Suzuki Koji Ring





Koji Suzuki





Ring



5 września 1990, 22.49 Jokohama


Rząd czternastopiętrowych wieżowców rozciągał się wzdłuż północnego krańca nowego

osiedla, w pobliżu ogrodów San-keien. Chociaż wieżowce wybudowano stosunkowo

niedawno, niemal wszystkie mieszkania były już w nich zajęte. W każdy wieżowiec

wciśnięto prawie setkę mieszkań, ale ich lokatorzy nigdy nie widzieli twarzy swoich

sąsiadów. Jedyny dowód na to, że ktoś tu mieszka, można było znaleźć o zmroku, kiedy w

oknach zapalały się światła.

Na południe od bloków oleista powierzchnia oceanu odbijała migoczące światła fabryki.

Labirynt rur i przewodów rozprzestrzeniał się po jej murach jak naczynia krwionośne w

tkankach ciała. Niezliczone światełka igrały na frontonie fabryki jak robaczki świętojańskie

i nawet ten groteskowy obraz miał w sobie coś pięknego. Fabryka rzucała bezgłośny cień

na czarne morze.

Kilkaset metrów bliżej, pośród pustych działek budowlanych rozmieszczonych jedna

obok drugiej w równiutkich

odstępach stal jeden jedyny nowy, piętrowy dom. Jego frontowe drzwi wychodziły

bezpośrednio na ulicę, która biegła z północy na południe, a tuż przy nich znajdował się

mały garaż. Był to zwyczajny dom, jakich wiele można zobaczyć na japońskich osiedlach,

tyle tylko że w jego sąsiedztwie nie było żadnych innych domów. Być może z powodu

złego dostępu do środków komunikacji miejskiej działki w tej okolicy nie sprzedawały się

dobrze i wzdłuż całej ulicy można było zobaczyć tablice z napisem „Na sprzedaż". W

porównaniu z wieżowcami, których budowę ukończono mniej więcej w tym samym czasie

i na które natychmiast rzucili się chętni, działki budowlane sprawiały wrażenie

opuszczonych.

Strumień ostrego światła padał z otwartego okna na piętrze domu wprost na ciemny

asfalt ulicy. To jedyne w całym domu światło paliło się w pokoju Tomoko Oishi. Ubrana w

szorty i biały podkoszulek Tomoko rozwaliła się w fotelu i czytała szkolny podręcznik.

Przyjęła przy tym dziwaczną, powykręcaną pozę, a nogi wyciągnęła w stronę elektrycznego

wiatraka stojącego na podłodze. Wachlowała się rąbkiem podkoszulka, wystawiając

ciało bezpośrednio na podmuchy wiatru. Mamrocząc coś pod nosem, narzekała na upał.

Była uczennicą ostatniej klasy prywatnego żeńskiego liceum. Podczas wakacji trochę się

rozleniwiła. Za dużo czasu straciła na rozrywkę, odkładając naukę na później. Teraz

zrobiły jej się zaległości, ale Tomoko za wszystko winiła upał. A przecież lato nie było

wcale takie gorące. Bezchmurnych dni było niewiele i Tomoko nie mogła chodzić na plażę

tak często jak we wszystkie poprzednie wakacje. Jakby tego jeszcze było mało, kiedy tylko

wakacje się skończyły, zrobiła się idealna pogoda

- pięć dni z rzędu! To bezchmurne niebo działało Tomoko na nerwy.

Jak miała się uczyć w ten głupi upał?

Przeczesała ręką włosy, a potem sięgnęła do radia, żeby podkręcić głos. Ćma usiadła

obok niej na moskitierze w oknie, ale zaraz odleciała, wypchnięta strumieniem powietrza z

wiatraka. Moskitiera drżała jeszcze przez chwilę po tym, jak owad zniknął w ciemności.

Miała jutro klasówkę, ale nauka jej nie szła. Tomoko Oishi czuła, że nawet jeśli

przesiedzi całą noc, nie będzie przygotowana.

Spojrzała na zegar. Prawie jedenasta. Przyszło jej do głowy, żeby obejrzeć wiadomości

sportowe. Może zobaczy rodziców na widowni meczu bejsbolowego? Ale Tomoko martwiła

się klasówką. Przecież tak bardzo chciała dostać się na studia. Wszystko jedno, na

jakie, byleby to były studia! Ale nawet jeśli się dostanie, to i tak nic nie zmieni faktu, że

miała zupełnie zepsute wakacje. Przez brzydką pogodę nie mogła się dobrze bawić, a z

drugiej strony nieznośna duchota przeszkadzała jej w nauce.

Rany, przecież to moje ostatnie lato! Chciałam się bawić jak nigdy, a teraz już za

późno. Skończyło się".

Potrzebowała wyładować na czymś złość. Może na czymś bardziej konkretnym od

pogody. Pomyślała o rodzicach.

Gdzie oni się podziali? Zostawiają mnie samą z nauką w tej duchocie i idą się włóczyć

po meczach. Chociaż raz mogliby o mnie pomyśleć!"

Niespodziewanie ojciec dostał od kogoś z pracy dwa bilety na mecz Gigantów, więc

rodzice pojechali do Tokio, na stadion.

Powinni już wracać, o ile nie poszli gdzieś po meczu. Tomoko była zupełnie sama w

nowiutkim domu.

W powietrzu panowała wilgoć, co było dość dziwne, bo już od dawna nie padało. Wilgoć

ogarniała pokój, mieszając się z potem, który sączył się chyba ze wszystkich porów ciała

Tomoko. Dziewczyna bezwiednie klasnęła ręką w udo, ale kiedy podniosła dłoń, nie zauważyła

ani śladu komara. Poczuła swędzenie nad kolanem. Może to tylko siła sugestii? Usłyszała

bzyczenie. Gwałtownie zamachała rękami nad głową. Mucha jak strzała wzleciała do góry,

żeby uciec przed wiatrakiem i zniknęła z pola widzenia. Skąd się wzięła w pokoju mucha?

Przecież drzwi były zamknięte. Tomoko przyjrzała się moskitierze, ale nigdzie nie zauważyła

dziury na tyle dużej, żeby mogła przez nią wpaść mucha. Poczuła nagle, że chce jej się pić. A

potem, że chce jej się sikać.

Ogarnęły ją duszności; nie tyle brakowało jej powietrza, ile czuła, że jakiś ciężar uciskają

w piersi. Przed chwilą w myślach narzekała na niesprawiedliwość losu, ale teraz przestała.

Nagle stała się jakby całkiem inną osobą. Kiedy zrobiła na schodach pierwszy krok w dół, nie

wiadomo dlaczego serce zaczęło jej walić jak oszalałe. Światła przejeżdżających samochodów

ocierały się o ścianę u podnóża schodów i znikały. W miarę jak odgłosy samochodów cichły w

oddali, mrok ogarniający dom stawał się coraz bardziej intensywny. Tomoko specjalnie

narobiła hałasu, schodząc po schodach. Zapaliła światło w korytarzu na dole.

Kiedy się załatwiła, jeszcze długo siedziała w zamyśleniu na toalecie. Szalone bicie serca

nie ustawało. Nigdy przedtem nie doświadczyła czegoś takiego. Co się dzieje? Odetchnęła

głęboko kilka razy, żeby się uspokoić. Potem wstała i podciągnęła majtki i szorty.

Mamo, tato, wracajcie szybko - powiedziała do siebie. Nagle jej głos zabrzmiał bardzo

dziecinnie. - Lee, okropne. Do kogo ja mówię?"

Zdawało jej się, że nie mówi do rodziców, to nie ich prosi, żeby szybko wracali. Raczej

zwraca się do kogoś innego...

Hej. Przestań mnie straszyć. Proszę..."

Zanim się spostrzegła, przybrała bardzo uprzejmy ton głosu.

Umyła ręce w kuchennym zlewie. Mokrymi dłońmi wyjęła kilka kostek lodu z zamrażarki,

wrzuciła je do szklanki i nalała coli. Wypiła wszystko jednym haustem i postawiła szklankę na

stole. Kostki zakręciły się przez chwilę na dnie. Potem znieruchomiały. Tomoko przeszedł

dreszcz. Nagle zrobiło się jej zimno. W gardle nadal czuła suchość. Wyjęła z lodówki wielką

butelkę coli i ponownie napełniła szklankę. Ręce jej drżały. Miała wrażenie, że coś stoi za jej

plecami. Coś - bo na pewno nie osoba. Kwaśny smród zgnilizny zlał się z ciepłym powietrzem,

ogarnął ją ze wszystkich stron. To nie mogło być nic cielesnego.

- Przestań! Proszę! - błagała teraz już na cały głos.

Piętnastowatowa jarzeniówka nad kuchennym zlewem zapalała się i gasła jak szarpany

oddech. Żarówka musiała być nowa, ale nie można było teraz polegać na jej mocy. Tomoko

żałowała, że nie zapaliła wszystkich świateł w kuchni. Jednak nie mogła zdobyć się na to, żeby

podejść do kontaktu. Nawet nie była w stanie się odwrócić. Wiedziała, co znajduje się za jej

plecami: pokój w stylu japońskim z ośmioma matami

tatami i przylegającą alkową, w której mieści się buddyjski ołtarz poświęcony pamięci

dziadka. Jeśli się odwróci, przez szparę między zasłonami zobaczy jeszcze trawę na pustych

działkach i wąski pas światła z wieżowców. To wszystko. Nie powinno tam być niczego

innego.

Tomoko, kiedy skończyła pić drugą szklankę coli, bała się uczynić jakikolwiek ruch.

Poczucie czyjejś obecności za plecami było zbyt silne. Niemożliwe, aby wywołała je jedynie

wyobraźnia. Tomoko była pewna, że dokładnie w tej chwili coś wyciąga się w jej stronę, żeby

złapać ją za szyję.

A co, jeśli...?" Nie chciała o tym myśleć. Gdyby tylko raz wróciła myślami do tamtego

wieczoru, wszystko by sobie przypomniała, a wtedy nie byłaby w stanie opanować przerażenia.

To zdarzyło się tydzień temu, tak dawno. Zdążyła już o tym zapomnieć. Wszystko

przez Shuichiego - nie powinien był mówić, że... A potem żadne z nich nie mogło się

powstrzymać. Ale kiedy wrócili do miasta, te sceny, te zapadające głęboko w pamięć obrazy

już nie wydawały im się wiarygodne. To był po prostu czyjś głupi żart. Tomoko próbowała

pomyśleć o czymś weselszym. O czymkolwiek, tylko nie o tym. A jeśli to była... Jeśli to była

prawda... przecież telefon zadzwonił.

mamo, tato, co robicie?"

- Wracajcie do domu! - wykrzyknęła głośno Tomoko. Ale nawet po tym okrzyku straszliwy

cień nie znikał. Stał za jej plecami, nieruchomo; obserwował i czekał. Czekał na odpowiedni

moment.

Tomoko miała zaledwie siedemnaście lat i nie wiedziała jeszcze, co znaczy prawdziwy

strach. Wiedziała za to, że istnieje

rodzaj lęku, który rozwija się tylko wtedy, kiedy podsyca go wyobraźnia. „Tak, to na

pewno to. Tylko to. To wszystko. Kiedy się odwrócę, nic tam nie będzie. Nic a nic".

Tomoko nagle ze wszystkich sił zapragnęła się odwrócić. Chciała się upewnić, że nic tam

nie ma, i uwolnić się od strachu. Ale czy naprawdę tylko o to chodziło? Dreszcz wstrząsnął jej

ramionami, przesunął się na plecy i pełzał w dół po kręgosłupie, coraz niżej i niżej.

Podkoszulek przesiąkł zimnym potem. Reakcja jej ciała była zbyt silna - to nie mogła być tylko

wyobraźnia.

Ktoś kiedyś powiedział, że ciało prędzej mówi prawdę niż dusza".

Odezwał się jeszcze jakiś inny głos: Odwróć się, tam na pewno nic nie ma. Jeśli nie

odstawisz tej coli i nie wrócisz do nauki, to jutro nie poradzisz sobie na klasówce.

W szklance trzasnął lód. Jakby w odpowiedzi na ten dźwięk, odruchowo, Tomoko

odwróciła się.




5 września, 22.54

Tokio, skrzyżowanie przed dworcem Shinagawa


Światła zmieniły się na żółte. Kimura mógł dodać gazu i przejechać przez skrzyżowanie, ale

zamiast tego nacisnął hamulec. Miał nadzieję, że trafi mu się kurs do Roppongi; wielu

pasażerów, których stąd zabierał, jechało w stronę Akasaki lub Roppongi. Bardzo często

ludzie wsiadali do jego taksówki właśnie wtedy, kiedy stał na światłach. Motocykl wcisnął się

pomiędzy samochód Kimury a krawężnik i zatrzymał się

przed samym przejściem dla pieszych. Kierowcą motocykla był młody mężczyzna w

dżinsach. Motocykliści irytowali Ki-murę. Lawirowali pomiędzy samochodami i

przedzierali się przez miasto właśnie tak jak ten chłopak. A już najbardziej Kimura nie

cierpiał sytuacji, kiedy czekał spokojnie na światłach i nagle nie wiadomo skąd wyrastał

obok jakiś motocyklista i zatrzymywał się, tarasując mu drzwi. Akurat dzisiaj Kimura miał

kilka nieprzyjemnych starć z klientami i był w podłym nastroju. Rzucił motocykliście

zgorzkniałe spojrzenie. Twarz chłopaka zakrywał kask. Jedną nogę oparł na krawężniku,

szeroko rozchylił kolana i kołysał się niedbale w przód i w tył.

Młoda kobieta o zgrabnych nogach przeszła obok po chodniku. Motocyklista odwrócił

głowę, żeby się jej przyjrzeć. Ale nie odprowadził jej wzrokiem do samego końca.

Niespodziewanie przechylił głowę prawie o 90 stopni i utkwił wzrok w szybie wystawy,

którą mijała. Kobieta zniknęła z pola widzenia, ale motocyklista nie ruszał się, uporczywie

w coś wpatrzony. Zielone światło dla pieszych zaczęło mrugać, a potem zgasło. Ludzie,

których czerwone światło zastało w połowie jezdni, zaczęli się spieszyć, przechodzili na

drugą stronę tuż przed maską samochodu Kimury. Nikt nie wezwał taksówki gestem ręki

ani nie zbliżył się do jej drzwi. Kimura przygazował i czekał na zielone światło.

Właśnie wtedy motocyklista wzdrygnął się, uniósł obie ręce i zwalił się na ziemię,

uderzając głośno o drzwi samochodu.

Dupek".

Chłopak pewnie stracił równowagę i przewrócił się, myślał Kimura, włączając światła

awaryjne i wysiadając z samochodu.

Jeśli uszkodził drzwi, to będzie musiał za to zapłacić. Zapaliło się zielone

światło i samochody stojące za Kimura zaczęły przejeżdżać przez skrzyżowanie.

Motocyklista leżał na wznak na jezdni. Machał zawzięcie nogami, a obiema rękami

próbował ściągnąć kask. Zanim Kimura pochylił się nad chłopakiem, sprawdził najpierw

stan swojej „żywicielki". Dokładnie tak, jak się spodziewał, na drzwiach taksówki

rozciągała się długa, zakrzywiona rysa.

- Cholera! - Kimura pokręcił głową z obrzydzeniem i pod

szedł do leżącego. Pomimo że miał pasek zapięty pod brodą,

chłopak rozpaczliwie próbował ściągnąć kask. Wydawał się

tak zdesperowany, że gotów był urwać sobie głowę.

Aż tak go boli?" .

Dopiero teraz Kimura zorientował się, że coś jest nie w porządku. Przykucnął przy

motocykliście i zapytał: „Co panu jest?". Przez zaciemnioną szybkę kasku trudno było

dojrzeć twarz. Motocyklista chwycił Kimurę za ramię, jakby go o coś błagał. Nie mógł się

od niego odczepić, ale nic nie mówił. Nawet nie próbował unieść szybki. Kimura ruszył do

akcji.

- Poczekaj, wezwę karetkę.

Biegnąc do telefonu, Kimura zastanawiał się, jak zwykły upadek z pozycji stojącej mógł

doprowadzić do czegoś takiego. Chłopak musiał uderzyć się w głowę w najbardziej wrażliwe

miejsce.

Ale nie bądź głupi. Przecież ten idiota miał na głowie kask, no nie? I nie złamał ręki

ani nogi. Mam nadzieję, że nie będzie z tego jakichś cholernych kłopotów. Nie wyszłoby

mi na dobre, gdyby chłopak coś sobie zrobił, uderzając o mój samochód".

Kimura miał złe przeczucie.

A jeśli naprawdę coś sobie zrobił, to czy odnotują to w mojej polisie

ubezpieczeniowej? Trzeba będzie złożyć zeznanie o wypadku, a to oznacza policję..."

Kiedy skończył rozmawiać i wrócił na miejsce wypadku, chłopak leżał bez ruchu,

trzymając się dłońmi za gardło. Kilkoro przechodniów zatrzymało się przy leżącym.

Przyglądali mu się zaniepokojeni. Kimura przedarł się przez ludzi, dając wszystkim do

zrozumienia, że to właśnie on zadzwonił po karetkę.

- Hej! Hej! Wytrzymaj jeszcze. Karetka już jedzie. - Kimura odpiął pasek pod brodą

chłopca. Kask zszedł bez problemu. Kimura dziwił się, dlaczego chłopak tak się z nim

wcześniej mocował. Na twarzy motocyklisty malowało się jakieś niesamowite uczucie.

Można je opisać chyba tylko jednym słowem: zdumienie. Oczy miał wytrzeszczone,

jasnoczerwo-ny język zatykał mu gardło, a z kącików ust sączyła się ślina. Już za późno na

karetkę. Kiedy, zdejmując kask, Kimura dotknął ręką szyi chłopaka, nie wyczuł tętna.

Zadrżał. Przez chwilę nie wiedział, czy to wszystko dzieje się naprawdę.

Jedno koło przewróconego motocykla ciągle jeszcze obracało się powoli; z silnika kapał

olej, zbierał się w kałużę na jezdni i płynął do kanału. Noc była bezchmurna, nie wiał wiatr;

tuż nad ich głowami światła znów zmieniły się na czerwone. Kimura wstał, nogi mu

drżały. Uchwycił się barierki ustawionej na chodniku. Stamtąd jeszcze raz spojrzał na chłopaka.

Głowę, opartą o kask, miał wygiętą prawie pod kątem prostym. Jakkolwiek by się na

niego spojrzało, wyglądał nienaturalnie.

Ja go tak ułożyłem? To ja podłożyłem mu ten kask pod głowę? Zupełnie jak poduszkę?

Ale dlaczego?"

Kimura nie mógł sobie przypomnieć, co zdarzyło się w ciągu ostatnich kilku sekund.

Wytrzeszczone oczy chłopaka patrzyły na niego. Przebiegł go złowieszczy dreszcz. Chłodne

powietrze owiało mu ramiona. To była tropikalna noc, ale Kimura zaczął nagle trząść

się z zimna.

Wczesnoporanne światło jesieni odbijało się w zielonej powierzchni fosy wokół Pałacu

Cesarskiego. Duszny wrześniowy upał wreszcie ustawał. Kazuyuki Asakawa był już w

połowie schodów prowadzących do metra, kiedy nagle zmienił zdanie: chciał bliżej przyjrzeć

się wodzie, którą obserwował wcześniej z dziewiątego piętra. Miał wrażenie, że stęchłe

powietrze redakcyjnego biura przeniknęło aż tutaj, do podziemi, jak fusy, które osiadają na

dnie szklanki. Chciał odetchnąć świeżym powietrzem. Schodami w górę wyszedł na ulicę.

Zieleń ogrodów pałacowych sprawiała, że zapach spalin dochodzący z pobliskiej autostrady

numer 5 i z obwodnicy był mniej dokuczliwy. Niebo jaśniało powoli w przyjemnym chłodzie

poranka.

Po nieprzespanej nocy Asakawa był fizycznie zmęczony, ale niezbyt śpiący. Cieszył się, że

udało mu się dokończyć artykuł. To zadowolenie pobudzało go i stymulowało szare komórki.

Od dwóch tygodni nie miał ani dnia wolnego i obiecywał sobie, że dwa następne dni poświęci

w całości na odpoczynek -w domu. Nie będzie się spieszył ze zleceniami od naczelnego.

Zobaczył, że od strony Kudanshity nadjeżdża wolna taksówka, i odruchowo podniósł rękę.

Dwa dni temu skończył

mu się bilet miesięczny z Takebashi do Shinbaby i nie kupił jeszcze nowego. Przejazd metrem

stąd do Kity Shinagawy, gdzie mieszkał, kosztował czterysta jenów. Natomiast taksówka

kosztowała prawie dwa tysiące. Szkoda mu było tracić ponad tysiąc pięćset jenów, ale kiedy

pomyślał o trzech przesiadkach, jakie czekały go w metrze, i o tym, że właśnie dostał wypłatę,

pozbył się skrupułów. Stwierdził, iż ten jeden jedyny raz może sobie pozwolić na luksus.

Decyzja, żeby wziąć taksówkę dokładnie w tym miejscu i czasie, była jedynie zachcianką

Asakawy, wynikiem łańcuszka innych nieszkodliwych bodźców. Nie wyszedł z metra z

zamiarem zatrzymania taksówki. Skusiło go świeże powietrze na zewnątrz i akurat wtedy

nadjechała taksówka z zapalonym czerwonym znakiem „Wolna". I właśnie w tej chwili

zadanie kupienia biletu i przesiadki na trzech różnych stacjach wydało mu się wysiłkiem ponad

jego siły. Gdyby Asakawa pojechał do domu metrem, pewnie nikt nigdy nie powiązałby ze

sobą pewnych dwóch wydarzeń. Każda ciekawa historia zaczyna się od takiego zbiegu okoliczności.

Taksówka zatrzymała się przed jednym z pałacowych budynków. Kierowcą był drobny

mężczyzna około czterdziestki. Z jego zaczerwienionych oczu można było wyczytać, że też

miał za sobą nieprzespaną noc. Na tablicy rozdzielczej tkwiło przyklejone kolorowe zdjęcie

kierowcy podpisane imieniem i nazwiskiem: Mikio Kimura.

- Kita Shinagawa, proszę.

Kiedy Kimura to usłyszał, miał ochotę zatańczyć. Kita Shinagawa znajdowała się tuż za

garażami jego firmy w Higashi

Gotanda. Ponieważ kończyła mu się zmiana, i tak jechał w tym kierunku. W takich

chwilach, kiedy wszystko szło po jego myśli, Kimura zdawał sobie sprawę, że jednak lubi

być taksówkarzem. Nagle nabrał ochoty na pogawędkę:

- Pisze pan artykuł?

Zmęczonymi oczami Asakawa obserwował zmieniające się widoki za oknem i pozwalał

myślom błąkać się, gdzie tylko chcą. Na pytanie kierowcy nagle oprzytomniał:

- Słucham? - odpowiedział, dziwiąc się, skąd taksówkarz

wie, czym się zajmuje.

-Jest pan dziennikarzem, prawda? Pracuje pan w gazecie.

- Tak, w tygodniku. Skąd pan wie?

Kimura jeździł taksówką już prawie dwadzieścia lat i przeważnie potrafił odgadnąć

profesję klienta, w zależności od tego, gdzie wsiadł, w co był ubrany i jak się wyrażał. Jeśli

ktoś miał dobrą pracę, z której był dumny, zawsze chętnie o niej opowiadał.

- Pewnie panu ciężko iść do pracy tak wcześnie rano?

- Nie, wręcz przeciwnie. Jadę właśnie do domu, spać.

- A, to tak jak ja. Też niedługo kończę pracę.

Asakawa raczej nie szczycił się tym, co robił. Jednak tego

ranka odczuwał satysfakcję podobną do tej, jaką czuł, kiedy po raz pierwszy zobaczył swój

artykuł wydrukowany w gazecie. Dziś właśnie zakończył cykl artykułów, które wzbudziły

dość duże zainteresowanie.

- Ma pan ciekawą pracę?

- Taak, chyba tak - odpowiedział Asakawa wymijająco.

Czasem była ciekawa, a czasem nie, ale w tej chwili nie miał

ochoty zagłębiać się w szczegóły. Nie zapomniał jeszcze o fatalnej

porażce, jaka go spotkała przed dwoma laty. Nadal miał przed oczami tytuł artykułu,

nad którym wtedy pracował: * „Bogowie nowoczesności".

Pamiętał dobrze, w jak strasznym był stanie, kiedy zjawił się w pokoju naczelnego,

żeby mu oznajmić, że musi zrezygnować z pracy dziennikarza.

Przez jakiś czas w taksówce panowała cisza. Na lewo od Wieży Tokijskiej weszli

w zakręt z dość dużą prędkością.

- Przepraszam - powiedział Kimura - mam jechać przez

kanał czy jedynką na Keihin?

W zależności od tego, gdzie mieli dotrzeć w Kicie Shina-gawie, jedna z tych dróg

mogła być dogodniejsza.

- Niech pan leci autostradą. Wysiądę zaraz przed Shinbabą.

Kiedy taksówkarz wie, gdzie dokładnie jedzie jego klient,

może się rozluźnić. Kimura skręcił w prawo przy Fuda--no-tsuji.

Zbliżali się właśnie do skrzyżowania, którego Kimura już od miesiąca nie mógł

wyrzucić z pamięci. Kimura był inny niż Asakawa. Zawodowe porażki nie dręczyły

go jak zmory. Potrafił już myśleć o wypadku całkiem obiektywnie. W końcu nie

ponosił za niego odpowiedzialności. Nie musiał robić rachunków sumienia. Cała wina

leżała po stronie tamtego i choćby Kimura jechał nie wiem jak ostrożnie, nie

zapobiegłby temu, co się stało. Udało mu się już całkowicie przezwyciężyć lęk, który

go wtedy ogarnął. Od tamtego czasu minął miesiąc... czy to długo? Asakawę ciągle

jeszcze przeszywał strach, którego doświadczył dwa lata temu.

Kimura nie potrafił wytłumaczyć tylko jednego - dlaczego za każdym razem, kiedy

przejeżdżał obok miejsca tamtego

wypadku, czul niepohamowaną potrzebę opowiadania ludziom o tym, co się stało.

Spoglądał w lusterko i jeśli zobaczył, że pasażer śpi, rezygnował. Ale jeśli klient nie spał,

Kimura opowiadał mu całe zdarzenie ze wszystkimi szczegółami. To był jakiś

wewnętrzny przymus. Za każdym razem, przejeżdżając przez to skrzyżowanie, Kimura

czuł, że musi o tym opowiadać.

- Miesiąc temu dokładnie w tym miejscu zdarzyła mi się

diabelnie dziwna historia...

Światła na skrzyżowaniu zmieniły się z żółtych na czerwone, jakby tylko czekały, aż

Kimura zacznie opowiadać.

- Wie pan, zdarzają się czasem na tym świecie niezwykłe

rzeczy.

Kimura próbował wzbudzić zainteresowanie pasażera, napomykając, że było to

zdarzenie z gatunku niesamowitych. Asakawa prawie już zasypiał, ale nagle podniósł

głowę i rozejrzał się wokół siebie w popłochu. Przestraszył go dźwięk głosu Kimury i

próbował się teraz zorientować, gdzie są.

- Czy przypadki nagłej śmierci ostatnio często się zdarza

ją? To znaczy, wśród młodych ludzi?

- Co? - Asakawa wzdrygnął się na słowa „nagła śmierć".

Rozbrzmiały mu w uszach znajomym echem. Kimura mó

wił dalej.

- Hmm... więc... to było chyba miesiąc temu. Stoję do

kładnie tam, taksówką, i czekam, aż zmieni się światło, a tu

nagle przewraca mi się na samochód jakiś motocyklista. Nie

żeby chłopak jechał i nagle stracił równowagę. Nie! Po pro

stu stoi sobie spokojnie na światłach i nagle: bach! I wie pan,

co się potem stało? Ten chłopak umarł, głupek jeden. Młody

- dziewiętnastolatek, student szkoły przygotowawczej. Potwornie mnie zaskoczył,

mówię panu. Przyjeżdża karetka, policja, a moja taksówka - walnął w nią, wie pan? Niezła

scena, mówię panu.

Asakawa słuchał w milczeniu. Jako dziennikarz z dziesięcioletnim stażem miał pewną

intuicję w tych sprawach. Instynktownie zanotował sobie w pamięci nazwisko taksówkarza

i nazwę jego firmy.

- I umarł też dość dziwacznie. Z całej siły próbował ze

drzeć sobie z głowy kask. Jakby głowę chciał sobie urwać.

Leżał na wznak i się miotał. Poszedłem wezwać karetkę, a kie

dy wróciłem, był już sztywny.

- I gdzie, pan mówi, to się stało? - Asakawa całkowicie

oprzytomniał.

- Tam, dokładnie. Widzi pan? - Kimura wskazał przejście

dla pieszych przed dworcem. Dworzec Shinagawa znajdo

wał się w rejonie Takanawa w okręgu Minato. Asakawa za

notował sobie ten fakt w pamięci. Wypadek, który zdarzył

się w tym miejscu, będzie podlegał pod sądownictwo rejonu

Takanawa. W myślach szybko rozstrzygnął, które z jego kon

taktów mogłyby mu pomóc w dotarciu do policjantów z ko

misariatu w Takanawie. To był właśnie jeden z plusów pracy

dla wysokonakładowego tygodnika: wszędzie miał wejścia

i dzięki nim nieraz łatwiej było zdobyć informacje niż przez

biuro śledcze.

-1 powiedzieli, że to „nagła śmierć"? - Asakawa nie miał pewności, czy to właściwy

termin medyczny. Zapytał pospiesznie, nawet nie zdając sobie sprawy, dlaczego opowieść

o tym wypadku trąca jakąś znajomą strunę...

-Jakiś absurd, prawda? Stałem na światłach i w ogóle się nie ruszałem. A on po prostu

się na mnie przewrócił. Jego wina. Ale musiałem złożyć zeznanie i o mało mi tego nie

odnotowali w ubezpieczeniu. Mówię panu, co za nieszczęście, i to ni stąd, ni zowąd.

- A pamięta pan dokładnie, w jaki dzień i o której godzi

nie to się stało?

- Hę, hę, artykulik się panu szykuje, co? We wrześniu,

zaraz, zaraz, czwartego albo piątego. A godzina chyba koło

jedenastej wieczorem.

Kiedy tylko Kimura to powiedział, jeszcze raz stanęła mu przed oczami tamta scena.

Duszna, parna noc, czarny jak smoła olej kapiący z motocykla. Olej wyglądał jak jakieś

żywe stworzenie, które pełznie w stronę kanału. Formował się w lepkie krople, które

bezgłośnie spadały przez kratki do ścieku. Od jego powierzchni odbijały się światła

samochodów. Przez chwilę Kimurze wydawało się, że zawiodły go wszystkie zmysły. A

potem zobaczył wyraz zdumienia na twarzy nieboszczyka, jego głowę opartą o kask jak o

poduszkę. Co mogło go tak zaskoczyć?

Zapaliło się zielone światło. Kimura wcisnął gaz. Z tylnego siedzenia dobiegł go

odgłos długopisu skrobiącego po papierze. Asakawa robił notatki. Kimurze zrobiło się

niedobrze. Dlaczego pamiętał to wszystko tak wyraźnie? Przełknął żółć, która zebrała mu

się w ustach, i próbował pokonać mdłości.

- A jaka była w końcu przyczyna śmierci? - zapytał

Asakawa.

- Atak serca.

Atak serca? Naprawdę taka była diagnoza koronera? Asakawa myślał, że ten termin

wyszedł już z użycia.

- Muszę to sprawdzić, datę i godzinę też - mruknął Asakawa znad notatnika. - Czyli nie było w ogóle żadnych zewnętrznych obrażeń?

- Tak, dokładnie. Nic a nic. To było właśnie najdziwniejsze. Znaczy... to ja powinienem być zdziwiony, prawda?

- Co proszę?

- Chodzi mi o to..., no, ten sztywny miał strasznie zdziwioną minę.

W umyśle Asakawy coś zaskoczyło. Jednocześnie jakiś wewnętrzny głos zaprzeczał, że

pomiędzy dwoma zdarzeniami może być jakiś związek. „To tylko zbieg okoliczności, nic

więcej".

W pewnej odległości przed nimi wyrosła stacja Shinbaba na linii wąskotorówki do

Keihin Kyuko.

- Proszę skręcić w lewo na następnych światłach i zatrzymać się.

Taksówka stanęła. Asakawa wręczył kierowcy dwa banknoty po tysiąc jenów, razem ze

swoją wizytówką.

- Nazywam się Asakawa. Pracuję dla grupy „Daily News".

Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chętnie porozmawiałbym jeszcze o tym wypadku.

- W porządku - powiedział Kimura, zadowolony z siebie. Miał niewytłumaczalne poczucie spełnionej misji.

- Zadzwonię do pana jutro albo pojutrze.

- Dać panu mój numer?

- Nie trzeba. Zapisałem sobie nazwę pańskiej firmy. Widzę, że to niedaleko.

Asakawa wysiadł z taksówki i miał już zatrzasnąć drzwi, ale zawahał się przez chwilę.

Chciał upewnić się co do jednego szczegółu tej opowieści, a jednocześnie na samą myśl o

tym odczuwał nieokreślony lęk. „Może lepiej nie wtykać nosa w tę śliską historię. Nie chcę

znowu przeżywać tego co dwa lata temu". Ale świeżo wzbudzona ciekawość nie pozwoliła

mu tak po prostu sobie odejść. Jeszcze raz zapytał Kimurę:

- Mówi pan, że ten chłopak rozpaczliwie próbował zerwać sobie kask z głowy, tak?

Oguri, redaktor naczelny, krzywił się, słuchając sprawozdania Asakawy. Przypomniał

sobie, co działo się z Asakawa dwa lata temu. Dzień i noc pochylony nad klawiaturą

komputera, jak nawiedzony pisał biografię guru Shoko Kageyamy, wykorzystując do tego

nie tylko książkową wiedzę. Coś mu się wtedy poprzestawiało w głowie. Sprawa tak

obsesyjnie go pochłonęła, że Oguri zastanawiał się nawet, czy nie wysłać go do psychiatry.

Problem polegał częściowo na tym, że przytrafiło mu się to właśnie wtedy. Dwa lata

temu cała branża wydawnicza padła ofiarą bezprecedensowego boomu okultyzmu. Zdjęcia

duchów" zasypały redakcje. Wszyscy wydawcy w kraju tonęli w fotografiach i

opowieściach o nadprzyrodzonych zjawiskach, z których ani jedna nie była prawdziwa.

Oguri miał wrażenie, że cały świat zwariował. Do tej pory ufał swoim osądom na temat

działania mechanizmów świata, ale dla tego zjawiska nie potrafił znaleźć żadnego

przekonującego wytłumaczenia. Jakaś niedorzeczna liczba osób zapragnęła nagle

współpracować" z prasą. Redakcję trzeba było codziennie dosłownie odkopywać spod

stosów przesyłek, z których

każda miała związek z okultyzme- om. Ta lawina poczty nie spadała tylko na „Daily

News"; "wszystkich ważniejszych wydawców w Japonii porwał prąca, tej

niezrozumiałej mody. Z żalem, że muszą marnować czas na takie głupstwa, redaktorzy

dokonali wstępaego szacunkrna. nadesłanych materiałów. Jak można było

przypuszczać, więlcszość materiałów została wysłana anonimowo, ale wykluczo ano

możliwość, że wszystkie przesyłki nadała jedna osoba, Łryjąca się pod wieloma

pseudonimami. Przybliżone rachunil<i wykazały, że około dziesięciu milionów różnych

osób przysłało listy do tego czy innego wydawnictwa. Dziesięć milio mów ludzi! Co za

oszałamiająca liczba! Opowieści same w .sobie nie były tak przerażające jak liczba

ludzi, którzy je rozesłali. Wynikało z tego, że jedna na dziesięć osób w Japonii coś

gdzieś wysłała. A jednak stwierdzono też, że absolutnie nikt z branży wydawniczej, ani

nawet nikt z ich rodzin cz>/" [przyjaciół nie miał żadnego związku z tą sprawą. Co się

za tym kryło? Skąd wzięły się te góry przesyłek? Redaktorzy w ca_łym kraju bezradnie

drapali się po głowach, próbując rozv^iązać zagadkę. I nagle, zanim cokolwiek

zdołano wyjaśnić, nastąpił odpływ. Dziwne zjawisko trwało jeszcze przez jakieś sześć

miesięcy, a potem, jakby to był tylko sen, pokoje redakcyjna powróciły do normalnego

stanu. Stopniowo przestały dostav\^r^ć materiały tego typu.

Oguriemu przypadło w udziale jpodjęcie decyzji, jak tygodnik, należący do jednego

z najv\r-^żniejszych wydawnictw prasowych, ma zareagować w ta_l<:iej sytuacji.

Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie konseł<7\wentnie lekceważyć przesyłki. Oguri

podejrzewał, że ognistciem zapalnym całego zjawiska była grupa czasopism, któr^

zazwyczaj określał mianem

tych szmat". Zamieszczając zdjęcia i opowieści czytelników, czasopisma te

wywołały ogólną gorączkę okultyzmu i doprowadziły do tego potwornego stanu.

Oczywiście Oguri wiedział, że ta teoria nie tłumaczy wszystkiego, ale musiał przecież

znaleźć jakiekolwiek logiczne wyjaśnienie.

Wreszcie cała redakcja z Ogurim włącznie zaczęła zanosić wszystkie te przesyłki,

nawet ich nie otwierając, do spalenia. Kontynuowali przy tym pracę tak, jakby nie

spotkały ich żadne niedogodności. Mocno trzymali się postanowienia, aby nie

publikować niczego związanego z okultyzmem, aby nie zwracać najmniejszej uwagi na

anonimowe źródła. Nie wiadomo, czy ta polityka odniosła skutek, czy też nie, jednak

faktem jest, że bezprecedensowa fala materiałów zaczęła się cofać. I akurat wtedy,

kiedy wszystko zaczęło wracać do normy, Asakawie coś odbiło i zaczął nierozważnie

dolewać oliwy do gasnącego ognia.

Oguri spojrzał na Asakawę surowym wzrokiem. Czy po raz drugi chciał popełnić

ten sam błąd?

- Posłuchaj no ty... - Zawsze, kiedy Oguri nie wiedział, co

powiedzieć, zaczynał od tej frazy. Posłuchaj no ty.

- Wiem, o czym pan myśli, panie redaktorze.

- Nie mówię, że to nie jest interesująca sprawa. Nie wie

my jeszcze, co z tego wyniknie. Ale słuchaj: jeśli to, co znaj

dziesz, będzie choć trochę podobne do tego, co ostatnio, nie

będę zadowolony.

Ostatnio". Oguri nadal wierzył, że boom okultyzmu dwa lata temu został

sfabrykowany. Z całego serca nienawidził okultyzmu za kłopoty, jakich mu wtedy

przysporzył. Pomimo upływu czasu jego awersja wcale nie malała.

- Ale ja nie twierdzę, że jest w tym coś nadprzyrodzone

go. Mówię tylko, że to nie może być zbieg okoliczności.

- Zbieg okoliczności. Hmm... - Oguri oparł głowę na łok

ciu i jeszcze raz przemyślał fakty, które przedstawił mu Asakawa.

Siostrzenica żony Asakawy, Tomoko Oishi, zmarła w swoim domu w Honmoku 5

września, około jedenastej wieczorem. Przyczyną śmierci była „nagła niewydolność serca".

Dziewczyna chodziła do ostatniej klasy liceum, miała zaledwie siedemnaście lat. Tego

samego dnia, o tej samej godzinie dziewiętnastoletni student na motocyklu zmarł, także z

powodu niewydolności serca, kiedy stał na światłach w pobliżu dworca Shinagawa.

- Dla mnie to wygląda na całkowity zbieg okoliczności.

Taksówkarz opowiada ci o wypadku, a tobie przychodzi do

głowy śmierć siostrzenicy żony. To naturalne, prawda?

- Wręcz przeciwnie - oznajmił Asakawa i zrobił pełną

napięcia pauzę, żeby wywrzeć na Ogurim większe wrażenie.

- W chwili śmierci chłopak na motocyklu rozpaczliwie pró

bował ściągnąć z głowy kask.

-1 co z tego?

- Tomoko też, kiedy ją znaleziono, wyglądała, jakby szarpa

ła się za włosy. Palce miała mocno wplecione w pukle włosów.

Asakawa widywał Tomoko na wielu rodzinnych spotkaniach. Jak każda

siedemnastolatka Tomoko bardzo dbała o włosy, myła je codziennie i tak dalej. Dlaczego

miałaby sobie te piękne włosy wyrywać? Nie wiedział, co naprawdę skłoniło Tomoko do

takiego aktu, ale za każdym razem, kiedy wyobrażał sobie, jak rozpaczliwie dziewczyna

szarpała się

za włosy, miał przed oczami jeszcze jakąś niewidzialną istotę. Być może to ona była

powodem nieopisanego przerażenia, jakie ogarnęło Tomoko.

- Nie wiem... Posłuchaj no ty. A może po prostu narzucasz

tym zdarzeniom swoją osobistą, nieobiektywną interpreta

cję? Przecież jeśli weźmiesz jakiekolwiek dwa zdarzenia, za

wsze, jeśli chcesz, znajdziesz między nimi jakieś podobień

stwa. Powiedziałeś, że oboje umarli na atak serca. Więc mu

siało ich bardzo boleć. W związku z tym ona szarpie się za

włosy, on szamocze się z kaskiem... To mi się wydaje całkiem

normalne.

Choć Asakawa wiedział, że takie wytłumaczenie jest prawdopodobne, potrząsnął

głową. Nie chciał się tak szybko poddać.

- Ale panie redaktorze, przecież musieli czuć ból w pier

siach. Dlaczego szarpali się za głowę?

- Posłuchaj no ty. Miałeś kiedy atak serca?

- No cóż... nie.

- A zapytałeś lekarza?

-O co?

- O to, czy często się zdarza, że osoby umierające na atak

serca szarpią się za głowę?

Asakawa zamilkł. Mówiąc szczerze, zapytał lekarza. Lekarz odpowiedział: „Nie mogę

tego wykluczyć". Ta odpowiedź niczego nie rozwiązywała. „W końcu czasem występuje

reakcja odwrotna. Czasem przy krwotoku mózgowym osoba odczuwa dolegliwości

żołądkowe i ból głowy jednocześnie".

- Więc to zależy od osoby. Kiedy ludzie rozwiązują jakieś

trudne zadanie matematyczne, niektórzy drapią się po gło

wie, niektórzy palą. Niektórzy mogą nawet klepać się po brzuchu

- mówiąc to, Oguri obracał się na krześle. - Chodzi o to, że na tym etapie nie możemy

wyciągać żadnych pochopnych wniosków, prawda? Szkoda miejsca na takie historie.

Pamiętasz, co się zdarzyło dwa lata temu. Nie możemy podchodzić do tych rzeczy

powierzchownie. Gdybyśmy mogli sobie snuć przypuszczenia na łamach tygodnika, wtedy

wszystko byłoby w porządku.

Być może. Może naczelny miał rację: to tylko przerażający zbieg okoliczności. A

jednak pod koniec rozmowy lekarz w końcu zaprzeczył. Asakawa nalegał: „Czy osoby

umierające na atak serca naprawdę wyrywają sobie włosy z głowy?". Lekarz zmarszczył

brwi i mruknął: „Hmmm". Jego mina mówiła wszystko: nie zdarzyło się to żadnemu z

pacjentów, z którymi o n miał do czynienia.

- Rozumiem, panie doktorze.

Jedyne, co mu teraz pozostawało, to potulnie się wycofać. Jeśli nie uda mu się znaleźć

bardziej obiektywnych powiązań pomiędzy tymi dwoma zdarzeniami, trudno będzie

przekonać naczelnego. Asakawa obiecał sobie, że jeśli nie zdoła odkryć niczego

konkretniejszego, da spokój całej sprawie.

Asakawa odłożył słuchawkę i stał przez chwilę bez ruchu, z ręką na telefonie. Nadal

słyszał dźwięk swojego przesadnie radosnego głosu, który co jakiś czas cichł w napięciu,

czekając na reakcję osoby po drugiej stronie. Czuł, że nie będzie w stanie zająć się tym

zadaniem. Kiedy połączyła ich sekretarka, rozmówca Asakawy odpowiedział na

pozdrowienie tonem ważnej osoby, ale słuchając propozycji tygodnika, złagodniał. Może

na początku myślał, że Asakawa dzwoni w sprawie reklam. Potem dokonał szybkich

obliczeń i doszedł do wniosku, że artykuł na temat jego osoby może mu przynieść zyski.

Cykl „Rozmowy na szczycie" ukazywał się przez cały wrzesień. Pomysł był prosty:

trzeba przedstawić czytelnikom dyrektorów naczelnych firm, którzy tworzyli swój biznes

sami, od podstaw. Rozmówcy mieli opowiadać przede wszystkim o tym, jakie przeszkody

napotkali na swojej drodze i w jaki sposób je pokonali. Asakawa powinien odczuwać

większą satysfakcję. W końcu udało mu się umówić na wywiad! A jednak coś go

niepokoiło. Od wszystkich biznesmenów słyszał zawsze to samo: opowieści o wojnie

korporacji, przechwałki,

jakim geniuszem był sam rozmówca, jak potrafił wykorzystać możliwości i wspiąć się

na szczyt i tak dalej, i tak dalej. Gdyby nie to, że Asakawa w którymś momencie dziękował

swoim rozmówcom i zbierał się do wyjścia, te pieśni o wielkich zasługach ciągnęłyby się

bez końca. Miał tego dość. W duchu przeklinał osobę, która wpadła na pomysł tego cyklu.

Asakawa wiedział, że aby przetrwać, tygodnik musi sprzedawać miejsce na reklamę.

Artykuły tego typu pomagały przyciągnąć firmy. Jednak prywatnie Asakawy nie

obchodziło, ile pieniędzy zarobi czy straci jego wydawca. Zależało mu tylko na tym, aby

praca była zajmująca. Mógł otrzymać nie wiem jak proste zadanie - jeśli sprawie

brakowało polotu, okropnie się przy niej męczył.

Asakawa ruszył w stronę archiwum na czwartym piętrze. Musiał przygotować się do

jutrzejszego wywiadu, ale przede wszystkim chciał zbadać coś, co cały czas go dręczyło.

Absorbowała go myśl, że musi znaleźć jakiś obiektywny, przyczy-nowo-skutkowy związek

pomiędzy dwoma zdarzeniami. Nagle coś sobie przypomniał. Kiedy rozmawiał z

biznesmenem, jego myśli uwolniły się na chwilę spod władzy świata korporacji i do głowy

przyszło mu pewne pytanie:

Czy poza tymi dwoma niewytłumaczalnymi przypadkami śmierci 5 września o 23.00

zdarzyły się jeszcze jakieś inne?

Jeśli tak -jeśli były jeszcze inne, podobne przypadki - to prawdopodobieństwo zwykłego

zbiegu okoliczności jest właściwie równe zeru. Asakawa postanowił przejrzeć gazety z początku

września. Jego praca polegała częściowo właśnie na uważnym czytaniu gazet.

Jednak z wiadomości lokalnych czytał tylko nagłówki, więc bardzo możliwe, że coś mu

umknęło. Miał wrażenie, że jakaś podobna sprawa mignęła mu niedawno przed oczami.

Jakiś miesiąc temu na stronie z wiadomościami lokalnymi widział chyba taki dziwny nagłówek.

To była krótka wzmianka, w lewym dolnym rogu strony... Właściwie pamiętał

tylko, gdzie się ukazała. Pamiętał, że przeczytał nagłówek i pomyślał sobie, „hej", ale zaraz

potem zawołał go ktoś z redakcji i obowiązki zajęły go tak bardzo, że nie wrócił już do

tego artykułu.

Podekscytowany jak dziecko, które bawi się w poszukiwacza skarbów, Asakawa

sięgnął po poranne wydanie gazety z 6 września. Był pewien, że wpadnie na jakiś trop.

Lektura gazet sprzed miesiąca w mrocznym archiwum dodawała mu energii. Czuł się o

wiele lepiej niż podczas rozmowy z biznesmenem. Właśnie do takiej pracy był stworzony,

nie do biegania na zawołanie szefa i zajmowania się nieciekawymi ludźmi.

Wieczorne wydanie z 7 września - to tu właśnie ukazała się wzmianka, dokładnie w tym

miejscu, które zapamiętał. Była nawet krótsza, niż mu się wydawało -wciśnięta w kącik,

obok artykułu o katastrofie statku, w której zginęły trzydzieści cztery osoby. Nic dziwnego,

że ją pominął! Asakawa zdjął okulary w srebrnych oprawkach i pochylił się nisko nad

gazetą.

NAGŁA ŚMIERĆ DWOJGA NASTOLATKÓW

7 września o 6.15 rano na niezabudowanej parceli przy drodze prefekturalnej w Ashinie,

Yokosuka, znaleziono samochód ze zwłokami dwojga młodych ludzi. Zwłoki zauważył

kierowca ciężarówki, który przejeżdżał obok i który następnie powiadomił o zdarzeniu

posterunek policji w Yokosuce.

Dzięki numerom rejestracyjnym samochodu udało się ustalić tożsamość zmarłych:

dziewiętnastoletniego studenta ze szkoły przygotowawczej w Shibuya, Tokio, i siedemnastoletniej

uczennicy prywatnego żeńskiego liceum w Isogo, Jdko-hama. Dwa dni wcześniej

dziewiętnastoletni student wypożyczył samochód z agencji w Shibuya.

Kiedy znaleziono samochód, jego drzwi były zamknięte, a kluczyk tkwił w stacyjce. Ocenia

się, że śmierć nastąpiła w późnych godzinach wieczornych 5 września lub wczesnych

godzinach porannych 6 września. Ponieważ okna były zamknięte, przypuszcza się, że młodzi

ludzie zasnęli i ulegli zaczadzeniu, nie wyklucza się jednak wspólnego samobójstwa przez

przedawkowanie narkotyków. Dokładna przyczyna śmierci nie została jeszcze ustalona. Jak na

razie, nie ma podejrzenia zabójstwa.

Tylko tyle mówił artykuł, ale dla Asakawy była to prawdziwa kopalnia informacji. Po

pierwsze, dziewczyna, która zmarła, miała siedemnaście lat i uczęszczała do prywatnej

żeńskiej szkoły w Jokohamie, dokładnie tak samo jak jego siostrzenica Tomoko. Po drugie,

chłopak, który wypożyczył samochód, miał dziewiętnaście lat i był studentem szkoły

przygotowawczej, tak samo jak ten dzieciak, który zginął koło dworca Shi-nagawa.

Przypuszczalna data i godzina śmierci były prawie identyczne. Przyczyna śmierci również

nieznana.

Te cztery przypadki śmierci muszą mieć ze sobą jakiś związek. Na pewno wkrótce uda mu

się znaleźć jakieś konkretne punkty wspólne. Przecież pracuje dla jednej z największych

organizacji zajmujących się zbieraniem informacji - nie może

narzekać na brak źródeł. Zrobił ksero artykułu i ruszył z powrotem do pokoju redakcyjnego.

Czuł się, jakby trafił na żyłę złota; bezwiednie przyspieszył kroku. Nie mógł doczekać się

windy.

Yoshino siedział przy biurku w klubie prasowym w ratuszu w Yokosuce i notował coś

energicznie na kartce. Jeśli nie było tłoku na autostradzie, z głównego biura w Tokio można

było tu dojechać w godzinę. Asakawa stanął za plecami Yoshiny i zawołał go:

- Hej, Yoshino.

Nie widział Yoshiny od półtora roku.

- O! Cześć, Asakawa. Co cię sprowadza do Yokosuki? Sia

daj, proszę.

Yoshino przysunął do biurka drugie krzesło i nalegał, aby Asakawa usiadł. Yoshino nie

golił się i przez to wyglądał dość niechlujnie, ale emanowała z niego wielka życzliwość dla

ludzi.

- Masz dużo pracy?

- Można tak powiedzieć.

Yoshino i Asakawa znali się jeszcze z czasów, kiedy Asakawa pracował w dziale

wiadomości lokalnych. Yoshino rozpoczął pracę w tym dziale trzy lata przed nim. Teraz

Yoshino miał trzydzieści pięć lat.

- Zadzwoniłem do biura w Yokosuce. Powiedzieli, że cię

tu znajdę.

- Tak? Potrzebujesz mojej pomocy?

Asakawa wręczył mu kopię artykułu. Yoshino wpatrywał się w nią niemożliwie długo.

Ponieważ sam napisał ten artykuł,

już na pierwszy rzut oka powinien był przypomnieć sobie, co zawiera. Mimo to siedział

nieruchomo, jakby skupiał na gazecie wszystkie zmysły; ręka, ściskająca słony orzeszek,

zastygła mu w połowie drogi do ust. Zdawało się, że przeżuwa te informacje, a potem je trawi.

- Czemu mi to pokazujesz? - zapytał Yoshino z powagą.

- Tak tylko. Chciałem zapytać cię o szczegóły.

Yoshino wstał.

- Dobrze. Chodźmy tu obok. Pogadamy przy herbacie albo

kawie.

- Masz teraz czas? Nie przeszkadzam ci?

- Nie przejmuj się. Ta sprawa jest ciekawsza od tego, co

robiłem.

Obok ratusza znajdowała się mała kawiarnia, gdzie można było dostać kawę za dwieście

jenów. Yoshino usiadł, odwrócił się w stronę kontuaru i zawołał: „Dwie kawy". Potem

spojrzał na Asakawę i pochylił się ku niemu konspiracyjnie.

- Słuchaj, pracuję w wiadomościach lokalnych już prawie

dwanaście lat. Sporo w tym czasie widziałem. Ale nigdy nie

natknąłem się na nic tak dziwnego jak to.

Yoshino zamilkł, żeby napić się wody. Potem ciągnął dalej:

- Widzisz, Asakawa. Chciałbym, żeby to była sprawiedli

wa wymiana informacji. Dlaczego ktoś z głównego biura in

teresuje się tą sprawą?

Asakawa nie chciał jeszcze odsłaniać kart. Wolał zachować asa dla siebie. Gdyby taki

profesjonalista jak Yoshino coś wywęszył, natychmiast przystąpiłby do wyścigu i zgarnąłby

mu nagrodę sprzed nosa. Asakawa szybko wymyślił jakieś kłamstwo.

- Nie mam żadnych szczególnych powodów. Ta zmarła

dziewczyna przyjaźniła się z moją siostrzenicą. Męczy mnie,

żebym się czegoś dowiedział, no wiesz, o wypadku. Więc

skoro już tędy przejeżdżałem...

To było kiepskie kłamstwo. Asakawa dostrzegł błysk podejrzliwości w oczach Yoshino.

Poruszył się nerwowo na krześle.

- Naprawdę?

- No wiesz, to licealistka, no nie? Nie dość, że przyjaciół

ka jej zmarła, to jeszcze wszystko się stało w jakichś tajem

niczych okolicznościach. Ona mnie po prostu zadręcza. Bła

gam cię. Zdradź mi szczegóły.

- To co chcesz wiedzieć?

- Ustalili wreszcie przyczynę śmierci?

Yoshino pokręcił głową.

- Mówią tylko, że serca im nagle przestały bić. Tak po pro

stu. Nikt nie ma pojęcia, dlaczego.

- Czy to mogło być zabójstwo? Może ktoś ich udusił?

- Niemożliwe. Nie było żadnych śladów na szyi.

- Narkotyki?

- Sekcja nie wykazała ich obecności.

- Innymi słowy, nie rozstrzygnięto jeszcze tej sprawy?

- No jasne, że nie. Nie ma tu co rozstrzygać. To nie mor

derstwo ani nawet jakieś poważne zajście. Umarli na jakąś

chorobę albo może to był wypadek. I tyle. Koniec, kropka.

Nie ma nawet żadnego śledztwa.

Yoshino nie owijał w bawełnę. Skończył mówić i odchylił się w tył na krześle.

- To dlaczego nie ujawniono nazwisk zmarłych?

- Byli niepełnoletni. Poza tym istnieje podejrzenie, że to

wspólne samobójstwo - z miłości.

Mówiąc to, Yoshino uśmiechnął się, jakby nagle coś sobie przypomniał. Znowu

przysunął się do Asakawy.

- Ten chłopak, wiesz? Miał spuszczone dżinsy i majtki.

Dziewczyna też miała majtki spuszczone do kolan.

- Czyli to był coitus interruptus7

- Nie mówię, że to robili. Tylko się szykowali. Mała roz

grzewka przed dobrą zabawą i nagle, trach! Stało się. -Yoshi

no klasnął w dłonie, żeby zrobić większe wrażenie.

- Ale co się stało?

Yoshino z rozmysłem opowiadał tę historię tak, żeby rozbudzić ciekawość Asakawy.

- No dobra, Asakawa, bądź ze mną szczery. Ty coś masz.

To znaczy masz coś, co się wiąże z tą sprawą, prawda?

Asakawa nie odpowiedział.

- Potrafię dochować tajemnicy. I nie ukradnę ci informa

cji. Po prostu mnie to interesuje.

Asakawa dalej milczał.

-Jak długo będziesz mnie trzymał w napięciu? „Mam powiedzieć?... Ale przecież nie

mogę. Nie wolno mi na razie nic ujawnić. Tyle że kłamstwem nic nie zdziałam".

- Przepraszam, Yoshino. Mógłbyś poczekać jeszcze trochę?

Nie mogę ci teraz nic powiedzieć. Ale zrobię to za dwa-trzy

dni. Obiecuję.

Rozczarowanie zasnuło twarz Yoshino.

- Skoro tak mówisz, stary...

Asakawa rzucił mu błagalne spojrzenie, żeby opowiadał dalej.

- Dobra, możemy przypuszczać, że zaszło tu coś niezwyk

łego. Dwoje nastolatków pojechało się kochać i nagle się udu

sili? To bez sensu. Możliwe, że wcześniej wzięli truciznę, która

dopiero wtedy zaczęła działać, ale przecież nie wykryto w żo

łądku żadnych śladów obecności trucizny. Jasne, że są takie

trucizny, które nie zostawiają śladów, ale skąd niby dwoje

biednych uczniów mogło mieć coś takiego?

Yoshino pomyślał o miejscu, w którym znaleziono samochód. Widział je wyraźnie w

pamięci, bo sam tam pojechał. Samochód stał na porośniętym drzewami i trawą kawałku

pustej parceli, w niewielkim parowie, w pobliżu piaszczystej drogi prowadzącej z Ashiny

na górę Okusu. Dla innych samochodów przejeżdżających tą drogą widoczne były jedynie

światła jego tylnych reflektorów. Nietrudno zrozumieć, dlaczego student postanowił tu

właśnie zaparkować. O zmroku ruch był tutaj mały, a gąszcz drzew stanowił doskonałą

osłonę: idealne miejsce dla dwojga nastolatków, których nie stać na bardziej luksusową

kryjówkę.

- Chłopak miał głowę wciśniętą między kierownicę a bocz

ną szybę. A dziewczyna chowała głowę między siedzenie

a drzwi. Tak umarli. Na własne oczy widziałem, jak ich wy

ciągali z samochodu. Jak tylko otworzono drzwi, ciała wypad

ły. Tak jakby w chwili śmierci napierała na nich w samocho

dzie jakaś siła i nie przestała nawet wtedy, kiedy już nie żyli,

tylko dalej parła przez trzydzieści godzin, rozsadzała samo

chód, dopóki policjanci nie otworzyli drzwi. Dopiero wtedy

wybuchła. Łapiesz? I słuchaj jeszcze. To był dwudrzwiowy

samochód, taki, w którym nie da się zablokować drzwi, jeśli

kluczyk jest w stacyjce. No i kluczyk był w stacyjce, ale drzwi...

nie uwierzysz! Samochód był jak zaplombowany! Niemożliwe, żeby podziałała na nich

jakaś siła z zewnątrz. A wiesz, jakie mieli miny? Jakby ich coś przeraziło nie na żarty.

Mieli twarze wykrzywione strachem.

Yoshino zamilkł, żeby zaczerpnąć powietrza. Ciszę przerwał wyraźny odgłos

przełykania. Nie wiadomo, któremu z nich zaschło w gardle.

- Pomyśl tylko. Przypuśćmy, tak dla zabawy, że z lasu

wyszedł nagle jakiś straszny potwór. Te dzieciaki bałyby się,

ale chyba tuliłyby się do siebie, prawda? Przynajmniej dziew

czyna trzymałaby się chłopaka kurczowo. Przecież byli ko

chankami. A tymczasem każde z nich pchało się na drzwi,

jakby chcieli jak najdalej od siebie uciec.

Yoshino rozłożył ręce w geście rezygnacji.

- Nic nie rozumiem.

Gdyby nie zatonięcie statku niedaleko Yokosuki, tej sprawie poświęcono by więcej

miejsca w gazecie. A gdyby tak się stało, wielu czytelników zainteresowałoby się zagadką,

niejeden próbowałby ją rozwiązać, bawić się w detektywa, ale... Właśnie: ale. Pomiędzy

policjantami i wszystkimi innymi osobami obecnymi na miejscu zdarzenia stanęła niepisana

umowa. Każdemu błąkały się po głowie podobne myśli; każdy czuł potrzebę wyrzucenia

ich z siebie, ale w końcu nikt nic nie powiedział. Chociaż to nieprawdopodobne, aby dwoje

nastolatków umarło na atak serca dokładnie w tej samej chwili, chociaż nikt tak naprawdę

w to nie wierzył, wszyscy postanowili przyjąć jako prawdę to medyczne kłamstwo. I to nie

obawa przed wyśmianiem czy posądzeniem o wiarę w zabobony powstrzymywała ludzi od

wyrażenia głośno swoich

myśli. Przyczyną ich milczenia była raczej świadomość, że jeśli uznają ten wypadek za

dzieło sił nadprzyrodzonych, sami znajdą się w kleszczach jakiegoś niewyobrażalnego

strachu. Łatwiej było więc wyręczyć się naukowym wytłumaczeniem, nieważne, że mało

przekonującym.

Asakawa i Yoshino w jednej chwili poczuli ciarki na plecach. Nic dziwnego, obaj

myśleli o tym samym. Milczenie tylko potwierdzało przeczucia, które kłębiły im się w

głowach. „To jeszcze nie koniec. To się dopiero zaczyna". Wszyscy ludzie są pod tym

względem do siebie podobni: mogą latami gromadzić naukową wiedzę, a w głębi duszy i

tak zawsze będą wierzyć w istnienie czegoś, czego nauka nie potrafi wytłumaczyć.

- Kiedy ich znaleziono... jak mieli ułożone ręce? - zapytał

nagle Asakawa.

- Na głowie. To znaczy... tak jakby zakrywali twarz rękami.

- A czy przypadkiem nie szarpali się za włosy? O, w taki

sposób - Asakawa pociągnął się za włosy.

- Nie, chyba nie.

-Rozumiem. Mógłbym dostać ich nazwiska i adresy, Yoshino?

- Oczywiście, ale nie zapomnij, co mi obiecałeś.

Asakawa przytaknął z uśmiechem. Yoshino podniósł się

z krzesła. Wstając, potrącił stół i kawa rozlała się na spodki. Przez cały ten czas Yoshino

nawet nie tknął swojej kawy.

Każdą wolną chwilę Asakawa poświęcał na zbieranie informacji o czwórce nastolatków.

Niestety, miał tyle pracy, że szło mu to znacznie wolniej, niżby sobie życzył. Zanim się spostrzegł,

minął tydzień. Rozpoczął się nowy miesiąc. Zarówno deszczowa parność sierpnia, jak

i letni upał września przybrały formę odległych wspomnień, które zaćmiła dojrzewająca jesień.

Przez jakiś czas nic się nie działo. Asakawa czytał teraz strony z wiadomościami lokalnymi

uważnie od góry do dołu, ale nie znalazł już żadnych artykułów o podobnych wypadkach. A

może z miejsca, którego nie dosięgał wzrok Asakawy, powolnym, ale zdecydowanym krokiem

nadchodziło właśnie coś przerażającego? Jednak im więcej upływało czasu, tym bardziej

Asakawa skłaniał się ku opinii, że te cztery śmierci to tylko zbieg okoliczności, że nie było

między nimi żadnego związku. Od czasu wizyty w Yokosu-ce Asakawa nie widział Yoshino.

Ten pewnie też zapomniał o całej sprawie. Gdyby było inaczej, już dawno skontaktowałby się

z Asakawa.

Na czterech tekturowych kartach Asakawa zapisał imiona i nazwiska zmarłych, ich adresy i

inne przydatne informacje.

Zostawił też wolne miejsce, żeby notować wyniki „śledztwa". Ile razy czuł, że jego

zainteresowanie sprawą słabnie, wyjmował karty z kieszeni i na nowo uświadamiał sobie, że to

nie mógł być zwykły zbieg okoliczności.

KARTA nr l

TOMOKO OISHI

Data urodzenia: 21.10.1972 Liceum żeńskie Keisei, ostatnia klasa; wiek: 17 lat Adres: 1-7

Motomachi, Honmoku, okręg Naka, Jokohama 5 września, ok. 23.00: Tomoko umiera w

kuchni, na parterze rodzinnego domu, pod nieobecność rodziców. Przyczyna śmierci: nagłe

ustanie akcji serca.

KARTA nr 2

SHUICHIIWATA

Data urodzenia: 26.05.1971

Akademia Przygotowawcza Eishin, pierwszy rok; wiek: 19 lat

Adres: 1-5-23 Nishi Nakanobu, okręg Shinagawa, Tokio 5 września, 22.54: spada z

motocykla i umiera na skrzyżowaniu przed dworcem Shinagawa. Przyczyna śmierci: atak

serca.

KARTA nr 3 HARUKO TSUJI

Data urodzenia: 12.01.1973

Liceum żeńskie Keisei, ostatnia klasa; wiek: 17 lat

Adres: 5-19 Mori, okręg Isogo, Jokohama

5 września, późnym wieczorem (lub następnego dnia wcześnie rano): umie/a w

samochodzie zaparkowanym w zaroślach u podnóża góry Okusu. Przyczyna śmierci:

nagłe ustanie akcji serca.

KARTA nr 4

TAKEHIKO NOMI

Data urodzenia: 04.12.1970

Akademia Przygotowawcza Eishin, drugi rok, wiek: 19 lat Adres: 1-10-4 Uehara, okręg

Shibuya, Tokio 5 września, późnym wieczorem (lub następnego dnia wcześnie rano):

umiera razem z Haruko Tsuji w samochodzie zaparkowanym w zaroślach u podnóża

góry Okusu. Przyczyna śmierci: nagle ustanie akcji serca.

Tomoko Oishi i Haruko Tsuji chodziły do tego samego liceum, przyjaźniły się; Shuichi

Iwata i Takehiko Nomi również się przyjaźnili - studiowali w tej samej szkole

przygotowawczej. Asakawa domyślał się tego jeszcze przed wszczęciem dochodzenia,

które tylko potwierdziło jego hipotezę. Oczywiście pomiędzy Tsuji i Nomi też istniała

zażyłość; nawet jeśli nie do końca byli kochankami, to przynajmniej zabawiali się wtedy, w

nocy 5 września. Kiedy Asakawa zapytał przyjaciół Tsuji, powiedzieli mu, że podobno

chodziła z jakimś studentem z Tokio. Nie udało mu się ustalić, jak i kiedy się poznali.

Asakawa miał przeczucie, że Oishi i Iwata też ze sobą chodzili, ale na razie nie znalazł nic

na potwierdzenie tego faktu. Ci dwoje równie dobrze mogli być sobie całkowicie obcy. A

w takim razie, co łączyło ze sobą tych czworo nastolatków?

Było mało prawdopodobne, aby ta tajemnicza istota wybrała osoby w podobnym

wieku i z tych samych szkół zupełnie przypadkowo. Może istniał jakiś sekret, znany tylko

tej czwórce, i za to zostali zabici? Asakawa próbował znaleźć bardziej naukowe

wytłumaczenie: może Tsuji, Oishi, Nomi i Iwata byli gdzieś w tym samym miejscu, o tej

samej porze i zarazili się jakimś wirusem.

Zaraz, zaraz". Asakawa szedł przez korytarz i kręcił głową. „Wirus, który wywołuje

atak serca? Coś tu nie gra".

Wszedł na schody, mrucząc pod nosem: „wirus, wirus". Tak, rzeczywiście powinien

najpierw poszukać naukowego wytłumaczenia. No dobrze, przypuśćmy, że istnieje wirus,

który powoduje atak serca. To bliższe rzeczywistości niż hipoteza o działaniu sił

nadprzyrodzonych. Nikt go za to nie wyśmieje. Nawet jeśli taki wirus nie został do tej pory

wykryty, może ostatnio spadł na ziemię razem z jakimś meteorem. A może został

wyhodowany w celu zastosowania jako broń biologiczna i jakimś sposobem wymknął się

spod kontroli swoich twórców? Nie można wykluczyć takiej możliwości. Przez chwilę

usiłował wyobrazić sobie, że to wirus spowodował śmierć nastolatków. Oczywiście takie

przypuszczenie nie dawało odpowiedzi na wszystkie pytania. Skąd ten niesamowity wyraz

zaskoczenia na ich twarzach? Dlaczego Tsuji i Nomi w chwili śmierci próbowali jak

najdalej odsunąć się od siebie? Dlaczego sekcja zwłok nic nie wykazała? Teza o broni biologicznej

dawałaby przynajmniej odpowiedź na to trzecie pytanie. Lekarzom wydano by

nakaz milczenia.

Idąc dalej tą drogą rozumowania, można wywnioskować, że skoro nie odkryto więcej

podobnych przypadków, wirus

nie jest przenoszony przez powietrze. Widocznie choroba rozprzestrzenia się poprzez

krew, tak jak AIDS, albo w ogóle jest mało zaraźliwa. Przede wszystkim jednak trzeba

odpowiedzieć na pytanie: gdzie nastąpił kontakt tych czworga z wirusem? Asakawa

postanowił jeszcze raz zbadać, co każde z nastolatków robiło w sierpniu i we wrześniu.

Może doszuka się jakichś zbieżności? To nie będzie proste, bo usta ofiar już na zawsze

zostały zamknięte. Jeśli młodzi mieli gdzieś jakieś sekretne spotkanie, o którym nie

powiedzieli ani rodzicom, ani przyjaciołom, to nie sposób się będzie o tym dowiedzieć.

Asakawa był jednak pewien, że tych czworo coś ze sobą łączyło.

Zasiadając do komputera, Asakawa próbował zapomnieć o nieznanym wirusie. Zaczął

przeglądać notatki, w których streścił rozmowę z biznesmenem. Musi dokończyć ten artykuł

jeszcze dzisiaj. Jutro jest niedziela; on i jego żona Shizu wybierają się w odwiedziny do

jej siostry, Yoshimi Oishi. Asakawa chciał na własne oczy zobaczyć miejsce, w którym

umarła Tomoko; na własnej skórze poczuć, jaka panuje tam atmosfera. Żona zgodziła się

jechać do Honmoku, żeby pocieszyć starszą siostrę w żałobie. Nie domyślała się prawdziwych

motywów męża.

Asakawa zaczął stukać w klawisze komputera. Nawet nie przygotował sobie

przyzwoitego planu artykułu.

Shizu nie widziała rodziców od miesiąca. Odkąd umarła ich wnuczka Tomoko, kiedy

tylko mogli, opuszczali rodzinne Ashi-kaga i jechali z wizytą do Tokio. Z jednej strony

chcieli pocieszyć zrozpaczoną córkę, z drugiej - sami szukali pocieszenia. Shizu zdała

sobie z tego sprawę dopiero dzisiaj. Ból przeszył jej serce, kiedy zobaczyła ich wychudłe,

smutne twarze. Kiedyś mieli troje wnuków: córkę najstarszej córki, Yoshimi - Tomoko,

syna średniej córki, Kazuko - Kenichi i córeczkę Shizu - Yoko. Po jednym wnuku od

każdej córki - to dość rzadko spotykane. Tomoko była ich pierwszą wnuczką. Twarze im

promieniały, kiedy tylko ją widzieli. Lubili ją rozpieszczać. Jej śmierć tak ich przygnębiła,

że trudno było ocenić, kto cierpi bardziej: rodzice czy dziadkowie.

Więc wnuki aż tyle znaczą w życiu?"

W tym roku Shizu skończyła trzydzieści lat. Próbowała wczuć się w sytuację siostry,

postawić się na jej miejscu, wyobrazić sobie, co by czuła, gdyby to ona straciła dziecko.

Ale trudno porównywać jej półtoraroczną córeczkę Yoko z córką Yoshimi, która umarła w

wieku siedemnastu lat. Shizu domyślała się, że każdy kolejny rok pogłębia miłość do

dziecka.

Około trzeciej po południu rodzice zaczęli szykować się do powrotu do Ashikagi. Shizu nie

mogła się nadziwić zachowaniu męża. Zawsze wymawiał się obowiązkami. Nie był nawet na

pogrzebie Tomoko, bo musiał skończyć jakiś ważny artykuł. I nagle ni stąd, ni zowąd sam

zaproponował, żeby odwiedzili jej siostrę! W dodatku zbliżała się już prawie pora obiadu, a on

nie miał najmniejszego zamiaru wracać. Widział Tomoko tylko kilka razy w życiu. Pewnie

nawet nigdy nie rozmawiał z nią dłużej. Niemożliwe, żeby zatrzymywał go tutaj sentyment do

zmarłej.

Shizu poklepała Asakawę lekko po kolanie i szepnęła mu do ucha:

- Kochanie, chyba musimy już...

- Spójrz na Yoko. Chce jej się spać. Może by się tutaj

zdrzemnęła?

Rzeczywiście nadchodziła pora drzemki Yoko. Dziewczynka zaczęła mrugać sennie

oczami. Jeśli pozwolą jej zasnąć, będą musieli tu zostać jeszcze przynajmniej dwie godziny. O

czym mogą rozmawiać z Yoshimi i jej mężem przez kolejne dwie godziny?

- Przecież może się przespać w pociągu - powiedziała

Shizu ściszonym głosem.

- Pamiętasz, jak grymasiła ostatnio, kiedy próbowaliśmy

ją uśpić? Koszmar! I to przez całą drogę do domu. To nie

dla mnie.

Ile razy Yoko zachciało się spać poza domem, robiła się strasznie grymaśna.

Wymachiwała rączkami i nóżkami, płakała, ile sił w płucach, i w ogóle dawała rodzicom w

kość. Jeśli sieją zganiło, zawodziła jeszcze głośniej -jedynym sposobem

uspokojenia dziewczynki było uśpienie jej. W takich chwilach Asakawie zawsze

wydawało się, że wszyscy na niego patrzą. Wpadał w zły humor, jakby był główną ofiarą

wrzasku córeczki. Oskarżycielskie spojrzenia innych pasażerów dusiły go. Policzki drgały mu

nerwowo. Shizu wolała nie widzieć męża w takim stanie.

- Dobrze, skoro tak mówisz.

- Świetnie. Zobaczymy, czy zaśnie na górze.

Yoko leżała na kolanach matki z przymkniętymi powiekami.

- Położę ją - powiedział Asakawa, głaszcząc policzek có

reczki wierzchem dłoni. W jego ustach te słowa brzmiały dość

dziwnie. Asakawa prawie nie pomagał Shizu przy Yoko. Może

widok rodziców rozpaczających po stracie dziecka tak go od

mienił?

- Co się z tobą dzisiaj dzieje? Aż się martwię.

- Nie ma o co. Zaśnie tu bez problemu. Zajmę się tym.

Shizu podała mu dziecko.

- Dziękuję. Szkoda tylko, że zawsze taki nie jesteś.

Kiedy Yoko przeszła z kolan matki na kolana ojca, natychmiast zaczęła się krzywić. Na

szczęście zmęczenie wzięło górę nad grymasami i szybko zasnęła. Z córeczką na ręku Asakawa

wszedł po schodach na piętro. Znajdowały się tam dwa pokoje urządzone w japońskim

stylu i dawny pokój Tomoko, w stylu zachodnim. Asakawa położył Yoko na futonie w pokoju

japońskim, którego okna wychodziły na południe. Nie musiał nawet stać przy niej i czekać, aż

zaśnie. Dziecko spało już głęboko, oddychając miarowo.

Asakawa wyszedł z pokoju i przez chwilę nasłuchiwał, co dzieje się na dole. Potem wszedł

do pokoju Tomoko. Miał pewne

wyrzuty sumienia, że wtrąca się w prywatne życie zmarłej. Zawsze oburzały go takie

posunięcia. Z drugiej strony tłumaczył sobie, że cel uświęca środki. Przecież walczył ze złem!

Nie miał innego wyjścia. Jednak ta wymówka nie uspokoiła go. „Zawsze znajduję sobie jakieś

żałosne usprawiedliwienie - pomyślał. - Ale - przypomniał sobie po chwili - przecież nie piszę

o tym artykułu. Próbuję tylko ustalić, czy jakiś przypadek zaprowadził kiedyś tych czworo w

to samo miejsce o tej samej porze. To wszystko".

Otworzył szuflady biurka. Nic, czego by nie można znaleźć u innych licealistek: zwyczajny

zbiór drobiazgów, dość starannie uporządkowanych. Trzy zdjęcia, szkatułka z bibelotami,

listy, notatnik, przybornik do szycia. Czy rodzice Tomoko przeglądali zawartość biurka po jej

śmierci? Chyba nie. Może Tomoko z natury lubiła porządek. Asakawa miał nadzieję, że

znajdzie pamiętnik - oszczędziłoby mu to dużo czasu. „Dzisiaj spotkałam się z Haruko Tsuji,

Takehiko Nomim i Shuichim Iwatą. Poszliśmy do..." Gdyby tylko udało mu się znaleźć taki

zapisek! Przejrzał notes - nic z tego. W kącie jednej z szuflad faktycznie znalazł bardzo

dziewczyński" pamiętnik, ale było w nim tylko parę przypadkowych zapisków na kilku

pierwszych stronach. Jak wynikało z dat, Tomoko napisała to wszystko bardzo dawno. Na

półce przy biurku nie było książek, tylko mała toaletka w czerwone kwiaty. Otworzył

szufladkę. Trochę taniej biżuterii. Mnóstwo kolczyków nie do pary - widać często je gubiła.

Kieszonkowy grzebień, na którym ciągle jeszcze oplatanych było kilka cienkich czarnych

włosów.

Kiedy odsunął drzwi szafy, uderzył go zapach młodej dziewczyny. Na wieszakach wisiały

barwne sukienki i spódnice, upakowane

tak ciasno, że już nic więcej by się tam nie zmieściło. Najwyraźniej ani szwagierka,

ani jej mąż nie zdecydowali jeszcze, co zrobić z tymi ubraniami, które nadal przesiąknięte były

zapachem córki. Asakawa znów zaczął nasłuchiwać odgłosów z dołu. Nie był pewien, co

pomyśleliby sobie inni, gdyby go tu zastali. Ale nic nie słyszał. Pewnie żona dalej rozmawiała

0 o czymś z siostrą. Przeszukał kieszenie ubrań wiszących w sza

fie; żadnej nie pominął. Chusteczki, odcinki biletów do kina,

opakowania po gumach do żucia, serwetki, etui na bilety mie

sięczne. Obejrzał je dokładnie: bilet miesięczny na przejazdy

między Yamate i Tsurumi, legitymacja szkolna i... karta stałe

go klienta. Na karcie wypisane było imię i nazwisko: taki a ta

ki Nonoyama. Nie był pewien, jak wymawia się znaki imienia

- może Yuko? Nie był też pewien, czy to imię mężczyzny czy

kobiety. Dlaczego trzymała czyjąś kartę stałego klienta razem

z biletem miesięcznym? Asakawa usłyszał kroki na schodach.

Schował kartę do kieszeni, włożył etui tam, gdzie je znalazł,

1 i zamknął szafę. Wyszedł na korytarz dokładnie w tej samej

chwili, kiedy szwagierka dotarła na górę.

- Gdzie jest toaleta? - zaczął przestępować z nogi na nogę,

udając, że musi iść za potrzebą.

- Na końcu korytarza. - Yoshimi chyba nic nie podejrze

wała. - Yoko zasnęła?

-Tak, dziękuje. Przepraszani za kłopot.

- Och, nic nie szkodzi. Żaden kłopot. - Szwagierka skłoni

ła się lekko, przykładając rękę do szarfy kimona, i weszła do

pokoju japońskiego.

W ubikacji Asakawa wyjął kartę. Było na niej napisane: „Kurorty Pacyfiku. Karta Stałego

Klienta"; pod spodem imię

i nazwisko Nonoyamy, numer karty i data ważności. Na odwrocie warunki posiadania karty,

wydrukowane ozdobną czcionką, nazwa firmy i adres. Kurorty Pacyfiku, sp. z o.o., 3-5

Kojimachi, okręg Chiyoda, Tokio. Tel. (03) 261-4922. O ile Tomoko nie znalazła tej karty na

ulicy, na pewno pożyczyła ją od Nonoyamy. Ale po co? To oczywiste - aby skorzystać z któregoś

ośrodka Kurortów Pacyfiku. Tylko z którego? I kiedy?

Nie mógł zadzwonić z domu szwagierki. Tłumacząc się, że idzie po papierosy, pobiegł do

budki telefonicznej. Wykręcił numer.

- Kurorty Pacyfiku. Czym mogę służyć? - odezwał się głos

młodej kobiety.

- Chciałbym się dowiedzieć, do czego uprawnia u pań

stwa karta stałego klienta? Do korzystania z których ośrod

ków?

Głos nie odpowiedział od razu. Może mieli tyle ośrodków, że kobieta nie była w stanie ich

wszystkich wymienić.

- To znaczy... na przykład... blisko Tokio, gdybym chciał

przyjechać na jedną noc - dodał. Gdyby tych czworo wyje

chało razem na dwa lub trzy dni, wszystko by się wydało.

Ponieważ nikt o niczym nie wiedział, Asakawa podejrzewał,

że mogli po prostu pojechać tam na noc. Możliwe, że Tomo

ko okłamała rodziców, mówiąc, że zostanie u koleżanki.

- W Południowym Hakone mamy ośrodek Kraina Pacyfi

ku z pełnym wyposażeniem - powiedziała kobieta urzędo

wym tonem.

- A jakie zapewniają tam państwo możliwości rekreacyjne?

-Mamy pole golfowe, korty tenisowe, boisko i basen, pro

szę pana.

- A warunki noclegowe?

- Oprócz hotelu Kraina Pacyfiku oferuje noclegi w nowo

czesnych domkach kempingowych. Czy wysłać panu naszą

broszurę?

- Bardzo proszę. - Asakawa udawał potencjalnego klien

ta z nadzieją, że w ten sposób uzyska więcej informacji. -

Czy osoby nieposiadające karty również mogą korzystać z ho

telu i domków?

- Tak, ale za wyższą opłatą.

- Rozumiem. A mogłaby mi pani podać numer do Krainy

Pacyfiku? Być może tam zajrzę.

- Mogę od razu zrobić dla pana rezerwację...

- Dziękuję, ale prawdopodobnie wybiorę się tam na prze

jażdżkę i dopiero wtedy zadecyduję... Więc czy mógłbym po

prostu prosić o telefon?

- Chwileczkę.

Asakawa wyjął długopis i notes.

- Mogę dyktować? - Kobieta wróciła i podała mu dwa jedenastocyfrowe

numery telefonów. Numery kierunkowe były

długie - to znaczy, że ośrodek znajdował się dość daleko.

Asakawa zapisał je szybko.

- A tak na przyszłość, gdzie znajdują się pozostałe pań

stwa ośrodki?

- Mamy równie dobrze wyposażone ośrodki nad jeziorem

Hamana i w Hamajima w prefekturze Mię.

Zdecydowanie za daleko! Nie mieliby funduszy na taką podróż.

- Rozumiem. Jak sama nazwa wskazuje, wszystkie są nad

Pacyfikiem.

Kobieta zaczęła rozprawiać o korzyściach, jakie płyną z posiadania karty stałego

klienta. Asakawa przez chwilę słuchał uprzejmie; potem przerwał:

- Świetnie. Reszty dowiem się z broszury. Podam pani

adres, na który możecie ją przesłać.

Podyktował kobiecie adres i odwiesił słuchawkę. Po wysłuchaniu tylu pochwał sam

miał ochotę zostać stałym klientem Kurortów Pacyfiku; niestety, nie było go na to stać.

Upłynęła godzina, odkąd Yoko zasnęła. Rodzice Shizu wrócili już do Ashikagi. Sama

Shizu była w kuchni i pomagała siostrze zmywać. Yoshimi ciągle jeszcze puszczały

nerwy z najgłupszego powodu. Asakawa szybko pomógł pozanosić naczynia z kuchni do

pokoju.

- Co ci się dzisiaj stało? Dziwnie się zachowujesz - po

wiedziała Shizu, nie przerywając zmywania. - Pomogłeś uśpić

Yoko, teraz pomagasz mi w kuchni. Czyżbyś otwierał nowy

rozdział w życiu? Jeśli tak, to mam nadzieję, że go szybko

nie zamkniesz.

Asakawa pochłonięty był myślami o zagadce; nie miał ochoty na dyskusje. Marzył w

duchu, aby żona zachowywała się zgodnie ze swoim imieniem, które oznaczało „cicha".

Najlepszy sposób na to, aby zamknąć usta kobiecie, to nie odpowiadać na jej pytania.

- Aha, zapomniałam, zmieniłeś Yoko pieluchę, zanim ją

uśpiłeś? Niedobrze by było, gdyby się zlała na cudze łóżko.

Asakawa nie reagował, tylko rozglądał się po kuchni. Tu właśnie umarła Tomoko.

Znaleziono ją na podłodze wśród odłamków szkła, obok kałuży rozlanej coli. Wirus

musiał zaatakować ją dokładnie w chwili, kiedy piła colę z lodówki.

Asakawa otworzył drzwi lodówki, naśladując ruchy Tomoko. Wyobraził sobie, że trzyma

szklankę, i udawał, że pije.

- Co ty najlepszego wyprawiasz? - Shizu wpatrywała się

w niego z otwartymi ustami. Asakawa nie zwracał na nią

uwagi: ciągle udając, że pije, obejrzał się za siebie. Kiedy się

odwrócił, zobaczył przed sobą szklane drzwi, oddzielające

pokój dzienny od kuchni. Drzwi odbijały jarzeniowe światło

znad zlewu. Może dlatego, że na zewnątrz było jeszcze wid

no, a w pokoju paliło się światło, w szybie odbijała się tylko

jarzeniówka, a nie osoby znajdujące się w kuchni. Tej nocy,

kiedy stała tu Tomoko, po drugiej stronie drzwi panowała

ciemność, a po tej paliło się światło... Szkło odbijało zapew

ne widok kuchni, ale także twarz Tomoko, wykrzywioną prze

rażeniem. Asakawa zaczął traktować te szklane drzwi jak

świadka wszystkiego, co się wydarzyło. Szkło może stać się

przezroczyste lub lustrzane, w zależności od gry światła

i ciemności. Asakawa zbliżał właśnie twarz do szyby, jakby

coś go tam ciągnęło, kiedy żona postukała go po ramieniu.

W tej samej chwili usłyszeli z góry płacz Yoko. Obudziła się.

- Yoko wstała. - Shizu wytarła mokre ręce w ręcznik.

Dziewczynka zwykle nie płakała tak głośno po przebudze

niu. Shizu pobiegła na piętro. W drzwiach kuchni minęła się

z Yoshimi. Asakawa wręczył Yoshimi kartę, którą znalazł

w pokoju Tomoko.

- To leżało pod pianinem - powiedział beztroskim tonem

i czekał na reakcję.

Yoshimi wzięła od niego kartę i obejrzała ją.

- Dziwne. Skąd to się tam wzięło? - Kręciła głową, zdu

miona.

- Może Tomoko pożyczyła ją od znajomego?

- Ale ona nikogo takiego nie znała. Nigdy nie słyszałam

o żadnym Nonoyamie. - Yoshimi spojrzała na Asakawę z prze

sadnym zaniepokojeniem. - A niech to. To chyba coś ważne

go. Naprawdę, ta dziewczyna... - głos jej się załamał. Naj

drobniejsza rzecz potrafiła wprawić w ruch koła bólu. Asakawa

zawahał się przez chwilę, ale zapytał.

- Czy... Tomoko wyjeżdżała z przyjaciółmi na wakacje do

takiego ośrodka?

Yoshimi potrząsnęła głową. Ufała córce. Tomoko nigdy nie okłamałaby rodziców,

udając, że zostaje na noc u koleżanki. Poza tym uczyła się do egzaminów. Asakawa

współczuł Yoshimi. Postanowił nie zadawać więcej pytań. Żadna licealistka, która miała

przed sobą egzaminy na studia, nie powiedziałaby rodzicom, że jedzie z chłopakiem na

noc do domków kempingowych. Raczej skłamałaby i powiedziała, że będzie się uczyć u

koleżanki. Rodzice nigdy by się nie zorientowali.

- Sprawdzę, do kogo to należy, i zwrócę kartę.

Yoshimi skłoniła głowę w milczeniu. Potem mąż zawołał

ją z pokoju, więc pospiesznie wyszła z kuchni. Ojciec zmarłej siedział przed nowym

buddyjskim ołtarzem i przemawiał do fotografii córki. Jego głos brzmiał szokująco

pogodnie. Przygnębiło to Asakawę. Najwyraźniej prawda o śmierci córki nie dotarła

jeszcze do szwagra. Asakawa mógł jedynie modlić się, aby ojciec Tomoko zdołał uporać

się z tragedią.

Dzięki rozmowie z Yoshimi Asakawa odkrył jedną rzecz. Gdyby ten Nonoyama

rzeczywiście pożyczył Tomoko kartę, po śmierci dziewczyny skontaktowałby się z

rodzicami i poprosił o jej zwrot. Ale matka Tomoko o niczym nie wiedziała.

Nonoyama nie mógł przecież zapomnieć o karcie. Nawet jeśli otrzymał ją w ramach ulgi

rodzinnej, opłaty i tak były zbyt wysokie. Nie mógłby sobie pozwolić, żeby ją zgubić. Jaki

z tego wniosek? Asakawa wysnuł następującą tezę: Nonoyama pożyczył kartę komuś z

pozostałych trojga nastolatków, Iwa-cie, Tsuji lub Nomiemu. Jakimś sposobem karta

znalazła się w posiadaniu Tomoko i na tym koniec. Nonoyama pewnie skontaktował się z

rodzicami osoby, której pożyczył kartę. Rodzice przeszukali rzeczy dziecka. Nic nie

znaleźli, bo karta była tutaj. Jeśli Asakawa skontaktuje się z rodzinami pozostałych trzech

ofiar, być może uda mu się zdobyć adres No-noyamy. Powinien zadzwonić do nich od

razu, jeszcze dzisiaj. Jeśli w ten sposób nie trafi na żaden trop, będzie to oznaczało, że

karta nie da mu odpowiedzi na pytanie, kiedy i w jakim miejscu tych czworo przebywało

razem. W każdym razie chciał się spotkać z Nonoyama i usłyszeć, co ma do powiedzenia.

Gdyby zaszła taka konieczność, zawsze może ustalić adres Nonoyamy na podstawie

numeru karty. Pewnie nie uzyska tej informacji bezpośrednio od Kurortów Pacyfiku, ale

jego kontakty prasowe z pewnością mu pomogą.

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ktoś go woła. Jakiś głos z bardzo daleka.

- Kochanie, kochanie... - zdenerwowany głos żony mie

szał się z płaczem dziecka.

- Kochanie, mógłbyś tu przyjść na chwilę?

Asakawa jakby ocknął się z głębokiego snu. Zapomniał o przedmiocie swoich długich

rozmyślań. Nagle zdał sobie sprawę, że płacz córeczki brzmi jakoś dziwnie. Zaniepokojony

pobiegł na górę.

- Co się dzieje? - zapytał żonę oskarżycielskim tonem.

- Yoko dziwnie się zachowuje. Chyba coś jej się stało. Pła

cze inaczej niż zwykle. Myślisz, że jest chora?

Asakawa dotknął ręką czoła Yoko. Nie miała gorączki. Ręce jej drżały. Drżenie

ogarnęło wkrótce całe ciało; co jakiś czas jej małymi plecami wstrząsały drgawki. Twarz

miała czerwoną jak burak, powieki mocno zaciśnięte.

-Jak długo ona tak płacze?

- To dlatego, że obudziła się i nikogo przy niej nie było.

Dziewczynka często płakała, jeśli po przebudzeniu nie

widziała obok siebie matki. Ale zawsze uspokajała się, kiedy tylko Shizu przyszła do niej i

wzięła ją na ręce. Kiedy dziecko płacze, to znaczy, że czegoś chce. Tylko czego...

Dziewczynka próbowała im coś powiedzieć. To nie były zwykłe grymasy. Zacisnęła

mocno dwie maleńkie dłonie, zakrywając nimi twarz, kuliła się... Właśnie! Dziecko płakało

ze strachu. Yoko odwróciła głowę i lekko rozwarła piąstki, jakby próbowała im coś

wskazać. Asakawa spojrzał w tę stronę. Stała tam kolumna. Podniósł wzrok. Jakieś

trzydzieści centymetrów pod sufitem wisiała niewielka maska han-nyi - kobiecego

demona. Czy dziecko przestraszyło się maski?

- Popatrz - powiedział Asakawa, wskazując brodą maskę.

Shizu i Asakawa spojrzeli na maskę jednocześnie. Potem po

patrzyli uważnie na siebie.

- Niemożliwe... boi się demona?

Asakawa wstał. Zdjął maskę z kolumny i położył ją twarzą w dół na komodzie. Yoko

nie mogła jej tam widzieć. Nagle przestała płakać.

- Co się stało, Yoko? Przestraszyłaś się tego wstrętnego

demona?

Shizu odetchnęła z ulgą. Wreszcie poznała powód płaczu dziecka. Z radością otarła się

policzkiem o policzek córeczki. Asakawie to nie wystarczyło. Poczuł, że chce jak

najszybciej uciec z tego pokoju.

- Wracajmy do domu - ponaglił żonę.

Tego wieczoru, kiedy tylko znalazł się w domu, zadzwonił do państwa Tsuji, państwa

Nomich i państwa Iwatów. Dokładnie w tej kolejności. Każdą z rodzin pytał, czy nie

skontaktował się z nimi znajomy dziecka w sprawie karty stałego klienta Kurortów

Pacyfiku. Ostatnia osoba, z którą rozmawiał, matka Iwaty, rozgadała się w odpowiedzi na

to pytanie:

- Tak, dzwonił ktoś do nas... Mówił, że chodził z moim

synem do liceum, starszy od niego... Twierdził, że pożyczył

synowi kartę, i pytał, czy mógłby ją odebrać... Ale przeszuka

łam wszystkie zakamarki w pokoju syna i nic nie znalazłam.

Martwiłam się tym...

Asakawa natychmiast poprosił o numer telefonu Nonoya-my i od razu do niego

zadzwonił.

Nonoyama przypadkowo spotkał Iwatę na ulicy w Shibuya w ostatnią niedzielę sierpnia

i dokładnie tak, jak przypuszczał Asakawa, pożyczył mu kartę. Iwata powiedział, że

chciałby wyjechać gdzieś z jedną dziewczyną, która mu się podoba. „No wiesz, wakacje

się kończą. Chciałbym się dobrze zabawić, zanim zacznie się szkoła. Inaczej nie będę

mógł się uczyć do egzaminów".

Nonoyama zaśmiał się, kiedy to usłyszał. „Ty idioto, studenci szkoły przygotowawczej

nie powinni mieć wakacji!"

Ostatnia niedziela sierpnia przypadała dwudziestego szóstego. Jeśli gdzieś pojechali,

musiało to być między dwudziestym siódmym a trzydziestym. Asakawa nie wiedział,

kiedy zaczyna się rok akademicki w szkole przygotowawczej, ale w liceum semestr

zaczynał się l września.

Yoko zmęczyła się chyba tak długim pobytem w obcym miejscu. Szybko zasnęła obok

matki. Kiedy Asakawa przyłożył ucho do drzwi sypialni, usłyszał miarowe, senne oddechy

matki i córki. Dziewiąta wieczór - pora, aby Asakawa się odprężył. Ich mieszkanie było

bardzo małe. Dopóki żona i córka nie poszły spać, Asakawa nie był w stanie pracować.

Wyjął z lodówki piwo i nalał do szklanki. Dziś wieczór smakowało wyjątkowo. Zrobił

ogromne postępy. Istniało duże prawdopodobieństwo, że pomiędzy 27 a 30 sierpnia

Shuichi Iwata i troje pozostałych nastolatków zatrzymali się w którymś z ośrodków

Kurortów Pacyfiku. Przypuszczalnie w domkach kempingowych ośrodka Kraina Pacyfiku

w Południowym Hakone. Był to jedyny ośrodek położony odpowiednio blisko Tokio, a

grupy biednych uczniów na pewno nie było stać na hotel. Z kartą stałego klienta wynajęcie

domku kosztowałoby ich bardzo tanio - pięć tysięcy jenów za dobę. Na jedną osobę

wypadało tylko nieco ponad tysiąc.

Asakawa miał przy sobie numer telefonu do Krainy Pacyfiku. Rozłożył notatki na stole.

Najprościej byłoby do nich zadzwonić i zapytać, czy cztery osoby wynajęły tam domek na

nazwisko Nonoyama. Ale przez telefon nikt nie udzieliłby

mu takiej informacji. Każdy, kto zajmował w firmie stanowisko kierownika kempingu, na

pewno wiedział, że do jego obowiązków należy ochrona danych osobowych gości. Nawet

gdyby Asakawa wyjawił, że jest dziennikarzem jednego z najważniejszych tygodników, i

wyjaśnił, dlaczego interesuje się tą sprawą, to i tak nikt nic by mu nie powiedział przez

telefon. Asakawa zastanawiał się, czy nie zadzwonić do biura prasowego w Południowym

Hakone i poprosić, aby wysłali tam jakiegoś znajomego prawnika. Kierownik miał

obowiązek pokazać księgę gości tylko policji i adwokatom. Asakawa mógłby się podać za

kogoś takiego, ale gdyby go nakryto, jego tygodnik miałby problemy. Lepiej dotrzeć do

informacji kanałami prasowymi.

Niestety, ta droga zajmowała zwykle co najmniej trzy lub cztery dni, a Asakawa nie

chciał tyle czekać. Chciał j u ż wszystko wiedzieć. Sprawa tak go pochłonęła, że nie

zniósłby oczekiwania. Jakie mogły być wyniki śledztwa? Jeśli tych czworo rzeczywiście

spędziło noc w jednym z domków kempingowych Krainy Pacyfiku w Południowym

Hakone pod koniec sierpnia i jeśli w tym właśnie tkwił klucz do rozwiązania zagadki ich

śmierci, to... co to mogło być takiego? „Wirus, wirus" - powtarzał w myślach. Zdawał

sobie sprawę, że używa słowa „wirus" tylko dlatego, żeby nie dopuścić do siebie myśli o

jakiejś tajemniczej rzeczy, która się za tym wszystkim kryje. Do pewnego stopnia to miało

sens: podporządkować siły nadprzyrodzone sile nauki. Niczego nie osiągnie, próbując

walczyć z czymś, czego nie rozumie, za pomocą słów, których nie rozumie. Powinien

przetłumaczyć to, czego nie rozumie, na zrozumiałe słowa.

Przypomniał mu się płacz Yoko. Dlaczego tak bardzo przestraszyła się maski demona?

W pociągu, w drodze powrotnej do domu, Asakawa zapytał żonę:

- Opowiadałaś Yoko o demonach?

-Co?!

- No wiesz, może pokazywałaś jej jakąś książeczkę czy

coś takiego? Uczyłaś ją, że trzeba się bać demonów?

- Zwariowałeś?! Po co miałabym to robić?

Na tym rozmowa się zakończyła. Shizu zapomniała już o całej sprawie, ale Asakawa

się martwił. Strach, jakiego doświadczyła Yoko, powstawał jedynie na głębokiej, duchowej

płaszczyźnie. To nie był strach wyuczony. Nie budził się tylko dlatego, że ktoś powiedział:

Tej właśnie rzeczy należy się bać". Odkąd człowiek zszedł z drzewa, strach towarzyszył

mu przez całe życie. Bał się piorunów, dzikich zwierząt, tajfunów, wybuchów wulkanu,

ciemności... To zrozumiałe, że kiedy dziecko po raz pierwszy w życiu widziało pioruny i

błyskawice, odczuwało instynktowny lęk. Bo pioruny były prawdziwe. One naprawdę

istniały. A demony? Słownik wyjaśniał, że demony są wytworem ludzkiej wyobraźni i

wywodzą się z opowieści o potworach lub o duchach zmarłych. Gdyby Yoko przestraszyła

się demona tylko dlatego, że strasznie wyglądał, powinna się też bać figurek Godzilli. W

końcu wyglądały równie przerażająco. Yoko widziała kiedyś jedną z takich figurek na

wystawie sklepowej: wiernie odtworzoną postać Godzilli. Ale wcale się nie przestraszyła.

Wręcz przeciwnie, wpatrywała się w nią uważnie, z błyskiem zainteresowania w oczach. I

jak to wytłumaczyć? Asakawa miał pewność co do jednego: jakkolwiek by na to spojrzeć,

Godzilla była wymyślonym

potworem. „Więc co z demonami...? Czy one są znane tylko w Japonii? Nie,

inne kultury wierzą w podobne rzeczy. Na przykład w diabły..." Drugie piwo już nie

smakowało tak dobrze jak poprzednie. „Czy istnieje jeszcze coś, czego Yoko się boi? Tak.

Ciemność. Okropnie boi się ciemności. Nigdy nie chce zostać sama w nieoświetlonym

pokoju. »Yo-ko« znaczy »dziecko słońca«". Tyle że ciemność też naprawdę istniała -jako

przeciwny biegun światła. Nawet w tej chwili Yoko spała w ramionach matki - w ciemnym

pokoju.

11 października, czwartek

Deszcz padał coraz mocniej i Asakawa przyspieszył pracę wycieraczek. Pogoda w Hakone

często się zmieniała. Na dole, w Odawarze, niebo było bezchmurne, ale im wyżej wjeżdżał,

tym większa wilgoć panowała wokół. Zanim dojechał do przełęczy, minął kilka obszarów

silnego wiatru i deszczu. Gdyby jechał tędy za dnia, potrafiłby przewidzieć pogodę w

wyższych partiach po wyglądzie chmur spowijających wierzchołek góry Hakone. Ale był już

wieczór i Asakawa koncentrował uwagę jedynie na tym, co znajdowało się w zasięgu

reflektorów. Dopiero kiedy się zatrzymał, wysiadł z samochodu i spojrzał w górę na niebo, zdał

sobie sprawę, że gwiazdy zniknęły. Kiedy na dworcu w Tokio wsiadał do superszybkiego

pociągu shinkansen zmierzającego do Kodamy, nad miastem wciąż jeszcze panował zmierzch.

Kiedy wypożyczał samochód na dworcu w Atami, księżyc jeszcze co jakiś czas wyglądał zza

chmur. Ale teraz drobne kropelki wody, które wcześniej leniwie dryfowały w świetle

reflektorów, zmieniły się w prawdziwą ulewę. Strumienie wody dobijały mu się do szyb.

Cyfrowy zegar nad szybkościomierzem wskazywał godzinę 19.32. Asakawa policzył, ile

czasu zajęło mu dotarcie do tego miejsca. Z Tokio wyjechał pociągiem o 17.16. Do Atami

przybył o 18.07. Zanim wydostał się z peronu i załatwił formalności w wypożyczalni

samochodów, zrobiła się 18.30. Potem wstąpił do sklepu i kupił dwie paczki zupek błyskawicznych

i małą butelkę whisky. Kiedy wydostał się z labiryntu jednokierunkowych ulic

miasta i znalazł się na trasie, była już siódma.

Dostrzegł przed sobą zarys wjazdu do tunelu, odznaczający się wyraźnie w ciemności

żywym pomarańczowym światłem. Po drugiej stronie, jak tylko wyjedzie na autostradę Atami-

Kannami, powinien zobaczyć drogowskazy kierujące do Krainy Pacyfiku w Południowym

Hakone. Ten długi tunel przeprowadzi go pod pasmem górskim Tanna. Kiedy wjechał do

tunelu, odgłosy wiatru natychmiast się zmieniły. Pomarańczowy blask oblał jego ciało,

siedzenie obok i cały samochód. Asakawa poczuł, że opuszcza go spokój; dostał gęsiej skórki.

Z naprzeciwka nie nadjeżdżały żadne samochody. Wycieraczki piszczały, trąc po suchej już

szybie. Wyłączył je. O ósmej powinien być na miejscu. Chociaż droga była pusta, nie miał

ochoty się spieszyć. Podświadomie Asakawa bał się miejsca, do którego zmierzał.

Wcześniej, tego samego dnia o 16.20, Asakawa przyglądał się, jak z redakcyjnego faksu

wypełza odpowiedź z biura w Atami. Zawierała ona ksero wykazu z księgi gości domków

kempingowych Krainy Pacyfiku pomiędzy 27 a 30 sierpnia. Kiedy Asakawa zobaczył wykaz,

podskoczył z radości. Jego przeczucie się sprawdziło. W księdze gości widniały cztery

znajome nazwiska: Nonoyama, Tomoko Oishi, Haruko Tsuji i Takehiko Nomi. 29 sierpnia

tych czworo spędziło noc w domku numer B-4. Oczywiście Shuichi Iwata posłużył się nazwiskiem

Nonoyamy. W ten sposób Asakawa wreszcie ustalił, gdzie i kiedy czworo nastolatków

przebywało razem: w ośrodku Kraina Pacyfiku w Południowym Hakone, w domku kempingowym

numer B-4, w środę 29 sierpnia. Dokładnie na tydzień przed ich zagadkową

śmiercią.

Asakawa natychmiast złapał za telefon, wykręcił numer Krainy Pacyfiku i zarezerwował

nocleg w domku B-4. Następnego dnia miał tylko zebranie redakcyjne o jedenastej. Mógł bez

problemu spędzić noc w Hakone i wrócić na czas do Tokio.

...Nareszcie. Jadę tam. Znalazłem to miejsce".

Był podekscytowany. Jednak nawet w najśmielszych porywach wyobraźni nie mógł

przewidzieć, co go tam czeka.

Wyjeżdżając z tunelu, trafił prosto na punkt pobierania opłat. Wręczył kasjerowi trzysta

jenów i zapytał:

- Tędy do Krainy Pacyfiku?

Wiedział, że dobrze jedzie. Wcześniej kilkakrotnie sprawdził drogę na mapie. Ale czuł

nieprzepartą potrzebę rozmowy. Poza tym miał wrażenie, że już od ponad godziny nie widział

na swojej drodze żadnego człowieka.

- Tam jest znak. Trzeba przy nim skręcić w lewo.

Wziął rachunek. Ruch na tej drodze był tak mały, że właściwie nie potrzeba było nikogo do

obsługi punktu. Ciekawe, jak długo ten facet zamierza stać w tej budce. Asakawa nie ruszał i

kasjer zaczął mu się przyglądać podejrzliwie. Asakawa rzucił mu sztuczny uśmiech i powoli

odjechał.

Radość, jaką Asakawa czuł ze swojego odkrycia jeszcze kilka godzin temu, przygasła.

Twarze czworga zmarłych zamigotały mu przed oczami. Wszyscy umarli dokładnie tydzień po

wizycie w domkach kempingowych Krainy Pacyfiku. Zdawało mu się, że patrzą teraz na niego

złowieszczym wzrokiem. „Zawracaj, póki nie jest za późno". Ale przecież nie mógł teraz

zawrócić. Przede wszystkim ze względu na to, że sprawdziła się jego dziennikarska intuicja.

Chociaż z drugiej strony, nie mógł zaprzeczyć, że boi się jechać tam w pojedynkę. Gdyby

zadzwonił do Yoshino, ten pewnie przybiegłby natychmiast, ale Asakawa nie chciał mieć u

boku drugiego dziennikarza. Spisał już wyniki „śledztwa" i zachował je na dyskietce. Nie

życzył sobie, żeby ktoś mu się teraz wtrącał. Bardziej niż dziennikarza potrzebował

towarzysza, który pomógłby mu w poszukiwaniach. Nawet przyszła mu do głowy konkretna

osoba. Znał kogoś, kto zgodziłby się z nim pojechać z czystej ciekawości. Wykładał na

uniwersytecie, na pół etatu - miał więc dużo wolnego czasu. Nadawał się do tej wyprawy

idealnie, ale... miał dość osobliwy charakter. Asakawa nie był pewien, jak długo zdołałby z nim

wytrzymać. Na zboczu góry ustawiony był znak: Kraina Pacyfiku, Południowe Hakone.

Żadnego neonu, tylko biała tablica z czarnymi literami. Gdyby w momencie, kiedy znak

oświetliły reflektory, patrzył w inną stronę, pewnie wcale by jej nie zauważył. Asakawa zjechał

z autostrady i skręcił w stromą górską drogę pomiędzy tarasowate położonymi polami. Jak na

drogę prowadzącą do ośrodka wczasowego, była stanowczo za wąska. Oczami wyobraźni

Asakawa widział już, jak na końcu drogi trafia w ślepy zaułek, gdzieś na pustkowiu. Musiał

zmienić bieg na niższy, żeby przystosować się do ostrych, ciemnych zakrętów. Miał

nadzieję, że nic nie będzie jechać z naprzeciwka: nie zmieściłyby się tu dwa samochody.

Deszcz ustał już jakiś czas temu, chociaż Asakawa zauważył to dopiero teraz. Po

wschodniej stronie pasma górskiego Tanna pogoda była chyba inna niż po stronie zachodniej.

W każdym razie droga nie kończyła się ślepym zaułkiem, tylko prowadziła coraz wyżej. Po

chwili Asakawa zaczął nawet zauważać domki letniskowe, porozrzucane tu i ówdzie na zboczach.

Wreszcie droga przeszła w dwupasmówkę; nawierzchnia znacznie się poprawiła, a po

obu stronach pojawiły się eleganckie latarnie. Zmiana zdziwiła Asakawę. Kiedy tylko wjechał

na teren Krainy Pacyfiku, uderzyło go wrażenie luksusu. W takim razie dlaczego wiodła tu

taka wąska i dzika ścieżka? Zboże i chwasty, które zwieszały się nad drogą, zwężały ją jeszcze

bardziej. Sprawiały, że Asakawa odczuwał coraz większy lęk przed tym, co znajduje się za

kolejnym ostrym zakrętem.

Dwupiętrowy budynek po drugiej stronie rozległego parkingu mieścił, w sobie jednocześnie

centrum informacyjne i restaurację. Nie namyślając się wiele, Asakawa zaparkował tuż przed

drzwiami i wysiadł z samochodu. Spojrzał na zegarek: była ósma. Dokładnie tak, jak

zaplanował. Dobiegły go odgłosy odbijania piłki. Poniżej punktu informacyjnego znajdowały

się cztery korty tenisowe. Kilka par grało na nich zawzięcie w żółtawym świetle latarni. Co

najdziwniejsze, wszystkie cztery korty były zajęte. Asakawa zastanawiał się, jak komuś chciało

się przyjeżdżać aż tutaj tylko po to, by o ósmej w czwartkowy wieczór, i to w połowie

października, zagrać w tenisa. W dole, daleko za kortami, Asakawa zauważył

migoczące w ciemności odległe światła miast Mishi-ma i Numazu. Czarna jak

smoła pustka rozciągająca się za nimi to była zatoka Tago.

Idąc prosto korytarzem, Asakawa trafił na restaurację. Miała szklane ściany, przez

które widać było wszystko, co działo się w środku. I... kolejna niespodzianka! Chociaż restaurację

zamykano o ósmej, było w niej jeszcze pełno ludzi - głównie rodzin z dziećmi i

grupek młodych kobiet. O co tu chodzi? Asakawa przekrzywił głowę, zdziwiony. Skąd się

tu wzięli ci wszyscy ludzie? Niemożliwe, żeby przyjechali tą samą drogą co on. A może to

Asakawa dostał się do ośrodka od tyłu? Musiała gdzieś być jakaś szersza, lepiej oświetlona

droga. Ale przecież tamtą trasę wskazała mu dziewczyna, z którą rozmawiał przez telefon.

Mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Atami a Kanna-mi skręci pan w lewo.

Stamtąd zaprowadzi pana górska droga". Asakawa zastosował się dokładnie do tych

wskazówek. Czy można było dojechać tu inną drogą?

Asakawa pokiwał głową. Tak, wie, że za chwilę zamykają. Mimo to wszedł do

restauracji. Pod jej szerokimi oknami starannie wypielęgnowany trawnik łagodnie opadał w

stronę miast. Światła w restauracji były przyćmione, pewnie po to, żeby klienci mogli

podziwiać widok odległych świateł. Asakawa zaczepił jednego z kelnerów i zapytał o

drogę do domków kempingowych. Ten wskazał ręką korytarz, którym właśnie przeszedł

Asakawa.

- Niech pan jedzie tamtą drogą na prawo jakieś dwieście

metrów. Zobaczy pan budynek recepcji.

- A jest tam parking?

- Można parkować przed recepcją.

Nic trudnego. Gdyby nie zatrzymywał się tutaj, tylko jechał dalej, sam znalazłby domki.

Asakawa mniej więcej zdawał sobie sprawę, dlaczego ten nowoczesny budynek przyciągnął

go na tyle, że wszedł do restauracji. Po prostu czuł się tu bezpiecznie. Przez całą

drogę wyobrażał sobie ciemne, prymitywne chaty - idealną scenerię dla wydarzeń w stylu

filmu Piątek, trzynastego - ale ten budynek był zupełnie inny. Stanowił dowód na to, że

moc współczesnej nauki dotarła również tutaj, i ta świadomość dodawała Asakawie siły i

otuchy. Niepokoił go tylko zły stan drogi, która wiodła do ośrodka ze świata na dole, oraz

to, że pomimo tak złego dojazdu na górze tylu ludzi grało na kortach w tenisa i jadło

kolację w restauracji. Nie był pewien, dlaczego te fakty wzbudzają w nim niepokój. Może

dlatego, że wszyscy ludzie, których tu zobaczył, wydawali się jacyś... nieprawdziwi.

Ponieważ na kortach i w restauracji panował taki ruch, Asakawa oczekiwał, że usłyszy

wkrótce gwar dochodzący z domków kempingowych. Jednak kiedy zatrzymał się na końcu

parkingu i spojrzał w dolinę, zdołał dostrzec tylko sześć z dziesięciu domków

rozstawionych pośród drzew porastających łagodne wzniesienie. Wszystko, co znajdowało

się poniżej, zatopione było w ciemności lasu, odgrodzonej od świateł latarni. Ciemności nie

rozjaśniało ani jedno zapalone w pokoju światło. Domek B-4, w którym Asakawa* miał

spędzić noc, stał na granicy ciemnej i oświetlonej przestrzeni -widać było tylko górną

połowę jego drzwi.

Asakawa udał się do budynku recepcji, otworzył drzwi i wszedł do środka.

Pomieszczenie było puste, dobiegał do

niego dźwięk telewizora. Kierownik kempingu siedział w pokoju japońskim na

zapleczu i nie zauważył, że ktoś wszedł. Asakawa natomiast nie widział pokoju, bo

wejście do niego zasłaniał kontuar. Odgłosy wskazywały, że kierownik nie oglądał

telewizji, tylko amerykański film na wideo. Z pokoju dobiegały sekwencje dialogów po

angielsku. Migające światło z ekranu odbijało się w szybkach regału ustawionego na

wprost wejścia. Regał od góry do dołu wypełniały kasety wideo, opakowane w

pudełka i ułożone równo na półkach. Asakawa położył dłonie na kontuarze i zawołał

kierownika. Niski mężczyzna, około sześćdziesiątki, natychmiast wychylił głowę z

pokoju i skłonił się, mówiąc: „Och, witam!". To pewnie on tak uprzejmie pokazał

księgę gości prawnikowi i dziennikarzowi z redakcji w Atami, pomyślał Asakawa i

uśmiechnął się promiennie.

- Mam rezerwację na nazwisko Asakawa.

Mężczyzna otworzył notes i potwierdził rezerwację.

- Domek B-4. Proszę tu napisać swoje imię, nazwisko i adres.

Asakawa napisał swoje prawdziwe nazwisko. Odesłał już

Nonoyamie kartę stałego klienta. Nie mógł jej wykorzystać.

- Pan jest sam? - kierownik przyjrzał się Asakawie po

dejrzliwie. Jeszcze nigdy nie widział, żeby ktoś przyjeżdżał

tu w pojedynkę. Bez karty stałego klienta jednej osobie bar

dziej opłacało się zatrzymać w hotelu. Kierownik wręczył

Asakawie zmianę pościeli i wskazał na regał.

- Gdyby miał pan ochotę, proszę sobie coś pożyczyć. Mamy

większość najbardziej popularnych filmów.

- O, wypożyczają państwo filmy? - Asakawa od niechce

nia przebiegł wzrokiem po tytułach. Poszukiwacze zaginionej

Arki; Gwiezdne wojny; Powrót do przyszłości; Piątek, trzynastego. Same znane

amerykańskie filmy, głównie science flction. l dużo nowości. Do tych domków

przyjeżdżali pewnie przede wszystkim młodzi ludzie - całymi paczkami. Ale żaden

tytuł nie przykuł uwagi Asakawy. Poza tym powinien sprawiać wrażenie, że przyjechał

tu pracować.

- Obawiam się, że nie będę miał czasu. - Asakawa pod

niósł z podłogi swojego laptopa i pokazał kierownikowi.

Twarz mężczyzny pojaśniała. Chyba wreszcie zrozumiał, dla

czego Asakawa przyjechał sam.

- W domku są naczynia i tak dalej? - upewnił się Asakawa.

- Tak. Wszystko jest do pana dyspozycji.

Tak naprawdę Asakawa potrzebował jedynie czajnika, żeby przygotować wrzątek

do zalania zupek. Wziął od kierownika pościel i klucz. Ten powiedział mu, jak dojść

do domku B-4, a potem dodał dziwnie urzędowym tonem:

- Proszę się czuć jak u siebie w domu.

Zanim Asakawa nacisnął klamkę, założył gumowe rękawiczki. Przywiózł je ze sobą

dla spokoju ducha, jak talizman, którym miał odstraszyć nieznanego wirusa.

Otworzył drzwi i nacisnął kontakt w przedsionku. Stuwa-towa żarówka oświetliła

przestronny pokój dzienny. Tapety, dywan, czteroosobowa sofa, telewizor, komplet

mebli do jadalni - wszystko tam było nowe, wszystko praktycznie urządzone.

Asakawa zdjął buty i wszedł do środka. W drugim końcu pokoju znajdowały się drzwi

wychodzące na taras, zauważył też niewielkie pokoje w stylu japońskim na parterze i

na piętrze. Jak na jedną osobę, był to rzeczywiście zbytek

luksusu. Rozsunął koronkowe firanki i otworzył przesuwane drzwi, żeby wpuścić trochę

powietrza. Wbrew jego wcześniejszym wyobrażeniom w pokoju panował idealny porządek.

Asakawa pomyślał sobie nagle, że być może wróci do domu z niczym.

Wszedł do pokoju japońskiego tuż przy pokoju dziennym i zajrzał do szafy. Nic. Zdjął

koszulę i spodnie, założył dres i powiesił swoje „urzędowe" ubranie w szafie. Potem wszedł na

piętro i zapalił światło w drugim pokoju japońskim. Zanim się zorientował, pozapalał

wszystkie możliwe światła w domku. „Zachowuję się jak dziecko" - pomyślał z ironią.

Kiedy wszystko było już dostatecznie oświetlone, ostrożnie otworzył drzwi łazienki.

Najpierw zajrzał do środka, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, a potem wszedł,

zostawiając drzwi lekko uchylone. Przypomniały mu się rytuały z dzieciństwa, kiedy jako mały

chłopiec bał się sam chodzić do łazienki w letnie noce. Zawsze zostawiał w drzwiach niewielką

szparę i prosił tatę, żeby stał przed łazienką i pilnował. Za matową szybą Asakawa zauważył

czyściutki prysznic. Ani na szybie, ani na brodziku nie dostrzegł nawet śladu pary. Wszystko

było suche jak wiór. Chyba już dawno nie mieszkali tu żadni goście. Gumowe rękawiczki

przykleiły mu się do spoconych dłoni; ściągnął je. Chłodny górski wietrzyk wpadł do pokoju,

rozwiewając firanki.

Asakawa napełnił szklankę lodem z zamrażarki i nalał do połowy whisky, którą ze sobą

przywiózł. Już miał dopełnić drinka wodą z kranu, ale zawahał się. Zakręcił kran, tłumacząc

sobie, że lepiej wypić czystą whisky, z lodem. Nie chciał wkładać do ust niczego, co

pochodziło z tego pokoju. I tak

wystawiał się na ryzyko, biorąc lód z zamrażarki. Na szczęście słyszał gdzieś, że

mikroorganizmy nie lubią ekstremalnych temperatur.

Rozsiadł się na sofie i włączył telewizor. W pokoju rozległy się dźwięki piosenki -jakaś

nowa gwiazda muzyki pop. Stacja tokijska nadawała ten sam program. Zmienił kanał. Właściwie

nie zamierzał niczego oglądać, ale na wszelki wypadek odpowiednio wyregulował głos.

Potem otworzył torbę, wyjął kamerę wideo i położył ją na stole. Gdyby wydarzyło się coś

dziwnego, chciałby to zapisać na taśmie. Napił się whisky -niewiele, zaledwie łyk, ale alkohol

dodał mu odwagi. W myślach jeszcze raz zrobił przegląd wszystkiego, co wiedział na temat tej

sprawy. Jeśli w tym właśnie miejscu, tego wieczora nie wpadnie na żaden trop, to artykuł,

który chce napisać, przepadnie. A z drugiej strony może tak byłoby lepiej. Jeśli brak tropu

oznaczał, że nie zarazi się wirusem, to... no cóż, w końcu miał żonę i dziecko. Nie chciał

umierać, i to tym bardziej w jakiś tajemniczy sposób. Wyłożył nogi na stół.

No więc na co czekasz? - zapytał sam siebie. - Nie boisz się? Powinieneś się bać!

Możliwe, że anioł śmierci już po ciebie nadchodzi".

Rozglądał się nerwowo po pokoju. Nie potrafił na dłużej zatrzymać wzroku w żadnym

punkcie. Czuł, że gdyby skupił spojrzenie na jednej rzeczy, jego strach przybrałby materialną

postać.

Z zewnątrz powiało chłodem, znacznie silniejszym niż poprzednio. Asakawa zamknął okno,

a kiedy zamierzał zaciągnąć firanki, zerknął w ciemność za szybą. Dach domku B-5 znajdował

się tuż przed nim. W jego cieniu ciemność jeszcze

się potęgowała. Na kortach i w restauracji Asakawa widział dużo ludzi. Ale tutaj był sam

jeden. Zasunął firanki i spojrzał na zegarek: 20.56. Nie upłynęło nawet pół godziny, odkąd

wszedł do domku, a jemu wydawało się, że siedzi tu już godzinę albo dłużej. Ale samo

przebywanie w domku nie jest niebezpieczne - tłumaczył sobie, żeby uspokoić nerwy. W końcu

ilu ludzi mieszkało w B-4, odkąd wybudowano te domki? Przecież nie wszyscy zmarli w

tajemniczych okolicznościach. Jak wynika z jego „śledztwa", tylko tych czworo. Może gdyby

zaczął grzebać głębiej, znalazłby więcej ofiar, ale na razie wiedział tylko o tych. Więc problem

nie tkwił w tym, że te dzieciaki w ogóle tu były, tylko w tym, co tutaj robiły.

Więc co oni tutaj robili?"

Po chwili Asakawa nieco przeredagował pytanie: „Co mieli tutaj do roboty?".

Nie znalazł żadnych poszlak - ani w łazience, ani pod prysznicem, ani w szafie, ani w

lodówce. Nawet jeśli był tu kiedyś jakiś ślad, bardzo możliwe, że usunął go kierownik przy

odbieraniu miejsca. A w takim razie zamiast siedzieć w domku, Asakawa powinien

porozmawiać z kierownikiem. To może przyspieszyć „śledztwo".

Skończył pierwszego drinka i przygotował drugiego, trochę słabszego. Nie chciał się upić.

Włożył do szklanki więcej lodu i tym razem dolał wody z kranu. Poczucie zagrożenia trochę w

nim osłabło. Nagle zrobiło mu się głupio, że urwał się z pracy, że przyjechał aż tutaj. Zdjął

okulary, umył twarz i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczył twarz chorego

człowieka. Może już ma tego wirusa. Duszkiem wypił whisky z wodą i zrobił kolejnego

drinka.

Wracając z kuchni do pokoju, Asakawa zauważył zeszyt na półce pod telefonem. Napis na

okładce głosił: „Księga pamiątkowa". Asakawa przerzucił kilka stron.

7 kwietnia, sobota

Nonko nigdy nie zapomni dzisiejszego dnia. Dlaczego? To ta-jem-ni-ca! Yuichi jest

cudowny. Chi, chi! V

NONKO

W motelach i pensjonatach często można było znaleźć w pokojach takie zeszyty. Goście

zapisywali w nich swoje wrażenia i przeżycia. Na następnej stronie widniał niezgrabny

rysunek mamy i taty; pewnie pamiątka z rodzinnej wycieczki. Oznaczony był datą 14 kwietnia

- oczywiście również sobota.

Tata jest gruby, Mama jest gruba, To ja tesz jestem gruby.

14 kfiecień

Asakawa dalej przewracał kartki. Coś kusiło go, żeby obejrzeć strony na końcu zeszytu, ale

powstrzymywał się i przeglądał zapiski w porządku chronologicznym. Bał się, że jeśli

pomiesza chronologię, łatwo może coś przeoczyć.

Chociaż pewnie nie wszyscy goście wpisywali się do księgi, zauważył, że dopóki nie

zaczęło się lato, ludzie przyjeżdżali tu tylko w soboty. Dopiero na początku wakacji wpisy

zrobiły się częstsze. A pod koniec sierpnia pojawiła się prawdziwa lawina zapisków

opłakujących koniec lata.

Niedziela, 20 sierpnia

Minęły kolejne wakacje. Znów były do niczego! Ratunku! Niech mi ktoś pomoże!

Mam motocykl - 400 cm3. Jestem dość przystojny. Okazja!

A.Y.

Gość stwierdził chyba, że księga pamiątkowa to sposób na autoreklamę. A może

po prostu szukał przyjaciela? Wiele osób wpadło na podobny pomysł. Po wpisach od

razu było widać, czy w domku zatrzymała się para, czy osoby samotne. Te ostatnie

zawsze narzekały, jak bardzo im kogoś brakuje.

Mimo wszystko zeszyt zapewnił Asakawie ciekawą lekturę. Nawet nie zauważył,

kiedy minęła dziewiąta.

Odwrócił kolejną stronę.

Czwartek, 30 sierpnia

Grr! Strzeż się! Lepiej tego nie oglądaj - chyba że masz nerwy ze stali. Inaczej

pożałujesz. (Złowieszczy chichot).

S.I.

Tylko tyle. Tych czworo zatrzymało się tutaj na noc z 29 na 30 sierpnia. Inicjały

S.I." oznaczały pewnie „Shuichi Iwa-ta". Jego wpis różnił się od wszystkich innych.

Ale co oznaczał? „Lepiej tego nie oglądaj". Ale co to jest to? Asakawa zamknął zeszyt

i przyjrzał mu się z boku. W jednym miejscu, gdzie kartki nie przylegały do siebie

ściśle, utworzyła się wąziutka szpara. Asakawa włożył w nią palec i zeszyt otworzył

się dokładnie na tej stronie. „Grr! Strzeż się! Lepiej tego nie oglądaj - chyba że masz

nerwy ze stali. Inaczej pożałujesz.

(Złowieszczy chichot). S.I." Wpis natychmiast rzucił mu się w oczy.

Dlaczego zeszyt od razu otwierał się na tej stronie? Asakawa zastanowił się przez

chwilę. Może dzieciaki położyły na tej stronie coś ciężkiego? Siła nacisku mogła

spowodować, że zeszyt sam się tu otwierał. I może to, co położyły na tej stronie, było

właśnie tym czymś, czego „lepiej nie oglądać"? Tak, na pewno tak było!

Asakawa jeszcze raz niecierpliwie rozejrzał się po domku. Przeszukał dokładnie

całą półkę pod telefonem. Nie znalazł nic, nawet ołówka.

Wrócił na sofę i czytał dalej. Następny wpis pochodził z soboty, l września, ale

zawierał tylko standardowe uwagi. Nie dawał odpowiedzi na pytanie, czy grupa

uczniów, która się tu zatrzymała, obejrzała t o. Na żadnej z pozostałych stron również

nie było o tym wzmianki.

Asakawa zamknął księgę pamiątkową i zapalił papierosa. „Lepiej tego nie oglądaj -

chyba że masz nerwy ze stali". Pomyślał, że to jest pewnie czymś, czego można się

przestraszyć. Otworzył zeszyt na przypadkowej stronie i lekko przycisnął dłonią

kartkę. Cokolwiek to było, musiało być na tyle ciężkie, żeby ze znaczną siłą podziałać

na papier tak, by zeszyt nie domykał się w tym miejscu. Kilka fotografii duchów, na

przykład, nie dałoby takiego efektu. Może jakiś gruby magazyn albo książka... W

każdym razie coś, co się oglą-d a. Powinien zapytać kierownika, czy nie znalazł w

pokoju czegoś dziwnego po grupie, która zatrzymała się tu na noc z 29 na 30 sierpnia.

Wprawdzie nie był pewien, czy kierownik w ogóle coś będzie pamiętać, ale jeśli ta

rzecz była naprawdę niezwykła, pewnie by ją zapamiętał. Asakawa już

podnosił się z sofy, kiedy jego uwagę przykuł magnetowid. Telewizor ciągle był włączony -

znana aktorka polowała na męża odkurzaczem w reklamie sklepów AGD.

Tak, kaseta wideo ma odpowiednią wagę! Przycisnęłaby kartki odpowiednio mocno. I

mieli tutaj pod ręką dużo kaset".

Ciągle w półprzysiadzie, Asakawa zgasił papierosa w popielniczce. Przywołał w pamięci

zbiór kaset, który widział w recepcji. Może dzieciaki oglądały jakiś ciekawy horror i chciały

go polecić kolejnym gościom - „ej, obejrzyj to, mówię ci, niezły odjazd". Jeśli tylko o to

chodziło... Zaraz, zaraz. Jeśli o to chodziło, to dlaczego Shuichi Iwata nie podał tytułu? Jeśli

chciał komuś powiedzieć, że na przykład Piątek, trzynastego to świetny film, to chyba prościej

byłoby napisać: „Piątek, trzynastego to świetny film", prawda? Nie trzeba było zostawiać

kasety na otwartym zeszycie. A może to coś, co widzieli, nie miało tytułu? Może mogli to

określić tylko słowem to?

No cóż, trzeba by to sprawdzić".

W końcu nie miał nic do stracenia, zwłaszcza że na razie nie znalazł nic innego. I nie

posunie się dalej, jeśli będzie tu tylko siedział i myślał. Asakawa wyszedł z domku, wspiął się

po kamiennych schodach i otworzył drzwi recepcji.

Tak jak przedtem, kierownika nie było przy kontuarze, a z zaplecza dochodziły dźwięki

telewizora. Mężczyzna większość życia przepracował w mieście, ale kiedy przeszedł na

emeryturę, postanowił resztę życia spędzić na łonie Matki Natury. Znalazł więc pracę

kierownika w ośrodku wczasowym, ale to zajęcie okazało się okropnie nudne i całe dnie

mężczyzna spędzał teraz na oglądaniu filmów wideo. Tak

właśnie Asakawa wyobrażał sobie jego historię. Ale zanim zdążył go zawołać, kierownik

wystawił głowę z pokoju. Asakawa odezwał się przepraszającym tonem:

- Pomyślałem, że może jednak obejrzałbym jakiś film.

Kierownik wyszczerzył zęby w uśmiechu:

- Proszę bardzo, niech pan sobie coś wybierze. Wypoży

czenie kosztuje trzysta jenów.

Asakawa poszukał wzrokiem horrorów. Legenda piekielnego domu, Egzorcysta, Omen.

Widział je wszystkie jeszcze za studenckich czasów. „I to wszystko?" Muszą być przecież jakieś

horrory, których nie zna. Przeszukał wszystkie półki i nie znalazł nic nowego. Zaczął

szukać od nowa i po kolei czytać tytuły na pudełkach - musiał przejrzeć około dwustu kaset.

Nagle w rogu dolnej półki zauważył kasetę bez pudełka. Przewróciła się i leżała płasko obok

innych. Wszystkie pozostałe kasety opatrzone były zdjęciami i imponującymi logo wytwórni

firmowych. Ta nie miała nawet naklejki z opisem.

- A co to jest to tam? - Asakawa zorientował się, że wska

zując kasetę, użył zaimka t o. Jak inaczej miał ją nazwać,

skoro nie miała tytułu?

Kierownik zmarszczył brwi i zapytał niezbyt inteligentnie: „Co?". Potem wziął kasetę z

półki.

- Aa, to! To nic takiego.

... Ciekawe, czy ten gość w ogóle wie, co jest na kasecie".

- Oglądał pan to? - zapytał Asakawa.

- Zaraz, zaraz... - Kierownik kręcił głową, jakby się zasta

nawiał, skąd w ogóle kaseta wzięła się w recepcji.

- Mógłbym pożyczyć tę kasetę?

Zamiast odpowiedzieć, kierownik klasnął ręką w kolano.

- Aa! Pamiętam! To się poniewierało w którymś z dom

ków. Myślałem, że to nasza, i przyniosłem ją tutaj, ale...

- A nie było to przypadkiem w domku B-4? - zapytał Asakawa

wolno i z naciskiem. Kierownik zaśmiał się i potrząs

nął głową.

- Nie mam najmniejszego pojęcia. To było parę miesię

cy temu.

Asakawa zapytał raz jeszcze:

- A obejrzał ją pan?

Kierownik zaprzeczył ruchem głowy. Uśmiech zniknął mu z twarzy. -Nie.

- Dobrze. Chciałbym to wypożyczyć.

- Pan chce coś nagrać z telewizji?

- No cóż, ja... yyy...

Kierownik zerknął na kasetę.

- Ząbki są wyłamane. Widzi pan? Nie da się nic nagrać.

Być może był to wpływ alkoholu, ale Asakawa czuł się

coraz bardziej rozdrażniony. „Przecież ci mówię, idioto, że chcę to wypożyczyć. Nie gadaj,

tylko dawaj kasetę" - warknął w duchu. Jednak choćby Asakawa nie wiem ile wypił, nie

potrafił głośno ubliżać innym.

- Proszę. Zaraz ją oddam.

Skłonił się. Kierownik nie mógł zrozumieć, dlaczego gość tak bardzo interesuje się tym

rupieciem. Może na tej kasecie było coś ciekawego, coś, czego zapomniano skasować...

Żałował, że nie obejrzał kasety, kiedy ją znalazł. Nagle miał wielką ochotę zobaczyć ją właśnie

teraz, ale przecież nie mógł

odmówić gościowi, skoro tak prosił. Kierownik wręczył kasetę Asakawie. Ten sięgnął po

portfel, ale mężczyzna chwycił go za rękę.

-W porządku, nie musi pan płacić. Przecież nie mogę panu tego policzyć.

- Dziękuję bardzo. Oddam to jak najszybciej.

-Jeśli to coś interesującego, to bardzo proszę. - Kierownik nie mógł powstrzymać rosnącej

ciekawości. Widział już wszystkie filmy, jakie mieli, niektóre nawet kilka razy. Większość z

nich strasznie go nudziła. „Jak ja mogłem zapomnieć

0 tej kasecie? Pomogłaby mi zabić czas. Ale co tam! Pewnie

1 tak jest na niej nagrany jakiś głupi program telewizyjny".

Kierownik był przekonany, że kaseta zaraz do niego wróci.

Była to zwyczajna dwugodzinna kaseta, jaką można kupić w każdym kiosku. Ktoś

przewinął ją do początku i, jak zauważył kierownik, wyłamał ząbki, tak że nie można już

było na niej nagrywać. Asakawa włączył wideo i włożył kasetę. Potem usiadł po turecku

tuż przed ekranem i nacisnął przycisk PLAY. Usłyszał ciche buczenie urządzenia. Miał

wielką nadzieję, że klucz do rozwiązania zagadki śmierci czworga ludzi kryje się właśnie

na tej kasecie. Nastawił wideo z myślą, że zadowoli go każda wskazówka, jaką znajdzie w

nagraniu - choćby najmniejsza. To przecież nie może być niebezpieczne, powtarzał sobie.

Co może być groźnego w oglądaniu kasety wideo?

Ekran zamigotał mieszaniną głosów i zniekształconych obrazów, ale kiedy Asakawa

wybrał właściwy kanał, obraz się ustabilizował. Wtedy ekran zrobił się czarny jak atrament.

To była pierwsza scena filmu. Żadnego dźwięku. Asakawa pomyślał, że być może kaseta jest

zepsuta, i przybliżył twarz do ekranu. „Strzeż się! Lepiej tego nie oglądaj... pożałujesz".

Przypomniały mu się słowa Shuichiego Iwaty. Ale dlaczego ma pożałować? Asakawa był

przyzwyczajony do strasznych

rzeczy. W końcu zajmował się wiadomościami lokalnymi. Był całkowicie przekonany, że bez

względu na to, jak okropne sceny zobaczy na kasecie, nie będzie żałował, że ją obejrzał.

Zdawało mu się, że pośrodku ekranu zauważył migający punkcik świetlny. Punkt rósł

stopniowo i przeskakiwał w prawo i w lewo, aż wreszcie zatrzymał się przy lewej krawędzi

ekranu. Wtedy rozgałęził się, stając się postrzępioną wiązką światełek, które pełzały po ekranie

jak dżdżownice, by wreszcie utworzyć słowa. Nie były to jednak podpisy, jakie zwykle widzi

się na filmach. Te słowa wypisano niestarannie, jakby ktoś nabazgrał je białym pędzelkiem na

czarnym jak węgiel papierze. Asakawie udało się jednak odczytać zdanie: OBEJRZYJ DO

KOŃCA. Brzmiało jak rozkaz. Po chwili zdanie znik-nęło i na ekranie pojawiły się kolejne

słowa. ZOSTANIESZ POŻARTY... Te ostatnie słowa nie miały za bardzo sensu, ale

perspektywa bycia pożartym nie należała do przyjemnych. Brakowało tu gdzieś frazy: „bo jeśli

nie, to". Nie przerywaj oglądania w połowie, bo jeśli tak zrobisz, przytrafi ci się coś

strasznego. To było ostrzeżenie.

ZOSTANIESZ POŻARTY... Słowa stawały się coraz większe, aż wreszcie z ekranu

całkowicie zniknęła czerń. To była radykalna zmiana - z czerni w mleczną biel. Kolor miał

niejednolitą strukturę, wyglądał dość nienaturalnie; zaczął przypominać zbiór abstrakcyjnych

znaków namalowanych na płótnie, jeden na drugim. Podświadomość, wijąca się, niespokojna,

szukająca ujścia, tryskająca - a może było to po prostu pulsowanie życia? Albo myśl, której

energia żarłocznie syci się ciemnością, fc własnemu zaskoczeniu Asakawa

nie czul wcale potrzeby, żeby zatrzymać taśmę. I to nie dlatego, że nie obawiał się tej rzeczy,

która chciała go pożreć. Po prostu natężenie energii bijące z ekranu wprawiało go w dobry

nastrój.

Coś czerwonego wybuchło na jednobarwnym ekranie. Jednocześnie Asakawa ułyszał

dudnienie ziemi. Ten odgłos dochodził jakby ze wszystkich stron i Asakawa po chwili miał

wrażenie, że cały domek się trzęsie. Trudno było uwierzyć, że dźwięki dochodzą z małych

głośników telewizora. Gęsta, czerwona substancja trysnęła, rozlewając się we wszystkich

kierunkach. Chwilami zajmowała cały ekran. Z czerni w biel, a teraz w czerwień... Film

zawierał jedynie sekwencję barw, następujących po sobie gwałtownie. Nie było w nim jeszcze

żadnej sceny, żadnego widoku natury, tylko abstrakcyjne obrazy, które zapadały Asakawie w

pamięć, jakby żywo zmieniające się barwy wyrzeźbily mu je w mózgu. Męczyła go ta

abstrakcja. Nagle, jakby na jego życzenie, czerwień odpłynęła z ekranu, a na jej miejsce

pojawił się górski krajobraz. Od razu rozpoznał w nim wulkan o łagodnym wierzchołku.

Wulkan wysyłał chmury białego dymu w czysty błękit nieba. Kamera umieszczona była chyba

u podnóża wulkanu, gdzie ziemię pokrywała chropowata czarnobrązowa lawa.

Ekran znów spowiła ciemność. W jednej chwili czysty błękit nieba zamalowała czerń, a

kilka sekund później szkarłatna czerwień wytrysnęła w centrum ekranu i popłynęła w dół.

Drugi wybuch. Substancja wypchnięta siłą eksplozji płonęła czerwonym blaskiem i dzięki

niemu Asakawa dostrzegł w ciemności delikatny zarys góry. Obrazy, które przedtem zdawały

się abstrakcją, teraz okazały się konkretem. Była to oczywiście eksplozja

wulkanu, naturalne zjawisko, scena, którą można wytłumaczyć. Lawa wypływająca z

wylotu wulkanu spływała w dół wąwozami i kierowała się w stronę kamery. Ale gdzie znajdowała

się ta kamera? Chyba w dość ryzykownym miejscu. Wydawało się, że lawa za chwilę

pochłonie kamerzystę - chyba że zdjęcia były robione z samolotu. Ziemia dudniła coraz

głośniej i ekran znikał prawie w strumieniu ciekłej materii. A potem obraz gwałtownie się

zmienił. Między kolejnymi scenami nie było żadnej ciągłości, tylko nagłe przeskoki.

Grube, czarne znaki wpłynęły na białe tło ekranu. Ich brzegi były rozmazane, ale Asakawa

zdołał je odcyfrować - tworzyły słowo „góra". Wokół pełno było czarnych kropek, jakby ktoś

malował słowo pędzelkiem ociekającym atramentem. Znaki trwały w bezruchu na spokojnym

ekranie.

Następny gwałtowny przeskok: para kości do gry wirujących na dnie ołowianej miseczki.

Tło było białe, dno miseczki czarne, a oczko na jednej z kości czerwone. Te same trzy kolory,

które pojawiły się wcześniej. Kości turlały się bezgłośnie i wreszcie się zatrzymały, wskazując

jedynkę i piątkę. Jedno czerwone oczko i pięć czarnych na białych ściankach... Co to

oznaczało?

W następnej scenie po raz pierwszy pojawili się ludzie. Stara kobieta z pomarszczoną

twarzą przycupnęła na brzegu maty tatami na drewnianej podłodze. Ręce złożyła na kolanach,

lewe ramię wysunęła lekko do przodu. Mówiła powoli, patrząc przed siebie. Miała oczy różnej

wielkości - kiedy mrugała powiekami, wyglądało to tak, jakby puszczała do widza oko.

Kobieta mówiła jakimś nieznanym Asakawie dialektem. Rozumiał mniej więcej co trzecie

słowo:

zdrowa... od tamtego czasu... jeśli ciągle będziesz...

zabiorą cię... Rozumiesz? Uważaj na... w przyszłym roku... masz słuchać babci, bo... nie

przejmuj się...".

Twarz kobiety ani na chwilę nie zmieniła wyrazu. Wypowiedziała swoją kwestię i

zniknęła. Asakawa nie zrozumiał wielu słów, ale miał wrażenie, że staruszka pouczała go

o czymś. Mówiła, że ma na coś uważać, ostrzegała go. Do kogo ona mówiła? I o czym?

Na ekranie pojawiła się twarz nowo narodzonego dziecka. Rozległ się jego pierwszy

krzyk. Również tym razem Asakawa nie był pewien, czy głos rzeczywiście pochodzi z

głośników telewizora. Wydobywał się gdzieś z bardzo bliska, przy samej jego twarzy. I

brzmiał jak prawdziwy niemowlęcy płacz. Na ekranie Asakawa zobaczył teraz ręce

trzymające dziecko. Lewa ręka ostrożnie podtrzymywała główkę, a prawa plecy. Jakie

piękne ręce! Obraz pochłonął go do tego stopnia, że ułożył ręce w tej samej pozycji.

Zauważył to dopiero po chwili, kiedy usłyszał płacz dziecka dokładnie pod swoją brodą.

Przestraszony, opuścił ręce. Coś na nich poczuł, coś ciepłego i mokrego - jak wody

płodowe albo krew - i ciężar ciała. Asakawa zamachał rękami, jakby chciał z nich coś

zrzucić, potem przysunął dłonie do twarzy. Pozostał na nich zapach. Delikatny zapach krwi

- czyżby z macicy? Czuł wilgoć na rękach, ale w rzeczywistości dłonie miał zupełnie

suche. Zwrócił wzrok z powrotem na ekran. Nadal widniał na nim obraz niemowlęcia.

Chociaż dziecko ciągle płakało, miało spokojny wyraz twarzy. Wierciło się przy tym całym

ciałem, trząsł mu się nawet malutki ku-tasik.

Kolejna scena: zbiorowisko ludzkich twarzy. Na każdej malowała się wrogość i

nienawiść - żadne inne cechy tak bardzo nie rzucały się w oczy. Setki twarzy, jedna obok

drugiej, jakby namalowane na płaskiej powierzchni, powoli cofały się w głąb ekranu. Im

bardziej zmniejszały się pojedyncze twarze, tym większa stawała się ich ogólna liczba, aż

wreszcie utworzyły ogromny tłum. Był to dość dziwny tłum: istniał tylko od szyi w górę,

chociaż płynące z niego odgłosy godne były kompletnych ludzi. Ich usta cały czas

wydawały okrzyki, nawet wtedy, kiedy twarze kurczyły się i pomnażały. Asakawa nie

mógł początkowo zrozumieć ich wołania. Brzmiało to jak wrzawa wielkiego skupiska

ludzi, ale w głosach dało się wyczuć ton nagany, obelgi. Z pewnością nie były to

pozdrowienia ani żadne przyjazne okrzyki. Wreszcie udało mu się wyodrębnić słowo:

Kłamstwa!". A potem: „Oszustka!". Tłum składał się teraz już chyba z tysiąca twarzy -

maleńkich czarnych punkcików, które szczelnie wypełniły ekran, aż wyglądało to tak, jakby

ktoś wyłączył telewizor -tyle że głosy nadal krzyczały. Asakawa nie mógł tego znieść.

Wydawało mu się, że cała nienawiść tłumu wycelowana jest w niego.

W kolejnej scenie pojawił się telewizor na drewnianym stoliku. Był to stary

dziewiętnastocalowy telewizor, z pokrętłem do ustawiania programów i małą anteną w

kształcie litery V. Zamiast obrazu w obrazie - telewizja w telewizji. Na ekranie telewizora

nagranego na filmie na razie nic się nie pojawiało. Ale odbiornik był chyba włączony, bo

przy pokrętle paliło się światełko. Potem ekran a^wekranie zamrugał, uspokoił się i jeszcze

raz zaczął mrugać z coraz większą

częstotliwością. Po chwili pojawił się na nim jeden rozmazany znak: sada. Wyraz

nabierał ostrości i znów się rozmywał, wykrzywiał; przez chwilę jakby zmienił się w

inny wyraz, ale zaraz potem zniknął, jak kreda starta z tablicy mokrą ścierką.

Asakawa poczuł nagle, że oddycha z trudem. Słyszał, jak bije mu serce, czuł

pulsowanie krwi w żyłach. Wyostrzył mu się zmysł węchu, dotyku, słodko-kwaśny

smak zaszczypał go w język. Dziwne - coś oddziaływało na wszystkie pięć zmysłów,

jakieś medium poza wizją i fonią, które nagle przynosiło mu obrazy i dźwięki tak

wyraźne, jakby były rzeczywiste.

Wtedy na ekranie pojawiła się twarz mężczyzny. Była inna niż poprzednie twarze -

nie taka, jakby ją ktoś namalował, tylko prawdziwa, żywa; pulsowała w niej energia

istnienia. Przyglądając się twarzy, Asakawa poczuł nagle, że nienawidzi tego

mężczyzny. Nie wiedział, dlaczego. W końcu nie był szczególnie brzydki. Czoło miał

lekko wysunięte, ale poza tym jego rysy były dość regularne. Jednak miał coś

groźnego w oczach. Były to oczy drapieżnika, który dopada ofiary. Z czoła spływał

mu pot. Oddychał nierówno, zwrócił wzrok ku górze i poruszał rytmicznie ciałem. Za

jego plecami ukazały się rzadko posadzone drzewa, popołudniowe słońce

przeświecało przez gałęzie. Mężczyzna opuścił głowę i znów spojrzał przed siebie -

prosto w oczy widza. Przez chwilę mężczyzna i Asakawa wpatrywali się w siebie.

Nasiliły się duszności; Asakawa zapragnął oderwać od siebie ten szalony wzrok,

odepchnąć go gdzieś daleko. Z ust mężczyzny sączyła się ślina, oczy nabiegły mu

krwią. Zbliżenie nabrzmiałych żył na jego szyi wypełniło cały ekran, a potem

przesunęło się, znikając w lewym rogu. Przez chwilę widać

było tylko ciemne cienie drzew. Gdzieś z głębi, ze środka ciemności, wzbierał krzyk.

Jednocześnie na ekran powróciło ramię mężczyzny, jego szyja i wreszcie znowu twarz.

Ramiona miał nagie, na prawym otworzyła się głęboka, krwawiąca rana, długa na kilka

centymetrów. Krople krwi płynęły w stronę kamery, jakby ssane prądem powietrza -

stawały się coraz większe, aż wreszcie spadły na obiektyw i zaćmiły obraz. Nastąpiło

cięcie - czarny ekran, jeden raz i drugi, trochę jakby ktoś zamrugał oczami; a kiedy

powróciło światło, wszystko było czerwone. Mężczyzna patrzył przed siebie

krwiożerczym wzrokiem. Twarz znowu zbliżyła się do kamery, a za nią skaleczone

ramię - w miejscu wyszarpanego ciała wystawała kość. Asakawa poczuł gwałtowny

ucisk w piersi. Potem znów zobaczył drzewa. Niebo wirowało; jego błękit blakł w

świetle zachodu; szeleściła sucha trawa. Zobaczył ziemię, chwasty i znowu niebo.

Usłyszał skądś płacz dziecka. Nie był pewien, czy to głos niemowlęcia, które widział

przedtem. Wreszcie czerń obrębiła brzegi ekranu i postępowała stopniowo, coraz

bardziej zacieśniającym się kręgiem, ku środkowi. Światło i ciemność były teraz od

siebie wyraźnie oddzielone. W centrum ekranu niewielki okrągły księżyc światła

pływał, otoczony ciemnością. Na księżycu widniała ludzka twarz. Jakaś bryła,

wielkości pięści, spadła z księżyca, uderzając w coś głucho. A potem następna. I

jeszcze jedna. Przy każdym kolejnym uderzeniu obraz podskakiwał i kołysał się.

Wreszcie rozległ się odgłos miażdżonego ciała i zapanowała prawdziwUciemność. Jednak

nawet wtedy czuć było pulsowanie, krążenie krwi w żyłach, bicie serca. Scena

ciągnęła się bez końca. Nieznośna

ciemność nie miała zamiaru ustąpić. I nagle, tak samo jak na początku, z ekranu wyłoniły

się słowa. W pierwszej scenie filmu znaki były niestaranne, jakby namalowało je dziecko,

które dopiero uczy się alfabetu, ale teraz charakter pisma trochę się poprawił. Białe znaki

pojawiały się na ekranie i blakły, -tworząc zdania:

Ci, którzy widzieli te obrazy, umrą dokładnie za tydzień,

0 tej samej godzinie. Jeśli nie chcesz umrzeć, musisz postą

pić według następujących wskazówek...".

Asakawa przełknął ślinę i wpatrywał się w telewizor z zapartym tchem. Ale obraz znowu

się zmienił. Tym razem radykalnie. Pojawiła się reklama - najzwyczajniejsza w świecie

reklama telewizyjna. Letni wieczór na romantycznej werandzie starego domu; aktorka w

lekkiej bawełnianej sukience odpoczywa w fotelu; sztuczne ognie rozświetlają niebo.

Reklama spirali przeciw komarom. Jakieś trzydzieści sekund po zakończeniu reklamy,

kiedy miała się już zaczynać kolejna scena, ekran powrócił do poprzedniego stanu:

ciemność z resztkami poświaty znikających słów. Potem szmer zatrzymującej się taśmy.

Z wytrzeszczonymi oczami Asakawa przewinął kasetę

1 jeszcze raz puścił ostatnią scenę. Powtórzyło się to samo:

reklama przerwała wiadomość w najważniejszym momen

cie. Asakawa wyłączył wideo i zgasił telewizor. Ale nadal wpa

trywał się w ekran. W gardle mu zaschło.

- Co, u diabła?

Zamilkł. Co więcej miał powiedzieć? Jedna za drugą same niezrozumiałe sceny, a

jedyna jasna część filmu informuje,

że każdy, kto go obejrzał, umrze dokładnie w tydzień później. I zamiast wskazówek, jak

uniknąć tego losu, pojawia się reklama.

...Kto to skasował? Te dzieciaki?"

Asakawie zadrżał podbródek. Gdyby nie wiedział, że czworo młodych ludzi umarło

równocześnie w tym samym dniu i o tej samej godzinie, potraktowałby nagranie jako

nieszkodliwą bzdurę. Ale to była prawda. Oni wszyscy umarli, w tajemniczych

okolicznościach, tak jak ostrzegały napisy.

W tym momencie zadzwonił telefon. Asakawie serce o mało nie wyskoczyło z piersi na

ten dźwięk. Podniósł słuchawkę. Czuł, jakby w ciemności coś się ukrywało, jakby spoczywał

na nim czyjś czujny wzrok.

- Halo? - odezwał się wreszcie przez ściśnięte gardło. Nie było odpowiedzi. W

ciemnym, ciasnym miejscu coś wirowało. Asakawa usłyszał niski odgłos dudnienia, jakby

wnętrze ziemi rozbrzmiewało zwielokrotnionym echem. Potem poczuł mokry zapach błota.

Przy uchu powiało chłodem, dostał gęsiej skórki na karku. Ucisk w piersi nasilił się i

robaki, które wyszły z samych trzewi ziemi, obsiadły mu kostki, pełzały po kręgosłupie,

lepiły mu się do skóry. Myśli, których nie sposób zamknąć w słowa, i nienawiść dojrzała

do granic możliwości niemal dosięgły go ze słuchawki. Trzasnął nią o widełki. Zakrywając

dłonią usta, pobiegł do łazienki. Ciarki przebiegały mu po plecach, ogarniały go gwałtowne

fale mdłości. To coś po drugiej stronie nie odezwało się ani słowem, ale Asakawa wiedział,

po co zadzwonił telefon. To było potwierdzenie.

Obejrzałeś już film - wiesz, co to oznacza. Zrób, co ci każą, bo jeśli nie..."

Asakawa zwymiotował do ubikacji. Nie miał właściwie czym wymiotować. Whisky,

którą wcześniej wypił, wypłynęła teraz z niego, pomieszana z żółcią. Gorycz paliła go w

nosie i przedostawała się do oczu, wyciskając łzy. Przez chwilę miał nadzieję, że jeśli teraz

wszystko zwymiotuje, wypłyną z niego również obrazy, które oglądał.

- Bo jeśli nie, to co? Przecież ja nie wiem! Czego ode mnie

chcesz? Co?! Co mam zrobić? Co ja mam zrobić?

Usiadł na podłodze w łazience i krzyknął, próbując opanować strach.

- Słyszysz? Te dzieciaki wszystko skasowały - najważ

niejszą część. Nic nie rozumiem. Pomóż mi!

Prosił o rozpatrzenie okoliczności łagodzących. Nic więcej nie mógł zrobić. Wyskoczył

z łazienki, nawet nie zdając sobie sprawy, jak strasznie wygląda, i rozejrzał się po pokoju

rozbieganym wzrokiem. Zaczął kłaniać się we wszystkie strony, jakby chciał przebłagać to

coś, gdziekolwiek się ukrywało. Podświadomie starał się wzbudzić litość swoim żałosnym

stanem. Wrócił do łazienki i wypłukał usta pod kranem, przełknął trochę wody. Poczuł

przeciąg. Spojrzał w stronę okna w pokoju. Firanki się poruszały.

Myślałem, że zamknąłem drzwi".

Był pewien, że zanim zaciągnął firanki, mocno zatrzasnął przesuwane drzwi. Pamiętał,

że tak zrobił. Nie mógł opanować drżenia ciała. Nie wiadomo dlaczego mignął mu w myślach

obraz drapaczy chmur nocą: ich okna zapalały się i gasły, tworząc szachownicę,

czasem nawet układały się w znaki

pisma. Jeśli wyobrazić sobie, że drapacze chmur to olbrzymie podłużne nagrobki, to

światła na nich można uznać za epitafia. Obraz budynków zniknął z wyobraźni Asakawy,

ale białe koronkowe firanki nadal tańczyły w podmuchach wiatru.

W panice Asakawa złapał torbę z szafy i wrzucił do niej wszystkie swoje rzeczy. Nie

był w stanie wytrzymać w tym miejscu ani chwili dłużej.

Nieważne, co ktoś sobie pomyśli. Jeśli tu zostanę, nie przeżyję tej nocy - wszystko

jedno, że mam umrzeć dopiero za tydzień".

Ciągle ubrany w dres, Asakawa wszedł do przedsionka. Zanim wyszedł na zewnątrz,

spróbował choć przez chwilę pomyśleć o wszystkim racjonalnie. „Nie uciekaj w popłochu,

znajdź jakiś sposób, żeby się uratować!" Instynkt samoza-chowaczy kazał mu wrócić do

pokoju i wyjąć kasetę z magnetowidu. Owinął ją mocno ręcznikiem i zapakował do torby.

To jego jedyny punkt zaczepienia - nie może jej tu zostawić. Może jeśli odgadnie, jaki jest

związek pomiędzy poszczególnymi scenami, odkryje też sposób na ocalenie życia.

Pozostał mu tylko tydzień. Spojrzał na zegarek: 22.18. Był pewien, że skończył oglądać o

22.04. Zaczął nagle przywiązywać wielką wagę do czasu. Położył na stole klucz i wyszedł

z domku, zostawiając wszystkie światła zapalone. Pobiegł do samochodu, nie zatrzymując

się nawet przy recepcji. Na siłę wcisnął kluczyk do stacyjki.

- Sam sobie nie poradzę. Muszę jego poprosić o pomec -mówił Asakawa sam do siebie,

odpalając samochód. Co chwila obsesyjnie spoglądał w boczne lusterka, żeby sprawdzić,

co znajduje się za nim. I choćby nie wiem ile dodawał gazu, ciągle

wydawało mu się, że nie osiąga żadnej prędkości. To było jak ucieczka przed czymś w

koszmarnym śnie - w zwolnionym tempie. Jeszcze raz spojrzał w lusterko. I jeszcze raz. I

jeszcze. Powtarzał tę czynność w nieskończoność. Ale czarny cień, który go gonił, wciąż

pozostawał niewidoczny.

część trzecia: WIATRY

12 października, piątek

- No dobra, to najpierw zobaczmy ten film.

Mówiąc to, Ryuji Takayama wyszczerzył zęby w uśmiechu. Siedzieli na piętrze kawiarni w

Roppongi w piątek, 12 października, o 19.20. Minęła prawie doba, odkąd Asakawa obejrzał

film. Poprosił Ryujiego, żeby spotkali się w piątkowy wieczór w Roppongi, największej

dzielnicy rozrywki w Tokio, bo miał nadzieję, że w otoczeniu radosnych, rozbawionych głosów

dziewcząt zapomni o strachu. Ale mylił się. Im dłużej opowiadał o tym, co wydarzyło się

poprzedniego wieczora, tym wyraźniej widział w pamięci straszliwe obrazy. W rezultacie bał

się jeszcze bardziej. Przez chwilę miał nawet wrażenie, że opętał go jakiś tajemniczy cień,

który kryje się teraz w zakamarkach jego ciała.

Ryuji miał na sobie koszulę zapiętą pod samą szyję i mocno zawiązany krawat. Nie

próbował go poluzować i w efekcie część szyi wystająca znad kołnierzyka wyglądała na

spuchniętą - na sam widok Asakawie robiło się duszno. Równie nieprzyjemne były kanciaste

rysy twarzy Ryujiego. Nawet w jego uśmiechu czaiła się jakaś złośliwość.

Ryuji wyjął ze szklanki kostkę lodu i wpakował ją do ust.

- Nie rozumiesz, co powiedziałem? - syknął Asakawa. -

To niebezpieczne!

- To po co mi to przyniosłeś? Przecież chcesz, żebym ci

pomógł, prawda? - Nie przestając się uśmiechać, Ryuji schru

pał głośno lód.

- Możesz mi pomóc bez oglądania filmu.

Ryuji zwiesił ponuro głowę, ale nikły uśmiech nadal błąkał mu się po twarzy.

Asakawę ogarnęła nagle złość. Krzyknął histeiycznie:

- Nie wierzysz mi, co? Myślisz, że opowiadam ci bajkę! -

Tylko tym mógł sobie tłumaczyć wyraz twarzy Ryujiego.

Dla Asakawy obejrzenie kasety było jak nieostrożne otwarcie paczki z bombą w środku.

Po raz pierwszy w życiu doświadczył takiego strachu. A koszmar jeszcze się nie kończył.

Zostało mu sześć dni. Przerażenie ścisnęło go łagodnie za szyję jak jedwabna pętla. Czekała

go śmierć. A ten żartowniś Ryuji mówi, że chce obejrzeć film!

- Nie rób scen. Po prostu się nie boję - przeszkadza ci to?

Słuchaj, Asakawa, powiedziałem ci już kiedyś: gdyby świat

miał się nagle skończyć, siedziałbym w pierwszym rzędzie

i oglądał to widowisko. Takim jestem człowiekiem. Chcę wie

dzieć, jak zbudowany jest świat. Chcę znać jego początek

i koniec. I wszystkie jego zagadki - te małe i te duże. Gdyby

ktoś zaproponował, że mi je wyjaśni, chętnie oddałbym w za

mian własne życie. Przecież nawet uwieczniłeś moje poglą

dy w druku. Na pewno pamiętasz.

Jasne, że Asakawa pamiętał. Właśnie dlatego otworzył się przed Ryujim i wszystko mu

opowiedział.

Asakawa sam wymyślił ten cykl artykułów. Dwa lata temu skończył trzydzieści lat i

zastanawiał się, co tak naprawdę myślą Japończycy w jego wieku - jakie mają marzenia i plany.

Postanowił wybrać grupę trzydziestolatków z różnych sfer społecznych - od urzędników

MITI i radnych urzędu miejskiego w Tokio poprzez pracowników najważniejszych firm

handlowych aż po przeciętnych szaraczków - i opowiedzieć ich historie, biorąc pod uwagę nie

tylko standardowe dane, których zwykle ciekawi byli czytelnicy, ale również indywidualne

aspekty sytuacji każdej osoby. Ponieważ artykuły ukazywały się regularnie, na specjalnej

kolumnie, Asakawa miał w ten sposób odpowiedzieć na pytanie, co to znaczy być

trzydziestolatkiem we współczesnej Japonii. Przypadkiem pośród dziesięciu czy dwudziestu

nazwisk trzydziestolatków wskazanych jako ci, z którymi warto porozmawiać, Asakawa

natknął się na nazwisko kolegi z liceum, Ryujiego Takaya-my. W rubryce „zawód" widniało

przy nim: wykładowca na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Fukuzawa, jednej z najlepszych

prywatnych uczelni w kraju. Asakawa zdziwił się, bo o ile pamiętał, Ryuji zamierzał studiować

medycynę. Przygotowując szkic cyklu, Asakawa sam zaznaczył kategorię „pracownik

naukowy" jako przydatną dla celów ankiety. Jednak Ryuji był zbyt wielkim indywidualistą. Nie

mógł być reprezentatywny dla całej grupy trzydziestoletnich pracowników naukowych, u progu

kariery. Już w liceum trudno go było rozgryźć, a z upływem lat jego osobowość stała się

jeszcze bardziej zagadkowa. Po ukończeniu medycyny Ryuji zapisał się na studia doktoranckie

na wydziale filozofii i otrzymał stopień naukowy dokładnie w tym samym roku, kiedy Asakawa

przeprowadzał ankietę. Z pewnością zostałby zatrudniony w swojej Alma Mater w

pełnym wymiarze godzin, gdyby nie to, że czekali przed nim w kolejce starsi doktoranci, a etaty

rozdzielano wyłącznie na podstawie wieku. Przyjął więc pracę na pół etatu i uczył logiki

sześć godzin w tygodniu.

Ostatnio filozofia jako dziedzina nauki zaczynała mieć coraz więcej wspólnego z naukami

ścisłymi. Nie zajmowała się już głupimi pytaniami typu: „Jakie powinny być zasady moralne

człowieka?". Studiowanie filozofii przypominało teraz studiowanie matematyki, tyle że bez

cyfr. W starożytnej Grecji filozofowie też byli zarazem matematykami. Taki właśnie był Ryuji:

wypłatę dostawał z wydziału filozofii, ale jego mózg był mózgiem naukowca. Z drugiej strony

oprócz specjalistycznej wiedzy filozoficznej Ryuji posiadał niezwykle rozległą wiedzę na temat

psychologii paranormalnej. Dla Asakawy stanowiło to paradoks. Według niego, psychologia

paranormalna, zajmująca się zjawiskami nadprzyrodzonymi i tajemniczymi, była

przeciwieństwem nauk ścisłych. Ryuji odpowiedział: „To nieprawda. Psychologia

paranormalna jest jednym z kluczy do rozwiązania zagadek wszechświata". Był upalny dzień w

środku lata, ale tak jak dziś Ryuji miał na sobie pasiastą koszulę z długim rękawem, zapiętą

pod samą szyję. „Chciałbym być obecny przy zagładzie ludzkości - powiedział Ryuji; pot

spływał mu po nabrzmiałej od gorąca twarzy. - Rzygać mi się chce, kiedy słyszę tych

wszystkich idiotów, którzy rozprawiają o pokoju na świecie i ocaleniu człowieka".

W ankiecie Asakawy znalazły się pytania typu: „Jakie masz marzenia związane z

przyszłością?".

Ryuji odpowiedział z kamienną twarzą:

- Kiedy nadejdzie katastrofa, która zmiecie z powierzch

ni ziemi całą rasę ludzką, chciałbym stać na szczycie góry

i przyglądać się temu. Wykopałbym dół w ziemi i w kółko

brandzlowałbym się do niego.

Asakawa zapytał:

- Na pewno zgadzasz się, żebym to opublikował?

Ryuji uśmiechnął się lekko, dokładnie tak, jak robił to te

raz, i pokiwał głową.

- Mówiłem ci już, że niczego się nie boję. - Ryuji nachylił

się i zbliżył twarz do Asakawy. - Znowu to wczoraj zrobiłem

- szepnął.

Znowu?"

Była to trzecia ofiara, o której wiedział Asakawa. O pierwszej dowiedział się w drugiej

klasie liceum. Obaj z Ryujim mieszkali wtedy w okręgu Tama, w Kawasaki, przemysłowym

mieście pomiędzy Tokio a Jokohamą. Obaj dojeżdżali do szkoły. Asakawa był zawsze w szkole

godzinę przed rozpoczęciem lekcji i w blasku świtu przeglądał zadany materiał. Poza woźnymi

w budynku nie było nikogo oprócz niego. Ryuji przeciwnie, rzadko udawało mu się zdążyć na

pierwszą lekcję. Znany był ze spóźnialstwa. Ale pewnego ranka, zaraz po wakacjach, kiedy

Asakawa przyszedł do szkoły tak wcześnie jak zwykle, Ryuji już tam był. Siedział na biurku z

nogami opartymi o krzesło, jakby w transie. Asakawa pozdrowił go:

- Cześć, wcześnie dzisiaj przyszedłeś.

- Tak - odpowiedział Ryuji krótko. Spoglądał przez okno

na szkolne boisko; myślami był gdzie indziej. Oczy miał

przekrwione, policzki zaczerwienione, a w jego oddechu

można było wyczuć alkohol. Asakawa nie mógł jednak o nic wypytywać - nie byli ze sobą aż

tak blisko. Otworzył podręcznik i zaczął się uczyć.

- Słuchaj, możesz coś dla mnie zrobić? - zapytał Ryuji, kle

piąc Asakawę w plecy. Ryuji miał silną osobowość, dobrze się

uczył, był też jednym z najlepszych sportowców w szkole.

Wszyscy czuli przed nim respekt. Natomiast Asakawa należał

do uczniów całkowicie przeciętnych. Wyświadczenie przysłu

gi komuś takiemu jak Ryuji było dla niego wyróżnieniem.

- Możesz zadzwonić do mnie do domu? - powiedział Ryuji,

kładąc Asakawie rękę na ramieniu z przesadną poufałością.

- Pewnie, ale po co?

-Tylko zadzwoń. I zapytaj, czy mógłbyś ze mną rozmawiać. Asakawa zmarszczył czoło.

- Z tobą? Ale przecież ty jesteś tutaj.

- To co z tego? Zrobisz to czy nie?

Asakawa zrobił to, o co Ryuji prosił -wykręcił numer, a kiedy odebrała matka Ryujiego,

zapytał: „Mogę rozmawiać z Ry-ujim?", nie spuszczając oka z Ryujiego, który stał tuż obok.

- Ryuji już wyszedł do szkoły - odpowiedziała spokojnym

głosem matka.

- To przepraszam - powiedział Asakawa i odwiesił słu

chawkę. - W porządku? - zapytał Ryujiego. Asakawa nadal

nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi.

- Czy mama była zdenerwowana? - zapytał Ryuji. - Wy

dawało ci się, że coś jest nie tak?

- Nie, raczej nie - Asakawa nigdy wcześniej nie rozma

wiał z matką Ryujiego, ale zdawało mu się, że w jej głosie

nie było zdenerwowania.

- A w tle nie słyszałeś jakiegoś zamieszania?

- Nie, nic takiego nie słyszałem. Może tylko odgłosy, jak

by ktoś jadł śniadanie - brzęk sztućców i tak dalej.

- To dobrze, dzięki.

- Słuchaj, ale o co chodzi? Dlaczego mnie o to poprosiłeś?

Na twarzy Ryujiego malowała się ulga. Objął Asakawę ra

mieniem, przybliżył twarz do jego twarzy i szepnął mu do ucha:

- Mam przeczucie, że potrafisz dochować tajemnicy. Chy

ba mogę ci zaufać. Więc posłuchaj: dzisiaj o piątej nad ra

nem zgwałciłem kobietę.

Ta informacja zaszokowała Asakawę. Zaniemówił z wrażenia. Okazało się, że tego ranka,

około piątej, Ryuji włamał się do mieszkania jednej studentki i zaatakował ją. Wychodząc,

zagroził, że jeśli wezwie policję, gorzko tego pożałuje, i poszedł prosto do szkoły. Teraz bał

się, że może go jednak szukać policja. Dlatego poprosił Asakawę, żeby sprawdził, czy nie

przyszli do niego do domu.

Po tym incydencie Asakawa i Ryuji zaczęli dość często ze sobą rozmawiać. Oczywiście

Asakawa nigdy nie powiedział nikomu o zbrodni Ryujiego. W następnym roku Ryuji zdobył

trzecie miejsce w pchnięciu kulą w okręgowych mistrzostwach lekkoatletycznych szkół

średnich, a rok później rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie Fukuzawa. Asakawa

natomiast oblał egzaminy wstępne na wybrany przez siebie kierunek i cały ten rok spędził na

przygotowaniach do kolejnego podejścia. Za drugim razem udało mu się i przyjęto go na

wydział literatury znanego uniwersytetu.

Asakawa wiedział, czego naprawdę chce. W głębi duszy chciał, żeby Ryuji obejrzał kasetę.

Gdyby Ryuji miał się kierować

wyłącznie tym, co zdołał mu opisać Asakawa, nie mógłby w pełni wykorzystać swojej

wiedzy i doświadczenia. Z drugiej strony Asakawa wiedział, że nie jest to postępowanie

etyczne: narażać na śmierć drugą osobę, żeby ocalić swoje życie. Czuł się wewnętrznie

rozdarty, ale wiedział, na którą stronę przechyliłaby się szala, gdyby miał położyć na

wadze te dwie możliwości. To jasne, że chciał zwiększyć swoje szansę na przeżycie. Tylko

że... Nagle, jak zawsze, zaczął się zastanawiać, dlaczego w ogóle przyjaźni się z tym

człowiekiem. Przez dziesięć lat pracy dziennikarskiej miał okazję poznać wielu ludzi. Ale

tylko do Ryujiego mógł zadzwonić w każdej chwili i umówić się na drinka. Z nikim innym

nie łączyły go takie stosunki. Czy to dlatego, że znali się jeszcze ze szkoły? A przecież

Asakawa miał wielu znajomych z czasów szkolnych. Jednak zdawał sobie sprawę, że

głęboko w nim samym tkwi coś, co harmonizuje z ekscentrycznością Ryujiego. Kiedy o

tym myślał, Asakawa czuł, że tak naprawdę nie rozumie samego siebie.

- No dobra, ruszaj się. Zostało ci tylko sześć dni, no nie? -Ryuji ścisnął Asakawę za

ramię. Miał mocny uścisk. - Szybko, pokaż mi tę kasetę. Pomyśl, jaki będę samotny, jeśli

się przekręcisz przez to nasze zwlekanie.

Ciągle jedną ręką ściskając Asakawę za ramię, Ryuji wbił widelec w nienapoczęty

sernik, wpakował wszystko do ust i zaczął przeżuwać, głośno przy tym mlaskając. Ryuji

miał ten obrzydliwy zwyczaj, że jadł z otwartymi ustami. Asaka-wie zrobiło się niedobrze

na widok rozdrobnionego jedzenia, które mieszało się ze śliną i znikało na jego oczach.

Kanciaste rysy, przysadzista budowa, złe nawyki - to był cały

Ryuji. Nie przestając jeść sernika, Ryuji wyłowił palcami kolejną kostkę lodu ze szklanki i

schrupał ją, hałasując przez to jeszcze bardziej.

Właśnie wtedy Asakawa uświadomił sobie, że tylko ten człowiek może mu pomóc.

Mam do czynienia ze złym duchem, z jakąś nieznaną mocą. Żaden normalny człowiek

nie potrafiłby sobie z nią poradzić. Nikt poza Ryujim nie zdołałby chyba obejrzeć tej kasety

bez mrugnięcia okiem. Złodzieja potrafi złapać tylko drugi złodziej. Nie mam wyjścia. Co

mnie obchodzi, że Ryuji może umrzeć? Ktoś, kto twierdzi, że chciałby zobaczyć zagładę

ludzkości, nie zasługuje na długie życie".

W ten właśnie sposób Asakawa wytłumaczył sobie, że wolno mu wplątać w tę sprawę

jeszcze jedną osobę.

Mężczyźni jechali taksówką do domu Asakawy. Jeśli nie było ruchu, z Roppongi do Kity

Shinagawy można było dojechać w dwadzieścia minut. W lusterku widzieli tylko czoło kierowcy.

W milczeniu trzymał kierownicę; wcale nie próbował nawiązać rozmowy z pasażerami.

Właściwie wszystko zaczęło się od gadatliwego taksówkarza. „Gdybym wtedy nie pojechał

taksówką, nigdy nie wpadłbym w całe to bagno" - myślał Asakawa, przypominając sobie

zdarzenia sprzed dwóch tygodni. Żałował, że nie kupił wtedy biletu na metro i nie zdecydował

się na te wszystkie przesiadki. W porównaniu z tym, z czym się teraz borykał, przesiadki w

metrze to był naprawdę mały kłopot.

- Da się u ciebie przegrywać kasety wideo? - zapytał Ryuji.

Asakawa miał w domu dwa magnetowidy, ze względu

na swoją pracę. Pierwszy kupił jeszcze, kiedy dopiero zaczę

ły pojawiać się na rynku - działał tak sobie, ale przynajmniej

dało się na nim przegrywać.

- Tak, jasne.

- Dobrze, w takim razie chciałbym, żebyś mi jak najszyb

ciej zrobił kopię filmu. Chcę to uważnie przeanalizować

u siebie w domu.

Co za charakter" - pomyślał Asakawa. W tym stanie ducha, słowa Ryujiego dodały mu

otuchy.

Postanowili wysiąść z taksówki przy wzgórzach Goten-zan i stamtąd dojść pieszo. Była

20.50. Asakawa bał się, że jego żona i dziecko mogą jeszcze nie spać. Shizu zawsze kąpała

Yoko tuż przed dziewiątą, a potem kładła ją do łóżka. Usypiając dziewczynkę, kładła się obok

niej, ale przy okazji zawsze sama zasypiała. A kiedy już zasnęła, nic nie było w stanie jej

obudzić. Na początku, ponieważ chciała spędzić trochę czasu z mężem, Shizu zostawiała na

stole karteczki „Obudź mnie". Kiedy Asakawa wracał z pracy, starał się spełnić jej prośbę -

myślał, że naprawdę chce wstać, i szarpał ją za ramię, żeby się obudziła. Ale Shizu nie dawała

się obudzić. Asakawa szarpał ją mocniej, ale ona oganiała się rękami jak od muchy, krzywiła

się i wydawała pomruki niezadowolenia. Była już na wpół przebudzona, ale pragnienie snu

było silniejsze niż Asakawa, więc wreszcie poddawał się i odchodził. Po jakimś czasie, bez

względu na to, czy zostawiła mu karteczkę czy nie, Asakawa przestał próbować ją obudzić. W

końcu i ona przestała zostawiać karteczki. Dziewiąta wieczorem stała się niezmienną porą snu

Shizu i Yoko. W takie wieczory jak dziś było to nawet wygodne.

Shizu nienawidziła Ryujiego. Asakawie zdawało się, że to jak najbardziej zrozumiała

reakcja i nigdy nie pytał o przyczyny. „Błagam cię, nie sprowadzaj tu już nigdy tego typa".

Asakawa wciąż pamiętał, z jakim obrzydzeniem Shizu wypowiedziała te słowa. Tym razem

jednak Asakawa nie z tego powodu cieszył się, że żona i dziecko śpią. Przede wszystkim

jednak nie chciał przy nich puszczać kasety.

W domu panowała cisza i ciemność, opary gorącej wody z mydłem do kąpieli unosiły

się jeszcze w przedpokoju. Najwyraźniej mama i dziecko właśnie poszli spać, z

ręcznikami podłożonymi pod mokre włosy. Asakawa przyłożył ucho do drzwi sypialni,

żeby upewnić się, czy śpią, i wprowadził Ryujiego do jadalni.

- Dzidzi poszło a-aa? - zapytał Ryuji z rozczarowaniem

w głosie.

- Ciii - powiedział Asakawa, przykładając palec do ust.

Taki odgłos normalnie nie zbudziłby Shizu, ale z drugiej strony

Asakawa bał się, że żona może wyczuć jakąś zmianę i wyjść

z sypialni.

Asakawa przełączył kabel z jednego wideo do drugiego i włożył kasetę. Zanim

uruchomił urządzenie, spojrzał na Ryujiego pytającym wzrokiem: „Naprawdę chcesz to

obejrzeć?".

- O co chodzi? No włączaj! - ponaglił go Ryuji, nie spusz

czając wzroku z ekranu. Asakawa wcisnął mu pilota w rękę.

Potem wstał i podszedł do okna. Nie chciał tego znów oglą

dać. Tak naprawdę powinien obejrzeć film kilka razy, na spo

kojnie przeanalizować scenę po scenie, ale nie miał dosta

tecznej siły woli, żeby się w to zagłębiać. Chciał po prostu

uciec. Nic więcej. Wyszedł na balkon i zapalił papierosa. Kie

dy urodziła się Yoko, obiecał żonie, że nie będzie palił w miesz

kaniu. Nigdy nie złamał tej obietnicy. Chociaż już od trzech

lat byli małżeństwem, jego związek z Shizu był dość udany.

Nie mógł sprzeciwić się życzeniom żony, szczególnie po tym,

jak dała mu ukochaną Yoko.

Stojąc na balkonie, Asakawa zerknął do środka: przez matowe okno widać było

mrugający ekran. Kiedy oglądało

się to tutaj, na szóstym piętrze wieżowca w centrum miasta, w otoczeniu trojga innych

ludzi, współczynnik strachu musiał być inny niż podczas samotnego seansu w domku

kempingowym Krainy Pacyfiku. Ale nawet gdyby Ryuji oglądał to w tych samych

warunkach co Asakawa, na pewno nie straciłby głowy i nie zacząłby płakać. Asakawa

oczekiwał właściwie, że Ryuji zacznie się śmiać, rzucać złośliwe komentarze, że groźnym

wzrokiem będzie mierzył każdego, kto pojawi się na ekranie.

Asakawa zgasił papierosa i wrócił do środka. Dokładnie w tej chwili drzwi

odgradzające jadalnię od przedpokoju otworzyły się i stanęła w nich Shizu, ubrana w

pidżamę. Asakawa zdenerwowany chwycił pilota i zatrzymał kasetę.

- Myślałem, że śpisz - powiedział z wyrzutem.

- Usłyszałam hałas - mówiąc to, Shizu przenosiła wzrok

ze zniekształconego obrazu na ekranie to na Ryujiego, to na

Asakawę. Patrzyła na nich podejrzliwie.

- Wracaj do łóżka! - powiedział Asakawa tonem nieznoszącym

sprzeciwu.

-Jeśli szanowna pani ma ochotę, powinniśmy jej pozwolić się przyłączyć. To dość

ciekawe. - Siedząc po turecku na podłodze, Ryuji spojrzał w górę. Asakawa miał ochotę na

niego wrzasnąć. Ale zamiast mówić, zacisnął dłoń w pięść i walnął w stół. Spłoszona tym

gestem, Shizu położyła rękę na klamce, potem zmrużyła oczy i skłoniła się leciutko,

zwracając się do Ryujiego:

- Proszę się czuć jak u siebie w domu.

Po tych słowach odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami. Nocne seanse wideo

ukrywane przed żoną... Asakawa

wiedział, co Shizu musiała sobie pomyśleć. Zauważył pogardę w jej przymrużonych

oczach - pogardę nie tyle dla Ryujiego, ile dla samczych instynktów w ogóle. Asakawa żałował,

że nie może jej tego wyjaśnić.

Tak jak Asakawa się spodziewał, po obejrzeniu filmu Ryuji zachował całkowity spokój.

Przewijając kasetę, nucił pod nosem jakąś melodię. Potem zaczął przeglądać kasetę jeszcze

raz, klatka po klatce, na przemian przyspieszając i zwalniając.

- No, no, wygląda na to, że naprawdę wpadłem. Tobie zostało sześć dni, a mnie

siedem - powiedział Ryuji radosnym głosem, jakby właśnie przyłączył się do jakieś gry.

- To co o tym myślisz? - zapytał Asakawa.

- To jakaś dziecięca zabawa.

-Co?

- Nie robiłeś takich rzeczy, kiedy byłeś dzieckiem? Nigdy

nie próbowałeś nastraszyć kolegów dziwnymi obrazkami?

Nie mówiłeś, że każdego, kto na nie spojrzał, spotka nieszczę

ście? Listy łańcuszki i tak dalej...

Oczywiście, że Asakawa pamiętał takie zabawy. Podobne rzeczy pojawiały się w

opowieściach o duchach, którymi straszono się w letnie wieczory.

- Do czego zmierzasz?

- Do niczego. Po prostu takie miałem skojarzenie.

- A zauważyłeś jeszcze coś? Powiedz, proszę.

- Hmm. Te obrazy same w sobie nie są przerażające. To

jakby zbiór abstrakcji i konkretów. Gdyby nie to, że cztery

osoby umarły, dokładnie tak, jak przepowiedziano w filmie,

wzruszylibyśmy ramionami i uznali to za jakieś nieszkodliwe dziwactwo, prawda?

Asakawa pokiwał głową. W tym właśnie tkwił problem: wiedzieli, że słowa na taśmie

nie są kłamstwem.

- Najpierw musimy odpowiedzieć na pytanie: dlaczego

te biedactwa umarły? Z jakiego powodu? Przychodzą mi do

głowy dwie możliwości. Ostatnia scena na filmie to oświad

czenie: „ten, kto to obejrzał, umrze", a zaraz potem następu

je..., no cóż, z braku lepszego określenia nazwijmy to „zaklę

ciem". To sposób na przezwyciężenie klątwy. Ale te dzieciaki

skasowały ten kawałek i przez to zginęły. A może było ina

czej: może po prostu zlekceważyły klątwę i właśnie dlatego

zginęły. Zanim zdecydujemy, które rozwiązanie jest prawdzi

we, musimy też sprawdzić, czy to naprawdę one skasowały

zaklęcie. Możliwe, że nie było go już, kiedy oglądały film.

- Ale jak mamy to sprawdzić? Przecież ich nie zapytamy,

no nie?

Asakawa wyjął z lodówki piwo, nalał pełną szklankę i postawił ją przed Ryujim.

- Popatrz tylko. - Ryuji jeszcze raz puścił końcówkę filmu,

starając się wyłapać dokładnie ten moment, kiedy kończyła

się kasująca zaklęcie reklama spirali na komary. Zatrzymy

wał kasetę i przesuwał film do przodu powoli, klatka po klat

ce. Nie udawało mu się uchwycić tego momentu, więc prze

wijał taśmę do tyłu, zatrzymywał, znowu przesuwał do przo

du klatka po klatce... Wreszcie na ułamek sekundy na ekranie

pojawił się obraz trzech osób siedzących przy stole. Przez

krótką chwilę widać było, jak po przerwie na reklamę na nowo

zaczyna się program. Był to talk show nadawany co wieczór

o 23.00 na jednym z ogólnokrajowych kanałów. Przy stole siedział siwowłosy dżentelmen

- popularny japoński pisarz - śliczna młoda dziewczyna oraz młody mężczyzna, w którym

Asakawa rozpoznał ludowego gawędziarza z regionu Osaka. Asakawa zbliżył twarz do

ekranu.

- Na pewno poznajesz ten program - powiedział Ryuji.

- To Nocne rozmowy na NBS.

- Dobrze. Pisarz jest prowadzącym, dziewczyna to jego

asystentka, a gawędziarz jest gościem programu. W takim

razie jeśli ustalimy, kiedy gawędziarz był gościem Noc

nych rozmów, dowiemy się też, czy te dzieciaki skasowały

zaklęcie.

- Sprytne.

Nocne rozmowy nadawane były w tygodniu, codziennie o 23.00. Jeśli ten właśnie

odcinek programu emitowano 29 sierpnia, będzie to oznaczało, że końcówkę filmu

skasowały właśnie te dzieciaki.

- NBS jest związany z twoim wydawcą, prawda? To po

winno być proste.

- Dobry pomysł. Sprawdzę to.

- Pamiętaj, że od tego zależy nasze życie. Musimy spraw

dzić każdy szczegół. Dobrze, mój towarzyszu broni?

Ryuji klepnął Asakawę w plecy. Oboje znaleźli się teraz w obliczu śmierci. Naprawdę

byli towarzyszami broni.

- Nie boisz się?

- Czego mam się bać? Wręcz przeciwnie, przyjacielu. Pod

nieca mnie to, że mam wyznaczony termin. Karą za jego nie

dotrzymanie jest śmierć. Świetne. Gra jest ciekawa tylko wte

dy, kiedy jesteś gotów postawić w niej życie.

Przez cały czas Ryuji zachowywał się tak, jakby cieszył się z tej całej „zabawy".

Asakawa podejrzewał, że to tylko brawura, że być może Ryuji popisuje się, próbując

ukryć strach. Jednak kiedy spojrzał w oczy przyjaciela, nie zauważył w nich ani cienia

strachu.

- Musimy potem zbadać, kto nakręcił ten film, kiedy

i w jakim celu. Mówisz, że domki kempingowe w Krainie

Pacyfiku są czynne zaledwie od sześciu miesięcy. Trzeba więc

sprawdzić wszystkich gości z domku B-4 i dowiedzieć się,

kto przywiózł tam kasetę wideo. Myślę, że rozsądnie bę

dzie ograniczyć się na razie tylko do tych, którzy przebywa

li w B-4 w drugiej połowie sierpnia. Bardzo możliwe, że

kasetę zostawił ktoś, kto był tam tuż przed tymi głupimi

dzieciakami.

- Tym też ja mam się zająć?

Ryuji wypił piwo jednym haustem i zastanowił się przez chwilę.

- Oczywiście. Musimy przecież dotrzymać terminu. Masz

pewnie jakiegoś kumpla, na którym możesz polegać, co? Po

proś go o pomoc.

-Jest jeden dziennikarz, którego zaciekawiły moje poszukiwania, ale to przecież sprawa

życia i śmierci. Nie mogę tak po prostu... - Asakawa miał na myśli Yoshino.

- Nic się nie martw. Wciągnij go w to. Pokaż mu film -

podziała, jakbyś mu tyłek podsmażył. Zobaczysz, jaki będzie

chętny do pomocy.

- Wiesz, nie wszyscy są tacy jak ty.

- No to powiedz mu, że to jakiś nielegalny pornos. Zmuś

go. Wymyśl coś.

Nie było sensu kłócić się z Ryujim. Asakawa wiedział, że dopóki nie rozpracują

zaklęcia, nie może nikomu pokazać filmu. Czuł, że znalazł się w ślepym zaułku. Do

rozwiązania zagadek filmu potrzebował dobrze zorganizowanej grupy badawczej, ale sam

charakter filmu uniemożliwiał zwerbowanie kogokolwiek. Ludzie tacy jak Ryuji, zawsze

gotowi zagrać w kości ze śmiercią, należeli do rzadkości. Jak zareaguje Yoshino? Miał

żonę i dzieci. Asakawa nie wierzył, że będzie chciał ryzykować życie tylko po to, żeby

zaspokoić ciekawość. Ale być może zdoła im jakoś pomóc nawet bez oglądania filmu?

Może na wszelki wypadek Asakawa powinien mu wszystko opowiedzieć.

- No dobra, spróbuję.

Ryuji siedział w jadalni z pilotem na kolanach.

- W porządku, a teraz słuchaj. Te obrazy można zaklasy

fikować do dwóch kategorii: sceny abstrakcyjne i sceny rze

czywiste - mówiąc to, włączył fragment z wybuchem wul

kanu i nacisnął stop-klatkę. - Spójrz na ten wulkan. Jakkol

wiek byś na niego spojrzał, jest rzeczywisty. Musimy się

dowiedzieć, co to za góra. No i ten wybuch. Kiedy już bę

dziemy znali nazwę góry, łatwo nam będzie sprawdzić, kie

dy nastąpił, i w ten sposób ustalimy, gdzie i kiedy kręcono

tę scenę.

Ryuji znów uruchomił taśmę. Na ekranie pojawiła się staruszka i zaczęła mówić Bóg

wie co. Niektóre słowa brzmiały jak jakiś regionalny dialekt.

- Co to za dialekt? Znam specjalistę od dialektów na moim

uniwersytecie. Zapytam go. Będziemy mieli jakieś pojęcie,

skąd pochodzi ta staruszka.

Ryuji przewinął taśmę do przodu aż do sceny z mężczyzną o charakterystycznym

wyglądzie. Pot spływał mu po twarzy; dyszał, kołysząc rytmicznie ciałem. Ryuji zastopował

film tuż przed sceną ze skaleczonym ramieniem. Było to największe zbliżenie twarzy

mężczyzny. W tym ujęciu jego rysy były widoczne bardzo wyraźnie. Rozstaw oczu,

kształt nosa i uszu, lekko łysiejące czoło - wszystko było widać dokładnie. Wyglądał na

mniej więcej trzydzieści lat.

- Poznajesz tego człowieka? -zapytał Ryuji.

- Nie wygłupiaj się.

- Wygląda groźnie.

- Musi być naprawdę niebezpieczny, skoro ty tak go oce

niasz. Ufam twojej opinii.

-1 bardzo dobrze. Niewiele jest twarzy, które budzą w człowieku taką odrazę.

Ciekawe, czy możemy go odszukać. Jesteś dziennikarzem. Powinieneś mieć

doświadczenie w takich sprawach.

- Zwariowałeś? Na podstawie twarzy można odnaleźć tyl

ko kryminalistów albo ludzi sławnych, nie zwykłych Japoń

czyków. W naszym kraju mieszka ponad sto milionów ludzi.

- To zacznij od kryminalistów. Albo aktorów porno.

Zamiast odpowiedzieć, Asakawa wyjął notatnik. Kiedy

miał dużo do zrobienia, zwykle sporządzał listę.

Ryuji wyłączył wideo. Wyjął kolejne piwo z lodówki i nalał trochę do obu szklanek.

- Wznieśmy toast.

Asakawa nie widział żadnego powodu do świętowania.

- Mam przeczucie - powiedział Ryuji; jego ziemiste po

liczki zarumieniły się lekko. - W tym wydarzeniu tkwi zło -

uniwersalne bezgraniczne zło. Wyczuwani to w powietrzu -tak jak wtedy, kiedy poczułem,

że muszę... opowiadałem ci o tym, prawda? O pierwszej kobiecie, którą zgwałciłem?

-Jak mógłbym zapomnieć!

- Od tego czasu minęło już piętnaście lat. Wtedy też miałem w sercu takie niezwykłe

przeczucie. Miałem siedemnaście lat. To był wrzesień, początek drugiej klasy szkoły średniej.

Do trzeciej rano uczyłem się matematyki, potem jeszcze przez godzinę robiłem

niemiecki, żeby mózg mi odpoczął. Zawsze stosowałem tę metodę. Zauważyłem, że nauka

języka obcego to świetny sposób na odprężenie zmęczonych komórek. O czwartej rano, jak

zwykle, wypiłem dwa piwa i poszedłem na spacer. Już kiedy wychodziłem, po głowie

błąkały mi się dziwne myśli. Spacerowałeś kiedyś późną nocą po dzielnicy domków

jednorodzinnych? To bardzo miłe uczucie. Wszystkie psy śpią. Tak jak teraz twoja

córeczka. Nagle znalazłem się przed nowym piętrowym budynkiem, w którym znajdowało

się osiem eleganckich mieszkań. Wiedziałem, że jedno z nich wynajmuje pewna ładna

studentka, którą czasem widywałem na ulicy. Nie znałem dokładnie numeru jej

mieszkania, więc patrzyłem po kolei w okna wszystkich ośmiu. Wtedy, kiedy tak

patrzyłem, nie miałem jeszcze nic konkretnego na myśli. Oprócz... no wiesz. Ale kiedy

dostrzegłem okno na piętrze, od południa, poczułem, że coś we mnie pęka, gdzieś głęboko

w sercu. Ciemność, która już wcześniej kiełkowała mi w głowie, zaczęła stopniowo

rosnąć. Znowu po kolei spojrzałem w okna. I znowu, kiedy doszedłem do tego samego

miejsca, poczułem w sobie ciemność. Wtedy wiedziałem. Wiedziałem, że drzwi będą

otwarte. Być może

zapomniała je zamknąć na klucz, nie wiem. Ciemność zawładnęła moim sercem i

poprowadziła mnie po schodach, aż pod same drzwi. Wisiała na nich tabliczka z imieniem

i nazwiskiem, które wypisano europejskimi literami, zachowując kolejność zachodnią -

imię było na pierwszym miejscu: YUKA-RIMAKITA. Złapałem mocno za gałkę prawą

ręką. Trzymałem ją przez chwilę, potem z całej siły spróbowałem przekręcić w lewo. Nie

ruszyła się. O co chodzi? - pomyślałem. Nagle usłyszałem delikatnie kliknięcie i drzwi się

otworzyły. Rozumiesz? Wcale nie zapomniała ich zamknąć na klucz: w tamtym momencie

zamek w drzwiach sam się przekręcił. Tak podziałała na niego zła energia, którą miałem w

sobie. Dziewczyna spała obok biurka na rozłożonym materacu. Myślałem, że znajdę ją w

łóżku, ale myliłem się. Jedna noga wystawała jej spod przykrycia...

Tu Ryuji przerwał opowiadanie. Zdawało się, że odtwarza w myślach wydarzenia,

które potem nastąpiły, przywołuje odległe wspomnienia z mieszaniną czułości i

okrucieństwa. Nigdy wcześniej Asakawa nie widział Ryujiego w stanie takiej

wewnętrznej rozterki.

- ...dwa dni później w drodze do szkoły znowu mijałem ten budynek. Stała przed nim

ciężarówka i tragarze znosili meble z piętra. To Yukari się wyprowadzała. Stała oparta o

ścianę obok faceta, który wyglądał na jej ojca. Pustym wzrokiem obserwowała

wynoszenie mebli. Jej ojciec na pewno nie wiedział, dlaczego córka wyprowadza się tak

nagle. Tak właśnie Yukari zniknęła z mojego życia. Nie wiem, czy wprowadziła się z

powrotem do rodziców, czy znalazła gdzieś inne mieszkanie i dalej uczęszczała na tę

samą uczelnię... Ale wiem,

że nie chciała zostać w tym mieszkaniu ani chwili dłużej. Biedactwo, hę, hę. Musiała się

bardzo wystraszyć.

Słuchając tego, Asakawa zaczął się dusić. Samo to, że siedzi i pije piwo z tym

człowiekiem, napawało go obrzydzeniem.

- Nie masz żadnych wyrzutów sumienia?

- Przyzwyczaiłem się. Jeśli codziennie będziesz walił pię

ścią w mur, to w końcu przestaniesz odczuwać ból.

I dlatego ciągle to robisz?" Asakawa przysiągł sobie w duchu, że już nigdy nie

przyprowadzi Ryujiego do domu. W każdym razie będzie go trzymał z daleka od żony i córki.

- Nie martw się - nigdy nie zrobiłbym nic takiego twoim

skarbom.

Ryuji czytał mu w myślach. Zmieszany, Asakawa zmienił temat.

- Mówiłeś, że masz przeczucie. Jakie dokładnie?

- Po prostu węszę tu coś złego. Tylko jakaś okropnie zła

energia mogła wymyślić tak zawiłą intrygę.

Ryuji wstał. Nawet na stojąco był niewiele wyższy od siedzącego Asakawy. Mierzył tylko

trochę ponad półtora metra, ale miał za to szerokie, dobrze umięśnione ramiona - nic dawnego,

że w szkole zdobył medal w pchnięciu kulą.

- Dobra, czas na mnie. Odrób swoje zadanie. Rano zosta

nie ci już tylko pięć dni. - Ryuji pokazał mu palce jednej ręki.

- Wiem.

- Gdzieś tutaj tkwi źródło złej energii. Wiem to na pew

no. Zła energia zawsze wzbudza we mnie... tęsknotę -jakby

dla podkreślenia tego, co powiedział, Ryuji przycisnął do piersi

swoją kopię kasety i skierował się w stronę wyjścia.

- Następna sesja u ciebie, dobrze? - powiedział Asakawa

cicho, ale wyraźnie.

- Niech ci będzie - odpowiedział Ryuji. Jego oczy uśmie

chały się.

Kiedy Ryuji wyszedł, Asakawa spojrzał na zegar ścienny w jadalni. Był to prezent ślubny od

przyjaciela. Czerwone wahadło w kształcie motyla kołysało się powoli. 23.12. Ile razy

sprawdzał dzisiaj, która jest godzina? Zaczynał mieć obsesję na punkcie czasu. Ryuji miał

rację - rano zostanie mu tylko pięć dni. Nie był pewien, czy w porę uda mu się rozwiązać

zagadkę skasowanej części kasety. Jego stan przypominał stan chorego na raka przed operacją

o znikomych szansach powodzenia. W prasie i w telewizji często debatowano o tym, czy

chorzy na raka powinni zostać powiadomieni o swojej chorobie. Do tej pory Asakawa zawsze

uważał, że mają prawo wiedzieć, co im dolega. Teraz zdał sobie sprawę, że wolałby nie

wiedzieć. Są ludzie, którzy w obliczu śmierci potrafią radośnie dopalić resztkę życia, która im

pozostała. Ale Asakawa nie potrafił zdobyć się na taki wyczyn. Teraz jeszcze czuł się jako

tako. Nie wiedział jednak, czy kiedy nieubłaganie tykający zegar zacznie ujmować mu kolejne

dni, godziny, minuty, uda mu się pozostać przy zdrowych zmysłach. Zrozumiał teraz, dlaczego

pomimo odrażających cech charakteru Ryujiego coś tak bardzo go do niego ciągnęło. Ryuji

miał silną psychikę, której Asakawa nie potrafił dorównać. Asakawa zawsze żył bardzo

ostrożnie, zawsze przejmował się tym, co powiedzą inni. Natomiast Ryuji żył z całkowitą

swobodą, bez żadnych hamulców, jakby trzymał w sercu jako

zakładnika boga - lub diabła - który mu na to zezwalał. Wola życia Asakawy tylko wtedy

potrafiła w nim zwyciężyć strach, kiedy pomyślał, jak Shizu i Yoko będą się czuć po jego

śmierci. Nagle zaczął się o nie martwić i delikatnie otworzył drzwi sypialni, żeby

sprawdzić, czy wszystko w porządku. Twarze śpiących spowijał spokój. Niczego nie

podejrzewały. Strach ustąpił. Nie było czasu do stracenia. Asakawa postanowił natychmiast

zadzwonić do Yoshino, wyjaśnić mu całą sytuację i poprosić o pomoc. Jeśli będzie

odkładał na jutro to, co może zrobić dzisiaj, na pewno tego pożałuje.

13 października, sobota

Na początku Asakawa zastanawiał się, czy nie wziąć tygodnia urlopu. Stwierdził jednak,

że system informacyjny firmy bardziej mu pomoże w rozwiązaniu zagadki niż siedzenie w

domu i kulenie się ze strachu. W wyniku tych rozmyślań poszedł do pracy, mimo że była

sobota. „Poszedł do pracy", ale wiedział dobrze, że nie będzie w stanie zająć się żadną

pracą. Postanowił, że najlepiej będzie wyznać wszystko naczelnemu i poprosić o

tymczasowe zwolnienie z obowiązków. Najbardziej potrzebował właśnie pomocy redaktora

naczelnego. Martwił się jednak, czy Oguri uwierzy w tę historię. Pewnie znów

przypomni mu o nieszczęsnym incydencie sprzed dwóch lat i go wyśmieje. Dowód w

postaci kasety mógł się okazać niewystarczający. Jeśli Oguri był do czegoś uprzedzony,

zawsze miał w pogotowiu wiele innych argumentów na poświadczenie swojej racji. Często

nawet przekręcał fakty, żeby tylko przekonać samego siebie, że ma słuszność. „A jednak...

to by było ciekawe..." - pomyślał Asakawa. Na wszelki wypadek włożył kasetę do teczki.

Jak zareagowałby

Oguri, gdyby mu ją pokazał? Chociaż... czy w ogóle by na nią spojrzał?

Poprzedniej nocy Asakawa do późna opowiadał Yoshino o całym zdarzeniu i ten uwierzył.

I jakby na dowód tego, że wierzy, powiedział, że absolutnie nie chce oglądać tej kasety -

bardzo prosi, by Asakawa mu jej nie pokazywał. W zamian za to spróbuje pomóc, jak

tylko może. Oczywiście wiara Yoshino oparta była na solidnych podstawach. Kiedy przy

drodze w Ashinie znaleziono samochód z ciałami Haruko Tsuji i Takehiko Nomi, Yoshino

był na miejscu wypadku i czuł panujący tam nastrój - duszącą atmosferę, która wszystkich

obecnych utwierdziła w przekonaniu, że ten wypadek mogło spowodować tylko coś potwornego.

Jednocześnie jakaś tajemnicza siła nie pozwoliła nikomu z obecnych głośno

wyrazić swoich myśli. Gdyby Yoshino tam nie pojechał, pewnie tak łatwo nie dałby się

przekonać.

Tak czy owak, Asakawa miał w rękach bombę. Gdyby pokazał ją Oguriemu - tylko

kawałek - żeby go nastraszyć, powinno to przynieść jakieś efekty. Asakawa miał ochotę to

zrobić z czystej ciekawości.

Szyderczy uśmiech, który zawsze pojawiał się na twarzy Oguriego, tym razem zniknął.

Naczelny oparł łokcie na biurku; oczy biegały mu nerwowo, kiedy próbował jeszcze raz

zanalizować każdy szczegół opowieści Asakawy.

Czworo młodych ludzi prawie z całą pewnością oglądało razem pewien film wideo w

jednym z domków kempingowych Krainy Pacyfiku, wieczorem 29 sierpnia. Dokładnie tydzień

później, tak jak przepowiedziano w filmie, umarli w niewyjaśnionych

okolicznościach. Następnie kierownik kempingu znalazł kasetę i zabrał ją do

recepcji. Tam czekała sobie spokojnie, aż odkryje ją Asakawa. Asakawa obejrzał tę przeklętą

rzecz i teraz ma umrzeć za pięć dni. Oguri skrzywił się. Ma wierzyć w coś takiego?

A jednak te cztery przypadki śmierci są niezaprzeczalnym faktem. Jak można je wytłumaczyć?

Czy istnieją między nimi jakieś logiczne powiązania?

Asakawa stał i patrzył na Oguriego z pewną wyższością, co zdarzało mu się rzadko. Z

doświadczenia wiedział już, o czym w tej chwili rozmyśla Oguri. Asakawa czekał

spokojnie, aż tok rozumowania naczelnego zapędzi go w ślepy zaułek. Potem wyciągnął z

teczki kasetę. Zrobił to z przesadną powagą, teatralnym gestem, jakby wykładał na stół

karcianego asa.

- Chce pan obejrzeć? Bardzo proszę. - Asakawa wskazał wzrokiem telewizor, stojący

obok kanapy, pod oknem. Uśmiechnął się prowokacyjnie. Usłyszał, jak Oguri głośno

przełyka ślinę. Naczelny nie zerknął nawet w stronę okna; wpatrywał się w czarną kasetę

wideo, którą Asakawa położył przed nim na biurku. Usiłował podjąć właściwą decyzję.

Jeśli chcesz to obejrzeć, wystarczy nacisnąć pilota. To proste. No już, nie bój się.

Zbądź to śmiechem, tak jak zawsze; powiedz »Co za kretyństwo!«, wsadź kasetę do

magnetowidu. No dalej, spróbuj!" Umysł Oguriego próbował wydawać rozkazy ciału.

Przestań się zachowywać jak idiota. Obejrzyj to. W ten sposób pokażesz Asakawie, że

mu nie wierzysz. Pomyśl tylko, jeśli odmówisz, będzie to oznaczało, że wierzysz w te

brednie. Obejrzyj to, szybko. Przecież jesteś po stronie nauki, prawda? Nie jesteś

dzieciakiem, który boi się duchów".

Tak naprawdę Oguri w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach nie wierzył

Asakawie. Ale gdzieś głęboko w jego umyśle kryła się obawa: A j e ś l i...? A jeśli to

prawda? Może na tym świecie istniały zakątki, do których współczesna nauka nie potrafiła

jeszcze dotrzeć. Bez względu na to, co podpowiadał mu rozsądek, w obliczu minimalnego

nawet ryzyka ciało zawsze będzie odmawiało posłuszeństwa. W rezultacie Oguri siedział

na krześle i nie ruszał się. Nie mógł się poruszyć. Choćby rozum przedstawiał nie

wiadomo jak logiczne argumenty, ciało nie słuchało rozumu. Istniało przecież jakieś

zagrożenie, więc w ciele budziły się niezawodne instynkty samozachowawcze. Oguri

podniósł głowę i powiedział ochrypłym głosem:

- To czego ode mnie chcesz?

W tym momencie Asakawa wiedział, że wygrał.

- Chcę, żeby w tym tygodniu zwolnił mnie pan ze wszyst

kich zleceń. Chciałbym dokładnie zbadać sprawę tej kasety.

Błagam - chyba zdaje pan sobie sprawę, że w grę wchodzi

moje życie.

Oguri zacisnął powieki.

- Masz zamiar napisać o tym artykuł?

- Cokolwiek by pan o mnie pomyślał, nadal jestem dzien

nikarzem. Spiszę wszystko, co uda mi się ustalić, tak aby ta

wiedza nie umarła wraz ze mną i z Ryujim Takayamą. Oczy

wiście panu pozostawię decyzję, czy wydrukować mój arty

kuł, czy nie.

Oguri pokiwał głową z przekonaniem.

- No cóż, chyba nam to nie zaszkodzi. Poproszę stażystę,

żeby zajął się twoim wywiadem.

Asakawa skłonił się lekko. Już miał zamiar schować kasetę do teczki, ale nie mógł się

powstrzymać, żeby nie dokuczyć Oguriemu jeszcze trochę. Znowu zaproponował mu obejrzenie

kasety, mówiąc:

- Wierzy mi pan, prawda?

Oguri westchnął głęboko i pokiwał głową. Rzecz nie w tym, czy wierzył, czy nie

wierzył, po prostu nie czuł się pewnie. To wystarczyło.

-Ja czuję to samo - powiedział Asakawa na pożegnanie. Oguri obserwował, jak

wychodzi. Potem obiecał sobie, że jeśli Asakawa będzie nadal żył po 18 października,

obejrzy tę kasetę. Ale być może nawet wtedy ciało odmówi mu posłuszeństwa. Być może

dręcząca niepewność już nigdy go nie opuści.

W bibliotece Asakawa ułożył na stole trzy opasłe tomy. Wulkany Japonii, Wyspy

wulkaniczne i Czynne wulkany świata. Domyślając się, że wulkan z kasety

prawdopodobnie został sfilmowany w Japonii, zaczął najpierw przeglądać Wulkany

Japonii. Obejrzał kolorowe fotografie na początku książki. Wierzchołki buchały białym

dymem, który z wdziękiem unosił się w niebo; zbocza pokrywała czarnobrązowa lawa;

kratery, których czarne brzegi stapiały się z ciemnością, wypluwały w noc strumienie

jaskrawoczerwonej płynnej skały. Asakawie przyszedł na myśl Wielki Wybuch.

Przewracał kartki, porównując fotografie z obrazami tak wyraźnie odciśniętymi w jego

pamięci. Góra Aso, góra Asama, Showa Shinzan, Sakurajima... Znalezienie wulkanu

okazało się prostsze, niż myślał. W końcu góra Mihara na wyspie Izu Oshima, wchodząca

w skład łańcucha wulkanów, do których należy też góra Fudżi, jest jednym z najbardziej

znanych czynnych wulkanów Japonii.

- Mihara? - mruknął pod nosem Asakawa. Rozkładówka poświęcona górze Mihara

zawierała dwa zdjęcia lotnicze oraz jedno zrobione z pobliskiego szczytu. Asakawa przywołał

w pamięci obraz wulkanu z kasety i porównał go ze zdjęciami w książce, próbował wyobrazić

sobie, jak obraz z filmu zmieniłby się w zależności od perspektywy. Istniało wyraźne

podobieństwo pomiędzy górą z filmu a górą Mihara na fotografii. Z perspektywy podnóża

góry jej wierzchołek wydawał się lekko spadzisty. Ale z lotu ptaka można było zobaczyć

krawędzie otaczające okrągły krater, w którego środku znajdowało się wzniesienie -wylot

wulkanu. Zdjęcie zrobione z pobliskiego szczytu najbardziej przypominało ujęcie z kasety.

Barwa i kształt góry były prawie identyczne. Jednak Asakawa nie mógł polegać wyłącznie na

tym, co zapamiętał. Potrzebował potwierdzenia. Zrobił ksero fotografii góry Mihara i na

wszelki wypadek skopiował też zdjęcia trzech lub czterech podobnych gór.

Całe popołudnie Asakawa spędził przy telefonie. Dzwonił do wszystkich osób, które

zatrzymały się w domku B-4 w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Byłoby lepiej spotkać się z

nimi osobiście i przyjrzeć się, jak reagują na jego pytania, ale nie miał tyle czasu. Przez telefon

trudno było wychwycić kłamstwo. Asakawa postanowił być czujny - zwrócić uwagę na każde,

nawet najdrobniejsze załamanie głosu. Musiał wykonać szesnaście telefonów - na szczęście

tylko szesnaście, bo

okazało się, że kiedy w kwietniu oddano domki kempingowe do użytku, nie były jeszcze

wyposażone w wideo. Latem rozebrano duży hotel w okolicy i postanowiono przenieść do

domków część niepotrzebnych magnetowidów. Było to w połowie lipca. Do końca miesiąca

zainstalowano je w domkach i przygotowano pokaźną filmotekę. Wszystko było gotowe na początek

wakacji. W rezultacie w broszurze nie pojawiła się informacja, że każdy domek ma w

wyposażeniu wideo. Większość gości zdziwiła się na widok sprzętu i traktowała go jedynie

jako dobry sposób na deszczowe dni. Prawie nikt nie przywiózł ze sobą kasety specjalnie, żeby

coś nagrać - oczywiście, jeśli wierzyć temu, co mówiły głosy w słuchawce. Więc kto przywiózł

tę kasetę? Kto był jej autorem? Asakawa starał się niczego nie przeoczyć. Drążył głębiej i

głębiej, wypytując rozmówców, ale miał wrażenie, że nikt niczego nie ukrywa. Spośród

szesnastu grup gości, do których zadzwonił, trzy osoby przyjechały grać w golfa i nawet nie

zauważyły wideo. Siedem zauważyło sprzęt, ale w ogóle z niego nie skorzystało. Pięcioro gości

przyjechało grać w tenisa, ale pogoda była deszczowa, a ponieważ nie miało nic innego do

roboty, oglądało filmy: głównie klasykę. Ostatnia grupa, czteroosobowa rodzina o nazwisku

Kaneko, z Jokohamy, przywiozła ze sobą pustą kasetę, żeby nagrać coś, co nadawano na

innym kanale, bo w tym samym czasie oglądała program historyczny na NHK. Asakawa

odłożył słuchawkę i przejrzał dane, które zebrał na temat gości. Mógł podejrzewać tylko jedną

grupę. Państwa Kaneko i ich dwoje dzieci w wieku szkolnym. Tego lata rodzina Kaneko

przebywała w domku B-4 dwa razy. Pierwszy raz spędzili tam noc z piątku na sobotę, z 10 na

11 sierpnią.

Drugi raz zatrzymali się na dwie noce - w sobotę i w niedzielę, 25 i 26 sierpnia. Ich

drugi pobyt zakończył się na trzy dni przed przyjazdem czworga nastolatków. W

poniedziałek i wtorek po wyjeździe rodziny Kaneko domek był pusty. W środę przyjechali

Shuichi, Tomoko, Haruko i Takehiko. Przed nimi w domku nie było nikogo innego. Co

najważniejsze, syn państwa Kaneko, szóstoklasista, przywiózł ze sobą kasetę, żeby nagrać

program telewizyjny. Chłopiec był wiernym fanem pewnego serialu komediowego

nadawanego w każdą niedzielę o ósmej wieczorem. Niestety, jego rodzice zawsze w tym

samym czasie oglądali program historyczny na NHK, kanale publicznym. W domku był

tylko jeden telewizor i chłopiec wiedział, że rodzice zabronią mu obejrzenia ulubionego

programu. Przypomniał sobie jednak, że widział tam wideo. Przywiózł więc kasetę, żeby

nagrać serial i obejrzeć go później. Zanim skończył nagrywać, przyszedł po niego kolega i

powiedział, że deszcz przestał padać. Razem z młodszą siostrą chłopiec pobiegł grać w

tenisa. Rodzice obejrzeli swój program i wyłączyli telewizor, zapominając zupełnie, że

wideo wciąż nagrywa. Dzieci biegały po kortach aż do dziesiątej, wróciły zmęczone i

natychmiast poszły spać. One też zapomniały o kasecie. Następnego dnia, kiedy już prawie

dojeżdżali do domu, mały przypomniał sobie nagle, że zostawił kasetę w magnetowidzie, i

zaczął krzyczeć na ojca, żeby zawracał. Przerodziło się to wszystko w niemałą kłótnię, ale

w końcu chłopiec ustąpił. Marudził jeszcze trochę, kiedy dojechali do domu.

Asakawa wyjął kasetę i położył ją na biurku. W miejscu, gdzie powinna się znajdować

nalepka, połyskiwały srebrem napisy „Fujitex VHS T120 Super AV". Asakawa ponownie

wykręcił numer rodziny Kaneko.

- Przepraszam, że znowu państwa niepokoję. Mówi Asa

kawa z „Daily News".

W słuchawce zapanowała cisza; potem ten sam głos, z którym rozmawiał wcześniej,

odpowiedział:

- Słucham? - Była to pani Kaneko.

- Powiedziała pani, że syn zostawił kasetę. Czy pamięta

pani może, jakiej marki?

- Chwileczkę - odpowiedziała, z trudem powstrzymując

śmiech. W tle usłyszał jakiś hałas. - Syn właśnie wrócił. Za

pytam go.

Asakawa czekał. Nie ma mowy, żeby dzieciak pamiętał.

- Mówi, że nie wie. Ale on zawsze kupuje tanie kasety.

Takie, które sprzedają w opakowaniu po trzy sztuki.

Asakawa nie zdziwił się. Kto by zwracał uwagę na markę kasety, na której nagrywa

jakiś program? Nagle przyszedł mu do głowy pomysł. „Zaraz, zaraz. A gdzie jest pudełko

po tej kasecie? Zawsze kupuje się je w tekturowych pudełkach. I raczej nikt ich nie

wyrzuca". W każdym razie Asakawa nigdy jeszcze nie wyrzucił pudełka po kasecie - ani

po magnetofonowej, ani po po kasecie wideo.

- Czy w domu przechowują państwo kasety wideo w pu

dełkach?

- Tak, oczywiście.

- Przepraszani bardzo za tak dziwną prośbę, ale może

mogłaby pani sprawdzić, czy nie poniewiera się gdzieś w do

mu jakieś puste pudełko po kasecie wideo?

- Co? - zapytała nieobecnym głosem. Nawet jeśli zrozu

miała pytanie, nie potrafiła odgadnąć, o co mu chodzi.

- Proszę. Od tego może zależeć czyjeś życie. - Gospody

nie domowe zawsze dawały się złapać na chwyt „sprawa

życia i śmierci". Ile razy chciał zaoszczędzić czasu i nadać sprawie szybsze tempo, używał

tego wyrażenia z niezawodnym skutkiem. Tyle że tym razem nie kłamał.

- Niech pan chwilę zaczeka.

Tak jak się spodziewał, ton głosu pani Kaneko zmienił się. Kiedy odeszła od telefonu,

żeby poszukać pudełka, nastąpiła dość długa przerwa. Jeśli zostawili je w domku B-4

razem z kasetą, pewnie wyrzucił je kierownik. Ale jeśli nie, istniała szansa, że pani

Kaneko odnajdzie pudełko. W słuchawce znowu odezwał się głos.

- Pytał pan o pudełko po kasecie, tak?

-Tak.

- Znalazłam dwa.

- Dobrze. Na pudełkach powinna być wydrukowana na

zwa producenta i oznaczenia kasety.

-Już czytam. Na jednej jest napisane Panavision T120. A na drugiej... Fujitex VHS

T120 Super AV.

Dokładnie takie same oznaczenia jak na kasecie, którą trzymał w rękach! Nie był to

wprawdzie jakiś mocny dowód -Fujitex wyprodukował przecież niezliczone ilości takich

kaset. Ale przynajmniej Asakawa może powiedzieć, że posunął się o krok do przodu.

Demoniczna kaseta wideo znalazła się w domku B-4 za sprawą szóstoklasisty - taki

nasuwał się wniosek. Asakawa uprzejmie podziękował kobiecie i odłożył słuchawkę.

Przebieg wydarzeń przedstawiał się następująco: w niedzielę 26 sierpnia o ósmej

wieczorem rodzina Kaneko uruchamia funkcję nagrywania w magnetowidzie. Kaneko zapominają

wyłączyć wideo i wracają do domu, pozostawiająć

kasetę w środku. Następnie do domku przyjeżdża czworo młodych ludzi. Ponieważ

przez cały dzień pada, wpadają na pomysł, żeby obejrzeć jakiś film na wideo. Ale w

magnetowidzie znajdują kasetę. Uruchamiają ją, niczego nie podejrzewając. Na ekranie

widzą dziwne, niezrozumiałe rzeczy; potem klątwę na końcu. Znudzeni deszczową

pogodą, postanawiają spłatać kolejnym widzom okrutnego figla. Kasują część, która mówi

o tym, jak uniknąć śmierci, i zostawiają kasetę w pokoju, żeby przestraszyć następnych gości.

Oczywiście nie uwierzyli temu, co zobaczyli na ekranie. Gdyby wzięli sobie pogróżkę

do serca, nie zdobyliby się na taki żart. Asakawa zastanawiał się, czy w chwili śmierci w

ogóle przyszła im na myśl ta kaseta. Może nie było na to czasu. Może anioł śmierci

zaskoczył ich znienacka. Asakawa zadrżał - to nie była już tylko ich sprawa. Jeśli w ciągu

pięciu dni nie uda mu się dowiedzieć, jak uniknąć śmierci, skończy tak samo jak oni.

Wtedy dowie się dokładnie, co czuli, umierając.

Ale skąd wzięły się te dziwne obrazy na kasecie, jeśli chłopiec nagrywał jedynie serial

telewizyjny? Do tej pory Asakawa myślał, że ktoś nakręcił te sceny kamerą wideo, a potem

przyniósł kasetę do domku. Ale okazało się, że kaseta początkowo była pusta, a potem

nastawiono ją, żeby nagrywała coś z telewizji. Oznaczało to, że w jakiś sposób te

niesamowite obrazy przeniknęły do fal transmisyjnych. Asakawie nawet nie śniło się o

czymś takim. Ktoś włamał się do kanału telewizyjnego.

Asakawa przypomniał sobie incydent z ubiegłorocznych wyborów prezydenckich.

Kiedy zakończyła się wieczorna

emisja programu NHK, na tych samych falach pojawił się nielegalny program szkalujący

jednego z kandydatów.

Ktoś włamał się do kanału telewizyjnego. Tylko taki wniosek tu pasował. Możliwe, że

wieczorem 26 sierpnia te straszne sceny dryfowały gdzieś na falach transmisyjnych w rejonie

Południowego Hakone, a magnetowid zarejestrował je całkiem przypadkowo. Jeśli

rzeczywiście tak było, ten bezprawny akt musiano gdzieś odnotować. Asakawa postanowił

skontaktować się z tamtejszym biurem prasowym i sprawdzić, jakie mają informacje.

Była już dziesiąta, kiedy Asakawa wrócił do domu. Gdy tylko wszedł do mieszkania,

delikatnie otworzył drzwi sypialni i spojrzał na śpiące twarze żony i córki. Robił tak

zawsze, kiedy przychodził z pracy, choćby nie wiem jak był zmęczony.

Na stole w jadalni znalazł kartkę. „Dzwonił pan Taka-yama". Asakawa cały dzień

próbował dodzwonić się do Ry-ujiego, ale nie mógł go zastać. Pewnie tak jak on biegał

gdzieś od rana, zajęty prowadzeniem śledztwa. „Może coś znalazł", myślał Asakawa,

wykręcając numer. Nikt nie odbierał. Asakawa odczekał, aż sygnał odezwie się dziesięć

razy. Potem odłożył słuchawkę. Ryuji mieszkał sam w kawalerce we Wschodnim Nakano.

Widocznie jeszcze nie wrócił.

Asakawa wziął szybki prysznic, napił się piwa i znowu próbował dzwonić. Ryujiego

ciągle nie było. Przerzucił się na whisky z lodem. Zawsze przed snem musiał zrobić sobie

drinka, bo inaczej nie potrafił zasnąć. Asakawa był wysoki, szczupły, zawsze w dobrej

formie; nigdy w życiu nie przeszedł żadnej poważniejszej choroby. I pomyśleć, że teraz

ciążył na nim wyrok śmierci! Czasami wydawało mu się, że to tylko sen.

Myślał, że chociaż nie uda mu się zrozumieć tajemnic filmu ani rozszyfrować zaklęcia, to 18

października koło dziesiątej wieczorem w ogóle nic się nie stanie. Wyznaczony czas nadejdzie i

minie spokojnie, a potem dni rozciągną się przed nim w nieskończoność, tak jak zawsze. Oguri

uśmiechnie się drwiąco i zrobi mu wykład o tym, jak bezsensowna jest wiara w zjawiska

nadprzyrodzone, a Ryuji wybuchnie śmiechem i powie: „Nie rozumiemy jeszcze, jak

skonstruowany jest świat". A potem żona i dziecko powitają tatusia z zaspanymi oczami.

Nawet pasażerowie spadającego samolotu do końca nie potrafią porzucić nadziei na przeżycie.

Asakawa opróżnił trzecią szklankę whisky i po raz trzeci wykręcił numer Ryujiego.

Postanowił, że jeśli tym razem nikt nie odbierze, przestanie dzwonić i pójdzie spać. Sygnał

odezwał się siedem razy; dopiero wtedy Asakawa usłyszał, że ktoś po drugiej stronie podniósł

słuchawkę.

- Gdzie ty, do cholery, byłeś przez cały dzień? - krzyknął,

nie upewniwszy się nawet, kto odebrał. Myślał, że rozmawia

z Ryujim, więc wyładował do słuchawki całą złość. Łączyła

go z Ryujim taka właśnie dziwna przyjaźń. Wobec innych

przyjaciół Asakawa zawsze zachowywał dystans i potrafił

opanować emocje. Natomiast na Ryujiego bez skrupułów rzu

cał wszelkie możliwe obelgi. Mimo to nigdy nie uważał go za

bliskiego przyjaciela.

Ku zaskoczeniu Asakawy głos, który odezwał się w słuchawce, nie należał do Ryujiego.

- Słucham?... O co chodzi?

Był to głos kobiety, trochę wystraszonej tym, że ni stąd, ni zowąd ktoś robi jej awanturę.

- Och, przepraszam. Pomyliłem numer-Asakawa już miał

się rozłączyć.

- Dzwoni pan do profesora Takayamy?

- Tak... tak, rzeczywiście.

-Jeszcze nie wrócił.

Asakawa był ciekaw, kto kryje się za głosem młodej, atrakcyjnej kobiety. Nie był to chyba

nikt z rodziny, bo nazwała go „profesorem". A więc kochanka? Niemożliwe! Musiałaby mieć

nie po kolei w głowie, żeby zakochać się w kimś takim jak Ryuji.

- Rozumiem. Nazywam się Asakawa.

- Kiedy profesor Takayama wróci, poproszę go, żeby oddzwonił...

do pana Asakawy, tak?

Nawet po odłożeniu słuchawki miękki kobiecy głos dźwię-czał mu w uszach przyjemną

melodią.

W większości domów na futonach spano tylko w pokojach japońskich, gdzie podłogi

wyściełane były matami tatami. W mieszkaniu Asakawy na podłodze w sypialni leżał dywan i

początkowo stało tam też łóżko w zachodnim stylu. Jednak kiedy urodziła się Yoko, musieli

pozbyć się zachodniego mebla. Dziecko nie mogło spać na łóżku, a sypialnia była zbyt mała,

żeby pomieścić jeszcze dodatkowo dziecięce łóżeczko. Sprzedali więc łóżko i kupili futony,

które mogli zwijać za dnia i rozwijać w nocy. Zsuwali dwa futony i spali razem, we trójkę.

Asakawa wszedł do sypialni i wcisnął się na wolne miejsce obok Shizu i Yoko. Kiedy kładli się

spać wszyscy równocześnie, zawsze mieli swoje ustalone pozycje. Ale Shizu i Yoko spały

niespokojnie i jeśli położyły się bez Asakawy, już

po godzinie zajmowały prawie cały ftiton. W rezultacie Asa-kawa musiał czasem

zadowalać się wąziutkim kawałkiem materaca. „Kiedy umrę, ile minie czasu, nim moje

miejsce u boku Shizu znów się zapełni?" - zastanawiał się Asakawa. Nie zamartwiał się

tak bardzo tym, że Shizu ponownie wyjdzie za mąż. Wręcz przeciwnie, obawiał się, że

należy ona do osób, które nie potrafią zapełnić miejsca po zmarłym małżonku. Trzy lata?

Tak, chyba upłynie mniej więcej tyle czasu. Shizu wróci do domu i pójdzie do pracy, a jej

rodzice zajmą się Yoko. Asakawa spróbował wyobrazić sobie jej twarz -pełną energii.

Chciał, żeby była silna. Nie mógł znieść myśli

o tym, jakie piekło jego śmierć rozpętałaby w życiu Shizu

i Yoko.

Asakawa poznał Shizu pięć lat wcześniej. Przeniesiono go właśnie z redakcji w Chibie

do głównego biura w Tokio. Shizu pracowała wtedy w biurze podróży - również

należącym do grupy „Daily News" i ulokowanym w tym samym budynku. Biuro podróży

znajdowało się na trzecim piętrze, biuro prasowe na siódmym, więc czasami Shizu i

Asakawa widywali się w windzie. Na tych przelotnych spotkaniach zakończyłaby się ich

znajomość, gdyby nie to, że pewnego dnia Asakawa musiał iść do biura podróży odebrać

bilety. Wyjeżdżał w służbową podróż w poszukiwaniu materiałów do artykułu. Osoba,

która zwykle organizowała jego wyjazdy, była akurat na urlopie, więc w tym dniu

Asakawę obsłużyła Shizu. Miała zaledwie dwadzieścia pięć lat i uwielbiała podróże. Ze

spojrzenia, jakie mu rzuciła, Asakawa wyczytał, jak bardzo zazdrości mu tych

dziennikarskich wypraw, które prowadzą go we wszystkie zakątki Japonii. W tym

spojrzeniu

Asakawa dostrzegł także dalekie odbicie spojrzenia swojej pierwszej miłości. Teraz znali

się już po imieniu, więc za każdym razem, kiedy wpadali na siebie w windzie, zamieniali

parę słów. Ich znajomość szybko się rozwinęła. Dwa lata później wzięli ślub, po krótkim

narzeczeństwie, bez żadnego sprzeciwu ze strony rodziców. Jakieś sześć miesięcy przed

ślubem kupili trzypokojowe mieszkanie w Kicie Shinagawie. Rodzice pomogli im wpłacić

pierwszą ratę. Właściwie nie wiadomo, dlaczego Shizu i Asakawa tak bardzo spieszyli się

z kupnem, że nie mogli zaczekać do ślubu. Wcale nie przewidywali gwałtownego wzrostu

cen nieruchomości. Chyba po prostu chcieli jak najszybciej spłacić kredyt. Później okazało

się jednak, że gdyby nie kupili mieszkania właśnie wtedy, już nigdy nie mogliby sobie na to

pozwolić. W ciągu roku wartość ich mieszkania wzrosła trzykrotnie. Ich miesięczne raty

wynosiły mniej niż połowę sumy, którą musieliby zapłacić za wynajęcie. Bezustannie

narzekali, że mieszkanie jest za małe, ale tak naprawdę stanowiło ono doskonałe zabezpieczenie.

Asakawa cieszył się teraz, że może zostawić coś w spadku żonie i córce. Jeśli

Shizu wykorzysta pieniądze z jego ubezpieczenia na życie, żeby spłacić kredyt, mieszkanie

stanie się całkowitą własnością jej i Yoko.

Z mojej polisy dostaną chyba dwadzieścia milionów jenów, ale muszę się jeszcze

upewnić".

Nie potrafił w tej chwili jasno myśleć. Głowił się nad tą sumą przez dłuższą chwilę -

dzielił pieniądze na różne sposoby, roztrząsał, jakich finansowych rad udzielić Shizu w

przedśmiertnym liście. Ciekaw był, jak zaklasyfikują jego śmierć. Choroba? Wypadek?

Zabójstwo?

Na wszelki wypadek jeszcze raz przeczytam uważnie moją polisę ubezpieczeniową".

Przez ostatnie trzy noce kładł się do łóżka w ponurym nastroju. Zastanawiał się, co

może jeszcze zmienić, zanim opuści ten świat; obmyślał, jaki zostawić testament.

14 października, niedziela

W niedzielę rano Asakawa zadzwonił do Ryujiego zaraz po przebudzeniu.

- Słucham? - odpowiedział Ryuji zaspanym głosem. Asakawę

znów ogarnął gniew. Warknął do słuchawki:

- Gdzie wczoraj byłeś?

- Co? Aa, Asakawa?

- Miałeś zadzwonić!

- Tak, tak. Upiłem się. Nie masz pojęcia, ile dzisiaj potra

fią wypić studentki. Inne rzeczy też potrafią robić. Hę, hę,

chyba wiesz, o co mi chodzi. Jestem po prostu wykończony.

Asakawa na cńwilę zaniemówił. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. Może ostatnie trzy

dni były tylko snem? Czuł się głupio, że potraktował wszystko tak poważnie.

-Już do ciebie jadę. Czekaj na mnie - powiedział Asakawa i odłożył słuchawkę.

Żeby dotrzeć do mieszkania Ryujiego, Asakawa pojechał pociągiem do Wschodniego

Nakano, a potem przez dziesięć minut szedł pieszo w kierunku Kami Ochiai. Idąc, rozmyślał

o Ryujim. Miał nadzieję, że chociaż imprezował wczoraj całą noc, nie przestał być

sobą. Na pewno coś znalazł.

Może nawet rozwiązał zagadkę i poszedł to oblać. Ta myśl dodała Asakawie otuchy; czuł

się coraz lepiej; przyspieszył kroku. Przeżywał ostatnio prawdziwą huśtawkę nastrojów,

ogarniały go na przemian strach i nadzieja, pesymizm i optymizm.

Ryuji otworzył mu drzwi w pidżamie, nieogolony i rozczochrany. Najwyraźniej dopiero

co wstał. Asakawa w pośpiechu zdejmował buty. Już od progu zapytał:

- Dowiedziałeś się czegoś?

- Nie, właściwie nie. Ale wejdź. - Ryuji drapał się zapa

miętale w głowę. Miał zaspane oczy. Wystarczyło jedno spoj

rzenie i Asakawa wiedział, że jego mózg nie działa jeszcze

na pełnych obrotach.

- No obudź się wreszcie! Napij się kawy albo co. - Asaka

wa trzasnął czajnikiem o kuchenkę. Czuł się zawiedziony

i zdradzony. Znowu zaczął obsesyjnie liczyć upływające mi

nuty.

Mężczyźni usiedli po turecku na podłodze w pokoju. Pod jedną ścianą piętrzyły się

książki.

- Powiedz mi, co ty znalazłeś - powiedział Ryuji, masując

kolana. Nie było czasu do stracenia. Asakawa przedstawił

Ryujiemu chronologicznie wszystko, czego się dowiedział.

Poinformował go, że film został nagrany z telewizji w dom

ku B-4, 26 sierpnia o 20.00.

- Naprawdę? - zdziwił się Ryuji. On też myślał, że ktoś

nakręcił film kamerą wideo i przyniósł go do domku. - Bar

dzo ciekawe. Ale... jeśli, jak twierdzisz, ktoś włamał się do

kanału telewizyjnego, to ten film musieli widzieć jeszcze ja

cyś inni ludzie.

- Dzwoniłem do naszych biur w Atami i w Mishimie. Py

tałem, czy ktoś coś zauważył. Niestety, powiedzieli mi, że

wieczorem 26 sierpnia nie odnotowano żadnych podejrza

nych transmisji w okolicach Południowego Hakone.

- Rozumiem. - Ryuji splótł ręce i zamyślił się na chwilę. -

Przychodzą mi do głowy dwie możliwości. Po pierwsze, wszy

scy, którzy widzieli transmisję, umarli. Ale czekaj - zaklęcie

jeszcze wtedy było nierozszyfrowane, prawda? Więc... I lo

kalne gazety nic nie odnotowały, tak?

-Tak. Już to sprawdziłem. Pytasz, czynie odnotowały jeszcze jakichś innych ofiar? Nie było

innych ofiar. W ogóle. Jeśli program został nadany w telewizji, musiało go zobaczyć więcej

osób, ale nie było żadnych innych ofiar. Nawet nie krążyły żadne pogłoski o dziwnej

transmisji.

- A pamiętasz co się działo, kiedy w cywilizowanym świe

cie pojawiło się AIDS? Na początku lekarze w Ameryce w ogó

le nie wiedzieli, z czym mają do czynienia. Po prostu widzieli,

że wokół nich umierają ludzie, a symptomy nie przypominają

żadnej z istniejących chorób. Tylko podejrzewali, że może to

być jakiś nowy, nieznany wirus. Nazwy AIDS zaczęli używać

dopiero dwa lata później. Takie rzeczy się zdarzają.

W górskiej dolinie na zachód od pasma Tanna znajdowało się tylko kilka gospodarstw

rozsianych w pobliżu dolnego odcinka autostrady Atami-Kannami. Patrząc na południe,

widziało się jedynie malownicze górskie łąki otaczające samotny ośrodek Krainy Pacyfiku.

Czy w tym krajobrazie kryła się jakaś tajemnica? Może umarło tam już wiele osób, ale nikt

jeszcze nie poinformował prasy? Tak było nie tylko w przypadku AIDS. Choroba Kawasaki,

którą po raz pierwszy

odnotowano w Japonii, też istniała przez dziesięć lat, zanim oficjalnie uznano ją za nową

chorobę. Minęło zaledwie półtora miesiąca, odkąd na kasecie przypadkowo zarejestrowano

nielegalną transmisję. Możliwe, że syndrom nie został jeszcze rozpoznany. Gdyby Asakawa

nie dopatrzył się podobieństw w tych czterech przypadkach śmierci, gdyby pośród ofiar nie

było jego siostrzenicy, ta „choroba" drzemałaby sobie spokojnie w ukryciu. I to właśnie

przerażało Asa-kawę najbardziej. Potrzeba było setek, tysięcy ofiar, żeby coś uznano za „nową

chorobę".

- Przecież nie mamy czasu na to, żeby chodzić po domach

i wypytywać mieszkańców. Ale, Ryuji, powiedziałeś, że są

dwie możliwości.

- Tak. Druga możliwość jest taka: oprócz nas i tych czworga,

którzy zginęli, nikt nie oglądał tej transmisji. Myślisz, że dzie

ciak, który nagrał kasetę, wiedział, że częstotliwości nadawa

nia różnią się w zależności od regionu? To, co w Tokio pokazu

ją na kanale czwartym, za miastem może być nadawane na

zupełnie innym kanale. Głupi bachor pewnie na to nie wpadł.

Może ustawił nagrywanie z kanału, który oglądał w Tokio.

- Do czego zmierzasz?

- Pomyśl tylko. Czy my - to znaczy mieszkańcy Tokio -

kiedykolwiek włączamy dwójkę? Dwójki się tutaj w ogóle nie

ogląda.

Aha. A więc chłopiec nastawił wideo na nagrywanie z kanału, którego miejscowi nie

używają. Ponieważ w tym samym czasie jego rodzice oglądali inny program, mały w ogóle nie

widział, co nagrywa. Poza tym górskie tereny i tak są bardzo słabo zaludnione. Nie ma tam

zbyt wielu telewidzów.

- W każdym razie podstawowe pytanie, jakie powinni

śmy sobie zadać, brzmi: skąd pochodzi ta transmisja? -

W ustach Ryujiego to pytanie brzmiało bardzo prosto. Ale

Asakawa wiedział, że tylko dobrze zorganizowane śledztwo

z udziałem naukowców pozwoliłoby ustalić pochodzenie tej

transmisji.

- Zaczekaj. Nie mamy nawet pewności, czy nasze podsta

wowe założenie jest prawdziwe. Domyślamy się tylko, że to

ten chłopiec przypadkowo nagrał nielegalną transmisję.

- Wiem, ale jeśli będziemy czekać na stuprocentowy do

wód, nigdzie nie zajdziemy. To nasza jedyna wskazówka.

Musimy się nią posłużyć.

Transmisja. Asakawa miał mierne pojęcie o nauce. Nawet nie bardzo wiedział, na czym

polega transmisja telewizyjna. Będzie musiał zacząć swoje badania od tego punktu. Ale Ry-uji

miał rację: koniecznie trzeba ustalić pochodzenie transmisji. A to oznacza, że będzie musiał

tam wrócić. Jutro zostaną mu już tylko cztery dni życia.

Kolejne pytanie: kto skasował zaklęcie? Jeśli uznają, że kaseta rzeczywiście została

nagrana w domku B-4, to zaklęcie mogło skasować tylko tych czworo nastolatków. Asakawa

skontaktował się ze stacją telewizyjną i zapytał, kiedy Shinraku Sanyutei, gawędziarz z Osaki,

był gościem Nocnych rozmów. Odpowiedź brzmiała: 29 sierpnia. Mieli rację. Jest niemal

pewne, że Tomoko, Shuichi, Haruko i Takehiko skasowali końcówkę filmu.

Asakawa wyjął z teczki kilka odbitek ksero. Były to zdjęcia góry Mihara na wyspie Izu

Oshima.

- Co o tym myślisz? - zapytał, pokazując odbitki Ryujiemu.

- Góra Mihara? Tak, to na pewno ta sama co na filmie.

- Skąd ta pewność?

- Poprosiłem wczoraj jednego etnologa z naszego uniwer

sytetu, żeby zidentyfikował dialekt staruszki. Powiedział, że

to wymarły dialekt, ale prawdopodobnie używano go kiedyś

na Izu Oshimie. Dodał nawet, że ma pewne cechy charaktery

styczne dla regionu Sashikiji, na południowym krańcu wyspy.

Wahał się trochę, kiedy mi to mówił. Nie był do końca pewien

swoich wniosków. Ale jeśli zestawimy je z twoimi fotografia

mi, możemy chyba uznać, że dialekt pochodzi z Izu Oshimy,

a ta góra na filmie to Mihara. Sprawdzałeś, kiedy wybuchała?

- Oczywiście. Od czasu wojny... bo możemy chyba ograni

czyć się do okresu powojennego, tak? - Biorąc pod uwagę roz

wój techniki filmowej, Asakawa uznał, że to słuszne założenie.

-Jasne.

- To posłuchaj. Od czasu wojny Mihara wybuchała cztery

razy. Po raz pierwszy w roku 1950 lub 1951. Drugi raz w 1957;

trzeci w 1974. Czwarty wybuch chyba obaj dobrze pamięta

my: było to jesienią 1986 roku. Na skutek wybuchu w 1957

utworzył się nowy krater; jedna osoba zginęła, a pięćdzie

siąt trzy zostały ranne.

- Powiedziałbym, że na filmie widzieliśmy wybuch z 1986.

Wtedy istniały już kamery wideo. Ale nie możemy być tego

całkiem pewni.

Ryuji nagle coś sobie przypomniał i zaczął grzebać w torbie. Wyciągnął zmiętą karteczkę.

- A właśnie. To są słowa tej staruszki. Etnolog był tak miły,

że przetłumaczył je dla mnie na współczesny japoński.

Asakawa przeczytał karteczkę:

Czyjesteś zdrowa od tamtego czasu? Jeśli ciągle będziesz się bawiła w wodzie, zabiorą cię

potwory. Rozumiesz? Uważaj na obcych. W przyszłym roku urodzisz dziecko. Masz słuchać

babci, bo jesteś jeszcze dziewczynką. Nie przejmuj się miejscowymi".

Asakawa przeczytał wszystko jeszcze raz uważnie. Potem spojrzał na Ryujiego.

- Co to jest? Co to znaczy?

- Skąd mam wiedzieć? Ty musisz to rozszyfrować.

- Zostały nam tylko cztery dni!

Asakawa miał dużo do zrobienia. Nie wiedział, od czego zacząć. Był rozdrażniony, coraz

łatwiej ponosiły go nerwy.

- Ja mam o jeden dzień więcej od ciebie. To ty jesteś na

pierwszej linii frontu. Daj z siebie wszystko!

W sercu Asakawy zaczęła się budzić nieufność. Ryuji mógł wykorzystać swój dodatkowy

dzień przeciwko niemu. Na przykład gdyby wpadł na dwie wersje zaklęcia, mógłby wypróbować

ich skuteczność na Asakawie. Powiedziałby mu tylko o jednej, a potem czekał, czy

umrze, czy nie. Jeden dzień może być dla niego doskonałą bronią.

- W ogóle cię nie obchodzi, czy umrę, czy nie, prawda,

Ryuji? Siedzisz sobie spokojnie, śmiejesz się ze mnie... - za

czął zawodzić Asakawa. Nie mógł się powstrzymać, chociaż

zdawał sobie sprawę, że nie przystoi mu wpadać w histerię.

- Gadasz jak baba. Jeśli masz czas na to, żeby jęczeć i na

rzekać, może byś dla odmiany trochę pomyślał?

Asakawa nadal patrzył na niego nieufnie.

- Jak inaczej mam ci to powiedzieć? Jesteś moim najlep

szym przyjacielem. Nie chcę, żebyś umierał. Robię, co mogę,

i chcę, żebyś ty też zrobił wszystko, co w twojej mocy. Obaj musimy się postarać - ty dla

mnie, ja dla ciebie. Zadowolony? - W połowie tego wywodu Ryuji przybrał nagle dziecinny

ton głosu, a na zakończenie wybuchnął ordynarnym rechotem.

Rechotał jeszcze, kiedy nagle ktoś otworzył drzwi mieszkania. Asakawa, wystraszony,

wychylił się i wyjrzał przez kuchnię na korytarz. Młoda kobieta pochylała się, żeby zdjąć z

nóg białe czółenka. Miała krótko ścięte włosy; postrzępione kosmyki muskały jej czubki uszu;

pod nimi migotały białe kolczyki. Kiedy zdjęła buty, podniosła głowę. Jej oczy napotkały

wzrok Asakawy.

- Och, przepraszam. Myślałam, że profesor jest sam -

powiedziała kobieta, zakrywając usta dłonią. Jej pełne gracji

ruchy i śnieżnobiałe ubranie nie pasowały do mieszkania

Ryujiego. Miała długie, smukłe nogi i szczupłą, inteligentną

twarz. Była podobna do pewnej pisarki, która występowała

w reklamie telewizyjnej.

- Wejdź, proszę. - Ton głosu Ryujiego zmienił się. Wul

garność ustąpiła miejsca niezwykłej powadze. - Pozwól, że

cię przedstawię. To panna Mai Takano z Wydziału Filozofii

Uniwersytetu Fukuzawa. Jest jedną z naszych najlepszych stu

dentek. Zawsze bardzo uważnie uczestniczy w moich zaję

ciach. To chyba jedyna młoda osoba, która naprawdę rozu

mie moje wykłady. A to Kazuyuki Asakawa z „Daily News",

mój... najlepszy przyjaciel.

Mai Takano spojrzała na Asakawę z pewnym zdziwieniem. Asakawa nie wiedział jeszcze,

skąd to zadziwienie.

- Miło pana poznać - powiedziała Mai z uroczym uśmie

chem i skłoniła się lekko. Jej uśmiech miał w sobie coś, co

patrzącemu dodawało energii. Asakawa nigdy nie spotkał równie pięknej kobiety. Miała

gładką skórę, błyszczące, ciemne oczy i idealną figurę. Emanowała z niej inteligencja, klasa i

życzliwość dla ludzi. Tej kobiecie nic nie można było zarzucić. Asakawa skulił się jak żaba,

która napotkała węża. Zabrakło mu słów.

- No powiedz coś. - Ryuji dał mu kuksańca.

- Cześć - powiedział niepewnie Asakawa. Wciąż wpatry

wał się w Mai jak zauroczony.

- Nie było pana wczoraj wieczorem, profesorze? - zapy

tała Mai, z gracją przysuwając się do Ryujiego.

- Takabayashi i Yagi zaprosili mnie na drinka, więc...

Teraz, kiedy stali obok siebie, Asakawa zauważył, że Mai

jest dobre dziesięć centymetrów wyższa od Ryujiego. Za to pewnie ważyła o połowę mniej.

- Szkoda, że mnie pan nie uprzedził. Czekałam na pana.

Asakawa otrząsnął się z zamroczenia. To był ten sam głos,

z którym rozmawiał poprzedniego wieczora. To właśnie ona odebrała telefon.

Ryuji zwiesił głowę jak mały chłopiec, któremu dostało się od matki.

- No dobrze. Tym razem panu wybaczę. Proszę, to dla

pana. - Wręczyła Ryujiemu papierową torbę. - Wyprałam bie

liznę. Chciałam też posprzątać, ale pan zawsze krzyczy, kie

dy ruszam książki.

Z tej wymiany zdań Asakawa natychmiast wywnioskował, co łączy tych dwoje. To jasne,

że istniało między nimi coś więcej niż tylko relacja nauczyciel-uczeń. Mai i Ryuji byli

kochankami! Jakby jeszcze tego było mało, Mai czekała tu na

niego sama poprzedniego wieczora! Czy byli ze sobą aż tak blisko? Asakawę zawsze ograniało

rozdrażnienie, kiedy widział źle dobraną parę, ale ta sytuacja już w ogóle nie mieściła mu się

w głowie. Ten Ryuji to szaleniec, ale kiedy patrzył na Mai, w jego oczach malowało się

głębokie uczucie. Był jak kameleon; na zawołanie zmieniał gesty, miny, nawet głos. Przez

chwilę Asakawa był tak wściekły, że miał ochotę opowiedzieć Mai o zbrodniach Ryujiego.

- Zbliża się pora lunchu, profesorze. Mam coś ugotować?

Panie Asakawa, zostanie pan na lunch, prawda? Ma pan ja

kieś życzenia?

Asakawa spojrzał na Ryujiego. Nie był pewien, co odpowiedzieć.

- Nie wstydź się. Mai świetnie gotuje.

- Proszę przyrządzić, co pani uważa - wykrztusił wresz

cie Asakawa.

Mai poszła do pobliskiego supermarketu zrobić zakupy. Po jej wyjściu Asakawa jeszcze

długo wpatrywał się w drzwi rozmarzonym wzrokiem.

- Człowieku, wyglądasz jak jeleń, którego oślepił samo

chód - powiedział Ryuji, patrząc na Asakawę rozbawionym

wzrokiem.

- Przepraszam.

- Słuchaj, nie mamy czasu na takie bujanie w obłokach. -

Ryuji klepnął Asakawę w policzek. - Póki jej nie ma, musimy

wszystko omówić.

- Nie pokazywałeś Mai filmu?

- Za kogo ty mnie uważasz?

- No dobra, mów. Zaraz po lunchu wracam do domu.

- W porządku, więc przede wszystkim musisz znaleźć

nadajnik.

- Nadajnik?

- Tak, miejsce, z którego wyemitowano tę transmisję.

A więc nie będzie mógł odpocząć. W drodze do domu musi wstąpić do biblioteki i

dowiedzieć się, na czym polega nadawanie transmisji telewizyjnych. Z jednej strony Asakawa

miał ochotę od razu pojechać do Południowego Hakone. Jednak z drugiej - zdawał sobie

sprawę, że zaoszczędzi więcej czasu, jeśli najpierw trochę poczyta. Dowie się czegoś o działaniu

fal transmisyjnych i o tym, w jaki sposób można wyśledzić pirackie stacje nadawcze.

Dzięki temu będzie miał większe pole manewru.

Asakawa miał mnóstwo do zrobienia, ale czuł się rozkoja-rzony. Myślami błądził gdzie

indziej. Nie mógł uwolnić się od obrazów Mai, jej twarzy, jej ciała. Jak to możliwe, by kobieta

taka jak ona była kochanką Ryujiego? Asakawa czuł jednocześnie zaskoczenie i wściekłość.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Głos Ryujiego sprowa

dził Asakawę na ziemię. - Pamiętasz tę scenę z noworodkiem?

- Tak. - Asakawa odegnał na chwilę z myśli obraz Mai

i przywołał wizję noworodka, jeszcze mokrego od wód pło

dowych. Ten myślowy przeskok nie bardzo mu się udał; za

czął wyobrażać sobie ciało Mai, mokre i nagie.

- Kiedy oglądałem tę scenę, miałem takie dziwne uczu

cie. Jakbym sam dotykał tego dziecka. Jakbym je trzymał na

rękach.

Dotykać kogoś. Czuć. W myślach Asakawa dotykał Mai, a potem nagle trzymał na rękach

noworodka. Obrazy nastąpiły

po sobie szybko, jeden za drugim. I wreszcie przypomniał sobie to uczucie. Tak, kiedy

oglądał tę scenę, zdawało mu się, że trzyma na rękach dziecko. Przestraszył się wtedy, potrząsał

dłońmi, żeby pozbyć się tego wrażenia. I okazuje się, że Ryuji czuł dokładnie to samo. To

chyba ważne.

- Też miałem takie uczucie. Jakbym dotykał czegoś śli

skiego i mokrego.

- Też to czułeś, co? Więc co to oznacza?

Ryuji podszedł do telewizora na czworakach i zbliżył twarz do ekranu. Puścił tę scenę

jeszcze raz. Trwała około dwóch minut. Dziecko płakało bez przerwy. Jego głowę i plecy podtrzymywały

dwie zgrabne dłonie.

- Czekaj! A co to jest? - Ryuji zatrzymał wideo i zaczął

przewijać taśmę do przodu, powoli, klatka po klatce. Na uła

mek sekundy ekran zrobił się czarny. Trwało to tak krótko, że

gdyby film leciał z normalną prędkością, pewnie nic by nie

zauważyli. Jednak w zwolnionym tempie udało się im uchwy

cić moment, kiedy na ekranie zapanowała całkowita ciemność.

- Znowu! - krzyknął Ryuji. Wygiął plecy jak kot i przez

chwilę z uwagą wpatrywał się w ekran. Potem odwrócił gło

wę i rozejrzał się po pokoju rozbieganym wzrokiem. Widać

było, że zastanawia się nad czymś gorączkowo, ale Asakawa

nie miał pojęcia, jakie myśli kłębią się Ryujiemu w głowie.

W ciągu całej tej dwuminutowej sceny czarny ekran pojawił

się w telewizorze trzydzieści trzy razy.

- Myślisz, że możemy z tego wyciągnąć jakieś wnioski?

To tylko jakaś skaza na taśmie. Kamera była uszkodzona.

Ryuji nic nie odpowiedział. Nie patrząc nawet na Asakawę, zaczął przeglądać inne sceny.

Usłyszeli kroki na schodach.

Ryuji pospiesznie wyłączył wideo. Po chwili w drzwiach mieszkania stanęła Mai.

-Już jestem - powiedziała. Zapach jej ciała znów wypełnił pokój.

Było piękne niedzielne popołudnie. Rodziny z dziećmi zaludniły plac zabaw przed

biblioteką publiczną. Niektórzy ojcowie bawili się z synami w berka, inni odpoczywali na

trawie, pilnując dzieci z daleka. Na niebie nie widać było ani jednej chmury. Zdawało się,

że cały świat otula miękka kołdra spokoju.

Na widok tej sielanki Asakawa zapragnął nagle wrócić do domu. Spędził kilka godzin

na czwartym piętrze w oddziale nauk przyrodniczych i dowiedział się sporo o zasadach

działania fal transmisyjnych. Ale po jakimś czasie przestał czytać i siedział, gapiąc się

bezmyślnie w okno. Przez cały dzień nachodziły go takie stany. Odlatywał gdzieś myślami;

nie mógł się skoncentrować; ni stąd, ni zowąd wpadał w dziwne nastroje. Może to dlatego,

że był niecierpliwy. Wstał z krzesła. Chciał teraz, natychmiast zobaczyć twarze żony i

dziecka. To pragnienie nie dawało mu spokoju. Natychmiast. Zostało mu już niewiele

czasu. Niedługo nie będzie mógł bawić się z Yoko na placu zabaw...

Asakawa wrócił do domu tuż przed piątą. Shizu gotowała obiad. Od razu zauważył, że

jest w złym humorze. Stanął za nią i przyglądał się, jak kroi warzywa. Aż za dobrze znał

przyczynę jej nastroju. Miał wreszcie wolny dzień, ale od rana nie było go w domu.

Wyszedł wcześnie, mówiąc tylko, że idzie do Ryujiego. Shizu zawsze czuła się

przytłoczona nadmiarem

obowiązków, jeśli nie pomógł jej przy dziecku, przynajmniej w czasie weekendu. Na

domiar złego spędzał teraz czas z Ryujim. Shizu tego nie cierpiała. Asakawie przyszło do

głowy, że mógłby ją okłamać, ale wtedy nie wiedziałaby, do kogo dzwonić w razie

jakiegoś nagłego wypadku.

- Dzwonili z biura nieruchomości - powiedziała Shizu, nie

przestając kroić warzyw.

- W jakiej sprawie?

- Pytali, czy nie chcielibyśmy sprzedać mieszkania.

Asakawa posadził Yoko na kolanach i zaczął jej czytać książeczkę. Pewnie nic nie

rozumiała, ale oboje z Shizu wierzyli, że Yoko od małego powinna słyszeć jak najwięcej

różnych słów. Mieli nadzieję, że w ten sposób słownictwo zgromadzi się jej teraz w

głowie, a kiedy będzie starsza, wyleje się z niej jak woda z przerwanej tamy.

- Ile za nie dawali?

Odkąd skoczyły ceny nieruchomości, agenci ciągle do nich wydzwaniali, próbując

nakłonić ich do sprzedaży mieszkania.

- Siedemdziesiąt milionów jenów.

Trochę mniej niż przedtem, ale i tak nieźle. Nawet jeśli Shizu spłaci z tego kredyt,

wystarczy jeszcze na przyzwoite życie dla niej i dla Yoko.

-1 co im powiedziałaś?

Shizu wytarła ręce w kuchenny ręcznik i odwróciła się wreszcie.

- Powiedziałam im, że męża nie ma w domu.

Zawsze tak mówiła. „Męża nie ma w domu". Albo: „Muszę to omówić z mężem".

Shizu nigdy sama nie podejmowała

decyzji. Asakawa obawiał się, że niedługo będzie musiaia zacząć to robić.

-Jak uważasz? Może czas, żebyśmy o tym pomyśleli? Za te pieniądze moglibyśmy kupić

sobie domek na przedmieściach, z ogrodem. Tak mówił ten z biura nieruchomości.

Już od dawna marzyli o tym, żeby sprzedać mieszkanie i wybudować domek na

przedmieściach. Wobec braku kapitału te plany na zawsze mogły pozostać w sferze marzeń.

Ale posiadali jedną bardzo wartościową rzecz - mieszkanie w centrum miasta. Dzięki niemu

mogli spełnić marzenia. Czasami rozmawiali o tym z wypiekami na twarzy. Obiekt ich marzeń

znajdował się w zasięgu ręki - wystarczyło tylko ją wyciągnąć...

-Wiesz, wtedy moglibyśmy się postarać o drugie dziecko.

Asakawa wiedział już, jak Shizu wyobraża sobie ich przyszłość. Trójka dzieci, duża willa

na przedmieściach, w której każde dziecko będzie miało swój pokój, salon na tyle przestronny,

że Shizu nie będzie wstyd zapraszać gości. Yoko zaczęła marudzić na kolanach Asakawy.

Zauważyła, że tata nie ogląda już obrazków w książeczce, tylko nad czymś rozmyśla. Zaczęła

protestować. Asakawa powrócił do czytania:

Dawno, dawno temu nikt nie odróżniał mokradeł od plaży. Błotniste tereny, porośnięte

trzciną, rozciągały się aż do samego morza".

Łzy napłynęły Asakawie do oczu. Tak bardzo chciał, żeby spełniły się marzenia żony. Ale

zostały mu tylko cztery dni. Czy Shizu poradzi sobie, kiedy on umrze? Biedna, nawet nie

wie, jak kruche są jej marzenia. Nie ma pojęcia, jak łatwo mogą rozsypać się w proch.

21.00. Shizu i Yoko poszły spać, jak zwykle o tej porze. Asakawa zastanawiał się nad

zachowaniem Ryujiego. „Dlaczego ciągle puszczał tę scenę z noworodkiem?" A słowa tej staruszki...

W przyszłym roku urodzisz dziecko". Czy jest jakiś związek między sceną z

dzieckiem i tą staruszką? I dlaczego tak często pojawia się czarny ekran? Aż trzydzieści trzy

razy, w różnych odstępach czasu.

Asakawa postanowił jeszcze raz obejrzeć film. Kiedy Ry-uji bez końca puszczał tę scenę,

szukał chyba czegoś konkretnego. Może uda mu się odgadnąć, czego. Ryuji był oczywiście

bardzo mocny w logice, ale miał też doskonałą intuicję. Natomiast Asakawa, zanim doszedł

do prawdy, musiał zawsze poddawać wszystko żmudnej analizie.

Asakawa otworzył szafkę i wyjął kasetę. Miał zamiar włożyć ją do magnetowidu, ale

zawahał się przez chwilę. Jakieś przeczucie powstrzymało jego dłoń. „Zaraz, zaraz, coś nie

jest w porządku". Jakiś szósty zmysł podpowiadał mu, że coś się zmieniło. Był coraz bardziej

pewien, że nie jest to tylko jego wymysł. Kiedy wziął kasetę do ręki, naprawdę wyczuł coś

niepokojącego.

Ale co jest nie tak? Co się zmieniło? - Serce zaczęło walić mu jak oszalałe. - Nie mam

pojęcia. Nie wiem, co robić. Szybko, przypomnij sobie! Kiedy to ostatnio oglądałem...

przewinąłem taśmę do początku. A teraz taśma jest w połowie, albo raczej w jednej trzeciej,

dokładnie tam, gdzie kończą się te straszne sceny. To znaczy, że kiedy mnie nie było, ktoś to

oglądał!"

Asakawa pobiegł do sypialni. Shizu i Yoko spały przytulone do siebie. Asakawa potrząsnął

żonę za ramię.

- Obudź się, Shizu! Wstawaj! - mówił szeptem, żeby nie

obudzić Yoko. Shizu skrzywiła się i próbowała go odpędzić.

- Masz wstawać, słyszysz! -Jego głos brzmiał inaczej niż

zwykle.

- ... co ty?... co się stało?

- Chodź, musimy porozmawiać.

Asakawa wyciągnął Shizu z łóżka i zaprowadził do jadalni. Pokazał jej kasetę.

- Oglądałaś to?

Zaskoczona jego gniewnym głosem, Shizu nic nie odpowiadała. Spoglądała tylko to na

kasetę, to na męża. Wreszcie odezwała się:

- A co? Nie wolno mi?

O co się tak wściekasz? - pomyślała. -Jest niedziela, ciebie cały dzień nie ma w domu.

Nudziło mi się. Pamiętałam, że oglądaliście z Ryujim po kryjomu jakąś kasetę, więc ją

wyciągnęłam. Ale nie było na niej nic ciekawego. Pewnie spreparowali ją twoi koledzy z

pracy". Shizu milczała. Tylko w myślach odpowiadała na gniew męża. „Niepotrzebnie się denerwujesz".

Po raz pierwszy, odkąd się pobrali, Asakawa miał ochotę uderzyć żonę. „Ty... idiotko!"

Jednak zdołał się opanować i stał tylko przed nią z zaciśniętymi pięściami. „Uspokój się i pomyśl

chwilę. To twoja wina. Nie powinieneś był zostawiać tutaj tej kasety". Ale Shizu nigdy

nie ruszała jego rzeczy, nie otwierała korespondencji; wydawało mu się, że może po prostu

zostawić kasetę w szafce. „Dlaczego jej nie schowałem?

Przecież Shizu weszła do pokoju, kiedy razem z Ryujim oglądałem tę kasetę. Nic dziwnego, że

była ciekawa. Jak mogłem jej nie schować?"

- Przepraszam - mruknęła Shizu z niezadowoloną miną.

- Kiedy ją obejrzałaś? - zapytał Asakawa drżącym głosem.

- Dzisiaj rano.

- Naprawdę?

Shizu nie wiedziała jeszcze, dlaczego to takie ważne - pamiętać, kiedy dokładnie obejrzała

film. Skinęła tylko głową...

- O której godzinie?

- Dlaczego pytasz?

- Odpowiadaj na moje pytania! - Asakawę znów zaświerzbiła

ręka.

- Chyba około 10.30. Zaraz po tym, jak skończył się Jeź

dziec w masce.

Jeździec w masce? Przecież to program dla dzieci. Tylko Yoko mogła się nim interesować.

Asakawa o mało się nie przewrócił.

- Posłuchaj, muszę ci zadać bardzo ważne pytanie. Kiedy

oglądałaś ten film, gdzie była Yoko?

Shizu patrzyła na niego, jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem.

- Siedziała mi na kolanach.

- Więc Yoko też? Chcesz powiedzieć, że obie... obejrzały

ście... ten film?

- Ona oglądała tylko światełka na ekranie. Nic nie zrozumiała.

- Zamknij się! To nie ma znaczenia!

Teraz nie chodziło już tylko o to, że przepadną marzenia Shizu o domku na

przedmieściach. Całej rodzinie groziło niebiezpieczeństwo

- wszyscy mogli zginąć. Wszyscy mogli umrzeć całkowicie bezsensowną

śmiercią.

Widząc gniew, strach i rozpacz męża, Shizu zaczęła zdawać sobie sprawę z powagi

sytuacji.

- Ale to tylko żart, prawda?

Przypomniała sobie zakończenie filmu. Wtedy uznała je za kiepski dowcip.

Niemożliwe, żeby to była prawda. Więc dlaczego jej mąż tak się zachowywał?

- Przecież to nieprawda, co? No powiedz, nieprawda?

Asakawa nie potrafił wykrztusić z siebie słowa. Pokręcił

tylko głową. Potem serce przepełniła mu czułość dla tych, którzy dzielili jego los.

15 października, poniedziałek

Codziennie rano Asakawa budził się z nadzieją, że wszystko mu się przyśniło. Tego dnia

zaraz po przebudzeniu zadzwonił do wypożyczalni i powiedział, że przyjedzie niedługo po

samochód, który wcześniej zarezerwował. Bez problemu znaleźli jego rezerwację. To nie

był sen.

Jeśli rzeczywiście miał odszukać miejsce, z którego nadano transmisję, samochód był

mu niezbędny. Trudno włamać się do kanału telewizyjnego jedynie za pomocą bezprzewodowego

nadajnika ze zwykłego sklepu elektronicznego. Ktoś musiał ten nadajnik

zmodyfikować w profesjonalny sposób. Obraz na kasecie był czysty, bez żadnych

zakłóceń.'Oznaczało to, że sygnał pochodził z bliska i był bardzo silny. Gdyby miał więcej

informacji, mógłby ustalić dokładnie, na jakim obszarze odbierano tę transmisję, i w końcu

po nitce do kłębka odnalazłby też miejsce jej pochodzenia. Ale na razie wiedział tylko to,

że transmisję odebrał telewizor w domku kempingowym B-4. Pozostawało mu jedynie

pojechać tam i przeczesać całą okolicę kawałek po kawałku. Nie miał pojęcia, ile

to może potrwać. Spakował rzeczy na trzy dni. Dłużej na pewno tam nie zostanie.

Shizu przyglądała się, jak mąż pakuje walizkę, ale ani słowem nie wspomniała o kasecie.

Poprzedniej nocy Asakawa próbował wymyślić jakieś zręczne kłamstwo. Niestety, nie

wychodziło mu i Shizu wróciła do łóżka jedynie z niejasną świadomością, że za tydzień grozi

jej śmierć. Ale tak naprawdę bała się dowiedzieć więcej. Właściwie cieszyła się, że Asakawa

nie wyjaśnił jej wszystkiego do końca. Zamiast jak zwykle zasypywać go pytaniami, milczała.

Zdawało się, że sama domyśla się czegoś przerażającego i lęk przed tą rzeczą zamknął jej usta.

Asakawa nie wiedział, jak Shizu tłumaczy sobie całą sytuację, ale zdawał sobie sprawę, że te

tłumaczenia jej nie uspokajają. Zrobiła się strasznie wrażliwa na odgłosy z zewnątrz. Kiedy

oglądała w telewizji ulubiony serial, kilka razy zrywała się z sofy tylko dlatego, że usłyszała

coś za oknem.

- Nie mówmy o tym, dobrze? Sam jeszcze wszystkiego

nie wiem. Ale poradzę sobie z tym, możesz być pewna. - Asa

kawa próbował w ten sposób rozwiać niepokój żony. Musiał

jej pokazać, że jest silny.

Wychodził już z domu, kiedy zadzwonił telefon. Był to Ryuji.

- Odkryłem coś fascynującego! Przyjedź tu i powiedz mi,

co o tym myślisz - wołał do słuchawki entuzjastycznym gło

sem.

- A nie możesz mi powiedzieć przez telefon? Właśnie jadę

odebrać samochód z wypożyczalni.

- Po co ci samochód z wypożyczalni?

- Przecież sam kazałeś mi szukać nadajnika.

- Ach, prawda. Słuchaj, wstrzymaj się z tym na chwilę.

Może jednak nie będziesz musiał szukać anteny. Może pomy

liliśmy się w tej kwestii.

Asakawa mimo wszystko postanowił odebrać samochód. Gdyby okazało się, że jednak

musi wrócić do Krainy Pacyfiku, będzie mógł wyjechać prosto od Ryujiego.

Zaparkował samochód dwoma kołami na chodniku przed domem przyjaciela i zaczął

dobijać się do drzwi.

-Otwarte! Wejdź!

Asakawa pchnął drzwi z całej siły i głośno tupiąc, przeszedł przez kuchnię.

- To co takiego odkryłeś? - zapytał naburmuszony.

- Co ci jest? - Ryuji siedział po turecku przed telewizo

rem. Spojrzał w górę na Asakawę.

- No szybko, gadaj, czego się dowiedziałeś!

- Uspokój się.

- Jak mam się uspokoić? Powiesz mi wreszcie czy nie?

Ryuji zamilkł na chwilę. Potem zapytał łagodnym to

nem:

- Coś się stało?

Asakawa klapnął na podłogę. Ścisnął dłońmi kolana, wbijając paznokcie w skórę.

- Moja żona i... moja żona i córka obejrzały to gówno.

- A niech to! Naprawdę bardzo mi przykro. - Ryuji czekał,

aż przyjaciel się uspokoi. Asakawa kichnął i z hałasem wysmarkał

się w chusteczkę.

- Chcesz im ocalić życie, prawda?

Asakawa pokiwał głową jak mały chłopiec.

- I właśnie z tego powodu powinieneś zachować zimną

krew. Nie powiem ci, do jakich doszedłem wniosków. Najpierw

przedstawię ci materiał, który zebrałem. Chcę zobaczyć, co ty

wywnioskujesz na tej podstawie. Ale musisz to zrobić na spo

kojnie. Dlatego nie chcę, żebyś się denerwował, okay?

- Okay - powiedział potulnie Asakawa.

- Umyj sobie twarz i weź się w garść.

Asakawa nie wstydził się przed Ryujim płakać. Przed nim mógł odsłonić emocje, których

nie śmiał pokazać żonie.

Wrócił do pokoju, wycierając twarz ręcznikiem. Ryuji wręczył mu kartkę z następującą

tabelą:

1. Wstęp

2. Czerwona ciecz

3. Góra Mihara

4. Wybuch Mihary

5. Słowo „góra"

6. Kości do gry

7. Staruszka

8. Noworodek

9. Twarze

10. Stary telewizor

11. Twarz mężczyzny

12. Zakończenie

83 sekundy [0] scena abstrakcyjna

49" [0] scena abstrakcyjna

55" [11] scena rzeczywista

32" [6] scena rzeczywista

56" [0] scena abstrakcyjna

103" [0] scena abstrakcyjna

111" [0] scena abstrakcyjna

125" [33] scena rzeczywista

117" [0] scena abstrakcyjna

141" [35] scena rzeczywista

186" [44] scena rzeczywista

132" [0] scena abstrakcyjna

Niektóre rzeczy stawały się jasne już na pierwszy rzut oka. Ryuji rozpisał film na

poszczególne sceny.

- Przyszło mi to do głowy wczoraj wieczorem. Rozumiesz tę tabelę, tak? Film składa się z

dwunastu scen. Wszystkim

nadałem nazwy i ponumerowałem je. Pośrodku wypisałem czas trwania sceny w sekundach. A

na końcu, uważaj, zapisałem, ile razy w ciągu tej sceny pojawia się czarny ekran. Asakawa

patrzył na Ryujiego z powątpiewaniem.

- Kiedy wczoraj poszedłeś do domu, zacząłem analizo

wać inne sceny oprócz tej z noworodkiem. Chciałem zoba

czyć, czy w innych też pojawia się czarny ekran. I okazało

się, że tak - w scenach 3, 4, 8,10 i 11.

- W ostatniej kolumnie napisałeś kilka razy „scena abs

trakcyjna" i „scena rzeczywista". Co to znaczy?

- Ogólnie rzecz biorąc, możemy podzielić te dwanaście

scen na takie dwie kategorie. Sceny abstrakcyjne to jakby

obrazy, które powstają w umyśle. Właściwie możemy je na

zwać pejzażami mentalnymi. A sceny rzeczywiste to obrazy

rzeczy, które naprawdę istnieją - rzeczy, które możemy zo

baczyć na własne oczy. Tak je właśnie zaklasyfikowałem.

Ryuji na chwilę zawiesił głos.

- Popatrz teraz na ten diagram. Zauważyłeś coś?

- Hmm, wygląda na to, że czarna kurtyna spada tylko

podczas „rzeczywistych" scen.

- Świetnie. Masz całkowitą rację. Zapamiętaj sobie ten fakt.

- Ryuji, nie drażnij mnie. Powiedz, o co ci chodzi. Co to

wszystko znaczy?

- Czekaj, czekaj. Nie spiesz się. Czasem otrzymanie goto

wej odpowiedzi osłabia intuicję. Moja intuicja pomogła mi

wyciągnąć pewne wnioski. Ale boję się, że kiedy już uczepię

się tych wniosków, mogę za bardzo naginać fakty, żeby paso

wały do mojej teorii. To tak jak w śledztwie. Kiedy już policja

wybierze sobie winnego, nagle wszystkie dowody na niego

wskazują. Ale my nie mamy czasu na pomyłki. Dlatego potrzebuję potwierdzenia moich

przypuszczeń. Chcę zobaczyć, czy po zapoznaniu się z dowodami intuicja podpowie ci to

samo, co podpowiedziała mnie.

- Dobra, w porządku. Mów dalej.

- Widzisz, ta czarna kurtyna zapada tylko wtedy, kiedy na

ekranie pojawia się scena rzeczywista. Już to ustaliliśmy. A te

raz przypomnij sobie, co czułeś, kiedy po raz pierwszy ogląda

łeś poszczególne sceny tego filmu. Rozmawialiśmy wczoraj

o scenie z noworodkiem. Czy były jeszcze jakieś inne, podczas

których miałeś niezwykłe doznania? A scena z twarzami?

Ryuji nacisnął pilota i znalazł scenę na kasecie.

- Przyjrzyj się dobrze tym twarzom.

Mur zbudowany z dziesiątek ludzkich twarzy cofał się w głąb ekranu. Ich liczba ciągle

rosła. Były ich już setki, tysiące. Kiedy przyjrzał im się z bliska, każda twarz była inna. Tak

jak prawdziwe twarze, różniły się od siebie.

- A co czujesz przy tej scenie? - zapytał Ryuji.

- Wydaje mi się, że oni krzyczą na mnie. Że mnie nazywa

ją kłamcą i oszustem.

- Tak. Ja czuję to samo - to znaczy doznaję czegoś, co

bardzo przypomina twój opis.

Asakawa gorączkowo zastanawiał się, dokąd to może prowadzić. Ryuji czekał na

jednoznaczną odpowiedź. -1 co? - znów zapytał Ryuji. Asakawa pokręcił głową.

- Przykro mi, ale nic nie przychodzi mi do głowy.

- Gdybyś o tym pomyślał dłużej, może zauważyłbyś to

samo co ja. Widzisz, obaj myśleliśmy, że te sceny nagrała

kamera wideo, innymi słowy, urządzenie z obiektywem. Prawda?

- A było inaczej?

- A jak myślisz, czym jest ta czarna kurtyna, która od cza

su do czasu na chwilę zakrywa ekran?

Ryuji przewinął film powoli, klatka po klatce, aż na ekranie zapanowała ciemność.

Czarny ekran zajmował trzy, może cztery klatki. Jeśli przyjąć, że jedna klatka trwa około

jednej trzydziestej sekundy, czarny ekran pojawiał się w telewizorze na jedną dziesiątą

sekundy.

- Dlaczego dzieje się to tylko w rzeczywistych scenach,

a nie w tych abstrakcyjnych? Przyjrzyj się tej klatce uważ

niej. To nie jest całkowita ciemność.

Asakawa zbliżył twarz do telewizora. Rzeczywiście, na ekranie nie panowała całkowita

ciemność. Ledwie widoczna biała poświata unosiła się pośród czerni.

- Rozmazany cień. Tak, jakby poprzedni obraz trwał na

dal w ciemności. Czy kiedy to oglądasz, nie masz takiego

dziwnego poczucia uczestnictwa? Jakbyś sam był częścią tej

sceny?

Ryuji spojrzał Asakawie prosto w oczy i powoli mrugnął powiekami. Czarna kurtyna.

- Co? - szepnął Asakawa. - Czy ten czarny ekran to...

mrugnięcie powiek?

- Dokładnie! Chyba się nie mylę! Wszystko się zgadza.

Istnieją rzeczy, które postrzegamy wzrokiem, ale są też rze

czy, których obraz tworzy się tylko w naszym umyśle. A po

nieważ taki obraz nie powstaje na siatkówce, nie przerywa

go mruganie powiek. Kiedy patrzymy na coś gołym okiem,

obrazy tworzą się w zależności od siły światła, które oddziałuje na siatkówkę. Powiekami

mrugamy odruchowo, aby ochronić siatkówkę przed wyschnięciem. Czarna kurtyna to ten

ułamek sekundy, kiedy oczy są zamknięte.

Asakawie znów zrobiło się niedobrze. Kiedy po raz pierwszy oglądał film, zaraz po jego

zakończeniu pobiegł do toalety, ale teraz złowieszczy dreszcz, który przebiegł mu po plecach,

był o wiele gorszy. Asakawa nie mógł pozbyć się wrażenia, że jakaś obca istota wślizgnęła się

w jego ciało. Tego filmu nie nagrało żadne mechaniczne urządzenie. Nagrały go ludzkie oczy,

uszy, nos, język, skóra-wszystkie pięć zmysłów. Dreszcz, który nim wtedy wstrząsnął, był

czyimś cieniem, wnikającym w jego ciało przez zmysły. Asakawa oglądał obrazy na filmie z

tej samej perspektywy co ta istota w jego wnętrzu.

Kilka razy otarł dłonią czoło, ale nadal było mokre od potu.

- Czy wiesz, że... Hej, słuchasz mnie? Pomijając indywi

dualne różnice, mężczyzna mruga powiekami przeciętnie

dwadzieścia razy na minutę, a kobieta piętnaście. To ozna

cza, że film na tej kasecie prawdopodobnie nagrała kobieta.

Asakawa go nie słyszał.

- Hę, hę, hę. Co się z tobą dzieje? Wyglądasz, jakbyś już nie

żył. Jesteś blady jak trup - śmiał się Ryuji. - Spójrz na to z pozy

tywnej strony. Zrobiliśmy krok naprzód. Zbliżyliśmy się do roz

wiązania zagadki. Jeśli te obrazy powstały za pomocą zmysłów

konkretnej osoby, zaklęcie musi być jakoś związane z jej wolą.

Innymi słowy: może ona chce, żebyśmy coś dla niej zrobili.

Asakawa na chwilę stracił zdolność myślenia. Słowa Ry-ujiego rozbrzmiewały mu w

uszach, ale ich znaczenie do niego nie docierało.

- W każdym razie wiemy, co trzeba teraz zrobić. Musimy się dowiedzieć, kim jest ta osoba.

Albo kim była. Podejrzewam, że nie ma jej już na tym świecie. A więc musimy odgadnąć,

czego ta osoba pragnęła, kiedy jeszcze żyła. I to właśnie będzie zaklęcie, które nas ocali.

Ryuji puścił oko do Asakawy, jakby mówił: „No i jak się spisałem?".

Asakawa zjechał właśnie z autostrady numer 3 Tokio-Jo-kohama i kierował się na południe

trasą Jokohama-Yokosu-ka. Ryuji rozłożył siedzenie obok kierowcy i zapadł w głęboki,

spokojny sen. Dochodziła druga, ale Asakawa wcale nie był głodny.

Asakawa wyciągnął rękę, żeby obudzić Ryujiego, ale po chwili rozmyślił się. Nie dojechali

jeszcze na miejsce. Tak naprawdę Asakawa nie wiedział nawet dokładnie, gdzie jadą. Ryuji

powiedział mu tylko, żeby zawiózł go do Kamakury. Nie powiedział, po co. Ta niepewność źle

działała na Asaka-wę. Prowadził samochód nerwowo; wszystko wytrącało go z równowagi.

Ryuji spakował się w pośpiechu i obiecał, że wszystko wyjaśni w samochodzie. Ale kiedy już

ruszyli, stwierdził nagle: „Nie zmrużyłem oka wczoraj w nocy - obudź mnie w Kamakurze".

Po tych słowach natychmiast zasnął.

W Ashinie Asakawa zjechał z trasy Jokohama-Yokosuka i jeszcze pięć kilometrów

przejechał drogą na Kanazawę. Wreszcie dojechali do Kamakury. Ryuji spał już od dobrych

dwóch godzin.

-Jesteśmy na miejscu - powiedział Asakawa, potrząsając go za ramię. Ryuji przeciągnął się

jak kot, przetarł powieki

wierzchem dłoni, potem energicznie potrząsnął głową, mlaskając ustami.

- Aa, miałem taki przyjemny sen...

- Co teraz robimy?

Ryuji wyprostował się i wyjrzał przez okno, żeby sprawdzić, gdzie się znajdują.

-Jedź prosto tą drogą. Kiedy dojedziesz do bramy świątyni Hachimam, skręć w lewo i

zatrzymaj się.

Ryuji znowu się rozłożył, mówiąc:

- Może uda mi się jeszcze złapać końcówkę tego snu.

- Słuchaj, dojedziemy tam za pięć minut. Zamiast spać,

wytłumacz mi lepiej, po co tu przyjechaliśmy.

- Zobaczysz, kiedy dojedziemy na miejsce. - Ryuji oparł

kolana o deskę rozdzielczą i ponownie zasnął.

Asakawa skręcił w lewo i zatrzymał się. Na wprost nich znajdowały się dwa stare piętrowe

budynki. Tablica na murze głosiła „Muzeum Tetsuzo Miury".

- Zatrzymaj się na parkingu. - Ryuji otworzył oczy. Miał

zadowoloną minę. Pociągał nosem, jakby wąchał perfumy. -

Dzięki tobie udało mi się dokończyć sen.

- A co ci się śniło? - zapytał Asakawa, ciągle jeszcze trzy

mając dłonie na kierownicy.

- A jak myślisz? Śniło mi się, że latam. Uwielbiam takie

sny - parsknął Ryuji i z zadowoleniem oblizał wargi.

Muzeum Tetsuzo Miury sprawiało wrażenie miejsca opuszczonego i zaniedbanego. W

dużej sali na parterze znajdowały się fotografie i dokumenty. Niektóre wisiały na ścianach

oprawione w ramy, inne wystawione były w gablotkach za szkłem. Na głównej ścianie

przybita była tablica opisująca

osiągnięcia Miury. Dopiero kiedy Asakawa ją przeczytał, dowiedział się, kim był ten człowiek.

- Halo? Jest tu kto? - krzyknął Ryuji w głąb budynku. Nie

było żadnej odpowiedzi.

Tetsuzo Miura umarł dwa lata wcześniej, w wieku siedemdziesięciu dwóch lat. Był

emerytowanym profesorem Uniwersytetu Yokodai. Zajmował się przede wszystkim teorią

fizyki, zwłaszcza teoriami materii i dynamiką statystyczną. Jednak skromne muzeum

poświęcone było nie tyle jego osiągnięciom w dziedzinie fizyki, ile jego naukowym badaniom

zjawisk paranormalnych. Jak głosiła informacja na ścianie, teorie profesora zyskały

międzynarodowe uznanie, chociaż interesowała się nimi jedynie wąska grupa ludzi. Na

przykład Asakawa nigdy nie słyszał o kimś takim. Co mówiły te jego teorie? Asakawa zaczął

uważnie oglądać eksponaty na ścianach i w gablotkach, żeby się dowiedzieć. „Myśli zawierają

w sobie energię, a owa energia..." Asakawa nie doczytał dalej, bo usłyszał nagle, że ktoś

zbiega z piętra po schodach. Otworzyły się drzwi. Do sali zajrzał wąsaty mężczyzna około

czterdziestki. Ryuji-zbliżył się do niego i podał mu swoją wizytówkę. Asakawa postanowił

pójść za jego przykładem. Też sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.

- Nazywam się Takayama. Wykładam na Uniwersytecie

Fukuzawa - Ryuji odezwał się uprzejmym, spokojnym tonem.

Asakawa nie mógł się nadziwić, jak łatwo jego przyjaciel po

trafi zmieniać osobowość. Asakawa wyciągnął swoją wizytów

kę. Zorientowawszy się, że ma przed sobą profesora uniwer

syteckiego i dziennikarza, mężczyzna zrobił zdziwioną minę.

Szczególnie marszczył brwi nad wizytówką Asakawy.

- Niech się pan nie martwi. Chcemy tylko zasięgnąć pora

dy w pewnej kwestii.

- W jakiej? - Mężczyzna zmierzył ich podejrzliwym wzro

kiem.

- Szczerze mówiąc, miałem kiedyś przyjemność poznać

świętej pamięci profesora Miurę.

Mężczyźnie jakby ulżyło na te słowa. Wydawał się mniej spięty. Przyniósł trzy

składane krzesła i ustawił je w koło.

- Tak? Proszę, niech panowie siadają.

- To było jakieś trzy lata temu... tak, mniej więcej rok przed

śmiercią profesora. Moja Alma Mater zaproponowała, żebym

przeprowadził zajęcia na temat metody naukowej, i pomyśla

łem sobie wtedy, że dobrze byłoby zasięgnąć rady profesora...

- Poznał go pan tutaj, w tym domu?

- Tak. Przedstawił nas sobie profesor Takatsuka.

Mężczyzna uśmiechnął się, słysząc to nazwisko. A więc

nie musiał obawiać się tych ludzi. „Na pewno są po naszej stronie. Nie przyjechali tu, żeby

nas atakować".

- Rozumiem. Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Na

zywam się Tetsuaki Miura. Niestety, właśnie zabrakło mi wi

zytówek.

- A więc jest pan...

- Tak, jestem synem profesora. Ale nie zasługuję na to

nazwisko.

- Naprawdę? Nie wiedziałem, że profesor miał tak wybit

nego syna.

Asakawa z trudem powstrzymał się od śmiechu. To był dopiero widok! Ryuji

rozmawiał z kimś ledwie dziesięć lat od siebie starszym i nazywał go „wybitnym synem".

Tetsuaki Miura oprowadził ich po muzeum. Po śmierci profesora grupa jego studentów

postanowiła zebrać w jednym miejscu materiały, które gromadził przez lata, i udostępnić

jego dom zwiedzającym. Sam Tetsuaki przyznał ze skruszoną miną, że wbrew życzeniom

ojca nie został badaczem zjawisk paranormalnych, tylko otworzył obok muzeum pensjonat

i zajął się jego prowadzeniem.

-Niestety, robię interes nie tylko na reputacji ojca, ale także na jego ziemi. Mówiłem już,

że nie jestem godny mojego nazwiska. - Tetsuaki uśmiechnął się smutno. Do jego

pensjonatu przyjeżdżały przede wszystkim wycieczki szkolne - głównie kółka fizyczne i

biologiczne, chociaż od czasu do czasu zjawiały się też grupy zajmujące się badaniem

zjawisk parapsychologicznych. Szkolne kółka zainteresowań zawsze potrzebowały

jakiegoś pretekstu, żeby wyjechać na wycieczkę. Muzeum było tutaj swego rodzaju

przynętą.

- A właśnie... - Ryuji wyprostował się na krześle i usiło

wał skierować rozmowę na właściwe tory.

- Och, proszę mi wybaczyć. Pewnie zanudzam panów tym

gadaniem. Zatem, co panów tu sprowadza?

Widać było, że Tetsuaki nie ma talentu do nauk ścisłych. Był zwykłym handlowcem,

który na miarę swoich możliwości dostosował się do sytuacji. Asakawa czuł, że Ryuji

gardzi tym człowiekiem.

- Szczerze mówiąc, chcemy kogoś odszukać.

- Kogo?

- No właśnie, nie wiemy, niestety, jak ta osoba się nazy

wa. Dlatego tu przyjechaliśmy.

- Proszę mi wybaczyć, ale nie rozumiem. - Tetsuaki zrobił

zmartwioną minę, jakby chciał poprosić gościa, żeby mówił

jaśniej.

- Nie wiemy nawet, czy ta osoba jeszcze żyje. Jesteśmy

pewni tylko jednego: jest to ktoś obdarzony zdolnościami,

jakich nie mają zwykli ludzie.

Ryuji zawiesił głos i obserwował reakcję Testuakiego. Widać było, że ten od razu

zrozumiał, o co chodzi.

- Pański ojciec posiadał prawdopodobnie najwięcej tego

rodzaju informacji. Mówił mi, że dzięki siatce kontaktów,

którą sam stworzył, zgromadził z całej Japonii listę osób ob

darzonych zdolnościami paranormalnymi. Podobno przecho

wywał te dane tutaj.

Tetsuaki zachmurzył się. Chyba nie chcą, żeby przeszukał wszystkie te dokumenty tylko

dla jednego nazwiska?

- Tak, oczywiście, mamy tutaj te dane. Ale jest ich ogrom

nie dużo. Poza tym większość tych ludzi to i tak oszuści. -

Tetsuaki zbladł na myśl o tym, że znowu będzie musiał prze

jrzeć wszystkie te papiery. Studenci ojca porządkowali je przez

kilka miesięcy. Zgodnie z życzeniem zmarłego, uwzględnili

również niepewne przypadki, przez co zbiór rozrósł się do

potężnych rozmiarów.

- Proszę się nie martwić, nie chcemy panu sprawiać kło

potu. Jeśli pan pozwoli, sami, we dwóch, przejrzymy wszyst

kie dokumenty.

- Bardzo proszę, są w archiwum na górze. Ale zanim pa

nowie coś postanowią, najpierw radzę zobaczyć ten zbiór. -

Tetsuaki wstał. Ci dwaj wyraźnie nie mieli pojęcia, jak dużo

materiałów znajduje się w archiwum. Kiedy zobaczą te wszystkie

półki, na pewno odechce im się szukania. Zaprowadził ich na piętro.

Archiwum mieściło się w pokoju naprzeciw schodów. Kiedy tam weszli, zobaczyli dwa

długie regały - w każdym znajdowało się siedem półek z segregatorami. Każdy segregator

zawierał akta czterdziestu przypadków. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że segregatorów

jest około tysiąca. Asakawa nie zauważył reakcji Ryujiego, ale sam pobladł na ten widok.

Umrzemy obaj w tym ciemnym pokoju, zanim coś znajdziemy. Czy nie ma innego sposobu?"

Ryuji nawet się nie zająknął. Zapytał tylko:

- A więc możemy to przejrzeć?

- Proszę bardzo. - Tetsuaki został jeszcze chwilę w archi

wum, po części dlatego, że zdziwiło go zachowanie Ryujiego,

a po części z ciekawości, czy ci dwaj naprawdę myślą, że coś

tu znajdą. Obserwował ich przez chwilę; potem zrezygnował.

- Mam dużo pracy - powiedział, wychodząc.

Kiedy zostali sami, Asakawa zwrócił się do Ryujiego.

- Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? - zapytał zachryp

niętym głosem. Szyja bolała go od rozglądania się po archi

wum. Były to jego pierwsze słowa od wejścia do muzeum.

Segregatory stały na półkach w porządku chronologicznym,

zaczynając od roku 1956, a kończąc na 1988. Dopiero śmierć

Miury w 1988 roku położyła kres badaniom, które prowadził

przez trzydzieści dwa lata.

- Mamy mało czasu, więc powiem ci, co robić. Ja zacznę

od dokumentów z 1956 roku. Ty zacznij od 1960.

Asakawa ostrożnie wyciągnął segregator i przerzucił kilka stron. Akta każdego przypadku

zawierały przynajmniej

jedną fotografię, imię, nazwisko i adres danej osoby oraz karteczkę z krótkim opisem.

- Czego mam szukać?

- Zwracaj uwagę na nazwiska i adresy. Szukamy kobiety

z wyspy Izu Oshima.

- Kobiety? - Asakawa przechylił głowę i spojrzał na Ryujiego

pytającym wzrokiem.

- Pamiętasz tę staruszkę na filmie? Mówiła komuś, że

w przyszłym roku urodzi córeczkę. Chyba nie zwracała się

do mężczyzny, prawda?

Ryuji miał rację. Mężczyźni nie mogą rodzić dzieci.

Zaczęli przeglądać kartotekę. Była to dość prosta, ale monotonna czynność.

Asakawa zapytał, w jaki sposób powstały te zbiory, i Ryuji opowiedział mu całą

historię.

Profesor Miura zawsze interesował się zjawiskami nadprzyrodzonymi. W latach

pięćdziesiątych rozpoczął eksperymenty z udziałem osób o paranormalnych

zdolnościach. Jednak nie dały one rezultatów na tyle wiarygodnych, żeby mógł

sformułować naukową teorię. Osoby obdarzone nadprzyrodzonymi zdolnościami nie

potrafiły powtórzyć publicznie czynności, które wcześniej wykonywały bez trudu.

Potrzebowały maksymalnej koncentracji, żeby zademonstrować swoje umiejętności.

Profesor Miura szukał więc osoby zdolnej wykazać się swoją mocą o każdej porze i w

każdych warunkach. Miura wiedział, że jeśli jasnowidz, z którym przeprowadzał

eksperymenty, zawiedzie w obecności świadków, on sam zostanie uznany za oszusta.

Zdawał sobie sprawę, że jest w Japonii jeszcze wiele obdarzonych nadprzyrodzonymi

zdolnościami osób, o których on nie wie. Postanowił więc

odnaleźć ich jak najwięcej. Tylko jak miał to zrobić? Nie mógł przecież spotkać się ze

wszystkimi tymi ludźmi i osobiście sprawdzić ich zdolności jasnowidzenia, telepatii czy

teleki-nezy. Wymyślił więc pewną metodę. Wszystkim osobom, które mogły posiadać

takie zdolności, wysyłał w zapieczętowanej kopercie kawałek kliszy. Prosił je, aby bez

otwierania koperty siłą umysłu odcisnęły na kliszy pewien obraz lub wzór, a następnie

odesłały mu przesyłkę w nienaruszonym stanie. Fotografia parapsychiczna to jedna z

podstawowych zdolności paranormalnych; ludzie, którzy potrafili ją wykonywać,

zwykle posiadali również dar jasnowidzenia. W 1956 roku Miura z pomocą byłych

studentów pracujących w redakcjach czasopism i wydawnictwach zaczął gromadzić

informacje o osobach obdarzonych nadprzyrodzonymi zdolnościami. Studenci pomogli

mu zbudować sieć kontaktów, dzięki którym natychmiast docierały do niego ze

wszystkich zakątków Japonii pogłoski o takich przypadkach. Jednak po obejrzeniu

odesłanych mu klisz Miura stwierdził, że tylko mniej więcej jedna na dziesięć osób

deklarujących paranormalne zdolności, naprawdę takie zdolności ma. Reszta potrafiła

jedynie umiejętnie otworzyć kopertę i zamienić kliszę. Oczywiste przypadki oszustwa

Miura odrzucał natychmiast, ale przypadki niejasne kazał zachować. W ten właśnie

sposób powstał ogromny zbiór informacji, który Asakawa miał teraz przed sobą. W

miarę upływu czasu siatka informacyjna Miury stawała się coraz lepsza, szczególnie

dzięki rozwojowi mass mediów i udziałowi coraz większej liczby byłych studentów.

Archiwum rozrastało się ciągle aż do jego śmierci.

- Rozumiem - szepnął Asakawa. - A więc stąd wzięły się

tutaj te wszystkie dane. Ale skąd wiesz, że nazwisko osoby,

której szukamy, też znajduje się pośród tych papierów?

- Nie wiem tego na pewno. Ale jest to całkiem prawdopo

dobne. Pomyśl tylko, co ta kobieta zrobiła. Sam wiesz, że istnie

ją osoby, które potrafią wykonywać fotografie parapsychiczne.

Ale umiejętność rzutowania obrazów na kineskop telewizyjny

bez pomocy żadnych urządzeń należy do rzadkości. Jest to umie

jętność najwyższego rzędu. Osoba obdarzona taką mocą musi

zostać zauważona, choćby nawet tego nie chciała. Trudno mi

uwierzyć, żeby siatka Miury przepuściła coś takiego.

Asakawa musiał się zgodzić, że prawdopodobieństwo istotnie jest duże. Powrócił do

czytania z większym zapałem.

- A właściwie dlaczego kazałeś mi zacząć od roku 1960?

- Podniósł nagle głowę znad dokumentów.

- Pamiętasz tę scenę w filmie, kiedy pojawia się telewi

zor? To dość stary model, nawet jeden z pierwszych, z lat

pięćdziesiątych albo z początku sześćdziesiątych.

- Ale przecież to nie znaczy...

- Zamkniesz się wreszcie? Wiadomo, że kierujemy się tu

taj tylko przypuszczeniami.

Asakawa był zły na siebie, że tak łatwo się denerwuje. Ale w końcu miał ku temu powody.

Rozmiary archiwum były ogromne, a mieli niewiele czasu. Właściwie dziwne by było, gdyby

się nie denerwował.

W tym momencie Asakawa zauważył pośród akt nazwę „Izu Oshima".

- Hej! Mam coś! - wykrzyknął radośnie. Ryuji obejrzał się

zdziwiony i spojrzał na dokumenty.

Motomachi, Izu Oshima. Teruko Tsuchida, lat 37". Data stempla pocztowego 14 lutego

1960. Czarno-biała fotografia z rysą podobną do błyskawicy, na czarym tle. Opis stwierdzał:

Badana dołączyła list, w którym przewidziała, że na kliszy pojawi się wzór podobny do

krzyża. Brak śladów naruszenia koperty".

- No i co? - Asakawa drżał z podniecenia, czekając na re

akcję Ryujiego.

- To niewykluczone. Na wszelki wypadek zapisz nazwi

sko i adres. - Ryuji powrócił do swoich akt. Asakawa cieszył

się, że tak szybko znalazł pasujący przypadek, ale rozczaro

wał go brak entuzjazmu Ryujiego.

Upłynęły dwie godziny. Nie znaleźli żadnej innej kobiety z Izu Oshimy. Większość

przesyłek pochodziła albo z Tokio, albo z otaczającego stolicę regionu Kanto. Po jakimś czasie

Tetsuaki przyniósł im herbatę. Wychodząc, rzucił kilka cynicznych uwag. Pracowali coraz

wolniej, męczyły im się ręce. Siedzieli tu już od dwóch godzin, a nie udało im się nawet

przejrzeć wszystkich dokumentów z jednego roku.

Wreszcie Asakawa jakimś cudem przebrnął przez rok 1960. Kiedy rozpoczynał

przeglądanie kartoteki z roku 1961, przypadkiem zerknął na Ryujiego. Siedział nieruchomo na

podłodze, ze skrzyżowanymi nogami, głowę oparł na otwartym segregatorze. „Czy ten idiota

zasnął?" Asakawa wyciągnął rękę, żeby go dotknąć, ale w tej samej chwili Ryuji wydał z siebie

zduszony jęk.

- Umieram z głodu! Może byś poszedł i wziął na wynos

jakieś jedzenie i dwie herbaty wu longl Aha, i zarezerwuj nam

nocleg w Le Petit Pension Soleil.

- Co ty gadasz?

- To ten pensjonat, który prowadzi syn Miury.

- Wiem. Ale dlaczego mam tam z tobą nocować?

- A co? Nie chcesz?

- Przecież nie mamy czasu wylegiwać się w pensjonatach.

- Nawet jeśli ją niedługo znajdziemy, nie mamy jak do

stać się teraz na Izu Oshimę. Dzisiaj już nigdzie nie pojedzie

my. Nie sądzisz, że lepiej będzie dobrze się wyspać i zebrać

siły na jutro?

Na myśl o tym, że będzie musiał nocować razem z Ryujim w pensjonacie, Asakawa

odczuwał nieopisany wstręt. Ale nie było innego wyjścia, więc zrezygnowany poszedł po

jedzenie i powiedział synowi Miury, że zostaną na noc. Potem razem z Ryujim zjedli

kolację i wypili herbatę. Była siódma. Potrzebowali tej krótkiej przerwy.

Asakawie zdrętwiały ręce i kark. Przed oczami latały mu ciemne plamki. Zdjął okulary i

przysunął segregator tak blisko twarzy, że mógłby lizać kartki. Wiedział, że musi maksymalnie

wytężyć uwagę, bo inaczej może coś przeoczyć. Ale ta świadomość męczyła go

jeszcze bardziej.

Dziewiąta. Ciszę archiwum przerwał szalony wrzask Ry-ujiego: „Hura! Znalazłem! A

więc tu się ukrywała!".

Asakawa rzucił się na kartotekę, którą Ryuji trzymał w rękach. Usiadł obok niego i z

powrotem założył okulary. Przeczytał:

Izu Oshima, Sashikiji. Sadako Yamamura, lat 11". Data stempla pocztowego 29

sierpnia 1958. „Badana dołączyła notkę, w której przewidziała, że na kliszy pojawi się jej

nazwisko. Nie ma wątpliwości, że dziewczynka naprawdę posiada

nadprzyrodzoną moc". Załączona była fotografia przedstawiająca znakyama, czyli

góra", nakreślony białymi liniami na czarnym tle. Asakawa widział już kiedyś taki znak.

- To na pewno ona - szepnął drżącym głosem. Na kasecie,

zaraz po scenie eksplozji wulkanu Mihara, pojawiał się znak

góra", dokładnie taki sam jak ten na kliszy. Poza tym w dzie

siątej scenie na ekranie starego telewizora widać było znak

sada. Kobieta nazywała się Sadako Yamamura.

-1 co o tym myślisz? - zapytał Ryuji.

- Nie ma żadnych wątpliwości. To ona.

Asakawa odzyskał straconą nadzieję. Więc jednak istniała choćby niewielka szansa. Po

raz pierwszy pomyślał sobie, że być może zdążą na czas.

6

16 października, wtorek

10.15. Ryuji i Asakawa znajdowali się na pokładzie wodolotu, który opuścił właśnie port w

Atami. Pomiędzy Atami a wyspą Oshima nie kursował żaden prom; musieli więc zostawić

samochód na parkingu obok hotelu Atami Korakuen. Asakawa ciągle jeszcze ściskał w

dłoni kluczyki.

Mieli przybyć na Oshimę za godzinę. Wiał silny wiatr i zanosiło się na deszcz.

Większość pasażerów nie wychodziła na pokład; kulili się w środku, na zarezerwowanych

miejscach. Asakawa i Ryuji nie mieli wcześniej czasu, żeby sprawdzić prognozę pogody,

ale teraz zdali sobie sprawę, że chyba zbliża się tajfun. Fale były duże i kołysały statkiem

mocniej niż zwykle.

Popijając gorącą kawę z puszki, Asakawa jeszcze raz rozmyślał o wszystkim, co się do

tej pory zdarzyło. Nie wiedział, czy powinni być dumni z tego, że tak daleko zaszli, czy też

powinni robić sobie wyrzuty, że nie wpadli na trop „Sadako Yamamury" i nie pojechali na

Izu Oshimę dużo wcześniej. O wszystkim zadecydowało odkrycie, że czarna kurtyna,

która co jakiś czas na chwilę zakrywała ekran, to mruganie ludzkich powiek. Obrazów na

filmie nie zarejestrowała kamera, tylko ludzki narząd zmysłu. To znaczy, że ta nieznana

kobieta skierowała swoją energię na włączone wideo w domku B-4 i w ten sposób

stworzyła nie fotografię parapsychiczną, lecz parapsychiczny film. Bez wątpienia było to

oznaką paranormalnych zdolności o niezmiernej mocy. Ryuji domyślił się, że taka osoba na

pewno będzie się wyróżniać w swoim otoczeniu, postanowił jej poszukać i faktycznie

odnalazł jej imię ł nazwisko. Oczywiście nie mieli jeszcze pewności, że „Sadako

Yamamura" jest dokładnie tą osobą, której szukają. Na razie była tylko podejrzaną. Jechali

na wyspę Oshima, żeby sprawdzić swoje przypuszczenia.

Morze burzyło się; statek unosił się wysoko na falach i opadał gwałtownie. Asakawę

ogarnęło złe przeczucie. Czy to na pewno dobry pomysł, aby obaj jechali na Oshimę? A

jeśli przyjdzie tajfun i nie będą mogli opuścić wyspy? Kto wtedy uratuje jego żonę i

dziecko? Wyznaczony termin był coraz bliżej. 22.04, pojutrze.

Asakawa zapadł się głębiej w fotel i grzał dłonie o puszkę.

- Wiesz, ciągle trudno mi w to uwierzyć. Że ludzka istota

potrafi dokonać czegoś takiego.

- Nieważne, czy ty w to wierzysz, czy nie - odpowiedział

Ryuji, nie podnosząc głowy znad mapy wyspy Oshima. -1 tak

jesteś świadkiem rzeczywistego zjawiska. To, z czym mamy

teraz do czynienia, jest tylko małą cząstką nieustannie zmie

niającego się fenomenu.

Ryuji złożył mapę.

- Słyszałeś o Wielkim Wybuchu, prawda? Naukowcy twier

dzą, że wszechświat powstał dwadzieścia bilionów lat temu

na skutek gigantycznej eksplozji. Sam mogę matematycznie

przedstawić strukturę wszechświata, od jego początku do

końca. To wszystko kwestia równań różniczkowych. Więk

szość zjawisk we wszechświecie można wyrazić za ich po

mocą. Dzięki nim potrafimy obliczyć, jak wyglądał wszech

świat sto milionów lat temu, dziesięć bilionów lat temu, na

wet sekundę czy dziesiątą część sekundy po pierwotnym

wybuchu. Ale. A l e. Choćbyśmy nie wiem jak daleko się cof

nęli, choćbyśmy nie wiem jak trafnie wszystko wyrazili, i tak

nigdy nie dowiemy się, jak wyglądał wszechświat w punk

cie z e r o, w samym momencie eksplozji. I jeszcze coś. W ja

ki sposób skończy się wszechświat? Czy się rozszerza, czy

kurczy? Widzisz, nie znamy początku ani nie znamy końca;

znamy jedynie to, co istnieje pomiędzy. I takie właśnie,

mój przyjacielu, jest życie.

Ryuji dał Asakawie kuksańca w ramię.

- Chyba masz rację. Kiedy przeglądam albumy ze starymi

zdjęciami, mam jakie takie pojęcie o tym, jak wyglądałem

w wieku trzech lat albo tuż po narodzinach.

- A widzisz? Ale co istnieje przed narodzinami? Co dzieje

się po śmierci? Tego właśnie nie wiemy.

- Po śmierci? Kiedy umieramy, wszystko się kończy. Zni

kamy i tyle, prawda?

- A umarłeś kiedyś?

- Nie. - Asakawa z zapałem pokręcił głową.

- Więc nie wiesz. Nie wiesz, gdzie człowiek udaje się po

śmierci.

- Chcesz powiedzieć, że są na świecie duchy?

- Nic takiego nie twierdzę. Mówię tylko, że nie wiem. Ale

w kwestii początków życia, wszystko nabiera większego sen

su, jeśli przyjmiemy, że istnieje dusza. Całe to bajdurzenie

współczesnych biologów molekularnych mnie nie przekonu

je. Co oni właściwie mówią? „Weź po sto z dwudziestu róż

nych aminokwasów, włóż je do jednej miski, wymieszaj, do

daj trochę energii elektrycznej i voila, mamy proteinę, budu

lec życia". I naprawdę chcą, żebyśmy w to uwierzyli? Równie

dobrze mogliby nam powiedzieć, że wszyscy jesteśmy dzieć

mi Boga - to przynajmniej łatwiej jest zaakceptować. Osobi

ście uważam, że w momencie narodzenia mamy do czynie

nia z zupełnie innym rodzajem energii. Tak jakby działała tu

siła czyjejś woli.

Ryuji pochylił się w stronę Asakawy, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nagle

zmienił temat.

- A tak swoją drogą, zauważyłem, że czytałeś teorie pro

fesora, tam w muzeum. Coś ciekawego?

Słowa Ryujiego przypomniały Asakawie, że rzeczywiście zaczął coś czytać. „Myśli

zawierają w sobie energię, a owa energia..."

- Przeczytałem chyba coś o tym, że myśli są energią.

-1 co jeszcze?

- Nie zdążyłem dokończyć.

- Hę, hę. Szkoda. Przerwałeś w najlepszym miejscu. Zawsze śmieszyło mnie to, że profesor w naukowy sposób potrafił stwierdzać rzeczy, które zaszokowałyby normalnych ludzi. Staruszek głosił przede wszystkim, że myśl jest formą życia i ma własną energię.

- Co? Czyli że myśli w naszej głowie mogą się stać żywy

mi istotami?

- Tak. Coś w tym stylu.

- To dość radykalna hipoteza.

- Masz rację, ale podobne poglądy istniały na świecie jesz

cze przed Chrystusem. Myślę, że możesz to twierdzenie po

traktować jako alternatywną teorię życia.

Ryuji zamilkł i nagle jakby całkowicie stracił zainteresowanie rozmową. Znów pochylił

się nad mapą.

Asakawa rozumiał, przynajmniej częściowo, o co chodziło Ryujiemu, ale trudno mu

było to zaakceptować. „Nie wiem, czy uda nam się wytłumaczyć naukowo zjawisko, z

którym mamy do czynienia. Ale to nie zmienia faktu, że to dzieje się naprawdę. A

ponieważ dzieje się naprawdę, musimy to potraktować jako coś rzeczywistego, nawet jeśli

tego do końca nie rozumiemy. Teraz musimy się skupić przede wszystkim na

rozszyfrowaniu zaklęcia i ocaleniu własnej skóry. Nie mamy czasu na odkrywanie

sekretów działania sił nadprzyrodzonych". Niektóre uwagi Ryujiego były trafne, ale

Asakawa najbardziej potrzebował teraz prostych odpowiedzi.

Im dalej wypływali w morze, tym mocniej kołysało statkiem. Asakawa bał się, że

dostanie choroby morskiej. Za każdym razem, kiedy o tym pomyślał, czuł mdłości. Ryuji

przysypiał na swoim fotelu, ale nagle poderwał się i wyjrzał przez okno. Na powierzchni

morza tworzyły się ciemnoszare fale, a w oddali widać było zarys wyspy.

- Wiesz, Asakawa, jedno nie daje mi spokoju.

-Co?

- Te dzieciaki, które obejrzały wideo... Dlaczego zlekceważyły zaklęcie?

Ten znowu swoje.

- To chyba oczywiste? Myślały, że to nieprawda.

- Też tak na początku przypuszczałem. To by tłumaczyło,

dlaczego dla kawału skasowały ten fragment. Ale przypo

mniało mi się właśnie pewne zdarzenie z liceum, kiedy by

łem na wycieczce z drużyną lekkoatletyczną. Kiedyś w środ

ku nocy wpadł do pokoju Saito. Pamiętasz Saito, co? Miał tro

chę nie po kolei w głowie. Było nas w drużynie dwunastu,

wszyscy spaliśmy w jednym pokoju. Ten idiota wpada nagle,

cały się trzęsie, szczęka zębami i wrzeszczy: „Widziałem du

cha!". Podobno poszedł do ubikacji i kiedy otworzył drzwi,

zauważył dziewczynkę. Kucała obok kosza na śmieci pod

umywalką i płakała. Jak myślisz, wyłączając mnie, jaka była

reakcja pozostałych dziesięciu chłopaków?

- Pewnie trochę mu wierzyli, a trochę się z niego śmiali.

Ryuji pokręcił głową.

- Tak jest w horrorach albo w serialach telewizyjnych. Na

początku nikt nie traktuje niczego poważnie, a potem po

twór powoli zabija wszystkich bohaterów, prawda? Ale w ży

ciu jest inaczej. Wszyscy bez wyjątku mu uwierzyli. Cała dzie

siątka. I wcale nie byli większymi tchórzami od innych. Mo

żesz przeprowadzić taki eksperyment na różnych grupach

ludzi - otrzymasz ten sam wynik. W każdym człowieku tkwi

naturalne, fundamentalne poczucie strachu; to instynkt,

z którym się rodzimy.

- Więc mówisz, że coś tu nie gra? Że te dzieciaki powinny

bardziej przejąć się filmem?

Słuchając tego, co mówił Ryuji, Asakawa przypomniał sobie wyraz twarzy Yoko, kiedy

zobaczyła maskę demona. Zastanawiał się wtedy, skąd takie dziecko wie, że maski demona

należy się bać.

- Hmm. Sceny tego filmu nie układają się w żadną opo

wieść i same w sobie nie są takie straszne. Więc może rze

czywiście łatwo je potraktować jako żart. Ale czy te dzieciaki

nie miały przynajmniej jakichś wątpliwości? A co ty byś zro

bił? Gdyby ktoś ci powiedział, że umrzesz, jeśli nie zastosu

jesz się do jego wskazówek, to czy nawet gdybyś w to nie

wierzył, nie zrobiłbyś tego na wszelki wypadek? Chociaż jed

na osoba z tej grupy powinna się wyłamać! Jeśli wstydzili

się okazać słabość przed innymi, mogli przecież odczynić klą

twę po kryjomu, już po powrocie do Tokio.

Asakawę znów ogarnęły pesymistyczne myśli. Tak naprawdę sam się już wcześniej nad

tym zastanawiał. „A jeśli okaże się, że nie da się uniknąć klątwy?"

- Może to było związane z czymś, czego nie byli w stanie

zrobić, więc wmówili sobie, że film jest tylko żartem...

Asakawie przyszedł do głowy pewien scenariusz. Co będzie, jeśli ta kobieta została

zamordowana? Może wysłała wiadomość do świata żywych, prosząc, żeby ktoś pomścił

jej śmierć i w ten sposób przywrócił spokój jej duszy?

- Hę, hę, wiem, o czym tak myślisz. Zastanawiasz się, co

ty byś zrobił w takiej sytuacji.

Asakawa zadawał sobie, pytanie: co by zrobił, gdyby uratowanie życia wymagało

zabicia kogoś? Czy potrafiłby zabić obcego człowieka, żeby ocalić własne życie? A już

najbardziej dręczyła go myśl: „Jeśli rzeczywiście okaże się, że takie jest

polecenie, który z nas je wykona?". Otrząsnął się gwałtownie. „Natychmiast przestań

myśleć o takich rzeczach!" Na razie powinien tylko modlić się w duchu, aby życzenie tej

Sadako Yamamury nie przerastało możliwości zwykłego śmiertelnika.

Wyspę widać było coraz wyraźniej; powoli wyłaniała się przed nimi przystań w porcie

Motomachi.

- Słuchaj, Ryuji. Chciałem cię o coś poprosić - powiedział

z naciskiem Asakawa.

- Co takiego?

-Jeśli nie zdążę na czas... to znaczy, jeśli... - Słowo „umrę" nie mogło Asakawie przejść

przez gardło. - Jeśli rozszyfrujesz zaklęcie następnego dnia, czy mógłbyś... Wiesz, moja

żona i dziecko...

Ryuji przerwał mu.

- Oczywiście. Nic się nie martw. Możesz na mnie polegać.

Uratuję żonusię i dzidziusia.

Asakawa wyjął wizytówkę i napisał na odwrocie numer telefonu.

- Każę im jechać do domu rodziców Shizu w Ashikadze

i powiem, żeby tam zostały, dopóki nie rozwiążemy zagadki.

Tutaj masz numer. Dam ci go teraz, żeby nie zapomnieć.

Ryuji włożył wizytówkę do kieszeni, nawet na nią nie patrząc.

Przez głośniki zapowiedziano właśnie, że statek cumuje w Motomachi na wyspie

Oshima. Asakawa miał zamiar zadzwonić do domu jeszcze z portu i nakłonić żonę, żeby

na jakiś czas pojechała do rodziców. Nie wiedział, kiedy wróci do Tokio. Możliwe, że

zabraknie mu czasu i skończy tutaj, na

Oshimie. Nie mógł dopuścić do tego, żeby Shizu i Yoko zostały same w ciasnym

mieszkaniu, przerażone tym, co je czeka. Przechodzili przez pomost na molo, kiedy Ryuji

zapytał:

- Hej, Asakawa, czy żona i dziecko naprawdę aż tyle zna

czą w życiu?

To pytanie nie pasowało do Ryujiego. Asakawa zaśmiał się i odpowiedział:

- Sam się kiedyś przekonasz.

Ale w głębi duszy Asakawa nie wierzył, że Ryuji potrafiłby założyć normalną rodzinę.

Na molo na Oshimie wiatr był silniejszy niż na przystani w Atami. Nad ich głowami

chmury pędziły z zachodu na wschód, a pod stopami betonowa konstrukcja trzęsła się z

siłą uderzających w nią fal. Nie padało tak mocno, ale krople deszczu, niesione przez wiatr,

uderzały Asakawę prosto w twarz. Żaden z nich nie miał parasola. Wcisnęli ręce w

kieszenie kurtek i zgarbieni szybkim krokiem przemierzali molo łączące ląd z oceanem.

Turystom wyszli na powitanie miejscowi, trzymając reklamy wypożyczalni

samochodów i pensjonatów. Asakawa rozglądał się za osobą, która miała po nich wyjść.

Zanim wsiedli na statek w porcie w Atami, Asakawa skontaktował się ze swoim biurem i

poprosił o numer telefonu do biura na Oshimie. Dzięki temu udało mu się uzyskać pomoc

korespondenta o nazwisku Hayatsu. Żadna z krajowych organizacji prasowych nie miała na

Oshimie pełnej redakcji; wszyscy zatrudniali miejscowych jako niezależnych

korespondentów. Te osoby śledziły życie wyspy i jeśli zdarzyło się coś ciekawego,

zgłaszały to do głównego biura. Do ich obowiązków należało również udzielanie pomocy

dziennikarzom wysyłanym na wyspę w poszukiwaniu materiałów do konkretnych

artykułów. Hayatsu pracował wcześniej dla „Daily News", a kiedy przeszedł na emeryturę,

przeniósł się na Oshimę. Był odpowiedzialny za wiadomości nie tylko z Oshimy, ale także

ze wszystkich siedmiu wysp w archipelagu Izu. Jeśli zaobserwował lub usłyszał coś

interesującego, nie musiał czekać na reportera z centrali. Wolno mu było przysyłać własne

artykuły. Hayatsu miał na wyspie dobrze rozwiniętą siatkę kontaktów. Asakawa miał

nadzieję, że współpraca z nim przyspieszy tok dochodzenia.

W rozmowie telefonicznej Hayatsu odpowiedział pozytywnie na prośbę Asakawy i

obiecał, że wyjdzie po niego na przystań. Ponieważ nigdy wcześniej się nie spotkali,

Asakawa opisał swój wygląd i powiedział, że przyjedzie w towarzystwie przyjaciela.

Teraz za plecami usłyszał czyjś głos.

- Przepraszam, czy pan Asakawa?

-Tak.

-Jestem Hayatsu, tutejszy korespondent. - Podał im parasole i uśmiechnął się

dobrodusznie.

- Proszę wybaczyć, że powiadomiliśmy pana tak niespo

dziewanie. Naprawdę jesteśmy wdzięczni za pomoc.

W drodze do samochodu Asakawa przedstawił Hayatsu Ryujiego. Wiatr dął tak głośno,

że prawie wcale się nie słyszeli. Mogli porozmawiać dopiero, kiedy wsiedli do środka. Z

zewnątrz samochód wydawał się dość mały, ale wewnątrz miał zaskakująco dużo miejsca.

Asakawa usiadł na przednim siedzeniu, a Ryuji na tylnym.

- Chcą panowie jechać od razu do domu Takashiego Yamamury?

- zapytał Hayatsu, obiema rękami ściskając kierowni

cę. Jak na mężczyznę po sześćdziesiątce, miał wyjątkowo

bujne włosy, chociaż prawie wszystkie były siwe.

- A więc znalazł pan już rodzinę Sadako Yamamury? -

Przez telefon Asakawa powiedział Hayatsu, że chcieliby roz

mawiać z kimś o tym nazwisku.

- To mała miejscowość. Kiedy wspomniał pan, że chodzi

o Yamamurę z Sashikiji, od razu wiedziałem, o kim mowa.

Tylko jedna rodzina nosi to nazwisko. Yamamura jest ryba

kiem. W sezonie letnim prowadzi w swoim domu mały pen

sjonat. Mogliby panowie tam dzisiaj przenocować. Jak pa

nowie sądzą? Oczywiście z przyjemnością zaoferowałbym

nocleg u siebie, ale moje mieszkanie jest dość ciasne i za

niedbane. Obawiam się, że nie czuliby się panowie swobod

nie. - Hayatsu roześmiał się. Mieszkali z żoną sami, ale nie

przesadzał, kiedy mówił, że nie mają miejsca nawet dla

dwóch gości.

Asakawa spojrzał na Ryujiego.

- W porządku. Możemy tam przenocować.

Samochodzik Hayatsu pędził w stronę dzielnicy Sashikiji, na południowym krańcu wyspy.

To znaczy, pędził jedynie w miarę możliwości, bo obwodnica, która biegła naokoło wyspy,

była zbyt wąska i kręta, żeby można było na niej rozwinąć dużą prędkość. Wszystkie

samochody, które mijali, miały niewielkie rozmiary. Czasami po prawej stronie otwierał się

przed nimi widok na ocean i wtedy odgłosy wiatru zmieniały się. Morze odbijało w sobie

ciemny, ołowiany kolor nieba

i od czasu do czasu wznosiło się gwałtownie, wyrzucając w górę białe bałwany. Gdyby nie

te krótkie błyski bieli, trudno byłoby powiedzieć, gdzie kończy się niebo, a zaczyna morze

albo gdzie kończy się morze, a zaczyna ląd. Im dłużej przyglądali się morskiemu

krajobrazowi, tym bardziej przygnębiał ich ten ponury widok. W radiu rozległy się syreny

ostrzegające przed tajfunem, i nagle niebo pociemniało jeszcze bardziej. Skręcili w prawo

na rozwidleniu dróg i natychmiast po obu stronach wyrosły rzędy krzewów kameliowych.

Pod gałęziami widać było ich korzenie, suche i splątane; długie lata wiatrów i deszczów

wymyły spod nich ziemię. Liście kamelii były mokre i śliskie - Asakawa miał wrażenie, że

pędzą przez jelita olbrzymiego potwora.

- Dojeżdżamy już do Sashikiji - powiedział Hayatsu. -

Ale nie sądzę, by Sadako Yamamura jeszcze tu mieszkała.

Może Takashi Yamamura coś wam powie. Z tego, co słysza

łem, jest kuzynem jej matki.

- A ile ta Sadako może mieć teraz lat? - zapytał Asakawa.

Już od jakiegoś czasu Ryuji siedział skulony w fotelu i nie

odzywał się ani słowem.

- Hmm. Ja jej nigdy nie widziałem. Ale, jeśli jeszcze żyje,

to musi mieć jakieś czterdzieści dwa-czterdzieści trzy lata.

Jeśli jeszcze żyje? Asakawa zastanawiał się, dlaczego Hayatsu tak się wyraził. Może

Sadako zaginęła? Znów ogarnęły go wątpliwości. A jeśli okaże się, że nikt nie wie, czy ona

żyje, czy nie? Może zabrnęli w ślepy zaułek?

Samochód zatrzymał się wreszcie przed piętrowym domem z tablicą „Yamamura".

Dom stał na łagodnym wzniesieniu, z którego rozciągał się piękny widok na ocean. Przy

dobrej pogodzie musiał być naprawdę imponujący. Daleko, na pełnym morzu, majaczył

trójkątny zarys wyspy. Była to Toshima.

- Kiedy jest ładna pogoda, można stąd zobaczyć Nijimę, Shikinejimę, i nawet

Kozushimę - powiedział z dumą Hayatsu, wskazując ręką na południe.

- Czego dokładnie mam się dowiedzieć o tej kobiecie?

Związała się z tym teatrem w 1965 roku? Chyba żartujesz. Dwadzieścia pięć lat temu? -

Yoshino przemawiał sam do siebie. - Nawet po roku bardzo trudno jest odnaleźć ślad

przestępcy. A co dopiero po dwudziestu pięciu latach!"

- Dowiedz się wszystkiego, czego tylko możesz. Musimy

sprawdzić, jakie życie prowadziła ta kobieta, co teraz robi,

czego chce.

Yoshino westchnął. Przytrzymał słuchawkę ramieniem i przysunął sobie notes z brzegu

biurka.

- ...ile ona miała wtedy lat?

- Osiemnaście. Skończyła szkołę na Oshimie i od razu prze

niosła się do Tokio, gdzie związała się z grupą teatralną Teatr

do Góry.

- Na Oshimie? - Yoshino skrzywił się i przestał na chwilę

pisać. - A skąd ty właściwie dzwonisz?

- Z Sashikiji, na wyspie Izu Oshima.

- A kiedy chcesz wrócić?

-Jak najszybciej.

- Wiesz, że zbliża się do was tajfun?

- Jasne, że Asakawa o tym wiedział, jednak dla Yoshino cała ta sprawa przybrała nagle

nierealny wymiar. Był nawet nieco rozbawiony. Asakawa ma „termin" pojutrze, a

tymczasem utknął na Oshimie i nawet nie wiadomo, czy zdoła uciec przed tajfunem.

- Dawali jakieś rady dla podróżujących? - Asakawa nie

znał jeszcze szczegółów sytuacji.

- Nie jestem pewien, ale o ile wiem, mają chyba zamiar

wstrzymać wszystkie loty i zawiesić transport wodny.

Asakawa zbyt był zajęty szukaniem Sadako Yamamury, żeby dowiedzieć się czegoś

konkretnego o tajfunie. Nie do końca zdawał sobie sprawę, że może utknąć na wyspie. Miał

wprawdzie złe przeczucie, już kiedy schodził ze statku na molo na Oshimie. Teraz, kiedy to

przeczucie się potwierdziło, poczuł jeszcze większy niepokój. Zamilkł ze słuchawką w dłoni.

- Hej, nie martw się! Jeszcze niczego nie odwołali. - Yoshi

no próbował go pocieszyć. Potem zmienił temat. - A więc ta

kobieta... Sadako Yamamura. Prześledziłeś jej losy aż do roku

1965,tak?

- Mniej więcej - odpowiedział Asakawa. Nagle zdał sobie

sprawę, że za szybą budki telefonicznej wiatr jest coraz sil

niejszy, a morskie fale ryczą coraz głośniej.

- I nie masz już nic więcej? Ślad urywa się na tym te

atrze? To niemożliwe!

- Niestety. Mam tylko tyle. Sadako Yamamura, urodzona

w Sashikiji na wyspie Izu Oshima w 1947 roku, córka Shizuko

Yamamury... hej, zapisz to sobie. Shizuko Yamamura.

W 1947 roku miała dwadzieścia dwa lata. Zostawiła swoją

nowo narodzoną córeczkę Sadako z babcią i uciekła do Tokio.

- Dlaczego zostawiła dziecko na wyspie?

- Chyba przez mężczyznę. To też sobie zapisz: Heihachiro

Ikuma. Był wtedy profesorem psychiatrii. On i Shizuko Yamamura

byli kochankami.

- Czy to znaczy, że Sadako jest dzieckiem Shizuko i Ikumy?

- Nie mam na to niezaprzeczalnych dowodów, ale może

my chyba tak założyć.

-1 nigdy się nie pobrali, tak?

- Tak. Heihachiro Ikuma miał już rodzinę.

A więc był to zakazany romans. Yoshino polizał grafit ołówka.

- W porządku, mów dalej.

- Na początku 1950 roku Shizuko nagle, po raz pierwszy

od trzech lat, zjawia się w rodzinnej miejscowości. Zaczyna

zajmować się Sadako i przez jakiś czas mieszka na wyspie.

Ale pod koniec roku znowu ucieka, tym razem zabierając ze

sobą córkę. Przez następne pięć lat nie wiadomo w ogóle,

gdzie przebywają Shizuko i Sadako ani co robią. Ale w poło

wie lat pięćdziesiątych kuzyn Shizuko, który do dzisiaj miesz

ka na wyspie, dowiaduje się, że o Shizuko z jakiejś przyczy

ny jest w kraju głośno.

- Była wplątana w jakiś skandal?

- Nie mam na ten temat jasnych informacji. Ten kuzyn

powiedział mi tylko, że zaczął nagle słyszeć plotki o Shizuko.

Ale kiedy pokazałem mu wizytówkę i zobaczył, że pracuję

dla prasy, dodał: „Jeśli jest pan dziennikarzem, to pewnie wie

pan więcej ode mnie". Z tego, co mówił, wywnioskowałem,

że mniej więcej w latach 1950-1955 Shizuko i Sadako miały

związek z czymś, co wywołało poruszenie w mediach. Ale

wiadomości z lądu rzadko docierały wtedy na wyspę...

- Więc chcesz, żebym sprawdził, z jakiego powodu znalaz

ły się w mediach?

- Czytasz w moich myślach.

- Nie bądź głupi. Przecież to oczywiste.

- To nie wszystko. W 1956 roku Shizuko powraca na wy

spę i przywozi ze sobą Sadako. Wygląda strasznie, jakby

dużo przeszła, ale nie chce odpowiadać na żadne pytania

kuzyna. Zamyka się w sobie, mruczy coś pod nosem bez ładu

i składu. Aż pewnego dnia rzuca się do wnętrza wulkanu -

góry Mihara. Popełnia samobójstwo. Miała trzydzieści je

den lat.

- A więc chcesz, żebym dowiedział się także, dlaczego się

zabiła.

- Bardzo cię proszę. - Nie odkładając słuchawki, Asakawa

skłonił się. Jeśli rzeczywiście utknie na tej wyspie, to Yoshi

no będzie jego ostatnią deską ratunku. Asakawa żałował, że

tak lekkomyślnie przyjechali na wyspę we dwóch. Do zbada

nia takiej małej wioski jak Sashikiji wystarczyłby sam Ryuji.

Asakawa tymczasem mógł zostać w Tokio i czekać na wiado

mości; razem z Yoshino mogliby tam szukać informacji. W ten

sposób zyskaliby więcej czasu.

- W porządku, zrobię, co mogę. Ale mam tu chyba za mało

ludzi.

- Zadzwonię od Oguriego i poproszę, żeby ci kogoś przysłał.

- Byłoby świetnie.

Chociaż Asakawa to powiedział, nie bardzo wierzył, że Oguri spełni jego prośbę. Zawsze

narzekał, że brakuje mu ludzi. Chyba nie będzie chciał marnować dla niego cennej siły

roboczej.

- A więc Shizuko popełnia samobójstwo, a Sadako zosta

je na Sashikiji pod opieką kuzyna matki. Ten kuzyn prowadzi

teraz pensjonat. - Asakawa chciał już dodać, że zatrzymali

się z Ryujim właśnie w tym pensjonacie, ale stwierdził, że to

niepotrzebny szczegół.

- W następnym roku Sadako, będąc w czwartej klasie szko

ły podstawowej, staje się sławna na całą okolicę, bo przepo

wiada eksplozję Mihary. Rozumiesz? Mihara wybuchła w 1957

roku. Sadako przepowiedziała dokładnie dzień i godzinę wy

buchu.

- To jest coś. Gdybyśmy mieli u siebie taką kobietę, nie

potrzebowalibyśmy Komitetu do spraw Prognozowania Trzę

sień Ziemi.

Dzięki tej przepowiedni sława Sadako rozniosła się po całej wyspie i w ten sposób

dowiedzieli się o niej współpracownicy profesora Miury. Asakawa pomyślał sobie jednak,

że tego nie musi tłumaczyć Yoshino. Powie mu tylko to, co najważniejsze...

- Po tym wydarzeniu mieszkańcy wyspy zaczęli przycho

dzić do Sadako i prosić ją, żeby przepowiedziała im przyszłość.

Ale ona zawsze odmawiała. Mówiła, że nie ma takich zdol

ności.

- Mówiła tak przez skromność?

- Nie wiadomo. Kiedy skończyła szkołę, natychmiast wy

jechała do Tokio. Jakby tylko na to czekała. Rodzina na Oshimie

dostała od niej jedną jedyną pocztówkę. Pisała, że zdała

egzamin i przyjęto ją do zespołu Teatru Do Góry. Od tamtej

pory nie mieli od niej żadnych wiadomości. Na wyspie nie

ma ani jednej osoby, która by coś o niej wiedziała.

- Czyli Teatr Do Góry to nasz jedyny trop, tak?

- Niestety.

- W porządku. Powiedz mi tylko, czy wszystko dobrze

zrozumiałem. A więc mam się dowiedzieć, w jaki skandal była

wplątana Shizuko Yamamura, dlaczego skoczyła do wulkanu

i co stało się z jej córką po tym, jak wstąpiła do zespołu Te

atru Do Góry. Innymi słowy, mam zdobyć wszelkie możliwe

informacje o matce i córce, tak?

- Właśnie.

- Od kogo mam zacząć?

-Co?

- Chcesz, żebym najpierw znalazł informacje o matce czy

o córce? Nie mamy zbyt dużo czasu.

Oczywiście, przede wszystkim musiał dowiedzieć się, co się stało z Sadako.

- Mógłbyś zacząć od córki?

- Dobra. Jutro z samego rana pójdę do biura Teatru Do

Góry.

Asakawa spojrzał na zegarek. Dopiero minęła szósta. W teatrze na pewno jeszcze

przez jakiś czas będą trwały próby.

- Yoshino, nie jutro. Powiedz, że zrobisz to dzisiaj.

Yoshino westchnął ciężko i potrząsnął głową.

- Słuchaj, Asakawa. Mam tyle swoich rzeczy do zrobienia

- nie pomyślałeś o tym? Do rana muszę jeszcze tyle napisać.

Nawet jutro nie bardzo... -Yoshino urwał. Nie chciał dać Asakawie

odczuć, że powinien być mu wdzięczny. W takich sy

tuacjach zawsze starał się zachowywać po męsku.

- Błagam cię. Mój termin wypada pojutrze. - Asakawa

wiedział, ile pracy wymaga ich zawód, i bał się za bardzo

naciskać na Yoshino. Pozostawało mu tylko w milczeniu czekać na jego decyzję.

- Ale... a niech to! Spróbuję załatwić to dzisiaj. Ale nic nie

obiecuję.

- Dziękuję. Jestem zobowiązany. - Asakawa skłonił się

i chciał odwiesić słuchawkę.

- Hej, zaczekaj chwilę. Mam jeszcze jedno ważne py

tanie.

-Jakie?

- Jaki jest związek pomiędzy tym, co zobaczyłeś na fil

mie, i Sadako Yamamurą?

Asakawa odpowiedział dopiero po chwili. -Jeśli ci powiem, nie

uwierzysz.

- Skąd wiesz?

- Tego filmu nie nagrała żadna kamera - Asakawa odcze

kał chwilę, żeby Yoshino dobrze zrozumiał te słowa. - Obra

zy na filmie to rzeczy, które Sadako widziała na własne oczy,

i te, które powstały w jej wyobraźni, fragmenty przedstawio

ne jeden po drugim, bez żadnego kontekstu.

- Hę? - Yoshino przez moment zabrakło słów.

- Widzisz, mówiłem, że mi nie uwierzysz.

- Czyli że są to jakby fotografie parapsychiczne?

- Nie wiem, czy to określenie w pełni oddaje skalę tego

zjawiska. To coś znacznie bardziej skomplikowanego. Ona

sprawiła, że te obrazy pojawiły się w telewizji! Ta kobieta

potrafi rzutować ruchome obrazy na kineskop telewizora.

- To co ona jest? Wytwórnia filmowa? - Yoshino zaśmiał

się z własnego dowcipu. Asakawa nie potrafił się na niego za

to gniewać. Rozumiał, dlaczego Yoshino próbuje obrócić tę

sprawę w żart. Stał przy telefonie i w milczeniu słuchał beztroskiego śmiechu kolegi.

21.40. Yoshino wchodził po schodach prowadzących na ulicę ze stacji Yotsuya Sanchome

na linii metra Marunouchi. Na górze uderzył w niego gwałtowny podmuch wiatru i musiał

obiema rękami przytrzymać czapkę, żeby nie spadła. Rozejrzał się wokoło w

poszukiwaniu remizy strażackiej, przy której miał skręcić. Zauważył ją zaraz na rogu.

Dojście do celu zajęło mu mniej więcej minutę.

Na chodniku stała tablica Teatr Do Góry. Strzałka wskazywała na schody, prowadzące

w dół, do piwnicy. Z jej głębi dochodziły głosy młodych mężczyzn i kobiet. Śpiewali i recytowali.

Pewnie zbliżała się premiera, więc siedzieli tutaj i przeprowadzali próby, dopóki

chodziło metro. Yoshino nie zajmował się kulturą, ale potrafił domyślić się takich rzeczy.

Musiał jednak przyznać, że czuł się dość dziwnie, wchodząc na próbę przedstawienia

teatralnego. Zwykle pisał artykuły o sprawach kryminalnych.

Schody do piwnicy były zrobione ze stali i dźwięczały przy każdym kroku. Jeśli

założyciele teatru nie przypomną sobie Sadako Yamamury, to wątła nić, na której

utrzymywały się wszystkie nadzieje Asakawy, pęknie, a historia życia tej tajemniczej

dziewczyny ponownie pogrąży się w mroku. Teatr Do Góry założono w 1957 roku, a

Sadako przyłączyła się do zespołu w roku 1965. W teatrze pracowało jeszcze tylko czterech

członków-założycieli. Jednym z nich był człowiek o nazwisku Uchimura,

dramatopisarz i reżyser, który pełnił funkcję dyrektora teatru.

Yoshino wręczył wizytówkę młodej stażystce, która stała przy wejściu na salę prób, i

powiedział, że chce rozmawiać z Uchimurą.

- Ktoś do pana z „Daily News" - powiedziała stażystka

silnym aktorskim głosem do dyrektora, który siedział pod

ścianą i przyglądał się grze zespołu. Uchimurą odwrócił się

zaskoczony. Ponieważ Yoshino był przedstawicielem prasy,

Uchimurą podszedł do niego z szerokim uśmiechem na twa

rzy. Grupy teatralne zawsze odnosiły się do dziennikarzy nie

zwykle uprzejmie. Nawet najdrobniejsza wzmianka na stro

nach poświęconych kulturze mogła mieć decydujący wpływ

na sprzedaż biletów. Ponieważ za tydzień mieli premierę

nowego spektaklu, Uchimura myślał, że Yoshino przyszedł

obejrzeć próbę. Dziennikarze z „Daily News" nigdy nie po

święcali Teatrowi Do Góry wiele uwagi; Uchimura czarował

więc Yoshino, ile tylko mógł, żeby jak najlepiej wykorzystać

tę okazję. Ale kiedy Yoshino przedstawił mu prawdziwy po

wód wizyty, Uchimura całkowicie stracił zainteresowanie jego

osobą. Nagle okazało się, że jest bardzo zajęty. Rozejrzał się

po sali, jakby kogoś szukał. Wreszcie zauważył niskiego ak

tora około pięćdziesiątki.

- Chodź tu, Shin - zawołał mężczyznę piskliwym gło

sem. Yoshino poczuł nagle dziwną niechęć do dyrektora.

Może wywołał ją zbyt poufały ton, jakim dyrektor zwrócił

się do starszego mężczyzny? A może jego przesadnie dłu

gie, niezgrabne kończyny, które w połączeniu z wysokim,

kobiecym głosem sprawiały dość osobliwe wrażenie. W każ

dym razie Yoshino wzdrygnął się. „Co za odmieniec", po

myślał.

- Shin, kochanie, występujesz dopiero w drugim akcie.

Bądź tak słodki i porozmawiaj z tym panem o Sadako Yamamurze,

dobrze? Pamiętasz tego dziwoląga, co?

Yoshino rozpoznał Shina po głosie. To on dubbingował po japońsku zachodnie filmy

wyświetlane w telewizji. Shin Ari-ma był bardziej znany z głosu niż ze swojej pracy

scenicznej. A w końcu należał do grupy założycieli Teatru Do Góry.

- Sadako Yamamura? - Arima podrapał się po łysiejącej

głowie, szukając w pamięci wspomnień sprzed ćwierć wie

ku. - A, ta Sadako Yamamura! - Skrzywił się. Najwyraźniej

dobrze ją zapamiętał.

- Pamiętasz? To dobrze. Tu mamy próbę, więc weź go do

mojego gabinetu, dobrze? - Uchimura skłonił się i wrócił do

zgromadzonych na scenie aktorów. Kiedy ponownie zajął

swoje miejsce w fotelu, znów stał się poważnym i wynios

łym dyrektorem.

Otworzyli drzwi gabinetu z tabliczką „Prezes". Arima wskazał Yoshino miejsce na

skórzanej kanapie i powiedział: „Proszę siadać". Jeśli był to pokój prezesa, to znaczy, że

teatr działał na zasadzie małego przedsiębiorstwa. Dyrektor pełnił funkcje podobne do

funkcji prezesa spółki.

- A więc, co pana tu sprowadza w taką pogodę? - Zmę

czony próbą Arima poczerwieniał na twarzy; miał spocone

czoło, ale jego oczy śmiały się dobrodusznie. Dyrektor spra

wiał wrażenie człowieka, który podczas rozmowy nieustan

nie próbuje odgadnąć myśli drugiej osoby; natomiast Arima

był człowiekiem prostodusznym, zawsze udzielał szczerych

odpowiedzi i niczego nie ukrywał. Od osobowości udzielają

cego wywiad zależy zwykle, czy idzie on gładko, czy nie.

- Przepraszam, że pana niepokoję. Wiem, że jest pan za

jęty. - Yoshino usiadł na krześle i wyjął notes. Przyłożył dłu

gopis do kartki, w pozie pełnej gotowości.

- Nie sądziłem, że ktoś będzie jeszcze kiedyś pytał o Sadako

Yamamurę. A już na pewno nie teraz. To było tyle lat

temu.

Arima przypomniał sobie lata młodości. Ile by dał, żeby mieć znowu tyle energii co

wtedy! Byli pełni sił i entuzjazmu, kiedy razem z grupą przyjaciół uciekli z komercyjnego

teatru, w którym wcześniej pracowali, i założyli nowy zespół.

- Panie Arima, parę minut temu, kiedy próbował pan so

bie przypomnieć tę osobę, powiedział pan „t a Sadako Yamamura".

Co dokładnie miał pan na myśli?

- Ta dziewczyna - zaraz, zaraz - kiedy ona do nas dołą

czyła? Istnieliśmy chyba zaledwie od kilku lat. Dopiero roz

wijaliśmy skrzydła i co roku staraliśmy się przyjąć jak naj

więcej osób. A ta Sadako była dziwna.

- Co było w niej dziwnego?

- Hmm... - Arima oparł głowę na dłoni i zamyślił się.

A właściwie dlaczego wydaje mi się, że była dziwna?"

- Miała jakieś znaki szczególne?

- Nie, tak z wyglądu to była całkiem zwyczajna dziew

czyna. Może trochę za wysoka. I bardzo mało mówiła. Za

wsze była sama.

- Sama?

- Tak, stażyści zwykle bardzo się ze sobą zaprzyjaźniają.

A ona zawsze stroniła od innych.

W każdej grupie są takie osoby, pomyślał Yoshino. Niemożliwe, że tylko z tego

powodu Arima tak ją zapamiętał.

- Jak by ją pan opisał jednym zdaniem?

- Jedym zdaniem? Hmm. Było w niej coś przerażającego

- Arima stwierdził to bez zająknięcia. Wcześniej Uchirmira

nazwał Sadako „dziwolągiem". Yoshino zrobiło się żal osiemnastolatki,

którą wszyscy oceniali w taki sposób. Zaczął wy

obrażać sobie jakiegoś potwora.

- A co pana w niej przerażało?

Kiedy Arima zaczął się nad tym zastanawiać, zdziwił się w duchu, że tak wyraźnie

pamięta stażystkę, która była z nimi tylko przez rok, dwadzieścia pięć lat temu. Jakieś

zamglone wspomnienie nie dawało mu spokoju. Coś się wydarzyło, coś, dzięki czemu jej

osoba tak bardzo zapadła mu w pamięć.

- Ach, pamiętam! To było dokładnie w tym pokoju. - Ari

ma rozejrzał się po gabinecie prezesa. W myślach zobaczył

nawet dokładnie, jak ustawione były meble jeszcze wtedy,

kiedy w tym pomieszczeniu znajdowało się główne biuro. -

Wie pan, od początku istnienia naszego teatru przeprowa

dzaliśmy próby w tym budynku, ale kiedyś mieliśmy o wie

le mniej miejsca. Tu, gdzie teraz jesteśmy, znajdowało się

główne biuro. Tam stały szafki na ubrania i mniej więcej

w tym miejscu pokój dzieliła ścianka z matowego szkła...

Tak, a tam - Arima wskazał ręką - był telewizor, teraz stoi

tam inny model.

- Telewizor? - Yoshino zmrużył oczy i poprawił długopis

w dłoni.

- Tak. Taki czarno-biały.

- Aha. I co się stało? - ponaglił go Yoshino.

- Skończyła się próba i prawie wszyscy poszli do domu.

Nie byłem zadowolony ze swojego występu, więc przyszedłem

tutaj, żeby jeszcze raz przećwiczyć rolę. Stałem tam, widzi pan... - Arima pokazał na

drzwi. - Wszedłem do biura i przez matową szybę zauważyłem, że telewizor jest

włączony. Pomyślałem sobie: No cóż, ktoś ogląda telewizję. Niech pan pamięta, że to nie

było złudzenie. Stałem po drugiej stronie ścianki i nie widziałem dokładnie, co jest na

ekranie, ale widziałem migające czarno-białe światło. Nie było głosu. W pokoju panował

półmrok i kiedy znalazłem się po drugiej stronie ścianki, chciałem zobaczyć, kto siedzi

przed telewizorem. Spojrzałem tej osobie prosto w twarz. Była to Sadako Yama-mura. Ale

kiedy stanąłem obok niej, zobaczyłem, że na ekranie nic nie ma. Naturalnie od razu

pomyślałem, że wyłączyła go, kiedy mnie zauważyła. Wtedy nie miałem jeszcze żadnych

podejrzeń. Ale...

Arima przerwał, jakby nie chciał dalej opowiadać.

- Proszę, niech pan mówi dalej.

- Odezwałem się do niej. Powiedziałem: „Pospiesz się, bo

nie zdążysz na ostatni pociąg". I włączyłem lampkę na biur

ku. Ale nie chciała się zapalić. Była wyłączona z kontaktu.

Schyliłem się, żeby włożyć wtyczkę, i dopiero wtedy to za

uważyłem: telewizor też był wyłączony z kontaktu.

Arima przypomniał sobie wyraźnie, jakie ciarki poczuł na plecach, kiedy zobaczył, że

wtyczka od telewizora leży na podłodze.

Yoshino chciał się upewnić, czy dobrze usłyszał.

- A więc widział pan włączony telewizor, mimo że wtycz

ka była wyjęta z kontaktu?

- Tak. Mówię panu. Aż dostałem dreszczy! Od razu pod

niosłem głowę i spojrzałem na Sadako. Dlaczego ona tak siedzi

przed wyłączonym telewizorem? Nie spojrzała na mnie, tylko dalej wpatrywała się w

ekran z lekkim uśmiechem na ustach.

Arima pamiętał wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Ten epizod musiał na nim

wywrzeć głębokie wrażenie.

-1 powiedział pan o tym komuś?

- Oczywiście. Powiedziałem Uchiemu... to znaczy Uchimurze

- to nasz dyrektor, którego miał pan okazję poznać.

I Shigemoriemu.

- Shigemoriemu?

- To był założyciel naszego zespołu. Uchimura jest naszym

drugim dyrektorem.

- Rozumiem. I jak pan Shigemori zareagował na pańską

opowieść?

- Powiedziałem mu to, kiedy grał w madżonga, ale był

zafascynowany. Zawsze czuł słabość do kobiet i chyba od ja

kiegoś czasu miał Sadako na oku; planował, że ją zdobędzie.

Tamtego wieczoru trochę za dużo wypił, mówił różne szalo

ne rzeczy, na przykład: „Dzisiaj przypuszczani atak na miesz

kanie Sadako". Nie wiedzieliśmy, co robić. To tylko pijackie

gadanie - nie mogliśmy go brać na serio, ale też nie mogli

śmy tego zignorować. Wreszcie wszyscy rozeszli się do do

mów, a Shigemori został sam. Nie dowiedzieliśmy się nigdy,

czy rzeczywiście poszedł tej nocy do mieszkania Sadako, czy

nie. Bo następnego dnia, kiedy Shigemori pojawił się na pró

bie, był zupełnie innym człowiekiem. Blady i milczący usiadł

na krześle, nie odzywając się do nikogo słowem. I tak umarł,

na tym krześle, jakby nagle zasnął.

Yoshino podniósł głowę, zaniepokojony.

-Jaka była przyczyna śmierci?

- Paraliż serca. Teraz chyba mówią na to „nagłe ustanie

akcji serca". Przepracowywał się przed premierą; myślę, że

trochę przesadził.

- A więc nikt nie wie, czy coś zaszło między Sadako a Shigemorim?

- zapytał Yoshino z naciskiem. Arima zdecydowa

nie pokręcił głową. „Nic dziwnego, że wszyscy ją tutaj zapa

miętali", pomyślał Yoshino.

- Co się z nią potem stało?

- Odeszła z zespołu. Była z nami chyba tylko przez rok,

może dwa.

- A czym się zajmowała po tym, jak odeszła?

- Obawiam się, że w tej kwestii nie mogę panu pomóc.

- Co zwykle robią ludzie, którzy odchodzą z waszego teatru?

- Ci, którzy kochają sztukę, przeważnie wiążą się z in

nym teatrem.

- Myśli pan, że Sadako Yamamura mogła tak zrobić?

- To była inteligentna dziewczyna. I niezła aktorka. Ale

nie miała odpowiedniej osobowości. Wie pan, w tym zawo

dzie wszystko opiera się na umiejętności bycia z innymi ludź

mi. A ona nie miała do tego talentu.

- A więc możliwe, że całkiem rzuciła teatr. Tak pan uważa?

- Trudno powiedzieć.

- Czy zna pan kogoś, kto może wiedzieć, co się z nią stało?

- Może ktoś ze stażystów, którzy pracowali tu w tym sa

mym czasie.

- A ma pan ich nazwiska i adresy?

- Proszę zaczekać. - Arima wstał i podszedł do wbudowa

nych w ścianę półek. Od góry do dołu zapełniały je kartoteki

zawierające teczki, które kandydaci do zespołu składali przed egzaminem wstępnym. Arima

wyciągnął jedną kartotekę.

- Razem z nią w 1965 roku przyszło do nas ośmioro sta

żystów. - Arima pomachał teczkami.

- Mogę zobaczyć?

- Proszę bardzo.

W każdej teczce znajdowały się dwie fotografie: portret i zdjęcie całej sylwetki. Yoshino

starał się zachować spokój, wyciągając zdjęcia Sadako Yamamury. Spojrzał na fotografie.

- Dlaczego powiedział pan, że było w niej coś przeraża

jącego? - zapytał Yoshino, zaskoczony. Istniała zbyt duża roz

bieżność pomiędzy opisem Arimy a Sadako, którą Yoshino zo

baczył na zdjęciach. - Chyba pan żartuje. Co w niej może prze

rażać? Nigdy w życiu nie widziałem takiej ślicznej twarzy!

Zastanawiał się, dlaczego tak się wyraził - dlaczego powiedział „ślicznej twarzy" zamiast

ślicznej dziewczyny". Faktycznie, miała idealnie regularne rysy. Ale brakowało jej kobiecych

kształtów. Chociaż z drugiej strony, patrząc na zdjęcie całej sylwetki, musiał przyznać, że jej

wąska talia i drobne stopy były bardzo kobiece. Była piękna, a jednak ten okres dwudziestu

pięciu lat, który upłynął od jej zniknięcia, w jakiś sposób zniszczył jej obraz w pamięci

członków zespołu. Pamiętali ją jako „dziwoląga", kogoś przerażającego. Powinni ją przecież

zapamiętać jako „tę niesamowicie piękną kobietę". Yoshino był ciekawy tych

przerażających" cech, które z czasem zepchnęły na drugi plan uderzające piękno jej twarzy.

17 października, środa

Stojąc na skrzyżowaniu Omotesando i Aoyama-dori, Yoshino jeszcze raz zajrzał do

notesu. „6-1 Minami Aoyama, Kwatery Sugiyama". Taki był adres Sadako przed

dwudziestu pięciu laty. Nie podobał mu się ten adres. Doszedł ulicą Omotesando aż do

zakrętu. Oczywiście numerem 6-1 oznaczony był blok naprzeciwko Muzeum Nezu. Była

to obecnie jedna z najbogatszych dzielnic miasta i, tak jak Yoshino się obawiał, stały tam

jedynie eleganckie bloki z czerwonej cegły, na miejscu dawnych tańszych Kwater

Sugiyama.

Chyba zwariowałem! Myślałem, że znajdę tę kobietę po dwudziestu pięciu latach?"

Pozostało mu tylko odnaleźć innych stażystów, którzy przyłączyli się do zespołu w tym

samym czasie co Sadako. Yoshino odnalazł adresy tylko czterech spośród siedmiu osób,

które związały się z grupą tamtego roku. Jeśli żadna z tych osób nie będzie wiedziała nic o

Sadako, ślad urwie się całkowicie. Yoshino przeczuwał, że niestety tak właśnie się stanie.

Spojrzał na zegarek: dochodziła jedenasta. Pobiegł do

najbliższego sklepu z materiałami biurowymi, żeby wysłać faks do biura prasowego na

Oshimie. Chciał poinformować Asakawę o tym, czego dowiedział się do tej pory.

Asakawa i Ryuji siedzieli właśnie w tym „biurze prasowym", czyli w domu Hayatsu.

- Hej, Asakawa, uspokój się! - wrzasnął Ryuji na Asaka

wę, który krążył po pokoju tam i z powrotem. - Nie ma sen

su panikować!

Przez radio nadawano bez przerwy informacje o pogodzie: prędkość wiatru

maksymalna, ciśnienie barometryczne prawie takie jak w oku cyklonu, milibary, północne i

północno--wschodnie wiatry, obszary deszczów i nawałnic, fale sztormowe... Asakawa nie

mógł już tego słuchać.

W tej chwili centrum Tajfunu numer 21 znajdowało się na morzu, mniej więcej sto

pięćdziesiąt kilometrów od przylądka Omaezaki i przesuwało się w kierunku północno--

wschodnim z prędkością mniej więcej dwudziestu kilometrów na godzinę, z utrzymującą

się prędkością wiatru około czterdziestu metrów na sekundę. W takim tempie tajfun powinien

do wieczora dotrzeć do południowego brzegu wyspy Oshima. Statki i samoloty

zaczną pewnie kursować dopiero jutro - w czwartek. Przynajmniej tak przewidywał

Hayatsu.

- W czwartek! - burzył się Asakawa. „Mój termin wypa

da jutro o dziesiątej wieczorem! Pospiesz się, przeklęty taj

funie! Powiej tu sobie i znikaj; zamień się w depresję zwrot

nikową albo coś w tym stylu". - Kiedy, do cholery, będziemy

mogli się wydostać z tej wyspy?

Asakawa miał ochotę na kimś się wyładować, ale nie wiedział, na kim. „Nie

powinienem był tu przyjeżdżać. Cholernie

tego żałuję. W ogóle wszystkiego żałuję. Po co ja oglądałem tę kasetę? Po co

zainteresowałem się śmiercią Tomo-ko Oishi i Shuichiego Iwaty? Po co wziąłem wtedy

taksówkę?... Cholera".

- Człowieku, uspokój się? Nic nie osiągniesz tym narze

kaniem. - Ryuji chwycił Asakawę za rękę, zaskakująco delikat

nie. - Pomyśl tylko, a jeśli klątwę można powstrzymać tylko

tu, na tej wyspie? To przecież możliwe. Dlaczego te dzieciaki

nie postąpiły według wskazówek? Może nie miały pieniędzy,

żeby pojechać na Oshimę? W końcu nie możemy tego wy

kluczyć. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - po

staraj się w to uwierzyć i może wtedy trochę się uspokoisz.

- Aha, tylko że najpierw musimy rozszyfrować zaklęcie!

- Asakawa odepchnął rękę Ryujiego. Kątem oka zauważył, że

Hayatsu i jego żona Fumiko wymienili porozumiewawcze

spojrzenia. Śmiali się z nich: „Dorośli mężczyźni, a rozma

wiają o czarach!".

- To nie jest śmieszne! - Asakawa ruszył w ich stronę roz

gniewany, ale tym razem Ryuji mocniej złapał go za rękę i od

ciągnął na bok.

- Daj spokój. Tracisz tylko energię.

Widząc zdenerwowanie Asakawy, poczciwy Hayatsu czuł się prawie tak, jakby to była

jego wina, że zawieszono transport z powodu tajfunu. Na widok czyjegoś cierpienia zawsze

budziło się w nim współczucie. Modlił się w duchu, żeby plany Asakawy się powiodły. Czekali

na nadejście faksu z Tokio, ale Hayatsu zauważył, że takie bierne oczekiwanie wywołuje w

Asakawie jeszcze większy niepokój. Próbował jakoś rozładować sytuację.

- A jak tam pańskie dochodzenie? - zapytał łagodnie, sta

rając się uspokoić Asakawę.

- No cóż...

- Tu niedaleko mieszka ktoś, kto przyjaźnił się z Shizuko

Yamamurą w dzieciństwie. Jeśli pan chce, mogę po niego

zadzwonić. Może będzie miał coś ciekawego do powiedze

nia. W taką pogodę stary Gen na pewno nie wypłynął na

połów. Jestem przekonany, że się nudzi. Przyjdzie tu z przy

jemnością.

Hayatsu pomyślał, że jeśli znajdzie Asakawie jakieś zajęcie, odwróci jego uwagę od

obecnych kłopotów.

- Ma już prawie siedemdziesiąt lat, więc nie wiem, czy

będzie potrafił odpowiedzieć na wszystkie pytania. Ale chy

ba lepiej z nim porozmawiać, niż siedzieć tak bezczynnie

i czekać.

- W porządku...

Nie czekając na odpowiedź, Hayatsu odwrócił się i zawołał żonę z kuchni:

- Hej, zadzwoń do Genjiego i powiedz mu, żeby tu zaraz

przyszedł.

Jak przewidział Hayatsu, Genji ucieszył się z zaproszenia. Nic nie sprawiało mu większej

przyjemności niż opowiadanie o Shizuko Yamamurze. Miał sześćdziesiąt osiem lat; trzy lata

więcej niż Shizuko miałaby teraz. Jako dzieci bawili się razem, a kiedy oboje podrośli, Genji

zakochał się w Shizuko pierwszą młodzieńczą miłością. W miarę opowiadania w jego pamięci

odżywało coraz więcej wspomnień o ukochanej; powracały do niego wyraźne obrazy sprzed

lat. I być może dlatego, że znalazł się wreszcie ktoś, kto chciał go słuchać,

stary Genji rozgadał się na dobre. Opowieść o Shizuko była dla niego opowieścią o

młodości.

Asakawa i Ryuji dowiedzieli się sporo z tej miejscami zbyt ckliwej gadaniny starego

Genjiego. Jednak zdawali sobie sprawę, że nie mogą mu ufać do końca. Pamięć lubi

upiększać zdarzenia, a to wszystko zdarzyło się ponad czterdzieści lat temu. Mógł nawet

mylić Shizuko z jakąś inną kobietą. A może nie - pierwsza miłość to coś wyjątkowego;

trudno ją pomylić z inną.

Genji nie grzeszył elokwencją. Używał wielu mętnych określeń i słuchanie go było dość

męczące. Jednak w którymś momencie zaczął opowiadać o czymś, co zainteresowało Asakawę

i Ryujiego:

- Myślę, że Shizu zmieniła się przez ten kamienny posąg Ascety, który wyłowiliśmy z

morza. Tamtej nocy była pełnia Księżyca...

Staruszek twierdził, że nadprzyrodzona moc Shizuko miała jakiś związek z morzem i

pełnią Księżyca. Tej nocy, kiedy ją posiadła, Genji był razem z nią na łodzi, pomagał

wiosłować. Było to w 1946 roku, pod koniec lata; Shizuko miała dwadzieścia jeden lat, a

Genji dwadzieścia cztery. Jak na późne lato było bardzo gorąco; upał nie ustawał nawet z

nastaniem nocy - Genji opowiadał o wydarzeniach sprzed czterdziestu czterech lat, jakby to

było wczoraj.

W ten upalny wieczór Genji siedział na werandzie i wachlował się leniwie. Obserwował

odbicie nieba w oświetlonej księżycowym blaskiem powierzchni morza. Nagle ciszę

przerwała Shizu; wbiegła po wzgórzu prosto do jego domu i zawołała:

- Gen, wyciągaj łódź, wyruszamy na połów.

Zapytał o przyczynę, ale ona powiedziała tylko:

- Nigdy już nie będzie takiej pełni jak dzisiaj.

Genji siedział jak zauroczony i wpatrywał się w tę najpiękniejszą dziewczynę na

wyspie.

- Przestań się głupio gapić. Nie mamy czasu! - Pociągnęła

go za kołnierz, aż się podniósł z krzesła. Genji był przyzwy

czajony do tego, że Shizuko mu rozkazywała. Zapytał jednak:

- A co takiego będziemy łowić?

Wpatrując się w ocean, Shizuko rzuciła mu krótką odpowiedź:

- Posąg Ascety.

- Ascety?

Shizuko wyjaśniła smutnym głosem, że wcześniej tego dnia żołnierze okupanta wrzucili

kamienny posąg Ascety do morza.

W połowie wschodniego brzegu wyspy znajdowała się plaża zwana Plażą Ascety, z

małą jaskinią, którą nazywano Grotą Ascety. W jaskini stał kamienny posąg En no Ozunu,

słynnego buddyjskiego ascety, który w 699 roku znalazł się tutaj na wygnaniu. Od

urodzenia Ozunu obdarzony był wielkim darem mądrości, a dzięki długoletniej codziennej

dyscyplinie opanował też sztuki okultystyczne i mistyczne. Mówiono, że kiedy tylko chciał,

potrafił wezwać do siebie bogów lub demony. Potrafił też przepowiadać przyszłość, co

niestety przysporzyło mu wielu wrogów w świecie ksiąg, broni i władzy. Uznano go za

zbrodniarza niebezpiecznego dla społeczeństwa i zesłano na Izu Oshimę. Było to prawie

tysiąc trzysta lat temu. Ozunu zaszył się w małej jaskini na

plaży i poddał swoje życie jeszcze surowszej dyscyplinie. Uczył też mieszkańców wyspy

rolnictwa i rybołówstwa, a jego prawy charakter zyskał powszechne uznanie. Wreszcie

ułaskawiono go i pozwolono mu wrócić na ląd, gdzie założył zakon Shugendo. Podobno

spędził na wyspie tylko trzy lata, ale krążyło tu o nim mnóstwo opowieści. Według jednej z

legend, pewnego dnia w metalowych chodakach na nogach uniósł się w powietrze i

odleciał na górę Fudżi. Mieszkańcy wyspy do tej pory otaczali En no Ozunu wielką czcią.

Grota Ascety była najświętszym miejscem na Oshimie. Co roku, 15 czerwca, obchodzono

Święto Ascety.

Po zakończeniu drugiej wojny światowej, w ramach polityki prowadzonej przeciwko

sintoizmowi i buddyzmowi, oddziały okupanckie zabrały posąg En no Ozunu ze świątyni

w grocie i wrzuciły go do oceanu. Shizuko, która głęboko wierzyła w Ozunu, widziała całą

akcję. Ukryta w cieniu skał na cyplu Ślimaczy Nos, obserwowała, jak żołnierze zrzucają

posąg z amerykańskiej łodzi patrolowej do oceanu. Zapamiętała dokładnie, w którym

miejscu to zrobili.

Genji myślał, że się przesłyszał, kiedy Shizuko kazała mu wypłynąć na poszukiwanie

posągu. Miał silne ręce i był dobrym rybakiem, ale nigdy jeszcze nie próbował złowić kamiennego

posągu. Jednak ze względu na skryte uczucie, jakim darzył Shizuko, nie potrafił

jej odmówić. Chociaż było już późno, spuścił łódź na wodę. Miał nadzieję, że jeśli odda

Shizuko tę przysługę, dziewczyna poczuje się wobec niego zobowiązana. A zresztą, samo

to, że miał znaleźć się z nią na morzu sam na sam w tę piękną księżycową noc, wydawało

mu się czymś wspaniałym.

Rozpalili ogniska na Plaży Ascety i na cyplu Ślimaczy Nos, żeby się nie zgubić, i

wypłynęli w morze, posuwając się coraz dalej i dalej. Oboje dobrze znali ten kawałek

oceanu: układ dna morskiego, jego głębokość, gatunki ryb, które tam pływały. Ale zapadła

już noc i choćby nie wiem jak jasno świecił księżyc, pod powierzchnią wody nic nie było

widać. Genji nie miał pojęcia, jak Shizuko chce odnaleźć posąg. Ciągle wiosłując, zapytał

ją o to, ale nie odpowiedziała. Obejrzała się tylko, przez fale, na ogniska na plaży, żeby

sprawdzić, czy trzymają właściwy kurs. Nietrudno było ocenić, gdzie dokładnie się

znajdują: wystarczyło tylko oszacować odległość pomiędzy ogniskami a łodzią. Kiedy

przepłynęli już jakieś kilkaset metrów, Shizuko krzyknęła, żeby się zatrzymał.

Przeszła na rufę łodzi, pochyliła się nad powierzchnią wody i spojrzała w morską

głębinę.

- Odwróć się! - rozkazała Genjiemu.

Genji domyślił się, co zamierza Shizuko, i serce zabiło mu mocniej. Shizuko

wyprostowała się i zdjęła kimono. Szelest materiału ześlizgującego się z ciała pobudził

jego wyobraźnię; Genji wstrzymał oddech. Wtedy za plecami usłyszał plu-śnięcie; to

Shizuko wskoczyła do morza. Kiedy słone krople opryskały mu plecy, odwrócił się i

spojrzał. Shizuko przebierała nogami w wodzie. Długie, ciemne włosy związała kawałkiem

materiału; w zębach trzymała linę. Podskoczyła, wynurzając się z wody do pasa,

wzięła dwa głębokie oddechy i zanurkowała na samo dno morza.

Ile razy wynurzała głowę na powierzchnię, żeby zaczerpnąć powietrza? Ostatni raz nie

trzymała już w zębach liny.

Przywiązałam ją do Ascety. Wyciągnij go, proszę", powiedziała drżącym głosem.

Gen przesunął się na dziób łodzi i szarpnął za linę. Po chwili na pokład wspięła się

Shizuko, włożyła kimono i przysunęła się do Genjiego, żeby pomóc mu wyciągnąć posąg.

Ułożyli go pośrodku łodzi i skierowali się z powrotem do brzegu. Przez całą drogę powrotną

żadne z nich nie odezwało się słowem: W powietrzu wisiało coś, co nie pozwalało zadawać

pytań. Genji dziwił się, jak Shizuko zdołała znaleźć posąg w ciemności na dnie morza, ale

zapytał ją o to dopiero trzy dni później. Odpowiedziała, że oczy Ascety wezwały ją z głębi

oceanu. Zielone oczy posągu, pana bogów i demonów, pałały blaskiem na dnie ciemnego

morza... Tak twierdziła Shizuko.

Po tym wydarzeniu Shizuko zaczęła się źle czuć. Nigdy-przedtem nie bolała ją głowa, a

teraz bardzo często jej czaszkę przeszywał piekący ból. Tym atakom towarzyszyły zwykle

krótkie wizje. W jej umyśle na chwilę rozbłyskiwały obrazy, których nigdy przedtem nie

widziała. W niewytłumaczalny sposób po jakimś czasie te same sceny pojawiały się w

rzeczywistości. Genji pytał ją o szczegóły. Powiedziała mu, że kiedy wizje przyszłości

pojawiają się w jej umyśle, zawsze czuje wokół siebie ten sam zapach owoców cytrusowych.

Starsza siostra Genjiego wyszła za mąż i przeprowadziła się do Odawary. Kiedy umarła,

Shizuko zobaczyła jej śmierć, zanim to się stało. Ale świadomie Shizuko nie potrafiła przepowiadać

przyszłości. Te wizje po prostu przemykały jej przez myśli jak błyskawice, bez żadnego

ostrzeżenia. Nie wiedziała, dlaczego widzi akurat te rzeczy. Z tej przyczyny Shizuko

nigdy nie zgadzała się, żeby ludzie prosili ją o przepowie-dzenie przyszłości.

Następnego roku Shizuko wyjechała do Tokio, chociaż Genji za wszelką cenę próbował ją

zatrzymać. Tam poznała Heihachiro Ikumę i poczęła jego dziecko. Pod koniec tego samego

roku wróciła do rodzinnej miejscowości i urodziła dziewczynkę, Sadako.

Nie wiedzieli, kiedy skończy się opowieść Genjiego. Dziesięć lat później Shizuko rzuciła się

do wnętrza wulkanu Mihara. Genji najwyraźniej postanowił obarczyć winą za to jej kochanka,

Ikumę. Nie było w tym nic dziwnego; w końcu Ikuma był jego rywalem. Jednak ponieważ

Genji nie krył swojej niechęci do tego człowieka, trudno było znieść jego dalsze opowiadanie.

W rezultacie Asakawa i Ryuji dowiedzieli się od starca tylko tyle, że matka Sadako miała dar

widzenia przyszłości i że otrzymała go prawdopodobnie od kamiennego posągu En no Ozunu.

W tym momencie odezwał się faks. Wydrukował powiększenie zdjęcia portretowego

Sadako, które Yoshino znalazł w biurze Teatru Do Góry.

Asakawa poczuł dziwne wzruszenie. Widział tę kobietę po raz pierwszy, a przecież przez

krótki czas miał okazję doświadczyć tych samych wrażeń co ona i zobaczyć świat z tego

samego punktu widzenia. To tak, jakby w stłumionym świetle wschodzącego dnia po raz

pierwszy zobaczył twarz kochanki; jakby dowiedział się wreszcie, jak ona wygląda, po całej

nocy splatania nóg i rąk i orgazmów przeżywanych razem w ciemności.

Jej widok nie budził w Asakawie odrazy. Zresztą trudno się dziwić. Chociaż przesłane

faksem zdjęcie było trochę zamazane

na brzegach, nadal w pełni oddawało piękno regularnych rysów Sadako.

- Piękna kobieta, prawda? - powiedział Ryuji. Asakawa przypomniał sobie nagle Mai

Takano. Gdyby porównać je tylko z wyglądu, Sadako była piękniejsza od Mai. Jednak Mai

miała w sobie więcej kobiecego powabu. A ta „dziwność", którą podobno emanowała Sadako?

Fotografia jej nie uchwyciła. Sadako miała zdolności, których nie mają zwykli ludzie.

Wszyscy, którzy się z nią zetknęli, musieli to jakoś odczuć. Może dlatego wydawała im się

dziwna".

Druga strona faksu zawierała streszczenie informacji o Shi-zuko Yamamurze.

Podejmowała wątek w miejscu, w którym właśnie urwała się opowieść Genjiego.

W 1947 roku, po wyjeździe z Sashikiji do stolicy, Shizuko dostała nagle silnego ataku

migreny i przewieziono ją do szpitala. Przez jednego z lekarzy poznała Heihachiro Ikumę,

profesora na Wydziale Psychiatrii Uniwersytetu Taido. Zajmował się badaniami, które miały

na celu znalezienie naukowego wytłumaczenia hipnotyzmu i pokrewnych zjawisk. Kiedy

odkrył, że Shizuko posiada dar jasnowidzenia, bardzo się nią zainteresował. Pod jej wpływem

zmienił nawet kierunek badań. Skoncentrował się przede wszystkim na analizie zdolności

paranormalnych, a przypadek Shizuko stał się głównym przedmiotem jego badań. Jednak

wkrótce zaczęło ich łączyć coś więcej niż tylko stosunki zawodowe. Chociaż Iku-ma miał już

rodzinę, zaczęło się w nim budzić uczucie do Shizuko. Wkrótce dziewczyna zaszła w ciążę i

aby uciec przed ciekawskimi spojrzeniami, przeniosła się z powrotem do rodzinnej

miejscowości. Tam urodziła się Sadako. Po porodzie Shizuko natychmiast wróciła do

Tokio, zostawiając Sadako w Sashikiji. Ale po trzech latach przyjechała po dziecko. Od

tamtego czasu aż do swojej samobójczej śmierci Shizuko nie odstępowała Sadako na krok.

Na początku lat pięćdziesiątych duet Heihachiro Ikuma-Shizuko Yamamura wzbudził w

kraju sensację. Pisano o nich w gazetach codziennych i tygodnikach. Badania Ikumy rzuciły

nowe światło na zagadnienie zdolności paranormalnych, interpretując je z poważnego,

naukowego punktu widzenia. Początkowo, być może pod wrażeniem autorytetu Ikumy, który

był profesorem na prestiżowym uniwersytecie, opinia publiczna zgodnie uwierzyła w

umiejętności Shizuko. Nawet media przedstawiały ją w pozytywnym świetle. Jednak raz po raz

odzywały się również głosy twierdzące, że Shizuko jest oszustką. Kiedy pewne znaczące

towarzystwo naukowe dołączyło do debaty swój komentarz „wątpliwy przypadek", coraz

więcej osób zaczęło wycofywać swoje poparcie dla badań Ikumy.

Nadprzyrodzone zdolności Shizuko należały przede wszystkim do grupy umiejętności

zwanej postrzeganiem pozazmy-słowym, jak jasnowidzenie, telepatia i umiejętność wytwarzania

fotografii parapsychicznych. Shizuko nie miała natomiast zdolności telekinezy, czyli

przesuwania przedmiotów bez ich dotykania. Według jednego z czasopism, przykładając do

czoła kawałek kliszy w szczelnie zaklejonej kopercie, Shizuko potrafiła nanieść na nią

określony wzór. W stu przypadkach na sto umiała również rozpoznać obraz na ukrytej przed

nią kliszy. Ale inne czasopismo twierdziło, że Shizuko

jest zwykłą hochsztaplerką; autor artykułu dowodził, że każdy magik cyrkowy po

odpowiednim przeszkoleniu potrafiłby dokonać podobnych rzeczy. Właśnie wtedy opinia

publiczna zaczęła zwracać się przeciwko Shizuko i Ikumie.

Wkrótce Shizuko spotkało nieszczęście. W 1954 roku urodziła drugie dziecko, chłopca,

który zachorował i umarł w wieku zaledwie czterech miesięcy. Sadako miała wtedy siedem lat

i darzyła małego braciszka szczególnym uczuciem.

W następnym roku, 1955, Ikuma zaproponował mediom, że zorganizuje publiczny seans,

podczas którego Shizuko udowodni wszystkim swoją moc. Początkowo Shizuko nie chciała

tego zrobić. Twierdziła, że trudno jest jej się skoncentrować i kontrolować świadomość w

obecności dużej liczby ludzi. Obawiała się niepowodzenia. Ale Ikuma nalegał. Nie mógł znieść

tego, że media obwołały ją oszustką. Chciał im dać niezbity dowód jej autentyczności.

Umówionego dnia Shizuko z niechęcią weszła na podium w sali laboratoryjnej. Każdy jej

krok śledziły oczy prawie setki naukowców i przedstawicieli prasy. Na domiar złego Shizuko

była w okropnym stanie psychicznym. Wszystkie okoliczności działały na jej niekorzyść.

Eksperyment był prosty. Shizuko miała odgadnąć liczbę oczek na dwóch kościach do gry,

ukrytych w ołowianym naczyniu. W normalnych warunkach nie miałaby z tym żadnego

problemu. Ale Shizuko wiedziała, że na sali znajduje się sto osób, które tylko czekają na jej

niepowodzenie. Zadrżała, skuliła się na podłodze i krzyknęła rozpaczliwie: „Dosyć!". Potem

tłumaczyła to w taki sposób: każdy z nas do pewnego stopnia ma nadprzyrodzone zdolności.

Ona miała ich po prostu więcej od innych. Ponieważ

na sali znajdowało się sto osób, z których wszystkie pragnęły jej klęski, moc Shizuko uległa

zakłóceniu. Na chwilę przestała działać i nie można było nic na to poradzić. Ikuma wyraził to

jeszcze dosadniej: „Nie chodzi tu tylko o te sto osób znajdujących się na sali. Cała populacja

Japonii próbuje zdeptać owoce mojej pracy. Kiedy pod wpływem mediów opinia publiczna

zaczyna zwracać się przeciwko komuś, żaden dziennikarz nie ma odwagi powiedzieć rzeczy,

których ludzie nie chcą usłyszeć. Media powinny się wstydzić!". W ten sposób wielki

publiczny pokaz jasnowidzenia zakończył się tyradą Ikumy wymierzoną przeciwko mass

mediom.

Oczywiście media uznały, że poprzez takie inwektywy Ikuma próbuje jedynie zrzucić na

kogoś winę za swoje niepowodzenie. Tak właśnie przedstawiono to w gazetach następnego

dnia. A JEDNAK OSZUSTKA... PRAWDA UJAWNIONA... KŁAMSTWO

PROFESORA... KONIEC PIĘCIOLETNIEJ DEBATY... ZWYCIĘSTWO

WSPÓŁCZESNEJ NAUKI. Ani jeden dziennikarz nie stanął w ich obronie.

Pod koniec roku Ikuma rozwiódł się z żoną i odszedł z uniwersytetu. Shizuko zaczęła

popadać w stany paranoidalne. Wkrótce Ikuma sam zapragnął zdobyć nadprzyrodzone zdolności;

odizolował się od ludzi, zamieszkał w górach i godzinami wystawał pod górskimi

wodospadami. Zamiast nadprzyrodzonych zdolności nabawił się gruźlicy płuc. Został zabrany

do sanatorium w Hakone. Tymczasem stan psychiczny Shizuko coraz bardziej się pogarszał.

Ośmioletnia Sadako nakłoniła matkę, aby wróciła do domu w Sashikiji i w ten sposób

schroniła się przed krytyką prasy i kpinami opinii publicznej. Ale któregoś dnia,

wykorzystując nieuwagę

córeczki, Shizuko wymknęła się z domu i skoczyła do wnętrza wulkanu. Tak

właśnie zrujnowano życie trojga osób.

Asakawa i Ryuji jednocześnie skończyli czytać dwustronico-wą notatkę Yoshino.

- Zrobiła to z zemsty - mruknął Ryuji. - Wyobraź sobie,

co czuła Sadako, kiedy jej matka skoczyła do wulkanu.

- Nienawidziła mediów?

- Nie tylko mediów. Nienawidziła całej opinii publicznej

za to, że zniszczyła jej rodzinę. Najpierw byli ulubieńcami

wszystkich Japończyków, a potem, kiedy wiatr powiał w in

ną stronę, stali się obiektem powszechnej pogardy. Sadako

zamieszkała z ojcem i matką, kiedy miała trzy lata, tak? A ich

szczęście rozpadło się, kiedy skończyła dziesięć. Miała oka

zję na własnej skórze doświadczyć okrucieństwa opinii pu

blicznej.

-Ale to nie powód, żeby wypowiadać wojnę całej ludzkości! - krzyknął Asakawa, w

pełni świadomy tego, że sam jest przedstawicielem mediów. W głębi duszy szukał

usprawiedliwienia, błagał o łaskę. „Hej, ja też często nie popieram zachowania mediów!"

- Co ty tam mruczysz pod nosem?

- Hę? - Asakawa nawet nie zdawał sobie sprawy, że za

czął po cichu recytować listę skarg na media, jakby była to

jakaś buddyjska mantra.

- Zauważyłeś, że zaczynają się wyjaśniać niektóre obrazy

z kasety? Widzimy górę Mihara, bo właśnie tam zabiła się

matka Sadako, lecz także dlatego, że sama Sadako przepowiedziała

wybuch tego wulkanu. Te zdarzenia musiały na niej wywrzeć głębokie

wrażenie. W kolejnej scenie pojawia się znak yama, czyli góra. Jest to chyba pierwsza

parapsy-chiczna fotografia, jaką Sadako udało się wykonać. Musiała ją zrobić jeszcze,

kiedy była bardzo mała.

- Bardzo mała? - Asakawa nie rozumiał, na jakiej podsta

wie Ryuji wyciągnął taki wniosek.

- Tak, kiedy miała cztery, może pięć lat. Potem mamy sce

nę z kośćmi do gry. Sadako była obecna na publicznym poka

zie matki. Ta scena pokazuje nam, że obserwowała wszystko

uważnie. Martwiła się, czy matka odgadnie liczbę oczek.

- Zaczekaj. To znaczy, że Sadako wyraźnie widziała

oczka na kościach do gry w tej ołowianej miseczce!

W pewnym sensie Ryuji i Asakawa widzieli tę scenę n a własne oczy. Nie było żadnych

wątpliwości. -1 co z tego?

- Shizuko nie umiała ich odgadnąć.

- Czy to takie dziwne, że córka potrafiła więcej niż mat

ka? Widzisz, Sadako miała wtedy zaledwie siedem lat, ale jej

zdolności dalece przewyższały zdolności matki. Do tego stop

nia, że podświadoma wola setki ludzi zebranych w jednym

miejscu nie mogła jej w niczym zaszkodzić. Pomyśl tylko: ta

dziewczyna potrafiła rzutować obrazy na kineskop telewizo

ra. Obrazy w telewizji powstają na zupełnie innej zasadzie

niż te na fotografii. To nie jest tylko kwestia wystawienia

kliszy na działanie światła. Obraz telewizyjny składa się z pię

ciuset dwudziestu pięciu linii, prawda? Sadako potrafiła nimi

manipulować. To moc zupełnie innego rzędu.

Asakawa nie był jeszcze do końca przekonany.

-Jeśli miała aż takie zdolności, to dlaczego wysłała profesorowi Miurze taką zwyczajną

fotografię parapsychiczną? Mogła się przecież popisać czymś bardziej imponującym.

- Jesteś jeszcze głupszy, niż się wydajesz. Matka Sadako

tylko przysporzyła sobie kłopotów, ujawniając przed świa

tem swoje nadprzyrodzone zdolności. Nie chciała, żeby Sa

dako popełniła ten sam błąd. Pewnie powiedziała córce, żeby

nikomu nie mówiła o tym, co potrafi, i prowadziła normalne

życie. Sadako bardzo uważała, żeby fotografia, którą wyko

nała dla profesora Miury, była jak najbardziej przeciętna.

Kiedy Sadako pracowała w teatrze, zostawała sama po próbach, żeby przetestować

swoją moc na telewizorze - wtedy jeszcze niewiele osób miało w domach odbiorniki

telewizyjne. Była bardzo ostrożna. Pilnowała, żeby nikt nie zauważył jej zdolności.

- A kim może być kobieta, która pojawia się w następnej

scenie? - zapytał Asakawa.

- Nie wiem. Może ta kobieta nawiedziła Sadako we śnie

i wyszeptała jej do ucha proroctwa? Mówiła bardzo starym

dialektem. Zauważyłeś chyba, że teraz na wyspie słyszy się

tylko standardowy japoński. Była też bardzo stara. Może żyła

w dwunastym wieku? A może miała jakiś związek z En no

Ozunu?

...W przyszłym roku urodzisz dziecko".

- Ciekawe, czyjej przepowiednia się spełniła.

- Na filmie zaraz po tej scenie pojawia się scena z nowo

rodkiem. Na początku myślałem, że Sadako urodziła chłopca,

ale jak wynika z tego faksu, to chyba nie do końca prawda.

- Miała brata, który umarł, kiedy miał cztery miesiące...

- Tak, to chyba był on.

- Ale co z tą przepowiednią? Staruszka wyraźnie zwraca

ła się do Sadako. Powiedziała jej „urodzisz dziecko". Czy Sa

dako miała dziecko?

- Nie wiem. Jeśli wierzyć staruszce, pewnie tak.

- Ale z kim?

- Skąd mam wiedzieć? Słuchaj, przecież ja nie wiem

wszystkiego. Próbuję się tylko domyślić różnych rzeczy.

Jeśli Sadako Yamamura naprawdę urodziła dziecko, to kto był jego ojcem? I gdzie jest

teraz to dziecko?

Ryuji nagle poderwał się z miejsca, uderzając kolanami o stół.

-Jestem głodny. Słuchaj, minęło południe. Idę coś zjeść. -Masując kolana, Ryuji

skierował się w stronę drzwi. Asaka-wie nie chciało się jeść, ale ponieważ dręczyła go

jeszcze jedna kwestia, postanowił pójść z Ryujim. Przypomniało mu się, że na początku

Ryuji kazał mu ustalić tożsamość mężczyzny z ostatniej sceny, ale Asakawa nie wiedział,

jak się za to zabrać, więc nie zrobił nic w tym kierunku. Kim mógł być ten mężczyzna?

Chyba nie był to ojciec Sadako, Heihachiro Iku-ma. W tym, jak Sadako na niego patrzyła,

kryło się zbyt wiele nienawiści. Kiedy Asakawa zobaczył na ekranie twarz tego

mężczyzny, poczuł w środku silny, tępy ból, któremu towarzyszyło uczucie ogromnej

antypatii. Mężczyzna był dość przystojny, miał wyjątkowo ładne oczy. Asakawa

zastanawiał się, dlaczego Sadako tak go nienawidziła. Tak czy owak, na pewno nie

patrzyłaby w taki sposób na kogoś z rodziny. W raporcie Yoshino nic nie wskazywało na

to, że Sadako miała jakieś konflikty z ojcem. Wręcz przeciwnie, Asakawa odniósł

wrażenie, że jej stosunki z rodzicami były dość dobre. Obawiał się więc, że ustalenie

tożsamości tego człowieka jest niemożliwe. Minęło już prawie trzydzieści lat - upływ

czasu na pewno bardzo zmienił jego wygląd. Jednak, na wszelki wypadek, może powinien

poprosić Yoshino, żeby wydobył z archiwum jakieś zdjęcie Ikumy. Był ciekawy, co powie

na to Ryuji. Wyszedł za nim na ulicę z zamiarem omówienia tej sprawy.

Ogłuszył ich świst wiatru. Bar znajdował się niedaleko, w porcie, nie było więc sensu

brać parasoli. Asakawa i Ryuji skulili się, zapięli szczelnie kurtki i pobiegli na drugi koniec

ulicy.

- Może piwo? - zapytał Ryuji, kiedy znaleźli się w środku.

Nie czekając na odpowiedź, zawołał kelnerkę i zamówił dwa

piwa.

- Ryuji, wracając do naszej rozmowy, jak myślisz, czym

tak naprawdę są te obrazy z filmu?

- Nie wiem - odpowiedział Ryuji szorstko. Był tak zajęty

pałaszowaniem „dania dnia", barbecue po koreańsku, że na

wet nie spojrzał na przyjaciela. Asakawa nabił kiełbaskę na

widelec i łyknął piwa. Przez okno rozciągał się widok na molo.

Przy kasie biletowej promu linii Tokai-Kisen nie było nikogo.

Port świecił pustkami. Turyści, którzy utknęli na wyspie, na

pewno siedzieli teraz w oknach hoteli i pensjonatów i zmar

twionym wzrokiem spoglądali na ciemne morze i niebo.

Ryuji podniósł głowę znad talerza.

- Słyszałeś chyba opowieści o tym, jakie myśli przycho

dzą człowiekowi do głowy w momencie śmierci?

Asakawa odwrócił wzrok od okna.

- Zjawiają ci się przed oczami najważniejsze sceny z całe

go życia; to taka retrospekcja.

Asakawa czytał kiedyś książkę, w której opisano podobne doświadczenie. Autor, jadąc

samochodem po górskiej drodze, stracił panowanie nad kierownicą. Samochód osunął się

w przepaść i przez ułamek sekundy wisiał w powietrzu; autor zdał sobie wtedy sprawę, że

zginie. Przez tę krótką chwilę w jego umyśle pojawiły się jak błyskawice różne sceny z całego

życia. Widział je bardzo wyraźnie, w najdrobniejszych szczegółach. Jakimś cudem

przeżył wypadek, ale wspomnienie tej chwili zapadło mu głęboko w pamięć.

- Nie twierdzisz chyba... że ten film to właśnie coś

takiego? - zapytał Asakawa. Ryuji skinął ręką na kelnerkę,

żeby przyniosła mu jeszcze jedno piwo.

- Mówię tylko, że ten film przywodzi mi na myśl takie

przeżycie. Każda jego scena to moment maksymalnego psy

chicznego i emocjonalnego zaangażowania ze strony Sadako.

Możemy chyba powiedzieć, że są to chwile z życia Sadako,

które wywarły na niej najgłębsze wrażenie.

- Rozumiem. Ale czy to oznacza, że...

- Tak. Jest to bardzo prawdopodobne.

A więc Sadako Yamamury nie ma już na tym świecie?" Umarła, a obrazy, które

przemknęły jej przez głowę w momencie śmierci, przybrały taką właśnie formę i pozostały

w świecie żywych. Czy tak właśnie się stało?

- Ale jak umarła? I jaki istnieje związek pomiędzy Sadako

a mężczyzną w ostatniej scenie?

- Mówiłem ci, żebyś mi nie zadawał tylu pytań. Ja też nie

rozumiem jeszcze wielu rzeczy.

Asakawa patrzył na Ryujiego z niepewną miną.

- Może byś tak sam spróbował ruszyć głową? Za bardzo

zdajesz się na innych ludzi. Co byś zrobił, gdyby mnie się coś

przytrafiło, a ty musiałbyś sam rozszyfrować zaklęcie?

Taki scenariusz wydawał się Asakawie nieprawdopodobny. Możliwe, że Asakawa umrze i

Ryuji sam będzie musiał dokończyć rozwiązywanie zagadki. Jednak nigdy nie zdarzy się

sytuacja odwrotna. Przynajmniej tego Asakawa był pewien.

Wrócili do „biura", gdzie czekał na nich Hayatsu.

- Dzwonił niejaki Yoshino. Powiedział, że nie dzwoni od

siebie, więc zatelefonuje jeszcze raz za dziesięć minut.

Asakawa usiadł przy telefonie i modlił się o dobre wieści. Rozległ się dzwonek. Był to

Yoshino.

- Próbowałem się do ciebie dodzwonić. Gdzie ty chodzisz?

- W głosie Yoshino Asakawa wyczuł ton nagany.

- Przepraszam. Poszliśmy coś zjeść.

- W porządku. Dostałeś mój faks? - Głos Yoshino zabrzmiał

już łagodniej. Asakawa wyczuł, że nadchodzą złe wiadomości.

- Tak, dziękuję. Dużo nam pomógł. - Asakawa przełożył

słuchawkę z lewej ręki do prawej. - I co? Dowiedziałeś się

w końcu, co się stało z Sadako? - zapytał z ożywieniem.

Yoshino nie odpowiadał przez chwilę. Wreszcie odezwał się:

- Nie. Ślad się urywa.

Słysząc to, Asakawa natychmiast spochmurniał, jakby za chwilę miał wybuchnąć płaczem.

Ryuji przyglądał mu się rozbawionym wzrokiem. Jakby śmieszyło go to, że na jego oczach

wyraz nadziei na twarzy przyjaciela całkowicie ustąpił miejsca rozpaczy. Potem klapnął na

ziemię, odwrócił się w kierunku ogrodu i wyciągnął nogi przed siebie.

- Jak to: ślad się urywa? - zapytał Asakawa podniesio

nym głosem.

- Udało mi się znaleźć tylko czterech stażystów, którzy dołą

czyli do zespołu w tym samym czasie co Sadako. Wszyscy to

mężczyźni około pięćdziesiątki. Zadzwoniłem do każdego

z nich, ale żaden nic nie wiedział. Nie widzieli jej od czasu śmierci

Shigermoriego, dyrektora grupy. Nie ma żadnej innej możliwo

ści zdobycia informacji o Sadako Yamamurze.

- Nonsens. Musi być jeszcze jakieś inne źródło.

- A jak sprawy mają się u ciebie?

- U mnie? Już ci mówię. Sprawy mają się tak, że umrę

jutro o dziesiątej wieczorem. Nie tylko ja - moja żona i córka

umrą w niedzielę, o jedenastej przed południem. Tak właśnie

mają się sprawy.

Ryuji zawołał za jego plecami:

- Hej, nie zapominaj o mnie! Będzie mi przykro.

Asakawa nie zwracał na niego uwagi i ciągnął dalej.

- Może znajdziesz coś jeszcze? Może jest jeszcze ktoś

oprócz tych stażystów, kto wie, co się stało z Sadako. Posłu

chaj, od tego zależy życie całej mojej rodziny.

- Niekoniecznie.

- O czym ty mówisz?

- Może termin minie, a ty dalej będziesz żył.

- Aha, już wiem, nie wierzysz mi. - Asakawie pociemnia

ło przed oczami.

- Czy naprawdę można w stu procentach wierzyć w taką

historię?

- Słuchaj, Yoshino. - Jak miał mu to powiedzieć? Jak go

przekonać? - Ja sam czasem w to nie wierzę. To takie głupłe.

Zaklęcie? Chyba zwariowałem! Ale widzisz, istnieje ryzyko, że to prawda. Jeden do

sześciu... jak w rosyjskiej ruletce. Masz rewolwer z jednym nabojem i wiesz, że jeśli

pociągniesz za cyngiel, istnieje ryzyko - zaledwie jeden do sześciu - że zginiesz. Ale czy

potrafiłbyś w takiej sytuacji pociągnąć za cyngiel? Czy naraziłbyś życie rodziny? Na pewno

nie. Odsunąłbyś lufę od skroni - gdybyś mógł, wyrzuciłbyś do morza cały ten cholerny

rewolwer. Prawda? To naturalne.

Asakawę ogarniała coraz większa rozpacz. Za jego plecami Ryuji wydarł się nagle:

- Ale z nas idioci! Obaj jesteśmy idioci!

- Zamknij się! - Asakawa wrzasnął na Ryujiego, zasłania

jąc ręką słuchawkę.

- Coś się stało? - Yoshino ściszył głos.

- Nie, nic się nie stało. Słuchaj, Yoshino, błagam cię. Tyl

ko na ciebie mogę liczyć. - Ryuji nagle złapał Asakawę za

rękę. Asakawa odwrócił się gwałtownie, rozgniewany, ale

kiedy spojrzał na Ryujiego, zdziwiła go poważna mina przy

jaciela.

- Jesteśmy kompletni idioci. Obaj straciliśmy rozum -

powiedział Ryuji cicho.

- Możesz chwilę zaczekać? - Asakawa odłożył na bok słu

chawkę. Potem zwrócił się do Ryujiego - O co chodzi?

- To proste. Dlaczego nie pomyśleliśmy o tym wcześniej?

Nie musimy badać życia Sadako w porządku chronologicz

nym. Dlaczego nie mielibyśmy zacząć od końca? Dlaczego

zdarzyło się to w domku B-4? Dlaczego w Krainie Pacyfiku

w Południowym Hakone?

Kiedy do Asakawy dotarło znaczenie słów Ryujiego, jego samopoczucie natychmiast się

poprawiło. Z większym spokojem podniósł słuchawkę.

- Yoshino?

Yoshino nadal czekał przy telefonie.

- Yoshino, zapomnij na razie o tej całej sprawie z teatrem.

Chciałbym, żebyś pilnie coś dla mnie sprawdził. Właśnie w tej

chwili przyszło nam to do głowy. Mówiłem ci już chyba o Kra

inie Pacyfiku w Południowym Hakone...

- Tak, to ten ośrodek wypoczynkowy, prawda?

- Zgadza się. O ile pamiętam, jakieś dziesięć lat temu

wybudowano tam pole golfowe, które powoli rozrosło się do

rozmiarów ośrodka. Chciałbym, żebyś sprawdził, co znajdo

wało się tam, zanim zbudowano Krainę Pacyfiku.

Usłyszał, że Yoshino zapisuje coś na kartce.

- Co znajdowało się tam przedtem? Chyba tylko górskie

polany.

- Może masz rację. A może jej nie masz.

Ryuji znów pociągnął Asakawę za rękaw.

- Niech znajdzie plan. Jeśli na tym terenie przed powsta

niem ośrodka stały jakieś budynki, poproś swojego miłego

rozmówcę, żeby odnalazł mapę, która pokazuje ich rozmiesz

czenie i układ terenu.

Asakawa przekazał prośbę Yoshino i odłożył słuchawkę. Zebrał myśli. Z całego serca

zapragnął, żeby Yoshino wpadł na jakiś trop. Sadako miała rację: każdy człowiek w jakimś

stopniu miał nadprzyrodzone zdolności.

18 października, czwartek

Wiatr wiał trochę silniej i białe obłoki przepływały nisko po jasnym niebie. Tajfun numer

21 przeszedł poprzedniego wieczora: otarł się o półwysep Boso na północny wschód od

Oshi-my, a potem rozproszył się po całym oceanie. Pozostawił po sobie oślepiająco

błękitną barwę morza. Asakawa stał na pokładzie statku i przyglądał się falom. Chociaż

nastała znów spokojna, jesienna pogoda, czuł się jak skazaniec przed egzekucją. Kiedy

podniósł głowę, w połowie drogi pomiędzy statkiem a horyzontem widział łagodne

wzniesienia pogórza Izu. Dzisiaj wreszcie przypadał jego termin. Była dziesiąta rano; za

dwanaście godzin miał stanąć oko w oko ze śmiercią. Minął tydzień, odkąd obejrzał film w

domku B-4, ale jemu się wydawało, że upłynęły już całe wieki. Właściwie trudno się

dziwić. W ciągu tygodnia doświadczył więcej strachu, niż niektórzy doświadczają przez

całe życie.

Asakawa nie był pewien, jak bardzo może mu zaszkodzić to, że tajfun zatrzymał go na

Oshimie przez całą środę. Wczoraj, rozmawiając z Yoshino, bardzo się zdenerwował, miał

żal do kolegi o to, że się ociąga. Ale teraz, kiedy przemyślał sobie wszystko na spokojnie,

poczuł wielką wdzięczność dla Yoshino. Naprawdę dużo dla niego zrobił. Gdyby Asakawa

sam biegał po całym Tokio i szukał informacji o Sadako, też pewnie przeoczyłby coś w

zamieszaniu i zabrnąłby w ślepy zaułek.

Wszystko w porządku. Tajfun był po naszej strome". Gdyby sobie tak nie mówił, nie

przebrnąłby przez ten dzień. W głębi duszy już zaczął przygotowywać się na śmierć. Nie

chciał umierać, żałując, że coś źle zrobił albo że czegoś nie zrobił.

Jego ostatnią deską ratunku był trzystronicowy faks, który trzymał w ręce. Yoshino

spędził wczoraj pół dnia w archiwum, szukając informacji o Południowym Hakone. Zanim

zbudowano tam Krainę Pacyfiku, w tym miejscu znajdował się dość niezwykły ośrodek.

Oczywiście niezwykły jak na dzisiejsze czasy. Kiedyś instytucje tego typu spotykało się

często. Było to sanatorium dla gruźlików.

Obecnie niewielu ludzi żyje w strachu przed gruźlicą, ale kiedy czyta się przedwojenne

powieści, nie sposób nie natknąć się na wzmiankę o tej chorobie. To bakcyl gruźlicy natchnął

Tomasza Manna do napisania Czarodziejskiej góry. To z jej powodu Motojiro Kajii

śpiewał z bolesną szczerością

0 własnej agonii. Jednak odkrycie streptomycyny w 1947 roku

1 hydrazydu w roku 1950 odebrało gruźlicy ten literacki sta

tus i zdegradowało ją do poziomu zwyczajnej choroby zakaź

nej. W latach dwudziestych i trzydziestych rocznie umierało

na nią dwieście tysięcy ludzi, ale po wojnie liczba zachoro

wań drastycznie spadła. Nawet wtedy jednak bakcyl gruźlicy

nie zniknął z powierzchni ziemi. Do tej pory zabija około pięciu tysięcy ludzi rocznie.

W latach, kiedy gruźlica gwałtownie szalała, uważano, że jej leczeniu sprzyja czyste,

świeże powietrze i cicha, spokojna okolica. Dlatego sanatoria budowano w górach. Ale ponieważ

postępy w leczeniu gruźlicy spowodowały jednocześnie spadek liczby pacjentów,

instytucje te musiały jakoś dostosować się do sytuacji i poszerzyć zakres usług. Oznaczało to,

że musiały zacząć leczyć choroby wewnętrzne, a nawet przeprowadzać operacje, bo inaczej by

zbankrutowały. W połowie lat sześćdziesiątych sanatorium w Południowym Ha-kone stanęło

właśnie przed takim dylematem. Jego sytuacja była jeszcze trudniejsza niż większości, bo

zbudowano je w dość odludnym miejscu. Ciężko tam było dojechać. Kiedy gruźlicy

przyjeżdżali do sanatorium, zwykle zostawali tam na bardzo długo, problem dojazdu nie był

więc dla nich taki ważny. Ale kiedy próbowano przekształcić sanatorium w szpital chorób

wewnętrznych, brak dogodnego połączenia z miastem okazał się niewybaczalną wadą.

Skończyło się na tym, że w 1972 roku sanatorium zamknięto.

Wtedy do akcji wkroczyła sieć ośrodków Kraina Pacyfiku, która szukała odpowiedniego

terenu pod budowę pola golfowego i ośrodka wczasowego. W1975 roku Kraina Pacyfiku

wykupiła w Południowym Hakone część górskich gruntów, łącznie z terenem dawnego

sanatorium, i zaczęła budować tam pole golfowe. Później postawiono też wille letniskowe na

sprzedaż, hotel, basen, siłownię, korty tenisowe -wszelkie udogodnienia. Wreszcie w kwietniu

tego roku, sześć miesięcy temu, przedsięwzięcie zwieńczono otwarciem osiedla domków

kempingowych.

- To jak tam jest? - Ryuji miał wyjść na pokład, ale nagle

znalazł się w fotelu obok Asakawy.

- Gdzie?

-Jak to gdzie? W Krainie Pacyfiku w Południowym Hakone! „Ach, prawda. Przecież on

tam nigdy nie był".

- Nocą jest stamtąd bardzo ładny widok - Asakawa przy

pomniał sobie tę dziwnie martwą atmosferę, piłeczki teniso

we odbijane z głuchym echem w pomarańczowym świetle

latarni Skąd wzięła się taka atmosfera? Ciekawe, ilu ludzi

umarło w tamtym sanatorium". Asakawa zastanawiał się nad tym, jednocześnie przywołując w

pamięci piękny widok wieczornych świateł Numazu i Mishimy, który słał się u j ego stóp.

Asakawa odłożył na bok pierwszą stronę faksu, a drugą i trzecią rozpostarł na kolanach.

Na drugiej stronie znajdował się prosty rysunek, który pokazywał plan dawnych terenów

sanatorium; trzecia strona przedstawiała budynek sanatorium w obecnym stanie. Był to

dokładnie ten sam budynek, do którego Asakawa wszedł, żeby zapytać o drogę do domków

kempingowych - elegancki dwupiętrowy pawilon mieszczący centrum informacyjne i

restaurację. Asakawa przerzucał wzrok z jednej strony na drugą. Pomiędzy tymi dwoma

kartkami papieru zawierało się prawie trzydzieści lat. Gdyby nie to, iż na obu rysunkach droga

dojazdowa znajdowała się w tym samym miejscu, Asakawa nigdy by się nie domyślił, jaki

związek istnieje pomiędzy tymi mapami. Odtwarzając w pamięci układ całego ośrodka,

Asakawa znów spojrzał na drugą stronę faksu, żeby sprawdzić, co kiedyś znajdowało się w

miejscu domków kempingowych. Nie był

tego do końca pewien, ale kiedy położył jedną stronę na drugiej, wydawało mu się, że

wcześniej nic tam nie było; tylko gęsty las, porastający zbocze doliny.

Zajrzał znów na pierwszą stronę. Oprócz historii sanatorium i opisu jego metamorfozy

w ośrodek wczasowy znajdowała się tam jeszcze jedna bardzo ważna informacja. Jota-ro

Nagao, lat 57. Lekarz ogólny i pediatra, obecnie prowadzi prywatną klinikę w Atami. Przez

pięć lat, od 1962 do 1967, Nagao pracował w sanatorium w Południowym Hakone. Był

wtedy młody, tuż po stażu. Spośród lekarzy, którzy kiedyś tam pracowali, żył jeszcze tylko

Nagao i Yozo Tanaka. Tanaka był na emeryturze, mieszkał z córką i jej mężem w Nagasaki.

Miał już osiemdziesiąt lat, a do Nagasaki i tak było za daleko - nie mieliby czasu go

odwiedzić. Dlatego Nagao był jedyną osobą, od której mogli dowiedzieć się czegoś o sanatorium

w Południowym Hakone.

Asakawa rozpaczliwie błagał Yoshino, żeby znalazł żyjącego świadka. Yoshino

zaciskał zęby, żeby nie wrzasnąć na Asakawę, ale spełnił jego prośbę i wygrzebał skądś

informacje o doktorze Nagao. Przesłał faksem nie tylko imię, nazwisko i adres mężczyzny,

ale również intrygujące streszczenie historii jego kariery. Yoshino pewnie natknął się na tę

historię przypadkiem i postanowił dołączyć ją do faksu bez żadnego szczególnego powodu.

Doktor Nagao przebywał w sanatorium w latach 1962-1967, ale nie spędził całych tych

pięciu lat na pełnieniu obowiązków lekarskich. Na krótki, lecz ważny okres dwóch tygodni

z lekarza przemienił się w pacjenta i umieszczono go w separatce. Latem 1966 roku Nagao

odwiedził pacjenta znajdującego się w separatce w górach

i zaraził się od niego wirusem ospy prawdziwej. Na szczęście zaszczepił się na tę

chorobę kilka lat wcześniej, więc jego przypadek nie miał ostrego przebiegu. U Nagao

wystąpiły tylko niegroźne objawy; jego stan się nie pogarszał, nie miał nawrotów gorączki.

Jednak obawiając się, że może zarazić innych, lekarze postanowili umieścić go w

separatce. Co ciekawe, ten incydent zapewnił Nagao trwałe miejsce w historii medycyny.

Jego choroba była ostatnim odnotowanym przypadkiem ospy prawdziwej w Japonii.

Wprawdzie nie jest to coś, dzięki czemu trafia się do Księgi Guinnessa, ale Yoshino uznał,

że to interesująca informacja.

Osobom z pokolenia Asakawy i Ryujiego wyrażenie „ospa prawdziwa" niewiele

mówiło.

- Ryuji, byłeś kiedyś chory na ospę prawdziwą?

- Zwariowałeś? Oczywiście, że nie. To wymarła choroba.

- Wymarła?

- Tak. Zniszczyła ją siła ludzkiego geniuszu. Ospa praw

dziwa nie istnieje już na tym świecie.

Światowa Organizacja Zdrowia dołożyła wszelkich starań, aby zlikwidować ospę

prawdziwą za pomocą szczepionek. W rezultacie do roku 1975 choroba ta zniknęła z

powierzchni ziemi. Ostatni jej przypadek na świecie odnotowano w Somalii: pewien młody

człowiek zmarł na nią 26 października 1977 roku.

- Czy naprawdę można doprowadzić do wyginięcia wiru

sa jakiejś choroby? Czy to możliwe? - Asakawa nie znał się

na tym, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że choćby nie wiem

jak bardzo starano się zlikwidować jakiegoś wirusa, i tak

w końcu zdoła on zmutować się i przetrwać.

- Widzisz, wirusy to organizmy z pogranicza rzeczy oży

wionych i nieożywionych. Niektórzy wysuwają nawet teo

rię, że wirusy były kiedyś ludzkimi genami. Nikt jednak na

prawdę nie wie, skąd się wzięły i jak powstały. Pewne jest

tylko to, że wirusy mają ścisły związek z pojawieniem się

i ewolucją życia.

Ryuji trzymał ręce splecione z tyłu głowy. Teraz rozłożył je szeroko. Oczy mu błyszczały.

- Nie uważasz, że to fascynująca teoria, Asakawa? To, że

geny potrafią uciec z naszych komórek i stać się inną formą

życia? Być może wszystkie przeciwieństwa były kiedyś iden

tyczne. Nawet światło i ciemność - przed Wielkim Wybuchem

żyły razem w zgodzie. Bóg i szatan też. Właściwie szatan to

bóg, który popadł w niełaskę - na początku nie było między

nimi różnicy. Mężczyzna i kobieta? Kiedyś wszystkie stwo

rzenia były hermafrodytami, tak jak dżdżownice albo ślima

ki; miały zarówno męskie, jak i żeńskie narządy. Nie sądzisz,

że to najdoskonalszy symbol potęgi i piękna? - Mówiąc to,

Ryuji roześmiał się. - Na pewno bardzo ułatwia życie i po

maga zaoszczędzić czas. Odpadają wszystkie te ceregiele

z seksem.

Asakawa spojrzał Ryujiemu w oczy. Nie mógł zrozumieć, co w tym takiego śmiesznego.

Stworzenie mające zarówno męskie, jak i żeńskie narządy na pewno nie mogło być uosobieniem

idealnego piękna.

- Czy istnieją jeszcze jakieś inne wymarłe wirusy?

-Jeśli cię to tak interesuje, to może poczytasz sobie o tym,

kiedy wrócisz do Tokio?

- J e ś l i wrócę do Tokio.

- Hę, hę, nie martw się. Wrócisz.

Wodolot, którym płynęli, znajdował się właśnie dokładnie w połowie drogi między Oshimą

a Ito, na półwyspie Izu. Szybciej dostaliby się do Tokio samolotem, ale chcieli najpierw

odwiedzić doktora Nagao w Atami. Dlatego właśnie wybrali drogę morską.

Zobaczyli przed sobą diabelski młyn w Atami Korakuen. Przypływali o czasie; była dokładnie

10.50. Asakawa zszedł z pomostu i pobiegł na parking, gdzie zostawili pożyczony samochód.

- Nie spiesz się tak. - Ryuji podążył za nim spacerkiem.

Klinika doktora Nagao znajdowała się w pobliżu stacji Kinomiya

na trasie pociągu do Ito. Na szczęście nie tak daleko.

Asakawa przyglądał się niecierpliwie, jak Ryuji wsiada do

samochodu; potem pomknął przez labirynt jednokierunko

wych ulic i wzgórz Atami.

Kiedy tylko Ryuji się usadowił, zwrócił się do Asakawy z poważną miną:

- Wiesz, tak sobie myślę - może jednak za tą całą sprawą

kryje się szatan.

Asakawa był skoncentrowany najeździe, więc nic nie odpowiedział. Ryuji ciągnął dalej.

- Szatan pojawia się na świecie w coraz to innej formie.

Pamiętasz dżumę, która w drugiej połowie trzynastego wie

ku spustoszyła Europę? Umarła wtedy połowa jej ludności.

Wyobrażasz sobie? Połowa - to tak, jakbyś zredukował całą

populację Japonii do sześćdziesięciu milionów. Oczywiście

artyści z tamtych czasów porównywali dżumę do szatana.

Teraz też tak jest. Przecież kiedy rozmawiamy o AIDS, często uważamy tę chorobę za szatana

współczesności. Ale wiesz, złe moce nigdy nie dążą do zagłady ludzkości. Dlaczego? Bo jeśli

przestaną istnieć ludzie, przestaną też istnieć demony. Tak samo jest z wirusami. Jeśli zginie

komórka żywiciela, wirus również nie przetrwa. Ale ludzkości udało się zgładzić wirusa ospy

prawdziwej. Naprawdę? Czy to rzeczywiście możliwe?

W pytaniu Ryujiego kryło się wiele wątpliwości. We współczesnym świecie trudno nawet

wyobrazić sobie przerażenie, jakie kiedyś wzbudzała ospa. Szalała wszędzie i zbierała pokłosie

z ludzkiego życia. Przyniosła ludziom tyle cierpienia, że w Japonii i w innych krajach za jej

sprawą powstało mnóstwo nowych religijnych wierzeń i przesądów. Ludzie wierzyli, że istnieją

bogowie zarazy i że tę chorobę przynosi bóg ospy, chociaż właściwie powinni byli nazwać go

demonem. A w takim razie, czy ludzie naprawdę potrafią zgładzić boga?

Ale Asakawa nie słuchał Ryujiego. W głębi duszy trochę się dziwił, dlaczego ten facet

akurat teraz gada o takich rzeczach. Jednak przede wszystkim Asakawa skupiał się na prowadzeniu

samochodu; uważał, żeby nie skręcić w niewłaściwą ulicę. Chciał jak najszybciej

dotrzeć do kliniki doktora Nagao.

Przy uliczce naprzeciwko stacji Kinomiya znajdował się mały parterowy budynek z

tabliczką, na której napisane było „Klinika Nagao: Leczenie chorób wewnętrznych i pediatria".

Asakawa i Ryuji na chwilę zatrzymali się przed drzwiami. Jeśli nie wyciągną czegoś z Nagao,

będą musieli pożegnać się z dalszym „śledztwem". Nie było już czasu na szukanie nowych

źródeł informacji. Właściwie czego chcieli się od niego dowiedzieć? Może mieli zbyt

wygórowane nadzieje, myśląc, że Nagao po trzydziestu latach będzie pamiętał Sadako

Yamamurę. Nie mieli nawet żadnego dowodu na to, że Sadako coś łączyło z sanatorium w

Południowym Hakone. Oprócz Yozo Tanaki wszyscy lekarze, którzy pracowali kiedyś razem z

Nagao, już nie żyli. Można by pewnie spróbować odnaleźć nazwiska pielęgniarek, ale było już

na to za późno.

Asakawa spojrzał na zegarek. Była 11.30. Od wyznaczonego terminu dzieliło go już tylko

nieco ponad dziesięć godzin. Dlaczego więc stał przed drzwiami i zastanawiał się, czy wejść?

- Na co czekasz? Wchodź. - Ryuji popchnął go lekko. Oczywiście rozumiał, dlaczego

Asakawa się waha, mimo że tak

się spieszył, kiedy tu jechał. Po prostu ogarnął go strach. Bał się, że przepadnie jego

ostatnia nadzieja, że zostanie mu odebrana ostatnia szansa ocalenia. Ryuji wyprzedził go i

sam otworzył drzwi.

Pod jedną ze ścian poczekalni stała trzyosobowa kanapa. Na szczęście nie było żadnych

pacjentów. Ryuji nachylił się do okienka recepcji:

- Przepraszam, chcielibyśmy zobaczyć się z doktorem -

zwrócił się do grubej pielęgniarki w średnim wieku, która

siedziała po drugiej stronie.

Nie podnosząc wzroku znad czasopisma, siostra odpowiedziała z ociąganiem:

- Panowie chcą się umówić na wizytę?

- Nie. Chcielibyśmy go o coś zapytać.

Kobieta zamknęła pismo, podniosła głowę i założyła okulary.

- A w jakiej sprawie?

- Tak jak mówię, chcielibyśmy mu tylko zadać kilka pytań.

Zniecierpliwiony Asakawa wychylił się zza pleców Ryujiego

i zapytał:

- Jest doktor?

Pielęgniarka dotknęła okularów obiema rękami i uważnie przyjrzała się mężczyznom.

- Ale o co chodzi? - zapytała wyniosłym tonem.

Ryuji i Asakawa wyprostowali się równocześnie. Ryuji odezwał się do Asakawy na tyle

głośno, żeby pielęgniarka go usłyszała:

- Nic dziwnego, że nie ma pacjentów! Z taką recepcjo

nistką!

-Co pan powiedział?-zapytała.

Asakawa spuścił głowę. Nic nie zyskają, jeśli będą się z nią kłócić. Na szczęście,

dokładnie w tej samej chwili otworzyły się drzwi gabinetu i pojawił się w nich Nagao w

białym lekarskim kitlu.

Chociaż był zupełnie łysy, nie wyglądał na pięćdziesiąt siedem lat. Na widok dwóch

mężczyzn zmarszczył brwi i zmierzył ich podejrzliwym wzrokiem.

Asakawa i Ryuji odwrócili się, słysząc głos Nagao, i na widok jego twarzy obu wyrwał

się z piersi stłumiony krzyk.

Myśleliśmy, że ten facet powie nam coś o Sadako! A niech to! Co za niespodzianka!"

Asakawa bezwiednie zaczął odtwarzać w myślach ostatnią scenę filmu, w kółko i w kółko,

jakby krążył mu w mózgu elektryczny prąd. Zbliżenie spoconej, zdyszanej twarzy

mężczyzny. Przekrwione oczy. Na ramieniu otwarta rana, z której krew kapała prosto do

oczu widza, zamazywała obraz. Asakawa przypomniał sobie gwałtowny ucisk w piersi,

mordercze spojrzenie na twarzy mężczyzny... Teraz zobaczyli przed sobą dokładnie tę

samą twarz: twarz doktora Nagao. Chociaż bardzo się postarzał, nie było najmniejszej

wątpliwości, że to właśnie on.

Asakawa i Ryuji spojrzeli na siebie. Ryuji wyciągnął palec wskazujący w stronę Nagao i

zaczął się śmiać:

- Ha, ha, ha! Właśnie dlatego lubię gry. Kto by pomyślał!

Nie spodziewałem się, że ciebie tutaj spotkam.

Nagao wyraźnie nie spodobało się to, jak ci dwaj obcy mężczyźni zareagowali na jego

widok.

- Coście za jedni? - zapytał podniesionym głosem.

Ryuji nawet się nie zmieszał. Podszedł do doktora i złapał go za klapy marynarki.

Nagao był od niego o kilka centymetrów wyższy. Ryuji napiął muskuły, przyciągnął ucho

doktora do swoich ust i odezwał się miękkim, łagodnym głosem, który kontrastował z jego

siłą.

- Powiedz mi, przyjacielu, co zrobiłeś Sadako Yamamurze

trzydzieści lat temu w sanatorium w Południowym Hakone?

Upłynęło kilka sekund, zanim słowa Ryujiego dotarły do doktora. Powieki zatrzepotały

mu nerwowo, kiedy przywoływał w myślach tamte wspomnienia. Wreszcie wszystko do

niego wróciło - obrazy zdarzeń, których nigdy nie zdołał zapomnieć. Kolana się pod nim

ugięły; wyglądał tak, jakby opuściły go wszystkie siły. O mało nie zemdlał, ale Ryuji podtrzymał

go i oparł o ścianę. Same wspomnienia nie budziły w Nagao uczucia przerażenia.

Zdążył się już do nich przyzwyczaić. Za to przerażał go fakt, że stojący przed nim mężczyzna,

który sam miał nie więcej niż trzydzieści lat, wiedział o tym, co się wtedy stało.

Nieopisany strach przeszył mu serce.

- Panie doktorze! - krzyknęła pielęgniarka, pani Fujimura.

- Czas chyba zarządzić tutaj przerwę na lunch - powie

dział Ryuji, dając Asakawie znak głową. Asakawa zasu

nął kotarę nad drzwiami, żeby nie wpuścić już żadnych pa

cjentów.

- Panie doktorze! - Siostra Fujimura najwyraźniej nie

wiedziała, jak się zachować w takiej sytuacji. Stała tylko

głupio i czekała na polecenia Nagao. Nagao jakoś wziął się

w garść i zastanawiał się, co robić dalej. Po pierwsze, nie

chciał, żeby ta wścibska kobieta dowiedziała się o tej historii. Resztkami sił opanował

zdenerwowanie i odezwał się spokojnym głosem:

- Siostro Fujimura, ma pani teraz przerwę. Proszę iść

coś zjeść.

- Ale panie doktorze...

- Niech pani zrobi tak, jak powiedziałem. Proszę się o mnie

nie martwić.

Najpierw przychodzi dwóch obcych mężczyzn, szepczą coś doktorowi do ucha i nagle

ni stąd, ni zowąd doktor mdleje! Siostra Fujimura nie wiedziała, jak ma to wszystko rozumieć;

patrzyła tylko na doktora z niepokojem i nie ruszała się z miejsca. Dopiero kiedy

Nagao krzyknął: „Proszę wyjść natychmiast!", Fujimura dosłownie wyleciała z kliniki.

- Dobrze, posłuchajmy teraz, co masz nam do powiedze

nia. - Ryuji wszedł do gabinetu. Nagao powlókł się za nim

z miną pacjenta, u którego właśnie zdiagnozowano raka.

- Ostrzegam cię, zanim cokolwiek powiesz: Nawet nie

próbuj kłamać. Ja i ten dżentelmen tutaj wiemy o wszyst

kim. Widzieliśmy to na własne oczy. - Ryuji wskazał ręką na

Asakawę, a potem na siebie.

Co?! Widzieli?! Niemożliwe! Zarośla były zbyt gęste. A w pobliżu nie było nikogo.

Nie mówiąc już o tym, że ci dwaj są za młodzi. Mieli wtedy pewnie..."

- Zdaję sobie sprawę, że trudno ci w to uwierzyć. Ale obaj

znamy twoją twarz, i to aż za dobrze. - Ton głosu Ryujiego

nagle się zmienił. - Może w takim razie porozmawiamy

o pewnym twoim znaku szczególnym. Nadal masz bliznę na

prawym ramieniu, prawda?

Oczy doktora Nagao rozszerzyły się z przerażenia; szczęka zaczęła mu drżeć. Po

wymownej przerwie Ryuji znowu się odezwał:

- Mam ci powiedzieć, jak powstała ta blizna? - Ryuji wy

ciągnął szyję tak, że jego wargi niemal dotykały ramienia

doktora. - Sadako Yamamura cię ugryzła, prawda? O tak! -

Ryuji otworzył usta i udał, że próbuje ugryźć Nagao przez

biały kitel. Doktor zaczął trząść się jeszcze bardziej. Rozpacz

liwie próbował coś powiedzieć, ale jego usta odmówiły mu

posłuszeństwa. Nie potrafił wykrztusić słowa.

- Chyba nareszcie zrozumiałeś. Więc posłuchaj, nikomu

nie powtórzymy tego, co nam wyznasz. Słowo honoru! Chce

my tylko, żebyś opowiedział nam dokładnie, co zrobiłeś

Sadako.

Nagao nie całkiem potrafił teraz logicznie myśleć, ale przyszło mu do głowy, że słowa

Ryujiego nie bardzo trzymają się kupy. Jeśli wszystko widzieli, to dlaczego chcą, żeby on

im o tym opowiedział? „Ale poza tym, przecież to idiotyczne. Oni nie mogli nic widzieć.

Pewnie nawet jeszcze nie było ich na świecie. O co tu chodzi? Co oni widzieli?" Im dłużej

o tym myślał, tym bardziej nic nie rozumiał. To wszystko nie miało sensu. Czuł, że za

chwilę głowa mu pęknie.

- Hę, hę, hę - prychnął Ryuji i spojrzał na Asakawę. Z oczu

Nagao można było wiele wyczytać. „Trzeba go tylko wystra

szyć, a wszystko wyśpiewa. Odpowie na każde pytanie".

Rzeczywiście, Nagao zaczął mówić. Sam się zdziwił, że pamięta każdy szczegół tak

dokładnie. W miarę opowiadania wszystkimi zmysłami zaczął przypominać sobie podniecenie,

jakie odczuwał tamtego dnia. Pożądanie, upał, dotyk

jej lśniącej skóry, śpiew cykad, zapach potu zmieszany z wonią trawy, i tę starą studnię...

- Nie wiem, dlaczego tak się stało. Może gorączka i ból głowy odebrały mi zdolność

trzeźwego myślenia. Były to wczesne objawy ospy, co oznacza, że przeszedłem już okres

inkubacji. Ale nie miałem pojęcia, że złapałem tę chorobę. Na szczęście nie zaraziłem

nikogo innego w sanatorium. Do dzisiaj dręczą mnie myśli o tym, co by się stało, gdyby

któryś z gruźlików dostał także ospy.

Był upalny dzień. Oglądałem tomogramy nowego pacjenta i w jednym płucu odkryłem

dziurę wielkości monety. Powiedziałem mu, że musi u nas zostać rok i dałem mu kopię

diagnozy, żeby przekazał ją swojej firmie. Potem nie mogłem już wytrzymać - musiałem

wyjść na zewnątrz. Ale nawet świeże górskie powietrze mi nie pomogło. Głowa dalej mnie

bolała. Zszedłem więc po kamiennych stopniach obok budynku oddziału, żeby poszukać

cienia w ogrodzie. Wtedy zobaczyłem młodą kobietę. Stała oparta o drzewo i podziwiała

widok, jaki rozciągał się w dole. Wiedziałem, że nie jest naszą pacjentką, tylko córką

jednego z pacjentów, mężczyzny, który przebywał w sanatorium już od dawna. Przyjęto go

jeszcze, zanim zacząłem tam pracować. Nazywał się Heiha-chiro Ikuma, był kiedyś

profesorem Uniwersytetu Taido. Dziewczyna nazywała się Sadako Yamamura.

Pamiętałem jej nazwisko, bo było inne niż nazwisko ojca. Od jakiegoś miesiąca dość często

przyjeżdżała do sanatorium, ale nie spędzała z ojcem dużo czasu. I rzadko rozmawiała z

lekarzami o jego stanie zdrowia. Zdawało mi się, że przyjeżdża

tam tylko po to, żeby podziwiać górskie krajobrazy. Usiadłem obok niej i uśmiechnąłem

się. Zapytałem, jak czuje się ojciec. Ale odniosłem wrażenie, że dziewczyna nie chce nic

wiedzieć o jego chorobie. Z drugiej strony jasno zdawała sobie sprawę, że zostało mu już

niewiele dni życia. Mówiła

o tym w taki sposób, że nie można było mieć wątpliwości.

Wiedziała dokładnie, kiedy umrze jej ojciec, lepiej niż jaki

kolwiek lekarz.

Siedzieliśmy tak obok siebie, rozmawiając o jej rodzinie

i o jej życiu, kiedy nagle zdałem sobie sprawę, że nieznośny

ból głowy, który dokuczał mi jeszcze przed chwilą, ustąpił.

W jego miejsce pojawiła się gorączka, której towarzyszyło

dziwne uczucie podniecenia. Czułem, że wzbiera we mnie

energia, jakby podniosła mi się temperatura krwi. Zerkną

łem na jej twarz. Jak zawsze, jej widok wzbudził we mnie

to samo uczucie: zdumienie, że na świecie może istnieć ko

bieta o tak idealnych rysach. Nie jestem pewien, czym wła

ściwie jest piękno, ale wiem, że doktor Tanaka, który był

dwadzieścia lat ode mnie starszy, podzielał moje zdanie.

Mówił, że Sadako Yamamura to najpiękniejsza kobieta, jaką

w życiu widział. Z powodu gorączki dusiło mnie w piersi,

ale jakoś udało mi się uspokoić oddech. Łagodnie położy

łem jej rękę na ramieniu i powiedziałem: „Chodźmy poszu

kać cienia".

Niczego nie podejrzewała. Kiwnęła głową i wstała. Wstając, nachyliła się i pod jej białą

bluzką zobaczyłem dwie małe, idealnie kształtne piersi. Były tak białe, że cały mój umysł

zalała nagle mleczna biel, jakby pod wpływem emocji rozpłynął mi się rozum.

Ona wcale nie zauważyła mojego podniecenia; otrzepała tylko z piasku długą spódnicę.

Jej ruchy były tak niewinne i urocze.

Spacerowaliśmy powoli w gęstym lesie, wokół nas grały cykady. Nie zastanawiałem się

nad tym, gdzie idziemy, ale nogi same niosły mnie w pewnym kierunku. Pot spływał mi z

pleców. Zdjąłem koszulę i zostałem w samym podkoszulku. Szliśmy po śladach zwierząt i

znaleźliśmy się wreszcie na zboczu doliny, gdzie stał stary, na wpół rozwalony dom.

Prawdopodobnie od dziesięciu lat nikt tam nie mieszkał. Ściany były spróchniałe, a dach

wyglądał tak, jakby za chwilę miał się zapaść. Po drugiej stronie domu znajdowała się

studnia. Kiedy Sadako ją zobaczyła, podbiegła do niej, mówiąc: „Chce mi się pić".

Pochyliła się i zajrzała do środka. Nawet z daleka widać było wyraźnie, że ze studni nikt

już nie korzysta. Ja też tam podbiegłem, ale nie po to, żeby zajrzeć do środka. Chciałem

znowu zobaczyć jej piersi, kiedy się pochylała. Złapałem obiema rękami za brzeg studni i

przyjrzałem im się z bliska. Poczułem, jak z ciemnych głębi ziemi unosi się chłodne,

wilgotne powietrze i pieszczotliwie dotyka mojej twarzy. Jednak to nie wystarczyło, żeby

ugasić moje palące pragnienie. Nie wiedziałem, skąd wzięło się to pragnienie. Teraz myślę,

że to gorączka wywołana ospą odebrała mi zdolność panowania nad sobą. Przysięgam, że

nigdy przedtem nie doświadczyłem tak silnego fizycznego pożądania.

Bezwiednie wyciągnąłem rękę, żeby dotknąć jej niewielkich wzgórków. Spojrzała na

mnie z oburzeniem. I wtedy coś we mnie pękło. Kiedy próbuję sobie przypomnieć, co stało

się potem, wszystko jest zamazane. Pamiętam tylko jakieś

pojedyncze fragmenty. Wiem, że naparłem na Sadako i przewróciłem ją na ziemię.

Zdarłem z niej bluzkę, a potem... Pamięć mi się urywa i we wspomnieniach widzę dopiero,

jak Sadako się broni ze wszystkich sił, a potem gryzie mnie w ramię. Ten silny ból mnie

otrzeźwił. Zobaczyłem, jak krew kapie mi z ramienia prosto na jej twarz. Krople krwi

wpadały jej do oczu; potrząsała głową z obrzydzeniem. Próbowałem dostosować rytm

mojego ciała do tego rytmu. Jak wyglądała wtedy moja twarz? Co widziała Sadako, patrząc

na mnie? Jestem pewien, że była to twarz bestii. Tak właśnie sobie pomyślałem, kiedy

skończyłem.

Kiedy było już po wszystkim, Sadako przeszyła mnie nienawistnym spojrzeniem.

Ciągłe leżąc na wznak, uniosła kolana i łokciami odepchnęła się do tyłu. Znów spojrzałem

na jej ciało. Myślałem, że oczy mnie zwodzą. Szara, pomięta spódnica owinęła się jej

wokół talii; nie próbowała nawet zakryć piersi. Promień słońca padł tam, gdzie łączyły się

jej uda, i wyraźnie oświetlił małą, ciemną wypukłość. Przeniosłem wzrok wyżej - dwie

piękne, kształtne piersi. Potem znów spojrzałem niżej. Na wzgórku łonowym, porośnięta

włosami, tkwiła para doskonale rozwiniętych jąder.

Gdybym nie był lekarzem, pewnie przeraziłbym się nie na żarty. Ale w podręcznikach

medycyny widziałem wcześniej zdjęcia takich przypadków. Zespół feminizacji jąder. To

niezwykle rzadka przypadłość. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę ją na

własne oczy - a już na pewno nie w takiej sytuacji. Zespół feminizacji jąder to rodzaj

męskiego pseudohermafrodytyzmu. Zewnętrznie osoba z tym zespołem jest kobietą. Ma

piersi i waginę, choć zwykle nie ma

macicy. Jednak w rzeczywistości osoba ta ma chromosomy XY - czyli jest mężczyzną. I

nie wiadomo, dlaczego wszystkie osoby z tym zespołem są niezwykle piękne.

Sadako nadal się we mnie wpatrywała. Poza rodziną byłem chyba pierwszą osobą,

która poznała jej tajemnicę. Nie muszę dodawać, że jeszcze przed paroma minutami była

dziewicą. „Jeśli zamierzała przeżyć całe życie jako kobieta, potrzebna jej była taka próba" -

w ten sposób starałem się usprawiedliwić swój czyn. I nagle w głowie pojawiły mi się

wyraźne słowa: „Zabiję cię".

Moc woli, która przyniosła mi te słowa, była tak silna, że zakręciło mi się w głowie.

Jednocześnie wyczułem, że ta telepatyczna wiadomość Sadako nie kłamie. Nie było ani

cienia wątpliwości; moje ciało przyjęło te słowa jako absolutny pewnik. Zabije mnie, jeśli

ja nie zabiję jej pierwszy. Instynkt samozachowawczy wydał mi rozkaz. Znów się na nią

rzuciłem, objąłem dłońmi jej delikatną szyję i ścisnąłem najmocniej, jak tylko mogłem. Ku

mojemu zdziwieniu, tym razem nie stawiała oporu. Wręcz przeciwnie, zmrużyła oczy z

rozkoszą i poddała się mojej sile, zupełnie jakby chciała umrzeć.

Bałem się sprawdzić, czy przestała oddychać. Podniosłem ją i podszedłem do studni.

Myślę, że w tym momencie ciągle jeszcze nie kierowałem się własną wolą. To znaczy nie

podniosłem jej z zamiarem wrzucenia jej ciała do studni. Raczej było odwrotnie: kiedy

tylko ją podniosłem, okrągły, czarny otwór studni przyciągnął mój wzrok i nasunął mi tę

myśl. Było tak, jakby opracowano dla mnie dokładny plan działania. Albo jakby sterowała

mną czyjaś, nie moja, wola. Znałem

mniej więcej każdy swój następny krok. Jakiś głos, głęboko w myślach, mówił mi, że to

wszystko mi się śni.

Studnia była bardzo ciemna. Z miejsca, w którym stałem, nie dało się wyraźnie zobaczyć

dna. Ponieważ z wnętrza studni unosił się wilgotny zapach ziemi, domyśliłem się, że na dnie

zebrała się płytka kałuża wody. Puściłem ją. Ciało Sada-ko ześlizgnęło się wzdłuż ściany

studni i z pluskiem uderzyło o dno. Długo patrzyłem w głąb, aż moje oczy przywykły do

ciemności, ale i tak nie udało mi się zobaczyć na dnie jej skulonego ciała. Nadal dręczył mnie

niepokój. Zacząłem ciskać w dół kamieniami i ziemią, pragnąc ukryć jej ciało na zawsze.

Wrzucałem grudy ziemi i kamienie wielkości pięciu albo sześciu pięści. Wreszcie nie byłem w

stanie dłużej tego robić. Kamienie trafiały w jej ciało na dnie studni - uderzały je z głuchym

łoskotem, który kazał mi wyobrażać sobie straszne rzeczy. Kiedy tylko pomyślałem, że

kamienie mogą zniszczyć to koszmarnie piękne ciało, nie potrafiłem tego robić dłużej. Wiem,

że sobie zaprzeczam. Z jednej strony pragnąłem zniszczyć jej ciało, a z drugiej -nie chciałem jej

oszpecić.

Kiedy Nagao zamilkł, Asakawa wręczył mu mapę Krainy Pacyfiku w Południowym Hakone.

- Proszę pokazać na mapie, gdzie to się zdarzyło - popro

sił Asakawa pospiesznie. Upłynęła chwila, zanim Nagao zro

zumiał, co to za mapa. Ale kiedy Asakawa powiedział mu, że

tam, gdzie kiedyś znajdował się budynek sanatorium, teraz

stoi restauracja, Nagao odzyskał orientację:

- To było chyba tutaj - powiedział, wskazując punkt na

mapie.

- Oczywiście! Tu właśnie znajdują się domki kempingo

we - powiedział Asakawa, wstając z miejsca. -Jedziemy!

Ale Ryuji siedział spokojnie.

- Nie spiesz się tak. Musimy zadać temu staremu jeszcze

kilka pytań. Ten zespół, o którym mówiłeś...

- Zespół feminizacji jąder...

- Czy kobieta z tym zespołem może urodzić dziecko?

Nagao pokręcił głową.

-Nie.

-1 jeszcze jedno. Kiedy zgwałciłeś Sadako Yamamurę, byłeś już chory na ospę prawdziwą,

tak? Nagao pokiwał głową.

- A w takim razie ostatnią osobą w Japonii, która zaraziła

się wirusem ospy prawdziwej, była Sadako Yamamura, tak?

To jasne, że tuż przed śmiercią Sadako Yamamura musiała zarazić się wirusem ospy. Ale

zaraz potem umarła. Kiedy umiera żywiciel, ginie również wirus. Nagao nie wiedział, jak ma

odpowiedzieć na to pytanie. Spuścił głowę, unikając wzroku Ryujiego. Udzielił jakiejś mętnej

odpowiedzi.

- Hej, co ty wyprawiasz? Musimy się spieszyć! - Asakawa

stał już w drzwiach i ponaglał Ryujiego.

- Cholera. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony z życia -

powiedział Ryuji i dał Nagao prztyczka w nos. Potem ruszył

za Asakawa.

12

Nie potrafił tego logicznie wytłumaczyć, ale dzięki temu, że czytał powieści i oglądał tandetne

seriale telewizyjne, czuł, że mniej więcej wie, w jakim kierunku potoczy się teraz fabuła. Cała

historia rozwinęła się w dość znajomy sposób i w pewnym określonym tempie. Nie szukali

wcale grobu Sa-dako. Jednak nieoczekiwanie dowiedzieli się o tragedii, która ją spotkała, i o

miejscu, gdzie spoczywają jej szczątki. Kiedy Ryuji powiedział: „Zatrzymaj się przy jakimś

sklepie żelaznym", Asakawa odetchnął w duchu: „On myśli o tym samym co ja". Nie wiedział

jeszcze, jak straszne będzie to zadanie. Wydawało mu się, że znalazienie starej studni w

pobliżu domków kempingowych nie powinno być trudne, chyba że ją całkowicie zakopano. A

kiedy już ją znajdą, nie powinni też mieć problemów z wydobyciem szczątków Sadako. Chciał

wierzyć, że wszystko pójdzie gładko. Była pierwsza po południu; słońce odbijało się lśniąco od

krętych ulic tej górskiej miejscowości uzdrowiskowej. Słoneczna pogoda i panujący w tej

okolicy wakacyjny nastrój odebrały Asakawie zdolność przewidywania. Nie przyszło mu do

głowy, że nawet gdyby studnia miała tylko cztery czy pięć metrów głębokości, jej

dno to całkiem inny świat niż dobrze oświetlone tereny ponad nią.

Sklep żelazny Nishizakiego". Asakawa zobaczył szyld i zatrzymał się. Na chodniku przed

sklepem stały drabiny i kosiarki do trawy. Powinni tu dostać to, czego potrzebują.

- Możesz wszystko kupić? - rzucił Asakawa, biegnąc do

najbliższej budki telefonicznej. Zatrzymał się przed wejściem

i wyciągnął z portfela kartę telefoniczną.

- Hej, nie mamy czasu na telefony - zawołał Ryuji, ale

Asakawa go nie słuchał. Mamrocząc coś pod nosem, Ryuji

wszedł do sklepu. Złapał linę, wiadro, łopatę, wielokrążek

i jak najmocniejszą latarkę.

Asakawa musiał zadzwonić. Wiedział, że być może już nigdy więcej nie usłyszy tych

drogich mu głosów. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mają czasu. Do wyznaczonego

terminu zostało mu już tylko dziewięć godzin. Włożył kartę i wykręcił numer rodziców żony w

Ashikadze. Odebrał teść:

- Cześć, mówi Asakawa. Możesz zawołać Shizu i Yoko do

telefonu? - Asakawa wiedział, że zachowuje się nieuprzej

mie, nie wymieniając z teściem żadnych rutynowych grzecz

ności. Ale nie miał czasu martwić się tym, czy kogoś obraził.

Teść zaczął już coś mówić, ale nagle jakby wyczuł, że to pilna

sprawa, i natychmiast wezwał do telefonu córkę i wnuczkę.

Asakawa cieszył się w duchu, że nie odebrała teściowa. Jej

gadanie trudno byłoby przerwać.

- Słucham?

- Shizu, to ty? - Słysząc jej głos, Asakawa zdał sobie spra

wę, jak bardzo za nią tęskni.

- Skąd dzwonisz?

260

261

- Z Atami. Co u was?

- Wszystko w porządku. Yoko świetnie się czuje u babci

i dziadka.

-Jest tam gdzieś w pobliżu? - Przez słuchawkę Asakawę dobiegł z oddali głos Yoko.

Żadnych słów, tylko dźwięki. Chyba próbowała wejść mamie na kolana.

- Yoko, tatuś dzwoni - Shizu przyłożyła Yoko słuchawkę

do ucha.

- Ta-ta, ta-ta... - Asakawa prawie nie słyszał słów córecz

ki, o ile w ogóle można to było nazwać słowami. Wszystko

zagłuszał jej oddech tuż przy słuchawce. A może tylko ocie

rała policzkiem o telefon? Jednak dzięki tym dźwiękom Asa

kawa czuł się bliżej Yoko. Nagle zapragnął rzucić wszystko

i wracać do domu.

- Yoko, czekaj tam na mnie, dobrze? Tatuś weźmie brum-

-brum i niedługo po ciebie przyjedzie.

- Naprawdę? Kiedy przyjedziesz? - Nawet nie zoriento

wał się, że Shizu wzięła słuchawkę.

- W niedzielę. Wypożyczę samochód i przyjadę po was.

Może wszyscy pojedziemy na wycieczkę w góry, co? Na przy

kład do Nikko.

- Naprawdę? Yoko, słyszysz? W niedzielę tatuś zabierze

nas na wycieczkę samochodem!

Uszy go paliły. Czy naprawdę wolno mu było składać takie obietnice? Lekarz nigdy nie

powinien dawać pacjentowi fałszywych nadziei; ma obowiązek zminimalizować prawdopodobieństwo

szoku.

- To znaczy, że doprowadziłeś wszystkie swoje sprawy do

końca?

- Mniej więcej.

- Obiecałeś, że kiedy to się skończy, opowiesz mi wszyst

ko od samego początku.

Rzeczywiście tak obiecał. Powiedział jej, że jeśli nie będzie zadawać żadnych pytań, opowie

jej wszystko, kiedy już załatwi całą sprawę. Shizu dotrzymała warunków umowy.

- Hej, długo jeszcze będziesz rozmawiał? - usłyszał za

plecami głos Ryujiego. Asakawa odwrócił się. Ryuji otworzył

bagażnik i pakował zakupy do środka.

- Zadzwonię jeszcze. Ale dzisiaj wieczorem chyba mi się

nie uda. - Położył rękę na widełkach. Wystarczyło przycisnąć

mocniej, żeby rozmowa została przerwana. Nie wiedział na

wet, dlaczego zadzwonił. Czy chciał tylko usłyszeć ich głosy,

czy też miał im coś ważnego do powiedzenia? Zdawał sobie

sprawę, że nawet gdyby rozmawiał z Shizu przez godzinę,

pod koniec i tak czułby niedosyt, jakby powiedział tylko po

łowę tego, co chciał powiedzieć. W każdym razie dzisiaj

o dziesiątej wieczorem wszystko się wyjaśni. Dzisiaj o dzie

siątej wieczorem...

W taki pogodny dzień Kraina Pacyfiku w Południowym Ha-kone sprawiała wrażenie typowego

górskiego ośrodka wypoczynkowego. Słońce rozproszyło atmosferę grozy, którą Asakawa czuł

tutaj wcześniej. Nawet odgłosy gry w tenisa brzmiały normalnie. Piłeczki odbijały się lekko i

energicznie, nie głucho i ospale, jak przedtem. Przed nimi, w oddali, widać było zamgloną górę

Fudżi. A w dole, tam, gdzie słońce przeglądało się w dachach szklarni, raz po raz zapalały się

świetlne błyski.

Był czwartek po południu i domki kempingowe sprawiały wrażenie opuszczonych. Goście

przyjeżdżali tam chyba tylko w weekendy i podczas letnich wakacji. Oczywiście w domku B-4

też nikogo nie było. Ryuji poszedł zgłosić ich przyjazd do recepcji, a Asakawa wyładował

wszystko z bagażnika i przebrał się w luźniejsze spodnie i bluzę.

Uważnie rozejrzał się po pokoju. Dokładnie tydzień temu w popłochu uciekł z tego

nawiedzonego domu. Pamiętał, jak wpadł do łazienki, żeby zwymiotować, i przy okazji o mało

nie posikał się ze strachu. Wyraźnie pamiętał też, że zobaczył graffiti na ścianie, kiedy ukląkł

nad sedesem. Otworzył drzwi łazienki. Graffiti było tam, gdzie przedtem.

Właśnie minęła druga. Wyszli na taras i zjedli gotowy lunch, który kupili po drodze.

Jedząc, podziwiali bujne górskie łąki wokół domków kempingowych. Niepokój, który rzucał na

nich cień, odkąd opuścili klinikę doktora Nagao, trochę ustąpił. Nawet pośród najgorszej paniki

zdarzają się chwile takie jak ta, kiedy czas płynie spokojnie i leniwie. Kiedy Asakawa tuż przed

terminem próbował dokończyć artykuł, czasem łapał się na tym, że przygląda się ekspresowi

do kawy. Patrzył bez celu, jak krople skapują przez filtr do szklanego naczynia, a potem nagle

przytomniał i zastanawiał się, dlaczego marnuje cenne minuty.

-Jedz, jedz. Potrzeba nam dużo energii - powiedział Ryuji. Dla siebie kupił aż dwie porcje.

Ale Asakawa nie miał apetytu. Co jakiś czas odkładał pałeczki, odwracał się i spoglądał do

wnętrza domku.

Nagle odezwał się, jakby coś sobie właśnie przypomniał.

- Może najpierw o tym porozmawiajmy. Co my właściwie tu robimy?

- To oczywiste, przyjechaliśmy poszukać Sadako.

- A co zrobimy, kiedy ją znajdziemy?

- Zabierzemy ją z powrotem do Sashikiji, żeby ją po

chować.

- A więc na tym polegało zaklęcie? Uważasz, że ona chce

właśnie tego?

Ryuji przeżuwał właśnie porcję ryżu, głośno mlaskając. Wpatrywał się przed siebie

nieobecnym wzrokiem. Po jego minie widać było, że też do końca nie wie, jakie jest rozwiązanie

zagadki. Asakawę ogarnęło przerażenie. To była jego ostatnia deska ratunku.

Potrzebował słów otuchy, zdecydowanego zapewnienia, że postępują właściwie. Jeśli się pomylili,

niczego nie będą już mogli poprawić.

- W tej chwili to nasza jedyna możliwość - powiedział

Ryuji, wyrzucając pudełko po lunchu do śmieci.

-A może są jeszcze inne? Może, na przykład, Sadako chce, żebyśmy zemścili się za nią na

osobie, która ją zabiła?

- Na Jotaro Nagao? Uważasz, że gdybyśmy wydali go w rę

ce sprawiedliwości, Sadako byłaby zadowolona?

Asakawa spojrzał Ryujiemu głęboko w oczy, próbując odgadnąć, co on naprawdę myśli.

Może opracował już plan działania? Jeśli wykopią szczątki Sadako, pochowają je, a Asakawa i

tak umrze, wtedy Ryuji zabije doktora Nagao. Może traktuje Asakawę jak królika

doświadczalnego, żeby ocalić własną skórę...

- Nie bądź głupi - roześmiał się Ryuji. - Po pierwsze, gdy

by Sadako naprawdę chciała się zemścić, Nagao już dawno

by nie żył.

To prawda. Sadako zdecydowanie miała taką moc.

- To dlaczego dała mu się zabić?

- Nie wiem. Ale pomyśl: ciągle otaczała ją śmierć bliskich

osób. Jej życie to pasmo straconych nadziei. Nawet jej odej

ście z teatru oznaczało, że straciła nadzieję na realizację za

wodowych planów, prawda? Potem odwiedziła ojca w sana

torium i dowiedziała się, że on wkrótce umrze.

- Osoba, która nie ma już w życiu żadnej nadziei, nie chcia

łaby się mścić na tym, kto jej to życie odbiera. To chcesz po

wiedzieć?

- Niezupełnie. Chodzi mi o to, że prawdopodobnie Sadako

sama wzbudziła w Nagao te mordercze instynkty. To zna

czy, może popełniła samobójstwo - rękami Nagao.

Jej matka skoczyła do wulkanu, ojciec umierał na gruźlicę, przepadły jej marzenia o

karierze aktorskiej i w dodatku cierpiała na tę dziwną wrodzoną przypadłość. Miała wiele

powodów, żeby się zabić. Poza tym w całej tej historii wiele rzeczy da się wytłumaczyć tylko

samobójstwem. Inaczej nic nie trzyma się kupy. W raporcie Yoshino byia wzmianka o Shigemorim,

założycielu Teatru Do Góry. Któregoś wieczoru upił się i złożył wizytę Sadako.

Następnego dnia zmarł na paraliż serca. To prawie pewne, że Sadako zabiła go, wykorzystując

swoje nadprzyrodzone zdolności. Miała taką moc. Bez trudu potrafiła zabić człowieka, nie

pozostawiając żadnych dowodów morderstwa. A więc dlaczego Nagao jeszcze żyje? Trzeba

chyba przyjąć, że Sadako pokierowała jego wolą, żeby się zabić. Tylko taka wersja ma sens.

- No dobrze, powiedzmy, że to było samobójstwo. Ale dla

czego dała się zgwałcić, zanim umarła? Nie mów mi tylko, że

nie chciała umrzeć w dziewictwie.

Asakawa trafił w samo sedno i w rezultacie Ryuji nie wiedział, co odpowiedzieć. Nasunęło

mu się właśnie dokładnie takie wytłumaczenie.

- Czy to naprawdę takie głupie?

-Co?

- Czy to naprawdę takie głupie, nie chcieć umrzeć w dzie

wictwie? - nalegał Ryuji z niezwykłą powagą. - Gdybym był

na jej miejscu..., gdybym jakimś dziwnym trafem znalazł się

w jej sytuacji, właśnie tak bym się czuł. Nie chciałbym umrzeć

w dziewictwie.

To stwierdzenie brzmiało dziwnie w ustach Ryujiego. Asakawa nie potrafił tego logicznie

wytłumaczyć, ale ani te słowa, ani ten wyraz twarzy w ogóle do Ryujiego nie pasowały.

- Mówisz poważnie? Ale kobiety są inne niż mężczyźni.

A już szczególnie Sadako Yamamura.

- Hę, hę. Żartowałem. Jasne, że Sadako nie chciała zostać

zgwałcona. Nikt nie chce, żeby mu się coś takiego przytrafi

ło. Poza tym ugryzła Nagao w ramię, aż do kości, żeby się

obronić. Sądzę, że myśl o śmierci przyszła jej do głowy do

piero po gwałcie. Niewiele się zastanawiając, siłą woli po

pchnęła Nagao w tym kierunku...

- Ale nawet jeśli tak było, nie uważasz, że Sadako czułaby

nienawiść do Nagao? Że mimo wszystko pragnęłaby zemsty?

- Argumenty Ryujiego nie do końca trafiały Asakawie do prze

konania.

- Nie zapominasz o czymś? Pamiętaj, że ostrze jej niena

wiści nie było skierowane przeciw jednemu człowiekowi,

tylko przeciw całemu społeczeństwu. W porównaniu z tą

ogromną nienawiścią jej stosunek do Nagao był tak nieistotny jak pierdnięcie na wietrze.

Jeśli ta nienawiść do całego społeczeństwa stała się częścią filmu, to czego dotyczyło

naprawdę zaklęcie? Co to może być? Asakawie przyszło nagle do głowy wyrażenie „masowy

atak", ale ochrypły głos Ryujiego przerwał jego rozmyślania.

- Starczy tego dobrego. Zamiast tracić czas na głupie gadanie, powinniśmy szukać Sadako.

Tylko ona może rozwiązać tę zagadkę.

Ryuji dopił resztkę herbaty wu long, wstał z krzesła i wyrzucił pustą puszkę daleko na łąkę.

Stali na łagodnym wzniesieniu i rozglądali się pośród wysokich traw. Ryuji wręczył Asakawie

sierp i wskazał głową na zbocze po lewej stronie domku B-4. Chciał, żeby Asakawa skosił

porastającą je trawę i dokładnie zbadał grunt. Asakawa pochylił się, ukląkł na jedno kolano i

zaczął machać sierpem nad ziemią, równolegle do podłoża. Trawa zaczęła się sypać całymi

kępami.

Trzydzieści lat temu stały tutaj ruiny domu i stara studnia. Asakawa wyprostował się.

Znów rozejrzał się wokoło, zastanawiając się, gdzie zbudowałby dom, gdyby chciał tu

zamieszkać. Pewnie wybrałby miejsce z ładnym widokiem. W końcu krajobraz to jedyny

powód, żeby się tu osiedlić. A więc z którego miejsca rozciągał się najlepszy widok? Asakawa

skupił wzrok na dachach szklarni, daleko w dole, i przespacerował się kawałek, zwracając

uwagę na zmiany perspektywy. Widok wszędzie był podobny. Asakawa doszedł jednak do

wniosku, że gdyby budował dom, łatwiej byłoby go postawić

na miejscu domku A-4 niż B-4. Kiedy pochylił się i dokładnie obejrzał ukształtowanie

terenu, zauważył, że domek A-4 stoi na najbardziej wyrównanej działce. Ukląkł znowu i na

czworakach zaczął chodzić pomiędzy domkiem A-4 i B-4. Kosił trawę i badał ziemię dłońmi.

Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek w życiu wyciągał wodę ze studni. Nagle zdał

sobie sprawę, że nigdy nawet nie widział studni. Nie miał pojęcia, jak taka konstrukcja może

wyglądać, szczególnie na górskim terenie. Czy naprawdę była tu w ziemi woda? Chyba tak, bo

kilkaset metrów na zachód wzdłuż dna doliny rozciągał się obszar mokradeł otoczony

wysokimi drzewami. Asakawa nie mógł się skupić. Właściwie nie miał pojęcia, jak podejść do

takiego zadania. Krew uderzyła mu do głowy. Spojrzał na zegarek: prawie trzecia. Zostało mu

tylko siedem godzin. Czy te wysiłki w ogóle są potrzebne? Czy dzięki nim na pewno zdąży na

czas? To pytanie wpędziło jego myśli w stan jeszcze większego chaosu. Jak przez mgłę

przypominał sobie obraz studni. Po jakich cechach terenu miał rozpoznać, gdzie kiedyś stała?

Po stercie kamieni ułożonych w krąg? A jeśli ściany studni zawaliły się i zapadły w ziemię?

Niemożliwe. Nigdy nie zdążą na czas. Znowu spojrzał na zegarek. Punktualnie trzecia. Przed

chwilą wypił na tarasie pół litra herbaty wu long, ale już zaschło mu w gardle. W głowie

szumiały mu słowa: „Szukaj wybrzuszenia terenu, szukaj kamieni". Wbił łopatę w odartą z trawy

ziemię. Krew znowu zaczęła pulsować mu w skroniach, bieg czasu poplątał mu myśli.

Nerwy miał zdarte, ale nie czuł się zmęczony. Dlaczego czas płynął teraz inaczej niż wtedy,

kiedy siedzieli na tarasie i jedli lunch? Dlaczego wpadł w ta

panikę, kiedy tylko zabrał się do pracy? Czy na pewno robili to, co należy? Czy nie

powinni zająć się jeszcze wieloma innymi rzeczami?

Kiedyś, jako dziecko, wykopał jamę w ziemi. Był wtedy chyba w czwartej albo w piątej

klasie. Uśmiechnął się w duchu, przypominając sobie tamto zdarzenie.

- Co ty wyprawiasz? - Na dźwięk głosu Ryujiego Asakawa

uniósł gwałtownie głowę. - Dlaczego tam łazisz? Musi

my przeszukać większy obszar!

Asakawa spojrzał na Ryujiego szeroko otwartymi oczami. Ryuji miał słońce za plecami,

więc jego twarz kryła się w cieniu. Krople potu z ocienionej twarzy spadały mu pod nogi.

Co ja wyprawiam". W ziemi, tuż przed nim, znajdował się niewielki dół. To Asakawa go

wykopał.

- Robisz tu podkop czy co?

Ryuji westchnął. Asakawa zmarszczył brwi i spojrzał na zegarek.

- I przestań gapić się na ten cholerny zegarek! - Ryuji

trzepnął go w rękę. Przez chwilę patrzył na przyjaciela po

chmurnym spojrzeniem. Potem westchnął jeszcze raz. Kuc

nął przy Asakawie i odezwał się uspokajającym szeptem:

- Może zrobisz sobie przerwę?

- Nie mam czasu.

- Mówię ci, weź się w garść. Panika tylko ci zaszkodzi. -

Ryuji popchnął Asakawę lekko w klatkę piersiową. Asa

kawa stracił równowagę i upadł na plecy, wyciągając w gó

rę nogi.

- Bardzo dobrze. Leż tam sobie jak małe dziecko.

Asakawa gramolił się, próbując wstać.

- Nie ruszaj się! Leż tam! Nie marnuj energii! - Ryuji postawił mu nogę na piersi.

Asakawa siłował się z nim przez chwilę, ale w końcu zamknął oczy i poddał się. Noga

Ryujiego przestała mu ciążyć. Kiedy znowu ostrożnie otworzył oczy, Ryuji na swoich

krótkich, ale silnych nogach kierował się na ocieniony taras domku B-4. Z jego żwawych

kroków wiele można było wyczytać: właśnie miał natchnienie; wpadł na pomysł, gdzie

mogą znaleźć studnię, i przestał się denerwować.

Kiedy Ryuji się oddalił, Asakawa jeszcze przez chwilę leżał nieruchomo na wznak, z

rozłożonymi rękami i nogami. Wpatrywał się w niebo. Słońce świeciło jasno. W porównaniu

z Ryujim był strasznym tchórzem. Brzydził się sobą. Odetchnął głęboko i starał się

pomyśleć trzeźwo. Nie wiedział, czy przez kolejne siedem godzin będzie w stanie cały

czas panować nad sobą. Postanowił, że po prostu zrobi wszystko, co przykaże mu Ryuji.

Tak będzie najlepiej. Porzucić swoje „ja" i poddać się mocy kogoś, kto ma więcej odwagi.

Porzuć swoje »ja«. Wtedy uda ci się uciec przed strachem. Zostaniesz pogrzebany w

ziemi - staniesz się częścią natury". Jakby w odpowiedzi na to życzenie, Asakawę ogarnęła

nagle senność; zaczął tracić przytomność. U progu snu, pośród marzeń o unoszeniu Yoko

wysoko do góry, przypomniał sobie znowu tamto zdarzenie ze szkolnych lat.

Działo się to w parku rekreacyjnym na przedmieściach miasta, w którym się wychował.

Na skraju parku znajdowało się urwisko, a u jego stóp jezioro, gdzie mieszkały raki. Kiedy

był w podstawówce, często chodził tam z kolegami, żeby je łapać. Tego dnia słońce, które

oświetlało odsłoniętą

czerwoną ziemię na części urwiska ponad jeziorem, było jak wyzwanie. Asakawa zmęczył się

bezczynnym siedzeniem i poszedł dokładnie tam, gdzie padały słoneczne promienie. Zaczął

drążyć jamę w stromym zboczu. Ziemia była miękka, gliniasta i kruszyła się mu pod stopami,

kiedy wbił w nią kawałek starej deski, który znalazł w pobliżu. Wkrótce do zabawy przyłączyli

się jego koledzy. Było ich trzech, o ile dobrze pamiętał, a może czterech. Dokładnie tylu, ilu

potrzeba do wykopania jamy. Gdyby było ich więcej, zderzaliby się głowami; gdyby było ich

mniej, każdy z nich miałby za dużo do zrobienia.

Po godzinie kopania jama była na tyle duża, że jedna osoba spokojnie mogła się w niej

zmieścić. Ale kopali dalej. Ponieważ wstąpili do parku po drodze ze szkoły, po jakimś czasie

jeden z kolegów powiedział, że musi już iść do domu. Jednak Asakawa, który wymyślił całą tę

zabawę, nie przestał pracować ani na chwilę; kopał zawzięcie w milczeniu. Do zachodu słońca

jama powiększyła się tak, że zarówno Asakawa, jak i jego koledzy, którzy zostali w parku,

mogli się w niej zmieścić. Asakawa przyciągnął kolana do brody; chłopcy zaczęli chichotać.

Skułem w czerwonej, gliniastej jamie czuli się jak ludzie z epoki kamienia łupanego, których

szczątki odnaleziono w Mikkabi. Uczyli się o tym właśnie na wiedzy o społeczeństwie.

Po pewnym czasie wejście do jamy zasłoniła głowa jakiejś kobiety. Zachodzące słońce było

za jej plecami, więc jej twarz znajdowała się w cieniu i Asakawa dokładnie nie widział jej

rysów. Wiedział jednak, że była to kobieta z sąsiedztwa; miała około pięćdziesięciu lat.

- Co wy, chłopcy? Dół tutaj kopiecie? Toby dopiero był

kłopot, gdybyście się tu pogrzebali żywcem - powiedziała,

zaglądając do jamy. Asakawa i jego koledzy spojrzeli po sobie.

Chociaż byli jeszcze bardzo młodzi, zdawali sobie sprawę,

jak dziwne są słowa tej kobiety. Nie powiedziała: „Przestańcie,

to niebezpieczne!", tylko „Przestańcie, bo jeśli się tu zako

piecie żywcem i zginiecie, sprawicie kłopot okolicznym miesz

kańcom, łącznie ze mną". Ostrzegała ich jedynie we własnym

interesie. Chłopcy znowu zaczęli chichotać. Głowa kobiety

wyglądała jakby należała do marionetki w teatrzyku cieni.

Stopniowo twarz Ryujiego nałożyła się na twarz tamtej kobiety.

- Teraz jesteś za spokojny! Jeszcze mi tu zaśniesz! Ty idio

to, co tak chichoczesz?

Ryuji obudził go. Słońce dotykało prawie zachodniego horyzontu i powoli zapadał zmrok.

W słabnącym blasku słońca twarz i cała postać Ryujiego zdawały się jeszcze ciemniejsze niż

poprzednio.

- Chodź tu na chwilę. - Ryuji pociągnął Asakawę za rękę,

stawiając go na równe nogi. Potem bez słowa wczołgał się

pod taras domku B-4. Asakawa poszedł za nim. Jedna z desek

pomiędzy belkami podtrzymującymi konstrukcję była częścio

wo oderwana. Ryuji włożył rękę za deskę i pociągnął ją z ca

łej siły. Z głośnym trzaskiem deska złamała się na pół po prze

kątnej. W środku domek był nowocześnie urządzony, ale zbu

dowano go z desek tak słabych, że dały się łamać gołymi

rękami. Tam, gdzie nie było widać, budowniczy próbowali

pewnie zaoszczędzić na materiale. Ryuji włożył latarkę mię

dzy deski i poświecił naokoło pod podłogą domku. Skinął głową,

jakby mówił: „Chodź, popatrz tylko". Asakawa zajrzał przez szparę do środka. Blask

latarki oświetlał jakiś ciemny, wystający kształt przy zachodniej ścianie domku. Kiedy Asakawa

mu się przyjrzał, zauważył, że jego boki mają niejednolitą strukturę, jak sterta kamieni.

Górę przykrywała betonowa pokrywa; pojedyncze źdźbła trawy wystawały ze szczelin w

betonie i spomiędzy kamieni. Asakawa natychmiast uzmysłowił sobie, co znajdowało się

dokładnie ponad tym miejscem. Pokój dzienny domku. A dokładnie w prostej linii nad studnią

stał telewizor i wideo. Tydzień temu, kiedy oglądał kasetę, Sadako Yamamura była tak blisko;

z ukrycia obserwowała, co dzieje się nad jej głową.

Ryuji wyłamał więcej desek i szpara zrobiła się na tyle duża, że mógł się przez nią

przecisnąć człowiek. Ryuji i Asakawa wleźli do środka i zaczęli się czołgać w stronę studni.

Domek zbudowany był na wzgórzu. Ponieważ weszli na nie z tej niższej strony, im dalej się

posuwali, tym bardziej zmniejszała się odległość pomiędzy podłogą domku a ziemią. Sprawiało

to wrażenie, jakby jakaś siła napierała na nich z góry. Chociaż nie brakowało tam powietrza,

Asakawa oddychał z trudem. Ziemia pod ich rękami i kolanami wydawała się bardziej błotnista

niż na zewnątrz. Asakawa dobrze wiedział, co teraz muszą zrobić. Mimo to na razie nie czuł

strachu. Deski podłogi tuż nad głową wywołały w nim klaustrofobię. Czy będzie musiał zejść

w jeszcze głębsze ciemności? Na samo dno studni?... Oczywiście, że tak. Żeby wyciągnąć

Sadako, z całą pewnością będą musieli tam zejść.

- Pomóż mi - powiedział Ryuji. Złapał kawałek pręta wzmacniającego, który wystawał z

pęknięcia w betonowej

pokrywie, i próbował pociągnąć ją w dół. Ale przestrzeń, w której się znajdowali, była zbyt

wąska i Ryuji nie mógł się dobrze ustawić. Nawet ktoś, kto jak Ryuji potrafił dźwignąć sto

dwadzieścia kilogramów, bez odpowiedniego punktu podparcia tracił połowę siły. Asakawa

okrążył studnię i gdy znalazł się powyżej niej, położył się na plecach. Obiema rękami chwycił

za belki i z całej siły popchnął nogami pokrywę. Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt betonu o

kamień. Asakawa i Ryuji zaczęli wołać: „I... raz, i... dwa", żeby zsynchronizować ruchy. Pokrywa

przesunęła się. Ile lat minęło, odkąd ostatni raz odsłonięte wnętrze studni? Czy pokrywa

tkwiła tam cały czas, kiedy stawiano domki kempingowe, kiedy zaczęto budować ośrodek

wczasowy albo kiedy zamykano sanatorium? Asakawa i Ryuji mogli się tego tylko domyślać,

widząc, jak mocno spojone są ze sobą beton i kamienie, i słysząc ten niemal ludzki pisk, jaki

wydała z siebie pokrywa odrywana od studni. Niemal na pewno leżała tam dłużej niż sześć

miesięcy czy rok. Ale nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. W każdym razie dopiero teraz

studnia zaczęła otwierać usta... Ryuji wepchnął koniec łopaty w szparę, którą do tej pory udało

im się zrobić.

- Kiedy dam ci znak, masz z całej siły oprzeć się o trzonek

łopaty, dobra?

Asakawa odwrócił się.

- Gotowy? Raz, dwa, trzy, teraz!

Kiedy Asakawa nacisnął tę prymitywną dźwignię, Ryuji obiema rękami popchnął pokrywę.

Z przeraźliwym zgrzytem upadła wreszcie na ziemię.

Brzeg studni były lekko wilgotny. Asakawa i Ryuji podnieśli latarki, wolnymi rękami

chwycili za wilgotną krawędź studni

i podciągnęli się do góry. Zanim skierowali latarki do środka, wcisnęli głowy i ramiona

w półmetrową dziurę pomiędzy otworem studni a deskami domku. Chłodny powiew z

wnętrza przyniósł zapach zgnilizny. Powietrze w głębi studni było bardzo gęste. Niemal

bali się, że jeśli puszczą się krawędzi, jakaś siła wessie ich do środka. Nie mieli najmniejszych

wątpliwości, że ona tu jest. Ta kobieta obdarzona niezwykłą nadprzyrodzoną mocą;

kobieta z tą dziwną fizyczną przypadłością... Właściwie nie można jej było nawet określić

słowem „kobieta". Biologicznie płeć zależy od struktury gonad. Choćby nie wiem jak

piękne i kobiece było ciało jakiejś osoby, jeśli jej gonady mają formę jąder, była

mężczyzną. Asa-kawa nie wiedział, czy powinien uważać Sadako za mężczyznę czy za

kobietę. Rodzice nadali jej imię Sadako, a więc chcieli ją wychować jako kobietę.

Wcześniej, na statku, kiedy płynęli do Atami, Ryuji powiedział: „Nie uważasz, że osoba,

która ma zarówno męskie, jak i żeńskie narządy, jest najdoskonalszym symbolem potęgi i

piękna?". Asakawa przypomniał sobie teraz, że widział kiedyś w albumie ze sztuką obraz,

na którego widok przetarł oczy z niedowierzaniem. Idealnie zbudowana naga kobieta

spoczywała na płaskim kamieniu, a spomiędzy jej ud wystawały okazałe męskie genitalia...

- Widzisz coś? - zapytał Ryuji. W świetle latarek zauwa

żyli, że na dnie studni zebrała się woda. Jej powierzchnia

znajdowała się jakieś cztery-pięć metrów od nich. Nie wie

dzieli jednak, jak jest głęboka.

- Tam jest woda. - Ryuji kręcił się tam i z powrotem, przy

wiązując koniec liny do belki.

- W porządku, poświeć w dół latarką i trzymaj ją przy

brzegu. Pamiętaj, żeby jej nie upuścić.

On chce tam zejść". Kiedy Asakawa zdał sobie z tego sprawę, nogi zaczęły mu się

trząść. „A jeśli ja też będę musiał tam zejść?" Teraz, kiedy miał przed sobą ten wąski,

pionowy tunel, jego wyobraźnia wreszcie zaczęła działać. „Nie mogę tego zrobić. Mam

wejść do tej czarnej wody i co dalej? Mam szukać kości? Nigdy w życiu tego nie zrobię.

Przecież zwariuję". Z wdzięcznością w sercu Asakawa obserwował, jak Ryuji szykuje się

do zejścia w czarną dziurę, i modlił się w duchu, żeby jego kolej nigdy nie nadeszła.

Oczy przywykły mu już do ciemności i zauważył mech porastający wnętrze studni.

Kamienie, z których zbudowane były ściany, w pomarańczowym świetle latarki przemieniały

się w ludzkie oczy, nosy i usta. Kiedy nie mógł oderwać od nich wzroku, kamienne

wzory układały się w twarze zmarłych, wykrzywione od szatańskiego krzyku, wydanego w

chwili śmierci. Niezliczone złe duchy falowały jak wodorosty, wyciągając ręce w stronę

wyjścia. Nie potrafił przepędzić tego obrazu. Kamyk potoczył się i spadł w dół tym

upiornym szybem, szerokim zaledwie na metr; zanim pochłonęła go gardziel złych

duchów, odbił się od ściany studni głuchym echem.

Ryuji wcisnął się pomiędzy brzeg studni a podłogę domku, owinął linę wokół rąk i

zaczął powoli schodzić. Wkrótce stanął na dnie. Woda sięgała mu po kolana. Nie było tak

głęboko.

- Hej, Asakawa! Idź po wiadro. I po tę cienką linę.

Wiadro było tam, gdzie je zostawili, na tarasie. Asakawa

na czworakach wyszedł spod domku. Na zewnątrz było ciemno,

ale i tak wydawało się znacznie widniej niż pod fundamentami. Co za ulga! Jakie

świeże powietrze! Rozejrzał się pośród pozostałych domków - tylko w A-l, tuż przy

drodze, paliło się światło. Przyrzekł sobie, że nie spojrzy na zegarek. Ciepłe, przyjazne

odgłosy dochodzące z A-l tworzyły osobny świat, który kołysał się gdzieś w oddali.

Asakawa wiedział, że goście z A-l jedzą teraz kolację. Nie musiał patrzeć na zegarek, żeby

się domyślić, która godzina.

Wrócił do studni. Przywiązał wiadro i łopatę do jednego końca liny i spuścił je w dół. Ryuji

wykopywał ziemię z dna studni i wrzucał ją do wiadra. Od czasu do czasu kucał i grzebał

rękami w błocie, jakby czegoś szukał. Jednak nic nie znalazł.

- Ciągnij wiadro! - krzyknął. Przyciskając brzuch do kra

wędzi studni, Asakawa wyciągnął wiadro, wysypał na zie

mię błoto i kamienie, potem opuścił puste wiadro z powro

tem do studni. Zanim studnię zapieczętowało betonowe wie

ko, musiało tam wpaść trochę ziemi i piachu. Ryuji kopał

i kopał, ale piękne kości Sadako wciąż się nie pokazywały.

- Hej, Asakawa! - Ryuji przerwał pracę i spojrzał do góry.

Asakawa nie odpowiedział. - Wszystko w porządku tam na

górze?

Asakawa chciał odpowiedzieć: „Tak, wszystko w porządku. Nie martw się".

- Odkąd tu weszliśmy nie odezwałeś się słowem. Może

masz dla mnie chociaż jakieś słowa otuchy. Trochę mi smut

no tu na dole.

Asakawa nie odezwał się.

- A może coś zaśpiewasz? Może jakąś piosenkę Hibari

Misory?

Asakawa dalej nic nie mówił.

- Hej, Asakawa, jesteś tam jeszcze? Wiem, że nie zemd

lałeś.

- Wszystko... wszystko w porządku - wymamrotał

wreszcie.

- Co za ból w dupie z tym facetem. - Ryuji wyrzucił z sie

bie te słowa i wbił łopatę w wodę. Który już raz powtarzał tę

czynność? Poziom wody ciągle opadał, ale nadal nie było śla

du tego, czego szukali. Obserwował, jak wiadro podnosi się

w górę coraz wolniej i wolniej. I nagle... przestało. Lina wy

ślizgnęła się Asakawie z rąk. Asakawa podniósł wiadro mniej

więcej do połowy wysokości studni i niespodziewanie je

wypuścił. Wiadro dało nura z powrotem w dół. Ryuji na szczę

ście zdążył odskoczyć, ale i tak od stóp do głów obryzgała go

błotnista woda. Wściekł się, ale równocześnie zdał sobie spra

wę, że Asakawa jest już u kresu sił.

- Ty, sukinsynu! Chcesz mnie zabić? - Ryuji zaczął się

wspinać na linie. - Twoja kolej.

Moja kolej!" Asakawa zerwał się, przerażony, przy okazji uderzając głową o deski

podłogi.

- Ryuji, zaczekaj. Poradzę sobie. Mam jeszcze trochę siły

-jąkał się Asakawa. Ryuji wychylił głowę ze studni.

- Wcale nie masz. Nie masz ani trochę. Twoja kolej!

- Błagam, poczekaj. Daj mi trochę odetchnąć. Nabiorę sił.

- O tak! Wtedy będziemy tu siedzieć aż do świtu!

Ryuji skierował latarkę na twarz Asakawy. W jego oczach

było coś dziwnego. Lęk przed śmiercią odebrał mu rozum.

Wystarczyło jedno spojrzenie i Ryuji wiedział, że Asakawa nie potrafi już racjonalnie

myśleć. W końcu łatwo było ocenić, które zadanie jest trudniejsze: ładowanie błota do wiadra

czy ciągnięcie tego wiadra na linie pięć metrów w górę.

- Właź do środka. - Ryuji popchnął Asakawę w stronę

studni.

-Nie... czekaj... ja...

-Co?

-Ja mam klaustrofobię.

- Nie wygłupiaj się.

Asakawa stał dalej pochylony nad studnią i nie ruszał się. Woda na dnie drżała lekko.

- Nie mogę. Nie zejdę tam.

Ryuji złapał Asakawę za kołnierz i wymierzył mu dwa policzki.

- Obudź się wreszcie. Jak to nie możesz tam wejść? Śmierć

zagląda ci w oczy, ty masz szansę z nią wygrać i nagle mó

wisz, że nie możesz tego zrobić? Przestań być takim okrop

nym tchórzem. Tu nie chodzi tylko o twoje życie. Pamiętasz

ten telefon? Chcesz zabrać ze sobą do grobu swoją kochaną

rodzinkę?

Asakawa pomyślał o żonie i dziecku. Nie wolno mu tchórzyć. Ich życie znajdowało się

w jego rękach. Ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa.

- Ale czy to nas naprawdę uratuje? - zapytał bez przeko

nania. Wiedział, że w tej chwili nie ma sensu zadawać takich

pytań. Ryuji puścił jego kołnierz.

- Mam ci opowiedzieć więcej o teorii profesora Miury?

Aby zła wola jakiejś osoby pozostała w świecie żywych po

jej śmierci, potrzebne są trzy warunki: zamknięta przestrzeń, woda i powolny zgon. Raz,

dwa, trzy. Innymi słowy, jeśli ktoś umarł w zamkniętej przestrzeni, w obecności wody i w

dodatku konał powoli, to jest bardzo prawdopodobne, że rozgniewany duch tej osoby

będzie nawiedzał to miejsce po śmierci. Popatrz teraz na tę studnię. To mała, zamknięta

przestrzeń. Jest w niej woda. A pamiętasz, co powiedziała staruszka na kasecie?

Czy jesteś zdrowa od tamtego czasu? Jeśli ciągle bę

dziesz się bawiła w wodzie, zabiorą cię potwory".

Zabawa w wodzie. Właśnie. Sadako pod tą ciemną, błotnistą wodą bawiła się do tej

pory. Bawiła się w nieskończoną, wodnistą, podziemną grę.

- Widzisz, kiedy Nagao wrzucił ją do studni, Sadako jesz

cze żyła. Czekając na śmierć, nasyciła nienawiścią każdy ka

mień tej studni. W jej przypadku wszystkie trzy warunki

zostały spełnione.

- Ale co z tego wynika?

- Według profesora Miury łatwo jest odczynić taką klą

twę. Musimy Sadako po prostu uwolnić. Wyjmiemy jej kości

z tej okropnej starej studni; urządzimy jej ładny pogrzeb i po

chowamy ją w rodzinnej ziemi. Pomożemy jej wrócić do ja

snego, przestronnego świata.

Jakiś czas temu, kiedy Asakawa wygramolił się spod domku i poszedł po wiadro,

ogarnęło go poczucie ogromnego wyzwolenia. Czy takiego samego uczucia pragnęła

Sadako? To właśnie mieli jej zapewnić?

-1 na tym miało polegać zaklęcie?

- Może tak, a może nie.

- To wszystko jest takie niepewne.

Ryuji znowu złapał Asakawę za kołnierz.

- Pomyśl tylko, nasza przyszłość zawsze jest niepewna!

Mamy o niej bardzo mgliste pojęcie. Ale mimo to żyjemy. Nie

można zrezygnować z życia tylko dlatego, że jest niepewne.

To kwestia prawdopodobieństwa. To zaklęcie... Być może jest

wiele innych rzeczy, których pragnie Sadako. Ale istnieje duże

prawdopodobieństwo, że jeśli zabierzemy stąd jej szczątki,

klątwa kasety przestanie działać.

Asakawa skrzywił się. Miał ochotę krzyczeć. „Zamknięta przestrzeń, woda i powolna

śmierć. On mówi, że spełnienie tych trzech warunków najpewniej gwarantuje, że zły duch

przetrwa w świecie żywych. Ale gdzie są dowody na to, że ten oszust Miura ma rację w

jakiejkolwiek kwestii?"

-Jeśli mnie rozumiesz, zejdziesz to tej studni.

Ale ja nie rozumiem. Jak mam coś takiego zrozumieć?"

- Szkoda czasu na takie obijanie się. Już prawie nadcho

dzi twój termin. - Głos Ryujiego stopniowo stawał się coraz

łagodniejszy. - Nie myśl sobie, że możesz zwyciężyć śmierć

bez walki.

Ty dupku! Nie mam ochoty wysłuchiwać twojej filozofii życiowej!"

A jednak Asakawa zaczął wreszcie schodzić do studni.

- Grzeczny chłopiec. Więc jednak możesz to zrobić?

Asakawa złapał za linę i spuścił się w dół po ścianie stud

ni. Przed oczami miał twarz Ryujiego.

- Nie martw się. Tam nic nie ma. Twoja wyobraźnia jest

twoim największym wrogiem.

Kiedy spojrzał w górę, światło latarki oślepiło go. Przez chwilę nic nie widział.

Przycisnął plecy do ściany. Ręce zaczęły mu słabnąć, miał trudności z utrzymaniem liny.

Nogi poślizgnęły mu się na kamieniach i nagle spadł mniej więcej metr w dół. Tarcie liny

zraniło mu ręce; piekła go skóra na dłoniach.

Kołysał się tuż nad powierzchnią wody, ale nie mógł zmusić się, żeby do niej wejść.

Wyciągnął jedną nogę, zanurzył ją w wodzie aż po kostki, jakby sprawdzał temperaturę

kąpieli. Zimna woda sprawiła, że dostał gęsiej skórki, od pięt po czubek głowy.

Natychmiast cofnął nogę. Wkrótce jednak ręce mu się zmęczyły i nie mógł dłużej utrzymać

liny. Ciężar ciała powoli pociągnął go w dół. W końcu nie miał już więcej siły i obiema

nogami stanął na dnie. Miękkie błoto pod wodą natychmiast owinęło się wokół jego stóp;

przykryło je swoim śliskim ciałem. Asakawa nadal trzymał się liny. Wpadł w panikę.

Zdawało mu się, że spod ziemi wyrastają tysiące rąk i próbują wciągnąć go do błota.

Ściany studni zamykały się nad nim; patrzyły na niego złowrogo, szepcząc: „Już stąd nie

uciekniesz".

Ryuji!" Próbował krzyczeć, ale stracił głos. Nie mógł oddychać. Z gardła wydobył mu

się tylko nikły, suchy dźwięk. Spojrzał w górę jak tonące dziecko. Ciepła ciecz spłynęła mu

strużką po wewnętrznej stronie ud.

-Asakawa! Oddychaj!

Pod wpływem zmiany ciśnienia Asakawa zapomniał oddychać.

- W porządku. Jestem z tobą - dobiegło do niego odbite echem wołanie Ryujiego.

Asakawa zdołał nabrać pełne płuca powietrza.

Nie mógł uspokoić bicia serca. Nie był w stanie wykonać swojego zadania. Rozpaczliwie

próbował myśleć o czymś innym. O czymś przyjemniejszym. Gdyby ta studnia znajdowała się

na zewnątrz, pod rozgwieżdżonym niebem, to nie byłoby takie straszne. Ale ponieważ

przykrywał ją domek B-4, Asakawa nie mógł w niej wytrzymać. Podłoga domku odcinała

drogę ucieczki. Chociaż nie było już betonowej pokrywy i nad głową Asakawy znajdowały się

tylko deski i pajęczyny. „Sadako Yamamura mieszkała tutaj przez dwadzieścia pięć lat. Tak,

ona tutaj jest. Pod moimi stopami. To jest jej grobowiec. Dokładnie tak. Grobowiec". Nie

potrafił myśleć o niczym innym. Inne tory myślenia miał odcięte, tak jak drogę ucieczki. Życie

Sadako zakończyło się tragicznie właśnie tu, na dole. I sceny, które przemknęły jej przez głowę

w momencie śmierci, też tu zostały, niezwykle silne, dzięki jej nadprzyrodzonej mocy. A potem

dojrzewały tutaj, w tej ciasnej dziurze; wzbierały i opadały jak morskie przypływy i odpływy,

rosły w siłę i malały, według jakiegoś cyklu, który w pewnym momencie zgrał się z

częstotliwością odbiornika telewizyjnego ustawionego dokładnie nad nią. Właśnie wtedy te

sceny pojawiły się na świecie. Sadako oddychała. Nie wiadomo skąd, dobiegł go dźwięk

czyjegoś oddechu, zacieśnił się wokół jego ciała. „Sadako Yamamura. Sadako Yamamura".

Sylaby powtarzały się rytmicznie w jego głowie, a jej przerażająco piękna twarz przypływała

do niego ze starych fotografii i Sadako patrzyła mu w oczy zalotnie. Była tuż obok. Asakawa

zaczął chaotycznie grzebać w błocie, szukając jej. Przypomniał sobie jej śliczną twarz i postać;

starał się utrzymać ten obraz w głowie, kiedy jej szukał. „Kości tej pięknej

dziewczyny oblane moimi sikami". Asakawa poruszył łopatą, badając błoto. Czas nie miał już

znaczenia. Zanim tu zszedł, zdjął z ręki zegarek. Ogromne zmęczenie i stres stępiły w nim

uczucie niepokoju i zapomniał o wyznaczonym terminie. Był jak pijany. Zupełnie stracił

poczucie czasu. Minuty odmierzało tylko unoszenie i opadanie wiadra na linie oraz bicie serca.

Wreszcie Asakawa chwycił w obie ręce duży, okrągły kamień. Był gładki i przyjemny w

dotyku; na jego powierzchni wyczuł dwa wgłębienia. Asakawa wyciągnął go z wody i opłukał

z ziemi. Podniósł go, wyczuwając otwory w miejscu, gdzie kiedyś pewnie znajdowały się uszy,

i... zobaczył przed sobą czaszkę. Jego wyobraźnia ubrała ją w ciało. Duże, bystre oczy

powróciły do głębokich, pustych oczodołów, a ponad dwoma dziurkami pośrodku uformował

się zgrabny nos. Jej długie włosy były mokre; z szyi i z uszu kapała woda. Sadako Yamamura

zamrugała kilka razy pełnymi melancholii oczami, żeby strząsnąć wodę z rzęs. Ręce Asakawy

ściskały jej twarz tak mocno, że wykrzywiła się w bolesnym grymasie. Ale i tak nadal była

piękna. Uśmiechnęła się do Asakawy, a potem zmrużyła oczy, jakby chciała zobaczyć go

wyraźniej.

Już dawno chciałam cię spotkać". Kiedy ta myśl zjawiła się w głowie Asakawy,

natychmiast upadł na ziemię. W oddali, nad sobą usłyszał głos Ryujiego.

Asakawa! Miałeś termin o 22.04? Ciesz się! Jest 22.10!

Asakawa, słyszysz mnie? Żyjesz jeszcze, prawda? Pokonaliśmy klątwę. Jesteśmy ocaleni!

Hej, Asakawa! Jeśli umrzesz tam w dole, stanie się z tobą to co z nią. Tylko nie rzucaj na mnie

klątwy, dobrze? Jeśli już masz umrzeć, to umrzyj sobie

miło, co? Hej, Asakawa! Jeśli jeszcze żyjesz, odezwij się, do cholery!"

Asakawa słyszał Ryujiego, ale tak naprawdę nie czuł się ocalony. Skulił się tylko jak we

śnie, jakby był w jakimś innym świecie. Leżąc na dnie, mocno przyciskał do piersi czaszkę

Sadako Yamamury.

Część czwarta: KRĘCI NA WODZIE

19 października, piątek

Telefon z recepcji wyrwał Asakawę ze snu. Kierownik przypominał im, że doba hotelowa

kończy się o jedenastej, i pytał, czy chcieliby zostać jeszcze jedną noc. Asakawa sięgnął po

zegarek. Czuł zmęczenie w rękach; samo ich podnoszenie sprawiało mu trudność. Mięśnie

jeszcze go nie bolały, ale wiedział, że jutro na pewno dadzą mu się we znaki. Nie miał

okularów, więc musiał podstawić sobie zegarek prawie pod sam nos, żeby zobaczyć, która

godzina. Kilka minut po jedenastej. Asakawa na początku nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie

wiedział nawet, gdzie jest.

- Zostają panowie jeszcze jedną noc? - zapytał kierow

nik, starając się ukryć rozdrażnienie. Ryuji jęknął na podusz

ce obok. „Na pewno nie jestem w swoim pokoju" - pomyślał

Asakawa. Miał wrażenie, jakby ktoś bez jego wiedzy prze

malował świat. Jakby ktoś przeciął grubą nić łączącą prze

szłość z teraźniejszością i teraźniejszość z przyszłością, dzie

ląc ją na dwie części: przed jego snem i po.

- Halo?

Kierownik zaniepokoił się, czy ktoś w ogóle jest po drugiej stronie. Nie wiedząc dlaczego,

Asakawa poczuł nagle wielką radość. Ryuji przewrócił się na wznak i lekko uchylił powieki. Z

kącików ust ciekła mu ślina. Asakawa próbował sobie coś przypomnieć, ale przychodziły do

niego tylko mgliste wspomnienia. Niemal we wszystkich widział ciemność. Dość wyraźnie

pamiętał wizytę u doktora Nagao i drogę do Krainy Pacyfiku, ale reszta była zamazana. W

myślach zobaczył ciemne obrazy, klatka po klatce, i oddech uwiązł mu w krtani. Czuł, jakby

obudził się ze snu, i wiedział, że śniło mu się coś ważnego, ale zupełnie zapomniał, co. Mimo

to z jakiegoś powodu był w doskonałym nastroju.

- Halo? Słyszy mnie pan?

- Ee, tak - zdołał wreszcie wykrztusić Asakawa i mocniej

ścisnął słuchawkę.

- Doba hotelowa kończy się o jedenastej.

- Rozumiem. Spakujemy się tylko i już jedziemy. - Asaka

wa przybrał oficjalny ton głosu, taki jak kierownik. Z kuchni

dobiegł go delikatny odgłos cieknącej wody. Któryś z nich

musiał wczoraj przed snem nie dokręcić kranu. Asakawa odło

żył słuchawkę.

Ryuji znowu zamknął oczy. Asakawa potrząsnął go za ramię.

- Hej, Ryuji! Wstawaj!

Nie miał pojęcia, jak długo spali. Zwykle Asakawa sypiał nie więcej niż pięć-sześć godzin

na dobę, ale teraz wydawało mu się, że minęło dużo więcej czasu. Już dawno nie mógł

pozwolić sobie na taki mocny, spokojny sen.

- Hej, Ryuji! Jeśli się stąd nie wyniesiemy, każą nam za

płacić za kolejną noc. - Asakawa szarpnął Ryujiego mocniej,

ale ten dalej spał. Asakawa podniósł głowę i zobaczył na stole mlecznobiałą plastikową torbę.

Nagle, jakby jakieś przypadkowe zdarzenie pomogło mu odtworzyć w pamięci fragment snu,

przypomniał sobie, co się w niej znajduje. „Powtarzane w kółko imię Sadako. Jej kości

wygrzebywane z chłodnej ziemi pod podłogą, pakowane do białej torebki". Odgłos cieknącej

wody... To Ryuji odkręcił wczoraj kran i opłukał Sadako z błota. Woda nadal ciekła. Kiedy

Ryuji to zrobił, było już po terminie. A jednak Asakawa ocalał. I żył do tej pory. Ogarnęła go

wielka radość. Jeszcze niedawno czuł oddech śmierci na karku, ale teraz, kiedy

niebezpieczeństwo minęło, życie nagle wydało mu się bogatsze; zaczęło jaśnieć blaskiem.

Czaszka Sadako była tak piękna jak rzeźba z marmuru.

- Hej, Ryuji! Obudź się!

Zaniepokoił się nagle. Jakaś dręcząca myśl zaświtała mu gdzieś w zakątku umysłu.

Przyłożył ucho do piersi Ryujiego. Chciał usłyszeć bicie serca pod jego grubą bluzą, żeby

upewnić się, czy Ryuji żyje. Ale zanim dotknął uchem piersi przyjaciela, poczuł nagle, że dwie

silne ręce ściskają mu głowę zapaśniczym chwytem. Asakawa wpadł w panikę i zaczął się

szamotać.

- Mam cię! Myślałeś, że umarłem, co? - Ryuji puścił głowę

Asakawy i zaśmiał się dziwnym, dziecinnym śmiechem. Jak

mógł się tak wygłupiać po tym, co właśnie przeszli? Przecież

wszystko mogło się zdarzyć. Gdyby w tej chwili zobaczył, że

przy stole stoi żywa Sadako Yamamura, a Ryuji umiera, wyry

wając sobie włosy z głowy, Asakawa uwierzyłby w to, co wi

dzi. Jednak pohamował gniew. Dużo Ryujiemu zawdzięczał.

- Przestań błaznować.

- Odpłacam ci tylko pięknym za nadobne. Nieźle mnie

wystraszyłeś wczoraj wieczorem. - Ryuji zaczął chichotać.

- Co takiego zrobiłem?

- Zemdlałeś tam, na dnie studni. Naprawdę myślałem, że

umarłeś. Martwiłem się. Twój termin minął. Myślałem, że

wypadłeś z gry.

Asakawa nic nie powiedział, tylko kilka razy zamrugał oczami.

- Ha, pewnie nawet nie pamiętasz. Ty niewdzięczniku!

Asakawa zdał sobie nagle sprawę, że nie pamięta, jak wyszedł ze studni. Po chwili

przypomniał sobie tylko moment, kiedy wisiał na linie, całkowicie osłabiony. Nawet dla kogoś

tak silnego jak Ryuji wciągnięcie sześćdziesięciokilogramowego ciężaru na wysokość czterech

lub pięciu metrów nie mogło być łatwym zadaniem. Obraz samego siebie zawieszonego na

linie z jakiegoś powodu skojarzył się Asakawie z posągiem En no Ozunu wyciąganym z dna

oceanu. Za wyłowienie posągu Shizuko została obdarzona nadprzyrodzoną mocą, Ryuji zaś za

swoje wysiłki nie otrzymał nic oprócz bólu mięśni.

- Ryuji? - odezwał się Asakawa dziwnie zmienionym

głosem.

-Co?

- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Naprawdę

jestem ci dłużny.

- Tylko mi się tu nie rozklejaj.

- Gdyby nie ty, już bym... no wiesz. Dziękuję.

- Przestań bredzić. Bo się zerzygam. Wdzięczność nie jest

warta ani jena.

- W takim razie co powiesz na lunch? Ja stawiam.

- No, skoro tak. - Ryuji wstał, lekko kulejąc. Wszystkie

mięśnie mu zesztywniały. Nawet Ryuji nie miał pełnej kon

troli nad swoim ciałem.

Z restauracji w Krainie Pacyfiku Asakawa zadzwonił do żony w Ashikadze i powiedział, że

w niedzielę przyjedzie po nią wypożyczonym samochodem, tak jak obiecał. „A więc wszystko

załatwione?" - zapytała. Asakawa potrafił odpowiedzieć jedynie: „Chyba tak". Przeżył i na tej

podstawie mógł się domyślać, że jest już po wszystkim. Ale kiedy odłożył słuchawkę, poczuł,

że coś jeszcze go dręczy. Nie mógł pozbyć się tego uczucia. Ponieważ przeżył, pragnął

wierzyć, że cała historia zakończyła się szczęśliwie, ale... Zastanawiając się, czy Ryuji też ma

wątpliwości, Asakawa wrócił do stolika i zapytał:

- To już naprawdę koniec, tak?

Kiedy Asakawa rozmawiał przez telefon, Ryuji zdążył już zjeść cały lunch.

- Rodzinka ma się dobrze? - Ryuji nie miał zamiaru od

razu odpowiadać na pytanie.

- W porządku... Ryuji, nie masz uczucia, że to się jeszcze

nie skończyło?

- Martwisz się tym?

-A ty?

- Może.

- Ale co dokładnie cię martwi?

- Słowa tej staruszki. „W przyszłym roku urodzisz dziec

ko". Martwi mnie ta przepowiednia.

Kiedy tylko Asakawa zdał sobie sprawę, że Ryuji ma dokładnie takie same wątpliwości jak

on, natychmiast próbował je rozwiać.

- A może ten jeden jedyny raz jej słowa odnosiły się do

Shizuko, a nie do Sadako?

Ryuji natychmiast odrzucił to przypuszczenie.

- Niemożliwe. Obrazy na kasecie zostały zarejestrowane

oczami i umysłem Sadako. Staruszka mówiła do niej. Wszyst

kie słowa odnosiły się do niej.

- Więc może była to fałszywa przepowiednia?

- Sadako przewidywała przyszłość w sposób nieomylny.

Zawsze w stu procentach miała rację.

- Ale urodzenie dziecka było dla niej fizycznie niemożliwe.

-1 to właśnie jest w tym wszystkim najdziwniejsze. Biologicznie Sadako była

mężczyzną, nie kobietą. Absolutnie nie mogła mieć dziecka. Poza tym przestała być

dziewicą dopiero tuż przed śmiercią. I...

-I co?

- Swoje pierwsze seksualne doświadczenie miała z Nagao,

ostatnią ofiarą ospy prawdziwej w Japonii. Co za dziw

ny zbieg okoliczności.

Podobno w zamierzchłej przeszłości Bóg i szatan, komórki i wirusy, kobieta i

mężczyzna, nawet światło i ciemność były tym samym, bez żadnych wewnętrznych

sprzeczności. Asakawa zaczął czuć się nieswojo. Kiedy rozmowa schodziła na tematy

struktur genetycznych lub formy kosmosu przed powstaniem Ziemi, odpowiedzi na

dręczące pytania znajdowały się poza zasięgiem możliwości zwykłego śmiertelnika. W

takiej sytuacji mógł jedynie próbować uciszyć niepokój w sercu i wmawiać sobie, że już

jest po wszystkim.

- Przecież żyję. Rozwiązaliśmy zagadkę zaklęcia. Sprawa

jest zakończona.

Nagle Asakawie przyszło coś do głowy. En no Ozunu siłą woli sprawił, że wyciągnięto

jego posąg z dna oceanu. Wola Ascety miała wpływ na Shizuko, pokierowała jej czynami i

w rezultacie Shizuko otrzymała nadprzyrodzoną moc. Ten scenariusz wydał się Asakawie

znajomy. Asakawa wyciągnął kości Sadako z dna studni; Shizuko wyłowiła posąg En no

Ozunu z głębi oceanu... Martwiły go jedynie paradoksalne konsekwencje tego zdarzenia:

moc, którą otrzymała Shizuko, tylko ją unieszczęśliwiła. Ale może nie powinien tak na to

wszystko patrzeć. Może w jego przypadku samo uwolnienie od klątwy odpowiadało

darowi, który otrzymała Shizuko. Asakawa postanowił, że tak właśnie to zinterpretuje.

Ryuji spojrzał Asakawie prosto w oczy, upewniając się, że mężczyzna, który stoi przed

nim, rzeczywiście żyje. Potem pokiwał głową.

- Chyba masz rację - westchnął głęboko i odchylił się na

krześle. - A jednak...

-Co?

Ryuji wyprostował się i zapytał, jakby sam siebie:

- Co urodziła Sadako?

Asakawa i Ryuji rozstali się przed dworcem w Atami. Asaka-wa miał zabrać szczątki

Sadako do Sashikiji, przekazać je jej bliskim i poprosić, aby wyprawili jej pogrzeb. Pewnie

nie będą nawet wiedzieli, co z nią zrobić; była w końcu daleką krewną, o której nie mieli

żadnych wiadomości od prawie trzydziestu lat. Ale w obecnej sytuacji Asakawa nie mógł

tak po prostu jej porzucić. Gdyby nie wiedział, kim była, pochowałby ją w anonimowym

grobie. Ale ponieważ znał jej historię i tożsamość, mógł jedynie przekazać ją rodzinie w

Sashikiji. Prawo o przedawnieniu już dawno nie obowiązywało, więc gdyby powiedział im

teraz, że to było morderstwo, tylko narobiłby sobie kłopotów. Postanowił skłamać i

poinformować rodzinę, że prawdopodobnie było to samobójstwo. Asakawa chciał tylko

doręczyć szczątki Sadako i natychmiast wrócić do Tokio, ale statki kursowały dość rzadko.

Nie mógł wracać do Tokio samolotem, bo miał jeszcze zostawić samochód w wypożyczalni

w Atami. Wyglądało więc na to, że będzie musiał spędzić noc na Oshimie.

- Możesz zawieźć jej kości sam. Nie potrzebujesz mojej pomocy - powiedział Ryuji,

wysiadając z samochodu przed

dworcem w Atami, takim tonem, jakby śmiał się z Asakawy. Kości Sadako nie było już w

białej torebce. Leżały na tylnym siedzeniu, owinięte starannie czarnym materiałem. Zawiniątko

było tak małe, że nawet dziecko mogło je dostarczyć do domu Yamamury w Sashikiji. Ale

należało się jeszcze postarać, żeby rodzina przyjęła pakunek. Gdyby odmówiła, Asakawa nie

miałby go gdzie zabrać. I to byłby kłopot. Czuł, że zaklęcie dopełni się tylko wówczas, jeśli

ktoś z bliskich Sadako wyprawi jej pogrzeb. Ale dlaczego mieliby mu wierzyć? Oto przychodzi

do nich obcy człowiek, wręcza im zawiniątko z ludzkimi kośćmi i mówi: „To wasza krewna,

która znik-nęła dwadzieścia pięć lat temu". Jaki miał dowód na to, że mówi prawdę? Asakawa

martwił się trochę, że mogą go przepędzić jak oszusta.

- No to szczęśliwej drogi! Do zobaczenia w Tokio! - Ryuji

pomachał mu i wszedł na dworzec przez bramkę biletową. -

Gdybym nie miał tyle pracy, pojechałbym z tobą, ale wiesz,

jak to jest.

Ryuji miał mnóstwo pracy; musiał natychmiast zająć się kilkoma artykułami naukowymi,

wykładami i tak dalej.

- Chcę ci jeszcze raz podziękować.

- Naprawdę nie ma za co. Dobrze się bawiłem.

Asakawa przyglądał się, jak Ryuji wchodzi po schodach

prowadzących na peron. Miał już zniknąć w cieniu klatki schodowej, kiedy nagle potknął się o

stopień. Chociaż szybko odzyskał równowagę, na krótką chwilę muskularna sylwetka Ryujiego

rozdwoiła się w oczach Asakawy. Asakawa zdał sobie sprawę, że jest zmęczony, i przetarł

oczy. Kiedy opuścił ręce, Ryuji zniknął już za murem peronu. Dziwne uczucie przeszyło

serce Asakawy. Nie wiadomo skąd dobiegł go delikatny zapach owoców cytrusowych...

Tego popołudnia Asakawa bez przeszkód przekazał szczątki Sadako Takashiemu Yamamurze.

Takashi wrócił właśnie z połowu ryb i kiedy tylko zobaczył czarne zawiniątko, ożywił się tak,

jakby od razu poznał, co się w nim znajduje. Asakawa wyciągnął ręce, podał mu pakunek i

powiedział:

- To są kości Sadako.

Takashi przez chwilę przyglądał się zawiniątku, a potem zmrużył oczy z czułością.

Podszedł bliżej do Asakawy, skłonił się głęboko i wziął od niego kości, mówiąc:

- Dziękuję, że zadał pan sobie tyle trudu.

Asakawa zdziwił się trochę. Nie spodziewał się, że staruszek tak łatwo przyjmie pakunek.

Takashi odgadł chyba, o czym myśli Asakawa, bo zaraz dodał zdecydowanym głosem:

- Tak, to na pewno Sadako.

Sadako mieszkała w domu Yamamurów przez trzy lata po urodzeniu, a potem znowu przez

dziewięć lat, dopóki nie stała się pełnoletnia. Takashi miał teraz sześćdziesiąt jeden lat. Ile

znaczyła dla niego Sadako? Sądząc po tym, jak patrzył na jej szczątki, Asakawa doszedł do

wniosku, że Takashi musiał ją bardzo kochać. Nie poprosił nawet o dowód, że to rzeczywiście

są kości Sadako. Być może nie potrzebował żadnego dowodu. Być może intuicyjnie wiedział,

co kryje się w czarnym zawiniątku. Kiedy po raz pierwszy spojrzał na ten pakunek, oczy mu

rozbłysły. Chyba także w tym przypadku Asakawa miał do czynienia z działaniem jakiejś

nadprzyrodzonej mocy.

Kiedy Asakawa zakończył swoją misję, chciał jak najszybciej uciec od Sadako. Skłamał

więc, mówiąc: „Muszę iść, bo inaczej spóźnię się na samolot", po czym wycofał się pospiesznie.

Gdyby rodzina zmieniła zdanie i stwierdziła nagle, że bez jakiegoś dowodu nie przyjmie

kości Sadako, wszystko by przepadło. A gdyby zaczęli pytać o szczegóły, Asakawa nie

wiedziałby, co powiedzieć. Dużo czasu upłynie, zanim będzie w stanie opowiedzieć

komukolwiek całą tę historię. A już na pewno nie miał ochoty opowiadać o wszystkim rodzinie

Sadako.

Asakawa wstąpił do „biura" Hayatsu, żeby podziękować za pomoc tamtego dnia, po czym

ruszył w stronę Hotelu Oshi-ma Gorące Źródła. Chciał w gorącej kąpieli zmyć z siebie całe

zmęczenie, a potem spisać wszystko, co się wydarzyło.

Mniej więcej w tym czasie, kiedy Asakawa kładł się do łóżka w Hotelu Oshima Gorące

Źródła, Ryuji przysypiał przy biurku w swoim mieszkaniu. Ustami dotykał stron do połowy

napisanego artykułu; strużka śliny rozmazywała ciemnoniebieski atrament. Był tak zmęczony,

że zasnął, w ręce nadal ściskając ukochane wieczne pióro Montblanc. Nie zamienił go jeszcze

na komputer.

Nagle coś szarpnęło go za ramiona, a twarz wykrzywił mu nienaturalny grymas. Poderwał

się. Wyprężył się jak struna i otworzył oczy szerzej niż zwykle. Ryuji miał zawsze oczy lekko

skośne, więc kiedy otworzył je tak szeroko, twarz mu się zmieniła. Chociaż miał przekrwione

białka, spojrzenie stało się bardziej bystre. Wiedział, że coś mu się przyśniło. Normalnie Ryuji

niczego się nie bał, ale teraz cały dygotał. Nie mógł sobie przypomnieć tego snu, ale napięcie i

dreszcze w całym ciele świadczyły o tym, że musiało to być coś strasznego. Miał trudności z

oddychaniem. Spojrzał na zegar: 21.40. Nie od razu zdał sobie sprawę, jakie znaczenie ma ta

godzina. Jarzeniówka pod sufitem i lampka na biurku przed nim były zapalone. Otaczało go

mnóstwo światła, ale jemu

wszystko nagle wydało się zbyt ciemne. Poczuł instynktowny lęk przed ciemnością. To właśnie

ciemność władała jego snem - głębsza niż kiedykolwiek.

Ryuji obrócił się na krześle i spojrzał na wideo. Zabójcza kaseta nadal w nim tkwiła. Z

jakiegoś powodu nie mógł już oderwać wzroku od miejsca, w które spojrzał. Jego oddech stał

się nierówny i chrapliwy. Na twarzy malował się niepokój. W głowie kłębiły mu się oderwane

obrazy, nie pozostawiając miejsca na racjonalne myśli.

- Cholera. Więc jednak przyszłaś...

Położył obie ręce na brzegu biurka i próbował odgadnąć, co stoi za jego plecami. Jego

mieszkanie znajdowało się w spokojnym miejscu, z dala od głównej ulicy, ale z zewnątrz zawsze

dobiegały tam jakieś niewyraźne dźwięki. Czasem można było pośród nich rozróżnić

warkot silnika albo pisk opon, ale poza tym głosy z zewnątrz były tylko stłumioną, gęstą masą

dźwięków, która narastała teraz za jego plecami. Jeśli nastawił uszu, potrafił się domyślić, co

jest źródłem niektórych odgłosów. Teraz rozróżnił pośród nich bzyczenie owadów. Plątanina

dźwięków zaczęła nagle kołysać się i trzepotać jak duch. Rzeczywistość odpływała gdzieś

daleko. Pozostawiała wokół Ryujiego pustą przestrzeń, w której unosiła się jakaś bezcielesna

materia. Chłodny wieczorny wiatr i wilgoć, która lepiła mu się do skóry, przyjęły formę cieni i

ze wszystkich stron zacieśniały się wokół jego ciała. Bicie serca stało się szybsze; prześcignęło

tykanie zegara. Wszędzie pojawiały się znaki tego, co miało nadejść. Ryuji znów sprawdził

godzinę: 21.44. Przy każdym zerknięciu na zegar głośno przełykał ślinę.

Tydzień temu, kiedy oglądałem tę kasetę u Asakawy, która była godzina? Mówił, że jego

bachor zawsze chodzi spać około dziewiątej... Powiedzmy, że włączyliśmy wideo tuż po

dziewiątej, musieliśmy chyba skończyć o..."

Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy dokładnie skończyli oglądać film. Ale wiedział, że ta

godzina właśnie się zbliża. Znaki, które go otaczały, nie były fałszywe. To nie wyobraźnia

potęgowała w nim lęk. Niczego sobie nie wymyślił. To na pewno powoli się zbliżało. Nie

rozumiał tylko jednego...

Dlaczego to przychodzi tylko po mnie? Dlaczego przychodzi po mnie, skoro nie przyszło

po Asakawę? To niesprawiedliwe".

Myśli mu się plątały.

Co się dzieje, do cholery? Przecież rozszyfrowaliśmy zaklęcie. Więc dlaczego? Dlaczego?

DLACZEGO?"

Jego tętno biło na alarm. Miał wrażenie, jakby coś sięgnęło do wnętrza jego ciała i z całej

siły ściskało serce. Ból przeszył kręgosłup; na karku poczuł chłodny dotyk. Przerażony,

próbował podnieść się z miejsca, ale kolejna fala ostrego bólu złapała go w pasie i w plecach.

Przewrócił się na podłogę.

Szybko, zastanów się! Co masz teraz zrobić?"

Umysł resztkami sił zdołał jeszcze wydawać polecenia ciału. „Wstawaj! Wstawaj i

zastanów się". Po matach rozłożonych na podłodze Ryuji przeczołgał się do wideo. Nacisnął

przycisk i wyjął kasetę. „Dlaczego ja to robię?" Nie pozostało mu nic innego, jak tylko

przyjrzeć się uważnie tej kasecie, która była przyczyną całego nieszczęścia. Obejrzał ją ze

wszystkich stron. Już miał ją włożyć z powrotem do magnetowidu, ale zawahał się. Z jednej

strony kasety przyklejona była nalepka z tytułem

wypisanym ręką Asakawy: „Liza Minnelli, Frank Sinatra, Sam-my Davis, Jr./1989". Pewnie

był na niej jakiś program muzyczny, który Asakawa skasował, żeby nagrać ten film. Dreszcz

przebiegł mu po plecach, jak porażenie prądem. W otępiałym umyśle pojawiła się jedna myśl.

Nonsens", powiedział sam do siebie, odrzucając tę myśl, ale kiedy spojrzał na drugą stronę

kasety, jego przypuszczenie zmieniło się w stuprocentową pewność. Nagle Ryuji zrozumiał

wiele rzeczy: zagadkę zaklęcia, przepowiednię staruszki i obecność jeszcze innej tajemniczej

mocy, która kryła się w obrazach na kasecie... Dlaczego te dzieciaki z domku w Krainie

Pacyfiku nie próbowały powstrzymać klątwy? Dlaczego Ryuji znalazł się oko w oko ze

śmiercią, a Asakawa ocalał? Co urodziła Sadako? Odpowiedzi na te pytania były tutaj, w

zasięgu ręki. Nie przyszło mu wcześniej do głowy, że moc Sadako połączyła się z jeszcze inną

mocą. Chciała mieć dziecko, ale jej ciało nie było zdolne do wydania potomstwa. Zawarła więc

pakt z demonem, prosząc o wiele dzieci. „Do czego to doprowadzi?", zastanawiał się Ryuji.

Zaśmiał się, mimo bólu, gorzkim śmiechem.

Co za ironia! Chciałem zobaczyć koniec ludzkości, a znalazłem się na pierwszej linii

odstrzału..."

Przyczołgał się do telefonu i zaczął wykręcać domowy numer Asakawy. Ale nagle

przypomniał sobie: Asakawa jest na Oshimie.

Sukinsyn się zdziwi, kiedy usłyszy, że nie żyję". Ucisk w piersi był tak silny, że żebra mu

zatrzeszczały.

Wykręcił numer Mai Takano. Nie był pewien, czy to przywiązanie do życia, czy też

pragnienie usłyszenia jej głosu kazały mu ją wezwać. Nie potrafił już odróżnić jednego od

drugiego. Ale w głowie usłyszał słowa: „Poddaj się. Nie powinieneś jej w to mieszać".

Jednak z drugiej strony wciąż miał cień nadziei. Może jeszcze zdąży.

Jego wzrok padł na zegar: 21.48. Przyłożył słuchawkę do ucha i czekał, aż Mai podejdzie

do telefonu. Poczuł nagle nieznośne swędzenie głowy. Podniósł rękę i zaczął drapać się

wściekle; kilka wyrwanych włosów zostało mu w dłoni. Po drugim sygnale w słuchawce Ryuji

podniósł głowę. Na wprost niego znajdowało się podłużne lustro wbudowane w szafę; Ryuji

uchwycił w nim odbicie swojej twarzy. Zapominając, że podtrzymuje słuchawkę ramieniem,

przybliżył twarz do lustra. Słuchawka upadła na ziemię, ale Ryuji nawet tego nie zauważył. W

napięciu wpatrywał się w obraz odbity w lustrze. To nie był on. Lustro pokazywało kogoś

innego: ten ktoś miał suchą, pożółkłą, spękaną skórę na policzkach; włosy wypadały mu

całymi kępami, odsłaniając brunatne strupy na głowie. „Halucynacja. To na pewno

halucynacja", powtarzał sobie w duchu. Mimo to nie potrafił opanować strachu. W słuchawce,

leżącej na podłodze, rozległ się kobiecy głos: „Halo? Halo?". Ryuji nie mógł znieść widoku w

lustrze. Zaczął krzyczeć. Jego krzyk zagłuszył słowa Mai i w końcu Ryuji nie zdołał już usłyszeć

głosu ukochanej. Twarz w lustrze była jego własną twarzą za sto lat. Nawet Ryuji nie

zdawał sobie sprawy, jakie to straszne napotkać samego siebie z przyszłości.

Po czwartym dzwonku Mai Takano podniosła słuchawkę i powiedziała: „Halo". W

odpowiedzi usłyszała tylko przeraźliwy krzyk. Telefon zadrżał. Czysta esencja strachu

przeniknęła

przez linię telefoniczną z mieszkania Ryujiego do mieszkania Mai. Zaskoczona krzykiem,

Mai odsunęła słuchawkę od ucha. Potem usłyszała jęki. Pierwszy krzyk, który do niej dotarł,

był krzykiem przerażenia. Następujące po nim jęki wyrażały niedowierzanie. Wcześniej

zdarzało się jej otrzymywać obraźliwe anonimowe telefony, ale wiedziała, że ten jest inny.

Znowu przystawiła słuchawkę do ucha. Jęki urwały się. Zapanowała martwa cisza.

21.49. Pragnął usłyszeć głos ukochanej kobiety, ale śmierć nie uszanowała jego ostatniego

życzenia. Zamiast cieszyć się drogim głosem Mai, Ryuji zalał jej słowa strumieniem jęków

agonii. Konał. Jego świadomość ginęła w nicości. Głos Mai dźwię-czał znowu w słuchawce,

tuż przy jego ręce. Plecy miał oparte o łóżko; nogi rozłożył na podłodze. Lewa ręka

spoczywała na materacu, a prawa wyciągała się w stronę słuchawki, z której nadal dobiegał

szept: „Halo?". Głowę przechylił do tyłu i wpatrywał się w sufit szeroko otwartymi oczami.

Zanim utonął w pustce, zrozumiał, że nie zostanie ocalony. Nie zapomniał jednak całą mocą

swojego umysłu życzyć sobie, żeby udało mu się przekazać tajemnicę kasety temu idiocie

Asakawie.

Mai bez końca wołała: „Halo, halo". Żadnej odpowiedzi. Odłożyła słuchawkę na widełki. Te

jęki wydawały jej się znajome. Ogarnęło ją złe przeczucie. Znowu podniosła słuchawkę, żeby

wykręcić numer uwielbianego profesora. Zajęte. Rozłączyła się i jeszcze raz wykręciła ten sam

numer. Dalej zajęte. Teraz wiedziała, że to Ryuji do niej dzwonił. Zrozumiała też, że

wydarzyło się coś strasznego.

20 października, sobota

Cieszył się, że nareszcie wrócił do domu, ale bez żony i dziecka było tu pusto. Jak długo go nie

było? Zaczął liczyć na palcach. Spędził jedną noc w Kamakurze, potem na dwie noce utknął na

Oshimie, potem był w Krainie Pacyfiku i jeszcze jedną noc na Oshimie. Razem tylko pięć

nocy, ale jemu wydawało się, że upłynęło dużo więcej czasu. Często wyjeżdżał z domu na

cztery albo pięć dni, żeby zbierać materiały do artykułów, ale wtedy czas mijał bardzo szybko.

Asakawa usiadł przy biurku w gabinecie i włączył komputer. Mięśnie ciągle go bolały i

łamało go w kręgosłupie przy siadaniu i wstawaniu. Chociaż poprzedniej nocy spał aż dziesięć

godzin, to nie wystarczyło, żeby odespać wszystkie te noce poprzedniego tygodnia, podczas

których nie zmrużył oka. Jednak nie mógł pozwolić sobie teraz na odpoczynek. Jeśli

natychmiast nie zajmie się zaległą pracą, nie będzie mógł w niedzielę pojechać z rodziną na

wycieczkę do Nikko, tak jak obiecał.

Usiadł przed komputerem. Zapisał już na dyskietce pierwszą połowę raportu. Teraz będzie

musiał dodać resztę - wszystko,

co zdarzyło się od poniedziałku, odkąd dowiedzieli się o istnieniu Sadako Yamamury.

Asakawa chciał jak najszybciej dokończyć ten artykuł. Do obiadu napisał pięć stron. To

całkiem dobre tempo, bo pod wieczór zazwyczaj szło mu szybciej. Jeśli tak dalej pójdzie, jutro

będzie mógł spokojnie odpocząć, zająć się żoną i dzieckiem. A w poniedziałek powróci do

normalnego życia. Asakawa nie mógł przewidzieć, jak naczelny zareaguje na to, co napisał, ale

żeby się przekonać, musiał najpierw skończyć raport. Zdawał sobie sprawę, że jego wysiłki

mogą pójść na marne. Mimo to jeszcze raz przejrzał notatki i ułożył wydarzenia z drugiej

połowy tygodnia w porządku chronologicznym. Wiedział, że dopiero kiedy wszystko opisze,

poczuje, że to naprawdę koniec.

Od czasu do czasu palce zatrzymywały mu się na klawiaturze. Wydruk ze zdjęciem Sadako

leżał na biurku i Asaka-wie wydawało się, że ta przerażająco piękna dziewczyna cały czas mu

się przygląda. Nie mógł się przez to skoncentrować. Ponieważ obejrzał kasetę, miał okazję

zobaczyć wszystko to, co zobaczyła ona tymi pięknymi oczami. Jeszcze do tej pory miał

wrażenie, że jakaś cząstka Sadako zamieszkała w jego ciele. Odłożył zdjęcie na bok. Nie mógł

pracować, kiedy ona się w niego wpatrywała.

Jedząc obiad w pobliskim barze, Asakawa pomyślał nagle o Ryujim. Zastanawiał się, co on

może teraz robić. Nie żeby się martwił - po prostu nagle stanęła mu przed oczami jego twarz. I

kiedy powrócił do pisania, obraz tej twarzy pozostał mu w świadomości; stopniowo stawał się

nawet coraz wy-raźniejszy.

Ciekawe, co on teraz robi".

Twarz Ryujiego to przypływała, to oddalała się w jego myślach. Asakawa czuł dziwny

niepokój. Wreszcie sięgnął po telefon. Po siedmiu sygnałach Asakawa usłyszał z ulgą, że ktoś

podnosi słuchawkę. Ale była to kobieta.

- Halo? - zapytała cicho. Asakawa słyszał już kiedyś ten

głos.

- Halo? Mówi Asakawa.

- Tak? - odpowiedziała nieśmiałym tonem.

- Rozmawiam z Mai Takano, tak? Powinienem ci podzię

kować za lunch, który przygotowałaś ostatnim razem.

- Dziękuję, to nic takiego - szepnęła i zamilkła.

-Jest Ryuji? - Asakawa zastanawiał się, dlaczego Mai od razu nie oddała słuchawki

Ryujiemu. - Czy Ryuji...

- Profesor nie żyje.

- ...Co?! - Asakawie zabrakło słów. Powtarzał tylko w kółko

Co? Co? Co?" i wpatrywał się bezmyślnie w jeden punkt na

suficie. Telefon o mało nie wypadł mu z ręki. Wreszcie zdołał

wykrztusić „Kiedy?".

-Wczoraj wieczorem, około dziesiątej. Ryuji skończył oglądać film w mieszkaniu Asakawy w

zeszły piątek o 21.49. Umarł zgodnie z harmonogramem.

- Jaka była przyczyna śmierci? - zapytał, chociaż i tak

wiedział.

- Atak serca... ale dokładnej przyczyny śmierci nie ustalili.

Asakawa był bliski omdlenia. Więc to jeszcze nie koniec.

Dopiero zaczęła się druga runda.

- Mai, będziesz tam jeszcze przez jakiś czas?

- Tak, muszę uporządkować dokumenty profesora.

- Zaraz tam przyjadę. Poczekaj na mnie.

Asakawa odłożył słuchawkę i osunął się na podłogę. Termin jego żony i dziecka przypadał

jutro o jedenastej. Znowu zaczynał się wyścig z czasem. Ale tym razem Asakawa stawał do

walki w pojedynkę. Ryujiego już nie było. Nie mógł sobie pozwolić na bezczynne siedzenie.

Musi zacząć działać. Szybko. Natychmiast.

Wyszedł na ulicę, żeby zobaczyć, jaki jest ruch. Stwierdził, że szybciej będzie, jeśli

pojedzie samochodem niż metrem. Przeszedł na drugą stronę ulicy i wsiadł do samochodu

zaparkowanego na chodniku. Całe szczęście, że przedłużył wypożyczenie go jeszcze o jeden

dzień.

Co to wszystko znaczy? Ściskając dłońmi kierownicę, próbował zebrać myśli. Powracały

do niego różne sceny, ale nic nie układało się w całość. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym

trudniej mu było ogarnąć wszystko umysłem, aż wreszcie nić, która wiązała ze sobą minione

wydarzenia, poplątała się tak, że w każdej chwili mogła się przerwać. „Uspokój się! Uspokój

się i pomyśl!", pouczał sam siebie. Wreszcie zrozumiał, na czym przede wszystkim musi się

skoncentrować.

Po pierwsze, tak naprawdę nie rozszyfrowaliśmy zaklęcia; nie odgadliśmy, co dokładnie

należy zrobić, żeby uniknąć śmierci. Sadako nie chciała, żebyśmy odnaleźli jej kości i

wyprawili jej pogrzeb. Chciała czegoś zupełnie innego. Tylko czego? I dlaczego ja nadal żyję,

jeśli popełniliśmy pomyłkę? Co to oznacza? Powiedz mi, proszę. Dlaczego tylko ja

przeżyłem?"

Następnego dnia o jedenastej rano Shizu i Yoko miała spotkać śmierć. Była już dziewiąta

wieczorem. Jeśli czegoś nie zrobi, straci je na zawsze.

Wcześniej Asakawa myślał, że u podstaw całej sprawy leży klątwa rzucona przez Sadako -

kobietę, którą spotkała okrutna śmierć. Jednak teraz zaczął wątpić w to założenie. Przeczuwał

działanie jakiegoś bezgranicznego zła, które kpi sobie z ludzkiego cierpienia.

Mai klęczała w oficjalnej pozie na macie w pokoju japońskim, trzymając na kolanach

nieopublikowany manuskrypt Ryujie-go. Przeglądała strony, starając się zrozumieć ich treść,

ale temat był trudny i niewiele zostawało jej w głowie. Pokój sprawiał wrażenie pustej, głuchej

jaskini. Rodzice Ryujiego przyjechali wcześnie rano i zabrali jego ciało do rodzinnego domu w

Kawasaki. Ryuji odszedł na zawsze.

- Opowiedz mi dokładnie, co zdarzyło się zeszłej nocy.

Umarł jego przyjaciel. Ryuji był dla niego jak towarzysz

broni. Czuł ogromny smutek. Ale nie miał czasu się rozczulać. Asakawa usiadł obok Mai i

skłonił się.

- Było już po wpół do dziesiątej. Nagle zadzwonił profe

sor. - Mai powtórzyła mu wszystko ze szczegółami. Opo

wiedziała, jak w słuchawce usłyszała krzyk i jak potem za

panowała cisza. Pobiegła do mieszkania Ryujiego i znalazła

go opartego o łóżko, z szeroko rozłożonymi nogami. Mówiąc

to, spojrzała na miejsce, gdzie zobaczyła zwłoki Ryujiego, i łzy

napłynęły jej do oczu.

- Wołałam i wołałam, ale profesor nie odpowiadał.

Asakawa nie pozwolił jej się rozpłakać.

- Zauważyłaś w pokoju coś dziwnego?

- Nie. - Pokręciła głową. - Tylko słuchawka była zdjęta

z widełek i telefon strasznie piszczał.

W chwili śmierci Ryuji zadzwonił do Mai. Dlaczego? Asakawa wypytywał dalej.

- Nic ci nie powiedział tuż przed śmiercią? Nie pamiętasz

jego ostatnich słów? Może na przykład wspominał coś o ka

secie wideo?

- O kasecie wideo? - Z miny Mai wyraźnie można było

wyczytać, że nie widziała absolutnie żadnego związku po

między śmiercią profesora a kasetą wideo. Asakawa nie miał

szansy dowiedzieć się, czy Ryuji odgadł przed śmiercią, jakie

jest prawdziwe zaklęcie.

Ale dlaczego zadzwonił do Mai? Na pewno wiedział już wtedy, że zbliża się śmierć... Czy

chciał po prostu usłyszeć głos osoby, którą kochał? A może odgadł zaklęcie i chciał, żeby

pomogła mu unieszkodliwić klątwę? Jeśli tak, oznacza to, że z zaklęciem nie można sobie

poradzić samemu. Potrzebna jest druga osoba".

Asakawa wstał i skierował się do wyjścia. Mai odprowadziła go do drzwi.

- Mai, zostajesz tutaj na noc?

- Tak, muszę zająć się manuskryptem profesora.

- W takim razie przepraszam, że cię niepokoiłem. Widzę,

że masz dużo pracy. - Asakawa miał już wyjść.

Mai chrząknęła, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. -Tak?

- Panie Asakawa, obawiam się, że myli się pan co do sto

sunków, jakie łączyły mnie z profesorem.

- Co masz na myśli?

- Pan chyba uważa, że łączyły nas stosunki... takie jak

mężczyznę z kobietą.

- Ależ nie, no cóż, to znaczy...

Mai dobrze wiedziała, kiedy ktoś myślał, że ona i Ryuji są kochankami. Takie osoby

patrzyły na nią zawsze w pewien szczególny sposób. Tak właśnie patrzył Asakawa. Mai źle się

z tym czuła.

- Kiedy pana poznałam, profesor przedstawił pana jako

swojego najlepszego przyjaciela. Zdziwiło mnie to. Nigdy nie

słyszałam, żeby profesor mówił o kimś w taki sposób. Był pan

chyba dla niego bardzo ważny. Więc... - Mai zawahała się

przez chwilę, ale potem ciągnęła dalej. - Więc chciałabym,

żeby jako najlepszy przyjaciel rozumiał go pan trochę lepiej.

Profesor... o ile wiem, profesor nigdy nie zaznał kobiety. -

Spuściła wstydliwie wzrok.

Chcesz powiedzieć, że aż do śmierci był prawiczkiem?"

Asakawa nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Milczał. Ryuji, którego zapamiętała Mai, był

zupełnie inną osobą niż Ryuji, którego znał Asakawa. Czy mówili o tym samym człowieku?

-Ale...

Ale nie wiesz, co on zrobił w drugiej klasie liceum" -chciał powiedzieć Asakawa, ale

ugryzł się w język. Nie miał ochoty wywlekać zbrodni zmarłego i nie chciał burzyć idealnego

obrazu Ryujiego, jaki pielęgnowała w sobie Mai.

Poza tym obudziły się w nim nowe wątpliwości. Asakawa wierzył kobiecej intuicji. Mai

była chyba w dość bliskich stosunkach z Ryujim. Jeśli mówiła, że był prawiczkiem, to należało

wziąć tę możliwość pod uwagę. Innymi słowy, być może Ryuji zmyślił całą tę historię o

zgwałceniu studentki w liceum.

- Przy mnie profesor był jak dziecko. Wszystko mi mówił.

Niczego nie ukrywał. Wiem prawie wszystko, co najważniej

sze, o jego młodości. O cierpieniach, jakich zaznał.

- Naprawdę? - Asakawa nie potrafił nic więcej powie

dzieć.

- Kiedy profesor był ze mną, zachowywał się tak niewin

nie jak dziesięcioletni chłopczyk. Jeśli była z nami jeszcze jed

na osoba, odgrywał dżentelmena, a przy panu, podejrzewam,

udawał łajdaka, prawda? Gdyby... - Mai sięgnęła z wdziękiem

po swoją białą torebkę, wyjęła chusteczkę i otarła oczy. -

Gdyby nie grał tych ról, nic by nie osiągnął w dzisiejszym

świecie. Rozumie pan, co mam na myśli?

Asakawa wpatrywał się w nią zaskoczony. Ale nagle coś przyszło mu do głowy. To

dziwne, że ktoś tak inteligentny i tak świetny w uprawianiu sportów jak Ryuji był takim samotnikiem.

Nie miał ani jednego bliskiego przyjaciela.

- On był tak czysty... Nie fałszywy, jak ci wszyscy idioci,

z którymi studiuję. Do pięt mu nie dorastają.

Chusteczka Mai była już cała mokra od łez.

Stojąc w progu, Asakawa nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, którymi mógłby

pożegnać Mai. Zbyt wiele myśli tłoczyło mu się w głowie. Wspomnienie Ryujiego, które nosił

w sobie, całkowicie różniło się od tego, które istniało w sercu Mai. Obraz przyjaciela stał się

nagle tak rozmyty, że Asakawa rozpoznawał go z trudem. Ryuji krył w sobie jakąś tajemnicę.

Choćby Asakawa nie wiem jak się starał, nigdy do końca nie wiedział, jakim Ryuji był

człowiekiem. Czy w liceum naprawdę zgwałcił tę dziewczynę? Asakawa nie miał jak tego

sprawdzić. Nie mógł też sprawdzić, czy Ryuji powtórzył ten czyn jeszcze kilka razy, tak jak

twierdził. A teraz, kiedy zbliżał się termin śmierci jego żony i dziecka, Asakawa nie miał czasu

zastanawiać się nad takimi rzeczami.

Powiedział więc tylko:

- Ryuji też był moim najlepszym przyjacielem.

Te słowa ucieszyły Mai. Na jej ślicznej twarzy pojawiło się coś, co było albo uśmiechem,

albo zapowiedzią kolejnej fali łez. Skłoniła się leciutko. Asakawa zamknął drzwi i biegiem

ruszył schodami w dół. Kiedy znajdował się już w pewnej odległości od domu Ryujiego, serce

przepełniła mu nagle czułość na myśl o przyjacielu, który postawił wszystko w tej niebezpiecznej

grze i w rezultacie poświęcił życie. Łzy popłynęły Asakawie po policzkach. Nawet

nie próbował ich ocierać.

21 października, niedziela

Minęła północ i wreszcie nadeszła niedziela. Asakawa zapisywał coś na kartkach papieru,

starając się uporządkować myśli.

Tuż przed śmiercią Ryuji rozszyfrował zagadkę. Zadzwonił do Mai. Być może chciał

poprosić, żeby do niego przyszła. A to oznacza, że do wypełnienia wskazówek Sadako potrzebował

jej pomocy. Okay, ale najważniejsze pytanie brzmi: dlaczego ja przeżyłem? Istnieje tylko

jedna możliwa odpowiedź. Któregoś dnia w tym tygodniu, nawet o tym nie wiedząc, musiałem

robić coś, co przerwało działanie klątwy! Czy jest jeszcze jakieś inne wytłumaczenie? To na

pewno coś, co można łatwo wykonać z pomocą drugiej osoby".

Jednak tu nasuwało się kolejne pytanie. „Dlaczego w takim razie nikt z tamtej czwórki tego

nie zrobił? Jeśli naprawdę tak łatwo było to wykonać, dlaczego przynajmniej jedna osoba nie

wyłamała się i nie zrobiła tego w tajemnicy przed innymi? Zastanów się. Jakie czynności

wykonałem w tym tygodniu? Co takiego zrobiłem, czego na pewno nie zrobił Ryuji?"

Asakawa krzyknął na całe gardło:

- A skąd ja, do cholery, mam wiedzieć? Na pewno wyko

nałem w tym tygodniu tysiące czynności, których nie wyko

nał Ryuji! To wcale nie jest śmieszne!

Uderzył pięścią w zdjęcie Sadako.

- A niech cię! Jak długo jeszcze będziesz się nade mną

znęcać?

Bez końca walił ją pięścią po twarzy. Ale spojrzenie Sadako ani na chwilę się nie zmieniło;

jej piękno pozostawało niezmącone.

Wszedł do kuchni i nalał do szklanki trochę whisky. Czuł bolesne pulsowanie w skroni.

Chciał jakoś zmniejszyć napięcie. Miał zamiar opróżnić szklankę jednym haustem, ale powstrzymał

się nagle. Być może niedługo rozwiąże zagadkę i będzie musiał jechać do Ashikagi

w środku nocy. Lepiej więc, żeby nie pił. Był zły, że nigdy nie potrafił polegać tylko na sobie.

Kiedy miał wykopać kości Sadako ze studni, pozwolił, żeby strach wziął nad nim górę; prawie

zupełnie się wtedy zagubił. Tylko dzięki temu, że był przy nim Ryuji, zdołał zrobić to, co do

niego należało.

- Ryuji! Hej, Ryuji! Błagam cię, pomóż mi!

Wiedział, że nie zniesie utraty żony i dziecka. Nie potrafił bez nich żyć.

- Ryuji! Użycz mi swojej siły! Dlaczego ja nadal żyję? Czy

dlatego, że to ja znalazłem kości Sadako? Ale jeśli tak jest, to

nie ma szans na ocalenie mojej rodziny. To nie może być praw

da. Co, Ryuji?

Pogrążył się w rozpaczy. Wiedział, że nie powinien marnować czasu na narzekania, ale stracił kontrolę nad sobą.

Jeszcze przez chwilę jęczał, wzywając Ryujiego. Potem uspokoił się. Znowu zaczął zapisywać coś na kartce. „Przepowiednia staruszki. Czy Sadako naprawdę urodziła dziecko? Tuż przed śmiercią odbyła stosunek seksualny z ostatnią w Japonii osobą chorą na ospę prawdziwą. Czy jedno z drugim jakoś się wiąże?" Wszystkie notatki Asakawy kończyły się znakiem zapytania.

Nic nie było pewne. Czy ten trop doprowadzi go do rozwiązania zagadki? Nie mógł sobie pozwolić na przegraną.

Minęło kilka godzin. Na dworze zaczynało się robić widno. Leżąc na podłodze, Asakawa usłyszał czyjś oddech. Ptaki ćwierkały za oknem. Nie wiedział, czy jeszcze śni, czy już się obudził. Nie pamiętał, kiedy zasnął na podłodze. Zmrużył oczy, osłaniając je przed jasnym porannym światłem. Niewyraźna sylwetka mężczyzny blakła wśród łagodnych słonecznych promieni. Asakawa nie bał się. Uniósł się i z napięciem wpatrywał się w tę postać.

- Ryuji, to ty?

Postać nie odpowiadała, ale nagle w umyśle Asakawy pojawił się tytuł książki, tak wyraźny, jakby ktoś wypalił mu go żelazem w mózgu: Człowiek i epidemie.

Kiedy zamknął oczy, tytuł pojawił się, wypisany białymi literami po wewnętrznej stronie powiek. Potem zniknął, ale jeszcze jakiś czas rozbrzmiewał echem w jego głowie. Ta książka powinna być gdzieś w gabinecie. Na początku, kiedy Asakawa zaczął badać tę sprawę, myślał, że przyczyną równoczesnej śmierci czworga osób mógł być jakiś tajemniczy wirus. Wtedy właśnie kupił tę książkę. Nie zdążył jej przeczytać, ale pamiętał, że odłożył ją na półkę.

Promienie słońca wpadły strumieniem przez okno na wschodniej ścianie; dotknęły ciała

Asakawy. Asakawa próbował się podnieść. Czuł ucisk w głowie.

Czy to był sen?"

Otworzył drzwi gabinetu. Zdjął z półki książkę, którą poleciła mu zjawa: Człowiek i epidemie. Oczywiście Asakawa domyślał się, kto kazał mu sięgnąć po tę książkę. Ryuji. Powrócił na ten świat tylko na krótką chwilę, żeby przekazać mu tajemnicę zaklęcia.

A więc gdzie w tym trzytomowym dziele ma szukać odpowiedzi? Znów odezwała się intuicja. Strona 191! Numer pojawił mu się w głowie, choć nie był już tak wyraźny jak poprzednie widzenie. Otworzył książkę na tej stronie. Jego uwagę natychmiast przyciągnęło jedno słowo - pulsowało, stając się coraz większe.

Reprodukcja. Reprodukcja. Reprodukcja. Reprodukcja.

Instynktownym celem wirusa jest reprodukcja. Wirus przywłaszcza sobie żyjące organizmy w

celach reprodukcyjnych".

- Ooooooooohhhh! – jęknął Asakawa. Wreszcie zrozumiał, na czym polegało zaklęcie.

Wiedział już, co takiego zrobił, czego nie zrobił Ryuji.

To jasne. Przyniosłem kasetę do domu, skopiowałem ją i puściłem Ryujiemu. Wskazówki są proste. Każdy może je wypełnić. Skopiuj film i pokaż go komuś innemu. Pomóż mu się rozmnożyć, pokazując go komuś, kto go jeszcze nie widział. Tamte dzieciaki skasowały zaklęcie i zadowolone ze swojego żartu, zostawiły kasetę w domku. Żadne z nich nie mogło sobie pozwolić na powrót do Krainy Pacyfiku. Nie mogły więc spełnić żądań Sadako".

Z którejkolwiek strony by patrzyć, to było jedyne możliwe rozwiązanie. Asakawa podniósł słuchawkę i wykręcił numer do Ashikagi. Odebrała Shizu.

- Posłuchaj. Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Chciałbym, żeby twoi rodzice coś obejrzeli. Jak tylko przyjadę. Zaraz wyjeżdżam z domu, więc przypilnuj, żeby nigdzie nie wychodzili do mojego przyjazdu. Rozumiesz? To naprawdę bardzo ważne.

Czyżbym zaprzedawał duszę diabłu? Aby ocalić moją żonę i córkę, jestem gotów wystawić na niebezpieczeństwo życie teściów, wszystko jedno, że tylko na krótko. Ale skoro ma to ocalić życie ich córki i wnuczki, na pewno chętnie mi pomogą. Będą musieli tylko skopiować film i pokazać go kolejnym osobom. Wtedy niebezpieczeństwo minie. A potem... co będzie potem?"

- Ale o co chodzi? Nie rozumiem.

- Zrób tak, jak powiedziałem. Ja już wyjeżdżam. Aha, twoi rodzice mają w domu wideo, tak?

- Tak.

- Beta czy VHS?

- VHS.

- Świetnie, już tam jadę. Pamiętaj, nigdzie się nie ruszajcie.

- Zaczekaj chwilę. Chcesz pokazać moim rodzicom t ę kasetę, tak? Nie wiedział, co odpowiedzieć, więc milczał. -Tak?

- ... tak.

- Ale to nie jest niebezpieczne?

Niebezpieczne? Za pięć godzin ty i Yoko macie umrzeć. Przestań zadawać tyle pytań, do cholery! Nie mam teraz czasu wszystkiego ci tłumaczyć". Asakawa miał ochotę na nią krzyknąć, ale się powstrzymał.

- Zrób tak, jak powiedziałem!

Dochodziła siódma. Jeśli nie będzie ruchu, może dodać gazu na autostradzie i powinien dojechać do domu teściów w Ashi-kadze około 9.30. Biorąc pod uwagę, że musi zrobić jedną kopię dla żony i jedną dla córki, powinien zdążyć akurat na 11.00. Wtedy właśnie wypadał ich termin. Odłożył słuchawkę, otworzył drzwi szafki z telewizorem i odłączył wideo. Do skopiowania kasety potrzebowali dwóch magnetowidów, musiał więc zabrać ze sobą swój.

Przed wyjściem jeszcze raz spojrzał na zdjęcie Sadako.

Rzeczywiście urodziłaś coś potwornego".

Żeby dojechać do autostrady, wjechał na drogę do Oi. Postanowił ominąć Zatokę

Tokijską i wyjechać z miasta autostradą Tohoku. Na tej autostradzie zwykle nie było ruchu. Problem był tylko w tym, jak uniknąć korków wcześniej. Kiedy płacił za autostradę przy bramce, zerknął na tablicę z informacją dla kierowców. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że jest niedziela. W tunelu pod zatoką nie było prawie żadnych samochodów, chociaż zwykle w dzień powszedni stały tam sznurem jeden za drugim jak koraliki w

różańcu. Nawet w miejscach, gdzie łączyły się ze sobą odnogi autostrady, nie było

korków. W tym tempie powinien w porę dojechać do

Ashikagi; na pewno starczy mu czasu, żeby skopiować kasetę. Zdjął nogę z gazu. Teraz

bał się, żeby nie jechać za szybko i nie spowodować wypadku.

Jechał wzdłuż rzeki Sumida. Spoglądając w dół, zauważył, że niektóre domy dopiero

budzą się ze snu. Czuło się zupełnie inną atmosferę niż w ciągu tygodnia. Był to typowy,

spokojny niedzielny poranek.

Asakawa cały czas myślał intensywnie. „Do czego to wszystko doprowadzi? Robiąc

dwie kopie filmu, jedną dla żony i jedną dla córki, wypuszczam wirusa w dwóch różnych

kierunkach. Jak on się dalej rozprzestrzeni?" Wyobraził sobie, jak ludzie robią kopie i

przekazują je tym, którzy już ją widzieli, tak aby wirus pozostał w ograniczonym kręgu

osób i nie rozprzestrzenił się dalej. Ale w ten sposób działaliby wbrew woli wirusa,

którego celem zawsze jest reprodukcja. Nie wiadomo, co stałoby się w takiej sytuacji.

Trzeba byłoby poeksperymentować. I pewnie nie znalazłby się nikt, kto byłby gotów

narazić życie tylko po to, żeby poznać prawdę. Przynajmniej dopóki wirus nie

rozprzestrzeni się tak bardzo, że sytuacja osiągnie stan krytyczny. Naprawdę łatwo było

skopiować kasetę i pokazać film drugiej osobie - pewnie wszyscy będą to robić. Ale będą

przekazywać sobie zaklęcie ustnie i być może dodadzą też warunek: „Musisz pokazać to

komuś, kto tego jeszcze nie widział". Skróci się też pewnie okres spoczynkowy wirusa.

Ludzie, którzy obejrzą film, nie będą chcieli czekać cały tydzień. Od razu go skopiują i

pokażą innym. Jak bardzo rozszerzy się ten krąg? Prowadzeni instynktownym lękiem

przed chorobą, ludzie pozwolą, aby ta śmiercionośna kaseta w mgnieniu

oka rozeszła się po całej Japonii. Ze strachu będą sobie powtarzać jakieś szalone plotki. Na

przykład: „Po obejrzeniu tej kasety trzeba zrobić przynajmniej dwie kopie i pokazać je

dwóm różnym osobom". W ten sposób zaraza rozprze-strzeni się jeszcze szybciej, zgodnie

ze schematem piramidy. Za pół roku nie będzie w Japonii osoby, która nie byłaby

nosicielem, i wirus przeniknie również za granicę. Tymczasem oczywiście będą ofiary

śmiertelne i ludzie zorientują się, że ostrzeżenie na kasecie nie jest kłamstwem. Wybuchnie

panika. Ludzie rozpaczliwie zaczną produkować kopie. Jak się to wszystko skończy? Ile

będzie ofiar? Dwa lata temu, podczas boomu zainteresowania okultyzmem, redakcja Asakawy

otrzymała dziesięć milionów tekstów. Świat wówczas oszalał i to szaleństwo może

się powtórzyć, a nowy wirus rozpanoszy się na dobre.

Trzydzieści lat temu pewna młoda kobieta znienawidziła społeczeństwo za to, że

doprowadziło jej ojca i matkę do śmierci. Mniej więcej w tym samym czasie wirus ospy

prawdziwej znienawidził ludzkość za to, że niemal całkowicie usunęła go z powierzchni

ziemi. Te dwa rodzaje nienawiści złączyły się razem w ciele jednej osoby - Sadako

Yamamury -a potem pojawiły się na świecie w nowej, nieoczekiwanej i niewyobrażalnej

formie.

Asakawa, jego rodzina i wszyscy, którzy obejrzeli tę kasetę, nieświadomie zarazili się

tym wirusem. Stali się nosicielami. Wirusy zwykle mutowały geny, przenikając do samego

rdzenia życia. Nie wiadomo, co z tego wyniknie, jak to wpłynie na bieg historii ludzkości -

na jej ewolucję.

Aby uratować własną rodzinę, mam zamiar wypuścić na świat zarazę, która może

doprowadzić do wyginięcia rodzaju ludzkiego".

Asakawę przeraziła nagle istota tego, co miał zamiar zrobić. Jakiś głos szeptał mu w

głowie:

Jeśli pozwolę umrzeć mojej żonie i córce, na tych dwóch ofiarach sprawa się

zakończy. Wirus ginie, kiedy traci żywiciela. Mogę ocalić ludzkość".

Ale ten głos brzmiał zbyt cicho.

Wjechał na autostradę Tohoku. Żadnych korków. Jeśli będzie jechał dalej, dojedzie do

Ashikagi wcześniej, niż przypuszczał. Asakawa ściskał kierownicę sztywnymi rękami.

Nie będę tego żałował. Moja rodzina nie ma obowiązku składania ofiary za innych. Są

rzeczy, które zawsze należy chronić, jeśli zagraża im niebezpieczeństwo".

Mówił głośno sam do siebie, tak żeby przekrzyczeć pracę silnika. Chciał w ten sposób wmówić sobie, że podjął słuszną decyzję. Co zrobiłby Ryuji na jego miejscu? Asakawa był pewien, że postąpiłby tak samo. To przecież duch Ryujiego zdradził mu tajemnicę zaklęcia. Właściwie to on kazał mu ratować rodzinę. Ta myśl dodała Asakawie otuchy.

Wiedział, co prawdopodobnie powiedziałby teraz Ryuji. „Bądź wierny temu, co czujesz w tej chwili! Nasza przyszłość zawsze jest niepewna. Pozostaw przyszłość własnemu biegowi. Kiedy ludzie zaczną pracować nad tym wirusem, być może uda im się znaleźć na niego sposób. To kolejna próba ludzkiego gatunku. W każdej epoce szatan pojawia się na świecie w innym przebraniu. Możemy go niszczyć i niszczyć, a on i tak będzie powracał bez końca".

Asakawa cały czas trzymał nogę na gazie i zmierzał w kierunku Ashikagi. W lusterku widział, jak za jego plecami niebo nad Tokio coraz bardziej się oddala. Czarne obłoki przepływały złowieszczo nad budynkami. Wiły się jak węże, zapowiadając przyjście jakiegoś nieogarnionego, apokaliptycznego zła.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ksenia Olkusz Japoński fenomenalizm i mitologia w powieści Ring Kojiego Suzukiego
Ksenia Olkusz W śmiercionośnym kręgu Ring Kojiego Suzukiego jako wariant powieści grozy
J R R TOLKIEN 1 The Fellowship of the Ring
moto suzuki motorbike scanner with bluetooth function list
WNIOSKI Token Ring
LotR War of the Ring scenario
Maruti Suzuki Celerio Indie
ring za koljuchej provolokoj
Tadashi Suzuki
Token Ring
Flying Ring sample
SUZUKI cw
194 SC DS300 R SUZUKI GRAND VITARA A 05 XX
Sieci komputerowe, wyklad michta token ring przelaczajacy
Friedrich Schiller ?r ring?s polykrates
Przyłączenie stacji w Token Ring
Sprawozdanie Token Ring boch
[Suzuki] Przedmowa [Fromm] i Wykłady o buddyzmie zen