Ecce Homo O Maksymilianie Wołoszynie, poecie i antropozofie

Ecce Homo.

O Maksymilianie Wołoszynie, poecie i antropozofie



Pani Felicji Byczkowskiej z Gdańska




W podarowanej mi łaskawie przez panią Felicję Byczkowską z Gdańska książeczce Mariny Cwietajawej Begegnungen (mit Maximilian Woloschin, Andrej Belyj und Rudolf Steiner)[1], zawierającej przekład trzech esejów autorki — obok Anny Achmatowej, największej poetki rosyjskiej XX wieku — poświęconych tym trzem wielkim postaciom kultury europejskiej, znalazłem pewien fragment eseju dotyczącego Maksymiliana Wołoszyna, który poruszył mnie niezwykle i którym (w formie streszczenia) chciałbym podzielić się z czytelnikami tekstów z witryny „Gnosis”.


Sięgnąwszy do Nowej Encyklopedii Powszechnej[2], pod hasłem: Wołoszyn, Maksymilian, czytamy, co następuje: „właściwie M.A, Kirijenko-Wołoszyn (1877-1932), rosyjski poeta i malarz; wczesna liryka pod wpływem symbolizmu, gł. francuskiego (zbiór wierszy Suchotworijenia, 1910); późniejsze poezje o tematyce historiozoficznej, zbliżone do estetyki akmeizmu (zbiory Anno mundi ardentis, 1915, Iwierni 1918); rewolucja październikowa była według Wołoszyna aktem krwawego terroru, a jednocześnie umożliwiła oczyszczenie Rosji (m.in. zbiór Diemony głuchoniemyje, 1919); przekłady literatury francuskiej; pol, wybór Poezje, 1981”.


Marina Cwietajewa była przez wiele lat zaprzyjaźniona zarówno z Maksymilianem Wołoszynem, jak i z Andriejem Biełym, słuchała też wykładów Rudolfa Steinera (antropozofką wszakże nie była). Niniejszym streszczam fragment jej wspomnień poświęconych Maksymilianowi Wołoszynowi.


W formie niezamierzonego motta do owego fragmentu Cwietajewa wspomina, że Wołoszyn nie miał w sobie nic z wojowniczości, z nikim też nie kłócił się ze względu na kogoś trzeciego. Można było o nim powiedzieć, qu’il n’epousait pas les querelless de ses amis („że nie poślubiał sporów swych przyjaciół”).


Z początku przyjaźni z Wołoszynem, Cwietajewą raziła jego niemożliwa do zranienia miękkość. Sam Wołoszyn tak ją tłumaczył: „Nie rozumiesz tego, Marino. Ten człowiek jest całkiem różny od ciebie, ma całkiem inne miary, toteż inne go obowiązują. Na swój sposób ma tak samo słuszność, jak ty”. Uznanie tego „innego sposobu” było podstawą jego stosunku do ludzi. Nie było w tym jednak ani małoduszności, ani obojętności. Małoduszności — bo wszystko w nim było w nadmiarze. (Tu warto wtrącić znaną w Rosji anegdotę o Wołoszynie. Mianowicie był on człowiekiem nader korpulentnym, przypominał wręcz niedźwiedzia. Ważył 7 pudów, tj. prawie 115 kilogramów. Zwykł wyrażać to następująco „Mam siedem pudów męskiej piękności”.) A obojętności — bo w chwilach takiego aktu równoważenia racji jego dusza rozdwajała się na dwie pełne dusze: był zarazem tobą i twoim przeciwnikiem, i sobą samym. A czynił to z niezwykłą namiętnością. I nie była to żadna psychiczna dualność, lecz psychiczna uniwersalność. Nie była to obojętność, lecz „zrównanie dnia z nocą” w jego istocie, Słońce południa, w którego świetle wszystko jawi się inaczej i wyraźniej.


Kto w jakimś sporze nie stawia się po żadnej stronie albo próbuje stanąć po obu, zostaje potępiony przez każdą z nich. Słysząc, że „on ma tak samo słuszność, co ty”, myślimy tylko jedno: „to on ma słuszność”. Kiedy jednak Maks nie stawał po żadnej ze stron w sporze, w który wikłała się Marina, czy też po obu jego stronach, zachowywał swe własne stanowisko, które znajdowało się poza nimi, to znaczy „w nim samym”.


Człowiek i jego wróg dla Maksa tworzyli jedność: mój wróg dla niego był częścią mnie. Wrogość oznaczała dla niego związek. Tak też oceniał np. wrogów w wojnie domowej — białych i czerwonych. Tak można oceniać tylko z góry — nie z którejś ze stron. I oceniał tak nie tylko w odniesieniu do cudzych sporów, lecz także wtedy, kiedy ktoś okazywał mu wrogość. (Także wtedy, gdy — pozornie — zdawał się być czyimś wrogiem.) Wrogość, podobnie jak przyjaźń, wymaga porozumienia (wzajemności). Max nie przystawał na wrogość — i tak rozbrajał przeciwnika. Mógł tylko stawiać opór, zachowując własne stanowisko, przeciwstawiając się złu, które chciało nim zawładnąć.


Maks chyba nie wierzył w zło. Zło było dla niego ciemnością, nieszczęściem, niedolą, gigantycznym niezrozumieniem, zaniedbaniem, często zwykłą głupotą (w tę wierzył), przede wszystkim jednak ślepotą. Za każdym złem kryje się bowiem dobro.


Każdą dłoń zamierzającą się do zadania ciosu, Maks przemieniał przez swe zdziwienie — w dłoń, która się rozchylała lub wyciągała ku niemu. We wszystkich sporach stawał za każdym i przeciw nikomu. Potrafił pozostawać przyjacielem dwóch skłócanych i wrogich sobie ludzi, przy czym żaden z nich nie uważał go za zdrajcę i nie czuł się zdradzony, a co więcej obaj byli przekonani o jego wyłącznym oddaniu każdemu z nich. Za swój cel w życiu uważał łączenie ludzi, nie dzielenie ich. (Zdarzało mu się godzić białych z czerwonymi — i często ratować jednych przed drugimi.)


Czyniąc pokój” Maks budował mit wielkiego, mądrego, dobrego człowieka.


Zacytujmy dosłownie — jakże platońską w istocie — konstatację Cwietajewej:


Jeśli dla każdego istnieje jakiś plastyczny odpowiednik, to Maks — był kulą, doskonałą wizją kuli: kuli kosmosu, kuli wieczności, kuli godziny południa, kuli planety, kuli piłki — niby piłka (...) odrywał się od ziemi, jak też od swojego rozmówcy, by mu się znowu oddać, (...) i kulistego pioruna — gdyż kiedy wpadał w gniew, z jego oczu biły pioruny, a te — sama to widywałam — miały kształt kuli.


Spierać się z Maksem — znaczyło — uderzać się o kulę.


Kulę, która, podobnie jak Ziemia z jej wysokimi górami i głębokimi dolinami, mimo wszystko jest kulą. On także krążył wokół Słońca, z którego czerpał światło i przez które światła użyczał innym, (...) Był satelitą każdego, a kiedy odrywał się od swego bliźniego, był satelitą jakiejś nieznanej gwiazdy. Dalekim, niezłomnym satelitą. Owym czymś, co ciągle stało między nim a jego najbliższymi przyjaciółmi i stwarzało wręcz fizycznie wyczuwalną granicę, była tylko przestrzeń między tą gwiazdą a jaj satelitą, który już to malał, już to rósł, ciągle pozostając takim samym: tożsamością przyciągania i odpychania, która dwa ciała niebieskie bezlitośnie łączy, jak również w cudowny sposób różni”.


Maks był „wiedzącym” — kończy Gwietajewa ten fragment swych wspomnień. — Człowieczeństwo i wiedza tworzyły w nim jedność. „On sam był tajemnicą, jak własną tajemnicą był Rudolf Steiner, Maks Wołoszyn był prawdziwym antropozofem, prawdziwym uczniem Rudolfa Steinera.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ecce Homo
Nietzsche Friedrich Ecce homo
Metodologia 9 XI Nietzsche Ecce homo
Nietzsche Friedrich Ecce homo id 319565
ECCE HOMO
Ecce Homo 2
Ecce homo (G Bozignac)
Ecce Homo
Autobiografia nadczłowieka Fryderyk Nietzsche Ecce Homo Recenzja książki
Artykuły Antropogeneza, Zamieszanie u przodków Homo Sapiens, Zamieszanie u przodków Homo Sapiens
Granice i pogranicza w badaniach historycznych i antropologicznych, red Maksymilian Sas
Antropologia kultury
Antropologia Filozoficzna wykład I
Antropologialiteracka2012 2013
6 Identyfikacja antropologiczna