[Silene琣ulis] Czarny Kamyk

CZARNY KAMYK

(napisa艂a Silene Acaulis)


1.
Nareszcie po pracy! Jutro 偶adnego wstawania o 艣wicie...
Zamek w drzwiach ust膮pi艂 z cichym trzaskiem i Tonks pchn臋艂a drzwi 艂okciem, wtaszczaj膮c do mieszkania torb臋 z zakupami. Nie zapalaj膮c 艣wiat艂a dotar艂a do kuchni (po drodze przewr贸ci艂a krzes艂o. A mo偶e wieszak). Postawi艂a torb臋 na stole i dopiero wtedy beztrosko mrukn臋艂a "Lumos", i du偶a lampa nad jej g艂owa rozb艂ys艂a mi艂ym, mlecznym 艣wiat艂em. Zrzuciwszy buty dwoma kopni臋ciami, Tonks rozejrza艂a si臋 za czajnikiem i nagle zamar艂a bez ruchu.
Przez otwarte drzwi pokoju zwykle by艂o wida膰 przera偶aj膮cy ba艂agan. I tym razem widok nie odbiega艂 od tej normy. Tonks nie przypomina艂a sobie jednak, 偶eby wychodz膮c pozrzuca艂a z p贸艂ek ksi膮偶ki, wybebeszy艂a szuflady i wypatroszy艂a poduszki, z kt贸rych pierze pokrywa艂o spor膮 cz臋艣膰 pod艂ogi i wci膮偶 jeszcze unosi艂o si臋 tu i 贸wdzie w powietrzu.
Nie by艂a strachliwa - oczywi艣cie, w jej zawodzie rzadko spotyka艂o si臋 tch贸rzy - ale gdy tylko dotar艂o do niej, co to wszystko oznacza, zrobi艂o jej si臋 zimno. Post膮pi艂a o krok do przodu, zawaha艂a si臋 i zatrzyma艂a na progu pokoju. Nie, pr贸bowa艂a przekona膰 sam膮 siebie, to nic. To zwyczajni w艂amywacze.
Ale zwyczajni w艂amywacze nigdy nie dostaliby si臋 do jej mieszkania, ob艂o偶onego - jak wszystkie mieszkania cz艂onk贸w Zakonu Feniksa - niezliczonymi czarami ochronnymi. Zwykli z艂odzieje nie zwr贸ciliby nawet uwagi na jej drzwi i okna, kt贸rych szczeg贸ln膮 w艂a艣ciwo艣ci膮 by艂o to, 偶e nie budzi艂y nigdy w nikim najmniejszego zainteresowania.
- Dw贸ch facet贸w i jedna laska, z艂otko - odezwa艂o si臋 ma艂e, p臋kni臋te lusterko na szafce obok 艂贸偶ka. - Ona si臋 we mnie przejrza艂a. Chuda, blada, czarne w艂osy i oczy, ci臋偶kie powieki. Fatalny makija偶, powiem ci.
- Bellatrix - powiedzia艂a Tonks cicho, nie zastanawiaj膮c si臋, czy wzmianka o makija偶u odnosi艂a si臋 do ciotki Bellatrix Lestrange, czy do niej samej. Zgasi膰 艣wiat艂o, pomy艣la艂a gor膮czkowo. Po pierwsze, zgasi膰 艣wiat艂o. Nie mog膮 mnie zobaczy膰.
- Mo偶liwe - zgodzi艂o si臋 lusterko, po艂yskuj膮c w ciemno艣ci srebrzy艣cie. - Jeden z nich wo艂a艂 na ni膮 Bella. Nietrafione imi臋, nietrafione.
Ale Tonks ju偶 go nie s艂ucha艂a. Zagryz艂a wargi, rozejrza艂a si臋 i wyszepta艂a zakl臋cie. Nad jej wyci膮gni臋t膮 d艂oni膮 zawirowa艂o male艅kie, z艂ote pi贸rko.
- Dumbledore - powiedzia艂a.
Pi贸rko znik艂o, a zamiast niego w powietrzu pojawi艂a si臋 zaniepokojona twarz starego czarodzieja.
- Co si臋 sta艂o? - spyta艂. - Jest prawie p贸艂noc. Gdzie jeste艣?
- W domu - opowiedzia艂a p贸艂g艂osem. - Kto艣 tu by艂. To znaczy Bellatrix chyba. Lustro j膮 rozpozna艂o. Przysz艂a z obstaw膮. Szukali czego艣, nie wiem, w ka偶dym razie demolka jest straszna.
- Bellatrix? - spyta艂 ostro Dumbledore. - No tak. Tonks, dziecko, lepiej, 偶eby艣 tam nie zostawa艂a sama. Dobrze by by艂o 艣ci膮gn膮膰 ci臋 do Hogwartu, ale Bellatrix te偶 na pewno na to wpadnie, je艣li ci臋 tu nie zastanie... Teleportuj si臋 na razie do Hogsmeade, pode艣l臋 tam po ciebie kogo艣. Czekaj w Trzech Miot艂ach, dobrze?
- Nie trzeba po mnie nikogo podsy艂a膰 - zaprotestowa艂a Tonks gniewnym szeptem. - Jestem du偶a i dam sobie rad臋, okej?
- Nie dyskutuj, Nymphadoro - powiedzia艂 perfidnie dyrektor Hogwartu. - Czekaj na kogo艣 z naszych, zmie艅 wygl膮d i nie r贸b problem贸w.
- Dobrze, dobrze - westchn臋艂a Tonks. - B臋d臋 mia艂a jasne w艂osy do ramion, piwne oczy i mam zamiar by膰 艂adna. Czarna w膮ska sp贸dnica. Czarny golf. Be偶owy p艂aszczyk. Sk贸rzana torba. I niech na mi艂o艣膰 bosk膮 ten, kto przyjdzie, nie zrobi przedstawienia, tylko si臋 przysi膮dzie, albo co艣.
- Spr贸buj臋 wys艂a膰 ci kogo艣 z wy偶szym wykszta艂ceniem, wybredna kobieto. Pospiesz si臋 - powiedzia艂 jeszcze Dumbledore z b艂yskiem w oczach i jego twarz rozp艂yn臋艂a si臋 w mroku.
Zosta艂a sama i przez kr贸tk膮 chwil臋 sta艂a bez ruchu, wpatruj膮c si臋 w pobojowisko u swych st贸p. A potem zacz臋艂a si臋 bardzo spieszy膰. Wyci膮gn臋艂a z dna szafy sk贸rzan膮 torb臋, do kt贸rej zapakowa艂a wszystko, co mog艂oby si臋 jej przyda膰 przez par臋 dni. Odszuka艂a, posi艂kuj膮c si臋 zakl臋ciem, str贸j, kt贸ry opisa艂a Dumbledore'owi, a kt贸ry nosi艂a nader rzadko i tylko w celu zmylenia przeciwnika. Wygrzeba艂a spod sto艂u w kuchni buty, wrzuci艂a do kieszeni portfel i szybko zmieni艂a wygl膮d. Oceni艂a efekt w du偶ym, p臋kni臋tym na p贸艂 lustrze (ciotka Lestrange najwyra藕niej gdzie艣 mia艂a poszanowanie cudzej w艂asno艣ci). I ju偶, ju偶 mia艂a deportowa膰 si臋 ze swojej kuchni wprost w jeden z zau艂k贸w Hogsmeade, kiedy za drzwiami do swojego mieszkania us艂ysza艂a st艂umiony g艂os:
- A je艣li wci膮偶 jej tam nie ma? - spyta艂 jaki艣 m臋偶czyzna.
- Jest, jest - zapewni艂 go kobiecy g艂os, w kt贸rym Tonks rozpozna艂a Bellatrix Lestrange. - Sz艂a do siebie kwadrans temu, po drodze potkn臋艂a si臋 z pi臋膰 razy i przewr贸ci艂a co艣 w przedpokoju. To mnie zaalarmowa艂o. Teraz pewnie siedzi w 艂azience i beczy, albo mo偶e po nas sprz膮ta.
Drwina w g艂osie Bellatrix sprawi艂a, 偶e z艂o艣膰 i ch艂odne opanowanie wzi臋艂y wreszcie w Tonks g贸r臋 nad zaskoczeniem i l臋kiem.
- Dam ja ci sprz膮tanie - mrukn臋艂a niemal bezg艂o艣nie i si臋gn膮wszy na pewn膮 dyskretn膮 p贸艂eczk臋 rzuci艂a na pod艂og臋 kilka 艂ajnobomb z op贸藕nionym zap艂onem. Trudno, przedpok贸j b臋dzie do gwa艂townego remontu, ale mo偶e i fryzura drogiej ciotki nabierze niezwyczajnego uroku i woni.
- Co to by艂o? - spyta艂 inny g艂os m臋ski.
- Jest tam, nie s艂yszysz? W艂膮cz zmys艂y - poradzi艂a ironicznie Bellatrix i Tonks pomy艣la艂a, 偶e nie mog艂aby tego lepiej uj膮膰. Nie czekaj膮c d艂u偶ej, skupi艂a si臋 porz膮dnie i wkr贸tce g艂o艣ny trzask oznajmi艂 艣wiatu, 偶e oto gdzie艣 w pobli偶u odby艂a si臋 teleportacja.
Drzwi pad艂y z hukiem pod dwoma naraz zakl臋ciami i tr贸jka napastnik贸w wpad艂a do przedpokoju... Ale czy przywitanie sprawi艂o im przyjemno艣膰, gospodyni ju偶 nie wiedzia艂a.


2.
Sz艂a szybkim krokiem w stron臋 Trzech Miote艂, staraj膮c si臋 pami臋ta膰, 偶e w tym stroju nie nale偶y trzyma膰 r膮k w kieszeniach ani 偶u膰 gumy do 偶ucia. No, mo偶e z t膮 gum膮 to przesada.
Noc by艂a mglista, zapach w臋glowego dymu i opad艂ych li艣ci s艂a艂 si臋 nisko i chwilami Tonks mia艂a wra偶enie, 偶e brodzi w tych oparach jak w wodzie. Zanim dosz艂a do knajpy, zd膮偶y艂a ju偶 si臋 nawet poczu膰 nieswojo - co zdarza艂o jej si臋 rzadko, lecz tym razem mia艂a w ko艅cu ca艂kiem zno艣ne usprawiedliwienie. Nie co dzie艅 kolesie Voldemorta naje偶d偶aj膮 cz艂owiekowi na mieszkanie.
Kiedy wreszcie wesz艂a do wci膮偶 jeszcze jasnej i pe艂nej ludzi sali w Trzech Miot艂ach, poczu艂a ulg臋, jakby wszystkie k艂opoty by艂y ju偶 za ni膮. W duchu pob艂ogos艂awi艂a Dumbledore'a, starego uparciucha, 偶e upar艂 si臋 i tym razem. Samotna w臋dr贸wka do Hogwartu by艂aby raczej szarpi膮cym nerwy prze偶yciem.
Usiad艂a przy ma艂ym stoliku pod oknem i zam贸wi艂a kaw臋 z paroma kroplami Ognistej Whisky. Pi艂a j膮 powoli, staraj膮c si臋 wygl膮da膰 na zrelaksowan膮 i wyczekuj膮c膮 - powiedzmy, na m臋偶czyzn臋. Jak zna艂a Dumbledore'a, nie przy艣le do niej przecie偶 Minerwy.
Po jakim艣 kwadransie drzwi otworzy艂y si臋 ze skrzypni臋ciem i smugi szarawego oparu wp艂yn臋艂y do 艣rodka. Zaraz potem do pubu wesz艂y dwie postaci w p艂aszczach z kapturami i Tonks uda艂a, 偶e nic jej to nie obchodzi. Ktokolwiek mia艂 si臋 z ni膮 zobaczy膰, wie, kogo szuka膰, a lepiej nie przyci膮ga膰 niepotrzebnych spojrze艅. I tak ch臋tnie by si臋 sama ochrzani艂a za idiotyczny pomys艂 z 艂adn膮 buzi膮 - kilku czarodziej贸w zerka艂o na ni膮 z zainteresowaniem, kt贸re by艂o ostatni膮 rzecz膮, jakiej potrzebowa艂a.
Dw贸ch zakapturzonych ludzi podesz艂o do baru i jeden z nich przywo艂a艂 Rosmert臋 niecierpliwym gestem d艂oni.
- Grzane wino, dwa razy - powiedzia艂 i Tonks zesztywnia艂a nad swoj膮 kaw膮, kurczowo 艣ciskaj膮c 艂y偶eczk臋. Ten g艂os - s艂ysza艂a ju偶 dzisiaj ten g艂os! To ten m臋偶czyzna upewnia艂 si臋, czy na pewno wr贸ci艂a do domu.
Opanowa艂a si臋 szybko. Na razie jeszcze jej nie widzieli, a nawet gdyby - nie musieli wiedzie膰, jak wygl膮da. Teraz trzeba by艂o tylko uwa偶a膰, 偶eby ten, kto po ni膮 przyjdzie, nie wpakowa艂 si臋 w k艂opoty.
Min臋艂o jeszcze kilka niezno艣nie wlok膮cych si臋 minut. Kawa si臋 sko艅czy艂a, wi臋c Tonks siedzia艂a nad pust膮 fili偶ank膮, nie odwa偶aj膮c si臋 podej艣膰 do baru i zam贸wi膰 co艣 jeszcze. Czu艂a na sobie przelotne spojrzenie tamtego, ale nie podnios艂a oczu, powtarzaj膮c sobie, 偶e on przecie偶 tylko przepatruje t艂um i 偶e na pewno nie patrzy艂 na ni膮 specjalnie.
To do ciebie niepodobne, Tonks, powiedzia艂a sobie. Nie masz w zwyczaju trz膮艣膰 portkami przed byle 艢mierciojadem.
Drzwi skrzypn臋艂y w ko艅cu jeszcze raz, zapach dymu i jesieni wype艂ni艂 ponownie wn臋trze, a do 艣rodka wesz艂o ponownie dw贸ch ludzi. Tonks zerkn臋艂a na nich spod rz臋s - d艂ugie rz臋sy zawsze sprawdza艂y si臋 w robocie - i westchn臋艂a z ulg膮.
Rozgl膮dali si臋 po knajpie zupe艂nie naturalnie, jak ludzie, kt贸rzy weszli z ciemno艣ci do jasnego pomieszczenia. Remus Lupin, w swoim po艂atanym, br膮zowym p艂aszczu i Severus Snape, w nieskazitelnej czerni. Tak. Nie mog艂o by膰 lepiej. Dumbledore dotrzyma艂 s艂owa...
Lupin podszed艂 do baru i zapyta艂 o co艣 Rosmert臋. Pokr臋ci艂a g艂ow膮 i za艣mia艂a si臋, a Snape 艣ci膮gn膮艂 brwi i ponuro rozejrza艂 si臋 po pubie. Lupin nachyli艂 si臋 do niego i co艣 nieg艂o艣no t艂umaczy艂, a potem obaj skin臋li g艂owami i Snape najwyra藕niej zam贸wi艂 co艣 u Rosmerty. Wkr贸tce siedzieli obaj niedaleko jej stolika, pij膮c ka偶dy sw贸j nap贸j. Tonks o ma艂o co si臋 nie roze艣mia艂a, widz膮c jak Lupin opowiada co艣 偶ywo gestykuluj膮c trzymanym w r臋ku kuflem kremowego piwa, podczas gdy d艂ugie palce Snape'a obraca艂y n贸偶k臋 kieliszka z czerwonym winem. Jakie偶 to by艂o symptomatyczne!
Czas jednak lecia艂, a dwaj zakapturzeni faceci zd膮偶yli ju偶 przyjrze膰 si臋 obydwu nowo przyby艂ym czarodziejom. Tonks wiedzia艂a, 偶e przy wyr贸wnanych si艂ach - a w艂a艣ciwie przy zdecydowanej przewadze Lupina i Snape'a, poprawi艂a si臋 buntowniczo - tamci nie odwa偶膮 si臋 zaatakowa膰 w gwarnym pubie, ale... Och, do licha - pomy艣la艂a.
W tym samym momencie Lupin podni贸s艂 g艂ow臋 i zerkn膮艂 wprost na ni膮. U艣miechn膮艂 si臋, jakby u艣miechn膮艂 si臋 do przypadkowej 艂adnej dziewczyny, ale wiedzia艂a, 偶e j膮 rozpozna艂. U艣miechn臋艂a si臋 w odpowiedzi, tak, jakby u艣miechn臋艂a si臋 do obcego, lecz mi艂ego faceta, a wtedy on podni贸s艂 si臋 i ruszy艂 ze swoim piwem w jej stron臋.
- Mo偶na si臋 przysi膮艣膰? - zapyta艂 uprzejmie.
- A pana kolega nie b臋dzie z艂y? - odpowiedzia艂a pytaniem.
- Nie, chyba nie - u艣miechn膮艂 si臋 zn贸w Lupin. - To mo偶na? Jestem Remus.
- Fay - przedstawi艂a si臋. Zawsze podoba艂o si臋 jej to imi臋 - gdyby偶 tak da艂o si臋 to w odpowiednim czasie podpowiedzie膰 mamie.
- Jak kr贸lowa wr贸偶ek - powiedzia艂 Lupin szarmancko i usiad艂 naprzeciw niej.
Popatrzy艂 jej prosto w oczy i Tonks wiedzia艂a, 偶e nawi膮zuje kontakt telepatyczny. Lekko skin臋艂a g艂ow膮 i sama r贸wnie偶 skupi艂a si臋 na odpowiedzi na jego wezwanie.
- Czy zam贸wi膰 co艣 dla pani, Fay? Wszystko w porz膮dku? Siedz膮 tu dwaj tacy go艣cie, Severus ich rozpozna艂. Sprbuje ich wybada膰.
- Nie, dzi臋kuj臋. Wypi艂am w艂a艣nie kaw臋. To ci sami, kt贸rzy byli z Bellatrix. Chyba mnie jeszcze nie poznali, ale was na pewno.
- Ach, rozumiem. Mam nadziej臋, 偶e nie czeka pani na nikogo. O nas si臋 nie martw, wa偶ne, 偶eby tobie nic si臋 nie sta艂o. Nie wiem, czy zdajesz sobie spraw臋, ale jeste艣 na linii strza艂u. Jak b臋dzie bezpiecznie, to pogadamy.
- Nnie... To znaczy czeka艂am. Ale nie przyszed艂. O Jezu, ale melodramat odstawiam. Tylko nie r贸bcie 偶adnych cyrk贸w, to ja tu w ko艅cu jestem aurorem.
- Niemo偶liwe, 偶eby kto艣 zignorowa艂 kogo艣 takiego, jak pani. Jak widzisz, te偶 umiem robi膰 z siebie idiot臋. S艂uchaj, nie ma czasu na odstawianie bohaterki. Severus tu zostanie i postara si臋 zablokowa膰 tamtych dw贸ch, a my si臋 za chwil臋 zabieramy. Jest jeszcze Bellatrix, i mo偶na si臋 spodziewa膰, 偶e b臋dzie czeka艂a gdzie艣 w pobli偶u bramy Hogwartu, pewnie nie sama. Nie ma tylu znowu miejsc, gdzie mog艂aby艣 ucieka膰, i ona to pewnie wie. Lepiej b臋dzie nie dawa膰 jej informacji, 偶e faktycznie jeste艣 w szkole.
- Jak pan widzi... To jak si臋 stamt膮d wydostali艣cie bez zwracania jej uwagi?
- Mo偶e mog臋 jako艣 pani wynagrodzi膰 rozczarowanie. Severus wyszed艂 przej艣ciem spod Wierzby Bij膮cej, a ja by艂em u m艂odych Weasley贸w na Pok膮tnej. Do Hogwartu najbezpieczniej b臋dzie wr贸ci膰 przez Miodowe Kr贸lestwo. Trzeba si臋 b臋dzie w艂ama膰, ale trudno. Wiem, 偶e wyda ci si臋 to wszystko zbytkiem ostro偶no艣ci, ale wiesz jak jest.
- Czy ja wiem? Mi艂o, 偶e pana obchodzi moje samopoczucie. Zapomnia艂am, 偶e rozmawiam z Huncwotem. Dobra, ja nawet lubi臋 w艂amania.
- Jest pani urocz膮 kobiet膮. Naprawd臋, Tonks, fajnie wygl膮dasz. S艂uchaj, zrywam kontakt, to ryzykowne, teraz pogadamy chwil臋 i zaprosz臋 ci臋 na spacer. Severus bardzo 艂adnie si臋 d膮sa.
Tonks zerkn臋艂a na Snape'a i u艣miechn臋艂a si臋. Istotnie, Mistrz Eliksir贸w siedzia艂 przy stole i obraca艂 kieliszek w palcach z min膮 kwa艣n膮 i nieprzyjemn膮. Na wp贸艂 przykryte powiekami czarne oczy b艂ysn臋艂y niecierpliwie, gdy odkry艂 na sobie jej wzrok i Tonks musia艂a przyzna膰 mu racj臋. Szybko popatrzy艂a z powrotem na Remusa i zamruga艂a kokieteryjnie. Remus o ma艂o nie wybuchn膮艂 艣miechem i Tonks r贸wnie偶 st艂umi艂a chichot. Tak, kokieteria nigdy jej, cholera, nie wychodzi艂a.
Zamienili jeszcze kilkana艣cie zda艅, r贸wnie mia艂kich i g艂upich jak pocz膮tek rozmowy, a偶 wreszcie Lupin zapyta艂 ostro偶nie:
- Czy m贸g艂bym... Czy pogniewa艂aby si臋 pani, gdybym zaprosi艂 pani膮 na spacer? Jest taka pi臋kna noc. Tajemnicza.
- W艂a艣ciwie to ch臋tnie - z udawanym wahaniem powiedzia艂a Tonks, t艂umi膮c 艣miech. - Tutaj jest do艣膰 duszno. Mogliby艣my na przyk艂ad przej艣膰 si臋 na ten 艣liczny, stary cmentarz.
Zabrzmia艂o to dziwnie, ale do cmentarza sz艂o si臋 drog膮 wiod膮ca mniej wi臋cej w pobli偶u Miodowego Kr贸lestwa. Lupin u艣miechn膮艂 si臋 (jaki艣 nerwowy nawyk, czy co) i wsta艂. Wzi膮艂 od niej torb臋 i poda艂 rami臋. Kieruj膮c si臋 za nim ku wyj艣ciu Tonks stwierdzi艂a, 偶e bardzo dobrze zrobili, prowadz膮c t臋 idiotyczn膮 rozmow臋: jeden z tamtych facet贸w, zsun膮wszy lekko kaptur tak, 偶eby wci膮偶 skrywa艂 mu wi臋ksz膮 cz臋艣膰 twarzy, s膮czy艂 wci膮偶 swoje grzane wino i odprowadza艂 j膮 spojrzeniem, kt贸re tylko pozornie wyra偶a艂o leniw膮 po偶膮dliwo艣膰. Naprawd臋 - tak zupe艂nie naprawd臋 - by艂o to 偶ywe, taksuj膮ce spojrzenie, kt贸re zauwa偶y艂 te偶 najwyra藕niej Severus.
Powoli, jakby mu si臋 znudzi艂o, odstawi艂 kieliszek i rozejrza艂 si臋 po sali. Skrzywi艂 si臋 na widok kilku gruchaj膮cych par; ironicznie si臋 u艣miechn膮艂, rozejrza艂 zn贸w, tym razem zerkaj膮c r贸wnie偶 przez rami臋 i dopiero wtedy zdecydowa艂 si臋 dostrzec tamtych dw贸ch. Wsta艂 i z kieliszkiem w r臋ku ruszy艂 ku nim.
- Silas! - powiedzia艂 i przysiad艂 si臋 do nich, nie zwa偶aj膮c na grymas niezadowolenia, kt贸ry przebieg艂 przez ocienion膮 kapturem twarz. - Silas Ruthyn. Nie wiedzia艂em, 偶e zn贸w jeste艣 w Szkocji.
- Szybko - us艂ysza艂a cichy jak tchnienie szept Lupina i przebiwszy si臋 wreszcie pomi臋dzy stolikami ku wyj艣ciu wymkn臋li si臋 na zewn膮trz. Tonks odetchn臋艂a. Uda艂o si臋 jej jako艣 niczego nie przewr贸ci膰 - mia艂a okropn膮 pewno艣膰, 偶e wywr贸cenie krzes艂a mog艂oby dla niej oznacza膰 natychmiastow膮 dekonspiracj臋.
Dopiero, kiedy skr臋cili w jedn膮 z uliczek, Tonks odwa偶y艂a si臋 odezwa膰:
- Nie b臋dzie mia艂 k艂opot贸w? - spyta艂a. - Sztywny dra艅 bo sztywny dra艅, ale nie 偶ycz臋 mu problem贸w.
- Poradzi sobie - mrukn膮艂 Lupin. - Martw si臋 o siebie.
- Nie przesadzaj - 偶achn臋艂a si臋. - Przecie偶 nawet nie jestem 偶adn膮 szyszk膮.
- Twoja ciotka ma bardzo dobry pow贸d, 偶eby pozby膰 si臋 ciebie... Fay.
G艂os Lupina by艂 cichy i spokojny, ale Tonks zna艂a go do艣膰 d艂ugo, 偶eby nie da膰 si臋 zwie艣膰 pozorom. Co艣 si臋 rzeczywi艣cie dzia艂o, inaczej mi臋dzy brwiami Remusa nie by艂oby tej pionowej zmarszczki, a w jego ciep艂ych oczach - stalowego b艂ysku. Zawsze, kiedy widzia艂a, 偶e jego oczy tak po艂yskuj膮, nie mog艂a sobie nie przypomnie膰, 偶e Lupin jest wilko艂akiem. Nie odpowiedzia艂a wi臋c nic, tylko przyspieszy艂a kroku, kln膮c w duchu na t臋 idiotyczn膮 sp贸dnic臋.
Z d艂o艅mi zaci艣ni臋tymi na r贸偶d偶kach min臋li pospiesznie kilka pustych i ciemnych uliczek, skr臋caj膮c i skracaj膮c sobie drog臋 przez u艣pione podw贸rka. W ko艅cu znale藕li si臋 przed du偶ymi, oszklonymi drzwiami, nad kt贸rymi weso艂y szyld, kt贸rego barwy w ciemno艣ci zb艂臋kitnia艂y i przygas艂y, oznajmia艂, 偶e stoj膮 przed Miodowym Kr贸lestwem.
- Teraz ty - powiedzia艂 Lupin niemal bezg艂o艣nie. Skin臋艂a g艂ow膮 i wyci膮gn臋艂a r贸偶d偶k臋. Skupi艂a si臋. Je艣li chodzi艂o o takie rzeczy, jej wrodzona niezdarno艣膰 znika艂a jak bogin potraktowany Riddikulusem. Szybko wykry艂a zakl臋cia zabezpieczaj膮ce, zdj臋艂a je, szczeg贸lnie ostro偶nie poczynaj膮c sobie z alarmami d藕wi臋kowymi, a nast臋pnie skin臋艂a na Lupina, kt贸ry dot膮d j膮 ubezpiecza艂. Drzwi odskoczy艂y bezg艂o艣nie i oboje w艣lizgn臋li si臋 do 艣rodka. Tonks zabezpieczy艂a wej艣cie starannie, rzucaj膮c czary w tej samej kolejno艣ci, w jakiej za艂o偶ono je poprzednio, a przez ten czas Remus zd膮偶y艂 ju偶 otworzy膰 drzwi prowadz膮ce do piwnicy.
W jakim艣 dziwnym rozgor膮czkowaniu, mo偶e spowodowanym adrenalin膮, a mo偶e przeciwnie - l臋kiem, tak obcym jej naturze, Tonks pod膮偶y艂a za swoim przewodnikiem po schodach w d贸艂, zamykaj膮c za sob膮 starannie drzwi i natychmiast potykaj膮c si臋 o w艂asn膮 nog臋. Znale藕li si臋 w ca艂kowitej ciemno艣ci, wi臋c Lupin mrukn膮艂 "Lumos" i blade, niebieskawe 艣wiat艂o o艣wietli艂o ich twarze.
- To tutaj - szepn膮艂 i wskaza艂 r贸偶d偶k膮 na jedn膮 z kamiennych p艂yt posadzki. - Po艣wie膰, podnios臋 to.
I ju偶 po chwili obiema r贸偶d偶kami zasuwali p艂yt臋 z powrotem na miejsce, kul膮c si臋 w w膮skim i niskim tunelu.
- Dumbledore czeka na nas na ko艅cu - powiedzia艂 Lupin krzepi膮cym g艂osem. - Potem zaczekamy razem na Severusa i dowiemy si臋, co zdzia艂a艂.
Skin臋艂a g艂ow膮 w ciemno艣ci, dopiero po chwili zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, 偶e nie m贸g艂 jej zobaczy膰.
- Dobrze - odpar艂a wi臋c. - Prowad藕.
Wi臋c zn贸w zapalili r贸偶d偶ki i mozolnie ruszyli naprz贸d. Tonks kilka razy zrzuci艂a sobie na g艂ow臋 jakie艣 kamyki czy ziemi臋, kl臋艂a te偶 wci膮偶 w duchu na sp贸dnic臋, kt贸ra nieco ogranicza艂a jej ruchy.
- Ci臋偶ki mia艂a艣 wiecz贸r - powiedzia艂 Lupin, kiedy tunel poszerzy艂 si臋 i podwy偶szy艂 na tyle, 偶e mogli i艣膰 wyprostowani, obok siebie . - Ale ju偶 po wszystkim. Za godzin臋 b臋dziemy w 艂贸偶kach.
A Tonks, nie bez racji, pomy艣la艂a, 偶e brzmi to nieco nazbyt optymistycznie.

3.
Takie to by艂o dziwne, jak sen w gor膮czce. Dumbledore, czekaj膮cy na nich na ko艅cu tunelu. Pogr膮偶ony we 艣nie Hogwart. Szybki marsz do tak dobrze znanego gabinetu, gdzie na stolikach waha艂y si臋, kr臋ci艂y i uwija艂y delikatne, srebrzyste instrumenty, niebieskawe w 艣wietle r贸偶d偶ek, zanim z艂ocisty, ciep艂y ogie艅 rozb艂ysn膮艂 w kominku. Ten ogie艅 dopiero odczarowa艂 wszystko i Tonks westchn臋艂a z zadowoleniem, wyci膮gaj膮c do niego r臋ce.
Wezwany skrzat postawi艂 przed nimi w powietrzu kubki pe艂ne herbaty z cytryn膮; przyj臋li je z wdzi臋czno艣ci膮 i parz膮c sobie usta pili j膮 ma艂ymi 艂ykami, jedno przez drugie zdaj膮c relacj臋 z tego, co si臋 wydarzy艂o. Skrzat zabra艂 tymczasem torb臋 Tonks i z trzaskiem znikn膮艂 im sprzed oczu.
Dumbledore s艂ucha艂 ich uwa偶nie, przemierzaj膮c wszerz i wzd艂u偶 sw贸j gabinet i od czasu do czasu kiwaj膮c g艂ow膮.
- Jakim imieniem Severus go przywita艂? 鈥 zapyta艂 w ko艅cu z roztargnieniem.
- Wydawa艂o mi si臋, 偶e Silas 鈥 powiedzia艂a Tonks. 鈥 Ale nazwisko mi uciek艂o. Czy Snape nie powinien tu ju偶 by膰?
- Nie wiadomo 鈥 pokr臋ci艂 g艂ow膮 Dumbledore. 鈥 Mo偶e uda艂o mu si臋 rozgada膰 tamtego. To by艂 kto艣, kogo znamy?
Oboje pokr臋cili bezradnie g艂owami.
- No dobrze 鈥 powiedzia艂a w ko艅cu Tonks. 鈥 Silas Silasem, a ja bym chcia艂a wiedzie膰, jaki interes mia艂a do mnie ciotka.
- Prawdopodobnie chcia艂a ci臋 zabi膰 鈥 powiedzia艂 Dumbledore spokojnie. 鈥 Naprawd臋 nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e chodzi o pieni膮dze?
- Pieni膮dze? 鈥 zdziwi艂a si臋 Tonks. 鈥 Przecie偶 ja nie mam pieni臋dzy. Z rodzinnych d贸br moj膮 mam臋 dawno wystukali, a po tacie na pewno nic nie odziedzicz臋. Jestem kobieta pracuj膮ca. No chyba, 偶e bogato wyjd臋 za m膮偶, cha, cha, bardzo 艣mieszne.
- Nic podobnego 鈥 zaprotestowa艂 Lupin. 鈥 Jak wiesz, Sy-Syriusz te偶 by艂 wykluczony, a przecie偶 to on odziedziczy艂 dom i maj膮tek swoich rodzic贸w. To nie takie proste. Twoja matka jest najstarsz膮 z trzech si贸str. G艂贸wna linia Black贸w wygas艂a...
Tonks spu艣ci艂a g艂ow臋. Min臋艂o kilka miesi臋cy, a Remus wci膮偶 tylko z najwy偶sz膮 niech臋ci膮 i trudem m贸wi艂 o czymkolwiek, co zwi膮zane by艂o z Syriuszem. Trudno mu si臋 by艂o dziwi膰, doprawdy.
- Maj膮tek jest dziedziczony pod klauzul膮 niepodzielno艣ci i z zastrze偶eniem, 偶e je艣li wszystko przejmuje osoba spoza g艂贸wnej ga艂臋zi rodu, to powinna ju偶 mie膰 dzieci 鈥 dla zapewnienia ci膮g艂o艣ci dalszego dziedziczenia. 艁apa... Syriusz sporz膮dzi艂 testament 鈥 zrobi艂 tam zapisy na rzecz Harry鈥檈go i par臋 innych 鈥 ale poza tymi zastrze偶eniami... Jeste艣 gwarancj膮, 偶e twoja matka otrzyma spadek po S-Syriuszu. Gdyby艣 nie 偶y艂a, maj膮tek przeszed艂by na Narciss臋 Malfoy, kt贸ra ma syna. Rozumiesz teraz?
- Nie za bardzo 鈥 Tonks zmarszczy艂a brwi. 鈥 Bo je艣li tak si臋 sprawy maj膮, to powinna mnie chyba 艣ciga膰 cioteczka Narcissa, a nie cioteczka Bellatrix, nieprawda偶?
- Mo偶esz by膰 pewna, 偶e obie ci臋 艣cigaj膮 鈥 powiedzia艂 Dumbledore powa偶nie. 鈥 Tyle, 偶e Narcissa ma teraz co innego na g艂owie.
- Lucjusz Malfoy siedzi 鈥 pokiwa艂a g艂ow膮 Tonks. 鈥 O, cholera. To znaczy, 偶e je艣li mnie dot膮d nie rozszarpa艂a, to pewnie zacz臋艂a knu膰 co艣 subtelniejszego?
- Zawsze by艂a raczej typem trucicielki, ni偶 no偶owniczki 鈥 obrazowo wyja艣ni艂 Dumbledore. 鈥 Ale raczej po prostu czym innym jest zaj臋ta. Ma m臋偶a w wi臋zieniu, nie s膮dz臋, 偶eby tak po prostu go tam zostawi艂a.
- Od kiedy to wszystko wiecie? 鈥 spyta艂a Tonks, wzdychaj膮c. 鈥 I dlaczego ja nic nie wiedzia艂am?
- Dzi艣 wczesnym wieczorem Urz膮d Do Spraw Spadkowych wyda艂 orzeczenie na korzy艣膰 twojej mamy 鈥 mrukn膮艂 Lupin. 鈥 Nikt si臋 nie spodziewa艂, 偶e kochaj膮ce siostrzyczki rusz膮 do akcji tak szybko. Twoi rodzice s膮 bezpieczni 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 blado. 鈥 Urz膮d ma tak膮 procedur臋, wynikaj膮c膮 z dawnych do艣wiadcze艅, 偶e nag艂a i podejrzana 艣mier膰 g艂贸wnego spadkobiercy powoduje przepadek maj膮tku na cele charytatywne.
Milczeli chwil臋.
- A to wtopa 鈥 powiedzia艂a w ko艅cu Tonks, staraj膮c si臋, 偶eby jej g艂os brzmia艂 dziarsko i niefrasobliwie. 鈥 Cholera, naprawd臋. Co ja teraz mam robi膰?
- Na razie zosta膰 tutaj, zanim nie dowiemy si臋 czego艣 wi臋cej.
Jakby w odpowiedzi na s艂owa Dumbledore鈥檃, na schodach odezwa艂y si臋 szybkie kroki i wkr贸tce w drzwiach stan膮艂 Severus Snape.
Sk艂oni艂 si臋 oszcz臋dnie.
- Siadaj, Severusie, siadaj. Jakie wie艣ci? 鈥 spyta艂 Dumbledore, wskazuj膮c mu wolny fotel przy kominku.
Snape usiad艂 na krze艣le pod oknem i za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋.
- C贸偶 鈥 powiedzia艂 sucho. 鈥 Porozmawia艂em ze starym znajomym... Bo偶e, jak ten facet 艣mierdzia艂.
Tonks wybuchn臋艂a 艣miechem.
- To moje 艂ajnobomby 鈥 wykrztusi艂a. 鈥 Zostawi艂am w przedpokoju prawdziwe pole minowe.
- Ruthyn nie bardzo mi ufa艂 鈥 powiedzia艂 Snape. 鈥 Powiedzia艂 tylko tyle, 偶e kogo艣 szuka, ale nie powiedzia艂 po co, ani kogo. Nie nalega艂em, bo wysz艂oby to podejrzanie. Za to on spyta艂, czy znam dziewczyn臋, z kt贸r膮 wyszed艂 Lupin. Powiedzia艂em, 偶e nie odpowiadam za osobliwe gusta przygodnych znajomych.
- Dzi臋ki 鈥 za艣mia艂a si臋 Tonks. 鈥 To trzeba a偶 osobliwych gust贸w, 偶eby si臋 ze mn膮 umawia膰?
Snape zignorowa艂 j膮 ca艂kowicie.
- Da艂em mu do zrozumienia, 偶e um贸wi艂em si臋 z Lupinem, 偶eby go troch臋 naci膮gn膮膰 na informacje i 偶e przypadkowo poznana dziewczyna by艂a dla niego dobrym pretekstem, 偶eby si臋 wymiga膰. My艣l臋, 偶e wzi膮艂 to za dobr膮 monet臋.
- Miejmy nadziej臋 鈥 skin膮艂 g艂ow膮 Lupin. 鈥 Za nami nikt nie szed艂, dzi臋kuj臋 ci, Severusie.
- Za mn膮 za to owszem 鈥 powiedzia艂 Snape ch艂odno. 鈥 Nie mieli innego wyj艣cia. Wyobra藕 sobie, Lupin, 偶e we Wrzeszcz膮cej Chacie przy艂apa艂em Pottera z pann膮 Lovegood na... eee... rendez-vous. Obawiam si臋, 偶e zn贸w kto艣 b臋dzie mia艂 mi za z艂e, 偶e da艂em im szlabany, ale doprawdy...
- Nie s膮dz臋, 偶eby kto艣 opr贸cz Harry鈥檈go mia艂 ci to za z艂e 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 Lupin. 鈥 Je艣li tylko odj膮艂e艣 tyle samo punkt贸w obydwu domom.
- Niezupe艂nie 鈥 warkn膮艂 Snape. 鈥 Powiedzia艂em Potterowi, 偶e d偶entelmen musi czasem zdoby膰 si臋 na kurtuazj臋 wobec damy i odj膮艂em Gryfonom punkty za dwoje.
- Naprawd臋, Severusie...
- Musz臋 dba膰 o reputacj臋 鈥 powiedzia艂 sztywno Snape i Tonks roze艣mia艂a si臋 z ca艂ego serca.
- Dobrze, dobrze, niewa偶ne 鈥 uci膮艂 Dumbledore. 鈥 Wracaj膮c do tego... jak m贸wi艂e艣, 偶e ma na nazwisko?
- Ruthyn. Silas Ruthyn. Nikt wa偶ny. Zawsze si臋 kr臋ci艂 ko艂o Lestrange鈥櫭硍. No wi臋c, jak ju偶 m贸wi艂em, wiele z niego nie wyci膮gn膮艂em. By艂 ostro偶ny i do艣膰 sprytny.
Na chwil臋 zamilk艂, a potem ci膮gn膮艂 niech臋tnie:
- Coraz mniej mi ufaj膮, sir. Czemu si臋 trudno dziwi膰. Trzeba b臋dzie pomy艣le膰 o wprowadzeniu kogo艣 nowego. Niekoniecznie natychmiast, ale 藕le by by艂o, gdyby po zdemaskowaniu mnie zosta艂 pan bez informacji.
- Nie m贸w tak, Severusie 鈥 powiedzia艂 Dumbledore w nag艂ej ciszy. Nawet p艂omienie na kominku jakby przygas艂y.
Snape wzni贸s艂 oczy do sufitu, krzywi膮c si臋.
- Dlaczego? 鈥 spyta艂 kwa艣no. 鈥 Umiej臋tno艣膰 przewidywania to nic z艂ego.
Dumbledore potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Chyba po prostu nie mog臋 si臋 pogodzi膰 z tym, 偶e mog臋 straci膰 kogo艣 z was 鈥 powiedzia艂 cicho.
- Tak 鈥 powiedzia艂 Lupin. 鈥 To chyba nasza najwi臋ksza s艂abo艣膰.
Tonks poruszy艂a si臋 niespokojnie.
Chcia艂a powiedzie膰, 偶e to nieprawda. 呕e w艂a艣nie w przyja藕ni, przywi膮zaniu, oddaniu jest ich najwi臋ksza si艂a. Ale wyobra藕nia podsun臋艂a jej widok martwego Syriusza Blacka tak, jak jej opowiadano: wpadaj膮cego w nico艣膰 z szeroko otwartymi, jakby zdziwionymi oczami. I nie trzeba by艂o wiele, 偶eby wyobrazi膰 sobie Snape鈥檃 ugodzonego zielonym promieniem, osuwaj膮cego si臋 na ziemi臋 w kr臋gu zakapturzonych postaci... Lupina, z jego mi艂膮, 艂agodn膮 twarz膮 nie偶yw膮 i wykrzywion膮 przera偶eniem... Dumbledore鈥檃, le偶膮cego na wznak, ze st艂uczonymi okularami i krwi膮 w k膮ciku ust... i 艣wiat艂o gasn膮ce w ich oczach.
Tak. To by艂o parali偶uj膮ce. Zrobi艂aby wszystko, 偶eby do tego nie dosz艂o. Oni te偶 nie daliby jej zgin膮膰. I Voldemort najpewniej doskonale o tym wiedzia艂. Milcza艂a wi臋c tylko, w duchu przyznaj膮c racj臋 Remusowi.
- Voldemort nigdy tego nie zrozumie 鈥 powiedzia艂 Dumbledore. 鈥 I nigdy tego mie膰 nie b臋dzie.
- Nie potrzebuje 鈥 powiedzia艂 gorzko Remus. 鈥 Ma za to Niewybaczalne. I band臋 fanatyk贸w po swojej stronie.
- Dzieci 鈥 powiedzia艂 Dumbledore ze wsp贸艂czuciem. 鈥 Bardzo to niesprawiedliwe. Chcia艂bym to od was odwr贸ci膰 i zrobi艂bym to, gdybym tylko m贸g艂. Chcia艂bym wam udowodni膰, 偶e dysponujemy naprawd臋 pot臋偶n膮 broni膮, je偶eli darzymy przyja藕ni膮, kochamy 鈥 bardzo pot臋偶n膮.
Snape za艣mia艂 si臋 kr贸tko i nieprzyjemnie.
- Sentymentalizm 鈥 powiedzia艂 szorstko. 鈥 Jest, jak jest. W najbli偶szym czasie trzeba b臋dzie jako艣 rozwi膮za膰 spraw臋 Tonks. Nie mo偶e si臋 ukrywa膰 przez ca艂e 偶ycie, widzieli艣my, jak si臋 to ko艅czy.
Lupin drgn膮艂 i jego szczup艂e r臋ce zacisn臋艂y si臋 na por臋czach fotela.
- My艣l臋, 偶e sobie poradz臋 鈥 powiedzia艂a Tonks. 鈥 Kto艣 tylko musi zlikwidowa膰 moje mieszkanie, a ja przybior臋 jaki艣 ma艂o przyci膮gaj膮cy uwag臋 wygl膮d i...
- Pracujesz w Ministerstwie 鈥 powiedzia艂 Lupin z wahaniem. 鈥 Czy rzuci艂aby艣...
- Nie, sk膮d! 鈥 zawo艂a艂a Tonks. 鈥 Przecie偶 chyba mog艂abym pracowa膰 dalej? To wa偶ne... dla nas, dla Zakonu znaczy.
- To bardzo niebezpieczne 鈥 zauwa偶y艂 Lupin z niepokojem.
- Gdzie艣 bym po drodze zmienia艂a wygl膮d na m贸j w艂asny i ju偶 鈥 powiedzia艂a obronnie. 鈥 Nikt by nie skojarzy艂.
- Mo偶e tak, mo偶e nie 鈥 uci膮艂 Snape. 鈥 Czy mo偶emy to om贸wi膰 jutro? Jest trzecia. Jutro wprawdzie sobota, ale...
- Jasne, jasne 鈥 przytakn膮艂 Dumbledore. 鈥 Tonks, zaprowadz臋 ci臋 do twoich pokoj贸w.
- P贸jd臋 z wami 鈥 powiedzia艂 Lupin.
- Je艣li pozwolicie, ja nie 鈥 powiedzia艂 ch艂odno Snape. 鈥 Dobranoc.
Sk艂oni艂 si臋 zn贸w i wyszed艂, nie czekaj膮c, czy kto艣 mu odpowie.
- Zawsze to samo 鈥 westchn膮艂 Lupin, u艣miechaj膮c si臋 krzywo. 鈥 Co za cz艂owiek.
Dumbledore zmilcza艂, zerkaj膮c tylko z ukosa na Remusa, i zmilcza艂a te偶 Tonks. My艣la艂a w艂a艣nie, nie bez zaskoczenia, 偶e Snape po prostu okropnie si臋 boi. Zupe艂nie, zupe艂nie tak samo, jak wszyscy pozostali. I by艂o jej z t膮 wiedz膮 bardzo niewygodnie.
Nigdy wcze艣niej nie my艣la艂a o strachu. Bra艂a 偶ycie za rogi i rozprawia艂a si臋 z nim, jak mog艂a najlepiej, ale nigdy jeszcze nie odczuwa艂a strachu. Owszem, martwi艂a si臋 o rodzic贸w, miewa艂a trem臋 i momenty przera偶enia 鈥 r贸偶ne si臋 w ko艅cu rzeczy robi艂o. Ale nigdy wcze艣niej l臋k nie przej膮艂 jej ch艂odem 鈥 a teraz czu艂a si臋, jakby jej serce zosta艂o uwi臋zione w lodowych okowach. I nagle jako艣 wyra藕niej widzia艂a cudzy strach.
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, jakby to mog艂o rozp臋dzi膰 t臋 koszmarn膮, do艂uj膮c膮 atmosfer臋.
- Dobra 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Gdzie b臋d臋 spa膰?

4.
Po drodze marudzili, 偶artuj膮c i gwarz膮c przyja藕nie, jakby nic si臋 w艂a艣ciwie nie sta艂o. Dumbledore zna艂 mn贸stwo znakomitych dowcip贸w, z kt贸rych zgodnie si臋 za艣miewali, id膮c przez wyludnione cokolwiek zachodnie skrzyd艂o zamku. Remus swoim zwyczajem wtr膮ca艂 czasem do rozmowy jak膮艣 subteln膮 uwag臋, kt贸ra powodowa艂a, 偶e Tonks raz po raz dostawa艂a g艂upawki.
W ko艅cu weszli za ni膮 do niewielkiej komnaty o bielonych 艣cianach.
- Za tymi drzwiami jest sypialnia 鈥 powiedzia艂 Dumbledore u艣miechaj膮c si臋 ze zrozumieniem na jej entuzjastyczny pomruk. 鈥 A za tamtymi 艂azienka.
- Cudownie 鈥 Tonks rozejrza艂a si臋 za swoj膮 torb膮 i znalaz艂a j膮 na jednym z drewnianych zydli. Odwr贸ci艂a si臋 do wysokiego okna, przez kt贸re blade 艣wiat艂o gwiazd przesiewa艂o kr贸tkie, po艂amane promyki. 鈥 My艣l臋, 偶e b臋d臋 spa艂a jak suse... Bo偶e 艣wi臋ty, co to by艂o?
Rzuci艂a si臋 do okna, stoj膮c we wn臋ce odwr贸ci艂a si臋 do swoich towarzyszy.
- Znak 鈥 powiedzia艂a bez tchu. 鈥 Mroczny Znak!
Remus wyra藕nie poblad艂; w kilka krok贸w by艂 ju偶 przy niej i otwiera艂 okno, 偶eby ma艂e szybki nie zniekszta艂ca艂y widoku.
- Rzeczywi艣cie 鈥 powiedzia艂 napi臋tym g艂osem, wychylaj膮c si臋 w ciemno艣膰. 鈥 My艣l臋, 偶e to nad Hogsmeade.
Dumbledore nie poruszy艂 si臋.
- Trzeba natychmiast tam i艣膰 powiedzia艂. 鈥 B臋dziesz mi towarzyszy艂, Remusie?
- P贸jd臋 z wami 鈥 zasugerowa艂a Tonks, staraj膮c si臋 nada膰 swojemu g艂osowi stanowcze brzmienie. 鈥 Zmieni臋 wygl膮d i...
- Zosta艅 tu, jak ci臋 prosz臋 鈥 oczy Lupina b艂ysn臋艂y ostrzegawczo. 鈥 Naprawd臋, dziewczyno. Mo偶e by艣 艂askawie zaczeka艂a, a偶 si臋 ko艂o ciebie uspokoi?
- Podczas kiedy wy si臋 b臋dziecie nara偶a膰 i obrywa膰? Nie, dzi臋kuj臋 鈥 fukn臋艂a Tonks. 鈥 Mo偶e jestem nudna z tym przypominaniem, ale jestem aurorem.
- Zosta艅 tu, dziecko 鈥 wtr膮ci艂 Dumbledore stanowczo. 鈥 艢ci膮gniesz k艂opoty na wszystkich.
Tonks otworzy艂a usta, a potem zdecydowanie je zamkn臋艂a. Jednocze艣nie rozleg艂o si臋 stanowcze pukanie do drzwi.
- Prosz臋 鈥 powiedzia艂a, nabieraj膮c oddechu. W drzwiach stan膮艂 Snape.
- Mroczny Znak, sir 鈥 powiedzia艂 pospiesznie do Dumbledore鈥檃, ca艂kowicie ignoruj膮c Tonks i Lupina.
- Wiem 鈥 skin膮艂 g艂ow膮 Dumbledore. 鈥 Jeste艣 wzywany?
- Nie 鈥 odpar艂 Snape. 鈥 Na razie nie. Dlatego...
- To 藕le. P贸jdziemy tam z Remusem 鈥 przerwa艂 mu dyrektor. 鈥 Albo raczej si臋 teleportujemy spod bramy. Czekaj na mnie, zawiadom, gdyby co艣 si臋 dzia艂o.
Tonks odwr贸ci艂a si臋 do okna, wpatruj膮c si臋 w zielonkawy, upiorny, olbrzymi kszta艂t unosz膮cy si臋 ponad... c贸偶 tam jeszcze by艂o?
- Pali si臋 鈥 powiedzia艂a, prze艂ykaj膮c zgorzknia艂膮 nagle 艣lin臋. 鈥 Po偶ar.
Trzej m臋偶czy藕ni odwr贸cili si臋 jak na komend臋 w stron臋 okna. Rzeczywi艣cie, ni偶ej, pod zielonkaw膮 zorz膮 Mrocznego Znaku pe艂ga艂, jak po kraw臋dzi kartki, pomara艅czowy blask.
- Nie ma czasu 鈥 powiedzia艂 Lupin szorstko. 鈥 Ruszamy.
Dumbledore skin膮艂 g艂ow膮 i obaj ruszyli ku drzwiom, pozostawiaj膮c na 艣rodku komnaty nieruchom膮 Tonks i nieruchomego Snape鈥檃.
To ona pierwsza zebra艂a si臋 w gar艣膰. Westchn臋艂a, rozlu藕ni艂a r臋ce, kt贸re nie wiedzie膰 kiedy zacisn臋艂y si臋 jej w pi臋艣ci i usiad艂a na jednym z drewnianych zydli.
Snape rzuci艂 na ni膮 okiem i r贸wnie偶 odetchn膮艂 g艂臋boko.
- Przepraszam za naj艣cie 鈥 powiedzia艂, zerkaj膮c na ni膮 z ukosa. 鈥 Ju偶 id臋.
- Nie 鈥 wyrwa艂o si臋 jej i Mistrz Eliksir贸w zatrzyma艂 si臋 w p贸艂 teatralnego ruchu.
- S艂ucham? 鈥 spyta艂 niedowierzaj膮co.
- Oboje b臋dziemy przecie偶 na nich czeka膰 鈥 powiedzia艂a, rumieni膮c si臋 z zak艂opotania. 鈥 Mo偶e zaczekamy razem.
- Nie pojmuj臋 tego waszego poci膮gu do stadnego 偶ycia 鈥 mrukn膮艂 Snape, zdejmuj膮c chud膮 d艂o艅 z klamki i chowaj膮c j膮 w fa艂dach p艂aszcza. 鈥 I co mieliby艣my robi膰? Gra膰 w szachy? A mo偶e w Scrabble鈥檃?
- Nie, cholera, mogliby艣my pogada膰! 鈥 zez艂o艣ci艂a si臋 Tonks. 鈥 Ale z ciebie sztywniak.
- A my艣la艂a艣, 偶e co? 呕e moje hobby to zabawianie nieopierzonych aurorek? - spyta艂 ironicznie Snape.
- Przeszkadza ci, 偶e jestem nieopierzona, czy 偶e jestem aurorem?
Snape nie odpowiedzia艂 jej, u艣miechn膮艂 si臋 tylko drwi膮co.
- Co masz do auror贸w? 鈥 spyta艂a zapalczywie.
- Nic 鈥 powiedzia艂 oschle. 鈥 Zupe艂nie nic. Je艣li tylko mog臋.
Odwr贸ci艂 si臋 鈥 i po prostu wyszed艂, zostawiaj膮c j膮 sam膮 w pustym pokoju. Przez chwil臋 patrzy艂a bezmy艣lnie na zatrza艣ni臋te za nim drzwi, a potem podesz艂a do okna, przez kt贸re wci膮偶 wpada艂o ch艂odne, pachn膮ce dymem i wi臋dn膮c膮 traw膮 powietrze. Wychyli艂a si臋 i po chwili intensywnego wypatrywania dostrzeg艂a w dole dwie niewielkie sylwetki, spiesz膮ce ku bramie Hogwartu: Dumbledore i Lupin, w powiewaj膮cych p艂aszczach, mali jak o艂贸wki pod fluorescencyjnym, kolosalnym Znakiem.
Czy nie jest to, pomy艣la艂a niespokojnie, zupe艂nie jak z nami wszystkimi? Strasznie jeste艣my mali wobec tego wszystkiego. Boj臋 si臋.
Pop艂aka艂a sobie chwil臋 nieg艂o艣no, wiedz膮c, 偶e zaraz poczuje si臋 lepiej. Wytar艂a nos, zdematerializowa艂a chusteczk臋 i mijaj膮c lustro rozmierzwi艂a sobie w艂osy, 偶eby wygl膮da膰 bardziej bojowo.
- Czy panna Tonks 偶yczy sobie wzi膮膰 k膮piel albo co艣 zje艣膰, albo wypi膰? 鈥 odezwa艂 si臋 od wej艣cia pe艂en szacunku g艂os skrzata. Odwr贸ci艂a si臋 i u艣miechn臋艂a, jak mog艂a najmilej.
- Wypi艂abym, owszem, herbat臋 z miodem i cytryn膮 鈥 powiedzia艂a. 鈥 A k膮piel zaraz sobie zrobi臋, dzi臋kuj臋.
Skrzat sk艂oni艂 si臋 i znikn膮艂 z cichym trzaskiem, a Tonks ruszy艂a do 艂azienki 鈥 przytulnej i ciep艂ej, wy艂o偶onej jasn膮, kamienn膮 mozaik膮. Usiad艂a na brzegu wanny i odkr臋ci艂a kurek z gor膮c膮 wod膮.
- Plum 鈥 powiedzia艂a, a pierwszy chlust wody uderzy艂 o dno ze znajomym ha艂asem.
I zrobi艂o jej si臋 troch臋 ra藕niej.

5.
Tonks obudzi艂a si臋 z jakiego艣 nie zapami臋tanego, strasznego snu z bij膮cym sercem. Zerwa艂a si臋 oddychaj膮c ci臋偶ko i usiad艂a na 艂贸偶ku. Za oknem ju偶 dnia艂o, szarawe 艣wiat艂o wpada艂o przez okno do sypialni. Nie pami臋ta艂a, kiedy si臋 po艂o偶y艂a, ale najwyra藕niej spa艂a kilka godzin, bo czu艂a si臋 bardziej wypocz臋ta i odrobin臋 鈥 przyjemnie 鈥 obola艂a po w臋dr贸wce przez podziemny korytarz. Nic, czego kolejna wizyta w gor膮cej wodzie nie mog艂aby uleczy膰.
Nie chcia艂o si臋 jej ju偶 spa膰, bo kiedy tylko obudzi艂a si臋, na wp贸艂 tylko pami臋taj膮c, co jej si臋 艣ni艂o, przypomnia艂a sobie natychmiast wydarzenia poprzedniego dnia. Wygramoli艂a si臋 wi臋c spod ko艂dry i pobieg艂a pod gor膮cy prysznic, po drodze wyci膮gaj膮c z torby d偶insy i niebiesk膮 koszulk臋 z napisem 鈥淰ino pellite curas鈥 (nie mia艂a poj臋cia, co to znaczy, ale w艣ciekle podoba艂y jej si臋 srebrne literki).
Sp臋dziwszy w 艂azience satysfakcjonuj膮c膮 ilo艣膰 czasu, poczu艂a si臋 znacznie lepiej, mimo 偶e rozbi艂a ceramiczny pojemnik na szczoteczki. Wr贸ci艂a do 艣rodkowej komnatki, z r臋cznikiem na wilgotnych w艂osach i szczoteczk膮 do z臋b贸w w r臋ku i u艣miechn臋艂a si臋 na widok skrzata, kt贸ry w艂a艣nie zamyka艂 drzwi sypialni, najwyra藕niej wyr臋czywszy j膮 w obmierz艂ym dziele 艣cielenia 艂贸偶ka.
- Dyrektor Dumbledore zaprasza panienk臋 na 艣niadanie 鈥 powiedzia艂, k艂aniaj膮c si臋 na jej widok. 鈥 Czy Groszek ma powiedzie膰, 偶e panienka ju偶 wsta艂a?
- Jasne 鈥 powiedzia艂a Tonks. 鈥 A czy mog臋 spyta膰, czy wsta艂 ju偶 pan Remus Lupin?
- Pan Lupin nie zatrzyma艂 si臋 tu na noc 鈥 skrzat zamruga艂 wyblak艂ymi oczami.
- Nie?... 鈥 Tonks ukry艂a rozczarowanie pod kolejnym u艣miechem (co do licha, czy偶by zarazi艂a si臋 od Remusa?). 鈥 Szkoda. My艣la艂am, 偶e go jeszcze spotkam.
- Groszek powie Dyrektorowi, 偶e panienka przyjdzie do niego... kiedy?
- Zaraz 鈥 powiedzia艂a Tonks. 鈥 Zaraz u niego b臋d臋.
I rzeczywi艣cie, po oko艂o dziesi臋ciu minutach mrucza艂a ju偶 has艂o kamiennemu gargulcowi strzeg膮cemu wej艣cia do gabinetu Dumbledore鈥檃.
Stary czarodziej przywita艂 j膮 serdecznie, ale wida膰 by艂o, 偶e jest zm臋czony i przygn臋biony.
- Co si臋 sta艂o? 鈥 spyta艂a wprost, kiedy zasiedli do niewielkiego stolika. 鈥 I gdzie jest Remus?
- Remus wybra艂 si臋 do Nory 鈥 wyja艣ni艂 Dumbledore. 鈥 Chcia艂em od razu po powrocie wszystko ci opowiedzie膰, ale ju偶 spa艂a艣.
- Opowiedzie膰 wszystko, to znaczy co? 鈥 ponowi艂a pytanie. 鈥 Co si臋 sta艂o? Sk膮d Mroczny Znak?
- W mugolskim miasteczku nieopodal Hogsmeade zamordowano dziewczyn臋 w twoim wieku, podobn膮 do ciebie. To znaczy, wiesz.... kr贸tkow艂os膮, o czarnych oczach, nosz膮c膮 si臋 na sportowo 鈥 powiedzia艂 cicho Dumbledore. 鈥 Nie by艂a czarownic膮. Po prostu wraca艂a z jakich艣 ta艅c贸w... Despoteki czy co艣... Jednocze艣nie podpalono dwa budynki w Hogsmeade. Nie uda艂o nam si臋 na razie jako艣 tego po艂膮czy膰... Mo偶e Severus...
- Przecie偶 on tu jest, nie wzywali go, niczego si臋 nie dowie 鈥 zauwa偶y艂a Tonks, staraj膮c si臋 nie zwa偶a膰 na t臋py b贸l, jaki roz艂omota艂 si臋 jej w skroniach.
- Nie 鈥 pokr臋ci艂 g艂ow膮 Dumbledore. 鈥 Zosta艂 wezwany oko艂o pi膮tej. Jeszcze nie wr贸ci艂, a przynajmniej nic o tym nie wiem. Co艣 si臋 te偶 sta艂o u 艣wi臋tego Munga 鈥 przys艂ali niedawno po pani膮 Pomfrey, m贸wili o konsylium jakim艣... Nic nie wiem i jestem, przyznam ci si臋, niespokojny.
Milczeli chwil臋.
- To co pan m贸wi艂... to oznacza, 偶e ta dziewczyna... Zmieni艂am wygl膮d, wi臋c zabili najpodobniejsz膮 do mnie osob臋? 鈥 spyta艂a Tonks schrypni臋tym g艂osem. 鈥 Wi臋c... wi臋c to w艂a艣ciwie moja wina, prawda?
- Nie 鈥 powiedzia艂 Dumbledore ostro. 鈥 Nic podobnego.
- Cholera 鈥 powiedzia艂a Tonks i ukry艂a twarz w d艂oniach.
- Przesta艅, dziecko 鈥 stary czarodziej westchn膮艂 i poklepa艂 j膮 po plecach. 鈥 Nie wolno ci tak my艣le膰. Z艂u zawsze jest winien ten, kto je pope艂nia i ju偶. Nie zrobi艂a艣 nic z艂ego.
- Niby wiem 鈥 pokiwa艂a g艂ow膮 dziewczyna. 鈥 Ja si臋 tylko tak koszmarnie czuj臋, jakbym j膮 wystawi艂a. I to mugolk臋, kt贸ra nie mia艂a szans si臋 obroni膰! Kto j膮 zabi艂?
- Nie wiemy 鈥 Dumbledore westchn膮艂 z cicha. 鈥 Nie twoje ciotki, w ka偶dym razie, bo one by rozpozna艂y, 偶e to nie ty. Swoj膮 drog膮, ta umiej臋tno艣膰 rozpoznawania w Metamorfomagu cz艂onka rodziny dotyczy tylko najbli偶ej spokrewnionych, prawda?
- Oczywi艣cie, i to nie wszystkich 鈥 wzruszy艂a ramionami Tonks. 鈥 Inaczej nie mia艂oby to chyba sensu, bo wszyscy jeste艣my jako艣 tam spokrewnieni. Prawie. Mnie mog膮 pozna膰 rodzice. Ciotki, niestety. No i dziadek ze strony taty, ale on jest mugolem.
Zn贸w przez chwil臋 nie m贸wili nic.
- Remus uda艂 si臋 do Nory, 偶eby opowiedzie膰, co si臋 dzieje, a potem przemknie si臋 na Grimmauld Place i zbada sytuacj臋 鈥 powiedzia艂 cicho Dumbledore, jakby te informacje mog艂y jako艣 pom贸c. 鈥 Wr贸ci tu p贸藕niej.
- To dobrze 鈥 powiedzia艂a machinalnie Tonks.
Jedli 艣niadanie w milczeniu, a偶 wreszcie po jakim艣 kwadransie Tonks podnios艂a g艂ow臋 i u艣miechn臋艂a si臋. Nie, tak si臋 nie da艂o. 殴le by艂o tak nic nie m贸wi膰 i pogr膮偶a膰 si臋 w ponurych my艣lach. Pomy艣l臋 o tym p贸藕niej.,
- Stary Nietoperz nie zmienia si臋 z biegiem lat ani na jot臋 鈥 powiedzia艂a zatem lekkim tonem. 鈥 Chcia艂am, 偶eby zaczeka艂 na was ze mn膮, ale on lekko mi naubli偶a艂 od nieopierzonych aurorek i poszed艂 sobie. Co on w艂a艣ciwie ma przeciwko aurorom? Przecie偶 nie jest ju偶 od lat po tamtej stronie.
- Jego zapytaj 鈥 odpar艂 wymijaj膮co Dumbledore. 鈥 Nie odwa偶y艂bym si臋 twierdzi膰, 偶e wiem, co si臋 dzieje w tych waszych szurni臋tych g艂owach.
Za艣mia艂a si臋.
- Kiedy przecie偶 pan wszystko wie 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Czasami a偶 si臋 pana boj臋.
- Bardzo s艂usznie 鈥 odpowiedzia艂 kpi膮co stary czarodziej. 鈥 B贸jcie si臋, b贸jcie. Ale mylisz si臋, je艣li s膮dzisz, 偶e wszystko wiem. Nie wiem na przyk艂ad, dlaczego nie pijesz swojej herbaty.
Tonks za艣mia艂a si臋 z ulg膮, 偶e ma do tego jaki艣 pretekst, cho膰by tak mizerny, jak ten. Stanowczo wola艂a si臋 艣mia膰, ni偶 zamartwia膰, a tego ostatniego mia艂a ostatnio a偶 zanadto.
- 艢nili艣my si臋 mi, ja, Remus i Snape 鈥 powiedzia艂a naraz z namys艂em, kiedy ju偶 dobrze si臋 wy艣mia艂a i wzi臋艂a w obie r臋ce kubek z herbat膮. 鈥 Nie wiem, czemu, ale si臋 przestraszy艂am i obudzi艂am.
- Mnie si臋 natomiast 艣ni艂o posiedzenie Mi臋dzynarodowego Kongresu Alchemik贸w w sze艣膰dziesi膮tym 贸smym. 艢ci艣le m贸wi膮c, 偶e ma by膰 dzisiaj 鈥 zrewan偶owa艂 si臋 Dumbledore. 鈥 Te偶 si臋 przestraszy艂em i obudzi艂em.
- Snape mia艂 bia艂膮 koszul臋 鈥 przypomnia艂a sobie Tonks i zachichota艂a 鈥 Mo偶e to mnie przestraszy艂o. Zawsze my艣la艂am, 偶e wszystko nosi czarne i tylko dopina bia艂y ko艂nierzyk, 偶eby mo偶na by艂o odr贸偶ni膰, gdzie ma g艂ow臋.
- Ej, ej 鈥 upomnia艂 j膮 Dumbledore. 鈥 Przesta艅.
- A Remus mia艂 niebiesk膮, spran膮 i wycerowan膮 przy szyi 鈥 doda艂a Tonks z czu艂o艣ci膮. 鈥 Lubi臋 go bardzo.
- Ja te偶. Wszystkich was zreszt膮 lubi臋 鈥 dyrektor podni贸s艂 si臋 z fotela i wyjrza艂 przez okno. S艂o艅ce wznios艂o si臋 nieco wy偶ej i 艣wiat艂o ociepli艂o si臋 nieco. 鈥 Obawiam si臋, 偶e b臋d臋 musia艂 i艣膰 na oficjalne 艣niadanie szkolne.
- Ja nie mog臋, prawda?
- Lepiej nie 鈥 pokr臋ci艂 g艂ow膮. 鈥 Ale podczas posi艂k贸w mo偶esz si臋 snu膰 po zamku ile chcesz. Dam ci przeno艣ny portal do mojego gabinetu, zwykle sam z niego korzystam. Dotknij go tylko r贸偶d偶k膮, gdyby艣 si臋 obawia艂a, 偶e spotkasz si臋 z kim艣 niepowo艂anym.
Wr臋czy艂 jej niewielki amulet przedstawiaj膮cy otwart膮 bram臋 wpisan膮 w okr膮g.
- Dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂a Tonks. 鈥 Skocz臋 pewnie do biblioteki i wezm臋 sobie co艣 do czytania. Je艣li macie krymina艂y.
Dumbledore za艣mia艂 si臋.
- A mo偶e przeczytasz co艣 powa偶niejszego? 鈥 zaproponowa艂. 鈥 Czyta艂a艣 mo偶e tak膮 艣wietn膮 ksi膮偶k臋 Webstera o magii i mugolskich...
- A powinnam? 鈥 z m臋cze艅sk膮 min膮 zapyta艂a Tonks. 鈥 Niech mnie pan nie nara偶a na stresy. Po to posz艂am na aurora, 偶eby mi nie kazali wi臋cej czyta膰 tych sztywnych kawa艂k贸w, gdzie nie ma nawet p贸艂 dialogu.
Kiedy zosta艂a sama, przez chwil臋 chodzi艂a po gabinecie i stara艂a si臋 wypatrzy膰 w widocznych w dole oknach Wielkiej Sali, czy uczniowie zeszli si臋 ju偶 na 艣niadanie. I dopiero wtedy dosz艂o do niej, jak okropnie boli j膮 g艂owa.
Wi臋c kiedy tylko od Wielkiej Sali wzni贸s艂 si臋 gwar g艂os贸w, Tonks opu艣ci艂a pokoje Dumbledore鈥檃 i ruszy艂a do skrzyd艂a szpitalnego, tylko po to, 偶eby stan膮wszy na progu infirmerii przypomnie膰 sobie, 偶e przecie偶 Poppy Pomfrey by膰 tam nie mo偶e, a co wi臋cej 鈥 偶e na drzwiach wisi kartka:
Pani Pomfrey informuje uprzejmie, 偶e w dniu dzisiejszym infirmeria b臋dzie otwarta dopiero od godziny dwunastej. Do tego czasu w nag艂ych wypadkach prosz臋 zg艂asza膰 si臋 do Opiekun贸w swoich Dom贸w.


6.
Tonks usiad艂a na 艂awce we wn臋ce i 艣cisn臋艂a skronie r臋kami.
Jasne. Przecie偶 Dumbledore m贸wi艂 o tym, 偶e Poppy polecia艂a do 艣wi臋tego Munga.
Oczywi艣cie, pierwsze, co przysz艂o jej do g艂owy, to natychmiast uda膰 si臋 do Minerwy. Cha, cha.
Siedzia艂a chwil臋, zbieraj膮c my艣li i zastanawiaj膮c si臋, czy skrzaty maj膮 w kuchni co艣 na b贸l g艂owy. Doszed艂szy do wniosku, 偶e chyba nie, zdecydowa艂a, 偶e pozosta艂o jej tylko uwarzy膰 co艣 sobie samej. Skoro dyrektor m贸wi艂, 偶e Snape鈥檃 jeszcze nie ma, przemkni臋cie si臋 do jego klasy nie powinno nastr臋cza膰 problem贸w. No chyba, 偶e si臋 znowu na czym艣 potknie, co艣 przewr贸ci lub st艂ucze.
Dobrze znan膮 tras臋 mi臋dzy skrzyd艂em szpitalnym a klas膮 eliksir贸w (w swoim czasie pokonywan膮 regularnie raz na dwa tygodnie) Tonks przeby艂a w par臋 minut, staraj膮c si臋 nie i艣膰 zbyt rytmicznie. Ka偶dy krok wydawa艂 si臋 wbija膰 jej w czaszk臋 t臋pym ko艂kiem. Wkr贸tce znalaz艂a si臋 przed znajomymi, okutymi drzwiami.
- Alohomora 鈥 powiedzia艂a i zamek odskoczy艂. To by艂 fajny trick 鈥 je艣li tylko nie by艂o si臋 uczniem, wej艣cie do lochu nie nastr臋cza艂o w艂a艣ciwie 偶adnych trudno艣ci. I tak ma艂o kto tam w og贸le chodzi艂 z w艂asnej woli.
Tonks uchyli艂a drzwi i przemkn臋艂a wzd艂u偶 rz臋d贸w 艂awek do kantorka, gdzie sta艂a szafa ze standardowymi sk艂adnikami, przewracaj膮c po drodze krzes艂o. Ale tylko jedno.
W kantorku panowa艂 niebieskawy p贸艂mrok; sko艣nie padaj膮ce 艣wiat艂o wy艂awia艂o z ciemno艣ci oszklone drzwi szafy. Otworzy艂a je i zacz臋艂a przygl膮da膰 si臋 flaszeczkom i s艂oikom. Wszystkie by艂y z niebieskiego b膮d藕 zielonego szk艂a. Obok sta艂y blaszane, du偶e puszki i kilka drewnianych pude艂ek. Ka偶dy pojemnik mia艂 naklejon膮 etykietk臋 z nazw膮 zawarto艣ci wypisan膮 pochy艂ym, ostrym pismem.
Tonks wyszuka艂a suszone ziele werbeny i tarczycy scutellaria lateriflora, i wrzuci艂a do ma艂ego kocio艂ka, kt贸ry po偶yczy艂a sobie ze sto艂u. Doda艂a do tego wszystkiego kilka 艂y偶ek miodu, par臋 kropli olejku rozmarynowego i chlusn臋艂a spirytusem. Mia艂a szczer膮 nadziej臋, 偶e dobrze zapami臋ta艂a proporcje. Mniej wi臋cej.
Oczywi艣cie, przewr贸ci艂a jedn膮 w puszek i do st贸p posypa艂y jej si臋 drobne, suszone chrz膮szcze, wi臋c zacz臋艂a je pracowicie zbiera膰 鈥 nie odwa偶y艂a si臋 macha膰 r贸偶d偶k膮 na nieznan膮 sobie substancj臋. A kiedy ju偶 zamkn臋艂a puszk臋 i 鈥 spocona ze zdenerwowania 鈥 postawi艂a j膮 na p贸艂ce, kto艣 wszed艂 do klasy.
W pierwszej chwili Tonks pomy艣la艂a, 偶e to Snape i ogarn臋艂a j膮 idiotyczna panika, jakby mia艂a si臋 o co denerwowa膰 鈥 w ko艅cu (do cholery) nie by艂a jego uczennic膮 od 艂adnych paru 鈥 hmmm 鈥 lat. C贸偶, Cholerny Nietoperz wci膮偶 budzi艂 w niej respekt. Ale po chwili uzna艂a, 偶e to nie m贸g艂 by膰 on. W ko艅cu Snape porusza艂 si臋 prawie bezszelestnie, chyba, 偶e akurat chcia艂 da膰 wyraz jakim艣 nieprzyjemnym emocjom i wali艂 obcasami po kamieniach. Ale nawet wtedy nie przypomina艂o to w niczym tych ci臋偶kich, niepewnych i nier贸wnych krok贸w, jakie rozlega艂y si臋 w pustej klasie.
Wstrzyma艂a oddech. Kt贸偶 to m贸g艂 by膰? Nabzdryngolony Hagrid?
Ostro偶nie wyjrza艂a z kantorka i w pierwszej chwili mia艂a wra偶enie, 偶e przez pomieszczenie przesun膮艂 si臋 cie艅. Dopiero po chwili dosz艂o do niej, 偶e cie艅 raczej by nie ha艂asowa艂, a ciemna sylwetka zatoczy艂a si臋 w艂a艣nie z 艂oskotem wok贸艂 kamiennego filaru i zatrzyma艂a pod przeciwleg艂膮 do kantorka 艣cian膮, najwyra藕niej opieraj膮c o ni膮 g艂ow臋.
R贸偶d偶ka jakby sama z siebie znalaz艂a si臋 b艂yskawicznie w jej d艂oni i Tonks zrobi艂a zdecydowany krok naprz贸d.
- Kto tu? 鈥 pochylona sylwetka odwr贸ci艂a si臋 i Tonks nie bez wstrz膮su pozna艂a, mimo wszystko, Snape鈥檃. Ubrany by艂 w czarny p艂aszcz z kapturem, nie by艂o wida膰 jego twarzy, ale da艂o si臋 natychmiast zidentyfikowa膰 jego bardzo bia艂e r臋ce i schrypni臋ty g艂os.
- Tonks 鈥 powiedzia艂a kr贸tko. 鈥 Co jest, Snape? Da艂e艣 w szyj臋 na balu wampir贸w?
- Nie twoja sprawa 鈥 odpowiedzia艂. 鈥 Do widzenia.
- T艂uczesz si臋 przepotwornie. Potrzeba ci pomocy? 鈥 spyta艂a, obrzucaj膮c go szybkim spojrzeniem.
- Nie. Mam si臋 艣wietnie 鈥 odpar艂 Snape i konsekwentnie zachwia艂 si臋, i podpar艂 d艂oni膮 o 艣cian臋.
- Aha 鈥 mrukn臋艂a Tonks. 鈥 Mo偶e zawiadomi臋...
- Do widzenia 鈥 powt贸rzy艂 Snape z naciskiem. 鈥 Nikogo nie b臋dziesz zawiadamia膰. Mija si臋 z celem. Zamknij drzwi za sob膮 jak b臋dziesz wychodzi膰.
Odwr贸ci艂 si臋 od niej demonstracyjnie i wyci膮gn膮艂 lew膮 r臋k臋 do p艂ytkiej wn臋ki w 艣cianie.
- Valeriana officinalis 鈥 powiedzia艂 cicho, jakby nie do ko艅ca doceniaj膮c fakt, 偶e kto艣 go s艂yszy.
Tynk we wn臋ce zacz膮艂 p臋ka膰 i 艂uszczy膰 si臋, a potem 鈥 ku zdumieniu Tonks 鈥 rozp艂ywa膰, a w ko艅cu w miejscu wn臋ki otworzy艂o si臋 ciemne przej艣cie z kilkunastoma spiralnie biegn膮cymi schodami wiod膮cymi w g贸r臋.
- S艂uchaj, Snape 鈥 powiedzia艂a Tonks, marszcz膮c brwi. 鈥 Ledwo si臋 trzymasz na nogach. Nie wiem, kto ci przydzwoni艂 i nie b臋d臋 si臋 pyta艂a, ale niech mnie z miot艂y str膮c膮, je艣li nie dopilnuj臋, 偶eby艣 doszed艂 偶ywy do swojej nory. Bo domy艣lam si臋, 偶e te czadowe strome schodki nie gdzie indziej prowadz膮.
Snape zmierzy艂 j膮 d艂ugim, nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Nie zmuszaj mnie, 偶ebym ci臋 og艂uszy艂 albo co艣. Dam sobie rad臋 鈥 odpowiedzia艂 oschle.
Dla lepszego zilustrowania swoich s艂贸w znowu si臋 zachwia艂, jakby lewa noga odm贸wi艂a mu pos艂usze艅stwa.
- Aha 鈥 powiedzia艂a trze藕wo Tonks. 鈥 O jak si臋 boj臋. B臋dziesz szed艂 na czworakach? Mog臋 popatrze膰?
- Bezczelna smarkula.
- Stary uparciuch. Pomog臋 ci.
- Zje偶d偶aj.
- Opanuj si臋.
Snape pokr臋ci艂 pochylon膮 g艂ow膮, jakby nad beznadziejnym przypadkiem, i z艂apa艂 si臋 oparcia pobliskiego krzes艂a. Z t膮 pomoc膮 wr贸ci艂 do pionu i stan膮艂 na progu ciemnego przej艣cia.
- A jak wydzwonisz na schodach? 鈥 spyta艂a z trosk膮 Tonks.
- To ci臋 poprosz臋 o zast臋pstwo na eliksiry 鈥 burkn膮艂.
- Co艣 ci si臋 sta艂o w nog臋 鈥 wymy艣li艂a inteligentnie Tonks.
- C贸偶 za spostrzegawczo艣膰. W艣ciek艂y auror nadepn膮艂 mi na stop臋.
- Oprzyj si臋 na mnie, to b臋dzie ci 艂atwiej. Bo inaczej to naprawd臋 b臋dziesz mia艂 tu w艣ciek艂ego aurora.
- Oszcz臋d藕 mnie, b艂agam 鈥 zadrwi艂 Snape.
Tonks popatrzy艂a na niego. Zmarszczy艂a nos. Unios艂a brew. A potem serdecznie si臋 roze艣mia艂a. 艢mia艂a si臋 tak 艂adne par臋 chwil, nie bez ulgi rejestruj膮c fakt, 偶e r贸wnie偶 i w膮skie, zaci艣ni臋te w surow膮 lini臋 usta Snape鈥檃 zadrga艂y, jakby powstrzymywa艂 si臋 od okazania rozbawienia.
- Przesta艅 si臋 wyg艂upia膰 鈥 powiedzia艂a, kiedy uda艂o si臋 jej uspokoi膰. 鈥 Prosz臋, pozw贸l sobie pom贸c.
- Uparta jeste艣 鈥 mrukn膮艂 Snape. 鈥 B臋dzie mi potem wolno ci臋 wyrzuci膰?
- Jasne 鈥 zgodzi艂a si臋 z ulg膮.
We dw贸jk臋 pokonali schody ( i nast臋pne, i jeszcze kolejne) do艣膰 powoli, ale bez niespodzianek. Facet rzeczywi艣cie pow艂贸czy艂 nog膮 i nie stawa艂 na niej, je艣li nie musia艂, pomy艣la艂a Tonks.
Opiera艂 si臋 na niej mocno, ale ca艂y czas ogranicza艂, jak si臋 da艂o, kontakt 鈥 paranoja, naprawd臋.
- Co ci si臋 sta艂o? 鈥 spyta艂a w ko艅cu ostro偶nie, spodziewaj膮c si臋 reprymendy.
- W艣ciek艂y auror nadepn膮艂 mi na stop臋, ju偶 m贸wi艂em 鈥 powt贸rzy艂 Snape, oddychaj膮c ci臋偶ko.
- Wezwano ci臋, no nie? 鈥 spyta艂a Tonks niespokojnie. 鈥 Czy to...
Snape westchn膮艂. Zatrzymali si臋 akurat przed kolejnymi drzwiami osadzonymi w pi臋knej, rze藕bionej kamiennej framudze. Tonks zerkn臋艂a na Mistrza Eliksir贸w, sprawdzaj膮c, czy aby nie obrazi艂 si臋 na ni膮 jeszcze bardziej. Poczu艂 jej wzrok na sobie i skrzywi艂 si臋 drwi膮co. A nast臋pnie, zupe艂nie po prostu, nacisn膮艂 klamk臋 i drzwi otworzy艂y si臋 bezszelestnie, ukazuj膮c mieszkanie, nadspodziewanie jasne i czyste jak na powszechnie znany image Snape鈥檃.
- Dzi臋kuj臋 za pomoc 鈥 powiedzia艂 niech臋tnie, ku艣tykaj膮c z trudem do 艣rodka i zatrzymuj膮c si臋 na progu. Jego ostre spojrzenie wyra藕nie poinformowa艂o j膮, 偶e jest ju偶 niepotrzebna.
- Czy mam komu艣 powiedzie膰, 偶e wr贸ci艂e艣? 鈥 spyta艂a Tonks z wahaniem.
- Nie 鈥 warkn膮艂. 鈥 Tak. Daj zna膰 Dumbledore鈥檕wi, 偶e jestem i pojawi臋 si臋 u niego, jak tylko doprowadz臋 si臋 do porz膮dku, dobrze?
- Dobrze 鈥 skin臋艂a g艂ow膮 Tonks i wtedy dotar艂o do niej, 偶e g艂owa ta wci膮偶 j膮 w艣ciekle boli. Skrzywi艂a si臋.
Snape przyjrza艂 si臋 jej z ukosa.
- A po co w艂a艣ciwie przysz艂a艣 do mojej klasy? 鈥 spyta艂 takim tonem, jakby zna艂 odpowied藕, ale wola艂 udawa膰, 偶e jego rozliczne talenty nie obejmuj膮 niczego, co mia艂oby zwi膮zek z empati膮.
- Chcia艂am sobie szybko zrobi膰 co艣 na b贸l g艂owy, bo Poppy Pomfrey nie by艂o w infirmerii 鈥 wyja艣ni艂a. 鈥 艁eb mi p臋ka od rana. Zd膮偶y艂am tylko nasypa膰 par臋 gar艣ci sk艂adnik贸w do kocio艂ka...
- Wyobra偶am sobie 鈥 mrukn膮艂 ironicznie Snape. 鈥 Par臋 gar艣ci.
Zacisn膮艂 usta i przyjrza艂 si臋 Tonks, jakby mia艂 zamiar rozes艂a膰 za ni膮 listy go艅cze.
- Mam gotowy eliksir 鈥 powiedzia艂 wreszcie, od niechcenia. 鈥 Je艣li chcesz, we藕 sobie troch臋.
Usun膮艂 si臋 w bok, 偶eby mog艂a wej艣膰 do przedpokoju i utykaj膮c ruszy艂 w g艂膮b mieszkania. Tonks, rozgl膮daj膮c si臋 ciekawie, posz艂a za nim i stan臋艂a w progu niewielkiego, schludnego gabinetu. Opr贸cz p贸艂ek z ksi膮偶kami, du偶ego biurka i dw贸ch krzese艂, sta艂a tam r贸wnie偶 w膮ska, wysoka szafka pe艂na butelek i s艂oj贸w. Snape, zagryzaj膮c usta, si臋gn膮艂 kolejno po okr膮g艂膮 karafk臋 i dwie puste fiolki. Pewnym ruchem przela艂 do obu fiolek po trochu z艂ocistego p艂ynu. Zakorkowa艂 je starannie, odstawi艂 butl臋 na p贸艂k臋 i wr臋czy艂 fiolki Tonks.
- Dzi臋ki 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Ile odczeka膰 mi臋dzy jedn膮 a drug膮?
- Ile tam trzeba 鈥 machn膮艂 r臋k膮. 鈥 Je艣li ci nie przejdzie, bierz drug膮 zaraz.
- Dzi臋ki 鈥 powt贸rzy艂a. A potem, z nag艂ym zaciekawieniem, spyta艂a: - Czy kto艣 ci臋 tu w og贸le odwiedza, czy nikogo nie wpuszczasz?
- Id藕 ju偶 sobie, dobra? 鈥 warkn膮艂 Snape.
- Dobra, dobra 鈥 zamacha艂a r臋kami. 鈥 Ju偶 id臋. Mi艂ego przedpo艂udnia i w og贸le.
Dotkni臋ty ko艅cem r贸偶d偶ki amulet Dumbledore鈥檃 przeni贸s艂 j膮 natychmiast do gabinetu dyrektora, przed kominek, w kt贸rym weso艂o p艂on臋艂y k艂ody drewna. Na zewn膮trz natomiast rozpada艂a si臋 ohydna, drobna m偶awka.

7.
Tonks lubi艂a deszcz 鈥 lubi艂a zreszt膮 niemal ka偶d膮 pogod臋 鈥 ale takie 艣limacz膮ce si臋 po 艣wiecie drobne kropelki szarawej wody wydawa艂y si臋 jej istn膮 drwin膮 z jej niespecjalnie ju偶 dobrego nastroju. Zerkn臋艂a bez entuzjazmu na dwie fiolki i otworzy艂a jedn膮 z nich. Niespodziewanie powietrze zapachnia艂o wieczornym ogrodem, skrajem lasu, klasztornym herbarium... Czegokolwiek by nie wyrabia艂a ze sk艂adnikami eliksiru na b贸l g艂owy, nie uda艂oby si臋 jej uwarzy膰 niczego podobnego. Pachnia艂y nie tylko zio艂a, mi贸d i spirytus, ale i jakby stare, wygrzane s艂o艅cem drewno i kamie艅, i mo偶e surowe, 艣wie偶e p艂贸tno... Przelotnie zastanowi艂a si臋, czy Snape robi mo偶e r贸wnie偶 nalewki, mniam... a potem u艣miechn臋艂a si臋 i wychyli艂a eliksir jednym 艂ykiem.
B贸l g艂owy przeszed艂 dos艂ownie w kilka sekund. C贸偶, cz臋sto si臋 zapomina艂o, 偶e stary SS nie ko艅czy艂 si臋 na zjadliwych uwagach nad cudzymi kocio艂kami. Mistrz Eliksir贸w. Tonks mia艂a serdeczn膮 nadziej臋, 偶e kto艣 kiedy艣 pomy艣li o niej z r贸wnym podziwem i uznaniem dla jej fachowo艣ci.
Bo na razie tkwi艂a tutaj jak g艂upia, zamiast troch臋 si臋 porozbija膰, a faceci za艂atwiali za ni膮 jej rodzinne porachunki. To by艂o naprawd臋 wkurzaj膮ce. Bo przecie偶 wcale nie by艂a taka s艂aba i beznadziejna. Lubi艂a si臋 pojedynkowa膰, lubi艂a sw贸j szybki refleks i taneczne kroki unik贸w. Ale, niestety, trudno by艂o to wyja艣ni膰 tym koszmarnie szarmanckim, staro艣wieckim go艣ciom, kt贸rzy naprawd臋...
- Nad czym tak medytujesz? 鈥 rozleg艂 si臋 rozbawiony g艂os spoza jej plec贸w. 鈥 Wygl膮dasz jak Sybilla w transie.
Tonks u艣miechn臋艂a si臋, rozpoznaj膮c Remusa. Odwr贸ci艂a si臋.
- Cze艣膰 鈥 powiedzia艂a serdecznie. 鈥 Jak si臋 masz? Ja w艂a艣nie za偶y艂am eliksir Snape鈥檃 na b贸l g艂owy i my艣la艂am o profesjonalizmie.
- No tak 鈥 Lupin u艣miechn膮艂 si臋. 鈥 To zrozumia艂e. Jego eliksiry s膮 faktycznie 艣wietne. Wiesz, 偶e na Wyspach Brytyjskich jest tylko czterech Mistrz贸w Eliksir贸w? Takich prawdziwych? On jest najm艂odszy.
- Naprawd臋? No, no 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Jad艂e艣 艣niadanie?
Lupin parskn膮艂 艣miechem.
- Wyobra偶asz sobie, 偶eby cz艂owiek przyszed艂 do Nory i nie zosta艂 natychmiast utuczony jak prosi臋?
Wizja mizernego Remusa utuczonego jak prosi臋 wywo艂a艂a u Tonks atak dzikiego 艣miechu, kt贸ry mia艂 to do siebie, 偶e okropnie si臋 udziela艂. Remusowi te偶 si臋 udzieli艂.
G艂upawka nie popu艣ci艂a im jeszcze przez dobr膮 chwil臋, po kt贸rej oboje zgodnie udali si臋 na fotele przed kominkiem. Tam usiedli wygodnie, patrz膮c na siebie i chichocz膮c zupe艂nie z niczego, a偶 wreszcie Tonks nabra艂a powietrza w p艂uca i u艣miech znikn膮艂 z jej twarzy.
- Dobra 鈥 powiedzia艂a. 鈥 A teraz gadaj.
Lupin spowa偶nia艂.
- Nic ci stary nie m贸wi艂? 鈥 spyta艂 z oci膮ganiem.
- Co艣 nieco艣 to m贸wi艂 鈥 przyzna艂a Tonks. Jej oczy pociemnia艂y, pochyli艂a g艂ow臋. 鈥 S艂ysza艂am, 偶e kto艣 za mnie zgin膮艂.
- Nie m贸w tak 鈥 powiedzia艂 ostro Lupin. 鈥 Nie jeste艣 winna 艣mierci tej dziewczyny.
- Pewnie nie 鈥 odpar艂a mi臋kko Tonks. 鈥 Ale sam pomy艣l. Ja usz艂am z 偶yciem, a kto艣 to 偶ycie straci艂, no nie? To nie jest w porz膮dku, 偶eby kto艣 musia艂 traci膰 偶ycie, 偶ebym ja swoje ocali艂a. A ja nic nie robi臋, 偶eby t臋 niesprawiedliwo艣膰 usun膮膰... Wiesz, co mnie naprawd臋 martwi, Remus?
Lupin przekrzywi艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 na ni膮 uwa偶nie, a w jego ciep艂ych oczach zapali艂y si臋 niepokoj膮ce ogniki.
- Wiem 鈥 powiedzia艂 w ko艅cu, bardzo starannie dobieraj膮c s艂owa. 鈥 Bo to o wiedzenie w og贸le chodzi. Nie wiesz, co masz zrobi膰. Wiesz, 偶e wsadzenie Bellatrix do Azkabanu nie na wiele si臋 zda. Par臋 dni i b臋dzie z powrotem na wolno艣ci. Wola艂aby艣, 偶eby jej w og贸le nie by艂o. Wiesz, 偶e mog艂aby艣, 偶e masz techniczne mo偶liwo艣ci j膮 zabi膰. Wiesz, 偶e na to zas艂uguje. Ale nie wiesz, czy potrafisz odebra膰 偶ycie i nie wiesz, czy chcesz si臋 o tym przekonywa膰.
Tonks unios艂a g艂ow臋 z zaskoczeniem.
- Jakim cudem ty to wszystko tak 艣wietnie rozumiesz? 鈥 spyta艂a szybko. 鈥 Czy偶by twoje wzmianki o Sybilli nie by艂y przypadkowe?
Lupin zn贸w milcza艂 przez chwil臋.
- Bo 鈥 zacz膮艂 i zamilk艂. Potem doko艅czy艂 niezr臋cznie: - Jako艣 tak.
- Aha 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Rozumiem.
Impulsywnie wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋, a on j膮 u艣cisn膮艂, ale zrozumia艂a, 偶e nie ma co dr膮偶y膰 tematu. Zw艂aszcza, 偶e w艂a艣ciwie nie by艂o po co dr膮偶y膰. Wiadomo, 偶e o zrozumienie naj艂atwiej u kogo艣, kto czuje tak samo.
- Mo偶e napijemy si臋 herbaty? 鈥 spyta艂 Remus z wyra藕n膮 intencj膮 sprowadzenia rozmowy na zwyczajniejsze tematy. 鈥 Zmarz艂em troch臋.
- Jasne 鈥 odpowiedzia艂a i wezwa艂a Groszka. Poprosi艂a go o porz膮dny czajniczek herbaty i co艣 do z艂asowania, przysun臋艂a ma艂y stolik mi臋dzy ich fotele i w ko艅cu nie mia艂a ju偶 nic m膮drego do zrobienia, i w nag艂ej ciszy usiad艂a z powrotem w fotelu.
Lupin wodzi艂 za ni膮 wzrokiem i kiedy popatrzy艂a na niego, u艣miechn膮艂 si臋.
- Nie martw si臋 鈥 powiedzia艂 serdecznie.
Nie by艂a pewna, czy mia艂 na my艣li ciotk臋 Bellatrix, jej w艂asne moralne dylematy czy demony strasz膮ce jego samego. A mo偶e wszystko naraz.
Wiatr uderzy艂 w szyby pierwsz膮 wi臋ksz膮 fal膮 deszczu.
- Strasznie ci臋 lubi臋 鈥 stwierdzi艂a z przekonaniem.

8.
Do kolacji zdo艂ali zebra膰 sporo wiadomo艣ci. Kiedy uczniowie rozeszli si臋 do swoich dom贸w, kilkana艣cie os贸b dyskretnie zmaterializowa艂o si臋 w kominku Hagrida, u bramy na b艂onia b膮d藕 (jak Lupin) u wylotu przej艣cia schowanego pod figur膮 garbatej wied藕my. Deszcz przybra艂 na sile po po艂udniu i kiedy zebrali si臋 w gabinecie Dumbledore鈥檃, grube krople wci膮偶 b臋bni艂y 偶a艂obnie na parapetach.
A przecie偶 wie艣ci by艂y ca艂kiem niez艂e. Na Grimmauld Place panowa艂 spok贸j. Nora by艂a zaalarmowana. Rodzice Tonks w pogotowiu. Wszystko gra艂o, naprawd臋. Nawet wiadomo艣ci od stronnik贸w Voldemorta nie brzmia艂y najgorzej. Snape przyni贸s艂 wie艣膰, 偶e spotkanie, w kt贸rym uczestniczy艂, zosta艂o triumfalnie rozbite przez auror贸w 鈥 jedyne, czego mo偶na by 偶a艂owa膰, to fakt, 偶e oberwa艂 przy tym w nog臋.
- Tak to jest, kiedy cz艂owiek nie mo偶e nawet nikogo Oszo艂omi膰. Gdybym obezw艂adni艂 kt贸rego艣 z tych idiot贸w, moi kompani szybko by go wyko艅czyli. Wi臋c pozosta艂y mi uniki 鈥 powiedzia艂 cierpko.
- Dlaczego idiot贸w? 鈥 spyta艂a grzecznie Tonks, a magiczne oko Moody鈥檈go wpatrzy艂o si臋 nie偶yczliwie w Mistrza Eliksir贸w.
Snape nie zaszczyci艂 jej nawet spojrzeniem.
- Bella Lestrange i jej przyboczni s膮 przej臋ci przede wszystkim spraw膮 maj膮tku Black贸w 鈥 powiedzia艂 sucho. 鈥 Jest szansa, 偶e na jaki艣 czas zajmie ich to na tyle, 偶e nie b臋dziemy mieli z nimi innych k艂opot贸w. A to oni bywaj膮 ostatnio przyczyn膮 k艂opot贸w.
- Tonks musi gdzie艣 si臋 ukry膰 鈥 powiedzia艂a 偶arliwie Molly Weasley. 鈥 Mo偶e u nas...
- Nonsens 鈥 przerwa艂 Snape. 鈥 Nora i tak jest coraz mniej bezpiecznym miejscem, a gdyby zamieszka艂a tam Tonks, mogliby艣cie si臋 wszyscy od razu przygotowa膰 na pogrom.
- A gdyby tak Grimmauld Place? 鈥 spyta艂 Lupin cicho. 鈥 To teraz w艂asno艣膰 Andromedy.
- Rozmawia艂em z ni膮 鈥 powiedzia艂 Dumbledore. 鈥 M贸wi艂a, 偶e mo偶emy u偶ywa膰 domu tak, jak dot膮d. Ona sama nie chce si臋 w nic anga偶owa膰, bo si臋 boi o m臋偶a. Ale nie maj膮 nic przeciwko, 偶eby wszystko zosta艂o tak, jak zdecydowa艂 Syriusz.
Na d藕wi臋k tego imienia w pokoju zapad艂a cisza. Tonks zerkn臋艂a szybko na pochylon膮 g艂ow臋 Lupina i zagryz艂a wargi: Remus wyglada艂 tak jako艣 samotnie i smutno. Cisz臋 przerwa艂 dopiero Alastor Moody.
- No dobra, do艣膰 tego gadania. Tonks, l膮dujesz na Grimmauld Place, nie ma dw贸ch zda艅. Kto艣 przeciw?
- A dlaczego w艂a艣ciwie nikt nie pyta, jakie jest moje zdanie na ten temat? 鈥 spyta艂a Tonks, rozgl膮daj膮c si臋 ze zmarszczonymi brwiami.
- Bo wszyscy wiemy, 偶e jeste艣 za odwa偶na, za dobrze si臋 bijesz i za bardzo to lubisz 鈥 odpowiedzia艂 Dumbledore u艣miechaj膮c si臋. 鈥 Zale偶y nam, 偶eby艣 nie rozdrabnia艂a si臋 na kolejne utarczki rodzinne. Ju偶 raz Bellatrix pos艂a艂a ci臋 do Munga. Nie jest 艂atwo podnosi膰 r臋k臋 na krewnych i chcemy ci tego oszcz臋dzi膰.
- To mam siedzie膰 na ty艂ku i nic nie robi膰? 鈥 spyta艂a Tonks niebezpiecznym tonem.
- Mniej wi臋cej 鈥 powiedzia艂 Snape z艂o艣liwie. 鈥 W waszej rodzinie to oznaka czystego sumienia.
- Severusie! 鈥 zawo艂a艂 jednocze艣nie Dumbledore i Lupin, kt贸ry a偶 poderwa艂 si臋 z miejsca.
Snape wzruszy艂 ramionami.
Tonks tylko rzuci艂a okiem na poblad艂膮 twarz Remusa i wsta艂a. Podesz艂a do Snape鈥檃 z r臋kami wspartymi na biodrach, praw膮 d艂oni膮 znacz膮co opart膮 na r贸偶d偶ce.
- Ty wredny draniu 鈥 powiedzia艂a zimno. 鈥 Nale偶a艂oby ci si臋 dobre lanie. Najwyra藕niej zaniedbano tego w twoim dzieci艅stwie. Ch臋tnie nadrobi艂abym braki w twoim wychowaniu. De mortus nil nunc bone, dobra?
- De mortuis nil nisi bene 鈥 poprawi艂 j膮 Snape i niespodziewanie u艣miechn膮艂 si臋 krzywo. A potem sk艂oni艂 si臋 przed ni膮 lekko.
- Nie zgrywaj si臋 鈥 mrukn臋艂a Tonks, ale nie mog艂a si臋 nie u艣miechn膮膰 na ten staro艣wiecki uk艂on. 鈥 Draniem jeste艣 i draniem pozostaniesz.
- Bardzo... profesjonalna uwaga, jak na ciebie 鈥 powiedzia艂 Snape oschle i wycofa艂 si臋 do wn臋ki przy oknie.
- Sko艅czyli艣cie? 鈥 spyta艂 Dumbledore. 鈥 Znakomicie. Zaciekawi was mo偶e, czego dowiedzia艂a si臋 Poppy 鈥 to w艂a艣ciwie dope艂nia meldunek Severusa.
Pani Pomfrey podnios艂a g艂ow臋 na d藕wi臋k swojego imienia i jej 偶ywe oczy b艂ysn臋艂y znad splatanej z magicznych nici frywolitki.
- Wezwano mnie do 艣wi臋tego Munga, bo Aryman Smith...
- Kto? 鈥 spyta艂a Tonks.
- Aryman Smith, kt贸ry prowadzi艂 w Czaros膮dzie spraw臋 Lucjusza Malfoya 鈥 wyja艣ni艂 cicho Dumbledore.
- ...by艂 u Munga z jak膮艣 g艂upi膮 spraw膮, uczulenie na eliksir rozgrzewaj膮cy czy co艣 takiego 鈥 ci膮gn臋艂a pani Pomfrey 鈥 mia艂 zosta膰 dwa dni na obserwacji, a tymczasem nagle mu si臋 pogorszy艂o. Wezwali mnie na konsylium, bo magicznymi uczuleniami interesuj臋 si臋 od lat. Ale niestety, to, co mu podali, musia艂o 藕le zareagowa膰 z tym pierwszym eliksirem i sko艅czy艂o si臋 to dla niego tragicznie. Ratowali艣my go, ale...
- Nie 偶yje? 鈥 Tonks zab臋bni艂a palcami po stole. 鈥 I m贸wicie, 偶e si臋 zajmowa艂...
- Zbieg okoliczno艣ci 鈥 warkn膮艂 Snape. 鈥 Owszem, po偶yteczny, ale nie wyobra偶am sobie, jak mo偶na teraz kogokolwiek otru膰 u Munga, od czas贸w tej afery w Bo偶e Narodzenie zesz艂ego roku. Sprawdzaj膮 nawet niemowl臋ta.
- Nic nie wiemy 鈥 powiedzia艂 Dumbledore z namys艂em. 鈥 Za艂贸偶my na razie, 偶e to by艂 wypadek. Poppy?
- Tak, i potem pojawili si臋 ci aurorzy, kt贸rzy rozbijali spotkanie 艢miercio偶erc贸w. Jeden by艂 w szoku, strasznie du偶o m贸wi艂 i si臋 艣mia艂, a jeden z piel臋gniarzy bardzo go szybko uciszy艂 i wyprowadzi艂. Na pocz膮tku mi si臋 to wydawa艂o naturalne, no bo jednak auror贸w obowi膮zuje dyskrecja, ale potem jedna piel臋gniarka powiedzia艂a w rozmowie, 偶e jest zawiedziona, bo normalnie to zawsze korzysta艂 z okazji, 偶eby si臋 czego艣 dowiedzie膰, a przy okazji oni te偶 s艂yszeli r贸偶ne ploty. No wi臋c zosta艂am d艂u偶ej i chcia艂am co艣 wi臋cej wybada膰, ale ju偶 nic si臋 nie zdarzy艂o godnego uwagi.
- Zapami臋ta艂a艣 nazwisko tego piel臋gniarza? I aurora? 鈥 spyta艂 Kingsley Shacklebolt. 鈥 To mo偶e by膰 wa偶ne.
- Nie zapamieta艂am 鈥 przyzna艂a pani Pomfrey. 鈥 Ale to mo偶na zawsze do艣膰 艂atwo ustali膰. Auror b臋dzie w kartotece izby przyj臋膰, a o piel臋gniarza zapytam kole偶ank臋.
- Gdyby to by艂 spisek, zadbaliby, 偶eby by艂 poza podejrzeniami 鈥 zauwa偶y艂 Snape. 鈥 Jaki艣 robi膮cy wra偶enie dyplom, niekoniecznie fa艂szywy, i 偶adnych kompromituj膮cych powi膮za艅.
Przez moment zn贸w milczeli, przetrawiaj膮c informacje: ciep艂y blask z kominka migota艂 na powa偶nych, skupionych twarzach i na po艂yskuj膮cej delikatnie frywolitce w palcach pani Pomfrey.
- W ka偶dym razie, Smith nie 偶yje 鈥 westchn膮艂 Lupin. 鈥 Dobrze by by艂o sprawdzi膰, czy nie zostawi艂 gdzie艣 papier贸w, kt贸re mia艂 na Malfoya.
- Jego 偶ona jest moj膮 przyjaci贸艂k膮 - wtr膮ci艂a Hestia Jones. - Je艣li j膮 poprosz臋, na pewno pozwoli mi poszuka膰.
- Spodziewajmy si臋 k艂opot贸w 鈥 rzeczowo stwierdzi艂a McGonagall. 鈥 Mo偶e to wszystko szczeg贸艂y bez znaczenia, ale coraz mniej wierz臋 w szczeg贸艂y bez znaczenia.
- No do ci臋偶kiej niespodziewanej 鈥 powiedzia艂a Tonks powoli i gro藕nie. 鈥 To ludzi morduj膮, k艂opot贸w mamy si臋 spodziewa膰, a ja mam tkwi膰 w kryj贸wce jak ta g艂upia i nic nie robi膰?
- Tonks, dziecko, prosz臋 ci臋, b膮d藕 rozs膮dna 鈥 Dumbledore potar艂 czo艂o r臋k膮 ze znu偶eniem. 鈥 Wymy艣limy co艣 lepszego, ale na razie chyba rzeczywi艣cie najlepiej b臋dzie, jak przeprowadzimy ci臋 na Grimmauld Place.
- Nie b臋dziesz tam sama 鈥 pocieszaj膮co odezwa艂a si臋 Molly. 鈥 B臋d臋 ci臋 odwiedza艂a. I wcale nie jest powiedziane, 偶e nie b臋dziesz si臋 mog艂a wyrwa膰 od czasu do czasu, prawda? Tylko Bellatrix i Narcissa potrafi膮 ci臋 tak naprawd臋 rozpozna膰, wi臋c kiedy b臋dziemy pewni, 偶e s膮 zaj臋te czym innym...
- Oczywi艣cie 鈥 potwierdzi艂 Lupin u艣miechaj膮c si臋 blado. 鈥 Postaramy si臋 je zaj膮膰 czym艣 naprawd臋 ciekawym.
- Twoje rzeczy b臋d膮 tam jeszcze dzisiaj 鈥 doko艅czy艂 Dumbledore. 鈥 Jedyny problem...
- Jedyny problem, o kt贸rym nie wiem, czemu nikt dot膮d nie pomy艣la艂 鈥 powiedzia艂 nagle Snape ze swojego k膮ta 鈥 to ten przekl臋ty skrzat.
Zapad艂a cisza.
- Dalej tam jest? 鈥 spyta艂a Tonks niepewnie. 鈥 Nie uciek艂 do Narcissy?
- Je艣li jest 鈥 powiedzia艂 Moody 鈥 to mo偶e go ju偶 dzisiaj nie by膰. Nie ma problemu.
- Nie jestem pewien, czy to najlepsze rozwi膮zanie, Alastorze 鈥 powiedzia艂 Dumbledore marszcz膮c brwi. 鈥 Nic dobrego nie przychodzi z zabijania.
- W tym wypadku tak偶e? Zaryzykujesz, 偶e zn贸w b臋dzie intrygowa艂? 呕e stracimy tak偶e i Tonks? 鈥 wypali艂 Moody. 鈥 Pewniej by艂oby do艂膮czy膰 jego szpetny 艂eb do kolekcji w hollu. Mog臋 mu nawet zrobi膰 palisandrow膮 podstawk臋, he he.
- Nie widzia艂em go dzisiaj, kiedy tam by艂em 鈥 powiedzia艂 Lupin, 鈥 ale to jeszcze o niczym nie 艣wiadczy.
- Ojej, teraz jeste艣my ostrze偶eni 鈥 powiedzia艂a Tonks z wystudiowan膮 beztrosk膮. 鈥 Harry te偶 ju偶 wie, 偶e mamy ze sob膮 kontakt i nie powt贸rzy tego samego b艂臋du. Gdziekolwiek ten dra艅 przebywa, musi wiedzie膰, 偶e jestem teraz dziedziczk膮 rodu i jest zobowi膮zany mnie s艂ucha膰, chce czy nie chce. Poradzimy sobie z nim.
- Hu, Tonks, ale偶 to zabrzmia艂o 鈥 powiedzia艂 weso艂o Bill Weasley. 鈥 Czy mog臋 s艂u偶y膰 wam dzisiaj jako eskorta, szlachetna pani?
- Oczywi艣cie, mo艣ci panie Weasley 鈥 za艣mia艂a si臋 Tonks. 鈥 B臋d臋 zaszczycona, czy jak tam.
I dlatego w艂a艣nie wieczorem, po zmierzchu, trzy zakapturzone postaci zmaterializowa艂y si臋 w zau艂ku przy Grimmauld Place. By艂a w艣r贸d nich rudow艂osa kobieta z zadartym nosem, kt贸ra mog艂aby by膰 siostr膮 lub kuzynk膮 id膮cego obok niej przystojnego m艂odego m臋偶czyzny. W 偶aden spos贸b nie da艂o si臋 w niej rozpozna膰 Najnowszego Wcielenia Nymphadory Tonks.
Bill Weasley ni贸s艂 w r臋ku torb臋 ze zminiaturyzowanymi ruchomo艣ciami Tonks, a Remus Lupin 鈥 pude艂ko z r贸偶nymi jadalnymi rzeczami, r贸wnie偶 zminiaturyzowanymi
- Droga wolna 鈥 powiedzia艂 Bill po uwa偶nym przeskanowaniu okolicy zakl臋ciem.
Wyszli na zamglon膮, o艣wietlon膮 zawilgoconym jakby 艣wiat艂em lamp ulic臋 i skierowali si臋 w stron臋 niewidocznych dla niewtajemniczonego oka czarnych drzwi.
- Klucze 鈥 powiedzia艂 Lupin cicho.
Bill wydoby艂 p臋k czarnych kluczy spomi臋dzy fa艂d szaty i poda艂 je Lupinowi.
Pi臋膰 kolejnych zamk贸w szcz臋kn臋艂o nieprzyjemnie i drzwi uchyli艂y si臋 ze skrzypieniem, ukazuj膮c czarn膮, nieprzeniknion膮 przestrze艅 ogromnego hollu.
- Dzie艅 dobry 鈥 powiedzia艂a Tonks, odrobin臋 tylko dr偶膮cym g艂osem.


9.
Je艣li pierwszy sen na nowym miejscu mia艂by si臋 rzeczywi艣cie sprawdza膰, Tonks wola艂aby udawa膰, 偶e nie 艣ni艂o si臋 jej nic. Widzia艂a we 艣nie okna, z kt贸rych zion臋艂y p艂omienie, uciekaj膮cych ludzi, zakapturzone postaci nawo艂uj膮ce si臋 po korytarzach, kt贸re niepokoj膮co przypomina艂y Hogwart. I Bellatrix Lestrange, blad膮, u艣miechni臋t膮 tryumfalnie, ze wzniesion膮 r贸偶d偶k膮, z kt贸rej lada chwila mia艂o pa艣膰 ostateczne zakl臋cie.
Obudzi艂a si臋 w 艣rodku nocy, 艣ciskaj膮c r臋kami ko艂dr臋 i oddychaj膮c jak po d艂ugim biegu. W jaki艣 spos贸b lepiej si臋 czu艂a wiedz膮c, 偶e Remus i Bill 艣pi膮 w pokoju naprzeciwko. Wiedzia艂a, 偶e gdyby nawet obudzi艂a kt贸rego艣 i powiedzia艂a, 偶e si臋 boi, nie gniewaliby si臋 na ni膮, a mo偶e nawet bardzo z niej nie 艣miali. Ale nie mia艂a sumienia przerywa膰 im snu, kt贸ry - wiedzia艂a - ma艂o komu 艂atwo przychodzi艂 w tych czasach. I w tym miejscu, nota bene,
r贸wnie偶.
Remus by艂 jeszcze bardziej milcz膮cy i ponury odk膮d znale藕li si臋 w domu Syriusza. Tylko Bill, z natury pogodny i po Weasleyowsku dzielny, jako艣 podtrzymywa艂 morale. Razem przygotowali i zjedli kolacj臋. Tonks rozbi艂a szklank臋. Mimo jej (nieszczerych) protest贸w, panowie o艣wiadczyli, 偶e zostan膮 na t臋 noc na Grimmauld Place.
- Co na to Fleur? - zada艂a podst臋pne pytanie Billowi, kt贸ry bezwstydnie powiedzia艂, 偶e Fleur nale偶y si臋 odrobina niepokoju za to, co on sam ostatnio prze偶y艂, kiedy ona uda艂a si臋 na ta艅ce z czterema kolegami - praktykantami z Gringotta i jej kominek by艂 pusty i g艂uchy a偶 do 艣witu.
A Remus powiedzia艂, 偶e i tak nie ma si臋 gdzie spieszy膰. Co wyda艂o si臋 Tonks rzecz膮 tak smutn膮 i niezas艂u偶on膮, 偶e ze wzruszenia chlusn臋艂a do jego herbaty 膰wier膰 szklanki rumu zamiast 艂y偶ki.
Potem jeszcze sprawdzali dwa pokoje, kt贸re wybrali sobie na kwatery - przy czym sypialni臋 dla Tonks wybrano jak najmniejsz膮 i jak najbardziej przytuln膮 (o ile cokolwiek takiego mo偶na by艂o znale藕膰 w domu Black贸w). Posprz膮tali w obydwu pokojach i za艂o偶yli 艣wie偶膮 po艣ciel. Bill 偶artowa艂, Remus u艣miecha艂 si臋 krzepi膮co i w efekcie Tonks posz艂a spa膰 z ca艂kiem dziarskim nastawieniem do 偶ycia i po偶egna艂a ich niemal rozbawiona.
A teraz spali tam, w wielkich 艂o偶ach z baldachimami, gdzie niegdy艣 sypiali Harry Potter i Ron Weasley. Swojscy, prawdziwi i mili. Powtarza艂a sobie to raz po razie i wmawia艂a sobie, 偶e si臋 powoli uspokaja - 偶e nawet ju偶 nie niepokoi jej ten upiorny, zdradziecki skrzat, kt贸ry przecie偶 gdzie艣 tu musia艂 by膰. Chyba.
Po d艂ugim czasie wpatrywania si臋 w ci臋偶k膮 materi臋 baldachimu wyszywan膮 we francuskie lilie mia艂a jednak wra偶enie, 偶e wszystko naoko艂o szepce, przemyka si臋, polatuje na przejrzystych skrzyd艂ach, b艂yska oczami zza szafy. Ka偶dy cie艅, ka偶de poruszenie ci臋偶kich zas艂on, ka偶dy skrzyp framugi okna pod naporem wiatru - wszystko wydawa艂o si臋 gro藕ne i obce. No nie.
W ko艅cu wi臋c wsta艂a i na bosaka pobieg艂a ku drzwiom prowadz膮cym na korytarz. 艢wiec膮c sobie r贸偶d偶k膮 wymkn臋艂a si臋 ze swojej sypialni i podesz艂a do przeciwleg艂ych drzwi. Nie puka艂a - w ko艅cu spali i nie mogli jej us艂ysze膰. Nacisn臋艂a klamk臋, walcz膮c z idiotycznym l臋kiem, 偶e nie znajdzie ich w 艂贸偶kach - albo 偶e zamiast jej przyjaci贸艂 b臋dzie tam le偶a艂o co艣 okropnego. Sama si臋 objecha艂a za ten l臋k - w ko艅cu to naprawd臋 nie by艂o w jej stylu! - i
wesz艂a do pokoju.
Niewielkie 艣wiat艂o z jej r贸偶d偶ki rozja艣ni艂o akurat przestrze艅 mi臋dzy 艂贸偶kami. Z ulg膮 zobaczy艂a wiech臋 rudych w艂os贸w okalaj膮cych piegowat膮, przystojn膮 twarz Billa. No c贸偶, pewno fajnie by艂oby budzi膰 si臋 co rano ko艂o kogo艣, kto tak wygl膮da przez sen. Pewnie 艣ni艂o mu si臋 co艣 przyjemnego, u艣miecha艂 si臋 zawadiacko. W drugim 艂贸偶ku le偶a艂 spokojnie, na wznak, w艣ciekle rozkopany Remus z w艣ciekle rozczochranymi w艂osami. A nad nim...
A nad nim pochyla艂a si臋 niewielka, ciemna posta膰 z wielkimi uszami i okr膮g艂ymi, bladymi oczami. To, domowy skrzat. Na jej pojawienie si臋 skrzat gwa艂townie podni贸s艂 g艂ow臋 a jego oczy zal艣ni艂y niebezpiecznie. Zobaczy艂 j膮 i sykn膮艂.
- Co tu robi? Co tu robi wstr臋tna, szlamowata...
Ale jej r贸偶d偶ka ju偶 kierowa艂a si臋 ku skrzatowi. Niezale偶nie od tego, 偶e na skrzata zadzia艂a艂oby tylko Niewybaczalne, a ona nie mia艂a zamiar u偶ywa膰 Niewybaczalnych, To m贸g艂 o tym nie wiedzie膰.
- Powinnam raczej spyta膰, co ty tu robisz? - powiedzia艂a p贸艂g艂osem Tonks. - I, je艣li jeszcze tego nie wiesz, twoj膮 pani膮 jest w tej chwili moja matka, wi臋c i mnie masz s艂ucha膰.
Przez twarz skrzata przelecia艂 jakby skurcz.
- Tak panienka m贸wi? - powiedzia艂 z wymuszon膮 uni偶ono艣ci膮. - A wi臋c to prawda? Pani Andromeda Black jest teraz dziedziczk膮?
- Prawda - odpar艂a Tonks. - I radz臋 ci o tym pami臋ta膰.
Podnios艂a wzrok. Remus i Bill obudzili si臋 od razu i siedzieli teraz w identycznych pozycjach, z r贸偶d偶kami w d艂oniach. Remus zamruga艂.
- A wi臋c znalaz艂a si臋 zguba - powiedzia艂 ch艂odno.
To obr贸ci艂 si臋 gwa艂townie i obrzuci艂 go spojrzeniem pe艂nym nienawi艣ci.
- Wilko艂aki i zdrajcy, nic tylko wilko艂aki i zdrajcy. Co by na to powiedzia艂a moja biedna pani? - wymamrota艂 pod nosem, a potem doda艂 g艂o艣niej, cho膰 nie z wi臋kszym entuzjazmem: - S艂uga uni偶ony.
Lupin zeskoczy艂 z 艂贸偶ka i stan膮艂 obok Tonks. Nawet w swojej bardzo znoszonej i wycerowanej pi偶amie wygl膮da艂 w tej chwili bardzo gro藕nie.
- Tonks, wydaj mu kilka u偶ytecznych polece艅, dobra?
- Jasne - odpowiedzia艂a. - Dobra, To. Nie b臋dziesz opuszcza艂 domu pod 偶adnym pozorem.
- Tak, panienko - powiedzia艂 skrzat z osobliwym b艂yskiem w oku i zabe艂kota艂 pod nosem co艣, z czego da艂y si臋 s艂ysze膰 tylko s艂owa "dziecko szlamy" i "moja biedna pani".
Bill za艣mia艂 si臋 ze swojego 艂贸偶ka.
- Nie b臋dziesz w 偶aden spos贸b kontaktowa艂 si臋 z nikim spoza domu - ci膮gn臋艂a Tonks ze zmarszczonymi brwiami. - Nie b臋dziesz wpuszcza艂 tu nikogo bez zezwolenia. I nie b臋dziesz wchodzi艂 w nocy do 偶adnej sypialni.
- Tak, panienko, To b臋dzie si臋 stosowa艂 do rozkaz贸w - powiedzia艂 z podejrzan膮 skwapliwo艣ci膮 skrzat i na stronie zauwa偶y艂: - Kim oni s膮, 偶eby wydawa膰 polecenia, bezwarto艣ciowa banda szlam i zdrajc贸w, kt贸rzy niegodni s膮, 偶eby wyliza膰 podeszwy mojej pani...
- Dosy膰 - uci臋艂a Tonks. - Teraz id藕 do siebie i nie szpicluj.
- To nie szpicluje, To zawsze tylko s艂u偶y - warkn膮艂 skrzat, sk艂oni艂 si臋 i wyszed艂 pospiesznie z pokoju, mamrocz膮c pod nosem - zapewne kolejne obelgi i narzekania.
Troje czarodziej贸w przez chwil臋 nie m贸wi艂o nic.
- Tfu - powiedzia艂 w ko艅cu Lupin. Usiad艂 na 艂贸偶ku i zapali艂 r贸偶d偶k膮 wszystkie lampy w pokoju. - Nie wiem, czego ten stw贸r od nas chcia艂, ale ciesz臋 si臋, 偶e go przy艂apa艂a艣. Swoj膮 drog膮, jak ci si臋 to uda艂o?
- Nic mi si臋 nie uda艂o - wyja艣ni艂a Tonks, rumieni膮c si臋. - Po prostu.... po prostu mia艂am z艂y sen, obudzi艂am si臋, i chcia艂am si臋 upewni膰, 偶e wszystko w porz膮dku. Przepraszam, 偶e wam wlaz艂am do sypialni.
- Nie masz za co przeprasza膰 - zauwa偶y艂 Bill. - Stanowczo wol臋 twoj膮 wizyt臋 ni偶 poca艂unek tego skrzata.
- Zastanawiam si臋, czego chcia艂 - powiedzia艂 Lupin z namys艂em. - Od niego si臋 nie dowiemy, to pewne. Ale mam nadziej臋, 偶e cokolwiek knu艂, twoje bezpo艣rednie polecenia raczej pokrzy偶owa艂y mu plany. O ile nie polecia艂 z donosem wcze艣niej.
- Miejmy nadziej臋 - Tonks zadr偶a艂a lekko. Widz膮c to, Bill rzuci艂 jej koc ze swojego 艂贸偶ka. Otuli艂a si臋 szczelnie i siad艂a na czarnej, aksamitnej pufie mi臋dzy 艂贸偶kami.
- Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e nie powinna艣 tu zostawa膰 sama - Bill spojrza艂 na Lupina, kt贸ry skin膮艂 g艂ow膮. - Jutro wybior臋 si臋 do Dumbledore鈥檃 i zapytam, co on na to. Zakon Zakonem, ale noce sp臋dza艂aby艣 sama w tym sarkofagu. Nie wiem, czy to dobry pomys艂... S艂uchaj, Remus, a czy ty bardzo kochasz ten sw贸j wynaj臋ty pok贸j? Nie m贸g艂by艣 si臋 tu
sprowadzi膰 na jaki艣 czas?
- Nie bardzo mi chyba wypada - powiedzia艂 Lupin z u艣miechem. - A nawet gdyby, to Andromeda ma g艂os decyduj膮cy.
- Wypada czy nie wypada, ale powiedz, nie wola艂by艣 zaoszcz臋dzi膰 paru groszy? - spyta艂 podst臋pnie Bill. - No, nie wysztywniaj si臋 tak, przecie偶 jestem z go艂ych Weasley贸w i wiem, jak jest.
- Zobaczymy, co powie Dumbledore - powiedzia艂a Tonks. - Przecie偶 chyba nie b臋d臋 tu mieszka艂a rok.
- Diabli wiedz膮 - westchn膮艂 Lupin. - Wszystko zale偶y, czego si臋 jeszcze dowiemy o tym ataku na Hogsmeade, bo wci膮偶 mi trudno uwierzy膰, 偶eby najbardziej zajad艂a zemsta rodowa prowadzi艂a do podpalania poczty i ratusza.
- Jako艣 mi umkn臋艂o, 偶e to poczta i ratusz sp艂on臋艂y - zdziwi艂a si臋 Tonks. - Dziwne. Nieproporcjonalne jakie艣, bez sensu.
- W艂a艣nie - potwierdzi艂 Remus. - No wi臋c trzeba si臋 b臋dzie jeszcze troch臋 rozejrze膰. Ale b膮d藕 pewna, 偶e nikt ci臋 tu nie b臋dzie trzyma艂 d艂u偶ej, ni偶 to konieczne.
- Jutro pogadam z Dumbledore鈥檓, a ty si臋 st膮d, Remus, nie ruszaj, a偶 wr贸c臋 - zasugerowa艂 Bill. - Polec臋 do Hogwartu zaraz rano. Dobrze, 偶e to niedziela, nie b臋dzie trzeba i艣膰 do roboty.
- Do roboty! - przypomnia艂a sobie Tonks i a偶 podskoczy艂a. - Przecie偶 ja pracuj臋! I co z tym zrobimy?
- Mia艂a艣 ju偶 w tym roku urlop? - spyta艂 Bill.
- Tak - powiedzia艂a ze zdenerwowaniem. - Ja nie chc臋 rezygnowa膰 z pracy! Nie mog臋 tam si臋 pojawia膰? W przebraniu?
- Je艣li b臋dzie wiadomo, 偶e nie opuszczasz pracy, nie b臋dzie ci臋 trudno namierzy膰 - stwierdzi艂 Lupin. - Lepiej we藕 co艣 na szkolenie zagraniczne. Albo na podratowanie zdrowia. W ko艅cu by艂a艣 w tym roku w szpitalu, mo偶esz potrzebowa膰 troch臋 czasu na rekonwalescencj臋.
- Mo偶e - Tonks pokiwa艂a g艂ow膮. - W poniedzia艂ek musz臋 to wszystko za艂atwi膰.
- P贸jd臋 z tob膮 - zaofiarowa艂 si臋 Remus natychmiast.
- Dzi臋kuj臋 - ucieszy艂a si臋.
- A czy na razie nie b臋dziecie mie膰 nic przeciwko temu, 偶e ja si臋 jeszcze troch臋 prze艣pi臋? - spyta艂 Bill ziewaj膮c w r臋kaw.
- No, ja te偶 ju偶 wr贸c臋 do 艂贸偶ka - powiedzia艂a Tonks zerkaj膮c na nich z poczuciem winy. - Naci膮gam was na gadanie, a to przecie偶 wy艣cie ca艂y dzie艅 zasuwali, ja tylko snu艂am si臋 po Hogwarcie.
- Nic nie szkodzi - mrukn膮艂 Lupin. - Wesz艂a艣 w bardzo dobrym momencie, zarobi艂a艣 na to
gadanie.
Tonks rzuci艂a koc z powrotem na 艂贸偶ko Billa.
- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a. - I dobranoc.
Wymruczeli co艣 w odpowiedzi, prawie jak To, i kiedy pogasiwszy lampy wychodzi艂a na korytarz, pewnie ju偶 spali.
Tonks wr贸ci艂a do swojej sypialni, ale by艂a ju偶 kompletnie rozbudzona. Wlaz艂a pod ko艂dr臋, ale zapali艂a lamp臋 i wezwa艂a ze swojej torby lusterko. Usiad艂a wygodnie, z poduszk膮 pod plecami, i skupi艂a si臋, zaciskaj膮c powieki.
A potem otworzy艂a oczy i spojrza艂a w lusterko. Ze szklanego prostok膮cika wyjrza艂a na ni膮 jej zwyk艂a, najzwyczajniejsza, w niczym nie zmieniona twarz: blada i tr贸jk膮tna, o l艣ni膮cych, czarnych oczach i czarnych w艂osach, z
wyrazi艣cie wykrojonymi ustami. Jej powieki nigdy nie by艂y takie ci臋偶kie jak powieki ciotki i - nieco lepsze - matki, ale zawdzi臋cza艂a to ojcu, kt贸rego normalne, mi艂e rysy mog艂yby stanowi膰 przeciwwag臋 dla nie wiadomo jakich pokr臋conych gen贸w. Ale poza tym mia艂a wszystkie charakterystyczne cechy fizyczne rodu Black贸w: nawet cholerny rysunek brwi i w膮skie nozdrza by艂y jak zdarte 偶ywcem z wizerunku mamy, Syriusza, ciotki Bellatrix.
Ech, te wszystkie bzdury. Doprawdy, jedyn膮 cioci膮, jak膮 by艂a gotowa tak nazwa膰 (mimo dalekiego przecie偶 pokrewie艅stwa) by艂a Molly. Ale z Molly by艂o si臋 na ty, co r贸wnie偶 mia艂o swoje zalety. Och, wielu cz艂onk贸w Zakonu by艂o dla niej wa偶niejszych, ni偶 rodzina. To znaczy, ta dalsza rodzina. Tak. Z pewno艣ci膮. Oczywi艣cie, 偶e tylko ni偶 dalsza, Tonks, jak偶eby inaczej.
Z lusterka patrzy艂y na ni膮 uwa偶ne, ciemne oczy, w kt贸rych 偶artobliwy b艂ysk dawa艂 jasno do zrozumienia o istnieniu i wp艂ywach Teda Tonksa. Ale ostatnie dwa dni spowodowa艂y, 偶e wyra藕niej ni偶 zwykle widzia艂a w sobie podobie艅stwo do swojej poetycznej, melancholijnej i buntowniczej mamy. Mamy z rodu Black贸w.
Te popl膮tane i chaotyczne my艣li fruwa艂y naoko艂o Tonks jak chmara nietoperzy i pomy艣la艂a, 偶e teraz to ju偶 chyba nigdy nie za艣nie. Ale z tego, 偶e nast臋pn膮 rzecz膮, jaka si臋 wydarzy艂a, by艂o walenie do drzwi i pokrzykiwanie
Billa, mo偶na by艂o wywnioskowa膰, 偶e jednak troch臋 spa艂a.

10.
- Ej, idziesz na to 艣niadanie? - Bill wetkn膮艂 rud膮 g艂ow臋 do pokoju i u艣miechn膮艂 si臋 na widok jej rozespanej miny. - Remus m贸wi, 偶e jak nie przyjdziesz za pi臋膰 minut, to zaczyna je艣膰. Pi偶amy dozwolone.
- Kt贸ra godzina? - spyta艂a Tonks leniwie.
- Prawie dziesi膮ta - poinformowa艂 j膮 Bill. - Nie mo偶esz narzeka膰. Nawet aurorzy powinni by膰 ju偶 na nogach.
Tonks cisn臋艂a w niego poduszk膮. Bill z艂apa艂 j膮 w locie i odrzuci艂, trafiaj膮c Tonks w czubek g艂owy. Przewr贸ci艂o si臋 krzes艂o. Chichocz膮c jak g艂upia, Tonks pozbiera艂a si臋 jako艣 i narzuci艂a na ramiona szlafrok. Wrzuci艂a r贸偶d偶k臋 do kieszeni i pod膮偶y艂a za Billem, kt贸ry zbiega艂 po
schodach pod艣piewuj膮c do艣膰 osobliw膮 wersj臋 ostatniego przeboju Hobgoblin贸w "I za to wszystko - Obliviate" .
Do艂膮czy艂a si臋 do niego ochoczo z imitacj膮 burzliwej perkusji i nawet przechodz膮c ko艂o portretu pani Black bezg艂o艣nie kontynuowali wyst臋p, na samym oddechu, nadrabiaj膮c gestykulacj膮. Za to w kuchni przywitali Remusa prawdziwie zgranym refrenem. Remus, kt贸ry w艂a艣nie nalewa艂 kakao do kubk贸w, wygl膮da艂 na nieco zszokowanego, ale nic nie mog艂o si臋 r贸wna膰 minie Severusa Snape鈥檃, kt贸ry wszed艂 do kuchni w minut臋 p贸藕niej, dok艂adnie w po艂owie efektownego riffu prezentowanego przez Billa na 艂opatce do pieca.
- Czy zawsze b臋dziecie tak starannie pilnowali wej艣cia? - spyta艂 Snape ch艂odno zamiast powitania.
- Dzie艅 dobry, Severusie - odpowiedzia艂 Lupin uprzejmie. - Zjesz z nami?
- Jad艂em rano - odpar艂 niecierpliwie Snape. - Przyszed艂em tu na polecenie Dumbledore'a.
Tonks i Bill umilkli natychmiast i podeszli bli偶ej.
- Bellatrix wie, 偶e tu jeste艣cie - powiedzia艂 Mistrz Eliksir贸w. - Skrzat poinformowa艂 o tym Narciss臋 oko艂o p贸艂nocy. Usi艂owa艂em naprowadzi膰 je obie na jaki艣 przekonuj膮cy fa艂szywy trop, ale jedyne, co zyska艂em, to kolejne podejrzenia co do mojej lojalno艣ci. Dumbledore poleci艂 Tonks nie opuszcza膰 domu pod 偶adnym pozorem a偶 do wyklarowania si臋 sytuacji. Lupin ma te偶 na razie tu zosta膰. Weasley, ty masz skontaktowa膰 si臋 z dyrektorem jeszcze dzi艣.
- Dobrze - powiedzia艂 Bill, ca艂kiem ju偶 powa偶ny. - Zjem i zaraz znikam.
Snape usiad艂 przy d臋bowym stole nie zdejmuj膮c p艂aszcza i roztar艂 zmarzni臋te r臋ce.
- Zimno dzi艣 - powiedzia艂 oboj臋tnie.
- Mo偶e dasz si臋 nam贸wi膰 na kakao? - zasugerowa艂 Lupin.
- Nie. Mo偶e by膰 herbata - odpar艂 Snape sztywno i Tonks roze艣mia艂a si臋 z ca艂ego serca.
Lupin szybko zaparzy艂 herbat臋 w du偶ym imbryku i nala艂 pe艂ny kubek. Przez chwil臋 jedli i pili w milczeniu, jakby przyt艂oczeni ponur膮 obecno艣ci膮 Snape'a, a偶 w ko艅cu cisz臋 przerwa艂 Bill:
- Dlaczego Dumbledore nie wys艂a艂 sowy albo nie porozumia艂 si臋 z nami bezpo艣rednio? - spyta艂.
- Bo i tak mia艂em co艣 do za艂atwienia w Londynie - powiedzia艂 Snape. - Poza tym, Tonks zostawi艂a w Hogwarcie jakie艣 fata艂aszki.
- Sp贸dnica! - zawo艂a艂a Tonks. - Chyba si臋 jej chcia艂am pozby膰 pod艣wiadomie. Przywioz艂e艣 mi j膮?
- Nie wiem, co tam jest - powiedzia艂 Snape ura偶onym tonem i wydoby艂 z kieszeni p艂aszcza kilka paczuszek. Jedn膮 z nich poda艂 Tonks, reszt臋 starannie pochowa艂. - Zminiaturyzowane - doda艂.
- Dzi臋ki.
- A czy wiadomo co艣 nowego o ataku na Hogsmeade? - spyta艂 cicho Lupin.
- Wiadomo - powiedzia艂 Snape i zerkn膮艂 na Tonks z ukosa. - Przeanalizowali艣my przepisy, na wniosek Arthura Weasleya, i st膮d si臋 domy艣lili艣my. Gdyby mianowicie, cytuj臋, nie uprawomocniono orzeczenia w艂asno艣ci maj膮tku Black贸w do trzech dni od wydania wyroku w post臋powaniu spadkowym, mo偶na by je w og贸le zakwestionowa膰. Trzy dni up艂ywaj膮 w poniedzia艂ek. 艁atwiej spali膰 wszystko, ni偶 siedzie膰 tam w niesko艅czono艣膰 i nara偶a膰 si臋 na wykrycie. Nie przysz艂o im do g艂owy, 偶e matka Tonks przewidzia艂a... Dumbledore przewidzia艂 tak膮 sytuacj臋 i od razu wykonano trzy egzemplarze dokument贸w, na kt贸re w przeciwnym razie czeka艂oby si臋 co najmniej dob臋.
- A wydawa艂o si臋, 偶e nikt nie posun膮艂by si臋 tak daleko tylko dla forsy - powiedzia艂a Tonks, szeroko otwieraj膮c oczy.
- C贸偶 za naiwne rozumowanie - odrzek艂 ch艂odno Mistrz Eliksir贸w. - Je艣li nie wiadomo, o co chodzi, zawsze chodzi o pieni膮dze. Albo w艂adz臋. Co na jedno wychodzi.
- Ale偶 ty jeste艣 cyniczny - naburmuszy艂a si臋 Tonks.
- Tylko trze藕wo my艣l膮cy.
- Dajcie spok贸j, dobra? - zaproponowa艂 Lupin. - Severusie, a co z papierami po Arymanie Smithu?
- A, to te偶 ciekawe - powiedzia艂 kwa艣no Snape. - 呕ona... to jest, wdowa przeszuka艂a wszystko z pomoc膮 Hestii Jones i nie znalaz艂y niczego na Malfoya. Nigdy si臋 ju偶 tego nie dowiemy, ale te papiery te偶 mog艂y by膰 w spalonej cz臋艣ci ratusza. Tam by艂, wiecie, gabinet Smitha.
- Niez艂e - powiedzia艂a gorzko Tonks. - Tak w艂a艣nie nas uczyli na szkoleniu z dywersji.
- Naprawd臋? - zainteresowa艂 si臋 Bill. - To mo偶e oznacza膰, 偶e kto艣 z kr臋gu auror贸w...
- Nonsens - prychn膮艂 Snape. - Szkolenie aurora jest niemal偶e identyczne, jak szkolenie 艢miercio偶ercy.
- Znowu zaczynasz! - zdenerwowa艂a si臋 Tonks. - Uczyli ci臋 mo偶e pierwszej pomocy ?
Snape zmru偶y艂 oczy.
- Oczywi艣cie - odpar艂 ch艂odno. - A ciebie uczyli Niewybaczalnych?
Tonks zarumieni艂a si臋.
- Taak - powiedzia艂a gniewnie. - Ale nigdy nie wysz艂am poza teori臋 i plansze.
- Ja te偶 nie - powiedzia艂 Snape sucho. - Sama widzisz.
Niespodziewanie Tonks roze艣mia艂a si臋 i wszyscy trzej m臋偶czy藕ni spojrzeli na ni膮 ze zdziwieniem: atmosfera po ostatniej wypowiedzi Snape'a nie by艂a jako艣 szczeg贸lnie zabawowa. Tymczasem dziewczyna przechyli艂a si臋 przez st贸艂, klepn臋艂a Mistrza Eliksir贸w w rami臋 i 艣miej膮c si臋 powiedzia艂a:
- Punkt dla ciebie. Niez艂y jeste艣.
Snape zmierzy艂 j膮 podejrzliwym spojrzeniem i zamruga艂.
- Zostaniesz z nami jeszcze? - spyta艂 go Lupin. - Bo je艣li tak...
- Nie obawiaj si臋, zaraz wychodz臋.
- O Bo偶e - Lupin wzni贸s艂 oczy do sufitu. - Naprawd臋, czy musisz wsz臋dzie widzie膰 aluzje? Pyta艂em, bo wczoraj Tonks znalaz艂a gabinet eliksir贸w i pomy艣leli艣my, 偶e mo偶e co艣 przyda si臋 do Hogwartu. Ca艂e szafy sk艂adnik贸w, a drzwi odkryli艣my tylko przypadkiem. Gdyby艣 mia艂 chwilk臋...
- Mo偶e innym razem - powiedzia艂 Snape 艂agodniejszym tonem. - B臋d臋 si臋 deportowa艂 razem z Weasleyem.
- Ju偶 zjad艂em - powiedzia艂 Bill i podni贸s艂 si臋 zza sto艂u. - Tylko si臋 ubior臋 i mo偶emy lecie膰.
- Nikt nie 艣ledzi wyj艣cia? - spyta艂 Lupin. - Bo gdyby...
- Chyba nie - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Snape. - Odk膮d Dumbledore doda艂 tu swoje zakl臋cia, nie jest tak 艂atwo trafi膰.
Bill wybieg艂 z kuchni, a przy stole znowu zapad艂a cisza.
Tonks przygl膮da艂a si臋 spod oka obu czarodziejom. Starannie unikali nawzajem swojego wzroku. Lupin obraca艂 w r臋kach kubek, Snape siedzia艂 sztywno, popijaj膮c gor膮c膮 herbat臋 ma艂ymi, pospiesznymi 艂ykami. Tonks zna艂a histori臋 Huncwot贸w i Snape'a do艣膰 pobie偶nie, ale nie spos贸b by艂o nie wiedzie膰 o ich odwiecznej, przys艂owiowej niemal animozji. Ci膮gn臋艂o si臋 to przez lata jak smr贸d za wojskiem, a偶 艣miesznie.
A teraz - teraz pozosta艂 ju偶 tylko jeden z Huncwot贸w. Czy pojedynczego Huncwota jest sens
wci膮偶 nazywa膰 Huncwotem? Czy jest sens dalej ci膮gn膮膰 to wszystko?
Remus wygl膮da na zm臋czonego i smutnego. Nie ma pracy, nie ma domu. Nie wygl膮da zdrowo. Jest w艂a艣ciwie sam. W艂osy ma ju偶 prawie zupe艂nie siwe, a przecie偶 nie przekroczy艂 jeszcze czterdziestki. Jest taki mi艂y i dobry, a wci膮偶 spotykaj膮 go same z艂e i straszne rzeczy. Ju偶 naprawd臋 samo to, 偶e jest wilko艂akiem... Wida膰 po nim jak na d艂oni, jak cholernie si臋 op艂aca bezkompromisowo艣膰.
A Snape? Wprawdzie ma Hogwart i swoje eliksiry, a to ju偶 du偶o, ale te偶 chyba nie ma rodziny. Te偶 wygl膮da na wi臋cej lat, ni偶 ma - nie sypia ostatnio zbyt wiele - te wezwania - i pewnie ma ju偶 do艣膰 tego, 偶e nikt go nie lubi i nikt mu tak naprawd臋 nie ufa.
W por贸wnaniu z tym, jak wygl膮da艂o 偶ycie ka偶dego z nich, ona sama by艂a naprawd臋 w czepku urodzona. A szcz臋艣cie jako艣 tak ot臋pia, o艣lepia na widok cudzej niedoli. Trzeba si臋 przestraszy膰, 偶eby doceni膰, 偶e kto艣 inny si臋 boi, trzeba by膰 smutnym, 偶eby zobaczy膰 czyj艣 smutek, trzeba odczu膰 panik臋 i samotno艣膰 wobec z艂a, 偶eby...
- Ju偶 jestem - Bill wszed艂 spr臋偶ystym krokiem do kuchni. - Co tak ponuro siedzicie? Ja jestem gotowy.
Zaszele艣ci艂 grub膮, jesienn膮 peleryn膮 i u艣miechn膮艂 si臋. Tonks nie umia艂a si臋 nie u艣miechn膮膰 w odpowiedzi i zerwa艂a si臋 zza sto艂u (przewracaj膮c 艂awk臋), 偶eby po偶egna膰 si臋 i podzi臋kowa膰.
- Nie ma za co, siostrzyczko - powiedzia艂 Bill serdecznie, cho膰 nieco zduszonym g艂osem (podzi臋kowania Tonks by艂y zwykle do艣膰 impulsywne). - Zawsze do us艂ug. Wpadn臋 wkr贸tce i przynios臋 jakie艣 zakupy.
- Idziesz, Weasley? - spyta艂 Snape sucho.
- Id臋 - Bill u艣cisn膮艂 jeszcze r臋k臋 Lupina i uk艂oni艂 si臋 teatralnie Tonks, kt贸ra zachichota艂a, by艂 to bowiem udatnie zagrany charakterystyczny, sztywny uk艂on Snape鈥檃.
- Do widzenia - powiedzia艂 Snape, zacisn膮艂 usta w w膮sk膮 kresk臋 i schowa艂 do kieszeni r臋k臋, kt贸r膮 ju偶 si臋ga艂 do wyci膮gni臋tej r臋ki Lupina. Obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i wyszed艂 z kuchni.
- Umm. Mo偶e nie powiniene艣 by艂 si臋 z niego nabija膰 - powiedzia艂 nieg艂o艣no Lupin, cho膰 k膮ciki ust zadrga艂y mu lekko.
- C贸偶 wy si臋 tak wszyscy obchodzicie z nim jak ze 艣mierdz膮cym jajkiem - obruszy艂 si臋 Bill, ogl膮daj膮c si臋 jednak przez rami臋. - Bez przesady. Dobra, id臋, a jak si臋 czego艣 dowiem, to was zawiadomi臋.
Wyszed艂 r贸wnie偶, do艂膮czy艂 do stoj膮cego nieruchomo przy drzwiach wyj艣ciowych Snape'a i obaj wysun臋li si臋 cicho na ulic臋. Drzwi zamkn臋艂y si臋 za nimi ze szcz臋kni臋ciem zamk贸w.
- Jeste艣 jeszcze g艂odna? - spyta艂 Lupin z westchnieniem. - Bo ja tak.
- Pewnie - powiedzia艂a Tonks i wr贸ci艂a za st贸艂. Postawi艂a wywr贸con膮 艂awk臋, usiad艂a.
Popatrzy艂a na pusty, porcelanowy kubek z wypuk艂ym herbem Black贸w i zrobi艂o jej si臋 znowu smutno. Smutno z powodu niesympatycznej prawdy, 偶e stan臋艂a po stronie, kt贸ra za wszystko, co zrobi dobrego, w艣ciekle du偶o p艂aci.
- O czym my艣lisz? - g艂os Lupina dotar艂 do niej jakby z drugiego pokoju, cho膰 siedzia艂 naprzeciwko niej, przy piecu, spokojny i bliski.
Tonks wzruszy艂a ramionami i spojrza艂a na niego z desperacj膮.
- Nie wiem - sk艂ama艂a i zacz臋艂a si臋 do艣膰 histerycznie 艣mia膰.
- Ty si臋 艣miejesz, czy p艂aczesz? - spyta艂 Remus z trosk膮.
- Nie wiem - powt贸rzy艂a.


11.
Tydzie艅 wl贸k艂 si臋 jak gumoch艂on przez grz膮dk臋 sa艂aty. Jedyne, z czego mo偶na si臋 by艂o cieszy膰, to 偶e Remus wci膮偶 nie opuszcza艂 Grimmauld Place, zatrzymywany tam przez kolejne polecenia Dumbledore'a. Oboje, Remus i Tonks, byli niespokojni i czuli si臋 jak zwiadowcy nas艂uchuj膮cy z uchem przy ziemi, czy jakie艣 drgania i niewyra藕ne ha艂asy nie powiedz膮 im wi臋cej o tym, co dzieje si臋 w oddali.
Sp臋dzili wiele czasu 膰wicz膮c pojedynki, ogl膮dali kolejne pokoje i komnaty, czytali i rozmawiali - wszystko to w wyczekiwaniu i napi臋ciu, jakiego Tonks nigdy jeszcze tak d艂ugo nie do艣wiadcza艂a.
W poniedzia艂ek rano pojawi艂 si臋 Bill. Zabra艂 podanie o urlop zdrowotny podpisane z westchnieniem przez Tonks, przyni贸s艂 czekoladowe ciasto od swojej matki i pozdrowienia od Fleur.
We wtorek sowa przynios艂a zgod臋 zwierzchnika Tonks na urlop i 偶yczenia zdrowia. Po raz pierwszy op艂aci艂o si臋 jej to, 偶e wi臋kszo艣膰 tych por膮banych facet贸w uwa偶a艂a j膮 za subteln膮 lelij臋.
Wtorkowy wiecz贸r sp臋dzili przy lekturze starych ksi膮g z biblioteki, kt贸rych nikt z pewno艣ci膮 nie rusza艂 od wielu lat. W艣r贸d nich znale藕li niespodziewanie trzy albumy ze zdj臋ciami, kt贸re umkn臋艂y wida膰 czystkom przeprowadzonym przez Syriusza, a wcze艣niej - rodowej furii jego rodzic贸w. W najnowszym bowiem z nich znale藕li fotografie ma艂ego ch艂opca, podpisane ostrym, kaligraficznym pismem. Syriusz Black - g艂osi艂 uroczy艣cie podpis pod pierwszym jego zdj臋ciem, przedstawiaj膮cym powa偶nie patrz膮ce niemowl臋, zawini臋te w jakie艣 cholerne z艂otog艂owie. Dalej by艂y upozowane fotografie rodzinne, jaka艣 grupa czarodziej贸w z miot艂ami i napisem IV Kole偶e艅ski Mecz Quidditcha w Thrushcross*, 1969. Syriusz Black, Regulus Black - gra w serso, podpisane by艂o zdj臋cie, na kt贸rym ubrani w okropne marynarskie ubranka ch艂opcy przerzucali k贸艂ka z kijka na kijek. Mieli ponure, zawzi臋te miny.
- Syriusz zawsze przysi臋ga艂, 偶e nigdy nie nauczy swoich dzieci gra膰 w serso - powiedzia艂 Remus, u艣miechaj膮c si臋 melancholijnie. Tonks zerkn臋艂a na niego spod rz臋s i zagryz艂a wargi. Bycie tak strasznie smutnym powinno by膰 zakazane.
- A tu jeszcze jedno, tym razem z ma艂ym przyjacielem domu, Lucjuszem M. - ci膮gn膮艂 Lupin, wskazuj膮c na kolejne zdj臋cie, w kt贸rego centrum sta艂 艂adny, jasnow艂osy ch艂opiec, nieco starszy od braci Black贸w. Ma艂y Lucjusz mia艂 na sobie kurtk臋, bryczesy i wysokie buty, a w r臋ku trzyma艂 miot艂臋, kt贸ra odrobin臋 si臋 jakby wyrywa艂a. Syriusz spogl膮da艂 na niego ironicznie i og贸lnie rzecz bior膮c wygl膮da艂 na zbuntowanego. Podobnie zreszt膮 sprawy si臋 mia艂y na paru kolejnych fotografiach. Na ostatniej, jak膮 znale藕li, zgrabny pi臋tnastolatek sta艂 z chmurn膮 min膮 za krzes艂em ojca, ponurego, przystojnego czarodzieja z fajk膮 w d艂oni. Syriusz wygl膮da艂, jakby na chwil臋 przed zrobieniem tego zdj臋cia dosta艂 zdrowy ochrzan; zerka艂 na Lupina i Tonks ze z艂o艣ci膮 i udr臋czeniem.
Nie by艂o to ogl膮danie weso艂e ani relaksuj膮ce. Remus wkr贸tce zupe艂nie jako艣 oklap艂 i poszed艂 spa膰, a Tonks nieswojo si臋 czu艂a w mrocznej bibliotece, za jedyne towarzystwo maj膮c stare fotografie: 艣lub ciotki Bellatrix (mia艂a przepi臋kn膮 sukni臋, ciemnoczerwon膮 w srebrne kwiaty), Regulus Black ko艅czy Hogwart, zn贸w 艣lub - ciotki Narcissy z Malfoyem... w艣ciekle przystojna para, oboje jasnow艂osi i subtelni, u艣miechni臋ci uprzejmie i pow艣ci膮gliwie... Czu艂a si臋 jak przed rodzinnym trybuna艂em.
Posz艂a do siebie i siedzia艂a d艂ugo w wannie. Do 艂贸偶ka w艣lizgn臋艂a si臋 dopiero po p贸艂nocy i 艣ni艂a jej si臋 Bellatrix w p艂omienistej szacie, czyj艣 straszny krzyk i szeroko otwarte oczy; do艣膰, by obudzi艂a si臋 z przera偶eniem i sp臋dzi艂a godzin臋 na bezskutecznych pr贸bach zapomnienia o tym 艣nie.
We 艣rod臋, po kr贸tkiej wizycie Molly Weasley i mi艂ym wsp贸lnym 艣niadaniu stwierdzili, 偶e poszukaj膮 sali do szermierki, kt贸ra powinna si臋 znajdowa膰 na trzecim pi臋trze - tak przynajmniej twierdzi艂 To. Zabrali ze sob膮, jak na piknik, kanapki i dwa kubki herbaty, zaczarowanej tak, by nie traci艂a ciep艂a. Chodzili d艂ugo po korytarzu, zagl膮daj膮c to w te, to w inne drzwi. Trzecie pi臋tro by艂o mroczne i tak ciche, 偶e nawet ich kroki znika艂y w mi臋kkich pok艂adach kurzu i milczenia. Rze藕bione portale wydawa艂y si臋 na nich sycze膰 swoimi wszechobecnymi w臋偶owymi g艂owami, podarte obicia i kotary na 艣cianach powiewa艂y nietoperzowo, kilka ocala艂ych po akcji Syriusza portret贸w patrzy艂o na nich ponuro. Sali wci膮偶 nigdzie nie by艂o, ale przywykli do tego, 偶e w domu Black贸w pokoje bywa艂y dobrze ukryte. Dlatego nie zdziwili si臋 wcale, kiedy w pewnym momencie wielkie, kryszta艂owe lustro w za艣niedzia艂ej ramie uchyli艂o si臋 pod lekkim naciskiem d艂oni Tonks, ods艂aniaj膮c mroczne przej艣cie.
- Wchodzimy? - spyta艂 Remus. - Nie wiadomo, co tam jest.
- Chocia偶 tyle - mrukn臋艂a Tonks i z zaciekawieniem zajrza艂a w g艂膮b korytarzyka. - Jasne, 偶e idziemy, w ko艅cu to mo偶e by膰 ta ca艂a pojedynkownia.
Remus u艣miechn膮艂 si臋, od艂o偶y艂 tac臋 z kanapkami na pod艂og臋 i bez s艂owa przelaz艂 przez dziur臋 za lustrem. Zawr贸ci艂 po chwili.
- Schody - powiedzia艂, 艣wiec膮c sobie r贸偶d偶k膮. - Na g贸r臋. No, to raczej nie b臋dzie sala do szermierki. Pr臋dzej wie偶a. Idziemy?
- Dawaj, dawaj - ponagli艂a go Tonks. - Jeszcze si臋 pytasz. Mam te偶 艣wieci膰, czy trzyma膰 r贸偶d偶k臋 w pogotowiu?
- Nie jest bardzo ciemno - zauwa偶y艂 Lupin. - Lepiej mnie ubezpieczaj, a nu偶 co艣 si臋 zawali.
Ostro偶nie ruszyli pod g贸r臋 kr臋conymi schodami, bardzo podobnymi do tych, kt贸re prowadzi艂y do mieszkania Snape'a w Hogwarcie: wytarte kamienie by艂y nawet podobnie u艂o偶one i zabezpieczone 偶eliwnymi klamrami. Lecz tutaj bia艂e niegdy艣 艣ciany straszy艂y zielonkaw膮 ple艣ni膮, we wn臋kach nie p艂on臋艂y 偶adne lampy, a u szczytu schod贸w nie by艂o wej艣cia do schludnych, starokawalerskich pokoi, tylko zaro艣ni臋ta paj臋czynami i kurzem, ponura i ciemna okr膮g艂a komnata o bardzo dziwacznej pod艂odze.
- Pentagram na 艣rodku - zauwa偶y艂a z obrzydzeniem Tonks. - A co to s膮 te dwa pier艣cienie naoko艂o?
Lupin przykucn膮艂 i ostro偶nie odgarn膮艂 ko艂derk臋 kurzu z czarnego marmuru. Naoko艂o srebrzystego pentagramu nakre艣lone by艂y, r贸wnie偶 srebrem, dwa kr臋gi podzielone na trzydzie艣ci jeden prostok膮t贸w oznaczonych cyframi. W oczach czarodzieja b艂ysn臋艂o zrozumienie; rozejrza艂 si臋 bystro po komnacie i wreszcie podszed艂 do kamiennego sto艂u we wn臋ce jedynego okna, w膮skiego i wysokiego.
- Nie poznajesz? - powiedzia艂. - Kryszta艂owe kule, modele do chiromancji, runy, narz臋dzia demonologiczne. Sala do wr贸偶b. Te kr臋gi na pod艂odze to taka rzymska wr贸偶ba z rzucaniem kamieni, nie znasz jej?
- Ach! - Tonks pokiwa艂a g艂ow膮 i dotkn臋艂a ostro偶nie wielkiej, okrytej kurzem kuli osadzonej na obsydianowym tr贸jnogu, z kt贸rego zwisa艂y festony paj臋czyn. - Wiem, wiem. Bardzo fajna. Robi艂e艣 sobie kiedy艣 t臋 wr贸偶b臋? Jak by艂am ma艂a, cz臋sto bawi艂y艣my si臋 w to z mam膮. Pewnie tu si臋 nauczy艂a. Ale my艣my nie rysowa艂y kr臋gu, tylko zwyk艂e prostok膮ty dla ka偶dego dnia tygodnia.
- Jak widzisz, tu robili wr贸偶by na miesi膮c. Cho膰 mo偶e ten pentagram te偶 mia艂 jakie艣 znaczenie, s膮dz膮c po tych cudach do wzywania demon贸w. Tfu.
- Powr贸偶臋 nam - powiedzia艂a weso艂o Tonks i zanim Lupin zdo艂a艂 jej przeszkodzi膰, zakr臋ci艂a si臋 i z艂apa艂a za s艂贸j pe艂en bia艂ych i czarnych, p艂askich kamyk贸w. Rzuci艂a je w powietrze i 艣mign臋艂a r贸偶d偶k膮, zamykaj膮c oczy. Kamyki kr膮偶y艂y ponad pod艂og膮, wirowa艂y i miesza艂y si臋, a w ko艅cu zacz臋艂y spada膰 z ha艂asem, jeden po drugim.
- Je艣li na pole spadnie bia艂y kamie艅, to b臋dzie dobry dzie艅, a je艣li czarny - to z艂y. Te kamyki, kt贸re spadn膮 poza polami, to si臋 nie licz膮 - m贸wi艂a Tonks z u艣miechem. - A je艣li na jedno spadnie kilka, to si臋 sprawdza, kt贸rego koloru jest wi臋cej. Zawsze to lubi艂am... Ju偶.
Wszystkie kamienie spad艂y ju偶 na czarn膮 pod艂og臋 i teraz otacza艂a je delikatna, b艂臋kitnawa po艣wiata. Pochylili si臋 nad polami wr贸偶ebnymi.
- Och - westchn臋艂a Tonks i podnios艂a r臋k臋 do ust. Spojrza艂a na Remusa. Odda艂 jej spojrzenie.
- To bzdura, jak wszystkie wr贸偶by - powiedzia艂 z wymuszonym spokojem.
Tonks spojrza艂a na pod艂og臋 jeszcze raz.
Wszystkie niemal pola by艂y puste. Kamienie pospada艂y poza obr臋b wr贸偶ebnych p贸l i po艂yskiwa艂y teraz, jakby szyderczo. Tylko na polu z cyfr膮 17 le偶a艂 pojedynczy, czarny kamie艅.
- Siedemnasty. To w pi膮tek - powiedzia艂a cicho.
- Nie wyg艂upiaj si臋, Tonks - powiedzia艂 Lupin surowo. Podszed艂 do kr臋gu i zacz膮艂 r贸偶d偶k膮 wysy艂a膰 kamienie z powrotem do s艂oja. - To tylko stare, g艂upie przes膮dy. Poza tym, nie ma nic bli偶szego Czarnej Magii ni偶 wr贸偶biarstwo. A przysz艂o艣膰 nie zale偶y od rekwizyt贸w, linii na d艂oni i bredzenia kiepskich poet贸w. To cholerna arogancja twierdzi膰, 偶e si臋 umie za pomoc膮 tych wszystkich 艣mieci przewidzie膰 posuni臋cia r贸偶nych ludzi i w og贸le.
Tonks potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, jakby stara艂a si臋 obudzi膰.
- Jasne - powiedzia艂a. - Ale mnie si臋 zawsze sprawdza艂o. To tylko tak, wiesz. Przestraszy艂am si臋.
- I bardzo dobrze - powiedzia艂 mentorskim tonem Remus. - Chod藕, idziemy st膮d. Paskudne miejsce.
Wzruszy艂 ramionami. Tonks rozejrza艂a si臋 uwa偶niej i nie mog艂a odm贸wi膰 mu racji. Na 艣cianach wisia艂y gobeliny, na kt贸rych, zw艂aszcza po strzepni臋ciu z nich warstwy kurzu, mo偶na by艂o podziwia膰 realistycznie oddane sceny tortur i do艣膰 nieprzyjemnie wyrafinowanych egzekucji. Naprzeciw okna, w symetrycznej wn臋ce, sta艂a wyschni臋ta mumia, najwyra藕niej gwizdni臋ta ze znanej holenderskiej krypty - nad wn臋k膮 by艂 gotycki napis "Friesland". Srebrne krzes艂o z wysokim oparciem po艂yskiwa艂o wrogo w ostatniej wn臋ce, naprzeciwko wej艣cia.
- Nekromanci obrzydliwi - powiedzia艂 twardo Remus i skierowa艂 r贸偶d偶k臋 na ostatni kamie艅, ten w艂a艣nie, kt贸ry spoczywa艂 w polu z siedemnastk膮. Kamyk zamigota艂 drwi膮co i pofrun膮艂 pos艂usznie do s艂oja. Kr臋gi na pod艂odze zab艂ys艂y i zgas艂y.
- Idziemy st膮d - powiedzia艂a Tonks stanowczo i skierowa艂a si臋 ku drzwiom.
- Dobra - Remus rozejrza艂 si臋 jeszcze raz, podejrzliwie, po komnacie, i ruszy艂 za ni膮.
Tonks nigdy by nie s膮dzi艂a, 偶e poczuje ulg臋 na widok mrocznego, ponurego korytarza. W por贸wnaniu z izb膮 na wie偶y wyda艂 si臋 jej doprawdy uroczym i przytulnym miejscem.
- Uff - powiedzia艂a. - Nie dziwi臋 si臋, 偶e Syriusz nawia艂 z tego domu.
Remus skin膮艂 g艂ow膮 bez s艂owa i podni贸s艂 tac臋.
- Chod藕 - westchn臋艂a Tonks. - Ta sala gdzie艣 tu musi by膰.
Znale藕li j膮 dopiero na ko艅cu korytarza, ale nie mieli ju偶 tego dnia serca do powa偶niejszych 膰wicze艅. Zjedli drugie 艣niadanie, powalczyli mo偶e z godzink臋, a potem skwapliwie wycofali si臋 do kuchni, gdzie obydwoje czuli si臋 najlepiej.

*Thruscross - Drozdowe Gniazdo w wersji polskiej - posiad艂o艣膰 z "Wichrowych Wzg贸rz".


12.
By艂 ju偶 bardzo p贸藕ny wiecz贸r, noc w艂a艣ciwie; grali w艂a艣nie w szachy, kiedy drzwi wej艣ciowe skrzypn臋艂y cicho i szybkie kroki odezwa艂y si臋 w hallu. Podnie艣li g艂owy znad szachownicy, na wszelki wypadek si臋gaj膮c identycznym gestem do r贸偶d偶ek i jednocze艣nie je odk艂adaj膮c na widok osoby, kt贸ra stan臋艂a w drzwiach.
- Dobry wiecz贸r - odezwa艂 si臋 od progu Dumbledore. Na jego twarzy nie by艂o u艣miechu. Zerkn膮艂 przez rami臋, jakby na kogo艣 jeszcze czekaj膮c.
- Dobry wiecz贸r - odpar艂 Lupin, podnosz膮c si臋 pospiesznie zza sto艂u. - Czy co艣 si臋 sta艂o?
- Tak - Dumbledore obejrza艂 si臋 przez rami臋. - Niestety, mamy k艂opoty.
- Czy Harry... - zacz膮艂 gwa艂townie Remus i Tonks r贸wnie偶 podnios艂a si臋 zza sto艂u.
- Nigdy nie jestem pewien, czy Harry czego艣 nie kombinuje, zanim nie sko艅cz膮 si臋 egzaminy - powiedzia艂 zm臋czonym g艂osem Dumbledore. - Ale tym razem nie, na razie nic mu si臋 nie sta艂o. Severusie, idziesz?
Zamki i sztaby zatrzasn臋艂y si臋 w hollu i Snape, owini臋ty w ohydnie po艂yskuj膮cy, czarny p艂aszcz, zbieg艂 po schodach do kuchni. By艂 bardzo blady, mia艂 poharatany policzek, ale na pe艂en troski gest Tonks 偶achn膮艂 si臋 i wykrzywi艂 we wzgardliwym, nieprzyjemnym grymasie. Jego p艂aszcz z bliska przypomina艂 sk贸r臋 w臋偶a i pewnie - pomy艣la艂a Tonks wzdrygaj膮c si臋 - b y 艂 ze sk贸ry w臋偶a. Czy takie ekstra ciuszki nosi ka偶dy 艢mierciojad? Fuj.
- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Remus nagl膮co. - Je艣li trzeba co艣... Ja zaraz...
- Nie, nie - uspokoi艂 go Dumbledore. - Si膮d藕my przede wszystkim. Macie tu jak膮艣 herbat臋? Byle mocn膮.
Tonks zakr臋ci艂a si臋 偶wawo wok贸艂 pieca (co oznacza艂o zrzucenie szuflady z 艂y偶eczkami na pod艂og臋, straszliw膮 ekwilibrystyk臋 przy spadaj膮cej pokrywce imbryka oraz niebezpiecznie wygl膮daj膮ce manewry z fili偶ankami), podczas gdy obydwaj przybysze usiedli za sto艂em. Lupin z艂o偶y艂 szachy i w milczeniu otworzy艂 puszk臋 z makaronikami, kt贸re przynios艂a rano Molly. Wreszcie i Tonks wygrzeba艂a si臋 jako艣 z robienia herbaty i go艣cie si臋gn臋li po fili偶anki. Ku zdumieniu Tonks, chuda, bia艂a r臋ka Snape'a trz臋s艂a si臋 jakby - rzecz u Mistrza Eliksir贸w ca艂kowicie niewyobra偶alna. Dumbledore tymczasem zamiesza艂 艂y偶eczk膮 w swojej herbacie i chrz膮kn膮艂.
- Severus zostanie z wami na razie - powiedzia艂.
- Co si臋 sta艂o? - ponowi艂 pytanie Remus.
Dumbledore wypi艂 艂yk herbaty i dosypa艂 do fili偶anki jeszcze jedn膮 艂y偶eczk臋 cukru.
- Lucjusza Malfoya wypuszczono dzi艣 rano z Azkabanu; nie wiem jeszcze, jak dok艂adnie Narcissa tego dokona艂a. Z pewno艣ci膮 ma w niej wiern膮 偶on臋 - powiedzia艂 z bladym u艣miechem. - Uda艂o jej si臋 zapracowa膰 na wizerunek szlachetnej arystokratki poza wszelkimi podejrzeniami, sam Knot sk艂ada艂 jej jeszcze w lipcu wyrazy wsp贸艂czucia z powodu tak nieszcz臋艣liwego zbiegu okoliczno艣ci... Mo偶e na tym gra艂a, mo偶e jako艣 inaczej, w efekcie wybroni艂a m臋偶a 艣wietnie. Przypuszczam, 偶e zrzuci艂a wszystko na Imperiusa, zreszt膮 niewa偶ne. W ka偶dym razie uznali za stosowne gorliwie naprawi膰 ubytek w celach Azkabanu i przed nieca艂膮 p贸艂godzin膮 aurorzy zapukali do Hogwartu...
- Niemo偶liwe! - zawo艂a艂a Tonks.
- Mo偶liwe - mrukn膮艂 Snape. - Ju偶 raz mnie mieli, teraz wystarczy艂 jeden celny donos.
- Donos? - powt贸rzy艂 Lupin marszcz膮c brwi. - A czeg贸偶 oni...
- Spotkanie par臋 dni temu - obja艣ni艂 kr贸tko Snape. - To rozbite przez auror贸w. Mamy w ko艅cu co艣 w rodzaju stanu wyj膮tkowego i ka偶dy ma obowi膮zek zeznawa膰 pod Veritaserum. Nie m贸g艂bym si臋 nie przyzna膰, 偶e tam by艂em i po kt贸rej stronie.
- Pami臋tacie tego piel臋gniarza, o kt贸rym m贸wi艂a Poppy? Tak skwapliwie odci膮gn膮艂 na bok jednego aurora - powiedzia艂 Dumbledore ze zniech臋ceniem. - Nie rozpracowali艣my tego w por臋. Tymczasem okazuje si臋, 偶e auror rozpozna艂 Severusa. Proste, prawda? Piel臋gniarz przedstawi艂 si臋 pewnie jako艣 wiarygodnie i ministerialnie, nie wiem, w ka偶dym razie przekona艂 aurora, 偶e sytuacja jest prosta, nie wymaga wybadania i nale偶y od razu z艂o偶y膰 doniesienie...
- Nie zadaliby mi przecie偶 pytania, na czyj rozkaz wzi膮艂em si臋 w艣r贸d 艢miercio偶erc贸w. Wiadomo, 偶e nie Knota - mrukn膮艂 Snape.
No tak, poj臋艂a Tonks, a wp艂ywy starego s膮 w tej chwili zbyt delikatn膮 materi膮, 偶eby m贸g艂 stawia膰 wszystko na ostrzu no偶a i wyci膮ga膰 Snape'a z pud艂a... znowu go wyci膮ga膰, pomy艣la艂a z oszo艂omieniem. Aha. Wi臋c to tak.
Remus najwyra藕niej doszed艂 do tego samego wniosku.
- Kto艣 to sobie dobrze obmy艣li艂 - powiedzia艂 powoli, twardym g艂osem. - Wszystko jak w zegareczku.
- Chyba zwariowali - zdenerwowa艂a si臋 Tonks, wznosz膮c zmartwiony wzrok na Dumbledore'a, kt贸ry pi艂 herbat臋 i patrzy艂 z kolei na Snape'a. - Ministerstwo, znaczy. Czy ma艂o im przekonywa膰 si臋 za ka偶dym razem, 偶e to pan ma racj臋? A poza tym, ja czego艣 nie rozumiem. Po co 艢mierciojady mia艂yby donosi膰 na, przepraszam ci臋, Snape, swojego?
- Dobre pytanie. Nie by艂oby ca艂ej historii - odpar艂 Dumbledore zm臋czonym g艂osem - gdyby nie to, 偶e kr贸tko przedtem mieli艣my inne, hmm, wydarzenia. Mam nadziej臋, Severusie, 偶e Harry... 偶e odniesiesz si臋 do tego...
Snape prychn膮艂 z pogard膮.
- G艂upi szczeniak - powiedzia艂 kwa艣no. - Nie spodziewa艂em si臋 po nim niczego m膮drzejszego.
- Mo偶e zaczniecie od pieca? - zaproponowa艂a Tonks.
- Racja, Severusie, ja te偶 chcia艂bym us艂ysze膰 to od pocz膮tku - kiwn膮艂 g艂ow膮 Dumbledore.
- Czy dobrze rozumiem, 偶e Harry zn贸w gdzie艣 zgrywa艂 bohatera i musia艂e艣 go z tego wyci膮ga膰 przy niew艂a艣ciwej publiczno艣ci? - spyta艂 Lupin ze sztucznym spokojem.
- 呕eby chocia偶 - mrukn膮艂 Snape i obr贸ci艂 fili偶ank臋 w dr偶膮cych palcach. - Przy艂apa艂em go z Weasleyem, Finniganem i Thomasem nad ognist膮 whisky, pewnie pierwsz膮 w ich 偶yciu, w 艢wi艅skim 艁bie, zupe艂nym przypadkiem... umwi艂em si臋 tam z Silasem Ruthynem, mieli艣my potem i艣膰 na spotkanie do Malfoy贸w. Przyj臋cie z okazji tryumfu sprawiedliwo艣ci.
Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 z niesmakiem, a potem m贸wi艂 dalej, suchym i przesadnie spokojnym tonem.
- Kiedy Ruthyn wyszed艂 na chwil臋, kaza艂em im natychmiast wraca膰 do Hogwartu. Mo偶e by mnie pos艂uchali, ale Potter zacz膮艂 si臋 stawia膰, wymachiwa膰 r贸偶d偶k膮... 艣ci膮gn膮艂 na siebie sporo uwagi. Ruthyn wr贸ci艂, zobaczy艂 Pottera i zaproponowa艂 mi telepatycznie, 偶eby艣my przyprowadzili go jako trofeum na spotkanie. Kiedy odm贸wi艂em, Ruthyn wygl膮da艂 jakby si臋 obrazi艂 i znikn膮艂. Za bardzo skupi艂em si臋 na tym, 偶eby ch艂opcy dostali si臋 szybko do szko艂y i zignorowa艂em Ruthyna, ale kiedy wyszli艣my z Hogsmeade na wrzosowisko, okaza艂o si臋, 偶e Silas 艣ci膮gn膮艂 nam na g艂owy par臋 os贸b... mi臋dzy innymi Lestrange'贸w. Malfoy te偶 tam by艂; od tego aurora ze szpitala wiedzia艂 r贸wnie偶 i to, jak si臋 zachowywa艂em podczas tamtej potyczki i najwyra藕niej uzna艂, 偶e czas na deklaracje. Nie mia艂em wyboru, zawo艂a艂em na smarkaczy, 偶eby uciekali, a sam musia艂em cho膰 przez chwil臋 powstrzyma膰 tamtych.
- A Harry - zacz膮艂 Remus z niepokojem.
- Harry, Harry - warkn膮艂 Snape. - Gdyby nie Weasley, Potter nie ruszy艂by si臋 z miejsca - co艣 gada艂 o tym, 偶e si臋 nie boi, chcia艂 stawa膰 przeciwko siedmiu doros艂ym czarnoksi臋偶nikom - i Czarny Pan ju偶 by go mia艂. Ciekawe, czy Potter zdaje sobie spraw臋, 偶e zawdzi臋cza Weasleyowi 偶ycie. My艣l臋, 偶e poza whisky zadzia艂a艂a mu na ambicj臋 r贸wnie偶 obecno艣膰 Bellatrix. Co nie umniejsza faktu, 偶e po raz kolejny udowodni艂, 偶e jest g艂upcem.
- Nieca艂膮 godzin臋 temu ch艂opcy wpadli do mnie i powiadomili, co si臋 dzieje - uzupe艂ni艂 Dumbledore, przeci膮gaj膮c d艂oni膮 po czole. - Razem z Minerw膮 pobiegli艣my na miejsce, rzucili艣my par臋 zakl臋膰... Tamci deportowali si臋 szybko, my wycofali艣my si臋 z Severusem do Hogwartu. Ten incydent, niestety, wyja艣ni艂 im dok艂adnie kwesti臋 lojalno艣ci Severusa, a 偶e nie mogli go dosi臋gn膮膰 osobi艣cie, poruszyli natychmiast oficjalne czynniki, do czego znowu pos艂u偶y艂o im to samo zeznanie aurora. To wszystko.
Przez chwil臋 panowa艂o milczenie. Snape zamiesza艂 艂y偶eczk膮 w gorzkiej herbacie, Tonks postuka艂a paznokciami w z臋by, ale Lupin siedzia艂 bez ruchu z pochylon膮 g艂ow膮.
- Nie zd膮偶y艂e艣 sobie opatrzy膰 policzka - powiedzia艂a w ko艅cu Tonks. - Czym oberwa艂e艣, na pewno nie truj膮cym zakl臋ciem? Bellatrix jest w nich dobra, ja to wiem.
- To Potter - powiedzia艂 Snape, mru偶膮c oczy. - Kiedy kaza艂em mu wraca膰 do szko艂y, by艂 uprzejmy przypomnie膰 mi, 偶e kiedy艣 u偶y艂em tego przeciwko jego ojcu i postanowi艂 wyr贸wna膰 rachunki. Oczywi艣cie, to zakl臋cie na szkolnym poziomie, nic takiego.
- Harry?... - zdumia艂a si臋 Tonks. - Holender, musia艂 by膰 nie藕le wstawiony. G艂upia sprawa, w ko艅cu w tym wieku wypad na pierwsz膮 whisky to taki normalny eksces.
- Chyba nie rozumiesz - odezwa艂 si臋 w ko艅cu Lupin. - Normalne czy nienormalne ekscesy, doprowadzi艂y do...
Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 i jakby szuka艂 odpowiedniego s艂owa.
- Do kompletnej katastrofy - doko艅czy艂 powa偶nie. - Harry zachowa艂 si臋 jak idiota i trzeba si臋 b臋dzie nauwija膰, 偶eby to wszystko jako艣 wyprostowa膰. A do tego czasu nasz wywiad w艣r贸d 艢miercio偶erc贸w nie istnieje. No i rozumiem, 偶e nie by艂o wyj艣cia, ale uciekaj膮c, Severus poniek膮d potwierdza zarzuty, jakie mu postawi艂o Ministerstwo.
- Jak na Gryfona, wnioskujesz ca艂kiem nie藕le - zauwa偶y艂 Snape, tylko odrobin臋 drwi膮co. - W ka偶dym razie masz racj臋.
- To prawda - powiedzia艂 Dumbledore z trosk膮. - Ale dop贸ki Severus nie siedzi w Azkabanie, co艣 mo偶na jeszcze wymy艣li膰. Potrzebujemy czasu. Jestem tutaj tylko dlatego, 偶e musia艂em by膰 definitywnie nieosi膮galny w Hogwarcie. Za par臋 minut b臋d臋 musia艂 wr贸ci膰 i spr贸bowa膰 odkr臋ci膰 spraw臋. Na razie najwa偶niejsze by艂o, 偶eby nie dostali Severusa, a dalej si臋 zobaczy.
Zwr贸ci艂 si臋 do Mistrza Eliksir贸w i po艂o偶y艂 d艂o艅 na jego r臋ce. Snape drgn膮艂 i wyprostowa艂 si臋.
- Jestem panu bardzo wdzi臋czny, sir - powiedzia艂 sztywno. - B臋d臋 czeka艂 na informacje.
- My te偶 - powiedzia艂a Tonks. - Czy co艣 mamy robi膰? Co艣 przygotowa膰, cokolwiek?
Dumbledore u艣miechn膮艂 si臋 wreszcie, cho膰 nieweso艂y to by艂 u艣miech.
- Ciep艂e 艂贸偶ko - powiedzia艂. - Par臋 plastr贸w i brandy. Osobi艣cie wola艂bym kakao, ale wy, m艂odzi, nie wiecie co dobre.
Podni贸s艂 si臋 zza sto艂u, poklepa艂 Remusa po ramieniu, a Snape'a po r臋ce. Uk艂oni艂 si臋 szarmancko Tonks, u艣miechn膮艂 si臋 jeszcze raz.
- Dobranoc - powiedzia艂. - B臋d臋 w kontakcie.
Lupin odprowadzi艂 go do drzwi i starannie pozamyka艂 wszystko, zabezpieczaj膮c wej艣cie dodatkowym zakl臋ciem Tutenchamona. Potem wr贸ci艂 do kuchni, stan膮艂 przy drzwiach.
- Severusie - zapyta艂 z namys艂em - jak s膮dzisz, czy co艣 si臋 jeszcze da zrobi膰 z twoj膮 sytuacj膮? Jako艣 uzasadni膰 przed Voldemortem t臋 akcj臋? Bo ja wiem, wcisn膮膰 mu, 偶e kto艣 patrzy艂, albo cokolwiek?
Snape wzruszy艂 ramionami. Na oko by艂 opanowany i spokojny, ale zdradza艂a go niezwyk艂a, nawet jak na niego, blado艣膰.
- Nie s膮dz臋 - odpar艂 oschle. - Pr贸bowa艂e艣 kiedy艣 co艣 wciska膰 Czarnemu Panu? A poza tym, co raczej przes膮dza spraw臋, Potter by艂 艂askaw na ca艂y g艂os wywrzaskiwa膰 r贸偶ne 艣ci艣le tajne informacje na m贸j temat. Nie, sprawa jest do艣膰 prosta i ma jedno mo偶liwe rozwi膮zanie.
- Nie pozwolimy na to - ostro powiedzia艂a Tonks, kt贸ra my艣la艂a w艂a艣nie to samo i tym bardziej si臋 zdenerwowa艂a. - Nie wyobra偶aj sobie, 偶e pozwolimy.
Ale Lupin mia艂 bardzo strapion膮 min臋.
Cholera - mrukn膮艂. - Cholera jasna.


13.
Tonks chodzi艂a po swojej sypialni i obgryza艂a paznokcie. By艂 艣wit, wilgotny i szary, a ona, kompletnie ubrana i nawet uczesana (mia艂a dzisiaj orzechowe, kr臋cone w艂osy), w臋drowa艂a tam i nazad po niewielkim pokoju i denerwowa艂a si臋, 偶e nie mo偶e nic zrobi膰. Z korytarza nie dochodzi艂 偶aden odg艂os. Remus i Snape na pewno jeszcze spali.
Wczoraj Snape by艂 tak zm臋czony, 偶e nawet nie protestowa艂, kiedy umie艣cili go tymczasowo w pokoju z Remusem. Po偶egna艂a ich i posz艂a do siebie, maj膮c nadziej臋, 偶e stary SS Remusa nie udusi. Znowu 藕le spa艂a, 艣ni艂y jej si臋 ciotki podrzynaj膮ce gard艂o Harry'emu (biedny ba艂wan, co za czasy, 偶e ju偶 nie mo偶na si臋 nielegalnie uchla膰, 偶eby z tego nie wynika艂a katastrofa), wisz膮cy na sznurze Moody, takie rzeczy. Obudzi艂a si臋 te偶 wcze艣nie, beznadziejnie wcze艣nie, i nie mog艂a ju偶 zasn膮膰. Wi臋c wzi臋艂a prysznic, ubra艂a si臋 i okaza艂o si臋, 偶e nie ma ju偶 nic do roboty.
W ko艅cu, kiedy ju偶 po raz setny wyjrza艂a z okna na wci膮偶 ten sam dziedziniec i wie偶臋, przysz艂o jej do g艂owy, 偶e jest szesnasty, czwartek. 呕e jutro siedemnasty. I 偶e mog艂aby mo偶e p贸j艣膰 raz jeszcze do sali wr贸偶b i powt贸rzy膰 rzucanie kamieni. By艂o to w ko艅cu co艣, co mo偶na by艂o zrobi膰.
Z艂apa艂a wi臋c r贸偶d偶k臋, w艂o偶y艂a sw贸j ukochany, d艂ugi, rozpinany sweter i cichutko wysz艂a z pokoju. Wbieg艂a po schodach na drugie pi臋tro i nagle zatrzyma艂a si臋. Naprzeciwko schod贸w by艂a biblioteka. Drzwi do niej by艂y wci膮偶 otwarte, tak, jak je zostawili wczoraj. Albumy le偶a艂y porz膮dnie z艂o偶one na stoliku pod oknem. Tonks wesz艂a z wahaniem do pomieszczenia, usiad艂a w fotelu i roz艂o偶y艂a sobie na kolanach najnowszy z album贸w.
Przegl膮da艂a kartk臋 po kartce i nawet znalaz艂a zdj臋cie swojej mamy jako m艂odej dziewczyny, ale 偶adnego - z jej 艣lubu z tat膮 (c贸偶, to by艂o zrozumia艂e), a w艣r贸d rodzinnych i zaprzyja藕nionych niemowl膮t, dzieci i m艂odszej m艂odzie偶y nie znalaz艂a ani jednego ze swoich wciele艅. Cofn臋艂a si臋 wi臋c o kilkana艣cie stron i znalaz艂a trzy siostry Black jako ma艂e dziewczynki. Mama, najstarsza, opieku艅czym gestem trzyma艂a r臋ce na ramionach siostrzyczek - i wszystkie trzy by艂y 艣liczne jak z obrazka. Narcissa mia艂a schludnie splecion膮 koron臋 nad czo艂em, Bellatrix - dwa ciemne warkoczyki, a mama - w艂osy obci臋te na pazia i wielk膮 kokard臋. Tonks pog艂adzi艂a palcem jej policzek i mama-dziewczynka u艣miechn臋艂a si臋 do niej. Ciotki u艣miechn臋艂y si臋 r贸wnie偶, a Narcissa kokieteryjnie zawin臋艂a pasmo w艂os贸w na paluszku.
Kiedy to si臋 zaczyna? - pomy艣la艂a Tonks w zadumie. - Kiedy cz艂owiek przestaje by膰 s艂odk膮, ma艂膮 dziewczynk膮, a zaczyna by膰 wyrachowan膮 morderczyni膮? Albo bezwzgl臋dn膮 intrygantk膮? Ka偶da z nich jest s艂odkim, ma艂ym, niewinnym stworzeniem. Kto by powiedzia艂, 偶e jedna z nich sp臋dzi tyle lat w Azkabanie, druga b臋dzie wspiera膰 m臋偶a - 艢miercio偶erc臋, a trzecia zerwie ze swoj膮 rodzin膮?
Przewr贸ci艂a par臋 kartek. Na kt贸rej艣 z kolejnych stron by艂a wielka fotografia z jakiego艣 pikniku - zreszt膮, napisane by艂o pod ni膮: Piknik na wyspie Man, 1968. Na zdj臋ciu by艂a ca艂a rodzina Black贸w, tak偶e ich dwie kuzynki (mama unika艂a rodzinnych imprez odk膮d sko艅czy艂a pi臋tna艣cie lat), dwunastoletni, dystyngowany i uroczy Lucjusz Malfoy z rodzicami i kilka innych rodzin. Tonks przyjrza艂a im si臋 dok艂adniej. Po lewej, pod parasolem, siedzia艂 na ogrodowym krze艣le czarodziej o jowialnej, weso艂ej twarzy i chytrych oczkach. Obok jego pi臋kna 偶ona, najwyra藕niej Hiszpanka albo mo偶e Kreolka, przytula艂a teatralnie ma艂e dziecko. Tu偶 za Blackami natomiast sta艂 Snape. Przynamniej tak jej si臋 z pocz膮tku wyda艂o. Spojrzawszy na dat臋 i ujrzawszy tu偶 obok niego o艣mioletniego na oko ch艂opca, uzna艂a 偶e to musia艂 by膰 Severus Snape, a ten m臋偶czyzna o zimnych oczach i wynios艂ej minie m贸g艂 by膰 tylko jego ojcem.
Tonks przyjrza艂a si臋 ch艂opcu, ubranemu zwyczajem arystokracji jak miniaturowy doros艂y. By艂 艂adny, bo wszystkie dzieci na sw贸j spos贸b s膮 艂adne. Ale wida膰 by艂o ostre, znajome rysy twarzy, kt贸re tylko czeka艂y, 偶eby si臋 ujawni膰, a spojrzenie ma艂ego Severusa by艂o zupe艂nie nie dziecinne, tylko pe艂ne doros艂ej 艣wiadomo艣ci i w艣ciekle ponure. Tonks popatrzy艂a na reszt臋 m艂odocianych czarownic i czarodziej贸w na fotografii i w艂a艣ciwie tylko siostry Black, weso艂e panienki w jasnych sukienkach, wygl膮da艂y tam tak, jak powinny wygl膮da膰 dzieci. Na temat niemowl臋cia Kreolki jako艣 nie umia艂a si臋 fachowo wypowiedzie膰.
Tonks w zamy艣leniu przewr贸ci艂a kartk臋 i podrapa艂a si臋 po nosie. Na nast臋pnej kartce by艂o du偶e zdj臋cie z Hogwartu - z napisem "Slytherin '72". I drugie, w艂o偶one lu藕no mi臋dzy kartki, "Gryffindor '71". Tonks przyjrza艂a si臋 temu ostatniemu z u艣miechem: Syriusz by艂 tam, w ostatnim rz臋dzie, pomi臋dzy ma艂ym Jamesem Potterem i ma艂ym Remusem Lupinem, poni偶ej sta艂 Peter Pettigrew i macha艂 frenetycznie. Remus wygl膮da艂 bardzo mizernie, musia艂o by膰 zaraz po pe艂ni, ale u艣miecha艂 si臋 szeroko i pokazywa艂 r贸偶ki za g艂ow膮 Syriusza. W og贸le wszyscy czterej sprawiali wra偶enie, jakby ju偶 si臋 dobrze zaprzyja藕nili i mieli w Hogwarcie kup臋 艣wietnej zabawy. Tonks u艣miechn臋艂a si臋 jeszcze raz do Remusa i pomacha艂a do niego. Odmacha艂 jej weso艂o i szturchn膮艂 Syriusza w bok.
Remus... mi艂y, uprzejmy Remus.
Przypomnia艂a sobie, nagle i bez szczeg贸lnego powodu, jak wczoraj wieczorem zerwa艂 si臋 z 艂awy, z r臋k膮 b艂yskawicznie si臋gaj膮c膮 r贸偶d偶ki, szybki jak 偶mija i jaki艣 taki... skupiony w sobie, zwarty, spi臋ty. Ca艂y by艂 z takich kontrast贸w. 艁agodny u艣miech, stal w oczach, he he.
Jak w gruncie rzeczy ma艂o go zna艂a! 艢mieszne to by艂o, bo niby wiedzia艂a o nim bardzo du偶o. By艂 bliski, znajomy, swojski. Niezawodny i zrozumia艂y. A potem nagle byle drobne wydarzenie, i ju偶 si臋 nie da艂o na niego patrze膰 w ten sam, prosty i oczywisty spos贸b. Mo偶e si臋 ta dwoisto艣膰 wi膮za艂a z wilko艂actwem - kto艣, kto si臋 tyle lat musia艂 tajniaczy膰, pewnie dobrze wie, co mo偶e z siebie pokaza膰.
Ale Tonks zawsze lubi艂a obserwowa膰. Nawet je艣li czego艣 nie rozumia艂a, rejestrowa艂a na wszelki wypadek r贸偶ne spostrze偶enia i czasami - tak jak teraz - zdarza艂y jej si臋 r贸偶ne ma艂e objawienia. Co nie znaczy艂o, 偶e zawsze by艂a z nich zadowolona. Tak jak teraz: my艣l o Lupinie by艂a troch臋 jak odkrycie, 偶e w dobrze znanej zatoce pi臋膰 jard贸w od brzegu dno opada ku zielonkawej, bezdennej otch艂ani. Ale te偶 nie by艂a wcale pewna, czy chcia艂aby zn贸w tak jak jeszcze niedawno, patrze膰 na niego i widzie膰 tylko spok贸j, u艣miech, wyrozumia艂o艣膰. Dra偶ni艂o j膮 to wszystko, bo nie lubi艂a w sobie wahania i zbyt d艂ugich rozterek. Postanowi艂a wi臋c, 偶e z tym nowo dostrze偶onym Remusem te偶 si臋 przecie偶 zaprzyja藕ni, i od razu jej ta my艣l pomog艂a.
Wr贸ci艂a do zdj臋膰, ale wyda艂o si臋 jej, 偶e patrz膮 na ni膮 nieprzyja藕nie i z rezerw膮 - czy z powodu jej postanowienia?
Tonks z艂o偶y艂a album i opar艂a brod臋 na jego grzbiecie, rozmy艣laj膮c nad tym wszystkim - najpierw tylko nad Remusem. A potem jeszcze nad dzie膰mi arystokracji czarodziej贸w i w og贸le - i po raz nie wiadomo kt贸ry wyg艂osi艂a w my艣lach hymn pochwalny na cze艣膰 swojej mamy, kt贸ra oszcz臋dzi艂a jej tej ponurej egzystencji. Zreszt膮, czy w og贸le zaistnia艂aby, gdyby nie by艂a c贸rk膮 swojego ojca? Ojciec w nic jej nie wik艂a艂, jego rodzina by艂a w po艂owie czarodziejska, a w po艂owie - uniwersytecka; sam tato uko艅czy艂 uniwersytet w Yorku i m贸g艂 z powodzeniem funkcjonowa膰 w obydwu 艣wiatach. To dawa艂o - to dawa艂o oddech. Wi臋cej 艣wiat艂a i powietrza. Rozmach. Miejsce na swoje w艂asne pomys艂y na 偶ycie. Za nic nie by艂a rodzicom tak wdzi臋czna, jak za to, 偶e dali jej wyb贸r co do tego, jak pokieruje swoim 偶yciem. Absolutnie wolny wyb贸r.
Jak si臋 tak dobrze zastanowi膰, pomy艣la艂a, to wszystko to kr臋ci艂o si臋 wy艂膮cznie wok贸艂 jednego poj臋cia. Arystokracje, nie arystokracje, czysta krew, aksamitne ubranka dla dzieci, g艂upie srebrne ornamenty, a tak naprawd臋 ca艂y czas chodzi艂o o wolno艣膰.
W imieniu kt贸rej Syriusz zerwa艂 ze swoj膮 rodzin膮, w imieniu kt贸rej wykl臋to mam臋, w imieniu kt贸rej Tonks by艂a gotowa w ka偶dej chwili i艣膰 i walczy膰 ze wszystkimi zast臋pami piekie艂.
Pogr膮偶ona w tej bardzo w gruncie rzeczy banalnej zadumie, dopiero po chwili u艣wiadomi艂a sobie, 偶e siedzi wci膮偶 jeszcze w fotelu, bezwiednie gmera w niedomkni臋tym albumie i wyg艂adza bibu艂ki pomi臋dzy kartkami albumu, a przecie偶 mia艂a sobie jeszcze powr贸偶y膰. Podnios艂a si臋 wi臋c, rozprostowa艂a ramiona i przeci膮gn臋艂a si臋.
Snape jako ma艂y ch艂opiec by艂 naprawd臋 s艂odki. Ten rodzaj dziecka, z kt贸rym by si臋 zaraz chcia艂o pogada膰 o r贸偶nych wa偶nych rzeczach. Ciekawe, bo teraz jako艣 wcale nie ci膮gn臋艂o jej, 偶eby z nim rozmawia膰.
Przeci膮gn臋艂a si臋 jeszcze raz, u艂o偶y艂a albumy tak, jak przedtem i ruszy艂a na korytarz, a potem - na trzecie pi臋tro.

14.
Lupin obudzi艂 si臋 oko艂o 贸smej. Wsta艂 cicho, staraj膮c si臋 nie budzi膰 Severusa, kt贸ry spa艂 twardo na s膮siednim 艂贸偶ku. Musia艂 naprawd臋 mie膰 do艣膰, bo pami臋ta艂o si臋 przecie偶 ze szko艂y, 偶e wystarczy艂o postawi膰 stop臋 w dormitorium Slytherinu, a Snape natychmiast si臋 zrywa艂. A teraz le偶a艂 skulony nieruchomo pod ko艂dr膮, dziwnie nieformalny i dziwnie zwyczajny. Ca艂e to jego wieczne przedstawienie, fruwanie na wampirzym p艂aszczu, sarkazm, wynios艂o艣膰, nieskazitelne ubranie i zarzucanie t艂ustymi w艂osami, wszystko to kompletnie znika艂o i zostawa艂 tylko bardzo zm臋czony, w sumie zupe艂nie normalny facet.
Ciekawe, jak du偶o z siebie odgrywamy dzie艅 w dzie艅, pomy艣la艂 Lupin, wsuwaj膮c stopy w rozdeptane sanda艂y i si臋gaj膮c po szat臋. Wszyscy si臋 zgrywamy niemo偶ebnie.
Poszed艂 do 艂azienki, gdzie szybko umy艂 si臋 i ubra艂, ogoli艂 si臋 (ma艂e, przydatne zakl臋cie, kt贸rego ojciec uczy艂 ci臋 jak wi膮zania krawat贸w*; swoiste pasowanie na m臋偶czyzn臋) i wyruszy艂 na poszukiwanie Tonks. Jej pok贸j by艂 otwarty i pusty, po艣ciel na 艂贸偶ku pieni艂a si臋 burzliwie, a w drzwiach le偶a艂 bez艂adny k艂膮b zawieraj膮cy r臋cznik i pi偶am臋. Z tego wszystkiego Remus wywnioskowa艂, 偶e nale偶y si臋 uda膰 na d贸艂, do kuchni. Zszed艂 wi臋c po schodach, i gdy by艂 w po艂owie pi臋tra, Tonks zawo艂a艂a do niego gdzie艣 z wy偶szych kondygnacji. Zatrzyma艂 si臋 i popatrzy艂 w g贸r臋.
- Czekaj! 鈥 rozleg艂o si臋 z g贸ry i Tonks, tym razem z jakimi艣 takimi bardziej loczkami, zbieg艂a do niego jakby si臋 pali艂o. Uca艂owa艂a go serdecznie w policzek na przywitanie (co czasami robi艂a, ale czego nigdy nie spos贸b by艂o przewidzie膰).
- Cze艣膰, Remus. Jak si臋 spa艂o? 鈥 spyta艂a. 鈥 Bo ja si臋 zn贸w obudzi艂am o skrzaciej godzinie.
- Widz臋, widz臋. Ja te偶 ju偶 mam dosy膰 鈥 powiedzia艂. 鈥 A Severus jeszcze 艣pi, nie budzi艂em go. Nikt nie doceni mo偶liwo艣ci pospania sobie rano tak, jak nauczyciel.
- Jasne 鈥 Tonks zni偶y艂a g艂os, bo mijali w艂a艣nie portret pani Black. 鈥 A wyleczy艂e艣 mu twarz?
- Ee, to by艂 drobiazg, sam sobie to zagoi艂 鈥 powiedzia艂 Remus, pomijaj膮c dyskretnym milczeniem do艣膰 denerwuj膮c膮 wymian臋 zda艅, jak膮 mieli poprzedniej nocy z Severusem na temat opatrywania. A tak偶e i to, 偶e nast臋pnie przez dobre p贸艂 godziny pomaga艂 k膮艣liwemu jak giez Severusowi doprowadzi膰 si臋 do jakiego艣 zno艣nego stanu. Ostatecznie, w tamtej potyczce Severus by艂 jeden na siedmiu. Chyba tylko si艂a woli trzyma艂a go na nogach tak d艂ugo w noc.
Najciekawsz膮 (je艣li mo偶na tak powiedzie膰) kl膮tw臋, wstr臋tny, truj膮cy liszaj, rzuci艂a Bellatrix, oczywi艣cie. Trzeba jej by艂o przyzna膰, 偶e by艂a naprawd臋 znakomita 鈥 w swoistym znaczeniu. Wiadomo by艂o, 偶e je艣li unika膰 przede wszystkim Niewybaczalnych, to na pomniejsze kl膮twy w og贸le nie zwraca si臋 uwagi. Sam by tak zrobi艂. Kiedy to jednak powiedzia艂 wczoraj na g艂os, Severus poinformowa艂 go jadowicie, 偶e nie prosi艂 o g艂askanie po g艂贸wce. No nic, na razie nie jest 藕le, dajmy facetowi pospa膰.
Dawa艂o to ca艂kiem spore szanse na mi艂y poranek.
Kiedy znale藕li si臋 w kuchni i rozpalili w piecu, zrobi艂o mu si臋 ra藕niej. Tonks za to by艂a jaka艣 zamy艣lona i powa偶na. Zapyta艂 j膮 o to nad herbat膮.
- By艂am znowu w bibliotece 鈥 powiedzia艂a z wahaniem. 鈥 Ogl膮da艂am zdj臋cia. By艂o tam par臋 os贸b... mama, ciotki, Syriusz, Snape, nawet ty... Tak sobie my艣la艂am. Strasznie biedne s膮 dzieci w takim 艣wiecie, wiesz? Mo偶e to bardzo kobiecy spos贸b patrzenia, za bardzo, ale im si臋 nale偶a艂o co艣 wi臋cej ni偶 koronki i sztywne fotki. My艣la艂am te偶 o tym, 偶e trzeba mie膰 cholerny charakter, 偶eby si臋 z tego wyrwa膰. Ale jak si臋 nie wyrwiesz, to przepad艂e艣.
- Tak te偶 m贸wi艂 Syriusz 鈥 powiedzia艂 Remus cicho. 鈥 I si臋 wyrwa艂.
- Dobrze zrobi艂 鈥 powiedzia艂a Tonks z zawzi臋to艣ci膮. 鈥 Popatrz na Bellatrix, na Malfoya. S膮dz膮c ze zdj臋膰, fajne, inteligentne dzieci, weso艂e, my艣l膮ce. I co si臋 z nimi sta艂o? Zrobili z nich morderc贸w.
- Widz臋, 偶e jeste艣 wyznawczyni膮 teorii tabula rasa 鈥 zauwa偶y艂 Remus z namys艂em.
- To by艂o co艣 z filozofii, pami臋tam 鈥 powiedzia艂a podejrzliwie. 鈥 Skoro m贸wisz, 偶e w艂a艣nie tego jestem wyznawczyni膮, to pewnie masz racj臋. Ale powiedz, przecie偶 to ma sens. Nie dam sobie wm贸wi膰, 偶e te mi艂e panienki, ci grzeczni ch艂opcy od urodzenia mieli jakie艣 odchy艂y.
- Niezupe艂nie si臋 zgadzam. Musisz mie膰 co艣 w sobie, 偶eby si臋 zwr贸ci膰 ku Czarnej Magii -
- No wiesz 鈥 powiedzia艂a powoli. 鈥 A taki Regulus Black?
- My艣lisz, 偶e on to zrobi艂 wbrew sobie? 鈥 zawaha艂 si臋 Remus i zacz膮艂 kroi膰 chleb. 鈥 S膮dz臋, 偶e nie. On to sobie tylko inaczej wyobrazi艂 i przegra艂 w konfrontacji z rzeczywisto艣ci膮. Mo偶e my艣la艂, 偶e 艢miercio偶ercy to taki klub dla rozs膮dnie my艣l膮cych d偶entelmen贸w, kt贸rzy osobi艣cie nie brudz膮 sobie r膮k.
- A sk膮d wiesz? 鈥 Tonks wzruszy艂a ramionami. 鈥 Nie wiesz. Po mojemu to ta rodzina mia艂a na niego za du偶y wp艂yw. Da艂 si臋 ukierunkowa膰 i potem ju偶 sz艂o tak膮 kolein膮.
- Niezupe艂nie si臋 zgadzam 鈥 powt贸rzy艂 Remus. 鈥 Ale na pewno dom taki, jak ten i jemu podobne, to nie jest dobre miejsce dla dzieci. W por贸wnaniu z takimi rodzicami jak twoi czy moi, na pewno.
U艣miechn臋li si臋 do siebie porozumiewawczo, Tonks pokroi艂a boczek i wrzuci艂a na patelni臋, parz膮c si臋 oczywi艣cie w r臋k臋. On zala艂 herbat臋 wrz膮tkiem i pokroi艂 cytryn臋.
Kiedy tak razem pracowali, tkn臋艂o go to jak uk艂ucie szpilk膮: z艂apa艂 si臋 na tym, 偶e przygotowuj膮c g艂upie 艣niadanie mia艂 wra偶enie niesamowitej harmonii i spokoju 鈥 kompletnie nieusprawiedliwione w obecno艣ci tej 艣miesznej i niezr臋cznej jak 藕rebak czarownicy, kt贸rej zn贸w chleb upad艂 na pod艂og臋 mas艂em do do艂u.
Zabawne.
Nie by艂a ani wyj膮tkowo b艂yskotliwa, ani szczeg贸lnie pi臋kna. Weso艂a, nieg艂upia i pe艂na wdzi臋ku, tak. Intensywna. Nie pogada艂oby si臋 z ni膮 o ksi膮偶kach, mo偶e o czytad艂ach, nie dzieli艂oby si臋 z ni膮 naukowej pasji, ale cz艂owiek mia艂 niezachwian膮 pewno艣膰, 偶e w jej obecno艣ci b臋dzie mu dobrze. 呕e nawet, je艣li kogo艣 nie zrozumie, to z zainteresowaniem wys艂ucha. Taka by艂a otwarta i ciekawa 艣wiata. A przede wszystkim mia艂a dobre serce i to si臋 zaraz czu艂o. Jakby nie istnia艂o dla niej s艂owo 鈥渙boj臋tny鈥. Taki rozpalony w臋gielek.
U艣miechn膮艂 si臋 zn贸w.
- I co 鈥 zagadn膮艂 鈥 d艂ugo ogl膮da艂a艣 te zdj臋cia?
Tonks zaczerwieni艂a si臋.
- Niee 鈥 powiedzia艂a z oci膮ganiem. 鈥 Ale potem posz艂am jeszcze... na trzecie pi臋tro.
- Na wie偶臋? 鈥 spyta艂 ostro, ostrzej ni偶 chcia艂.
- Tak... Nie gniewaj si臋, chcia艂am si臋 sama przekona膰, 偶e to wszystko bzdura.
- No i co, przekona艂a艣 si臋? 鈥 zapyta艂, czuj膮c jak harmonia i spok贸j znikaj膮 jak zdmuchni臋te.
- Rzuci艂am kamienie jeszcze raz 鈥 powiedzia艂a Tonks niech臋tnie. 鈥 I na siedemnastce wypad艂 czarny kamie艅. A reszta pusta.
Lupin zagryz艂 wargi. To by艂a g艂upota, przes膮dy i bzdury, a przecie偶 鈥
- Tonks, kochanie, jeste艣 tam? 鈥 odezwa艂 si臋 naraz g艂os i z艂ote pi贸rko zata艅czy艂o przed blad膮 twarz膮 dziewczyny. Po chwili w powietrzu zmaterializowa艂a si臋 g艂owa Molly Weasley, kt贸ra wygl膮da艂a na zaniepokojon膮 i nerwow膮.
- Cze艣膰, Molly 鈥 powiedzia艂a Tonks serdecznie. 鈥 Co tam? Jakie wie艣ci?
- 艢liczna fryzurka, Tonks. Ja niestety s艂u偶bowo. Mam wiadomo艣ci od Dumbledore鈥檃 鈥 Molly zerkn臋艂a przez rami臋 na jak膮艣 niewidoczn膮 dla nich patelni臋, od kt贸rej dobiega艂o zach臋caj膮ce skwierczenie. 鈥 Pami臋tacie, 偶e zmar艂 w szpitalu ten s臋dzia, kt贸ry prowadzi艂 spraw臋 Malfoya?
- Tak, tej samej nocy, kiedy zwia艂am do Hogwartu 鈥 potwierdzi艂a Tonks. 鈥 I co?
- Dumbledore ustali艂, 偶e wszystkie materia艂y dowodowe i notatki s艂u偶bowe, no wszystko, by艂o na pewno w gabinecie Smitha w Magistracie w Hogsmeade. Mieli to skopiowa膰 i przedstawi膰 Czaros膮dowi przed rozpraw膮. No i sp艂on臋艂o. Z magicznej analizy pogorzeliska wynika, 偶e by艂y tam dokumenty zabezpieczone magicznym has艂em 鈥渞ozprawa Malfoya鈥.
- Malfoy... 鈥 powiedzia艂 Lupin cicho. 鈥 No tak. Co teraz?
- Wiemy te偶, jak Narcissa doprowadzi艂a do uwolnienia Lucjusza. Nic subtelnego. Brak dowod贸w, podwa偶anie wiarygodno艣ci 艣wiadk贸w, pieni膮dze i wp艂ywy. Zezna艂a, 偶e m膮偶 zachowywa艂 si臋 nieswojo przez kilka tygodni przed incydentem 鈥 Molly zmarszczy艂a nos wzgardliwie, recytuj膮c t臋 informacj臋. 鈥 Opisa艂a te偶 objawy, kt贸re wskazuj膮 na Imperiusa. To w uproszczeniu. Arthur jest na siebie w艣ciek艂y, bo Smith pyta艂 go kiedy艣, czy by nie sprawdzi艂 w tych papierach szczeg贸艂贸w zwi膮zanych z jakimi艣 mugolami. I gdyby nie jakie艣 g艂upie puchn膮ce smoczki w Leeds, mieliby艣my teraz w r臋ku przynajmniej cz臋艣膰.
Jej mina wskazywa艂a, 偶e Arthur Weasley nie by艂 jedyn膮 osob膮, kt贸r膮 ten fakt rozw艣ciecza艂.
- Jak tam Harry? 鈥 spyta艂a szybko Tonks. 鈥 Co z nim?
- Nie denerwuj mnie nawet 鈥 odpar艂a Molly ponuro. 鈥 Jak us艂ysza艂am... Kiedy Dumbledore nam powiedzia艂... Fatalna sytuacja. Okropnie nie w por臋, prawda? Akurat teraz, kiedy informacje s膮 nam tak potrzebne! Oczywi艣cie, gdyby kto艣 mnie pos艂ucha艂 i nie informowa艂 dzieci o wszystkim jak leci...
- Nawet do rymu 鈥 westchn膮艂 Lupin. 鈥 Rozmawia艂a艣 z kt贸rym艣 z nich?
- Z Ronem 鈥 powiedzia艂a kr贸tko Molly, z czego mo偶na by艂o wyci膮gn膮膰 wniosek, 偶e rozmowa by艂a zwi臋z艂a i druzgoc膮ca.
- Ron w sumie uratowa艂 co si臋 da艂o z sytuacji 鈥 zauwa偶y艂a Tonks. 鈥 Mog艂o by膰 gorzej.
- Wszyscy moi ch艂opcy maj膮 mocne g艂owy, po ojcu 鈥 powiedzia艂a surowo pani Weasley. 鈥 Za艂o偶臋 si臋, 偶e to w艂a艣nie Ron wymy艣li艂 t臋 ca艂膮 idiotyczn膮 eskapad臋.
- Obawiam si臋, 偶e raczej Harry 鈥 powiedzia艂 Remus. 鈥 Od wczoraj si臋 zastanawiam, kto w艂a艣ciwie powinien by艂 si臋 nim porz膮dnie zaj膮膰 i wci膮偶 mi wychodzi, 偶e ja.
- Nie wygaduj g艂upot 鈥 mrukn臋艂a Molly. 鈥 Ch艂opak jest pod tak膮 presj膮 od samego pocz膮tku, 偶e ju偶 dawno czekali艣my z Arthurem, kiedy si臋 co艣 takiego zdarzy. No a Harry wiedzia艂 zawsze wi臋cej, ni偶 powinien. A wy艣cie wszyscy, wa偶ni m臋偶czy藕ni, dok艂adali mu jeszcze.
- Chcieli艣my go traktowa膰 powa偶nie. Jaki by nie by艂 dziecinny, spoczywa na nim odpowiedzialno艣膰 i mnie przynajmniej zale偶a艂o, 偶eby mu udzieli膰 wszelkich informacji, kt贸re mu pomog膮 鈥 Lupin spl贸t艂 nerwowo palce i popatrzy艂 na obie kobiety.
Tonks obgryza艂a w艂a艣nie sk贸rk臋 u lewego kciuka z wyrazem g艂臋bokiego namys艂u na powa偶nej twarzy.
- Harry to kochane, dobre dziecko 鈥 powiedzia艂a stanowczo Molly 鈥 ale to jeszcze dziecko. Nawet bardziej, ni偶 Ron. Nie oczekuj po nim, Remus, zachowania doros艂ego. We藕 sobie przemy艣l, w jakich warunkach Harry si臋 wychowywa艂. A dopiero potem oceniaj, na ile m贸g艂 dojrze膰 do pewnych rzeczy. Wczoraj wieczorem si臋 okaza艂o, jak dojrzale sobie poczyna z informacjami, kt贸re mog膮 kogo艣 pos艂a膰 na 艣mier膰.
Te s艂owa pad艂y w okropn膮, ci臋偶k膮 cisz臋, kt贸rej przez chwil臋 nie umia艂o przerwa膰 偶adne z nich. W ko艅cu Tonks podnios艂a g艂ow臋, jakby chcia艂a co艣 powiedzie膰. Ale w tej samej chwili poderwa艂a si臋 na r贸wne nogi i wskazuj膮c na s艂up czarnego dymu unosz膮cy si臋 tu偶 za pani膮 Weasley, wrzasn臋艂a:
- Pali ci si臋 patelnia, Molly!
- Och! To przekl臋te zakl臋cie poch艂aniaj膮ce zapachy! Roz艂膮czam si臋, dobrze? Do trzystu czerwonych kapturk贸w!
G艂owa Molly rozmy艂a si臋 w powietrzu, a wraz z ni膮 鈥 owalny obrazek z kuchni w Norze ozdobiony dymem z patelni. Zostali sami.
- C贸偶 鈥 powiedzia艂 po chwili Remus. 鈥 Skoro mamy ci臋偶kie czasy, to tym bardziej trzeba zje艣膰 艣niadanie i dostarczy膰 organizmowi troch臋 tych tam... Koralii.
- Kalorii 鈥 poprawi艂a go Tonks. 鈥 Mugole o niczym innym nie m贸wi膮 tylko o kaloriach. Wiem, bo tata ma telewizor.
- Niech b臋d膮 kalorie 鈥 zgodzi艂 si臋 Lupin. 鈥 W ka偶dym razie, energia nam si臋 przyda.
Zjedli to nieszcz臋sne 艣niadanie, gadaj膮c sobie z dobrze udawan膮 beztrosk膮, jakby nikt nie zgin膮艂, nikt nie ucieka艂, jakby nie sp艂on臋艂a 偶adna poczta i jakby 偶aden zdemaskowany szpieg nie spa艂 w tej chwili na pi臋trze...
Zreszt膮, nie spa艂 ju偶 鈥 kiedy sko艅czyli 艣niadanie i zrobili sobie po drugiej herbacie, na schodach rozleg艂y si臋 ciche, szybkie kroki i po chwili Severus stan膮艂 w drzwiach, ubrany w te swoje niepokalane czernie, jak zwykle ponury.
- Dzie艅 dobry 鈥 powiedzia艂 oschle. 鈥 Widz臋, 偶e ju偶 jedli艣cie.
- Tak 鈥 powiedzia艂a Tonks i klepn臋艂a go 偶yczliwie w rami臋. 鈥 Czekaliby艣my na ciebie, ale pomy艣leli艣my, 偶e b臋dziesz spa艂 do po艂udnia, czy co艣. Zas艂u偶y艂e艣 sobie w ko艅cu na troch臋 odpoczynku.
- Ju偶 wystarczy 鈥 mrukn膮艂 Snape i skin膮艂 g艂ow膮 nieznacznie do Lupina.
- Chcesz herbaty? 鈥 Tonks pos艂a艂a w jego kierunku imbryk i kubek, kt贸re wyhamowa艂y dos艂ownie par臋 centymetr贸w przed nieuchronn膮 katastrof膮, na skraju sto艂u. Snape usiad艂, zn贸w skin膮艂 g艂ow膮 i nala艂 sobie pe艂ny kubek Earl Greya.
- Jak si臋 czujesz? 鈥 spyta艂 Lupin ostro偶nie. 鈥 Mam nadziej臋...
- Dobrze 鈥 Snape wypi艂 par臋 艂yk贸w, gapi膮c si臋 w st贸艂.
- Ukroi膰 ci chleba? 鈥 spr贸bowa艂a Tonks.
- Potem sobie wezm臋 鈥 us艂ysza艂a osch艂膮 odpowied藕. Wymienili wi臋c z Remusem spojrzenia oznaczaj膮ce, 偶e lepiej si臋 nie nara偶a膰, i wr贸cili do swojej herbatki. Ale rozmowa co艣 si臋 nie klei艂a i wkr贸tce Tonks zniecierpliwi艂a si臋 nieco.
- Remus, powiedz 鈥 zagadn臋艂a. 鈥 Nie mog艂abym kopn膮膰 si臋 na troch臋 do Nory albo do mamy? Zwariuj臋 tutaj w ko艅cu.
- Wykluczone 鈥 odezwa艂 si臋 niespodziewanie Snape. 鈥 Ani mi si臋 wa偶.
- Bo co? 鈥 spyta艂a niegrzecznie. By艂a na niego troch臋 z艂a za t臋 ponur膮 atmosfer臋, jak膮 roztacza艂 wok贸艂 siebie.
- Bo twoje urocze ciotki tylko czekaj膮, a偶 si臋 pojawisz w kt贸rym艣 z tych miejsc 鈥 warkn膮艂. 鈥 Widzia艂a艣 je obie w akcji? Nie. A ja widzia艂em. I wiem, 偶e sama nie dasz im rady.
- Tak? 鈥 Tonks zaplot艂a r臋ce wojowniczo i poci膮gn臋艂a nosem. 鈥 Je艣li si臋 nie myl臋, wczoraj da艂e艣 sobie rad臋 z sidemk膮 tych przyjemniaczk贸w, w tym moich ciotek, i jako艣 ci si臋 nic strasznego nie sta艂o.
Snape spojrza艂 na ni膮, mru偶膮c oczy.
- Wida膰 go艂ym okiem, 偶e jeste艣 z Gryffindoru 鈥 powiedzia艂 sucho. 鈥 Dla twojej wiadomo艣ci, Tonks, bynajmniej nie da艂em sobie sam rady z si贸demk膮 przyjemniaczk贸w. Raczej przeciwnie. Dumbledore i McGonagall przylecieli na czas, 偶ebym uszed艂 z 偶yciem. A Dumbledore, jak wiesz, to zupe艂nie osobna bajka.
- Zupe艂nie osobna... 鈥 powt贸rzy艂a Tonks powoli. 鈥 To znaczy, 偶e鈥
- To znaczy, 偶e nigdzie si臋 nie wybierasz 鈥 wyja艣ni艂 ironicznie Snape. 鈥 A je艣li tak bardzo chcesz si臋 bi膰 ze 艢miercio偶erc膮, to s艂u偶臋. Jest tu, o ile pami臋tam, stosowna sala.
- Bywa艂e艣 tu przedtem? 鈥 spyta艂 Lupin nagle.
- Owszem 鈥 odpar艂 Snape sztywno. 鈥 Jeszcze jako dziecko, z rodzicami.
- Widzia艂am ci臋 na zdj臋ciu z pikniku na wyspie Man 鈥 powiedzia艂a Tonks mimochodem, wci膮偶 przetrawiaj膮c nieoczekiwane zeznania Snape鈥檃 na temat poprzedniej nocy.
- S膮 tu jakie艣 zdj臋cia, kt贸rych Black nie wyrzuci艂? 鈥 spyta艂 Snape bez zainteresowania. 鈥 Bardzo mo偶liwe.
- Fajne z ciebie by艂o dziecko 鈥 ci膮gn臋艂a z roztargnieniem Tonks.
Lewa brew Snape鈥檃 pow臋drowa艂a do g贸ry.
- Do艣膰... odosobniony pogl膮d 鈥 skomentowa艂 oschle.
- I strasznie jeste艣 podobny do ojca. Zastanawia艂am si臋 nawet, czy jakby艣 mia艂 syna, to znowu by艂oby tak samo 鈥 doda艂a Tonks, rysuj膮c palcem po rozsypanym cukrze.
Snape wyprostowa艂 si臋.
- Moja wizja przysz艂o艣ci jest tak p r e c y z y j n a, 偶e gdybym mia艂 dzieci, udusi艂bym je natychmiast** 鈥 powiedzia艂 sztywno. Lupin u艣miechn膮艂 si臋, rozpoznaj膮c cytat, i zarobi艂 w ten prosty spos贸b na pe艂ne uznania uniesienie brwi Snape鈥檃. Ale Tonks, zatopiona w zupe艂nie innych my艣lach, nie zwr贸ci艂a na to najmniejszej uwagi. Nawet zreszt膮, gdyby zwr贸ci艂a, marne by艂y szanse, 偶eby zna艂a t臋 akurat ksi膮偶k臋.
- To znaczy, 偶e uwa偶asz, 偶e jeste艣 brzydki, czy 偶e by艂by艣 z艂ym ojcem? 鈥 spyta艂a nieuwa偶nie, a potem, zanim Snape zdo艂a艂 och艂on膮膰 z intelektualnego pora偶enia, doda艂a to, co j膮 aktualnie nurtowa艂o. 鈥 Czy ty chcia艂e艣 powiedzie膰, 偶e poza t膮 pami膮tk膮 od Harry鈥檈go jeszcze ci kto艣 do艂o偶y艂? Czy trzeba ci jako艣 pom贸c?
- Nie tw贸j przekl臋ty interes. Odczep si臋 ode mnie wreszcie, z 艂aski swojej 鈥 podsumowa艂 obie wypowiedzi Snape i 艂ykn膮艂 dla kura偶u pot臋偶ny haust herbaty.
- Severusie 鈥 zaprotestowa艂 Remus. 鈥 Tonks nie mia艂a nic z艂ego na my艣li.
Snape wzruszy艂 ramionami i nieco zbyt g艂o艣no odstawi艂 pusty kubek na st贸艂.
- By膰 mo偶e 鈥 powiedzia艂 pow膮tpiewaj膮co. 鈥 Czy poka偶ecie mi ten gabinet eliksir贸w? M贸g艂bym sprawdzi膰, czy co艣 tam jeszcze nadaje si臋 do u偶ytku.
Lupin skin膮艂 g艂ow膮.
- Zjedz co艣, potem tam p贸jdziemy.
- Nie jestem g艂odny 鈥 mrukn膮艂 Snape. 鈥 Je艣li ty sko艅czy艂e艣, to b臋d臋 zobowi膮zany...
Lupin zn贸w pokiwa艂 g艂ow膮, wypijaj膮c swoj膮 herbat臋 do ko艅ca.
- Dobra, idziemy. To na pierwszym pi臋trze, za jednym z tych arras贸w z w臋偶ami. A偶 dziwne, 偶e tam nie by艂e艣...
- Dzieci rzadko prowadza si臋 do ukrytych komnat.
Podnie艣li si臋 i wyszli z kuchni, pozostawiaj膮c Tonks sam膮 za sto艂em.
Odprowadza艂a ich wzrokiem do samych drzwi, a potem z westchnieniem zabra艂a si臋 za sprz膮tanie. Co by艂o jedn膮 z tych rzeczy, kt贸re Remus robi艂 o niebo lepiej i z mniejszymi stratami.


* Przy czym jestem zdania, 偶e najbardziej czarodziejski okres w modzie m臋skiej to ostatnie dekady wieku XVIII i wiek XIX (zob. np. Ewa Szyller, 鈥淗istoryczny rozw贸j form odzie偶y鈥, s. 82-126), zw艂aszcza styl angielski, i w 贸wczesnym rozumieniu pisz臋 鈥渒rawat鈥.
** Moja wizja przysz艂o艣ci jest tak precyzyjna, 偶e gdybym mia艂 dzieci, udusi艂bym je natychmiast 鈥 Emil Cioran, 鈥淥 niedogodno艣ci narodzin鈥. Jestem przekonana, 偶e Cioran jest ulubionym my艣licielem Snape鈥檃. A ju偶 t臋 ksi膮偶k臋 SS m贸g艂by mie膰 przy 艂贸偶ku i czytywa膰 do poduszki.

15.
Wieczorem wci膮偶 nie by艂o 偶adnych wiadomo艣ci od Dumbledore鈥檃 鈥 ani w og贸le od nikogo. Snape sp臋dzi艂 ca艂y dzie艅 zamkni臋ty w gabinecie eliksir贸w, konsekwentnie odmawiaj膮c przy艂膮czenia si臋 do nich, czegokolwiek by nie robili. Schodz膮c na kolacj臋 zajrzeli do niego i zaproponowali, 偶eby z nimi zjad艂, ale spotka艂a ich 艂atwa do przewidzenia odmowa. Robili wi臋c przez godzin臋 grzanki nad ogniem, popijaj膮c r贸wnie偶 wino, kt贸rego spore zapasy znajdowa艂y si臋 w p艂ytkiej piwniczce na ty艂ach kuchni. Zrobi艂o im si臋 ca艂kiem weso艂o, zagrali wi臋c jeszcze w eksploduj膮cego durnia i w pokera na orzechy. Remus znacznie si臋 odpr臋偶y艂, a nawet opowiedzia艂 par臋 niez艂ych dowcip贸w.
- Popatrz, jaki fajny wiecz贸r 鈥 powiedzia艂a Tonks impulsywnie. 鈥 Nawet tu mi si臋 z tob膮 dobrze gada. Szkoda, 偶e nie mo偶emy si臋 kopn膮膰 do jakiej艣 mi艂ej knajpki i wyda膰 tam po p贸艂 wyp艂aty.
- Szkoda 鈥 odpar艂 nieco sztywno Remus i Tonks ugryz艂a si臋 w j臋zyk. A tak ju偶 by艂o dobrze!
- Wiesz co 鈥 powiedzia艂a ze z艂o艣ci膮 鈥 to cholernie niesprawiedliwe, 偶e tak masz. By艂by艣 takim 艣wietnym aurorem. Albo nauczycielem. Albo naukowcem. Albo鈥 Wiesz, o co mi chodzi. 呕e m贸g艂by艣...
- Hej 鈥 mrukn膮艂 Lupin niech臋tnie. 鈥 Wiem. Wiem. Ale nie ma sensu nad tym wydziwia膰. Nie jest tak znowu fatalnie. A mo偶e si臋 kiedy艣 co艣 zmieni. Syriusz... Syriusz zostawi艂 mi nieco forsy. Teraz oszcz臋dzam na mieszkaniu. Mo偶e zn贸w za艂api臋 si臋 na jak膮艣 ochron臋 albo korekt臋, co艣 w ten dese艅. Bywa艂o gorzej.
- Przepraszam, 偶e zacz臋艂am o tym m贸wi膰 鈥 szepn臋艂a Tonks. 鈥 To tylko... Przepraszam. Tak ci臋 lubi臋, tak ci dobrze 偶ycz臋, 偶e te moje 偶yczenia mi si臋 w g艂owie mieszaj膮 z rzeczywisto艣ci膮. Dlatego tak chlapn臋艂am.
Remus roze艣mia艂 si臋.
- Kochana Tonks 鈥 powiedzia艂 serdecznie. 鈥 Nic si臋 nie martw. To zupe艂nie jak z rozbijaniem fili偶anek i upuszczaniem grzanek do pieca. By艂bym koszmarnym zgredem, jakbym si臋 czepia艂. Nie da si臋 na ciebie z艂o艣ci膰, wiesz?
- Naprawd臋? 鈥 ucieszy艂a si臋 Tonks. 鈥 To dobrze. Pr臋dzej bym si臋 wystawi艂a cioci Belli, ni偶 艣wiadomie sprawi艂a ci przykro艣膰.
- Przecie偶 wiem 鈥 Remus pochyli艂 si臋 ku niej z chytrym u艣mieszkiem. 鈥 Zw艂aszcza, 偶e jak ci臋 znam 鈥 nie mia艂aby艣 nic przeciwko naparzance z cioci膮. Wci膮偶 nie wyr贸wna艂y艣cie rachunk贸w.
Za艣miali si臋; Lupin zajrza艂 do butelki.
- Pusta 鈥 powiedzia艂. 鈥 Oj, poszaleli艣my, a tu po dziesi膮tej.
- Idziemy na g贸r臋?
- Idziemy.
- To wiesz 鈥 zaproponowa艂a Tonks 鈥 mo偶e zaniesiemy par臋 kanapek do Snape鈥檃.
- Wepchnie ci je do gard艂a 鈥 ostrzeg艂 Remus. 鈥 Ale mo偶na zanie艣膰, najwy偶ej b臋dzie okazja do pojedynku.
Chichocz膮c i uspokajaj膮c si臋 nawzajem, wyszli z kuchni i wdrapali si臋 na pi臋tro. Odsun臋li arras przestawiaj膮cy dwa splecione w臋偶e i zapukali do ukrytych za nim drzwi.
- Prosz臋 鈥 odezwa艂 si臋 ostry g艂os.
Gabinet eliksir贸w by艂 niewielk膮, mroczn膮 komnat膮 o dw贸ch wysokich oknach. O艣wietla艂y go zielonkawym 艣wiat艂em liczne 偶eliwne lampy z mlecznymi kloszami. Po艣rodku sta艂 d艂ugi st贸艂, za艣 prawie wszystkie 艣ciany zabudowane by艂y oszklonymi szafami pe艂nymi pude艂ek i puszek, butelek, kocio艂k贸w, fiolek, szklanych i metalowych pa艂eczek, pipetek, palnik贸w, chochelek, miarek, kolb, miseczek, szklanych p艂ytek i odwa偶nik贸w.
Snape sta艂 przy stole zastawionym pojemnikami i naczyniami. Zaskakuj膮cym elementem wyposa偶enia by艂 oparty o jedn膮 z szaf obraz przedstawiaj膮cy cztery roznegli偶owane kobiety w 藕le podrobionym stylu Rosettiego. Jedna z kobiet wygi臋艂a si臋 uwodzicielsko w jego stron臋, prezentuj膮c namalowany z rozmachem p贸艂nagi dekolt i Mistrz Eliksir贸w obr贸ci艂 obraz do szafy z wyrazem oburzenia na twarzy. Nast臋pnie odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie w stron臋 przybysz贸w.
- Co艣 si臋 sta艂o? 鈥 spyta艂 poirytowanym g艂osem. 鈥 Czy przyszli艣cie tylko przeszkadza膰?
- Gdybym wiedzia艂a, 偶e sp臋dzasz czas w gronie zachwyconych kobiet, nigdy bym tu nie wtargn臋艂a. Przynie艣li艣my ci kolacj臋 鈥 zachichota艂a Tonks 鈥 i nie chc臋 s艂ysze膰 twoich zwyk艂ych kawa艂k贸w, 偶e nie jeste艣 g艂odny.
- Nie wiesz, 偶e 偶ywi臋 si臋 wy艂膮cznie krwi膮 swoich ofiar? 鈥 mrukn膮艂 sarkastycznie Snape. 鈥 Potter ci臋 o tym nie poinformowa艂?
- Ojej, dobra 鈥 Tonks po艂o偶y艂a talerz wy艂adowany kanapkami na wysokim sto艂ku, a dzbanek z herbat膮 na wolnym skrawku sto艂u. 鈥 Nast臋pnym razem za艂atwi臋 ci 艣wie偶utkie niemowl臋, a na razie masz zje艣膰 to.
- Zobaczymy 鈥 odpar艂 Snape zerkaj膮c na ni膮 z mimowolnym rozbawieniem.
- A nad czym pracujesz? 鈥 zainteresowa艂 si臋 Lupin. 鈥 Wci膮偶 segregujesz te sk艂adniki?
- Sk膮d. To mi zaj臋艂o trzy godziny. Za to znalaz艂em przepis na formu艂臋, kt贸ra powoduje, 偶e normalne obrazy zamieniaj膮 si臋 w nieruchome, mugolskie. Opracowa艂 j膮 podobno Caravaggio 鈥 wyja艣ni艂 Snape z niezadowoleniem. 鈥 Zdumiewaj膮ce, 偶e nigdy o niej nie s艂ysza艂em.
- Zaraz 鈥 wtr膮ci艂a Tonks z nadziej膮. 鈥 Czy to oznacza, 偶e... 呕e mogliby艣my pozby膰 si臋 tej okropnej baby, pani Black?
- Je艣li formu艂a zadzia艂a, co w艂a艣nie sprawdzam na tym tutaj kiczu 鈥 Snape skin膮艂 g艂ow膮 w kierunku obrazu pod szafk膮. 鈥 Dajcie mi jeszcze z godzin臋, mo偶e p贸艂, i mog臋 to na niej przetestowa膰 jeszcze dzi艣, je偶eli macie ochot臋.
- Jasne, 偶e mamy! Cho膰 podejrzewam, 偶e pani Black nie podda si臋 bez walki 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 Lupin. 鈥 A przynajmniej, nie bez wrzasku.
- Jestem do艣膰 odporny na wrzaski 鈥 wzruszy艂 ramionami Snape. 鈥 Ostatecznie ucz臋 w szkole.
Pochyli艂 si臋 z powrotem nad zwojem pergaminu rozpostartym na drewnianym pulpicie, daj膮c tym samym jasno do zrozumienia, 偶e towarzystwo nie jest mu potrzebne, wi臋c Tonks poci膮gn臋艂a Lupina za r臋kaw i wyszli z gabinetu na korytarz.
Przystan臋li na pode艣cie schod贸w i Lupin u艣miechn膮艂 si臋 znowu. Tonks przekrzywi艂a g艂ow臋.
- Ty si臋 zawsze u艣miechasz 鈥 zauwa偶y艂a. 鈥 Czasami nawet wtedy, kiedy nie masz na to ochoty. Albo jak nie wiesz, co masz powiedzie膰. Dlaczego?
- Tak robi臋? 鈥 Remus zamruga艂 z zak艂opotaniem. 鈥 Mo偶liwe. Zawsze mi si臋 wydaje, 偶e... 偶e jak si臋 u艣miechn臋, to co艣 si臋 polepszy. Nie wiem, czy mnie rozumiesz. Albo przynajmniej 鈥 偶e si臋 nie pogorszy.
Tonks zerkn臋艂a na niego z ukosa.
- Wiesz 鈥 powiedzia艂a powoli. 鈥 Ty to jeste艣 naprawd臋 niesamowity.
- Zawstydzasz mnie 鈥 u艣miechn膮艂 si臋. 鈥 Co b臋dziemy teraz robi膰? Bo ja bym w kuchni zaczeka艂 na ten eksperyment z pani膮 Black.
- Chcesz, to skocz臋 po albumy i poka偶臋 ci te zdj臋cia, kt贸re dzi艣 rano ogl膮da艂am 鈥 zaproponowa艂a.
- Czy ja wiem? 鈥 zawaha艂 si臋. 鈥 Mo偶e ju偶 do艣膰 tego grzebania w przesz艂o艣ci, co? I tak ju偶 za cz臋sto to robi臋.
- Mo偶e i tak 鈥 Tonks zadygota艂a lekko i otuli艂a si臋 swoim swetrem. 鈥 Zimno.
Przyspieszyli kroku i wkr贸tce znale藕li si臋 z powrotem w kuchni. W piecu wci膮偶 偶arzy艂y si臋 w臋gle, ca艂e pomieszczenie by艂o ciep艂e i roz艣wietlone pomara艅czowymi b艂yskami z paleniska. Usiedli na drewnianych zydlach i zgodnie dorzucili do pieca par臋 kawa艂贸w w臋gla i drewno dla podsycenia ognia. P艂omyki strzeli艂y z 偶aru i zacz臋艂y liza膰 wysuszone, bukowe szczapy. Siedzieli tak obok siebie ca艂kiem d艂ugo, w milcz膮cym porozumieniu. P艂omienie trzaska艂y i ta艅czy艂y po ca艂ym piecu, li偶膮c dno 偶eliwnego czajnika lewituj膮cego nad samym 艣rodkiem paleniska, zegar tyka艂, i cho膰 nie dzia艂o si臋 nic wi臋cej, Lupin mia艂 wra偶enie, 偶e uczestniczy w czym艣 bardzo wa偶nym.
- Lubi臋 ogie艅 鈥 powiedzia艂a Tonks banalnie, lecz impulsywnie. Wyci膮gn臋艂a r臋ce do p艂omieni. Remus zerkn膮艂 na ni膮 k膮tem oka. Jako艣 bardziej widoczna by艂a ta impulsywno艣膰, ni偶 banalno艣膰. Czy to kwestia kobieco艣ci w og贸le, zastanowi艂 si臋, czy sama Tonks jako艣 tak dzia艂a, 偶e r贸偶ne zwyk艂e s艂owa, oczywiste reakcje i stereotypowe sytuacje w jej wykonaniu tchn膮 ciep艂em, rado艣ci膮 偶ycia, krzepkim realizmem? Jak ona to robi艂a? Przecie偶 si臋 ba艂a, m贸wi艂a o tym wiele razy 鈥 ostatnio. Przecie偶 prze偶ywa艂a wahania, dawa艂a si臋 ponie艣膰 wyobra藕ni i miewa艂a straszne sny, ewidentny przejaw wra偶liwo艣ci na nastroje. A przecie偶 wci膮偶 by艂o w niej 鈥 w jej zachowaniu, w jej mowie, nawet w niezr臋cznych ruchach 鈥 co艣 stabilnego, prawdziwego, rado艣nie oczekuj膮cego, co b臋dzie dalej, uwa偶nego i czujnego.
Nikt z nich 鈥 mo偶e poza m艂odymi Weasleyami 鈥 nie mia艂 w sobie tyle entuzjazmu do 偶ycia, co ona. Ju偶 nie.
- Nie zmieniaj si臋, Tonks 鈥 powiedzia艂 w ko艅cu g艂o艣no.
Obr贸ci艂a si臋 do niego, zaskoczona.
- Dlaczego? 鈥 zapyta艂a. 鈥 Mama mi od niemowl臋ctwa ko艂ki ciosa艂a na g艂owie, 偶ebym si臋 zmieni艂a. A poza tym, chyba na tym to polega? Na zmienianiu si臋?
- Co polega na zmienianiu si臋? 鈥 spyta艂 Lupin. 鈥 Gorzknienie, osamotnienie?
- My艣la艂am raczej o... o stawaniu si臋. Rozwijaniu 鈥 powiedzia艂a Tonks, nagle jakby zaniepokojona. 鈥 Wiesz, ja jestem troch臋 mo偶e niedojrza艂a na sw贸j wiek. Snape mia艂 racj臋 m贸wi膮c o nieopierzonych aurorkach...
- Je艣li zaczniesz bra膰 serio jego wszystkie impertynencje...
- Nie, nie. W ka偶dym razie, wiem, 偶e mam kup臋 roboty przed sob膮. Ca艂e 偶ycie mi si臋 wydaje mas膮 roboty, je艣li wybaczysz mi ten bana艂.
- Ka偶dy bana艂 ci wybacz臋 鈥 za艣mia艂 si臋. 鈥 My艣la艂em o tym, 偶e fajny jest ten tw贸j entuzjazm, po prostu.
- A. Entuzjazm 鈥 odpar艂a Tonks unosz膮c brwi. 鈥 To jedna z tych rzeczy, kt贸re mama kaza艂a mi zwykle trzyma膰 w karbach.
- Nie bez s艂uszno艣ci 鈥 odezwa艂 si臋 od wej艣cia g艂os Snape鈥檃. Odwr贸cili si臋 do niego oboje, identycznym ruchem: nie by艂o s艂ycha膰, kiedy przyszed艂. Sta艂 w drzwiach, trzymaj膮c w r臋ku po艂yskuj膮c膮 kolb臋 pe艂n膮 jasnor贸偶owej pianki, kt贸ra 鈥 s膮dz膮c z jego miny 鈥 pachnia艂a czym艣 obrzydliwym.
- Przyszed艂em tu, bo nie chcia艂em zaczyna膰 eksmisji nie uprzedzaj膮c was 鈥 powiedzia艂 oboj臋tnie, ale jego oczy zal艣ni艂y niebezpiecznie odbiciem czerwonych i 偶贸艂tych p艂omyk贸w. 鈥 Je艣li macie ochot臋 popatrze膰, eliksir jest gotowy.
- No pewnie! 鈥 zawo艂a艂a Tonks entuzjastycznie i zrywaj膮c si臋 wtr膮ci艂a niechc膮cy pogrzebacz do pieca.
Lupin pokiwa艂 g艂ow膮 z u艣miechem, a Snape 鈥 z politowaniem. Obaj jednocze艣nie wyci膮gn臋li r贸偶d偶ki 鈥 Lupin spostrzeg艂 to i schowa艂 swoj膮 鈥 Snape mrukn膮艂 zakl臋cie i pogrzebacz wyl膮dowa艂 z powrotem przy 艣cianie.
- O, dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂a Tonks, zawstydzona. 鈥 I przepraszam.
- Nic si臋 nie sta艂o 鈥 pospieszy艂 z zapewnieniem Lupin (Snape wzruszy艂 ramionami) i wyszli po schodkach w g贸r臋, do hollu, kieruj膮c si臋 w stron臋 os艂oni臋tego zas艂onami portretu pani Black.
Ale tam ku swojemu zdumieniu, us艂yszeli, 偶e zza zas艂on dobiegaj膮 艣ciszone g艂osy. Lupin uni贸s艂 r臋k臋, wstrzymuj膮c pozosta艂ych. Zastygli w bezruchu, nas艂uchuj膮c.
- ...bezwarto艣ciowych, bezczelnych zdrajc贸w... 鈥 szemra艂 zrz臋dliwy g艂osik 鈥 ...Ale to nic, to nic, 偶e To musia艂 sobie przybi膰 uszy do 艣ciany i przytrzasn膮膰 stop臋 drzwiczkami od pieca, z pewno艣ci膮 warto by艂o, warto. Jeszcze b臋dzie musia艂 pobi膰 si臋 patelni膮 po g艂owie. Ale warto. Nie zas艂uguj膮 na nic lepszego. Moja pani b臋dzie tu wkr贸tce najwa偶niejsza, honorowana, czczona, tak b臋dzie.
- Co on gada? To? 鈥 wyszepta艂a bezg艂o艣nie Tonks, ogl膮daj膮c si臋 ze zmarszczonymi brwiami na Lupina.
Lupin poblad艂. Obejrza艂 si臋 na Snape鈥檃, kt贸rego wolna d艂o艅 pow臋drowa艂a w艂a艣nie do wewn臋trznej kieszeni szaty a palce drugiej zacisn臋艂y si臋 na szyjce kolby z r贸偶ow膮 piank膮. Mistrz Eliksir贸w skin膮艂 g艂ow膮, pokazuj膮c, 偶e wszystko co trzeba ma w pogotowiu.
Lupin zrobi艂 kilka zdecydowanych krok贸w ku zas艂onie i zdar艂 j膮 brutalnie wraz z p贸艂okr膮g艂ym karniszem.
Portret pani Black, zaskoczony, nie zareagowa艂 w pierwszej chwili. Stoj膮cy przed nim skrzat skuli艂 si臋, ale jego blade oczy po艂yskiwa艂y z艂o艣liw膮 uciech膮.
- Co tu robisz, To? 鈥 spyta艂a Tonks ostro, staj膮c tu偶 obok Lupina. 鈥 Co ty do diab艂a knujesz?
- To nie knuje nigdy, nie 鈥 zaskomla艂 skrzat, co dziwnie kontrastowa艂o z triumfalnym wyrazem jego pomarszczonej twarzy. 鈥 To rozmawia艂 ze swoj膮 pani膮, ze swoj膮 ja艣nie pani膮 Black. Tylko rozmawia艂.
- S艂yszeli艣my t臋 rozmow臋 鈥 powiedzia艂a Tonks surowo. 鈥 O czym m贸wi艂e艣? Dlaczego musia艂e艣 przybi膰 sobie uszy do 艣ciany? Czy偶by艣 z艂ama艂 kt贸ry艣 z moich zakaz贸w? M贸w!
- To nie 艂amie zakaz贸w 鈥 wymamrota艂 To, powiewaj膮c uszami, w istocie wystrz臋pionymi na ko艅cach. 鈥 To s艂u偶y, tak jest, tylko s艂u偶y.
- Pytanie, komu 鈥 mrukn臋艂a Tonks. 鈥 No c贸偶, na pewno wi臋cej rozm贸w z pani膮 Black nie b臋dzie. Wiesz, Snape, my艣l臋, 偶e to dobry moment, 偶eby zabra膰 si臋 do roboty.
Snape skin膮艂 g艂ow膮 i podszed艂 do obrazu.
- Co oni robi膮? 鈥 zaskrzecza艂 To, a portret pani Black jakby wr贸ci艂 do 偶ycia. Obrzydliwa wied藕ma nad臋艂a si臋 jak ropucha, wzi臋艂a si臋 pod boki i zacz臋艂a wrzeszcze膰 straszliwie, jakby kto艣 podrzyna艂 jej gard艂o.
- Co robi膮? 鈥 powt贸rzy艂 skrzat, patrz膮c na Snape鈥檃 i na szklane naczynie w jego r臋ku. 鈥 Co robi膮 mojej pani, zdrajcy, zdrajcy, jedli przy jej stole, rozmawia艂a z nimi, kocha艂a ich jak w艂asne dzieci, a oni?...
Wrzask pani Black przybra艂 na sile i da艂o si臋 w nim s艂ysze膰 wreszcie jakie艣 konkretne s艂owa:
- 艢miecie ohydne, potwory, wyrodki, czarcie pomioty, p贸艂ludzie, szlamy!!!
To rzuci艂 si臋 na obraz z rozpostartymi ramionami.
- Nie tkn膮 portretu mojej pani! 鈥 zaskowycza艂.
Snape si臋gn膮艂 do kieszeni po mi臋kk膮 艣ciereczk臋 i wyla艂 na ni膮 odrobin臋 r贸偶owej piany, marszcz膮c nos. Si臋gn膮艂 nad g艂ow膮 skrzata i dotkn膮艂 艣ciereczk膮 wij膮cych si臋 sznur贸w korali i powiewaj膮cych szat pani Black. W miejscu, kt贸re przetar艂 eliksirem, wszystko zamar艂o w bezruchu. Pani Black spojrza艂a na to miejsce i jej wrzaski urwa艂y si臋 na chwil臋. Spojrza艂a na Snape鈥檃 z niedowierzaniem. A potem umkn臋艂a na d贸艂 obrazu, kul膮c si臋 za swoim skrzatem i dr膮c si臋, jakby obdzierano j膮 偶ywcem ze sk贸ry. Snape wzruszy艂 ramionami i zn贸w zanurzy艂 艣ciereczk臋 w eliksirze.
- Tyyyyyy!!! 鈥 wrzeszcza艂a pani Black. 鈥 TYYY! Zdrajca! Zdrajca! Syn takiego ojca! Tak ci臋 wychowa艂a ta twoja 偶a艂osna matka! Dziedzic takiego nazwiska! Jak 艣miecie! Jak 艣miesz! Pod艂a szumowino! Gdyby nie ta twoja urocza twarz, by艂abym pewna, 偶e nie jeste艣 synem swojego ojca, tylko jakiego艣 szlamowatego wyskrobka, na jakiego zas艂ugiwa艂a twoja matka! Zdrajcaaa! Jeszcze si臋 z tob膮 policzymy! Jeszcze wam poka偶emy! Zdrajca! 艢mie膰! Wyrodek! Wszyscy艣cie s膮 wyrodki!
Snape nic sobie nie robi艂 z jej krzyk贸w; spokojnie i pewnie przeciera艂 piank膮 portret miejsce po miejscu, nie przejmuj膮c si臋 na razie doln膮 jego cz臋艣ci膮 i rozp艂aszczonym na niej To. Kawa艂ek po kawa艂ku, obraz przestawa艂 si臋 porusza膰, ptaki za namalowanym oknem zastyga艂y w powietrzu, zas艂ony zamiera艂y w bezruchu, namalowany zegar zatrzyma艂 si臋 raptownie. W ko艅cu ju偶 tylko jedna trzecia p艂贸tna na dole, gdzie wci膮偶 miota艂 si臋 skrzat, pozosta艂a nie potraktowana piank膮. Kuli艂a si臋 tam wci膮偶 pani Black, nie przestaj膮c krzycze膰 i pomstowa膰.
Tonks podpar艂a si臋 pod boki i przekrzywi艂a g艂ow臋.
- Nie ucieknie na inny portret? 鈥 spyta艂a.
- Raczej nie 鈥 pokr臋ci艂 g艂ow膮 Lupin, kt贸ry sta艂 obok niej, trzymaj膮c r贸偶d偶k臋 w pogotowiu. 鈥 Kiedy pr贸bowali艣my si臋 jej pozby膰 z S-Syriuszem, uda艂o nam si臋 przynajmniej odci膮膰 j膮 od pozosta艂ych obraz贸w. Zreszt膮, zosta艂 tu ju偶 tylko Phileas Nigellus i kilka pejza偶y... ee.... i te nimfy. Syriusz uwa偶a艂, 偶e s膮 zabawne.
Snape nie by艂 ju偶 w stanie si臋gn膮膰 ni偶ej, bo skrzat wymachiwa艂 r臋kami jak wiatrak, podskakiwa艂, skowycza艂 i usi艂owa艂 kopa膰 i gry藕膰.
- Odsu艅 si臋 鈥 powiedzia艂a ostro Tonks.
- Nie!!! 鈥 wrzasn膮艂 skrzat i oczywi艣cie natychmiast zacz膮艂 wali膰 g艂ow膮 o 艣cian臋.
- Bo偶e 鈥 mrukn臋艂a Tonks. 鈥 Zrobi sobie krzywd臋. Czy nie mo偶na by go jako艣 uspokoi膰?
- Nie zakl臋ciem 鈥 powiedzia艂 Lupin.
- Wieeem 鈥 Tonks cmokn臋艂a z niezadowoleniem.
- Spokojnie, odci膮gn臋 go 鈥 powiedzia艂 Snape z obrzydzeniem.
- Panicz Snape nie zrobi tego, nie zrobi! 鈥 za艂ka艂 skrzat. 鈥 Panicz tego nie zrobi, To musi broni膰 swojej pani! Panicz mo偶e zabi膰 To, ale nie zabroni mu jej broni膰! Je艣li panicz lubi zabi膰, to niech zabije, ale niech nie zabiera To od niej!
- Zabij go, zabij!!! 鈥 wrzasn臋艂a zjadliwie pani Black. 鈥 Nie zrobi ci to r贸偶nicy, prawda? Jeden mniej, jeden wi臋cej, jedno 偶ycie wte albo wewte! Zamorduj go, dawno ju偶 nie mia艂e艣 kogo podr臋czy膰! Morderca! Morderca! Zdrajca! Morderca!
Snape zblad艂 i zatrzyma艂 si臋 na mgnienie oka, co da艂o skrzatowi sposobno艣膰, by uchwyci膰 si臋 ram obrazu jeszcze bardziej kurczowo.
- Milcz, To 鈥 powiedzia艂a Tonks stanowczo. 鈥 Oboje jeste艣cie nienormalni, ty i twoja wstr臋tna wied藕ma. Oczywi艣cie, 偶e to bzdury, nikt nie ma zamiaru ci臋 zabija膰. Odsu艅 si臋, skrzacie.
Jej g艂os by艂 pewny i spokojny 鈥 ca艂kiem profesjonalny 鈥 ale wewn膮trz wszystko si臋 w niej trz臋s艂o.
Bo jako艣 nigdy jeszcze nie przysz艂o jej do g艂owy zada膰 sobie pytanie, co Snape robi艂 dla Voldemorta.
I czy kiedykolwiek kogo艣 zabi艂. Albo skrzywdzi艂. Albo torturowa艂. Pewnie tak.
Nierealne, t臋pe uczucie kompletnej dezorientacji i l臋ku ogarn臋艂o j膮 teraz, kiedy patrzy艂a z pozornym ch艂odem na scen臋 przy obrazie.
A pani Black poj臋艂a, 偶e uderzy艂a w czu艂y punkt.
- Mordercaaaaa! 鈥 wrzeszcza艂a teraz bez przestanku, dziko i w艣ciekle.
W tym momencie Lupin, stoj膮cy dot膮d tylko w bezruchu i marszcz膮cy brwi, wyst膮pi艂 par臋 krok贸w naprz贸d.
- Dosy膰 鈥 powiedzia艂 ostro. Stan膮艂 obok Snape鈥檃, schyli艂 si臋 i z艂apa艂 To za w膮t艂e ramiona. 鈥 Nie bij si臋 ze mn膮, To, bo nic ci z tego nie przyjdzie. Odsu艅 si臋 od tego obrazu, albo b臋d臋 ci臋 musia艂 unieruchomi膰. Tak wolisz? Prosz臋 bardzo.
Wystarczy艂a chwila w艣ciek艂ego oporu skrzata i kilka zdumiewaj膮co spokojnych ruch贸w Remusa, 偶eby ma艂a, chuda posta膰 znieruchomia艂a w stalowym chwycie czarodzieja. Skrzat dar艂 si臋 wprawdzie i pr贸bowa艂 gry藕膰, ale niewiele m贸g艂 zdzia艂a膰. Tonks zerkn臋艂a z podziwem na Lupina 鈥 kt贸偶 by si臋 spodziewa艂, 偶e ten chudy, mizerny facet ma takie 偶elazne mi臋艣nie! Skrzaty w ko艅cu nie by艂y s艂abeuszami, a w艣ciek艂e skrzaty 鈥 tym bardziej.
Snape tymczasem przykl臋kn膮艂 na pod艂odze i zn贸w zwil偶y艂 szmatk臋 eliksirem. Pani Black nie przestawa艂a wywrzaskiwa膰 coraz gorzej brzmi膮cych przekle艅stw, oskar偶e艅 i epitet贸w. Snape jednak wci膮偶 tym samym, starannym ruchem przeje偶d偶a艂 艣ciereczk膮 przez wykr臋caj膮c膮 si臋 na wszystkie strony namalowan膮 czarownic臋. Unieruchomi艂 w ten spos贸b prawie ca艂y portret, a偶 w ko艅cu namalowana na nim wied藕ma uspokoi艂a si臋 鈥 mog艂a zreszt膮 rusza膰 ju偶 tylko g艂ow膮, wci艣ni臋t膮 w najni偶szy r贸g obrazu, bez dalszej mo偶liwo艣ci ucieczki.
- Strasznie to... bezwzgl臋dne 鈥 szepn臋艂a Tonks. 鈥 Wiem, 偶e to konieczne, ale... ale okropne, no nie?
- Zapomnia艂a艣, 偶e jestem bezwzgl臋dnym morderc膮 鈥 powiedzia艂 Snape oschle.
- Po偶a艂ujesz tego, Severusie 鈥 powiedzia艂a pani Black niespodziewanie cicho i gro藕nie. 鈥 Ty i twoi kompani. B臋dziesz gorzko 偶a艂owa艂, 偶e si臋 urodzi艂e艣. Wszyscy b臋dziecie. Przysi臋gam.
Snape wzruszy艂 ramionami. Pacn膮艂 eliksirem w jej g艂ow臋, beznami臋tnie wtar艂 piank臋 w farb臋.
- Przeklinam was!!! 鈥 wrzasn臋艂a jeszcze pani Black rozdzieraj膮cym g艂osem, a potem zamilk艂a na zawsze; tylko jej oczy wpatrywa艂y si臋 w nich zatrzymanym na wieki spojrzeniem, pe艂nym najczystszej nienawi艣ci.
Lupin pu艣ci艂 To, kt贸ry natychmiast rzuci艂 si臋 do portretu i zacz膮艂 okrywa膰 go mokrymi i g艂o艣nymi poca艂unkami.
- Moja pani, moja biedna pani! 鈥 skomla艂.
Snape wsta艂, rozprostowa艂 si臋 i starannie zakr臋ci艂 kolb臋 z eliksirem. Wyci膮gn膮艂 r贸偶d偶k臋 i wymrucza艂 zakl臋cie, kt贸re spali艂o zu偶yt膮 艣ciereczk臋 na garstk臋 jedwabistego py艂u.
- ...Moja biedna, biedna pani! 鈥 zawy艂 skrzat i nagle umilk艂, jakby nas艂uchuj膮c czego艣, czego 偶adne z nich nie mog艂o wys艂ysze膰 w 艣widruj膮cej ciszy.
Na jego zrozpaczonej, rozw艣cieczonej twarzyczce niespodziewanie wykwit艂 ten sam, co wcze艣niej, wyraz ponurej satysfakcji. U艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie, spojrza艂 na nich i jego oczy b艂ysn臋艂y ob艂膮kanym blaskiem.
- Krzywdziciele mojej pani nie pozostan膮 d艂ugo 偶ywi 鈥 wysycza艂. 鈥 Wywr贸偶y艂y im to kamienie, tak, wywr偶y艂y. To wie, co ma robi膰.
A potem, zupe艂nie niespodziewanie, rzuci艂 si臋 ku schodom wiod膮cym na g贸r臋.

16.
Wszyscy troje bez namys艂u ruszyli za uciekaj膮cym skrzatem, za艣 Tonks zawo艂a艂a 鈥渟t贸j!鈥.
To zatrzyma艂 si臋 na pi臋trze, ale trwa艂o to tylko chwil臋. Jakby co艣 si臋 w nim rozregulowa艂o; obejrza艂 si臋 na nich i za艣mia艂 si臋 okropnym, nieprzyjemnym, starczym 艣mieszkiem.
- To nie mo偶e, nie mo偶e si臋 zatrzyma膰! 鈥 zawo艂a艂. 鈥 Nie zatrzyma go nic!
Zakl臋cia, wi膮偶膮ce go z dziedzicami maj膮tku Black贸w, wci膮偶 jako艣 dzia艂a艂y 鈥 kiedy skrzat ruszy艂 zn贸w pod g贸r臋, bieg艂 bij膮c si臋 pi臋艣ciami po g艂owie. Ale wygl膮da艂o na to, 偶e istotnie co艣 pot臋偶niejszego 鈥 co艣 naprawd臋 niezwyk艂ego 鈥 ka偶e mu sprzeciwia膰 si臋 poleceniom Tonks. Snape by艂 z nich najszybszy 鈥 i nigdy nie wygl膮da艂 bardziej wampirycznie, ni偶 teraz, kiedy bieg艂 z rozwianym p艂aszczem i powiewaj膮cymi po艂ami surduta, z r贸偶d偶k膮 w jednej d艂oni i flakonem eliksiru w drugiej. Tonks i Lupin deptali mu niemal po pi臋tach, ale To 鈥 zupe艂nie niezrozumia艂ym sposobem 鈥 nie da艂 si臋 im wszystkim wyprzedzi膰. P臋dzi艂 na trzecie pi臋tro. Kiedy si臋 tam znale藕li, w korytarzu panowa艂a cisza i pustka.
- Gdzie偶 on si臋 podzia艂? 鈥 mrukn膮艂 Snape i odstawi艂 kolb臋 na stolik, rozgl膮daj膮c si臋 podejrzliwie.
- Lustro na ko艅cu 鈥 zdyszanym g艂osem powiedzia艂a Tonks, zatrzymuj膮c si臋 obok niego. 鈥 Popchnij je r臋k膮.
- My艣lisz, 偶e tam poszed艂? 鈥 spyta艂 Lupin; w jego g艂osie pobrzmiewa艂 niepok贸j.
- Jestem tego pewna 鈥 wycedzi艂a Tonks przez z臋by, ruszaj膮c w kierunku lustra. 鈥 To miejsce jest zbyt... z艂e... niegodziwe... 偶eby nie tam mia艂y si臋 dzia膰 niegodziwe rzeczy.
- Mo偶na sprawdzi膰 鈥 Snape pod膮偶y艂 za ni膮 i pchn膮艂 za艣niedzia艂膮 ram臋.
Wielka, kryszta艂owa tafla uchyli艂a si臋, ukazuj膮c mroczne przej艣cie.
- P贸jd臋 pierwszy 鈥 powiedzia艂 stanowczo Lupin i pierwszy przelaz艂 przez ram臋. Z wyci膮gni臋t膮 r贸偶d偶k膮, nie zapalaj膮c na razie 艣wiat艂a, post膮pi艂 krok naprz贸d. Wbiegli po schodach, nie staraj膮c si臋 nawet o zachowanie ciszy. Na drugim zakr臋cie w nozdrza uderzy艂 ich zapach gryz膮cego dymu i Snape zatrzyma艂 si臋.
- Dym cisowy 鈥 powiedzia艂 p贸艂g艂osem. 鈥 Uwaga.
Lupin skin膮艂 g艂ow膮, zapominaj膮c, 偶e nie mog膮 go zobaczy膰 w ciemno艣ci.
- Czy to... Czy ten dym s艂u偶y do wzywania demon贸w? 鈥 zapyta艂a Tonks.
- Nie tylko 鈥 mrukn膮艂 Lupin, bior膮c nast臋pny zakr臋t. 鈥 Bardziej prozaicznie, s艂u偶y r贸wnie偶 do otwierania wr贸t 艣mierci. 呕e te偶 mi to do g艂owy nie przysz艂o, naprawd臋. Co za idiota ze mnie!
- Co tam jest? 鈥 spyta艂 Snape. 鈥 Trumna jaka艣, szkielet?
- Mumia z Fryzji 鈥 powiedzia艂 Lupin wbiegaj膮c na ostatni膮 kondygnacj臋 schod贸w. Z sali wr贸偶b dochodzi艂o tu ju偶 s艂abe, bia艂e 艣wiat艂o.
- Wrota 艣mierci to portal zamkni臋ty po obu stronach czym艣... martwym, tak? 鈥 spyta艂a Tonks biegn膮c za Lupinem.
- Tak 鈥 powiedzia艂 Snape tu偶 zza jej ramienia. 鈥 Otwiera si臋 go pal膮c o p贸艂nocy po obu stronach przej艣cia cis, drzewo 艣mierci.
Rami臋 przy ramieniu stan臋li w drzwiach sali wr贸偶b, roz艣wietlonej bia艂o-niebiesk膮 po艣wiat膮. Pierwsze, co zobaczyli, to by艂 To, zwini臋ty w k艂臋bek si臋 przed jedn膮 z wn臋k. Mi臋dzy nim a stoj膮c膮 we wn臋ce mumi膮 p艂on膮艂 j臋zor niebieskawego ognia.
- Zgasi膰 to! 鈥 zawo艂a艂 Lupin i pierwszy podbieg艂 do p艂omienia z wyci膮gni臋t膮 r贸偶d偶k膮. Odtr膮ci艂 skulonego skrzata; tu偶 obok niego ju偶-ju偶 mia艂 rzuci膰 zakl臋cie Snape, kiedy nagle zegar stoj膮cy gdzie艣 w ciemno艣ci spowijaj膮cej komnat臋 zacz膮艂 uroczy艣cie wybija膰 p贸艂noc.
P艂omie艅 rozb艂ysn膮艂 ja艣niej i wy偶ej, obaj czarodzieje cofn臋li si臋, a za ich plecami To za艣mia艂 si臋 cokolwiek ob艂膮ka艅czo. Mumia we wn臋ce zupe艂nie bez ostrze偶enia (a tak偶e bez d藕wi臋ku) po prostu rozsypa艂a si臋 w proch. A 艣ciana we wn臋ce zacz臋艂a nagle p臋ka膰 i kruszy膰 si臋, co przywiod艂o Tonks na my艣l wej艣cie do komnat Snape鈥檃 w Hogwarcie. Zanim jednak zacz臋艂a si臋 nad tym zastanawia膰, 艣ciana rozpad艂a si臋 i zamiast, jak mo偶na by si臋 spodziewa膰, ukaza膰 jesienne, nocne niebo ujawni艂a ciemne przej艣cie, na ko艅cu kt贸rego p艂on臋艂o w oddali niebieskawe wrzeciono ognia.
- Szlag 鈥 mrukn膮艂 Lupin. 鈥 Obrzydliwi nekromanci.
Tymczasem (przy nieprzerwanym akompaniamencie nawiedzonego rechotu To) jakie艣 sylwetki przes艂oni艂y oddalony ogie艅 i echo pospiesznych krok贸w rozleg艂o si臋 w przej艣ciu.
Zegar sko艅czy艂 wybija膰 p贸艂noc i w komnacie zaleg艂a cisza, przerywana tylko trzaskaniem ognia i zbli偶aj膮cym si臋 tupotem n贸g. Ktokolwiek nadchodzi艂, nie by艂 sam.
- Idziemy st膮d 鈥 powiedzia艂 nagle Snape, jakby rozbudzony z chwilowego zdumionego odr臋twienia. 鈥 Nie ma sensu sta膰 tutaj, je艣li na dole jest w膮skie przej艣cie i b臋dzie nam 艂atwiej ich dosi臋gn膮膰.
- Tylko tylu, ilu b臋dzie trzeba 鈥 Lupin zwr贸ci艂 si臋 ku wyj艣ciu. 鈥 Tylu, 偶eby ich zatrzyma膰. Nie b臋dziemy zgrywali bohater贸w, trzeba nawiewa膰 do wyj艣cia i si臋 deportowa膰.
艢miech To zabrzmia艂 g艂o艣niej ni偶 dot膮d.
- Po偶a艂uj膮, po偶a艂uj膮 wszystkiego! 鈥 wychrypia艂. 鈥 B臋d膮 偶a艂owali, 偶e si臋 urodzili, tak powiedzia艂a moja biedna pani.
- Biegiem 鈥 rzuci艂a Tonks i rzuci艂a si臋 ku schodom.
Zbiegli w d贸艂 jak na skrzyd艂ach i oddychaj膮c ci臋偶ko zasun臋li za sob膮 lustro.
- To nie jest 偶adna przeszkoda 鈥 powiedzia艂a Tonks. 鈥 Przystawmy to czym艣. Szaf膮, czymkolwiek.
W mgnieniu oka przelewitowali przed lustro masywn膮, oszklon膮 gablot臋, w kt贸rej przed akcj膮 Syriusza sta艂y na srebrnych stojaczkach rodzinne medale. Wzmocnili zamkni臋cie paroma zakl臋ciami, Tonks wygasi艂a wszystkie 艣wiat艂a, a Lupin w skupieniu wyhodowa艂 gablotce macki, kt贸re wczepi艂y si臋 w 艣cian臋 kurczowo, jak przedtem To w portret pani Black.
Gdzie艣 za 艣cian膮 zadudni艂y kroki 鈥 kto艣 zbiega艂 po schodach, nawo艂ywa艂.
- ...dzie艣 tu... wyj艣cie... 鈥 odezwa艂 si臋 nieco zduszony g艂os, na kt贸ry wszyscy we troje, gotowi ju偶 do biegu, z wyci膮gni臋tymi r贸偶d偶kami, wstrzymali na chwil臋 oddech.
- ...bciej, Bella 鈥 ponagli艂 inny. Czyje艣 niecierpliwe pi臋艣ci zab臋bni艂y w 艣cian臋, gablota zatrz臋s艂a si臋.
Snape u艣miechn膮艂 si臋 z艂owrogo.
- A niech nas goni膮 鈥 mrukn臋艂a Tonks, wyra藕nie czuj膮c, jak jej serce wali w przyspieszonym rytmie. 鈥 Snape.
- S艂ucham 鈥 powiedzia艂 szorstko.
- Os艂aniaj nas, to ostatnia chwila, 偶eby da膰 zna膰, 偶e mamy k艂opoty. Remus, ty do Weasley贸w. A potem wiejemy.
Lupin skin膮艂 g艂ow膮. Tonks rzuci艂a szybko zakl臋cie, wyszepta艂a 鈥淒umbledore鈥 do z艂ocistego pi贸rka.
- Tak, Tonks? 鈥 odezwa艂 si臋 w powietrzu zaniepokojony g艂os Dumbledore鈥檃, podczas gdy Arthur Weasley zaspanym g艂osem meldowa艂 si臋 Remusowi.
Ale w tym samym momencie rozleg艂 si臋 trzask i z gablotki posypa艂y si臋 drzazgi; Lupin i Tonks odskoczyli, Snape wzmocni艂 blokad臋. Kilka g艂o艣niejszych trzask贸w 鈥 i jedna ze 艣cianek gablotki fukn臋艂a 偶贸艂tym p艂omieniem rozsiewaj膮c zapach spalonej politury.
- Po艂膮czenie si臋 przerwa艂o, cholera 鈥 w艣ciek艂a si臋 szeptem Tonks, chwytaj膮c mocniej za r贸偶d偶k臋.
- Mo偶e si臋 zorientuj膮, 偶e 鈥 zacz膮艂 Remus, ale ju偶 nie sko艅czy艂. Po ostatniej serii trzask贸w dzielny mebel da艂 w ko艅cu za wygran膮 i w ciemniejszym, ni偶 reszta korytarza, otworze co艣 si臋 poruszy艂o.
- Dr臋twota! 鈥 zawo艂a艂 Snape i uskoczy艂 w bok. Odskoczy艂a te偶 Tonks, wpadaj膮c na niego w ciemno艣ci. Dobrze zrobili usuwaj膮c si臋, bo ju偶 po chwili w 艣cian臋 za miejscem gdzie poprzednio stali, uderzy艂 strumie艅 srebrzystych strza艂. Us艂yszeli, jak z drugiej strony Lupin uderza zakl臋ciem w kogo艣, kto w艂a艣nie zaczyna艂 m贸wi膰 鈥渓umos鈥. Potem przez chwil臋 nic si臋 nie poruszy艂o. A potem od strony otworu w 艣cianie odezwa艂 si臋 g艂os, kt贸ry sprawi艂, 偶e Tonks zadr偶a艂a. R臋ka Snape鈥檃 spocz臋艂a ostrzegawczo na jej ramieniu i Tonks zakry艂a d艂oni膮 usta.
- Wiemy, 偶e tu jeste艣cie. Co za cudownie dobrana garsteczka robactwa 鈥 powiedzia艂a Bellatrix Lestrange, pogodnym, zrelaksowanym g艂osem. 鈥 Witaj, siostrzeniczko. Mi艂o mi ci臋 b臋dzie zn贸w przeszkoli膰. Osobi艣cie nie mam nic przeciwko tobie, mimo, 偶e jeste艣 c贸rk膮 tej poetycznej niedojdy, mojej siostry. Wydajesz si臋 by膰 do rzeczy dziewczyn膮. Gdyby艣 tylko nie by艂a po niew艂a艣ciwej stronie, mo偶na by by艂o doj艣膰 z tob膮 do 艂adu. No trudno, b臋d臋 musia艂a tym razem ci臋 wy-e-li-mi-no-wa膰. Wilko艂aku 鈥 ci膮gn臋艂a. 鈥 Czarny Pan tylekro膰 proponowa艂 ci przyja藕艅, kt贸r膮 ty odrzuci艂e艣 tyle razy, 偶e 艣wi臋ty by straci艂 cierpliwo艣膰. Czarny Pan te偶 j膮 w ko艅cu straci艂, je艣li pojmujesz m贸j 偶arcik.
Tonks przymkn臋艂a oczy. No tak. Wilko艂ak. Bestia. Wymarzony s艂uga czarnych mocy. Remus. Kt贸ry nigdy nie uleg艂 pokusie. Nawet nie maj膮c szans na nic lepszego po drugiej stronie... Wilko艂ak.... Jasna cholera... Obietnica wy-e-li-mi-no-wa-nia jako艣 jej nie wzruszy艂a, ale ta informacja...
Tymczasem Bellatrix m贸wi艂a dalej:
- A ty, Snape, masz ostatni膮 szans臋. Czarny Pan w swojej 艂askawo艣ci pozwoli艂 mi da膰 ci wyb贸r. Je偶eli ich zostawisz, nie zostaniesz zabity. Ale je艣li b臋dziesz na tyle g艂upi, 偶eby odm贸wi膰, Czarny Pan osobi艣cie po艂o偶y kres twojemu n臋dznemu 偶yciu, i b臋dzie to na pewno widowiskowa 艣mier膰.
Snape nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem, ale Tonks poczu艂a, 偶e jego d艂o艅 na jej ramieniu drgn臋艂a nieznacznie.
- Jak b臋dzie, Snape? 鈥 ponagli艂a go drwi膮co Bellatrix. 鈥 Decydujesz si臋? Nie macie szans, jest nas ca艂kiem sporo.
- Pathe mathos* 鈥 powiedzia艂 inny, jakby znajomy g艂os. 鈥 Boi si臋, 偶e zn贸w mu przyw臋glisz bebechy.
- Co ty mi tu po 艂acinie gadasz, Malfoy 鈥 偶achn膮艂 si臋 jeszcze inny g艂os. 鈥 Daj jakie艣 艣wiat艂o.
- Tak, i oberwij pierwszy zakl臋ciem 鈥 warkn膮艂 Lucjusz Malfoy. 鈥 Nie spieszy mi si臋. Poza tym, to by艂a greka.
- Dobrze 鈥 powiedzia艂a Bellatrix. 鈥 My艣l臋, 偶e mo偶na ten brak odzewu uzna膰 za brak zgody. Ktokolwiek capnie tego zdrajc臋, natychmiast wraca z nim do Czarnego Pana. Naprawd臋, Snape, nie wiem, czy bardziej mnie z艂o艣ci, 偶e okaza艂e艣 si臋 zdrajc膮, czy 偶e idiot膮. A tamt膮 dw贸jk臋 zabi膰.
Co艣 chrupn臋艂o 鈥 jakby kto艣 nadepn膮艂 obcasem na szklany z艂om zbitego lustra. Od strony Lupina zn贸w pomkn臋艂a czerwona smuga Dr臋twoty, ale ktokolwiek wyszed艂 z otworu w 艣cianie, uchyli艂 si臋 w por臋 i pos艂a艂 fioletowe iskry wprost w miejsce, gdzie Lupina na szcz臋艣cie ju偶 nie by艂o.
Przez d艂ug膮 chwil臋 cisza by艂a taka, jakby w domu Black贸w nie by艂o ani jednej 偶ywej istoty.
Tonks pomy艣la艂a, 偶e jest tak, jakby w og贸le nie istnia艂 艣wiat, tylko jej w艂asne, bij膮ce szybko serce i cichy oddech Snape鈥檃 tu偶 za ni膮.
I wtedy kto艣 zapali艂 wszystkie lampy.

* Pathe mathos 鈥 z gr. 鈥渃ierpienie jest nauczycielem鈥, Ajschylos.

17.
艢wiat艂o by艂o ostre, bia艂e. Ostrzejsze ni偶 kiedykolwiek widywano w tym domu.
Severus Snape zamruga艂. Jeszcze nie zd膮偶y艂 uruchomi膰 w my艣lach jakiej艣 strategii, a ju偶 jego lewa d艂o艅 z r贸偶d偶k膮 jakby sama z siebie pu艣ci艂a Dr臋twot臋 prosto w w膮ski otw贸r w 艣cianie, gdzie sta艂a Bellatrix.
Ona jednak jeszcze szybciej skoczy艂a naprz贸d, a zakl臋cie waln臋艂o w mur, z kt贸rego posypa艂 si臋 tynk 鈥 nienaturalnie wyra藕ny d藕wi臋k py艂u spadaj膮cego na pot艂uczone szk艂o i chrz臋st gruzu. Obr贸ci艂a si臋 na pi臋cie (Snape z niesmakiem zarejestrowa艂 jej absurdalnie wysokie obcasy) i zanim gruz i kurz przy dziurze opad艂, pu艣ci艂a snop bia艂ego 艣wiat艂a wprost na Tonks.
Snape odskoczy艂, Tonks zreszt膮 r贸wnie偶 鈥 natomiast Lupin, zwyczajem wszystkich m臋偶czyzn Gryffindoru, rzuci艂 si臋 szczupakiem ratowa膰 dam臋. W rezultacie zderzy艂 si臋 z Malfoyem, kt贸ry w艂a艣nie wyskakiwa艂 na korytarz, nawet w tych okoliczno艣ciach nie zapominaj膮c o efektownym 艂opocie p艂aszcza. Tonks tymczasem wykaza艂a si臋 refleksem i wrzasn臋艂a NOX! 鈥 i 艣wiat艂a znowu zgas艂y. A potem si臋 zapali艂y. Zn贸w zgas艂y, zapali艂y si臋 鈥 Dr臋twota, Petrificus, kilka ognistych 偶mij, Expelliarmus 鈥 i zgas艂y. Od tej pory co i rusz kto艣 na zmian臋 wykrzykiwa艂 LUX!* i NOX!, co by艂o doprawdy 鈥 鈥 co艣 chrupn臋艂o pod butem Snape鈥檃 i zorientowa艂 si臋 z obrzydzeniem, 偶e to najstarsza ze skrzacich g艂贸wek. Oryginalny, cholera, pocisk.
Lupin ca艂kiem po mugolsku wyhamowa艂 Malfoya przera藕liwie celnym ciosem kolana 鈥 i korzystaj膮c z tego, 偶e Lucjusz polecia艂 wprost na przej艣cie, przez kt贸re gramoli艂 si臋 Walden MacNair 鈥 INFLAMMATA! Trzask zakl臋膰, zduszone przekle艅stwa.
Niech to diabli, na pewno id膮 wprost z przyj臋cia u Malfoya. Mia艂o trwa膰 do niedzieli; rozrywk臋 sobie z nas robi膮... Niedoczekanie.
Snape by艂 zdecydowany nie dopu艣ci膰 do siebie nikogo. Nie pozwala艂 sobie nawet na najmniejsz膮 my艣l o tym, co by go czeka艂o, gdyby znalaz艂 si臋 teraz przed obliczem Czarnego Pana i 鈥 uskok, jaki艣 okropny skowyt, zn贸w zap艂on臋艂y 艣wiat艂a 鈥 bo Avada Kedavra by艂a zdecydowanie zbyt optymistycznym, zbyt mi艂osiernym zako艅czeniem takiego hipotetycznego spotkania. Najbardziej prawdopodobne 鈥 nie, nie teraz, nie my艣le膰 o tym - - Dr臋twota! Gwizd niebieskawych gwiazd tu偶 nad g艂ow膮, Bo偶e, krzyk Tonks, og艂uszaj膮cy trzask spadaj膮cej balustrady.
Po lewej Bellatrix. Lupin zawaha艂 si臋 鈥 rany boskie, mo偶e j膮 jeszcze w r臋k臋 poca艂uje! Snape bez ceregieli wyr偶n膮艂 wied藕m臋 dobrze odmierzonym Verbero**, zachwia艂a si臋. Tonks z rozbiegu do艂o偶y艂a wachlarzem 艣wietlnych pr臋g... Malfoy! Tonks potoczy艂a si臋 po posadzce, ostry, triumfalny krzyk Bellatrix.
- Nox 鈥 warkn膮艂, odskakuj膮c w prawo, przelecia艂y obok dwa wiruj膮ce 艣wietlne dyski, rozb艂ysk, tupot n贸g, kto艣 zn贸w przelaz艂 przez dziur臋, ruch wrz膮cego powietrza w ostatniej chwili ostrzeg艂 Snape鈥檃 przed nadlatuj膮c膮 Dr臋twot膮, twarz Ruthyna u艣miechni臋tego paskudnie, Dr臋twota, Verbero.
Zorientowa艂 si臋, 偶e jest tu偶 przy schodach, na kraw臋dzi podestu 鈥 szlag, w ciemno艣ci o ma艂o nie polecia艂 w d贸艂, nie by艂o ju偶 balustra... - - tu偶 przed nim pojawi艂 si臋 Lupin, za kt贸rego plecami Bellatrix 鈥
- Avada Kedavra! 鈥 zawy艂a i Severus mia艂 dok艂adnie u艂amek sekundy, 偶eby pchn膮膰 Lupina w prz贸d.
Zwalili si臋 obaj na schody; Snape wyr偶n膮艂 potylic膮 o listw臋 boazerii i us艂ysza艂, jak Lupin klnie.
- WSTAWA膯! 鈥 jakby znik膮d pojawi艂a si臋 przy nich Tonks. Poda艂a r臋k臋 wilko艂akowi, wal膮c na o艣lep zakl臋ciami. Pod ich os艂on膮 Snape, wci膮偶 widz膮c gwiazdy przed oczami, stoczy艂 si臋 na p贸艂pi臋tro i jeszcze z przysiadu trzasn膮艂 solidarnie gdzie艣 w g贸r臋, w g艂膮b korytarza trzeciego pi臋tra, gdzie rozlega艂y si臋 znajome g艂osy:
- Hu hu! Polowanie na szczury! 鈥 r偶a艂a chyba Parkinson 鈥 LUX!
- MacNair, k...a, podnie艣 si臋, sflacza艂y ku...
- Ta ma艂a 偶mijka to 艂adna? Mo偶e jej nie zabija膰 od razu?
- Za nimi, idioto! AAAAA!
艢wiat艂o rozb艂ys艂o dok艂adnie w chwili, kiedy wszyscy troje zbiegli ju偶 na drugie pi臋tro. Tonks by艂a bardzo blada. Rozbi艂a sobie doln膮 warg臋, ale jej oczy l艣ni艂y ogniem niemal tak szalonym, jak ob艂膮kane wejrzenie Bellatrix.
- Fajnie si臋 bijesz, Remus 鈥 powiedzia艂a zdyszana. 鈥 NOX! Jak por膮bany.
Lupin w odpowiedzi rykn膮艂 Expelliarmus! 鈥 bo w艂a艣nie mi臋dzy nimi a kolejn膮 kondygnacj膮 schod贸w wyl膮dowa艂 Lucjusz Malfoy. Lucjusz uchyli艂 si臋, odskoczy艂 na bok i zakl臋cie Tonks r贸wnie偶 chybi艂o; strumie艅 niebieskawych iskier podpali艂 p艂at tapety zwisaj膮cy tu偶 nad g艂ow膮 Snape鈥檃, tupot n贸g na schodach, huk kandelabru roztrzaskuj膮cego si臋 gdzie艣 na parterze. Tonks wskoczy艂a na chwiej膮c膮 si臋 balustrad臋 ni偶szych schod贸w i balansuj膮c na niej 鈥 艣wiat艂o! Cholera, zakl臋cie rozora艂o jej rami臋, Retineo***, psia ma膰, Retineo.
Malfoy za to zachwia艂 si臋 i przy wt贸rze ohydnych przekle艅stw zatoczy艂 si臋 na 艣cian臋, trzymaj膮c si臋 za ucho, krew bryzn臋艂a na tapet臋 jak florencki wz贸r.
Ob艂膮kany wrzask 鈥 Bellatrix 鈥 Crucioooo! Snape wrzasn膮艂, impet zakl臋cia cisn膮艂 nim na pod艂og臋 korytarza, przez chwil臋 upiorny b贸l eksplodowa艂 w ca艂ym jego ciele i usta艂 r贸wnie raptownie - - To na odsiecz pospieszy艂 Lupin, kt贸ry teraz kaskaderskim p贸艂piruetem zeskakiwa艂 ze schod贸w z powrotem na pi臋tro.
Snape podni贸s艂 si臋, dysz膮c ci臋偶ko i spluwaj膮c krwi膮, a ju偶 po chwili wyczarowanym pospiesznie lodowym sztyletem cisn膮艂 prosto w rami臋 Ruthyna, kt贸ry przydusi艂 do 艣ciany Tonks. Nox, nox, wymamrota艂, biegn膮c niezgrabnie do schod贸w i w duchu obrzucaj膮c Blacka (zas..nej pami臋ci) obelgami za genialny pomys艂 ob艂o偶enia domu na Grimmauld Place barier膮 antyteleportacyjn膮. Mo偶na by艂o cho膰 deportacj臋 st膮d zostawi膰 鈥 Bellatrix!...
Wyskoczy艂a na nich jak pajac z pude艂ka, wstr臋tny, wyschni臋ty trup w tej czarnej, obcis艂ej sukni, jej oczy omal偶e jarzy艂y si臋 w mroku nawiedzonym 艣wiat艂em, 偶mija 鈥 Tonks biegn膮c rozharata艂a jej policzek paznokciami, czarna krew 艣cieka艂a po bia艂ej twarzy, tupot n贸g, wrzaski, czyj艣 nienormalny 艣miech 鈥 zorientowa艂 si臋, 偶e to on sam si臋 艣mieje i zamilk艂.
Pierwsze pi臋tro.
- AAAAAAAAAAAAA! 鈥 kt贸ra艣 Inflammata podpali艂a szat臋 kogo艣, kto sta艂 ni偶ej na schodach odcinaj膮c im drog臋 na parter. Ktokolwiek to by艂, tarza艂 si臋 teraz, skowycz膮c, po pod艂odze. Malfoy 鈥 cholera by go wzi臋艂a, skoczy艂... Zn贸w jasno. EXPELLIARMUS! R贸偶d偶ka Lucjusza pi臋knym 艂ukiem poszybowa艂a przez powietrze i Lupin z艂ama艂 j膮, chmura magicznego blasku, w艣ciek艂y krzyk Malfoya, dwaj Rookwoodowie 鈥 stary i m艂ody 鈥 jednocze艣nie chlasn臋li zakl臋ciami. Lupin odchyli艂 si臋 w ty艂, na szacie na piersi rozkwit艂a mu czerwona pr臋ga, j臋kn膮艂. Tu偶 ko艂o skroni Snape鈥檃 przefrun臋艂a kula p艂omieni, smr贸d spalonych w艂os贸w, co艣 chlasn臋艂o go po ramieniu i boku. B艂ogos艂awiony p艂aszcz!... Cholera, Bellatrix, upiorna, szczerz膮ca z臋by, ciemno, schrypni臋ty krzyk, schody stan臋艂y w ogniu, cofa膰 si臋!
Pobiegli wzd艂u偶 korytarza, zakr臋t, arras.
- Za nimi!
Lupin wychyli艂 si臋 zza rogu: rozb艂ysk, wycie, urwane nagle, jakby kto艣 ud艂awi艂 si臋 w艂asnym j臋zykiem, a mo偶e krwi膮, w艣ciek艂y wrzask, tupot n贸g.
- Jak tam wejdziemy, to ju偶 si臋 nie wydostaniemy 鈥 warkn膮艂 Snape, widz膮c, jak Tonks otwiera drzwi do gabinetu eliksir贸w. 鈥 Okna to tylko iluzje.
- Ju偶 s膮 na schodach 鈥 Tonks obejrza艂a si臋 na Lupina, kt贸ry przez 艣cian臋 magicznego ognia ciska艂 zakl臋ciami. 鈥 Snape, ty w bok. Do sypialni. I skacz. Tam jest okno. Le膰 po pomoc.
- Takiego 鈥 warkn膮艂. 鈥 Skacz ty.
Ale 偶adne z nich nie skoczy艂o, bo 艣ciana ognia p臋k艂a z hukiem, a magiczny sztylet 艣wisn膮艂 w powietrzu, rani膮c Tonks w brzuch.
- Powierzchowne 鈥 j臋kn臋艂a, zginaj膮c si臋 wp贸艂. Snape chwyci艂 j膮 za ramiona i popchn膮艂 do gabinetu eliksir贸w. Lupin krzykn膮艂, zerwa艂 si臋 do biegu, 艣wiat艂o, cholerne 艣wiat艂o, chwil臋 p贸藕niej zatrzaskiwali ju偶 za sob膮 ci臋偶kie drzwi gabinetu.
Dobieg艂 ich z zewn膮trz tupot n贸g, napastnicy zatrzymali si臋 przed drzwiami, najwyra藕niej dyskutuj膮c p贸艂g艂osem, czy to jaka艣 pu艂apka. Snape rozejrza艂 si臋 dziko po zastawionym sk艂adnikami i przyrz膮dami stole. Tonks mamrota艂a zakl臋cie goj膮ce; r臋ce mia艂a dokumentnie upaprane krwi膮, a Lupin, spojrzawszy tylko na dziewczyn臋 niespokojnie, rzuci艂 si臋 barykadowa膰 wej艣cie.
- Lupin 鈥 Snape znalaz艂 wreszcie buteleczk臋, kt贸ra sta艂a na blacie mi臋dzy s艂ojami pe艂nymi jakich艣 kamieni.
- Tak? 鈥 wilko艂ak odwr贸ci艂 g艂ow臋 tak nagle, 偶e Snape zadr偶a艂 mimo woli.
- Trzymaj to. Wiesz, co to jest.
Gdzie艣 na zewn膮trz kto艣 krzykn膮艂, odpowiedzia艂 mu gwar g艂os贸w.
- Wiem 鈥 Lupin lew膮 r臋k膮 z艂apa艂 rzucon膮 mu buteleczk臋 w locie. 鈥 Dzi臋kuj臋. Nie zapomn臋 ci tego.
- Krwawisz 鈥 odpowiedzia艂 sucho Snape, ignoruj膮c podzi臋kowanie.
- Ty te偶 鈥 Lupin zako艅czy艂 zakl臋cie i kucn膮艂 przy Tonks.
- Pomoc 鈥 szepn臋艂a, podnosz膮c g艂ow臋. 鈥 P贸ki czas. Dumbledore...
W tym momencie 艣ciana w miejscu, gdzie by艂y drzwi, eksplodowa艂a.
- NOX, wychrypia艂 Snape i chwyci艂 Tonks za r臋k臋; mia艂a 艣lisk膮 i lepk膮 d艂o艅: us艂ysza艂 gdzie艣 po prawej nowy j臋k Lupina i jeszcze czyj艣 鈥 na wp贸艂 uduszony ceglanym py艂em zn贸w nie rozpozna艂 w艂asnego g艂osu. Trzymaj膮c ich oboje, w zamieszaniu i wrzawie wyrwa艂 do przodu. Lupin upad艂 na kolana, Snape wl贸k艂 go przez chwil臋, zanim wilko艂ak jako艣 si臋 pozbiera艂. Za chwil臋 z kolei oni podtrzymali go, kiedy potkn膮艂 si臋 o kogo艣, kto chwyci艂 za jego peleryn臋 -
Rozdzieranie materia艂u, zduszony wrzask, szybciej do cholery, kto艣 wychyn膮艂 zza rogu i Lupin zakl臋ciem Dzikich Gwo藕dzi zmasakrowa艂 temu komu艣 twarz, skowyt i przekle艅stwa, biegli, schody zawalone, dym, skok w d贸艂, kto艣 zauwa偶y艂, 艣wietlne pociski bij膮ce pod stopy, cios jakim艣 zakl臋ciem w plecy, bieg w ciemno艣ci, boli, do drzwi, Tonks zatoczy艂a si臋 na Lupina --
- Nie tak szybko, skarbeczki 鈥 mi臋dzy nimi a drzwiami wyros艂a nagle posta膰 czarniejsza ni偶 mrok.
- Odsu艅 si臋, Lestrange 鈥 powiedzia艂 Snape, usi艂uj膮c nada膰 swojemu g艂osowi ch艂odne brzmienie.
- Chyba zwariowa艂e艣 鈥 roze艣mia艂a si臋. 鈥 Albo jeste艣 po prostu g艂upi. Nawet sama da艂abym sobie z wami rad臋.
Lupin obj膮艂 mocno Tonks, kt贸ra wydawa艂a si臋 p贸艂przytomna; zwieszaj膮c si臋 na ramieniu m臋偶czyzny 艣ciska艂a tylko kurczowo r贸偶d偶k臋.
- Zostaw j膮, wilko艂aku, i powalcz ze mn膮. Jej los i tak jest przes膮dzony. A ja uwielbiam zabija膰 Gryfon贸w w pojedynku, cho膰 Black by艂 doprawdy zbyt 艂atwym przeciwnikiem. Umrzecie nareszcie 鈥 powiedzia艂a Bellatrix. Lupin milcza艂, a je偶eli zrobi艂 jakikolwiek ruch, nie by艂o tego wida膰.
Snape odwr贸ci艂 si臋 b艂yskawicznie i pos艂a艂 par臋 zakl臋膰 w stron臋, z kt贸rej kto艣 nadbiega艂. W blasku p艂on膮cych strza艂 mign臋艂a mu na chwil臋 twarz Lupina i by艂a to twarz straszna: blada, 艣ci膮gni臋ta, bezwzgl臋dna.
Bellatrix cofn臋艂a si臋 odruchowo o krok, kto艣 krzykn膮艂, skoczy艂 na parter, rozb艂ysk zakl臋cia, Snape uchyli艂 si臋, p艂at tapety fukn膮艂 p艂omieniem i zgas艂. A Lupin nawet si臋 nie poruszy艂.
- By膰 mo偶e umrzemy 鈥 powiedzia艂 cicho, ale Snape na d藕wi臋k tego g艂osu zamar艂 na chwil臋 w p贸艂 zakl臋cia. 鈥 Ale ty zdechniesz jak bydl臋. Bo nie zas艂ugujesz na ludzk膮 艣mier膰.
- 艁adnie powiedziane 鈥 zadrwi艂a Bellatrix, wywijaj膮c swobodnie m艂ynka r贸偶d偶k膮. 鈥 Co mi zrobisz, z t膮 ma艂膮 uwieszon膮 na szyi? Chcia艂abym to zobaczy膰.
- Ach, tak ? 鈥 powiedzia艂 Lupin lodowato. 鈥 Jak sobie 偶yczysz.
Nast臋pne sekundy wydawa艂y si臋 rozegra膰 jako艣 zupe艂nie poza czasem. Snape mia艂 nawet wra偶enie, 偶e jego zakl臋cie w zwolnionym tempie uderza w Silasa Ruthyna i przygwa偶d偶a go do 艣ciany, 偶e Malfoy odpowiada jakim艣 szczeg贸lnie powolnym Crucio, a jego g艂os dobiega jak ze studni. Lupin nie zrobi艂 prawie nic, wied藕ma nawet nie dostrzeg艂a w pierwszej chwili, 偶e si臋 poruszy艂. Ale kiedy si臋 zorientowa艂a, by艂o ju偶 za p贸藕no. Jego r贸偶d偶ka zakre艣li艂a w powietrzu spokojny, oszcz臋dny, niesko艅czenie niespieszny, 艣wietlisty 艂uk, ale gdy ten gest si臋 dope艂ni艂, Bellatrix Lestrange osun臋艂a si臋 na kolana z bezgranicznie zdziwionym, w艣ciek艂ym wyrazem twarzy i gard艂em poder偶ni臋tym od ucha do ucha.

*Lux, -cis 鈥 (艂ac.) 艣wiat艂o, jasno艣膰, blask, ale te偶 zbawienie, s艂awa i chwa艂a. Wybra艂am to, nie Lumos, bo Lumos najwyra藕niej zapala si臋 na czubku r贸偶d偶ki, a w mojej opinii musi istnie膰 zakl臋cie, kt贸re posy艂a 艣wiat艂o do istniej膮cych a zgaszonych lamp i innych takich. R贸偶d偶kami si臋 bili.
**Verbero, 1. 鈥 (艂ac.) uderza膰, trafia膰, bi膰, bole艣nie dotyka膰; ciekawostka - jako rzeczownik 鈥 鈥渃z臋sto bity鈥 lub 鈥渮as艂uguj膮cy na bicie鈥 
***Retineo, -tinui, -tentum 鈥 (艂ac.) wstrzyma膰, pow艣ci膮ga膰, powstrzymywa膰, t. w zwrocie 鈥渟anguinis profluvium retinere鈥 (zatrzymywa膰 up艂yw krwi). Tak sobie skr贸ci艂am, licentia poetica.


18.
Drzwi skrzypn臋艂y cichute艅ko 鈥 ot, tak, 偶e w domu nr 12 przy Grimmauld Place mog艂o si臋 zdawa膰, 偶e d藕wi臋k dochodzi艂 z ulicy. Ale zaraz potem 鈥 gdyby kto艣 nas艂uchiwa艂 鈥 do mrocznego hallu wsun臋艂y si臋 jakie艣 ciemne postaci w p艂aszczach, z kt贸rych ostatnia delikatnie przymkn臋艂a drzwi.
Przez chwil臋 panowa艂a zupe艂na cisza i ciemno艣膰, ale po jakim艣 czasie rozleg艂o si臋 chrupni臋cie szk艂a czy czego艣 takiego pod ci臋偶kim butem. Natychmiast skierowa艂y si臋 w t臋 stron臋 dwa 艣wiate艂ka.
- Uff, to ty, Bill 鈥 wymamrota艂 g艂os spod drzwi.
- A m贸wi艂em, skanowa膰 pod艂og臋 przed sob膮 鈥 burkn膮艂 inny g艂os. 鈥 Podstawowe zasady bezpiecze艅stwa...
- 膯艣艣...
Zn贸w przez czas jaki艣 by艂o zupe艂nie cicho. A potem skrzypn臋艂y schody i czyj艣 spokojny g艂os powiedzia艂 g艂o艣no:
- Lux.
Wszystkie lampy w hallu i na schodach zab艂ys艂y nieprzyjemnym, zielonkawym 艣wiat艂em, ujawniaj膮c pozosta艂ych sze艣ciu m臋偶czyzn i trzy kobiety, stoj膮cych w dziwnych pozach z r贸偶d偶kami w r臋kach w r贸偶nych punktach pomieszczenia. Na samych schodach, tu偶 przed miejscem, gdzie zawali艂y si臋 wy偶sze stopnie, sta艂 za艣 sprawca tego objawienia, czyli Albus Dumbledore.
Hall przedstawia艂 obraz n臋dzy i rozpaczy. Zawsze by艂o to miejsce ponure i zaniedbane, ale od jakiego艣 czasu 鈥 wzgl臋dnie czyste. Teraz natomiast pod艂og臋 pokrywa艂y jakie艣 pot艂uczone naczynia i szk艂o, na 艣rodku le偶a艂 kandelabr, szcz膮tki balustrady i kilka sztuk po艂amanych mebli, tapety nosi艂y 艣lady licznych zakl臋膰 ogniowych, a wszystko by艂o tu i 贸wdzie pokropione wielce znacz膮cymi rdzawymi plamami.
- Wydaje mi si臋, 偶e nie ma tu nikogo 鈥 powiedzia艂 Dumbledore.
- Nie zaszkodzi przeszuka膰 dom dok艂adnie 鈥 zwr贸ci艂a mu p贸艂g艂osem uwag臋 Minerwa McGonagall. 鈥 Nie ruszajcie niczego.
- Dobra, dobra 鈥 mrukn膮艂 Moody. 鈥 Nie b臋dzie to proste, kwiatku. Ciep艂o tu musia艂o by膰. Weasley... Ee... Arthurze, sprawdzimy najpierw kuchni臋.
- Pami臋tajcie, ostro偶nie 鈥 przypomnia艂 Dumbledore. 鈥 Poppy b臋dzie ze mn膮. Gdyby艣cie znale藕li kogo艣, kto potrzebuje pomocy, dajcie nam zna膰.
Wymrucza艂 zakl臋cie i popalone, po艂amane schody ze st臋kni臋ciem wr贸ci艂y na swoje miejsca. Ruszy艂 pod g贸r臋, a za nim pozostali, rozgl膮daj膮c si臋 ostro偶nie.
Kiedy jednak zeszli si臋 z powrotem na d贸艂, po minach wszystkich by艂o wida膰, 偶e w艂a艣ciwie nie dowiedzieli si臋 niczego. Stosunkowo najwi臋cej do powiedzenia mia艂a McGonagall.
- By艂am na trzecim pi臋trze 鈥 o艣wiadczy艂a. 鈥 Jest dziura w 艣cianie, jakie艣 drzazgi, co艣 si臋 te偶 pali艂o. W dziurze s膮 schody na wie偶臋, gdzie znalaz艂am nie偶ywego skrzata, tego ca艂ego To, i tak偶e 艣lady ognia. To wszystko.
- W kuchni jeszcze jest 偶ar 鈥 zameldowa艂 Moody. 鈥 Sprawdzili艣my wszystko bardzo dok艂adnie.
- Nawet odp艂yw ze zlewu 鈥 Arthur Weasley wymownie wzni贸s艂 oczy do sufitu. 鈥 I komin.
- W bibliotece te偶 chyba co艣 si臋 pali艂o 鈥 powiedzia艂 Kingsley Shacklebolt. 鈥 Kto艣 w por臋 ugasi艂 ksi膮偶ki.
- Sypialnie s膮 puste 鈥 doda艂a Poppy. 鈥 艁azienki, wszystko. W jednej wszystko jest rozgrzebane, ale to nic dziwnego, je艣li spa艂a tam Tonks...
Zamilk艂a.
- Wo艂ali艣cie ich? 鈥 upewni艂 si臋 Bill, kt贸ry obejrza艂 dom z zewn膮trz i te偶 nic nie znalaz艂.
- Sk膮d偶e 鈥 mrukn臋艂a sarkastycznie McGonagall. 鈥 Wcale. Nie odpowiadaj膮 te偶 na pr贸by nawi膮zania zwyk艂ego kontaktu.
- Czy przeszukali艣cie wszystkie ukryte miejsca, o kt贸rych kiedykolwiek s艂yszeli艣cie?
Fred i George kiwn臋li g艂owami.
- Sal臋 pojedynk贸w...
- ...i tajn膮 alkow臋...
- ...i w piwnicy te ruchome kom贸rki, wszystko.
- A pracownia eliksir贸w? 鈥 spyta艂a Molly i zapad艂a cisza. Wszyscy popatrzyli na ni膮 ze zdziwieniem.
- To tu jest te偶 pracownia eliksir贸w? 鈥 zdumia艂 si臋 Kingsley.
- Nie dalej jak wczoraj wieczorem 艂膮czy艂am si臋 z Tonks. Zapyta艂am, gdzie panowie, i odpowiedzia艂a mi, 偶e Remus poszed艂 po wino, a Snape siedzi w pracowni eliksir贸w.
- Ba! Gdyby艣my wiedzieli... 鈥 powiedzia艂 Fred. 鈥 Gdzie to jest?
- Nie mam poj臋cia 鈥 o艣wiadczy艂a jego matka. 鈥 Na pierwszym pi臋trze, w ka偶dym razie.
Bill poderwa艂 si臋 ze schodka.
- Oblec臋 dom jeszcze raz 鈥 o艣wiadczy艂. 鈥 I zajrz臋 uwa偶niej w okna. A wy si臋 rozpatrzcie po tym pi臋trze.
Alastor Moody westchn膮艂.
- Robimy tyle ha艂asu, 偶e gdyby 偶yli i gdzie艣 tu si臋 ukrywali, to ju偶 dawno byliby z nami 鈥 powiedzia艂.
- Nie m贸w tak 鈥 powiedzia艂a ostro McGonagall. 鈥 Nawet je艣li ich tu nie znajdziemy, nie uwierz臋, 偶e nie 偶yj膮, dopki nie zobacz臋 ich martwych.
Energicznym krokiem pomaszerowa艂a po schodach i ruszy艂a wzd艂u偶 galerii, machaj膮c r贸偶d偶k膮 i mrucz膮c Alohomora. Shacklebolt pobieg艂 za ni膮, odsuwaj膮c zakl臋ciem meble i zagl膮daj膮c za gobeliny i obrazy.
- Jest! 鈥 zawo艂a艂 w ko艅cu triumfalnie, odsuwaj膮c zawieszony na d艂ugim karniszu arras z w臋偶ami. Za arrasem znajdowa艂y si臋 resztki futryny i druga ju偶 dziura w 艣cianie, za kt贸r膮 zia艂a ciemno艣膰.
Dubledore by艂 tam niemal natychmiast, za nim st艂oczy艂a si臋 reszta.
W pomieszczeniu za drzwiami panowa艂 mrok. Od okna pada艂 tylko s艂aby i daleki poblask ulicznych lamp; po艂yskiwa艂y niewyra藕nie r偶ni臋te szybki jakich艣 mebli, naczynia, flaszeczki.
- Lumos 鈥 powiedzia艂 Dumbledore i na ko艅cu jego r贸偶d偶ki rozb艂ys艂o kuliste 艣wiat艂o.
W jego po艣wiacie zobaczyli wielki, czarny blat, z kt贸rego, jakby zgarni臋te po艂膮 p艂aszcza, pospada艂y r贸偶ne narz臋dzia, szk艂o laboratoryjne i sk艂adniki eliksir贸w. Blat wygl膮da艂 jak katafalk, a wra偶enie to bra艂o si臋 g艂贸wnie st膮d, 偶e le偶a艂o na nim kilka ciemnych, pod艂u偶nych kszta艂t贸w, kt贸re musia艂y by膰 czyimi艣 cia艂ami.
Wszyscy zatrzymali si臋 o par臋 krok贸w od sto艂u, razem, jak na rozkaz. Nikt poza Dumbledore鈥檈m nie odwa偶y艂 si臋 podej艣膰 bli偶ej. Stali jak zaczarowani, obawiaj膮c si臋 niemal g艂o艣niej odetchn膮膰.
- Bellatrix. Nie 偶yje. Ma podci臋te gard艂o 鈥 powiedzia艂 cicho Dumbledore, podchodz膮c do najbli偶szego z le偶膮cych cia艂 i odgarniaj膮c czarne w艂osy z bladej, wykrzywionej nienawi艣ci膮 twarzy. Nawet martwa, spogl膮da艂a na nich nieruchomymi, zastyg艂ymi w wyrazie zdumienia i z艂o艣ci oczami. Dumbledore zamkn膮艂 jej powieki kr贸tkim ruchem r贸偶d偶ki, naci膮gn膮艂 brzeg p艂aszcza na koszmarnie zakrwawion膮 szyj臋 i zrobi艂 par臋 krok贸w dalej. Co艣 mlasn臋艂o nieprzyjemnie pod jego butami i spojrzawszy pod nogi obr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych.
- Chyba krew.
Nachyli艂 si臋 nad kolejnym kszta艂tem i westchn膮艂 ci臋偶ko.
- Te偶 jeden z nich. Je艣li dobrze pami臋tam, nazywa艂 si臋 Ruthyn. A tu...
Jego ramiona zgarbi艂y si臋 nagle.
- A tu Remus. I Tonks.
Poppy Pomfrey podbieg艂a do niego natychmiast i pochyli艂a si臋 nad dwoma bezw艂adnymi cia艂ami, kt贸re najwyra藕niej przelewitowano sk膮d艣 razem, bo wtula艂y si臋 w siebie, jakby nawzajem si臋 os艂aniaj膮c.
Je偶eli przedtem w艣r贸d zgromadzonych panowa艂a martwa cisza, to trudno by艂oby okre艣li膰 to, co zapad艂o w komnacie, kiedy Poppy rzuca艂a swoje zakl臋cia.
- Remus nie 偶yje 鈥 powiedzia艂a po d艂ugiej chwili, schrypni臋tym g艂osem. 鈥 Jest... nawet... ciep艂y, ale ju偶 nie 偶yje. Mog艂abym rzuca膰 zakl臋cia reanimacyjne, ale ju偶 za p贸藕no.
Nikt nie powiedzia艂 ani s艂owa, tylko Molly Weasley podnios艂a d艂o艅 do ust w ge艣cie przera偶enia.
- A Tonks... 鈥 zacz臋艂a Poppy i pochyli艂a si臋 nad dziewczyn膮 w skupieniu. 鈥 Bo偶e, ile krwi.
Dumbledore tymczasem doszed艂 do ko艅ca sto艂u i rozejrza艂 si臋 uwa偶nie po komnacie. By艂 bardzo blady, twarz mia艂 艣ci膮gni臋t膮 i wygl膮da艂, jakby w jednej chwili postarza艂 si臋 o pi臋膰dziesi膮t lat.
- Nie ma tu Severusa 鈥 oznajmi艂 zm臋czonym g艂osem. 鈥 Ten ostatni to te偶 艢miercio偶erca.
- Ja bym si臋 z tego za bardzo nie cieszy艂 鈥 odpar艂 Moody, patrz膮c ponuro w okno. 鈥 Bo to oznacza albo to, 偶e Voldemort dosta艂 go do swojego osobistego u偶ytku, a wtedy 艣wie膰 Panie nad jego czarn膮 dusz膮, albo to, 偶e nas zdradzi艂... 偶e przehandlowa艂 Remusa i Nymphador臋 za swoje parszywe 偶ycie. Przy czym ta ostatnia mo偶liwo艣膰 jako艣 mi do niego bardziej pasuje.
- Nie m贸w tak 鈥 zm臋czonym g艂osem powiedzia艂 Dumbledore. 鈥 Wiem, wszyscy sobie tak my艣licie. Ale ja...
- Ona jeszcze 偶yje 鈥 wesz艂a mu gwa艂townie w s艂owo Poppy Pomfrey. 鈥 Molly, pom贸偶.
Dumbledore odsun膮艂 si臋 nieco, robi膮c miejsce pospiesznie podwijaj膮cej r臋kawy Molly i delikatnie uwolni艂 Tonks z bezw艂adnych obj臋膰 Lupina. U艂o偶y艂 go na plecach, z艂o偶y艂 mu r臋ce na piersiach i pog艂adzi艂 przedwcze艣nie posiwia艂膮 czupryn臋 ostatniego z Huncwot贸w. By艂 to gest tak bezradny i tak smutny, 偶e Minerwa opu艣ci艂a wzrok i splot艂a ciasno d艂onie, jakby mog艂o j膮 to uchroni膰 przed kompletnym za艂amaniem.
Pani Pomfrey zakl臋艂a tymczasem pod nosem i wydoby艂a z kieszeni p艂aszcza niewielkie pude艂ko. Rzuci艂a je do Molly... Tylko one dwie porusza艂y si臋 w tym pokoju, i to szybko. Moody patrzy艂 na nie chwil臋, a偶 w ko艅cu schowa艂 r贸偶d偶k臋 z chrapliwym westchnieniem 鈥 i w tym momencie co艣 r膮bn臋艂o jak taran w drzwi wej艣ciowe, kt贸re te偶 po chwili rozwar艂y si臋 z trzaskiem.
Trzej Weasleyowie wyskoczyli z komnaty na korytarz, a pozostali b艂yskawicznie dobyli r贸偶d偶ek. Na schodach za艂omota艂y kroki, a potem rozleg艂 si臋 g艂os Billa:
- Zaczekaj! Czekaj, do cholery!
Po czym do pracowni eliksir贸w wpad艂 Severus Snape.

19.
Wygl膮da艂 okropnie. To znaczy, gdyby nie ponure okoliczno艣ci, wygl膮da艂by bardzo 艣miesznie. W艂osy po jednej stronie mia艂 przypalone, twarz umazan膮 na czarno. Mia艂 na sobie tylko spodnie i nadpalon膮 koszul臋, kt贸rej rozdarty r臋kaw fruwa艂 za nim jak okaleczone skrzyd艂o.
- Lupin! - wrzasn膮艂 chrapliwie od progu. - Gdzie Lupin?!
- Jest tu, Snape - powiedzia艂 cicho Moody, mierz膮c go gro藕nym spojrzeniem. - Nie 偶yje.
Snape zachwia艂 si臋 i przytrzyma艂 ramienia Billa, kt贸ry sta艂 za nim z miot艂膮 w r臋ku.
- Jak nie 偶yje? - warkn膮艂. - Dawa膰 go.
Zrobi艂 kilka zdecydowanych krok贸w w stron臋 sto艂u, ale nagle zza jego plec贸w rozleg艂 si臋 g艂os Moody'ego:
- St贸j. Rzu膰 r贸偶d偶k臋, szumowino, dobra? I odwal si臋 od Lupina. Dostan膮 ci臋 wreszcie aurorzy.
Snape odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie.
- Gdzie Lupin, do diab艂a?- spyta艂 ostro.
- Remus nie 偶yje, Severusie - powiedzia艂 Dumbledore cicho, odsuwaj膮c si臋, 偶eby Snape m贸g艂 zobaczy膰 blad膮, bezkrwist膮 twarz Lupina i jego skrzy偶owane d艂onie.
Snape zrobi艂 jeszcze jeden krok i nie zwa偶aj膮c na zgorszony okrzyk Minerwy chwyci艂 r臋k臋 Lupina, a potem dotkn膮艂 jego szyi i skroni.
- Jeszcze ciep艂y - powiedzia艂 w艣ciekle i pu艣ci艂 bezw艂adn膮 d艂o艅. - Nie mogli艣cie wpa艣膰 na to, 偶e mo偶na mu by艂o pom贸c? Na pewno ma to przy sobie.
- Uspok贸j si臋, Severusie - powiedzia艂 surowo Dumbledore. - Ju偶 nie 偶y艂, kiedy go znale藕li艣my... To by艂o przed chwil膮... Co ty wyprawiasz!
Snape chwyci艂 w艂a艣nie Lupina za ramiona i potrz膮sn膮艂 nim, a nast臋pnie szarpn膮艂 za po艂臋 jego szaty i zacz膮艂 przeszukiwa膰 kieszenie.
- Teraz to ju偶 przegi膮艂e艣 - powiedzia艂 Bill zdecydowanie i po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu Mistrza Eliksir贸w. - Zostaw偶e go. W 艂eb ci kto艣 przydzwoni艂?
- Mi臋dzy innymi. Zabieraj t臋 r臋k臋, Weasley, albo j膮 stracisz - warkn膮艂 Snape. Przybli偶y艂 do 艣wiat艂a co艣, co wy艂owi艂 z kt贸rej艣 kieszeni Lupina, a co okaza艂o si臋 ma艂膮 flaszeczk膮. Nast臋pnie z臋bami wyrwa艂 korek.
Bill i Moody wymienili pow膮tpiewaj膮ce spojrzenia, ale zanim zdo艂ali go powstrzyma膰, Snape chlusn膮艂 ca艂膮 zawarto艣ci膮 buteleczki wprost w rozchylone usta Lupina. Odetchn膮艂, wyprostowa艂 si臋, r臋kawem otar艂 czo艂o. A potem bez ostrze偶enia usiad艂 na zasypanej wszelkim 艣mieciem pod艂odze, co zn贸w w ka偶dych innych warunkach wygl膮da艂oby niebywale 艣miesznie.
- Oddawaj r贸偶d偶k臋 - powiedzia艂 Moody, staj膮c nad nim. - Jakbym wiedzia艂, 偶e dodatkowo jeste艣 nekromant膮, to ju偶 dawno ozdobi艂bym sobie choink臋 twoimi flakami.
Snape podnis艂 do g贸ry obie r臋ce - by艂y puste.
- Gdzie r贸偶d偶ka?
- Alastorze, na mi艂o艣膰 bosk膮 - zacz膮艂 Dumbledore. - Uspok贸j si臋...
- Moja r贸偶d偶ka pewnie nadal tkwi tam, gdzie j膮 zostawi艂em, w gardle Malfoya - powiedzia艂 Snape ochryple.
- Co? - spyta艂 Moody z os艂upieniem, opuszczaj膮c swoj膮 w艂asn膮 r贸偶d偶k臋. - Zabi艂e艣 Malfoya?
- Nie mia艂em wyboru. Przepraszam, je艣li to kogo艣 urazi艂o, ale jestem wprost uzale偶niony od ma艂ych pojedynk贸w w powietrzu - odpowiedzia艂 Snape zjadliwie.
- Mamy t臋tno i oddech - rzuci艂a Poppy, kt贸ra najwyra藕niej nie zwr贸ci艂a w og贸le uwagi na wtargni臋cie Snape'a.
- Kto jeszcze wy偶y艂? - spyta艂 ten ostatni.
- Tonks - powiedzia艂 powoli Moody. - Opu艣膰 r臋ce.
Snape pos艂ucha艂 go machinalnie.
- Co to by艂o, co wla艂e艣 Remusowi do ust?
- Esencja z tojadu, rt臋膰 i par臋 truj膮cych minera艂贸w.
- Aha! Wi臋c si臋 nie myli艂em! Mia艂e艣 si臋 upewni膰, 偶e nie 偶yje...
Snape podni贸s艂 na niego zm臋czony wzrok.
- To po jak膮 choler臋 szuka艂bym trucizny po jego kieszeniach? - spyta艂 celnie. - Nie. Cho膰 Lupin dosta艂 j膮 ode mnie. Mia艂 jej u偶y膰, je艣liby by艂 w stanie to zrobi膰, gdyby umiera艂.
Dumbledore poruszy艂 si臋 niespokojnie.
- Jakie to ma dzia艂anie, Severusie? - spyta艂.
- Lupin to wilko艂ak - powiedzia艂 Snape ze znu偶eniem. - Dwoista natura. Cz艂owiek i wilk. W r贸偶nych chwilach mocniej lub s艂abiej ze sob膮 powi膮zani. Tojad os艂abia t臋 wi臋藕, esencja jeszcze silniej, jest niebezpieczna. Reszta to trucizna. Nie zadzia艂a na zdrowego. A u umieraj膮cego koncentruje procesy obumierania na cz臋艣ci wilczej, os艂aniaj膮c ludzk膮. Diabelnie p贸藕no mu to poda艂em, ale... Mo偶e jeszcze...
Nikt nic nie odpowiedzia艂.
Min臋艂o kilka ci臋偶kich chwil. I nic si臋 nie dzia艂o.
W ko艅cu Snape d藕wign膮艂 si臋 niezgrabnie na kolana i spojrza艂 na Lupina.
- Odczekajcie jeszcze troch臋. Godzin臋, dwie. Cho膰by i trzy. Niech tu kto艣 b臋dzie. Je艣li si臋 nawet uda, to b臋dzie potrzebowa艂 pomocy - powiedzia艂 ci臋偶ko. - Za p贸藕no dosta艂 to serum, jak m贸wi艂em.
Moody zmarszczy艂 brwi.
- Czego艣 tu nie rozumiem - powiedzia艂. - Jaki masz w tym interes, Snape?
Snape u艣miechn膮艂 si臋 pogardliwie.
- Ot贸偶 Lupin by mnie o to nie zapyta艂 - odpowiedzia艂 sucho. - Dobranoc.
Wsta艂, na sztywnych nogach pomaszerowa艂 ku wyj艣ciu i ruszy艂 do sypialni na ko艅cu korytarza. Upad艂 dopiero wtedy, kiedy zamkn膮艂 za sob膮 drzwi i zrobi艂 par臋 chwiejnych krok贸w, mniej wi臋cej w po艂owie dywanu. Kwadrans p贸藕niej znalaz艂 go tam, jak na ironi臋, Moody, kt贸ry uzna艂, 偶e nie zaszkodzi sprawdzi膰, gdzie polaz艂 ten cholerny sukinkot i co obecnie knuje.
Stary auror stan膮艂 w drzwiach, zarejestrowa艂 problem, przeskanowa艂 podejrzliwie pok贸j na okoliczno艣膰 magicznych pu艂apek i z bezpiecznej odleg艂o艣ci sprawdzi艂, czy przekl臋ty 艢mierciojad za bardzo si臋 nie uszkodzi艂.
Dumbledore by艂by w艣ciek艂y.
Nast臋pnie, uspokojony, przelewitowa艂 go na 艂贸偶ko i mrukn膮艂:
- A jednak by艂bym spokojniejszy, gdybym wiedzia艂, o co ci chodzi, Snape.


20.
A tak to by艂o:
Poprzedniej nocy Snape obudzi艂 si臋 nagle po paru godzinach snu, musia艂a by膰 trzecia-czwarta. Usiad艂 gwa艂townie na 艂贸偶ku, z r贸偶d偶k膮 w r臋ku, oddychaj膮c ci臋偶ko. Serce t艂uk艂o si臋 w nim jak po d艂ugim biegu. Przez chwil臋 mia艂 upiorn膮 pewno艣膰, 偶e znajduje si臋 na wrzosowiskach za Hogsmeade i 偶e nie ma szans, nie ma nawet dok膮d ucieka膰. 呕e za u艂amek sekundy umrze. W najlepszym wypadku.
Przed chwil膮 przecie偶 do Malfoya i reszty do艂膮czy艂o kilka powiewnych, czarnych postaci, d藕wigaj膮cych krzes艂o z zakl臋tymi kajdanami. Barthemius Crouch, blade, przegni艂e widmo, odczytywa艂 zgrzytliwym g艂osem akt oskar偶enia. Wysoki, barczysty auror, kt贸rego wspomnienie mi艂osiernie zblad艂o ju偶 troch臋 w pami臋ci Snape'a, obraca艂 r贸偶d偶k臋 w palcach i mru偶y艂 oczy. Lucjusz u艣miecha艂 si臋 - u艣miecha艂 si臋 tak, jak zawsze, kiedy mia艂 kogo艣 zabi膰.
Wszystko to Severus widzia艂. Wyra藕nie.
Dopiero gdy min臋艂a chwila, a 偶adne zakl臋cie jako艣 nie pad艂o, Snape odwa偶y艂 si臋 podnie艣膰 wzrok.
Nie wrzosowisko.
Siedzia艂 na jakim艣 obcym 艂贸偶ku, w obcym pokoju. Ach tak. Dom Black贸w. Tfu. W komnacie panowa艂a cisza. Na kominku 偶arzy艂y si臋 niemrawo czerwonawe w臋gle. Po艂yskiwa艂 sp臋kany werniks na jakim艣 poczernia艂ym pejza偶u. Ciemne kotary zwiesza艂y si臋 ci臋偶ko z baldachimu 艂贸偶ka, tak samo, jak w jego rodzinnym domu.
I Snape musia艂 przyzna膰 si臋 przed samym sob膮, 偶e ch臋tnie u艂o偶y艂by si臋 inaczej: tak, 偶eby zamieraj膮cy blask z kominka o艣wietla艂 cho膰 kawa艂ek pokoju. C贸偶 za upokorzenie!
Wspar艂 czo艂o na dygoc膮cych r臋kach i odetchn膮艂 bardzo g艂臋boko.
Z boku dobieg艂 go szelest po艣cieli i poniewczasie przypomnia艂 sobie o Lupinie. Cholera jasna, tego jeszcze brakowa艂o. S膮dz膮c z odg艂os贸w, wilko艂ak usiad艂 w po艣cieli i przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 w milczeniu.
Zaraz si臋 zapyta, czy wszystko w porz膮dku. Wtedy mu powiem, 偶eby si臋 odpieprzy艂.
Lupin chrz膮kn膮艂. Westchn膮艂...
- Chcesz, to zapal臋 艣wiat艂o.
Snape by艂 tak zdumiony, 偶e odwr贸ci艂 si臋 do Lupina z wyrazem niedowierzania na twarzy.
- Co? - spyta艂.
Lupin wyra藕nie si臋 zmiesza艂.
- Ee... - powiedzia艂. - Przepraszam, je艣li ci臋 urazi艂em. My艣la艂em, 偶e... 艁apie... Syriuszowi to zwykle pomaga艂o.
- Nie wiem, czy zauwa偶y艂e艣 - mrukn膮艂 Snape jadowicie, co natychmiast przywr贸ci艂o mu nieco r贸wnowagi ducha - ale ja nie jestem Black. I mam nadziej臋, 偶e trudno mnie z nim pomyli膰.
Lupin milcza艂, g艂ow臋 mia艂 opuszczon膮.
- Trudno - przyzna艂 w ko艅cu. - Ale chcia艂em... 艢ni艂o ci si臋 co艣.
- Nigdy nie miewam sn贸w - sk艂ama艂 ordynarnie Snape.
Lupin spojrza艂 na niego wreszcie i na twarz Mistrza Eliksir贸w wyp艂yn膮艂 ceglasty rumieniec, ca艂e szcz臋艣cie s艂abo widoczny w p贸艂mroku.
- A nawet gdybym mia艂 - ta rejterada by艂a 偶a艂osna, naprawd臋, - to na mi艂o艣膰 bosk膮 jeste艣my doro艣li.
- Kiedy tu nocowa艂em, czasem zapala艂em g贸rn膮 lamp臋, jak S-Syriusz mia艂 sny o Azkabanie - powiedzia艂 spokojnie cholerny wilko艂ak, jakby to by艂 najcelniejszy komentarz do poprzedniego zdania. Zaj膮kn膮艂 si臋 tylko na cholernym imieniu cholernego Blacka.
- Pal sobie lampki dla swoich przyjaci贸艂, Lupin - warkn膮艂 Snape, opadaj膮c na poduszki.
Lupin zn贸w przez chwil臋 tylko patrzy艂, zanim odpowiedzia艂 sucho:
- Ju偶 nie mam przyjaci贸艂. Mog臋 im lampki na grobach pali膰, co najwy偶ej.
Szlag, faktycznie. Snape zagryz艂 wargi, bo z niewiadomego powodu zrobi艂o mu si臋 jako艣 niewyra藕nie. Le偶a艂 dobr膮 chwil臋 wpatruj膮c si臋 w wype艂z艂e aksamity na baldachimie i kln膮c w duchu t臋 ca艂膮 idiotyczn膮 sytuacj臋.
- A Wielki Potter? - spyta艂 w ko艅cu k膮艣liwie, 偶eby nie da膰 Lupinowi ostatniego s艂owa. - A Dumbledore?
- Harry? - zdziwi艂 si臋 szczerze Lupin. - To Syriusz si臋 艂udzi艂, 偶e Harry zast膮pi mu Jamesa. Ja nigdy. A Dumbledore? To te偶 zupe艂nie inna sprawa. Przecie偶 sam wiesz najlepiej, jaki jest Dumbledore.
Snape chcia艂 co艣 na to odpowiedzie膰, mo偶liwie ironicznego, ale jako艣 zabrak艂o mu konceptu. Pokiwa艂 tylko g艂ow膮 w milczeniu. O, tak, wiedzia艂 dobrze, jaki jest Dumbledore.
- My czterej przez wiele lat byli艣my nieroz艂膮czni, tylko w Hogwarcie zawi膮zuje si臋 takie przyja藕nie - powiedzia艂 Lupin cicho. - Pewnie ty...
- Kogo chcesz obsadzi膰 w roli mojego Syriusza Blacka? - spyta艂 ch艂odno Snape. - Lucjusza Malfoya? Bellatrix Lestrange? Daruj sobie.
Wilko艂ak nagle za艣mia艂 si臋 nieg艂o艣no i owin膮艂 si臋 cia艣niej ko艂dr膮.
- Wiesz - powiedzia艂 - jak si臋 tak zastanawiam, to znam ci臋 dok艂adnie tak d艂ugo, jak moich najlepszych przyjaci贸艂. Zabawne.
- Starzy wrogowie pogr膮偶eni w zadumie nad starymi, dobrymi czasami - j臋kn膮艂 Snape. - Nie przesadzasz, Lupin? Oczywi艣cie, 偶e znasz mnie tak samo d艂ugo, ju偶 pierwszego dnia w poci膮gu uwi膮zali艣cie moj膮 sow臋 na lince za oknem.
- Pami臋tasz to? Ja zapomnia艂em.
- Oczywi艣cie - powiedzia艂 Snape sztywno i obr贸ci艂 si臋 na bok. - To bardzo wygodne. Z pewno艣ci膮 nie pami臋tasz jeszcze wielu innych rzeczy. Bardzo... bardzo potterowskie podej艣cie. Cho膰 to mo偶e Black bardziej nami臋tnie je kultywowa艂.
Lupin westchn膮艂.
- Nie przecz臋, 偶e 藕le ci臋 traktowali艣my, Severusie, ale czy musisz im to tak pami臋ta膰? Nie 偶yj膮. James nie 偶yje. I Syriusz. A Peter...
- Nie m贸w mi o tym gnojku.
Zamilkli obaj.
Snape mia艂 g艂upie uczucie, 偶e od pocz膮tku tej rozmowy co艣 toczy si臋 okropnie nie tak. W miar臋, jak milczenie si臋 przeci膮ga艂o, uczucie to ros艂o i robi艂o si臋 coraz bardziej nieprzyjemne. A na koniec Lupin dokona艂 istnego nalotu dywanowego na spok贸j ducha Mistrza Eliksir贸w.
- W艂a艣ciwie to nigdy nie zrobi艂em wa偶nej rzeczy, Severusie - powiedzia艂 tonem odkrycia. - Nie przeprosi艂em ci臋, chocia偶 mia艂bym za co. A czasami my艣la艂em, 偶e powinienem. Teraz przepraszam. Naprawd臋 przepraszam. Cho膰 to pewnie o wiele za p贸藕no.
- O wiele za p贸藕no - przytakn膮艂 Snape nie patrz膮c na niego. - Daj spok贸j, Lupin, dobra? Id藕 spa膰. Nie zale偶y mi.
Niestety, Lupin nie by艂 Syriuszem Blackiem i nie wystarczy艂o go obrazi膰, 偶eby si臋 odczepi艂. Zamiast da膰 sobie spok贸j, wilko艂ak usiad艂 na 艂贸偶ku i przekrzywi艂 g艂ow臋.
- Te ostatnie s艂owa - powiedzia艂 - s膮 najbardziej idiotycznym k艂amstwem, jakie od ciebie kiedykolwiek s艂ysza艂em, Severusie. W艂a艣nie, 偶e ci zale偶y. Zawsze ci, zreszt膮, zale偶y.
O, Merlinie, pomy艣la艂 Snape z udr臋czeniem, czy Gryffindor musia艂 gromadzi膰 jednostki obdarzone zaci臋ciem do dr膮偶enia tematu, niezale偶nie od tego, jak bardzo by to by艂o nietaktowne? To, co m贸wi艂 Lupin, 偶ywo przypomina艂o Dumbledore'a w akcji. W akcji tego rodzaju, w kt贸rej dyrektor wyci膮ga艂 z cz艂owieka wszystkie flaki i przygl膮da艂 im si臋 ze zrozumieniem i wsp贸艂czuciem. Snape zgrzytn膮艂 dyskretnie z臋bami.
- Jestem zm臋czony - powiedzia艂. Jak si臋 okaza艂o, trafnie.
- O, przepraszam - zmiesza艂 si臋 Lupin. - Pewnie masz kompletnie do艣膰.
Snape nie odpowiedzia艂. Naci膮gn膮艂 sobie ko艂dr臋 na g艂ow臋 i zamkn膮艂 oczy. Fakt, mia艂 do艣膰. Ale jako艣 nie m贸g艂 zasn膮膰. Wszystko go bola艂o, najbardziej oparzenie po truci藕nie, a co gorsza mia艂 wci膮偶 wra偶enie, 偶e co艣 spapra艂. A mo偶e nie powinien by艂 zbywa膰 Lupina tak, jak to w艂a艣nie zrobi艂?
Snape mia艂 a偶 nazbyt wiele okazji, 偶eby przemy艣le膰 to wszystko: roztrz膮sn膮膰 kwesti臋 win, zobowi膮za艅, 艣wi艅stw (Pottera i sp贸艂ki) i szlachetnych uczynk贸w (w艂asnych). I ju偶 wszystko tam by艂o na swoim miejscu. Ale niestety wszystko wskazywa艂o na to, 偶e jedyny pozosta艂y Huncwot, spadkobierca moralny ca艂ej bandy, z wielu powod贸w zupe艂nie si臋 nie nadaje na wroga prywatnego numer jeden. Lupin za nic nie chcia艂 si臋 wpasowa膰 w t臋 pi臋kn膮 uk艂adank臋 z艂o偶on膮 z 偶al贸w, zasz艂o艣ci, wzajemnej nienawi艣ci i pogardy. By艂 zawsze uprzejmy. Lojalny. Do obrzydzenia pe艂en dobrej woli. To bola艂o. Od pewnej szalenie nieprzyjemnej rozmowy z Dumbledore'em w g艂owie Snape'a odzywa艂a si臋 te偶 czasem (teraz r贸wnie偶) niewygodna my艣l, 偶e ponad dwa lata temu rozegra艂 spraw臋 wielce niefortunnie. S膮dz膮c po tym, 偶e Lupin przymiera艂 g艂odem, i to bez 偶adnych przeno艣ni, odk膮d sta艂o si臋 tak powszechnie wiadome, kim jest...
Czym jest...
Czym... jest...
A przecie偶 by艂 pewien sekret... co艣, co w jaki艣 dziwaczny spos贸b pasowa艂o do tej nieoczywistej sytuacji. Eliksir. Oczywi艣cie.
To by艂a taka g艂upia sprawa.
Od czasu wypadku z Wierzb膮 Bij膮c膮 Snape 艂ama艂 sobie g艂ow臋 nad tym, czy istnieje substancja, kt贸ra by艂aby w stanie otru膰 wilko艂aka w jego wilczej postaci. Co艣, co mo偶na by rzuci膰... jak mugolski granat... albo jako艣 inaczej u偶y膰 przeciwko tym bestiom, z kt贸rych jedna o ma艂o co go nie u艣mierci艂a. Czyta艂 nawet o prowadzonych pod贸wczas badaniach nad wywarem tojadowym, o r贸偶nych folklorystycznych 艣rodkach i magicznych formu艂ach. Ta praca go uspokaja艂a. Kiedy my艣la艂 o sk艂adnikach i narz臋dziach, widzia艂 w wyobra藕ni schematy i rysunki z podr臋cznik贸w, a nie prawdziw膮, 偶yw膮, straszliw膮 posta膰 ze swoich wspomnie艅. D艂uba艂 si臋 w tym, z przerwami, 艂adne par臋 lat.
Jeszcze dzi艣 wzbiera艂a w nim z艂o艣膰 na my艣l o tym, co w ko艅cu mu z tego wysz艂o. To by艂a chyba jego ostatnia tak spektakularna pora偶ka. Oczywi艣cie, w dziedzinie eliksir贸w. Zapomnia艂 o tym tak szybko, jak tylko m贸g艂.
Ale teraz... teraz nie wydawa艂o si臋 to ju偶 tak bezu偶yteczne. Mo偶e dlatego ta zapomniana szufladka w pami臋ci tak 艂atwo si臋 odnalaz艂a i otworzy艂a.
- Lupin - powiedzia艂 zatem Snape, odkrywaj膮c g艂ow臋. - 艢pisz?
- Nie - mrukn膮艂 wilko艂ak. - Co si臋 sta艂o?
- Nic... - powiedzia艂 z wahaniem. A potem, odpowiadaj膮c na nieme pytanie w zaniepokojonym spojrzeniu Lupina, ci膮gn膮艂 powoli, starannie dobieraj膮c wyrazy, suchym i oficjalnym tonem:
- S艂uchaj, jest taki eliksir. To jest, powinien by膰, eliksir na wilko艂actwo. Przypadkiem na to wpad艂em, dawno temu. Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e mo偶e z tego by膰 jaki艣 po偶ytek, ale teraz, tak jak si臋 zrobi艂o... Po wypiciu zabije w tobie t臋 wilcz膮 cz臋艣膰. Ale, to jest w艂a艣nie problem, zadzia艂a tylko wtedy, gdyby艣... gdyby艣 umiera艂. Powinien wtedy umrze膰 tylko wilk. Kiedy艣 to nie mia艂o sensu, ale, c贸偶, diabli wiedz膮, czy w tych czasach to nie jest wcale takie odleg艂e. Zrobi臋 ci ten eliksir.
- Ale... ale - zacz膮艂 Lupin oszo艂omionym g艂osem. - Bo偶e, Severusie, je艣li to naprawd臋... Ale dlaczego?... Wybacz, ale nie bardzo rozumiem...
- To... -
Cokolwiek k艂臋bi艂o si臋 teraz pod czaszk膮 Snape'a, nie m贸g艂 tego przecie偶 powiedzie膰 na g艂os, do cholery!
- To trudno - powiedzia艂 niezgrabnie.
Lupin patrzy艂 i patrzy艂 przed siebie, jakby og艂uszy艂a go informacja o eliksirze i jakby niezupe艂nie dociera艂o do niego wszystko inne.
- Nie wiem, jak ty - warkn膮艂 wi臋c Snape zrz臋dliwie - ale ja id臋 spa膰.
Po艂o偶y艂 si臋 z powrotem, zawin膮艂 w ko艂dr臋 i zasn膮艂 prawie natychmiast.
A nast臋pnego dnia, kiedy tylko posegregowa艂 sk艂adniki w gabinecie, sprowadzi艂 sowi膮 poczt膮 kilka substancji i uwarzy艂 buteleczk臋 eliksiru dla Lupina.
Czu艂, 偶e poza wszystkim stanowczo musi jako艣 okaza膰, 偶e docenia jak偶e symboliczny fakt, 偶e kiedy si臋 rano obudzi艂, lampki mi臋dzy 艂贸偶kami wci膮偶 pali艂y si臋 mocnym, z艂ocistym blaskiem.
I w og贸le.
W sumie szkoda, 偶e Alastor Moody nie m贸g艂 tego wiedzie膰.

[...]
- Remus? Remus...
- Ju偶 dobrze, dobrze, kochanie - odpowiedzia艂 jej cichy g艂os Molly. - Wszystko dobrze.
Mi艂a, zatroskana twarz pani Weasley pojawi艂a si臋 gdzie艣 w g贸rze, ani daleko, ani blisko - trudno by艂o okre艣li膰 odleg艂o艣膰. Woko艂o by艂o ciemnawo, jakby tu偶 przed 艣witem. Pachnia艂o g艂贸wnie eliksirami i 艣wie偶膮 po艣ciel膮. Z niedaleka dobiega艂o przyjazne trzaskanie ognia w kominku.
- Remus? - spyta艂a znowu Tonks, cho膰 w zamierzeniu mia艂o to brzmie膰: gdzie na mi艂o艣膰 bosk膮 jest Remus i czy 偶yje i kto mi z艂ama艂 kr臋gos艂up i rozwali艂 g艂ow臋 m艂otkiem, a je艣li mi natychmiast nie powiesz, gdzie on jest, to sama p贸jd臋 i go poszukam, bo jak go ostatnio widzia艂am, to o rany julek co zrobi艂a艣 z moj膮 r臋k膮 i dlaczego jeste艣 ca艂a pochlapana krwi膮?
- Jest tutaj, Tonks. Jest tutaj - odpar艂a Molly. - Wszystko b臋dzie dobrze.
Co za g艂upie gadanie, pomy艣la艂a z irytacj膮 Tonks. Puszczaj mnie, chc臋 sama zobaczy膰, co z nim!
- Co... z nim? - zdo艂a艂a powiedzie膰 na g艂os.
- Wszystko dobrze - u艣miechn臋艂a si臋 Molly. U艣miech by艂 rozmazany i nieostry. - Po艂o偶yli艣my go w tej ich sypialni.
Jest blisko.
- Co艣 by艣 chcia艂a? Co艣 Ci potrzeba?
Jak to normalnie brzmia艂o. Normalnie i przez to zupe艂nie absurdalnie. Przecie偶 ju偶 nic nie mia艂o by膰 tak, jak dawniej.
Teraz, po tym wszystkim? Kiedy wszystko, wszystko si臋 zmieni艂o?
Nigdy by si臋 nie spodziewa艂a zobaczy膰 go takim, jak w tej walce. Nie przypuszcza艂a, 偶e ujrzy kiedy艣 Remusa Lupina ciskaj膮cego kul膮 ognia, sypi膮cego magicznymi srebrnymi gwiazdami, z zimn膮 furi膮 tn膮cego r贸偶d偶k膮, w walce na 艣mier膰 i 偶ycie...
Ale go takim widzia艂a. I nigdy ju偶 nie b臋dzie mog艂a tego zapomnie膰.
- Nie... nic - powiedzia艂a wi臋c s艂abo. - Kie...dy w-wstan臋?
- Niepr臋dko - twarz Molly zn贸w zamajaczy艂a w nieokre艣lonej odleg艂o艣ci, zna膰 by艂o po niej niepok贸j i zm臋czenie, kt贸rych nie m贸g艂 pokry膰 u艣miech. - Poppy odratowa艂a ci臋 w ostatniej chwili.
- Snape?... - przypomnia艂a sobie nagle Tonks.
- 艢pi - odpowiedzia艂a Molly.
Snape te偶 by艂 niez艂y, jakkolwiek jego spos贸b walki by艂 bardziej przewidywalny. Rusza艂 si臋 jak wytrawny szermierz, 偶adnego niepotrzebnego ruchu, wykrzywiony i jeszcze brzydszy, ni偶 zazwyczaj. Walczy艂 z ponur膮 i zab贸jcz膮 perfekcj膮, kt贸ra nie mia艂a nic wsp贸lnego z tymi cudami, kt贸re wyczynia艂 Remus.
O, bo Remus bi艂 si臋 tak, jak musieli si臋 bi膰 Fenianie, achajscy herosi, samuraje, ci wszyscy, o kt贸rych tak lubi艂a s艂ucha膰 w dzieci艅stwie. Bi艂 si臋 tak, 偶e sama jego obecno艣膰 zagrzewa艂a do walki...
Tonks zamkn臋艂a oczy, bo mia艂a wra偶enie, 偶e ka偶dy zamazany obraz wypala si臋 jej pod powiekami jak pi臋tno. To 艣mieszne, jak si臋 zaraz czuje gor膮czk臋 po tym, jak powieki opadaj膮 na dziwnie gor膮ce oczy.
- Zasn臋艂a? Dzielna ma艂a - us艂ysza艂a sk膮d艣 z bliska? daleka? schrypni臋ty g艂os Moody'ego.
Dzielna? Pewnie tak. By艂o co艣, co j膮 uskrzydla艂o w tym ta艅cu, w rzucanych zdyszanymi g艂osami zakl臋ciach, w tym wszystkim, co wreszcie by艂o dzia艂aniem, nie wyczekiwaniem... Jak膮 ulg臋 przynios艂a jej ta walka! Po tych wszystkich koszmarach, mrocznych wr贸偶bach, pe艂nych napi臋cia dniach to by艂o jak oczyszczaj膮ca ulewa w艣r贸d st臋偶a艂ego upa艂u. I zawsze przecie偶 niepowtarzalny smak ryzyka rozpala艂 j膮, nape艂nia艂 pewno艣ci膮 siebie i jak膮艣 natchnion膮, instynktown膮 eufori膮.
Ale tak jeszcze nie. Nic nigdy tak, jak on.
I teraz by艂a bardzo zm臋czona.
- Chyba zasn臋艂a - Molly nachyli艂a si臋 nad Tonks z ch艂odnym kompresem pachn膮cym przeciwb贸lowym i nasennym eliksirem. - Czego艣 si臋 dowiedzieli艣cie?
- To Remus zabi艂 Bellatrix - powiedzia艂 Moody z ponurym uznaniem. - Zorganizowa艂em Snape'owi ma艂e przes艂uchanko, ze wzgl臋d贸w bezpiecze艅stwa. Dumbledore si臋 z艂o艣ci艂, co艣 tam gada艂, 偶eby da膰 ch艂opakowi spa膰 - phi, ch艂opakowi! kawa艂 starego 艢mierciojada. Ale Albus musia艂 si臋 zgodzi膰, bo gdyby艣my nic nie wiedzieli, tamci mogliby nas tu wydusi膰 jak koci臋ta.
- Czy ja wiem... - zawaha艂a si臋 pani Weasley. - Snape zabi艂 Malfoya... A pozostali 艢miercio偶ercy przygotowali nam tu tak膮... ekspozycj臋... 偶e chyba si臋 spodziewali nadej艣cia wi臋kszej odsieczy. Nie pakowaliby si臋 zn贸w do pe艂nego domu, z kt贸rego si臋 wycofali, jak by艂 pusty. Jakie艣 to takie niestrategiczne.
- Podobno polowanie na Grimmauld Place mia艂o by膰 cz臋艣ci膮 imprezy u Malfoy贸w - powiedzia艂 Moody z niewys艂owion膮 ironi膮. - 呕adna zorganizowana akcja. Zamierzali sprz膮tn膮膰 Tonks poniek膮d mimochodem, i co? Cztery trupy po ich stronie... No, w ka偶dym razie co do Lestrange, Snape powiedzia艂, 偶e Remus wyg艂osi艂 babie zwi臋z艂膮 i dosadn膮 nauk臋 moraln膮, a potem j膮 kropn膮艂.
- To bardzo w jego stylu - odpowiedzia艂a Molly st艂umionym g艂osem. - Remus... zawsze mia艂 zaci臋cie pedagogiczne.
- No, ale reszta tych dziad贸w si臋 wtedy zbiesi艂a, rzucili si臋 na nich, psie wiary - zawarcza艂 Moody. - Snape m贸wi, 偶e jak si臋 zacz膮艂 bi膰 z Malfoyem, to wylecieli przez okno, z艂apa艂a ich niekontrolowana lewitacja i tylko dlatego Malfoy nie da艂 rady go capn膮膰 i deportowa膰 si臋 do Sama-Wiesz-Kogo. Tak to sobie m膮drze wymy艣lili.
Stary auror prychn膮艂 ze z艂o艣ci膮 i zacz膮艂 co艣 m贸wi膰, ciszej, z pasj膮 i gniewem, ale jego g艂os brzmia艂 coraz ciszej w uszach Tonks.
Wdychaj膮c zapach zi贸艂 i powoli poddaj膮c si臋 dzia艂aniu eliksiru, nie zastanawia艂a si臋 bynajmniej nad wszystkim, co us艂ysza艂a i co to w艂a艣ciwie mog艂o oznacza膰. Ani nawet nad tym, 偶e Remus zabi艂 Bellatrix.
To prawda, to prawda, to by艂o naprawd臋 w jego stylu, teraz Tonks ju偶 to wiedzia艂a. Wojna sprawiedliwa.
Ale zasypiaj膮c i opadaj膮c w mi艂osiern膮, mi臋kk膮 otch艂a艅, w kt贸rej nie by艂o b贸lu i rozgor膮czkowania, my艣la艂a tylko o jednym.
Jak zgin臋艂a Bellatrix, Tonks ju偶 troch臋 odlatywa艂a. Stara艂a si臋 nie zemdle膰, ale kolejne fale s艂abo艣ci nap艂ywa艂y i nap艂ywa艂y. Tylko r贸偶d偶ki nie pu艣ci艂a.
Remus obr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych napastnik贸w, rzucaj膮c kolejne zakl臋cia. Snape wywrzaskiwa艂 jakie艣 kl膮twy i kto艣 na schodach upiornie wy艂. Ale Remus ca艂y czas przyciska艂 j膮 do siebie i co chwila s艂ysza艂a jego mocny, rozkazuj膮cy telepatyczny g艂os:
- Nie umieraj, nie umieraj, Fay, nie mo偶esz umrze膰, Fay.
Fay. Tajemne imi臋, niepowa偶na dziewczy艅ska tajemnica, kt贸r膮 - jakie to 艣mieszne - zdradzi艂a tylko Remusowi.
- Nie umieraj, s艂yszysz?
Tyle o niej wiedzia艂. Tyle o nim wiedzia艂a. Teraz ju偶 tak.
Mog艂aby si臋 ba膰. Mog艂aby 偶a艂owa膰.
- Fay.
Czasami lepiej nie wiedzie膰. Czasami lepiej nie rozumie膰. 艢wiadomo艣膰 boli, wszyscy to m贸wi膮. Ale czy naprawd臋 chcia艂aby zn贸w widzie膰 w Remusie tylko cz艂owieka mi艂ego, smutnego i pe艂nego 偶yczliwo艣ci wobec ca艂ego 艣wiata?
Chyba nie. By艂o w tym co艣 dzikiego, fascynuj膮cego, porywaj膮cego. Jakby cz艂owiek stawa艂 w miejscu, gdzie na mapie zaczynaj膮 si臋 bia艂e plamy. Wszystko si臋 tam mo偶e sta膰. Wszystko mo偶e by膰.
Tak to si臋 jako艣 posk艂ada艂o.
Napocz臋ta beczka soli.
Nie umieraj, nie umieraj-


1




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
CZARNY KAMYK
003 Zagraj mi czarny cyganie
Buczkowski Czarny potok
Czarny tr贸jk膮t Europy, R贸偶ne teksty
bezpieczenstwo pytania czarny
Negatywny bohater, czarny charakter
czarny
Kolczyki monety czarny onyks
Kobieta po przej艣ciach, m臋偶czyzna z przesz艂o艣ci膮 bardzo czarny kot
Nalewka z czarnych jag贸d, Fabryka
III Grzechy naszych ojc贸w bardzo czarny kot
4 duchaczek kamyk manko id 3755 Nieznany
PH 4 Czarny
Scenariusz zaj臋膰 ZDROWA SZKO艁A 鈥 CZARNY DUNAJEC - ZAJECIA TERENOWE, AWF Wychowanie fizyczne, metodyk
Bez czarny
ERGONOMIA projekt 13 Czarnywojtek, Lewicka, Magnucka Blandzi ZP 1
czarnylud
Sos z czarnych oliwek
Czarny Kamie艅