Koji Suzuki
Ring
5 września 1990, 22.49 Jokohama
Rząd czternastopiętrowych wieżowców rozciągał się wzdłuż północnego krańca nowego
osiedla, w pobliżu ogrodów San-keien. Chociaż wieżowce wybudowano stosunkowo
niedawno, niemal wszystkie mieszkania były już w nich zajęte. W każdy wieżowiec
wciśnięto prawie setkę mieszkań, ale ich lokatorzy nigdy nie widzieli twarzy swoich
sąsiadów. Jedyny dowód na to, że ktoś tu mieszka, można było znaleźć o zmroku, kiedy w
oknach zapalały się światła.
Na południe od bloków oleista powierzchnia oceanu odbijała migoczące światła fabryki.
Labirynt rur i przewodów rozprzestrzeniał się po jej murach jak naczynia krwionośne w
tkankach ciała. Niezliczone światełka igrały na frontonie fabryki jak robaczki świętojańskie
i nawet ten groteskowy obraz miał w sobie coś pięknego. Fabryka rzucała bezgłośny cień
na czarne morze.
Kilkaset metrów bliżej, pośród pustych działek budowlanych rozmieszczonych jedna
obok drugiej w równiutkich
odstępach stal jeden jedyny nowy, piętrowy dom. Jego frontowe drzwi wychodziły
bezpośrednio na ulicę, która biegła z północy na południe, a tuż przy nich znajdował się
mały garaż. Był to zwyczajny dom, jakich wiele można zobaczyć na japońskich osiedlach,
tyle tylko że w jego sąsiedztwie nie było żadnych innych domów. Być może z powodu
złego dostępu do środków komunikacji miejskiej działki w tej okolicy nie sprzedawały się
dobrze i wzdłuż całej ulicy można było zobaczyć tablice z napisem „Na sprzedaż". W
porównaniu z wieżowcami, których budowę ukończono mniej więcej w tym samym czasie
i na które natychmiast rzucili się chętni, działki budowlane sprawiały wrażenie
opuszczonych.
Strumień ostrego światła padał z otwartego okna na piętrze domu wprost na ciemny
asfalt ulicy. To jedyne w całym domu światło paliło się w pokoju Tomoko Oishi. Ubrana w
szorty i biały podkoszulek Tomoko rozwaliła się w fotelu i czytała szkolny podręcznik.
Przyjęła przy tym dziwaczną, powykręcaną pozę, a nogi wyciągnęła w stronę elektrycznego
wiatraka stojącego na podłodze. Wachlowała się rąbkiem podkoszulka, wystawiając
ciało bezpośrednio na podmuchy wiatru. Mamrocząc coś pod nosem, narzekała na upał.
Była uczennicą ostatniej klasy prywatnego żeńskiego liceum. Podczas wakacji trochę się
rozleniwiła. Za dużo czasu straciła na rozrywkę, odkładając naukę na później. Teraz
zrobiły jej się zaległości, ale Tomoko za wszystko winiła upał. A przecież lato nie było
wcale takie gorące. Bezchmurnych dni było niewiele i Tomoko nie mogła chodzić na plażę
tak często jak we wszystkie poprzednie wakacje. Jakby tego jeszcze było mało, kiedy tylko
wakacje się skończyły, zrobiła się idealna pogoda
- pięć dni z rzędu! To bezchmurne niebo działało Tomoko na nerwy.
Jak miała się uczyć w ten głupi upał?
Przeczesała ręką włosy, a potem sięgnęła do radia, żeby podkręcić głos. Ćma usiadła
obok niej na moskitierze w oknie, ale zaraz odleciała, wypchnięta strumieniem powietrza z
wiatraka. Moskitiera drżała jeszcze przez chwilę po tym, jak owad zniknął w ciemności.
Miała jutro klasówkę, ale nauka jej nie szła. Tomoko Oishi czuła, że nawet jeśli
przesiedzi całą noc, nie będzie przygotowana.
Spojrzała na zegar. Prawie jedenasta. Przyszło jej do głowy, żeby obejrzeć wiadomości
sportowe. Może zobaczy rodziców na widowni meczu bejsbolowego? Ale Tomoko martwiła
się klasówką. Przecież tak bardzo chciała dostać się na studia. Wszystko jedno, na
jakie, byleby to były studia! Ale nawet jeśli się dostanie, to i tak nic nie zmieni faktu, że
miała zupełnie zepsute wakacje. Przez brzydką pogodę nie mogła się dobrze bawić, a z
drugiej strony nieznośna duchota przeszkadzała jej w nauce.
„Rany, przecież to moje ostatnie lato! Chciałam się bawić jak nigdy, a teraz już za
późno. Skończyło się".
Potrzebowała wyładować na czymś złość. Może na czymś bardziej konkretnym od
pogody. Pomyślała o rodzicach.
„Gdzie oni się podziali? Zostawiają mnie samą z nauką w tej duchocie i idą się włóczyć
po meczach. Chociaż raz mogliby o mnie pomyśleć!"
Niespodziewanie ojciec dostał od kogoś z pracy dwa bilety na mecz Gigantów, więc
rodzice pojechali do Tokio, na stadion.
Powinni już wracać, o ile nie poszli gdzieś po meczu. Tomoko była zupełnie sama w
nowiutkim domu.
W powietrzu panowała wilgoć, co było dość dziwne, bo już od dawna nie padało. Wilgoć
ogarniała pokój, mieszając się z potem, który sączył się chyba ze wszystkich porów ciała
Tomoko. Dziewczyna bezwiednie klasnęła ręką w udo, ale kiedy podniosła dłoń, nie zauważyła
ani śladu komara. Poczuła swędzenie nad kolanem. Może to tylko siła sugestii? Usłyszała
bzyczenie. Gwałtownie zamachała rękami nad głową. Mucha jak strzała wzleciała do góry,
żeby uciec przed wiatrakiem i zniknęła z pola widzenia. Skąd się wzięła w pokoju mucha?
Przecież drzwi były zamknięte. Tomoko przyjrzała się moskitierze, ale nigdzie nie zauważyła
dziury na tyle dużej, żeby mogła przez nią wpaść mucha. Poczuła nagle, że chce jej się pić. A
potem, że chce jej się sikać.
Ogarnęły ją duszności; nie tyle brakowało jej powietrza, ile czuła, że jakiś ciężar uciskają
w piersi. Przed chwilą w myślach narzekała na niesprawiedliwość losu, ale teraz przestała.
Nagle stała się jakby całkiem inną osobą. Kiedy zrobiła na schodach pierwszy krok w dół, nie
wiadomo dlaczego serce zaczęło jej walić jak oszalałe. Światła przejeżdżających samochodów
ocierały się o ścianę u podnóża schodów i znikały. W miarę jak odgłosy samochodów cichły w
oddali, mrok ogarniający dom stawał się coraz bardziej intensywny. Tomoko specjalnie
narobiła hałasu, schodząc po schodach. Zapaliła światło w korytarzu na dole.
Kiedy się załatwiła, jeszcze długo siedziała w zamyśleniu na toalecie. Szalone bicie serca
nie ustawało. Nigdy przedtem nie doświadczyła czegoś takiego. Co się dzieje? Odetchnęła
głęboko kilka razy, żeby się uspokoić. Potem wstała i podciągnęła majtki i szorty.
„Mamo, tato, wracajcie szybko - powiedziała do siebie. Nagle jej głos zabrzmiał bardzo
dziecinnie. - Lee, okropne. Do kogo ja mówię?"
Zdawało jej się, że nie mówi do rodziców, to nie ich prosi, żeby szybko wracali. Raczej
zwraca się do kogoś innego...
„Hej. Przestań mnie straszyć. Proszę..."
Zanim się spostrzegła, przybrała bardzo uprzejmy ton głosu.
Umyła ręce w kuchennym zlewie. Mokrymi dłońmi wyjęła kilka kostek lodu z zamrażarki,
wrzuciła je do szklanki i nalała coli. Wypiła wszystko jednym haustem i postawiła szklankę na
stole. Kostki zakręciły się przez chwilę na dnie. Potem znieruchomiały. Tomoko przeszedł
dreszcz. Nagle zrobiło się jej zimno. W gardle nadal czuła suchość. Wyjęła z lodówki wielką
butelkę coli i ponownie napełniła szklankę. Ręce jej drżały. Miała wrażenie, że coś stoi za jej
plecami. Coś - bo na pewno nie osoba. Kwaśny smród zgnilizny zlał się z ciepłym powietrzem,
ogarnął ją ze wszystkich stron. To nie mogło być nic cielesnego.
- Przestań! Proszę! - błagała teraz już na cały głos.
Piętnastowatowa jarzeniówka nad kuchennym zlewem zapalała się i gasła jak szarpany
oddech. Żarówka musiała być nowa, ale nie można było teraz polegać na jej mocy. Tomoko
żałowała, że nie zapaliła wszystkich świateł w kuchni. Jednak nie mogła zdobyć się na to, żeby
podejść do kontaktu. Nawet nie była w stanie się odwrócić. Wiedziała, co znajduje się za jej
plecami: pokój w stylu japońskim z ośmioma matami
tatami i przylegającą alkową, w której mieści się buddyjski ołtarz poświęcony pamięci
dziadka. Jeśli się odwróci, przez szparę między zasłonami zobaczy jeszcze trawę na pustych
działkach i wąski pas światła z wieżowców. To wszystko. Nie powinno tam być niczego
innego.
Tomoko, kiedy skończyła pić drugą szklankę coli, bała się uczynić jakikolwiek ruch.
Poczucie czyjejś obecności za plecami było zbyt silne. Niemożliwe, aby wywołała je jedynie
wyobraźnia. Tomoko była pewna, że dokładnie w tej chwili coś wyciąga się w jej stronę, żeby
złapać ją za szyję.
„A co, jeśli...?" Nie chciała o tym myśleć. Gdyby tylko raz wróciła myślami do tamtego
wieczoru, wszystko by sobie przypomniała, a wtedy nie byłaby w stanie opanować przerażenia.
To zdarzyło się tydzień temu, tak dawno. Zdążyła już o tym zapomnieć. Wszystko
przez Shuichiego - nie powinien był mówić, że... A potem żadne z nich nie mogło się
powstrzymać. Ale kiedy wrócili do miasta, te sceny, te zapadające głęboko w pamięć obrazy
już nie wydawały im się wiarygodne. To był po prostu czyjś głupi żart. Tomoko próbowała
pomyśleć o czymś weselszym. O czymkolwiek, tylko nie o tym. A jeśli to była... Jeśli to była
prawda... przecież telefon zadzwonił.
mamo, tato, co robicie?"
- Wracajcie do domu! - wykrzyknęła głośno Tomoko. Ale nawet po tym okrzyku straszliwy
cień nie znikał. Stał za jej plecami, nieruchomo; obserwował i czekał. Czekał na odpowiedni
moment.
Tomoko miała zaledwie siedemnaście lat i nie wiedziała jeszcze, co znaczy prawdziwy
strach. Wiedziała za to, że istnieje
rodzaj lęku, który rozwija się tylko wtedy, kiedy podsyca go wyobraźnia. „Tak, to na
pewno to. Tylko to. To wszystko. Kiedy się odwrócę, nic tam nie będzie. Nic a nic".
Tomoko nagle ze wszystkich sił zapragnęła się odwrócić. Chciała się upewnić, że nic tam
nie ma, i uwolnić się od strachu. Ale czy naprawdę tylko o to chodziło? Dreszcz wstrząsnął jej
ramionami, przesunął się na plecy i pełzał w dół po kręgosłupie, coraz niżej i niżej.
Podkoszulek przesiąkł zimnym potem. Reakcja jej ciała była zbyt silna - to nie mogła być tylko
wyobraźnia.
„Ktoś kiedyś powiedział, że ciało prędzej mówi prawdę niż dusza".
Odezwał się jeszcze jakiś inny głos: Odwróć się, tam na pewno nic nie ma. Jeśli nie
odstawisz tej coli i nie wrócisz do nauki, to jutro nie poradzisz sobie na klasówce.
W szklance trzasnął lód. Jakby w odpowiedzi na ten dźwięk, odruchowo, Tomoko
odwróciła się.
5 września, 22.54
Tokio, skrzyżowanie przed dworcem Shinagawa
Światła zmieniły się na żółte. Kimura mógł dodać gazu i przejechać przez skrzyżowanie, ale
zamiast tego nacisnął hamulec. Miał nadzieję, że trafi mu się kurs do Roppongi; wielu
pasażerów, których stąd zabierał, jechało w stronę Akasaki lub Roppongi. Bardzo często
ludzie wsiadali do jego taksówki właśnie wtedy, kiedy stał na światłach. Motocykl wcisnął się
pomiędzy samochód Kimury a krawężnik i zatrzymał się
przed samym przejściem dla pieszych. Kierowcą motocykla był młody mężczyzna w
dżinsach. Motocykliści irytowali Ki-murę. Lawirowali pomiędzy samochodami i
przedzierali się przez miasto właśnie tak jak ten chłopak. A już najbardziej Kimura nie
cierpiał sytuacji, kiedy czekał spokojnie na światłach i nagle nie wiadomo skąd wyrastał
obok jakiś motocyklista i zatrzymywał się, tarasując mu drzwi. Akurat dzisiaj Kimura miał
kilka nieprzyjemnych starć z klientami i był w podłym nastroju. Rzucił motocykliście
zgorzkniałe spojrzenie. Twarz chłopaka zakrywał kask. Jedną nogę oparł na krawężniku,
szeroko rozchylił kolana i kołysał się niedbale w przód i w tył.
Młoda kobieta o zgrabnych nogach przeszła obok po chodniku. Motocyklista odwrócił
głowę, żeby się jej przyjrzeć. Ale nie odprowadził jej wzrokiem do samego końca.
Niespodziewanie przechylił głowę prawie o 90 stopni i utkwił wzrok w szybie wystawy,
którą mijała. Kobieta zniknęła z pola widzenia, ale motocyklista nie ruszał się, uporczywie
w coś wpatrzony. Zielone światło dla pieszych zaczęło mrugać, a potem zgasło. Ludzie,
których czerwone światło zastało w połowie jezdni, zaczęli się spieszyć, przechodzili na
drugą stronę tuż przed maską samochodu Kimury. Nikt nie wezwał taksówki gestem ręki
ani nie zbliżył się do jej drzwi. Kimura przygazował i czekał na zielone światło.
Właśnie wtedy motocyklista wzdrygnął się, uniósł obie ręce i zwalił się na ziemię,
uderzając głośno o drzwi samochodu.
„Dupek".
Chłopak pewnie stracił równowagę i przewrócił się, myślał Kimura, włączając światła
awaryjne i wysiadając z samochodu.
Jeśli uszkodził drzwi, to będzie musiał za to zapłacić. Zapaliło się zielone
światło i samochody stojące za Kimura zaczęły przejeżdżać przez skrzyżowanie.
Motocyklista leżał na wznak na jezdni. Machał zawzięcie nogami, a obiema rękami
próbował ściągnąć kask. Zanim Kimura pochylił się nad chłopakiem, sprawdził najpierw
stan swojej „żywicielki". Dokładnie tak, jak się spodziewał, na drzwiach taksówki
rozciągała się długa, zakrzywiona rysa.
- Cholera! - Kimura pokręcił głową z obrzydzeniem i pod
szedł do leżącego. Pomimo że miał pasek zapięty pod brodą,
chłopak rozpaczliwie próbował ściągnąć kask. Wydawał się
tak zdesperowany, że gotów był urwać sobie głowę.
„Aż tak go boli?" .
Dopiero teraz Kimura zorientował się, że coś jest nie w porządku. Przykucnął przy
motocykliście i zapytał: „Co panu jest?". Przez zaciemnioną szybkę kasku trudno było
dojrzeć twarz. Motocyklista chwycił Kimurę za ramię, jakby go o coś błagał. Nie mógł się
od niego odczepić, ale nic nie mówił. Nawet nie próbował unieść szybki. Kimura ruszył do
akcji.
- Poczekaj, wezwę karetkę.
Biegnąc do telefonu, Kimura zastanawiał się, jak zwykły upadek z pozycji stojącej mógł
doprowadzić do czegoś takiego. Chłopak musiał uderzyć się w głowę w najbardziej wrażliwe
miejsce.
„Ale nie bądź głupi. Przecież ten idiota miał na głowie kask, no nie? I nie złamał ręki
ani nogi. Mam nadzieję, że nie będzie z tego jakichś cholernych kłopotów. Nie wyszłoby
mi na dobre, gdyby chłopak coś sobie zrobił, uderzając o mój samochód".
Kimura miał złe przeczucie.
„A jeśli naprawdę coś sobie zrobił, to czy odnotują to w mojej polisie
ubezpieczeniowej? Trzeba będzie złożyć zeznanie o wypadku, a to oznacza policję..."
Kiedy skończył rozmawiać i wrócił na miejsce wypadku, chłopak leżał bez ruchu,
trzymając się dłońmi za gardło. Kilkoro przechodniów zatrzymało się przy leżącym.
Przyglądali mu się zaniepokojeni. Kimura przedarł się przez ludzi, dając wszystkim do
zrozumienia, że to właśnie on zadzwonił po karetkę.
- Hej! Hej! Wytrzymaj jeszcze. Karetka już jedzie. - Kimura odpiął pasek pod brodą
chłopca. Kask zszedł bez problemu. Kimura dziwił się, dlaczego chłopak tak się z nim
wcześniej mocował. Na twarzy motocyklisty malowało się jakieś niesamowite uczucie.
Można je opisać chyba tylko jednym słowem: zdumienie. Oczy miał wytrzeszczone,
jasnoczerwo-ny język zatykał mu gardło, a z kącików ust sączyła się ślina. Już za późno na
karetkę. Kiedy, zdejmując kask, Kimura dotknął ręką szyi chłopaka, nie wyczuł tętna.
Zadrżał. Przez chwilę nie wiedział, czy to wszystko dzieje się naprawdę.
Jedno koło przewróconego motocykla ciągle jeszcze obracało się powoli; z silnika kapał
olej, zbierał się w kałużę na jezdni i płynął do kanału. Noc była bezchmurna, nie wiał wiatr;
tuż nad ich głowami światła znów zmieniły się na czerwone. Kimura wstał, nogi mu
drżały. Uchwycił się barierki ustawionej na chodniku. Stamtąd jeszcze raz spojrzał na chłopaka.
Głowę, opartą o kask, miał wygiętą prawie pod kątem prostym. Jakkolwiek by się na
niego spojrzało, wyglądał nienaturalnie.
„Ja go tak ułożyłem? To ja podłożyłem mu ten kask pod głowę? Zupełnie jak poduszkę?
Ale dlaczego?"
Kimura nie mógł sobie przypomnieć, co zdarzyło się w ciągu ostatnich kilku sekund.
Wytrzeszczone oczy chłopaka patrzyły na niego. Przebiegł go złowieszczy dreszcz. Chłodne
powietrze owiało mu ramiona. To była tropikalna noc, ale Kimura zaczął nagle trząść
się z zimna.
Wczesnoporanne światło jesieni odbijało się w zielonej powierzchni fosy wokół Pałacu
Cesarskiego. Duszny wrześniowy upał wreszcie ustawał. Kazuyuki Asakawa był już w
połowie schodów prowadzących do metra, kiedy nagle zmienił zdanie: chciał bliżej przyjrzeć
się wodzie, którą obserwował wcześniej z dziewiątego piętra. Miał wrażenie, że stęchłe
powietrze redakcyjnego biura przeniknęło aż tutaj, do podziemi, jak fusy, które osiadają na
dnie szklanki. Chciał odetchnąć świeżym powietrzem. Schodami w górę wyszedł na ulicę.
Zieleń ogrodów pałacowych sprawiała, że zapach spalin dochodzący z pobliskiej autostrady
numer 5 i z obwodnicy był mniej dokuczliwy. Niebo jaśniało powoli w przyjemnym chłodzie
poranka.
Po nieprzespanej nocy Asakawa był fizycznie zmęczony, ale niezbyt śpiący. Cieszył się, że
udało mu się dokończyć artykuł. To zadowolenie pobudzało go i stymulowało szare komórki.
Od dwóch tygodni nie miał ani dnia wolnego i obiecywał sobie, że dwa następne dni poświęci
w całości na odpoczynek -w domu. Nie będzie się spieszył ze zleceniami od naczelnego.
Zobaczył, że od strony Kudanshity nadjeżdża wolna taksówka, i odruchowo podniósł rękę.
Dwa dni temu skończył
mu się bilet miesięczny z Takebashi do Shinbaby i nie kupił jeszcze nowego. Przejazd metrem
stąd do Kity Shinagawy, gdzie mieszkał, kosztował czterysta jenów. Natomiast taksówka
kosztowała prawie dwa tysiące. Szkoda mu było tracić ponad tysiąc pięćset jenów, ale kiedy
pomyślał o trzech przesiadkach, jakie czekały go w metrze, i o tym, że właśnie dostał wypłatę,
pozbył się skrupułów. Stwierdził, iż ten jeden jedyny raz może sobie pozwolić na luksus.
Decyzja, żeby wziąć taksówkę dokładnie w tym miejscu i czasie, była jedynie zachcianką
Asakawy, wynikiem łańcuszka innych nieszkodliwych bodźców. Nie wyszedł z metra z
zamiarem zatrzymania taksówki. Skusiło go świeże powietrze na zewnątrz i akurat wtedy
nadjechała taksówka z zapalonym czerwonym znakiem „Wolna". I właśnie w tej chwili
zadanie kupienia biletu i przesiadki na trzech różnych stacjach wydało mu się wysiłkiem ponad
jego siły. Gdyby Asakawa pojechał do domu metrem, pewnie nikt nigdy nie powiązałby ze
sobą pewnych dwóch wydarzeń. Każda ciekawa historia zaczyna się od takiego zbiegu okoliczności.
Taksówka zatrzymała się przed jednym z pałacowych budynków. Kierowcą był drobny
mężczyzna około czterdziestki. Z jego zaczerwienionych oczu można było wyczytać, że też
miał za sobą nieprzespaną noc. Na tablicy rozdzielczej tkwiło przyklejone kolorowe zdjęcie
kierowcy podpisane imieniem i nazwiskiem: Mikio Kimura.
- Kita Shinagawa, proszę.
Kiedy Kimura to usłyszał, miał ochotę zatańczyć. Kita Shinagawa znajdowała się tuż za
garażami jego firmy w Higashi
Gotanda. Ponieważ kończyła mu się zmiana, i tak jechał w tym kierunku. W takich
chwilach, kiedy wszystko szło po jego myśli, Kimura zdawał sobie sprawę, że jednak lubi
być taksówkarzem. Nagle nabrał ochoty na pogawędkę:
- Pisze pan artykuł?
Zmęczonymi oczami Asakawa obserwował zmieniające się widoki za oknem i pozwalał
myślom błąkać się, gdzie tylko chcą. Na pytanie kierowcy nagle oprzytomniał:
- Słucham? - odpowiedział, dziwiąc się, skąd taksówkarz
wie, czym się zajmuje.
-Jest pan dziennikarzem, prawda? Pracuje pan w gazecie.
- Tak, w tygodniku. Skąd pan wie?
Kimura jeździł taksówką już prawie dwadzieścia lat i przeważnie potrafił odgadnąć
profesję klienta, w zależności od tego, gdzie wsiadł, w co był ubrany i jak się wyrażał. Jeśli
ktoś miał dobrą pracę, z której był dumny, zawsze chętnie o niej opowiadał.
- Pewnie panu ciężko iść do pracy tak wcześnie rano?
- Nie, wręcz przeciwnie. Jadę właśnie do domu, spać.
- A, to tak jak ja. Też niedługo kończę pracę.
Asakawa raczej nie szczycił się tym, co robił. Jednak tego
ranka odczuwał satysfakcję podobną do tej, jaką czuł, kiedy po raz pierwszy zobaczył swój
artykuł wydrukowany w gazecie. Dziś właśnie zakończył cykl artykułów, które wzbudziły
dość duże zainteresowanie.
- Ma pan ciekawą pracę?
- Taak, chyba tak - odpowiedział Asakawa wymijająco.
Czasem była ciekawa, a czasem nie, ale w tej chwili nie miał
ochoty zagłębiać się w szczegóły. Nie zapomniał jeszcze o fatalnej
porażce, jaka go spotkała przed dwoma laty. Nadal miał przed oczami tytuł artykułu,
nad którym wtedy pracował: * „Bogowie nowoczesności".
Pamiętał dobrze, w jak strasznym był stanie, kiedy zjawił się w pokoju naczelnego,
żeby mu oznajmić, że musi zrezygnować z pracy dziennikarza.
Przez jakiś czas w taksówce panowała cisza. Na lewo od Wieży Tokijskiej weszli
w zakręt z dość dużą prędkością.
- Przepraszam - powiedział Kimura - mam jechać przez
kanał czy jedynką na Keihin?
W zależności od tego, gdzie mieli dotrzeć w Kicie Shina-gawie, jedna z tych dróg
mogła być dogodniejsza.
- Niech pan leci autostradą. Wysiądę zaraz przed Shinbabą.
Kiedy taksówkarz wie, gdzie dokładnie jedzie jego klient,
może się rozluźnić. Kimura skręcił w prawo przy Fuda--no-tsuji.
Zbliżali się właśnie do skrzyżowania, którego Kimura już od miesiąca nie mógł
wyrzucić z pamięci. Kimura był inny niż Asakawa. Zawodowe porażki nie dręczyły
go jak zmory. Potrafił już myśleć o wypadku całkiem obiektywnie. W końcu nie
ponosił za niego odpowiedzialności. Nie musiał robić rachunków sumienia. Cała wina
leżała po stronie tamtego i choćby Kimura jechał nie wiem jak ostrożnie, nie
zapobiegłby temu, co się stało. Udało mu się już całkowicie przezwyciężyć lęk, który
go wtedy ogarnął. Od tamtego czasu minął miesiąc... czy to długo? Asakawę ciągle
jeszcze przeszywał strach, którego doświadczył dwa lata temu.
Kimura nie potrafił wytłumaczyć tylko jednego - dlaczego za każdym razem, kiedy
przejeżdżał obok miejsca tamtego
wypadku, czul niepohamowaną potrzebę opowiadania ludziom o tym, co się stało.
Spoglądał w lusterko i jeśli zobaczył, że pasażer śpi, rezygnował. Ale jeśli klient nie spał,
Kimura opowiadał mu całe zdarzenie ze wszystkimi szczegółami. To był jakiś
wewnętrzny przymus. Za każdym razem, przejeżdżając przez to skrzyżowanie, Kimura
czuł, że musi o tym opowiadać.
- Miesiąc temu dokładnie w tym miejscu zdarzyła mi się
diabelnie dziwna historia...
Światła na skrzyżowaniu zmieniły się z żółtych na czerwone, jakby tylko czekały, aż
Kimura zacznie opowiadać.
- Wie pan, zdarzają się czasem na tym świecie niezwykłe
rzeczy.
Kimura próbował wzbudzić zainteresowanie pasażera, napomykając, że było to
zdarzenie z gatunku niesamowitych. Asakawa prawie już zasypiał, ale nagle podniósł
głowę i rozejrzał się wokół siebie w popłochu. Przestraszył go dźwięk głosu Kimury i
próbował się teraz zorientować, gdzie są.
- Czy przypadki nagłej śmierci ostatnio często się zdarza
ją? To znaczy, wśród młodych ludzi?
- Co? - Asakawa wzdrygnął się na słowa „nagła śmierć".
Rozbrzmiały mu w uszach znajomym echem. Kimura mó
wił dalej.
- Hmm... więc... to było chyba miesiąc temu. Stoję do
kładnie tam, taksówką, i czekam, aż zmieni się światło, a tu
nagle przewraca mi się na samochód jakiś motocyklista. Nie
żeby chłopak jechał i nagle stracił równowagę. Nie! Po pro
stu stoi sobie spokojnie na światłach i nagle: bach! I wie pan,
co się potem stało? Ten chłopak umarł, głupek jeden. Młody
- dziewiętnastolatek, student szkoły przygotowawczej. Potwornie mnie zaskoczył,
mówię panu. Przyjeżdża karetka, policja, a moja taksówka - walnął w nią, wie pan? Niezła
scena, mówię panu.
Asakawa słuchał w milczeniu. Jako dziennikarz z dziesięcioletnim stażem miał pewną
intuicję w tych sprawach. Instynktownie zanotował sobie w pamięci nazwisko taksówkarza
i nazwę jego firmy.
- I umarł też dość dziwacznie. Z całej siły próbował ze
drzeć sobie z głowy kask. Jakby głowę chciał sobie urwać.
Leżał na wznak i się miotał. Poszedłem wezwać karetkę, a kie
dy wróciłem, był już sztywny.
- I gdzie, pan mówi, to się stało? - Asakawa całkowicie
oprzytomniał.
- Tam, dokładnie. Widzi pan? - Kimura wskazał przejście
dla pieszych przed dworcem. Dworzec Shinagawa znajdo
wał się w rejonie Takanawa w okręgu Minato. Asakawa za
notował sobie ten fakt w pamięci. Wypadek, który zdarzył
się w tym miejscu, będzie podlegał pod sądownictwo rejonu
Takanawa. W myślach szybko rozstrzygnął, które z jego kon
taktów mogłyby mu pomóc w dotarciu do policjantów z ko
misariatu w Takanawie. To był właśnie jeden z plusów pracy
dla wysokonakładowego tygodnika: wszędzie miał wejścia
i dzięki nim nieraz łatwiej było zdobyć informacje niż przez
biuro śledcze.
-1 powiedzieli, że to „nagła śmierć"? - Asakawa nie miał pewności, czy to właściwy
termin medyczny. Zapytał pospiesznie, nawet nie zdając sobie sprawy, dlaczego opowieść
o tym wypadku trąca jakąś znajomą strunę...
-Jakiś absurd, prawda? Stałem na światłach i w ogóle się nie ruszałem. A on po prostu
się na mnie przewrócił. Jego wina. Ale musiałem złożyć zeznanie i o mało mi tego nie
odnotowali w ubezpieczeniu. Mówię panu, co za nieszczęście, i to ni stąd, ni zowąd.
- A pamięta pan dokładnie, w jaki dzień i o której godzi
nie to się stało?
- Hę, hę, artykulik się panu szykuje, co? We wrześniu,
zaraz, zaraz, czwartego albo piątego. A godzina chyba koło
jedenastej wieczorem.
Kiedy tylko Kimura to powiedział, jeszcze raz stanęła mu przed oczami tamta scena.
Duszna, parna noc, czarny jak smoła olej kapiący z motocykla. Olej wyglądał jak jakieś
żywe stworzenie, które pełznie w stronę kanału. Formował się w lepkie krople, które
bezgłośnie spadały przez kratki do ścieku. Od jego powierzchni odbijały się światła
samochodów. Przez chwilę Kimurze wydawało się, że zawiodły go wszystkie zmysły. A
potem zobaczył wyraz zdumienia na twarzy nieboszczyka, jego głowę opartą o kask jak o
poduszkę. Co mogło go tak zaskoczyć?
Zapaliło się zielone światło. Kimura wcisnął gaz. Z tylnego siedzenia dobiegł go
odgłos długopisu skrobiącego po papierze. Asakawa robił notatki. Kimurze zrobiło się
niedobrze. Dlaczego pamiętał to wszystko tak wyraźnie? Przełknął żółć, która zebrała mu
się w ustach, i próbował pokonać mdłości.
- A jaka była w końcu przyczyna śmierci? - zapytał
Asakawa.
- Atak serca.
Atak serca? Naprawdę taka była diagnoza koronera? Asakawa myślał, że ten termin
wyszedł już z użycia.
- Muszę to sprawdzić, datę i godzinę też - mruknął Asakawa znad notatnika. - Czyli nie było w ogóle żadnych zewnętrznych obrażeń?
- Tak, dokładnie. Nic a nic. To było właśnie najdziwniejsze. Znaczy... to ja powinienem być zdziwiony, prawda?
- Co proszę?
- Chodzi mi o to..., no, ten sztywny miał strasznie zdziwioną minę.
W umyśle Asakawy coś zaskoczyło. Jednocześnie jakiś wewnętrzny głos zaprzeczał, że
pomiędzy dwoma zdarzeniami może być jakiś związek. „To tylko zbieg okoliczności, nic
więcej".
W pewnej odległości przed nimi wyrosła stacja Shinbaba na linii wąskotorówki do
Keihin Kyuko.
- Proszę skręcić w lewo na następnych światłach i zatrzymać się.
Taksówka stanęła. Asakawa wręczył kierowcy dwa banknoty po tysiąc jenów, razem ze
swoją wizytówką.
- Nazywam się Asakawa. Pracuję dla grupy „Daily News".
Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chętnie porozmawiałbym jeszcze o tym wypadku.
- W porządku - powiedział Kimura, zadowolony z siebie. Miał niewytłumaczalne poczucie spełnionej misji.
- Zadzwonię do pana jutro albo pojutrze.
- Dać panu mój numer?
- Nie trzeba. Zapisałem sobie nazwę pańskiej firmy. Widzę, że to niedaleko.
Asakawa wysiadł z taksówki i miał już zatrzasnąć drzwi, ale zawahał się przez chwilę.
Chciał upewnić się co do jednego szczegółu tej opowieści, a jednocześnie na samą myśl o
tym odczuwał nieokreślony lęk. „Może lepiej nie wtykać nosa w tę śliską historię. Nie chcę
znowu przeżywać tego co dwa lata temu". Ale świeżo wzbudzona ciekawość nie pozwoliła
mu tak po prostu sobie odejść. Jeszcze raz zapytał Kimurę:
- Mówi pan, że ten chłopak rozpaczliwie próbował zerwać sobie kask z głowy, tak?
Oguri, redaktor naczelny, krzywił się, słuchając sprawozdania Asakawy. Przypomniał
sobie, co działo się z Asakawa dwa lata temu. Dzień i noc pochylony nad klawiaturą
komputera, jak nawiedzony pisał biografię guru Shoko Kageyamy, wykorzystując do tego
nie tylko książkową wiedzę. Coś mu się wtedy poprzestawiało w głowie. Sprawa tak
obsesyjnie go pochłonęła, że Oguri zastanawiał się nawet, czy nie wysłać go do psychiatry.
Problem polegał częściowo na tym, że przytrafiło mu się to właśnie wtedy. Dwa lata
temu cała branża wydawnicza padła ofiarą bezprecedensowego boomu okultyzmu. Zdjęcia
„duchów" zasypały redakcje. Wszyscy wydawcy w kraju tonęli w fotografiach i
opowieściach o nadprzyrodzonych zjawiskach, z których ani jedna nie była prawdziwa.
Oguri miał wrażenie, że cały świat zwariował. Do tej pory ufał swoim osądom na temat
działania mechanizmów świata, ale dla tego zjawiska nie potrafił znaleźć żadnego
przekonującego wytłumaczenia. Jakaś niedorzeczna liczba osób zapragnęła nagle
„współpracować" z prasą. Redakcję trzeba było codziennie dosłownie odkopywać spod
stosów przesyłek, z których
każda miała związek z okultyzme- om. Ta lawina poczty nie spadała tylko na „Daily
News"; "wszystkich ważniejszych wydawców w Japonii porwał prąca, tej
niezrozumiałej mody. Z żalem, że muszą marnować czas na takie głupstwa, redaktorzy
dokonali wstępaego szacunkrna. nadesłanych materiałów. Jak można było
przypuszczać, więlcszość materiałów została wysłana anonimowo, ale wykluczo ano
możliwość, że wszystkie przesyłki nadała jedna osoba, Łryjąca się pod wieloma
pseudonimami. Przybliżone rachunil<i wykazały, że około dziesięciu milionów różnych
osób przysłało listy do tego czy innego wydawnictwa. Dziesięć milio mów ludzi! Co za
oszałamiająca liczba! Opowieści same w .sobie nie były tak przerażające jak liczba
ludzi, którzy je rozesłali. Wynikało z tego, że jedna na dziesięć osób w Japonii coś
gdzieś wysłała. A jednak stwierdzono też, że absolutnie nikt z branży wydawniczej, ani
nawet nikt z ich rodzin cz>/" [przyjaciół nie miał żadnego związku z tą sprawą. Co się
za tym kryło? Skąd wzięły się te góry przesyłek? Redaktorzy w ca_łym kraju bezradnie
drapali się po głowach, próbując rozv^iązać zagadkę. I nagle, zanim cokolwiek
zdołano wyjaśnić, nastąpił odpływ. Dziwne zjawisko trwało jeszcze przez jakieś sześć
miesięcy, a potem, jakby to był tylko sen, pokoje redakcyjna powróciły do normalnego
stanu. Stopniowo przestały dostav\^r^ć materiały tego typu.
Oguriemu przypadło w udziale jpodjęcie decyzji, jak tygodnik, należący do jednego
z najv\r-^żniejszych wydawnictw prasowych, ma zareagować w ta_l<:iej sytuacji.
Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie konseł<7\wentnie lekceważyć przesyłki. Oguri
podejrzewał, że ognistciem zapalnym całego zjawiska była grupa czasopism, któr^
zazwyczaj określał mianem
„tych szmat". Zamieszczając zdjęcia i opowieści czytelników, czasopisma te
wywołały ogólną gorączkę okultyzmu i doprowadziły do tego potwornego stanu.
Oczywiście Oguri wiedział, że ta teoria nie tłumaczy wszystkiego, ale musiał przecież
znaleźć jakiekolwiek logiczne wyjaśnienie.
Wreszcie cała redakcja z Ogurim włącznie zaczęła zanosić wszystkie te przesyłki,
nawet ich nie otwierając, do spalenia. Kontynuowali przy tym pracę tak, jakby nie
spotkały ich żadne niedogodności. Mocno trzymali się postanowienia, aby nie
publikować niczego związanego z okultyzmem, aby nie zwracać najmniejszej uwagi na
anonimowe źródła. Nie wiadomo, czy ta polityka odniosła skutek, czy też nie, jednak
faktem jest, że bezprecedensowa fala materiałów zaczęła się cofać. I akurat wtedy,
kiedy wszystko zaczęło wracać do normy, Asakawie coś odbiło i zaczął nierozważnie
dolewać oliwy do gasnącego ognia.
Oguri spojrzał na Asakawę surowym wzrokiem. Czy po raz drugi chciał popełnić
ten sam błąd?
- Posłuchaj no ty... - Zawsze, kiedy Oguri nie wiedział, co
powiedzieć, zaczynał od tej frazy. Posłuchaj no ty.
- Wiem, o czym pan myśli, panie redaktorze.
- Nie mówię, że to nie jest interesująca sprawa. Nie wie
my jeszcze, co z tego wyniknie. Ale słuchaj: jeśli to, co znaj
dziesz, będzie choć trochę podobne do tego, co ostatnio, nie
będę zadowolony.
„Ostatnio". Oguri nadal wierzył, że boom okultyzmu dwa lata temu został
sfabrykowany. Z całego serca nienawidził okultyzmu za kłopoty, jakich mu wtedy
przysporzył. Pomimo upływu czasu jego awersja wcale nie malała.
- Ale ja nie twierdzę, że jest w tym coś nadprzyrodzone
go. Mówię tylko, że to nie może być zbieg okoliczności.
- Zbieg okoliczności. Hmm... - Oguri oparł głowę na łok
ciu i jeszcze raz przemyślał fakty, które przedstawił mu Asakawa.
Siostrzenica żony Asakawy, Tomoko Oishi, zmarła w swoim domu w Honmoku 5
września, około jedenastej wieczorem. Przyczyną śmierci była „nagła niewydolność serca".
Dziewczyna chodziła do ostatniej klasy liceum, miała zaledwie siedemnaście lat. Tego
samego dnia, o tej samej godzinie dziewiętnastoletni student na motocyklu zmarł, także z
powodu niewydolności serca, kiedy stał na światłach w pobliżu dworca Shinagawa.
- Dla mnie to wygląda na całkowity zbieg okoliczności.
Taksówkarz opowiada ci o wypadku, a tobie przychodzi do
głowy śmierć siostrzenicy żony. To naturalne, prawda?
- Wręcz przeciwnie - oznajmił Asakawa i zrobił pełną
napięcia pauzę, żeby wywrzeć na Ogurim większe wrażenie.
- W chwili śmierci chłopak na motocyklu rozpaczliwie pró
bował ściągnąć z głowy kask.
-1 co z tego?
- Tomoko też, kiedy ją znaleziono, wyglądała, jakby szarpa
ła się za włosy. Palce miała mocno wplecione w pukle włosów.
Asakawa widywał Tomoko na wielu rodzinnych spotkaniach. Jak każda
siedemnastolatka Tomoko bardzo dbała o włosy, myła je codziennie i tak dalej. Dlaczego
miałaby sobie te piękne włosy wyrywać? Nie wiedział, co naprawdę skłoniło Tomoko do
takiego aktu, ale za każdym razem, kiedy wyobrażał sobie, jak rozpaczliwie dziewczyna
szarpała się
za włosy, miał przed oczami jeszcze jakąś niewidzialną istotę. Być może to ona była
powodem nieopisanego przerażenia, jakie ogarnęło Tomoko.
- Nie wiem... Posłuchaj no ty. A może po prostu narzucasz
tym zdarzeniom swoją osobistą, nieobiektywną interpreta
cję? Przecież jeśli weźmiesz jakiekolwiek dwa zdarzenia, za
wsze, jeśli chcesz, znajdziesz między nimi jakieś podobień
stwa. Powiedziałeś, że oboje umarli na atak serca. Więc mu
siało ich bardzo boleć. W związku z tym ona szarpie się za
włosy, on szamocze się z kaskiem... To mi się wydaje całkiem
normalne.
Choć Asakawa wiedział, że takie wytłumaczenie jest prawdopodobne, potrząsnął
głową. Nie chciał się tak szybko poddać.
- Ale panie redaktorze, przecież musieli czuć ból w pier
siach. Dlaczego szarpali się za głowę?
- Posłuchaj no ty. Miałeś kiedy atak serca?
- No cóż... nie.
- A zapytałeś lekarza?
-O co?
- O to, czy często się zdarza, że osoby umierające na atak
serca szarpią się za głowę?
Asakawa zamilkł. Mówiąc szczerze, zapytał lekarza. Lekarz odpowiedział: „Nie mogę
tego wykluczyć". Ta odpowiedź niczego nie rozwiązywała. „W końcu czasem występuje
reakcja odwrotna. Czasem przy krwotoku mózgowym osoba odczuwa dolegliwości
żołądkowe i ból głowy jednocześnie".
- Więc to zależy od osoby. Kiedy ludzie rozwiązują jakieś
trudne zadanie matematyczne, niektórzy drapią się po gło
wie, niektórzy palą. Niektórzy mogą nawet klepać się po brzuchu
- mówiąc to, Oguri obracał się na krześle. - Chodzi o to, że na tym etapie nie możemy
wyciągać żadnych pochopnych wniosków, prawda? Szkoda miejsca na takie historie.
Pamiętasz, co się zdarzyło dwa lata temu. Nie możemy podchodzić do tych rzeczy
powierzchownie. Gdybyśmy mogli sobie snuć przypuszczenia na łamach tygodnika, wtedy
wszystko byłoby w porządku.
Być może. Może naczelny miał rację: to tylko przerażający zbieg okoliczności. A
jednak pod koniec rozmowy lekarz w końcu zaprzeczył. Asakawa nalegał: „Czy osoby
umierające na atak serca naprawdę wyrywają sobie włosy z głowy?". Lekarz zmarszczył
brwi i mruknął: „Hmmm". Jego mina mówiła wszystko: nie zdarzyło się to żadnemu z
pacjentów, z którymi o n miał do czynienia.
- Rozumiem, panie doktorze.
Jedyne, co mu teraz pozostawało, to potulnie się wycofać. Jeśli nie uda mu się znaleźć
bardziej obiektywnych powiązań pomiędzy tymi dwoma zdarzeniami, trudno będzie
przekonać naczelnego. Asakawa obiecał sobie, że jeśli nie zdoła odkryć niczego
konkretniejszego, da spokój całej sprawie.
Asakawa odłożył słuchawkę i stał przez chwilę bez ruchu, z ręką na telefonie. Nadal
słyszał dźwięk swojego przesadnie radosnego głosu, który co jakiś czas cichł w napięciu,
czekając na reakcję osoby po drugiej stronie. Czuł, że nie będzie w stanie zająć się tym
zadaniem. Kiedy połączyła ich sekretarka, rozmówca Asakawy odpowiedział na
pozdrowienie tonem ważnej osoby, ale słuchając propozycji tygodnika, złagodniał. Może
na początku myślał, że Asakawa dzwoni w sprawie reklam. Potem dokonał szybkich
obliczeń i doszedł do wniosku, że artykuł na temat jego osoby może mu przynieść zyski.
Cykl „Rozmowy na szczycie" ukazywał się przez cały wrzesień. Pomysł był prosty:
trzeba przedstawić czytelnikom dyrektorów naczelnych firm, którzy tworzyli swój biznes
sami, od podstaw. Rozmówcy mieli opowiadać przede wszystkim o tym, jakie przeszkody
napotkali na swojej drodze i w jaki sposób je pokonali. Asakawa powinien odczuwać
większą satysfakcję. W końcu udało mu się umówić na wywiad! A jednak coś go
niepokoiło. Od wszystkich biznesmenów słyszał zawsze to samo: opowieści o wojnie
korporacji, przechwałki,
jakim geniuszem był sam rozmówca, jak potrafił wykorzystać możliwości i wspiąć się
na szczyt i tak dalej, i tak dalej. Gdyby nie to, że Asakawa w którymś momencie dziękował
swoim rozmówcom i zbierał się do wyjścia, te pieśni o wielkich zasługach ciągnęłyby się
bez końca. Miał tego dość. W duchu przeklinał osobę, która wpadła na pomysł tego cyklu.
Asakawa wiedział, że aby przetrwać, tygodnik musi sprzedawać miejsce na reklamę.
Artykuły tego typu pomagały przyciągnąć firmy. Jednak prywatnie Asakawy nie
obchodziło, ile pieniędzy zarobi czy straci jego wydawca. Zależało mu tylko na tym, aby
praca była zajmująca. Mógł otrzymać nie wiem jak proste zadanie - jeśli sprawie
brakowało polotu, okropnie się przy niej męczył.
Asakawa ruszył w stronę archiwum na czwartym piętrze. Musiał przygotować się do
jutrzejszego wywiadu, ale przede wszystkim chciał zbadać coś, co cały czas go dręczyło.
Absorbowała go myśl, że musi znaleźć jakiś obiektywny, przyczy-nowo-skutkowy związek
pomiędzy dwoma zdarzeniami. Nagle coś sobie przypomniał. Kiedy rozmawiał z
biznesmenem, jego myśli uwolniły się na chwilę spod władzy świata korporacji i do głowy
przyszło mu pewne pytanie:
Czy poza tymi dwoma niewytłumaczalnymi przypadkami śmierci 5 września o 23.00
zdarzyły się jeszcze jakieś inne?
Jeśli tak -jeśli były jeszcze inne, podobne przypadki - to prawdopodobieństwo zwykłego
zbiegu okoliczności jest właściwie równe zeru. Asakawa postanowił przejrzeć gazety z początku
września. Jego praca polegała częściowo właśnie na uważnym czytaniu gazet.
Jednak z wiadomości lokalnych czytał tylko nagłówki, więc bardzo możliwe, że coś mu
umknęło. Miał wrażenie, że jakaś podobna sprawa mignęła mu niedawno przed oczami.
Jakiś miesiąc temu na stronie z wiadomościami lokalnymi widział chyba taki dziwny nagłówek.
To była krótka wzmianka, w lewym dolnym rogu strony... Właściwie pamiętał
tylko, gdzie się ukazała. Pamiętał, że przeczytał nagłówek i pomyślał sobie, „hej", ale zaraz
potem zawołał go ktoś z redakcji i obowiązki zajęły go tak bardzo, że nie wrócił już do
tego artykułu.
Podekscytowany jak dziecko, które bawi się w poszukiwacza skarbów, Asakawa
sięgnął po poranne wydanie gazety z 6 września. Był pewien, że wpadnie na jakiś trop.
Lektura gazet sprzed miesiąca w mrocznym archiwum dodawała mu energii. Czuł się o
wiele lepiej niż podczas rozmowy z biznesmenem. Właśnie do takiej pracy był stworzony,
nie do biegania na zawołanie szefa i zajmowania się nieciekawymi ludźmi.
Wieczorne wydanie z 7 września - to tu właśnie ukazała się wzmianka, dokładnie w tym
miejscu, które zapamiętał. Była nawet krótsza, niż mu się wydawało -wciśnięta w kącik,
obok artykułu o katastrofie statku, w której zginęły trzydzieści cztery osoby. Nic dziwnego,
że ją pominął! Asakawa zdjął okulary w srebrnych oprawkach i pochylił się nisko nad
gazetą.
NAGŁA ŚMIERĆ DWOJGA NASTOLATKÓW
7 września o 6.15 rano na niezabudowanej parceli przy drodze prefekturalnej w Ashinie,
Yokosuka, znaleziono samochód ze zwłokami dwojga młodych ludzi. Zwłoki zauważył
kierowca ciężarówki, który przejeżdżał obok i który następnie powiadomił o zdarzeniu
posterunek policji w Yokosuce.
Dzięki numerom rejestracyjnym samochodu udało się ustalić tożsamość zmarłych:
dziewiętnastoletniego studenta ze szkoły przygotowawczej w Shibuya, Tokio, i siedemnastoletniej
uczennicy prywatnego żeńskiego liceum w Isogo, Jdko-hama. Dwa dni wcześniej
dziewiętnastoletni student wypożyczył samochód z agencji w Shibuya.
Kiedy znaleziono samochód, jego drzwi były zamknięte, a kluczyk tkwił w stacyjce. Ocenia
się, że śmierć nastąpiła w późnych godzinach wieczornych 5 września lub wczesnych
godzinach porannych 6 września. Ponieważ okna były zamknięte, przypuszcza się, że młodzi
ludzie zasnęli i ulegli zaczadzeniu, nie wyklucza się jednak wspólnego samobójstwa przez
przedawkowanie narkotyków. Dokładna przyczyna śmierci nie została jeszcze ustalona. Jak na
razie, nie ma podejrzenia zabójstwa.
Tylko tyle mówił artykuł, ale dla Asakawy była to prawdziwa kopalnia informacji. Po
pierwsze, dziewczyna, która zmarła, miała siedemnaście lat i uczęszczała do prywatnej
żeńskiej szkoły w Jokohamie, dokładnie tak samo jak jego siostrzenica Tomoko. Po drugie,
chłopak, który wypożyczył samochód, miał dziewiętnaście lat i był studentem szkoły
przygotowawczej, tak samo jak ten dzieciak, który zginął koło dworca Shi-nagawa.
Przypuszczalna data i godzina śmierci były prawie identyczne. Przyczyna śmierci również
nieznana.
Te cztery przypadki śmierci muszą mieć ze sobą jakiś związek. Na pewno wkrótce uda mu
się znaleźć jakieś konkretne punkty wspólne. Przecież pracuje dla jednej z największych
organizacji zajmujących się zbieraniem informacji - nie może
narzekać na brak źródeł. Zrobił ksero artykułu i ruszył z powrotem do pokoju redakcyjnego.
Czuł się, jakby trafił na żyłę złota; bezwiednie przyspieszył kroku. Nie mógł doczekać się
windy.
Yoshino siedział przy biurku w klubie prasowym w ratuszu w Yokosuce i notował coś
energicznie na kartce. Jeśli nie było tłoku na autostradzie, z głównego biura w Tokio można
było tu dojechać w godzinę. Asakawa stanął za plecami Yoshiny i zawołał go:
- Hej, Yoshino.
Nie widział Yoshiny od półtora roku.
- O! Cześć, Asakawa. Co cię sprowadza do Yokosuki? Sia
daj, proszę.
Yoshino przysunął do biurka drugie krzesło i nalegał, aby Asakawa usiadł. Yoshino nie
golił się i przez to wyglądał dość niechlujnie, ale emanowała z niego wielka życzliwość dla
ludzi.
- Masz dużo pracy?
- Można tak powiedzieć.
Yoshino i Asakawa znali się jeszcze z czasów, kiedy Asakawa pracował w dziale
wiadomości lokalnych. Yoshino rozpoczął pracę w tym dziale trzy lata przed nim. Teraz
Yoshino miał trzydzieści pięć lat.
- Zadzwoniłem do biura w Yokosuce. Powiedzieli, że cię
tu znajdę.
- Tak? Potrzebujesz mojej pomocy?
Asakawa wręczył mu kopię artykułu. Yoshino wpatrywał się w nią niemożliwie długo.
Ponieważ sam napisał ten artykuł,
już na pierwszy rzut oka powinien był przypomnieć sobie, co zawiera. Mimo to siedział
nieruchomo, jakby skupiał na gazecie wszystkie zmysły; ręka, ściskająca słony orzeszek,
zastygła mu w połowie drogi do ust. Zdawało się, że przeżuwa te informacje, a potem je trawi.
- Czemu mi to pokazujesz? - zapytał Yoshino z powagą.
- Tak tylko. Chciałem zapytać cię o szczegóły.
Yoshino wstał.
- Dobrze. Chodźmy tu obok. Pogadamy przy herbacie albo
kawie.
- Masz teraz czas? Nie przeszkadzam ci?
- Nie przejmuj się. Ta sprawa jest ciekawsza od tego, co
robiłem.
Obok ratusza znajdowała się mała kawiarnia, gdzie można było dostać kawę za dwieście
jenów. Yoshino usiadł, odwrócił się w stronę kontuaru i zawołał: „Dwie kawy". Potem
spojrzał na Asakawę i pochylił się ku niemu konspiracyjnie.
- Słuchaj, pracuję w wiadomościach lokalnych już prawie
dwanaście lat. Sporo w tym czasie widziałem. Ale nigdy nie
natknąłem się na nic tak dziwnego jak to.
Yoshino zamilkł, żeby napić się wody. Potem ciągnął dalej:
- Widzisz, Asakawa. Chciałbym, żeby to była sprawiedli
wa wymiana informacji. Dlaczego ktoś z głównego biura in
teresuje się tą sprawą?
Asakawa nie chciał jeszcze odsłaniać kart. Wolał zachować asa dla siebie. Gdyby taki
profesjonalista jak Yoshino coś wywęszył, natychmiast przystąpiłby do wyścigu i zgarnąłby
mu nagrodę sprzed nosa. Asakawa szybko wymyślił jakieś kłamstwo.
- Nie mam żadnych szczególnych powodów. Ta zmarła
dziewczyna przyjaźniła się z moją siostrzenicą. Męczy mnie,
żebym się czegoś dowiedział, no wiesz, o wypadku. Więc
skoro już tędy przejeżdżałem...
To było kiepskie kłamstwo. Asakawa dostrzegł błysk podejrzliwości w oczach Yoshino.
Poruszył się nerwowo na krześle.
- Naprawdę?
- No wiesz, to licealistka, no nie? Nie dość, że przyjaciół
ka jej zmarła, to jeszcze wszystko się stało w jakichś tajem
niczych okolicznościach. Ona mnie po prostu zadręcza. Bła
gam cię. Zdradź mi szczegóły.
- To co chcesz wiedzieć?
- Ustalili wreszcie przyczynę śmierci?
Yoshino pokręcił głową.
- Mówią tylko, że serca im nagle przestały bić. Tak po pro
stu. Nikt nie ma pojęcia, dlaczego.
- Czy to mogło być zabójstwo? Może ktoś ich udusił?
- Niemożliwe. Nie było żadnych śladów na szyi.
- Narkotyki?
- Sekcja nie wykazała ich obecności.
- Innymi słowy, nie rozstrzygnięto jeszcze tej sprawy?
- No jasne, że nie. Nie ma tu co rozstrzygać. To nie mor
derstwo ani nawet jakieś poważne zajście. Umarli na jakąś
chorobę albo może to był wypadek. I tyle. Koniec, kropka.
Nie ma nawet żadnego śledztwa.
Yoshino nie owijał w bawełnę. Skończył mówić i odchylił się w tył na krześle.
- To dlaczego nie ujawniono nazwisk zmarłych?
- Byli niepełnoletni. Poza tym istnieje podejrzenie, że to
wspólne samobójstwo - z miłości.
Mówiąc to, Yoshino uśmiechnął się, jakby nagle coś sobie przypomniał. Znowu
przysunął się do Asakawy.
- Ten chłopak, wiesz? Miał spuszczone dżinsy i majtki.
Dziewczyna też miała majtki spuszczone do kolan.
- Czyli to był coitus interruptus7
- Nie mówię, że to robili. Tylko się szykowali. Mała roz
grzewka przed dobrą zabawą i nagle, trach! Stało się. -Yoshi
no klasnął w dłonie, żeby zrobić większe wrażenie.
- Ale co się stało?
Yoshino z rozmysłem opowiadał tę historię tak, żeby rozbudzić ciekawość Asakawy.
- No dobra, Asakawa, bądź ze mną szczery. Ty coś masz.
To znaczy masz coś, co się wiąże z tą sprawą, prawda?
Asakawa nie odpowiedział.
- Potrafię dochować tajemnicy. I nie ukradnę ci informa
cji. Po prostu mnie to interesuje.
Asakawa dalej milczał.
-Jak długo będziesz mnie trzymał w napięciu? „Mam powiedzieć?... Ale przecież nie
mogę. Nie wolno mi na razie nic ujawnić. Tyle że kłamstwem nic nie zdziałam".
- Przepraszam, Yoshino. Mógłbyś poczekać jeszcze trochę?
Nie mogę ci teraz nic powiedzieć. Ale zrobię to za dwa-trzy
dni. Obiecuję.
Rozczarowanie zasnuło twarz Yoshino.
- Skoro tak mówisz, stary...
Asakawa rzucił mu błagalne spojrzenie, żeby opowiadał dalej.
- Dobra, możemy przypuszczać, że zaszło tu coś niezwyk
łego. Dwoje nastolatków pojechało się kochać i nagle się udu
sili? To bez sensu. Możliwe, że wcześniej wzięli truciznę, która
dopiero wtedy zaczęła działać, ale przecież nie wykryto w żo
łądku żadnych śladów obecności trucizny. Jasne, że są takie
trucizny, które nie zostawiają śladów, ale skąd niby dwoje
biednych uczniów mogło mieć coś takiego?
Yoshino pomyślał o miejscu, w którym znaleziono samochód. Widział je wyraźnie w
pamięci, bo sam tam pojechał. Samochód stał na porośniętym drzewami i trawą kawałku
pustej parceli, w niewielkim parowie, w pobliżu piaszczystej drogi prowadzącej z Ashiny
na górę Okusu. Dla innych samochodów przejeżdżających tą drogą widoczne były jedynie
światła jego tylnych reflektorów. Nietrudno zrozumieć, dlaczego student postanowił tu
właśnie zaparkować. O zmroku ruch był tutaj mały, a gąszcz drzew stanowił doskonałą
osłonę: idealne miejsce dla dwojga nastolatków, których nie stać na bardziej luksusową
kryjówkę.
- Chłopak miał głowę wciśniętą między kierownicę a bocz
ną szybę. A dziewczyna chowała głowę między siedzenie
a drzwi. Tak umarli. Na własne oczy widziałem, jak ich wy
ciągali z samochodu. Jak tylko otworzono drzwi, ciała wypad
ły. Tak jakby w chwili śmierci napierała na nich w samocho
dzie jakaś siła i nie przestała nawet wtedy, kiedy już nie żyli,
tylko dalej parła przez trzydzieści godzin, rozsadzała samo
chód, dopóki policjanci nie otworzyli drzwi. Dopiero wtedy
wybuchła. Łapiesz? I słuchaj jeszcze. To był dwudrzwiowy
samochód, taki, w którym nie da się zablokować drzwi, jeśli
kluczyk jest w stacyjce. No i kluczyk był w stacyjce, ale drzwi...
nie uwierzysz! Samochód był jak zaplombowany! Niemożliwe, żeby podziałała na nich
jakaś siła z zewnątrz. A wiesz, jakie mieli miny? Jakby ich coś przeraziło nie na żarty.
Mieli twarze wykrzywione strachem.
Yoshino zamilkł, żeby zaczerpnąć powietrza. Ciszę przerwał wyraźny odgłos
przełykania. Nie wiadomo, któremu z nich zaschło w gardle.
- Pomyśl tylko. Przypuśćmy, tak dla zabawy, że z lasu
wyszedł nagle jakiś straszny potwór. Te dzieciaki bałyby się,
ale chyba tuliłyby się do siebie, prawda? Przynajmniej dziew
czyna trzymałaby się chłopaka kurczowo. Przecież byli ko
chankami. A tymczasem każde z nich pchało się na drzwi,
jakby chcieli jak najdalej od siebie uciec.
Yoshino rozłożył ręce w geście rezygnacji.
- Nic nie rozumiem.
Gdyby nie zatonięcie statku niedaleko Yokosuki, tej sprawie poświęcono by więcej
miejsca w gazecie. A gdyby tak się stało, wielu czytelników zainteresowałoby się zagadką,
niejeden próbowałby ją rozwiązać, bawić się w detektywa, ale... Właśnie: ale. Pomiędzy
policjantami i wszystkimi innymi osobami obecnymi na miejscu zdarzenia stanęła niepisana
umowa. Każdemu błąkały się po głowie podobne myśli; każdy czuł potrzebę wyrzucenia
ich z siebie, ale w końcu nikt nic nie powiedział. Chociaż to nieprawdopodobne, aby dwoje
nastolatków umarło na atak serca dokładnie w tej samej chwili, chociaż nikt tak naprawdę
w to nie wierzył, wszyscy postanowili przyjąć jako prawdę to medyczne kłamstwo. I to nie
obawa przed wyśmianiem czy posądzeniem o wiarę w zabobony powstrzymywała ludzi od
wyrażenia głośno swoich
myśli. Przyczyną ich milczenia była raczej świadomość, że jeśli uznają ten wypadek za
dzieło sił nadprzyrodzonych, sami znajdą się w kleszczach jakiegoś niewyobrażalnego
strachu. Łatwiej było więc wyręczyć się naukowym wytłumaczeniem, nieważne, że mało
przekonującym.
Asakawa i Yoshino w jednej chwili poczuli ciarki na plecach. Nic dziwnego, obaj
myśleli o tym samym. Milczenie tylko potwierdzało przeczucia, które kłębiły im się w
głowach. „To jeszcze nie koniec. To się dopiero zaczyna". Wszyscy ludzie są pod tym
względem do siebie podobni: mogą latami gromadzić naukową wiedzę, a w głębi duszy i
tak zawsze będą wierzyć w istnienie czegoś, czego nauka nie potrafi wytłumaczyć.
- Kiedy ich znaleziono... jak mieli ułożone ręce? - zapytał
nagle Asakawa.
- Na głowie. To znaczy... tak jakby zakrywali twarz rękami.
- A czy przypadkiem nie szarpali się za włosy? O, w taki
sposób - Asakawa pociągnął się za włosy.
- Nie, chyba nie.
-Rozumiem. Mógłbym dostać ich nazwiska i adresy, Yoshino?
- Oczywiście, ale nie zapomnij, co mi obiecałeś.
Asakawa przytaknął z uśmiechem. Yoshino podniósł się
z krzesła. Wstając, potrącił stół i kawa rozlała się na spodki. Przez cały ten czas Yoshino
nawet nie tknął swojej kawy.
Każdą wolną chwilę Asakawa poświęcał na zbieranie informacji o czwórce nastolatków.
Niestety, miał tyle pracy, że szło mu to znacznie wolniej, niżby sobie życzył. Zanim się spostrzegł,
minął tydzień. Rozpoczął się nowy miesiąc. Zarówno deszczowa parność sierpnia, jak
i letni upał września przybrały formę odległych wspomnień, które zaćmiła dojrzewająca jesień.
Przez jakiś czas nic się nie działo. Asakawa czytał teraz strony z wiadomościami lokalnymi
uważnie od góry do dołu, ale nie znalazł już żadnych artykułów o podobnych wypadkach. A
może z miejsca, którego nie dosięgał wzrok Asakawy, powolnym, ale zdecydowanym krokiem
nadchodziło właśnie coś przerażającego? Jednak im więcej upływało czasu, tym bardziej
Asakawa skłaniał się ku opinii, że te cztery śmierci to tylko zbieg okoliczności, że nie było
między nimi żadnego związku. Od czasu wizyty w Yokosu-ce Asakawa nie widział Yoshino.
Ten pewnie też zapomniał o całej sprawie. Gdyby było inaczej, już dawno skontaktowałby się
z Asakawa.
Na czterech tekturowych kartach Asakawa zapisał imiona i nazwiska zmarłych, ich adresy i
inne przydatne informacje.
Zostawił też wolne miejsce, żeby notować wyniki „śledztwa". Ile razy czuł, że jego
zainteresowanie sprawą słabnie, wyjmował karty z kieszeni i na nowo uświadamiał sobie, że to
nie mógł być zwykły zbieg okoliczności.
KARTA nr l
TOMOKO OISHI
Data urodzenia: 21.10.1972 Liceum żeńskie Keisei, ostatnia klasa; wiek: 17 lat Adres: 1-7
Motomachi, Honmoku, okręg Naka, Jokohama 5 września, ok. 23.00: Tomoko umiera w
kuchni, na parterze rodzinnego domu, pod nieobecność rodziców. Przyczyna śmierci: nagłe
ustanie akcji serca.
KARTA nr 2
SHUICHIIWATA
Data urodzenia: 26.05.1971
Akademia Przygotowawcza Eishin, pierwszy rok; wiek: 19 lat
Adres: 1-5-23 Nishi Nakanobu, okręg Shinagawa, Tokio 5 września, 22.54: spada z
motocykla i umiera na skrzyżowaniu przed dworcem Shinagawa. Przyczyna śmierci: atak
serca.
KARTA nr 3 HARUKO TSUJI
Data urodzenia: 12.01.1973
Liceum żeńskie Keisei, ostatnia klasa; wiek: 17 lat
Adres: 5-19 Mori, okręg Isogo, Jokohama
5 września, późnym wieczorem (lub następnego dnia wcześnie rano): umie/a w
samochodzie zaparkowanym w zaroślach u podnóża góry Okusu. Przyczyna śmierci:
nagłe ustanie akcji serca.
KARTA nr 4
TAKEHIKO NOMI
Data urodzenia: 04.12.1970
Akademia Przygotowawcza Eishin, drugi rok, wiek: 19 lat Adres: 1-10-4 Uehara, okręg
Shibuya, Tokio 5 września, późnym wieczorem (lub następnego dnia wcześnie rano):
umiera razem z Haruko Tsuji w samochodzie zaparkowanym w zaroślach u podnóża
góry Okusu. Przyczyna śmierci: nagle ustanie akcji serca.
Tomoko Oishi i Haruko Tsuji chodziły do tego samego liceum, przyjaźniły się; Shuichi
Iwata i Takehiko Nomi również się przyjaźnili - studiowali w tej samej szkole
przygotowawczej. Asakawa domyślał się tego jeszcze przed wszczęciem dochodzenia,
które tylko potwierdziło jego hipotezę. Oczywiście pomiędzy Tsuji i Nomi też istniała
zażyłość; nawet jeśli nie do końca byli kochankami, to przynajmniej zabawiali się wtedy, w
nocy 5 września. Kiedy Asakawa zapytał przyjaciół Tsuji, powiedzieli mu, że podobno
chodziła z jakimś studentem z Tokio. Nie udało mu się ustalić, jak i kiedy się poznali.
Asakawa miał przeczucie, że Oishi i Iwata też ze sobą chodzili, ale na razie nie znalazł nic
na potwierdzenie tego faktu. Ci dwoje równie dobrze mogli być sobie całkowicie obcy. A
w takim razie, co łączyło ze sobą tych czworo nastolatków?
Było mało prawdopodobne, aby ta tajemnicza istota wybrała osoby w podobnym
wieku i z tych samych szkół zupełnie przypadkowo. Może istniał jakiś sekret, znany tylko
tej czwórce, i za to zostali zabici? Asakawa próbował znaleźć bardziej naukowe
wytłumaczenie: może Tsuji, Oishi, Nomi i Iwata byli gdzieś w tym samym miejscu, o tej
samej porze i zarazili się jakimś wirusem.
„Zaraz, zaraz". Asakawa szedł przez korytarz i kręcił głową. „Wirus, który wywołuje
atak serca? Coś tu nie gra".
Wszedł na schody, mrucząc pod nosem: „wirus, wirus". Tak, rzeczywiście powinien
najpierw poszukać naukowego wytłumaczenia. No dobrze, przypuśćmy, że istnieje wirus,
który powoduje atak serca. To bliższe rzeczywistości niż hipoteza o działaniu sił
nadprzyrodzonych. Nikt go za to nie wyśmieje. Nawet jeśli taki wirus nie został do tej pory
wykryty, może ostatnio spadł na ziemię razem z jakimś meteorem. A może został
wyhodowany w celu zastosowania jako broń biologiczna i jakimś sposobem wymknął się
spod kontroli swoich twórców? Nie można wykluczyć takiej możliwości. Przez chwilę
usiłował wyobrazić sobie, że to wirus spowodował śmierć nastolatków. Oczywiście takie
przypuszczenie nie dawało odpowiedzi na wszystkie pytania. Skąd ten niesamowity wyraz
zaskoczenia na ich twarzach? Dlaczego Tsuji i Nomi w chwili śmierci próbowali jak
najdalej odsunąć się od siebie? Dlaczego sekcja zwłok nic nie wykazała? Teza o broni biologicznej
dawałaby przynajmniej odpowiedź na to trzecie pytanie. Lekarzom wydano by
nakaz milczenia.
Idąc dalej tą drogą rozumowania, można wywnioskować, że skoro nie odkryto więcej
podobnych przypadków, wirus
nie jest przenoszony przez powietrze. Widocznie choroba rozprzestrzenia się poprzez
krew, tak jak AIDS, albo w ogóle jest mało zaraźliwa. Przede wszystkim jednak trzeba
odpowiedzieć na pytanie: gdzie nastąpił kontakt tych czworga z wirusem? Asakawa
postanowił jeszcze raz zbadać, co każde z nastolatków robiło w sierpniu i we wrześniu.
Może doszuka się jakichś zbieżności? To nie będzie proste, bo usta ofiar już na zawsze
zostały zamknięte. Jeśli młodzi mieli gdzieś jakieś sekretne spotkanie, o którym nie
powiedzieli ani rodzicom, ani przyjaciołom, to nie sposób się będzie o tym dowiedzieć.
Asakawa był jednak pewien, że tych czworo coś ze sobą łączyło.
Zasiadając do komputera, Asakawa próbował zapomnieć o nieznanym wirusie. Zaczął
przeglądać notatki, w których streścił rozmowę z biznesmenem. Musi dokończyć ten artykuł
jeszcze dzisiaj. Jutro jest niedziela; on i jego żona Shizu wybierają się w odwiedziny do
jej siostry, Yoshimi Oishi. Asakawa chciał na własne oczy zobaczyć miejsce, w którym
umarła Tomoko; na własnej skórze poczuć, jaka panuje tam atmosfera. Żona zgodziła się
jechać do Honmoku, żeby pocieszyć starszą siostrę w żałobie. Nie domyślała się prawdziwych
motywów męża.
Asakawa zaczął stukać w klawisze komputera. Nawet nie przygotował sobie
przyzwoitego planu artykułu.
Shizu nie widziała rodziców od miesiąca. Odkąd umarła ich wnuczka Tomoko, kiedy
tylko mogli, opuszczali rodzinne Ashi-kaga i jechali z wizytą do Tokio. Z jednej strony
chcieli pocieszyć zrozpaczoną córkę, z drugiej - sami szukali pocieszenia. Shizu zdała
sobie z tego sprawę dopiero dzisiaj. Ból przeszył jej serce, kiedy zobaczyła ich wychudłe,
smutne twarze. Kiedyś mieli troje wnuków: córkę najstarszej córki, Yoshimi - Tomoko,
syna średniej córki, Kazuko - Kenichi i córeczkę Shizu - Yoko. Po jednym wnuku od
każdej córki - to dość rzadko spotykane. Tomoko była ich pierwszą wnuczką. Twarze im
promieniały, kiedy tylko ją widzieli. Lubili ją rozpieszczać. Jej śmierć tak ich przygnębiła,
że trudno było ocenić, kto cierpi bardziej: rodzice czy dziadkowie.
„Więc wnuki aż tyle znaczą w życiu?"
W tym roku Shizu skończyła trzydzieści lat. Próbowała wczuć się w sytuację siostry,
postawić się na jej miejscu, wyobrazić sobie, co by czuła, gdyby to ona straciła dziecko.
Ale trudno porównywać jej półtoraroczną córeczkę Yoko z córką Yoshimi, która umarła w
wieku siedemnastu lat. Shizu domyślała się, że każdy kolejny rok pogłębia miłość do
dziecka.
Około trzeciej po południu rodzice zaczęli szykować się do powrotu do Ashikagi. Shizu nie
mogła się nadziwić zachowaniu męża. Zawsze wymawiał się obowiązkami. Nie był nawet na
pogrzebie Tomoko, bo musiał skończyć jakiś ważny artykuł. I nagle ni stąd, ni zowąd sam
zaproponował, żeby odwiedzili jej siostrę! W dodatku zbliżała się już prawie pora obiadu, a on
nie miał najmniejszego zamiaru wracać. Widział Tomoko tylko kilka razy w życiu. Pewnie
nawet nigdy nie rozmawiał z nią dłużej. Niemożliwe, żeby zatrzymywał go tutaj sentyment do
zmarłej.
Shizu poklepała Asakawę lekko po kolanie i szepnęła mu do ucha:
- Kochanie, chyba musimy już...
- Spójrz na Yoko. Chce jej się spać. Może by się tutaj
zdrzemnęła?
Rzeczywiście nadchodziła pora drzemki Yoko. Dziewczynka zaczęła mrugać sennie
oczami. Jeśli pozwolą jej zasnąć, będą musieli tu zostać jeszcze przynajmniej dwie godziny. O
czym mogą rozmawiać z Yoshimi i jej mężem przez kolejne dwie godziny?
- Przecież może się przespać w pociągu - powiedziała
Shizu ściszonym głosem.
- Pamiętasz, jak grymasiła ostatnio, kiedy próbowaliśmy
ją uśpić? Koszmar! I to przez całą drogę do domu. To nie
dla mnie.
Ile razy Yoko zachciało się spać poza domem, robiła się strasznie grymaśna.
Wymachiwała rączkami i nóżkami, płakała, ile sił w płucach, i w ogóle dawała rodzicom w
kość. Jeśli sieją zganiło, zawodziła jeszcze głośniej -jedynym sposobem
uspokojenia dziewczynki było uśpienie jej. W takich chwilach Asakawie zawsze
wydawało się, że wszyscy na niego patrzą. Wpadał w zły humor, jakby był główną ofiarą
wrzasku córeczki. Oskarżycielskie spojrzenia innych pasażerów dusiły go. Policzki drgały mu
nerwowo. Shizu wolała nie widzieć męża w takim stanie.
- Dobrze, skoro tak mówisz.
- Świetnie. Zobaczymy, czy zaśnie na górze.
Yoko leżała na kolanach matki z przymkniętymi powiekami.
- Położę ją - powiedział Asakawa, głaszcząc policzek có
reczki wierzchem dłoni. W jego ustach te słowa brzmiały dość
dziwnie. Asakawa prawie nie pomagał Shizu przy Yoko. Może
widok rodziców rozpaczających po stracie dziecka tak go od
mienił?
- Co się z tobą dzisiaj dzieje? Aż się martwię.
- Nie ma o co. Zaśnie tu bez problemu. Zajmę się tym.
Shizu podała mu dziecko.
- Dziękuję. Szkoda tylko, że zawsze taki nie jesteś.
Kiedy Yoko przeszła z kolan matki na kolana ojca, natychmiast zaczęła się krzywić. Na
szczęście zmęczenie wzięło górę nad grymasami i szybko zasnęła. Z córeczką na ręku Asakawa
wszedł po schodach na piętro. Znajdowały się tam dwa pokoje urządzone w japońskim
stylu i dawny pokój Tomoko, w stylu zachodnim. Asakawa położył Yoko na futonie w pokoju
japońskim, którego okna wychodziły na południe. Nie musiał nawet stać przy niej i czekać, aż
zaśnie. Dziecko spało już głęboko, oddychając miarowo.
Asakawa wyszedł z pokoju i przez chwilę nasłuchiwał, co dzieje się na dole. Potem wszedł
do pokoju Tomoko. Miał pewne
wyrzuty sumienia, że wtrąca się w prywatne życie zmarłej. Zawsze oburzały go takie
posunięcia. Z drugiej strony tłumaczył sobie, że cel uświęca środki. Przecież walczył ze złem!
Nie miał innego wyjścia. Jednak ta wymówka nie uspokoiła go. „Zawsze znajduję sobie jakieś
żałosne usprawiedliwienie - pomyślał. - Ale - przypomniał sobie po chwili - przecież nie piszę
o tym artykułu. Próbuję tylko ustalić, czy jakiś przypadek zaprowadził kiedyś tych czworo w
to samo miejsce o tej samej porze. To wszystko".
Otworzył szuflady biurka. Nic, czego by nie można znaleźć u innych licealistek: zwyczajny
zbiór drobiazgów, dość starannie uporządkowanych. Trzy zdjęcia, szkatułka z bibelotami,
listy, notatnik, przybornik do szycia. Czy rodzice Tomoko przeglądali zawartość biurka po jej
śmierci? Chyba nie. Może Tomoko z natury lubiła porządek. Asakawa miał nadzieję, że
znajdzie pamiętnik - oszczędziłoby mu to dużo czasu. „Dzisiaj spotkałam się z Haruko Tsuji,
Takehiko Nomim i Shuichim Iwatą. Poszliśmy do..." Gdyby tylko udało mu się znaleźć taki
zapisek! Przejrzał notes - nic z tego. W kącie jednej z szuflad faktycznie znalazł bardzo
„dziewczyński" pamiętnik, ale było w nim tylko parę przypadkowych zapisków na kilku
pierwszych stronach. Jak wynikało z dat, Tomoko napisała to wszystko bardzo dawno. Na
półce przy biurku nie było książek, tylko mała toaletka w czerwone kwiaty. Otworzył
szufladkę. Trochę taniej biżuterii. Mnóstwo kolczyków nie do pary - widać często je gubiła.
Kieszonkowy grzebień, na którym ciągle jeszcze oplatanych było kilka cienkich czarnych
włosów.
Kiedy odsunął drzwi szafy, uderzył go zapach młodej dziewczyny. Na wieszakach wisiały
barwne sukienki i spódnice, upakowane
tak ciasno, że już nic więcej by się tam nie zmieściło. Najwyraźniej ani szwagierka,
ani jej mąż nie zdecydowali jeszcze, co zrobić z tymi ubraniami, które nadal przesiąknięte były
zapachem córki. Asakawa znów zaczął nasłuchiwać odgłosów z dołu. Nie był pewien, co
pomyśleliby sobie inni, gdyby go tu zastali. Ale nic nie słyszał. Pewnie żona dalej rozmawiała
0 o czymś z siostrą. Przeszukał kieszenie ubrań wiszących w sza
fie; żadnej nie pominął. Chusteczki, odcinki biletów do kina,
opakowania po gumach do żucia, serwetki, etui na bilety mie
sięczne. Obejrzał je dokładnie: bilet miesięczny na przejazdy
między Yamate i Tsurumi, legitymacja szkolna i... karta stałe
go klienta. Na karcie wypisane było imię i nazwisko: taki a ta
ki Nonoyama. Nie był pewien, jak wymawia się znaki imienia
- może Yuko? Nie był też pewien, czy to imię mężczyzny czy
kobiety. Dlaczego trzymała czyjąś kartę stałego klienta razem
z biletem miesięcznym? Asakawa usłyszał kroki na schodach.
Schował kartę do kieszeni, włożył etui tam, gdzie je znalazł,
1 i zamknął szafę. Wyszedł na korytarz dokładnie w tej samej
chwili, kiedy szwagierka dotarła na górę.
- Gdzie jest toaleta? - zaczął przestępować z nogi na nogę,
udając, że musi iść za potrzebą.
- Na końcu korytarza. - Yoshimi chyba nic nie podejrze
wała. - Yoko zasnęła?
-Tak, dziękuje. Przepraszani za kłopot.
- Och, nic nie szkodzi. Żaden kłopot. - Szwagierka skłoni
ła się lekko, przykładając rękę do szarfy kimona, i weszła do
pokoju japońskiego.
W ubikacji Asakawa wyjął kartę. Było na niej napisane: „Kurorty Pacyfiku. Karta Stałego
Klienta"; pod spodem imię
i nazwisko Nonoyamy, numer karty i data ważności. Na odwrocie warunki posiadania karty,
wydrukowane ozdobną czcionką, nazwa firmy i adres. Kurorty Pacyfiku, sp. z o.o., 3-5
Kojimachi, okręg Chiyoda, Tokio. Tel. (03) 261-4922. O ile Tomoko nie znalazła tej karty na
ulicy, na pewno pożyczyła ją od Nonoyamy. Ale po co? To oczywiste - aby skorzystać z któregoś
ośrodka Kurortów Pacyfiku. Tylko z którego? I kiedy?
Nie mógł zadzwonić z domu szwagierki. Tłumacząc się, że idzie po papierosy, pobiegł do
budki telefonicznej. Wykręcił numer.
- Kurorty Pacyfiku. Czym mogę służyć? - odezwał się głos
młodej kobiety.
- Chciałbym się dowiedzieć, do czego uprawnia u pań
stwa karta stałego klienta? Do korzystania z których ośrod
ków?
Głos nie odpowiedział od razu. Może mieli tyle ośrodków, że kobieta nie była w stanie ich
wszystkich wymienić.
- To znaczy... na przykład... blisko Tokio, gdybym chciał
przyjechać na jedną noc - dodał. Gdyby tych czworo wyje
chało razem na dwa lub trzy dni, wszystko by się wydało.
Ponieważ nikt o niczym nie wiedział, Asakawa podejrzewał,
że mogli po prostu pojechać tam na noc. Możliwe, że Tomo
ko okłamała rodziców, mówiąc, że zostanie u koleżanki.
- W Południowym Hakone mamy ośrodek Kraina Pacyfi
ku z pełnym wyposażeniem - powiedziała kobieta urzędo
wym tonem.
- A jakie zapewniają tam państwo możliwości rekreacyjne?
-Mamy pole golfowe, korty tenisowe, boisko i basen, pro
szę pana.
- A warunki noclegowe?
- Oprócz hotelu Kraina Pacyfiku oferuje noclegi w nowo
czesnych domkach kempingowych. Czy wysłać panu naszą
broszurę?
- Bardzo proszę. - Asakawa udawał potencjalnego klien
ta z nadzieją, że w ten sposób uzyska więcej informacji. -
Czy osoby nieposiadające karty również mogą korzystać z ho
telu i domków?
- Tak, ale za wyższą opłatą.
- Rozumiem. A mogłaby mi pani podać numer do Krainy
Pacyfiku? Być może tam zajrzę.
- Mogę od razu zrobić dla pana rezerwację...
- Dziękuję, ale prawdopodobnie wybiorę się tam na prze
jażdżkę i dopiero wtedy zadecyduję... Więc czy mógłbym po
prostu prosić o telefon?
- Chwileczkę.
Asakawa wyjął długopis i notes.
- Mogę dyktować? - Kobieta wróciła i podała mu dwa jedenastocyfrowe
numery telefonów. Numery kierunkowe były
długie - to znaczy, że ośrodek znajdował się dość daleko.
Asakawa zapisał je szybko.
- A tak na przyszłość, gdzie znajdują się pozostałe pań
stwa ośrodki?
- Mamy równie dobrze wyposażone ośrodki nad jeziorem
Hamana i w Hamajima w prefekturze Mię.
Zdecydowanie za daleko! Nie mieliby funduszy na taką podróż.
- Rozumiem. Jak sama nazwa wskazuje, wszystkie są nad
Pacyfikiem.
Kobieta zaczęła rozprawiać o korzyściach, jakie płyną z posiadania karty stałego
klienta. Asakawa przez chwilę słuchał uprzejmie; potem przerwał:
- Świetnie. Reszty dowiem się z broszury. Podam pani
adres, na który możecie ją przesłać.
Podyktował kobiecie adres i odwiesił słuchawkę. Po wysłuchaniu tylu pochwał sam
miał ochotę zostać stałym klientem Kurortów Pacyfiku; niestety, nie było go na to stać.
Upłynęła godzina, odkąd Yoko zasnęła. Rodzice Shizu wrócili już do Ashikagi. Sama
Shizu była w kuchni i pomagała siostrze zmywać. Yoshimi ciągle jeszcze puszczały
nerwy z najgłupszego powodu. Asakawa szybko pomógł pozanosić naczynia z kuchni do
pokoju.
- Co ci się dzisiaj stało? Dziwnie się zachowujesz - po
wiedziała Shizu, nie przerywając zmywania. - Pomogłeś uśpić
Yoko, teraz pomagasz mi w kuchni. Czyżbyś otwierał nowy
rozdział w życiu? Jeśli tak, to mam nadzieję, że go szybko
nie zamkniesz.
Asakawa pochłonięty był myślami o zagadce; nie miał ochoty na dyskusje. Marzył w
duchu, aby żona zachowywała się zgodnie ze swoim imieniem, które oznaczało „cicha".
Najlepszy sposób na to, aby zamknąć usta kobiecie, to nie odpowiadać na jej pytania.
- Aha, zapomniałam, zmieniłeś Yoko pieluchę, zanim ją
uśpiłeś? Niedobrze by było, gdyby się zlała na cudze łóżko.
Asakawa nie reagował, tylko rozglądał się po kuchni. Tu właśnie umarła Tomoko.
Znaleziono ją na podłodze wśród odłamków szkła, obok kałuży rozlanej coli. Wirus
musiał zaatakować ją dokładnie w chwili, kiedy piła colę z lodówki.
Asakawa otworzył drzwi lodówki, naśladując ruchy Tomoko. Wyobraził sobie, że trzyma
szklankę, i udawał, że pije.
- Co ty najlepszego wyprawiasz? - Shizu wpatrywała się
w niego z otwartymi ustami. Asakawa nie zwracał na nią
uwagi: ciągle udając, że pije, obejrzał się za siebie. Kiedy się
odwrócił, zobaczył przed sobą szklane drzwi, oddzielające
pokój dzienny od kuchni. Drzwi odbijały jarzeniowe światło
znad zlewu. Może dlatego, że na zewnątrz było jeszcze wid
no, a w pokoju paliło się światło, w szybie odbijała się tylko
jarzeniówka, a nie osoby znajdujące się w kuchni. Tej nocy,
kiedy stała tu Tomoko, po drugiej stronie drzwi panowała
ciemność, a po tej paliło się światło... Szkło odbijało zapew
ne widok kuchni, ale także twarz Tomoko, wykrzywioną prze
rażeniem. Asakawa zaczął traktować te szklane drzwi jak
świadka wszystkiego, co się wydarzyło. Szkło może stać się
przezroczyste lub lustrzane, w zależności od gry światła
i ciemności. Asakawa zbliżał właśnie twarz do szyby, jakby
coś go tam ciągnęło, kiedy żona postukała go po ramieniu.
W tej samej chwili usłyszeli z góry płacz Yoko. Obudziła się.
- Yoko wstała. - Shizu wytarła mokre ręce w ręcznik.
Dziewczynka zwykle nie płakała tak głośno po przebudze
niu. Shizu pobiegła na piętro. W drzwiach kuchni minęła się
z Yoshimi. Asakawa wręczył Yoshimi kartę, którą znalazł
w pokoju Tomoko.
- To leżało pod pianinem - powiedział beztroskim tonem
i czekał na reakcję.
Yoshimi wzięła od niego kartę i obejrzała ją.
- Dziwne. Skąd to się tam wzięło? - Kręciła głową, zdu
miona.
- Może Tomoko pożyczyła ją od znajomego?
- Ale ona nikogo takiego nie znała. Nigdy nie słyszałam
o żadnym Nonoyamie. - Yoshimi spojrzała na Asakawę z prze
sadnym zaniepokojeniem. - A niech to. To chyba coś ważne
go. Naprawdę, ta dziewczyna... - głos jej się załamał. Naj
drobniejsza rzecz potrafiła wprawić w ruch koła bólu. Asakawa
zawahał się przez chwilę, ale zapytał.
- Czy... Tomoko wyjeżdżała z przyjaciółmi na wakacje do
takiego ośrodka?
Yoshimi potrząsnęła głową. Ufała córce. Tomoko nigdy nie okłamałaby rodziców,
udając, że zostaje na noc u koleżanki. Poza tym uczyła się do egzaminów. Asakawa
współczuł Yoshimi. Postanowił nie zadawać więcej pytań. Żadna licealistka, która miała
przed sobą egzaminy na studia, nie powiedziałaby rodzicom, że jedzie z chłopakiem na
noc do domków kempingowych. Raczej skłamałaby i powiedziała, że będzie się uczyć u
koleżanki. Rodzice nigdy by się nie zorientowali.
- Sprawdzę, do kogo to należy, i zwrócę kartę.
Yoshimi skłoniła głowę w milczeniu. Potem mąż zawołał
ją z pokoju, więc pospiesznie wyszła z kuchni. Ojciec zmarłej siedział przed nowym
buddyjskim ołtarzem i przemawiał do fotografii córki. Jego głos brzmiał szokująco
pogodnie. Przygnębiło to Asakawę. Najwyraźniej prawda o śmierci córki nie dotarła
jeszcze do szwagra. Asakawa mógł jedynie modlić się, aby ojciec Tomoko zdołał uporać
się z tragedią.
Dzięki rozmowie z Yoshimi Asakawa odkrył jedną rzecz. Gdyby ten Nonoyama
rzeczywiście pożyczył Tomoko kartę, po śmierci dziewczyny skontaktowałby się z
rodzicami i poprosił o jej zwrot. Ale matka Tomoko o niczym nie wiedziała.
Nonoyama nie mógł przecież zapomnieć o karcie. Nawet jeśli otrzymał ją w ramach ulgi
rodzinnej, opłaty i tak były zbyt wysokie. Nie mógłby sobie pozwolić, żeby ją zgubić. Jaki
z tego wniosek? Asakawa wysnuł następującą tezę: Nonoyama pożyczył kartę komuś z
pozostałych trojga nastolatków, Iwa-cie, Tsuji lub Nomiemu. Jakimś sposobem karta
znalazła się w posiadaniu Tomoko i na tym koniec. Nonoyama pewnie skontaktował się z
rodzicami osoby, której pożyczył kartę. Rodzice przeszukali rzeczy dziecka. Nic nie
znaleźli, bo karta była tutaj. Jeśli Asakawa skontaktuje się z rodzinami pozostałych trzech
ofiar, być może uda mu się zdobyć adres No-noyamy. Powinien zadzwonić do nich od
razu, jeszcze dzisiaj. Jeśli w ten sposób nie trafi na żaden trop, będzie to oznaczało, że
karta nie da mu odpowiedzi na pytanie, kiedy i w jakim miejscu tych czworo przebywało
razem. W każdym razie chciał się spotkać z Nonoyama i usłyszeć, co ma do powiedzenia.
Gdyby zaszła taka konieczność, zawsze może ustalić adres Nonoyamy na podstawie
numeru karty. Pewnie nie uzyska tej informacji bezpośrednio od Kurortów Pacyfiku, ale
jego kontakty prasowe z pewnością mu pomogą.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ktoś go woła. Jakiś głos z bardzo daleka.
- Kochanie, kochanie... - zdenerwowany głos żony mie
szał się z płaczem dziecka.
- Kochanie, mógłbyś tu przyjść na chwilę?
Asakawa jakby ocknął się z głębokiego snu. Zapomniał o przedmiocie swoich długich
rozmyślań. Nagle zdał sobie sprawę, że płacz córeczki brzmi jakoś dziwnie. Zaniepokojony
pobiegł na górę.
- Co się dzieje? - zapytał żonę oskarżycielskim tonem.
- Yoko dziwnie się zachowuje. Chyba coś jej się stało. Pła
cze inaczej niż zwykle. Myślisz, że jest chora?
Asakawa dotknął ręką czoła Yoko. Nie miała gorączki. Ręce jej drżały. Drżenie
ogarnęło wkrótce całe ciało; co jakiś czas jej małymi plecami wstrząsały drgawki. Twarz
miała czerwoną jak burak, powieki mocno zaciśnięte.
-Jak długo ona tak płacze?
- To dlatego, że obudziła się i nikogo przy niej nie było.
Dziewczynka często płakała, jeśli po przebudzeniu nie
widziała obok siebie matki. Ale zawsze uspokajała się, kiedy tylko Shizu przyszła do niej i
wzięła ją na ręce. Kiedy dziecko płacze, to znaczy, że czegoś chce. Tylko czego...
Dziewczynka próbowała im coś powiedzieć. To nie były zwykłe grymasy. Zacisnęła
mocno dwie maleńkie dłonie, zakrywając nimi twarz, kuliła się... Właśnie! Dziecko płakało
ze strachu. Yoko odwróciła głowę i lekko rozwarła piąstki, jakby próbowała im coś
wskazać. Asakawa spojrzał w tę stronę. Stała tam kolumna. Podniósł wzrok. Jakieś
trzydzieści centymetrów pod sufitem wisiała niewielka maska han-nyi - kobiecego
demona. Czy dziecko przestraszyło się maski?
- Popatrz - powiedział Asakawa, wskazując brodą maskę.
Shizu i Asakawa spojrzeli na maskę jednocześnie. Potem po
patrzyli uważnie na siebie.
- Niemożliwe... boi się demona?
Asakawa wstał. Zdjął maskę z kolumny i położył ją twarzą w dół na komodzie. Yoko
nie mogła jej tam widzieć. Nagle przestała płakać.
- Co się stało, Yoko? Przestraszyłaś się tego wstrętnego
demona?
Shizu odetchnęła z ulgą. Wreszcie poznała powód płaczu dziecka. Z radością otarła się
policzkiem o policzek córeczki. Asakawie to nie wystarczyło. Poczuł, że chce jak
najszybciej uciec z tego pokoju.
- Wracajmy do domu - ponaglił żonę.
Tego wieczoru, kiedy tylko znalazł się w domu, zadzwonił do państwa Tsuji, państwa
Nomich i państwa Iwatów. Dokładnie w tej kolejności. Każdą z rodzin pytał, czy nie
skontaktował się z nimi znajomy dziecka w sprawie karty stałego klienta Kurortów
Pacyfiku. Ostatnia osoba, z którą rozmawiał, matka Iwaty, rozgadała się w odpowiedzi na
to pytanie:
- Tak, dzwonił ktoś do nas... Mówił, że chodził z moim
synem do liceum, starszy od niego... Twierdził, że pożyczył
synowi kartę, i pytał, czy mógłby ją odebrać... Ale przeszuka
łam wszystkie zakamarki w pokoju syna i nic nie znalazłam.
Martwiłam się tym...
Asakawa natychmiast poprosił o numer telefonu Nonoya-my i od razu do niego
zadzwonił.
Nonoyama przypadkowo spotkał Iwatę na ulicy w Shibuya w ostatnią niedzielę sierpnia
i dokładnie tak, jak przypuszczał Asakawa, pożyczył mu kartę. Iwata powiedział, że
chciałby wyjechać gdzieś z jedną dziewczyną, która mu się podoba. „No wiesz, wakacje
się kończą. Chciałbym się dobrze zabawić, zanim zacznie się szkoła. Inaczej nie będę
mógł się uczyć do egzaminów".
Nonoyama zaśmiał się, kiedy to usłyszał. „Ty idioto, studenci szkoły przygotowawczej
nie powinni mieć wakacji!"
Ostatnia niedziela sierpnia przypadała dwudziestego szóstego. Jeśli gdzieś pojechali,
musiało to być między dwudziestym siódmym a trzydziestym. Asakawa nie wiedział,
kiedy zaczyna się rok akademicki w szkole przygotowawczej, ale w liceum semestr
zaczynał się l września.
Yoko zmęczyła się chyba tak długim pobytem w obcym miejscu. Szybko zasnęła obok
matki. Kiedy Asakawa przyłożył ucho do drzwi sypialni, usłyszał miarowe, senne oddechy
matki i córki. Dziewiąta wieczór - pora, aby Asakawa się odprężył. Ich mieszkanie było
bardzo małe. Dopóki żona i córka nie poszły spać, Asakawa nie był w stanie pracować.
Wyjął z lodówki piwo i nalał do szklanki. Dziś wieczór smakowało wyjątkowo. Zrobił
ogromne postępy. Istniało duże prawdopodobieństwo, że pomiędzy 27 a 30 sierpnia
Shuichi Iwata i troje pozostałych nastolatków zatrzymali się w którymś z ośrodków
Kurortów Pacyfiku. Przypuszczalnie w domkach kempingowych ośrodka Kraina Pacyfiku
w Południowym Hakone. Był to jedyny ośrodek położony odpowiednio blisko Tokio, a
grupy biednych uczniów na pewno nie było stać na hotel. Z kartą stałego klienta wynajęcie
domku kosztowałoby ich bardzo tanio - pięć tysięcy jenów za dobę. Na jedną osobę
wypadało tylko nieco ponad tysiąc.
Asakawa miał przy sobie numer telefonu do Krainy Pacyfiku. Rozłożył notatki na stole.
Najprościej byłoby do nich zadzwonić i zapytać, czy cztery osoby wynajęły tam domek na
nazwisko Nonoyama. Ale przez telefon nikt nie udzieliłby
mu takiej informacji. Każdy, kto zajmował w firmie stanowisko kierownika kempingu, na
pewno wiedział, że do jego obowiązków należy ochrona danych osobowych gości. Nawet
gdyby Asakawa wyjawił, że jest dziennikarzem jednego z najważniejszych tygodników, i
wyjaśnił, dlaczego interesuje się tą sprawą, to i tak nikt nic by mu nie powiedział przez
telefon. Asakawa zastanawiał się, czy nie zadzwonić do biura prasowego w Południowym
Hakone i poprosić, aby wysłali tam jakiegoś znajomego prawnika. Kierownik miał
obowiązek pokazać księgę gości tylko policji i adwokatom. Asakawa mógłby się podać za
kogoś takiego, ale gdyby go nakryto, jego tygodnik miałby problemy. Lepiej dotrzeć do
informacji kanałami prasowymi.
Niestety, ta droga zajmowała zwykle co najmniej trzy lub cztery dni, a Asakawa nie
chciał tyle czekać. Chciał j u ż wszystko wiedzieć. Sprawa tak go pochłonęła, że nie
zniósłby oczekiwania. Jakie mogły być wyniki śledztwa? Jeśli tych czworo rzeczywiście
spędziło noc w jednym z domków kempingowych Krainy Pacyfiku w Południowym
Hakone pod koniec sierpnia i jeśli w tym właśnie tkwił klucz do rozwiązania zagadki ich
śmierci, to... co to mogło być takiego? „Wirus, wirus" - powtarzał w myślach. Zdawał
sobie sprawę, że używa słowa „wirus" tylko dlatego, żeby nie dopuścić do siebie myśli o
jakiejś tajemniczej rzeczy, która się za tym wszystkim kryje. Do pewnego stopnia to miało
sens: podporządkować siły nadprzyrodzone sile nauki. Niczego nie osiągnie, próbując
walczyć z czymś, czego nie rozumie, za pomocą słów, których nie rozumie. Powinien
przetłumaczyć to, czego nie rozumie, na zrozumiałe słowa.
Przypomniał mu się płacz Yoko. Dlaczego tak bardzo przestraszyła się maski demona?
W pociągu, w drodze powrotnej do domu, Asakawa zapytał żonę:
- Opowiadałaś Yoko o demonach?
-Co?!
- No wiesz, może pokazywałaś jej jakąś książeczkę czy
coś takiego? Uczyłaś ją, że trzeba się bać demonów?
- Zwariowałeś?! Po co miałabym to robić?
Na tym rozmowa się zakończyła. Shizu zapomniała już o całej sprawie, ale Asakawa
się martwił. Strach, jakiego doświadczyła Yoko, powstawał jedynie na głębokiej, duchowej
płaszczyźnie. To nie był strach wyuczony. Nie budził się tylko dlatego, że ktoś powiedział:
„Tej właśnie rzeczy należy się bać". Odkąd człowiek zszedł z drzewa, strach towarzyszył
mu przez całe życie. Bał się piorunów, dzikich zwierząt, tajfunów, wybuchów wulkanu,
ciemności... To zrozumiałe, że kiedy dziecko po raz pierwszy w życiu widziało pioruny i
błyskawice, odczuwało instynktowny lęk. Bo pioruny były prawdziwe. One naprawdę
istniały. A demony? Słownik wyjaśniał, że demony są wytworem ludzkiej wyobraźni i
wywodzą się z opowieści o potworach lub o duchach zmarłych. Gdyby Yoko przestraszyła
się demona tylko dlatego, że strasznie wyglądał, powinna się też bać figurek Godzilli. W
końcu wyglądały równie przerażająco. Yoko widziała kiedyś jedną z takich figurek na
wystawie sklepowej: wiernie odtworzoną postać Godzilli. Ale wcale się nie przestraszyła.
Wręcz przeciwnie, wpatrywała się w nią uważnie, z błyskiem zainteresowania w oczach. I
jak to wytłumaczyć? Asakawa miał pewność co do jednego: jakkolwiek by na to spojrzeć,
Godzilla była wymyślonym
potworem. „Więc co z demonami...? Czy one są znane tylko w Japonii? Nie,
inne kultury wierzą w podobne rzeczy. Na przykład w diabły..." Drugie piwo już nie
smakowało tak dobrze jak poprzednie. „Czy istnieje jeszcze coś, czego Yoko się boi? Tak.
Ciemność. Okropnie boi się ciemności. Nigdy nie chce zostać sama w nieoświetlonym
pokoju. »Yo-ko« znaczy »dziecko słońca«". Tyle że ciemność też naprawdę istniała -jako
przeciwny biegun światła. Nawet w tej chwili Yoko spała w ramionach matki - w ciemnym
pokoju.
11 października, czwartek
Deszcz padał coraz mocniej i Asakawa przyspieszył pracę wycieraczek. Pogoda w Hakone
często się zmieniała. Na dole, w Odawarze, niebo było bezchmurne, ale im wyżej wjeżdżał,
tym większa wilgoć panowała wokół. Zanim dojechał do przełęczy, minął kilka obszarów
silnego wiatru i deszczu. Gdyby jechał tędy za dnia, potrafiłby przewidzieć pogodę w
wyższych partiach po wyglądzie chmur spowijających wierzchołek góry Hakone. Ale był już
wieczór i Asakawa koncentrował uwagę jedynie na tym, co znajdowało się w zasięgu
reflektorów. Dopiero kiedy się zatrzymał, wysiadł z samochodu i spojrzał w górę na niebo, zdał
sobie sprawę, że gwiazdy zniknęły. Kiedy na dworcu w Tokio wsiadał do superszybkiego
pociągu shinkansen zmierzającego do Kodamy, nad miastem wciąż jeszcze panował zmierzch.
Kiedy wypożyczał samochód na dworcu w Atami, księżyc jeszcze co jakiś czas wyglądał zza
chmur. Ale teraz drobne kropelki wody, które wcześniej leniwie dryfowały w świetle
reflektorów, zmieniły się w prawdziwą ulewę. Strumienie wody dobijały mu się do szyb.
Cyfrowy zegar nad szybkościomierzem wskazywał godzinę 19.32. Asakawa policzył, ile
czasu zajęło mu dotarcie do tego miejsca. Z Tokio wyjechał pociągiem o 17.16. Do Atami
przybył o 18.07. Zanim wydostał się z peronu i załatwił formalności w wypożyczalni
samochodów, zrobiła się 18.30. Potem wstąpił do sklepu i kupił dwie paczki zupek błyskawicznych
i małą butelkę whisky. Kiedy wydostał się z labiryntu jednokierunkowych ulic
miasta i znalazł się na trasie, była już siódma.
Dostrzegł przed sobą zarys wjazdu do tunelu, odznaczający się wyraźnie w ciemności
żywym pomarańczowym światłem. Po drugiej stronie, jak tylko wyjedzie na autostradę Atami-
Kannami, powinien zobaczyć drogowskazy kierujące do Krainy Pacyfiku w Południowym
Hakone. Ten długi tunel przeprowadzi go pod pasmem górskim Tanna. Kiedy wjechał do
tunelu, odgłosy wiatru natychmiast się zmieniły. Pomarańczowy blask oblał jego ciało,
siedzenie obok i cały samochód. Asakawa poczuł, że opuszcza go spokój; dostał gęsiej skórki.
Z naprzeciwka nie nadjeżdżały żadne samochody. Wycieraczki piszczały, trąc po suchej już
szybie. Wyłączył je. O ósmej powinien być na miejscu. Chociaż droga była pusta, nie miał
ochoty się spieszyć. Podświadomie Asakawa bał się miejsca, do którego zmierzał.
Wcześniej, tego samego dnia o 16.20, Asakawa przyglądał się, jak z redakcyjnego faksu
wypełza odpowiedź z biura w Atami. Zawierała ona ksero wykazu z księgi gości domków
kempingowych Krainy Pacyfiku pomiędzy 27 a 30 sierpnia. Kiedy Asakawa zobaczył wykaz,
podskoczył z radości. Jego przeczucie się sprawdziło. W księdze gości widniały cztery
znajome nazwiska: Nonoyama, Tomoko Oishi, Haruko Tsuji i Takehiko Nomi. 29 sierpnia
tych czworo spędziło noc w domku numer B-4. Oczywiście Shuichi Iwata posłużył się nazwiskiem
Nonoyamy. W ten sposób Asakawa wreszcie ustalił, gdzie i kiedy czworo nastolatków
przebywało razem: w ośrodku Kraina Pacyfiku w Południowym Hakone, w domku kempingowym
numer B-4, w środę 29 sierpnia. Dokładnie na tydzień przed ich zagadkową
śmiercią.
Asakawa natychmiast złapał za telefon, wykręcił numer Krainy Pacyfiku i zarezerwował
nocleg w domku B-4. Następnego dnia miał tylko zebranie redakcyjne o jedenastej. Mógł bez
problemu spędzić noc w Hakone i wrócić na czas do Tokio.
„...Nareszcie. Jadę tam. Znalazłem to miejsce".
Był podekscytowany. Jednak nawet w najśmielszych porywach wyobraźni nie mógł
przewidzieć, co go tam czeka.
Wyjeżdżając z tunelu, trafił prosto na punkt pobierania opłat. Wręczył kasjerowi trzysta
jenów i zapytał:
- Tędy do Krainy Pacyfiku?
Wiedział, że dobrze jedzie. Wcześniej kilkakrotnie sprawdził drogę na mapie. Ale czuł
nieprzepartą potrzebę rozmowy. Poza tym miał wrażenie, że już od ponad godziny nie widział
na swojej drodze żadnego człowieka.
- Tam jest znak. Trzeba przy nim skręcić w lewo.
Wziął rachunek. Ruch na tej drodze był tak mały, że właściwie nie potrzeba było nikogo do
obsługi punktu. Ciekawe, jak długo ten facet zamierza stać w tej budce. Asakawa nie ruszał i
kasjer zaczął mu się przyglądać podejrzliwie. Asakawa rzucił mu sztuczny uśmiech i powoli
odjechał.
Radość, jaką Asakawa czuł ze swojego odkrycia jeszcze kilka godzin temu, przygasła.
Twarze czworga zmarłych zamigotały mu przed oczami. Wszyscy umarli dokładnie tydzień po
wizycie w domkach kempingowych Krainy Pacyfiku. Zdawało mu się, że patrzą teraz na niego
złowieszczym wzrokiem. „Zawracaj, póki nie jest za późno". Ale przecież nie mógł teraz
zawrócić. Przede wszystkim ze względu na to, że sprawdziła się jego dziennikarska intuicja.
Chociaż z drugiej strony, nie mógł zaprzeczyć, że boi się jechać tam w pojedynkę. Gdyby
zadzwonił do Yoshino, ten pewnie przybiegłby natychmiast, ale Asakawa nie chciał mieć u
boku drugiego dziennikarza. Spisał już wyniki „śledztwa" i zachował je na dyskietce. Nie
życzył sobie, żeby ktoś mu się teraz wtrącał. Bardziej niż dziennikarza potrzebował
towarzysza, który pomógłby mu w poszukiwaniach. Nawet przyszła mu do głowy konkretna
osoba. Znał kogoś, kto zgodziłby się z nim pojechać z czystej ciekawości. Wykładał na
uniwersytecie, na pół etatu - miał więc dużo wolnego czasu. Nadawał się do tej wyprawy
idealnie, ale... miał dość osobliwy charakter. Asakawa nie był pewien, jak długo zdołałby z nim
wytrzymać. Na zboczu góry ustawiony był znak: Kraina Pacyfiku, Południowe Hakone.
Żadnego neonu, tylko biała tablica z czarnymi literami. Gdyby w momencie, kiedy znak
oświetliły reflektory, patrzył w inną stronę, pewnie wcale by jej nie zauważył. Asakawa zjechał
z autostrady i skręcił w stromą górską drogę pomiędzy tarasowate położonymi polami. Jak na
drogę prowadzącą do ośrodka wczasowego, była stanowczo za wąska. Oczami wyobraźni
Asakawa widział już, jak na końcu drogi trafia w ślepy zaułek, gdzieś na pustkowiu. Musiał
zmienić bieg na niższy, żeby przystosować się do ostrych, ciemnych zakrętów. Miał
nadzieję, że nic nie będzie jechać z naprzeciwka: nie zmieściłyby się tu dwa samochody.
Deszcz ustał już jakiś czas temu, chociaż Asakawa zauważył to dopiero teraz. Po
wschodniej stronie pasma górskiego Tanna pogoda była chyba inna niż po stronie zachodniej.
W każdym razie droga nie kończyła się ślepym zaułkiem, tylko prowadziła coraz wyżej. Po
chwili Asakawa zaczął nawet zauważać domki letniskowe, porozrzucane tu i ówdzie na zboczach.
Wreszcie droga przeszła w dwupasmówkę; nawierzchnia znacznie się poprawiła, a po
obu stronach pojawiły się eleganckie latarnie. Zmiana zdziwiła Asakawę. Kiedy tylko wjechał
na teren Krainy Pacyfiku, uderzyło go wrażenie luksusu. W takim razie dlaczego wiodła tu
taka wąska i dzika ścieżka? Zboże i chwasty, które zwieszały się nad drogą, zwężały ją jeszcze
bardziej. Sprawiały, że Asakawa odczuwał coraz większy lęk przed tym, co znajduje się za
kolejnym ostrym zakrętem.
Dwupiętrowy budynek po drugiej stronie rozległego parkingu mieścił, w sobie jednocześnie
centrum informacyjne i restaurację. Nie namyślając się wiele, Asakawa zaparkował tuż przed
drzwiami i wysiadł z samochodu. Spojrzał na zegarek: była ósma. Dokładnie tak, jak
zaplanował. Dobiegły go odgłosy odbijania piłki. Poniżej punktu informacyjnego znajdowały
się cztery korty tenisowe. Kilka par grało na nich zawzięcie w żółtawym świetle latarni. Co
najdziwniejsze, wszystkie cztery korty były zajęte. Asakawa zastanawiał się, jak komuś chciało
się przyjeżdżać aż tutaj tylko po to, by o ósmej w czwartkowy wieczór, i to w połowie
października, zagrać w tenisa. W dole, daleko za kortami, Asakawa zauważył
migoczące w ciemności odległe światła miast Mishi-ma i Numazu. Czarna jak
smoła pustka rozciągająca się za nimi to była zatoka Tago.
Idąc prosto korytarzem, Asakawa trafił na restaurację. Miała szklane ściany, przez
które widać było wszystko, co działo się w środku. I... kolejna niespodzianka! Chociaż restaurację
zamykano o ósmej, było w niej jeszcze pełno ludzi - głównie rodzin z dziećmi i
grupek młodych kobiet. O co tu chodzi? Asakawa przekrzywił głowę, zdziwiony. Skąd się
tu wzięli ci wszyscy ludzie? Niemożliwe, żeby przyjechali tą samą drogą co on. A może to
Asakawa dostał się do ośrodka od tyłu? Musiała gdzieś być jakaś szersza, lepiej oświetlona
droga. Ale przecież tamtą trasę wskazała mu dziewczyna, z którą rozmawiał przez telefon.
„Mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Atami a Kanna-mi skręci pan w lewo.
Stamtąd zaprowadzi pana górska droga". Asakawa zastosował się dokładnie do tych
wskazówek. Czy można było dojechać tu inną drogą?
Asakawa pokiwał głową. Tak, wie, że za chwilę zamykają. Mimo to wszedł do
restauracji. Pod jej szerokimi oknami starannie wypielęgnowany trawnik łagodnie opadał w
stronę miast. Światła w restauracji były przyćmione, pewnie po to, żeby klienci mogli
podziwiać widok odległych świateł. Asakawa zaczepił jednego z kelnerów i zapytał o
drogę do domków kempingowych. Ten wskazał ręką korytarz, którym właśnie przeszedł
Asakawa.
- Niech pan jedzie tamtą drogą na prawo jakieś dwieście
metrów. Zobaczy pan budynek recepcji.
- A jest tam parking?
- Można parkować przed recepcją.
Nic trudnego. Gdyby nie zatrzymywał się tutaj, tylko jechał dalej, sam znalazłby domki.
Asakawa mniej więcej zdawał sobie sprawę, dlaczego ten nowoczesny budynek przyciągnął
go na tyle, że wszedł do restauracji. Po prostu czuł się tu bezpiecznie. Przez całą
drogę wyobrażał sobie ciemne, prymitywne chaty - idealną scenerię dla wydarzeń w stylu
filmu Piątek, trzynastego - ale ten budynek był zupełnie inny. Stanowił dowód na to, że
moc współczesnej nauki dotarła również tutaj, i ta świadomość dodawała Asakawie siły i
otuchy. Niepokoił go tylko zły stan drogi, która wiodła do ośrodka ze świata na dole, oraz
to, że pomimo tak złego dojazdu na górze tylu ludzi grało na kortach w tenisa i jadło
kolację w restauracji. Nie był pewien, dlaczego te fakty wzbudzają w nim niepokój. Może
dlatego, że wszyscy ludzie, których tu zobaczył, wydawali się jacyś... nieprawdziwi.
Ponieważ na kortach i w restauracji panował taki ruch, Asakawa oczekiwał, że usłyszy
wkrótce gwar dochodzący z domków kempingowych. Jednak kiedy zatrzymał się na końcu
parkingu i spojrzał w dolinę, zdołał dostrzec tylko sześć z dziesięciu domków
rozstawionych pośród drzew porastających łagodne wzniesienie. Wszystko, co znajdowało
się poniżej, zatopione było w ciemności lasu, odgrodzonej od świateł latarni. Ciemności nie
rozjaśniało ani jedno zapalone w pokoju światło. Domek B-4, w którym Asakawa* miał
spędzić noc, stał na granicy ciemnej i oświetlonej przestrzeni -widać było tylko górną
połowę jego drzwi.
Asakawa udał się do budynku recepcji, otworzył drzwi i wszedł do środka.
Pomieszczenie było puste, dobiegał do
niego dźwięk telewizora. Kierownik kempingu siedział w pokoju japońskim na
zapleczu i nie zauważył, że ktoś wszedł. Asakawa natomiast nie widział pokoju, bo
wejście do niego zasłaniał kontuar. Odgłosy wskazywały, że kierownik nie oglądał
telewizji, tylko amerykański film na wideo. Z pokoju dobiegały sekwencje dialogów po
angielsku. Migające światło z ekranu odbijało się w szybkach regału ustawionego na
wprost wejścia. Regał od góry do dołu wypełniały kasety wideo, opakowane w
pudełka i ułożone równo na półkach. Asakawa położył dłonie na kontuarze i zawołał
kierownika. Niski mężczyzna, około sześćdziesiątki, natychmiast wychylił głowę z
pokoju i skłonił się, mówiąc: „Och, witam!". To pewnie on tak uprzejmie pokazał
księgę gości prawnikowi i dziennikarzowi z redakcji w Atami, pomyślał Asakawa i
uśmiechnął się promiennie.
- Mam rezerwację na nazwisko Asakawa.
Mężczyzna otworzył notes i potwierdził rezerwację.
- Domek B-4. Proszę tu napisać swoje imię, nazwisko i adres.
Asakawa napisał swoje prawdziwe nazwisko. Odesłał już
Nonoyamie kartę stałego klienta. Nie mógł jej wykorzystać.
- Pan jest sam? - kierownik przyjrzał się Asakawie po
dejrzliwie. Jeszcze nigdy nie widział, żeby ktoś przyjeżdżał
tu w pojedynkę. Bez karty stałego klienta jednej osobie bar
dziej opłacało się zatrzymać w hotelu. Kierownik wręczył
Asakawie zmianę pościeli i wskazał na regał.
- Gdyby miał pan ochotę, proszę sobie coś pożyczyć. Mamy
większość najbardziej popularnych filmów.
- O, wypożyczają państwo filmy? - Asakawa od niechce
nia przebiegł wzrokiem po tytułach. Poszukiwacze zaginionej
Arki; Gwiezdne wojny; Powrót do przyszłości; Piątek, trzynastego. Same znane
amerykańskie filmy, głównie science flction. l dużo nowości. Do tych domków
przyjeżdżali pewnie przede wszystkim młodzi ludzie - całymi paczkami. Ale żaden
tytuł nie przykuł uwagi Asakawy. Poza tym powinien sprawiać wrażenie, że przyjechał
tu pracować.
- Obawiam się, że nie będę miał czasu. - Asakawa pod
niósł z podłogi swojego laptopa i pokazał kierownikowi.
Twarz mężczyzny pojaśniała. Chyba wreszcie zrozumiał, dla
czego Asakawa przyjechał sam.
- W domku są naczynia i tak dalej? - upewnił się Asakawa.
- Tak. Wszystko jest do pana dyspozycji.
Tak naprawdę Asakawa potrzebował jedynie czajnika, żeby przygotować wrzątek
do zalania zupek. Wziął od kierownika pościel i klucz. Ten powiedział mu, jak dojść
do domku B-4, a potem dodał dziwnie urzędowym tonem:
- Proszę się czuć jak u siebie w domu.
Zanim Asakawa nacisnął klamkę, założył gumowe rękawiczki. Przywiózł je ze sobą
dla spokoju ducha, jak talizman, którym miał odstraszyć nieznanego wirusa.
Otworzył drzwi i nacisnął kontakt w przedsionku. Stuwa-towa żarówka oświetliła
przestronny pokój dzienny. Tapety, dywan, czteroosobowa sofa, telewizor, komplet
mebli do jadalni - wszystko tam było nowe, wszystko praktycznie urządzone.
Asakawa zdjął buty i wszedł do środka. W drugim końcu pokoju znajdowały się drzwi
wychodzące na taras, zauważył też niewielkie pokoje w stylu japońskim na parterze i
na piętrze. Jak na jedną osobę, był to rzeczywiście zbytek
luksusu. Rozsunął koronkowe firanki i otworzył przesuwane drzwi, żeby wpuścić trochę
powietrza. Wbrew jego wcześniejszym wyobrażeniom w pokoju panował idealny porządek.
Asakawa pomyślał sobie nagle, że być może wróci do domu z niczym.
Wszedł do pokoju japońskiego tuż przy pokoju dziennym i zajrzał do szafy. Nic. Zdjął
koszulę i spodnie, założył dres i powiesił swoje „urzędowe" ubranie w szafie. Potem wszedł na
piętro i zapalił światło w drugim pokoju japońskim. Zanim się zorientował, pozapalał
wszystkie możliwe światła w domku. „Zachowuję się jak dziecko" - pomyślał z ironią.
Kiedy wszystko było już dostatecznie oświetlone, ostrożnie otworzył drzwi łazienki.
Najpierw zajrzał do środka, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, a potem wszedł,
zostawiając drzwi lekko uchylone. Przypomniały mu się rytuały z dzieciństwa, kiedy jako mały
chłopiec bał się sam chodzić do łazienki w letnie noce. Zawsze zostawiał w drzwiach niewielką
szparę i prosił tatę, żeby stał przed łazienką i pilnował. Za matową szybą Asakawa zauważył
czyściutki prysznic. Ani na szybie, ani na brodziku nie dostrzegł nawet śladu pary. Wszystko
było suche jak wiór. Chyba już dawno nie mieszkali tu żadni goście. Gumowe rękawiczki
przykleiły mu się do spoconych dłoni; ściągnął je. Chłodny górski wietrzyk wpadł do pokoju,
rozwiewając firanki.
Asakawa napełnił szklankę lodem z zamrażarki i nalał do połowy whisky, którą ze sobą
przywiózł. Już miał dopełnić drinka wodą z kranu, ale zawahał się. Zakręcił kran, tłumacząc
sobie, że lepiej wypić czystą whisky, z lodem. Nie chciał wkładać do ust niczego, co
pochodziło z tego pokoju. I tak
wystawiał się na ryzyko, biorąc lód z zamrażarki. Na szczęście słyszał gdzieś, że
mikroorganizmy nie lubią ekstremalnych temperatur.
Rozsiadł się na sofie i włączył telewizor. W pokoju rozległy się dźwięki piosenki -jakaś
nowa gwiazda muzyki pop. Stacja tokijska nadawała ten sam program. Zmienił kanał. Właściwie
nie zamierzał niczego oglądać, ale na wszelki wypadek odpowiednio wyregulował głos.
Potem otworzył torbę, wyjął kamerę wideo i położył ją na stole. Gdyby wydarzyło się coś
dziwnego, chciałby to zapisać na taśmie. Napił się whisky -niewiele, zaledwie łyk, ale alkohol
dodał mu odwagi. W myślach jeszcze raz zrobił przegląd wszystkiego, co wiedział na temat tej
sprawy. Jeśli w tym właśnie miejscu, tego wieczora nie wpadnie na żaden trop, to artykuł,
który chce napisać, przepadnie. A z drugiej strony może tak byłoby lepiej. Jeśli brak tropu
oznaczał, że nie zarazi się wirusem, to... no cóż, w końcu miał żonę i dziecko. Nie chciał
umierać, i to tym bardziej w jakiś tajemniczy sposób. Wyłożył nogi na stół.
„No więc na co czekasz? - zapytał sam siebie. - Nie boisz się? Powinieneś się bać!
Możliwe, że anioł śmierci już po ciebie nadchodzi".
Rozglądał się nerwowo po pokoju. Nie potrafił na dłużej zatrzymać wzroku w żadnym
punkcie. Czuł, że gdyby skupił spojrzenie na jednej rzeczy, jego strach przybrałby materialną
postać.
Z zewnątrz powiało chłodem, znacznie silniejszym niż poprzednio. Asakawa zamknął okno,
a kiedy zamierzał zaciągnąć firanki, zerknął w ciemność za szybą. Dach domku B-5 znajdował
się tuż przed nim. W jego cieniu ciemność jeszcze
się potęgowała. Na kortach i w restauracji Asakawa widział dużo ludzi. Ale tutaj był sam
jeden. Zasunął firanki i spojrzał na zegarek: 20.56. Nie upłynęło nawet pół godziny, odkąd
wszedł do domku, a jemu wydawało się, że siedzi tu już godzinę albo dłużej. Ale samo
przebywanie w domku nie jest niebezpieczne - tłumaczył sobie, żeby uspokoić nerwy. W końcu
ilu ludzi mieszkało w B-4, odkąd wybudowano te domki? Przecież nie wszyscy zmarli w
tajemniczych okolicznościach. Jak wynika z jego „śledztwa", tylko tych czworo. Może gdyby
zaczął grzebać głębiej, znalazłby więcej ofiar, ale na razie wiedział tylko o tych. Więc problem
nie tkwił w tym, że te dzieciaki w ogóle tu były, tylko w tym, co tutaj robiły.
„Więc co oni tutaj robili?"
Po chwili Asakawa nieco przeredagował pytanie: „Co mieli tutaj do roboty?".
Nie znalazł żadnych poszlak - ani w łazience, ani pod prysznicem, ani w szafie, ani w
lodówce. Nawet jeśli był tu kiedyś jakiś ślad, bardzo możliwe, że usunął go kierownik przy
odbieraniu miejsca. A w takim razie zamiast siedzieć w domku, Asakawa powinien
porozmawiać z kierownikiem. To może przyspieszyć „śledztwo".
Skończył pierwszego drinka i przygotował drugiego, trochę słabszego. Nie chciał się upić.
Włożył do szklanki więcej lodu i tym razem dolał wody z kranu. Poczucie zagrożenia trochę w
nim osłabło. Nagle zrobiło mu się głupio, że urwał się z pracy, że przyjechał aż tutaj. Zdjął
okulary, umył twarz i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczył twarz chorego
człowieka. Może już ma tego wirusa. Duszkiem wypił whisky z wodą i zrobił kolejnego
drinka.
Wracając z kuchni do pokoju, Asakawa zauważył zeszyt na półce pod telefonem. Napis na
okładce głosił: „Księga pamiątkowa". Asakawa przerzucił kilka stron.
7 kwietnia, sobota
Nonko nigdy nie zapomni dzisiejszego dnia. Dlaczego? To ta-jem-ni-ca! Yuichi jest
cudowny. Chi, chi! V
NONKO
W motelach i pensjonatach często można było znaleźć w pokojach takie zeszyty. Goście
zapisywali w nich swoje wrażenia i przeżycia. Na następnej stronie widniał niezgrabny
rysunek mamy i taty; pewnie pamiątka z rodzinnej wycieczki. Oznaczony był datą 14 kwietnia
- oczywiście również sobota.
Tata jest gruby, Mama jest gruba, To ja tesz jestem gruby.
14 kfiecień
Asakawa dalej przewracał kartki. Coś kusiło go, żeby obejrzeć strony na końcu zeszytu, ale
powstrzymywał się i przeglądał zapiski w porządku chronologicznym. Bał się, że jeśli
pomiesza chronologię, łatwo może coś przeoczyć.
Chociaż pewnie nie wszyscy goście wpisywali się do księgi, zauważył, że dopóki nie
zaczęło się lato, ludzie przyjeżdżali tu tylko w soboty. Dopiero na początku wakacji wpisy
zrobiły się częstsze. A pod koniec sierpnia pojawiła się prawdziwa lawina zapisków
opłakujących koniec lata.
Niedziela, 20 sierpnia
Minęły kolejne wakacje. Znów były do niczego! Ratunku! Niech mi ktoś pomoże!
Mam motocykl - 400 cm3. Jestem dość przystojny. Okazja!
A.Y.
Gość stwierdził chyba, że księga pamiątkowa to sposób na autoreklamę. A może
po prostu szukał przyjaciela? Wiele osób wpadło na podobny pomysł. Po wpisach od
razu było widać, czy w domku zatrzymała się para, czy osoby samotne. Te ostatnie
zawsze narzekały, jak bardzo im kogoś brakuje.
Mimo wszystko zeszyt zapewnił Asakawie ciekawą lekturę. Nawet nie zauważył,
kiedy minęła dziewiąta.
Odwrócił kolejną stronę.
Czwartek, 30 sierpnia
Grr! Strzeż się! Lepiej tego nie oglądaj - chyba że masz nerwy ze stali. Inaczej
pożałujesz. (Złowieszczy chichot).
S.I.
Tylko tyle. Tych czworo zatrzymało się tutaj na noc z 29 na 30 sierpnia. Inicjały
„S.I." oznaczały pewnie „Shuichi Iwa-ta". Jego wpis różnił się od wszystkich innych.
Ale co oznaczał? „Lepiej tego nie oglądaj". Ale co to jest to? Asakawa zamknął zeszyt
i przyjrzał mu się z boku. W jednym miejscu, gdzie kartki nie przylegały do siebie
ściśle, utworzyła się wąziutka szpara. Asakawa włożył w nią palec i zeszyt otworzył
się dokładnie na tej stronie. „Grr! Strzeż się! Lepiej tego nie oglądaj - chyba że masz
nerwy ze stali. Inaczej pożałujesz.
(Złowieszczy chichot). S.I." Wpis natychmiast rzucił mu się w oczy.
Dlaczego zeszyt od razu otwierał się na tej stronie? Asakawa zastanowił się przez
chwilę. Może dzieciaki położyły na tej stronie coś ciężkiego? Siła nacisku mogła
spowodować, że zeszyt sam się tu otwierał. I może to, co położyły na tej stronie, było
właśnie tym czymś, czego „lepiej nie oglądać"? Tak, na pewno tak było!
Asakawa jeszcze raz niecierpliwie rozejrzał się po domku. Przeszukał dokładnie
całą półkę pod telefonem. Nie znalazł nic, nawet ołówka.
Wrócił na sofę i czytał dalej. Następny wpis pochodził z soboty, l września, ale
zawierał tylko standardowe uwagi. Nie dawał odpowiedzi na pytanie, czy grupa
uczniów, która się tu zatrzymała, obejrzała t o. Na żadnej z pozostałych stron również
nie było o tym wzmianki.
Asakawa zamknął księgę pamiątkową i zapalił papierosa. „Lepiej tego nie oglądaj -
chyba że masz nerwy ze stali". Pomyślał, że to jest pewnie czymś, czego można się
przestraszyć. Otworzył zeszyt na przypadkowej stronie i lekko przycisnął dłonią
kartkę. Cokolwiek to było, musiało być na tyle ciężkie, żeby ze znaczną siłą podziałać
na papier tak, by zeszyt nie domykał się w tym miejscu. Kilka fotografii duchów, na
przykład, nie dałoby takiego efektu. Może jakiś gruby magazyn albo książka... W
każdym razie coś, co się oglą-d a. Powinien zapytać kierownika, czy nie znalazł w
pokoju czegoś dziwnego po grupie, która zatrzymała się tu na noc z 29 na 30 sierpnia.
Wprawdzie nie był pewien, czy kierownik w ogóle coś będzie pamiętać, ale jeśli ta
rzecz była naprawdę niezwykła, pewnie by ją zapamiętał. Asakawa już
podnosił się z sofy, kiedy jego uwagę przykuł magnetowid. Telewizor ciągle był włączony -
znana aktorka polowała na męża odkurzaczem w reklamie sklepów AGD.
„Tak, kaseta wideo ma odpowiednią wagę! Przycisnęłaby kartki odpowiednio mocno. I
mieli tutaj pod ręką dużo kaset".
Ciągle w półprzysiadzie, Asakawa zgasił papierosa w popielniczce. Przywołał w pamięci
zbiór kaset, który widział w recepcji. Może dzieciaki oglądały jakiś ciekawy horror i chciały
go polecić kolejnym gościom - „ej, obejrzyj to, mówię ci, niezły odjazd". Jeśli tylko o to
chodziło... Zaraz, zaraz. Jeśli o to chodziło, to dlaczego Shuichi Iwata nie podał tytułu? Jeśli
chciał komuś powiedzieć, że na przykład Piątek, trzynastego to świetny film, to chyba prościej
byłoby napisać: „Piątek, trzynastego to świetny film", prawda? Nie trzeba było zostawiać
kasety na otwartym zeszycie. A może to coś, co widzieli, nie miało tytułu? Może mogli to
określić tylko słowem to?
„No cóż, trzeba by to sprawdzić".
W końcu nie miał nic do stracenia, zwłaszcza że na razie nie znalazł nic innego. I nie
posunie się dalej, jeśli będzie tu tylko siedział i myślał. Asakawa wyszedł z domku, wspiął się
po kamiennych schodach i otworzył drzwi recepcji.
Tak jak przedtem, kierownika nie było przy kontuarze, a z zaplecza dochodziły dźwięki
telewizora. Mężczyzna większość życia przepracował w mieście, ale kiedy przeszedł na
emeryturę, postanowił resztę życia spędzić na łonie Matki Natury. Znalazł więc pracę
kierownika w ośrodku wczasowym, ale to zajęcie okazało się okropnie nudne i całe dnie
mężczyzna spędzał teraz na oglądaniu filmów wideo. Tak
właśnie Asakawa wyobrażał sobie jego historię. Ale zanim zdążył go zawołać, kierownik
wystawił głowę z pokoju. Asakawa odezwał się przepraszającym tonem:
- Pomyślałem, że może jednak obejrzałbym jakiś film.
Kierownik wyszczerzył zęby w uśmiechu:
- Proszę bardzo, niech pan sobie coś wybierze. Wypoży
czenie kosztuje trzysta jenów.
Asakawa poszukał wzrokiem horrorów. Legenda piekielnego domu, Egzorcysta, Omen.
Widział je wszystkie jeszcze za studenckich czasów. „I to wszystko?" Muszą być przecież jakieś
horrory, których nie zna. Przeszukał wszystkie półki i nie znalazł nic nowego. Zaczął
szukać od nowa i po kolei czytać tytuły na pudełkach - musiał przejrzeć około dwustu kaset.
Nagle w rogu dolnej półki zauważył kasetę bez pudełka. Przewróciła się i leżała płasko obok
innych. Wszystkie pozostałe kasety opatrzone były zdjęciami i imponującymi logo wytwórni
firmowych. Ta nie miała nawet naklejki z opisem.
- A co to jest to tam? - Asakawa zorientował się, że wska
zując kasetę, użył zaimka t o. Jak inaczej miał ją nazwać,
skoro nie miała tytułu?
Kierownik zmarszczył brwi i zapytał niezbyt inteligentnie: „Co?". Potem wziął kasetę z
półki.
- Aa, to! To nic takiego.
„... Ciekawe, czy ten gość w ogóle wie, co jest na kasecie".
- Oglądał pan to? - zapytał Asakawa.
- Zaraz, zaraz... - Kierownik kręcił głową, jakby się zasta
nawiał, skąd w ogóle kaseta wzięła się w recepcji.
- Mógłbym pożyczyć tę kasetę?
Zamiast odpowiedzieć, kierownik klasnął ręką w kolano.
- Aa! Pamiętam! To się poniewierało w którymś z dom
ków. Myślałem, że to nasza, i przyniosłem ją tutaj, ale...
- A nie było to przypadkiem w domku B-4? - zapytał Asakawa
wolno i z naciskiem. Kierownik zaśmiał się i potrząs
nął głową.
- Nie mam najmniejszego pojęcia. To było parę miesię
cy temu.
Asakawa zapytał raz jeszcze:
- A obejrzał ją pan?
Kierownik zaprzeczył ruchem głowy. Uśmiech zniknął mu z twarzy. -Nie.
- Dobrze. Chciałbym to wypożyczyć.
- Pan chce coś nagrać z telewizji?
- No cóż, ja... yyy...
Kierownik zerknął na kasetę.
- Ząbki są wyłamane. Widzi pan? Nie da się nic nagrać.
Być może był to wpływ alkoholu, ale Asakawa czuł się
coraz bardziej rozdrażniony. „Przecież ci mówię, idioto, że chcę to wypożyczyć. Nie gadaj,
tylko dawaj kasetę" - warknął w duchu. Jednak choćby Asakawa nie wiem ile wypił, nie
potrafił głośno ubliżać innym.
- Proszę. Zaraz ją oddam.
Skłonił się. Kierownik nie mógł zrozumieć, dlaczego gość tak bardzo interesuje się tym
rupieciem. Może na tej kasecie było coś ciekawego, coś, czego zapomniano skasować...
Żałował, że nie obejrzał kasety, kiedy ją znalazł. Nagle miał wielką ochotę zobaczyć ją właśnie
teraz, ale przecież nie mógł
odmówić gościowi, skoro tak prosił. Kierownik wręczył kasetę Asakawie. Ten sięgnął po
portfel, ale mężczyzna chwycił go za rękę.
-W porządku, nie musi pan płacić. Przecież nie mogę panu tego policzyć.
- Dziękuję bardzo. Oddam to jak najszybciej.
-Jeśli to coś interesującego, to bardzo proszę. - Kierownik nie mógł powstrzymać rosnącej
ciekawości. Widział już wszystkie filmy, jakie mieli, niektóre nawet kilka razy. Większość z
nich strasznie go nudziła. „Jak ja mogłem zapomnieć
0 tej kasecie? Pomogłaby mi zabić czas. Ale co tam! Pewnie
1 tak jest na niej nagrany jakiś głupi program telewizyjny".
Kierownik był przekonany, że kaseta zaraz do niego wróci.
Była to zwyczajna dwugodzinna kaseta, jaką można kupić w każdym kiosku. Ktoś
przewinął ją do początku i, jak zauważył kierownik, wyłamał ząbki, tak że nie można już
było na niej nagrywać. Asakawa włączył wideo i włożył kasetę. Potem usiadł po turecku
tuż przed ekranem i nacisnął przycisk PLAY. Usłyszał ciche buczenie urządzenia. Miał
wielką nadzieję, że klucz do rozwiązania zagadki śmierci czworga ludzi kryje się właśnie
na tej kasecie. Nastawił wideo z myślą, że zadowoli go każda wskazówka, jaką znajdzie w
nagraniu - choćby najmniejsza. To przecież nie może być niebezpieczne, powtarzał sobie.
Co może być groźnego w oglądaniu kasety wideo?
Ekran zamigotał mieszaniną głosów i zniekształconych obrazów, ale kiedy Asakawa
wybrał właściwy kanał, obraz się ustabilizował. Wtedy ekran zrobił się czarny jak atrament.
To była pierwsza scena filmu. Żadnego dźwięku. Asakawa pomyślał, że być może kaseta jest
zepsuta, i przybliżył twarz do ekranu. „Strzeż się! Lepiej tego nie oglądaj... pożałujesz".
Przypomniały mu się słowa Shuichiego Iwaty. Ale dlaczego ma pożałować? Asakawa był
przyzwyczajony do strasznych
rzeczy. W końcu zajmował się wiadomościami lokalnymi. Był całkowicie przekonany, że bez
względu na to, jak okropne sceny zobaczy na kasecie, nie będzie żałował, że ją obejrzał.
Zdawało mu się, że pośrodku ekranu zauważył migający punkcik świetlny. Punkt rósł
stopniowo i przeskakiwał w prawo i w lewo, aż wreszcie zatrzymał się przy lewej krawędzi
ekranu. Wtedy rozgałęził się, stając się postrzępioną wiązką światełek, które pełzały po ekranie
jak dżdżownice, by wreszcie utworzyć słowa. Nie były to jednak podpisy, jakie zwykle widzi
się na filmach. Te słowa wypisano niestarannie, jakby ktoś nabazgrał je białym pędzelkiem na
czarnym jak węgiel papierze. Asakawie udało się jednak odczytać zdanie: OBEJRZYJ DO
KOŃCA. Brzmiało jak rozkaz. Po chwili zdanie znik-nęło i na ekranie pojawiły się kolejne
słowa. ZOSTANIESZ POŻARTY... Te ostatnie słowa nie miały za bardzo sensu, ale
perspektywa bycia pożartym nie należała do przyjemnych. Brakowało tu gdzieś frazy: „bo jeśli
nie, to". Nie przerywaj oglądania w połowie, bo jeśli tak zrobisz, przytrafi ci się coś
strasznego. To było ostrzeżenie.
ZOSTANIESZ POŻARTY... Słowa stawały się coraz większe, aż wreszcie z ekranu
całkowicie zniknęła czerń. To była radykalna zmiana - z czerni w mleczną biel. Kolor miał
niejednolitą strukturę, wyglądał dość nienaturalnie; zaczął przypominać zbiór abstrakcyjnych
znaków namalowanych na płótnie, jeden na drugim. Podświadomość, wijąca się, niespokojna,
szukająca ujścia, tryskająca - a może było to po prostu pulsowanie życia? Albo myśl, której
energia żarłocznie syci się ciemnością, fc własnemu zaskoczeniu Asakawa
nie czul wcale potrzeby, żeby zatrzymać taśmę. I to nie dlatego, że nie obawiał się tej rzeczy,
która chciała go pożreć. Po prostu natężenie energii bijące z ekranu wprawiało go w dobry
nastrój.
Coś czerwonego wybuchło na jednobarwnym ekranie. Jednocześnie Asakawa ułyszał
dudnienie ziemi. Ten odgłos dochodził jakby ze wszystkich stron i Asakawa po chwili miał
wrażenie, że cały domek się trzęsie. Trudno było uwierzyć, że dźwięki dochodzą z małych
głośników telewizora. Gęsta, czerwona substancja trysnęła, rozlewając się we wszystkich
kierunkach. Chwilami zajmowała cały ekran. Z czerni w biel, a teraz w czerwień... Film
zawierał jedynie sekwencję barw, następujących po sobie gwałtownie. Nie było w nim jeszcze
żadnej sceny, żadnego widoku natury, tylko abstrakcyjne obrazy, które zapadały Asakawie w
pamięć, jakby żywo zmieniające się barwy wyrzeźbily mu je w mózgu. Męczyła go ta
abstrakcja. Nagle, jakby na jego życzenie, czerwień odpłynęła z ekranu, a na jej miejsce
pojawił się górski krajobraz. Od razu rozpoznał w nim wulkan o łagodnym wierzchołku.
Wulkan wysyłał chmury białego dymu w czysty błękit nieba. Kamera umieszczona była chyba
u podnóża wulkanu, gdzie ziemię pokrywała chropowata czarnobrązowa lawa.
Ekran znów spowiła ciemność. W jednej chwili czysty błękit nieba zamalowała czerń, a
kilka sekund później szkarłatna czerwień wytrysnęła w centrum ekranu i popłynęła w dół.
Drugi wybuch. Substancja wypchnięta siłą eksplozji płonęła czerwonym blaskiem i dzięki
niemu Asakawa dostrzegł w ciemności delikatny zarys góry. Obrazy, które przedtem zdawały
się abstrakcją, teraz okazały się konkretem. Była to oczywiście eksplozja
wulkanu, naturalne zjawisko, scena, którą można wytłumaczyć. Lawa wypływająca z
wylotu wulkanu spływała w dół wąwozami i kierowała się w stronę kamery. Ale gdzie znajdowała
się ta kamera? Chyba w dość ryzykownym miejscu. Wydawało się, że lawa za chwilę
pochłonie kamerzystę - chyba że zdjęcia były robione z samolotu. Ziemia dudniła coraz
głośniej i ekran znikał prawie w strumieniu ciekłej materii. A potem obraz gwałtownie się
zmienił. Między kolejnymi scenami nie było żadnej ciągłości, tylko nagłe przeskoki.
Grube, czarne znaki wpłynęły na białe tło ekranu. Ich brzegi były rozmazane, ale Asakawa
zdołał je odcyfrować - tworzyły słowo „góra". Wokół pełno było czarnych kropek, jakby ktoś
malował słowo pędzelkiem ociekającym atramentem. Znaki trwały w bezruchu na spokojnym
ekranie.
Następny gwałtowny przeskok: para kości do gry wirujących na dnie ołowianej miseczki.
Tło było białe, dno miseczki czarne, a oczko na jednej z kości czerwone. Te same trzy kolory,
które pojawiły się wcześniej. Kości turlały się bezgłośnie i wreszcie się zatrzymały, wskazując
jedynkę i piątkę. Jedno czerwone oczko i pięć czarnych na białych ściankach... Co to
oznaczało?
W następnej scenie po raz pierwszy pojawili się ludzie. Stara kobieta z pomarszczoną
twarzą przycupnęła na brzegu maty tatami na drewnianej podłodze. Ręce złożyła na kolanach,
lewe ramię wysunęła lekko do przodu. Mówiła powoli, patrząc przed siebie. Miała oczy różnej
wielkości - kiedy mrugała powiekami, wyglądało to tak, jakby puszczała do widza oko.
Kobieta mówiła jakimś nieznanym Asakawie dialektem. Rozumiał mniej więcej co trzecie
słowo:
zdrowa... od tamtego czasu... jeśli ciągle będziesz...
zabiorą cię... Rozumiesz? Uważaj na... w przyszłym roku... masz słuchać babci, bo... nie
przejmuj się...".
Twarz kobiety ani na chwilę nie zmieniła wyrazu. Wypowiedziała swoją kwestię i
zniknęła. Asakawa nie zrozumiał wielu słów, ale miał wrażenie, że staruszka pouczała go
o czymś. Mówiła, że ma na coś uważać, ostrzegała go. Do kogo ona mówiła? I o czym?
Na ekranie pojawiła się twarz nowo narodzonego dziecka. Rozległ się jego pierwszy
krzyk. Również tym razem Asakawa nie był pewien, czy głos rzeczywiście pochodzi z
głośników telewizora. Wydobywał się gdzieś z bardzo bliska, przy samej jego twarzy. I
brzmiał jak prawdziwy niemowlęcy płacz. Na ekranie Asakawa zobaczył teraz ręce
trzymające dziecko. Lewa ręka ostrożnie podtrzymywała główkę, a prawa plecy. Jakie
piękne ręce! Obraz pochłonął go do tego stopnia, że ułożył ręce w tej samej pozycji.
Zauważył to dopiero po chwili, kiedy usłyszał płacz dziecka dokładnie pod swoją brodą.
Przestraszony, opuścił ręce. Coś na nich poczuł, coś ciepłego i mokrego - jak wody
płodowe albo krew - i ciężar ciała. Asakawa zamachał rękami, jakby chciał z nich coś
zrzucić, potem przysunął dłonie do twarzy. Pozostał na nich zapach. Delikatny zapach krwi
- czyżby z macicy? Czuł wilgoć na rękach, ale w rzeczywistości dłonie miał zupełnie
suche. Zwrócił wzrok z powrotem na ekran. Nadal widniał na nim obraz niemowlęcia.
Chociaż dziecko ciągle płakało, miało spokojny wyraz twarzy. Wierciło się przy tym całym
ciałem, trząsł mu się nawet malutki ku-tasik.
Kolejna scena: zbiorowisko ludzkich twarzy. Na każdej malowała się wrogość i
nienawiść - żadne inne cechy tak bardzo nie rzucały się w oczy. Setki twarzy, jedna obok
drugiej, jakby namalowane na płaskiej powierzchni, powoli cofały się w głąb ekranu. Im
bardziej zmniejszały się pojedyncze twarze, tym większa stawała się ich ogólna liczba, aż
wreszcie utworzyły ogromny tłum. Był to dość dziwny tłum: istniał tylko od szyi w górę,
chociaż płynące z niego odgłosy godne były kompletnych ludzi. Ich usta cały czas
wydawały okrzyki, nawet wtedy, kiedy twarze kurczyły się i pomnażały. Asakawa nie
mógł początkowo zrozumieć ich wołania. Brzmiało to jak wrzawa wielkiego skupiska
ludzi, ale w głosach dało się wyczuć ton nagany, obelgi. Z pewnością nie były to
pozdrowienia ani żadne przyjazne okrzyki. Wreszcie udało mu się wyodrębnić słowo:
„Kłamstwa!". A potem: „Oszustka!". Tłum składał się teraz już chyba z tysiąca twarzy -
maleńkich czarnych punkcików, które szczelnie wypełniły ekran, aż wyglądało to tak, jakby
ktoś wyłączył telewizor -tyle że głosy nadal krzyczały. Asakawa nie mógł tego znieść.
Wydawało mu się, że cała nienawiść tłumu wycelowana jest w niego.
W kolejnej scenie pojawił się telewizor na drewnianym stoliku. Był to stary
dziewiętnastocalowy telewizor, z pokrętłem do ustawiania programów i małą anteną w
kształcie litery V. Zamiast obrazu w obrazie - telewizja w telewizji. Na ekranie telewizora
nagranego na filmie na razie nic się nie pojawiało. Ale odbiornik był chyba włączony, bo
przy pokrętle paliło się światełko. Potem ekran a^wekranie zamrugał, uspokoił się i jeszcze
raz zaczął mrugać z coraz większą
częstotliwością. Po chwili pojawił się na nim jeden rozmazany znak: sada. Wyraz
nabierał ostrości i znów się rozmywał, wykrzywiał; przez chwilę jakby zmienił się w
inny wyraz, ale zaraz potem zniknął, jak kreda starta z tablicy mokrą ścierką.
Asakawa poczuł nagle, że oddycha z trudem. Słyszał, jak bije mu serce, czuł
pulsowanie krwi w żyłach. Wyostrzył mu się zmysł węchu, dotyku, słodko-kwaśny
smak zaszczypał go w język. Dziwne - coś oddziaływało na wszystkie pięć zmysłów,
jakieś medium poza wizją i fonią, które nagle przynosiło mu obrazy i dźwięki tak
wyraźne, jakby były rzeczywiste.
Wtedy na ekranie pojawiła się twarz mężczyzny. Była inna niż poprzednie twarze -
nie taka, jakby ją ktoś namalował, tylko prawdziwa, żywa; pulsowała w niej energia
istnienia. Przyglądając się twarzy, Asakawa poczuł nagle, że nienawidzi tego
mężczyzny. Nie wiedział, dlaczego. W końcu nie był szczególnie brzydki. Czoło miał
lekko wysunięte, ale poza tym jego rysy były dość regularne. Jednak miał coś
groźnego w oczach. Były to oczy drapieżnika, który dopada ofiary. Z czoła spływał
mu pot. Oddychał nierówno, zwrócił wzrok ku górze i poruszał rytmicznie ciałem. Za
jego plecami ukazały się rzadko posadzone drzewa, popołudniowe słońce
przeświecało przez gałęzie. Mężczyzna opuścił głowę i znów spojrzał przed siebie -
prosto w oczy widza. Przez chwilę mężczyzna i Asakawa wpatrywali się w siebie.
Nasiliły się duszności; Asakawa zapragnął oderwać od siebie ten szalony wzrok,
odepchnąć go gdzieś daleko. Z ust mężczyzny sączyła się ślina, oczy nabiegły mu
krwią. Zbliżenie nabrzmiałych żył na jego szyi wypełniło cały ekran, a potem
przesunęło się, znikając w lewym rogu. Przez chwilę widać
było tylko ciemne cienie drzew. Gdzieś z głębi, ze środka ciemności, wzbierał krzyk.
Jednocześnie na ekran powróciło ramię mężczyzny, jego szyja i wreszcie znowu twarz.
Ramiona miał nagie, na prawym otworzyła się głęboka, krwawiąca rana, długa na kilka
centymetrów. Krople krwi płynęły w stronę kamery, jakby ssane prądem powietrza -
stawały się coraz większe, aż wreszcie spadły na obiektyw i zaćmiły obraz. Nastąpiło
cięcie - czarny ekran, jeden raz i drugi, trochę jakby ktoś zamrugał oczami; a kiedy
powróciło światło, wszystko było czerwone. Mężczyzna patrzył przed siebie
krwiożerczym wzrokiem. Twarz znowu zbliżyła się do kamery, a za nią skaleczone
ramię - w miejscu wyszarpanego ciała wystawała kość. Asakawa poczuł gwałtowny
ucisk w piersi. Potem znów zobaczył drzewa. Niebo wirowało; jego błękit blakł w
świetle zachodu; szeleściła sucha trawa. Zobaczył ziemię, chwasty i znowu niebo.
Usłyszał skądś płacz dziecka. Nie był pewien, czy to głos niemowlęcia, które widział
przedtem. Wreszcie czerń obrębiła brzegi ekranu i postępowała stopniowo, coraz
bardziej zacieśniającym się kręgiem, ku środkowi. Światło i ciemność były teraz od
siebie wyraźnie oddzielone. W centrum ekranu niewielki okrągły księżyc światła
pływał, otoczony ciemnością. Na księżycu widniała ludzka twarz. Jakaś bryła,
wielkości pięści, spadła z księżyca, uderzając w coś głucho. A potem następna. I
jeszcze jedna. Przy każdym kolejnym uderzeniu obraz podskakiwał i kołysał się.
Wreszcie rozległ się odgłos miażdżonego ciała i zapanowała prawdziwUciemność. Jednak
nawet wtedy czuć było pulsowanie, krążenie krwi w żyłach, bicie serca. Scena
ciągnęła się bez końca. Nieznośna
ciemność nie miała zamiaru ustąpić. I nagle, tak samo jak na początku, z ekranu wyłoniły
się słowa. W pierwszej scenie filmu znaki były niestaranne, jakby namalowało je dziecko,
które dopiero uczy się alfabetu, ale teraz charakter pisma trochę się poprawił. Białe znaki
pojawiały się na ekranie i blakły, -tworząc zdania:
„Ci, którzy widzieli te obrazy, umrą dokładnie za tydzień,
0 tej samej godzinie. Jeśli nie chcesz umrzeć, musisz postą
pić według następujących wskazówek...".
Asakawa przełknął ślinę i wpatrywał się w telewizor z zapartym tchem. Ale obraz znowu
się zmienił. Tym razem radykalnie. Pojawiła się reklama - najzwyczajniejsza w świecie
reklama telewizyjna. Letni wieczór na romantycznej werandzie starego domu; aktorka w
lekkiej bawełnianej sukience odpoczywa w fotelu; sztuczne ognie rozświetlają niebo.
Reklama spirali przeciw komarom. Jakieś trzydzieści sekund po zakończeniu reklamy,
kiedy miała się już zaczynać kolejna scena, ekran powrócił do poprzedniego stanu:
ciemność z resztkami poświaty znikających słów. Potem szmer zatrzymującej się taśmy.
Z wytrzeszczonymi oczami Asakawa przewinął kasetę
1 jeszcze raz puścił ostatnią scenę. Powtórzyło się to samo:
reklama przerwała wiadomość w najważniejszym momen
cie. Asakawa wyłączył wideo i zgasił telewizor. Ale nadal wpa
trywał się w ekran. W gardle mu zaschło.
- Co, u diabła?
Zamilkł. Co więcej miał powiedzieć? Jedna za drugą same niezrozumiałe sceny, a
jedyna jasna część filmu informuje,
że każdy, kto go obejrzał, umrze dokładnie w tydzień później. I zamiast wskazówek, jak
uniknąć tego losu, pojawia się reklama.
„...Kto to skasował? Te dzieciaki?"
Asakawie zadrżał podbródek. Gdyby nie wiedział, że czworo młodych ludzi umarło
równocześnie w tym samym dniu i o tej samej godzinie, potraktowałby nagranie jako
nieszkodliwą bzdurę. Ale to była prawda. Oni wszyscy umarli, w tajemniczych
okolicznościach, tak jak ostrzegały napisy.
W tym momencie zadzwonił telefon. Asakawie serce o mało nie wyskoczyło z piersi na
ten dźwięk. Podniósł słuchawkę. Czuł, jakby w ciemności coś się ukrywało, jakby spoczywał
na nim czyjś czujny wzrok.
- Halo? - odezwał się wreszcie przez ściśnięte gardło. Nie było odpowiedzi. W
ciemnym, ciasnym miejscu coś wirowało. Asakawa usłyszał niski odgłos dudnienia, jakby
wnętrze ziemi rozbrzmiewało zwielokrotnionym echem. Potem poczuł mokry zapach błota.
Przy uchu powiało chłodem, dostał gęsiej skórki na karku. Ucisk w piersi nasilił się i
robaki, które wyszły z samych trzewi ziemi, obsiadły mu kostki, pełzały po kręgosłupie,
lepiły mu się do skóry. Myśli, których nie sposób zamknąć w słowa, i nienawiść dojrzała
do granic możliwości niemal dosięgły go ze słuchawki. Trzasnął nią o widełki. Zakrywając
dłonią usta, pobiegł do łazienki. Ciarki przebiegały mu po plecach, ogarniały go gwałtowne
fale mdłości. To coś po drugiej stronie nie odezwało się ani słowem, ale Asakawa wiedział,
po co zadzwonił telefon. To było potwierdzenie.
„Obejrzałeś już film - wiesz, co to oznacza. Zrób, co ci każą, bo jeśli nie..."
Asakawa zwymiotował do ubikacji. Nie miał właściwie czym wymiotować. Whisky,
którą wcześniej wypił, wypłynęła teraz z niego, pomieszana z żółcią. Gorycz paliła go w
nosie i przedostawała się do oczu, wyciskając łzy. Przez chwilę miał nadzieję, że jeśli teraz
wszystko zwymiotuje, wypłyną z niego również obrazy, które oglądał.
- Bo jeśli nie, to co? Przecież ja nie wiem! Czego ode mnie
chcesz? Co?! Co mam zrobić? Co ja mam zrobić?
Usiadł na podłodze w łazience i krzyknął, próbując opanować strach.
- Słyszysz? Te dzieciaki wszystko skasowały - najważ
niejszą część. Nic nie rozumiem. Pomóż mi!
Prosił o rozpatrzenie okoliczności łagodzących. Nic więcej nie mógł zrobić. Wyskoczył
z łazienki, nawet nie zdając sobie sprawy, jak strasznie wygląda, i rozejrzał się po pokoju
rozbieganym wzrokiem. Zaczął kłaniać się we wszystkie strony, jakby chciał przebłagać to
coś, gdziekolwiek się ukrywało. Podświadomie starał się wzbudzić litość swoim żałosnym
stanem. Wrócił do łazienki i wypłukał usta pod kranem, przełknął trochę wody. Poczuł
przeciąg. Spojrzał w stronę okna w pokoju. Firanki się poruszały.
„Myślałem, że zamknąłem drzwi".
Był pewien, że zanim zaciągnął firanki, mocno zatrzasnął przesuwane drzwi. Pamiętał,
że tak zrobił. Nie mógł opanować drżenia ciała. Nie wiadomo dlaczego mignął mu w myślach
obraz drapaczy chmur nocą: ich okna zapalały się i gasły, tworząc szachownicę,
czasem nawet układały się w znaki
pisma. Jeśli wyobrazić sobie, że drapacze chmur to olbrzymie podłużne nagrobki, to
światła na nich można uznać za epitafia. Obraz budynków zniknął z wyobraźni Asakawy,
ale białe koronkowe firanki nadal tańczyły w podmuchach wiatru.
W panice Asakawa złapał torbę z szafy i wrzucił do niej wszystkie swoje rzeczy. Nie
był w stanie wytrzymać w tym miejscu ani chwili dłużej.
„Nieważne, co ktoś sobie pomyśli. Jeśli tu zostanę, nie przeżyję tej nocy - wszystko
jedno, że mam umrzeć dopiero za tydzień".
Ciągle ubrany w dres, Asakawa wszedł do przedsionka. Zanim wyszedł na zewnątrz,
spróbował choć przez chwilę pomyśleć o wszystkim racjonalnie. „Nie uciekaj w popłochu,
znajdź jakiś sposób, żeby się uratować!" Instynkt samoza-chowaczy kazał mu wrócić do
pokoju i wyjąć kasetę z magnetowidu. Owinął ją mocno ręcznikiem i zapakował do torby.
To jego jedyny punkt zaczepienia - nie może jej tu zostawić. Może jeśli odgadnie, jaki jest
związek pomiędzy poszczególnymi scenami, odkryje też sposób na ocalenie życia.
Pozostał mu tylko tydzień. Spojrzał na zegarek: 22.18. Był pewien, że skończył oglądać o
22.04. Zaczął nagle przywiązywać wielką wagę do czasu. Położył na stole klucz i wyszedł
z domku, zostawiając wszystkie światła zapalone. Pobiegł do samochodu, nie zatrzymując
się nawet przy recepcji. Na siłę wcisnął kluczyk do stacyjki.
- Sam sobie nie poradzę. Muszę jego poprosić o pomec -mówił Asakawa sam do siebie,
odpalając samochód. Co chwila obsesyjnie spoglądał w boczne lusterka, żeby sprawdzić,
co znajduje się za nim. I choćby nie wiem ile dodawał gazu, ciągle
wydawało mu się, że nie osiąga żadnej prędkości. To było jak ucieczka przed czymś w
koszmarnym śnie - w zwolnionym tempie. Jeszcze raz spojrzał w lusterko. I jeszcze raz. I
jeszcze. Powtarzał tę czynność w nieskończoność. Ale czarny cień, który go gonił, wciąż
pozostawał niewidoczny.
część trzecia: WIATRY
12 października, piątek
- No dobra, to najpierw zobaczmy ten film.
Mówiąc to, Ryuji Takayama wyszczerzył zęby w uśmiechu. Siedzieli na piętrze kawiarni w
Roppongi w piątek, 12 października, o 19.20. Minęła prawie doba, odkąd Asakawa obejrzał
film. Poprosił Ryujiego, żeby spotkali się w piątkowy wieczór w Roppongi, największej
dzielnicy rozrywki w Tokio, bo miał nadzieję, że w otoczeniu radosnych, rozbawionych głosów
dziewcząt zapomni o strachu. Ale mylił się. Im dłużej opowiadał o tym, co wydarzyło się
poprzedniego wieczora, tym wyraźniej widział w pamięci straszliwe obrazy. W rezultacie bał
się jeszcze bardziej. Przez chwilę miał nawet wrażenie, że opętał go jakiś tajemniczy cień,
który kryje się teraz w zakamarkach jego ciała.
Ryuji miał na sobie koszulę zapiętą pod samą szyję i mocno zawiązany krawat. Nie
próbował go poluzować i w efekcie część szyi wystająca znad kołnierzyka wyglądała na
spuchniętą - na sam widok Asakawie robiło się duszno. Równie nieprzyjemne były kanciaste
rysy twarzy Ryujiego. Nawet w jego uśmiechu czaiła się jakaś złośliwość.
Ryuji wyjął ze szklanki kostkę lodu i wpakował ją do ust.
- Nie rozumiesz, co powiedziałem? - syknął Asakawa. -
To niebezpieczne!
- To po co mi to przyniosłeś? Przecież chcesz, żebym ci
pomógł, prawda? - Nie przestając się uśmiechać, Ryuji schru
pał głośno lód.
- Możesz mi pomóc bez oglądania filmu.
Ryuji zwiesił ponuro głowę, ale nikły uśmiech nadal błąkał mu się po twarzy.
Asakawę ogarnęła nagle złość. Krzyknął histeiycznie:
- Nie wierzysz mi, co? Myślisz, że opowiadam ci bajkę! -
Tylko tym mógł sobie tłumaczyć wyraz twarzy Ryujiego.
Dla Asakawy obejrzenie kasety było jak nieostrożne otwarcie paczki z bombą w środku.
Po raz pierwszy w życiu doświadczył takiego strachu. A koszmar jeszcze się nie kończył.
Zostało mu sześć dni. Przerażenie ścisnęło go łagodnie za szyję jak jedwabna pętla. Czekała
go śmierć. A ten żartowniś Ryuji mówi, że chce obejrzeć film!
- Nie rób scen. Po prostu się nie boję - przeszkadza ci to?
Słuchaj, Asakawa, powiedziałem ci już kiedyś: gdyby świat
miał się nagle skończyć, siedziałbym w pierwszym rzędzie
i oglądał to widowisko. Takim jestem człowiekiem. Chcę wie
dzieć, jak zbudowany jest świat. Chcę znać jego początek
i koniec. I wszystkie jego zagadki - te małe i te duże. Gdyby
ktoś zaproponował, że mi je wyjaśni, chętnie oddałbym w za
mian własne życie. Przecież nawet uwieczniłeś moje poglą
dy w druku. Na pewno pamiętasz.
Jasne, że Asakawa pamiętał. Właśnie dlatego otworzył się przed Ryujim i wszystko mu
opowiedział.
Asakawa sam wymyślił ten cykl artykułów. Dwa lata temu skończył trzydzieści lat i
zastanawiał się, co tak naprawdę myślą Japończycy w jego wieku - jakie mają marzenia i plany.
Postanowił wybrać grupę trzydziestolatków z różnych sfer społecznych - od urzędników
MITI i radnych urzędu miejskiego w Tokio poprzez pracowników najważniejszych firm
handlowych aż po przeciętnych szaraczków - i opowiedzieć ich historie, biorąc pod uwagę nie
tylko standardowe dane, których zwykle ciekawi byli czytelnicy, ale również indywidualne
aspekty sytuacji każdej osoby. Ponieważ artykuły ukazywały się regularnie, na specjalnej
kolumnie, Asakawa miał w ten sposób odpowiedzieć na pytanie, co to znaczy być
trzydziestolatkiem we współczesnej Japonii. Przypadkiem pośród dziesięciu czy dwudziestu
nazwisk trzydziestolatków wskazanych jako ci, z którymi warto porozmawiać, Asakawa
natknął się na nazwisko kolegi z liceum, Ryujiego Takaya-my. W rubryce „zawód" widniało
przy nim: wykładowca na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Fukuzawa, jednej z najlepszych
prywatnych uczelni w kraju. Asakawa zdziwił się, bo o ile pamiętał, Ryuji zamierzał studiować
medycynę. Przygotowując szkic cyklu, Asakawa sam zaznaczył kategorię „pracownik
naukowy" jako przydatną dla celów ankiety. Jednak Ryuji był zbyt wielkim indywidualistą. Nie
mógł być reprezentatywny dla całej grupy trzydziestoletnich pracowników naukowych, u progu
kariery. Już w liceum trudno go było rozgryźć, a z upływem lat jego osobowość stała się
jeszcze bardziej zagadkowa. Po ukończeniu medycyny Ryuji zapisał się na studia doktoranckie
na wydziale filozofii i otrzymał stopień naukowy dokładnie w tym samym roku, kiedy Asakawa
przeprowadzał ankietę. Z pewnością zostałby zatrudniony w swojej Alma Mater w
pełnym wymiarze godzin, gdyby nie to, że czekali przed nim w kolejce starsi doktoranci, a etaty
rozdzielano wyłącznie na podstawie wieku. Przyjął więc pracę na pół etatu i uczył logiki
sześć godzin w tygodniu.
Ostatnio filozofia jako dziedzina nauki zaczynała mieć coraz więcej wspólnego z naukami
ścisłymi. Nie zajmowała się już głupimi pytaniami typu: „Jakie powinny być zasady moralne
człowieka?". Studiowanie filozofii przypominało teraz studiowanie matematyki, tyle że bez
cyfr. W starożytnej Grecji filozofowie też byli zarazem matematykami. Taki właśnie był Ryuji:
wypłatę dostawał z wydziału filozofii, ale jego mózg był mózgiem naukowca. Z drugiej strony
oprócz specjalistycznej wiedzy filozoficznej Ryuji posiadał niezwykle rozległą wiedzę na temat
psychologii paranormalnej. Dla Asakawy stanowiło to paradoks. Według niego, psychologia
paranormalna, zajmująca się zjawiskami nadprzyrodzonymi i tajemniczymi, była
przeciwieństwem nauk ścisłych. Ryuji odpowiedział: „To nieprawda. Psychologia
paranormalna jest jednym z kluczy do rozwiązania zagadek wszechświata". Był upalny dzień w
środku lata, ale tak jak dziś Ryuji miał na sobie pasiastą koszulę z długim rękawem, zapiętą
pod samą szyję. „Chciałbym być obecny przy zagładzie ludzkości - powiedział Ryuji; pot
spływał mu po nabrzmiałej od gorąca twarzy. - Rzygać mi się chce, kiedy słyszę tych
wszystkich idiotów, którzy rozprawiają o pokoju na świecie i ocaleniu człowieka".
W ankiecie Asakawy znalazły się pytania typu: „Jakie masz marzenia związane z
przyszłością?".
Ryuji odpowiedział z kamienną twarzą:
- Kiedy nadejdzie katastrofa, która zmiecie z powierzch
ni ziemi całą rasę ludzką, chciałbym stać na szczycie góry
i przyglądać się temu. Wykopałbym dół w ziemi i w kółko
brandzlowałbym się do niego.
Asakawa zapytał:
- Na pewno zgadzasz się, żebym to opublikował?
Ryuji uśmiechnął się lekko, dokładnie tak, jak robił to te
raz, i pokiwał głową.
- Mówiłem ci już, że niczego się nie boję. - Ryuji nachylił
się i zbliżył twarz do Asakawy. - Znowu to wczoraj zrobiłem
- szepnął.
„Znowu?"
Była to trzecia ofiara, o której wiedział Asakawa. O pierwszej dowiedział się w drugiej
klasie liceum. Obaj z Ryujim mieszkali wtedy w okręgu Tama, w Kawasaki, przemysłowym
mieście pomiędzy Tokio a Jokohamą. Obaj dojeżdżali do szkoły. Asakawa był zawsze w szkole
godzinę przed rozpoczęciem lekcji i w blasku świtu przeglądał zadany materiał. Poza woźnymi
w budynku nie było nikogo oprócz niego. Ryuji przeciwnie, rzadko udawało mu się zdążyć na
pierwszą lekcję. Znany był ze spóźnialstwa. Ale pewnego ranka, zaraz po wakacjach, kiedy
Asakawa przyszedł do szkoły tak wcześnie jak zwykle, Ryuji już tam był. Siedział na biurku z
nogami opartymi o krzesło, jakby w transie. Asakawa pozdrowił go:
- Cześć, wcześnie dzisiaj przyszedłeś.
- Tak - odpowiedział Ryuji krótko. Spoglądał przez okno
na szkolne boisko; myślami był gdzie indziej. Oczy miał
przekrwione, policzki zaczerwienione, a w jego oddechu
można było wyczuć alkohol. Asakawa nie mógł jednak o nic wypytywać - nie byli ze sobą aż
tak blisko. Otworzył podręcznik i zaczął się uczyć.
- Słuchaj, możesz coś dla mnie zrobić? - zapytał Ryuji, kle
piąc Asakawę w plecy. Ryuji miał silną osobowość, dobrze się
uczył, był też jednym z najlepszych sportowców w szkole.
Wszyscy czuli przed nim respekt. Natomiast Asakawa należał
do uczniów całkowicie przeciętnych. Wyświadczenie przysłu
gi komuś takiemu jak Ryuji było dla niego wyróżnieniem.
- Możesz zadzwonić do mnie do domu? - powiedział Ryuji,
kładąc Asakawie rękę na ramieniu z przesadną poufałością.
- Pewnie, ale po co?
-Tylko zadzwoń. I zapytaj, czy mógłbyś ze mną rozmawiać. Asakawa zmarszczył czoło.
- Z tobą? Ale przecież ty jesteś tutaj.
- To co z tego? Zrobisz to czy nie?
Asakawa zrobił to, o co Ryuji prosił -wykręcił numer, a kiedy odebrała matka Ryujiego,
zapytał: „Mogę rozmawiać z Ry-ujim?", nie spuszczając oka z Ryujiego, który stał tuż obok.
- Ryuji już wyszedł do szkoły - odpowiedziała spokojnym
głosem matka.
- To przepraszam - powiedział Asakawa i odwiesił słu
chawkę. - W porządku? - zapytał Ryujiego. Asakawa nadal
nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi.
- Czy mama była zdenerwowana? - zapytał Ryuji. - Wy
dawało ci się, że coś jest nie tak?
- Nie, raczej nie - Asakawa nigdy wcześniej nie rozma
wiał z matką Ryujiego, ale zdawało mu się, że w jej głosie
nie było zdenerwowania.
- A w tle nie słyszałeś jakiegoś zamieszania?
- Nie, nic takiego nie słyszałem. Może tylko odgłosy, jak
by ktoś jadł śniadanie - brzęk sztućców i tak dalej.
- To dobrze, dzięki.
- Słuchaj, ale o co chodzi? Dlaczego mnie o to poprosiłeś?
Na twarzy Ryujiego malowała się ulga. Objął Asakawę ra
mieniem, przybliżył twarz do jego twarzy i szepnął mu do ucha:
- Mam przeczucie, że potrafisz dochować tajemnicy. Chy
ba mogę ci zaufać. Więc posłuchaj: dzisiaj o piątej nad ra
nem zgwałciłem kobietę.
Ta informacja zaszokowała Asakawę. Zaniemówił z wrażenia. Okazało się, że tego ranka,
około piątej, Ryuji włamał się do mieszkania jednej studentki i zaatakował ją. Wychodząc,
zagroził, że jeśli wezwie policję, gorzko tego pożałuje, i poszedł prosto do szkoły. Teraz bał
się, że może go jednak szukać policja. Dlatego poprosił Asakawę, żeby sprawdził, czy nie
przyszli do niego do domu.
Po tym incydencie Asakawa i Ryuji zaczęli dość często ze sobą rozmawiać. Oczywiście
Asakawa nigdy nie powiedział nikomu o zbrodni Ryujiego. W następnym roku Ryuji zdobył
trzecie miejsce w pchnięciu kulą w okręgowych mistrzostwach lekkoatletycznych szkół
średnich, a rok później rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie Fukuzawa. Asakawa
natomiast oblał egzaminy wstępne na wybrany przez siebie kierunek i cały ten rok spędził na
przygotowaniach do kolejnego podejścia. Za drugim razem udało mu się i przyjęto go na
wydział literatury znanego uniwersytetu.
Asakawa wiedział, czego naprawdę chce. W głębi duszy chciał, żeby Ryuji obejrzał kasetę.
Gdyby Ryuji miał się kierować
wyłącznie tym, co zdołał mu opisać Asakawa, nie mógłby w pełni wykorzystać swojej
wiedzy i doświadczenia. Z drugiej strony Asakawa wiedział, że nie jest to postępowanie
etyczne: narażać na śmierć drugą osobę, żeby ocalić swoje życie. Czuł się wewnętrznie
rozdarty, ale wiedział, na którą stronę przechyliłaby się szala, gdyby miał położyć na
wadze te dwie możliwości. To jasne, że chciał zwiększyć swoje szansę na przeżycie. Tylko
że... Nagle, jak zawsze, zaczął się zastanawiać, dlaczego w ogóle przyjaźni się z tym
człowiekiem. Przez dziesięć lat pracy dziennikarskiej miał okazję poznać wielu ludzi. Ale
tylko do Ryujiego mógł zadzwonić w każdej chwili i umówić się na drinka. Z nikim innym
nie łączyły go takie stosunki. Czy to dlatego, że znali się jeszcze ze szkoły? A przecież
Asakawa miał wielu znajomych z czasów szkolnych. Jednak zdawał sobie sprawę, że
głęboko w nim samym tkwi coś, co harmonizuje z ekscentrycznością Ryujiego. Kiedy o
tym myślał, Asakawa czuł, że tak naprawdę nie rozumie samego siebie.
- No dobra, ruszaj się. Zostało ci tylko sześć dni, no nie? -Ryuji ścisnął Asakawę za
ramię. Miał mocny uścisk. - Szybko, pokaż mi tę kasetę. Pomyśl, jaki będę samotny, jeśli
się przekręcisz przez to nasze zwlekanie.
Ciągle jedną ręką ściskając Asakawę za ramię, Ryuji wbił widelec w nienapoczęty
sernik, wpakował wszystko do ust i zaczął przeżuwać, głośno przy tym mlaskając. Ryuji
miał ten obrzydliwy zwyczaj, że jadł z otwartymi ustami. Asaka-wie zrobiło się niedobrze
na widok rozdrobnionego jedzenia, które mieszało się ze śliną i znikało na jego oczach.
Kanciaste rysy, przysadzista budowa, złe nawyki - to był cały
Ryuji. Nie przestając jeść sernika, Ryuji wyłowił palcami kolejną kostkę lodu ze szklanki i
schrupał ją, hałasując przez to jeszcze bardziej.
Właśnie wtedy Asakawa uświadomił sobie, że tylko ten człowiek może mu pomóc.
„Mam do czynienia ze złym duchem, z jakąś nieznaną mocą. Żaden normalny człowiek
nie potrafiłby sobie z nią poradzić. Nikt poza Ryujim nie zdołałby chyba obejrzeć tej kasety
bez mrugnięcia okiem. Złodzieja potrafi złapać tylko drugi złodziej. Nie mam wyjścia. Co
mnie obchodzi, że Ryuji może umrzeć? Ktoś, kto twierdzi, że chciałby zobaczyć zagładę
ludzkości, nie zasługuje na długie życie".
W ten właśnie sposób Asakawa wytłumaczył sobie, że wolno mu wplątać w tę sprawę
jeszcze jedną osobę.
Mężczyźni jechali taksówką do domu Asakawy. Jeśli nie było ruchu, z Roppongi do Kity
Shinagawy można było dojechać w dwadzieścia minut. W lusterku widzieli tylko czoło kierowcy.
W milczeniu trzymał kierownicę; wcale nie próbował nawiązać rozmowy z pasażerami.
Właściwie wszystko zaczęło się od gadatliwego taksówkarza. „Gdybym wtedy nie pojechał
taksówką, nigdy nie wpadłbym w całe to bagno" - myślał Asakawa, przypominając sobie
zdarzenia sprzed dwóch tygodni. Żałował, że nie kupił wtedy biletu na metro i nie zdecydował
się na te wszystkie przesiadki. W porównaniu z tym, z czym się teraz borykał, przesiadki w
metrze to był naprawdę mały kłopot.
- Da się u ciebie przegrywać kasety wideo? - zapytał Ryuji.
Asakawa miał w domu dwa magnetowidy, ze względu
na swoją pracę. Pierwszy kupił jeszcze, kiedy dopiero zaczę
ły pojawiać się na rynku - działał tak sobie, ale przynajmniej
dało się na nim przegrywać.
- Tak, jasne.
- Dobrze, w takim razie chciałbym, żebyś mi jak najszyb
ciej zrobił kopię filmu. Chcę to uważnie przeanalizować
u siebie w domu.
„Co za charakter" - pomyślał Asakawa. W tym stanie ducha, słowa Ryujiego dodały mu
otuchy.
Postanowili wysiąść z taksówki przy wzgórzach Goten-zan i stamtąd dojść pieszo. Była
20.50. Asakawa bał się, że jego żona i dziecko mogą jeszcze nie spać. Shizu zawsze kąpała
Yoko tuż przed dziewiątą, a potem kładła ją do łóżka. Usypiając dziewczynkę, kładła się obok
niej, ale przy okazji zawsze sama zasypiała. A kiedy już zasnęła, nic nie było w stanie jej
obudzić. Na początku, ponieważ chciała spędzić trochę czasu z mężem, Shizu zostawiała na
stole karteczki „Obudź mnie". Kiedy Asakawa wracał z pracy, starał się spełnić jej prośbę -
myślał, że naprawdę chce wstać, i szarpał ją za ramię, żeby się obudziła. Ale Shizu nie dawała
się obudzić. Asakawa szarpał ją mocniej, ale ona oganiała się rękami jak od muchy, krzywiła
się i wydawała pomruki niezadowolenia. Była już na wpół przebudzona, ale pragnienie snu
było silniejsze niż Asakawa, więc wreszcie poddawał się i odchodził. Po jakimś czasie, bez
względu na to, czy zostawiła mu karteczkę czy nie, Asakawa przestał próbować ją obudzić. W
końcu i ona przestała zostawiać karteczki. Dziewiąta wieczorem stała się niezmienną porą snu
Shizu i Yoko. W takie wieczory jak dziś było to nawet wygodne.
Shizu nienawidziła Ryujiego. Asakawie zdawało się, że to jak najbardziej zrozumiała
reakcja i nigdy nie pytał o przyczyny. „Błagam cię, nie sprowadzaj tu już nigdy tego typa".
Asakawa wciąż pamiętał, z jakim obrzydzeniem Shizu wypowiedziała te słowa. Tym razem
jednak Asakawa nie z tego powodu cieszył się, że żona i dziecko śpią. Przede wszystkim
jednak nie chciał przy nich puszczać kasety.
W domu panowała cisza i ciemność, opary gorącej wody z mydłem do kąpieli unosiły
się jeszcze w przedpokoju. Najwyraźniej mama i dziecko właśnie poszli spać, z
ręcznikami podłożonymi pod mokre włosy. Asakawa przyłożył ucho do drzwi sypialni,
żeby upewnić się, czy śpią, i wprowadził Ryujiego do jadalni.
- Dzidzi poszło a-aa? - zapytał Ryuji z rozczarowaniem
w głosie.
- Ciii - powiedział Asakawa, przykładając palec do ust.
Taki odgłos normalnie nie zbudziłby Shizu, ale z drugiej strony
Asakawa bał się, że żona może wyczuć jakąś zmianę i wyjść
z sypialni.
Asakawa przełączył kabel z jednego wideo do drugiego i włożył kasetę. Zanim
uruchomił urządzenie, spojrzał na Ryujiego pytającym wzrokiem: „Naprawdę chcesz to
obejrzeć?".
- O co chodzi? No włączaj! - ponaglił go Ryuji, nie spusz
czając wzroku z ekranu. Asakawa wcisnął mu pilota w rękę.
Potem wstał i podszedł do okna. Nie chciał tego znów oglą
dać. Tak naprawdę powinien obejrzeć film kilka razy, na spo
kojnie przeanalizować scenę po scenie, ale nie miał dosta
tecznej siły woli, żeby się w to zagłębiać. Chciał po prostu
uciec. Nic więcej. Wyszedł na balkon i zapalił papierosa. Kie
dy urodziła się Yoko, obiecał żonie, że nie będzie palił w miesz
kaniu. Nigdy nie złamał tej obietnicy. Chociaż już od trzech
lat byli małżeństwem, jego związek z Shizu był dość udany.
Nie mógł sprzeciwić się życzeniom żony, szczególnie po tym,
jak dała mu ukochaną Yoko.
Stojąc na balkonie, Asakawa zerknął do środka: przez matowe okno widać było
mrugający ekran. Kiedy oglądało
się to tutaj, na szóstym piętrze wieżowca w centrum miasta, w otoczeniu trojga innych
ludzi, współczynnik strachu musiał być inny niż podczas samotnego seansu w domku
kempingowym Krainy Pacyfiku. Ale nawet gdyby Ryuji oglądał to w tych samych
warunkach co Asakawa, na pewno nie straciłby głowy i nie zacząłby płakać. Asakawa
oczekiwał właściwie, że Ryuji zacznie się śmiać, rzucać złośliwe komentarze, że groźnym
wzrokiem będzie mierzył każdego, kto pojawi się na ekranie.
Asakawa zgasił papierosa i wrócił do środka. Dokładnie w tej chwili drzwi
odgradzające jadalnię od przedpokoju otworzyły się i stanęła w nich Shizu, ubrana w
pidżamę. Asakawa zdenerwowany chwycił pilota i zatrzymał kasetę.
- Myślałem, że śpisz - powiedział z wyrzutem.
- Usłyszałam hałas - mówiąc to, Shizu przenosiła wzrok
ze zniekształconego obrazu na ekranie to na Ryujiego, to na
Asakawę. Patrzyła na nich podejrzliwie.
- Wracaj do łóżka! - powiedział Asakawa tonem nieznoszącym
sprzeciwu.
-Jeśli szanowna pani ma ochotę, powinniśmy jej pozwolić się przyłączyć. To dość
ciekawe. - Siedząc po turecku na podłodze, Ryuji spojrzał w górę. Asakawa miał ochotę na
niego wrzasnąć. Ale zamiast mówić, zacisnął dłoń w pięść i walnął w stół. Spłoszona tym
gestem, Shizu położyła rękę na klamce, potem zmrużyła oczy i skłoniła się leciutko,
zwracając się do Ryujiego:
- Proszę się czuć jak u siebie w domu.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami. Nocne seanse wideo
ukrywane przed żoną... Asakawa
wiedział, co Shizu musiała sobie pomyśleć. Zauważył pogardę w jej przymrużonych
oczach - pogardę nie tyle dla Ryujiego, ile dla samczych instynktów w ogóle. Asakawa żałował,
że nie może jej tego wyjaśnić.
Tak jak Asakawa się spodziewał, po obejrzeniu filmu Ryuji zachował całkowity spokój.
Przewijając kasetę, nucił pod nosem jakąś melodię. Potem zaczął przeglądać kasetę jeszcze
raz, klatka po klatce, na przemian przyspieszając i zwalniając.
- No, no, wygląda na to, że naprawdę wpadłem. Tobie zostało sześć dni, a mnie
siedem - powiedział Ryuji radosnym głosem, jakby właśnie przyłączył się do jakieś gry.
- To co o tym myślisz? - zapytał Asakawa.
- To jakaś dziecięca zabawa.
-Co?
- Nie robiłeś takich rzeczy, kiedy byłeś dzieckiem? Nigdy
nie próbowałeś nastraszyć kolegów dziwnymi obrazkami?
Nie mówiłeś, że każdego, kto na nie spojrzał, spotka nieszczę
ście? Listy łańcuszki i tak dalej...
Oczywiście, że Asakawa pamiętał takie zabawy. Podobne rzeczy pojawiały się w
opowieściach o duchach, którymi straszono się w letnie wieczory.
- Do czego zmierzasz?
- Do niczego. Po prostu takie miałem skojarzenie.
- A zauważyłeś jeszcze coś? Powiedz, proszę.
- Hmm. Te obrazy same w sobie nie są przerażające. To
jakby zbiór abstrakcji i konkretów. Gdyby nie to, że cztery
osoby umarły, dokładnie tak, jak przepowiedziano w filmie,
wzruszylibyśmy ramionami i uznali to za jakieś nieszkodliwe dziwactwo, prawda?
Asakawa pokiwał głową. W tym właśnie tkwił problem: wiedzieli, że słowa na taśmie
nie są kłamstwem.
- Najpierw musimy odpowiedzieć na pytanie: dlaczego
te biedactwa umarły? Z jakiego powodu? Przychodzą mi do
głowy dwie możliwości. Ostatnia scena na filmie to oświad
czenie: „ten, kto to obejrzał, umrze", a zaraz potem następu
je..., no cóż, z braku lepszego określenia nazwijmy to „zaklę
ciem". To sposób na przezwyciężenie klątwy. Ale te dzieciaki
skasowały ten kawałek i przez to zginęły. A może było ina
czej: może po prostu zlekceważyły klątwę i właśnie dlatego
zginęły. Zanim zdecydujemy, które rozwiązanie jest prawdzi
we, musimy też sprawdzić, czy to naprawdę one skasowały
zaklęcie. Możliwe, że nie było go już, kiedy oglądały film.
- Ale jak mamy to sprawdzić? Przecież ich nie zapytamy,
no nie?
Asakawa wyjął z lodówki piwo, nalał pełną szklankę i postawił ją przed Ryujim.
- Popatrz tylko. - Ryuji jeszcze raz puścił końcówkę filmu,
starając się wyłapać dokładnie ten moment, kiedy kończyła
się kasująca zaklęcie reklama spirali na komary. Zatrzymy
wał kasetę i przesuwał film do przodu powoli, klatka po klat
ce. Nie udawało mu się uchwycić tego momentu, więc prze
wijał taśmę do tyłu, zatrzymywał, znowu przesuwał do przo
du klatka po klatce... Wreszcie na ułamek sekundy na ekranie
pojawił się obraz trzech osób siedzących przy stole. Przez
krótką chwilę widać było, jak po przerwie na reklamę na nowo
zaczyna się program. Był to talk show nadawany co wieczór
o 23.00 na jednym z ogólnokrajowych kanałów. Przy stole siedział siwowłosy dżentelmen
- popularny japoński pisarz - śliczna młoda dziewczyna oraz młody mężczyzna, w którym
Asakawa rozpoznał ludowego gawędziarza z regionu Osaka. Asakawa zbliżył twarz do
ekranu.
- Na pewno poznajesz ten program - powiedział Ryuji.
- To Nocne rozmowy na NBS.
- Dobrze. Pisarz jest prowadzącym, dziewczyna to jego
asystentka, a gawędziarz jest gościem programu. W takim
razie jeśli ustalimy, kiedy gawędziarz był gościem Noc
nych rozmów, dowiemy się też, czy te dzieciaki skasowały
zaklęcie.
- Sprytne.
Nocne rozmowy nadawane były w tygodniu, codziennie o 23.00. Jeśli ten właśnie
odcinek programu emitowano 29 sierpnia, będzie to oznaczało, że końcówkę filmu
skasowały właśnie te dzieciaki.
- NBS jest związany z twoim wydawcą, prawda? To po
winno być proste.
- Dobry pomysł. Sprawdzę to.
- Pamiętaj, że od tego zależy nasze życie. Musimy spraw
dzić każdy szczegół. Dobrze, mój towarzyszu broni?
Ryuji klepnął Asakawę w plecy. Oboje znaleźli się teraz w obliczu śmierci. Naprawdę
byli towarzyszami broni.
- Nie boisz się?
- Czego mam się bać? Wręcz przeciwnie, przyjacielu. Pod
nieca mnie to, że mam wyznaczony termin. Karą za jego nie
dotrzymanie jest śmierć. Świetne. Gra jest ciekawa tylko wte
dy, kiedy jesteś gotów postawić w niej życie.
Przez cały czas Ryuji zachowywał się tak, jakby cieszył się z tej całej „zabawy".
Asakawa podejrzewał, że to tylko brawura, że być może Ryuji popisuje się, próbując
ukryć strach. Jednak kiedy spojrzał w oczy przyjaciela, nie zauważył w nich ani cienia
strachu.
- Musimy potem zbadać, kto nakręcił ten film, kiedy
i w jakim celu. Mówisz, że domki kempingowe w Krainie
Pacyfiku są czynne zaledwie od sześciu miesięcy. Trzeba więc
sprawdzić wszystkich gości z domku B-4 i dowiedzieć się,
kto przywiózł tam kasetę wideo. Myślę, że rozsądnie bę
dzie ograniczyć się na razie tylko do tych, którzy przebywa
li w B-4 w drugiej połowie sierpnia. Bardzo możliwe, że
kasetę zostawił ktoś, kto był tam tuż przed tymi głupimi
dzieciakami.
- Tym też ja mam się zająć?
Ryuji wypił piwo jednym haustem i zastanowił się przez chwilę.
- Oczywiście. Musimy przecież dotrzymać terminu. Masz
pewnie jakiegoś kumpla, na którym możesz polegać, co? Po
proś go o pomoc.
-Jest jeden dziennikarz, którego zaciekawiły moje poszukiwania, ale to przecież sprawa
życia i śmierci. Nie mogę tak po prostu... - Asakawa miał na myśli Yoshino.
- Nic się nie martw. Wciągnij go w to. Pokaż mu film -
podziała, jakbyś mu tyłek podsmażył. Zobaczysz, jaki będzie
chętny do pomocy.
- Wiesz, nie wszyscy są tacy jak ty.
- No to powiedz mu, że to jakiś nielegalny pornos. Zmuś
go. Wymyśl coś.
Nie było sensu kłócić się z Ryujim. Asakawa wiedział, że dopóki nie rozpracują
zaklęcia, nie może nikomu pokazać filmu. Czuł, że znalazł się w ślepym zaułku. Do
rozwiązania zagadek filmu potrzebował dobrze zorganizowanej grupy badawczej, ale sam
charakter filmu uniemożliwiał zwerbowanie kogokolwiek. Ludzie tacy jak Ryuji, zawsze
gotowi zagrać w kości ze śmiercią, należeli do rzadkości. Jak zareaguje Yoshino? Miał
żonę i dzieci. Asakawa nie wierzył, że będzie chciał ryzykować życie tylko po to, żeby
zaspokoić ciekawość. Ale być może zdoła im jakoś pomóc nawet bez oglądania filmu?
Może na wszelki wypadek Asakawa powinien mu wszystko opowiedzieć.
- No dobra, spróbuję.
Ryuji siedział w jadalni z pilotem na kolanach.
- W porządku, a teraz słuchaj. Te obrazy można zaklasy
fikować do dwóch kategorii: sceny abstrakcyjne i sceny rze
czywiste - mówiąc to, włączył fragment z wybuchem wul
kanu i nacisnął stop-klatkę. - Spójrz na ten wulkan. Jakkol
wiek byś na niego spojrzał, jest rzeczywisty. Musimy się
dowiedzieć, co to za góra. No i ten wybuch. Kiedy już bę
dziemy znali nazwę góry, łatwo nam będzie sprawdzić, kie
dy nastąpił, i w ten sposób ustalimy, gdzie i kiedy kręcono
tę scenę.
Ryuji znów uruchomił taśmę. Na ekranie pojawiła się staruszka i zaczęła mówić Bóg
wie co. Niektóre słowa brzmiały jak jakiś regionalny dialekt.
- Co to za dialekt? Znam specjalistę od dialektów na moim
uniwersytecie. Zapytam go. Będziemy mieli jakieś pojęcie,
skąd pochodzi ta staruszka.
Ryuji przewinął taśmę do przodu aż do sceny z mężczyzną o charakterystycznym
wyglądzie. Pot spływał mu po twarzy; dyszał, kołysząc rytmicznie ciałem. Ryuji zastopował
film tuż przed sceną ze skaleczonym ramieniem. Było to największe zbliżenie twarzy
mężczyzny. W tym ujęciu jego rysy były widoczne bardzo wyraźnie. Rozstaw oczu,
kształt nosa i uszu, lekko łysiejące czoło - wszystko było widać dokładnie. Wyglądał na
mniej więcej trzydzieści lat.
- Poznajesz tego człowieka? -zapytał Ryuji.
- Nie wygłupiaj się.
- Wygląda groźnie.
- Musi być naprawdę niebezpieczny, skoro ty tak go oce
niasz. Ufam twojej opinii.
-1 bardzo dobrze. Niewiele jest twarzy, które budzą w człowieku taką odrazę.
Ciekawe, czy możemy go odszukać. Jesteś dziennikarzem. Powinieneś mieć
doświadczenie w takich sprawach.
- Zwariowałeś? Na podstawie twarzy można odnaleźć tyl
ko kryminalistów albo ludzi sławnych, nie zwykłych Japoń
czyków. W naszym kraju mieszka ponad sto milionów ludzi.
- To zacznij od kryminalistów. Albo aktorów porno.
Zamiast odpowiedzieć, Asakawa wyjął notatnik. Kiedy
miał dużo do zrobienia, zwykle sporządzał listę.
Ryuji wyłączył wideo. Wyjął kolejne piwo z lodówki i nalał trochę do obu szklanek.
- Wznieśmy toast.
Asakawa nie widział żadnego powodu do świętowania.
- Mam przeczucie - powiedział Ryuji; jego ziemiste po
liczki zarumieniły się lekko. - W tym wydarzeniu tkwi zło -
uniwersalne bezgraniczne zło. Wyczuwani to w powietrzu -tak jak wtedy, kiedy poczułem,
że muszę... opowiadałem ci o tym, prawda? O pierwszej kobiecie, którą zgwałciłem?
-Jak mógłbym zapomnieć!
- Od tego czasu minęło już piętnaście lat. Wtedy też miałem w sercu takie niezwykłe
przeczucie. Miałem siedemnaście lat. To był wrzesień, początek drugiej klasy szkoły średniej.
Do trzeciej rano uczyłem się matematyki, potem jeszcze przez godzinę robiłem
niemiecki, żeby mózg mi odpoczął. Zawsze stosowałem tę metodę. Zauważyłem, że nauka
języka obcego to świetny sposób na odprężenie zmęczonych komórek. O czwartej rano, jak
zwykle, wypiłem dwa piwa i poszedłem na spacer. Już kiedy wychodziłem, po głowie
błąkały mi się dziwne myśli. Spacerowałeś kiedyś późną nocą po dzielnicy domków
jednorodzinnych? To bardzo miłe uczucie. Wszystkie psy śpią. Tak jak teraz twoja
córeczka. Nagle znalazłem się przed nowym piętrowym budynkiem, w którym znajdowało
się osiem eleganckich mieszkań. Wiedziałem, że jedno z nich wynajmuje pewna ładna
studentka, którą czasem widywałem na ulicy. Nie znałem dokładnie numeru jej
mieszkania, więc patrzyłem po kolei w okna wszystkich ośmiu. Wtedy, kiedy tak
patrzyłem, nie miałem jeszcze nic konkretnego na myśli. Oprócz... no wiesz. Ale kiedy
dostrzegłem okno na piętrze, od południa, poczułem, że coś we mnie pęka, gdzieś głęboko
w sercu. Ciemność, która już wcześniej kiełkowała mi w głowie, zaczęła stopniowo
rosnąć. Znowu po kolei spojrzałem w okna. I znowu, kiedy doszedłem do tego samego
miejsca, poczułem w sobie ciemność. Wtedy wiedziałem. Wiedziałem, że drzwi będą
otwarte. Być może
zapomniała je zamknąć na klucz, nie wiem. Ciemność zawładnęła moim sercem i
poprowadziła mnie po schodach, aż pod same drzwi. Wisiała na nich tabliczka z imieniem
i nazwiskiem, które wypisano europejskimi literami, zachowując kolejność zachodnią -
imię było na pierwszym miejscu: YUKA-RIMAKITA. Złapałem mocno za gałkę prawą
ręką. Trzymałem ją przez chwilę, potem z całej siły spróbowałem przekręcić w lewo. Nie
ruszyła się. O co chodzi? - pomyślałem. Nagle usłyszałem delikatnie kliknięcie i drzwi się
otworzyły. Rozumiesz? Wcale nie zapomniała ich zamknąć na klucz: w tamtym momencie
zamek w drzwiach sam się przekręcił. Tak podziałała na niego zła energia, którą miałem w
sobie. Dziewczyna spała obok biurka na rozłożonym materacu. Myślałem, że znajdę ją w
łóżku, ale myliłem się. Jedna noga wystawała jej spod przykrycia...
Tu Ryuji przerwał opowiadanie. Zdawało się, że odtwarza w myślach wydarzenia,
które potem nastąpiły, przywołuje odległe wspomnienia z mieszaniną czułości i
okrucieństwa. Nigdy wcześniej Asakawa nie widział Ryujiego w stanie takiej
wewnętrznej rozterki.
- ...dwa dni później w drodze do szkoły znowu mijałem ten budynek. Stała przed nim
ciężarówka i tragarze znosili meble z piętra. To Yukari się wyprowadzała. Stała oparta o
ścianę obok faceta, który wyglądał na jej ojca. Pustym wzrokiem obserwowała
wynoszenie mebli. Jej ojciec na pewno nie wiedział, dlaczego córka wyprowadza się tak
nagle. Tak właśnie Yukari zniknęła z mojego życia. Nie wiem, czy wprowadziła się z
powrotem do rodziców, czy znalazła gdzieś inne mieszkanie i dalej uczęszczała na tę
samą uczelnię... Ale wiem,
że nie chciała zostać w tym mieszkaniu ani chwili dłużej. Biedactwo, hę, hę. Musiała się
bardzo wystraszyć.
Słuchając tego, Asakawa zaczął się dusić. Samo to, że siedzi i pije piwo z tym
człowiekiem, napawało go obrzydzeniem.
- Nie masz żadnych wyrzutów sumienia?
- Przyzwyczaiłem się. Jeśli codziennie będziesz walił pię
ścią w mur, to w końcu przestaniesz odczuwać ból.
„I dlatego ciągle to robisz?" Asakawa przysiągł sobie w duchu, że już nigdy nie
przyprowadzi Ryujiego do domu. W każdym razie będzie go trzymał z daleka od żony i córki.
- Nie martw się - nigdy nie zrobiłbym nic takiego twoim
skarbom.
Ryuji czytał mu w myślach. Zmieszany, Asakawa zmienił temat.
- Mówiłeś, że masz przeczucie. Jakie dokładnie?
- Po prostu węszę tu coś złego. Tylko jakaś okropnie zła
energia mogła wymyślić tak zawiłą intrygę.
Ryuji wstał. Nawet na stojąco był niewiele wyższy od siedzącego Asakawy. Mierzył tylko
trochę ponad półtora metra, ale miał za to szerokie, dobrze umięśnione ramiona - nic dawnego,
że w szkole zdobył medal w pchnięciu kulą.
- Dobra, czas na mnie. Odrób swoje zadanie. Rano zosta
nie ci już tylko pięć dni. - Ryuji pokazał mu palce jednej ręki.
- Wiem.
- Gdzieś tutaj tkwi źródło złej energii. Wiem to na pew
no. Zła energia zawsze wzbudza we mnie... tęsknotę -jakby
dla podkreślenia tego, co powiedział, Ryuji przycisnął do piersi
swoją kopię kasety i skierował się w stronę wyjścia.
- Następna sesja u ciebie, dobrze? - powiedział Asakawa
cicho, ale wyraźnie.
- Niech ci będzie - odpowiedział Ryuji. Jego oczy uśmie
chały się.
Kiedy Ryuji wyszedł, Asakawa spojrzał na zegar ścienny w jadalni. Był to prezent ślubny od
przyjaciela. Czerwone wahadło w kształcie motyla kołysało się powoli. 23.12. Ile razy
sprawdzał dzisiaj, która jest godzina? Zaczynał mieć obsesję na punkcie czasu. Ryuji miał
rację - rano zostanie mu tylko pięć dni. Nie był pewien, czy w porę uda mu się rozwiązać
zagadkę skasowanej części kasety. Jego stan przypominał stan chorego na raka przed operacją
o znikomych szansach powodzenia. W prasie i w telewizji często debatowano o tym, czy
chorzy na raka powinni zostać powiadomieni o swojej chorobie. Do tej pory Asakawa zawsze
uważał, że mają prawo wiedzieć, co im dolega. Teraz zdał sobie sprawę, że wolałby nie
wiedzieć. Są ludzie, którzy w obliczu śmierci potrafią radośnie dopalić resztkę życia, która im
pozostała. Ale Asakawa nie potrafił zdobyć się na taki wyczyn. Teraz jeszcze czuł się jako
tako. Nie wiedział jednak, czy kiedy nieubłaganie tykający zegar zacznie ujmować mu kolejne
dni, godziny, minuty, uda mu się pozostać przy zdrowych zmysłach. Zrozumiał teraz, dlaczego
pomimo odrażających cech charakteru Ryujiego coś tak bardzo go do niego ciągnęło. Ryuji
miał silną psychikę, której Asakawa nie potrafił dorównać. Asakawa zawsze żył bardzo
ostrożnie, zawsze przejmował się tym, co powiedzą inni. Natomiast Ryuji żył z całkowitą
swobodą, bez żadnych hamulców, jakby trzymał w sercu jako
zakładnika boga - lub diabła - który mu na to zezwalał. Wola życia Asakawy tylko wtedy
potrafiła w nim zwyciężyć strach, kiedy pomyślał, jak Shizu i Yoko będą się czuć po jego
śmierci. Nagle zaczął się o nie martwić i delikatnie otworzył drzwi sypialni, żeby
sprawdzić, czy wszystko w porządku. Twarze śpiących spowijał spokój. Niczego nie
podejrzewały. Strach ustąpił. Nie było czasu do stracenia. Asakawa postanowił natychmiast
zadzwonić do Yoshino, wyjaśnić mu całą sytuację i poprosić o pomoc. Jeśli będzie
odkładał na jutro to, co może zrobić dzisiaj, na pewno tego pożałuje.
13 października, sobota
Na początku Asakawa zastanawiał się, czy nie wziąć tygodnia urlopu. Stwierdził jednak,
że system informacyjny firmy bardziej mu pomoże w rozwiązaniu zagadki niż siedzenie w
domu i kulenie się ze strachu. W wyniku tych rozmyślań poszedł do pracy, mimo że była
sobota. „Poszedł do pracy", ale wiedział dobrze, że nie będzie w stanie zająć się żadną
pracą. Postanowił, że najlepiej będzie wyznać wszystko naczelnemu i poprosić o
tymczasowe zwolnienie z obowiązków. Najbardziej potrzebował właśnie pomocy redaktora
naczelnego. Martwił się jednak, czy Oguri uwierzy w tę historię. Pewnie znów
przypomni mu o nieszczęsnym incydencie sprzed dwóch lat i go wyśmieje. Dowód w
postaci kasety mógł się okazać niewystarczający. Jeśli Oguri był do czegoś uprzedzony,
zawsze miał w pogotowiu wiele innych argumentów na poświadczenie swojej racji. Często
nawet przekręcał fakty, żeby tylko przekonać samego siebie, że ma słuszność. „A jednak...
to by było ciekawe..." - pomyślał Asakawa. Na wszelki wypadek włożył kasetę do teczki.
Jak zareagowałby
Oguri, gdyby mu ją pokazał? Chociaż... czy w ogóle by na nią spojrzał?
Poprzedniej nocy Asakawa do późna opowiadał Yoshino o całym zdarzeniu i ten uwierzył.
I jakby na dowód tego, że wierzy, powiedział, że absolutnie nie chce oglądać tej kasety -
bardzo prosi, by Asakawa mu jej nie pokazywał. W zamian za to spróbuje pomóc, jak
tylko może. Oczywiście wiara Yoshino oparta była na solidnych podstawach. Kiedy przy
drodze w Ashinie znaleziono samochód z ciałami Haruko Tsuji i Takehiko Nomi, Yoshino
był na miejscu wypadku i czuł panujący tam nastrój - duszącą atmosferę, która wszystkich
obecnych utwierdziła w przekonaniu, że ten wypadek mogło spowodować tylko coś potwornego.
Jednocześnie jakaś tajemnicza siła nie pozwoliła nikomu z obecnych głośno
wyrazić swoich myśli. Gdyby Yoshino tam nie pojechał, pewnie tak łatwo nie dałby się
przekonać.
Tak czy owak, Asakawa miał w rękach bombę. Gdyby pokazał ją Oguriemu - tylko
kawałek - żeby go nastraszyć, powinno to przynieść jakieś efekty. Asakawa miał ochotę to
zrobić z czystej ciekawości.
Szyderczy uśmiech, który zawsze pojawiał się na twarzy Oguriego, tym razem zniknął.
Naczelny oparł łokcie na biurku; oczy biegały mu nerwowo, kiedy próbował jeszcze raz
zanalizować każdy szczegół opowieści Asakawy.
Czworo młodych ludzi prawie z całą pewnością oglądało razem pewien film wideo w
jednym z domków kempingowych Krainy Pacyfiku, wieczorem 29 sierpnia. Dokładnie tydzień
później, tak jak przepowiedziano w filmie, umarli w niewyjaśnionych
okolicznościach. Następnie kierownik kempingu znalazł kasetę i zabrał ją do
recepcji. Tam czekała sobie spokojnie, aż odkryje ją Asakawa. Asakawa obejrzał tę przeklętą
rzecz i teraz ma umrzeć za pięć dni. Oguri skrzywił się. Ma wierzyć w coś takiego?
A jednak te cztery przypadki śmierci są niezaprzeczalnym faktem. Jak można je wytłumaczyć?
Czy istnieją między nimi jakieś logiczne powiązania?
Asakawa stał i patrzył na Oguriego z pewną wyższością, co zdarzało mu się rzadko. Z
doświadczenia wiedział już, o czym w tej chwili rozmyśla Oguri. Asakawa czekał
spokojnie, aż tok rozumowania naczelnego zapędzi go w ślepy zaułek. Potem wyciągnął z
teczki kasetę. Zrobił to z przesadną powagą, teatralnym gestem, jakby wykładał na stół
karcianego asa.
- Chce pan obejrzeć? Bardzo proszę. - Asakawa wskazał wzrokiem telewizor, stojący
obok kanapy, pod oknem. Uśmiechnął się prowokacyjnie. Usłyszał, jak Oguri głośno
przełyka ślinę. Naczelny nie zerknął nawet w stronę okna; wpatrywał się w czarną kasetę
wideo, którą Asakawa położył przed nim na biurku. Usiłował podjąć właściwą decyzję.
„Jeśli chcesz to obejrzeć, wystarczy nacisnąć pilota. To proste. No już, nie bój się.
Zbądź to śmiechem, tak jak zawsze; powiedz »Co za kretyństwo!«, wsadź kasetę do
magnetowidu. No dalej, spróbuj!" Umysł Oguriego próbował wydawać rozkazy ciału.
„Przestań się zachowywać jak idiota. Obejrzyj to. W ten sposób pokażesz Asakawie, że
mu nie wierzysz. Pomyśl tylko, jeśli odmówisz, będzie to oznaczało, że wierzysz w te
brednie. Obejrzyj to, szybko. Przecież jesteś po stronie nauki, prawda? Nie jesteś
dzieciakiem, który boi się duchów".
Tak naprawdę Oguri w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach nie wierzył
Asakawie. Ale gdzieś głęboko w jego umyśle kryła się obawa: A j e ś l i...? A jeśli to
prawda? Może na tym świecie istniały zakątki, do których współczesna nauka nie potrafiła
jeszcze dotrzeć. Bez względu na to, co podpowiadał mu rozsądek, w obliczu minimalnego
nawet ryzyka ciało zawsze będzie odmawiało posłuszeństwa. W rezultacie Oguri siedział
na krześle i nie ruszał się. Nie mógł się poruszyć. Choćby rozum przedstawiał nie
wiadomo jak logiczne argumenty, ciało nie słuchało rozumu. Istniało przecież jakieś
zagrożenie, więc w ciele budziły się niezawodne instynkty samozachowawcze. Oguri
podniósł głowę i powiedział ochrypłym głosem:
- To czego ode mnie chcesz?
W tym momencie Asakawa wiedział, że wygrał.
- Chcę, żeby w tym tygodniu zwolnił mnie pan ze wszyst
kich zleceń. Chciałbym dokładnie zbadać sprawę tej kasety.
Błagam - chyba zdaje pan sobie sprawę, że w grę wchodzi
moje życie.
Oguri zacisnął powieki.
- Masz zamiar napisać o tym artykuł?
- Cokolwiek by pan o mnie pomyślał, nadal jestem dzien
nikarzem. Spiszę wszystko, co uda mi się ustalić, tak aby ta
wiedza nie umarła wraz ze mną i z Ryujim Takayamą. Oczy
wiście panu pozostawię decyzję, czy wydrukować mój arty
kuł, czy nie.
Oguri pokiwał głową z przekonaniem.
- No cóż, chyba nam to nie zaszkodzi. Poproszę stażystę,
żeby zajął się twoim wywiadem.
Asakawa skłonił się lekko. Już miał zamiar schować kasetę do teczki, ale nie mógł się
powstrzymać, żeby nie dokuczyć Oguriemu jeszcze trochę. Znowu zaproponował mu obejrzenie
kasety, mówiąc:
- Wierzy mi pan, prawda?
Oguri westchnął głęboko i pokiwał głową. Rzecz nie w tym, czy wierzył, czy nie
wierzył, po prostu nie czuł się pewnie. To wystarczyło.
-Ja czuję to samo - powiedział Asakawa na pożegnanie. Oguri obserwował, jak
wychodzi. Potem obiecał sobie, że jeśli Asakawa będzie nadal żył po 18 października,
obejrzy tę kasetę. Ale być może nawet wtedy ciało odmówi mu posłuszeństwa. Być może
dręcząca niepewność już nigdy go nie opuści.
W bibliotece Asakawa ułożył na stole trzy opasłe tomy. Wulkany Japonii, Wyspy
wulkaniczne i Czynne wulkany świata. Domyślając się, że wulkan z kasety
prawdopodobnie został sfilmowany w Japonii, zaczął najpierw przeglądać Wulkany
Japonii. Obejrzał kolorowe fotografie na początku książki. Wierzchołki buchały białym
dymem, który z wdziękiem unosił się w niebo; zbocza pokrywała czarnobrązowa lawa;
kratery, których czarne brzegi stapiały się z ciemnością, wypluwały w noc strumienie
jaskrawoczerwonej płynnej skały. Asakawie przyszedł na myśl Wielki Wybuch.
Przewracał kartki, porównując fotografie z obrazami tak wyraźnie odciśniętymi w jego
pamięci. Góra Aso, góra Asama, Showa Shinzan, Sakurajima... Znalezienie wulkanu
okazało się prostsze, niż myślał. W końcu góra Mihara na wyspie Izu Oshima, wchodząca
w skład łańcucha wulkanów, do których należy też góra Fudżi, jest jednym z najbardziej
znanych czynnych wulkanów Japonii.
- Mihara? - mruknął pod nosem Asakawa. Rozkładówka poświęcona górze Mihara
zawierała dwa zdjęcia lotnicze oraz jedno zrobione z pobliskiego szczytu. Asakawa przywołał
w pamięci obraz wulkanu z kasety i porównał go ze zdjęciami w książce, próbował wyobrazić
sobie, jak obraz z filmu zmieniłby się w zależności od perspektywy. Istniało wyraźne
podobieństwo pomiędzy górą z filmu a górą Mihara na fotografii. Z perspektywy podnóża
góry jej wierzchołek wydawał się lekko spadzisty. Ale z lotu ptaka można było zobaczyć
krawędzie otaczające okrągły krater, w którego środku znajdowało się wzniesienie -wylot
wulkanu. Zdjęcie zrobione z pobliskiego szczytu najbardziej przypominało ujęcie z kasety.
Barwa i kształt góry były prawie identyczne. Jednak Asakawa nie mógł polegać wyłącznie na
tym, co zapamiętał. Potrzebował potwierdzenia. Zrobił ksero fotografii góry Mihara i na
wszelki wypadek skopiował też zdjęcia trzech lub czterech podobnych gór.
Całe popołudnie Asakawa spędził przy telefonie. Dzwonił do wszystkich osób, które
zatrzymały się w domku B-4 w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Byłoby lepiej spotkać się z
nimi osobiście i przyjrzeć się, jak reagują na jego pytania, ale nie miał tyle czasu. Przez telefon
trudno było wychwycić kłamstwo. Asakawa postanowił być czujny - zwrócić uwagę na każde,
nawet najdrobniejsze załamanie głosu. Musiał wykonać szesnaście telefonów - na szczęście
tylko szesnaście, bo
okazało się, że kiedy w kwietniu oddano domki kempingowe do użytku, nie były jeszcze
wyposażone w wideo. Latem rozebrano duży hotel w okolicy i postanowiono przenieść do
domków część niepotrzebnych magnetowidów. Było to w połowie lipca. Do końca miesiąca
zainstalowano je w domkach i przygotowano pokaźną filmotekę. Wszystko było gotowe na początek
wakacji. W rezultacie w broszurze nie pojawiła się informacja, że każdy domek ma w
wyposażeniu wideo. Większość gości zdziwiła się na widok sprzętu i traktowała go jedynie
jako dobry sposób na deszczowe dni. Prawie nikt nie przywiózł ze sobą kasety specjalnie, żeby
coś nagrać - oczywiście, jeśli wierzyć temu, co mówiły głosy w słuchawce. Więc kto przywiózł
tę kasetę? Kto był jej autorem? Asakawa starał się niczego nie przeoczyć. Drążył głębiej i
głębiej, wypytując rozmówców, ale miał wrażenie, że nikt niczego nie ukrywa. Spośród
szesnastu grup gości, do których zadzwonił, trzy osoby przyjechały grać w golfa i nawet nie
zauważyły wideo. Siedem zauważyło sprzęt, ale w ogóle z niego nie skorzystało. Pięcioro gości
przyjechało grać w tenisa, ale pogoda była deszczowa, a ponieważ nie miało nic innego do
roboty, oglądało filmy: głównie klasykę. Ostatnia grupa, czteroosobowa rodzina o nazwisku
Kaneko, z Jokohamy, przywiozła ze sobą pustą kasetę, żeby nagrać coś, co nadawano na
innym kanale, bo w tym samym czasie oglądała program historyczny na NHK. Asakawa
odłożył słuchawkę i przejrzał dane, które zebrał na temat gości. Mógł podejrzewać tylko jedną
grupę. Państwa Kaneko i ich dwoje dzieci w wieku szkolnym. Tego lata rodzina Kaneko
przebywała w domku B-4 dwa razy. Pierwszy raz spędzili tam noc z piątku na sobotę, z 10 na
11 sierpnią.
Drugi raz zatrzymali się na dwie noce - w sobotę i w niedzielę, 25 i 26 sierpnia. Ich
drugi pobyt zakończył się na trzy dni przed przyjazdem czworga nastolatków. W
poniedziałek i wtorek po wyjeździe rodziny Kaneko domek był pusty. W środę przyjechali
Shuichi, Tomoko, Haruko i Takehiko. Przed nimi w domku nie było nikogo innego. Co
najważniejsze, syn państwa Kaneko, szóstoklasista, przywiózł ze sobą kasetę, żeby nagrać
program telewizyjny. Chłopiec był wiernym fanem pewnego serialu komediowego
nadawanego w każdą niedzielę o ósmej wieczorem. Niestety, jego rodzice zawsze w tym
samym czasie oglądali program historyczny na NHK, kanale publicznym. W domku był
tylko jeden telewizor i chłopiec wiedział, że rodzice zabronią mu obejrzenia ulubionego
programu. Przypomniał sobie jednak, że widział tam wideo. Przywiózł więc kasetę, żeby
nagrać serial i obejrzeć go później. Zanim skończył nagrywać, przyszedł po niego kolega i
powiedział, że deszcz przestał padać. Razem z młodszą siostrą chłopiec pobiegł grać w
tenisa. Rodzice obejrzeli swój program i wyłączyli telewizor, zapominając zupełnie, że
wideo wciąż nagrywa. Dzieci biegały po kortach aż do dziesiątej, wróciły zmęczone i
natychmiast poszły spać. One też zapomniały o kasecie. Następnego dnia, kiedy już prawie
dojeżdżali do domu, mały przypomniał sobie nagle, że zostawił kasetę w magnetowidzie, i
zaczął krzyczeć na ojca, żeby zawracał. Przerodziło się to wszystko w niemałą kłótnię, ale
w końcu chłopiec ustąpił. Marudził jeszcze trochę, kiedy dojechali do domu.
Asakawa wyjął kasetę i położył ją na biurku. W miejscu, gdzie powinna się znajdować
nalepka, połyskiwały srebrem napisy „Fujitex VHS T120 Super AV". Asakawa ponownie
wykręcił numer rodziny Kaneko.
- Przepraszam, że znowu państwa niepokoję. Mówi Asa
kawa z „Daily News".
W słuchawce zapanowała cisza; potem ten sam głos, z którym rozmawiał wcześniej,
odpowiedział:
- Słucham? - Była to pani Kaneko.
- Powiedziała pani, że syn zostawił kasetę. Czy pamięta
pani może, jakiej marki?
- Chwileczkę - odpowiedziała, z trudem powstrzymując
śmiech. W tle usłyszał jakiś hałas. - Syn właśnie wrócił. Za
pytam go.
Asakawa czekał. Nie ma mowy, żeby dzieciak pamiętał.
- Mówi, że nie wie. Ale on zawsze kupuje tanie kasety.
Takie, które sprzedają w opakowaniu po trzy sztuki.
Asakawa nie zdziwił się. Kto by zwracał uwagę na markę kasety, na której nagrywa
jakiś program? Nagle przyszedł mu do głowy pomysł. „Zaraz, zaraz. A gdzie jest pudełko
po tej kasecie? Zawsze kupuje się je w tekturowych pudełkach. I raczej nikt ich nie
wyrzuca". W każdym razie Asakawa nigdy jeszcze nie wyrzucił pudełka po kasecie - ani
po magnetofonowej, ani po po kasecie wideo.
- Czy w domu przechowują państwo kasety wideo w pu
dełkach?
- Tak, oczywiście.
- Przepraszani bardzo za tak dziwną prośbę, ale może
mogłaby pani sprawdzić, czy nie poniewiera się gdzieś w do
mu jakieś puste pudełko po kasecie wideo?
- Co? - zapytała nieobecnym głosem. Nawet jeśli zrozu
miała pytanie, nie potrafiła odgadnąć, o co mu chodzi.
- Proszę. Od tego może zależeć czyjeś życie. - Gospody
nie domowe zawsze dawały się złapać na chwyt „sprawa
życia i śmierci". Ile razy chciał zaoszczędzić czasu i nadać sprawie szybsze tempo, używał
tego wyrażenia z niezawodnym skutkiem. Tyle że tym razem nie kłamał.
- Niech pan chwilę zaczeka.
Tak jak się spodziewał, ton głosu pani Kaneko zmienił się. Kiedy odeszła od telefonu,
żeby poszukać pudełka, nastąpiła dość długa przerwa. Jeśli zostawili je w domku B-4
razem z kasetą, pewnie wyrzucił je kierownik. Ale jeśli nie, istniała szansa, że pani
Kaneko odnajdzie pudełko. W słuchawce znowu odezwał się głos.
- Pytał pan o pudełko po kasecie, tak?
-Tak.
- Znalazłam dwa.
- Dobrze. Na pudełkach powinna być wydrukowana na
zwa producenta i oznaczenia kasety.
-Już czytam. Na jednej jest napisane Panavision T120. A na drugiej... Fujitex VHS
T120 Super AV.
Dokładnie takie same oznaczenia jak na kasecie, którą trzymał w rękach! Nie był to
wprawdzie jakiś mocny dowód -Fujitex wyprodukował przecież niezliczone ilości takich
kaset. Ale przynajmniej Asakawa może powiedzieć, że posunął się o krok do przodu.
Demoniczna kaseta wideo znalazła się w domku B-4 za sprawą szóstoklasisty - taki
nasuwał się wniosek. Asakawa uprzejmie podziękował kobiecie i odłożył słuchawkę.
Przebieg wydarzeń przedstawiał się następująco: w niedzielę 26 sierpnia o ósmej
wieczorem rodzina Kaneko uruchamia funkcję nagrywania w magnetowidzie. Kaneko zapominają
wyłączyć wideo i wracają do domu, pozostawiająć
kasetę w środku. Następnie do domku przyjeżdża czworo młodych ludzi. Ponieważ
przez cały dzień pada, wpadają na pomysł, żeby obejrzeć jakiś film na wideo. Ale w
magnetowidzie znajdują kasetę. Uruchamiają ją, niczego nie podejrzewając. Na ekranie
widzą dziwne, niezrozumiałe rzeczy; potem klątwę na końcu. Znudzeni deszczową
pogodą, postanawiają spłatać kolejnym widzom okrutnego figla. Kasują część, która mówi
o tym, jak uniknąć śmierci, i zostawiają kasetę w pokoju, żeby przestraszyć następnych gości.
Oczywiście nie uwierzyli temu, co zobaczyli na ekranie. Gdyby wzięli sobie pogróżkę
do serca, nie zdobyliby się na taki żart. Asakawa zastanawiał się, czy w chwili śmierci w
ogóle przyszła im na myśl ta kaseta. Może nie było na to czasu. Może anioł śmierci
zaskoczył ich znienacka. Asakawa zadrżał - to nie była już tylko ich sprawa. Jeśli w ciągu
pięciu dni nie uda mu się dowiedzieć, jak uniknąć śmierci, skończy tak samo jak oni.
Wtedy dowie się dokładnie, co czuli, umierając.
Ale skąd wzięły się te dziwne obrazy na kasecie, jeśli chłopiec nagrywał jedynie serial
telewizyjny? Do tej pory Asakawa myślał, że ktoś nakręcił te sceny kamerą wideo, a potem
przyniósł kasetę do domku. Ale okazało się, że kaseta początkowo była pusta, a potem
nastawiono ją, żeby nagrywała coś z telewizji. Oznaczało to, że w jakiś sposób te
niesamowite obrazy przeniknęły do fal transmisyjnych. Asakawie nawet nie śniło się o
czymś takim. Ktoś włamał się do kanału telewizyjnego.
Asakawa przypomniał sobie incydent z ubiegłorocznych wyborów prezydenckich.
Kiedy zakończyła się wieczorna
emisja programu NHK, na tych samych falach pojawił się nielegalny program szkalujący
jednego z kandydatów.
Ktoś włamał się do kanału telewizyjnego. Tylko taki wniosek tu pasował. Możliwe, że
wieczorem 26 sierpnia te straszne sceny dryfowały gdzieś na falach transmisyjnych w rejonie
Południowego Hakone, a magnetowid zarejestrował je całkiem przypadkowo. Jeśli
rzeczywiście tak było, ten bezprawny akt musiano gdzieś odnotować. Asakawa postanowił
skontaktować się z tamtejszym biurem prasowym i sprawdzić, jakie mają informacje.
Była już dziesiąta, kiedy Asakawa wrócił do domu. Gdy tylko wszedł do mieszkania,
delikatnie otworzył drzwi sypialni i spojrzał na śpiące twarze żony i córki. Robił tak
zawsze, kiedy przychodził z pracy, choćby nie wiem jak był zmęczony.
Na stole w jadalni znalazł kartkę. „Dzwonił pan Taka-yama". Asakawa cały dzień
próbował dodzwonić się do Ry-ujiego, ale nie mógł go zastać. Pewnie tak jak on biegał
gdzieś od rana, zajęty prowadzeniem śledztwa. „Może coś znalazł", myślał Asakawa,
wykręcając numer. Nikt nie odbierał. Asakawa odczekał, aż sygnał odezwie się dziesięć
razy. Potem odłożył słuchawkę. Ryuji mieszkał sam w kawalerce we Wschodnim Nakano.
Widocznie jeszcze nie wrócił.
Asakawa wziął szybki prysznic, napił się piwa i znowu próbował dzwonić. Ryujiego
ciągle nie było. Przerzucił się na whisky z lodem. Zawsze przed snem musiał zrobić sobie
drinka, bo inaczej nie potrafił zasnąć. Asakawa był wysoki, szczupły, zawsze w dobrej
formie; nigdy w życiu nie przeszedł żadnej poważniejszej choroby. I pomyśleć, że teraz
ciążył na nim wyrok śmierci! Czasami wydawało mu się, że to tylko sen.
Myślał, że chociaż nie uda mu się zrozumieć tajemnic filmu ani rozszyfrować zaklęcia, to 18
października koło dziesiątej wieczorem w ogóle nic się nie stanie. Wyznaczony czas nadejdzie i
minie spokojnie, a potem dni rozciągną się przed nim w nieskończoność, tak jak zawsze. Oguri
uśmiechnie się drwiąco i zrobi mu wykład o tym, jak bezsensowna jest wiara w zjawiska
nadprzyrodzone, a Ryuji wybuchnie śmiechem i powie: „Nie rozumiemy jeszcze, jak
skonstruowany jest świat". A potem żona i dziecko powitają tatusia z zaspanymi oczami.
Nawet pasażerowie spadającego samolotu do końca nie potrafią porzucić nadziei na przeżycie.
Asakawa opróżnił trzecią szklankę whisky i po raz trzeci wykręcił numer Ryujiego.
Postanowił, że jeśli tym razem nikt nie odbierze, przestanie dzwonić i pójdzie spać. Sygnał
odezwał się siedem razy; dopiero wtedy Asakawa usłyszał, że ktoś po drugiej stronie podniósł
słuchawkę.
- Gdzie ty, do cholery, byłeś przez cały dzień? - krzyknął,
nie upewniwszy się nawet, kto odebrał. Myślał, że rozmawia
z Ryujim, więc wyładował do słuchawki całą złość. Łączyła
go z Ryujim taka właśnie dziwna przyjaźń. Wobec innych
przyjaciół Asakawa zawsze zachowywał dystans i potrafił
opanować emocje. Natomiast na Ryujiego bez skrupułów rzu
cał wszelkie możliwe obelgi. Mimo to nigdy nie uważał go za
bliskiego przyjaciela.
Ku zaskoczeniu Asakawy głos, który odezwał się w słuchawce, nie należał do Ryujiego.
- Słucham?... O co chodzi?
Był to głos kobiety, trochę wystraszonej tym, że ni stąd, ni zowąd ktoś robi jej awanturę.
- Och, przepraszam. Pomyliłem numer-Asakawa już miał
się rozłączyć.
- Dzwoni pan do profesora Takayamy?
- Tak... tak, rzeczywiście.
-Jeszcze nie wrócił.
Asakawa był ciekaw, kto kryje się za głosem młodej, atrakcyjnej kobiety. Nie był to chyba
nikt z rodziny, bo nazwała go „profesorem". A więc kochanka? Niemożliwe! Musiałaby mieć
nie po kolei w głowie, żeby zakochać się w kimś takim jak Ryuji.
- Rozumiem. Nazywam się Asakawa.
- Kiedy profesor Takayama wróci, poproszę go, żeby oddzwonił...
do pana Asakawy, tak?
Nawet po odłożeniu słuchawki miękki kobiecy głos dźwię-czał mu w uszach przyjemną
melodią.
W większości domów na futonach spano tylko w pokojach japońskich, gdzie podłogi
wyściełane były matami tatami. W mieszkaniu Asakawy na podłodze w sypialni leżał dywan i
początkowo stało tam też łóżko w zachodnim stylu. Jednak kiedy urodziła się Yoko, musieli
pozbyć się zachodniego mebla. Dziecko nie mogło spać na łóżku, a sypialnia była zbyt mała,
żeby pomieścić jeszcze dodatkowo dziecięce łóżeczko. Sprzedali więc łóżko i kupili futony,
które mogli zwijać za dnia i rozwijać w nocy. Zsuwali dwa futony i spali razem, we trójkę.
Asakawa wszedł do sypialni i wcisnął się na wolne miejsce obok Shizu i Yoko. Kiedy kładli się
spać wszyscy równocześnie, zawsze mieli swoje ustalone pozycje. Ale Shizu i Yoko spały
niespokojnie i jeśli położyły się bez Asakawy, już
po godzinie zajmowały prawie cały ftiton. W rezultacie Asa-kawa musiał czasem
zadowalać się wąziutkim kawałkiem materaca. „Kiedy umrę, ile minie czasu, nim moje
miejsce u boku Shizu znów się zapełni?" - zastanawiał się Asakawa. Nie zamartwiał się
tak bardzo tym, że Shizu ponownie wyjdzie za mąż. Wręcz przeciwnie, obawiał się, że
należy ona do osób, które nie potrafią zapełnić miejsca po zmarłym małżonku. Trzy lata?
Tak, chyba upłynie mniej więcej tyle czasu. Shizu wróci do domu i pójdzie do pracy, a jej
rodzice zajmą się Yoko. Asakawa spróbował wyobrazić sobie jej twarz -pełną energii.
Chciał, żeby była silna. Nie mógł znieść myśli
o tym, jakie piekło jego śmierć rozpętałaby w życiu Shizu
i Yoko.
Asakawa poznał Shizu pięć lat wcześniej. Przeniesiono go właśnie z redakcji w Chibie
do głównego biura w Tokio. Shizu pracowała wtedy w biurze podróży - również
należącym do grupy „Daily News" i ulokowanym w tym samym budynku. Biuro podróży
znajdowało się na trzecim piętrze, biuro prasowe na siódmym, więc czasami Shizu i
Asakawa widywali się w windzie. Na tych przelotnych spotkaniach zakończyłaby się ich
znajomość, gdyby nie to, że pewnego dnia Asakawa musiał iść do biura podróży odebrać
bilety. Wyjeżdżał w służbową podróż w poszukiwaniu materiałów do artykułu. Osoba,
która zwykle organizowała jego wyjazdy, była akurat na urlopie, więc w tym dniu
Asakawę obsłużyła Shizu. Miała zaledwie dwadzieścia pięć lat i uwielbiała podróże. Ze
spojrzenia, jakie mu rzuciła, Asakawa wyczytał, jak bardzo zazdrości mu tych
dziennikarskich wypraw, które prowadzą go we wszystkie zakątki Japonii. W tym
spojrzeniu
Asakawa dostrzegł także dalekie odbicie spojrzenia swojej pierwszej miłości. Teraz znali
się już po imieniu, więc za każdym razem, kiedy wpadali na siebie w windzie, zamieniali
parę słów. Ich znajomość szybko się rozwinęła. Dwa lata później wzięli ślub, po krótkim
narzeczeństwie, bez żadnego sprzeciwu ze strony rodziców. Jakieś sześć miesięcy przed
ślubem kupili trzypokojowe mieszkanie w Kicie Shinagawie. Rodzice pomogli im wpłacić
pierwszą ratę. Właściwie nie wiadomo, dlaczego Shizu i Asakawa tak bardzo spieszyli się
z kupnem, że nie mogli zaczekać do ślubu. Wcale nie przewidywali gwałtownego wzrostu
cen nieruchomości. Chyba po prostu chcieli jak najszybciej spłacić kredyt. Później okazało
się jednak, że gdyby nie kupili mieszkania właśnie wtedy, już nigdy nie mogliby sobie na to
pozwolić. W ciągu roku wartość ich mieszkania wzrosła trzykrotnie. Ich miesięczne raty
wynosiły mniej niż połowę sumy, którą musieliby zapłacić za wynajęcie. Bezustannie
narzekali, że mieszkanie jest za małe, ale tak naprawdę stanowiło ono doskonałe zabezpieczenie.
Asakawa cieszył się teraz, że może zostawić coś w spadku żonie i córce. Jeśli
Shizu wykorzysta pieniądze z jego ubezpieczenia na życie, żeby spłacić kredyt, mieszkanie
stanie się całkowitą własnością jej i Yoko.
„Z mojej polisy dostaną chyba dwadzieścia milionów jenów, ale muszę się jeszcze
upewnić".
Nie potrafił w tej chwili jasno myśleć. Głowił się nad tą sumą przez dłuższą chwilę -
dzielił pieniądze na różne sposoby, roztrząsał, jakich finansowych rad udzielić Shizu w
przedśmiertnym liście. Ciekaw był, jak zaklasyfikują jego śmierć. Choroba? Wypadek?
Zabójstwo?
„Na wszelki wypadek jeszcze raz przeczytam uważnie moją polisę ubezpieczeniową".
Przez ostatnie trzy noce kładł się do łóżka w ponurym nastroju. Zastanawiał się, co
może jeszcze zmienić, zanim opuści ten świat; obmyślał, jaki zostawić testament.
14 października, niedziela
W niedzielę rano Asakawa zadzwonił do Ryujiego zaraz po przebudzeniu.
- Słucham? - odpowiedział Ryuji zaspanym głosem. Asakawę
znów ogarnął gniew. Warknął do słuchawki:
- Gdzie wczoraj byłeś?
- Co? Aa, Asakawa?
- Miałeś zadzwonić!
- Tak, tak. Upiłem się. Nie masz pojęcia, ile dzisiaj potra
fią wypić studentki. Inne rzeczy też potrafią robić. Hę, hę,
chyba wiesz, o co mi chodzi. Jestem po prostu wykończony.
Asakawa na cńwilę zaniemówił. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. Może ostatnie trzy
dni były tylko snem? Czuł się głupio, że potraktował wszystko tak poważnie.
-Już do ciebie jadę. Czekaj na mnie - powiedział Asakawa i odłożył słuchawkę.
Żeby dotrzeć do mieszkania Ryujiego, Asakawa pojechał pociągiem do Wschodniego
Nakano, a potem przez dziesięć minut szedł pieszo w kierunku Kami Ochiai. Idąc, rozmyślał
o Ryujim. Miał nadzieję, że chociaż imprezował wczoraj całą noc, nie przestał być
sobą. Na pewno coś znalazł.
Może nawet rozwiązał zagadkę i poszedł to oblać. Ta myśl dodała Asakawie otuchy; czuł
się coraz lepiej; przyspieszył kroku. Przeżywał ostatnio prawdziwą huśtawkę nastrojów,
ogarniały go na przemian strach i nadzieja, pesymizm i optymizm.
Ryuji otworzył mu drzwi w pidżamie, nieogolony i rozczochrany. Najwyraźniej dopiero
co wstał. Asakawa w pośpiechu zdejmował buty. Już od progu zapytał:
- Dowiedziałeś się czegoś?
- Nie, właściwie nie. Ale wejdź. - Ryuji drapał się zapa
miętale w głowę. Miał zaspane oczy. Wystarczyło jedno spoj
rzenie i Asakawa wiedział, że jego mózg nie działa jeszcze
na pełnych obrotach.
- No obudź się wreszcie! Napij się kawy albo co. - Asaka
wa trzasnął czajnikiem o kuchenkę. Czuł się zawiedziony
i zdradzony. Znowu zaczął obsesyjnie liczyć upływające mi
nuty.
Mężczyźni usiedli po turecku na podłodze w pokoju. Pod jedną ścianą piętrzyły się
książki.
- Powiedz mi, co ty znalazłeś - powiedział Ryuji, masując
kolana. Nie było czasu do stracenia. Asakawa przedstawił
Ryujiemu chronologicznie wszystko, czego się dowiedział.
Poinformował go, że film został nagrany z telewizji w dom
ku B-4, 26 sierpnia o 20.00.
- Naprawdę? - zdziwił się Ryuji. On też myślał, że ktoś
nakręcił film kamerą wideo i przyniósł go do domku. - Bar
dzo ciekawe. Ale... jeśli, jak twierdzisz, ktoś włamał się do
kanału telewizyjnego, to ten film musieli widzieć jeszcze ja
cyś inni ludzie.
- Dzwoniłem do naszych biur w Atami i w Mishimie. Py
tałem, czy ktoś coś zauważył. Niestety, powiedzieli mi, że
wieczorem 26 sierpnia nie odnotowano żadnych podejrza
nych transmisji w okolicach Południowego Hakone.
- Rozumiem. - Ryuji splótł ręce i zamyślił się na chwilę. -
Przychodzą mi do głowy dwie możliwości. Po pierwsze, wszy
scy, którzy widzieli transmisję, umarli. Ale czekaj - zaklęcie
jeszcze wtedy było nierozszyfrowane, prawda? Więc... I lo
kalne gazety nic nie odnotowały, tak?
-Tak. Już to sprawdziłem. Pytasz, czynie odnotowały jeszcze jakichś innych ofiar? Nie było
innych ofiar. W ogóle. Jeśli program został nadany w telewizji, musiało go zobaczyć więcej
osób, ale nie było żadnych innych ofiar. Nawet nie krążyły żadne pogłoski o dziwnej
transmisji.
- A pamiętasz co się działo, kiedy w cywilizowanym świe
cie pojawiło się AIDS? Na początku lekarze w Ameryce w ogó
le nie wiedzieli, z czym mają do czynienia. Po prostu widzieli,
że wokół nich umierają ludzie, a symptomy nie przypominają
żadnej z istniejących chorób. Tylko podejrzewali, że może to
być jakiś nowy, nieznany wirus. Nazwy AIDS zaczęli używać
dopiero dwa lata później. Takie rzeczy się zdarzają.
W górskiej dolinie na zachód od pasma Tanna znajdowało się tylko kilka gospodarstw
rozsianych w pobliżu dolnego odcinka autostrady Atami-Kannami. Patrząc na południe,
widziało się jedynie malownicze górskie łąki otaczające samotny ośrodek Krainy Pacyfiku.
Czy w tym krajobrazie kryła się jakaś tajemnica? Może umarło tam już wiele osób, ale nikt
jeszcze nie poinformował prasy? Tak było nie tylko w przypadku AIDS. Choroba Kawasaki,
którą po raz pierwszy
odnotowano w Japonii, też istniała przez dziesięć lat, zanim oficjalnie uznano ją za nową
chorobę. Minęło zaledwie półtora miesiąca, odkąd na kasecie przypadkowo zarejestrowano
nielegalną transmisję. Możliwe, że syndrom nie został jeszcze rozpoznany. Gdyby Asakawa
nie dopatrzył się podobieństw w tych czterech przypadkach śmierci, gdyby pośród ofiar nie
było jego siostrzenicy, ta „choroba" drzemałaby sobie spokojnie w ukryciu. I to właśnie
przerażało Asa-kawę najbardziej. Potrzeba było setek, tysięcy ofiar, żeby coś uznano za „nową
chorobę".
- Przecież nie mamy czasu na to, żeby chodzić po domach
i wypytywać mieszkańców. Ale, Ryuji, powiedziałeś, że są
dwie możliwości.
- Tak. Druga możliwość jest taka: oprócz nas i tych czworga,
którzy zginęli, nikt nie oglądał tej transmisji. Myślisz, że dzie
ciak, który nagrał kasetę, wiedział, że częstotliwości nadawa
nia różnią się w zależności od regionu? To, co w Tokio pokazu
ją na kanale czwartym, za miastem może być nadawane na
zupełnie innym kanale. Głupi bachor pewnie na to nie wpadł.
Może ustawił nagrywanie z kanału, który oglądał w Tokio.
- Do czego zmierzasz?
- Pomyśl tylko. Czy my - to znaczy mieszkańcy Tokio -
kiedykolwiek włączamy dwójkę? Dwójki się tutaj w ogóle nie
ogląda.
Aha. A więc chłopiec nastawił wideo na nagrywanie z kanału, którego miejscowi nie
używają. Ponieważ w tym samym czasie jego rodzice oglądali inny program, mały w ogóle nie
widział, co nagrywa. Poza tym górskie tereny i tak są bardzo słabo zaludnione. Nie ma tam
zbyt wielu telewidzów.
- W każdym razie podstawowe pytanie, jakie powinni
śmy sobie zadać, brzmi: skąd pochodzi ta transmisja? -
W ustach Ryujiego to pytanie brzmiało bardzo prosto. Ale
Asakawa wiedział, że tylko dobrze zorganizowane śledztwo
z udziałem naukowców pozwoliłoby ustalić pochodzenie tej
transmisji.
- Zaczekaj. Nie mamy nawet pewności, czy nasze podsta
wowe założenie jest prawdziwe. Domyślamy się tylko, że to
ten chłopiec przypadkowo nagrał nielegalną transmisję.
- Wiem, ale jeśli będziemy czekać na stuprocentowy do
wód, nigdzie nie zajdziemy. To nasza jedyna wskazówka.
Musimy się nią posłużyć.
Transmisja. Asakawa miał mierne pojęcie o nauce. Nawet nie bardzo wiedział, na czym
polega transmisja telewizyjna. Będzie musiał zacząć swoje badania od tego punktu. Ale Ry-uji
miał rację: koniecznie trzeba ustalić pochodzenie transmisji. A to oznacza, że będzie musiał
tam wrócić. Jutro zostaną mu już tylko cztery dni życia.
Kolejne pytanie: kto skasował zaklęcie? Jeśli uznają, że kaseta rzeczywiście została
nagrana w domku B-4, to zaklęcie mogło skasować tylko tych czworo nastolatków. Asakawa
skontaktował się ze stacją telewizyjną i zapytał, kiedy Shinraku Sanyutei, gawędziarz z Osaki,
był gościem Nocnych rozmów. Odpowiedź brzmiała: 29 sierpnia. Mieli rację. Jest niemal
pewne, że Tomoko, Shuichi, Haruko i Takehiko skasowali końcówkę filmu.
Asakawa wyjął z teczki kilka odbitek ksero. Były to zdjęcia góry Mihara na wyspie Izu
Oshima.
- Co o tym myślisz? - zapytał, pokazując odbitki Ryujiemu.
- Góra Mihara? Tak, to na pewno ta sama co na filmie.
- Skąd ta pewność?
- Poprosiłem wczoraj jednego etnologa z naszego uniwer
sytetu, żeby zidentyfikował dialekt staruszki. Powiedział, że
to wymarły dialekt, ale prawdopodobnie używano go kiedyś
na Izu Oshimie. Dodał nawet, że ma pewne cechy charaktery
styczne dla regionu Sashikiji, na południowym krańcu wyspy.
Wahał się trochę, kiedy mi to mówił. Nie był do końca pewien
swoich wniosków. Ale jeśli zestawimy je z twoimi fotografia
mi, możemy chyba uznać, że dialekt pochodzi z Izu Oshimy,
a ta góra na filmie to Mihara. Sprawdzałeś, kiedy wybuchała?
- Oczywiście. Od czasu wojny... bo możemy chyba ograni
czyć się do okresu powojennego, tak? - Biorąc pod uwagę roz
wój techniki filmowej, Asakawa uznał, że to słuszne założenie.
-Jasne.
- To posłuchaj. Od czasu wojny Mihara wybuchała cztery
razy. Po raz pierwszy w roku 1950 lub 1951. Drugi raz w 1957;
trzeci w 1974. Czwarty wybuch chyba obaj dobrze pamięta
my: było to jesienią 1986 roku. Na skutek wybuchu w 1957
utworzył się nowy krater; jedna osoba zginęła, a pięćdzie
siąt trzy zostały ranne.
- Powiedziałbym, że na filmie widzieliśmy wybuch z 1986.
Wtedy istniały już kamery wideo. Ale nie możemy być tego
całkiem pewni.
Ryuji nagle coś sobie przypomniał i zaczął grzebać w torbie. Wyciągnął zmiętą karteczkę.
- A właśnie. To są słowa tej staruszki. Etnolog był tak miły,
że przetłumaczył je dla mnie na współczesny japoński.
Asakawa przeczytał karteczkę:
„Czyjesteś zdrowa od tamtego czasu? Jeśli ciągle będziesz się bawiła w wodzie, zabiorą cię
potwory. Rozumiesz? Uważaj na obcych. W przyszłym roku urodzisz dziecko. Masz słuchać
babci, bo jesteś jeszcze dziewczynką. Nie przejmuj się miejscowymi".
Asakawa przeczytał wszystko jeszcze raz uważnie. Potem spojrzał na Ryujiego.
- Co to jest? Co to znaczy?
- Skąd mam wiedzieć? Ty musisz to rozszyfrować.
- Zostały nam tylko cztery dni!
Asakawa miał dużo do zrobienia. Nie wiedział, od czego zacząć. Był rozdrażniony, coraz
łatwiej ponosiły go nerwy.
- Ja mam o jeden dzień więcej od ciebie. To ty jesteś na
pierwszej linii frontu. Daj z siebie wszystko!
W sercu Asakawy zaczęła się budzić nieufność. Ryuji mógł wykorzystać swój dodatkowy
dzień przeciwko niemu. Na przykład gdyby wpadł na dwie wersje zaklęcia, mógłby wypróbować
ich skuteczność na Asakawie. Powiedziałby mu tylko o jednej, a potem czekał, czy
umrze, czy nie. Jeden dzień może być dla niego doskonałą bronią.
- W ogóle cię nie obchodzi, czy umrę, czy nie, prawda,
Ryuji? Siedzisz sobie spokojnie, śmiejesz się ze mnie... - za
czął zawodzić Asakawa. Nie mógł się powstrzymać, chociaż
zdawał sobie sprawę, że nie przystoi mu wpadać w histerię.
- Gadasz jak baba. Jeśli masz czas na to, żeby jęczeć i na
rzekać, może byś dla odmiany trochę pomyślał?
Asakawa nadal patrzył na niego nieufnie.
- Jak inaczej mam ci to powiedzieć? Jesteś moim najlep
szym przyjacielem. Nie chcę, żebyś umierał. Robię, co mogę,
i chcę, żebyś ty też zrobił wszystko, co w twojej mocy. Obaj musimy się postarać - ty dla
mnie, ja dla ciebie. Zadowolony? - W połowie tego wywodu Ryuji przybrał nagle dziecinny
ton głosu, a na zakończenie wybuchnął ordynarnym rechotem.
Rechotał jeszcze, kiedy nagle ktoś otworzył drzwi mieszkania. Asakawa, wystraszony,
wychylił się i wyjrzał przez kuchnię na korytarz. Młoda kobieta pochylała się, żeby zdjąć z
nóg białe czółenka. Miała krótko ścięte włosy; postrzępione kosmyki muskały jej czubki uszu;
pod nimi migotały białe kolczyki. Kiedy zdjęła buty, podniosła głowę. Jej oczy napotkały
wzrok Asakawy.
- Och, przepraszam. Myślałam, że profesor jest sam -
powiedziała kobieta, zakrywając usta dłonią. Jej pełne gracji
ruchy i śnieżnobiałe ubranie nie pasowały do mieszkania
Ryujiego. Miała długie, smukłe nogi i szczupłą, inteligentną
twarz. Była podobna do pewnej pisarki, która występowała
w reklamie telewizyjnej.
- Wejdź, proszę. - Ton głosu Ryujiego zmienił się. Wul
garność ustąpiła miejsca niezwykłej powadze. - Pozwól, że
cię przedstawię. To panna Mai Takano z Wydziału Filozofii
Uniwersytetu Fukuzawa. Jest jedną z naszych najlepszych stu
dentek. Zawsze bardzo uważnie uczestniczy w moich zaję
ciach. To chyba jedyna młoda osoba, która naprawdę rozu
mie moje wykłady. A to Kazuyuki Asakawa z „Daily News",
mój... najlepszy przyjaciel.
Mai Takano spojrzała na Asakawę z pewnym zdziwieniem. Asakawa nie wiedział jeszcze,
skąd to zadziwienie.
- Miło pana poznać - powiedziała Mai z uroczym uśmie
chem i skłoniła się lekko. Jej uśmiech miał w sobie coś, co
patrzącemu dodawało energii. Asakawa nigdy nie spotkał równie pięknej kobiety. Miała
gładką skórę, błyszczące, ciemne oczy i idealną figurę. Emanowała z niej inteligencja, klasa i
życzliwość dla ludzi. Tej kobiecie nic nie można było zarzucić. Asakawa skulił się jak żaba,
która napotkała węża. Zabrakło mu słów.
- No powiedz coś. - Ryuji dał mu kuksańca.
- Cześć - powiedział niepewnie Asakawa. Wciąż wpatry
wał się w Mai jak zauroczony.
- Nie było pana wczoraj wieczorem, profesorze? - zapy
tała Mai, z gracją przysuwając się do Ryujiego.
- Takabayashi i Yagi zaprosili mnie na drinka, więc...
Teraz, kiedy stali obok siebie, Asakawa zauważył, że Mai
jest dobre dziesięć centymetrów wyższa od Ryujiego. Za to pewnie ważyła o połowę mniej.
- Szkoda, że mnie pan nie uprzedził. Czekałam na pana.
Asakawa otrząsnął się z zamroczenia. To był ten sam głos,
z którym rozmawiał poprzedniego wieczora. To właśnie ona odebrała telefon.
Ryuji zwiesił głowę jak mały chłopiec, któremu dostało się od matki.
- No dobrze. Tym razem panu wybaczę. Proszę, to dla
pana. - Wręczyła Ryujiemu papierową torbę. - Wyprałam bie
liznę. Chciałam też posprzątać, ale pan zawsze krzyczy, kie
dy ruszam książki.
Z tej wymiany zdań Asakawa natychmiast wywnioskował, co łączy tych dwoje. To jasne,
że istniało między nimi coś więcej niż tylko relacja nauczyciel-uczeń. Mai i Ryuji byli
kochankami! Jakby jeszcze tego było mało, Mai czekała tu na
niego sama poprzedniego wieczora! Czy byli ze sobą aż tak blisko? Asakawę zawsze ograniało
rozdrażnienie, kiedy widział źle dobraną parę, ale ta sytuacja już w ogóle nie mieściła mu się
w głowie. Ten Ryuji to szaleniec, ale kiedy patrzył na Mai, w jego oczach malowało się
głębokie uczucie. Był jak kameleon; na zawołanie zmieniał gesty, miny, nawet głos. Przez
chwilę Asakawa był tak wściekły, że miał ochotę opowiedzieć Mai o zbrodniach Ryujiego.
- Zbliża się pora lunchu, profesorze. Mam coś ugotować?
Panie Asakawa, zostanie pan na lunch, prawda? Ma pan ja
kieś życzenia?
Asakawa spojrzał na Ryujiego. Nie był pewien, co odpowiedzieć.
- Nie wstydź się. Mai świetnie gotuje.
- Proszę przyrządzić, co pani uważa - wykrztusił wresz
cie Asakawa.
Mai poszła do pobliskiego supermarketu zrobić zakupy. Po jej wyjściu Asakawa jeszcze
długo wpatrywał się w drzwi rozmarzonym wzrokiem.
- Człowieku, wyglądasz jak jeleń, którego oślepił samo
chód - powiedział Ryuji, patrząc na Asakawę rozbawionym
wzrokiem.
- Przepraszam.
- Słuchaj, nie mamy czasu na takie bujanie w obłokach. -
Ryuji klepnął Asakawę w policzek. - Póki jej nie ma, musimy
wszystko omówić.
- Nie pokazywałeś Mai filmu?
- Za kogo ty mnie uważasz?
- No dobra, mów. Zaraz po lunchu wracam do domu.
- W porządku, więc przede wszystkim musisz znaleźć
nadajnik.
- Nadajnik?
- Tak, miejsce, z którego wyemitowano tę transmisję.
A więc nie będzie mógł odpocząć. W drodze do domu musi wstąpić do biblioteki i
dowiedzieć się, na czym polega nadawanie transmisji telewizyjnych. Z jednej strony Asakawa
miał ochotę od razu pojechać do Południowego Hakone. Jednak z drugiej - zdawał sobie
sprawę, że zaoszczędzi więcej czasu, jeśli najpierw trochę poczyta. Dowie się czegoś o działaniu
fal transmisyjnych i o tym, w jaki sposób można wyśledzić pirackie stacje nadawcze.
Dzięki temu będzie miał większe pole manewru.
Asakawa miał mnóstwo do zrobienia, ale czuł się rozkoja-rzony. Myślami błądził gdzie
indziej. Nie mógł uwolnić się od obrazów Mai, jej twarzy, jej ciała. Jak to możliwe, by kobieta
taka jak ona była kochanką Ryujiego? Asakawa czuł jednocześnie zaskoczenie i wściekłość.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Głos Ryujiego sprowa
dził Asakawę na ziemię. - Pamiętasz tę scenę z noworodkiem?
- Tak. - Asakawa odegnał na chwilę z myśli obraz Mai
i przywołał wizję noworodka, jeszcze mokrego od wód pło
dowych. Ten myślowy przeskok nie bardzo mu się udał; za
czął wyobrażać sobie ciało Mai, mokre i nagie.
- Kiedy oglądałem tę scenę, miałem takie dziwne uczu
cie. Jakbym sam dotykał tego dziecka. Jakbym je trzymał na
rękach.
Dotykać kogoś. Czuć. W myślach Asakawa dotykał Mai, a potem nagle trzymał na rękach
noworodka. Obrazy nastąpiły
po sobie szybko, jeden za drugim. I wreszcie przypomniał sobie to uczucie. Tak, kiedy
oglądał tę scenę, zdawało mu się, że trzyma na rękach dziecko. Przestraszył się wtedy, potrząsał
dłońmi, żeby pozbyć się tego wrażenia. I okazuje się, że Ryuji czuł dokładnie to samo. To
chyba ważne.
- Też miałem takie uczucie. Jakbym dotykał czegoś śli
skiego i mokrego.
- Też to czułeś, co? Więc co to oznacza?
Ryuji podszedł do telewizora na czworakach i zbliżył twarz do ekranu. Puścił tę scenę
jeszcze raz. Trwała około dwóch minut. Dziecko płakało bez przerwy. Jego głowę i plecy podtrzymywały
dwie zgrabne dłonie.
- Czekaj! A co to jest? - Ryuji zatrzymał wideo i zaczął
przewijać taśmę do przodu, powoli, klatka po klatce. Na uła
mek sekundy ekran zrobił się czarny. Trwało to tak krótko, że
gdyby film leciał z normalną prędkością, pewnie nic by nie
zauważyli. Jednak w zwolnionym tempie udało się im uchwy
cić moment, kiedy na ekranie zapanowała całkowita ciemność.
- Znowu! - krzyknął Ryuji. Wygiął plecy jak kot i przez
chwilę z uwagą wpatrywał się w ekran. Potem odwrócił gło
wę i rozejrzał się po pokoju rozbieganym wzrokiem. Widać
było, że zastanawia się nad czymś gorączkowo, ale Asakawa
nie miał pojęcia, jakie myśli kłębią się Ryujiemu w głowie.
W ciągu całej tej dwuminutowej sceny czarny ekran pojawił
się w telewizorze trzydzieści trzy razy.
- Myślisz, że możemy z tego wyciągnąć jakieś wnioski?
To tylko jakaś skaza na taśmie. Kamera była uszkodzona.
Ryuji nic nie odpowiedział. Nie patrząc nawet na Asakawę, zaczął przeglądać inne sceny.
Usłyszeli kroki na schodach.
Ryuji pospiesznie wyłączył wideo. Po chwili w drzwiach mieszkania stanęła Mai.
-Już jestem - powiedziała. Zapach jej ciała znów wypełnił pokój.
Było piękne niedzielne popołudnie. Rodziny z dziećmi zaludniły plac zabaw przed
biblioteką publiczną. Niektórzy ojcowie bawili się z synami w berka, inni odpoczywali na
trawie, pilnując dzieci z daleka. Na niebie nie widać było ani jednej chmury. Zdawało się,
że cały świat otula miękka kołdra spokoju.
Na widok tej sielanki Asakawa zapragnął nagle wrócić do domu. Spędził kilka godzin
na czwartym piętrze w oddziale nauk przyrodniczych i dowiedział się sporo o zasadach
działania fal transmisyjnych. Ale po jakimś czasie przestał czytać i siedział, gapiąc się
bezmyślnie w okno. Przez cały dzień nachodziły go takie stany. Odlatywał gdzieś myślami;
nie mógł się skoncentrować; ni stąd, ni zowąd wpadał w dziwne nastroje. Może to dlatego,
że był niecierpliwy. Wstał z krzesła. Chciał teraz, natychmiast zobaczyć twarze żony i
dziecka. To pragnienie nie dawało mu spokoju. Natychmiast. Zostało mu już niewiele
czasu. Niedługo nie będzie mógł bawić się z Yoko na placu zabaw...
Asakawa wrócił do domu tuż przed piątą. Shizu gotowała obiad. Od razu zauważył, że
jest w złym humorze. Stanął za nią i przyglądał się, jak kroi warzywa. Aż za dobrze znał
przyczynę jej nastroju. Miał wreszcie wolny dzień, ale od rana nie było go w domu.
Wyszedł wcześnie, mówiąc tylko, że idzie do Ryujiego. Shizu zawsze czuła się
przytłoczona nadmiarem
obowiązków, jeśli nie pomógł jej przy dziecku, przynajmniej w czasie weekendu. Na
domiar złego spędzał teraz czas z Ryujim. Shizu tego nie cierpiała. Asakawie przyszło do
głowy, że mógłby ją okłamać, ale wtedy nie wiedziałaby, do kogo dzwonić w razie
jakiegoś nagłego wypadku.
- Dzwonili z biura nieruchomości - powiedziała Shizu, nie
przestając kroić warzyw.
- W jakiej sprawie?
- Pytali, czy nie chcielibyśmy sprzedać mieszkania.
Asakawa posadził Yoko na kolanach i zaczął jej czytać książeczkę. Pewnie nic nie
rozumiała, ale oboje z Shizu wierzyli, że Yoko od małego powinna słyszeć jak najwięcej
różnych słów. Mieli nadzieję, że w ten sposób słownictwo zgromadzi się jej teraz w
głowie, a kiedy będzie starsza, wyleje się z niej jak woda z przerwanej tamy.
- Ile za nie dawali?
Odkąd skoczyły ceny nieruchomości, agenci ciągle do nich wydzwaniali, próbując
nakłonić ich do sprzedaży mieszkania.
- Siedemdziesiąt milionów jenów.
Trochę mniej niż przedtem, ale i tak nieźle. Nawet jeśli Shizu spłaci z tego kredyt,
wystarczy jeszcze na przyzwoite życie dla niej i dla Yoko.
-1 co im powiedziałaś?
Shizu wytarła ręce w kuchenny ręcznik i odwróciła się wreszcie.
- Powiedziałam im, że męża nie ma w domu.
Zawsze tak mówiła. „Męża nie ma w domu". Albo: „Muszę to omówić z mężem".
Shizu nigdy sama nie podejmowała
decyzji. Asakawa obawiał się, że niedługo będzie musiaia zacząć to robić.
-Jak uważasz? Może czas, żebyśmy o tym pomyśleli? Za te pieniądze moglibyśmy kupić
sobie domek na przedmieściach, z ogrodem. Tak mówił ten z biura nieruchomości.
Już od dawna marzyli o tym, żeby sprzedać mieszkanie i wybudować domek na
przedmieściach. Wobec braku kapitału te plany na zawsze mogły pozostać w sferze marzeń.
Ale posiadali jedną bardzo wartościową rzecz - mieszkanie w centrum miasta. Dzięki niemu
mogli spełnić marzenia. Czasami rozmawiali o tym z wypiekami na twarzy. Obiekt ich marzeń
znajdował się w zasięgu ręki - wystarczyło tylko ją wyciągnąć...
-Wiesz, wtedy moglibyśmy się postarać o drugie dziecko.
Asakawa wiedział już, jak Shizu wyobraża sobie ich przyszłość. Trójka dzieci, duża willa
na przedmieściach, w której każde dziecko będzie miało swój pokój, salon na tyle przestronny,
że Shizu nie będzie wstyd zapraszać gości. Yoko zaczęła marudzić na kolanach Asakawy.
Zauważyła, że tata nie ogląda już obrazków w książeczce, tylko nad czymś rozmyśla. Zaczęła
protestować. Asakawa powrócił do czytania:
„Dawno, dawno temu nikt nie odróżniał mokradeł od plaży. Błotniste tereny, porośnięte
trzciną, rozciągały się aż do samego morza".
Łzy napłynęły Asakawie do oczu. Tak bardzo chciał, żeby spełniły się marzenia żony. Ale
zostały mu tylko cztery dni. Czy Shizu poradzi sobie, kiedy on umrze? Biedna, nawet nie
wie, jak kruche są jej marzenia. Nie ma pojęcia, jak łatwo mogą rozsypać się w proch.
21.00. Shizu i Yoko poszły spać, jak zwykle o tej porze. Asakawa zastanawiał się nad
zachowaniem Ryujiego. „Dlaczego ciągle puszczał tę scenę z noworodkiem?" A słowa tej staruszki...
„W przyszłym roku urodzisz dziecko". Czy jest jakiś związek między sceną z
dzieckiem i tą staruszką? I dlaczego tak często pojawia się czarny ekran? Aż trzydzieści trzy
razy, w różnych odstępach czasu.
Asakawa postanowił jeszcze raz obejrzeć film. Kiedy Ry-uji bez końca puszczał tę scenę,
szukał chyba czegoś konkretnego. Może uda mu się odgadnąć, czego. Ryuji był oczywiście
bardzo mocny w logice, ale miał też doskonałą intuicję. Natomiast Asakawa, zanim doszedł
do prawdy, musiał zawsze poddawać wszystko żmudnej analizie.
Asakawa otworzył szafkę i wyjął kasetę. Miał zamiar włożyć ją do magnetowidu, ale
zawahał się przez chwilę. Jakieś przeczucie powstrzymało jego dłoń. „Zaraz, zaraz, coś nie
jest w porządku". Jakiś szósty zmysł podpowiadał mu, że coś się zmieniło. Był coraz bardziej
pewien, że nie jest to tylko jego wymysł. Kiedy wziął kasetę do ręki, naprawdę wyczuł coś
niepokojącego.
„Ale co jest nie tak? Co się zmieniło? - Serce zaczęło walić mu jak oszalałe. - Nie mam
pojęcia. Nie wiem, co robić. Szybko, przypomnij sobie! Kiedy to ostatnio oglądałem...
przewinąłem taśmę do początku. A teraz taśma jest w połowie, albo raczej w jednej trzeciej,
dokładnie tam, gdzie kończą się te straszne sceny. To znaczy, że kiedy mnie nie było, ktoś to
oglądał!"
Asakawa pobiegł do sypialni. Shizu i Yoko spały przytulone do siebie. Asakawa potrząsnął
żonę za ramię.
- Obudź się, Shizu! Wstawaj! - mówił szeptem, żeby nie
obudzić Yoko. Shizu skrzywiła się i próbowała go odpędzić.
- Masz wstawać, słyszysz! -Jego głos brzmiał inaczej niż
zwykle.
- ... co ty?... co się stało?
- Chodź, musimy porozmawiać.
Asakawa wyciągnął Shizu z łóżka i zaprowadził do jadalni. Pokazał jej kasetę.
- Oglądałaś to?
Zaskoczona jego gniewnym głosem, Shizu nic nie odpowiadała. Spoglądała tylko to na
kasetę, to na męża. Wreszcie odezwała się:
- A co? Nie wolno mi?
„O co się tak wściekasz? - pomyślała. -Jest niedziela, ciebie cały dzień nie ma w domu.
Nudziło mi się. Pamiętałam, że oglądaliście z Ryujim po kryjomu jakąś kasetę, więc ją
wyciągnęłam. Ale nie było na niej nic ciekawego. Pewnie spreparowali ją twoi koledzy z
pracy". Shizu milczała. Tylko w myślach odpowiadała na gniew męża. „Niepotrzebnie się denerwujesz".
Po raz pierwszy, odkąd się pobrali, Asakawa miał ochotę uderzyć żonę. „Ty... idiotko!"
Jednak zdołał się opanować i stał tylko przed nią z zaciśniętymi pięściami. „Uspokój się i pomyśl
chwilę. To twoja wina. Nie powinieneś był zostawiać tutaj tej kasety". Ale Shizu nigdy
nie ruszała jego rzeczy, nie otwierała korespondencji; wydawało mu się, że może po prostu
zostawić kasetę w szafce. „Dlaczego jej nie schowałem?
Przecież Shizu weszła do pokoju, kiedy razem z Ryujim oglądałem tę kasetę. Nic dziwnego, że
była ciekawa. Jak mogłem jej nie schować?"
- Przepraszam - mruknęła Shizu z niezadowoloną miną.
- Kiedy ją obejrzałaś? - zapytał Asakawa drżącym głosem.
- Dzisiaj rano.
- Naprawdę?
Shizu nie wiedziała jeszcze, dlaczego to takie ważne - pamiętać, kiedy dokładnie obejrzała
film. Skinęła tylko głową...
- O której godzinie?
- Dlaczego pytasz?
- Odpowiadaj na moje pytania! - Asakawę znów zaświerzbiła
ręka.
- Chyba około 10.30. Zaraz po tym, jak skończył się Jeź
dziec w masce.
Jeździec w masce? Przecież to program dla dzieci. Tylko Yoko mogła się nim interesować.
Asakawa o mało się nie przewrócił.
- Posłuchaj, muszę ci zadać bardzo ważne pytanie. Kiedy
oglądałaś ten film, gdzie była Yoko?
Shizu patrzyła na niego, jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem.
- Siedziała mi na kolanach.
- Więc Yoko też? Chcesz powiedzieć, że obie... obejrzały
ście... ten film?
- Ona oglądała tylko światełka na ekranie. Nic nie zrozumiała.
- Zamknij się! To nie ma znaczenia!
Teraz nie chodziło już tylko o to, że przepadną marzenia Shizu o domku na
przedmieściach. Całej rodzinie groziło niebiezpieczeństwo
- wszyscy mogli zginąć. Wszyscy mogli umrzeć całkowicie bezsensowną
śmiercią.
Widząc gniew, strach i rozpacz męża, Shizu zaczęła zdawać sobie sprawę z powagi
sytuacji.
- Ale to tylko żart, prawda?
Przypomniała sobie zakończenie filmu. Wtedy uznała je za kiepski dowcip.
Niemożliwe, żeby to była prawda. Więc dlaczego jej mąż tak się zachowywał?
- Przecież to nieprawda, co? No powiedz, nieprawda?
Asakawa nie potrafił wykrztusić z siebie słowa. Pokręcił
tylko głową. Potem serce przepełniła mu czułość dla tych, którzy dzielili jego los.
15 października, poniedziałek
Codziennie rano Asakawa budził się z nadzieją, że wszystko mu się przyśniło. Tego dnia
zaraz po przebudzeniu zadzwonił do wypożyczalni i powiedział, że przyjedzie niedługo po
samochód, który wcześniej zarezerwował. Bez problemu znaleźli jego rezerwację. To nie
był sen.
Jeśli rzeczywiście miał odszukać miejsce, z którego nadano transmisję, samochód był
mu niezbędny. Trudno włamać się do kanału telewizyjnego jedynie za pomocą bezprzewodowego
nadajnika ze zwykłego sklepu elektronicznego. Ktoś musiał ten nadajnik
zmodyfikować w profesjonalny sposób. Obraz na kasecie był czysty, bez żadnych
zakłóceń.'Oznaczało to, że sygnał pochodził z bliska i był bardzo silny. Gdyby miał więcej
informacji, mógłby ustalić dokładnie, na jakim obszarze odbierano tę transmisję, i w końcu
po nitce do kłębka odnalazłby też miejsce jej pochodzenia. Ale na razie wiedział tylko to,
że transmisję odebrał telewizor w domku kempingowym B-4. Pozostawało mu jedynie
pojechać tam i przeczesać całą okolicę kawałek po kawałku. Nie miał pojęcia, ile
to może potrwać. Spakował rzeczy na trzy dni. Dłużej na pewno tam nie zostanie.
Shizu przyglądała się, jak mąż pakuje walizkę, ale ani słowem nie wspomniała o kasecie.
Poprzedniej nocy Asakawa próbował wymyślić jakieś zręczne kłamstwo. Niestety, nie
wychodziło mu i Shizu wróciła do łóżka jedynie z niejasną świadomością, że za tydzień grozi
jej śmierć. Ale tak naprawdę bała się dowiedzieć więcej. Właściwie cieszyła się, że Asakawa
nie wyjaśnił jej wszystkiego do końca. Zamiast jak zwykle zasypywać go pytaniami, milczała.
Zdawało się, że sama domyśla się czegoś przerażającego i lęk przed tą rzeczą zamknął jej usta.
Asakawa nie wiedział, jak Shizu tłumaczy sobie całą sytuację, ale zdawał sobie sprawę, że te
tłumaczenia jej nie uspokajają. Zrobiła się strasznie wrażliwa na odgłosy z zewnątrz. Kiedy
oglądała w telewizji ulubiony serial, kilka razy zrywała się z sofy tylko dlatego, że usłyszała
coś za oknem.
- Nie mówmy o tym, dobrze? Sam jeszcze wszystkiego
nie wiem. Ale poradzę sobie z tym, możesz być pewna. - Asa
kawa próbował w ten sposób rozwiać niepokój żony. Musiał
jej pokazać, że jest silny.
Wychodził już z domu, kiedy zadzwonił telefon. Był to Ryuji.
- Odkryłem coś fascynującego! Przyjedź tu i powiedz mi,
co o tym myślisz - wołał do słuchawki entuzjastycznym gło
sem.
- A nie możesz mi powiedzieć przez telefon? Właśnie jadę
odebrać samochód z wypożyczalni.
- Po co ci samochód z wypożyczalni?
- Przecież sam kazałeś mi szukać nadajnika.
- Ach, prawda. Słuchaj, wstrzymaj się z tym na chwilę.
Może jednak nie będziesz musiał szukać anteny. Może pomy
liliśmy się w tej kwestii.
Asakawa mimo wszystko postanowił odebrać samochód. Gdyby okazało się, że jednak
musi wrócić do Krainy Pacyfiku, będzie mógł wyjechać prosto od Ryujiego.
Zaparkował samochód dwoma kołami na chodniku przed domem przyjaciela i zaczął
dobijać się do drzwi.
-Otwarte! Wejdź!
Asakawa pchnął drzwi z całej siły i głośno tupiąc, przeszedł przez kuchnię.
- To co takiego odkryłeś? - zapytał naburmuszony.
- Co ci jest? - Ryuji siedział po turecku przed telewizo
rem. Spojrzał w górę na Asakawę.
- No szybko, gadaj, czego się dowiedziałeś!
- Uspokój się.
- Jak mam się uspokoić? Powiesz mi wreszcie czy nie?
Ryuji zamilkł na chwilę. Potem zapytał łagodnym to
nem:
- Coś się stało?
Asakawa klapnął na podłogę. Ścisnął dłońmi kolana, wbijając paznokcie w skórę.
- Moja żona i... moja żona i córka obejrzały to gówno.
- A niech to! Naprawdę bardzo mi przykro. - Ryuji czekał,
aż przyjaciel się uspokoi. Asakawa kichnął i z hałasem wysmarkał
się w chusteczkę.
- Chcesz im ocalić życie, prawda?
Asakawa pokiwał głową jak mały chłopiec.
- I właśnie z tego powodu powinieneś zachować zimną
krew. Nie powiem ci, do jakich doszedłem wniosków. Najpierw
przedstawię ci materiał, który zebrałem. Chcę zobaczyć, co ty
wywnioskujesz na tej podstawie. Ale musisz to zrobić na spo
kojnie. Dlatego nie chcę, żebyś się denerwował, okay?
- Okay - powiedział potulnie Asakawa.
- Umyj sobie twarz i weź się w garść.
Asakawa nie wstydził się przed Ryujim płakać. Przed nim mógł odsłonić emocje, których
nie śmiał pokazać żonie.
Wrócił do pokoju, wycierając twarz ręcznikiem. Ryuji wręczył mu kartkę z następującą
tabelą:
1. Wstęp
2. Czerwona ciecz
3. Góra Mihara
4. Wybuch Mihary
5. Słowo „góra"
6. Kości do gry
7. Staruszka
8. Noworodek
9. Twarze
10. Stary telewizor
11. Twarz mężczyzny
12. Zakończenie
83 sekundy [0] scena abstrakcyjna
49" [0] scena abstrakcyjna
55" [11] scena rzeczywista
32" [6] scena rzeczywista
56" [0] scena abstrakcyjna
103" [0] scena abstrakcyjna
111" [0] scena abstrakcyjna
125" [33] scena rzeczywista
117" [0] scena abstrakcyjna
141" [35] scena rzeczywista
186" [44] scena rzeczywista
132" [0] scena abstrakcyjna
Niektóre rzeczy stawały się jasne już na pierwszy rzut oka. Ryuji rozpisał film na
poszczególne sceny.
- Przyszło mi to do głowy wczoraj wieczorem. Rozumiesz tę tabelę, tak? Film składa się z
dwunastu scen. Wszystkim
nadałem nazwy i ponumerowałem je. Pośrodku wypisałem czas trwania sceny w sekundach. A
na końcu, uważaj, zapisałem, ile razy w ciągu tej sceny pojawia się czarny ekran. Asakawa
patrzył na Ryujiego z powątpiewaniem.
- Kiedy wczoraj poszedłeś do domu, zacząłem analizo
wać inne sceny oprócz tej z noworodkiem. Chciałem zoba
czyć, czy w innych też pojawia się czarny ekran. I okazało
się, że tak - w scenach 3, 4, 8,10 i 11.
- W ostatniej kolumnie napisałeś kilka razy „scena abs
trakcyjna" i „scena rzeczywista". Co to znaczy?
- Ogólnie rzecz biorąc, możemy podzielić te dwanaście
scen na takie dwie kategorie. Sceny abstrakcyjne to jakby
obrazy, które powstają w umyśle. Właściwie możemy je na
zwać pejzażami mentalnymi. A sceny rzeczywiste to obrazy
rzeczy, które naprawdę istnieją - rzeczy, które możemy zo
baczyć na własne oczy. Tak je właśnie zaklasyfikowałem.
Ryuji na chwilę zawiesił głos.
- Popatrz teraz na ten diagram. Zauważyłeś coś?
- Hmm, wygląda na to, że czarna kurtyna spada tylko
podczas „rzeczywistych" scen.
- Świetnie. Masz całkowitą rację. Zapamiętaj sobie ten fakt.
- Ryuji, nie drażnij mnie. Powiedz, o co ci chodzi. Co to
wszystko znaczy?
- Czekaj, czekaj. Nie spiesz się. Czasem otrzymanie goto
wej odpowiedzi osłabia intuicję. Moja intuicja pomogła mi
wyciągnąć pewne wnioski. Ale boję się, że kiedy już uczepię
się tych wniosków, mogę za bardzo naginać fakty, żeby paso
wały do mojej teorii. To tak jak w śledztwie. Kiedy już policja
wybierze sobie winnego, nagle wszystkie dowody na niego
wskazują. Ale my nie mamy czasu na pomyłki. Dlatego potrzebuję potwierdzenia moich
przypuszczeń. Chcę zobaczyć, czy po zapoznaniu się z dowodami intuicja podpowie ci to
samo, co podpowiedziała mnie.
- Dobra, w porządku. Mów dalej.
- Widzisz, ta czarna kurtyna zapada tylko wtedy, kiedy na
ekranie pojawia się scena rzeczywista. Już to ustaliliśmy. A te
raz przypomnij sobie, co czułeś, kiedy po raz pierwszy ogląda
łeś poszczególne sceny tego filmu. Rozmawialiśmy wczoraj
o scenie z noworodkiem. Czy były jeszcze jakieś inne, podczas
których miałeś niezwykłe doznania? A scena z twarzami?
Ryuji nacisnął pilota i znalazł scenę na kasecie.
- Przyjrzyj się dobrze tym twarzom.
Mur zbudowany z dziesiątek ludzkich twarzy cofał się w głąb ekranu. Ich liczba ciągle
rosła. Były ich już setki, tysiące. Kiedy przyjrzał im się z bliska, każda twarz była inna. Tak
jak prawdziwe twarze, różniły się od siebie.
- A co czujesz przy tej scenie? - zapytał Ryuji.
- Wydaje mi się, że oni krzyczą na mnie. Że mnie nazywa
ją kłamcą i oszustem.
- Tak. Ja czuję to samo - to znaczy doznaję czegoś, co
bardzo przypomina twój opis.
Asakawa gorączkowo zastanawiał się, dokąd to może prowadzić. Ryuji czekał na
jednoznaczną odpowiedź. -1 co? - znów zapytał Ryuji. Asakawa pokręcił głową.
- Przykro mi, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
- Gdybyś o tym pomyślał dłużej, może zauważyłbyś to
samo co ja. Widzisz, obaj myśleliśmy, że te sceny nagrała
kamera wideo, innymi słowy, urządzenie z obiektywem. Prawda?
- A było inaczej?
- A jak myślisz, czym jest ta czarna kurtyna, która od cza
su do czasu na chwilę zakrywa ekran?
Ryuji przewinął film powoli, klatka po klatce, aż na ekranie zapanowała ciemność.
Czarny ekran zajmował trzy, może cztery klatki. Jeśli przyjąć, że jedna klatka trwa około
jednej trzydziestej sekundy, czarny ekran pojawiał się w telewizorze na jedną dziesiątą
sekundy.
- Dlaczego dzieje się to tylko w rzeczywistych scenach,
a nie w tych abstrakcyjnych? Przyjrzyj się tej klatce uważ
niej. To nie jest całkowita ciemność.
Asakawa zbliżył twarz do telewizora. Rzeczywiście, na ekranie nie panowała całkowita
ciemność. Ledwie widoczna biała poświata unosiła się pośród czerni.
- Rozmazany cień. Tak, jakby poprzedni obraz trwał na
dal w ciemności. Czy kiedy to oglądasz, nie masz takiego
dziwnego poczucia uczestnictwa? Jakbyś sam był częścią tej
sceny?
Ryuji spojrzał Asakawie prosto w oczy i powoli mrugnął powiekami. Czarna kurtyna.
- Co? - szepnął Asakawa. - Czy ten czarny ekran to...
mrugnięcie powiek?
- Dokładnie! Chyba się nie mylę! Wszystko się zgadza.
Istnieją rzeczy, które postrzegamy wzrokiem, ale są też rze
czy, których obraz tworzy się tylko w naszym umyśle. A po
nieważ taki obraz nie powstaje na siatkówce, nie przerywa
go mruganie powiek. Kiedy patrzymy na coś gołym okiem,
obrazy tworzą się w zależności od siły światła, które oddziałuje na siatkówkę. Powiekami
mrugamy odruchowo, aby ochronić siatkówkę przed wyschnięciem. Czarna kurtyna to ten
ułamek sekundy, kiedy oczy są zamknięte.
Asakawie znów zrobiło się niedobrze. Kiedy po raz pierwszy oglądał film, zaraz po jego
zakończeniu pobiegł do toalety, ale teraz złowieszczy dreszcz, który przebiegł mu po plecach,
był o wiele gorszy. Asakawa nie mógł pozbyć się wrażenia, że jakaś obca istota wślizgnęła się
w jego ciało. Tego filmu nie nagrało żadne mechaniczne urządzenie. Nagrały go ludzkie oczy,
uszy, nos, język, skóra-wszystkie pięć zmysłów. Dreszcz, który nim wtedy wstrząsnął, był
czyimś cieniem, wnikającym w jego ciało przez zmysły. Asakawa oglądał obrazy na filmie z
tej samej perspektywy co ta istota w jego wnętrzu.
Kilka razy otarł dłonią czoło, ale nadal było mokre od potu.
- Czy wiesz, że... Hej, słuchasz mnie? Pomijając indywi
dualne różnice, mężczyzna mruga powiekami przeciętnie
dwadzieścia razy na minutę, a kobieta piętnaście. To ozna
cza, że film na tej kasecie prawdopodobnie nagrała kobieta.
Asakawa go nie słyszał.
- Hę, hę, hę. Co się z tobą dzieje? Wyglądasz, jakbyś już nie
żył. Jesteś blady jak trup - śmiał się Ryuji. - Spójrz na to z pozy
tywnej strony. Zrobiliśmy krok naprzód. Zbliżyliśmy się do roz
wiązania zagadki. Jeśli te obrazy powstały za pomocą zmysłów
konkretnej osoby, zaklęcie musi być jakoś związane z jej wolą.
Innymi słowy: może ona chce, żebyśmy coś dla niej zrobili.
Asakawa na chwilę stracił zdolność myślenia. Słowa Ry-ujiego rozbrzmiewały mu w
uszach, ale ich znaczenie do niego nie docierało.
- W każdym razie wiemy, co trzeba teraz zrobić. Musimy się dowiedzieć, kim jest ta osoba.
Albo kim była. Podejrzewam, że nie ma jej już na tym świecie. A więc musimy odgadnąć,
czego ta osoba pragnęła, kiedy jeszcze żyła. I to właśnie będzie zaklęcie, które nas ocali.
Ryuji puścił oko do Asakawy, jakby mówił: „No i jak się spisałem?".
Asakawa zjechał właśnie z autostrady numer 3 Tokio-Jo-kohama i kierował się na południe
trasą Jokohama-Yokosu-ka. Ryuji rozłożył siedzenie obok kierowcy i zapadł w głęboki,
spokojny sen. Dochodziła druga, ale Asakawa wcale nie był głodny.
Asakawa wyciągnął rękę, żeby obudzić Ryujiego, ale po chwili rozmyślił się. Nie dojechali
jeszcze na miejsce. Tak naprawdę Asakawa nie wiedział nawet dokładnie, gdzie jadą. Ryuji
powiedział mu tylko, żeby zawiózł go do Kamakury. Nie powiedział, po co. Ta niepewność źle
działała na Asaka-wę. Prowadził samochód nerwowo; wszystko wytrącało go z równowagi.
Ryuji spakował się w pośpiechu i obiecał, że wszystko wyjaśni w samochodzie. Ale kiedy już
ruszyli, stwierdził nagle: „Nie zmrużyłem oka wczoraj w nocy - obudź mnie w Kamakurze".
Po tych słowach natychmiast zasnął.
W Ashinie Asakawa zjechał z trasy Jokohama-Yokosuka i jeszcze pięć kilometrów
przejechał drogą na Kanazawę. Wreszcie dojechali do Kamakury. Ryuji spał już od dobrych
dwóch godzin.
-Jesteśmy na miejscu - powiedział Asakawa, potrząsając go za ramię. Ryuji przeciągnął się
jak kot, przetarł powieki
wierzchem dłoni, potem energicznie potrząsnął głową, mlaskając ustami.
- Aa, miałem taki przyjemny sen...
- Co teraz robimy?
Ryuji wyprostował się i wyjrzał przez okno, żeby sprawdzić, gdzie się znajdują.
-Jedź prosto tą drogą. Kiedy dojedziesz do bramy świątyni Hachimam, skręć w lewo i
zatrzymaj się.
Ryuji znowu się rozłożył, mówiąc:
- Może uda mi się jeszcze złapać końcówkę tego snu.
- Słuchaj, dojedziemy tam za pięć minut. Zamiast spać,
wytłumacz mi lepiej, po co tu przyjechaliśmy.
- Zobaczysz, kiedy dojedziemy na miejsce. - Ryuji oparł
kolana o deskę rozdzielczą i ponownie zasnął.
Asakawa skręcił w lewo i zatrzymał się. Na wprost nich znajdowały się dwa stare piętrowe
budynki. Tablica na murze głosiła „Muzeum Tetsuzo Miury".
- Zatrzymaj się na parkingu. - Ryuji otworzył oczy. Miał
zadowoloną minę. Pociągał nosem, jakby wąchał perfumy. -
Dzięki tobie udało mi się dokończyć sen.
- A co ci się śniło? - zapytał Asakawa, ciągle jeszcze trzy
mając dłonie na kierownicy.
- A jak myślisz? Śniło mi się, że latam. Uwielbiam takie
sny - parsknął Ryuji i z zadowoleniem oblizał wargi.
Muzeum Tetsuzo Miury sprawiało wrażenie miejsca opuszczonego i zaniedbanego. W
dużej sali na parterze znajdowały się fotografie i dokumenty. Niektóre wisiały na ścianach
oprawione w ramy, inne wystawione były w gablotkach za szkłem. Na głównej ścianie
przybita była tablica opisująca
osiągnięcia Miury. Dopiero kiedy Asakawa ją przeczytał, dowiedział się, kim był ten człowiek.
- Halo? Jest tu kto? - krzyknął Ryuji w głąb budynku. Nie
było żadnej odpowiedzi.
Tetsuzo Miura umarł dwa lata wcześniej, w wieku siedemdziesięciu dwóch lat. Był
emerytowanym profesorem Uniwersytetu Yokodai. Zajmował się przede wszystkim teorią
fizyki, zwłaszcza teoriami materii i dynamiką statystyczną. Jednak skromne muzeum
poświęcone było nie tyle jego osiągnięciom w dziedzinie fizyki, ile jego naukowym badaniom
zjawisk paranormalnych. Jak głosiła informacja na ścianie, teorie profesora zyskały
międzynarodowe uznanie, chociaż interesowała się nimi jedynie wąska grupa ludzi. Na
przykład Asakawa nigdy nie słyszał o kimś takim. Co mówiły te jego teorie? Asakawa zaczął
uważnie oglądać eksponaty na ścianach i w gablotkach, żeby się dowiedzieć. „Myśli zawierają
w sobie energię, a owa energia..." Asakawa nie doczytał dalej, bo usłyszał nagle, że ktoś
zbiega z piętra po schodach. Otworzyły się drzwi. Do sali zajrzał wąsaty mężczyzna około
czterdziestki. Ryuji-zbliżył się do niego i podał mu swoją wizytówkę. Asakawa postanowił
pójść za jego przykładem. Też sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Nazywam się Takayama. Wykładam na Uniwersytecie
Fukuzawa - Ryuji odezwał się uprzejmym, spokojnym tonem.
Asakawa nie mógł się nadziwić, jak łatwo jego przyjaciel po
trafi zmieniać osobowość. Asakawa wyciągnął swoją wizytów
kę. Zorientowawszy się, że ma przed sobą profesora uniwer
syteckiego i dziennikarza, mężczyzna zrobił zdziwioną minę.
Szczególnie marszczył brwi nad wizytówką Asakawy.
- Niech się pan nie martwi. Chcemy tylko zasięgnąć pora
dy w pewnej kwestii.
- W jakiej? - Mężczyzna zmierzył ich podejrzliwym wzro
kiem.
- Szczerze mówiąc, miałem kiedyś przyjemność poznać
świętej pamięci profesora Miurę.
Mężczyźnie jakby ulżyło na te słowa. Wydawał się mniej spięty. Przyniósł trzy
składane krzesła i ustawił je w koło.
- Tak? Proszę, niech panowie siadają.
- To było jakieś trzy lata temu... tak, mniej więcej rok przed
śmiercią profesora. Moja Alma Mater zaproponowała, żebym
przeprowadził zajęcia na temat metody naukowej, i pomyśla
łem sobie wtedy, że dobrze byłoby zasięgnąć rady profesora...
- Poznał go pan tutaj, w tym domu?
- Tak. Przedstawił nas sobie profesor Takatsuka.
Mężczyzna uśmiechnął się, słysząc to nazwisko. A więc
nie musiał obawiać się tych ludzi. „Na pewno są po naszej stronie. Nie przyjechali tu, żeby
nas atakować".
- Rozumiem. Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Na
zywam się Tetsuaki Miura. Niestety, właśnie zabrakło mi wi
zytówek.
- A więc jest pan...
- Tak, jestem synem profesora. Ale nie zasługuję na to
nazwisko.
- Naprawdę? Nie wiedziałem, że profesor miał tak wybit
nego syna.
Asakawa z trudem powstrzymał się od śmiechu. To był dopiero widok! Ryuji
rozmawiał z kimś ledwie dziesięć lat od siebie starszym i nazywał go „wybitnym synem".
Tetsuaki Miura oprowadził ich po muzeum. Po śmierci profesora grupa jego studentów
postanowiła zebrać w jednym miejscu materiały, które gromadził przez lata, i udostępnić
jego dom zwiedzającym. Sam Tetsuaki przyznał ze skruszoną miną, że wbrew życzeniom
ojca nie został badaczem zjawisk paranormalnych, tylko otworzył obok muzeum pensjonat
i zajął się jego prowadzeniem.
-Niestety, robię interes nie tylko na reputacji ojca, ale także na jego ziemi. Mówiłem już,
że nie jestem godny mojego nazwiska. - Tetsuaki uśmiechnął się smutno. Do jego
pensjonatu przyjeżdżały przede wszystkim wycieczki szkolne - głównie kółka fizyczne i
biologiczne, chociaż od czasu do czasu zjawiały się też grupy zajmujące się badaniem
zjawisk parapsychologicznych. Szkolne kółka zainteresowań zawsze potrzebowały
jakiegoś pretekstu, żeby wyjechać na wycieczkę. Muzeum było tutaj swego rodzaju
przynętą.
- A właśnie... - Ryuji wyprostował się na krześle i usiło
wał skierować rozmowę na właściwe tory.
- Och, proszę mi wybaczyć. Pewnie zanudzam panów tym
gadaniem. Zatem, co panów tu sprowadza?
Widać było, że Tetsuaki nie ma talentu do nauk ścisłych. Był zwykłym handlowcem,
który na miarę swoich możliwości dostosował się do sytuacji. Asakawa czuł, że Ryuji
gardzi tym człowiekiem.
- Szczerze mówiąc, chcemy kogoś odszukać.
- Kogo?
- No właśnie, nie wiemy, niestety, jak ta osoba się nazy
wa. Dlatego tu przyjechaliśmy.
- Proszę mi wybaczyć, ale nie rozumiem. - Tetsuaki zrobił
zmartwioną minę, jakby chciał poprosić gościa, żeby mówił
jaśniej.
- Nie wiemy nawet, czy ta osoba jeszcze żyje. Jesteśmy
pewni tylko jednego: jest to ktoś obdarzony zdolnościami,
jakich nie mają zwykli ludzie.
Ryuji zawiesił głos i obserwował reakcję Testuakiego. Widać było, że ten od razu
zrozumiał, o co chodzi.
- Pański ojciec posiadał prawdopodobnie najwięcej tego
rodzaju informacji. Mówił mi, że dzięki siatce kontaktów,
którą sam stworzył, zgromadził z całej Japonii listę osób ob
darzonych zdolnościami paranormalnymi. Podobno przecho
wywał te dane tutaj.
Tetsuaki zachmurzył się. Chyba nie chcą, żeby przeszukał wszystkie te dokumenty tylko
dla jednego nazwiska?
- Tak, oczywiście, mamy tutaj te dane. Ale jest ich ogrom
nie dużo. Poza tym większość tych ludzi to i tak oszuści. -
Tetsuaki zbladł na myśl o tym, że znowu będzie musiał prze
jrzeć wszystkie te papiery. Studenci ojca porządkowali je przez
kilka miesięcy. Zgodnie z życzeniem zmarłego, uwzględnili
również niepewne przypadki, przez co zbiór rozrósł się do
potężnych rozmiarów.
- Proszę się nie martwić, nie chcemy panu sprawiać kło
potu. Jeśli pan pozwoli, sami, we dwóch, przejrzymy wszyst
kie dokumenty.
- Bardzo proszę, są w archiwum na górze. Ale zanim pa
nowie coś postanowią, najpierw radzę zobaczyć ten zbiór. -
Tetsuaki wstał. Ci dwaj wyraźnie nie mieli pojęcia, jak dużo
materiałów znajduje się w archiwum. Kiedy zobaczą te wszystkie
półki, na pewno odechce im się szukania. Zaprowadził ich na piętro.
Archiwum mieściło się w pokoju naprzeciw schodów. Kiedy tam weszli, zobaczyli dwa
długie regały - w każdym znajdowało się siedem półek z segregatorami. Każdy segregator
zawierał akta czterdziestu przypadków. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że segregatorów
jest około tysiąca. Asakawa nie zauważył reakcji Ryujiego, ale sam pobladł na ten widok.
„Umrzemy obaj w tym ciemnym pokoju, zanim coś znajdziemy. Czy nie ma innego sposobu?"
Ryuji nawet się nie zająknął. Zapytał tylko:
- A więc możemy to przejrzeć?
- Proszę bardzo. - Tetsuaki został jeszcze chwilę w archi
wum, po części dlatego, że zdziwiło go zachowanie Ryujiego,
a po części z ciekawości, czy ci dwaj naprawdę myślą, że coś
tu znajdą. Obserwował ich przez chwilę; potem zrezygnował.
- Mam dużo pracy - powiedział, wychodząc.
Kiedy zostali sami, Asakawa zwrócił się do Ryujiego.
- Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? - zapytał zachryp
niętym głosem. Szyja bolała go od rozglądania się po archi
wum. Były to jego pierwsze słowa od wejścia do muzeum.
Segregatory stały na półkach w porządku chronologicznym,
zaczynając od roku 1956, a kończąc na 1988. Dopiero śmierć
Miury w 1988 roku położyła kres badaniom, które prowadził
przez trzydzieści dwa lata.
- Mamy mało czasu, więc powiem ci, co robić. Ja zacznę
od dokumentów z 1956 roku. Ty zacznij od 1960.
Asakawa ostrożnie wyciągnął segregator i przerzucił kilka stron. Akta każdego przypadku
zawierały przynajmniej
jedną fotografię, imię, nazwisko i adres danej osoby oraz karteczkę z krótkim opisem.
- Czego mam szukać?
- Zwracaj uwagę na nazwiska i adresy. Szukamy kobiety
z wyspy Izu Oshima.
- Kobiety? - Asakawa przechylił głowę i spojrzał na Ryujiego
pytającym wzrokiem.
- Pamiętasz tę staruszkę na filmie? Mówiła komuś, że
w przyszłym roku urodzi córeczkę. Chyba nie zwracała się
do mężczyzny, prawda?
Ryuji miał rację. Mężczyźni nie mogą rodzić dzieci.
Zaczęli przeglądać kartotekę. Była to dość prosta, ale monotonna czynność.
Asakawa zapytał, w jaki sposób powstały te zbiory, i Ryuji opowiedział mu całą
historię.
Profesor Miura zawsze interesował się zjawiskami nadprzyrodzonymi. W latach
pięćdziesiątych rozpoczął eksperymenty z udziałem osób o paranormalnych
zdolnościach. Jednak nie dały one rezultatów na tyle wiarygodnych, żeby mógł
sformułować naukową teorię. Osoby obdarzone nadprzyrodzonymi zdolnościami nie
potrafiły powtórzyć publicznie czynności, które wcześniej wykonywały bez trudu.
Potrzebowały maksymalnej koncentracji, żeby zademonstrować swoje umiejętności.
Profesor Miura szukał więc osoby zdolnej wykazać się swoją mocą o każdej porze i w
każdych warunkach. Miura wiedział, że jeśli jasnowidz, z którym przeprowadzał
eksperymenty, zawiedzie w obecności świadków, on sam zostanie uznany za oszusta.
Zdawał sobie sprawę, że jest w Japonii jeszcze wiele obdarzonych nadprzyrodzonymi
zdolnościami osób, o których on nie wie. Postanowił więc
odnaleźć ich jak najwięcej. Tylko jak miał to zrobić? Nie mógł przecież spotkać się ze
wszystkimi tymi ludźmi i osobiście sprawdzić ich zdolności jasnowidzenia, telepatii czy
teleki-nezy. Wymyślił więc pewną metodę. Wszystkim osobom, które mogły posiadać
takie zdolności, wysyłał w zapieczętowanej kopercie kawałek kliszy. Prosił je, aby bez
otwierania koperty siłą umysłu odcisnęły na kliszy pewien obraz lub wzór, a następnie
odesłały mu przesyłkę w nienaruszonym stanie. Fotografia parapsychiczna to jedna z
podstawowych zdolności paranormalnych; ludzie, którzy potrafili ją wykonywać,
zwykle posiadali również dar jasnowidzenia. W 1956 roku Miura z pomocą byłych
studentów pracujących w redakcjach czasopism i wydawnictwach zaczął gromadzić
informacje o osobach obdarzonych nadprzyrodzonymi zdolnościami. Studenci pomogli
mu zbudować sieć kontaktów, dzięki którym natychmiast docierały do niego ze
wszystkich zakątków Japonii pogłoski o takich przypadkach. Jednak po obejrzeniu
odesłanych mu klisz Miura stwierdził, że tylko mniej więcej jedna na dziesięć osób
deklarujących paranormalne zdolności, naprawdę takie zdolności ma. Reszta potrafiła
jedynie umiejętnie otworzyć kopertę i zamienić kliszę. Oczywiste przypadki oszustwa
Miura odrzucał natychmiast, ale przypadki niejasne kazał zachować. W ten właśnie
sposób powstał ogromny zbiór informacji, który Asakawa miał teraz przed sobą. W
miarę upływu czasu siatka informacyjna Miury stawała się coraz lepsza, szczególnie
dzięki rozwojowi mass mediów i udziałowi coraz większej liczby byłych studentów.
Archiwum rozrastało się ciągle aż do jego śmierci.
- Rozumiem - szepnął Asakawa. - A więc stąd wzięły się
tutaj te wszystkie dane. Ale skąd wiesz, że nazwisko osoby,
której szukamy, też znajduje się pośród tych papierów?
- Nie wiem tego na pewno. Ale jest to całkiem prawdopo
dobne. Pomyśl tylko, co ta kobieta zrobiła. Sam wiesz, że istnie
ją osoby, które potrafią wykonywać fotografie parapsychiczne.
Ale umiejętność rzutowania obrazów na kineskop telewizyjny
bez pomocy żadnych urządzeń należy do rzadkości. Jest to umie
jętność najwyższego rzędu. Osoba obdarzona taką mocą musi
zostać zauważona, choćby nawet tego nie chciała. Trudno mi
uwierzyć, żeby siatka Miury przepuściła coś takiego.
Asakawa musiał się zgodzić, że prawdopodobieństwo istotnie jest duże. Powrócił do
czytania z większym zapałem.
- A właściwie dlaczego kazałeś mi zacząć od roku 1960?
- Podniósł nagle głowę znad dokumentów.
- Pamiętasz tę scenę w filmie, kiedy pojawia się telewi
zor? To dość stary model, nawet jeden z pierwszych, z lat
pięćdziesiątych albo z początku sześćdziesiątych.
- Ale przecież to nie znaczy...
- Zamkniesz się wreszcie? Wiadomo, że kierujemy się tu
taj tylko przypuszczeniami.
Asakawa był zły na siebie, że tak łatwo się denerwuje. Ale w końcu miał ku temu powody.
Rozmiary archiwum były ogromne, a mieli niewiele czasu. Właściwie dziwne by było, gdyby
się nie denerwował.
W tym momencie Asakawa zauważył pośród akt nazwę „Izu Oshima".
- Hej! Mam coś! - wykrzyknął radośnie. Ryuji obejrzał się
zdziwiony i spojrzał na dokumenty.
„Motomachi, Izu Oshima. Teruko Tsuchida, lat 37". Data stempla pocztowego 14 lutego
1960. Czarno-biała fotografia z rysą podobną do błyskawicy, na czarym tle. Opis stwierdzał:
„Badana dołączyła list, w którym przewidziała, że na kliszy pojawi się wzór podobny do
krzyża. Brak śladów naruszenia koperty".
- No i co? - Asakawa drżał z podniecenia, czekając na re
akcję Ryujiego.
- To niewykluczone. Na wszelki wypadek zapisz nazwi
sko i adres. - Ryuji powrócił do swoich akt. Asakawa cieszył
się, że tak szybko znalazł pasujący przypadek, ale rozczaro
wał go brak entuzjazmu Ryujiego.
Upłynęły dwie godziny. Nie znaleźli żadnej innej kobiety z Izu Oshimy. Większość
przesyłek pochodziła albo z Tokio, albo z otaczającego stolicę regionu Kanto. Po jakimś czasie
Tetsuaki przyniósł im herbatę. Wychodząc, rzucił kilka cynicznych uwag. Pracowali coraz
wolniej, męczyły im się ręce. Siedzieli tu już od dwóch godzin, a nie udało im się nawet
przejrzeć wszystkich dokumentów z jednego roku.
Wreszcie Asakawa jakimś cudem przebrnął przez rok 1960. Kiedy rozpoczynał
przeglądanie kartoteki z roku 1961, przypadkiem zerknął na Ryujiego. Siedział nieruchomo na
podłodze, ze skrzyżowanymi nogami, głowę oparł na otwartym segregatorze. „Czy ten idiota
zasnął?" Asakawa wyciągnął rękę, żeby go dotknąć, ale w tej samej chwili Ryuji wydał z siebie
zduszony jęk.
- Umieram z głodu! Może byś poszedł i wziął na wynos
jakieś jedzenie i dwie herbaty wu longl Aha, i zarezerwuj nam
nocleg w Le Petit Pension Soleil.
- Co ty gadasz?
- To ten pensjonat, który prowadzi syn Miury.
- Wiem. Ale dlaczego mam tam z tobą nocować?
- A co? Nie chcesz?
- Przecież nie mamy czasu wylegiwać się w pensjonatach.
- Nawet jeśli ją niedługo znajdziemy, nie mamy jak do
stać się teraz na Izu Oshimę. Dzisiaj już nigdzie nie pojedzie
my. Nie sądzisz, że lepiej będzie dobrze się wyspać i zebrać
siły na jutro?
Na myśl o tym, że będzie musiał nocować razem z Ryujim w pensjonacie, Asakawa
odczuwał nieopisany wstręt. Ale nie było innego wyjścia, więc zrezygnowany poszedł po
jedzenie i powiedział synowi Miury, że zostaną na noc. Potem razem z Ryujim zjedli
kolację i wypili herbatę. Była siódma. Potrzebowali tej krótkiej przerwy.
Asakawie zdrętwiały ręce i kark. Przed oczami latały mu ciemne plamki. Zdjął okulary i
przysunął segregator tak blisko twarzy, że mógłby lizać kartki. Wiedział, że musi maksymalnie
wytężyć uwagę, bo inaczej może coś przeoczyć. Ale ta świadomość męczyła go
jeszcze bardziej.
Dziewiąta. Ciszę archiwum przerwał szalony wrzask Ry-ujiego: „Hura! Znalazłem! A
więc tu się ukrywała!".
Asakawa rzucił się na kartotekę, którą Ryuji trzymał w rękach. Usiadł obok niego i z
powrotem założył okulary. Przeczytał:
„Izu Oshima, Sashikiji. Sadako Yamamura, lat 11". Data stempla pocztowego 29
sierpnia 1958. „Badana dołączyła notkę, w której przewidziała, że na kliszy pojawi się jej
nazwisko. Nie ma wątpliwości, że dziewczynka naprawdę posiada
nadprzyrodzoną moc". Załączona była fotografia przedstawiająca znakyama, czyli
„góra", nakreślony białymi liniami na czarnym tle. Asakawa widział już kiedyś taki znak.
- To na pewno ona - szepnął drżącym głosem. Na kasecie,
zaraz po scenie eksplozji wulkanu Mihara, pojawiał się znak
„góra", dokładnie taki sam jak ten na kliszy. Poza tym w dzie
siątej scenie na ekranie starego telewizora widać było znak
sada. Kobieta nazywała się Sadako Yamamura.
-1 co o tym myślisz? - zapytał Ryuji.
- Nie ma żadnych wątpliwości. To ona.
Asakawa odzyskał straconą nadzieję. Więc jednak istniała choćby niewielka szansa. Po
raz pierwszy pomyślał sobie, że być może zdążą na czas.
6
16 października, wtorek
10.15. Ryuji i Asakawa znajdowali się na pokładzie wodolotu, który opuścił właśnie port w
Atami. Pomiędzy Atami a wyspą Oshima nie kursował żaden prom; musieli więc zostawić
samochód na parkingu obok hotelu Atami Korakuen. Asakawa ciągle jeszcze ściskał w
dłoni kluczyki.
Mieli przybyć na Oshimę za godzinę. Wiał silny wiatr i zanosiło się na deszcz.
Większość pasażerów nie wychodziła na pokład; kulili się w środku, na zarezerwowanych
miejscach. Asakawa i Ryuji nie mieli wcześniej czasu, żeby sprawdzić prognozę pogody,
ale teraz zdali sobie sprawę, że chyba zbliża się tajfun. Fale były duże i kołysały statkiem
mocniej niż zwykle.
Popijając gorącą kawę z puszki, Asakawa jeszcze raz rozmyślał o wszystkim, co się do
tej pory zdarzyło. Nie wiedział, czy powinni być dumni z tego, że tak daleko zaszli, czy też
powinni robić sobie wyrzuty, że nie wpadli na trop „Sadako Yamamury" i nie pojechali na
Izu Oshimę dużo wcześniej. O wszystkim zadecydowało odkrycie, że czarna kurtyna,
która co jakiś czas na chwilę zakrywała ekran, to mruganie ludzkich powiek. Obrazów na
filmie nie zarejestrowała kamera, tylko ludzki narząd zmysłu. To znaczy, że ta nieznana
kobieta skierowała swoją energię na włączone wideo w domku B-4 i w ten sposób
stworzyła nie fotografię parapsychiczną, lecz parapsychiczny film. Bez wątpienia było to
oznaką paranormalnych zdolności o niezmiernej mocy. Ryuji domyślił się, że taka osoba na
pewno będzie się wyróżniać w swoim otoczeniu, postanowił jej poszukać i faktycznie
odnalazł jej imię ł nazwisko. Oczywiście nie mieli jeszcze pewności, że „Sadako
Yamamura" jest dokładnie tą osobą, której szukają. Na razie była tylko podejrzaną. Jechali
na wyspę Oshima, żeby sprawdzić swoje przypuszczenia.
Morze burzyło się; statek unosił się wysoko na falach i opadał gwałtownie. Asakawę
ogarnęło złe przeczucie. Czy to na pewno dobry pomysł, aby obaj jechali na Oshimę? A
jeśli przyjdzie tajfun i nie będą mogli opuścić wyspy? Kto wtedy uratuje jego żonę i
dziecko? Wyznaczony termin był coraz bliżej. 22.04, pojutrze.
Asakawa zapadł się głębiej w fotel i grzał dłonie o puszkę.
- Wiesz, ciągle trudno mi w to uwierzyć. Że ludzka istota
potrafi dokonać czegoś takiego.
- Nieważne, czy ty w to wierzysz, czy nie - odpowiedział
Ryuji, nie podnosząc głowy znad mapy wyspy Oshima. -1 tak
jesteś świadkiem rzeczywistego zjawiska. To, z czym mamy
teraz do czynienia, jest tylko małą cząstką nieustannie zmie
niającego się fenomenu.
Ryuji złożył mapę.
- Słyszałeś o Wielkim Wybuchu, prawda? Naukowcy twier
dzą, że wszechświat powstał dwadzieścia bilionów lat temu
na skutek gigantycznej eksplozji. Sam mogę matematycznie
przedstawić strukturę wszechświata, od jego początku do
końca. To wszystko kwestia równań różniczkowych. Więk
szość zjawisk we wszechświecie można wyrazić za ich po
mocą. Dzięki nim potrafimy obliczyć, jak wyglądał wszech
świat sto milionów lat temu, dziesięć bilionów lat temu, na
wet sekundę czy dziesiątą część sekundy po pierwotnym
wybuchu. Ale. A l e. Choćbyśmy nie wiem jak daleko się cof
nęli, choćbyśmy nie wiem jak trafnie wszystko wyrazili, i tak
nigdy nie dowiemy się, jak wyglądał wszechświat w punk
cie z e r o, w samym momencie eksplozji. I jeszcze coś. W ja
ki sposób skończy się wszechświat? Czy się rozszerza, czy
kurczy? Widzisz, nie znamy początku ani nie znamy końca;
znamy jedynie to, co istnieje pomiędzy. I takie właśnie,
mój przyjacielu, jest życie.
Ryuji dał Asakawie kuksańca w ramię.
- Chyba masz rację. Kiedy przeglądam albumy ze starymi
zdjęciami, mam jakie takie pojęcie o tym, jak wyglądałem
w wieku trzech lat albo tuż po narodzinach.
- A widzisz? Ale co istnieje przed narodzinami? Co dzieje
się po śmierci? Tego właśnie nie wiemy.
- Po śmierci? Kiedy umieramy, wszystko się kończy. Zni
kamy i tyle, prawda?
- A umarłeś kiedyś?
- Nie. - Asakawa z zapałem pokręcił głową.
- Więc nie wiesz. Nie wiesz, gdzie człowiek udaje się po
śmierci.
- Chcesz powiedzieć, że są na świecie duchy?
- Nic takiego nie twierdzę. Mówię tylko, że nie wiem. Ale
w kwestii początków życia, wszystko nabiera większego sen
su, jeśli przyjmiemy, że istnieje dusza. Całe to bajdurzenie
współczesnych biologów molekularnych mnie nie przekonu
je. Co oni właściwie mówią? „Weź po sto z dwudziestu róż
nych aminokwasów, włóż je do jednej miski, wymieszaj, do
daj trochę energii elektrycznej i voila, mamy proteinę, budu
lec życia". I naprawdę chcą, żebyśmy w to uwierzyli? Równie
dobrze mogliby nam powiedzieć, że wszyscy jesteśmy dzieć
mi Boga - to przynajmniej łatwiej jest zaakceptować. Osobi
ście uważam, że w momencie narodzenia mamy do czynie
nia z zupełnie innym rodzajem energii. Tak jakby działała tu
siła czyjejś woli.
Ryuji pochylił się w stronę Asakawy, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nagle
zmienił temat.
- A tak swoją drogą, zauważyłem, że czytałeś teorie pro
fesora, tam w muzeum. Coś ciekawego?
Słowa Ryujiego przypomniały Asakawie, że rzeczywiście zaczął coś czytać. „Myśli
zawierają w sobie energię, a owa energia..."
- Przeczytałem chyba coś o tym, że myśli są energią.
-1 co jeszcze?
- Nie zdążyłem dokończyć.
- Hę, hę. Szkoda. Przerwałeś w najlepszym miejscu. Zawsze śmieszyło mnie to, że profesor w naukowy sposób potrafił stwierdzać rzeczy, które zaszokowałyby normalnych ludzi. Staruszek głosił przede wszystkim, że myśl jest formą życia i ma własną energię.
- Co? Czyli że myśli w naszej głowie mogą się stać żywy
mi istotami?
- Tak. Coś w tym stylu.
- To dość radykalna hipoteza.
- Masz rację, ale podobne poglądy istniały na świecie jesz
cze przed Chrystusem. Myślę, że możesz to twierdzenie po
traktować jako alternatywną teorię życia.
Ryuji zamilkł i nagle jakby całkowicie stracił zainteresowanie rozmową. Znów pochylił
się nad mapą.
Asakawa rozumiał, przynajmniej częściowo, o co chodziło Ryujiemu, ale trudno mu
było to zaakceptować. „Nie wiem, czy uda nam się wytłumaczyć naukowo zjawisko, z
którym mamy do czynienia. Ale to nie zmienia faktu, że to dzieje się naprawdę. A
ponieważ dzieje się naprawdę, musimy to potraktować jako coś rzeczywistego, nawet jeśli
tego do końca nie rozumiemy. Teraz musimy się skupić przede wszystkim na
rozszyfrowaniu zaklęcia i ocaleniu własnej skóry. Nie mamy czasu na odkrywanie
sekretów działania sił nadprzyrodzonych". Niektóre uwagi Ryujiego były trafne, ale
Asakawa najbardziej potrzebował teraz prostych odpowiedzi.
Im dalej wypływali w morze, tym mocniej kołysało statkiem. Asakawa bał się, że
dostanie choroby morskiej. Za każdym razem, kiedy o tym pomyślał, czuł mdłości. Ryuji
przysypiał na swoim fotelu, ale nagle poderwał się i wyjrzał przez okno. Na powierzchni
morza tworzyły się ciemnoszare fale, a w oddali widać było zarys wyspy.
- Wiesz, Asakawa, jedno nie daje mi spokoju.
-Co?
- Te dzieciaki, które obejrzały wideo... Dlaczego zlekceważyły zaklęcie?
Ten znowu swoje.
- To chyba oczywiste? Myślały, że to nieprawda.
- Też tak na początku przypuszczałem. To by tłumaczyło,
dlaczego dla kawału skasowały ten fragment. Ale przypo
mniało mi się właśnie pewne zdarzenie z liceum, kiedy by
łem na wycieczce z drużyną lekkoatletyczną. Kiedyś w środ
ku nocy wpadł do pokoju Saito. Pamiętasz Saito, co? Miał tro
chę nie po kolei w głowie. Było nas w drużynie dwunastu,
wszyscy spaliśmy w jednym pokoju. Ten idiota wpada nagle,
cały się trzęsie, szczęka zębami i wrzeszczy: „Widziałem du
cha!". Podobno poszedł do ubikacji i kiedy otworzył drzwi,
zauważył dziewczynkę. Kucała obok kosza na śmieci pod
umywalką i płakała. Jak myślisz, wyłączając mnie, jaka była
reakcja pozostałych dziesięciu chłopaków?
- Pewnie trochę mu wierzyli, a trochę się z niego śmiali.
Ryuji pokręcił głową.
- Tak jest w horrorach albo w serialach telewizyjnych. Na
początku nikt nie traktuje niczego poważnie, a potem po
twór powoli zabija wszystkich bohaterów, prawda? Ale w ży
ciu jest inaczej. Wszyscy bez wyjątku mu uwierzyli. Cała dzie
siątka. I wcale nie byli większymi tchórzami od innych. Mo
żesz przeprowadzić taki eksperyment na różnych grupach
ludzi - otrzymasz ten sam wynik. W każdym człowieku tkwi
naturalne, fundamentalne poczucie strachu; to instynkt,
z którym się rodzimy.
- Więc mówisz, że coś tu nie gra? Że te dzieciaki powinny
bardziej przejąć się filmem?
Słuchając tego, co mówił Ryuji, Asakawa przypomniał sobie wyraz twarzy Yoko, kiedy
zobaczyła maskę demona. Zastanawiał się wtedy, skąd takie dziecko wie, że maski demona
należy się bać.
- Hmm. Sceny tego filmu nie układają się w żadną opo
wieść i same w sobie nie są takie straszne. Więc może rze
czywiście łatwo je potraktować jako żart. Ale czy te dzieciaki
nie miały przynajmniej jakichś wątpliwości? A co ty byś zro
bił? Gdyby ktoś ci powiedział, że umrzesz, jeśli nie zastosu
jesz się do jego wskazówek, to czy nawet gdybyś w to nie
wierzył, nie zrobiłbyś tego na wszelki wypadek? Chociaż jed
na osoba z tej grupy powinna się wyłamać! Jeśli wstydzili
się okazać słabość przed innymi, mogli przecież odczynić klą
twę po kryjomu, już po powrocie do Tokio.
Asakawę znów ogarnęły pesymistyczne myśli. Tak naprawdę sam się już wcześniej nad
tym zastanawiał. „A jeśli okaże się, że nie da się uniknąć klątwy?"
- Może to było związane z czymś, czego nie byli w stanie
zrobić, więc wmówili sobie, że film jest tylko żartem...
Asakawie przyszedł do głowy pewien scenariusz. Co będzie, jeśli ta kobieta została
zamordowana? Może wysłała wiadomość do świata żywych, prosząc, żeby ktoś pomścił
jej śmierć i w ten sposób przywrócił spokój jej duszy?
- Hę, hę, wiem, o czym tak myślisz. Zastanawiasz się, co
ty byś zrobił w takiej sytuacji.
Asakawa zadawał sobie, pytanie: co by zrobił, gdyby uratowanie życia wymagało
zabicia kogoś? Czy potrafiłby zabić obcego człowieka, żeby ocalić własne życie? A już
najbardziej dręczyła go myśl: „Jeśli rzeczywiście okaże się, że takie jest
polecenie, który z nas je wykona?". Otrząsnął się gwałtownie. „Natychmiast przestań
myśleć o takich rzeczach!" Na razie powinien tylko modlić się w duchu, aby życzenie tej
Sadako Yamamury nie przerastało możliwości zwykłego śmiertelnika.
Wyspę widać było coraz wyraźniej; powoli wyłaniała się przed nimi przystań w porcie
Motomachi.
- Słuchaj, Ryuji. Chciałem cię o coś poprosić - powiedział
z naciskiem Asakawa.
- Co takiego?
-Jeśli nie zdążę na czas... to znaczy, jeśli... - Słowo „umrę" nie mogło Asakawie przejść
przez gardło. - Jeśli rozszyfrujesz zaklęcie następnego dnia, czy mógłbyś... Wiesz, moja
żona i dziecko...
Ryuji przerwał mu.
- Oczywiście. Nic się nie martw. Możesz na mnie polegać.
Uratuję żonusię i dzidziusia.
Asakawa wyjął wizytówkę i napisał na odwrocie numer telefonu.
- Każę im jechać do domu rodziców Shizu w Ashikadze
i powiem, żeby tam zostały, dopóki nie rozwiążemy zagadki.
Tutaj masz numer. Dam ci go teraz, żeby nie zapomnieć.
Ryuji włożył wizytówkę do kieszeni, nawet na nią nie patrząc.
Przez głośniki zapowiedziano właśnie, że statek cumuje w Motomachi na wyspie
Oshima. Asakawa miał zamiar zadzwonić do domu jeszcze z portu i nakłonić żonę, żeby
na jakiś czas pojechała do rodziców. Nie wiedział, kiedy wróci do Tokio. Możliwe, że
zabraknie mu czasu i skończy tutaj, na
Oshimie. Nie mógł dopuścić do tego, żeby Shizu i Yoko zostały same w ciasnym
mieszkaniu, przerażone tym, co je czeka. Przechodzili przez pomost na molo, kiedy Ryuji
zapytał:
- Hej, Asakawa, czy żona i dziecko naprawdę aż tyle zna
czą w życiu?
To pytanie nie pasowało do Ryujiego. Asakawa zaśmiał się i odpowiedział:
- Sam się kiedyś przekonasz.
Ale w głębi duszy Asakawa nie wierzył, że Ryuji potrafiłby założyć normalną rodzinę.
Na molo na Oshimie wiatr był silniejszy niż na przystani w Atami. Nad ich głowami
chmury pędziły z zachodu na wschód, a pod stopami betonowa konstrukcja trzęsła się z
siłą uderzających w nią fal. Nie padało tak mocno, ale krople deszczu, niesione przez wiatr,
uderzały Asakawę prosto w twarz. Żaden z nich nie miał parasola. Wcisnęli ręce w
kieszenie kurtek i zgarbieni szybkim krokiem przemierzali molo łączące ląd z oceanem.
Turystom wyszli na powitanie miejscowi, trzymając reklamy wypożyczalni
samochodów i pensjonatów. Asakawa rozglądał się za osobą, która miała po nich wyjść.
Zanim wsiedli na statek w porcie w Atami, Asakawa skontaktował się ze swoim biurem i
poprosił o numer telefonu do biura na Oshimie. Dzięki temu udało mu się uzyskać pomoc
korespondenta o nazwisku Hayatsu. Żadna z krajowych organizacji prasowych nie miała na
Oshimie pełnej redakcji; wszyscy zatrudniali miejscowych jako niezależnych
korespondentów. Te osoby śledziły życie wyspy i jeśli zdarzyło się coś ciekawego,
zgłaszały to do głównego biura. Do ich obowiązków należało również udzielanie pomocy
dziennikarzom wysyłanym na wyspę w poszukiwaniu materiałów do konkretnych
artykułów. Hayatsu pracował wcześniej dla „Daily News", a kiedy przeszedł na emeryturę,
przeniósł się na Oshimę. Był odpowiedzialny za wiadomości nie tylko z Oshimy, ale także
ze wszystkich siedmiu wysp w archipelagu Izu. Jeśli zaobserwował lub usłyszał coś
interesującego, nie musiał czekać na reportera z centrali. Wolno mu było przysyłać własne
artykuły. Hayatsu miał na wyspie dobrze rozwiniętą siatkę kontaktów. Asakawa miał
nadzieję, że współpraca z nim przyspieszy tok dochodzenia.
W rozmowie telefonicznej Hayatsu odpowiedział pozytywnie na prośbę Asakawy i
obiecał, że wyjdzie po niego na przystań. Ponieważ nigdy wcześniej się nie spotkali,
Asakawa opisał swój wygląd i powiedział, że przyjedzie w towarzystwie przyjaciela.
Teraz za plecami usłyszał czyjś głos.
- Przepraszam, czy pan Asakawa?
-Tak.
-Jestem Hayatsu, tutejszy korespondent. - Podał im parasole i uśmiechnął się
dobrodusznie.
- Proszę wybaczyć, że powiadomiliśmy pana tak niespo
dziewanie. Naprawdę jesteśmy wdzięczni za pomoc.
W drodze do samochodu Asakawa przedstawił Hayatsu Ryujiego. Wiatr dął tak głośno,
że prawie wcale się nie słyszeli. Mogli porozmawiać dopiero, kiedy wsiedli do środka. Z
zewnątrz samochód wydawał się dość mały, ale wewnątrz miał zaskakująco dużo miejsca.
Asakawa usiadł na przednim siedzeniu, a Ryuji na tylnym.
- Chcą panowie jechać od razu do domu Takashiego Yamamury?
- zapytał Hayatsu, obiema rękami ściskając kierowni
cę. Jak na mężczyznę po sześćdziesiątce, miał wyjątkowo
bujne włosy, chociaż prawie wszystkie były siwe.
- A więc znalazł pan już rodzinę Sadako Yamamury? -
Przez telefon Asakawa powiedział Hayatsu, że chcieliby roz
mawiać z kimś o tym nazwisku.
- To mała miejscowość. Kiedy wspomniał pan, że chodzi
o Yamamurę z Sashikiji, od razu wiedziałem, o kim mowa.
Tylko jedna rodzina nosi to nazwisko. Yamamura jest ryba
kiem. W sezonie letnim prowadzi w swoim domu mały pen
sjonat. Mogliby panowie tam dzisiaj przenocować. Jak pa
nowie sądzą? Oczywiście z przyjemnością zaoferowałbym
nocleg u siebie, ale moje mieszkanie jest dość ciasne i za
niedbane. Obawiam się, że nie czuliby się panowie swobod
nie. - Hayatsu roześmiał się. Mieszkali z żoną sami, ale nie
przesadzał, kiedy mówił, że nie mają miejsca nawet dla
dwóch gości.
Asakawa spojrzał na Ryujiego.
- W porządku. Możemy tam przenocować.
Samochodzik Hayatsu pędził w stronę dzielnicy Sashikiji, na południowym krańcu wyspy.
To znaczy, pędził jedynie w miarę możliwości, bo obwodnica, która biegła naokoło wyspy,
była zbyt wąska i kręta, żeby można było na niej rozwinąć dużą prędkość. Wszystkie
samochody, które mijali, miały niewielkie rozmiary. Czasami po prawej stronie otwierał się
przed nimi widok na ocean i wtedy odgłosy wiatru zmieniały się. Morze odbijało w sobie
ciemny, ołowiany kolor nieba
i od czasu do czasu wznosiło się gwałtownie, wyrzucając w górę białe bałwany. Gdyby nie
te krótkie błyski bieli, trudno byłoby powiedzieć, gdzie kończy się niebo, a zaczyna morze
albo gdzie kończy się morze, a zaczyna ląd. Im dłużej przyglądali się morskiemu
krajobrazowi, tym bardziej przygnębiał ich ten ponury widok. W radiu rozległy się syreny
ostrzegające przed tajfunem, i nagle niebo pociemniało jeszcze bardziej. Skręcili w prawo
na rozwidleniu dróg i natychmiast po obu stronach wyrosły rzędy krzewów kameliowych.
Pod gałęziami widać było ich korzenie, suche i splątane; długie lata wiatrów i deszczów
wymyły spod nich ziemię. Liście kamelii były mokre i śliskie - Asakawa miał wrażenie, że
pędzą przez jelita olbrzymiego potwora.
- Dojeżdżamy już do Sashikiji - powiedział Hayatsu. -
Ale nie sądzę, by Sadako Yamamura jeszcze tu mieszkała.
Może Takashi Yamamura coś wam powie. Z tego, co słysza
łem, jest kuzynem jej matki.
- A ile ta Sadako może mieć teraz lat? - zapytał Asakawa.
Już od jakiegoś czasu Ryuji siedział skulony w fotelu i nie
odzywał się ani słowem.
- Hmm. Ja jej nigdy nie widziałem. Ale, jeśli jeszcze żyje,
to musi mieć jakieś czterdzieści dwa-czterdzieści trzy lata.
Jeśli jeszcze żyje? Asakawa zastanawiał się, dlaczego Hayatsu tak się wyraził. Może
Sadako zaginęła? Znów ogarnęły go wątpliwości. A jeśli okaże się, że nikt nie wie, czy ona
żyje, czy nie? Może zabrnęli w ślepy zaułek?
Samochód zatrzymał się wreszcie przed piętrowym domem z tablicą „Yamamura".
Dom stał na łagodnym wzniesieniu, z którego rozciągał się piękny widok na ocean. Przy
dobrej pogodzie musiał być naprawdę imponujący. Daleko, na pełnym morzu, majaczył
trójkątny zarys wyspy. Była to Toshima.
- Kiedy jest ładna pogoda, można stąd zobaczyć Nijimę, Shikinejimę, i nawet
Kozushimę - powiedział z dumą Hayatsu, wskazując ręką na południe.
- Czego dokładnie mam się dowiedzieć o tej kobiecie?
„Związała się z tym teatrem w 1965 roku? Chyba żartujesz. Dwadzieścia pięć lat temu? -
Yoshino przemawiał sam do siebie. - Nawet po roku bardzo trudno jest odnaleźć ślad
przestępcy. A co dopiero po dwudziestu pięciu latach!"
- Dowiedz się wszystkiego, czego tylko możesz. Musimy
sprawdzić, jakie życie prowadziła ta kobieta, co teraz robi,
czego chce.
Yoshino westchnął. Przytrzymał słuchawkę ramieniem i przysunął sobie notes z brzegu
biurka.
- ...ile ona miała wtedy lat?
- Osiemnaście. Skończyła szkołę na Oshimie i od razu prze
niosła się do Tokio, gdzie związała się z grupą teatralną Teatr
do Góry.
- Na Oshimie? - Yoshino skrzywił się i przestał na chwilę
pisać. - A skąd ty właściwie dzwonisz?
- Z Sashikiji, na wyspie Izu Oshima.
- A kiedy chcesz wrócić?
-Jak najszybciej.
- Wiesz, że zbliża się do was tajfun?
- Jasne, że Asakawa o tym wiedział, jednak dla Yoshino cała ta sprawa przybrała nagle
nierealny wymiar. Był nawet nieco rozbawiony. Asakawa ma „termin" pojutrze, a
tymczasem utknął na Oshimie i nawet nie wiadomo, czy zdoła uciec przed tajfunem.
- Dawali jakieś rady dla podróżujących? - Asakawa nie
znał jeszcze szczegółów sytuacji.
- Nie jestem pewien, ale o ile wiem, mają chyba zamiar
wstrzymać wszystkie loty i zawiesić transport wodny.
Asakawa zbyt był zajęty szukaniem Sadako Yamamury, żeby dowiedzieć się czegoś
konkretnego o tajfunie. Nie do końca zdawał sobie sprawę, że może utknąć na wyspie. Miał
wprawdzie złe przeczucie, już kiedy schodził ze statku na molo na Oshimie. Teraz, kiedy to
przeczucie się potwierdziło, poczuł jeszcze większy niepokój. Zamilkł ze słuchawką w dłoni.
- Hej, nie martw się! Jeszcze niczego nie odwołali. - Yoshi
no próbował go pocieszyć. Potem zmienił temat. - A więc ta
kobieta... Sadako Yamamura. Prześledziłeś jej losy aż do roku
1965,tak?
- Mniej więcej - odpowiedział Asakawa. Nagle zdał sobie
sprawę, że za szybą budki telefonicznej wiatr jest coraz sil
niejszy, a morskie fale ryczą coraz głośniej.
- I nie masz już nic więcej? Ślad urywa się na tym te
atrze? To niemożliwe!
- Niestety. Mam tylko tyle. Sadako Yamamura, urodzona
w Sashikiji na wyspie Izu Oshima w 1947 roku, córka Shizuko
Yamamury... hej, zapisz to sobie. Shizuko Yamamura.
W 1947 roku miała dwadzieścia dwa lata. Zostawiła swoją
nowo narodzoną córeczkę Sadako z babcią i uciekła do Tokio.
- Dlaczego zostawiła dziecko na wyspie?
- Chyba przez mężczyznę. To też sobie zapisz: Heihachiro
Ikuma. Był wtedy profesorem psychiatrii. On i Shizuko Yamamura
byli kochankami.
- Czy to znaczy, że Sadako jest dzieckiem Shizuko i Ikumy?
- Nie mam na to niezaprzeczalnych dowodów, ale może
my chyba tak założyć.
-1 nigdy się nie pobrali, tak?
- Tak. Heihachiro Ikuma miał już rodzinę.
A więc był to zakazany romans. Yoshino polizał grafit ołówka.
- W porządku, mów dalej.
- Na początku 1950 roku Shizuko nagle, po raz pierwszy
od trzech lat, zjawia się w rodzinnej miejscowości. Zaczyna
zajmować się Sadako i przez jakiś czas mieszka na wyspie.
Ale pod koniec roku znowu ucieka, tym razem zabierając ze
sobą córkę. Przez następne pięć lat nie wiadomo w ogóle,
gdzie przebywają Shizuko i Sadako ani co robią. Ale w poło
wie lat pięćdziesiątych kuzyn Shizuko, który do dzisiaj miesz
ka na wyspie, dowiaduje się, że o Shizuko z jakiejś przyczy
ny jest w kraju głośno.
- Była wplątana w jakiś skandal?
- Nie mam na ten temat jasnych informacji. Ten kuzyn
powiedział mi tylko, że zaczął nagle słyszeć plotki o Shizuko.
Ale kiedy pokazałem mu wizytówkę i zobaczył, że pracuję
dla prasy, dodał: „Jeśli jest pan dziennikarzem, to pewnie wie
pan więcej ode mnie". Z tego, co mówił, wywnioskowałem,
że mniej więcej w latach 1950-1955 Shizuko i Sadako miały
związek z czymś, co wywołało poruszenie w mediach. Ale
wiadomości z lądu rzadko docierały wtedy na wyspę...
- Więc chcesz, żebym sprawdził, z jakiego powodu znalaz
ły się w mediach?
- Czytasz w moich myślach.
- Nie bądź głupi. Przecież to oczywiste.
- To nie wszystko. W 1956 roku Shizuko powraca na wy
spę i przywozi ze sobą Sadako. Wygląda strasznie, jakby
dużo przeszła, ale nie chce odpowiadać na żadne pytania
kuzyna. Zamyka się w sobie, mruczy coś pod nosem bez ładu
i składu. Aż pewnego dnia rzuca się do wnętrza wulkanu -
góry Mihara. Popełnia samobójstwo. Miała trzydzieści je
den lat.
- A więc chcesz, żebym dowiedział się także, dlaczego się
zabiła.
- Bardzo cię proszę. - Nie odkładając słuchawki, Asakawa
skłonił się. Jeśli rzeczywiście utknie na tej wyspie, to Yoshi
no będzie jego ostatnią deską ratunku. Asakawa żałował, że
tak lekkomyślnie przyjechali na wyspę we dwóch. Do zbada
nia takiej małej wioski jak Sashikiji wystarczyłby sam Ryuji.
Asakawa tymczasem mógł zostać w Tokio i czekać na wiado
mości; razem z Yoshino mogliby tam szukać informacji. W ten
sposób zyskaliby więcej czasu.
- W porządku, zrobię, co mogę. Ale mam tu chyba za mało
ludzi.
- Zadzwonię od Oguriego i poproszę, żeby ci kogoś przysłał.
- Byłoby świetnie.
Chociaż Asakawa to powiedział, nie bardzo wierzył, że Oguri spełni jego prośbę. Zawsze
narzekał, że brakuje mu ludzi. Chyba nie będzie chciał marnować dla niego cennej siły
roboczej.
- A więc Shizuko popełnia samobójstwo, a Sadako zosta
je na Sashikiji pod opieką kuzyna matki. Ten kuzyn prowadzi
teraz pensjonat. - Asakawa chciał już dodać, że zatrzymali
się z Ryujim właśnie w tym pensjonacie, ale stwierdził, że to
niepotrzebny szczegół.
- W następnym roku Sadako, będąc w czwartej klasie szko
ły podstawowej, staje się sławna na całą okolicę, bo przepo
wiada eksplozję Mihary. Rozumiesz? Mihara wybuchła w 1957
roku. Sadako przepowiedziała dokładnie dzień i godzinę wy
buchu.
- To jest coś. Gdybyśmy mieli u siebie taką kobietę, nie
potrzebowalibyśmy Komitetu do spraw Prognozowania Trzę
sień Ziemi.
Dzięki tej przepowiedni sława Sadako rozniosła się po całej wyspie i w ten sposób
dowiedzieli się o niej współpracownicy profesora Miury. Asakawa pomyślał sobie jednak,
że tego nie musi tłumaczyć Yoshino. Powie mu tylko to, co najważniejsze...
- Po tym wydarzeniu mieszkańcy wyspy zaczęli przycho
dzić do Sadako i prosić ją, żeby przepowiedziała im przyszłość.
Ale ona zawsze odmawiała. Mówiła, że nie ma takich zdol
ności.
- Mówiła tak przez skromność?
- Nie wiadomo. Kiedy skończyła szkołę, natychmiast wy
jechała do Tokio. Jakby tylko na to czekała. Rodzina na Oshimie
dostała od niej jedną jedyną pocztówkę. Pisała, że zdała
egzamin i przyjęto ją do zespołu Teatru Do Góry. Od tamtej
pory nie mieli od niej żadnych wiadomości. Na wyspie nie
ma ani jednej osoby, która by coś o niej wiedziała.
- Czyli Teatr Do Góry to nasz jedyny trop, tak?
- Niestety.
- W porządku. Powiedz mi tylko, czy wszystko dobrze
zrozumiałem. A więc mam się dowiedzieć, w jaki skandal była
wplątana Shizuko Yamamura, dlaczego skoczyła do wulkanu
i co stało się z jej córką po tym, jak wstąpiła do zespołu Te
atru Do Góry. Innymi słowy, mam zdobyć wszelkie możliwe
informacje o matce i córce, tak?
- Właśnie.
- Od kogo mam zacząć?
-Co?
- Chcesz, żebym najpierw znalazł informacje o matce czy
o córce? Nie mamy zbyt dużo czasu.
Oczywiście, przede wszystkim musiał dowiedzieć się, co się stało z Sadako.
- Mógłbyś zacząć od córki?
- Dobra. Jutro z samego rana pójdę do biura Teatru Do
Góry.
Asakawa spojrzał na zegarek. Dopiero minęła szósta. W teatrze na pewno jeszcze
przez jakiś czas będą trwały próby.
- Yoshino, nie jutro. Powiedz, że zrobisz to dzisiaj.
Yoshino westchnął ciężko i potrząsnął głową.
- Słuchaj, Asakawa. Mam tyle swoich rzeczy do zrobienia
- nie pomyślałeś o tym? Do rana muszę jeszcze tyle napisać.
Nawet jutro nie bardzo... -Yoshino urwał. Nie chciał dać Asakawie
odczuć, że powinien być mu wdzięczny. W takich sy
tuacjach zawsze starał się zachowywać po męsku.
- Błagam cię. Mój termin wypada pojutrze. - Asakawa
wiedział, ile pracy wymaga ich zawód, i bał się za bardzo
naciskać na Yoshino. Pozostawało mu tylko w milczeniu czekać na jego decyzję.
- Ale... a niech to! Spróbuję załatwić to dzisiaj. Ale nic nie
obiecuję.
- Dziękuję. Jestem zobowiązany. - Asakawa skłonił się
i chciał odwiesić słuchawkę.
- Hej, zaczekaj chwilę. Mam jeszcze jedno ważne py
tanie.
-Jakie?
- Jaki jest związek pomiędzy tym, co zobaczyłeś na fil
mie, i Sadako Yamamurą?
Asakawa odpowiedział dopiero po chwili. -Jeśli ci powiem, nie
uwierzysz.
- Skąd wiesz?
- Tego filmu nie nagrała żadna kamera - Asakawa odcze
kał chwilę, żeby Yoshino dobrze zrozumiał te słowa. - Obra
zy na filmie to rzeczy, które Sadako widziała na własne oczy,
i te, które powstały w jej wyobraźni, fragmenty przedstawio
ne jeden po drugim, bez żadnego kontekstu.
- Hę? - Yoshino przez moment zabrakło słów.
- Widzisz, mówiłem, że mi nie uwierzysz.
- Czyli że są to jakby fotografie parapsychiczne?
- Nie wiem, czy to określenie w pełni oddaje skalę tego
zjawiska. To coś znacznie bardziej skomplikowanego. Ona
sprawiła, że te obrazy pojawiły się w telewizji! Ta kobieta
potrafi rzutować ruchome obrazy na kineskop telewizora.
- To co ona jest? Wytwórnia filmowa? - Yoshino zaśmiał
się z własnego dowcipu. Asakawa nie potrafił się na niego za
to gniewać. Rozumiał, dlaczego Yoshino próbuje obrócić tę
sprawę w żart. Stał przy telefonie i w milczeniu słuchał beztroskiego śmiechu kolegi.
21.40. Yoshino wchodził po schodach prowadzących na ulicę ze stacji Yotsuya Sanchome
na linii metra Marunouchi. Na górze uderzył w niego gwałtowny podmuch wiatru i musiał
obiema rękami przytrzymać czapkę, żeby nie spadła. Rozejrzał się wokoło w
poszukiwaniu remizy strażackiej, przy której miał skręcić. Zauważył ją zaraz na rogu.
Dojście do celu zajęło mu mniej więcej minutę.
Na chodniku stała tablica Teatr Do Góry. Strzałka wskazywała na schody, prowadzące
w dół, do piwnicy. Z jej głębi dochodziły głosy młodych mężczyzn i kobiet. Śpiewali i recytowali.
Pewnie zbliżała się premiera, więc siedzieli tutaj i przeprowadzali próby, dopóki
chodziło metro. Yoshino nie zajmował się kulturą, ale potrafił domyślić się takich rzeczy.
Musiał jednak przyznać, że czuł się dość dziwnie, wchodząc na próbę przedstawienia
teatralnego. Zwykle pisał artykuły o sprawach kryminalnych.
Schody do piwnicy były zrobione ze stali i dźwięczały przy każdym kroku. Jeśli
założyciele teatru nie przypomną sobie Sadako Yamamury, to wątła nić, na której
utrzymywały się wszystkie nadzieje Asakawy, pęknie, a historia życia tej tajemniczej
dziewczyny ponownie pogrąży się w mroku. Teatr Do Góry założono w 1957 roku, a
Sadako przyłączyła się do zespołu w roku 1965. W teatrze pracowało jeszcze tylko czterech
członków-założycieli. Jednym z nich był człowiek o nazwisku Uchimura,
dramatopisarz i reżyser, który pełnił funkcję dyrektora teatru.
Yoshino wręczył wizytówkę młodej stażystce, która stała przy wejściu na salę prób, i
powiedział, że chce rozmawiać z Uchimurą.
- Ktoś do pana z „Daily News" - powiedziała stażystka
silnym aktorskim głosem do dyrektora, który siedział pod
ścianą i przyglądał się grze zespołu. Uchimurą odwrócił się
zaskoczony. Ponieważ Yoshino był przedstawicielem prasy,
Uchimurą podszedł do niego z szerokim uśmiechem na twa
rzy. Grupy teatralne zawsze odnosiły się do dziennikarzy nie
zwykle uprzejmie. Nawet najdrobniejsza wzmianka na stro
nach poświęconych kulturze mogła mieć decydujący wpływ
na sprzedaż biletów. Ponieważ za tydzień mieli premierę
nowego spektaklu, Uchimura myślał, że Yoshino przyszedł
obejrzeć próbę. Dziennikarze z „Daily News" nigdy nie po
święcali Teatrowi Do Góry wiele uwagi; Uchimura czarował
więc Yoshino, ile tylko mógł, żeby jak najlepiej wykorzystać
tę okazję. Ale kiedy Yoshino przedstawił mu prawdziwy po
wód wizyty, Uchimura całkowicie stracił zainteresowanie jego
osobą. Nagle okazało się, że jest bardzo zajęty. Rozejrzał się
po sali, jakby kogoś szukał. Wreszcie zauważył niskiego ak
tora około pięćdziesiątki.
- Chodź tu, Shin - zawołał mężczyznę piskliwym gło
sem. Yoshino poczuł nagle dziwną niechęć do dyrektora.
Może wywołał ją zbyt poufały ton, jakim dyrektor zwrócił
się do starszego mężczyzny? A może jego przesadnie dłu
gie, niezgrabne kończyny, które w połączeniu z wysokim,
kobiecym głosem sprawiały dość osobliwe wrażenie. W każ
dym razie Yoshino wzdrygnął się. „Co za odmieniec", po
myślał.
- Shin, kochanie, występujesz dopiero w drugim akcie.
Bądź tak słodki i porozmawiaj z tym panem o Sadako Yamamurze,
dobrze? Pamiętasz tego dziwoląga, co?
Yoshino rozpoznał Shina po głosie. To on dubbingował po japońsku zachodnie filmy
wyświetlane w telewizji. Shin Ari-ma był bardziej znany z głosu niż ze swojej pracy
scenicznej. A w końcu należał do grupy założycieli Teatru Do Góry.
- Sadako Yamamura? - Arima podrapał się po łysiejącej
głowie, szukając w pamięci wspomnień sprzed ćwierć wie
ku. - A, ta Sadako Yamamura! - Skrzywił się. Najwyraźniej
dobrze ją zapamiętał.
- Pamiętasz? To dobrze. Tu mamy próbę, więc weź go do
mojego gabinetu, dobrze? - Uchimura skłonił się i wrócił do
zgromadzonych na scenie aktorów. Kiedy ponownie zajął
swoje miejsce w fotelu, znów stał się poważnym i wynios
łym dyrektorem.
Otworzyli drzwi gabinetu z tabliczką „Prezes". Arima wskazał Yoshino miejsce na
skórzanej kanapie i powiedział: „Proszę siadać". Jeśli był to pokój prezesa, to znaczy, że
teatr działał na zasadzie małego przedsiębiorstwa. Dyrektor pełnił funkcje podobne do
funkcji prezesa spółki.
- A więc, co pana tu sprowadza w taką pogodę? - Zmę
czony próbą Arima poczerwieniał na twarzy; miał spocone
czoło, ale jego oczy śmiały się dobrodusznie. Dyrektor spra
wiał wrażenie człowieka, który podczas rozmowy nieustan
nie próbuje odgadnąć myśli drugiej osoby; natomiast Arima
był człowiekiem prostodusznym, zawsze udzielał szczerych
odpowiedzi i niczego nie ukrywał. Od osobowości udzielają
cego wywiad zależy zwykle, czy idzie on gładko, czy nie.
- Przepraszam, że pana niepokoję. Wiem, że jest pan za
jęty. - Yoshino usiadł na krześle i wyjął notes. Przyłożył dłu
gopis do kartki, w pozie pełnej gotowości.
- Nie sądziłem, że ktoś będzie jeszcze kiedyś pytał o Sadako
Yamamurę. A już na pewno nie teraz. To było tyle lat
temu.
Arima przypomniał sobie lata młodości. Ile by dał, żeby mieć znowu tyle energii co
wtedy! Byli pełni sił i entuzjazmu, kiedy razem z grupą przyjaciół uciekli z komercyjnego
teatru, w którym wcześniej pracowali, i założyli nowy zespół.
- Panie Arima, parę minut temu, kiedy próbował pan so
bie przypomnieć tę osobę, powiedział pan „t a Sadako Yamamura".
Co dokładnie miał pan na myśli?
- Ta dziewczyna - zaraz, zaraz - kiedy ona do nas dołą
czyła? Istnieliśmy chyba zaledwie od kilku lat. Dopiero roz
wijaliśmy skrzydła i co roku staraliśmy się przyjąć jak naj
więcej osób. A ta Sadako była dziwna.
- Co było w niej dziwnego?
- Hmm... - Arima oparł głowę na dłoni i zamyślił się.
„A właściwie dlaczego wydaje mi się, że była dziwna?"
- Miała jakieś znaki szczególne?
- Nie, tak z wyglądu to była całkiem zwyczajna dziew
czyna. Może trochę za wysoka. I bardzo mało mówiła. Za
wsze była sama.
- Sama?
- Tak, stażyści zwykle bardzo się ze sobą zaprzyjaźniają.
A ona zawsze stroniła od innych.
W każdej grupie są takie osoby, pomyślał Yoshino. Niemożliwe, że tylko z tego
powodu Arima tak ją zapamiętał.
- Jak by ją pan opisał jednym zdaniem?
- Jedym zdaniem? Hmm. Było w niej coś przerażającego
- Arima stwierdził to bez zająknięcia. Wcześniej Uchirmira
nazwał Sadako „dziwolągiem". Yoshino zrobiło się żal osiemnastolatki,
którą wszyscy oceniali w taki sposób. Zaczął wy
obrażać sobie jakiegoś potwora.
- A co pana w niej przerażało?
Kiedy Arima zaczął się nad tym zastanawiać, zdziwił się w duchu, że tak wyraźnie
pamięta stażystkę, która była z nimi tylko przez rok, dwadzieścia pięć lat temu. Jakieś
zamglone wspomnienie nie dawało mu spokoju. Coś się wydarzyło, coś, dzięki czemu jej
osoba tak bardzo zapadła mu w pamięć.
- Ach, pamiętam! To było dokładnie w tym pokoju. - Ari
ma rozejrzał się po gabinecie prezesa. W myślach zobaczył
nawet dokładnie, jak ustawione były meble jeszcze wtedy,
kiedy w tym pomieszczeniu znajdowało się główne biuro. -
Wie pan, od początku istnienia naszego teatru przeprowa
dzaliśmy próby w tym budynku, ale kiedyś mieliśmy o wie
le mniej miejsca. Tu, gdzie teraz jesteśmy, znajdowało się
główne biuro. Tam stały szafki na ubrania i mniej więcej
w tym miejscu pokój dzieliła ścianka z matowego szkła...
Tak, a tam - Arima wskazał ręką - był telewizor, teraz stoi
tam inny model.
- Telewizor? - Yoshino zmrużył oczy i poprawił długopis
w dłoni.
- Tak. Taki czarno-biały.
- Aha. I co się stało? - ponaglił go Yoshino.
- Skończyła się próba i prawie wszyscy poszli do domu.
Nie byłem zadowolony ze swojego występu, więc przyszedłem
tutaj, żeby jeszcze raz przećwiczyć rolę. Stałem tam, widzi pan... - Arima pokazał na
drzwi. - Wszedłem do biura i przez matową szybę zauważyłem, że telewizor jest
włączony. Pomyślałem sobie: No cóż, ktoś ogląda telewizję. Niech pan pamięta, że to nie
było złudzenie. Stałem po drugiej stronie ścianki i nie widziałem dokładnie, co jest na
ekranie, ale widziałem migające czarno-białe światło. Nie było głosu. W pokoju panował
półmrok i kiedy znalazłem się po drugiej stronie ścianki, chciałem zobaczyć, kto siedzi
przed telewizorem. Spojrzałem tej osobie prosto w twarz. Była to Sadako Yama-mura. Ale
kiedy stanąłem obok niej, zobaczyłem, że na ekranie nic nie ma. Naturalnie od razu
pomyślałem, że wyłączyła go, kiedy mnie zauważyła. Wtedy nie miałem jeszcze żadnych
podejrzeń. Ale...
Arima przerwał, jakby nie chciał dalej opowiadać.
- Proszę, niech pan mówi dalej.
- Odezwałem się do niej. Powiedziałem: „Pospiesz się, bo
nie zdążysz na ostatni pociąg". I włączyłem lampkę na biur
ku. Ale nie chciała się zapalić. Była wyłączona z kontaktu.
Schyliłem się, żeby włożyć wtyczkę, i dopiero wtedy to za
uważyłem: telewizor też był wyłączony z kontaktu.
Arima przypomniał sobie wyraźnie, jakie ciarki poczuł na plecach, kiedy zobaczył, że
wtyczka od telewizora leży na podłodze.
Yoshino chciał się upewnić, czy dobrze usłyszał.
- A więc widział pan włączony telewizor, mimo że wtycz
ka była wyjęta z kontaktu?
- Tak. Mówię panu. Aż dostałem dreszczy! Od razu pod
niosłem głowę i spojrzałem na Sadako. Dlaczego ona tak siedzi
przed wyłączonym telewizorem? Nie spojrzała na mnie, tylko dalej wpatrywała się w
ekran z lekkim uśmiechem na ustach.
Arima pamiętał wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Ten epizod musiał na nim
wywrzeć głębokie wrażenie.
-1 powiedział pan o tym komuś?
- Oczywiście. Powiedziałem Uchiemu... to znaczy Uchimurze
- to nasz dyrektor, którego miał pan okazję poznać.
I Shigemoriemu.
- Shigemoriemu?
- To był założyciel naszego zespołu. Uchimura jest naszym
drugim dyrektorem.
- Rozumiem. I jak pan Shigemori zareagował na pańską
opowieść?
- Powiedziałem mu to, kiedy grał w madżonga, ale był
zafascynowany. Zawsze czuł słabość do kobiet i chyba od ja
kiegoś czasu miał Sadako na oku; planował, że ją zdobędzie.
Tamtego wieczoru trochę za dużo wypił, mówił różne szalo
ne rzeczy, na przykład: „Dzisiaj przypuszczani atak na miesz
kanie Sadako". Nie wiedzieliśmy, co robić. To tylko pijackie
gadanie - nie mogliśmy go brać na serio, ale też nie mogli
śmy tego zignorować. Wreszcie wszyscy rozeszli się do do
mów, a Shigemori został sam. Nie dowiedzieliśmy się nigdy,
czy rzeczywiście poszedł tej nocy do mieszkania Sadako, czy
nie. Bo następnego dnia, kiedy Shigemori pojawił się na pró
bie, był zupełnie innym człowiekiem. Blady i milczący usiadł
na krześle, nie odzywając się do nikogo słowem. I tak umarł,
na tym krześle, jakby nagle zasnął.
Yoshino podniósł głowę, zaniepokojony.
-Jaka była przyczyna śmierci?
- Paraliż serca. Teraz chyba mówią na to „nagłe ustanie
akcji serca". Przepracowywał się przed premierą; myślę, że
trochę przesadził.
- A więc nikt nie wie, czy coś zaszło między Sadako a Shigemorim?
- zapytał Yoshino z naciskiem. Arima zdecydowa
nie pokręcił głową. „Nic dziwnego, że wszyscy ją tutaj zapa
miętali", pomyślał Yoshino.
- Co się z nią potem stało?
- Odeszła z zespołu. Była z nami chyba tylko przez rok,
może dwa.
- A czym się zajmowała po tym, jak odeszła?
- Obawiam się, że w tej kwestii nie mogę panu pomóc.
- Co zwykle robią ludzie, którzy odchodzą z waszego teatru?
- Ci, którzy kochają sztukę, przeważnie wiążą się z in
nym teatrem.
- Myśli pan, że Sadako Yamamura mogła tak zrobić?
- To była inteligentna dziewczyna. I niezła aktorka. Ale
nie miała odpowiedniej osobowości. Wie pan, w tym zawo
dzie wszystko opiera się na umiejętności bycia z innymi ludź
mi. A ona nie miała do tego talentu.
- A więc możliwe, że całkiem rzuciła teatr. Tak pan uważa?
- Trudno powiedzieć.
- Czy zna pan kogoś, kto może wiedzieć, co się z nią stało?
- Może ktoś ze stażystów, którzy pracowali tu w tym sa
mym czasie.
- A ma pan ich nazwiska i adresy?
- Proszę zaczekać. - Arima wstał i podszedł do wbudowa
nych w ścianę półek. Od góry do dołu zapełniały je kartoteki
zawierające teczki, które kandydaci do zespołu składali przed egzaminem wstępnym. Arima
wyciągnął jedną kartotekę.
- Razem z nią w 1965 roku przyszło do nas ośmioro sta
żystów. - Arima pomachał teczkami.
- Mogę zobaczyć?
- Proszę bardzo.
W każdej teczce znajdowały się dwie fotografie: portret i zdjęcie całej sylwetki. Yoshino
starał się zachować spokój, wyciągając zdjęcia Sadako Yamamury. Spojrzał na fotografie.
- Dlaczego powiedział pan, że było w niej coś przeraża
jącego? - zapytał Yoshino, zaskoczony. Istniała zbyt duża roz
bieżność pomiędzy opisem Arimy a Sadako, którą Yoshino zo
baczył na zdjęciach. - Chyba pan żartuje. Co w niej może prze
rażać? Nigdy w życiu nie widziałem takiej ślicznej twarzy!
Zastanawiał się, dlaczego tak się wyraził - dlaczego powiedział „ślicznej twarzy" zamiast
„ślicznej dziewczyny". Faktycznie, miała idealnie regularne rysy. Ale brakowało jej kobiecych
kształtów. Chociaż z drugiej strony, patrząc na zdjęcie całej sylwetki, musiał przyznać, że jej
wąska talia i drobne stopy były bardzo kobiece. Była piękna, a jednak ten okres dwudziestu
pięciu lat, który upłynął od jej zniknięcia, w jakiś sposób zniszczył jej obraz w pamięci
członków zespołu. Pamiętali ją jako „dziwoląga", kogoś przerażającego. Powinni ją przecież
zapamiętać jako „tę niesamowicie piękną kobietę". Yoshino był ciekawy tych
„przerażających" cech, które z czasem zepchnęły na drugi plan uderzające piękno jej twarzy.
17 października, środa
Stojąc na skrzyżowaniu Omotesando i Aoyama-dori, Yoshino jeszcze raz zajrzał do
notesu. „6-1 Minami Aoyama, Kwatery Sugiyama". Taki był adres Sadako przed
dwudziestu pięciu laty. Nie podobał mu się ten adres. Doszedł ulicą Omotesando aż do
zakrętu. Oczywiście numerem 6-1 oznaczony był blok naprzeciwko Muzeum Nezu. Była
to obecnie jedna z najbogatszych dzielnic miasta i, tak jak Yoshino się obawiał, stały tam
jedynie eleganckie bloki z czerwonej cegły, na miejscu dawnych tańszych Kwater
Sugiyama.
„Chyba zwariowałem! Myślałem, że znajdę tę kobietę po dwudziestu pięciu latach?"
Pozostało mu tylko odnaleźć innych stażystów, którzy przyłączyli się do zespołu w tym
samym czasie co Sadako. Yoshino odnalazł adresy tylko czterech spośród siedmiu osób,
które związały się z grupą tamtego roku. Jeśli żadna z tych osób nie będzie wiedziała nic o
Sadako, ślad urwie się całkowicie. Yoshino przeczuwał, że niestety tak właśnie się stanie.
Spojrzał na zegarek: dochodziła jedenasta. Pobiegł do
najbliższego sklepu z materiałami biurowymi, żeby wysłać faks do biura prasowego na
Oshimie. Chciał poinformować Asakawę o tym, czego dowiedział się do tej pory.
Asakawa i Ryuji siedzieli właśnie w tym „biurze prasowym", czyli w domu Hayatsu.
- Hej, Asakawa, uspokój się! - wrzasnął Ryuji na Asaka
wę, który krążył po pokoju tam i z powrotem. - Nie ma sen
su panikować!
Przez radio nadawano bez przerwy informacje o pogodzie: prędkość wiatru
maksymalna, ciśnienie barometryczne prawie takie jak w oku cyklonu, milibary, północne i
północno--wschodnie wiatry, obszary deszczów i nawałnic, fale sztormowe... Asakawa nie
mógł już tego słuchać.
W tej chwili centrum Tajfunu numer 21 znajdowało się na morzu, mniej więcej sto
pięćdziesiąt kilometrów od przylądka Omaezaki i przesuwało się w kierunku północno--
wschodnim z prędkością mniej więcej dwudziestu kilometrów na godzinę, z utrzymującą
się prędkością wiatru około czterdziestu metrów na sekundę. W takim tempie tajfun powinien
do wieczora dotrzeć do południowego brzegu wyspy Oshima. Statki i samoloty
zaczną pewnie kursować dopiero jutro - w czwartek. Przynajmniej tak przewidywał
Hayatsu.
- W czwartek! - burzył się Asakawa. „Mój termin wypa
da jutro o dziesiątej wieczorem! Pospiesz się, przeklęty taj
funie! Powiej tu sobie i znikaj; zamień się w depresję zwrot
nikową albo coś w tym stylu". - Kiedy, do cholery, będziemy
mogli się wydostać z tej wyspy?
Asakawa miał ochotę na kimś się wyładować, ale nie wiedział, na kim. „Nie
powinienem był tu przyjeżdżać. Cholernie
tego żałuję. W ogóle wszystkiego żałuję. Po co ja oglądałem tę kasetę? Po co
zainteresowałem się śmiercią Tomo-ko Oishi i Shuichiego Iwaty? Po co wziąłem wtedy
taksówkę?... Cholera".
- Człowieku, uspokój się? Nic nie osiągniesz tym narze
kaniem. - Ryuji chwycił Asakawę za rękę, zaskakująco delikat
nie. - Pomyśl tylko, a jeśli klątwę można powstrzymać tylko
tu, na tej wyspie? To przecież możliwe. Dlaczego te dzieciaki
nie postąpiły według wskazówek? Może nie miały pieniędzy,
żeby pojechać na Oshimę? W końcu nie możemy tego wy
kluczyć. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - po
staraj się w to uwierzyć i może wtedy trochę się uspokoisz.
- Aha, tylko że najpierw musimy rozszyfrować zaklęcie!
- Asakawa odepchnął rękę Ryujiego. Kątem oka zauważył, że
Hayatsu i jego żona Fumiko wymienili porozumiewawcze
spojrzenia. Śmiali się z nich: „Dorośli mężczyźni, a rozma
wiają o czarach!".
- To nie jest śmieszne! - Asakawa ruszył w ich stronę roz
gniewany, ale tym razem Ryuji mocniej złapał go za rękę i od
ciągnął na bok.
- Daj spokój. Tracisz tylko energię.
Widząc zdenerwowanie Asakawy, poczciwy Hayatsu czuł się prawie tak, jakby to była
jego wina, że zawieszono transport z powodu tajfunu. Na widok czyjegoś cierpienia zawsze
budziło się w nim współczucie. Modlił się w duchu, żeby plany Asakawy się powiodły. Czekali
na nadejście faksu z Tokio, ale Hayatsu zauważył, że takie bierne oczekiwanie wywołuje w
Asakawie jeszcze większy niepokój. Próbował jakoś rozładować sytuację.
- A jak tam pańskie dochodzenie? - zapytał łagodnie, sta
rając się uspokoić Asakawę.
- No cóż...
- Tu niedaleko mieszka ktoś, kto przyjaźnił się z Shizuko
Yamamurą w dzieciństwie. Jeśli pan chce, mogę po niego
zadzwonić. Może będzie miał coś ciekawego do powiedze
nia. W taką pogodę stary Gen na pewno nie wypłynął na
połów. Jestem przekonany, że się nudzi. Przyjdzie tu z przy
jemnością.
Hayatsu pomyślał, że jeśli znajdzie Asakawie jakieś zajęcie, odwróci jego uwagę od
obecnych kłopotów.
- Ma już prawie siedemdziesiąt lat, więc nie wiem, czy
będzie potrafił odpowiedzieć na wszystkie pytania. Ale chy
ba lepiej z nim porozmawiać, niż siedzieć tak bezczynnie
i czekać.
- W porządku...
Nie czekając na odpowiedź, Hayatsu odwrócił się i zawołał żonę z kuchni:
- Hej, zadzwoń do Genjiego i powiedz mu, żeby tu zaraz
przyszedł.
Jak przewidział Hayatsu, Genji ucieszył się z zaproszenia. Nic nie sprawiało mu większej
przyjemności niż opowiadanie o Shizuko Yamamurze. Miał sześćdziesiąt osiem lat; trzy lata
więcej niż Shizuko miałaby teraz. Jako dzieci bawili się razem, a kiedy oboje podrośli, Genji
zakochał się w Shizuko pierwszą młodzieńczą miłością. W miarę opowiadania w jego pamięci
odżywało coraz więcej wspomnień o ukochanej; powracały do niego wyraźne obrazy sprzed
lat. I być może dlatego, że znalazł się wreszcie ktoś, kto chciał go słuchać,
stary Genji rozgadał się na dobre. Opowieść o Shizuko była dla niego opowieścią o
młodości.
Asakawa i Ryuji dowiedzieli się sporo z tej miejscami zbyt ckliwej gadaniny starego
Genjiego. Jednak zdawali sobie sprawę, że nie mogą mu ufać do końca. Pamięć lubi
upiększać zdarzenia, a to wszystko zdarzyło się ponad czterdzieści lat temu. Mógł nawet
mylić Shizuko z jakąś inną kobietą. A może nie - pierwsza miłość to coś wyjątkowego;
trudno ją pomylić z inną.
Genji nie grzeszył elokwencją. Używał wielu mętnych określeń i słuchanie go było dość
męczące. Jednak w którymś momencie zaczął opowiadać o czymś, co zainteresowało Asakawę
i Ryujiego:
- Myślę, że Shizu zmieniła się przez ten kamienny posąg Ascety, który wyłowiliśmy z
morza. Tamtej nocy była pełnia Księżyca...
Staruszek twierdził, że nadprzyrodzona moc Shizuko miała jakiś związek z morzem i
pełnią Księżyca. Tej nocy, kiedy ją posiadła, Genji był razem z nią na łodzi, pomagał
wiosłować. Było to w 1946 roku, pod koniec lata; Shizuko miała dwadzieścia jeden lat, a
Genji dwadzieścia cztery. Jak na późne lato było bardzo gorąco; upał nie ustawał nawet z
nastaniem nocy - Genji opowiadał o wydarzeniach sprzed czterdziestu czterech lat, jakby to
było wczoraj.
W ten upalny wieczór Genji siedział na werandzie i wachlował się leniwie. Obserwował
odbicie nieba w oświetlonej księżycowym blaskiem powierzchni morza. Nagle ciszę
przerwała Shizu; wbiegła po wzgórzu prosto do jego domu i zawołała:
- Gen, wyciągaj łódź, wyruszamy na połów.
Zapytał o przyczynę, ale ona powiedziała tylko:
- Nigdy już nie będzie takiej pełni jak dzisiaj.
Genji siedział jak zauroczony i wpatrywał się w tę najpiękniejszą dziewczynę na
wyspie.
- Przestań się głupio gapić. Nie mamy czasu! - Pociągnęła
go za kołnierz, aż się podniósł z krzesła. Genji był przyzwy
czajony do tego, że Shizuko mu rozkazywała. Zapytał jednak:
- A co takiego będziemy łowić?
Wpatrując się w ocean, Shizuko rzuciła mu krótką odpowiedź:
- Posąg Ascety.
- Ascety?
Shizuko wyjaśniła smutnym głosem, że wcześniej tego dnia żołnierze okupanta wrzucili
kamienny posąg Ascety do morza.
W połowie wschodniego brzegu wyspy znajdowała się plaża zwana Plażą Ascety, z
małą jaskinią, którą nazywano Grotą Ascety. W jaskini stał kamienny posąg En no Ozunu,
słynnego buddyjskiego ascety, który w 699 roku znalazł się tutaj na wygnaniu. Od
urodzenia Ozunu obdarzony był wielkim darem mądrości, a dzięki długoletniej codziennej
dyscyplinie opanował też sztuki okultystyczne i mistyczne. Mówiono, że kiedy tylko chciał,
potrafił wezwać do siebie bogów lub demony. Potrafił też przepowiadać przyszłość, co
niestety przysporzyło mu wielu wrogów w świecie ksiąg, broni i władzy. Uznano go za
zbrodniarza niebezpiecznego dla społeczeństwa i zesłano na Izu Oshimę. Było to prawie
tysiąc trzysta lat temu. Ozunu zaszył się w małej jaskini na
plaży i poddał swoje życie jeszcze surowszej dyscyplinie. Uczył też mieszkańców wyspy
rolnictwa i rybołówstwa, a jego prawy charakter zyskał powszechne uznanie. Wreszcie
ułaskawiono go i pozwolono mu wrócić na ląd, gdzie założył zakon Shugendo. Podobno
spędził na wyspie tylko trzy lata, ale krążyło tu o nim mnóstwo opowieści. Według jednej z
legend, pewnego dnia w metalowych chodakach na nogach uniósł się w powietrze i
odleciał na górę Fudżi. Mieszkańcy wyspy do tej pory otaczali En no Ozunu wielką czcią.
Grota Ascety była najświętszym miejscem na Oshimie. Co roku, 15 czerwca, obchodzono
Święto Ascety.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej, w ramach polityki prowadzonej przeciwko
sintoizmowi i buddyzmowi, oddziały okupanckie zabrały posąg En no Ozunu ze świątyni
w grocie i wrzuciły go do oceanu. Shizuko, która głęboko wierzyła w Ozunu, widziała całą
akcję. Ukryta w cieniu skał na cyplu Ślimaczy Nos, obserwowała, jak żołnierze zrzucają
posąg z amerykańskiej łodzi patrolowej do oceanu. Zapamiętała dokładnie, w którym
miejscu to zrobili.
Genji myślał, że się przesłyszał, kiedy Shizuko kazała mu wypłynąć na poszukiwanie
posągu. Miał silne ręce i był dobrym rybakiem, ale nigdy jeszcze nie próbował złowić kamiennego
posągu. Jednak ze względu na skryte uczucie, jakim darzył Shizuko, nie potrafił
jej odmówić. Chociaż było już późno, spuścił łódź na wodę. Miał nadzieję, że jeśli odda
Shizuko tę przysługę, dziewczyna poczuje się wobec niego zobowiązana. A zresztą, samo
to, że miał znaleźć się z nią na morzu sam na sam w tę piękną księżycową noc, wydawało
mu się czymś wspaniałym.
Rozpalili ogniska na Plaży Ascety i na cyplu Ślimaczy Nos, żeby się nie zgubić, i
wypłynęli w morze, posuwając się coraz dalej i dalej. Oboje dobrze znali ten kawałek
oceanu: układ dna morskiego, jego głębokość, gatunki ryb, które tam pływały. Ale zapadła
już noc i choćby nie wiem jak jasno świecił księżyc, pod powierzchnią wody nic nie było
widać. Genji nie miał pojęcia, jak Shizuko chce odnaleźć posąg. Ciągle wiosłując, zapytał
ją o to, ale nie odpowiedziała. Obejrzała się tylko, przez fale, na ogniska na plaży, żeby
sprawdzić, czy trzymają właściwy kurs. Nietrudno było ocenić, gdzie dokładnie się
znajdują: wystarczyło tylko oszacować odległość pomiędzy ogniskami a łodzią. Kiedy
przepłynęli już jakieś kilkaset metrów, Shizuko krzyknęła, żeby się zatrzymał.
Przeszła na rufę łodzi, pochyliła się nad powierzchnią wody i spojrzała w morską
głębinę.
- Odwróć się! - rozkazała Genjiemu.
Genji domyślił się, co zamierza Shizuko, i serce zabiło mu mocniej. Shizuko
wyprostowała się i zdjęła kimono. Szelest materiału ześlizgującego się z ciała pobudził
jego wyobraźnię; Genji wstrzymał oddech. Wtedy za plecami usłyszał plu-śnięcie; to
Shizuko wskoczyła do morza. Kiedy słone krople opryskały mu plecy, odwrócił się i
spojrzał. Shizuko przebierała nogami w wodzie. Długie, ciemne włosy związała kawałkiem
materiału; w zębach trzymała linę. Podskoczyła, wynurzając się z wody do pasa,
wzięła dwa głębokie oddechy i zanurkowała na samo dno morza.
Ile razy wynurzała głowę na powierzchnię, żeby zaczerpnąć powietrza? Ostatni raz nie
trzymała już w zębach liny.
„Przywiązałam ją do Ascety. Wyciągnij go, proszę", powiedziała drżącym głosem.
Gen przesunął się na dziób łodzi i szarpnął za linę. Po chwili na pokład wspięła się
Shizuko, włożyła kimono i przysunęła się do Genjiego, żeby pomóc mu wyciągnąć posąg.
Ułożyli go pośrodku łodzi i skierowali się z powrotem do brzegu. Przez całą drogę powrotną
żadne z nich nie odezwało się słowem: W powietrzu wisiało coś, co nie pozwalało zadawać
pytań. Genji dziwił się, jak Shizuko zdołała znaleźć posąg w ciemności na dnie morza, ale
zapytał ją o to dopiero trzy dni później. Odpowiedziała, że oczy Ascety wezwały ją z głębi
oceanu. Zielone oczy posągu, pana bogów i demonów, pałały blaskiem na dnie ciemnego
morza... Tak twierdziła Shizuko.
Po tym wydarzeniu Shizuko zaczęła się źle czuć. Nigdy-przedtem nie bolała ją głowa, a
teraz bardzo często jej czaszkę przeszywał piekący ból. Tym atakom towarzyszyły zwykle
krótkie wizje. W jej umyśle na chwilę rozbłyskiwały obrazy, których nigdy przedtem nie
widziała. W niewytłumaczalny sposób po jakimś czasie te same sceny pojawiały się w
rzeczywistości. Genji pytał ją o szczegóły. Powiedziała mu, że kiedy wizje przyszłości
pojawiają się w jej umyśle, zawsze czuje wokół siebie ten sam zapach owoców cytrusowych.
Starsza siostra Genjiego wyszła za mąż i przeprowadziła się do Odawary. Kiedy umarła,
Shizuko zobaczyła jej śmierć, zanim to się stało. Ale świadomie Shizuko nie potrafiła przepowiadać
przyszłości. Te wizje po prostu przemykały jej przez myśli jak błyskawice, bez żadnego
ostrzeżenia. Nie wiedziała, dlaczego widzi akurat te rzeczy. Z tej przyczyny Shizuko
nigdy nie zgadzała się, żeby ludzie prosili ją o przepowie-dzenie przyszłości.
Następnego roku Shizuko wyjechała do Tokio, chociaż Genji za wszelką cenę próbował ją
zatrzymać. Tam poznała Heihachiro Ikumę i poczęła jego dziecko. Pod koniec tego samego
roku wróciła do rodzinnej miejscowości i urodziła dziewczynkę, Sadako.
Nie wiedzieli, kiedy skończy się opowieść Genjiego. Dziesięć lat później Shizuko rzuciła się
do wnętrza wulkanu Mihara. Genji najwyraźniej postanowił obarczyć winą za to jej kochanka,
Ikumę. Nie było w tym nic dziwnego; w końcu Ikuma był jego rywalem. Jednak ponieważ
Genji nie krył swojej niechęci do tego człowieka, trudno było znieść jego dalsze opowiadanie.
W rezultacie Asakawa i Ryuji dowiedzieli się od starca tylko tyle, że matka Sadako miała dar
widzenia przyszłości i że otrzymała go prawdopodobnie od kamiennego posągu En no Ozunu.
W tym momencie odezwał się faks. Wydrukował powiększenie zdjęcia portretowego
Sadako, które Yoshino znalazł w biurze Teatru Do Góry.
Asakawa poczuł dziwne wzruszenie. Widział tę kobietę po raz pierwszy, a przecież przez
krótki czas miał okazję doświadczyć tych samych wrażeń co ona i zobaczyć świat z tego
samego punktu widzenia. To tak, jakby w stłumionym świetle wschodzącego dnia po raz
pierwszy zobaczył twarz kochanki; jakby dowiedział się wreszcie, jak ona wygląda, po całej
nocy splatania nóg i rąk i orgazmów przeżywanych razem w ciemności.
Jej widok nie budził w Asakawie odrazy. Zresztą trudno się dziwić. Chociaż przesłane
faksem zdjęcie było trochę zamazane
na brzegach, nadal w pełni oddawało piękno regularnych rysów Sadako.
- Piękna kobieta, prawda? - powiedział Ryuji. Asakawa przypomniał sobie nagle Mai
Takano. Gdyby porównać je tylko z wyglądu, Sadako była piękniejsza od Mai. Jednak Mai
miała w sobie więcej kobiecego powabu. A ta „dziwność", którą podobno emanowała Sadako?
Fotografia jej nie uchwyciła. Sadako miała zdolności, których nie mają zwykli ludzie.
Wszyscy, którzy się z nią zetknęli, musieli to jakoś odczuć. Może dlatego wydawała im się
„dziwna".
Druga strona faksu zawierała streszczenie informacji o Shi-zuko Yamamurze.
Podejmowała wątek w miejscu, w którym właśnie urwała się opowieść Genjiego.
W 1947 roku, po wyjeździe z Sashikiji do stolicy, Shizuko dostała nagle silnego ataku
migreny i przewieziono ją do szpitala. Przez jednego z lekarzy poznała Heihachiro Ikumę,
profesora na Wydziale Psychiatrii Uniwersytetu Taido. Zajmował się badaniami, które miały
na celu znalezienie naukowego wytłumaczenia hipnotyzmu i pokrewnych zjawisk. Kiedy
odkrył, że Shizuko posiada dar jasnowidzenia, bardzo się nią zainteresował. Pod jej wpływem
zmienił nawet kierunek badań. Skoncentrował się przede wszystkim na analizie zdolności
paranormalnych, a przypadek Shizuko stał się głównym przedmiotem jego badań. Jednak
wkrótce zaczęło ich łączyć coś więcej niż tylko stosunki zawodowe. Chociaż Iku-ma miał już
rodzinę, zaczęło się w nim budzić uczucie do Shizuko. Wkrótce dziewczyna zaszła w ciążę i
aby uciec przed ciekawskimi spojrzeniami, przeniosła się z powrotem do rodzinnej
miejscowości. Tam urodziła się Sadako. Po porodzie Shizuko natychmiast wróciła do
Tokio, zostawiając Sadako w Sashikiji. Ale po trzech latach przyjechała po dziecko. Od
tamtego czasu aż do swojej samobójczej śmierci Shizuko nie odstępowała Sadako na krok.
Na początku lat pięćdziesiątych duet Heihachiro Ikuma-Shizuko Yamamura wzbudził w
kraju sensację. Pisano o nich w gazetach codziennych i tygodnikach. Badania Ikumy rzuciły
nowe światło na zagadnienie zdolności paranormalnych, interpretując je z poważnego,
naukowego punktu widzenia. Początkowo, być może pod wrażeniem autorytetu Ikumy, który
był profesorem na prestiżowym uniwersytecie, opinia publiczna zgodnie uwierzyła w
umiejętności Shizuko. Nawet media przedstawiały ją w pozytywnym świetle. Jednak raz po raz
odzywały się również głosy twierdzące, że Shizuko jest oszustką. Kiedy pewne znaczące
towarzystwo naukowe dołączyło do debaty swój komentarz „wątpliwy przypadek", coraz
więcej osób zaczęło wycofywać swoje poparcie dla badań Ikumy.
Nadprzyrodzone zdolności Shizuko należały przede wszystkim do grupy umiejętności
zwanej postrzeganiem pozazmy-słowym, jak jasnowidzenie, telepatia i umiejętność wytwarzania
fotografii parapsychicznych. Shizuko nie miała natomiast zdolności telekinezy, czyli
przesuwania przedmiotów bez ich dotykania. Według jednego z czasopism, przykładając do
czoła kawałek kliszy w szczelnie zaklejonej kopercie, Shizuko potrafiła nanieść na nią
określony wzór. W stu przypadkach na sto umiała również rozpoznać obraz na ukrytej przed
nią kliszy. Ale inne czasopismo twierdziło, że Shizuko
jest zwykłą hochsztaplerką; autor artykułu dowodził, że każdy magik cyrkowy po
odpowiednim przeszkoleniu potrafiłby dokonać podobnych rzeczy. Właśnie wtedy opinia
publiczna zaczęła zwracać się przeciwko Shizuko i Ikumie.
Wkrótce Shizuko spotkało nieszczęście. W 1954 roku urodziła drugie dziecko, chłopca,
który zachorował i umarł w wieku zaledwie czterech miesięcy. Sadako miała wtedy siedem lat
i darzyła małego braciszka szczególnym uczuciem.
W następnym roku, 1955, Ikuma zaproponował mediom, że zorganizuje publiczny seans,
podczas którego Shizuko udowodni wszystkim swoją moc. Początkowo Shizuko nie chciała
tego zrobić. Twierdziła, że trudno jest jej się skoncentrować i kontrolować świadomość w
obecności dużej liczby ludzi. Obawiała się niepowodzenia. Ale Ikuma nalegał. Nie mógł znieść
tego, że media obwołały ją oszustką. Chciał im dać niezbity dowód jej autentyczności.
Umówionego dnia Shizuko z niechęcią weszła na podium w sali laboratoryjnej. Każdy jej
krok śledziły oczy prawie setki naukowców i przedstawicieli prasy. Na domiar złego Shizuko
była w okropnym stanie psychicznym. Wszystkie okoliczności działały na jej niekorzyść.
Eksperyment był prosty. Shizuko miała odgadnąć liczbę oczek na dwóch kościach do gry,
ukrytych w ołowianym naczyniu. W normalnych warunkach nie miałaby z tym żadnego
problemu. Ale Shizuko wiedziała, że na sali znajduje się sto osób, które tylko czekają na jej
niepowodzenie. Zadrżała, skuliła się na podłodze i krzyknęła rozpaczliwie: „Dosyć!". Potem
tłumaczyła to w taki sposób: każdy z nas do pewnego stopnia ma nadprzyrodzone zdolności.
Ona miała ich po prostu więcej od innych. Ponieważ
na sali znajdowało się sto osób, z których wszystkie pragnęły jej klęski, moc Shizuko uległa
zakłóceniu. Na chwilę przestała działać i nie można było nic na to poradzić. Ikuma wyraził to
jeszcze dosadniej: „Nie chodzi tu tylko o te sto osób znajdujących się na sali. Cała populacja
Japonii próbuje zdeptać owoce mojej pracy. Kiedy pod wpływem mediów opinia publiczna
zaczyna zwracać się przeciwko komuś, żaden dziennikarz nie ma odwagi powiedzieć rzeczy,
których ludzie nie chcą usłyszeć. Media powinny się wstydzić!". W ten sposób wielki
publiczny pokaz jasnowidzenia zakończył się tyradą Ikumy wymierzoną przeciwko mass
mediom.
Oczywiście media uznały, że poprzez takie inwektywy Ikuma próbuje jedynie zrzucić na
kogoś winę za swoje niepowodzenie. Tak właśnie przedstawiono to w gazetach następnego
dnia. A JEDNAK OSZUSTKA... PRAWDA UJAWNIONA... KŁAMSTWO
PROFESORA... KONIEC PIĘCIOLETNIEJ DEBATY... ZWYCIĘSTWO
WSPÓŁCZESNEJ NAUKI. Ani jeden dziennikarz nie stanął w ich obronie.
Pod koniec roku Ikuma rozwiódł się z żoną i odszedł z uniwersytetu. Shizuko zaczęła
popadać w stany paranoidalne. Wkrótce Ikuma sam zapragnął zdobyć nadprzyrodzone zdolności;
odizolował się od ludzi, zamieszkał w górach i godzinami wystawał pod górskimi
wodospadami. Zamiast nadprzyrodzonych zdolności nabawił się gruźlicy płuc. Został zabrany
do sanatorium w Hakone. Tymczasem stan psychiczny Shizuko coraz bardziej się pogarszał.
Ośmioletnia Sadako nakłoniła matkę, aby wróciła do domu w Sashikiji i w ten sposób
schroniła się przed krytyką prasy i kpinami opinii publicznej. Ale któregoś dnia,
wykorzystując nieuwagę
córeczki, Shizuko wymknęła się z domu i skoczyła do wnętrza wulkanu. Tak
właśnie zrujnowano życie trojga osób.
Asakawa i Ryuji jednocześnie skończyli czytać dwustronico-wą notatkę Yoshino.
- Zrobiła to z zemsty - mruknął Ryuji. - Wyobraź sobie,
co czuła Sadako, kiedy jej matka skoczyła do wulkanu.
- Nienawidziła mediów?
- Nie tylko mediów. Nienawidziła całej opinii publicznej
za to, że zniszczyła jej rodzinę. Najpierw byli ulubieńcami
wszystkich Japończyków, a potem, kiedy wiatr powiał w in
ną stronę, stali się obiektem powszechnej pogardy. Sadako
zamieszkała z ojcem i matką, kiedy miała trzy lata, tak? A ich
szczęście rozpadło się, kiedy skończyła dziesięć. Miała oka
zję na własnej skórze doświadczyć okrucieństwa opinii pu
blicznej.
-Ale to nie powód, żeby wypowiadać wojnę całej ludzkości! - krzyknął Asakawa, w
pełni świadomy tego, że sam jest przedstawicielem mediów. W głębi duszy szukał
usprawiedliwienia, błagał o łaskę. „Hej, ja też często nie popieram zachowania mediów!"
- Co ty tam mruczysz pod nosem?
- Hę? - Asakawa nawet nie zdawał sobie sprawy, że za
czął po cichu recytować listę skarg na media, jakby była to
jakaś buddyjska mantra.
- Zauważyłeś, że zaczynają się wyjaśniać niektóre obrazy
z kasety? Widzimy górę Mihara, bo właśnie tam zabiła się
matka Sadako, lecz także dlatego, że sama Sadako przepowiedziała
wybuch tego wulkanu. Te zdarzenia musiały na niej wywrzeć głębokie
wrażenie. W kolejnej scenie pojawia się znak yama, czyli góra. Jest to chyba pierwsza
parapsy-chiczna fotografia, jaką Sadako udało się wykonać. Musiała ją zrobić jeszcze,
kiedy była bardzo mała.
- Bardzo mała? - Asakawa nie rozumiał, na jakiej podsta
wie Ryuji wyciągnął taki wniosek.
- Tak, kiedy miała cztery, może pięć lat. Potem mamy sce
nę z kośćmi do gry. Sadako była obecna na publicznym poka
zie matki. Ta scena pokazuje nam, że obserwowała wszystko
uważnie. Martwiła się, czy matka odgadnie liczbę oczek.
- Zaczekaj. To znaczy, że Sadako wyraźnie widziała
oczka na kościach do gry w tej ołowianej miseczce!
W pewnym sensie Ryuji i Asakawa widzieli tę scenę n a własne oczy. Nie było żadnych
wątpliwości. -1 co z tego?
- Shizuko nie umiała ich odgadnąć.
- Czy to takie dziwne, że córka potrafiła więcej niż mat
ka? Widzisz, Sadako miała wtedy zaledwie siedem lat, ale jej
zdolności dalece przewyższały zdolności matki. Do tego stop
nia, że podświadoma wola setki ludzi zebranych w jednym
miejscu nie mogła jej w niczym zaszkodzić. Pomyśl tylko: ta
dziewczyna potrafiła rzutować obrazy na kineskop telewizo
ra. Obrazy w telewizji powstają na zupełnie innej zasadzie
niż te na fotografii. To nie jest tylko kwestia wystawienia
kliszy na działanie światła. Obraz telewizyjny składa się z pię
ciuset dwudziestu pięciu linii, prawda? Sadako potrafiła nimi
manipulować. To moc zupełnie innego rzędu.
Asakawa nie był jeszcze do końca przekonany.
-Jeśli miała aż takie zdolności, to dlaczego wysłała profesorowi Miurze taką zwyczajną
fotografię parapsychiczną? Mogła się przecież popisać czymś bardziej imponującym.
- Jesteś jeszcze głupszy, niż się wydajesz. Matka Sadako
tylko przysporzyła sobie kłopotów, ujawniając przed świa
tem swoje nadprzyrodzone zdolności. Nie chciała, żeby Sa
dako popełniła ten sam błąd. Pewnie powiedziała córce, żeby
nikomu nie mówiła o tym, co potrafi, i prowadziła normalne
życie. Sadako bardzo uważała, żeby fotografia, którą wyko
nała dla profesora Miury, była jak najbardziej przeciętna.
Kiedy Sadako pracowała w teatrze, zostawała sama po próbach, żeby przetestować
swoją moc na telewizorze - wtedy jeszcze niewiele osób miało w domach odbiorniki
telewizyjne. Była bardzo ostrożna. Pilnowała, żeby nikt nie zauważył jej zdolności.
- A kim może być kobieta, która pojawia się w następnej
scenie? - zapytał Asakawa.
- Nie wiem. Może ta kobieta nawiedziła Sadako we śnie
i wyszeptała jej do ucha proroctwa? Mówiła bardzo starym
dialektem. Zauważyłeś chyba, że teraz na wyspie słyszy się
tylko standardowy japoński. Była też bardzo stara. Może żyła
w dwunastym wieku? A może miała jakiś związek z En no
Ozunu?
„...W przyszłym roku urodzisz dziecko".
- Ciekawe, czyjej przepowiednia się spełniła.
- Na filmie zaraz po tej scenie pojawia się scena z nowo
rodkiem. Na początku myślałem, że Sadako urodziła chłopca,
ale jak wynika z tego faksu, to chyba nie do końca prawda.
- Miała brata, który umarł, kiedy miał cztery miesiące...
- Tak, to chyba był on.
- Ale co z tą przepowiednią? Staruszka wyraźnie zwraca
ła się do Sadako. Powiedziała jej „urodzisz dziecko". Czy Sa
dako miała dziecko?
- Nie wiem. Jeśli wierzyć staruszce, pewnie tak.
- Ale z kim?
- Skąd mam wiedzieć? Słuchaj, przecież ja nie wiem
wszystkiego. Próbuję się tylko domyślić różnych rzeczy.
Jeśli Sadako Yamamura naprawdę urodziła dziecko, to kto był jego ojcem? I gdzie jest
teraz to dziecko?
Ryuji nagle poderwał się z miejsca, uderzając kolanami o stół.
-Jestem głodny. Słuchaj, minęło południe. Idę coś zjeść. -Masując kolana, Ryuji
skierował się w stronę drzwi. Asaka-wie nie chciało się jeść, ale ponieważ dręczyła go
jeszcze jedna kwestia, postanowił pójść z Ryujim. Przypomniało mu się, że na początku
Ryuji kazał mu ustalić tożsamość mężczyzny z ostatniej sceny, ale Asakawa nie wiedział,
jak się za to zabrać, więc nie zrobił nic w tym kierunku. Kim mógł być ten mężczyzna?
Chyba nie był to ojciec Sadako, Heihachiro Iku-ma. W tym, jak Sadako na niego patrzyła,
kryło się zbyt wiele nienawiści. Kiedy Asakawa zobaczył na ekranie twarz tego
mężczyzny, poczuł w środku silny, tępy ból, któremu towarzyszyło uczucie ogromnej
antypatii. Mężczyzna był dość przystojny, miał wyjątkowo ładne oczy. Asakawa
zastanawiał się, dlaczego Sadako tak go nienawidziła. Tak czy owak, na pewno nie
patrzyłaby w taki sposób na kogoś z rodziny. W raporcie Yoshino nic nie wskazywało na
to, że Sadako miała jakieś konflikty z ojcem. Wręcz przeciwnie, Asakawa odniósł
wrażenie, że jej stosunki z rodzicami były dość dobre. Obawiał się więc, że ustalenie
tożsamości tego człowieka jest niemożliwe. Minęło już prawie trzydzieści lat - upływ
czasu na pewno bardzo zmienił jego wygląd. Jednak, na wszelki wypadek, może powinien
poprosić Yoshino, żeby wydobył z archiwum jakieś zdjęcie Ikumy. Był ciekawy, co powie
na to Ryuji. Wyszedł za nim na ulicę z zamiarem omówienia tej sprawy.
Ogłuszył ich świst wiatru. Bar znajdował się niedaleko, w porcie, nie było więc sensu
brać parasoli. Asakawa i Ryuji skulili się, zapięli szczelnie kurtki i pobiegli na drugi koniec
ulicy.
- Może piwo? - zapytał Ryuji, kiedy znaleźli się w środku.
Nie czekając na odpowiedź, zawołał kelnerkę i zamówił dwa
piwa.
- Ryuji, wracając do naszej rozmowy, jak myślisz, czym
tak naprawdę są te obrazy z filmu?
- Nie wiem - odpowiedział Ryuji szorstko. Był tak zajęty
pałaszowaniem „dania dnia", barbecue po koreańsku, że na
wet nie spojrzał na przyjaciela. Asakawa nabił kiełbaskę na
widelec i łyknął piwa. Przez okno rozciągał się widok na molo.
Przy kasie biletowej promu linii Tokai-Kisen nie było nikogo.
Port świecił pustkami. Turyści, którzy utknęli na wyspie, na
pewno siedzieli teraz w oknach hoteli i pensjonatów i zmar
twionym wzrokiem spoglądali na ciemne morze i niebo.
Ryuji podniósł głowę znad talerza.
- Słyszałeś chyba opowieści o tym, jakie myśli przycho
dzą człowiekowi do głowy w momencie śmierci?
Asakawa odwrócił wzrok od okna.
- Zjawiają ci się przed oczami najważniejsze sceny z całe
go życia; to taka retrospekcja.
Asakawa czytał kiedyś książkę, w której opisano podobne doświadczenie. Autor, jadąc
samochodem po górskiej drodze, stracił panowanie nad kierownicą. Samochód osunął się
w przepaść i przez ułamek sekundy wisiał w powietrzu; autor zdał sobie wtedy sprawę, że
zginie. Przez tę krótką chwilę w jego umyśle pojawiły się jak błyskawice różne sceny z całego
życia. Widział je bardzo wyraźnie, w najdrobniejszych szczegółach. Jakimś cudem
przeżył wypadek, ale wspomnienie tej chwili zapadło mu głęboko w pamięć.
- Nie twierdzisz chyba... że ten film to właśnie coś
takiego? - zapytał Asakawa. Ryuji skinął ręką na kelnerkę,
żeby przyniosła mu jeszcze jedno piwo.
- Mówię tylko, że ten film przywodzi mi na myśl takie
przeżycie. Każda jego scena to moment maksymalnego psy
chicznego i emocjonalnego zaangażowania ze strony Sadako.
Możemy chyba powiedzieć, że są to chwile z życia Sadako,
które wywarły na niej najgłębsze wrażenie.
- Rozumiem. Ale czy to oznacza, że...
- Tak. Jest to bardzo prawdopodobne.
„A więc Sadako Yamamury nie ma już na tym świecie?" Umarła, a obrazy, które
przemknęły jej przez głowę w momencie śmierci, przybrały taką właśnie formę i pozostały
w świecie żywych. Czy tak właśnie się stało?
- Ale jak umarła? I jaki istnieje związek pomiędzy Sadako
a mężczyzną w ostatniej scenie?
- Mówiłem ci, żebyś mi nie zadawał tylu pytań. Ja też nie
rozumiem jeszcze wielu rzeczy.
Asakawa patrzył na Ryujiego z niepewną miną.
- Może byś tak sam spróbował ruszyć głową? Za bardzo
zdajesz się na innych ludzi. Co byś zrobił, gdyby mnie się coś
przytrafiło, a ty musiałbyś sam rozszyfrować zaklęcie?
Taki scenariusz wydawał się Asakawie nieprawdopodobny. Możliwe, że Asakawa umrze i
Ryuji sam będzie musiał dokończyć rozwiązywanie zagadki. Jednak nigdy nie zdarzy się
sytuacja odwrotna. Przynajmniej tego Asakawa był pewien.
Wrócili do „biura", gdzie czekał na nich Hayatsu.
- Dzwonił niejaki Yoshino. Powiedział, że nie dzwoni od
siebie, więc zatelefonuje jeszcze raz za dziesięć minut.
Asakawa usiadł przy telefonie i modlił się o dobre wieści. Rozległ się dzwonek. Był to
Yoshino.
- Próbowałem się do ciebie dodzwonić. Gdzie ty chodzisz?
- W głosie Yoshino Asakawa wyczuł ton nagany.
- Przepraszam. Poszliśmy coś zjeść.
- W porządku. Dostałeś mój faks? - Głos Yoshino zabrzmiał
już łagodniej. Asakawa wyczuł, że nadchodzą złe wiadomości.
- Tak, dziękuję. Dużo nam pomógł. - Asakawa przełożył
słuchawkę z lewej ręki do prawej. - I co? Dowiedziałeś się
w końcu, co się stało z Sadako? - zapytał z ożywieniem.
Yoshino nie odpowiadał przez chwilę. Wreszcie odezwał się:
- Nie. Ślad się urywa.
Słysząc to, Asakawa natychmiast spochmurniał, jakby za chwilę miał wybuchnąć płaczem.
Ryuji przyglądał mu się rozbawionym wzrokiem. Jakby śmieszyło go to, że na jego oczach
wyraz nadziei na twarzy przyjaciela całkowicie ustąpił miejsca rozpaczy. Potem klapnął na
ziemię, odwrócił się w kierunku ogrodu i wyciągnął nogi przed siebie.
- Jak to: ślad się urywa? - zapytał Asakawa podniesio
nym głosem.
- Udało mi się znaleźć tylko czterech stażystów, którzy dołą
czyli do zespołu w tym samym czasie co Sadako. Wszyscy to
mężczyźni około pięćdziesiątki. Zadzwoniłem do każdego
z nich, ale żaden nic nie wiedział. Nie widzieli jej od czasu śmierci
Shigermoriego, dyrektora grupy. Nie ma żadnej innej możliwo
ści zdobycia informacji o Sadako Yamamurze.
- Nonsens. Musi być jeszcze jakieś inne źródło.
- A jak sprawy mają się u ciebie?
- U mnie? Już ci mówię. Sprawy mają się tak, że umrę
jutro o dziesiątej wieczorem. Nie tylko ja - moja żona i córka
umrą w niedzielę, o jedenastej przed południem. Tak właśnie
mają się sprawy.
Ryuji zawołał za jego plecami:
- Hej, nie zapominaj o mnie! Będzie mi przykro.
Asakawa nie zwracał na niego uwagi i ciągnął dalej.
- Może znajdziesz coś jeszcze? Może jest jeszcze ktoś
oprócz tych stażystów, kto wie, co się stało z Sadako. Posłu
chaj, od tego zależy życie całej mojej rodziny.
- Niekoniecznie.
- O czym ty mówisz?
- Może termin minie, a ty dalej będziesz żył.
- Aha, już wiem, nie wierzysz mi. - Asakawie pociemnia
ło przed oczami.
- Czy naprawdę można w stu procentach wierzyć w taką
historię?
- Słuchaj, Yoshino. - Jak miał mu to powiedzieć? Jak go
przekonać? - Ja sam czasem w to nie wierzę. To takie głupłe.
Zaklęcie? Chyba zwariowałem! Ale widzisz, istnieje ryzyko, że to prawda. Jeden do
sześciu... jak w rosyjskiej ruletce. Masz rewolwer z jednym nabojem i wiesz, że jeśli
pociągniesz za cyngiel, istnieje ryzyko - zaledwie jeden do sześciu - że zginiesz. Ale czy
potrafiłbyś w takiej sytuacji pociągnąć za cyngiel? Czy naraziłbyś życie rodziny? Na pewno
nie. Odsunąłbyś lufę od skroni - gdybyś mógł, wyrzuciłbyś do morza cały ten cholerny
rewolwer. Prawda? To naturalne.
Asakawę ogarniała coraz większa rozpacz. Za jego plecami Ryuji wydarł się nagle:
- Ale z nas idioci! Obaj jesteśmy idioci!
- Zamknij się! - Asakawa wrzasnął na Ryujiego, zasłania
jąc ręką słuchawkę.
- Coś się stało? - Yoshino ściszył głos.
- Nie, nic się nie stało. Słuchaj, Yoshino, błagam cię. Tyl
ko na ciebie mogę liczyć. - Ryuji nagle złapał Asakawę za
rękę. Asakawa odwrócił się gwałtownie, rozgniewany, ale
kiedy spojrzał na Ryujiego, zdziwiła go poważna mina przy
jaciela.
- Jesteśmy kompletni idioci. Obaj straciliśmy rozum -
powiedział Ryuji cicho.
- Możesz chwilę zaczekać? - Asakawa odłożył na bok słu
chawkę. Potem zwrócił się do Ryujiego - O co chodzi?
- To proste. Dlaczego nie pomyśleliśmy o tym wcześniej?
Nie musimy badać życia Sadako w porządku chronologicz
nym. Dlaczego nie mielibyśmy zacząć od końca? Dlaczego
zdarzyło się to w domku B-4? Dlaczego w Krainie Pacyfiku
w Południowym Hakone?
Kiedy do Asakawy dotarło znaczenie słów Ryujiego, jego samopoczucie natychmiast się
poprawiło. Z większym spokojem podniósł słuchawkę.
- Yoshino?
Yoshino nadal czekał przy telefonie.
- Yoshino, zapomnij na razie o tej całej sprawie z teatrem.
Chciałbym, żebyś pilnie coś dla mnie sprawdził. Właśnie w tej
chwili przyszło nam to do głowy. Mówiłem ci już chyba o Kra
inie Pacyfiku w Południowym Hakone...
- Tak, to ten ośrodek wypoczynkowy, prawda?
- Zgadza się. O ile pamiętam, jakieś dziesięć lat temu
wybudowano tam pole golfowe, które powoli rozrosło się do
rozmiarów ośrodka. Chciałbym, żebyś sprawdził, co znajdo
wało się tam, zanim zbudowano Krainę Pacyfiku.
Usłyszał, że Yoshino zapisuje coś na kartce.
- Co znajdowało się tam przedtem? Chyba tylko górskie
polany.
- Może masz rację. A może jej nie masz.
Ryuji znów pociągnął Asakawę za rękaw.
- Niech znajdzie plan. Jeśli na tym terenie przed powsta
niem ośrodka stały jakieś budynki, poproś swojego miłego
rozmówcę, żeby odnalazł mapę, która pokazuje ich rozmiesz
czenie i układ terenu.
Asakawa przekazał prośbę Yoshino i odłożył słuchawkę. Zebrał myśli. Z całego serca
zapragnął, żeby Yoshino wpadł na jakiś trop. Sadako miała rację: każdy człowiek w jakimś
stopniu miał nadprzyrodzone zdolności.
18 października, czwartek
Wiatr wiał trochę silniej i białe obłoki przepływały nisko po jasnym niebie. Tajfun numer
21 przeszedł poprzedniego wieczora: otarł się o półwysep Boso na północny wschód od
Oshi-my, a potem rozproszył się po całym oceanie. Pozostawił po sobie oślepiająco
błękitną barwę morza. Asakawa stał na pokładzie statku i przyglądał się falom. Chociaż
nastała znów spokojna, jesienna pogoda, czuł się jak skazaniec przed egzekucją. Kiedy
podniósł głowę, w połowie drogi pomiędzy statkiem a horyzontem widział łagodne
wzniesienia pogórza Izu. Dzisiaj wreszcie przypadał jego termin. Była dziesiąta rano; za
dwanaście godzin miał stanąć oko w oko ze śmiercią. Minął tydzień, odkąd obejrzał film w
domku B-4, ale jemu się wydawało, że upłynęły już całe wieki. Właściwie trudno się
dziwić. W ciągu tygodnia doświadczył więcej strachu, niż niektórzy doświadczają przez
całe życie.
Asakawa nie był pewien, jak bardzo może mu zaszkodzić to, że tajfun zatrzymał go na
Oshimie przez całą środę. Wczoraj, rozmawiając z Yoshino, bardzo się zdenerwował, miał
żal do kolegi o to, że się ociąga. Ale teraz, kiedy przemyślał sobie wszystko na spokojnie,
poczuł wielką wdzięczność dla Yoshino. Naprawdę dużo dla niego zrobił. Gdyby Asakawa
sam biegał po całym Tokio i szukał informacji o Sadako, też pewnie przeoczyłby coś w
zamieszaniu i zabrnąłby w ślepy zaułek.
„Wszystko w porządku. Tajfun był po naszej strome". Gdyby sobie tak nie mówił, nie
przebrnąłby przez ten dzień. W głębi duszy już zaczął przygotowywać się na śmierć. Nie
chciał umierać, żałując, że coś źle zrobił albo że czegoś nie zrobił.
Jego ostatnią deską ratunku był trzystronicowy faks, który trzymał w ręce. Yoshino
spędził wczoraj pół dnia w archiwum, szukając informacji o Południowym Hakone. Zanim
zbudowano tam Krainę Pacyfiku, w tym miejscu znajdował się dość niezwykły ośrodek.
Oczywiście niezwykły jak na dzisiejsze czasy. Kiedyś instytucje tego typu spotykało się
często. Było to sanatorium dla gruźlików.
Obecnie niewielu ludzi żyje w strachu przed gruźlicą, ale kiedy czyta się przedwojenne
powieści, nie sposób nie natknąć się na wzmiankę o tej chorobie. To bakcyl gruźlicy natchnął
Tomasza Manna do napisania Czarodziejskiej góry. To z jej powodu Motojiro Kajii
śpiewał z bolesną szczerością
0 własnej agonii. Jednak odkrycie streptomycyny w 1947 roku
1 hydrazydu w roku 1950 odebrało gruźlicy ten literacki sta
tus i zdegradowało ją do poziomu zwyczajnej choroby zakaź
nej. W latach dwudziestych i trzydziestych rocznie umierało
na nią dwieście tysięcy ludzi, ale po wojnie liczba zachoro
wań drastycznie spadła. Nawet wtedy jednak bakcyl gruźlicy
nie zniknął z powierzchni ziemi. Do tej pory zabija około pięciu tysięcy ludzi rocznie.
W latach, kiedy gruźlica gwałtownie szalała, uważano, że jej leczeniu sprzyja czyste,
świeże powietrze i cicha, spokojna okolica. Dlatego sanatoria budowano w górach. Ale ponieważ
postępy w leczeniu gruźlicy spowodowały jednocześnie spadek liczby pacjentów,
instytucje te musiały jakoś dostosować się do sytuacji i poszerzyć zakres usług. Oznaczało to,
że musiały zacząć leczyć choroby wewnętrzne, a nawet przeprowadzać operacje, bo inaczej by
zbankrutowały. W połowie lat sześćdziesiątych sanatorium w Południowym Ha-kone stanęło
właśnie przed takim dylematem. Jego sytuacja była jeszcze trudniejsza niż większości, bo
zbudowano je w dość odludnym miejscu. Ciężko tam było dojechać. Kiedy gruźlicy
przyjeżdżali do sanatorium, zwykle zostawali tam na bardzo długo, problem dojazdu nie był
więc dla nich taki ważny. Ale kiedy próbowano przekształcić sanatorium w szpital chorób
wewnętrznych, brak dogodnego połączenia z miastem okazał się niewybaczalną wadą.
Skończyło się na tym, że w 1972 roku sanatorium zamknięto.
Wtedy do akcji wkroczyła sieć ośrodków Kraina Pacyfiku, która szukała odpowiedniego
terenu pod budowę pola golfowego i ośrodka wczasowego. W1975 roku Kraina Pacyfiku
wykupiła w Południowym Hakone część górskich gruntów, łącznie z terenem dawnego
sanatorium, i zaczęła budować tam pole golfowe. Później postawiono też wille letniskowe na
sprzedaż, hotel, basen, siłownię, korty tenisowe -wszelkie udogodnienia. Wreszcie w kwietniu
tego roku, sześć miesięcy temu, przedsięwzięcie zwieńczono otwarciem osiedla domków
kempingowych.
- To jak tam jest? - Ryuji miał wyjść na pokład, ale nagle
znalazł się w fotelu obok Asakawy.
- Gdzie?
-Jak to gdzie? W Krainie Pacyfiku w Południowym Hakone! „Ach, prawda. Przecież on
tam nigdy nie był".
- Nocą jest stamtąd bardzo ładny widok - Asakawa przy
pomniał sobie tę dziwnie martwą atmosferę, piłeczki teniso
we odbijane z głuchym echem w pomarańczowym świetle
latarni Skąd wzięła się taka atmosfera? Ciekawe, ilu ludzi
umarło w tamtym sanatorium". Asakawa zastanawiał się nad tym, jednocześnie przywołując w
pamięci piękny widok wieczornych świateł Numazu i Mishimy, który słał się u j ego stóp.
Asakawa odłożył na bok pierwszą stronę faksu, a drugą i trzecią rozpostarł na kolanach.
Na drugiej stronie znajdował się prosty rysunek, który pokazywał plan dawnych terenów
sanatorium; trzecia strona przedstawiała budynek sanatorium w obecnym stanie. Był to
dokładnie ten sam budynek, do którego Asakawa wszedł, żeby zapytać o drogę do domków
kempingowych - elegancki dwupiętrowy pawilon mieszczący centrum informacyjne i
restaurację. Asakawa przerzucał wzrok z jednej strony na drugą. Pomiędzy tymi dwoma
kartkami papieru zawierało się prawie trzydzieści lat. Gdyby nie to, iż na obu rysunkach droga
dojazdowa znajdowała się w tym samym miejscu, Asakawa nigdy by się nie domyślił, jaki
związek istnieje pomiędzy tymi mapami. Odtwarzając w pamięci układ całego ośrodka,
Asakawa znów spojrzał na drugą stronę faksu, żeby sprawdzić, co kiedyś znajdowało się w
miejscu domków kempingowych. Nie był
tego do końca pewien, ale kiedy położył jedną stronę na drugiej, wydawało mu się, że
wcześniej nic tam nie było; tylko gęsty las, porastający zbocze doliny.
Zajrzał znów na pierwszą stronę. Oprócz historii sanatorium i opisu jego metamorfozy
w ośrodek wczasowy znajdowała się tam jeszcze jedna bardzo ważna informacja. Jota-ro
Nagao, lat 57. Lekarz ogólny i pediatra, obecnie prowadzi prywatną klinikę w Atami. Przez
pięć lat, od 1962 do 1967, Nagao pracował w sanatorium w Południowym Hakone. Był
wtedy młody, tuż po stażu. Spośród lekarzy, którzy kiedyś tam pracowali, żył jeszcze tylko
Nagao i Yozo Tanaka. Tanaka był na emeryturze, mieszkał z córką i jej mężem w Nagasaki.
Miał już osiemdziesiąt lat, a do Nagasaki i tak było za daleko - nie mieliby czasu go
odwiedzić. Dlatego Nagao był jedyną osobą, od której mogli dowiedzieć się czegoś o sanatorium
w Południowym Hakone.
Asakawa rozpaczliwie błagał Yoshino, żeby znalazł żyjącego świadka. Yoshino
zaciskał zęby, żeby nie wrzasnąć na Asakawę, ale spełnił jego prośbę i wygrzebał skądś
informacje o doktorze Nagao. Przesłał faksem nie tylko imię, nazwisko i adres mężczyzny,
ale również intrygujące streszczenie historii jego kariery. Yoshino pewnie natknął się na tę
historię przypadkiem i postanowił dołączyć ją do faksu bez żadnego szczególnego powodu.
Doktor Nagao przebywał w sanatorium w latach 1962-1967, ale nie spędził całych tych
pięciu lat na pełnieniu obowiązków lekarskich. Na krótki, lecz ważny okres dwóch tygodni
z lekarza przemienił się w pacjenta i umieszczono go w separatce. Latem 1966 roku Nagao
odwiedził pacjenta znajdującego się w separatce w górach
i zaraził się od niego wirusem ospy prawdziwej. Na szczęście zaszczepił się na tę
chorobę kilka lat wcześniej, więc jego przypadek nie miał ostrego przebiegu. U Nagao
wystąpiły tylko niegroźne objawy; jego stan się nie pogarszał, nie miał nawrotów gorączki.
Jednak obawiając się, że może zarazić innych, lekarze postanowili umieścić go w
separatce. Co ciekawe, ten incydent zapewnił Nagao trwałe miejsce w historii medycyny.
Jego choroba była ostatnim odnotowanym przypadkiem ospy prawdziwej w Japonii.
Wprawdzie nie jest to coś, dzięki czemu trafia się do Księgi Guinnessa, ale Yoshino uznał,
że to interesująca informacja.
Osobom z pokolenia Asakawy i Ryujiego wyrażenie „ospa prawdziwa" niewiele
mówiło.
- Ryuji, byłeś kiedyś chory na ospę prawdziwą?
- Zwariowałeś? Oczywiście, że nie. To wymarła choroba.
- Wymarła?
- Tak. Zniszczyła ją siła ludzkiego geniuszu. Ospa praw
dziwa nie istnieje już na tym świecie.
Światowa Organizacja Zdrowia dołożyła wszelkich starań, aby zlikwidować ospę
prawdziwą za pomocą szczepionek. W rezultacie do roku 1975 choroba ta zniknęła z
powierzchni ziemi. Ostatni jej przypadek na świecie odnotowano w Somalii: pewien młody
człowiek zmarł na nią 26 października 1977 roku.
- Czy naprawdę można doprowadzić do wyginięcia wiru
sa jakiejś choroby? Czy to możliwe? - Asakawa nie znał się
na tym, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że choćby nie wiem
jak bardzo starano się zlikwidować jakiegoś wirusa, i tak
w końcu zdoła on zmutować się i przetrwać.
- Widzisz, wirusy to organizmy z pogranicza rzeczy oży
wionych i nieożywionych. Niektórzy wysuwają nawet teo
rię, że wirusy były kiedyś ludzkimi genami. Nikt jednak na
prawdę nie wie, skąd się wzięły i jak powstały. Pewne jest
tylko to, że wirusy mają ścisły związek z pojawieniem się
i ewolucją życia.
Ryuji trzymał ręce splecione z tyłu głowy. Teraz rozłożył je szeroko. Oczy mu błyszczały.
- Nie uważasz, że to fascynująca teoria, Asakawa? To, że
geny potrafią uciec z naszych komórek i stać się inną formą
życia? Być może wszystkie przeciwieństwa były kiedyś iden
tyczne. Nawet światło i ciemność - przed Wielkim Wybuchem
żyły razem w zgodzie. Bóg i szatan też. Właściwie szatan to
bóg, który popadł w niełaskę - na początku nie było między
nimi różnicy. Mężczyzna i kobieta? Kiedyś wszystkie stwo
rzenia były hermafrodytami, tak jak dżdżownice albo ślima
ki; miały zarówno męskie, jak i żeńskie narządy. Nie sądzisz,
że to najdoskonalszy symbol potęgi i piękna? - Mówiąc to,
Ryuji roześmiał się. - Na pewno bardzo ułatwia życie i po
maga zaoszczędzić czas. Odpadają wszystkie te ceregiele
z seksem.
Asakawa spojrzał Ryujiemu w oczy. Nie mógł zrozumieć, co w tym takiego śmiesznego.
Stworzenie mające zarówno męskie, jak i żeńskie narządy na pewno nie mogło być uosobieniem
idealnego piękna.
- Czy istnieją jeszcze jakieś inne wymarłe wirusy?
-Jeśli cię to tak interesuje, to może poczytasz sobie o tym,
kiedy wrócisz do Tokio?
- J e ś l i wrócę do Tokio.
- Hę, hę, nie martw się. Wrócisz.
Wodolot, którym płynęli, znajdował się właśnie dokładnie w połowie drogi między Oshimą
a Ito, na półwyspie Izu. Szybciej dostaliby się do Tokio samolotem, ale chcieli najpierw
odwiedzić doktora Nagao w Atami. Dlatego właśnie wybrali drogę morską.
Zobaczyli przed sobą diabelski młyn w Atami Korakuen. Przypływali o czasie; była dokładnie
10.50. Asakawa zszedł z pomostu i pobiegł na parking, gdzie zostawili pożyczony samochód.
- Nie spiesz się tak. - Ryuji podążył za nim spacerkiem.
Klinika doktora Nagao znajdowała się w pobliżu stacji Kinomiya
na trasie pociągu do Ito. Na szczęście nie tak daleko.
Asakawa przyglądał się niecierpliwie, jak Ryuji wsiada do
samochodu; potem pomknął przez labirynt jednokierunko
wych ulic i wzgórz Atami.
Kiedy tylko Ryuji się usadowił, zwrócił się do Asakawy z poważną miną:
- Wiesz, tak sobie myślę - może jednak za tą całą sprawą
kryje się szatan.
Asakawa był skoncentrowany najeździe, więc nic nie odpowiedział. Ryuji ciągnął dalej.
- Szatan pojawia się na świecie w coraz to innej formie.
Pamiętasz dżumę, która w drugiej połowie trzynastego wie
ku spustoszyła Europę? Umarła wtedy połowa jej ludności.
Wyobrażasz sobie? Połowa - to tak, jakbyś zredukował całą
populację Japonii do sześćdziesięciu milionów. Oczywiście
artyści z tamtych czasów porównywali dżumę do szatana.
Teraz też tak jest. Przecież kiedy rozmawiamy o AIDS, często uważamy tę chorobę za szatana
współczesności. Ale wiesz, złe moce nigdy nie dążą do zagłady ludzkości. Dlaczego? Bo jeśli
przestaną istnieć ludzie, przestaną też istnieć demony. Tak samo jest z wirusami. Jeśli zginie
komórka żywiciela, wirus również nie przetrwa. Ale ludzkości udało się zgładzić wirusa ospy
prawdziwej. Naprawdę? Czy to rzeczywiście możliwe?
W pytaniu Ryujiego kryło się wiele wątpliwości. We współczesnym świecie trudno nawet
wyobrazić sobie przerażenie, jakie kiedyś wzbudzała ospa. Szalała wszędzie i zbierała pokłosie
z ludzkiego życia. Przyniosła ludziom tyle cierpienia, że w Japonii i w innych krajach za jej
sprawą powstało mnóstwo nowych religijnych wierzeń i przesądów. Ludzie wierzyli, że istnieją
bogowie zarazy i że tę chorobę przynosi bóg ospy, chociaż właściwie powinni byli nazwać go
demonem. A w takim razie, czy ludzie naprawdę potrafią zgładzić boga?
Ale Asakawa nie słuchał Ryujiego. W głębi duszy trochę się dziwił, dlaczego ten facet
akurat teraz gada o takich rzeczach. Jednak przede wszystkim Asakawa skupiał się na prowadzeniu
samochodu; uważał, żeby nie skręcić w niewłaściwą ulicę. Chciał jak najszybciej
dotrzeć do kliniki doktora Nagao.
Przy uliczce naprzeciwko stacji Kinomiya znajdował się mały parterowy budynek z
tabliczką, na której napisane było „Klinika Nagao: Leczenie chorób wewnętrznych i pediatria".
Asakawa i Ryuji na chwilę zatrzymali się przed drzwiami. Jeśli nie wyciągną czegoś z Nagao,
będą musieli pożegnać się z dalszym „śledztwem". Nie było już czasu na szukanie nowych
źródeł informacji. Właściwie czego chcieli się od niego dowiedzieć? Może mieli zbyt
wygórowane nadzieje, myśląc, że Nagao po trzydziestu latach będzie pamiętał Sadako
Yamamurę. Nie mieli nawet żadnego dowodu na to, że Sadako coś łączyło z sanatorium w
Południowym Hakone. Oprócz Yozo Tanaki wszyscy lekarze, którzy pracowali kiedyś razem z
Nagao, już nie żyli. Można by pewnie spróbować odnaleźć nazwiska pielęgniarek, ale było już
na to za późno.
Asakawa spojrzał na zegarek. Była 11.30. Od wyznaczonego terminu dzieliło go już tylko
nieco ponad dziesięć godzin. Dlaczego więc stał przed drzwiami i zastanawiał się, czy wejść?
- Na co czekasz? Wchodź. - Ryuji popchnął go lekko. Oczywiście rozumiał, dlaczego
Asakawa się waha, mimo że tak
się spieszył, kiedy tu jechał. Po prostu ogarnął go strach. Bał się, że przepadnie jego
ostatnia nadzieja, że zostanie mu odebrana ostatnia szansa ocalenia. Ryuji wyprzedził go i
sam otworzył drzwi.
Pod jedną ze ścian poczekalni stała trzyosobowa kanapa. Na szczęście nie było żadnych
pacjentów. Ryuji nachylił się do okienka recepcji:
- Przepraszam, chcielibyśmy zobaczyć się z doktorem -
zwrócił się do grubej pielęgniarki w średnim wieku, która
siedziała po drugiej stronie.
Nie podnosząc wzroku znad czasopisma, siostra odpowiedziała z ociąganiem:
- Panowie chcą się umówić na wizytę?
- Nie. Chcielibyśmy go o coś zapytać.
Kobieta zamknęła pismo, podniosła głowę i założyła okulary.
- A w jakiej sprawie?
- Tak jak mówię, chcielibyśmy mu tylko zadać kilka pytań.
Zniecierpliwiony Asakawa wychylił się zza pleców Ryujiego
i zapytał:
- Jest doktor?
Pielęgniarka dotknęła okularów obiema rękami i uważnie przyjrzała się mężczyznom.
- Ale o co chodzi? - zapytała wyniosłym tonem.
Ryuji i Asakawa wyprostowali się równocześnie. Ryuji odezwał się do Asakawy na tyle
głośno, żeby pielęgniarka go usłyszała:
- Nic dziwnego, że nie ma pacjentów! Z taką recepcjo
nistką!
-Co pan powiedział?-zapytała.
Asakawa spuścił głowę. Nic nie zyskają, jeśli będą się z nią kłócić. Na szczęście,
dokładnie w tej samej chwili otworzyły się drzwi gabinetu i pojawił się w nich Nagao w
białym lekarskim kitlu.
Chociaż był zupełnie łysy, nie wyglądał na pięćdziesiąt siedem lat. Na widok dwóch
mężczyzn zmarszczył brwi i zmierzył ich podejrzliwym wzrokiem.
Asakawa i Ryuji odwrócili się, słysząc głos Nagao, i na widok jego twarzy obu wyrwał
się z piersi stłumiony krzyk.
„Myśleliśmy, że ten facet powie nam coś o Sadako! A niech to! Co za niespodzianka!"
Asakawa bezwiednie zaczął odtwarzać w myślach ostatnią scenę filmu, w kółko i w kółko,
jakby krążył mu w mózgu elektryczny prąd. Zbliżenie spoconej, zdyszanej twarzy
mężczyzny. Przekrwione oczy. Na ramieniu otwarta rana, z której krew kapała prosto do
oczu widza, zamazywała obraz. Asakawa przypomniał sobie gwałtowny ucisk w piersi,
mordercze spojrzenie na twarzy mężczyzny... Teraz zobaczyli przed sobą dokładnie tę
samą twarz: twarz doktora Nagao. Chociaż bardzo się postarzał, nie było najmniejszej
wątpliwości, że to właśnie on.
Asakawa i Ryuji spojrzeli na siebie. Ryuji wyciągnął palec wskazujący w stronę Nagao i
zaczął się śmiać:
- Ha, ha, ha! Właśnie dlatego lubię gry. Kto by pomyślał!
Nie spodziewałem się, że ciebie tutaj spotkam.
Nagao wyraźnie nie spodobało się to, jak ci dwaj obcy mężczyźni zareagowali na jego
widok.
- Coście za jedni? - zapytał podniesionym głosem.
Ryuji nawet się nie zmieszał. Podszedł do doktora i złapał go za klapy marynarki.
Nagao był od niego o kilka centymetrów wyższy. Ryuji napiął muskuły, przyciągnął ucho
doktora do swoich ust i odezwał się miękkim, łagodnym głosem, który kontrastował z jego
siłą.
- Powiedz mi, przyjacielu, co zrobiłeś Sadako Yamamurze
trzydzieści lat temu w sanatorium w Południowym Hakone?
Upłynęło kilka sekund, zanim słowa Ryujiego dotarły do doktora. Powieki zatrzepotały
mu nerwowo, kiedy przywoływał w myślach tamte wspomnienia. Wreszcie wszystko do
niego wróciło - obrazy zdarzeń, których nigdy nie zdołał zapomnieć. Kolana się pod nim
ugięły; wyglądał tak, jakby opuściły go wszystkie siły. O mało nie zemdlał, ale Ryuji podtrzymał
go i oparł o ścianę. Same wspomnienia nie budziły w Nagao uczucia przerażenia.
Zdążył się już do nich przyzwyczaić. Za to przerażał go fakt, że stojący przed nim mężczyzna,
który sam miał nie więcej niż trzydzieści lat, wiedział o tym, co się wtedy stało.
Nieopisany strach przeszył mu serce.
- Panie doktorze! - krzyknęła pielęgniarka, pani Fujimura.
- Czas chyba zarządzić tutaj przerwę na lunch - powie
dział Ryuji, dając Asakawie znak głową. Asakawa zasu
nął kotarę nad drzwiami, żeby nie wpuścić już żadnych pa
cjentów.
- Panie doktorze! - Siostra Fujimura najwyraźniej nie
wiedziała, jak się zachować w takiej sytuacji. Stała tylko
głupio i czekała na polecenia Nagao. Nagao jakoś wziął się
w garść i zastanawiał się, co robić dalej. Po pierwsze, nie
chciał, żeby ta wścibska kobieta dowiedziała się o tej historii. Resztkami sił opanował
zdenerwowanie i odezwał się spokojnym głosem:
- Siostro Fujimura, ma pani teraz przerwę. Proszę iść
coś zjeść.
- Ale panie doktorze...
- Niech pani zrobi tak, jak powiedziałem. Proszę się o mnie
nie martwić.
Najpierw przychodzi dwóch obcych mężczyzn, szepczą coś doktorowi do ucha i nagle
ni stąd, ni zowąd doktor mdleje! Siostra Fujimura nie wiedziała, jak ma to wszystko rozumieć;
patrzyła tylko na doktora z niepokojem i nie ruszała się z miejsca. Dopiero kiedy
Nagao krzyknął: „Proszę wyjść natychmiast!", Fujimura dosłownie wyleciała z kliniki.
- Dobrze, posłuchajmy teraz, co masz nam do powiedze
nia. - Ryuji wszedł do gabinetu. Nagao powlókł się za nim
z miną pacjenta, u którego właśnie zdiagnozowano raka.
- Ostrzegam cię, zanim cokolwiek powiesz: Nawet nie
próbuj kłamać. Ja i ten dżentelmen tutaj wiemy o wszyst
kim. Widzieliśmy to na własne oczy. - Ryuji wskazał ręką na
Asakawę, a potem na siebie.
„Co?! Widzieli?! Niemożliwe! Zarośla były zbyt gęste. A w pobliżu nie było nikogo.
Nie mówiąc już o tym, że ci dwaj są za młodzi. Mieli wtedy pewnie..."
- Zdaję sobie sprawę, że trudno ci w to uwierzyć. Ale obaj
znamy twoją twarz, i to aż za dobrze. - Ton głosu Ryujiego
nagle się zmienił. - Może w takim razie porozmawiamy
o pewnym twoim znaku szczególnym. Nadal masz bliznę na
prawym ramieniu, prawda?
Oczy doktora Nagao rozszerzyły się z przerażenia; szczęka zaczęła mu drżeć. Po
wymownej przerwie Ryuji znowu się odezwał:
- Mam ci powiedzieć, jak powstała ta blizna? - Ryuji wy
ciągnął szyję tak, że jego wargi niemal dotykały ramienia
doktora. - Sadako Yamamura cię ugryzła, prawda? O tak! -
Ryuji otworzył usta i udał, że próbuje ugryźć Nagao przez
biały kitel. Doktor zaczął trząść się jeszcze bardziej. Rozpacz
liwie próbował coś powiedzieć, ale jego usta odmówiły mu
posłuszeństwa. Nie potrafił wykrztusić słowa.
- Chyba nareszcie zrozumiałeś. Więc posłuchaj, nikomu
nie powtórzymy tego, co nam wyznasz. Słowo honoru! Chce
my tylko, żebyś opowiedział nam dokładnie, co zrobiłeś
Sadako.
Nagao nie całkiem potrafił teraz logicznie myśleć, ale przyszło mu do głowy, że słowa
Ryujiego nie bardzo trzymają się kupy. Jeśli wszystko widzieli, to dlaczego chcą, żeby on
im o tym opowiedział? „Ale poza tym, przecież to idiotyczne. Oni nie mogli nic widzieć.
Pewnie nawet jeszcze nie było ich na świecie. O co tu chodzi? Co oni widzieli?" Im dłużej
o tym myślał, tym bardziej nic nie rozumiał. To wszystko nie miało sensu. Czuł, że za
chwilę głowa mu pęknie.
- Hę, hę, hę - prychnął Ryuji i spojrzał na Asakawę. Z oczu
Nagao można było wiele wyczytać. „Trzeba go tylko wystra
szyć, a wszystko wyśpiewa. Odpowie na każde pytanie".
Rzeczywiście, Nagao zaczął mówić. Sam się zdziwił, że pamięta każdy szczegół tak
dokładnie. W miarę opowiadania wszystkimi zmysłami zaczął przypominać sobie podniecenie,
jakie odczuwał tamtego dnia. Pożądanie, upał, dotyk
jej lśniącej skóry, śpiew cykad, zapach potu zmieszany z wonią trawy, i tę starą studnię...
- Nie wiem, dlaczego tak się stało. Może gorączka i ból głowy odebrały mi zdolność
trzeźwego myślenia. Były to wczesne objawy ospy, co oznacza, że przeszedłem już okres
inkubacji. Ale nie miałem pojęcia, że złapałem tę chorobę. Na szczęście nie zaraziłem
nikogo innego w sanatorium. Do dzisiaj dręczą mnie myśli o tym, co by się stało, gdyby
któryś z gruźlików dostał także ospy.
Był upalny dzień. Oglądałem tomogramy nowego pacjenta i w jednym płucu odkryłem
dziurę wielkości monety. Powiedziałem mu, że musi u nas zostać rok i dałem mu kopię
diagnozy, żeby przekazał ją swojej firmie. Potem nie mogłem już wytrzymać - musiałem
wyjść na zewnątrz. Ale nawet świeże górskie powietrze mi nie pomogło. Głowa dalej mnie
bolała. Zszedłem więc po kamiennych stopniach obok budynku oddziału, żeby poszukać
cienia w ogrodzie. Wtedy zobaczyłem młodą kobietę. Stała oparta o drzewo i podziwiała
widok, jaki rozciągał się w dole. Wiedziałem, że nie jest naszą pacjentką, tylko córką
jednego z pacjentów, mężczyzny, który przebywał w sanatorium już od dawna. Przyjęto go
jeszcze, zanim zacząłem tam pracować. Nazywał się Heiha-chiro Ikuma, był kiedyś
profesorem Uniwersytetu Taido. Dziewczyna nazywała się Sadako Yamamura.
Pamiętałem jej nazwisko, bo było inne niż nazwisko ojca. Od jakiegoś miesiąca dość często
przyjeżdżała do sanatorium, ale nie spędzała z ojcem dużo czasu. I rzadko rozmawiała z
lekarzami o jego stanie zdrowia. Zdawało mi się, że przyjeżdża
tam tylko po to, żeby podziwiać górskie krajobrazy. Usiadłem obok niej i uśmiechnąłem
się. Zapytałem, jak czuje się ojciec. Ale odniosłem wrażenie, że dziewczyna nie chce nic
wiedzieć o jego chorobie. Z drugiej strony jasno zdawała sobie sprawę, że zostało mu już
niewiele dni życia. Mówiła
o tym w taki sposób, że nie można było mieć wątpliwości.
Wiedziała dokładnie, kiedy umrze jej ojciec, lepiej niż jaki
kolwiek lekarz.
Siedzieliśmy tak obok siebie, rozmawiając o jej rodzinie
i o jej życiu, kiedy nagle zdałem sobie sprawę, że nieznośny
ból głowy, który dokuczał mi jeszcze przed chwilą, ustąpił.
W jego miejsce pojawiła się gorączka, której towarzyszyło
dziwne uczucie podniecenia. Czułem, że wzbiera we mnie
energia, jakby podniosła mi się temperatura krwi. Zerkną
łem na jej twarz. Jak zawsze, jej widok wzbudził we mnie
to samo uczucie: zdumienie, że na świecie może istnieć ko
bieta o tak idealnych rysach. Nie jestem pewien, czym wła
ściwie jest piękno, ale wiem, że doktor Tanaka, który był
dwadzieścia lat ode mnie starszy, podzielał moje zdanie.
Mówił, że Sadako Yamamura to najpiękniejsza kobieta, jaką
w życiu widział. Z powodu gorączki dusiło mnie w piersi,
ale jakoś udało mi się uspokoić oddech. Łagodnie położy
łem jej rękę na ramieniu i powiedziałem: „Chodźmy poszu
kać cienia".
Niczego nie podejrzewała. Kiwnęła głową i wstała. Wstając, nachyliła się i pod jej białą
bluzką zobaczyłem dwie małe, idealnie kształtne piersi. Były tak białe, że cały mój umysł
zalała nagle mleczna biel, jakby pod wpływem emocji rozpłynął mi się rozum.
Ona wcale nie zauważyła mojego podniecenia; otrzepała tylko z piasku długą spódnicę.
Jej ruchy były tak niewinne i urocze.
Spacerowaliśmy powoli w gęstym lesie, wokół nas grały cykady. Nie zastanawiałem się
nad tym, gdzie idziemy, ale nogi same niosły mnie w pewnym kierunku. Pot spływał mi z
pleców. Zdjąłem koszulę i zostałem w samym podkoszulku. Szliśmy po śladach zwierząt i
znaleźliśmy się wreszcie na zboczu doliny, gdzie stał stary, na wpół rozwalony dom.
Prawdopodobnie od dziesięciu lat nikt tam nie mieszkał. Ściany były spróchniałe, a dach
wyglądał tak, jakby za chwilę miał się zapaść. Po drugiej stronie domu znajdowała się
studnia. Kiedy Sadako ją zobaczyła, podbiegła do niej, mówiąc: „Chce mi się pić".
Pochyliła się i zajrzała do środka. Nawet z daleka widać było wyraźnie, że ze studni nikt
już nie korzysta. Ja też tam podbiegłem, ale nie po to, żeby zajrzeć do środka. Chciałem
znowu zobaczyć jej piersi, kiedy się pochylała. Złapałem obiema rękami za brzeg studni i
przyjrzałem im się z bliska. Poczułem, jak z ciemnych głębi ziemi unosi się chłodne,
wilgotne powietrze i pieszczotliwie dotyka mojej twarzy. Jednak to nie wystarczyło, żeby
ugasić moje palące pragnienie. Nie wiedziałem, skąd wzięło się to pragnienie. Teraz myślę,
że to gorączka wywołana ospą odebrała mi zdolność panowania nad sobą. Przysięgam, że
nigdy przedtem nie doświadczyłem tak silnego fizycznego pożądania.
Bezwiednie wyciągnąłem rękę, żeby dotknąć jej niewielkich wzgórków. Spojrzała na
mnie z oburzeniem. I wtedy coś we mnie pękło. Kiedy próbuję sobie przypomnieć, co stało
się potem, wszystko jest zamazane. Pamiętam tylko jakieś
pojedyncze fragmenty. Wiem, że naparłem na Sadako i przewróciłem ją na ziemię.
Zdarłem z niej bluzkę, a potem... Pamięć mi się urywa i we wspomnieniach widzę dopiero,
jak Sadako się broni ze wszystkich sił, a potem gryzie mnie w ramię. Ten silny ból mnie
otrzeźwił. Zobaczyłem, jak krew kapie mi z ramienia prosto na jej twarz. Krople krwi
wpadały jej do oczu; potrząsała głową z obrzydzeniem. Próbowałem dostosować rytm
mojego ciała do tego rytmu. Jak wyglądała wtedy moja twarz? Co widziała Sadako, patrząc
na mnie? Jestem pewien, że była to twarz bestii. Tak właśnie sobie pomyślałem, kiedy
skończyłem.
Kiedy było już po wszystkim, Sadako przeszyła mnie nienawistnym spojrzeniem.
Ciągłe leżąc na wznak, uniosła kolana i łokciami odepchnęła się do tyłu. Znów spojrzałem
na jej ciało. Myślałem, że oczy mnie zwodzą. Szara, pomięta spódnica owinęła się jej
wokół talii; nie próbowała nawet zakryć piersi. Promień słońca padł tam, gdzie łączyły się
jej uda, i wyraźnie oświetlił małą, ciemną wypukłość. Przeniosłem wzrok wyżej - dwie
piękne, kształtne piersi. Potem znów spojrzałem niżej. Na wzgórku łonowym, porośnięta
włosami, tkwiła para doskonale rozwiniętych jąder.
Gdybym nie był lekarzem, pewnie przeraziłbym się nie na żarty. Ale w podręcznikach
medycyny widziałem wcześniej zdjęcia takich przypadków. Zespół feminizacji jąder. To
niezwykle rzadka przypadłość. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę ją na
własne oczy - a już na pewno nie w takiej sytuacji. Zespół feminizacji jąder to rodzaj
męskiego pseudohermafrodytyzmu. Zewnętrznie osoba z tym zespołem jest kobietą. Ma
piersi i waginę, choć zwykle nie ma
macicy. Jednak w rzeczywistości osoba ta ma chromosomy XY - czyli jest mężczyzną. I
nie wiadomo, dlaczego wszystkie osoby z tym zespołem są niezwykle piękne.
Sadako nadal się we mnie wpatrywała. Poza rodziną byłem chyba pierwszą osobą,
która poznała jej tajemnicę. Nie muszę dodawać, że jeszcze przed paroma minutami była
dziewicą. „Jeśli zamierzała przeżyć całe życie jako kobieta, potrzebna jej była taka próba" -
w ten sposób starałem się usprawiedliwić swój czyn. I nagle w głowie pojawiły mi się
wyraźne słowa: „Zabiję cię".
Moc woli, która przyniosła mi te słowa, była tak silna, że zakręciło mi się w głowie.
Jednocześnie wyczułem, że ta telepatyczna wiadomość Sadako nie kłamie. Nie było ani
cienia wątpliwości; moje ciało przyjęło te słowa jako absolutny pewnik. Zabije mnie, jeśli
ja nie zabiję jej pierwszy. Instynkt samozachowawczy wydał mi rozkaz. Znów się na nią
rzuciłem, objąłem dłońmi jej delikatną szyję i ścisnąłem najmocniej, jak tylko mogłem. Ku
mojemu zdziwieniu, tym razem nie stawiała oporu. Wręcz przeciwnie, zmrużyła oczy z
rozkoszą i poddała się mojej sile, zupełnie jakby chciała umrzeć.
Bałem się sprawdzić, czy przestała oddychać. Podniosłem ją i podszedłem do studni.
Myślę, że w tym momencie ciągle jeszcze nie kierowałem się własną wolą. To znaczy nie
podniosłem jej z zamiarem wrzucenia jej ciała do studni. Raczej było odwrotnie: kiedy
tylko ją podniosłem, okrągły, czarny otwór studni przyciągnął mój wzrok i nasunął mi tę
myśl. Było tak, jakby opracowano dla mnie dokładny plan działania. Albo jakby sterowała
mną czyjaś, nie moja, wola. Znałem
mniej więcej każdy swój następny krok. Jakiś głos, głęboko w myślach, mówił mi, że to
wszystko mi się śni.
Studnia była bardzo ciemna. Z miejsca, w którym stałem, nie dało się wyraźnie zobaczyć
dna. Ponieważ z wnętrza studni unosił się wilgotny zapach ziemi, domyśliłem się, że na dnie
zebrała się płytka kałuża wody. Puściłem ją. Ciało Sada-ko ześlizgnęło się wzdłuż ściany
studni i z pluskiem uderzyło o dno. Długo patrzyłem w głąb, aż moje oczy przywykły do
ciemności, ale i tak nie udało mi się zobaczyć na dnie jej skulonego ciała. Nadal dręczył mnie
niepokój. Zacząłem ciskać w dół kamieniami i ziemią, pragnąc ukryć jej ciało na zawsze.
Wrzucałem grudy ziemi i kamienie wielkości pięciu albo sześciu pięści. Wreszcie nie byłem w
stanie dłużej tego robić. Kamienie trafiały w jej ciało na dnie studni - uderzały je z głuchym
łoskotem, który kazał mi wyobrażać sobie straszne rzeczy. Kiedy tylko pomyślałem, że
kamienie mogą zniszczyć to koszmarnie piękne ciało, nie potrafiłem tego robić dłużej. Wiem,
że sobie zaprzeczam. Z jednej strony pragnąłem zniszczyć jej ciało, a z drugiej -nie chciałem jej
oszpecić.
Kiedy Nagao zamilkł, Asakawa wręczył mu mapę Krainy Pacyfiku w Południowym Hakone.
- Proszę pokazać na mapie, gdzie to się zdarzyło - popro
sił Asakawa pospiesznie. Upłynęła chwila, zanim Nagao zro
zumiał, co to za mapa. Ale kiedy Asakawa powiedział mu, że
tam, gdzie kiedyś znajdował się budynek sanatorium, teraz
stoi restauracja, Nagao odzyskał orientację:
- To było chyba tutaj - powiedział, wskazując punkt na
mapie.
- Oczywiście! Tu właśnie znajdują się domki kempingo
we - powiedział Asakawa, wstając z miejsca. -Jedziemy!
Ale Ryuji siedział spokojnie.
- Nie spiesz się tak. Musimy zadać temu staremu jeszcze
kilka pytań. Ten zespół, o którym mówiłeś...
- Zespół feminizacji jąder...
- Czy kobieta z tym zespołem może urodzić dziecko?
Nagao pokręcił głową.
-Nie.
-1 jeszcze jedno. Kiedy zgwałciłeś Sadako Yamamurę, byłeś już chory na ospę prawdziwą,
tak? Nagao pokiwał głową.
- A w takim razie ostatnią osobą w Japonii, która zaraziła
się wirusem ospy prawdziwej, była Sadako Yamamura, tak?
To jasne, że tuż przed śmiercią Sadako Yamamura musiała zarazić się wirusem ospy. Ale
zaraz potem umarła. Kiedy umiera żywiciel, ginie również wirus. Nagao nie wiedział, jak ma
odpowiedzieć na to pytanie. Spuścił głowę, unikając wzroku Ryujiego. Udzielił jakiejś mętnej
odpowiedzi.
- Hej, co ty wyprawiasz? Musimy się spieszyć! - Asakawa
stał już w drzwiach i ponaglał Ryujiego.
- Cholera. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony z życia -
powiedział Ryuji i dał Nagao prztyczka w nos. Potem ruszył
za Asakawa.
12
Nie potrafił tego logicznie wytłumaczyć, ale dzięki temu, że czytał powieści i oglądał tandetne
seriale telewizyjne, czuł, że mniej więcej wie, w jakim kierunku potoczy się teraz fabuła. Cała
historia rozwinęła się w dość znajomy sposób i w pewnym określonym tempie. Nie szukali
wcale grobu Sa-dako. Jednak nieoczekiwanie dowiedzieli się o tragedii, która ją spotkała, i o
miejscu, gdzie spoczywają jej szczątki. Kiedy Ryuji powiedział: „Zatrzymaj się przy jakimś
sklepie żelaznym", Asakawa odetchnął w duchu: „On myśli o tym samym co ja". Nie wiedział
jeszcze, jak straszne będzie to zadanie. Wydawało mu się, że znalazienie starej studni w
pobliżu domków kempingowych nie powinno być trudne, chyba że ją całkowicie zakopano. A
kiedy już ją znajdą, nie powinni też mieć problemów z wydobyciem szczątków Sadako. Chciał
wierzyć, że wszystko pójdzie gładko. Była pierwsza po południu; słońce odbijało się lśniąco od
krętych ulic tej górskiej miejscowości uzdrowiskowej. Słoneczna pogoda i panujący w tej
okolicy wakacyjny nastrój odebrały Asakawie zdolność przewidywania. Nie przyszło mu do
głowy, że nawet gdyby studnia miała tylko cztery czy pięć metrów głębokości, jej
dno to całkiem inny świat niż dobrze oświetlone tereny ponad nią.
„Sklep żelazny Nishizakiego". Asakawa zobaczył szyld i zatrzymał się. Na chodniku przed
sklepem stały drabiny i kosiarki do trawy. Powinni tu dostać to, czego potrzebują.
- Możesz wszystko kupić? - rzucił Asakawa, biegnąc do
najbliższej budki telefonicznej. Zatrzymał się przed wejściem
i wyciągnął z portfela kartę telefoniczną.
- Hej, nie mamy czasu na telefony - zawołał Ryuji, ale
Asakawa go nie słuchał. Mamrocząc coś pod nosem, Ryuji
wszedł do sklepu. Złapał linę, wiadro, łopatę, wielokrążek
i jak najmocniejszą latarkę.
Asakawa musiał zadzwonić. Wiedział, że być może już nigdy więcej nie usłyszy tych
drogich mu głosów. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mają czasu. Do wyznaczonego
terminu zostało mu już tylko dziewięć godzin. Włożył kartę i wykręcił numer rodziców żony w
Ashikadze. Odebrał teść:
- Cześć, mówi Asakawa. Możesz zawołać Shizu i Yoko do
telefonu? - Asakawa wiedział, że zachowuje się nieuprzej
mie, nie wymieniając z teściem żadnych rutynowych grzecz
ności. Ale nie miał czasu martwić się tym, czy kogoś obraził.
Teść zaczął już coś mówić, ale nagle jakby wyczuł, że to pilna
sprawa, i natychmiast wezwał do telefonu córkę i wnuczkę.
Asakawa cieszył się w duchu, że nie odebrała teściowa. Jej
gadanie trudno byłoby przerwać.
- Słucham?
- Shizu, to ty? - Słysząc jej głos, Asakawa zdał sobie spra
wę, jak bardzo za nią tęskni.
- Skąd dzwonisz?
260
261
- Z Atami. Co u was?
- Wszystko w porządku. Yoko świetnie się czuje u babci
i dziadka.
-Jest tam gdzieś w pobliżu? - Przez słuchawkę Asakawę dobiegł z oddali głos Yoko.
Żadnych słów, tylko dźwięki. Chyba próbowała wejść mamie na kolana.
- Yoko, tatuś dzwoni - Shizu przyłożyła Yoko słuchawkę
do ucha.
- Ta-ta, ta-ta... - Asakawa prawie nie słyszał słów córecz
ki, o ile w ogóle można to było nazwać słowami. Wszystko
zagłuszał jej oddech tuż przy słuchawce. A może tylko ocie
rała policzkiem o telefon? Jednak dzięki tym dźwiękom Asa
kawa czuł się bliżej Yoko. Nagle zapragnął rzucić wszystko
i wracać do domu.
- Yoko, czekaj tam na mnie, dobrze? Tatuś weźmie brum-
-brum i niedługo po ciebie przyjedzie.
- Naprawdę? Kiedy przyjedziesz? - Nawet nie zoriento
wał się, że Shizu wzięła słuchawkę.
- W niedzielę. Wypożyczę samochód i przyjadę po was.
Może wszyscy pojedziemy na wycieczkę w góry, co? Na przy
kład do Nikko.
- Naprawdę? Yoko, słyszysz? W niedzielę tatuś zabierze
nas na wycieczkę samochodem!
Uszy go paliły. Czy naprawdę wolno mu było składać takie obietnice? Lekarz nigdy nie
powinien dawać pacjentowi fałszywych nadziei; ma obowiązek zminimalizować prawdopodobieństwo
szoku.
- To znaczy, że doprowadziłeś wszystkie swoje sprawy do
końca?
- Mniej więcej.
- Obiecałeś, że kiedy to się skończy, opowiesz mi wszyst
ko od samego początku.
Rzeczywiście tak obiecał. Powiedział jej, że jeśli nie będzie zadawać żadnych pytań, opowie
jej wszystko, kiedy już załatwi całą sprawę. Shizu dotrzymała warunków umowy.
- Hej, długo jeszcze będziesz rozmawiał? - usłyszał za
plecami głos Ryujiego. Asakawa odwrócił się. Ryuji otworzył
bagażnik i pakował zakupy do środka.
- Zadzwonię jeszcze. Ale dzisiaj wieczorem chyba mi się
nie uda. - Położył rękę na widełkach. Wystarczyło przycisnąć
mocniej, żeby rozmowa została przerwana. Nie wiedział na
wet, dlaczego zadzwonił. Czy chciał tylko usłyszeć ich głosy,
czy też miał im coś ważnego do powiedzenia? Zdawał sobie
sprawę, że nawet gdyby rozmawiał z Shizu przez godzinę,
pod koniec i tak czułby niedosyt, jakby powiedział tylko po
łowę tego, co chciał powiedzieć. W każdym razie dzisiaj
o dziesiątej wieczorem wszystko się wyjaśni. Dzisiaj o dzie
siątej wieczorem...
W taki pogodny dzień Kraina Pacyfiku w Południowym Ha-kone sprawiała wrażenie typowego
górskiego ośrodka wypoczynkowego. Słońce rozproszyło atmosferę grozy, którą Asakawa czuł
tutaj wcześniej. Nawet odgłosy gry w tenisa brzmiały normalnie. Piłeczki odbijały się lekko i
energicznie, nie głucho i ospale, jak przedtem. Przed nimi, w oddali, widać było zamgloną górę
Fudżi. A w dole, tam, gdzie słońce przeglądało się w dachach szklarni, raz po raz zapalały się
świetlne błyski.
Był czwartek po południu i domki kempingowe sprawiały wrażenie opuszczonych. Goście
przyjeżdżali tam chyba tylko w weekendy i podczas letnich wakacji. Oczywiście w domku B-4
też nikogo nie było. Ryuji poszedł zgłosić ich przyjazd do recepcji, a Asakawa wyładował
wszystko z bagażnika i przebrał się w luźniejsze spodnie i bluzę.
Uważnie rozejrzał się po pokoju. Dokładnie tydzień temu w popłochu uciekł z tego
nawiedzonego domu. Pamiętał, jak wpadł do łazienki, żeby zwymiotować, i przy okazji o mało
nie posikał się ze strachu. Wyraźnie pamiętał też, że zobaczył graffiti na ścianie, kiedy ukląkł
nad sedesem. Otworzył drzwi łazienki. Graffiti było tam, gdzie przedtem.
Właśnie minęła druga. Wyszli na taras i zjedli gotowy lunch, który kupili po drodze.
Jedząc, podziwiali bujne górskie łąki wokół domków kempingowych. Niepokój, który rzucał na
nich cień, odkąd opuścili klinikę doktora Nagao, trochę ustąpił. Nawet pośród najgorszej paniki
zdarzają się chwile takie jak ta, kiedy czas płynie spokojnie i leniwie. Kiedy Asakawa tuż przed
terminem próbował dokończyć artykuł, czasem łapał się na tym, że przygląda się ekspresowi
do kawy. Patrzył bez celu, jak krople skapują przez filtr do szklanego naczynia, a potem nagle
przytomniał i zastanawiał się, dlaczego marnuje cenne minuty.
-Jedz, jedz. Potrzeba nam dużo energii - powiedział Ryuji. Dla siebie kupił aż dwie porcje.
Ale Asakawa nie miał apetytu. Co jakiś czas odkładał pałeczki, odwracał się i spoglądał do
wnętrza domku.
Nagle odezwał się, jakby coś sobie właśnie przypomniał.
- Może najpierw o tym porozmawiajmy. Co my właściwie tu robimy?
- To oczywiste, przyjechaliśmy poszukać Sadako.
- A co zrobimy, kiedy ją znajdziemy?
- Zabierzemy ją z powrotem do Sashikiji, żeby ją po
chować.
- A więc na tym polegało zaklęcie? Uważasz, że ona chce
właśnie tego?
Ryuji przeżuwał właśnie porcję ryżu, głośno mlaskając. Wpatrywał się przed siebie
nieobecnym wzrokiem. Po jego minie widać było, że też do końca nie wie, jakie jest rozwiązanie
zagadki. Asakawę ogarnęło przerażenie. To była jego ostatnia deska ratunku.
Potrzebował słów otuchy, zdecydowanego zapewnienia, że postępują właściwie. Jeśli się pomylili,
niczego nie będą już mogli poprawić.
- W tej chwili to nasza jedyna możliwość - powiedział
Ryuji, wyrzucając pudełko po lunchu do śmieci.
-A może są jeszcze inne? Może, na przykład, Sadako chce, żebyśmy zemścili się za nią na
osobie, która ją zabiła?
- Na Jotaro Nagao? Uważasz, że gdybyśmy wydali go w rę
ce sprawiedliwości, Sadako byłaby zadowolona?
Asakawa spojrzał Ryujiemu głęboko w oczy, próbując odgadnąć, co on naprawdę myśli.
Może opracował już plan działania? Jeśli wykopią szczątki Sadako, pochowają je, a Asakawa i
tak umrze, wtedy Ryuji zabije doktora Nagao. Może traktuje Asakawę jak królika
doświadczalnego, żeby ocalić własną skórę...
- Nie bądź głupi - roześmiał się Ryuji. - Po pierwsze, gdy
by Sadako naprawdę chciała się zemścić, Nagao już dawno
by nie żył.
To prawda. Sadako zdecydowanie miała taką moc.
- To dlaczego dała mu się zabić?
- Nie wiem. Ale pomyśl: ciągle otaczała ją śmierć bliskich
osób. Jej życie to pasmo straconych nadziei. Nawet jej odej
ście z teatru oznaczało, że straciła nadzieję na realizację za
wodowych planów, prawda? Potem odwiedziła ojca w sana
torium i dowiedziała się, że on wkrótce umrze.
- Osoba, która nie ma już w życiu żadnej nadziei, nie chcia
łaby się mścić na tym, kto jej to życie odbiera. To chcesz po
wiedzieć?
- Niezupełnie. Chodzi mi o to, że prawdopodobnie Sadako
sama wzbudziła w Nagao te mordercze instynkty. To zna
czy, może popełniła samobójstwo - rękami Nagao.
Jej matka skoczyła do wulkanu, ojciec umierał na gruźlicę, przepadły jej marzenia o
karierze aktorskiej i w dodatku cierpiała na tę dziwną wrodzoną przypadłość. Miała wiele
powodów, żeby się zabić. Poza tym w całej tej historii wiele rzeczy da się wytłumaczyć tylko
samobójstwem. Inaczej nic nie trzyma się kupy. W raporcie Yoshino byia wzmianka o Shigemorim,
założycielu Teatru Do Góry. Któregoś wieczoru upił się i złożył wizytę Sadako.
Następnego dnia zmarł na paraliż serca. To prawie pewne, że Sadako zabiła go, wykorzystując
swoje nadprzyrodzone zdolności. Miała taką moc. Bez trudu potrafiła zabić człowieka, nie
pozostawiając żadnych dowodów morderstwa. A więc dlaczego Nagao jeszcze żyje? Trzeba
chyba przyjąć, że Sadako pokierowała jego wolą, żeby się zabić. Tylko taka wersja ma sens.
- No dobrze, powiedzmy, że to było samobójstwo. Ale dla
czego dała się zgwałcić, zanim umarła? Nie mów mi tylko, że
nie chciała umrzeć w dziewictwie.
Asakawa trafił w samo sedno i w rezultacie Ryuji nie wiedział, co odpowiedzieć. Nasunęło
mu się właśnie dokładnie takie wytłumaczenie.
- Czy to naprawdę takie głupie?
-Co?
- Czy to naprawdę takie głupie, nie chcieć umrzeć w dzie
wictwie? - nalegał Ryuji z niezwykłą powagą. - Gdybym był
na jej miejscu..., gdybym jakimś dziwnym trafem znalazł się
w jej sytuacji, właśnie tak bym się czuł. Nie chciałbym umrzeć
w dziewictwie.
To stwierdzenie brzmiało dziwnie w ustach Ryujiego. Asakawa nie potrafił tego logicznie
wytłumaczyć, ale ani te słowa, ani ten wyraz twarzy w ogóle do Ryujiego nie pasowały.
- Mówisz poważnie? Ale kobiety są inne niż mężczyźni.
A już szczególnie Sadako Yamamura.
- Hę, hę. Żartowałem. Jasne, że Sadako nie chciała zostać
zgwałcona. Nikt nie chce, żeby mu się coś takiego przytrafi
ło. Poza tym ugryzła Nagao w ramię, aż do kości, żeby się
obronić. Sądzę, że myśl o śmierci przyszła jej do głowy do
piero po gwałcie. Niewiele się zastanawiając, siłą woli po
pchnęła Nagao w tym kierunku...
- Ale nawet jeśli tak było, nie uważasz, że Sadako czułaby
nienawiść do Nagao? Że mimo wszystko pragnęłaby zemsty?
- Argumenty Ryujiego nie do końca trafiały Asakawie do prze
konania.
- Nie zapominasz o czymś? Pamiętaj, że ostrze jej niena
wiści nie było skierowane przeciw jednemu człowiekowi,
tylko przeciw całemu społeczeństwu. W porównaniu z tą
ogromną nienawiścią jej stosunek do Nagao był tak nieistotny jak pierdnięcie na wietrze.
Jeśli ta nienawiść do całego społeczeństwa stała się częścią filmu, to czego dotyczyło
naprawdę zaklęcie? Co to może być? Asakawie przyszło nagle do głowy wyrażenie „masowy
atak", ale ochrypły głos Ryujiego przerwał jego rozmyślania.
- Starczy tego dobrego. Zamiast tracić czas na głupie gadanie, powinniśmy szukać Sadako.
Tylko ona może rozwiązać tę zagadkę.
Ryuji dopił resztkę herbaty wu long, wstał z krzesła i wyrzucił pustą puszkę daleko na łąkę.
Stali na łagodnym wzniesieniu i rozglądali się pośród wysokich traw. Ryuji wręczył Asakawie
sierp i wskazał głową na zbocze po lewej stronie domku B-4. Chciał, żeby Asakawa skosił
porastającą je trawę i dokładnie zbadał grunt. Asakawa pochylił się, ukląkł na jedno kolano i
zaczął machać sierpem nad ziemią, równolegle do podłoża. Trawa zaczęła się sypać całymi
kępami.
Trzydzieści lat temu stały tutaj ruiny domu i stara studnia. Asakawa wyprostował się.
Znów rozejrzał się wokoło, zastanawiając się, gdzie zbudowałby dom, gdyby chciał tu
zamieszkać. Pewnie wybrałby miejsce z ładnym widokiem. W końcu krajobraz to jedyny
powód, żeby się tu osiedlić. A więc z którego miejsca rozciągał się najlepszy widok? Asakawa
skupił wzrok na dachach szklarni, daleko w dole, i przespacerował się kawałek, zwracając
uwagę na zmiany perspektywy. Widok wszędzie był podobny. Asakawa doszedł jednak do
wniosku, że gdyby budował dom, łatwiej byłoby go postawić
na miejscu domku A-4 niż B-4. Kiedy pochylił się i dokładnie obejrzał ukształtowanie
terenu, zauważył, że domek A-4 stoi na najbardziej wyrównanej działce. Ukląkł znowu i na
czworakach zaczął chodzić pomiędzy domkiem A-4 i B-4. Kosił trawę i badał ziemię dłońmi.
Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek w życiu wyciągał wodę ze studni. Nagle zdał
sobie sprawę, że nigdy nawet nie widział studni. Nie miał pojęcia, jak taka konstrukcja może
wyglądać, szczególnie na górskim terenie. Czy naprawdę była tu w ziemi woda? Chyba tak, bo
kilkaset metrów na zachód wzdłuż dna doliny rozciągał się obszar mokradeł otoczony
wysokimi drzewami. Asakawa nie mógł się skupić. Właściwie nie miał pojęcia, jak podejść do
takiego zadania. Krew uderzyła mu do głowy. Spojrzał na zegarek: prawie trzecia. Zostało mu
tylko siedem godzin. Czy te wysiłki w ogóle są potrzebne? Czy dzięki nim na pewno zdąży na
czas? To pytanie wpędziło jego myśli w stan jeszcze większego chaosu. Jak przez mgłę
przypominał sobie obraz studni. Po jakich cechach terenu miał rozpoznać, gdzie kiedyś stała?
Po stercie kamieni ułożonych w krąg? A jeśli ściany studni zawaliły się i zapadły w ziemię?
Niemożliwe. Nigdy nie zdążą na czas. Znowu spojrzał na zegarek. Punktualnie trzecia. Przed
chwilą wypił na tarasie pół litra herbaty wu long, ale już zaschło mu w gardle. W głowie
szumiały mu słowa: „Szukaj wybrzuszenia terenu, szukaj kamieni". Wbił łopatę w odartą z trawy
ziemię. Krew znowu zaczęła pulsować mu w skroniach, bieg czasu poplątał mu myśli.
Nerwy miał zdarte, ale nie czuł się zmęczony. Dlaczego czas płynął teraz inaczej niż wtedy,
kiedy siedzieli na tarasie i jedli lunch? Dlaczego wpadł w taką
panikę, kiedy tylko zabrał się do pracy? Czy na pewno robili to, co należy? Czy nie
powinni zająć się jeszcze wieloma innymi rzeczami?
Kiedyś, jako dziecko, wykopał jamę w ziemi. Był wtedy chyba w czwartej albo w piątej
klasie. Uśmiechnął się w duchu, przypominając sobie tamto zdarzenie.
- Co ty wyprawiasz? - Na dźwięk głosu Ryujiego Asakawa
uniósł gwałtownie głowę. - Dlaczego tam łazisz? Musi
my przeszukać większy obszar!
Asakawa spojrzał na Ryujiego szeroko otwartymi oczami. Ryuji miał słońce za plecami,
więc jego twarz kryła się w cieniu. Krople potu z ocienionej twarzy spadały mu pod nogi.
„Co ja wyprawiam". W ziemi, tuż przed nim, znajdował się niewielki dół. To Asakawa go
wykopał.
- Robisz tu podkop czy co?
Ryuji westchnął. Asakawa zmarszczył brwi i spojrzał na zegarek.
- I przestań gapić się na ten cholerny zegarek! - Ryuji
trzepnął go w rękę. Przez chwilę patrzył na przyjaciela po
chmurnym spojrzeniem. Potem westchnął jeszcze raz. Kuc
nął przy Asakawie i odezwał się uspokajającym szeptem:
- Może zrobisz sobie przerwę?
- Nie mam czasu.
- Mówię ci, weź się w garść. Panika tylko ci zaszkodzi. -
Ryuji popchnął Asakawę lekko w klatkę piersiową. Asa
kawa stracił równowagę i upadł na plecy, wyciągając w gó
rę nogi.
- Bardzo dobrze. Leż tam sobie jak małe dziecko.
Asakawa gramolił się, próbując wstać.
- Nie ruszaj się! Leż tam! Nie marnuj energii! - Ryuji postawił mu nogę na piersi.
Asakawa siłował się z nim przez chwilę, ale w końcu zamknął oczy i poddał się. Noga
Ryujiego przestała mu ciążyć. Kiedy znowu ostrożnie otworzył oczy, Ryuji na swoich
krótkich, ale silnych nogach kierował się na ocieniony taras domku B-4. Z jego żwawych
kroków wiele można było wyczytać: właśnie miał natchnienie; wpadł na pomysł, gdzie
mogą znaleźć studnię, i przestał się denerwować.
Kiedy Ryuji się oddalił, Asakawa jeszcze przez chwilę leżał nieruchomo na wznak, z
rozłożonymi rękami i nogami. Wpatrywał się w niebo. Słońce świeciło jasno. W porównaniu
z Ryujim był strasznym tchórzem. Brzydził się sobą. Odetchnął głęboko i starał się
pomyśleć trzeźwo. Nie wiedział, czy przez kolejne siedem godzin będzie w stanie cały
czas panować nad sobą. Postanowił, że po prostu zrobi wszystko, co przykaże mu Ryuji.
Tak będzie najlepiej. Porzucić swoje „ja" i poddać się mocy kogoś, kto ma więcej odwagi.
„Porzuć swoje »ja«. Wtedy uda ci się uciec przed strachem. Zostaniesz pogrzebany w
ziemi - staniesz się częścią natury". Jakby w odpowiedzi na to życzenie, Asakawę ogarnęła
nagle senność; zaczął tracić przytomność. U progu snu, pośród marzeń o unoszeniu Yoko
wysoko do góry, przypomniał sobie znowu tamto zdarzenie ze szkolnych lat.
Działo się to w parku rekreacyjnym na przedmieściach miasta, w którym się wychował.
Na skraju parku znajdowało się urwisko, a u jego stóp jezioro, gdzie mieszkały raki. Kiedy
był w podstawówce, często chodził tam z kolegami, żeby je łapać. Tego dnia słońce, które
oświetlało odsłoniętą
czerwoną ziemię na części urwiska ponad jeziorem, było jak wyzwanie. Asakawa zmęczył się
bezczynnym siedzeniem i poszedł dokładnie tam, gdzie padały słoneczne promienie. Zaczął
drążyć jamę w stromym zboczu. Ziemia była miękka, gliniasta i kruszyła się mu pod stopami,
kiedy wbił w nią kawałek starej deski, który znalazł w pobliżu. Wkrótce do zabawy przyłączyli
się jego koledzy. Było ich trzech, o ile dobrze pamiętał, a może czterech. Dokładnie tylu, ilu
potrzeba do wykopania jamy. Gdyby było ich więcej, zderzaliby się głowami; gdyby było ich
mniej, każdy z nich miałby za dużo do zrobienia.
Po godzinie kopania jama była na tyle duża, że jedna osoba spokojnie mogła się w niej
zmieścić. Ale kopali dalej. Ponieważ wstąpili do parku po drodze ze szkoły, po jakimś czasie
jeden z kolegów powiedział, że musi już iść do domu. Jednak Asakawa, który wymyślił całą tę
zabawę, nie przestał pracować ani na chwilę; kopał zawzięcie w milczeniu. Do zachodu słońca
jama powiększyła się tak, że zarówno Asakawa, jak i jego koledzy, którzy zostali w parku,
mogli się w niej zmieścić. Asakawa przyciągnął kolana do brody; chłopcy zaczęli chichotać.
Skułem w czerwonej, gliniastej jamie czuli się jak ludzie z epoki kamienia łupanego, których
szczątki odnaleziono w Mikkabi. Uczyli się o tym właśnie na wiedzy o społeczeństwie.
Po pewnym czasie wejście do jamy zasłoniła głowa jakiejś kobiety. Zachodzące słońce było
za jej plecami, więc jej twarz znajdowała się w cieniu i Asakawa dokładnie nie widział jej
rysów. Wiedział jednak, że była to kobieta z sąsiedztwa; miała około pięćdziesięciu lat.
- Co wy, chłopcy? Dół tutaj kopiecie? Toby dopiero był
kłopot, gdybyście się tu pogrzebali żywcem - powiedziała,
zaglądając do jamy. Asakawa i jego koledzy spojrzeli po sobie.
Chociaż byli jeszcze bardzo młodzi, zdawali sobie sprawę,
jak dziwne są słowa tej kobiety. Nie powiedziała: „Przestańcie,
to niebezpieczne!", tylko „Przestańcie, bo jeśli się tu zako
piecie żywcem i zginiecie, sprawicie kłopot okolicznym miesz
kańcom, łącznie ze mną". Ostrzegała ich jedynie we własnym
interesie. Chłopcy znowu zaczęli chichotać. Głowa kobiety
wyglądała jakby należała do marionetki w teatrzyku cieni.
Stopniowo twarz Ryujiego nałożyła się na twarz tamtej kobiety.
- Teraz jesteś za spokojny! Jeszcze mi tu zaśniesz! Ty idio
to, co tak chichoczesz?
Ryuji obudził go. Słońce dotykało prawie zachodniego horyzontu i powoli zapadał zmrok.
W słabnącym blasku słońca twarz i cała postać Ryujiego zdawały się jeszcze ciemniejsze niż
poprzednio.
- Chodź tu na chwilę. - Ryuji pociągnął Asakawę za rękę,
stawiając go na równe nogi. Potem bez słowa wczołgał się
pod taras domku B-4. Asakawa poszedł za nim. Jedna z desek
pomiędzy belkami podtrzymującymi konstrukcję była częścio
wo oderwana. Ryuji włożył rękę za deskę i pociągnął ją z ca
łej siły. Z głośnym trzaskiem deska złamała się na pół po prze
kątnej. W środku domek był nowocześnie urządzony, ale zbu
dowano go z desek tak słabych, że dały się łamać gołymi
rękami. Tam, gdzie nie było widać, budowniczy próbowali
pewnie zaoszczędzić na materiale. Ryuji włożył latarkę mię
dzy deski i poświecił naokoło pod podłogą domku. Skinął głową,
jakby mówił: „Chodź, popatrz tylko". Asakawa zajrzał przez szparę do środka. Blask
latarki oświetlał jakiś ciemny, wystający kształt przy zachodniej ścianie domku. Kiedy Asakawa
mu się przyjrzał, zauważył, że jego boki mają niejednolitą strukturę, jak sterta kamieni.
Górę przykrywała betonowa pokrywa; pojedyncze źdźbła trawy wystawały ze szczelin w
betonie i spomiędzy kamieni. Asakawa natychmiast uzmysłowił sobie, co znajdowało się
dokładnie ponad tym miejscem. Pokój dzienny domku. A dokładnie w prostej linii nad studnią
stał telewizor i wideo. Tydzień temu, kiedy oglądał kasetę, Sadako Yamamura była tak blisko;
z ukrycia obserwowała, co dzieje się nad jej głową.
Ryuji wyłamał więcej desek i szpara zrobiła się na tyle duża, że mógł się przez nią
przecisnąć człowiek. Ryuji i Asakawa wleźli do środka i zaczęli się czołgać w stronę studni.
Domek zbudowany był na wzgórzu. Ponieważ weszli na nie z tej niższej strony, im dalej się
posuwali, tym bardziej zmniejszała się odległość pomiędzy podłogą domku a ziemią. Sprawiało
to wrażenie, jakby jakaś siła napierała na nich z góry. Chociaż nie brakowało tam powietrza,
Asakawa oddychał z trudem. Ziemia pod ich rękami i kolanami wydawała się bardziej błotnista
niż na zewnątrz. Asakawa dobrze wiedział, co teraz muszą zrobić. Mimo to na razie nie czuł
strachu. Deski podłogi tuż nad głową wywołały w nim klaustrofobię. Czy będzie musiał zejść
w jeszcze głębsze ciemności? Na samo dno studni?... Oczywiście, że tak. Żeby wyciągnąć
Sadako, z całą pewnością będą musieli tam zejść.
- Pomóż mi - powiedział Ryuji. Złapał kawałek pręta wzmacniającego, który wystawał z
pęknięcia w betonowej
pokrywie, i próbował pociągnąć ją w dół. Ale przestrzeń, w której się znajdowali, była zbyt
wąska i Ryuji nie mógł się dobrze ustawić. Nawet ktoś, kto jak Ryuji potrafił dźwignąć sto
dwadzieścia kilogramów, bez odpowiedniego punktu podparcia tracił połowę siły. Asakawa
okrążył studnię i gdy znalazł się powyżej niej, położył się na plecach. Obiema rękami chwycił
za belki i z całej siły popchnął nogami pokrywę. Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt betonu o
kamień. Asakawa i Ryuji zaczęli wołać: „I... raz, i... dwa", żeby zsynchronizować ruchy. Pokrywa
przesunęła się. Ile lat minęło, odkąd ostatni raz odsłonięte wnętrze studni? Czy pokrywa
tkwiła tam cały czas, kiedy stawiano domki kempingowe, kiedy zaczęto budować ośrodek
wczasowy albo kiedy zamykano sanatorium? Asakawa i Ryuji mogli się tego tylko domyślać,
widząc, jak mocno spojone są ze sobą beton i kamienie, i słysząc ten niemal ludzki pisk, jaki
wydała z siebie pokrywa odrywana od studni. Niemal na pewno leżała tam dłużej niż sześć
miesięcy czy rok. Ale nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. W każdym razie dopiero teraz
studnia zaczęła otwierać usta... Ryuji wepchnął koniec łopaty w szparę, którą do tej pory udało
im się zrobić.
- Kiedy dam ci znak, masz z całej siły oprzeć się o trzonek
łopaty, dobra?
Asakawa odwrócił się.
- Gotowy? Raz, dwa, trzy, teraz!
Kiedy Asakawa nacisnął tę prymitywną dźwignię, Ryuji obiema rękami popchnął pokrywę.
Z przeraźliwym zgrzytem upadła wreszcie na ziemię.
Brzeg studni były lekko wilgotny. Asakawa i Ryuji podnieśli latarki, wolnymi rękami
chwycili za wilgotną krawędź studni
i podciągnęli się do góry. Zanim skierowali latarki do środka, wcisnęli głowy i ramiona
w półmetrową dziurę pomiędzy otworem studni a deskami domku. Chłodny powiew z
wnętrza przyniósł zapach zgnilizny. Powietrze w głębi studni było bardzo gęste. Niemal
bali się, że jeśli puszczą się krawędzi, jakaś siła wessie ich do środka. Nie mieli najmniejszych
wątpliwości, że ona tu jest. Ta kobieta obdarzona niezwykłą nadprzyrodzoną mocą;
kobieta z tą dziwną fizyczną przypadłością... Właściwie nie można jej było nawet określić
słowem „kobieta". Biologicznie płeć zależy od struktury gonad. Choćby nie wiem jak
piękne i kobiece było ciało jakiejś osoby, jeśli jej gonady mają formę jąder, była
mężczyzną. Asa-kawa nie wiedział, czy powinien uważać Sadako za mężczyznę czy za
kobietę. Rodzice nadali jej imię Sadako, a więc chcieli ją wychować jako kobietę.
Wcześniej, na statku, kiedy płynęli do Atami, Ryuji powiedział: „Nie uważasz, że osoba,
która ma zarówno męskie, jak i żeńskie narządy, jest najdoskonalszym symbolem potęgi i
piękna?". Asakawa przypomniał sobie teraz, że widział kiedyś w albumie ze sztuką obraz,
na którego widok przetarł oczy z niedowierzaniem. Idealnie zbudowana naga kobieta
spoczywała na płaskim kamieniu, a spomiędzy jej ud wystawały okazałe męskie genitalia...
- Widzisz coś? - zapytał Ryuji. W świetle latarek zauwa
żyli, że na dnie studni zebrała się woda. Jej powierzchnia
znajdowała się jakieś cztery-pięć metrów od nich. Nie wie
dzieli jednak, jak jest głęboka.
- Tam jest woda. - Ryuji kręcił się tam i z powrotem, przy
wiązując koniec liny do belki.
- W porządku, poświeć w dół latarką i trzymaj ją przy
brzegu. Pamiętaj, żeby jej nie upuścić.
„On chce tam zejść". Kiedy Asakawa zdał sobie z tego sprawę, nogi zaczęły mu się
trząść. „A jeśli ja też będę musiał tam zejść?" Teraz, kiedy miał przed sobą ten wąski,
pionowy tunel, jego wyobraźnia wreszcie zaczęła działać. „Nie mogę tego zrobić. Mam
wejść do tej czarnej wody i co dalej? Mam szukać kości? Nigdy w życiu tego nie zrobię.
Przecież zwariuję". Z wdzięcznością w sercu Asakawa obserwował, jak Ryuji szykuje się
do zejścia w czarną dziurę, i modlił się w duchu, żeby jego kolej nigdy nie nadeszła.
Oczy przywykły mu już do ciemności i zauważył mech porastający wnętrze studni.
Kamienie, z których zbudowane były ściany, w pomarańczowym świetle latarki przemieniały
się w ludzkie oczy, nosy i usta. Kiedy nie mógł oderwać od nich wzroku, kamienne
wzory układały się w twarze zmarłych, wykrzywione od szatańskiego krzyku, wydanego w
chwili śmierci. Niezliczone złe duchy falowały jak wodorosty, wyciągając ręce w stronę
wyjścia. Nie potrafił przepędzić tego obrazu. Kamyk potoczył się i spadł w dół tym
upiornym szybem, szerokim zaledwie na metr; zanim pochłonęła go gardziel złych
duchów, odbił się od ściany studni głuchym echem.
Ryuji wcisnął się pomiędzy brzeg studni a podłogę domku, owinął linę wokół rąk i
zaczął powoli schodzić. Wkrótce stanął na dnie. Woda sięgała mu po kolana. Nie było tak
głęboko.
- Hej, Asakawa! Idź po wiadro. I po tę cienką linę.
Wiadro było tam, gdzie je zostawili, na tarasie. Asakawa
na czworakach wyszedł spod domku. Na zewnątrz było ciemno,
ale i tak wydawało się znacznie widniej niż pod fundamentami. Co za ulga! Jakie
świeże powietrze! Rozejrzał się pośród pozostałych domków - tylko w A-l, tuż przy
drodze, paliło się światło. Przyrzekł sobie, że nie spojrzy na zegarek. Ciepłe, przyjazne
odgłosy dochodzące z A-l tworzyły osobny świat, który kołysał się gdzieś w oddali.
Asakawa wiedział, że goście z A-l jedzą teraz kolację. Nie musiał patrzeć na zegarek, żeby
się domyślić, która godzina.
Wrócił do studni. Przywiązał wiadro i łopatę do jednego końca liny i spuścił je w dół. Ryuji
wykopywał ziemię z dna studni i wrzucał ją do wiadra. Od czasu do czasu kucał i grzebał
rękami w błocie, jakby czegoś szukał. Jednak nic nie znalazł.
- Ciągnij wiadro! - krzyknął. Przyciskając brzuch do kra
wędzi studni, Asakawa wyciągnął wiadro, wysypał na zie
mię błoto i kamienie, potem opuścił puste wiadro z powro
tem do studni. Zanim studnię zapieczętowało betonowe wie
ko, musiało tam wpaść trochę ziemi i piachu. Ryuji kopał
i kopał, ale piękne kości Sadako wciąż się nie pokazywały.
- Hej, Asakawa! - Ryuji przerwał pracę i spojrzał do góry.
Asakawa nie odpowiedział. - Wszystko w porządku tam na
górze?
Asakawa chciał odpowiedzieć: „Tak, wszystko w porządku. Nie martw się".
- Odkąd tu weszliśmy nie odezwałeś się słowem. Może
masz dla mnie chociaż jakieś słowa otuchy. Trochę mi smut
no tu na dole.
Asakawa nie odezwał się.
- A może coś zaśpiewasz? Może jakąś piosenkę Hibari
Misory?
Asakawa dalej nic nie mówił.
- Hej, Asakawa, jesteś tam jeszcze? Wiem, że nie zemd
lałeś.
- Wszystko... wszystko w porządku - wymamrotał
wreszcie.
- Co za ból w dupie z tym facetem. - Ryuji wyrzucił z sie
bie te słowa i wbił łopatę w wodę. Który już raz powtarzał tę
czynność? Poziom wody ciągle opadał, ale nadal nie było śla
du tego, czego szukali. Obserwował, jak wiadro podnosi się
w górę coraz wolniej i wolniej. I nagle... przestało. Lina wy
ślizgnęła się Asakawie z rąk. Asakawa podniósł wiadro mniej
więcej do połowy wysokości studni i niespodziewanie je
wypuścił. Wiadro dało nura z powrotem w dół. Ryuji na szczę
ście zdążył odskoczyć, ale i tak od stóp do głów obryzgała go
błotnista woda. Wściekł się, ale równocześnie zdał sobie spra
wę, że Asakawa jest już u kresu sił.
- Ty, sukinsynu! Chcesz mnie zabić? - Ryuji zaczął się
wspinać na linie. - Twoja kolej.
„Moja kolej!" Asakawa zerwał się, przerażony, przy okazji uderzając głową o deski
podłogi.
- Ryuji, zaczekaj. Poradzę sobie. Mam jeszcze trochę siły
-jąkał się Asakawa. Ryuji wychylił głowę ze studni.
- Wcale nie masz. Nie masz ani trochę. Twoja kolej!
- Błagam, poczekaj. Daj mi trochę odetchnąć. Nabiorę sił.
- O tak! Wtedy będziemy tu siedzieć aż do świtu!
Ryuji skierował latarkę na twarz Asakawy. W jego oczach
było coś dziwnego. Lęk przed śmiercią odebrał mu rozum.
Wystarczyło jedno spojrzenie i Ryuji wiedział, że Asakawa nie potrafi już racjonalnie
myśleć. W końcu łatwo było ocenić, które zadanie jest trudniejsze: ładowanie błota do wiadra
czy ciągnięcie tego wiadra na linie pięć metrów w górę.
- Właź do środka. - Ryuji popchnął Asakawę w stronę
studni.
-Nie... czekaj... ja...
-Co?
-Ja mam klaustrofobię.
- Nie wygłupiaj się.
Asakawa stał dalej pochylony nad studnią i nie ruszał się. Woda na dnie drżała lekko.
- Nie mogę. Nie zejdę tam.
Ryuji złapał Asakawę za kołnierz i wymierzył mu dwa policzki.
- Obudź się wreszcie. Jak to nie możesz tam wejść? Śmierć
zagląda ci w oczy, ty masz szansę z nią wygrać i nagle mó
wisz, że nie możesz tego zrobić? Przestań być takim okrop
nym tchórzem. Tu nie chodzi tylko o twoje życie. Pamiętasz
ten telefon? Chcesz zabrać ze sobą do grobu swoją kochaną
rodzinkę?
Asakawa pomyślał o żonie i dziecku. Nie wolno mu tchórzyć. Ich życie znajdowało się
w jego rękach. Ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa.
- Ale czy to nas naprawdę uratuje? - zapytał bez przeko
nania. Wiedział, że w tej chwili nie ma sensu zadawać takich
pytań. Ryuji puścił jego kołnierz.
- Mam ci opowiedzieć więcej o teorii profesora Miury?
Aby zła wola jakiejś osoby pozostała w świecie żywych po
jej śmierci, potrzebne są trzy warunki: zamknięta przestrzeń, woda i powolny zgon. Raz,
dwa, trzy. Innymi słowy, jeśli ktoś umarł w zamkniętej przestrzeni, w obecności wody i w
dodatku konał powoli, to jest bardzo prawdopodobne, że rozgniewany duch tej osoby
będzie nawiedzał to miejsce po śmierci. Popatrz teraz na tę studnię. To mała, zamknięta
przestrzeń. Jest w niej woda. A pamiętasz, co powiedziała staruszka na kasecie?
Czy jesteś zdrowa od tamtego czasu? Jeśli ciągle bę
dziesz się bawiła w wodzie, zabiorą cię potwory".
Zabawa w wodzie. Właśnie. Sadako pod tą ciemną, błotnistą wodą bawiła się do tej
pory. Bawiła się w nieskończoną, wodnistą, podziemną grę.
- Widzisz, kiedy Nagao wrzucił ją do studni, Sadako jesz
cze żyła. Czekając na śmierć, nasyciła nienawiścią każdy ka
mień tej studni. W jej przypadku wszystkie trzy warunki
zostały spełnione.
- Ale co z tego wynika?
- Według profesora Miury łatwo jest odczynić taką klą
twę. Musimy Sadako po prostu uwolnić. Wyjmiemy jej kości
z tej okropnej starej studni; urządzimy jej ładny pogrzeb i po
chowamy ją w rodzinnej ziemi. Pomożemy jej wrócić do ja
snego, przestronnego świata.
Jakiś czas temu, kiedy Asakawa wygramolił się spod domku i poszedł po wiadro,
ogarnęło go poczucie ogromnego wyzwolenia. Czy takiego samego uczucia pragnęła
Sadako? To właśnie mieli jej zapewnić?
-1 na tym miało polegać zaklęcie?
- Może tak, a może nie.
- To wszystko jest takie niepewne.
Ryuji znowu złapał Asakawę za kołnierz.
- Pomyśl tylko, nasza przyszłość zawsze jest niepewna!
Mamy o niej bardzo mgliste pojęcie. Ale mimo to żyjemy. Nie
można zrezygnować z życia tylko dlatego, że jest niepewne.
To kwestia prawdopodobieństwa. To zaklęcie... Być może jest
wiele innych rzeczy, których pragnie Sadako. Ale istnieje duże
prawdopodobieństwo, że jeśli zabierzemy stąd jej szczątki,
klątwa kasety przestanie działać.
Asakawa skrzywił się. Miał ochotę krzyczeć. „Zamknięta przestrzeń, woda i powolna
śmierć. On mówi, że spełnienie tych trzech warunków najpewniej gwarantuje, że zły duch
przetrwa w świecie żywych. Ale gdzie są dowody na to, że ten oszust Miura ma rację w
jakiejkolwiek kwestii?"
-Jeśli mnie rozumiesz, zejdziesz to tej studni.
„Ale ja nie rozumiem. Jak mam coś takiego zrozumieć?"
- Szkoda czasu na takie obijanie się. Już prawie nadcho
dzi twój termin. - Głos Ryujiego stopniowo stawał się coraz
łagodniejszy. - Nie myśl sobie, że możesz zwyciężyć śmierć
bez walki.
„Ty dupku! Nie mam ochoty wysłuchiwać twojej filozofii życiowej!"
A jednak Asakawa zaczął wreszcie schodzić do studni.
- Grzeczny chłopiec. Więc jednak możesz to zrobić?
Asakawa złapał za linę i spuścił się w dół po ścianie stud
ni. Przed oczami miał twarz Ryujiego.
- Nie martw się. Tam nic nie ma. Twoja wyobraźnia jest
twoim największym wrogiem.
Kiedy spojrzał w górę, światło latarki oślepiło go. Przez chwilę nic nie widział.
Przycisnął plecy do ściany. Ręce zaczęły mu słabnąć, miał trudności z utrzymaniem liny.
Nogi poślizgnęły mu się na kamieniach i nagle spadł mniej więcej metr w dół. Tarcie liny
zraniło mu ręce; piekła go skóra na dłoniach.
Kołysał się tuż nad powierzchnią wody, ale nie mógł zmusić się, żeby do niej wejść.
Wyciągnął jedną nogę, zanurzył ją w wodzie aż po kostki, jakby sprawdzał temperaturę
kąpieli. Zimna woda sprawiła, że dostał gęsiej skórki, od pięt po czubek głowy.
Natychmiast cofnął nogę. Wkrótce jednak ręce mu się zmęczyły i nie mógł dłużej utrzymać
liny. Ciężar ciała powoli pociągnął go w dół. W końcu nie miał już więcej siły i obiema
nogami stanął na dnie. Miękkie błoto pod wodą natychmiast owinęło się wokół jego stóp;
przykryło je swoim śliskim ciałem. Asakawa nadal trzymał się liny. Wpadł w panikę.
Zdawało mu się, że spod ziemi wyrastają tysiące rąk i próbują wciągnąć go do błota.
Ściany studni zamykały się nad nim; patrzyły na niego złowrogo, szepcząc: „Już stąd nie
uciekniesz".
„Ryuji!" Próbował krzyczeć, ale stracił głos. Nie mógł oddychać. Z gardła wydobył mu
się tylko nikły, suchy dźwięk. Spojrzał w górę jak tonące dziecko. Ciepła ciecz spłynęła mu
strużką po wewnętrznej stronie ud.
-Asakawa! Oddychaj!
Pod wpływem zmiany ciśnienia Asakawa zapomniał oddychać.
- W porządku. Jestem z tobą - dobiegło do niego odbite echem wołanie Ryujiego.
Asakawa zdołał nabrać pełne płuca powietrza.
Nie mógł uspokoić bicia serca. Nie był w stanie wykonać swojego zadania. Rozpaczliwie
próbował myśleć o czymś innym. O czymś przyjemniejszym. Gdyby ta studnia znajdowała się
na zewnątrz, pod rozgwieżdżonym niebem, to nie byłoby takie straszne. Ale ponieważ
przykrywał ją domek B-4, Asakawa nie mógł w niej wytrzymać. Podłoga domku odcinała
drogę ucieczki. Chociaż nie było już betonowej pokrywy i nad głową Asakawy znajdowały się
tylko deski i pajęczyny. „Sadako Yamamura mieszkała tutaj przez dwadzieścia pięć lat. Tak,
ona tutaj jest. Pod moimi stopami. To jest jej grobowiec. Dokładnie tak. Grobowiec". Nie
potrafił myśleć o niczym innym. Inne tory myślenia miał odcięte, tak jak drogę ucieczki. Życie
Sadako zakończyło się tragicznie właśnie tu, na dole. I sceny, które przemknęły jej przez głowę
w momencie śmierci, też tu zostały, niezwykle silne, dzięki jej nadprzyrodzonej mocy. A potem
dojrzewały tutaj, w tej ciasnej dziurze; wzbierały i opadały jak morskie przypływy i odpływy,
rosły w siłę i malały, według jakiegoś cyklu, który w pewnym momencie zgrał się z
częstotliwością odbiornika telewizyjnego ustawionego dokładnie nad nią. Właśnie wtedy te
sceny pojawiły się na świecie. Sadako oddychała. Nie wiadomo skąd, dobiegł go dźwięk
czyjegoś oddechu, zacieśnił się wokół jego ciała. „Sadako Yamamura. Sadako Yamamura".
Sylaby powtarzały się rytmicznie w jego głowie, a jej przerażająco piękna twarz przypływała
do niego ze starych fotografii i Sadako patrzyła mu w oczy zalotnie. Była tuż obok. Asakawa
zaczął chaotycznie grzebać w błocie, szukając jej. Przypomniał sobie jej śliczną twarz i postać;
starał się utrzymać ten obraz w głowie, kiedy jej szukał. „Kości tej pięknej
dziewczyny oblane moimi sikami". Asakawa poruszył łopatą, badając błoto. Czas nie miał już
znaczenia. Zanim tu zszedł, zdjął z ręki zegarek. Ogromne zmęczenie i stres stępiły w nim
uczucie niepokoju i zapomniał o wyznaczonym terminie. Był jak pijany. Zupełnie stracił
poczucie czasu. Minuty odmierzało tylko unoszenie i opadanie wiadra na linie oraz bicie serca.
Wreszcie Asakawa chwycił w obie ręce duży, okrągły kamień. Był gładki i przyjemny w
dotyku; na jego powierzchni wyczuł dwa wgłębienia. Asakawa wyciągnął go z wody i opłukał
z ziemi. Podniósł go, wyczuwając otwory w miejscu, gdzie kiedyś pewnie znajdowały się uszy,
i... zobaczył przed sobą czaszkę. Jego wyobraźnia ubrała ją w ciało. Duże, bystre oczy
powróciły do głębokich, pustych oczodołów, a ponad dwoma dziurkami pośrodku uformował
się zgrabny nos. Jej długie włosy były mokre; z szyi i z uszu kapała woda. Sadako Yamamura
zamrugała kilka razy pełnymi melancholii oczami, żeby strząsnąć wodę z rzęs. Ręce Asakawy
ściskały jej twarz tak mocno, że wykrzywiła się w bolesnym grymasie. Ale i tak nadal była
piękna. Uśmiechnęła się do Asakawy, a potem zmrużyła oczy, jakby chciała zobaczyć go
wyraźniej.
„Już dawno chciałam cię spotkać". Kiedy ta myśl zjawiła się w głowie Asakawy,
natychmiast upadł na ziemię. W oddali, nad sobą usłyszał głos Ryujiego.
„Asakawa! Miałeś termin o 22.04? Ciesz się! Jest 22.10!
Asakawa, słyszysz mnie? Żyjesz jeszcze, prawda? Pokonaliśmy klątwę. Jesteśmy ocaleni!
Hej, Asakawa! Jeśli umrzesz tam w dole, stanie się z tobą to co z nią. Tylko nie rzucaj na mnie
klątwy, dobrze? Jeśli już masz umrzeć, to umrzyj sobie
miło, co? Hej, Asakawa! Jeśli jeszcze żyjesz, odezwij się, do cholery!"
Asakawa słyszał Ryujiego, ale tak naprawdę nie czuł się ocalony. Skulił się tylko jak we
śnie, jakby był w jakimś innym świecie. Leżąc na dnie, mocno przyciskał do piersi czaszkę
Sadako Yamamury.
Część czwarta: KRĘCI NA WODZIE
19 października, piątek
Telefon z recepcji wyrwał Asakawę ze snu. Kierownik przypominał im, że doba hotelowa
kończy się o jedenastej, i pytał, czy chcieliby zostać jeszcze jedną noc. Asakawa sięgnął po
zegarek. Czuł zmęczenie w rękach; samo ich podnoszenie sprawiało mu trudność. Mięśnie
jeszcze go nie bolały, ale wiedział, że jutro na pewno dadzą mu się we znaki. Nie miał
okularów, więc musiał podstawić sobie zegarek prawie pod sam nos, żeby zobaczyć, która
godzina. Kilka minut po jedenastej. Asakawa na początku nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie
wiedział nawet, gdzie jest.
- Zostają panowie jeszcze jedną noc? - zapytał kierow
nik, starając się ukryć rozdrażnienie. Ryuji jęknął na podusz
ce obok. „Na pewno nie jestem w swoim pokoju" - pomyślał
Asakawa. Miał wrażenie, jakby ktoś bez jego wiedzy prze
malował świat. Jakby ktoś przeciął grubą nić łączącą prze
szłość z teraźniejszością i teraźniejszość z przyszłością, dzie
ląc ją na dwie części: przed jego snem i po.
- Halo?
Kierownik zaniepokoił się, czy ktoś w ogóle jest po drugiej stronie. Nie wiedząc dlaczego,
Asakawa poczuł nagle wielką radość. Ryuji przewrócił się na wznak i lekko uchylił powieki. Z
kącików ust ciekła mu ślina. Asakawa próbował sobie coś przypomnieć, ale przychodziły do
niego tylko mgliste wspomnienia. Niemal we wszystkich widział ciemność. Dość wyraźnie
pamiętał wizytę u doktora Nagao i drogę do Krainy Pacyfiku, ale reszta była zamazana. W
myślach zobaczył ciemne obrazy, klatka po klatce, i oddech uwiązł mu w krtani. Czuł, jakby
obudził się ze snu, i wiedział, że śniło mu się coś ważnego, ale zupełnie zapomniał, co. Mimo
to z jakiegoś powodu był w doskonałym nastroju.
- Halo? Słyszy mnie pan?
- Ee, tak - zdołał wreszcie wykrztusić Asakawa i mocniej
ścisnął słuchawkę.
- Doba hotelowa kończy się o jedenastej.
- Rozumiem. Spakujemy się tylko i już jedziemy. - Asaka
wa przybrał oficjalny ton głosu, taki jak kierownik. Z kuchni
dobiegł go delikatny odgłos cieknącej wody. Któryś z nich
musiał wczoraj przed snem nie dokręcić kranu. Asakawa odło
żył słuchawkę.
Ryuji znowu zamknął oczy. Asakawa potrząsnął go za ramię.
- Hej, Ryuji! Wstawaj!
Nie miał pojęcia, jak długo spali. Zwykle Asakawa sypiał nie więcej niż pięć-sześć godzin
na dobę, ale teraz wydawało mu się, że minęło dużo więcej czasu. Już dawno nie mógł
pozwolić sobie na taki mocny, spokojny sen.
- Hej, Ryuji! Jeśli się stąd nie wyniesiemy, każą nam za
płacić za kolejną noc. - Asakawa szarpnął Ryujiego mocniej,
ale ten dalej spał. Asakawa podniósł głowę i zobaczył na stole mlecznobiałą plastikową torbę.
Nagle, jakby jakieś przypadkowe zdarzenie pomogło mu odtworzyć w pamięci fragment snu,
przypomniał sobie, co się w niej znajduje. „Powtarzane w kółko imię Sadako. Jej kości
wygrzebywane z chłodnej ziemi pod podłogą, pakowane do białej torebki". Odgłos cieknącej
wody... To Ryuji odkręcił wczoraj kran i opłukał Sadako z błota. Woda nadal ciekła. Kiedy
Ryuji to zrobił, było już po terminie. A jednak Asakawa ocalał. I żył do tej pory. Ogarnęła go
wielka radość. Jeszcze niedawno czuł oddech śmierci na karku, ale teraz, kiedy
niebezpieczeństwo minęło, życie nagle wydało mu się bogatsze; zaczęło jaśnieć blaskiem.
Czaszka Sadako była tak piękna jak rzeźba z marmuru.
- Hej, Ryuji! Obudź się!
Zaniepokoił się nagle. Jakaś dręcząca myśl zaświtała mu gdzieś w zakątku umysłu.
Przyłożył ucho do piersi Ryujiego. Chciał usłyszeć bicie serca pod jego grubą bluzą, żeby
upewnić się, czy Ryuji żyje. Ale zanim dotknął uchem piersi przyjaciela, poczuł nagle, że dwie
silne ręce ściskają mu głowę zapaśniczym chwytem. Asakawa wpadł w panikę i zaczął się
szamotać.
- Mam cię! Myślałeś, że umarłem, co? - Ryuji puścił głowę
Asakawy i zaśmiał się dziwnym, dziecinnym śmiechem. Jak
mógł się tak wygłupiać po tym, co właśnie przeszli? Przecież
wszystko mogło się zdarzyć. Gdyby w tej chwili zobaczył, że
przy stole stoi żywa Sadako Yamamura, a Ryuji umiera, wyry
wając sobie włosy z głowy, Asakawa uwierzyłby w to, co wi
dzi. Jednak pohamował gniew. Dużo Ryujiemu zawdzięczał.
- Przestań błaznować.
- Odpłacam ci tylko pięknym za nadobne. Nieźle mnie
wystraszyłeś wczoraj wieczorem. - Ryuji zaczął chichotać.
- Co takiego zrobiłem?
- Zemdlałeś tam, na dnie studni. Naprawdę myślałem, że
umarłeś. Martwiłem się. Twój termin minął. Myślałem, że
wypadłeś z gry.
Asakawa nic nie powiedział, tylko kilka razy zamrugał oczami.
- Ha, pewnie nawet nie pamiętasz. Ty niewdzięczniku!
Asakawa zdał sobie nagle sprawę, że nie pamięta, jak wyszedł ze studni. Po chwili
przypomniał sobie tylko moment, kiedy wisiał na linie, całkowicie osłabiony. Nawet dla kogoś
tak silnego jak Ryuji wciągnięcie sześćdziesięciokilogramowego ciężaru na wysokość czterech
lub pięciu metrów nie mogło być łatwym zadaniem. Obraz samego siebie zawieszonego na
linie z jakiegoś powodu skojarzył się Asakawie z posągiem En no Ozunu wyciąganym z dna
oceanu. Za wyłowienie posągu Shizuko została obdarzona nadprzyrodzoną mocą, Ryuji zaś za
swoje wysiłki nie otrzymał nic oprócz bólu mięśni.
- Ryuji? - odezwał się Asakawa dziwnie zmienionym
głosem.
-Co?
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Naprawdę
jestem ci dłużny.
- Tylko mi się tu nie rozklejaj.
- Gdyby nie ty, już bym... no wiesz. Dziękuję.
- Przestań bredzić. Bo się zerzygam. Wdzięczność nie jest
warta ani jena.
- W takim razie co powiesz na lunch? Ja stawiam.
- No, skoro tak. - Ryuji wstał, lekko kulejąc. Wszystkie
mięśnie mu zesztywniały. Nawet Ryuji nie miał pełnej kon
troli nad swoim ciałem.
Z restauracji w Krainie Pacyfiku Asakawa zadzwonił do żony w Ashikadze i powiedział, że
w niedzielę przyjedzie po nią wypożyczonym samochodem, tak jak obiecał. „A więc wszystko
załatwione?" - zapytała. Asakawa potrafił odpowiedzieć jedynie: „Chyba tak". Przeżył i na tej
podstawie mógł się domyślać, że jest już po wszystkim. Ale kiedy odłożył słuchawkę, poczuł,
że coś jeszcze go dręczy. Nie mógł pozbyć się tego uczucia. Ponieważ przeżył, pragnął
wierzyć, że cała historia zakończyła się szczęśliwie, ale... Zastanawiając się, czy Ryuji też ma
wątpliwości, Asakawa wrócił do stolika i zapytał:
- To już naprawdę koniec, tak?
Kiedy Asakawa rozmawiał przez telefon, Ryuji zdążył już zjeść cały lunch.
- Rodzinka ma się dobrze? - Ryuji nie miał zamiaru od
razu odpowiadać na pytanie.
- W porządku... Ryuji, nie masz uczucia, że to się jeszcze
nie skończyło?
- Martwisz się tym?
-A ty?
- Może.
- Ale co dokładnie cię martwi?
- Słowa tej staruszki. „W przyszłym roku urodzisz dziec
ko". Martwi mnie ta przepowiednia.
Kiedy tylko Asakawa zdał sobie sprawę, że Ryuji ma dokładnie takie same wątpliwości jak
on, natychmiast próbował je rozwiać.
- A może ten jeden jedyny raz jej słowa odnosiły się do
Shizuko, a nie do Sadako?
Ryuji natychmiast odrzucił to przypuszczenie.
- Niemożliwe. Obrazy na kasecie zostały zarejestrowane
oczami i umysłem Sadako. Staruszka mówiła do niej. Wszyst
kie słowa odnosiły się do niej.
- Więc może była to fałszywa przepowiednia?
- Sadako przewidywała przyszłość w sposób nieomylny.
Zawsze w stu procentach miała rację.
- Ale urodzenie dziecka było dla niej fizycznie niemożliwe.
-1 to właśnie jest w tym wszystkim najdziwniejsze. Biologicznie Sadako była
mężczyzną, nie kobietą. Absolutnie nie mogła mieć dziecka. Poza tym przestała być
dziewicą dopiero tuż przed śmiercią. I...
-I co?
- Swoje pierwsze seksualne doświadczenie miała z Nagao,
ostatnią ofiarą ospy prawdziwej w Japonii. Co za dziw
ny zbieg okoliczności.
Podobno w zamierzchłej przeszłości Bóg i szatan, komórki i wirusy, kobieta i
mężczyzna, nawet światło i ciemność były tym samym, bez żadnych wewnętrznych
sprzeczności. Asakawa zaczął czuć się nieswojo. Kiedy rozmowa schodziła na tematy
struktur genetycznych lub formy kosmosu przed powstaniem Ziemi, odpowiedzi na
dręczące pytania znajdowały się poza zasięgiem możliwości zwykłego śmiertelnika. W
takiej sytuacji mógł jedynie próbować uciszyć niepokój w sercu i wmawiać sobie, że już
jest po wszystkim.
- Przecież żyję. Rozwiązaliśmy zagadkę zaklęcia. Sprawa
jest zakończona.
Nagle Asakawie przyszło coś do głowy. En no Ozunu siłą woli sprawił, że wyciągnięto
jego posąg z dna oceanu. Wola Ascety miała wpływ na Shizuko, pokierowała jej czynami i
w rezultacie Shizuko otrzymała nadprzyrodzoną moc. Ten scenariusz wydał się Asakawie
znajomy. Asakawa wyciągnął kości Sadako z dna studni; Shizuko wyłowiła posąg En no
Ozunu z głębi oceanu... Martwiły go jedynie paradoksalne konsekwencje tego zdarzenia:
moc, którą otrzymała Shizuko, tylko ją unieszczęśliwiła. Ale może nie powinien tak na to
wszystko patrzeć. Może w jego przypadku samo uwolnienie od klątwy odpowiadało
darowi, który otrzymała Shizuko. Asakawa postanowił, że tak właśnie to zinterpretuje.
Ryuji spojrzał Asakawie prosto w oczy, upewniając się, że mężczyzna, który stoi przed
nim, rzeczywiście żyje. Potem pokiwał głową.
- Chyba masz rację - westchnął głęboko i odchylił się na
krześle. - A jednak...
-Co?
Ryuji wyprostował się i zapytał, jakby sam siebie:
- Co urodziła Sadako?
Asakawa i Ryuji rozstali się przed dworcem w Atami. Asaka-wa miał zabrać szczątki
Sadako do Sashikiji, przekazać je jej bliskim i poprosić, aby wyprawili jej pogrzeb. Pewnie
nie będą nawet wiedzieli, co z nią zrobić; była w końcu daleką krewną, o której nie mieli
żadnych wiadomości od prawie trzydziestu lat. Ale w obecnej sytuacji Asakawa nie mógł
tak po prostu jej porzucić. Gdyby nie wiedział, kim była, pochowałby ją w anonimowym
grobie. Ale ponieważ znał jej historię i tożsamość, mógł jedynie przekazać ją rodzinie w
Sashikiji. Prawo o przedawnieniu już dawno nie obowiązywało, więc gdyby powiedział im
teraz, że to było morderstwo, tylko narobiłby sobie kłopotów. Postanowił skłamać i
poinformować rodzinę, że prawdopodobnie było to samobójstwo. Asakawa chciał tylko
doręczyć szczątki Sadako i natychmiast wrócić do Tokio, ale statki kursowały dość rzadko.
Nie mógł wracać do Tokio samolotem, bo miał jeszcze zostawić samochód w wypożyczalni
w Atami. Wyglądało więc na to, że będzie musiał spędzić noc na Oshimie.
- Możesz zawieźć jej kości sam. Nie potrzebujesz mojej pomocy - powiedział Ryuji,
wysiadając z samochodu przed
dworcem w Atami, takim tonem, jakby śmiał się z Asakawy. Kości Sadako nie było już w
białej torebce. Leżały na tylnym siedzeniu, owinięte starannie czarnym materiałem. Zawiniątko
było tak małe, że nawet dziecko mogło je dostarczyć do domu Yamamury w Sashikiji. Ale
należało się jeszcze postarać, żeby rodzina przyjęła pakunek. Gdyby odmówiła, Asakawa nie
miałby go gdzie zabrać. I to byłby kłopot. Czuł, że zaklęcie dopełni się tylko wówczas, jeśli
ktoś z bliskich Sadako wyprawi jej pogrzeb. Ale dlaczego mieliby mu wierzyć? Oto przychodzi
do nich obcy człowiek, wręcza im zawiniątko z ludzkimi kośćmi i mówi: „To wasza krewna,
która znik-nęła dwadzieścia pięć lat temu". Jaki miał dowód na to, że mówi prawdę? Asakawa
martwił się trochę, że mogą go przepędzić jak oszusta.
- No to szczęśliwej drogi! Do zobaczenia w Tokio! - Ryuji
pomachał mu i wszedł na dworzec przez bramkę biletową. -
Gdybym nie miał tyle pracy, pojechałbym z tobą, ale wiesz,
jak to jest.
Ryuji miał mnóstwo pracy; musiał natychmiast zająć się kilkoma artykułami naukowymi,
wykładami i tak dalej.
- Chcę ci jeszcze raz podziękować.
- Naprawdę nie ma za co. Dobrze się bawiłem.
Asakawa przyglądał się, jak Ryuji wchodzi po schodach
prowadzących na peron. Miał już zniknąć w cieniu klatki schodowej, kiedy nagle potknął się o
stopień. Chociaż szybko odzyskał równowagę, na krótką chwilę muskularna sylwetka Ryujiego
rozdwoiła się w oczach Asakawy. Asakawa zdał sobie sprawę, że jest zmęczony, i przetarł
oczy. Kiedy opuścił ręce, Ryuji zniknął już za murem peronu. Dziwne uczucie przeszyło
serce Asakawy. Nie wiadomo skąd dobiegł go delikatny zapach owoców cytrusowych...
Tego popołudnia Asakawa bez przeszkód przekazał szczątki Sadako Takashiemu Yamamurze.
Takashi wrócił właśnie z połowu ryb i kiedy tylko zobaczył czarne zawiniątko, ożywił się tak,
jakby od razu poznał, co się w nim znajduje. Asakawa wyciągnął ręce, podał mu pakunek i
powiedział:
- To są kości Sadako.
Takashi przez chwilę przyglądał się zawiniątku, a potem zmrużył oczy z czułością.
Podszedł bliżej do Asakawy, skłonił się głęboko i wziął od niego kości, mówiąc:
- Dziękuję, że zadał pan sobie tyle trudu.
Asakawa zdziwił się trochę. Nie spodziewał się, że staruszek tak łatwo przyjmie pakunek.
Takashi odgadł chyba, o czym myśli Asakawa, bo zaraz dodał zdecydowanym głosem:
- Tak, to na pewno Sadako.
Sadako mieszkała w domu Yamamurów przez trzy lata po urodzeniu, a potem znowu przez
dziewięć lat, dopóki nie stała się pełnoletnia. Takashi miał teraz sześćdziesiąt jeden lat. Ile
znaczyła dla niego Sadako? Sądząc po tym, jak patrzył na jej szczątki, Asakawa doszedł do
wniosku, że Takashi musiał ją bardzo kochać. Nie poprosił nawet o dowód, że to rzeczywiście
są kości Sadako. Być może nie potrzebował żadnego dowodu. Być może intuicyjnie wiedział,
co kryje się w czarnym zawiniątku. Kiedy po raz pierwszy spojrzał na ten pakunek, oczy mu
rozbłysły. Chyba także w tym przypadku Asakawa miał do czynienia z działaniem jakiejś
nadprzyrodzonej mocy.
Kiedy Asakawa zakończył swoją misję, chciał jak najszybciej uciec od Sadako. Skłamał
więc, mówiąc: „Muszę iść, bo inaczej spóźnię się na samolot", po czym wycofał się pospiesznie.
Gdyby rodzina zmieniła zdanie i stwierdziła nagle, że bez jakiegoś dowodu nie przyjmie
kości Sadako, wszystko by przepadło. A gdyby zaczęli pytać o szczegóły, Asakawa nie
wiedziałby, co powiedzieć. Dużo czasu upłynie, zanim będzie w stanie opowiedzieć
komukolwiek całą tę historię. A już na pewno nie miał ochoty opowiadać o wszystkim rodzinie
Sadako.
Asakawa wstąpił do „biura" Hayatsu, żeby podziękować za pomoc tamtego dnia, po czym
ruszył w stronę Hotelu Oshi-ma Gorące Źródła. Chciał w gorącej kąpieli zmyć z siebie całe
zmęczenie, a potem spisać wszystko, co się wydarzyło.
Mniej więcej w tym czasie, kiedy Asakawa kładł się do łóżka w Hotelu Oshima Gorące
Źródła, Ryuji przysypiał przy biurku w swoim mieszkaniu. Ustami dotykał stron do połowy
napisanego artykułu; strużka śliny rozmazywała ciemnoniebieski atrament. Był tak zmęczony,
że zasnął, w ręce nadal ściskając ukochane wieczne pióro Montblanc. Nie zamienił go jeszcze
na komputer.
Nagle coś szarpnęło go za ramiona, a twarz wykrzywił mu nienaturalny grymas. Poderwał
się. Wyprężył się jak struna i otworzył oczy szerzej niż zwykle. Ryuji miał zawsze oczy lekko
skośne, więc kiedy otworzył je tak szeroko, twarz mu się zmieniła. Chociaż miał przekrwione
białka, spojrzenie stało się bardziej bystre. Wiedział, że coś mu się przyśniło. Normalnie Ryuji
niczego się nie bał, ale teraz cały dygotał. Nie mógł sobie przypomnieć tego snu, ale napięcie i
dreszcze w całym ciele świadczyły o tym, że musiało to być coś strasznego. Miał trudności z
oddychaniem. Spojrzał na zegar: 21.40. Nie od razu zdał sobie sprawę, jakie znaczenie ma ta
godzina. Jarzeniówka pod sufitem i lampka na biurku przed nim były zapalone. Otaczało go
mnóstwo światła, ale jemu
wszystko nagle wydało się zbyt ciemne. Poczuł instynktowny lęk przed ciemnością. To właśnie
ciemność władała jego snem - głębsza niż kiedykolwiek.
Ryuji obrócił się na krześle i spojrzał na wideo. Zabójcza kaseta nadal w nim tkwiła. Z
jakiegoś powodu nie mógł już oderwać wzroku od miejsca, w które spojrzał. Jego oddech stał
się nierówny i chrapliwy. Na twarzy malował się niepokój. W głowie kłębiły mu się oderwane
obrazy, nie pozostawiając miejsca na racjonalne myśli.
- Cholera. Więc jednak przyszłaś...
Położył obie ręce na brzegu biurka i próbował odgadnąć, co stoi za jego plecami. Jego
mieszkanie znajdowało się w spokojnym miejscu, z dala od głównej ulicy, ale z zewnątrz zawsze
dobiegały tam jakieś niewyraźne dźwięki. Czasem można było pośród nich rozróżnić
warkot silnika albo pisk opon, ale poza tym głosy z zewnątrz były tylko stłumioną, gęstą masą
dźwięków, która narastała teraz za jego plecami. Jeśli nastawił uszu, potrafił się domyślić, co
jest źródłem niektórych odgłosów. Teraz rozróżnił pośród nich bzyczenie owadów. Plątanina
dźwięków zaczęła nagle kołysać się i trzepotać jak duch. Rzeczywistość odpływała gdzieś
daleko. Pozostawiała wokół Ryujiego pustą przestrzeń, w której unosiła się jakaś bezcielesna
materia. Chłodny wieczorny wiatr i wilgoć, która lepiła mu się do skóry, przyjęły formę cieni i
ze wszystkich stron zacieśniały się wokół jego ciała. Bicie serca stało się szybsze; prześcignęło
tykanie zegara. Wszędzie pojawiały się znaki tego, co miało nadejść. Ryuji znów sprawdził
godzinę: 21.44. Przy każdym zerknięciu na zegar głośno przełykał ślinę.
„Tydzień temu, kiedy oglądałem tę kasetę u Asakawy, która była godzina? Mówił, że jego
bachor zawsze chodzi spać około dziewiątej... Powiedzmy, że włączyliśmy wideo tuż po
dziewiątej, musieliśmy chyba skończyć o..."
Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy dokładnie skończyli oglądać film. Ale wiedział, że ta
godzina właśnie się zbliża. Znaki, które go otaczały, nie były fałszywe. To nie wyobraźnia
potęgowała w nim lęk. Niczego sobie nie wymyślił. To na pewno powoli się zbliżało. Nie
rozumiał tylko jednego...
„Dlaczego to przychodzi tylko po mnie? Dlaczego przychodzi po mnie, skoro nie przyszło
po Asakawę? To niesprawiedliwe".
Myśli mu się plątały.
„Co się dzieje, do cholery? Przecież rozszyfrowaliśmy zaklęcie. Więc dlaczego? Dlaczego?
DLACZEGO?"
Jego tętno biło na alarm. Miał wrażenie, jakby coś sięgnęło do wnętrza jego ciała i z całej
siły ściskało serce. Ból przeszył kręgosłup; na karku poczuł chłodny dotyk. Przerażony,
próbował podnieść się z miejsca, ale kolejna fala ostrego bólu złapała go w pasie i w plecach.
Przewrócił się na podłogę.
„Szybko, zastanów się! Co masz teraz zrobić?"
Umysł resztkami sił zdołał jeszcze wydawać polecenia ciału. „Wstawaj! Wstawaj i
zastanów się". Po matach rozłożonych na podłodze Ryuji przeczołgał się do wideo. Nacisnął
przycisk i wyjął kasetę. „Dlaczego ja to robię?" Nie pozostało mu nic innego, jak tylko
przyjrzeć się uważnie tej kasecie, która była przyczyną całego nieszczęścia. Obejrzał ją ze
wszystkich stron. Już miał ją włożyć z powrotem do magnetowidu, ale zawahał się. Z jednej
strony kasety przyklejona była nalepka z tytułem
wypisanym ręką Asakawy: „Liza Minnelli, Frank Sinatra, Sam-my Davis, Jr./1989". Pewnie
był na niej jakiś program muzyczny, który Asakawa skasował, żeby nagrać ten film. Dreszcz
przebiegł mu po plecach, jak porażenie prądem. W otępiałym umyśle pojawiła się jedna myśl.
„Nonsens", powiedział sam do siebie, odrzucając tę myśl, ale kiedy spojrzał na drugą stronę
kasety, jego przypuszczenie zmieniło się w stuprocentową pewność. Nagle Ryuji zrozumiał
wiele rzeczy: zagadkę zaklęcia, przepowiednię staruszki i obecność jeszcze innej tajemniczej
mocy, która kryła się w obrazach na kasecie... Dlaczego te dzieciaki z domku w Krainie
Pacyfiku nie próbowały powstrzymać klątwy? Dlaczego Ryuji znalazł się oko w oko ze
śmiercią, a Asakawa ocalał? Co urodziła Sadako? Odpowiedzi na te pytania były tutaj, w
zasięgu ręki. Nie przyszło mu wcześniej do głowy, że moc Sadako połączyła się z jeszcze inną
mocą. Chciała mieć dziecko, ale jej ciało nie było zdolne do wydania potomstwa. Zawarła więc
pakt z demonem, prosząc o wiele dzieci. „Do czego to doprowadzi?", zastanawiał się Ryuji.
Zaśmiał się, mimo bólu, gorzkim śmiechem.
„Co za ironia! Chciałem zobaczyć koniec ludzkości, a znalazłem się na pierwszej linii
odstrzału..."
Przyczołgał się do telefonu i zaczął wykręcać domowy numer Asakawy. Ale nagle
przypomniał sobie: Asakawa jest na Oshimie.
„Sukinsyn się zdziwi, kiedy usłyszy, że nie żyję". Ucisk w piersi był tak silny, że żebra mu
zatrzeszczały.
Wykręcił numer Mai Takano. Nie był pewien, czy to przywiązanie do życia, czy też
pragnienie usłyszenia jej głosu kazały mu ją wezwać. Nie potrafił już odróżnić jednego od
drugiego. Ale w głowie usłyszał słowa: „Poddaj się. Nie powinieneś jej w to mieszać".
Jednak z drugiej strony wciąż miał cień nadziei. Może jeszcze zdąży.
Jego wzrok padł na zegar: 21.48. Przyłożył słuchawkę do ucha i czekał, aż Mai podejdzie
do telefonu. Poczuł nagle nieznośne swędzenie głowy. Podniósł rękę i zaczął drapać się
wściekle; kilka wyrwanych włosów zostało mu w dłoni. Po drugim sygnale w słuchawce Ryuji
podniósł głowę. Na wprost niego znajdowało się podłużne lustro wbudowane w szafę; Ryuji
uchwycił w nim odbicie swojej twarzy. Zapominając, że podtrzymuje słuchawkę ramieniem,
przybliżył twarz do lustra. Słuchawka upadła na ziemię, ale Ryuji nawet tego nie zauważył. W
napięciu wpatrywał się w obraz odbity w lustrze. To nie był on. Lustro pokazywało kogoś
innego: ten ktoś miał suchą, pożółkłą, spękaną skórę na policzkach; włosy wypadały mu
całymi kępami, odsłaniając brunatne strupy na głowie. „Halucynacja. To na pewno
halucynacja", powtarzał sobie w duchu. Mimo to nie potrafił opanować strachu. W słuchawce,
leżącej na podłodze, rozległ się kobiecy głos: „Halo? Halo?". Ryuji nie mógł znieść widoku w
lustrze. Zaczął krzyczeć. Jego krzyk zagłuszył słowa Mai i w końcu Ryuji nie zdołał już usłyszeć
głosu ukochanej. Twarz w lustrze była jego własną twarzą za sto lat. Nawet Ryuji nie
zdawał sobie sprawy, jakie to straszne napotkać samego siebie z przyszłości.
Po czwartym dzwonku Mai Takano podniosła słuchawkę i powiedziała: „Halo". W
odpowiedzi usłyszała tylko przeraźliwy krzyk. Telefon zadrżał. Czysta esencja strachu
przeniknęła
przez linię telefoniczną z mieszkania Ryujiego do mieszkania Mai. Zaskoczona krzykiem,
Mai odsunęła słuchawkę od ucha. Potem usłyszała jęki. Pierwszy krzyk, który do niej dotarł,
był krzykiem przerażenia. Następujące po nim jęki wyrażały niedowierzanie. Wcześniej
zdarzało się jej otrzymywać obraźliwe anonimowe telefony, ale wiedziała, że ten jest inny.
Znowu przystawiła słuchawkę do ucha. Jęki urwały się. Zapanowała martwa cisza.
21.49. Pragnął usłyszeć głos ukochanej kobiety, ale śmierć nie uszanowała jego ostatniego
życzenia. Zamiast cieszyć się drogim głosem Mai, Ryuji zalał jej słowa strumieniem jęków
agonii. Konał. Jego świadomość ginęła w nicości. Głos Mai dźwię-czał znowu w słuchawce,
tuż przy jego ręce. Plecy miał oparte o łóżko; nogi rozłożył na podłodze. Lewa ręka
spoczywała na materacu, a prawa wyciągała się w stronę słuchawki, z której nadal dobiegał
szept: „Halo?". Głowę przechylił do tyłu i wpatrywał się w sufit szeroko otwartymi oczami.
Zanim utonął w pustce, zrozumiał, że nie zostanie ocalony. Nie zapomniał jednak całą mocą
swojego umysłu życzyć sobie, żeby udało mu się przekazać tajemnicę kasety temu idiocie
Asakawie.
Mai bez końca wołała: „Halo, halo". Żadnej odpowiedzi. Odłożyła słuchawkę na widełki. Te
jęki wydawały jej się znajome. Ogarnęło ją złe przeczucie. Znowu podniosła słuchawkę, żeby
wykręcić numer uwielbianego profesora. Zajęte. Rozłączyła się i jeszcze raz wykręciła ten sam
numer. Dalej zajęte. Teraz wiedziała, że to Ryuji do niej dzwonił. Zrozumiała też, że
wydarzyło się coś strasznego.
20 października, sobota
Cieszył się, że nareszcie wrócił do domu, ale bez żony i dziecka było tu pusto. Jak długo go nie
było? Zaczął liczyć na palcach. Spędził jedną noc w Kamakurze, potem na dwie noce utknął na
Oshimie, potem był w Krainie Pacyfiku i jeszcze jedną noc na Oshimie. Razem tylko pięć
nocy, ale jemu wydawało się, że upłynęło dużo więcej czasu. Często wyjeżdżał z domu na
cztery albo pięć dni, żeby zbierać materiały do artykułów, ale wtedy czas mijał bardzo szybko.
Asakawa usiadł przy biurku w gabinecie i włączył komputer. Mięśnie ciągle go bolały i
łamało go w kręgosłupie przy siadaniu i wstawaniu. Chociaż poprzedniej nocy spał aż dziesięć
godzin, to nie wystarczyło, żeby odespać wszystkie te noce poprzedniego tygodnia, podczas
których nie zmrużył oka. Jednak nie mógł pozwolić sobie teraz na odpoczynek. Jeśli
natychmiast nie zajmie się zaległą pracą, nie będzie mógł w niedzielę pojechać z rodziną na
wycieczkę do Nikko, tak jak obiecał.
Usiadł przed komputerem. Zapisał już na dyskietce pierwszą połowę raportu. Teraz będzie
musiał dodać resztę - wszystko,
co zdarzyło się od poniedziałku, odkąd dowiedzieli się o istnieniu Sadako Yamamury.
Asakawa chciał jak najszybciej dokończyć ten artykuł. Do obiadu napisał pięć stron. To
całkiem dobre tempo, bo pod wieczór zazwyczaj szło mu szybciej. Jeśli tak dalej pójdzie, jutro
będzie mógł spokojnie odpocząć, zająć się żoną i dzieckiem. A w poniedziałek powróci do
normalnego życia. Asakawa nie mógł przewidzieć, jak naczelny zareaguje na to, co napisał, ale
żeby się przekonać, musiał najpierw skończyć raport. Zdawał sobie sprawę, że jego wysiłki
mogą pójść na marne. Mimo to jeszcze raz przejrzał notatki i ułożył wydarzenia z drugiej
połowy tygodnia w porządku chronologicznym. Wiedział, że dopiero kiedy wszystko opisze,
poczuje, że to naprawdę koniec.
Od czasu do czasu palce zatrzymywały mu się na klawiaturze. Wydruk ze zdjęciem Sadako
leżał na biurku i Asaka-wie wydawało się, że ta przerażająco piękna dziewczyna cały czas mu
się przygląda. Nie mógł się przez to skoncentrować. Ponieważ obejrzał kasetę, miał okazję
zobaczyć wszystko to, co zobaczyła ona tymi pięknymi oczami. Jeszcze do tej pory miał
wrażenie, że jakaś cząstka Sadako zamieszkała w jego ciele. Odłożył zdjęcie na bok. Nie mógł
pracować, kiedy ona się w niego wpatrywała.
Jedząc obiad w pobliskim barze, Asakawa pomyślał nagle o Ryujim. Zastanawiał się, co on
może teraz robić. Nie żeby się martwił - po prostu nagle stanęła mu przed oczami jego twarz. I
kiedy powrócił do pisania, obraz tej twarzy pozostał mu w świadomości; stopniowo stawał się
nawet coraz wy-raźniejszy.
„Ciekawe, co on teraz robi".
Twarz Ryujiego to przypływała, to oddalała się w jego myślach. Asakawa czuł dziwny
niepokój. Wreszcie sięgnął po telefon. Po siedmiu sygnałach Asakawa usłyszał z ulgą, że ktoś
podnosi słuchawkę. Ale była to kobieta.
- Halo? - zapytała cicho. Asakawa słyszał już kiedyś ten
głos.
- Halo? Mówi Asakawa.
- Tak? - odpowiedziała nieśmiałym tonem.
- Rozmawiam z Mai Takano, tak? Powinienem ci podzię
kować za lunch, który przygotowałaś ostatnim razem.
- Dziękuję, to nic takiego - szepnęła i zamilkła.
-Jest Ryuji? - Asakawa zastanawiał się, dlaczego Mai od razu nie oddała słuchawki
Ryujiemu. - Czy Ryuji...
- Profesor nie żyje.
- ...Co?! - Asakawie zabrakło słów. Powtarzał tylko w kółko
„Co? Co? Co?" i wpatrywał się bezmyślnie w jeden punkt na
suficie. Telefon o mało nie wypadł mu z ręki. Wreszcie zdołał
wykrztusić „Kiedy?".
-Wczoraj wieczorem, około dziesiątej. Ryuji skończył oglądać film w mieszkaniu Asakawy w
zeszły piątek o 21.49. Umarł zgodnie z harmonogramem.
- Jaka była przyczyna śmierci? - zapytał, chociaż i tak
wiedział.
- Atak serca... ale dokładnej przyczyny śmierci nie ustalili.
Asakawa był bliski omdlenia. Więc to jeszcze nie koniec.
Dopiero zaczęła się druga runda.
- Mai, będziesz tam jeszcze przez jakiś czas?
- Tak, muszę uporządkować dokumenty profesora.
- Zaraz tam przyjadę. Poczekaj na mnie.
Asakawa odłożył słuchawkę i osunął się na podłogę. Termin jego żony i dziecka przypadał
jutro o jedenastej. Znowu zaczynał się wyścig z czasem. Ale tym razem Asakawa stawał do
walki w pojedynkę. Ryujiego już nie było. Nie mógł sobie pozwolić na bezczynne siedzenie.
Musi zacząć działać. Szybko. Natychmiast.
Wyszedł na ulicę, żeby zobaczyć, jaki jest ruch. Stwierdził, że szybciej będzie, jeśli
pojedzie samochodem niż metrem. Przeszedł na drugą stronę ulicy i wsiadł do samochodu
zaparkowanego na chodniku. Całe szczęście, że przedłużył wypożyczenie go jeszcze o jeden
dzień.
Co to wszystko znaczy? Ściskając dłońmi kierownicę, próbował zebrać myśli. Powracały
do niego różne sceny, ale nic nie układało się w całość. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym
trudniej mu było ogarnąć wszystko umysłem, aż wreszcie nić, która wiązała ze sobą minione
wydarzenia, poplątała się tak, że w każdej chwili mogła się przerwać. „Uspokój się! Uspokój
się i pomyśl!", pouczał sam siebie. Wreszcie zrozumiał, na czym przede wszystkim musi się
skoncentrować.
„Po pierwsze, tak naprawdę nie rozszyfrowaliśmy zaklęcia; nie odgadliśmy, co dokładnie
należy zrobić, żeby uniknąć śmierci. Sadako nie chciała, żebyśmy odnaleźli jej kości i
wyprawili jej pogrzeb. Chciała czegoś zupełnie innego. Tylko czego? I dlaczego ja nadal żyję,
jeśli popełniliśmy pomyłkę? Co to oznacza? Powiedz mi, proszę. Dlaczego tylko ja
przeżyłem?"
Następnego dnia o jedenastej rano Shizu i Yoko miała spotkać śmierć. Była już dziewiąta
wieczorem. Jeśli czegoś nie zrobi, straci je na zawsze.
Wcześniej Asakawa myślał, że u podstaw całej sprawy leży klątwa rzucona przez Sadako -
kobietę, którą spotkała okrutna śmierć. Jednak teraz zaczął wątpić w to założenie. Przeczuwał
działanie jakiegoś bezgranicznego zła, które kpi sobie z ludzkiego cierpienia.
Mai klęczała w oficjalnej pozie na macie w pokoju japońskim, trzymając na kolanach
nieopublikowany manuskrypt Ryujie-go. Przeglądała strony, starając się zrozumieć ich treść,
ale temat był trudny i niewiele zostawało jej w głowie. Pokój sprawiał wrażenie pustej, głuchej
jaskini. Rodzice Ryujiego przyjechali wcześnie rano i zabrali jego ciało do rodzinnego domu w
Kawasaki. Ryuji odszedł na zawsze.
- Opowiedz mi dokładnie, co zdarzyło się zeszłej nocy.
Umarł jego przyjaciel. Ryuji był dla niego jak towarzysz
broni. Czuł ogromny smutek. Ale nie miał czasu się rozczulać. Asakawa usiadł obok Mai i
skłonił się.
- Było już po wpół do dziesiątej. Nagle zadzwonił profe
sor. - Mai powtórzyła mu wszystko ze szczegółami. Opo
wiedziała, jak w słuchawce usłyszała krzyk i jak potem za
panowała cisza. Pobiegła do mieszkania Ryujiego i znalazła
go opartego o łóżko, z szeroko rozłożonymi nogami. Mówiąc
to, spojrzała na miejsce, gdzie zobaczyła zwłoki Ryujiego, i łzy
napłynęły jej do oczu.
- Wołałam i wołałam, ale profesor nie odpowiadał.
Asakawa nie pozwolił jej się rozpłakać.
- Zauważyłaś w pokoju coś dziwnego?
- Nie. - Pokręciła głową. - Tylko słuchawka była zdjęta
z widełek i telefon strasznie piszczał.
W chwili śmierci Ryuji zadzwonił do Mai. Dlaczego? Asakawa wypytywał dalej.
- Nic ci nie powiedział tuż przed śmiercią? Nie pamiętasz
jego ostatnich słów? Może na przykład wspominał coś o ka
secie wideo?
- O kasecie wideo? - Z miny Mai wyraźnie można było
wyczytać, że nie widziała absolutnie żadnego związku po
między śmiercią profesora a kasetą wideo. Asakawa nie miał
szansy dowiedzieć się, czy Ryuji odgadł przed śmiercią, jakie
jest prawdziwe zaklęcie.
„Ale dlaczego zadzwonił do Mai? Na pewno wiedział już wtedy, że zbliża się śmierć... Czy
chciał po prostu usłyszeć głos osoby, którą kochał? A może odgadł zaklęcie i chciał, żeby
pomogła mu unieszkodliwić klątwę? Jeśli tak, oznacza to, że z zaklęciem nie można sobie
poradzić samemu. Potrzebna jest druga osoba".
Asakawa wstał i skierował się do wyjścia. Mai odprowadziła go do drzwi.
- Mai, zostajesz tutaj na noc?
- Tak, muszę zająć się manuskryptem profesora.
- W takim razie przepraszam, że cię niepokoiłem. Widzę,
że masz dużo pracy. - Asakawa miał już wyjść.
Mai chrząknęła, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. -Tak?
- Panie Asakawa, obawiam się, że myli się pan co do sto
sunków, jakie łączyły mnie z profesorem.
- Co masz na myśli?
- Pan chyba uważa, że łączyły nas stosunki... takie jak
mężczyznę z kobietą.
- Ależ nie, no cóż, to znaczy...
Mai dobrze wiedziała, kiedy ktoś myślał, że ona i Ryuji są kochankami. Takie osoby
patrzyły na nią zawsze w pewien szczególny sposób. Tak właśnie patrzył Asakawa. Mai źle się
z tym czuła.
- Kiedy pana poznałam, profesor przedstawił pana jako
swojego najlepszego przyjaciela. Zdziwiło mnie to. Nigdy nie
słyszałam, żeby profesor mówił o kimś w taki sposób. Był pan
chyba dla niego bardzo ważny. Więc... - Mai zawahała się
przez chwilę, ale potem ciągnęła dalej. - Więc chciałabym,
żeby jako najlepszy przyjaciel rozumiał go pan trochę lepiej.
Profesor... o ile wiem, profesor nigdy nie zaznał kobiety. -
Spuściła wstydliwie wzrok.
„Chcesz powiedzieć, że aż do śmierci był prawiczkiem?"
Asakawa nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Milczał. Ryuji, którego zapamiętała Mai, był
zupełnie inną osobą niż Ryuji, którego znał Asakawa. Czy mówili o tym samym człowieku?
-Ale...
„Ale nie wiesz, co on zrobił w drugiej klasie liceum" -chciał powiedzieć Asakawa, ale
ugryzł się w język. Nie miał ochoty wywlekać zbrodni zmarłego i nie chciał burzyć idealnego
obrazu Ryujiego, jaki pielęgnowała w sobie Mai.
Poza tym obudziły się w nim nowe wątpliwości. Asakawa wierzył kobiecej intuicji. Mai
była chyba w dość bliskich stosunkach z Ryujim. Jeśli mówiła, że był prawiczkiem, to należało
wziąć tę możliwość pod uwagę. Innymi słowy, być może Ryuji zmyślił całą tę historię o
zgwałceniu studentki w liceum.
- Przy mnie profesor był jak dziecko. Wszystko mi mówił.
Niczego nie ukrywał. Wiem prawie wszystko, co najważniej
sze, o jego młodości. O cierpieniach, jakich zaznał.
- Naprawdę? - Asakawa nie potrafił nic więcej powie
dzieć.
- Kiedy profesor był ze mną, zachowywał się tak niewin
nie jak dziesięcioletni chłopczyk. Jeśli była z nami jeszcze jed
na osoba, odgrywał dżentelmena, a przy panu, podejrzewam,
udawał łajdaka, prawda? Gdyby... - Mai sięgnęła z wdziękiem
po swoją białą torebkę, wyjęła chusteczkę i otarła oczy. -
Gdyby nie grał tych ról, nic by nie osiągnął w dzisiejszym
świecie. Rozumie pan, co mam na myśli?
Asakawa wpatrywał się w nią zaskoczony. Ale nagle coś przyszło mu do głowy. To
dziwne, że ktoś tak inteligentny i tak świetny w uprawianiu sportów jak Ryuji był takim samotnikiem.
Nie miał ani jednego bliskiego przyjaciela.
- On był tak czysty... Nie fałszywy, jak ci wszyscy idioci,
z którymi studiuję. Do pięt mu nie dorastają.
Chusteczka Mai była już cała mokra od łez.
Stojąc w progu, Asakawa nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, którymi mógłby
pożegnać Mai. Zbyt wiele myśli tłoczyło mu się w głowie. Wspomnienie Ryujiego, które nosił
w sobie, całkowicie różniło się od tego, które istniało w sercu Mai. Obraz przyjaciela stał się
nagle tak rozmyty, że Asakawa rozpoznawał go z trudem. Ryuji krył w sobie jakąś tajemnicę.
Choćby Asakawa nie wiem jak się starał, nigdy do końca nie wiedział, jakim Ryuji był
człowiekiem. Czy w liceum naprawdę zgwałcił tę dziewczynę? Asakawa nie miał jak tego
sprawdzić. Nie mógł też sprawdzić, czy Ryuji powtórzył ten czyn jeszcze kilka razy, tak jak
twierdził. A teraz, kiedy zbliżał się termin śmierci jego żony i dziecka, Asakawa nie miał czasu
zastanawiać się nad takimi rzeczami.
Powiedział więc tylko:
- Ryuji też był moim najlepszym przyjacielem.
Te słowa ucieszyły Mai. Na jej ślicznej twarzy pojawiło się coś, co było albo uśmiechem,
albo zapowiedzią kolejnej fali łez. Skłoniła się leciutko. Asakawa zamknął drzwi i biegiem
ruszył schodami w dół. Kiedy znajdował się już w pewnej odległości od domu Ryujiego, serce
przepełniła mu nagle czułość na myśl o przyjacielu, który postawił wszystko w tej niebezpiecznej
grze i w rezultacie poświęcił życie. Łzy popłynęły Asakawie po policzkach. Nawet
nie próbował ich ocierać.
21 października, niedziela
Minęła północ i wreszcie nadeszła niedziela. Asakawa zapisywał coś na kartkach papieru,
starając się uporządkować myśli.
„Tuż przed śmiercią Ryuji rozszyfrował zagadkę. Zadzwonił do Mai. Być może chciał
poprosić, żeby do niego przyszła. A to oznacza, że do wypełnienia wskazówek Sadako potrzebował
jej pomocy. Okay, ale najważniejsze pytanie brzmi: dlaczego ja przeżyłem? Istnieje tylko
jedna możliwa odpowiedź. Któregoś dnia w tym tygodniu, nawet o tym nie wiedząc, musiałem
robić coś, co przerwało działanie klątwy! Czy jest jeszcze jakieś inne wytłumaczenie? To na
pewno coś, co można łatwo wykonać z pomocą drugiej osoby".
Jednak tu nasuwało się kolejne pytanie. „Dlaczego w takim razie nikt z tamtej czwórki tego
nie zrobił? Jeśli naprawdę tak łatwo było to wykonać, dlaczego przynajmniej jedna osoba nie
wyłamała się i nie zrobiła tego w tajemnicy przed innymi? Zastanów się. Jakie czynności
wykonałem w tym tygodniu? Co takiego zrobiłem, czego na pewno nie zrobił Ryuji?"
Asakawa krzyknął na całe gardło:
- A skąd ja, do cholery, mam wiedzieć? Na pewno wyko
nałem w tym tygodniu tysiące czynności, których nie wyko
nał Ryuji! To wcale nie jest śmieszne!
Uderzył pięścią w zdjęcie Sadako.
- A niech cię! Jak długo jeszcze będziesz się nade mną
znęcać?
Bez końca walił ją pięścią po twarzy. Ale spojrzenie Sadako ani na chwilę się nie zmieniło;
jej piękno pozostawało niezmącone.
Wszedł do kuchni i nalał do szklanki trochę whisky. Czuł bolesne pulsowanie w skroni.
Chciał jakoś zmniejszyć napięcie. Miał zamiar opróżnić szklankę jednym haustem, ale powstrzymał
się nagle. Być może niedługo rozwiąże zagadkę i będzie musiał jechać do Ashikagi
w środku nocy. Lepiej więc, żeby nie pił. Był zły, że nigdy nie potrafił polegać tylko na sobie.
Kiedy miał wykopać kości Sadako ze studni, pozwolił, żeby strach wziął nad nim górę; prawie
zupełnie się wtedy zagubił. Tylko dzięki temu, że był przy nim Ryuji, zdołał zrobić to, co do
niego należało.
- Ryuji! Hej, Ryuji! Błagam cię, pomóż mi!
Wiedział, że nie zniesie utraty żony i dziecka. Nie potrafił bez nich żyć.
- Ryuji! Użycz mi swojej siły! Dlaczego ja nadal żyję? Czy
dlatego, że to ja znalazłem kości Sadako? Ale jeśli tak jest, to
nie ma szans na ocalenie mojej rodziny. To nie może być praw
da. Co, Ryuji?
Pogrążył się w rozpaczy. Wiedział, że nie powinien marnować czasu na narzekania, ale stracił kontrolę nad sobą.
Jeszcze przez chwilę jęczał, wzywając Ryujiego. Potem uspokoił się. Znowu zaczął zapisywać coś na kartce. „Przepowiednia staruszki. Czy Sadako naprawdę urodziła dziecko? Tuż przed śmiercią odbyła stosunek seksualny z ostatnią w Japonii osobą chorą na ospę prawdziwą. Czy jedno z drugim jakoś się wiąże?" Wszystkie notatki Asakawy kończyły się znakiem zapytania.
Nic nie było pewne. Czy ten trop doprowadzi go do rozwiązania zagadki? Nie mógł sobie pozwolić na przegraną.
Minęło kilka godzin. Na dworze zaczynało się robić widno. Leżąc na podłodze, Asakawa usłyszał czyjś oddech. Ptaki ćwierkały za oknem. Nie wiedział, czy jeszcze śni, czy już się obudził. Nie pamiętał, kiedy zasnął na podłodze. Zmrużył oczy, osłaniając je przed jasnym porannym światłem. Niewyraźna sylwetka mężczyzny blakła wśród łagodnych słonecznych promieni. Asakawa nie bał się. Uniósł się i z napięciem wpatrywał się w tę postać.
- Ryuji, to ty?
Postać nie odpowiadała, ale nagle w umyśle Asakawy pojawił się tytuł książki, tak wyraźny, jakby ktoś wypalił mu go żelazem w mózgu: Człowiek i epidemie.
Kiedy zamknął oczy, tytuł pojawił się, wypisany białymi literami po wewnętrznej stronie powiek. Potem zniknął, ale jeszcze jakiś czas rozbrzmiewał echem w jego głowie. Ta książka powinna być gdzieś w gabinecie. Na początku, kiedy Asakawa zaczął badać tę sprawę, myślał, że przyczyną równoczesnej śmierci czworga osób mógł być jakiś tajemniczy wirus. Wtedy właśnie kupił tę książkę. Nie zdążył jej przeczytać, ale pamiętał, że odłożył ją na półkę.
Promienie słońca wpadły strumieniem przez okno na wschodniej ścianie; dotknęły ciała
Asakawy. Asakawa próbował się podnieść. Czuł ucisk w głowie.
„Czy to był sen?"
Otworzył drzwi gabinetu. Zdjął z półki książkę, którą poleciła mu zjawa: Człowiek i epidemie. Oczywiście Asakawa domyślał się, kto kazał mu sięgnąć po tę książkę. Ryuji. Powrócił na ten świat tylko na krótką chwilę, żeby przekazać mu tajemnicę zaklęcia.
A więc gdzie w tym trzytomowym dziele ma szukać odpowiedzi? Znów odezwała się intuicja. Strona 191! Numer pojawił mu się w głowie, choć nie był już tak wyraźny jak poprzednie widzenie. Otworzył książkę na tej stronie. Jego uwagę natychmiast przyciągnęło jedno słowo - pulsowało, stając się coraz większe.
Reprodukcja. Reprodukcja. Reprodukcja. Reprodukcja.
„Instynktownym celem wirusa jest reprodukcja. Wirus przywłaszcza sobie żyjące organizmy w
celach reprodukcyjnych".
- Ooooooooohhhh! – jęknął Asakawa. Wreszcie zrozumiał, na czym polegało zaklęcie.
Wiedział już, co takiego zrobił, czego nie zrobił Ryuji.
„To jasne. Przyniosłem kasetę do domu, skopiowałem ją i puściłem Ryujiemu. Wskazówki są proste. Każdy może je wypełnić. Skopiuj film i pokaż go komuś innemu. Pomóż mu się rozmnożyć, pokazując go komuś, kto go jeszcze nie widział. Tamte dzieciaki skasowały zaklęcie i zadowolone ze swojego żartu, zostawiły kasetę w domku. Żadne z nich nie mogło sobie pozwolić na powrót do Krainy Pacyfiku. Nie mogły więc spełnić żądań Sadako".
Z którejkolwiek strony by patrzyć, to było jedyne możliwe rozwiązanie. Asakawa podniósł słuchawkę i wykręcił numer do Ashikagi. Odebrała Shizu.
- Posłuchaj. Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Chciałbym, żeby twoi rodzice coś obejrzeli. Jak tylko przyjadę. Zaraz wyjeżdżam z domu, więc przypilnuj, żeby nigdzie nie wychodzili do mojego przyjazdu. Rozumiesz? To naprawdę bardzo ważne.
„Czyżbym zaprzedawał duszę diabłu? Aby ocalić moją żonę i córkę, jestem gotów wystawić na niebezpieczeństwo życie teściów, wszystko jedno, że tylko na krótko. Ale skoro ma to ocalić życie ich córki i wnuczki, na pewno chętnie mi pomogą. Będą musieli tylko skopiować film i pokazać go kolejnym osobom. Wtedy niebezpieczeństwo minie. A potem... co będzie potem?"
- Ale o co chodzi? Nie rozumiem.
- Zrób tak, jak powiedziałem. Ja już wyjeżdżam. Aha, twoi rodzice mają w domu wideo, tak?
- Tak.
- Beta czy VHS?
- VHS.
- Świetnie, już tam jadę. Pamiętaj, nigdzie się nie ruszajcie.
- Zaczekaj chwilę. Chcesz pokazać moim rodzicom t ę kasetę, tak? Nie wiedział, co odpowiedzieć, więc milczał. -Tak?
- ... tak.
- Ale to nie jest niebezpieczne?
„ Niebezpieczne? Za pięć godzin ty i Yoko macie umrzeć. Przestań zadawać tyle pytań, do cholery! Nie mam teraz czasu wszystkiego ci tłumaczyć". Asakawa miał ochotę na nią krzyknąć, ale się powstrzymał.
- Zrób tak, jak powiedziałem!
Dochodziła siódma. Jeśli nie będzie ruchu, może dodać gazu na autostradzie i powinien dojechać do domu teściów w Ashi-kadze około 9.30. Biorąc pod uwagę, że musi zrobić jedną kopię dla żony i jedną dla córki, powinien zdążyć akurat na 11.00. Wtedy właśnie wypadał ich termin. Odłożył słuchawkę, otworzył drzwi szafki z telewizorem i odłączył wideo. Do skopiowania kasety potrzebowali dwóch magnetowidów, musiał więc zabrać ze sobą swój.
Przed wyjściem jeszcze raz spojrzał na zdjęcie Sadako.
„Rzeczywiście urodziłaś coś potwornego".
Żeby dojechać do autostrady, wjechał na drogę do Oi. Postanowił ominąć Zatokę
Tokijską i wyjechać z miasta autostradą Tohoku. Na tej autostradzie zwykle nie było ruchu. Problem był tylko w tym, jak uniknąć korków wcześniej. Kiedy płacił za autostradę przy bramce, zerknął na tablicę z informacją dla kierowców. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że jest niedziela. W tunelu pod zatoką nie było prawie żadnych samochodów, chociaż zwykle w dzień powszedni stały tam sznurem jeden za drugim jak koraliki w
różańcu. Nawet w miejscach, gdzie łączyły się ze sobą odnogi autostrady, nie było
korków. W tym tempie powinien w porę dojechać do
Ashikagi; na pewno starczy mu czasu, żeby skopiować kasetę. Zdjął nogę z gazu. Teraz
bał się, żeby nie jechać za szybko i nie spowodować wypadku.
Jechał wzdłuż rzeki Sumida. Spoglądając w dół, zauważył, że niektóre domy dopiero
budzą się ze snu. Czuło się zupełnie inną atmosferę niż w ciągu tygodnia. Był to typowy,
spokojny niedzielny poranek.
Asakawa cały czas myślał intensywnie. „Do czego to wszystko doprowadzi? Robiąc
dwie kopie filmu, jedną dla żony i jedną dla córki, wypuszczam wirusa w dwóch różnych
kierunkach. Jak on się dalej rozprzestrzeni?" Wyobraził sobie, jak ludzie robią kopie i
przekazują je tym, którzy już ją widzieli, tak aby wirus pozostał w ograniczonym kręgu
osób i nie rozprzestrzenił się dalej. Ale w ten sposób działaliby wbrew woli wirusa,
którego celem zawsze jest reprodukcja. Nie wiadomo, co stałoby się w takiej sytuacji.
Trzeba byłoby poeksperymentować. I pewnie nie znalazłby się nikt, kto byłby gotów
narazić życie tylko po to, żeby poznać prawdę. Przynajmniej dopóki wirus nie
rozprzestrzeni się tak bardzo, że sytuacja osiągnie stan krytyczny. Naprawdę łatwo było
skopiować kasetę i pokazać film drugiej osobie - pewnie wszyscy będą to robić. Ale będą
przekazywać sobie zaklęcie ustnie i być może dodadzą też warunek: „Musisz pokazać to
komuś, kto tego jeszcze nie widział". Skróci się też pewnie okres spoczynkowy wirusa.
Ludzie, którzy obejrzą film, nie będą chcieli czekać cały tydzień. Od razu go skopiują i
pokażą innym. Jak bardzo rozszerzy się ten krąg? Prowadzeni instynktownym lękiem
przed chorobą, ludzie pozwolą, aby ta śmiercionośna kaseta w mgnieniu
oka rozeszła się po całej Japonii. Ze strachu będą sobie powtarzać jakieś szalone plotki. Na
przykład: „Po obejrzeniu tej kasety trzeba zrobić przynajmniej dwie kopie i pokazać je
dwóm różnym osobom". W ten sposób zaraza rozprze-strzeni się jeszcze szybciej, zgodnie
ze schematem piramidy. Za pół roku nie będzie w Japonii osoby, która nie byłaby
nosicielem, i wirus przeniknie również za granicę. Tymczasem oczywiście będą ofiary
śmiertelne i ludzie zorientują się, że ostrzeżenie na kasecie nie jest kłamstwem. Wybuchnie
panika. Ludzie rozpaczliwie zaczną produkować kopie. Jak się to wszystko skończy? Ile
będzie ofiar? Dwa lata temu, podczas boomu zainteresowania okultyzmem, redakcja Asakawy
otrzymała dziesięć milionów tekstów. Świat wówczas oszalał i to szaleństwo może
się powtórzyć, a nowy wirus rozpanoszy się na dobre.
Trzydzieści lat temu pewna młoda kobieta znienawidziła społeczeństwo za to, że
doprowadziło jej ojca i matkę do śmierci. Mniej więcej w tym samym czasie wirus ospy
prawdziwej znienawidził ludzkość za to, że niemal całkowicie usunęła go z powierzchni
ziemi. Te dwa rodzaje nienawiści złączyły się razem w ciele jednej osoby - Sadako
Yamamury -a potem pojawiły się na świecie w nowej, nieoczekiwanej i niewyobrażalnej
formie.
Asakawa, jego rodzina i wszyscy, którzy obejrzeli tę kasetę, nieświadomie zarazili się
tym wirusem. Stali się nosicielami. Wirusy zwykle mutowały geny, przenikając do samego
rdzenia życia. Nie wiadomo, co z tego wyniknie, jak to wpłynie na bieg historii ludzkości -
na jej ewolucję.
„Aby uratować własną rodzinę, mam zamiar wypuścić na świat zarazę, która może
doprowadzić do wyginięcia rodzaju ludzkiego".
Asakawę przeraziła nagle istota tego, co miał zamiar zrobić. Jakiś głos szeptał mu w
głowie:
„Jeśli pozwolę umrzeć mojej żonie i córce, na tych dwóch ofiarach sprawa się
zakończy. Wirus ginie, kiedy traci żywiciela. Mogę ocalić ludzkość".
Ale ten głos brzmiał zbyt cicho.
Wjechał na autostradę Tohoku. Żadnych korków. Jeśli będzie jechał dalej, dojedzie do
Ashikagi wcześniej, niż przypuszczał. Asakawa ściskał kierownicę sztywnymi rękami.
„Nie będę tego żałował. Moja rodzina nie ma obowiązku składania ofiary za innych. Są
rzeczy, które zawsze należy chronić, jeśli zagraża im niebezpieczeństwo".
Mówił głośno sam do siebie, tak żeby przekrzyczeć pracę silnika. Chciał w ten sposób wmówić sobie, że podjął słuszną decyzję. Co zrobiłby Ryuji na jego miejscu? Asakawa był pewien, że postąpiłby tak samo. To przecież duch Ryujiego zdradził mu tajemnicę zaklęcia. Właściwie to on kazał mu ratować rodzinę. Ta myśl dodała Asakawie otuchy.
Wiedział, co prawdopodobnie powiedziałby teraz Ryuji. „Bądź wierny temu, co czujesz w tej chwili! Nasza przyszłość zawsze jest niepewna. Pozostaw przyszłość własnemu biegowi. Kiedy ludzie zaczną pracować nad tym wirusem, być może uda im się znaleźć na niego sposób. To kolejna próba ludzkiego gatunku. W każdej epoce szatan pojawia się na świecie w innym przebraniu. Możemy go niszczyć i niszczyć, a on i tak będzie powracał bez końca".
Asakawa cały czas trzymał nogę na gazie i zmierzał w kierunku Ashikagi. W lusterku widział, jak za jego plecami niebo nad Tokio coraz bardziej się oddala. Czarne obłoki przepływały złowieszczo nad budynkami. Wiły się jak węże, zapowiadając przyjście jakiegoś nieogarnionego, apokaliptycznego zła.