Tłumacz: unbelievable
Beta: Serena_
Rozdział 59. Przyzwyczajanie się.
Następnego ranka Ron zignorował Harry’ego w Pokoju Wspólnym. W porze lunchu Potter zatrzymał się przed jego miejscem przy stole Gryffindoru.
- Możemy porozmawiać?
- Kiedy znów cię nie było? Wczoraj w nocy? Nie możemy.
- Zbliża się mecz.
- Nie dogadam się z tobą przez te brednie, że „musimy współpracować dla dobra drużyny” po raz kolejny.
- To nie są brednie! Chcesz przegrać z Ravenclawem, bo… - Harry przerwał. Każdy, kto był w pobliżu, mógłby zacząć spekulować na temat czegokolwiek, co powiedziałby przyjacielowi. – Musimy porozmawiać o tym na osobności.
- Nie.
- Bądź na boisku piętnaście minut przed treningiem. Sam.
*
Harry czekał na boisku, ale Ron nie pojawił się wcześniej. Przyszedł spóźniony w towarzystwie Andrew i Jacka. Potter spiorunował Weasleya wzrokiem i posłał wszystkich w powietrze bez zbędnych wstępów.
Ćwiczyli ciężko i długo, a zmęczenie zaczynało zajmować miejsce gniewu Harry’ego. Po godzinie zaczął myśleć bardziej optymistycznie. Pół godziny później był już zadowolony. Jakiś czas potem – po spektakularnym zagraniu Iggy’ego i Ginny – Harry zawołał wszystkich na dół.
- Było świetnie. Jeżeli zagracie tak w sobotę, to jestem pewien wygranej. Pamiętajcie, żeby się wyspać, zaczynamy wcześniej niż zazwyczaj. – Potter spojrzał na rudzielca. – Ron… Mam nadzieję, że obecność bliźniaków nie sprawi ci żadnych kłopotów.
Weasley poczerwieniał.
- Nie – rzucił ze złością.
- Dobrze. Miło to słyszeć.
- Mamy towarzystwo. - Iggy wskazał kciukiem na trybuny.
Złoty Chłopiec zaczął się zastanawiać, jak udało mu się nie zauważyć w ciemności blasku niemalże białych włosów. Blond czupryna poruszała się teraz, gdyż jej właściciel najpewniej schodził po schodach. Prawdopodobniej łatwo było ją przeoczyć, kiedy pozostawała nieruchomo.
Potter wystąpił przed swoich kolegów z drużyny, kiedy nieproszony gość do nich dotarł.
- Draco – kiwnął głową. – Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
- Oczywiście. – Malfoy zarzucił na głowę kaptur i Harry zrozumiał, jak udało mu się wcześniej przeoczyć obecność Ślizgona. Blada twarz Draco ukryła się w cieniu czarnego materiału. Potter starał się wmówić sobie, że Malfoy nie wygląda jak Śmierciożerca. Ani trochę. – Powinieneś być bardziej spostrzegawczy.
- Będę miał to na uwadze.
Draco uśmiechnął się lekko.
- Dobrze. Możemy chwilę porozmawiać?
Harry skinął głową, po czym skierował się u boku Ślizgona do wąskiego wyjścia z boiska. Wskazał towarzyszowi dłonią, by tamtędy przeszedł.
- O co chodzi?
- Blaise zdobył trochę Ognistej Whiskey i planujemy się upić. Dołączysz do nas?
Harry jedynie wpatrywał się w Malfoya. Ta propozycja była dziwnym kontrastem do wcześniejszej uprzejmości i subtelności Draco.
- Nie.
Ślizgon zawahał się.
- Zachowywałem się wczoraj jak kompletny dureń – powiedział lekko.
Potter pomyślał, że te słowa są najbardziej zbliżone do przeprosin, jakie kiedykolwiek udało się wyartykułować Malfoyowi.
- W porządku – odezwał się, wskazując skinieniem głowy na ludzi na boisku. – Jestem do tego przyzwyczajony.
Draco wyglądał na przerażonego.
- Powiedz, że nie porównałeś mnie właśnie do Weasleya!
- W zasadzie porównałem. Jeżeli to sprawi, że poczujesz się lepiej, przyznam, że ty w tej rundzie miałeś do tego lepsze powody. – Harry zastanawiał się, czy rudzielec podsłuchuje ich rozmowę. Nie był pewien, czy chciałby, żeby przyjaciel to usłyszał. – Zobaczymy się na eliksirach?
Malfoy popatrzył w gwiazdy. Kaptur zsunął się z jego jasnych włosów.
- Jeżeli nie zostanę w łóżku. – Rzucił Złotemu Chłopcu krótkie, ostre spojrzenie, a jego ton odzyskał zwyczajną, prześmiewczą nutę. – Miłego wieczoru. Ciesz się swoimi cnotliwymi zajęciami.
Ślizgon uśmiechnął się kpiąco i ruszył w kierunku zamku.
Harry, chichocąc, wrócił na boisko tylko po to, by być niemalże przewróconym przez Rona, który wyminął go szybkim krokiem.
- Harry? – zapytała nieśmiało Teresa.
- Tak?
Potter patrzył za przyjacielem. Widział, jak mija go w drodze do szkoły.
- Czy to był Malfoy? Szukający Ślizgonów?
Złoty Chłopiec skinął głową.
- I kapitan.
- Czego chciał?
- Zaprosić mnie na picie. Podejrzewam, że chodziło mu tylko o pokazanie, że nie jest już na mnie zły. – Harry uśmiechnął się do Teresy. – Są szanse, że nie byłby zadowolony, gdybym się zgodził.
*
Niewiele było rzeczy, o których Harry potrafił myśleć następnego dnia rano podczas śniadania – oczywiście poza przesłuchaniem w sprawie opieki. Logicznie rzecz biorąc, Potter zdecydował, że cała ta sprawa była farsą; wynikiem tego, co już nie miało znaczenia, ale nie uchroniło go to przed tym, co go czeka. Ku jego zaskoczeniu Dumbledore siedział przy stole prezydialnym.
Złoty Chłopiec właśnie zaczynał jeść jajko, kiedy coś pacnęło go w głowę – list. Uderzająco złoto-biała płomykówka – najwyraźniej dostarczyciel – wylądowała przed nim.
- Bekonu? – zaoferował Gryfon.
Wielkie oczy sowy wytrzeszczyły się i wyglądały przez chwilę jak rodem z kreskówek. Z niepewnością nadziała bekon na pazur i odleciała. Błysk fleszu złapał ją w locie. Colin obniżył aparat.
- Czyj to ptak, Harry? – zapytał. – Jest piękny. Szczególnie wspaniale prezentuje się od dołu. To sowa któregoś z twoich przyjaciół?
Złoty Chłopiec otworzył list. Był od profesora Dumbledore’a.
- To chyba szkolna sowa – powiedział. – To od dyrektora. Przypomniał mi o spotkaniu.
I rzeczywiście, w notatce naprawdę była informacja na ten temat.
Harry,
Przesłuchanie odbędzie się o jedenastej. Niezależnie od wyniku mam w Ministerstwie kilka spraw do załatwienia. Przyjdź, proszę, do mojego gabinetu niedługo przed lunchem. Omówimy Twój status.
Pozdrawiam,
Albus Dumbledore
Dyrektor
Potter spojrzał na stół prezydialny. Kiedy ściągnął na siebie uwagę Albusa, skinął głową.
*
Gryfon nie był zaskoczony, kiedy przed lekcją w klasie eliksirów nie znalazł Draco. Myśląc wstecz, zorientował się, że blondyn opuścił śniadanie. Usiadł na swym zwykłym miejscu, zastanawiając się czy Ślizgon w ogóle się pokaże.
Niedługo później profesor Snape pojawił się w klasie i w swój zwykły, pogardliwy sposób przemknął wzrokiem po uczniach. Zatrzymał się na pustym miejscu obok Harry’ego.
- Bulstrode!
Dziewczyna podskoczyła. Uderzała przy tym w wagę, co spowodowało, że ta brzdęknęła głośno.
- Tak, sir?
- Czy pan Malfoy jest chory?
- Nie wiem, profesorze. Nie było go na śniadaniu.
Uwaga Mistrza Eliksirów przeniosła się na Harry’ego. Młodzieniec czasem zastanawiał się, czy to źle, że potrafi myśleć o profesorze Snape’ie i swoim ojcu jak o dwóch różnych osobach.
- A ty, Potter? – zapytał Severus ostro. – Nie sądzę, byś wiedział, co przytrafiło się panu Malfoyowi?
- Nie wiem, sir.
Snape przez chwilę mruczał pod nosem niezrozumiałe, choć przepełnione irytacją słowa. Chwilę później zaczął wykład na temat wpływu materiału, z jakiego zrobiono kociołek na wrażliwe eliksiry. Potter udawał, że robi notatki. Sądził, że minęło minimum dziesięć minut, zanim Draco w końcu dotarł na lekcję.
Wślizgnął się do klasy i opadł na miejsce obok Gryfona. Wyglądał bladziej niż zwykle i bił od niego dziwny, nieprzyjemny zapach.
- Jak miło, że zechciał pan do nas dołączyć, panie Malfoy – rzucił zjadliwie Mistrz Eliksirów. – Oczekuję, że pojawisz się również na szlabanie bezpośrednio po kolacji dziś wieczorem.
Draco wyglądał żałośnie.
- Nie czuję się najlepiej, sir.
- Tak przypuszczam – odrzekł Snape, idąc w ich kierunku. Kiedy był wystarczająco blisko, wypluł: - To cię wcale nie usprawiedliwia.
Powiedział to tonem, który sprawił, że Draco skrzywił się. Widocznie zadowolony, Mistrz Eliksirów wrócił na przód klasy, aby kontynuować wykład.
- Miałeś udany wieczór? – zapytał Harry.
- Zamknij się, Potter.
*
W drodze na obronę przed czarną magią Draco złapał Harry’ego za ramię.
- Zwolnij! – Widząc zaskoczone spojrzenie Złotego Chłopca, blondyn wyjaśnił: - Wydają okropny dźwięk przy prędkości, z jaką po nich wchodzisz.
- Ach. – Harry nie potrafił stłumić kpiącego uśmieszku. – Cieszę się, że odrzuciłem twoją ofertę.
- Dobrze się bawiłem! – rzucił Ślizgon, patrząc w dół. – Przynajmniej z tego, co pamiętam.
- Dlaczego nie zostałeś w łóżku?
- Radiana Nott zagroziła, że na nas naskarży, jeżeli tak zrobimy.
Potter wykrzywił wargi.
- Dziewczyny – powiedział.
- Doprawdy. Nawet Crabbe by mi tego nie zrobił. – Draco przysunął się bliżej. – Mógłbym skopiować twoje notatki z rana? – Jego głos był niemalże błagalny. – Nie załapałem połowy i jestem pewien, że obrona będzie jeszcze gorsza.
- Mogę ci pożyczyć notatki z obrony przed czarną magią.
- A eliksiry?
- Nie notowałem.
- Co?
- Nauczyłem się tego wszystkiego latem. Nawet się dziś nie czepiał.
*
Im dłużej trwała lekcja Remusa, tym bardziej Harry zdawał sobie sprawę, że jego zdolność koncentracji znacznie osłabła. Obiecał Draco notatki, więc je robił, ale wiedział jednocześnie, że były daleko poniżej zwykłego poziomu szczegółowości. Kiedy wyszedł z klasy, Malfoy w milczeniu ruszył obok niego do Sali Wejściowej. Gdy pod wpływem impulsu wyszedł na zewnątrz, Ślizgon za nim podążył.
- Coś się stało? – wycedził Draco. Wydawać by się mogło, że już prawie ozdrowiał. – Na wypadek gdybyś nie zauważył, to nie jest pogoda do opalania się.
Rzeczywiście było zimno, szaro i mżyło. Potter oparł się plecami o kamienną ścianę zamku, by uniknąć deszczu.
- Martwisz się o jutrzejszy mecz?
Harry próbował wzruszyć ramionami, ale ruch ten przekształcił się w skulenie ramion i Potter musiał zmusić się, by wrócić do poprzedniej pozycji.
- Martwię się o to, kto będzie miał kontrolę nad moim życiem przed zachodem słońca.
- To trochę melodramatyczne, nie sądzisz?
- Niezbyt. Właśnie w tej chwili odbywa się przesłuchanie w sprawie opieki nade mną.
Oczy Draco rozszerzyły się.
- Przecież masz już szesnaście lat!
- Tak, ale Wizengamot zdecydował, że potrzebuję opiekuna. Jestem w potencjalnym niebezpieczeństwie.
Malfoy parsknął.
- Z wielu powodów. Kto walczy o prawo do ciebie? Weasleyowie?
- Chciałbym, ale to Ministerstwo i profesor Dumbledore.
- Och.
Draco wpatrywał się w niego. Mżawka osadziła się na jego blond włosach, sprawiając, że zaczęły się błyszczeć. Harry pomyślał, że to pasowało do arystokratów.
- Oczywiście wolałbym dyrektora. Obie strony chcą mnie z politycznych powodów, ale z przekonaniami Dumbledore’a przynajmniej się zgadzam. Jeżeli zostanę na łasce Ministerstwa, kontrolę nad moim życiem będzie miał Knot, a on jest skończonym idiotą.
- Tak myślisz? – Draco brzmiał na zadowolonego.
- Oczywiście. Knot nie dba o nic ponad utrzymaniem się na swojej pozycji. Poświęci każdego dla władzy, choć nie ma z tego niemalże żadnego pożytku.
- Ależ ma.
- Co?
- Utrzymuje jego wpływy.
Harry zachichotał.
- Racja. Szczerze mówiąc, mam przez to więcej szacunku dla twojego ojca. Przynajmniej wierzył w to, co robił.
Draco otworzył usta, jakby chciał o coś zapytać, ale zamknął je, nie wydawszy dźwięku. Odwrócił się.
- Potter, to, że będziesz wyglądał jak zmokła kura, wcale nie sprawi, że Wizengamot się nad tobą zlituje. Poza tym, przynajmniej ja nie widzę sensu stania na deszczu. Chodź na lunch.
Razem weszli do Wielkiej Sali. Harry uświadomił to sobie, kiedy na ich widok w pomieszczeniu zapadła cisza jak makiem zasiał. Na przekór wszystkim został u boku Draco, akceptując jego ledwie zauważalne pożegnanie – wzruszenie ramion – gdy dotarli do końca stołu Ślizgonów. Na twarzy Pottera pojawił się uśmiech, gdy skierował się do własnego.
Nie obchodzi mnie, kto jest na mnie zły, tak długo, aż nie skończy się to głupio.
*
Severusa nie cieszył moment docierania do gabinetu dyrektora spiralnymi schodami. Już dawno dezorientacja przestała go bawić. Nie cierpiał dziecinnych haseł oraz statecznego – choć dziwacznego – wyglądu gabinetu. Spokojnie wszedł do pomieszczenia i ostentacyjnie usiadł na najmniej wygodnym krześle.
- Załatwmy to szybko.
- Uspokój się, drogi chłopcze. – Dumbledore spróbował przywołać na twarz wesoły uśmiech, podając Severusowi talerz z ciasteczkami. Jego wysiłek poszedł na marne, bo uśmiech nie sięgnął poza usta. – Wciąż mówiłeś, że dzisiejszy wynik nie ma znaczenia.
- Przegrałeś – zinterpretował Snape, ignorując ciastka.
Dyrektor westchnął.
- Tak. – Starzec pochylił swoją posiwiałą głowę. – Przegrałem.
- Jeżeli Knot waży się…
- Wytrzymasz – rzucił stanowczo Dumbledore. – To tylko tymczasowe rozwiązanie. Legalnie, muszą opublikować wynik dzisiejszego przesłuchania i dać cztery tygodnie na wniesienie potencjalnych apelacji. Będziesz czekał najdłużej, jak się da, a mianowicie do ostatecznej rozprawy, która odbędzie się pierwszego listopada.
Mistrz Eliksirów skrzywił się.
- Więc jestem przydatny tylko do krytycznej nocy Halloween.
- Jako szpieg owszem. Voldemort ma skłonności do dramatycznych zachowań w tę szczególną noc.
- A potem?
Dyrektor wyglądał wyjątkowo niespokojnie.
- Będąc całkowicie poważnym, muszę przyznać, że to Harry ma tutaj podstawowe znaczenie. Masz nad nim lepszą kontrolę niż ja. Będę bardziej niż zadowolony, mając ciebie jako znakomitego warzyciela i opiekuna Harry’ego.
- Ciągle się kłócimy!
- On cię kocha. – Dumbledore pokiwał głową. – Mnie nie pokochał przez lata. Szanował mnie, ale nie kochał.
- Jest zbyt porywczy. – Snape zmusił swój głos do pozostania chłodnym. – To nie przetrwa.
- Severusie! Czy chociaż raz w życiu nie możesz przyjąć, że masz zupełne prawo do tego, co ci ofiarowano?
Kiedy Mistrz Eliksirów starał się znaleźć odpowiedź, Faweks wyprostował się na żerdzi i zaświergotał w kierunku drzwi.
- Sądzę, że Harry już tu jest. Otwórz, proszę, drzwi i zobacz.
To był Potter. Snape zobaczył, jak młodzieniec cofa się z zaskoczeniem i zdał sobie sprawę, że jego nagły przypływ opiekuńczości musiał pojawić się w spojrzeniu.
- Wejdź. – Mistrz Eliksirów złapał się na tym, że wyciągnął rękę, by dotknąć chłopca. Cofnął ją. – Rozmawialiśmy. Obawiam się, że to Knot wygrał.
Gryfon wzruszył ramionami.
- Spodziewaliśmy się tego.
Jego głos był spokojny, choć on sam wyglądał na wstrząśniętego. Wszedł do gabinetu, a Snape ponownie usiadł. Ku jego zdumieniu Harry wybrał krzesło stojące najbliżej i przysunął je. Severus poczuł, że jego usta wykrzywiają się w uśmiechu i robił, co mógł, aby to powstrzymać.
Harry skupił się na dyrektorze.
- Więc? – zapytał.
- Więc… - powtórzył Dumbledore.
Udało mu się sprawić, że mimika jego twarzy wyrażała wiarę. Starzec nie dał poznać po sobie nic innego.
- Knot. – Harry skrzywił się.
- Przynajmniej nie będziesz miał mieszanych uczuć – zauważył dyrektor.
Głos Dumbledore’a pozostał uprzejmy, ale jego słowa sprawiły, że na twarzy Złotego Chłopca pojawiło się poczucie winy. Snape interweniował:
- A mój los, oczywiście, jest związany z twoim.
- Mam nadzieję, Severusie – wtrącił szybko Dumbledore – że będę w stanie odpowiednio cię chronić.
- Jeżeli będę w zamku lub jego pobliżu.
- Niestety moje możliwości są ograniczone.
- Myśli pan, że Minister będzie próbował mnie stąd zabrać? – zapytał Gryfon.
Dyrektor zmarszczył brwi. Snape pomyślał, że to otrzeźwiające pytanie. Starzec pogładził swoją siwą brodę.
- Nie od razu.
Mistrz Eliksirów pomyślał, że powinni wyrażać się jaśniej.
- Prawdopodobnie planuje zrobić to po ostatecznym przesłuchaniu.
Wzrok Harry’ego ani na moment nie opuścił twarzy Dumbledore’a.
- Jest pan pewien, że oj… Severus będzie w stanie uzyskać opiekę nade mną?
- Nie mam nic przeciwko temu, że nazywasz Severusa ojcem, Harry – powiedział spokojnie dyrektor. – Jestem z tego zadowolony.
Potter poczerwieniał.
- Co z moim pytaniem?
- Severus z pewnością dostanie prawo do opieki nad tobą. Czarodziejskie zasady są nieelastyczne w takich sprawach. Wcześniej mnie to martwiło, ale teraz jestem całkowicie pewien, że tak będzie.
Harry podniósł wzrok, by spojrzeć na Snape’a po raz pierwszy, odkąd wszedł. Mistrz Eliksirów uśmiechnął się do niego, co najwyraźniej dodało młodzieńcowi pewności siebie.
- To świetnie – powiedział odważnie. – Jak idzie praca nad tym szpiegowskim urządzeniem?
Severus spojrzał na Dumbledore’a. Starzec odwrócił wzrok.
- Nie najlepiej – odpowiedział dyrektor.
- Flitwick – stwierdził sucho Snape – nie jest jednym ze starych znajomych. Informacje, jakie mu dajemy, są ograniczone, co wpływa na jego wyniki.
- Dlaczego nie poprosicie o pomoc Freda i George’a? – zapytał Potter.
- Freda i…
- Będą tutaj jutro. Wiecie, że wspaniale się do tego nadają i są lojalni, niezależnie od tego, ile kłopotów sprawiają.
- Będą tutaj jutro? – powtórzył Mistrz Eliksirów.
- Na meczu.
Dyrektor skinął głową i pogładził długą brodę.
- Tak – wymamrotał. – Dałem im pozwolenie na pobyt tutaj przez całą noc.
- Oni są zbyt młodzi! – rzucił Snape.
- Są wystarczająco dorośli – sprostował Dumbledore.
- I nieodpowiedzialni.
- Są przeznaczeni…
- …do sprawiania kłopotów!
- Do wielu rzeczy! – wciął się Harry.
- Porozmawiam z nimi – zdecydował dyrektor. – A teraz… Zobaczmy. – Otworzył szufladę w biurku i wyciągnął etui ze sznurkiem, które otworzył stanowczym ruchem, by pokazać złotą zawartość. - Czy to któraś z tych, Severusie?
Wśród bałaganu Mistrz Eliksirów rozpoznał kształt gryfa i przesunął po nim wzorkiem. Na ten widok sprawa bliźniaków Weasley natychmiast się rozpłynęła. Drżącą ręką czarodziej wyciągnął broszki.
- Miał ich wystarczająco dużo, prawda? – warknął.
Tak wiele złota, pomyślał, ale nie mógł przywołać na myśl wszystkich uraz. Znalazł odpowiednią wyjątkowo łatwo - złoty gryf z podniesioną jedną z przednich nóg oraz długim ogonem, machającym w tę i z powrotem w celtyckim stylu i okiem wykonanym ze szmaragdu.
- To ta – powiedział drżącym głosem.
- Podejrzewam, że chciałbyś trochę prywatności?
Nie ufając swojemu głosowi, Severus odpowiedział krótkim skinieniem głowy. Dłoń Dumbledore’a delikatnie spoczęła na jego ramieniu.
- Bardzo dobrze. Harry, proszę, idź już. Severusie, przyniosę ci Myślodsiewnię i zostawię cię samego.
*
Korytarze były spokojne, gdy Harry wędrował nimi w osłupieniu. Zorientował się, że znajduje się na schodach prowadzących do lochów i po raz kolejny zmusił się, aby zmienić kierunek. Na jednej z klatek usłyszał kroki, a jego serce zabiło szybciej w bezmyślnej panice.
- Harry?
To była Hermiona. Potter wypuścił z ulgą powietrze, choć nie wiedział nawet, że je wstrzymał.
Dziewczyna podeszła bliżej i zatrzymała się na moment, przypatrując go tak, jakby zobaczyła nowe, magiczne stworzenie.
- Pójdziemy do ciebie? – zasugerowała.
Młodzieniec skinął głową. Zawsze łatwiej było mu rozmawiać w tamtym miejscu. Pewnie dlatego, że ten pokój należał tylko do niego. Rozejrzał się i zorientował się, gdzie są – zaledwie jedno piętro dzieliło ich od Pokoju Życzeń. Ruszył w tamtą stronę.
Dzisiaj była tam tylko jedna kanapa. Harry przypuszczał, że to miało sens. Rzucił się na nią, pozwalając, by Hermiona usiadła ostrożnie obok niego, pozostając w zasięgu ręki.
- Co się stało? – zapytała.
Harry westchnął.
- Jestem pod opieką Ministerstwa.
- Co?!
- Dumbledore przegrał. Jestem pod bezpośrednim nadzorem Ministerstwa Magii, co pod wszystkimi możliwymi aspektami znaczy, że Knot jest moim opiekunem.
- Oh, Harry!
Potter machnął dłonią, starając się ją uspokoić.
- To nic wielkiego. Spodziewaliśmy się tego. Poza tym, to tymczasowe rozwiązanie. Severus będzie składał swój wniosek na rozprawie zatwierdzającej, pierwszego listopada. O ile najpierw nie da się zabić.
- To oczywiste, że jesteś zdenerwowany…
- Nie powinienem być! To nie jest tak, że mnie adoptował czy coś w tym stylu. Nie muszę traktować go jak ojca. Oczekuje się ode mnie, że będę grzeczny i posłuszny… – Harry zignorował szydercze parsknięcie przyjaciółki - …za każdym razem, kiedy zdecyduje się mnie odwiedzić. Powinienem udawać, że wierzę, że tak będzie na stałe.
- To brzmi okropnie.
Harry jęknął.
- Nie znoszę go. Naprawdę. Nie mogę przestać myśleć o tym, że Tiara chciała przydzielić mnie do Slytherinu…
- I co z tego? – zapytała ostro panna Granger.
- Powinienem być w stanie to zrobić. To tylko małe, dwulicowe udogodnienie. To powinno przychodzić mi naturalnie.
Hermiona zachichotała. Harry westchnął i ponownie opadł na poduszki. Zdał sobie sprawę, że czuje lekki zapach psa – jakby leżał na sofie Hagrida lub Syriusza. To było pocieszające. Kiedy podniósł wzrok, panna Granger przyglądała mu się oceniająco.
- Pamiętam, gdy mówiłeś mi o przydziale. Powiedziałeś o tym również Ronowi?
- Nie. Nie zrozumiałby.
- Powiedziałeś, że Dumbledore sądził, że to z powodu twojego połączenia z Voldemortem.
- Myślę, że się pomylił. Chodzi tylko o mnie.
Kiedy po dłuższej chwili milczenia Hermiona znów się odezwała, jej głos przepełniony był wahaniem.
- Sądzisz, że powinieneś być…
- Nie ma mowy! – Harry uśmiechnął się do dziewczyny. – Miałbym przegapić pięć lat z najlepszymi przyjaciół, jakich mógłbym mieć? I nie być w gryfońskiej drużynie qudditcha? I nie mieszkać w wieży? Zapomnij! – Młodzieniec wywrócił oczami. – Poza tym, byłbym okropny. Miałoby na mnie wpływ wszystko, co najgorsze.
- Prawdopodobnie. – Dziewczyna przysunęła się bliżej, a Harry przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej. Pocałowała go delikatnie, po czym na powrót się odsunęła. – Czy ostatnio przytrafiło ci się coś dobrego?
- Poza tobą?
Hermiona parsknęła niecierpliwie. Potter podejrzewał, że tego typu odpowiedź zdziałałaby więcej z mnóstwem innych dziewczyn. Zrezygnował z niej na rzecz merytorycznej wypowiedzi.
- Dla odmiany spędziłem dużo wspaniałych chwil z moim ojcem. Nie dyskutowaliśmy zbyt poważnie na temat naszych problemów. W tym momencie chodzi o sytuację z Remusem i Draco. Dobrze się bawiliśmy, rozmawiając na temat Freda, George’a i… innych spraw. – Uśmiechnął się. – Jutro jest mecz. Myślę, że możemy wygrać, jeżeli Ron nie okaże się skończonym dupkiem. I bliźniacy przyjadą. I to weekend, w którym można odwiedzić Hogsmeade. Więc, krótko mówiąc, wszystko idzie zgodnie z planem. Gdybym nie martwił się o to, że Knot zamierza mnie stąd zabrać lub zrobić coś równie okrutnego, byłbym szczęśliwy.
Hermiona pochyliła się nad przyjacielem.
- Więc musisz odpowiednio przygotować swojego wewnętrznego węża.
Potter roześmiał się.
- Tak zrobię.
*
Zimna ziemia przyciskała się do kolan, stóp i dłoni Severusa, ale pozostał w poddańczej pozycji. Jego jedynym przejawem nieposłuszeństwa było trzymanie czoła ledwo ponad gruntem. Miał nadzieję, że ten niewielki gest przeszedł niezauważony.
- Jestem cierpliwy w stosunku do ciebie, mój najmniej efektowny sługo – wysyczał zimny, wysoki głos – ale miesiąc powinien być wystarczająco długi, nawet dla tak niekompetentnie przeprowadzanych badań, jak twoje. – Głos zamilkł, w powietrzu pozostawiając po sobie niewypowiedzianą groźbę surowej kary na kilka długich sekund. Kiedy w końcu znów przemówił, każde słowo było boleśnie precyzyjne. – Jak Dumbledore chroni chłopaka?
- Wiem to, co mówi, że zrobił, panie – powiedział jedwabiście Severus. Jego oczy znajdowały się mniej niż cal nad zmrożoną ziemią. – Nie wierzę mu.
- Co mówił na ten temat?
- Twierdzi, że to śmierć Blacka strzeże teraz tego chłopca.
- Kłamstwa! To nie było poświęcenie.
- W rzeczy samej – zgodził się sucho Mistrz Eliksirów – nie jest to prawdą. Jednakże sądzę, że w tym kłamstwie może być ziarno prawdy.
- Jak to?
- Myślę, że ochrona zapewniona przez śmierć jego matki została zapewniona przez inną tego typu. Wciąż jeszcze nie wiem, o kogo chodzi. Z pewnością nie o Blacka. Dumbledore nie byłby taki głupi i nie wyjawiłby prawdziwego imienia.
Remus, pomyślał Snape. Mogę zrzucić wszelkie podejrzenia na Remusa.
Zamilkł. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie byłoby mądrym przypominanie, z kim Lily zadawała się, chodząc do szkoły.
Czarny Pan syknął i prawie przyjemne przerażenie przepłynęło falą przez ciało Severusa. Usłyszał ciche syczenie Nagini i pozwolił, aby na wierzch jego umysłu wypłynęło oddanie i strach.
- Jak długo zajmie ci dowiedzenie się wszystkiego, mój sługo?
- Dowiem się do świąt.
- Masz czas do Halloween, albo nie będziesz dla mnie przydatny w żaden sposób.
Snape powstrzymał dreszcz.
- Tak, panie. – Pochylił się tak nisko, że jego nos i czoło zetknęły się z lodowatą ziemią. – Jestem wdzięczny za cierpliwość, mój panie.
- Nie lekceważ tego – wysyczał Czarny Pan.
Kilkoro ludzi za plecami Snape’a poruszyło się niespokojnie w oczekiwaniu, ale tej nocy zaklęcie niewybaczalne nie uderzyło w Severusa. W przeciwnym wypadku każdy inny zacząłby krzyczeć, upadając na podłogę. Czując ulgę, Snape podniósł się najpierw na kolana, potem na nogi. Spiorunował wzrokiem Crabbe’a w odpowiedzi na spojrzenie przepełnione rozczarowaniem. Idiota odwrócił się.
W drugim końcu pomieszczenia ktoś zaczął krzyczeć.