.
Harry śledził oczami jednego z nich, patrzył, jak leci i zatacza
łuk nad stołem Ślizgonów, gdzie każde oczy wpatrywały się w
niego w skupieniu. Domyślił się, gdzie wyląduje, chwilę przed
tym, zanim wydał z siebie cichy jęk zaskoczenia, gdy druga z sów
zrzuciła swoją przesyłkę wprost na jego własny talerz.
Wokół
niego ludzie wciągali głośno powietrze i zaczynali płakać. Na
moment oczy Harry’ego napotkały zaszokowane spojrzenie Malfoya z
drugiego końca sali. Patrzyli na siebie zmrożeni, obaj jakby
unieruchomieni przez swoje listy.
Słysząc
uderzające o posadzkę obcasy zbliżającej się do niego
McGonagall, powiedział cicho, bez odwracania głowy:
—
Zostaw mnie w spokoju.
—
Harry, myślę że będzie lepiej, jeżeli pójdziesz ze...
—
ZOSTAW MNIE W SPOKOJU!
Poprzez
napiętą ciszę, jaka zaległa, usłyszał, jak profesor Snape woła
Malfoya. Ślizgon odsunął od siebie talerz i szybko wyszedł, a
jego kroki odbiły się echem po sali. Sam wciąż wpatrywał się w
kopertę z oficjalną pieczęcią ministerstwa i swoje nazwisko,
wykaligrafowane eleganckim, pochyłym pismem: Harry James Potter.
Patrzył na nie przez chwilę, a może przez wieczność, zanim
chwycił różdżkę i rozrywając pieczęć, otworzył
kopertę.
Będąc
w najgłębszym smutku mam obowiązek poinformować pana, że auror
Remus Lupin został zabity podczas walki, jaka miała miejsce
wczorajszej nocy, broniąc dzielnie bezpieczeństwa Hogwartu.
Przez
kilka minut Harry czuł jedynie dzwonienie w uszach i łomotanie w
klatce piersiowej. Musiał odczekać chwilę, zanim mógł doczytać
resztę listu. Na samym dole, pod oficjalnym podpisem, znajdował się
nabazgrany szerokimi, niewyraźnymi literami dopisek, który Harry
zdołał odczytać dopiero za trzecim podejściem:
Harry,
mój drogi chłopcze, wierzę, że przyniesie ci ulgę wiedza, iż
Remus zginął chroniąc cię. Teraz on i Syriusz są razem w niebie.
Szczere kondolencje — K.K.
Harry
zamrugał czytając te słowa. Remus umarł, by zatrzymać Voldemorta
od zdobycia Hogwartu, ponieważ Voldemort chciał zabić
jego.
Wszyscy
zginęli przez niego. Obraz rozmazał mu się przed oczami. Nic z
tego nie miało sensu. Nic już nigdy nie będzie miało sensu. A
teraz Remus...
Podniósł
się z miejsca, wciąż ledwo widząc, i trzęsąc się, ruszył w
kierunku wyjścia, ignorując głosy wokół niego. Ron i Hermiona
także odejdą, każdy odejdzie. Straci ich. Straci wszystkich,
których kocha.
Nie
pamiętał później, jak udało mu się odnaleźć wyjście z sali,
ale wiedział, że gdy tylko przekroczył drzwi, zaczął biec. Nie
czuł nic poza potrzebą ucieczki. Policzki go paliły, ledwo
potrafił wyczuć kamień pod nogami.
Aż
poczuł żelazny uchwyt na ramieniu, który zmusił go do zatrzymania
się. I usłyszał szorstki, zimny głos przebijający się przez
jego myśli:
—
Dokąd zamierzał pan uciec, panie Potter?
Harry
odwrócił się, gdy długie, kościste palce wbiły się w jego rękę
jak szpony. Napotkał zimne, nieczułe spojrzenie Snape’a i
próbował się wyrwać, ale nawet trzymając go tylko jedna dłonią,
profesor był zbyt silny. Harry poczuł nagłe ukłucie zazdrości.
Snape nie miał serca, Snape’owi nie zależało na niczym, nie
obchodziło go ile osób umiera wokół niego. Zapragnął desperacko
móc odciąć wszystkie swoje uczucia, tak, jak zrobił to
znienawidzony mężczyzna, odgrodzić się kompletnie od wszystkiego.
Próbował tego po śmierci Syriusza, próbował ze wszystkich sił,
udało mu się na krótko, ale w ciągu tych ostatnich miesięcy
wszystko wróciło. Zaczęło mu zależeć na innych. Przypomniał
sobie, jak to jest przejmować się.
I
to bolało. Cholernie bolało.
—
PUŚĆ MNIE! — ryknął, wyrywając się bezskutecznie.
—
Posłuchajcie mnie obaj — rzucił Snape ostro i dopiero wtedy Harry
zauważył, że drugą ręką trzyma za ramię Malfoya.
Chłopak
był blady, trząsł się, a jego ciało wydawało się tak
bezwładne, że gdyby nie ręką profesora, nie potrafiłby ustać o
własnych siłach.
Później
Harry uświadomił sobie, że rzeczywiście tak było. Ale wtedy nie
potrafił robić nic poza wydzieraniem się na Snape’a, krzyczeniem
tylko po to, aby usłyszeć swój własny głos. A ponieważ to było
dobre, wrzeszczał o nienawiści i kłamstwach, o tym, że wszystko
było winą Snape’a, krzyczał, ponieważ nie mógł przestać
krzyczeć.
Malfoy
krzywił się na każde słowo Harry’ego, a na jego twarzy wciąż
widniał ból i wyraz niedowierzania, ale Snape wyglądał tak jak
zwykle, zimny, wyrachowany, okrutny i bezduszny, i Harry go
nienawidził, nienawidził ich obu, i miał nadzieję, że jeśli
piekło istnieje, obaj będą tam czeznąć do końca świata.
Mogło
to trwać sekundy lub minuty zanim Harry’emu skończyły się słowa
i przestał, wsłuchując się w nagłą ciszę i czując
wyczerpanie. Kiedy to zrobił, Snape mówił dalej spokojnie, tak,
jakby Harry w ogóle się nie odezwał.
—
Narcyza i Remus zostali zabici w tej samej bitwie, podczas której
zginął Charlie Weasley. Aurorzy nie mogli wrócić i zabrać reszty
ciał aż do dzisiejszego ranka. Wciąż identyfikują zwłoki i
zapewniam, że nie jesteście jedynymi, którzy w najbliższym czasie
otrzymają listy z ministerstwa — kontynuował oschłym i rzeczowym
głosem. — Nie ma sensu cierpieć w samotności, panie Potter.
Artur Weasley został powiadomiony o śmierci profesora Lupina i
zapewne zostanie pan odesłany, aby dołączyć do jego rodziny tak
szybko, jak to możliwe. Będziesz z nimi bezpieczny. Draco, twój
ojciec oczekuje, że wrócisz do domu na pogrzeb matki, ale jedno
musisz zrozumieć. Jeżeli tam pojedziesz, nie wrócisz już do
Hogwartu. Lucjusz na to nie pozwoli. Czy to jasne?
Wciąż
oszołomiony Malfoy przytaknął. Następnie wziął drżący oddech
i powiedział cienkim, słabym głosem:
—
Zostanę tutaj.
Snape
skinął głową krótko i Harry poczuł, jak rozluźnia uścisk.
Wyrwał się szybko, ale nagle odkrył, że nie ma już siły
uciekać. Jego mięśnie bolały ze zmęczenia, tak jakby biegał
cały dzień. Niepewnie przesunął wzrok od obserwującego go
obojętnie Snape’a do Malfoya, który wbijał puste spojrzenie w
podłogę. Patrząc na niego, Harry nagle zrozumiał, że Ślizgon
właśnie stracił matkę, a praktycznie rzecz biorąc także ojca.
Przez tę jedną chwilę wszystkie emocje były tak wyraźnie
odzwierciedlone na jego twarzy, że Harry doskonale wiedział, co
chłopak czuł, ponieważ sam doświadczał tego każdego dnia swego
życia.
Zamknął
oczy i przez długi moment myślał o tym, co zrobi Voldemortowi, gdy
się w końcu spotkają.
Kiedy
je wreszcie otworzył, powiedział pewnym głosem, wciąż wpatrzony
w Malfoya:
—
Ja także zostanę. Weasleyowie nie będą bezpieczni, mając mnie
pod swoim dachem.
Harry’emu
wydawało się, że przez twarz Snape’a przebiegło coś na kształt
aprobaty, ale zniknęło tak szybko, że nie mógł być tego
pewien.
—
Poinformuję o twojej decyzji dyrektora.
—
Sam potrafię to zrobić — warknął Harry, odwracając się.
—
Jak sobie życzysz — usłyszał obojętną odpowiedź.
—
Potter... — Głos Mafloya był tak miękki, jak gdyby zupełnie
nieprzyzwyczajony do wypowiadania tego nazwisko bez załączonego
automatycznie szyderstwa. Harry odwrócił się, ale Ślizgon nie
podniósł oczu znad podłogi.
—
Powiedz mu za mnie — poprosił. — Powiedz mu, że ja także
zostaję.
Harry
miał ochotę rzucić „Sam mu to powiedz”, ale zamiast tego
powiedział tylko:
—
Dobrze.
Malfoy
pokiwał głową, a Snape w końcu puścił jego ramię. Harry
zostawił tak tę dwójkę, wysoką, chudą sylwetkę profesora i
mniejszą, mało elegancko wyglądającą teraz postać obok
niego.
*
Reakcją
Dumbledore’a na słowa Harry’ego było podniesienie głowy i
krótkie, ale bardzo sugestywne „Ach”. Harry nie powiedział mu o
tym, jak Snape trzymał go za kołnierz ani jak wyglądał Malfoy,
kiedy zgodził się zostać w Hogwarcie.
Reszta
dnia była nieznośna. Harry wlókł się z klasy do klasy myśląc
nad tym, kiedy Ron i Hermiona wrócą, i ignorując wszystkich,
którzy pytali o jego samopoczucie.
Zauważył,
że Malfoy nie pojawił się na wspólnych zajęciach, i zastanawiał
się, czy chłopak nie zmienił zdania i nie dołączył do swego
ojca. Pomyślał, że gdyby to był jego tata, to chciałby być z
nim, nieważne, śmierciożercą czy nie. Tyle tylko, że ojcem Draco
był Lucjusz Malfoy. I teraz, kiedy jego mama nie żyła, Ślizgon
może już nigdy go nie zobaczyć.
Harry’emu
nie podobała się myśl, że może mieć coś wspólnego z Malfoyem,
tak po prostu, ale nie mógł już nic z tym zrobić. Czuł
zmęczenie. Chciał być sam, gdzieś, gdzie jest cicho i spokojnie,
ale czując na sobie zmartwione spojrzenia przyjaciół, wiedział,
że dla nich musi być silny.
Więc
był.
*
Następnego
dnia Remus pozostał martwy, ale Harry postanowił go nie opłakiwać.
Malfoy pojawił się ponownie na zajęciach.
Siedział
cicho na swoim miejscu, wyglądając jak zagubione dziecko, i gapił
się w przestrzeń, obracając pióro między palcami.
Ron
wysłał Harry’emu sowę informując, że cała ich trójka wróci
nazajutrz i prosząc, aby postarał się jakoś trzymać.
Harry
trzymał się, beznamiętnie przeżywając kolejny wieczór,
niezdolny odbudować swojej nienawiści. W czasie obiadu siedział
przy stole obojętny i spokojny, dopóki nie zauważył wokół
siebie znajomego poruszenia. Zdał sobie sprawę, że dzisiaj
przypada dzień, w którym Malfoy powinien czytać.
Nie
było sensu nawet patrzeć w kierunku stołu Ślizgonów. Nie
istniała możliwość, aby Malfoy to zrobił. Nie dziś i może już
nigdy.
Zimny
dreszcz przebiegł mu po plecach, co pozwoliło wydostać się z
otchłani własnych myśli. Malfoy siedział prawie bez ruchu,
palcami muskając stronice rozłożonej przed nim książki.
Wyglądał, jakby toczył właśnie w sobie jakąś bitwę niepewny,
co zrobić.
Nagle,
zupełnie niespodziewanie, fala nadziei zalała serce Harry’ego.
Szansa, a nawet cień szansy, że Malfoy mógłby czytać, sprawiła,
iż musiał w końcu przyznać to, co do tej pory łatwiej mu było
ukrywać nawet samemu przed sobą: że jeżeli Malfoy przestałby
czytać, dla nich wszystkich byłby to jeden z najgorszych skutków
tej wojny.
Usiadł,
podobnie jak reszta uczniów nie spuszczając wzroku ze Ślizgona.
Miał ochotę na coś absurdalnego jak posłanie zachęcającego
uśmiechu, uniesienie w górę kciuka lub zrobienie jakiejkolwiek ze
stu innych rzeczy, których nigdy wcześniej nie zrobił w stosunku
do Draco Malfoya. Ale uśmiech mógłby być odebrany jako
prześmiewczy, więc zamiast tego Harry siedział i czekał, podobnie
jak cała reszta Hogwartu.
W
końcu Malfoy wstał. Wyjdzie, pomyślał Harry, ale Ślizgon tego
nie zrobił. Wziął książkę do ręki i usiadł tam gdzie zawsze,
w rogu sali, otoczony przez wszystkich uczniów. Nikt się nie
poruszył i w pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza.
Malfoy
był blady i wyczerpany. Na jego zmęczonej twarzy malowały się te
same emocje, które nękały serce Harry’ego od miesięcy. Smutek,
gorycz, strach, nienawiść — Harry znał je wszystkie aż za
dobrze i choć wiedział, że nikt w Hogwarcie nie mógł uniknąć
tych uczuć podczas trwania wojny, zapragnął nagle desperacko
uwolnić od nich Malfoya.
Nieważne
jak śmieszna była ta myśl, Malfoy stał się dla nich ważny. Był
ich lektorem i gdyby przestał teraz czytać, byłoby to gorsze niż
poddanie się tym wszystkim tłumionym emocjom, jakie w nim zalegały,
byłoby jak całkowita rezygnacja. A gdyby on zrezygnował,
pociągnąłby za sobą na dno ich wszystkich.
Proszę,
powtarzał Harry w myślach. Proszę, proszę, proszę...
Malfoy
podniósł głowę znad książki i niewidzącym spojrzeniem
przebiegł po twarzach zgromadzonych. Kiedy napotkał oczy Harry’ego,
coś zmieniło się w jego własnych, zaiskrzyły w nich emocje.
Powoli odwrócił wzrok i zaczął czytać:
—
Przyjdź do mnie w ciszy nocy — odezwał się łagodnie. Jego głos
był lekko zachrypnięty, ale chłopak przełknął ślinę i
kontynuował:
Nawiedź
mnie proszę w moich snach,
Pokaż
się w nich pełen mocy,
Jak
nowy dzień odpędź mój strach,
Ze
łzami sprowadź pod mój dach
Wspomnienia,
nadzieję i miłość z dawnych lat.
Gdy
czytał, łzy zalśniły w jego oczach, a smutek zabrzmiał w głosie,
i wydawało się, że każde uderzenie serca zbliża go do płaczu,
ale ten jednak nie nadszedł, a jedyne, co się pojawiło, to krótkie
przerwy między kolejnymi słowami i rozpacz, która osiadła między
nimi.
O
śnie, słodki śnie, goryczą zabarwiony,
Tam
gdzie marzenia i nadzieje są tworzone,
Gdzie
kochając stajesz się zbawiony,
Gdzie
oczy z tęsknoty są już uwolnione,
Spójrz
na drzwi do tej krainy,
Uciekniesz,
nie wrócisz, zostawisz tam ruiny.
Przyjdź
do mych snów i pozwól żyć,
Bym
śmierć pokonał życiem mym,
Wróć
do mych snów i pozwól być,
Przez
duszy szept i serca rym,
Poddaj
się głosowi cichemu,
Tak
jak kiedyś, kochanie, tak jak dawno temu.[4]
Nic
poza ciszą nie spotkało się z echem jego słów, kiedy skończył.
Harry’emu wydawało się, że Malfoy wygląda jeszcze bardziej
blado i słabo, niż kiedy zaczął czytać. Nigdy nie przyszło mu
do głowy, że widok Draco Malfoya, stojącego przed całym Hogwartem
ze łzami spływającymi po gładkich policzkach będzie czymś innym
niż całkowitym upokorzeniem, ale dla Harry’ego był to
najbardziej inspirujący i chwytający za serce obraz, jaki widział
w swoim życiu.
*
Dopiero
później tego wieczoru, kiedy Malfoy wyszedł już z Wielkiej Sali
zabierając ze sobą wszystkich Ślizgonów, a reszta Gryfonów
poszła do łóżek, gdy Neville, Seamus i Dean spali snem głębokim
i mocnym, niezakłóconym przez pochrapywanie Rona, Harry siedział w
ciemności odtwarzając w głowie fragmenty wiersza czytanego przez
Malfoya: „Przyjdź do mnie w ciszy nocy”, dźwięczały mu w
uszach ciągle i ciągle słowa, wypowiadane cichym głosem. „Nawiedź
mnie proszę w moich snach”.
I
nagle samotne, utracone godziny jego dzieciństwa, te wszystkie
chwile, które spędził tęskniąc za widokiem twarzy, których nie
pamiętał, nawiedzających go w snach twarzy swojej matki i ojca,
wróciły i Harry zaczął szlochać.
Jako
dziecko nigdy nie płakał. Nie myślał o tym jak o słabości, była
to po prostu jedna z rzeczy, których nie robił. Nigdy nie miał ku
temu prawdziwego powodu, a nawet wtedy, gdy ten powód się pojawił,
kiedy zginął Cedrik i Syriusz, a teraz także i Remus, wciąż nie
mógł zdobyć się na łzy. Obok niego zawsze był ktoś, kto
oczekiwał, że będzie silny za innych. A odkąd w zeszłym roku Cho
pocałowała go ze łzami w oczach, łzy kojarzyły mu się one tylko
z nią.
Ale
widok Malfoya, zmuszającego się do czytania i powstrzymującego
płacz, był jednocześnie tak sugestywny i tak bolesny, że Harry
nie potrafił wymazać go z pamięci. Ponieważ rozumiał to i
szanował, ponieważ wiedział doskonale, ile bólu kosztowało to
Ślizgona. Na jego twarzy widział to, co sam przeżył. I w jakiś
sposób Malfoy i jego głupi wiersz sprawiły, że się
złamał.
Płakał
za swoją mamę, za jej łagodne, zielone oczy i za to, że jej palce
nigdy nie przeczeszą jego włosów, za swojego tatę, który nie
zobaczy, jak wygrywa w guidditcha, ani nie opowie mu historyjek
szkolnych o sobie, Remusie i Syriuszu. Płakał za Hermionę, która
zaakceptowała w ciszy, iż prawdopodobnie nigdy nie dowie się, czy
jej dziadkowie zostali zabici, czy nie, za Charliego, który chciał
ochronić swoją rodzinę od zmartwień, za Rona, który stracił
brata jeszcze zanim wiedział, że był on w niebezpieczeństwie,
który w każdej chwili mógł stracić ojca lub kolejnego brata, za
Ginny i mieszkające w niej wspomnienia Toma Riddle’a, których
nigdy nie będzie mogła się pozbyć, za Molly, która walczyła i
przegrała z boginem ukazującym jej martwą rodzinę. Płakał za
Cedrika, jego zaskoczenie i oszołomienie na cmentarzu, za jego
rodziców i Cho, która wcale nie była taka zła, tylko po prostu
rozklejała się zbyt łatwo, płakał za Lavender i Parvati i
zastanawiał się, czy były bezpieczne i czy rodzice Lavender
odnaleźli ją, czy straciła ich na zawsze. Płakał za
Dumbledore’a, za wszystkie rzeczy, które ten stary człowiek
musiał oglądać, za wszystkie próby, podczas których próbował
chronić Harry’ego i zawiódł, za wszystkie rzeczy w których
Harry zawiódł jego.
Płakał
za Syriusza, za Syriusza i Remusa, którzy byli jedyną prawdziwą
rodziną, jaką znał, za Syriusza i Remusa, których kochał i
którzy kochali jego, i za którymi nigdy, przenigdy nie przestanie
tęsknić.
Płakał
za Malfoya i płakał za siebie samego.
Płakał,
dopóki nie zapadła noc. Przestał dopiero, kiedy był już skrajnie
wyczerpany, kiedy miał spuchnięte oczy i nie mógł złapać
oddechu. Płakał tak długo, aż wszystko go rozbolało, a złudny
spokój otulił jego ciało i dopiero wtedy zasnął
głęboko.
*
Obudziła
go zimna, gładka dłoń spoczywająca na jego czole. Promienie
słońca przeniknęły do dormitorium, wyciągając go ze snu, w
którym wreszcie spotkał się ze swoją matką. Ale usłyszał tylko
spokojny głos przyjaciółki:
—
Harry, jesteśmy przy tobie. — Otworzył oczy i pierwszym, co
zobaczył, była Hermiona, opierająca swoją zapłakaną twarz na
jego kolanach. Obok niej ze skrzyżowanymi nogami siedział Ron, a
jego oczy, kiedy Harry napotkał pełne obaw spojrzenie, okazały się
czerwone i wilgotne.
Usiadł
i wyciągnął do nich ręce. Wtulili się w siebie mocno i nagle
Harry poczuł od przyjaciół więcej miłości niż kiedykolwiek
wcześniej. Jak gdyby oczyścił wczoraj w nocy swoje serce ze smutku
i teraz pusta przestrzeń wypełniała się miłością.
Kochał
ich oboje, bardzo mocno.
Wszystko
teraz wydawało się wyrazistsze. Światło było jaśniejsze, mrok
ciemniejszy. Nie czuł się już pożerany przez nienawiść i
smutek, zamiast tego cała jego miłość, gniew, ból, radość i
śmiech zjednoczyły się razem, wzmocnione.
Tego
ranka kilkakrotnie próbował powiedzieć Ronowi i Hermionie o
Malfoyu, o śmierci jego matki, o Snapie, trzymającym go mocno za
ramiona, i o jego czytaniu. Ale nie był w stanie znaleźć
odpowiednich słów. Wątpił, czy potrafiłby właściwie oddać
obraz Malfoya, stojącego przed nimi, czytającego im, dla nich, ze
łzami spływającymi po policzkach. Przyszło mu do głowy, że
jeśli powiedziałby cokolwiek, Ron mógłby stroić sobie żarty z
Malfoya. Myśl ta spowodowała, że poczuł względem Ślizgona
niespodziewany napływ opiekuńczości.
Zdecydował,
że sposób, w jaki Malfoy wpłynął na niego poprzedniej nocy, był
czymś prywatnym. Nie mógł tego opisać słowami, tak samo jak nie
mógł przestać o tym myśleć.
*
Ślizgona
zobaczył dopiero na eliksirach. Wchodził do klasy razem z Ronem i
Hermioną, czując się znowu żywym i nareszcie kompletnym, gdy
zobaczył Malfoya siedzącego na swoim zwykłym miejscu. Jego
sylwetka była lekko zgarbiona, sztywna, ostrożna, może nawet
pokonana. Patrząc na niego, Potter nagle zrozumiał, że cokolwiek
jego wczorajsze czytanie dało innym, wliczając w to Harry’ego,
Malfoy wciąż cierpiał tak bardzo jak poprzedniego dnia.
Nie
spuszczając oczu ze Ślizgona po raz koleny stwierdził, że ma
ochotę zetrzeć ból z jego twarzy, tak samo, jak chciał tego
poprzedniej nocy. Tylko że tym razem nie miało to związku z
czytaniem ani żadnym zagrożeniem, może z wyjątkiem zdrowia
psychicznego Harry’ego. W końcu nadzieje trzystu uczniów nie
pokładały się jedynie w samej obecności Malfoya na lekcji.
Ale
widocznie dla Harry’ego tak.
Malfoy
jako ich lektor w przeciągu kilku ostatnich miesięcy stał się
ważny nie tylko dla szkoły.
Stał
się kimś ważnym dla Harry’ego.
Praktycznie
ze sobą nie rozmawiali, ale Harry zdał sobie sprawę, że w ciągu
tych kilku tygodni zrozumiał Malfoya i poznał tak, jak znał tylko
parę innych osób. Intuicja podpowiedziała mu, że Ślizgon także
go rozumiał lub przynajmniej postanowił go tolerować. Bardzo
często, kiedy zamykał oczy, słyszał w głowie jego głos, który
brzmiał jakby Malfoy wybierając fragmenty czytanych książek
kierował je specjalnie do Harry’ego.
Zapewne
nie były one adresowane bezpośrednio do niego, jednak teraz, kiedy
patrzył na blondyna, Harry pragnął, aby ten w jakiś sposób
potwierdził tworzącą się miedzy nimi więź. Bo była to więź,
prawda? To musiało coś znaczyć, skoro powodowało, że ilekroć
chłopcy wymieniali uścisk dłoni, Harry przytrzymywał rękę
Ślizgona nieco dłużej niż powinien. To było coś, co sprawiało,
że zawsze, gdy napotykał spojrzenie Malfoya, szare oczy lśniły od
emocji.
Harry
usiadł w ławce, pomiędzy Ronem a Hermioną, nie spuszczając oczu
ze Ślizgona.
Spójrz
na mnie — prosił w myślach. — Spójrz na mnie.
Ale
Malfoy się nie odwrócił, był skupiony, ze wzrokiem wpatrzonym w
pustą przestrzeń przed nim, aż Harry miał ochotę przejść przez
klasę i potrząsnąć nim. Ale jednocześnie czuł się taki
bezradny, ponieważ to Malfoy i jego czytanie wyciągnęły go z
otchłani mroku, a on nie miał niczego, czym mógłby się
odwdzięczyć.
Pragnął,
by Malfoy wiedział, jak głęboko go poruszył, jak słowa, które
przeczytał, przenikają do jego duszy, tak że teraz Harry nie mógł
bez nich żyć. Chciał, aby Malfoy wiedział, że coś się zmieniło
i że stało się tak z jego powodu. Że Harry czuł się tak, jakby
mógł przetrwać wszystko, nawet pokonać trawiącą jego wnętrze
nienawiść, jeśli tylko Malfoy nadal będzie czytał.
I
samo to, że nie mógł wyznać Malfoyowi, iż ten coś dla niego
znaczy, w naturalny sposób udowadniało, że jednak znaczy dużo
więcej niż kiedyś.
*
Zaledwie
kilka dni po śmierci Remusa Harry czuł, jak gdyby jego miłość
była z nim wszędzie. Miłość do Rona i Hermiony, do Syriusza i
Remusa, do wspomnień o nich, do Hagrida i Dumbledore’a, do
wszystkich przyjaciół. Czuł się tak wspaniale, cały wypełniony
miłością, i nadal obserwował Malfoya, szukając najmniejszego
znaku, że ten rozumie, że wie, co ofiarował Harry’emu. Jeśli
jednak Ślizgon wiedział, nie dał tego po sobie poznać. To było
frustrujące, ale Harry był zdeterminowany. Dawno już nie pokładał
w niczym tak wielkiej nadziei.
Fakt,
że Malfoy znaczy coś dla Harry’ego spowodował, że Potter zaczął
przyzwyczajać się do pieszczenia wzrokiem tych ostrych, bladych
rysów, zamiast gapić się na nie. Oznaczało, że nauczył się
słuchać jego głosu i rozpoznawać go w tłumie. I to rozpoznawać
nie po obecnej w nim, charakterystycznej drwinie, ale po cichym
opanowaniu, które od niedawna zaczęło w nim pobrzmiewać.
Oznaczało, że Harry przypatrywał się twarzy Malfoya sprawdzając,
czy niezdrowa bladość, która wstąpiła na nią zaraz po śmierci
matki, zaczyna ustępować. Znaczyło to, że gdy Ślizgon podnosił
głowę i przyłapywał go na patrzeniu, Harry nie odwracał wzroku.
Teraz, zamiast wypatrywać szarych sów z ministerstwa, czekał z
niecierpliwością na moment, kiedy ich dłonie ponownie się dotkną,
tak, jak zrobili to na spotkaniu Gwardii. Aż Malfoy przypadkowo zada
mu szeptem pytanie, a Harry przez krótką chwilę będzie się czuł
tak, jak gdyby postępowali w ten sposób cały czas, niczym starzy
przyjaciele, którzy rozumieją się w sposób, w jaki Harry chciałby
być rozumiany.
*
Wiosna
nadeszła szybciej niż zazwyczaj, a wraz z nią przybyło więcej
walk i śmierci, ale na niebie znowu królowało słońce.
Ron
przypomniał sobie, co to śmiech, gdy razem z Harrym wsiedli na
miotły zaraz po pierwszej odwilży. Potter nie męczył drużyny
quidditcha tak bardzo, a po treningu siedzieli wszyscy razem w
szatni, rozmawiając, śmiejąc się i wpatrując w siebie z taką
uwagą, jakby chcieli zapamiętać swoje twarze, aby móc wspominać
je w przyszłości, kiedy opuszczą już szkołę i nie będą
bezpieczni.
Ron
ze względu na Hermionę zaczął się bardziej przykładać do
nauki, a nocami wymykali się, aby robić rzeczy, które sprowadzały
uśmiech na twarz Harry’ego, ponieważ wiedział, że są
szczęśliwi. Ojciec Justina Finch-Fletchleya odbudował rodową
rezydencję, a Malfoy kupił Millicencie Bulstrode nowego kota. I
pewnego dnia Harry Potter zebrał się na odwagę i podarował Draco
książkę z cytatami.
Następnego
wieczoru Ślizgon stanął na środku sali, gdzie wszystkie oczy
skupiły się na nim, i otworzył książkę, którą dostał od
Harry’ego. Zaczął czytać swoim czystym, spokojnym głosem:
I
wydawało się, że już za chwilę znajdą rozwiązanie, a wtedy ich
nowe, wspaniałe życie się rozpocznie; i było to jasne dla nich,
że mają przed sobą jeszcze długą, długą drogę, a najbardziej
skomplikowana i trudna jej część dopiero się rozpoczęła.[5]
W
chwili, kiedy ostatnie słowa opuściły jego usta, Draco spojrzał
prosto na Harry’ego i uśmiechnął się.
KONIEC
[1]
“The Things They Carried” Tim O’Brien - przełożył Krzysztof
Schreyer
[2]
“The Awakening” Kate Chopin - przełożyła Ariadna
Demkowska-Bohdziewicz
[3]
Ewangelia według św. Mateusza
[4]
“Echo” Christina Rosetti - przekład własny
[5]”Lady
With the Pet Dog” Anton Chechow - przekład własny