Flagg鷑nie Dogoni膰 t臋cz臋

Fannie Flagg

Dogoni膰 T臋cz臋

(Standing in the Rainbow)

T艂umaczy艂a: Renata Kopczewska
















Eudorze Welty i Williemu Morrisowi

Do Szerokiego Og贸艂u:

Jako jedna z postaci wyst臋puj膮cych w tej ksi膮偶ce mog臋 za艣wiadczy膰, 偶e wszystko, co zosta艂o tu opisane, zdarzy艂o si臋 naprawd臋, tak wi臋c mog臋 poleci膰 j膮 bez najmniejszych opor贸w. I chocia偶 nie jestem g艂贸wn膮 bohaterk膮, tyle mog臋 Wam powiedzie膰: dom, w kt贸rym mieszkam, jest moj膮 w艂asno艣ci膮, dbam o niego i utrzymuj臋 w nim czysto艣膰, skrupulatnie te偶 p艂ac臋 podatki. Nigdy nie trafi艂am do wi臋zienia i najprawdopodobniej jestem od Was starsza: chyba 偶e znajdujecie si臋 jedn膮 nog膮 na tamtym 艣wiecie, a w takim razie - witajcie, przyjaciele.

Nie uwa偶am si臋 za zawodowego krytyka, ale podobaj膮 mi si臋 ksi膮偶ki, w kt贸rych jest pocz膮tek, 艣rodek i zako艅czenie, a tak偶e, co daj Bo偶e, par臋 w膮tk贸w po drodze i co艣 do 艣miechu. Nie znosz臋 ksi膮偶ek, kt贸re przeskakuj膮 z tematu na temat. Zar臋czam te偶, 偶e ta nie nale偶y do tych 艣miertelnie nudnych czytade艂, kt贸re opowiadaj膮 o kim艣, kto teraz jest nadzwyczajny, ale przedtem by艂 z艂y jak diabli, a 偶e na szcz臋艣cie z艂o da艂o si臋 pokona膰, cz艂owiek ten znowu mo偶e by膰 wspania艂y. No i jestem ci膮gle przy zdrowych zmys艂ach, w przeciwie艅stwie do mojej s膮siadki, pani Whatley, kt贸ra my艣li, 偶e jej wnuczek Travis nadal pracuje u Searsa w dziale opon, a nie 偶e znajduje si臋 tam, gdzie b臋dzie jeszcze przebywa艂 przez nast臋pne pi臋膰 lat, chyba 偶eby go wypu艣cili wcze艣niej za dobre sprawowanie. Ale to nie w moim stylu: rozsiewa膰 plotki. Nie mog臋 sobie pozwoli膰 na nic takiego. Mo偶ecie mi wierzy膰 albo nie: nadal pracuj臋 na swoje utrzymanie, cho膰 czasem zastanawiam si臋, dlaczego, skoro tyle ju偶 nap艂aci艂am si臋 podatk贸w, 偶e teraz mog艂abym siedzie膰 sobie w domu na zasi艂ku i nadal mie膰 si臋 dobrze, ale kiedy przez kilka dni nie u艂o偶臋 komu艣 w艂os贸w, zaczynaj膮 mnie 艣wierzbi膰 palce. A zreszt膮 musz臋 p贸j艣膰 sprawdzi膰, czy czasem moja c贸rka nie niszczy klientce ow艂osienia (wiecie, jak to jest: wypadnie kilka w艂os贸w i ju偶 ci臋 skar偶膮 do s膮du) albo czy czasem nie puszcza z dymem ca艂ego zak艂adu. Poza tym potrzebuj臋 pieni臋dzy. Nadal sp艂acam sw贸j samoch贸d, kt贸ry rozbi艂 Dwayne junior, i to nie raz, ale dwa razy w ci膮gu ostatniego p贸艂rocza.

Niestety nie mog臋 polega膰 na swoich dzieciach, ale to osobna historia. Do艣膰 ju偶 na ten temat powiedzia艂am. Wiecie, jak to wygl膮da. Ci膮gle mnie nosi, ale nie jestem 偶wawa. Nie ma nic gorszego od 偶wawej staruchy. To stan nienaturalny. Mimo 偶e nie jestem g艂贸wn膮 bohaterk膮 tej ksi膮偶ki, moja w niej obecno艣膰 sprawi艂a, 偶e zacz臋艂am si臋 zastanawia膰. Zanim wi臋c znikn臋 i pozwol臋 Wam zabra膰 si臋 do czytania, musz臋 jeszcze powiedzie膰 i to: 偶yciem ludzkim rz膮dz膮 przypadki, co by wi臋c by艂o, gdyby to czy tamto si臋 nie zdarzy艂o? Na przyk艂ad, 偶eby zacz膮膰 od siebie... co by by艂o, gdybym umar艂a, wydaj膮c na 艣wiat Dwayne鈥檃 juniora (co nie by艂oby chyba wcale najgorsz膮 mo偶liwo艣ci膮, wzi膮wszy pod uwag臋 ostatnie zdarzenia). Nie przeczytaliby艣cie o mnie tutaj. Jednak dla opowie艣ci, kt贸r膮 w艂a艣nie macie zamiar przeczyta膰, znacznie wa偶niejsze jest pytanie, co by by艂o, gdyby Dorothy Smith nie spotka艂a nigdy Oatman Family Gospel Singers? I co by by艂o, gdyby Betty Raye Oatman nigdy nie spotka艂a Hamma Sparksa? Albo gdyby Hamm Sparks nie zacz膮艂 nieczysto pogrywa膰? Mog艂abym tak wylicza膰 w niesko艅czono艣膰, ale dam spok贸j. Nie znosz臋, jak kto艣 mi zdradza zako艅czenie. Kto m膮dry wi臋c, niech nie bierze ze mnie przyk艂adu i nie zagl膮da na ostatni膮 stron臋. W ten spos贸b nieraz zepsu艂am sobie przyjemno艣膰 lektury. Jak ju偶 m贸wi艂am, pojawiam si臋 w ksi膮偶ce tylko od czasu do czasu, ale id臋 o zak艂ad, 偶e kiedy sko艅czycie czyta膰, b臋dziecie si臋 dziwili, jak to mo偶liwe, 偶e w ko艅cu uda艂o mi si臋 zachowa膰 wzgl臋dnie dobry charakter.


Z powa偶aniem Tot Whooten


PS. Nigdy nie wychod藕cie za m膮偶 za cz艂owieka, kt贸ry pije.

POCZ膭TEK

MIEJSCE AKCJI: PO艁UDNIOWE MISSOURI

CZAS AKCJI: LATA CZTERDZIESTE

NASTR脫J: PE艁EN NADZIEI


Elmwood Springs

Prawie ka偶dy w mie艣cie, kto mia艂 w domu wolny pok贸j, przyjmowa艂 lokatora. Wtedy nie by艂o jeszcze hoteli czy dom贸w z mieszkaniami do wynaj臋cia. Zanim Howard Johnson wybudowa艂 pensjonat, co nast膮pi艂o dopiero par臋 lat p贸藕niej, kto艣 przecie偶 musia艂 si臋 troszczy膰 o kawaler贸w, a i samotne kobiety te偶 musia艂y mie膰 jaki艣 przyzwoity k膮t do zamieszkania. Wi臋kszo艣膰 ludzi uwa偶a艂a za sw贸j chrze艣cija艅ski obowi膮zek wzi膮膰 ich do siebie, bez wzgl臋du na to, czy potrzebowali dodatkowych paru dolar贸w tygodniowo, czy nie, a niekt贸rzy lokatorzy mieszkali u nich przez lata ca艂e. Pan Pruiet na przyk艂ad, kawaler z Kentucky, wyr贸偶niaj膮cy si臋 d艂ugimi i cienkimi ko艅czynami, mieszka艂 i 偶ywi艂 si臋 u Haygood贸w tak d艂ugo, a偶 w ko艅cu wszyscy uwa偶ali go za cz艂onka rodziny. Kiedy oni si臋 przeprowadzali, on przeprowadza艂 si臋 razem z nimi. A gdy dokona艂 偶ywota w wieku lat siedemdziesi臋ciu o艣miu, zosta艂 pochowany w rodzinnym grobie Haygood贸w, gdzie wyryto na nagrobku:


PAN PIRUET

-------------

NADAL JEST Z NAMI

-----------------------------

PRZY PE艁NEJ ODP艁ATNO艢CI


Z dom贸w przy First Avenue North mo偶na by艂o spacerkiem doj艣膰 do miasta i do szko艂y, tam wi臋c zamieszkiwa艂a wi臋kszo艣膰 lokator贸w.

Teraz lokatorem Smith贸w jest Jimmy Head, kucharz przygotowuj膮cy kr贸tkie dania w Trolejbusowej Gospodzie, obok u Robinson贸w mieszka i sto艂uje si臋 Beatrice Woods, Niewidoma Ptaszyna, troch臋 dalej, na tej samej ulicy, u Whatley贸w mieszka panna Tuttle, nauczycielka angielskiego w szkole 艣redniej. Ernest Koonitz, dyrygent szkolnego zespo艂u i solista graj膮cy na tubie, jest lokatorem u tych samych gospodarzy co panna Alma, kt贸ra, akurat tak si臋 z艂o偶y艂o, ma k艂opoty ze s艂uchem. Wkr贸tce jednak Smithowie przyjm膮 nowego lokatora, co wywo艂a ca艂y ci膮g zdarze艅, o kt贸rych, jak si臋 potem oka偶e, b臋dzie mo偶na przeczyta膰 na stronach ksi膮偶ek historycznych. Oczywi艣cie na razie nic o tym nie wiedz膮, zw艂aszcza ich dziesi臋cioletni syn Bobby. Stoi sobie w艂a艣nie przed zak艂adem fryzjerskim ze swym przyjacielem, Monroe鈥檈m Newberrym, i wpatruje si臋 w wiruj膮ce bia艂e i czerwone paski na obracanym elektrycznie godle fryzjerskim. Zabawa polega na tym, 偶eby jak najd艂u偶ej wgapia膰 si臋 w wiruj膮cy obraz, a偶 si臋 dostaje od tego zeza, co uwa偶ane jest za wielkie osi膮gni臋cie. A skoro ju偶 o rozrywkach mowa, to do tej samej kategorii nale偶y wstrzymanie oddechu, dop贸ki nie straci si臋 przytomno艣ci, albo spuszczanie si臋 na linie do k膮pieliska za miastem, kt贸re zw膮 Sinym Diab艂em. Nawet w najwi臋ksze upa艂y woda w nim jest tak lodowata, 偶e przy zetkni臋ciu z ni膮 serce staje, oczy wy艂a偶膮 na wierzch, w nogach traci si臋 czucie, a usta natychmiast siniej膮, st膮d nazwa tego miejsca. Oczywi艣cie ch艂opcy, te g艂upie stworzenia, nie mog膮 si臋 powstrzyma膰 od ci膮g艂ego powtarzania tej sztuczki, mimo 偶e wykonuj膮 j膮 pokryci g臋si膮 sk贸rk膮.

W艂a艣nie tego typu wyczyny przyprawia艂y Bobby鈥檈go o silny dreszcz emocji. Zreszt膮 ju偶 samo jego 偶ycie by艂o dostatecznie emocjonuj膮ce. Nie znalaz艂oby si臋 wtedy w ca艂ej chyba Ameryce ch艂opaka, kt贸ry nie budzi艂by si臋 rano wes贸艂 jak szczygie艂ek, got贸w stawia膰 czo艂o ca艂emu 艣wiatu. Przysz艂o mu 偶y膰 w samym 艣rodku najwi臋kszego kraju - ludzie m贸wili, 偶e wi臋kszego kraju nigdy przedtem nie by艂o i pewnie ju偶 nie b臋dzie. W艂a艣nie pokonali艣my Niemcy i Japoni臋 w uczciwej walce. Ocalili艣my Europ臋, za co nas wtedy wszyscy lubili, nawet Francuzi. Nasze dziewcz臋ta by艂y najbardziej urodziwe, ch艂opcy najprzystojniejsi, a flaga naj艂adniejsza. Wygl膮da艂o na to, 偶e tego roku ka偶dy chcia艂by by膰 Amerykaninem. Ludzie na ca艂ym 艣wiecie mieli ochot臋 wybra膰 si臋 tutaj. I trudno im si臋 dziwi膰. Mieli艣my przecie偶 Johna Wayne鈥檃, Betty Grable, Myszk臋 Miki, Roya Rogersa, Supermana, Dagwood i Blondie, Siostry Andrews i kapitana Marvela. Do tego - Bucka Rogersa1 i Red Ryder, wiatr贸wki, Hardy Boys, federalnych urz臋dnik贸w 艣ledczych, Miss America, wat臋 cukrow膮. Doliczmy jeszcze Charliego McCarthy鈥檈go i Edgara Bergena, Amos鈥檔鈥橝ndy2, Fibber McGee i Molly3 oraz fakt, 偶e ka偶dy, kto dochodzi艂 do pe艂noletno艣ci, m贸g艂 zosta膰 prezydentem Stan贸w Zjednoczonych.

Bobby nawet wsp贸艂czu艂 ka偶demu, kto nie mia艂 szcz臋艣cia urodzi膰 si臋 w Ameryce. W ko艅cu to my wynale藕li艣my wszystko, co si臋 naprawd臋 w 艣wiecie liczy艂o. Hot dogi, hamburgery, kolejk臋 g贸rsk膮, 艂y偶worolki, lody w ro偶kach, elektryczno艣膰, koktajle mleczne, jazzow膮 trz臋sionk臋, baseball, pi艂k臋 no偶n膮, koszyk贸wk臋, grillowanie, pistolety na kapiszony, lody z sokiem owocowym i bit膮 艣mietan膮, a tak偶e banany z lodami i bit膮 艣mietan膮. Mieli艣my coca-col臋, fistaszki w czekoladzie, szafy graj膮ce, oxydol, p艂atki mydlane, margaryn臋 i bomb臋 atomow膮!

Byli艣my pot臋偶niejsi, lepsi, bogatsi i silniejsi od wszystkich, a jednak zawsze post臋powali艣my zgodnie z zasadami fair play. Do tego stopnia, 偶e zaraz potem, jak pokonali艣my Niemc贸w i Japo艅czyk贸w, pomogli艣my im podnie艣膰 si臋 i pozbiera膰. Je艣li nie jest to sportowa postawa, w takim razie jak inaczej to nazwa膰? Z rodzinnego stanu Bobby鈥檈go, Missouri, pochodzili Mark Twain, Walt Disney, Ginger Rogers, jak te偶 艣wiatowe targi w St. Louis. Na pok艂adzie okr臋tu wojennego 鈥濵issouri鈥 Japo艅czycy poddali si臋 genera艂owi Douglasowi MacArthurowi. To jeszcze nie wszystko. Dru偶yna zuch贸w Bobby鈥檈go osobi艣cie spenetrowa艂a ca艂e miasto, zbieraj膮c stare opony, makulatur臋 i stare garnki aluminiowe. W ten spos贸b przyczynili si臋 do wygrania wojny. Na dodatek prezydent ca艂ych Stan贸w Zjednoczonych, pan Harry S. Truman, by艂 rdzennym missouri艅czykiem, a St. Louis wygra艂 mistrzostwa w baseballu. Tego roku nawet drzewa dumnie si臋 prostowa艂y; w ka偶dym razie tak to widzia艂 Bobby.

Mia艂 on ojca i matk臋, a tak偶e babk臋, nie zna艂 przy tym nikogo, kto by ju偶 nie 偶y艂. Widzia艂 jedynie wystawione w witrynach sklepowych fotografie ch艂opc贸w poleg艂ych na wojnie. Bobby i jego najlepszy przyjaciel, Monroe, byli teraz zwi膮zani braterstwem krwi; akt ten by艂 tak podnios艂y, 偶e 偶aden z nich nie wspomina艂 o nim ani s艂owem podczas drogi powrotnej do domu. Starsza siostra, Anna Lee, 艂adna niebieskooka blondyneczka, mia艂a ogromne powodzenie w艣r贸d starszych ch艂opak贸w, kt贸rzy kr膮偶yli nieraz wok贸艂 domu i kiwali si臋 z Bobbym w nog臋. Czasami dostawa艂 od nich 膰wier膰dolar贸wk臋, 偶eby sobie poszed艂 i zostawi艂 ich samych na ganku z Ann膮 Lee. A 膰wier膰dolar贸wka w roku 1946 oznacza艂a pra偶on膮 kukurydz臋, cukierki, kino z kronik膮 i dodatkiem, a tak偶e wypraw臋 do budki projekcyjnej, by spotka膰 si臋 ze Snookym, kt贸ry czyta艂 ksi膮偶ki Mickeya Spillane鈥檃4. Po kinie m贸g艂 te偶 p贸j艣膰 do Trolejbusowej Gospody, gdzie ich lokator, Jimmy, sma偶y艂 mu hamburgera, je偶eli nie by艂 akurat zaj臋ty.

M贸g艂 te偶 wst膮pi膰 do drugstore鈥檜 na rogu, 偶eby przeczyta膰 kilka najnowszych komiks贸w. Jego ojciec by艂 aptekarzem, Bobby鈥檈mu pozwalano wi臋c ogl膮da膰 je do woli, oczywi艣cie pod warunkiem, 偶e nie pozagina kartek i nie poplami ich jedzeniem. Thelma i Bertha Ann, kt贸re siedzia艂y przy saturatorze z wod膮 sodow膮, uwa偶a艂y go za fajnego ch艂opaka i przemyca艂y mu czasem troch臋 wi艣niowej coli albo - je艣li mia艂 wi臋cej szcz臋艣cia - porcj臋 piwa korzennego. Centrum Elmwood Springs stanowi艂a tylko jedna d艂uga ulica pomi臋dzy dwiema przecznicami, nie spos贸b wi臋c by艂o tu zab艂膮dzi膰. Pogoda przez okr膮g艂y rok dopisywa艂a jak na zam贸wienie. Co roku w pa藕dzierniku na niebie pojawia艂 si臋 wielki pomara艅czowy ksi臋偶yc, wprost wymarzony na Halloween. W 艢wi臋to Dzi臋kczynienia natomiast zawsze robi艂o si臋 rze艣ko, tak 偶e po sutym obiedzie z tradycyjnym indykiem dobrze by艂o wyj艣膰 na dw贸r i pobawi膰 si臋 w berka. Raz albo dwa razy do roku spada艂 艣nieg, akurat wtedy, gdy Bobby wola艂 zosta膰 w domu i nie i艣膰 do szko艂y.

Potem nast臋powa艂a wiosna - pojawia艂y si臋 艣wierszcze, 偶aby, a na drzewach zn贸w wyrasta艂y ma艂e zielone listki. Po niej przychodzi艂o lato, a z nim spanie na os艂oni臋tej werandzie, 艂owienie ryb, gor膮ce dni sp臋dzane na miejskiej p艂ywalni Kaskada, i jak dot膮d Czwarty Lipca zawsze zaznaczony rojem 艣wietlik贸w, kt贸re sw膮 luminescencyjn膮 obecno艣ci膮 przed艂u偶a艂y 艣wi臋towanie, kiedy wystrzelono ju偶 wszystkie ognie sztuczne, fajerwerki, a karuzele zatrzymano.

W sierpniowe parne noce, kiedy cz艂owiekowi si臋 wydaje, 偶e zaraz umrze z duchoty, zaczyna艂y si臋 zbiera膰 chmury, gdzie艣 waln膮艂 piorun z tak og艂uszaj膮cym grzmotem, 偶e niemal czu艂o si臋 w piersiach jego uderzenie. Nie wiadomo sk膮d zrywa艂 si臋 ch艂odny wiatr, niebo przybiera艂o stalowoszary odcie艅, tak ciemny, 偶e zapala艂y si臋 zdezorientowane latarnie uliczne. Chwil臋 p贸藕niej zaczyna艂a si臋 ulewa, nag艂a i gwa艂towna, taka, jaka mo偶e zdarzy膰 si臋 tylko w Missouri, by wkr贸tce bez ostrze偶enia przenie艣膰 si臋 do s膮siedniego miasteczka. Zostawia艂a za sob膮 przepe艂nione studzienki, tak 偶e Bobby m贸g艂 boso biega膰 po ka艂u偶ach, czuj膮c na stopach ch艂贸d wody deszczowej.

Mimo 偶e kawaler nasz od niedawna go艣ci艂 na tym 艣wiecie i na razie dor贸s艂 do wysoko艣ci zaledwie czterech st贸p o艣miu cali, zd膮偶y艂 ju偶 dorobi膰 si臋 ca艂kiem poka藕nej fortuny. Wi臋kszo艣膰 owego maj膮tku trzyma艂 w swoim pokoju - na pod艂odze, 艣cianach, na 艂贸偶ku i pod 艂贸偶kiem, pod sufitem, gdzie tylko znajdowa艂a si臋 jeszcze jaka艣 niezaj臋ta przestrze艅. Dekorator wn臋trz m贸g艂by powiedzie膰 - co w ostrych, 偶o艂nierskich s艂owach wyrazi艂a matka Bobby鈥檈go - 偶e jego pok贸j zaczyna przybiera膰 wygl膮d sk艂adu rupieci i starzyzny, jakimi handluje Armia Zbawienia. W ko艅cu by艂a to zaledwie niewielka sypialnia z ca艂kiem niedu偶膮 szafk膮, ale dla Bobby鈥檈go oznacza艂a niepodzielne kr贸lestwo, pe艂ne nieprzebranych skarb贸w. Czu艂 si臋 tam niczym su艂tan zarz膮dzaj膮cy wszystkim, co znajdowa艂o si臋 w jego posiadaniu. Prawd臋 m贸wi膮c, trudno sobie wyobrazi膰, by su艂tan czy kto艣 jego pokroju m贸g艂 chcie膰 cokolwiek z tych skarb贸w, chyba 偶e akurat poszukiwa艂by malowanych 偶贸艂wi lub kolekcji kamieni albo rozjechanych jednocent贸wek, kt贸re Bobby wraz z Monroe鈥檈m podk艂ada艂 na szyny tramwajowe, czy te偶 naturalnych rozmiar贸w, wyci臋tego z kartonu Sunseta Carsona, jego ulubionego kowboja, kt贸rego mu sprezentowa艂 Snooky z miejscowego kina. A mo偶e dwa srebrne dolary czy sztuczne rybie oko w 偶贸艂tym kolorze, znalezione za siedzib膮 VFW5? Ma艂y szklany jeep, w kt贸rym kiedy艣, przez bardzo kr贸tk膮 chwil臋, znajdowa艂 si臋 cukierek. W艣r贸d jego skarb贸w zgromadzonych tego lata znajdowa艂a si臋 te偶 w艂asnej roboty proca, torebka marmurowych kulek, szpilka do dekodera Orphan Annie, pier艣cionek 艣wiec膮cy w ciemno艣ci, kompas, zestaw Ma艂ego Montera, trzy pi艂eczki jo-jo, model samolociku, szczotka do w艂os贸w z kalkomani膮 przedstawiaj膮c膮 Lone鈥檃 Rangera na r膮czce (prezent urodzinowy od Monroe鈥檃, kupiony przez jego matk臋), tekturowa stacja benzynowa Firestone wyposa偶ona w dystrybutory, ca艂a p贸艂ka wype艂niona broszurowymi wydaniami po dziesi臋膰 cent贸w przyg贸d Terry鈥檈go w艣r贸d pirat贸w, Joe Pallooka oraz komiksowe historyjki z Red Ryderem. Pod 艂贸偶kiem znajdowa艂o si臋 kilka egzemplarzy Spider Mana, Porky Pig, Ma艂ej Audrey oraz zabawne opowie艣ci o Casprze i przyjaznych duchach. Do tego jeszcze zestaw kolejki L&N, india艅ska bransoletka upleciona z w艂os贸w, prezent od dziewczyny, kt贸ry od dawna uwa偶a艂 za zgubiony, wreszcie gumowa nasadka na kierownic臋 starego modelu roweru.

Jednak偶e 艣wiat Bobby鈥檈go nie ogranicza艂 si臋 wy艂膮cznie do tego, co m贸g艂 zobaczy膰 lub dotkn膮膰 w obr臋bie czterech 艣cian swojego pokoju. Przejecha艂 pod 艂贸偶kiem tysi膮ce mil swoj膮 kolejk膮 L&N, pokonuj膮c niebezpieczne g贸ry d艂ugimi tunelami nad spienionymi nurtami rzek, a ma艂ym samolocikiem uczepionym sufitu oblecia艂 ca艂y 艣wiat, nieraz nad d偶unglami wok贸艂 Amazonki, w kt贸rej roi艂o si臋 od krokodyli. Nawet zwyczajne latarnie uliczne dostarcza艂y Bobby鈥檈mu niezwyk艂ej rozrywki. W letnie wieczory, kiedy le偶a艂 ju偶 w 艂贸偶ku, obserwuj膮c cienie, jakie rzuca艂y na 艣ciany s膮siedniego domu li艣cie topoli poruszane lekkim wietrzykiem, widzia艂 w nich najprawdziwsze palmy, ko艂ysz膮ce si臋 w takt podmuch贸w pasatu wiej膮cego od s膮siednich wysp tropikalnych. Bywa艂y noce, kiedy s艂ysza艂 odleg艂e d藕wi臋ki hawajskiej muzyki i widzia艂 zast臋py dziewcz膮t ta艅cz膮cych hula-hula tu偶 nad oknami sypialni Robinson贸w. Zauroczony tym widokiem Bobby zapragn膮艂 ukulele. Jakie偶 by艂o jego rozczarowanie! Spodziewa艂 si臋, 偶e przy pierwszym dotkni臋ciu instrument zacznie gra膰 pie艣艅, ale nic z tych rzeczy! Wydawane d藕wi臋ki w niczym nie przypomina艂y muzyki, hawajskiej czy jakiejkolwiek innej. Szybko wi臋c Bobby przeprosi艂 si臋 z organkami. Wydawa艂o mu si臋 nawet, 偶e wygrywa prawdziw膮 melodi臋, by艂o to jednak z艂udzenie. Mia艂 tak bujn膮 wyobra藕ni臋, 偶e kiedy jecha艂 po podw贸rku na kiju od szczotki, s艂ysza艂 t臋tent kopyt ko艅skich i widzia艂 kurz wzbijany przez rozp臋dzonego rumaka, unosz膮cego go na swym grzbiecie przez zachodni膮 pustyni臋. Tego lata zasypia艂, maj膮c pod powiekami obraz Indian i kowboj贸w, a g艂ow臋 wype艂nion膮 ich g艂osami. 鈥濼om Mix i wyborowi strzelcy Ralstona s膮 tu偶-tu偶鈥. 鈥瀂 Zachodu przybywa ameryka艅ski waleczny kowboj!鈥 鈥濭dy zjesz kwakierskie owsiane p艂atki, staniesz si臋 dumny, dzielny i chwacki鈥. 鈥濱d臋 o zak艂ad, Red Ryder鈥. 鈥瀂nowu w siodle鈥. 鈥濲e艣li teraz nie nadesz艂a pora walki, to jestem k艂apouchym kangurem鈥. 鈥濲a Tonto, a ty Kemo Sabe鈥. Ale jego ulubione zawo艂anie to: 鈥濿io, Siwku, w drog臋!鈥6


Komu艣 z zewn膮trz mog艂oby si臋 wydawa膰, 偶e takie 偶ycie to wprost idea艂. 呕eby jednak by膰 ca艂kiem szczerym, trzeba powiedzie膰, 偶e bycie Bobbym Smithem mia艂o swoje dwie s艂abe i k艂opotliwe strony. Jedna to jego wygl膮d. Uchodzi艂 na og贸艂 za do艣膰 艂adnego ch艂opca, mia艂 piwne oczy i kasztanowe w艂osy, proste z臋by. Uszy mu leciutko odstawa艂y, ale nie wykracza艂o to ani troch臋 poza przyj臋t膮 norm臋. Jedyny problem stanowi艂y k膮ciki jego ust, leciutko uniesione ku g贸rze, co sprawia艂o wra偶enie, 偶e skrywa on jaki艣 sekret, z czego jest nadzwyczaj rad. Powodowa艂o to ustawiczne pytania jego matki i nauczycieli: 鈥濩o ty tam knujesz?鈥, nawet je艣li akurat niczego nie knu艂. I bez wzgl臋du na to, jak bardzo stara艂 si臋 dowodzi膰 w艂asnej niewinno艣ci, i tak ich reakcja by艂a zawsze taka sama: 鈥濨obby Smith, nie k艂am, masz wypisane na czole, 偶e co艣 tam knujesz鈥.

Drug膮 s艂ab膮 stron臋 stanowili rodzice. Ka偶dy ich zna艂, wi臋c kiedy Bobby co艣 przeskroba艂, byli natychmiast dok艂adnie o wszystkim informowani. Jego ojciec, aptekarz, ponadto mason, rotarianin, cz艂onek The Elks7, nale偶膮cy do starszyzny Pierwszego Ko艣cio艂a Metodyst贸w, znajdowa艂 si臋 na czele listy najwa偶niejszych obywateli miasteczka. Ale co by艂o stokro膰 gorsze, jego matka, znana jako S膮siadka Dorothy, pi臋膰 dni w tygodniu nadawa艂a w艂asn膮 audycj臋 dla miejscowej rozg艂o艣ni z ich saloniku. Co roku te偶 na Bo偶e Narodzenie wysy艂a艂a swoim s艂uchaczom kartki 艣wi膮teczne z wizerunkiem ca艂ej rodziny, tak wi臋c ludzie mieszkaj膮cy w promieniu kilku mil od ich domu wiedzieli, kim jest i jak wygl膮da. Zdarza艂o si臋 te偶, 偶e kiedy nie pojawia艂 si臋 zaproszony do programu go艣膰, matka 艣ci膮ga艂a Bobby鈥檈go do saloniku, by odgrywa艂 rol臋 go艣cia i odpowiada艂 na wszystkie jej pytania, zadane tak, jakby go pierwszy raz w 偶yciu widzia艂a. Z okazji r贸偶nych 艣wi膮t Bobby musia艂 te偶 recytowa膰 jakie艣 g艂upie wiersze. Ale najgorsze w tym wszystkim by艂o to, 偶e jego prywatne sprawy cz臋sto stawa艂y si臋 tematem matczynej audycji; cokolwiek wi臋c zrobi艂, z艂ego czy dobrego, natychmiast ca艂y 艣wiat si臋 o tym dowiadywa艂.

Jedyn膮 pociech臋 stanowi艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e krzy偶 ten d藕wiga艂 wsp贸lnie z siostr膮, cho膰 dla Anny Lee nie stanowi艂o to 偶adnej os艂ody. W zesz艂ym roku dosta艂a ataku histerii, kiedy jej matka wspomnia艂a mimochodem, 偶e Anna Lee nie um贸wi艂a si臋 jeszcze z nikim na pota艅c贸wk臋, czekaj膮c, a偶 zaprosi j膮 ch艂opak, kt贸ry zaprz膮ta艂 jej uwag臋 i kt贸ry przypomina艂 z wygl膮du Glenna Forda, w kt贸rym si臋 w贸wczas podkochiwa艂a. Nie po raz pierwszy Dorothy dzieli艂a si臋 ze s艂uchaczami sprawami swojej rodziny, ale kiedy Anna Lee us艂ysza艂a t臋 wiadomo艣膰 id膮c膮 w eter, jak wystrzelona z procy przebieg艂a przez dom, wrzeszcz膮c na ca艂e gard艂o, i ze strasznym szlochem rzuci艂a si臋 na 艂贸偶ko.

- Jak mog艂a艣, mamo? Zrujnowa艂a艣 mi 偶ycie. Ju偶 nigdy z nikim si臋 nie um贸wi臋. Och, ja si臋 zabij臋!

Rozpacza艂a tak przez dwa dni, nie wychodz膮c z 艂贸偶ka i k艂ad膮c sobie zimne kompresy na czo艂o. Matka tymczasem, kt贸rej by艂o nies艂ychanie przykro z tego powodu, pr贸bowa艂a na r贸偶ne sposoby wynagrodzi膰 wyrz膮dzon膮 c贸rce przykro艣膰, wi臋c przynosi艂a lody brzoskwiniowe domowej roboty, obiecuj膮c jednocze艣nie, 偶e ju偶 nigdy nie wymieni jej imienia przez radio.

W贸wczas ca艂e zaj艣cie wydawa艂o si臋 Bobby鈥檈mu ca艂kiem zabawne, ale w tym wieku nie ma si臋 jeszcze na tyle rozumu, by wiedzie膰, 偶e to, co inni o tobie my艣l膮, to sprawa 偶ycia i 艣mierci. Tak wi臋c na razie nie dba艂 o 艣wiat zewn臋trzny i jak wi臋kszo艣膰 dziesi臋cioletnich ch艂opc贸w wierzy艂, 偶e wkr贸tce mo偶e si臋 wydarzy膰 co艣 wspania艂ego.

S膮siadka Dorothy

Pod koniec lat dwudziestych i na pocz膮tku trzydziestych, kiedy z ka偶dym rokiem coraz g臋stsza sie膰 linii elektrycznych prowadzi艂a od wiejskich dr贸g do zabudowa艅, d艂ugie dotychczas wieczory nagle zacz臋艂y wype艂nia膰 si臋 ciep艂ymi, przyjaznymi g艂osami. To by艂y g艂osy innych gospody艅 emitowane przez radio. Ju偶 w 1924 roku kobiety nazywane na 艢rodkowym Zachodzie 鈥瀌omoros艂ymi radi贸wkami鈥 zacz臋艂y nadawa膰 audycje, przekazuj膮c innym gospodyniom nowe przepisy, sprawdzone sposoby wychowywania dzieci, praktyczne porady z dziedziny gospodarstwa domowego i prac ogrodniczych, miejscowe nowinki, rozrywkowe kawa艂ki. Najwa偶niejsze w tym wszystkim by艂y codzienne wizyty kogo艣 zaprzyja藕nionego. W Iowa s艂uchacze codziennie uczestniczyli w 鈥滽uchennych pogaduszkach鈥 Leanny Driftmiller, nadawanych przez KMA w Shenandoah, lub w 鈥漇pacerach wiejsk膮 drog膮鈥 z Evelyn Birkby. Ci za艣, kt贸rzy odbierali WNAX z Yankton w Dakocie Po艂udniowej, mogli s艂ucha膰 g艂osu Wynn Speece, 鈥濸ani z s膮siedztwa鈥. Swoje audycje mia艂y r贸wnie偶 Adella Shoemaker, Ida Bailey Allen, Bernice Currier, Alma Kitchell, Edith Hansen i inne.

Takim w艂a艣nie domoros艂ym radiowcem by艂a matka Bobby鈥檈go, pani Dorothy Smith, kt贸ra nadawa艂a ze swojego domu w Elmwood Springs w Missouri w godzinach od dziewi膮tej do dziewi膮tej trzydzie艣ci za po艣rednictwem lokalnej stacji WDOT 66. Niew膮tpliwie mia艂a ku temu odpowiednie kwalifikacje. Opr贸cz tego, 偶e lubi艂a du偶o m贸wi膰, mia艂a za sob膮 dwuletnie studia w Bostonie, po kt贸rych wr贸ci艂a do domu z dyplomem z ekonomiki gospodarstwa domowego i opieki nad dzie膰mi, maj膮c na oku Roberta Smitha, Doca, kt贸ry akurat uko艅czy艂 studia farmaceutyczne na uniwersytecie w Tennessee. Sze艣膰 miesi臋cy p贸藕niej szli ju偶 do o艂tarza w Pierwszym Ko艣ciele Metodyst贸w, gotowi rozpocz膮膰 wsp贸lne 偶ycie i za艂o偶y膰 rodzin臋. Od 1936 roku do ko艅ca wojny matka Bobby鈥檈go nadawa艂a swoj膮 audycj臋, znana swoim s艂uchaczom jako po prostu 鈥濻膮siadka Dorothy鈥. Nalon Klegg, spiker g艂贸wnej rozg艂o艣ni w Poplar Springs, zapowiada艂 j膮 codziennie w taki oto spos贸b: 鈥濧 teraz 艂膮czymy si臋 z ma艂ym bia艂ym domkiem, tu偶 za rogiem, niedaleko was, gdziekolwiek mieszkacie, sk膮d us艂yszymy nasz膮 wsp贸ln膮 s膮siadk臋 o u艣miechni臋tym g艂osie: S膮siadka Dorothy... a na fisharmonii gra Matka Smith鈥. Wtedy w艂膮cza艂a si臋 jej te艣ciowa ze swoim pe艂nym werwy wykonaniem tematu zapowiadaj膮cego audycj臋 pt.: 鈥濸o s艂onecznej stronie drogi鈥.

Nie przypadkiem wybrano ten motyw muzyczny. Kiedy Doc kupowa艂 dom w roku 1934, wiedzia艂, 偶e jego 偶ona b臋dzie chcia艂a mie膰 pe艂no kwiat贸w kwitn膮cych w doniczkach w ka偶dym oknie, a zw艂aszcza swoje ukochane fio艂ki, kt贸re nami臋tnie gromadzi艂a; zwr贸ci艂 wi臋c szczeg贸ln膮 uwag臋 na to, by dom faktycznie sta艂 po s艂onecznej stronie ulicy. S膮siadka Dorothy by艂a w przyjemny spos贸b pulchna i zawsze mile u艣miechni臋ta. Wkr贸tce u艣miecha艂a si臋 do wszystkich z ok艂adek w艂asnych ksi膮偶ek kucharskich i plakat贸w zdobi膮cych ca艂y 艢rodkowy Zach贸d. Ludzie, znaj膮c jej wizerunek i ciep艂y, zawsze rado艣nie brzmi膮cy g艂os, nigdy by nie pomy艣leli, 偶e mog艂aby ona kiedykolwiek mie膰 jakie艣 powa偶niejsze problemy czy zmartwienia. Wi臋kszo艣膰 rzeczywi艣cie nic nie wiedzia艂a o jej pierwszym dziecku - a ona nigdy nie wspomina艂a o swoim pierworodnym jasnow艂osym czterolatku o imieniu Michael. Dorothy my艣la艂a, 偶e chodzi o zwyk艂膮 dzieci臋c膮 gor膮czk臋 albo o przezi臋bienie, w ka偶dym razie nic powa偶nego. Ale przed po艂udniem Michael dosta艂 konwulsji. Umar艂 cichutko, bez 偶adnego ostrze偶enia. Jednego dnia by艂 weso艂y i 偶ywy, a nast臋pnego ju偶 nie 偶y艂.

Lekarze orzekli, 偶e to by艂o wyj膮tkowo z艂o艣liwe zaka偶enie bakteryjne, kt贸re zaatakowa艂o go w nocy, a o wp贸艂 do sz贸stej po po艂udniu spowodowa艂o 艣mier膰. Nigdy nie stwierdzili ostatecznie, co to by艂a za infekcja i dlaczego si臋 ni膮 zarazi艂, ale gdy zosta艂 przywieziony do szpitala, ju偶 mia艂 zaj臋te ca艂e p艂uca. Nikt nie jest przygotowany na 艣mier膰 swoich najbli偶szych, ale utrata dziecka to najwi臋kszy b贸l, jaki cz艂owiek mo偶e znie艣膰.

Szok by艂 tak wielki, 偶e owdowia艂a matka Doca sprowadzi艂a si臋 do syna i synowej, by zaj膮膰 si臋 nimi po stracie dziecka. Po jakim艣 czasie Doc wr贸ci艂 do pracy, ale Dorothy nadal nie by艂a zdolna do niczego, tylko siedzia艂a w pokoju dziecinnym i wpatrywa艂a si臋 w puste 艂贸偶eczko.

Nie chcia艂a je艣膰 mimo perswazji Matki Smith, nie mog艂a te偶 spa膰, chocia偶 za偶ywa艂a pigu艂k臋 nasenn膮, jak膮 Doc przygotowywa艂 specjalnie dla niej. Mimo 偶e lekarze stale powtarzali, 偶e naprawd臋 nic nie mo偶na by艂o zrobi膰, ona nigdy tak do ko艅ca w to nie uwierzy艂a. Pogr膮偶ona w nieustannym rozpami臋tywaniu, za ka偶dym razem podawa艂a to w w膮tpliwo艣膰. Setki razy zadawa艂a sobie pytanie, co by by艂o gdyby, ale nie znajdowa艂a 偶adnej rozs膮dnej odpowiedzi. W tym czasie Doc nie na wiele jej si臋 przydawa艂. Przede wszystkim mia艂a mu za z艂e, 偶e tak po prostu wr贸ci艂 do dawnego 偶ycia, jak gdyby nic si臋 nie sta艂o. Nawet z ni膮 nie rozmawia艂 na ten temat, a kiedy ona podejmowa艂a rozmow臋, po prostu wychodzi艂 z pokoju. Dorothy by艂a jeszcze m艂oda i nie wiedzia艂a, 偶e m臋偶czy藕ni inaczej reaguj膮 na b贸l. Doc, tak偶e m艂ody, nies艂usznie uwa偶a艂, 偶e pomo偶e jej, udaj膮c silnego m臋偶czyzn臋. Ona z kolei nie wiedzia艂a, 偶e m膮偶 cz臋sto wyje偶d偶a艂 za miasto, by zatrzyma膰 si臋 gdzie艣 na uboczu i p艂aka膰.

B贸l po stracie dziecka w艂a艣ciwie jest nieuleczalny, nigdy ca艂kiem nie mija. Ale gdzie艣 po roku czy dw贸ch oboje byli ju偶 w stanie wr贸ci膰 do mniej wi臋cej normalnego 偶ycia.

Wtedy to Dorothy zacz臋艂a piec ciasta. Zaj臋cie si臋 czym艣 dobrze jej robi艂o. Bywa艂y dnie, 偶e wypieka艂a po pi臋膰 albo i po dziesi臋膰 ciast. Wkr贸tce wszyscy mieszka艅cy zacz臋li nosi膰 ze sob膮 widelczyk albo torebk臋, poniewa偶 kiedy mija艂o si臋 jej dom, ona zaprasza艂a na kawa艂ek ciasta. Wprost zawalona by艂a wypiekami i trzeba by艂o jako艣 si臋 ich pozby膰, kiedy wi臋c m贸wi艂a: 鈥瀂apraszam do siebie na kawa艂ek ciasta鈥, wiadomo by艂o, 偶e m贸wi to szczerze. Zaprzyja藕niona z ni膮 Gerta Nordstrom, kt贸ra prowadzi艂a piekarni臋, wyzna艂a, 偶e obroty spad艂y u niej o po艂ow臋, od kiedy Dorothy postanowi艂a rozdawa膰 swoje ciasta. Wkr贸tce Dorothy zacz臋艂a wypieka膰 dla piekarni Nordstrom贸w, a jej wyroby sta艂y si臋 powszechnie znane. W roku, kiedy jej przepis na sze艣ciowarstwowy przek艂adaniec ananasowy z niespodziank膮 w 艣rodku zdoby艂 drug膮 nagrod臋 w konkursie na najlepszy wypiek w Pillsbury, zosta艂a zaproszona do wzi臋cia udzia艂u w audycji w Poplar Bluff. W trakcie wywiadu wspomnia艂a mimochodem, 偶e zawsze u偶ywa m膮ki Z艂ote P艂atki Lekkie jak Pi贸rko. Kiedy w ci膮gu jednego dnia podwoi艂a si臋 sprzeda偶 m膮ki Z艂ote P艂atki, zaproponowano jej prowadzenie w艂asnej audycji. Wkr贸tce wielki maszt radiowy z czerwonym 艣wiate艂kiem na szczycie stan膮艂 na ich podw贸rku i odt膮d Dorothy by艂a 鈥瀗a antenie鈥. Potem, kiedy przysz艂a na 艣wiat Anna Lee, oboje z Dokiem stali si臋 zn贸w tacy sami jak przedtem, chocia偶 nigdy nie zapomnieli o jasnow艂osym ch艂opczyku. 呕ycie bieg艂o zwyczajnym torem a偶 do dnia, w kt贸rym Dorothy, maj膮c ju偶 lat czterdzie艣ci trzy, dowiedzia艂a si臋, 偶e ich 偶ycie ma si臋 zmieni膰, cho膰 obydwoje od dawna nie planowali 偶adnych zmian. Mianowicie lekarz poinformowa艂 j膮, 偶e nie wkracza ona, tak jak my艣la艂a, w nast臋pny etap 偶ycia kobiety, ale 偶e spodziewa si臋 dziecka. I tak oto niebo zes艂a艂o im Bobby鈥檈go, kt贸ry mia艂 przynie艣膰 prawdziw膮 odmian臋 w ich 偶yciu. Pod ka偶dym wzgl臋dem.

Wie偶a ci艣nie艅

Mo偶e dlatego, 偶e s膮 jeszcze ma艂e i do ziemi maj膮 niedaleko, albo dlatego, 偶e ich zmys艂贸w nie zd膮偶y艂 przyt臋pi膰 wiek, dzieciom dni wydaj膮 si臋 d艂u偶sze, kolory 偶ywsze, zapachy ostrzejsze, ha艂as g艂o艣niejszy, a zabawa bardziej zabawna. Bobby pod tym wzgl臋dem nie stanowi艂 wyj膮tku. Codziennie patrzy艂 na 艣wiat, jakby go widzia艂 po raz pierwszy, niemal dr偶膮c z podekscytowania. Gdyby przykr臋ci膰 go do 艣ciany, z pewno艣ci膮 ja艣nia艂by jak pi臋膰setwatowa 偶ar贸wka. Jemu to oczywi艣cie nie przeszkadza艂o, ale mie膰 go w rodzinie oznacza艂o mniej wi臋cej to samo, co mie膰 w domu szczeniaczka o wadze sze艣膰dziesi臋ciu o艣miu funt贸w, kt贸ry bez przerwy wpada i wypada, i wsz臋dzie si臋 kr臋ci. Tego dnia Bobby i Monroe przedsi臋wzi臋li co艣, czego nie powinni robi膰.

Wybrali si臋 daleko za miasto do wie偶y ci艣nie艅, na kt贸rej napisane by艂o wielkimi czarnymi literami ELMWOOD SPRINGS, z mocnym postanowieniem wdrapania si臋 na sam jej szczyt. Gdyby jego matka dowiedzia艂a si臋 o tym pomy艣le, zapewne dosta艂aby ataku serca albo czego艣 jeszcze gorszego. Kilka lat wcze艣niej jaki艣 licealista spad艂 z tej wie偶y i zabi艂 si臋. Dla dziecka jednak fakty si臋 nie licz膮. Wyobra偶a sobie, 偶e jemu nic z艂ego sta膰 si臋 nie mo偶e. Poza tym Bobby i Monroe pilnowali si臋 wzajemnie, tak 偶e nie by艂o ju偶 odwrotu.

W g艂臋bi duszy ka偶dy z nich leciutko si臋 niepokoi艂. G艂贸wnie przejmowa艂 ich strach, by nie stch贸rzy膰 w ostatniej chwili. Obaw臋, 偶e mo偶na sobie zas艂u偶y膰 na miano maminsynka, r贸wnowa偶y艂a n臋c膮ca perspektywa p贸藕niejszego pochwalenia si臋 wszystkim - z wyj膮tkiem rodzic贸w - 偶e jednak wdrapali si臋 na wie偶臋. Jeszcze tylko nale偶a艂o co艣 wymy艣li膰, by przekona膰 wszystkich, 偶e naprawd臋 dokonali tego wyczynu. Bobby mia艂 pewien plan.

Rano poszed艂 do sklepu gospodarstwa domowego Warrena i kupi艂 tam du偶y k艂臋bek mocnego sznurka. Monroe mia艂 kiesze艅 wypchan膮 czerwonymi balonikami, kt贸re mieli nadmucha膰 i przywi膮za膰 na samym szczycie, tak by niedowiarki musia艂y uwierzy膰, 偶e oni tam byli. Kiedy w ko艅cu dotarli na miejsce i popatrzyli w g贸r臋, to, co z daleka wygl膮da艂o jak srebrna pi艂ka zwisaj膮ca z nieba, teraz wydawa艂o si臋 wielkie jak boisko do gry w nog臋. I tak wysoko, 偶e od samego zadzierania g艂owy bola艂y ich szyje. Ludzie m贸wili, 偶e stamt膮d wida膰 a偶 sze艣膰 stan贸w, a przy dobrej widoczno艣ci mo偶na zobaczy膰 ca艂膮 drog臋 do Iowa... W ka偶dym razie tak si臋 m贸wi艂o. Bobby i Monroe oci膮gali si臋, czubkami but贸w dr膮偶膮c do艂ki w ziemi i raz jeszcze dyskutuj膮c plan balonowy.

- My艣lisz, 偶e powinni艣my je nadmucha膰, zanim tam wejdziemy? - spyta艂 Monroe, graj膮c na zw艂ok臋.

- Nie. Nie pami臋tasz, co m贸wili艣my? Gdyby艣my je najpierw nadmuchali, kto艣 m贸g艂by zobaczy膰, jak tam wchodzimy.

- A, rzeczywi艣cie.

- Kiedy wejdziemy na sam膮 g贸r臋, wtedy je napompujemy i przywi膮偶emy z boku, a potem zejdziemy tak szybko, jak tylko si臋 da.

Monroe, kr臋py ch艂opczyk z wiech膮 w艂os贸w jak marchewka, zazwyczaj r贸偶owiutki, teraz wygl膮da艂 troch臋 blado. Raz jeszcze popatrzy艂 w g贸r臋.

- Kto idzie pierwszy?

Bobby zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, ale si臋 nie ruszy艂. Wtedy Monroe powiedzia艂:

- To by艂 tw贸j pomys艂. Wi臋c ty powiniene艣 i艣膰 pierwszy.

- To nic. Mo偶esz ty p贸j艣膰 pierwszy, je艣li chcesz. Mnie nie zale偶y.

- O nie. Musi by膰 fair. Ty to wszystko wymy艣li艂e艣, wi臋c ty id藕 pierwszy.

Tu go mia艂. Bobby nie m贸g艂 teraz si臋 wycofa膰.

- Dobra. Je艣li si臋 boisz, to ja mog臋 i艣膰 pierwszy, skoro ci na tym zale偶y.

- Wcale si臋 nie boj臋. Po prostu to by艂 tw贸j pomys艂, nic wi臋cej.

- Jak chcesz, to ty id藕 pierwszy.

Monroe raz jeszcze spojrza艂 na g贸r臋.

- Nie chc臋 - powiedzia艂.

Bobby zrobi艂 nonszalanck膮 min臋.

- Dobra, p贸jd臋 pierwszy, ale pami臋taj: Macky Warren m贸wi艂, 偶e ca艂a rzecz polega na tym, aby nie patrzy膰 w d贸艂, dop贸ki si臋 nie wejdzie na sam szczyt.

- Dobra. W takim razie idziemy. - Bobby wzi膮艂 g艂臋boki oddech, postawi艂 nog臋 na pierwszym szczeblu drabiny i ruszy艂 w d艂ug膮 drog臋 po stalowych drabiniastych schodkach, kt贸re prowadzi艂y na g贸r臋. Wkr贸tce obaj mieli si臋 przekona膰, 偶e by艂a to d艂uga i stroma wspinaczka. Nie wzi臋li tylko pod uwag臋 kilku okoliczno艣ci: 偶e im wy偶ej wejd膮, tym mocniej s艂o艅ce b臋dzie pali艂o; 偶e por臋cz przy schodach oka偶e si臋 艣liska, zw艂aszcza kiedy si臋 j膮 trzyma spoconymi r臋koma, nie m贸wi膮c ju偶 o silnym wietrze, kt贸ry niemal zdmuchn膮艂 ich z drabiniastych schodk贸w. Wydawa艂o im si臋, 偶e wieki min臋艂y, zanim wreszcie dostali si臋 na g贸r臋, spoceni, bez tchu, z 艂omocz膮cym sercem i wyschni臋tymi ustami. Kiedy w ko艅cu zeszli z ostatniego szczebelka na ma艂y, okr膮g艂y podest z blachy falistej, nogi tak bardzo im si臋 trz臋s艂y z wyczerpania, 偶e musieli usi膮艣膰 na chwil臋 i odpocz膮膰. Policzki Monroe鈥檃 by艂y tak czerwone jak balony, kt贸re mia艂 w kieszeni.

Po chwili zn贸w zebrali ca艂膮 odwag臋, by wsta膰 i rozejrze膰 si臋 po okolicy.

- Ojej! - wykrzykn膮艂 Monroe. - Musimy znajdowa膰 si臋 na wysoko艣ci jakich艣 dziesi臋ciu tysi臋cy st贸p, a mo偶e i wy偶ej... Wy偶ej od samolotu, chyba jeszcze wy偶ej ni偶 Empire State Building!

Oczywi艣cie nie znajdowali si臋 a偶 tak wysoko, ale 艂atwo mogli ulec takiemu z艂udzeniu. Przecie偶 Bobby i Monroe nie ogl膮dali dot膮d niczego z wysoko艣ci wy偶szej ni偶 czubek drzewa czy z dachu gara偶u. Teraz rozci膮ga艂 si臋 przed nimi widok na wiele mil dooko艂a, wi臋c gdy Monroe zauwa偶y艂 偶贸艂te poletko kukurydzy, znajduj膮ce si臋 w sporej odleg艂o艣ci, by艂 przekonany, 偶e jego wzrok si臋ga a偶 do Iowa.

Bobby zaniem贸wi艂 z wra偶enia. Sta艂 os艂upia艂y. Nie mia艂 poj臋cia, jak wygl膮da 艣wiat widziany z tak wysoka i tak daleka. M贸g艂by si臋 raczej spodziewa膰, 偶e 艣wiat b臋dzie okr膮g艂y, tak jak globus znajduj膮cy si臋 w gabinecie ojca, ale ku jego ogromnemu zaskoczeniu by艂 p艂aski jak nale艣nik. Jak okiem si臋gn膮膰, wsz臋dzie tylko p艂askie pola w kolorze br膮zowym albo zielonym. Zupe艂nie jakby patrzy艂 na map臋! Kiedy jednak Monroe wskaza艂 na prawo, gdzie znajdowa艂o si臋 ich miasteczko, Bobby prze偶y艂 nast臋pny wstrz膮s w swoim kr贸tkim 偶yciu.

- Patrz - powiedzia艂 Monroe - tam jest ko艣ci贸艂, a tam nasza szko艂a. Widzisz?

Bobby sta艂 z otwart膮 buzi膮 i patrzy艂 z niedowierzaniem. Elmwood Springs, kt贸re tak niedawno jeszcze wydawa艂o mu si臋 miejscem gigantycznej wr臋cz wielko艣ci, teraz skurczy艂o si臋 do zaledwie niewielkiego prostok膮cika domk贸w ustawionych wzd艂u偶 kilku ulic, o d艂ugo艣ci nie wi臋kszej ni偶 kilka cali, zagubionego w bezkresnej przestrzeni. Widzia艂 teraz, gdzie znajduje si臋 ko艣ci贸艂 i z drugiej strony hall maso艅ski. Malutkie punkciki, kt贸re przemieszcza艂y si臋 w r贸偶nych kierunkach, wielko艣ci膮 przypomina艂y mr贸wki; samochody by艂y ma艂e jak matchboxy, a domy jakby wzi臋te z gry Monopol.

- Patrz, tam jest tw贸j dom - powiedzia艂 Monroe. - Widzisz maszt radiowy na podw贸rku?

Bobby wlepi艂 wzrok w miejsce, kt贸re wskazywa艂 Monroe. Rzeczywi艣cie, tam sta艂 jego dom. Da艂o si臋 widzie膰 czerwone 艣wiate艂ko na czubku anteny, a je艣li si臋 zmru偶y艂o oczy, mo偶na by艂o dostrzec na podw贸rku malutki punkcik, kt贸ry akurat rozwiesza艂 na sznurze pranie. Wtedy go ol艣ni艂o: ten punkcik to jego mama! I przysz艂a mu do g艂owy jeszcze jedna my艣l, kt贸ra niemal 艣ci臋艂a go z n贸g. Bo gdyby tak to on teraz kr臋ci艂 si臋 po podw贸rku, a kto艣 inny znalaz艂by si臋 na jego miejscu i patrzy艂 na wszystko, co si臋 tam w dole dzieje? Wtedy on sam wygl膮da艂by jak ta mr贸wka. A mo偶e by艂by jeszcze mniejszy! Jak p贸艂 mr贸wki albo tylko pch艂a! Z tego miejsca, gdzie si臋 teraz znajdowa艂, nie by艂 ju偶 wcale o艣rodkiem wielkiego wszech艣wiata, kt贸ry go otacza艂, ani te偶 oczkiem w g艂owie rodzic贸w; st膮d nie by艂by wcale kim艣 szczeg贸lnym, ot, po prostu jeden z wielu ma艂ych punkcik贸w. Na t臋 my艣l obla艂 go zimny pot.

- Musz臋 wraca膰 do domu, mama na mnie czeka - powiedzia艂 i zacz膮艂 p臋dem zbiega膰 na d贸艂, zostawiaj膮c os艂upia艂ego Monroe鈥檃, kt贸ry wo艂a艂 za nim:

- Zaczekaj! Jeszcze nic nie zrobili艣my z balonami! Zaczekaj!

Ale Bobby ju偶 go nie s艂ysza艂. Jedyne, co s艂ysza艂, to g艂o艣ne bicie w艂asnego serca i krew dudni膮c膮 w uszach, a jedyne, co my艣la艂, to 偶eby jak najszybciej zej艣膰 na d贸艂, na ziemi臋. Chcia艂 czym pr臋dzej znale藕膰 si臋 zn贸w we w艂asnym domu i wr贸ci膰 do poprzednich, w艂a艣ciwych rozmiar贸w.

Monroe jednak, zostawiony sam sobie i opuszczony, wcale nie my艣la艂 si臋 poddawa膰. Ogarn臋艂a go determinacja. Skoro przeby艂 ca艂膮 t臋 niebezpieczn膮 drog臋 na g贸r臋, ludzie musieli si臋 o tym dowiedzie膰. Do licha z Bobbym, sam mo偶e poprzyczepia膰 balony! Wyci膮gn膮艂 z kieszeni pierwszy balon, ale kiedy go ju偶 nadmuchiwa艂, nagle sobie przypomnia艂. Podbieg艂 wi臋c na skraj drabiniastych schodk贸w i zawo艂a艂 co si艂 w p艂ucach:

- Zaczekaj, Bobby! Przecie偶 u ciebie jest sznurek! Rzu膰 mi sznurek! - By艂o jednak za p贸藕no. Bobby znajdowa艂 si臋 ju偶 w po艂owie drogi wiod膮cej na ziemi臋.

Wkr贸tce Bobby wpad艂 jak burza do domu, przebieg艂 przez ca艂y dom i nie zatrzyma艂 si臋 a偶 do swojego pokoju, gdzie rzuci艂 si臋 na w艂asne 艂贸偶ko. Anna Lee, kt贸ra akurat siedzia艂a na ganku, spostrzeg艂a wyraz jego twarzy, kiedy przebiega艂 obok niej, i pomy艣la艂a sobie, 偶e kto艣 musia艂 go goni膰. Wsta艂a nawet, 偶eby si臋 rozejrze膰, czy nie ma gdzie艣 w pobli偶u Luthera Griggsa, barczystego osi艂ka, kt贸ry nie przepuszcza艂 偶adnej okazji, by pobi膰 Bobby鈥檈go, ale Luthera nigdzie nie by艂o wida膰.

Tymczasem biedny Monroe siedzia艂 na wie偶y jeszcze co najmniej trzy kwadranse, usi艂uj膮c przymocowa膰 chocia偶by jeden z czerwonych balon贸w, kt贸re ze sob膮 wzi臋li, ale jego wysi艂ki spe艂z艂y na niczym. Wszystkie balony wzlecia艂y w powietrze.

Dla Bobby鈥檈go jednak dzie艅 ten upami臋tni艂 si臋 nie tylko z powodu nieumieszczenia na wie偶y balon贸w. W艂a艣nie wtedy bowiem po raz pierwszy ujrza艂 swoje 偶ycie z dalszej perspektywy, a w ka偶dym razie z innego miejsca ni偶 z centrum w艂asnego wielkiego wszech艣wiata, w kt贸rym si臋 znajdowa艂. Czy naprawd臋 jest mo偶liwe, 偶e m贸g艂by by膰 zaledwie ma艂ym punkcikiem w艣r贸d innych ma艂ych punkcik贸w? Zawsze wydawa艂o mu si臋, 偶e jest inny ni偶 wszyscy, 偶e jest kim艣 wyj膮tkowym. Teraz by艂 zupe艂nie zdezorientowany.

Anka Szmacianka

Tego popo艂udnia Bobby zachowywa艂 si臋 niezwykle grzecznie i po kolacji, kiedy wszyscy przenie艣li si臋 na werand臋, usiad艂 na bujanej 艂awce obok matki, po艂o偶y艂 g艂ow臋 na jej kolanach i w tej pozycji zasn膮艂, co mu si臋 nie zdarzy艂o na pewno od czasu, kiedy sko艅czy艂 sze艣膰 lat. Poniewa偶 wiecz贸r by艂 wyj膮tkowo upalny, ca艂a rodzina, nie wy艂膮czaj膮c Jimmy鈥檈go i Princess Mary Margaret, bia艂orudej spanielki nale偶膮cej do Dorothy, ulokowa艂a si臋 na dworze, by zaczerpn膮膰 troch臋 艣wie偶ego powietrza. Wsz臋dzie panowa艂a cisza i spok贸j, s艂ycha膰 by艂o tylko cykanie 艣wierszczy i skrzypienie 艂awki. Dorothy popatrzy艂a na 艣pi膮cego Bobby鈥檈go. Spa艂 tak mocno, 偶e nie zbudzi艂 si臋, nawet gdy zmienia艂a pozycj臋, by za艂o偶y膰 nog臋 na nog臋. Odgarn臋艂a w艂osy z jego czo艂a.

- Musia艂 by膰 czym艣 niezwykle przej臋ty, bo wydaje si臋 ca艂kiem nieobecny.

Anna Lee przytakn臋艂a.

- My艣la艂am nawet, 偶e znowu ucieka艂 przed Lutherem Griggsem. Dzi艣 po po艂udniu Bobby wpad艂 do domu jak burza, p臋dzi艂 jak ekspres, ze sto kilometr贸w na godzin臋.

- Martwi臋 si臋, 偶eby ten ch艂opak Griggs贸w nie zrobi艂 mu kiedy艣 prawdziwej krzywdy - powiedzia艂a z westchnieniem matka ch艂opca. - Przecie偶 on jest przynajmniej o g艂ow臋 wy偶szy od Bobby鈥檈go.

Doc postuka艂 fajk膮 o 艣cian臋 ganku, 偶eby wysypa膰 popi贸艂.

- Zbytnio bym si臋 tym nie martwi艂 - pocieszy艂 偶on臋. - Musia艂by go najpierw z艂apa膰. A Bobby, chocia偶 jeszcze ma艂y, jest naprawd臋 szybki.

To w pewnym stopniu uspokoi艂o Dorothy.

- No c贸偶, to prawda - przyzna艂a po chwili namys艂u. - Kt贸rego艣 razu jak pomkn膮艂 od progu, to ani si臋 nie obejrza艂am, a on ju偶 by艂 het, daleko, 偶e wida膰 by艂o tylko czubek jego g艂owy.

- Ten dzieciak to prawdziwe utrapienie - skwitowa艂a Anna Lee, kt贸ra z wy偶yn swych kilkunastu lat, m贸wi膮c o swoim bracie, nazywa艂a go ostatnio 鈥瀟en dzieciak鈥. - Prawda, Matko?

- Tak. - Matka Smith przytakn臋艂a. - Ale kiedy chce, potrafi by膰 naprawd臋 s艂odki. To chyba kwestia wieku, tak mi si臋 wydaje.

- Czy ja te偶 kiedy艣 taka by艂am? - chcia艂a wiedzie膰 Anna Lee.

- Nie - zapewni艂a j膮 Dorothy. - By艂a艣 anio艂kiem. Prawda, Matko?

- Najprawdziwsza prawda - zgodzi艂a si臋 Matka Smith. - Nie by艂o grzeczniejszej od ciebie dziewczynki. Mog艂am ci臋 wsz臋dzie zabra膰 ze sob膮, wystarczy艂o tylko posadzi膰 ci臋 i da膰 lalk臋 do zabawy, a ty ca艂y czas grzecznie si臋 bawi艂a艣, cichutko jak myszka. Kocha艂a艣 swoje lalki. A najbardziej du偶膮 Ank臋 Szmaciank臋, nigdzie si臋 bez niej nie rusza艂a艣.

Siedzieli tak jeszcze przez chwil臋, ws艂uchani w cykanie 艣wierszczy.

- Co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o z twoj膮 Ank膮 Szmaciank膮? - spyta艂a nieoczekiwanie Dorothy.

- Bobby skasowa艂 jej g艂ow臋.

- O, jaka szkoda.

W tym momencie Tot Whooten, kt贸ra wygl膮da艂a na bardzo zaaferowan膮, przetruchta艂a przed ich domem, najwyra藕niej gdzie艣 si臋 spiesz膮c. Nie zatrzymuj膮c si臋, pomacha艂a im r臋k膮 i zawo艂a艂a:

- Mamusia zn贸w zostawi艂a w kinie torebk臋, wi臋c musz臋 tam zd膮偶y膰, zanim zamkn膮.

Matka Smith pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Biedna Tot, to ju偶 drugi raz w tym tygodniu.

- Biedna Tot - zgodzi艂a si臋 Dorothy.

Kilka minut p贸藕niej Tot zn贸w przechodzi艂a przed ich domem, tym razem z wielk膮 czarn膮 torb膮 przewieszon膮 przez rami臋.

- Widz臋, 偶e j膮 znalaz艂a艣! - zawo艂a艂a Matka Smith.

- Tak, chwa艂a Bogu. Snooky j膮 znalaz艂 i czeka艂 na mnie. Dobranoc.

- Dobranoc - odpowiedzieli wszyscy, a Matka Smith doda艂a jeszcze: - Pozdr贸w ode mnie swoj膮 matk臋.

- Okay.

Kiedy ju偶 nikt nie m贸g艂 jej s艂ysze膰, Dorothy powt贸rzy艂a raz jeszcze:

- Biedna Tot.

Potem pomacha艂o im jeszcze kilka os贸b, kt贸re przechodzi艂y tamt臋dy, wracaj膮c z kina do domu. Po chwili Dorothy westchn臋艂a:

- Szkoda, 偶e Bobby tak si臋 obszed艂 z Ank膮 Szmaciank膮. Mia艂am nadziej臋, 偶e kiedy艣 dasz j膮 swojej c贸reczce. Tak kocha艂a艣 t臋 lalk臋. Nie rozstawa艂a艣 si臋 z ni膮 nawet, kiedy by艂a艣 ju偶 w pierwszej klasie. - Popatrzy艂a na c贸rk臋 melancholijnie. - Wydaje si臋, 偶e to by艂o zaledwie wczoraj, kiedy prowadzi艂am ci臋 po raz pierwszy do szko艂y.

- To ja nie posz艂am sama? - zdziwi艂a si臋 Anna Lee. - Przecie偶 to zaledwie dwie ulice dalej.

- Nie. Zaprowadzi艂am ci臋 pierwszego dnia, chocia偶 wcale si臋 nie ba艂a艣. By艂a艣 naprawd臋 uradowana, 偶e idziesz do szko艂y; ty i Anka Szmacianka. Sta艂am na ulicy i patrzy艂am, jak wchodzisz po schodach, potem odwracasz si臋, machasz mi i idziesz dalej. Och, serce mi krwawi艂o, 偶e trac臋 swoj膮 ma艂膮 dziewuszk臋. Sta艂am tak na ulicy i p艂aka艂am na oczach wszystkich.

- Naprawd臋? - nie dowierza艂a Anna Lee.

Doc skin膮艂 g艂ow膮.

- O tak - potwierdzi艂, nabijaj膮c powt贸rnie fajk臋. Przysun膮艂 bli偶ej popielniczk臋 i wrzuci艂 do niej zgaszon膮 zapa艂k臋. - Twoja matka przysz艂a do drugstore鈥檜 zupe艂nie rozstrojona. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e w艂a艣nie wsadzi艂a ci臋 na parowiec p艂yn膮cy do Chin.

T臋 opowie艣膰 Anna Lee us艂ysza艂a po raz pierwszy.

- Czy by艂a艣 tak samo przej臋ta, kiedy Bobby szed艂 do pierwszej klasy?

Dorothy obrzuci艂a spojrzeniem 艣pi膮cego syna.

- Nie - potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Wstyd mi to m贸wi膰, ale w gruncie rzeczy odczuwa艂am ulg臋. Poprzedniego dnia w艂a艣nie zniszczy艂 sze艣膰 ciast, kt贸re upiek艂am na ko艣cieln膮 wyprzeda偶. Paluchami przeora艂 wierzch ka偶dego ciasta, 偶eby wyje艣膰 lukier. By艂am wi臋c zadowolona, 偶e przez jaki艣 czas kto艣 inny b臋dzie mia艂 na niego oko. Ale wszyscy ch艂opcy s膮 tacy. Przekonasz si臋, kiedy wyjdziesz za m膮偶 i sama b臋dziesz mia艂a syna.

Anna Lee potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- O nie. Nie b臋d臋 mia艂a 偶adnych ch艂opc贸w. B臋d臋 mia艂a same dziewczynki.

Matka Smith roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- To od ciebie nie zale偶y, kochaneczko. Mo偶esz sobie chcie膰 urodzi膰 dziewczynki, ale samo chcenie sprawy nie za艂atwia.

- W takim razie w og贸le nie wyjd臋 za m膮偶.

Matka Smith u艣miechn臋艂a si臋.

- Wszystkie tak m贸wimy, dop贸ki nie pojawi si臋 ten wybrany. Mam racj臋, Dorothy?

- Tak by艂o ze mn膮. Powiedzia艂am wszystkim, 偶e jad臋 do Nowego Jorku, by wst膮pi膰 na scen臋 i zosta膰 drug膮 Sar膮 Bernhardt. Wtedy tw贸j ojciec zaprosi艂 mnie na karnawa艂ow膮 zabaw臋 i licho wzi臋艂o wszystkie moje plany. - Dorothy przesun臋艂a si臋 troch臋 na 艂awce, a g艂owa Bobby鈥檈go przesun臋艂a si臋 razem z ni膮. - Teraz zdr臋twia艂a mi druga noga. Nie wiem, czym on ma nabit膮 g艂ow臋, bo wa偶y chyba ton臋.

- Pewnie kamieniami - stwierdzi艂a Anna Lee.

Jimmy wsta艂 z 艂awki, przeci膮gn膮艂 si臋 i ziewn膮艂 szeroko.

- No, ludzie, chyba na nas czas. Do jutra.

- Dobranoc, Jimmy.

Dorothy popatrzy艂a na Doca.

- Wiesz co, m贸j wybrany, chod藕 tu lepiej i zabierz swojego syna do 艂贸偶ka. Ja musz臋 jeszcze co艣 zrobi膰 i przygotowa膰 si臋 do jutrzejszej audycji, zanim b臋dzie za p贸藕no. Ju偶 prawie dziesi膮ta.

Doc od艂o偶y艂 fajk臋, wzi膮艂 Bobby鈥檈go na r臋ce i przerzuci艂 go sobie przez rami臋.

- Na艂o偶y膰 mu pi偶am臋?

- Nie, niech 艣pi w ubraniu. To mu nie zaszkodzi.

- Dobranoc wam wszystkim - powiedzia艂 Doc, a kiedy by艂 ju偶 przy wewn臋trznych drzwiach obitych siatk膮 przeciw owadom, odwr贸ci艂 si臋 i doda艂: - Dobranoc, panno Bernhardt.

Doc Smith

Doc by艂 znacznie starszy od wi臋kszo艣ci ojc贸w koleg贸w Bobby鈥檈go, czym zreszt膮 troch臋 si臋 martwi艂, gdy偶 nie m贸g艂 tak jak oni dokazywa膰 z synem ani gra膰 w pi艂k臋 no偶n膮, dla Bobby鈥檈go jednak nie mia艂o to wi臋kszego znaczenia, jako 偶e tylko on m贸g艂 robi膰 wiele rzeczy z ojcem, kt贸re z nawi膮zk膮 wynagradza艂y tamte niedostatki. Doc na przyk艂ad kiedy艣 ca艂kiem nie藕le gra艂 w baseball, a i teraz by艂 zagorza艂ym kibicem tej gry, tak samo jak i Bobby. Razem wys艂uchiwali radiowych transmisji rozgrywek baseballowych i pilnie 艣ledzili wyniki. Maj膮c rozleg艂膮 wiedz臋 w tej dziedzinie, Doc nauczy艂 Bobby鈥檈go docenia膰 niuanse taktycznych posuni臋膰 i innych subtelnych element贸w gry. I chocia偶 nigdy nie zosta艂 zapalonym my艣liwym, to jednak by艂 w臋dkarzem, i od kiedy tylko Bobby zacz膮艂 chodzi膰, Doc zabiera艂 go ze sob膮 na ryby. Zjawia艂 si臋 wtedy w pokoju syna o wp贸艂 do czwartej rano i budzi艂 go. Bobby wstawa艂 i ubiera艂 si臋, po czym obaj cichutko wymykali si臋 frontowymi drzwiami, staraj膮c si臋 nie obudzi膰 kurcz膮t Robinson贸w, kt贸rzy mieszkali po s膮siedzku. Doc najdelikatniej jak m贸g艂 uruchamia艂 silnik swojego dodge鈥檃, model z 1938 roku, z uszkodzonym t艂umikiem i wyruszali jeszcze w ciemno艣ci, jad膮c bocznymi drogami, a偶 docierali nad rzek臋. W takie poranki Doc dawa艂 mu poci膮gn膮膰 z termosu 艂yk czarnej kawy, przykazuj膮c za ka偶dym razem: 鈥濶o dobrze, ale tylko jeden 艂yczek, i 偶eby艣 nic nie m贸wi艂 mamie鈥. Ten drobny rytua艂 sprawia艂, 偶e Bobby czu艂 si臋 wsp贸lnikiem ojca w jakiej艣 wielkiej konspiracyjnej akcji. I chocia偶 kawa mia艂a okropny gorzki smak, wypija艂 j膮 bez skrzywienia warg i bez mrugni臋cia okiem. To by艂a m臋ska sprawa. Czasami wyprawiali si臋 razem z Glennem Warrenem i jego synem, Mackym, Bobby jednak najbardziej lubi艂, kiedy zostawali tylko we dw贸ch: on i ojciec. Uwielbia艂, kiedy Doc przedstawia艂 go innym panom na 艂owisku. Wida膰 by艂o, 偶e oni darzyli ojca wielkim szacunkiem, i Bobby czu艂 si臋 z tego powodu dumny. Lubi艂 te偶, jak wypuszczali si臋 na 艂owisko Starego Johnsona, sk膮d wypo偶yczali 艂贸d藕. Rozwalaj膮ca si臋 drewniana buda pe艂na by艂a sprz臋tu i r贸偶nych w臋dek. Rozwieszone na 艣cianach ryby najprzer贸偶niejszych rodzaj贸w i wielko艣ci zape艂nia艂y ka偶dy wolny centymetr powierzchni. Pr贸cz ryb wisia艂 te偶 ilustrowany kalendarz z 1945 roku z fotografi膮 艂adnej dziewczyny w szortach, 艂owi膮cej na much臋 w strumieniu, kt贸ry Bobby鈥檈mu wydawa艂 si臋 egzotyczny. Kupowali tam zawsze 偶yw膮 przyn臋t臋, trzyman膮 w ch艂odzie, do tego dwa zimne napoje, krakersy, puszk臋 sardynek i wiede艅skie kie艂baski na lunch. Wsch贸d s艂o艅ca na og贸艂 zastawa艂 ich ju偶 na wodzie. Do Bobby鈥檈go nale偶a艂o wios艂owanie w d贸艂 rzeki, gdzie by艂 g艂臋boki cie艅 i gdzie lubi艂y si臋 chowa膰 t艂uste wielkie pstr膮gi i sumy, gdy tymczasem ojciec zarzuca艂 w臋dk臋 najbli偶ej brzegu. Do po艂udnia krakersy od pana Johnsona stawa艂y si臋 czerstwe, a napoje ciep艂e, ale im to nie przeszkadza艂o. Jak jest si臋 g艂odnym, to wszystko smakuje. Czasami udawa艂o im si臋 na艂owi膰 ca艂膮 link臋 ryb, a czasami tylko trzy albo cztery rybki. Kt贸rego艣 dnia tak 藕le im si臋 wiod艂o, 偶e ojciec kupi艂 do domu par臋 pstr膮g贸w od pana Johnsona. Wieczorem Bobby opowiada艂 tak szczeg贸艂owo o tym, jak to ka偶dy pstr膮g zosta艂 z艂owiony i jak dzielnie walczy艂 o 偶ycie, 偶e w ko艅cu jego matka zacz臋艂a co艣 podejrzewa膰. Ale dla Bobby鈥檈go nie mia艂o wi臋kszego znaczenia, ile ryb z艂owili, liczy艂a si臋 przyjemno艣膰 przebywania razem z ojcem.

Przed kilkoma laty ojciec, jak gdyby nigdy nic, po艂o偶y艂 przed nim na stole kuchennym gar艣膰 bilet贸w na mecze baseballowe i zapyta艂:

- Czy chcia艂by艣, synku, wybra膰 si臋 ze mn膮 na eliminacje do mistrzostw?

To by艂 po prostu cud, bo ich dru偶yna, St. Louis Browns, mia艂a akurat gra膰 z St. Louis Cardinals i wszyscy z ca艂ego stanu Missouri usi艂owali dosta膰 bilety na ten mecz. Tak si臋 szcz臋艣liwie z艂o偶y艂o, 偶e Luke Sewell, przyjaciel Doca ze studi贸w, okaza艂 si臋 szwagrem mened偶era St. Louis Browns, i to za jego po艣rednictwem Doc m贸g艂 kupi膰 bilety. Doc za艂atwi艂 sobie zast臋pstwo w drugstorze na ten czas i Dorothy mog艂a ich wyprawi膰 w drog臋. Trzeciego pa藕dziernika obaj wsiedli do poci膮gu zd膮偶aj膮cego do St. Louis, maj膮c ze sob膮 bilety na wszystkie sze艣膰 mecz贸w, gdyby si臋 okaza艂o - co by艂o ich marzeniem - 偶e tyle spotka艅 trzeba b臋dzie rozegra膰. C贸偶 to by艂o za miasto. I co za podr贸偶. Tylko on z tat膮, obaj w najprawdziwszym hotelu, a jadali w restauracjach jak dwaj doro艣li panowie. Przeja偶d偶ka taks贸wk膮 Yellow Cab do ogromnego drugstore鈥檜 Rexalla w centrum St. Louis, by odwiedzi膰 przyjaciela ojca ze studi贸w, i powr贸t stamt膮d te偶 taks贸wk膮. Bobby ma z tej wyprawy zdj臋cie zrobione pod wielk膮 stalow膮 bram膮 Gateway Arch i nowiutk膮 baseball贸wk臋 z klubowymi znakami Browns贸w. Codziennie jechali tramwajem ze 艣r贸dmie艣cia do North Grand Avenue i dalej, a偶 do Sportsman鈥檚 Park. Wsz臋dzie towarzyszy艂 im zapach kremu do golenia Old Spice, dymu papierosowego i t艂umy pe艂nych energii, g艂o艣no rozprawiaj膮cych m臋偶czyzn i ch艂opc贸w w r贸偶nym wieku, zd膮偶aj膮cych i powracaj膮cych z mecz贸w. Och, widok boiska pierwszego dnia, te t艂umy, ten ha艂as, zapachy, odg艂os uderze艅 kij贸w, ziele艅 trawy, hot dogi, fistaszki, 艂yk piwa Pabst Blue Ribbon! Tyle tego! Od wszystkich tych wra偶e艅 Bobby鈥檈mu kr臋ci艂o si臋 w g艂owie. Ich dru偶yna wygra艂a pierwsze spotkanie, dwa do jednego, co nape艂ni艂o ich nadziej膮, ale przegra艂a dalsze spotkania, co by艂o do przewidzenia. Ale i tak nadal im kibicowali i zagrzewali do boju. Obaj wspaniale sp臋dzili razem ten czas. I mimo 偶e pokonana dru偶yna St. Louis Browns mia艂a nie zagra膰 ju偶 w eliminacjach do mistrzostw, Bobby nie wr贸ci艂 do domu z pustymi r臋kami. By艂 dumnym posiadaczem prawdziwej, oryginalnej czapeczki baseballowej z mistrzostw oraz pi艂eczki, kt贸r膮 uda艂o si臋 z艂apa膰 jego ojcu, podpisanej nie przez kogo innego, ale samego gracza roku krajowej reprezentacji, 艂膮cznika Marty鈥檈go Mariona. 呕eby dosta膰 ten autograf, ch艂opiec z ojcem stali w kolejce ponad dwie godziny, ale warto by艂o czeka膰. Po powrocie do domu Bobby wszystkim pokazywa艂 sw贸j skarb. Przez najbli偶sze kilka dni by艂 naprawd臋 wa偶n膮 person膮 w miasteczku, dop贸ki ka偶dy nie zobaczy艂 tej pi艂eczki z autografem co najmniej kilka razy. Doc natomiast wr贸ci艂 do domu odpr臋偶ony i wypocz臋ty, a bardzo ju偶 potrzebowa艂 wypoczynku.

Na pierwszy rzut oka praca aptekarza w ma艂ym miasteczku mo偶e nie wydawa膰 si臋 szczeg贸lnie wa偶na, w ka偶dym razie nie uchodzi za zaj臋cie m臋cz膮ce czy ryzykowne. Zwi膮zane s膮 z ni膮 jednak pewne stresy, o kt贸rych wiedz膮 tylko nieliczni. Jego praca na pewno nie by艂a monotonna, sk艂ada艂y si臋 na ni膮 r贸偶norakie obowi膮zki. Musia艂 on bowiem nie tylko sta膰 i cierpliwie wys艂uchiwa膰 wszystkich mieszka艅c贸w miasteczka, kt贸rzy uwa偶ali za swoj膮 powinno艣膰 opowiedzie膰 mu rozwlekle i z najdrobniejszymi szczeg贸艂ami o ka偶dym niedomaganiu czy bole艣ci, jakie ich n臋ka艂y, ale te偶 udzieli膰 pomocy, gdy przynosili mu ptaki ze z艂amanymi skrzyde艂kami, przyprowadzali dzieci, by opatrzy艂 ich skaleczenia, nastawi艂 zwichni臋te palce, obanda偶owa艂 skr臋cone kostki. Do tego dochodzi艂y r贸偶ne przezi臋bienia, niedyspozycje 偶o艂膮dkowe, zaczerwienione gard艂a, kocie zadrapania, psie ugryzienia, podbite oczy i zapytania o wysypki spowodowane uczuleniem na sumaka jadowitego. Wszystko to wykonywa艂 ochoczo, niemniej jako jedyny aptekarz w Elmwood Springs bywa艂 wtajemniczany w prywatne sprawy i sekrety, o kt贸rych niekoniecznie chcia艂by wiedzie膰. Ze swoj膮 wiedz膮 medyczn膮 orientowa艂 si臋 doskonale z tre艣ci recept, co dolega艂o jego klientom.

Wiedzia艂 na przyk艂ad, 偶e jego najlepszy przyjaciel cierpi na powa偶ne dolegliwo艣ci sercowe, skoro lekarz przepisa艂 mu du偶e dawki lekarstwa i zaleci艂 cz臋ste za偶ywanie leku; nie zdradzi艂 si臋 jednak ani s艂owem ze swoj膮 wiedz膮. Wiedzia艂 te偶, 偶e Biedna Tot Whooten dosta艂a recept臋 na antabus, kt贸ry potajemnie wsypywa艂a swojemu m臋偶owi, Jamesowi Dwayne鈥檕wi, do porannej kawy, pr贸buj膮c w ten spos贸b odzwyczai膰 go od picia. Wiedzia艂, kt贸ry 偶o艂nierz wr贸ci艂 z wojny z syfilisem, kt贸ra kobieta bra艂a lekarstwo na nerwy, kt贸rzy m臋偶czy藕ni leczyli si臋 z impotencji, kt贸re panie mia艂y dolegliwo艣ci kobiece, kto nie chcia艂 mie膰 dzieci, a kto chcia艂. I wszystko to zatrzymywa艂 dla siebie. By艂o to szczeg贸lnie trudne, je艣li chodzi艂o o w艂asn膮 rodzin臋. Tego dnia, kiedy jego ojcu przepisano morfin臋, Doc wiedzia艂, 偶e to zapowied藕 艣mierci - na d艂ugo zanim jego ojciec faktycznie umar艂.

O ile wi臋c jego praca czasami by艂a z艂o偶ona, o tyle 偶ycie domowe stanowi艂o przyjemn膮 ucieczk臋. I na pewno nie by艂o nudne. Na przyk艂ad w zesz艂ym tygodniu kto艣 zupe艂nie nieznajomy przyszed艂 do nich na obiad.


Poniewa偶 przystanek autobusowy Greyhounda znajdowa艂 si臋 dok艂adnie przed ich domem, zawsze kto艣 siedzia艂 na ich ganku albo w salonie. To oraz cz臋ste odwiedziny fan贸w Dorothy, kt贸rzy wpadali do ich domu o ka偶dej porze, zmyli艂o owego m臋偶czyzn臋. Kiedy zobaczy艂, 偶e bez przerwy kto艣 wchodzi i wychodzi z budynku, na kt贸rego frontowym oknie umieszczony jest napis WDOT, pierwsze litery nazwy rozg艂o艣ni radiowej, pomy艣la艂, 偶e to restauracja i 偶e wst膮pi tam, 偶eby co艣 przegry藕膰, zanim wyruszy w dalsz膮 drog臋 do Poplar Bluff. Oko艂o wp贸艂 do sz贸stej zaparkowa艂 samoch贸d w pobli偶u, wszed艂 艣mia艂o i usiad艂 w saloniku obok Doca i Jimmy鈥檈go, kt贸rzy akurat czytali gazet臋, i zapyta艂: 鈥濷 kt贸rej podaje si臋 tu obiad?鈥 Doc nie wiedzia艂, kim jest nieznajomy, ale grzecznie odpowiedzia艂, 偶e mniej wi臋cej za p贸艂 godziny. Wtedy m臋偶czyzna zapyta艂 jeszcze, gdzie jest m臋ska toaleta, poszed艂 tam, potem wr贸ci艂, wzi膮艂 sobie gazet臋 i cierpliwie czeka艂. Doc pomy艣la艂 sobie, 偶e to musi by膰 kt贸ry艣 ze sponsor贸w Dorothy, kt贸ry przyjecha艂 do ich miasta. Kiedy Dorothy zawo艂a艂a, 偶e obiad jest ju偶 na stole, m臋偶czyzna podni贸s艂 si臋 i przeszed艂 do jadalni. Nikt go nie zapyta艂, kim jest, ka偶dy my艣la艂, 偶e jest czyim艣 przyjacielem, a Dorothy spokojnie doda艂a jeszcze jedno nakrycie. Bardzo mu smakowa艂a piecze艅 i t艂uczone kartofle, swobodnie gaw臋dzi艂 w trakcie ca艂ego obiadu, zabawiaj膮c wszystkich opowie艣ciami z 偶ycia zawodowego inspektora drobiu na stan Missouri i nie ukrywaj膮c, jak to ludzie 偶artowali sobie z niego jako inspektora od drobiu nosz膮cego nazwisko Fowler8.

Zadziwi艂 wszystkich, m贸wi膮c, ile gatunk贸w kurcz膮t wyst臋puje w 艣wiecie. Kiedy sko艅czy艂 drug膮 porcj臋 ciasta kokosowego, wsta艂 od sto艂u i o艣wiadczy艂:

- No dobrze, moi kochani, ale na mnie ju偶 pora, musz臋 jecha膰, zanim si臋 艣ciemni. - Pogrzeba艂 w kieszeniach i zapyta艂 Dorothy, ile jest winien.

- Ale偶, panie Fowler - odpowiedzia艂a zaskoczona Dorothy. - Nic mi pan nie jest winien. Radzi艣my pana go艣ci膰. Mam nadziej臋, 偶e jeszcze pan do nas wpadnie, kiedy b臋dzie pan t臋dy przeje偶d偶a艂.

Dzie艅 jak co dzie艅

W dni powszednie Jimmy Head, lokator Smith贸w, budzi si臋 najwcze艣niej ze wszystkich. Wstaje oko艂o wp贸艂 do pi膮tej, idzie do kuchni, parzy kaw臋, wypija jedn膮 fili偶ank臋 i przed pi膮t膮 ju偶 wychodzi. O tej porze 艣wiat艂o pali si臋 jeszcze tylko u Nordstrom贸w, kt贸rzy otwieraj膮 swoj膮 piekarni臋 o si贸dmej trzydzie艣ci, ale u Jimmy鈥檈go s膮 zazwyczaj t艂umy na 艣niadaniu, wi臋c o sz贸stej rano Trolejbusowa Gospoda musi by膰 ju偶 gotowa do otwarcia. Doc i Matka Smith to te偶 ranne ptaszki, wi臋c oko艂o pi膮tej trzydzie艣ci schodz膮 do kuchni, by razem wypi膰 porann膮 kaw臋. Godzin臋 p贸藕niej Dorothy ju偶 ubrana wchodzi do kuchni, by zacz膮膰 dzie艅 od wstawienia do pieca pierwszej partii jej radiowych ciasteczek dla zaproszonych go艣ci, a potem karmi Princess Mary Margaret i dwa 偶贸艂te kanarki, Piero偶ka i Kreta. Latem Bobby o si贸dmej jest ju偶 na nogach, ale Anna Lee pojawia si臋 w kuchni dopiero oko艂o 贸smej albo wp贸艂 do dziewi膮tej. Musi d艂u偶ej spa膰, by by膰 pi臋kn膮. Doc przychodzi do drugstore鈥檜 o wp贸艂 do 贸smej, a otwiera o 贸smej.

Do dziewi膮tej dwadzie艣cia dostarczone jest ju偶 mleko, l贸d i pieczywo, i wtedy od s膮siad贸w przychodzi Beatrice, Niewidoma Ptaszyna, kt贸ra 艣piewa w ka偶dej audycji. Wtedy obie z Matk膮 Smith, kt贸ra gra na fisharmonii, id膮 do saloniku prze膰wiczy膰 piosenk臋 Beatrice na dany dzie艅. Dorothy i Princess Mary Margaret przychodz膮 na program dwadzie艣cia pi臋膰 po dziewi膮tej.

Princess Mary Margaret merdaniem wita pozosta艂e osoby, kt贸re przyby艂y pos艂ucha膰 programu na 偶ywo i siedz膮 w saloniku. Niekiedy wskakuje komu艣 na kolana i tak sp臋dza ca艂y czas audycji, a je艣li nie jest w odpowiednim nastroju, wchodzi do swojego kosza umieszczonego pod biurkiem Dorothy, co nieraz wywo艂a艂o komentarze, 偶e pies jest lepiej u艂o偶ony ni偶 Bobby. Potem Dorothy wita swoich go艣ci i zebranych s艂uchaczy, kt贸rymi s膮 na og贸艂 pasa偶erowie czekaj膮cy na autobus lub cz艂onkinie klubu pa艅. Siada jeszcze na chwil臋, by po raz ostatni rzuci膰 okiem na program audycji i reklamy, po czym wygl膮da przez okno, by m贸c poda膰 s艂uchaczom najaktualniejszy stan pogody. Punktualnie o wp贸艂 do dziesi膮tej zaczyna miga膰 czerwone 艣wiate艂ko na fisharmonii, oznaka, 偶e s膮 ju偶 na antenie, Matka Smith gra par臋 takt贸w motywu przewodniego i tak audycja si臋 zaczyna. Wszyscy w mie艣cie i okolicy maj膮 nastawione radio na ten program.


Tego dnia pani Elner Shimfissle, gruboko艣cista wie艣niaczka o prostych, ale przyjemnych rysach, mieszkaj膮ca pi臋tna艣cie mil od miasteczka, nakarmi艂a dr贸b, gar艣ciami sypi膮c karm臋 Purina z bia艂oniebieskiego c臋tkowanego garnka. Kurczaki, przewa偶nie rasy Rhode Island Reds, rozbieg艂y si臋 we wszystkie strony z dziobami tu偶 przy ziemi, ka偶dy staraj膮c si臋 przechytrzy膰 reszt臋 w wy艣cigu po ziarenka. Pani Shimfissle ubrana by艂a w nowy zielony fartuch, na艂o偶ony na wyblak艂膮 nieco sukni臋 w kwiatowy dese艅, a na nogach mia艂a wygodne sznurowane buty, jakie nosz膮 starsze kobiety.

Zas艂oni艂a oczy od s艂o艅ca, by popatrzy膰 na pole, gdzie w oddali jej m膮偶 ora艂 zaprz臋偶onymi do p艂uga dwoma czarnymi mu艂ami, i zawo艂a艂a: 鈥濰op, hop, Will!鈥 Niedu偶y m臋偶czyzna w s艂omkowym kapeluszu z szerokim rondem zatrzyma艂 si臋, pomacha艂 jej i wr贸ci艂 do orania. Kiedy opr贸偶ni艂a ju偶 ca艂y garnek, podesz艂a do studni, wyp艂uka艂a naczynie i powiesi艂a je na gwo藕dziu wbitym w boczn膮 艣cian臋 domu, w pobli偶u blaszanej wanny. Jeszcze raz spojrza艂a w s艂o艅ce, wytar艂a r臋ce o fartuch i domy艣laj膮c si臋, 偶e to ju偶 pora, wesz艂a do domu. Od czwartej by艂a na nogach, zd膮偶y艂a ju偶 wydoi膰 krowy, zebra膰 jajka, da膰 m臋偶owi 艣niadanie, wyszorowa膰 w kuchni pod艂og臋, zrobi膰 przepierk臋, rozwiesi膰 pranie na sznurze, namoczy膰 par臋 drelichowych spodni, przygotowa膰 piecze艅 i odstawi膰 szesna艣cie s艂oik贸w d偶emu figowego. Uzna艂a, 偶e mo偶e sobie pozwoli膰 na chwil臋 odpoczynku, nala艂a wi臋c sobie kubek kawy, a po drodze wzi臋艂a jeszcze o艂贸wek i zeszyt, by m贸c zanotowa膰 nowe przepisy. W艂膮czy艂a radio, kt贸re zawsze by艂o nastawione na WDOT, jedyn膮 stacj臋, kt贸r膮 dobrze by艂o s艂ycha膰 z tak daleka, i us艂ysza艂a zapowied藕 audycji S膮siadki Dorothy, programu, kt贸rego s艂ucha艂a od szesnastu lat.

Audycji tej pani Shimfissle s艂ucha艂a regularnie, tak samo jak wiadomo艣ci rolniczych, 鈥濩zasu modlitwy鈥, 鈥濽SA鈥 oraz 鈥濭rand Ole Opry鈥. Tego dnia audycja zacz臋艂a si臋 jak zwykle radosnym powitaniem:

- Dzie艅 dobry, witajcie wszyscy. U nas, w Elmwood Springs, jest 艂adna pogoda, mam nadziej臋, 偶e u was te偶 jest 艂adnie. Tyle wspania艂ych wiadomo艣ci mam dzi艣 dla was... tylu go艣ci programu... taka jestem tym przej臋ta. Obok mnie siedzi kto艣, z kim chcieliby艣cie na pewno porozmawia膰. To pan Milo Shipp, kt贸ry przyjecha艂 tutaj a偶 z Nowego Jorku, 偶eby opowiedzie膰 wam o swojej nowej ksi膮偶ce, Deszczowe wzg贸rza, wprost nie mo偶emy si臋 tego doczeka膰. Powitajmy te偶 naszych go艣ci obecnych w studiu.

Jest to sze艣膰 pa艅 z Klubu Ogr贸dkowego Claire De Lune, kt贸re zaraz jad膮 do St. Louis na wielki pokaz kwiatowy... - Tu Matka Smith zagra艂a par臋 takt贸w ze Spotkajmy si臋 w St. Louis. - Wiem, 偶e wszyscy b臋d膮 si臋 tam 艣wietnie bawili. Ale tutaj mamy dla was tak偶e wiele atrakcji. Opr贸cz naszych sta艂ych go艣ci, Siostry Ruby Robinson i Beatrice, Niewidomej Ptaszyny, kt贸ra nam za艣piewa... co za艣piewa? Zakocha艂am si臋 w m臋偶czy藕nie z Ksi臋偶yca... w naszym muzycznym programie na dzi艣 s膮 te偶 Siostry Goodnight, kt贸re obieca艂y wpa艣膰 do nas troszk臋 p贸藕niej, by za艣piewa膰 na cze艣膰 naszego przyjezdnego go艣cia: M贸j ukochany poszed艂 na dno ze swym statkiem. M贸wi si臋, 偶e to smutna piosenka, ale nie uda艂o nam si臋 znale藕膰 niczego innego, co by mia艂o 鈥瀞tatek鈥9 w tytule.

Zanim jednak przejdziemy do naszego wywiadu, chcia艂abym serdecznie pozdrowi膰 naszych najnowszych sponsor贸w - Verne Clapp, producenta przecieranych produkt贸w dla dzieci, b臋dziemy jeszcze wiele m贸wili na ten temat w dzisiejszym programie. Ale najpierw, na wypadek gdyby艣cie si臋 zastanawiali, co to za ha艂as, musicie wiedzie膰, 偶e to nie wasze radio. Foksterierka Biednej Tot znowu si臋 oszczeni艂a i ten ha艂as pochodzi z pude艂ka, gdzie baraszkuje dwana艣cie najwspanialszych szczeni膮t, jakie kiedykolwiek widzieli艣cie, prawda, panie Shipp? On m贸wi, 偶e tak.

Matka Smith zagra艂a jeden czy dwa takty piosenki Ile kosztuje ten piesek w oknie?, co Dorothy skwitowa艂a 艣miechem.

- Te s膮 zupe艂nie za darmo, Tot zale偶y jedynie na tym, 偶eby trafi艂y w dobre r臋ce. Powiada, 偶e jest tu pi臋ciu ch艂opc贸w i siedem dziewczynek, ale lepiej nie wierzcie jej na s艂owo. Znamy matk臋, ale ojciec jest absolutnie nie znany. S膮dz膮c po ich wygl膮dzie, wnioskuj臋, 偶e szcz臋艣ciarzem jest airedale z naszej ulicy, przychod藕cie wi臋c i we藕cie sobie po jednym.

Aha, 偶ebym nie zapomnia艂a, chcia艂am jeszcze powiedzie膰, 偶e bardzo si臋 ciesz臋 ze wszystkich nades艂anych list贸w z przepisami do naszej ksi臋gi deser贸w. Pani Frances Cleverdon z Arden w Oklahomie pisze:


Droga S膮siadko Dorothy!

Bardzo mi si臋 podoba Tw贸j pomys艂 z ksi臋g膮 deser贸w. Ch臋tnie wnios臋 sw贸j wk艂ad do niej, podaj膮c przepis na ulubiony deser z rodzaju Nesselrode.


- Dzi臋kuj臋, Frances. Widz臋, 偶e mamy tu jeszcze par臋 og艂osze艅 z naszej rubryki: 鈥瀔upi臋 - zamieni臋鈥. Pani Irene Neff z Elkton pyta, czy kto艣 przypadkiem nie ma filcowych kapci m臋skich, kolor brunatny, rozmiar dziewi膮tka, z wyhaftowanym czarnym Indianinem, gotowa jest da膰 cztery 艣ciereczki do naczy艅 za par臋, a cho膰by i za jeden kape膰: lewy. Natomiast pani Claudia Graham z Blue Springs poszukuje pude艂eczka po pudrze Lady Esther. Samo pude艂eczko, nie puder. Da na wymian臋 flakonik perfum Evening in Paris. Ale zanim przejdziemy do naszego wywiadu i piosenek, chc臋 og艂osi膰 zwyci臋zc臋 w naszym konkursie 鈥濶ajzabawniejsza rzecz, jaka mi si臋 przydarzy艂a鈥.

Matka Smith zagra艂a fanfar臋.


Droga S膮siadko Dorothy!

Kt贸rego艣 dnia szorowa艂am w kuchni zlew w niesko艅czono艣膰, ale nie chcia艂 si臋 doczy艣ci膰. Wtedy wesz艂a moja c贸rka i zapyta艂a, dlaczego nasypa艂am do zlewu tyle parmezanu. Nast臋pnego dnia m贸j m膮偶 poszed艂 ze mn膮 kupi膰 mi okulary.

Podpisano: Pani Mina Fleet z Mount Sterling, Kentucky.


- Gratulujemy! Wygra艂a艣 pi臋ciofuntowy woreczek m膮ki Z艂ote P艂atki. Jak upieczesz na niej ciasteczka, to twoja rodzinka b臋dzie si臋 oblizywa艂a ze smakiem, takie b臋d膮 pyszne! Poza tym wiem, Mina, jak si臋 czujesz, sama potrzebuj臋 ju偶 okular贸w. Co jeszcze mia艂am wam dzi艣 przekaza膰? Aha. James Whooten w艂a艣nie sko艅czy艂 odnawia膰 dom Whatley贸w, wi臋c jest wolny. Powiedzia艂: wy potrzebujecie malarza, a ja roboty, wi臋c dzwo艅cie. Co tam jeszcze? Co? O, Matka Smith powiada, 偶e zapomnia艂am zada膰 wam pytanie tygodnia. Wybaczcie, dziewczynki, poniedzia艂ek jest zawsze pe艂en nowo艣ci, jestem troch臋 rozkojarzona, tyle ciekawych rzeczy si臋 wydarzy艂o. Gdzie jest to pytanie? Przecie偶 mia艂am je gdzie艣 tutaj.

Nagle w hallu zadzwoni艂 telefon.

- O, mam, znalaz艂am. Pytanie brzmi: 鈥濲aki jest wasz ulubiony osprz臋t do gotowania i dlaczego?鈥 Czy my czasem nie mieli艣my ju偶 tego pytania, Matko Smith? M贸wi, 偶e nie, wi臋c chyba nie mieli艣my. A kto tam do mnie dzwoni? B臋dzie musia艂 zatelefonowa膰 za trzydzie艣ci minut, poniewa偶 teraz jestem na antenie. Po dziesi膮tej, prosz臋. - Telefon umilk艂. - Przepraszam na chwilk臋, dziewczynki. - Dorothy zas艂oni艂a d艂oni膮 mikrofon. - Bobby! Zanie艣 to natychmiast do kuchni i od艂贸偶 na miejsce!

W tym momencie postawny m臋偶czyzna wszed艂 na ganek i stamt膮d przez okno do saloniku poda艂 Dorothy kartk臋 papieru, a ona natychmiast przeczyta艂a na antenie, co tam by艂o napisane.

- Merle m贸wi, 偶e je艣li w sobot臋 b臋dzie pada艂 deszcz, sma偶enie ryb w klubie Elk贸w zostanie przeniesione do American Legion Hall, po drugiej stronie ulicy. No dobrze, dzi臋kuj臋, Merle, miejmy jednak nadziej臋, 偶e w sobot臋 nie b臋dzie pada艂o. A teraz nast臋pny punkt programu, czyli rozmowa z naszym s艂awnym pisarzem z samego Nowego Jorku, kt贸ry opowie nam o swojej nowej ksi膮偶ce. Wiem, 偶e spodoba wam si臋 to, co on wam powie.

Dorothy nachyli艂a si臋, by odlepi膰 karteczk臋 przyczepion膮 scotchem do woreczka m膮ki nale艣nikowej Z艂ote P艂atki zostawionego dla pami臋ci na biurku.

- A skoro m贸wimy o ksi膮偶kach, to mam tu co艣, co pana mo偶e roz艣mieszy膰, panie Shipp. Ot贸偶 pani Patricia Lennon z St. Paul w Minnesocie podczas robienia porz膮dk贸w na strychu znalaz艂a ksi膮偶k臋 wypo偶yczon膮 z biblioteki dwadzie艣cia osiem lat temu. Op艂ata biblioteczna uros艂a przez ten czas do trzech tysi臋cy dolar贸w. A jaki jest tytu艂 tej ksi膮偶ki? Jak poprawi膰 pami臋膰. Sprawd藕cie wi臋c, czy oddali艣cie ksi膮偶ki w terminie. Zanim jednak przejdziemy do pana Shippa, musz臋 was jeszcze o co艣 zapyta膰: czy marzyli艣cie kiedy艣 o tym, 偶eby wybra膰 si臋 gdzie艣 daleko na po艂udnie, w stron臋 Meksyku? - S膮siadka Dorothy da艂a znak Matce Smith, kt贸ra natychmiast zaprezentowa艂a pr贸bk臋 meksyka艅skich gor膮cych rytm贸w. - Wiecie, jak m贸wi膮 ludzie z Niblets? Precz z nijako艣ci膮, niech 偶yje aromat. Racja, niech 偶yje meksyka艅ska odmiana kukurydzy! Kukurydza o pe艂nym ziarnie zmieszana z czerwon膮 i zielon膮 papryk膮. Teraz b臋dziecie mogli urz膮dzi膰 u siebie w domu prawdziw膮 meksyka艅sk膮 fiest臋, a ca艂a wasza rodzina zakrzyknie: 鈥濷le!鈥

Tymczasem Milo Shipp, pisarz o szczup艂ej sylwetce, z much膮 pod szyj膮, siedzia艂 na krze艣le oniemia艂y, trzymaj膮c w jednej r臋ce ciasteczko, maj膮c na kolanach du偶膮 spanielk臋 i patrz膮c, jak ch艂opak z ubijaczk膮 do jajek co chwila wpada艂 i wypada艂 z pokoju. Nagle o艣mioro ludzi z walizkami podnios艂o si臋 i wysz艂o, by wsi膮艣膰 do Greyhounda, kt贸ry akurat zajecha艂 przed dom i zatr膮bi艂, natomiast szczeniaczek, zadaj膮c k艂am staremu porzekad艂u, 偶e wszystkie szczeniaczki s膮 urocze, wygramoli艂 si臋 z pude艂ka i z zapa艂em zacz膮艂 obgryza膰 sznurowad艂a pisarza.

Kilkoro maluch贸w w wieku poni偶ej sze艣ciu lat, kt贸re mia艂y zaj臋cia przedszkolne na tylnym ganku, przemyka艂o si臋 do saloniku, by wzi膮膰 sobie ciasteczko i pog艂aska膰 szczeniaczka, a dwie nastolatki, chichocz膮c bez przerwy, zakrada艂y si臋 zza w臋g艂a, by mu si臋 przyjrze膰. Po paru minutach wysz艂y dwie jednakowo ubrane paniusie w 艣rednim wieku, Ada i Bess Goodnight, i idealnie r贸wno za艣piewa艂y okropn膮 piosenk臋 o ton膮cym 鈥濼itanicu鈥, ca艂y czas przy tym machaj膮c do niego i 艣l膮c uwodzicielskie u艣miechy. Otumaniony tym wszystkim Milo, odmachuj膮c im bez przekonania i usi艂uj膮c zmusi膰 si臋 do u艣miechu, zastanawia艂 si臋, w co te偶 si臋 wpakowa艂 i co, u diab艂a, sk艂oni艂o wydawc臋, by wys艂a膰 go do tego domu wariat贸w. Przejecha艂 niemal ca艂膮 Ameryk臋 do miejsca, gdzie diabe艂 m贸wi dobranoc, wierz膮c z艂otoustym zapewnieniom, 偶e ta S膮siadka Dorothy dzi臋ki swojej audycji potrafi sprzeda膰 wi臋cej ksi膮偶ek ni偶 ktokolwiek inny na ca艂ym 艢rodkowym Zachodzie. Ale teraz, patrz膮c na t臋 okr膮glutk膮 gospodyni臋 domow膮 o nijakim wygl膮dzie, siedz膮c膮 za biurkiem, na kt贸rym pi臋trzy艂 si臋 stos papier贸w, w艣r贸d kwiat贸w doniczkowych, z kulistym akwarium ze z艂ot膮 rybk膮, ustawionym na ceramicznej podstawce w kszta艂cie kota, uzna艂 to za ma艂o prawdopodobne.

Po dwudziestu dziewi臋ciu minutach, jednej rozmowie i trzech przepisach Dorothy podnios艂a g艂ow臋 i zauwa偶y艂a:

- Och, ten nieszcz臋sny zegar na 艣cianie przypomina, 偶e... pora ko艅czy膰. Jak zwykle z przyjemno艣ci膮 sp臋dzi艂am z wami ten czas przy wsp贸lnej fili偶ance kawy. Dzi臋ki wam czujemy si臋 szcz臋艣liwi. A kiedy zagl膮dam do naszej skrzynki i widz臋 wszystkie te listy, kt贸re mi przysy艂acie, czuj臋 si臋 jak milionerka. B臋d臋 za wami t臋skni艂a, do jutra wi臋c, spotkamy si臋, prawda? S膮siadka Dorothy i Matka Smith 偶ycz膮 wam udanego dnia.


A tam, na swojej farmie Elner Shimfissle podnios艂a si臋, podesz艂a do radia, by je wy艂膮czy膰, i wyla艂a do zlewu resztki kawy. Wola艂aby, 偶eby S膮siadka Dorothy rozdawa艂a koci臋ta, a nie szczeniaczki. Will powiedzia艂, 偶e nast臋pnym razem, kiedy b臋d膮 koci臋ta, pojad膮 do miasta, 偶eby sobie wzi膮膰 jednego. Elner schowa艂a przepis na ciasto, jak te偶 nagryzmoli艂a tytu艂 ksi膮偶ki tego pisarza. Trudno by艂oby powiedzie膰 o niej, 偶e poch艂ania ksi膮偶ki, ale ta wygl膮da na ciekaw膮. Zapowiada艂a si臋 rado艣niejsza cz臋艣膰 dnia, jak po wizycie dobrego przyjaciela.

Je艣li za艣 chodzi o pana Shippa, to nie zdawa艂 on sobie sprawy, jakie mia艂 szcz臋艣cie, 偶e S膮siadka Dorothy zgodzi艂a si臋 go艣ci膰 go w swojej audycji. Jej s艂uchacze, znajduj膮cy si臋 w promieniu pi臋ciu stan贸w albo i jeszcze dalej, dobrze wiedzieli, 偶e nie poleca艂aby ksi膮偶ki, kt贸ra by jej si臋 naprawd臋 nie podoba艂a. Mogli te偶 by膰 pewni, 偶e skoro jej si臋 co艣 podoba, to najprawdopodobniej im te偶 przypadnie do gustu.

Trzy tygodnie p贸藕niej, kiedy pan Shipp znalaz艂 si臋 w biurze swojego wydawcy i ca艂y personel powtarza艂 mu: 鈥濧 nie m贸wili艣my?鈥, musia艂 sam przyzna膰, 偶e nie wystawi艂 si臋 na po艣miewisko, jad膮c na 艢rodkowy Zach贸d, ale 偶e ten wyjazd utorowa艂 mu drog臋 do du偶ych miast. Ku jego wielkiemu zdziwieniu ksi膮偶ka Deszczowe wzg贸rza skoczy艂a niespodziewanie na trzecie miejsce listy bestseller贸w 鈥濶ew York Timesa鈥, dot膮d dla niego nieosi膮galne. Ale by艂 tylko jednym z wielu, kt贸rych zadziwi艂o lub mia艂o jeszcze zadziwi膰, czego ta kobieta potrafi艂a dokona膰.

Siostry Goodnight

Wprawdzie pan Milo Shipp m贸g艂 uwa偶a膰, 偶e zaprzyja藕nione z Dorothy siostry Goodnight, te, kt贸re w zgodnym unisono dawa艂y mu wymowne znaki, s膮 troch臋 dziwne, nikt jednak w miasteczku nie podziela艂 jego zdania, a wszyscy znali je od urodzenia.

Oczywi艣cie ich pojawienie si臋 na 艣wiecie wywo艂a艂o sporo sensacji. Bli藕ni臋ta s膮 rzadko艣ci膮, wi臋c wszyscy z ca艂ej okolicy przychodzili je zobaczy膰. Ich matka, Hazel Goodnight, kt贸ra w tym czasie pracowa艂a jako kierowniczka poczty, wystawia艂a je na pokaz w pokoiku na zapleczu do czasu, a偶 sko艅czy艂y pi臋膰 lat.

Mimo 偶e Hazel traktowa艂a je, jakby by艂y bli藕ni臋tami jednojajowymi, i ubiera艂a je w jednakowe ubranka, w rzeczywisto艣ci dziewczynki wcale nie by艂y identyczne. Ada, starsza o p贸艂torej minuty, nosi艂a ubrania o rozmiar wi臋ksze, wa偶y艂a te偶 przynajmniej o ca艂y funt wi臋cej ni偶 Bess, ale 偶eby przypodoba膰 si臋 matce, nadal ubiera艂y si臋 jednakowo. Fryzury r贸wnie偶 nosi艂y takie same, zaondulowane w drobne loczki, jednego dnia tak偶e odwiedza艂y kosmetyczk臋. Obie mia艂y otwart膮 i przyjazn膮 natur臋, w mie艣cie uchodzi艂y za 艣mieszki. Je艣li jedn膮 o co艣 si臋 pyta艂o, druga odpowiada艂a, by艂y tak ze sob膮 z偶yte, 偶e nieraz jedna ko艅czy艂a zdanie zacz臋te przez drug膮.

Nigdy si臋 ze sob膮 nie rozstawa艂y, z wyj膮tkiem tygodniowej podr贸偶y po艣lubnej Bess i podczas wojny. Po ataku na Pearl Harbor Ada, zawsze odwa偶niejsza od siostry, potraktowa艂a atak personalnie i zadziwi艂a wszystkich, pakuj膮c manatki nast臋pnego dnia i przysi臋gaj膮c 鈥瀦mie艣膰 Japo艅c贸w z powierzchni ziemi鈥 za wszelk膮 cen臋.

Wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w miasteczka wzi臋艂a t臋 przysi臋g臋 na serio. Przecie偶 to Ada doprowadzi艂a 偶e艅sk膮 dru偶yn臋 softballu do mistrzostwa stanu w roku 1936. A poniewa偶 chodzi艂a z Vernem Suttle鈥檈m, kt贸ry by艂 pilotem rolniczego samolotu wykonuj膮cego opryski, mia艂a jakie takie pojecie o samolotach, ostatecznie wi臋c wyl膮dowa艂a w grupie WASP-贸w odbywaj膮cej szkolenie w Avenger Field w Sweetwater w Teksasie. To by艂o trudne szkolenie i sporo uczestnik贸w odpad艂o. Ada wytrwa艂a wiele ci臋偶kich i 偶mudnych godzin, ale kiedy napisa艂a do domu, narzeka艂a tylko na dwie rzeczy: za ma艂o m臋偶czyzn i za du偶o robactwa.

Po tym, jak Ada zaci膮gn臋艂a si臋 do wojska, jej siostra Bess przyst膮pi艂a do walki na lokalnym froncie. Nie tylko obj臋艂a kierownictwo 艣r贸dmiejskiej filii Western Union, ale te偶 zg艂osi艂a si臋 jako ochotniczka do Czerwonego Krzy偶a i w ka偶dej wolnej chwili pomaga艂a rozdziela膰 偶ywno艣膰 na stacji kolejowej. Wkr贸tce po wybuchu wojny S膮siadka Dorothy zawi膮za艂a organizacj臋 kobiec膮 czuwaj膮c膮 nad tym, by ka偶dy oddzia艂 偶o艂nierzy jad膮cy transportem na wojn臋, kt贸ry przeje偶d偶a艂 przez Elmwood Springs, witany by艂 gor膮c膮 kaw膮, p膮czkami, kanapkami i domowym ciastem. Przewa偶nie 偶o艂nierzami byli wystraszeni m艂odzi ch艂opcy, udaj膮cy zuch贸w, niemniej jednak pisali na karteczkach swoje imi臋, nazwisko i adres, po czym wyrzucali je przez okno w nadziei, 偶e jaka艣 dziewczyna znajdzie je i b臋dzie do nich pisa艂a. Pod koniec wojny Elmwood Springs szczyci艂o si臋 faktem, 偶e ka偶dy ch艂opiec, kt贸ry wyrzuci艂 przez okno karteczk臋 z imieniem i adresem, dostawa艂 listy. W czasie wojny co wiecz贸r dziewcz臋ta sp臋dza艂y ca艂e godziny na pisaniu list贸w. A co rano, kiedy podczas porannej toalety umalowa艂y usta na karminowo, piecz臋towa艂y koperty czerwonym odciskiem ust. Za morze s艂ano tysi膮ce paczek z domowymi wypiekami, s艂odyczami, we艂nianymi skarpetkami robionymi na drutach. Do codziennych obowi膮zk贸w Bobby鈥檈go i Monroe鈥檃 nale偶a艂o oblecie膰 wczesnym rankiem ca艂e miasto i zebra膰 listy, tak aby mo偶na je by艂o wyekspediowa膰 z pierwsz膮 poczt膮. Macky Warren, mi艂y ch艂opak o p艂owej czuprynie, zbyt m艂ody, by wzi臋to go do wojska, nie by艂 zbytnio zachwycony, 偶e Norma, jego dziewczyna, pisa艂a listy do wielu 偶o艂nierzy, jednak nic jej nie powiedzia艂. To niepatriotyczne by膰 zazdrosnym o m臋偶czyzn walcz膮cych na wojnie. Ci 偶o艂nierze, kt贸rzy w odpowiedzi pisali, 偶e nie maj膮 swoich dziewczyn, prosili o zdj臋cia. Tym sposobem zdj臋cia Anny Lee, Normy, Patsy Marie i wielu innych przejecha艂y p贸艂 艣wiata, bior膮c udzia艂 w wielu bitwach, ogl膮dane po kilka razy dziennie przez ch艂opc贸w, kt贸rych nigdy nie pozna艂y. W ci膮gu tych lat niekt贸rzy 偶o艂nierze, zw艂aszcza ci, co nie mieli licznej rodziny, zawi膮zali d艂u偶sze przyja藕nie ze swymi korespondencyjnymi znajomymi z Elmwood Springs. Nie wszystkie jednak by艂y m艂odymi, 艂adnymi dziewcz臋tami. Bess Goodnight mia艂a trzydzie艣ci lat i m臋偶a, a pisa艂a listy do osiemnastu 偶o艂nierzy. Wszystkim pos艂a艂a fotki Rity Hayworth do powieszenia na 艣cianie, a ka偶d膮 opatrzy艂a dedykacj膮: od Bess Goodnight z wyrazami mi艂o艣ci. Po wojnie kilku 偶o艂nierzy przyjecha艂o do miasteczka, 偶eby j膮 odwiedzi膰. Chcieli pozna膰 Bess, kt贸rej listy tyle dla nich znaczy艂y, gdy偶 dzi臋ki nim czuli si臋 bli偶ej domu. Jak ka偶da wojna, i ta sprawi艂a, 偶e dzi臋ki niej wielu ludzi si臋 spotka艂o, co nie nast膮pi艂oby w innych okoliczno艣ciach. Na przyk艂ad w 1943 roku Ada Goodnight tu偶 po tym, jak zacz臋艂a lata膰, b臋d膮c na przepustce, pojecha艂a na weekend do Nowego Jorku, otar艂a si臋 o s艂aw臋 i spotka艂a prawdziw膮 gwiazd臋 Hollywood. I gdyby nie pewien nieznajomy, spotkanie to przesz艂oby ca艂kowicie przez ni膮 niezauwa偶one.

Tamtego wieczoru ona i jeszcze kilka dziewczyn z tej samej eskadry posz艂y do miasta zabawi膰 si臋 i trafi艂y do znanego lokalu, gdzie jaki艣 m臋偶czyzna poprosi艂 Ad臋 do ta艅ca.

Potem tak to relacjonowa艂a: 鈥濿iecie, ta艅czy艂am rumb臋 w nocnym klubie El Morocco z gwiazdorem filmowym i nawet o tym nie wiedzia艂am. Podszed艂 do mnie taki niedu偶y, kr臋py facecik, zapyta艂, czy zata艅cz臋, a kiedy wsta艂am, z艂apa艂 mnie w pasie i szust! Dalej w tany! Szarpa艂 mn膮 wte i wewte, w ty艂 i w prz贸d, po ca艂ym parkiecie, a kiedy w ko艅cu wr贸ci艂am na miejsce, nie mog膮c z艂apa膰 tchu, wtedy - jak babcie w trypcie - jaki艣 men, co siedzia艂 przy s膮siednim stoliku, wychyli艂 si臋 do mnie i m贸wi: 禄Mo偶e nawet nie wiesz o tym, m艂oda damo, ale w艂a艣nie ta艅czy艂a艣 rumb臋 z panem George鈥檈m Raftem!芦 Zrobi艂o mi si臋 strasznie g艂upio. Bo nie tylko, 偶e nie rozpozna艂am George鈥檃 Rafta, ale do tego nie wiedzia艂am, 偶e ta艅cz臋 rumb臋!鈥

Ada mia艂a prze偶y膰 jeszcze wi臋cej, znacznie bardziej niebezpiecznych przyg贸d. Jednym z zada艅 jej eskadry by艂o na przyk艂ad latanie nad polem artyleryjskim i jednoczesne ci膮gni臋cie za samolotem jedwabnych cel贸w, do kt贸rych nasi 偶o艂nierze mieli trafia膰, wprawiaj膮c si臋 w zestrzeliwaniu przeciwnika. Nie wszystkie strza艂y by艂y trafione, zdarza艂o si臋, 偶e pocisk zamiast w cel, trafia艂 w samolot. Jak Ada donosi艂a w swym li艣cie do Bess, ogon jej samolotu by艂 tak podziurawiony, 偶e wygl膮da艂 niczym ser szwajcarski.

Tymczasem w miasteczku, cho膰 偶ycie wygl膮da艂o nie tak bohatersko ani te偶 nie tak niebezpiecznie jak u Ady, wszystkie wysi艂ki mieszka艅c贸w zmierza艂y do wygrania wojny. Dorothy dostosowa艂a swoje przepisy do racjonowanej 偶ywno艣ci i ograniczy艂a ilo艣ci podawanych sk艂adnik贸w t艂uszczu, mi臋sa, cukru i mas艂a. Przy ka偶dym domostwie zak艂adano ogr贸dki zwyci臋stwa, a doktor Smith zosta艂 szefem obrony przeciwlotniczej. Przeprowadzono z powodzeniem kilka pr贸b zaciemnienia, chocia偶 nie wydawa艂o si臋 prawdopodobne, 偶eby Japo艅czycy czy Niemcy zbaczali ze swoich wojennych szlak贸w, by zaatakowa膰 Elmwood Springs. Ale nawet je艣li nie czu艂o si臋 zagro偶enia bezpo艣rednim atakiem, to jednak lata wojny oznacza艂y zgryzot臋 i zmiany. W 1942 roku ca艂a starsza dru偶yna zawodnik贸w pi艂ki no偶nej liceum w Elmwood Springs zosta艂a powo艂ana do wojska nast臋pnego dnia po maturze i nie wszyscy wr贸cili. Nordstromowie, w艂a艣ciciele piekarni, stracili swego syna Gene鈥檃 pod Iwo Jim膮 w 1944 roku, nie wr贸ci艂o te偶 kilku ch艂opc贸w mieszkaj膮cych na farmach na obrze偶ach miasteczka. Niekt贸re starsze dziewcz臋ta i kobiety, kt贸re wyjecha艂y do du偶ych miast, by podj膮膰 prac臋 w fabryce, po powrocie ju偶 inaczej si臋 zachowywa艂y i inne mia艂y ambicje ni偶 przedtem. Ada Goodnight powiedzia艂a do siostry, 偶e skoro ona nauczy艂a si臋 lata膰, to nie ma 偶adnych ogranicze艅 w tym, co mog膮 robi膰 kobiety; zreszt膮 tego dowiod艂a. Przyprowadzi艂a do domu swego nowego m臋偶a, przedstawi艂a go ca艂emu miastu jako 鈥瀢ojennego pana m艂odego鈥, po czym zaraz za艂o偶y艂a w艂asn膮 szko艂臋 latania. 呕o艂nierze po powrocie z wojny wydawali si臋 powa偶niejsi ni偶 przed wyjazdem. Ale nawet ci, kt贸rzy zostali w domu, dorastali szybciej ni偶 w normalnych warunkach, nie wykluczaj膮c Anny Lee.

B臋d膮c w wieku, w kt贸rym na og贸艂 jedyn膮 trosk膮 s膮 艂adne ciuszki, wyj艣cie na zabaw臋 i inne rozrywki, Anna Lee otrzyma艂a list.


24 pa藕dziernika 1945 Yorkshire, Anglia Droga Panno Smith!

Z przykro艣ci膮 zawiadamiam, 偶e Pani przyjaciel, starszy szeregowy Harry Crawford z Armii Stan贸w Zjednoczonych, zmar艂 w szpitalu dzi艣 rano z powodu odniesionych ran.

Mimo 偶e zna艂am go niezbyt d艂ugo, musz臋 Pani powiedzie膰, 偶e by艂 to bardzo mi艂y ch艂opak i do samego ko艅ca okazywa艂 odwag臋 i m臋stwo.

Je艣li mo偶e to by膰 jakim艣 pocieszeniem, musi Pani wiedzie膰, 偶e Pani listy i zdj臋cie stanowi艂y dla niego os艂od臋 w ostatnich dniach jego 偶ycia. Poniewa偶 to w艂a艣nie ja mu je czyta艂am, czuj臋 si臋 upowa偶niona do napisania i zwr贸cenia Pani list贸w i zdj臋cia, jak r贸wnie偶 przes艂ania wyraz贸w najg艂臋bszego wsp贸艂czucia z powodu poniesionej straty.

Z powa偶aniem, Glyniss Neale, R.N.10

Szpital Weteran贸w


Tego popo艂udnia matka robi艂a, co mog艂a, by pocieszy膰 Ann臋 Lee, ale jedyne, co jej si臋 uda艂o, to siedzie膰 razem z ni膮 i s艂ucha膰, jak szlocha.

- Och, mamo, tak mi wstyd, nawet nie odpowiedzia艂am na jego ostatni list. Pomy艣la艂am sobie, 偶e teraz, kiedy wojna ju偶 si臋 sko艅czy艂a, nie musz臋 pisa膰 tak cz臋sto... Teraz jest ju偶 za p贸藕no... Och, tak okropnie si臋 czuj臋, 偶e chcia艂abym umrze膰.

Wkr贸tce potem Anna Lee uroczy艣cie o艣wiadczy艂a rodzicom, 偶e postanowi艂a nigdy nie wychodzi膰 za m膮偶 i po艣wi臋ci膰 si臋 pracy piel臋gniarskiej.

- To wspaniale, kochanie - odpowiedzia艂a matka - ale zaczekajmy, a偶 sko艅czysz szko艂臋, i wtedy zastanowisz si臋 na nowo.

Dorothy z pewno艣ci膮 nie mia艂aby nic przeciwko temu. Ich najbli偶sza s膮siadka, siostra Ruby Robinson, zawsze mawia艂a: 鈥濸iel臋gniarstwo to pewny zaw贸d鈥. Jednak Dorothy nie by艂a przekonana, 偶e Anna Lee wytrwa w swojej decyzji. Zesz艂ego lata na przyk艂ad Anna Lee o艣wiadczy艂a, 偶e zamierza zosta膰 zawodow膮 艂y偶wiark膮 na lodzie i podr贸偶owa膰 po 艣wiecie. By艂o to dziwne postanowienie jak na dziewczyn臋, kt贸ra nigdy w 偶yciu nie znalaz艂a si臋 nawet w pobli偶u lodowiska, ale jak Matka Smith zauwa偶y艂a ze spokojem, Anna Lee po prostu obejrza艂a o jeden film z Sonj膮 Henie za du偶o.

Niewidoma Ptaszyna

Po wojnie liczba mieszka艅c贸w Elmwood Springs pozosta艂a raczej nie zmieniona, z wyj膮tkiem nowego m臋偶a Ady Goodnight oraz Marion, synowej Nordstrom贸w, i ich nowego wnuczka, kt贸ry odt膮d mia艂 z nimi mieszka膰. Beatrice Woods, znana swoim radiowym fanom jako Niewidoma Ptaszyna, po raz pierwszy przenios艂a si臋 do Elmwood Springs wiosn膮 1945 roku. Oficjalnie lokatorka Ruby i Johna Robinson贸w, p艂ac膮ca im czynsz, by艂a jednak dalek膮 krewn膮 Ruby. Jej przyjazd do nich okaza艂 si臋 szcz臋艣liwym dla wszystkich splotem okoliczno艣ci. Jak powiedzia艂a Dorothy, 鈥瀔a偶dy znalaz艂 si臋 na w艂a艣ciwym miejscu we w艂a艣ciwym czasie鈥.

W tym przypadku w艂a艣ciwym miejscem okaza艂 si臋 pogrzeb pani Lillian Sprott, starszej siostry Ruby. Z tej okazji Ruby i jej m膮偶, John, pojechali do Franklin w Tennessee. Beatrice Woods, kt贸ra by艂a kuzynk膮 Lillian ze strony jej m臋偶a, mia艂a za艣piewa膰 na pogrzebie. W tym czasie Beatrice mieszka艂a z ojcem na niewielkiej farmie za miastem.

Niewidoma od urodzenia Beatrice prze偶y艂a dziewi臋tna艣cie lat swojego 偶ycia w艂a艣ciwie w obr臋bie czterech 艣cian swojego domu. Z wyj膮tkiem niedzielnych wyj艣膰 do ko艣cio艂a i innych rzadkich okazji, wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza艂a na s艂uchaniu radia. Wtedy nauczy艂a si臋 na pami臋膰 niemal ka偶dej zas艂yszanej piosenki.

Od chwili, kiedy po raz pierwszy za艣piewa艂a w ko艣ciele, sta艂a si臋 znana w bli偶szej i dalszej okolicy. Ludzie przyje偶d偶ali z odleg艂o艣ci wielu mil, by pos艂ucha膰 niewidomej dziewczynki, kt贸ra 艣piewa jak anio艂. Pewnej niedzieli kaznodzieja wizytuj膮cy ko艣ci贸艂, wzruszony do 艂ez jej pi臋knym, wdzi臋cznym g艂osem o wysokich tonach, powiedzia艂, 偶e jej 艣piew jest czysty i jasny jak trele ptaszyny 艣piewaj膮cej o brzasku dnia. Od tej pory Beatrice nazywano Niewidom膮 Ptaszyn膮 z Tennessee.

W dniu pogrzebu Lillian Sprott, kiedy pastor da艂 znak, ojciec poprowadzi艂 ubran膮 na bia艂o Beatrice przez ca艂膮 naw臋, posadzi艂 j膮 na krze艣le i po艂o偶y艂 na kolanach cytr臋. Za艣piewa艂a star膮 pie艣艅 Kto艣 tam na mnie czeka na g贸rze, a na koniec nabo偶e艅stwa jeszcze Zapanuje pok贸j w dolinie.

Kiedy sko艅czy艂a, nie by艂o osoby, kt贸rej oczy pozosta艂yby suche. Pewna kobieta, niezbyt bliska drogiej nieobecnej, zauwa偶y艂a, 偶e 艣piew ten otworzy艂 Lillian drog臋 do raju, bez wzgl臋du na to, czy zas艂u偶y艂a na niebo, czy nie. John Robinson powiedzia艂 Ruby, 偶e Beatrice powinna za艣piewa膰 w audycji S膮siadki Dorothy, kt贸ra zawsze poszukiwa艂a nowych talent贸w. Po po艂udniu ojciec zapyta艂 Beatrice, czy chcia艂aby pojecha膰. Odpowiedzia艂a pr臋dko, 偶e tak, i ju偶 dwa dni p贸藕niej za艣piewa艂a w radiu piosenk臋 zatytu艂owan膮 Zawsze. W audycji S膮siadki Dorothy go艣膰 programu nie by艂 niczym nadzwyczajnym. W ci膮gu tych lat Dorothy wypromowa艂a wielu 艣piewak贸w. Zaledwie przed tygodniem przyby艂y z Kanady dwunastoletni Ian Barnard, kt贸rego przedstawiano na afiszach jako 鈥濩udowne dziecko pie艣ni i ta艅ca z Windsoru鈥, wzbudzi艂 sensacj臋, 艣piewaj膮c Gdyby艣cie znali Susie i stepuj膮c w takt tej melodii. Jednak dotychczas 偶aden solowy wyst臋p nie spotka艂 si臋 z tak wielkim zbiorowym entuzjazmem, jak pierwszy wyst臋p Beatrice Woods. Telefony urywa艂y si臋, masowo zacz臋艂y nap艂ywa膰 listy od s艂uchaczy, kt贸rzy koniecznie chcieli jeszcze us艂ysze膰 Niewidom膮 Ptaszyn臋 z Tennessee. A podczas jej drugiego wyst臋pu, kiedy za艣piewa艂a piosenk臋 o psie Stary pasterz, ka偶dy, kto kiedykolwiek prze偶y艂 lub m贸g艂by prze偶y膰 艣mier膰 psa, nie wytrzyma艂 i p艂aka艂, nie wy艂膮czaj膮c S膮siadki Dorothy, kt贸ra musia艂a wyj艣膰 z pokoju, a kiedy wr贸ci艂a, ledwie by艂a w stanie zako艅czy膰 audycj臋. W sklepie z artyku艂ami gospodarstwa domowego pi臋tnastoletni Macky Warren, kt贸ry pomaga艂 swojemu ojcu, kiedy us艂ysza艂 t臋 piosenk臋, roz偶ali艂 si臋 tak bardzo nad 艣mierci膮 swego psa Tessa, 偶e a偶 si臋 pochorowa艂 i musia艂 p贸j艣膰 do domu. Niewidoma Ptaszyna okaza艂a si臋 tak膮 rewelacj膮, 偶e S膮siadka Dorothy zaprosi艂a j膮 do cotygodniowych wyst臋p贸w, a firma produkuj膮ca m膮k臋 Z艂ote P艂atki Lekkie jak Pi贸rko zgodzi艂a si臋 p艂aci膰 za wynaj臋cie jej pokoju i utrzymanie. Ojciec zn贸w j膮 przywi贸z艂 do Elmwood Springs, tym razem z ubraniami i radiem. Jak si臋 okaza艂o, Beatrice zna艂a setki piosenek i mog艂a za艣piewa膰 wszystko - powa偶ne pie艣ni, lekkie piosenki, pie艣ni ko艣cielne, melodie ludowe, cokolwiek. Wkr贸tce proszono o ni膮 tak cz臋sto, 偶e zacz臋艂a codziennie wyst臋powa膰 w programie S膮siadki Dorothy. A poniewa偶 mieszka艂a teraz w Missouri, ze swego miana odrzuci艂a okre艣lenie 鈥瀦 Tennessee鈥, pozostaj膮c tylko 鈥濶iewidom膮 Ptaszyn膮鈥. Nie musia艂a daleko chodzi膰, gdy偶 Ruby i John mieszkali tu偶 obok. Doc przeci膮gn膮艂 lin臋 od jednych drzwi z ty艂u domu do drugich w s膮siednim domu, tak wi臋c bez k艂opotu mog艂a sama przej艣膰 tam i z powrotem. 艢wietnie si臋 to sprawdza艂o w suche dni, a kiedy pada艂o, mia艂a czeka膰 na ganku, a偶 kto艣 po ni膮 przyjdzie i j膮 przeprowadzi.

Tajemnica

Bobby pierwszy odkry艂 tajemnic臋 Beatrice. Kt贸rego艣 deszczowego dnia Dorothy wyjrza艂a przez kuchenne okno i zobaczy艂a, 偶e ulewa ani troch臋 nie zel偶a艂a, powiedzia艂a wi臋c Bobby鈥檈mu, 偶eby lepiej poszed艂 po Beatrice. Bobby ch臋tnie si臋 zgodzi艂, sko艅czy艂 akurat 艣niadanie i ju偶 by艂 przy drzwiach, kiedy matka go zatrzyma艂a.

- We藕 parasol - poleci艂a.

Bobby j臋kn膮艂. Nie mia艂 nic przeciwko temu, 偶eby przyprowadzi膰 Beatrice - szczerze j膮 lubi艂 - ale mia艂 wiele przeciwko parasolowi. Burcz膮c co艣 pod nosem, zacz膮艂 grzeba膰 w wielkiej szafie w przedpokoju, gdzie jego matka przechowywa艂a grube zimowe ubrania, i w ko艅cu wyci膮gn膮艂 stamt膮d wielki czarny parasol, kt贸rego szczerze nie znosi艂. Ten naje偶ony drutami stw贸r dr臋czy艂 go od lat. Pomijaj膮c fakt, 偶e by艂 niemal tak samo du偶y jak Bobby, mia艂 te偶 w艂asny rozum, a do tego z艂o艣liwy i dokuczliwy charakter. Zawsze jeden drut musia艂 si臋 wysun膮膰, a kiedy ju偶 Bobby upora艂 si臋 i z艂o偶y艂 go, zaraz uwalnia艂o si臋 kilka nast臋pnych. Poza tym sta艂y problem stanowi艂o wyj艣cie z nim przez drzwi od podw贸rka, tak aby nie omskn膮膰 si臋 ze schod贸w. Matka Smith zawsze przestrzega艂a go, by nie otwiera艂 parasola w mieszkaniu, bo to przynosi pecha, ale je艣li otwiera艂o si臋 parasol na zewn膮trz, tak d艂ugo to trwa艂o, 偶e zd膮偶y艂 przemokn膮膰 do suchej nitki, zanim upora艂 si臋 z ca艂ym mechanizmem.

Zaci膮gn膮艂 wi臋c potwora na schody, rozwar艂 go z ca艂ej si艂y, ale jak zwykle jeden drut z lewej strony wysun膮艂 si臋 z uwi臋zi i stercza艂 teraz jak na ur膮gowisko. Bobby postanowi艂 nie dra偶ni膰 si臋 ze swym wrogiem, trzasn膮艂 drzwiami i zbieg艂 po schodkach ze z艂o偶onym parasolem. Beatrice, ju偶 ubrana, czeka艂a na niego. Mia艂a na sobie 偶贸艂t膮 peleryn臋, kapelusz przeciwdeszczowy i kalosze, kt贸re Siostra Ruby uparcie kaza艂a jej wk艂ada膰, mimo 偶e chodzi艂o tylko o przej艣cie z domu do domu. Beatrice powita艂a go, jeszcze zanim uchyli艂 siatkowe drzwi.

- Cze艣膰, Bobby - powiedzia艂a, rozpoznaj膮c go po krokach, a w艂a艣ciwie po sposobie, w jaki wbiega艂 na schody.

Gwarz膮c, szli obok siebie, rami臋 przy ramieniu.

- Co dzi艣 za艣piewasz?

- O, jeszcze nie wiem... A jak my艣lisz?

Bobby zastanowi艂 si臋 nad tym, prowadz膮c j膮 bezpiecznie obok du偶ej ka艂u偶y.

- Mo偶e Zimna, zimna woda? - Gust muzyczny Bobby鈥檈go podsuwa艂 mu najpierw piosenki kowbojskie. - Albo Kwietniowe ulewy!

Beatrice skin臋艂a g艂ow膮.

- Dobrze. Te s膮 艂adne.

Matka Smith czeka艂a na nich tu偶 przy drzwiach.

- Kapitalne! - zawo艂a艂a. - Chod藕cie, musicie zdj膮膰 z siebie te mokre rzeczy!

Beatrice uwielbia艂a poranne wizyty u Smith贸w. Zapach 艣wie偶o upieczonego ciasta, odg艂os wchodz膮cych i wychodz膮cych ludzi, tabuny fan贸w wpadaj膮cych cho膰by na chwil臋 stanowi艂y dla niej ca艂kowit膮 odmian臋 w por贸wnaniu z cisz膮 pustych pokoj贸w jej rodzinnego domu, gdzie sp臋dza艂a wi臋kszo艣膰 czasu.

Dom Robinson贸w z kolei pachnia艂 lizolem i 艣rodkami dezynfekcyjnymi, jako 偶e Ruby wyznawa艂a zasad臋: 鈥濶ie ma takich bakterii, kt贸rych bym nie zwalczy艂a鈥. Przewa偶nie po audycji Beatrice zostawa艂a jeszcze na lunch i wraca艂a do domu oko艂o pierwszej. Tego dnia ulewa nie ustawa艂a, wi臋c Bobby zosta艂 przywo艂any ze swojego poddasza, gdzie ekspediowa艂 glinianych 偶o艂nierzyk贸w czo艂giem zrobionym z du偶ego pud艂a od zapa艂ek. Kiedy wyszli kuchennymi drzwiami i Beatrice us艂ysza艂a, jak Bobby zn贸w zmaga si臋 z parasolem, szepn臋艂a:

- Daj sobie z tym spok贸j. Nie musimy i艣膰 pod parasolem.

Bobby rozpromieni艂 si臋.

- Nie przeszkadza ci, 偶e zmokniemy?

- Nie. Chodzenie po deszczu mo偶e by膰 fajne, nie s膮dzisz?

- Jasne!

Zdj臋艂a kapelusz i wsadzi艂a go do kieszeni.

- Idziemy!

Przez nast臋pne dziesi臋膰 minut Bobby i Beatrice byli rozbawieni jak nigdy w 偶yciu, biegaj膮c boso po chodniku i wskakuj膮c w ka偶d膮 ka艂u偶臋, jak膮 Bobby wypatrzy艂. Mieli w艂a艣nie zamiar przej艣膰 si臋 zn贸w do rogu, kiedy Ruby, kt贸ra w艂a艣nie wr贸ci艂a do domu, wyjrza艂a przez okno i ich zobaczy艂a. Wybieg艂a na ganek i wrzasn臋艂a na nich, 偶eby natychmiast wracali. Powodowa艂y ni膮 wy艂膮cznie wzgl臋dy zdrowotne; czu艂a si臋 odpowiedzialna za stan zdrowia swojej lokatorki.

Ruby wpad艂a we w艣ciek艂o艣膰, kiedy zobaczy艂a ich kompletnie przemokni臋tych.

- S艂ysza艂am o ludziach, kt贸rzy nie maj膮 do艣膰 zdrowego rozs膮dku, by nie sta膰 na deszczu, ale po raz pierwszy widz臋 ich na w艂asne oczy. Nie do uwierzenia, 偶e to w艂a艣nie ty, Bobby Smith, wyprowadzasz na tak膮 ulew臋 t臋 biedn膮, ma艂膮 niewidom膮 dziecin臋.

- To nie jego wina - Beatrice stara艂a si臋 wzi膮膰 go w obron臋. - To ja chcia艂am pochodzi膰 po deszczu.

Siostra Ruby zmierzy艂a surowym spojrzeniem Bobby鈥檈go, z kt贸rego woda skapywa艂a na jej dywan. Zanim sprowadzi艂a go na gazety, mrukn臋艂a jeszcze z艂owieszczo:

- Nie b臋dzie mia艂o wi臋kszego znaczenia, czyj to by艂 pomys艂, kiedy umrzecie na obustronne zapalenie p艂uc. Obydwoje powinni艣cie si臋 wstydzi膰, 偶eby dla takiego g艂upstwa nara偶a膰 na szwank w艂asne zdrowie i 偶ycie. B臋d臋 zdziwiona, je艣li prze偶yjecie najbli偶szy tydzie艅.

Wbrew jej ponurym przewidywaniom 偶adne z nich nie zachorowa艂o, nie przezi臋bi艂o si臋 ani nawet nie dosta艂o kataru. Przez ca艂y tydzie艅 Siostra Ruby mierzy艂a im temperatur臋, a w ko艅cu, nie mog膮c dopatrzy膰 si臋 cho膰by najl偶ejszych oznak choroby, musia艂a skapitulowa膰. Z termometrem wzniesionym do 艣wiat艂a, kt贸ry nieodmiennie wskazywa艂 trzydzie艣ci sze艣膰 i sze艣膰, orzek艂a:

- C贸偶, po prostu tym razem mieli艣cie wiele szcz臋艣cia, i tyle.

P贸藕niej tego dnia powiedzia艂a do Dorothy:

- Wyobra藕 sobie, co by by艂o, gdyby ta dziewczyna zapad艂a na zapalenie p艂uc i umar艂a, mieszkaj膮c pod jednym dachem z dyplomowan膮 piel臋gniark膮? Co by na to ludzie powiedzieli? Zreszt膮 jestem odpowiedzialna za zdrowie ca艂ej tutejszej spo艂eczno艣ci, a ja swoje obowi膮zki traktuj臋 powa偶nie.

- Wiem, 偶e tak jest - pr贸bowa艂a jej przerwa膰 S膮siadka Dorothy. - Wszyscy to doceniaj膮, ale...

- Beatrice bierze to wszystko lekko - m贸wi艂a dalej Ruby. - Ale ja musz臋 dba膰 o swoj膮 zawodow膮 reputacj臋. Jak偶e mog艂abym dalej udziela膰 przez radio medycznych porad, kiedy tu偶 pod moim okiem umar艂aby moja lokatorka? No, powiedz mi: jak?

Dorothy usi艂owa艂a zachowa膰 umiar, a jednocze艣nie jej nie urazi膰.

- Wiem, Ruby, 偶e troszczysz si臋 o Beatrice, i to bardzo 艂adnie z twojej strony, ale czy nie wydaje ci si臋, 偶e od czasu do czasu przyda艂oby jej si臋 troch臋 rozrywki?

Siostra Ruby poprawi艂a czepek, przewiesi艂a przez rami臋 niebiesk膮 pelerynk臋 i prychn臋艂a:

- Rozrywki? Nie, nie uwa偶am, je艣li wystawianie na szwank w艂asnego zdrowia ty nazywasz rozrywk膮.

Nie by艂o sposobu przekona膰 Ruby, ale czego oczy nie widz膮, tego sercu nie 偶al, a Bobby i Beatrice wpadli na pewien pomys艂. Od tej pory Beatrice w tajemnicy bra艂a udzia艂 w wielu eskapadach, o kt贸rych Siostra Ruby nie mia艂a poj臋cia. Mi臋dzy innymi by艂a to przeja偶d偶ka na taczkach, wyprawa do Blue Springs na tylnym siode艂ku motocykla kt贸rego艣 z wielbicieli Anny Lee, galopada na grzbiecie mu艂a, kt贸rego Monroe wypo偶yczy艂 i przyprowadzi艂, zjazd z o艣nie偶onej g贸rki na sp艂aszczonym kartonie.

Raz tylko zostali przy艂apani, kiedy jaki艣 plotkarz napomkn膮艂 Siostrze Ruby:

- A propos, widzia艂em twoj膮 lokatork臋, jak na stanowym jarmarku je藕dzi艂a kolejk膮 g贸rsk膮, i oboje z Bobbym Smithem darli si臋 jak op臋tani.

Informacja by艂a na tyle powa偶na, 偶e Ruby przywdzia艂a sw贸j s艂u偶bowy str贸j, czepek i pelerynk臋, i pomaszerowa艂a do domu Smith贸w, by wszystko opowiedzie膰 jego matce. Tym razem nawet Dorothy zaniepokoi艂a si臋 jazd膮 kolejk膮 g贸rsk膮.

- A gdyby tak spad艂a i skr臋ci艂a sobie kark? - zapyta艂a p贸藕niej Bobby鈥檈go. A Bobby dzi臋kowa艂 w duchu swojej szcz臋艣liwej gwie藕dzie, 偶e nikt nie doni贸s艂 Siostrze Ruby o innych przeja偶d偶kach, diabelskim m艂ynie, gokartach, karuzeli i zderzaj膮cych si臋 samochodach. Zw艂aszcza tych ostatnich. Nie tylko jej, ale i jemu mog艂a sta膰 si臋 krzywda - tak brawurowo prowadzi艂. Maj膮c u boku Beatrice, gna艂 jak szalony, a偶 im gwizda艂o w uszach, i w najwi臋kszym rozp臋dzie zderza艂 si臋 z kim popad艂o, a偶 lecia艂y iskry. Z kolei Monroe - jak si臋 okaza艂o, demon szybko艣ci - wali艂 w nich bez lito艣ci. Nie m贸wi膮c ju偶 o Lutherze Griggsie, kt贸rzy najecha艂 ich z ty艂u z takim impetem, 偶e o ma艂o nie powypadali ze swych siedze艅. Ale Beatrice by艂a zachwycona jazd膮 i zderzeniami. Na koniec trasy zawo艂a艂a: 鈥濷ch, Bobby, jeszcze!鈥 Wi臋c zrobili jeszcze jedno okr膮偶enie. A nawet dwa, je艣li chodzi o 艣cis艂o艣膰.

Tego lata Bobby pozna艂 jej tajemnic臋. Patrz膮c na t臋 艂agodn膮, spokojn膮, niemal eteryczn膮 istotk臋, nikt by si臋 nie domy艣li艂, cho膰by i za sto lat, 偶e Beatrice Woods mia艂a w sobie 偶y艂k臋 rozrabiaki. T臋skni艂a za przygodami, a nade wszystko uwielbia艂a szybk膮 jazd臋.

Anna Lee

Siostra Bobby鈥檈go i jej dwie najlepsze przyjaci贸艂ki, Norma i Patsy Marie, dorasta艂y razem. Norma by艂a 艂adn膮 brunetk膮. Jej ojciec zarz膮dza艂 jedynym w mie艣cie bankiem. Rodzice Patsy Marie, Merle i Verbena, byli w艂a艣cicielami pralni Blue Ribbon, kt贸r膮 te偶 sami prowadzili. Patsy Marie najlepiej z nich trzech si臋 uczy艂a, ale nie by艂a specjalnie 艂adna. Jak to okre艣li艂a jej ciotka, 鈥濸atsy, od kiedy sko艅czy艂a sze艣膰 lat, mia艂a wypisane na twarzy staropanie艅stwo鈥, ale za to by艂a mi艂a. Wszystkie trzy zreszt膮 by艂y mi艂ymi dziewcz臋tami i je艣li mia艂y jakie艣 skazy, to tylko w艂a艣ciwe wiekowi szale艅stwo na punkcie gwiazd filmowych.

Gdy tylko zmieniano program w Elmwood Theater, zawsze mo偶na by艂o znale藕膰 ca艂膮 tr贸jk臋 siedz膮c膮 w dwunastym rz臋dzie na 艣rodkowych miejscach. Ka偶da mia艂a innego idola. Anna Lee aktualnie durzy艂a si臋 w Danie Andrews. Zape艂ni艂a kilka album贸w jego fotosami wyci臋tymi z r贸偶nych czasopism filmowych. Patsy Marie z kolei mia艂a hopla na punkcie Alana Ladda, kt贸rego niedawno zobaczy艂a w The Blue Dahlia. Ale najnowszy idol Normy okaza艂 si臋 kompletnym zaskoczeniem dla obu przyjaci贸艂ek. Wybra艂a ma艂o znanego aktora, Williama Bendixa. Zapytana, dlaczego w艂a艣nie on, skoro nawet nie jest przystojny, odpowiedzia艂a:

- I o to chodzi. Kto艣 go przecie偶 musi lubi膰.

Niemniej kiedy rok szkolny mia艂 si臋 ku ko艅cowi, ich zainteresowanie aktorami nieco zblad艂o, ust臋puj膮c zaaferowaniu zbli偶aj膮cym si臋 balem dla absolwent贸w szko艂y 艣redniej. Norma oczywi艣cie mia艂a si臋 wybra膰 z Mackym, Patsy Marie za艣 jak zwykle ze swoim kuzynem. Anna Lee by艂a jedyn膮 dziewczyn膮, kt贸ra jeszcze nie zdecydowa艂a si臋, z kim p贸jdzie, odrzucaj膮c wszystkie propozycje. Ale najwa偶niejszy problem zawiera艂 si臋 w pytaniu, w co maj膮 si臋 ubra膰. Wszystkie uczennice szko艂y 艣redniej - bez wzgl臋du na to, kim by艂y - chcia艂y mie膰 kupione gotowe sukienki na bal. Na艂o偶enie stroju uszytego w domu r贸wna艂o si臋 napi臋tnowaniu. S膮siadka Dorothy, mimo 偶e mia艂a wy偶sze wykszta艂cenie, sama robi艂a wykroje i uchodzi艂a za najlepsz膮 krawcow膮 w ca艂ym stanie. Wiedzia艂a jednak, 偶e tym razem na nic si臋 zda ca艂y jej kunszt i b臋dzie musia艂a pozwoli膰 Annie Lee wybra膰 si臋 do domu towarowego Braci Morgan, by tam kupi膰 gotow膮 kreacj臋 wprost z wieszaka. Oczywi艣cie gotowa sukienka b臋dzie kosztowa艂a trzy razy wi臋cej, ni偶 gdyby Dorothy sama j膮 uszy艂a, ale jej c贸rka musia艂a mie膰 sukienk臋 ze sklepu, w przeciwnym razie umar艂aby ze wstydu i upokorzenia. W ka偶dym razie tak twierdzi艂a.

Zakupy w domu towarowym Braci Morgan by艂y n臋c膮ce r贸wnie偶 za spraw膮 sprzedawczyni, pani Marion Nordstrom, kt贸ra kierowa艂a dzia艂em Lepszych Stroj贸w. Je艣li ona wybra艂a sukienk臋, strza艂 by艂 zawsze w dziesi膮tk臋. Uwa偶ana przez wszystkie dziewcz臋ta z otoczenia Anny Lee za najwi臋ksz膮 doskona艂o艣膰, jaka kiedykolwiek st膮pa艂a po ziemi, wysmuk艂a i wynios艂a, ubrana zawsze w najmodniejsze stroje, by艂a dla nich niedo艣cig艂ym idea艂em. Owdowiawszy w czasie wojny, przyjecha艂a do Elmwood Springs a偶 z San Francisco w Kalifornii, a zawarto艣膰 jej szafy stanowi艂a niewyczerpany temat komentarzy wszystkich licealistek.

- Ona nigdy nie na艂o偶y dwa razy tego samego - powtarza艂y z podziwem. Nieraz po lekcjach Anna Lee i Patsy Marie sz艂y do sklepu i pod pozorem, 偶e chc膮 co艣 kupi膰, sprawdza艂y, jak te偶 Marion Nordstrom jest ubrana tego dnia.

Anna Lee zacz臋艂a si臋 nawet czesa膰 tak samo, upinaj膮c wysoko w艂osy. Dorothy delikatnie sugerowa艂a, 偶e taka fryzura mo偶e wydawa膰 si臋 troch臋 za powa偶na dla dziewczynki, kt贸ra nosi jeszcze dziecinne podkolan贸wki i mokasyny, ale Anna Lee uwa偶a艂a, 偶e dowodzi to niezwykle wyszukanego gustu. Jedyne, czego Dorothy troch臋 si臋 obawia艂a, to 偶e Annie Lee mo偶e si臋 troch臋 przewr贸ci膰 w g艂owie. W ka偶dej szkole zawsze znajdzie si臋 dziewczyna, na kt贸rej punkcie wszyscy ch艂opcy dostaj膮 bzika ju偶 w pierwszej klasie, i Anna Lee nale偶a艂a do takich w艂a艣nie dziewczyn.

Jedyn膮 istot膮 rodzaju m臋skiego nieczu艂膮 na jej urok pozostawa艂 Bobby, got贸w dokucza膰 jej przy ka偶dej nadarzaj膮cej si臋 okazji. Ona z kolei skar偶y艂a na niego, gdy tylko cokolwiek przeskroba艂, a poniewa偶 by艂a starsza, zawsze jej, nie jemu dawano wiar臋. W zwi膮zku z tym Bobby bynajmniej nie by艂 zachwycony faktem, 偶e Anna Lee pojawi艂a si臋 na tym 艣wiecie sze艣膰 lat przed jego urodzeniem. A ona ze swej strony dok艂ada艂a stara艅, by o tym nie zapomnia艂. Bobby nie znosi艂 na przyk艂ad, kiedy w rodzinie opowiadano o czym艣, co zdarzy艂o si臋 przed jego urodzeniem. Zawsze w takiej sytuacji dopytywa艂 si臋: 鈥濧le gdzie ja wtedy by艂em?鈥, na co matka odpowiada艂a: 鈥濲eszcze si臋 nie pojawi艂e艣 na 艣wiecie鈥, a Anna Lee nieodmiennie kwitowa艂a to komentarzem: 鈥濻tare dobre czasy, wtedy by艂am jedynaczk膮鈥 lub co艣 w tym rodzaju. Ta sytuacja nie tylko dra偶ni艂a, ale nawet zbija艂a go z tropu.

Cho膰by nie wiadomo jak si臋 stara艂, po prostu nie potrafi艂 wyobrazi膰 sobie, jak 艣wiat m贸g艂by wygl膮da膰 bez niego. Wi臋c gdzie on w艂a艣ciwie by艂? I co robi艂? Kt贸rego艣 popo艂udnia, uziemiony w domu, gdy偶 w pobli偶u grasowa艂 Luther Griggs, czekaj膮c tylko, 偶eby go pobi膰, Bobby skorzysta艂 z nadarzaj膮cej si臋 okazji, by nie odst臋powa膰 matki i m臋czy膰 j膮 odwiecznymi pytaniami.

- Skoro nie tutaj, to gdzie by艂em?

- Jeszcze si臋 nie urodzi艂e艣 - odpowiedzia艂a, kraj膮c w plasterki kartofle.

- Ale gdzie by艂em, zanim mnie urodzi艂a艣?

- Jak to si臋 m贸wi, by艂e艣 jeszcze b艂yskiem w oku taty. Mo偶esz mi poda膰 mas艂o?

- A kiedy si臋 urodzi艂em, czy to by艂em od razu ja, czy te偶 najpierw si臋 urodzi艂em, a potem sta艂em si臋 sob膮?

- Od pocz膮tku to by艂e艣 ty.

Poda艂 jej talerzyk z mas艂em.

- A gdybym urodzi艂 si臋 w Chinach, to czy te偶 by艂bym sob膮 czy Chi艅czykiem?

- Och, Bobby, wola艂abym, 偶eby艣 przesta艂 zadawa膰 mi takie g艂upie pytania. Wiem tylko, 偶e jeste艣 cz臋艣ci膮 mnie i tatusia oraz 偶e jeste艣 tym, kim mia艂e艣 by膰.

- No dobrze, ale gdyby艣 nie wysz艂a za tatusia, to co by si臋 wtedy sta艂o?

- Tego nie wiem - odpar艂a, smaruj膮c szklane naczynie. - Ale wiem za to, 偶e urodzi艂e艣 si臋 we w艂a艣ciwym miejscu, o w艂a艣ciwym czasie i jeste艣 dok艂adnie tym, kim mia艂e艣 by膰, oraz 偶e chcieli艣my ciebie w艂a艣nie takiego.

- Naprawd臋? - zdziwi艂 si臋 Bobby. - Tak jak si臋 wypowiada 偶yczenie, kiedy widzi si臋 spadaj膮c膮 gwiazd臋?

- Mniej wi臋cej tak.

- Co m贸wi艂a艣, kiedy wypowiada艂a艣 偶yczenie?

- Powiedzia艂am, 偶e chc臋 ch艂opca o piwnych oczach i ciemnych w艂oskach, kt贸ry by wygl膮da艂 jak ty, no i w艂a艣nie jeste艣. Tak wi臋c jeste艣 ziszczonym 偶yczeniem. I co ty na to?

- No, no. - Bobby zastanawia艂 si臋 nad tym przez d艂u偶sz膮 chwil臋, by zapyta膰 w ko艅cu: - A sk膮d wiesz, 偶e nie dosta艂a艣 innego ch艂opca?

- Bo tam, na g贸rze, trzeba ci o tym pami臋ta膰, jest Kto艣, kto wie wszystko lepiej ode mnie i od ciebie.

Dorothy podesz艂a do kuchni, by nastawi膰 piecyk, a potem do lod贸wki, sk膮d wyj臋艂a ser, a Bobby ca艂y czas depta艂 jej po pi臋tach.

- A je艣li Jemu co艣 si臋 pomiesza艂o i si臋 pomyli艂? I ja urodzi艂em si臋 nie w tym roku, co trzeba, i nawet w innym kraju?

- On si臋 nie myli.

- Ale gdyby si臋 pomyli艂?

- Nie pomyli艂by si臋.

- Ale przypu艣膰my, 偶e tak, to co by si臋 wtedy sta艂o?

Dorothy wstawi艂a naczynie do pieca. Stan臋艂a przy zlewie, 偶eby umy膰 r臋ce, maj膮c Bobby鈥檈go tu偶 za plecami. Wytar艂a r臋ce i odwr贸ci艂a si臋, patrz膮c na niego.

- Wi臋c powiedz, Bobby, czy chcia艂by艣 urodzi膰 si臋 gdzie indziej ni偶 tutaj, w naszej rodzinie?

- Nie... - odpowiedzia艂 pospiesznie. - Ja tylko tak si臋 zastanawia艂em. - To m贸wi膮c, stara艂 si臋 wygl膮da膰 jak najbardziej niewinnie; uda艂, 偶e nagle przypomnia艂 sobie o nie cierpi膮cym zw艂oki podlaniu hodowli robak贸w na przyn臋t臋 znajduj膮cej si臋 w ogr贸dku za domem.

Bobby nie by艂 ca艂kowicie szczery w rozmowie z matk膮. Czasem przed za艣ni臋ciem wyobra偶a艂 sobie, 偶e pewnego dnia kto艣 zapuka do drzwi i powie: 鈥濸rzyszli艣my po ch艂opca鈥. Wtedy podejd膮 jego rodzice i powiedz膮 mu, kim jest naprawd臋. Bo w rzeczywisto艣ci jest on prawdziwym ksi臋ciem Anglii, oni natomiast wychowywali go do czasu uko艅czenia dwunastu lat. Wtedy nast膮pi triumfalny przejazd ulicami miasta, a wszyscy ludzie b臋d膮 k艂aniali mu si臋 w pas i szeptali mi臋dzy sob膮: 鈥濷to m艂ody ksi膮偶臋鈥. Jego nauczyciele ze szko艂y w lansadach b臋d膮 mu oddawa膰 cze艣膰. A kiedy przejd膮 ko艂o jego domu, stoj膮cy na ganku rodzice i babcia tak偶e b臋d膮 bi膰 pok艂ony. On za艣 skinie im r臋k膮, by powstali, ale Anna Lee podbiegnie do karety i padnie na kolana ca艂a we 艂zach: 鈥濸rzepraszam za wszystko, co ci uczyni艂am, Wasza Ksi膮偶臋ca Mo艣膰. Przebacz mi, przebacz鈥. A wtedy on jednym gestem r臋ki wszystko jej odpu艣ci. 鈥濿ybaczam ci鈥, powie. B臋dzie w艂adc膮 艂askawym i wybaczaj膮cym wszystkim, z wyj膮tkiem Luthera Griggsa. Tego ka偶e zaku膰 w 艂a艅cuchy i wlec ulicami, Luther b臋dzie szlocha艂 i b艂aga艂 o przebaczenie, na pr贸偶no jednak. Co za rado艣膰.

Istnia艂a te偶 inna wersja marze艅, w kt贸rej Bobby by艂 synem Roya Rogersa i Dale Evans, porwanym tu偶 po urodzeniu i w ko艅cu szcz臋艣liwie odnalezionym. I znowu radosny poch贸d przechodzi g艂贸wnymi ulicami, ale tym razem on siedzi na grzbiecie Triggera, Roy za艣 niedba艂ym gestem, przytykaj膮c palce do ronda swego wielkiego kowbojskiego kapelusza, pozdrawia wszystkich mijanych po drodze. Obok Bobby鈥檈go za艣 Dale i Gabby Hayes u艣miechni臋ci machaj膮 do wiwatuj膮cego t艂umu. Zamieszka z Royem i Dale na ranczo, ale sprowadzi te偶 rodzin臋 z Elmwood Springs. Dnie b臋dzie sp臋dza艂 na tropieniu z艂ych ch艂opc贸w, a noce na s艂uchaniu przy ognisku piosenek kowbojskich 艣piewanych przez Syn贸w Pionier贸w. Odt膮d b臋d膮 wszyscy 偶yli d艂ugo i szcz臋艣liwie. 鈥濻zcz臋艣cia na szlaku... do zobaczenia鈥.

Na razie jednak by艂 tylko zwyk艂ym Bobbym Smithem. I - pechowo dla Anny Lee - w艂a艣nie co艣 knu艂.


Bobby zna艂 jeden pewny spos贸b, aby zem艣ci膰 si臋 na siostrze, kt贸ra go podle zdradzi艂a, opowiadaj膮c mamie o jego wyprawie do Blue Springs, za co zosta艂 ukarany aresztem domowym i zakazem ogl膮dania w najbli偶sz膮 niedziel臋 Kumpli od siod艂a i Poskromienia mustanga. Obaj z Monroe鈥檈m od tygodni obmy艣lali szczeg贸艂y zemsty. 鈥濼o鈥 mia艂o nast膮pi膰 w noc po balu.

Jego matka i babcia pe艂ni艂y dy偶ur opieku艅czy w szkole, Doc natomiast postanowi艂 d艂u偶ej zosta膰 w drugstorze, tak by dzieci mog艂y przyj艣膰 po balu i kupi膰 lody. Jimmy鈥檈go tak偶e mia艂o nie by膰 w domu, bo wybiera艂 si臋 na swoj膮 pi膮tkow膮 partyjk臋 pokera z kolegami w VFW. Bobby i Monroe mieli zatem ca艂y dom do swojej wy艂膮cznej dyspozycji i mogli nie zauwa偶eni przez nikogo wprowadzi膰 w czyn swoje zamiary.

Kiedy wszystko by艂o gotowe, przenie艣li si臋 do pokoju Bobby鈥檈go i tam czekali. Anna Lee, z g艂ow膮 w chmurach, ostatnia wr贸ci艂a do domu - o godzinie dwunastej dwadzie艣cia dziewi臋膰, na minut臋 przed swoj膮 godzin膮 zero, maj膮c jeszcze g艂ow臋 nabit膮 romantycznymi marzeniami po balu. Przeta艅czy艂a ca艂y wiecz贸r pod gwiazdami wyci臋tymi ze srebrnej folii i sztandarami z bia艂oniebieskiej krepiny, zwieszaj膮cymi si臋 z sufitu sali gimnastycznej, z Billym Nobblittem, kt贸ry by艂 podobny do Van Johnsona - lub przynajmniej tak jej si臋 wydawa艂o. Rozbiera艂a si臋 rozmarzona, nadal nuc膮c melodie To musisz by膰 ty i Kropeczki w 艣wietle ksi臋偶yca, kt贸re jeszcze brzmia艂y jej w uszach.

Kiedy na艂o偶y艂a ju偶 koszul臋 nocn膮 i umy艂a z臋by, pieczo艂owicie wstawi艂a do wody bukiecik z gardenii, a wazonik postawi艂a na toaletce. Zm臋czona i szcz臋艣liwa wczo艂ga艂a si臋 pod ko艂dr臋, nadal zatopiona w marzeniach, kt贸re mia艂y trwa膰 ju偶 tylko sekund臋.

Wyskoczy艂a z 艂贸偶ka jak z procy, wrzeszcz膮c ile si艂 w p艂ucach: 鈥濿臋偶e, w臋偶e!鈥 Pop臋dzi艂a do pokoju rodzic贸w i tam w otwartych drzwiach zawo艂a艂a: 鈥濺atunku, pok膮sa艂y mnie w臋偶e!鈥, po czym pad艂a zemdlona.

Po tym, jak Docowi i Dorothy uda艂o si臋 ocuci膰 i troch臋 uspokoi膰 Ann臋 Lee, a Matka Smith z siatk膮 na w艂osach, zgarniaj膮ca po艂y szlafroka o艣wiadczy艂a: 鈥濲e艣li tu s膮 p艂azy, to ja nie zostaj臋 w tym domu ani chwili d艂u偶ej鈥, spok贸j zosta艂 przywr贸cony jedynie na kr贸tko. Matka Smith odm贸wi艂a powrotu do 艂贸偶ka, zanim Doc nie sprawdzi艂 dok艂adnie pokoju Anny Lee. Ale to nie by艂o przywidzenie. Na jej po艣cieli pe艂za艂o oko艂o setki o艣lizg艂ych, wij膮cych si臋 czerwonych robak贸w, pochodz膮cych z w艂asnej hodowli Doca w jego ogr贸dku. Dobrze si臋 domy艣la艂.

- Nie wiem, o co ona robi tyle krzyku, to przecie偶 tylko niewinne robaczki - broni艂 si臋 Bobby, wyci膮gni臋ty przez ojca z 艂贸偶ka. Co gorsza, z chwil膮 gdy Doc otworzy艂 drzwi, Monroe, zwi膮zany z Bobbym braterstwem krwi, wyskoczy艂 przez okno i pop臋dzi艂 do domu w samej pi偶amie, zostawiaj膮c przyjaciela, by sam pi艂 piwo, jakie wsp贸lnie nawarzyli.

Anna Lee by艂a w艣ciek艂a na brata i powiedzia艂a, 偶e dla niej on po prostu przesta艂 istnie膰. Postawi艂a sobie za punkt honoru nie zwraca膰 na niego najmniejszej uwagi. Przez d艂u偶szy czas w og贸le si臋 do niego nie odzywa艂a, a偶 kt贸rego艣 dnia, niepomna na fakt, 偶e ze sob膮 nie rozmawiaj膮, poprosi艂a, by przyni贸s艂 jej troch臋 mleka z kuchni.

Bobby roze艣mia艂 si臋 na to i wytykaj膮c j膮 palcem, zauwa偶y艂:

- My艣la艂em, 偶e si臋 do mnie nie odzywasz. Sama sobie przynie艣. - To m贸wi膮c, zbieg艂 z ganku i pogna艂 na ulic臋. Anna Lee musia艂a wsta膰 z kwa艣n膮 min膮, p贸j艣膰 do kuchni i wzi膮膰 sobie z lod贸wki mleko.

- Nie rozumiem - powiedzia艂a do matki - dlaczego musia艂a艣 mie膰 drugie dziecko. Ja ci nie wystarcza艂am?

Dorothy u艣miechn臋艂a si臋.

- Kochanie, po prostu musieli艣my.

Anna Lee odwr贸ci艂a si臋 do matki zdumiona. Co艣 takiego us艂ysza艂a po raz pierwszy w 偶yciu.

- A co si臋 sta艂o?

- Chyba to Pan B贸g postanowi艂 zes艂a膰 nam jeszcze jednego anio艂ka.

- Och, robi mi si臋 niedobrze - powiedzia艂a Anna Lee i wysz艂a z pokoju.

Wesz艂a Matka Smith.

- Co jej si臋 sta艂o?

Dorothy roze艣mia艂a si臋.

- Chcia艂a wiedzie膰, dlaczego Bobby musia艂 si臋 urodzi膰.

- I co jej powiedzia艂a艣?

- Zwali艂am wszystko na dobrego Stw贸rc臋.

- No c贸偶, wym贸wka dobra jak ka偶da inna. Jak twierdz膮 prezbiterianie, wszystko w 偶yciu jest z g贸ry zaplanowane, w ka偶dym razie tak twierdzi matka Normy.

- Ida? A co ona mo偶e wiedzie膰 na ten temat? Przecie偶 jest metodystk膮.

- Ju偶 nie. W zesz艂ym tygodniu o艣wiadczy艂a, 偶e jest prezbiteriank膮.

- Co takiego?

- Tak. Og艂osi艂a to akurat podczas rozgrywek turniejowych w bryd偶a. Zdumiona Dorothy wbi艂a trzy jajka do br膮zowej miseczki z niebieskim szlaczkiem i rozbe艂ta艂a je.

- Przecie偶 w promieniu stu mil naoko艂o nie ma ani jednego prezbiteria艅skiego ko艣cio艂a. Co jej przysz艂o do g艂owy, 偶eby nagle sta膰 si臋 prezbiteriank膮?

Matka Smith nala艂a sobie szklank臋 mro偶onej herbaty.

- My艣l臋, 偶e to cz臋艣膰 jej planu pi臋cia si臋 w g贸r臋.

Dorothy oniemia艂a.

- Co艣 takiego... Po prostu nie wiem, co na to powiedzie膰... W lod贸wce jest cytryna. C贸偶, mog臋 mie膰 tylko nadziej臋, 偶e b臋dzie z tym szcz臋艣liwa.

Matka Smith si臋gn臋艂a do lod贸wki.

- Ja te偶, ale szczerze m贸wi膮c, nie wydaje mi si臋, by cokolwiek j膮 naprawd臋 uszcz臋艣liwi艂o, chyba 偶eby Norma po艣lubi艂a Rockefellera, bo wtedy znalaz艂aby si臋 na w艂a艣ciwym miejscu drabiny spo艂ecznej.

Wy偶sze sfery

Matka Smith mia艂a racj臋. Je艣li istnia艂o co艣 takiego w Elmwood Springs jak wy偶sze sfery, matka Normy do nich nale偶a艂a. Przede wszystkim m膮偶 Idy Jenkins, Hubert, by艂 bankierem, i ju偶 samo to narzuca艂o pewn膮 spo艂eczn膮 pozycj臋. Ida uwa偶a艂a za sw贸j obywatelski obowi膮zek dawa膰 przyk艂ad dystyngowanego zachowania. Nie艣膰 o艣wiaty kaganek. By膰 wzorem. Czu艂a si臋 powo艂ana do ci膮g艂ego doskonalenia oraz wnoszenia pi臋kna i kultury do tej ma艂ej spo艂eczno艣ci, w kt贸rej przysz艂o jej 偶y膰, co doprowadza艂o do szale艅stwa Norm臋 i jej ojca.

Mimo 偶e mieszka艂a w niedu偶ym miasteczku niemal na ko艅cu 艣wiata, prenumerowa艂a wszystkie najnowsze kobiece czasopisma, by i艣膰 z duchem czasu. W p贸藕nych latach trzydziestych s艂owo 鈥瀗owoczesny鈥 zast膮pi艂a okre艣leniem 鈥瀖oderne鈥, o swoim domu m贸wi艂a 鈥瀊ungalow鈥, a ubranie nazywa艂a 鈥瀏arderob膮鈥. Wszystko dla niej by艂o 鈥瀒ntryguj膮ce鈥, stylem uczesania na艣ladowa艂a gwiazd臋 z Broadwayu, In臋 Claire, nigdy nie zdarzy艂o jej si臋 鈥瀙orycze膰鈥, bo zamiast tego mog艂a 鈥瀦ap艂aka膰鈥 lub kr贸ciutko 鈥瀦aszlocha膰鈥.

Dusz膮 i cia艂em przynale偶a艂a do najprzer贸偶niejszych klub贸w. By艂a grande dame Krajowego Zwi膮zku Klub贸w Kobiecych w Missouri, przewodniczy艂a miejscowemu Zwi膮zkowi Dzia艂kowiczek, by艂a prezesk膮 Klubu Bryd偶owego, Klubu 艢rodowych Przyj臋膰 Wieczornych, Klubu Czytelniczego oraz 艢r贸dmiejskiego Klubu Teatralnego i nigdy nie pokazywa艂a si臋 bez kapelusza i bia艂ych r臋kawiczek. Podaj膮c u siebie posi艂ek, zawsze do ka偶dego nakrycia dodawa艂a osobn膮 miseczk臋 na fistaszki i czyst膮 serwetk臋.

- Tylko barbarzy艅cy jedz膮 przy nie nakrytym stole - powtarza艂a.

Normie na szesnaste urodziny podarowa艂a nowe rozszerzone wydanie ksi臋gi dobrych manier i etykiety autorstwa Emily Post, z dedykacj膮:

Gdyby wszyscy na 艣wiecie znali t臋 ksi膮偶k臋, z pewno艣ci膮 zaoszcz臋dziliby艣my sobie wielu przykrych chwil. Z najlepszymi 偶yczeniami urodzinowymi

Matka

Ida by艂a w dobrej komitywie z autork膮 tego dzie艂a i cz臋sto zapytywa艂a g艂o艣no: 鈥濩iekawe, co by na to powiedzia艂a Emily鈥. Nieraz te偶 poprzedza艂a swoje uwagi s艂owami: 鈥濫mily twierdzi...鈥 呕yciowym powo艂aniem Idy, jak te偶, jej zdaniem, Ameryki by艂o o艣wieci膰 nie tylko Elmwood Springs, ale 艣wiat ca艂y, od najodleglejszego igloo gdzie艣 na biegunie p贸艂nocnym do dzikich ost臋p贸w i nieprzebytych d偶ungli Borneo, gdzie wszyscy bez wyj膮tku powinni wiedzie膰, 偶e widelec k艂adzie si臋 z lewej strony, 艣wie偶e kwiaty na stole to uczta dla oka, czysty dom to szcz臋艣liwy dom, oraz bezwzgl臋dnie ka偶dy powinien zdawa膰 sobie spraw臋 z tego, 偶e podnoszenie g艂osu jest bardzo niegrzeczne i 偶adne okoliczno艣ci tego nie usprawiedliwiaj膮.

Ida zawsze napomina艂a Norm臋:

- Pami臋taj, 偶e w Ameryce o tym, czy kto艣 ma klas臋 i jest wysoko postawiony, decyduje nie arystokratyczne pochodzenie, ale spos贸b, w jaki si臋 zachowuje.

W takim razie, zdaniem Normy, jej matka powinna uchodzi膰 za ksi臋偶n臋 Kentu.

Norma kocha艂a matk臋, ale kiedy艣 tak powiedzia艂a do Anny Lee:

- Spr贸bowa艂aby艣 przebywa膰 z ni膮 przez dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋. Nawet nie wiesz, jaka z ciebie szcz臋艣ciara, 偶e masz swoj膮 matk臋, a nie moj膮.

Istotnie, Norma nocowa艂a u Anny Lee tak cz臋sto, jak tylko to by艂o mo偶liwe. Podobnie Monroe. W domu tym zawsze by艂o gwarno, weso艂o, a jedzenie doskona艂e. A co najwa偶niejsze, w domu S膮siadki Dorothy mo偶na by艂o naprawd臋 siada膰 na meblach znajduj膮cych si臋 w salonie, czego Ida surowo wzbrania艂a Normie i jej ojcu w ich w艂asnym domu. Tam salon nazywa艂 si臋 pokojem konferencyjnym i jedynie w przelocie pokazywany by艂 go艣ciom. Mia艂 tak oficjalny charakter, 偶e nikt w nim nie przebywa艂 od osiemnastu lat, kiedy to Ida go urz膮dzi艂a.


Podczas jednego z licznych weekend贸w sp臋dzanych u Anny Lee, Norma pomog艂a przyjaci贸艂ce wzi膮膰 odwet na Bobbym i Monroe鈥檈m. Pewnego niedzielnego popo艂udnia obaj siedzieli w saloniku przy zaci膮gni臋tych storach i przymkni臋tych okiennicach, zajadaj膮c kanapki z mas艂em orzechowym i bananami oraz s艂uchaj膮c ulubionej detektywistycznej audycji, kt贸ra przyprawia艂a ich o dreszczyk emocji. Poznali ju偶 s艂uchowisko Z powa偶aniem, Johnny Dolar, Czarnuch z Bostonu oraz Gwizdek, a teraz przysz艂a kolej na nowe s艂uchowisko, kt贸re w艂a艣nie si臋 zaczyna艂o.

Na pocz膮tku zabrzmia艂o kilka pos臋pnych akord贸w organowych, po czym odezwa艂 si臋 g艂os:


KOBIETA: W艂a艣nie wchodzi do... owego drugstore鈥檜. Wst臋puje na wag臋.

(S艂ycha膰 d藕wi臋k wrzucanej monety). KOBIETA: Dwie艣cie trzydzie艣ci siedem funt贸w. (S艂ycha膰 upadaj膮c膮 kart臋).

KOBIETA: To na szcz臋艣cie. Uwaga, niebezpiecze艅stwo! Organy: (brzd臋k!) KOBIETA: Kto to?! M臉呕CZYZNA: Grubas!!!


Tak jak zapowiedziano, s艂uchowisko pe艂ne by艂o grozy i suspensu. Pod koniec ch艂opcy niemal unosili si臋 z krzese艂. Akurat w chwili, gdy kto艣 skrada艂 si臋 za nieznajomym w nieprzemakalnym p艂aszczu, docieraj膮cym w艂a艣nie do ostatnich zabudowa艅 uliczki bez wyj艣cia, i s艂ycha膰 by艂o coraz wyra藕niej odg艂os nieuchronnie zbli偶aj膮cych si臋 krok贸w... nie ma gdzie si臋 schroni膰... 偶adnej kryj贸wki... gdy przera偶ony m臋偶czyzna, z sercem podchodz膮cym do gard艂a, ju偶 si臋 odwraca艂, by spojrze膰 w twarz swojego zab贸jcy, nagle dwie zamaskowane postaci w obrzydliwych gumowych maskach, b艂yskaj膮ce zielon膮 po艣wiat膮 p艂yn膮c膮 spod brody, wyskoczy艂y zza kanapy, becz膮c: 鈥濨eeee! Beeee!鈥

Obaj przera偶eni ch艂opcy zerwali si臋 na r贸wne nogi z piskiem godnym dziewczynek. Wypadli z pokoju w szalonym po艣piechu, wpadaj膮c na siebie i wywracaj膮c po drodze stolik do kawy oraz par臋 krzese艂, zanim w ko艅cu uda艂o im si臋 wydosta膰 do hallu.

Ch艂opak Normy, Macky, wkr臋ci艂 do latarek zielone 偶ar贸wki, a maski zosta艂y po ostatnim Halloween. Przez ca艂e popo艂udnie dziewcz臋ta czatowa艂y ukryte za kanap膮, czekaj膮c na stosowny moment. Ale kiedy Anna Lee da艂a znak, przekona艂y si臋, 偶e warto by艂o czeka膰.

Zwyci臋zca

S膮siadka Dorothy zacz臋艂a od triumfalnego powitania:

- Dzie艅 dobry, dzie艅 dobry. Ju偶 si臋 nie mog艂am doczeka膰, kiedy b臋d臋 na antenie, poniewa偶, jak powiada Gabriel Heatter: 鈥濶a wiecz贸r mamy dobr膮 wiadomo艣膰!鈥 W naszym przypadku chodzi o dzie艅, nie o wiecz贸r, ale wszystko jedno. My tu wprost przebieramy nogami z niecierpliwo艣ci, 偶eby wam o tym powiedzie膰. Najpierw jednak musz臋 was zapyta膰: czy kichacie od u偶ywanych przez was p艂atk贸w mydlanych?

Pani Squatzie Kittrel z Silver Springs w Maryland donosi: 鈥濺inso pierze szybko i daje obfit膮 pian臋, nie szkodzi sk贸rze na r臋kach, a w dni, kiedy urz膮dzam pranie, wcale nie kicham jak po innych proszkach鈥. Pami臋tajcie wi臋c: Rinso si臋 pieni, Rinso wybieli, jedyne myd艂o w proszku, kt贸re w dziewi臋膰dziesi臋ciu o艣miu procentach jest wolne od dra偶ni膮cego py艂u mydlanego. Co jeszcze: szukacie mo偶e materia艂u w kratk臋, paski czy kropki do sypialni albo na zas艂onki do kuchni? Je艣li tak, to zaprasza was Fred Morgan od Braci Morgan. M贸wi, 偶e ma jeszcze ca艂膮 bel臋 szwajcarskiego materia艂u w kropki, na kt贸ry obni偶a cen臋 od jarda, tak wi臋c je艣li zamierzacie sprawi膰 sobie zas艂ony, akurat jest okazja.

A teraz wielka nowina... - Dorothy wzi臋艂a do r臋ki kopert臋 z dobr膮 nowin膮 i poja艣nia艂a z dumy. - Wiecie, 偶e nie lubimy d膮膰 we w艂asne dudki, ale takie jeste艣my przej臋te, 偶e nie posiadamy si臋 z rado艣ci i po prostu musimy wam o tym powiedzie膰. - Matka Smith zagra艂a fanfar臋 na fisharmonii. - Wczoraj og艂oszono, 偶e ju偶 drugi raz z rz臋du Doc wygra艂 Doroczn膮 Nagrod臋 Farmaceut贸w Rexall za bieg艂o艣膰 w wydawaniu lek贸w. B臋dzie mu ona wr臋czona podczas dorocznego Po艂udniowo-wschodniego Kongresu Farmaceutycznego w Memphis i mam szczery zamiar pojecha膰 tam, 偶eby zobaczy膰 na w艂asne oczy, jak mu j膮 wr臋czaj膮. Je艣li wi臋c s艂uchasz nas tam w drugstorze, Doc, to wiedz, 偶e jeste艣my z ciebie bardzo dumni.

Tymczasem u Rexalla, Thelma i Bertha Ann ubrane w jednakowe bia艂or贸偶owe fartuszki, siedzia艂y za saturatorem z wod膮 sodow膮, maj膮c za plecami na p贸艂ce nastawione radio. Thelma my艂a szklank臋 po napoju bananowym, a Bertha Ann przyrz膮dza艂a sa艂atk臋 jajeczn膮, oczekuj膮c t艂umu klient贸w na lunch, kiedy dotar艂a do nich ta wiadomo艣膰. Obie przerwa艂y swoje zaj臋cia, zacz臋艂y klaska膰, gwizda膰 i wo艂a膰 w stron臋 zaplecza:

- Hurra! Brawo! Gratulacje, Doc! Jeste艣 naszym idolem!

Doc, kt贸ry akurat sko艅czy艂 wydawa膰 leki na recept臋, wr臋cza艂 klientce butelk臋 mikstury maj膮cej przynie艣膰 ulg臋 jej z膮bkuj膮cemu male艅stwu. Kiedy zapyta艂a, co si臋 sta艂o, Doc odpowiedzia艂 zmieszany:

- E, nic takiego, po prostu dziewczyny wariuj膮. Wie pani, jakie s膮, po prostu g艂uptaski... - I wr贸ci艂 do zalece艅: - Nie trzeba tego wiele bra膰, par臋 kropel na szklank臋 wody i to ju偶 zadzia艂a.

A potem podszed艂 do stanowiska z saturatorem i pogrozi艂 dziewcz臋tom palcem w udawanym gniewie.

- No i co ja mam teraz z wami zrobi膰?

Odpowiedzia艂y mu 艣miechem.

- To za to, 偶e pan nam nic nie powiedzia艂 - wyja艣ni艂a Bertha Ann.

Usiad艂 na sto艂eczku.

- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e b臋d臋 musia艂 tej swojej 偶onie za艂o偶y膰 kaganiec.

Ale w gruncie rzeczy cieszy艂 si臋.

- Przygotuj mi, Bertho, lody cytrynowe z wod膮, i sobie te偶 co艣 we藕cie. Skoro si臋 wszystko wyda艂o, mo偶emy to jako艣 uczci膰.

Tymczasem Dorothy, nadal prowadz膮c audycj臋, nada艂a jeszcze jeden komunikat.

- Kolejna nagroda w naszym nieustaj膮cym konkursie 鈥濶ajciekawsze zdarzenie, jakie ci si臋 przytrafi艂o鈥 zosta艂a dzisiaj przyznana pani Sally Sockwell z Hot Springs w Arkansas. Pisze ona: 鈥濿 zesz艂ym roku zgubi艂am pier艣cionek z brylancikiem, kt贸ry gdzie艣 musia艂 spa艣膰 mi z palca, czym by艂am bardzo przybita, bo dosta艂am go tu偶 po 艣lubie od swego m臋偶a, teraz ju偶 nie偶yj膮cego, wi臋c utraci艂am i jedno, i drugie. 艁atwo mo偶ecie sobie wyobrazi膰 moj膮 rado艣膰 i zaskoczenie, kiedy trzy tygodnie p贸藕niej, gdy sma偶y艂am jajecznic臋, zauwa偶y艂am, 偶e co艣 si臋 b艂yszczy w bia艂ku. I c贸偶 widz臋: oto m贸j zgubiony pier艣cionek. Musia艂a dziobn膮膰 go kt贸ra艣 kura, kiedy podbiera艂am im jajka. Niezmierzone s膮 wyroki boskie鈥. Prawda, pani Sockwell, i chwa艂a Bogu, 偶e nie sma偶y艂a pani omletu, bo wtedy trudno by艂oby dostrzec zgub臋.

A skoro ju偶 m贸wimy o zgubionych rzeczach, zadzwoni艂a Leona Whatley i powiedzia艂a, 偶e kto艣 musia艂 sprzeda膰 jej sweter i torebk臋 na szkolnym kiermaszu. M贸wi, 偶e po艂o偶y艂a je na stoliku tylko na chwilk臋, a kiedy si臋 odwr贸ci艂a, jej rzeczy ju偶 nie by艂o. Kto wi臋c kupi艂 niebieski sweterek wyszywany paciorkami i czarn膮 torebk臋 z nieotwartym opakowaniem chusteczek higienicznych, niech zatelefonuje do Leony, kt贸ra gotowa jest odkupi膰 swoje rzeczy. Mamy jeszcze wiele komunikat贸w w naszym programie. Zaraz Beatrice za艣piewa wasz膮 ulubion膮 piosenk臋 A ja 偶uj臋 gum臋. No w艂a艣nie, nadszed艂 na to czas, niestety. W najbli偶sz膮 sobot臋 w Elmwood Theater odb臋d膮 si臋 doroczne zawody w 偶uciu i strzelaniu z gumy... pe艂ne buzie roboty, przygotujcie si臋 na to, wszystkie mamy. Znam to, gdy偶 Bobby doprowadza nas w domu do szale艅stwa tym swoim 偶uciem, nic tylko 鈥瀖niam, mniam, mniam, pyk, pyk, pyk鈥, bez przerwy. No i nie zapomnijcie, 偶e w 艣rod臋 jest przyj臋cie w Elmwood Theater, przychod藕cie wi臋c... Czy co艣 jeszcze mamy, o czym zapomnia艂am powiedzie膰, Matko Smith?

Matka Smith zagra艂a par臋 takt贸w marsza 偶a艂obnego i wskaza艂a wzrokiem stoj膮cy na biurku s艂oik.

- A, racja, Matko Smith. Tydzie艅 temu m贸wili艣my o nowej kawie rozpuszczalnej, ale niestety musimy wycofa膰 j膮 z naszej listy towar贸w polecanych, strasznie mi przykro, ale kawa po prostu nie nadaje si臋 do picia. Prawda, Matko Smith? M贸wi, 偶e nie, i krzywi si臋. Ale jak zawsze powtarzam wszystkim sponsorom: pr贸bujcie dalej, b臋dziemy wam kibicowa膰.

I pami臋tajcie nasze motto: 鈥濲e艣li raz ci si臋 nie uda, spr贸buj jeszcze raz鈥.


Niestety Bobby wkr贸tce mia艂 us艂ysze膰 to motto w odniesieniu do siebie, kiedy wr贸ci艂 do domu ze zwieszon膮 g艂ow膮, bo po raz drugi z rz臋du przegra艂 w zawodach 偶ucia i strzelania z gumy. Niezbyt go to motto pocieszy艂o. 膯wiczy艂 d艂ugo i rzetelnie, a偶 go szcz臋ki bola艂y, ale zakwalifikowa艂 si臋 dopiero jako sz贸sty. 鈥濸arszywe szcz臋艣cie - pomy艣la艂 - wszyscy w rodzinie co艣 wygrywaj膮, tylko ja nie鈥.

O ch艂opcu, kt贸ry wzywa艂 pomocy

Kiedy Doc wr贸ci艂 do domu, Dorothy sta艂a przy kuchennym stole, czekaj膮c na jego opini臋 o jej nowym kapeluszu, kt贸ry kupi艂a na zbli偶aj膮c膮 si臋 podr贸偶 do Memphis. On przyjrza艂 si臋 uwa偶nie temu, co stercza艂o na g艂owie 偶ony, i powiedzia艂:

- No nie wiem. Je艣li chodzi o kapelusze, to widywa艂em gorsze.

- Wielkie dzi臋ki - 偶achn臋艂a si臋.

Matka Smith a偶 podskoczy艂a.

- A mnie si臋 podoba - zapewni艂a i pos艂a艂a synowi gro藕ne spojrzenie.

Dorothy popatrzy艂a na ni膮 z nadziej膮.

- Naprawd臋?

- Pewnie. Jest taki stylowy. A jego nie pytaj. On si臋 nie zna na kapeluszach.

Doc przysta艂 na to skwapliwie.

- Racja. Mnie nie pytaj. W og贸le nie odr贸偶niam kapeluszy.

- Szczerze m贸wi膮c, sama nie wiem, dlaczego zadaj臋 sobie tyle trudu, je艣li ty nie potrafisz dostrzec r贸偶nicy. R贸wnie dobrze mog艂abym wcisn膮膰 garnek na g艂ow臋.

Kiedy wysz艂a z pokoju, Matka Smith powiedzia艂a:

- No i widzisz, co narobi艂e艣.

Doc odchrz膮kn膮艂.

- Rzeczywi艣cie wszystkie kapelusze wydaj膮 mi si臋 podobne, ale ten wygl膮da jak nale艣nik z owocami i zdech艂ym ptakiem na wierzchu. - Na to siedz膮ca z nimi przy stole Beatrice wybuchn臋艂a 艣miechem. Doc nachyli艂 si臋 do niej przez st贸艂 i szepn膮艂, tak 偶eby nikt niepowo艂any nie us艂ysza艂: - Masz szcz臋艣cie, 偶e go nie widzisz. Nie wiedzia艂aby艣, czy go zje艣膰, czy strzeli膰 do niego.

Kiedy Doc wr贸ci艂 do drugstore鈥檜, wszyscy usiedli przy stole, 偶eby porozmawia膰 o zbli偶aj膮cej si臋 podr贸偶y.

- Chcia艂abym schudn膮膰 przed wyjazdem przynajmniej dziesi臋膰 funt贸w - westchn臋艂a Dorothy.

- A ja chcia艂abym zn贸w mie膰 osiemna艣cie lat i ten rozum co teraz - doda艂a Matka Smith.

- Co by艣 zmieni艂a w swoim 偶yciu? - zapyta艂a Dorothy.

- Wysz艂abym za m膮偶 za tego samego m臋偶czyzn臋 i oczywi艣cie mia艂a z nim dziecko, ale tak bym si臋 z tym nie spieszy艂a... mo偶e bym sko艅czy艂a studia magisterskie jak Ann Sheridan albo zrobi艂abym karier臋 i mia艂a w艂asn膮 sekretark臋, pali艂a cygara i wyra偶a艂a si臋...

Beatrice i Dorothy roze艣mia艂y si臋 na to, a Dorothy zwr贸ci艂a si臋 teraz z pytaniem do Beatrice:

- A gdyby twoje marzenia mia艂y si臋 spe艂ni膰, co by to by艂o? Beatrice, kt贸rej ulubionym s艂uchowiskiem by艂 Podr贸偶nik w fotelu, zastanowi艂a si臋 chwilk臋 i powiedzia艂a:

- Chcia艂abym wsi膮艣膰 od samochodu i objecha膰 bez przystanku ca艂y 艣wiat.

Dorothy nachyli艂a si臋 do niej przez st贸艂 i dotkn臋艂a jej r臋ki:

- Naprawd臋, kochanie?

- No pewnie - odpowiedzia艂a. - To by艂oby fajne.

- Jasne, 偶e by by艂o - zgodzi艂a si臋 Matka Smith i szybko zmieni艂a temat. Wiedzia艂a, 偶e Dorothy zaraz si臋 wzruszy. Serce si臋 kraja艂o na my艣l, 偶e u艂omno艣膰 Beatrice ogranicza艂a jej 偶ycie, przy czym ona nigdy si臋 nad sob膮 nie u偶ala艂a z tego powodu; trzeba by艂o przy niej bardzo uwa偶a膰, by czasem w ich g艂osach nie da艂a si臋 s艂ysze膰 nutka wsp贸艂czucia. Do tego jeszcze ta 艣wiadomo艣膰, 偶e niekt贸re z jej marze艅 nie mia艂y szansy nigdy si臋 spe艂ni膰.


Tydzie艅 p贸藕niej przypowie艣膰 o ch艂opcu, kt贸ry za cz臋sto niepotrzebnie wo艂a艂 o pomoc, sprawdzi艂a si臋 na Bobbym, kt贸ry po obudzeniu si臋 zacz膮艂 marudzi膰, 偶e nie p贸jdzie do szko艂y, bo dosta艂 czerwonej wysypki na ca艂ym ciele. Dorothy wiedzia艂a, 偶e tego dnia mia艂 by膰 trudny sprawdzian z matematyki, i podejrzewa艂a, 偶e Bobby po prostu nie zd膮偶y艂 si臋 przygotowa膰. W zesz艂ym roku o tej porze udawa艂, 偶e z艂ama艂 nog臋. Dwa lata temu wymy艣li艂 wyrostek robaczkowy. Pos艂a艂a wi臋c do niego Ann臋 Lee, kt贸ra zakomunikowa艂a mu zwi臋藕le:

- Mama m贸wi, 偶e je艣li nie wstaniesz i za pi臋膰 minut nie b臋dziesz gotowy, to po偶a艂ujesz, 偶e naprawd臋 nie masz tej wysypki.

- Ale ja naprawd臋 mam wysypk臋! - broni艂 si臋 Bobby. - Chod藕 i zobacz, jakie mam wsz臋dzie czerwone plamki i s艂abo si臋 czuj臋... No chod藕 i sama zobacz. - Podci膮gn膮艂 g贸r臋 od pi偶amy, 偶eby jej pokaza膰. - Popatrz na t臋 wysypk臋, jest coraz bardziej czerwona, do tego jest mi niedobrze i chyba mam gor膮czk臋, mo偶esz dotkn膮膰 mojego czo艂a. Anna Lee zlekcewa偶y艂a go, a wychodz膮c, doda艂a jeszcze:

- Jak chcesz, to zosta艅 w 艂贸偶ku, nic mnie to nie obchodzi, najwy偶ej dostaniesz baty.

Wi臋c Bobby wsta艂, mrucz膮c pod nosem i j臋cz膮c, ubra艂 si臋 i poszed艂 do kuchni, by porozmawia膰 z mam膮. Ta jednak wr臋czy艂a mu szybko banana i przykaza艂a:

- Masz, zjesz po drodze.

- Ale mamo - zacz膮艂.

- Nie chc臋 tego s艂ysze膰, Bobby. Id藕 ju偶, bo si臋 sp贸藕nisz.

W takiej sytuacji m贸g艂 tylko burkn膮膰 co艣 i wyj艣膰, zamykaj膮c za sob膮 g艂o艣no drzwi.

Oko艂o drugiej po po艂udniu zadzwoni艂a nauczycielka.

- Dorothy, chc臋 ci powiedzie膰, 偶e zatrzyma艂am Bobby鈥檈go w izolatce, bo ma wysypk臋 na ca艂ym ciele. Ruby orzek艂a, 偶e to odra i 偶e on musi by膰 odizolowany.

Dorothy wpad艂a w panik臋.

- No nie. Powiedz Ruby, 偶e ju偶 id臋 i zaraz go zabior臋. Dzi臋kuj臋, 偶e zadzwoni艂a艣.

Dorothy mia艂a straszne wyrzuty sumienia, a Bobby bynajmniej nie kwapi艂 si臋 z rozgrzeszeniem.

- M贸wi艂em ci, 偶e jestem chory - powtarza艂.

Kiedy Anna Lee wr贸ci艂a z pr贸by o pi膮tej trzydzie艣ci, on ju偶 le偶a艂 w 艂贸偶ku wyci膮gni臋ty jak kr贸l, a wszystkie jego zachcianki by艂y natychmiast spe艂niane. Na ko艂drze pi臋trzy艂 si臋 stos nowych komiks贸w, kt贸re ojciec przyni贸s艂 mu z drugstore鈥檜. Dosta艂 ju偶 lody, dwie cole i jedn膮 puszk臋 7UP, a matka sta艂a w pobli偶u, tylko czekaj膮c na nast臋pne 偶yczenia. Kiedy Anna Lee wesz艂a do pokoju, Dorothy skierowa艂a na ni膮 wzrok pe艂en bole艣ci.

- Tw贸j brat ma odr臋, biedactwo, on rzeczywi艣cie by艂 chory.

Bobby opad艂 na poduszki i u艣miecha艂 si臋 s艂abo, zadowolony z roli, jaka mu przypad艂a. Spodziewa艂 si臋, 偶e Anna Lee zaraz zacznie go przeprasza膰. Tymczasem ona popatrzy艂a na niego z przera偶on膮 min膮 i zawo艂a艂a ze zgroz膮:

- Odra! - Wypad艂a z pokoju, by natychmiast wyszorowa膰 sobie twarz i r臋ce.

Bardziej ni偶 samej odry Anna Lee obawia艂a si臋 dosta膰 jakich艣 wyprysk贸w. Czeka艂a na ni膮 sztuka, w kt贸rej mia艂a zagra膰. Tego roku by艂a przewodnicz膮c膮 Ko艂a Dramatycznego, a ponadto gra艂a w szkolnym przedstawieniu. Dopiero gdy Ruby zapewni艂a j膮, 偶e nie mo偶na dwa razy chorowa膰 na odr臋, zgodzi艂a si臋 zbli偶a膰 do brata. Ale nawet wtedy nak艂ada艂a r臋kawiczki i zas艂ania艂a twarz szalem. Nie mog艂a sobie pozwoli膰 na najmniejsze ryzyko. Dosta艂a przecie偶 w szkolnym przedstawieniu g艂贸wn膮 rol臋!

Kryminalistka Matka Smith

W przeciwie艅stwie do swojego syna, Doca, kt贸ry mia艂 charakter 艂agodny i bezkonfliktowy, Matka Smith by艂a zadziorn膮 kobietk膮, nosz膮c膮 艣lady dawnej urody. Urodzi艂a si臋 w Independence w Missouri, na tej samej ulicy, gdzie mieszka艂a Bess Wallace, p贸藕niejsza 偶ona Harry鈥檈go Trumana. Kiedy艣 gra艂y razem Walca Missouri na dw贸ch fortepianach, nic dziwnego wi臋c, 偶e m贸wi膮c o tej znajomo艣ci, podkre艣la艂a: 鈥濸ozna艂am go na jego drodze do wielko艣ci鈥.

Matka Smith zawsze odznacza艂a si臋 niepodleg艂ym duchem, na d艂ugo przedtem, zanim sta艂o si臋 to modne. Ale jak m贸wi艂a: 鈥濼o zobowi膮zuje: by膰 urodzonym i wychowanym w Independence鈥. Co艣 musia艂o w tym by膰, gdy偶 nale偶a艂a ona do pierwszych sufra偶ystek, a w 1898 roku wraz z grup膮 kole偶anek z college鈥檜 wzi臋艂a udzia艂 w marszu na Waszyngton, by dopomina膰 si臋 o prawa wyborcze kobiet, za co zosta艂a aresztowana pod zarzutem zak艂贸cania spokoju. Bobby i Anna Lee uwielbiali t臋 opowie艣膰, mogli jej s艂ucha膰 w niesko艅czono艣膰. 鈥濿sadzili nas do ciupy bez mrugni臋cia okiem鈥, wspomina艂a ze 艣miechem i dodawa艂a: 鈥濿asza babcia mo偶e by膰 kryminalistk膮, ale w ko艅cu mamy prawa wyborcze鈥. A w wieku lat czterdziestu by艂a pierwsz膮 kobiet膮 w miasteczku, kt贸ra zrobi艂a sobie trwa艂膮 ondulacj臋. W Kansas City odwiedzi艂a te偶 zakazany lokal, gdzie sprzedawano samogon, troch臋 si臋 ubzdryngoli艂a po wypiciu fili偶anki ksi臋偶yc贸wki, po czym wygrywa艂a jazzowe melodie na pianinie. Tych rewelacji jednak stara艂a si臋 nie rozpowszechnia膰 jako p贸藕niejsza organistka w Pierwszym Ko艣ciele Metodyst贸w.

Matka Smith mia艂a ma艂e zgrabne stopki, z kt贸rych by艂a bardzo dumna i kt贸rymi lubi艂a si臋 chwali膰. Mia艂a ponad trzydzie艣ci par but贸w. I je艣li to po niej Bobby odziedziczy艂 ciekawo艣膰 艣wiata, to Anna Lee upodobanie do but贸w. Akurat przed tygodniem Anna Lee posz艂a do miasta na wyprzeda偶 i wypatrzy艂a na wystawie u Braci Morgan par臋 bia艂oczarnych mokasyn贸w, kt贸re zapragn臋艂a mie膰 za wszelk膮 cen臋. Oczywi艣cie ze wszystkich but贸w na wystawie ta jedna para nie podlega艂a przecenie. A ona wyda艂a ju偶 ca艂e swoje kieszonkowe na sukienk臋 balow膮 i by艂a sp艂ukana. Przez ca艂y nast臋pny tydzie艅 g艂owi艂a si臋 nad tym, gdzie by zarobi膰 na ich kupno, i umiera艂a ze strachu, 偶e kto艣 m贸g艂by je przed ni膮 kupi膰. Codziennie tam si臋 zjawia艂a, by cho膰 na nie popatrze膰, ale nic nie przychodzi艂o jej do g艂owy, a偶 tu na kilka dni przed wyjazdem Doca i Dorothy na kongres w Memphis Matka Smith musia艂a nagle wyjecha膰 do Independence, by zaj膮膰 si臋 swoj膮 siostr膮, kt贸ra upad艂a i z艂ama艂a sobie biodro. Mimo 偶e odra Bobby鈥檈go niemal ju偶 min臋艂a, Dorothy nadal si臋 oci膮ga艂a z podj臋ciem ostatecznej decyzji o wyje藕dzie, p贸ki on nie by艂 ca艂kiem zdr贸w. Nadal jeszcze przesadnie przejmowa艂a si臋 chorob膮 kt贸regokolwiek z dzieci, ale ku zaskoczeniu wszystkich Anna Lee zaofiarowa艂a si臋 zajmowa膰 przez ca艂y weekend Bobbym i Princess Mary Margaret za cen臋 but贸w, wyp艂acon膮 z g贸ry. Siostra Ruby zapewni艂a, 偶e b臋dzie codziennie do niego zagl膮da膰, a jeszcze Jimmy obieca艂 mie膰 oko na oboje, Bobby鈥檈go i Ann臋 Lee. Tak wi臋c zach臋cana i namawiana ze wszystkich stron Dorothy ostatecznie postanowi艂a pojecha膰.

Przez nast臋pne trzy dni Bobby wiedzia艂, 偶e Anna Lee jest jego zak艂adniczk膮 i niewolnic膮. Sp臋dzi艂 ten czas, nie wychodz膮c z 艂贸偶ka, s艂uchaj膮c radia, czytaj膮c zabawne ksi膮偶eczki i rzucaj膮c tylko kr贸tkie rozkazy, 偶eby mu przynie艣膰 col臋, piwo imbirowe, lody i co tylko m贸g艂 wymy艣li膰. Tymczasem Princess Mary Margaret, strapiona od urodzenia, kr膮偶y艂a po mieszkaniu w poszukiwaniu Dorothy, nie mog膮c zrozumie膰, gdzie si臋 jej pani podzia艂a, skoro zawsze wraca艂a do domu.


Doc i Dorothy przybyli do Memphis w pi膮tkowy wiecz贸r. Sobot臋 sp臋dzili bardzo przyjemnie na odwiedzaniu przyjaci贸艂, nie maj膮c poj臋cia o zakulisowych dramatycznych prze偶yciach organizator贸w. Na parterze w pokoju numer 367 Norvel Float, odpowiedzialny za program rozrywkowy, kt贸ry mia艂 nast膮pi膰 po bankiecie z okazji wr臋czenia nagr贸d, by艂 bliski szale艅stwa. W艂a艣nie otrzyma艂 telegram, w kt贸rym go zawiadamiano, 偶e Willy i Buck, 艣piewaj膮cy duet, znany jako zesp贸艂 How-Do-You-Do-Boys, kt贸rych Norvel osobi艣cie zam贸wi艂 na ten wiecz贸r przed o艣mioma miesi膮cami, nie przyjedzie. Panowie bowiem pobili si臋 o kobiet臋, co mia艂o miejsce w Shreveport w Luizjanie. Buck z艂ama艂 Willowi nos i uciek艂 z t膮 pani膮 do Chicago. Nietrudno zgadn膮膰, 偶e wyst臋p odwo艂ano w ostatniej chwili, a Norvel Float zosta艂 sam z siedmiuset dwudziestoma trzema farmaceutami, kt贸rzy mieli by膰 pozbawieni programu rozrywkowego po uroczystym obiedzie. Nerwowo z艂apa艂 za telefon i rozpocz膮艂 gor膮czkowe poszukiwania u wszystkich agent贸w od rozrywki w okolicy, ale niczego nie za艂atwi艂. Ani jednego stepuj膮cego tancerza, 偶adnej piosenkarki, 偶adnego komika, nawet akordeonisty nie m贸g艂 znale藕膰 na ten wiecz贸r. W przyp艂ywie desperacji pr贸bowa艂 艣ci膮gn膮膰 Tommy鈥檈go Troupe鈥檃, kt贸ry na艣ladowa艂 g艂osy ptak贸w i by艂 w tym bardzo kiepski, ale powiedziano mu, 偶e Tommy umar艂 przed miesi膮cem. Chwytaj膮c si臋 ostatniej deski ratunku, zadzwoni艂 do miejscowej rozg艂o艣ni radiowej WRCC, usytuowanej na osiemnastym pi臋trze tego samego hotelu. Odpowied藕 nie brzmia艂a zach臋caj膮co. Powiedziano mu, 偶e maj膮 objazdow膮 grup臋 gospel, kt贸ra u nich go艣ci艂a o sz贸stej rano i kt贸ra podobno jeszcze nie wyjecha艂a z miasta. Norvel z miejsca ich zaanga偶owa艂, nie ogl膮daj膮c ich ani nie przes艂uchuj膮c.

- Jest pan pewien, 偶e ich pan chce? - zapytano go jeszcze w rozg艂o艣ni. - S膮 troch臋 jakby surowi.

- Co艣 ci powiem, przyjacielu - odpar艂 Norvel. - Jestem w podbramkowej sytuacji. W tym stanie rzeczy zaanga偶uj臋 ka偶dego. Byleby si臋 zjawi艂 o dziewi膮tej trzydzie艣ci. - Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 uszcz臋艣liwiony. Nie mia艂 poj臋cia, kogo lub co zam贸wi艂. Do szcz臋艣cia wystarczy艂 mu fakt, 偶e przyb臋dzie kto艣, kto w og贸le potrafi wyda膰 z siebie g艂os.


Wieczorny bankiet - to by艂o co艣 wspania艂ego. Doc i Dorothy, tak jak wszyscy aptekarze i ich drugie po艂owy, wbili si臋 w najlepsze, od艣wi臋tne ubrania. Kiedy Doc szed艂 po odbi贸r swej nagrody przy rz臋sistych brawach, prezentowa艂 si臋 nies艂ychanie przystojnie i dystyngowanie w smokingu, z posrebrzonymi siwizn膮 skro艅mi w 艣wietle reflektor贸w, tak 偶e kiedy wr贸ci艂 na miejsce, Dorothy szepn臋艂a do niego:

- Najprzystojniejszy m臋偶czyzna ze wszystkich tu zebranych jest moim m臋偶em.

Roze艣mia艂 si臋 i szepn膮艂 w odpowiedzi:

- Tak m贸wisz, bo ju偶 nie masz wyboru.

Po rozdaniu wszystkich nagr贸d mistrz ceremonii odczyta艂 z kartki to, co Norvel Float za kulisami nakre艣li艂 na serwetce w ostatniej chwili:

- Mam nadziej臋, 偶e kolacja wszystkim smakowa艂a, a nagrodzonym serdecznie gratuluj臋. A teraz pora na cz臋艣膰 artystyczn膮. Dzi艣 go艣cimy u siebie przyby艂y z Sand Mountain w Alabamie znany zesp贸艂 Oatman Family Gospel Singers... Powitajmy ich, przybyli do nas bezpo艣rednio po udanym wyst臋pie radiowym w ramach Yellow Label Table Syrup Gospel Hour, by wykona膰 wasze ulubione, od dawna 艣piewane na Po艂udniu pie艣ni gospel.

W tym momencie zza rozsuwaj膮cej si臋 kurtyny oczom zebranych ukaza艂a si臋 pi膮tka Oatman贸w: ojciec, matka, dw贸ch syn贸w i c贸rka. Matka, kt贸ra siedzia艂a przy fortepianie, wa偶膮ca oko艂o dwustu funt贸w, rasy bia艂ej, z czarnymi w艂osami spi臋tymi w koczek na karku, bez 偶adnego makija偶u, ubrana w szyt膮 w domu lawendow膮 sukienk臋, nagle i bez ostrze偶enia zaatakowa艂a nieprzygotowan膮 na tak膮 agresj臋 klawiatur臋 - jedn膮 pulchn膮 r臋k膮 wystukuj膮c rytm, drug膮 co艣 ca艂kiem innego. Niedu偶y instrument podskakiwa艂, jakby walcz膮c o 偶ycie, gdy ona bezlito艣nie go dusi艂a, nadeptuj膮c na peda艂y. Wtedy zn贸w bez ostrze偶enia wielki ch艂op, najstarszy z nich wszystkich, oraz dw贸ch m艂odszych m臋偶czyzn i dziewczyna wydarli si臋 na ca艂e gard艂o: 鈥濩ZY S艁YSZELI艢CIE JU呕 DOBR膭 NOWIN臉?!!鈥

Nie mo偶na by艂o na tej sali nie us艂ysze膰 owej dobrej nowiny. Ju偶 Minnie Oatman postara艂a si臋 o to. Z ca艂ego zespo艂u mia艂a najsilniejszy g艂os, chropawy, g艂臋boki tenor o takiej sile, 偶e gdyby naprawd臋 za艣piewa艂a pe艂n膮 piersi膮, musia艂by tynk ze 艣cian poodpada膰. Laicy nie mogli przynajmniej odm贸wi膰 jej si艂y g艂osu. W ci膮gu p贸艂 godziny grupa rozprawi艂a si臋 z Chwa艂膮 na wysoko艣ciach, Za ka偶dym razem czuj臋 Ducha 艢wi臋tego, z Domem na wzg贸rzu, Radosnym dniem, Powiedzcie matce mojej, 偶e ja przyjd臋 i Gdy dotr臋 do tego miasta. Kiedy sko艅czyli 艣piewa膰, farmaceuci, zw艂aszcza ci z Nowego Jorku, Bostonu czy Filadelfii, siedzieli nieporuszeni i oniemiali, podczas gdy wi臋kszo艣膰 tych z Po艂udnia kiwa艂a g艂owami, u艣miechaj膮c si臋 i g艂o艣no przytupuj膮c. Oatmanowie jednak wydawali si臋 ca艂kowicie odporni na ka偶dy typ reakcji publiczno艣ci i dalej z zapa艂em wy艣piewywali: Wytrzymaj, to ju偶 nied艂ugo, To b臋dzie wielki dzie艅, Wznosz臋 si臋 coraz wy偶ej, by zako艅czy膰 pie艣ni膮, kt贸r膮 Minnie z dum膮 zapowiedzia艂a jako 艣wie偶y produkt autorski, kt贸ry powsta艂 w tym hotelu, gdy jad艂a tu w艂a艣nie 艣niadanie.

- Pie艣艅 ta nosi tytu艂 - zapowiedzia艂a - Nie mog臋 si臋 doczeka膰, kiedy p贸jd臋 do nieba, mam nadziej臋, 偶e si臋 wam spodoba. - Odrzuci艂a g艂ow臋 do ty艂u i zacz臋艂a pe艂nym g艂osem wy艣piewywa膰 sw膮 rado艣膰.


Przebiegn臋 po schodach z kryszta艂u,

Z ko艣ci s艂oniowej naw臋,

Wprost do z艂otego tronu,

Gdy偶 wiem, 偶e s艂odki Jezus

Czeka na mnie, m贸j Pan.


Natychmiast Go rozpoznam,

Poznam Go przecie偶 wsz臋dzie,

L艣ni膮 jego rany jak rubin.

A zamiast cierni we w艂osach

Brylant贸w b艂yski zobacz臋.


Ach, kiedy偶 p贸jd臋 do nieba,

Nie mog臋 wprost si臋 doczeka膰,

By b贸l sw贸j zostawi膰 na ziemi,

Pozby膰 si臋 trosk i cierpienia

I o nic ju偶 nie zabiega膰.


Ach, gdzie偶 s膮 te schody z kryszta艂u

I z ko艣ci s艂oniowej nawa?

Chc臋 艣piewa膰 ju偶 Alleluja!

Niech sko艅cz膮 si臋 troski me ziemskie,

Bo Jezus, m贸j Pan, b臋dzie tam!


Kiedy sko艅czy艂a w tonacji e-moll, niekt贸rzy s艂uchacze us艂yszeli, jak z trzaskiem p臋ka w ich szklankach l贸d. Jedni wykonawcy 艣piewali pod d藕wi臋kiem, inni powy偶ej, ale Minnie Oatman, maj膮c s艂uch absolutny, zawsze trafia艂a w sam 艣rodek nuty, jakby przewiercaj膮c j膮 srebrnym pociskiem. Niejednemu d艂ugo jeszcze po opadni臋ciu kurtyny dzwoni艂o w uszach.

Nadej艣cie Oatman贸w

To by艂 偶ywy program, m贸wi膮c ogl臋dnie. Po wys艂uchaniu ostatniego utworu Doc nachyli艂 si臋 do swojego s膮siada z nast臋puj膮cym komentarzem:

- Nigdy w 偶yciu nie spotka艂em nikogo, kto by tak niecierpliwie jak oni wygl膮da艂 艣mierci.

Ale Dorothy ich wyst臋p podoba艂 si臋 bez zastrze偶e艅. Ju偶 przedtem pozna艂a gospel, ale po raz pierwszy s艂ucha艂a w takim wykonaniu. Pewne braki opracowania i niedostatki stylu Oatmanowie z pewno艣ci膮 nadrabiali swoim entuzjazmem. Dorothy, tak jak i Doc, nie by艂a szczeg贸ln膮 wielbicielk膮 gospel, wiedzia艂a jednak, 偶e wielu jej s艂uchaczy pochodz膮cych ze wsi bardzo ten gatunek lubi艂o. Kiedy wi臋kszo艣膰 uczestnik贸w bankietu opuszcza艂a sal臋, zd膮偶aj膮c jak w transie do baru, ona posz艂a za kulisy, by podzi臋kowa膰 Oatmanom za wyst臋p.

Kiedy w ko艅cu ich odnalaz艂a, jeszcze pakowali sprz臋t. Podesz艂a do nich i przedstawi艂a si臋, m贸wi膮c Minnie Oatman, 偶e bardzo podoba艂 jej si臋 ich wyst臋p i gdyby kiedykolwiek znale藕li si臋 w pobli偶u Elmwood Springs w Missouri, z rado艣ci膮 zaprosi ich do swego programu radiowego. Minnie, kt贸ra obficie spoci艂a si臋 podczas wyst臋pu, osusza艂a twarz chusteczk膮.

- Niech ci臋 B贸g b艂ogos艂awi - powiedzia艂a, po czym odwr贸ci艂a si臋 i zawo艂a艂a: - Ferris, czy my czasem nie mamy obchod贸w przebudzeniowych11 w Missouri jeszcze w tym roku? Czy to mo偶e w Arkansas? Rzu膰 okiem do kalendarza. Ta mi艂a pani chce nas zaprosi膰 do swojego programu w radio. - I doda艂a usprawiedliwiaj膮cym tonem, zwracaj膮c si臋 zn贸w do Dorothy: - Tyle miejsc odwiedzamy, z艂otko, 偶e ju偶 nie mog臋 si臋 w tym po艂apa膰.

Ferris Oatman, kt贸ry wa偶y艂 przynajmniej sto funt贸w wi臋cej ni偶 jego 偶ona, z trudem wyci膮gn膮艂 pod艂u偶n膮 cienk膮 ksi膮偶eczk臋 z wewn臋trznej kieszeni marynarki. Przejrza艂 zrobione tam zapiski i powiedzia艂:

- Jeste艣my um贸wieni w Ko艣ciele Chrystusowym na obrze偶ach Ash Hill w Missouri przy autostradzie numer 78 w pierwszym tygodniu lipca.

- Czy to gdzie艣 niedaleko was, z艂otko? - chcia艂a wiedzie膰 Minnie.

- Tak, znam Ash Hill - przyzna艂a Dorothy. - To niedaleko od nas. Z rozkosz膮 przy艣l臋 po was kogo艣, kto was przywiezie i odwiezie. Tylko musz臋 wiedzie膰, gdzie si臋 zatrzymacie.

Minnie wybuchn臋艂a 艣miechem.

- Och, z艂otko, my tego nigdy nie wiemy, to si臋 okazuje na miejscu. Zwykle Ko艣ci贸艂 znajduje nam jakie艣 lokum. 艢pimy tam, gdzie s膮 wolne 艂贸偶ka. Razem z Floydem jest nas sze艣cioro, on jest w samochodzie i tam na nas czeka, on nie obs艂uguje imprez z bankietami, tylko ko艣cio艂y i obchody przebudzeniowe. No wi臋c je艣li znasz kogo艣, kto m贸g艂by przenocowa膰 jedn膮 czy dwie osoby, przez tydzie艅, daj zna膰. A mo偶e ty masz przypadkiem jakie艣 dodatkowe 艂贸偶ko czy kanap臋, co?

Dorothy poczu艂a si臋 przyci艣ni臋ta do muru, bo przecie偶 ta kobieta w艂a艣nie zgodzi艂a si臋 wyst膮pi膰 w jej programie. Rzuci艂a okiem na pi臋tnastoletni膮, mo偶e szesnastoletni膮 dziewczyn臋 nale偶膮c膮 do ich grupy i powiedzia艂a:

- No c贸偶, prawd臋 m贸wi膮c, mamy c贸rk臋 w tym samym mniej wi臋cej wieku co wasza dziewczynka, jestem pewna, 偶e uraduje si臋 niezmiernie, mog膮c go艣ci膰 pani c贸rk臋.

Minnie spojrza艂a na sufit i za艣piewa艂a pe艂nym g艂osem: 鈥濪ZI臉KI CI, JEZU鈥, potem spu艣ci艂a wzrok na Dorothy i wyzna艂a:

- Musz臋 pani powiedzie膰, pani Smith, 偶e Pan codziennie zsy艂a nam dobrych ludzi. - I za艣piewa艂a jeszcze g艂o艣niej: 鈥濪ZI臉KI CI, S艁ODKI JEZU鈥.

Dorothy czu艂a si臋 troch臋 za偶enowana takim przedstawieniem, wi臋c szybko doda艂a:

- Tylko 偶e, pani Oatman, my nie nale偶ymy do Ko艣cio艂a Chrystusowego i nie wiem, czy to ma zasadnicze znaczenie...

Minnie lekcewa偶膮cym machni臋ciem r臋ki rozwia艂a wszelkie w膮tpliwo艣ci.

- Nie, z艂otko, jakie偶 to mo偶e mie膰 znaczenie, wystarczy, 偶e jeste艣cie chrze艣cijanami, nie pijecie, nie palicie i nie uprawiacie hazardu. - I zanim Dorothy mog艂a cokolwiek powiedzie膰 na tak czy na nie, Minnie zawo艂a艂a dono艣nie: - Ferris, mamy ju偶 jedno miejsce w Ash Hill - i doda艂a, zwracaj膮c si臋 do Dorothy: - To naprawd臋 bardzo uprzejmie z pani strony, a je艣li chodzi o Betty Raye, to z nas wszystkich ona sprawia najmniej k艂opotu; je jak ptaszek, mo偶na by pomy艣le膰, 偶e jej po prostu nie ma. - Przywo艂a艂a c贸rk臋, powiewaj膮c chusteczk膮. - Betty Raye, chod藕 tutaj. Ta pani jest tak mi艂a, 偶e chce, 偶eby艣 u niej nocowa艂a, kiedy b臋dziemy w Missouri.

Betty Raye, blada, chuda dziewczyna z w艂osami ciemnoblond i piwnymi oczami, ubrana tak jak matka w lawendow膮 sukienk臋, podesz艂a z pewnym oci膮ganiem.

Dorothy u艣miechn臋艂a si臋 do niej promiennie.

- Jak si臋 masz, Betty Raye. Cieszymy si臋, 偶e zamieszkasz z nami. Mam c贸rk臋 mniej wi臋cej w twoim wieku, kt贸ra b臋dzie uszcz臋艣liwiona, kiedy przyjedziesz.

Minnie szturchn臋艂a Betty Raye.

- Powiedz pani 鈥瀌zi臋kuj臋鈥. - Dziewczynka zaczerwieni艂a si臋 i wyszepta艂a co艣 tak cichutko, 偶e nie spos贸b by艂o zrozumie膰, co powiedzia艂a.

Kiedy po chwili Dorothy wr贸ci艂a ju偶 do stolika i zda艂a sobie w pe艂ni spraw臋, co zrobi艂a, powiedzia艂a do m臋偶a:

- Anna Lee mnie zabije.

Kolacja na trawie

Rodzina Oatman贸w by艂a tylko jedn膮 z wielu w臋druj膮cych grup gospel obje偶d偶aj膮cych tego roku Po艂udnie i 艢rodkowy Zach贸d. Zespo艂y takie jak Rodzina Spear贸w, Szcz臋艣liwi Goodmanowie, Obywatele, Harmoni艣ci, Weatherfordowie, Rodzina LeFevre, Czw贸rka Dixie, Ch艂opcy z Doliny Tennessee, Mistrzowie Melodii zarabiali na 偶ycie, wyst臋puj膮c w ko艣ci贸艂kach, 艣piewem u艣wietniaj膮c kongresy, uroczysto艣ci przebudzeniowe w namiotach lub na wolnym powietrzu. Tradycja muzyki gospel pochodz膮cej z Po艂udnia bierze sw贸j pocz膮tek z wczesnych lat osiemnastego wieku w Nowej Anglii, kiedy to pierwsi koloni艣ci przywie藕li ze starego kontynentu 艣piewniki ko艣cielne. Gospel szybko si臋 spopularyzowa艂o, staj膮c si臋 na d艂u偶szy czas dominuj膮cym stylem w muzyce ameryka艅skiej, 艣piewane w ko艣cio艂ach, na obozowych spotkaniach we wszystkich zak膮tkach kraju. Jednak偶e po zako艅czeniu wojny secesyjnej styl ten, nazywany 艢wi臋t膮 Harf膮, na P贸艂nocy zacz膮艂 traci膰 na popularno艣ci, podczas gdy w wiejskich ko艣cio艂ach na g艂臋bokim Po艂udniu trzyma艂 si臋 krzepko. W 1910 roku niejaki James D. Vaughan wyda艂 sw贸j pierwszy 艣piewnik Gospel Chimes. W ramach akcji promocyjnej wys艂a艂 z koncertami po kraju zesp贸艂 zwany Vaughan Quartet, kt贸ry by艂 pierwsz膮 w Ameryce po艂udniow膮 grup膮 gospel wy艂膮cznie m臋sk膮. Potem utworzy艂 Szko艂臋 Muzyczn膮 Vaughana w Lawrenceburgu, w Tennessee. Po niej zacz臋to otwiera膰 nast臋pne szko艂y i do roku 1930 grupy po艂udniowego gospel, skupiaj膮ce m臋偶czyzn, kobiety i dzieci zacz臋艂y pojawia膰 si臋 jak grzyby po deszczu i mo偶na je by艂o spotka膰 wsz臋dzie na Po艂udniu, 艢rodkowym Zachodzie a偶 do Iowa. Zespo艂y, kt贸re osi膮gn臋艂y wi臋ksze powodzenie, zacz臋艂y pojawia膰 si臋 w radiu, co jeszcze bardziej zwi臋kszy艂o ich popularno艣膰, i stopniowo ich wyst臋py zacz臋艂y przyci膮ga膰 t艂umy.

W 1946 roku wyst臋py radiowe jeszcze niecz臋sto trafia艂y si臋 Oatmanom. Ferris wraz z bra膰mi, Floydem i Le Royem, wychowywali si臋 na skrawku nieurodzajnej ziemi. Mieli surowych rodzic贸w, skrupulatnie przestrzegaj膮cych zasad zielono艣wi膮tkowc贸w. Tak wychowany Ferris mocno wierzy艂, 偶e ju偶 samo s艂uchanie radia, nie m贸wi膮c o wyst臋powaniu w nim czy wyg艂oszeniu kazania, by艂o grzechem. Jak mawia艂a Minnie, 鈥濬erris we wszystkim widzi podszepty diab艂a鈥. Z drugiej strony Ferris widz膮c, jak bardzo zapowied藕 radiowa, wskazuj膮ca, gdzie b臋d膮 wyst臋powa膰, wp艂ywa艂a na frekwencj臋, sam zacz膮艂 si臋 o to modli膰. Po tygodniu o艣wiadczy艂:

- Minnie, Pan B贸g przem贸wi艂 do mnie i powiedzia艂, 偶e chce, aby艣my wyst膮pili w radio. - I tak ju偶 zosta艂o.

Minnie Varner, czwarte dziecko kaznodziei Zgromadzenia Boga, urodzi艂a si臋 w Georgii, ko艂o Shiloh. Varnerowie byli muzykaln膮 rodzin膮, a Minnie zacz臋艂a grywa膰 na pianinie w ko艣ciele ju偶 jako dziewi臋cioletnie dziecko. Kiedy mia艂a dwana艣cie lat, pozna艂a Ferrisa Oatmana, w贸wczas dwudziestoczteroletniego. Bra艂a wtedy udzia艂 w ca艂odziennych wyst臋pach razem z Harmonettami, dziewcz臋c膮 grup膮 z Birmingham. Pierwszego dnia, kiedy Minnie ujrza艂a Ferrisa z czarnymi kr臋conymi w艂osami, zakocha艂a si臋 w nim na zab贸j. On musia艂 prze偶ywa膰 podobne uczucia, tego wieczoru bowiem powiedzia艂 do swego brata Le Roya:

- Dzi艣 pozna艂em sw膮 偶on臋.

Dwa lata p贸藕niej, kiedy Minnie mia艂a czterna艣cie lat, uciek艂a z nim, niepomna przestr贸g rodzic贸w i starszych braci, kt贸rzy ostrzegali j膮 przed trudami 偶ycia w臋drownej trupy gospel. M贸wili, 偶e je艣li ich nie pos艂ucha, sp臋dzi ca艂e 偶ycie w przyczepie samochodowej, jak s臋p rzucaj膮c si臋 na 艣piewniki. Jak dot膮d ich proroctwa si臋 spe艂ni艂y. Ale Ferris Oatman, kt贸ry pracowa艂 na plantacji bawe艂ny, by m贸c zapisa膰 si臋 do Szko艂y Muzyki Gospel Stampsa-Baxtera w Dallas, uwa偶a艂, 偶e ma prawdziwe powo艂anie. Od kiedy sko艅czy艂 sze艣膰 lat, jego jedynym marzeniem by艂o zosta膰 cz艂onkiem kwartetu 艣piewak贸w gospel. Z kolei jedynym marzeniem Minnie, od kiedy sko艅czy艂a dwana艣cie lat, by艂o zosta膰 jego 偶on膮, do艂膮czy艂a wi臋c do zespo艂u i ruszy艂a z nim w tras臋.

Kiedy Minnie urodzi艂a dw贸ch ch艂opc贸w, Bervina i Vernona, a p贸藕niej jeszcze Betty Raye, jej rodzice kupili im malutki dwupokojowy domek niedaleko miejsca, gdzie si臋 wychowywa艂a. Chcieli, by dzieci mia艂y jaki艣 dom, ale rodzina nigdy nie zatrzymywa艂a si臋 tam d艂u偶ej ni偶 na czas potrzebny na wypranie i wyprasowanie ubrania, po czym zn贸w rusza艂a w drog臋. To by艂o ci臋偶kie 偶ycie. Podczas Wielkiego Kryzysu odszed艂 od nich brat Ferrisa, Le Roy, kt贸ry przysta艂 do zespo艂u country. Nie licz膮c paru dolar贸w, kt贸re zarabiali na sprzeda偶y 艣piewnik贸w, wyst臋powali za wolne datki. Czasem by艂o to pi臋膰, czasem dziesi臋膰 dolar贸w, zale偶y, ilu cz艂onk贸w liczy艂a kongregacja. Trudno by艂o o pieni膮dze. Minnie twierdzi艂a, 偶e jedyn膮 pociech臋 stanowi艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e trudzili si臋 dla Boga, oraz mieli jedzenie za darmo. Wi臋kszo艣膰 ko艣cio艂贸w znajdowa艂a si臋 na wsiach, gdzie jedzenia by艂o w br贸d. W domach, w kt贸rych kwaterowali podczas licznych ca艂odniowych wyst臋p贸w albo przyj臋膰 na wolnym powietrzu, nawet w czasach Wielkiego Kryzysu karmiono ich dobrze. Pieczone kurczaki, szynka, kotlety wieprzowe, herbatniki, sosy, sma偶one sumy, 艣wie偶e warzywa, m艂ode kartofle, puree, nieodci膮gane mleko, mi贸d, d偶emy i galaretki, chleb z m膮ki kukurydzianej, chleb w艂asnego wypieku, ciastka, paszteciki i zimne napoje. Jedli tyle wysokokalorycznego po偶ywienia, 偶e wydawa艂o si臋, i偶 warto艣膰 pie艣niarza gospel ocenia si臋 wed艂ug wagi. Pewien naoczny 艣wiadek wypadku samochodowego, w kt贸rym bra艂a udzia艂 do艣膰 znana grupa gospel, tak skomentowa艂 to zdarzenie: 鈥濩i臋偶ki wypadek, nie ma co, z jednego tylko samochodu trzeba by艂o wyci膮ga膰 a偶 dwa tysi膮ce funt贸w pie艣niarzy gospel. Tyle 偶e taka wy艣ci贸艂ka ma swoje dobre strony, bo nikt z nich nie zosta艂 ranny鈥. A z艂a strona, jak uj臋艂a to Minnie: 鈥炁歱iewanie gospel sprzyja duchowo艣ci, ale szkodzi w膮trobie鈥. W rodzinie Oatman贸w tylko Betty Raye pozostawa艂a szczup艂a i nikt nie wiedzia艂 dlaczego. Je艣li chodzi o Betty Raye, takich niezrozumia艂ych spraw zwi膮zanych z jej osob膮 by艂o znacznie wi臋cej.

Zn贸w w domu

Dorothy i Doc wr贸cili z kongresu p贸藕nym wieczorem w niedziel臋, a w poniedzia艂ek o dziewi膮tej trzydzie艣ci Dorothy jak zwykle by艂a ju偶 na antenie. Zacz臋艂a od s艂贸w:

- Witam wszystkich, dzie艅 dobry, mam nadziej臋, 偶e u was jest pi臋kna pogoda, bo u nas okropna, szaro i mokro, si膮pi deszcz. Ale czy deszcz, czy s艂o艅ce, zawsze si臋 ciesz臋, kiedy wracam do domu, a szczeg贸lnie do was, swoich radiowych przyjaci贸艂. Mieli艣my cudown膮 podr贸偶 do Memphis, gdzie zobaczyli艣my to i owo. Nie tylko kacz膮 rodzink臋 zamieszka艂膮 w hallu naszego hotelu, ale te偶 stoisko z hot dogami otwarte przez dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋. Powiedzia艂am do Doca, 偶e nie wyobra偶am sobie, jak mo偶na mie膰 ochot臋 na hot doga w 艣rodku nocy, ale domy艣lam si臋, 偶e s膮 ludzie, kt贸rym to si臋 zdarza. W ka偶dym razie Memphis to pi臋kne miasto, ale... - Tu Matka Smith zagra艂a par臋 takt贸w z piosenki Nie ma jak w domu, co Dorothy skwitowa艂a 艣miechem. - To prawda, Matko Smith, a tak przy okazji, cieszymy si臋 bardzo, 偶e Matka Smith mo偶e zn贸w by膰 z nami. Powiada, 偶e jej siostra ma si臋 lepiej i dochodzi do siebie, jak to si臋 m贸wi... przesy艂amy jej najlepsze 偶yczenia rych艂ego powrotu do zdrowia, jak r贸wnie偶 wszystkim, kt贸rzy s膮 unieruchomieni w domu. Mam dla was dobr膮 nowin臋, zw艂aszcza dla fan贸w muzyki gospel, ale o tym za chwil臋, bo najpierw...

Musz臋 was o to zapyta膰: czy pieczecie babeczki tak dobre, 偶e wasza rodzinka m贸wi: 鈥瀙alce liza膰鈥? Je艣li nie, to radz臋 wam kupi膰 torebk臋 m膮ki Z艂ote P艂atki Lekkie jak Pi贸rko, a gwarantuj臋, 偶e wasza rodzina powie: 鈥瀙alce liza膰鈥. Zanim przeczytam list nades艂any na nasz konkurs 鈥濲ak pozna艂am swojego m臋偶a鈥, musz臋 najpierw pozdrowi膰 inn膮 domoros艂膮 radi贸wk臋, Evelyn Birkby, kt贸rej audycji Wzd艂u偶 wiejskiej drogi, nadawanej przez KMA, s艂ucha膰 mo偶na a偶 do Shenandoah w stanie Iowa. Dzi臋kuj臋 jej za przes艂any nam przepis na 艣mietanowe ciasto z rodzynkami. Co my tu jeszcze mamy? Aha, dzwoni艂 Fred Morgan z informacj膮, 偶e ma 艣wie偶膮 dostaw臋 nowiutkich radioodbiornik贸w konsolowych Philco, wi臋c przychod藕cie. Niech臋tnie si臋 do tego przyznaj臋, ale powiem wam, 偶e jestem ju偶 w tym wieku, 偶e pami臋tam radioodbiorniki domowej roboty: zestaw kryszta艂k贸w, pude艂ko po starych cygarach i opakowanie po p艂atkach owsianych. Co takiego? Matka Smith przyznaje, 偶e pami臋ta czasy, kiedy w og贸le radia nie by艂o. No c贸偶, ciesz臋 si臋, 偶e 偶yjemy teraz, a nie wtedy, poniewa偶 uwielbiam odwiedza膰 swoich przyjaci贸艂 za po艣rednictwem fal radiowych, ale prosz臋 mnie nie pyta膰, jak to dzia艂a. Pozostaje dla mnie zagadk膮, jak to si臋 dzieje, 偶e przy takiej liczbie audycji nadawanych jednocze艣nie nie wpadamy na siebie tam w przestworzach. Cz臋sto zastanawiam si臋, jak to jest z audycjami: czy po ich nadaniu po prostu rozp艂ywaj膮 si臋 w powietrzu, czy gdzie艣 tam si臋 unosz膮? Je艣li wiecie, nie m贸wcie, jestem pewna, 偶e dopiero bym si臋 wystraszy艂a!

Jest tu ze mn膮 Beatrice, kt贸ra ma co艣 dla wszystkich s艂uchaczy z Kentucky: Gwiazdy 艣wiec膮 na 艂膮kach niebieskich, zacznijmy jednak od laureatki naszego konkursu. Pani Boots Carroll z Enid w Oklahomie pisze:


Droga S膮siadko Dorothy!

Swojego m臋偶a pozna艂am w Alcatraz. Nie, on nie by艂 wi臋藕niem, tylko stra偶nikiem wi臋ziennym. By艂am na wycieczce organizowanej przez ko艣ci贸艂 i wpad艂am mu w oko, poszed艂 za nami a偶 do autokaru, dowiedzia艂 si臋, w jakim hotelu si臋 zatrzymali艣my, i jeszcze tego samego wieczoru zadzwoni艂 do mnie, 偶ebym si臋 z nim um贸wi艂a. Mimo 偶e stra偶nik, to jest przystojny, dobrze mu w mundurze i mamy ze sob膮 czw贸rk臋 doros艂ych ju偶 dzieci.


Wygra艂a pani bezapelacyjnie, pani Carroll, dostaje pani pi臋ciofuntowy woreczek m膮ki Z艂ote P艂atki.

Po piosence Beatrice i kilku nast臋pnych reklamach nadesz艂a pora na zapowied藕:

- Wiecie, 偶e zawsze staram si臋 znale藕膰 wam dobr膮 rozrywk臋, wi臋c kiedy byli艣my z Dokiem w Memphis, tak si臋 szcz臋艣liwie z艂o偶y艂o, 偶e mieli艣my okazj臋 zobaczy膰 i pos艂ucha膰 艣wietnie 艣piewaj膮cej grupy Oatman Family, a za miesi膮c wyst膮pi膮 oni na 偶ywo w naszej audycji. Wszyscy, kt贸rzy kochaj膮 muzyk臋 gospel, niech b臋d膮 gotowi na posterunku, podam wam dok艂adn膮 dat臋. Nie zapomnijcie nastawi膰 radia, bo to wielkie wydarzenie.

S艂uchacze Dorothy zamieszkali w miastach mogli nie s艂ysze膰 o Oatmanach, ale wi臋kszo艣膰 s艂uchaczy ze wsi ucieszy艂a si臋 na wiadomo艣膰 o ich przyje藕dzie. Szczeg贸lnie ciotka Normy, Elner Shimfissel, kt贸ra s艂ysza艂a ich w Czas na gospel, USA. Zaczyna艂a gorzej s艂ysze膰 na prawe ucho, lubi艂a wi臋c zespo艂y, kt贸re g艂o艣no 艣piewaj膮.


Po audycji Dorothy posz艂a do pokoju Anny Lee, gdzie musia艂a podziwia膰 nowe mokasyny i wys艂ucha膰 szczeg贸艂owej relacji, jaki to Bobby by艂 niezno艣ny podczas ich nieobecno艣ci. Dorothy stara艂a si臋 wykorzysta膰 okazj臋 i wspomnie膰 co艣 na temat ich przysz艂ego go艣cia, kt贸ry mia艂 do nich zawita膰 ju偶 za miesi膮c. Uda艂a bardzo zaaferowan膮, poprawiaj膮c firanki. Zacz臋艂a od niefrasobliwego: 鈥濷ch, a propos鈥, ale nie uda艂o jej si臋 os艂abi膰 reakcji c贸rki.

- Pie艣niarka gospel z Ko艣cio艂a Chrystusowego?! - krzykn臋艂a Anna Lee. - W moim pokoju? Przez ca艂y tydzie艅? W g艂owie mi si臋 nie mie艣ci!

- Ale偶, kochanie, jestem pewna, 偶e j膮 polubisz, kiedy tylko j膮 poznasz. Wygl膮da na bardzo sympatyczn膮. - Dorothy stara艂a si臋, by jej g艂os brzmia艂 przekonuj膮co.

Anna Lee osun臋艂a si臋 na 艂贸偶ko 艣miertelnie ugodzona.

- Mamo, jak mog艂a艣 zrobi膰 co艣 takiego, nawet mnie nie pytaj膮c?

- Po prostu tak si臋 z艂o偶y艂o. Pani Oatman zapyta艂a mnie, czy nie mamy dodatkowego pos艂ania... Ciebie nie by艂o w pobli偶u, 偶ebym ci臋 mog艂a zapyta膰... My艣la艂am, 偶e nie b臋dziesz mia艂a nic przeciwko temu. Ona jest mniej wi臋cej w twoim wieku, mog艂aby ci si臋 spodoba膰 znajomo艣膰 z kim艣 troch臋 r贸偶nym od ciebie.

- R贸偶nym? Mamo, ci ludzie nawet nie chodz膮 do kina ani na ta艅ce, nie maluj膮 si臋 ani nic z tych rzeczy!

Dorothy przypomnia艂a sobie, jak oni wygl膮dali, i musia艂a przyzna膰 c贸rce racj臋.

- Mo偶e rzeczywi艣cie tego nie robi膮, ale taka jest ich religia, musimy wi臋c to uszanowa膰. Mo偶esz chyba zrezygnowa膰 na tydzie艅 z chodzenia do kina i na pota艅c贸wki, co?

Anna Lee spojrza艂a na matk臋 ze zgroz膮.

- Dlaczego mia艂abym rezygnowa膰? Przecie偶 jestem metodystk膮.

- Wydaje mi si臋, 偶e nie by艂oby to zbyt mi艂e robi膰 co艣, czego im nie wolno.

- A jak mam j膮 zabawi膰, skoro nic jej nie wolno?

- Mo偶esz przedstawi膰 j膮 kilku swoim przyjaci贸艂kom. Jestem pewna, 偶e jest mn贸stwo rzeczy, kt贸re mo偶ecie wsp贸lnie robi膰.

- Na przyk艂ad co?

- Mo偶ecie i艣膰 razem na basen... Mo偶emy zorganizowa膰 w ogrodzie jakie艣 ma艂e przyj膮tko... Zabierz j膮 na piknik.

- I co jeszcze?

- Nic wi臋cej nie przychodzi mi teraz do g艂owy. Ale jestem pewna, 偶e kiedy si臋 ju偶 poznacie, b臋dziesz mia艂a mn贸stwo pomys艂贸w, jak zabawi膰 swojego go艣cia.

- Ona nie jest moim go艣ciem, b臋d臋 musia艂a przez tydzie艅 znosi膰 jej obecno艣膰, to wszystko. A je艣li ona zacznie szpera膰 w moich rzeczach?

- Nie b膮d藕 艣mieszna, dlaczego ma szpera膰 w twoich rzeczach? To bardzo mi艂a dziewuszka i nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e wszystko si臋 uda. Nic ci si臋 nie stanie, jak przez tydzie艅 b臋dziesz dla kogo艣 mi艂a. P贸藕niej jeszcze o tym porozmawiamy. Teraz musz臋 ju偶 robi膰 kolacj臋.

Dorothy by艂a ju偶 przy drzwiach, kiedy Anna Lee jeszcze doda艂a:

- Dobra, ale je艣li oka偶e si臋, 偶e ona nosi jakie艣 badziewne sukienki szyte w domu, nigdzie jej nie bior臋. Niech sobie siedzi w domu i ju偶.

Mo偶e nie ca艂kiem tak my艣la艂a, jak powiedzia艂a, ale to zmrozi艂o Dorothy. Anna Lee rzadko wyprowadza艂a matk臋 z r贸wnowagi, ale kiedy to si臋 zdarza艂o, natychmiast wiedzia艂a, 偶e posun臋艂a si臋 za daleko. Dorothy odwr贸ci艂a si臋 i popatrzy艂a przeci膮gle na c贸rk臋.

- Anno Lee, chyba mi nie powiesz, 偶e wychowa艂am snobk臋? Serce by mi p臋k艂o, gdybym cho膰 przez chwil臋 pomy艣la艂a, 偶e mo偶esz by膰 niemi艂a dla kogo艣, a zw艂aszcza dla biednej dziewczyny, kt贸ra prawdopodobnie nie mo偶e si臋 doczeka膰 spotkania z tob膮. Powiedzia艂am tej dziewczynce, 偶e bardzo si臋 ucieszysz, goszcz膮c j膮 u siebie, ale widz臋, 偶e si臋 myli艂am.

Anna Lee poczu艂a si臋 okropnie zawstydzona.

- Przepraszam, mamusiu, naprawd臋 nie chcia艂am.

Dorothy sta艂a nieporuszona, zastanawiaj膮c si臋, co zrobi膰, a w ko艅cu powiedzia艂a:

- Skontaktuj臋 si臋 jeszcze dzisiaj z pani膮 Oatman i powiem jej, 偶eby zmienili plany.

- Nie, nie r贸b tego, prosz臋... Przepraszam, mamo.

Dorothy jednak odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i wysz艂a z pokoju. Anna Lee pobieg艂a za ni膮, wo艂aj膮c:

- Prosz臋, mamusiu, nie r贸b tego!

- Nie mog臋 zaprasza膰 dziewczyny gdzie艣, gdzie jej nie chc膮.

- Ale ja chc臋, 偶eby ona przyjecha艂a. Obiecuj臋, zrobi臋 wszystko, na co b臋dzie mia艂a ochot臋. Ale niech przyjedzie! Zabij臋 si臋, je艣li do nas nie przyjedzie! - Rzuci艂a si臋 na pod艂og臋, wpadaj膮c w histeri臋 w艂a艣ciw膮 nastolatkom. - Prosz臋, prosz臋! Mo偶e zaj膮膰 ca艂y m贸j pok贸j, mo偶e chodzi膰 w moich ubraniach, ja b臋d臋 spa艂a z babci膮. B臋d臋 j膮 zabawia艂a dzie艅 i noc, tylko nie dzwo艅, prosz臋!

Dorothy ju偶 nieraz by艂a 艣wiadkiem podobnych przedstawie艅, wi臋c nie ca艂kiem da艂a si臋 przekona膰.

- Ju偶 dobrze, Anno Lee. Wsta艅. Nie zadzwoni臋 dzisiaj. Ale niczego nie obiecuj臋. Zobaczymy, co jutro powiesz na ten temat.

Od tego dnia codziennie przy obiedzie Anna Lee zapewnia艂a, jak to nie mo偶e si臋 doczeka膰, kiedy Betty Raye przyjedzie.

I chocia偶 nie by艂y to ca艂kiem szczere wyznania, Anna Lee raczej da艂aby si臋 pokraja膰, ni偶 mia艂aby ponownie zawie艣膰 matk臋.

Niech臋tny go艣膰

Miesi膮c p贸藕niej, oko艂o czwartej po po艂udniu pokryty kurzem stary czterodrzwiowy zielony packard, wypakowany po brzegi lud藕mi, nutami i ksi膮偶kami oraz sprz臋tem nag艂a艣niaj膮cym pi臋trz膮cym si臋 na dachu i na przyczepce podjecha艂 pod dom Smith贸w. Z ty艂u auta widnia艂 wymalowany r臋cznie napis: RODZINA OATMAN脫W - W DRODZE DO JEZUSA.

- Anno Lee, Bobby, przyjecha艂a Betty Raye! - zawo艂a艂a Dorothy z saloniku.

Przez ca艂y dzie艅 Anna Lee 膰wiczy艂a radosne u艣miechy i wygl膮d uszcz臋艣liwionej go艣膰mi, ale gdy zajecha艂 rozklekotany wehiku艂, modli艂a si臋 w duchu, by nikt ich nie widzia艂.

Z samochodu wygramoli艂y si臋 trzy osoby, i tak jak Anna Lee przewidywa艂a, dziewczyna ubrana by艂a w szyt膮 w domu sp艂owia艂膮 niebiesk膮 sukienk臋 z jakim艣 brzydkim zygzakiem wij膮cym si臋 nier贸wno wok贸艂 szyi i na r臋kawkach. Jeden z m艂odych Oatman贸w odwi膮za艂 z przyczepki ma艂膮 kartonow膮 walizk臋, poda艂 j膮 Betty Raye i wr贸ci艂 do samochodu.

Minnie siedzia艂a z przodu i pomacha艂a im chusteczk膮.

- Macie j膮 - zakomunikowa艂a, po czym obrzuci艂a spojrzeniem dom i wykrzykn臋艂a: - Ojej, jak tu 艂adnie. Jakie 艂adne krzaczki i kwietniki, to chyba naj艂adniejszy dom, w jakim dot膮d go艣ci艂a.

Dorothy podzi臋kowa艂a.

- Mo偶e wejdziecie na chwil臋 i pocz臋stujecie si臋 kanapk膮 i czym艣 zimnym do picia? Upiek艂am dla was ciasteczka.

- O nie, z艂otko, nie mo偶emy, ca艂膮 drog臋 z Oklahomy jedziemy 艣ci艣ni臋ci jak sardynki w puszce, nogi mi napuch艂y i marz臋 tylko o tym, by wreszcie dotrze膰 na miejsce. Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e jakby艣my wysiedli, to nie wiadomo o kt贸rej zn贸w wszyscy by si臋 zebrali. Ch艂opaki si臋 zawsze roz艂a偶膮, gdziekolwiek staniemy. Ale mo偶emy wzi膮膰 ciasteczka ze sob膮, je艣li s膮 por臋czne.

- Oczywi艣cie - odpowiedzia艂a Dorothy. - Anna Lee i ty, Bobby, biegnijcie do kuchni i zapakujcie ciasteczka w papier woskowy, zawi艅cie te偶 kanapki. - Podesz艂a do samochodu, przywo艂ana gestem przez Minnie.

- Jak ju偶 m贸wi艂am, pani Smith, ona nie je du偶o - powiedzia艂a szeptem Minnie. - Co pani膮 mo偶e zaskoczy膰, to 偶e ona potrafi siedzie膰 w k膮cie i nie odzywa膰 si臋 do nikogo. Ale tym prosz臋 si臋 nie przejmowa膰 i nie bra膰 sobie tego do serca. Ona jest po prostu nie艣mia艂a, poj臋cia nie mam po kim. Bo nikt w naszej rodzinie, B贸g mi 艣wiadkiem, nie jest ani troch臋 nie艣mia艂y. Modlimy si臋 do Boga, 偶eby j膮 z tego uleczy艂, ale jak dot膮d bez rezultatu.

Przyj臋艂a ciasteczka i kanapki i obieca艂a rano zwr贸ci膰 talerzyki.

- Nie ma obawy, przyjedziemy punktualnie o dziewi膮tej na t臋 audycj臋 - obieca艂a, zostawiaj膮c Betty Raye sam膮 na chodniku.

- Cze艣膰, jestem Anna Lee, witaj - powiedzia艂a Anna Lee troch臋 zbyt entuzjastycznie.

- A to jest Bobby - doda艂a Dorothy, wypychaj膮c go naprz贸d.

- Cze艣膰 - powiedzia艂 Bobby.

Betty Raye skin臋艂a g艂ow膮 ze wzrokiem wbitym w chodnik. Nast膮pi艂a chwila niezr臋cznej ciszy, kiedy wszyscy stali w milczeniu, ale zaraz Dorothy poderwa艂a si臋:

- No, chod藕my, musisz si臋 rozgo艣ci膰. Bobby, bierz walizk臋. Bobby, kt贸ry jak urzeczony wpatrywa艂 si臋 w jej dziwaczny przyodziewek, zaj膮kn膮艂 si臋:

- O... okay. - Wzi膮艂 do r臋ki baga偶 i natychmiast zapyta艂: - Czy ta walizka zrobiona jest z tektury?

Dorothy spiorunowa艂a go wzrokiem.

- Tak tylko pytam - wyja艣ni艂.

Betty Raye, przyzwyczajona do mieszkania u obcych ludzi, gdziekolwiek pojechali, z rezygnacj膮 poddawa艂a si臋 rytua艂owi. Pod膮偶y艂a za nimi, czekaj膮c na wskazane miejsce. Nie odezwa艂a si臋, dop贸ki nie weszli do pokoju Anny Lee. Dorothy otworzy艂a drzwi i zapowiedzia艂a:

- A to b臋dzie tw贸j pok贸j na czas waszego pobytu.

Du偶y s艂oneczny pok贸j z koronkowymi zas艂onkami przy 艂贸偶ku i z tapetami w ro艣linne wzory wydawa艂 si臋 jak wyci臋ty z 偶urnala. Anna Lee i Dorothy ca艂e przedpo艂udnie przygotowywa艂y go na przyjazd go艣cia. Dorothy upra艂a i wykrochmali艂a firanki, by nada膰 wn臋trzu 艣wie偶y i pogodny wygl膮d. Wszyscy czekali, a偶 Betty Raye zrobi pierwszy krok, ale ona nie ruszy艂a si臋 od progu. Po chwili popatrzy艂a na Dorothy i skr臋caj膮c si臋 w niemal widoczny spos贸b, zapyta艂a przepraszaj膮cym tonem:

- Pani Smith, czy nie ma pani jakiego艣 innego pokoju, gdzie bym mog艂a zamieszka膰?

Dorothy by艂a kompletnie zaskoczona. Wszystkiego by si臋 spodziewa艂a, ale nie tego.

- O - westchn臋艂a. - Nie podoba ci si臋 ten pok贸j? Co艣 w nim jest nie tak?

- Nie, psze pani.

Dorothy by艂a zdezorientowana. Wszystko, na co mog艂a si臋 zdoby膰, to nast臋pne westchnienie:

- Ojej.

Bobby wyskoczy艂 z poronionym pomys艂em:

- Ej, jak chcesz, to mo偶esz spa膰 w moim pokoju. Mam tam mn贸stwo r贸偶nych grat贸w.

- Nie, Bobby, ona nie b臋dzie spa艂a w twoim pokoju. Pr贸buj臋 w艂a艣nie co艣 wymy艣li膰, gdzie by jej si臋 mog艂o podoba膰. Mo偶emy si臋 rozejrze膰 po domu, je艣li chcesz.

Betty Raye znowu si臋 skurczy艂a i zapyta艂a ledwo dos艂yszalnym szeptem:

- Nie ma pani nic przeciwko temu?

- Oczywi艣cie, 偶e nie - zaprzeczy艂a 偶ywo Dorothy, nadal oszo艂omiona. - Chcemy, 偶eby艣 si臋 dobrze czu艂a.

Kiedy tak szli przez ca艂y dom jak w uroczystym pochodzie, Dorothy spojrza艂a na c贸rk臋 przez rami臋, unios艂a w g贸r臋 r臋ce i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, jakby chcia艂a bezg艂o艣nie powiedzie膰: 鈥濶ie wiem, o co jej chodzi, a ty?鈥 Annie Lee jednak nagle zacz膮艂 si臋 podoba膰 taki obr贸t spraw i nie wykaza艂a 偶adnej reakcji. Wznios艂a tylko oczy do g贸ry, zatrzepota艂a rz臋sami, co mia艂o oznacza膰: 鈥濶ie patrz tak na mnie, to nie ja j膮 zaprosi艂am鈥. W tym momencie Dorothy mia艂a ochot臋 j膮 zdzieli膰.

Zlustrowali ju偶 niemal ca艂y dom, kiedy na ko艅cu Dorothy otworzy艂a drzwi do pokoiku, w kt贸rym si臋 szy艂o, usytuowanego na strychu. Betty Raye popatrzy艂a na 艂贸偶ko zas艂ane skrawkami materia艂贸w i wykroj贸w, po czym zapyta艂a:

- A tutaj mog臋 zosta膰?

Zdruzgotana Dorothy w pierwszej chwili nie mia艂a poj臋cia, co powiedzie膰.

- Dlaczego nie, chyba tak... Ale to przecie偶 taka klitka, nie wi臋ksza od szafy. Nawet nie ma gdzie powiesi膰 ubra艅. Czy naprawd臋 nie wola艂aby艣 mie膰 艂adnej sypialni z osobn膮 艂azienk膮?

Ale Betty Raye nie wola艂a.

- Nie, prosz臋 pani - odpowiedzia艂a. - Tu jest dobrze.

- W takim razie zgoda. - Dorothy sili艂a si臋 na weso艂o艣膰. - Chcemy, 偶eby艣 si臋 u nas czu艂a swobodnie. Anno Lee, pom贸偶 mi zebra膰 z 艂贸偶ka te klamoty i z艂贸偶my desk臋 do prasowania.

Wieczorem Betty Raye prawie nie tkn臋艂a kolacji. Nie odzywa艂a si臋, chyba 偶e j膮 o co艣 pytano, a i wtedy odpowiada艂a p贸艂g臋bkiem.

Doc wr贸ci艂 do domu akurat w porze kolacji i pr贸bowa艂 nawi膮za膰 z ni膮 rozmow臋. Zacz膮艂 od pytania rzuconego mimochodem:

- No jak tam, Betty Raye, podoba ci si臋 tw贸j pok贸j?

- Wcale jej si臋 nie podoba艂 - wyrwa艂 si臋 Bobby. - Ona 艣pi w pokoju do szycia.

Doc popatrzy艂 pytaj膮co na Dorothy.

- Dlaczego ona 艣pi w pokoju do szycia? My艣la艂em, 偶e b臋dzie razem z Ann膮 Lee w jej sypialni.

Nast膮pi艂a chwila milczenia, podczas kt贸rej Dorothy stara艂a si臋 wymy艣li膰 jak膮艣 taktown膮 odpowied藕 i kt贸ra by艂a tak d艂uga, 偶e zdawa艂a si臋 trwa膰 wieki. W tym czasie Bobby, niebaczny na niezr臋czno艣膰 sytuacji, zauwa偶y艂, 偶e go艣膰 nie ma apetytu, skorzysta艂 wi臋c z okazji, by zapyta膰:

- Je艣li ona nie chce deseru, to czy mog臋 go zje艣膰?

Po kolacji Betty Raye bez s艂owa stan臋艂a przy zlewie, gotowa pom贸c w zmywaniu. Kiedy Dorothy zorientowa艂a si臋, o co chodzi, zaprotestowa艂a:

- O nie, kochanie, jeste艣 naszym go艣ciem. Id藕 si臋 pobaw. My z Matk膮 Smith zajmiemy si臋 zmywaniem.

Betty Raye wygl膮da艂a na zdziwion膮, ale posz艂a prosto do swojego pokoju i starannie zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Gdy po chwili wesz艂a Anna Lee, nios膮c nar臋cze r贸偶nych gier, i zapyta艂a, gdzie jest Betty Raye, Dorothy odpowiedzia艂a:

- Nie jestem pewna, ale zdaje si臋, 偶e po艂o偶y艂a si臋 ju偶 do 艂贸偶ka.

- Przecie偶 dochodzi dopiero si贸dma.

- Kochanie, mo偶e jest zm臋czona po podr贸偶y - wyja艣ni艂a Dorothy.

- C贸偶, w takim razie widz臋, 偶e sobie nie pogramy w Monopol, prawda?


P贸藕niej wieczorem, zanim Dorothy przysz艂a usi膮艣膰 z nimi na ganku od frontu, Matka Smith nachyli艂a si臋 do Doca i szepn臋艂a poufnym tonem: - Ta ma艂a wydaje si臋 jaka艣 dziwna, nie uwa偶asz?

Nic dziwnego

Pierwszego wieczoru Matka Smith my艣la艂a, 偶e Betty Raye jest dziwol膮giem, ale kiedy nast臋pnego ranka pozna艂a ca艂y klan Oatman贸w w pe艂nej krasie, nie wy艂膮czaj膮c zagadkowego indywiduum, wuja Floyda Oatmana, brzuchom贸wc臋, z nieod艂膮czn膮 kuk艂膮 o imieniu Chester, kt贸ry bez przerwy cytowa艂 Pismo 艢wi臋te, nosi艂 wielki kapelusz kowbojski i na dzie艅 dobry zacz膮艂 艣piewa膰 Jezus nape艂ni艂 me serce jod艂owaniem, zmieni艂a zdanie. Gdy pozna艂a pozosta艂ych cz艂onk贸w rodziny Oatman贸w, uzna艂a, 偶e Betty Raye by艂a z nich wszystkich najlepsza.

Kiedy tamci odjechali i Betty Raye wr贸ci艂a do swego pokoju, Matka Smith szepn臋艂a do Dorothy:

- Wielki Bo偶e, nic dziwnego, 偶e ma艂a jest troch臋 zbakierowana, ale to przecie偶 nie jej wina.

Punktualnie o godzinie dziewi膮tej pi臋tna艣cie ca艂e towarzystwo wysypa艂o si臋 z samochodu, wdar艂o do domu niczym armia naje藕d藕c贸w i w par臋 sekund poch艂on臋艂o, jeszcze w hallu, sze艣膰 tuzin贸w kruchych ciastek. Podczas ich wyst臋pu Minnie z tak膮 moc膮 zaatakowa艂a fisharmoni臋 Matki Smith, 偶e biedny instrument ledwo zipa艂. Po od艣piewaniu trzech pie艣ni manekin Chester zaanonsowa艂 skrzypi膮cym g艂osem:

- Pami臋tajcie, ludziska, dzi艣 wiecz贸r wszyscy spotykamy si臋 w Ko艣ciele Chrystusowym przy autostradzie 78, gdzie odb臋dzie si臋 coroczny zjazd na wolnym powietrzu, a przez ca艂y tydzie艅 pod namiotami odnowa w duchu chrze艣cija艅skim... na艣piewamy si臋... najemy dobrych rzeczy... i ocalimy swoje dusze. Przybywajcie wi臋c t艂umnie!

Po czym wszyscy zn贸w wgramolili si臋 do samochodu i odjechali. Ich 艣piew podoba艂 si臋 s艂uchaczom zgromadzonym w saloniku, a zw艂aszcza Beatrice Woods, 艢piewaj膮cej Ptaszynie, kt贸ra zachwyca艂a si臋 ka偶d膮 po kolei pie艣ni膮 przez nich za艣piewan膮 i klaska艂a rozbawiona, kiedy Chester, kuk艂a brzuchom贸wcy, jod艂owa艂. Matka Smith, w mniejszym stopniu zachwycona, cieszy艂a si臋, 偶e jej organy nie rozlecia艂y si臋 na skutek ich wyst臋pu. Bobby鈥檈mu natomiast nie przeszkadza艂o, 偶e Betty Raye nosi szyt膮 w domu sukienk臋 ani 偶e nale偶y do grupy 艣piewak贸w gospel; dla niego liczy艂 si臋 fakt, 偶e w domu przebywa jeszcze jedna osoba.

Wreszcie m贸g艂 popisywa膰 si臋 przed kim艣 nowym. Nast臋pnego dnia zaczeka艂, a偶 Betty Raye zejdzie do kuchni na 艣niadanie. Kiedy siedzia艂a ju偶 przy stole obok Dorothy i Matki Smith, z hallu da艂 si臋 s艂ysze膰 niesamowity przenikliwy gwizd. Nast臋pnie w drzwiach wej艣ciowych ukaza艂 si臋 Bobby, ubrany w d艂ugi p艂aszcz swojego ojca z postawionym ko艂nierzem, w filcowym kapeluszu wci艣ni臋tym na oczy i odezwa艂 si臋 zmienionym g艂osem:

- To ja jestem Wistler, wiem o wielu sprawkach, bo w艂贸cz臋 si臋 ca艂ymi nocami. Znam wiele mrocznych tajemnic skrywanych na dnie serc kobiet i m臋偶czyzn, kt贸rzy zst臋puj膮 w ciemno艣ci. Tak... Znam nie nazwane strachy, o kt贸rych oni nie wspominaj膮! - Po czym znikn膮艂 r贸wnie niespodziewanie, jak si臋 pojawi艂, przez ca艂y czas 艣miej膮c si臋 upiornie.

Betty Raye dr偶a艂a, b臋d膮c 艣wiadkiem tak dziwnego przedstawienia, ale wszyscy pozostali ze spokojem jedli dalej 艣niadanie. Tylko Dorothy, smaruj膮c tost mas艂em, zauwa偶y艂a:

- Gdyby r贸wnie du偶o czasu po艣wi臋ca艂 lekcjom co s艂uchaniu radiowych audycji, zosta艂by geniuszem.

Betty Raye spojrza艂a przez okno i zobaczy艂a sun膮c膮 wzd艂u偶 sznura do bielizny m艂od膮 osob臋 w ciemnych okularach oraz zaaferowan膮 kobiet臋 z siateczk膮 na w艂osach nawini臋tych na lok贸wki, kt贸ra zajrza艂a przez frontowe drzwi i zapyta艂a:

- Nie widzieli艣cie mamy?

Dorothy wygl膮da艂a na zaniepokojon膮.

- Nie, tutaj jej nie by艂o. Zn贸w znikn臋艂a?

- W艂a艣nie. Wystarczy艂o, 偶ebym odwr贸ci艂a si臋 na par臋 sekund, a ju偶 przepad艂a. Jak si臋 pojawi, to j膮 zatrzymaj.

Kiedy kobieta posz艂a dalej, Matka Smith powiedzia艂a:

- Biedna Tot. To ju偶 drugi raz w tym tygodniu.

Dorothy potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Biedna Tot.

Matka Smith odwr贸ci艂a si臋, by powiedzie膰 co艣 do Betty Raye, ale i ona znikn臋艂a, zostawiaj膮c niemal nietkni臋te 艣niadanie. Po chwili us艂ysza艂y trzask zamykanych drzwi na g贸rze. Spojrza艂y na siebie porozumiewawczo.

- No c贸偶 - powiedzia艂a Matka Smith.

- No c贸偶 - powt贸rzy艂a Dorothy. - Nie wiem, co mam o tym my艣le膰, a ty?

- Ja te偶 nie.

Na 艣niadanie zesz艂a Anna Lee.

- Ona jeszcze nie wsta艂a?

- Owszem. By艂a ju偶 i posz艂a. Min臋艂a艣 si臋 z ni膮.

Betty Raye ani razu nie opu艣ci艂a pokoju wcze艣niej, ni偶 kiedy trzeba by艂o ju偶 wychodzi膰 na uroczysto艣ci, wtedy przez nikogo nie zauwa偶ona wymyka艂a si臋 cichutko z pokoju i na chodniku czeka艂a, a偶 nadjedzie jej rodzina i j膮 zabierze. Raz Dorothy zapuka艂a do jej pokoju, a nie s艂ysz膮c odpowiedzi, zajrza艂a sprawdzi膰, czy wszystko z ni膮 w porz膮dku, ale Betty Raye ju偶 wesz艂a. Dorothy nie zamierza艂a by膰 w艣cibska, po prostu samo rzuci艂o jej si臋 w oczy, 偶e sukienka, w kt贸rej dziewczyna przyjecha艂a, le偶y na 艂贸偶ku, a otwarta walizka stoj膮ca na pod艂odze jest pusta. Wielki Bo偶e, pomy艣la艂a, ca艂y maj膮tek tego biedactwa to zaledwie dwie sukienczyny na krzy偶.

Wiedziona pierwszym odruchem chcia艂a natychmiast biec do miasta i kupi膰 jej ca艂y komplet garderoby. Wieczorem przedyskutowa艂a to z Dokiem. Od lat oboje dyskretnie podsy艂ali biednym ubrania, jedzenie i pieni膮dze, kiedy widzieli, 偶e ci ludzie znajduj膮 si臋 w potrzebie. Ale z Betty Raye sytuacja przedstawia艂a si臋 odmiennie. Ona by艂a ich go艣ciem. Jak偶e wi臋c mogli potraktowa膰 j膮 jako obiekt dzia艂alno艣ci dobroczynnej, nie rani膮c przy tym jej uczu膰?

Dylemat ten okaza艂 si臋 nie do rozwi膮zania i Dorothy za ka偶dym razem, kiedy patrzy艂a na znoszon膮 sukienk臋 Betty Raye, czu艂a uk艂ucie w sercu.

Uroczysto艣ci przebudzeniowe

Od kiedy Oatmanowie przybyli do miasta i wyst膮pili w audycji S膮siadki Dorothy, Anna Lee, Norma i Patsy Marie wprost umiera艂y z ciekawo艣ci, jak wygl膮da przebudzenie, i przebiera艂y nogami, by tam p贸j艣膰 i zobaczy膰 na w艂asne oczy. Wszystkie trzy wychowa艂y si臋 w mie艣cie i tak naprawd臋 nigdy ich nie korci艂o, by by膰 na uroczysto艣ciach przebudzeniowych. Ich nag艂e zainteresowanie tym zgromadzeniem od razu wyda艂o si臋 Dorothy podejrzane.

- S艂uchaj, Anno Lee, nie chc臋, 偶eby艣cie tam sz艂y i na艣miewa艂y si臋 z tych ludzi... S艂yszysz?

Anna Lee poczu艂a si臋 dotkni臋ta tym podejrzeniem.

- Ale偶, mamo, co ci przysz艂o do g艂owy?

- Bo wiem, jak niepowa偶nie wasza tr贸jka potrafi si臋 zachowywa膰.

W ko艅cu Annie Lee uda艂o si臋 przekona膰 matk臋, by pozwoli艂a jej tam p贸j艣膰, ale matka Normy kategorycznie si臋 sprzeciwi艂a.

- Nigdzie nie p贸jdziesz. Nie masz poj臋cia, jacy ludzie tam 艣ci膮gn膮 ze wszystkich okolic, zaczn膮 be艂kota膰 w r贸偶nych j臋zykach... Zreszt膮 jeste艣my prezbiterianami i nie wierzymy w takie prymitywne przedstawienia.

Norma jednak powiedzia艂a matce, 偶e b臋dzie nocowa膰 u Patsy Marie, i tak si臋 wymkn臋艂a.

Drugiego dnia uroczysto艣ci Norma nam贸wi艂a swojego ch艂opaka, Macky鈥檈go, 偶eby je zawi贸z艂 za miasto. Spotkali si臋 oko艂o sz贸stej, ale zanim wyjechali z miasta, Norma wys艂a艂a Macky鈥檈go do Trolejbusowej Gospody, 偶eby kupi艂 dla nich hamburgery. Postuka艂a palcem w ulotk臋, kt贸ra zapowiada艂a: 鈥濽roczysto艣ci przebudzeniowe pod namiotem, posi艂ek na go艂ej ziemi鈥.

- Nie mam zamiaru niczego je艣膰 wprost z ziemi, bo gdyby mi co艣 zaszkodzi艂o, matka od razu by si臋 domy艣li艂a, gdzie by艂am.

Kiedy skr臋cili z autostrady nr 78 na wiejsk膮 drog臋 gruntow膮, zobaczyli prymitywne transparenty wskazuj膮ce kierunek i g艂osz膮ce: ZAP艁AT膭 ZA GRZECH JEST 艢MIER膯 - CZY JESTE艢 ZBAWIONY? PRZYGOTUJ SI臉 NA SPOTKANIE SWOJEGO STW脫RCY oraz B脫G SAM ODBIERA WSZYSKIE ZG艁OSZENIA, ON NIE MA SEKRETARKI.

- Zrobili b艂膮d w s艂owie 鈥瀢szystkie鈥 - zauwa偶y艂a Patsy Marie.

Trzy kwadranse p贸藕niej, kiedy dojechali do miejsca zwanego Pastwiskiem Browna, za Ko艣cio艂em Chrystusowym przy autostradzie 78, ujrzeli du偶y brunatny namiot, ozdobiony czerwonymi i bia艂ymi tr贸jk膮tnymi chor膮giewkami rozwieszonymi na sznurkach, widocznymi ju偶 z daleka. Po obu stronach drogi sta艂y zaparkowane wcze艣niej samochody, traktory i ci臋偶ar贸wki, tak 偶e musieli zostawi膰 sw贸j pojazd o p贸艂 mili od namiotu. Wok贸艂 k艂臋bili si臋 ludzie, nios膮c koszyczki i talerze. Kiedy uda艂o im si臋 podej艣膰 ju偶 ca艂kiem blisko namiotu, zobaczyli rz臋dy 艂awek i sto艂贸w uginaj膮cych si臋 od jedzenia, jakie ka偶dy przyni贸s艂 na wsp贸lny posi艂ek. Norma zdziwi艂a si臋, 偶e zapowiadany 鈥瀙osi艂ek na go艂ej ziemi鈥 nie oznacza艂 dos艂ownie jedzenia z ziemi, ale ze sto艂贸w przykrytych gazetami. Kiedy jej towarzysze spostrzegli stosy pieczonych kurczak贸w, domowe makarony i sery oraz p贸艂miski pe艂ne 艣wie偶ych kolb kukurydzy i arbuzy, po偶a艂owali, 偶e pos艂uchali Normy i przywie藕li tylko hamburgery.

- Sk膮d mog艂am wiedzie膰 - broni艂a si臋 Norma - przecie偶 nie napisali: 鈥瀓edzenie na sto艂ach鈥.

Kiedy dotarli do namiotu, wi臋kszo艣膰 sk艂adanych krzese艂 by艂a ju偶 zaj臋ta, musieli wi臋c usi膮艣膰 z ty艂u, ale to akurat odpowiada艂o Normie. Na ziemi rozsypano trociny, co kojarzy艂o si臋 z cyrkiem - podobnie zreszt膮 jak atmosfera panuj膮ca w ca艂ym namiocie. Rozbrykane dzieci ha艂asowa艂y i biega艂y wzd艂u偶 nawy, nie napominane przez rodzic贸w jak w ko艣ciele. Panowa艂a radosna atmosfera, pe艂na wyczekiwania. Ale wyczekiwania na co, tego dziewcz臋ta z Elmwood Springs jeszcze nie wiedzia艂y. Wsz臋dzie pe艂no by艂o ludzi, kt贸rych wcze艣niej nie zna艂y: zielono艣wi膮tkowcy, wyznawcy Ko艣cio艂a Chrystusowego, zatwardziali, ortodoksyjni bapty艣ci, kto tylko m贸g艂, przyszed艂 tu wsp贸lnie si臋 radowa膰.

M臋偶czy藕ni w艂o偶yli czyste drelichowe spodnie, kobiety za艣 szyte w domu sukienki, podobne do tych, jakie nosi艂y Minnie i Betty Raye. Wiecz贸r by艂 gor膮cy, wi臋c kobiety, z w艂osami przewa偶nie zebranymi w koczki na karku, gwarz膮c beztrosko mi臋dzy sob膮, wachlowa艂y si臋 dla och艂ody, wymachuj膮c papierowymi wachlarzami z obrazkiem Ostatniej Wieczerzy, jakie rozdawano wcze艣niej w ko艣ciele. Na okr膮g艂ej scenie, ustawionej po艣rodku, sta艂 tylko fortepian i sprz臋t nag艂a艣niaj膮cy oraz sztuczna papro膰 osadzona w koszyku. W oczekiwaniu na rozpocz臋cie uroczysto艣ci dziewcz臋ta szturcha艂y si臋 艂okciami i chichota艂y, gdy Macky pokaza艂 im kobiet臋, kt贸ra za偶ywa艂a tabaki i cz臋stowa艂a ni膮 siedz膮cych wok贸艂 z blaszanego pude艂ka, jakie mia艂a ze sob膮. W艂a艣nie wtedy min臋艂a ich du偶a kobieta o dobrodusznym wygl膮dzie w towarzystwie niepozornego m臋偶czyzny w kombinezonie. Norma podnios艂a na nich oczy i natychmiast schowa艂a si臋 za krzes艂o.

Macky popatrzy艂 na ni膮 zdziwiony.

- Co ty, g艂upia, wyprawiasz?

- To moja ciocia Elner! - szepn臋艂a Norma. - Powie mamie, je艣li mnie zobaczy.

Reszt臋 wieczoru Norma sp臋dzi艂a ukryta za ciemnymi okularami i owini臋ta szalem, kryj膮c si臋 za plecami siedz膮cych przed ni膮 uczestnik贸w, w strachu, 偶e w kt贸rym艣 momencie ciocia Elner si臋 odwr贸ci i wy艂owi j膮 spojrzeniem spo艣r贸d licz膮cego setki os贸b t艂umu. Jak si臋 okaza艂o, mo偶liwo艣膰 zdemaskowania jej przez cioci臋 Elner by艂a najmniejszym powodem do zmartwienia.


Punktualnie o si贸dmej wieczorem pojawi艂 si臋 kaznodzieja z Ko艣cio艂a Chrystusowego przy autostradzie nr 78. Po d艂ugich modlitwach przedstawi艂 zebranym Oatman Family Gospel Singers, kt贸rzy przy gromkich brawach kolejno wchodzili na scen臋.

Patsy Marie tr膮ci艂a Ann臋 Lee.

- Kt贸ra to Betty Raye?

- Ta chuda.

Patsy Marie zaraz zauwa偶y艂a, 偶e dziewczyna jako jedyna z ca艂ej rodziny Oatman贸w nie ma te偶 ich kruczoczarnych w艂os贸w:

- Nie jest w og贸le do nich podobna, prawda?

- A kto by chcia艂? - zauwa偶y艂a szeptem Norma, zwracaj膮c si臋 do Macky鈥檈go.

Wkr贸tce po tym, jak Oatmanowie klaszcz膮c i tupi膮c, zaprezentowali na pocz膮tek w艂asn膮 wersj臋 Daj mi m膮 dawn膮 religi臋 i dalej Obmyty krwi膮, Powiedzcie Matce, 偶e id臋 do Niej, Spotkamy si臋 przy rzece, Wierz臋 w Pana na niebiesiech, kiedy wszyscy, wt贸ruj膮c, ju偶 ko艂ysali si臋 w krzes艂ach, przyby艂y go艣cinnie wprost z Del Rio w Teksasie kaznodzieja, wielebny Stockton Briggle, przebieg艂 przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 nawy, wskoczy艂 lekko na scen臋, trzymaj膮c w jednej r臋ce Bibli臋, i pocz膮艂 ta艅czy膰 i wo艂a膰:

- Czuj臋, 偶e zbli偶a si臋 duch!

Takiego przedstawienia, jakie on zaprezentowa艂, 偶adne z ca艂ej czw贸rki jeszcze nie widzia艂o. Wielebny Briggle, nawr贸cony za po艣rednictwem znanego kaznodziei Billy鈥檈go Sundaya, got贸w by艂 zrewan偶owa膰 mu si臋 tym samym. Podskoczy艂 na jednej nodze, potem na drugiej, po czym ostrzeg艂 tych, kt贸rzy jeszcze nie zostali oczyszczeni, o ogniu piekielnym. Grzmia艂, 偶e szatan czyha na ludzkie dusze, walczy艂 z nim, odgra偶aj膮c si臋:

- Przep臋dz臋 go 艂opat膮... Pokonam go siekier膮... B臋d臋 z nim walczy艂 dniem i noc膮!...

Zmacha艂 si臋 przy tym tak, a偶 zrobi艂 si臋 czerwony na twarzy. Tak by艂 rozsierdzony i przej臋ty walk膮 z szatanem, 偶e za ka偶dym razem, kiedy si臋 odgra偶a艂, rozpryskiwa艂 艣lin臋, opluwaj膮c siedz膮cych najbli偶ej, kt贸rzy pochylali si臋 w prz贸d i w ty艂, w miar臋 jak wielebny zbli偶a艂 si臋 do nich i oddala艂. Macky鈥檈go rozbawi艂o to tak bardzo, 偶e nie m贸g艂 powstrzyma膰 si臋 od g艂o艣nego 艣miechu, kt贸ry zaraz pokry艂 udawanym kaszlem. Anna Lee i Norma przesta艂y nad sob膮 panowa膰, zacz臋艂y chichota膰 i dusi膰 si臋 ze 艣miechu. Ale wielebny Briggle nie przestawa艂, dop贸ki nie zerwa艂o si臋 kilka kobiet, by ta艅czy膰, podskakiwa膰 i niezrozumiale co艣 wykrzykiwa膰. Wkr贸tce grzesznicy zacz臋li poci膰 si臋 i wierci膰 niespokojnie na swoich krzes艂ach, a kiedy po p贸艂godzinnej wznios艂ej oracji zebrani byli ju偶 艣miertelnie wystraszeni perspektyw膮 sma偶enia si臋 w piekle, wielebny wezwa艂 ich do wyznania grzech贸w Bogu Wszechmog膮cemu, by oczyszczeni mogli unikn膮膰 wiecznego pot臋pienia. Powsta艂o ze trzystu ludzi, niekt贸rzy z nich ustawicznie nawracani, inni po raz pierwszy w 偶yciu, i ruszyli naw膮, wo艂aj膮c: 鈥濩hwa艂a Ci, Jezu鈥 i 鈥滱lleluja鈥. Jeden m臋偶czyzna, kt贸ry siedzia艂 na ko艅cu ich rz臋du, wsta艂, zacz膮艂 podrygiwa膰 i trz膮艣膰 si臋, jakby wsadzi艂 palec do kontaktu.

Norma, Macky i Anna Lee przygl膮da艂y mu si臋 jak urzeczone, nawet nie zauwa偶ywszy, 偶e ich kole偶anka nagle te偶 si臋 podnios艂a i wmiesza艂a w t艂um zmierzaj膮cy w stron臋 o艂tarza. Kiedy Norma zorientowa艂a si臋, co si臋 sta艂o, wrzasn臋艂a:

- O Bo偶e, Macky, tam jest Patsy Marie, zatrzymaj j膮!

Ale by艂o za p贸藕no, Patsy przeby艂a ju偶 po艂ow臋 drogi. Po godzinie, kiedy uda艂o im si臋 wyci膮gn膮膰 z namiotu oszo艂omion膮 Patsy Marie i wszyscy zmierzali ju偶 do domu, dziewczyna usi艂owa艂a im wyja艣ni膰, jak to si臋 sta艂o.

- Siedzia艂am sobie i nagle, ni st膮d, ni zow膮d, w og贸le nie zastanawiaj膮c si臋, wsta艂am i sz艂am wzd艂u偶 nawy. To by艂o tak, jakby kto艣 mnie popycha艂 i kaza艂 mi stawia膰 nogi naprz贸d, a ja nie mog艂am si臋 zatrzyma膰. A potem ju偶 niczego nie pami臋tam, chyba wi臋c jestem zbawiona.

Zaintrygowana Anna Lee zapyta艂a:

- Jak to jest by膰 zbawionym? Czy jako艣 inaczej si臋 czujesz?

Patsy Marie powa偶nie si臋 namy艣la艂a przez d艂u偶sz膮 chwil臋, zanim odpowiedzia艂a:

- Nie wiem... Ale ju偶 mnie g艂owa nie boli.

Macky roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no, ale Normie zbawienie Patsy Marie nie wyda艂o si臋 ani troch臋 艣mieszne.

- Nie ma si臋 z czego 艣mia膰, Macky - skarci艂a go. I zwracaj膮c si臋 do Patsy Marie, doda艂a: - Je偶eli dostaniesz pomieszania zmys艂贸w i zaczniesz be艂kota膰 niezrozumiale, przysi臋gam, 偶e si臋 do ciebie nie odezw臋.

Zaniepokojona tym Anna Lee przyjrza艂a si臋 uwa偶niej przyjaci贸艂ce.

- Czy czujesz, 偶e zaraz zaczniesz be艂kota膰 w jakim艣 obcym j臋zyku, Patsy Marie?

Patsy Marie powa偶nie si臋 zastanowi艂a.

- Nie, nie wydaje mi si臋. W ka偶dym razie nie teraz.

Norma wznios艂a oczy do nieba.

- 艢wietnie. B臋dziemy teraz musieli ci臋 pilnowa膰 noc膮 i dniem, jak jastrz膮b sw膮 ofiar臋. Macky, to twoja wina.

- Moja? A co ja takiego zrobi艂em? - zdziwi艂 si臋 Macky.

- Gdyby艣 j膮 od razu z艂apa艂, jak ci powiedzia艂am, to by tam nie posz艂a.

- No co ty, Norma, nie mog艂em, ona by艂a ju偶 w po艂owie drogi. A dlaczego ty nie posz艂a艣 za ni膮? Mia艂a艣 bli偶ej.

- Aha, 偶eby ciocia Elner mnie zobaczy艂a i powiedzia艂a mamie. Wtedy nie mog艂abym wychodzi膰 z domu chyba do ko艅ca 偶ycia. Wiesz, jaka jest moja matka. W艣ciek艂aby si臋, gdyby wiedzia艂a, 偶e ciocia Elner posz艂a do Ko艣cio艂a Chrystusowego na przebudzenie, a co dopiero, gdyby si臋 dowiedzia艂a, 偶e jej w艂asna c贸rka te偶 tam posz艂a.

Przyj臋cie

Nast臋pnego popo艂udnia w drodze do Anny Lee, gdzie mia艂o si臋 odby膰 przyj臋cie na cze艣膰 Betty Raye, Norma wymog艂a na Patsy Marie przyrzeczenie, 偶e gdyby poczu艂a si臋 cho膰 troch臋 dziwnie albo gdyby nasz艂a j膮 ochota przemawia膰 w obcym j臋zyku, zaraz opu艣ci towarzystwo.

- Skoro w przysz艂ym roku mamy by膰 cheerleaderkami, nie mo偶emy dopu艣ci膰 do tego, by艣 mia艂a nawr贸t religijno艣ci. - Po chwili zapyta艂a bardziej rozs膮dnie: - Jak tam tw贸j b贸l g艂owy?

Biedaczka, pilnie obserwowana przez Norm臋 od ostatnich dwudziestu czterech godzin, odpowiedzia艂a:

- Wydaje mi si臋, 偶e powr贸ci艂.


Przyj臋cie mia艂o si臋 odby膰 w ma艂ym pomieszczeniu klubowym nad Kaskad膮. Anna Lee uprzedzi艂a przyjaci贸艂ki, 偶e religia Betty Raye nie dopuszcza ta艅c贸w i 偶e z tego trzeba b臋dzie zrezygnowa膰. Marudzi艂y, ale stawi艂y si臋 w komplecie. Przyj臋cie mia艂o trwa膰 od trzeciej do pi膮tej, ale rodzina, kt贸ra zapowiedzia艂a, 偶e jak co dzie艅 wieczorem zabierze j膮 na 艣piewy, przyjecha艂a ju偶 o czwartej. Nie szkodzi. Wszyscy starali si臋 zachowywa膰 jak najlepiej, ale gdy tylko Betty Raye znikn臋艂a za drzwiami, rzucili si臋 do szafy graj膮cej i rozpocz臋li pl膮sy.

Kiedy Anna Lee wr贸ci艂a do domu, w kuchni odbywa艂o si臋 w艂a艣nie zebranie miejscowego ko艂a Czerwonego Krzy偶a, na kt贸rym omawiano przysz艂oroczne 膰wiczenia. Anna wnios艂a po偶yczone na przyj臋cie talerze. Dorothy, niespokojna przez ca艂e popo艂udnie, zapyta艂a:

- Jak uda艂o si臋 przyj臋cie?

Anna Lee skrzywi艂a si臋 i da艂a matce znak, 偶eby wysz艂a z ni膮 na ganek z ty艂u domu. Dorothy przeprosi艂a zebranych i zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Anna Lee wyzna艂a szeptem:

- Och, mamo, to by艂o okropne. Ka偶dy stara艂 si臋 by膰 jak najmilszy, a ona tylko sta艂a w k膮cie i si臋 trz臋s艂a.

- Ojej.

- Ca艂y talerz jedzenia wywali艂a sobie na sukienk臋. Strasznie mi by艂o jej 偶al, nie mia艂am poj臋cia, co zrobi膰. Wszyscy ch艂opcy pr贸bowali z ni膮 rozmawia膰, ale ona nie wiedzia艂a, jak si臋 zachowa膰. Czy my艣lisz, 偶e z ni膮 jest co艣 nie w porz膮dku? Mo偶e jest op贸藕niona w rozwoju albo co艣 w tym rodzaju?

- Nie... chyba nie. Prawdopodobnie nie przywyk艂a do chodzenia na przyj臋cia i to wszystko. - W g艂臋bi duszy jednak Dorothy by艂a zmartwiona i przej臋ta.

Nast臋pnego dnia, kiedy Betty Raye zabrano na odpust, Anna Lee orzek艂a:

- My艣l臋, 偶e ona mnie po prostu nienawidzi.

- Nie mo偶e ci臋 nienawidzi膰, kochanie - odpowiedzia艂a Dorothy.

- W ka偶dym razie niespecjalnie mnie lubi. Zaprosi艂am j膮 do swojego pokoju, 偶eby艣my mog艂y sobie pogada膰 i lepiej si臋 pozna膰, ale ona zachowywa艂a si臋 tak, jakbym j膮 tam wi臋zi艂a. - Anna Lee by艂a powa偶nie zmartwiona. - Ja tego nie rozumiem, mamo. Przecie偶 wszyscy mnie lubi膮... W szkolnym g艂osowaniu zosta艂am uznana za najpopularniejsz膮 osob臋... A na widok Bobby鈥檈go ona za ka偶dym razem odwraca si臋 i zmienia kierunek.

Tu Matka Smith roze艣mia艂a si臋 i powiedzia艂a:

- To akurat wydaje mi si臋 zrozumia艂e.

- A je艣li chodzi o biednego Jimmy鈥檈go - ci膮gn臋艂a Anna Lee - kiedy艣 wszed艂 do kuchni i powiedzia艂 do niej 鈥瀋ze艣膰鈥. Na to ona wycofa艂a si臋 zaraz do spi偶arni i czeka艂a tam schowana, dop贸ki on sobie nie poszed艂.

- To tak jakby mieszka膰 z ma艂膮 myszk膮, prawda? - Matka Smith zaduma艂a si臋. - S艂ysza艂am j膮, jak p贸藕nym wieczorem przemyka艂a do 艂azienki, 偶eby upra膰 swoje drobiazgi, a potem przemkn臋艂a z powrotem do pokoju. Chodzi艂a na paluszkach, jakby przepraszaj膮c, 偶e 偶yje, w strachu, 偶e mo偶e narobi膰 ha艂asu. Wygl膮da na to, 偶e najch臋tniej wcisn臋艂aby si臋 w mysi膮 dziur臋 i znikn臋艂a.

- Wiem - wtr膮ci艂a Dorothy - i to mnie najbardziej boli. Bo mo偶emy tylko by膰 dla niej mili i stara膰 si臋, by czu艂a si臋 u nas jak najlepiej, i to wszystko.

Do ko艅ca tygodnia Matka Smith i Anna Lee robi艂y, co mog艂y, 偶eby nawi膮za膰 z ni膮 rozmow臋 podczas tych nielicznych okazji, kiedy si臋 na ni膮 natyka艂y; ale bez wi臋kszego powodzenia. Pod koniec jej pobytu mog艂a si臋 czu膰 nieco swobodniej jedynie z Dorothy i Princess Mary Margaret. Nigdy nie wysz艂a ze swojego pokoju podczas nadawania audycji. Kilka razy jednak zdarzy艂o si臋, 偶e po po艂udniu, kiedy nikogo nie by艂o w pobli偶u, w艣lizgiwa艂a si臋 cichutko do kuchni, siada艂a w k膮ciku, g艂aska艂a psa i przygl膮da艂a si臋, jak Dorothy gotuje. Dorothy mia艂a ochot臋 z ni膮 pogaw臋dzi膰, ale nie chcia艂a zmusza膰 jej do rozmowy, wi臋c pozwala艂a jej tak siedzie膰 w milczeniu. Jednak ostatniego dnia rano Dorothy uzna艂a, 偶e musi jej co艣 powiedzie膰, wi臋c posz艂a do pokoiku krawieckiego i przysiad艂a na 艂贸偶ku.

- Si膮d藕 tu, kochanie, przy mnie i porozmawiajmy chwilk臋, dobrze?

Betty Raye usiad艂a. Dorothy wzi臋艂a j膮 za r臋k臋 i popatrzy艂a jej w oczy.

- Wiem, 偶e to nie moja sprawa, ale martwi臋 si臋 o ciebie. Wiesz, naprawd臋 nie musisz by膰 tak bardzo nie艣mia艂a i ba膰 si臋 ludzi. Wszyscy ci臋 bardzo lubimy, ale je艣li si臋 do nas nie odzywasz, nawet nie wiemy, czy ty nas lubisz.

Betty Raye zaczerwieni艂a si臋 i spu艣ci艂a wzrok. A Dorothy m贸wi艂a dalej:

- Domy艣lam si臋, 偶e to dlatego, 偶e po prostu jeste艣 nie艣mia艂a; mo偶esz mi wierzy膰 lub nie, ale w twoim wieku czu艂am si臋 tak samo. Jednak, kotu艣, dla w艂asnego dobra musisz zrozumie膰, 偶e jeste艣 bardzo mi艂膮 dziewczynk膮 i ludzie b臋d膮 chcieli zaprzyja藕ni膰 si臋 z tob膮, tylko musisz im na to pozwoli膰. - Dorothy poklepa艂a j膮 po d艂oni. - Wiem, 偶e potrafisz... Obiecasz mi, 偶e przynajmniej spr贸bujesz?

Betty Raye skin臋艂a g艂ow膮, a wielkie 艂zy stoczy艂y si臋 po jej policzkach.

Po偶egnanie

Kiedy Oatmanowie podjechali, 偶eby zabra膰 Betty Raye, wszyscy Smithowie wyszli za ni膮 do samochodu. Minnie wychyli艂a si臋 przez opuszczon膮 szyb臋 i powiedzia艂a do Dorothy:

- Mam nadziej臋, 偶e nie sprawia艂a pani k艂opotu, pani Smith.

- 呕adnego, z wielk膮 przyjemno艣ci膮 go艣cili艣my j膮 u siebie.

- M贸wi艂am, 偶e ona je jak ptaszek.

- Pani Oatman - powiedzia艂a Dorothy - czy mo偶e si臋 pani pofatygowa膰 ze mn膮 do domu? Mam co艣 dla was.

- No pewnie - odrzek艂a Minnie i zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a: - Zga艣 silnik, bo niepotrzebnie wypalasz benzyn臋.

W kuchni zobaczy艂a, 偶e Dorothy przygotowa艂a dla nich wielki kosz kanapek i ciasteczek na drog臋.

- Ojej, jak to mi艂o. Tamte ciasteczka, co nam pani da艂a, to by艂y 艣wietne. Strasznie nam smakowa艂y.

Dorothy zamkn臋艂a drzwi i przyzna艂a:

- Pani Oatman, prawd臋 m贸wi膮c, chcia艂am mie膰 okazj臋, 偶eby z pani膮 porozmawia膰 na osobno艣ci. Usi膮dziemy na chwilk臋?

- Jasne, z艂otko. - Minnie usadowi艂a si臋 przy stole. - O, wielkie dzi臋ki te偶 za zareklamowanie nas w radiu. Nigdy jeszcze nie przysz艂o tyle ludzi... Trzeba by艂o donie艣膰 ze setk臋 krzese艂 i 艂awek wi臋cej, 偶eby si臋 wszyscy pomie艣cili.

- O, bardzo prosz臋.

- I jeszcze raz dzi臋kuj臋 za przechowanie mojej ma艂ej.

- W艂a艣nie na ten temat chcia艂am z pani膮 porozmawia膰. Wiem, 偶e to nie moja sprawa, ale czy pani zauwa偶y艂a, 偶e Betty Raye dygocze?

Minnie kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Tak, ona to ma ju偶 nie wiem jak d艂ugo. Chyba jak sko艅czy艂a pi臋膰 czy sze艣膰 lat, tak mi si臋 zdaje. - Spojrza艂a na kuchenne okno i wykrzykn臋艂a: - Patrzcie no, jakie fiku艣ne firaneczki, a te ro艣linki, jakie zmy艣lne, wygl膮daj膮, jakby by艂y sztuczne... Jak s艂owo daj臋, nie widzia艂am jeszcze czego艣 takiego.

- A czy pani wie, sk膮d si臋 wzi臋艂y te dygotki?

- M贸w do mnie Minnie, kochasiu. Nie, nie mam zielonego poj臋cia, sk膮d jej si臋 to wzi臋艂o. Mo偶e jest za chuda i dlatego. Kosteczki to ma jak kurcz膮tko. - Roze艣mia艂a si臋 i unios艂a r臋k臋, 偶eby zademonstrowa膰. - Jasne, 偶e to nie po mnie. Patrzaj, ja nawet przeguby mam grube. Mama powiada, 偶e jak si臋 ma grube przeguby, to jest si臋 fest grubym.

- Pani Oatman... Minnie... Wiem, 偶e pani wie najlepiej, ale wzi膮wszy pod uwag臋 jej ogromn膮 nie艣mia艂o艣膰, zastanawiam si臋, czy to ci膮g艂e podr贸偶owanie nie ma z tym jakiego艣 zwi膮zku.

- Wie pani, mo偶e to i racja, czy ja wiem. - Minnie pochyli艂a si臋 w stron臋 Dorothy, by wyzna膰 wstydliwie: - Przykro mi to m贸wi膰, ale nie wygl膮da na to, 偶eby ona mia艂a we krwi 艣piewanie gospel. Jej to nie przychodzi w naturalny spos贸b. Musimy j膮 si艂膮 wyci膮ga膰 na scen臋, a i wtedy nie wy艣piewuje. Ja tego nie rozumiem, jak s艂owo daj臋. 艢piewanie gospel wyst臋powa艂o w rodzinie po obu stronach, ch艂opaki to a偶 si臋 rw膮 do sceny, ale Betty Raye... - Ze smutkiem potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Zawsze by艂a inna ni偶 reszta, trudno nam si臋 z tym pogodzi膰.

- Tak, wyobra偶am sobie.

Minnie westchn臋艂a ci臋偶ko.

- Pani Smith, ja wiem, 偶e ona nie lubi podr贸偶owa膰, i ja wiem, 偶e ona nie znosi 艣piewania, ale co ja na to poradz臋? - W tym momencie Ferris zatr膮bi艂 i Minnie podnios艂a si臋 z krzes艂a. - Lepiej ju偶 p贸jd臋. Musimy zd膮偶y膰 na si贸dm膮 do Humboldt w Tennessee na ca艂onocne 艣piewy, naprawd臋 wdzi臋czna jestem za noclegi dla niej i za te pyszno艣ci, co pani dla nas przygotowa艂a.

W drodze do samochodu Dorothy doda艂a:

- B臋dziemy si臋 bardzo cieszy膰, je艣li Betty Raye kiedy艣 do nas wr贸ci. - Zajrza艂a do auta, 偶eby powiedzie膰 do widzenia, ale dziewczyna wci艣ni臋ta gdzie艣 na tylnym siedzeniu by艂a niewidoczna. Anna Lee, Matka Smith i Bobby stali i machali na po偶egnanie, dop贸ki samoch贸d nie znikn膮艂 im z oczu.

- Jezu, ci ludzie ze wsi naprawd臋 lubi膮 podr贸偶owa膰 gromad膮 - zauwa偶y艂a Matka Smith.

Kiedy auto skr臋ci艂o za r贸g, Dorothy zrobi艂o si臋 tak smutno, 偶e z trudem powstrzyma艂a si臋 od p艂aczu. Betty Raye jako艣 j膮 wzrusza艂a. Dorothy da艂a jej adres i prosi艂a o list, ale nie by艂a pewna, czy w og贸le kiedy艣 j膮 zobaczy, czy us艂yszy o niej. Gdy ju偶 wszyscy na dobre znikn臋li jej z oczu, obj臋艂a Ann臋 Lee.

- By艂a艣 dla niej naprawd臋 bardzo mi艂a, doceniam to, wierz mi.

- Ja te偶 by艂em dla niej mi艂y - pisn膮艂 id膮cy za nimi Bobby. - Da艂em jej jeden ze swoich najlepszych kamieni.

- Naprawd臋? - ucieszy艂a si臋 Dorothy i te偶 obj臋艂a go ramieniem, o co mu najbardziej chodzi艂o. Wracali razem do domu.

- Ten kamie艅 wart by艂 chyba ze sto dolar贸w - uzupe艂ni艂 Bobby. - Mo偶e nawet wi臋cej.

- Jak my艣lisz - spyta艂a Anna Lee matk臋 - czy ona mi艂o tu sp臋dzi艂a czas, czy jak najgorzej?

- Nie wiem, kochanie - odrzek艂a Dorothy. - Mam nadziej臋, 偶e dobrze jej by艂o z nami. Ale nie wiem tego na pewno.

O czym nie wiedzieli

Cztery godziny p贸藕niej i sto siedemdziesi膮t osiem mil od Elmwood Springs Oatmanowie przeje偶d偶ali przez most na rzece Tennessee. Betty Raye siedzia艂a z ty艂u wci艣ni臋ta mi臋dzy obu starszych braci, Bervina i Vernona, kt贸rzy si臋 poszturchiwali. Jak zwykle wszyscy m贸wili jednocze艣nie. Minnie fuka艂a na Ferrisa, poniewa偶 nie zatrzyma艂 si臋 na ostatniej stacji benzynowej, wobec czego nie mog艂a p贸j艣膰 do toalety. Kuk艂a brzuchom贸wcy, Chester, wyj臋ty z pude艂ka, te偶 zrz臋dzi艂 na Ferrisa i narzeka艂, bo on tak偶e chcia艂 si臋 zatrzyma膰 na stacji i kupi膰 sobie butelk臋 zimnego Dr. Peppera. Ferris jednak nie zwraca艂 na nich uwagi i jecha艂 dalej z mocnym postanowieniem dotarcia na miejsce bez przystanku, pod艣piewuj膮c sw贸j ulubiony hymn W tysi膮cu j臋zykach. Betty Raye siedzia艂a z zamkni臋tymi oczami, 艣ciskaj膮c w r臋ku kamyk, kt贸ry dosta艂a od Bobby鈥檈go, i usi艂uj膮c odgrodzi膰 si臋 od ca艂ego zgie艂ku a偶 do samego Humboldt.

Smithowie nie domy艣lali si臋, a ona nie potrafi艂a tego wyrazi膰, 偶e ich dom by艂 najmilszym miejscem, w jakim kiedykolwiek przysz艂o jej mieszka膰. W por贸wnaniu z setkami rozk艂adanych na pod艂odze materac贸w i wyboistych 艂贸偶ek, na kt贸rych spa艂a w jednym pomieszczeniu z czworgiem, a nieraz z pi臋ciorgiem dzieci, pokoik do szycia jawi艂 si臋 jej niczym wielki Dom na Wzg贸rzu, o kt贸rym zawsze 艣piewa艂a matka. Nie chcia艂a zamieszka膰 w pokoju Anny Lee nie dlatego, 偶e si臋 jej nie podoba艂. Tak naprawd臋 by艂a to najpi臋kniejsza sypialnia, jak膮 kiedykolwiek ogl膮da艂a, stanowczo za 艂adna dla niej. Problem stanowi艂y rozmiary. Ba艂aby si臋 przebywa膰 w tak wielkim pokoju. Przywyk艂a do ma艂ych domk贸w, jakie zazwyczaj sta艂y w pobli偶u wiejskich ko艣ci贸艂k贸w, gdzie najcz臋艣ciej 艣piewali. Je艣li Smithowie my艣leli, 偶e ona dlatego wymyka艂a si臋 przy ka偶dej okazji do swojego pokoju, 偶e ich nie lubi艂a, to byli w b艂臋dzie. Po prostu po raz pierwszy w 偶yciu zdarzy艂o jej si臋, 偶e mog艂a wej艣膰 do pokoju, zamkn膮膰 za sob膮 drzwi i by膰 sama. Po raz pierwszy - od kiedy si臋ga pami臋ci膮 - nie otaczali jej krewni czy obcy. Zastanawiali si臋, co ona takiego robi w tym pokoju, i pewnie byliby zdziwieni, gdyby si臋 dowiedzieli, 偶e nie robi absolutnie nic, po prostu siedzi sobie, nieraz nawet i cztery godziny bez przerwy. Natomiast podejrzenie, 偶e nie lubi艂a Anny Lee, nie mog艂o by膰 dalsze od prawdy. Uwa偶a艂a, 偶e Anna Lee jest cudowna, a jej przyjaci贸艂 szczerze podziwia艂a. Nie m贸wi艂a du偶o, to prawda, ale to tylko dlatego, 偶e jako艣 nic, o czym mo偶na by m贸wi膰, nie przychodzi艂o jej do g艂owy. Podobali jej si臋 wszyscy, szczeg贸lnie Dorothy, kt贸ra by艂a dla niej taka serdeczna. Ostatniego ranka Betty Raye ledwo powstrzyma艂a si臋 od tego, by nie upa艣膰 na kolana i zacz膮膰 b艂aga膰, by pozwolili jej tam zosta膰. W Elmwood Springs sp臋dzi艂a zaledwie jeden tydzie艅, ale by艂 to najlepszy tydzie艅 jej 偶ycia.

W nadchodz膮cym tygodniu jednak Oatmanowie skieruj膮 si臋 do Fayetteville w Karolinie P贸艂nocnej, na nast臋pne uroczysto艣ci przebudzeniowe i nast臋pne zgromadzenie na wolnym powietrzu, a Elmwood Springs b臋dzie oddala膰 si臋 coraz bardziej.

Zapatrzeni w gwiazdy

W pi膮tek po wyje藕dzie Betty Raye dru偶yna zuchowa Bobby鈥檈go mia艂a wybra膰 si臋 za miasto, na india艅skie wzg贸rza, w poszukiwaniu grot贸w strza艂. Wypraw臋 jednak odwo艂ano z powodu deszczu. Ale Bobby鈥檈mu deszcz w niczym nie przeszkadza艂. Lubi艂 w takie deszczowe, ciep艂e dni wysiadywa膰 na ganku i ws艂uchiwa膰 si臋 w odg艂os 艣migaj膮cych po mokrej nawierzchni samochod贸w. Wszystko wydawa艂o si臋 l艣ni膮ce, zielone i mokre. Snu艂 si臋 tak do czwartej po po艂udniu, kiedy to s艂o艅ce zn贸w ukaza艂o si臋 na niebie, promienne jak przedtem. Powietrze by艂o teraz 艣wie偶sze, deszcz zmy艂 sierpniowy upa艂 i kurz. Tym razem przypada艂a kolej Monroe鈥檃, by przenocowa膰 u kolegi, a po kolacji wszyscy jak zwykle wyszli na ganek. Matka Smith przechyli艂a si臋 przez por臋cz i zapowiedzia艂a:

- Id臋 popatrzy膰 na gwiazdy. Czy kto艣 idzie ze mn膮? - Bobby i Monroe byli ch臋tni, wi臋c we tr贸jk臋 przeszli na ty艂 domu. Matka Smith zasiad艂a w drewnianym fotelu, a Bobby i Monroe po艂o偶yli si臋 na trawie, by stamt膮d ogl膮da膰 niebo. - Takie przejrzyste powietrze - zauwa偶y艂a Matka Smith. - Czy widzieli艣cie kiedy tyle pi臋knych gwiazd? Patrzcie, tam jest Wielki W贸z i Wenus. Za艂o偶臋 si臋, 偶e do rana zobaczymy spadaj膮ce gwiazdy.

Bobby uwielbia艂 siedzie膰 tak z Matk膮 Smith, wypatrywa膰 spadaj膮cych gwiazd i pyta膰 j膮 o r贸偶ne rzeczy.

- Babciu, jak wygl膮da艂 艣wiat, kiedy by艂a艣 ma艂a? Czy wszystko wygl膮da艂o inaczej?

- Inne by艂y czasy.

- A ludzie r贸偶nili si臋 od nas?

- Nie, ludzie z tamtych lat w艂a艣ciwie byli mniej wi臋cej tacy sami, tyle 偶e nie mieli艣my wielu rzeczy, jakie s膮 teraz. Nie zapominaj, 偶e to by艂 jeszcze wiek dziewi臋tnasty.

- Czasy wojny secesyjnej? - Monroe otworzy艂 oczy szeroko ze zdumienia.

- No, nie a偶 tak dawno temu. Ale pami臋tam, jak m贸j ojciec opowiada艂 o niej, a kiedy by艂am ma艂a, nad kominkiem wisia艂 miecz.

- Miecz? - zdumia艂 si臋 Bobby. - Prawdziwy?

- O tak. Podczas wojny tata by艂 偶o艂nierzem konfederacji.

- I zabija艂 nim ludzi?

- W膮tpi臋. My艣l臋, 偶e to by艂o raczej na pokaz.

- Masz go jeszcze?

- Nie, to dawne dzieje. Mo偶e wzi膮艂 go m贸j brat, a mo偶e gdzie艣 zagin膮艂.

- Ale dziadek by艂 prawdziwym 偶o艂nierzem, co? - upewnia艂 si臋 Bobby.

- Najprawdziwszym, tak samo jak tw贸j pradziadek Smith ze strony twego taty, ale on walczy艂 po stronie Unii. Obaj pochodzili z tego samego miasta. Wtedy tak w艂a艣nie si臋 dzia艂o.

Bobby nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, 偶e jego babcia 偶yje od tak dawna.

- Czy by艂y wtedy gwiazdy?

Roze艣mia艂a si臋.

- Tak, kochanie, kiedy mia艂am tyle lat co ty, ogl膮da艂am te same gwiazdy i ten sam ksi臋偶yc, kt贸re teraz 艣wiec膮 nad nami. Natura si臋 nie zmienia, tylko ludzie. Nie mieli艣my wtedy samochod贸w, kina, radia ani nawet elektryczno艣ci.

- To jak wtedy by艂o?

- Bardzo spokojnie.

Monroe skrzywi艂 si臋.

- To musia艂o by膰 okropne.

- Aha - zgodzi艂 si臋 Bobby. - Strasznie nudno.

- Niekoniecznie. Mieli艣my inne zaj臋cia. Czytali艣my ksi膮偶ki, grali艣my w r贸偶ne gry, 艣piewali艣my i chodzili na przyj臋cia. Nie odczuwa si臋 braku czego艣, czego si臋 nie zna.

- Babciu, a kim chcia艂a艣 zosta膰 jako doros艂a?

- Mo偶esz mi nie wierzy膰, ale kiedy艣 chcia艂am by膰 s艂awn膮 uczon膮 jak Maria Curie, wynale藕膰 lekarstwo na jak膮艣 straszn膮 chorob臋.

- To dlaczego nie wynalaz艂a艣?

- M贸j ojciec m贸g艂 pos艂a膰 na studia tylko jedno dziecko, pos艂a艂 wi臋c mego brata, i tak marzenia o staniu si臋 drug膮 Mari膮 Curie spe艂z艂y na niczym.

- A teraz opowiedz nam o swojej podr贸偶y po艣lubnej i o tym hotelu.

- Bobby, s艂ysza艂e艣 t臋 histori臋 dziesi膮tki razy.

- To co, ale Monroe jej nie zna.

- Nie znam - potwierdzi艂 Monroe.

- No wi臋c to by艂o tak... Po 艣lubie ja i tw贸j dziadek wsiedli艣my do poci膮gu i pojechali艣my w podr贸偶 po艣lubn膮 a偶 do Karoliny P贸艂nocnej. On nic mi nie powiedzia艂, dok膮d jedziemy, to mia艂a by膰 niespodzianka. Wiedzia艂am tylko, 偶e zatrzymamy si臋 w znanym hotelu, usytuowanym nad najpi臋kniejszym na 艣wiecie jeziorem. Nigdy nie zapomn臋 pierwszego wieczoru. Po kolacji wyszli艣my na przestronn膮 werand臋 z widokiem na jezioro, na kt贸rej od jednego ko艅ca do drugiego rozci膮ga艂y si臋 chi艅skie kolorowe lampiony z papieru. Oko艂o 贸smej, kiedy 艣ciemni艂o si臋 na dobre, wszyscy go艣cie hotelowi wylegli na werand臋, m贸wi膮c: 鈥濸atrzcie na jezioro鈥. Jak na um贸wiony sygna艂 Bobby zapyta艂:

- I co si臋 wtedy sta艂o?

- Wtedy nieoczekiwanie zapali艂 si臋 ogromny napis, zrobiony z tysi膮ca z艂otych 偶ar贸weczek, uk艂adaj膮cy si臋 w s艂owa 艢WIETLANY HOTEL na samym 艣rodku jeziora.

- Co艣 takiego! - wykrzykn膮艂 Monroe pe艂en podziwu.

- Wtedy wszyscy zeszli艣my na brzeg, wsiedli do ma艂ych 艂贸deczek i wios艂owali a偶 do tego napisu. Nie wiem, kt贸ry widok by艂 pi臋kniejszy: czy hotel widziany z oddali, jarz膮cy si臋 lampionami w r贸偶nych kolorach, zielonym, czerwonym, 偶贸艂tym, roz艣wietlaj膮cy ciemno艣ci nocy, czy te偶 艣wietlne litery napisu widziane z bliska i odbijaj膮ce si臋 w wodzie, w艣r贸d kt贸rych przep艂ywali艣my. Powiadam wam, to by艂a czarowna noc.

- To teraz opowiedz mu o wyprawie na Coney Island.

- Dobrze. Stamt膮d pojechali艣my do Nowego Jorku, ale by艂o tam tak gor膮co, 偶e codziennie je藕dzili艣my trolejbusem nad ocean do Coney Island, spacerowali艣my i podziwiali widoki.

Bobby szturchn膮艂 Monroe鈥檃.

- Zaraz zobaczysz, co b臋dzie dalej.

- Wybrali艣my si臋 te偶 do wielkiego parku rozrywki, kt贸ry nazywa艂 si臋 Dreamland. By艂 tak du偶y, 偶e mie艣ci艂o si臋 w nim ca艂e miasteczko dla liliput贸w. Chodzi艂o si臋 po tym miasteczku i spotyka艂o si臋 tam samych liliput贸w.

- Co艣 takiego! - wykrzykn膮艂 Monroe.

- Mieli tam swoje w艂asne malutkie domki i sklepy, lilipuciego burmistrza i policjanta te偶 liliputa. Po drodze spotkali艣my bardzo sympatyczn膮 lilipuci膮 par臋 ma艂偶e艅sk膮, kt贸ra mia艂a dzieci normalnej wielko艣ci, mieszkaj膮ce w New Jersey.

- Co艣 takiego! - Monroe nie m贸g艂 wyj艣膰 z podziwu. - Da艂bym wiele za to, by m贸c zobaczy膰 na w艂asne oczy miasto liliput贸w.

- To by艂 niezapomniany widok.

- Co jeszcze, babciu, pami臋tasz z dawnych czas贸w, co by by艂o takie ciekawe jak to?

- Zaczekaj. Pami臋tam na przyk艂ad koniec wieku i Nowy Rok 1900. To by艂o wielkie 艣wi臋to.

- Co si臋 wtedy dzia艂o?

- O, wsz臋dzie trwa艂y zabawy, a o p贸艂nocy ostatniego dnia 1899 roku wszyscy w Independence wylegli na ulice, bito w dzwony, gwizdano, wystrzelono fajerwerki i nikt nie spa艂 tej nocy, witaj膮c nowy wiek. My艣leli艣my, 偶e dwudziesty wiek b臋dzie wspania艂y, ale kiedy po czternastu latach wybuch艂a pierwsza wojna 艣wiatowa, po偶egnali艣my si臋 z tymi marzeniami. - Po chwili Matka Smith powiedzia艂a: - No, ch艂opcy, robi si臋 p贸藕no, na mnie ju偶 czas, zostawiam was samych z gwiazdami.

- Dobranoc, babciu.

- Dobranoc, pani Smith.

Kiedy posz艂a, Monroe odezwa艂 si臋:

- Wydaje mi si臋, 偶e ona jest najstarsz膮 osob膮, jak膮 znam.

- Aha - przytakn膮艂 Bobby. - Jest naprawd臋 wiekowa.

Le偶eli i wpatrywali si臋 w niebo.

- Zastanawiam si臋 - zacz膮艂 Bobby - jak to b臋dzie, kiedy nastanie rok 2000?

- Nie wiem, ale chyba wszyscy b臋d膮 podr贸偶owali w艂asnymi rakietami na Marsa i z powrotem.

- Ile wtedy b臋dziemy mieli lat?

Monroe usiad艂 i zacz膮艂 liczy膰 na palcach. Patrzy艂 z niedowierzaniem na Bobby鈥檈go.

- Sko艅czymy wtedy sze艣膰dziesi膮t cztery lata!

Bobby a偶 usiad艂 z wra偶enia.

- Nieeee!

- B臋dziemy tak starzy, 偶e chyba ju偶 umrzemy.

Zdj臋艂a ich groza wobec perspektywy osi膮gni臋cia tak s臋dziwego wieku, w jakim byli m臋偶czy藕ni, kt贸rzy przesiadywali przed zak艂adem fryzjerskim. Wreszcie Bobby powiedzia艂:

- Um贸wmy si臋. Je艣li obaj do偶yjemy roku 2000, wszystko jedno gdzie, zadzwonimy do siebie i zawo艂amy: 鈥濰urra! Uda艂o si臋 nam!鈥 Dobra?

- Okay. Szufla.

Podali sobie r臋ce i po艂o偶yli si臋 z powrotem na plecach. Obaj zastanawiali si臋, co b臋d膮 robili i jak b臋d膮 wygl膮dali, ale wykracza艂o to poza ich wyobra藕ni臋. Rok 2000 wydawa艂 im si臋 tak odleg艂y od 贸wczesnej chwili, czyli dziewi膮tego sierpnia 1946 roku, jak Elmwood Springs od Ksi臋偶yca.

D艂ugo jeszcze siedzieli na dworze i wypatrywali spadaj膮cych gwiazd, a偶 wreszcie Dorothy zawo艂a艂a ich do domu.

Czas ucieka

Opr贸cz przyjazdu pana Peanuta do miasta i wy艣wietlania w Elmwood Theater czterech film贸w Gene鈥檃 Autry鈥檈go w ci膮gu jednego dnia oraz urodzin Monroe鈥檃, na kt贸rych Bobby skaleczy艂 si臋 w r臋k臋 podczas gry 鈥濸rzypinanie os艂u ogona鈥, nic ciekawego si臋 nie dzia艂o i wrzesie艅 zbli偶a艂 si臋 wielkimi krokami.

Mimo 偶e Bobby bardzo nie lubi艂, kiedy ko艅czy艂o si臋 lato, i zwi膮zanych z tym szkolnych zakup贸w, zw艂aszcza 偶e musia艂 wszystko przymierza膰, to jednak powr贸t do szko艂y jawi艂 mu si臋 jako co艣 ekscytuj膮cego. Bobby uwielbia艂 zapach nowych ksi膮偶ek, kompletowanie nowego wyposa偶enia: pi贸rniki, zeszyty, grube gumki do 艣cierania i nowy tornister. Ch艂opcy szli do fryzjera, 偶eby si臋 kr贸tko ostrzyc, a dziewczynki demonstrowa艂y 艣wie偶o zaondulowane loczki i nowe fartuszki. Wszyscy dostawali nowe buty.

Szko艂a te偶 by艂a wypucowana na pocz膮tek roku szkolnego. Drewniane pod艂ogi l艣ni艂y od 艣wie偶ego wosku, sto艂贸wka 艣wieci艂a si臋 艣wie偶o wyszorowana. Nawet nauczyciele wypocz臋ci po wakacjach patrzyli pogodnie w przysz艂o艣膰, gotowi z zapa艂em s膮czy膰 wiedz臋 do m艂odych g艂贸w, nad kt贸rymi powierzono im piecz臋 na nast臋pne dziewi臋膰 miesi臋cy. I kreda by艂a 艣wie偶a, i nowe mapy na 艣cianach, a z sufitu zwiesza艂y si臋 bia艂e kule rozjarzone nowymi 偶ar贸wkami. Ca艂y budynek szkolny wydawa艂 si臋 dr偶e膰 z radosnego oczekiwania na rozpocz臋cie nast臋pnego, pomy艣lnego nowego roku. Wszyscy - no, prawie wszyscy - rado艣nie witali si臋 ze sob膮 po wakacyjnej przerwie i z nadziej膮 spogl膮dali na nowy rok.

Nastr贸j taki trwa艂 na og贸艂 nie d艂u偶ej ni偶 trzy dni, a potem wszystko wraca艂o do normy, czyli zwyczajnej szkolnej har贸wki. Bobby nadal by艂 najmniejszym ch艂opcem w klasie, a Luther Griggs jak zawsze odgra偶a艂 si臋, 偶e go pobije.

Nadesz艂o i min臋艂o Bo偶e Narodzenie, Bobby dosta艂 pod choink臋 nowy bia艂o-rudy rower marki Schwinn, srebrn膮 kowbojsk膮 kabur臋 nabijan膮 kolorowymi diamencikami oraz pistolet na kapiszony Dick Tracy. Do tego mn贸stwo niechcianych skarpetek, majteczek i podkoszulk贸w. A marzy艂 o prawdziwym tropikalnym he艂mie Jungle Jim.

Poza rozczarowaniem skarpetkami i bielizn膮 nast臋pny zaw贸d sprawi艂o mu odwo艂anie planowanego na 艣rod臋 3 stycznia, kiedy to w Elmwood Theater by艂 wiecz贸r wystawnych da艅, seansu w kinie objazdowym Greyhounda. W zwi膮zku z tym Snooky wyci膮gn膮艂 z lamusa wycofany ju偶 film, kt贸ry trzyma艂 na tego typu awaryjne sytuacje. Wieczorem jednak, po zjedzeniu ostatniego dania, niemal wszyscy udali si臋 do dom贸w, no bo ile razy mo偶na ogl膮da膰 Lassie, wr贸膰?


Stycze艅 i luty przynios艂y 艂agodn膮 pogod臋, dopiero marzec si臋 rozsro偶y艂. Pierwszy marcowy poniedzia艂ek zacz膮艂 si臋 niewinnie, zapowiadaj膮c kolejny s艂oneczny dzie艅. Ale ju偶 oko艂o 贸smej rano sytuacja gwa艂townie si臋 zmieni艂a, i to radykalnie. Dorothy ledwo zd膮偶y艂a wybiec i w po艣piechu pozamyka膰 okna, zanim rozp臋ta艂a si臋 huraganowa burza. Do czasu rozpocz臋cia audycji kilka dom贸w straci艂o cz臋艣ciowo dachy, a z markiz nad sklepem warzywno-owocowym A & P zosta艂y strz臋py. Zadzwoni艂a te偶 Biedna Tot Whooten, bardzo zmartwiona, bo fragment dachu domu Merlego i Verbeny wpad艂 do niej przez okno i wyt艂uk艂 jej resztki dobrej zastawy.

Matka Smith rozpocz臋艂a audycj臋 pocz膮tkowymi taktami Wietrznej pogody, kiedy wbieg艂a Dorothy, usiad艂a i powiedzia艂a:

- To prawda, Matko Smith, mamy wietrzn膮 pogod臋, ju偶 chyba bardziej wietrznie by膰 nie mo偶e, powiadam wam, za oknem dziej膮 si臋 straszne rzeczy. Mam nadziej臋, 偶e u was jest wszystko w porz膮dku. Tu wygl膮da艂o nadzwyczaj gro藕nie, ju偶 my艣la艂am, 偶e nas zmiecie z powierzchni ziemi, ciesz臋 si臋, 偶e jeszcze jestem na antenie. - Zrobi艂a pauz臋. - Albo mi si臋 tylko wydaje, 偶e jestem na antenie. Bobby, biegnij pr臋dko i sprawd藕, czy jeszcze nas s艂ycha膰. Tymczasem b臋d臋 do was m贸wi艂a, dop贸ki on mi nie powie, czy jeste艣my na antenie. Co za dzie艅, w jednej sekundzie s艂o艅ce 艣wieci, a w nast臋pnej ju偶 leje tak, 偶e ulice sp艂ywaj膮 strumieniami. Nawet nie zd膮偶y艂am 艣ci膮gn膮膰 prania ze sznura.

Zrobi艂o si臋 tak ciemno, 偶e jak powiedzia艂 Doc, kt贸ry zadzwoni艂 do domu, w drugstorze musieli pozapala膰 艣wiat艂a, bo nic nie by艂o wida膰. Wbieg艂 Bobby, trzaskaj膮c drzwiami i wo艂aj膮c:

- Jeste艣 na antenie!

- Jak to dobrze! - ucieszy艂a si臋 Dorothy. - Bobby powiada, 偶e jeszcze jeste艣my w eterze... Kiedy ten huragan si臋 zacz膮艂, nie pozostawa艂o nam nic innego, jak tylko go przeczeka膰. Wygl膮dali艣my na dw贸r przez wykuszowe okno jadalni, wi臋c wszystko dobrze by艂o wida膰, nawet to 艂adnie wygl膮da艂o, mimo 偶e zobaczyli艣my, jak odlatuje pi偶ama Doca. Burza na og贸艂 przychodzi w dni, kiedy urz膮dzamy pranie, prawda? Pani Whatley, kt贸ra mieszka tu偶 za nami, przynios艂a kilka koszul Doca, ale reszt臋 wywia艂o. Z ca艂ego miasta ludzie dzwoni膮, 偶eby powiedzie膰, 偶e maj膮 czyje艣 rzeczy. Pan Henderson na przyk艂ad m贸wi, 偶e o jego kurek na dachu zahaczy艂y si臋 damskie reformy, ale w膮tpi臋, czy znajdzie si臋 kto艣 odwa偶ny, by si臋 po nie zg艂osi膰. Co takiego? Bobby m贸wi, 偶e na naszej antenie wisi mn贸stwo r贸偶nych ubra艅, je艣li wi臋c nie mo偶ecie si臋 czego艣 doszuka膰, przyjd藕cie sprawdzi膰, mo偶e co艣 zidentyfikujecie. Och, taka jestem rozkojarzona tym wszystkim, 偶e nawet nie mog臋 znale藕膰 swojego planu audycji.

Jeszcze raz unios艂a doniczk臋 i z powrotem j膮 postawi艂a.

- Wdzi臋czna jestem gwiazdom, 偶e nie mo偶ecie mnie teraz zobaczy膰 w swoich odbiornikach. Wygl膮dam jak stara wied藕ma, wyobra藕cie sobie, 偶e nadal jestem w podomce. Ale od kiedy zacz臋艂a si臋 burza i rozdzwoni艂y telefony, czas gna艂 jak op臋tany. 呕e te偶 musia艂o to wypa艣膰 akurat dzisiaj, kiedy mam przedstawi膰 naszego nowego sponsora, Pogrzeby i Kompozycje Kwiatowe Cecila Figgsa, kt贸ry wychodzi naprzeciw wszystkim zapotrzebowaniom: pogrzebowym i nie tylko, a ja siedz臋 tu nieumalowana, z siateczk膮 na g艂owie i w podomce. Przepraszam, panie Figgs, obiecuj臋, 偶e ju偶 jutro si臋 poprawi臋.

Dorothy spojrza艂a na Bobby鈥檈go, jak siedzi w pierwszym rz臋dzie obok Beatrice, beztrosko chrupi膮c radiowe ciasteczka, i nagle co艣 j膮 tkn臋艂o.

- Przepraszam was na minutk臋, kochani - powiedzia艂a, zas艂aniaj膮c d艂oni膮 mikrofon. - Dlaczego tu jeste艣, a nie w szkole, m艂ody cz艂owieku?

- Musia艂em przyprowadzi膰 Beatrice - odpowiedzia艂.

- To bardzo 艂adnie z twojej strony, ale wydaje mi si臋, 偶e dalej damy sobie rad臋 bez ciebie. Och, przepraszam was wszystkich, ale mam w domu ch艂opca, kt贸ry powinien by膰 w szkole, wi臋c je艣li kto艣 mnie s艂ucha w pokoju nauczycielskim, niech wie, 偶e on zaraz tam b臋dzie. Je艣li nie, to prosz臋 o telefon. - Po chwili do uszu s艂uchaczy doszed艂 odg艂os zatrzaskiwanych drzwi.

- Choinka - powiedzia艂 Bobby, wyruszaj膮c do szko艂y.

Dorothy, nadal w poszukiwaniu planu audycji, zapowiedzia艂a:

- A teraz Beatrice za艣piewa nam specjalnie na ten deszczowy dzie艅 piosenk臋 Niech u艣miech b臋dzie twym parasolem, a nast臋pnie Chmury s艂o艅cem malowane, a ja przez ten czas mo偶e znajd臋 to, czego szukam.

Do ko艅ca roku nie wydarzy艂o si臋 nic szczeg贸lnego, 偶adne dramaty ani nieszcz臋艣cia, z wyj膮tkiem pewnego sobotniego popo艂udnia, pierwszego czerwca, kiedy to zasz艂o co艣 brzemiennego w skutki.

Odmiana 偶ycia

Bobby urz臋dowa艂 w drugstorze od samego rana, rozpakowuj膮c w magazynie pud艂a i uk艂adaj膮c je w stosik przed tylnym wej艣ciem w alejce. Dostawa艂 pi臋膰dziesi膮t cent贸w kieszonkowego tygodniowo, ale chcia艂 zarobi膰 troch臋 dodatkowych pieni臋dzy, 偶eby zap艂aci膰 za korespondencyjny kurs kulturystyczny Charlesa Atlasa. Obaj z Monroe鈥檈m przyrzekli sobie nabra膰 krzepy do wrze艣nia, czyli przed rozpocz臋ciem roku szkolnego. Bior膮c pod uwag臋, 偶e wa偶y艂 sze艣膰dziesi膮t osiem funt贸w w ubraniu, do tego przemoczonym, a r臋ce mia艂 jak patyki, by艂 to ambitny plan. B艂yskawicznie rozprawi艂 si臋 z pud艂ami bia艂ych i czerwonych s艂omek, papierowych serwetek, szampon贸w, syrop贸w na kaszel, zasypek dla niemowl膮t, aspiryny i banda偶y. Bardzo si臋 spieszy艂. Tego dnia mia艂o nast膮pi膰 otwarcie k膮pieliska na sezon letni.

Doc wyp艂aci艂 mu pi臋膰dziesi膮t cent贸w i ledwo zd膮偶y艂 krzykn膮膰 za nim:

- Uwa偶aj, synu, 偶eby艣 nie uderzy艂 g艂ow膮 o trampolin臋!

- Tak jest! - us艂ysza艂 ju偶 z oddali, bo Bobby bieg艂 co si艂 w nogach, prosto do domu. S膮siadka Dorothy w艂a艣nie zapewnia艂a radios艂uchaczy, 偶e w przeciwie艅stwie do innych sok贸w 艣liwkowych, znajduj膮cych si臋 na rynku, sok firmy Sunsweet posiada rekomendacj臋 鈥濭ood Houskeeping鈥, kt贸ra gwarantuje w艂a艣ciwo艣ci przeczyszczaj膮ce ka偶dej szklanki soku - kiedy Bobby wpad艂 jak burza do domu, trzasn膮艂 drzwiami i pop臋dzi艂 do swojego pokoju. S膮siadka Dorothy poinformowa艂a s艂uchaczy:

- Jak si臋 domy艣lacie, to by艂 Bobby. - Nast臋pnie wr贸ci艂a do komunikatu, 偶e pani Aline Staggers z Arden w Oklahomie poszukuje przepisu na tradycyjne ciasto truskawkowo-rabarbarowe. - Je艣li wi臋c znacie taki przepis, to go nade艣lijcie. - W tym momencie Bobby z k膮piel贸wkami w r臋ku zbieg艂 ze schod贸w, g艂o艣no tupi膮c, ale zanim hukn膮艂 drzwiami, matka zd膮偶y艂a go zatrzyma膰. - Hola, skoro narobi艂e艣 tyle ha艂asu, to mo偶e przyjdziesz tu i powiesz radios艂uchaczom, dok膮d to tak si臋 艣pieszysz.

Bobby wetkn膮艂 g艂ow臋 do saloniku i wykrzykn膮艂:

- Dzi艣 otwieraj膮 k膮pielisko Kaskada!

- Rozumiem - powiedzia艂a Dorothy. - W takim razie mo偶emy uzna膰, 偶e lato oficjalnie nast膮pi艂o. - Matka Smith zabrzd膮ka艂a par臋 radosnych akord贸w z Nad morzem, nad morzem, nad pi臋knym morzem, podczas gdy Bobby sta艂 w miejscu, niecierpliwie przest臋puj膮c z nogi na nog臋. - Dobrze, wi臋c id藕 - ulitowa艂a si臋 nad nim matka. - Tylko uwa偶aj i nie uderz g艂ow膮 o trampolin臋!

S艂uchacze odbieraj膮cy w domach t臋 audycj臋 mogli us艂ysze膰 cichn膮cy w oddali g艂os, zapewniaj膮cy:

- Okay.

Bobby zna艂 skr贸ty wiod膮ce bocznymi uliczkami do niemal wszystkich miejsc w mie艣cie, wi臋c dotarcie do basenu zaj臋艂o mu nie wi臋cej jak dwie minuty. Kiedy mign膮艂 tylko pod oknami mieszka艅c贸w, sta艂e s艂uchaczki audycji Dorothy od razu przypomnia艂y sobie zesz艂oroczn膮 opowie艣膰 o tym, jak to Bobby chcia艂 si臋 popisa膰 przed jak膮艣 dziewczyn膮 i wyr偶n膮艂 艂epetyn膮 o trampolin臋, rozbijaj膮c j膮 sobie tak fatalnie, 偶e trzeba mu by艂o za艂o偶y膰 trzy szwy. Dla wi臋kszo艣ci ludzi wypadek ten by艂by nauczk膮, 偶eby omija膰 basen z daleka, ale nie dla Bobby鈥檈go.

On kocha艂 chlapa膰 si臋 w wodzie. Ju偶 par臋 razy wybra艂 si臋 pop艂ywa膰 w Sinym Diable, oczywi艣cie w g艂臋bokiej tajemnicy przed matk膮. By艂o z tym du偶o zabawy, ale nie tyle co na k膮pielisku Kaskada. Uwielbia艂 zapach chloru rozchodz膮cy si臋 od nagrzanego, mokrego betonu, p艂ywanie pod wod膮, gdy na powierzchni basenu migota艂y refleksy 艣wietlne od rozpalonego s艂o艅ca, podwodny spok贸j i zwolnione tempo, podczas gdy to, co si臋 dzia艂o na powierzchni, pozostawa艂o niewyra藕ne i zamazane. Teraz te偶 dziewczynki przysz艂y na basen. Zn贸w chcia艂 si臋 popisa膰 przed kole偶ank膮 z klasy, nie t膮 sprzed roku, inn膮. Ta znakomicie ta艅czy艂a. Bobby raz, zaci膮gni臋ty przez matk臋 do Dixie Cahill na pokaz taneczny, zobaczy艂, jak ona ta艅czy solo do melodii Przeta艅cz ze mn膮 na paluszkach w艣r贸d tulipan贸w, i uzna艂, 偶e jest 艣wietna jak lody 艣mietankowe.

Bobby dopad艂 do wielkiego betonowego budynku, ozdobionego malowanym niebem z ob艂oczkami unosz膮cymi si臋 nad napisem K膭PIELISKO KASKADA, pogrzeba艂 chwil臋 w kieszeniach w poszukiwaniu dziesi膮tki, dosta艂 klucz do kabiny i zanim wpad艂 do m臋skiej przebieralni, by艂 ju偶 niemal rozebrany. Tak mu si臋 spieszy艂o, 偶e o ma艂y w艂os nie rozdar艂 pomara艅czowych k膮piel贸wek, kiedy je nak艂ada艂. B艂yskawicznie zamkn膮艂 kabin臋, po czym r膮czo wybieg艂 z cienistej strefy przebieralni na pe艂ne s艂o艅ce. No, nareszcie. Na ten widok, do kt贸rego t臋skni艂 przez ca艂膮 zim臋, zapar艂o mu dech w piersiach. Basen przypomina艂 wielkie jezioro, migocz膮ce diamencikami s艂onecznych b艂ysk贸w, otoczone bezmiarem rozpalonego do bia艂o艣ci betonu. Nie m贸g艂 d艂u偶ej wytrzyma膰, wzi膮艂 rozbieg i jednym susem skoczy艂 do wody. Przep艂yn膮艂 kawa艂ek pod wod膮 i wynurzy艂 si臋 akurat przy Monroe鈥檈m. Po chwili obaj zacz臋li rozpryskiwa膰 wod臋 i chlapa膰 na wszystkie strony, na siebie i na dziewcz臋ta, kt贸re ucieka艂y z piskiem, staraj膮c si臋 unikn膮膰 zamoczenia w艂os贸w. Wreszcie zacz臋艂a si臋 zabawa!

By艂o ju偶 wp贸艂 do pi膮tej, kiedy Dorothy zaniepokojona, 偶e Bobby鈥檈go jeszcze nie ma w domu, zwr贸ci艂a si臋 do Anny Lee, kt贸ra wraz z Patsy Marie zaj臋ta by艂a w swoim pokoju porz膮dkowaniem albumu z aktorkami:

- Anno Lee, martwi臋 si臋 o Bobby鈥檈go. Nie ma go ju偶 od sze艣ciu godzin. Mo偶e by艣cie razem z Patsy Marie przesz艂y si臋 na basen i powiedzia艂y mu, 偶eby wraca艂 do domu, bo to dosy膰 p艂ywania jak na jeden dzie艅.

Anna Lee j臋kn臋艂a tak bole艣nie, jakby matka poleci艂a jej co najmniej go艂ymi r臋kami wznie艣膰 piramid臋 egipsk膮:

- Ojej, musz臋?

- Tak, obawiam si臋, czy zn贸w nie rozbi艂 sobie g艂owy.

- Ale偶, mamo, je艣li on chce sobie rozbija膰 g艂ow臋 o trampolin臋, ja mu w tym nie przeszkodz臋.

- Przesta艅, na lito艣膰 bosk膮!

Anna Lee z ci臋偶kim westchnieniem podnios艂a si臋 i powiedzia艂a:

- Chod藕, Patsy Marie, idziemy. A swoj膮 drog膮 nie rozumiem, dlaczego puszczasz go na basen. Nic, tylko p艂ywa tam w k贸艂ko, podszczypuje innych i w og贸le zachowuje si臋 jak wariat.

W tym, co powiedzia艂a, by艂o du偶o prawdy. W艂a艣nie w owej chwili on i Monroe nurkowali, zaczepiaj膮c kogo si臋 tylko da艂o. Najlepiej by艂o zanurkowa膰 i podp艂yn膮膰 do nie spodziewaj膮cych si臋 niczego ludzi i zahaczy膰 o ich nogi, w ten spos贸b nap臋dzaj膮c im stracha. 艢wietna zabawa. W basenie roi艂o si臋 od potencjalnych ofiar. Bobby w艂a艣nie wpl膮ta艂 si臋 w czyje艣 nogi, kiedy zobaczy艂 par臋 nast臋pnych n贸g, kt贸re postanowi艂 te偶 zaatakowa膰, wi臋c podp艂yn膮艂 w ich stron臋. Wydawa艂o mu si臋 to zabawne, dop贸ki nie zorientowa艂 si臋, o sekund臋 za p贸藕no, 偶e para n贸g, kt贸re w艂a艣nie zaczepi艂, nale偶a艂a do Luthera Griggsa. Wielki b艂膮d!

Bobby stara艂 si臋 odp艂yn膮膰 mo偶liwie szybko i daleko, ale niestety, nie uda艂o mu si臋 uj艣膰 na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰. Kiedy wynurzy艂 si臋 na powierzchni臋, by zaczerpn膮膰 powietrza, dopad艂 go Luther, kt贸ry przekr臋ci艂 si臋 na wznak i z ca艂ych si艂 kopn膮艂 Bobby鈥檈go w plecy, trafiaj膮c go mi臋dzy 艂opatki.

Bobby nie wiedzia艂, co si臋 sta艂o. Straci艂 oddech, a pot臋偶ne kopni臋cie wybi艂o go na drugi, g艂臋boki koniec basenu. Luther odp艂yn膮艂, p臋kaj膮c ze 艣miechu, ale Bobby ju偶 si臋 nie pojawi艂. Wszyscy go widzieli, kiedy przez ca艂y dzie艅 nie wychodzi艂 z basenu, wi臋c jego widok, jak unosi si臋 na powierzchni wody, nikogo nie zdziwi艂, nawet ratownika, kt贸ry mia艂 pe艂ne r臋ce roboty, bo na basenie baraszkowa艂o mn贸stwo malc贸w.

Dopiero Macky Warren, kt贸ry sta艂 w pobli偶u pogr膮偶ony w rozmowie z Norm膮, spojrza艂 w d贸艂 i spostrzeg艂 Bobby鈥檈go, jak unosi si臋 na powierzchni wody twarz膮 w d贸艂. I w og贸le si臋 nie rusza. Macky podbieg艂 na brzeg, nachyli艂 si臋, z艂apa艂 Bobby鈥檈go za w艂osy i wyci膮gn膮艂 z wody. Bobby by艂 nieprzytomny i zacz膮艂 ju偶 sinie膰. Kilka minut p贸藕niej Anna Lee i Patsy Marie tanecznym krokiem wst膮pi艂y na teren basenu, spostrzeg艂y grup臋 ludzi zgromadzonych wok贸艂 czego艣, co le偶a艂o na ziemi. Annie Lee przemkn臋艂o przez my艣l pytanie, co to takiego mo偶e by膰, ale nie zastanawia艂a si臋 nad tym d艂u偶ej, dop贸ki nie podesz艂a bli偶ej i nie zorientowa艂a si臋, 偶e to le偶y cz艂owiek.

- On chyba nie 偶yje! - krzykn臋艂a Norma.

Anna Lee podesz艂a jeszcze bli偶ej, nadal nie wiedz膮c, kto tam le偶y. Nagle wszyscy si臋 przed ni膮 rozst膮pili. Kiedy zobaczy艂a, 偶e to Bobby le偶y bez 偶ycia, prawie zemdla艂a. Zdyszany ratownik robi艂 mu sztuczne oddychanie, g艂o艣no odlicza艂, rozpaczliwie pr贸buj膮c przywr贸ci膰 mu oddech. Anna Lee, wro艣ni臋ta w ziemi臋, krzycza艂a:

- To m贸j brat! To m贸j brat!

W ci膮gu tego kr贸tkiego czasu, zanim Bobby odzyska艂 przytomno艣膰, Anna Lee darowa艂a mu wszystkie przewinienia, kt贸re tak dzia艂a艂y jej na nerwy; jedyne, czego chcia艂a, to 偶eby 偶y艂.

Kiedy w ko艅cu Bobby doszed艂 do siebie i otworzy艂 oczy, pierwsz膮 rzecz膮, jak膮 zobaczy艂, by艂y dziesi膮tki par oczu wpatrzonych w niego, co go 艣miertelnie przerazi艂o. Nie wiedzia艂, co si臋 z nim dzia艂o ani co robi艂 na ziemi. Wreszcie zacz膮艂 rozr贸偶nia膰 twarze i najpierw rozpozna艂 twarz kl臋cz膮cej przy nim Anny Lee. Uszcz臋艣liwiony jej widokiem chwyci艂 j膮 za szyj臋 i nie chcia艂 pu艣ci膰.

Nadal w szoku, nie bardzo jeszcze rozumiej膮c, co si臋 wydarzy艂o, zacz膮艂 trz膮艣膰 si臋 i p艂aka膰. Anna Lee obj臋艂a go i uspokaja艂a:

- Ju偶 dobrze, Bobby, ju偶 dobrze, jestem tutaj z tob膮.

Nie puszcza艂 jej r臋ki nawet wtedy, gdy ratownik zani贸s艂 go do budynku i po艂o偶y艂 na kozetce. Okryto go kocem i masowano, by poprawi膰 kr膮偶enie. Po chwili ju偶 siedzia艂 i popija艂 col臋. Prze偶y艂 szok, ale poza tym nie by艂o powod贸w do obaw. Kiedy poczu艂 si臋 ju偶 na tyle dobrze, 偶eby wsta膰, Anna Lee wzi臋艂a z szafki jego ubranie, pomog艂a mu si臋 ubra膰 i razem poszli do domu - on obejmuj膮c j膮 w pasie, ona trzymaj膮c mu r臋k臋 na ramieniu. Zbli偶ywszy si臋 do domu, zobaczyli na chodniku wypatruj膮c膮 ich matk臋.

- Okropnie si臋 o was ba艂am - powiedzia艂a. - Ju偶 mia艂am i艣膰 i was szuka膰. Co robili艣cie tak d艂ugo?

Anna Lee 艣cisn臋艂a go za r臋k臋 i powiedzia艂a.

- Nic. To ja si臋 troch臋 pokr臋ci艂am i pogada艂am z r贸偶nymi lud藕mi. To moja wina.

Nazajutrz Bobby doszed艂 do wniosku, 偶e dla w艂asnego bezpiecze艅stwa lepiej b臋dzie nie pokazywa膰 si臋 na basenie przez jaki艣 czas. Przynajmniej dop贸ki czyha na niego Luther Griggs. Zosta艂 wi臋c w domu i czyta艂 komiksy.

Oko艂o wp贸艂 do pierwszej przybieg艂 zaaferowany Monroe i zastuka艂 nagl膮co w okno pokoju Bobby鈥檈go. Mia艂 szeroko otwarte oczy, wygl膮da艂, jakby natkn膮艂 si臋 na Marsjan.

- Wpu艣膰 mnie - poprosi艂. Wdrapa艂 si臋 na parapet, policzki pa艂a艂y mu z emocji. - Nie uwierzysz, jak ci powiem, co si臋 sta艂o z Lutherem!

- Co?

Monroe z艂apa艂 si臋 za g艂ow臋, nie m贸g艂 usiedzie膰 w miejscu, chodzi艂 po pokoju jak nakr臋cony.

- Fantastycznie!... Rewelacja!... Szkoda, 偶e艣 jej nie widzia艂. Bach! Dosta艂 prosto w kark! I jeszcze raz! A zaraz potem zaprawi艂a go prawym sierpowym. Och, by艂a znakomita! - Monroe skaka艂 po ca艂ym pokoju, demonstruj膮c przebieg walki. - Bach! Babach!

- Kto taki? - spyta艂 Bobby.

- Anna Lee!

Bobby nie wierzy艂 w艂asnym uszom.

- Anna Lee, moja siostra?

- Aha.

- 呕artujesz?

- Wcale nie, sam widzia艂em. Dopiero co przysz艂a na basen, odnalaz艂a go, z艂apa艂a za koszul臋 i powiedzia艂a mu, 偶eby si臋 zmierzy艂 z kim艣 r贸wnie du偶ym jak on. A potem szarpn臋艂a nim i powali艂a na 艂opatki. Kiedy wsta艂, nie popu艣ci艂a mu i chyba bebechy z niego wypru艂a. P艂aka艂 i krzycza艂. To by艂o co艣. Szkoda, 偶e艣 tego nie widzia艂.

- Anna Lee?

- Aha. I powiedzia艂a mu, 偶e je艣li jeszcze raz tknie ci臋 palcem, ona napu艣ci na niego Billy鈥檈go Nobblitta.

- Moja siostra?

Zachwycony Monroe rzuci艂 si臋 na 艂贸偶ko.

- M贸wi臋 ci, ch艂opie, ty to masz szcz臋艣cie. Te偶 bym chcia艂 mie膰 tak膮 siostr臋.

- On naprawd臋 p艂aka艂? - upewnia艂 si臋 u艣miechni臋ty Bobby.

- No, kaza艂a mu b艂aga膰 o lito艣膰.

Wieczorem przy kolacji Bobby patrzy艂 na sw膮 siostr臋 innymi oczami - pe艂nymi niedowierzania i podziwu. I mimo 偶e nic nie zosta艂o powiedziane, ich wzajemny stosunek zmieni艂 si臋 z dnia na dzie艅. My艣l o tym, jak to by by艂o wspaniale by膰 jedynakiem, gdzie艣 si臋 ulotni艂a, przestali te偶 skar偶y膰 na siebie przy byle okazji. Zacz臋li nawet mie膰 wsp贸lne tajemnice. Niby nic takiego, drobne ust臋pstwa, a jednak oznacza艂o to radykaln膮 zmian臋. Jak to p贸藕niej uj臋艂a Dorothy:

- Przyjemnie mie膰 dzieci, kt贸re nie skacz膮 sobie bez przerwy do oczu. Ciekawa jestem, co si臋 sta艂o?


Chocia偶 Dorothy nie musia艂a ju偶 d艂u偶ej martwi膰 si臋, 偶e jej dzieci pozabijaj膮 si臋 nawzajem, to jednak od czasu do czasu martwi艂a si臋 o Betty Raye Oatman. Nie dosta艂a od niej 偶adnego listu. Zastanawia艂a si臋 nieraz, czy dziewczynce nie dzieje si臋 nic z艂ego. Kiedy艣 nawet zadzwoni艂a do pastora z Ko艣cio艂a Chrystusowego przy autostradzie nr 78, ale on nie mia艂 poj臋cia, gdzie si臋 podziewaj膮 Oatmanowie.

Betty Raye dopiero po kilku dniach od wyjazdu z Elmwood Springs znalaz艂a kopert臋, kt贸r膮 Dorothy wsun臋艂a jej do walizki. W 艣rodku by艂o pi臋膰dziesi膮t dolar贸w i odr臋cznie napisany kr贸tki li艣cik:


Kochaneczko!

Przyjmij to ode mnie i kup sobie co艣, co Ci sprawi rado艣膰, albo zachowaj na czarn膮 godzin臋, jak wolisz. Nie zapominaj o nas i zn贸w nas kiedy艣 odwied藕.

Twoi przyjaciele Dorothy i Doc Smith


PS. Daj zna膰 od czasu do czasu, 偶eby艣my wiedzieli, co porabiasz, dobrze?


Betty Raye chcia艂a napisa膰, ale nie wiedzia艂a o czym. Dorothy niepotrzebnie si臋 martwi艂a, 偶e Betty Raye mog艂aby o nich zapomnie膰. Mimo 偶e los rzuca艂 j膮 od miasta do miasta, cz臋sto wspomina艂a czas sp臋dzony w Elmwood Springs. W trasie rzadko mia艂a okazj臋 chodzi膰 do szko艂y, a i wtedy wi臋cej dni opu艣ci艂a, ni偶 by艂a obecna. Marzy艂a o tym, by mieszka膰 w jednym miejscu, chodzi膰 do jednej szko艂y. Chcia艂aby - tak jak Anna Lee - mie膰 te same przyjaci贸艂ki z roku na rok i mieszka膰 w jednym i tym samym domu. Cz臋sto, kiedy mijali wieczorami ma艂e miasteczka, widywa艂a rodziny odpoczywaj膮ce na gankach albo w o艣wietlonych oknach siedz膮ce przy kolacji, i rozpami臋tywa艂a sw贸j pobyt u rodziny Smith贸w. Czu艂a si臋 bardzo nieszcz臋艣liwa, ale ani s艂owem nie wspomnia艂a o tym matce. Minnie mia艂a w艂asne zmartwienia.

Syn marnotrawny

To lato Oatmanowie sp臋dzili wyj膮tkowo pracowicie. Od pocz膮tku maja przejechali od Nebraski do Oklahomy, Michigan, Luizjany, Wirginii Zachodniej, Kansas i z powrotem. Po ca艂onocnym koncercie w Spartanburgu w Karolinie Po艂udniowej wreszcie mieli jeden dzie艅 wolny. Ferris z Bervinem i Vernonem zatrzymali si臋 na farmie, a Betty Raye ulokowano w innym miejscu, u siedmioosobowej rodziny. Minnie spa艂a tej nocy u Pike鈥檕w, r贸wnie偶 艣piewak贸w gospel o pewnej ustalonej ju偶 renomie. Nast臋pnego ranka mog艂a sobie posiedzie膰 w ogr贸dku wraz z pani膮 Pike, kt贸rej m膮偶 poszed艂 ju偶 do pracy. Poza tym, 偶e 艣piewa艂 gospel, to jako daleki krewny nale偶a艂 do rodzinnego interesu Balsamy Mentolowe Pike鈥檕w i zajmowa艂 si臋 sprzeda偶膮 tego specyfiku w obu Karolinach. Panie s膮czy艂y mro偶on膮 herbat臋 i omawia艂y blaski i cienie bycia 偶onami 艣piewak贸w gospel.

- Nie艂atwo by膰 bez przerwy na widoku - zauwa偶y艂a Minnie.

- Wcale nie艂atwo - zgodzi艂a si臋 pani Pike.

- Wiesz, Ferris nie zawsze by艂 przyk艂adnym chrze艣cijaninem jak teraz. Ma艂o kto wie, ale przez ca艂e lata mia艂 on swoje przyp艂ywy i odp艂ywy, wpada艂 w ci膮g, wychodzi艂 z niego i znowu wpada艂.

- Powa偶nie? - zdziwi艂a si臋 pani Pike.

- Tak. Ale chwa艂a Bogu, b臋dzie ju偶 sze艣膰 tygodni w najbli偶szy wtorek, jak jest wyleczony, to nie ten sam cz艂owiek, co za ulga. Ruda uzdrowicielka z Missisipi wyleczy艂a go z artretyzmu i zbawi艂a jego dusz臋 podczas tego samego seansu.

- Powa偶nie? - powt贸rzy艂a pani Pike, jednocze艣nie jednym pacni臋ciem ubijaj膮c komara na swojej r臋ce.

Minnie skin臋艂a g艂ow膮.

- Do tego czasu m臋czy艂 go powa偶ny kryzys wiary. Po jakich艣 trzech miesi膮cach przygotowywania si臋 do egzaminu na kaznodziej臋 Ko艣cio艂a Chrystusowego - robi艂 taki korespondencyjny kurs - i po ca艂onocnym wysiadywaniu w samochodzie nad Bibli膮 przychodzi do mnie kt贸rego艣 rana i okropnie wygl膮da. 鈥濩o si臋 dzieje, Ferris?鈥, pytam go. A on patrzy na mnie i m贸wi: 鈥濻iadaj, Minnie, bo musz臋 ci co艣 powiedzie膰. Z艂otko, m贸wi, chc臋, 偶eby艣 wiedzia艂a, 偶e cho膰 setki godzin sp臋dzi艂em na modlitwie i walczy艂em ze sob膮, nic nie pomog艂o鈥. Bierze moj膮 r臋k臋 i m贸wi: 鈥濼o jest powa偶na sprawa. Chyba b臋d臋 musia艂 zrezygnowa膰 z duszpasterstwa鈥. Zacz臋艂am si臋 trz膮艣膰 ca艂a, bo do tej pory to by艂o ca艂e jego 偶ycie, i m贸wi臋 mu: 鈥濬erris, czy jest inna kobieta?鈥 A on mi na to: 鈥濶ie, z艂otko, to chodzi o syna marnotrawnego. Pr贸bowa艂em si臋 z tym jako艣 pogodzi膰, pozosta膰 wierny S艂owu, ale nie mog臋鈥. Straci艂 wiar臋 przez przypowie艣膰. M贸wi: 鈥濲e艣li cz艂owiek mo偶e zrobi膰 piek艂o, roztrwoni膰 wszystkie pieni膮dze, 偶y膰 w grzechu, a potem wr贸ci膰 do domu, a jego ojciec 艣ciska go, ca艂uje na powitanie i zaprasza do 艣rodka jak gdyby nigdy nic, to co ma powiedzie膰 drugi syn, kt贸ry pracowa艂 na roli, oszcz臋dza艂 i 偶y艂 po bo偶emu? Dlaczego ma on sobie my艣le膰, 偶e wszystkie te lata, kiedy stara艂 si臋 by膰 dobry, dla jego taty s膮 w og贸le bez znaczenia? W takim razie on te偶 m贸g艂by zabawia膰 si臋 i korzysta膰 z 偶ycia. Rozumiesz, Minnie?鈥, pyta mnie. 鈥濪laczego kto艣 mia艂by si臋 stara膰, 偶eby by膰 dobrym, je艣li dla ojca tak czy siak, jeste艣 dobry czy z艂y, jest bez r贸偶nicy? No bo je艣li syn marnotrawny robi, co mu si臋 podoba, i wszystko mu uchodzi na sucho, to po co si臋 stara膰?鈥

Co ja na to mog艂am mu powiedzie膰? No wi臋c m贸wi臋: 鈥濬erris, ja ci臋 rozumiem. Nie mo偶esz prawi膰 ludziom kaza艅 ani 艣piewa膰 jak nale偶y, je艣li sam nie bardzo wierzysz w to wszystko. To by艂oby nie tak. Ale musimy ci膮gn膮膰 ten w贸zek, bo mamy terminy, wi臋c m贸dl si臋 bez przerwy i r贸b swoje鈥. Par臋 miesi臋cy p贸藕niej 艣piewali艣my w wielkim namiocie na przebudzeniu duchowym i na takim wielkim zgromadzeniu uzdrowicielskim na polach w Pelham w Alabamie. Nie zapomn臋 tej nocy. Na niebie ani jednej gwiazdy, ciemno jak w pladze egipskiej, a Ferris wychodzi, kr臋ci si臋, niby nigdy nic, a偶 tu co widz臋, znosi go do namiotu tej Harperki. Wystaw sobie, on, jeden z najlepszych kaznodziei, tak przynajmniej m贸wi膮, co go nigdy nie bra艂y 偶adne czary-mary ani uzdrowiciele, idzie do niej... Mo偶e jakie艣 dwadzie艣cia minut min臋艂o, a ona cap go, co艣 mu powiedzia艂a i od tej pory jest zbawiony i uzdrowiony.

- Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki - powiedzia艂a pani Pike.

- Bogu i tej Harperce. Ja tam nie wiem, co ona mu powiedzia艂a, ale musia艂a by膰 dobra, bo od tej pory jego b贸l w kolanie te偶 min膮艂, jakby r臋k膮 odj膮艂. Nie dziwota, 偶e ludzie do niej ci膮gn膮. W Atlancie gadaj膮, 偶e chorzy przyje偶d偶aj膮 do niej karetkami, a wracaj膮 tramwajem. Idziesz na jedno z takich spotka艅 uzdrowicielskich i potem ju偶 ci臋 nic nie boli. Raz byli艣my na takim seansie w Detroit, to widzieli艣my, ile ludzi wyzdrowia艂o, przeszed艂 im od razu b贸l w plecach, 艣lepota, haluksy, wola, k艂opoty z w膮trob膮, grzybica, co tylko. Jedna kobieta przysz艂a z podkurczonym palcem wskazuj膮cym, a pod koniec nabo偶e艅stwa by艂 ju偶 prosty jak drut.

- Powa偶nie?

- Jak najbardziej. Z艂ociutka, ona si臋 odwr贸ci艂a i tym palcem mierzy艂a prosto we mnie!

Minnie zapatrzy艂a si臋 przed siebie.

- Mam nadziej臋, 偶e Ferris zachowa wiar臋 i zdrowie, przynajmniej dop贸ki ch艂opc贸w nie wychowam. S膮 w wieku, kiedy zaczyna si臋 podskakiwa膰, musz臋 mie膰 na nich oko i jeszcze na wuja Floyda, w sumie mam tego po dziurki w nosie.

Fundacja Princess Mary Margaret

Dorothy by艂a czu艂a na niedol臋 nie tylko ludzi potrzebuj膮cych, ale tak偶e zwierz膮t, o czym wszyscy wiedzieli. Pierwszego lipca rozpocz臋艂a nadawanie swojej audycji, trzymaj膮c na kolanach jeszcze jednego kociaka, kt贸rego poprzedniej nocy kto艣 jej podrzuci艂 pod drzwi z ty艂u domu. Po nadaniu pierwszych reklam Dorothy zagai艂a:

- A propos, odg艂os, kt贸ry teraz s艂yszycie, to nie 偶adna motor贸wka, tylko mruczenie milutkiego kociaczka, kt贸ry szuka domu. Uroczy rudasek, wspania艂y towarzysz dla kogo艣 z was, jestem tego pewna, wi臋c je艣li kto艣 mo偶e go wzi膮膰, niech zadzwoni.

Ciotka Normy, Elner, regularna s艂uchaczka programu Dorothy, by艂a r贸wnie偶 czu艂a na niedol臋 zwierz膮t.

Nast臋pnego dnia Matka Smith rozpocz臋艂a audycj臋 dziarskim wykonaniem Zn贸w nadesz艂y szcz臋艣liwe czasy.

- Racja, Matko Smith, zn贸w nadesz艂y szcz臋艣liwe czasy, mog臋 wi臋c zacz膮膰 od dobrej nowiny. W艂a艣nie zajrza艂am do swojej prywatnej kabiny wyborczej, gdzie zag艂osowa艂am na Elner Shimfissle jako laureatk臋 dorocznej nagrody 鈥濪obra S膮siadka鈥. Po wczorajszej audycji zatelefonowa艂a do nas i powiedzia艂a, 偶e we藕mie kotka, i ju偶 po po艂udniu zg艂osi艂a si臋 po niego razem ze swoim m臋偶em Willem. Zatem nasz ma艂y rudasek znalaz艂 dla siebie bardzo mi艂y dom na farmie. To ju偶 pi膮ty kot, kt贸rego Elner wzi臋艂a do siebie w tym roku, wielkie dzi臋ki, Elner. Uzna艂a, 偶e jeszcze nie ma rudego kotka, a zawsze takiego chcia艂a mie膰. Zatem wszyscy s膮 zadowoleni. Kotek ten otrzyma艂 imi臋 Sonny... Wszystkiego najlepszego, Sonny, w twoim nowym domu. Naprawd臋, ludzie s膮 wspaniali. A teraz przechodzimy do naszego 艣wi臋ta.

Matka Smith zagra艂a par臋 akord贸w Happy Birthday.

- Tak jest, dzi艣 s膮 urodziny naszej Princess Mary Margaret... Swoim fanom przesy艂a ona serdeczne podzi臋kowania za kartki urodzinowe...

Jeszcze do tego wr贸c臋... Najpierw jednak chcia艂abym przypomnie膰, 偶e wszystkie wp艂aty, jakie nadsy艂acie na konto Fundacji Princess Mary Margaret, id膮 na utrzymanie zwierz膮tek potrzebuj膮cych naszej pomocy. Ze wzruszeniem donosz臋, 偶e w zesz艂ym roku znale藕li艣my ciep艂e i serdeczne domy dla ponad pi臋ciuset kotk贸w i piesk贸w, a tak偶e dla gromadki 偶贸艂wi i kilku kr贸lik贸w. 呕e nie wspomn臋 o psie przewodniku, kt贸rego zakupili艣my dla naszej Beatrice Woods.

Pies przyby艂 tu w zesz艂ym tygodniu. To pi臋kny, z艂ocisty retriever, kt贸ry na imi臋 ma Honey, je艣li wi臋c zobaczycie Beatrice i Honeya id膮cych razem ulicami naszego miasteczka, przekonacie si臋, na jaki wspania艂y cel przeznaczyli艣my wasze pieni膮dze. Jeste艣my wam niesko艅czenie wdzi臋czni.

Szkoda, 偶e nie mo偶ecie zobaczy膰 teraz Princess Mary Margaret, jak siedzi w swoim koszu w艣r贸d nowych zabawek urodzinowych. Nasza sunia ko艅czy dzi艣 dwana艣cie lat. A偶 trudno w to uwierzy膰; wydaje si臋, 偶e zaledwie wczoraj Doc przyni贸s艂 j膮 do domu, a by艂a wtedy nie wi臋ksza od pi膮stki... Mam racj臋, Matko Smith? A teraz jest du偶a i gruba, tak jak ja. Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e obie jemy za du偶o lod贸w. Mam tu kartk臋, kt贸r膮 chcia艂abym wam przeczyta膰:


Najlepsze 偶yczenia urodzinowe dla Princess Mary Margaret. Mam nadziej臋, 偶e to Tw贸j szcz臋艣liwy dzie艅. Trzymaj tak dalej. Do 偶ycze艅 do艂膮czaj膮 si臋 te偶 Matka, Bess i Margaret

Prezydent Harry Truman


Matka Smith zagra艂a na fisharmonii Cze艣膰, szefie. S膮siadka Dorothy roze艣mia艂a si臋 i m贸wi艂a dalej:

- Po zako艅czeniu audycji Princess Mary Margaret wybiera si臋 do Trolejbusowej Gospody, gdzie Jimmy da jej urodzinowego hot doga. Nast臋pnie p贸jdzie do szpitalika po drugiej stronie, by odwiedzi膰 swego przyjaciela Korka. Biedna Princess, tak jest przej臋ta t膮 wizyt膮, bo ona kocha tego kota. Ca艂kiem nie rozumiem dlaczego, zw艂aszcza 偶e on w og贸le nie zwraca na ni膮 uwagi. Mi艂o艣膰 jednak jest 艣lepa, tak m贸wi膮...

Dalsze zmiany

Oko艂o drugiej w nocy zadzwoni艂 telefon. Doc pomy艣la艂, 偶e to pewnie zn贸w kto艣 potrzebuje czego艣 w 艣rodku nocy. Nieraz zdarza艂o si臋, 偶e o r贸偶nych porach musia艂 wstawa膰 z 艂贸偶ka i otwiera膰 drugstore, bo jaka艣 matka potrzebowa艂a pilnie syropu na kaszel dla dziecka albo dzwoni艂a Tot z pro艣b膮, by Doc odszuka艂 jej matk臋, kt贸ra gdzie艣 przepad艂a, czy te偶 偶eby zabra膰 z trawnika Jamesa, zanim 艣wit go tam zastanie. Tym razem chodzi艂o o co艣 innego. Dzwoni艂 Olla Warren z wiadomo艣ci膮, 偶e jego najlepszy przyjaciel, Glenn, ten, kt贸ry prowadzi艂 sklep z artyku艂ami 偶elaznymi, mia艂 atak serca.

Doc od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i nie min臋艂o pi臋膰 minut, jak by艂 ubrany i got贸w do wyj艣cia, a wraz z nim Dorothy. Kiedy przybyli na miejsce, zastali tam ju偶 m艂odego doktora Hallinga, a karetka pogotowia by艂a w drodze. Przez nast臋pne kilka dni Glenn balansowa艂 na granicy 偶ycia i 艣mierci, w ko艅cu jednak wr贸ci艂 do domu z zaleceniem, by przez kilka najbli偶szych miesi臋cy oszcz臋dza艂 si臋 i nie przem臋cza艂. Tak wi臋c sklepem musia艂 si臋 zaj膮膰 Macky, jego syn, dop贸ki Glenn nie stanie na nogi. Bobby podziwia艂 Macky鈥檈go jak jakiego艣 bohatera, zw艂aszcza po tym, jak Macky wyci膮gn膮艂 go z wody i uratowa艂 mu 偶ycie. Ale nie tylko Bobby go podziwia艂; inni ch艂opcy te偶 starali si臋 mu dor贸wna膰. Poza tym, 偶e wpuszcza艂 ludzi do kina, zalicza艂 si臋 do najlepszych graczy w pi艂k臋 no偶n膮 i w baseball. Powiadano, 偶e by艂 tak dobrym 艂膮cznikiem, 偶e gdyby chcia艂, m贸g艂by gra膰 w pi艂k臋 zawodowo. Bobby wsp贸艂czu艂 Macky鈥檈mu z powodu choroby ojca oraz faktu, 偶e musia艂 pracowa膰 podczas wakacji, ale nie mia艂 poj臋cia, co powiedzie膰 ani co zrobi膰.

Kilka dni p贸藕niej Doc siedzia艂 w saloniku i czyta艂 gazet臋, kiedy wszed艂 Bobby. Zakr臋ci艂 par臋 razy globusem stoj膮cym na biurku, wyci膮gn膮艂 ze stojaka fajk臋 Doca, po czym od艂o偶y艂 j膮 na miejsce, by zn贸w po chwili j膮 wyci膮gn膮膰, i wreszcie powiedzia艂:

- Tatusiu, chcia艂bym z tob膮 porozmawia膰.

Wnioskuj膮c z tonu, jakim to zosta艂o powiedziane, Doc przygotowa艂 si臋 na najgorsze, zastanawiaj膮c si臋, w jakie偶 to tarapaty obecnie wpakowa艂 si臋 jego syn.

- Pami臋tasz baseballow膮 pi艂k臋, kt贸r膮 dostali艣my na mistrzostwach 艣wiata? - zapyta艂.

- Pami臋tam.

- Wiem, 偶e to ty j膮 z艂apa艂e艣 i w og贸le, ale czy gniewa艂by艣 si臋 na mnie, gdybym j膮 po偶yczy艂 na jaki艣 czas Macky鈥檈mu Warrenowi? By艂em tam dzisiaj w ich sklepie. I pami臋tam, 偶e mu si臋 podoba艂a ta pi艂ka, kiedy mu j膮 pokaza艂em... Bo tak na ni膮 patrzy艂... Co ty na to?

- To twoja pi艂ka, synku, wi臋c cokolwiek chcesz z ni膮 zrobi膰, ja nie mam nic przeciwko temu.

- Na razie tylko o tym my艣la艂em - doda艂 Bobby. - Jeszcze nie jestem pewny, czy tak zrobi臋, czy nie. Ale chcia艂em najpierw wiedzie膰, czy nie b臋dziesz z艂y na mnie za to.

- Rozumiem.

Doc nie powiedzia艂 nic wi臋cej, ale w g艂臋bi ducha cieszy艂 si臋. Wygl膮da艂o na to, 偶e Bobby, na poz贸r szalony i 艣mieszny, w gruncie rzeczy jest dobrym ch艂opcem.


Mimo 偶e pod pewnymi wzgl臋dami Bobby zmieni艂 si臋 na lepsze, pod innymi pozosta艂 taki sam. Na przyk艂ad teraz sta艂 w hallu i jak zwykle sprawia艂 k艂opoty.

S膮siadka Dorothy, kt贸ra akurat by艂a na antenie, zwr贸ci艂a si臋 do swoich s艂uchaczy:

- Je艣li zastanawiacie si臋, sk膮d pochodzi ten ha艂as, to wiedzcie, 偶e to nie wina waszych odbiornik贸w, ale Bobby ze swoj膮 rakietk膮 pingpongow膮... Pac, pac, pac... kompletnie mu odbi艂o z tym odbijaniem. Bobby, masz natychmiast wynie艣膰 si臋 z tym z domu! Chcia艂abym wiedzie膰, kto wynalaz艂 rakietk臋 i to odbijanie. Pac, pac, pac, bez przerwy, gdy tylko sko艅czy艂o si臋 ostatnie szale艅stwo z balonow膮 gum膮 do 偶ucia. Tak czy owak, je艣li kto艣 z was nie ma w domu ch艂opca, a chcia艂by go mie膰, niech dzwoni...

Wyrzucony z domu i znudzony odbijaniem pi艂eczki, Bobby nie wiedzia艂, co ze sob膮 pocz膮膰. Jak na razie trudno by艂o uzna膰 to lato za udane. Nie do艣膰, 偶e o ma艂y w艂os nie uton膮艂 i po raz trzeci z rz臋du przegra艂 zawody w wydmuchiwaniu gumy balonowej, to na domiar z艂ego Monroe wyjecha艂 do dziadk贸w na miesi膮c, panowa艂y upa艂y i nie by艂o co robi膰. Bobby poszed艂 do miasta, poszwenda艂 si臋 troch臋 tu i tam, wypi艂 w drugstorze darmow膮 lemoniad臋, przeczyta艂 par臋 komiks贸w, powl贸k艂 si臋 do fryzjera poobija膰 si臋 tam jaki艣 czas, dop贸ki nie pojawi艂 si臋 Stary Henderson. Wiadomo by艂o, 偶e truje on koty i nie znosi dzieci, wi臋c Bobby szybko si臋 stamt膮d ulotni艂. Nast臋pnie postanowi艂 p贸j艣膰 do Snooky鈥檈go i z nim razem zbija膰 b膮ki w jego kabinie projekcyjnej. Akurat by艂 to dzie艅 powszedni, wi臋c nie wy艣wietlano niczego, co Bobby mia艂by ochot臋 obejrze膰, lubi艂 jednak odwiedza膰 Snooky鈥檈go, bo ten nieraz pozwala艂 mu przewin膮膰 ta艣m臋. Gdy tylko Bobby znalaz艂 si臋 za szklanymi drzwiami w hallu kina, od razu lepiej si臋 poczu艂. Bez wzgl臋du na to, jak gor膮co by艂o na dworze, w kinie zawsze panowa艂 mi艂y ch艂odek, przyjemne dla ucha te偶 wydawa艂o si臋 terkotanie maszyny do popcornu, w kt贸rej przez ca艂y dzie艅, niezmordowanie, podskakiwa艂a kukurydza. Podszed艂 i kupi艂 sobie du偶膮 porcj臋 popcornu zapakowanego w kartonow膮 torb臋 w bia艂e i czerwone paski, mlekomalty oraz po butelce coca-coli dla siebie i Snooky鈥檈go. Pieni膮dze s膮 po to, 偶eby je wydawa膰. Bobby pracowa艂 w trzech miejscach i mia艂 pe艂ne kieszenie drobnych, od kt贸rych zje偶d偶a艂y mu spodnie. Opr贸cz pomocniczych prac u ojca, Bobby roznosi艂 gazety i kosi艂 trawniki, niemniej t臋skni艂 za dniem, w kt贸rym sko艅czy szesna艣cie lat, co da mu mo偶liwo艣膰 zatrudnienia si臋 w kinie w charakterze biletera wpuszczaj膮cego na sal臋. Nie m贸g艂 si臋 doczeka膰 chwili, kiedy dostanie mundur z mosi臋偶nymi guzikami, czapk臋 oraz s艂u偶bow膮 srebrzyst膮 latark臋 zako艅czon膮 czerwon膮 plastikow膮 os艂on膮. To by艂o co艣. Niestety na realizacj臋 tych marze艅 trzeba czeka膰 ca艂e lata. Tymczasem Bobby chcia艂by do艣wiadczy膰 czego艣 bez tak d艂ugiego wyczekiwania, a Snooky mia艂 w艂a艣nie co艣 dla niego.

- Podobno jacy艣 ludzie maj膮 tu przyjecha膰 a偶 z St. Louis - powiedzia艂, a Bobby鈥檈mu za艣wieci艂y oczy - aby otworzy膰 jak膮艣 fajn膮, ca艂kiem now膮 restauracj臋.

- Naprawd臋? - Bobby wybieg艂 z kabiny operatora i pop臋dzi艂 do centrum, wypytuj膮c wszystkich po kolei. Okaza艂o si臋, 偶e to prawda!

Sklep warzywny A & P przenosi艂 si臋 do wi臋kszego lokalu po drugiej stronie ulicy, tam, gdzie przedtem znajdowa艂 si臋 sk艂ad opon Goodyear, zanim przeni贸s艂 si臋 na ty艂y stacji Western Auto. To dopiero! Dla Bobby鈥檈go wyczekiwane otwarcie mia艂o by膰 nie lada wydarzeniem. Nie pami臋ta艂, by od jego urodzenia kiedykolwiek co艣 si臋 w mie艣cie zmieni艂o.

Codziennie chodzi艂 tam i sprawdza艂 post臋py rob贸t w przeobra偶aniu sklepu warzywnego w restauracj臋. Widzia艂, jak tylnym wej艣ciem wnoszono krzes艂a, sto艂y i ca艂e kuchenne wyposa偶enie. Obserwowa艂, jak bia艂o-br膮zowe markizy zmienia艂y kolor na bia艂o-r贸偶owe i jak zawieszono firaneczki zas艂aniaj膮ce okna tylko do po艂owy. Wszyscy w mie艣cie umierali z ciekawo艣ci, jaka to b臋dzie restauracja, ale t臋 informacj臋 trzymano w g艂臋bokiej tajemnicy. Snuto najprzer贸偶niejsze domys艂y, ale i tak trzeba by艂o zaczeka膰 na uroczyste otwarcie, kiedy to niespodzianka zosta艂a ostatecznie ujawniona.

W 艣rodku nocy robotnicy przynie艣li wielki szyld, nadal zas艂oni臋ty br膮zowym papierem, i przymocowali go na frontowej 艣cianie. Ods艂oni臋cie mia艂o nast膮pi膰 dopiero podczas oficjalnego otwarcia. Wreszcie nadesz艂a d艂ugo oczekiwana chwila. Punktualnie o 贸smej trzydzie艣ci papier zosta艂 usuni臋ty, a wszyscy, kt贸rzy stali ca艂y wiecz贸r, wyczekuj膮c tej chwili, 艂膮cznie z Bobbym i ca艂膮 jego rodzin膮, zacz臋li bi膰 brawo, kiedy ujrzeli szyld w ca艂ej okaza艂o艣ci. R贸偶owy neon to ju偶 by艂o co艣, ale neon w kszta艂cie prosiaczka, kt贸ry biega w k贸艂ko, zadziwi艂 i zachwyci艂 wszystkich. C贸偶 to za cudo! I jaka precyzja! Ma艂y grubiutki prosiaczek z zakr臋conym ogonkiem, zataczaj膮cy k贸艂ka, a w 艣rodku napis wieszcz膮cy:


Cafeteria Trzy Ma艂e 艢winki

Pyszne jedzenie na szybko


Napis ten sprawi艂, 偶e ludzie niemal wywa偶yli drzwi, t艂ocz膮c si臋 t艂umnie do wej艣cia. Nawet bez wizerunku r贸偶owego prosiaczka ju偶 sam wyraz 鈥瀋afeteria鈥 przyci膮gn膮艂by klient贸w z bli偶szych i dalszych okolic. Wszyscy s艂yszeli o gospodzie, barze kanapkowym, jad艂odajni, ale 鈥瀋afeteria鈥 brzmia艂a intryguj膮co i tak nowocze艣nie... Nawet wielkomiejsko. Bobby鈥檈mu rajem si臋 zda艂 sam pomys艂 w臋drowania z tac膮 z br膮zowego plastiku, przeznaczon膮 wy艂膮cznie do jego u偶ytku, wzd艂u偶 szklanych pojemnik贸w wype艂nionych najrozmaitszymi potrawami, jakie tylko mo偶na sobie wyobrazi膰, na kt贸re wystarcza艂o jedynie wskaza膰 palcem, by je dosta膰. By艂o tam wszystko: galaretka ze strugan膮 marchewk膮 i zielonymi winogronami w 艣rodku, warzywa, mi臋sa, ryby, rolady, kolby kukurydzy i nieograniczony wyb贸r deser贸w i napoj贸w. Oferowano tam nawet zagraniczne potrawy - w艂oskie spaghetti, kurczak po chi艅sku. Zastanawiano si臋, co jeszcze mo偶e si臋 zdarzy膰.

Niekt贸re panie, widz膮c ten ogromny wyb贸r da艅, przysi臋g艂y, 偶e przestan膮 gotowa膰 obiady w domu, a kilka z nich nawet dotrzyma艂o s艂owa.

Wywar艂o to tak wielkie wra偶enie na Idzie Jenkins, matce Normy, 偶e zacz臋艂a przy ka偶dej nadarzaj膮cej si臋 okazji wtr膮ca膰 s艂owo 鈥瀋afeteria鈥.

Oczywi艣cie po pewnym czasie, kiedy nowo艣膰 troch臋 spowszednia艂a, rodzice zacz臋li staranniej przygl膮da膰 si臋, co ich dzieci wybieraj膮 do jedzenia. Pierwszego dnia Bobby za偶yczy艂 sobie trzy desery i dwie miseczki puree z g臋stym sosem. A kiedy Biedna Tot przyprowadzi艂a tu matk臋, ta postawi艂a na swojej tacy szesna艣cie kolb kukurydzy i cztery mro偶one herbaty. Cz臋艣膰 z tego Tot usi艂owa艂a odstawi膰 na miejsce, ale jej matka zacz臋艂a wierzga膰 i narobi艂a takiego krzyku, 偶e trzeba j膮 by艂o zabra膰 do domu.

Nie licz膮c tego przypadku oraz kilku innych, kiedy kto艣 upu艣ci艂 tac臋 na pod艂og臋, zanim dotar艂 do stolika, nowy lokal sta艂 si臋 mi艂ym urozmaiceniem w 偶yciu miasteczka. Zar贸wno je艣li chodzi o jego wn臋trze, jak i prezencj臋 z zewn膮trz. Teraz do neonu w kolorze bia艂ym i pomara艅czowym, kt贸ry otacza艂 markiz臋 kina, jasnozielonego neonu ze znakiem firmowym Kwiaciarni Victora, bia艂o-niebieskiego neonu Pralni Blue Ribbon oraz drugstore鈥檜 Rexalla doszed艂 ten jeszcze neon z r贸偶owym prosiaczkiem biegaj膮cym w k贸艂ko.

Nagle ulica G艂贸wna rozb艂ys艂a kolorami. Widok na ni膮 z frontowego ganku Smith贸w by艂 osza艂amiaj膮cy. Noc膮 ca艂a ulica mieni艂a si臋 kolorowo, przypominaj膮c ozdobion膮 i jarz膮c膮 si臋 kierownic臋 Ferrisa.

Nast臋pny wrzesie艅

Min膮艂 zaledwie tydzie艅 od powrotu Monroe鈥檃 od dziadk贸w, kiedy to ku wielkiemu 偶alowi Bobby鈥檈go nast膮pi艂 kolejny wrzesie艅, a wraz z nim nowy rok szkolny. Dla jego siostry jednak oznacza艂 wielkie zmiany. Przede wszystkim Anna Lee by艂a teraz w klasie zaliczaj膮cej si臋 do starszych, co nios艂o ze sob膮 nowe prawa i przywileje. Uczniowie starszych klas stanowili odr臋bny gatunek. W por贸wnaniu z pozosta艂ymi uczniami, kt贸rym zaj臋cia lekcyjne wlok艂y si臋 w niesko艅czono艣膰, ich rok szkolny wype艂niony by艂 grami sportowymi, zabaw膮, flirtami i atmosfer膮 wyczekiwania.

Ale Bobby by艂 zaledwie sz贸stoklasist膮. Jedyne, na co m贸g艂 teraz czeka膰, to 艣wi臋to Halloween i spotkanie z przera偶aj膮cym starym Hendersonem.

Pod koniec pa藕dziernika Dorothy rozpocz臋艂a swoj膮 poniedzia艂kow膮 audycj臋 pe艂nym werwy powitaniem, po kt贸rym zada艂a pytanie:

- Czy widzieli艣cie wczoraj, jak pi臋knie wygl膮da艂 ksi臋偶yc w pe艂ni? Ja uwielbiam t臋 por臋 roku, kiedy, jak to m贸wi pan James Whitcomb Rileys, szron pierwszych przymrozk贸w pokrywa dynie... Mam dla was te偶 par臋 dobrych wiadomo艣ci. Elmwood Springs ostatecznie wygra艂 mecz pi艂ki no偶nej, a to dzi臋ki m艂odemu Macky鈥檈mu Warrenowi, kt贸ry wybi艂 pi艂k臋 i uratowa艂 sytuacj臋. Odnie艣li艣my zwyci臋stwo, wi臋c brawa dla dru偶yny. Anna Lee i ca艂e jej towarzystwo urz膮dzaj膮 piknik z pieczenia na ogniu nad jeziorem w najbli偶szy pi膮tek. Ja z Dokiem mamy nadzorowa膰 imprez臋 z ramienia komitetu rodzicielskiego, je偶eli wi臋c uda mi si臋 przetrwa膰 ten miesi膮c i nie przybra膰 na wadze jakich艣 dwudziestu funt贸w, b臋d臋 mia艂a wiele szcz臋艣cia. P贸藕niej Beatrice, nasza Niewidoma Ptaszyna, za艣piewa dla was W cieniu szepcz膮cych sosen, ale przedtem okoliczno艣ciowy komunikat od doktora Orra, naszego miejscowego dentysty. Pisze on: 鈥濸a藕dziernik to sezon na kandyzowanie jab艂ek, sezon imprez, na kt贸rych cz臋sto urz膮dza si臋 zabaw臋 w chwytanie jab艂ek z臋bami bez pomocy r膮k. U偶ytkownikom sztucznych szcz臋k zdecydowanie odradzam te gry i zabawy鈥. Doktorze Orr, dzi臋kujemy za przypomnienie. Wszyscy pami臋tamy, jak to Biedna Tot straci艂a ca艂kiem zdrowy przedni z膮b, gryz膮c kandyzowane jab艂ko na zesz艂orocznym jarmarku. Je艣li o mnie chodzi, wzi臋艂abym raczej co艣 ze sto艂u ni偶 tego rodzaju smako艂yk. Co my tu jeszcze mamy?

Aha. Doc prosi艂, abym przypomnia艂a, 偶e wszystkie pieni膮dze zebrane w tym roku w Lions Club Haunted House id膮 na szpital dla u艂omnych dzieci, nie zapomnijcie wi臋c przyj艣膰. M贸wi te偶, 偶e wszyscy ci, kt贸rzy maj膮 s艂abe serce, raczej niech zostan膮 w domach; wygl膮da na to, 偶e i tym razem b臋dzie to mro偶膮ce krew w 偶y艂ach widowisko. Ja w 偶adnym razie nie p贸jd臋, tego mo偶ecie by膰 pewni. Wrzuc臋 przy wej艣ciu sw贸j datek i wr贸c臋 do domu. W ubieg艂ym roku Bobby zaci膮gn膮艂 mnie tam si艂膮, och, by艂am 艣miertelnie przera偶ona. Z ka偶dej strony co艣 wyskakiwa艂o na cz艂owieka. Ale tych, kt贸rzy lubi膮 prze偶ywa膰 dreszczyk emocji, zapewniam, 偶e Lions Club potrafi ich do tego doprowadzi膰. Matka Smith powiada, 偶e w tym roku p贸jdzie do nawiedzonego domu, ale nie m贸wi, co tam b臋dzie robi艂a.


Trzydziestego pierwszego pa藕dziernika o pi膮tej trzydzie艣ci Bobby, ubrany jak Abraham Lincoln w czarnym garniturze i wysokim na trzy stopy cylindrze, zrobionym z kartonu przez Jimmy鈥檈go, kr臋ci艂 si臋 bez celu. By艂 w艂a艣nie poch艂oni臋ty wyjadaniem fistaszk贸w w polewie 艣lazowej koloru pomara艅czowego, kt贸re wype艂nia艂y du偶y s艂贸j ustawiony na stole w hallu wej艣ciowym, kiedy z kuchni wychyn臋艂a Dorothy i go ofukn臋艂a:

- Przesta艅, Bobby! To nie dla ciebie! To fant na moj膮 艣wi膮teczn膮 kwest臋.

W jego wzroku malowa艂a si臋 uraza.

- Ja te偶 b臋d臋 zbiera艂 datki.

- Wiesz, o co mi chodzi. - Spojrza艂a na s膮siedni s艂贸j, a wtedy Bobby rzuci艂 si臋 do ucieczki. Mia艂by za swoje, gdyby odkry艂a, 偶e poodgryza艂 bia艂e czubki z kandyzowanej kukurydzy. Dobrze wyczu艂, bo niemal natychmiast us艂ysza艂 gro藕ne: 鈥濨obby!鈥, ale zd膮偶y艂 ju偶 wybiec tylnym wyj艣ciem i by艂 w drodze do Monroe鈥檃, dzier偶膮c w r臋ku du偶膮 torb臋. W torbie tej znajdowa艂y si臋 zrobione z kartonu ogromne stopy goryle, a w ka偶dym razie co艣, co mia艂o przypomina膰 stopy goryla. Doc powinien si臋 domy艣li膰, 偶e co艣 si臋 szykuje, kiedy Bobby zacz膮艂 przychodzi膰 do drugstore鈥檜 co drugi dzie艅 i kupowa膰 po du偶ym opakowaniu zasypki dla niemowl膮t.

Oko艂o p贸艂nocy, kiedy byli ju偶 pewni, 偶e stary Henderson poszed艂 spa膰, zrobili to, co zaplanowali sobie wiele tygodni wcze艣niej, po czym pobiegli do domu Monroe鈥檃, gdzie Bobby mia艂 sp臋dzi膰 noc. Rano, zgodnie z planem, starego Hendersona czeka艂a przykra niespodzianka. Calusie艅ki ganek jego domu pokrywa艂a warstwa bia艂ego proszku, na kt贸rym odci艣ni臋te by艂y 艣lady kocich 艂ap oraz olbrzymie tropy jakiego艣 niezidentyfikowanego monstrum. Stary Henderson nie mia艂 poj臋cia, co przesz艂o przez jego ganek tej nocy, ale na wszelki wypadek przez par臋 nast臋pnych miesi臋cy trzyma艂 przy 艂贸偶ku bro艅, w razie gdyby potw贸r powr贸ci艂.


Nadesz艂o i min臋艂o kolejne Bo偶e Narodzenie, a wraz z nim tuziny skarpetek i stosy podkoszulk贸w z majtkami, ale ani jednego prawdziwego he艂mu Jungle Jim, za to dwudziestego 贸smego grudnia spad艂 艣nieg. No, przynajmniej tyle. W sylwestra James Whooten upi艂 si臋 i spad艂 ze schod贸w wiod膮cych do hallu w VFW, 艂ami膮c sobie oba 艂okcie i trac膮c przez to zaj臋cie pokojowego malarza. Tot, 偶eby zwi膮za膰 koniec z ko艅cem, zacz臋艂a my膰 g艂owy i uk艂ada膰 fryzury w swojej kuchni. 鈥濨iedna Tot鈥, powtarzali wszyscy i 偶eby j膮 jako艣 wspom贸c, zacz臋li przychodzi膰 do niej do u艂o偶enia w艂os贸w, nawet je艣li nie mieli takiej potrzeby. Tot przed swoim zam膮偶p贸j艣ciem chodzi艂a do szko艂y fryzjerskiej i wm贸wi艂a sobie, 偶e jest to jedyna rzecz, w jakiej jest dobra. Myli艂a si臋, niestety. Matka Smith, podobnie jak wiele innych siwow艂osych pa艅, nieraz wraca艂a od Tot z purpurow膮 fryzur膮, 偶adna jednak nie wnosi艂a zastrze偶e艅, co wi臋cej, nadal do niej chodzi艂y. To by艂a niewielka cena, jak膮 p艂aci艂y za przyjacielsk膮 pomoc.


Po wyj膮tkowo zimnym lutym i marcu wiosna w ko艅cu zdecydowa艂a si臋 nadej艣膰, a kwiecie艅 i maj w domu Smith贸w okaza艂y si臋 miesi膮cami wyt臋偶onej pracy. Zbli偶a艂a si臋 matura Anny Lee, a z tym okres wzmo偶onych zakup贸w kreacji na wieczorki i bal dla abiturient贸w. W艣r贸d uczni贸w najstarszej klasy rozgorza艂y emocje zwi膮zane z nie ko艅cz膮cymi si臋 domys艂ami, kto jak zostanie opisany w szkolnym wydaniu 鈥濿ho is Who鈥; nast膮pi艂 te偶 wybuch zbiorowej histerii, kiedy okaza艂o si臋, 偶e nades艂ane szkolne pier艣cienie maj膮 zamiast czerwonych kamieni niebieskie oczka i 偶e trzeba je odes艂a膰 z powrotem. Norma i Macky zostali uznani za 鈥濶ajmilsz膮 par臋鈥, Patsy Marie - ex aequo z Mary Esther Lockett - za 鈥濶ajinteligentniejsz膮 dziewczyn臋鈥, a Anna Lee uzyska艂a tytu艂 鈥濳lasowej pi臋kno艣ci鈥. Na koniec Dixie Cahill da艂a pokaz ta艅ca ze stepowaniem, i po偶egnanie abiturient贸w min臋艂o bez przeszk贸d. Dorothy i Doc wr臋czyli Annie Lee zegarek marki Lady Bulova, Matka Smith i Jimmy - pieni膮dze, a Bobby, id膮c za rad膮 matki, za zarobione na roznoszeniu gazet pieni膮dze kupi艂 siostrze flakonik perfum pod nazw膮 鈥濨iel ramion鈥. Wreszcie nadszed艂 dzie艅 zako艅czenia roku szkolnego, co Bobby jak zwykle przyj膮艂 z ogromn膮 ulg膮. Anna Lee jednak, kiedy opad艂y emocje zwi膮zane z rozstaniem ze szko艂膮 i mia艂a ju偶 czas na refleksj臋, pocz膮tek lata przywita艂a w nastroju owianym lekkim smuteczkiem i melancholi膮. Zacz臋艂a rozumie膰, 偶e jej 偶ycie ju偶 nigdy nie b臋dzie podobne do tego, jakie wiod艂a w ci膮gu ostatnich dwunastu lat.


Bobby tymczasem martwi艂 si臋, 偶e jego 偶ycie b臋dzie ci膮gle takie samo.

Pierwszej s艂onecznej niedzieli po zako艅czeniu zaj臋膰 szkolnych, kiedy wszyscy poszli do ko艣cio艂a, Bobby wybra艂 si臋 rowerem do wie偶y ci艣nie艅 z kieszeniami pe艂nymi czerwonych balonik贸w i zwoj贸w sznurka oraz z mocnym postanowieniem, 偶e tym razem dojdzie na sam膮 g贸r臋 i dokona od dawna zamierzonego wyczynu. Od czasu, kiedy wybra艂 si臋 tam razem z Monroe鈥檈m, 偶y艂 z brzemieniem tajemnicy, z kt贸rej nie zwierzy艂 si臋 nawet przyjacielowi. W og贸le nikomu. On po prostu ba艂 si臋 tam wraca膰. Co wi臋cej: ba艂 si臋 w艂asnego strachu. Je藕dzi艂 tam przynajmniej z dziesi臋膰 razy, zdecydowany w ko艅cu wej艣膰 na g贸r臋, ale za ka偶dym razem wycofywa艂 si臋. Dzi艣, zaklina艂 si臋, b臋dzie inaczej. Dzi艣 wejdzie wprost na sam szczyt.

Ale nie wchodzi艂. Tak jak poprzednio. Stawa艂 u st贸p wie偶y, patrzy艂 na g贸r臋, usi艂uj膮c zebra膰 ca艂膮 odwag臋, ale bezskutecznie; 偶eby nie wiadomo jak bardzo si臋 stara艂, po prostu nie m贸g艂 tego dokona膰. Z chwil膮, kiedy stawia艂 stop臋 na pierwszym szczeblu drabiniastych schodk贸w, serce zaczyna艂o mu wali膰, oblewa艂 si臋 zimnym potem i nie by艂 w stanie i艣膰 dalej. Po godzinie pr贸b wsiada艂 na rower i wraca艂 do domu, ponownie pokonany i upokorzony. Zacz膮艂 si臋 obawia膰 najgorszego, przed czym dr偶膮 wszyscy ch艂opcy. Ba艂 si臋, 偶e w gruncie rzeczy jest tch贸rzem. Mo偶e Luther Griggs mia艂 racj臋 - mo偶e Bobby by艂 maminsynkiem.

Po ka偶dej nieudanej wyprawie podejrzewa艂, 偶e b臋dzie to po nim wida膰. Ale im dalej zostawia艂 za sob膮 wie偶臋, tym bardziej poprawia艂o si臋 jego samopoczucie. Kiedy dotar艂 ju偶 do miasta i przeje偶d偶a艂 obok fryzjera czy kina i widzia艂 ludzi, kt贸rych zna艂, jego kl臋ska zaczyna艂a bledn膮膰. Z drugstore鈥檜 wysz艂a Dixie Cahill i pomacha艂a mu. Te偶 jej pomacha艂 w odpowiedzi. Zaczyna艂 czu膰 si臋 bardziej odpr臋偶ony. Nikt nie patrzy艂 na niego dziwnie. Nast臋pnym razem, 艣lubowa艂 sobie. Dokona tego nast臋pnym razem. Zreszt膮, mo偶e wcale nie jest tch贸rzem, przecie偶 ma tyle do zrobienia. Musi polecie膰 samolotem, 偶eglowa膰 po oceanie, bra膰 udzia艂 w rodeo, ocali膰 dziewczyny, pokona膰 byki. Musi wygra膰 zawody sportowe, pokaza膰 mistrzowskie uderzenie w minigolfie, sp臋dzi膰 byd艂o do zagrody i wybra膰 si臋 na Marsa w poje藕dzie mi臋dzyplanetarnym. Zanim wr贸ci艂 do domu, zdo艂a艂 przekona膰 siebie samego, 偶e to niemo偶liwe, aby m贸g艂 by膰 tch贸rzem.

Nie na trwa艂e jednak, bo po kilku nocach zn贸w 艣ni艂 mu si臋 ten sam sen, w kt贸rym wchodzi na szczyt wie偶y, a wtedy szczeble drabiny zaczynaj膮 po kolei 艂ama膰 si臋 i on spada. Za ka偶dym razem budzi艂 si臋 gwa艂townie na u艂amek sekundy przedtem, zanim jego cia艂o mia艂o ostatecznie zetkn膮膰 si臋 z ziemi膮.

Zaczyna艂 nienawidzi膰 wie偶y ci艣nie艅.

Komiwoja偶er

Tego roku lipiec okaza艂 si臋 wyj膮tkowo upalny i suchy, codziennie o dziesi膮tej rano by艂 ju偶 piek膮cy 偶ar, a na niebie ani jednej chmurki. W taki w艂a艣nie dzie艅 pewien m艂ody cz艂owiek, przeje偶d偶aj膮cy czarnym plymouthem w odleg艂o艣ci oko艂o pi臋tnastu mil od miasta, spostrzeg艂 posuwaj膮c膮 si臋 chmurk臋 wzbijanego kurzu gdzie艣 z dala na polu. Kiedy podjecha艂 nieco bli偶ej, przekona艂 si臋, 偶e chmurka by艂a dok艂adnie tym, co podejrzewa艂. Pojedyncz膮 sylwetk膮 oracza w roboczym ubraniu posuwaj膮cego si臋 za dw贸jk膮 mu艂贸w. M艂ody m臋偶czyzna rzuci艂 okiem na zegarek. Mia艂 czas. Zawr贸ci艂 i zaparkowa艂 na poboczu drogi.

Pomy艣la艂 sobie, 偶e r贸wnie dobrze m贸g艂by spr贸bowa膰 ubi膰 drobny interes. Popatrzy艂 na skrzynk臋 na listy i odczyta艂 nazwisko wypisane z boku bia艂膮 farb膮.

Wysiad艂, przeskoczy艂 przez p艂otek i ruszy艂 w stron臋 oracza. Kiedy farmer uni贸s艂 g艂ow臋 i zauwa偶y艂 nadchodz膮cego m臋偶czyzn臋, zatrzyma艂 mu艂y.

- Prr!

M艂odszy m臋偶czyzna nie zapomnia艂 przywo艂a膰 na twarz u艣miechu i pomacha膰, tak aby ten drugi od razu domy艣li艂 si臋, 偶e to nie 偶aden pa艅stwowy urz臋dnik ani wys艂annik banku, tylko kto艣, kto przybywa w przyjaznych zamiarach. Wola艂 nie ryzykowa膰, bo z do艣wiadczenia wiedzia艂, 偶e w zale偶no艣ci od ich sytuacji farmerzy potrafi膮 poszczu膰 przybysza psami albo nawet i postrzeli膰. Kiedy by艂 ju偶 blisko, zapyta艂:

- Pan Shimfissle?

Farmer skin膮艂 g艂ow膮 w odpowiedzi.

- Tak jest. - Nast臋pnie czeka艂, 偶eby si臋 dowiedzie膰, czego od niego chciano.

M艂odzieniec, kiedy by艂 ju偶 blisko farmera, zagada艂:

- Jak si臋 pan miewa? Ale偶 dzi艣 gor膮co, prawda? - Wyj膮艂 wizyt贸wk臋 z kieszonki na piersiach i wr臋czy艂 j膮 gospodarzowi. Potem okr膮偶y艂 zaprz臋g i podszed艂 do mu艂a, by go poklepa膰 po 艂opatkach. - No, bracie, kawa艂 bysiora z ciebie - przemawia艂 do mu艂a, podczas gdy farmer czyta艂, co by艂o napisane na wizyt贸wce. M艂odzieniec by艂 sprzedawc膮 w firmie produkuj膮cej traktory Allis-Chalmers. Farmer nie okaza艂 zdziwienia. Nie po raz pierwszy bowiem zatrzymywa艂 si臋 tu sprzedawca traktor贸w i pewnie nie po raz ostatni. By jednak okaza膰 uprzejmo艣膰, farmer zapyta艂:

- Co mog臋 dla pana zrobi膰?

- W艂a艣ciwie nic. Przeje偶d偶a艂em t臋dy w drodze do Elmwood Springs, kiedy zobaczy艂em pana i pomy艣la艂em sobie, czy nie mia艂by pan nic przeciwko temu, 偶eby艣my si臋 razem przeszli kawa艂ek?

- Nic a nic, idziemy, jak pan chce.

- Dzi臋kuj臋, naprawd臋 jestem wdzi臋czny - odpowiedzia艂 sprzedawca, po czym usiad艂, 偶eby zdj膮膰 buty, skarpetki i podwin膮膰 nogawki spodni. Kiedy ju偶 szli obok siebie, zauwa偶y艂: - Prawd臋 m贸wi膮c, panie Shimfissle, nie widzia艂em takiego p艂ugu, od kiedy by艂em ma艂y. Niejeden dzie艅 napracowa艂em si臋 za takim p艂ugiem. Tata mia艂 co艣 oko艂o dwudziestu pi臋ciu akr贸w ziemi w okolicach Knoxville, ale stracili艣my wszystko przez TVA12, teraz ca艂a ziemia jest pod wod膮.

Shimfissle pokiwa艂 g艂ow膮 ze wsp贸艂czuciem. Wiedzia艂, co to znaczy dla farmera straci膰 ziemi臋. Przez jaki艣 czas szli obok siebie za p艂ugiem, a gdy om贸wili ju偶 ceny zb贸偶, pogod臋 oraz kiedy jest najodpowiedniejszy czas na sianie jakich odmian, sprzedawca zapyta艂:

- Da mi pan popr贸bowa膰, czy jeszcze potrafi臋 ora膰 samodzielnie? Na chwil臋, 偶ebym tylko przekona艂 si臋, czy nie zapomnia艂em, jak to si臋 robi.

Farmer zatrzyma艂 zaprz臋g i wr臋czy艂 sprzedawcy lejce.

- Prosz臋 bardzo. Mo偶e je pan lekko szturchn膮膰, bez obawy. Potrafi膮 by膰 pioru艅sko uparte.

Sprzedawca uj膮艂 lejce, stan膮艂 za jarzmem, gwizdn膮艂 par臋 razy, cmokn膮艂 i po kilku lekkich pacni臋ciach w grzbiet mu艂y ra藕no ruszy艂y, tak samo jak o wp贸艂 do sz贸stej rano. Odnalaz艂y sw贸j zwyk艂y krok i tempo, kiedy przemawia艂 do nich jak do starych znajomych.

To zrobi艂o wra偶enie na Shimfissle鈥檜. Nie by艂 to pierwszy lepszy, 艣wie偶o upieczony sprzedawca, kt贸ry nie odr贸偶nia艂 imbiru od imbryka. Ten ch艂opak by艂 farmerem. Po oko艂o dziesi臋ciu minutach m艂odszy m臋偶czyzna zatrzyma艂 mu艂y.

- Bardzo panu dzi臋kuj臋, panie Shimfissle. To wielka przyjemno艣膰 zn贸w poczu膰 w d艂oni lejce i w og贸le. Z 偶alem si臋 z tym rozstaj臋.

- Mnie te偶 偶al, bom sobie troszk臋 odpocz膮艂 przez ten czas. Jak tylko najdzie pana zn贸w ochota, by sobie poora膰, niech pan wraca.

- Wielkie dzi臋ki. Skorzystam. Ma pan 艂adn膮 park臋 mu艂贸w, niecz臋sto si臋 ju偶 takie spotyka. Teraz wszystkim si臋 spieszy, nie wiadomo do czego.

Farmer przej膮艂 od m艂odego lejce.

- Dobrze mi si臋 z panem gada艂o.

- Mnie te偶. - Sprzedawca otrzepa艂 ubranie z kurzu. - Okropnie wygl膮dam, co? Nie zna pan czasem jakiego艣 miejsca, gdzie bym si臋 m贸g艂 troszk臋 ochlapa膰? Mam w mie艣cie randk臋 z jedn膮 pani膮 i lepiej, 偶ebym jej si臋 nie pokazywa艂 w takim stanie.

- Pewnie, 偶e znam. P贸jdzie pan do mojego domu i powie, 偶e ja pana przysy艂am. A 偶ona ju偶 wszystko przygotuje.

- B臋d臋 zobowi膮zany. - Wzi膮艂 z ziemi swoje buty i skarpetki i pow臋drowa艂 w stron臋 bia艂ego wiejskiego domu. Will Shimfissle natomiast powr贸ci艂 do orki, lekko zawiedziony, 偶e ten cz艂owiek od Allis-Chalmers贸w nawet nie pr贸bowa艂 sprzeda膰 mu traktora.

Faktycznie, sprzedawca nie zaj膮kn膮艂 si臋 na temat traktora. I ju偶 samo to wystarczy艂o, 偶e Will powzi膮艂 postanowienie: je艣li kiedykolwiek zdecyduje si臋 na traktor, to na pewno kupi go od tego m艂odzie艅ca.

Tymczasem sprzedawca dotar艂 do domu Shimfissle鈥櫭硍, otrzepa艂 si臋 dok艂adnie, zanim zastuka艂 do drzwi od podw贸rka. Us艂ysza艂, jak kto艣 przycisza radio, a po kilku sekundach otworzy艂a mu ros艂a kobieta ubrana w zwyczajn膮 bawe艂nian膮 sukienk臋.

- Przepraszam, 偶e przeszkadzam, pani Shimfissle, ale przys艂a艂 mnie tu pani m膮偶. Bo mo偶e m贸g艂bym po偶yczy膰 kawa艂ek myd艂a i troch臋 wody. Ukurzy艂em si臋 na polu, rozmawiaj膮c z pani m臋偶em.

Otworzy艂a siatkowe drzwi, chroni膮ce przed owadami.

- Jasne, kochasiu, wejd藕, zaraz ci dam myde艂ko i jak膮艣 艣ciereczk臋.

- Dzi臋kuj臋 pani, ale raczej nie b臋d臋 wchodzi艂, bo zabrudz臋 pod艂og臋.

- No dobrze, to poczekaj chwilk臋 - odpowiedzia艂a i wr贸ci艂a po chwili, nios膮c r臋cznik i kawa艂ek myd艂a 艂ugowego domowej roboty na spodeczku. - Wejd藕, jak sko艅czysz, to ci naszykuj臋 mro偶onej herbaty, bo musisz usycha膰 z pragnienia.

Podszed艂 do pompy na podw贸rku, podstawi艂 g艂ow臋 pod strumie艅 wody, umy艂 twarz i r臋ce oraz op艂uka艂 sobie nogi. Potem na艂o偶y艂 skarpetki i buty, a nast臋pnie wyci膮gn膮艂 z kieszeni czarny grzebyk firmy Ace i przyczesa艂 si臋. Wtedy zastuka艂 ponownie do drzwi.

- Prosz臋 pani, zwracam misk臋.

Otworzy艂a siatkowe drzwi i zobaczy艂a schludnego, odmienionego m艂odzie艅ca w bia艂ej koszuli.

- Wejd藕, zrobi臋 ci mo偶e kanapk臋, co?

Wszed艂 do 艣rodka i wzi膮艂 od niej mro偶on膮 herbat臋.

- Nie, dzi臋kuj臋 pani, to mi wystarczy. Jestem um贸wiony w mie艣cie i mamy i艣膰 na lunch do lokalu, kt贸ry nazywaj膮 cafeteri膮.

- To si臋 nazywa mie膰 szcz臋艣cie! Moje siostry, Ida i Gerta, opowiada艂y mi, 偶e to wyj膮tkowe miejsce. Sama tam jeszcze nie by艂am, ale wybior臋 si臋, jak tylko nam贸wi臋 Willa, 偶eby si臋 ubra艂 przyzwoicie. Uznaje tylko takie okazje jak pogrzeb, wi臋c chyba dopiero jak kto艣 umrze, b臋d臋 mog艂a p贸j艣膰 tam co艣 zje艣膰. Ida m贸wi, 偶e tam jest taki prosiaczek, co biega w k贸艂ko, wi臋c nie przegap go.

- Dobrze, prosz臋 pani. - Odda艂 jej opr贸偶nion膮 szklank臋 i ju偶 mia艂 wychodzi膰, kiedy przysz艂o mu do g艂owy, 偶e skoro ju偶 tu jest, to nie zaszkodzi, je艣li zostawi swoj膮 wizyt贸wk臋. - Pani Shimfissle, planuj臋 ubiega膰 si臋 kiedy艣 o urz膮d polityczny. Nie wiem jeszcze dok艂adnie, o jaki urz膮d, ale na wszelki wypadek ju偶 zostawi臋 pani swoj膮 wizyt贸wk臋. - Pogrzeba艂 w kieszeniach, ale bez rezultatu. - Nie mog臋 znale藕膰... W ka偶dym razie, je艣li kiedy艣 zobaczy pani na ulotkach nazwisko Hamm Sparks i zag艂osuje na mnie, to b臋d臋 pani wdzi臋czny. Zapami臋ta pani?

- Masz na imi臋 Ham13? Jak wielkanocna w臋dlina?

- Tak, prosz臋 pani, tylko 偶e troch臋 inaczej si臋 pisze. Przez dwa 鈥瀖鈥.

- Hamm - powt贸rzy艂a par臋 razy. - Dziwaczne, ale za to 艂atwiejsze do zapami臋tania ni偶 Billy czy John.

- Tak, prosz臋 pani. Moja mamusia tak nazywa艂a si臋 z domu.

- Co ty powiesz. A moja matka z domu by艂a Nuckle, a tata Knott, przez 鈥濳鈥, pochodzi艂 z Pensylwanii. Go艣cie weselni uwa偶ali, 偶e to 艣mieszne by膰 na weselu Nuckle鈥檃 z Knottem14.

- Chyba tak - roze艣mia艂 si臋.

- Dobrze, 偶e nie mieli ch艂opca i nie nazwali go Nuckle. Dopiero by si臋 nazywa艂: Nuckle Knott. A w szkole mieli艣my ucznia, co mia艂 na imi臋 Lard15, tyle 偶e si臋 go pisa艂o 鈥濴aird鈥, ale i tak przezywali go zawsze Crisco16. Chyba si臋 nie o偶eni艂, w ka偶dym razie nic mi o tym nie wiadomo. Sprzedawa艂 guziki.

Hamm by艂 ju偶 przy drzwiach. Wiedzia艂 z do艣wiadczenia, 偶e wiejskim kobietom brakowa艂o towarzystwa, dlatego mog艂y godzinami rozmawia膰 z ca艂kiem obc膮 osob膮.

- Dzi臋kuj臋 za wszystko, pani Shimfissle - powt贸rzy艂 jeszcze i zbieg艂 po schodkach prowadz膮cych na podw贸rko.

Wybieg艂a za nim, otwieraj膮c drzwi szeroko.

- Zaczekaj, zapomnia艂am, jak masz na nazwisko.

Odwr贸ci艂 si臋.

- Sparks! - odkrzykn膮艂. - Hamm Sparks!

- Sparks17? Jak iskry elektryczne?

- Tak, prosz臋 pani - odpowiedzia艂 i pomacha艂 jej na po偶egnanie, zanim wsiad艂 do samochodu.

Ciocia Elner ratuje sytuacj臋

Po wyje藕dzie sprzedawcy Elner zadzwoni艂a do swojej siostry Gerty Nordstrom i powiedzia艂a jej, 偶e spotka艂a m臋偶czyzn臋 o imieniu Hamm. Gerta roze艣mia艂a si臋:

- Pewnie nast臋pnym razem dowiem si臋, 偶e spotka艂a艣 kobiet臋 o imieniu Egg18.

W rodzinie Knott贸w by艂y trzy siostry: Elner, Gerta i najm艂odsza Ida, matka Normy. Wychowywa艂y si臋 na farmie na 艢rodkowym Zachodzie, o czym wszyscy doskonale wiedzieli, a mimo to Ida, od kiedy po艣lubi艂a Herberta Jenkinsa, nagle zacz臋艂a czyni膰 coraz cz臋stsze aluzje, 偶e pochodzi ze starego rodu z Po艂udnia, kt贸ry zubo偶a艂 na skutek nieszcz臋艣liwych zdarze艅. Do 1948 roku owe wzmianki o arystokratycznym pochodzeniu Idy sta艂y si臋 tak cz臋ste, 偶e sama zacz臋艂a w to wierzy膰. Urojenia na temat jej rodowodu przybra艂y na sile od czas贸w filmu Przemin臋艂o z wiatrem, kt贸ry przed dziewi臋cioma laty wy艣wietlano w Elmwood Theater i Ida obejrza艂a go dwana艣cie razy. By艂a przekonana, 偶e rozpoznaje Tar臋 i 偶e w zwi膮zku z tym musia艂a kiedy艣 tu mieszka膰 w innym wcieleniu. Nie przysz艂o jej do g艂owy, 偶e Tara to filmowa dekoracja, a jej ostatnio nabyty po艂udniowy akcent to zaledwie w膮t艂a imitacja m艂odej Angielki sil膮cej si臋 na po艂udniowy akcent. Jedyn膮 niepodrabian膮 Amerykank膮 z Po艂udnia by艂a siedemdziesi臋cioo艣mioletnia wdowa, pani Mary Frances Samples, urodzona w Huntsville w Alabamie. Na ni膮 film ten r贸wnie偶 wywar艂 wp艂yw, ale zgo艂a odmienny. Jakby nie do艣膰 jej by艂o przegranej wojny domowej, uzna艂a za osobist膮 kl臋sk臋 fakt, 偶e rodowita Alabamianka, prawdziwa c贸ra Po艂udnia, niejaka Tallulah Bankhead, nie zosta艂a obsadzona w roli Scarlett O鈥橦ara, Mary Frances Samples przysi臋g艂a sobie do ko艅ca 偶ycia nie ogl膮da膰 偶adnego wi臋cej filmu. Jedyn膮 pociech膮, wed艂ug jej s艂贸w, by艂 fakt, 偶e przynajmniej roli tej nie dosta艂a jankeska.

Abstrahuj膮c od przyk艂adu pani Samples, Ida powzi臋艂a mocne postanowienie, 偶e jej c贸rka, Norma, p贸jdzie do college鈥檜 gdzie艣 na g艂臋bokim Po艂udniu. Dla samej Idy by艂o ju偶 za p贸藕no, by i艣膰 za g艂osem przeznaczenia i zosta膰 c贸r膮 Konfederacji, ale roi艂a sobie po cichu, 偶e kiedy posunie si臋 w latach, b臋dzie odwiedza膰 Norm臋 w jej rezydencji na plantacji gdzie艣 w Wirginii, wysiadywa膰 na rozleg艂ym tarasie, a wszyscy b臋d膮 wok贸艂 niej skaka膰. Norma jednak nie podziela艂a jej marze艅. Marzy艂a jedynie o tym, by po艣lubi膰 Macky鈥檈go Warrena, osi膮艣膰 w Elmwood Springs i za艂o偶y膰 rodzin臋. Norma i Macky chodzili ze sob膮 od si贸dmej klasy. Nikt si臋 nie zdziwi艂, kiedy w przeddzie艅 studni贸wki Macky da艂 Normie pier艣cionek zar臋czynowy. Ale Ida zdecydowanie sprzeciwi艂a si臋 ich planom. Nie chcia艂a o niczym s艂ysze膰.

- Lubi臋 Macky鈥檈go - argumentowa艂a - ale 偶adna moja c贸rka nie wyjdzie za syna handlarza 偶elastwem.

- Ja wyjd臋! - o艣wiadczy艂a Norma.

- Po moim trupie - zarzek艂a si臋 Ida. - Zreszt膮 za nikogo nie wyjdziesz, dop贸ki nie sko艅czysz college鈥檜.

Norma wzrokiem poszuka艂a ratunku u ojca, ale on od lat nie sprzeciwia艂 si臋 偶onie. Tragedia! Przez jaki艣 czas Norma i Macky stali si臋 miejscowymi Romeem i Juli膮. Wszyscy zaj臋li stanowiska: po jednej stronie Ida, po drugiej reszta 艣wiata.

Mieszkaj膮ca za miastem ciocia Elner nic nie wiedzia艂a o dramacie, jaki si臋 rozgrywa艂 w sercu siostrzenicy i jej ch艂opaka a偶 do dnia, w kt贸rym oboje przyjechali j膮 odwiedzi膰. Norma by艂a rozbita i ca艂y czas bliska p艂aczu, Macky stara艂 si臋 trzyma膰 fason.

- Ciociu Elner, przysi臋gam, 偶e si臋 zabij臋, je艣li ona zmusi mnie, 偶ebym posz艂a do tego g艂upiego college鈥檜 i zostawi艂a tu Macky鈥檈go samego. Przecie偶 ona chce nam zmarnowa膰 cztery lata dla jakich艣 swoich mrzonek.

Macky spojrza艂 na Norm臋.

- Poszed艂bym z ni膮, gdybym m贸g艂, ale przecie偶 nie mog臋 zostawi膰 taty w takim stanie. Musz臋 tu zosta膰 i pomaga膰 mu w prowadzeniu sklepu. - Potem zwr贸ci艂 si臋 do Elner i odwa偶nie zapyta艂: - Co by pani powiedzia艂a, pani Shimfissle, gdyby艣my obydwoje uciekli? Czy by艂aby pani po naszej stronie?

Elner zaskoczy艂o to wyznanie.

- Macky, chyba nie m贸wisz tego powa偶nie. Odczekaj troch臋, jestem pewna, 偶e ona si臋 oswoi z t膮 my艣l膮.

- A je艣li nie? - chcia艂a wiedzie膰 Norma.

- Wierz臋, 偶e tak b臋dzie. We藕my na wstrzymanie, a potem spokojnie zastanowimy si臋, co mo偶na zrobi膰 w takiej sytuacji.

Przy po偶egnaniu u艣miechni臋ta Elner macha艂a im z podw贸rka. Kiedy znikli jej z oczu, wesz艂a do domu i podnios艂a s艂uchawk臋.

- Ida, tu m贸wi twoja siostra. Co to za historia z zabranianiem Normie po艣lubienia ch艂opaka Warren贸w?

- Nie powiedzia艂am, 偶e zabraniam. Powiedzia艂am tylko, 偶e nie teraz.

- A to dlaczego?

- Poniewa偶 chc臋, 偶eby najpierw posz艂a na studia, zdoby艂a wykszta艂cenie i mia艂a szans臋 pozna膰 kogo艣 z lepszej rodziny. Wiem, 偶e teraz nie jest do tego przekonana, ale na d艂u偶sz膮 met臋 lepiej dla niej b臋dzie, je艣li przynajmniej poumawia si臋 z kim艣, kto jest jej r贸wny... Mo偶e kto艣 ze starego rodu pochodz膮cego z Po艂udnia, z podobnym...

Elner nie pozwoli艂a jej doko艅czy膰.

- Och, przesta艅, Ido Mae. Przecie偶 nie pochodzisz ze starego rodu z Po艂udnia. Tw贸j dziadek by艂 Niemcem, kt贸ry w Pensylwanii hodowa艂 艣winie, i wszyscy o tym wiedz膮. Pob艂a偶a艂y艣my ci do tej pory z Gert膮, bo 艣mieszy艂y nas te twoje fanaberie, wi臋c przymyka艂y艣my na nie oko, ale nie zamierzam patrze膰 spokojnie, jak rujnujesz Normie 偶ycie przez te swoje g艂upie wyobra偶enia, masz wi臋c natychmiast sko艅czy膰 z tymi g艂upstwami. - I roz艂膮czy艂a si臋.

Ida zosta艂a ze s艂uchawk膮 w r臋ce i rozdziawionymi ustami. Elner, najstarsza z si贸str, w艂a艣ciwie wychowywa艂a j膮 po 艣mierci matki i rzadko u偶ywa艂a wobec niej ostrzejszego tonu. I tym razem zrobi艂a to z wielkimi oporami, jednak, jak p贸藕niej m贸wi艂a, nieprzyjemne sytuacje wymagaj膮 nieprzyjemnych rozwi膮za艅.

Nast臋pnego dnia Elner, zaszyta gdzie艣 daleko w ogrodzie, gdzie zbiera艂a fasolk臋, us艂ysza艂a, jak dzwoni telefon. Kto艣, kto telefonowa艂, nie zniech臋cony d艂ugim czekaniem nie zamierza艂 zrezygnowa膰 z rozmowy, Elner uzna艂a wi臋c, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li wr贸ci odebra膰 telefon, bo mo偶e akurat kto艣 umar艂. Kiedy podnios艂a s艂uchawk臋, us艂ysza艂a na drugim ko艅cu podniecony g艂os Normy.

- Ciociu Elner!

- Jak si臋 masz?

- Nie uwierzysz, co si臋 sta艂o. Mama powiedzia艂a, 偶e mog臋 wyj艣膰 za Macky鈥檈go i nie musz臋 wyje偶d偶a膰 na studia.

Ciocia Elner uda艂a wielkie zdziwienie.

- No to... A co ona w艂a艣ciwie m贸wi艂a?

- Powiedzia艂a, 偶e je艣li chc臋 marnowa膰 sobie 偶ycie i odrzuci膰 na zawsze wszelkie szans臋 na zdobycie szcz臋艣cia, to mam jej zgod臋. Czy to nie cudowne?

- Kochanie, ciesz臋 si臋 tak samo jak ty - odrzek艂a, wysypuj膮c ca艂膮 zawarto艣膰 fartucha do miski. - M贸wi艂am ci, 偶e ona musi si臋 z tym oswoi膰.

- To prawda. Tak czy owak idziemy zaraz do ko艣cio艂a ustali膰 dat臋 艣lubu.

- Dobrze. Lepiej dzia艂a膰 szybko, bo jeszcze si臋 rozmy艣li. Powiedz Mackusiowi, jak bardzo jestem zadowolona, 偶e to si臋 tak u艂o偶y艂o.

Po kr贸tkiej chwili, kiedy fasolka ju偶 gotowa艂a si臋 na ogniu, zadzwoni艂 znowu telefon. Tym razem by艂 to Macky.

- Dzwoni臋, pani Shimfissle, 偶eby podzi臋kowa膰. Wiem, 偶e to dzi臋ki pani matka Normy zmieni艂a zdanie.

- Nie, kochanie, ona ma sw贸j rozum. Sama z siebie tak postanowi艂a.

- Mimo wszystko, nawet je艣li nic pani jej nie powiedzia艂a, a wiem, 偶e musia艂a pani co艣 zrobi膰, to i tak bardzo dzi臋kuj臋. Pomy艣le膰, czego ta szalona kobieta by nie wymy艣li艂a, 偶eby nas rozdzieli膰.

- Ciesz臋 si臋, 偶e wszystko jest na dobrej drodze... Pos艂uchaj, kochaneczku, wiem, 偶e Ida przysporzy艂a tobie i Normie wiele zmartwie艅, ale postaraj si臋 nie by膰 dla niej zbyt surowy. Ona ma swoje wady, ale nie 偶yczy nikomu 藕le. Po prostu okropnie jej zale偶y, 偶eby by膰 kim艣 wa偶nym, ale nie ma poj臋cia, jak do tego doj艣膰.

- Spr贸buj臋 - obieca艂 Macky - ale to nie b臋dzie 艂atwe.

- Dobrze, bo musisz pami臋ta膰, 偶e na dobre czy na z艂e, ona b臋dzie twoj膮 te艣ciow膮.

Nast膮pi艂a d艂uga cisza, zanim Macky w ko艅cu si臋 po偶egna艂. Elner zwr贸ci艂a si臋 do kota Sonny鈥檈go ze s艂owami:

- O ma艂y w艂os nie zepsu艂abym wszystkiego przez sw贸j d艂ugi j臋zor.

Niczego jednak nie zepsu艂a. 艢lub odby艂 si臋. Ida robi艂a dobr膮 min臋, w ka偶dym razie do ich wyjazdu na miesi膮c miodowy, ale nie potrafi艂a tak zupe艂nie rozsta膰 si臋 ze swoimi marzeniami. Na wypadek - ca艂kiem nieprawdopodobny - gdyby Macky nagle sta艂 si臋 bogatym cz艂owiekiem, Ida opr贸cz innych prezent贸w da艂a nowo偶e艅com ksi膮偶k臋 Vivian Clipp Jak obchodzi膰 si臋 ze s艂u偶b膮 w domu.

Post臋py

By艂a dziewi膮ta dwadzie艣cia osiem, kiedy Matka Smith wywo艂a艂a z kuchni Dorothy, zaj臋t膮 jeszcze ostatnim sprawdzaniem szczeg贸艂贸w audycji. Dorothy przebieg艂a przez hali z plikiem papier贸w w r臋ce, a za ni膮 zdyszana Princess Mary Margaret, ujadaj膮c zapami臋tale.

- Jestem! - zawo艂a艂a, wbiegaj膮c do saloniku w ostatniej chwili. Pomacha艂a na powitanie ca艂kiem sporej gromadce s艂uchaczy. - Witajcie, przepraszam za sp贸藕nienie - powiedzia艂a, zasiadaj膮c za biurkiem, kiedy zapala艂o si臋 czerwone 艣wiate艂ko przy pierwszych d藕wi臋kach sygna艂u audycji.

- Dzie艅 dobry, witam was wszystkich... U nas zn贸w pi臋kny dzie艅, mam nadziej臋, 偶e u was jest tak samo 艂adnie... Zanim powiem cokolwiek wi臋cej i je艣li moja wymowa wydaje si臋 wam dzi艣 nieco dziwaczna, chc臋 was poinformowa膰, 偶e wcale nie goln臋艂am sobie kieliszka sherry. - W tym miejscu Matka Smith zagra艂a Ach, jaka jestem trze藕wa, co Dorothy skwitowa艂a 艣miechem. - Moja mowa brzmi troch臋 inaczej dlatego, 偶e wybra艂am si臋 dzi艣 rano do doktora Orra, kt贸ry za艂o偶y艂 mi 艣wie偶膮 plomb臋, ale nowokaina jeszcze nie przesta艂a dzia艂a膰. Po tym wyja艣nieniu przyst臋puj臋 do dalszej cz臋艣ci audycji.

Przed nami Dzie艅 Niepodleg艂o艣ci tu偶-tu偶, wznie艣my wi臋c trzykrotne 鈥瀐urra鈥 dla czerwonych, bia艂ych i niebieskich. Glenn Warren z VFW zapowiada, 偶e wszystkie potrawy, kt贸re przygotuj膮 na Czwartego Lipca, b臋d膮 w艂a艣nie w tych kolorach: czerwonym, bia艂ym i niebieskim - czerwone buraczki, bia艂e kartofelki, mi臋so z kurczak贸w, wy艂膮cznie bia艂e, ciasto z niebieskimi jag贸dkami i lody waniliowe. Pozostaje nam mie膰 nadziej臋, 偶e arbuzy nie odm贸wi膮 wsp贸艂pracy i zd膮偶膮 dojrze膰 na czerwono. Pami臋tajcie te偶, 偶e Pan z Kucykiem zawita do nas w przysz艂膮 艣rod臋, je偶eli wi臋c chcecie mie膰 zdj臋cie waszych pociech, przyjd藕cie mi臋dzy dwunast膮 a czwart膮 na wolny plac za ko艣cio艂em.

Mamy przyjemno艣膰 go艣ci膰 dzi艣 par臋 os贸b. - Dorothy pos艂a艂a u艣miech swoim go艣ciom. - Odwiedzi艂a nas pani Ida Jenkins i siedem przyjezdnych cz艂onki艅 Klubu Ogr贸dkowego. Witajcie, panie. Jak wam wszystkim doskonale wiadomo, Ida jest matk膮 naszej najm艂odszej oblubieniczki, Normy Warren. A poniewa偶 sama jestem matk膮, powr贸c臋 do w艂asnego ogr贸dka, co mi, mam nadziej臋, wybaczycie. Wszyscy ogromnie si臋 cieszymy z powodu przyj臋cia Anny Lee do Szko艂y Piel臋gniarskiej w Chicago, Alma Mater naszej Ruby Robinson, kt贸ra nie mniej od nas jest dumna z Anny Lee. Ale偶 ten czas szybko leci... Wydaje si臋, 偶e zaledwie wczoraj Norma i Anna Lee szykowa艂y si臋 do swojego pierwszego popisu tanecznego. Mam wra偶enie, 偶e 艣wiat si臋 zmienia na moich oczach. Doc w艂a艣nie wczoraj wieczorem powiedzia艂 mi, 偶e za miastem szykuj膮 si臋 dwie nowe inwestycje. Jedna to sklep z mro偶onkami dla zmotoryzowanych, kt贸ry ma by膰 zbudowany w kszta艂cie igloo z nied藕wiedziem polarnym na szczycie. A druga inwestycja to motelik te偶 dla zmotoryzowanych, o nazwie Wigwamowa Wioska, kt贸ry sk艂ada膰 si臋 b臋dzie z pojedynczych betonowych wigwam贸w. Jakby tego by艂o ma艂o, chodz膮 s艂uchy, 偶e wkr贸tce powstanie u nas nowiutki motel Howarda Johnsona. Je艣li wi臋c Elmwood Springs b臋dzie si臋 zmienia膰 w dotychczasowym tempie, to wkr贸tce nie rozpoznamy naszego miasteczka.

A skoro mowa o rozwoju, to musz臋 wam przypomnie膰, 偶e w okolicy Raymore i Harrisonville powstaj膮 filie Pogrzeb贸w i Kompozycji Kwiatowych Cecila Figgsa, niedaleko was, otwarte przez dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋, dla waszej wygody. Pami臋tajcie, 偶e Cecil Figgs jest jedynym moim sponsorem, kt贸ry nie 偶yczy wam, by艣cie zostali jego klientami, ale w razie potrzeby jest do waszych us艂ug... A teraz Beatrice Woods za艣piewa nam piosenk臋, kt贸ra jest bardzo a propos: Szykuj膮 si臋 zmiany.

Dwie i p贸艂 minuty po reklamie Z艂otych P艂atk贸w Mieszanki Nale艣nikowej i po podaniu przepisu na marynowane zielone pomidory Dorothy rzuci艂a okiem na zegar i westchn臋艂a:

- Ojej, widz臋, 偶e czas nas goni. Mia艂am jeszcze kilka komunikat贸w o narodzinach i zgonach, ale chyba narodziny i zgony zaczekaj膮 do poniedzia艂ku. A zatem do us艂yszenia m贸wi膮 wam S膮siadka Dorothy i Matka Smith, kt贸re jak zwykle z wielk膮 przyjemno艣ci膮 go艣ci艂y u was, wi臋c do nast臋pnego razu. I nie zapomnijcie, zawsze jeste艣cie mile widziani na First Avenue North 5348.

Dorothy, tak jak m贸wi艂a, by艂a bardzo zadowolona, 偶e Anna Lee wybra艂a szko艂臋 piel臋gniarsk膮, ale jednocze艣nie z obaw膮 my艣la艂a o perspektywie jej wyjazdu z domu tak daleko. Ostatnio wpatrywa艂a si臋 nieraz w milczeniu w Ann臋 Lee, a wtedy jej oczy nape艂nia艂y si臋 艂zami. Pomy艣le膰, 偶e wkr贸tce c贸rcia wyfrunie z domu.

Rosn膮ca popularno艣膰 gospel

Nie tylko Elmwood Springs gwa艂townie si臋 zmienia艂o, ca艂y kraj zdawa艂 si臋 robi膰 ogromny skok naprz贸d. Kupowano coraz wi臋cej dom贸w. Wsz臋dzie powstawa艂y nowe stacje radiowe. Codziennie sprzedawano nowe odbiorniki, samochody, pralki, lod贸wki i kuchenki. Asfaltowano kilometry nowych dr贸g, a na rynku jak za dotkni臋ciem czarodziejskiej r贸偶d偶ki pojawia艂y si臋 coraz to nowe wynalazki. Zmywarki elektryczne, otwieracze do konserw - wszystko dzia艂aj膮ce na pr膮d, wystarcza艂o tylko wcisn膮膰 guzik. Przepowiadano, 偶e do roku 1960 wi臋kszo艣膰 prac domowych przejm膮 roboty. Dorothy utrzymywa艂a, 偶e je艣li post臋p dokonywa膰 si臋 b臋dzie w takim tempie, wkr贸tce 偶ony b臋d膮 mog艂y p贸j艣膰 na zielon膮 trawk臋.

Nic jednak nie zmienia艂o si臋 w takim tempie jak muzyka gospel. Podczas wojny, kiedy to tak wiele ludzi emigrowa艂o z wiosek do miast, by pracowa膰 w fabrykach, muzyka ta wydosta艂a si臋 z drewnianych wiejskich ko艣ci贸艂k贸w Po艂udnia i 艢rodkowego Zachodu. Ludzie zmieniali swoje adresy z Alabamy, Georgii na Detroit i Chicago, ale ich upodobania muzyczne pozostawa艂y te same. Chcieli s艂ucha膰 tej samej muzyki, do kt贸rej byli przyzwyczajeni, muzyka gospel wi臋c zacz臋艂a si臋 pojawia膰 wsz臋dzie na falach radiowych, zdobywaj膮c ca艂kiem nowych s艂uchaczy na P贸艂nocy. Wkr贸tce t艂umy fan贸w gospel przesta艂y si臋 mie艣ci膰 w ma艂ych ko艣ci贸艂kach i szkolnych aulach, przenosz膮c si臋 do wielkich sal koncertowych w du偶ych miastach i do park贸w. Powsta艂y setki nowych utwor贸w. Nawet 鈥濼ime鈥 zacz膮艂 uznawa膰 istnienie rozwijaj膮cej si臋 i 艣wietnie prosperuj膮cej Gospel Tin Pan Alley. Teraz ju偶 w ca艂ym kraju, jak r贸wnie偶 w Kanadzie, s艂uchano gospel, a niekt贸re zespo艂y stawa艂y si臋 s艂awne w ci膮gu zaledwie jednego dnia.

Bardziej znane zespo艂y by艂y zapraszane na wyst臋py radiowe, mia艂y swoje nagrania i je藕dzi艂y czarnymi limuzynami na wyst臋py na 偶ywo. Ale nie Oatmanowie. Oni nadal podr贸偶owali tym samym gruchotem i 艣piewali przewa偶nie w wiejskich ko艣cio艂ach i na ca艂onocnych nabo偶e艅stwach. Od czasu swego duchowego ocalenia Ferris obawia艂 si臋, 偶e rosn膮ca popularno艣膰 gospel oddala j膮 od Ko艣cio艂a, a niebezpiecznie przybli偶a do showbiznesu. Czu艂, 偶e z艂y duch w艣lizgn膮艂 si臋 w rytmie bebop do gospel, odci膮gaj膮c dobrych chrze艣cijan od Pana i kusz膮c perspektyw膮 dorobienia si臋 szybkich pieni臋dzy. Prawi艂 kazania ka偶demu, kto tylko zechcia艂 go s艂ucha膰, 偶e 艣piewanie gospel w oderwaniu od ko艣cio艂a jest grzechem. Po tym, jak straci艂 brata, kt贸rego zn臋ci艂o 艣piewanie country po knajpach, obawia艂 si臋, 偶e jego ch艂opcy, Bervin i Vernon, mo偶e te偶 zechce uciec do 艣wiata. Zgodzi艂 si臋, by ich rodzinny zesp贸艂 zacz膮艂 wyst臋powa膰 w radiu, ale w tych programach, kt贸re nadaj膮 tylko gospel.

Jedn膮 z takich rozg艂o艣ni by艂a stacja KMA w Shenandoah w Iowa. Tam te偶 dwa razy dziennie wyst臋powa艂 z pi臋tnastominutowymi programami zesp贸艂 Blackwood Brothers. Nale偶膮cy do tego zespo艂u pianista, Cat Freeman, by艂 starym przyjacielem Ferrisa. Cat wraz z siostr膮 Vestal Goodman (obecnie 艣piewaj膮c膮 z zespo艂em Happy Goodmans) dorastali wsp贸lnie w p贸艂nocnej Alabamie i jako dzieci zbierali razem bawe艂n臋, by艂o to wi臋c szcz臋艣liwe spotkanie po latach. Jak si臋 okaza艂o, by艂o to r贸wnie偶 szcz臋艣liwe ponowne spotkanie Dorothy z rodzin膮 Oatman贸w. Podczas tego weekendu Dorothy przebywa艂a w Iowa z wizyt膮 u swojej radiowej kole偶anki, Evelyn Birkby, gdzie bra艂a te偶 udzia艂 w przegl膮dzie miejscowych dokona艅 w Mayfair Auditorium w Shenandoah.

Dorothy w艂a艣nie sko艅czy艂a swoj膮 pogadank臋 na temat ozdabiania ciast na ka偶d膮 okazj臋 i zza kulis obserwowa艂a Adell臋 Shoemaker, kt贸ra opowiada艂a i demonstrowa艂a, jak wybra膰 odpowiedni膮 tapet臋, kiedy kto艣 przyni贸s艂 jej li艣cik.


Droga Pani Smith!

Zobaczy艂am w KMA afisz, 偶e Pani tu jest, tak samo jak my. Bardzo bym chcia艂a pogada膰 z Pani膮 po programie, je艣li znajdzie Pani troch臋 czasu.

Minnie Oatman


Dorothy natychmiast dopisa艂a pod spodem: 鈥濼o 艣wietnie! Spotkajmy si臋 przy wyj艣ciu po zako艅czeniu programu. Dorothy鈥. I odda艂a li艣cik pani, kt贸ra wr臋czy艂a jej kartk臋.

Dorothy by艂a uszcz臋艣liwiona perspektyw膮 spotkania Minnie Oatman, maj膮c przy tym nadziej臋, 偶e zobaczy te偶 Betty Raye. Tyle razy my艣la艂a o tej dziewczynie, zastanawiaj膮c si臋, jak si臋 jej powodzi. Po programie jednak spotka艂a przy wyj艣ciu sam膮 Minnie.

Obie panie posz艂y do ma艂ej kafejki po przeciwnej stronie ulicy i usiad艂y w lo偶y, do kt贸rej Minnie ledwo si臋 wcisn臋艂a. Po om贸wieniu wszystkich miejsc, kt贸re odwiedzili Oatmanowie, Dorothy zada艂a pytanie nurtuj膮ce j膮 od samego pocz膮tku.

- A co s艂ycha膰 u Betty Raye?

Na twarzy Minnie pojawi艂 si臋 wyraz zak艂opotania. Zawaha艂a si臋 przez moment, po czym wyzna艂a:

- Nie najlepiej. Szczerze m贸wi膮c, pani Smith, w艂a艣nie na ten temat chcia艂am z pani膮 porozmawia膰. Ona nawet nie wie, 偶e ja tu jestem, ale wy wszyscy byli艣cie dla niej tacy dobrzy, a pani sama ma w domu c贸rk臋, to pomy艣la艂am sobie, 偶e pani mi co艣 doradzi. Bo ja si臋 o ni膮 zamartwiam.

- Ojej. Co takiego si臋 dzieje?

- Mo偶e jeszcze nic si臋 nie sta艂o, ale ja mam teraz okropny okres. Obaj ch艂opcy s膮 nastawieni buntowniczo, Floyd ma jeszcze wi臋kszego hopla na punkcie bab ni偶 zwykle, a u Ferrisa te偶 nie wszystko jest po kolei.

- C贸偶 mu si臋 sta艂o? - wystraszy艂a si臋 Dorothy.

- On co chwila jest nawiedzony, ale teraz to chyba jeszcze bardziej ni偶 zwykle. Powiadam pani, on jest o krok od oswojenia w臋偶a, wi臋c nie mog臋 spu艣ci膰 go z oka, bo co艣 si臋 mo偶e wydarzy膰. Wie pani, wszyscy m臋偶czy藕ni z Sand Mountain s膮 tacy sami. Trzech z nich ju偶 nie 偶yje, zmarli od uk膮szenia w臋偶a. - Westchn臋艂a ci臋偶ko. - Ale to wy艂膮cznie moja wina. Mamusia mnie ostrzega艂a, 偶ebym nie wychodzi艂a za faceta z Sand Mountain, ale nikt mi nie pasowa艂, dop贸ki nie pozna艂am Ferrisa Oatmana, wi臋c jak sobie po艣cielesz, tak si臋 wy艣pisz. Mam za swoje. Ale nie mog臋 przecie偶 troszczy膰 si臋 o niego i jednocze艣nie o ca艂膮 rodzin臋. Betty Raye z kolei wchodzi w wiek, 偶e ka偶dy chce si臋 z ni膮 umawia膰. Boj臋 si臋, 偶e za moimi plecami jaki艣 napalony m艂ody gospelak, kt贸rych pe艂no tu si臋 kr臋ci, we藕mie i ucieknie z ni膮.

- Rozumiem. A co ona na to?

- Teraz to ona w og贸le nie zwraca na nich uwagi. Tylko by siedzia艂a gdzie艣 w k膮cie i czyta艂a ksi膮偶ki. Tak sobie zepsu艂a oczy, 偶e musieli艣my kupi膰 jej okulary. Ona tak nienawidzi tego w臋drowania z miejsca na miejsce, 偶e boj臋 si臋, 偶e dla 艣wi臋tego spokoju, aby tylko ju偶 nigdzie nie je藕dzi膰, wyjdzie za pierwszego lepszego.

- Naprawd臋 tak pani my艣li?

- Je艣li cho膰 troch臋 jest do mnie podobna, to tak zrobi, a my nie mamy pieni臋dzy, 偶eby naj膮膰 kogo艣 na jej miejsce, och, jestem ju偶 u kresu wytrzyma艂o艣ci.

- Rozumiem, 偶e si臋 pani martwi. - Na twarzy Dorothy te偶 malowa艂o si臋 zatroskanie.

Minnie nachyli艂a si臋 w stron臋 Dorothy i wyzna艂a:

- Ja wiem, pani Smith, 偶e nie jestem specjalnie m膮dra. S艂abe mam wykszta艂cenie albo raczej 偶adne. Niech mnie pani 藕le nie zrozumie, kocham ich nad 偶ycie, ale B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e Ferris i ch艂opcy, tak samo jak Floyd, nie s膮 specjalnie lotni. My, ludzie pro艣ci, nie mamy do 偶ycia pretensji. Ale Betty Raye jest inna. Ona jest od nas m膮drzejsza. Jej si臋 wydaje, 偶e ja nie dostrzegam, ale przecie偶 widz臋, jak ona czyta ksi膮偶ki, bo chce si臋 czego艣 nauczy膰. Robi艂am, co mog艂am, 偶eby ona zosta艂a u mojej siostry, ale tam jest huk dzieciak贸w, a to jej dzia艂a艂o na nerwy. Ale je艣li czego艣 z tym nie zrobi臋, to mo偶e mi pani wierzy膰, pani Smith, ona sko艅czy tak jak ja i b臋dzie ciemna jak tabaka w rogu do ko艅ca 偶ycia.

Nagle w g艂owie Dorothy za艣wita艂 pomys艂, 偶eby dokona膰 pewnej roszady, na razie jednak postanowi艂a nic o tym nie wspomina膰. Usiad艂a wygodniej.

- Minnie, nie wiem jeszcze, czy to si臋 mo偶e uda膰, ale mo偶e zadzwoni pani do mnie w przysz艂ym tygodniu?

Minnie obieca艂a, 偶e zadzwoni, gdy tylko dotr膮 do jakiego艣 miejsca, gdzie b臋dzie telefon, i zacz臋艂a przeciska膰 si臋 do wyj艣cia.

Nast臋pnego dnia Dorothy wyruszy艂a w drog臋 powrotn膮 do Elmwood Springs, Oatmanowie natomiast wyjechali z Iowa wczesnym rankiem, zd膮偶aj膮c wprost do Nashville w Tennessee, znanym jako wyl臋garnia kaznodziej贸w, gdzie mieli wyst膮pi膰 u Wally鈥檈go Fawlera podczas ca艂onocnych 艣piew贸w w Ryman Auditorium. Minnie modli艂a si臋 przez ca艂膮 drog臋, 偶eby tylko Ferris nie wydziera艂 si臋 w kulisach i nie prawi艂 wszystkim kazania, 偶e zespo艂y gospel si臋 sprzedaj膮, oraz 偶eby Floyd nie ugania艂 si臋 znowu za siostrami Carter.

Ostatnim razem, kiedy 艣piewali razem z Carterami, Chester, kuk艂a brzuchom贸wcy, wyskoczy艂 z jak膮艣 propozycj膮 wobec June, kt贸rej to si臋 nie podoba艂o, wi臋c zerwa艂a mu z g艂owy peruczk臋. Musieli potem wyda膰 dwadzie艣cia osiem dolar贸w na now膮.


Przez ca艂膮 drog臋 powrotn膮 Dorothy miota艂y sprzeczne uczucia. Chcia艂a pom贸c Betty Raye, ale te偶 nie chcia艂a traci膰 innej dziewczyny, kt贸ra by艂a jej bliska. Z drugiej strony jednak wiedzia艂a, 偶e ta sama osoba marzy艂a o podr贸偶ach.

No c贸偶, pr贸bowa艂a jako艣 si臋 przekona膰, zapyta膰 nie zaszkodzi. Pierwszego dnia po powrocie do domu, kiedy siedzia艂y obie z Beatrice w kuchni, odwa偶y艂a si臋 poruszy膰 ten temat.

- Zgadnij, kogo spotka艂am w Iowa?

- Nie wiem.

- A pami臋tasz Oatman贸w?

Beatrice u艣miechn臋艂a si臋 i poklepa艂a swego psa przewodnika, Honeya.

- Tak, pami臋tam.

- A Betty Raye?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Tak... T臋 dziewczynk臋, kt贸ra tu mieszka艂a. Co u niej?

Dorothy odchrz膮kn臋艂a.

- Wygl膮da na to, 偶e nie najlepiej. Nie, w艂a艣ciwie to niedobrze.

- O, to szkoda.

- Tak. Jej matka m贸wi艂a, 偶e ona bardzo 藕le znosi podr贸偶owanie. Wola艂aby zrobi膰 przerw臋 na jaki艣 czas i mo偶e p贸j艣膰 do szko艂y.

- Naprawd臋?

- Tak. Jej matka powiedzia艂a mi, 偶e chcia艂aby, aby Betty Raye mog艂a sko艅czy膰 przynajmniej szko艂臋 艣redni膮.

Beatrice kiwn臋艂a g艂ow膮, ale si臋 nie odezwa艂a.

- Ale - Dorothy zawiesi艂a g艂os - nie wydaje mi si臋, 偶eby to mog艂o doj艣膰 od skutku. - Zamilk艂a na chwil臋.

- Dlaczego nie? - zapyta艂a Beatrice.

Dorothy mia艂a nadziej臋, 偶e Beatrice zada to pytanie.

- Bo gdyby ona mia艂a przesta膰 艣piewa膰 w zespole, to musieliby znale藕膰 kogo艣 na jej miejsce.

- Och. - Beatrice zacz臋艂a energiczniej poklepywa膰 psa po g艂owie. - Naprawd臋?

Dorothy wsypa艂a do swojej fili偶anki kawy dwie 艂y偶eczki cukru, kt贸re zacz臋艂a starannie miesza膰, by da膰 Beatrice wi臋cej czasu do namys艂u.

- To by si臋 oczywi艣cie wi膮za艂o z cz臋stym podr贸偶owaniem tego kogo艣, przenoszeniem si臋 z miejsca na miejsce...

- Naprawd臋?

- Tak. Nic jeszcze nie wspomina艂am Minnie... Ale czy ty by艣 nie by艂a czym艣 takim zainteresowana?

Beatrice poderwa艂a si臋.

- Och, Dorothy, my艣lisz, 偶e oni by mnie przyj臋li? Znam wszystkie pie艣ni, mog艂abym si臋 nauczy膰 艣piewania na g艂osy...

- Ot贸偶 Minnie ma za par臋 dni do mnie zadzwoni膰, oczywi艣cie mog臋 j膮 o to zapyta膰, je艣li chcesz. Ale uprzedzam ci臋, 偶e to nie jest pop艂atne zaj臋cie.

- Wcale mi na tym nie zale偶y. A je艣li im przeszkadza, 偶e jestem niewidoma, powiedz im, 偶e mam psa przewodnika. Powiedz, 偶e dajemy sobie rad臋. Prawie wszystko potrafi臋 zrobi膰. Nie b臋d臋 ci臋偶arem. Powiedz, 偶e mog臋 艣piewa膰 za darmo.

呕adna z nich nie mog艂a usiedzie膰 na miejscu, dop贸ki Minnie nie zadzwoni艂a, tak jak obieca艂a. Dorothy powiedzia艂a, 偶e Beatrice jest gotowa wyruszy膰 z nimi w drog臋, je艣li zechc膮 j膮 przyj膮膰 na miejsce Betty Raye. Minnie odrzek艂a, 偶e musi porozmawia膰 o tym z Ferrisem i 偶e potem oddzwoni.

Po godzinie telefon ponownie si臋 odezwa艂.

- Pani Smith, niech pani powie tej dziewczynie, 偶e je艣li z nami wytrzyma, to bardzo ch臋tnie j膮 przyjmiemy. Niech pani nie odk艂ada s艂uchawki, jeszcze podejdzie Betty Raye.

Czekaj膮c, a偶 Betty Raye podejdzie do telefonu, Dorothy zawo艂a艂a do siedz膮cej niecierpliwie w kuchni Beatrice:

- Chc膮 ciebie, kochaneczko.

Wtedy odezwa艂a si臋 Betty Raye:

- Halo?

- Betty Raye? Czy mama ci o wszystkim powiedzia艂a?

- Tak, prosz臋 pani.

- Zgadzasz si臋? Wiesz, 偶e naprawd臋 chcieliby艣my, 偶eby艣 do nas przyjecha艂a.

Po d艂u偶szym milczeniu Betty Raye odpowiedzia艂a:

- Nawet pani nie wie, jak bardzo chc臋 przyjecha膰.

To by艂a najd艂u偶sza wypowied藕, jak膮 Dorothy us艂ysza艂a od Betty Raye przez ca艂y czas ich znajomo艣ci.

Zamartwiaj膮c si臋 od samego pocz膮tku, czy dobrze robi, w tym momencie Dorothy nabra艂a pewno艣ci, 偶e post膮pi艂a s艂usznie.

Zn贸w odezwa艂a si臋 Minnie:

- Niech pani powie Beatrice, 偶e przyjedziemy po ni膮 za kilka tygodni. Jak s艂owo daj臋, kiedy cz艂owiek my艣li, 偶e ju偶 nie ma wyj艣cia, dobry B贸g zsy艂a mu anio艂a. Niech pani膮 B贸g b艂ogos艂awi, pani Smith. Pani to jest 艣wi臋ta. Nie ma pani poj臋cia, jaki ci臋偶ar spad艂 mi z serca.

Dorothy od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i wr贸ci艂a do kuchni, ale Beatrice ju偶 tam nie by艂o. Posz艂a do swojego pokoju si臋 pakowa膰.

Wymiana

Ferris Oatman wcale nie by艂 zachwycony perspektyw膮 utraty Betty Raye i rozbijania rodziny, ale po raz pierwszy od 艣lubu z nim Minnie upar艂a si臋.

- Ferris, moje dziecko nie chce d艂u偶ej 偶y膰 w poniewierce, chce p贸j艣膰 do szko艂y i p贸jdzie.

- Po moim trupie - zarzeka艂 si臋.

- A cho膰by i po twoim trupie, je艣li to konieczne.

Ferris domy艣li艂 si臋 z jej spojrzenia, 偶e na nic zda si臋 jego op贸r, i po dw贸ch tygodniach Oatmanowie zahaczyli o Missouri w drodze do Arkansas, 偶eby zostawi膰 Betty Raye oraz zabra膰 Beatrice Woods i jej psa. Kiedy nadjechali, Minnie spu艣ci艂a szyb臋 i powiedzia艂a:

- Pani Smith, nie mam nawet tyle czasu, by wyj艣膰 i pani膮 u艣ciska膰, bo ju偶 z艂apali艣my op贸藕nienie. Przed 贸sm膮 powinni艣my dojecha膰 do Little Rock, ale b臋d臋 si臋 za pani膮 modli艂a przez ca艂膮 drog臋.

Otworzy艂y si臋 tylne drzwi, przez kt贸re wysz艂a Betty Raye, a wesz艂a Beatrice z Honey.

Na przednim siedzeniu siedzia艂 Floyd obok Ferrisa i Minnie. Gdy tylko ruszyli, Chester, kuk艂a cytuj膮ca Pismo 艢wi臋te, obr贸ci艂 si臋, popatrzy艂 na ni膮, po czym unosz膮c i poruszaj膮c 艣miesznie brwiami, zauwa偶y艂:

- Ho, ho, ho, hej ty tam, jak si臋 masz, przystojniaczko?

Beatrice odpowiedzia艂a bez namys艂u:

- A jak ty si臋 masz, przystojniaczku?

呕egnali ich ze 艂zami w oczach: Matka Smith, Dorothy, Bobby, Anna Lee i siostra Ruby Robinson. Ale Beatrice Woods nie ogl膮da艂a si臋 wstecz. Nie zrobi艂aby tego, nawet gdyby widzia艂a. Zbyt by艂a przej臋ta tym, co j膮 czeka. Wreszcie wyruszy艂a w 艣wiat, w sin膮 dal, het, gdzie艣 przed siebie.

Betty Raye niewiele si臋 zmieni艂a od ostatniego spotkania. Troch臋 tylko uros艂a i zacz臋艂a nosi膰 okulary. Kto艣 musia艂 je za ni膮 wybra膰. Oprawki stanowi艂y niezbyt fortunn膮 kombinacj臋 czarnego plastiku i metalowej obw贸dki i bynajmniej nie zdobi艂y m艂odej dziewczyny. Gdy wchodzili do domu, Dorothy postanowi艂a, 偶e pierwsz膮 rzecz膮, jak膮 sprawi biedactwu, b臋dzie para nowych okular贸w.

Wszyscy cieszyli si臋, 偶e Betty Raye zn贸w zamieszka u nich, mimo 偶e z pewno艣ci膮 b臋dzie im brakowa艂o Beatrice. Szczeg贸lnie radowa艂a si臋 Anna Lee, kt贸ra przez ca艂e lato by艂a w melancholijnym nastroju. Opr贸cz tego, 偶e niepokoi艂a si臋 z lekka zbli偶aj膮cym si臋 wyjazdem z domu, czu艂a si臋 te偶 troch臋 opuszczona przez swoje obie przyjaci贸艂ki, tak 偶e po raz pierwszy w 偶yciu zazna艂a samotno艣ci. Patsy Marie zacz臋艂a pracowa膰 w pe艂nym wymiarze czasu w pralni swojego ojca, a Norma wysz艂a za m膮偶. I 偶eby nie wiem jak zarzeka艂y si臋, 偶e mi臋dzy nimi nic si臋 nie zmieni, to jednak si臋 zmieni艂o. To ju偶 nie to, co przedtem, kiedy mog艂a o dowolnej porze zadzwoni膰 do przyjaci贸艂ki i wyci膮gn膮膰 j膮 w r贸偶ne miejsca. Norma by艂a teraz m臋偶atk膮, a to wiele zmienia艂o. Trudno o to kogokolwiek wini膰. Wok贸艂 Anny Lee nadal kr臋ci艂o si臋 mn贸stwo ch艂opak贸w, ale brakowa艂o jej kole偶anki, z kt贸r膮 mog艂aby omawia膰 wiele spraw. Teraz liczy艂y si臋 inne rzeczy.

Pierwszego wieczoru Anna Lee posz艂a do pokoju Betty Raye, by popatrzy膰, jak tamta si臋 rozpakowuje.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo si臋 ciesz臋 z twojego przyjazdu - powiedzia艂a ca艂kiem szczerze. - Mia艂am wyrzuty sumienia, 偶e wyje偶d偶am tak daleko i zostawiam mam臋 z samym tylko Bobbym. Nawet my艣la艂am ju偶, 偶eby zrezygnowa膰. Ale teraz, kiedy ty tu jeste艣, wiem, 偶e nie b臋dzie si臋 czu艂a tak samotna i zmartwiona.

Betty Raye nadal kr臋powa艂a si臋 Anny Lee, wi臋c mrukn臋艂a tylko 鈥瀌zi臋kuj臋鈥.

- Wiesz, jak si臋 tak dobrze zastanowi膰, to mo偶na by pomy艣le膰, 偶e jeste艣 moj膮 m艂odsz膮 siostr膮, kt贸ra zostaje w domu. - Westchn臋艂a. - Chcia艂abym mie膰 siostr臋. Mama tak bardzo na mnie polega, 偶e czasem wydaje si臋 to trudne do ud藕wigni臋cia... A skoro jeste艣my jak siostry, to mo偶e by艣 si臋 zastanowi艂a nad tym, by si臋 przenie艣膰 do mojego pokoju, kiedy wyjad臋. To dla mnie wa偶ne.

- Naprawd臋?

- Tak, wiem te偶, 偶e mamie by si臋 to podoba艂o. J膮 troch臋 kr臋puje, 偶e ty mieszkasz w tej ciupce. Nie w tym rzecz, by ten pok贸j mia艂 by膰 brzydki czy niewygodny - doda艂a pospiesznie - ale gdyby艣 przenios艂a si臋 do mojego pokoju, w wi臋kszym stopniu by艣my si臋 czu艂y jak siostry. - Betty Raye wyj臋艂a z walizki drug膮, szyt膮 r臋cznie sukienk臋. - Wiesz co, chyba nosimy ten sam rozmiar. Ja mam ca艂膮 szaf臋 ubra艅. I tak wszystkich nie wezm臋, wi臋kszo艣膰 moich sukienek b臋dzie wisia艂a w szafie, wi臋c mo偶esz nosi膰, co chcesz. I tak mia艂am zamiar je odda膰. Chyba 偶e masz co艣 przeciwko u偶ywanym rzeczom. Ale te s膮 w idealnym stanie.

Betty Raye, kt贸ra ca艂e 偶ycie nosi艂a u偶ywane rzeczy, odpowiedzia艂a:

- Nie, nie mam nic przeciwko.

W ci膮gu nast臋pnych tygodni Anna Lee sp臋dza艂a mn贸stwo czasu z Betty Raye i zmusi艂a j膮 do przymierzenia wszystkich sukienek, kt贸re wisia艂y w szafie. Pewnego dnia Anna Lee zebra艂a si臋 na odwag臋 i zada艂a wreszcie pytanie, kt贸re od dawna j膮 nurtowa艂o:

- Czy pozwoli艂aby艣 mi poeksperymentowa膰 z twoimi w艂osami?

Kiedy Anna Lee sko艅czy艂a 鈥瀍ksperymentowanie鈥 z w艂osami Betty Raye, poci膮gn臋艂a jeszcze jej usta czerwon膮 szmink膮.

- No, patrz, czy tak nie jest lepiej?

Betty Raye spojrza艂a do lustra, ale bez okular贸w nic nie widzia艂a, mimo to powiedzia艂a, 偶e tak. Nast臋pn膮 rzecz膮, jak膮 Anna Lee zrobi艂a, by艂o pomalowanie paznokci Betty Raye jaskrawoczerwonym lakierem. Betty Raye nadal kr臋powa艂a si臋 cokolwiek powiedzie膰, ale kt贸偶 m贸g艂by sprzeciwi膰 si臋 Annie Lee, pi臋knie wygl膮daj膮cej w r贸偶owym sweterku z angory i z r贸偶owymi pere艂kami. Betty Raye dawa艂a robi膰 ze sob膮, co tylko Anna Lee zapragn臋艂a.

Anna Lee zabiera艂a j膮 codziennie do miasta na zakupy, co trwa艂o ca艂e godziny. Zaabsorbowana zakupami u Braci Morgan kompletowa艂a now膮 garderob臋 na nowy rok akademicki i przymierza艂a wszystko - czasem nawet po dwa razy - kapelusze, buty, sukienki i sp贸dnice, zanim ostatecznie zdecydowa艂a si臋 na ich zakup.

Na pocz膮tku Dorothy cieszy艂a si臋, 偶e obie dziewczyny sp臋dzaj膮 razem tyle czasu, ale wkr贸tce zacz臋艂a si臋 troch臋 niepokoi膰. Napomkn臋艂a o tym Matce Smith.

- Anna Lee wsz臋dzie ci膮gnie za sob膮 Betty Raye, jakby to by艂a jej lalka Anka Szmacianka. - I rzeczywi艣cie tak to wygl膮da艂o.

Kt贸rego艣 popo艂udnia Anna Lee powiedzia艂a do Betty Raye:

- Wiem, 偶e jeste艣 naprawd臋 pobo偶na, ale gdyby艣 posz艂a do kina, to czy pope艂ni艂aby艣 grzech? Ginger Rogers pochodzi z Missouri, wi臋c bardzo bym chcia艂a obejrze膰 zn贸w Kitty Foyle. Mo偶e by ci nie zaszkodzi艂o raz si臋 wybra膰 do kina?

Betty Raye zastanowi艂a si臋.

- Nie wiem. Nigdy nie by艂am w kinie.

Na wie艣膰 o tym Dorothy zaprotestowa艂a:

- Nie chcia艂abym, Anno Lee, 偶eby艣 nak艂ania艂a Betty Raye do rzeczy, kt贸rych ona mo偶e nie 偶yczy膰 sobie. - Anna Lee zaj臋ta splataniem w艂os贸w Betty Raye w mysie ogonki odrzek艂a z niewinn膮 min膮: - Ja wcale jej do niczego nie nak艂aniam. Ona przecie偶 chce i艣膰, prawda?

- Tak - odpowiedzia艂a Betty Raye usadowiona przy toaletce. Nast臋pnego dnia obejrza艂a film Kitty Foyle, kt贸ry jej si臋 bardzo podoba艂.

W tamten pi膮tek Dorothy zabra艂a je obie samochodem do Poplar Bluff po nowe okulary. Po powrocie do domu zwierzy艂a si臋 Matce Smith:

- Szkoda, 偶e nie pojecha艂a艣 z nami. By艂aby艣 naprawd臋 dumna z Anny Lee. Tak si臋 troskliwie zajmowa艂a Betty Raye, jakby by艂a jej matk膮.

- Kupi艂a艣 jej nowe okulary? - zapyta艂a Matka Smith.

- Wreszcie - odrzek艂a Dorothy, moszcz膮c si臋 na kanapie. - Maj膮 by膰 gotowe w przysz艂ym tygodniu. Z niebieskiego plastiku, z czym艣 w rodzaju skrzyde艂ek na ko艅cach. Wprawdzie ja bym czego艣 takiego nie wybra艂a, ale wybra艂a je Anna Lee i w ko艅cu te maj膮 by膰. Betty Raye to s艂odkie stworzonko, siedzia艂a cierpliwie i bez s艂owa sprzeciwu przymierza艂a wszystkie pary, jakie znosi艂a jej Anna Lee z ca艂ego sklepu.

Rzeczywi艣cie Anna Lee dwoi艂a si臋 i troi艂a, 偶eby przekszta艂ci膰 Betty Raye na wz贸r i podobie艅stwo swoje. Gdyby da膰 jej jeszcze par臋 tygodni, pewnie nauczy艂aby Betty Raye jazzowej trz臋sionki. Ale wkr贸tce nadszed艂 dzie艅, w kt贸rym trzeba by艂o wyruszy膰 do szko艂y piel臋gniarskiej. Wszyscy poszli odprowadzi膰 j膮 na stacj臋 i po偶egna膰. Po drodze Dorothy by艂a nienaturalnie rozmowna i stara艂a si臋 by膰 dzielna, ale w ostatniej chwili, kiedy Anna Lee, wygl膮daj膮ca tak elegancko i doro艣le w nowym br膮zowym kostiumiku i odpowiednio dobranym kapelusiku, odwr贸ci艂a si臋 i pomacha艂a na po偶egnanie, Dorothy nie mog艂a ju偶 si臋 d艂u偶ej opanowa膰. Przykry艂a r臋k膮 usta, by nie zdradzi膰 si臋, 偶e p艂acze, ale kiedy poci膮g znikn膮艂, za艂ama艂a si臋 zupe艂nie. Doc otoczy艂 j膮 ramieniem.

- No, daj spok贸j - zacz膮艂 j膮 pociesza膰. - Przecie偶 to nied艂ugo. Wr贸ci tu na Bo偶e Narodzenie.

- Wiem - odpowiedzia艂a Dorothy. - Ale ona wydawa艂a mi si臋 taka malutka w tym wielkim poci膮gu. - I znowu si臋 rozklei艂a. Wiedzia艂a, 偶e to g艂upie, ale nic nie mog艂a na to poradzi膰. Tak samo odczuwa艂a b贸l rozstania, jak przed dwunastoma laty, kiedy odprowadza艂a Ann臋 Lee po raz pierwszy do szko艂y.

Bobby鈥檈mu te偶 by艂o smutno, 偶e Anna Lee odje偶d偶a, ale nie mia艂 poj臋cia, co powiedzie膰, wi臋c rzuci艂 tylko:

- Strasznie g艂upi kapelusz mia艂a na g艂owie.

Po powrocie do domu Dorothy po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka, Bobby poszed艂 do swojego pokoju s艂ucha膰 radia, a Matka Smith pomog艂a Betty zgodnie z obietnic膮 przenie艣膰 rzeczy do pokoju Anny Lee. Wieszaj膮c sukienki w szafie, Matka Smith wyzna艂a:

- Nawet nie wiesz, Betty Raye, jakie to b艂ogos艂awie艅stwo dla Dorothy, 偶e teraz jeste艣 z nami. Gdyby nie ty, wol臋 sobie nawet nie wyobra偶a膰, co by ona zrobi艂a. Straci艂a ju偶 jedno dziecko, wi臋c zdaj臋 sobie spraw臋, jakie to bolesne dla niej traci膰 drugie, cho膰by tylko na kr贸tko.

Doc i Jimmy siedzieli na ganku i prawie si臋 nie odzywali. Wreszcie po d艂u偶szej chwili milczenia Doc wyrzuci艂 z siebie:

- Wola艂bym, 偶eby Dorothy nie zachowywa艂a si臋 tak, jakby to by艂 koniec 艣wiata. Na lito艣膰 bosk膮, przecie偶 ona przyjedzie do nas na Bo偶e Narodzenie. - Popatrzy艂 na Jimmy鈥檈go i doda艂 jeszcze: - Te kobiety... Tak si臋 zachowuj膮, 偶e mo偶na by pomy艣le膰, 偶e to nie chodzi o par臋 miesi臋cy, ale o dziesi臋膰 lat.

- Aha, one si臋 strasznie przejmuj膮.

Obaj m臋偶czy藕ni siedzieli jeszcze w ciemno艣ci i palili, udaj膮c, 偶e takie uczucia, jak smutek z powodu wyjazdu Anny Lee, nie maj膮 do nich dost臋pu. Jednak nie ca艂kiem tak by艂o.


Anna Lee siedzia艂a ju偶 w poci膮gu oko艂o dw贸ch godzin, kiedy zauwa偶y艂a kopert臋, kt贸r膮 Doc wsun膮艂 jej do torebki, kiedy Dorothy nie patrzy艂a. W 艣rodku znajdowa艂a si臋 p贸艂dolar贸wka i kr贸tki li艣cik:


Je艣li z jakiego艣 powodu nie b臋dzie Ci si臋 tam podoba艂o, zadzwo艅 do mnie, a ja przyjad臋 i Ci臋 zabior臋.

Tata


Doc nie wiedzia艂 o tym, ale Jimmy wsun膮艂 jej przed odjazdem do kieszeni p艂aszcza dwadzie艣cia dolar贸w.

- To na drobne wydatki - powiedzia艂.

Chwa艂a na drog臋

Drug膮 par膮 rodzic贸w, kt贸rym przysz艂o zmaga膰 si臋 z rozstaniem z c贸rk膮, byli Oatmanowie, Minnie i Ferris. Stale zaj臋ci, od kiedy wyjechali z Elmwood Springs, najpierw spokojnie prze膰wiczyli wszystkie pie艣ni z Beatrice, a potem podr贸偶owali bez przerwy. Strasznie brakowa艂o im Betty Raye. Ferris martwi艂 si臋, 偶e bez codziennych modlitw i czytania Biblii mo偶e oddali膰 si臋 od Boga i zab艂膮dzi膰 na kr臋tych 艣cie偶kach tego 艣wiata. Minnie, przeciwnie, zale偶a艂o, by Betty Raye spodoba艂 si臋 nowy 艣wiat i by spr贸bowa艂a znale藕膰 w nim szcz臋艣cie. Przed rozstaniem powiedzia艂a c贸rce po cichu, tak by Ferris tego nie s艂ysza艂, 偶eby nie przejmowa艂a si臋 zbytnio idea艂ami zielono艣wi膮tkowc贸w wyznawanymi przez ojca.

Ferris wpad艂by w sza艂, gdyby wiedzia艂, 偶e pomalowa艂a usta i posz艂a na film z Ginger Rogers. Ale tak jak powiedzia艂a Minnie do Betty Raye przez telefon:

- Dzieciaku, czego ojciec nie widzi, to jego sercu nie 偶al.

Ich 偶ycie te偶 zacz臋艂o si臋 zmienia膰 r贸wnie szybko jak 偶ycie Betty Raye, i to ju偶 od pierwszego dnia, kiedy przybyli do Little Rock na ca艂onocne 艣piewy. Kiedy dotarli do audytorium, wszystkie pozosta艂e zespo艂y ju偶 tam by艂y, przebrane i gotowe do wyst臋pu - The Spears, Happy Goodmans, Lester-Stamps Quartet, John Daniels Quartet, Melody Masters, Dixie Boys, Sunny South Quartet. Za kulisami cz艂onkowie tych zespo艂贸w witali si臋 wzajemnie, wypytuj膮c, co u innych s艂ycha膰, ciesz膮c si臋 z ponownego spotkania, uaktualniaj膮c swoj膮 wiedz臋 o sobie o nowe przypadki zawa艂贸w, atak贸w woreczka 偶贸艂ciowego i przypad艂o艣ci p臋cherza, jakie im si臋 od ostatniego spotkania przytrafi艂y. Wymieniali te偶 informacje o tym, kto jak wielkie mia艂 k艂opoty z IRS19, co by艂o odwiecznym problemem zespo艂贸w gospel, szczeg贸lnie jak si臋 wydawa艂o, n臋kanych przez urz臋dy skarbowe, domagaj膮ce si臋 od nich wyg贸rowanych podatk贸w od dochodu.

Pozostawa艂o zaledwie p贸艂 godziny do rozpocz臋cia programu, wi臋c Minnie i Beatrice posz艂y wprost do garderoby, podczas gdy ch艂opcy przebierali si臋 w m臋skich szatniach na dole. Floyd odpowiada艂 za ca艂y system nag艂o艣nienia, uwija艂 si臋 wi臋c, wyci膮gaj膮c urz膮dzenia z samochodu, got贸w ju偶 je zamontowa膰. We wszystkich pomieszczeniach panowa艂a wrzawa, jak zwykle przed takimi imprezami, do audytorium zacz臋艂y nap艂ywa膰 setki s艂uchaczy i uczestnik贸w. Taki sp臋d gwiazd sprawia艂, 偶e Oatmanowie stawali si臋 tylko jednymi z wielu. Nie wygl膮da艂o to na najlepszy moment do zaprezentowania nowego cz艂onka zespo艂u, ale nie by艂o innego wyj艣cia. Musieli zostawi膰 Betty Raye w Elmwood Springs na jaki艣 czas przed rozpocz臋ciem roku szkolnego, a poza tym potrzebowali pieni臋dzy. Siedemdziesi膮t pi臋膰 dolar贸w, jakie im dawano, to by艂a jak dot膮d najwy偶sza ga偶a. Mieli wyst膮pi膰 jako trzeci zesp贸艂, tu偶 po Dixie Boys. Kiedy nadesz艂a pora, Minnie zaprowadzi艂a Beatrice i Honey za kulisy. S艂ysz膮c pe艂en podniecenia gwar zar贸wno za scen膮, jak i na widowni, Beatrice schwyci艂a Minnie za rami臋 i mocno 艣cisn臋艂a. Minnie poklepa艂a j膮 uspokajaj膮co po r臋ce:

- Nic si臋 nie b贸j, serde艅ko, jestem tu z tob膮.

- Och, Minnie - odpowiedzia艂a Beatrice. - Ja si臋 wcale nie boj臋, po prostu nie mog臋 si臋 doczeka膰 naszego wyst臋pu.

Kiedy Dixie Boys sko艅czyli sw贸j ostatni numer: Wiele smutk贸w i rado艣ci temu, sala w dalszym ci膮gu nape艂nia艂a si臋 lud藕mi, kt贸rzy sp贸藕niali si臋, wiedz膮c, 偶e najlepsze zespo艂y wyst膮pi膮 dopiero po przerwie. Kiedy Hovie Lister zapowiedzia艂 wyst臋p Oatman贸w, nadal kilkaset os贸b w臋drowa艂o po widowni w poszukiwaniu dobrego miejsca.

Ci nieliczni, kt贸rzy zwr贸cili uwag臋 na wyj艣cie Oatman贸w, zauwa偶yli ze zdziwieniem, 偶e na scen臋 wchodzi te偶 pies, a za nim drobna dziewczyna w ciemnych okularach. Zastanawiali si臋, co to ma znaczy膰. Minnie usiad艂a, wpatrzy艂a si臋 niewidz膮cym wzrokiem przed siebie, jak to zazwyczaj czyni艂a, po czym zacz臋艂a wybija膰 rytm nog膮, a偶 wreszcie, kiedy wprawi艂a si臋 ju偶 w odpowiedni nastr贸j, wesz艂a ostro ze swym pierwszym numerem: Chwa艂a, chwa艂a na drog膮. Wtedy nast膮pi艂o co艣 nieoczekiwanego, co zaskoczy艂o samych Oatman贸w. Nigdy dot膮d nie s艂yszeli takiego g艂osu, kt贸ry by ni贸s艂 si臋 tak wysoko i przenika艂 s艂uchaczy na wskro艣.

Minnie natychmiast si臋 zorientowa艂a, 偶e jest w tym co艣 wyj膮tkowego. Tak samo czuli pozostali s艂uchacze. Nagle ci, kt贸rzy kr臋cili si臋 po widowni w poszukiwaniu lepszych miejsc, zatrzymali si臋 i usiedli, by s艂ucha膰 w skupieniu. Zaraz te偶 opustosza艂y garderoby, a cz艂onkowie pozosta艂ych zespo艂贸w zgromadzili si臋 w kulisach, s艂uchaj膮c w zadziwieniu.

Sam g艂os Beatrice to by艂o co艣 szczeg贸lnego, podobnie te偶 g艂os Minnie. Betty Raye 艣piewa艂a mi臋kko i s艂odko, natomiast czysty i mocny sopran Beatrice tworzy艂 idealne po艂膮czenie z r贸wnie silnym tenorem Minnie. Do tego jeszcze g艂臋boki bas Ferrisa i alt ch艂opc贸w w sumie dawa艂y nadzwyczajny efekt, dla kt贸rego publiczno艣膰 oszala艂a. Po ka偶dej pie艣ni zrywa艂a si臋 na nogi, bi艂a brawo i gotowa艂a im owacj臋. Kiedy sko艅czyli ostatni膮 pie艣艅 Coraz s艂odszy z ka偶dym dniem, ich stawka za wyst臋p skoczy艂a z siedemdziesi臋ciu pi臋ciu dolar贸w na sto pi臋膰dziesi膮t, odt膮d te偶 nigdy ju偶 nie wyst臋powali przed przerw膮.

Jak zauwa偶y艂 potem jeden z Dixie Boys:

- Ci Oatmanowie zdobyli kopalni臋 z艂ota w tej niewidomej dziewuszce.

Podczas gdy Betty Raye zmienia艂a sw贸j wygl膮d i wchodzi艂a w nowe 偶ycie, Oatmanowie startowali z nowym brzmieniem.

Tylko Minnie nie wydawa艂a si臋 tym zaskoczona. Jak cz臋sto powiada艂a i mocno w to wierzy艂a: 鈥濨贸g nigdy nie zamyka wszystkich drzwi, nie otwieraj膮c nowych鈥.

Jimmy i Trolejbusowa Gospoda

Po tym, jak Anna Lee wyjecha艂a do college鈥檜, Dorothy nie odzyska艂a spokoju, dop贸ki nie otrzyma艂a od c贸rki wiadomo艣ci telefonicznej. Wiedz膮c, 偶e Anna Lee dotar艂a szcz臋艣liwie na miejsce i 偶e wszystko jest w najlepszym porz膮dku, Dorothy mog艂a odetchn膮膰 z ulg膮. Wkr贸tce zn贸w by艂a t膮 sam膮 Dorothy, zabiegan膮 i zadowolon膮, 偶e ma pe艂ne r臋ce roboty, szykuj膮c Betty Raye do szko艂y, sprawdzaj膮c, czy ma potrzebne ksi膮偶ki i czy wszystko jest odpowiednio przygotowane. Par臋 tygodni wcze艣niej Betty Raye przesz艂a testy sprawdzaj膮ce, w kt贸rych wypad艂a nadspodziewanie dobrze, mog艂a wi臋c zosta膰 przyj臋ta do klasy gimnazjalnej. Prawie jakby Anna Lee by艂a na powr贸t w domu. B臋d膮 wi臋c zn贸w wsp贸lnie przechodzi艂y przez starsze klasy, podobnie przygotowuj膮c si臋 do czekaj膮cych je radosnych wydarze艅.

Natomiast Bobby, biedaczysko, mia艂 przeczo艂ga膰 si臋 ponownie przez sz贸st膮 klas臋. W wyniku cichego porozumienia mi臋dzy jego rodzicami a pann膮 Henderson zdecydowano, 偶e wobec bardzo s艂abych ocen, zw艂aszcza z matematyki i angielskiej gramatyki, najlepiej b臋dzie, je艣li powt贸rzy on klas臋, gdy偶 w przeciwnym razie zaleg艂o艣ci stan膮 si臋 nie do odrobienia w starszych klasach. Bobby mia艂 wi臋c przynajmniej dwa powody, by czu膰 si臋 nieszczeg贸lnie podczas tych wakacji: jeden to powtarzanie klasy, a drugi - niemo偶no艣膰 sforsowania wie偶y ci艣nie艅. Przed nastaniem kolejnych ferii Bobby m贸g艂 wygl膮da膰 jedynie sob贸t, kiedy to w Elmwood Springs Theater wy艣wietlano dwa filmy, po kt贸rych m贸g艂 i艣膰 do Trolejbusowej Gospody. Przynajmniej to mu zosta艂o.

Trolejbusowa Gospoda mie艣ci艂a si臋 w okr膮g艂ym, bia艂ym budyneczku z luksferami po obu stronach. Bobby uwielbia艂 przychodzi膰 tu po kinie, siada膰 na wysokim sto艂ku przy kontuarze od strony ulicy, zajada膰 hot doga przyprawianego chilli, popija膰 pomara艅czow膮 lemoniad膮 i ogl膮da膰 艣wiat z tej w艂a艣nie perspektywy. Jimmy widzia艂, jak Bobby siedzi tam i kiwa nog膮, za ka偶dym razem uderzaj膮c butem w 艣cian臋. Nigdy nie uczyni艂 najmniejszej uwagi na ten temat, cho膰 oznacza艂o to dodatkow膮 prac臋 przy zmywaniu ze 艣ciany 艣lad贸w but贸w. Lubi艂 Bobby鈥檈go i jego zabawne historyjki, zawsze cieszy艂 si臋 na jego widok. B臋d膮c od tylu lat lokatorem i sto艂ownikiem Smith贸w, uwa偶a艂 si臋 za cz艂onka ich rodziny. Ju偶 dawno straci艂 bowiem nadziej臋 na za艂o偶enie w艂asnej. I chocia偶 jego utykanie nie rzuca艂o si臋 w oczy, to jednak dla niego samego by艂o kr臋puj膮ce, co sprawia艂o, 偶e nie mia艂 艣mia艂o艣ci, by um贸wi膰 si臋 z dziewczyn膮 na randk臋, nie wspominaj膮c ju偶 o o艣wiadczynach.

Wst膮pi艂 do marynarki, kiedy mia艂 szesna艣cie lat, a mia艂 dwadzie艣cia pi臋膰, kiedy wybuch艂a druga wojna 艣wiatowa. Dla niego jednak wojna zacz臋艂a si臋 i sko艅czy艂a tego samego dnia. W niedziel臋 rano si贸dmego grudnia 1941 roku wszed艂 na pok艂ad okr臋tu wojennego 鈥濧rizona鈥. A potem nast膮pi艂y lata pobytu w szpitalach dla weteran贸w wojennych, kt贸re opuszcza艂, by wkr贸tce do nich powr贸ci膰, ucz膮c si臋 na nowo chodzi膰. Nigdy jednak nie skar偶y艂 si臋 na los. I tak mia艂 wi臋cej szcz臋艣cia od swoich kamrat贸w. On straci艂 tylko nog臋, a oni - 偶ycie. Jimmy p臋dzi艂 ustabilizowany i prosty 偶ywot, na kt贸ry sk艂ada艂o si臋 codzienne ucz臋szczanie do gospody, tygodniowy urlop raz w roku sp臋dzany w St. Louis na odwiedzinach u kilku koleg贸w w szpitalu V.A.20, a w pi膮tkowe wieczory poker w VFW. Tak naprawd臋 nie musia艂 pracowa膰, gdy偶 otrzymywa艂 od rz膮du rent臋 inwalidzk膮, ale jako艣 nigdy nie przysz艂o mu do g艂owy, 偶e mo偶na by sp臋dza膰 偶ycie bez pracy.

Kiedy Betty Raye po raz pierwszy przyby艂a do domu Smith贸w, by艂a bardzo nie艣mia艂a, ale Jimmy od razu jej si臋 spodoba艂. Nie by艂 taki ha艂a艣liwy jak m臋偶czy藕ni w jej rodzinie. Ludzie zawsze j膮 kr臋powali, ba艂a si臋, 偶e oczekuj膮 od niej, by co艣 powiedzia艂a, ale nie Jimmy. On by艂 spokojny, cichy, nie narzucaj膮cy si臋. I te偶 j膮 lubi艂. Dorothy pozna艂a to po pewnych drobnych zmianach w jego zachowaniu. Od czasu przyjazdu Betty Raye zacz膮艂 codziennie wk艂ada膰 do kolacji czyst膮 bia艂膮 koszul臋. Zauwa偶y艂a te偶, 偶e wieczorem, kiedy wszyscy siedzieli na werandzie, Jimmy czeka艂, a偶 Betty Raye wyjdzie pierwsza, poniewa偶 wstydzi艂 si臋 przy niej wstawa膰. Dorothy jednak nic nie powiedzia艂a na ten temat. Betty Raye nie mia艂a poj臋cia, 偶e Jimmy ma drewnian膮 nog臋, a gdyby nawet, nie mia艂oby to dla niej znaczenia. Ona jedna wiedzia艂a najlepiej, co to znaczy by膰 odmie艅cem.

呕adne z nich nie zdawa艂o sobie z tego sprawy, ale oboje bali si臋 偶ycia, b臋d膮c w jakim艣 sensie upo艣ledzeni, tyle 偶e ka偶de z nich na inny spos贸b.

Powr贸t Idy Jenkins

Podobnie jak Bobby z niech臋ci膮 my艣la艂 o powtarzaniu klasy, tak Norma ze strachem wygl膮da艂a zbli偶aj膮cej si臋 wizyty matki. Dwudziestego pierwszego wrze艣nia Ida wr贸ci艂a z objazdu po waszyngto艅skich muzeach i ze spotkania z klubowymi kole偶ankami z Narodowej Federacji Kobiet w Baltimore, tego samego te偶 popo艂udnia lustrowa艂a domek Normy, rzucaj膮c po drodze mia偶d偶膮ce komentarze.

- Nie mam przekonania do tych firanek, Normo.

- A co im brakuje?

Ida nie wchodzi艂a w szczeg贸艂y.

- Szkoda, 偶e nie zgodzi艂a艣 si臋 zaanga偶owa膰 zawodowego dekoratora wn臋trz, tak jak ci z ojcem radzili艣my. - Rozejrza艂a si臋 po pokoju. - A gdzie jest tw贸j srebrny garnitur do herbaty?

- W szafie.

Ida popatrzy艂a z niedowierzaniem na c贸rk臋.

- Normo, przecie偶 serwis do herbaty wystawia si臋 na widok publiczny, 偶eby ludzie mogli go ogl膮da膰. Serwis do herbaty to wizyt贸wka ka偶dego przyzwoitego domu.

- Mamo, u nas nie ma do艣膰 miejsca na wystawienie fili偶anki do herbaty, nie m贸wi膮c ju偶 o ca艂ym komplecie, kt贸rego nie mam zamiaru u偶ywa膰.

Ida usiad艂a w kuchni i zacz臋艂a zdejmowa膰 r臋kawiczki.

- Nie rozumiem, dlaczego obydwoje z Mackym uparli艣cie si臋, 偶eby kupi膰 ten dom, jest nie wi臋kszy od pude艂ka od zapa艂ek... A jak wyobra偶asz sobie przyjmowanie ludzi, nie maj膮c 艂azienki dla go艣ci, tego doprawdy nie pojmuj臋.

Norma nala艂a matce fili偶ank臋 kawy.

- Nie zamierzam przyjmowa膰, zreszt膮 tylko na taki dom mogli艣my sobie z Mackym pozwoli膰.

Ida popatrzy艂a na c贸rk臋 znacz膮co.

- Nie powiem, jak si臋 z tym czuj臋. Chcieli艣my wam przecie偶 kupi膰 co艣 wi臋kszego.

- Wiem, mamo. Jak ci si臋 uda艂a podr贸偶?

- Cudownie... Wys艂ucha艂y艣my nies艂ychanie uczonych pogadanek z r贸偶nych dziedzin od nadzwyczaj ciekawych pa艅. Och, tak bym chcia艂a, 偶eby艣 zapisa艂a si臋 do klubu, w贸wczas mog艂aby艣 je藕dzi膰 razem ze mn膮.

Fakt, 偶e Norma nie zapisa艂a si臋 do 偶adnego klubu, do kt贸rego nale偶a艂a matka, by艂 dla Idy 藕r贸d艂em nies艂abn膮cej przykro艣ci.

- Mamo, nie zaczynaj znowu - poprosi艂a Norma, podaj膮c jej 艣mietank臋 do kawy.

- No ju偶 dobrze, ju偶 dobrze, i tak nie o tym chcia艂am z tob膮 porozmawia膰. - Ida popatrzy艂a na kremowy dzbanuszek, kt贸ry c贸rka postawi艂a na stole. - Normo, a gdzie jest ten 艂adny dzbanuszek z r臋cznie malowanymi kwiatkami, kt贸ry dosta艂a艣 od Gerty i Lodora?

- St艂uk艂am go - sk艂ama艂a.

- Nie m贸w o tym Gercie, powiedz, 偶e chowasz go na wyj膮tkowe okazje.

W tym momencie Ida zauwa偶y艂a, 偶e Norma jako艣 dziwnie wygl膮da.

- Co zrobi艂a艣 z w艂osami? Dlaczego masz na g艂owie siano?

- By艂am u Tot Whooten.

- To mi wystarczy.

Norma przysiad艂a si臋 do sto艂u.

- O czym chcia艂a艣 ze mn膮 porozmawia膰?

- Co m贸wisz?

- Powiedzia艂a艣, 偶e chcia艂a艣 ze mn膮 o czym艣 porozmawia膰.

- A rzeczywi艣cie. Chcia艂abym, 偶eby艣 wiedzia艂a, jak wiele na ten temat rozmy艣la艂am. Teraz, skoro jeste艣 doros艂a i zam臋偶na, mo偶emy porozmawia膰 jak kobieta z kobiet膮. W ko艅cu jeste艣 moj膮 c贸rk膮 i powinna艣 skorzysta膰 z mego do艣wiadczenia i m膮dro艣ci, jakiej z latami naby艂am. Po wieloletnich obserwacjach dosz艂am do pewnych wniosk贸w. - Norma cierpliwie przeczeka艂a pauz臋, kt贸r膮 matka zrobi艂a dla wywarcia wi臋kszego wra偶enia przed wyjawieniem jednego z tysi臋cy swoich wniosk贸w. - Normo, kobiety z pewno艣ci膮 przejm膮 w艂adz臋 nad 艣wiatem, i to wszystko. M臋偶czyznom zale偶y wy艂膮cznie na wywo艂ywaniu wojen i popisywaniu si臋 jeden przed drugim. - Pochyli艂a si臋, by wyjrze膰 przez okno i sprawdzi膰, czy czasem w pobli偶u nie ma jakiego艣 m臋偶czyzny, kt贸ry by to us艂ysza艂. - Zaczynam my艣le膰, 偶e wi臋kszo艣膰 z nich nie wyrasta ponad poziom dwunastolatka. Oczywi艣cie, chwa艂a Bogu, nie dotyczy to twego ojca, on jest dojrza艂y i rozs膮dny, ale kto wie, jak by to wygl膮da艂o, gdyby mnie nie by艂o. M臋偶czy藕ni s膮 jak ro艣liny, trzeba je bez przerwy og艂awia膰, bo inaczej wszystko p贸jdzie w nasienie. To smutny fakt, o kt贸rym przekona艂am si臋 na w艂asnej sk贸rze. M臋偶czyzna bez pilnuj膮cej go kobiety traci ca艂y sw贸j polot.

C贸rka nie wygl膮da艂a na przekonan膮.

- Normo, to prawda. Zwr贸膰 uwag臋, co si臋 sta艂o na ameryka艅skim Zachodzie. Oto jak post臋puj膮 m臋偶czy藕ni, je艣li im si臋 na to pozwoli: nie k膮pi膮 si臋, tylko by strzelali do Indian, bizon贸w albo do siebie nawzajem, pili, uprawiali hazard i B贸g wie, co jeszcze. Tak by艂o, dop贸ki nie przyby艂y skromne, powszechnie szanowane kobiety, wtedy dopiero zacz臋li si臋 jako艣 zachowywa膰. Nie zapominaj te偶, 偶e to m臋偶czy藕ni wprowadzaj膮 艣wiatowy zam臋t. Odpowiedz mi na takie pytanie: gdyby kobiety by艂y odpowiedzialne za wszystko, czy na 艣wiecie 偶y艂oby tyle sierot pozbawionych ojc贸w? Wiesz chyba, 偶e samiec lwa potrafi zje艣膰 swoje m艂ode, je艣li lwica nie b臋dzie ich dobrze pilnowa艂a.

- Mamo, a co maj膮 do tego lwy?

- Stanowi膮 ilustracj臋 tego, co m贸wi臋. Normo, gdyby cho膰 na chwil臋 spu艣ci膰 ich z oka, zaczn膮 si臋 rz膮dzi膰 prawami d偶ungli.

- Ale偶, mamo, przecie偶 tata taki nie jest.

- Wiem, 偶e taki nie jest teraz, kiedy przebywa z nami. Nie chc臋 pozbawia膰 ci臋 z艂udze艅, ale pami臋taj, bez wzgl臋du na to, jak dobrze mog膮 by膰 wychowani albo jak poprawnie b臋d膮 si臋 zachowywa膰 w kulturalnym towarzystwie, je艣li grup臋 m臋偶czyzn zostawi膰 na tydzie艅 w domku kempingowym, to czy wierzysz, 偶e b臋dzie im si臋 chcia艂o u偶ywa膰 serwetek, nakrywa膰 do sto艂u czy cho膰by mie膰 na tyle przyzwoito艣ci, 偶eby si臋 goli膰? Je艣li tak my艣lisz, to si臋 grubo mylisz. Niewa偶ne, czy sami mog膮 temu przeciwdzia艂a膰. Chc臋 tylko powiedzie膰, 偶e je艣li ma si臋 dokonywa膰 艣wiatowy post臋p, to kobiety musz膮 wzi膮膰 ster rz膮d贸w w swoje r臋ce. I trzeba to tak zrobi膰, 偶eby si臋 nie zorientowali.

Po wyj艣ciu matki Norma zatelefonowa艂a do sklepu z artyku艂ami 偶elaznymi. Kiedy Macky podni贸s艂 s艂uchawk臋, Norma zada艂a mu pytanie:

- Czy mo偶esz mi jedno obieca膰?

- A co takiego?

- 呕e je艣li kiedykolwiek zaczn臋 zachowywa膰 si臋 jak moja matka, we藕miesz strzelb臋 i mnie zastrzelisz.

Nie艣mia艂a licealistka

Kiedy Berty Raye zacz臋艂a chodzi膰 do liceum w Elmwood Springs, pocz膮tkowo jako nowa uczennica wzbudza艂a powszechn膮 ciekawo艣膰. Szczeg贸lnie intryguj膮cy by艂 fakt, 偶e 艣piewa艂a w zespole gospel, jednak po kilku tygodniach og贸lne zainteresowanie ni膮 spad艂o i Betty Raye mog艂a wtopi膰 si臋 w t艂o. Sytuacja taka by艂aby trudna dla ka偶dego, kto przychodzi艂 do klasy, w kt贸rej wszyscy znaj膮 si臋 od przedszkola, jednak dla Betty Raye stanowi艂a podw贸jn膮 trudno艣膰. Z pewno艣ci膮 niczym si臋 nie wyr贸偶nia艂a w t艂umie, wi臋c ch艂opcy w jej wieku nie zwracali uwagi na t臋 chud膮, raczej prost膮 dziewczyn臋 w plastikowych okularach. Niekt贸re dziewcz臋ta robi艂y, co mog艂y, by wci膮gn膮膰 j膮 do rozmowy albo zaprosi膰 do drugstore鈥檜 na lemoniad臋, ale ona by艂a tak onie艣mielona, 偶e w og贸le niewiele si臋 odzywa艂a. Po jakim艣 czasie zrezygnowa艂y wi臋c z kolejnych pr贸b. Dosz艂y do wniosku, 偶e Betty Raye nie ma ciekawej osobowo艣ci albo jest typem bigotki. Nie to, 偶eby jej nie lubi艂y, po prostu ju偶 nie stara艂y si臋 pozna膰 jej bli偶ej. Zatem Betty Raye nigdzie nie wychodzi艂a poza szko艂膮, czasem tylko zabiera艂a si臋 z domownikami do kina, ale w zupe艂no艣ci jej to wystarcza艂o. Nie potrzebowa艂a wi臋cej do szcz臋艣cia jak wr贸ci膰 po szkole do domu, a Dorothy lubi艂a mie膰 j膮 w pobli偶u. W istocie Betty Raye wydatnie jej pomaga艂a. Dorothy otrzymywa艂a setki list贸w tygodniowo, a Betty Raye otwiera艂a je, sortowa艂a, odk艂adaj膮c na jedn膮 kupk臋 listy z pro艣b膮 o przepisy, a na drug膮 og艂oszenia. Pomaga艂a te偶 Bobby鈥檈mu w lekcjach, tyle 偶e Dorothy nic o tym nie wiedzia艂a. Czasami, kiedy nie m贸g艂 zrozumie膰 jakiego艣 zadania z matematyki albo problemu gramatycznego, wymyka艂 si臋 do jej pokoju, a ona odrabia艂a je za niego. Matka Smith, kt贸ra uwielbia艂a gra膰 w karty, nauczy艂a Betty Raye zasad gry i by艂a zdumiona, jak dziewczyna szybko wszystko poj臋艂a. Po kilku dniach Matka Smith chcia艂a si臋 pochwali膰 sukcesami i wyzna艂a Dorothy:

- Ta dziewczyna to urodzona karciara. Wcale si臋 nie zdziwi臋, je艣li w ci膮gu tygodnia opanuje zasady bryd偶a.

Wszystko wydawa艂o si臋 przebiega膰 bez zak艂贸ce艅 a偶 do pewnego dnia na pocz膮tku listopada.


Dorothy robi艂a w艂a艣nie zakupy w A & P, wybieraj膮c brunatne kartofelki, kiedy do sklepu wesz艂a Pauline Tuttle, nauczycielka angielskiego w 艣redniej szkole, kobieta wysoka i niemal pozbawiona szyi. Zauwa偶ywszy Dorothy, natychmiast do niej podesz艂a i zapyta艂a tubalnym g艂osem:

- Jak si臋 miewa Anna Lee? Mia艂a艣 od niej wiadomo艣ci?

- Wszystko u niej dobrze, Pauline. Twierdzi, 偶e daje sobie rad臋, wi臋c s膮dz臋, 偶e jej si臋 tam naprawd臋 podoba.

- Wiedzia艂am, 偶e tak b臋dzie. Zawsze m贸wi艂am, 偶e je艣li kto艣 odniesie sukces w 偶yciu, b臋dzie to Anna Lee Smith.

- Przeka偶臋 jej, 偶e o ni膮 pyta艂a艣.

- Ona by艂a najzdolniejsza ze wszystkich moich uczennic, zawsze na samych pi膮tkach, a do tego jeszcze taka 艂adna.

- Dzi臋kuj臋, to bardzo mi艂e z twojej strony. A jak sobie radzi moja podopieczna Betty Raye?

Tu Pauline przybra艂a powa偶n膮 min臋, bior膮c do r臋ki papierow膮 torebk臋.

- W艂a艣nie mia艂am zamiar zadzwoni膰 do ciebie i porozmawia膰 na ten temat. Obawiam si臋, Dorothy, 偶e tu si臋 rysuje powa偶ny problem.

- Co si臋 dzieje? - zaniepokoi艂a si臋 Dorothy.

- Dobrze sobie radzi z pracami pisemnymi, ale je艣li chodzi o aktywno艣膰 na lekcji, to w艂a艣ciwie jest 偶adna. Nigdy nie podniesie r臋ki, a kiedy j膮 wyrywam do odpowiedzi, mamrocze pod nosem, 偶e nie wie. - Pauline wzi臋艂a do r臋ki kartofel i uwa偶nie mu si臋 przyjrza艂a. - A wiem doskonale, 偶e ona zna odpowied藕. Bardzo niech臋tnie przekazuj臋 niedobre wie艣ci, ale tu musz臋 powiedzie膰, 偶e ta dziewczyna nie ma za grosz zdolno艣ci wys艂awiania si臋. - Jakby na podkre艣lenie wagi swych s艂贸w, energicznie wrzuci艂a brunatn膮 bulw臋 do torby. - Kiedy kilka razy wywo艂a艂am j膮, by wyrecytowa艂a wiersz, my艣la艂am, 偶e ona trupem padnie z wra偶enia. Teraz wi臋c ju偶 jej nie wywo艂uj臋.

- Ojej, to niedobrze - zmartwi艂a si臋 Dorothy.

- No, niedobrze. - Panna Tuttle dorzuci艂a do torby cebul臋. - To dziecko nigdy do niczego nie dojdzie, je艣li nie zdob臋dzie wi臋kszej pewno艣ci siebie, a na pewno nie otrzyma ocen, kt贸re mog艂aby dosta膰.

- Wiedzieli艣my, 偶e jest troch臋 nie艣mia艂a.

- Zatrwa偶aj膮co nie艣mia艂a. A je艣li nie zdusimy tego w zarodku, tu i teraz, jej przysz艂o艣膰 staje pod wielkim znakiem zapytania. Zawsze si臋 b臋dzie wlec w ogonie.

Tym razem Dorothy przestraszy艂a si臋 nie na 偶arty.

- Ojej. To co mamy zrobi膰?

- Pomy艣la艂am sobie, 偶e Betty Raye powinna jak najszybciej zapisa膰 si臋 do k贸艂ka dramatycznego. Mo偶e pannie Hatcher uda si臋 co艣 z niej wykrzesa膰, nauczy膰 j膮 wypowiada膰 si臋, wyra偶a膰 siebie, to jej jedyna nadzieja. - Si臋gn臋艂a po g艂贸wk臋 sa艂aty, zwa偶y艂a j膮 w r臋ku i od艂o偶y艂a z powrotem. - Bardzo trudno jest przygotowa膰 obiad dla jednej osoby. Nie mo偶na przecie偶 kupi膰 po艂贸wki sa艂aty. Ty masz szcz臋艣cie, 偶e mo偶esz gotowa膰 dla du偶ej rodziny. Mog臋 porozmawia膰 z Betty Raye, je艣li chcesz.

- Nie, dzi臋kuj臋. Musz臋 si臋 zastanowi膰, co ja najpierw mog艂abym zrobi膰. No, tymczasem Pauline, mi艂o mi by艂o ciebie widzie膰.

Ju偶 na odchodnym Pauline zawo艂a艂a:

- Powiedz Annie Lee, 偶eby skrobn臋艂a do mnie par臋 s艂贸w, jak znajdzie chwil臋 czasu.

Dorothy martwi艂a si臋 przez ca艂膮 drog臋 do domu. Z takim problemem nigdy przedtem nie mia艂a do czynienia. W ka偶dym razie nie z w艂asnymi dzie膰mi. Je艣li chodzi o Bobby鈥檈go, to w gr臋 mog艂o wchodzi膰 co艣 wr臋cz przeciwnego. Nauczycielom trudno by艂o powstrzyma膰 go od gadania i nak艂oni膰, by skoncentrowa艂 si臋 na pracy pisemnej, w kt贸rej zawsze roi艂o si臋 od b艂臋d贸w ortograficznych, o ile uda艂o mu si臋 nie zgubi膰 zeszytu i w og贸le doko艅czy膰 prac臋. Teraz jednak martwi艂a si臋 o Betty Raye. Nie znios艂aby my艣li, 偶e czego艣 zaniedba艂a. A Pauline uwa偶a艂a, 偶e sprawa jest pilna. Mo偶liwe, 偶e mia艂a racj臋. Mo偶e Dorothy powinna co艣 powiedzie膰 Betty Raye, zanim b臋dzie za p贸藕no i zanim przepadn膮 wszystkie szans臋.

Tego samego dnia, kiedy Betty Raye zaj臋ta by艂a przygotowywaniem puree, Dorothy postanowi艂a poruszy膰 ten temat.

- Jak tam, kochanie, idzie ci w szkole?

- Dobrze.

- Nie masz jakich艣 problem贸w?

- Nie mam.

- A jak z zawieraniem przyja藕ni?

- W porz膮dku.

- Nie jestem pewna, czy wiesz, 偶e najlepszym sposobem na zawieranie przyja藕ni jest udzia艂 w dodatkowych zaj臋ciach. Ja na przyk艂ad przewodniczy艂am szkolnemu klubowi gospody艅 i bardzo mi si臋 to podoba艂o.

Betty Raye u艣miechn臋艂a si臋.

- Wiesz - ci膮gn臋艂a Dorothy - wpad艂am dzisiaj na Pauline Tuttle, rozmawia艂y艣my o tobie. W trakcie rozmowy ona, nie, obie dosz艂y艣my do wniosku, 偶e dobrze by ci zrobi艂o, gdyby艣 zapisa艂a si臋 do jakiego艣 k贸艂ka zainteresowa艅. Pomy艣la艂y艣my, 偶e mo偶e zechcesz zapisa膰 si臋 do k贸艂ka dramatycznego. Wiem, 偶e Anna Lee czerpa艂a wiele rado艣ci z wyst臋powania we wszystkich sztukach. - M贸wi艂a to wszystko z udawan膮 weso艂o艣ci膮, ale gdy tylko wym贸wi艂a s艂owa 鈥瀔贸艂ko dramatyczne鈥, Betty Raye natychmiast zblad艂a jak 艣ciana. Odwr贸ci艂a si臋 do Dorothy i b艂agalnym g艂osem wyzna艂a:

- Po prostu nie mog艂abym, pani Smith.

W tym momencie Dorothy zrozumia艂a, jaki to by艂 okropny pomys艂, i natychmiast po偶a艂owa艂a, 偶e w og贸le zacz臋艂a rozmow臋 na ten temat. Obj臋艂a Betty Raye.

- Oczywi艣cie, 偶e nie, co te偶 mi przysz艂o do g艂owy... Jaka ja jestem g艂upia... Przecie偶 przez ca艂e 偶ycie wypychano ci臋 si艂膮 na scen臋, prawda?

- W艂a艣nie - odpowiedzia艂a Betty Raye bliska p艂aczu. - I ja tego nie znosi艂am.

- Wiem, 偶e tak by艂o. 呕e te偶 o tym nie pomy艣la艂am. Nie b臋dziesz ju偶 musia艂a robi膰 niczego, czego nie lubisz.

- Czy ona b臋dzie na mnie z艂a?

- Ale偶 sk膮d. To by艂 g艂upi pomys艂. Nie martw si臋 tym. Po prostu powiem Pauline, 偶e nie chcesz zapisa膰 si臋 do k贸艂ka dramatycznego ani do 偶adnego innego. Dobrze?

- Dobrze.

Potem Dorothy zabra艂a si臋 do robienia klopsa, a kiedy wsadzi艂a go do pieca, wzi臋艂a si臋 do 艂uskania zielonego groszku. U艣miechn臋艂a si臋 do Betty Raye, myj膮cej w zlewie misk臋 po mi臋sie, i pomy艣la艂a: 鈥濶ic si臋 nie stanie, je艣li Pauline nie b臋dzie wywo艂ywa膰 jej do odpowiedzi w klasie. Nic si臋 nie stanie, je艣li Betty Raye nie ruszy ziemi z posad. Nie ka偶dy musi by膰 kim艣 znacz膮cym. Co za r贸偶nica, czy dostanie czw贸rk臋 czy tr贸jk臋, a nie pi膮tk臋? Jest, jaka jest, i dobrze jej z tym. Pomaga w kuchni i ma dobry charakter. Na pewno b臋dzie dla kogo艣 wspania艂膮 偶on膮. Mo偶e nie jest tak 艂adna jak Anna Lee, ale z pewno艣ci膮 lepiej od niej gotuje. S艂usznie czy nie, ale m臋偶czy藕ni wol膮 spokojne kobiety, kt贸re dobrze gotuj膮鈥.

A potem pomy艣la艂a jeszcze: 鈥濪obrze, 偶e Anna Lee jest 艂adna, gdy偶 nie potrafi gotowa膰鈥. Kiedy Betty Raye wr贸ci艂a do sto艂u, Dorothy u艣miechn臋艂a si臋 do niej i zada艂a swoje ulubione pytanie:

- Kochanie, gdyby mog艂o si臋 spe艂ni膰 jedno twoje 偶yczenie, to co by艣 chcia艂a?

Betty Raye wzi臋艂a do r臋ki gar艣膰 str膮czk贸w, pomy艣la艂a chwil臋, po czym odrzek艂a:

- Dom.

- Dom? - zdziwi艂a si臋 Dorothy. - Jakiego rodzaju dom?

- Och, zwyczajny, ma艂y domek, mo偶e jeszcze z jakim艣 pieskiem.

- A m臋偶a by艣 nie chcia艂a mie膰? 呕eby ci kupi艂 dom?

- Nie, prosz臋 pani. Po szkole p贸jd臋 do pracy i sama sobie kupi臋 dom. Ch艂opcy chyba mnie nie lubi膮.

Dorothy popatrzy艂a na ni膮 z zagadkowym b艂yskiem w oku.

- Znam kogo艣, kto pracuje w Trolejbusowej Gospodzie i uwa偶a, 偶e jeste艣 wspania艂a...

Wtedy do kuchni wszed艂 na paluszkach Bobby, prezentuj膮c czerwone usta zrobione z wosku.

Dorothy obrzuci艂a go uwa偶nym spojrzeniem.

- Dlaczego, m艂ody cz艂owieku, nie jeste艣 w swoim pokoju i nie odrabiasz przyk艂adnie lekcji?

Bobby na paluszkach wycofa艂 si臋 z kuchni.

P贸藕niej jednak, gdy Dorothy posz艂a do jego pokoju sprawdzi膰, co robi, zasta艂a go zwieszaj膮cego si臋 z framugi drzwi i udaj膮cego nietoperza.

- Bobby - zgani艂a go. - Czy ty naprawd臋 chcesz do ko艅ca 偶ycia siedzie膰 w sz贸stej klasie? Zabieraj si臋 do roboty.

Bobby zeskoczy艂 na pod艂og臋 i powl贸k艂 si臋 w stron臋 biurka. W ko艅cu zabiegi matki odnios艂y skutek.

W nast臋pny pi膮tek Betty Raye wr贸ci艂a ze szko艂y z zadowolon膮 min膮. Wr臋czy艂a Dorothy 偶贸艂t膮 legitymacj臋 cz艂onkowsk膮, na kt贸rej by艂o napisane: BETTY RAYE OATMAN, KLUB KSI膭呕KI PRZY SZKOLE 艢REDNIEJ W ELMWOOD SPRINGS.

- Brawo! Taka jestem dumna z ciebie, 偶e nie masz poj臋cia! - Wiedzia艂a, 偶e nie by艂o to 艂atwe dla Betty Raye. - Musimy to uczci膰. - Dorothy wsta艂a i przesz艂a przez ca艂y dom, wo艂aj膮c: - Matko Smith! Bobby! Ubierajcie si臋. Idziemy wszyscy do drugstore鈥檜 na lody!

Pi臋膰 minut p贸藕niej siedzieli na wysokich sto艂kach przy saturatorze z wod膮 sodow膮, zamawiaj膮c deser lodowy z kr贸wkami, tylko Bobby, wieczny oportunista, zam贸wi艂 dla siebie podw贸jn膮 porcj臋 banan贸w z lodami i bit膮 艣mietan膮.

Pora na indyka

Od kiedy Beatrice wyjecha艂a z miasta, by przysta膰 do rodziny Oatman贸w, bli藕niaczki Bess i Ada zacz臋艂y wspiera膰 Dorothy. Przy szczeg贸lnych okazjach przychodzi艂y za艣piewa膰 w jej programie, a dzisiaj w艂a艣nie nadarzy艂a si臋 taka okazja.

Zanim zacz臋艂a si臋 audycja, Dorothy wyjrza艂a przez okno, by przekaza膰 najbardziej aktualny stan pogody.

- Dzie艅 dobry, drodzy s艂uchacze. Oto nast臋pny 艂adny jesienny dzie艅 tutaj, w Elmwood Springs, i mam nadziej臋, 偶e u was jest tak samo 艂adnie. Wiem, 偶e jeste艣cie zaj臋ci, bo wkr贸tce nadejdzie 艢wi臋to Dzi臋kczynienia i ferie, wi臋c jeste艣my naprawd臋 wdzi臋czni, 偶e mo偶ecie te par臋 minut sp臋dzi膰 razem z nami. Nie wiem, jak wy, ale ja na pewno b臋d臋 szcz臋艣liwa, kiedy minie ten tydzie艅. Bobby doprowadza nas do szale艅stwa, ucz膮c si臋 na pami臋膰 Pie艣ni o Hajawacie, kt贸r膮 ma opanowa膰 do pi膮tku. Je艣li jeszcze raz us艂ysz臋: 鈥濶ad brzegiem Gitche Gumee, nad l艣ni膮c膮 Wielk膮 Wod膮鈥21, zaczn臋 chyba wrzeszcze膰. Biedna Betty Raye stara si臋 mu pom贸c, ta dziewczyna naprawd臋 ma zaci臋cie do tej roboty. Wszyscy w domu nauczyli艣my si臋 tego wiersza na pami臋膰, tylko Bobby nie.

Jutro jest czwarty listopada, wa偶na data, bo tego dnia idziemy g艂osowa膰. - Matka Smith zagra艂a pocz膮tek hymnu. - Dobrze, Matko Smith, 偶e nasta艂a ju偶 demokracja. Dzi艣 rano zadzwoni艂a do nas Ida Jenkins, kt贸ra jest przewodnicz膮c膮 miejscowego politycznego konwentyklu kobiet, z pro艣b膮, 偶ebym wam, moje panie, przypomnia艂a, 偶e macie p贸j艣膰 g艂osowa膰. Nie zostawiajcie tego m臋偶czyznom. Zgodzi si臋 z tym nasza Matka Smith. Pami臋tacie, 偶e Matka Smith by艂a sufra偶ystk膮 i walczy艂a o prawa wyborcze dla nas, z czego jeste艣my bardzo dumne. Nast臋pnie maj膮 wpa艣膰 do nas Ada i Bess Goodnight i za艣piewa膰: Bongo, Bongo, Bongo, zostaniemy w Kongo. Nie wiem, co prawda, co to mo偶e mie膰 wsp贸lnego z dniem wybor贸w... Mam nadziej臋, 偶e nie zasz艂a tu 偶adna pomy艂ka... Nie? Matka Smith m贸wi, 偶e w艂a艣nie to za艣piewaj膮. - Dorothy uj臋艂a kartk臋 papieru. - Zobaczmy, co my tu jeszcze mamy. Aha, og艂oszenie Izby Handlowej. Prosz膮, by w nazwie konkursu zmieni膰 Miss Indycz膮 na Miss Dzi臋kczynienia. Je艣li zatem p贸jdziecie jutro do drugstore鈥檜, zag艂osujcie i na to. A Harry Johnston z A & P prosi, aby poinformowa膰 wszystkie panie, 偶e z okazji Dnia Dzi臋kczynienia ma promocj臋 na zielony groszek Del Monte, przy zakupie jednej puszki drug膮 dostajecie gratis. M贸wi te偶, 偶e ma jeszcze du偶o indyk贸w, ju偶 przyprawionych i gotowych do pieczenia.

A teraz zadam wam inne pytanie: czy z艂apa艂 was kiedy艣 pr膮d podczas zmieniania kork贸w? Je艣li tak, to musicie kupi膰 to natychmiast. 艁atwe i bezpieczne, jak wymiana 偶ar贸wki. U偶ywajcie kork贸w Royal Crystal ze szklan膮 ko艅c贸wk膮, zabezpieczaj膮c膮 przed pora偶eniem. Pytajcie w sklepach o korki Royal Crystal, a tak偶e o lampki na choink臋 tej w艂a艣nie firmy wraz ze sznurem elektrycznym. Wszystko to mo偶na dosta膰 u Warrena w sklepie z artyku艂ami 偶elaznymi. A skoro m贸wimy o Warrenach - wczoraj obie z Matk膮 Smith odwiedzi艂y艣my nasz膮 najm艂odsz膮 m臋偶atk臋, Norm臋 Warren, kt贸ra nas oprowadzi艂a po swojej kuchni. Pokaza艂a nam nowiutki zestaw kuchenny Formiki22, nigdy w 偶yciu nie widzia艂am czego艣 r贸wnie fiku艣nego i weso艂ego. Norma powiada, 偶e s膮 jeszcze inne kolory: 偶贸艂ty, niebieski i zielony, ale ona wybra艂a kolor wi艣niowy. - Matka Smith zagra艂a par臋 takt贸w piosenki 呕ycie jest jak miseczka wi艣ni. - Norma m贸wi te偶, 偶e bardzo 艂atwo utrzyma膰 ten zestaw w czysto艣ci, po prostu przeci膮ga si臋 po powierzchni wilgotn膮 szmatk膮 i to wszystko. Ka偶dy twierdzi, 偶e to mebel nad meblami, i ja w to wierz臋. A kiedy Norma roz艂o偶y nowe bia艂o-czerwone linoleum, jej kuchnia mo偶e by膰 pokazywana ludziom z ca艂ego 艢rodkowego Zachodu!

Nie siadaj!

Macky i Norma byli ma艂偶e艅stwem zaledwie od czterech miesi臋cy, i Norma 艣wietnie si臋 czu艂a w nowej roli 偶ony i gospodyni domowej. Z wielk膮 przyjemno艣ci膮 urz膮dza艂a ich ma艂y domek, a szczeg贸ln膮 rado艣ci膮 napawa艂a j膮 kuchnia, kt贸r膮 utrzymywa艂a w nienagannej czysto艣ci, podobnie jak Macky ich nowego nasha ramblera. Zbli偶a艂o si臋 Bo偶e Narodzenie, kt贸re po raz pierwszy mieli obchodzi膰 jako ma艂偶e艅stwo. I z tej to okazji Norma powzi臋艂a donios艂膮 decyzj臋. Po przedyskutowaniu jej z Mackym zadzwoni艂a do matki, 偶eby zakomunikowa膰 radosn膮 nowin臋.

- Jak si臋 masz - powita艂a j膮 Ida.

- Wiesz co, mamo? Chcia艂abym, 偶eby w tym roku wszyscy przyszli do nas na 艣wi膮teczny obiad.

- Jacy 鈥瀢szyscy鈥?

- Ty, tatu艣... Warrenowie, ciocia Gerta, wuj Lodor, ciocia Elner i wuj Will. Ca艂a rodzina, b臋dzie fajnie.

Ida wa偶y艂a s艂owa.

- To bardzo 艂adnie z waszej strony, kochanie, ale nie wydaje mi si臋, 偶eby艣 to dok艂adnie przemy艣la艂a.

- Owszem, przemy艣la艂am.

- Norma, jak ty podasz obiad tylu ludziom? Przecie偶 nie masz takiego sto艂u, kt贸ry by m贸g艂 s艂u偶y膰 za bufet.

- Spokojnie, to nie musi by膰 takie oficjalne. Po prostu wystawi臋 wszystko na lad臋 w kuchni, a ka偶dy b臋dzie m贸g艂 wzi膮膰 talerz, podej艣膰 i na艂o偶y膰 sobie bez zbytnich ceregieli. Macky m贸wi, 偶e m贸g艂by rozstawi膰 w salonie sto艂y karciane, na kt贸re narzuci艂oby si臋 prze艣cierad艂a.

Nie ma takich s艂贸w, kt贸re mog艂yby wyrazi膰 niech臋膰 Idy do jedzenia ze stolika karcianego przykrytego prze艣cierad艂em, ale z drugiej strony wyczuwa艂a, ile to znaczy dla Normy. Przytrzyma艂a si臋 mocniej blatu stoliczka pod telefon i powiedzia艂a:

- Dobrze, kochanie, je艣li tego w艂a艣nie chcesz, to na pewno b臋dzie uroczo.

Po tym, jak ka偶dy z zaproszonych go艣ci potwierdzi艂 przybycie, Norma nagle sobie u艣wiadomi艂a, 偶e nigdy nie gotowa艂a dla wi臋cej ni偶 dw贸ch os贸b. Przygotowanie jedzenia dla dziesi臋ciu os贸b mog艂o okaza膰 si臋 trudniejsze, ni偶 z pozoru si臋 wydawa艂o, a w dodatku chcia艂a, 偶eby wszystko wypad艂o idealnie. Zadzwoni艂a wi臋c najpierw do S膮siadki Dorothy, kt贸ra pomog艂a jej u艂o偶y膰 menu w najdrobniejszych szczeg贸艂ach, do ostatniego k膮ska. Dla pewno艣ci, by unikn膮膰 b艂臋d贸w, rozpisa艂a dok艂adnie czas, kiedy poszczeg贸lne dania mia艂a wstawi膰 do piecyka, nast臋pnie kiedy je wyj膮膰, kiedy zacz膮膰 gotowa膰 kartofle, jak d艂ugo piec piecze艅 wo艂ow膮, ile minut trzyma膰 na ogniu sos, kiedy podgrza膰 cztery puszki z groszkiem, a kiedy rozgrza膰 bu艂eczki.

Przez ca艂y nast臋pny tydzie艅 Norma nie wychodzi艂a z kuchni, wypr贸bowuj膮c ka偶d膮 potraw臋. Jeden dzie艅 sp臋dzi艂a na sprawdzaniu rozk艂adu czasowego, jednocze艣nie nakrywaj膮c wszystko do sto艂u, gotowe do podania. Postanowi艂a w dzie艅 Wigilii prze艂o偶y膰 groszek do rondelka z pokrywk膮, a puszki wyrzuci膰. Wiedzia艂a, 偶e kry艂o si臋 w tym oszustwo, ale tak偶e zdawa艂a sobie spraw臋, jaka by by艂a reakcja matki, gdyby przypadkiem zobaczy艂a puszki po groszku. S艂ysza艂a to setki razy: 鈥濶orma, tylko w艂贸cz臋dzy i bezdomni jedz膮 z puszek鈥. Przyszed艂 Macky i obserwowa艂 j膮, jak nastawia zegarki, biega od lod贸wki do lady i piecyka ze swoim minutowym rozk艂adem, udaj膮c, 偶e podaje dania, i m贸wi膮c do siebie. Wygl膮da艂a na tak przej臋t膮, 偶e Macky鈥檈mu zrobi艂o jej si臋 偶al i zaproponowa艂:

- Czy m贸g艂bym si臋 na co艣 przyda膰?

Popatrzy艂a na niego.

- Tak. Trzymaj wszystkich z dala od kuchni, szczeg贸lnie matk臋. I tak b臋d臋 wystarczaj膮co zdenerwowana, a jakby jeszcze tu sta艂a i patrzy艂a mi na r臋ce... Po prostu zabawiaj wszystkich rozmow膮 i czekaj, a偶 wyjd臋 i powiem: 鈥濷biad gotowy. Chod藕cie i nak艂adajcie sobie鈥.

- 鈥濷biad gotowy, chod藕cie i nak艂adajcie sobie鈥?

- Mo偶e nie u偶yj臋 dok艂adnie tych s艂贸w, mog臋 powiedzie膰: 鈥濩zas na jedzenie鈥 albo co艣 w tym rodzaju, ale kiedy to ju偶 powiem, to niech wszyscy wstan膮, wezm膮 talerze ze sto艂u i podchodz膮, ale nie wcze艣niej.

- Okay.

- M贸dl si臋, 偶ebym czego艣 nie przypali艂a ani nie st艂uk艂a.

- A je艣li nawet co艣 takiego si臋 zdarzy, to jeszcze nie koniec 艣wiata. To tylko obiad.

Popatrzy艂a na niego z najwy偶szym zdumieniem.

- To tylko obiad? Tak ci si臋 wydaje po tym, jak ja zada艂am sobie tyle trudu i mam wyda膰 nasz pierwszy 艣wi膮teczny obiad w naszym w艂asnym domu?

- Nie, 藕le mnie zrozumia艂a艣. Chcia艂em powiedzie膰, 偶e je艣li co艣 zepsujesz, nikt si臋 tym nie przejmie.

- Nikt si臋 tym nie przejmie?

Macky zorientowa艂 si臋, 偶e kopie pod sob膮 do艂ek, do kt贸rego jednak nie chcia艂by wpa艣膰, spr贸bowa艂 wi臋c si臋 wycofa膰.

- Ale niczego nie zepsujesz. Wszystko ci si臋 uda.

- 艁atwo ci m贸wi膰. Spr贸buj ugotowa膰 dla dziesi臋ciu os贸b.

W sobot臋, na tydzie艅 przed proszonym obiadem, Norma wypucowa艂a ca艂y dom od pod艂ogi do powa艂y. Kiedy Macky wr贸ci艂 po po艂udniu do domu, w drzwiach przywita艂a go Norma ze szczotk膮 w r臋ku.

- Macky, nie siadaj na kanapie ani na krzes艂ach, nie wchod藕 na dywan i postaraj si臋 nie korzysta膰 z 艂azienki.

Ci膮gle jeszcze m艂ody 偶onko艣 Macky dopiero uczy艂 si臋, 偶e kiedy Norma jest czym艣 przej臋ta, to najlepiej w og贸le z ni膮 nie dyskutowa膰.

艢wi膮teczna wystawa

Dwudziestego pierwszego grudnia wszyscy mieli r臋ce pe艂ne roboty. Dorothy upiek艂a na 艣wi臋ta pi臋tna艣cie tuzin贸w ludzik贸w z piernika, Bobby wyci膮ga艂 z szaf 艣wiecide艂ka i ozdoby na choink臋, a Betty Raye i Matka Smith robi艂y z wyka艂aczek drzewka na st贸艂. Oko艂o pi膮tej trzydzie艣ci wr贸ci艂 Doc, taszcz膮c ze sob膮 wielk膮 lask臋 wykonan膮 z mi臋towego cukierka, zaczerwieniony od mrozu i od wypitych dw贸ch papierowych kubeczk贸w ca艂kiem mocnego 膮jerkoniaku, co mu doda艂o animuszu. Zanim wr贸ci艂 do domu, wst膮pi艂 do fryzjera, by razem z Edem i ca艂膮 ferajn膮, jak co roku, uczci膰 nadchodz膮ce Bo偶e Narodzenie. Za kilka dni Anna Lee mia艂a wr贸ci膰 do domu na ferie, a tego dnia ca艂膮 rodzin膮 szli do miasta, by wybra膰 choink臋.

Doc wszed艂 do kuchni, wr臋czy艂 Dorothy cukierkow膮 lask臋 ze s艂owami:

- Ho, ho, ho.

Roze艣mia艂a si臋 na to i odpowiedzia艂a:

- Ho, ho, ho dla ciebie.

Po obiedzie Bobby musia艂 na艂o偶y膰 sk贸rzan膮 pilotk臋 z nausznikami i wtedy ca艂膮 rodzin膮, z Jimmym i Betty Raye w艂膮cznie, poszli do miasta na placyk za ko艣cio艂em, by wybra膰 choink臋. Civitan Club23 ogrodzi艂 placyk bia艂ymi lampkami, by jak co roku sprzedawa膰 tam drzewka. Mro藕ne powietrze pachnia艂o igliwiem, a ten dobrze znany zapach 艣wi膮teczny wprawi艂 Doca w jeszcze lepszy humor. Gdy wszed艂 do kantorka Merlego w poszukiwaniu odpowiedniego drzewka, z ma艂ego radioodbiornika p艂yn臋艂y d藕wi臋ki piosenki 艣piewanej przez Gene鈥檃 Autry鈥檈go Rudolf, czerwononosy renifer. Doc zatrzyma艂 si臋, by obejrze膰 kilka choinek, potrz膮sn膮艂 nimi i szed艂 dalej wzd艂u偶 alejki.

- Jak ci si臋 wydaje, Dorothy, powinni艣my kupi膰 du偶e czy ma艂e drzewko?

- Du偶e - powiedzia艂 Bobby.

- Jak my艣lisz, Matko Smith? - zapyta艂a Dorothy.

- Och, my艣l臋, 偶e na przyjazd Anny Lee powinni艣my mie膰 du偶膮 choink臋.

Ca艂a rodzina przechadza艂a si臋 po placyku, ogl膮daj膮c r贸偶ne rodzaje drzewek. Niekt贸re zosta艂y zabarwione na dziwaczne kolory. W kt贸rym艣 momencie Doc us艂ysza艂, jak id膮ca s膮siedni膮 alejk膮 Matka Smith m贸wi do Dorothy:

- Czy kto艣 przy zdrowych zmys艂ach chcia艂by mie膰 r贸偶ow膮 choink臋?

- Wydaje mi si臋, 偶e to taka moda. Mo偶e niekt贸rzy ludzie potrzebuj膮 jakiej艣 odmiany - odpowiedzia艂a Dorothy.

- Moim zdaniem, nawet je艣li jest to modne, to i brzydkie.

Poszukiwania trwa艂y nadal przy wydatnym udziale Doca, kt贸ry przeprowadza艂 dok艂adne ogl臋dziny ka偶dego ewentualnego kandydata. Jak dot膮d jednak nic nie przyku艂o na d艂u偶ej jego uwagi, dop贸ki nie wypatrzy艂 le偶膮cego na ziemi du偶ego 艣wierka obwi膮zanego sznurkiem. Wyci膮gn膮艂 go, chc膮c mu si臋 lepiej przyjrze膰, kiedy jeden z gospodarzy, Fred Haygood, zaproponowa艂, 偶e rozetnie sznurek, by uwolni膰 ga艂臋zie. Postuka艂 drzewkiem jeszcze par臋 razy o ziemi臋, by Doc m贸g艂 lepiej obejrze膰 je ze wszystkich stron. Mia艂o z osiem st贸p wysoko艣ci, by艂o g臋艣ciutkie i zgrabne.

- Chyba jest niez艂e, jak s膮dzisz? - zapyta艂 Doc.

Fred wyg艂osi艂 sw膮 przemy艣lan膮 opini臋 eksperta:

- Uhum, mia艂by pan 艂adne drzewko.

- Co o tym my艣lisz, Jimmy? - zapyta艂 Doc.

Jimmy kiwn膮艂 g艂ow膮 z uznaniem.

- Mnie si臋 podoba.

- Ile kosztuje? - chcia艂 wiedzie膰 Doc.

Fred krzykn膮艂 w stron臋 kantorka:

- Merle, ile za ten srebrny 艣wierczek, kt贸rego dopiero co przywie藕li?

- Mo偶e by膰 dolar pi臋膰dziesi膮t! - odkrzykn膮艂 Merle.

Po zbiorowych konsultacjach wszyscy wyrazili zgod臋 na to drzewko.

- Niech ch艂opaki przynios膮 choink臋 na nasz ganek, a stamt膮d ju偶 j膮 sobie dalej wniesiemy - powiedzia艂 Doc.

Potem poszli jeszcze do domu towarowego Braci Morgan, 偶eby popatrze膰 na 艣wi膮teczne wystawy. Kiedy mijali zak艂ad fryzjerski, zobaczyli siedz膮cych tam paru m臋偶czyzn, mi臋dzy innymi Jamesa Whootena, m臋偶a Tot, kt贸rzy pomachali do nich. Z g艂o艣nik贸w wychodz膮cych na ulic臋 p艂yn臋艂a muzyka. Pery Como 艣piewa艂 Wygl膮da na to, 偶e zbli偶a si臋 Bo偶e Narodzenie, co by艂o prawd膮. Na wszystkich szybach wystawowych widnia艂 napis: WESO艁YCH 艢WI膭T wymalowany w kolorach czerwonym, bia艂ym i zielonym. Bobby mia艂 wra偶enie, 偶e centrum miasteczka uleg艂o przeobra偶eniu w ci膮gu jednej nocy. Dwie zwyczajne butle wype艂nione czerwonym i niebieskim p艂ynem, zawsze eksponowane na wystawie drugstore鈥檜, nagle przeistoczy艂y si臋 w dwie ogromne bombki na choink臋. Tego wieczoru nawet beton przed kinem zdawa艂 si臋 migota膰 tysi膮cem iskierek, jakimi posypuje si臋 艣wiecide艂ka. Kiedy dotarli do domu towarowego, ju偶 k艂臋bi艂 si臋 tam t艂um doros艂ych i dzieci, kt贸rzy podziwiali 艣wi膮teczn膮 wystaw臋 鈥瀂imowa Kraina Czar贸w鈥, z przynajmniej setk膮 mechanicznych figurek, poruszaj膮cych si臋 jednocze艣nie. Krasnoludki, 艢wi臋ty Miko艂aj z Miko艂ajow膮, poci膮gi pe艂ne zabawek, bez trudu forsuj膮ce g贸ry, by zaraz z nich zjecha膰 i znikn膮膰 w przepastnych tunelach, a potem zn贸w z nich wychyn膮膰. Wyci膮gi wywozi艂y na szczyty g贸r narciarzy, kt贸rzy szusowali po zboczach. Renifery kiwa艂y g艂owami, a wozy zaprz臋偶one w konie oraz samochody sun臋艂y po drogach male艅kich wiosek. Psy merda艂y ogonami, ma艂e figurki m臋偶czyzn, kobiet i dzieci kr膮偶y艂y po lodowej tafli jeziorka zrobionego z okr膮g艂ego lustra, otoczonego iskrz膮cym si臋 艣niegiem i zielonymi drzewkami. Za szyb膮 wystawow膮 toczy艂o si臋 偶ycie w 艣wi膮tecznym, bajkowym 艣wiecie. Bobby m贸g艂by tak obserwowa膰 ten 艣wiat z nosem rozp艂aszczonym o szyb臋 ca艂ymi godzinami, gdyby mu na to pozwolono.


W drodze powrotnej do domu mijali raz jeszcze placyk ko艂o ko艣cio艂a, a wtedy natkn臋li si臋 na Norm臋 i Macky鈥檈go Warren贸w, nios膮cych r贸偶ow膮 choink臋.

- Cze艣膰 - powita艂a ich rado艣nie Norma. - Patrzcie, co mamy. Widzieli艣cie kiedy takie cude艅ko?

Matce Smith na moment odj臋艂o mow臋, ale zaraz w艂膮czy艂a si臋 Dorothy.

- Owszem - powiedzia艂a. - Ogl膮dali艣my j膮 ju偶 wcze艣niej - doda艂a, nie pope艂niaj膮c przecie偶 k艂amstwa.

- Niech Anna Lee zadzwoni do mnie, jak tylko przyjedzie - poprosi艂a Norma.

- Powiemy jej - obieca艂a Dorothy.

Kiedy oddalili si臋 ju偶 na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰, Matka Smith wyzna艂a:

- Da艂abym milion dolar贸w, 偶eby widzie膰 min臋 Idy Jenkins, kiedy zobaczy to cudo w salonie Normy.

Wr贸cili do domu pe艂ni wra偶e艅 i zm臋czeni, poszli wi臋c zaraz do 艂贸偶ek. Bobby 艣ni艂 o Bo偶ym Narodzeniu przez ca艂膮 noc. W swoim 艣nie 艣lizga艂 si臋 na lustrzanym lodowisku, kr臋ci艂 k贸艂ka i 贸semki wraz z dziewczynk膮 w czerwonej sp贸dniczce i bia艂ych 艂y偶wach, kt贸ra wygl膮da艂a dok艂adnie tak samo jak Claudia Albetta - dziewczynka, kt贸ra siedzia艂a w 艂awce tu偶 przed nim.


A trzy dni wcze艣niej Jimmy snu艂 si臋 mi臋dzy stoiskami u Braci Morgan, staraj膮c si臋 znale藕膰 w ostatniej chwili jakie艣 prezenty. Przekona艂 si臋, 偶e to wcale nie takie proste. Sprzedawczyni przygl膮da艂a mu si臋, jak bra艂 do r臋ki jedn膮 rzecz za drug膮, po czym odk艂ada艂 je na miejsce. W ko艅cu podesz艂a do niego.

- Jimmy, dlaczego nie powiesz mi, czego szukasz? - zagadn臋艂a go. - Mo偶e mog艂abym ci pom贸c.

- Wi臋c...

- Dla kogo ma by膰 ten prezent?

Jimmy by艂 zbyt zmieszany, by jej odpowiedzie膰 na to pytanie, ale zdo艂a艂 wyj膮ka膰, 偶e rzeczywi艣cie potrzebuje rady.

- To dla kobiety.

- Rozumiem. Mo偶e odpowiednia by艂aby jaka艣 艂adna apaszka? - zapyta艂a. - Apaszka to zawsze dobry prezent. Jakiego koloru ma w艂osy?

- Ciemne - mrukn膮艂, pod膮偶aj膮c za ni膮 do dzia艂u z szalikami.

艢wi膮teczna audycja

Nast臋pnego dnia po szkole Betty Raye i Bobby zacz臋li rozpakowywa膰 zabawki na choink臋, a potem przyszed艂 Doc i przyni贸s艂 jeszcze trzy nowe sznury szklanych lampek z p臋cherzykami powietrza w 艣rodku. Pomy艣la艂, 偶e mi艂ym urozmaiceniem b臋d膮 takie w艂a艣nie lampki z kipi膮cymi b膮belkami, bo do tej pory mieli tylko migocz膮ce 艣wiate艂ka.

Kiedy wr贸ci艂 Jimmy, razem z Dokiem powiesili na drzwiach pi臋kny wieniec 艣wi膮teczny, nades艂any przez sponsora Dorothy, Cecila Figgsa. Po obiedzie wszyscy przeszli do salonu, by ubiera膰 choink臋, a Matka Smith jak zwykle siedzia艂a na kanapie i pokazywa艂a, co i gdzie jeszcze trzeba umie艣ci膰. O dziewi膮tej wieczorem w ka偶dym oknie sta艂y ju偶 tekturowe 艣wieczniki kremowego koloru, a w nich pali艂y si臋 niebieskie lampki, nad drzwiami widnia艂 wielki napis u艂o偶ony z czerwonych liter wyci臋tych z glansowanego papieru: WESO艁YCH 艢WI膭T, a na stoj膮cej w k膮cie choince wisia艂y ju偶 zielone i czerwone bombki z satyny, a tak偶e b艂yszcz膮ce bombki w kolorze czerwonym i niebieskim z opasuj膮cym je oszronionym srebrnym paskiem. Ca艂o艣ci dope艂nia艂y anielskie w艂osy z kolb kukurydzianych i umieszczony na czubku skrzydlaty anio艂 w postaci cocker spaniela, przys艂any kiedy艣 przez s艂uchaczy na cze艣膰 Princess Mary Margaret.

Nast臋pnego dnia rano o 贸smej pi臋膰dziesi膮t cztery wszystkie uczennice Dixie Cahill, ubrane w kostiumy i z pe艂nym makija偶em, zesz艂y triumfalnie po schodach Szko艂y Stepowania i Marsz贸w Paradnych i przemaszerowa艂y ulicami miasta, by na ko艅cu - jak co roku na Bo偶e Narodzenie - wzi膮膰 udzia艂 w 艣wi膮tecznej audycji S膮siadki Dorothy. Poniewa偶 mia艂y przymocowane dzwoneczki do bucik贸w, kt贸rymi wybija艂y takt, ich przemarsz s艂ycha膰 by艂o naprawd臋 z daleka. Fryzjer Ed powiedzia艂, 偶e mo偶na by pomy艣le膰, i偶 przechodzi stado renifer贸w. Par臋 minut p贸藕niej wmaszerowa艂y na schodki prowadz膮ce na ganek domu S膮siadki Dorothy, ustawi艂y si臋 rz膮dkiem pod 艣cian膮 saloniku i grzecznie czeka艂y na swoj膮 kolej.

Dom by艂 pe艂en ludzi. Ch贸r wyst臋puj膮cy z dzwoneczkami ustawi艂 si臋 szeregiem w hallu, a Ernest Koonitz wci艣ni臋ty w r贸g jadalni czeka艂, a偶 go zawo艂aj膮, by jak co roku zagra艂 solo na tubie. S膮siadka Dorothy w znakomitym nastroju przesz艂a przez hali, ubrana w od艣wi臋tn膮 zielon膮 sukni臋 z bukiecikiem przypi臋tym do gorsetu. By艂 to dla niej podw贸jnie 艣wi膮teczny dzie艅. Zawsze bardzo lubi艂a prowadzi膰 bo偶onarodzeniow膮 audycj臋, a poza tym do domu przyje偶d偶a艂a Anna Lee. Po powitaniu wszystkich uczestnik贸w przecisn臋艂a si臋 przez t艂um, przesz艂a nad g艂owami dzieci siedz膮cych na pod艂odze i wreszcie usiad艂a za biurkiem z plikiem og艂osze艅 reklamowych w r臋ce, i rozpocz臋艂a audycj臋 s艂owami:

- Witam wszystkich serdecznie i 偶ycz臋 wam pomy艣lnego dnia dwudziestego trzeciego grudnia! Mamy dla was tyle radosnych niespodzianek i tyle 艣wietnych wyst臋p贸w, 偶e sama nie mog臋 si臋 tego doczeka膰.

My tutaj w Elmwood Springs jeste艣my tak podekscytowani... Najpierw wyst膮pi膮 uczennice Szko艂y Stepowania i Marsz贸w Paradnych Dixie Cahill, kt贸re wystukaj膮 nam i wytupi膮 Jingle Bells, wiem, 偶e wszyscy to lubimy. Mamy jeszcze ch贸r z dzwoneczkami z Pierwszego Ko艣cio艂a Metodyst贸w, kt贸ry wykona dla was O p贸艂nocy zrobi艂o si臋 jasno. B臋dzie dzisiaj mn贸stwo dzwoneczk贸w, ale chyba podczas 艣wi膮t Bo偶ego Narodzenia nigdy nie jest ich za du偶o. Siedzi tu z nami r贸wnie偶 Ernest Koonitz, kt贸ry wyst膮pi solo ze swoim numerem zatytu艂owanym... - Zamilk艂a na chwil臋. - Niech no kto艣 zajrzy do jadalni i zapyta go. - Dixie dowiedzia艂a si臋 i wykrzykn臋艂a g艂o艣no tytu艂, kt贸ry Dorothy zaraz przekaza艂a s艂uchaczom. - On zagra Rado艣膰 艣wiatu, ale zanim przejdziemy do cz臋艣ci rozrywkowej, musz臋 wam o czym艣 przypomnie膰... - Matka Smith zagra艂a jeden czy dwa akordy melodii 艢wi臋ty Miko艂aj przybywa do miasta. - Racja, Matko Smith, 艢wi臋ty Miko艂aj przybywa do miasta i b臋dzie dzisiaj sta艂 za domem towarowym Braci Morgan i jeszcze jutro przez ca艂y dzie艅, nie zapomnijcie wi臋c przyj艣膰 i zrobi膰 sobie z nim zdj臋cia. Ja te偶 si臋 tam wybieram razem z Princess Mary Margaret, 偶eby mie膰 z nim wsp贸lne zdj臋cie. Pami臋tajcie, ca艂y doch贸d idzie na Armi臋 Zbawienia, kt贸ra robi tyle dobrego, i to nie tylko w okresie 艣wi膮t, ale przez okr膮g艂y rok.

Nagle s艂uchacze siedz膮cy za ni膮 zacz臋li si臋 z czego艣 艣mia膰, a kiedy si臋 odwr贸ci艂a, zobaczy艂a 艢wi臋tego Miko艂aja i Miko艂aj ow膮, jak stoj膮 na ganku i machaj膮 do niej przez okno jadalni.

- W艂asnym oczom nie wierz臋! To przecie偶 艢wi臋ty Miko艂aj we w艂asnej osobie ju偶 tu jest! - wykrzykn臋艂a Dorothy.

Otworzy艂a okno, a wtedy 艢wi臋ty Miko艂aj nachyli艂 si臋 do niej i zawo艂a艂 tubalnym g艂osem:

- Weso艂ych 艢wi膮t, male艅ka!

Dorothy nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu. Nie spodziewa艂a si臋 niezapowiedzianej wizyty Miko艂aja, zw艂aszcza takiego, kt贸ry m贸wi艂 g艂osem Bess Goodnight. Ada i Bess, kt贸re wcze艣niej odwiedzi艂y szko艂臋 podstawow膮, gdzie rozdawa艂y prezenty, w drodze powrotnej zajrza艂y do zak艂adu fryzjerskiego na ma艂膮 艣wi膮teczn膮 rozgrzewk臋 i troch臋 si臋 znieczuli艂y. Jako kobiety 艣wiatowe i nowoczesne nieraz do艂膮cza艂y do ch艂opc贸w, by razem z nimi wypi膰 jednego lub dwa, a nieraz zabiera艂y ze sob膮 Matk臋 Smith, kt贸ra te偶 lubi艂a od czasu do czasu wychyli膰 miark臋 ajerkoniaku z papierowego kubka.


Anna Lee wygl膮da艂a 艣licznie, kiedy pojawi艂a si臋 na stacji pe艂na wra偶e艅 i opowie艣ci o swoich nowych adoratorach. Nic dziwnego. Rzecz jasna, Doc czu艂 si臋 uszcz臋艣liwiony, widz膮c swoj膮 jedynaczk臋, swoje oczko w g艂owie, wygl膮daj膮c膮 tak pi臋knie. Razem z nim cieszyli si臋 wszyscy pozostali. Dorothy nie mog艂a si臋 doczeka膰, kiedy ju偶 przyjd膮 do domu. Powiedzia艂a Annie Lee, 偶e bez wzgl臋du na to, ile lat b臋d膮 mieli, ona nie za艣nie spokojnie, dop贸ki nie zobaczy, jak jej dzieci le偶膮 grzecznie w 艂贸偶kach, zdrowe i bezpieczne.

Tego wieczoru, kiedy Dorothy jeszcze krz膮ta艂a si臋 w kuchni, Doc po艂o偶y艂 si臋 spa膰. Nakremowa艂a twarz, zgasi艂a 艣wiat艂o i po艂o偶y艂a si臋 przy nim. Po chwili odezwa艂a si臋:

- 艢pisz, Doc?

- Prawie.

- Czy偶 to nie by艂 wspania艂y dzie艅? W艂a艣ciwie idealny.

- Tak.

Po chwili zn贸w si臋 odezwa艂a:

- Doc, zapytaj mnie, jakie bym mia艂a 偶yczenie, je偶eli jedno mog艂oby si臋 spe艂ni膰.

Nie musia艂 pyta膰.

- Sko艅czy艂by w tym roku dwadzie艣cia sze艣膰 lat, Doc.

Odwr贸ci艂 si臋 do niej i poklepa艂 j膮 po r臋ce.

- Wiem, kochanie.


Bez wzgl臋du na to, ile lat min臋艂o od 艣mierci Michaela, ich najstarszego syna, ka偶de kolejne 艣wi臋ta zabarwione by艂y cichym smutkiem. Przez pierwsze dziesi臋膰 lat wszystkie Wigilie zaczynali od odwiedzenia jego grobu, kt贸ry ozdabiali drzewkiem przybranym zabawkami, a w ka偶d膮 Wielkanoc zostawiali tam koszyczek ze 艣wi臋conk膮. Co roku w rocznic臋 jego urodzin i 艣mierci brakowa艂o im go coraz bardziej. Nie by艂o dnia, by przynajmniej kt贸re艣 z nich nie pomy艣la艂o: 鈥濵ichael mia艂by sze艣膰 lat鈥 lub dwana艣cie czy jeszcze wi臋cej, w zale偶no艣ci od tego, kt贸ra rocznica przypada艂a w danym roku. I chocia偶 nigdy z nikim nie dyskutowali na ten temat, darowizny dla uczczenia pami臋ci Michaela Smitha pokrywa艂y wydatki zwi膮zane z zakupem tapet i 艂贸偶ek dla ca艂ego skrzyd艂a Szpitala dla Dzieci. Wi臋kszo艣膰 sumy, za jak膮 kupiono psa przewodnika dla Beatrice Woods, pochodzi艂a z poka藕nej ofiary, jaka wp艂yn臋艂a w jego imieniu na rzecz Fundacji Princess Mary Margaret.

I oto min臋艂y ju偶 dwadzie艣cia dwa lata. Dorothy zastanawia艂a si臋, jakim by艂by cz艂owiekiem. Jaka dziewczyna by go pokocha艂a i mo偶e do tej pory nawet wysz艂a za niego? Jakie mia艂by dzieci, czy podobne do niego? I chocia偶 min臋艂o ju偶 wiele lat od jego 艣mierci, obraz tego dziecka ci膮gle by艂 偶ywy w pami臋ci Dorothy. Nadal widzia艂a go, jak stoi i macha do niej r臋k膮, ma艂y ch艂opczyk, kt贸ry ju偶 nie 偶yje. Ci膮gle my艣la艂a o p膮czku, kt贸ry nie zakwit艂, o jajeczku, z kt贸rego nic si臋 nie wyklu艂o, zastanawiaj膮c si臋, co si臋 z nimi sta艂o. Czy tak po prostu znikaj膮 bez 艣ladu i na zawsze, czy te偶 powr贸c膮 kt贸rej艣 wiosny? Ca艂ymi latami doszukiwa艂a si臋 obrazu swojego synka w ka偶dym napotykanym dziecku, w ka偶dym blondynku z niebieskimi oczami pr贸bowa艂a znale藕膰 spojrzenie swego malca. Ale nigdzie go nie znalaz艂a.

Weso艂ych 艢wi膮t

Dwudziestego czwartego grudnia Bobby nie m贸g艂 doczeka膰 si臋 nadej艣cia wieczoru. Od kiedy Jimmy sta艂 si臋 ich lokatorem, w domu Smith贸w zacz臋to otwiera膰 prezenty w wiecz贸r wigilijny. Jimmy bowiem musia艂 zd膮偶y膰 na autobus odje偶d偶aj膮cy kwadrans przed p贸艂noc膮 do Kansas City, by tam sp臋dzi膰 艣wi臋ta z kolegami ze szpitala weteran贸w. By艂a to korzystna odmiana, gdy偶 zar贸wno Bobby, jak i Matka Smith wiedzeni niezdrow膮 ciekawo艣ci膮, widz膮c zapakowane prezenty, zwykle potrz膮sali nimi na wszystkie strony i opukiwali, tak 偶e mog艂yby nie dotrwa膰 do 艣wi膮tecznego ranka. Ale i tak czekanie zawsze si臋 d艂u偶y艂o. Od kiedy Dorothy zobaczy艂a 艣wi膮teczn膮 migawk臋 z Joan Crawford, swoj膮 ulubion膮 gwiazd膮, jak otoczona dzie膰mi siedzi przy pianinie i wszyscy 艣piewaj膮 kol臋dy, rodzina Smith贸w przej臋艂a ten obyczaj. Od tej pory co roku po sko艅czonej kolacji wszyscy zbierali si臋 przy fisharmonii i 艣piewali. Bobby szczerze nie znosi艂 tego obowi膮zku. Jego zdaniem to tylko oddala艂o prawdziwy sens 艣wi膮t - prezenty. A kiedy wreszcie oko艂o wp贸艂 do dziewi膮tej zasiedli do otwierania prezent贸w, zadzwoni艂 telefon.

- Poczekajcie, zobacz臋, kto dzwoni - powiedzia艂a Dorothy, zanim podnios艂a s艂uchawk臋. - Niczego nie otwierajcie beze mnie.

Choinka!鈥, pomy艣la艂 Bobby, kt贸ry ju偶-ju偶 mia艂 rozedrze膰 papier na pude艂ku z wypisanym jego imieniem. Us艂yszeli, jak Dorothy m贸wi do kogo艣:

- No nie... moje ty biedactwo... Jestem pewna, 偶e p贸jdzie... No jasne... Jak mi ci臋 szkoda. - Po sko艅czonej rozmowie spojrza艂a na Doca. - To Biedna Tot. Jej matka dobra艂a si臋 do zapakowanych prezent贸w, wynios艂a je gdzie艣 na podw贸rko, a teraz nie mo偶e ich znale藕膰. Pyta, czy nie poszed艂by艣 otworzy膰 dla niej drugstore鈥檜, 偶eby mog艂a kupi膰 par臋 rzeczy dla dzieci, by mia艂y rano jakie艣 prezenty. Powiedzia艂am jej, 偶e p贸jdziesz.

- Dobrze - odrzek艂 Doc i wsta艂, by si臋 ubra膰. - A wy otw贸rzcie swoje prezenty. Ja zaraz wr贸c臋.

- Nie zrobimy czego艣 takiego - obruszy艂a si臋 Dorothy. - Nie b臋dziemy ich rozpakowywa膰, dop贸ki nie wr贸cisz.

- Mo偶e tylko jedn膮 rzecz by艣my otworzyli? - zaproponowa艂 Bobby.

- Nie, Bobby, od艂贸偶 to.

Matka Smith westchn臋艂a ci臋偶ko.

- Biedna Tot. Haruje od rana do wieczora, a potem musi tolerowa膰 szusy swojej zwariowanej matki, do tego wychowuj膮c jeszcze dwoje dzieci. Poj臋cia nie mam, jak ona to wszystko znosi.

- Ani ja - przyzna艂a Dorothy. - Na domiar z艂ego James wpad艂 na drzewo i zn贸w wszystko sobie po艂ama艂.


Ledwo Doc dotar艂 do miasta, zd膮偶y艂 wej艣膰 do drugstore鈥檜 i pozapala膰 艣wiat艂a, Biedna Tot zaraz si臋 tam pojawi艂a w kordonkowej sukience, kapciach i z udr臋czonym wyrazem twarzy - jak ostatnio, kiedy wydarzy艂a si臋 podobna historia. Przejrzeli p贸艂ki i wybrali dla siedmioletniej Darlene lalk臋 Sparkle Plenty oraz zapinki do w艂os贸w, a dla Dwayne鈥檃 juniora, kt贸ry mia艂 dwa i p贸艂 roku, par臋 pluszowych zwierz膮tek. Kr膮偶yli mi臋dzy rega艂ami, rozgl膮daj膮c si臋, co by tu jeszcze wybra膰, wtedy Biedna Tot wzi臋艂a do r臋ki przezroczyst膮 plastikow膮 portmonetk臋 i powiedzia艂a:

- Nie wiem ju偶, co robi膰, zacz膮膰 krzycze膰 czy rzuci膰 si臋 z okna. James szybciej wydaje pieni膮dze, ni偶 zd膮偶臋 je zarobi膰. Ja czesz臋 przez ca艂y dzie艅, a on w jeden wiecz贸r wszystko przepija.

Doc poradzi艂 jej to, co zawsze:

- Wiesz, co powinna艣 zrobi膰? Rzuci膰 艂obuza, i tyle.

Tot popatrzy艂a na niego i odpowiedzia艂a te偶 to, co zawsze m贸wi艂a:

- Wiem, 偶e powinnam, ale je艣li ja si臋 nim nie zajm臋, to kto? Przecie偶 nikt z nim nie wytrzyma.

Kiedy Tot odesz艂a, rozp艂ywaj膮c si臋 w podzi臋kowaniach, Doc musia艂 zosta膰 jeszcze troch臋, bo do drugstore鈥檜 wpad艂o niespodziewanie par臋 os贸b, chc膮cych te偶 kupi膰 co艣 w ostatniej chwili. Nie wzi膮艂 jednak od nich zap艂aty.

- W Wigili臋 wszystko jest za darmo - powiedzia艂.

Dopiero po godzinie wr贸ci艂 do domu. Nareszcie Bobby m贸g艂 rzuci膰 si臋 do otwierania wielkiego pud艂a z prezentem od rodzic贸w. Wewn膮trz znajdowa艂 si臋 adapter, a do tego dosta艂 od babci dwie p艂yty, o kt贸rych marzy艂: Jad膮 mu艂y i Duchy je藕d藕c贸w na niebie.

I ciep艂膮 bielizn臋.

Od Jimmy鈥檈go dosta艂 pieni膮dze, od Betty Raye ksi膮偶k臋, a od Anny Lee oryginalny he艂m tropikalny Jungle Jim, czym sprawi艂a mu prawdziw膮 niespodziank臋.

Dorothy dosta艂a szlafrok, kame臋 i nowe firanki. Doc - now膮 fajk臋, pi偶am臋, kapcie i przybornik w臋dkarza od Bobby鈥檈go. Prezenty dla Matki Smith to chusteczki do nosa, perfumy i pi臋kny komplet kart do gry w pude艂eczku. Jimmy jak co roku dosta艂 sw贸j przydzia艂 dwunastu karton贸w cameli oraz obcinacz do paznokci od Bobby鈥檈go. Dziewcz臋ta dosta艂y r贸wnie偶 perfumy, ubrania, troch臋 got贸wki, obcinacze do paznokci od Bobby鈥檈go, a od Dorothy albumy do wycink贸w. Minnie i Ferris Oatmanowie, kt贸rzy pojechali na 艣wi膮teczne 艣piewy do Karoliny P贸艂nocnej, przys艂ali Betty Raye oprawny w bia艂膮 sk贸r臋 egzemplarz Biblii z jej imieniem i nazwiskiem wyt艂oczonym z艂otymi literami na ok艂adce. Betty Raye rozwin臋艂a tak偶e paczuszk臋 ze 艣liczn膮 jedwabn膮 apaszk膮; na bileciku wprawdzie widnia艂o jej imi臋, ale nie by艂o 偶adnej informacji, kto jest ofiarodawc膮. P贸藕niej wszyscy usiedli na ganku w oczekiwaniu na autobus, kt贸ry zajecha艂 punktualnie pi臋tna艣cie minut przed p贸艂noc膮, a wtedy Jimmy wsiad艂 i odjecha艂.

Jak zwykle Dorothy najd艂u偶ej by艂a zaj臋ta w kuchni, a kiedy wszystko poko艅czy艂a, przesz艂a do saloniku pogasi膰 lampki na choince. Zatrzyma艂a si臋 na chwil臋, patrz膮c, jak mrugaj膮, pulsuj膮 i kipi膮 b膮belkami. Wygl膮da艂y tak 艂adnie, 偶e postanowi艂a zostawi膰 je zapalone na ca艂膮 noc.

Wuj Floyd wpada w sza艂

Dwa dni po 艣wi臋tach Dorothy w艂a艣nie by艂a na antenie, kiedy zadzwoni艂 telefon. Betty Raye, kt贸ra akurat tamt臋dy przechodzi艂a, podnios艂a s艂uchawk臋 i ku wielkiemu zaskoczeniu us艂ysza艂a swoj膮 matk臋. Minnie Oatman zam贸wi艂a rozmow臋 mi臋dzymiastow膮 z kancelarii Ewangelicznego Ko艣cio艂a Baptyst贸w w Talladega w Alabamie. Jej g艂os zdradza艂 za艂amanie nerwowe.

- Och, Betty Raye, s艂oneczko, sta艂o si臋 co艣 okropnego, przygotuj si臋 na z艂e nowiny.

- Mamo, co si臋 sta艂o?

- S艂oneczko, wczoraj wieczorem Chester gdzie艣 zgin膮艂. Nie ma go, a Floyd zamkn膮艂 si臋 w m臋skiej toalecie, blu藕ni i powiada, 偶e nie wyjdzie.

- W jakiej m臋skiej toalecie? - zapyta艂a Betty Raye.

- Tu, nad lokalem rybnym. Jak raz zajada艂 krewetki, wesolutki jak ptaszek, a偶 tu nagle widzimy: Floyd lata po ca艂ym parkingu, wrzeszcz膮c jak op臋tany. W ci膮gu tego czasu, ile trzeba na zjedzenie dwunastu sma偶onych krewetek, kto艣 zakrad艂 si臋 i r膮bn膮艂 Chestera wprost z jego pud艂a, w bia艂y dzie艅. Porwanie, tak jak tego dzieciaczka Lindberger贸w. Potem to ju偶 tylko wiadomo by艂o, 偶e Floyd zamkn膮艂 si臋 w klozecie i odgra偶a艂, 偶e si臋 utopi. Wszyscy pr贸bowali mu wybi膰 to z g艂owy, Beatrice i ka偶dy jeden, ale nic go nie rusza艂o. Ch艂opcy chcieli dosta膰 si臋 do niego przez okno, ale on obla艂 ich wod膮 i nie wpu艣ci艂. Musieli go zostawi膰, 偶eby i艣膰 na ostatni wyst臋p. Floyd zaszy艂 si臋 tam, a tata wychodzi z siebie. To膰 na ca艂y tydzie艅 jeste艣my porezerwowani.

- To co zrobicie, mamusiu?

- Teraz dogl膮da go policja stanowa. Je艣li Chester si臋 nie znajdzie, to tw贸j wujek mo偶e w og贸le stamt膮d nie wyj艣膰, to nawet do niego podobne. - Uderzy艂a w lament. - Biedny nasz Chesterek, kto m贸g艂 ukra艣膰 nasz膮 kukie艂k臋? Musz臋 i艣膰, tw贸j tata na mnie czeka... M贸dl si臋 za nas, dziecino - powiedzia艂a jeszcze i od艂o偶y艂a s艂uchawk臋.

Nast臋pnie Minnie i Ferris utworzyli w restauracji kr膮g modlitewny, a tymczasem po ca艂ym stanie zosta艂 rozes艂any o艣miopunktowy biuletyn o zaginionym: 鈥濳to widzia艂? Zaginiony: kuk艂a brzuchom贸wcy znana jako Chester, kuk艂a cytuj膮ca Pismo 艢wi臋te. Jasna peruka, niebieskie oczy, piegi. Po raz ostatni widziano go w samochodzie na parkingu restauracji rybnej Wentzela przy autostradzie nr 21. Mia艂 na sobie str贸j kowbojski i kowbojski kapelusik鈥.

Ferris by艂 przekonany, 偶e znikni臋cie Chestera to sprawka diab艂a, natomiast trzon ortodoksyjny zgromadzenia bra艂 pod uwag臋 mo偶liwo艣膰 wniebowst膮pienia w trakcie ekstazy. Bervin, Vernon i Beatrice nie wiedzieli, co robi膰, a Minnie po prostu modli艂a si臋 bez przerwy, wierz膮c, 偶e Chester si臋 znajdzie. Floyd przebywa艂 w m臋skiej toalecie restauracji rybnej Wentzela przez siedemdziesi膮t dwie godziny, do czasu a偶 wreszcie Chester zosta艂 odnaleziony, zdr贸w i ca艂y.

Jak si臋 okaza艂o, by艂 to nieszkodliwy, g艂upi 偶art. Przeje偶d偶aj膮ca t臋dy inna grupa gospel spostrzeg艂a samoch贸d Oatmana, a wiedz膮c, jak bardzo Floyd jest przywi膮zany do kuk艂y, kto艣 z tej grupy dosta艂 si臋 do baga偶nika i wyci膮gn膮艂 Chestera. Chester odby艂 z nimi podr贸偶 do Marianny na Florydzie, gdzie kupili mu ulgowy bilet na autobus Greyhounda i odes艂ali z powrotem.

Tego wieczoru w Loxley w Alabamie Chester wr贸ci艂 na scen臋 i za艣piewa艂: Jad膮c przez g贸ry i lasy do Jezusa oraz Kiedy nasta艂 czas.

- Chwali膰 Pana Boga, 偶e on jest znowu z nami - powiedzia艂a uradowana Minnie, dzwoni膮c do Dorothy. - Po prostu wiedzia艂am, 偶e Pan nie opu艣ci nas w potrzebie... M贸wi臋 ci, Dorothy, a偶 mnie c贸艣 艣cisn臋艂o w sercu, kiedym zobaczy艂a Chesterka w autobusie. Tak jak m贸wi Biblia: 鈥濳to by utraci艂... najdzie...鈥

Wieczorem Dorothy wyzna艂a Matce Smith:

- Mo偶e ona jest ha艂a艣liwa i kaleczy j臋zyk, ale gdybym chcia艂a, by kto艣 si臋 pomodli艂 za mnie czy za kogo艣 mi bliskiego, Minnie Oatman by艂aby pierwsz膮 osob膮, do kt贸rej bym si臋 z tym zwr贸ci艂a.

Luty, miesi膮c mi艂o艣ci

Jak si臋 okaza艂o, cafeteria Trzy Ma艂e 艢winki nie tylko wnios艂a do miasta dobre jedzenie, ale te偶 romantyczne uczucia. Nowi w艂a艣ciciele z St. Louis mieli c贸rk臋, kt贸ra obecnie chodzi艂a do sz贸stej klasy razem z Bobbym. Z ojca W艂ocha i matki Greczynki zrodzi艂a si臋 Claudia Albetta - czarnooka pi臋kno艣膰 o oliwkowej cerze, przez kt贸r膮 wkr贸tce wszyscy ch艂opcy zacz臋li si臋 g艂upio zachowywa膰. W miasteczku zamieszkanym g艂贸wnie przez potomk贸w Szwed贸w, Norweg贸w i Irlandczyk贸w Claudia wydawa艂a si臋 stworzeniem egzotycznym i zjawiskowym, jak po艂膮czenie Yvonne De Carlo i Dorothy Lamour. Nie min膮艂 luty, jak Bobby wpad艂 po uszy. Ju偶 z samego jego zachowania mo偶na by艂o si臋 domy艣li膰, 偶e co艣 si臋 dzieje. Po pierwsze, zacz膮艂 wciera膰 we w艂osy ogromne ilo艣ci Wildroot Cream Oil, a po drugie, w艂o偶y艂 nowiutk膮, l艣ni膮c膮 dziesi臋ciocent贸wk臋 do 偶yczeniowego ciasta.

Kiedy Dorothy wr贸ci艂a ze sklepu warzywnego, ze zdziwieniem zobaczy艂a, 偶e Bobby siedzi w kuchni przy stole zarzuconym poczt贸wkami, kt贸rych kupi艂 ca艂膮 paczk臋 w sklepiku z towarami po dziesi臋膰 cent贸w.

- Jeszcze 偶adnej nie wybra艂e艣?

- Nie - odpowiedzia艂, odsuwaj膮c je od siebie. - Te s膮 takie naiwne. Ja szukam czego艣 odpowiedniego.

- Mog臋 wiedzie膰, dla kogo ma by膰 ta walentynka? Czy to zbyt osobiste pytanie?

- Dla Claudii Albetty - odpowiedzia艂 i zaraz doda艂: - To nie by艂 m贸j pomys艂, 偶eby wysy艂a膰 jakie艣 g艂upie kartki. Panna Henderson kaza艂a nam losowa膰 nazwiska z kapelusza, bo chcia艂a mie膰 pewno艣膰, 偶e ka偶dy w klasie dostanie walentynk臋.

- Mia艂e艣 szcz臋艣cie, 偶e wylosowa艂e艣 dziewczyn臋, kt贸ra ci si臋 podoba.

- Nie wylosowa艂em jej - przyzna艂 si臋 Bobby. - Monroe dosta艂 ode mnie fink臋 i india艅sk膮 bransoletk臋, 偶eby si臋 ze mn膮 zamieni艂. Ona jemu te偶 si臋 podoba czy co艣 w tym rodzaju.

- O, rozumiem. - Usiad艂a przy nim. - Masz tu du偶y wyb贸r. - Przejrza艂a poczt贸wki i wybra艂a jedn膮. - Ta jest 艂adna, z koszem pe艂nym ma艂ych kotk贸w, nie s膮dzisz?

Bobby popatrzy艂 jeszcze raz uwa偶nie.

- Wola艂bym co艣 powa偶niejszego.

- A, rozumiem. - Przetasowa艂a kartki i wybra艂a inn膮, z amorkiem, przyjrza艂a si臋 jej, po czym od艂o偶y艂a. - Nie, takiej by艣 nie chcia艂, potrzebujemy czego艣 po艣redniego mi臋dzy walentynkami dla doros艂ych i dziecinnymi. Nie mo偶e by膰 naiwniutka, ale te偶 i niezbyt ckliwa. - Wybra艂a nast臋pn膮 poczt贸wk臋. - Zobaczmy t臋. Nie, ta si臋 te偶 nie nadaje. A ta? Co powiesz o tej? Niewyszukana, prosta. 艁adne serduszko i bezpretensjonalna tre艣膰: 鈥濲este艣 dla mnie idealn膮 walentynk膮. Zosta艅 moj膮鈥.

Bobby wzi膮艂 z jej r膮k poczt贸wk臋 i uwa偶nie jej si臋 przyjrza艂.

- Naprawd臋 my艣lisz, 偶e ta jest dobra?

- Tak, w dobrym gu艣cie, nie m贸wi wszystkiego, ale wystarczaj膮co.

- Jeste艣 pewna?

- Tak.

Bobby z zadowolon膮 min膮 wzi膮艂 pi贸ro i napisa艂 pod spodem: 鈥瀂gadnij od kogo鈥. Jego matka spojrza艂a na podpis.

- Czy chcesz przez to powiedzie膰, 偶e po to zadali艣my sobie tyle trudu, 偶eby艣 nawet nie ujawni艂 swojego imienia?

Bobby wpad艂 w pop艂och.

- Nie chc臋, 偶eby wiedzia艂a, 偶e to ode mnie! A poza tym my si臋 nie podpisujemy.

- To mo偶e jaka艣 lekka aluzja, co ty na to? To chyba jest dopuszczalne?

- Na przyk艂ad jaka aluzja?

- Nie wiem. Mo偶e opisowa.

- To znaczy jaka?

- M贸g艂by艣 na przyk艂ad napisa膰: Od twojego wielbiciela, ch艂opca z ciemnymi w艂osami.

- Ojej, mamo, to g艂upie.

- Wcale nie. Przemy艣l to. A tobie by艂oby mi艂o, gdyby艣 si臋 podoba艂 jakiej艣 dziewczynce i nie wiedzia艂 nawet kt贸rej? W takich sytuacjach trzeba zdoby膰 si臋 na odwag臋. Pami臋taj, uczuciom trzeba da膰 szans臋.

- A je艣li ona wyrzuci kartk臋 albo co艣 w tym rodzaju?

- Na lito艣膰 bosk膮, Bobby, mo偶na by pomy艣le膰, 偶e nagle sta艂e艣 si臋 nie艣mia艂y i chcesz si臋 wycofa膰. Co si臋 z tob膮 dzieje?

Bobby rozmy艣la艂 nad tym przez d艂u偶szy czas. Potem zebra艂 ca艂膮 odwag臋, jak膮 mia艂 w sobie, a nawet posun膮艂 si臋 krok dalej, i odrzucaj膮c wszystkie niedawne obiekcje, napisa艂: 鈥濷d ch艂opca w trzecim rz臋dzie, co ma ciemne w艂osy i piwne oczy鈥.


Nast臋pnego ranka Dorothy powiedzia艂a do swoich s艂uchaczy: - Je艣li stoicie, to usi膮d藕cie, poniewa偶 nigdy nie my艣la艂am, 偶e do偶yj臋 dnia, w kt贸rym Bobby sam, bez przypominania, wstanie i uczesze si臋. No i czy mi艂o艣膰 nie jest darem? M贸wi臋 to na podstawie w艂asnego do艣wiadczenia. Od lat chcia艂am mie膰 w ogr贸dku bujan膮 艂aweczk臋, tak膮 Bujawk臋 dla Dwojga, nie wiem ju偶, ile razy m贸wi艂am o tym Docowi: 鈥濩zy miejsce pod grabem nie by艂oby wprost wymarzone na Bujawk臋 dla Dwojga, sk膮d mogliby艣my patrze膰 na pola i ogl膮da膰 zach贸d s艂o艅ca?鈥 Czy uwierzycie mi, kiedy wam powiem, 偶e wczoraj rano, tu偶 po naszej audycji, wygl膮dam na ogr贸dek i co widz臋? Glenn i Macky Warren instaluj膮 nowiusie艅k膮 Bujawk臋 dla Dwojga. Glenn m贸wi: 鈥濸rzys艂a艂 nas tu Doc i kaza艂 偶yczy膰 szcz臋艣liwych walentynek鈥. Tak wi臋c m艂odzi ludzie nie maj膮 monopolu na mi艂o艣膰. - Matka Smith zagra艂a par臋 takt贸w piosenki Tylko ze mn膮 siadaj pod jab艂onk膮. S膮siadka Dorothy zachichota艂a: - Racja, Matko Smith. Tylko ze mn膮 siadaj pod jab艂onk膮, z nikim innym, s艂yszysz, Doc?


Bobby wierci艂 si臋 w 艂awce przez ca艂y dzie艅, czekaj膮c z niecierpliwo艣ci膮 na rozpocz臋cie uroczysto艣ci walentynkowych. Wreszcie wesz艂a panna Henderson, rozda艂a ciasteczka i walentynki. Kiedy wywo艂a艂a Claudi臋 Albett臋, Bobby udawa艂, 偶e rozgl膮da si臋 po klasie, ale w rzeczywisto艣ci pilnie obserwowa艂, jak Albetta siada i otwiera kopert臋. Potem obr贸ci艂a si臋, u艣miechn臋艂a i wdzi臋cznie pomacha艂a.

Bobby te偶 si臋 u艣miechn膮艂 w odpowiedzi i pomacha艂, ale ona go nie widzia艂a. U艣miecha艂a si臋 do ch艂opca, kt贸ry siedzia艂 trzy rz臋dy za nim, te偶 mia艂 ciemne w艂osy i piwne oczy, o czym Bobby nie pami臋ta艂. Choinka.

Kiedy wr贸ci艂 do domu, Dorothy czeka艂a na niego przy wej艣ciu.

- No i? - zapyta艂a.

- M贸wi艂em ci, 偶e to g艂upi pomys艂. Teraz jej si臋 podoba Eugene Whatley.

- Ojej - zmartwi艂a si臋 Dorothy.

Kiedy zaprzyja藕niony z nimi pan Charlie Fowler, inspektor od drobiu, przyjecha艂 do nich na proszony obiad, pierwsze pytanie, jakie zada艂, dotyczy艂o Anny Lee, jak jej si臋 powodzi w szkole.

- Wspaniale - odpowiedzia艂a Dorothy. - M贸wi, 偶e cieszy si臋 ka偶d膮 sp臋dzon膮 tam chwil膮.

- A co u m艂odego Roberta?

Dorothy potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Obawiam si臋, 偶e m艂ody Robert ma problemy sercowe, przy czym dodatkow膮 komplikacj臋 stanowi b艂臋dna identyfikacja.

Claudia Albetta nie by艂a jedyn膮 osob膮, kt贸ra tego roku pope艂ni艂a b艂膮d w identyfikacji. Betty Raye, kt贸ra rano znalaz艂a wsuni臋t膮 pod drzwi kart臋 walentynkow膮, a poprzedniego dnia wieczorem widzia艂a Bobby鈥檈go w kuchni, uzna艂a, 偶e kartka pochodzi w艂a艣nie od niego. A Bobby zastanawia艂 si臋, dlaczego uca艂owa艂a go bez powodu. Opr贸cz pude艂ka s艂odyczy od Doca i Dorothy nie dosta艂 niczego wi臋cej na tegoroczne walentynki.

Jeszcze jedna absolwentka

Czas od lutego do maja p艂yn膮艂 bardzo szybko wszystkim z wyj膮tkiem Bobby鈥檈go. Te trzy miesi膮ce wydawa艂y mu si臋 d艂ugie jak ca艂e dziesi臋ciolecie; pod koniec roku szkolnego czu艂 si臋 ju偶 jak zwierz臋 w klatce, chc膮ce wreszcie wyrwa膰 si臋 stamt膮d. Dorothy z wielkim trudem uda艂o si臋 wbi膰 go w garnitur i sk艂oni膰 do na艂o偶enia krawata na uroczyste zako艅czenie ostatniego roku szkolnego w liceum Betty Raye. Dorothy chcia艂a mie膰 pewno艣膰, 偶e ka偶dy b臋dzie podkre艣la艂 wag臋 tego wydarzenia. Na uroczysto艣膰 stawi艂a si臋 ca艂a rodzina, 艂膮cznie z przyjaci贸艂mi, takimi jak Monroe, kt贸rzy przyszli wsp贸艂uczestniczy膰 w obchodach. Bili brawo, wznosili okrzyki, a Jimmy nawet zagwizda艂, kiedy wymienione zosta艂o nazwisko Betty Raye. Dorothy martwi艂a si臋, 偶e Betty Raye nie jest tak popularna w szkole jak jej kole偶anki i mo偶e czu膰 si臋 osamotniona tego dnia, zw艂aszcza gdy okaza艂o si臋, 偶e Oatmanowie nie mogli przyjecha膰 w tym terminie, chcia艂a wi臋c zrobi膰 wszystko, by dziewczyna czu艂a wok贸艂 siebie 偶yczliwych ludzi. Kiedy sko艅czy艂y si臋 oficjalne uroczysto艣ci i wszyscy otoczyli j膮 ko艂em, by z艂o偶y膰 gratulacje, podesz艂y do nich dwie dziewczyny, pytaj膮c, czyby nie posz艂a z nimi do Kaskady.

- Chyba nie - odpowiedzia艂a Betty Raye, a Dorothy, niewiele my艣l膮c, zaprotestowa艂a:

- Ojej, Betty Raye, nie mo偶esz nie p贸j艣膰 na zabaw臋 z takiej okazji. Dlaczego nie chcesz? Na pewno b臋dziesz si臋 艣wietnie bawi艂a.

- No pewnie - popar艂a j膮 jedna z dziewcz膮t. - Nie musisz si臋 umawia膰. Ale jak chcesz, to chod藕 z nami.

- Mog臋 i艣膰 z tob膮, je艣li si臋 zgodzisz - zaofiarowa艂 si臋 Bobby.

Dziewcz臋ta nie czeka艂y na odpowied藕.

- Zadzwo艅 do nas, je艣li zmienisz zdanie.

Przez ca艂膮 drog臋 powrotn膮 Dorothy musia艂a gry藕膰 si臋 w j臋zyk, 偶eby nie powiedzie膰 czego艣 wi臋cej na ten temat, ale powstrzyma艂a si臋 od dalszych komentarzy. Wprawdzie obieca艂a kiedy艣, 偶e Betty Raye nie b臋dzie musia艂a robi膰 niczego, na co nie ma ochoty, ale mimo to przykro jej by艂o na sam膮 my艣l, 偶e dziewczyna mia艂aby opu艣ci膰 wieczorn膮 imprez臋. Wcze艣niej ju偶 nie posz艂a na studni贸wk臋. Wprawdzie pewien ch艂opak zaprosi艂 j膮 na zabaw臋, ale powiedzia艂a mu, 偶e nie mog艂aby ta艅czy膰, wi臋c zaprosi艂 kogo艣 innego. W dniu studni贸wki zosta艂a w domu i zaj臋艂a si臋 swoim albumem z wycinkami. Sprawia艂a wra偶enie, 偶e jej to nie przeszkadza, za to Dorothy okropnie si臋 z tym czu艂a. A teraz jeszcze Betty Raye mia艂aby nie p贸j艣膰 na bal absolwent贸w.

P贸藕niej, kiedy wszyscy odpoczywali na ganku, a Dorothy i Matka Smith siedzia艂y w kuchni przy kawie, Dorothy powr贸ci艂a do tego tematu:

- Tak mi przykro z jej powodu - powiedzia艂a - ale poj臋cia nie mam, co robi膰.

- Dlaczego, czy ona co艣 m贸wi艂a na temat swoich rodzic贸w, 偶e nie mogli przyjecha膰?

- Nie, nie o to chodzi. Ona nigdy nic nie m贸wi na ten temat. Tylko kiedy wesz艂am do jej pokoju, zobaczy艂am, 偶e siedzi tam samiute艅ka nad swoim albumem, podczas gdy wszyscy inni 艣wietnie si臋 bawi膮.

- Mo偶e ona lubi zajmowa膰 si臋 swoim albumem z wycinkami?

- A wiesz, co tam wkleja? Zdj臋cia dom贸w, kt贸re wycina z kolorowych czasopism.

- Dom贸w? Dlaczego dom贸w?

- Poniewa偶, jak m贸wi, o niczym bardziej nie marzy, jak w艂a艣nie o tym.

- Zdj臋cia aktorek, to rozumiem, ale dom贸w? Jakiego rodzaju to s膮 domy?

- Ma艂e domki. Ma ich chyba oko艂o setki wklejonych do zeszytu.

- I dlatego ci jej 偶al?

- Nie, nie dlatego. Ale mam wra偶enie, 偶e jest jej smutno z jakiego艣 powodu. Nie wida膰 tego na pierwszy rzut oka, to tkwi w niej gdzie艣 g艂臋biej, nawet nie wiem, jak to nazwa膰. - Dorothy odwr贸ci艂a wzrok, a jej oczy nape艂ni艂y si臋 艂zami. - Czasami, kiedy na ni膮 patrz臋, widz臋, 偶e jest jak zagubiony piesek, kt贸ry b艂膮ka si臋 sam po 艣wiecie. Wtedy serce p臋ka mi z 偶alu.

Matka Smith wyj臋艂a z kieszeni chusteczk臋 higieniczn膮 i poda艂a j膮 Dorothy.

- Przepraszam - powiedzia艂a Dorothy. - Nie chcia艂am si臋 tak rozkleja膰.

- Nic nie szkodzi, kochanie. Jeste艣 po prostu przewra偶liwiona na punkcie tej dziewczyny. Uwa偶am, 偶e jest jej u nas dobrze.

Dorothy otar艂a oczy.

- Tak my艣lisz?

- Tak. S膮dz臋, 偶e jest szcz臋艣liwsza z nami ni偶 ze swoj膮 rodzin膮.

- Naprawd臋 tak my艣lisz?

- Zdecydowanie tak.

- C贸偶, pewnie si臋 myli艂am - przyzna艂a Dorothy. Wytar艂a nos i doda艂a: - Przynajmniej tak膮 mam nadziej臋.

Nast臋pny przypadek pomylenia os贸b

Dorothy nie myli艂a si臋. Betty Raye naprawd臋 by艂a smutna. I rzeczywi艣cie czu艂a si臋 zagubiona w 艣wiecie, tylko nie wiedzia艂a dlaczego. Mia艂a te偶 wyrzuty sumienia, 偶e nie jest podobna do reszty Oatman贸w i Varner贸w i 偶e sprawia im zaw贸d, nie b臋d膮c jak oni dobr膮 pie艣niark膮 ani te偶 osob膮 艂atw膮 w obej艣ciu. Kocha艂a swoj膮 rodzin臋, ale czasami wydawa艂o jej si臋, 偶e 艣lepy los zrz膮dzi艂, i偶 znalaz艂a si臋 w艣r贸d obcych sobie ludzi, jakby zes艂ana tam z innej planety. Nie by艂o 偶adnego rozs膮dnego powodu, 偶eby tak my艣la艂a ani 偶eby zawsze i wsz臋dzie czu艂a si臋 obco. Ale od kiedy si臋ga pami臋ci膮 wstecz, zawsze towarzyszy艂o jej takie poczucie obco艣ci.

Betty Raye nie wiedzia艂a o tym, ale istnia艂 prawdziwy pow贸d, dla kt贸rego mog艂a si臋 czu膰 inna od Oatman贸w i Varnerow. Bo rzeczywi艣cie by艂a inna. W gruncie rzeczy nie 艂膮czy艂o ich nawet dalekie pokrewie艅stwo. Byli sobie najzupe艂niej obcy. Wprawdzie nawet Minnie Oatman 艣wi臋cie wierzy艂a, 偶e przed siedemnastoma laty urodzi艂a w艂a艣nie t臋 dziewczynk臋, ale myli艂a si臋. 呕ycie nieraz bywa bardziej niezwyk艂e ni偶 powie艣ciowe w膮tki.

W ostatnim miesi膮cu ci膮偶y Minnie, Ferris i ch艂opcy mieszkali w Sand Mountain razem z jego ojcem i matk膮, a kiedy nadszed艂 czas rozwi膮zania, wszyscy wgramolili si臋 do samochodu i pojechali do Birmingham, gdzie Minnie przyj臋to do szpitala Hillmana. 9 listopada 1931 roku w ci膮gu niespe艂na p贸艂 godziny przysz艂a na 艣wiat tr贸jka dzieci. Ch艂opczyk, nazwany Jesse Bates, dziewczynka, kt贸r膮 nazwano Carolina Lee Sizemore, i Betty Raye Oatman urodzili si臋 tej samej nocy. Wtedy na czwartym pi臋trze personel szpitala mia艂 pe艂ne r臋ce roboty, a sytuacji nie poprawia艂 fakt, 偶e ca艂y klan Oatman贸w i Varnerow, 艂膮cznie z Floydem i jego kuk艂膮 Chesterem, w艂a艣ciwie oblega艂 oddzia艂 po艂o偶niczy jak jacy艣 naje藕d藕cy. Brat Ferrisa Oatmana, Le Roy, kt贸ry w tym czasie 艣piewa艂 jeszcze gospel z rodzinnym zespo艂em, zaprosi艂 swoich przyjaci贸艂 z folklorystycznego zespo艂u w Birmingham, wyst臋puj膮cych w programie radiowym Country Boy Eddie, na imprez臋 w szpitalu. Opr贸cz wi臋c normalnego rozgardiaszu, jaki zazwyczaj panowa艂 na oddziale po艂o偶niczym wielkomiejskiego szpitala, w poczekalni gra艂 zesp贸艂 ludowy, a mali Oatmanowie i ich kuzyni biegali w t臋 i z powrotem po ca艂ym hallu, krzycz膮c i g艂o艣no si臋 nawo艂uj膮c. Niezale偶nie od tego rozgardiaszu, dodatkowo przej臋ta faktem, 偶e oto widzi na w艂asne oczy prawdziwe gwiazdy muzyki country, jak Eddie Boy i jego przyboczny Butter Bean, piel臋gniarka Ethylene Buck zupe艂nie straci艂a g艂ow臋 tego wieczoru. I tak by艂a zdenerwowana, tym bardziej 偶e na oddziale po艂o偶niczym pracowa艂a dopiero drugi tydzie艅, na dobitk臋 za艣 wr臋czono jej jednocze艣nie tr贸jk臋 noworodk贸w do zwa偶enia i umycia, po czym odpowiednio przygotowane mia艂y by膰 pokazane matkom. Do tego jeszcze za szyb膮 sta艂 jaki艣 m臋偶czyzna i potrz膮saj膮c kuk艂膮, porusza艂 brwiami i pohukiwa艂: 鈥濰u, hu, hu!鈥 Chester t艂uk艂 swoj膮 drewnian膮 g艂ow膮 w szyb臋, usi艂uj膮c zwr贸ci膰 na siebie uwag臋. I niestety zwr贸ci艂. Siostra Buck, wyprowadzona z r贸wnowagi, za艂o偶y艂a bransoletk臋 dziewczynki Sizemore鈥檕w na r膮czk臋 Oatman贸wny, a identyfikator Oatman贸wny na r膮czk臋 c贸reczki Sizemore鈥檕w.

Pani Kathrine Sizemore, jasnow艂osa i pi臋kna m艂oda 偶ona prominentnego prawnika w Montgomery, zobaczywszy dziecko, kt贸re jej przyniesiono, zdziwi艂a si臋, 偶e male艅stwo ma ciemne w艂oski. Podobnie zdziwiona by艂a Minnie Oatman, widz膮c, 偶e jej dzieci膮tko ma jasne w艂oski. Natychmiast zwr贸ci艂a na to uwag臋 Ferrisowi:

- Jakie to male艅stwo bledziutkie! I sp贸jrz, jakie ma ma艂e uszka!

Gdyby kto艣 wiedzia艂 o pomy艂ce, jak膮 owego wieczoru pope艂ni艂a siostra Buck, osiemna艣cie lat p贸藕niej nie dziwi艂by si臋 tak bardzo, 偶e kr臋pa, gruboko艣cista dziewczyna o kruczoczarnych w艂osach z trudem usi艂uje wbi膰 si臋 w bia艂y wieczorowy str贸j, w kt贸rym mia艂a po raz pierwszy wyst膮pi膰 w Country Club w Montgomery. Oczywi艣cie rodzice uwielbiali j膮, ale w g艂臋bi ducha dziwili si臋, dlaczego - maj膮c wysok膮, szczup艂膮 i pe艂n膮 wdzi臋ku matk臋 - Carolina za ka偶dym razem, kiedy usi艂uje wykona膰 g艂臋boki uk艂on do ziemi, pada niezgrabnie jak kluska. Tak samo Oatmanowie nie mogli si臋 nadziwi膰, dlaczego Betty Raye ma trudno艣ci z utrzymaniem tonacji. Ale co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie. Taki jest los. Podczas gdy Carolina przygotowywa艂a si臋 do oficjalnego zaprezentowania 艣mietance towarzyskiej Montgomery jako najbardziej obiecuj膮ca panna na wydaniu, Betty Raye, kt贸ra powinna by膰 na jej miejscu, w tym czasie o wiele mil stamt膮d ubiega艂a si臋 o posad臋 sprzedawczyni jarzyn w cafeterii Trzy Ma艂e 艢winki.

Betty Raye chcia艂a i艣膰 do pracy po sko艅czeniu szko艂y, ale nie mog艂a podj膮膰 si臋 zaj臋cia, kt贸re wymaga艂oby 艂atwo艣ci nawi膮zywania kontakt贸w lub jakichkolwiek zdolno艣ci towarzyskich. Praca w cafeterii wydawa艂a si臋 dla niej odpowiednia. Dziewczyna mia艂a tylko sta膰 za kontuarem i odmierza膰 porcje jarzyn wskazanych przez klienta. Nie musia艂a wiele rozmawia膰 z lud藕mi; kiedy wi臋c dosta艂a to zaj臋cie, by艂a ca艂kiem zadowolona. Obecnie jej 艣wiat sprowadza艂 si臋 do nak艂adania fasolki, okry, kukurydzy z mas艂em czy co tam akurat przewidywa艂 jad艂ospis na ten dzie艅, po czym sz艂a do domu. Nie艣wiadoma faktu, 偶e mog艂aby by膰 m艂od膮 dam膮, cieszy艂a si臋 z tego, 偶e jest dziewczyn膮 od nak艂adania jarzyn. Kto wie zreszt膮, kiedy艣 mo偶e dojdzie do deser贸w.

Tego lata Anna Lee zosta艂a w Chicago na praktykach studenckich, Bobby natomiast po walentynkowym niepowodzeniu na zawsze wyrzek艂 si臋 dziewczyn. Albo chodzi艂 pop艂ywa膰 na basen, albo czyta艂 kowbojskie powie艣ci Zane鈥檃 Greya, kt贸re Betty Raye przynosi艂a mu z biblioteki. Tak wci膮gn臋艂a go ta lektura romantycznych opowie艣ci z Dzikiego Zachodu, 偶e do czerwca zd膮偶y艂 przeczyta膰 wszystkie, od Je藕d藕c贸w purpurowego stepu do Niezwyk艂ego stada, czerpi膮c niema艂膮 pociech臋 z faktu, 偶e wi臋kszo艣膰 prawdziwych kowboj贸w nie mia艂a swoich dziewczyn.

Kr臋glarki

Kiedy za艂adowany paniami samoch贸d zajecha艂 pod dom i zatr膮bi艂, Dorothy zawo艂a艂a:

- Kochanie, to twoja dru偶yna kr臋glarska.

W okamgnieniu Betty Raye wybieg艂a ju偶 ubrana, powiedzia艂a zebranym do widzenia i zbieg艂a po schodach. Wszyscy 艂膮cznie z Monroe鈥檈m siedzieli na ganku i jedli lody, Bobby pomacha艂 w stron臋 auta i rzuci艂:

- Powodzenia!

- Dzi臋kujemy - odpowiedzia艂y i odjecha艂y.

Kiedy skr臋ci艂y za r贸g, Doc wsta艂, podszed艂 do naro偶nika, gdzie wystuka艂 popi贸艂 ze swojej fajki, po czym zauwa偶y艂:

- Ciesz臋 si臋, 偶e j膮 zaprosi艂y. Powinna mie膰 jakie艣 rozrywki od czasu do czasu.

Jimmy skin膮艂 g艂ow膮.

- Aha. To dobre dla niej.

Dorothy wsta艂a, 偶eby odnie艣膰 swoj膮 miseczk臋 do kuchni.

- Te偶 tak my艣l臋 - powiedzia艂a. - Z przykro艣ci膮 patrz臋, jak ona siedzi w domu bez przerwy, taka m艂oda dziewczyna.

- Bardzo bym chcia艂a - dorzuci艂a Matka Smith - 偶eby jaki艣 tutejszy ch艂opiec zacz膮艂 si臋 z ni膮 umawia膰. Kto艣 w jej wieku.

Jimmy chrz膮kn膮艂.

- Je艣li chcecie zna膰 moje zdanie, to ja tu nie widz臋 nikogo, kto by by艂 jej wart.

Monroe, obnosz膮c swoj膮 now膮 fryzur臋, 艣wie偶o przyci臋tego je偶a, wyrwa艂 si臋:

- Ja j膮 gdzie艣 zaprosz臋... je艣li b臋dzie p艂aci艂a za wszystko. - Wyobra偶aj膮c sobie, 偶e powiedzia艂 naj艣mieszniejsz膮 rzecz pod s艂o艅cem, szturchn膮艂 Bobby鈥檈go w 偶ebra, jakby stymuluj膮c jego 艣miech. Jego rude w艂osy wygl膮da艂y niczym druciki wyskakuj膮ce mu z g艂owy.

Bobby odda艂 mu kuksa艅ca.

- Ona by z tob膮 nigdzie nie posz艂a, ty wszarzu.

- Teraz wiesz, co mia艂em na my艣li - powiedzia艂 Jimmy do Doca.

Nigdy si臋 do tego g艂o艣no nie przyznawa艂, ale uwa偶a艂, 偶e gdyby by艂 troch臋 m艂odszy i gdyby nie ten wypadek z nog膮, sprawy potoczy艂yby si臋 zgo艂a inaczej. Zastanawia艂 si臋, dlaczego ch艂opcy, kt贸rzy durzyli si臋 w Annie Lee i na kt贸rych ona nie zwraca艂a wi臋kszej uwagi, nie interesowali si臋 Betty Raye. My艣la艂 o nich z niesmakiem. Kiedy Jimmy wsun膮艂 pod jej drzwi walentynkow膮 kartk臋, pomy艣la艂 sobie wtedy, 偶e skoro miejscowi amanci s膮 tak g艂upi, 偶e nie widz膮, jaka z niej 艣wietna dziewczyna, to ju偶 jego w tym g艂owa, 偶eby ona dowiedzia艂a si臋, 偶e jest w mie艣cie przynajmniej jedna osoba, kt贸ra ci膮gle o niej my艣li.

Jimmy nie myli艂 si臋 te偶 co do kr臋gli, ta gra dobrze jej robi艂a. Przed kilkoma miesi膮cami, kiedy Ada i Bess Goodnight przysz艂y namawia膰 j膮 na przy艂膮czenie si臋 do dru偶yny kr臋glarskiej pa艅 z Elmwood Springs, Dorothy i Matka Smith te偶 j膮 zach臋ca艂y. Wbrew pocz膮tkowym oporom Betty Raye, Adzie i Bess uda艂o si臋 j膮 w ko艅cu nam贸wi膰. Ada, masywniejsza z si贸str, pracowa艂a kiedy艣 w biurze rekrutacyjnym WASP-贸w24 i wiedzia艂a, jakich u偶y膰 argument贸w. Ostatecznie Betty Raye nie mog艂a powiedzie膰 鈥瀗ie鈥. Bo zgodnie z tym, co Ada m贸wi艂a, by艂oby to niepatriotyczne, nieameryka艅skie i uw艂aczaj膮ce ca艂ej p艂ci niewie艣ciej, gdyby si臋 do nich nie przy艂膮czy艂a.

Mimo 偶e Betty Raye wesz艂a do sk艂adu dru偶yny w ostatniej chwili i nigdy przedtem nie gra艂a w kr臋gle ani nie uprawia艂a 偶adnego sportu, ku swojemu zdziwieniu - i w przeciwie艅stwie do pozosta艂ych Oatman贸w - okaza艂a si臋 urodzon膮 lekkoatletk膮. Mia艂a wdzi臋czne i skoordynowane ruchy, a po kilku lekcjach, jakich udzieli艂 jej Doc, zacz臋艂a ca艂kiem nie藕le gra膰 w kr臋gle. Ada i Bess, a tak偶e ich najm艂odsza siostra Irene, kt贸r膮 nazywano Irene Dobranocka, te偶 by艂y dobre. Nikt jednak nie by艂 tak dobry jak Tot Whooten. Samo wym贸wienie jej imienia wzbudza艂o strach w艣r贸d dru偶yn przeciwnik贸w. Znana by艂a w okolicy jak 鈥濻traszna Tot, lewor臋ka kr臋glarka z piek艂a rodem鈥. Tego wieczoru jecha艂y do nowo otwartej kr臋gielni w East Prairie. Verbena, najbli偶sza s膮siadka Tot, mia艂a zosta膰 z Darlene i Dwayne鈥檈m juniorem, jak r贸wnie偶 przypilnowa膰 jej matki, tak 偶e Tot mog艂a pojecha膰. Chodzi艂o o mistrzostwa okr臋gu.

To by艂a ostatnia chwila, 偶eby wygra膰. Bombowce Elmwood Springs prowadzi艂y wyr贸wnan膮 walk臋 ze 呕bikami New Madrid. Ale kiedy ostatnia 呕biczka straci艂a punkt, otworzy艂a si臋 szansa na zwyci臋stwo dla dru偶yny przeciwnej.

Atmosfera by艂a napi臋ta. Irene Dobranocka zwali艂a wszystkie kr臋gle dwoma rzutami i gdyby Tot uda艂o si臋 zwali膰 wszystkie kr臋gle za jednym zamachem, zarobi艂aby dodatkowy punkt i ich dru偶yna by wygra艂a. Szmer przebieg艂 przez klimatyzowan膮 sal臋 zazwyczaj pe艂n膮 gwaru. Tot, ubrana w br膮zowe spodnie, 艣wie偶o wyondulowana specjalnie na t臋 okazj臋, skupi艂a na sobie wszystkie spojrzenia. Ogarn臋艂a wzrokiem kr臋gle, od艂o偶y艂a papierosa, podesz艂a bli偶ej, si臋gn臋艂a do worka z talkiem, chwil臋 wa偶y艂a w r臋ku kul臋, po czym unios艂a j膮 przed siebie, ca艂膮 si艂膮 woli skoncentrowa艂a si臋 na miejscu, kt贸re mia艂a trafi膰, wzi臋艂a g艂臋boki oddech i cisn臋艂a.

W tej samej chwili, kiedy kula wymkn臋艂a si臋 z jej r臋ki i potoczy艂a torem, Tot wiedzia艂a, co si臋 dzieje. Pod wp艂ywem presji, 偶e od tego jednego rzutu zale偶y zdobycie mistrzostwa, tak mocno wcisn臋艂a palce w otwory kuli, 偶e razem z kul膮 torem potoczy艂a si臋 te偶 jej 艣lubna obr膮czka. Nie tylko nie uda艂o jej si臋 zbi膰 wszystkich kr臋gli, ale jeszcze nadwer臋偶y艂a sobie palec i ca艂a dru偶yna przez kilka godzin musia艂a szuka膰 jej obr膮czki. Przy 艣wietle latarki sprawdzili oko艂o czterystu kul, a偶 wreszcie Betty Raye j膮 wypatrzy艂a. Ale cho膰 znaleziona, obr膮czka za nic nie da艂a si臋 wyj膮膰 i Tot musia艂a kupi膰 kul臋, 偶eby odzyska膰 te偶 艣lubn膮 obr膮czk臋.

Ale i to okaza艂o si臋 nie艂atwe. W艂a艣ciciel kr臋gielni, facet z byczym karkiem, patrzy艂 na Tot podejrzliwie.

- A sk膮d ja mam wiedzie膰, 偶e to jest akurat panina obr膮czka?

Tot nie wierzy艂a w艂asnym uszom. Uj臋艂a si臋 pod boki i patrz膮c mu prosto w oczy, zapyta艂a:

- A ile pan zna os贸b, kt贸re maj膮 wygrawerowane na obr膮czkach: JAMES I TOT WHOOTEN NA ZAWSZE?

Betty Raye wiedzia艂a, 偶e to nie by艂o 艣mieszne, ale nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 od 艣miechu i musia艂a odej艣膰 na chwil臋. Tot nie da艂a za wygran膮 i nie popu艣ci艂a w艂a艣cicielowi ani na jot臋. Powiedzia艂a, 偶e nie wyjdzie bez obr膮czki, nawet gdyby mia艂a sp臋dzi膰 tu ca艂膮 noc. W ko艅cu sprzeda艂 jej kul臋, a ona wysz艂a stamt膮d, fukaj膮c, a za ni膮 ca艂a dru偶yna, zarzekaj膮c si臋 jednocze艣nie, 偶e nigdy ju偶 nie b臋d膮 gra膰 w kr臋gle. Podczas drogi powrotnej do miasta nikt nie odwa偶y艂 si臋 roze艣mia膰, cho膰 wymaga艂o to du偶ego opanowania.

By艂o ju偶 p贸藕no, kiedy Betty Raye wr贸ci艂a do domu. Dorothy, kt贸ra nigdy nie mog艂a zasn膮膰, dop贸ki wszyscy domownicy nie znajdowali si臋 bezpieczni pod dachem, s艂ysza艂a, jak Betty Raye wchodzi i 艣mieje si臋 przez ca艂膮 drog臋 do swego pokoju. Na pewno wygrali, pomy艣la艂a Dorothy, przekr臋caj膮c si臋 na drugi bok.

Nazajutrz Tot posz艂a z kul膮 do sklepu 偶elaznego, gdzie Macky wszelkimi sposobami pr贸bowa艂 wyd艂uba膰 obr膮czk臋 za pomoc膮 przer贸偶nych 艣rubokr臋t贸w, m艂otk贸w i obc臋g贸w, ale bezskutecznie. Wreszcie si臋 podda艂:

- Pani Whooten - przyzna艂. - Nie wiem, jak to pani powiedzie膰, ale skurczybyk utkn膮艂 tu na dobre.

- W ka偶dym razie dzi臋kuj臋, Macky - odrzek艂a. Wzi臋艂a swoj膮 kul臋 i wr贸ci艂a do domu.

Zgodnie z zapowiedzi膮 na tym zako艅czy艂a si臋 kr贸tka, ale barwna kariera 鈥濻trasznej Tot, lewor臋kiej kr臋glarki z piek艂a rodem鈥.

- Mo偶ecie mi nie wierzy膰, ale to by艂a jedyna konkurencja, w jakiej by艂am dobra.

Przepad艂a nie tylko jej kariera zawodnicza, ale te偶 dwutygodniowy zarobek.

- Nie mo偶na przecie偶 nakr臋ca膰 w艂os贸w zwichni臋tym palcem - powiedzia艂a.

Zawody

Kiedy Bobby zadzwoni艂 do drugstore鈥檜, telefon odebra艂a Bertha Ann.

- S艂ucham, Rexall.

Wtedy Bobby g艂osem, tak mu si臋 przynajmniej wydawa艂o, brzmi膮cym jak g艂os doros艂ego m臋偶czyzny, zapyta艂:

- Czy jest u was Prince Albert25 w puszce?

- Owszem - odpowiedzia艂a.

- To go wypu艣膰cie, bo si臋 udusi.

Zanim Bobby od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, Bertha Ann us艂ysza艂a w tle 艣miech Monroe鈥檃.

Nudzili si臋 jak mopsy. Opr贸cz tego, 偶e zostali przy艂apani, jak w gabinecie Doca przegl膮dali 鈥濶ational Geographic鈥 w poszukiwaniu zdj臋膰 kobiet z afryka艅skich plemion z nieos艂oni臋tymi piersiami, oraz opr贸cz wizyt u doktora Orra, kt贸ry za艂o偶y艂 Bobby鈥檈mu trzy plomby, przez ca艂e lato nie zdarzy艂o si臋 nic godnego uwagi. Ale w 偶yciu jak w pokerze, nieoczekiwanie karta mo偶e si臋 odwr贸ci膰 i odmieni膰 na zawsze czyj艣 los. A je艣li nawet nie na zawsze, to przynajmniej w taki spos贸b, 偶e zaczyna si臋 inaczej postrzega膰 siebie w wielkim 艣wiecie. Dla Bobby鈥檈go ten dzie艅 by艂 znacz膮cy, mimo 偶e dla innych nie wyr贸偶nia艂 si臋 niczym specjalnym.

Jimmy wsta艂 jak zwykle o wp贸艂 do pi膮tej, zapali艂 swojego pierwszego papierosa, zaparzy艂 kaw臋, w艂o偶y艂 bia艂膮 koszul臋, spodnie i sk贸rzan膮 muszk臋, by ju偶 o pi膮tej by膰 w Trolejbusowej Gospodzie. Jeszcze nie by艂 tego 艣wiadom, ale mia艂 by膰 pierwsz膮 osob膮 w domu Smith贸w, kt贸ra dowie si臋 o wa偶nym wydarzeniu. Tego ranka jak zawsze poszed艂 do pracy. By艂 nadzwyczaj dumny ze swojej jad艂odajni, kt贸r膮 utrzymywa艂 we wzorowej czysto艣ci. Jak co dzie艅 wyszorowa艂 bia艂oczarn膮 posadzk臋. Chromowane kontuary i podstawki sto艂k贸w z czerwonej sk贸ry wypolerowa艂 i wyczy艣ci艂 tak, 偶e l艣ni艂y jak nowy samoch贸d wystawiony w salonie. Przetar艂 te偶 drzwi i jasnozielony automat do sprzedawania papieros贸w. Nast臋pnie pokroi艂 ciasta - czekoladowe, sto偶kowate bezowo-cytrynowe, marmurkowe i jab艂ecznik, po czym roz艂o偶y艂 je na bia艂ych talerzykach i ustawi艂 w witrynkach. Posieka艂 cebul臋, w艂o偶y艂 pikle do metalowych pojemniczk贸w, a do kieliszka z grubego szk艂a wetkn膮艂 gar艣膰 wyka艂aczek, kt贸rych ko艅ce owini臋te by艂y jaskrawoczerwonym i pomara艅czowym celofanem. Nast臋pnie przetar艂 grill i wyj膮艂 z lod贸wki plasterki sera, jajka, bekon, hamburgery, pomidory i sa艂at臋. Usma偶y艂 parti臋 bekonu, przekroi艂 kartofelki, 偶eby by艂y gotowe do podsma偶enia, i pokraja艂 w plasterki pomidory. Na ko艅cu rozwin膮艂 kilka opakowa艅 bia艂ego chleba merita oraz tuzin bu艂ek na hot dogi i hamburgery i ju偶 by艂 got贸w do otwarcia lokalu.

W marynarce Jimmy nauczy艂 si臋 gotowa膰 i b艂yskawicznie przyrz膮dza膰 szybkie dania. Potrafi艂 przygotowa膰 jajka na najrozmaitsze sposoby, upiec idealnie grzank臋 na z艂oty kolor i to tak, 偶e stopiony ser sp艂ywa艂 na sk贸rk臋 chleba, ale z niej nie skapywa艂, albo przyrz膮dzi膰 tak smacznie kanapk臋 z bekonem, pomidorem i sa艂at膮, 偶e zanim si臋 zjad艂o jedn膮, ju偶 mia艂o si臋 ochot臋 na drug膮. Dok艂adnie minuta przed sz贸st膮 w艂o偶y艂 czysty fartuch, papierow膮 czapk臋 z czerwonym paskiem i otworzy艂 drzwi dla klient贸w. Ku swemu zdziwieniu zobaczy艂 w progu Bobby鈥檈go.

- A ty co tu robisz tak wcze艣nie?

- Nie mog艂em spa膰 - odpowiedzia艂 Bobby. - Wi臋c pomy艣la艂em sobie, 偶e przyjd臋 tutaj i razem wypijemy fili偶ank臋 kawy. Wiesz, dzi艣 s膮 zawody w wydmuchiwaniu gumy balonowej.

- Racja. Wejd藕.

Jimmy wiedzia艂, 偶e Dorothy nie pozwala艂a Bobby鈥檈mu pi膰 kawy, ale uzna艂, 偶e troch臋 mu nie zaszkodzi. Bobby wdrapa艂 si臋 na sto艂ek, a Jimmy postawi艂 przed nim fili偶ank臋 ze spodkiem z grubej porcelany i do po艂owy nape艂ni艂 kaw膮. Bobby przysun膮艂 sobie cukierniczk臋 i beztrosko wsypa艂 do fili偶anki cztery 艂y偶eczki cukru.

- No to jak oceniasz swoje szans臋, kole艣?

- Nie wiem. W zesz艂ym roku by艂em ju偶 blisko.

- Zjesz co艣?

- Chyba lepiej nie. - Wsypa艂 nast臋pn膮 艂y偶eczk臋 cukru. - Wiesz, sekret polega na kontrolowaniu oddechu. Przekona艂em si臋 o tym ostatnim razem. Na ko艅cu zabrak艂o mi tchu, inaczej bym wygra艂.

- Jasne. Wi臋c jak膮 taktyk臋 zamierzasz teraz przyj膮膰?

Bobby poci膮gn膮艂 艂yk kawy.

- 膯wiczy艂em codziennie i stara艂em si臋 wyrobi膰 w sobie panowanie nad oddechem, na przyk艂ad trzymaj膮c w wannie g艂ow臋 pod wod膮. Nie wiem, co jeszcze m贸g艂bym zrobi膰. Troch臋 mia艂em nadziej臋, 偶e mo偶e ty mi udzielisz jakiej艣 dobrej rady w ostatniej chwili.

- A dzisiaj ju偶 膰wiczy艂e艣?

- Jeszcze nie. Ale do dziewi膮tej zosta艂o mi troch臋 czasu.

Jimmy otworzy艂 du偶膮 puszk臋 chili i g艂臋boko si臋 namy艣li艂, zanim przem贸wi艂.

- Moja rada jest taka. Mo偶esz j膮 przyj膮膰 albo odrzuci膰, ale ja na twoim miejscu ju偶 bym w og贸le dzi艣 nie 膰wiczy艂.

- Wcale?

- Ja bym wcale nie 膰wiczy艂. Chyba domy艣lasz si臋, 偶e wszyscy inni b臋d膮 膰wiczy膰, zgadza si臋?

- Aha, chyba tak.

- A ty, jak wejdziesz wypocz臋ty i odpr臋偶ony, b臋dziesz mia艂 nad nimi przewag臋. Kapujesz?

Bobby鈥檈mu roze艣mia艂y si臋 oczy.

- Aha... Kapuj臋.

- Zachowasz ca艂膮 energi臋 na wielki dmuch, wtedy ci b臋dzie potrzebna. A kiedy ju偶 tam b臋dziesz, skup si臋. I kiedy ta chwila nadejdzie, ty pozostaniesz niewzruszony, spokojny i opanowany. Nie patrz na prawo, nie patrz na lewo, nie trz膮艣 si臋, trzymaj fason, b膮d藕 opanowany i wyluzowany przez ca艂y czas.

Bobby s艂ucha艂 uwa偶nie.

- Aha. Nie trz膮艣膰 si臋... opanowany i wyluzowany.

- Jaka jest za to nagroda?

- Dwadzie艣cia pi臋膰 bilet贸w do kina.

To zrobi艂o na Jimmym wra偶enie albo tylko udawa艂 przej臋tego.

- Co ty powiesz? To ca艂kiem niez艂a stawka.

Wtedy wesz艂o dw贸ch sta艂ych klient贸w Jimmy鈥檈go.

- Dzie艅 dobry, ch艂opaki - przywita艂 ich.

Bobby szybko doko艅czy艂 swoj膮 kaw臋 i wybieg艂 z jad艂odajni.

- Dzi臋ki, Jimmy.

- Powodzenia, kole艣.

Bobby p臋dem wr贸ci艂 do domu i tam odegra艂 ca艂e przedstawienie odpoczywania: po艂o偶y艂 si臋 na 艣rodku pod艂ogi salonu, tak 偶e ka偶dy, kto tamt臋dy przechodzi艂, pyta艂 go, co robi, le偶膮c tak na 艣rodku pod艂ogi. A kiedy Princess Mary Margaret obiega艂a go w k贸艂ko, ujadaj膮c bez przerwy, Bobby w ko艅cu poskar偶y艂 si臋 matce i poprosi艂, 偶eby j膮 zabra艂a, gdy偶 dla niego to takie wa偶ne odpr臋偶y膰 si臋 przed zawodami. Odci膮gaj膮c Princess Mary Margaret na bok, Dorothy powiedzia艂a:

- Wsta艅, Bobby, z pod艂ogi, bo ona my艣li, 偶e sta艂o ci si臋 co艣 z艂ego.

Punktualnie o godzinie dziewi膮tej rano dwunastu ch艂opc贸w, wszyscy przynajmniej o dwa cale wy偶si od Bobby鈥檈go, ustawieni w r贸wniutki rz膮dek stan臋li na scenie Elmwood Springs Theater, wszyscy w mniejszym lub wi臋kszym stopniu stremowani. Ward McIntire, przedstawiciel Bazooki, producenta balonowej gumy do 偶ucia, trzyma艂 w r臋ku szklan膮 kul臋 wype艂nion膮 kostkami gumy zawini臋tymi w l艣ni膮cy woskowy papier, a ka偶da paczuszka mia艂a w 艣rodku zwini臋t膮 kartk臋 r贸wnie偶 z woskowanego papieru. Bobby sta艂 w艣r贸d innych ch艂opc贸w i powtarza艂 sobie: 鈥濶ie trz膮艣 si臋... nie patrz na prawo, nie patrz na lewo鈥, co wcale nie by艂o takie 艂atwe. W pierwszym rz臋dzie siedzia艂a Claudia Alberta razem ze swoimi dwiema kole偶ankami. Od czasu, gdy pan YoYo przyby艂 do miasta, Bobby koniecznie chcia艂 wygra膰 w jakim艣 konkursie. Miesi膮c wcze艣niej przegra艂 w konkursie na odbijanie pi艂eczki kijem baseballowym zaledwie o trzy uderzenia, ale drugie miejsce go nie zadowala艂o. Zgodnie z zasad膮 g艂oszon膮 przez jego matk臋: 鈥濲e艣li nie uda ci si臋 za pierwszym razem, pr贸buj dalej鈥, Bobby nie ustawa艂 w pr贸bach, jednak bez wi臋kszego sukcesu. Zaczyna艂 nawet podejrzewa膰, 偶e jego przeznaczeniem 偶yciowym jest zajmowanie wy艂膮cznie drugich miejsc.

Tym razem przyby艂 do teatru na godzin臋 przed wyznaczonym czasem, 偶eby zaj膮膰 pierwsze miejsce w szeregu. Wiedzia艂, 偶e im d艂u偶ej trzyma si臋 gum臋 w r臋ku, tym bardziej mi臋kka si臋 staje. I by艂 pierwszy w szeregu do czasu, kiedy na trzy minuty przed rozpocz臋ciem zawod贸w nie otworzy艂y si臋 drzwi i nie wparowa艂 Luther Griggs oraz trzech jego koleg贸w, kt贸rzy wepchn臋li si臋 przed nim, tak 偶e teraz Bobby sta艂 czwarty. A jednak spotka艂a go pociecha, gdy偶 pan, kt贸ry szed艂 wzd艂u偶 szeregu, by po kolei rozdawa膰 gum臋, zacz膮艂 od przeciwnego ko艅ca, Luther wi臋c mimo nachalnego rozpychania wyl膮dowa艂 jako ostatni. Bobby us艂ysza艂, jak Monroe, przygl膮daj膮cy si臋 ca艂emu zaj艣ciu z widowni, g艂o艣no zachichota艂, na艣laduj膮c r偶enie os艂a: 鈥濰iiii-haaa!鈥 Kiedy ka偶dy dosta艂 ju偶 sw贸j przydzia艂 gumy, pan Mclntire odszed艂 na bok sceny, gdzie ustawiony by艂 mikrofon, i tubalnym g艂osem zakomenderowa艂:

- Panowie, rozpakujcie swoje gumy.

Bobby鈥檈mu g艂o艣no bi艂o serce, a r臋ce mia艂 mokre od potu, kiedy z trudem rozwija艂 gum臋 ze 艣liskiego opakowania. Ca艂y czas powtarza艂 sobie: 鈥濷panowany i wyluzowany... nie trz膮艣膰 si臋鈥. Wkr贸tce wszyscy zawodnicy stali, obracaj膮c nerwowo w palcach r贸偶owe kostki gumy obtoczonej w cukrze pudrze i czekaj膮c na nast臋pn膮 komend臋. Pan McIntire popatrzy艂 na stoper i powiedzia艂:

- Gotowi... Start!

Dwunastu ch艂opc贸w unisono wrzuci艂o gum臋 do ust i zacz臋艂o w艣ciekle j膮 偶u膰, jakby to by艂 nieprzyjaciel, kt贸rego nale偶a艂o zmia偶d偶y膰 w szcz臋kach. Bobby zmusi艂 si臋 do opanowania i spokoju. Wiedzia艂, 偶e tajemnica sukcesu polega艂a r贸wnie偶 na tym, by nie za wcze艣nie zacz膮膰 j膮 wydmuchiwa膰, dop贸ki nie b臋dzie nale偶ycie wyzuta... nie za mi臋kka... nie za twarda... Odpowiednie roz艂o偶enie w czasie by艂o najwa偶niejsze. 鈥瀂aczekaj, zaczekaj...鈥, powtarza艂 w my艣li. 鈥濶ie trz膮艣 si臋, nie trz膮艣, spokojnie鈥. S艂ysza艂, jak kilku ch艂opc贸w zacz臋艂o ju偶 wydmuchiwa膰 balony, on jednak zaczeka艂 do chwili, kiedy poczu艂, 偶e guma jest ju偶 dobra. Wtedy zacz膮艂 j膮 wydmuchiwa膰, najpierw powoli, ostro偶nie, a dopiero wtedy, gdy balon sta艂 si臋 wi臋kszy, zacz膮艂 d膮膰 coraz mocniej, staraj膮c si臋, by oddech by艂 coraz g艂臋bszy, a偶 za ka偶dym razem unosi艂y mu si臋 ramiona w g贸r臋 i opada艂y w d贸艂, z ka偶dym wdechem i wydechem. Obok niego z trzaskiem zacz臋艂y p臋ka膰 balony, jeden po drugim wzd艂u偶 szpaleru, ale Bobby dalej nadmuchiwa艂 sw贸j balon, a偶 w ko艅cu zosta艂 sam spo艣r贸d zawodnik贸w. Nie wiedzia艂 jednak o tym i dalej d膮艂 w balon. Na ca艂ej scenie sta艂 ju偶 tylko on, widz膮c otaczaj膮cy go 艣wiat przez ro偶owaw膮 mgie艂k臋 cienkiej pow艂oki balona, kt贸ry r贸s艂 i p臋cznia艂 w niesko艅czono艣膰. Na sali zapanowa艂a kompletna cisza. Wszyscy na widowni wstrzymali oddech. Czy balon kiedykolwiek p臋knie? Ale on r贸s艂 coraz bardziej, zakrywaj膮c ju偶 ca艂膮 twarz Bobby鈥檈go i g艂ow臋 i powi臋kszaj膮c si臋 jeszcze bardziej. Teraz by艂a to wielka kula balonowa z ch艂opi臋cymi r臋kami wystaj膮cymi z bok贸w i wsparta na nogach. Ros艂a nadal, a偶 Bobby poczu艂, 偶e m贸g艂by si臋 unie艣膰 w g贸r臋 i poszybowa膰 w powietrze... ponad teatr, nad dachami, gdzie艣 daleko w 艣wiat, i nigdy nie wr贸ci膰. Wtedy to nast膮pi艂o. Us艂ysza艂 mi臋kkie pla艣ni臋cie, po kt贸rym lepka pow艂oka oblepi艂a mu ca艂膮 twarz i czubek g艂owy.

- Zwyci臋zca! - wykrzykn膮艂 Ward McIntire, a widownia zerwa艂a si臋 z miejsc i zacz臋艂a bi膰 brawo. Co za sukces! Jaka chwa艂a! Chwila jego triumfu! Pi臋膰 minut p贸藕niej Bobby wbieg艂 do Trolejbusowej Gospody, z resztkami gumy na rz臋sach i uszach, wymachuj膮c ksi膮偶eczk膮 z dwudziestoma pi臋cioma biletami i wrzeszcz膮c:

- JIMMY, WYGRA艁EM... NIE SPANIKOWA艁EM, NIE TRZ膭S艁EM SI臉! WYGRA艁EM!

Zanim jednak Jimmy mia艂 szans臋 pogratulowa膰 mu, Bobby ju偶 by艂 za drzwiami, by pobiec do drugstore鈥檜 i podzieli膰 si臋 nowin膮 z ojcem. W domu matka musia艂a u偶y膰 terpentyny, 偶eby zmy膰 mu z w艂os贸w resztki gumy. Dwadzie艣cia pi臋膰 bezp艂atnych bilet贸w starczy艂o na mniej ni偶 tydzie艅, gdy偶 Bobby bez przerwy kogo艣 zaprasza艂 do kina, ale to nie by艂o wa偶ne. Jego balon by艂 najwi臋kszy w historii zawod贸w, tak przynajmniej m贸wiono. A mo偶e i najwi臋kszy w ca艂ym stanie. Odt膮d Bobby czu艂 si臋 kim艣 wyj膮tkowym.

Wygranie zawod贸w oznacza艂o przede wszystkim, 偶e jest on cz艂owiekiem z przysz艂o艣ci膮.

Sukces

Jak Bobby zauwa偶y艂, w 偶yciu zdarzaj膮 si臋 takie chwile, 偶e cz艂owiek po prostu ma szcz臋艣cie i trafia w dziesi膮tk臋. Po latach pr贸b i b艂臋d贸w poci膮gasz wajch臋 automatu do gry i nagle trzy wisienki ustawiaj膮 si臋 w jednym rz膮dku i wygra艂e艣. Podobne zdarzenie mia艂o miejsce tego dnia, kiedy do zespo艂u Oatman贸w przyby艂a Beatrice Woods.

艢piewali razem zaledwie od kilku miesi臋cy, kiedy w Atlancie us艂ysza艂 ich producent p艂yt z Hallelujah Records. Po nagraniu pierwszego albumu wydarzenia potoczy艂y si臋 wartko. Zaledwie ich Nie mog臋 si臋 doczeka膰, kiedy p贸jd臋 do nieba wesz艂a na pierwsze miejsce listy przeboj贸w gospel, posypa艂y si臋 propozycje. W 鈥漈he Singing News鈥 napisano, 偶e staj膮 si臋 najciekawsz膮 grup膮 roku.

Wkr贸tce ich nast臋pny album zatytu艂owany By艂em zagubiony, ale B贸g mnie odnalaz艂 - od pie艣ni, kt贸r膮 Minnie napisa艂a pod wp艂ywem znikni臋cia Chestera - r贸wnie偶 wszed艂 na szczyt listy. Zbieg艂o si臋 to z ich udzia艂em w show Arthura Godfreya, po kt贸rym stali si臋 grup膮 gospel numer jeden w ca艂ym kraju. Ku wielkiej rado艣ci Beatrice ta nieoczekiwana popularno艣膰 wi膮za艂a si臋 z konieczno艣ci膮 odwiedzenia ka偶dego stanu, a nie min臋艂o sze艣膰 miesi臋cy, jak trafili ze swoim wyst臋pem nawet do Bia艂ego Domu. Pod koniec 1949 roku mieli zape艂niony kalendarz na pi臋膰dziesi膮t dwa tygodnie nast臋pnego roku. Teraz je藕dzili ju偶 w艂asnym srebrzystym autobusem z wymalowanym po obu bokach wielkimi czarnymi literami napisem THE OATMAN FAMILY GOSPEL SINGERS.

Betty Raye by艂a bardzo rada z tego sukcesu, mimo 偶e wi膮za艂 si臋 on z rzadszym widywaniem rodziny, i r贸wnie rada te偶 by艂a, 偶e nie musi razem z nimi wyst臋powa膰. 呕ycie, jakie obecnie wiod艂a, wydawa艂o jej si臋 idealne. Spokojne, ciche. Nie musia艂a wyst臋powa膰 co wiecz贸r ani te偶 pakowa膰 si臋 i wyje偶d偶a膰 gdzie indziej na nast臋pn膮 noc. Mog艂a spa膰 w tym samym 艂贸偶ku i w tym samym mie艣cie przez ca艂e tygodnie. Mia艂a nieskomplikowan膮 prac臋, kt贸r膮 lubi艂a, mn贸stwo ksi膮偶ek do czytania i raz na tydzie艅 gr臋 w kr臋gle. Zdarzy艂o si臋 to po raz pierwszy w jej 偶yciu, 偶e mog艂a codziennie wykonywa膰 te same czynno艣ci, i to jej si臋 ogromnie podoba艂o. Wreszcie mog艂a poczu膰, 偶e gdzie艣 przynale偶y. Chcia艂a, by trwa艂o to wiecznie. Pewnego dnia jednak pojawi艂 si臋 Hamm Sparks.


Pod wieloma wzgl臋dami Hamm Sparks by艂 zwyczajnym m艂odym cz艂owiekiem - troch臋 pali艂, troch臋 pi艂, troch臋 ta艅czy艂 i troch臋 flirtowa艂. Ale jedno w nim by艂o niezwyczajne. Ambicja. Nie pasowa艂y do niego s艂owa piosenki, kt贸r膮 艣piewali Ink Spots: Wcale nie chc臋 wstrz膮sn膮膰 艣wiatem. Nie chodzi o to, 偶e inni m艂odzi ludzie nie byli ambitni, ale Hamma Sparksa wprost po偶era艂a ambicja. Gdyby by艂 samochodem, 艣ciga艂by si臋, wykorzystuj膮c moc wszystkich szesnastu cylindr贸w, got贸w rozsadzi膰 silnik. Tak te偶 rozsadza艂a go ambicja.

Jednak w przeciwie艅stwie do tych, kt贸rych ambicja z偶era艂a, on pod jej wp艂ywem rozkwita艂. Jakby to by艂a ambrozja, kt贸r膮 pojono go od niemowl臋ctwa. W przysz艂o艣ci mieli o nim m贸wi膰, 偶e ambicja pali艂a go tak, 偶e w ciemno艣ci wida膰 by艂o, jak z niego emanuje. Mia艂 偶yciowe plany, cel do osi膮gni臋cia - obecnie by艂o to p贸j艣cie do college鈥檜, co gwarantowa艂 mu G.B. Bill26, kelnerowanie w akademiku po sze艣膰 godzin dziennie, sprzeda偶 traktor贸w Allis-Chalmers w weekendy, latem za艣 pomaganie matce i dw贸m m艂odszym siostrom. Nie ba艂 si臋 pracy ani te偶 jej nie unika艂. Pracowa艂 od dziesi膮tego roku 偶ycia. Praca by艂a dla niego 艣rodkiem wiod膮cym do celu. W Ameryce bez wzgl臋du na to, jak biednym si臋 mog艂o by膰, i bez wzgl臋du na to, sk膮d si臋 pochodzi艂o, mo偶na by艂o zaj艣膰 dowolnie wysoko, ale pod warunkiem, 偶e chcia艂o si臋 na to zapracowa膰. Hamm uzna艂, 偶e to zasada do przyj臋cia, i wierzy艂 w ni膮. Dawa艂a mu nadziej臋 na 艣wietlan膮 przysz艂o艣膰, a on by艂 na dobrej drodze. Wprawdzie nie wiedzia艂 jeszcze dok艂adnie, w kt贸rym miejscu si臋 znajdowa艂, ale uwa偶a艂, 偶e p贸藕niej si臋 nad tym zastanowi. Jedno, co wiedzia艂, to 偶e mu si臋 spieszy艂o. Musia艂 nadrobi膰 stracony czas. Szybko jad艂, szybko m贸wi艂, szybko chodzi艂 i bardzo ma艂o spa艂. Wymienia艂 u艣ciski r膮k, poklepywa艂 po plecach i nigdy nie przepuszcza艂 okazji, by si臋 przedstawi膰 napotykanym ludziom.

Tego szczeg贸lnego dnia do Elmwood Springs przywiod艂a go Bess Goodnight. W 1942 roku przeje偶d偶a艂 t臋dy poci膮giem zd膮偶aj膮cym do Fort Leonard Wood i wzorem innych 偶o艂nierzy te偶 wyrzuci艂 przez okno kartk臋 ze swoim imieniem, w nadziei, 偶e kto艣 do niego napisze. To w艂a艣nie Bess Goodnight pisa艂a do niego przez ca艂膮 wojn臋. Jak wielu innych korespondencyjnych przyjaci贸艂 Bess i on przyje偶d偶a艂 do niej, kiedykolwiek znajdowa艂 si臋 w pobli偶u Elmwood Springs. 艢wietnie si臋 czu艂 w towarzystwie Bess i z przyjemno艣ci膮 zabiera艂 j膮 do cafeterii na lunch. Hamm by艂 zwolennikiem dobrego jedzenia po艂ykanego w po艣piechu, ale tej soboty, kiedy przesuwa艂 si臋 wraz z kolejk膮, zwolni艂, zobaczywszy sympatyczn膮 dziewczyn臋 w okularach, stoj膮c膮 na stanowisku z paruj膮cymi jarzynami, kt贸ra czeka艂a, a偶 jej powie, co ma mu na艂o偶y膰. Zazwyczaj mija艂 to stanowisko i zmierza艂 wprost do deser贸w, tego dnia jednak si臋 zatrzyma艂. Dziewczyna trzyma艂a w jednej r臋ce 艂y偶k臋, a w drugiej plastikow膮 chochelk臋 i czeka艂a na jego zam贸wienie. Popatrzy艂 na paruj膮cy blat i rozmaito艣膰 jarzyn.

- Zaraz, co tam jest? Wezm臋 troch臋 kartofli i mo偶e makaron z serem?

Pokaza艂 na co艣 zielonego w pojemniku.

- Czy to jest rzepa?

- Nie, prosz臋 pana, to kapusta.

- Aha, no dobrze. To prosz臋 mi da膰 troch臋 tego i troch臋 tego.

Zam贸wi艂by jeszcze wi臋cej, ale kolejka za nim napiera艂a, wi臋c musia艂 si臋 przesun膮膰. Jeszcze zanim dotarli do stolika i zdj臋li dania z tacy, Hamm zapyta艂 Bess o dziewczyn臋 w okularach nak艂adaj膮c膮 jarzyny.

Bess spojrza艂a za siebie, upewniaj膮c si臋, o kogo chodzi, i odpowiedzia艂a:

- O, to Betty Raye, lokatorka Dorothy. M贸wi ci co艣 nazwisko Oatmanowie?

- Tak - potwierdzi艂. - S艂ysza艂em ich przez radio.

- No wi臋c to ich c贸rka. Kiedy艣 艣piewa艂a razem z nimi, ale przesta艂a.

Hamm ponownie rzuci艂 okiem na Betty Raye, pod jeszcze wi臋kszym wra偶eniem.

- Ja bym nie przesta艂. M臋偶atka?

- Nie.

- Spotyka si臋 z kim艣?

- Nic mi o tym nie wiadomo.

- Jak my艣lisz, chcia艂aby chodzi膰 ze mn膮?

Bess roze艣mia艂a si臋.

- Widz臋, 偶e nie tracisz czasu.

Przez nast臋pne cztery tygodnie Hamm je藕dzi艂 tak daleko i jad艂 tyle jarzyn, ile jeszcze nigdy przedtem. Przychodzenie do cafeterii by艂o jedynym sposobem, 偶eby widywa膰 Betty Raye. Co sobot臋 dziewczyna czu艂a si臋 speszona i wystraszona ca艂ym zamieszaniem, jakie on powodowa艂. Prosi艂a, by nie hamowa艂 kolejki, ale za ka偶dym razem odpowiada艂:

- Nie b臋d臋, gdy tylko powiesz 鈥瀟ak鈥.

Jednej soboty, kiedy po raz czwarty ustawia艂 si臋 w kolejce, zacz膮艂 j膮 b艂aga膰:

- Betty Raye, musisz zacz膮膰 umawia膰 si臋 ze mn膮. Bo je艣li zjem jeszcze jedn膮 porcj臋 tego groszku, stan臋 si臋 ca艂kiem zielony. Chcesz mnie mie膰 na sumieniu?

W kt贸rym艣 momencie pan Albetta wyszed艂 z zaplecza i spojrza艂 na niego surowo, wtedy Hamm przesun膮艂 si臋, a dziewcz臋ta zachichota艂y. Jednak nie podda艂 si臋. P贸藕nym popo艂udniem, kiedy Betty Raye wr贸ci艂a po pracy, zobaczy艂a Hamma siedz膮cego na ganku, gaw臋dz膮cego z Matk膮 Smith i Bess Goodnight. Matka Smith, w widoczny spos贸b oczarowana, powiedzia艂a z u艣miechem:

- Betty Raye, ten m艂ody, sympatyczny cz艂owiek powiada, 偶e jest twoim przyjacielem.

Hamm u艣miechni臋ty od ucha do ucha wyja艣ni艂:

- Przyprowadzi艂em ze sob膮 Bess, 偶eby 艣wiadczy艂a o moim nieskazitelnym charakterze.

- Nie wiem, do jakiego stopnia jest nieskazitelny - roze艣mia艂a si臋 Bess - ale dla mojego dobra powinna艣 si臋 z nim um贸wi膰, bo inaczej on mnie zam臋czy.

Co by艂o robi膰? Hamm szed艂 jak burza; nie spos贸b by艂o mu si臋 oprze膰.

Pierwsza randka

W poniedzia艂ek przypada艂 wolny dzie艅 dla Betty Raye i tego dnia Hamm mia艂 przyj艣膰 wczesnym popo艂udniem i zabra膰 j膮 do Poplar Bluff na obiad. Denerwowa艂a si臋 perspektyw膮 sp臋dzenia z nim tak d艂ugiego czasu, ale w gruncie rzeczy niewiele mia艂a do powiedzenia w tej kwestii. Dorothy i Matka Smith by艂y tak podekscytowane jej um贸wieniem si臋 na randk臋, 偶e telefonicznie zam贸wi艂y wizyt臋 u Tot, aby ta umy艂a i u艂o偶y艂a jej w艂osy. By艂aby to ostatnia rzecz, kt贸rej Betty Raye by sobie 偶yczy艂a, niemniej posz艂a do Tot. Dorothy i Matka Smith wybra艂y dla niej odpowiedni str贸j, a w ostatniej chwili Matka Smith przybieg艂a jeszcze do niej ze sznurem pere艂ek. I tak o godzinie czwartej Betty Raye w butach Anny Lee na wysokich obcasach, ze 艣wie偶膮 ondulacj膮 na g艂owie i Hamm w po偶yczonym garniturze wyszli z domu.

Betty Raye nigdy nie by艂a na prawdziwej randce. Zreszt膮 nie podoba艂 jej si臋 ca艂y ten pomys艂. Nie mia艂a poj臋cia, jak powinna si臋 zachowa膰, a przez ca艂y czas, kiedy jechali do Poplar Bluff, marzy艂a, 偶eby randka jak najszybciej min臋艂a i 偶eby wreszcie mog艂a wr贸ci膰 do domu. Stanowili osobliw膮 par臋. Ona o tym nie wiedzia艂a, ale on te偶 nie mia艂 zbytniego do艣wiadczenia w spotkaniach z dziewczynami. Zanadto poch艂ania艂a go praca, zreszt膮 nie mia艂 pieni臋dzy, by je gdziekolwiek zaprasza膰. 呕eby m贸c zaprosi膰 Betty Raye na obiad, musia艂 sprzeda膰 kilka ksi膮偶ek.

Przez ca艂y czas trwania obiadu Betty Raye niewiele si臋 odzywa艂a. Na szcz臋艣cie nawet nie musia艂a, gdy偶 on m贸wi艂 za nich dwoje. Po raz pierwszy widzia艂 j膮 ubran膮 inaczej ni偶 w bia艂ym fartuchu i s艂u偶bowej czapeczce i zrobi艂o to na nim wra偶enie. Nie by艂a szczeg贸lnie 艂adna w obiegowym znaczeniu tego s艂owa, ale by艂o co艣 ujmuj膮cego w jej nie艣mia艂o艣ci i emanuj膮cym z niej cieple, tak 偶e w miar臋 up艂ywu czasu wydawa艂a mu si臋 coraz 艂adniejsza.

W drodze powrotnej Betty Raye by艂a jeszcze bardziej stremowana ni偶 przedtem. Ledwo s艂ucha艂a, co on m贸wi. Przez ca艂膮 drog臋 martwi艂a si臋, 偶e mo偶e on zechce j膮 poca艂owa膰 albo co艣 w tym rodzaju, ale nic takiego si臋 nie zdarzy艂o. Nie mia艂 nawet ku temu specjalnej okazji, bo gdy tylko zajechali pod dom, u艣cisn臋艂a mu r臋k臋 i powiedzia艂a:

- No to do widzenia.

Zanim on m贸g艂 cokolwiek przedsi臋wzi膮膰, ona znalaz艂a si臋 ju偶 za drzwiami swojego pokoju. Dorothy i Matka Smith przebywa艂y w tym czasie w kuchni, umieraj膮c z ciekawo艣ci, jak by艂o, ale musia艂y zaczeka膰 do rana.

- Jak tam? - zagadn臋艂a Dorothy, kiedy rankiem Betty Raye wesz艂a do kuchni ubrana ju偶 do pracy. - Przyjemnie by艂o?

- Tak, przyjemnie - odpowiedzia艂a Betty Raye.

I to wszystko, co mia艂a do powiedzenia. Ale Matka Smith przej臋艂a pa艂eczk臋.

- Jak ci si臋 wydaje, b臋dziesz si臋 z nim umawia艂a?

Betty Raye wygl膮da艂a na zaskoczon膮 tym pytaniem.

- Nie, nie s膮dz臋. - Uwa偶a艂a, 偶e wystarczy, jak si臋 z nim raz um贸wi. Niby dlaczego mia艂aby to powtarza膰? Randki by艂y zbyt uci膮偶liwe. Chcia艂a nak艂ada膰 jarzyny i mie膰 spok贸j. Kiedy wysz艂a, Dorothy zauwa偶y艂a:

- Szkoda, my艣la艂am, 偶e to si臋 jako艣 u艂o偶y.

- Ja te偶 - westchn臋艂a Matka Smith. - Ale jak nic, to nic, nie ma rady.

Jednak偶e t臋 sam膮 sytuacj臋 ka偶dy widzi odmiennie. W nast臋pn膮 sobot臋 Hamm wybra艂 si臋 do drugstore鈥檜, skin膮艂 Bercie Ann i Thelmie na powitanie, m贸wi膮c te偶: 鈥濲ak si臋 macie, dziewczyny?鈥, i pomaszerowa艂 wprost na zaplecze apteczne, gdzie oparty na kontuarze przedstawi艂 si臋 Docowi:

- Nazywam si臋 Hamm Sparks i chcia艂em pana zapyta膰, czy nie mia艂by pan nic przeciwko temu, 偶ebym o偶eni艂 si臋 z Betty Raye.

Doc, kt贸ry wprawdzie nigdy jeszcze go nie spotka艂, ale s艂ysza艂 ju偶 co nieco o tym indywiduum, mimo wszystko by艂 troch臋 zaskoczony.

- Nie wiem. S膮dz臋, 偶e to od niej zale偶y. A co ona na to?

- Jeszcze jej nie pyta艂em, ale musz臋 pana zapewni膰, 偶e nie b臋dzie pan mia艂 powodu do zmartwienia. Mam niez艂膮 prac臋, a kiedy sko艅cz臋 college, zamierzam lepiej si臋 urz膮dzi膰. My艣l臋 o s艂u偶bie pa艅stwowej, a ludzie m贸wi膮, 偶e mam do tego smyka艂k臋.

- To widz臋 - skonstatowa艂 Doc.

- Prosz臋 pana, by艂bym panu niezmiernie wdzi臋czny, gdyby pan wstawi艂 si臋 za mn膮. - Wr臋czy艂 swoj膮 wizyt贸wk臋. - 呕egnajcie, panie - rzuci艂 na odchodnym.

- Kto to by艂 ten czupurny kogucik? - zapyta艂a Bertha Ann.

Doc roze艣mia艂 si臋.

- Sympatia Betty Raye, w ka偶dym razie tak mu si臋 wydaje.

- Tej Betty Raye od pana? - Thelma by艂a zdziwiona.

- Tak on uwa偶a.

- Kimkolwiek by by艂 - powiedzia艂a Bertha Ann - jest zabawny.

Thelma, nadal pod wra偶eniem rewelacji, 偶e Betty Raye ma sympati臋, zauwa偶y艂a zamy艣lona:

- C贸偶, mam nadziej臋, 偶e to prawda, co si臋 m贸wi.

- Co takiego? - chcia艂a wiedzie膰 Bertha Ann.

- 呕e cicha woda brzegi rwie.

- Te偶 tak s膮dz臋 - zgodzi艂a si臋 Bertha Ann. - W艂a艣nie takich cichych i spokojnych trzeba si臋 wystrzega膰.

Doc o jego wizycie nie wspomnia艂 ani s艂owem Dorothy, Betty Raye czy Matce Smith. Je艣li chodzi o kobiety i sprawy sercowe, to jak mu do艣wiadczenie podpowiada艂o, najlepiej by艂o trzyma膰 si臋 z daleka, niech one same domy艣laj膮 si臋 i kombinuj膮. Rozs膮dnie wi臋c nie pu艣ci艂 pary z ust i pozwoli艂, 偶eby sama natura zadecydowa艂a o wszystkim.

Sympatia

Jak si臋 okaza艂o, Doc nie 偶a艂owa艂, 偶e nic nie powiedzia艂. Po pierwszej randce Hamm nie da艂 znaku 偶ycia.

Kiedy min膮艂 miesi膮c, Betty Raye zacz臋艂a o nim zapomina膰, ale nie Hamm Sparks. Nie potrzebowa艂 wiele czasu na podj臋cie decyzji. Ju偶 po pierwszej randce wiedzia艂, 偶e chcia艂by si臋 z ni膮 o偶eni膰, na co wi臋c czeka膰? Mia艂 prawie dwadzie艣cia siedem lat i spieszno mu by艂o do o偶enku i rozpocz臋cia kariery politycznej. Nazajutrz ju偶 przyst膮pi艂 do planowania przysz艂o艣ci ich obojga. Najpierw musia艂 jednak zdoby膰 pieni膮dze. Nast臋pnego dnia poszed艂 na rozmow臋 do rejonowego szefa sprzeda偶y w Allis-Chalmers, aby doda艂 mu trzy rewiry. Pracowa艂 dniami i nocami przez prawie miesi膮c, a偶 uzbiera艂 wystarczaj膮c膮 sum臋 pieni臋dzy na pierwsz膮 rat臋 i zdo艂a艂 jeszcze troch臋 od艂o偶y膰. W nast臋pny pi膮tek ubra艂 si臋 w nowy niebieski garnitur od Spearsa i z pude艂eczkiem w kieszeni pojecha艂 do Elmwood Springs. Nie zaprz膮ta艂 sobie g艂owy wcze艣niejszym powiadomieniem Betty Raye, gdy偶 chcia艂 jej zrobi膰 niespodziank臋.

Podszed艂 do drzwi domu Smith贸w i zastuka艂. Otworzy艂a mu Dorothy.

- Dzie艅 dobry, pani Smith. Czy jest Betty Raye?

- Witaj, Hamm. - Dorothy zaprosi艂a go do 艣rodka. - Tak, jest w domu. Prosz臋, wejd藕. W艂a艣nie zasiadali艣my do kolacji, mo偶e zjesz z nami?

- Dzi臋kuj臋, ch臋tnie, je艣li nie narobi臋 k艂opotu.

- Najmniejszego. Wystarczy, 偶e dostawi臋 dodatkowy talerz. Id藕 do jadalni i usi膮d藕. - Gdy wchodzi艂a do kuchni, zawo艂a艂a jeszcze z hallu, tak aby j膮 wszyscy s艂yszeli: - Betty Raye i wszyscy domownicy, Hamm przyszed艂!

Kiedy do jadalni zajrza艂 Doc i zobaczy艂 niebieski garnitur, pomy艣la艂 sobie: 鈥濷ho, b臋d膮 k艂opoty鈥. Hamm wszed艂 do jadalni, pozdrowi艂 wszystkich, odstawi艂 krzes艂o i usiad艂 naprzeciwko Betty Raye. Ka偶dy odpowiedzia艂: 鈥濲ak si臋 masz鈥, tylko Jimmy ograniczy艂 si臋 do kiwni臋cia g艂ow膮. Nie mia艂 przekonania do tego faceta. Jak na jego gust, by艂 zbyt natarczywy. Hamm zaraz zacz膮艂 je艣膰 i rozprawia膰 o traktorach, farmerach, firmie Allis-Chalmers i o wszystkim, co mu tylko przysz艂o do g艂owy, nie wy艂膮czaj膮c zas艂yszanego ostatnio kawa艂u. Bobby鈥檈mu od razu si臋 spodoba艂, wydawa艂 mu si臋 taki zabawny, ale Betty Raye by艂a zmieszana. Nawet nie mia艂a pewno艣ci, czy cieszy si臋, 偶e zn贸w go widzi, czy nie. Raczej go lubi艂a, tak jej si臋 wydawa艂o, ale troch臋 j膮 denerwowa艂 tym swoim szybkim m贸wieniem, szybkim poruszaniem si臋 i nie wiedzia艂a, co ma o tym my艣le膰. Zmiesza艂o j膮 to, 偶e tak nagle pojawi艂 si臋 bez zapowiedzi, ale jako艣 nikogo to nie razi艂o. Zar贸wno Matka Smith, Doc, jak i Dorothy gaw臋dzili jakby nigdy nic.

Po kolacji Betty Raye zebra艂a kilka talerzy, 偶eby p贸j艣膰 z nimi do kuchni, zadowolona, 偶e cho膰 przez chwil臋 b臋dzie mog艂a si臋 odpr臋偶y膰. Przy stole Hamm u艣miecha艂 si臋 do niej przez ca艂y czas, a ona rumieni艂a si臋 za ka偶dym razem, kiedy ich spojrzenia si臋 spotyka艂y. Ale Dorothy zaoponowa艂a:

- Od艂贸偶 te talerze, Betty Raye, id藕 na ganek i porozmawiaj ze swoj膮 sympati膮. Przejecha艂 taki kawa艂 drogi, 偶eby si臋 z tob膮 spotka膰. Dzisiaj ja pozmywam, a Matka Smith mi pomo偶e.

Betty Raye nie mia艂a wyboru, musia艂a i艣膰. A kiedy Doc i Bobby podnie艣li si臋, by p贸j艣膰 za nimi, Dorothy zrobi艂a 艣mieszn膮 min臋 do Doca.

- Czy czasem nie mieli艣cie razem z Bobbym s艂ucha膰 sprawozdania z meczu pi艂karskiego? - zapyta艂a, jednocze艣nie mrugaj膮c znacz膮co do Doca.

- Co? - zdziwi艂 si臋.

Pos艂a艂a mu nast臋pne piorunuj膮ce spojrzenie, po kt贸rym wreszcie zrozumia艂.

- A, rzeczywi艣cie. Chod藕, Bobby, pos艂uchamy sprawozdania z meczu.

- Z jakiego meczu? Dzi艣 nie ma 偶adnego meczu - broni艂 si臋 Bobby, podczas gdy ojciec zdecydowanie po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na karku i wyprowadzi艂 do salonu. Jimmy przeprosi艂 wszystkich i tylnymi drzwiami od podw贸rka wyszed艂 do VFW na sw贸j pi膮tkowy poker z kolegami, a Betty Raye zosta艂a sama z Hammem, dziwi膮c si臋 w duchu, jak to mo偶liwe, by kto艣, kogo prawie nie zna艂a, okaza艂 si臋 raptem jej sympati膮.


Na ganku po kilku minutach Hamm wyci膮gn膮艂 z kieszeni pude艂eczko i wr臋czy艂 je Betty Raye.

- Otw贸rz je - poprosi艂.

- Co to jest? - zapyta艂a.

- Otw贸rz. Kupi艂em dla ciebie pier艣cionek.

- Dlaczego? - zdumia艂a si臋.

- Bo chc臋, 偶eby艣 za mnie wysz艂a.

Nie wierzy艂a w艂asnym uszom. Hamm mo偶e nosi艂 si臋 z tym zamiarem od miesi膮ca, ale na ni膮 spad艂o to jak grom z jasnego nieba.

- Co takiego? - zapyta艂a.

- Wyjdziesz za mnie?

- Ja?

- Tak, ty. Jak膮 dasz mi odpowied藕?

By艂a tak oszo艂omiona, 偶e zupe艂nie nie wiedzia艂a, co robi膰. Odda艂a mu wi臋c pude艂eczko ze s艂owami:

- Dzi臋kuj臋, 偶e mnie o to prosisz, ale ja chyba nie chc臋 wychodzi膰 za m膮偶. Mam nadziej臋, 偶e nie ranie twoich uczu膰 ani nic w tym rodzaju, ale nie mog臋. Ja mam prac臋. Musisz mi wybaczy膰 - powiedzia艂a - ale na mnie ju偶 pora. W ka偶dym razie dzi臋kuj臋. - Otumaniona wesz艂a na siatkowe drzwi przeciw owadom, przeprosi艂a je w roztargnieniu i zostawi艂a go samego na bujanej 艂awce na ganku.

Wiecz贸r ten przebieg艂 niezupe艂nie zgodnie z wyobra偶eniami Hamma. Ale tylko ten wiecz贸r.


Hamm nie poddawa艂 si臋 tak 艂atwo. W ka偶dej wolnej chwili bieg艂 zobaczy膰 si臋 z Betty Raye. Zjawia艂 si臋 w cafeterii, stawa艂 w kolejce i wy艣piewywa艂:

- Daj spok贸j, kochana, powiedz 鈥瀟ak鈥, bo b臋d臋 tu przychodzi艂 tak d艂ugo, a偶 si臋 zgodzisz.

Zacz膮艂 nawet zagl膮da膰 na kr臋gielni臋. Ada i Bess Goodnight, kt贸re mu sprzyja艂y, zawsze gotowe by艂y mu powiedzie膰, gdzie i kiedy ma przyj艣膰, pozosta艂e cz艂onkinie dru偶yny te偶 go lubi艂y i stara艂y si臋 nam贸wi膰 Betty Raye, przewa偶nie ze skutkiem, by zgodzi艂a si臋, 偶eby odwi贸z艂 j膮 do domu.

Up艂ywa艂y tygodnie.

- Tam, do licha - z偶yma艂 si臋 Doc. - Ten ch艂opak 艂azi za mn膮, jakby to mnie chcia艂 po艣lubi膰.

Trudno si臋 oprze膰 trwaj膮cym tygodniami zalotom i adorowaniu, nawet komu艣, kto nie chce wychodzi膰 za m膮偶. Betty Raye nie mia艂a zreszt膮 wielkiego wyboru. Hamm dzia艂a艂 jak tornado, ona za艣 znalaz艂a si臋 w oku cyklonu i jak wi臋kszo艣膰 kobiet, najpierw by艂a zaintrygowana, a potem otumaniona.

Kt贸rego艣 wieczoru zaparkowa艂 przed domem Smith贸w i nie chcia艂 jej pu艣ci膰, dop贸ki nie da mu ca艂usa.

- Betty Raye, tylko jednego - prosi艂. - Chyba nie chcesz mi 艂ama膰 serca, co?

Po jednym ca艂usie i nast臋pnych Betty Raye zauroczona wesz艂a przez ganek do domu i wyzna艂a Dorothy:

- Wydaje mi si臋, 偶e mog艂abym si臋 zar臋czy膰.


Kiedy Betty Raye posz艂a do swojego pokoju, Matka Smith powiedzia艂a do Dorothy:

- Wiesz, osobi艣cie nawet go lubi臋, ale jako艣 martwi臋 si臋, 偶e ten ch艂opak wdar艂 si臋 do naszego domu i zagarn膮艂 dziewczyn臋 dla siebie.

Dorothy te偶 si臋 zatroska艂a.

- Ojej, tak my艣lisz?

- No niezupe艂nie. Chodzi tylko o to, 偶e nie jestem pewna, czy da艂 jej do艣膰 czasu na zastanowienie. Znaj膮 si臋 zaledwie od kilku miesi臋cy. A ty co o tym my艣lisz, Doc?

- Musi jej si臋 podoba膰. Powiedzia艂a przecie偶 鈥瀟ak鈥. Ale 偶e jemu si臋 piekielnie 艣pieszy, to wi臋cej ni偶 pewne.

Wyj艣cie do ludzi

Wkr贸tce Betty Raye dowiedzia艂a si臋, 偶e Hamm wytropi艂, gdzie aktualnie przebywali Oatmanowie, wyst臋puj膮cy w艂a艣nie w Charlotte w Karolinie P贸艂nocnej, obydwoje wi臋c, wsp贸lnie z Ad膮 i Bess Goodnight w charakterze przyzwoitek, jechali ca艂膮 noc po b艂ogos艂awie艅stwo rodzic贸w. Oatmanowie mogli wyj艣膰 do nich dopiero po przerwie, tak wi臋c poselstwu z Elmwood Springs uda艂o si臋 w por臋 przyby膰 na pos艂uchanie. Betty Raye nie widzia艂a ich na scenie od czasu swego wyjazdu, a w艂a艣nie od tej pory odnie艣li oni wielki sukces. Zdziwi艂a si臋, widz膮c, jak bardzo zmieni艂y si臋 ich wyst臋py. Wprawdzie matka i Beatrice Woods nadal wyst臋powa艂y bez makija偶u, ale ubrane by艂y w jednakowe kostiumy wyszywane na brzegach cyrkoniami. Ferris i ch艂opcy mieli na sobie b艂yszcz膮ce garnitury z ozdobnymi szarfami. Ich wyst臋p rozpoczyna艂a Minnie, stoj膮c z mikrofonem w r臋ku, o艣wietlona reflektorem punktowym. Podczas gdy w tle zesp贸艂 mrucza艂 murmurando, ona zacz臋艂a m贸wi膰:

- Jestem tylko biedn膮 kobiet膮. Nie posiadam drogich kamieni, ni srebra, ni z艂ota, nie posiadam 偶adnego doczesnego domu ani bogactw tego 艣wiata. M贸j ojciec jest tylko biednym cz艂owiekiem... Wiele ci臋偶ar贸w d藕wigam na swych ramionach... wyla艂am wiele gorzkich 艂ez... Czasem dziwi艂am si臋, jak ja to wytrzymuj臋... Ale pewnego dnia jaka艣 kobieta ubrana w 艂achmany zapuka艂a do mych drzwi i zobaczy艂a m膮 rozpacz... Jej oczy pa艂a艂y rado艣ci膮, gdy przem贸wi艂a do mnie: 鈥濵oja c贸rko, czy nie s艂ysza艂a艣 o Ewangelii? Nie znasz jeszcze nowiny? Tw贸j Ojciec w niebiesiech da艂 ci wi臋cej, ni偶 ma dziecko milioner贸w. Wi臋cej, ni偶 ma kr贸lowa na tronie. Otw贸rz oczy, c贸rko, i przyjmij dary i kosztowno艣ci, kt贸re ci zsy艂a Ojciec. On ci daje diamenty, kt贸re migocz膮 na niebie, rubiny w skrzyd艂ach ptak贸w, szafiry w g艂臋binach m贸rz. Zielone trawy mieni膮 si臋 drogocennymi szafirami, a w g贸rskich strumieniach mieni si臋 srebro, z艂oto w codziennych zachodach s艂o艅ca. Okrywa ci臋 Jego mi艂o艣膰, a dom tw贸j jest w niebie. Tam nie ma zmartwie艅, nie ma g艂odu, smutku ni 偶alu, nie musisz zmywa膰 naczy艅, gotowa膰 posi艂k贸w, r膮ba膰 drew鈥. Pytam was, bracia i siostry, czy to dziwne, 偶e nie mog臋 si臋 doczeka膰, by p贸j艣膰 do nieba?

Wtedy scena nagle rozb艂ys艂a tysi膮cem kolorowych 艣wiate艂, oni za艣 brawurowo wykonali sw贸j najnowszy przeb贸j.

S艂uchacze jak zwykle wpadli w sza艂 uniesienia, bili brawo, krzyczeli z rado艣ci. Po wyst臋pie Hamm i Betty Raye musieli przedziera膰 si臋 przez t艂um, by wreszcie przedstawi膰 go rodzinie.

Potem Minnie zabra艂a Betty Raye ze sob膮 do ich nowego autobusu, by za zamkni臋tymi drzwiami mog艂y porozmawia膰 w cztery oczy. Posadzi艂a j膮 i powiedzia艂a:

- Wiesz, 偶e ze wszystkiego na 艣wiecie najbardziej pragn臋, 偶eby moja c贸reczka by艂a szcz臋艣liwa.

- Wiem, mamusiu.

- Ot贸偶 on wygl膮da na przyzwoitego m艂odego chrze艣cijanina, ale chc臋 ci臋 o jedno zapyta膰.

- Co takiego?

Minnie uj臋艂a j膮 za r臋k臋, spojrza艂a g艂臋boko w oczy i zapyta艂a:

- Dziecko, czy ty go kochasz?

Betty Raye jak dot膮d w艂a艣ciwie nie mia艂a okazji zastanowi膰 si臋 nad t膮 kwesti膮. Dotychczas wa偶ne wydawa艂o si臋 tylko to, co on czuje i jak bardzo j膮 kocha. Odwr贸ci艂a si臋, by popatrze膰 przez okno na Hamma stoj膮cego na dworze w otoczeniu grupy ludzi, do kt贸rych u艣miecha艂 si臋 i co艣 m贸wi艂, 艣ciskaj膮c im r臋ce. Nie s艂ysza艂a, co m贸wi艂, ale z daleka wyda艂 jej si臋 taki ma艂y, samotny w t艂umie obcych, kt贸rych tak bardzo stara艂 si臋 zjedna膰, 偶e widok ten wzruszy艂 j膮 niezmiernie, zalewaj膮c fal膮 gor膮cego uczucia. W owej chwili poczu艂a, jak jej serce wyrywa si臋 do niego. Popatrzy艂a na Minnie i wyrzek艂a s艂owa, kt贸re j膮 sam膮 zdumia艂y:

- Tak, mamo, bardzo.

Minnie 艣cisn臋艂a j膮 mocno za r臋k臋, po czym nacisn臋艂a guzik, kt贸ry wyda艂 przeci膮g艂y 艣wiszcz膮cy d藕wi臋k, a gdy otwar艂y si臋 drzwi autobusu, zawo艂a艂a g艂o艣no:

- CHWA艁A NAJWY呕SZEMU, NASZE DZIECKO WYCHODZI ZA M膭呕!

Wkr贸tce po wielu po偶egnalnych u艣ciskach wielki srebrzysty autobus Oatman贸w ruszy艂 na ca艂onocne 艣piewy w Birmingham. Minnie wychylona przez okno d艂ugo jeszcze macha艂a im chusteczk膮 na po偶egnanie, a z innego okna wychyla艂 si臋 drewniany Chester, mrugaj膮c do m艂odej pary, dop贸ki nie znikn臋艂a im z oczu.

Po powrocie og艂osili wszystkim wielk膮 nowin臋. Zamierzali nazajutrz pojecha膰 do Poplar Bluff, gdzie 艣lubu mia艂by udzieli膰 im s臋dzia pokoju. Tylko Jimmy nie by艂 zachwycony t膮 nowin膮, ale skoro tego w艂a艣nie chcia艂a Betty Raye, on nie zamierza艂 si臋 wtr膮ca膰. Jednak p贸藕nym wieczorem, kiedy obaj siedzieli na ganku, pal膮c papierosa, rzek艂 spokojnie do Hamma:

- Mam nadziej臋, 偶e b臋dziesz dobrze traktowa艂 t臋 dziewczyn臋 teraz, kiedy ju偶 j膮 dosta艂e艣.

- B臋d臋 - odpowiedzia艂 Hamm. - Wiem, jakim jestem szcz臋艣ciarzem.

Jimmy pstrykn膮艂 niedopa艂kiem za dom.

- To dobrze, bo inaczej musia艂bym ci臋 zabi膰, czego chcia艂bym unikn膮膰.

Hamm roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no i chcia艂 jeszcze co艣 doda膰, ale Jimmy ju偶 sobie poszed艂.

Nast臋pnego ranka Hamm przyjecha艂 po Betty Raye do domu Smith贸w, gdzie zebra艂a si臋 ju偶 ca艂a dru偶yna kr臋glarska, 艂膮cznie z by艂膮 zawodniczk膮, Tot, by ich gremialnie po偶egna膰. Narzeczeni odje偶d偶ali w艣r贸d po偶egnalnych 艂ez i najlepszych 偶ycze艅.

- Pierwszemu dziecku daj na imi臋 Bess, nawet je艣li to b臋dzie ch艂opiec! - wo艂a艂a za nimi Bess.

- Nawet nie zd膮偶yli艣my kupi膰 jej 艣lubnej wyprawy - powiedzia艂a Dorothy. - Mam nadziej臋, 偶e Betty Raye nie b臋dzie 偶a艂owa膰 swej decyzji. Ledwo da艂 jej czas na spakowanie si臋, a co dopiero m贸wi膰 o kupowaniu wyprawy.

Tego dnia po po艂udniu, kiedy stoj膮c przed s臋dzi膮 pokoju, Betty Raye powiedzia艂a 鈥瀟ak鈥, wiedzia艂a, co m贸wi. Nie mia艂a poj臋cia, jak to si臋 sta艂o ani dlaczego, ale 艣wie偶o po艣lubiona pani Hammowa Sparks spostrzeg艂a, 偶e jest bez pami臋ci zakochana w swoim ma艂偶onku.

Dwa tygodnie p贸藕niej Dorothy wesz艂a do domu szeroko u艣miechni臋ta i wr臋czy艂a Matce Smith poczt贸wk臋 z Blue Haven Motor Court pod Central膮 w Missouri.

- Wiem, 偶e obie prze偶y艂y艣my chwile zw膮tpienia, ale wygl膮da na to, 偶e wszystko uk艂ada si臋 pomy艣lnie - powiedzia艂a. Na odwrocie kartki widnia艂y s艂owa:


Droga Rodzinko Smith贸w!

Jestem taka szcz臋艣liwa! Dzi臋kuj臋 za wszystko.

Serdeczno艣ci Betty Raye

Gratulacje

Wydawa艂o si臋, 偶e to lato by艂o dla wszystkich szcz臋艣liwe. Dwudziestego sierpnia rano Dorothy przebieg艂a przez hali lekka jak motylek. Uskrzydli艂a j膮 otrzymana przed chwil膮 wiadomo艣膰, kt贸r膮 chcia艂a natychmiast podzieli膰 si臋 ze s艂uchaczami. Gdy tylko usiad艂a, rozb艂ys艂o czerwone 艣wiate艂ko.

- Witam was wszystkich. Pi臋kny mamy dzie艅 tu, u nas w Elmwood Springs, mam nadziej臋, 偶e u was jest tak samo 艂adnie. Wiecie, 偶e w ci膮gu tych lat tyle ju偶 zapowiada艂am 艣lub贸w, urodzin, zgon贸w i zar臋czyn, a do g艂owy mi nie przysz艂o, 偶e b臋d臋 zapowiada膰 bliski 艣lub we w艂asnym domu. - Matka Smith zagra艂a dwa takty z Oto nadchodzi panna m艂oda. - Tak jest, Matko Smith, wczoraj wieczorem Anna Lee zadzwoni艂a do domu i oznajmi艂a nam radosn膮 nowin臋. I to oficjalnie. Jak wam m贸wi艂am, jest zar臋czona z pewnym mi艂ym ch艂opcem, a zatem i ja b臋d臋 matk膮 panny m艂odej. Tak jeste艣my przej臋ci nasz膮 c贸reczk膮. Ona i William maj膮 si臋 pobra膰 w czerwcu, tu偶 po uko艅czeniu przez ni膮 kurs贸w piel臋gniarskich. Oczywi艣cie bardzo si臋 z tego cieszymy. Ponadto mam jeszcze jedn膮 dobr膮 wiadomo艣膰. Chcecie, to wierzcie, chcecie, nie wierzcie, ale nie jestem jedyn膮 matk膮 w Elmwood Springs, kt贸ra ma dzi艣 do zakomunikowania radosn膮 nowin臋. - Tu Matka Smith zagra艂a par臋 takt贸w z Niebo b艂臋kitne nade mn膮. - Tu偶 przed nasz膮 audycj膮 dzwoni艂a Ida Jenkins, aby mnie poinformowa膰, 偶e spodziewa si臋 przed ko艅cem tego roku zosta膰 babci膮. Serdeczne gratulacje dla Normy i Macky鈥檈go.

O, mamy wiele dobrych wiadomo艣ci na dzie艅 dzisiejszy. Ale najpierw zapytam was, czy wiecie, 偶e dziewi臋膰 na dziesi臋膰 gwiazd filmowych u偶ywa myd艂a Lux? Jestem 鈥濴uxusowa鈥 dziewczyn膮, powiada gwiazda filmowa, Linda Darnell. Je偶eli wi臋c chcecie mie膰 ju偶 jutro delikatn膮, aksamitn膮 sk贸r臋, dzi艣 u偶yjcie myd艂a Lux. A teraz pro艣ba o s膮siedzk膮 przys艂ug臋. Pani Ellen Nadel z Booker w Missouri zwraca si臋 z pytaniem i pro艣b膮 jednocze艣nie, czy kto艣 z was ma ostatni rozdzia艂 powie艣ci w odcinkach Very Caspary Morderstwo w Klubie pod Bocianem, drukowany w 鈥滳ollier鈥檚鈥 w zesz艂ym miesi膮cu. Pisze ona, 偶e akurat sko艅czy艂a jej si臋 prenumerata, a chcia艂aby si臋 dowiedzie膰, jak to si臋 ko艅czy. Mo偶e wi臋c kto艣 z was m贸g艂by jej pom贸c. A teraz bli藕niaczki Goodnight, z siostr膮 Irene, wy艣piewaj膮 dok艂adnie m贸j obecny nastr贸j w piosence pt. Osi膮gn臋艂am szczyt 艣wiata.

I jakby osi膮gni臋cie przez Bobby鈥檈go tytu艂u Kr贸la Balonowej Gumy i zar臋czyny Anny Lee nie wyczerpywa艂y na ten rok radosnych rodzinnych wydarze艅, jeszcze co艣 wspania艂ego mia艂o si臋 zdarzy膰. W pewien pi臋kny niedzielny poranek, w tydzie艅 po tym, jak Bobby mia艂 otrzyma膰 promocj臋 do si贸dmej klasy, Stary Henderson wyszed艂 na podw贸rko ze swoj膮 lornetk膮 pami臋taj膮c膮 czasy pierwszej wojny 艣wiatowej. Par臋 minut wcze艣niej bowiem spostrzeg艂 co艣 dziwnego.

Kiedy nastawi艂 lornetk臋 na 偶膮dan膮 odleg艂o艣膰, wymamrota艂 do siebie: - Jaki艣 wariat wszed艂 na szczyt wie偶y ci艣nie艅 i poprzywi膮zywa艂 na samej g贸rze czerwone baloniki.

LATA PI臉膯DZIESI膭TE

Kowboj Bob

Kiedy nast臋pnym razem do miasta przyby艂 pan Charlie Fowler, inspektor od drobiu, zaskoczy艂o go, 偶e 鈥瀖艂ody Robert鈥 ur贸s艂 prawie o pi臋膰 cali, a jego g艂os zacz膮艂 si臋 zmienia膰. Gdyby nadal r贸s艂 w takim tempie, w przeci膮gu roku m贸g艂by przerosn膮膰 swojego ojca. Dwa tygodnie po pi臋tnastych urodzinach Bobby鈥檈go przyszed艂 do niego urz臋dowy list z Organizacji Skaut贸w Ameryka艅skich w Irving w Teksasie. Bobby niecierpliwie rozerwa艂 kopert臋 i zacz膮艂 czyta膰:


Drogi Robercie!

Gratulujemy! Zosta艂e艣 Orlim Skautem. Spe艂ni艂e艣 wszystkie warunki i wymagania, wykazuj膮c wiele umiej臋tno艣ci. Przysi臋ga Skaut贸w na wierno艣膰 jej zasadom staje si臋 integraln膮 cz臋艣ci膮 Twojego 偶ycia. B臋dziemy si臋 modli膰 za Ciebie i za Twoje przysz艂e sukcesy.

Z pozdrowieniami

Bruce Thompson

Naczelnik


Obaj z Monroe鈥檈m zdobyli tytu艂 Orlego Skauta i ju偶 nast臋pnego lata wsiedli do poci膮gu, kt贸ry powi贸z艂 ich przez ca艂y kraj do Santa Ynez w Kalifornii na wielki zjazd skaut贸w. Po raz pierwszy przekroczyli granice Missouri, a dla Monroe鈥檃 by艂 to nawet pierwszy raz, kiedy w og贸le opu艣ci艂 Elmwood Springs. Kiedy wjechali do Oklahomy i Teksasu, a potem do Nowego Meksyku i Arizony, czuli si臋 tak, jakby wyl膮dowali na Ksi臋偶ycu. Kiedy gapili si臋 przez okno na odmienne krajobrazy Zachodu, nie mogli si臋 napatrzy膰. Trudno by艂o uwierzy膰, 偶e to wszystko dzieje si臋 naprawd臋. Zdumiewa艂o ich, jak daleko rysowa艂 si臋 horyzont i jak wielkie przestrzenie rozci膮ga艂y si臋 przed ich oczami. 呕aden z nich nie wyobra偶a艂 sobie, jak wielki to kraj. 鈥濷 rany!鈥 - to by艂 jedyny komentarz, na jaki zdoby艂 si臋 Monroe, kiedy przeje偶d偶ali przez Pstr膮 Pustyni臋, mijali rezerwaty Indian, stada bawo艂贸w i po raz pierwszy zobaczyli, jak wygl膮da tamtejszy zach贸d s艂o艅ca. Powtarza艂 ten okrzyk przez ca艂膮 Kaliforni臋, a tak偶e kiedy dotarli do Alisal Ranch, gdzie stacjonowa艂 ob贸z skaut贸w. To by艂o prawdziwe, funkcjonuj膮ce ranczo, r贸wnie autentyczne jak kowboj o pa艂膮kowatych nogach, kt贸ry wskaza艂 im miejsce do spania. W najprawdziwszym baraku, jak si臋 wkr贸tce okaza艂o. Tego wieczoru, kiedy wracali po pierwszym uroczystym apelu, gwiazdy na granatowym niebie zdawa艂y si臋 migota膰 tak blisko, 偶e a偶 chcia艂o si臋 po nie si臋gn膮膰 r臋k膮. Pomy艣le膰, 偶e kiedy艣 wydawa艂o im si臋, 偶e gwiazdy w Elmwood Springs 艣wiec膮 najja艣niej. I chocia偶 trwa艂o jeszcze lato, noc by艂a naprawd臋 zimna, tak 偶e Jake, naj臋ty pracownik, rozpali艂 ogie艅 w wielkim kamiennym kominku. Co za dzie艅. Spotkali tam ch艂opc贸w z ca艂ego 艣wiata, kt贸rzy podobnie jak oni nie widzieli przedtem prawdziwego rancza, ale Bobby by艂 chyba najbardziej z nich wszystkich przej臋ty.

P贸藕niej, kiedy po艂o偶yli si臋 ju偶 spa膰, z wra偶enia nie m贸g艂 zmru偶y膰 oka. Wpatrywa艂 si臋 w pe艂gaj膮ce pomara艅czowe p艂omienie i ich refleksy ta艅cz膮ce na suficie, ws艂uchiwa艂 si臋 w odg艂osy kojot贸w z pobliskich wzg贸rz i czu艂 si臋 jak bohater powie艣ci Zane鈥檃 Greya. Kiedy tak walczy艂 z ogarniaj膮c膮 go senno艣ci膮, pu艣ci艂 wodze fantazji i zacz膮艂 marzy膰.


Ojciec ch艂opca wszed艂 do pokoju z powa偶n膮 min膮. W r臋ce trzyma艂 list.

- Nie m贸wili艣my ci tego przedtem, synu... Mia艂e艣 jednak wuja na Zachodzie, kt贸ry w艂a艣nie umar艂 i zostawi艂 ci ca艂e ranczo. Zarz膮dzanie ranczem wielko艣ci pi臋ciuset tysi臋cy akr贸w to wielka odpowiedzialno艣膰, ale wiemy, 偶e dasz sobie rad臋.

M艂odzieniec podjecha艂 pod ranczerski dom oznaczony podw贸jn膮 liter膮 鈥濺鈥 i zamy艣lony ogarn膮艂 wzrokiem setki krowich 艂b贸w porykuj膮cych od niechcenia na 艂膮ce i pastuch贸w, kt贸rzy stali wok贸艂, obserwuj膮c k膮tem oka, jak powoli, ale zdecydowanie zbli偶a si臋 do nich m艂ody w艂a艣ciciel. 鈥濼ak... Dzi艣 mo偶e jeste艣 nowicjuszem, Bobbie Smith, ale jutro, kto wie...鈥

W owej chwili c贸rka zarz膮dcy rancza, nie艣mia艂a i 艂adna dziewczyna, pojawi艂a si臋 na oplecionej winoro艣l膮 werandzie.

- Witaj - powiedzia艂 do niej, zsiadaj膮c z konia. - Jak masz na imi臋?

- Margarita - odpowiedzia艂a z b艂yskiem w czarnych oczach...


To by艂a niezapomniana podr贸偶.

Wy偶 demograficzny

Lata pi臋膰dziesi膮te przynios艂y wiele zmian zar贸wno w Elmwood Springs, jak i w ca艂ym kraju. Gdzie spojrze膰, tam wyrasta艂 las anten telewizyjnych, rzek艂by艣, w ci膮gu nocy, na ka偶dym domu, ka偶dym bloku. Do j臋zyka wesz艂y nowe s艂owa, jak Philco, Sylvania27, Motorola, Uncle Miltie28 czy Howdy Doody29. Ale mno偶y艂y si臋 nie tylko telewizory i spektakle. Co minut臋, noc膮 i dniem, przychodzi艂y na 艣wiat tysi膮ce dzieci.

Norma i Macky mieli ma艂膮 c贸reczk臋, kt贸rej dali na imi臋 Linda. Anna Lee te偶 spodziewa艂a si臋 dziecka, a tego dnia Dorothy mia艂a zapowiedzie膰 jeszcze jedne narodziny. Si贸dmego kwietnia Dorothy zesz艂a jak zwykle do hallu przywita膰 swoich go艣ci, po czym rozpocz臋艂a audycj臋.

- Witam wszystkich, zn贸w mamy 艂adny dzie艅. Matka Smith te偶 was pozdrawia, powiada, 偶e czuje si臋 dobrze. Szpanersko, jak by powiedzia艂 Walter Winchell30. Uwaga, uwaga, wszyscy Amerykanie i Amerykanki oraz ci, co na morzu. Wczoraj wieczorem nasza przyjaci贸艂ka, Betty Raye z Sedalii w Missouri urodzi艂a wa偶膮cego siedem funt贸w Hamma Sparksa juniora... Witaj na 艣wiecie, male艅ki! Wiem, jak dumni z ciebie musz膮 by膰 twoi rodzice. Wydaje si臋, 偶e to zaledwie wczoraj 偶egnali艣my si臋 z twoj膮 mamusi膮. Ale偶 ten czas ucieka. Przygotowali艣my dla was mn贸stwo atrakcji. Go艣膰mi dzisiejszego programu s膮 Ruth i Down, czescy harfi艣ci, kt贸rzy przyjechali do nas a偶 z Gaylord w Missouri i zaprezentuj膮 nam sw膮 s艂ynn膮 przer贸bk臋 艢piewaj, Cyganie.

Zanim jednak do tego przejdziemy, og艂aszam, 偶e mamy nast臋pnego kotka, kt贸ry poszukuje domu i kt贸ry jest, zar臋czam wam, najs艂odszym stworzonkiem pod s艂o艅cem. Jedynym jego pragnieniem jest siedzie膰 wam na kolanach i kocha膰 was z ca艂ej si艂y. Kotek jest zdrowy, tak stwierdzi艂 doktor Stump, kt贸ry ponadto obiecuje, 偶e za darmo zrobi mu zabieg kastracji. Musimy zadba膰 o to, by nasze zwierz膮tka przesz艂y takie zabiegi... Tyle wspania艂ych kot贸w i ps贸w pozostaje bezdomnych. Patrz臋 na Princess Mary Margaret i serce mi si臋 kraje na my艣l, 偶e mog艂aby ona nie mie膰 domu ani rodziny i by膰 sama na tym 艣wiecie. Wy chyba te偶 tak to odczuwacie.

Pragn臋 teraz podzi臋kowa膰 pani Lettie Nevior z Willow Creek, kt贸ra przys艂a艂a prze艣liczny paltocik dla naszej Princess Mary Margaret z wyhaftowanym na bokach jej imieniem. Zachwycam si臋 pani 艣ciegiem, jest pani prawdziw膮 artystk膮.

Bess Goodnight, kt贸ra pracowa艂a w biurze Western Union, podesz艂a na ganek i poda艂a Dorothy co艣, co w艂a艣nie zesz艂o z dalekopisu.

- My艣l臋, 偶e mo偶e zechcesz to teraz przeczyta膰 - powiedzia艂a.

- Dzi臋kuj臋, Bess. - Dorothy szybko przebieg艂a wzrokiem karteczk臋. - Matko Smith, prosimy o fanfary. W艂a艣nie nadesz艂a wiadomo艣膰, kt贸r膮 przekazuj臋 z ogromn膮 przyjemno艣ci膮. Ot贸偶 pan Cecil Figgs z firmy Cecil Figgs, Pogrzeby i Kompozycje Kwiatowe po raz drugi z rz臋du otrzyma艂 tytu艂 Biznesmena Roku w Missouri. Po raz drugi wi臋c serdecznie gratulujemy! Zawsze si臋 cieszymy, kiedy naszym sponsorom dobrze si臋 wiedzie.

Kr贸l pogrzeb贸w

Je艣li mo偶na dowie艣膰, 偶e reklama pop艂aca, to firma Cecila Figgsa Pogrzeby i Kompozycje Kwiatowe jest tego najlepszym przyk艂adem. Na pocz膮tku mie艣ci艂a si臋 w niedu偶ym betonowym budynku otynkowanym na r贸偶owo, a obecnie rozros艂a si臋 do trzydziestu sze艣ciu du偶ych gmach贸w przypominaj膮cych Tar臋 z Przemin臋艂o z wiatrem, rozsianych po ca艂ym stanie, z czego dwa znajdowa艂y si臋 w samym Kansas City. Teraz nazwisko Cecila Figgsa by艂o najbardziej znacz膮ce w bran偶y kwiatowej i pogrzebowej. Og艂asza艂 si臋 w ca艂ym stanie przez radio, na billboardach, przystankach autobusowych, w gazetach i ksi膮偶kach telefonicznych. Gdzie oko zaczepi膰 albo ucho przystawi膰, wsz臋dzie widzia艂o si臋 i s艂ysza艂o o Cecilu Figgsie. 鈥濬irma czynna przez 24 godziny, wysy艂amy pickupa pod ka偶dy wskazany adres. Waszych najbli偶szych traktujemy jak swoich najbli偶szych鈥. Daj膮c og艂oszenia, dzia艂a艂 oczywi艣cie d艂ugofalowo. Po tym, jak Cecil zosta艂 uznany po raz drugi za Biznesmena Roku, Helen Reid, dziennikarka z miejscowej gazety, kt贸ra mia艂a o nim napisa膰, zaaran偶owa艂a wywiad z jego dwiema ciotkami, nadal mieszkaj膮cymi w niewielkim miasteczku Eudora w Missouri, jego rodzinnej miejscowo艣ci. Pani Mozelle Hemmit siedzia艂a w saloniku, snuj膮c wspomnienia z jego dzieci艅stwa na u偶ytek dziennikarki.

- Cecil zawsze lubi艂 pogrzeby. Kiedy mia艂 sze艣膰 lat, ju偶 wyprawia艂 pogrzeby kotkom, z kwiatami i muzyk膮. Na dodatek stawia艂 im nagrobki.

Jego starsza ciotka, pani Ethel Moss przytakn臋艂a.

- To prawda. Kiedy wi臋kszo艣膰 ch艂opc贸w w jego wieku gania艂a za pi艂k膮, on ubrany w niebieski gamiturek chodzi艂 do zak艂adu pogrzebowego Shimsa, by wzi膮膰 udzia艂 w czyim艣 pogrzebie. Wszystko jedno: zna艂 zmar艂ego czy nie. Pami臋tasz, Mozelle?

- Tak by艂o - potwierdzi艂a. - Po prostu lubi艂 wmiesza膰 si臋 w t艂um i wsp贸艂czu膰 偶a艂obnikom. Kiedy mia艂 dwana艣cie lat, pan Shims ju偶 go zatrudni艂 do nadzorowania ksi膮偶ki klient贸w i rozdawania wachlarzy. Dobrze m贸wi臋, Ethel?

Ethel potwierdzi艂a skinieniem g艂owy.

- Zgadza si臋. Do tego ca艂kiem nie藕le ju偶 zarabia艂. Powiem wam, 偶e je艣li jest co艣 takiego jak urodzony przedsi臋biorca pogrzebowy, to na pewno jest nim Cecil. On po prostu lubi ludzi, 偶ywych czy umar艂ych, zawsze taki by艂.

- Poza tym - ci膮gn臋艂a Mozelle - mia艂 dar uk艂adania kwiat贸w. Cecil by艂 specem od bukiet贸w, co nie, Ethel?

- Tak, ten ch艂opak potrafi艂 u艂o偶y膰 wi膮zank臋 z tego, co ludzie wyrzucali na 艣mietnik. Pami臋tasz t臋 wi膮zank臋 z k艂os贸w pszenicy i li艣ci kukurydzy, kt贸r膮 u艂o偶y艂 na trumn臋 starej Nannie Dotts? Je艣li chodzi o kompozycje, to on po prostu dokonuje cud贸w. Da mu si臋 pi臋膰 dmuchawc贸w i p臋k chwast贸w, a on z tego zrobi dekoracj臋 sto艂u, kt贸ra przy膰mi wszystkie dania.

- Pami臋tam, jak zaczyna艂 - powiedzia艂a Mozelle. - Kupi艂 dom pogrzebowy pana Shimsa. By艂 jak jednoosobowa orkiestra, robi艂 wszystko: dekorowa艂 kwiatami, balsamowa艂 i wyprowadza艂, wita艂 偶a艂obnik贸w, wyg艂asza艂 mowy po偶egnalne, 艣piewa艂 pie艣ni i prawi艂 kazania... a na dodatek prowadzi艂 karawan. Je艣li to si臋 nie nazywa pe艂na obs艂uga, to ja nie wiem, co to jest. Ale od tamtych czas贸w przeszed艂 d艂ug膮 drog臋. Wiem, 偶e Ursa jest z niego dumna. To dobry syn. Ilu ch艂opc贸w w jego wieku wzi臋艂oby matk臋 do siebie i tak troskliwie si臋 ni膮 zaopiekowa艂o? Wsz臋dzie j膮 ze sob膮 zabiera, kupuje jej, co ona tylko zechce. Naj膮艂 jej s艂u偶膮c膮, traktuje j膮 jak kr贸low膮. Palcem o palec uderzy.

Mozelle potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 w zamy艣leniu.

- Taki kochany ch艂opiec, a si臋 nie o偶eni艂, nawet nie wiem dlaczego. Zawsze by艂 lubiany, co nie, Ethel?

- A jak偶e. Cecil w liceum przewodzi艂 szkolnemu zespo艂owi i zawsze gra艂 we wszystkich szkolnych przedstawieniach.

- Nie mia艂 szkolnej sympatii? - zapyta艂a dziennikarka.

- Zaraz - zastanowi艂a si臋 Mozelle. - By艂a taka jedna, pami臋tasz? Chodzi艂 z ni膮 przez jaki艣 czas. My艣leli艣my, 偶e mo偶e co艣 z tego b臋dzie, ale kiedy pyta艂am o to Urs臋, powiedzia艂a, 偶e ta dziewczyna nale偶a艂a do Christian Science i 偶e nic by z tego nie wysz艂o. Ale on ma mn贸stwo przyjaci贸艂. Bardzo si臋 udziela w YMCA31, co roku jest w zarz膮dzie wybor贸w Miss Missouri, a w Kansas City prowadzi teatrzyk.

- Jeszcze dyryguje na festiwalach muzyki sakralnej - dorzuci艂a Ethel. - I nie zapominajmy, 偶e udziela si臋 w ko艣ciele. U metodyst贸w prowadzi ch贸r ko艣cielny. Maj膮c wi臋c tylu przyjaci贸艂 w teatrze i bran偶y muzycznej, nawet nie ma czasu na samotno艣膰, to pewne. W 艣wiatku 艣piewak贸w gospel znalaz艂 bratnie dusze. W obr臋bie sze艣ciu stan贸w nie u艣wiadczysz takiej grupy gospel, gdzie nie by艂oby jego klienteli. Jak kto艣 z nich umiera, to zaraz do niego dzwoni膮, 偶eby on wszystko organizowa艂 i za艂atwia艂.

Mozelle pokiwa艂a g艂ow膮.

- Oni zawsze ko艅cz膮 na zawa艂 albo wylew, tego typu rzeczy. Cecil m贸wi, 偶e ma dla nich przygotowane trumny na specjalne zam贸wienie i trzyma zawsze kilka takich w pogotowiu na wszelki wypadek.

- Ju偶 sami tylko 艣piewacy gospel daj膮 mu wystarczaj膮co du偶o zaj臋cia - doda艂a Mozelle.

- Jak panie my艣l膮 - dziennikarka skierowa艂a swoje pytanie do nich obu - jaka jest tajemnica jego sukcesu?

Obie si臋 zastanowi艂y, pierwsza odezwa艂a si臋 Mozelle.

- Ja bym powiedzia艂a, 偶e zami艂owanie do przedstawie艅 i znajomo艣膰 ludzi. Kiedy艣 tak mi powiedzia艂: 鈥濩iociu Mo - bo on mnie nazywa Mo - ciociu Mo, m贸wi, ludziom trzeba pom贸c wyp艂aka膰 si臋 po swoich zmar艂ych鈥. Twierdzi, 偶e wi臋kszo艣膰 ludzi powstrzymuje si臋 od p艂aczu, a powinni swoim uczuciom da膰 uj艣cie. I niech mi pani wierzy, z jego do艣wiadczeniem teatralnym on 艣wietnie wie, w jakie struny trzeba uderzy膰... 艣wiat艂o, muzyka, te rzeczy. On naprawd臋 wie, jak to wydoby膰 z cz艂owieka.

- Faktycznie. Gwarantuj臋, 偶e jak p贸jdzie pani na jeden z pogrzeb贸w organizowanych przez Cecila, to na pewno b臋dzie pani rycza艂a jak b贸br razem z krewnymi. Ja to znam. On urz膮dza艂 pogrzeb starej pani Brock, a ju偶 w po艂owie nabo偶e艅stwa czu艂am si臋 tak, jakby to moja rodzona matka umar艂a. Pod koniec uroczysto艣ci jest si臋 wy偶臋tym jak 艣cierka, ale te偶 odpr臋偶onym, zgodzisz si臋?

- Pewnie - odrzek艂a druga ciotka. - I dla Cecila to nie tylko praca. Nigdy nie zdarzy艂o si臋 na ceremonii przez niego organizowanej, 偶eby sam si臋 nie wzrusza艂. Zawsze, za ka偶dym razem, bez wzgl臋du na to, kim jest nieboszczyk, on siedzi na ko艅cu i te偶 si臋 wyp艂akuje. Mam wra偶enie, 偶e jemu podoba si臋 ta praca tak samo jak klientom. I on nie 偶a艂uje pieni臋dzy. Najmuje najlepszych wiza偶yst贸w i fryzjer贸w.

- Zgadza si臋. Kiedy艣 posz艂am na jaki艣 jego pogrzeb i s艂ysza艂am, jak rodzina powiedzia艂a, 偶e zmar艂y wygl膮da艂 lepiej po 艣mierci ni偶 za 偶ycia.

Dziennikarka podzi臋kowa艂a obu paniom, posz艂a do domu i napisa艂a histori臋 Cecila Figgsa. Kusi艂o j膮, 偶eby artyku艂 zatytu艂owa膰 Lepiej po 艣mierci ni偶 za 偶ycia. Ale po d艂u偶szym zastanowieniu da艂a inny tytu艂 - Kr贸l pogrzeb贸w dobry dla swej mamy.

Pogrzeb Ferrisa

Kiedy umar艂 Ferris Oatman, pierwsz膮 osob膮, kt贸r膮 o tym powiadomiono, by艂 rzeczywi艣cie Cecil Figgs. On to zdecydowa艂, 偶e uroczysto艣ci pogrzebowe odb臋d膮 si臋 nie w rodzinnym miasteczku zmar艂ego, oddalonym o siedemdziesi膮t pi臋膰 mil, ale w Boutwell Auditorium w Birmingham, gdzie Ferris tyle razy bra艂 udzia艂 w festiwalach muzyki sakralnej. Na pogrzeb przyby艂y wszystkie ameryka艅skie zespo艂y gospel, by z艂o偶y膰 zmar艂emu ostatni ho艂d. Nie widziano jeszcze tak licznego zgromadzenia 艣piewak贸w gospel w jednym miejscu. Ponadto przybyli te偶 wszyscy Oatmanowie i Varnerowie, a tak偶e przysi臋gli fani, w rezultacie z kilkuset autobus贸w wiele nie mia艂o gdzie zaparkowa膰. Na uroczysto艣ci pojawi艂 si臋 nawet burmistrz i gubernator we w艂asnej osobie.

Wielka bia艂a trumna Ferrisa pokryta by艂a wi膮zankami bia艂ych go藕dzik贸w z czarnymi nutkami zaprojektowanymi przez samego Cecila. Po偶egnaln膮 pie艣艅 Nastanie spok贸j w dolinie za艣piewa艂a Beatrice Woods, stoj膮ca z ty艂u sceny, na kt贸rej t艂oczy艂o si臋 dwadzie艣cia sze艣膰 zespo艂贸w gospel. Kiedy uroczysto艣ci dobieg艂y ko艅ca, Minnie by艂a tak zmaltretowana, 偶e musiano j膮 wywie藕膰 z audytorium na w贸zku inwalidzkim. To by艂 艂adny pogrzeb, taki, jakie lubi艂 Cecil Figgs. T艂umny i wystawny. Wszystko toczy艂o si臋 g艂adko i zgodnie z planem, z wyj膮tkiem incydentu z bratem Ferrisa, Le Royem. Targa艂y nim tak silne wyrzuty sumienia z powodu odej艣cia od grupy i przystania do zespo艂u country, 偶e przyjecha艂 ju偶 pijany i przez ca艂e nabo偶e艅stwo j臋cza艂, 偶eby Ferris mu przebaczy艂. Betty Raye by艂a jedyn膮 osob膮 z rodziny, kt贸ra tego dnia z nim rozmawia艂a.

Hamm przywi贸z艂 Betty Raye na pogrzeb jej ojca i wykorzysta艂 t臋 okazj臋, by wymieni膰 u艣cisk d艂oni i przedstawi膰 si臋 niezliczonej liczbie os贸b. Przed nabo偶e艅stwem Hamm obserwowa艂 bacznie ca艂y t艂um, a zw艂aszcza gubernatora. Jeszcze nigdy nie znajdowa艂 si臋 tak blisko cz艂owieka o takiej w艂adzy i znaczeniu. Patrzy艂 zafascynowany, jak wszyscy skacz膮 wok贸艂 niego, a gdy wyg艂asza艂 kr贸tk膮 mow臋 pogrzebow膮, niemal spijali z jego ust ka偶de s艂owo.

Do wieczora, kiedy by艂o ju偶 po wszystkim i zebrani rozjechali si臋 do dom贸w, zasz艂y dwie wa偶ne okoliczno艣ci:

1. Hamm odkry艂, o jaki urz膮d chcia艂by si臋 ubiega膰.

2. Hamm spotka艂 Cecila Figgsa.

Emmett Crimpler

Pierwsz膮 osob膮, kt贸ra zadzwoni艂a do Dorothy i powiedzia艂a jej, w jakim stanie jest Minnie, by艂a Beatrice Woods. Dorothy natychmiast zadzwoni艂a do Betty Raye, kt贸ra wzi臋艂a male艅stwo i pojecha艂a, by by膰 przy matce.

- Kochanie - zaofiarowa艂a si臋 Dorothy. - Dopiero si臋 o wszystkim dowiedzia艂am. Mo偶e mog艂abym wam jako艣 pom贸c?

- Och, dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂a Betty Raye - ale nie mam poj臋cia, co w og贸le mo偶na zrobi膰 w tej sytuacji. Tak si臋 o ni膮 martwi臋, ona nie p贸jdzie do lekarza, a nie je ju偶 od prawie trzech tygodni.

- Ojej. Informuj mnie na bie偶膮co i pami臋taj, 偶e wszyscy jeste艣my z tob膮.

Po pogrzebie Minnie powiedzia艂a do ch艂opc贸w i Floyda:

- Zabierzcie mnie do domu.

Zapakowali wi臋c j膮 do autobusu i ruszyli w drog臋, a ona p艂aka艂a przez ca艂y czas. Kiedy dojechali do ma艂ego domku w Sand Mountain, Minnie z pomoc膮 ch艂opc贸w po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka i o艣wiadczy艂a im:

- Nie mog臋 偶y膰 dalej bez Ferrisa. Przyjecha艂am tu, by umrze膰.

Rodzina by艂a tym tak zmartwiona, 偶e zawo艂a艂a wielebnego W. W. Nailsa, kaznodziej臋, by si臋 za ni膮 modli艂. Ale nie zda艂o si臋 to na nic.

- To nie ma sensu, wielebny - powiedzia艂a Minnie s艂abym g艂osem. - Bo mimo 偶e cz臋sto przekracza艂am ju偶 granic臋 doliny cieni z powodu wysokiego ci艣nienia, cukrzycy, zapalenia staw贸w i podagry, zawsze udawa艂o mi si臋 wymodli膰 pozostanie po tej stronie. Ale teraz ju偶 nie chc臋 tu zostawa膰. B臋d臋 tu le偶a艂a i czyta艂a Pismo, dop贸ki 艣mier膰 mnie nie zabierze.

Wielebny W.W. Nails wyszed艂 z sypialni i powiedzia艂:

- Ta kobieta jest na wskro艣 przenikni臋ta bole艣ci膮. Tylko cud mo偶e j膮 uratowa膰.

Wszyscy starali si臋 jako艣 na ni膮 wp艂yn膮膰. Betty Raye z p艂aczem b艂aga艂a j膮, by zjad艂a cho膰 krakersa. Ale Minnie nie chcia艂a. Dom ton膮艂 w kwiatach i listach od fan贸w, ale to te偶 nie robi艂o na niej 偶adnego wra偶enia. Chester kukie艂ka przyszed艂 zaklina膰 j膮, demonstruj膮c swoje drewniane serduszko.

- Mamo Oatman - m贸wi艂. - Wsta艅, jeste艣 nam potrzebna. Co si臋 stanie z rodzin膮 Oatman贸w bez ciebie?

- Kochany Chesterku - odpowiedzia艂a - straci艂am ochot臋 do 艣piewania, skoro stracili艣my twojego wuja Ferrisa. B膮d藕 dobrym ch艂opcem i opiekuj si臋 Floydem.

Floyd nie m贸g艂 tego znie艣膰, wybieg艂 z pokoju i zn贸w zamkn膮艂 si臋 w 艂azience.

Weszli Bervin i Vernon, nie maj膮c poj臋cia, co powiedzie膰. Uj臋艂a ich r臋ce i przem贸wi艂a do nich:

- Ch艂opcy, w moim sercu nie ma ju偶 muzyki. Wy i ca艂a reszta musicie by膰 dzielni i zacz膮膰 sobie radzi膰 beze mnie.

Ca艂y 艣wiatek gospel snu艂 domys艂y, co b臋dzie dalej. W 鈥漇inging News鈥 zacz臋艂y ukazywa膰 si臋 artyku艂y, w kt贸rych zastanawiano si臋, czy 艣mier膰 Ferrisa oznacza koniec zespo艂u Oatman贸w. Kto艣 nawet zadzwoni艂 do nich z pytaniem, czy czasem nie sprzedaj膮 swojego autobusu.

Ale pomoc by艂a ju偶 w drodze w postaci mierz膮cego sze艣膰 st贸p pi臋膰 cali m臋偶czyzny, zwanego Crimpler. Kilka dni p贸藕niej jego zielony studebaker zajecha艂 pod dom Oatman贸w.

Pierwszy zauwa偶y艂 go Vernon.

- To偶 to Emmett Crimpler! - zawo艂a艂.

Ch艂opcy otworzyli na o艣cie偶 drzwi sypialni i zakomunikowali:

- Masz go艣cia, mamo.

Minnie by艂a ju偶 tak s艂aba, 偶e z wielkim trudem usiad艂a na 艂贸偶ku. Emmett stan膮艂 u st贸p jej 艂贸偶ka i nie rzek艂szy ani s艂owa, otworzy艂 usta i zacz膮艂 艣piewa膰 S艂odsza z ka偶dym dniem najpi臋kniejszym basem, jaki Minnie kiedykolwiek s艂ysza艂a. Kiedy sko艅czy艂, powiedzia艂:

- Minnie, mam nadziej臋, 偶e mnie s艂yszysz. Przyjecha艂em tutaj, aby ci powiedzie膰, 偶e jestem got贸w z wami 艣piewa膰, je艣li mnie przyjmiesz.

Minnie troch臋 pewniej usiad艂a na 艂贸偶ku. Emmett Crimpler, obok J.D. Sumnera i Jamesa (Wielkiego Szefa) Wetheringtona, uchodzi艂 za naj艣wietniejszy bas w muzyce gospel. Powiedzia艂 Minnie, 偶e mia艂 sen, w kt贸rym przyszed艂 do niego Ferris i poleci艂 mu opu艣ci膰 w艂asny zesp贸艂 i zaj膮膰 jego miejsce.

Po godzinie Minnie zawo艂a艂a Bervina:

- Le膰 do drivein i przynie艣 mi frytki i kanapk臋 z serem i szynk膮.

Emmett nic nie wspomnia艂, 偶e ju偶 od roku nosi艂 si臋 z zamiarem odej艣cia od Harmony Boys, ale przecie偶 i tak nie mia艂o to znaczenia. Jego pojawienie si臋, jak orzek艂 wielebny Nails, by艂o tym oczekiwanym cudem.

Minnie straci艂a przesz艂o trzydzie艣ci pi臋膰 funt贸w, ale Oatmanowie zn贸w ruszyli w tras臋!

Cz艂owiek z ludu

Jak ju偶 m贸wili艣my, Hamm Sparks nie by艂 szczeg贸lnie przystojny ani wysoki, zaledwie pi臋膰 st贸p dziewi臋膰 cali, 艣redniej budowy. Mia艂 ciemne w艂osy, piwne oczy i co艣 jeszcze opr贸cz tego. Dzi臋ki urokowi osobistemu by艂 r贸wnie偶 poci膮gaj膮cy, cho膰 nawet nie zdawa艂 sobie z tego sprawy. Taki dar zjednywania otoczenia w艂a艣ciwy jest ludziom, kt贸rzy wiedz膮 dok艂adnie, czego chc膮. Potrafi膮 oni wyra藕nie da膰 do zrozumienia, do czego d膮偶膮 i czego mo偶na si臋 po nich spodziewa膰 w zamian za pomoc w osi膮gni臋ciu przez nich celu.

Jednak najbardziej poci膮gaj膮c膮 cech膮 Hamma Sparksa, kt贸ra czyni艂a jego nieprzepart膮 ambicj臋 nie tylko strawn膮, ale wr臋cz urzekaj膮c膮, by艂a jego otwarto艣膰 i szczero艣膰, co na og贸艂 nie cechuje ludzi ambitnych. W jego osobowo艣ci nie spos贸b by艂o dopatrzy膰 si臋 jakiej艣 sztuczno艣ci czy fa艂szu. Wierzy艂, 偶e ka偶dy napotkany cz艂owiek jest jego przyjacielem i odwzajemnia艂 te uczucia. Wierzy艂 te偶, 偶e jest tym, kt贸ry mo偶e wyst臋powa膰 w ich imieniu, walczy膰 o prawa jednostki, zw艂aszcza o prawa ludzi krzywdzonych. By艂 got贸w walczy膰 z ca艂ym 艣wiatem. Sympatyczny w obej艣ciu by艂 jednak nieugi臋ty, d膮偶y艂 zawsze do wytyczonego celu, a pochodzi艂 z rodziny dumnej od pokole艅.

Kiedy w艂adze doliny Tennessee chcia艂y przej膮膰 ziemi臋 nale偶膮c膮 do jego rodziny, by zbudowa膰 na tym miejscu tam臋, kt贸ra by艂aby 藕r贸d艂em elektryczno艣ci dla ca艂ego regionu, jego ojciec walczy艂 z nimi zaciekle do samego ko艅ca. Jednak na pr贸偶no. W ko艅cu w艂adze zala艂y ca艂y teren, nie zostawiaj膮c nawet skrawka ich ziemi. Wykopali szcz膮tki swoich przodk贸w walcz膮cych podczas wojny secesyjnej i przenie艣li na nowe miejsce. W przeciwie艅stwie do wi臋kszo艣ci mieszka艅c贸w Norris w Tennessee, kt贸rzy starali si臋 dostrzec i wykorzysta膰 dobre strony trudnej sytuacji, podejmuj膮c w nowym przedsi臋biorstwie prac臋, jego ojciec nie zgodzi艂 si臋 pracowa膰 na pa艅stwowej posadzie ani te偶 zamieszka膰 w nowym miasteczku, kt贸re zosta艂o wybudowane przez to przedsi臋biorstwo. W臋drowa艂 z rodzin膮 po ca艂ej okolicy, do ko艅ca swych dni maluj膮c na dachach stod贸艂 napis: ZWIEDZAJCIE ROCK CITY. By艂a to ci臋偶ka i niezbyt pop艂atna praca, kt贸ra w ko艅cu zabi艂a go, gdy mia艂 zaledwie czterdzie艣ci jeden lat, ale przynajmniej nie musia艂 zale偶e膰 od w艂adz federalnych. Umar艂 jak bohater, przynajmniej tak widzia艂 to jego syn. Ojciec cz臋sto mu powtarza艂:

- Synu, je偶eli w艂adze federalne chc膮 zabra膰 cz艂owiekowi jego ziemi臋 i ma im to uj艣膰 na sucho, to demokracja jest zagro偶ona. Je艣li dojdzie do tego, 偶e dobro jednostki zostanie po艣wi臋cone dla tak zwanego dobra og贸艂u, to mamy do czynienia z socjalizmem. Gdyby mnie poproszono o moj膮 ziemi臋, mo偶e bym i j膮 odda艂. Nie jestem taki znowu g艂upi, 偶eby nie rozumie膰, 偶e elektryczno艣膰 to dobra rzecz, ale je艣li przychodz膮 do mnie i nie daj膮 mi 偶adnego wyboru, to jest si臋 o co bi膰. O to tocz膮 si臋 wojny. W ka偶dym razie ja o to walczy艂em, 偶eby by膰 niezale偶nym od rz膮du. 呕eby mie膰 swoj膮 ziemi臋. To wszystko, co mamy. Ale 艂obuzy zabra艂y nasz膮 ziemi臋, nigdy o tym nie zapomnij.

To zdarzenie na zawsze odmieni艂o 偶ycie jego ojca i ca艂ej rodziny. To sprawi艂o, 偶e Hamm sta艂 si臋 obro艅c膮 praw cz艂owieka. Jego samego i ka偶dego innego. Pod tym wzgl臋dem przypomina艂 konia z klapkami na oczach; nie widzia艂, co znajdowa艂o si臋 z prawej strony ani co z lewej. Teraz, kiedy min臋艂y ju偶 wojna i kryzys, uwa偶a艂, 偶e program pomocy Roosevelta powinien by膰 wstrzymany. Nie mia艂 偶adnego zrozumienia dla kogo艣, kto m贸g艂 pracowa膰, ale nie pracowa艂. Przekona艂 si臋 na w艂asnej sk贸rze, ile kosztuj膮 zasi艂ki - op艂acane dum膮 i godno艣ci膮. Raz tylko przyj膮艂 pomoc od w艂adz federalnych, by艂o to w bardzo trudnym okresie po 艣mierci ojca. Matka by艂a chora, wi臋c Hamm poszed艂 do Knoxville, by uzyska膰 jak膮艣 pomoc. I chocia偶 nie by艂o ich na li艣cie, kobieta z opieki spo艂ecznej zrz臋dz膮c, da艂a mu woreczek fasoli, kawa艂ek boczku, kilka kartofli, m膮k臋 i cukier. Wzi膮艂 to, ale ca艂膮 drog臋 do domu p艂aka艂, wyobra偶aj膮c sobie, jak czu艂by si臋 ojciec. Byli jednak g艂odni, wi臋c zjedli wszystko. A potem Hamm wyszed艂 za dom i zwymiotowa艂 to, co zjad艂. Zemdli艂o go ze wstydu. Wtedy to przysi膮g艂 sobie, 偶e do ko艅ca 偶ycia nie we藕mie niczego od w艂adz.

Nast臋pnego dnia poszed艂 do pracy, mia艂 wtedy trzyna艣cie lat. Uda艂o mu si臋 zaoszcz臋dzi膰 tyle, 偶e m贸g艂 kupi膰 u偶ywan膮 dubelt贸wk臋, codziennie wi臋c przed lekcjami i po szkole szed艂 polowa膰 i wraca艂 z mi臋sem, kt贸re k艂ad艂 na stole. Latem 艂owi艂 ryby i hodowa艂 warzywa, potem wymienia艂 sumy i cebule na jajka, cukier, m膮k臋 kukurydzian膮. Za pieni膮dze uzyskane ze sprzeda偶y kr贸lik贸w, saren i wiewi贸rek kupowa艂 dla si贸str ubrania i buty. Ca艂kiem zrozumia艂e zatem by艂o, dlaczego nie tolerowa艂 ludzi, kt贸rzy nie pracowali, mimo 偶e mogli pracowa膰. Albo dlaczego nie mia艂 cierpliwo艣ci do ludzi, kt贸rzy nie byli gotowi walczy膰 i polec dla idei, w kt贸re wierzyli. Podobnie jak jego ojciec i dziadek zaci膮gn膮艂 si臋 do wojska, kilka godzin po ataku na Pearl Harbor by艂 ju偶 cz艂onkiem piechoty. Jego niezachwiana wiara, 偶e przyszed艂 na ten 艣wiat z pewn膮 misj膮 do spe艂nienia oraz 偶e nie zginie, uczyni艂a z niego idealnego 偶o艂nierza i dow贸dc臋 oddzia艂u. Jego doskona艂e obeznanie z broni膮 oraz absolutny brak strachu sprawi艂y, 偶e robi艂 rzeczy, kt贸rych niewielu m臋偶czyzn by艂o w stanie dokona膰. Na wojnie dokonania te nagradzane s膮 medalami i propozycjami awansu. Nawet wtedy, w odleg艂ych d偶unglach, mi臋dzy jedn膮 a drug膮 bitw膮 na Pacyfiku, Hamm planowa艂 swoj膮 przysz艂o艣膰. Kiedy w wojsku zaproponowano mu szkolenie oficerskie, grzecznie odm贸wi艂. Wiedzia艂, 偶e cho膰by ze wzgl臋du na swoj膮 liczebno艣膰, g艂osowa膰 b臋dzie znacznie wi臋cej szeregowc贸w i podoficer贸w ni偶 oficer贸w. Podczas s艂u偶by wojskowej zawar艂 wiele cennych i szczerych przyja藕ni. Po powrocie do domu pracowa艂 w niepe艂nym wymiarze czasu i niemal sko艅czy艂 college, ale kiedy o偶eni艂 si臋 z Betty Raye, zacz膮艂 pracowa膰 na pe艂nym etacie, usi艂uj膮c od艂o偶y膰 troch臋 pieni臋dzy na dom. Jednak w 1952 roku jego pragnienie zaj臋cia si臋 polityk膮 sta艂o si臋 tak silne, 偶e rzuci艂 prac臋 jako sprzedawca traktor贸w i stan膮艂 do wybor贸w o urz膮d okr臋gowego komisarza do spraw rolnictwa w Pettis.

Mimo 偶e by艂y to tylko okr臋gowe wybory, ich 偶ycie w wynaj臋tym domku zosta艂o przewr贸cone do g贸ry nogami. Telefony urywa艂y si臋, ludzie wchodzili i wychodzili, a kiedy wygra艂, Betty Raye wymog艂a na nim obietnic臋, 偶e nigdy ju偶 jej nie narazi na co艣 takiego. Sprawowa艂 ten urz膮d przez rok i dokona艂 wiele dobrego. Zale偶a艂o mu jednak na tym, by i艣膰 do przodu. Nast臋pnym etapem kariery Hamma mog艂a by膰 funkcja stanowego komisarza do spraw rolnictwa. Betty marzy艂a tylko o tym, by zdoby膰 jaki艣 ma艂y domek i niewielkie zabezpieczenie na przysz艂o艣膰. W贸wczas nie mieli niczego z wyj膮tkiem dwuletniego dziecka i s艂u偶bowego samochodu do dyspozycji, kt贸ry tracili wraz z up艂ywem kadencji. Stanowisko okr臋gowe by艂o marnie p艂atne, wi臋c musieli przeprowadza膰 si臋 z jednego wynajmowanego lokum do drugiego. Hamm jednak nie my艣la艂 wtedy ani o domku, ani o 偶adnym zabezpieczeniu. My艣la艂 o w艂asnej przysz艂o艣ci. Wiedzia艂, 偶e gdyby wygra艂 te wybory, otworzy艂oby mu to drzwi do wielkiej polityki. Wszystkie te lata sprzeda偶y traktor贸w i wymieniania u艣cisk贸w r膮k powinny zacz膮膰 procentowa膰. Mia艂 jednak silnego przeciwnika, kt贸ry ju偶 zajmowa艂 to stanowisko. Hamm potrzebowa艂 pieni臋dzy na kampani臋 i samoch贸d. Pr贸bowa艂 wzi膮膰 z banku po偶yczk臋, ale bank mu odm贸wi艂. Hamm zna艂 tylko jednego cz艂owieka, kt贸ry m贸g艂by mu po偶yczy膰 tak膮 sum臋 pieni臋dzy. Bardzo niech臋tnie, ale jednak zadzwoni艂 do swojego starego kumpla z wojska, Rodneya Tillmana. Przed wojn膮 Rodney by艂 sprzedawc膮 w salonie pontiaca, teraz za艣 mia艂 kilka komis贸w samochodowych pod Sedali膮. Kiedy Hamm zadzwoni艂 do niego, Rodney przez par臋 minut s艂ucha艂, nie przerywaj膮c mu, a potem zapyta艂:

- To ile ci potrzeba, Hambo? Nawet je艣li nie b臋d臋 mia艂 tyle, to skombinuj臋.

- Wystarczy艂oby mi pi臋膰 tysi臋cy - odpowiedzia艂 Hamm.

- Dostaniesz sze艣膰.

- Oddam ci - zapewni艂 go Hamm.

- Wiem, 偶e mi oddasz.

- Nigdy ci tego, kole艣, nie zapomn臋.

- Nie martw si臋 o to. Startuj i wygraj to cholerstwo.

Raz jeszcze musieli si臋 przeprowadzi膰 i raz jeszcze 偶ycie Betty Raye zosta艂o wywr贸cone do g贸ry nogami. Gdy tylko si臋 zg艂osi艂, natychmiast do domu zacz臋li nap艂ywa膰 ludzie, dniami i nocami. Kiedy k艂ad艂a si臋 spa膰, w salonie siedzieli obcy m臋偶czy藕ni. Rano wstawa艂a, ubiera艂a si臋 i przebiera艂a dziecko, a w porze 艣niadania przy kuchennym stole ju偶 siedzia艂o razem z nimi czterech albo pi臋ciu m臋偶czyzn, wype艂niaj膮c atmosfer臋 ca艂ego domu dymem z cygar. Niemal nie widywa艂a Hamma samego. Albo by艂 w rozjazdach, albo otoczony kumplami. W domu panowa艂 nieustanny rozgardiasz, a wi臋kszo艣膰 czasu Betty Raye sp臋dza艂a na sprz膮taniu po go艣ciach. W ich mieszkaniu znajdowa艂a si臋 tylko jedna 艂azienka, wi臋c obcy m臋偶czy藕ni bez przerwy przechodzili przez jej sypialni臋. Kiedy za艣 wchodzi艂a do 艂azienki, nigdy nie mia艂a pewno艣ci, czy nie natknie si臋 tam na kogo艣 albo czy kto艣 tam nie wejdzie, kiedy ona b臋dzie si臋 my膰. Stara艂a si臋 znosi膰 to wszystko dzielnie, ale kiedy raz obudzi艂a si臋, a nieznany m臋偶czyzna przechodzi艂 przez jej sypialni臋, za艂ama艂a si臋. Hamm nie potrafi艂 poj膮膰, dlaczego jej to przeszkadza. Jemu to wcale nie przeszkadza艂o; przeciwnie, m贸g艂by mie膰 ludzi wok贸艂 siebie przez dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋. Wtedy rozkwita艂. Wydawa艂o si臋, 偶e w艂a艣nie to mu dodaje energii. Z Betty Raye natomiast zrobi艂 si臋 wrak na skutek ca艂kowitego i nieustannego braku prywatno艣ci. Nie mog艂a nawet usi膮艣膰 gdzie艣 w samotno艣ci i wyp艂aka膰 si臋. Sko艅czy艂o si臋 to po sze艣ciu miesi膮cach. Og艂oszenia radiowe, plakaty, wizyty Hamma na licznych farmach - wszystko to sprawi艂o, 偶e wygra艂. Teraz by艂 ju偶 stanowym komisarzem do spraw rolnictwa.

Betty Raye by艂a szcz臋艣liwa, 偶e to min臋艂o. Wreszcie odzyska艂a m臋偶a tylko dla siebie i mogli wr贸ci膰 do normalnego 偶ycia.

Hamm i Rodney

W komisie samochodowym Tillman i Reid zadzwoni艂 telefon. Rodney Tillman podni贸s艂 s艂uchawk臋.

- Halo?

- Cze艣膰, ch艂opie, co robisz? - zapyta艂 m臋ski g艂os.

To by艂 jego przyjaciel, Hamm Sparks.

- Akurat teraz siedz臋 i zastanawiam si臋, czy mam zabi膰 swojego by艂ego szwagra czy nie.

Hamm roze艣mia艂 si臋.

- A co on takiego zrobi艂?

- Dostali艣my szewroletk臋 z czterdziestego dziewi膮tego w ca艂kiem niez艂ym stanie, a ten g艂upek zacz膮艂 majstrowa膰 przy szybko艣ciomierzu, mimo 偶e m贸wi艂em mu, by tego nie robi艂. I ten cholerny idiota dokr臋ci艂 dodatkowe dwie艣cie mil.

- Dlaczego nie cofniesz, jak zawsze to robisz?

- Zrobi艂bym tak, gdybym m贸g艂, Hambo - powiedzia艂, mierz膮c wzrokiem by艂ego szwagra, kt贸ry w艂a艣nie przechodzi艂 - ale to cholerstwo si臋 zaci臋艂o. A ty co robisz?

- Dzi艣 pracuj臋 w twoich okolicach. Mo偶e si臋 ze mn膮 zabierzesz, poje藕dziliby艣my razem po po艂udniu?

Rodney popatrzy艂 na plac pe艂en pokrytych kurzem samochod贸w, 偶adnego klienta na horyzoncie.

- Czemu nie - zgodzi艂 si臋.

Po drodze na farmy, kt贸re tego dnia Hamm mia艂 wizytowa膰, Rodney wyjmowa艂 piersi贸wk臋 z tylnej kieszeni i poci膮ga艂 艂yka.

- M贸wi臋 ci, ch艂opie, czasami 偶a艂uj臋, 偶e nie zosta艂em tam i nie o偶eni艂em si臋 z t膮 Japoneczk膮, te alimenty mnie wyko艅cz膮. Ty to mia艂e艣 szcz臋艣cie, 偶e spotka艂e艣 Betty Raye, to s艂odka kobitka.

- To prawda - przyzna艂 Hamm.

Kiedy zatrzymywali si臋 na farmach z listy Hamma, Rodney siedzia艂 skulony na przednim siedzeniu, poci膮ga艂 z flaszki i przygl膮da艂 si臋, jak Hamm truchta po podw贸rkach, zagl膮daj膮c do stod贸艂, ob贸r i na pola, rozmawiaj膮c z farmerami, poklepuj膮c ich po plecach, m贸wi膮c to, co zazwyczaj m贸wi膮 mi臋dzy sob膮 rolnicy. Przy mniej wi臋cej pi膮tej farmie Rodney zapyta艂:

- Ile jeszcze miejsc chcesz dzisiaj odwiedzi膰?

- Jeszcze sze艣膰.

- A mogliby艣my si臋 gdzie艣 zatrzyma膰? Ch臋tnie bym co艣 przetr膮ci艂.

- Jasne, niedaleko jest takie miejsce.

Niedaleko鈥 okaza艂o si臋 odleg艂e o dwadzie艣cia trzy mile.

Kiedy wyszli z przydro偶nej niewielkiej stacji benzynowej, przy kt贸rej sta艂 wiejski sklepik z kie艂bas膮, krakersami i col膮, Hamm skierowa艂 si臋 z powrotem do samochodu.

- Nie mo偶emy usi膮艣膰 na zewn膮trz? - zapyta艂 Rodney. - Przykro mi to m贸wi膰, kole艣, ale zaczynasz - zaje偶d偶a膰 obor膮. B贸g raczy wiedzie膰, w co wdepn膮艂e艣, a te 艣lady 艣wi艅skich ryj贸w na twoich spodniach te偶 nie dodaj膮 apetytu.

Hamm popatrzy艂 na swoje spodnie i wybuchn膮艂 艣miechem.

- Rozumiem, o czym m贸wisz. Przepraszam, to nale偶y do moich obowi膮zk贸w.

Poszli za sklep, gdzie nad strumieniem sta艂a sklecona drewniana 艂aweczka i tam usiedli. Rodney poda艂 Hammowi swoj膮 col臋.

- Wypij troch臋, zr贸b to dla mnie - poprosi艂.

Hamm poci膮gn膮艂 艂yka i odda艂 butelk臋 Rodneyowi. Wtedy Rodney nape艂ni艂 j膮 whisky, upi艂 troch臋 i skonstatowa艂:

- Teraz to jest cola. To jak, Hambo? Tak wygl膮da twoja codzienna praca? Obchodzenie stod贸艂?

- Mniej wi臋cej tak.

Rodney obejrza艂 nieufnie herbatnik, kt贸ry trzyma艂 w r臋ce, po czym jednak zdecydowa艂 si臋 go ugry藕膰.

- Zagadk膮 dla mnie pozostanie, dlaczego ubiega艂e艣 si臋 o tego typu zaj臋cie. Przecie偶 pieni臋dzy na tym te偶 nie robisz.

- Nie, na pewno nie dla pieni臋dzy - przyzna艂 Hamm. - Kto艣 jednak musi pom贸c tym ludziom, kt贸rzy pr贸buj膮 si臋 utrzyma膰 w艂a艣ciwie z niczego i kt贸rzy na rynek mog膮 dotrze膰 tylko takimi polnymi drogami. Wi臋kszo艣膰 z nich ledwo daje sobie rad臋. - Hamm ugryz艂 serowego krakersa, prze艂o偶onego mas艂em orzechowym, i doda艂: - Kiedy pada, oni s膮 odci臋ci od 艣wiata, a rz膮d nie naprawia tych dr贸g. Pieni膮dze 艂aduje w du偶e miasta, gdzie buduje si臋 r贸偶ne podziemne i nadziemne przej艣cia, a potrzeby drobnych farmer贸w s膮 lekcewa偶one. Musz臋 ci powiedzie膰, 偶e do pasji doprowadza mnie sytuacja, w kt贸rej ci dobrzy, ci臋偶ko pracuj膮cy, uczciwi podatnicy traktowani s膮 jak 艣miecie. Widzia艂em, jak pomiatano moim tat膮, wi臋c wiem, jak to jest... Niewiele mog臋 pom贸c. Po prostu podtrzymuj臋 ich na duchu.

- Takie jest 偶ycie, Hambo. Bogaci si臋 bogac膮, a biedni ubo偶ej膮, niech ich Pan B贸g ma w swojej opiece. Jedyna r贸偶nica, jaka jest mi臋dzy tob膮, mn膮 a bogatymi, to ta, 偶e oni maj膮 pieni膮dze, a my nie.

- Nie, Rodney - sprzeciwi艂 si臋 Hamm. - To nie tylko kwestia pieni臋dzy, oni s膮 inni ni偶 my. Przebywa艂em w towarzystwie kilku bogatych ludzi i mog艂em si臋 o tym przekona膰 na w艂asne oczy.

- Kiedy to by艂o?

- Po wojnie, w szkole, spotka艂em kilku bogatych ch艂opak贸w z college鈥檜. Ja wtedy pracowa艂em jako kelner, by m贸c si臋 utrzyma膰 i uczy膰. Czasami wyg艂upiali艣my si臋 razem. Nie byli艣my na stopie przyjacielskiej, nic z tych rzeczy, ale jeden m艂odziak z Minneapolis musia艂 uwa偶a膰, 偶e ja jestem jakim艣 orygina艂em czy co艣 w tym rodzaju i kiedy艣 zaprosi艂 mnie na weekend do siebie do domu.

- Zaraz. Ty orygina艂em?

Hamm u艣miechn膮艂 si臋.

- Tak, uwa偶ali, 偶e mam 艣mieszny akcent, a ja jeszcze troch臋 przesadza艂em, udaj膮c wi臋kszego wsioka. W ka偶dym razie wybrali艣my si臋 do niego i zajechali艣my przed wielkie trzypi臋trowe domiszcze, gdzie mieszka艂. W 偶yciu nie widzia艂em niczego podobnego, z ty艂u zamiast podw贸rka rozci膮ga艂o si臋 wielkie jezioro.

- Jakie znowu jezioro?

- Ich jezioro. M贸wi臋 ci, to byli bogacze, a ten ma艂y powiada艂, 偶e to tylko ich letni domek. To gdzie oni mieszkaj膮 zim膮? W pa艂acu Buckingham? W ka偶dym razie nigdy w 偶yciu nie czu艂em si臋 tak nieswojo. Ta ca艂a jego rodzinka to by艂y zimne ryby. Nawet nie wydaje mi si臋, 偶eby oni lubili si臋 nawzajem, a mnie traktowali, jakbym w艂a艣nie zszed艂 z drzewa. I co艣 ci powiem: po tym weekendzie ja tych farmer贸w tam zawioz臋. Sam nie chc臋 niczego, co tamci maj膮. Niech sobie maj膮 te wielkie domy, s艂u偶b臋, samochody, mnie to niepotrzebne. - Tu jego g艂os straci艂 na sile. Patrzy艂 na strumie艅 niewidz膮cym wzrokiem i powiedzia艂 cicho: - Ale oni maj膮 艂贸d藕. Kt贸rego艣 dnia pewien dziadzio zabra艂 nas wszystkich na jezioro w艂a艣nie t膮 艂odzi膮... M贸wi臋 ci, stary, to naj艂adniejsza rzecz, jak膮 w 偶yciu widzia艂em... ca艂a bia艂a, w 艣rodku l艣ni膮ce drewno. - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Powiem ci, bracie, da艂bym sobie r臋k臋 uci膮膰 za takie cacko.

Rodneyowi nagle zrobi艂o si臋 偶al kolegi. Spr贸bowa艂 go rozweseli膰.

- Wiesz, Hambo, czego ci potrzeba? Powiniene艣 wybra膰 si臋 ze mn膮 do St. Louis, zagra膰 w pokerka, tam jest troch臋 niez艂ych gier, zobaczy艂by艣. Nale偶y ci si臋 troch臋 rozrywki, no, co na to powiesz?

- Chcia艂bym, ale nie mam chwili do stracenia - odpowiedzia艂 Hamm, podnosz膮c si臋 z 艂awki.

- No c贸偶, znasz moje powiedzenie: je艣li nie mo偶esz pojecha膰 tam, gdzie chcesz, to mo偶esz si臋 dobrze zabawi膰 na miejscu, nigdzie nie jad膮c.

Na drzewie

Ciocia Elner po 艣mierci m臋偶a chcia艂a zosta膰 na farmie, ale Norma martwi艂a si臋, jak te偶 ciocia da sobie rad臋 sama na wsi, nalega艂a wi臋c na jej przeniesienie si臋 do miasta. Wola艂a mie膰 cioci臋 blisko siebie, gdy偶 艂atwiej by艂o wtedy mie膰 j膮 na oku, i nie spocz臋艂a, dop贸ki nie dopi臋艂a swego. Ciocia Elner sprzeda艂a zatem farm臋, a Norma i Macky znale藕li dla niej dom o par臋 ulic od nich. By艂 to niedu偶y domek, sk艂ada艂 si臋 z sypialni, kuchenki, saloniku i przyjemnego ganeczku, ale cioci Elner najbardziej podoba艂o si臋 du偶e drzewo figowe rosn膮ce za domem. Na nowe miejsce przywioz艂a ze sob膮 kilka swoich ulubionych kurcz膮t, razem z ni膮 wprowadzi艂 si臋 tak偶e kot Sonny, a Norma nadal nieustannie, noc膮 i dniem, sprawdza艂a, jak jej si臋 偶yje.

- Z waszego post臋powania mo偶na by s膮dzi膰, 偶e mieszkam dwadzie艣cia mil st膮d, a nie par臋 przecznic dalej - m贸wi艂a ciocia Elner.

- Tak, ale jakby co艣 si臋 sta艂o, mo偶emy by膰 u ciebie w ci膮gu paru minut.

- Kochanie, kiedy umr臋, nie sprawi mi wi臋kszej r贸偶nicy, czy znajdziesz mnie martw膮 natychmiast czy troszk臋 p贸藕niej.

- Tobie mo偶e nie, aleja czuj臋 si臋 lepiej, maj膮c pewno艣膰, 偶e nie le偶ysz gdzie艣 martwa na podw贸rku, dziobana przez kurczaki.

Ciocia Elner roze艣mia艂a si臋 na to.

- Mnie by to nie przeszkadza艂o. Ja ich tyle zjad艂am w swoim 偶yciu. - Lubi艂a si臋 przekomarza膰 z siostrzenic膮, obieca艂a jednak, 偶e b臋dzie na siebie uwa偶a膰. Ale mimo 偶e z艂o偶y艂a obietnic臋 i zamierza艂a jej dotrzyma膰, od czasu do czasu dawa艂a Normie pow贸d do zmartwienia. Cho膰by tego ranka zdarzy艂o si臋 co艣, co dla Normy sta艂o si臋 powodem do nieko艅cz膮cych si臋 uwag.

- W twoim wieku nie powinno si臋 wchodzi膰 nawet na schody, a co dopiero m贸wi膰 o wysokiej drabinie. Nieomal zemdla艂am, jak przysz艂am i zobaczy艂am ci臋, 偶e wisisz na drzewie.

- Nie wisia艂am, tylko siedzia艂am.

- Wszystko jedno, wisia艂a艣 czy siedzia艂a艣, a co by by艂o, jakbym w por臋 nie nadesz艂a? Musisz bardziej na siebie uwa偶a膰. A gdybym tak znalaz艂a ci臋 martw膮, le偶膮c膮 na ziemi?

- Ale偶, Norma, przez ca艂e 偶ycie zbiera艂am owoce i jako艣 jeszcze od tego nie umar艂am. A zreszt膮 to przez psa Griggs贸w. On goni艂 mojego Sonny鈥檈go i przewr贸ci艂 drabin臋. Na niego powinna艣 fuka膰.

- Niewa偶ne przez kogo, obiecaj mi, 偶e ju偶 nie b臋dziesz wchodzi艂a na drabin臋. Niech Macky zbiera owoce albo mo偶na zawo艂a膰 Merlego z s膮siedztwa.

- No dobrze.

- Wiesz przecie偶, nie jeste艣 ju偶 taka m艂oda jak kiedy艣.

P贸藕nym wieczorem ciocia Elner zadzwoni艂a do Normy.

- Norma, musz臋 ci臋 o co艣 zapyta膰.

- O co?

- A kto jest m艂odszy, ni偶 by艂 kiedy艣? Ja nie znam nikogo takiego. Nawet ci, co sobie robi膮 operacje plastyczne, s膮 tak samo starzy jak przed operacj膮. Nawet gdyby si臋 przenie艣膰 do innej strefy czasowej, to te偶 pozostaje si臋 w tym samym wieku, zgodzisz si臋 ze mn膮?

Norma musia艂a przyzna膰, 偶e ciocia Elner mia艂a racj臋. Niemniej doda艂a:

- To nie o to chodzi. Chodzi o to, 偶eby艣 na siebie uwa偶a艂a.

- Nie, chodzi o to, 偶eby pies Griggs贸w trzyma艂 si臋 z dala od mojego podw贸rka i przesta艂 goni膰 mojego kota.

- Ciociu Elner.

- Wiem, obieca艂am, a obietnica to obietnica.

Ale nowy dzie艅 to nowy dzie艅. Nast臋pnego ranka, oko艂o dziesi膮tej, kiedy Linda by艂a w szkole, zadzwoni艂 telefon. Norma podnios艂a s艂uchawk臋.

- Norma? Mam do ciebie pytanie - o艣wiadczy艂a ciocia Elner.

- Poczekaj chwilk臋, tylko zmniejsz臋 p艂omie艅 pod fasolk膮.

- Jak膮 fasolk臋 gotujesz?

- Szparagow膮. Wrzuci艂am gar艣膰, 偶eby Macky zjad艂 troch臋 zieleniny na lunch. Dlaczego pytasz?

- Tak sobie. A co dostanie na lunch?

- 艁ososiowe paluszki, sa艂atk臋 z pomidor贸w, kukurydz臋 i fasolk臋.

- A jaki chleb?

- Z m膮ki kukurydzianej. Zosta艂o mi par臋 kawa艂k贸w. Dlaczego pytasz?

- Tak sobie.

- Chcia艂a艣 mnie o co艣 zapyta膰.

- Rzeczywi艣cie.

- Co to by艂o?

- Poczekaj... Musz臋 sobie przypomnie膰.

- Na jaki temat?

- Ju偶 wiem. Norma, czy ja mam ubezpieczenie?

- Jakie ubezpieczenie?

- Jakie艣. Wszystko jedno jakie.

- Chyba wuj Will mia艂 polis臋 Masona. Dlaczego pytasz?

- Bo przysz艂a tu jaka艣 pani i o to pyta艂a, a ja nie wiedzia艂am, wi臋c poradzi艂am jej, 偶eby ciebie o to zapyta艂a.

- Jaka znowu kobieta?

- Jaka艣 kobieta, nie znam jej. Zostawi艂a swoj膮 wizyt贸wk臋. Chcesz, 偶ebym przynios艂a i przeczyta艂a ci?

- Tak.

Rozleg艂o si臋 g艂o艣ne stukni臋cie, kiedy ciocia Elner po艂o偶y艂a s艂uchawk臋 na blat sto艂u. Po chwili by艂a z powrotem.

- Nazywa si臋 June Garza. Znasz j膮?

- Nie. Z jakiego towarzystwa ubezpieczeniowego?

- Aetna... Zak艂ad Ubezpiecze艅... Wi臋c powiedzia艂am jej, 偶e tymi sprawami zajmuje si臋 moja siostrzenica i jej m膮偶.

- Dobrze. A co ona na to?

- Zapyta艂a, gdzie mieszkasz, bo chcia艂a z tob膮 porozmawia膰 na ten temat.

- Wielki Bo偶e, chyba jej nie poda艂a艣 naszego adresu?

- Musia艂am. Prosi艂a mnie o to.

- Kiedy to by艂o?

- Niedawno, dopiero co...

- O Bo偶e...

- To naprawd臋 mi艂a kobieta. Mia艂a na sobie zielon膮 garsonk臋...

- Ciociu Elner, zadzwoni臋 do ciebie p贸藕niej.

- Dobrze. Chcia艂am ci臋 tylko uprzedzi膰.

- Zadzwoni臋 p贸藕niej.

Norma od艂o偶y艂a s艂uchawk臋, pobieg艂a do saloniku, wyjrza艂a stamt膮d na ulic臋 w obu kierunkach, zamkn臋艂a frontowe drzwi, okiennice i zaci膮gn臋艂a firanki. Potem posz艂a do kuchni, tam te偶 zamkn臋艂a okiennice, kucn臋艂a przy 艣ciennym telefonie, tak aby nikt nie m贸g艂 zobaczy膰, jak zdejmuje s艂uchawk臋 i wykr臋ca numer Macky鈥檈go. Kiedy odebra艂 telefon, zacz臋艂a do niego m贸wi膰 szeptem:

- Macky... kiedy przyjdziesz do domu, nie wchod藕 frontowym wej艣ciem, p贸jd藕 dalej i dopiero potem zawr贸膰. Zastukaj trzy razy, tak abym wiedzia艂a, 偶e to ty.

- Co?

- Ciocia Elner poda艂a nasz adres agentce ubezpieczeniowej i ona do nas idzie... a ja nie chc臋 z ni膮 niczego za艂atwia膰.

- Nie musisz z ni膮 niczego za艂atwia膰. Po prostu podejd藕 do drzwi i powiedz jej, 偶e nie potrzebujesz ubezpieczenia.

- Nie chc臋 by膰 dla niej niegrzeczna, na lito艣膰 bosk膮.

- Nie b臋dziesz niegrzeczna.

- Kiedy nie mo偶na powiedzie膰 鈥瀗ie鈥, dop贸ki oni nie przedstawi膮 swojej oferty. Przecie偶 nie wiesz, dlaczego ta biedna kobieta musi pracowa膰... Mo偶e ma na utrzymaniu dzieci. Ty mo偶e by艂by艣 zdolny z艂ama膰 jej serce, ale ja nie...

- Norma, nie z艂amiesz jej serca. To agentka ubezpieczeniowa.

- Mo偶e ma m臋偶a pijaka... 膯艣艣艣... - Da艂o si臋 s艂ysze膰 stukanie do drzwi. - O Bo偶e, ona ju偶 przysz艂a... Cicho b膮d藕. - Przenios艂a telefon do spi偶arni, 偶eby go ukry膰.

- Norma, po prostu podejd藕 do drzwi i powiedz jej, 偶e dzi臋kujesz bardzo, ale nie potrzebujesz 偶adnego ubezpieczenia. Je艣li tego nie zrobisz teraz, to ona tu wr贸ci. A chyba nie chcesz podsyca膰 jej nadziei... Tak przecie偶 jest jeszcze gorzej. Powinna艣 nauczy膰 si臋 m贸wi膰 鈥瀗ie鈥. Wcale nie musisz by膰 przez to nieuprzejma. Id藕 zaraz, b臋dziesz to mia艂a za sob膮.

Kobieta nadal stuka艂a do drzwi. Nie zamierza艂a odej艣膰.

- Macky, ja ci臋 zabij臋.

Norma od艂o偶y艂a s艂uchawk臋, przywar艂a do 艣ciany, przez chwil臋 zbiera艂a ca艂膮 swoj膮 odwag臋, w ko艅cu wzi臋艂a g艂臋boki oddech i ruszy艂a w kierunku drzwi.

Mniej wi臋cej czterdzie艣ci pi臋膰 minut p贸藕niej zad藕wi臋cza艂 dzwonek umieszczony nad drzwiami wej艣ciowymi sklepu 偶elaznego i do 艣rodka wesz艂a kobieta oko艂o czterdziestki, ubrana w zielon膮 garsonk臋, trzymaj膮ca pod pach膮 br膮zow膮 akt贸wk臋. Podesz艂a do Macky鈥檈go z mi艂ym u艣miechem.

- Czy to pan Warren?

- Tak, prosz臋 pani - odpowiedzia艂 Macky. - Czym mog臋 s艂u偶y膰?

- Jestem June Garza z Zak艂adu Ubezpieczeniowego Aetna, pa艅ska 偶ona powiedzia艂a mi, 偶e pan m贸g艂by by膰 zainteresowany kupnem polisy 鈥濼rzy w jednym鈥. Czy odpowiada panu obecna pora na rozmow臋? - W tym momencie zadzwoni艂 telefon. - Bo je艣li pan woli, mog臋 przyj艣膰 po lunchu.

Macky poczu艂 si臋 z艂apany w pu艂apk臋.

- Eee, zaraz... przepraszam na chwil臋, pani Garza... tylko odbior臋. - Podni贸s艂 s艂uchawk臋. Po drugiej stronie by艂a Norma.

- Macky, czy ona ju偶 przysz艂a?

Macky u艣miechn膮艂 si臋 w stron臋 pani Garza.

- Tak jest.

- Zaczekaj, zanim zaczniesz si臋 na mnie w艣cieka膰, musz臋 ci to powiedzie膰. Jej m膮偶 jest diabetykiem i straci艂 lew膮 nog臋. Zdaje si臋, 偶e grozi mu utrata drugiej, o ile dobrze zrozumia艂am.

- Tak. Dobrze. Dzi臋kuj臋 bardzo.

Ale Norma m贸wi艂a dalej.

- A jej te艣ciowa mia艂a ju偶 trzy wylewy i musi przyjmowa膰 bardzo kosztowne lekarstwa. Jednym z powod贸w, dla kt贸rych ona musi pracowa膰, jest to, 偶e nie byli ubezpieczeni.

- W porz膮deczku, czy co艣 jeszcze? - Udawa艂, 偶e co艣 zapisuje.

- Wiem, 偶e b臋dziesz na mnie z艂y, ale...

Macky stara艂 si臋 nada膰 swemu g艂osowi uprzejmy ton.

- Zgadza si臋.

- Tylko nie wi艅 jej za to. Po prostu jak wr贸cisz do domu, we藕 rewolwer i zastrzel mnie. Celuj prosto w g艂ow臋, 偶ebym d艂ugo nie cierpia艂a.

- Dzi臋kuj臋, na pewno to zrobi臋. Do widzenia, pani Mud. Sko艅czy艂o si臋 na tym, 偶e Macky kupi艂 dwie polisy dla w艂a艣cicieli dom贸w, jedn膮 dla nich, a drug膮 dla cioci Elner.

呕ycie w ma艂ym miasteczku. Luty 1953

Gdyby kto艣 obcy przechodzi艂 w sobotnie popo艂udnie ko艂o zak艂adu fryzjerskiego w Elmwood Springs i zajrza艂 do 艣rodka, zobaczy艂by grupk臋 gaw臋dz膮cych ze sob膮 siwych pan贸w w 艣rednim wieku. Ale gdyby to by艂 kto艣 z nich, zobaczy艂by grupk臋 przyjaci贸艂, z kt贸rymi si臋 dorasta艂o, a nie starszych pan贸w. Doc nie dostrzega艂 zmarszczek na twarzy Glenna Warrena ani te偶 jego poczerwienia艂ego karku czy talii rozszerzonej do granic wytrzyma艂o艣ci szelek. Widzia艂 siedmioletniego ch艂opca, bystro patrz膮cego na 艣wiat. Ka偶dy z nich w oczach koleg贸w by艂 ch艂opcem, takim samym jak przed laty. Kiedy Doc patrzy艂 na Merlego, kt贸ry mia艂 teraz sze艣膰dziesi膮t osiem lat, widzia艂 w nim dziesi臋cioletniego blondynka, z kt贸rym chodzi艂 p艂ywa膰. Dla wszystkich z kolei 艂ysiej膮cy pan z brzuszkiem by艂 tym, kt贸ry strzeli艂 decyduj膮c膮 pi艂k臋, przes膮dzaj膮c膮 o zdobyciu mistrzostwa okr臋gu. Nie mieli przed sob膮 tajemnic. Znali nawzajem swoje rodziny tak samo jak siebie samych. Ich 偶ony, teraz powa偶ne za偶ywne matrony w wygodnym obuwiu, pozostawa艂y dla nich wdzi臋cznymi dziewuszkami, w kt贸rych si臋 kiedy艣 durzyli, z do艂eczkami w policzkach. Razem dorastali, wi臋c nie musieli si臋 zastanawia膰, jaki jest ka偶dy z nich, mogli przegl膮da膰 si臋 w oczach koleg贸w. Nigdy nie podawali w w膮tpliwo艣膰 wzajemnej przyja藕ni, ona po prostu stale istnia艂a, taka sama jak w czasach ich dzieci艅stwa. Ka偶dy z nich by艂 na 艣lubie pozosta艂ych. Wsp贸lnie prze偶ywali rado艣ci i smutki. Nikomu z nich nie zdarzy艂o si臋 by膰 samotnym. Nie do艣wiadczyli tego, jak to jest nie mie膰 przyjaci贸艂. Nie musieli przemieszcza膰 si臋 z miasta do miasta w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Wiedzieli dobrze, gdzie jest dom, do kt贸rego si臋 wraca i gdzie jest si臋 witanym z rado艣ci膮. 呕adnemu z nich nie by艂o s膮dzone zosta膰 bogaczem, ale te偶 偶aden z nich nigdy nie chodzi艂 g艂odny, zmarzni臋ty ani samotny. Wiedzieli, 偶e w razie 艣mierci kt贸rego艣 z nich pozostali dyskretnie go zast膮pi膮; zaopiekuj膮 si臋 wdow膮, wykszta艂c膮 jego dzieci, nawet nie trzeba by艂o o tym m贸wi膰. Byli ze sob膮 zwi膮zani. Ludzie z ma艂ych miasteczek wiele rzeczy przyjmuj膮 za oczywiste. Tego roku mia艂 si臋 o tym przekona膰 pewien m艂ody cz艂owiek, Bobby Smith.


W dniu 3 stycznia Dwight D. Eisenhower zosta艂 zaprzysi臋偶ony na prezydenta Stan贸w Zjednoczonych, co nie napawa艂o zbytni膮 rado艣ci膮 Tot Whooten.

- Trzeba mie膰 moje szcz臋艣cie - powiedzia艂a. - Po raz pierwszy w 偶yciu zada艂am sobie trud i posz艂am g艂osowa膰 po to tylko, 偶eby m贸j kandydat przepad艂.

A w dniu 21 stycznia S膮siadka Dorothy i Matka Smith wybra艂y si臋 a偶 do Kansas City, 偶eby powita膰 Harry鈥檈go i Bess Truman贸w z powrotem w stanie Missouri. Sta艂y na stacji wraz z dziesi臋cioma tysi膮cami innych os贸b, czekaj膮c na poci膮g, kt贸ry godzin臋 si臋 sp贸藕ni艂. By艂y jednak na miejscu, kiedy Harry i Bess powr贸cili, a American Legion Band zagra艂 im Missouri Waltz. Trudno by艂o pogodzi膰 si臋 z my艣l膮, 偶e Harry ju偶 nie b臋dzie zasiada艂 w Bia艂ym Domu, ale jak to si臋 m贸wi, czasy si臋 zmieniaj膮. Przy czym je艣li nawet inne rzeczy si臋 zmienia艂y, audycja S膮siadki Dorothy pozosta艂a niezmienna. Nadal mia艂a grono wiernych s艂uchaczy, kt贸rzy nie opu艣ciliby swej porannej audycji, tak jak nie rezygnuje si臋 z porannej fili偶anki kawy.


Dziewi臋tnasty lutego by艂 zimnym i wietrznym dniem w Elmwood Springs. Dorothy w艂a艣nie sko艅czy艂a ostatni膮 reklam臋 m膮ki Z艂ote P艂atki i nadal pozostawa艂a w sm臋tnym nastroju. Pod koniec audycji powiedzia艂a:

- Przez tyle lat wiele razy pytali艣cie mnie, co robi膰, gdy si臋 jest markotnym, pytacie te偶, czy kiedykolwiek by艂am przygn臋biona. Tak, z pewno艣ci膮. Ale zawsze mi pomaga艂o pieczenie ciast. Nie zlicz臋, ile ciast wypiek艂am przez te wszystkie lata, ile kubk贸w m膮ki przesia艂am, ile blaszek nat艂u艣ci艂am, ale jest w tym co艣, co pozwala mi odzyska膰 dobry nastr贸j. A skoro ju偶 o tym mowa, wiecie, 偶e ostatnio jestem w troch臋 sm臋tnym nastroju g艂贸wnie dlatego, 偶e t臋skni臋 za dzie膰mi, ale w艂a艣nie wczoraj dosta艂am list od Bobby鈥檈go i chcia艂abym wam go przeczyta膰.


Droga Mamo!

Poniewa偶 poda艂a艣 m贸j adres przez radio, dosta艂em tyle kartek, list贸w i innych rzeczy, 偶e wprost nie do uwierzenia. Prosz臋, podzi臋kuj wszystkim w imieniu moim, jak r贸wnie偶 pozosta艂ych ch艂opak贸w. Sporo 偶o艂nierzy w og贸le nie dostaje 偶adnych list贸w, wi臋c wielk膮 rado艣膰 sprawia im, 偶e mog膮 dzieli膰 ze mn膮 te wszystkie przesy艂ki, ciasteczka i inne smako艂yki, jakie nadesz艂y tu, do Korei. Wi臋kszo艣膰 ch艂opak贸w z mojej kompanii pochodzi z du偶ych miast. Chyba trzeba mi by艂o wyjecha膰 tak daleko, 偶ebym doceni艂 swoje rodzinne miasteczko. Uca艂uj ode mnie Tat臋 i trza艣nij drzwiami w moim imieniu, tak aby s艂uchaczom zanadto mnie nie brakowa艂o.

Ca艂uj臋

Tw贸j syn

szeregowy Bobby Smith


I ja wam te偶 bardzo dzi臋kuj臋. Za to, 偶e zechcieli艣cie pisa膰 do niego i wysy艂a膰 mu upominki. Wiecie, 偶e nie lubi臋 by膰 sentymentalna, ale powiem tak: wszyscy wiemy, jaki z niego by艂 urwis, sama krzycza艂am na niego wiele razy, 偶eby siedzia艂 cicho, nie biega艂, nie trzaska艂 drzwiami, ale dzi艣 da艂abym milion dolar贸w za to, 偶eby us艂ysze膰, jak trzaska drzwiami, albo zobaczy膰, jak paluchem wybiera surowe ciasto z dna foremki. Ach, gdyby tak mo偶na by艂o zatrzyma膰 czas... A skoro o tym mowa, patrz臋 na zegar 艣cienny i widz臋, 偶e pora ko艅czy膰. Ju偶 nie mog臋 si臋 doczeka膰 jutrzejszego spotkania z wami. Tyle dla mnie znaczycie, wszyscy razem i ka偶dy z osobna. S膮siadka Dorothy i graj膮ca na fisharmonii Matka Smith m贸wi膮 wam do us艂yszenia, do jutra.

Ku wielkiemu rozczarowaniu Dorothy Bobby w dniu swoich osiemnastych urodzin zawieziony przez Monroe鈥檃 do Poplar Bluff zaci膮gn膮艂 si臋 do wojska, rzucaj膮c szko艂臋. Wszyscy byli tym zaskoczeni, ale nie da艂o si臋 ju偶 nic zrobi膰. W przeddzie艅 wyjazdu Bobby鈥檈go Jimmy przyni贸s艂 mu do pokoju sw贸j zegarek.

- Chcia艂bym, 偶eby艣 go nosi艂, kiedy tam b臋dziesz. Gdybym m贸g艂, te偶 bym tam pojecha艂.

Wzruszony Bobby zaraz za艂o偶y艂 zegarek na r臋k臋.

- Dzi臋ki, Jimmy, b臋d臋 o niego dba艂.

- No c贸偶, rano nie b臋d臋 mia艂 okazji zobaczy膰 si臋 z tob膮, wi臋c powodzenia, kole艣.

- On jedzie tylko na ob贸z szkoleniowy - Doc pociesza艂 Dorothy, pr贸buj膮c bagatelizowa膰 jego wyjazd, ale kiedy nast臋pnego dnia o dziesi膮tej czterdzie艣ci pi臋膰 us艂ysza艂 przeje偶d偶aj膮cy pod oknami drugstore鈥檜 autobus uwo偶膮cy jego syna, przemkn臋艂o mu przez my艣l pytanie, czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczy.

Gdy sko艅czy艂 wydawa膰 leki na tarczyc臋 dla pani Whatley, wyszed艂 z zaplecza na zewn膮trz i posta艂 chwil臋 oparty o 艣cian臋 budynku. 艢wieci艂o s艂o艅ce, a na pobliskim boisku szkolny zesp贸艂 muzyczny odbywa艂 pr贸b臋, jakby to by艂 zwyk艂y jesienny dzie艅.

Zimowa Kraina Czar贸w, Marzec 1953

Od czasu, kiedy Bobby znalaz艂 si臋 w Korei, mia艂 wra偶enie, 偶e zamkni臋to go w oknie wystawowym ze 艣wi膮teczn膮 dekoracj膮, tak膮, jakiej przygl膮da艂 si臋 zafascynowany co roku w okresie Bo偶ego Narodzenia przed domem towarowym Braci Morgan. Tylko 偶e tym razem poruszaj膮ce si臋 rzeczy by艂y brudne, brzydkie - czo艂gi mia偶d偶膮ce wszystko po drodze, m臋偶czy藕ni z karabinami maszynowymi, lekarze nios膮cy nosze z rannymi, zabitymi i umieraj膮cymi 偶o艂nierzami. Plamy krwi znaczy艂y bia艂y 艣nieg, czasem le偶a艂a te偶 urwana r臋ka lub odstrzelona noga albo wida膰 by艂o cia艂a zabitych rozrzucone w promieniu dwudziestu st贸p. Z drzew pozosta艂y stercz膮ce kikuty i le偶膮ce na 艣niegu patyki. Bobby przysi膮g艂 sobie, 偶e je艣li wyjdzie stamt膮d 偶ywy, ju偶 nigdy nie b臋dzie chcia艂 ogl膮da膰 艣niegu.

Tymczasem szans臋 na wyj艣cie ca艂o z opresji zmniejsza艂y si臋 z ka偶d膮 godzin膮. Jego kompania zosta艂a otoczona ze wszystkich stron.

Wydarzy艂o si臋 to noc膮. Us艂yszeli, jak korea艅skie czo艂gi posuwaj膮 si臋 na po艂udnie, z posi艂kami nadci膮gaj膮cymi z p贸艂nocy. A ich zosta艂o zaledwie czternastu. Przed kilkoma dniami stracili 艂膮czno艣膰 z pozosta艂ymi, teraz schronili si臋 w okr膮g艂ej dziurze, kt贸r膮 wykopali poprzedniej nocy. Tydzie艅 przedtem mia艂a ich uwolni膰 inna kompania, ale zostali zepchni臋ci tak daleko do ty艂u, 偶e szans臋 na ich odnalezienie w艂a艣ciwie zmala艂y do zera. Podczas szale艅czego odwrotu stracili wi臋kszo艣膰 swoich zasob贸w 偶ywno艣ciowych, co gorsza, nie mieli poj臋cia, gdzie sami si臋 znajduj膮 ani gdzie s膮 pozostali Amerykanie.

Wsz臋dzie by艂o bia艂o i zimno. Widoczno艣膰 nie dochodzi艂a nawet do p贸艂 metra. Kiedy 艣nieg przesta艂 sypa膰, opad艂a g臋sta mleczna mg艂a. Wojna wydawa艂a si臋 czym艣 surrealistycznym, tak jakby mieli walczy膰 otuleni kokonem z waty. Wok贸艂 s艂ycha膰 by艂o przyt艂umione odg艂osy strza艂贸w z broni maszynowej, wiedzieli jednak, 偶e niesie 艣miertelne niebezpiecze艅stwo. To by艂o niesamowite: 艣wiat wok贸艂 spowity by艂 w mi臋kk膮 biel, a oni odczuwali parali偶uj膮cy strach, w samym 艣rodku burzy 艣nie偶nej pocili si臋 jak myszy. Od czasu do czasu s艂yszeli te偶 nawo艂ywania, nie wiedzieli jednak, czy to ich kto艣 wo艂a czy kogo艣 innego. Wi臋kszo艣膰 z nich, podobnie jak Bobby, wychowa艂a si臋 na filmach ukazuj膮cych drug膮 wojn臋 艣wiatow膮, a teraz s艂yszane wysokie tony orientalnego j臋zyka, przypominaj膮cego japo艅ski, wyzwala艂y w nich przyspieszone bicie przestraszonego serca, jak wtedy, gdy mieli po dwana艣cie lat. Tym razem jednak to nie by艂 film. A ich sier偶ant nawet nie przypomina艂 Johna Wayne鈥檃. Ich dow贸dca by艂 dwudziestodwuletnim m艂odziakiem z Akronu w Ohio, 偶onatym zaledwie od roku. Wkr贸tce stracili wszystko: 偶ywno艣膰, amunicj臋, wszelkie szans臋. Nawet nie mogli zasygnalizowa膰 swoich pozycji, gdy偶 natychmiast by odkryto ich kryj贸wk臋. Znale藕li si臋 w potrzasku. Je艣li rusz膮 do przodu, czeka ich 艣mier膰; je艣li zostan膮, r贸wnie偶 czeka ich 艣mier膰.

Wtedy oko艂o pierwszej po po艂udniu Bobby odezwa艂 si臋 do pozosta艂ych:

- Do cholery z tym wszystkim. Id臋 ich znale藕膰.

Odda艂 bro艅 koledze i wyczo艂ga艂 si臋 z okopu. Wiedzia艂, 偶e nie mo偶e wytkn膮膰 g艂owy, bo mu j膮 odstrzel膮, wi臋c ca艂y czas si臋 czo艂ga艂. Kiedy tak z wolna posuwa艂 si臋 po 艣niegu, nagle przypomnia艂 sobie, co mu kiedy艣 poradzi艂 Jimmy przed czekaj膮cymi go zawodami w wydmuchiwaniu gumy balonowej: 鈥濶ie patrz na lewo. Nie patrz na prawo. Skup si臋. Spokojnie trzymaj kurs鈥. Zacz膮艂 powtarza膰 w my艣li te s艂owa. My艣la艂 o tamtym dniu, o balonie, kt贸ry wydmucha艂, o oklaskach, jakie dosta艂... 鈥濶ie trz膮艣 si臋. Skup si臋. Spokojnie, bez nerw贸w. Ca艂y czas tak trzymaj鈥.

I podczas gdy on czo艂ga艂 si臋 cal po calu, zmierzaj膮c po ratunek dla siebie i swoich koleg贸w zostawionych w okopie, tysi膮ce mil dalej, w Elmwood Springs, klasa maturalna mia艂a swoje problemy - kogo zapisa膰 w szkolnej ksi臋dze Who is Who, jakiego koloru ma by膰 oczko w ich szkolnych sygnetach oraz kogo zaprosi膰 na bal abiturient贸w. W tym czasie jego przyjaciel Monroe siedzia艂 ze swoj膮 sympati膮 Peggy w drugstorze, popijaj膮c cherry col臋 i pyta艂 Doca, czy mia艂 od syna jakie艣 wie艣ci.

Dwadzie艣cia osiem godzin p贸藕niej, pe艂zaj膮c, mija艂 w odleg艂o艣ci sze艣ciu st贸p czyje艣 zw艂oki, a dwadzie艣cia st贸p dalej - gniazdo karabin贸w maszynowych, przy kt贸rym zasn臋艂o trzech korea艅skich 偶o艂nierzy, kt贸rych nawet nie zauwa偶y艂. Kiedy wreszcie dotar艂 na szczyt wzg贸rza, wsta艂 i pobieg艂, pad艂 i znowu bieg艂, krzycz膮c co si艂 w p艂ucach: 鈥濿io, Siwku, w drog臋!鈥 Amerykanie, gotowi strzela膰 do wszystkiego, co si臋 rusza, poznali natychmiast, 偶e to nie Korea艅czyk, wyszli z ukrycia i znale藕li go. Prawie odchodzi艂 od zmys艂贸w, nie mia艂 poj臋cia, co mu przysz艂o do g艂owy, 偶eby wrzeszcze膰, ale to uratowa艂o mu 偶ycie.

Zanim doprowadzi艂 t臋 kompani臋 do poprzedniej kryj贸wki, sze艣ciu m臋偶czyzn zd膮偶y艂o zamarzn膮膰, ale reszt臋 uratowali. Odm贸wi艂 przyj臋cia medalu i nigdy nie opowiada艂 o tym zdarzeniu. Majorowi wyja艣ni艂:

- Wcale nie by艂em odwa偶ny, po prostu ba艂em si臋 tam zosta膰 i umiera膰.

O ma艂y w艂os

Bobby wyszed艂 z wojska szcz臋艣liwy z powrotu do domu, ale niepodobny do dawnego ch艂opca, kt贸ry wyje偶d偶a艂 z Elmwood Springs. Spokojniejszy ni偶 przedtem, bardziej skupiony, sprawia艂 wra偶enie, 偶e utraci艂 dawn膮 rado艣膰 偶ycia. Martwi艂o to jego rodzic贸w, kt贸rzy jednak nic nie m贸wili na ten temat. Wydawa艂o si臋, 偶e nie ma on ochoty umawia膰 si臋 z dziewczynami czy dawnymi przyjaci贸艂mi. W tym czasie Monroe o偶eni艂 si臋 z Peggy i zacz膮艂 pracowa膰 w warsztacie wulkanizacyjnym jej ojca. Przyjaciele wybrali si臋 razem kilka razy na ryby i na kr臋gle, ale przewa偶nie Bobby siedzia艂 w domu albo szed艂 do Trolejbusowej Gospody porozmawia膰 z Jimmym.

Min臋艂o par臋 nast臋pnych miesi臋cy i Dorothy zacz臋艂a si臋 powa偶nie martwi膰. Zastanawia艂a si臋, czy on w og贸le stanie si臋 na powr贸t taki jak dawniej i czy znajdzie sobie dziewczyn臋, kt贸ra b臋dzie mu si臋 podoba艂a. Wyobra偶a艂a sobie, 偶e gdyby zakocha艂 si臋 w jakiej艣 sympatycznej dziewuszce, to by mu pomog艂o. Nie wiedzia艂a o tym, 偶e jej syn by艂 ju偶 beznadziejnie zakochany i jeszcze nie ca艂kiem mu to przesz艂o. Mo偶e obejrza艂 zbyt wiele film贸w, ale zawsze mia艂 bujn膮 wyobra藕ni臋, kt贸ra podsuwa艂a mu wyidealizowane wizje rycerzy w l艣ni膮cej zbroi, damy w opa艂ach i szcz臋艣cie a偶 po gr贸b. Par臋 razy podkochiwa艂 si臋 w kole偶ankach, ale kiedy sko艅czy艂 siedemna艣cie lat, zakocha艂 si臋 bez pami臋ci i nieszcz臋艣liwie. Spala艂 si臋 w gor膮cym uczuciu. Budzi艂 si臋 z my艣l膮 o niej i zasypia艂 pe艂en marze艅 o ukochanej. Nie by艂o to zadurzenie, ale nami臋tna, wszechogarniaj膮ca mi艂o艣膰, trawi膮ca go obsesja. Kocha艂 a偶 do b贸lu. Wystarczy艂o, 偶eby si臋 do niego u艣miechn臋艂a albo odezwa艂a w najzwyklejszy spos贸b, a on delektowa艂 si臋 tym i karmi艂 przez ca艂e tygodnie. By艂 wtedy pryszczatym, niezgrabnym wyrostkiem, a ona doros艂膮 kobiet膮, kt贸ra sko艅czy艂a ju偶 dwadzie艣cia osiem lat. Nikomu o tym nie m贸wi艂, nawet przyjacielowi, musia艂 wi臋c cierpie膰 w milczeniu. Jej najdrobniejszy gest potrafi艂 wprawi膰 go w radosn膮 ekstaz臋 albo str膮ci膰 w piekielne otch艂anie, nawet tego samego dnia.

Panna Anne Hatcher, nauczycielka dramatu o pi臋knym g艂osie i 艂agodnych piwnych oczach... Panna Anne Hatcher, kt贸ra z艂ama艂a mu serce jeszcze w szkole podstawowej, kiedy zar臋czy艂a si臋 z Hugh Sparrowem, nauczycielem nauk spo艂ecznych w szkole 艣redniej. Sparrow by艂 niem艂odym wdowcem z dwojgiem dzieci. Bobby pracowa艂 wtedy jako bileter w kinie, a oni wybrali si臋 tam par臋 razy i Bobby prowadzi艂 ich na miejsce. Nie znosi艂, jak ten za偶ywny, 艂ysiej膮cy m臋偶czyzna kroczy艂 przed ni膮 i niemal s艂abo mu si臋 robi艂o na widok Sparrowa obejmuj膮cego j膮 ramieniem, jakby by艂a jego w艂asno艣ci膮. Nienawidzi艂 go szczerze i g艂臋boko. Nie ulega艂o dla niego w膮tpliwo艣ci, 偶e Sparrow nie mia艂 poj臋cia, jakim cudownym by艂a stworzeniem. Nie m贸g艂 by膰 zdolny do takiej mi艂o艣ci, jak膮 obdarza艂 j膮 Bobby. Sparrowowi zale偶a艂o jedynie na tym, 偶eby mie膰 matk臋 dla swoich dzieci. Bobby fantazjowa艂, 偶e idzie do niej do domu, wyznaje sw膮 mi艂o艣膰 i prosi j膮 o r臋k臋. Wyobra偶a艂 sobie, 偶e wyzywa nauczyciela nauk spo艂ecznych na pojedynek, w kt贸rym go zabija. Niczego takiego jednak nie zrobi艂. Za to, kiedy sko艅czy艂 osiemna艣cie lat, wst膮pi艂 do wojska. Byleby nie by膰 w pobli偶u, kiedy b臋d膮 brali 艣lub. Na wojnie my艣la艂 o niej przez ca艂y czas. Teraz za艣, po powrocie do domu, zamiast pal膮cej mi艂o艣ci odczuwa艂 t臋py b贸l, kiedy tylko j膮 zobaczy艂 albo us艂ysza艂, jak kto艣 wymawia jej imi臋.

Wr贸ci艂 wyprany z entuzjazmu do czegokolwiek. Czu艂 si臋 tak jak dawniej, kiedy w sobotnie wieczory wraz z Monroe鈥檈m wychodzili z kina otumanieni po czterogodzinnym ogl膮daniu film贸w i kresk贸wek. W por贸wnaniu z filmowym 艣wiatem ogl膮danym w technikolorze 艣wiat rzeczywisty wydawa艂 si臋 md艂y i bezbarwny. Rzeczywisto艣膰 pozbawiona by艂a t艂a muzycznego, a ludzie widziani na ulicach nudni i nijacy.

Wydawa艂o si臋, 偶e znikn臋艂a ca艂a magia 偶ycia, on sam za艣 pozosta艂 znu偶ony i zoboj臋tnia艂y na wszystko.

Ale kt贸rego艣 wieczoru Monroe i Peggy zabrali go do Polarnego Nied藕wiedzia, restauracji dla zmotoryzowanych, gdzie na wrotkach podjecha艂a do nich Wanda Ricketts w minisp贸dniczce z fr臋dzelkami, i wtedy w oczach Bobby鈥檈go zamigota艂y jakie艣 iskierki.

- Kto to jest? - zapyta艂, gdy dziewczyna oddali艂a si臋.

Peggy wyja艣ni艂a mu, 偶e rodzina Rickett贸w sprowadzi艂a si臋 do miasteczka przed kilkoma laty, ale te偶 doda艂a:

- S艂ysza艂am, 偶e ona jest troch臋 zepsuta.

- Naprawd臋? - Zainteresowanie Bobby鈥檈go jakby wzros艂o.


Jak si臋 okaza艂o, Wanda zyska艂a opini臋 femme fatale w kr臋gach szko艂y 艣redniej w Elmwood Springs. Ju偶 kilku ch艂opc贸w nosi艂o jej imi臋 WANDA wytatuowane na ramionach, nie wy艂膮czaj膮c m艂odego Dockrilla, kt贸ry zamierza艂 zosta膰 ksi臋dzem.

Umawia艂a si臋 z trzema czy czterema ch艂opakami w mie艣cie, ale oni nie stanowili 偶adnej konkurencji dla Bobby鈥檈go, kt贸ry wyr贸s艂 na ca艂kiem przystojnego m艂odzie艅ca. Wkr贸tce on i Wanda zacz臋li na serio chodzi膰 ze sob膮 i Bobby鈥檈mu z wolna wr贸ci艂 zapa艂 do 偶ycia, podobnie jak dawna bujna wyobra藕nia. Swoim zwyczajem pocz膮艂 snu膰 romantyczne rojenia na temat Wandy, kt贸re z jej rzeczywistym odpowiednikiem niewiele mia艂y wsp贸lnego. Przez dwa miesi膮ce chodzi艂 za艣lepiony, uwa偶aj膮c, 偶e Wanda wygl膮da dok艂adnie jak Marilyn Monroe, co nie mog艂o by膰 dalsze od prawdy. Ca艂e podobie艅stwo sprowadza艂o si臋 do tlenionych blond w艂os贸w i tej samej p艂ci. Kiedy przyprowadzi艂 j膮 po raz pierwszy na kolacj臋 do domu, ona najpierw przylepi艂a gum臋 do 偶ucia do talerzyka, by zaraz potem o艣wiadczy膰:

- Ja i ca艂a moja rodzinka mamy bzika na punkcie zapa艣nik贸w. Ja z mam膮 uwa偶amy, 偶e Gorgeous George jest tak apetyczny, 偶e mo偶na by go schrupa膰 na surowo. Mama twierdzi, 偶e on w ka偶dej chwili m贸g艂by zostawia膰 swoje buty przy jej 艂贸偶ku.

- Naprawd臋? - zdziwi艂a si臋 uprzejmie Dorothy, starannie ukrywaj膮c zaszokowanie. Doc i Matka Smith utkwili spojrzenia w talerzach, ale Bobby, zdaj膮c si臋 nie zauwa偶a膰 niezr臋cznej przerwy w konwersacji, wpatrywa艂 si臋 w ni膮 z g艂upaw膮 min膮. Oczywi艣cie Dorothy nie by艂a zbytnio zachwycona Wand膮, jednak nigdy nie powiedzia艂a o niej z艂ego s艂owa.

Kt贸rego艣 dnia Bobby siedzia艂 w Trolejbusowej Gospodzie, jak zwykle rozwodz膮c si臋 nad zaletami i urod膮 Wandy, a na koniec spyta艂 Jimmy鈥檈go, co by powiedzia艂 na to, gdyby si臋 pobrali. Jimmy dotychczas nie wypowiada艂 si臋 na ten temat, ale zapytany odrzek艂:

- Szczerze m贸wi膮c, uwa偶am, 偶e pope艂ni艂by艣 wielki b艂膮d. Twoi rodzice ci tego nie powiedz膮, ale ja nie chcia艂bym, aby艣 zmarnowa艂 sobie 偶ycie tylko dlatego, 偶e jaka艣 lafirynda owin臋艂a sobie ciebie wok贸艂 palca, a ty straci艂e艣 rozum. Zastan贸w si臋 dobrze, kole艣, nad tym, co robisz; 偶eby nie by艂o za p贸藕no.

Wtedy do zak艂adu wszed艂 fryzjer Ed, zam贸wi艂 kie艂bask臋 chili i usiad艂. Jimmy, jeszcze zanim odszed艂 przygotowa膰 zam贸wienie, zd膮偶y艂 powiedzie膰:

- M贸wi臋 ci, to dziewczyna nie dla ciebie. Sta膰 ci臋 na kogo艣 lepszego.

Bobby poczu艂 si臋 tak, jakby mu wylano kube艂 zimnej wody na g艂ow臋.

Ale oczywi艣cie Jimmy mia艂 racj臋. Bobby stopniowo przestawa艂 patrze膰 przez r贸偶owe okulary i Wanda coraz mniej wydawa艂a mu si臋 podobna do Marilyn Monroe. Zacz膮艂 krytycznie patrze膰 na rodzin臋 Rickett贸w, na matk臋, kt贸ra by艂a starsz膮 wersj膮 Wandy ze zmarszczkami oraz takimi samymi blond w艂osami i wyskubanymi brwiami, kt贸ra maj膮c pi臋膰dziesi膮t lat, nadal nosi艂a minisp贸dniczki i trykotowe wydekoltowane podkoszulki; na ojca, kt贸ry mia艂 brudne paznokcie i czyta艂 鈥濷ver Sexteen鈥, niezmordowanie usi艂uj膮c podetkn膮膰 Bobby鈥檈my t臋 lektur臋; ca艂ej reszcie nieudanych braci i si贸str Rickett贸w i... czar prys艂. Perspektywa do偶ywotniego sp臋dzania weekend贸w z t膮 rodzin膮 ostatecznie go ocuci艂a. Przedtem Matka Smith w rozmowie z Dorothy zwi臋藕le wyrazi艂a si臋 o rodzinie Rickett贸w:

- To prostacy, kochanie, najzwyklejsi prostacy.

Ale kiedy Bobby o艣wiadczy艂 matce, 偶e zerwa艂 z Wand膮, nie pyta艂a go, dlaczego. Ograniczy艂a si臋 tylko do uwagi:

- C贸偶, s膮dz臋, 偶e wiesz najlepiej, co robisz.

Kiedy zapyta艂 Monroe鈥檃, co on o tym s膮dzi, ten odpowiedzia艂:

- Ciesz臋 si臋, 偶e to s艂ysz臋. Ja i Peggy nie chcieli艣my ci nic m贸wi膰, ale dziewczyna jest ordynarna jak szare p艂贸tno.

Kilka miesi臋cy p贸藕niej Wanda, najwyra藕niej nie maj膮c z艂amanego serca z powodu zerwania z Bobbym, uciek艂a z dwudziestopi臋cioletnim mened偶erem Polarnego Nied藕wiedzia i wkr贸tce go po艣lubi艂a.

Dwa tygodnie p贸藕niej Macky, spotkawszy Bobby鈥檈go u fryzjera, powiedzia艂 mu:

- O ma艂y w艂os wpad艂by艣 jak 艣liwka w kompot, zgadza si臋?

C贸偶, to by艂o ma艂e miasteczko.

Tot Whooten znowu w akcji

W pi膮tek, po tym, jak natkn膮艂 si臋 na Bobby鈥檈go, Macky gor膮czkowo przegl膮da艂 magazyn w poszukiwaniu przed艂u偶acza o d艂ugo艣ci pi臋tnastu st贸p dla starego Hendersona, kiedy zadzwoni艂 telefon.

- Tylko odbior臋 - usprawiedliwi艂 si臋 i podszed艂 do telefonu. - Sklep 偶elazny.

To by艂 Norma.

- S艂uchaj, Macky.

- Cze艣膰, kochana. Mog臋 oddzwoni膰 do ciebie? Mam teraz klienta.

- Poczekam.

- Dobra.

Od艂o偶y艂 na bok s艂uchawk臋 i wr贸ci艂 do starego m臋偶czyzny, kt贸ry sta艂 ju偶 przy rega艂ach i wyci膮ga艂 wszystkie sznury, staraj膮c si臋 przeczyta膰 informacje na metkach.

- Na pewno potrzebuje pan przed艂u偶acza o d艂ugo艣ci pi臋tnastu st贸p? - chcia艂 upewni膰 si臋 Macky.

- Aha, mo偶e by膰 te偶 dwudziestka. Masz taki?

- Do czego ma s艂u偶y膰?

- Chc臋 wystawi膰 telewizor na ganek, 偶ebym tam m贸g艂 ogl膮da膰 mecz pi艂ki no偶nej.

- Nie ma pan kontaktu na ganku?

- Ba, gdybym mia艂, tobym chyba nie szuka艂 przed艂u偶acza, no nie?

Macky przekopywa艂 si臋 przez zwoje przewod贸w.

- Mam dwadzie艣cia pi臋膰.

Stary Henderson nastroszy艂 si臋:

- A ile liczysz za stop臋?

- Nie ma zmartwienia. Policz臋 panu za pi臋tna艣cie st贸p. Wydawa艂o mi si臋, 偶e mam gdzie艣 t臋 d艂ugo艣膰, ale musia艂em chyba sprzeda膰.

- No dobra. Chyba lepiej, jak jest za d艂ugi ni偶 za kr贸tki, no nie?

- Jak pan my艣li, St. Louis ma szans臋 wygra膰 w tym roku?

- Ja wiem... Chyba 偶eby wszystkich przeciwnik贸w pierwej szlag trafi艂.

Macky wyci膮gn膮艂 papierow膮 torb臋.

- Nie potrzebuj臋 偶adnej torby - burkn膮艂 pan Henderson.

- W porz膮deczku. W takim razie 偶ycz臋 mi艂ego dnia.

Staruszek trzasn膮艂 drzwiami stanowczo za mocno, tak 偶e dzwonek przez d艂u偶szy czas d藕wi臋cza艂 Macky鈥檈mu w uszach. Zacz膮艂 upycha膰 z powrotem na miejsce sznury i przewody, zastanawiaj膮c si臋 jednocze艣nie, ile lat mo偶e mie膰 pan Henderson. Przyja藕ni艂 si臋 z jego dziadkiem, musia艂 wi臋c mie膰 przynajmniej osiemdziesi膮tk臋 z ok艂adem. Wtedy przypomnia艂 sobie, 偶e Norma czeka przy telefonie.

- Kochanie, jeste艣 tam jeszcze?

- Tak... jestem.

- Przepraszam. Co si臋 dzieje?

Norma najwyra藕niej postanowi艂a by膰 ostro偶na. Po znacz膮cym namy艣le wyzna艂a:

- By艂am u fryzjera.

Macky usiad艂 na sto艂ku za lad膮. Dzi艣 by艂a um贸wiona u Tot Whooten. Wiedzia艂 ju偶, co si臋 szykuje.

- Nie m贸w ani s艂owa na ten temat, Macky. Nie chc臋 s艂ysze膰 偶adnych uwag na temat mojego uczesania. Je艣li zamierzasz wr贸ci膰 do domu i co艣 powiedzie膰 o moich w艂osach, to lepiej nie przychod藕.

- Niczego nie powiem. Co ona tym razem ci zrobi艂a?

- I tak jestem wystarczaj膮co zdenerwowana tym wszystkim bez twoich uwag.

- Norma. Ja nie zrobi艂em najmniejszej uwagi. Ja nawet ci臋 jeszcze nie zobaczy艂em.

- Dobrze, ale obiecaj mi... Przyrzeknij, 偶e nie powiesz ani s艂owa, bo inaczej przeprowadz臋 si臋 do motelu Howarda Johnsona i na tym si臋 sko艅czy.

- Dobrze, Norma, uspok贸j si臋.

- M贸wi臋 powa偶nie.

- Nie powiem ani s艂owa.

- Zostawiam ci lunch na stole... Sama b臋d臋 w sypialni, na wypadek gdyby艣 chcia艂 rzuci膰 jak膮艣 dowcipn膮 uwag臋.

- Norma, w og贸le nie odezw臋 si臋 na ten temat, okay? Ale zr贸b przynajmniej jak膮艣 drobn膮 aluzj臋. Co si臋 sta艂o?

Nast膮pi艂o d艂u偶sze milczenie.

- Pr贸bowa艂y艣my czego艣 nowego.

- No i?

Jeszcze d艂u偶sza chwila milczenia.

- I nie wysz艂o.

Macky wzni贸s艂 oczy do nieba.

- O Bo偶e.

- Widzisz, jaki jeste艣? Wiedzia艂am, 偶e tak b臋dzie. Po prostu nie przychod藕 do domu, je艣li masz do tego taki stosunek.

- Nie mam 偶adnego stosunku. Po prostu powiedzia艂em 鈥濷 Bo偶e鈥, i to wszystko.

- Tak... Ale za to spos贸b, w jaki to powiedzia艂e艣... Wiem, 偶e siedzisz tam i przewracasz oczami, wi臋c je偶eli rzeczywi艣cie masz zamiar przyj艣膰 do domu, to nie chc臋, 偶eby艣 patrzy艂 na moje w艂osy.

- Norma, a na co mam patrze膰? Czy chcesz, 偶ebym przemawia艂 do twoich kolan?

- Widzisz? Znowu zaczynasz. Nie mo偶esz ani chwili wytrzyma膰 bez g艂upich 偶art贸w. Przydarzy艂o mi si臋 co艣 niedobrego z w艂osami i potrzebuj臋 twojego wsparcia. Nie musisz mnie pogn臋bia膰.

- No dobrze. Przepraszam. Ale przynajmniej powiedz mi, co pr贸bowa艂y艣cie zrobi膰.

- Puszyste fale.

- Puszyste fale?

- Tak, trwa艂膮, tylko troch臋 l偶ejsz膮. To mia艂y by膰 lekko utrwalone puszyste fale...

- I co si臋 sta艂o?

- Nie wiadomo. W ka偶dym razie wiemy, 偶e nie by艂a to lekka trwa艂a.

- Nie martw si臋 tym, kochanie. Odrosn膮 i si臋 je zetnie, tak jak ostatnim razem...

- Nie trzeba b臋dzie tego robi膰 - o艣wiadczy艂a.

- Nie? Dlaczego?

- Poniewa偶, skoro koniecznie chcesz wiedzie膰, ona ju偶 je 艣ci臋艂a.

- O Jezu.

- Widzisz? Nie mo偶na ci niczego powiedzie膰, bo zaraz masz do tego negatywne nastawienie. Najpierw mnie prosisz, 偶ebym ci powiedzia艂a, a potem stroisz sobie 偶arty.

- Okay, okay, przepraszam. Ale za艂o偶臋 si臋, 偶e wygl膮dasz 艣wietnie. - Zamilk艂 na moment. - A jak kr贸tko je 艣ci臋艂a?

Po drugiej stronie zaleg艂a cisza.

- Nie mo偶e by膰 ca艂kiem kr贸tko, co?

- Jest kr贸tko.

- Jak kr贸tko?

- Na m艂odego W艂ocha.

- Co?

- Tak to si臋 nazywa. Na m艂odego W艂ocha.

- O Jezu...

- No w艂a艣nie! We藕 sobie sw贸j lunch. Ja id臋 do motelu.

- Norma, na lito艣膰 bosk膮, nie p贸jdziesz do 偶adnego motelu. Zaraz wracam do domu.

Po dziesi臋ciu minutach Macky by艂 ju偶 w domu, ale Norma nie wysz艂a z sypialni. W ko艅cu po wielu namowach stan臋艂a w drzwiach. Popatrzy艂 na ni膮, ale nic nie powiedzia艂.

- No i co? Nie masz nic do powiedzenia? Wiem, 偶e wprost umierasz z ch臋ci powiedzenia mi czego艣, wi臋c ul偶yj sobie, no, 艣mia艂o!

- Wi臋c... rzeczywi艣cie s膮 kr贸tkie.

Norma wybuchn臋艂a p艂aczem.

- Jestem sko艅czona... Wygl膮dam okropnie... strasznie... Ja chc臋 umrze膰. A mia艂am wygl膮da膰 jak Audrey Hepburn... Na zdj臋ciu wygl膮da to fajnie...

- Kotu艣, przesta艅. Jest fajnie.

- Nieprawda, nie jest. Ty tylko tak m贸wisz, 偶eby mnie pocieszy膰.

- Wcale nie. Naprawd臋 mi si臋 podoba.

P贸藕niej wieczorem, kiedy Norma ju偶 zasypia艂a, Macky obr贸ci艂 si臋 do niej i powiedzia艂:

- Kochanie, chc臋, 偶eby艣 wiedzia艂a...

- Co takiego?

- 呕e jeste艣 najbardziej seksownym m艂odym W艂ochem, z jakim kiedykolwiek spa艂em.

Nast膮pi艂a chwila milczenia. A potem Norma poklepa艂a go po r臋ce.

- Grazie tante, signore.

Panna Henderson

Bobby w wojsku zda艂 egzaminy ko艅cowe b臋d膮ce odpowiednikiem matury i po czterech miesi膮cach pobytu w domu nagle zdecydowa艂, 偶e chcia艂by p贸j艣膰 do college鈥檜 i zdoby膰 wy偶sze wykszta艂cenie. Nie wiedzia艂 tylko jeszcze, na jakim kierunku. Przedtem Doc mia艂 nadziej臋, 偶e Bobby p贸jdzie w jego 艣lady i zostanie farmaceut膮, ale zwa偶ywszy na to, 偶e by艂 bardzo s艂aby z matematyki i chemii, ta ewentualno艣膰 nie wchodzi艂a w rachub臋. Zastanawia艂 si臋, czy nie podj膮膰 studi贸w na kierunku biznes i administracja, ale jeszcze nie by艂 ca艂kiem pewien tego wyboru. Na tydzie艅 przed wyjazdem siedzia艂 w艂a艣nie na ganku, rozmy艣laj膮c na ten temat, kiedy nagle zobaczy艂 pann臋 Henderson, swoj膮 nauczycielk臋 z sz贸stej klasy, kieruj膮c膮 si臋 z wolna w stron臋 ich domu.

- Jak si臋 masz, Robercie? - zagadn臋艂a go lekko zadyszana. - Twoja matka m贸wi艂a mi, 偶e jeste艣 w domu.

Poderwa艂 si臋, nieoczekiwanie ucieszony, 偶e j膮 widzi.

- Dzie艅 dobry, pani Henderson. Jak si臋 pani miewa? - przywita艂 j膮, prosz膮c, by usiad艂a.

- Nie藕le - odpowiedzia艂a, sadowi膮c si臋 na krze艣le. - Podobno wybierasz si臋 na studia?

- Tak, prosz臋 pani, do stanowego college鈥檜 Missouri.

Zacz臋艂a grzeba膰 w torebce, najwyra藕niej czego艣 szukaj膮c.

- Chcia艂am wpa艣膰 do was, zanim wyjedziesz, i da膰 ci ma艂y prezent, kt贸ry nosz臋 od jakiego艣 czasu dla ciebie. Mia艂am nadziej臋, 偶e ci go wr臋cz臋 na koniec roku szkolnego, ale ty wcze艣niej poszed艂e艣 do wojska, wi臋c pomy艣la艂am sobie, 偶e wpadn臋 tu i dam ci go teraz.

Wr臋czy艂a Bobby鈥檈mu ma艂膮 paczuszk臋 zawini臋t膮 w wym臋czony papier, nosz膮cy widoczne 艣lady drugiego pozostawania w tym stanie. Bobby nie posiada艂 si臋 ze zdumienia.

- Bardzo dzi臋kuj臋, pani Henderson.

A kiedy rozwija艂 paczuszk臋, powiedzia艂a mu:

- S艂uchaj, Bobby, pewnie o tym nie wiesz, ale by艂e艣 zawsze jednym z moich ulubionych uczni贸w.

- Ja? - zdumia艂 si臋. - Chyba pani 偶artuje.

W 艣rodku zawini膮tka znajdowa艂a si臋 miniaturowa mapa 艣wiata wyt艂oczona w sk贸rze, z do艂膮czonym napisem: 鈥濼o dla Ciebie. Powodzenia we wszystkim. Panna Henderson鈥.

Bobby by艂 wniebowzi臋ty.

- Nie wiem, co powiedzie膰, panno Henderson, opr贸cz podzi臋kowa艅.

- Bardzo prosz臋.

- Wie pani, zawsze wydawa艂o mi si臋, 偶e jestem raczej zaka艂膮 w klasie.

U艣miechn臋艂a si臋.

- Mo偶e nie mia艂e艣 najlepszych stopni, trudno te偶 by艂o sk艂oni膰 ci臋 do spokojnego siedzenia w 艂awce, ale mia艂e艣 co艣, czego wi臋kszo艣膰 uczni贸w nie mia艂a - dociekliwy umys艂. A tego w艂a艣nie nauczyciel szuka u uczni贸w: dociekliwego umys艂u.

Bobby, zaskoczony przyj艣ciem panny Henderson, nagle przypomnia艂 sobie o dobrych manierach.

- Och, przepraszam, panno Henderson, mo偶e przynios臋 pani mro偶onej herbaty albo co艣 innego do picia?

- Nie, musz臋 ju偶 i艣膰. Ale, ale... m贸wi艂a mi twoja matka, 偶e nie mo偶esz si臋 zdecydowa膰, co studiowa膰, prawda?

- Tak. Po prostu mam nadziej臋, 偶e mnie nie wyrzuc膮.

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Poniewa偶 by艂e艣 moim uczniem przez dwa lata, wi臋c nie藕le ci臋 znam i my艣l臋, 偶e mog臋 ci co艣 doradzi膰. Wybierz kierunek, kt贸ry rzeczywi艣cie b臋dzie ci臋 interesowa艂. Je艣li tak zrobisz, na pewno dasz sobie rad臋.

- Dzi臋kuj臋, panno Henderson - powiedzia艂, odprowadzaj膮c j膮 do wyj艣cia po schodkach. - I jeszcze raz dzi臋kuj臋 za map臋.

Zacz膮艂 zastanawia膰 si臋 nad tym, co mu powiedzia艂a, ale przecie偶 interesowa艂o go wszystko, wi臋c jak tu zdecydowa膰 si臋 na jedn膮 rzecz?

Nadal jeszcze nie by艂 zdecydowany, kiedy przyjecha艂 na uczelniany campus i raz jeszcze rozpatrzy艂 si臋 w mo偶liwo艣ciach wyboru. Zaskoczy艂 wszystkich, kiedy zadzwoni艂 do domu i powiedzia艂, co wybra艂. Tylko jedna osoba nie by艂a zaskoczona, panna Henderson. Jej zdaniem historia Ameryki 艣wietnie nadawa艂a si臋 na przedmiot studi贸w Bobby鈥檈go.

Jednak偶e na wydziale uczu膰 cz臋sto si臋 zdarza, 偶e cz艂owiek nie wie, co jest dla niego nieodpowiednie, ale te偶 cz臋sto nie orientuje si臋, co jest dla niego dobre. Bobby zacz膮艂 umawia膰 si臋 z Lois Scott, studentk膮 drugiego roku anglistyki, kt贸r膮 wybra艂a te偶 po pr贸bowaniu wszystkiego po trosze.

Pozna艂 j膮 przez wsp贸lnych znajomych i jak si臋 okaza艂o, dziewczyna pochodzi艂a z Poplar Bluff, mieli wi臋c mn贸stwo wsp贸lnych przyjaci贸艂. Jej matka by艂a nawet kiedy艣 go艣ciem programu S膮siadki Dorothy, po kt贸rym wymieni艂y kilka list贸w. Na pierwszej randce Lois zabra艂a go na kort tenisowy, gdzie dosta艂 od niej manto. By艂a inteligentna, atrakcyjna, mia艂a du偶e poczucie humoru, pi臋kne rude w艂osy i, co najwa偶niejsze, szala艂a na punkcie Bobby鈥檈go.


Nadesz艂y 艣wi臋ta Bo偶ego Narodzenia 1955, a 23 grudnia Macky Warren sta艂 dumny w drzwiach swojego sklepu i macha艂 Lindzie, swojej c贸reczce, kt贸ra wraz z szesnastoma innymi dziewcz臋tami z kurs贸w Dixie Cahill, przebrana w kostium i obwieszona male艅kimi dzwoneczkami maszerowa艂a przez miasto wprost na 艣wi膮teczny program S膮siadki Dorothy. W艣r贸d s艂uchaczy siedzia艂y ju偶 Norma i ciocia Elner, czekaj膮c wsp贸lnie z Ernestem Koonitzem i ch贸rem z dzwoneczkami z ko艣cio艂a metodyst贸w. Fryzjer Ed przyrz膮dzi艂 ju偶 pierwsz膮 porcj臋 艣wi膮tecznego ajerkoniaku, a Bess i Ada Goodnight, przebrane za 艢wi臋tego Miko艂aja i Miko艂ajow膮, jak zwykle rozdawa艂y gwiazdkowe podarki w s膮siedniej szkole podstawowej. W domu sta艂a ju偶 nowa choinka, ubrana tymi samymi co zawsze zabawkami, a w ka偶dym oknie wystawione by艂y te same jak co roku be偶owe 艣wieczniki z kartonu z niebieskimi p艂omykami. Na rodzinne 艣wi臋ta przyjecha艂a te偶 Anna Lee z dwiema c贸reczkami i z m臋偶em Williamem, kt贸ry jako dermatolog praktykowa艂 obecnie w Seattle w stanie Waszyngton. Jedyn膮 nowo艣ci膮 by艂o to, 偶e Bobby przywi贸z艂 do domu na 艣wi臋ta Lois Scott.

Uziemiony i nie do pary

Dorothy przekona艂a si臋 do Lois w okamgnieniu, jak to bywa w sytuacji, gdy wiadomo, 偶e w艂a艣nie wchodzi do domu idealna przysz艂a synowa. Wkr贸tce Bobby zauwa偶y艂, 偶e obie maj膮 wsp贸lne sekrety. Co wi臋cej, wszyscy natychmiast polubili Lois: Matka Smith, Anna Lee i Doc.

- Nic ponadto - powiedzia艂 nawet Jimmy.

Pod koniec jej wizyty wszyscy byli zgodni co do tego, 偶e Lois by艂a dla niego idealn膮 dziewczyn膮 i 偶e oboje stanowi膮 idealn膮 par臋. Ta podkre艣lana przez wszystkich 鈥瀒dealno艣膰鈥 w pewnym momencie zacz臋艂a irytowa膰 Bobby鈥檊o, a nawet przejmowa膰 go strachem.

Wcale nie chcia艂 by膰 w idealnym zwi膮zku. Marzy艂a mu si臋 raczej mi艂o艣膰 burzliwa i pe艂na przyg贸d, taka, jakie ogl膮da艂 na filmach. Ona za艣, b臋d膮c idea艂em, sprawia艂a, 偶e Bobby czu艂 si臋 nieswojo. Wiedzia艂 te偶, 偶e Lois nie by艂a typem dziewczyny, kt贸r膮 da si臋 zwodzi膰, wi臋c jak raz ju偶 si臋 zaanga偶uje, to na amen. Podejrzewa艂, 偶e jego w艂asna matka we藕mie raczej jej ni偶 jego stron臋. Czu艂 si臋 jak ryba, kt贸ra jeszcze chwil臋 mo偶e si臋 popluska膰, zanim z艂api膮 j膮 na w臋dk臋, czego wszyscy chcieli. Powzi膮艂 wi臋c pewn膮 decyzj臋. Kt贸rego艣 wieczoru, zanim Lois wr贸ci艂a na noc do akademika, powiedzia艂, usi艂uj膮c nada膰 swemu g艂osowi najzwyklejszy ton:

- Wiesz, Lois, co艣 sobie pomy艣la艂em. Poniewa偶 oboje wracamy do dom贸w na lato, zastanawiam si臋, czy nie by艂oby dobrze, gdyby艣my zacz臋li te偶 spotyka膰 si臋 z innymi lud藕mi. Nadal mo偶emy chodzi膰 ze sob膮, ale je艣li damy sobie troch臋 odetchn膮膰, b臋dziemy mogli przekona膰 si臋, co naprawd臋 czujemy do siebie.

Odpowiedzia艂a z niezm膮conym spokojem:

- Dobrze, Bobby, skoro tak uwa偶asz.

- Oczywi艣cie nie musimy - doda艂 szybko. - To tylko propozycja do rozwa偶enia. Zadzwoni臋 jutro - powiedzia艂 jeszcze, kiedy wysiada艂a z samochodu.

Przep艂aka艂a ca艂膮 noc. A nast臋pnego dnia Bobby dosta艂 od niej li艣cik, kt贸ry przynios艂a mu jej kole偶anka z roku, patrz膮c na Bobby鈥檈go z odraz膮.

- Masz - powiedzia艂a. - A ja my艣la艂am, 偶e jeste艣 mi艂y.

Zaraz odmaszerowa艂a, a Bobby otworzy艂 kopert臋 i przeczyta艂 zwi臋z艂y li艣cik.


Nie dzwo艅 do mnie. I nie pisz. Nie chc臋 Ci臋 widzie膰.

Lois


Kiedy po powrocie do domu na wakacje Bobby opowiedzia艂 matce, co zasz艂o, nie wygl膮da艂a na zachwycon膮, ale nie odezwa艂a si臋 ani s艂owem. Z jej wygl膮du wnioskowa艂, 偶e uwa偶a艂a, i偶 to jego wina.

Zadzwoni艂 do Seattle, 偶eby om贸wi膰 t臋 spraw臋 z Ann膮 Lee.

- Nie wiem, co si臋 sta艂o Lois. Zachowuje si臋 jak wariatka.

- A co jej zrobi艂e艣?

- Nic. Tylko powiedzia艂em, 偶e powinni艣my rozwa偶y膰 mo偶liwo艣膰 spotykania si臋 z innymi lud藕mi przez jaki艣 czas.

- Rozumiem.

- Nie mog臋 o偶eni膰 si臋 z kim艣 tylko dlatego, 偶e podoba si臋 mojej mamie.

- Wiem.

- To ja powinienem powzi膮膰 decyzj臋, bo to moje 偶ycie.

- Masz racj臋, Bobby. Powiniene艣 robi膰 to, co twoim zdaniem jest dla ciebie najlepsze.

- W ka偶dym razie chcia艂bym wyrwa膰 si臋 st膮d na pewien czas. Czy m贸g艂bym przyjecha膰 do ciebie w odwiedziny?

- Oczywi艣cie. Wiesz, 偶e mo偶esz do nas przyje偶d偶a膰, kiedy tylko chcesz, i zosta膰 tak d艂ugo, jak ci si臋 podoba. Dziewczynki b臋d膮 zachwycone, 偶e ciebie zobacz膮, ja tak samo i William te偶.

- Dzi臋kuj臋 ci, Anno Lee.

Bobby sp臋dzi艂 w Seattle ca艂y miesi膮c. Spotyka艂 si臋 z kilkoma dziewcz臋tami, z kt贸rymi poznali go Anna Lee i William; by艂y to mi艂e i weso艂e dziewcz臋ta. Szczeg贸lnie jedna piel臋gniareczka wyda艂a mu si臋 bardzo zabawna. Ale za ka偶dym razem, kiedy wraca艂 do domu siostry, czu艂 si臋 samotny, mia艂 zreszt膮 wra偶enie, 偶e oszuka艂 Lois i swoj膮 matk臋. Kt贸rej艣 nocy oko艂o trzeciej nad ranem obudzi艂 si臋 zlany zimnym potem. Nasz艂a go my艣l, kt贸ra zda艂a mu si臋 ci臋偶ka jak o艂贸w. Bo co b臋dzie, je艣li Lois spotka艂a kogo艣 innego, a on straci j膮 na zawsze? Ogarn臋艂a go taka panika, 偶e wyskoczy艂 z 艂贸偶ka, ubra艂 si臋 b艂yskawicznie i wybieg艂 z domu, by znale藕膰 budk臋 telefoniczn膮, gdy偶 nie chcia艂 ha艂asowa膰 w domu Anny Lee. Bieg艂 ulicami, my艣l膮c tylko o tym, 偶e musi j膮 natychmiast nak艂oni膰 do powrotu. Co on sobie wyobra偶a艂? Zanim znalaz艂 budk臋 telefoniczn膮, zobaczy艂 j膮 w wyobra藕ni zam臋偶n膮, z dwojgiem dzieci, chocia偶 nie spotykali si臋 dopiero od kilku miesi臋cy. Zadzwoni艂 do domu jej rodzic贸w, kamie艅 spad艂 mu z serca, kiedy us艂ysza艂 jej g艂os, przynajmniej mia艂 pewno艣膰, 偶e nie wysz艂a jeszcze za m膮偶 za kogo艣 innego i on nadal mia艂 szans臋. Nie od艂o偶y艂a s艂uchawki, cierpliwie wys艂ucha艂a jego wyznania, jakim to by艂 g艂upcem i 偶e got贸w jest o偶eni膰 si臋 z ni膮 cho膰by natychmiast, jak 偶a艂uje, 偶e sprawi艂 jej tyle przykro艣ci i 偶e teraz jest pewien jak jeszcze nigdy przedtem. Ale po tym, jak otworzy艂 przed ni膮 swoje serce, z jej odpowiedzi tchn膮艂 ch艂贸d. Poinformowa艂a go, 偶e teraz to ona nie jest pewna swoich uczu膰 do niego i 偶e niew膮tpliwie potrzebuje troch臋 czasu, aby sobie wszystko przemy艣le膰.

Ogarn膮艂 go jeszcze wi臋kszy strach, 偶e j膮 straci. P臋dem wr贸ci艂 do domu Anny Lee, po ciemku si臋 zapakowa艂 i pojecha艂 natychmiast do Poplar Bluff. Mia艂 wi臋c to, czego chcia艂: burz臋 uczu膰 i konflikty, tyle 偶e nie by艂 to film. I to by艂o straszne. M贸g艂by j膮 straci膰 na zawsze. Kiedy sobie to u艣wiadomi艂, sta艂a mu si臋 dro偶sza nad 偶ycie. Lois znalaz艂a wakacyjne zaj臋cie jako nauczycielka, wi臋c dwa dni p贸藕niej czeka艂 na ni膮 przed szko艂膮, maj膮c nadziej臋, 偶e na jego widok zmieni zdanie, tak si臋 jednak nie sta艂o. Oczywi艣cie by艂a pi臋kniejsza, ni偶 j膮 pami臋ta艂, wszystko by艂o w niej lepsze i bardziej po偶膮dane, niemniej d艂ugo trwa艂o, zanim przekona艂 j膮, 偶e jest ju偶 innym cz艂owiekiem, 偶e jest pewien i nigdy nie zw膮tpi w swoje uczucia do niej. Zapomnia艂 o swojej ambicji. Posun膮艂 si臋 nawet do tego, 偶e poprosi艂 matk臋, by si臋 za nim wstawi艂a.

- Lois, tu Dorothy - powiedzia艂a. - Wiem, 偶e musisz si臋 kierowa膰 w艂asnym dobrem, ale je艣li przynajmniej odrobin臋 obchodzi ci臋 m贸j syn - w tym momencie popatrzy艂a wymownie na Bobby鈥檈go, kt贸ry sta艂 obok - cho膰 musz臋 przyzna膰, 偶e nie jestem pewna, czy powinna艣 po tym, jak on si臋 z tob膮 obszed艂, to przyjd藕 i we藕 go ode mnie, bo nikt nie ma z niego po偶ytku, on sam zreszt膮 te偶 nie.

W ko艅cu wr贸ci艂a do niego, a on, jak ka偶dy m臋偶czyzna, w noc przed艣lubn膮 zastanawia艂 si臋, czy dobrze czyni, cho膰 by艂o ju偶 za p贸藕no, 偶eby si臋 wycofa膰, wi臋c tylko rozmy艣la艂 jak kto艣, kto za chwil臋 rzuci膰 ma si臋 ze ska艂y. Ale jego wierny przyjaciel mia艂 dla niego par臋 s艂贸w m膮dro艣ci:

- Ty dupku - powiedzia艂 Monroe. - To najlepsza rzecz, jaka ci si臋 w 偶yciu przytrafi艂a.

Mimo to nazajutrz, kiedy Matka Smith zagra艂a Oto wchodzi narzeczona, a Anna Lee i jej trzy dziewuszki ruszy艂y, rozpoczynaj膮c 艣lubny orszak, Bobby mia艂 ochot臋 rzuci膰 si臋 do okna i zbiec. A potem zobaczy艂 Lois, jak idzie ku niemu. Spogl膮da艂a na niego u艣miechni臋ta, a Bobby omal nie zemdla艂 z wra偶enia, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ta pi臋kna kobieta ma zosta膰 jego 偶on膮.

Cecil ratuje sytuacj臋

W 1956 roku Betty Raye urodzi艂a drugiego synka i czu艂a si臋 szcz臋艣liwa, wiod膮c 偶ycie matki i 偶ony, mimo 偶e nadal mieszkali w wynaj臋tym domku. Hamm oszcz臋dza艂 pieni膮dze na zaliczk臋, by wreszcie kupi膰 ten dom. Wszystko przebiega艂o wed艂ug wytyczonego planu, ale po dwuletniej s艂u偶bie pa艅stwowej w charakterze stanowego komisarza do spraw rolnictwa stawa艂 si臋 coraz bardziej rozgoryczony i sfrustrowany, widz膮c, jak drobni farmerzy s膮 kompletnie ignorowani. Pojecha艂 do Jefferson City, stolicy stanu, by spotka膰 si臋 z gubernatorem, ale jak zwykle powiedziano mu, 偶e gubernatorowi co艣 wypad艂o i musia艂 zmieni膰 plany. To wydarzy艂o si臋 po raz pi膮ty z rz臋du. Tego dnia Hamm podszed艂 bli偶ej pod ogromny dom gubernatora i zacz膮艂 mu si臋 uwa偶nie przygl膮da膰. Nie jest taki znowu du偶y, powiedzia艂 do siebie w my艣li. Tego dnia powzi膮艂 decyzj臋. Tak dalece mia艂 do艣膰 swojej bezsilno艣ci, 偶e postanowi艂 kandydowa膰 z ramienia Partii Demokratycznej na urz膮d gubernatora stanu Missouri, mimo 偶e Betty Raye b艂aga艂a go, by zarzuci艂 ten pomys艂.

Nie tylko Betty Raye uwa偶a艂a ten pomys艂 za fatalny. Wszyscy pr贸bowali mu go wyperswadowa膰, dowodz膮c, 偶e to szale艅stwo mie膰 nadziej臋 na wygranie kampanii gubernatorskiej, kiedy jest si臋 nikomu nieznanym kandydatem, kt贸ry co gorsza nie ma pieni臋dzy, ale on by艂 ju偶 zdecydowany i nie da艂 si臋 przekona膰.

- Betty Raye - powiedzia艂 - kochana, je艣li b臋dziesz mnie wspiera膰 jeszcze ten jeden raz, obiecuj臋, 偶e w razie przegranej zupe艂nie wycofam si臋 z polityki. Ale przecie偶 nie mog臋 podda膰 si臋, nie podejmuj膮c nawet pr贸by wygrania.

Do niej nale偶a艂oby tylko ustawi膰 si臋 razem z nim i dzie膰mi do zdj臋cia. Poza tym nie b臋dzie musia艂a niczego robi膰 ani wyst臋powa膰 publicznie. Reszt膮 on si臋 zajmie.

Co mia艂a robi膰? Kocha艂a go. Tak wi臋c Hamm Sparks stan膮艂 do wybor贸w, maj膮c za kapita艂 jedynie dobr膮 opini臋 u farmer贸w, nazwisko brzmi膮ce nieco znajomo i ch臋膰 do pracy noc膮 i dniem, je艣li zajdzie taka potrzeba. By艂 przekonany, 偶e nie potrzebuje krzykliwych plakat贸w ani nowoczesnych biur do przeprowadzania kampanii wyborczej, z doradcami i tak zwanymi ekspertami. Powiedzia艂, 偶e jego macierzystym biurem s膮 boczne drogi i ma艂e miasteczka w ca艂ym stanie. I sam przedstawi ludziom sw贸j program wyborczy, patrz膮c im prosto w oczy i m贸wi膮c, jak jest. Powie, 偶e potrzebuj膮 kogo艣, kto ujmie si臋 za weteranami, lud藕mi ci臋偶ko pracuj膮cymi i drobnymi farmerami.

- Przecie偶 w naszym stanie - dowodzi艂 - jest co niemiara nieg艂upich ludzi, kt贸rzy potrafi膮 dobrze rozumowa膰 i nie da膰 si臋 poprowadzi膰 do urn wyborczych jak ciel臋ta na postronku, wci膮gni臋te tam przez machin臋 wyborcz膮. Ja musz臋 tylko dotrze膰 do nich i powiedzie膰 im, w jaki spos贸b s膮 wykorzystywani przez starych wyjadaczy, kieruj膮cych parti膮 w Kansas City.

Brzmia艂o to nie藕le, ale po miesi膮cu rozjazd贸w po ca艂ym stanie by艂 u kresu si艂. Wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w tego stanu w og贸le go nie zna艂a, je偶eli wi臋c czego艣 nie zrobi, i to szybko, nie b臋dzie mia艂 najmniejszych szans przebrn膮膰 cho膰by przez pierwszy etap wybor贸w. Wyda艂 ju偶 niemal wszystkie wsp贸lne oszcz臋dno艣ci. Rozejrza艂 si臋 w艣r贸d znajomych, kt贸rzy mogliby go wesprze膰 finansowo, ale na upowszechnienie swojego programu i nazwiska potrzebne by艂y fundusze daleko przekraczaj膮ce mo偶liwo艣ci finansowe Rodneya Tillmana. Poch艂on臋艂oby to wi臋cej pieni臋dzy, ni偶 ktokolwiek z jego znajomych mia艂 czy widzia艂. W ka偶dym razie tak si臋 Hammowi wydawa艂o.

W tym samym czasie, czterysta mil dalej, w sze艣ciopokojowym mieszkaniu w Kansas City, kt贸re dzieli艂 wraz z matk膮, Cecil Figgs przygotowywa艂 si臋 akurat do wyj艣cia do pracy. Przed toaletk膮 pedantycznie przymocowywa艂 nad czo艂em tupecik, po czym wpi膮艂 w klap臋 艣wie偶y kwiat i ju偶 by艂 got贸w zaczyna膰 dzie艅. Kiedy wszed艂 do swego biura wy艂o偶onego puszystym dywanem, mieszcz膮cego si臋 w domu pogrzebowym, znalaz艂 notatk臋 od swojego asystenta, informuj膮c膮 go, 偶e pierwsze spotkanie zosta艂o przesuni臋te o dziesi臋膰 minut. Wzi膮艂 le偶膮c膮 na biurku gazet臋. Na og贸艂 od razu zagl膮da艂 na strony z nekrologami, by sprawdzi膰 swoje og艂oszenia, ale tym razem jego uwag臋 przyku艂o zdj臋cie Sparksa. Podpis g艂osi艂, 偶e to jeden z kandydat贸w ubiegaj膮cych si臋 o fotel gubernatora. Cecil Figgs s膮dzi艂, 偶e Hamm nie pami臋ta, jak si臋 spotkali przed czterema laty na pogrzebie Ferrisa, za to Cecil nigdy nie zapomnia艂 tego spotkania. Kiedy pogrzeb dobieg艂 ko艅ca, Hamm podszed艂 do niego podczas okoliczno艣ciowego przyj臋cia, przedstawi艂 si臋 jako m膮偶 Betty Raye Oatman, energicznie u艣cisn膮艂 mu r臋k臋 i zapewni艂 go, 偶e 艣wietnie wszystko urz膮dzi艂. Potem wcisn膮艂 mu swoj膮 wizyt贸wk臋, poklepa艂 po plecach i powiedzia艂:

- Panie Figgs, je艣li kiedykolwiek zechce pan kupi膰 traktor albo kombajn, to niech pan si臋 do mnie zg艂osi. - I oddali艂 si臋.

Cecil oniemia艂. Czy Hamm postrada艂 zmys艂y? Przecie偶 Cecil by艂 ostatni膮 osob膮, kt贸ra chcia艂aby kupi膰 traktor. Mia艂 prawo wpa艣膰 we w艣ciek艂o艣膰 na tak niedorzeczne pos膮dzenie, ale w cz艂owieku, kt贸ry wcisn膮艂 mu swoj膮 wizyt贸wk臋, dostrzeg艂 szczero艣膰 i uczciwo艣膰, wi臋c zamiast wyrzuci膰 wizyt贸wk臋, schowa艂 j膮 do kieszeni. Z niezrozumia艂ego powodu ten prosty ch艂opak zrobi艂 na nim wra偶enie.

Mimo 偶e Cecil by艂 zaj臋ty pilnowaniem przebiegu uroczysto艣ci, k膮tem oka obserwowa艂 Hamma, jak kr膮偶y po sali, 藕le ubrany w niebieski garnitur, 藕le ostrzy偶ony - pewnie u fryzjera, kt贸ry strzy偶e za dwa dolary - ale za to z niez艂omn膮 wol膮 przybli偶enia si臋 do gubernatora i jego otoczenia. Oczywi艣cie Hamma ignorowano bardziej lub mniej otwarcie, a mimo to ten ch艂opak nie dawa艂 si臋 zby膰. Tamtego popo艂udnia zasz艂o co艣 nieoczekiwanego dla samego Cecila. Jeszcze nie wiedzia艂, co takiego jest w Sparksie, ale to co艣 sprawia艂o, 偶e Cecil poczu艂 do zupe艂nie nieznanej przecie偶 osoby dziwne uczucia. 呕al mu si臋 go zrobi艂o, a jednocze艣nie w jakim艣 sensie go podziwia艂. Mo偶e zauwa偶y艂, 偶e Hamm stara si臋 ukry膰 fakt, 偶e r臋kawy jego marynarki s膮 za kr贸tkie, co stawa艂o si臋 widoczne, kiedy wymienia艂 u艣ciski d艂oni, a mo偶e przypomina艂 mu kogo艣, kogo zna艂 za m艂odu i darzy艂 sympati膮. Bez wzgl臋du na to, co nim powodowa艂o, w艂a艣nie ta dziwna sympatia do Hamma Sparksa sprawi艂a, 偶e kiedy Cecil zobaczy艂 jego zdj臋cie w gazecie, w tym samym 藕le skrojonym garniturze i tak samo kiepsko ostrzy偶onego, postanowi艂 mu pom贸c w miar臋 swoich mo偶liwo艣ci. A Hamm Sparks akurat bardzo potrzebowa艂 pomocy.

W gruncie rzeczy Hamm nie mia艂 sta艂ego personelu, zaledwie kilku przyjaci贸艂, kt贸rzy od czasu do czasu mu pomagali, oraz Rodneya Tillmana. Jego biuro wyborcze urz膮dzono w dawnym sklepiku z lampami, a wyposa偶enie stanowi艂o biurko, cztery sk艂adane metalowe krzese艂ka, telefon i trzy zakurzone lampy, kt贸re zosta艂y po dawnym sklepie.


Cecil zadzwoni艂 do Hamma, by si臋 z nim um贸wi膰. Troch臋 si臋 zdziwi艂, s艂ysz膮c, 偶e Hamm te偶 go pami臋ta. Cecil nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e tylko nieliczni potrafili go zapomnie膰. Bo ilu偶 m臋偶czyzn w Missouri nosi w klapie 偶ywe kwiaty, a na g艂owie przypink臋 z w艂os贸w w kolorze korzennego piwa?

Po kilku dniach Cecil wszed艂 do biura wyborczego, rozejrza艂 si臋 po obskurnym otoczeniu, po pokoju, w kt贸rym panowa艂 nie艂ad, po czym potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Pierwsze s艂owa, kt贸re wyrzek艂 do Hamma, brzmia艂y:

- Kochany, musisz mie膰 lepsze miejsce. - Star艂 d艂oni膮 kurz z krzes艂a, zanim na nim usiad艂, po czym powiedzia艂: - Je偶eli zamierzasz wytrwa膰 w swoich zamiarach, musisz mie膰 jakie艣 przyzwoite lokum do pracy i troch臋 lepszej reklamy. Ot贸偶 ja mam kup臋 pieni臋dzy, wi臋c je艣li naprawd臋 my艣lisz powa偶nie o tym stanowisku, mog臋 ci臋 wesprze膰.

Hamm nie wierzy艂 w艂asnemu szcz臋艣ciu. Po raz pierwszy w 偶yciu kto艣 zaoferowa艂 mu pomoc, zanim jeszcze Hamm poprosi艂 o cokolwiek. Zerwa艂 si臋 z miejsca, okr膮偶y艂 biurko, by doj艣膰 do Cecila i u艣cisn膮膰 mu d艂o艅.

- Panie Figgs, jestem powa偶ny jak stan ci臋偶arnej kobiety, a je艣li pan mi pomo偶e, to przysi臋gam, 偶e b臋d臋 walczy艂 do upad艂ego. B臋d臋 pracowa艂 bez ustanku.

- Nie w膮tpi臋 - odrzek艂 Cecil. - Oblicz, ile ci potrzeba, i daj mi zna膰. Taki jest Cecil. - Podni贸s艂 si臋 do wyj艣cia.

Hamm odprowadzi艂 go do drzwi.

- Niech pan zaczeka. Nie chce pan dowiedzie膰 si臋 czego艣 na temat mojego programu wyborczego?

- Nie, kochasiu - zby艂 go Cecil. - Nie znam si臋 na programach. Po prostu dam ci pieni膮dze, a zajmowanie si臋 polityk膮 zostawiam tobie.

W taki spos贸b zacz臋艂a si臋 niewiarygodna przyja藕艅 obu m臋偶czyzn, niepoj臋ta dla nikogo. Nawet oni sami niewiele z tego rozumieli.

Kiedy wieczorem zajrza艂 Rodney, jak zwykle przynosz膮c butelk臋 whisky i dwa papierowe kubeczki, zasta艂 Hamma u艣miechni臋tego od ucha do ucha.

- Sie masz Hambo, co jest grane?

- Rodney, w艂a艣nie zyska艂em powa偶nego poplecznika z du偶膮 kas膮.

- Kto to?

- Cecil Figgs, Kr贸l Pogrzeb贸w. Akurat si臋 z nim min膮艂e艣. Powiedzia艂, 偶e zap艂aci za ca艂膮 kampani臋, dostarczy mi wszystkiego, czego potrzebuj臋. W艂a艣nie robi臋 list臋.

Rodney nie podziela艂 jego entuzjazmu. Orientowa艂 si臋, ile pieni臋dzy poch艂ania taka kampania.

- Wiesz co, kole艣, zastanawiam si臋, czy kto艣 ci臋 nie nabra艂. Nie ma nikogo, kto by by艂 tak dziany.

Ale Cecil nie nabra艂 Hamma. I by艂 tak dziany. Sta艂 si臋 nie tylko Kr贸lem Pogrzeb贸w w Missouri, ale przez lata dochodzenia do fortuny wykupi艂 wi臋kszo艣膰 zak艂ad贸w pogrzebowych w siedmiu innych stanach, a tak偶e otworzy艂 filie w wielu innych miejscach. Maj膮c zak艂ady pogrzebowe i interes kwiatowy, a do tego pi臋膰dziesi膮t procent udzia艂贸w w Sp贸艂ce Obrz臋d贸w Grzebalnych Wieczny Odpoczynek, sta艂 si臋 cz艂owiekiem niezmiernie bogatym i pozbawionym zahamowa艅 w wydawaniu pieni臋dzy. W jego zawodzie ka偶da chwila przypomina艂a o przemijaniu 偶ycia, kt贸rego nie da si臋 zabra膰 ze sob膮. Nie mia艂 dzieci, kt贸rym m贸g艂by zostawi膰 swoje bogactwo, dlaczego wi臋c nie wyda膰 tych pieni臋dzy, cho膰by nawet stawiaj膮c na czarnego konia. Co prawda w jego dzia艂aniu gra艂y rol臋 jeszcze inne motywy, by艂o co艣, co chcia艂 dosta膰 w zamian, ale na razie nie chcia艂 niczego zapesza膰.


Hamm natomiast by艂 tak podekscytowany now膮 sytuacj膮, 偶e a偶 go roznosi艂o. Jedyne, czego potrzebowa艂, to par臋 og艂osze艅, dobry, popularny zesp贸艂 country oraz ci臋偶ar贸wka z platform膮 i dobrym sprz臋tem nag艂a艣niaj膮cym, a got贸w by艂 rusza膰 w drog臋 cho膰by natychmiast. Zadzwoni艂 zaraz do Nashville do wuja Betty Raye, Le Roya Oatmana, kt贸ry mia艂 zesp贸艂 country o nazwie Oracze z Tennessee, i natychmiast ich wynaj膮艂. Tydzie艅 p贸藕niej Hamm Sparks, maj膮c ju偶 ci臋偶ar贸wk臋 z platform膮 i zesp贸艂 Le Roya, kt贸ry przechrzci艂 na Oraczy z Missouri, po偶egna艂 si臋 z Betty Raye i z dzie膰mi i ruszy艂 w drog臋. Docierali wsz臋dzie, od sma偶alni ryb dla weteran贸w wojennych do wytwornych klub贸w Elk贸w, gdzie spo偶ywano nale艣niki na 艣niadanie, do miejsc zebra艅 klub贸w Kiwanis32, klub贸w bingo, a nawet na zjazdy rodzinne... Wsz臋dzie tam, gdzie zbiera艂o si臋 wi臋cej ni偶 dziesi臋膰 os贸b, mo偶na by艂o spotka膰 Hamma Sparksa.


Firma Public Relations Coleman i Barnes zajmowa艂a si臋 wszystkimi og艂oszeniami dom贸w pogrzebowych Cecila Figgsa, kiedy wi臋c Cecil zadzwoni艂 do Artura Colemana, speca od og艂osze艅, ten rzuci艂 si臋 do telefonu. Cecil by艂 nie tylko zaprzyja藕niony z jego 偶on膮 Bipsey, ale tak偶e zalicza艂 si臋 do najlepszych klient贸w.

- Jak si臋 masz, Cecil?

- Dobrze.

- Czym mog臋 ci s艂u偶y膰?

- Kochany, chcia艂bym, 偶eby艣 mi wy艣wiadczy艂 ma艂膮 przys艂ug臋.

- Ju偶 si臋 robi. Co to ma by膰?

- Czy m贸g艂by艣 dyskretnie sprawdzi膰 jedn膮 osob臋 i powiedzie膰 mi, co o nim my艣lisz?

- Jasne. Z przyjemno艣ci膮. O kogo chodzi?

- Nazywa si臋 Hamm Sparks i ubiega si臋 o urz膮d gubernatora. Chcia艂bym mu pom贸c, o ile to mo偶liwe, ale w og贸le nie znam si臋 na polityce.

- Na co mam zwraca膰 uwag臋?

- Po prostu zobacz, czy mo偶na co艣 zrobi膰, 偶eby polepszy膰 jego wizerunek publiczny. Ty si臋 na tym znasz, a ja nie.

Artur zapisa艂 nazwisko.

- Hamm Sparks? Czy to nie ten facet o prowincjonalnym wygl膮dzie, kiepsko ostrzy偶ony?

- Tak, to ten - westchn膮艂 Cecil.

Wiadomo艣ci dobre i z艂e

Po dw贸ch tygodniach Coleman zadzwoni艂 do Cecila z raportem.

- Sprawdzi艂em tego go艣cia. - Roze艣mia艂 si臋. - Trzeba przyzna膰, 偶e wybra艂e艣 sobie niez艂y k膮sek, ale przynajmniej to barwna posta膰, to mu trzeba odda膰.

- Co, twoim zdaniem, powinien zrobi膰?

- Szczerze? Nic a nic.

- Nie wydaje ci si臋, 偶e mo偶e powinien dosta膰 odpowiedni garnitur albo nauczy膰 si臋 poprawnie m贸wi膰?

- Nie, z punktu widzenia spo艂ecznego odbioru lepiej b臋dzie nie majstrowa膰 przy jego wizerunku publicznym. Ten facet jest surowy, ale to naturszczyk, a je艣li zacznie si臋 co艣 w nim zmienia膰, pogubi si臋.

- Radzisz wi臋c niczego nie zmienia膰?

- Niczego. On kieruje si臋 instynktem i mo偶e si臋 podoba膰 taki, jaki jest. Je艣li chodzi o ca艂o艣膰, ma swoje plusy - dw贸jka dzieciak贸w, mi艂a 偶onka, typ kurki domowej, nie wtr膮caj膮cej si臋 w sprawy m臋偶a... Ale tak naprawd臋, Cecil, czy ty wierzysz w to, 偶e ten facet mo偶e stanowi膰 jakiekolwiek zagro偶enie dla Wendella Hewitta? Chyba nie, co?

- C贸偶, w ka偶dym razie dzi臋kuj臋 ci.

- Zawsze do us艂ug. Ale tak z ciekawo艣ci pytam, powiedz mi, co ci臋 sk艂oni艂o, 偶eby popiera膰 akurat tego kandydata?

Cecil odpowiedzia艂 zgodnie z prawd膮:

- Kochany, nie wiem i sam chcia艂bym to wiedzie膰. Mo偶e mam jakie艣 przeczucie.


Wendell Hewitt, z pewno艣ci膮 wybraniec og贸艂u, prowadzi艂 w rankingu popularno艣ci od pierwszego dnia i utrzymywa艂 t臋 pozycj臋 przez ca艂y czas. Wysoki (sze艣膰 st贸p dwa cale), towarzyski, nie stroni膮cy od kieliszka, w dodatku kobieciarz by艂 nie tylko mocno osadzony w polityce, ale te偶 uwa偶any za wolnomy艣liciela. Najwa偶niejsze, 偶e by艂 powszechnie lubiany. Jednak偶e stanowi notable partii demokrat贸w nie darzyli go zbytni膮 sympati膮 i nie popierali. Woleliby kogo艣 ze swoich szereg贸w, kogo mogliby kontrolowa膰, a Wendell Hewitt raczej si臋 do tego nie nadawa艂. Uwa偶ali go za wolnego strzelca. Mieli swojego cz艂owieka: by艂 nim Peter Wheeler, bogaty, wykszta艂cony, ale raczej bezwolny cz艂onek kierownictwa towarzystwa ubezpieczeniowego z Kansas City. Tu rysowa艂a si臋 pewna trudno艣膰: ich cz艂owiek by艂 zbyt bezbarwny, by m贸g艂 wygra膰 z kim艣 tak popularnym jak Wendell. Szef partii, Earl Finley, uwa偶a艂 po cichu, 偶e dobrze by艂oby jako艣 wyeliminowa膰 Hewitta z konkurencji. Miesi膮c p贸藕niej ich mod艂y poparte tysi膮cem u艣cisk贸w r膮k zosta艂y wys艂uchane. Cudownym zrz膮dzeniem losu zdj臋cie Wendella opuszczaj膮cego motel z pani膮, kt贸ra na pewno nie by艂a jego 偶on膮, ukaza艂o si臋 w 鈥滽ansas City Star鈥. Przedrukowa艂y je wszystkie stanowe gazety. Ekipa Wendella i on sam uwa偶ali, 偶e to robota republikan贸w, kt贸rzy zastawili na niego sieci, niemniej zrobi艂 dobr膮 min臋 do z艂ej gry, nie kaja艂 si臋 ani nie pr贸bowa艂 wy艂ga膰. W swym telewizyjnym wyst膮pieniu o艣wiadczy艂:

- Z powodu ostatnich wydarze艅 zmuszony jestem wycofa膰 swoj膮 kandydatur臋 w wy艣cigu do fotela gubernatorskiego, poniewa偶 musz臋 przyzna膰, 偶e je艣li moi przeciwnicy b臋d膮 ucieka膰 si臋 do tak niskich metod i 艂apa膰 mnie na przyn臋t臋 pi臋knych blondynek, panie i panowie, dam si臋 z艂apa膰 za ka偶dym razem.

Po wyeliminowaniu Wendella Pete Wheeler by艂 ju偶 o krok od zwyci臋stwa. Albo tak si臋 tylko mog艂o wydawa膰.

Earl Finley i jego paczka nie traktowali Hamma Sparksa powa偶nie. By艂 dla nich samozwa艅czym marzycielem, domoros艂ym filozofem, kt贸remu wydawa艂o si臋, 偶e swoim m臋drkowaniem prezentowanym w ca艂ym stanie na tle 艣piewu country utoruje sobie drog臋 do gubernatorskiego fotela. Ale przez ten czas, liczony w tygodnie, kiedy ca艂a ich uwaga koncentrowa艂a si臋 na wyeliminowaniu z gry Hewitta i wypromowaniu Pete鈥檃 Wheelera, Hamm Sparks przemierzy艂 ca艂y stan, docieraj膮c ze swoj膮 maskarad膮 do najodleglejszych zak膮tk贸w i zapad艂ych dziur.

Hamm wsz臋dzie m贸wi艂 mniej wi臋cej to samo, ale kiedy przemawia艂 do rolnik贸w lub ubo偶szych mieszka艅c贸w miast, jego zaanga偶owanie stawa艂o si臋 bardziej widoczne. Kiedy zacz臋艂a rosn膮膰 liczba jego zwolennik贸w, zaniepokojony tym Earl Finley wys艂a艂 cz艂owieka z kamer膮, by przekona膰 si臋, do jakich to diabelskich sztuczek ucieka si臋 rywal. Cz艂owiek ten do艂膮czy艂 do spotkania wyborczego i sfilmowa艂 je takie, jakie si臋 odby艂o pod miasteczkiem Cooter w Missouri, niedaleko granicy mi臋dzy Tennessee i Arkansas. Co mogli ch艂opaki zobaczy膰 na tym filmie? Rolnicze, przykurzone miasteczko, siedemdziesi臋ciu, mo偶e osiemdziesi臋ciu ludzi zgromadzonych wok贸艂 platformy ci臋偶ar贸wki, na kt贸rej sta艂 Hamm, przemawiaj膮c przez kiepskiej jako艣ci mikrofon. Kiedy dochodzi艂 do sedna albo dodawa艂 jaki艣 偶art, za ka偶dym razem na wiwat rozlega艂 si臋 d藕wi臋k dzwoneczka, jakie zawiesza si臋 krowom na szyi. Zebrani s艂uchali go jak urzeczeni. M臋偶czy藕ni w roboczych kombinezonach i czapkach typu John Deere, kobiety w bawe艂nianych sukienkach i s艂omkowych kapeluszach na g艂owach 艣mia艂y si臋, kiwaj膮c g艂owami na znak, 偶e zgadzaj膮 si臋 z ka偶dym jego s艂owem.

- S艂uchajcie, ludzie - m贸wi艂. - Nie zamierzam otumania膰 was jakimi艣 wygibasami j臋zykowymi, bo zreszt膮 bym nie umia艂. Na to trzeba by膰 prawnikiem, poza tym uwa偶am, 偶e ka偶dy Amerykanin zas艂uguje na to, by mu prawd臋 wy艂o偶y膰 prost膮 angielszczyzn膮, zrozumia艂膮 dla ka偶dego.

Nie 艂ud藕cie si臋, bonzowie chc膮, 偶eby艣cie g艂osowali. B臋d膮 si臋 do was u艣miecha膰, przymila膰, obiecywa膰 mi艂o艣膰, szacunek i pos艂usze艅stwo. Bo chc膮 was zaci膮gn膮膰 do o艂tarza. Ale powinni艣cie te偶 wiedzie膰, jak o was m贸wi膮 za zamkni臋tymi drzwiami. My艣l膮, 偶e jeste艣cie g艂upi. 呕e uwierzycie we wszystko, co si臋 wam powie. My艣l膮, 偶e wszystko im wolno i wszystko im ujdzie na sucho. Pami臋tam, jak sam dorasta艂em na wsi. Moja matka otwiera spi偶ark臋, a tam chmary moli zjadaj膮cych nasze ziarno i m膮k臋. Wo艂a艂a wtedy: 鈥濷ciec, w spi偶arce jest pe艂no moli!鈥 Ot贸偶 w ci膮gu ostatnich kilku lat odwiedza艂em cz臋sto stolic臋 stanu i zobaczy艂em, jak ta banda przejada podatki, kt贸re im p艂acimy. Wi臋c powiem wam, ludzie, 偶e w naszej stanowej spi偶arce ju偶 jest pe艂no szkodnik贸w. Pozb臋d臋 si臋 ich, je艣li mnie wybierzecie. Wszystkie dodatkowe fundusze wycofam z bud偶etu i zwr贸c臋 ludziom pracy, bo to wasze ci臋偶ko zapracowane pieni膮dze. W domu gubernatora nie b臋dzie op艂acanych kucharzy, kt贸rzy by przygotowywali wymy艣lne dania, jakie艣 kotleciki jagni臋ce i inne frykasy podawane na srebrnej zastawie. Mnie wystarczy poczciwy ameryka艅ski hamburger.

M贸j przeciwnik, pan Peter Wheeler, powiada, 偶e jego rodzina ma d艂ugi rodow贸d. W porz膮dku. A czyja nie ma? Och, mo偶e nie mam wywiedzionego drzewa genealogicznego i nie zaprasza si臋 mnie na ich wytworne herbatki. Ale za mn膮 stoi moja matka i m贸j ojciec. Tak samo jak za wami wasze matki i ojcowie, kt贸rzy wam przekazali, co mieli najlepszego. Wiem, 偶e ta banda z Kansas City, wystrojona w futra i brylanty, je藕dzi limuzynami do murowanych ko艣cio艂贸w za milion dolar贸w. Ale powiem wam tak: niewa偶ne, czy wyborca jest chudy czy gruby, czy jego skarpetki pasuj膮 do but贸w i czy pali skr臋ty czy gotowe kupne papierosy. Niewa偶ne, czy s艂ucha Grand Ole Opry i czy pije kaw臋 ze spodka... Ba, nie ma znaczenia, czy nosi jedwabne gatki czy te偶 zrobione z work贸w po m膮ce. - W tym momencie publiczno艣膰 g艂o艣no si臋 艣mia艂a i bi艂a mu brawo. - Prawo g艂osu to nasz skarb. G艂os oddany przez moj膮 czy wasz膮 matk臋, kt贸ra chodzi do drewnianego, rozwalaj膮cego si臋 ko艣ci贸艂ka, liczy si臋 tak samo jak g艂os bogacza. Czasem s艂ysz臋, jak jeden z drugim m贸wi: 鈥濿szystko jedno, czy zag艂osuj臋 czy nie, bo i tak wszystko jest z g贸ry ustalone鈥. Racja, wszystko jest ustalone. Ustalone jest to, 偶e wygra ten, kto dostanie najwi臋cej g艂os贸w. Wi臋c potrzebne mi s膮 wasze g艂osy. Nie b臋d臋 was ok艂amywa艂. M贸g艂bym wyst臋powa膰 z ramienia jakiej艣 bogatej grupy interes贸w, kt贸ra by mnie popiera艂a, i mia艂bym si臋 znacznie lepiej. Ale tego nie robi臋. Dlaczego? Bo nie chc臋 by膰 niczyim d艂u偶nikiem, tylko waszym. Dzi艣 prosz臋 was, by艣cie mi co艣 dali, co艣 w rodzaju po偶yczki. Co mog臋 zaproponowa膰 w zamian? C贸偶, nie mam wiele. Nie posiadam domu, samoch贸d mam niesp艂acony. Nie mog臋 wam da膰 swojej 偶ony. Ale mog臋 wam da膰 swoje s艂owo. S艂owo, 偶e je艣li wybierzecie mnie na gubernatora, b臋d臋 dla was pracowa艂. I chcia艂bym, 偶eby艣cie mnie trzymali za s艂owo. Odp艂ac臋 si臋 wam - nowymi prawami, nowymi drogami, szko艂ami, s艂upami elektrycznymi.

Kiedy Oracze z Missouri grali, ludzie Finleya patrzyli, jak wszyscy farmerzy, jeden za drugim, podchodzili kolejno do beczu艂ki z napisem 鈥濳ontrola antyszkodnikowa Hamma鈥 i wrzucali do niej pieni膮dze, wymieniaj膮c u艣ciski d艂oni z Hammem Sparksem. Kiedy zgaszono 艣wiat艂a i wy艂膮czono projektor, Earl u艣miechn膮艂 si臋 do siebie.

- Ten facet to idiota. Pobijemy go jego w艂asn膮 broni膮.

Nast臋pnego dnia dla Pete鈥檃 Wheelera zosta艂a wynaj臋ta wielka kapela dixielandowa, najlepsi ludzie z bran偶y rozrywkowej z Hollywood i Nowego Jorku, kt贸rzy mieli wyst臋powa膰 wsz臋dzie tam, gdzie zbierano fundusze na jego kampani臋. Na wystawnym obiedzie pod has艂em 鈥濸ete Wheeler na gubernatora鈥 wyst膮pi艂a nawet sama Kate Smith, kt贸r膮 sprowadzono samolotem z Nowego Jorku, by od艣piewa艂a God Bless America.

Nast臋pne przedstawienie

Widz膮c te wszystkie przyj臋cia i szastanie pieni臋dzmi na kampani臋 Petera Wheelera, Hamm zacz膮艂 si臋 powa偶nie martwi膰. Pami臋ta艂 swoj膮 obietnic臋 dan膮 Betty Raye, 偶e si臋 wycofa w razie przegranej, tym bardziej wi臋c desperacko postanowi艂 walczy膰 do upad艂ego. Po przesz艂o tygodniowej nieobecno艣ci wr贸ci艂 do domu o trzeciej nad ranem i zacz膮艂 budzi膰 Betty Raye, tak jednak, by dziecka nie wyrwa膰 ze snu.

- Kochanie. - Potrz膮sn膮艂 ni膮. - Zbud藕 si臋.

Otworzy艂a oczy.

- Cze艣膰... Kt贸ra godzina?

Usiad艂 na 艂贸偶ku.

- P贸藕no. Ale musz臋 z tob膮 porozmawia膰.

- Co si臋 sta艂o? Czy to co艣 z艂ego?

- Nie.

Wsta艂a i zapali艂a 艣wiat艂o.

- Mo偶e chcesz co艣 zje艣膰?

- Nie. Zatrzymali艣my si臋 po drodze z ch艂opakami i co艣 tam przek膮sili艣my.

Si臋gn臋艂a po okulary i za艂o偶y艂a je, by mu si臋 uwa偶nie przyjrze膰. Domy艣li艂a si臋 z wyrazu jego twarzy, 偶e co艣 jest nie tak.

- O co chodzi?

Westchn膮艂.

- Wiesz, kotku, 偶e nigdy nie chcia艂em ci臋 w to miesza膰. Ale teraz jestem zmuszony. Potrzebuj臋 twojej pomocy.

Nigdy przedtem o nic jej nie prosi艂, z jednym wyj膮tkiem: 偶eby za niego wysz艂a, wi臋c musia艂o to by膰 co艣 powa偶nego. Zrobi艂o jej si臋 go 偶al, uj臋艂a go za r臋k臋. Po chwili wahania wyzna艂:

- Bardzo niech臋tnie ci臋 o to prosz臋... ale takie pieni膮dze rzucono teraz na kampani臋 Petera Wheelera, 偶e naprawd臋 jestem w kropce.

- A co ja mog臋 zrobi膰?

- No wi臋c, jak powiedzia艂em, bardzo niech臋tnie ci臋 o to prosz臋, ale z rozmowy z ch艂opakami wynik艂o, 偶e twoja mama i Oatmanowie s膮 tak bardzo popularni, 偶e gdyby艣 by艂a razem ze mn膮 na tych spotkaniach, tak 偶ebym m贸g艂 ci臋 przedstawi膰, to by mi pomog艂o.

Nagle w s膮siednim pokoju zacz臋艂o p艂aka膰 niemowl臋. Betty Raye wsta艂a z 艂贸偶ka, a Hamm pod膮偶y艂 za ni膮.

- Nie musia艂aby艣 niczego robi膰, tylko siedzie膰 tam ze mn膮, kotu艣, nie musia艂aby艣 艣piewa膰 ani nic z tych rzeczy. A ja znacznie wi臋cej czasu sp臋dza艂bym z tob膮 i z dzie膰mi... Tylko na troch臋...


Sz贸stego kwietnia S膮siadka Dorothy zakomunikowa艂a swoim s艂uchaczom, 偶e jej ksi膮偶ka kucharska z przepisami na desery dotar艂a a偶 do Lake Martin w Minnesocie.

- Pani Verna Prodgen pisze: 鈥濪roga S膮siadko Dorothy, przesy艂am Ci przepis na przek艂ada艅ca nazywanego przez niekt贸rych ciastem Minnehaha, ale cho膰 podobne do Minnehahy, jest od niego jeszcze lepsze. My, mieszka艅cy prerii w Minnesocie, nazywamy ten wypiek ciastem prerii鈥. Dzi臋kujemy ci, Verno, zw艂aszcza 偶e jakkolwiek je nazwiemy, jest naprawd臋 艣wietne. Co tam jeszcze, aha, zadzwoni艂a Tot Whooten, kt贸ra prosi, abym og艂osi艂a, 偶e jej salon zostanie ponownie otwarty we 艣rod臋. Jak ju偶 wam m贸wi艂am, zdarzy艂o si臋 u niej kr贸tkie spi臋cie spowodowane wybuchem suszarki, na skutek czego musia艂a w ca艂ym domu wymieni膰 przewody elektryczne, co trwa艂o d艂u偶ej, ni偶 mo偶na by艂o si臋 spodziewa膰. Chcia艂am wam r贸wnie偶 powiedzie膰, 偶e z prawdziw膮 przyjemno艣ci膮 zobaczyli艣my dzi艣 w gazecie zdj臋cie naszej Betty Raye z Hammem juniorem, kt贸ry wyr贸s艂 ju偶 na sporego ch艂opczyka. Wydaje si臋, jakby to by艂o zaledwie wczoraj, kiedy jeszcze chodzi艂a tutaj do szko艂y 艣redniej.

Dwa lub trzy tygodnie p贸藕niej do nast臋pnego etapu kampanii wyborczej ruszy艂a ca艂a karawana z艂o偶ona z ci臋偶ar贸wki z platform膮, wy艂adowanej sprz臋tem nag艂a艣niaj膮cym, drewnianymi sk艂adanymi krzese艂kami i transparentami z napisem: HAMM SPARKS NA GUBERNATORA, oraz trzech samochod贸w: w jednym jecha艂 Le Roy i Oracze z Missouri, w drugim Hamm z wybranymi kumplami, a w ostatnim Betty Raye, Hamm junior i niemowl臋. Je艣li chodzi o Betty Raye, by艂o to ostatnie miejsce na 艣wiecie, w jakim chcia艂aby si臋 znale藕膰, ale nadal nie potrafi艂a niczego odm贸wi膰 m臋偶owi. W臋drowali wzd艂u偶 i wszerz ca艂ego stanu, z p贸艂nocy na po艂udnie, robi膮c czasem po sze艣膰 albo i siedem przystank贸w w ci膮gu dnia. Nawet dla m臋偶czyzn by艂 to m臋cz膮cy program, a co dopiero m贸wi膰 o Betty Raye, kt贸ra przez ca艂y czas musia艂a te偶 zajmowa膰 si臋 dwojgiem dzieci. Nic wi臋c dziwnego, 偶e pod koniec tygodnia by艂a kompletnie wyczerpana. Hamm jednak dotrzymywa艂 s艂owa. Betty Raye nie musia艂a robi膰 nic wi臋cej, jak tylko siedzie膰 z boku na krzese艂ku, u艣miecha膰 si臋 i macha膰 zebranym, kiedy j膮 przedstawia艂 jako swoj膮 偶on臋 i jednocze艣nie c贸rk臋 Minnie Oatman, wielkiej gwiazdy gospel, co zawsze wywo艂ywa艂o spodziewany entuzjazm.

Bez s艂owa skargi odgrywa艂a sw膮 rol臋, ale po tygodniu, podczas przemawiania w Clark County, przebra艂a si臋 miarka. Nagle, bez 偶adnej zapowiedzi, w 艣rodku swego przem贸wienia Hamm zrobi艂 male艅k膮 pauz臋 i wyzna艂:

- Wiecie, ludzie, ja mam szczeg贸lny sentyment do tego miejsca w Clark County. Niedaleko st膮d sp臋dzili艣my z 偶on膮 sw贸j miesi膮c miodowy. - Potem obr贸ci艂 si臋 do niej i doda艂 jeszcze: - Mo偶na by wi臋c powiedzie膰, 偶e ma艂y Hamm Sparks junior pochodzi z Clark County. - A jakby tego nie by艂o do艣膰, staraj膮c si臋 przekrzycze膰 gwizdy i pohukiwania, dorzuci艂 na koniec: - Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie, zapewniam was.

Betty Raye chcia艂a si臋 zapa艣膰 pod ziemi臋. Kiedy dotar艂a do samochodu, wybuchn臋艂a p艂aczem - nie wiedzia艂a, czy to ze zm臋czenia, czy te偶 ze wstydu. Hamm nie spodziewa艂 si臋 takiej reakcji, by艂 zaskoczony.

- O co chodzi? - zapyta艂.

- Dlaczego to powiedzia艂e艣?

- Co powiedzia艂em?

- O naszym miodowym miesi膮cu. Wszyscy na mnie patrzyli i 艣miali si臋. Gdyby to jeszcze by艂a prawda.

Chichocz膮c, wgramoli艂 si臋 na siedzenie obok niej.

- Daj spok贸j, kotu艣. Nie b膮d藕 taka. Nikt si臋 z ciebie nie wy艣miewa艂. To by艂 tylko niewinny 偶arcik, nic wi臋cej, chcia艂em troch臋 rozweseli膰 ludzi. Oni lubi膮 my艣le膰, 偶e miejsce, gdzie mieszkaj膮, jest wyj膮tkowe. Ale nikt si臋 nie 艣mia艂 z ciebie, 偶abko. - Obj膮艂 j膮 i poca艂owa艂. - Poza tym, jakby si臋 tak dobrze zastanowi膰, przecie偶 mog艂aby to by膰 prawda.

Niemowl臋 zn贸w zacz臋艂o p艂aka膰.

- No widzisz, kochanie, przestraszy艂a艣 nasze male艅stwo. - Opu艣ci艂 szyb臋 i zawo艂a艂: - Chod藕 tu na chwil臋, Hamm junior, daj mamie buzi i powiedz, 偶eby przesta艂a p艂aka膰.

Hamm junior, kt贸ry w wieku pi臋ciu lat stawa艂 si臋 ju偶 takim samym czarusiem jak jego tata, podpe艂z艂 do nich, obj膮艂 matk臋 za szyj臋 i wycisn膮艂 na jej policzku sze艣膰 rzetelnych poca艂unk贸w. Co mia艂a zrobi膰? Przeg艂osowali j膮.

A poniewa偶 ryzykowny 偶art Hamma wywo艂a艂 tak膮 weso艂o艣膰 w Clark County, zacz膮艂 go powtarza膰 wsz臋dzie tam, gdzie zawitali przez nast臋pne dwa tygodnie. Po jakim艣 czasie Rayford Fusser, basista Oraczy z Missouri, kt贸ry nie grzeszy艂 zbytni膮 bystro艣ci膮, zapyta艂 Le Roya:

- To ile miesi臋cy miodowych sp臋dzi艂 ten facet?

Wielonak艂adowe gazety, przeciwne jego kandydaturze, nadawa艂y mu r贸偶ne niepochlebne przydomki, jak 鈥濻zkodnik w spi偶arni鈥, 鈥濩hamski Hamm鈥, a czasem nawet 鈥濵iodowy Hamm鈥, nic to jednak w por贸wnaniu z przezwiskami, jakimi obrzucali go ludzie Earla Finleya, kiedy zacz臋艂a rosn膮膰 liczba zwolennik贸w Sparksa.

W miar臋 jak zbli偶a艂 si臋 dzie艅 wybor贸w, jego przeciwnicy, chc膮c da膰 przeciwwag臋 obiegowej opinii powtarzanej przez Hamma, 偶e Pete Wheeler jest niczym wi臋cej jak synem bogacza, dodali mu nowy epitet: 鈥濸rzyjaciel ma艂ego鈥. Hamm jednak by艂 m膮drzejszy, ni偶 my艣leli. Poszed艂 do stacji telewizyjnej nadaj膮cej program na ca艂y stan i z艂o偶y艂 o艣wiadczenie przed kamerami:

- Wiecie, ludzie, 偶e na og贸艂 staram si臋 pozostawa膰 w przyjaznych stosunkach ze swoimi przeciwnikami. Ale kiedy pan Peter Wheeler powiada, 偶e 鈥瀞toi za ma艂ym鈥, musz臋 zaprotestowa膰. Bo wiecie, pa艅stwo, w Ameryce nie ma czego艣 takiego jak ma艂y m臋偶czyzna czy ma艂a kobieta. Zgodnie z konstytucj膮 wszyscy jeste艣my r贸wni. Mo偶e nie jestem tak bogaty jak poczciwy Pete, ale nazywaj膮c mnie 鈥瀖a艂ym cz艂owieczkiem鈥, rani moje uczucia.

Hamm og艂osi艂 te偶, 偶e je艣li zostanie wybrany gubernatorem, nie b臋dzie si臋 u niego podawa艂o alkoholu oraz 偶e zabroni serwowania go w urz臋dach stanowych. To by艂o dobre posuni臋cie. Wiedzia艂, 偶e dzi臋ki temu zyska przychylno艣膰 wyznawc贸w dw贸ch najwi臋kszych ko艣cio艂贸w w stanie Missouri: baptyst贸w oraz zielono艣wi膮tkowc贸w.

Ludzie Finleya przekonali si臋 na w艂asnej sk贸rze, 偶e niebezpiecznie by艂o zadziera膰 z Hammem. Odparowywa艂 natychmiast ka偶dy cios. Kiedy w jednej z gazet ukaza艂o si臋 pospiesznie zaaran偶owane zdj臋cie Pete鈥檃 Wheelera siedz膮cego na traktorze i maj膮cego w tle pole kukurydzy, Hamm to od razu wykorzysta艂. Na najbli偶szej konferencji prasowej powiedzia艂:

- Stary farmer Pete musia艂 by膰 bardzo zdziwiony, widz膮c, co si臋 sta艂o z jego kukurydz膮, kiedy wym艂贸ci艂 j膮 wielk膮 m艂ockarni膮 do pszenicy.


脫smego maja z samego rana Coleman z agencji og艂oszeniowej zadzwoni艂 do Cecila i zapyta艂 ze 艣miechem:

- To gdzie jest ten st贸艂, pod kt贸ry mam wej艣膰 i odszczeka膰, co przedtem m贸wi艂em?

- Kochany, jestem tak samo zaskoczony jak ty - odpowiedzia艂 Cecil.

Kiedy wreszcie emocje opad艂y, okaza艂o si臋, 偶e wi臋kszym zaskoczeniem by艂o nie to, 偶e Hamm Sparks wygra艂 pierwsz膮 tur臋 wybor贸w, ale 偶e ludzie nie przekonali si臋 do Petera Wheelera. W ka偶dym razie wiele os贸b nast臋pnego dnia po obudzeniu si臋 pyta艂o: 鈥濧 kto to jest ten Hamm Sparks?鈥

Na szcz臋艣cie dla Hamma jego przeciwnik z partii republikan贸w, aktualnie piastuj膮cy ten urz膮d Delbert K. Whisenknot, mia艂 niskie notowania, a przy tym wygl膮d i osobowo艣膰 je偶a. Mimo to pokonanie go wcale nie by艂o zadaniem 艂atwym i do ostatniego dnia wybor贸w toczy艂a si臋 zaciek艂a walka. Je偶 czy nie, w ka偶dym razie by艂 ju偶 znany na swoim terenie. Do ostatniej chwili Hamm i Delbert szli 艂eb w 艂eb, a w ostatecznej rozgrywce Hamm wygra艂 niewielk膮 r贸偶nic膮 g艂os贸w. I to g艂osami niezdecydowanych, kt贸rzy w ostatniej chwili przewa偶yli szal臋 na jego stron臋. W wiejskich obwodach Hamm mia艂 stuprocentowe poparcie rolnik贸w. Ale wieczorem, kiedy zachodzi艂a obawa, 偶e m贸g艂by przegra膰, pojawi艂o si臋 mn贸stwo kr贸w, byk贸w, mu艂贸w, kt贸re przysz艂y odda膰 g艂os. A w jednym przypadku bia艂o-czarny wieprzek z Sullivan County, nazywany Buddy T. Bacon, odda艂 g艂os nawet dwukrotnie. R贸wnie zadziwiaj膮cym zjawiskiem by艂o objawienie si臋 wielu nie偶yj膮cych ju偶 os贸b, kt贸re zmartwychwsta艂y, by wrzuci膰 swoj膮 kartk臋 do urny wyborczej, oddaj膮c sw贸j g艂os na Hamma. A nikt nie zna艂 tylu nazwisk drogich nieobecnych co Cecil Figgs. Bez zbytniej przesady mo偶na by te偶 powiedzie膰, 偶e wiele lokali wyborczych by艂o do艣膰 swobodnie prowadzonych. Szczeg贸lnie dotyczy艂o to punkt贸w znajduj膮cych si臋 w okolicach St. Louis, zamieszkanych przez Polak贸w i W艂och贸w. Jeden lub dw贸ch osi艂k贸w siedz膮cych przed kabinami do g艂osowania z kijami baseballowymi w d艂oniach w jakim艣 stopniu stanowili gwarancj臋, 偶e g艂os zostanie oddany na Hamma.

Nowa administracja

Tymczasem w Elmwood Springs Dorothy, kt贸rej praktykowan膮 zasad膮 by艂o niewtr膮canie si臋 do polityki w swoich programach, a zw艂aszcza nieprzechwalanie si臋 znajomo艣ci膮 wa偶nych os贸b, tym razem uradowana ze wzgl臋du na Betty Raye nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 przed powiedzeniem kilku s艂贸w na ten temat. Na pocz膮tku stycznia 1957 roku, po og艂oszeniu wynik贸w konkursu 鈥濼woje ulubione wakacje鈥, powiedzia艂a:

- Jak wam wiadomo, Matka Smith, Doc i ja zostali艣my zaproszeni na inauguracj臋 urz臋dowania nowego gubernatora, wi臋c chcia艂am wyzna膰, jak bardzo jeste艣my dumni z naszej nowej pierwszej damy Missouri. Wygl膮da艂a 艣licznie jak z obrazka we wdzi臋cznym r贸偶owym kostiumiku, 偶yczymy jej wszystkiego najlepszego na przysz艂o艣膰, du偶o szcz臋艣cia!

Jimmy r贸wnie偶 dosta艂 zaproszenie, ale postanowi艂 zosta膰 w domu i ogl膮da膰 inauguracj臋 w telewizji razem z kumplami z VFW. Czego w ko艅cu nie 偶a艂owa艂, gdy偶 okaza艂o si臋, 偶e w telewizji by艂o to wydarzenie roku. Pojawi艂 si臋 ca艂y klan Oatman贸w, nie wy艂膮czaj膮c Chestera ubranego stosownie do okazji w wizytowy garnitur. Wszyscy siedzieli na podwy偶szeniu tu偶 za Betty Raye. Podczas uroczysto艣ci Minnie niestrudzenie macha艂a swoj膮 bia艂膮 chustk膮 do wszystkich zgromadzonych po kolei, a podczas ceremonii zaprzysi臋偶enia Hamma kamera pokazywa艂a Chestera, kt贸ry rusza艂 brwiami w g贸r臋 i w d贸艂, stroj膮c miny do siedz膮cych w pierwszym rz臋dzie. Uroczysto艣膰 transmitowano na 偶ywo i widocznie zosta艂 przyci艣ni臋ty nie ten guzik, gdy偶 telewidzowie us艂yszeli g艂os, kt贸ry mia艂 by膰 s艂yszany tylko w s艂uchawkach kamerzyst贸w:

- Zabierzcie mi st膮d tego pie... manekina!

Poza tym wszystko przebiega艂o bez zak艂贸ce艅.

Pi膮tego listopada Betty Raye zaraz po przebudzeniu dowiedzia艂a si臋, ku swemu skrywanemu przera偶eniu, 偶e od tej pory jest 偶on膮 nowego gubernatora stanu Missouri. Nie ona jedna wpad艂a w panik臋. Mn贸stwo ludzi ze zgroz膮 zda艂o sobie spraw臋 po przebudzeniu, 偶e ich nowym gubernatorem zosta艂 jaki艣 nieznany by艂y komisarz do spraw rolnictwa. Ale ju偶 pierwszego dnia swojego urz臋dowania Hamm poczyni艂 kilka bardzo udanych posuni臋膰. Pierwszy telefon skierowa艂 do Petera Wheelera, proponuj膮c mu posad臋 w swojej administracji. Wheeler grzecznie odm贸wi艂, na co zreszt膮 Hamm liczy艂. Nast臋pnie zadzwoni艂 do Wendella Hewitta, drugiego rywala, kt贸rego pokona艂 w pierwszej turze, i poprosi艂 go o rozwa偶enie, czyby nie przyj膮艂 stanowiska prokuratora stanowego. Hewitt si臋 zgodzi艂. I to by艂o dobre posuni臋cie. Bo mimo 偶e Wendell Hewitt zosta艂 przy艂apany w motelu z blondynk膮, nadal cieszy艂 si臋 du偶膮 popularno艣ci膮.

Nast臋pn膮 rzecz膮, jak膮 zrobi艂 Hamm, by艂o oszcz臋dzenie podatnikom sporych pieni臋dzy. W ramach swojego programu 鈥濸ozbywamy si臋 szkodnik贸w ze spi偶arni鈥 zapowiedzia艂, 偶e zwalnia ca艂y personel swojego domu pobieraj膮cy wynagrodzenie i zast臋puje kucharzy, pokoj贸wki, ogrodnik贸w i im podobnych wi臋藕niami i aresztantami ze stanowych wi臋zie艅. Co wi臋cej, wszystkie warzywa podawane na st贸艂 w jego domu maj膮 odt膮d pochodzi膰 z w艂asnego ogrodu, kt贸ry b臋dzie za艂o偶ony na ty艂ach domu, a mleko, mas艂o, jajka i nabia艂 - od w艂asnego inwentarza.

Jednego nie mo偶na mu by艂o zarzuci膰: braku lojalno艣ci. Trzeci膮 rzecz膮, kt贸r膮 zacz膮艂 wprowadza膰 w czyn, by艂o odp艂acenie tym, kt贸rzy mu pomogli. Sprowadzi艂 oko艂o dwudziestu koleg贸w i ka偶demu da艂 jaki艣 urz膮d. Le Roy Oatman i Oracze z Missouri zostali 鈥瀞tanowymi muzykami鈥 i odt膮d mieli uprzyjemnia膰 wszystkie oficjalne uroczysto艣ci podczas jego kadencji. Rodney Tillman zosta艂 jego rzecznikiem prasowym, a Seymour Gravel, inny kolega z wojska, kt贸remu niezbyt dobrze si臋 wiod艂o, otrzyma艂 funkcj臋 stanowego dyrektora do spraw bezpiecze艅stwa, w praktyce natomiast zosta艂 ochroniarzem Hamma. Te nominacje okaza艂y si臋 pewnym zaskoczeniem, bardziej jednak zaprz膮ta艂o wszystkich pytanie, jak Cecil Figgs wpasuje si臋 w now膮 administracj臋. Trudno by艂o czegokolwiek si臋 domy艣li膰, Cecil bowiem w og贸le nie zajmowa艂 si臋 polityk膮. Czego wi臋c m贸g艂by oczekiwa膰 od Hamma?

Dowiedzieli si臋 kilka tygodni p贸藕niej. Rodney z nieszcz臋艣liw膮 min膮 wszed艂 do biura Wendella, przynosz膮c niedobr膮 wiadomo艣膰:

- W艂a艣nie wyznaczy艂 Cecila na szefa protoko艂u stanu.

- Co? Przecie偶 nie ma nic takiego jak szef protoko艂u stanu Missouri.

- Teraz ju偶 jest. W艂a艣nie w auli odbywa si臋 uroczyste nadanie mu urz臋du.

Wendell pokr臋ci艂 g艂ow膮 z dezaprobat膮.

- Jezu Chryste... Ju偶 i tak niedobrze, 偶e tylu kolesi贸w dosta艂o stanowiska i nie wiadomo, co w艂a艣ciwie oni robi膮. Teraz Cecil Figgs b臋dzie tu si臋 pl膮ta艂 przez nast臋pne cztery lata.


Tymczasem w Kansas City Earl Finley siedzia艂 w pokoju na zapleczu g艂贸wnej siedziby Demokrat贸w wraz z innymi zmartwionymi panami, gryz膮c cygara i ciskaj膮c w艣ciek艂e spojrzenia.

- No wi臋c, ch艂opcy, mamy teraz w siedzibie gubernatora by艂ego sprzedawc臋 traktor贸w, by艂膮 piosenkark臋 gospel, ciot臋 艂apiducha i jednego ochlapusa. Jak, do cholery, mo偶na ich stamt膮d wykurzy膰?

Prawdziwa pierwsza dama

Mo偶na by si臋 dziwi膰, dlaczego Cecil Figgs, kt贸ry bardzo wiele osi膮gn膮艂 w bran偶y pogrzebowej i kwiatowej i z pewno艣ci膮 nie potrzebowa艂 marnych groszy, jakie wi膮za艂y si臋 z funkcj膮 szefa protoko艂u, przyj膮艂 to stanowisko. Jednak Cecil mia艂 swoje powody. Po osi膮gni臋ciu szczyt贸w powodzenia w swojej bran偶y i w miar臋 up艂ywu lat zaj臋cie to zacz臋艂o go coraz bardziej nudzi膰. Sam nie opracowywa艂 ju偶 scenariuszy mniejszych pogrzeb贸w, jedynie tych bardziej znacz膮cych, a takich by艂o niewiele. Cecil odczuwa艂 pal膮c膮 potrzeb臋 urz膮dzania wielkich gali. Uwielbia艂 pomp臋, muzyk臋, specjalne o艣wietlenie, spektakularn膮 opraw臋 i oryginalne kostiumy. Nudzi艂 si臋 do tego stopnia, 偶e wpad艂 na pomys艂, by urz膮dzi膰 wielki pogrzeb panny Lily Mae Caldwell, kt贸ra le偶a艂a w grobie przynajmniej od dziesi臋ciu lat. Z jej inicjatywy obierano Miss Missouri, a teraz on wpad艂 na pomys艂, aby zaprosi膰 wszystkie by艂e Miss Missouri do wzi臋cia udzia艂u w wielkiej imprezie wspomnieniowej, kt贸ra odby艂a si臋 na scenie teatru, gdzie koronowano wszystkie Miss Missouri. Wi臋kszo艣膰 dziewcz膮t nie bardzo j膮 lubi艂a, mimo to przyj臋艂y zaproszenie. W pewnym sensie musia艂y, Cecil bowiem sprowadzi艂 filmowc贸w, by nakr臋cili ca艂膮 imprez臋, a w takim razie niepokazanie si臋 publicznie by艂oby 藕le odebrane. Widowisko ku pami臋ci by艂o wielkim wydarzeniem. Do prowadzenia konferansjerki Cecil wynaj膮艂 Berta Parksa, a scen臋 zape艂ni艂 orkiestr膮, kt贸ra towarzyszy艂a dwudziestu czterem ch贸rom z ca艂ego Kansas City, ubranym w specjalnie na t臋 okazj臋 zaprojektowane niebieskie suknie z aksamitu, z wyhaftowan膮 na przodzie koron膮 Miss Missouri. Dziesi臋膰 by艂ych miss prezentowa艂o swoje stare numery, a pozosta艂e, w wieczorowych sukniach, wywo艂ywane by艂y po kolei na scen臋. Kiedy ju偶 wszystkie wysz艂y, na znak dany przez Cecila wypuszczono dwadzie艣cia pi臋膰 bia艂ych go艂臋bi, a w tym samym czasie u szczytu rozjarzonych 艣wiat艂ami schod贸w ods艂oni臋to ogromny portret Lily Mae Caldwell, podczas gdy Karen Bo Bo, r贸wnie偶 by艂a Miss Missouri, od艣piewa艂a Zbuduj臋 schody do raju. Ta ekstrawagancja rozerwa艂a go na jaki艣 czas, ale kiedy wszystko min臋艂o, zn贸w poczu艂 si臋 tak znudzony jak przedtem. Cecil marzy艂 o scenerii znacznie wi臋kszej, teraz za艣, dzi臋ki zainwestowaniu w kampani臋 Hamma, mia艂 do dyspozycji ca艂y stan.

Pierwszym pomys艂em, jaki forsowa艂 po obj臋ciu urz臋du szefa protoko艂u, by艂a zmiana mundur贸w policji stanowej. Przybieg艂 w lansadach do domu gubernatora z projektantem kostium贸w z Teatru Ma艂ego i z setkami rysunk贸w kostium贸w, jakie 贸w scenograf zaprojektowa艂 do The Student Prince. W sali pe艂nej oniemia艂ych senator贸w przyby艂ych na uroczyste 艣niadanie, kt贸rzy musieli wnie艣膰 projekt ustawy, by uzyska膰 fundusze, o艣wiadczy艂, 偶e chcia艂by wyeliminowa膰 stare szarobure mundury i stworzy膰 nowy styl przez wprowadzenie chabrowo-niebieskich mundurk贸w z czerwonymi lampasami i mn贸stwem z艂otych guzik贸w. Ale dzia艂aj膮c przez zaskoczenie, Cecil niewiele m贸g艂 osi膮gn膮膰. Ostatecznie uda艂o mu si臋 uzyska膰 fundusze na umundurowanie specjalnej Gwardii Honorowej gubernatora, kt贸ra mia艂a wyst臋powa膰 podczas szczeg贸lnych uroczysto艣ci. W projekcie jednak widnia艂y trzy zastrze偶enia: 1) 偶adnych mieczyk贸w; 2) 偶adnych pi贸r; 3) 偶adnych bia艂ych but贸w. S艂ysz膮c o takich ograniczeniach, Cecil wpad艂 w furi臋, no ale przynajmniej mia艂 swoj膮 Gwardi臋 Honorow膮. W ci膮gu ca艂ego nast臋pnego tygodnia rezydencj臋 gubernatora nachodzi艂y hordy dekorator贸w, ob艂adowanych pr贸bkami materia艂贸w i kolor贸w. Ale poniewa偶 Hamm okroi艂 bud偶et, w rezydencji pracowali aresztanci ze stanowych wi臋zie艅. Ca艂y personel kuchenny, a偶 do ostatniej pomocnicy, stanowili mordercy, podobnie pokoj贸wki i ogrodnicy, kt贸rym dla przeciwwagi dorzucono pi臋ciu z艂odziei i pi臋ciokrotnego bigamist臋. Ale nie bacz膮c na ich zabagnion膮 przesz艂o艣膰, Cecil uzna艂, 偶e tu liczy si臋 ich wygl膮d, czyli wykrochmalone bia艂e mundurki, zawsze czy艣ciutkie i schludne. Jedna kucharka, Alberta Peets, kt贸ra mia艂a na swym koncie morderstwo dokonane przy u偶yciu kilofa do r膮bania lodu, nie lubi艂a mie膰 na nogach obuwia, kiedy gotowa艂a, Cecil jednak zabroni艂 jej chodzi膰 boso po rezydencji. To j膮 okropnie zbulwersowa艂o, w zwi膮zku z czym powszechnie uwa偶ano, 偶e dni Cecila s膮 policzone.

On jednak zdawa艂 si臋 tego nie zauwa偶a膰. Poch艂ania艂o go nast臋pne zadanie - uczyni膰 z rezydencji miejsce szczeg贸lne, by go艣cie spoza stanu nie my艣leli, 偶e znale藕li si臋 w jakiej艣 pierwszej lepszej ameryka艅skiej pipid贸wie. Mieli orientowa膰 si臋 natychmiast, 偶e administracja tego gubernatora zdolna jest szybko pchn膮膰 stan naprz贸d, a wcale niema艂o by艂o do pchni臋cia. Nadal wi臋kszo艣膰 urz臋dnik贸w z otoczenia gubernatora Hamma nosi艂a bia艂e skarpetki i br膮zowe buty. Po miesi膮cu w艣ciek艂ego biegania po domu Cecila Figgsa i jego dekorator贸w, kt贸rzy 艣ci膮gali jedne, a zawieszali drugie firanki i uparcie sprawdzali, czy m臋偶czy藕ni nosz膮 艣wie偶e kwiaty w butonierkach, Rodney Tillman, wydelegowany przez og贸艂, poszed艂 do gabinetu Hamma poskar偶y膰 si臋 na te praktyki. Hamm jednak odprawi艂 go ze s艂owami:

- Niech si臋 tym cieszy, zas艂u偶y艂 na to.

- Ale偶, Hamm, to bulwersuje ca艂y personel - upiera艂 si臋 Rodney.

- To ich problem. Musz膮 si臋 nauczy膰 go tolerowa膰, on nikogo nie krzywdzi.

Rodney nie przekona艂 Hamma. W ko艅cu uzna艂, 偶e widocznie Hamm ma swoje powody, by trzyma膰 Cecila, i wie, co robi. Hamm za艣 nie zamierza艂 w niczym ogranicza膰 inwencji Cecila. Wkr贸tce sta艂o si臋 jasne, 偶e to Cecil prowadzi dom, nie by艂o co do tego dw贸ch zda艅. Poza tym, je艣li chcia艂o si臋 dotrze膰 na pos艂uchanie do Hamma, najlepiej by艂o to uczyni膰 za po艣rednictwem Cecila.

Zacz臋艂y si臋 偶arty na ten temat. Na przyk艂ad m贸wiono za ich plecami, 偶e Cecil Figgs by艂 rzeczywist膮 pierwsz膮 dam膮, ale Hamm, zaj臋ty wa偶niejszymi sprawami, zdawa艂 si臋 tego nie s艂ysze膰, zreszt膮 nie zamierza艂 zajmowa膰 si臋 plotkami s艂u偶by. Cecil r贸wnie偶 by艂 zaabsorbowany wprowadzaniem do rezydencji gubernatora, jak m贸wi艂, odrobiny wyszukanego smaku. Codziennie wyra偶a艂 swoje niezadowolenie z decyzji Hamma zakazuj膮cej podawania alkoholu. Twierdzi艂, 偶e to by艂a kompromitacja na skal臋 pa艅stwow膮 poda膰 wy艂膮cznie lemoniad臋 i sok winogronowy Kool-Aid prezydentowi Francji i jego ma艂偶once przyby艂ym z oficjaln膮 wizyt膮. Ale nawet je艣li potrafi艂 wpa艣膰 w prawdziw膮 furi臋 z powodu byle drobiazgu, zawsze by艂 niezwykle mi艂y i uprzejmy dla Betty Raye.

Betty Raye z kolei nie tylko nie mia艂a nic przeciwko temu, ale nawet wola艂a, by to Cecil planowa艂 przyj臋cia i pe艂ni艂 rol臋 gospodarza zabawiaj膮cego r贸偶nych go艣ci odwiedzaj膮cych rezydencj臋. Ul偶y艂o jej, 偶e kto艣 wyr臋czaj膮 w sprawach, o kt贸rych nie mia艂a poj臋cia. I mimo 偶e Hamm obieca艂, 偶e nie b臋dzie musia艂a w niczym bra膰 udzia艂u, to jednak odst膮pi艂a od tego w kilku przypadkach, kiedy Cecil powiedzia艂 jej, 偶e powinna si臋 pokaza膰. Cecil wiedzia艂, jak bardzo by艂a nie艣mia艂a, dlatego niezwykle rzadko prosi艂 j膮 o wyst膮pienie oficjalne, i to tylko wtedy, gdy uwa偶a艂, 偶e jest to absolutnie niezb臋dne.

- Kochana - m贸wi艂 do niej, patrz膮c b艂agalnie tymi swoimi du偶ymi oczami. - Naprawd臋 powinna艣 si臋 pokaza膰 na pi臋膰 minut. To sprawa wagi pa艅stwowej i nie wygl膮da艂oby dobrze, gdyby艣 si臋 w og贸le nie pojawi艂a. - Za ka偶dym razem, kiedy j膮 o to prosi艂, ulega艂a, ale te偶 zawsze czu艂a si臋 w takich sytuacjach niezr臋cznie i wyczekiwa艂a niecierpliwie, a偶 Cecil da jej dyskretnie znak, 偶e mo偶e ju偶 si臋 wymkn膮膰.

Wyj膮wszy tego rodzaju sytuacje, na og贸艂 trzyma艂a si臋 na uboczu i stara艂a si臋 wszystkim schodzi膰 z drogi. Okaza艂o si臋 to niezbyt trudne by膰 pierwsz膮 dam膮. Nawet niewiele os贸b j膮 rozpoznawa艂o. Kiedy Cecil zabra艂 j膮 do sklepu, by kupi艂a sobie odpowiedni膮 sukni臋 na uroczysto艣膰 inauguracyjn膮, podesz艂a do niej klientka, pytaj膮c, czy maj膮 w magazynie rozmiar czternasty. A potem jeszcze jedna z pytaniem o czarn膮 sukni臋 wieczorow膮 bez r臋kaw贸w. Jak zauwa偶y艂o kilku ma艂o eleganckich dziennikarzy w swoich artyku艂ach, nie nale偶a艂a ona do charyzmatycznych pierwszych dam. W rzeczywisto艣ci odezwa艂a si臋 zaledwie do kilku os贸b, zastanawiano si臋 wi臋c, czy czasem nie jest niemow膮. Ale najbardziej ze wszystkiego doskwiera艂o jej, 偶e musi wychowywa膰 dzieci w rezydencji. Odbiera艂a to jak 偶ycie w szklanej kuli. Nigdy nie by艂a sama. W domu tym bez przerwy roi艂o si臋 od ludzi. Nie mog艂a nawet zej艣膰 do kuchni po szklank臋 wody, 偶eby nie natkn膮膰 si臋 na grup臋 zwiedzaj膮cych. Nie mog艂a te偶 nigdzie uda膰 si臋 bez asysty stanowego policjanta. A jednak nie skar偶y艂a si臋. Hamm wygl膮da艂 na szcz臋艣liwszego ni偶 kiedykolwiek przedtem. Poza tym mia艂y to by膰 tylko cztery lata. Obieca艂 jej, 偶e kiedy up艂ynie jego kadencja, kupi dla nich dom i zaczn膮 zn贸w wie艣膰 normalne rodzinne 偶ycie. Dla tego gotowa by艂a wytrzyma膰 te par臋 lat.

Elektryczno艣膰 w Missouri, 1959

W ci膮gu pierwszych dw贸ch lat sprawowania urz臋du Hamm dowi贸d艂, 偶e nie jest w polityce nowicjuszem ani chor膮giewk膮 na wietrze i 偶e trwa w postanowieniu dotrzymania swoich obietnic wyborczych, zw艂aszcza je艣li chodzi o zaoszcz臋dzenie pieni臋dzy podatnik贸w. Zepsu艂 interesy Earla Finleya i jego uk艂ady ze sp贸艂kami betonu i 偶wiru, by zawrze膰 umowy z ta艅szymi oferentami. Szczeg贸lnie interesowa艂 si臋 us艂ugami komunalnymi oraz ich wydajno艣ci膮 i poziomem. Prowadzi艂 dochodzenia zakrojone na ca艂y stan, gdzie i na czym mo偶na by zaoszcz臋dzi膰, niekoniecznie w najbardziej legalny spos贸b, a Elmwood Springs zajmowa艂o na tej li艣cie wysok膮 pozycj臋.


M艂ody, mniej wi臋cej dwudziestoletni m臋偶czyzna ubrany w bia艂膮 koszul臋 z kr贸tkimi r臋kawami i z muszk膮 na gumce, w br膮zowych spodniach i czarnych butach, o wygl膮dzie przypominaj膮cym listonosza, podszed艂 do drzwi frontowych i zapuka艂. 呕adnej odpowiedzi. Zapuka艂 raz jeszcze. Widzia艂 jednak starsz膮 pani膮, jak przechadza si臋 z ty艂u domu. Nie zwraca艂a na niego najmniejszej uwagi, ale jemu potrzebne by艂y jeszcze trzy osoby, z kt贸rymi mia艂 przeprowadzi膰 wywiad, wi臋c obszed艂 dom naoko艂o i zapuka艂 do siatkowych drzwi przeciw owadom.

Starsza pani podnios艂a g艂ow臋 i wreszcie go zobaczy艂a.

- O, dzie艅 dobry...

- Puka艂em do frontowych drzwi, ale pani mnie nie s艂ysza艂a.

- Zaczekaj no chwil臋 - odezwa艂a si臋 starsza pani. - P贸jd臋 po sw贸j aparat, to b臋d臋 lepiej s艂ysza艂a. - Po chwili by艂a z powrotem. - Co mog臋 dla pana zrobi膰? Czy pan co艣 sprzedaje?

- Nie, prosz臋 pani. Jestem z...

Zanim sko艅czy艂, ju偶 otworzy艂a drzwi.

- W takim razie niech pan wejdzie. Chyba nie jest pan seryjnym morderc膮? Nikt taki nie mo偶e przebywa膰 w mojej kuchni, obieca艂am to swojej siostrzenicy, Normie, 偶e nie b臋d臋 wpuszcza艂a morderc贸w do domu.

Wszed艂 do 艣rodka.

- Nie, prosz臋 pani. Ja prowadz臋...

- Niech pan siada.

- Dzi臋kuj臋. Prowadz臋...

- Zje pan kawa艂eczek ciasta?

- Nie, dzi臋kuj臋 pani.

- Na pewno nie ma pan na nie ochoty? Dopiero co je upiek艂am.

- Nie, prosz臋 pani.

- To ja sobie wezm臋 kawa艂ek. Nie b臋dzie pan mia艂 nic przeciwko temu?

- Ale偶 sk膮d, prosz臋 pani. Prosz臋 si臋 nie kr臋powa膰. - Usiad艂 i otworzy艂 p臋kat膮 sk贸rzan膮 teczk臋.

Starsza pani odesz艂a na chwil臋, by ukroi膰 sobie du偶y kawa艂 ciasta, po czym po艂o偶y艂a go na talerzyku i wyj臋艂a z szuflady widelczyk.

- Na pewno pan nie chce? Bo tym razem naprawd臋 mi si臋 uda艂o. Ostatnim razem wyszed艂 mi zakalec. - Rzuci艂a okiem na papiery, kt贸re roz艂o偶y艂 na stole. - Chodzisz do szko艂y?

- Nie, prosz臋 pani. Ja ju偶 sko艅czy艂em szko艂臋. Przeprowadzam ankiet臋 Biura Konsument贸w w Missouri dla Stanowej Elektrowni 艢wiat艂o i Pr膮d... Chcia艂bym wi臋c, je艣li pani pozwoli, zada膰 kilka pyta艅.

Wyprostowa艂a si臋, jakby uderzona jak膮艣 my艣l膮.

- Czy wi膮偶e si臋 z tym jaka艣 nagroda, je艣li odpowiem prawid艂owo?

- Nie, prosz臋 pani. To tylko ankieta informacyjna. Dla naszych potrzeb.

Wygl膮da艂a na zawiedzion膮. Zaj臋艂a si臋 na powr贸t swoim ciastem.

- No dobrze, jed藕my dalej, strzelaj.

- Jak si臋 pani nazywa?

- Na pierwsze imi臋 mam Elner, na drugie Jane, a na nazwisko Shimfissle.

- Data urodzenia?

- Gdzie艣 mi臋dzy 1850 a 1890, dodaj lub ujmij par臋 lat.

Zapisa艂: 鈥濶ieznana鈥.

- Stan cywilny?

- Pani Willowa Shimfissle, wdowa od pi臋膰dziesi膮tego trzeciego.

- Ile os贸b zamieszkuje we wsp贸lnym gospodarstwie?

Zastanowi艂a si臋 chwil臋.

- Pi臋膰... Kot, ja i trzy myszy.

Zmusi艂 si臋 do u艣mieszku, wymaza艂 cyfr臋 pi臋膰 i zast膮pi艂 j膮 jedynk膮.

- Zaw贸d?

Przybra艂a nieodgadniony wyraz twarzy, jakby nie us艂ysza艂a, co do niej powiedzia艂. Nachyli艂 si臋 wi臋c w jej stron臋 i powt贸rzy艂:

- Co pani robi, pani Shimfissle?

Przez chwil臋 me艂艂a w ustach niezrozumia艂膮 odpowied藕, wreszcie powiedzia艂a:

- Chyba 偶yj臋, co innego mog艂abym robi膰? Przecie偶 wszyscy pr贸bujemy 偶y膰, zgadza si臋?

- Nie o to chodzi, prosz臋 pani, pyta艂em o to, czy pani pracuje gdzie艣 poza domem.

- Rozumiem, do czego zmierzasz. Troch臋 pracuj臋 w ogr贸dku, zajmuj臋 si臋 kurami, kt贸re siedz膮 na jajkach. Przedtem znacznie wi臋cej robi艂am, ale ostatnio m膮偶 mojej siostrzenicy, Macky, przychodzi do mnie co sobot臋, 偶eby skosi膰 traw臋 i przyci膮膰 偶ywop艂ot. Norma powiada, 偶e nie chce, bym mia艂a do czynienia z ostrymi rzeczami. Ona uwa偶a, 偶e w膮偶 do podlewania jest bezpieczny, wi臋c podlewam trawnik, je艣li zajdzie taka potrzeba.

Zapisa艂: 鈥濶ie pracuje鈥.

- Czy dom jest pani w艂asno艣ci膮, czy pani go wynajmuje?

- Jest moj膮 w艂asno艣ci膮. Kupi艂am go i ca艂kowicie sp艂aci艂am. Will, m贸j m膮偶, m贸wi艂: 鈥濫lner, nie chc臋, 偶eby kto艣 ci臋 n臋ka艂 sp艂acaniem kredytu, kiedy mnie ju偶 nie b臋dzie鈥, no wi臋c kiedy sprzeda艂am farm臋, kupi艂am dom za got贸wk臋 i nie musz臋 si臋 teraz martwi膰 co miesi膮c o p艂acenie rat. P艂ac臋 tylko podatek, i to wszystko.

- Co z wyposa偶enia elektrycznego ma pani w swoim domu?

Twarz starej kobiety rozja艣ni艂a si臋.

- Wreszcie jakie艣 sensowne pytanie. Bardzo du偶o mam. Zaraz, policzmy... Oczywi艣cie ca艂e o艣wietlenie. Kuchenka. Toster. Radioodbiornik, ten i jeszcze jeden. Dalej, aha, mam dwie lod贸wki... Ta druga stoi na ganku z ty艂u domu, czy to si臋 liczy?

- Nie, je偶eli pani jej nie u偶ywa.

- Ale dzia艂a. W ka偶dym razie dzia艂a艂a. M贸wi艂am Normie, 偶e w艂a艣ciwie jej nie potrzebuj臋. Robi臋 du偶o przetwor贸w, ale mam bardzo du偶o miejsca w tamtej lod贸wce, wi臋c trzymam tam tylko ziarnka dla ptaszk贸w i takie tam r贸偶no艣ci. My艣l臋 nawet, czyby nie odda膰 komu艣 biednemu tej drugiej lod贸wki, i pewnie tak zrobi臋. Kto艣 by si臋 z niej ucieszy艂, prawda?

- Tak, prosz臋 pani. - M艂ody cz艂owiek usi艂owa艂 kontynuowa膰 zadawanie pyta艅 ze swojego kwestionariusza. - A teraz...

- Chwileczk臋, jeszcze nie sko艅czy艂am - powstrzyma艂a go. - Lampa na ganku od frontu, odkurzacz, wiatraczek, klimatyzator. Nastawiam go tylko czasami, kiedy...

- Dobrze. A gaz?

- Co gaz?

- Urz膮dzenia na gaz, czy ma pani co艣 na gaz?

- A powinnam?

- W艂a艣ciwie to nie. Mo偶na wi臋c powiedzie膰, 偶e pani woli urz膮dzenia elektryczne od gazowych.

- Chyba nie mo偶na tak powiedzie膰. Bo w艂a艣ciwie nie wiem. Po prostu nie mam w domu 偶adnych urz膮dze艅 na gaz, tylko elektryczne.

Napisa艂: 鈥濼ak鈥.

- Pani Shimfissle, czy pani zdaniem rachunki za elektryczno艣膰, kt贸re pani otrzymuje, s膮: wysokie, 艣rednie czy niskie?

- To dobre. Hmm, niech si臋 zastanowi臋. Chyba odpowiednie. Bo to, co dostaj臋 za te pieni膮dze, to taniocha. Ale niech pan tego nie zapisuje, bo zaczn膮 mi przysy艂a膰 wy偶sze rachunki. A tego nie chc臋. Wi臋c niech to zostanie mi臋dzy nami.

Zakre艣li艂: 鈥濶iskie鈥.

- Czy pani zdaniem u偶ywa pani wi臋cej sprz臋tu elektrycznego ni偶 przeci臋tny cz艂owiek?

- W gruncie rzeczy uwa偶am, 偶e elektryczno艣膰 to jedna z najta艅szych rzeczy, jakie mo偶na dosta膰 za te pieni膮dze. Ta艅sze to, ni偶 mie膰 dziecko czy operacj臋 serca. Czy m贸wi艂am, 偶e mam w 艂azience piecyk elektryczny?

- Nie, ale...

- To dopisz. Wiesz, czasem my艣l臋 o cenach... i zastanawiam si臋, co inni ludzie s膮dz膮 na ten temat.

- Prosz臋 pani...

- Co dla kogo jest warto艣ciowe, a co nie. Wie pan, 偶e samoch贸d kosztuje wi臋cej ni偶 urodzenie dziecka w szpitalu? Chcia艂abym wiedzie膰, kto zdecydowa艂, 偶e samoch贸d jest wi臋cej wart ni偶 dziecko. M膮偶 mojej s膮siadki, Merle, pojecha艂 a偶 do Teksasu, gdzie lekarze za艂o偶yli mu rozrusznik serca, tak 偶e teraz on nie umrze, i to kosztowa艂o mniej ni偶 dobra przyczepa kempingowa. A czy s艂ysza艂 pan kiedy艣, 偶eby przyczepa ocali艂a komu艣 偶ycie?

- Nie, prosz臋 pani, ale...

- Zgadza si臋, nie s艂ysza艂 pan. M贸wi臋 wi臋c do Verbeny, co by艣 wola艂a: przyczep臋 czy swojego m臋偶a? Przecie偶 jakby m膮偶 umar艂, toby nawet nowa przyczepa nie cieszy艂a. Musia艂a przyzna膰 mi racj臋. Zawsze wybior臋 rozrusznik serca zamiast przyczepy, a pan?

- Ja te偶. Mam jeszcze kilka pyta艅.

- Pan jest m艂ody i d艂ugo jeszcze nie b臋dzie pan potrzebowa艂 rozrusznika serca, ale kiedy ten czas nadejdzie, niech pan o tym pomy艣li. Ile kosztuje rozrusznik serca, kt贸ry mo偶e by膰 nie wi臋kszy od paznokcia, a ile przyczepa? I co komu z przyczepy, jak serce ju偶 nie b臋dzie bi艂o? I tu wracamy do punktu wyj艣cia.

- Prosz臋 pani...

- Elektryczno艣膰 to najlepsza rzecz, jak膮 mamy, a nawet nie da si臋 jej zobaczy膰.

Dostrzeg艂 przerw臋 w jej wywodzie i natychmiast to wykorzysta艂.

- Wi臋c je艣li chodzi o us艂ugi zwi膮zane z elektryczno艣ci膮, to jest pani z nich bardzo zadowolona, 艣rednio zadowolona czy niezadowolona?

- Powiem, 偶e jestem nadzwyczaj zadowolona, ponad wszelkie naj艣mielsze oczekiwania. W 1928 roku moja siostra Gerta powiedzia艂a: 鈥瀂aczekaj, a偶 b臋dziemy mieli elektryczno艣膰 na farmie鈥. I ja pami臋tam, jak pierwszy raz pr膮d pop艂yn膮艂 do naszego domu, od tej pory uwielbiam go. Nawet sobie nie wyobra偶am, jak mo偶na by艂o kiedy艣 偶y膰 bez elektryczno艣ci. Niech pan im powie, tym w elektrowni, 偶e uwa偶am pr膮d za co艣 cudownego. No bo pomy艣le膰 tylko, w jakim stopniu jeste艣my uzale偶nieni od elektryczno艣ci. Powiem wi臋cej: moim zdaniem, Thomas Edison to po Jezusie najwa偶niejsza posta膰, jaka kiedykolwiek st膮pa艂a po ziemi. A nawet nie mamy 艣wi臋ta nazwanego jego imieniem. Taki 艣wi臋ty Patryk, na przyk艂ad, ma sw贸j dzie艅, a co on zrobi艂? Wyp臋dzi艂 tylko troch臋 w臋偶y. A Thomas Edison rozja艣ni艂 艣wiat. Gdyby nie on, nadal siedzieliby艣my w ciemno艣ciach, najwy偶ej przy 艣wieczce, a nawet nie obchodzimy jego urodzin. M臋drzec z Menlo Park nawet nie ma swojego dnia.

M艂ody cz艂owiek zacz膮艂 wpycha膰 do teczki swoje papiery.

- To prawda, prosz臋 pani.

- Jeste艣 za m艂ody, 偶eby to pami臋ta膰, ale ja pami臋tam, jak on umar艂, w trzydziestym pierwszym roku. Wszyscy zapalili 艣wiat艂a na minut臋. Ale potem o nim zapomnieli. Czy wiesz, co ja robi臋 co roku w dzie艅 jego imienin?

- Nie wiem, prosz臋 pani.

- W艂膮czam wszystko, co mam, ka偶d膮 偶ar贸wk臋, pralk臋, wiatraczki, radio, telewizor i trzymam w艂膮czone przez ca艂y dzie艅. I m贸wi臋: 鈥濿szystkiego najlepszego, Tom鈥. Tak bardzo szanuj臋 pana Thomasa Edisona.

- Dzi臋kuj臋, 偶e zechcia艂a mi pani po艣wi臋ci膰 troch臋 czasu. - Sta艂, got贸w ju偶 do wyj艣cia.

- Musz臋 ci臋 o co艣 zapyta膰. Czy tam, w tej waszej firmie 艢wiat艂o i Pr膮d, wisi na 艣cianie portret Thomasa Edisona?

- Nie pami臋tam, 偶eby wisia艂, prosz臋 pani.

- Teraz wiesz, o czym m贸wi臋. Przecie偶 nikt z nich nie mia艂by tu pracy, gdyby nie poczciwy Thomas Edison, a nawet nie powiesz膮 jego portretu na 艣cianie.

- To prawda, prosz臋 pani. - Powoli przesuwa艂 si臋 w stron臋 wyj艣cia.

- To ju偶 wszystko? Sko艅czy艂e艣?

- Tak, prosz臋 pani.

- O, i jak wypad艂am?

- Dobrze.

- Tak jak mniej wi臋cej wszyscy?

- Powiedzia艂bym, 偶e lepiej.

Wsta艂a.

- Zaczekaj no chwil臋. Dam ci na drog臋 troch臋 fig i 艣liwek. - Pocz艂apa艂a do kredensu, by wyci膮gn膮膰 z szuflady pomi臋t膮 papierow膮 torb臋, do kt贸rej zacz臋艂a wrzuca膰 艣wie偶e owoce. - Tej torby ju偶 raz u偶y艂am, ale jest czysta, wi臋c mo偶esz si臋 nie obawia膰 zarazk贸w, tak samo jak nie musisz my膰 tych owoc贸w. Nie traktuj臋 ich 偶adn膮 trucizn膮. Domy艣lam si臋, ile robak贸w najpierw si臋 do nich dobiera, ale nie szkodzi. Zreszt膮 wystarcza mi tyle, ile mi zostawi膮. To nawet wi臋cej, ni偶 mog臋 przeje艣膰 i rozda膰. Z drugiej strony nie znosz臋, jak si臋 marnuj膮, rozumiesz. Dlatego dok艂adam jeszcze troch臋 dla twojej matki, OK?

Oszo艂omiony wzi膮艂 torb臋 z owocami i skierowa艂 si臋 ku drzwiom.

- Dzi臋kuj臋 pani.

- Nie ma za co. 呕ycz臋 ci powodzenia w twoich planach. Tylko powiedz tam, komu trzeba, 偶eby powiesili portret Toma Edisona na 艣cianie.

- Oczywi艣cie, prosz臋 pani, przeka偶臋.

By艂 ju偶 w po艂owie schod贸w, kiedy jeszcze wybieg艂a za nim i zawo艂a艂a:

- Wiedzia艂am, 偶e o czym艣 zapomnia艂am. Dopisz jeszcze koc elektryczny, dobrze? Id藕 te偶 do domu Normy, niech i ona odpowie na te pytania. Ona ma o wiele wi臋cej urz膮dze艅 elektrycznych. Mieszka dwie ulice st膮d, na Second Avenue 212. Ale nic jej nie m贸w, 偶e to ja ci臋 przys艂a艂am. Mo偶e by膰 jeszcze z艂a za t臋 kobiet臋 od ubezpiecze艅.

- Dobrze, prosz臋 pani - obieca艂, ale nie zamierza艂 przedstawia膰 ankiety nikomu z jej krewnych. Ca艂a rodzina mog艂a by膰 zwariowana.

Wielkie kuszenie

Nie licz膮c noszenia but贸w i kwiat贸w w butonierce, wszyscy wi臋藕niowie oczywi艣cie woleli 偶ycie w rezydencji gubernatora ni偶 za kratkami, a Cecil Figgs by艂 weso艂y jak szczygie艂ek, mog膮c planowa膰 swoje ulubione przyj臋cia i przedstawienia. Jednak najlepiej ze wszystkich u偶ywa艂 偶ycia Rodney Tillman. Przej艣cie od handlu u偶ywanymi samochodami do kierowania biurem public relations to by艂 nie lada skok spo艂eczny, a Rodney korzysta艂 z tego awansu na ca艂ego. Kt贸rego艣 popo艂udnia wszed艂 do gabinetu Hamma z min膮 kota, kt贸ry w艂a艣nie upolowa艂 kanarka, usiad艂 i rzuci艂 lekkim tonem:

- Powiedz mi, Hambo, co by艣 powiedzia艂 na to, 偶eby mie膰 艂贸d藕?

Hamm podni贸s艂 g艂ow臋 znad papier贸w.

- 艁贸d藕? Jak膮 艂贸d藕?

- Du偶膮 艂贸d藕. - Wyci膮gn膮艂 z kieszonki koszuli zdj臋cie nowiutkiej jednostki i rzuci艂 je na biurko. Hamm wzi膮艂 do r臋ki fotografi臋 i ogl膮da艂 j膮 z u艣miechem.

- Wiesz, 偶e zawsze chcia艂em mie膰 艂贸d藕. Wi臋c co to ma znaczy膰?

Rodney nachyli艂 si臋 do niego i powiedzia艂 konfidencjonalnie:

- Poniewa偶, stary druhu, znam kogo艣, kto przebiera nogami, 偶eby ci to sprezentowa膰.

- Da膰 mi? Za co?

- Bo wie, w jakim 偶yjesz stresie i dlatego potrzebujesz jakiego艣 miejsca, gdzie m贸g艂by艣 si臋 zrelaksowa膰. Na jej pok艂adzie, brachu, m贸g艂by艣 spa膰 spokojnie, a ona zabierze ci臋 na Floryd臋 albo na Bahamy, w ka偶dej chwili, kiedy tylko zapragniesz.

- Co to za facet?

- Jeden z tych, co ci臋 popieraj膮... Chce ci sprawi膰 przyjemno艣膰.

- Co艣 ty, Rodney. Przecie偶 w trakcie mojego urz臋dowania nie wolno mi przyjmowa膰 偶adnych prezent贸w.

- Wiem to, do diaska, Hambo. Ale przecie偶 tyle jest sposob贸w, 偶eby to obej艣膰. Za艂贸偶my na przyk艂ad, 偶e on zostawia t臋 艂贸d藕 gdzie艣 w hangarze, 偶eby m贸c wypo偶yczy膰 ci j膮 w ka偶dej chwili, a ty mo偶esz w ka偶dej chwili wybra膰 si臋 ni膮 na przeja偶d偶k臋. To chyba wolno, nie?

Hamm popatrzy艂 na niego sceptycznie.

- Daj spok贸j, Rodney, to wygl膮da podejrzanie.

- Poczekaj, pos艂uchaj. Za艂贸偶my, 偶e on da艂 mi klucze do hangaru, 偶ebym pilnowa艂 jej dla ciebie, a偶 przestaniesz by膰 gubernatorem i b臋dziesz m贸g艂 przyj膮膰 podarunek. - Rodney przechyli艂 si臋 na krze艣le i zapl贸t艂 r臋ce na karku. - Do tego czasu nawet nie poznasz nazwiska faceta, kt贸ry jest jej w艂a艣cicielem. Niech ci wystarczy, 偶e to ja j膮 po偶yczy艂em od przyjaciela przyjaciela.

Hamm wpatrywa艂 si臋 w zdj臋cie jachtu. Nie mia艂 najmniejszego zamiaru go przyj膮膰, ale to by艂a pi臋kna 艂贸d藕, a dla kogo艣, kto kiedy艣 zarabia艂 nie wi臋cej ni偶 sze艣膰dziesi膮t pi臋膰 dolar贸w tygodniowo, kto nie m贸g艂 nawet marzy膰 o czym艣 takim, by艂a to kusz膮ca oferta. Odsun膮艂 od siebie fotografi臋.

- Powiedz mu, 偶e dzi臋kuj臋, ale raczej nie skorzystam.

Rodney wzruszy艂 ramionami i powiedzia艂:

- Dobra, ale my艣la艂em te偶, jaka to by by艂a frajda dla twoich ch艂opak贸w. R贸b, jak uwa偶asz... Ale gdybym ja by艂 na twoim miejscu, nie spieszy艂bym si臋 tak z zagl膮daniem darowanemu koniowi w z臋by. Po co by膰 gubernatorem, je艣li nie ma si臋 z tego 偶adnej przyjemno艣ci?

Wyszed艂, zostawiaj膮c zdj臋cie na biurku Hamma. Przez pierwszy tydzie艅 Hamm bra艂 fotografi臋 do r臋ki i d艂ugo si臋 w ni膮 wpatrywa艂. Drugiego tygodnia poprosi艂 do swego gabinetu Wendella Hewitta, prokuratora stanu, i upewni艂 si臋:

- Powiedz mi, czy jako gubernator mog臋 po偶yczy膰 od kogo艣 jacht, czy to by艂oby wbrew prawu?

- Nie, dlaczego? - odpowiedzia艂 Wendell.

- Tak tylko chcia艂em zapyta膰.

W czwartym tygodniu Hamm pomy艣la艂, 偶e w艂a艣ciwie m贸g艂by przynajmniej p贸j艣膰 obejrze膰 t臋 艂贸d藕. Przyjaciel przyjaciela mia艂 nadziej臋, 偶e on przyjmie ten prezent, posun膮艂 si臋 nawet do tego, 偶e wymalowa艂 na burcie 艂odzi imi臋 鈥濨etty Raye鈥. Gdy tylko Hamm zobaczy艂 鈥濨etty Raye鈥, zakocha艂 si臋 w niej natychmiast.

Kiedy Wendell, kt贸ry mia艂 p艂yn膮膰 z nimi tego dnia, zobaczy艂 imi臋 wymalowane na burcie, zastrzeg艂 si臋:

- Ja nie chc臋 nic wiedzie膰, ch艂opcy. Ja nic nie wiem. Jestem tu tylko na przeja偶d偶ce.

Hamm nie wiedzia艂 o tym, ale przyjacielem przyjaciela by艂 niejaki pan Anthony Leo z St. Louis. A kiedy Hamm z艂agodzi艂 jego bratu wyrok z kary 艣mierci na do偶ywotnie wi臋zienie, zaskarbi艂 sobie jego wdzi臋czno艣膰. Hamm wiedzia艂 tylko tyle, 偶e owego dnia Rodney przyszed艂 do biura mocno zdenerwowany i odpr臋偶y艂 si臋 dopiero, gdy podpisane by艂y ju偶 wszystkie u艂askawienia. Wendell, kt贸ry by艂 doradc膮 Hamma, zgodzi艂 si臋 z t膮 decyzj膮. W ko艅cu morderca nie zabi艂 kogo艣 niewinnego, ale podobnego jak on oprycha.

- Niewykluczone, 偶e wy艣wiadczy艂 stanowi przys艂ug臋 - doda艂 Hamm.

Obaj wy艣wiadczyli tak偶e Rodneyowi przys艂ug臋, wcale o tym nie wiedz膮c. Rodney zrobi艂 spore d艂ugi w kasynie, na skutek czego pozbawiono go ju偶 kredytu. Ale Hamm te偶 nie by艂 naiwny. Nigdy nie przyj膮艂 偶adnego podarunku, a o 鈥濨etty Raye鈥 powiedzia艂 tylko kilku zaufanym osobom. Za to korzysta艂 z tej 艂odzi tak cz臋sto, jak si臋 da艂o.


Kt贸rego艣 popo艂udnia, kiedy p艂yn臋li po Missouri i byli ju偶 po kilku drinkach i cygarach, Hamm zagadn膮艂 Rodneya:

- Wiesz co, Rodney, tak sobie my艣la艂em, kiedy sko艅czy si臋 moja kadencja, na pewno by艂oby dobrze, gdyby艣my mogli z Betty Raye i dzieciakami od razu wprowadzi膰 si臋 do jakiego艣 sympatycznego domku, bez czekania. Mo偶e zaci膮gn臋 po偶yczk臋, zastaw, a kiedy wprowadz臋 si臋 tam i znajd臋 sobie jak膮艣 posad臋, zaczn臋 j膮 sp艂aca膰. Co ty na to?

- My艣l臋, 偶e to si臋 da za艂atwi膰.

- No bo jakby to wygl膮da艂o, 偶eby by艂y gubernator wprowadza艂 si臋 do jakiego艣 wynaj臋tego domku? Nie najlepiej, zgodzisz si臋?

- Pewnie. A jakiego rodzaju dom nadawa艂by si臋 dla by艂ego gubernatora?

Hamm usiad艂 wygodniej i zamy艣li艂 si臋.

- Uwa偶am, 偶e powinien znajdowa膰 si臋 w dobrej dzielnicy, to ze wzgl臋du na dzieci, domy murowane, z ceg艂y, du偶y ganek, co艣 w tym rodzaju. Jak uwa偶asz?

- Aha. Te偶 tak s膮dz臋. Rozejrz臋 si臋 po okolicy, poniucham i co艣 ci zaproponuj臋.

- No i samoch贸d. Mo偶e jaki艣 nowy DeSoto?

- Nie ma sprawy - odrzek艂 Rodney. - W jakim kolorze?

- Niebieskim.

To by艂 jego ulubiony kolor. Poza tym, tak jak powiedzia艂 Rodney: co za sens by膰 gubernatorem, je艣li nie by艂oby z tego korzy艣ci?

Ciastka i t臋cze

Ostatnio Dorothy czu艂a si臋 bardzo szcz臋艣liwa. Jej dzieci po艣lubi艂y wspania艂ych ludzi, mia艂a ju偶 trzy 艣liczne wnuczki, a Anna Lee w艂a艣nie zadzwoni艂a z radosn膮 wiadomo艣ci膮, 偶e spodziewa si臋 nast臋pnego dziecka. Tak wi臋c dzi艣 Dorothy by艂a wesolutka jak szczygie艂ek.

- Dzie艅 dobry, witajcie wszyscy... Mam nadziej臋, 偶e ka偶dy z was bierze dzi艣 udzia艂 w zawodach na wypieki. Bo to w艂a艣nie dzi艣 mamy doroczny konkurs na najlepszy wypiek z u偶yciem m膮ki Z艂ote P艂atki i specjalnie na t臋 okazj臋 Matka Smith co艣 wam zagra - b臋dzie to piosenka Gdybym wiedzia艂a, 偶e dzi艣 przyjdziesz, upiek艂abym ci ciasto. Zatem, panie i ci panowie, kt贸rzy zostali z wami, sprawd藕cie raz jeszcze, czy macie wszystkie potrzebne sk艂adniki. Liczy si臋 ka偶da sekunda. Przygotujcie si臋. Zapalcie piecyki, niech ju偶 si臋 nagrzewaj膮. A ja przez ten czas przypomn臋 wam pokr贸tce zasady naszej zabawy. Jedno ciasto na jednego uczestnika. A kiedy ciasto b臋dzie gotowe, czym pr臋dzej zanie艣cie je do siedziby VFW, by jury je oceni艂o.

呕ycz臋 wszystkim i ka偶demu z osobna powodzenia, a wy, zjadacze ciastek, pami臋tajcie, 偶e po werdykcie b臋d膮 one sprzedawane, dzi艣 oko艂o drugiej po po艂udniu. Doch贸d ze sprzeda偶y przeznaczony jest na pomoc naszym stanowym policjantom i stra偶akom. Robi膮 tyle dobrego przez ca艂y rok, przychod藕cie wi臋c i kupujcie ciasta, niech wiedz膮, 偶e doceniamy ich trud. W tym roku mamy te偶 doborowy zesp贸艂 s臋dziowski. Wszyscy pochodz膮 z Poplar Bluff: pan Jack Mann, prezes sp贸艂ki M膮ka Z艂ote P艂atki, jak r贸wnie偶 pani Edith Cagle Pool, autorka ksi膮偶ki Ciasta na ka偶d膮 okazj臋, wymieniana w Who is Who ekonomiki gospodarstwa domowego, i wreszcie ni偶ej podpisana... Wi臋c przychod藕cie nas odwiedzi膰. B臋dziemy si臋 艣wietnie bawili.

Strzy偶yki, drozdy w臋drowne i p贸艂nocnoameryka艅skie, kolibry i inne ziarnojady da艂y si臋 zobaczy膰. Ich obecno艣膰 udokumentowa艂a obserwatorka ptak贸w, Emma Henson z Walnut Shade, a pani Joanne Ault z Woodlawn w Missouri tak pisze:


Droga S膮siadko Dorothy!

Przeczyta艂am ciekaw膮 ksi膮偶k臋 i chcia艂abym podzieli膰 si臋 tym z twoimi s艂uchaczami. Je艣li chc膮 si臋 troch臋 po艣mia膰, to niech przeczytaj膮 Na tuziny ta艅sze Franka Gilbretha juniora i Ernestine Gilbreth Carey.


Dzi臋kujemy. Ja lubi臋 poleca膰 wy艂膮cznie ksi膮偶ki, kt贸re s膮 weso艂e i dobrze si臋 ko艅cz膮. Wiem, 偶e tyle jest nieszcz臋艣膰 na 艣wiecie, ale wol臋 si臋 na nich nie skupia膰. Pewnie jestem jak ten stru艣, co chowa g艂ow臋 w piasek - nie chc臋 przyjmowa膰 do wiadomo艣ci pewnych fakt贸w. Naukowcy postanowili sobie poinformowa膰 nas dok艂adnie, z czego zrobiony jest ksi臋偶yc, z czego sk艂adaj膮 si臋 gwiazdy, co to jest t臋cza... A ja wcale nie chc臋 tego wiedzie膰. Kiedy wypowiadam 偶yczenie, widz膮c spadaj膮c膮 gwiazd臋, to czy musz臋 wiedzie膰, z czego si臋 ona sk艂ada? Wcale nie. I niech ci panowie zdaj膮 sobie z tego spraw臋. Moim zdaniem, je艣li co艣 jest pi臋kne, to niewa偶ne dlaczego. Nigdy nie mog臋 napatrzy膰 si臋 na ksi臋偶yc. Jednej nocy jest ma艂y i okr膮g艂y, l艣ni膮cy jak kawa艂ek lodu albo marmurowy okruch, a innej - wielki i 偶贸艂ty. Jak mo偶na si臋 nudzi膰, kiedy natura daje nam tyle cud贸w do podziwiania? A to kojarzy mi si臋 z nast臋pnym listem, kt贸ry nades艂a艂a pani Anne Carter z Repton w Missouri. Pisze ona:


Droga S膮siadko Dorothy!

Czy zastanawia艂a艣 si臋 kiedy艣, gdzie jest pocz膮tek t臋czy? Chc臋 si臋 z Wami podzieli膰 wra偶eniami z prze偶ycia, kt贸re si臋 sta艂o naszym udzia艂em. Wczoraj wyjechali艣my ca艂膮 rodzin膮 za miasto, a kiedy przesz艂a kr贸tka burza, m贸j syn zwr贸ci艂 uwag臋 na ogromn膮 t臋cz臋, kt贸ra nieoczekiwanie pojawi艂a si臋 na niebie. Mia艂am wra偶enie, 偶e si臋ga ziemi, a jej kraniec znajduje si臋 na ko艅cu drogi przed nami. Ruszy艂am wi臋c do przodu i zacz臋艂am p臋dzi膰 jak szalona, a kiedy wysiedli艣my z samochodu i popatrzyli艣my na siebie, zobaczyli艣my, 偶e nasza sk贸ra opalizuje kolorami t臋czy, r贸偶owym, niebieskim, zielonym. Nie wierzyli艣my w艂asnym oczom. Dos艂ownie stali艣my sk膮pani w t臋czy. Czy to nie istny cud? Pan B贸g naprawd臋 okaza艂 nam swoj膮 艂ask臋, nigdy nie zapomnimy tego dnia.


Matka Smith zagra艂a kawa艂ek z Gdzie艣 ponad t臋cz膮.

- Bardzo dzi臋kujemy pani Carter za podzielenie si臋 z nami t膮 pi臋kn膮 opowie艣ci膮. Teraz, ile razy zobacz臋 t臋cz臋, zawsze b臋d臋 sobie przypomina艂a o was, jak stali艣cie sk膮pani w t臋czy. No i ja si臋 pytam: czy 偶ycie nie jest pi臋kne?

LATA SZE艢膯DZIESI膭TE

Piskl臋ta wracaj膮 do gniazd

Kiedy Bobby sko艅czy艂 studia, dosta艂 prac臋 jako nauczyciel w college鈥檜 w Rindge w New Hampshire, a tak偶e uroczy domek nad jeziorem, gdzie zamieszka艂 wraz z Lois. Mimo 偶e zarabia艂 niewiele, przez jaki艣 czas wiod艂o im si臋 dobrze. Oboje przywi膮zali si臋 do college鈥檜 i do miasteczka, ale poniewa偶 pochodzili z po艂udniowego Missouri, nie byli przyzwyczajeni do mro藕nych zim i w pierwszym roku niemal zamarzli tam na 艣mier膰. Ponadto po do艣wiadczeniach w Korei 艣nieg dzia艂a艂 na Bobby鈥檈go przygn臋biaj膮co, dlatego te偶 zacz膮艂 rozgl膮da膰 si臋 za cieplejszym miejscem. Zg艂osi艂 swoj膮 kandydatur臋 do pracy w Arizonie i Kalifornii, ale jak dot膮d nic im nie zaoferowano, a tymczasem Lois spodziewa艂a si臋 pierwszego dziecka. Tak szybko jak tylko mogli, przyjechali do Missouri w odwiedziny. Sp臋dzili tydzie艅 z jej rodzicami i nast臋pny tydzie艅 z Dorothy i Dokiem.

Kiedy przebywali w Elmwood Springs, zadzwoni艂 do nich pan Charlie Fowler, inspektor od drobiu i ich stary przyjaciel, zapowiadaj膮c, 偶e chcia艂by wpa艣膰 do nich na obiad. Bobby, kt贸ry nie widzia艂 pana Fowlera od kilku ju偶 lat, ucieszy艂 si臋 z perspektywy spotkania. Pan Fowler by艂 na ich 艣lubie, a potem przys艂a艂 im bardzo 艂adny prezent. Dorothy przygotowa艂a jego ulubione kotlety schabowe panierowane z kartofelkami puree, a po pierwszym k臋sie Fowler powiedzia艂 dok艂adnie to, co zawsze m贸wi艂:

- Co艣 mi si臋 wydaje, Dorothy, 偶e s膮 to najlepsze schabowe, jakie kiedykolwiek zrobi艂a艣.

Po posi艂ku, kiedy panowie wyszli na papierosa, Fowler zapyta艂 Bobby鈥檈go, czyby nie mogli si臋 przej艣膰 razem.

- Jasne - zgodzi艂 si臋 Bobby.

Wyszli na podw贸rko, usiedli na ogrodowych krzes艂ach Sweetheart Swing i przez chwil臋 podziwiali widok. S艂o艅ce sta艂o jeszcze wysoko na niebie. Tego roku wiosna przysz艂a wcze艣nie i jab艂onka by艂a ju偶 obsypana bia艂or贸偶owymi kwiatami; kwit艂y te偶 wilce, kt贸re zwiesza艂y si臋 ze starego p艂otu i pi臋艂y po 艣cianie gara偶u. Ruby Robinson wychyli艂a si臋 z okna obok i zakomunikowa艂a:

- Powiedz mamie, 偶e mam mn贸stwo pomidor贸w i mog臋 jej da膰, je艣li potrzebuje.

- Dobrze, na pewno przeka偶臋 - obieca艂 Bobby.

Bobby siedzia艂 tak i zastanawia艂 si臋, co te偶 Fowler chcia艂by od niego, ale pomy艣la艂, 偶e zaraz si臋 dowie. Po chwili Fowler odezwa艂 si臋:

- Masz urocz膮 偶onk臋.

- Mi艂o, 偶e pan tak m贸wi - podzi臋kowa艂 Bobby.

- Znam ciebie i twoj膮 rodzin臋 od dawna. Widzia艂em, jak dorasta艂e艣, ty i twoja siostra.

- Tak, prosz臋 pana.

Fowler odchrz膮kn膮艂.

- Wiesz, gdybym sam by艂 偶onaty i mia艂 syna, kt贸ry akurat wchodzi w doros艂e 偶ycie, to pewnie bym mu powiedzia艂 to, co teraz tobie powiem. M艂ody Robercie - kontynuowa艂 - my, to znaczy ty i ja, powinni艣my przesta膰 dzioba膰 po podw贸rku drobne ziarenka, ale odwa偶y膰 si臋 i poszybowa膰 jak or艂y w 艣wiat wielkiego biznesu. Dlatego par臋 lat temu zacz膮艂em skupowa膰 udzia艂y farm kurzych. Podnios艂em g艂ow臋 i co widz臋: napis na murze, 偶e tak powiem, takiej oto tre艣ci. Charlie, brzmia艂o przes艂anie, interes drobiowy si臋 zmienia. To ju偶 nie jest 艣wiat jajka. To 艣wiat kurczak贸w sma偶onych w g艂臋bokim t艂uszczu, wi臋c szykuj si臋 do skoku, p贸ki pora. - Nachyli艂 si臋 do Bobby鈥檈go. - S艂uchaj, synu, uwa偶nie. Niech to zostanie mi臋dzy nami. Ale w艂a艣nie podpisa艂em niezwykle korzystn膮 umow臋 z tym facetem z Kentucky na dostawy kurczak贸w. Mam wy艂膮czno艣膰. Teraz nie zrozum mnie 藕le. Ja jeszcze nie zarobi艂em pieni臋dzy, ale mam oko na tego go艣cia i je艣li dalej ten biznes b臋dzie si臋 w takim tempie rozwija艂, by艂bym zdziwiony, gdyby wkr贸tce nie otworzy艂 drugiego miejsca.

- Naprawd臋? - zdziwi艂 si臋 Bobby.

- Aha. I to wszystko pasuje mi do mojej teorii na temat przysz艂o艣ci.

- Jaka jest pana teoria?

- Ilo艣膰 - odrzek艂 z emfaz膮. - Nie jako艣膰. Szybko, niekoniecznie dobrze. Teraz, ch艂opcze, tak si臋 robi pieni膮dze. To epoka samolot贸w odrzutowych. Ludzie chc膮 je艣膰 w po艣piechu, bez konieczno艣ci zatrzymywania si臋. Pytaj膮 tylko, ile dostan膮 za dolara i jak szybko, i jak tanio.

Bobby skin膮艂 g艂ow膮 i zacz膮艂 si臋 nad tym zastanawia膰.

- Tak czy owak, m艂ody Robercie, powiem ci tyle. Szukam odpowiedniego cz艂owieka, kt贸ry b臋dzie dla mnie pracowa艂. Kogo艣 z osobowo艣ci膮, kontaktowego tak jak ja, i co艣 mi si臋 wydaje, 偶e pasujesz mi do tego obrazu jak ula艂. Rzeknij tylko s艂owo, a posada jest twoja.

Bobby鈥檈mu pochlebia艂a ta propozycja, ale nic nie wiedzia艂 na temat drobiowego interesu.

- Na pewno jestem panu bardzo zobowi膮zany, 偶e pomy艣la艂 pan o mnie - zacz膮艂 - ale...

Fowler nie pozwoli艂 mu doko艅czy膰.

- Zanim porozmawiasz na ten temat z 偶on膮 - doda艂, wyci膮gaj膮c jednocze艣nie z kieszeni notesik - napisz臋 ci sum臋, jak膮 b臋dziesz zarabia膰 w pierwszym roku. Zaznaczam, 偶e to tylko na pocz膮tek. - Wykaligrafowa艂 cyferki i wr臋czy艂 kartk臋 Bobby鈥檈mu. - Oczywi艣cie b臋dziesz musia艂 si臋 przenie艣膰, ale wydaje mi si臋, 偶e warto skorzysta膰 z tej okazji, a daj臋 ci s艂owo, synu, 偶e je艣li mnie si臋 b臋dzie dobrze powodzi艂o, to i tobie te偶.

Liczba, jak膮 zapisa艂 Fowler, wskazywa艂a dwukrotnie wi臋ksze zarobki od obecnego uposa偶enia Bobby鈥檈go.

Nast臋pnego dnia, kiedy Monroe wst膮pi艂 do nich na kaw臋 i Bobby pokaza艂 mu t臋 sum臋, Monroe, jak to mia艂 w zwyczaju, gwizdn膮艂 przeci膮gle.

- Ch艂opie, to kupa szmalu.

Bobby by艂 jednak niezdecydowany. Nie chcia艂 rezygnowa膰 z nauczania, ale maj膮c w bliskiej perspektywie dziecko i 偶adnych nowych ofert w zawodzie nauczyciela, przedyskutowa艂 spraw臋 z Lois. Postanowili wyprowadzi膰 si臋 z zimnego New Hampshire i zaryzykowa膰 z panem Fowlerem.

Zgubiona szcz臋ka

Tot Whooten nie zna艂a Charliego Fowlera, ale Matka Smith, kt贸ra wybra艂a si臋 do zak艂adu Tot, 偶eby zn贸w ufarbowa膰 sobie w艂osy na purpurow膮 czerwie艅, wspomnia艂a jej o nowej pracy Bobby鈥檈go.

- Mam nadziej臋 - powiedzia艂a Tot - 偶e w jego przypadku to si臋 powiedzie. Bo bez wzgl臋du na to, czym si臋 cz艂owiek zajmuje, prawdopodobie艅stwo, 偶e co艣 si臋 nie uda, wynosi zwykle pi臋膰dziesi膮t procent. - Wyla艂a na g艂ow臋 Matki Smith miseczk臋 balsamu do p艂ukania i doda艂a: - Chyba 偶e ma si臋 moje szcz臋艣cie, bo w moim przypadku szansa, 偶e co艣 si臋 nie uda, wynosi dziewi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 procent.

Tot musia艂a co艣 przeczuwa膰.

W nast臋pny poniedzia艂ek Norma Warren w艂a艣nie wr贸ci艂a z Poplar Bluff, gdzie u swojej matki, Idy Jenkins, zostawi艂a na tydzie艅 Lind臋, sw膮 jedenastoletni膮 ju偶 c贸reczk臋. Ku wielkiej irytacji Normy, tu偶 po 艣mierci jej ojca matka szybko si臋 zakr臋ci艂a i przenios艂a do Poplar Bluff, 偶eby by膰 bli偶ej ko艣cio艂a prezbiteria艅skiego.

- Teraz, kiedy jestem ju偶 wdow膮 - o艣wiadczy艂a - musz臋 by膰 bli偶ej swoich.

Troch臋 to zabola艂o Norm臋, 偶e matka woli by膰 bli偶ej ko艣cio艂a ni偶 w艂asnej rodziny, ale w Elmwood Springs nadal pozostawa艂a ciocia Elner, cho膰 nieraz by艂o z ni膮 utrapienie. Tego dnia przypada艂 dzie艅 domowych zabieg贸w kosmetycznych Normy, i w艂a艣nie kiedy nak艂ada艂a sobie na twarz maseczk臋 Merle Norman, zadzwoni艂 telefon, trzeci raz w ci膮gu godziny. Pocz膮tkowo nie mia艂a zamiaru odbiera膰, ale poniewa偶 telefon nadal dzwoni艂, musia艂a ust膮pi膰.

- Halo, ciociu Elner - odezwa艂a si臋, usi艂uj膮c nada膰 g艂osowi 艂agodny ton oraz nie naruszy膰 maseczki, ale tym razem to nie by艂a ciocia Elner. To Verbena, s膮siadka Elner, telefonowa艂a z pralni.

- Norma, to ja. Czy wiesz ju偶, co si臋 przydarzy艂o biednej Tot?

- O Bo偶e, co takiego?

- Znasz Rochelle, t臋 wielk膮 dziewuch臋, kt贸ra lubi od czasu do czasu przespa膰 si臋 z doktorem Orrem?

- Tak, a co z ni膮?

- Domy艣lam si臋, 偶e to ona zgubi艂a g贸rn膮 szcz臋k臋 Tot podczas ostatniego weekendu. Za bardzo by艂a zaj臋ta baraszkowaniem w gabinecie.

- Jak to: zgubi艂a? - Maseczka Normy leg艂a w gruzach.

- W pi膮tek doktor Orr usun膮艂 Tot z臋by, potem wzi膮艂 wycisk g贸rnej szcz臋ki i kaza艂 jej przyj艣膰 w poniedzia艂ek, kiedy sztuczna szcz臋ka mia艂a by膰 gotowa... Rano Tot w艣lizgn臋艂a si臋 tam tylnym wej艣ciem, bo jak m贸wi, umar艂aby ze wstydu, jakby kto艣 j膮 zobaczy艂 bez z臋b贸w, no wi臋c wesz艂a, usiad艂a i czeka. Powiedzia艂a, 偶e nie mog艂a doczeka膰 si臋 tej szcz臋ki. Tot m贸wi, 偶e nale偶a艂o si臋 spodziewa膰, 偶e co艣 b臋dzie nie tak, bo kiedy wszed艂 doktor Orr, poczu艂a od niego zapach alkoholu. Tak w ka偶dym razie twierdzi. 鈥濸rosz臋 otworzy膰 usta鈥, on m贸wi i usi艂uje wepchn膮膰 jej do ust jak膮艣 g贸rn膮 szcz臋k臋, kt贸ra za Chiny nie pasowa艂a. 鈥濪o diab艂a, Rochelle鈥, wo艂a, 鈥瀟o nie jest szcz臋ka Tot!鈥 Kaza艂 jej czeka膰 i wyszed艂 z gabinetu. Po chwili Tot s艂yszy krzyki i przekle艅stwa, a po pi臋tnastu minutach on wraca i m贸wi do niej: 鈥濨ardzo ci臋 przepraszam, Tot, ale twoja szcz臋ka musia艂a przez pomy艂k臋 zosta膰 wyrzucona. Trzeba b臋dzie wzi膮膰 nast臋pny wycisk i zacz膮膰 od nowa鈥.

- No nie.

- No tak. Wyobra偶asz sobie, 偶e Tot by艂a jak uwi臋ziona. Nie wie te偶, czyj膮 on jej wk艂ada艂 szcz臋k臋. I co gorsza, w艂a艣nie w tym tygodniu mia艂a p贸j艣膰 do nowej sma偶alni ryb na suma. Jak zje艣膰 suma bez z臋b贸w, a co dopiero obgry藕膰 kolb臋 kukurydzy?

- No nie.

- A wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze?

- Mo偶e by膰 co艣 jeszcze gorszego?

- My艣l臋, 偶e James ko艂uje Tot z t膮 Rochelle. Tak m贸wi Merle. Widzia艂 ich na autostradzie, jak zjechali potem do Casa Loma Supper Club, czulili si臋 do siebie, ca艂owali i tak dalej.

- Nie m贸w, biedna Tot.

- Uwa偶am, 偶e z t膮 szcz臋k膮 to by艂 zwyk艂y sabota偶. Ta dziewczyna z艂o艣liwie wyrzuci艂a t臋 szcz臋k臋 po to, 偶eby mog艂a swobodnie zabawia膰 si臋 z Jamesem, bo Tot b臋dzie zmuszona siedzie膰 w domu. Ale pami臋taj, ja nic o tym Tot nie powiedzia艂am.

- Biedna Tot.

- No i patrz, jak to jest. Jak nie jedno, to drugie, zawsze co艣. I to zaraz po tym, jak jej matka podpali艂a dom, teraz ta historia. Cud, 偶e Tot jeszcze budzi si臋 co rano i mo偶e wsta膰.

Po sko艅czonej rozmowie Norma posz艂a umy膰 twarz i na艂o偶y膰 na nowo maseczk臋. Pomy艣la艂a, 偶e powinna bardziej zadba膰 o sw贸j wygl膮d. Bo przecie偶 nie chcia艂aby, aby Macky zaprasza艂 do Casa Loma czy gdzie indziej jakie艣 inne kobiety.

Widowisko

Niestety, r贸wnie偶 dla Betty Raye sprawy nie u艂o偶y艂y si臋 najlepiej. Hamm nie dotrzyma艂 danego jej s艂owa i w 1960 roku powt贸rnie zacz膮艂 ubiega膰 si臋 o urz膮d gubernatora na nast臋pne cztery lata. Jej marzenia o w艂asnym domku obr贸ci艂y si臋 wniwecz. Cho膰 za艂amana, musia艂a jednak przyzna膰, 偶e kariera polityczna podobna by艂a do rozp臋dzonej lokomotywy, kt贸rej nie da si臋 zatrzyma膰. Hamm znajdowa艂 si臋 u szczytu swej popularno艣ci; twierdzi艂, 偶e nie wykorzysta膰 tego i zrezygnowa膰 z kandydowania, by艂oby zmarnowaniem wszystkich dotychczasowych wysi艂k贸w w艂o偶onych w rozw贸j jego kariery. B艂aga艂 j膮, obiecywa艂, 偶e je艣li uda mu si臋 sprawowa膰 ten urz膮d przez nast臋pn膮 kadencj臋, naprawd臋 na tym poprzestanie.

- Tak czy inaczej, kotu艣 - przekonywa艂 - prawo stanowe nie przewiduje pe艂nienia tej funkcji d艂u偶ej ni偶 przez dwie kadencje. Nawet gdybym chcia艂, to nie b臋d臋 m贸g艂 wi臋cej kandydowa膰. Czy mo偶na mie膰 lepsz膮 gwarancj臋?

By艂a zawiedziona, 偶e b臋dzie musia艂a wytrzyma膰 nast臋pne cztery lata, widzia艂a jednak, jak bardzo jej m膮偶 by艂 ludziom potrzebny. Napi臋cie towarzysz膮ce temu stanowisku zdawa艂o si臋 znakomicie s艂u偶y膰 Hammowi, wygl膮da艂 kwitn膮co i radowa艂 si臋 ka偶d膮 chwil膮. Musia艂a przyzna膰, 偶e Hamm okaza艂 si臋 艣wietnym gubernatorem, i chocia偶 t臋skni艂a za posiadaniem w艂asnego domu i m臋偶a wy艂膮cznie dla siebie, by艂a jednocze艣nie z niego dumna. I mimo 偶e jej go brakowa艂o, cieszy艂a si臋, 偶e jest szcz臋艣liwy.

Dobr膮 stron膮 popularno艣ci Hamma by艂a znaczna liczba jego zwolennik贸w, tak 偶e tym razem nie musia艂a wyprawia膰 si臋 wraz z dzie膰mi w podr贸偶 promocyjn膮. W艂a艣ciwie kampania wyborcza okaza艂a si臋 niepotrzebna. Wprawi艂o to w bezsiln膮 w艣ciek艂o艣膰 Earla Finleya, kt贸ry musia艂 odczeka膰 kolejne cztery lata przed nast臋pn膮 pr贸b膮 przej臋cia kontroli nad stanem.

Kiedy Hamm wygra艂 kolejne wybory, uzyskuj膮c mia偶d偶膮c膮 przewag臋, Cecil Figgs by艂 oczywi艣cie zachwycony, 偶e ma zapewnione zaj臋cie na nast臋pne cztery lata, i postanowi艂, 偶e tym razem zaaran偶uje wielkie widowisko w plenerze obrazuj膮ce histori臋 Missouri. Zaplanowa艂, 偶e b臋dzie to barwne widowisko z udzia艂em setek uczestnik贸w, nie wy艂膮czaj膮c india艅skiego kucyka, kt贸ry mia艂 symbolizowa膰 przejazd Pony Express w 1860 roku z St. Joseph do Sacramento. Widowisko przedstawia艂oby wszystkie wa偶niejsze wydarzenia, poczynaj膮c od czerwca 1812 roku, kiedy po raz pierwszy utworzono terytorium Missouri, i dalej, a偶 do czas贸w wsp贸艂czesnych.

Przez ca艂y dzie艅 odbywa艂y si臋 pr贸by w wielkim Shrine Auditorium i przez ca艂y czas cierpliwo艣膰 Cecila wystawiana by艂a na ci臋偶k膮 pr贸b臋 z powodu ospa艂o艣ci policjanta stanowego Ralpha Childressa, kt贸ry przy swoim wzro艣cie sze艣膰 st贸p cztery cale nie dawa艂 sob膮 bezkarnie pomiata膰. Cecil szkoli艂 Gwardi臋 Honorow膮 gubernatora, kt贸ra mia艂a r贸wniutkim szeregiem wkroczy膰 na scen臋, by dalej przemaszerowa膰 pod ogromn膮 rekonstrukcj膮 艁uku St. Louis, na kt贸rego szczycie powiewa艂a chor膮giew z napisem BRAMA NA ZACH脫D. Po dotarciu na 艣rodek sceny mieli odwr贸ci膰 si臋 do publiczno艣ci, by jednocze艣nie zasalutowa膰, a nast臋pnie za艂o偶y膰 r臋ce do ty艂u i sta膰 tak w pozycji spocznij, kiedy Cecil policzywszy do dziesi臋ciu, pstrykn膮艂 palcami.

- Jeszcze raz to samo - zakomenderowa艂, tupi膮c nog膮 i klaskaniem w d艂onie wskazuj膮c policjanta Childressa. - Szybciej, szybciej, ruszaj si臋, jeste艣 za wolny.

W ko艅cu policjant, z twarz膮 nabieg艂膮 krwi膮, got贸w w ka偶dej chwili wybuchn膮膰, nie wytrzyma艂.

- S艂uchaj, ty pedale - zagrozi艂 mu - jeszcze raz pstrykniesz na mnie palcami, to ci je wyrw臋 i wetkn臋 w tw贸j t艂usty ty艂ek.

Cecil przystan膮艂 i zamruga艂 zdumiony.

- Co艣 ty powiedzia艂?

- S艂ysza艂e艣.

Cecil nachmurzy艂 si臋.

- Nie pr贸buj marnowa膰 mojego drogocennego czasu, kt贸ry przeznaczam na pr贸by, na cackanie si臋 z tob膮. Jestem re偶yserem tego widowiska, a ty masz wzi膮膰 w nim udzia艂 i dobrze odegra膰 swoj膮 rol臋.

- Po moim trupie - zarzek艂 si臋 policjant Childress.

Cecil rzuci艂 okiem na zegarek.

- Pi臋tna艣cie minut przerwy - og艂osi艂. - Chc臋 was widzie膰 z powrotem na scenie dok艂adnie o pierwszej czterdzie艣ci, gotowych do powt贸rki od pocz膮tku. - Po czym wskazuj膮c na policjanta Childressa, doda艂: - A ty, m贸j panie, masz natychmiast zej艣膰 za mn膮 na d贸艂. Idziemy.

Kiedy zeszli do du偶ej sali pr贸b, Cecil zamkn膮艂 drzwi i powiedzia艂 rozkazuj膮cym tonem:

- Zdejmuj koszul臋. Nie zamierzam jej zniszczy膰, kiedy nie ma czasu na zamawianie nowej.

Policjant skwapliwie wykona艂 polecenie, bo pilno mu by艂o wdepta膰 Cecila w ziemi臋. Ostatnie s艂owa, kt贸re us艂ysza艂 od Cecila, zanim ten natar艂 na niego i st艂uk艂 na kwa艣ne jab艂ko, brzmia艂y:

- 呕aden z wykonawc贸w nie b臋dzie dawa艂 reszcie z艂ego przyk艂adu.

Pi臋tna艣cie minut p贸藕niej Cecil wr贸ci艂 do auli jak gdyby nigdy nic i klaszcz膮c w r臋ce na znak wznowienia pr贸by, zawo艂a艂:

- Zaczynamy, wiara... Jeszcze raz od pocz膮tku.

Za nim st膮pa艂 Childress, lekko utykaj膮c. Kilka minut wcze艣niej le偶a艂 rozci膮gni臋ty na pod艂odze, nie maj膮c si艂, by si臋 podnie艣膰, a nad nim sta艂 Cecil i uj膮wszy si臋 pod boki, pyta艂:

- A teraz got贸w jeste艣 wr贸ci膰 do swoich obowi膮zk贸w czy jeszcze nie?

Policjant by艂 tak oszo艂omiony ca艂ym zaj艣ciem, 偶e m贸g艂 tylko roze艣mia膰 si臋 i odpowiedzie膰:

- Chyba tak.

By膰 mo偶e Cecil sprawia艂 czasem wra偶enie rozlaz艂ego, w rzeczywisto艣ci jednak by艂 twardy jak ska艂a i silny jak byk. Przez ca艂e 偶ycie d藕wiga艂 zw艂oki i trumny. I chocia偶 s艂u偶ba wojskowa up艂yn臋艂a mu g艂贸wnie na organizowaniu przyj臋膰 i turniej贸w bryd偶owych dla oficer贸w i ich 偶on, to jednak trenowa艂 samoobron臋. Incydent ten nie mia艂 dalszego ci膮gu, a kiedy kto艣 pyta艂 Ralpha, co si臋 w艂a艣ciwie wydarzy艂o, ten macha艂 lekcewa偶膮co r臋k膮 i m贸wi艂:

- A tam, nic takiego, on jest w porz膮dku, po prostu pr贸buje robi膰, co do niego nale偶y.

W policyjnym j臋zyku musia艂o to znaczy膰 bardzo wiele, bo od tej pory Cecil nigdy nie mia艂 najmniejszych problem贸w z 偶adnym policjantem, a co wi臋cej, wydawa艂o si臋, 偶e nawet go polubili. Prawd臋 m贸wi膮c, kilku z nich przychodzi艂o do Cecila po rad臋, kiedy mieli k艂opoty ze swoimi 偶onami czy narzeczonymi. Odnosi艂o si臋 wra偶enie, 偶e lepiej od nich rozumia艂 kobiety.

Da艂 tego dow贸d w innym powa偶nym przypadku. Mianowicie nie umkn臋艂o jego uwadze, 偶e Hamm i Betty Raye coraz bardziej oddalaj膮 si臋 od siebie. Po widowisku uda艂 si臋 do gabinetu Hamma i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.

- Wiesz - powiedzia艂 - nie wtr膮cam si臋 w niczyje prywatne 偶ycie, musisz jednak zacz膮膰 po艣wi臋ca膰 wi臋cej uwagi swojej 偶onie.

- Co takiego? - zapyta艂 Hamm, poch艂oni臋ty my艣lami na ca艂kiem inny temat.

- Chodzi o Betty Raye. Od przynajmniej p贸艂 roku nigdzie nie wychodzili艣cie razem, a to nie jest w porz膮dku.

- A, tak, tak... Chyba masz racj臋. Mo偶e powinienem wzi膮膰 j膮 gdzie艣 na kolacj臋 czy co艣 w tym rodzaju.

- Zr贸b tak i lepiej nie zwlekaj - poradzi艂 Cecil.

- Dobrze - zgodzi艂 si臋 Hamm. - Jak tylko b臋d臋 mia艂 wolny wiecz贸r.

Wolny wiecz贸r jednak jako艣 si臋 nie zdarzy艂. Betty Raye nigdy si臋 nie skar偶y艂a, ale czu艂a si臋 samotna. W Jefferson City nie mia艂a 偶adnych przyjaci贸艂. A poniewa偶 by艂a to stolica stanu, wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w zajmowa艂a si臋 bezpo艣rednio polityk膮, albo przynajmniej ich wsp贸艂ma艂偶onkowie. Betty Raye wiedzia艂a o polityce tylko tyle, 偶e zabra艂a jej m臋偶a. Innym 偶onom zdawa艂o si臋 to nie przeszkadza膰, ba, wygl膮da艂o na to, 偶e uwielbia艂y taki stan rzeczy, nic dziwnego wi臋c, 偶e nie potrafi艂a znale藕膰 z nimi wsp贸lnego j臋zyka. Najbli偶sza jej by艂a Alberta Peets, ta od morderstwa toporkiem do lodu. Zabawia艂a Betty Raye opowie艣ciami o swoich rozlicznych ch艂opakach, ale kiedy pojecha艂a do domu na przepustk臋, a dzieci przebywa艂y na obozie, Betty Raye snu艂a si臋 sama po wielkim mieszkaniu, nie mog膮c znale藕膰 sobie miejsca.


Kt贸rego艣 dnia, wczesnym popo艂udniem, w domu Dorothy w Elmwood Springs zadzwoni艂 telefon. To by艂a Betty Raye.

- Jak si臋 masz, kochanie? Co za mi艂a niespodzianka.

- Nie dzwoni臋 w 偶adnej sprawie. Tak po prostu pomy艣la艂am sobie, 偶e zapytam, co u was s艂ycha膰.

Chwil臋 gaw臋dzi艂y. Betty Raye wypytywa艂a o wszystkich, chcia艂a te偶 wiedzie膰, co u Jimmy鈥檈go, i prosi艂a, by go od niej pozdrowi膰. Kiedy Dorothy zapyta艂a, jak si臋 czuje w roli pierwszej damy, Betty Raye odpowiedzia艂a kr贸tko:

- Dobrze.

Nie przyzna艂a si臋 do tego przed Dorothy, ale cz臋sto my艣la艂a o nich i o czasach, kiedy mieszka艂a w Elmwood Springs. Ostatnio nawet przychodzi艂o jej do g艂owy, 偶e lepiej by zrobi艂a, w og贸le stamt膮d nie wyje偶d偶aj膮c, ale wystarczy艂o, by nadbieg艂 kt贸ry艣 z jej synk贸w w poszukiwaniu mamy, a zn贸w czu艂a si臋 szcz臋艣liwa.

Ta艅cz膮ce bociany

Na szcz臋艣cie dla Bobby鈥檈go i Lois, Charlie Fowler by艂 cz艂owiekiem honoru i dotrzymywa艂 s艂owa, kiedy wi臋c firma zaczyna艂a si臋 rozwija膰, r贸wnocze艣nie ros艂y te偶 zarobki Bobby鈥檈go. Zaledwie rok po urodzeniu si臋 ich synka mogli ju偶 sobie pozwoli膰 na kupno 艂adnego domu i nowego samochodu. Obydwoje bardzo dobrze si臋 czuli w Kentucky, dok膮d zaprosili Dorothy z Dokiem oraz Matk臋 Smith i Jimmy鈥檈go na lokalne derby. Dorothy akurat prze偶ywa艂a strat臋 Princess Mary Margaret, kt贸ra do偶y艂a s臋dziwego wieku, podr贸偶 wi臋c dobrze zrobi艂a jego matce, zw艂aszcza 偶e po raz pierwszy mog艂a zobaczy膰 swego wspania艂ego wnuczka z jasnymi w艂oskami, Michaela.

Tego roku Biedna Tot r贸wnie偶 straci艂a swoj膮 matk臋, i to dos艂ownie. Kiedy Tot by艂a w pracy, jej matka musia艂a wybra膰 si臋 samodzielnie z domu i najprawdopodobniej wsiad艂a do samochodu jakich艣 obcych ludzi, kt贸rzy zawie藕li j膮 a偶 do Salt Lake City, gdzie trafi艂a do domu dla starc贸w prowadzonego przez mormon贸w. Kiedy ju偶 j膮 tam w ko艅cu odnaleziono, orzek艂a, 偶e nie ma ochoty wraca膰 do domu, ale Tot musia艂a p艂aci膰 co miesi膮c za jej wikt i opierunek.

Sz贸stego lipca 1962 roku Macky i Norma obchodzili sw贸j szczeg贸lny dzie艅 i w艂a艣nie tego dnia z samego rana Norma zadzwoni艂a do cioci Elner, zanim ona sama zadzwoni艂a, co by艂o ewenementem.

Ciocia Elner wytar艂a w fartuch um膮czone r臋ce i podnios艂a s艂uchawk臋.

- Halo?

- Ciociu Elner, tu Norma. Czy za艂o偶y艂a艣 sw贸j aparat s艂uchowy?

- Tak.

- Nie zgadniesz, co Macky kupi艂 mi na nasz膮 rocznic臋. To najzabawniejsza rzecz, jak膮 kiedykolwiek widzia艂am.

- Co ci da艂?

- Pami臋tasz, jaka by艂am z艂a, kiedy w zesz艂ym roku kupi艂 mi ten idiotyczny zraszacz do trawy?

Ciocia Elner zachichota艂a.

- Pami臋tam. Biedny Macky.

- Biedny Macky? To ja by艂am dotkni臋ta. Czy to moja wina? Nasza trzynasta rocznica 艣lubu, a on mi przynosi co艣 do trawnika. Bierze mnie do ogr贸dka, odkr臋ca wod臋 i m贸wi: 鈥濿szystkiego najlepszego z okazji rocznicy 艣lubu鈥. A ja na to: 鈥濵acky Warren, trzyna艣cie lat po 艣lubie ty mi dajesz zraszacz do trawnika?鈥 Ma艂o tego, wzi膮艂 go ze swojego sklepu, nawet nie musia艂 kupowa膰. A ja pojecha艂am specjalnie do Poplar Bluff, 偶eby mu kupi膰 takie fajne bokserki, pami臋tasz, ze wzorkiem w serduszka, no i upiek艂am mu ciasto. My艣la艂am, 偶e go zabij臋. W ka偶dym razie w tym roku odrobi艂 swoje winy. Poczekaj, a zobaczysz sama, co ten g艂uptas mi kupi艂. W艂a艣nie patrz臋 na to w tej chwili.

- Co to jest?

- Najfajniejsza rzecz, jak膮 kiedykolwiek widzia艂am. S膮 to dwa bociany, a przynajmniej tak mi si臋 wydaje, 偶e to bociany - ptaki z d艂ugimi dziobami? Wi臋c te ptaki, niewa偶ne, jak tam si臋 one nazywaj膮, s膮 艣miesznie ubrane i ta艅cz膮. Samiec ma smoking, a samiczka jest ubrana w zielon膮 wieczorow膮 sukni臋, i sobie ta艅cz膮 na takiej podstawce. Odwraca si臋 pude艂ko, a to jest pozytywka. Kiedy si臋 j膮 nakr臋ci, obraca si臋 w k贸艂ko i gra melodi臋 Arabski szejk, a bociany ta艅cz膮 w takt tej melodii. Powiedzia艂am Macky鈥檈mu, 偶e to najzabawniejsza rzecz, jak膮 w 偶yciu widzia艂am. Zaraz j膮 nakr臋c臋, 偶eby艣 i ty mog艂a pos艂ucha膰.

Norma niemal przytkn臋艂a pozytywk臋 do s艂uchawki, 偶eby lepiej by艂o s艂ycha膰. Po minucie zn贸w podnios艂a telefon.

- S艂ysza艂a艣? I czy to nie jest najzabawniejsza rzecz, jak膮 w 偶yciu s艂ysza艂a艣?

Ciocia Elner przytakn臋艂a.

- Masz racj臋. Zawsze lubi艂am t臋 melodi臋.

- Ja tak samo. Zawsze si臋 niesamowicie wzruszam, kiedy j膮 s艂ysz臋. Powiedzia艂am do Macky鈥檈go: 鈥濼o znacznie bardziej romantyczne ni偶 zraszacz do trawnika鈥. Ach, ci m臋偶czy藕ni, czasem s膮 jak dzieci. On mi nie powie, sk膮d to ma, ale na spodzie napisane jest 鈥濵ade in Czechoslovakia鈥, wi臋c musia艂o go to kosztowa膰 maj膮tek. Powiedzia艂, 偶e kupi艂 mi to, 偶ebym postawi艂a na p贸艂ce ze swoimi bibelotami. Ale ja mu m贸wi臋: 鈥濵acky, to nie jest taki sobie zwyczajny bibelot鈥. Zastanawia艂am si臋, gdzie by to postawi膰, i my艣l臋, 偶e odpowiednie miejsce b臋dzie na stole w saloniku. Bo to si臋 nadaje jako t艂o do rozmowy. Sama powiedz, w ilu domach mo偶na spotka膰 bociany ta艅cz膮ce do Arabskiego szejka?

- Nigdzie nie widzia艂am czego艣 takiego - przyzna艂a ciocia Elner.

- Wiesz, nawet by艂am zdziwiona, 偶e Macky ma tyle gustu, 偶eby bez niczyjej pomocy wybra膰 taki prezent. Sama widzia艂a艣, jakie barach艂o nieraz znosi do domu. Wi臋c powiedzia艂am mu: 鈥濵acky, ty mnie ci膮gle zadziwiasz. To znaczy, 偶e jeste艣my dobrym ma艂偶e艅stwem鈥. A on na to: 鈥濶a pewno, bo ty mnie codziennie czym艣 zadziwiasz鈥. A ja na to: 鈥濼o dobrze, bo nie chc臋, 偶eby艣 si臋 ze mn膮 zanudzi艂 na 艣mier膰鈥. Na co on odpowiada, 偶e wszystko mo偶na by mi przypisa膰, ale nie to, 偶e jestem nudna. No i czy on nie jest wspania艂y?

- Owszem, jest. A jak mu si臋 podoba艂 tw贸j prezent?

- Bardzo, ale znasz go, mo偶na mu da膰 cokolwiek, byleby z ryb膮, to on ju偶 b臋dzie zachwycony.


Nie wszystkie ma艂偶e艅stwa by艂y tak szcz臋艣liwe jak Normy z Mackym. W ci膮gu ostatnich kilku lat coraz bardziej zacz臋艂o si臋 psu膰 w ma艂偶e艅stwie Hamma i Betty Raye. I nawet nie mo偶na powiedzie膰, 偶e przesta艂o im na sobie zale偶e膰. Po prostu stopniowo si臋 od siebie oddalali, a偶 wreszcie ka偶de z nich zacz臋艂o wie艣膰 oddzielne 偶ycie, pocz膮tkowo nawet nie zdaj膮c sobie z tego sprawy.

Ona wiod艂a spokojne 偶ycie, staraj膮c si臋 pozostawa膰 w cieniu, podczas gdy on zdawa艂 si臋 d膮偶y膰 stale ku 艣wiat艂u jupiter贸w. Hamm mia艂 nieuregulowany rozk艂ad zaj臋膰, spa艂 po dwie, trzy godziny na dob臋, tak 偶e w rezultacie przestali sypia膰 razem. Zacz膮艂 korzysta膰 z pokoiku po艂o偶onego nad sypialni膮 pa艅stwa, niby 偶e nie chcia艂 jej przeszkadza膰, ale nigdy ju偶 nie wr贸ci艂. Ona mia艂a swoich dw贸ch ch艂opaczk贸w, kt贸rych uwielbia艂a, i z nimi sp臋dza艂a wi臋kszo艣膰 czasu, cierpia艂a jednak, kochaj膮c Hamma i nie mog膮c go mie膰 dla siebie.

Czasami trudno jej by艂o robi膰 dobr膮 min臋, zw艂aszcza kiedy odwiedzi艂a j膮 matka.


Minnie przyjecha艂a do rezydencji gubernatora, by zobaczy膰 c贸rk臋 i wnuczk贸w. Oatmanowie mieli kilka wolnych dni, Minnie i Beatrice Woods postanowi艂y wi臋c, 偶e Floyd zawiezie ich na jeden dzie艅 do Elmwood Springs. Wszyscy bardzo si臋 cieszyli ze spotkania dawno niewidzianej Beatrice. Wida膰 by艂o, 偶e jest szcz臋艣liwa, ci膮gle j膮 艣mieszy艂y 偶arty Chestera.

Nikt nie wiedzia艂 dlaczego. Ruby Robinson twierdzi艂a, 偶e gdyby Beatrice mog艂a go zobaczy膰, pewnie przesta艂by wydawa膰 si臋 jej zabawny.

Zawsze, gdy zejd膮 si臋 dwie matki, ich rozmowa na og贸艂 dotyczy powodzenia i szcz臋艣cia ich dzieci. Nie inaczej by艂o z Dorothy i Minnie. W tym przypadku Minnie mia艂a prawo m贸wi膰 o u艣miechu fortuny. Jej c贸rka by艂a 偶on膮 gubernatora, a grupa Oatman Family Gospel Singers zdoby艂a takie powodzenie, 偶e mogli sobie pozwoli膰 na nowy autobus, Silver Eagle, wykonany na ich specjalne zam贸wienie, oraz wydali nowy album, kt贸ry okaza艂 si臋 hitem.

- Jestem wdzi臋czna Panu Bogu za wszystko, czym mnie obdarzy艂 - powiedzia艂a Minnie - a zw艂aszcza za to, 偶e nadal pozostaj臋 z Nim w dobrych stosunkach. Patrz臋 woko艂o i widz臋, 偶e pieni膮dze wcale szcz臋艣cia nie daj膮, bo ludzie nigdy nie maj膮 do艣膰. Zawsze wydaje im si臋, 偶e potrzebuj膮 wi臋cej. A jedyne, czego potrzebuj膮, to Boga. Pieni膮dze go nie zast膮pi膮, no nie?

- W wi臋kszo艣ci przypadk贸w chyba nie - zgodzi艂a si臋 Dorothy.

- Kiedy艣 powiedzia艂am Emmettowi Crimplerowi... Emmett, m贸wi臋, ile ci potrzeba nowych garnitur贸w? Przecie偶 na raz nie w艂o偶ysz wi臋cej jak jeden garnitur. Ale ile razy zatrzymujemy si臋 w pobli偶u Searsa, on zawsze musi lecie膰 tam i kupi膰 nowe ubranie. M贸wi, 偶e to dlatego, 偶e jak by艂 ma艂y, to 偶y艂 w biedzie, ale ja w to nie wierz臋.

- Nie?

- Nie. Jemu wydaje si臋, 偶e nowe ubrania przynios膮 mu szcz臋艣cie. Ale tak nie jest. Wiesz, Dorothy, do tej pory musia艂am liczy膰 si臋 z ka偶dym groszem, 偶eby zwi膮za膰 koniec z ko艅cem. Ca艂e 偶ycie by艂am biedna. Pami臋tam, jak chodzi艂am boso jako ma艂a dziewczynka, kiedy mieszkali艣my w szopie, kt贸r膮 tatu艣 zbudowa艂 dla nas na wsi. Tatu艣 harowa艂 od 艣witu do nocy, zbiera艂 kawa艂ki w臋gla, 偶eby艣my mieli si臋 czym ogrza膰, ale byli艣my szcz臋艣liwi. Teraz mamy pieni膮dze, a patrz膮c na swoich ch艂opc贸w, widz臋, 偶e wcale nie s膮 szcz臋艣liwi. Bervin przebiera nogami, 偶eby si臋 zerwa膰 i zosta膰 drugim Elvisem, a Vernon zalicza trzeci膮 偶on臋 i odwr贸ci艂 si臋 od Boga. - Westchn臋艂a. - A Betty Raye... Nie pojmuj臋, co si臋 tam dzieje. Ma swojego m臋偶ulka, dw贸jk臋 dzieciaczk贸w, ale... Wiem, pr贸bowa艂a robi膰 dobr膮 min臋, specjalnie dla mnie, ale matka zawsze pozna, kiedy co艣 jest nie tak.

Bo na pewno co艣 jest nie tak. S艂owo daj臋, przez ca艂y czas, gdy tam by艂am, Hamm chodzi艂 swoimi drogami, a ona swoimi. To nie po mojemu. Ferris i ja nigdy艣my si臋 nie rozstawali, ani na jeden dzie艅 czy noc, jak偶e艣my si臋 po偶enili w 1931 roku, kiedy wielebny W.W. Nails udzieli艂 nam 艣lubu. Powiedzia艂: 鈥濳ogo B贸g z艂膮czy艂, cz艂owiek niech nie wa偶y si臋 roz艂膮czy膰鈥, i ja zawsze o tym pami臋ta艂am... Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e tam jest co艣, co ich roz艂膮cza...

Vita Green

Kiedy艣 Harry S. Truman powiedzia艂, 偶e s膮 trzy rzeczy, kt贸re mog膮 zniszczy膰 m臋偶czyzn臋: w艂adza, pieni膮dze i kobiety. Hamm zdoby艂 w艂adz臋 i mia艂 perspektyw臋 doj艣cia do pieni臋dzy. Teraz ju偶 tylko kobieta mog艂a wkroczy膰 w jego 偶ycie.

Hamm postanowi艂 sobie, 偶e b臋dzie doskona艂ym gubernatorem, i bardzo si臋 stara艂 to urzeczywistni膰. Pilnowa艂, by informowano go dok艂adnie, co jego elektorat s膮dzi o ka偶dym jego posuni臋ciu. Poza tym przy ka偶dej okazji rozmawia艂 z lud藕mi i codziennie rano czyta艂 wszystkie gazety wychodz膮ce w Missouri. I chocia偶 na og贸艂 nie zwraca艂 uwagi na kolumny towarzyskie, co艣 jednak rzuci艂o mu si臋 w oczy w prasie z Kansas City. Spostrzeg艂 mianowicie powtarzaj膮ce si臋 fotografie jednej kobiety, zawsze obecnej na wszystkich wa偶niejszych przyj臋ciach i spotkaniach. Zazwyczaj nie interesowa艂 si臋 tym, co robili bogaci ludzie, gdy偶 nie by艂o mu to potrzebne, ale po kilku tygodniach zauwa偶y艂, 偶e odczuwa co艣 na kszta艂t zawodu, je艣li kt贸rego艣 dnia nie znalaz艂 w gazecie zdj臋cia tej kobiety.

Pewnego dnia zawo艂a艂 Cecila do swego gabinetu.

- Kiedy tkwi艂e艣 w interesie kwiatowym w Kansas City, czy spotka艂e艣 si臋 z kim艣 o nazwisku Green? Vita Green?

- Czy j膮 zna艂em? Ona by艂a jedn膮 z moich najlepszych klientek. Zreszt膮 jest ni膮 nadal. Dajemy opraw臋 kwiatow膮 do wszystkich wydawanych przez ni膮 przyj臋膰.

- Naprawd臋?

- Kt贸rego艣 roku wyda艂a przyj臋cie dla naszego zespo艂u teatralnego, wtedy przystroili艣my jej ca艂y taras bia艂ymi r贸偶ami. Zajmuje wielki apartament na najwy偶szym pi臋trze w Highland Plaza, gdzie z ka偶dego pokoju rozci膮ga si臋 pi臋kny widok.

- Aha - zastanowi艂 si臋 Hamm.

- M贸g艂by艣 obejrze膰 to miejsce. Bardzo spektakularne.

- Chcia艂bym je kiedy艣 zobaczy膰. A co robi jej m膮偶?

- Wszystko, co wiem na ten temat, to 偶e doszed艂 do sporych pieni臋dzy. Kiedy si臋 poznali艣my, by艂a ju偶 rozwiedziona. A dlaczego pytasz?

- Tak sobie, bez powodu. Po prostu przeczyta艂em, 偶e pewna pani Green zosta艂a wybrana przewodnicz膮c膮 `jakiej艣 rady artystycznej, i pomy艣la艂em sobie, 偶e mo偶e dobrze by艂oby, gdyby gubernator bra艂 w czym艣 takim udzia艂.

- Naprawd臋? - zdziwi艂 si臋 Cecil.

- No jak to. Przecie偶 nikt inny, tylko w艂a艣nie ty stale mi suszysz g艂ow臋 o r贸偶ne artystyczne fiu-b藕dziu. Wi臋c pomy艣la艂em, 偶e mo偶e powinienem spr贸bowa膰.


Cecil wyszed艂 z gabinetu Hamma zadowolony, 偶e jego starania, by zainteresowa膰 go sprawami sztuki, wreszcie przynios艂y jaki艣 rezultat. Vita Green, og贸lnie lubiana - zw艂aszcza przez m臋偶czyzn - by艂a jedn膮 z bardziej znanych animatorek kultury w Kansas City. Wysoka, czarnow艂osa, g艂adko uczesana z przedzia艂kiem po艣rodku g艂owy i kokiem zebranym na karku, mimo swoich czterdziestu trzech lat zwraca艂a na siebie powszechn膮 uwag臋. Ubiera艂a si臋 zawsze elegancko, cho膰 skromnie, przewa偶nie w co艣 czerwonego lub w szmaragdow膮 ziele艅, kt贸ra pasowa艂a do koloru jej oczu, z efektown膮 broszk膮 zdobi膮c膮 jej prawe rami臋. Na pierwszy rzut oka mo偶na j膮 by艂o wzi膮膰 za Hiszpank臋 lub greck膮 arystokratk臋. Nieliczni tylko, kt贸rzy mieli z ni膮 do czynienia, rozpoznaliby w niej stuprocentow膮 Irlandk臋, kt贸r膮 w istocie by艂a. Poza mi艂膮 powierzchowno艣ci膮 by艂a te偶 inteligentna, bystra. Pod ka偶dym wzgl臋dem stanowi艂a kobiecy idea艂 dla ka偶dego m臋偶czyzny. Mog艂a rozmawia膰 na dowolny temat, zawsze skupiaj膮c na sobie powszechn膮 uwag臋. Ale kiedy otrzyma艂a od gubernatora list z zapytaniem, kiedy mogliby si臋 spotka膰 w celu om贸wienia spraw kultury w stanie Missouri, najpierw ogarn膮艂 j膮 pusty 艣miech. Dla Vity, jak te偶 dla towarzystwa, w kt贸rym si臋 obraca艂a, Sparks by艂 wsiokiem z departamentu rolnictwa, kt贸ry dokona艂 awansu spo艂ecznego i kt贸rego nigdy nie zainteresuj膮 problemy kultury. Zadzwoni艂a do zaprzyja藕nionego z ni膮 Petera z elektryzuj膮c膮 wiadomo艣ci膮:

- Nie uwierzysz, kto chce si臋 ze mn膮 spotka膰.

Peter Wheeler, kt贸rego Hamm pokona艂 przed sze艣cioma laty i kt贸ry odrzuci艂 propozycj臋 Hamma, by zacz膮膰 pracowa膰 w jego administracji, jak zwykle by艂 d偶entelmenem w ka偶dym calu.

- Uwa偶am, Vito, 偶e powinna艣 si臋 z nim spotka膰 i przynajmniej go wys艂ucha膰. Nigdy nic nie wiadomo, mo偶e on chce rozwin膮膰 swoj膮 dzia艂alno艣膰?

Zastanowi艂a si臋 przez chwil臋 nad tym, co jej poradzi艂, i odrzek艂a:

- Chyba masz racj臋, Peter. Jak to si臋 m贸wi, wszystko po艣wi臋c臋 dla sztuki.

Kilka dni p贸藕niej kto艣 z biura Hamma zadzwoni艂 do niej z informacj膮, 偶e gubernator przyjedzie na jeden dzie艅 do Kansas City i zapytuje, czy b臋dzie mog艂a si臋 z nim spotka膰 we 艣rod臋 mi臋dzy 贸sm膮 trzydzie艣ci a dziewi膮t膮, przed jego przem贸wieniem w Elks Club. Przysta艂a na to spotkanie, mimo 偶e godzina wyda艂a jej si臋 nieludzka. Um贸wili si臋 w centrum, w budynku rady sztuki. Kiedy przyjecha艂a, on ju偶 siedzia艂 w biurze prezesa i za艂atwia艂 telefony. Zdenerwowana sekretarka powiedzia艂a jej:

- Gubernator m贸wi艂, 偶eby pani od razu wesz艂a tu, gdy tylko si臋 pani pojawi.

Siedzia艂 ty艂em do wej艣cia z nogami na parapecie i rozmawia艂 przez telefon. Zatrzyma艂a si臋 w drzwiach, ale jej perfumy j膮 wyprzedzi艂y. Zapachowa chmura przetoczy艂a si臋 przez biurka i dotar艂a do nozdrzy Hamma, zmuszaj膮c go do odwr贸cenia g艂owy. W zapachu tym mie艣ci艂y si臋 obietnice niewyobra偶alnych rozkoszy - albo pod dachem jej penthouse鈥檃, albo na pla偶y w blasku ksi臋偶yca. A wszystko to, zanim wyrzek艂a:

- Dzie艅 dobry, jestem Vita Green.

Kiedy Hamm ujrza艂 kobiet臋, kt贸r膮 dot膮d ogl膮da艂 jedynie na czarnobia艂ych fotografiach prasowych, zapomnia艂 o wszystkich innych poznanych wcze艣niej 艂adnych dziewczynach - a jako gubernator naogl膮da艂 si臋 ich sporo, przewa偶nie jasnow艂osych kr贸lowych pi臋kno艣ci, kt贸re w艂a艣nie wygra艂y jaki艣 konkurs. Jako 偶onaty m臋偶czyzna ani razu nie pomy艣la艂 o innych kobietach w ten spos贸b, ale kiedy wesz艂a Vita, wszystkie jego zasady opu艣ci艂y go natychmiast, zatrzaskuj膮c za sob膮 drzwi. Przed nim sta艂a w艂a艣nie esencja kobieco艣ci w najbardziej luksusowym wydaniu, prawdziwy rolls-royce kobieco艣ci. To nie by艂a dziewczyna. To by艂a dojrza艂a kobieta, kt贸ra przewy偶sza艂a go pod ka偶dym wzgl臋dem, co natychmiast dostrzeg艂, ju偶 tylko patrz膮c na ni膮, ale co go jednocze艣nie niezwykle podnieca艂o. Poczu艂 si臋, jakby kto艣 zamacha艂 przed jego nosem milionem dolar贸w. I jak to on, nie zwleka艂 z podj臋ciem decyzji.

Vita z kolei zobaczy艂a kr臋pego m臋偶czyzn臋, kt贸ry zerwa艂 si臋 z miejsca i okr膮偶y艂 biurko, by j膮 powita膰, mniej wi臋cej jej wzrostu, je艣li nie w艂o偶y艂a pantofli na wysokich obcasach, niezbyt przystojnego, przynajmniej w dotychczas uznawanych kategoriach, niezbyt wysublimowanego i na pewno nie najlepiej ubranego. Ale kiedy z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i nie puszcza艂, jakby nie chcia艂, by mu si臋 wymkn臋艂a, uj臋艂a j膮 jego witalno艣膰 i energia, niemal fizycznie poczu艂a bij膮cy od niego 偶ar. Przywyk艂a do ho艂d贸w sk艂adanych jej przez m臋偶czyzn, ten jednak by艂 zupe艂nie inny. Zazwyczaj przy pierwszym spotkaniu oczarowani ni膮 m臋偶czy藕ni byli onie艣mieleni, zbici z tropu, pr贸bowali wymy艣la膰 co艣 oryginalnego, czym mogliby jej zaimponowa膰. Hamm Sparks jednak nie zamierza艂 sili膰 si臋 na 偶adne dowcipne bon mots ani te偶 wycofywa膰 si臋. W jego zachowaniu nie dostrzega艂o si臋 niczego, co mog艂oby wydawa膰 si臋 ch艂odn膮 kalkulacj膮 czy wynikiem g艂臋bokiego przemy艣lenia. Powiedzia艂 dok艂adnie to, co akurat w danej chwili pomy艣la艂, patrz膮c na ni膮 przy tym z nieskrywan膮 przyjemno艣ci膮 m臋偶czyzny spogl膮daj膮cego na kobiet臋, kt贸ra bardzo mu si臋 podoba.

- Pani Green - powiedzia艂 bez ogr贸dek. - Co mam zrobi膰, 偶eby pani膮 zdoby膰? Bo otwarcie przyznaj臋, porusz臋 niebo i ziemi臋, 偶eby osi膮gn膮膰 cel. Mam skaka膰 dla pani przez obr臋cz? Prosz臋 tylko powiedzie膰, ile razy i jak wysoko.

To z kolei uj臋艂o Vit臋, sama by艂a zdziwiona, taka szczero艣膰 wyda艂a jej si臋 艣wie偶a i poci膮gaj膮ca. Nie mog艂a si臋 nie u艣miechn膮膰. Wtedy kto艣 zastuka艂 do drzwi.

- Mo偶e zaczniemy od wsp贸lnej kolacji? - zaproponowa艂a.

Nie wypuszczaj膮c jej r臋ki i patrz膮c prosto w jej oczy, odpowiedzia艂:

- Pani Green, ja nie mog臋 czeka膰 tak d艂ugo. Co pani powie na lunch?

- Jestem Vita. Dok膮d chcia艂by pan p贸j艣膰?

- Wszystko mi jedno. Prosz臋 tylko powiedzie膰 gdzie i o kt贸rej...

- To mo偶e w Klubie 艢r贸dmiejskim? Na przyk艂ad o pierwszej?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Czy b臋dziemy omawia膰 sprawy sztuki, panie gubernatorze Sparks?

- Szczerze w膮tpi臋. Ale m贸w mi Hamm.

Sz艂a ju偶 ku drzwiom, ale w ostatniej chwili zatrzyma艂a si臋, by powiedzie膰: - A propos, zamierzam przyj艣膰 wcze艣nie.

- A ja ju偶 tam b臋d臋 - odrzek艂.


艢mia艂a si臋 do siebie przez ca艂膮 drog臋 do domu, albo raczej z samej siebie. Ze wszystkich rzeczy, kt贸rych si臋 spodziewa艂a w swoim na og贸艂 starannie zaplanowanym 偶yciu, nieokrzesany polityk Hamm Sparks zajmowa艂by chyba ostatni膮 pozycj臋.

Tego wieczoru po kolacji powiedzia艂 jej, 偶e postanowi艂 przed艂u偶y膰 sw贸j pobyt w tym mie艣cie o kilka nast臋pnych dni.

- Naprawd臋? - zdziwi艂a si臋. - A nie musisz kierowa膰 stanem?

Popatrzy艂 na ni膮.

- Kochana, to ty nie wiesz, 偶e potrafi臋 robi膰 dwie rzeczy naraz?

Nie w膮tpi臋 w to鈥, pomy艣la艂a sobie.

I tak zacz臋艂a si臋 historia Vity i Hamma. Nie by艂o w niej zalot贸w, 偶adnych gier, po prostu czyste fizyczne przyci膮ganie. Oboje spotkali godnych siebie partner贸w, ka偶de z nich mia艂o nieodparte wra偶enie, 偶e oto natkn臋li si臋 na co艣, czego szukali przez ca艂e 偶ycie. Nie by艂o w tym element贸w walki, jedynie pocz膮tek zwi膮zku dwojga silnych ludzi.

Wiele wsp贸lnego

Nikogo to nie zdziwi艂o, kiedy Vita Green zosta艂a mianowana doradc膮 gubernatora do spraw sztuki. Nikt te偶 nie dziwi艂 si臋 ani troch臋, kiedy gubernator zacz膮艂 coraz wi臋cej czasu sp臋dza膰 w Kansas City, zostawiaj膮c 偶on臋 w domu. Nawet nikt tego nie zauwa偶y艂, gdy偶 i przedtem bardzo rzadko towarzyszy艂a mu w wyjazdach. Nikt okiem nie mrugn膮艂, kiedy Vita i gubernator zacz臋li pokazywa膰 si臋 w tych samych miejscach i na tych samych spotkaniach, gdy偶 i to wydawa艂o si臋 ca艂kiem naturalne. Zaledwie kilka os贸b wiedzia艂o, 偶e po zameldowaniu si臋 w swoim apartamencie w Muehlebach Hotel wymyka艂 si臋 tylnym wyj艣ciem, gdzie czeka艂 ju偶 na niego policjant Ralph Childress, 偶eby go zabra膰 do apartamentu Vity, a rano przywie藕膰 z powrotem do hotelu.

Vita nie tylko po偶膮da艂a go tak jak nikogo przedtem, do tego jeszcze go lubi艂a. Hamm Sparks stanowi艂 jej wierne odbicie. By艂 pilnym studentem, nieustannie czego艣 si臋 uczy艂, doskonali艂 swoje umiej臋tno艣ci. A ona mog艂a go wiele nauczy膰. Mieli ze sob膮 mn贸stwo wsp贸lnego. Wi臋kszo艣ci ludzi nie przysz艂oby do g艂owy, 偶e mog艂a ona cho膰by jeden dzie艅 swego 偶ycia sp臋dzi膰 na pracy albo 偶e nie by艂a urodzon膮 arystokratk膮. A w rzeczywisto艣ci kiedy艣 zna艂a zaledwie ze s艂yszenia historie swoich bogatych kuzyn贸w, kt贸rzy mieszkali w eleganckich domach, chodzili do najlepszych szk贸艂, kupowali w drogich magazynach. Jej ojciec, sympatyczny go艣膰, pochodzi艂 z klasy 艣redniej, uko艅czy艂 nawet dobry college, mia艂 jednak sk艂onno艣膰 do hazardu i alkoholu. Po kolei traci艂 wszystkie posady, by w ko艅cu 偶y膰 ze skromnego czeku, kt贸ry co miesi膮c przysy艂ali mu skonsternowani bracia, bardziej z potrzeby trzymania go na dystans ni偶 z jakichkolwiek innych powod贸w. Wyrasta艂a w przekonaniu o swojej kondycji ubogiej krewnej. Vita mia艂a w pami臋ci oczy matki, kiedy艣 b艂臋kitne, iskrz膮ce si臋 偶yciem, potem zgas艂e i matowe, oraz jej w艂osy przedwcze艣nie posiwia艂e od nadmiaru stres贸w i wstydliwej biedy. Wtedy postanowi艂a sobie, 偶e takie 偶ycie nie stanie si臋 jej udzia艂em. Przysi臋g艂a sobie, 偶e nigdy nie b臋dzie zale偶e膰 od nikogo. Jasn膮 stron膮 tej ci臋偶kiej sytuacji by艂o to, 偶e stanowi艂a nap臋d jej ambicji, kt贸ra zawiod艂a j膮 tam, gdzie si臋 obecnie znajdowa艂a.

Vita by艂a kobiet膮 ca艂kowicie ukszta艂towan膮 przez sam膮 siebie. Zaraz po uko艅czeniu szko艂y 艣redniej wyjecha艂a z Kansas City do Chicago, gdzie natychmiast dosta艂a prac臋 w firmie Produkty Uboczne Illinois, firmie zatrudniaj膮cej oko艂o siedmiuset pracownik贸w. W ci膮gu pi臋ciu lat dosz艂a od stanowiska jednej z sekretarek do stanowiska prywatnej asystentki zast臋pcy prezesa. Po dw贸ch kolejnych latach zosta艂a mianowana osobist膮 asystentk膮 prezesa sp贸艂ki i mia艂a do dyspozycji w艂asne dwie sekretarki. Prezes i w艂a艣ciciel firmy, Robert Porter, oraz jego 偶ona Elsie nie mieli w艂asnych dzieci, zaj臋li si臋 wi臋c m艂od膮 ambitn膮 dziewczyn膮 jak w艂asn膮 c贸rk膮. Cz臋sto zapraszali j膮 do domu na kolacj臋 albo do kt贸rego艣 z klub贸w. Vita by艂a poj臋tn膮 uczennic膮. Szybko nauczy艂a si臋 zasad eleganckiego ubioru, w艂a艣ciwego pos艂ugiwania sztu膰cami. Wieczorami studiowa艂a histori臋, sztuk臋, muzyk臋. Wkr贸tce zacz臋艂a by膰 cz臋stym go艣ciem w wielu pi臋knych rezydencjach rozrzuconych wzd艂u偶 Lake Shore Drive, w domach ludzi, kt贸rym zosta艂a przedstawiona przez Porter贸w. Wkr贸tce Vita mia艂a wra偶enie, 偶e obcuje z lud藕mi, w艣r贸d kt贸rych powinna przebywa膰 przez ca艂e 偶ycie. 鈥濸roduktami ubocznymi鈥 firmy, w kt贸rej pracowa艂a, by艂y cudowne pozosta艂o艣ci rud 偶elaza, miedzi i stali, a z pomoc膮 pana Portera uda艂o jej si臋 przed uko艅czeniem dwudziestego 贸smego roku 偶ycia doj艣膰 do niewielkiego maj膮tku zdobytego na sprzeda偶y powojennych nadwy偶ek z艂omu 偶elaza. Towar to niezbyt romantyczny, ale zw艂aszcza po 艣mierci pana Portera, kt贸ry zostawi艂 jej wi臋cej akcji, ni偶 sama zdo艂a艂a kupi膰, terminy 鈥瀦艂om鈥 i 鈥澟糴lazo鈥 sta艂y si臋 jej ulubionymi s艂owami.

Nigdy nie wysz艂a za m膮偶. Nigdy nie istnia艂 偶aden pan Green. Kiedy wr贸ci艂a do Kansas City, pan Green by艂 wytworem jej wyobra藕ni i prywatnym 偶arcikiem okoliczno艣ciowym. Nazwisko swoje dosta艂 z powodu koloru kojarz膮cych si臋 z nim dolar贸w. Owszem, byli w jej 偶yciu m臋偶czy藕ni posiadaj膮cy w艂adz臋 i pieni膮dze, ale 偶adnego z nich nie chcia艂a po艣lubi膰. I bez nich by艂a ju偶 bogata i szcz臋艣liwa. Podoba艂o jej si臋 偶ycie, jakie prowadzi艂a. Lubi艂a wraca膰 do swojego przestronnego apartamentu urz膮dzonego w be偶u, umeblowanego w sprz臋ty, jakie si臋 jej podoba艂y, czerpa艂a satysfakcj臋 z zajmowania wysokiej pozycji w mie艣cie, w kt贸rym kiedy艣 by艂a biedna i nieszcz臋艣liwa. Kiedy spogl膮da艂a wstecz na swoje 偶ycie, zadawa艂a sobie pytanie, czy czu艂aby si臋 r贸wnie szcz臋艣liwa, gdyby pieni膮dze przyniesiono jej na srebrnej tacy. Zapracowa艂a na ka偶dy sw贸j grosz. Gdyby odziedziczy艂a maj膮tek, jej sytuacja w 艣wiecie m臋skiego biznesu wcale nie by艂aby 艂atwa, w jej obecnym po艂o偶eniu jednak jej warto艣膰 przedstawia艂a si臋 zgo艂a odmiennie.

Teraz mog艂a mie膰 wszystko, czego dusza zapragnie, 艂膮cznie z Hammem Sparksem. W poddaniu si臋 mu bez reszty by艂o co艣 przynosz膮cego absolutn膮 wolno艣膰. Zdarza艂y si臋 takie chwile, w kt贸rych pozwala艂a sobie na ca艂kowite zapomnienie i stopienie si臋 z nim, kiedy nie wiedzia艂a, gdzie koniec, gdzie pocz膮tek, kiedy czu艂a si臋 tak szcz臋艣liwa jak jeszcze nigdy w 偶yciu. Stanowi艂 uj艣cie jej mi艂osnych potrzeb. Wszystko, co robi艂, robi艂 b艂yskawicznie, jad艂 szybko, chodzi艂 szybko, m贸wi艂 szybko i kocha艂 si臋 z ni膮 szybko. Uwielbia艂a w nim to, 偶e zawsze by艂 got贸w, zawsze pe艂en impetu i energii, jak samoch贸d wy艣cigowy, kt贸ry do maksymalnej mocy dochodzi w niespe艂na pi臋膰 sekund. Mog艂a na niego liczy膰, by膰 pewna, 偶e nie b臋dzie si臋 zastanawia艂, czy jej po偶膮da. Kiedy z nim by艂a, mia艂a wra偶enie, 偶e ma przed sob膮 wyg艂odnia艂ego cz艂owieka, kt贸ry poch艂ania obfity posi艂ek, ciesz膮c si臋 ostatnim k臋sem nie mniej ni偶 pierwszym. A w kobiecie, b臋d膮cej jak ona w pewnym wieku, wywo艂ywa艂o to tajemniczy u艣miech na twarzy i dr偶enie ca艂ego cia艂a. Najbardziej jednak podoba艂o jej si臋 w nim to, jak bardzo jej ufa艂 i zale偶a艂 od niej.

Hamm z kolei znalaz艂 w niej osob臋, z kt贸r膮 m贸g艂 rozmawia膰, kobiet臋, kt贸ra go nie wy艣mieje ani nie b臋dzie patrzy艂a na niego z g贸ry ze wzgl臋du na jego pochodzenie, kt贸ra nie pomy艣li, 偶e co艣 jest dla niego nieosi膮galne. Przeciwnie, Vita mia艂a wobec niego wi臋ksze ambicje, ni偶 on sam m贸g艂by zamarzy膰. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu spostrzeg艂, 偶e Vita ma lepsz膮 od niego orientacj臋 w funkcjonowaniu polityki wewn臋trznej i zewn臋trznej. Przez jaki艣 czas bowiem, zanim jej ojciec popad艂 w kompletn膮 degrengolad臋, bra艂a udzia艂 w lokalnych grach politycznych, a w latach dwudziestych i trzydziestych nale偶a艂a do ekipy szefa Pendergasta, kiedy to polityka Kansas City sta艂a si臋 wyl臋garni膮 chciwych 艂ap贸wkarzy. Do czasu a偶 Pendergast poszed艂 siedzie膰. To wtedy w艂a艣nie, cho膰 mia艂a zaledwie dwana艣cie, trzyna艣cie lat, nauczy艂a si臋 spostrzega膰, gdzie jest pies pogrzebany, g艂贸wnie dzi臋ki ojcu i jego nieumiej臋tno艣ci trzymania j臋zyka za z臋bami w stanach zamulenia, kt贸re zdarza艂y mu si臋 coraz cz臋艣ciej.

Jej zwi膮zek z Hammem trwa艂 ju偶 od oko艂o roku, kiedy postanowi艂a z艂o偶y膰 wizyt臋 jednemu z przyjaci贸艂 ojca, Earlowi Finleyowi. Zna艂 on Vit臋 w czasach, kiedy by艂a jeszcze ma艂膮 dziewczynk膮, i zawsze darzy艂 j膮 wielk膮 sympati膮. Wiedzia艂, 偶e w znacznym stopniu subsydiowa艂a kampani臋 Petera Wheelera, cieszy艂 si臋, 偶e po latach zn贸w j膮 spotka i 偶e razem powspominaj膮 stare dobre dzieje. Po jakim艣 czasie Vita sprowadzi艂a rozmow臋 na Hamma. Na sam膮 wzmiank臋 o nim Earl niemal odgryz艂 plastikow膮 ko艅c贸wk臋 swojego cygara White Owl.

- Nie miej do nas 偶alu, Vito - zacz膮艂 si臋 t艂umaczy膰. - Zrobili艣my wszystko, co w naszej mocy, by go zastopowa膰. Ale wyprzedzi艂 nas ten sk贸rkowany wsiok i teraz gra nam na nosie, drwi膮c sobie z ka偶dego naszego s艂owa.

- Earl, chyba mylisz si臋 co do Hamma - powiedzia艂a Vita. - Mo偶e jest uparty, ale nie g艂upi. On chyba zdaje sobie spraw臋 z tego, 偶e nie mo偶e walczy膰 jednocze艣nie przeciwko wam i senatowi. Odwo艂aj krucjat臋 przeciwko niemu i przesta艅 blokowa膰 wszystko, co on chce przeprowadzi膰, a ja daj臋 ci s艂owo, 偶e za艂atwi臋 kilka spraw, na kt贸rych b臋dzie ci zale偶a艂o.

Przez dobr膮 chwil臋 偶u艂 ko艅c贸wk臋 cygara, zastanawiaj膮c si臋, co si臋 za tym kryje.

- No co ty, Vita, sk膮d mo偶esz wiedzie膰, co ten sk贸rkowaniec zrobi? Jak dot膮d, nie zrobi艂 jeszcze niczego, co chcieli艣my przeforsowa膰.

Odpowiedzia艂a mu wiele m贸wi膮cym u艣miechem. Spojrza艂 na ni膮 i zacz膮艂 si臋 domy艣la膰.

- Chyba nie chcesz powiedzie膰...

- Owszem - odpowiedzia艂a. - Im wcze艣niej to zrozumiesz, tym lepiej.

Po chwili wybuchn膮艂 艣miechem tak gromkim, 偶e ca艂y st贸艂 si臋 trz膮s艂 i dr偶a艂o powietrze w zajmowanym przez nich pokoju. Kiedy wreszcie uspokoi艂 si臋 na tyle, 偶e m贸g艂 wydoby膰 z siebie g艂os, co trwa艂o d艂u偶sz膮 chwil臋, wyci膮gn膮艂 z kieszeni chusteczk臋 z wyhaftowanym monogramem E.F., otar艂 ni膮 za艂zawione od 艣miechu oczy i wreszcie wydusi艂 z siebie:

- No dobrze, Vito, zobaczymy, co si臋 da zrobi膰.

A potem nieoczekiwanie kwestia napraw drogowych, tkwi膮ca w miejscu przez ponad trzy lata, przesz艂a przez obie izby i Earl dosta艂 par臋 drobiazg贸w, na kt贸rych mu zale偶a艂o. Nie za du偶o, ju偶 tego Vita przypilnowa艂a. Rozs膮dnie u艣wiadomi艂a to Hammowi, m贸wi膮c:

- Kochanie, istniej膮 ludzie, kt贸rzy albo b臋d膮 ci skaka膰 do gard艂a, albo i艣膰 przy nodze. Lepiej jest mie膰 ich przy nodze.

Hamm awansuje

Pocz膮tkowo Hamm nie zamierza艂 bra膰 udzia艂u w przyj臋ciach artystycznych ani spotyka膰 si臋 z licznymi przyjaci贸艂mi Vity. Ona jednak nalega艂a, wiedz膮c, 偶e przyda si臋 to w dalszej karierze Hamma.

- S艂uchaj - broni艂 si臋 - ja po prostu nie czuj臋 si臋 dobrze w takim towarzystwie.

- A dlaczego? Moi przyjaciele s膮 bardzo sympatyczni. Wydaj膮 du偶o pieni臋dzy. Dlaczego si臋 opierasz?

- Bo nie lubi臋 przebywa膰 z lud藕mi, kt贸rzy zadzieraj膮 nosa i maj膮 mnie za g艂upka.

- Hamm, jeste艣 gubernatorem stanu. Nikt nie uwa偶a ci臋 za g艂upka.

- Niewa偶ne, czego jestem gubernatorem, wiem, 偶e w艂a艣nie tak my艣l膮. Pozna艂em takich w college鈥檜, jak zadawali szyku, je偶d偶膮c po campusie bajeranckimi samochodami, nale偶膮c do snobistycznych klub贸w. A ja mia艂em wst臋p do ich klub贸w tylko jako kelner. Nie znosz臋 tych snob贸w, jajog艂owych skurwieli. Wcale nie mniej od nich chcia艂em uzyska膰 tytu艂 magistra, ale nie mia艂em dzianego taty, kt贸ry by za to wszystko zap艂aci艂, wi臋c odpad艂em z tej konkurencji. Nigdy nie zrobi艂em 偶adnej specjalizacji, je艣li nie liczy膰 sprzedawania traktor贸w. To jak ja mog臋 mie膰 wsp贸lny j臋zyk z tym twoim towarzystwem?

- I to ci臋 martwi? Wiesz przecie偶, 偶e to, czy kto艣 ma tytu艂 magistra czy nie, bynajmniej nie przes膮dza o jego intelekcie. Sp贸jrz, jak daleko zaszed艂e艣. Jakim jeste艣 ekspertem, je艣li chodzi o znajomo艣膰 ludzkich potrzeb. Wi臋kszo艣膰 tych twoich kolesi贸w z college鈥檜 raz-dwa zamieni艂oby si臋 z tob膮 miejscami.

- Tak my艣lisz?

- Hamm, ty nie potrzebujesz tytu艂u magistra, 偶eby udowodni膰, jaki jeste艣 m膮dry i inteligentny.

Musia艂 jej si臋 przyzna膰 jeszcze do czego艣.

- Vita, nie chodzi o sam tytu艂 naukowy. Chodzi o wszystko inne. Ci bogaci smarkacze od dziecka s膮 nauczeni, jak si臋 zachowywa膰 w towarzystwie czy na przyj臋ciach. Przez cztery lata na studiach nie robi膮 niczego innego, tylko zawieraj膮 przyja藕nie, sprawdzaj膮, kto jest kto. I tego im zazdroszcz臋. Ja musia艂em pracowa膰 od trzynastego roku 偶ycia. My nie prowadzili艣my 偶adnego 偶ycia towarzyskiego. Do diab艂a, Vita, prawd臋 m贸wi膮c, to ja si臋 tego cholernie boj臋. Powiem co艣 niew艂a艣ciwego albo u偶yj臋 nie tego co trzeba widelca. Swobodnie czuj臋 si臋 w towarzystwie Rodneya i swojej paczki. Wiem, 偶e nie b臋d膮 si臋 ze mnie nabijali, bo jestem w艣r贸d swoich.

Vita potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Kochanie, strasznie trudno da膰 ci kopa w g贸r臋. Ale postanowi艂am, 偶e to zrobi臋.

Hamm nadal si臋 opiera艂, ale Vita nie ust臋powa艂a. W ko艅cu obieca艂, 偶e od czasu do czasu b臋dzie si臋 udziela艂 towarzysko.

Miesi膮c p贸藕niej Vita czeka艂a na niego w swoim apartamencie. Kiedy przyszed艂, mia艂 zadowolon膮 min臋. Usiad艂, rozlu藕ni艂 krawat i po艂o偶y艂 nogi na jej stoliku do kawy.

- No i jak wypad艂em?

- By艂e艣 wspania艂y, podbi艂e艣 wszystkich. Przez ca艂y wiecz贸r ludzie podchodzili do mnie i m贸wili, jaki to ich gubernator jest przystojny i sympatyczny.

- Naprawd臋? - upewnia艂 si臋, bior膮c z jej r膮k przygotowanego przez ni膮 drinka.

- Tak. By艂am z ciebie bardzo dumna.

- Nie zachowywa艂em si臋 zbyt g艂o艣no czy co艣 w tym rodzaju?

- Nie.

- A nie wygl膮da艂em g艂upio w tym gangu? Nie 艣mieli si臋 czasem ze mnie, co?

- Nikt a nikt.

- Musz臋 ci powiedzie膰, Vita, 偶e nawet by艂em zaskoczony. Ten Peter Wheeler, jak si臋 go bli偶ej pozna, to ca艂kiem fajny ch艂op, no nie? Zaczynam 偶a艂owa膰, 偶e czasem na niego psioczy艂em.

- Ciesz臋 si臋, 偶e go polubi艂e艣. To naprawd臋 mi艂y cz艂owiek, tak samo zreszt膮 jak jego 偶ona.

- A wiesz, co on mi powiedzia艂?

- Nie, co?

- Powiedzia艂, 偶e mi zazdro艣ci mojej umiej臋tno艣ci zjednywania ludzi. Powiedzia艂, 偶e wola艂by nie mie膰 wszystkiego od pocz膮tku, tylko tak jak ja m贸c samemu dochodzi膰 do wszystkiego. - Patrzy艂 na ni膮 w zadziwieniu. - Wyobra偶asz to sobie? Ja mu zazdroszcz臋, a tymczasem on mi te偶 zazdro艣ci.

Mog艂aby mu powiedzie膰: 鈥濧 nie m贸wi艂am?鈥, ale wi臋ksz膮 satysfakcj臋 sprawia艂o jej 艣ledzenie, jak on to wszystko samodzielnie odkrywa.


Jaki艣 czas potem Rodney, kt贸ry przewa偶nie nie mia艂 nic lepszego do roboty, jak by膰 pod r臋k膮, w razie gdyby Hamm potrzebowa艂 jego towarzystwa, wchodzi艂 do gabinetu prokuratora stanu. Wendell Hewitt rzuci艂 na niego okiem znad roz艂o偶onych na biurku papier贸w i powiedzia艂:

- Wejd藕 i zamknij drzwi, musz臋 z tob膮 pom贸wi膰.

- O czym?

- O tym chodzeniu Hamma z jednego przyj臋cia na drugie. Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e zanadto zaczyna mu si臋 podoba膰 偶ycie wy偶szych sfer, obecno艣膰 na szpaltach kronik towarzyskich. Jest nieostro偶ny, mo偶e sobie zrazi膰 tych wszystkich, kt贸rzy na niego g艂osowali.

Rodney machn膮艂 lekcewa偶膮co r臋k膮.

- Nie ma obawy. Wszystko jedno, ile nowych garnitur贸w w艂o偶y i z iloma bogaczami b臋dzie si臋 brata艂, zwykli ludzie b臋d膮 wiedzieli, 偶e i tak on jest jednym z nich.

- Tak uwa偶asz?

- No jasne. Wiesz, pro艣ci ludzie maj膮 swoje sposoby rozpoznawania swoich, o czym my nie mamy poj臋cia. I nie dadz膮 si臋 oszuka膰. Fa艂sz wyczuj膮 na mil臋.

- Naprawd臋?

- No pewnie. Nie zapominaj, 偶e ja znam Hamma od dawna. Widzia艂em go z tymi lud藕mi, a co najwa偶niejsze, on jest jednym z nich, po drugie, on ich lubi, rozumie ich spos贸b my艣lenia, wie, czego chc膮, i mo偶esz mi wierzy膰, gdyby przesta艂 ich lubi膰, co tam: lubi膰, kocha膰 nawet, zaraz by to po nim poznali. I oni wierz膮, 偶e on b臋dzie trzyma艂 ich stron臋, a co jeszcze wa偶niejsze, to, 偶e on wierzy, 偶e b臋dzie za nich walczy艂, cho膰by przeciwko nam.

- My艣lisz, 偶e by艂by do tego zdolny?

- No masz. On wie wszystko na ich temat, 偶e to nie jest jaka艣 tam ho艂ota. Nie chodzi o podlizywanie si臋 im czy m贸wienie tego, co chcieliby us艂ysze膰. Wie, gdzie ich sw臋dzi i w kt贸rym miejscu trzeba ich podrapa膰. My by艣my tak nie potrafili, ja czy ty, ale oni s膮 z nim na dobre i z艂e. Przy tym on wie, gdzie przebiega granica, 偶eby si臋 nie posun膮膰 za daleko.

- Jeste艣 pewien?

- Mowa... Ci ludzie wytyczaj膮 niewidzialn膮 lini臋. Je艣li j膮 przekroczysz, to, bracie, musisz uwa偶a膰. Jeste艣 dla nich na zawsze sko艅czony. Ale Hamm wie, w kt贸rym miejscu przebiega ta linia. Jak pies, kt贸ry us艂yszy gwizd swojego pana, nies艂yszalny dla innych ps贸w.

Wbrew jednak niefrasobliwo艣ci Rodneya zacz臋to coraz g艂o艣niej szemra膰 na temat Hamma. Par臋 os贸b zauwa偶y艂o, 偶e Hamm si臋 zmieni艂. Tu i 贸wdzie w prasie zacz臋艂y si臋 ukazywa膰 drobne wzmianki o nim, jakie艣 felietoniki. Niekt贸rzy uwa偶ali, 偶e Hamm zbyt wiele czasu po艣wi臋ca elitom, zaniedbuj膮c tych, kt贸rzy wynie艣li go na ten urz膮d. Swoje ostatnie telewizyjne wyst膮pienie tu偶 przed udaniem si臋 do Nowego Jorku na krajowy zjazd gubernator贸w zako艅czy艂 sarkastyczn膮 uwag膮:

- Wiecie, ludzie, wygl膮da na to, 偶e nie mo偶na zadowoli膰 wszystkich. Niekt贸rzy narzekaj膮, 偶e si臋 zanadto bratam z bogaczami, i to si臋 zgadza, ale musz臋 was o co艣 zapyta膰. Jak niby mam mie膰 ich na oku i upewnia膰 si臋, 偶e was nie okradaj膮, je艣li si臋 troch臋 z nimi nie zbratam? Niekt贸rzy m贸wi膮, 偶e zaczynam przypomina膰 ulubion膮 g臋艣 Lady Astor ze swoj膮 rozwichrzon膮 fryzur膮 i koszul膮 zapi臋t膮 pod szyj膮. Wcale nie czuj臋 si臋 w tym tak dobrze, ale jaki偶 ja mam wp艂yw na mod臋? Mnie zale偶y tylko na tym, 偶eby nikt w Nowym Jorku nie powiedzia艂, 偶e gubernator wielkiego stanu Missouri to cio艂ek, kt贸ry nie potrafi si臋 ubra膰. W ka偶dym razie, dop贸ki sprawuj臋 ten urz膮d. Co tam, mog臋 na艂o偶y膰 nawet naszyjnik z pere艂, je艣li zajdzie taka potrzeba. A moda idzie w takim kierunku, 偶e ca艂kiem niewykluczone, 偶e to si臋 sprawdzi ju偶 w przysz艂ym roku.

Kamerzy艣ci w studiu parskn臋li 艣miechem, podobnie telewidzowie zgromadzeni przy odbiornikach, a potem zn贸w zapanowa艂 spok贸j.

Elektryczno艣膰

Nie tylko Hamm Sparks wybiera艂 si臋 tego roku do Nowego Jorku. Kiedy Norma mia艂a cztery lata, jej siostra cioteczna Dena Nordstrom wyjecha艂a z miasteczka wraz z matk膮 i od tej pory Warrenowie jej nie widzieli. Dena pracowa艂a w nowojorskiej telewizji i mia艂a ju偶 ugruntowan膮 pozycj臋 zawodow膮 jako dziennikarka. Norma uzna艂a, 偶e nadszed艂 czas, by wraz z Mackym pojecha膰 do Nowego Jorku i z艂o偶y膰 jej wizyt臋. Po 艣mierci Gerty, babci Deny, Norma pomy艣la艂a, 偶e powinna zadba膰 o dalsze kontakty rodzinne z Den膮. Tego dnia rano, kiedy mieli wyje偶d偶a膰, ciocia Elner sma偶y艂a w艂a艣nie w kuchni bekon, kiedy zadzwoni艂 telefon. Podnios艂a s艂uchawk臋, ciekawa, kto mo偶e dzwoni膰 tak wcze艣nie.

- Halo.

- Ciociu Elner, to ja, Norma.

Elner zdziwi艂a si臋, s艂ysz膮c jej g艂os.

- Ju偶 tam jeste艣cie? To szybko...

- Nie, ci膮gle jeste艣my na lotnisku...

- Aha.

- Ciociu Elner, b膮d藕 tak dobra, wyjrzyj ze swojej sypialni i sprawd藕, czy nie widzisz dymu.

- Poczekaj chwilk臋. - Elner od艂o偶y艂a na bok s艂uchawk臋. Wr贸ci艂a po chwili. - Nie, nie ma 偶adnego dymu.

- Jeste艣 pewna? Czy patrzy艂a艣 w stron臋 naszego domu?

- Tak.

- I nie ma tam dymu?

- Nie.

- Na pewno? A mo偶e czujesz zapach dymu? P贸jd藕, sp贸jrz jeszcze raz, dobrze?

- Zaczekaj.

Po chwili odezwa艂a si臋.

- Niebo jest kryszta艂owo czyste.

- Nie s艂ysza艂a艣 czasem woz贸w stra偶ackich?

- Dlaczego mia艂abym s艂ysze膰?

- Bo co艣 mi si臋 wydaje, 偶e zostawi艂am w艂膮czony ekspres do kawy. Zabij臋 tego Macky鈥檈go. Tak mnie pop臋dza艂 i teraz nie pami臋tam, czy wy艂膮czy艂am ekspres czy nie. Nie rozumiem, dlaczego on musi by膰 na lotnisku dwie i p贸艂 godziny przed odlotem. Wyjechali艣my w takim po艣piechu. W og贸le ju偶 niczego nie pami臋tam, co dopiero m贸wi膰 o ekspresie do kawy. Jestem ca艂a roztrz臋siona.

- Kochanie, na pewno wy艂膮czy艂a艣. Jak ci臋 znam, to nawet umy艂a艣 go przed waszym wyjazdem.

- Dobrze, Macky! Ciociu Elner, zr贸b mi t臋 grzeczno艣膰 i zadzwo艅 do Verbeny do pracy. Ona ma klucz od naszego ogrodowego wej艣cia. Zapytaj, czy nie przesz艂aby si臋 do nas i nie sprawdzi艂a, czy wy艂膮czy艂am ekspres z kontaktu, a je艣li nie, to niech wy艂膮czy.

- Dobrze.

- Pr贸bowa艂am zadzwoni膰 do niej do domu, ale ju偶 wysz艂a, a my zaraz mamy wchodzi膰 do samolotu. Jeszcze by tego brakowa艂o, 偶eby nam dom sp艂on膮艂 doszcz臋tnie... DOBRZE, MACKY! Wrzeszczy na mnie, wi臋c musz臋 ju偶 ko艅czy膰.

- Nic si臋 nie martw, przypilnuj臋 tego. Biegnij i o nic si臋 nie martw. Wyluzuj si臋. Kiedy艣 sama zostawi艂am ekspres w艂膮czony na ca艂y dzie艅 i jako艣 jeszcze si臋 nie spali艂am.

- Dzi臋kuj臋, ciociu Elner... Ju偶 id臋, Macky. No, musz臋 ju偶 biec, zadzwoni臋, jak b臋dziemy na miejscu. Pa!

Ciocia Elner od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i wr贸ci艂a do kuchni. Po sko艅czonym 艣niadaniu posz艂a do saloniku, usiad艂a przy stoliczku z telefonem, wzi臋艂a do r臋ki szk艂o powi臋kszaj膮ce, kt贸re tam trzyma艂a, i zacz臋艂a szuka膰 w ksi膮偶ce telefonicznej numeru pralni Blue Ribbon. Potem wykr臋ci艂a numer.

- Verbena? Tu Elner. W艂a艣nie zadzwoni艂a do mnie Norma z lotniska, chodzi o jej ekspres do kawy... Tak, zn贸w. M贸wi臋 ci, jak nie ekspres, to 偶elazko. W ka偶dym razie prosi艂a mnie, 偶ebym do ciebie zadzwoni艂a, wi臋c dzwoni臋. Nie znam nikogo takiego, kto by by艂 w r贸wnym stopniu co ona uczulony na elektryczno艣膰. Jak tylko w pobli偶u przechodzi burza, ona biegnie do kuchni jak kurczak z odci臋t膮 g艂ow膮 i wyci膮ga wszystko z kontakt贸w. Potem nak艂ada kalosze i siedzi w ciemno艣ci. Mo偶esz to sobie wyobrazi膰? Chyba wierzy, 偶e jak w艂o偶y kalosze, to piorun jej nie dosi臋gnie. Kto艣 jej musia艂 opowiedzie膰 o tym ch艂opcu z Poplar Bluff, kt贸rego razi艂 piorun. Pami臋tasz, siostrzeniec Claire Hightower. Tak, ten uroczy ch艂opczyk, kt贸ry stepowa艂. No wi臋c kiedy艣 bieg艂 do domu po lekcji ta艅ca, zapomnia艂 zmieni膰 obuwie i wtedy piorun strzeli艂 prosto w te jego podkute buciki, w kt贸rych stepowa艂. Wyrzuci艂o go w g贸r臋 mo偶e na dwadzie艣cia st贸p. We wszystkich gazetach o tym pisali, a potem jak Claire m贸wi艂a, w艂osy zacz臋艂y mu si臋 kr臋ci膰. Przedtem mia艂 proste jak druciki. M贸wi, 偶e ju偶 nigdy nie by艂 taki jak przedtem. Nie o偶eni艂 si臋, wi臋c nie wiemy, jakich dozna艂 obra偶e艅. W ka偶dym razie, kiedy wieczorem wr贸cisz do domu, zajrzyj tam, tak 偶ebym mog艂a j膮 uspokoi膰, 偶e dom jeszcze si臋 nie spali艂 doszcz臋tnie. 呕eby mo偶na by艂o powiedzie膰, 偶e艣my sprawdzi艂y. To na razie, pa.

O siedemnastej dwadzie艣cia osiem telefon Elner zn贸w zadzwoni艂.

- Halo.

- Elner, ekspres nie by艂 w艂膮czony, sta艂 umyty w zmywarce.

- Tak my艣la艂am.

- Ale jednak dobrze, 偶e tam posz艂am, bo drzwi od ogrodu zostawi艂a otwarte na o艣cie偶, a dwa psiska, kt贸re Macky karmi, siedzia艂y rozwalone na kanapie w salonie.

- Co艣 takiego... Nie powiem jej tego. Wpad艂aby w furi臋.

- Czy ja wiem...

- Czy to by艂 ten stary chow-chow?

- Tak. I jeszcze jeden, ten, no, jak mu tam...

- Dobrze, 偶e艣 je wygoni艂a.

- Mam nadziej臋, 偶e nie zostawi艂y pche艂. Bo je艣li tak, to co powiemy, 偶e sk膮d si臋 wzi臋艂y?

- Ja mog臋 k艂ama膰 jak z nut.


Kiedy wr贸cili z Nowego Jorku, Norma usiad艂a przy stole kuchennym i wypisa艂a ca艂膮 list臋 dla Verbeny i stra偶y po偶arnej ze szczeg贸艂owymi instrukcjami, co robi膰 w razie po偶aru. A kiedy Macky przyszed艂 do domu na lunch, wr臋czy艂a mu gotowy dokument.

- We藕 to do sklepu i zr贸b ze dwadzie艣cia kopii. Tylko 偶eby odbitki by艂y wyra藕ne i czytelne.

- Dobrze. A co to jest?

- To lista rzeczy do ratowania w pierwszej kolejno艣ci, kt贸r膮 Verbena ma da膰 stra偶akom.

- Po co ta lista?

- No, kiedy na przyk艂ad my b臋dziemy gdzie艣 poza domem i wybuchnie po偶ar. Chc臋 mie膰 pewno艣膰, zanim nie b臋dzie za p贸藕no, 偶e najpierw uratuj膮 te rzeczy, kt贸re s膮 dla nas wa偶ne.

- Norma, na lito艣膰 bosk膮, przecie偶 si臋 nie pali.

- Mo偶e jeszcze nie, ale strze偶onego Pan B贸g strze偶e. A je艣li uderzy piorun? Trzeba by膰 przygotowanym na r贸偶ne sytuacje. Chc臋 przejrze膰 z tob膮 t臋 list臋, w razie gdyby艣 ty by艂 w domu, a ja nie.

Norma zasiad艂a przy stole obok Macky鈥檈go.

- No dobrze, najpierw rzeczy z najni偶szej szufladki toaletki po prawej stronie. Tam trzymam wszystkie metryki, zdj臋cia, 艣wiadectwo 艣lubu, 艣lubne fotografie, kronik臋 rodzinn膮, takie rzeczy, wszystkie dokumenty, kt贸rych nie da si臋 odtworzy膰.

- Norma, przecie偶 mo偶emy zrobi膰 kopi臋 naszej kroniki rodzinnej.

- Mo偶e, ale jak zapami臋ta膰 wszystkie wpisy dokonywane w kronice przez r贸偶nych ludzi? Tego si臋 nie pami臋ta. Nie da si臋 tego odtworzy膰. A nasze zdj臋cia, twojej rodziny i mojej, zdj臋cia Lindy z niemowl臋ctwa? Te偶 si臋 tego nie da odtworzy膰. Przypomnij sobie, co si臋 sta艂o u Biednej Tot, kiedy jej matka podpali艂a dom. Wszystko posz艂o z dymem, fotografie, metryki. Nie zosta艂o jej ani jedno zdj臋cie rodzinne, w og贸le nic. Nie chcia艂abym, 偶eby nam przydarzy艂o si臋 to samo... Tego si臋 nauczy艂am, 偶e trzeba zhierarchizowa膰 rzeczy, przygotowa膰 si臋 na najgorsze.

- To mo偶e przytrocz臋 ci do plec贸w ga艣nic臋? Wtedy b臋dziesz gotowa w ka偶dej chwili.

- Och, nie m贸w g艂upstw.

- No dobrze, Norma, wi臋c teraz powa偶nie: czy wyobra偶asz sobie, 偶e w przypadku po偶aru, co jest zreszt膮 nieprawdopodobne, stra偶acy b臋d膮 mieli czas czyta膰 jakie艣 listy?

Norma popatrzy艂a na Macky鈥檈go.

- S艂uszna uwaga. Oni musz膮 mie膰 tak膮 list臋 wcze艣niej, tak 偶eby ju偶 j膮 zna膰 i nie traci膰 czasu na czytanie w ostatniej chwili.

- Mam lepszy pomys艂 - zaproponowa艂 Macky. - Mo偶e by艣my ich zaprosili na 膰wiczenia praktyczne z nasz膮 list膮?

- A czy robi si臋 co艣 takiego?

- Norma, w miar臋 up艂ywu czasu masz coraz wi臋kszego hopla. Poka偶 mi to.

Norma wr臋czy艂a mu list臋.

- Co jest w brunatnej torbie na ubrania?

- Twoja najlepsza jesionka, moje najlepsze palto, kapelusz, buty... takie rzeczy. Chyba nie chcemy zosta膰 w 艂achmanach, w tym tylko, co mamy na grzbiecie. Dodam tam jeszcze wszystkie nasze rodzinne filmy, bo te偶 s膮 nie do odtworzenia. Bi偶uteri臋, kt贸rej akurat nie nosz臋, ta艅cz膮ce bociany, twoj膮 p贸艂dolar贸wk臋 z Kennedym, pierwsze buciczki Lindy, chyba nie chcia艂by艣 tego straci膰, co? Czy przychodzi ci do g艂owy co艣, co pomin臋艂am?

Macky raz jeszcze przejrza艂 ca艂膮 list臋.

- Widz臋, 偶e nie uwzgl臋dni艂a艣 niczego z moich skarb贸w.

- Przecie偶 w twoim pokoju nie ma niczego warto艣ciowego, tylko zdech艂e ryby na 艣cianie. Chcia艂by艣 co艣 stamt膮d uratowa膰?

- Par臋 fotografii... kilka ksi膮偶ek... pi艂k臋 baseballow膮...

- A czy oni b臋d膮 mieli czas i艣膰 na g贸r臋? Lepiej za ka偶dym razem, kiedy b臋dziemy wychodzili, w艂贸偶 do pude艂ka pod 艂贸偶kiem wszystko to, co przedstawia dla ciebie jak膮艣 warto艣膰. Ja nie zamierzam te偶 ryzykowa膰 z trofeami Lindy zdobytymi w marszach paradnych. Znios臋 je na d贸艂 i zapakuj臋... Stra偶acy rzeczywi艣cie mog膮 nie mie膰 czasu, by i艣膰 na g贸r臋. Czy co艣 jeszcze przysz艂o ci do g艂owy? Teraz albo nigdy. Pami臋taj, najpierw wszystkie papiery... listy, kartki, wycinki, zdj臋cia, one id膮 na pierwszy ogie艅. Je艣li masz co艣 takiego, do艂膮cz.

- Dlaczego umie艣ci艂a艣 na li艣cie ten g艂upi zegar z kuku艂k膮? Przecie偶 to rupie膰.

- Ale stary rupie膰. W dodatku to nasz prezent 艣lubny. Zapisz, co tam jeszcze chcesz.

Macky wsta艂, 偶eby si臋 przej艣膰 po ca艂ym domu i zdecydowa膰. Po kilku minutach wr贸ci艂 z pi艂k膮 baseballow膮, kt贸r膮 otrzyma艂 od Bobby鈥檈go z podpisem Marty鈥檈go Mariona.

- No, dobrze, w艂贸偶 j膮 do pude艂ka pod 艂贸偶kiem. Przecie偶 nie b臋d膮 marnowali czasu na szukanie jakiej艣 starej pi艂ki, kiedy tyle innych wa偶niejszych rzeczy trzeba b臋dzie ratowa膰. - Dopisa艂a j膮 do listy, a potem zapyta艂a:

- Czy wiesz, jak du偶e s膮 pojemniki sejfu? I czy s膮 ognioodporne?

- Dlaczego pytasz?

- Bo... Bo wydaje mi si臋, 偶e mo偶e lepiej b臋dzie, by wyje偶d偶aj膮c z miasta, zostawia膰 warto艣ciowe rzeczy w bankowym sejfie. Wtedy nie b臋dziemy musieli si臋 martwi膰 o ludzkie niedopatrzenia. A tak b臋dziemy mieli pewno艣膰.

- A je艣li bank si臋 spali?

Norma wbi艂a w niego wzrok.

- Macky, jak mo偶esz mi m贸wi膰 takie rzeczy? Jak mo偶esz dopuszcza膰, 偶eby co艣 takiego chodzi艂o mi po g艂owie?

- Rany boskie, Norma, przecie偶 偶artowa艂em. Bank si臋 nie spali, nasz dom zreszt膮 te偶 nie.

- A mnie chodzi tylko o to, by ocali膰 nasze wspomnienia, ochroni膰 histori臋 rodzinn膮, tak by Linda i nasze wnuki nie zosta艂y z pustymi r臋koma, kiedy nas ju偶 nie b臋dzie, a ty sobie z tego 偶arty stroisz.

- Norma, 偶artowa艂em.

- Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e ty nie doceniasz tych rzeczy, kt贸re ja usi艂uj臋 zrobi膰 dla dobra rodziny. Poczucie ci膮g艂o艣ci jest bardzo wa偶ne, trzeba to zaszczepi膰 dzieciom.

- Norma, nam jeszcze daleko do wnuk贸w.

- Ale pewnego dnia mo偶emy je mie膰.

- W takim razie, je艣li co艣 si臋 stanie, zawsze mo偶emy zrobi膰 nowe zdj臋cia.

- Wiem, ale nie o to chodzi. Bo tak to b臋d膮 ogl膮dali nas ju偶 w starszym wieku, a nie kiedy byli艣my m艂odzi. I ja o tym m贸wi臋.

- Norma, przesta艅, masz dopiero trzydzie艣ci pi臋膰 lat. Wygl膮dasz lepiej ni偶 kiedykolwiek. - Chwila milczenia. Macky dostrzeg艂 w niej szans臋 dla siebie i uczepi艂 si臋 jej. - Wygl膮dasz lepiej ni偶 w dniu naszego 艣lubu.

- Och, tylko tak m贸wisz.

- Nie, wcale nie. Przygl膮da艂em ci si臋 ostatnio kt贸rego艣 wieczoru, kiedy mia艂a艣 na sobie t臋 r贸偶ow膮, no wiesz co.

- Koszul臋?

- Aha. I wtedy sobie pomy艣la艂em: Norma z ka偶dym dniem jest coraz bardziej atrakcyjna.

- Naprawd臋?

- Tak. By艂a艣 艂adn膮 dziewczyn膮, ale teraz jeste艣... seksown膮, dojrza艂膮 kobiet膮. Tak jak dojrza艂a 艣liwka, kt贸r膮 mo偶na ju偶 zerwa膰. Akurat najlepsza pora.

- Od lat mam ten r贸偶owy komplet.

- Mo偶liwe, ale wygl膮dasz w nim 艣wietnie.

- To tylko stary komplet, kupiony kiedy艣 w K-marcie.

- No wi臋c nie musisz si臋 martwi膰 o sw贸j obecny wygl膮d, to w艂a艣nie chcia艂em ci u艣wiadomi膰. Jeste艣 przystojn膮 babk膮, pami臋taj o tym.

- W komplecie jest do tego peniuar. Nie wiem, dlaczego nigdy w nim nie chodz臋. Nie wiem nawet, czy jeszcze gdzie艣 jest, do tej pory mog艂am go wyrzuci膰 albo odda膰 komu艣.


Kiedy Macky wyszed艂 z domu, Norma posz艂a do sypialni, wyj臋艂a swoj膮 r贸偶ow膮 nocn膮 koszul臋, przy艂o偶y艂a do siebie i uwa偶nie przyjrza艂a si臋 swemu odbiciu w lustrze. Ustawi艂a si臋 jednym bokiem, potem drugim, w ko艅cu u艣miechn臋艂a si臋 do siebie.

Dziesi臋膰 minut p贸藕niej w sklepie 偶elaznym zadzwoni艂 telefon. Macky podni贸s艂 s艂uchawk臋.

- Sklep 偶elazny Warrena.

- Macky, chc臋 ci臋 o co艣 zapyta膰, ale musisz mi odpowiedzie膰 szczerze.

- No co?

- Czy rozmawiasz o mnie z innymi m臋偶czyznami?

- Co?

- No czy opowiadasz kolegom, jak wygl膮dam w nocnej koszuli?

- Ale偶 sk膮d!

- By艂oby okropne, gdyby艣 rozmawia艂.

- Kochanie, wiesz dobrze, 偶e nikomu nie opowiadam, jak wygl膮dasz wszystko jedno w czym.

- Chyba umar艂abym ze wstydu, gdybym wiedzia艂a, 偶e m臋偶czyzna, z kt贸rym rozmawiam, wyobra偶a sobie, jak ja mog臋 wygl膮da膰 w nocnej koszuli.

- Norma, czy ty s膮dzisz, 偶e m贸g艂bym doprowadza膰 do szale艅stwa wszystkich facet贸w w mie艣cie? O co ty mnie pos膮dzasz?

- Nie o to chodzi. No wiesz... Po prostu bym si臋 g艂upio czu艂a, jakbym wiedzia艂a, 偶e kto艣 wyobra偶a mnie sobie w 艣miesznych sytuacjach.

- Nic si臋 nie b贸j, nie zdradzam twoich sekret贸w.

- To dobrze. Teraz mam lepsze samopoczucie. A wiesz co? Znalaz艂am ten stary peniuar. Po艂o偶y艂am go na najwy偶szej p贸艂ce razem z zapasowymi pow艂oczkami, kt贸rych nie u偶ywamy, w tym czerwonym pude艂ku. Ale wiesz co jeszcze?

- Nie, co?

- Nie da si臋 go nosi膰.

- Dlaczego?

- Ju偶 nie pasuje. Ma znacznie intensywniejszy kolor ni偶 koszula, wi臋c to ju偶 nie jest komplet. Zastanawiam si臋, czy si臋 tam nie wybra膰 i nie sprawdzi膰, bo mo偶e jeszcze maj膮 te same rzeczy co kiedy艣, tobym kupi艂a sobie sam膮 koszul臋, je艣li oczywi艣cie zgodziliby si臋 sprzeda膰 tylko jedn膮 rzecz, mog膮 si臋 nie zgodzi膰, ale gdyby... A mo偶e trzeba wrzuci膰 peniuar do pralki par臋 razy, to w ko艅cu kolor spe艂znie. Jak my艣lisz, powinnam tak zrobi膰?

- Ale co?

- Spr贸bowa膰 kupi膰 now膮 koszul臋. Pomy艣la艂am sobie, 偶e skoro podobam ci si臋 w niej, powinnam kupi膰 drug膮 tak膮 sam膮... Je艣li nadal prowadz膮 taki sam asortyment, bo przecie偶 moda si臋 zmienia. Chcia艂abym, 偶eby mo偶na by艂o, a ty?

- Ale co?

- Dokupi膰 to samo. Bo je艣li si臋 kupuje co艣, co ci si臋 podoba, a potem p贸jdzie si臋 po to samo, a ju偶 tego nie maj膮, to jest to okropne. Musisz o tym pami臋ta膰 w swoim sklepie. Nie rezygnuj z niczego, nie zmieniaj asortymentu.

- Dobrze, kochanie, b臋d臋 o tym pami臋ta艂.

- Macky, nie b臋dziesz na mnie z艂y, 偶e id臋 do K-marta, co?

- Nie b臋d臋.

- Nie kupuj臋 przecie偶 artyku艂贸w 偶elaznych. Mog臋 w og贸le nic nie kupi膰. Je艣li maj膮 t臋 jedn膮 rzecz, to j膮 kupi臋, i na tym koniec. Zgoda?

- Zgoda.

- Wezm臋 ze sob膮 cioci臋 Elner. Tylko sobie popatrzymy, okay?

- Okay.

- Nie pomy艣lisz sobie, 偶e jestem oszukanica?

- Nie, id藕 i rozejrzyj si臋 za swoj膮 koszul膮 nocn膮.

- Macky, czy ty naprawd臋 uwa偶asz, 偶e po tylu latach nadal jestem atrakcyjna, czy tylko tak m贸wisz?

- Chcesz, 偶ebym zamkn膮艂 sklep i przyszed艂 zaraz do domu, 偶eby ci to udowodni膰?

- Przesta艅 m贸wi膰 takie rzeczy, Macky Warrenie. Co b臋dzie, je艣li jaki艣 klient ci臋 us艂yszy?

Macky szczerze si臋 u艣mia艂, a Norma od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i u艣miechn臋艂a si臋 do siebie.

Mo偶e jak ju偶 tam p贸jdzie, to powinna rozejrze膰 si臋, czy czasem nie maj膮 innych kolor贸w.

Bliskie spotkanie

Od kiedy Vita i Hamm byli ze sob膮, raz tylko zdarzy艂o im si臋 co艣, co mo偶na by nazwa膰 sprzeczk膮. Na pocz膮tku ich zwi膮zku Hamm przeby艂 ten etap, kiedy to m贸wi si臋 o rozwodzie, ale Vita szybko uci臋艂a ten temat.

- W 偶adnym razie. Nie pozwol臋 na to, by艣 przeze mnie zrujnowa艂 swoj膮 karier臋 polityczn膮. Poza tym nie mam najmniejszego zamiaru wychodzi膰 za m膮偶. Jestem doros艂a i zadowolona z tego, co osi膮gn臋艂am. Je艣li dr臋cz膮 ci臋 jakie艣 skrupu艂y ze wzgl臋du na mnie, to pozb膮d藕 si臋 ich jak najszybciej. Trzeba ci te偶 wiedzie膰, 偶e wcale nie chc臋 mie膰 dzieci. Nie interesuje mnie status matki ani babci.

- Ale偶, Vito, ja 藕le si臋 z tym czuj臋.

Uj臋艂a jego twarz w swoje d艂onie.

- Kochanie, ja dobrze wiem, co czujesz w zwi膮zku ze mn膮. I nie musisz marnowa膰 sobie 偶ycia, 偶eby mi udowodni膰, jakie to s膮 uczucia. Twoja sprawa, co robisz w domu, a to, co wsp贸lnie prze偶ywamy, pozostaje mi臋dzy nami. Nikogo nie ranimy. Taki uk艂ad jest najlepszy.

Oczywi艣cie Vita jeszcze nie wiedzia艂a, 偶e jej romans z Hammem rani czyje艣 najg艂臋bsze uczucia.

Pozornie Hamm si臋 nie zmieni艂 w stosunku do Betty Raye. Zawsze by艂 poza domem, a kiedy ju偶 wraca艂, rzadko pozostawa艂 z ni膮 sam. Nawet nie zauwa偶y艂, jak pod wp艂ywem Vity zmieni艂 si臋 jego ogl膮d 艣wiata i patrzenie na Betty Raye. Nadal j膮 kocha艂, ale inaczej ni偶 kiedy艣. Bez wzgl臋du na w艂asne deklaracje Hamm da艂 si臋 uwie艣膰 blichtrowi wielkich pieni臋dzy i wielkich s艂贸w, nadal troch臋 mu pochlebia艂o ocieranie si臋 o towarzystwo ludzi w bia艂ych ko艂nierzykach, kt贸rzy jeszcze niedawno nie chcieliby z nim rozmawia膰. Rzadko zabiera艂 ze sob膮 Betty Raye. G艂贸wnym powodem by艂a jej s艂ynna nie艣mia艂o艣膰 i niech臋膰 do wszelkich spotka艅 towarzyskich, a nast臋pnym - fakt, 偶e po prostu by tam nie pasowa艂a. Kilka razy zabra艂 j膮 ze sob膮 na takie spotkania wiedziony wzgl臋dami politycznymi, ale zawsze porywa艂y go t艂umy ludzi chc膮cych go pozna膰 za wszelk膮 cen臋. Ona natomiast zwykle zaszywa艂a si臋 wtedy w k膮cie, maj膮c za towarzystwo jedn膮 lub dwie panie, kt贸re podchodzi艂y do niej z lito艣ci albo ze zwyk艂ej ciekawo艣ci. Przy pierwszej nadarzaj膮cej si臋 okazji Betty Raye dyskretnie wymyka艂a si臋 do domu.

Ze wszystkich si艂 stara艂a si臋 nie traci膰 kontaktu z Hammem, by膰 zawsze w pobli偶u, kiedy b臋dzie jej potrzebowa艂, ale jako艣 nigdy nie okaza艂, 偶e jest mu potrzebna w jakikolwiek spos贸b. Po pewnym czasie Betty Raye przygas艂a jak gwiazda, kt贸ra o 艣wicie traci sw贸j blask. 呕y艂a jakby w innym 艣wiecie, w kt贸rym stawa艂a si臋 niewidoczna.

Nawet ch艂opcy zacz臋li jej si臋 wymyka膰. Obaj przypominali bardziej ojca ni偶 matk臋, byli jak on niesforni i agresywni, a wi臋kszo艣膰 wolnego czasu sp臋dzali na grze w pi艂k臋 ze stra偶nikami wok贸艂 rezydencji. Nie wiedzia艂a jeszcze dlaczego, ale zaczyna艂a czu膰 si臋 obco w domu, w kt贸rym ka偶dy opr贸cz niej zna艂 sekret.

I tak by艂o w istocie. Jego najbli偶si wsp贸艂pracownicy wiedzieli niemal od samego pocz膮tku o zwi膮zku Hamma i Vity. Hamm postawi艂 spraw臋 jasno:

- Je艣li Vita b臋dzie o co艣 prosi艂a czy czego艣 potrzebowa艂a, chc臋, 偶eby艣cie przypilnowali, by niczego jej nie brakowa艂o. Zrozumieli艣cie? A je艣li b臋dziecie chcieli pozna膰 moj膮 opini臋 na jaki艣 temat, mo偶ecie pyta膰 Vit臋, a ona wam powie.

Dwaj mundurowi funkcjonariusze, Ralph i Lester, w mig poj臋li, o co chodzi. Zawo偶膮c j膮 na um贸wione z nim spotkania, z szacunkiem dotykali kapeluszy i zwracali si臋 do niej 鈥瀙ani Green鈥. Nie pozwalali sobie na 偶adne u艣mieszki, 偶arciki czy poufa艂o艣膰. Wiedzieli, kim jest, zw艂aszcza dla gubernatora, i nie do nich nale偶a艂o os膮dzanie go. Vita z kolei nie skar偶y艂a si臋 ani nie t艂umaczy艂a, po prostu by艂a obecna. Ca艂y personel rozumia艂, 偶e wed艂ug niepisanej umowy Vita nie mo偶e pokazywa膰 si臋 publicznie tam, gdzie istnia艂aby mo偶liwo艣膰 spotkania oficjalnej pierwszej damy. A je艣li, co nie daj Bo偶e, mia艂yby przyj艣膰 obie w to samo miejsce, to w 偶adnym razie nie powinny spotka膰 si臋 w tym samym pomieszczeniu.

Wypadki jednak si臋 zdarzaj膮. Kt贸rego艣 dnia Peter Wheeler i jego 偶ona Carole wydawali przyj臋cie z okazji otwarcia nowego muzeum sztuki w Kansas City. Wielu znanych artyst贸w z ca艂ego 艣wiata przylecia艂o samolotami na t臋 uroczysto艣膰, i Cecil, zawsze czu艂y na sprawy protoko艂u, uzna艂, 偶e nieobecno艣膰 pierwszej damy mog艂aby by膰 藕le widziana.

- Kochanie - argumentowa艂 - poka偶 si臋 przynajmniej na p贸艂 godzinki. Przywitasz si臋 tylko, zrobi膮 ci par臋 zdj臋膰, a ja gwarantuj臋, 偶e po tym szybciutko b臋dziesz mog艂a si臋 wymkn膮膰, a kt贸ry艣 z policjant贸w odwiezie ci臋 do domu.

- Och, Cecil, czy to naprawd臋 konieczne? - zapyta艂a zbola艂ym g艂osem.

- Dobrze by by艂o dla spraw pa艅stwowych. Wiem, 偶e zdaniem Hamma powinna艣 by膰 ko艂o niego i wita膰 przyby艂ych. To nie jest pierwsze lepsze przyj臋cie. A chyba nie chcemy sprawia膰 mu zawodu, prawda?

- Chyba nie - ust膮pi艂a.

Rzeczywi艣cie by艂 to zjazd gwiazd, zgromadzenie oko艂o pi臋ciuset ludzi przewijaj膮cych si臋 przez pokoje wspania艂ej rezydencji Wheelera. Betty Raye przysz艂a ubrana w t臋 sam膮 koktajlow膮 sukni臋 w kolorze be偶owym, kt贸r膮 zawsze wk艂ada艂a na przyj臋cia, i na tle innych pa艅, wyst臋puj膮cych w toaletach o 偶ywych barwach roz艣wietlonych bi偶uteri膮, wygl膮da艂a md艂o. Ale tak jak obieca艂a, dzielnie pozowa艂a do zdj臋膰 i sta艂a w pierwszym szeregu os贸b witaj膮cych go艣ci. U艣miecha艂a si臋 do ka偶dego wchodz膮cego i wymienia艂a u艣ciski r膮k, powtarzaj膮c jak papu偶ka s艂owa, kt贸rych nauczy艂 j膮 Cecil:

- Serdecznie witamy w naszym stanie, czujemy si臋 zaszczyceni pa艅sk膮 obecno艣ci膮.

Potem, mniej wi臋cej po trzech kwadransach, wymieni艂a znacz膮ce spojrzenia z Cecilem. Kiedy po偶egna艂a si臋 z gospodarzami, Cecil odprowadzi艂 j膮 do auta, gdzie wreszcie poczu艂a si臋 swobodnie.

Po dziesi臋ciu minutach jazdy Betty Raye zdj臋艂a kolczyki i chcia艂a je schowa膰 do torebki. Wtedy spostrzeg艂a, 偶e musia艂a zostawi膰 j膮 na przyj臋ciu, najprawdopodobniej w garderobie.

Nie wraca艂aby do Wheeler贸w, gdyby nie to, 偶e w torebce zostawi艂a te偶 okulary do czytania. M艂ody policjant, kt贸ry tego wieczoru zast臋powa艂 Ralpha Childressa, zawr贸ci艂, by zawie藕膰 j膮 z powrotem na przyj臋cie. Uda艂o jej si臋 wej艣膰 niepostrze偶enie i uda膰 na pi臋tro, gdzie w garderobie rzeczywi艣cie znalaz艂a swoj膮 torebk臋, ale gdy ju偶 wraca艂a, staraj膮c si臋 pozosta膰 niewidzialn膮, us艂ysza艂a czyj艣 艣miech, tak d藕wi臋czny i zara藕liwy, 偶e nie mog艂a si臋 powstrzyma膰, by si臋 nie obejrze膰 i sprawdzi膰, sk膮d 贸w 艣miech pochodzi艂. Kobieta, kt贸ra w艂a艣nie przysz艂a na przyj臋cie, ju偶 by艂a otoczona grup膮 m臋偶czyzn i zn贸w roze艣mia艂a si臋 perli艣cie, ubawiona opowiadan膮 w艂a艣nie historyjk膮. Betty Raye sta艂a przez chwil臋, przygl膮daj膮c si臋 scence, a偶 Martha Ross, kt贸r膮 pozna艂a wcze艣niej, podesz艂a i dono艣nym g艂osem zawo艂a艂a:

- A my my艣leli艣my, 偶e pani ju偶 nas opu艣ci艂a!

Betty Raye usi艂owa艂a dotrze膰 do drzwi i w nadziei, 偶e reszta jej nie zauwa偶y, odpowiedzia艂a cichutko:

- Bo tak by艂o, ale wr贸ci艂am, gdy偶 zostawi艂am tu swoj膮 torebk臋.

Martha pod膮偶y艂a za ni膮.

- Mnie si臋 to stale zdarza, ale czy to nie okropne? Wprost nie znosz臋 zapomina膰 rzeczy, a pani?

Kiedy Betty Raye by艂a ju偶 przy drzwiach, wiedziona ciekawo艣ci膮 nie wytrzyma艂a i zapyta艂a:

- Kim jest ta przystojna dama?

Pani Ross popatrzy艂a we wskazanym kierunku.

- Ale偶 to Vita Green. Nie zna jej pani?

Betty Raye potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, a pani Ross spojrza艂a na ni膮 z niedowierzaniem.

- Ona w艂a艣ciwie realizuje ca艂y program zwi膮zany z polityk膮 kulturaln膮 pani m臋偶a. Wprost nie do wiary, 偶e pani jeszcze nie zna Vity Green. - Schwyci艂a Betty Raye za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a przez hali, wo艂aj膮c g艂o艣no podekscytowanym tonem: - Vita! Popatrz, kogo tu mamy... Wprost nie do uwierzenia, 偶e jeszcze nie pozna艂a艣 pani Sparks.

W pokoju dot膮d rozbrzmiewaj膮cym 艣miechem i gwarem nagle zaleg艂a cisza, jakby wszystkim jednocze艣nie odj臋艂o mow臋. Nie by艂o s艂ycha膰 nawet kostek lodu, jeszcze przed chwil膮 d藕wi臋cz膮cych w szklankach. M臋偶czy藕ni otaczaj膮cy Vit臋 pobledli.

Vita, dot膮d odwr贸cona do Betty Raye plecami, zachowa艂a przytomno艣膰 umys艂u. Niespiesznie zwr贸ci艂a si臋 w jej stron臋 i nie zmieniaj膮c wyrazu twarzy, odpowiedzia艂a swobodnie ciep艂ym tonem:

- Tak si臋 jako艣 z艂o偶y艂o, 偶e do tej pory nie spotka艂y艣my si臋 jeszcze. - Nast臋pnie z u艣miechem wyci膮gn臋艂a r臋k臋 na powitanie, dodaj膮c mile brzmi膮cym g艂osem: - Tak si臋 ciesz臋, 偶e wreszcie mo偶emy si臋 pozna膰.

Betty Raye oszo艂omiona urod膮 Vity, a tak偶e widokiem ogromnej broszy z brylantem spinaj膮cej jej sukni臋 na ramieniu, zdo艂a艂a wydusi膰 z siebie w膮t艂e:

- Jak si臋 pani miewa?

Vita odpowiedzia艂a kolejnym u艣miechem.

- Bardzo mi by艂o mi艂o spotka膰 pani膮. Mam nadziej臋, 偶e jeszcze kiedy艣 si臋 zobaczymy.

- Dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂a Betty Raye.

A kiedy ju偶 wychodzi艂a z zat艂oczonej sali, pani Ross, kt贸rej wydawa艂o si臋, 偶e spe艂ni艂a dobry uczynek, zauwa偶y艂a:

- Jak to mi艂o. Tak si臋 ciesz臋, 偶e mog艂am was sobie przedstawi膰.

Gdy za Betty Raye zamkn臋艂y si臋 drzwi, szklaneczki powoli zacz臋艂y zn贸w pobrz臋kiwa膰, a go艣cie odzyskali zdolno艣膰 poruszania si臋. Vita bez mrugni臋cia okiem wr贸ci艂a do przerwanej konwersacji, jak gdyby przed chwil膮 nie zdarzy艂a si臋 gro藕na sytuacja, jak膮 zazwyczaj jest spotkanie 偶ony i kochanki.


W drodze do domu Betty Raye rozmy艣la艂a o pani Green. Kiedy spotka艂y si臋, Vita z tak膮 gracj膮 i w tak niewymuszony spos贸b prze艂o偶y艂a czarn膮 cygarniczk臋 z jednej r臋ki do drugiej, w tym jednym ge艣cie by艂o tyle elegancji i szyku. Przypomina艂a pewn膮 gwiazd臋 filmow膮, kt贸r膮 Betty Raye ogl膮da艂a kiedy艣 wraz z Ann膮 Lee w kinie w Elmwood Springs. Betty Raye przysz艂o do g艂owy, czy czasem nie powinna nauczy膰 si臋 pali膰. Natomiast Vita, znaj膮c Betty Raye wy艂膮cznie z fotografii, zastanawia艂a si臋, jak Hatnm m贸g艂 kiedykolwiek zainteresowa膰 si臋 t膮 raczej prost膮 dziewczyn膮, o bezbarwnym wygl膮dzie, kt贸ra niew膮tpliwie mog艂a by膰 mi艂a, ale kt贸ra bardziej wygl膮da艂a na s艂u偶膮c膮 ni偶 na go艣cia.

Hamm w tym czasie przebywa艂 w innym pokoju, nie m贸g艂 wi臋c by膰 艣wiadkiem tego zdarzenia. Betty Raye nie powiedzia艂a ani s艂owa na temat tego spotkania i nie wygl膮da艂o na to, by cokolwiek podejrzewa艂a, ale i tak Hamm wpad艂 we w艣ciek艂o艣膰 i obieca艂 Vicie, 偶e nic podobnego wi臋cej si臋 nie powt贸rzy. Od tej pory policjant Ralph Childress ani na moment nie spuszcza艂 Betty Raye z oka.

W艂adza

Po tym, jak Betty Raye i Vita mia艂y swoje niebezpieczne bliskie spotkanie, Cecil zwr贸ci艂 si臋 do Hamma z uwag膮:

- To twoje 偶ycie, kochany, ale nie liczysz si臋 ze swoj膮 偶on膮, a ja wi臋cej na ten temat nic nie powiem.

Wendell Hewitt natomiast, prokurator stanu, bardziej martwi艂 si臋 o to, 偶e polityczny wizerunek gubernatora mo偶e by膰 nara偶ony na szwank. Wendell wiedzia艂 najlepiej, jak szybko mog膮 si臋 potoczy膰 tego typu sprawy, sam przecie偶 zosta艂 przy艂apany w motelu z blondynk膮 i przyp艂aci艂 to utrat膮 szans na zdobycie pozycji gubernatora. Bardziej jednak im obu, Wendellowi i Rodneyowi, chodzi艂o o wp艂yw Vity na Hamma, kt贸rego niepodzielnymi doradcami dot膮d byli oni sami. Pr贸bowali go ostrzec, 偶e sytuacja jest bardzo powa偶na. Ale Vita nie przejmowa艂a si臋 na og贸艂 tym, co ludzie powiadaj膮, przynajmniej kiedy dotyczy艂o to Hamma. Wiedzia艂a, 偶e to do niej Hamm zwraca si臋, kiedy jest smutny, szcz臋艣liwy, przestraszony czy te偶 szukaj膮c rady. Zaakceptowa艂a go takim, jaki by艂, i on o tym wiedzia艂. Tego dnia, kiedy wyg艂osi艂 przem贸wienie przed siedmiotysi臋cznym t艂umem podczas stanowego zjazdu demokrat贸w, przyszed艂 do niej podniecony, z pa艂aj膮cym wzrokiem. Zawsze atmosfera panuj膮ca wok贸艂 niego by艂a o jakie艣 trzy stopnie wy偶sza, ale tego wieczoru bi艂 od niego 偶ar.

- Powiadam ci, Vita, to uczucie, 偶e s艂ucha ci臋 par臋 tysi臋cy ludzi, a ty mo偶esz im powiedzie膰 w艂a艣ciwie wszystko, napawa mnie przera偶eniem, jak 艂atwo jest wm贸wi膰 im wszystko, jak 艂atwo nimi kierowa膰. - Popatrzy艂 na ni膮 rozgor膮czkowanym wzrokiem. - Wiesz, czasami jestem naprawd臋 zm臋czony ustawiczn膮 walk膮 z Earlem Finleyem i ca艂膮 reszt膮, pr贸buj膮c przeforsowa膰 byle drobiazg. W ko艅cu zadaj臋 sobie pytanie: po co ja to robi臋? Po co to wszystko? Ale dzisiaj, kiedy tak sta艂em przed tyloma lud藕mi, zrozumia艂em, 偶e w艂a艣nie za tym goni臋. - Wsta艂 i przemierzy艂 energicznie pok贸j. - Chcia艂bym m贸c opisa膰 to uczucie, kiedy tysi膮ce ludzi s艂ucha ka偶dego twojego s艂owa, jak 艂atwo jest si臋 przypodoba膰 im, zdoby膰 poklask, s艂ysze膰, jak skanduj膮 twoje imi臋. To tak jak panowa膰 nad oceanem, m贸c sprawi膰, 偶e si臋 wzburzy albo uciszy. Wielki Bo偶e, Vita, to ju偶 nie jest kierowanie lud藕mi, ale jakby jak膮艣 wielk膮 rzecz膮, a jak raz si臋 tego zasmakuje, przepad艂e艣. To znaczy, 偶e je艣li tego nie osi膮gniesz, to po prostu umrzesz, bo nie mo偶esz bez tego 偶y膰. Rozumiesz, jak to jest? Dosta艂e艣 do r臋ki pa艂eczk臋 i mo偶esz dyrygowa膰 pot臋偶n膮 orkiestr膮. Czy twoim zdaniem jest w tym jaki艣 sens? Chodzi o to, 偶e p贸藕niej dyrygowanie pi臋cioosobowym zespo艂em to w og贸le jest nic po tym, jak si臋 kierowa艂o wielk膮 orkiestr膮, a tysi臋czny ch贸r 艣piewa艂, jak im zagra艂e艣. Vita u艣miechn臋艂a si臋 i wtedy on zamilk艂.

- Chyba za du偶o wypi艂em, przepraszam.

- Nie przepraszaj. Naprawd臋 nie musisz hamowa膰 si臋 przy mnie ani mie膰 obaw przed powiedzeniem czego艣. Przecie偶 wiesz o tym. Im wi臋cej mi m贸wisz, tym lepiej ciebie rozumiem. Pami臋taj, 偶e kocham ci臋 i jestem po twojej stronie.

Usiad艂.

- Pewnie my艣lisz, 偶e zg艂upia艂em, ale przecie偶 nie mog臋 rozmawia膰 o tym z ch艂opakami, oni by nie zrozumieli. Tylko tobie mog臋 ufa膰. Betty Raye nie obchodzi polityka, napawa j膮 raczej przera偶eniem. Owszem, stara si臋, robi, co mo偶e, ale w gruncie rzeczy zale偶a艂o jej zawsze tylko na tym, by wie艣膰 spokojne, ciche 偶ycie, a patrz, do czego ja j膮 przywiod艂em. W miar臋 mo偶liwo艣ci usi艂uj臋 nie w艂膮cza膰 jej do tego wszystkiego. W dzieci艅stwie musia艂a wyst臋powa膰 na scenie, czego szczerze nienawidzi艂a, tak samo jak teraz mojej roli gubernatora. Ale, na Boga, ja to uwielbiam.


Tymczasem Betty Raye liczy艂a dni dziel膮ce ich od opuszczenia rezydencji gubernatora i wprowadzenia si臋 do prawdziwego domu, kt贸rego nie trzeba b臋dzie dzieli膰 z setk膮 obcych ludzi. Zgodnie z poleceniem Hamma Rodney zawi贸z艂 j膮 ostatnio do przyjemnej podmiejskiej dzielnicy i pokaza艂 nowiutki dom murowany z cegie艂. Po powrocie, kiedy wesz艂a do jego gabinetu, on, nie podnosz膮c nawet g艂owy znad papier贸w, zapyta艂:

- O czym艣 takim my艣la艂a艣?

- Och, Hamm, to przechodzi moje naj艣mielsze marzenia.

Jako by艂y sprzedawca u偶ywanych samochod贸w Rodney zna艂 wiele sposob贸w zawierania ustnych transakcji przypiecz臋towanych pod sto艂em, zobowi膮zuj膮cych agenta nieruchomo艣ci do zatrzymania domu, dop贸ki Hamm nie opu艣ci urz臋du gubernatora.

Betty Raye by艂a pewna, 偶e nie zat臋skni za rol膮 pierwszej damy, ale 偶e b臋dzie jej brakowa艂o kilku os贸b z otoczenia gubernatora. W pierwszym rz臋dzie Cecila, nast臋pnie Alberty Peets, zab贸jczyni toporkiem do lodu, do kt贸rej przywi膮za艂a si臋 w miar臋 up艂ywu lat i kt贸ra opr贸cz gotowania pomaga艂a jej w wychowywaniu ch艂opc贸w i by艂a znakomit膮 opiekunk膮 do dzieci. Kiedy m贸wi艂a im, 偶e maj膮 k艂a艣膰 si臋 spa膰, szli do 艂贸偶ek. Bardziej jej s艂uchali ni偶 rodzonej matki czy ojca.

Poza tym Betty Raye nie mog艂a doczeka膰 si臋 dnia, kiedy spakuje manatki i wyprowadzi si臋 na dobre z rezydencji gubernatora.

Hamm pr贸bowa艂 jako艣 pogodzi膰 si臋 z my艣l膮, 偶e ust臋puje z urz臋du, ale kiedy zbli偶a艂y si臋 majowe wst臋pne wybory, stawa艂 si臋 coraz bardziej niespokojny i zdeterminowany. Podczas gdy Betty Raye z Cecilem biegali po sklepach, kupuj膮c meble i zastaw臋 sto艂ow膮 do nowego domu, Hamm narzeka艂 i u偶ala艂 si臋 przed ka偶dym, kto tylko got贸w by艂 go s艂ucha膰, 偶e nie mo偶e po raz trzeci startowa膰 w wyborach na gubernatora stanu. Miota艂 si臋 i ciska艂 gromy nawet przed niczego nie przeczuwaj膮cymi wyr贸偶niaj膮cymi si臋 harcerkami z Joplin.

- Gdybym nie musia艂 traci膰 czasu na walk臋 z Earlem Finleyem i z tymi przekl臋tymi demokratami, podczas dwu kadencji dokona艂bym tego, co zamierza艂em, a tak nie starczy艂o mi czasu. Teraz potrzebuj臋 nast臋pnych czterech lat na zako艅czenie tego, co zacz膮艂em. Tymczasem Earl sprowadzi tego idiot臋 Carniego Boofera i zepsuje wszystko...

Betty Raye i Cecil zaabsorbowani byli szukaniem odpowiednich dywan贸w i pasuj膮cych do nich zas艂on, ale Hamm z ka偶dym dniem stawa艂 si臋 coraz bardziej rozdra偶niony i nie m贸g艂 spa膰. Ch艂opaki pr贸bowali go rozweseli膰, ale bezskutecznie; nic go nie bawi艂o. Wreszcie Rodney wpad艂 na pomys艂, 偶e Hammowi dobrze by zrobi艂 jaki艣 kr贸tki wypad. Wtedy Wendell, Rodney i Seymour powie藕li go do dyskretnej przystani, sk膮d wyp艂yn臋li w rejs 艂odzi膮 鈥濨etty Raye鈥.

Zazwyczaj na wodzie Hamm relaksowa艂 si臋 i zapomina艂 o wszystkim, ale nie tym razem. Teraz siedzia艂 tylko, patrzy艂 przed siebie i rozmy艣la艂, co by tu zrobi膰. W pewnej chwili zwr贸ci艂 si臋 do Wendella, kt贸ry opar艂szy nogi o 艣cian臋, popija艂 piwo.

- Gdyby艣my tak zwo艂ali specjalne posiedzenie konwentu prawnik贸w, jakie twoim zdaniem mieliby艣my szans臋 na uchwalenie poprawki do konstytucji?

Wendell wiedzia艂, do czego Hamm zmierza.

- Hamm, do diaska, nie ma takiej mo偶liwo艣ci, by艣 m贸g艂 jeszcze raz piastowa膰 ten sam urz膮d, to jest prawo stanowe.

- Ale przecie偶 prawo mo偶na zmieni膰, zgadza si臋?

- Tak, ale nie to. Republikanie nie opowiedz膮 si臋 za tym, a Earl jest zdecydowany sprowadzi膰 Carniego Boofera, wyluzuj si臋 wi臋c i we藕 na wstrzymanie na najbli偶sze cztery lata. Wtedy wr贸cisz i sprz膮tniesz ca艂y ten bajzel po Booferze. Przez ten czas ciesz si臋 偶yciem na pok艂adzie, zr贸b par臋 wycieczek i baw si臋 dobrze, ch艂opie.

Hamm mia艂 kilka propozycji pracy od przyjaci贸艂 Vity, ale nic nie wydawa艂o mu si臋 godne uwagi. Podczas nast臋pnej wizyty siedzia艂 u niej na kanapie i usi艂owa艂 przedstawi膰 stan swojego ducha.

- Nie o to chodzi, Vita, 偶ebym nie docenia艂 tych propozycji, bo owszem, doceniam. Tylko nie wiem, jak m贸g艂bym sta膰 si臋 na powr贸t kim艣 anonimowym. B臋dzie mi brakowa艂o jupiter贸w, kt贸re teraz mnie o艣wietlaj膮 i do kt贸rych si臋 przyzwyczai艂em.

- Ale偶, kochanie, mo偶esz zn贸w kandydowa膰 w sze艣膰dziesi膮tym 贸smym. To tylko cztery lata.

Popatrzy艂 na ni膮 niemal z rozpacz膮 w oczach.

- Vita, ja nie wytrzymam tak d艂ugo. Nie wiem, jak ci to wyt艂umaczy膰, ale to tak, jakbym przedtem marzn膮艂 przez ca艂e 偶ycie, zanim wreszcie znalaz艂em jedyne miejsce, gdzie jest mi ciep艂o, naprawd臋 ciep艂o. Chodzi o to, 偶e jak raz co艣 ci臋 wci膮gnie na dobre, to ju偶 nie popu艣ci, nawet jakby艣 chcia艂. Za p贸藕no. Jak ju偶 raz si臋 wejdzie na szczyt, to ka偶da droga prowadzi w d贸艂. Tylko tu mo偶na 偶y膰, tylko tu czu膰, 偶e si臋 偶yje, wi臋c trzeba walczy膰 o to, by tu pozosta膰. A je艣li nie b臋d臋 m贸g艂 ju偶 tu wr贸ci膰? A je艣li Carnie Boofer namiesza tak, 偶e w nast臋pnych wyborach zn贸w opowiedz膮 si臋 za republikanami? Kiedy traci si臋 w艂adz臋, ludzie zaraz o tobie zapominaj膮. Prawd臋 m贸wi膮c, Vita, strasznie si臋 boj臋 odej艣膰.

Ton膮cy brzytwy si臋 chwyta

Hamm, b臋d膮c ju偶 z powrotem w Jefferson City, siedzia艂 w swoim biurze i popija艂 z kolegami, kiedy wpad艂 Hamm junior z pro艣b膮 o gar艣膰 drobnych do automatu do gry ustawionego w podziemiach, po czym zaraz wybieg艂. Po jego wyj艣ciu Hamm zapyta艂 Wendella:

- Jaka jest dolna granica wieku dla kandydat贸w na urz膮d gubernatora?

- A bo co?

- Bo gdyby Hamm junior nie by艂 za m艂ody, to wysun膮艂bym jego kandydatur臋.

Wendell wyszczerzy艂 z臋by w szerokim u艣miechu.

- Daj spok贸j, ch艂opie, jeszcze troch臋, a wysuniesz kandydatur臋 swojej 偶ony.

- A co powiesz na swojego psa? - dorzuci艂 Seymour Gravel.

- To bystra bestia, bystrzejsza od Carniego Boofera.

- Ka偶dy jest bystrzejszy od niego - doda艂 Rodney.

Wszyscy wybuchn臋li 艣miechem, z wyj膮tkiem Hamma, kt贸ry siedzia艂 z ponur膮 min膮, patrz膮c t臋po przed siebie. Nagle spojrza艂 na Wendella.

- A w艂a艣ciwie dlaczego nie? - zapyta艂.

- Co dlaczego nie?

- Dlaczego nie wysun膮膰 kandydatury mojej 偶ony?

- Do licha, Hamm, przecie偶 ja tylko 偶artowa艂em.

- Czy prawo tego zabrania?

- Nie, ale nie mo偶esz tego zrobi膰.

- A dlaczego nie? Podaj mi cho膰 jeden pow贸d. To by艂oby prawie tak samo, jakby ludzie na mnie g艂osowali. Czy nie?

- Tak, ale nikt nie b臋dzie przecie偶 g艂osowa艂 na kobiet臋, cho膰by by艂a twoj膮 偶on膮.

- Dlaczego nie?

Teraz Seymour zapyta艂 Wendella:

- No w艂a艣nie, dlaczego nie?

Po godzinie gor膮cych debat na temat 鈥瀌laczego nie?鈥, Hamm przeprosi艂 koleg贸w na chwil臋 i wyszed艂 do s膮siedniego pokoju, 偶eby zatelefonowa膰.

Vita w艂a艣nie przyjmowa艂a go艣ci i ca艂e towarzystwo zgromadzone by艂o w salonie na poobiednich drinkach, kiedy wesz艂a jej s艂u偶膮ca Bridget i powiedzia艂a:

- Pani Green, dzwoni arcybiskup i m贸wi, 偶e musi natychmiast z pani膮 porozmawia膰.

Vita przeprosi艂a zebranych i telefon Hamma odebra艂a w sypialni. Kiedy us艂ysza艂a, co mu przysz艂o do g艂owy, d艂ugo 艣mia艂a si臋, odrzuciwszy g艂ow臋 do ty艂u, urzeczona jego szalonym pomys艂em. On jednak z rosn膮cym entuzjazmem odnosi艂 si臋 do w艂asnego projektu. Wyrzuca艂 z siebie s艂owa jak karabin maszynowy.

- S艂uchaj, Vita, przecie偶 to tak samo jak kupi膰 dom na czyje艣 nazwisko, prawda? Dom by艂by nadal m贸j. W ten spos贸b by艂bym nadal gubernatorem... Tyle 偶e pod innym imieniem. No, co o tym my艣lisz?

艢mia艂a si臋 tak bardzo, 偶e nie mog艂a wydusi膰 z siebie s艂owa.

- Ale ja wcale nie 偶artuj臋, m贸wi臋 powa偶nie.

- Wiem, Hamm, 偶e m贸wisz powa偶nie.

- No wi臋c, co o tym my艣lisz?

- C贸偶 - odpowiedzia艂a w ko艅cu. - To zupe艂nie szale艅czy pomys艂. Ale chcia艂abym zobaczy膰 wyraz twarzy Earla, kiedy us艂yszy t臋 wiadomo艣膰. - Otar艂a oczy za艂zawione od 艣miechu. - O Bo偶e, tak mnie roz艣mieszy艂e艣, 偶e zepsu艂am sobie ca艂y makija偶.

- Powiedz, Vita, mam to zrobi膰?

- Dlaczego nie? - odrzek艂a. - Spr贸buj. Nigdzie nie jest powiedziane, 偶e masz przegra膰. Poza wszystkim innym przygl膮danie si臋 tej grze na pewno b臋dzie zabawne.

Hamm wr贸ci艂 do gabinetu, usiad艂 i o艣wiadczy艂:

- Wydaje mi si臋, 偶e powinni艣my to zrobi膰.

Kiedy przekona艂 wszystkich po kolei, nacisn膮艂 guzik wewn臋trznego telefonu i odezwa艂 si臋 g艂osem ociekaj膮cym udawan膮 s艂odycz膮:

- Betty Raye, mo偶esz tu zej艣膰 na minutk臋?

Us艂yszeli jej odpowied藕:

- Hamm, ja ju偶 jestem w koszuli nocnej.

- Nie szkodzi, kochanie, w艂贸偶 szlafrok i przyjd藕 tutaj bocznymi schodami. Musz臋 z tob膮 porozmawia膰.

Rodney mia艂 sceptyczn膮 min臋.

- Ona na to nie p贸jdzie, m贸wi臋 ci.

- Zgodzi si臋 - uspokoi艂 go Hamm. - Ale, ch艂opaki, musicie mi pom贸c przekona膰 j膮, 偶e to nasza jedyna i ostatnia szansa.

Betty Raye nie mia艂a poj臋cia, czego Hamm m贸g艂by od niej chcie膰 o tej porze, ale w艂o偶y艂a szlafrok, wsun臋艂a na nogi puchate r贸偶owe kapcie, kt贸re na gwiazdk臋 dosta艂a od Ferrisa, swego m艂odszego synka, i zesz艂a do biura bocznymi schodami. Kiedy otworzy艂a drzwi, stan臋艂a w progu zaskoczona widokiem tylu m臋偶czyzn siedz膮cych w gabinecie. Zebra艂a d艂oni膮 g贸rne po艂y szlafroka.

- Nie wiedzia艂am, 偶e tylu tu pan贸w.

- Nic nie szkodzi, Betty Raye, chod藕, usi膮d藕 z nami - powiedzia艂 paj膮k do muchy.

Wesz艂a z oci膮ganiem, czuj膮c si臋 coraz bardziej nieswojo. Wszyscy m臋偶czy藕ni zebrani w biurze odwr贸cili si臋 w jej stron臋 i patrzyli na ni膮, jakby nigdy przedtem nie widzieli ani jej, ani jej m臋偶a.

- Czy co艣 si臋 sta艂o? - zapyta艂a.

- Nie, z艂otko, nic si臋 nie sta艂o. Tylko chcieliby艣my razem z ch艂opakami om贸wi膰 z tob膮 pewien drobiazg.


Godzin臋 p贸藕niej, ju偶 w sypialni, Betty Raye gorzko p艂aka艂a.

- Jak mog艂e艣 mi zrobi膰 co艣 takiego? Da艂e艣 s艂owo, 偶e to ostatni raz. Tylko te cztery lata, m贸wi艂e艣.

- Wiem, kochanie, m贸wi艂em tak, ale sama s艂ysza艂a艣, co ch艂opcy m贸wi膮. Musz臋 sko艅czy膰, co zacz膮艂em. W przeciwnym razie Earl Finley zmarnuje wszystkie moje dokonania i drogi nigdy nie zostan膮 zbudowane. Jestem to winien ludziom, kt贸rzy na mnie g艂osowali. A wysuni臋cie za mnie twojej kandydatury jest nasz膮 jedyn膮 szans膮, jedyn膮 nadziej膮.

- Ale偶, Hamm, to po prostu 艣mieszne. Zupe艂nie nie znam si臋 na polityce, nie m贸wi膮c ju偶 o sprawowaniu urz臋du gubernatora.

- I nie musisz niczego wiedzie膰. W rzeczywisto艣ci nie b臋dziesz gubernatorem, b臋dziesz tylko mnie reprezentowa艂a.

Podesz艂a do toaletki, by wyj膮膰 stamt膮d nast臋pne opakowanie chusteczek higienicznych.

- Jeszcze jedna sprawa. Jestem przecie偶 matk膮 dwojga dzieci. Nie chcia艂abym by膰 wpl膮tana w jak膮艣 afer臋, w co艣, co jest niezgodne z prawem.

- Ale to jest zgodne z prawem. Wendell przecie偶 m贸wi艂 ci o tym.

- Mo偶e. Ale jednak to nieuczciwe. Udawa膰 gubernatora, kiedy si臋 nim nie jest. Co ludzie na to powiedz膮?

- Z艂otko, to nie jest nieuczciwe. Ludzie b臋d膮 wiedzieli, 偶e g艂osuj膮 na mnie. Podzi臋kuj膮 ci za to. Wiesz przecie偶, jakie wysokie mam notowania. Gdyby nie te g艂upie przepisy, ludzie zn贸w by mnie wybrali. Wy艣wiadczasz im przys艂ug臋. Wendell m贸wi艂 ci o tym.

- No to dlaczego Wendell nie kandyduje?

- Bo nie. Kotu艣...

- A ja ci powiem dlaczego. Bo ka偶dy wie, 偶e on jest rozs膮dny, podczas gdy ja jestem idiotk膮, kt贸r膮 mo偶na popchn膮膰 do wszystkiego.

- O rany, Betty...

- A co z moim domem? Czekam ju偶 osiem lat... Obieca艂e艣 przecie偶, m贸wi艂e艣, jeszcze tylko te cztery lata.

Podszed艂 bli偶ej i usiad艂 obok niej na 艂贸偶ku.

- Wiem, najdro偶sza, 偶e tak m贸wi艂em, i jest mi przykro z tego powodu nie mniej ni偶 tobie. Ale mamy pewne zobowi膮zania wobec ludzi.

- A my to co? My te偶 jeste艣my lud藕mi. A co z naszymi ch艂opcami? Chcia艂abym, 偶eby dla odmiany mieli normalne 偶ycie. Nigdy nawet ci臋 nie widz膮. I ja ciebie nie widz臋.

- Ale偶, kotu艣, to dla ich dobra. I dla ich przysz艂o艣ci. Nie chc臋, 偶eby mieli tatusia, kt贸remu si臋 nie uda艂o. Dobre imi臋, tylko to mog臋 im zostawi膰 po sobie. Chc臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e b臋d膮 dumni z mojego imienia. Jestem im to winien.

Widzia艂, 偶e przynajmniej zacz臋艂a go s艂ucha膰. Wytoczy艂 teraz ci臋偶k膮 artyleri臋.

- Betty Raye, wstyd mi to przyzna膰, ale nie by艂em z tob膮 ca艂kiem uczciwy. Powa偶nie my艣la艂em o ponownym kandydowaniu w sze艣膰dziesi膮tym 贸smym. Ale teraz wiem, 偶e by艂oby na to za p贸藕no. Je艣li nie poci膮gn臋 tego teraz, kiedy mam du偶e poparcie, i nie obroni臋 tego, czego ju偶 dokona艂em, ca艂y m贸j wysi艂ek, wszystkie starania p贸jd膮 na marne. Na Boga, Betty Raye, nie wiem, czy m贸g艂bym to znie艣膰. W tobie moja ostatnia nadzieja. Czy ci si臋 wydaje, 偶e mi by艂o przyjemnie tak rzadko widywa膰 ciebie i naszych ch艂opc贸w? Ot贸偶 nie. Ale je艣li wytrwasz przy mnie jeszcze ten jeden raz...

- Hamm, przesta艅. Ju偶 przedtem to s艂ysza艂am.

- Wiem, 偶e s艂ysza艂a艣. Ale tym razem m贸wi臋 szczerze, przysi臋gam na g艂owy moich dzieci, 偶e potem nie b臋d臋 ju偶 ubiega艂 si臋 o urz膮d gubernatora. Mog臋 to przysi膮c na Bibli臋 albo przed S膮dem Najwy偶szym stanu Missouri, je艣li chcesz.

Min臋艂a nast臋pna godzina p艂aczu Betty Raye i zakl臋膰 Hamma, wreszcie Betty Raye zacz臋艂a mi臋kn膮膰.

- Hamm, prosz臋, nie wymagaj tego ode mnie. Bo r贸wnie dobrze m贸g艂by艣 wzi膮膰 rewolwer i od razu mnie zastrzeli膰, gdy偶 wol臋 umrze膰, ni偶 wyg艂osi膰 przem贸wienie.

- Nic nie b臋dziesz musia艂a robi膰, wstaniesz tylko, przedstawisz mnie i usi膮dziesz z powrotem. I to wszystko. Pr贸cz tego reszta pozostanie jak przedtem. Jedyna r贸偶nica, to 偶e teraz b臋dziemy przebywa膰 ze sob膮 bez przerwy, dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋. Ca艂y czas b臋d臋 przy tobie, a jedyny tw贸j obowi膮zek to by膰 moim cichym partnerem. A przecie偶 gdybym przyj膮艂 normaln膮 prac臋, codziennie wychodzi艂bym z domu i zn贸w by艣my si臋 nie widywali. Zrozum, kochanie, 偶e w ten spos贸b mo偶emy stale by膰 blisko siebie, tak jak kiedy艣. Przecie偶 chcesz tego, prawda?

- Tak, wiesz, 偶e chc臋, ale...

- To tylko cztery latka, a wtedy odejd臋, wiedz膮c, 偶e wywi膮za艂em si臋 ze swoich obowi膮zk贸w najlepiej, jak potrafi艂em, i wtedy koniec z polityk膮 na zawsze.

Z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

- Jeste艣 pewien, 偶e to jedyny spos贸b?

- S艂ysza艂a艣, co powiedzia艂 Wendell. Je艣li tego nie zrobisz, ucierpi na tym ca艂y stan.

Zn贸w si臋 rozp艂aka艂a.

- A co z moim domem? Nakupi艂am ju偶 tyle 艂adnych rzeczy... By艂by taki przytulny...

- Co艣 ci powiem. Mo偶esz zatrzyma膰 ten dom.

- Naprawd臋?

- No pewnie. Zaczeka na nas, nigdzie nie ucieknie. Mo偶esz go urz膮dzi膰 razem z Cecilem, jak ci serce dyktuje. A kiedy sko艅czy si臋 kadencja, od razu si臋 tam wprowadzimy. W dodatku b臋dziesz mog艂a ze mn膮 i z dzie膰mi ju偶 teraz tam nocowa膰 podczas weekendu czy w zwyk艂y dzie艅, kiedy tylko zechcesz. Albo inaczej, dzieci zostawimy z Albert膮 i sami si臋 tam schronimy, zrobimy sobie z tego domu co艣 w rodzaju naszego mi艂osnego gniazdka. I co na to powiesz? Zrobisz to dla mnie, ju偶 o nic wi臋cej nie b臋d臋 ci臋 prosi艂.

Popatrzy艂a na niego.

- 呕adnych przem贸wie艅?

- 呕adnych.

- Przysi臋gasz?

- Przysi臋gam. Na Bibli臋.

Ci臋偶ko westchn臋艂a.

- O Bo偶e, Hamm. Nie do wiary, 偶e da艂am si臋 do czego艣 takiego nam贸wi膰. Ale je艣li rzeczywi艣cie od tego zale偶y dobro stanu...

W taki spos贸b o drugiej trzydzie艣ci cztery nad ranem kobieta w r贸偶owych puchatych kapciach zgodzi艂a si臋 startowa膰 w wyborach na gubernatora stanu.

Popatrzy艂 na ni膮 z wyrazem prawdziwej wdzi臋czno艣ci w oczach.

- Dzi臋kuj臋 ci, kochana, nie po偶a艂ujesz, 偶e si臋 zgodzi艂a艣. Wiem, 偶e do tej pory nie by艂em najlepszym m臋偶em, ale teraz b臋dzie inaczej, zobaczysz. Obiecuj臋. - Poca艂owa艂 j膮 i natychmiast pobieg艂 do gabinetu.

Betty Raye nadal siedz膮c na 艂贸偶ku, si臋gn臋艂a po nast臋pn膮 chusteczk臋 higieniczn膮 i zada艂a sobie w duchu pytanie, w co tym razem da艂a si臋 wci膮gn膮膰.

Jeszcze przez jaki艣 czas nie rusza艂a si臋 z miejsca, rozpami臋tuj膮c s艂owa Hamma. Mo偶e mia艂 racj臋, mo偶e w ten spos贸b zbli偶膮 si臋 do siebie. W ko艅cu by艂 to pierwszy raz w ci膮gu ostatnich o艣miu lat, kiedy rzeczywi艣cie czego艣 od niej potrzebowa艂. Mo偶e nie b臋dzie tak 藕le. Ona zatrzyma dom, a on obieca艂 przysi膮c na Bibli臋, 偶e to ostatni raz. Nic takiego jeszcze si臋 nie zdarza艂o. Mo偶e zn贸w wszystko b臋dzie jak przedtem. Przynajmniej tak膮 mia艂a nadziej臋. Bo na dobre czy z艂e nadal kocha艂a swojego m臋偶a.

Sprzeda偶 wi膮zana

Earl Finley zadzwoni艂 do Vity i wrzeszcza艂 do s艂uchawki jak op臋tany.

- Ten n臋dzny sukinsyn obieca艂 mi, 偶e poprze Boofera! Tak膮 mieli艣my umow臋, a teraz on wbija mi n贸偶 w plecy. Powiedz temu sukinsynowi, 偶e go dopadn臋, cho膰by to mia艂a by膰 ostatnia rzecz, jak膮 w 偶yciu zrobi臋.

- Powiem mu to, Earl - obieca艂a Vita.

- Zadusi艂bym go go艂ymi r臋kami.

- Wiem, co czujesz, mo偶esz mi wierzy膰. Sama by艂am zaszokowana, kiedy to us艂ysza艂am. - U艣miechni臋ta Vita od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Zabawny wyda艂 jej si臋 widok cz艂owieka, kt贸ry przez ca艂e 偶ycie knu艂 brudne intrygi, a kiedy sam sta艂 si臋 ich ofiar膮, wpad艂 we w艣ciek艂o艣膰.

Minnie Oatman bra艂a w艂a艣nie udzia艂 w festiwalu 鈥炁歱iew w g贸rach鈥, kt贸ry odbywa艂 si臋 w Pine Mountain w Georgii, kiedy dotar艂a do niej nowina. Akurat sko艅czy艂a 艣piewa膰 sw贸j nowy przeb贸j Z rado艣ci膮 wam to m贸wi臋, kiedy kto艣 wbieg艂 na scen臋 i poda艂 jej karteczk臋. Wtedy wznios艂a r臋ce w g贸r臋 i wielkim g艂osem zawo艂a艂a do syn贸w:

- CHWALI膯 PANA BOGA, WASZA SIOSTRA B臉DZIE GUBERNATOREM!

Kiedy oficjalnie og艂oszono, 偶e Hamm wysun膮艂 kandydatur臋 swojej 偶ony, wiadomo艣膰 ta wywo艂a艂a mieszane uczucia. Jego zwolennicy 艣miali si臋 i porozumiewawczo puszczali do siebie oczka, zadowoleni, 偶e ich cz艂owiek wytoczy艂 pot臋偶ne dzia艂o. Pozostali byli w艣ciekli. Czuli, 偶e Hamm z siebie i z nich robi balona. W艣r贸d zwolennik贸w i przeciwnik贸w wiadomo艣膰 ta spowodowa艂a jednak og贸lne poruszenie. Dotychczas w ca艂ej historii Stan贸w Zjednoczonych tylko dwie kobiety zosta艂y gubernatorami, a i to wydarzy艂o si臋 dawno temu, w 1924 roku. Na mocy dodatkowych wybor贸w Nellie Ross z Wyoming przej臋艂a urz膮d po swoim m臋偶u, kt贸ry zmar艂 podczas pe艂nienia obowi膮zk贸w, natomiast Miriam Ferguson z Teksasu zast膮pi艂a w tej funkcji m臋偶a, kt贸rego usuni臋to za malwersacje finansowe. W 1964 roku kobiety w 艣wiecie polityki nadal stanowi艂y nowink臋, i to raczej do艣膰 zabawn膮. Ferguson贸w z Teksasu nazywano 偶artobliwie Mam膮 z Tat膮 Ferguson, a kiedy 艣miano si臋, 偶e teraz Missouri ma swoj膮 par臋 Mamy i Taty, Hamm by艂 tym zachwycony. Og贸lnokrajowe tygodniki wys艂a艂y w teren swoich reporter贸w, kt贸rzy przyjechali fotografowa膰 go w domowym otoczeniu, przepasanego fartuszkiem, z miote艂k膮 z pi贸rek w r臋ku. Chcieli te偶 przeprowadza膰 wywiady z Betty Raye, ale ca艂y personel mia艂 surowo przykazane pod 偶adnym pozorem nie dopuszcza膰 do niej dziennikarzy.

Wbrew obietnicom Hamma Betty Raye natychmiast dosta艂a si臋 w r臋ce zast臋pu fryzjer贸w, kosmetyczek i projektant贸w mody, sprowadzonych przez Cecila dla 鈥瀙oprawienia jej og贸lnego wizerunku鈥, jak to okre艣li艂. Cho膰 przecie偶 mia艂a sw贸j wizerunek, zastrzeg艂 si臋. Po wielu godzinach strawionych na przymierzaniu w niesko艅czono艣膰 przer贸偶nych kreacji i wypr贸bowywaniu rozmaitych styl贸w, kiedy to Cecil z przyjaci贸艂mi sprzecza艂 si臋 o trafno艣膰 propozycji, w ko艅cu postanowili, 偶e najlepszy dla niej b臋dzie styl na Jackie Kennedy - proste garsonki z dzianiny i toczek na g艂owie. Wkr贸tce jednak okaza艂o si臋, 偶e nie by艂o to korzystne dla osoby nosz膮cej okulary. Cecil wi臋c przekona艂 j膮, 偶e powinna nosi膰 szk艂a kontaktowe.

- Kochanie, masz takie pi臋kne oczy, trzeba je pokaza膰, na zdj臋ciach znacznie lepiej wychodzi si臋 bez okular贸w, uwierz mi.

Sprawy jednak przybra艂y fatalny obr贸t. Podczas swej pierwszej konferencji prasowej sta艂a przy boku Hamma, z oklapni臋t膮 fryzur膮, kt贸ra w zamierzeniu mia艂a by膰 wersj膮 uczesania Jackie Kennedy, mru偶膮c oczy, kt贸re j膮 piek艂y, i demonstruj膮c nieszcz臋艣liw膮 min臋. Kiedy Hamm by艂 w 艣rodku swego przem贸wienia, wypad艂a jej jedna soczewka, co wprawi艂o j膮 w prawdziwy pop艂och.

- Zgubi艂am jedn膮! - zawo艂a艂a i natychmiast rozpocz臋艂a gwa艂towne poszukiwania zguby w okolicach swojego dekoltu.

Jeden z dziennikarzy zwr贸ci艂 si臋 do kolegi z pytaniem:

- Co ona w艂a艣ciwie zgubi艂a?

- Nie wiem, bracie - odpowiedzia艂 tamten - i boj臋 si臋 pyta膰.

Potem nasta艂y d艂ugie dni nie ko艅cz膮cych si臋 jazd po najodleglejszych drogach Missouri, samochodami i ci臋偶ar贸wkami wy艂adowanymi po brzegi, wioz膮cymi sprz臋t nag艂a艣niaj膮cy, flagi, sk艂adane krzese艂ka, przeno艣n膮 scen臋, a tak偶e zesp贸艂 Le Roya Oatmana i jego Oraczy z Missouri, kt贸rzy specjalnie zostali 艣ci膮gni臋ci na t臋 okazj臋. Betty Raye siedzia艂a w samochodzie pogr膮偶ona w lekturze, dop贸ki nie przyszed艂 po ni膮 Seymour, 偶eby poprowadzi膰 j膮 na scen臋, gdzie podchodzi艂a do mikrofonu i wyg艂asza艂a te s艂owa:

- Szcz臋艣liwa, 偶e mo偶emy dzi艣 by膰 tu razem, mam zaszczyt i przyjemno艣膰 przedstawi膰 swojego doradc臋 numer jeden i mojego m臋偶a w jednej osobie, gubernatora Hamma Sparksa.

Potem siada艂a z ty艂u, a przez nast臋pne trzy kwadranse Hamm przemawia艂. Kiedy sko艅czy艂, odprowadzano j膮 z powrotem do samochodu, kt贸ry wi贸z艂 j膮 do nast臋pnego miejsca przeznaczenia.


Hamma atakowano ze wszystkich stron. Carnie Boofer zaciska艂 pi臋艣ci.

- Ten g艂upi kawa艂, kt贸ry Sparks wycina wyborcom Missouri, przynosi wstyd i upokorzenie wszystkim ameryka艅skim kobietom.

Dziennikarze oskar偶ali go, 偶e uczepiony sp贸dnicy 偶ony szermowa艂 racj膮 stanu, by tylko powr贸ci膰 na stanowisko. Ka偶dy mieszkaniec Missouri i pozosta艂ych stan贸w mia艂 na ten temat wyrobione zdanie. A w odleg艂ym Elmwood Springs tego dnia, kiedy rozesz艂a si臋 wie艣膰 o kandydowaniu Betty Raye, Dorothy - mimo 偶e wyznawa艂a 偶elazn膮 zasad臋 niemieszania si臋 do polityki i forsowania kt贸regokolwiek z kandydat贸w - tym razem powiedzia艂a:

- Zdaje si臋, 偶e to nasza Betty Raye kandyduje na stanowisko gubernatora, co napawa nas wielk膮 rado艣ci膮. Nie znam lepszej od niej i milszej dziewczyny.

Ale Doc i Jimmy mieli odmienne zdanie. Kt贸rego艣 wieczoru, kiedy siedzieli na ganku, Doc odezwa艂 si臋:

- Ta dziewczyna nie powinna by膰 zamieszana w te wszystkie brudy. Co on sobie w艂a艣ciwie wyobra偶a?

- W ka偶dym razie to 艣wi艅stwo wci膮ga膰 w to tak膮 mi艂膮 pani膮, nie ulega w膮tpliwo艣ci - zgodzi艂 si臋 Jimmy.

- Nale偶y mu si臋 za to lanie.

- Albo i co艣 gorszego.

Jimmy nie przyzna艂 si臋, co naprawd臋 chcia艂 zrobi膰. Szczerze nienawidzi艂 Hamma Sparksa od czasu 艣wi膮t Bo偶ego Narodzenia sprzed czterech lat, kiedy to odwiedzi艂 swoich koleg贸w w szpitalu weteran贸w w Kansas City. Nazwisko Hamma Sparksa wyp艂yn臋艂o w贸wczas najzupe艂niej przypadkowo. Przyjaciele wr臋czyli mu prezent, a gdy go rozpakowa艂, zobaczy艂, 偶e w 艣rodku znajduje si臋 karton dwunastu pude艂ek papieros贸w.

- Nie dzi臋kuj nam - powiedzia艂 jeden z koleg贸w. - Podzi臋kuj gubernatorowi.

A drugi doda艂:

- Aha, cz臋sto tu przyje偶d偶a, by widzie膰 si臋 ze swoj膮 pani膮. Od kiedy zacz臋li ze sob膮 kr臋ci膰, po艣wi臋ca nam si臋 du偶o uwagi.

- On te偶 s艂u偶y艂 w wojsku podczas wojny, wi臋c jak tylko jest w mie艣cie, zostawia nam po drodze par臋 karton贸w papieros贸w. A ona to dama z towarzystwa, 艣licznotka, s膮dz膮c ze zdj臋膰 w gazetach, wida膰 znudzi艂o mu si臋 ju偶 艣piewanie gospel. Ca艂kiem cz臋sto tutaj zagl膮da. Nie m贸wi臋, 偶ebym mia艂 mu to za z艂e. Podobno wpakowa艂a w niego kup臋 pieni臋dzy, ona i ci ludzie, z kt贸rymi si臋 zadaje...

Jimmy pokiwa艂 g艂ow膮 i zapali艂 swojego papierosa.

- Tak to wygl膮da? - A w duchu pomy艣la艂: 鈥濼ym gorzej dla ciebie, ty n臋dzny sukinsynu鈥.

Nie zaj膮kn膮艂 si臋 ani s艂owem, 偶e zna艂 Hamma i Betty Raye. Ch艂opak na w贸zku inwalidzkim doda艂:

- Ja tam bym nie wyrzuci艂 ze swojego 艂贸偶ka przystojnej i dzianej kobitki, to pewne. Zreszt膮, 偶adnej bym nie wyrzuci艂 z 艂贸偶ka, wszystko jedno, jak by wygl膮da艂a.

Po艣miali si臋 i zaraz zmienili temat. Wi臋kszo艣膰 z nich by艂a sparali偶owana i spanie z kobiet膮 w og贸le ju偶 nie wchodzi艂o w rachub臋.

Kiedy Jimmy wyszed艂 ze szpitala i znalaz艂 si臋 na stacji Greyhounda, 偶eby z艂apa膰 ostatni autobus do domu, cisn膮艂 karton papieros贸w jakiemu艣 m臋偶czy藕nie, kt贸ry siedzia艂 na zewn膮trz pod 艣cian膮.

- Masz, ch艂opie, weso艂ych 艣wi膮t.

Jimmy lubi艂 pali膰, ale pr臋dzej by go szlag trafi艂, ni偶by mia艂 wzi膮膰 cokolwiek od Hamma Sparksa. Najch臋tniej poszed艂by za nim z kijem baseballowym.

Ci膮g dalszy przedstawienia

Oczywi艣cie trzeba by艂o pokona膰 par臋 przeszk贸d. Opowiedzenie si臋 za Hammem Sparksem to jedno, ale byli tacy m臋偶czy藕ni, kt贸rzy za nic nie g艂osowaliby na kobiet臋, cho膰by mia艂a by膰 tylko podstawion膮 osob膮. Jednak wi臋kszo艣膰 demokrat贸w nie zawiod艂a i Betty Raye bez problemu zwyci臋偶y艂a w prawyborach. Nast臋pnie pojawili si臋 republikanie, kt贸rzy walczyli o zwyci臋stwo w listopadowych wyborach. Ich kandydat bardzo uwa偶a艂, 偶eby nie atakowa膰 bezpo艣rednio Betty Raye, i uplasowa艂 si臋 na drugiej pozycji za Hammem. Jednak jeden z jego g艂贸wnych doradc贸w powiedzia艂 co艣 niepochlebnego o przesz艂o艣ci Betty Raye zwi膮zanej z zespo艂em gospel, kto艣 to pods艂ucha艂 i sprawa dosta艂a si臋 do gazet. Hamm tylko na to czeka艂. Zareagowa艂 natychmiast.

- Moja 偶ona i ja, w przeciwie艅stwie do szanownego przedstawiciela obozu przeciwnych nam republikan贸w, nie wstydzimy si臋 przyzna膰, 偶e jeste艣my chrze艣cijanami korz膮cymi si臋 przed Bogiem. Moja 偶ona nale偶y do skromnych kobiet, ale jest dumna, 偶e wywodzi si臋 z rodziny o bogatych tradycjach. To Oatman Family Gospel Singers. Ja natomiast szczyc臋 si臋 tym, 偶e jestem zi臋ciem tak zacnej kobiety jak Minnie Oatman. Twierdz臋, 偶e atakowanie ludzi z powodu ich religii jest bardzo nieameryka艅skie i - 偶e tak powiem - nied偶entelme艅skie. M贸wi臋 szczerz臋, wstydz臋 si臋 za niego, 偶e zni偶y艂 si臋 do tego poziomu, by zaatakowa膰 moj膮 偶on臋 i jej rodzin臋.

Hamm da艂 mu taki wycisk, 偶e w ko艅cu ludzie kojarzyli tego kandydata wy艂膮cznie z owym niefortunnym wyst膮pieniem. Podczas ca艂ej kampanii Hamm i Vita nie spotykali si臋 tak cz臋sto, jak by sobie tego obydwoje 偶yczyli, niemniej kontaktowali si臋 ze sob膮 codziennie przez telefon, a ponadto Vita czerpa艂a wiele rado艣ci z ca艂ego przedstawienia, kt贸rego Hamm by艂 g艂贸wnym bohaterem.

Pi膮tego listopada rano we wszystkich domach by艂y nastawione telewizory.

- Ot贸偶 mamy dzi艣 w Missouri prawdziwe 艣wi臋to kobiet - zaanonsowa艂a z u艣miechem Barbara Walters z NBC, w programie Today. Jej partner chrz膮kn膮艂 tylko znacz膮co, ale zaraz opanowa艂 si臋 i zmieni艂 temat, uprzednio jednak z艂o偶ywszy gratulacje nowej gubernator, pani Sparks.

Bobby i Anna Lee zaraz wys艂ali jej telegramy z gratulacjami, podobnie Doc, Dorothy i Matka Smith. W pierwsz膮 niedziel臋 po wygraniu wybor贸w przez Betty Raye Dorothy natkn臋艂a si臋 w ko艣ciele na Pauline Tuttle, nauczycielk臋 Betty Raye, kt贸ra uczy艂a angielskiego w szkole 艣redniej. T臋 sam膮 Pauline Tuttle, kt贸ra przed szesnastoma laty przepowiada艂a, 偶e Betty Raye nigdy niczego nie osi膮gnie. Dorothy nie zamierza艂a jej niczego wytyka膰, ale cho膰 prze艣wiadczona, 偶e nie powinna, nie mog艂a oprze膰 si臋 pokusie powiedzenia czego艣 na ten temat podczas spotkania parafian przy kawie i ciastkach:

- No jak tam, Pauline? - zagadn臋艂a. - Co s膮dzisz o naszej dziewczynce w Jefferson City?

Pauline z talerzykiem w r臋ce patrzy艂a bezradnie na Dorothy.

- Wprost nie wiem, co powiedzie膰. Brak mi s艂贸w. Jak taka nie艣mia艂a dziewczyna mog艂a do tego stopnia wydoro艣le膰 i sta膰 si臋 gubernatorem, pozostaje dla mnie absolutnie niezrozumia艂e, naprawd臋, jestem zupe艂nie zdezorientowana.

Podobnie zdezorientowana by艂a sama Betty Raye. Dla niej samej pozostawa艂o zagadk膮, jak to si臋 sta艂o, 偶e pozwoli艂a Hammowi da膰 si臋 wmanewrowa膰 w t臋 maskarad臋, ale by艂o to faktem i teraz tkwi艂a w pu艂apce. To tak jak by膰 w sz贸stym miesi膮cu ci膮偶y. Nie mo偶na by艂o tego odkr臋ci膰, nawet je艣li si臋 chcia艂o. Pozostawa艂o ju偶 tylko czeka膰, co przysz艂o艣膰 przyniesie.

W ko艅cu nadszed艂 dzie艅 inauguracji, kt贸rego tak bardzo si臋 obawia艂a. Przebrn臋艂a jednak przez rutynowe zaprzysi臋偶enie, pozowanie do fotografii i cho膰 trz臋s艂y jej si臋 r臋ce i kolana, przeczyta艂a mow臋 specjalnie dla niej napisan膮.

- Panie i panowie, z najwi臋ksz膮 pokor膮 przyjmuj臋 dzi艣 ten urz膮d. Maj膮c wasze poparcie oraz z pomoc膮 mojego m臋偶a i pierwszego doradcy, obiecuj臋 do艂o偶y膰 wszelkich stara艅, by najlepiej jak umiem wype艂nia膰 swoje obowi膮zki jako nowy gubernator. Tak mi dopom贸偶 B贸g.

Wtedy Cecil da艂 znak orkiestrze, 偶eby zacz臋艂a gra膰. W ten najzimniejszy dzie艅 roku Hamm i Betty Raye przeszli alej膮 do rezydencji gubernatora. Ulice wype艂nione by艂y ich zwolennikami, Hamm kroczy艂 dumnie u boku swojej 偶ony i u艣miechni臋ty pozdrawia艂 t艂umy. Ze sposobu jego zachowania kto艣 niezorientowany m贸g艂by wywnioskowa膰, 偶e to w艂a艣nie on zosta艂 wybrany na gubernatora. Mimo aplauzu licznie zgromadzonych ludzi Betty Raye czu艂a si臋 samotna. Nie by艂o przy niej jej matki, gdy偶 tego dnia Oatmanowie mieli zobowi膮zania, kt贸rych nie mogli odwo艂a膰. Dorothy i Doc r贸wnie偶 byli zaproszeni, ale Matka Smith si臋 rozchorowa艂a, wi臋c w ostatniej chwili musieli odwo艂a膰 sw贸j przyjazd. Kiedy dotarli do rezydencji, na schodach Betty Raye dostrzeg艂a znajome twarze.

- Witamy w domu, pani gubernator Betty - przywita艂a j膮 Alberta Peets, morderczyni toporkiem do lodu. - Ju偶 zadba艂am o to, 偶eby zanie艣膰 rzeczy pana gubernatora Hamma do jego pokoju, a pani rzeczy s膮 ju偶 wyprasowane i czekaj膮 na u艂o偶enie, i tak samo rzeczy ch艂opc贸w.

Betty Raye uradowa艂a si臋 na jej widok jak jeszcze nigdy w 偶yciu.

- Och, dzi臋kuj臋 ci, Alberto.

- Z przyjemno艣ci膮 to zrobi艂am. Wie pani, 偶e nie jest dobrze obija膰 si臋. Jak to si臋 m贸wi? Pr贸偶ne r臋ce to warsztat dla szatana czy jako艣 tak.

Potem przyszykowa艂a ch艂opcom k膮piel i wyprawi艂a ich do 艂贸偶ek, a na koniec przysz艂a jeszcze do pokoju Betty Raye.

- Widz臋, 偶e ten Figgs zn贸w jest tutaj.

- Cecil? A tak. Wszyscy wr贸cili, sami starzy znajomi.

- No dobrze, ale tym razem niech on lepiej uwa偶a. Nogi mnie bol膮 bardziej ni偶 przedtem, wi臋c jak on przyjdzie mi do kuchni i ka偶e nosi膰 buty, to za siebie nie odpowiadam. Wiadomo, czego si臋 mo偶na po mnie spodziewa膰.

Betty Raye, ubrana ju偶 na gubernatorski bal, przysiad艂a jeszcze na chwil臋 na 艂贸偶ku.

- Wiesz co, Alberto - powiedzia艂a - da艂abym milion dolar贸w za to, 偶ebym nie musia艂a tam i艣膰.

- A teraz, kiedy pani zosta艂a gubernatorem, id臋 o zak艂ad, 偶e b臋dzie pani musia艂a robi膰 wiele rzeczy bez najmniejszej ochoty.

- Mam nadziej臋, 偶e tak nie b臋dzie.

Do drzwi zapuka艂 Cecil.

- Nie chc臋 ci臋 pogania膰, kochana, ale przed wyj艣ciem trzeba jeszcze da膰 si臋 sfotografowa膰, wi臋c zejd藕 na d贸艂, gdy tylko b臋dziesz gotowa. Czy jestem ci do czego艣 potrzebny?

Betty Raye podnios艂a si臋 z ci臋偶kim westchnieniem.

- Nie, ju偶 jestem gotowa.

Cecil otworzy艂 przed ni膮 drzwi i powiedzia艂:

- Och, wygl膮dasz zachwycaj膮co. - Wtedy zauwa偶y艂 Albert臋 stoj膮c膮 za drzwiami, wi臋c doda艂 beztroskim tonem: - Jak si臋 masz, Alberto, czy偶 to nie wspania艂e? Znowu jeste艣my wszyscy razem.

- Aha - odrzek艂a ponuro, patrz膮c na niego z ukosa. - Znowu razem.

Z chwil膮, kiedy po inauguracji Betty Raye weszli zn贸w w progi rezydencji gubernatora, sta艂o si臋 jasne, 偶e niewiele si臋 zmieni艂o. Hamm natychmiast uda艂 si臋 do swego gabinetu wraz w艂asn膮 ekip膮 i tam zacz臋li ustala膰 terminarz spotka艅, przegl膮da膰 list臋 wydatk贸w, przepisy, kt贸rych nie wydano w ci膮gu ostatnich czterech lat, zastanawia膰 si臋, jak by tu je zmieni膰, a przy tym wyj艣膰 na swoje. Okaza艂o si臋, 偶e proroctwo Alberty by艂o prawdziwe. Od tej pory codziennie Betty Raye sp臋dza艂a godziny na ustawianiu si臋 do wsp贸lnych zdj臋膰 z kr贸lowymi pi臋kno艣ci, laureatkami nagr贸d FHA33, skautami i skautkami, nauczycielami roku, biznesmenem i bizneswoman roku, z ka偶dym, komu Cecil obieca艂 wsp贸ln膮 fotografi臋 z gubernatorem, gdy tymczasem Hamm ze swoj膮 ekip膮 siedzia艂 w s膮siednim pokoju i wykonywa艂 faktyczne obowi膮zki gubernatora stanu. Pod koniec ka偶dego dnia siadywa艂a z pi贸rem w r臋ce i podpisywa艂a wszystko, co Wendell podsuwa艂 jej do podpisu, a potem sz艂a na g贸r臋 po艂o偶y膰 si臋 spa膰, jak zwykle samotnie.

呕ycie jednak nie by艂o wcale takie z艂e. Pozosta艂y wolny czas sp臋dza艂a w swoim nowym domu, snuj膮c si臋 po pokojach bez celu, tylko po to, by si臋 nimi nacieszy膰, albo wykonuj膮c drobne prace w ogr贸dku. Kilka miesi臋cy po wyborach Dorothy i Matka Smith, kt贸ra przesz艂a ci臋偶k膮 gryp臋, przyjecha艂y na jeden dzie艅 w odwiedziny. Ze 艣miechem przyj臋艂a zawini臋t膮 w foli臋 aluminiow膮 zapiekank臋 z par贸wk膮 posypan膮 chili, kt贸r膮 przes艂a艂 jej Jimmy, zach艂annie s艂ucha艂a wszystkich wie艣ci o nowej pracy Bobby鈥檈go i nast臋pnym dziecku Anny Lee. One z kolei nie mog艂y si臋 nadziwi膰, jak bardzo uro艣li jej obaj ch艂opcy. W sumie sp臋dzi艂y razem wspania艂y dzie艅.

Starzy przyjaciele

S膮siadka Dorothy nigdy nie lubi艂a si臋 chwali膰, wi臋c i tym razem po powrocie z odwiedzin u swojej przyjaci贸艂ki, nowej gubernator stanu, ograniczy艂a si臋 tylko do kilku s艂贸w skierowanych do swoich s艂uchaczy na zako艅czenie audycji:

- Podczas ostatniego weekendu Matka Smith i ja odwiedzi艂y艣my nasz膮 wieloletni膮 przyjaci贸艂k臋, i by艂a to bardzo mi艂a wizyta. Dzi艣 rano, zanim czas zacznie nas goni膰 i wci膮gnie codzienna krz膮tanina, chc臋 wam powiedzie膰, jak bardzo obie z Matk膮 Smith cenimy wasz膮 obecno艣膰 w naszym 偶yciu. Wprost trudno nam jest sobie wyobrazi膰, jak dawa艂yby艣my sobie rad臋 bez 偶yczliwo艣ci naszych radios艂uchaczy, kt贸rzy przez te wszystkie lata nadaj膮 sens i rado艣膰 naszym dniom. A skoro m贸wimy o przyjacio艂ach, pani Hattie Smith z Bell Meade w Missouri przys艂a艂a nam tak膮 my艣l: 鈥濲e艣li zasiewasz ziarno 偶yczliwo艣ci, twoim plonem s膮 liczni przyjaciele鈥.

Dzi臋kujemy ci, Hattie. A teraz pora na og艂oszenie, kto zwyci臋偶y艂 w naszym konkursie ortograficznym. Mistrzyni膮 ortografii zosta艂a trzynastoletnia panna Ronnie Claire Edwards, kt贸ra poprawnie napisa艂a s艂owo 鈥瀏偶eg偶贸艂ka鈥. Serdeczne gratulacje, musisz by膰 genialna w tej dziedzinie. B臋dziemy z zainteresowaniem 艣ledzi膰 rozw贸j twojej kariery. Co do mnie, to musz臋 przyzna膰, 偶e opanowanie pisowni niekt贸rych s艂贸w jest dla mnie r贸wnie nieosi膮galne jak opr贸偶nienie w贸d oceanu kube艂eczkiem.

Tymczasem Matka Smith sprawdza w s艂owniku, co pisz膮 o g偶eg偶贸艂ce. 呕e to jest gwarowa nazwa kuku艂ki? No prosz臋, nast臋pna trudno艣膰 ortograficzna.

Arbuzy, s艂odka kukurydza i pomidory to temat omawiany podczas Otwartego Dnia Warzyw w najbli偶szy pi膮tek. W wyk艂adach zostan膮 uwzgl臋dnione najnowsze wyniki bada艅 naukowych w tej dziedzinie, wi臋c nie omieszkajcie przyj艣膰 i pos艂ucha膰. Czeka nas jeszcze wiele atrakcji, ale najpierw najwa偶niejsza wiadomo艣膰 dnia. Niech zabrzmi膮 fanfary z tej okazji, Matko Smith. Ada i Bess Goodnight wybra艂y si臋 do Kansas City, gdzie kupi艂y sobie nowiutk膮 przyczep臋 campingow膮 airstream, a poniewa偶 obie s膮 wdowami ju偶 na emeryturze, powiadaj膮, 偶e wyprawi膮 si臋 w sin膮 dal, staj膮c si臋 zapuszkowanymi turystkami. M贸wi膮, 偶e jeszcze nie wiedz膮, dok膮d pojad膮 ani kiedy wr贸c膮, i to im si臋 w艂a艣nie podoba. Wyobra藕cie sobie, budzi膰 si臋 codziennie z innym widokiem z okna. Nie wiem, jak bym si臋 czu艂a, wygl膮daj膮c rano przez okno i widz膮c coraz to inne podw贸rko, ale te dwie panie s膮 pe艂ne samozaparcia i woli takiego zwiedzania 艣wiata. Ich pierwszym przystankiem b臋dzie Zajazd Nocny dla Przyczep Campingowych niedaleko Mill Grove... Hej, wy tam, co mieszkacie w pobli偶u, je艣li zobaczycie pomidorowego dodge鈥檃, ci膮gn膮cego przyczep臋 campingow膮, wiedzcie, 偶e to one w drodze na podb贸j nieznanego. 呕yczymy powodzenia naszym dziewcz臋tom, kt贸re zapuszkowane na w艂asne 偶yczenie wyruszaj膮 w podr贸偶.

Nast臋pna nowina z wydzia艂u dobrych wiadomo艣ci: wczoraj dosta艂am list od swojej synowej Lois, kt贸ra pisze, 偶e Bobby awansowa艂 na wiceprezesa odpowiedzialnego za dzia艂alno艣膰 Przedsi臋biorstwa Drobiowego Fowlera, co, jak na ch艂opca, kt贸ry repetowa艂 sz贸st膮 klas臋 i nie potrafi艂 poprawnie napisa膰 s艂owa w贸艂, nie m贸wi膮c ju偶 o g偶eg偶贸艂ce, jest naprawd臋 nie lada wyczynem!

Zjazd gubernator贸w

W 1966 roku Betty Raye dowiedzia艂a si臋, 偶e jeszcze jedna 偶ona ubiega si臋 o urz膮d gubernatora. By艂a to Lurleen Wallace z Alabamy, kt贸ra w艂a艣nie zg艂osi艂a swoj膮 kandydatur臋. Betty Raye nic o niej nie wiedzia艂a, ale modli艂a si臋 o jej zwyci臋stwo, bo wtedy przesta艂aby by膰 ju偶 jedyn膮 kobiet膮 gubernatorem w ca艂ych Stanach Zjednoczonych. A to wcale nie nale偶a艂o do przyjemno艣ci.

Na pocz膮tku roku, kiedy gubernator stanu Missouri, Betty Raye Sparks, otrzyma艂a zaproszenie na Krajowy Zjazd Gubernator贸w w Waszyngtonie, powiedzia艂a do m臋偶a:

- Hamm, nie mam zamiaru tam jecha膰 i spotka膰 si臋 z prawdziwymi gubernatorami. Nie chc臋 wystawia膰 si臋 na po艣miewisko.

- Wcale nie zrobisz z siebie po艣miewiska, kochanie. B臋d臋 tam ca艂y czas przy tobie. - Poklepa艂 jej r臋k臋 uspokajaj膮cym gestem. - Jedyne, co do ciebie nale偶y, to u艣miecha膰 si臋 i by膰 mi艂a. A je艣li chodzi o g艂osowanie, to powiem ci, jak to si臋 robi.

Cecil, kt贸ry ju偶 si臋 szykowa艂 na tydzie艅 zakup贸w z okazji wyjazdu, popatrzy艂 na ni膮 wymownie swoimi du偶ymi oczami i potwierdzi艂:

- Kochana, je艣li nie pojedziesz, nasz stan nie wypadnie dobrze.

Hamm pojawi艂 si臋 na zje藕dzie z pa艂aj膮cym wzrokiem, pusz膮c si臋 jak paw. To by艂a jego pierwsza podr贸偶 w charakterze m臋偶a pani gubernator, nic wi臋c dziwnego, 偶e prasa si臋 nim szczeg贸lnie zainteresowa艂a. Hamm odgrywa艂 sw膮 rol臋 jak pierwszorz臋dny aktor. Z kolei Betty Raye, kt贸ra na zje藕dzie by艂a jedyn膮 kobiet膮, najch臋tniej zapad艂aby si臋 pod ziemi臋. Czu艂a si臋 nie na miejscu i nieszcz臋艣liwa, on za艣 pojawia艂 si臋 na wszystkich imprezach towarzysz膮cych, przeznaczonych dla 偶on gubernator贸w - na r贸偶nych herbatkach, lunchach, pokazach mody i oczarowywa艂 wszystkie panie. Na jednej z licznych loterii wygra艂 nawet g艂贸wn膮 nagrod臋 - kapelusz pana Johna, z kt贸rym nie rozstawa艂 si臋 do ko艅ca lunchu, czym zachwyci艂 zgromadzone panie. Hamm by艂 otwarty i szczery, cz臋sto m贸wi艂 to, co my艣la艂, nie zastanawiaj膮c si臋 wiele. Dziennikarzom, znudzonym relacjonowaniem imprez towarzysz膮cych przeznaczonych dla 偶on gubernator贸w, Hamm jawi艂 si臋 jako kto艣 niecodzienny i stanowi膮cy przyjemn膮 odmian臋. Zazwyczaj ma艂偶onki polityk贸w w swoich wypowiedziach nie wychodzi艂y poza standardowe: 鈥濸rosz臋 o to spyta膰 mego m臋偶a鈥 albo: 鈥濶ie wiem, musz臋 zapyta膰 o to m臋偶a鈥. Hamma jednak to nie dotyczy艂o.

Tymczasem nie doceni艂 czyhaj膮cego na艅 niebezpiecze艅stwa. W jego rodzinnym stanie cecha ta uznawana by艂a za jego zalet臋, ale na arenie og贸lnokrajowej grozi艂a wpadk膮, mog膮c膮 si臋 w ka偶dej chwili wydarzy膰, kiedy wok贸艂 niego zacz臋艂o si臋 zbiera膰 coraz wi臋cej dziennikarzy czekaj膮cych na jakie艣 powiedzenie, kt贸re mog艂oby sta膰 si臋 kanw膮 ciekawej opowie艣ci.

Wszyscy wtedy m贸wili o Wietnamie, a by艂 to 艣liski temat, kt贸rego politycy starali si臋 unika膰. Wendell ostrzeg艂 Hamma, by w tej kwestii trzyma艂 j臋zyk na wodzy, ale podczas spotkania koktajlowego dla pa艅 przysiad艂a si臋 do niego jaka艣 艂adniutka dziennikareczka i po skomplementowaniu jego krawata zapyta艂a:

- Co pan my艣li o coraz liczniejszej grupie protestuj膮cych przeciwko wojnie?

Hamm bez namys艂u wypali艂:

- To banda idiot贸w. Powinni raczej protestowa膰 przeciwko gubernatorom, kt贸rzy nie ruszaj膮 ty艂k贸w ze swoich foteli, 偶eby uciszy膰 tych g贸wniarzy, kt贸rzy korzystaj膮 z owoc贸w naszej pracy... Albo rybka, albo pipka...

- Co pan przez to rozumie? - zapyta艂a.

- Przesta膰 cacka膰 si臋 z tymi 偶贸艂tkami i przeci膮膰 ten wrz贸d. Trzymamy s艂onia w salonie, ale chodzimy wok贸艂 niego na paluszkach.

Jego rozm贸wczyni odegra艂a pierwsz膮 naiwn膮, udaj膮c, 偶e nie rozumie, o czym on m贸wi.

- Jakiego s艂onia? Chyba nie nad膮偶am za panem.

- Bomb臋, z艂otko. My mamy bomb臋, a oni nie. Jaki jest sens mie膰 j膮, je艣li nie chcemy jej u偶y膰? Truman dobrze my艣la艂. - Wskaza艂 przez okno na grupk臋 protestuj膮cych, kt贸rzy maszerowali po drugiej stronie ulicy. - Wszystkie te mi臋czaki i go艂膮bki pokoju powinny si臋 zamkn膮膰 i da膰 nam sko艅czy膰 z tym 艣wi艅stwem, nim b臋dzie za p贸藕no. A wtedy sprowadzimy do dom贸w naszych ch艂opc贸w, wygnamy z kraju zdrajc贸w i b臋dziemy mieli 艣wi臋ty spok贸j.

呕a艂owa艂 potem, 偶e u偶y艂 nieparlamentarnych s艂贸w w obecno艣ci pa艅, ale tak w艂a艣nie my艣la艂 i by艂o ju偶 za p贸藕no, by cokolwiek cofn膮膰. Za p贸藕no, by zda膰 sobie spraw臋, 偶e ta pani zrelacjonuje ca艂膮 rozmow臋 w 鈥漌ashington Times鈥. Zanim wr贸cili do Missouri, historia obieg艂a ca艂y kraj, a 鈥漀ewsweek鈥 zamie艣ci艂 jego karykatur臋, przedstawiaj膮c go jako w臋dkarza, kt贸ry wyrzuca do oceanu ca艂e wiaderko przyn臋ty w postaci hippis贸w. W innym pi艣mie zamieszczono jego wizerunek z chmur膮 w kszta艂cie grzybka nad g艂ow膮, gdzie indziej przedstawiony zosta艂 jako w艣ciek艂y pies tocz膮cy pian臋 z pyska, podczas gdy Betty Raye ze smycz膮 w r臋ku pr贸buje go pow艣ci膮gn膮膰.

Mimo 偶e Hamm wyrazi艂 pogl膮d wyznawany przez wielu weteran贸w, dosta艂o mu si臋 od og贸lnokrajowych medi贸w; nawet we w艂asnym stanie Missouri krytykowano go za pop臋dliwo艣膰, co sprawi艂o, 偶e przycich艂 na jaki艣 czas.

Kilka tygodni p贸藕niej Rodney, krztusz膮c si臋 ze 艣miechu, wszed艂 do gabinetu Hamma.

- Zrobi艂e艣 furor臋, bracie. W艂a艣nie zadzwonili z uniwersytetu w Berkeley w Kalifornii, pytaj膮c, czy nie przyjecha艂by艣 do nich i nie wyg艂osi艂 przem贸wienia.

Hamm okaza艂 zainteresowanie.

- Naprawd臋? Kiedy?

Rodney machn膮艂 r臋k膮.

- Nic si臋 nie martw, powiedzia艂em im, 偶e w tym czasie jeste艣 zaj臋ty.

- Dlaczego?

- Dlaczego? Dlatego, 偶e nie mam zamiaru wysy艂a膰 ci臋 do gniazda szerszeni.

Wendell by艂 tego samego zdania.

- Nie, daj sobie spok贸j, chyba nie chcesz tam jecha膰. To zbyt niebezpieczne. Nie ma bardziej agresywnej grupy od tych bojownik贸w o pok贸j. Rozedr膮 ci臋 na strz臋py, je艣li tylko uda im si臋 ciebie dopa艣膰.

- Chwileczk臋, zastan贸wmy si臋 - powstrzyma艂 ich Hamm. - To du偶y i znany uniwersytet. To by oznacza艂o te偶 wi臋kszy rozg艂os w og贸lnokrajowej prasie, mam racj臋? M贸g艂bym dobrze wypa艣膰, 偶e jad臋 tam, by z nimi porozmawia膰. 呕e niby chc臋 pozna膰 drug膮 stron臋 medalu... A je艣li oni zgodz膮 si臋 troch臋 mnie pos艂ucha膰, mo偶e uda艂oby mi si臋 za艂atwi膰 to i owo.

- Nic nie za艂atwisz - orzek艂 Wendell. - Im zale偶y tylko na tym, by wywlec ci臋 na widok publiczny i zakrzycze膰. Nie pos艂uchaj膮 ani jednego twojego s艂owa.

Hamm domy艣la艂 si臋, 偶e maj膮 racj臋, z drugiej jednak strony pochlebia艂o mu, 偶e si臋 do niego zwr贸cono. Zawsze poci膮ga艂o go wszystko, co by艂o zwi膮zane z wy偶sz膮 uczelni膮. Wszyscy, 艂膮cznie z Vit膮, uwa偶ali, 偶e to by艂 z艂y pomys艂, ale on nie m贸g艂 oprze膰 si臋 temu wyzwaniu.

W przeddzie艅 wyst膮pienia polecieli do San Francisco, Hamm, Rodney, Wendell i Seymour, kt贸ry narzeka艂 przez ca艂膮 drog臋. Zatrzymali si臋 w hotelu, ale Hamm niewiele spa艂 tej nocy. D艂ugo pracowa艂 nad przem贸wieniem, zada艂 sobie te偶 sporo trudu, 偶eby zwr贸ci膰 uwag臋 na gramatyk臋 wypowiedzi, jak te偶 na akcent. Zale偶a艂o mu, 偶eby okaza膰 si臋 godnym zaszczytu wyg艂aszania mowy w tak szacownym miejscu, na wy偶szej uczelni. Po raz pierwszy od lat denerwowa艂 si臋 przed publicznym wyst膮pieniem. Cztery razy pyta艂 Rodneya, czy ma odpowiedni garnitur, oraz dwukrotnie zmienia艂 krawat. Odebrano ich z hotelu o dziewi膮tej, powieziono przez most na drug膮 stron臋, gdzie znajdowa艂 si臋 uniwersytecki campus i gdzie zgodnie z oczekiwaniami czeka艂o na nich ju偶 wielu student贸w. Kiedy mijali te t艂umy, kieruj膮c si臋 w stron臋 bocznego wej艣cia do audytorium, studenci, i nie tylko oni, zacz臋li wznosi膰 wrogie okrzyki i b臋bni膰 w mask臋 samochodu. Hamma jako艣 nie zbi艂o to z tropu. Teraz by艂 ju偶 spokojny i opanowany. Ale reszta nagle zacz臋艂a okazywa膰 agresj臋. Rano Seymour, jego ochroniarz, nalega艂, by Hamm na艂o偶y艂 kamizelk臋 kuloodporn膮, i teraz, kiedy popatrzy艂 na protestuj膮cych, uzna艂, 偶e dobrze zrobi艂, pami臋taj膮c o tym.

- Cholera - mrukn膮艂. - Walczy艂em z Japo艅cami, ale oni nie byli tacy w艣ciekli jak ta 艂obuzeria tutaj. - I si臋gn膮艂 do kieszeni, by namaca膰 pa艂k臋. - B臋dziemy mieli du偶o szcz臋艣cia, je艣li uda nam si臋 wyj艣膰 z tego ca艂o.

Wymachiwali przed nimi transparentami, na kt贸rych wypisano: WIETNAM TO WOJNA RASIST脫W, HAMM HIROSHIMA, WRACAJ NA WIOSK臉, POD呕EGACZ, BIA艁A MENDA, DO DOMU, TY G艁UPI CIO艁KU, CHAMSKI HAMM, BUJAJ SI臉. Hamm jednak u艣miecha艂 si臋 i macha艂 do t艂um贸w, jakby witano go z entuzjazmem, co ich jeszcze bardziej rozw艣cieczy艂o. Kiedy wreszcie dotarli do auli, rektor uniwersytetu, chudy, bezbarwny m臋偶czyzna z 艂upie偶em na ko艂nierzyku przywita艂 ich ch艂odno, a gdy Hamm wyci膮gn膮艂 do niego r臋k臋, ten odwr贸ci艂 si臋 i uchyli艂 od takiego powitania, ignoruj膮c wyci膮gni臋t膮 d艂o艅 w obawie, 偶e kto艣 m贸g艂by uwieczni膰 ten moment na fotografii. Kiedy znale藕li si臋 na scenie, zapowiedzia艂 go sucho i zwi臋藕le:

- Panie i panowie, Hamm Sparks.

Od pocz膮tku sytuacja nie wygl膮da艂a dobrze. Na d藕wi臋k jego nazwiska sala zawrza艂a, wznosz膮c niepochlebne okrzyki. Rektor zszed艂 z podium i usiad艂 w pierwszym rz臋dzie obok pozosta艂ych profesor贸w, a Hamm zbli偶y艂 si臋 do mikrofonu, trzymaj膮c tekst swego przem贸wienia.

- Dzi臋kuj臋 za mi艂e wprowadzenie, panie rektorze - powiedzia艂 z u艣miechem, usi艂uj膮c robi膰 dobr膮 min臋 do z艂ej gry. - Czuj臋 si臋 zaszczycony zaproszeniem mnie do wyg艂oszenia odczytu w murach tej uczelni. Chc臋 wam powiedzie膰, 偶e nikt bardziej ode mnie nie docenia roli wy偶szego wykszta艂cenia. Przekazuj臋 wam tak偶e najlepsze pozdrowienia od mieszka艅c贸w stanu Missouri.

W艣r贸d narastaj膮cego tumultu i krzyk贸w rzucono na scen臋 sze艣膰 czy siedem pomidor贸w, z kt贸rych jeden rozbi艂 si臋 u jego st贸p.

Hamm spojrza艂 na pierwszy rz膮d, oczekuj膮c, 偶e rektor po艂o偶y temu kres, ale nie uczyni艂 偶adnego gestu w tym kierunku ani on, ani 偶aden z zasiadaj膮cych obok niego profesor贸w, z kt贸rych ten i 贸w u艣miecha艂 si臋 z wy偶szo艣ci膮. Wtedy dopiero Hamm zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e jest pozostawiony sam sobie. Przez chwil臋 sta艂 nieporuszony, s艂uchaj膮c narastaj膮cego zgie艂ku i patrz膮c, jak wchodzi z zewn膮trz grupa kontestator贸w i maszeruje wok贸艂, potrz膮saj膮c tablicami z has艂ami i skanduj膮c wrogie teksty, co musia艂o by膰 zaplanowan膮 uprzednio demonstracj膮.

W og贸le nie mieli zamiaru s艂ucha膰 jego przem贸wienia. Wyszed艂 na g艂upca. Vita i ch艂opaki mieli racj臋. W kulisach sta艂 Rodney i dawa艂 mu znaki, 偶eby zszed艂 ze sceny. M贸g艂 odwr贸ci膰 si臋 i wyj艣膰, ale nie zrobi艂 tego. Przeciwnie, wst膮pi艂a w niego w艣ciek艂o艣膰, zapar艂 si臋 teraz. I mimo 偶e wiedzia艂, i偶 jego g艂os nie przebije si臋 przez okrzyki, skandowania i tupot, zacz膮艂 m贸wi膰:

- Mo偶ecie mnie obra偶a膰, ale nie jeste艣cie w stanie obrazi膰 by艂ego gubernatora stanu Missouri. I niech mnie szlag trafi, je艣li da艂bym si臋 zakrzycze膰. Poprosili艣cie mnie, 偶ebym wyg艂osi艂 przem贸wienie, wi臋c je us艂yszycie. Przeczyta艂em wszystkie wyzwiska, jakie powypisywali艣cie na tablicach. Mo偶ecie mnie nazywa膰 ciulem, burakiem, wsiokiem czy jak wam si臋 podoba. Ale my mamy przynajmniej tyle wychowania, 偶e nie zapraszamy nikogo po to, by go zmiesza膰 z b艂otem. Teraz szczyc臋 si臋 tym, 偶e jestem wsiokiem, ale za to nie jestem fanatykiem. Je艣li m贸wi臋, 偶e reprezentuj臋 wszystkich, to naprawd臋 wszystkich, was te偶, hippisy. I jest mi was 偶al, bo wcale nie wiecie niczego lepiej ode mnie. - Popatrzy艂 na pierwszy rz膮d. - Opowiadam si臋 za wszystkimi, ale nie za tymi jajog艂owymi profesorkami, kt贸rzy tu siedz膮 i robi膮 wam pranie m贸zg贸w, by艣cie wyst臋powali przeciwko w艂asnemu krajowi. Faszeruj膮 was wywrotowymi has艂ami... buntuj膮 was, by艣cie spalili karty powo艂ania, pozwalaj膮, by艣cie szargali ameryka艅sk膮 flag臋. - Teraz mierzy艂 palcem w grono profesorskie. - Nie dziwota, 偶e uczycie dzieciaki. Bo doro艣li dawno by ju偶 wypruli z was flaki. Ale mam dla was rad臋. Jak wam tu si臋 nie podoba, to jest kupa ch艂opak贸w w VFW czy w Legionie Ameryka艅skim, kt贸rych a偶 palce 艣wierzbi膮, by was wyprawi膰 do Rosji. A Ruscy nie b臋d膮 si臋 z wami patyczkowa膰, zwa偶a膰 na wasze j臋ki i biadolenie. Wierz臋 w wolno艣膰 i prawa jednostek, ale nikt nie ma prawa mieszka膰 w tym kraju i nic nie robi膰, tylko krytykowa膰 i przeszkadza膰 w rz膮dzeniu.

Nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋 do protestuj膮cych, kt贸rzy skandowali co si艂 w p艂ucach: SZYTO-KRYTO, SZYTO-KRYTO, ILU CH艁OPC脫W DZI艢 ZABITO? oraz DO WOJSKA NIE P脫JDZIEMY, WOJNY NIE CHCEMY!

- Wiecie, 偶e rado艣膰 z tego maj膮 wy艂膮cznie komuni艣ci, a kiedy opluwacie jednego 偶o艂nierza albo jednego policjanta, plujecie na ca艂y nar贸d. Jeste艣cie tylko band膮 wystraszonych maminsynk贸w, kt贸rzy chc膮, 偶eby inni za was walczyli. A wielu z nich to czarne ch艂opaki, kt贸rych mama i tata nie mieli do艣膰 kasy, by ich wyreklamowa膰 z wojska. To wy jeste艣cie zak艂amani. A je艣li kiedykolwiek przyjd膮 tu komuni艣ci, ci sami zasmarkani profesorkowie b臋d膮 si臋 rozgl膮da膰 za kim艣, kto ich obroni, ale wtedy ju偶 nie b臋dzie komu ich broni膰, bo wszyscy zwiej膮 do Kanady.

Skandujcie teraz, ile wlezie, obno艣cie te swoje transparenciki, okupujcie, co tam chcecie, ale kiedy doro艣niecie, b臋dzie wam wstyd. A je艣li rzeczywi艣cie chcecie przyda膰 si臋 temu krajowi, to id藕cie do fryzjera, zetnijcie kud艂y, we藕cie k膮piel i p贸jd藕cie do szpitala weteran贸w odwiedzi膰 tych, kt贸rzy walczyli, 偶eby艣cie wy teraz mogli wznosi膰 te swoje 偶a艂osne hase艂ka. - Przerwa艂 dla nabrania oddechu. Wrzawa nie ustawa艂a. - Kiedy tu przyjecha艂em, wasz rektor poinformowa艂 mnie, 偶e nie dostan臋 od was medalu za zas艂ugi, jaki zazwyczaj dostaj膮 zaproszeni go艣cie, poniewa偶 tak zwane prezydium profesorskie nie uznaje moich zas艂ug. No i dobrze, bo ja nie uznaj臋 ich zas艂ug. W moim biurze przeprowadzono kr贸tkie badania i co si臋 okaza艂o? W ci膮gu ostatnich pi臋ciu lat przyjmowali艣cie tu Fidela Castro, Nikit臋 Chruszczowa i cz艂onka Czarnych Panter, i nie mogli艣cie si臋 doczeka膰, by wr臋czy膰 wasze medale za zas艂ugi tej tr贸jce przysi臋g艂ych wrog贸w naszego kraju, kt贸rzy je艣liby tylko mieli cie艅 szansy, zniszczyliby nasze pa艅stwo bez chwili wahania. Je艣li wi臋c tacy ludzie dostaj膮 od was medale za zas艂ugi, to ja si臋 ciesz臋, 偶e mi go nie przyznano.

Wyszed艂 przy akompaniamencie nie s艂abn膮cych wrogich okrzyk贸w, pohukiwa艅 i terkotek. Dotar艂 do samochodu i zobaczy艂, 偶e w aucie opony zosta艂y poci臋te, a ca艂a karoseria pomalowana sprayem na pomara艅czowo. Kiedy w ko艅cu na kapciach uda艂o im si臋 wyjecha膰 z campusu, Rodney odwr贸ci艂 si臋, pokazuj膮c im 艣rodkowy palec i 艣miej膮c si臋 do rozpuku. Kiedy Wendell zapyta艂, co go tak roz艣mieszy艂o, Rodney odpowiedzia艂:

- Te bydlaki s膮 takie g艂upie, 偶e nawet nie wiedz膮, 偶e to ich samoch贸d.

Hammowi nie by艂o do 艣miechu. Wyg艂osi艂 przem贸wienie, kt贸rego nikt nie s艂ucha艂. Przez ca艂y czas zebrani krzyczeli, pohukiwali, tupali. P贸藕niej jednak Hamm uzna艂, 偶e to dobrze, przynajmniej on s艂ysza艂, co m贸wi艂, i to mu poprawi艂o samopoczucie.

Kiedy wr贸cili do domu, opinia by艂a jednoznaczna. Nawet on sam musia艂 przyzna膰, 偶e tym razem charyzma Hamma Sparksa nie zadzia艂a艂a. My艣leli, 偶e na tym koniec. Tymczasem jeden ze studenckich reporter贸w, spodziewaj膮c si臋, 偶e prelegent mo偶e by膰 zag艂uszony, umie艣ci艂 na scenie ma艂y magnetofon, kt贸rego Hamm nie zauwa偶y艂. Ka偶de wypowiedziane przez niego s艂owo zosta艂o nagrane. P贸藕niej student ten odtworzy艂 ca艂e nagranie, spisa艂 wszystko s艂owo po s艂owie i opublikowa艂 w uniwersyteckiej gazetce.

Hamm nie spodziewa艂 si臋 zobaczy膰 czarno na bia艂ym, co powiedzia艂. Liczy艂 raczej, 偶e nikt tego nie s艂ysza艂. Dziennikarz z kolei liczy艂 na to, 偶e opublikowanie tego przem贸wienia do ko艅ca zniszczy karier臋 Hamma. Tymczasem w Akron w Ohio ojciec dziennikarza, weteran wojenny jak Hamm, znalaz艂 gazetk臋, w kt贸r膮 jego syn zawin膮艂 brudn膮 bielizn臋, wys艂an膮 do domu matce do wyprania, i przeczyta艂 mow臋 Hamma. Po zapoznaniu si臋 z tre艣ci膮 przem贸wienia, powiedzia艂 do siebie:

- Tak jest, ch艂opie.

A potem rozes艂a艂 odbite na powielaczu kopie wszystkim swoim przyjacio艂om, a ci nast臋pnie swoim przyjacio艂om. Tak wi臋c publikacja zamiast zaszkodzi膰 Hammowi Sparksowi, na co liczy艂 reporter, zaszkodzi艂a jemu samemu, bo ojciec przesta艂 艂o偶y膰 na jego studia, co z kolei sprawi艂o, 偶e ch艂opakowi grozi艂o powo艂anie do wojska. I tak g艂osiciel mi艂o艣ci z wy艂膮czeniem wojny musia艂 autostopem ucieka膰 do Kanady.

Wkr贸tce odbitki mowy Hamma zatoczy艂y kr膮g i dotar艂y do wszystkich szpitali weteran贸w wojennych i 艣wietlic Ameryka艅skich Legion贸w. Na tablicach og艂osze艅 posterunk贸w policji, w halach stra偶y po偶arnej i 艣wietlicach w ca艂ym kraju porozlepiane zosta艂y kopie mowy Hamma Sparksa, kt贸ry wkr贸tce zacz膮艂 otrzymywa膰 setki list贸w z wyrazami poparcia ze wszystkich stan贸w. Miesi膮c p贸藕niej nag艂贸wek jednej z najwi臋kszych gazet ameryka艅skich brzmia艂:

HAMM PRZECIW JAJOG艁OWYM: Hamm 10, Jajog艂owi 0.

To spowodowa艂o seri臋 kolejnych artyku艂贸w. Wkr贸tce zadzwoni艂 rzecznik prasowy NRA34 z pytaniem, czy mog膮 nazwa膰 rewolwer jego imieniem, a kiedy sprzeda偶 nalepek na zderzaki ze sloganem KTO NIE Z NAMI, TEN PRZECIW NAM wzros艂a niemal dwukrotnie w ci膮gu jednego tygodnia, firma drukuj膮ca je przes艂a艂a mu list dzi臋kczynny z wdzi臋czn膮 dotacj膮.

Wed艂ug powszechnego mniemania ten nag艂y przyp艂yw poparcia i popularno艣ci przywi贸d艂 Hamma do fa艂szywego wniosku, 偶e powinien ubiega膰 si臋 o urz膮d prezydenta.

Tego dnia, w kt贸rym Hamm z艂o偶y艂 swoje zadziwiaj膮ce o艣wiadczenie, zachwycony Cecil poczu艂 mi臋kko艣膰 w kolanach na sam膮 my艣l o wspania艂ych przyj臋ciach i rautach, jakie b臋dzie m贸g艂 planowa膰 w Bia艂ym Domu. Vita mia艂a mieszane uczucia. Oczywi艣cie nie zamierza艂a przeszkadza膰 mu w realizacji jego plan贸w, jakiekolwiek by one by艂y, ale jego decyzja wprawi艂a j膮 w g艂臋boki niepok贸j. Polityka na tym etapie przestawa艂a oznacza膰 grupk臋 m臋偶czyzn spiskuj膮cych w pokoju na zapleczu. To ju偶 by艂a 艣miertelna walka. Ludzie gin臋li w tej walce. A Hamm zd膮偶y艂 ju偶 dorobi膰 si臋 wielu politycznych wrog贸w. Dla niego jednak rezygnacja z kandydowania by艂aby r贸wnoznaczna ze 艣mierci膮.

Kiedy noc膮 spojrza艂a na przytulonego do jej piersi u艣pionego faktycznego gubernatora i by膰 mo偶e przysz艂ego prezydenta Stan贸w Zjednoczonych, westchn臋艂a do siebie:

- Niech nas B贸g ma w swojej opiece.


Nieoczekiwana decyzja Hamma, by startowa膰 w wyborach prezydenckich, zaskoczy艂a wszystkich, ale najbardziej nie przygotowana na to okaza艂a si臋 Betty Raye. Hamm niczego z ni膮 nie omawia艂. Jak zawsze nie mia艂a poj臋cia, co robi膰, dop贸ki on nie podj膮艂 decyzji. I nagle, z dnia na dzie艅, Hamm przesta艂 by膰 obecny w biurze, gdy偶 zacz膮艂 je藕dzi膰 po kraju, przygotowuj膮c sw膮 kampani臋 prezydenck膮, ona za艣 znalaz艂a si臋 w pu艂apce. Jej pierwszy doradca przesta艂 by膰 osi膮galny. Przed wyjazdem zapewni艂 jeszcze wystraszon膮 Betty Raye, 偶e nie ma si臋 czym martwi膰, bo on nadal b臋dzie czuwa艂 nad wszystkim, cho膰 tylko przez telefon. Na kr贸tk膮 met臋 to skutkowa艂o, ale w miar臋 up艂ywu czasu Hamm traci艂 zainteresowanie sprawami stanu, a bardziej skupia艂 si臋 na organizowaniu w艂asnej kampanii; w praktyce, coraz trudniej by艂o si臋 z nim skontaktowa膰.

Kiedy Hamm przebywa艂 poza stanem, jego obowi膮zki w miar臋 mo偶liwo艣ci przej膮艂 Wendell, ale coraz cz臋艣ciej Hamm odci膮ga艂 go do swojej kampanii, podobnie jak i pozosta艂y personel, tak 偶e Betty Raye nieraz ca艂ymi dniami pozostawa艂a zdana wy艂膮cznie na siebie. W rezultacie zacz臋艂a osobi艣cie kierowa膰 sprawami stanu, do czego nie by艂a przygotowana, nie lubi艂a tego ani si臋 na tym nie zna艂a.

Po raz pierwszy od czasu, kiedy zosta艂a wybrana na gubernatora stanu, Betty Raye musia艂a zacz膮膰 czyta膰 to, co podsuwano jej do podpisu, i samodzielnie podejmowa膰 decyzje. Przera偶ona mo偶liwo艣ci膮 pope艂nienia b艂臋du wysiadywa艂a do trzeciej, czwartej nad ranem, przekopuj膮c si臋 przez sterty ksi膮g i przepis贸w, usi艂uj膮c zg艂臋bi膰 w rekordowym tempie zasady kierowania stanem, a jednocze艣nie zmagaj膮c si臋 z wychowywaniem dw贸jki dzieci. Hamm dzwoni艂 od czasu do czasu, stara艂 si臋 telefonicznie doda膰 jej ducha, t艂umaczy艂 si臋, 偶e wie, i偶 to wszystko jest dla niej trudne, ale on ma zobowi膮zania wobec narodu ameryka艅skiego, by wyst臋powa膰 w jego imieniu. Mo偶e to i dobre dla Ameryki, my艣la艂a Betty Raye, ale tymczasem to ona musia艂a samodzielnie ci膮gn膮膰 taczki i podejmowa膰 decyzje bez 偶adnego wsparcia. Robi艂a jednak, co by艂o w jej mocy. Czasem par臋 os贸b mog艂o si臋 g艂臋boko zadziwi膰, 偶e emisja obligacji zosta艂a zatwierdzona i podpisana po uzyskaniu pochlebnej opinii Alberty Peets, kt贸ra dobrze wiedzia艂a z autopsji, czego dotyczy艂y. W艂a艣nie ona podpowiedzia艂a Betty Raye, 偶e wyasygnowanie kwoty pi臋tnastu milion贸w dolar贸w na odnowienie wi臋zienia dla kobiet Mabel Dodge to 艣wietny pomys艂.

Nieoczekiwanie dla samej siebie Betty Raye musia艂a popatrze膰 trze藕wym okiem na to, co si臋 dzia艂o w stanie Missouri. Budowanie dr贸g i most贸w z pewno艣ci膮 by艂o korzystne dla gospodarki, ale opr贸cz tego istnia艂o jeszcze mn贸stwo spraw czekaj膮cych na rozwi膮zanie, kt贸rymi Hamm nie zaprz膮ta艂 sobie g艂owy z powodu nadmiaru zaj臋膰. Zacz臋艂a czyta膰 listy od kobiet adresowane do pani gubernator, nap艂ywaj膮ce z ca艂ego stanu, listy, na kt贸re przedtem odpowiada艂 kto艣 z biura Wendel艂a. Betty Raye przej臋艂a si臋 g艂臋boko sprawami, z kt贸rymi si臋 do niej zwracano. Pisa艂y kobiety porzucone przez m臋偶贸w lub wdowy pozostawione bez 艣rodk贸w do 偶ycia. Niekt贸re z nich musia艂y nawet rozsta膰 si臋 ze swoimi dzie膰mi. Stare kobiety, kt贸re przepracowa艂y ca艂e 偶ycie, a na koniec zostawa艂y bez grosza i dachu nad g艂ow膮. Nadesz艂y setki list贸w pisanych w nadziei, 偶e ona jako kobieta zrozumie problemy autorek. Z pewno艣ci膮 nie zwraca艂yby si臋 z tym do 偶adnego innego polityka.

Betty Raye dotychczas podpisywa艂a wszystkie dokumenty u siebie na g贸rze. Ale teraz gromadzi艂o si臋 tego coraz wi臋cej, tak 偶e trudno by艂o ze wszystkim nad膮偶y膰. Kt贸rego艣 ranka zesz艂a do gabinetu gubernatora, po raz pierwszy usiad艂a za biurkiem Hamma i nacisn臋艂a guzik, nie maj膮c pewno艣ci, czy w艂a艣ciwy.

- Tak? - zg艂osi艂 si臋 kto艣, kogo nawet nie zna艂a.

Odskoczy艂a przestraszona.

- Tak? - powt贸rzy艂 ten sam g艂臋boki g艂os.

Wtedy pochyli艂a si臋, by cichutko poprosi膰:

- Czy m贸g艂by mi pan przynie艣膰 list臋 stanowych szk贸艂 handlowych, je艣li nie ma pan nic przeciwko temu?

- A kto m贸wi? - zapyta艂 g艂os.

- Gubernator - odpar艂a zaskoczona w艂asn膮 odpowiedzi膮.

Nast膮pi艂a chwila ciszy, a potem nag艂e opami臋tanie.

- Tak jest, prosz臋 pani, w tej chwileczce.

W oczekiwaniu na 偶膮dany dokument rozejrza艂a si臋 po przestronnym gabinecie. Po chwili spostrzeg艂a stoj膮c膮 na biurku plakietk臋 z napisem GUBERNATOR HAMM SPARKS, obejrza艂a j膮 sobie, po czym otworzy艂a szuflad臋, w艂o偶y艂a do niej plakietk臋 i zamkn臋艂a szuflad臋 z powrotem.


Hamm by艂 dumny ze szk贸艂 handlowych, kt贸re osobi艣cie otwiera艂, ale Betty Raye, kt贸ra nigdy o nic nie pyta艂a, zauwa偶y艂a ku swemu rozczarowaniu, 偶e szko艂y te by艂y przeznaczone przewa偶nie dla ch艂opc贸w. Odkry艂a te偶, 偶e wi臋kszo艣膰 stanowych stypendi贸w r贸wnie偶 przyznawana by艂a ch艂opcom. Istnia艂y programy dla ch艂opc贸w, sportowe stypendia wy艂膮cznie dla nich, natomiast nic dla dziewcz膮t. M艂odzie艅cy, kt贸rzy popadli w tarapaty, posy艂ani byli na obozy, gdzie udzielano im pomocy, ale dziewcz臋ta nie mia艂y dok膮d si臋 uda膰.

Pomy艣la艂a, 偶e to nie w porz膮dku. Betty Raye wiedzia艂a, 偶e jej polityczna si艂a jest w艂a艣ciwie 偶adna. Ale dzie艅, w kt贸rym przest膮pi艂a pr贸g rozpadaj膮cego si臋 starego budynku, gdzie hasa艂y szczury, b臋d膮cego siedzib膮 szko艂y dla g艂uchoniemych i niewidomych, okaza艂 si臋 punktem zwrotnym w jej dzia艂alno艣ci. Szko艂a ta przeznaczona by艂a dla dzieci z biednych rodzin, kt贸re nie mog艂y zapewni膰 im opieki w domach. Przekona艂a si臋, jak bardzo te dzieci potrzebowa艂y schludnego miejsca, gdzie mog艂yby mieszka膰 i uczy膰 si臋, oraz jak niedoceniani i nisko op艂acani byli nauczyciele i ca艂y personel tej plac贸wki. Prze偶y艂a straszn膮 chwil臋, kiedy ma艂a niewidoma dziewczynka dotar艂a do niej po omacku, przedzieraj膮c si臋 przez t艂um, gdy偶 my艣la艂a, 偶e Betty Raye to jej mama, a kiedy ju偶 do niej trafi艂a, uczepi艂a si臋 jej sp贸dnicy i w k贸艂ko powtarza艂a: 鈥濵ama, mama鈥. Betty Raye by艂a tym tak wstrz膮艣ni臋ta, 偶e z trudem dosz艂a do samochodu. P艂aka艂a przez ca艂膮 drog臋 powrotn膮. Dziewczynka mog艂a wygl膮da膰 jak Beatrice Woods, kiedy ta by艂a w jej wieku.

Nie wiedzia艂a, jak tego dokona膰, ale gdy tylko Hamm wraca艂 do domu na troch臋 d艂u偶ej, nastawa艂a, 偶e je艣li ma pozosta膰 na stanowisku gubernatora, to koniecznie co艣 trzeba b臋dzie w tych sprawach zrobi膰.

Po raz pierwszy w 偶yciu zamierza艂a stan膮膰 w czyjej艣 obronie.

呕y艂a z艂ota

Hamm zadzwoni艂 do Vity z Detroit tak podekscytowany jak jeszcze nigdy dot膮d. W艂a艣nie wr贸ci艂 do hotelu po spotkaniu z przedstawicielami zwi膮zku zawodowego kierowc贸w ci臋偶ar贸wek, na kt贸rym przemawia艂 do pi臋ciu tysi臋cy ludzi.

- Vita, mam szans臋 wygra膰. Przekona艂em si臋 po raz pierwszy tak naprawd臋, 偶e powinienem kandydowa膰. Walter twierdzi, 偶e mo偶e zapewni膰 mi g艂osy ca艂ego zwi膮zku. Powiedzia艂, 偶e kraj czeka na kogo艣 takiego jak ja i 偶e ludzie s膮 ju偶 zm臋czeni tym ci膮g艂ym przestawianiem ich z k膮ta w k膮t.

- Jak si臋 uda艂o przem贸wienie?

- 艢wietnie!

Hamm przyst膮pi艂 do og贸lnokrajowej kampanii zaledwie przed paroma miesi膮cami, a zd膮偶y艂 ju偶 pozyska膰 nie tylko sympati臋 rolniczych 艣rodowisk, jak si臋 spodziewa艂, ale te偶, ku zaskoczeniu wszystkich pozosta艂ych, zacz膮艂 ponadto przyci膮ga膰 ogromne rzesze ludzi w Chicago, Newarku i Pittsburghu; jego popularno艣膰 ros艂a z ka偶dym dniem. Hamm trafi艂 w dziesi膮tk臋 albo - jak okre艣li艂 to jeden z felietonist贸w - trafi艂 na nieprzebrane pok艂ady ludzkiego niezadowolenia; by艂 jedynym kandydatem, kt贸ry 鈥瀖贸wi艂, jak jest鈥, wypowiada艂 g艂o艣no to, o czym inni m贸wili po cichu. Wielu ludzi odczuwa艂o frustracj臋, widz膮c, dok膮d zmierza ten kraj. Wprawia艂o ich w gniew forsowanie przez rz膮d decyzji nie po ich my艣li. Zaczynali si臋 obawia膰, 偶e je艣li nie znajdzie si臋 kto艣, kto po艂o偶y temu kres, nie wiadomo, jak si臋 to wszystko sko艅czy. W 艣rodkowych stanach Ameryki coraz bardziej zacz臋to si臋 obawia膰, 偶e liberalni bogaci politycy ze wschodu ze swoimi programami nieustannych ust臋pstw prowadz膮 nar贸d na 艣cie偶k臋 socjalizmu, za艣miecon膮 przy tym nadmiarem biurokracji.

Niemal wszyscy byli zaniepokojeni obrotem wojennego teatrum, w czym dostrzegali s艂abo艣膰 rz膮du, kt贸ry nie potrafi艂 tego zako艅czy膰. Szokowa艂 ich brak szacunku protestuj膮cych grup dla ameryka艅skich 偶o艂nierzy walcz膮cych w Wietnamie, zw艂aszcza w艣r贸d tych, kt贸rzy przedtem walczyli w czasie drugiej wojny 艣wiatowej i w Korei. Ada Goodnight, kt贸ra bra艂a udzia艂 w drugiej wojnie 艣wiatowej jako pilot, o艣wiadczy艂a, 偶e by艂aby gotowa w ka偶dej chwili pojecha膰 do Wietnamu. Dla nich wojna to wojna, a ci, co unikali powo艂ania, byli zwyczajnymi zdrajcami. Wsz臋dzie dawa艂y si臋 odczu膰 niepokoje na tle rasowym, wzrost przest臋pczo艣ci, narkotyki, pojawienie si臋 w miastach gang贸w i ich bezkarno艣膰. Wielu wyborc贸w zacz臋艂o uwa偶a膰, 偶e wraz ze wzrostem znaczenia ACLU35 przest臋pcy zdawali si臋 mie膰 wi臋cej praw ni偶 ich ofiary. W ca艂ym kraju duchowni bili na alarm z powodu rosn膮cej bierno艣ci m艂odzie偶y i braku zasad moralnych. Niekt贸rzy 藕r贸de艂 z艂a upatrywali w telewizji. Albo te偶, jak uj膮艂 to wielebny W.W. Nails, 鈥瀦艂o kryje si臋 pod trzema inicja艂ami: ABC, NBC i CBC36. Oni bardziej kochaj膮 Lucy ni偶 Pana, pr臋dzej zwr贸c膮 si臋 do Beavera ni偶 do Jezusa鈥37. Przeci臋tni Amerykanie nale偶膮cy do klasy 艣redniej, kt贸rzy ci臋偶ko pracuj膮, rzadko si臋 skar偶膮, nie s膮 przest臋pcami i nie korzystaj膮 z zapom贸g opieki spo艂ecznej, nagle zacz臋li okazywa膰 oznaki rosn膮cego rozczarowania, widz膮c, 偶e w rezultacie nowych program贸w spo艂ecznych ca艂y ci臋偶ar utrzymania zar贸wno bogatych, jak i biednych spada na ich barki. Zm臋czy艂o ich p艂acenie wysokich podatk贸w dochodowych na rzecz pomocy po艂owie 艣wiata, podczas gdy oni sami ledwie wi膮zali koniec z ko艅cem. Zacz臋li podejrzewa膰, 偶e bez wzgl臋du na to, jak ci臋偶ko b臋d膮 pracowali i jak wysokie zap艂ac膮 podatki, nigdy nie b臋dzie tego do艣膰 i nikt im za to nie podzi臋kuje.

Najsilniej jednak doznawali uczucia strachu. Rozgl膮dali si臋 wok贸艂 siebie i c贸偶 widzieli? Radosna, 艣wietlana Ameryka, w jakiej wzrastali, zaczyna艂a by膰 brukana i roz艂azi膰 si臋 w szwach. Hamm Sparks wiedzia艂 dok艂adnie, jak uj膮膰 to w s艂owa, jak zwerbalizowa膰 powszechne frustracje i obawy. W przeciwie艅stwie do pozosta艂ych kandydat贸w on zdawa艂 si臋 podziela膰 punkt widzenia przeci臋tnego Amerykanina.

Jak uj膮艂 to Rodney, Hamm wiedzia艂, gdzie kogo boli i gdzie przy艂o偶y膰 plaster. Wykorzysta艂 w pe艂ni ich niepok贸j i niezadowolenie, powiedzia艂 swoim s艂uchaczom dok艂adnie to, co chcieli us艂ysze膰. Pozyska艂 wszystkich w艣ciek艂ych, za艂amanych i przestraszonych, coraz liczniejsze ich rzesze gromadzi艂 codziennie po swojej stronie. Wkr贸tce Hamma ca艂kowicie opanowa艂a przedwyborcza gor膮czka, got贸w by艂 zrobi膰 wszystko, co - jak uwa偶a艂 - mog艂o go doprowadzi膰 do Bia艂ego Domu. Uk艂ada艂 si臋 z lud藕mi, z kt贸rymi nie powinien wchodzi膰 w 偶adne uk艂ady, m贸wi艂 rzeczy coraz bardziej nieodpowiedzialne. Vita przestrzega艂a go, by by艂 bardziej ostro偶ny, Betty Raye zaklina艂a, by wr贸ci艂 do domu. Ale to przypomina艂o pr贸b臋 zatrzymania rozp臋dzonego poci膮gu. Hamm nie by艂 z艂ym cz艂owiekiem, ale da艂 si臋 ponie艣膰 niepohamowanej ambicji. Wkr贸tce nawet ludzie z jego najbli偶szego otoczenia zacz臋li si臋 tym martwi膰, co najlepiej okre艣li艂 Wendell. Kiedy jaka艣 pani na obiadku w John Birch Society wyrazi艂a pogl膮d, 偶e Hamm jest jedynym cz艂owiekiem, kt贸ry mo偶e ocali膰 Ameryk臋, Wendell powiedzia艂:

- P贸艂 biedy, je艣li ona tak my艣li, ale biada nam, je偶eli on te偶 tak uwa偶a.

Obci膮偶enie dziedziczne

Norma posz艂a do salonu pi臋kno艣ci na swoje cotygodniowe u艂o偶enie w艂os贸w, a Macky jak w ka偶dy pi膮tek jad艂 lunch w Trolejbusowej Gospodzie. Przy barze siedzia艂o paru m臋偶czyzn, gdzie jak zwykle rozmawiano o polityce i Hammie Sparksie.

- Ten facet jest niebezpieczny - zauwa偶y艂 Macky. - Z ka偶d膮 chwil膮 staje si臋 coraz bardziej niepoczytalny. Teraz na przyk艂ad przyci膮ga ka偶d膮 grup臋 wariat贸w, a t艂umy ziej膮ce nienawi艣ci膮 zach臋ca do wyj艣cia z ukrycia. Je艣li nie znajdzie si臋 nikt, kto ka偶e mu si臋 zamkn膮膰, to on cofnie nas do czas贸w maccartyzmu, a zaraz potem sprowokuje wojn臋 z Rosj膮.

- Czyta艂em kt贸rego艣 dnia, 偶e popiera go Klan - przypomnia艂 Ed.

Merle, kt贸rego pogl膮dy plasowa艂y go w bliskich okolicach radykalnej prawicy, powiedzia艂:

- On nie ma wp艂ywu na to, kto go popiera. W swoim wyst膮pieniu w prasie zaznaczy艂, 偶e nie jest jednym z nich.

- Mo偶e tak sobie m贸wi膰 - odpar艂 Macky. - Ale r臋cz臋, 偶e bierze od nich pieni膮dze i B贸g raczy wiedzie膰, od kogo jeszcze.

- A ty jak my艣lisz, Jimmy? - zapyta艂 Ed.

Jimmy, kt贸ry dot膮d nie wypowiedzia艂 si臋 na ten temat, odrzek艂 spokojnie:

- Zgadzam si臋 z Mackym. Powinien si臋 zamkn膮膰 i przesta膰 wci膮ga膰 w to bagno swoj膮 偶on臋.

- No tak - przytakn膮艂 Ed. - Ale jak to zrobi膰? Przecie偶, jak to on m贸wi, 偶yjemy w wolnym kraju.

Monroe Newberry, kt贸ry przyszed艂 w艂a艣nie ze swego sk艂adu opon i do艂膮czy艂 do nich, dorzuci艂:

- Rozmawia艂em niedawno przez telefon z Bobbym, a on m贸wi, 偶e wszystkie wielkie firmy ubezpieczeniowe popieraj膮 Hamma, ale trudno powiedzie膰, jakie s膮 jego faktyczne szans臋.

- Nie wiem, co pisz膮 na ten temat gazety - odezwa艂 si臋 Merle - ale ja uwa偶am, 偶e on ma ca艂kiem spore szans臋 na wygran膮.

Jimmy przejecha艂 艣cierk膮 po kontuarze i nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem.


Dwie ulice dalej w salonie pi臋kno艣ci rozmowa toczy艂a si臋 bynajmniej nie o polityce. Betsy Dockrill, kt贸ra w艂a艣nie wysz艂a spod suszarki, gotowa do rozczesywania, rzuci艂a:

- U Montgomery鈥檈go maj膮 wyprzeda偶 karnawa艂owych narzutek, s膮 takie tanie, 偶e kupi艂am dwie.

Tot 艣ci膮gn臋艂a siateczk臋 z w艂os贸w Betsy.

- Chcia艂abym mie膰 tyle czasu, 偶eby siedzie膰 w domu w strojach przebiera艅c贸w. Ale m贸j dzie艅 jest tak wype艂niony, 偶e nie mam kiedy kupi膰 nawet jednej sztuki. Gdy wieczorem zamykam zak艂ad, marz臋 ju偶 tylko o tym, 偶eby znale藕膰 si臋 w domu i rozprostowa膰 nogi.

- Powinna艣 od czasu do czasu zrobi膰 sobie wolny dzie艅.

- Zrobi艂abym, gdybym mog艂a. - Tot rzuci艂a wymowne spojrzenie w stron臋 Darlene, swojej dwudziestopi臋cioletniej c贸rki, kt贸ra razem z ni膮 pracowa艂a w zak艂adzie. Betsy poj臋艂a aluzj臋. Darlene nie grzeszy艂a zbytni膮 inteligencj膮 i nie mo偶na jej by艂o zostawi膰 samej w zak艂adzie bez kogo艣, kto by pilnowa艂, 偶eby zn贸w nie na艂o偶y艂a czego艣 niew艂a艣ciwego na w艂osy klientki. Ju偶 i tak Tot p艂aci艂a niebotyczn膮 sk艂adk臋 ubezpieczeniow膮.

Norma siedzia艂a na s膮siednim fotelu, maj膮c po艂ow臋 w艂os贸w nakr臋conych, i przegl膮da艂a jaki艣 magazyn.

- Czy s膮dzisz, 偶e Elizabeth Taylor jest szcz臋艣liwa? - skierowa艂a pytanie do Tot, kt贸ra akurat zaci膮ga艂a si臋 papierosem.

Tot wydmuchn臋艂a k艂膮b dymu.

- Obnosi si臋 z brylantem wielko艣ci ga艂ki do drzwi, dlaczego wi臋c mia艂aby nie by膰 szcz臋艣liwa?

- Po prostu zastanawiam si臋, czy z ca艂膮 t膮 s艂aw膮, pieni臋dzmi i niezliczonymi m臋偶ami mo偶na naprawd臋 osi膮gn膮膰 szcz臋艣cie.

- No c贸偶 - orzek艂a Tot. - Je艣li nie jest z tym szcz臋艣liwa, ja ch臋tnie si臋 z ni膮 zamieni臋. Mo偶e sobie zatrzyma膰 swoich pan贸w, mnie wystarcz膮 pieni膮dze i ten pier艣cionek. Ja ju偶 przesz艂am piek艂o, pocz膮wszy od tatusia i Jamesa, nie m贸wi膮c ju偶 o Dwaynie juniorze. Pi臋kne dzi臋ki.

- Och, Tot, to brzmi okropnie. Nie wierz臋, 偶eby twoje 偶ycie by艂o przez ca艂y czas takie z艂e. Czy nigdy nie by艂a艣 szcz臋艣liwa?

Tot zaci膮gn臋艂a si臋 jeszcze raz swoim pall mallem i od艂o偶y艂a papierosa na czarn膮 plastikow膮 popielniczk臋. To by艂o ciekawe pytanie, nigdy j膮 o to nikt nie pyta艂. Zastanowi艂a si臋 przez chwil臋.

- Zaczekaj, we藕my 艣lub. Pomijaj膮c ten drobny fakt, 偶e tatu艣 si臋 upi艂 i zwali艂 nieprzytomny przed wej艣ciem, tak 偶e musia艂am sama maszerowa膰 do o艂tarza, wszystko dalej posz艂o g艂adko, dop贸ki przed ko艣cio艂em, kiedy nas obsypano ry偶em, jedno ziarnko nie wpad艂o Jamesowi do ucha. Od tego momentu ca艂y nasz miodowy miesi膮c by艂 zmarnowany, poniewa偶 on wy艂膮cznie narzeka艂, 偶e mu dzwoni w uchu. To ucho doprowadza艂o go do szale艅stwa przez ponad dwa miesi膮ce. By艂 tym tak oszo艂omiony, 偶e nic, tylko le偶a艂 plackiem. Tak mu to dokucza艂o, 偶e trzeba go by艂o operowa膰, i to trzy razy, gdy偶 dopiero za trzecim razem znale藕li to ziarenko, a my popadli艣my w d艂ugi, p艂ac膮c za jego szpitalne leczenie.

- Nie pami臋ta艂am o tym - powiedzia艂a Norma.

- Sp臋dzi艂am wi臋c pierwsze trzy miesi膮ce swojego ma艂偶e艅stwa jako piel臋gniarka. Potem on dosta艂 powo艂anie do wojska, a kiedy wr贸ci艂 po pi臋ciu latach, by艂 zdeklarowanym alkoholikiem, jak tatu艣. A przecie偶 wysz艂am za Jamesa g艂贸wnie po to, by uciec z domu i od pija艅stwa tatusia. Tak wi臋c by艂am szcz臋艣liwa od chwili, w kt贸rej powiedzia艂am 鈥瀟ak鈥, do momentu, kiedy wyszli艣my z ko艣cio艂a i kto艣 wrzuci艂 mu ziarnko ry偶u do ucha. Ile czasu trwa przej艣cie od o艂tarza wzd艂u偶 nawy na zewn膮trz? Minut臋? Mo偶na wi臋c powiedzie膰, 偶e by艂am szcz臋艣liwa przez minut臋.

Norma gorzko po偶a艂owa艂a, 偶e w og贸le wyrwa艂a si臋 z tym pytaniem.

- Biedna Tot - powiedzia艂a. - Tak mi przykro.

- Nie, nie powinno ci by膰 przykro, bo sama sobie jestem winna. Powinnam by艂a wiedzie膰, 偶e to z艂y znak, kiedy si臋 rezygnuje z w艂asnych potrzeb. Trzeba mi by艂o zakr臋ci膰 si臋 na pi臋cie i wr贸ci膰 do domu, ale chyba wszyscy czekaj膮 na 艣lub. Kobiety s膮 g艂upie, gotowe wyj艣膰 za ka偶dego, kto si臋 rusza, byleby mie膰 swojego ch艂opa. - Zn贸w spojrza艂a znacz膮co na Darlene. - Ci膮gle p艂ac臋 za jej 偶yciow膮 pomy艂k臋, ju偶 trzeci膮 z rz臋du. Zreszt膮 nie tylko kobiety s膮 g艂upie. Dwayne w艂a艣nie zmajstrowa艂 dzieciaka dw贸m dziewczynom, a ja b臋d臋 艂o偶y艂a na dzieci. Czasami 偶a艂uj臋, 偶e moje dzieci nie okaza艂y si臋 homo, to zaoszcz臋dzi艂oby mn贸stwa problem贸w.

- Mamo, to wcale nie jest zabawne.

- Wiem, 偶e nie jest, ale to prawda. - Tot popatrzy艂a na odbicie Betsy w lustrze. - Od pi臋tnastego roku 偶ycia do dwudziestego pi膮tego zd膮偶y艂a po艣lubi膰 ka偶dego p贸艂g艂贸wka, jaki objawi艂 si臋 w tym mie艣cie, a teraz umawia si臋 z czwartym.

Jej c贸rka postanowi艂a wzi膮膰 w obron臋 swoje ostatnie niepowodzenie.

- Mamo, on ma przecie偶 prac臋.

Tot wznios艂a oczy do nieba.

- Je偶eli zbieranie puszek po piwie i wrzucanie ich na ty艂 ci臋偶ar贸wki uwa偶a si臋 za prac臋, to przepraszam, zwracam honor. - Zmieni艂a temat.

- Darlene, le膰 do miasta i przynie艣 mi sa艂atk臋 z tu艅czykiem na chlebie pe艂noziarnistym i do tego torebk臋 frytek. A ty chcesz co艣, Norma?

- Nie, dzi臋kuj臋, jad艂am ju偶 lunch. Od wp贸艂 do sz贸stej jestem na nogach.

Po wyj艣ciu Darlene Tot potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Ciesz si臋, Normo, 偶e twoja c贸rka ma wszystkie klepki w porz膮dku. Ja chyba zwariuj臋 przez Darlene. M贸wi臋 ci, od kiedy wylano j膮 ze szk贸艂ki stepowania, nic jej si臋 nie udaje. Zasz艂am kiedy艣 do niej i widz臋, 偶e siedzi nad ceg艂膮. Pytam j膮, co robi, a ona na to, 偶e pi艂uje paznokcie. To ja wyda艂am maj膮tek na posy艂anie jej do szko艂y kosmetycznej, a ona pi艂uje paznokcie ceg艂膮. Kiedy w dziesi膮tej klasie obla艂a wszystko po kolei, za to przez ca艂y czas wymy艣la艂a co艣 ze swoimi w艂osami, natychmiast pos艂a艂am j膮 do szko艂y kosmetycznej. Wyobra偶a艂am sobie, 偶e przynajmniej w tym b臋dzie dobra. Ale si臋 myli艂am. I poj臋cia nie mam, po kim ona odziedziczy艂a te cienkie roztrzepane w艂osiny. Bo na pewno nie po mnie, w mojej rodzinie nie by艂o takich w艂os贸w. To po Whootenach. Nie m贸wi膮c o tym, co jeszcze mog艂a odziedziczy膰, ale takie w艂osy to najgorsza z mo偶liwych antyreklama mojego zak艂adu. Przysi臋gam, 偶e taka jestem zmordowana przez ni膮, Jamesa i Dwayne鈥檃, 偶e rano ledwo mam si艂臋 zwlec si臋 z 艂贸偶ka.


Mimo 偶e nie chcia艂a, by ludzie si臋 o tym dowiedzieli, Tot mia艂a szczeroz艂ote serce, potrzebuj膮cym odda艂aby ostatni膮 koszul臋 z grzbietu. I to by艂 g艂贸wny pow贸d jej ci膮g艂ego zm臋czenia. Po sko艅czonym tygodniu pracy w zak艂adzie pakowa艂a w weekendy swoje fryzjerskie akcesoria i sz艂a do dom贸w, w kt贸rych mieszka艂y staruszki, by u艂o偶y膰 im w艂osy. Wi臋kszo艣膰 z nich to by艂y chore albo ca艂kiem przykute do 艂贸偶ek kobiety, kt贸rych w dodatku nie sta膰 by艂o na fryzjera, ale Tot na to nie zwa偶a艂a. Twierdzi艂a, 偶e p贸ki porusza r臋koma, 偶adna jej znajoma w starszym wieku nie zostanie pozbawiona cotygodniowego mycia i u艂o偶enia w艂os贸w.

I chocia偶 stale narzeka艂a na Darlene i Dwayne鈥檃 juniora, dawa艂a im jednak wszystko, czego tylko zapragn臋li, a ponadto zostawa艂a z wnucz臋tami za ka偶dym razem, kiedy j膮 o to poproszono, co niestety zdarza艂o si臋 do艣膰 cz臋sto.

Wyjazd na polowanie

Hamm prowadzi艂 swoj膮 kampani臋 prezydenck膮 zaledwie od kilku miesi臋cy, ale ju偶 zd膮偶y艂 narazi膰 si臋 wielu wp艂ywowym osobom. Zn贸w Hamm Sparks (鈥濵贸wi, jak jest鈥) narobi艂 sobie wrog贸w nawet w 艂onie w艂asnej partii, ale tym razem na skal臋 og贸lnokrajow膮. M贸g艂 zaczyna膰 z marszu jako amator, jednak na d艂u偶sz膮 met臋, zw艂aszcza gdy w gr臋 wchodzi艂o pozyskanie szeregowych cz艂onk贸w, kt贸rych nie nale偶a艂o lekcewa偶y膰, kampania okaza艂a si臋 znacznie trudniejsza, ni偶 wydawa艂o mu si臋 na pocz膮tku. Poza tym jego uboga angielszczyzna i niedostatki w obyciu towarzyskim zacz臋艂y by膰 偶enuj膮ce dla elit ze Wschodniego Wybrze偶a, wychowank贸w Harvardu i Yale, waszyngto艅skich demokrat贸w z fajkami i w tweedach. Uwa偶ali te偶, 偶e jego radykalne pogl膮dy polityczne (鈥瀗ie bierzemy zak艂adnik贸w鈥, 鈥瀢贸z albo przew贸z鈥) stanowi艂y zagro偶enie zar贸wno dla nich, jak i dla kraju. W艂adza pr贸buj膮ca si臋 z nim porozumie膰 chcia艂a w ko艅cu, by wyst膮pi艂 z partii, ale on zachowywa艂 si臋 jak pies, kt贸ry nie da sobie zabra膰 trzymanej w z臋bach ko艣ci. Hamm nie wycofa艂 si臋, a gdyby go wykluczono, startowa艂by jako kandydat niezale偶ny.

W dniu 31 grudnia noworoczne postanowienie Dorothy by艂o takie samo jak w poprzednich latach:

1. Schudn膮膰 dziesi臋膰 funt贸w.

W dniu 31 grudnia Minnie Oatman usiad艂a przy ma艂ym stoliczku w swoim srebrzystym autobusie, kt贸rym jecha艂a na noworoczne 艣piewy w Bloomington w Illinois, i te偶 powt贸rzy艂a swoje stare postanowienie:

1. Schudn膮膰 pi臋膰dziesi膮t funt贸w.

Tot Whooten zapisa艂a to samo postanowienie od siedmiu lat, z t膮 tylko r贸偶nic膮, 偶e tym razem przymocowa艂a je do drzwi lod贸wki:

1. Nie po偶ycza膰 wi臋cej Darlene ani Dwayne鈥檕wi juniorowi nawet szel膮ga.

A w wielu domach w ca艂ym kraju powzi臋to ca艂kiem nowe postanowienie noworoczne:

1. Pozby膰 si臋 Hamma Sparksa.

Wprawdzie nikt nie zapisywa艂 tego zobowi膮zania na papierze, ale zakonotowano je sobie w g艂owach.

Tymczasem Hamm zap臋dza艂 si臋 coraz dalej. Wiadomo by艂o, 偶e nie zdo艂a zebra膰 tylu g艂os贸w, 偶eby zwyci臋偶y膰 w wyborach - zanadto przypomina艂 zawodnika z dzik膮 kart膮 - ale teraz nawet republikanie mieli pow贸d do zmartwienia. Ku ich nies艂ychanej irytacji Hamm zacz膮艂 dostawa膰 tysi膮ce dolar贸w od bogatych sponsor贸w, kt贸rzy powinni popiera膰 swojego cz艂owieka. Obu partiom nie na r臋k臋 by艂a jego rosn膮ca popularno艣膰. I mimo 偶e najwi臋ksze dzienniki i stacje krajowej telewizji wy艣miewa艂y go lub te偶 wykazywa艂y jego ignorancj臋, w sumie na tym zyskiwa艂. Co艣 nale偶a艂o z tym zrobi膰; gdyby sprawy dalej toczy艂y si臋 w takim tempie, m贸g艂by wszystkim zepsu膰 plany wyborcze.

Niekt贸rzy ludzie wspieraj膮cy go finansowo woleli tego faktu nie nag艂a艣nia膰. Ale byli te偶 tacy, od kt贸rych Hamm ch臋tnie wzi膮艂by pieni膮dze, byleby po cichu.

Z Rodneyem skontaktowa艂 si臋 pan Anthony Leo, ten sam, kt贸ry da艂 Hammowi 艂贸d藕 鈥濨etty Raye鈥 przed o艣mioma laty, i powiedzia艂 mu, 偶e zna kogo艣 w Nowym Orleanie, kto by膰 mo偶e got贸w by艂by przekaza膰 nieoficjalnie du偶e pieni膮dze, ale najpierw musia艂by porozmawia膰 z Hammem o tym, kogo on widzi na stanowisku pierwszego wiceprezydenta.

Hamm wyrazi艂 zgod臋 na takie spotkanie. Obaj te偶 uwa偶ali, 偶e ze wzgl臋du na prywatny charakter najlepiej by艂oby spotka膰 si臋 na jachcie tego m臋偶czyzny w Orleanie. Kiedy nadesz艂a stosowna pora, Hamm zarezerwowa艂 sobie na ten cel weekend. Niestety, mia艂 to by膰 ten sam weekend, kt贸ry obieca艂 sp臋dzi膰 wraz z Betty Raye w Jefferson City. Nie mog艂a si臋 tego doczeka膰 nie tylko dlatego, 偶e si臋 za nim st臋skni艂a, ale te偶 dlatego, 偶e mia艂a do niego mn贸stwo pyta艅. W pi膮tkowy ranek poprzedzaj膮cy weekend Hamm zadzwoni艂 do niej z Jackson w Missisipi i zawiadomi艂 j膮, 偶e nie przyjedzie do domu, poniewa偶 postanowi艂 uda膰 si臋 z ch艂opakami na polowanie. Powiedzia艂 te偶, 偶e w poniedzia艂ek rano wyleci z Jackson, by wyg艂osi膰 gdzie indziej kolejne przem贸wienie, i 偶e nie wie na pewno, kiedy wr贸ci. Kiedy Betty Raye od艂o偶y艂a s艂uchawk臋, omal si臋 nie rozp艂aka艂a.

Alberta Peets, akurat obecna wtedy w pokoju, zauwa偶y艂a, jak bardzo Betty Raye by艂a tym przybita, i gestem pocieszenia obj臋艂a j膮 ramieniem.

- Lepiej, 偶eby te ch艂opy przesta艂y tak pani膮 pomiata膰, kiedy ja tu jezdem. Wiedz膮, 偶e jak wyjd臋 z siebie, to nie mo偶na za mnie r臋czy膰... Niech sobie przypomn膮, co si臋 sta艂o za ostatnim razem, kiedy si臋 wkurzy艂am na takiego jednego.

Wendell Hewitt i Seymour Gravel zadzwonili do swoich 偶on i powiedzieli im to samo co Hamm. W przypadku Hamma i jego paczki nie by艂o to znowu takie k艂amstwo. W ko艅cu chodzi艂o o polowanie na pieni膮dze. A poniewa偶 prasa depta艂a im po pi臋tach i stale w臋szy艂a, nale偶a艂o bardzo ostro偶nie zaplanowa膰 podr贸偶 do Nowego Orleanu. Po starannych przemy艣leniach i studiowaniu mapy Rodney Tillman przedstawi艂 im sw贸j plan. Poniewa偶 Hamm b臋dzie w Jackson, by wyg艂osi膰 przem贸wienie, Rodney wr贸ci do Missouri kilka dni wcze艣niej, we藕mie 艂贸d藕 鈥濨etty Raye鈥 i spotka si臋 z nimi w pobli偶u granicy mi臋dzy stanami Missisipi i Luizjana na przystani krewniaka pana Leo i stamt膮d zabierze ich do Nowego Orleanu drog膮 wodn膮. Aby za艣 nikt niepowo艂any nie m贸g艂 ich zobaczy膰, Cecil Figgs o czwartej rano podjedzie po nich do motelu starym karawanem, kt贸ry po偶yczy z zaplecza jednego ze swoich kansaskich dom贸w pogrzebowych, i zawiezie ich na spotkanie z Rodneyem ju偶 czekaj膮cym na nich na pok艂adzie. Nie by艂 to n膮jwygodniejszy spos贸b podr贸偶owania, ale przynajmniej nikt za nimi nie jecha艂 ani nie widzia艂 Hamma i Wendella skulonych z ty艂u karawanu za zaci膮gni臋tymi firankami. Zostawili karawan ukryty w krzakach o p贸艂 mili od miejsca na rzece, gdzie mia艂a na nich czeka膰 鈥濨etty Raye鈥, i reszt臋 drogi przebyli na piechot臋. Gdy dotarli ju偶 na pok艂ad, za艣miewali si臋 przez ca艂膮 drog臋 po Missisipi, zadowoleni, 偶e uda艂o im si臋 wyprowadzi膰 wszystkich w pole.

Cecil nie mia艂 poj臋cia, jaki charakter mia艂o mie膰 to spotkanie i niewiele go to obchodzi艂o. Kiedy wp艂yn臋li na nadbrze偶e w Nowym Orleanie i przycumowali tu偶 obok 艂odzi d艂ugo艣ci siedemdziesi臋ciu pi臋ciu st贸p, gdzie mieli si臋 spotka膰 z przyjacielem pana Leo, Cecil mia艂 ju偶 swoje plany na sp臋dzenie wolnego czasu w Dzielnicy Francuskiej. Poza tym, czy偶 warto sobie zaprz膮ta膰 g艂ow臋 politykami, skoro wok贸艂 tylu by艂o pi臋knych ch艂opc贸w, matka za艣 daleko i nikt nie mia艂 poj臋cia, gdzie Cecil si臋 podziewa? Sama rado艣膰. Mia艂 ju偶 ochot臋 wyskoczy膰 z 艂odzi. Ale frajda!

Zaginiony Hamm Sparks i czterej pozostali - podejrzenie przest臋pstwa

We wtorek rano wszystkie gazety, radio i telewizja w ca艂ej Ameryce grzmia艂y tylko o jednym.

Po po艂udniu na trawniku przed rezydencj膮 gubernatora koczowa艂y ju偶 t艂umy dziennikarzy, kamerzyst贸w i fotoreporter贸w, i stale nadci膮gali nowi. Zapowied藕 wieczornego programu NBC prowadzonego przez Davida Brinkleya zawiera艂a si臋 w jednym zdaniu: 鈥濳ontrowersyjny kandydat na prezydenta Hamm Sparks wraz z czterema innymi osobami, w tym prokuratorem stanu Missouri, znikn臋li w czasie ostatniego weekendu. Pytanie: dok膮d si臋 udali?鈥

To by艂a prawdziwa zagadka. Policja stanowa, prokurator okr臋gowy, FBI powiadomieni o zagini臋ciu tych os贸b znale藕li si臋 w 艣lepym zau艂ku. Jedyne, co uda艂o im si臋 stwierdzi膰, to 偶e m臋偶czy藕ni ci po raz ostatni byli widziani w pi膮tkowy wiecz贸r i 偶e w poniedzia艂ek rano 偶aden z nich si臋 nie pojawi艂 w miejscu, gdzie ich oczekiwano.

Hamm mia艂 wyg艂osi膰 przem贸wienie do sze艣ciu tysi臋cy zgromadzonych cz艂onk贸w AFL-CIO38 w Grand Rapids, a Cecil obieca艂 zabra膰 swoj膮 matk臋 do okulisty. Sta艂o si臋 co艣 naprawd臋 niedobrego. Przez kilka dni bez przerwy FBI wypytywa艂o wszystkich po kolei. Seymour i Wendell opowiedzieli 偶onom t臋 sam膮 wersj臋, 偶e jad膮 na polowanie. By艂a 偶ona Rodneya o niczym nie wiedzia艂a, poniewa偶 wcze艣niej ju偶 si臋 rozstali, nie omieszka艂a jednak poda膰 do prasy informacji, 偶e Rodney zalega艂 z p艂aceniem aliment贸w. Najbardziej zadziwiaj膮ce by艂o to, 偶e Cecil zostawi艂 swojej matce, pani Ursie Figgs, li艣cik, w kt贸rym donosi艂, 偶e udaje si臋 w podr贸偶 s艂u偶bow膮 i 偶e wr贸ci w poniedzia艂ek, by zawie藕膰 j膮 do okulisty. Tylko on nie wspomnia艂 o polowaniu. A poniewa偶 nie nale偶a艂 do grona my艣liwych, trudno by艂o wyrokowa膰, czy w tym czasie przebywa艂 z pozosta艂ymi m臋偶czyznami czy nie, mo偶na by艂o jedynie tak domniemywa膰, poniewa偶 znikn臋li w tym samym czasie. Betty Raye chodzi艂a jak nieprzytomna, usi艂uj膮c uspokoi膰 ch艂opc贸w i trzyma膰 ich z dala od prasy.

Kiedy Minnie us艂ysza艂a t臋 z艂膮 nowin臋, zostawi艂a zesp贸艂 w Charlotte w Karolinie Po艂udniowej i natychmiast przylecia艂a samolotem, by by膰 razem z c贸rk膮. Przeprowadzono j膮 przez t艂um dziennikarzy, a kiedy znalaz艂a si臋 ju偶 w 艣rodku, ze 艂zami rzuci艂a si臋 do Betty Raye, porwa艂a j膮 w obj臋cia i zawo艂a艂a:

- Moje kochanie, to tak samo jak wtedy, gdy skradli nam Chestera. A teraz znowu zabrali naszego Hamma!

Minnie natychmiast zacz臋艂a tworzy膰 grupy modlitewne w 艣rodku rezydencji i na zewn膮trz. Reporterzy, w wi臋kszo艣ci przybyli z Nowego Jorku, chc膮c nie chc膮c, padli na kolana, i trzymaj膮c si臋 za r臋ce wraz z grubask膮, modlili si臋 o powr贸t Hamma. Wezwano Stra偶 Narodow膮 Missouri, kt贸ra mia艂a przeczesywa膰 tereny, gdzie polowali zazwyczaj Hamm i jego 艣wita. Przez kolejne dni Betty Raye, coraz bardziej zrozpaczona i przera偶ona, czeka艂a na wie艣ci o swoim m臋偶u. Zadzwoni艂a do niej Dorothy z pytaniem, co mo偶e dla niej zrobi膰, ale przecie偶 nikt nie m贸g艂 dla niej zrobi膰 niczego poza znalezieniem jej m臋偶a.

Nikt nie wiedzia艂, co pocz膮膰, Betty Raye te偶 nie mia艂a 偶adnego pomys艂u. Wydawa艂o si臋 nie do poj臋cia, jak pi臋ciu doros艂ych m臋偶czyzn mog艂o znikn膮膰 bez 艣ladu. Sprowadzono z Waszyngtonu Jake鈥檃 Spurlinga, eksperta FBI od zaginionych os贸b, i powierzono mu ten przypadek do rozwik艂ania. Niezw艂ocznie przes艂uchano licznych wrog贸w Hamma, ale 偶aden w najmniejszym stopniu nie by艂 zamieszany w jego znikni臋cie. Rz膮d wyznaczy艂 nagrod臋 500000 dolar贸w za jakiekolwiek o nim informacje. Spowodowa艂o to lawin臋 telefon贸w do rozg艂o艣ni radiowych i telewizyjnych, setki ludzi dzwoni艂o, twierdz膮c, 偶e podczas owego weekendu widzieli lataj膮cy talerz. Pewna kobieta utrzymywa艂a, 偶e zobaczy艂a zaginionych, jak wygl膮dali przez okno jednego z lataj膮cych talerzy podczas startu, kt贸ry mia艂 miejsce na jej pastwisku. Wezwano wszystkich znanych jasnowidz贸w. Jeden, sprowadzony z Londynu, twierdzi艂 nawet, 偶e m臋偶czy藕ni ci sprzeniewierzyli znaczne sumy pieni臋dzy i teraz przebywaj膮 w Nowej Gwinei w艣r贸d Pigmej贸w. Inny uwa偶a艂, 偶e zagin臋li w regionie Tr贸jk膮ta Bermudzkiego. Ca艂y kraj znajdowa艂 si臋 w stanie szoku i trwogi spowodowanych faktem, 偶e kandydat na prezydenta m贸g艂 tak po prostu znikn膮膰 z powierzchni ziemi bez najmniejszego 艣ladu.


Alberta Peets, kt贸ra miewa艂a przeczucia, owego weekendu pojecha艂a na przepustk臋 odwiedzi膰 matk臋. Tam nieoczekiwanie przej膮艂 j膮 zimny dreszcz, co jej zdaniem musia艂o oznacza膰, 偶e zaginieni znajduj膮 si臋 gdzie艣 na Alasce.

- Zaginieni na pewno znajduj膮 si臋 gdzie艣 na Alasce - oznajmi艂a.

Kilka dni po tym, jak gazety wszcz臋艂y alarm, nadzwyczaj zdenerwowany pan Anthony Leo zadzwoni艂 z budki telefonicznej do swego przyjaciela w Nowym Orleanie. Przyjaciel stwierdzi艂, 偶e nic mu nie jest wiadomo o tym, co po spotkaniu sta艂o si臋 z pi臋cioma m臋偶czyznami, i zapyta艂, czy czasem pan Leo nie wie czego艣 na ten temat. Pan Leo odpar艂, 偶e nie wie. Po sko艅czonej rozmowie ka偶dy z nich zastanawia艂 si臋, czy ten drugi nie k艂amie, ale oczywi艣cie 偶aden nie powiedzia艂 tego g艂o艣no. W tych kr臋gach tak by艂o najlepiej.

Mieszka艅cy Missouri nie mieli poj臋cia, co robi膰 ani jak zachowywa膰 si臋 w takim przypadku. Nic podobnego dotychczas si臋 nie zdarzy艂o. Nie wiedzieli wi臋c, czy opu艣ci膰 flagi do po艂owy masztu czy tylko troch臋, bo tak na dobr膮 spraw臋 nie wiadomo przecie偶 by艂o, czy zaginieni s膮 偶ywi czy martwi. Tylko Cecil Figgs m贸g艂by wiedzie膰, co robi膰, ale on przecie偶 nale偶a艂 do zaginionych.

By艂o jednak dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy ani specjalnie si臋 nie dziwili, ani te偶 nie martwili znikni臋ciem Hamma i jego towarzyszy - Earl Finley i Jimmy Head. Wkr贸tce potem, kiedy Earl wykona艂 obowi膮zkowy telefon do Betty Raye, by w imieniu w艂asnym i Partii Demokrat贸w Missouri powiedzie膰 jej, jak bardzo mu przykro z powodu z艂ych wiadomo艣ci, jakie do niego dotar艂y, zamkni臋ty wraz z kilkoma przyjaci贸艂mi w tanim hoteliku z trudem powstrzymywa艂 si臋 od u艣mieszku, kiedy obmy艣la艂 nast臋pne posuni臋cie. Jimmy Head natomiast przyjecha艂 akurat do Kansas City na pogrzeb przyjaciela, kiedy dowiedzia艂 si臋 o nieszcz臋艣ciu, ale gdy wr贸ci艂 do Elmwood Springs, jego jedynym komentarzem na ten temat by艂y s艂owa:

- Dziwi臋 si臋, 偶e to si臋 sta艂o dopiero teraz. Przykro mi ze wzgl臋du na Betty Raye, ale bez niego b臋dzie jej o niebo lepiej.

Po jakim艣 czasie sta艂o si臋 niestety jasne, 偶e oni nie wr贸c膮. Betty Raye podzi臋kowa艂a matce za przybycie, powiedzia艂a, 偶e czuje si臋 ju偶 dobrze i 偶e Alberta si臋 ni膮 zajmie, Minnie natomiast powinna wr贸ci膰 w tras臋. Prawd臋 m贸wi膮c, Betty Raye wcale nie czu艂a si臋 dobrze, ale kiedy nie przebywa艂a razem z ch艂opcami, wola艂a zosta膰 sama i m贸c pomy艣le膰 w samotno艣ci, pr贸buj膮c jako艣 pogodzi膰 si臋 z now膮 sytuacj膮. Nikt nigdy nie wyobra偶a sobie, 偶e czyje艣 ostatnie spojrzenie mo偶e by膰 rzeczywi艣cie ostatnie. Nie mog艂a spa膰, nie mog艂a je艣膰. Niepewno艣膰, czy on jeszcze znajduje si臋 w艣r贸d 偶ywych, by艂a dla niej tortur膮, ale pr贸cz op艂akiwania m臋偶a musia艂a jeszcze martwi膰 si臋 o swoich syn贸w i ca艂y stan.

Miesi膮c p贸藕niej, kiedy wr贸ci艂a po dwuznacznym i raczej dziwnym nabo偶e艅stwie 偶a艂obnym po艣wi臋conym Hammowi i pozosta艂ej czw贸rce, dotar艂o do niej z ca艂膮 wyrazisto艣ci膮, 偶e najprawdopodobniej Hamm ju偶 nigdy nie wr贸ci. Wtedy zapragn臋艂a umrze膰. Mog艂aby, gdyby nie dw贸jka syn贸w. Zw艂aszcza Hamm junior, kt贸ry ub贸stwia艂 ojca i szczeg贸lnie bole艣nie odczuwa艂 jego strat臋, w tym okresie bardzo jej potrzebowa艂.


Jako wdowa po tak znacz膮cej postaci Betty Raye przynajmniej odbiera艂a wyrazy powszechnego wsp贸艂czucia i solidarno艣ci, natomiast Vita Green cierpia艂a w ca艂kowitej samotno艣ci i milczeniu, czekaj膮c - podobnie jak Betty Raye - na jaki艣 znak. Ona jednak - w przeciwie艅stwie do Betty Raye - zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, jak brutalne mo偶e by膰 wsp贸艂zawodnictwo w polityce i jak bardzo Hamm wystawia艂 si臋 na ryzyko i niebezpiecze艅stwo, dlatego te偶 w jakim艣 stopniu spodziewa艂a si臋, 偶e mo偶e si臋 zdarzy膰 co艣 takiego, co si臋 akurat zdarzy艂o. Przygotowana na cios czy nie, odczu艂a go bardzo bole艣nie.

By nie urazi膰 jego rodziny, nie posz艂a na po艣wi臋cone mu nabo偶e艅stwo 偶a艂obne. Przez ten czas czuwa艂a w domu, rozpami臋tuj膮c w samotno艣ci jego strat臋. Ludzie, kt贸rzy wiedzieli o jej zwi膮zku z Hammem, pr贸bowali j膮 jako艣 pocieszy膰, ale nic nie mog艂o przynie艣膰 jej pociechy, z wyj膮tkiem mo偶e up艂ywu czasu.


Czas i cierpliwo艣膰 to by艂y rzeczy, kt贸rymi Jake Spurling dysponowa艂 w nadmiarze. Niezbyt atrakcyjny, o ospowatej cerze, by艂 tak przywi膮zany do przypadk贸w os贸b zaginionych, jak wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn do swoich rodzin.

Chocia偶 odprawiono nabo偶e艅stwa za zmar艂ych, to jednak cia艂a pi臋ciu m臋偶czyzn nie zosta艂y odnalezione i z punktu widzenia Jake鈥檃 Spurlinga sprawa daleka by艂a jeszcze do zamkni臋cia. Uwa偶any za jednego z najlepszych kryminolog贸w w kraju, przysi膮g艂 sobie, 偶e nie spocznie, dop贸ki nie rozwi膮偶e do ko艅ca zagadki znikni臋cia Hamma Sparksa. A tak偶e kto si臋 za tym kryje. Jake znany by艂 z tego, 偶e maj膮c do czynienia z jak膮艣 spraw膮, przypomina艂 psa, kt贸ry nie popu艣ci i nie odejdzie od trzymanej w pysku ko艣ci. I b臋dzie tak d艂ugo w臋szy艂, dr膮偶y艂, a偶 dowie si臋 wszystkiego, bez wzgl臋du na to, ile mu to zajmie czasu. Dla Jake鈥檃 by艂a to sprawa jego 偶ycia.

Cioci Elner puszczaj膮 nerwy

Luther Griggs, byczysko, kt贸ry cz臋sto t艂uk艂 Bobby鈥檈go Smitha i kt贸ry teraz mieszka艂 w przyczepie campingowej na parkingu za poczt膮, mia艂 syna, takiego samego gagatka jak on, kiedy by艂 w jego wieku. Przez ca艂y czas ciocia Elner trzyma艂a kolejno rude koty, kt贸rym nadawa艂a to samo imi臋: Sonny. Tego dnia rano Luther Griggs Junior rzuci艂 kamieniem w obecnego kota cioci Elner, Sonny鈥檈go, i trafi艂 go w g艂ow臋.

Kwadrans przed p贸艂noc膮 ciocia Elner zadzwoni艂a do siostrzenicy z piorunuj膮c膮 wiadomo艣ci膮:

- Norma, zabi艂am ch艂opaka Griggs贸w.

- Co?

- Zabi艂am ch艂opaka Griggs贸w, zamordowa艂am go z zimn膮 krwi膮. Nie chcia艂am, ale doprowadzi艂 mnie do tego. Powiedz Macky鈥檈mu, 偶eby zawiadomi艂 policj臋.

- Ale偶, ciociu Elner, co ty opowiadasz?

- Zabi艂am go, otru艂am, pewnie le偶y tam gdzie艣 bez 偶ycia, a 艣lad kr贸wki pr臋dzej czy p贸藕niej zaprowadzi ich do mnie, wi臋c r贸wnie dobrze sama mog臋 wcze艣niej za艂atwi膰 spraw臋 i mie膰 to ju偶 za sob膮. Przez tyle lat usi艂owa艂am wie艣膰 uczciwe 偶ycie, ale okazuje si臋, 偶e sko艅cz臋 jako bezlitosna morderczyni.

- Ciociu Elner, pos艂uchaj. Zosta艅 tam, gdzie jeste艣, i nic nie r贸b, s艂yszysz?

Norma posz艂a do sypialni i potrz膮sn臋艂a Mackym.

- Macky! Wstawaj! - Zacz臋艂a go tarmosi膰. - Zbud藕 si臋, Macky! Musimy i艣膰 do cioci Elner.

- Co si臋 sta艂o? Zachorowa艂a?

- Ubieraj si臋... M贸wi, 偶e zabi艂a ch艂opaka Griggs贸w.

- Co takiego?

- Nie wiem, Macky. Jest ca艂a roztrz臋siona. Twierdzi, 偶e go otru艂a. Ubieraj si臋, zanim ona zawo艂a policj臋.

Macky wci膮gn膮艂 spodnie na pi偶am臋. Norma chwyci艂a palto, a kiedy przybyli na miejsce, ciocia Elner ju偶 na nich czeka艂a na ganku, za艂amuj膮c w rozpaczy r臋ce.

- Wiem, 偶e przynios艂am wstyd rodzinie - przyzna艂a. - Nie mam poj臋cia, co mnie do tego sk艂oni艂o.

Macky wprowadzi艂 j膮 do domu.

- Ciociu Elner, usi膮d藕 i opowiedz nam wszystko po kolei.

Elner by艂a zrozpaczona.

- Opisz膮 mnie we wszystkich gazetach. Jak my艣lisz, czy zostan臋 zakuta w kajdanki? Biedny Sonny ma dziur臋 w 艂ebku, a jego pani p贸jdzie do wi臋zienia, kto wie, mo偶e nawet na krzes艂o elektryczne.

- Ciociu Elner, uspok贸j si臋 - powiedzia艂 Macky. - Co si臋 sta艂o?

- Musia艂am zwariowa膰. Mo偶e uznaj膮 mnie za niepoczytaln膮, jak my艣lisz?

- A co zrobi艂a艣?

- No wi臋c chcia艂am mu odp艂aci膰 za to, co zrobi艂 Sonny鈥檈mu. Wiedzia艂am, 偶e go nie dogoni臋, wi臋c obmy艣li艂am spos贸b, jak by tu go 艣ci膮gn膮膰 na ganek i wtedy da膰 mu wciry. Przyrz膮dzi艂am dla niego kr贸wki, 偶eby go zwabi膰. - Wygl膮da艂a na udr臋czon膮. - 呕e te偶 si臋 wtedy nie powstrzyma艂am. Ale mia艂am du偶o przeterminowanej czekoladki na przeczyszczenie, to j膮 roztopi艂am i doda艂am do masy.

- To wszystko?

- Jeszcze odrobin臋 m臋skiego dezodorantu pod pachy.

- I to tyle?

- Nie.

- Co jeszcze?

- P贸艂 fili偶anki proszku do czyszczenia kuchenek. I proszek do mycia z臋b贸w... Obsypa艂am nim kr贸wki z zewn膮trz... wygl膮da艂 jak cukier puder.

- O Bo偶e - nie wytrzyma艂a Norma.

- Zaczekaj, Norma - uspokoi艂 j膮 Macky. - Czy to ju偶 wszystko, ciociu Elner? - zapyta艂 wyj膮tkowo spokojnie.

Norma popatrzy艂a na niego, jakby to on oszala艂.

- Czy to wszystko...? Przecie偶 to wystarczy, 偶eby zabi膰 ca艂膮 rodzin臋!

- Nie przysz艂o mi to do g艂owy - przyzna艂a Elner. - Uwa偶asz, 偶e m贸g艂 zanie艣膰 kr贸wki do domu? W takim razie rzeczywi艣cie mog艂am ich wszystkich wytru膰. Mo偶e ju偶 tam le偶膮 wszyscy bez ducha w swojej przyczepi臋. - Wyrzuci艂a w g贸r臋 r臋ce w ge艣cie bezgranicznej rozpaczy. - W takim razie jestem seryjn膮 morderczyni膮!

- Nie tak szybko, ciociu Elner - poprosi艂 Macky. - Zacznij od pocz膮tku. Opowiedz dok艂adnie, jak to si臋 sta艂o.

- Przyrz膮dzi艂am cukierki... i czeka艂am, a偶 on znowu zakradnie si臋 do mego ogr贸dka. Wtedy zawo艂a艂am: 鈥濩hod藕, ch艂opczyku, mam dla ciebie cukiereczki鈥. My艣la艂am, 偶e we藕mie jednego, spr贸buje, a ja go wtedy z艂api臋, ale nawet nie mia艂am okazji, bo on porwa艂 z talerzyka gar艣膰 cukierk贸w i uciek艂, zanim mog艂am go z艂apa膰.

- Kiedy to si臋 sta艂o?

- Dzi艣 rano.

- Dlaczego tak d艂ugo zwleka艂a艣, zanim nam o tym opowiedzia艂a艣?

Ciocia Elner potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Chyba to tak jest, 偶e jak si臋 robi co艣 takiego, to ma si臋 wtedy mentalno艣膰 przest臋pcy. My艣la艂am, 偶e mi si臋 upiecze. Trzeba mi by艂o od razu si臋 przyzna膰, a tak wymordowa艂am ca艂膮 rodzin臋 Griggs贸w.

- Ach, m贸j Bo偶e - zawo艂a艂a przej臋ta Norma. - Macky, mo偶e powinni艣my zaraz sprowadzi膰 dobrego adwokata? Chyba tak nale偶y post臋powa膰 w takich sytuacjach, co?

- Nie b臋dziemy nikogo sprowadza膰. Jestem pewny, 偶e ch艂opakowi nic nie jest.

- Macky, tu nie mo偶na si臋 niczego domy艣la膰. Mamy do czynienia z przypadkiem morderstwa. Zaraz musisz tam i艣膰 i zobaczy膰, jak si臋 ch艂opak miewa. Mo偶e wszyscy powinni艣my si臋 zacz膮膰 ukrywa膰.

- Na lito艣膰 bosk膮, mog臋 tam i艣膰, ale to bez sensu.

- Macky, obiecaj mi, 偶e nie wr贸cisz, dop贸ki nie sprawdzisz, czy ch艂opak jest zdr贸w i ca艂y.

- Dobrze, ju偶 dobrze.


Drzwi si臋 otworzy艂y i Luther Griggs najpierw wyjrza艂 ostro偶nie, trzymaj膮c w r臋ku bro艅, a potem otworzy艂 drzwi szerzej.

- Czego szukacie, do cholery, o tej porze?!

- Czy wszystko u was w porz膮dku?

- Jasne, do pioruna. A u was?

- Czy m贸g艂bym wej艣膰 dalej? Chcia艂bym porozmawia膰.

Kiedy Macky wszed艂 do 艣rodka, ogarn膮艂 go st臋ch艂y zapach piwa zmieszany z dymem papieros贸w. Popatrzy艂 na Luthera Griggsa, usi艂uj膮c dopatrzy膰 si臋 u niego oznak zatrucia, ale Luther nigdy nie mia艂 zdrowego wygl膮du, wi臋c trudno by艂o cokolwiek wywnioskowa膰.

- Przepraszam, 偶e przychodz臋 tak p贸藕no, ale powsta艂 pewien problem. Czy syn jest w domu?

- A co on takiego zrobi艂 tym razem?

- Nic. Chodzi o to, 偶e m贸g艂 zje艣膰 niedobrego cukierka i niewykluczone, 偶e powinien obejrze膰 go lekarz.

Tymczasem wysz艂a do nich nad臋ta pani Griggs, w znoszonym r贸偶owym szlafroku w brunatne kwiaty.

- Co on takiego zmalowa艂?

- Nic, pani Griggs. Musz臋 go tylko na chwil臋 zobaczy膰. Je艣li pani pozwoli.

- Po co?

- O, to d艂uga historia. Ale niewykluczone, 偶e moja ciocia da艂a mu dzi艣 rano cukierka, kt贸ry m贸g艂 mu zaszkodzi膰, wi臋c chcia艂em tylko zobaczy膰, czy nic mu nie jest.

Nie ruszaj膮c si臋 z miejsca, wrzasn臋艂a:

- Chod藕 no tutaj, s艂yszysz?! I to zaraz! - Po chwili zakr臋ci艂a si臋 po pokoju i wypad艂a do sypialni. - Co ja powiedzia艂am?! Wstawaj! I to ju偶!

Min臋艂a nast臋pna chwila i pani Griggs zn贸w si臋 pojawi艂a, ci膮gn膮c ch艂opaka za uszy, podczas gdy on opiera艂 si臋 i wierzga艂 przez ca艂y czas.

- Moja ciocia m贸wi艂a - zacz膮艂 Macky - 偶e wzi膮艂e艣 od niej gar艣膰 cukierk贸w, kt贸rymi ci臋 pocz臋stowa艂a... Tak by艂o?

- Ona k艂amie... Nie bra艂em 偶adnych kr贸wek - zapar艂 si臋 ch艂opak.

- Ona nie oskar偶a ci臋 o kradzie偶, ona...

- G艂upia baba. Nie bra艂em 偶adnych cukierk贸w, nie widzia艂em ich na oczy...

Luther Griggs zacz膮艂 sapa膰 ze z艂o艣ci.

- S艂yszysz, co m贸j ch艂opak m贸wi? Nigdy nie bra艂 偶adnych cholernych cukierk贸w. Chcesz powiedzie膰, 偶e on k艂amie?

- Nie, wcale nie. Chcia艂em tylko sprawdzi膰, czy nic mu nie jest. Cukierek m贸g艂 mie膰... No, niepo偶膮dane sk艂adniki. - Macky przyjrza艂 si臋 jeszcze uwa偶niej ch艂opakowi. - Na pewno dobrze si臋 czujesz, synu? Cukierek ci nie zaszkodzi艂?

- Nie pr贸bowa艂em 偶adnego cukierka.

- W porz膮dku, skoro dobrze si臋 czujesz. Ale je艣li co艣 b臋dzie nie tak, zadzwo艅 do mnie. Masz tu m贸j telefon. - Na wszelki wypadek zapisa艂 im sw贸j numer.

A tak naprawd臋 Luther junior wzi膮艂 cukierka, ale kiedy ugryz艂 kawa艂ek, poczu艂 smak tak obrzydliwy, 偶e zaraz go wyplu艂, a reszt臋 wyrzuci艂 za p艂ot Whatley贸w.

Macky ju偶 w drzwiach pu艣ci艂 oko do Normy.

- Nie mam dla ciebie dobrych wiadomo艣ci, ciociu Elner. Oni 偶yj膮. Szkoda, bo mo偶e za ich pozbycie si臋 dosta艂aby艣 medal od w艂adz miasta.

- Ciesz臋 si臋, 偶e mo偶emy sobie z tego 偶artowa膰 - o艣wiadczy艂a Norma. - Bo niewiele brakowa艂o, a ciocia Elner sko艅czy艂aby w stanowym wi臋zieniu. Nie by艂oby to przyjemne dla Lindy: mie膰 cioteczn膮 babk臋 siedz膮c膮 w celi 艣mierci.

Macky roze艣mia艂 si臋.

- Mo偶esz si臋 艣mia膰 - skarci艂a go Norma. - Ale w przyzwoitych domach ju偶 by jej nie przyjmowano.

Spotkanie

Jaki艣 czas po nabo偶e艅stwie 偶a艂obnym Betty Raye zebra艂a si臋 w sobie, by zrobi膰 co艣, z czym nosi艂a si臋 od dawna. Poprosi艂a policjanta Ralpha Childressa, aby pozwoli艂 jej oddali膰 si臋 o jedn膮 przecznic臋 dalej, a kiedy sta艂a ju偶 przed wiadomym domem w Kansas City, od藕wierny w mundurze przy艂o偶y艂 palce do daszka swej s艂u偶bowej czapki i zapyta艂, czego sobie 偶yczy.

Zmieszana zacz臋艂a grzeba膰 w torebce, jakby czego艣 szukaj膮c.

- Przysz艂am zobaczy膰 si臋 z pani膮 Vita Green.

- Tak jest, prosz臋 pani. Kogo mam zapowiedzie膰?

Betty Raye, z szalem na g艂owie i w ciemnych okularach, wpad艂a w pop艂och. Nie przysz艂o jej do g艂owy, 偶e zostanie zaanonsowana. Ju偶 mia艂a odwr贸ci膰 si臋 i odej艣膰, ale pomy艣la艂a sobie, 偶e skoro posun臋艂a si臋 ju偶 tak daleko, powinna zrobi膰 nast臋pny krok. Odpowiedzia艂a niemal bezg艂o艣nie:

- Prosz臋 powiedzie膰, 偶e przysz艂a pani Sparks.

- Tak jest, prosz臋 pani. - Nacisn膮艂 jaki艣 guzik. - Pani Green, pani Sparks chce si臋 z pani膮 zobaczy膰.

Nast膮pi艂a chwila ciszy.

Potem powt贸rzy艂 raz jeszcze jej nazwisko: 鈥瀙ani Sparks鈥, po czym nast膮pi艂a kolejna d艂uga chwila oczekiwania. Serce Betty Raye wali艂o tak mocno, 偶e mia艂a ochot臋 ucieka膰. Ale wkr贸tce stra偶nik roz艂膮czy艂 si臋 i powiedzia艂:

- Prosz臋 wej艣膰. Wjedzie pani wind膮 na czternaste pi臋tro, wysi膮dzie i skr臋ci w lewo schodami na g贸r臋. Po prawej stronie zobaczy pani numer 15A.

- Dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂a Betty Raye i wesz艂a do windy, gdzie niemal zwymiotowa艂a.

Vit臋 troch臋 zbi艂a z tropu ta niezapowiedziana wizyta. W pierwszym odruchu zamierza艂a powiedzie膰, 偶e nie ma jej w domu. Ale potem pomy艣la艂a, 偶e mo偶e lepiej mie膰 to ju偶 za sob膮, wi臋c czemu nie dzi艣? Nie mia艂a poj臋cia, jaki by艂 cel tej wizyty, ale domy艣la艂a si臋, 偶e jakikolwiek by by艂, z pewno艣ci膮 nie b臋dzie to przyjemna wizyta. Zawo艂a艂a do s艂u偶膮cej w kuchni:

- Bridget, otw贸rz drzwi i powiedz tej pani, 偶e zaraz przyjd臋.

Wysz艂a ubra膰 si臋 do sypialni. Jeszcze teraz ci臋偶ko jej by艂o rano nawet podnie艣膰 si臋 z 艂贸偶ka i ubra膰.

Betty Raye wysz艂a z windy, potem jeszcze p贸艂 pi臋tra przesz艂a schodami na g贸r臋, a kiedy stan臋艂a przed drzwiami i nacisn臋艂a dzwonek, wzdrygn臋艂a si臋 na jego ostry d藕wi臋k. Po chwili drzwi si臋 otworzy艂y i Bridget ju偶 zamierza艂a wyrecytowa膰 s艂owa, kt贸re wypowiada艂a setki razy: 鈥濸rosz臋 wej艣膰 i rozgo艣ci膰 si臋. Pani Green zaraz przyjdzie do pani鈥. Rozpozna艂a jednak Betty Raye z licznych zdj臋膰 zamieszczanych w prasie i na jej widok stan臋艂a z rozdziawionymi ustami, gapi膮c si臋 na ni膮 bez s艂owa. Betty Raye by艂a nie mniej zaskoczona, stan臋艂a jak ship, spodziewaj膮c si臋 zobaczy膰 Vit臋 Green, a nie kogo艣 innego. W ko艅cu zapyta艂a:

- Czy to mieszkanie pani Green?

Bridget wykrztusi艂a:

- Tak, psze pani.

- Czy j膮 zasta艂am?

- P贸jd臋 sprawdzi膰.

Wpad艂a do sypialni blada jak upi贸r, z oczami okr膮g艂ymi ze strachu.

- Przysz艂a 偶ona arcybiskupa. Stoi w艂a艣nie w drzwiach. Co mam zrobi膰? Powiedzie膰, 偶e pani jest w domu?

Vita siedzia艂a przed toaletk膮 i spokojnie malowa艂a sobie usta.

- W porz膮dku, spotkam si臋 z ni膮.

- Mo偶e jej powiem, 偶e pani w艂a艣nie wyjecha艂a z miasta.

- Nie, ale je艣li us艂yszysz strza艂, to zawiadom policj臋.

- Jezus Maria, J贸zefie 艣wi臋ty! - przerazi艂a si臋 Brigdet.

Vita z u艣miechem poklepa艂a j膮 po r臋ce.

- Tak tylko 偶artowa艂am - powiedzia艂a, ale z duchu doda艂a: 鈥濵am nadziej臋鈥 i zaraz wysz艂a przywita膰 Berty Raye, kt贸ra nadal sta艂a w drzwiach.

Vita okaza艂a jagni臋c膮 艂agodno艣膰, a s艂owa powitania, jakie wypowiedzia艂a, brzmia艂y tak, jakby je kierowa艂a do zwyk艂ej dobrej znajomej, a nie do 偶ony m臋偶czyzny swojego 偶ycia.

- Pani gubernator Sparks, przepraszam, 偶e musia艂a pani czeka膰, ale by艂am nieubrana. Prosz臋 wej艣膰 dalej.

Betty Raye wesz艂a do salonu na mi臋kkich nogach. Ca艂y pok贸j przesycony by艂 zapachem perfum shalimar, zapachem, kt贸ry Hamm wnosi艂 ze sob膮.

- Prosz臋 usi膮艣膰, pani gubernator. Napije si臋 pani kawy czy mo偶e herbaty?

- Nie, dzi臋kuj臋 bardzo, mo偶e tylko szklank臋 wody, je艣li pani pozwoli.

- Ale偶 bardzo prosz臋. Bridget, przynie艣 pani gubernator Sparks szklank臋 wody.

Kiedy obie usiad艂y, Vita odezwa艂a si臋 pierwsza:

- Jestem pewna, 偶e wie pani, jak bardzo mnie i nam wszystkim z rady kultury jest 偶al z powodu straty, jak膮 pani ponios艂a.

Betty Raye skin臋艂a g艂ow膮.

- Tak, dzi臋kuj臋 te偶 za kondolencje i kwiaty.

Zapad艂a kr臋puj膮ca cisza.

Betty rozejrza艂a si臋 wok贸艂.

- Ma pani pi臋kne mieszkanie.

- Dzi臋kuj臋. - To by艂o pierwsze spotkanie po tym, jak przed paroma laty zobaczy艂y si臋 przez chwil臋 na przyj臋ciu. Betty Raye zn贸w poczu艂a si臋 w towarzystwie Vity jak nie艣mia艂a uczennica. W dalszym ci膮gu Vita, kt贸ra teraz siedzia艂a naprzeciwko Betty Raye, wytworna w kolczykach z wielkimi bry艂kami 偶贸艂tozielonego kryszta艂u g贸rskiego, odzwierciedlaj膮cego kolor jej oczu, by艂a najbardziej efektown膮 w艣r贸d spotkanych dotychczas kobiet.

Vita z kolei czyni艂a w艂asne obserwacje. Widzia艂a oczywi艣cie mn贸stwo zdj臋膰 Betty Raye, je艣li nie liczy膰 tamtych kilku kr贸tkich chwil, kiedy spotka艂y si臋 na przyj臋ciu u Wheelera, teraz jednak mia艂a okazj臋 przyjrze膰 jej si臋 z bliska. Zobaczy艂a kobiet臋 o sympatycznych rysach twarzy, niby nic szczeg贸lnego, ale by艂o co艣 w jej oczach, czego przedtem nie zauwa偶y艂a. Zastanawia艂a si臋, co to mo偶e by膰. D艂onie Betty Raye by艂y d艂ugie i zr臋czne, usta do艣膰 wydatne, co przywraca艂o r贸wnowag臋 zbyt szczup艂ej, by膰 mo偶e, twarzy, ale to jednak spojrzenie jej oczu niepokoi艂o, zbija艂o Vit臋 z tropu, na co nie by艂a przygotowana.

Kiedy Bridget przynios艂a wod臋, Betty Raye wzi臋艂a od niej szklank臋 i z u艣miechem podzi臋kowa艂a.

Wtedy Vita poj臋艂a, co takiego niepokoi艂o j膮 w oczach przyby艂ej - taki sam bezbronny wyraz spojrzenia mia艂a kiedy艣 jej suczka. W spojrzeniu Betty Raye kry艂a si臋 s艂odycz zmieszana ze smutkiem i co艣 jeszcze, co sprawia艂o, 偶e Vita natychmiast zrozumia艂a, 偶e ta kobieta nigdy nikogo nie zastrzeli. Bo to ona si臋 ba艂a. Vita powiedzia艂a Bridget, 偶e mo偶e wyj艣膰, bo w razie potrzeby j膮 zawo艂a. S艂u偶膮ca rzuci艂a jej jeszcze pytaj膮ce spojrzenie, jakby chcia艂a si臋 upewni膰, czy na pewno jej pani b臋dzie bez niej bezpieczna. Vita potwierdzi艂a skini臋ciem g艂owy.

Siedzia艂y naprzeciwko i patrzy艂y na siebie. Wreszcie Betty Raye przem贸wi艂a.

- Pomy艣la艂am sobie, pani Green, 偶e mam powody, by tu przyj艣膰, ale teraz jako艣 sobie nie przypominam, co to by艂o. Czuj臋 si臋 jak idiotka, chyba zrobi艂am wszystko, 偶eby tak w艂a艣nie si臋 czu膰. Pomy艣la艂am, 偶e mo偶e chce pani z kim艣 porozmawia膰, z kim艣, kto... Chyba chodzi艂o mi o to, 偶eby dowiedzie膰 si臋, czy pani czego艣 nie potrzebuje, wiem, jak pani lubi艂a mojego m臋偶a i jak on by艂 do pani przywi膮zany... Jak bardzo by艂 od pani uzale偶niony... je艣li chodzi o pani rady i tak dalej. Nie przysz艂a pani na nabo偶e艅stwo jemu po艣wi臋cone, wydaje mi si臋, 偶e wiem dlaczego. - W tym momencie Betty Raye czkn臋艂a.

- Och, przepraszam. Pomy艣la艂am sobie, 偶e musi by膰 pani ci臋偶ko nie m贸c... - Zn贸w czkn臋艂a. - Ojej, teraz to mam czkawk臋.

Vita wsta艂a i wzi臋艂a od niej szklank臋.

- Przynios臋 pani jeszcze wody - zaofiarowa艂a si臋 i wysz艂a do kuchni, podczas gdy Betty Raye siedzia艂a na kanapie i czka艂a. Kiedy Vita poda艂a jej wod臋, Betty wzi臋艂a szklank臋 z jej r膮k, przepraszaj膮cym tonem powiedzia艂a 鈥瀌zi臋kuj臋鈥, upi艂a 艂yk i zaraz rozla艂a wod臋 na sukienk臋.

- Ojej, nie tak to sobie wszystko zaplanowa艂am. Chcia艂am... - Zn贸w z艂apa艂a j膮 czkawka. - Przepraszam. Chcia艂am zrobi膰 tak, jak moim zdaniem Hamm m贸g艂by sobie 偶yczy膰.

Vita siedzia艂a i patrzy艂a, jak ta kobieta na jej oczach kompletnie si臋 rozkleja, ale nie mog艂a temu zaradzi膰. Nadal przecie偶 nie by艂a pewna, co w艂a艣ciwie Betty Raye wie. Tymczasem Betty Raye ci膮gn臋艂a dalej:

- My艣la艂am, 偶e b臋d臋 szlachetna czy co艣 w tym rodzaju, ale teraz, jak ju偶 tu jestem, zdaj臋 sobie spraw臋 z tego, 偶e potrzebuj臋 od pani pewnych informacji. - Wybuchn臋艂a p艂aczem. - Chyba potrzebny jest mi kto艣 przyjazny, a nie mam do kogo si臋 zwr贸ci膰. Lepiej ju偶 sobie p贸jd臋. - Podnios艂a si臋. - Na pewno nie planowa艂am tak si臋 zachowa膰. - W drzwiach czkn臋艂a raz jeszcze. - Bardzo przepraszam - powiedzia艂a, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

Vita siedzia艂a jeszcze przez chwil臋, s艂ysz膮c, jak Betty Raye czka, id膮c przez hol, po czym wsta艂a i m贸wi膮c do siebie: 鈥瀙ewnie tego po偶a艂uj臋鈥, wysz艂a na klatk臋 i ju偶 przy drzwiach windy, kt贸re zacz臋艂y si臋 zamyka膰, powiedzia艂a:

- Prosz臋 wr贸ci膰.

- Nie, powinnam i艣膰 i zostawi膰 pani膮 w spokoju.

- Nie chc臋, 偶eby pani sobie posz艂a. - Vita zwr贸ci艂a si臋 do zdumionego windziarza, kt贸ry sta艂 w progu i czeka艂, nie wiedz膮c, co robi膰. - Ona jeszcze nie wychodzi.

- Nie? - zdziwi艂a si臋 Betty Raye.

- Nie, prosz臋 p贸j艣膰 ze mn膮.

Kiedy Vita prowadzi艂a j膮 zn贸w schodami do swego apartamentu, Betty Raye powiedzia艂a:

- Przysi臋gam, 偶e nie jestem taka g艂upia, jak si臋 mo偶e wydawa膰 - po czym jeszcze raz czkn臋艂a. Gdy wesz艂y do mieszkania, Vita posadzi艂a j膮 i zaraz przynios艂a szklaneczk臋 whisky.

- Prosz臋 to wypi膰.

Betty Raye upi艂a 艂yczek i przera偶ona spojrza艂a na Vit臋.

- Co to jest?

- Brandy.

- No dobrze. Pomy艣la艂am sobie, 偶e tu przyjd臋, gdy偶 chc臋, aby pani wiedzia艂a, 偶e je艣li jest co艣, co mog臋 dla pani zrobi膰, to niech mi pani powie. Oraz 偶e mo偶e pani przyj艣膰 zobaczy膰 si臋 z ch艂opcami, kiedy tylko b臋dzie pani mia艂a na to ochot臋; zda艂am sobie spraw臋 z tego, 偶e musi go pani okropnie brakowa膰. - Przerwa艂a na chwil臋, po czym doda艂a: - Chc臋 jednak o co艣 zapyta膰. Pani Green, bardzo mi ci臋偶ko zada膰 to pytanie, ale musz臋: czy pani wie, co si臋 z nim mog艂o sta膰?

- Nie, nie mam poj臋cia. Chcia艂abym wiedzie膰, ale nie wiem. Niech mi pani wierzy.

- Pomy艣la艂am sobie, 偶e je艣li kto艣 wie co艣 na ten temat, to w艂a艣nie pani...

Vita popatrzy艂a na Betty Raye z g艂臋bokim namys艂em.

- Czy pani wiedzia艂a o mnie i o swoim m臋偶u?

- O, tak.

- Od jak dawna?

- Chyba od samego pocz膮tku. Hamm nie by艂 specjalnie subtelny.

- I nigdy nic pani nie powiedzia艂a?

- Nie. Ale niech pani sobie nie my艣li, 偶e jestem 艣wi臋ta, bo tak nie jest. To mnie zabija艂o. P艂aka艂am, modli艂am si臋, ale przecie偶 nie mo偶na sprawi膰, 偶eby kto艣 przesta艂 kogo艣 kocha膰 tylko dlatego, 偶e mu si臋 tego zabroni. Gdybym to zrobi艂a, znienawidzi艂by mnie do ko艅ca 偶ycia. Nie by艂o wyj艣cia z tej sytuacji, przynajmniej ja go nie widzia艂am. Oczywi艣cie, my艣la艂am czasem, 偶eby odej艣膰 od niego, mo偶e nawet powinnam by艂a to zrobi膰. Wiedzia艂am jednak, 偶e rozw贸d zniszczy jego karier臋, postanowi艂am wi臋c trwa膰 przy nim i po prostu przyzwyczai膰 si臋 do tej sytuacji. - Spojrza艂a na szklaneczk臋 brandy. - Chyba to mi pomog艂o na czkawk臋. No i oszukiwa艂am si臋, m贸wi膮c sobie, 偶e je艣li zgodz臋 si臋 kandydowa膰 za niego na urz膮d gubernatora, on b臋dzie jako艣 ze mn膮 zwi膮zany. Mia艂am te偶 nadziej臋, 偶e mo偶e kiedy艣 przejdzie mu fascynacja pani osob膮. Ale chyba tak naprawd臋 to ja si臋 ba艂am odej艣膰, c贸偶, nie jestem specjalnie odwa偶na. My艣l, 偶e b臋d臋 musia艂a sama dawa膰 sobie rad臋 i samodzielnie wychowywa膰 dzieci, napawa艂a mnie l臋kiem...

Betty Raye poci膮gn臋艂a nast臋pny 艂yk brandy i zn贸w si臋 skrzywi艂a.

- Ale czasami zastanawia艂am si臋, co pani sobie o mnie my艣li, je艣li w og贸le pani o mnie my艣la艂a, albo czy pr贸bowa艂a pani nam贸wi膰 go, by mnie zostawi艂. Oczywi艣cie, kiedy zobaczy艂am, jaka pani jest pi臋kna i jaka inteligentna, zrozumia艂am, dlaczego on si臋 w pani zakocha艂. Nie mog艂am mu tego mie膰 za z艂e. Pani po prostu ma wszystko to, czego mnie brakuje. Zastanawia艂am si臋 nawet, czy mnie pani czasem nie nienawidzi za to, 偶e od niego nie odesz艂am. Czy tak by艂o?

Vita podnios艂a si臋, podesz艂a do barku, nala艂a sobie mocnego drinka i odpowiedzia艂a po chwili:

- Nie, ja nie nienawidzi艂am pani. Prawda jest taka, 偶e ja nigdy o pani nie my艣la艂am.

- Rozumiem - odpowiedzia艂a Betty Raye.

- Teraz, po zastanowieniu, widz臋, 偶e nie o to sz艂o, by mnie to nie obchodzi艂o. Ja po prostu nie mog艂am sobie pozwoli膰 na my艣lenie o pani. Przypuszczam, 偶e ka偶da kobieta, kt贸ra ma romans z 偶onatym m臋偶czyzn膮, je艣li nie przestanie my艣le膰 o jego 偶onie i o tym, co jej wyrz膮dza, nie mog艂aby kontynuowa膰 tego zwi膮zku. Ja nawet nie mam takiej wym贸wki, kt贸ra jest udzia艂em wi臋kszo艣ci kobiet w mojej sytuacji, 偶e ta 偶ona jest okropna. Wiedzia艂am, 偶e pani nie jest okropna, ale czego nie wiedzia艂am, to tego, jak dobrze pani go rozumia艂a. - Wr贸ci艂a na swoje miejsce i usiad艂a. - Wydaje mi si臋, 偶e musz臋 pani powiedzie膰 o kilku sprawach. Przede wszystkim nigdy nie chcia艂am wychodzi膰 za niego za m膮偶. Nie jestem typem 偶onki i prosz臋 mi wierzy膰, nigdy nie marzy艂am o dzieciach. To pani powinna mnie nienawidzi膰. To ja skrad艂am pani m臋偶a. Zabra艂am pani to, co si臋 pani nale偶a艂o. Ja bra艂am z niego to, co najlepsze, a pani zostawa艂y resztki.

Betty Raye leciutko si臋 u艣miechn臋艂a.

- C贸偶, uwa偶am, 偶e w pewnym sensie mnie przypad艂o w udziale to, co najlepsze. Ja mam syn贸w. Ale wydaje mi si臋, 偶e bez wzgl臋du na to, jak bardzo kocha艂 pani膮 czy mnie, czy nawet ch艂opc贸w, 偶adna z nas tak naprawd臋 nie mia艂a go dla siebie. Jego najwi臋ksz膮 mi艂o艣ci膮 by艂a polityka. My zajmowa艂y艣my drugie miejsce.

- Mo偶e ma pani racj臋 - przyzna艂a Vita.

Betty Raye wiedzia艂a, 偶e nadesz艂a pora po偶egna膰 si臋. Ju偶 chyba wszystko zosta艂o powiedziane. Ale z jakiego艣 powodu jeszcze nie rusza艂a si臋 z miejsca. Ci膮gle patrzy艂a na Vit臋, jakby pozostawa艂o co艣 do powiedzenia, tylko nie wiedzia艂a w艂a艣ciwie co.

Vita zastanawia艂a si臋, o co jej jeszcze mo偶e chodzi膰, skoro siedzi nadal zgn臋biona. I nagle j膮 ol艣ni艂o. Pochyli艂a si臋 do przodu, uj臋艂a w swoje r臋ce d艂onie Betty Raye, popatrzy艂a jej g艂臋boko w oczy i zapyta艂a:

- Pani Sparks, a mo偶e pani potrzebuje pomocy?

Betty Raye uczepi艂a si臋 jej r膮k i z uczuciem ogromnej ulgi wyzna艂a:

- Och tak, Bo偶e, bardzo potrzebuj臋. W wi臋kszo艣ci sytuacji nawet nie wiem, co robi膰 ani kogo zapyta膰, bez Hamma 艣miertelnie si臋 boj臋. Wiem, jaka pani jest inteligentna i ile Hamm pani zawdzi臋cza艂. Och, pani Green, mo偶e rozwa偶y pani propozycj臋 zostania moim doradc膮?

- Po pierwsze, jestem Vita i b臋d臋 szcz臋艣liwa, je艣li si臋 na co艣 pani przydam, pani Sparks.

- Och, dzi臋kuj臋 ci, Vito, m贸w mi Betty Raye, bardzo prosz臋.

Vita odprowadzi艂a Betty Raye do drzwi.

- To kiedy chcia艂aby艣 si臋 spotka膰? Jutro w porze lunchu, powiedzmy, oko艂o pierwszej?

- Prawd臋 m贸wi膮c, Vito, chyba nie mog臋 tak d艂ugo czeka膰 - odpowiedzia艂a Betty Raye. - Mo偶e w porze 艣niadania, powiedzmy, oko艂o 贸smej?

- Przyjd臋 o tej porze - roze艣mia艂a si臋 Vita. Na og贸艂 nie lubi艂a kobiet, ale t臋 polubi艂a. Ta drobna kobietka mia艂a w sobie wi臋cej charakteru i serca, ni偶 mo偶na by si臋 domy艣la膰. Kiedy sz艂y razem przez hall, Vita uj臋艂a j膮 pod rami臋 i powiedzia艂a: - Wiesz, Betty Raye, co艣 mi si臋 zdaje, 偶e to pocz膮tek pi臋knej przyja藕ni.

Jak pozna艂e艣 swego najlepszego przyjaciela?

S膮siadka Dorothy przebieg艂a przez hali, wo艂aj膮c do Matki Smith: - Znalaz艂am! - Po czym dopad艂a swojego biurka akurat w chwili, kiedy zapala艂o si臋 czerwone 艣wiate艂ko. - Witajcie wszyscy, tyle mam wam dzi艣 do powiedzenia. Mamy zwyci臋zc臋 w naszym konkursie: 鈥濲ak pozna艂e艣 swojego najlepszego przyjaciela?鈥, ale najpierw musz臋 wam powiedzie膰, o czym zapomnia艂am wspomnie膰 wczoraj. Matko Smith, prosz臋 o jaki艣 motyw z india艅skiej muzyki. Dostali艣my w艂a艣nie list od si贸str Goodnight a偶 z Oklahomy. Przys艂a艂y nam te偶 zdj臋cie. Szkoda, 偶e nie mo偶ecie go zobaczy膰, obie maj膮 na g艂owach pi贸ropusze i stoj膮 obok najprawdziwszych Indian. Pisz膮 do nas: 鈥濸ozdrowienia z krainy czerwonosk贸rych. Zosta艂y艣my zaadoptowane przez Wodza...鈥 Nie mog臋 odczyta膰 jego imienia... 鈥濱 teraz ju偶 jeste艣my cz艂onkami plemienia Indian z Miami... W艂a艣nie udajemy si臋 na narad臋 wojenn膮. Szkoda, 偶e nie ma was tutaj razem z nami. Ada i Bess Goodnight, teraz Ksi臋偶niczka 艢miej膮cy Si臋 Ptak oraz Ma艂y Piorun鈥. Powiadam wam, te dziewczyny s膮 nieustraszone. Ciekawe, co jeszcze wymy艣l膮... Ale powiem wam teraz, co nas jeszcze czeka.

Panna Virginia Mae Schmitt, nasz honorowy go艣膰 z dalekiego Dale z Indiany, przyjecha艂a do nas, by nam za艣piewa膰 艣mieszn膮 piosenk臋, ca艂kiem now膮, specjalnie napisan膮 dla wszystkich os贸b bez pary, pod tytu艂em Mieszkam sama i to mi si臋 podoba. Ale zanim wys艂uchamy tej piosenki, chcia艂abym, 偶eby wszyscy panowie, kt贸rzy nas s艂uchaj膮, wyszli z pokoj贸w, bo mam zapowied藕 wy艂膮cznie dla pa艅. Dziewcz臋ta, przypilnujcie, 偶eby oni nie s艂uchali... Ty te偶, Doc, wiem, 偶e masz w drugstorze nastawione radio, wi臋c przycisz je na dwie minutki... Naprawd臋. Bertha Ann, id藕 za kontuar i sprawd藕, czy to zrobi艂. - W Rexallu Bertha Ann sprawdzi艂a, gdzie siedzi Doc, i sama przyciszy艂a radio. - No wi臋c zbli偶a si臋 nast臋pny Dzie艅 Ojca... I je艣li jeste艣cie do mnie podobne, to wiecie, 偶e co roku 艂ami臋 sobie g艂ow臋, co by tu kupi膰 dla Doca. Tak trudno jest kupi膰 cokolwiek dla m臋偶czyzny. W tym roku jednak co艣 mi si臋 wydaje, 偶e wpad艂am na dobry pomys艂, kt贸ry i wam mo偶e si臋 przyda膰. Wiecie, jak Doc lubi swoje narz臋dzia. No wi臋c w tym roku dam mu list polecaj膮cy do sklepu 偶elaznego Warrena, tak 偶e b臋dzie m贸g艂 sobie wybra膰 to, co chce. Wystarczy tylko zadzwoni膰 do Macky鈥檈go, a on powiedzia艂, 偶e z przyjemno艣ci膮 przygotuje zestawy na dowoln膮 kwot臋.

Kiedy zaproszony go艣膰 od艣piewa艂 piosenk臋, na anten臋 wr贸ci艂a Dorothy.

- Dzi臋kujemy ci, Virginio Mae. Jestem pewna, 偶e piosenka podoba艂a si臋 wszystkim dziewczynom, kt贸re nie maj膮 pary. A teraz ju偶 bez zbytniej zw艂oki przechodzimy do listu, kt贸ry wygra艂 w naszym konkursie. Oto, co pisze pani Joni Hartman z Bible Grove w Missouri:


Droga S膮siadko Dorothy!

My tutaj w Bible Grove mamy bardzo du偶o wiewi贸rek, kt贸re ci膮gle zrzucaj膮 z drzew 偶o艂臋dzie. Kt贸rego艣 dnia patrzy艂am, jak jaka艣 nieznajoma przechodzi obok mojego domu i w pewnej chwili wiewi贸rka zrzuci艂a z drzewa du偶y 偶o艂膮d藕, kt贸ry uderzy艂 t臋 pani膮 w g艂ow臋. Upad艂a, bo my艣la艂a, 偶e kto艣 do niej strzela艂 i trafi艂 j膮 w g艂ow臋. Wysz艂am i powiedzia艂am jej, 偶e to tylko 偶o艂膮d藕. Zaprosi艂am j膮 do siebie, da艂am aspiryn臋 i dowiedzia艂am si臋, 偶e ona pracuje w urz臋dzie podatkowym - i to dlatego jej si臋 wydawa艂o, 偶e kto艣 do niej strzela艂. Zaraz potem rzuci艂a to zaj臋cie, a teraz ma ciekaw膮 prac臋 w wydziale list贸w zaginionych w Waszyngtonie i regularnie ze sob膮 korespondujemy.


- Serdecznie gratulujemy pani Hartman. Kiedy si臋 s艂yszy o takich sprawach, od razu robi si臋 ciep艂o na sercu. Wystarczy, 偶eby wiewi贸rka rzuci艂a 偶o艂臋dziem, a ju偶 znajdujemy przyjaci贸艂k臋, nie m贸wi膮c o pi臋ciofuntowym woreczku m膮ki Z艂ote P艂atki.

Po prostu nie wiemy, co nam 偶ycie przyniesie, prawda?

Niespodziewane

Betty Raye nie zdawa艂a sobie z tego sprawy, ale zawar艂a przyja藕艅 z Vita w ostatniej chwili. Potrzebny jej by艂 szczery przyjaciel, wiele odwagi i samozaparcia, by stawi膰 czo艂o temu, co j膮 wkr贸tce czeka艂o.

Earl Finley po cichu wykona艂 brudn膮 robot臋, pozawiera艂 uk艂ady z r贸偶nymi lud藕mi i z艂o偶y艂 obietnice odpowiednim ludziom z obu partii. Odczeka艂 przyczajony jak w膮偶, a偶 up艂ynie stosowny czas na uszanowanie 偶a艂oby, a potem zaatakowa艂 znienacka. Z dnia na dzie艅, jak si臋 wydawa艂o, do senatu Missouri wp艂yn膮艂 wniosek o odwo艂anie Betty Raye ze stanowiska, jako 偶e zosta艂a ona wybrana z t膮 艣wiadomo艣ci膮, 偶e to jej m膮偶 b臋dzie kierowa艂 stanem, a to za艂o偶enie przesta艂o by膰 aktualne. W ci膮gu dwudziestu czterech godzin uchwalono wniosek o uniewa偶nienie urz臋du Betty Raye wraz z postanowieniem o nowych wyborach, kt贸re wy艂oni膮 gubernatora na pozosta艂e dwa lata kadencji.

Carnie Boofer, dotychczas siedz膮cy cicho w kulisach, got贸w by艂 do skoku na stanowisko. Wszystko zosta艂o zaplanowane wed艂ug najlepszych intencji, tak w ka偶dym razie utrzymywano. Wniosek zosta艂 postawiony w tym celu, aby uwolni膰 t臋 sympatyczn膮 pani膮 od niezr臋cznej i trudnej sytuacji, daj膮c jej jednocze艣nie mo偶liwo艣膰 ust膮pienia ze stanowiska w spos贸b wdzi臋czny i godny. Betty Raye otrzyma艂a list dzi臋kczynny od marsza艂ka sejmu, podkre艣laj膮cy jej zas艂ugi i wiern膮 s艂u偶b臋 w ci膮gu ostatnich dw贸ch lat, a tak偶e zezwalaj膮cy jej i synom - mimo 偶e zgodnie z liter膮 prawa przestawa艂a by膰 ju偶 gubernatorem - na dalsze zamieszkiwanie w rezydencji a偶 do ko艅ca wybor贸w. Przyznano jej te偶 do偶ywotni膮 pensj臋 w wysoko艣ci 10 000 dolar贸w rocznie.

Vita uwa偶a艂a, 偶e to chwyt poni偶ej pasa, ale mo偶e korzystny w dalszej perspektywie. Nie powiedzia艂a tego Betty Raye, ale znaj膮c Earla Finley a偶 za dobrze, mog艂a by膰 pewna, 偶e je艣li on sobie postanowi艂 usun膮膰 Betty Raye ze stanowiska, to przed niczym si臋 nie cofnie. Vita nadal podejrzewa艂a, 偶e by艂 on w jaki艣 spos贸b zamieszany w nag艂e znikni臋cie Hamma, ale Jake Spurling ze swoimi lud藕mi mogli co najwy偶ej wykaza膰 niepodwa偶alne alibi Finleya i jego wsp贸lnik贸w.


Nikomu nie przysz艂o do g艂owy, pocz膮tkowo samej Betty Raye te偶 nie, 偶e mog艂aby nie ust膮pi膰 ze stanowiska.

Najpierw rzeczywi艣cie odczuwa艂a ulg臋, mog艂a odej艣膰, zanim pope艂ni jaki艣 kardynalny b艂膮d i nieumy艣lnie zepsuje dobr膮 robot臋 Hamma. Poza tym wreszcie mog艂aby przenie艣膰 si臋 do swojego murowanego domku. By艂 ju偶 ca艂kowicie umeblowany. Nawet zaczyna艂a odczuwa膰 co艣 na kszta艂t wdzi臋czno艣ci do ludzi, kt贸rzy j膮 zwalniali.

Jednak偶e po kilku dniach, kiedy ju偶 z pomoc膮 Alberty Peets zacz臋艂a si臋 pakowa膰 i przygotowywa膰 do wyprowadzki, co艣 zacz臋艂o jej 艣wita膰. Zrozumia艂a, 偶e pod pozorem uprzejmo艣ci kry艂o si臋 prawdziwe przes艂anie polityk贸w pod wodz膮 Finleya, kt贸re powinno si臋 odczyta膰 raczej jako: 鈥瀂abieraj swoje zabawki i ga艂ganki i zmiataj st膮d, i to szybko鈥. Zadzwoni艂a do Vity do Kansas City.

- Wiesz, Vita, przemy艣la艂am sobie par臋 spraw. Przecie偶 nie wiemy na pewno, kto jest odpowiedzialny za pozbycie si臋 Hamma, ale je艣li s膮 to ci sami ludzie, kt贸rzy teraz usi艂uj膮 si臋 mnie pozby膰, to chyba nie powinno im to uj艣膰 p艂azem. Jak my艣lisz? W ka偶dym razie nie bez walki, przynajmniej ze wzgl臋du na Hamma, je艣li nie z innych powod贸w.

Vita usiad艂a i zacz臋艂a uwa偶nie s艂ucha膰.

- Co mo偶esz zrobi膰?

- No c贸偶, skoro m贸wi膮, 偶e ostatnia elekcja jest obecnie niewa偶na, to b臋d臋 powt贸rnie ubiega膰 si臋 o wyb贸r, tym razem ju偶 we w艂asnym imieniu.

- A czy wiesz, przeciwko komu stajesz? - zapyta艂a Vita.

- Nie wiem.

- Ale ja wiem. Znam tych ludzi i zapewniam ci臋, 偶e ostro graj膮.

- Vita, najwy偶ej mnie zabij膮 i to wszystko, co mog膮 mi zrobi膰. Domy艣lam si臋, 偶e przypuszczalnie nie wygram. Ale wydaje mi si臋, 偶e przynajmniej powinnam spr贸bowa膰, jestem to winna Hammowi, nie uwa偶asz?

Vita u艣miechn臋艂a si臋.

- Chcia艂abym zobaczy膰 min臋 Earla.

- Czy mog艂aby艣 wi臋c przyjecha膰 jutro, 偶eby艣my mog艂y om贸wi膰 to bardziej szczeg贸艂owo?

- Chyba tak. Ale tylko na rozmow臋. Przyjad臋 w porze lunchu.

Po drugiej stronie nast膮pi艂a chwila ciszy.

- No dobrze... Niech b臋dzie w porze 艣niadania.

Potem m贸wi艂o si臋, 偶e w艣ciek艂e krzyki Earla s艂ycha膰 by艂o dwie przecznice dalej.

Vita Green zadzwoni艂a do zaprzyja藕nionego z ni膮 Petera Wheelera, kt贸ry akurat owdowia艂, z propozycj膮, by przeni贸s艂 si臋 do Jefferson City i razem z ni膮 poprowadzi艂 kampani臋 Betty Raye. By艂 to ciekawy wyb贸r, zwa偶ywszy na to, 偶e Peter Wheeler by艂 rywalem Hamma podczas jego poprzedniej kampanii oraz 偶e to w jego domu Betty Raye i Vita spotka艂y si臋 po raz pierwszy.

Earl Finley zaklina艂 si臋, 偶e w tej sytuacji nie pozostanie bierny. Pr贸bowa艂 pozby膰 si臋 Betty Raye w delikatny spos贸b, ale teraz koniec z dzia艂aniem w bia艂ych r臋kawiczkach. Jako przewodnicz膮cy Partii Demokrat贸w w Missouri uzna艂 jej kandydatur臋 za niewa偶n膮 i odm贸wi艂 udzielenia jej poparcia. Wobec tego musia艂a ubiega膰 si臋 o urz膮d gubernatora jako kandydat niezale偶ny.

Le Roy Oatman i Oracze z Missouri doszlusowali do nich raz jeszcze. Pocz膮tkowo jej notowania by艂y rekordowo niskie. Mimo wszelkich wysi艂k贸w nadal by艂a bardzo nie艣mia艂a, tak 偶e kiedy stawa艂a, by wyg艂osi膰 przem贸wienie, ka偶dy widzia艂, jak jej si臋 nogi trz臋s膮. Kiedy zacz臋to ukrywa膰 j膮 za wysokim podium, w贸wczas wypada艂 jej z r膮k tekst przem贸wienia. Je偶eli przedtem sporo by艂o takich m臋偶czyzn, kt贸rzy nie g艂osowaliby na kobiet臋, mimo 偶e sta艂 za ni膮 Hamm, to teraz prawie nikt nie zamierza艂 g艂osowa膰 na kobiet臋, za kt贸r膮 nie sta艂 偶aden m臋偶czyzna. Pewien dziennikarz powiedzia艂:

- Pani Sparks, w przeciwie艅stwie do ca艂ego stanu, zdaje si臋 nie pami臋ta膰, 偶e zawsze by艂a tylko papierowym gubernatorem. Trudno oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e i tym razem kto艣 zamierza si臋 ni膮 pos艂u偶y膰 jako pionkiem - w jakim celu, tego jeszcze nie wiemy. By jednak ustrzec si臋 dalszej kompromitacji, dla w艂asnego spokoju, jej dzieci oraz ze wzgl臋du na pami臋膰 m臋偶a, pani Sparks powinna usun膮膰 si臋 na bok i zaj膮膰 swoimi sprawami, czyli gospodarstwem domowym i wychowywaniem dzieci.

Pocz膮tkowo Carnie Boofer i pozostali kandydaci lekcewa偶yli j膮, ale w miar臋 up艂ywu czasu Carnie nie m贸g艂 oprze膰 si臋 pokusie przygadania swej przeciwniczce. W swym pierwszym p艂atnym wyst膮pieniu telewizyjnym tak zako艅czy艂 swoj膮 wypowied藕:

- Je艣li za艣 chodzi o male艅k膮 pani膮, kt贸ra te偶 postanowi艂a kandydowa膰, musz臋 powiedzie膰, 偶e wi臋kszo艣膰 z nas szanuje panie i nie odmawia im pewnych zdolno艣ci, ale czy kt贸ry艣 z nas pozwoli艂by swojej 偶onie czy c贸rce nara偶a膰 si臋 na okropno艣ci 艣wiata polityki? W tym 艣wiecie codziennie podejmuje si臋 trudne decyzje. Jestem przekonany, 偶e pani Sparks to urocza dama, co powiedziawszy, musz臋 te偶 doda膰, 偶e by艂a pie艣niarka gospel i niegdysiejsza pomoc w jad艂odajni z zaledwie 艣rednim wykszta艂ceniem ma niewystarczaj膮ce kwalifikacje do kierowania stanem. Miejsce pani Sparks jest w domu, przy dzieciach, a 偶ycie polityczne niechaj zostawi m臋偶czyznom. W ko艅cu to m臋偶czy藕ni walczyli o niepodleg艂o艣膰 tego kraju, m贸wimy przecie偶 o ojcach konstytucji, a nie o matkach39. Do wojny o niepodleg艂o艣膰 Stan贸w Zjednoczonych zg艂aszali si臋 ochotnicy40, nie ochotniczki. Betsy Ross zosta艂a w domu, gdzie szy艂a flag臋. Proponuj臋, by pani Sparks zosta艂a w domu i zaj臋艂a si臋 szyde艂kowaniem, a ja zawr臋 z ni膮 umow臋 - je艣li ona nie b臋dzie kandydowa膰, ja nie b臋d臋 szyde艂kowa艂.

Reakcj膮 na to by艂 艣miech, ale 艣miali si臋 wy艂膮cznie m臋偶czy藕ni.

Prawd臋 m贸wi膮c, Dorothy wpad艂a we w艣ciek艂o艣膰 - co w jej przypadku mo偶na by okre艣li膰 jako poirytowanie w najwy偶szym stopniu. Po us艂yszeniu jego mowy zwr贸ci艂a si臋 do Matki Smith:

- On mnie dra偶ni.

- A mnie nie tylko dra偶ni - odpowiedzia艂a na to Matka Smith. - Gdybym mia艂a bro艅, tobym go zastrzeli艂a.

Dla Dorothy, kt贸ra naczyta艂a si臋 ju偶 wielu niepochlebnych uwag innych kandydat贸w na temat Betty Raye, s艂owa Carniego Boofera by艂y kropl膮 przepe艂niaj膮c膮 kielich goryczy. Nast臋pnego dnia rano, po standardowej reklamie (鈥瀌ziewi臋膰 na dziesi臋膰 gwiazd filmowych u偶ywa myd艂a Lux鈥), z艂ama艂a zasady i postawi艂a wszystko na jedn膮 kart臋.

- Wiecie, 偶e w naszej audycji nigdy nie wnikamy w kontrowersje polityczne, tym razem jednak musz臋 zabra膰 g艂os na ten temat. Przy okazji wybaczcie mi moj膮 nie najlepsz膮 francuszczyzn臋. Sprzykrzy艂o mi si臋 ju偶 s艂ucha膰 m臋skich tyrad (a wiecie pewnie, kogo mam na my艣li) o tym, jak to kobiety nie powinny robi膰 niczego innego, tylko siedzie膰 w domu i troszczy膰 si臋 o rodzin臋. Znacie mnie i wiecie dobrze, 偶e nie mam nic przeciwko temu. Sama jestem kur膮 domow膮. Ci panowie jednak musz膮 zda膰 sobie spraw臋 z tego, 偶e czasy si臋 zmieni艂y.

Tu Matka Smith wtr膮ci艂a kilka ton贸w z piosenki Jak ich zatrzymasz na roli, kiedy oni zobaczyli Pari-i-偶.

- Racja, Matko Smith, i tak samo to si臋 odnosi do kobiet. M臋偶czy藕ni musz膮 pami臋ta膰, 偶e nie sami wygrali wojn臋, na lito艣膰 bosk膮. Podczas wojny my pracowa艂y艣my w fabrykach, kierowa艂y艣my poci膮gami, autobusami, wst臋powa艂y艣my te偶 do wojska, tak samo jak m臋偶czy藕ni. Cho膰by nasza Ada Goodnight - pilotowa艂a samoloty. Ale kiedy to si臋 sko艅czy艂o, m臋偶czy藕ni wr贸cili do dom贸w i chcieli, 偶eby wszystko by艂o po staremu, tak jak dawniej. Rozumiem, ale kiedy cz艂owiek przekona si臋, 偶e mo偶e co艣 robi膰 i lubi to robi膰, nie nale偶y mu wmawia膰, 偶e nie powinien. W tym kraju oczekuje si臋 od nas, 偶e b臋dziemy post臋powali fair, a to nie wydaje mi si臋 zagraniem fair. I chyba zgodzicie si臋 ze mn膮, 偶e powinni艣my powiedzie膰 im, jak si臋 na to zapatrujemy, prawda? No dobrze, dosy膰 ju偶 moich gorzkich 偶al贸w na ten temat, ale jak powiada Matka Smith, zbyt d艂ugo i zbyt ci臋偶ko walczy艂y艣my o prawa wyborcze dla siebie, aby teraz kto艣 nam m贸wi艂, 偶e mamy nie g艂osowa膰 na jedn膮 z nas. Ot贸偶 my nie uznajemy or臋偶a lekcewa偶膮cych uwag i uszczypliwo艣ci, a w dniu g艂osowania mo偶emy zorganizowa膰 protest. W ka偶dym razie takie jest moje zdanie. Nie uwa偶am za s艂uszne atakowania kogo艣 tylko dlatego, 偶e jest kobiet膮. Jak mo偶e wszyscy pami臋tacie, mieli艣my to szcz臋艣cie go艣ci膰 Betty Raye pod naszym dachem i powiem wam tyle - je偶eli kto艣 potrafi艂 nak艂oni膰 Bobby鈥檈go Smitha do przeczytania trzydziestu czterech ksi膮偶ek w ci膮gu jednego lata, to potrafi te偶 rz膮dzi膰 stanem. I tyle mam do powiedzenia na ten temat.

Tyle musia艂a powiedzie膰. Prawd臋 m贸wi膮c, niewiele kobiet interesowa艂o si臋 polityk膮, dop贸ki S膮siadka Dorothy nie zagrza艂a ich do walki. Ju偶 nast臋pnego dnia po tej audycji do g艂贸wnej kwatery demokrat贸w zacz臋艂y nap艂ywa膰 listy krytykuj膮ce Carniego Boofera. Tym razem politycy nie trafili z celem swojego ataku. Przypomina艂o to rzut kamieniem w gniazdo szerszeni, gdy偶 wkr贸tce zar贸wno demokraci, jak i republikanie my艣leli ju偶 tylko o ratowaniu w艂asnych g艂贸w.

Poniewa偶 audycja S膮siadki Dorothy by艂a odbierana w ca艂ym stanie, wszyscy pozostali kandydaci, jak r贸wnie偶 ci, co popierali Carniego Boofera, natychmiast wystosowali apel do firmy m膮ka Z艂ote P艂atki, domagaj膮c si臋 zdj臋cia z anteny jej programu. Ale Jack Mann, prezes firmy, robi艂 wy艂膮cznie to, czego 偶yczy艂a sobie jego siedemdziesi臋ciodwuletnia matka, pani Suzanne Mann, kt贸ra by艂a te偶 w艂a艣cicielk膮 firmy i sta艂a na czele zarz膮du. Ta za艣 powiedzia艂a z niezm膮conym spokojem:

- Zdj膮膰 z anteny Dorothy? Po moim trupie.

Podobnie jak tysi膮ce pozosta艂ych s艂uchaczek, Ida Jenkins, matka Normy, kiedy wys艂ucha艂a audycji Dorothy, napuszy艂a si臋 jak paw i zapowiedzia艂a:

- No, strze偶 si臋, panie Carnie Boofer, bo tym razem zaczepi艂e艣 niew艂a艣ciw膮 osob臋.

Jako przewodnicz膮ca stanowego Klubu Kobiet, by艂a prezeska trzech klub贸w dzia艂kowicz贸w i aktywna prezbiterianka, mia艂a rozleg艂e koneksje, wp艂ywy i wiedzia艂a dobrze, jak je wykorzysta膰. Nam贸wi艂a wszystkich cz艂onk贸w klubu dzia艂kowicz贸w i kobiecych organizacji w ca艂ym stanie, by napisali listy w tej sprawie, co te偶 uczynili, wysy艂aj膮c ca艂e wory pism.

Najskuteczniejszym jednak listem okaza艂 si臋 zapewne telegram wys艂any do g艂贸wnej kwatery demokrat贸w przez jednego m臋偶czyzn臋, kt贸rego matka, jak te偶 偶ona Bess by艂y przysi臋g艂ymi s艂uchaczkami audycji S膮siadki Dorothy. M臋偶czyzna ten mia艂 du偶y wp艂yw na demokrat贸w tego stanu - i pozosta艂ych. Telegram zawiera艂 lapidarn膮 wiadomo艣膰:


NIECH TA M艁ODA DAMA KANDYDUJE!

HARRY S. TRUMAN


Earl Finley wpad艂 w sza艂. Nie do艣膰, 偶e mia艂a Trumana po swojej stronie, to jeszcze coraz wi臋ksz膮 sympati臋 og贸艂u. Miota艂 si臋 po pokoju, wykrzykuj膮c do zebranych m臋偶czyzn, kt贸rzy nieporuszeni siedzieli przy stole.

- Do pioruna! Ale nas udupili! A wiecie dlaczego? Jak nie, to wam powiem. Nie mo偶na zaczepi膰 w telewizji wdowy z dwojgiem dzieci, nie mo偶na jej ruszy膰. Bo je艣li nie pozwolisz jej kandydowa膰 jak m臋偶czy藕nie, jeste艣 g艂upim sukinsynem, ale je艣li potraktujesz j膮 jak m臋偶czyzn臋, to te偶 jeste艣 g艂upim sukinsynem. To jest granie na uczuciach, to pieprzony szanta偶! - wykrzykiwa艂, wal膮c pi臋艣ci膮 w st贸艂.

W ko艅cu nie by艂o innego wyj艣cia, jak odstawi膰 Carniego Boofera i pozwoli膰 m艂odej damie kandydowa膰.

Niech sobie kogut pieje, ale to kura znosi jajka

Mimo 偶e Betty Raye kandydowa艂a jako demokratka, opinia publiczna w dalszym ci膮gu uwa偶a艂a, 偶e nie ma ona szans na wygran膮.

Vita te偶 podziela艂a t臋 opini臋. Ale kiedy zobaczy艂a, jak ludzie zareagowali na audycj臋 Dorothy, zrobi艂a co艣, czego nigdy przedtem w historii Stan贸w Zjednoczonych nie zrobiono. Postanowi艂a zrezygnowa膰 z przekonywania m臋偶czyzn do traktowania serio damskiej kandydatury i oprze膰 si臋 wy艂膮cznie na g艂osach kobiet. Nadal by艂a to w膮t艂a szansa, ale innej nie widzia艂a. Hamm cz臋sto ucieka艂 si臋 do takiego tricku. Potrafi艂 wykorzystywa膰 ataki na siebie, obracaj膮c je na swoj膮 korzy艣膰. Tym razem Vita tak pokierowa艂a kampani膮 Betty Raye, 偶e im cz臋艣ciej j膮 atakowano za to, 偶e jest kobiet膮, tym lepiej.

Intensywna kampania prowadzona w gazetach spowodowa艂a reakcj臋 przeciwnik贸w, kt贸rzy zacz臋li pope艂nia膰 te same b艂臋dy co Carnie Boofer. Kto艣 powiedzia艂, 偶e ona nie ma kwalifikacji.

- Jedyne przepisy, na jakie mo偶emy liczy膰, to przepisy kuchenne - zakpi艂 sobie kto艣. Kiedy podchwyci艂a to jedna z og贸lnokrajowych gazet, na co w cicho艣ci liczy艂a Vita, w贸wczas zewsz膮d zacz臋艂y nap艂ywa膰 telegramy popieraj膮ce Betty Raye.


POWODZENIA, TRZYMAM Z TOB膭 - MAMA EISENHOWER

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO - PATTY, MAXENE I LAVERNE ANDREWS

Z NAJLEPSZYMI 呕YCZENIAMI - LURLEEN WALLACE

JESTEM Z TOB膭 PRZEZ CA艁Y CZAS - LADY BIRD JOHNSON


Ale telegram, kt贸ry ca艂kowicie 艣ci膮艂 Betty Raye z n贸g, nades艂any zosta艂 przez pochodz膮c膮 z Missouri gwiazd臋 filmow膮, kt贸r膮 zapami臋ta艂a ze swej pierwszej bytno艣ci w Elmwood Theater, dok膮d wyci膮gn臋艂a j膮 Anna Lee na film Kitty Foyle.


DAJ IM CZADU, MA艁A... GINGER ROGERS


Kobiety zacz臋艂y s艂ucha膰 oraz czyta膰 wypowiedzi Betty Raye o tym, jak w razie pomy艣lnego wyboru na to stanowisko zamierza kontynuowa膰 polityk臋 swego nie偶yj膮cego m臋偶a, a tak偶e wprowadza膰 pewne elementy pochodz膮ce ju偶 od niej samej, co powinno je zainteresowa膰. Obieca艂a przeforsowa膰 nowe prawa, kt贸re dawa艂yby mo偶liwo艣膰 przeznaczania stanowych funduszy na pewne udogodnienia dla dziewcz膮t i kobiet, dotychczas dost臋pne tylko dla m臋skiej cz臋艣ci spo艂ecze艅stwa. M贸wi艂a o nier贸wno艣ci uposa偶e艅 kobiet w por贸wnaniu z zarobkami m臋偶czyzn, poruszaj膮c temat zazwyczaj przemilczany przez kandydat贸w. Kobietom podoba艂o si臋 to, co m贸wi艂a. Kiedy Ada Goodnight wraz ze sw膮 siostr膮 Bess, razem podr贸偶uj膮ce sw膮 przyczep膮 Airstream, przeczyta艂y, 偶e ona kandyduje niezale偶nie, bez niczyjego poparcia, oraz 偶e jest obiektem atak贸w, zawr贸ci艂y z drogi, by okaza膰 jej pomoc. Ada najlepiej wiedzia艂a, jak ci臋偶kie 偶ycie maj膮 kobiety w 艣rodowisku zdominowanym przez m臋偶czyzn. Kiedy w 1945 roku 偶o艂nierze zacz臋li powraca膰 z Europy, Ad臋 i pozosta艂e pilotki, kt贸re s艂u偶y艂y w oddzia艂ach WASP-贸w podczas wojny, odes艂ano bezceremonialnie do dom贸w, bez zap艂aty i bez s艂贸w podzi臋ki ze strony rz膮du. Kiedy jedna z towarzyszek broni Ady zgin臋艂a podczas lotu, wykonuj膮c zadanie bojowe, wojsko odm贸wi艂o pokrycia koszt贸w zwi膮zanych z odes艂aniem rodzinie jej cia艂a. Teraz Ada nastawiona by艂a bojowo. Po powrocie skontaktowa艂a si臋 ze swymi kole偶ankami pilotkami, te za艣 w swoich stanach porozrzuca艂y z g贸ry tysi膮ce ulotek zach臋caj膮cych kobiety do g艂osowania na Betty Raye. Bess natomiast zorganizowa艂a w ca艂ym stanie lig臋 kr臋glarek, kt贸re mia艂y gra膰 na rzecz Betty Raye. Wkr贸tce popar艂y j膮 r贸wnie偶 cz艂onkinie Elks, Moose, Lions, a tak偶e Eastern Star. 呕ony pracownik贸w firmy sprzedaj膮cej traktory Allis-Chalmers wykupi艂y ca艂ostronicowe og艂oszenie w tygodniku rolniczym, kt贸ry wydawany by艂 na terenie ca艂ego stanu.

Mieszkanki Elmwood Springs r贸wnie偶 si臋 zmobilizowa艂y, by da膰 sw贸j wk艂ad. Ciocia Elner przekaza艂a pi臋tna艣cie s艂oik贸w d偶emu figowego, kt贸re mia艂y by膰 rozlosowane w loterii odbywaj膮cej si臋 w VFW podczas bingo. Norma skrzykn臋艂a 偶ony cz艂onk贸w stowarzyszenia kupc贸w sklep贸w 偶elaznych w Missouri, a Ruby Robinson, kt贸ra by艂a grub膮 ryb膮 w organizacji dyplomowanych piel臋gniarek, te偶 je skaptowa艂a, co nie by艂o trudne. Codziennie poganiane i popychane przez lekarzy, w zdecydowanej wi臋kszo艣ci m臋偶czyzn, odczuwa艂y na w艂asnej sk贸rze, jak to jest by膰 rz膮dzonymi przez m臋偶czyzn. Dixie Cahill urz膮dzi艂a pokaz na otwartym powietrzu zatytu艂owany 鈥濻tepowanie za dolary鈥, kt贸ry przyni贸s艂 ca艂kiem niez艂膮 sumk臋, p艂acon膮 g艂贸wnie za to, by przesta艂y stepowa膰, jak twierdzi艂 fryzjer Ed. Nawet Tot, kt贸r膮 nie bardzo by艂o na to sta膰, przeznaczy艂a jeden dzie艅 dzia艂alno艣ci swojego salonu pi臋kno艣ci na fundusz wyborczy. Matka Smith zatelefonowa艂a do swojej przyjaci贸艂ki z lat m艂odo艣ci, Juliette Low, kt贸ra by艂a za艂o偶ycielk膮 dziewcz臋cej organizacji skautek, a ta zorganizowa艂a marsz popieraj膮cy kandydatur臋 Betty Raye. Verbena nie mia艂a pieni臋dzy, ale zagrozi艂a, 偶e na艂o偶y areszt domowy na swojego m臋偶a, Merlego, je艣li on wspomni cho膰 raz, 偶e polityka to nie zaj臋cie dla kobiet. Przynajmniej tyle mog艂a zrobi膰, skutecznie go uciszaj膮c.

Wdowy po zaginionych z Hammem Seymurze Gravelu i Wendellu Hewitcie, a nawet by艂a 偶ona Rodneya Tillmana, zorganizowa艂y ca艂膮 kampani臋 na rzecz poparcia dla Betty Raye, a pani Ursa Figgs, mimo 偶e przez ca艂e 偶ycie by艂a republikank膮, przekaza艂a na ten cel znaczn膮 sum臋 pieni臋dzy. Pieni膮dze zacz臋艂y nap艂ywa膰 od setek nale艣nikami i specjalnie zainicjowanych na ten cel sprzeda偶y wypiek贸w, a wiele niezamo偶nych 偶on farmer贸w przesy艂a艂o swoje skromne koszyczkowe, co w sumie przynios艂o spore kwoty. M臋偶czy藕ni poczuli si臋 zagro偶eni, a wyra偶a艂o si臋 to zintensyfikowaniem coraz bardziej zaciek艂ych atak贸w.

W ko艅cu Minnie Oatman mia艂a do艣膰 tego. Podczas swego pobytu w Columbus w stanie Missisipi znalaz艂a automat zainstalowany na 艣cianie przed garderob膮 i wybra艂a numer.

- To ty, Elvis? - zapyta艂a. - Tu Minnie Oatman.

- O, dzie艅 dobry pani - ucieszy艂 si臋. - Co u pani s艂ycha膰?

- Wiesz, dziecko, moja c贸rcia, Betty Raye, startuje w wyborach na gubernatora stanu Missouri i dostaje porz膮dne ci臋gi. Mo偶e by艣 tak wzi膮艂 udzia艂 w jednej z jej tras promocyjnych? Zrobisz to dla mnie?

- Dobrze, ch臋tnie. Prosz臋 mi tylko powiedzie膰, gdzie i kiedy, a si臋 zjawi臋.

Elvis uwielbia艂 gospel. Mimo 偶e karier臋 i pieni膮dze zrobi艂 na rock and rollu, muzyka gospel zajmowa艂a w jego sercu poczesne miejsce. Jego matka, pani Gladys Presley, by艂a wielbicielk膮 Minnie, a Elvis w dzieci艅stwie wielokrotnie s艂ucha艂 wyst臋p贸w rodziny Oatman贸w i nieraz chodzi艂 na ich ca艂onocne sesje 艣piewacze. Minnie zawsze mile odnosi艂a si臋 do jego matki i jego taty, Vernona. Przeszli wsp贸lnie kawa艂 drogi. Elvis spe艂ni艂by pro艣b臋 Minnie Oatman, nawet gdyby musia艂 z czego艣 zrezygnowa膰.

Jedno mo偶na by艂o powiedzie膰 o 艣piewakach gospel bez ryzyka pope艂nienia b艂臋du - byli wobec siebie lojalni. Najtrafniej uj臋艂a to Minnie: 鈥濿 razie czego nasi ludzie ujm膮 si臋 za swoimi鈥. Nie tylko Elvis, ale te偶 Jerry Lee Lewis, Johnny Cash i siostry Carter wyst臋pami okazali swoje poparcie dla Betty Raye. R贸wnie偶 wszystkie pozosta艂e grupy gospel pojawia艂y si臋 w Missouri, by wyst臋pami zaznaczy膰 swoje poparcie. Za nimi poszli inni wyborcy. Na przyk艂ad Bobby Smith, kt贸ry teraz zarz膮dza艂 ca艂ym przedsi臋biorstwem drobiowym Fowlera, zaoferowa艂 setki pojemnik贸w z pieczonymi kurczakami, by wspom贸c swoj膮 przyjaci贸艂k臋. W ko艅cu gdyby nie ona, pewnie nigdy nie zdo艂a艂by uko艅czy膰 szko艂y podstawowej.

Kiedy w sonda偶ach przedwyborczych liczba zwolennik贸w Betty Raye zacz臋艂a rosn膮膰, Vita nabra艂a obaw co do jej bezpiecze艅stwa. Oczywi艣cie zatrudniano ochroniarzy, ale Hamm te偶 mia艂 ochroniarzy i wcale go to nie ocali艂o. Vita jednak niepotrzebnie si臋 martwi艂a. Betty Raye bowiem mia艂a kogo艣, kogo nie mia艂 Hamm - Albert臋 Peets. Alberta nie odst臋powa艂a Betty Raye ani na krok. Nie do pomy艣lenia by艂a sytuacja, by kto艣 m贸g艂 przemkn膮膰 si臋 nie zauwa偶ony ko艂o Alberty Peets, zbli偶y膰 do Betty Raye i pozosta膰 w艣r贸d 偶ywych.

Tymczasem Betty Raye w miar臋 up艂ywu czasu nabiera艂a coraz wi臋kszej pewno艣ci siebie i zaufania do w艂asnych mo偶liwo艣ci. Wreszcie nauczy艂a si臋 przemawia膰 do grupy s艂uchaczy bez dr偶enia i upuszczania dokument贸w. Prze艂omowy okaza艂 si臋 moment podczas jej bytno艣ci w Clark County, kiedy to przemawiaj膮c do zgromadzonych tam t艂um贸w, doda艂a:

- Wiecie, mam szczeg贸lny sentyment do Clark County. Ja i m贸j nie偶yj膮cy m膮偶 sp臋dzili艣my niedaleko st膮d nasz miesi膮c miodowy... Mo偶na wi臋c powiedzie膰, 偶e Hamm junior st膮d si臋 wywodzi.

Hamm junior, kt贸ry siedzia艂 tu偶 obok niej, na te s艂owa zaczerwieni艂 si臋 jak burak, ale tu w艂a艣nie zdoby艂a siedemdziesi膮t osiem procent g艂os贸w.


Tego dnia, po wyj膮tkowych ze wzgl臋du na okoliczno艣ci wyborach, S膮siadka Dorothy jak zwykle poprowadzi艂a swoj膮 audycj臋, ale zanim si臋 wy艂膮czy艂a, na zako艅czenie, bez fanfar, powiedzia艂a:

- I jeszcze gratulacje dla nowo wybranej pani gubernator. Zawsze jest nam troch臋 przykro ze wzgl臋du na osob臋 przegrywaj膮c膮, ale jak to si臋 m贸wi, niech lepszy wygrywa. Teraz powinni艣my troch臋 zmodyfikowa膰 to powiedzenie: 鈥濶iech lepsza wygrywa鈥. S膮siadka Dorothy i Matka Smith graj膮ca na fisharmonii 偶ycz膮 wam mi艂ego dnia. Pami臋tajcie, dajecie nam tyle rado艣ci, wi臋c b膮d藕cie zn贸w z nami, dobrze?

LATA SIEDEMDZIESI膭TE

Nowa dekada

W 1970 roku rodzina Smith贸w ponios艂a bolesn膮 strat臋 - po d艂ugiej chorobie zmar艂a Matka Smith. W tym samym roku Bobby鈥檈mu i Lois urodzi艂 si臋 drugi syn. 艢wiat zasadniczo niewiele si臋 zmieni艂, z wyj膮tkiem mo偶e tego faktu, 偶e cz艂owiek, i to w dodatku Amerykanin, wyl膮dowa艂 na Ksi臋偶ycu, z czego wszyscy mieszka艅cy Elmwood Springs byli nies艂ychanie dumni. W艣r贸d zaproszonych go艣ci na specjalnie z tej okazji wydane przyj臋cie u Macky鈥檈go i Normy jedynie ciocia Elner czu艂a si臋 zasmucona tym wydarzeniem. Kiedy Linda zapyta艂a j膮, dlaczego nie cieszy si臋 wraz z innymi, Elner odpowiedzia艂a:

- Ale偶 ciesz臋 si臋, tylko 偶al mi tego biednego Neila Armstronga.

- Dlaczego ci go 偶al, ciociu Elner?

- Poniewa偶, dziecino - odpowiedzia艂a - jak si臋 ju偶 by艂o na Ksi臋偶ycu, to gdzie jeszcze mo偶na p贸j艣膰?

Trafi艂a w sedno.

Linda Warren, c贸rka Normy i Macky鈥檈go, wyros艂a na 艂adn膮 dziewczyn臋 o w艂osach rudoblond, a Norma, cho膰 bardzo si臋 stara艂a nie by膰 podobna do swojej matki, w ko艅cu zachowywa艂a si臋 wobec Lindy tak samo jak kilkana艣cie lat wcze艣niej jej matka wobec niej samej. Kiedy Linda zrobi艂a co艣 nie po my艣li matki, Norma m贸wi艂a wtedy: 鈥濲este艣 dok艂adnie taka sama jak tw贸j tatu艣鈥. Szczerze m贸wi膮c, w tym jej ulubionym powiedzeniu by艂o wi臋cej ni偶 tylko 藕d藕b艂o prawdy. Linda, oczko w g艂owie tatusia, mia艂a podobny temperament i zainteresowania. Uwielbia艂a chodzi膰 na ryby, gra膰 w baseball i by艂a typem sportsmenki.

W szkole, mimo usilnych nalega艅 Normy, z zaj臋膰 praktycznych nie wybra艂a nauki gotowania, ale majsterkowanie. Linda wyt艂umaczy艂a matce, 偶e woli raczej wiedzie膰, jak zbudowa膰 domek dla ptaszk贸w, ni偶 upiec ciasto, a Macky jak zwykle przyzna艂 jej racj臋.

- Nie mam poj臋cia, w jaki spos贸b chcesz wychowa膰 dziecko i zatroszczy膰 si臋 o m臋偶a, skoro nie potrafisz nawet ugotowa膰 jajka czy pos艂a膰 艂贸偶ka - zrz臋dzi艂a Norma.


Kiedy Betty Raye zosta艂a wybrana na gubernatora na nast臋pn膮 kadencj臋, pierwsz膮 rzecz膮, jak膮 uczyni艂a, by艂o powo艂anie Vity Green na stanowisko wicegubernatora. Po raz pierwszy funkcj臋 t臋 mia艂a pe艂ni膰 kobieta. Wi臋kszo艣膰 obywateli nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e stanem rz膮dzi艂y 偶ona i kochanka Hamma. Do pomocy mia艂y Petera Wheelera oraz innych m膮drych ludzi, kt贸rymi obsadzi艂y stanowiska administracyjne. Betty Raye sprowadzi艂a te偶 swego dawnego przyjaciela, by艂ego kucharza przyrz膮dzaj膮cego szybkie dania, i powierzy艂a mu utworzone przez siebie stanowisko doradcy do spraw weteran贸w wojennych. Po zamkni臋ciu Trolejbusowej Gospody Jimmy przeni贸s艂 si臋 do Jefferson City, gdzie w wielu sprawach okaza艂 si臋 przydatny. Alberta Peets, kt贸ra mia艂a na sumieniu morderstwo i inne grzechy, nie mog艂a zaj膮膰 偶adnego oficjalnego stanowiska, ale zwolniona przed terminem, zosta艂a osobist膮 sekretark膮 Betty Raye. Earl Finley, kt贸ry twierdzi艂, 偶e chyba nie do偶yje zmierzchu ery Hamma Sparksa, nie pomyli艂 si臋. Zmar艂 na wylew w 1969 roku.

W rodzinie Oatman贸w nie tylko Betty Raye si臋 powiod艂o. W 1970 roku Departament Stanu zorganizowa艂 tras臋 koncertow膮 zespo艂贸w wykonuj膮cych muzyk臋 ameryka艅sk膮, w艣r贸d kt贸rych wybrano Oatman Family Gospel Singers, by reprezentowali muzyk臋 gospel. Odwiedzili szesna艣cie kraj贸w, czerpi膮c z tego mn贸stwo rado艣ci, zw艂aszcza kiedy wyst臋powali w londy艅skim Royal Albert Hall.

Minnie by艂a tak podniecona spotkaniem z Kr贸low膮 Matk膮, 偶e po wykonaniu zgodnego z etykiet膮 i wy膰wiczonego dygni臋cia, co przy jej wadze trzystu funt贸w by艂o jak ruszenie z posad kopca, klasn臋艂a w d艂onie i zawo艂a艂a pe艂na ukontentowania:

- Nie widzia艂am jeszcze nic 艣liczniejszego w takiej pi臋knej koronie! Wiem, 偶e nie wolno nam dotyka膰, ale niech ja przynajmniej obejm臋 pani膮 za szyj臋.

Kr贸lowa Matka, urzeczona pot臋偶n膮 Amerykank膮 w czerwonej sukni, rogowych okularach i pi臋trowej fryzurze na g艂owie, s艂ucha艂a jej paplania.

- Wie pani, chocia偶 mo偶e pani nie wie, ale obie mamy co艣 wsp贸lnego. Pani c贸rka zosta艂a kr贸low膮, a moja gubernatorem stanu Missouri. Musia艂y艣my wi臋c dobrze si臋 z czym艣 spisa膰, co nie, z艂otko?

- W rzeczy samej, pani Oatman - odpowiedzia艂a Kr贸lowa Matka, przechodz膮c dalej, by przywita膰 si臋 z Rosemary Clooney.

Tymczasem Jake Spurling bynajmniej nie zamierza艂 zaniecha膰 dochodzenia w sprawie zagadkowego znikni臋cia Hamma Sparksa. Zrobi艂 wiele w ci膮gu ostatnich trzech lat i w styczniu 1970 roku doczeka艂 si臋 prze艂omu w dochodzeniu.

Kiedy Jake otrzyma艂 wiadomo艣膰 o porzuconym w Luizjanie karawanie, zarz膮dzi艂 przeczesanie ca艂ego terenu. Karawan znalaz艂y dzieci bawi膮ce si臋 w pobliskim lesie. Pojazd by艂 pordzewia艂y, a tapicerka oblaz艂a ze staro艣ci. Ludzie Jake鈥檃 przetrz膮sn臋li ca艂y pojazd. Starszy model tego karawanu nale偶a艂, jak si臋 okaza艂o, do Dom贸w Pogrzebowych Cecila Figgsa i gara偶owany by艂 w Kansas City, gdzie trzymano starsze modele. Dalsza kontrola wykaza艂a, 偶e karawan przepad艂 wkr贸tce po znikni臋ciu Hamma Sparksa i pozosta艂ej czw贸rki. Przes艂uchiwani w tej sprawie ludzie odpowiedzialni za samochody pozostawione na parkingu Figgsa zeznali, i偶 nie zaniepokoi艂o ich specjalnie znikni臋cie jednego karawanu, gdy偶 stare pojazdy by艂y nagminnie kradzione przez ma艂olat贸w chc膮cych si臋 przejecha膰. Pomy艣leli sobie, 偶e i tym razem zdarzy艂 si臋 podobny przypadek. Jake natychmiast polecia艂 do Luizjany, obdepta艂 ca艂膮 okolic臋, ale nie znalaz艂 niczego poza rozpadaj膮c膮 si臋 przystani膮.

Ciekaw by艂, do kogo nale偶a艂a owa przysta艅, i dowiedzia艂 si臋. W 1967 roku prawnym w艂a艣cicielem tego terenu i przystani dla 艂odzi by艂 niejaki Buddy Leo, wuj pana Anthony鈥檈go Leo z Kansas City z Missouri, cz艂owieka o niew膮tpliwych powi膮zaniach z zorganizowanym 艣wiatem przest臋pczym. By膰 mo偶e nie mia艂o to 偶adnego znaczenia w prowadzonej sprawie, ale na nos Jake鈥檃 zbyt wiele by艂oby wtedy zbieg贸w okoliczno艣ci. Przysta艅 znajdowa艂a si臋 nieopodal ostatniego miejsca pobytu Hamma w Jackson. Niewykluczone, 偶e przyby艂 tu drog膮 wodn膮. Po d艂ugich poszukiwaniach ustalono, 偶e w maju 1959 roku nowiutka 艂贸d藕 motorowa o d艂ugo艣ci trzydziestu pi臋ciu st贸p zosta艂a zakupiona w Kansas City na nazwisko pani Jeannie Micelli, siostry pana Anthony鈥檈go Leo. W艂a艣nie takich zwi膮zk贸w szuka艂 Jake. Porzucony karawan, przysta艅, zagini臋cie pi臋ciu ludzi, wszystko to wiod艂o do Kansas City.

Niestety nie mo偶na by艂o przes艂ucha膰 偶adnego pana Leo. Wuj zmar艂 ze staro艣ci, a Anthony Leo, chocia偶 m艂odszy, r贸wnie偶 ju偶 nie 偶y艂. W 1968 roku przypadkiem znalaz艂 si臋 w zasi臋gu pi臋ciu wystrzelonych kul, co okaza艂o si臋 dla niego zgubne. Jego siostra, pani Micelli, podczas przes艂uchania zezna艂a, 偶e nigdy nie posiada艂a 偶adnej 艂odzi, co mog艂o by膰 prawd膮. Panowie ci znani byli z dokonywania zakup贸w, do kt贸rych niewygodnie by艂oby si臋 przyzna膰, na nazwiska os贸b postronnych.

Betty Raye z kolei, przes艂uchiwana przez Jake鈥檃, powiedzia艂a mu, 偶e pami臋ta, jak Hamm kilkakrotnie wspomina艂 o jakim艣 przyjacielu Rodneya, od kt贸rego nieraz wypo偶yczali 艂贸d藕.

- Naprawd臋? - upewnia艂 si臋 Jake.

- Tak. Wydaje mi si臋, 偶e par臋 razy zabra艂 koleg贸w na tak膮 wycieczk臋.

Hamm junior pami臋ta艂 to bardzo dobrze.

Ucieszy艂o to Jake鈥檃. Przynajmniej dok膮d艣 prowadz膮 te 艣lady, pomy艣la艂 sobie.

Pozostawa艂o jeszcze tylko dowiedzie膰 si臋, co si臋 sta艂o z 艂odzi膮.

Wakacje Tot

Dwudziestego pierwszego kwietnia ciocia Elner zadzwoni艂a do Normy i od razu przyst膮pi艂a do rzeczy, nie m贸wi膮c nawet 鈥瀌zie艅 dobry鈥.

- S艂ysza艂a艣, co si臋 przydarzy艂o Biednej Tot?

Norma wiedzia艂a, 偶e cokolwiek to by艂o, nie powinna spodziewa膰 si臋 pomy艣lnych wie艣ci.

- Nawet mi nie m贸w.

Ciocia Elner zignorowa艂a ten apel.

- Wiesz, jaka by艂a biedna, kiedy z艂ama艂a palec, a poniewa偶 w tym stanie nie mog艂a nikogo czesa膰, da艂a si臋 nam贸wi膰 Dwayne鈥檕wi juniorowi na wsp贸lny wyjazd na Floryd臋, gdzie ryba niemal odgryz艂a jej praw膮 nog臋. Teraz, biedactwo, le偶y w szpitalu, a przecie偶 nawet nie w臋dkowa艂a. M贸wi, 偶e w tym czasie zesz艂a pod pok艂ad, 偶eby sobie przyrz膮dzi膰 zapiekank臋 z serem, nikomu nie zawraca艂a g艂owy, a wtedy w艂a艣nie ta ryba j膮 capn臋艂a.

- Jaka ryba? - Norma usiad艂a z wra偶enia.

- Nie wiem, ale ta ryba by艂a w艣ciek艂a, 偶e si臋 j膮 wyci膮ga z wody, to ci gwarantuj臋.

- Kto ci o tym powiedzia艂?

- Verbena. W艂a艣nie przed chwil膮 rozmawia艂a z Tot.

- Ciociu Elner, zadzwoni臋 do ciebie troszk臋 p贸藕niej - powiedzia艂a Norma i natychmiast wykr臋ci艂a numer pralni Verbeny, 偶eby z pierwszej r臋ki dowiedzie膰 si臋 o wszystkim.

S艂uchawk臋 podnios艂a Verbena.

- Blue Ribbon.

- Tu Norma.

- O, w艂a艣nie dzwoni艂am do ciebie, ale mia艂a艣 zaj臋ty telefon.

- M贸wi艂a艣 cioci Elner, 偶e Tot zosta艂a pogryziona przez ryb臋?

- Nie, nigdy nie powiedzia艂am, 偶e zosta艂a pogryziona. M贸wi艂am, 偶e zosta艂a uk膮szona.

- Jak mog艂a zosta膰 uk膮szona, skoro znajdowa艂a si臋 na dolnym pok艂adzie i przygotowywa艂a sobie jedzenie?

- Pewnie ryba te偶 zesz艂a na d贸艂, 偶eby j膮 tam znale藕膰, tak my艣l臋.

- Ale dlaczego?

- Poniewa偶 Tot to najwi臋kszy pechowiec, jakiego znam.

- Jak to si臋 sta艂o?

- Znajdowa艂a si臋 w艂a艣nie na Florydzie na 艂odzi rybackiej, kt贸r膮 wynaj膮艂 Dwayne junior ze swoim koleg膮, 偶eby j膮 troch臋 rozerwa膰. Tak on twierdzi, ale mnie si臋 wydaje, 偶e on sam chcia艂 si臋 wybra膰 na ryby. W ka偶dym razie po trzygodzinnym sterczeniu w upale, kiedy nie uda艂o jej si臋 niczego z艂owi膰, powiedzia艂a: 鈥濲estem g艂odna, id臋 na d贸艂 zrobi膰 sobie zapiekank臋 z serem鈥. Dwayne tymczasem z艂apa艂 ryb臋, ale wyci膮gn膮艂 j膮 z wody troch臋 zbyt gwa艂townie, a kiedy rzuci艂 j膮 na pok艂ad, ona odbi艂a si臋 i da艂a susa na schody, przelecia艂a nad nimi i pyskiem d藕gn臋艂a Tot w udo.

- O Bo偶e, Tot musia艂a si臋 艣miertelnie wystraszy膰.

- Na pewno si臋 zdziwi艂a, kiedy zobaczy艂a, 偶e jaka艣 ryba wbi艂a jej si臋 w nog臋. Kapitan ob艂o偶y艂 jej nog臋 lodem i zawi贸z艂 j膮 a偶 do Pensacoli, aby tam jej to wyj臋li. Tot m贸wi, 偶e czu艂a si臋 jak idiotka z ryb膮 tkwi膮c膮 w jej nodze, ale kapitan twierdzi艂, 偶e oni sami nie odwa偶膮 si臋 usun膮膰 ryby. Mogliby jeszcze co艣 uszkodzi膰.

- Co mogliby uszkodzi膰?

- Ryb臋, jak si臋 domy艣lam. Dwayne junior przywi贸z艂 j膮 jako cenne trofeum z tej wyprawy.

- Co to by艂a za ryba?

Norma us艂ysza艂a szelest kartek.

- Gdzie艣 to mia艂am zapisane. O, jest. Zosta艂a zidentyfikowana jako ryba pi艂a. Zrobili jej zdj臋cie, 偶eby pos艂a膰 do gazety.

- A jak Tot si臋 czuje?

- Dobrze, je艣li nie liczy膰 sze艣ciu szw贸w i zastrzyk贸w.

- Czy mo偶e kogo艣 pozwa膰 za to do s膮du?

- A kogo mia艂aby pozywa膰? Powiedzia艂a, 偶e rybacy nie pokryj膮 tych koszt贸w. M贸wi膮, 偶e to by艂a wola boska... No wi臋c kogo ma skar偶y膰? Zatok臋 Meksyka艅sk膮? A mo偶e ryb臋? Taki jej pech, nie tylko z tym. Jutro wraca. Powiada, 偶e nie wykorzysta艂a ani jednego dnia wakacji. By艂a w op艂akanym stanie, kiedy wyje偶d偶a艂a, to mo偶esz sobie wyobrazi膰, jak teraz si臋 czuje.

- Biedna Tot.

Nazajutrz mieszka艅cy Pensacoli mogli zobaczy膰 w gazecie zdj臋cie pani Whooten na w贸zku inwalidzkim, wiezionej na pogotowie. Nag艂贸wek g艂osi艂: 鈥濳obieta ugodzona przez lataj膮c膮 ryb臋鈥. W Elmwood Springs ludzie starali si臋 nie porusza膰 tego tematu, kiedy jednak co艣 o tym wspominali, Tot m贸wi艂a:

- To wszystko mia艂o mi obrzydzi膰 tu艅czyka, zapewniam was.


Do Szerokiego Og贸艂u,

Ostatnio zosta艂am gorzko do艣wiadczona, za co w dodatku musia艂am s艂ono zap艂aci膰, o czym chc臋 wszystkich powiadomi膰 ku przestrodze. Nie pozw贸lcie w miar臋 mo偶liwo艣ci, by wzywano do Was karetk臋. Mo偶ecie mi wierzy膰, 偶e mog艂abym dwukrotnie wybra膰 si臋 do Europy za te pieni膮dze, jakie wyda艂am na przewiezienie mnie karetk膮 sze艣膰 ulic dalej w godzinach szczytu, czego w og贸le nie brali pod uwag臋. Owszem, byli bardzo mili, ja zreszt膮 te偶 by艂am dla nich mi艂a, ale wtedy jeszcze nie wiedzia艂am, 偶e b臋dzie mnie to kosztowa膰 maj膮tek. Nadal zreszt膮 sp艂acam t臋 nale偶no艣膰, a moja sk艂adka ubezpieczeniowa skoczy艂a do g贸ry jak szalona. Mia艂am tylko skaleczon膮 nog臋, ale oni za艂o偶yli mi ko艂nierz usztywniaj膮cy kark, a w drodze do szpitala podali mi przez nos tlen, zupe艂nie niepotrzebnie, i co dwie minuty mierzyli mi gor膮czk臋 i sprawdzali ci艣nienie. Na dobitk臋 mieli praktykanta, kt贸ry na mnie uczy艂 si臋, jak to robi膰, za co jednak nie udzielili mi zni偶ki. Ale nie to by艂o najgorsze. Jak ju偶 znajdziecie si臋 na pogotowiu, strze偶cie si臋. Ci wszyscy lekarze z pogotowia s膮 okropnie drodzy, a p艂atni s膮 chyba od minuty. Prze艣wietlili mnie od st贸p do g艂贸w, potem zrobili tomografi臋, ci膮gali mnie od jednego miejsca do drugiego, ca艂y czas w arktycznej temperaturze. Zimno tam jak na biegunie. W ko艅cu zosta艂am odes艂ana do gabinetu zabiegowego na usuni臋cie ryby (nie dacie wiary, ile mnie to kosztowa艂o). Tam dali mi znieczulenie miejscowe, po kt贸rym nie mog艂am chodzi膰, wi臋c zatrzymali mnie na noc. Jakbym Wam powiedzia艂a, ile mi policzyli za 艂贸偶ko, kilka pastylek aspiryny i 艣rodek uspokajaj膮cy, w艂os by si臋 Wam zje偶y艂 na g艂owie. Nie my艣lcie sobie, 偶e pokryje to Wam ubezpieczenie. Nic z tego. Wi臋c moja rada: je艣li jeste艣cie w stanie chodzi膰 lub jecha膰, zawo艂ajcie taks贸wk臋 albo pojed藕cie sami autobusem na pogotowie. W 偶adnym razie nie dzwo艅cie pod 911, chyba 偶e le偶ycie bez ducha.


Zatroskana obywatelka Tot Whooten


PS. Wystrzegajcie si臋 lataj膮cych ryb.

Dzie艅 Matki

Wiosn膮 1970 roku spo艣r贸d audycji radiowych nadaj膮cych g艂贸wnie muzyk臋 m艂odzie偶ow膮, tu偶 po li艣cie przeboj贸w 鈥濼ops in Pops鈥 plasowa艂 si臋 program S膮siadki Dorothy, nadal nadawany przez stacj臋 WDOT.

Nic si臋 nie zmieni艂o z wyj膮tkiem tego, 偶e nie by艂o ju偶 Matki Smith, a Dorothy niemal ca艂kowicie osiwia艂a. Jej g艂os jednak pozostawa艂 taki sam, ciep艂y i serdeczny, co stanowi艂o mi艂膮 odmian臋 w zestawieniu z agresywn膮 muzyk膮 rockandrollow膮 nadawan膮 prawie przez ca艂y czas.

- Dzie艅 dobry, witajcie wszyscy. Nie wiem, jak u was, ale tutaj wszyscy przechodz膮 w艂a艣nie wiosenne odurzenie. Trudno si臋 dziwi膰, taki mamy ciep艂y kwiecie艅, spodziewam si臋, 偶e u was jest tak samo. Tyle 偶onkili nagle wystrzeli艂o spod ziemi, jak nigdy dot膮d. Wkr贸tce b臋dziemy obchodzili Dzie艅 Matki, a je艣li zastanawiacie si臋, co w tym roku ofiarowa膰 mamie, to kupcie jej co艣, co 艣piewa. Na przyk艂ad kanarka, kt贸ry w kuchni czy salonie swoim trelem rado艣nie wprowadzi j膮 w nowy dzie艅. Wiem, jak to jest, z w艂asnego do艣wiadczenia, wi臋c z czystym sumieniem mog臋 taki prezent poleci膰. Nie do wiary, ile rado艣ci przysporzy艂y mi moje ukochane ptaszki, Piero偶ek i Kret, w ci膮gu minionych lat. A je艣li wasza matka ma ju偶 kanarka, co powiecie na dzwonek z melodyjk膮 do drzwi? Przyjemna dla ucha zapowied藕, 偶e go艣膰 stoi za progiem.

Co my tu jeszcze mamy... Aha... Dostali艣my jeszcze jedn膮 kartk臋 od naszych zapuszkowanych turystek z puszki, si贸str Goodnight. Szkoda, 偶e nie mo偶ecie zobaczy膰 tej kartki. Widz臋 je, jak obie siedz膮 na strusiu. Kartka zosta艂a wys艂ana z farmy hodowlanej strusi贸w w Kalamazoo. Doprawdy, te dziewczyny s膮 nieustraszone.

A je艣li kto艣 z was w艂a艣nie podr贸偶uje w okolicy Lebanon w Missouri i nie ma gdzie si臋 zatrzyma膰, to niech pami臋ta o Dream Village Motor Court Nelsona... Mo偶na tam zobaczy膰 elektryczn膮 fontann臋 i pos艂ucha膰, jak gra. Mo偶na sp臋dzi膰 orze藕wiaj膮c膮 noc w Ozark Mountains przy autostradzie numer 66... wrotach na wsch贸d i zach贸d. Dream Village Nelsona - to obiekt nowoczesny, ogniotrwa艂y, sk艂adaj膮cy si臋 z bungalow贸w, gdzie dzieci s膮 bezpieczne.

A skoro m贸wimy o dzieciach - w艂a艣nie otrzyma艂am wspania艂y li艣cik od Bobby鈥檈go i Lois, i z przyjemno艣ci膮 wam komunikuj臋, 偶e m贸j wnuczek Michael zosta艂 Orlim Skautem. Wiele bym da艂a, by m贸c zobaczy膰 to na w艂asne oczy. A偶 trudno uwierzy膰, 偶e moje dzieci mieszkaj膮 tak daleko od nas, a przecie偶 bez wzgl臋du na to, ile maj膮 lat, zawsze pozostaj膮 naszymi dzie膰mi, prawda? Teraz, kiedy patrz臋 na Bobby鈥檈go, nie mog臋 uwierzy膰, 偶e zarz膮dza du偶ym przedsi臋biorstwem. Wiem, 偶e to doros艂y m臋偶czyzna, kt贸ry ma te偶 swoje dzieci, dla mnie jednak zawsze pozostanie ma艂ym Bobbym, tak samo jak moja c贸reczka Anna Lee, kt贸ra - nie spadnijcie z krzese艂 - wczoraj wieczorem do mnie zadzwoni艂a z wiadomo艣ci膮, 偶e sama zostanie wkr贸tce babci膮, zatem Doc i ja b臋dziemy ju偶 pradziadkami. - Dorothy roze艣mia艂a si臋. - Powiedzia艂am Docowi, 偶e po raz pierwszy zostan臋 obdarzona tak szacownym mianem.

W nast臋pnej cz臋艣ci naszej audycji porozmawiamy z Gertrude Hazelette na temat 鈥濲ak najlepiej roz艂upa膰 orzeszki hikorowe鈥. Przedtem jednak chcia艂am was zapyta膰: czy jest w艣r贸d was taki sam chomik jak ja? Co roku, kiedy przyst臋puj臋 do wiosennych porz膮dk贸w, id臋 na strych z mocnym postanowieniem zrobienia generalnych porz膮dk贸w i powyrzucania wszystkich niepotrzebnych rzeczy, kt贸re s膮 tylko zbiornikiem kurzu. A zawsze ko艅czy si臋 na tym, 偶e niczego nie wyrzucam... Siedz臋 tam, a ka偶da rzecz, kt贸r膮 bior臋 do r臋ki, przywo艂uje tyle przyjemnych wspomnie艅... Wiem, 偶e powinnam pozby膰 si臋 tych rupieci, ale nie mam serca tego zrobi膰... No c贸偶, mo偶e w przysz艂ym roku...

Opuszczone gniazdo

Linda Warren mia艂a po raz pierwszy w 偶yciu wyjecha膰 z domu na d艂u偶ej, i jej matka, przygotowuj膮c si臋 do tego wydarzenia, bynajmniej nie by艂a zachwycona. Linda natychmiast po sko艅czeniu szko艂y 艣redniej posz艂a pracowa膰 do AT&T. W dniu wyboru zawod贸w i przysz艂ej pracy do szko艂y zawitali przedstawiciele tej firmy, by zw艂aszcza w艣r贸d dziewcz膮t zorganizowa膰 nab贸r na szkolenie przysz艂ej kadry kierowniczej. Zale偶a艂o im na okre艣lonej liczbie kobiet, gdy偶 ostatnimi czasy rz膮d ameryka艅ski, a szczeg贸lnie gubernator stanu, zwracali uwag臋 na to, by kobiety mia艂y swobodny dost臋p do stanowisk. Siostrzenica m臋偶a cioci Elner, Mary Grace, mia艂a dobr膮 prac臋 w towarzystwie telefonicznym w St. Louis i mog艂a szepn膮膰 s艂贸wko komu trzeba na temat Lindy. Ale Norma czu艂a si臋 zawiedziona, kiedy wybrano Lind臋.

- Mia艂am nadziej臋, 偶e p贸jdziesz do college鈥檜 przynajmniej na dwa lata, je艣li nie na d艂u偶ej. Sama 偶a艂uj臋, 偶e tak wcze艣nie wysz艂am za m膮偶 i nie wybra艂am si臋 na studia.

- Wiem, mamusiu, ale pomy艣l tylko, jaka to dla mnie wielka szansa. Zostan臋 przygotowana do pracy na stanowisku kierowniczym. Po co mam marnowa膰 cztery lata na studia, kiedy w tym samym czasie mog臋 ju偶 pracowa膰 i dobrze zarabia膰?

- Ale, kochanie, pomy艣l, ile przyjemno艣ci ci臋 ominie - organizacje studenckie, spotkania, mieszkanie w akademiku z innymi dziewcz臋tami.

- Och, tego ju偶 si臋 nie praktykuje tak jak dawniej, a ja mog臋 mie膰 r贸wnie wiele przyjemno艣ci, zarabiaj膮c na siebie. Je艣li si臋 we藕mie wszystko pod uwag臋, to m贸j wyb贸r jest bardziej praktyczny i logiczny.

- Za m艂oda jeste艣 na to, by艣 mog艂a by膰 praktyczna i logiczna. Chyba 偶e masz to po swoim ojcu. Ja nigdy nie by艂am ani praktyczna, ani logiczna. Mo偶e powinnam by膰 bardziej podobna do ciebie. Ale od razu wysz艂am za m膮偶 i niczego nie zd膮偶y艂am si臋 nauczy膰. Gdyby co艣 si臋 sta艂o twojemu tacie, to pewnie bym sko艅czy艂a jako czyja艣 s艂u偶膮ca albo kucharka, bo tylko to potrafi臋 robi膰: sprz膮ta膰 i gotowa膰, nic poza tym.

- Ale偶, mamo, przecie偶 gotowanie to te偶 prawdziwa umiej臋tno艣膰.

- Wcale nie - upiera艂a si臋 Norma. - Ka偶dy potrafi gotowa膰.

- Ja nie - o艣wiadczy艂a Linda.

- Bo tak naprawd臋 nigdy nie pr贸bowa艂a艣. Wiesz, 偶e tatu艣 b臋dzie bardzo zmartwiony, 偶e nie p贸jdziesz do college鈥檜.

- Wcale nie b臋dzie. Uwa偶a, 偶e to 艣wietny pomys艂.

- A sk膮d ty to wiesz?

- Bo posz艂am do niego do sklepu i pokaza艂am mu list.

- Kiedy?

- Dzi艣 rano.

- Jeszcze zanim mnie go pokaza艂a艣?

- Tak, chcia艂am si臋 przekona膰, co on o tym s膮dzi. Powiedzia艂, 偶e tak w艂a艣nie powinnam post膮pi膰.

- Rozumiem, jak zwykle wy oboje razem co艣 postanowili艣cie, ja si臋 nie licz臋, jestem poza nawiasem.

- Oj, mamo...

- Kiedy to prawda. Nie wiem, po co jeszcze fatygujesz si臋, 偶eby mi m贸wi膰 cokolwiek. Dla was znacz臋 tyle, co klamka u drzwi. Po co mnie w takim razie pytasz o zdanie? I tak zrobisz, co tw贸j tatu艣 ci powie, zawsze tak jest.

- Mamo, wiesz przecie偶, 偶e to nieprawda. Ale je艣li jeste艣 tak bardzo przeciwna tym planom, to z nich zrezygnuj臋.

- Jasne, a je艣li zrezygnujesz, nigdy mi tego nie darujesz. Mia艂am tylko nadziej臋, 偶e b臋dziesz troch臋 bli偶ej domu, o to mi chodzi艂o, 偶eby艣 tak daleko nie wyje偶d偶a艂a.

- Wi臋c to ci臋 martwi - stwierdzi艂a Linda.

- A dlaczeg贸偶 by nie? Jestem normaln膮 matk膮.

- Ale nie musisz si臋 martwi膰. Wszystko b臋dzie dobrze.

- Czy ty sobie wyobra偶asz, 偶e ja ci臋 puszcz臋 do du偶ego miasta pe艂nego gang贸w i bia艂ych niewolnik贸w i 偶e nie b臋d臋 si臋 martwi艂a?

- Ojej, mamusiu, w San Francisco nie ma 偶adnych bia艂ych niewolnik贸w.

- Sk膮d wiesz? Ja ogl膮dam telewizj臋 i widz臋, co si臋 dzieje. Barbara Walters w swojej audycji pokazywa艂a m艂ode Rosjanki, kt贸re mog艂yby co艣 powiedzie膰 na temat bia艂ego niewolnictwa. Te rzeczy nadal si臋 zdarzaj膮, nie oszukujmy si臋. - W oczach Normy pojawi艂y si臋 艂zy. - Pomy艣la艂am wi臋c sobie, 偶e w college鈥檜 sp臋dzisz bezpiecznie cztery lata.

- Mamo.

- Mam nadziej臋, 偶e b臋dziesz nosi艂a w torebce bro艅, co mog臋 wi臋cej powiedzie膰? Ludzie obrywaj膮 na prawo i lewo. Nie zasn臋 spokojnie przez cztery nast臋pne lata, chyba wiesz o tym.

Godzin臋 p贸藕niej Linda zadzwoni艂a do Macky鈥檈go.

- Tatusiu, musisz porozmawia膰 z mam膮, bo nabi艂a sobie g艂ow臋 obsesyjnymi my艣lami, 偶e albo mnie kto艣 napadnie, albo zostan臋 bia艂膮 niewolnic膮.

- Domy艣la艂em si臋, 偶e tak b臋dzie. Nie m贸wi艂a jeszcze nic o trz臋sieniu ziemi?

- Jeszcze nie, ale jestem pewna, 偶e gdy tylko przyjdzie jej to do g艂owy, b臋dzie to nast臋pny temat.

Zgodnie z przewidywaniami wieczorem Norma zasiad艂a w kuchni do rozmowy z Mackym.

- Poj臋cia nie mam, co ci ludzie z towarzystwa telefonicznego sobie wyobra偶aj膮. Jak mo偶na spodziewa膰 si臋, 偶e m艂oda dziewczyna pojedzie sama a偶 do San Francisco.

- Przecie偶 ona pojedzie z ca艂膮 mas膮 swoich r贸wie艣nik贸w, kt贸rzy razem z ni膮 b臋d膮 si臋 szkoli膰.

Nagle Norma zamar艂a.

- San Francisco! Wielki Bo偶e! Przecie偶 tam wyst臋puj膮 trz臋sienia ziemi!

Macky wsta艂 i nala艂 sobie nast臋pn膮 fili偶ank臋 kawy. Zapowiada艂 si臋 d艂u偶szy wiecz贸r.

- Dostan臋 przez to zawa艂u, zobaczysz. Czuj臋 to.

- Norma, chcia艂bym, 偶eby艣 przesta艂a si臋 zamartwia膰 z tego powodu. Sama doprowadzasz si臋 do szale艅stwa.

- Nic na to nie poradz臋. Ju偶 taka jestem. Taka by艂a moja matka, wiecznie zamartwiaj膮ca si臋, i ja te偶 taka jestem. Ju偶 jako dziecko by艂am nerwowa. A potem jako nastolatka. Zawsze si臋 denerwowa艂am. Wiedzia艂e艣, 偶e si臋 wszystkim przejmuj臋, kiedy si臋 ze mn膮 偶eni艂e艣. Uprzedza艂am ci臋, 偶e jestem nerwowa.

- Tak, ale my艣la艂em, 偶e po pierwszych dwudziestu latach ci przejdzie.

- Ty si臋 nigdy w 偶yciu nie denerwowa艂e艣, wi臋c nie wiesz, jak to jest. I nie mo偶esz siedzie膰 tu spokojnie i m贸wi膰 mi, 偶ebym po prostu si臋 nie przejmowa艂a. Zachowujesz si臋 tak, jakbym ja naumy艣lnie si臋 denerwowa艂a. Chyba wyobra偶asz sobie, 偶e budz臋 si臋 co rano z mocnym postanowieniem, by sta膰 si臋 zaraz k艂臋bkiem nerw贸w i zamartwia膰 si臋 o wszystkich, dr偶e膰 na ka偶dy d藕wi臋k telefonu, bo to takie zabawne. Naprawd臋, Macky, bardzo bym chcia艂a, 偶eby艣 postara艂 si臋 mnie zrozumie膰. Ty i ciocia Elner jeste艣cie do siebie podobni, nie macie w sobie ani odrobiny nerw贸w. Te偶 bym tak chcia艂a, ale niestety nie mog臋. Domy艣lam si臋, 偶e tak jest w 艣wiecie zwierz膮t, jedne s膮 p艂ochliwe, inne nie. Nie wiem, dlaczego tak si臋 dzieje, ale spodziewam si臋, 偶e Pan B贸g, stwarzaj膮c w艂a艣nie taki 艣wiat, mia艂 swoje powody. Nie mo偶na powiedzie膰 ptakowi, 偶eby sta艂 si臋 bardziej podobny do krowy.

- No dobrze, Norma, wyja艣ni艂a艣 swoje stanowisko.

- Albo lwu, 偶eby si臋 zachowywa艂 jak osio艂.

- Okay, Norma, chcia艂em tylko podpowiedzie膰 ci, 偶e mo偶e zazna艂aby艣 wi臋cej rado艣ci, gdyby艣 mog艂a si臋 bardziej zrelaksowa膰.

- My艣lisz, 偶e tego nie wiem? My艣lisz, 偶e m贸wisz mi co艣 nowego? Chcia艂abym m贸c patrze膰 spokojnie, jak dom schodzi na psy, a ty, ciocia Elner i Linda robicie, co chcecie. Niech sobie Linda wyje偶d偶a do du偶ego miasta, mieszka po s膮siedzku z gwa艂cicielami i mordercami, co mi tam. A ty w twoim wieku chcesz sobie pohula膰 w weso艂ym miasteczku? Prosz臋 bardzo, mnie to w og贸le nie rusza. Ciocia Elner chce zostawia膰 dom szeroko otwarty dla w艂贸cz臋g贸w, kt贸rzy przyjd膮 w nocy i j膮 zamorduj膮, no to co z tego?

- Wiem, Norma, 偶e jeste艣 taka kokoszka zmartwioszka, kt贸ra si臋 boi, 偶e zaraz jej niebo spadnie na g艂ow臋. Czy my艣lisz, 偶e swoim martwieniem si臋 mo偶esz odsun膮膰 jakie艣 nieszcz臋艣cie? Co ma si臋 sta膰, to si臋 stanie, a co nie, to nie.

Norma popatrzy艂a na niego, jakby chcia艂a go zabi膰.

- Wielkie dzi臋ki, Macky, to naprawd臋 wielka pociecha. B臋d臋 pami臋ta艂a, 偶eby ci to powiedzie膰, kiedy ty b臋dziesz si臋 czym艣 martwi艂.

Kiedy Linda wyjecha艂a do San Francisco, ciocia Elner zadzwoni艂a do Normy i powiedzia艂a:

- Wiesz, co ci jest? Cierpisz na syndrom opuszczonego gniazda.

- Co takiego?

- Przeczyta艂am w艂a艣nie w 鈥漅eader鈥檚 Digest鈥 i co艣 mi si臋 wydaje, 偶e syndrom opuszczonego gniazda odnosi si臋 do ciebie. Chyba dlatego jeste艣 taka przygn臋biona i wszystkim si臋 zamartwiasz. Pisz膮, 偶e objawia si臋 to tym, 偶e cz艂owiek my艣li, 偶e jego 偶ycie min臋艂o i nikomu nie jest potrzebny. Objawy s膮 jasne jak s艂o艅ce.

- Jakie objawy?

- Mnie nie oszukasz. Za ka偶dym razem, kiedy przychodzisz mnie odwiedzi膰, a偶 ci臋 r臋ce 艣wierzbi膮, by mi wysprz膮ta膰 ca艂y dom. Potrzebne ci jest jakie艣 hobby. S艂uchaj, przeczytam ci, co pisz膮 na ten temat w 鈥漅eader鈥檚 Digest鈥, s艂uchasz mnie?

- Tak.

- 鈥濻yndrom opuszczonego gniazda mo偶na przezwyci臋偶y膰 w nast臋puj膮cy spos贸b: wyjd藕 z domu i zawrzyj nowe przyja藕nie, postaraj si臋 o nowe hobby, po艣wi臋膰 sw贸j czas na jakie艣 prace spo艂eczne, wybierz si臋 z m臋偶em na powt贸rny miesi膮c miodowy鈥.

- Powt贸rny miesi膮c miodowy? Nawet nie mieli艣my pierwszego. Musz臋 wi臋c odby膰 dwa. Co tam masz jeszcze?

- Wybierz si臋 przynajmniej raz w tygodniu do restauracji albo zapisz na kurs ta艅ca.

Norma musia艂a przyzna膰, 偶e ciocia Elner trafi艂a w sedno. Czu艂a si臋 bezu偶yteczna i mia艂a nieprzepart膮 ochot臋 wysprz膮ta膰 dom cioci Elner po sam dach. Ale nie mia艂a ochoty na lekcje ta艅ca ani na jadanie na mie艣cie raz w tygodniu. Teraz mo偶na si臋 by艂o wybra膰 tylko do Howarda Johnsona, kiedy zamkni臋to cafeteri臋, ale ile razy mo偶na je艣膰 sma偶one mi臋czaki? Wiedzia艂a te偶, 偶e Macky nie zamkn膮艂by sklepu, by wyruszy膰 na powt贸rny miesi膮c miodowy. Pozostawa艂o wi臋c tylko znale藕膰 sobie jak膮艣 prac臋 spo艂eczn膮, co w Elmwood Springs wcale nie by艂o zadaniem 艂atwym, wszyscy bowiem mieszka艅cy miasteczka mieli to, co chcieli.

Zapuszkowane turystki, 1974

Ciocia Elner wojowa艂a na dworze z psem, kt贸ry polowa艂 na jej kota, przez co straci艂a wi臋ksz膮 cz臋艣膰 audycji S膮siadki Dorothy, ale jeszcze zd膮偶y艂a na zako艅czenie. To by艂 ostatni tydzie艅 nadawania audycji S膮siadki Dorothy, tym bardziej wi臋c ciocia Elner nie chcia艂a straci膰 ani minuty.

- Otrzyma艂y艣my nast臋pn膮 kartk臋 od naszych zapuszkowanych turystek, Ady i Bess Goodnight. Bess pisze, 偶e ich podr贸偶e dobieg艂y kresu i 偶e chc膮 zosta膰 tam, gdzie dotar艂y, ju偶 na zawsze. Ich nowy dom to Ollie Trout Trailer Camp, kt贸ry mie艣ci si臋 na Biscayne Boulevard przy 107 Ulicy, p贸艂torej mili od granic miasta Miami. Poczt贸wka przedstawia 艣liczny widok i opisuje parking Olliego jako jeden z naj艂adniejszych w kraju, gdzie mie艣ci si臋 trzysta pi臋膰dziesi膮t pojedynczych dzia艂ek, z palm膮 kokosow膮 na ka偶dym rogu. Moim zdaniem brzmi to bajecznie. Kartka zosta艂a podpisana tak: 鈥濲u-hu! Przyje偶d偶ajcie do nas w odwiedziny. Ada i Bess Goodnight鈥.

Wydaje si臋, jakby to by艂o zaledwie wczoraj, kiedy one wyje偶d偶a艂y. A tymczasem up艂yn臋艂o ju偶 dziewi臋膰 lat. No dobrze, podzieli艂am si臋 z wami wszystkimi nowinami, nadesz艂a wi臋c pora, bym podzieli艂a si臋 te偶 przemy艣leniami, jakie ostatnio nasz艂y Doca i mnie. Wczoraj wieczorem siedzieli艣my razem za domem i obserwowali艣my, jak s艂o艅ce zachodzi i zaczynaj膮 si臋 pojawia膰 gwiazdy... Jaki偶 to by艂 pi臋kny widok... Widzie膰 pierwsz膮 gwiazdk臋, kt贸ra do nas mruga... Wiecz贸r by艂 taki ciep艂y i przyjemny, siedzieli艣my wi臋c, czekaj膮c, a偶 wzejd膮 wszystkie gwiazdy. I wtedy co艣 mi przysz艂o do g艂owy. Zada艂am sobie pytanie, jak by艣my si臋 czuli, gdyby w og贸le nie by艂o gwiazd na niebie ani ksi臋偶yca, ale potem nieoczekiwanie by si臋 pojawi艂y. Na pewno wszyscy oniemieliby艣my z zachwytu, m贸wiliby艣my: 鈥濲aki偶 to pi臋kny widok鈥. A niekiedy jestem tak zaj臋ta, 偶e nawet nie mam czasu popatrze膰 na gwiazdy i ksi臋偶yc i doceni膰, jakie to szcz臋艣cie, 偶e one s膮 tam na niebie. Przewa偶nie nie doceniamy pi臋kna ksi臋偶yca, dop贸ki nie schowa si臋 za chmury. B贸g obdarzy艂 nas tyloma pi臋knymi rzeczami, kt贸re mo偶emy podziwia膰, a teraz, kiedy moje dzieci s膮 ju偶 doros艂e i posz艂y z domu, mamy z Dokiem wi臋cej czasu na u艣wiadamianie sobie, ilu 艂ask doznali艣my, ile szcz臋艣cia, wi臋cej ni偶 mogliby艣my si臋 spodziewa膰. Wiem, jakie mieli艣my szcz臋艣cie, 偶e Matka Smith 偶y艂a z nami pod jednym dachem tyle lat. Nasze dzieci s膮 zdrowe i szcz臋艣liwe, a ja z kolei zosta艂am obdarzona tyloma wspania艂ymi s膮siadami - tymi prawdziwymi i tymi z anteny - kt贸rzy byli ze mn膮 przez te wszystkie lata. Cz臋sto si臋 zastanawiam, co takiego zrobi艂am, 偶eby sobie zas艂u偶y膰 na tak wspania艂e 偶ycie. My艣l臋, 偶e b臋dzie mi ci臋偶ko nie podchodzi膰 codziennie do mikrofonu, aby si臋 z wami spotka膰, ale wiecie r贸wnie dobrze jak ja, 偶e czas niestety ucieka i na nikogo nie czeka, jak to m贸wi膮. Jestem pewna, 偶e nowi ludzie, kt贸rzy mnie zast膮pi膮, b臋d膮 mieli mn贸stwo ciekawych propozycji. D艂ugo przebywa艂am na antenie, trzydzie艣ci osiem lat, to znacznie wi臋cej, ni偶 kiedykolwiek mog艂am sobie wymarzy膰.

Jak wi臋kszo艣膰 z was ju偶 wie, Doc przechodzi na emerytur臋 w przysz艂ym miesi膮cu, oboje nie mo偶emy si臋 tego doczeka膰, gdy偶 zaczniemy teraz podr贸偶owa膰 i sk艂ada膰 wizyty. U schy艂ku 偶ycia nie jeste艣my bogaci, nie mamy te偶 wielu materialnych rzeczy, ale kiedy zasiadam do lektury waszych list贸w, kt贸re nadsy艂ali艣cie mi przez te wszystkie lata, czuj臋 si臋 bogata jak milionerka. Mam te偶 nadziej臋, 偶e napiszecie do mnie jeszcze od czasu do czasu. Poproszono mnie, bym czasem wpada艂a do studia w Poplar Bluff, by z wami pogaw臋dzi膰, wi臋c tak ca艂kiem to mnie si臋 nie pozb臋dziecie, poza tym mamy przed sob膮 jeszcze ca艂y tydzie艅, czyli jeszcze si臋 z wami nie 偶egnam. A zatem do jutra m贸wi wam S膮siadka Dorothy z First Avenue North 5348 w Elmwood Springs w Missouri, gdzie zawsze jeste艣cie mile widziani.


Elner z ci臋偶kim westchnieniem wsta艂a od sto艂u, pr贸buj膮c sobie wyobrazi膰, jak 艣wiat b臋dzie wygl膮da艂 bez audycji S膮siadki Dorothy. Nie tylko ona tak my艣la艂a. Dwadzie艣cia mil poza miastem w innej kuchni wiejska kobieta wyci膮gn臋艂a blat znajduj膮cy si臋 z lewej strony zlewu i po wypr贸bowaniu oko艂o sze艣ciu d艂ugopis贸w w ko艅cu znalaz艂a pisak, w kt贸rym zosta艂o jeszcze nieco tuszu. Usiad艂a i zacz臋艂a pisa膰 list.


Droga S膮siadko Dorothy!

Pomy艣la艂am sobie, 偶e napisz臋 do Ciebie, by Ci powiedzie膰, jak bardzo b臋dzie mi brakowa艂o Twego g艂osu, kt贸rego s艂ucha艂am codziennie w radiu. S艂uchaj膮c Ciebie, nie czu艂am si臋 tak samotna w tej swojej g艂uszy, z dala od miasta. Gdyby nie Ty i Twoja rodzina, wiod艂abym smutne, samotne 偶ycie. Czasem nawet mia艂am wra偶enie, 偶e Bobby i Anna Lee to moje dzieci. Bo偶e, wi臋c to si臋 naprawd臋 sko艅czy艂o? Szczerze m贸wi臋, by艂a艣 dobr膮 s膮siadk膮.

Twoja przyjaci贸艂ka

Vernonowa Boshell

Route 3

Koniec pewnej epoki

Doc znajdowa艂 si臋 akurat w drugstorze i przyucza艂 m艂odego aptekarza, kt贸ry mia艂 zaj膮膰 jego miejsce, kiedy przyniesiono recept臋. Zobaczywszy, komu przepisano 贸w lek nasercowy, natychmiast pobieg艂 do domu. Nigdy nie udali si臋 w podr贸偶. Tego roku jesie艅 by艂a wyj膮tkowo ciep艂a, cz臋sto wi臋c siadywali na bujanej 艂awce za domem i obserwowali zachodz膮ce s艂o艅ce.

Dwudziestego drugiego pa藕dziernika wysoki i szczup艂y spiker radiowy wszed艂 do kabiny, popatrzy艂 na zegar i chwil臋 czeka艂. Dok艂adnie o dziewi膮tej trzydzie艣ci, kiedy to tu偶 po wiadomo艣ciach nadawano 鈥濼ops in Pops鈥, zaskoczeni s艂uchacze us艂yszeli:

- Panie i panowie, stacja WDOT z 偶alem zawiadamia, 偶e zmar艂a nasza przyjaci贸艂ka. Wczoraj wieczorem w swoim mieszkaniu w Elmwood Springs odesz艂a od nas cicho S膮siadka Dorothy. Zostawi艂a c贸rk臋 Ann臋 Lee i syna Roberta. Przesy艂amy im wyrazy naszego g艂臋bokiego wsp贸艂czucia, jak te偶 setkom radios艂uchaczy, kt贸rzy od wielu lat znali j膮 i kochali.

Na pro艣b臋 rodziny zawiadamiamy, 偶e kto chce uczci膰 jej pami臋膰, proszony jest o przes艂anie zamiast kwiat贸w wp艂aty na Fundusz Princess Mary Margaret, zarz膮dzany przez Towarzystwo Humanitarne w Elmwood Springs. My za艣 godzinn膮 cisz膮 na antenie uczcimy pami臋膰 tej, kt贸rej nieobecno艣膰 odczujemy wszyscy.

Na koniec taka refleksja - czym jest 偶ycie? Najlepiej, najszlachetniej prze偶ywa 偶ycie taka osoba, po kt贸rej odej艣ciu do lepszego 艣wiata m贸wimy, 偶e kiedy by艂a w艣r贸d nas, przynosi艂a mi艂o艣膰, rado艣膰 i pociech臋 wsz臋dzie tam, gdzie si臋 znalaz艂a. Takie by艂o 偶ycie kobiety, kt贸r膮 znali艣my jako S膮siadk臋 Dorothy. Mimo 偶e na tym 艣wiecie jej g艂os ucich艂, wierzymy, 偶e gdzie艣 tam, w innym miejscu, ludzie w艂膮czaj膮 radio i s艂ysz膮 jej g艂os po raz pierwszy. 呕egnaj, droga przyjaci贸艂ko.

LATA OSIEMDZIESI膭TE

Trwoga

Przez ca艂e lata Norma zamartwia艂a si臋 z byle powodu, ale kiedy nadesz艂a chwila, gdy co艣 rzeczywi艣cie strasznego mog艂o si臋 wydarzy膰, to w艂a艣nie ona zachowa艂a spok贸j i zimn膮 krew. Nie powiedzia艂a ani s艂owa Macky鈥檈mu i cioci Elner. Wiedzieli tylko, 偶e posz艂a na coroczne badanie kontrolne. Powiedzia艂a im dopiero po dw贸ch tygodniach. Tego wieczoru po kolacji, kiedy ju偶 w艂o偶y艂a naczynia do zmywarki i pogasi艂a 艣wiat艂a w kuchni, przesz艂a do saloniku i usiad艂a obok Macky鈥檈go.

- Macky, jestem pewna, 偶e tam nic nie ma, ale dopatrzyli si臋 czego艣 w mojej mammografii, co im si臋 nie podoba, wi臋c doktor Hailing chce mi zrobi膰 biopsj臋.

Macky poczu艂, jak krew odp艂ywa mu z twarzy. Tymczasem Norma m贸wi艂a dalej.

- We 艣rod臋 musz臋 wi臋c i艣膰 do szpitala. B臋d臋 tam tylko dzie艅 lub dwa, tak czy inaczej, jednak chc臋 przygotowa膰 co艣 dla ciebie i schowa膰 do lod贸wki, 偶eby艣 mia艂 co je艣膰 podczas mojej nieobecno艣ci.

Macky w ko艅cu odzyska艂 g艂os.

- Jezus Maria, kiedy si臋 o tym dowiedzia艂a艣?

- Par臋 dni temu.

- Par臋 dni temu? Dlaczego nic mi nie powiedzia艂a艣?

- Bo nie by艂o sensu ci臋 martwi膰. Teraz m贸wi臋 ci tylko dlatego, 偶e mog膮 mnie tam zatrzyma膰 na noc, zale偶y, co znajd膮, a nie chc臋, 偶eby艣 wr贸ci艂 do domu i zastanawia艂 si臋, gdzie ja jestem.

- Powiedzia艂a艣 o tym cioci Elner albo Lindzie? Czy ona przyje偶d偶a do domu?

- Nie. Ju偶 ci m贸wi艂am, 偶e nie ma sensu rozpowiada膰 o tym komukolwiek, dop贸ki nie dowiemy si臋, co to jest, a by膰 mo偶e to w og贸le nic nie jest.

- Dlaczego ukrywasz co艣 takiego przede mn膮? Co si臋 z tob膮 dzieje?

- Kochanie, nic si臋 nie dzieje. Po prostu uwa偶am, 偶e nie powiniene艣 si臋 martwi膰, i to wszystko.

- Norma, na lito艣膰 bosk膮, jestem twoim m臋偶em, nie mo偶esz tak sobie powiedzie膰: 鈥濷, a propos, niewykluczone, 偶e mam raka鈥.

Gdy tylko to powiedzia艂, natychmiast po偶a艂owa艂 swoich s艂贸w. Ale Norma wsta艂a, podesz艂a do niego, odgarn臋艂a mu w艂osy z czo艂a i poklepa艂a po ramieniu.

- Kochanie, ja nie mam raka.

- Ale mog艂a艣 mie膰.

- Prawdopodobie艅stwo jest niewielkie, ale nawet je艣li, to jeszcze nie jest koniec 艣wiata. Doktor powiedzia艂, 偶e wcze艣nie zauwa偶yli艣my.

- Wi臋c on my艣li, 偶e to jest to?

- Nie, m贸wi艂 tylko, co by by艂o gdyby, wi臋c gdyby to by艂 rak, co jest nieprawdopodobne, to zosta艂 wcze艣nie wykryty.

Potem poszli spa膰, ale Macky nie m贸g艂 zasn膮膰. Oko艂o trzeciej nad ranem wsta艂 i wyszed艂 na podw贸rko. 艁zy sp艂ywa艂y mu po policzkach. I to nawet nie dlatego, 偶e by艂 艣miertelnie przera偶ony, ale dlatego, 偶e Norma by艂a taka dzielna, co go niewymownie wzruszy艂o.

Nast臋pne dni by艂y dla niego m臋czarni膮. Pomy艣la艂, 偶e gdyby j膮 straci艂, nigdy by sobie tego nie wybaczy艂. Chcia艂 z ni膮 prze偶y膰 jeszcze wiele lat, budzi膰 si臋 rano i patrze膰 na ni膮, ceni膰 j膮 tak膮, jaka by艂a. By艂a jego 偶on膮, kochank膮, matk膮 jego dziecka, ale przede wszystkim jego najlepszym przyjacielem. Bez niej by艂by zupe艂nie zagubiony.

Siedzia艂 w szpitalnej poczekalni i kiedy jej robiono biopsj臋, on my艣la艂 o istocie czasu, kt贸rego nie daje si臋 zatrzyma膰. Kiedy by艂 dzieckiem, czas przypomina艂 nakr臋can膮 zabawk臋. Wydawa艂o si臋, 偶e ci膮gnie si臋 w niesko艅czono艣膰, kiedy na lekcjach Macky czeka艂 na dzwonek, i jest kr贸tki jak okamgnienie, kiedy zabawa trwa艂a w najlepsze. D艂u偶y艂 si臋 niemi艂osiernie od wieczoru wigilijnego do ranka Bo偶ego Narodzenia. Teraz, zaledwie za kilka sekund, doktor powie mu o wynikach. W ci膮gu tych kilku sekund jego 偶ycie mo偶e si臋 diametralnie zmieni膰, chyba 偶e - dostan膮 jeszcze jedn膮 szans臋.

Czy ci ludzie w bia艂ych kitlach, pracuj膮cy w laboratorium wiedz膮, na co patrz膮? Czy p贸jd膮 na lunch nie艣wiadomi faktu, 偶e to, co znajd膮 pod mikroskopem, na zawsze odmieni czyje艣 偶ycie? Mia艂 ochot臋 krzycze膰 na ca艂y szpital: 鈥濼o moja 偶ona, to moje 偶ycie, w waszych r臋kach jest ca艂a nasza przysz艂o艣膰!鈥 Oto m臋偶czyzna, kt贸ry nie pozwala艂, by kto艣 inny siedzia艂 za kierownic膮 jego samochodu, nie znosi艂 lata膰 samolotem, bo wtedy nie on kontrolowa艂 sytuacj臋, teraz siedzia艂 zupe艂nie bezradny. Ca艂kowicie uzale偶niony od personelu szpitalnego, kt贸ry w jego oczach wygl膮da艂 na niedojrza艂ych ma艂olat贸w. Co si臋 sta艂o ze statecznymi piel臋gniarkami i szpakowatymi lekarzami, kt贸rych pami臋ta艂 z ostatniej bytno艣ci Normy w szpitalu trzydzie艣ci jeden lat temu, kiedy mia艂a si臋 urodzi膰 ich c贸rka? I dlaczego wszyscy s膮 tacy zadowoleni? Na lito艣膰 bosk膮, czy偶 oni nie wiedz膮, 偶e tu si臋 wa偶膮 sprawy 偶ycia i 艣mierci? Jego kochane biedactwo mo偶e obudzi膰 si臋 bez piersi, dowiedzie膰 si臋, 偶e wsz臋dzie s膮 ju偶 przerzuty i 偶e czeka j膮 tylko 艣mier膰. Dlaczego, do diab艂a, jeszcze nie wynaleziono lekarstwa na to 艣wi艅stwo?!

Dlaczego wysy艂amy pieni膮dze nie wiadomo gdzie, wydajemy miliardy na zbrojenia, na idiotyczne filmy i g艂upawe programy telewizyjne? Codziennie umieraj膮 ludzie, a my wyrzucamy pieni膮dze w b艂oto. Dlaczego nie da si臋 tych pieni臋dzy naukowcom, 偶eby wynale藕li lekarstwo? Co艣 jest nie tak - rak atakuje ju偶 zbyt d艂ugo, pomoc musi nadej艣膰, dlaczego jeszcze tego nie og艂oszono? Macky by艂 ju偶 bliski sza艂u, kiedy w holu pojawi艂 si臋 doktor.

- Pan Warren? W艂a艣nie dostali艣my z laboratorium wyniki, guz jest 艂agodny, zupe艂nie nieszkodliwy, tak wi臋c na tym zako艅czymy badania. 呕ona powinna doj艣膰 do siebie ju偶 za kilka godzin. - I doda艂 jeszcze do przechodz膮cego obok innego lekarza: - O, Duke, mo偶esz wzi膮膰 dla mnie jeszcze dwa bilety na jutrzejsze rozgrywki?

Macky nie s艂ysza艂, co Duke odpowiedzia艂. Wsta艂 i wyszed艂 przed szpital, 偶eby przej艣膰 si臋 troch臋. Tam w 艣rodku wszystko by艂o ch艂odne i sterylne, teraz Macky zn贸w wyszed艂 na s艂o艅ce, poczu艂, 偶e mo偶e odetchn膮膰 pe艂n膮 piersi膮. Zauwa偶y艂, 偶e u艣miecha si臋 do przechodz膮cych obok ludzi, i wtedy w艂a艣nie co艣 sobie postanowi艂. Spe艂ni wszystko, czego tylko zechce ta kobieta.

Potem musia艂 sobie przypomina膰 postanowienie, jakie tamtego dnia powzi膮艂, stoj膮c przed szpitalem. Kiedy w nast臋pnym roku zapyta艂 j膮, gdzie by chcia艂a pojecha膰 na wakacje, odpowiedzia艂a:

- Jest takie jedno miejsce, gdzie strasznie bym chcia艂a pojecha膰, ale nie wiem, czy ty si臋 zgodzisz.

- Norma, ju偶 ci m贸wi艂em, 偶e pojedziemy, gdzie tylko zechcesz.

- Zawsze chcia艂am pojecha膰 do Las Vegas i p贸j艣膰 na koncert Wayne鈥檃 Newtona.

Zabra艂by j膮 na ksi臋偶yc, gdyby takie by艂o jej 偶yczenie.

O偶ywi膰 centrum Elmwood Springs

P贸艂 roku po powrocie z Las Vegas Norma znalaz艂a prac臋 spo艂eczn膮, jakiej szuka艂a. Wygl膮da艂o na to, 偶e po 艣mierci S膮siadki Dorothy nikt ju偶 nie chcia艂 przyje偶d偶a膰 do Elmwood Springs. Kiedy prowadzi艂a swoj膮 otwart膮 audycj臋, ludzie walili drzwiami i oknami, ze wszystkich okolic zwozi艂y ich na艂adowane autobusy, ale teraz, zw艂aszcza kiedy wybudowano autostrad臋 mi臋dzystanow膮, centrum miasteczka zacz臋艂o zamiera膰. Na ostatnim zebraniu izby handlowej nowo wybrane prezydium wysun臋艂o projekt o偶ywienia 艣r贸dmie艣cia Elmwood Springs, a na przewodnicz膮c膮 komitetu wybrano Norm臋. Po przej艣ciu przez miasteczko z notatnikiem w r臋ce Norma dosz艂a do pewnych wniosk贸w, kt贸re przedstawi艂a na najbli偶szym zebraniu.

- Jeste艣my nijacy. To, czego nam potrzeba, to jakiego艣 motywu przewodniego.

- Jakiego znowu motywu przewodniego? - chcia艂a wiedzie膰 Leona.

- Takiego, kt贸ry odr贸偶nia艂by nas od innych, stanowi艂 nasz wyr贸偶nik, sprawia艂, 偶e wydawaliby艣my si臋 inni od pozosta艂ych ludzi, kt贸rzy chcieliby do nas przyjecha膰. Tymczasem my nie mamy 偶adnego charakteru, wszystkie budynki w naszym mie艣cie s膮 takie nijakie. Musimy robi膰 jakie艣 wra偶enie. Jak si臋 do nas wje偶d偶a, to co si臋 widzi najpierw? Tablic臋 z napisem 鈥濿itamy w Elmwood Springs鈥. Ale potrzeba nam czego艣 wi臋cej. Napisu, kt贸ry by co艣 proponowa艂, zachwala艂, oferowa艂 co艣 wyj膮tkowego. Na przyk艂ad 鈥濵iasto najwi臋kszego kartofla鈥 lub co艣 w tym rodzaju. Powinni艣my zaproponowa膰 co艣 niecodziennego, jak膮艣 atrakcj臋, kt贸ra sprawi, 偶e ludziom b臋dzie si臋 chcia艂o zjecha膰 z autostrady mi臋dzystanowej i zatrzyma膰 u nas.

Wszyscy naraz wyst膮pili z pomys艂ami.

- Mo偶e pomy艣le膰 o czym艣, co da nam przepustk臋 do Ksi臋gi rekord贸w Guinnessa?

- Na przyk艂ad najwi臋ksze na 艣wiecie ciastko. Albo pasztet czy nawet nale艣nik.

- A co powiecie na wafel? Najwi臋kszy na 艣wiecie wafel?

- Ale to s膮 rzeczy kr贸tkotrwa艂e. Trzeba pomy艣le膰 o czym艣, co b臋dzie mo偶na zobaczy膰.

- To musi by膰 co艣 lokalnego.

- Mo偶e w takim razie ojczyzna najwi臋kszej dyni? Pami臋tacie, jak Doc Smith wyhodowa艂 dyni臋 i pos艂a艂 j膮 na stanowe targi?

- A sk膮d b臋dzie wiadomo, 偶e to najwi臋ksza na 艣wiecie dynia? Stanowa, zgoda, ale na 艣wiecie? Jak to sprawdzi膰?

- No dobrze, niech b臋dzie najwi臋ksza w ca艂ym stanie. I tak tego nikt nie sprawdzi. Komu by si臋 zreszt膮 chcia艂o?

- Chyba zrobili zdj臋cie tej dyni. Je艣li je znajdziemy, mogliby艣my umie艣ci膰 jej wizerunek na plakacie.

- Co艣 wam powiem - odezwa艂a si臋 Tot. - Ja bym na pewno nie zjecha艂a z autostrady, 偶eby zobaczy膰 najwi臋ksz膮 dyni臋, a co dopiero m贸wi膰 o zdj臋ciu dyni.

- A czego wytwarzamy najwi臋cej?

- Kukurydzy?

- Nie, kukurydza ro艣nie w Iowa, Idaho ma kartofle.

- A rabarbar? Czy gdzie艣 jeszcze maj膮 tyle rabarbaru? - zapyta艂a Verbena, nagryzaj膮c p膮czka. - Mogliby艣my mie膰 rabarbarowe pola, rabarbar szybko ro艣nie.

- A dlaczego mia艂oby to by膰 warzywo czy owoc? Dlaczego nie mia艂by by膰 nap贸j, mi臋so czy ciastko?

- Nadal uwa偶am - wtr膮ci艂a Norma - 偶e motyw przewodni by艂by najlepszy i trwa艂y. Na przyk艂ad mo偶na urz膮dzi膰 g艂贸wn膮 ulic臋 jako艣 inaczej od wszystkich. Niechby wygl膮da艂a jak ulica w innym kraju, wiecie, tak jak du艅skie miasto w Kalifornii.

- A co powiecie na to: mieliby艣my wtedy motyw przewodni miasta. Musieliby艣my tylko zmieni膰 wszystko na typ szwajcarskich sza艂as贸w pasterskich, pozawiesza膰 krowom dzwoneczki i tak dalej. Nazwaliby艣my si臋 鈥濵a艂膮 Szwajcari膮鈥 albo co艣 w tym rodzaju.

- Jakim krowom? Przecie偶 u nas nie ma 偶adnych kr贸w.

- No dobrze, w takim razie ty wysu艅 jaki艣 pomys艂.

- A mo偶e styl hawajski? Uwielbiam wszystko, co hawajskie. Ka偶dy nosi艂by muumuus41, a Dixie uczy艂aby ta艅czy膰 hulla. Mo偶e mog艂aby nauczy膰 wszystkich mieszka艅c贸w, a ka偶dy, kto by zjecha艂 z autostrady do nas, dostawa艂by lei. Albo co艣 takiego.


Nazajutrz Norma objecha艂a miasteczko, usi艂uj膮c wyobrazi膰 sobie jaki艣 motyw przewodni, kt贸ry - co zasugerowa艂 komitet - da艂by si臋 艂atwiej zaadaptowa膰 do istniej膮cej topografii. Nie by艂o tu 偶adnego wi臋kszego zbiornika wody, je艣li nie liczy膰 jeziora czy 藕r贸de艂ka, zatem odpada艂 pomys艂 z Hawajami. W promieniu trzystu mil nie by艂o te偶 wida膰 偶adnej g贸ry. Elmwood Springs by艂o p艂askie jak najwi臋kszy na 艣wiecie nale艣nik, i do tego znajdowa艂o si臋 w 艣rodku l膮du.

Nagle dozna艂a ol艣nienia. W samym 艣rodku l膮du. Czemu nie skupi膰 si臋 w艂a艣nie na tym? Elmwood Springs, dok艂adnie w samym 艣rodku kraju. W ko艅cu znajdowali si臋 niezbyt daleko na wschodzie ani na zachodzie, niezbyt wysuni臋ci na p贸艂noc ani te偶 na po艂udnie. A je艣li nie liczy膰 Nowego Meksyku i Newady, co jest dopuszczalne, gdy偶 to tereny przewa偶nie pustynne, wtedy Elmwood Springs wypada dok艂adnie w samym 艣rodku kraju. Zawsze wszyscy m贸wili, 偶e gdyby wspi膮膰 si臋 dostatecznie wysoko, mo偶na by zobaczy膰 Kentucky, Illinois, Indian臋, Tennessee, Missisipi, Arkansas i ca艂膮 drog臋 a偶 do Iowa.

I ten wniosek przeszed艂 w g艂osowaniu. George Crawford namalowa艂 wielk膮 plansz臋, a 22 maja komitet zorganizowa艂 uroczyste ods艂oni臋cie tablicy. Teraz ka偶dy, kto przeje偶d偶a艂 mi臋dzystanow膮 autostrad膮, m贸g艂 przeczyta膰:


NAST臉PNY ZJAZD DO ELMWOOD SPRINGS W MISSOURI UZNANEGO ZA NAJBARDZIEJ CENTRALNE MIASTO W AMERYCE


Nie zdarzy艂o si臋, by z powodu tego znaku jakie艣 auto zjecha艂o z autostrady, ale za to poprawi艂o si臋 samopoczucie mieszka艅c贸w Elmwood Springs.

W 艣wiecie gospel

Pewnego popo艂udnia pani Pike ze Spartanburga w Karolinie Po艂udniowej zosta艂a zaskoczona odwiedzinami swej starej znajomej, Minnie Oatman, kt贸ra jecha艂a w艂a艣nie na festiwal muzyki sakralnej w Dadeville. Minnie rozsiad艂a si臋 w saloniku i zacz臋艂a rozprawia膰 o stanie swojego zdrowia, jak r贸wnie偶 o miejscu muzyki gospel we wsp贸艂czesnym 艣wiecie.

- Wiesz, choroba mnie zwali艂a na r贸wne cztery miesi膮ce.

- Tak, s艂ysza艂am o tym - odpowiedzia艂a zatroskana pani Pike.

- Ale gdy tylko dosz艂am do siebie po ataku serca, natychmiast wsiad艂am w samolot i polecia艂am do Detroit, gdzie do艂膮czy艂am do rodziny, i wierz mi, to by艂 ostatni dzwonek. Kiedy ja le偶a艂am, ch艂opcy i ten g艂upi Emmett wzi臋li sobie mened偶era. Patrz臋 na nich i ich nie poznaj臋, wszyscy w obcis艂ych gatkach, w膮ziutkich krawacikach, z zapuszczonymi d艂ugimi bakami i w膮sikiem cienkim jak o艂贸wek, z przylizanymi loczkami zaczesanymi na ty艂 g艂owy, a najgorsze to, 偶e wyobra偶ali sobie, jak 艣wietnie z tym wygl膮daj膮. Powiedzia艂am im: 鈥濩h艂opcy, jeste艣cie ju偶 o krok od showbiznesu, gdyby wasz tata was teraz zobaczy艂, na pewno by si臋 przewr贸ci艂 w grobie鈥. Wpad艂am w furi臋, nie mia艂am pretensji do Beatrice, bo biedula nie mog艂a zobaczy膰, co oni z siebie zrobili. Tak czy owak, przegoni艂am na cztery wiatry tego mened偶era. Ale wiesz, zamartwiam si臋, 偶e gospel staje si臋 skomercjalizowany. My艣l臋, 偶e wszystko zacz臋艂o si臋 wtedy, gdy Oak Ridge Boys zapu艣cili w艂osy i zacz臋li 艣piewa膰 muzyk臋 country. Teraz mn贸stwo ch艂opak贸w uprawia country, chc膮c szybko zrobi膰 kas臋. Dr偶臋 na my艣l, 偶e Vernon na dobre da drapaka do Nashville i zacznie si臋 szprycowa膰, jak ca艂a reszta. Bervin wzi膮艂 sobie now膮 偶on臋 i odgra偶a si臋, 偶e rzuci 艣piewanie i zacznie pracowa膰 dla Amwaya, a je艣li to zrobi, wtedy zostaniemy bez tenora. - Poci膮gn臋艂a 艂yk mro偶onej herbaty. - Kiedy艣 mia艂am nadziej臋, 偶e 艣ci膮gn臋 do naszego zespo艂u ch艂opaczk贸w Betty Raye, ale ju偶 widz臋, 偶e nic z tego nie b臋dzie. 呕aden z nich nie ma s艂uchu.

Westchn臋艂a ci臋偶ko i zapatrzy艂a si臋 w przestrze艅 zamy艣lona. - Ja tego nie rozumiem. 呕adne z nich nie ma za grosz s艂uchu. I to maj膮 by膰 wnuki moje i Ferrisa?


Po up艂ywie drugiej kadencji Betty Raye wycofa艂a si臋 z polityki i zaj臋艂a domem oraz uprawianiem ogr贸dka, o czym marzy艂a przez ca艂e 偶ycie. Jedyn膮 dodatkow膮 aktywno艣ci膮, poza odwiedzaniem od czasu do czasu swoich syn贸w, by艂o zasiadanie w komitetach dwunastu szk贸艂 dla g艂uchoniemych i niewidomych, kt贸re ufundowa艂a w imieniu swego zaginionego m臋偶a. Peter Wheeler po 艣mierci 偶ony o偶eni艂 si臋 z Vit膮 i razem wybrali si臋 w podr贸偶 naoko艂o 艣wiata na pok艂adzie statku pasa偶erskiego. Jimmy Head wprowadzi艂 si臋 do go艣cinnego domku po艂o偶onego na ty艂ach domostwa Betty Raye i by艂 bardzo szcz臋艣liwy.

W 1984 roku Hamm Sparks junior stan膮艂 do wybor贸w na stanowisko gubernatora i wygra艂. M贸wiono, 偶e Earl Finley przewraca si臋 w grobie.


Je艣li za艣 chodzi o spraw臋 znikni臋cia Hamma Sparksa, Jake Spurling po ustaleniu, 偶e 艂贸d藕 nale偶a艂a do pana Anthony鈥檈go Leo, zn贸w natkn膮艂 si臋 na mur. Nigdzie nie m贸g艂 jej znale藕膰. On i jego ludzie sprawdzili dok艂adnie najpierw wszystkie meldunki o zaginionych 艂odziach, a potem wszystkie zaginione i odnalezione 艂odzie od St. Louis do granic Missouri, i dalej, a偶 do Zatoki Meksyka艅skiej, ale nic z tego nie wynik艂o. Zw艂aszcza 偶e Jake nadal nie by艂 pewien, czy znaleziony karawan i nieodnaleziona 艂贸d藕 mia艂y zwi膮zek ze znikni臋ciem ekipy Hamma Sparksa. Wiedzia艂 tylko, 偶e pewnego wieczoru Hamm by艂 w Jackson w stanie Missisipi i 偶e drugiego dnia przepad艂 bez wie艣ci.

W ca艂ej okolicy dok艂adnie przeczesano teren 艂owiecki z udzia艂em sfory ps贸w. Bez rezultatu. Ka偶dy znaleziony w ci膮gu ostatnich siedemnastu lat szcz膮tek, ko艣膰, z膮b czy w艂os zosta艂 poddany dok艂adnym badaniom, ale 偶aden z nich nie nale偶a艂 do zaginionych m臋偶czyzn. Sprawa ta okaza艂a si臋 najbardziej zagadkowa w ca艂ej jego karierze zawodowej. Gdyby Jake Spurling nie by艂 pragmatykiem i ekspertem w dziedzinie medycyny s膮dowej, kt贸ry wierzy艂 jedynie w to, co da艂o si臋 rozpozna膰 pod mikroskopem, by膰 mo偶e da艂by wiar臋 kr膮偶膮cym opowie艣ciom - 偶e ludzie ci po prostu rozp艂yn臋li si臋 w powietrzu.

Monroe

Bobby polecia艂 do Nowego Jorku w podr贸偶 s艂u偶bow膮 na cykl spotka艅 zwi膮zanych z fuzj膮 firmy Dr贸b Fowlera z innym du偶ym przedsi臋biorstwem. Trzeciego dnia, kiedy wr贸ci艂 wieczorem do hotelu, zasta艂 czekaj膮c膮 na niego wiadomo艣膰 przes艂an膮 przez Lois.


ZMAR艁 TW脫J PRZYJACIEL MONROE NEWBERRY. POGRZEB WE 艢ROD臉 O DRUGIEJ. ZADZWO艃 DO MNIE PO OTRZYMANIU TEJ WIADOMO艢CI.


Bobby uda艂 si臋 do pokoju hotelowego i zatelefonowa艂 do 偶ony. Chwa艂a Bogu Lois wszystko ju偶 za艂atwi艂a w biurze podr贸偶y, zarezerwowa艂a dla niego miejsce na samolot lec膮cy bezpo艣rednio z Nowego Jorku do Kansas City, gdzie zam贸wi艂a te偶 dla niego wynaj臋ty samoch贸d, tak 偶eby m贸g艂 pojecha膰 prosto z lotniska do Elmwood Springs. Po 艣mierci Dorothy Doc przeni贸s艂 si臋 do Anny Lee, a Bobby nie by艂 w Elmwood Springs od czasu pogrzebu matki i od lat nie widzia艂 si臋 z Monroe鈥檈m. Tak bardzo by艂 zaj臋ty. Niemniej zawsze dzwonili do siebie na Bo偶e Narodzenie i urodziny. Zawsze planowali, 偶e razem co艣 zrobi膮, ale niczego nie zrobili. Obu wydawa艂o si臋, 偶e maj膮 przed sob膮 mn贸stwo czasu. A teraz by艂o ju偶 za p贸藕no.


W Kansas City wsiad艂 w wynaj臋ty samoch贸d i podczas jazdy now膮 autostrad膮 zacz膮艂 my艣le膰 o wielu rzeczach, kt贸re robili razem z Monroe鈥檈m. Wspinaczka na wie偶臋 ci艣nie艅, k膮piele w Sinym Diable, podr贸偶 poci膮giem na Zlot Skaut贸w, niezliczone noce sp臋dzone przez Monroe鈥檃 w domu Bobby鈥檈go, obietnica z艂o偶ona tej nocy, kiedy razem z Matk膮 Smith spogl膮dali w niebo, 偶e zatelefonuj膮 do siebie w Nowy Rok 2000. Ka偶dy z nich by艂 dru偶b膮 na 艣lubie drugiego.

Ale czas i odleg艂o艣膰 robi膮 swoje. Bobby dokona艂 偶yciowego awansu. Zyska艂 nowych przyjaci贸艂. Razem z Lois kupili dom w Shaker Heights w Cleveland, gdzie teraz mie艣ci艂y si臋 biura zarz膮du, wst膮pili do klubu wiejskiego. Monroe natomiast zosta艂 w domu i prowadzi艂 sklep z oponami swojego te艣cia.

Bobby przyby艂 do ko艣cio艂a oko艂o pierwszej czterdzie艣ci, z艂o偶y艂 wyrazy wsp贸艂czucia wdowie, Peggy, zamieni艂 par臋 s艂贸w z dawnymi kolegami. Nast臋pnie zbli偶y艂 si臋 do trumny. Dotkn膮艂 cia艂a le偶膮cego w trumnie, cia艂a, kt贸re mia艂o by膰 Monroe鈥檈m, ale by艂o tylko zimn膮 bry艂膮 wyj臋t膮 z lod贸wki. To nim wstrz膮sn臋艂o. Dlaczego by艂 taki zimny, dlaczego w艂o偶ono go do zamra偶arki? To, co le偶a艂o teraz ubrane w br膮zowy poliestrowy garnitur i krawacik ze sztucznego tworzywa, wygl膮da艂o jak nieudolnie zrobiona kuk艂a, kt贸r膮 kto艣 dla kawa艂u wykona艂 na podobie艅stwo Monroe鈥檃. Czym w ko艅cu by艂a 艣mier膰? To jaki艣 okrutny 偶art zes艂any przez wszech艣wiat. Jednego dnia cz艂owiek 偶yje, a nast臋pnego, jakby na skutek dotyku czarodziejskiej r贸偶d偶ki, ju偶 go nie ma.

Nie istnia艂o ju偶 to, co kiedy艣 by艂o Monroe鈥檈m. Ale gdzie w takim razie si臋 podzia艂? Bobby zastanawia艂 si臋, tak jak dawniej, kiedy by艂 dzieckiem, co si臋 sta艂o z kr贸likiem, kt贸rego magik wyci膮gn膮艂 z kapelusza, a potem uczyni艂 niewidzialnym? Czy Monroe, ukryty gdzie艣 w tajemniczym schowku, czeka艂, a偶 b臋dzie m贸g艂 tu wr贸ci膰?

Bobby wiedzia艂, 偶e powinien odczuwa膰 co艣 jeszcze, ale by艂 odr臋twia艂y, prawie oboj臋tny. Kiedy tak siedzia艂 w 艂awce i s艂ucha艂, jak ksi膮dz mruczy pacierze, w pewnym momencie u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nuci melodyjk臋, kt贸ra z jakiego艣 powodu przewija mu si臋 w pami臋ci. Melodyjka, kt贸rej nie nuci艂 od lat. 鈥濨aw si臋 dobrze, masz mniej czasu, ni偶 my艣lisz. Baw si臋 dobrze, p贸ki艣 m艂ody鈥. Wiedzia艂, 偶e powinien skupi膰 si臋 na nabo偶e艅stwie, ale nie m贸g艂 si臋 skoncentrowa膰. Kiedy by艂o ju偶 po wszystkim, kobiety swoim zwyczajem przypilnowa艂y najdrobniejszych szczeg贸艂贸w. Zdawa艂y si臋 nawet p艂aka膰 w odpowiednich momentach. Wiedzia艂y te偶, w jaki spos贸b p艂aka膰, a tak偶e jakie dania przyrz膮dzi膰 i kiedy je poda膰. M臋偶czy藕ni natomiast stawili si臋 na miejscu, by nie艣膰 trumn臋, ale i to im trzeba by艂o podpowiedzie膰. Podczas niesienia trumny niemal nie wierzy艂, 偶e to rzeczywi艣cie Monroe spoczywa w tej drewnianej skrzynce. Jak to mo偶liwe? Mia艂 przecie偶 dopiero czterdzie艣ci dziewi臋膰 lat. Mo偶na by艂o s膮dzi膰, 偶e zosta艂o mu jeszcze wiele lat 偶ycia. Monroe szed艂 艣rodkowym przej艣ciem Wal-Mart 鈥濿szystko na patio i ogrody鈥, szukaj膮c skutecznego 艣rodka chwastob贸jczego, a w nast臋pnej chwili le偶a艂 ju偶 na pod艂odze powalony rozleg艂ym zawa艂em. M贸wiono, 偶e nawet nie wiedzia艂, co si臋 dzieje.

Bobby jednak zastanawia艂 si臋, czy Monroe czu艂 zbli偶aj膮c膮 si臋 艣mier膰, czy cho膰by przez sekund臋 pomy艣la艂, co mu si臋 sta艂o. Czy umiera艂? Czy to si臋 po prostu tak sko艅czy艂o? Czy dozna艂 szoku na my艣l, 偶e to w艂a艣nie to, 偶e tak to si臋 odbywa? Czy zosta艂a mu chwila, w kt贸rej m贸g艂 przypomnie膰 sobie swoje ostatnie s艂owa wypowiedziane do 偶ony albo do dzieci? Czy zastanawia艂 si臋 nad tym, czego nie zrobi艂? Czy by艂 w艣ciek艂y z tego powodu? A mo偶e przera偶ony? Czy ca艂e 偶ycie przewin臋艂o mu si臋 przed oczami, tak jak to ludzie powiadaj膮? Czy te偶 nast臋puje ciemno艣膰? Czy to jest jak sen? Czy co艣 si臋 wtedy 艣ni? I czy teraz Monroe w jaki艣 spos贸b obserwuje go, zadowolony, 偶e kolega przyjecha艂 po tylu latach, czy w og贸le wszystko, co dzi艣 Bobby robi艂, mia艂o jakiekolwiek znaczenie?

Gdyby Monroe wiedzia艂, 偶e tak kr贸tkie b臋dzie jego 偶ycie, czy prze偶y艂by je w inny spos贸b? Czy zmarnowa艂by wiele dni, obijaj膮c si臋 po sklepie albo ogl膮daj膮c tyle mecz贸w baseballowych? Co by zrobi艂, gdyby wiedzia艂, 偶e tak szybko mija 偶ycie, jak poci膮g, kt贸ry ze 艣wistem mija drugi poci膮g - narastaj膮cy huk, dr偶enie i zaraz znika tak szybko, jak si臋 pojawi艂.

Po zm贸wieniu ostatnich pacierzy na cmentarzu wr贸cili do domu. Peggy nakry艂a ma艂y stoliczek, na kt贸rym zapali艂a 艣wieczk臋 i ustawi艂a kilka fotografii. Bobby zobaczy艂 zdj臋cie Monroe鈥檃 na kucyku, tym samym, na kt贸rym i on mia艂 zrobione zdj臋cie, potem szkolne fotografie, 艣lubne zdj臋cia, oprawione w ramki rodzinne fotografie z Monroe鈥檈m trzymaj膮cym w臋dk臋 ze z艂owion膮 ryb膮, potem Monroe troch臋 grubszy w miar臋 up艂ywu lat, ale ci膮gle ten sam, dobroduszny Monroe, kt贸ry poddawa艂 si臋 ka偶demu zwariowanemu pomys艂owi, jaki tylko Bobby鈥檈mu przyszed艂 do g艂owy. Po pewnym czasie wszyscy dawni koledzy wyszli razem na werand臋, by powspomina膰 zabawne chwile, jakie razem sp臋dzili w ci膮gu minionych lat. Jak to Monroe odstrzeli艂 sobie palec u nogi, kiedy potkn膮艂 si臋 o swojego psa my艣liwskiego, albo jak da艂 si臋 z艂apa膰, kiedy chcia艂 skra艣膰 taczki Starego Hendersona, wszystkie psie figle z ch艂opi臋cych lat. Jeden z nich wyci膮gn膮艂 butelk臋 whisky Jim Beam i wszyscy po kolei napili si臋 z niej. W wi臋kszo艣ci, tak jak Bobby, pochowali ju偶 swoje matki, ale to by艂a naturalna kolej rzeczy. 艢mier膰 Monroe鈥檃 to by艂o co艣 innego. To by艂 pierwszy przypadek, kiedy umiera艂 kto艣 z ich grona. Zbyt bliska by艂a ta 艣mier膰, by mo偶na by艂o jako艣 si臋 pocieszy膰.

Sama 艣mier膰 nie przera偶a艂a Bobby鈥檈go. Napatrzy艂 si臋 na ni膮 w Korei. Przera偶a艂 go jedynie ten moment, mo偶e kilka sekund zaledwie, kiedy cz艂owiek zdaje sobie spraw臋, 偶e umiera i 偶e to koniec wszystkiego. Kiedy艣 omal nie uton膮艂 i wtedy przez u艂amek sekundy pomy艣la艂, 偶e mo偶e to jego ostatnia chwila na ziemi. Jednak wtedy by艂 bardzo m艂ody, wi臋c w kr贸tkim czasie zapomnia艂 o tej strasznej chwili i nadal r贸偶nymi wyg艂upami prowokowa艂 los. M艂odzi szybko zapominaj膮. Ale w miar臋 up艂ywu lat coraz trudniej jest zapomnie膰 o w艂asnej 艣miertelno艣ci. Tyle rzeczy o tym przypomina. Wsz臋dzie wok贸艂 ludziom wali si臋 艣wiat. Kiedy umieraj膮 dziadkowie, przed tob膮 s膮 jeszcze rodzice, ale kiedy i oni odchodz膮, rozgl膮dasz si臋 wok贸艂 i zaczynasz rozumie膰, 偶e jeste艣 nast臋pny w kolejce. A potem kt贸rego艣 dnia wszczynasz rozmow臋 na temat miejsca na cmentarzu i ubezpieczenia na 偶ycie.


Oko艂o pi膮tej sko艅czy艂o si臋 wspominkowe spotkanie. Przed udaniem si臋 na lotnisko Bobby postanowi艂 jeszcze przej艣膰 si臋 po mie艣cie. Nie by艂 tu od lat, dok艂adnie od czasu pogrzebu matki. Szed艂 ulicami, na kt贸rych kiedy艣 zna艂 wszystkich mijanych ludzi, a teraz spogl膮da艂 na nieznajomych, kt贸rzy te偶 nie mieli poj臋cia, kim on jest. Uwa偶ali to miasto za swoje. Domy i ulice, kt贸re przed laty zna艂 jak w艂asn膮 kiesze艅, te偶 si臋 zmieni艂y. Przeszed艂 ulicami, kt贸rymi chodzi艂 kiedy艣, roznosz膮c gazety, ale w domu Whatley贸w mieszkali jacy艣 obcy ludzie, na werandzie Nordstrom贸w te偶 siedzieli obcy. Min膮艂 kilka alejek, kt贸re kiedy艣 wydawa艂y mu si臋 szerokie na przynajmniej dwadzie艣cia st贸p, ale teraz ze zdziwieniem spostrzeg艂, 偶e to zaledwie w膮skie 艣cie偶ki zarzucone puszkami po piwie. Nie przypomina艂 sobie, 偶eby tu by艂o tyle 艣mieci. Doszed艂 do swego dawnego domu. Przed kilkoma laty on i Anna Lee sprzedali go, ale teraz z przyjemno艣ci膮 zobaczy艂, 偶e dom niewiele si臋 zmieni艂, mo偶e tylko wyda艂 si臋 znacznie mniejszy od tego, jakim go pami臋ta艂. Wszystko by艂o mniejsze. Centrum wyznacza艂y tylko dwie przecznice. W jego pami臋ci rysowa艂o si臋 jako wielkie osobne miasto. Zatrzyma艂 si臋 przed wystaw膮 domu towarowego Braci Morgan i zdumia艂, jak na tak ma艂ej powierzchni udawa艂o im si臋 pomie艣ci膰 ca艂y zimowy 艣wiat. Nie by艂o ju偶 obrotowego szyldu fryzjera. Niemal wszystkie sklepiki zosta艂y zlikwidowane, z wyj膮tkiem sklepu 偶elaznego i drugstore鈥檜 nale偶膮cego niegdy艣 do jego taty. Przeszklone drzwi do Elmwood Theater by艂y zamkni臋te na 艂a艅cuch, a ostatni wyp艂owia艂y plakat filmowy w zakurzonej gablocie zapowiada艂 film z roku 1968.

Sta艂 przed wej艣ciem i patrzy艂. Bo偶e, pomy艣la艂 sobie, tyle godzin tu sp臋dzi艂, kino wype艂nione ha艂a艣liwymi dzie膰mi, skrzypi膮ce podnoszone fotele. Zielone lampy na 艣cianach w blaszanych oprawach w kszta艂cie ro偶k贸w, o艣wietlaj膮ce przy wej艣ciu sal臋 tak ciemn膮, 偶e kiedy si臋 wchodzi艂o, nic nie by艂o wida膰, dopiero po chwili, kiedy wzrok si臋 przyzwyczaja艂, dawa艂o si臋 dostrzec w ciemno艣ci ukryte pod schodami male艅kie 艣wiate艂ka oznaczaj膮ce ka偶dy rz膮d. Sz艂o si臋 艣rodkowym przej艣ciem po pod艂odze wys艂anej cudownie mi臋kk膮 wyk艂adzin膮 dywanow膮 w najprzer贸偶niejszych kolorach: zielonym, brunatnym i r贸偶owym, coraz dalej pod wielki ekran, na kt贸rym rozgrywa艂o si臋 bujne 偶ycie, pe艂ne nieoczekiwanych mo偶liwo艣ci i spe艂nionych marze艅. Podszed艂 bli偶ej, by zajrze膰 w g艂膮b poczekalni, ale nie m贸g艂 niczego dostrzec. Nie wiedzia艂, czy to skutek dzia艂ania wypitego Jim Beam, ale m贸g艂by przysi膮c, 偶e s艂yszy perkotanie maszyny do popcornu. Pami臋ta艂 smak przesyconej mas艂em pra偶onej kukurydzy, jedzonej wprost z zat艂uszczonej torebki w bia艂o-czerwone pasy. I mimo 偶e dawno ju偶 zamkni臋to jad艂odajni臋, nadal czu艂 w ustach pikantny smak musztardy i chili, kt贸r膮 smarowane by艂y hot dogi, popijane zimnym jak l贸d napojem pomara艅czowym. A kiedy mija艂 drugstore, bez trudu przywo艂a艂 na pami臋膰 smak piwa imbirowego, wody sodowej z sokiem cytrynowym i truskawkowym, banana z lodami i bit膮 艣mietan膮, a tak偶e deser贸w lodowych polewanych roztopionym toffi, kt贸re smakowa艂 przez lata.

Tyle smak贸w, tyle zapach贸w. Chyba si臋 upi艂em, pomy艣la艂. Wr贸ci艂 do samochodu, usiad艂 za kierownic膮 i siedzia艂 tam samotnie czas jaki艣. Nasta艂a ju偶 jesie艅, li艣cie zacz臋艂y zmienia膰 kolory, co przywo艂a艂o now膮 fal臋 wspomnie艅.

To by艂o wtedy. W tym miejscu. To si臋 czu艂o. Ile偶 by da艂 za to, by wr贸ci艂y te dni, cho膰by tylko godziny, ale wiedzia艂, 偶e to r贸wnie niemo偶liwe jak z艂apanie w d艂onie dymu. Kto by pomy艣la艂, 偶e to, co si臋 wtedy prze偶ywa艂o, wywo艂a potem nostalgi臋, jawi膰 si臋 b臋dzie jako co艣, co okre艣la si臋 mianem starych, dobrych czas贸w? Nikt nam przecie偶 nie m贸wi: 鈥濼o b臋dzie twoja najszcz臋艣liwsza chwila w 偶yciu鈥. Dlaczego marnowa艂 te chwile, zamiast cieszy膰 si臋 nimi, marz膮c o wyje藕dzie gdzie indziej. Po raz pierwszy w 偶yciu Bobby u艣wiadomi艂 sobie, 偶e to, czego mu najbardziej brakowa艂o, min臋艂o i ju偶 nigdy nie wr贸ci. Wtedy rozp艂aka艂 si臋 jak dziecko. Chcia艂by, 偶eby jego dzieci艅stwo wr贸ci艂o. Chcia艂 wr贸ci膰 do domu, min膮膰 hol, wej艣膰 do swego starego 艂贸偶ka i obudzi膰 si臋, maj膮c przed sob膮 ca艂膮 przysz艂o艣膰, rozpostart膮 na czerwonym dywanie. Chcia艂 powrotu do czas贸w, w kt贸rych dzie艅 mia艂 wymiar niesko艅czono艣ci, pole za domem by艂o rozleg艂e i skrywa艂o magiczne miejsca, basen za艣 zdawa艂 si臋 szeroki i d艂ugi jak jezioro. Czas贸w, w kt贸rych najlepszy przyjaciel zawiera艂 z nim przymierze krwi, a dziewcz臋ta uwa偶a艂y go za fajnego. Zastanawia艂 si臋, co si臋 sta艂o z Kr贸lem Gumy Balonowej 1949? Ch艂opcem, kt贸ry chcia艂 oblatywa膰 samoloty, by膰 kowbojem i dokona膰 tylu wspania艂ych czyn贸w.

Nic strasznego. Po prostu dor贸s艂.

Biedna Tot

Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e po nieszcz臋艣liwym dzieci艅stwie nast臋puje szcz臋艣liwy wiek dojrza艂y, mo偶e si臋 te偶 zdarzy膰, 偶e po szcz臋艣liwym dzieci艅stwie nast臋puje nieudane 偶ycie doros艂e. Ale w przypadku Tot Whooten niedole dzieci艅stwa przerodzi艂y si臋 w niedole wieku doros艂ego, kt贸re nie opuszcza艂y jej ani na chwil臋. Zaabsorbowana borykaniem si臋 z trudno艣ciami dnia codziennego, p贸藕no spostrzeg艂a, 偶e 偶ycie innych ludzi wcale nie polega艂o na wojowaniu z innymi, ale przeciwnie, zdawali si臋 ca艂kiem zadowoleni ze swego losu i rado艣nie wypatrywali dnia nast臋pnego.

Nagle zrozumia艂a z ca艂膮 wyrazisto艣ci膮, 偶e je艣li cz艂owiek rano przez godzin臋 nie mo偶e zmusi膰 si臋 do tego, by zwlec si臋 z 艂贸偶ka, to co艣 jest nie tak. Dotychczas codziennie, od przesz艂o dwudziestu lat, zagrzewa艂a si臋 do porannego boju, jakby odczyniaj膮c czary wspak, wmawiaj膮c sobie, 鈥瀓akie to szcz臋艣cie, 偶e jest si臋 偶ywym, bo 偶ycie to wspania艂a rzecz... ta-ra-ram, ta-ra-ram... wstawaj, szkoda dnia, ptaszki 艣piewaj膮, witaj nowy dzie艅, ta-ra-ram, ta-ra-ram...鈥 By艂a jak Old Man River42, zm臋czona 偶yciem, ale boj膮ca si臋 艣mierci, a偶 kt贸rego艣 dnia uzna艂a, 偶e ju偶 dalej nie mo偶e.

Po tym, jak przez ca艂e 偶ycie, dzie艅 po dniu, troszczy艂a si臋 najpierw o swoje rodze艅stwo, potem o w艂asne dzieci, wiecznie pijanego m臋偶a, rodzic贸w, poczu艂a si臋 jak s艂o艅, kt贸ry wyczerpany do granic mo偶liwo艣ci ci臋偶arami, kt贸rymi go objuczano, pada i nie mo偶e si臋 podnie艣膰. Biedna Tot wiedzia艂a, 偶e nie tylko nie daje rady ci膮gn膮膰 tego d艂u偶ej, ale ju偶 nie chce. Ka偶de dziecko przynios艂o jej wy艂膮cznie rozczarowania, ona sama za艣 nigdy nie mia艂a prawdziwych wakacji. Wszystkie 艣wi臋ta zawsze by艂y takie same. O dziesi膮tej rano James by艂 ju偶 pijany jak bela, a w po艂udnie zupe艂nie nieprzytomny, natomiast Darlene i Dwayne junior ci膮gle si臋 ze sob膮 k艂贸cili. Darlene zalicza艂a ju偶 czwartego m臋偶a, a jej c贸rka Tammie Louise, obraz i podobie艅stwo mamusi, najwyra藕niej zamierza艂a p贸j艣膰 w jej 艣lady - mia艂a zaledwie dziesi臋膰 lat, a ju偶 szala艂a na punkcie ch艂opak贸w na motorach. Dwayne junior z kolei podczas ostatniej wizyty wyni贸s艂 z domu srebrne 艣wieczniki, zapewne po to, by je przehandlowa膰 na prochy albo mo偶e, jak si臋 domy艣la艂a Tot, sprezentowa膰 je tej swojej chudej dziewusze, kt贸ra mia艂a wyskubane brwi i pali艂a jednego papierosa za drugim. Gdzie on tak膮 znalaz艂, Tot wola艂a si臋 nie zastanawia膰.

呕adne z jej dzieci nie s艂ucha艂o matki. Wystarczy艂a jej ma艂a uwaga, a natychmiast na ni膮 naskakiwa艂y: 鈥濧 ty sama za kogo wysz艂a艣?鈥 Stara艂a si臋 zrobi膰 co艣 z Darlene. Zapisa艂a j膮 na kurs stepowania do Dixie Cahill, ale Dixie wkr贸tce odes艂a艂a j膮 do domu z li艣cikiem:


Droga Tot!

Darlene nie rozr贸偶nia lewej strony od prawej i chyba nigdy nie b臋dzie z niej tancerki. Szkoda, by艣 swoje ci臋偶ko zarobione pieni膮dze marnowa艂a na jej dalsze lekcje.

Z powa偶aniem, Dixie


Tot przez lata u偶era艂a si臋 z Jamesem i jego pija艅stwem. B艂aga艂a, by rzuci艂 picie. Kiedy艣 upi艂 si臋 jak 艣winia i le偶a艂 w gara偶u nieprzytomny i ledwie 偶ywy. W ko艅cu doktor mu powiedzia艂:

- Nast臋pny kieliszek po prostu ci臋 zabije.

I to jedno zdanie odnios艂o skutek, jakiego nie odnios艂y pro艣by i gro藕by Tot.

Wytrze藕wia艂, wkr贸tce dosta艂 dobr膮 prac臋 i zaraz potem przyszed艂 do Tot, usiad艂 na kanapie w saloniku i zacz膮艂 jej opowiada膰 o kobiecie, kt贸r膮 spotka艂 w klubie AA. Patrz膮c jej prosto w oczy, m贸wi艂:

- Tot, po raz pierwszy w 偶yciu jestem zakochany.

Siedzia艂a naprzeciwko niego, ona, kt贸ra urodzi艂a mu dwoje dzieci, znosi艂a jego pija艅stwo przez trzydzie艣ci dwa lata, a on mia艂 czelno艣膰 powiedzie膰 jej, 偶e jest zakochany po raz pierwszy w 偶yciu. W tamtej chwili zrozumia艂a ludzi, kt贸rzy w desperacji pope艂niaj膮 morderstwa, zakonotowa艂a te偶 sobie wtedy, by w przysz艂o艣ci nie opowiada膰 si臋 za utrzymaniem kary 艣mierci.

Gdyby znalaz艂a w sobie do艣膰 si艂y, toby go zabi艂a, ale os艂ab艂a, niezdolna zrobi膰 kroku. Siedzia艂a wi臋c, wpatruj膮c si臋 w niego t臋po, a on ci膮gn膮艂 w niesko艅czono艣膰, jak to czasem ludzie maj膮 szcz臋艣cie i odnajduj膮 swoje bratnie dusze. Jak to po raz pierwszy od swoich lat ch艂opi臋cych m贸g艂 si臋 znowu 艣mia膰. Jak 艣wiat nabra艂 zn贸w blasku i powabu. Jak to pokocha艂 dzieci tamtej kobiety i ma wra偶enie, 偶e tym razem mo偶e by膰 lepszym ojcem, ni偶 by艂 dotychczas, od kiedy przesta艂 pi膰.

Wreszcie sko艅czy艂 swoje wywody na temat mi艂o艣ci i drugiej 偶yciowej szansy.

- Nie masz poj臋cia, o ile lepiej czuj臋 si臋 teraz, kiedy mog艂em by膰 z tob膮 szczery.

- To dobrze. Ciesz臋 si臋, 偶e czujesz si臋 lepiej.

- M贸j szef powiedzia艂 mi, 偶e im wcze艣niej ci o tym powiem, tym lepiej dla nas obojga.

- Ciesz臋 si臋, 偶e on tak my艣li - powiedzia艂a.

- No wi臋c teraz, kiedy ju偶 wiesz, co zamierzasz z tym zrobi膰?

- Co ja zamierzam z tym zrobi膰?

- Tak - odpowiedzia艂, spogl膮daj膮c niecierpliwie na zegarek, jakby ju偶 by艂 sp贸藕niony na um贸wione spotkanie.

- Chc臋, 偶eby艣 zadzwoni艂 do tej kobiety i powiedzia艂 jej, 偶e ju偶 masz 偶on臋.

- Masz ci los, Tot, b膮d藕偶e rozs膮dna. Jackie Sue mnie potrzebuje, a ty nie.

Tot my艣la艂a, 偶e si臋 przes艂ysza艂a.

- Jackie Sue Potts? Ta sama, kt贸ra przespa艂a si臋 ze wszystkimi m臋偶czyznami w ca艂ym mie艣cie?

- Tot, nie m贸w rzeczy, kt贸rych b臋dziesz 偶a艂owa艂a. Nie wiesz nawet, jakie ona mia艂a ci臋偶kie 偶ycie.

- To ona mia艂a ci臋偶kie 偶ycie?!

- Tot, co by艂o, to by艂o. Musimy 偶y膰 dniem dzisiejszym, z dnia na dzie艅.

- Co艣 ci powiem. Powolutku. Niech b臋dzie z dnia na dzie艅. Dam ci rozw贸d, ale pod jednym warunkiem. We藕 sobie t臋 kobiet臋 i zabieraj si臋 st膮d jak najdalej, 偶ebym ci臋 tu z ni膮 nie widzia艂a. S艂yszysz, co m贸wi臋?

Tot czu艂a si臋 jak kompletna idiotka. Nie tylko dziewucha by艂a m艂odsza od jej c贸rki, ale przez ca艂y czas Tot kr臋ci艂a w艂osy tej Jackie Sue. I to po to, 偶eby Jackie wygl膮da艂a 艂adnie, id膮c na randk臋 z jej w艂asnym m臋偶em!

Oczywi艣cie James si臋 nie wyprowadzi艂 i wkr贸tce Tot zacz臋艂a widywa膰 ich na mie艣cie, obnosz膮cych si臋 dumnie ze swoim nowym dzieci臋ciem. Tego ranka zastanawia艂a si臋, dlaczego w艂a艣nie wtedy poczu艂a, 偶e jest u kresu wytrzyma艂o艣ci. Mo偶e dlatego, 偶e tak bardzo by艂a zm臋czona. Tak strasznie zm臋czona, 偶e ju偶 nie mia艂a si艂y d艂u偶ej si臋 trzyma膰. O si贸dmej rano zacz膮艂 dzwoni膰 telefon. Wiedzia艂a, 偶e to Darlene, kt贸ra chcia艂a upewni膰 si臋, czy mo偶e podrzuci膰 dzieciaki, by m贸c ze swoim nowym m臋偶em wybra膰 si臋 na wy艣cigi starych samochod贸w. Po raz pierwszy jednak Tot nie odebra艂a telefonu. Do po艂udnia dzwoni艂o jeszcze par臋 os贸b, kt贸re co艣 od niej chcia艂y, ale dozna艂y zawodu, gdy偶 Tot nie podnosi艂a s艂uchawki. Oczywi艣cie s艂ysza艂a wszystkie dzwonki, ale jako艣 jej nie przeszkadza艂y ani nie mobilizowa艂y do tego, by cho膰 dowiedzie膰 si臋, o co chodzi. Tot zastanawia艂a si臋, co jej si臋 sta艂o. Co wreszcie w niej p臋k艂o? Co j膮 zwolni艂o z przymusu aktywno艣ci, tak 偶e le偶a艂a sobie w 艂贸偶ku, nagle zupe艂nie spokojna i wyciszona jak radio, kt贸re wy艂膮czono z sieci? W艂a艣nie, pomy艣la艂a sobie, jestem wy艂膮czona. Wreszcie w 艣rodku nie偶ywa. Ju偶 nie przeszywa mnie pr膮d, ka偶膮c mi wsta膰, funkcjonowa膰, co艣 czu膰.

Czy tak ju偶 mia艂o by膰, czy te偶 zrobi艂a sobie urlop, jakiego nigdy w 偶yciu nie bra艂a. Jak d艂ugo trwa膰 b臋dzie ten stan, zastanawia艂a si臋, maj膮c nadziej臋, 偶e tak ju偶 zostanie na zawsze. To by艂 stan b艂ogo艣ci, bezbolesnego 偶ycia, bez niepotrzebnego odczuwania czegokolwiek. Tak jakby opu艣ci艂a swoje cia艂o, zostawiaj膮c je puste, wydr膮偶one.

Oko艂o trzeciej po po艂udniu postanowi艂a wsta膰 z 艂贸偶ka. Niemal ba艂a si臋, 偶e kiedy wstanie, jej dawne 鈥瀓a鈥 poderwie si臋, ale nic takiego si臋 nie sta艂o. Z uczuciem ulgi Tot spacerowa艂a po mieszkaniu. Mog艂a si臋 rusza膰, ale jej dawna natura nie wraca艂a. Snu艂a si臋 jak duch we w艂asnym domu, przygl膮da艂a si臋 wszystkiemu beznami臋tnie, nie bior膮c w niczym czynnego udzia艂u. Jaki偶 to b艂ogi stan! Jak spokojnie mo偶na sp臋dzi膰 dzie艅! Co to jest? Zadawa艂a sobie to pytanie, zamykaj膮c okiennice, wy艂膮czaj膮c telefon z gniazdka i chowaj膮c go do szafy. Na czym polega艂a ta odmiana? Po chwili znalaz艂a odpowied藕. Zupe艂nie jasn膮. Po prostu przesta艂o j膮 obchodzi膰. Po wiecznym zabieganiu, troszczeniu si臋, walce, szukaniu rozwi膮za艅, wreszcie nadszed艂 ten dzie艅. Dzie艅, w kt贸rym przesta艂o j膮 cokolwiek obchodzi膰.

Niech si臋 dzieci obra偶aj膮. Niech komitet ko艣cielny zachodzi w g艂ow臋, co si臋 sta艂o, 偶e jej nie ma. Niech jej zak艂ad rozsypie si臋 w py艂 i proch. Niech si臋 pali, niech si臋 wali. J膮 ju偶 nic wi臋cej nie obchodzi.

Zrobi艂a sobie zup臋 pomidorow膮 z torebki Campbella, napi艂a si臋 coli, zjad艂a par臋 krakers贸w i zagryz艂a serem, po czym wr贸ci艂a do 艂贸偶ka. Naczynia zostawi艂a na stole. Co tam. Marzy艂a o takim dniu, jaki wydarzy艂 si臋, kiedy mia艂a siedem lat. By艂o wtedy ciep艂o, a jej szkolna kole偶anka zaprosi艂a j膮 na przyj臋cie urodzinowe. Pozwolono jej na nie p贸j艣膰. Pami臋tnego popo艂udnia 1928 roku mog艂a sama p贸j艣膰 na przyj臋cie urodzinowe. Bez 偶adnej siostry czy brata, bez 偶adnych obowi膮zk贸w, nic tylko bawi膰 si臋 na przyj臋ciu. Grali w r贸偶ne gry i jedli lody, a potem biega艂a po 艂膮ce razem z innymi dzie膰mi za domem tej dziewczynki, kt贸rej matka wo艂a艂a za Tot, by uwa偶a艂a i si臋 nie przewr贸ci艂a. Nie by艂o z ni膮 偶adnego brata do opieki, 偶adnej siostry. Przez t臋 jedn膮 chwil臋 by艂a szcz臋艣liwa, tamtego popo艂udnia, kiedy mia艂a siedem lat.

Zastanawia艂a si臋, jak te偶 wygl膮da艂oby jej 偶ycie, gdyby nie tamta godzina szcz臋艣cia.

Tot dostaje fio艂a

Wszyscy w mie艣cie martwili si臋 o Tot Whooten. Norma odby艂a na ten temat rozmow臋 telefoniczn膮 z cioci膮 Elner.

- Zamartwiam si臋 o ni膮 - przyzna艂a. - Przeje偶d偶a艂am tamt臋dy i widzia艂am Tot, jak spaceruje sobie za domem, sama jak ten palec, jakby nie mia艂a nic do roboty. Wiesz, 偶e przesta艂a chodzi膰 do ko艣cio艂a, a swojej c贸rce powiedzia艂a, 偶eby nie przyprowadza艂a wi臋cej swoich dzieciak贸w. Na bingo te偶 ju偶 nie przychodzi. Jej podw贸rko to teraz obraz n臋dzy i rozpaczy, a to ju偶 jest nie w porz膮dku. Nigdy nie zapuszcza艂a swojego otoczenia. Zawsze trawka u niej by艂a 艣wie偶o skoszona, a 偶ywop艂ot r贸wniutko przyci臋ty. Na jej 偶ywop艂ocie mo偶na by nakry膰 do obiadu, taki by艂 zawsze schludny.

- A kto by chcia艂 je艣膰 z 偶ywop艂otu? - zapyta艂a ciocia Elner.

- Nie o to chodzi. Boj臋 si臋, 偶e ona ma fio艂a. Zawsze wydawa艂o mi si臋, 偶e je艣li kto艣 w tym mie艣cie dostanie fio艂a, to tym kim艣 b臋d臋 ja, a tymczasem to Biedna Tot. Biedna Tot dosta艂a kr臋膰ka, tak jak jej matka.

- Chyba nie - odpowiedzia艂a ciocia Elner. - Posz艂am do niej kt贸rego艣 dnia i wydawa艂a mi si臋 ca艂kiem normalna. M贸wi臋 ci, Norma, ona jest po prostu przem臋czona, i to wszystko. Wyjdzie z tego, chyba 偶eby nie wysz艂a.

- To艣 mnie pocieszy艂a, ciociu Elner. Co my powiemy Darlene czy Dwayne鈥檕wi juniorowi? 呕e ich matka wr贸ci do siebie albo nie?

- W艂a艣nie tak. Bo co innego mo偶emy im powiedzie膰?

Norma zastanowi艂a si臋 przez chwil臋.

- Chyba masz racj臋. Nie mo偶emy nic za ni膮 zrobi膰, sama musi si臋 w tego wyci膮gn膮膰. My mo偶emy tylko by膰 przy niej, je艣li b臋dzie nas potrzebowa艂a. Chyba si臋 nie myl臋, jak my艣lisz?

- Tak mi si臋 wydaje, 偶e nic poza tym nie mo偶emy zrobi膰 - zgodzi艂a si臋 ciocia Elner.

Inni mieszka艅cy miasteczka nie podzielali jednak tej opinii. Pani Mildred Noblitt, chuda jejmo艣膰 z tikiem w prawym oku posz艂a do domu Tot i tak d艂ugo dobija艂a si臋 do drzwi, a偶 wreszcie Tot jej otworzy艂a i wpu艣ci艂a do 艣rodka. Tot mia艂a na sobie przezroczyst膮 koszul臋 nocn膮 z rysunkiem flaminga na plecach. Pani Noblitt energicznym krokiem wtargn臋艂a do salonu, usiad艂a i zapyta艂a:

- Tot, wiesz, 偶e jest ju偶 dziesi膮ta godzina, a ty jeszcze paradujesz w koszuli nocnej?

- Wiem - odpowiedzia艂a Tot.

- Tot, wszyscy si臋 o ciebie martwi膮. Musisz si臋 wzi膮膰 w gar艣膰 i wr贸ci膰 do 偶ycia, w艂膮czy膰 telefon. Nie mo偶esz tak siedzie膰 bezczynnie z zamkni臋tymi okiennicami, gdy twoje obej艣cie zarasta chwastami. Co sobie ludzie pomy艣l膮?

- Nic mnie to nie obchodzi.

- Jak to, musi ci臋 obchodzi膰, co sobie ludzie pomy艣l膮. Tw贸j ogr贸dek zawsze tak 艣licznie wygl膮da艂, wiesz przecie偶, 偶e taka nie jeste艣.

- Wcale nie wiem. Nie mam poj臋cia, jaka jestem.

- No to ci powiem, jeste艣 porz膮dn膮 osob膮. Dlatego tak si臋 martwimy o ciebie, po prostu przesta艂a艣 by膰 sob膮.

- Sk膮d wiesz? - zapyta艂a Tot.

- Poniewa偶 dot膮d 艣wieci艂a艣 przyk艂adem, mo偶na by艂o ciebie podziwia膰. Chyba nie chcesz nas wszystkich rozczarowa膰, prawda? Zawsze my艣limy o tobie, kiedy co艣 z艂ego si臋 wydarzy; m贸wimy wtedy: 鈥濧le pomy艣lmy, ile Biedna Tot musia艂a znie艣膰鈥. I wtedy to nas podnosi na duchu, stajemy si臋 lepsi. Je艣li si臋 rozkleisz, to kogo b臋dziemy stawiali za wz贸r?

Tot wzruszy艂a ramionami.

- No dobrze. W takim razie ci powiem, o czym pewnie nie s艂ysza艂a艣. Wiesz, jak ludzie ci臋 nazywaj膮? Chrze艣cija艅sk膮 m臋czennic膮. S艂ysza艂am to setki razy: 鈥濨iedna Tot, to jest dopiero m臋czennica鈥. No prosz臋, czy ci臋 nie wzrusza, skoro ju偶 wiesz, jak wysoko ci臋 ludzie ceni膮?

Tot rozwa偶a艂a to przez chwil臋.

- W艂a艣ciwie nie - odrzek艂a w ko艅cu.

- Ot贸偶 chodzi o to... Och, nie wiem dok艂adnie, o co chodzi, ale chyba nie warto 偶y膰, skoro cz艂owiek nie cieszy si臋 偶yciem.

- Bingo! - zawo艂a艂a Tot.

- S艂uchaj, Tot, nie podobasz mi si臋, kiedy tak m贸wisz. I pozwalasz, 偶eby zmarnia艂y wszystkie twoje paprocie. Je艣li si臋 z tego nie otrz膮艣niesz, to wkr贸tce wpadniesz w sza艂 i zaczniesz zabija膰.

W膮t艂y u艣mieszek zacz膮艂 b艂膮ka膰 si臋 w k膮cikach ust Tot, co sprawi艂o, 偶e uaktywni艂 si臋 tik pani Noblitt.

Wyprostowa艂a si臋 jak struna.

- Mog臋 tylko powiedzie膰 jedno i ju偶 sobie id臋. - Przez chwil臋 szuka艂a w pami臋ci, jakie s艂owa mog艂yby wywrze膰 po偶膮dane wra偶enie, po czym wyrzuci艂a z siebie: - 艁adnie jest post臋powa膰 艂adnie. - To powiedziawszy, wymaszerowa艂a godnie z salonu.


Nast臋pn膮 osob膮, kt贸ra usi艂owa艂a przyj艣膰 z pomoc膮, by艂a Verbena.

- Wiesz, Tot - powiedzia艂a - zawsze, kiedy zaczynam si臋 u偶ala膰 nad sob膮, przypominam sobie Fried臋 Pushnik.

- Kogo?

- Fried臋 Pushnik. Kalek臋, kt贸ra urodzi艂a si臋 bez r膮k i n贸g. Zobaczy艂am j膮 w 1933 roku na 艢wiatowych Targach w Chicago. Obnosili j膮 na wielkiej czerwonej poduszce, to by艂 tylko kad艂ub i g艂owa, a jednak by艂a wesolutka jak szczygie艂ek. Szczebiota艂a bez przerwy. M贸wi艂a, 偶e potrafi nawlec ig艂臋 i 偶e dosta艂a pa艅stwow膮 nagrod臋 za malowanie ustami. Kupi艂am jej zdj臋cie, podpisa艂a je na moich oczach. Trzyma艂a pi贸ro mi臋dzy brod膮 a ramieniem, napisa艂a mi: 鈥濸owodzenia, Frieda Pushnik鈥. Nadal mam to zdj臋cie. Kiedy tylko jest mi smutno, wyci膮gam je i patrz臋, a wtedy przestaj臋 si臋 martwi膰, bez wzgl臋du na przyczyn臋, bo ma艂a Frieda Pushnik, bez r膮k i n贸g, nigdy si臋 nie martwi艂a. Nigdy nie narzeka艂a, a przecie偶 mia艂a powody, 偶eby si臋 skar偶y膰. Pomy艣l sama, Tot, gdyby to ciebie tak obnoszono bez przerwy na aksamitnej poduszce, to jak by艣 si臋 czu艂a?

- Znakomicie - odpowiedzia艂a Tot triumfalnie.

Verbena podda艂a si臋. Ale poniewa偶 Tot by艂a jej najbli偶sz膮 s膮siadk膮, uwa偶a艂a za sw贸j moralny obowi膮zek osobi艣cie wyci膮gn膮膰 j膮 z tej apatii czy cokolwiek to by艂o, i dwa dni p贸藕niej, po g艂臋bokich rozterkach wewn臋trznych zdecydowa艂a si臋 z艂o偶y膰 ofiar臋 z najcenniejszej rzeczy, jak膮 mia艂a - wsun臋艂a pod drzwi kuchenne Tot fotografi臋 Friedy Pushnik z dedykacj膮. Ale nawet u艣miechni臋ta buzia Friedy Pushnik na aksamitnej poduszce, z kokard膮 we w艂osach nie pomog艂a Biednej Tot. Od艂o偶y艂a zdj臋cie twarz膮 w d贸艂 pod przetrzebiony mocno komplet sreber obiadowych i wkr贸tce o nim zupe艂nie zapomnia艂a.

Ale kt贸rego艣 poniedzia艂ku, jak to si臋 czasem zdarza, Tot obudzi艂a si臋 i wyjrza艂a przez okno, gdzie Verbena wiesza艂a na podw贸rku swoje pranie, kiedy nagle przyfrun膮艂 ogromny trzmiel i usiad艂 na jej sukience. Verbena natychmiast rzuci艂a miednic臋 na ziemi臋, podkasa艂a sukienk臋 i zacz臋艂a podskakiwa膰 i wymachiwa膰 r臋koma, pohukuj膮c jednocze艣nie:

- Uu-huu! Uu-huu!

Po chwili, kiedy trzmiel odlecia艂 z jej sukienki i pofrun膮艂 gdzie indziej w bezpieczniejsze miejsce, Verbena opanowa艂a si臋, opu艣ci艂a sukni臋 i rozejrza艂a wok贸艂, chc膮c sprawdzi膰, czy nikt nie by艂 艣wiadkiem komicznego zaj艣cia. Zadowolona, 偶e nikt nie widzia艂, jak podskakuje po ca艂ym podw贸rku z sukni膮 zarzucon膮 na g艂ow臋, podnios艂a porzucone pranie i doko艅czy艂a wieszanie bielizny. A tymczasem w s膮siednim domu Tot 艣mia艂a si臋 tak bardzo, 偶e 艂zy zacz臋艂y jej sp艂ywa膰 po policzkach i musia艂a przycisn膮膰 sobie do ust poduszk臋, 偶eby Verbena nie s艂ysza艂a jej 艣miechu. W ci膮gu ca艂ego swojego 偶ycia Tot nie u艣mia艂a si臋 tak serdecznie, tak niepohamowanie. Nadal le偶a艂a w 艂贸偶ku, a kiedy tylko zdo艂a艂a si臋 uspokoi膰, obraz podskakuj膮cej Verbeny wraca艂 natychmiast i powala艂 Tot nast臋pnym paroksyzmem 艣miechu. 艢mia艂a si臋 tak szczerze i tak d艂ugo, 偶e w ko艅cu ze zm臋czenia nie wsta艂a ju偶 z 艂贸偶ka i zn贸w zasn臋艂a. Gdy tylko budzi艂a si臋, przypomina艂a sobie o podskakuj膮cej Verbenie i zn贸w 艣mia艂a si臋 do rozpuku.

W ko艅cu musia艂a wsta膰 i p贸j艣膰 do 艂azienki, a kiedy popatrzy艂a na swoje odbicie w lustrze, zn贸w dosta艂a ataku 艣miechu, ale tym razem 艣mia艂a si臋 z siebie. 艢miech nie opuszcza艂 jej przez ca艂y dzie艅, a偶 obluzowa艂a jej si臋 sztuczna szcz臋ka, co j膮 tylko jeszcze bardziej roz艣mieszy艂o. Nast臋pnego dnia obudzi艂a si臋 ca艂a obola艂a ze 艣miechu, ale ju偶 spokojna i odpr臋偶ona. Wtedy te偶 po raz pierwszy od kilku miesi臋cy poczu艂a, 偶e mog艂aby ju偶 wsta膰 na dobre.

Verbena, kt贸ra tyle wysi艂ku w艂o偶y艂a w to, by jako艣 rozrusza膰 Tot, nie dowiedzia艂a si臋 nigdy, 偶e dzie艂a dokona艂 trzmiel siedz膮cy na jej sukni. By艂a przekonana, 偶e to Frieda Pushnik odegra艂a znacz膮c膮 rol臋 w procesie ozdrowie艅czym Tot, a Tot nigdy nie wyprowadzi艂a jej z b艂臋du.

Wkr贸tce wszyscy w mie艣cie wiedzieli ju偶, 偶e Tot wychodzi z tego okropnego stanu rozprz臋偶enia. Po raz pierwszy od tygodni podci膮gn臋艂a story w salonie. W ci膮gu kolejnych tygodni unosi艂y si臋 zas艂ony w nast臋pnych oknach, a偶 wreszcie kt贸rego艣 dnia Tot wsta艂a, ubra艂a si臋 i wysz艂a do pracy, maj膮c ju偶 inny ogl膮d 艣wiata.

- Wiesz, Norma - powiedzia艂a - przez ca艂e 偶ycie by艂am na kraw臋dzi za艂amania nerwowego, ale teraz, kiedy mam ju偶 to za sob膮, czuj臋 si臋 znacznie lepiej.

C贸rki

Linda, c贸rka Normy i Macky鈥檈go, wysz艂a za m膮偶, ale nadal pracowa艂a, pomagaj膮c w ten spos贸b m臋偶owi przebrn膮膰 przez studia prawnicze, co bardzo dra偶ni艂o Macky鈥檈go.

- Skoro nie jest w stanie utrzyma膰 偶ony ze swojej pensji, nie powinien si臋 偶eni膰 - orzek艂.

Norma z kolei widzia艂a w tym t臋 dobr膮 stron臋, 偶e Linda nie musia艂a rzuca膰 pracy.

- Sama chcia艂abym mie膰 prac臋 - powiedzia艂a markotnie.

Kilka miesi臋cy p贸藕niej, kiedy otwarto now膮 nale艣nikarni臋, Norma zg艂osi艂a si臋 do pracy jako hostessa i ku swemu zdziwieniu zosta艂a przyj臋ta. Jej matka, Ida, wtedy ju偶 zacna siedemdziesi臋ciopi臋cioletnia wdowa, kt贸ra nosi艂a na szyi sze艣膰 sznur贸w pere艂 si臋gaj膮cych jej poka藕nego brzucha, wsparta na czarnej lasce, wybi艂a jej to z g艂owy.

- Norma, na lito艣膰 bosk膮, co na to ludzie powiedz膮? C贸rka prezeski Zrzeszenia Klub贸w Kobiecych w Missouri hostess膮 w nale艣nikarni? Je艣li nie my艣lisz o swojej pozycji spo艂ecznej, pomy艣l przynajmniej o mojej!

Tak wi臋c Norma nadal mia艂a status gospodyni domowej. Jej nadzieje zostania babci膮 spe艂z艂y na niczym, kiedy Linda poroni艂a w trzecim miesi膮cu. Po poronieniu w ich ma艂偶e艅stwie zacz臋艂o si臋 藕le dzia膰. Linda chcia艂a podj膮膰 nast臋pn膮 pr贸b臋, ale jej m膮偶 by艂 temu przeciwny, dop贸ki nie sko艅czy studi贸w. Macky twierdzi艂, 偶e zi臋膰 obawia艂 si臋 straci膰 bony obiadowe, ale jak wytkn臋艂a mu Norma, Macky nigdy go nie lubi艂.

Kt贸rego艣 popo艂udnia, kiedy Macky wr贸ci艂 z pracy, Norma wysz艂a do niego do salonu.

- Dzwoni艂a Linda i m贸wi, 偶e zadzwoni jeszcze raz o sz贸stej, bo chce porozmawia膰 z nami.

Patrzyli na siebie pytaj膮co.

- Co o tym my艣lisz?

- Mam nadziej臋, 偶e chodzi o to, co mi si臋 wydaje - odpowiedzia艂 Macky.

- Uwa偶asz, 偶e to mo偶liwe? - zapyta艂a Norma.

- Tak膮 mam nadziej臋.

- Zjesz co艣 teraz czy zaczekasz na jej telefon?

Macky spojrza艂 na zegarek.

- Zaczekajmy. Zosta艂o tylko czterdzie艣ci pi臋膰 minut.

- Dobrze, ale co b臋dziemy robili przez te trzy kwadranse?

- Mo偶e powinni艣my do niej zadzwoni膰?

- Nie, ona jest w艂a艣nie w drodze na jakie艣 spotkanie, powiedzia艂a, 偶e zadzwoni do nas, jak to si臋 sko艅czy.

- Mam nadziej臋, 偶e to w艂a艣nie to, o czym my艣l臋 - powt贸rzy艂 Macky.

- Wiem, tylko 偶e nigdy nic nie wiadomo, ale je艣li to jednak to, prosz臋 ci臋, nie wyst臋puj z 偶adnymi radami. Powiedz po prostu, 偶e decyzja nale偶y do niej i 偶e cokolwiek ona postanowi, my j膮 popieramy.

- Norma, ja wiem, jak mam rozmawia膰 z rodzon膮 c贸rk膮. Ona wie, co ja czuj臋.

- Wiem, 偶e ona wie, co ty czujesz. Zw艂aszcza je艣li chodzi o jej m臋偶a... Z pewno艣ci膮 nie pozostawi艂e艣 co do tego 偶adnych w膮tpliwo艣ci, nikt ci nie mo偶e zarzuci膰, 偶e owija艂e艣 prawd臋 w bawe艂n臋. - Norma pokr臋ci艂a z nagan膮 g艂ow膮. - Urz膮dzi艂e艣 prawdziwe przedstawienie. Nigdy w 偶yciu nie czu艂am si臋 tak zak艂opotana.

- Ju偶 dobrze, Norma - pr贸bowa艂 za艂agodzi膰 Macky.

- M贸g艂by艣 przynajmniej powiedzie膰 to na osobno艣ci, a nie czeka膰 do dnia 艣lubu i wtedy wyci膮膰 taki numer.

Macky wsta艂 i poszed艂 schroni膰 si臋 do swojego pokoju, ale Norma nie ust臋powa艂a.

- Wyobra藕 to sobie. Trwa uroczysto艣膰. Ka偶dy wie, 偶e na pytanie, kto daje t臋 kobiet臋 m臋偶owi, wstaje ojciec, odpowiada: 鈥濲a daj臋鈥 i wraca na miejsce. - Norma wsta艂a i zacz臋艂a przek艂ada膰 poduszki na kanapie. - Ale to nie ty, ty musia艂e艣 g艂o艣no zakomunikowa膰: 鈥濲a jej nie daj臋, ja j膮 wypo偶yczam鈥.

- Okay, Norma - zawo艂a艂 ze swojej kryj贸wki.

- A nast臋pnie wbi膰 w niego wzrok jak bazyliszek... Nic dziwnego, 偶e maj膮 k艂opoty. Nie 艣mia艂am spojrze膰 w oczy jego rodzicom. Chyba pomy艣leli sobie, 偶e jeste艣 pijany, w ka偶dym razie mam nadziej臋, 偶e tak pomy艣leli. Bo nie chcia艂abym, 偶eby my艣leli, 偶e ty jeste艣 zdolny powiedzie膰 co艣 takiego po trze藕wemu. A potem jeszcze ten g艂o艣ny 艣miech cioci Elner, to naprawd臋 cud, 偶e nasza c贸rka nadal z nami rozmawia.

Macky wr贸ci艂 z kryj贸wki.

- Linda wie, co mia艂em na my艣li. Nie zamierza艂em publicznie o艣wiadcza膰 w ko艣ciele czy w jakimkolwiek innym miejscu, 偶e oddaj臋 swoj膮 c贸rk臋... jak gdyby by艂a przedmiotem w naszym domu. I bez wzgl臋du na to, co ty czy Linda my艣licie na ten temat, nadal uwa偶am, 偶e to by艂a lekkomy艣lna decyzja.

- Macky, ona chodzi艂a z nim przez sze艣膰 lat, jak wi臋c to mog艂a by膰 lekkomy艣lna decyzja? Wiedzia艂e艣, 偶e ona kiedy艣 wyjdzie za m膮偶, wi臋c sk膮d nagle takie zachowanie? I to wobec wszystkich! To ja by艂am matk膮 panny m艂odej, to mnie uchodzi艂o p艂aka膰, nie tobie.

- Norma, dlaczego to ci膮gle wywlekasz?

- Nie wiem, chyba z nerw贸w. Mo偶e da膰 ci krakersa czy co艣 innego? Mam troch臋 sera pimento.

- Nie, zaczekam, a偶 ona zadzwoni.

- Tylko, Macky, 偶eby艣 pochopnie nie wi膮za艂 zbyt wielkich nadziei, ju偶 raz mieli艣my fa艂szywy alarm.

- Niczego nie wi膮偶臋. Po prostu mam nadziej臋, 偶e to b臋dzie dobra wiadomo艣膰.

Siedzieli naprzeciw siebie i czekali, ju偶 nic nie m贸wi膮c, dopiero gdy telefon zadzwoni艂, on poszed艂 do swojego pokoju podnie艣膰 s艂uchawk臋, a ona odebra艂a w kuchni. Po sko艅czonej rozmowie Macky zszed艂 do kuchni rozpromieniony, ale Norma mia艂a powa偶n膮 min臋.

- C贸偶, mam nadziej臋, 偶e teraz jeste艣 zadowolony.

- Jestem - odpowiedzia艂, si臋gaj膮c do lod贸wki w poszukiwaniu sera pimento.

Norma otworzy艂a szafk臋, gdzie trzyma艂a krakersy.

- Szczerze m贸wi膮c, nie widzia艂am jeszcze m臋偶czyzny, kt贸ry by by艂 tak szcz臋艣liwy na wiadomo艣膰, 偶e jego c贸rka si臋 rozwodzi.

Podr贸偶e doktora Roberta Smitha

Po pogrzebie Monroe鈥檃 co艣 si臋 zmieni艂o w Bobbym. Powr贸t do domu wywo艂a艂 w nim tyle wspomnie艅. Bytno艣膰 w Elmwood Springs przypomnia艂a mu nie tyle, kim by艂, ile kim chcia艂 by膰. Owszem, dorobi艂 si臋, mia艂 spore oszcz臋dno艣ci w banku, dobre lokaty w akcjach, nie m贸g艂 narzeka膰. Mieli dwa domy, jeden w Cleveland, drugi na Florydzie. Ich dzieci chodzi艂y do najlepszych szk贸艂, on sam ci臋偶ko pracowa艂, by艂 dobrym dostawc膮, ale niepostrze偶enie zaczyna艂y wraca膰 dawne marzenia. Ch艂opiec, kt贸ry kiedy艣 wpatrywa艂 si臋 w refleksy ognia ta艅cz膮ce na suficie, kt贸ry zdawa艂 si臋 w nim u艣piony, zaczyna艂 si臋 budzi膰. Bobby zauwa偶y艂, 偶e nienawidzi nak艂adania krawata i uczestniczenia w sztywnych posiedzeniach prezydi贸w w ka偶dym mie艣cie, b臋d膮cym fili膮 sp贸艂ki. Zauwa偶y艂, 偶e coraz cz臋艣ciej spogl膮da w okno.

Po trzymiesi臋cznych rozmy艣laniach kt贸rego艣 wieczoru stan膮艂 w drzwiach i zwr贸ci艂 si臋 do Lois z pytaniem:

- Lois, co by艣 powiedzia艂a, gdybym ci wyzna艂, 偶e mia艂bym ochot臋 wr贸ci膰 do szko艂y?

Lois bez chwili wahania odrzek艂a:

- Powiedzia艂abym: zr贸b tak.

Tak wi臋c pan Robert Smith przeszed艂 na wcze艣niejsz膮 emerytur臋, wr贸ci艂 na uczelni臋, zrobi艂 doktorat z historii, opublikowa艂 rozpraw臋 na temat: Ameryka艅ski Zach贸d: marzenia i rzeczywisto艣膰, po czym ju偶 jako doktor Robert Smith uda艂 si臋 wraz z 偶on膮 w objazd z cyklem odczyt贸w, co Lois tak skomentowa艂a swoim dzieciom:

- Wasz ojciec korzysta teraz z 偶ycia.

Starzejemy si臋, kochanie

Macky nie m贸g艂 znale藕膰 sobie miejsca. Wreszcie wszed艂 do kuchni, usiad艂 naprzeciw Normy przy stole i zapyta艂:

- Norma, jak ja wygl膮dam?

Norma rzuci艂a na niego okiem znad zapisk贸w, co ma dzisiaj zrobi膰.

- Co znaczy, jak ty wygl膮dasz? Wygl膮dasz jak zawsze. Po swojemu.

- Nie, powa偶nie pytam... Jak ja wygl膮dam?

- Macky, nie mam czasu na g艂upie zabawy. Pr贸buj臋 wyliczy膰, ile kanapek powinnam zam贸wi膰.

- To nie zajmie ci du偶o czasu... Sp贸jrz na mnie... i powiedz, co widzisz.

Norma od艂o偶y艂a o艂贸wek i uwa偶nie mu si臋 przyjrza艂a.

- Wygl膮dasz, jak zawsze wygl膮da艂e艣, mo偶e tylko troch臋 starzej.

- Jak bardzo starzej?

- Wygl膮dasz... Czy ja wiem, Macky, dla mnie wygl膮dasz zawsze tak samo. Nie wiem jak. Id藕 przejrzyj si臋 w lustrze.

- Potrzebny mi jest obiektywny s膮d. Ja codziennie siebie ogl膮dam.

- Ja te偶 codziennie ciebie widz臋. Sk膮d mam wiedzie膰, jak wygl膮dasz?

- Gdybym szed艂 ulic膮, a ty zobaczy艂aby艣 mnie z daleka, co by艣 powiedzia艂a?

- Powiedzia艂abym: Oto idzie m贸j m膮偶, Macky Warren. Co innego mia艂abym powiedzie膰? Oto nadchodzi kto艣 zupe艂nie nieznajomy?

- Norma...

- No dobrze. Gdybym wi臋c ciebie nie zna艂a i zobaczy艂a, jak idziesz ulic膮 w moj膮 stron臋, to powiedzia艂abym... Och, nie wiem, daj mi spok贸j, Macky. Nie nadaj臋 si臋 do takich g艂upich zabaw. M贸wisz jak ciocia Elner. Id藕 popatrz na swoje zdj臋cie, je艣li chcesz dowiedzie膰 si臋, jak wygl膮dasz, zajrzyj do kroniki, w kt贸rej jeste艣my uwiecznieni jako najmilsza para roku. Tak w艂a艣nie wygl膮dasz, starszy, ale ci膮gle mi艂y.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwa艂.

- O co ci chodzi? Uwa偶asz, 偶e nie mo偶na wygl膮da膰 mi艂o, kiedy jest si臋 starszym?

- O ile starszy teraz ci si臋 wydaj臋?

- Bo ja wiem... Wygl膮dasz na swoje lata. Tak jak powiniene艣 wygl膮da膰, Macky. Nie wiem, co chcesz, 偶ebym jeszcze powiedzia艂a. Zapytaj kogo艣 innego. Musz臋 si臋 zastanowi膰, czy mamy zam贸wi膰 pra偶ynki kartoflane czy sa艂atk臋 owocow膮. Jak tylko zdecyduj臋 si臋 na pra偶ynki, wtedy wszyscy powiedz膮, 偶e woleliby sa艂atk臋 owocow膮. - Wr贸ci艂a do swojej listy, ale gdy wstawa艂, dorzuci艂a: - Nigdy w 偶yciu nie s艂ysza艂am czego艣 r贸wnie 艣miesznego.

Po jego wyj艣ciu Norma zacz臋艂a si臋 zastanawia膰 nad tym, co powiedzia艂. By艂o oczywiste, 偶e martwi艂 si臋, 偶e si臋 starzeje. Ale w takim razie co ona ma m贸wi膰?

Trudno by艂o powiedzie膰 cokolwiek na ten temat, skoro byli codziennie razem, przez tyle lat. Nigdy si臋 nie rozstawali, z wyj膮tkiem jednej nocy, kiedy posz艂a do szpitala urodzi膰 Lind臋, oraz trzech dni, kiedy pojecha艂a z cioci膮 Elner do St. Louis odwiedzi膰 siostrzenic臋 cioci, Mary Grace. Ale zacz臋艂y si臋 pojawia膰 drobne objawy. Zdarza艂o jej si臋 chrapn膮膰 w fotelu podczas ogl膮dania telewizji. Macky coraz cz臋艣ciej nie budzi艂 jej, 偶eby wsta艂a i po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka. Wzrok jej si臋 popsu艂. Powinna nosi膰 okulary w艂a艣ciwie ju偶 zawsze do czytania czy jakich艣 rob贸tek. Macky te偶 potrzebowa艂 okular贸w, ale upar艂 si臋 nie zamawia膰 ich jeszcze, wi臋c kiedy chcia艂 przeczyta膰 gazet臋, po偶ycza艂 jej okulary, przez co oprawki by艂y permanentnie za lu藕ne.

Mo偶e mia艂 racj臋. Mo偶e rzeczywi艣cie si臋 zestarzeli. Kiedy wr贸ci艂 do domu, zasta艂 Norm臋 stoj膮c膮 przed wielkim lustrem w samych tylko majtkach i biustonoszu.

- Macky - zapyta艂a - czy ja wygl膮dam grubo?

Za Chiny nie odpowiedzia艂by na to pytanie.

LATA DZIEWI臉膯DZIESI膭TE

Prosto z lod贸wki

Kiedy Macky przest膮pi艂 pr贸g domu, Norma czeka艂a na niego w salonie.

- Siadaj - powiedzia艂a.

Wyraz jej twarzy wskazywa艂, 偶e mia艂a mu do zakomunikowania wiadomo艣膰 bardzo dobr膮 albo bardzo z艂膮, nigdy nie potrafi艂 odgadn膮膰, co to mia艂o by膰. Usiad艂 pos艂usznie.

- O co chodzi?

- Rozmawia艂am z Lind膮 przez telefon - zacz臋艂a.

- No i co?

- Ano to, 偶e o艣wiadczy艂a, 偶e chce mie膰 dziecko, powiedzia艂a, 偶e tyka jej zegar biologiczny.

- Aha. A co? Spotka艂a kogo艣?

Norma wsta艂a, by poprzek艂ada膰 poduszki na kanapie, co zawsze robi艂a, kiedy by艂a zdenerwowana.

- Nie, nikogo nie pozna艂a, ale zacz臋艂a odwiedza膰 r贸偶ne agencje.

Macky si臋 zaniepokoi艂.

- Agencje? A po co jej agencje? Tam, gdzie pracuje, m臋偶czyzn jest na kopy.

Norma odchrz膮kn臋艂a.

- W tym s臋k. Ona nie chce m臋偶czyzny, to znaczy nie chce go ca艂ego. Ona chce dziecko, ale nie chce m臋偶czyzny... Tak w ka偶dym razie powiedzia艂a.

- Co takiego?

- Wi臋c zanim zaczniesz si臋 na mnie w艣cieka膰, wiedz, 偶e moim zdaniem to nie jest dobry pomys艂, ale ona postanowi艂a uda膰 si臋 do... - Norma starannie dobiera艂a s艂owa - ...plac贸wki, kt贸ra si臋 w tym specjalizuje. Szuka odpowiedniego banku... tych rzeczy.

- Banku?

Norma straci艂a cierpliwo艣膰.

- Ojej, Macky, czy mam przeliterowa膰 ten wyraz dla ciebie? Ona chce zaj艣膰 w ci膮偶臋, ale nie chce powt贸rnie wychodzi膰 za m膮偶. Zamierza uda膰 si臋 w takie miejsce, gdzie przechowuje si臋 zamro偶on膮... - Norma walczy艂a ze sob膮, ale to s艂owo nie mog艂o jej przej艣膰 przez gard艂o. Spojrza艂a w stron臋 okna, czy czasem kto艣 akurat nie przechodzi w pobli偶u i nie us艂yszy, co ona powie, po czym przeliterowa艂a: - S-P-E-R-M-臉.

- Co?

- Macky, czy艣 ty nigdy nie s艂ysza艂 o sztucznym zap艂odnieniu? O to jej w艂a艣nie chodzi, i chce, 偶eby艣my o tym wiedzieli.

- Wielki Bo偶e.

- Zawsze powtarza艂e艣, 偶e ona mo偶e nam wszystko powiedzie膰, no wi臋c powiedzia艂a. Ju偶 sama nie wiem, co mam o tym my艣le膰 i co mam m贸wi膰. To twoja c贸rka. Gdyby艣 nie dawa艂 jej tak wyra藕nie do zrozumienia, 偶e marzysz o wnucz臋ciu, mo偶e by do tego nie dosz艂o.

- Norma, ona by艂a w ci膮偶y, co wi臋c mog艂em m贸wi膰?

- Tak si臋 zachowywa艂e艣, jakby zostanie dziadkiem by艂o najwi臋kszym marzeniem twojego 偶ycia, wi臋c kiedy poroni艂a, poczu艂a si臋 jeszcze gorzej z tego powodu. - Norma nagle wybuchn臋艂a p艂aczem. - Mo偶esz si臋 cieszy膰! Zostaniesz dziadkiem wnuczka, kt贸ry b臋dzie mia艂 mro偶onego tatusia!


Jednak偶e po miesi膮cach nieudanych pr贸b zaj艣cia w ci膮偶臋 i wielu rozczarowaniach Linda w ko艅cu si臋 podda艂a. Macky i Linda pomy艣leli sobie, 偶e na tym sprawa si臋 zako艅czy艂a, ale kt贸rego艣 dnia, kiedy Macky wr贸ci艂 z w臋dkowania, Norma czeka艂a ju偶 na niego w drzwiach:

- Mam nadziej臋, 偶e lubisz czop sui.

- Co?

- Kiedy ciebie nie by艂o, zadzwoni艂a twoja c贸rka. Jest w艂a艣nie w drodze do Chin, 偶eby stamt膮d przywie藕膰 sobie zagraniczne dziecko.

- Co?

- Powiedzia艂a, 偶e przed rokiem zg艂osi艂a ch臋膰 zaadoptowania ma艂ej dziewczynki. Tym razem nic nam nie m贸wi艂a, bo my艣la艂a, 偶e nie b臋dzie 偶adnego odzewu, ale przed trzema dniami zadzwonili do niej, 偶eby przyje偶d偶a艂a odebra膰 dziecko.

Sta艂 z otwartymi ustami, ci膮gle trzymaj膮c w r臋ku nanizane na link臋 ryby. Ostatnia rzecz, jakiej by si臋 spodziewa艂, to taka wiadomo艣膰.

- Moje gratulacje, Macky, teraz zostaniesz dziadkiem jakiej艣 komunistki, kt贸ra jak doro艣nie, zamorduje nas wszystkich 艣pi膮cych w 艂贸偶kach. - Po tych s艂owach zostawi艂a go samego w kuchni i posz艂a wyp艂aka膰 si臋 do sypialni.

Mimo 偶e oboje si臋 tym zamartwiali, to gdy tylko zobaczyli male艅k膮 dziewuszk臋 z oczkami czarnymi jak guziczki, kt贸r膮 Linda nazwa艂a Apple, natychmiast si臋 w niej zakochali bez pami臋ci. Dwa lata p贸藕niej Norma przechadza艂a si臋 po mallu, dumnie obnosz膮c bluz臋 z nadrukowanym wizerunkiem ma艂ej Chineczki i podpisem: KTO艢 WYJ膭TKOWY M脫WI DO MNIE 鈥濨ABCIU鈥.

Cecil Figgs, vel Ram贸n Navarro

Kiedy znaleziono na ulicy cia艂o du偶ej, krzepko zbudowanej kobiety w rudej peruce i przewieziono je do zak艂adu Cecila Figgsa, podczas przygotowywania zw艂ok do poch贸wku okaza艂o si臋, 偶e to wcale nie by艂a kobieta. Mo偶na sobie wyobrazi膰 powszechne zdumienie, kiedy wysz艂o na jaw, 偶e istota w jaskrawej zielonej sukni to nikt inny, tylko sam Cecil Figgs!

Straszny skandal. Na szcz臋艣cie matka Cecila nie do偶y艂a tej chwili. Jake Spurling natychmiast wsiad艂 w samolot i przylecia艂 do Nowego Orleanu. Ale nawet on, uzbrojony w umiej臋tno艣膰 dedukcji, wspomagany przez zast臋py profesjonalnych agent贸w FBI, nie potrafi艂 ustali膰, jak to si臋 sta艂o, 偶e Figgs przedzierzgn膮艂 si臋 w pann臋 Anit臋 鈥濨oom Boom鈥 De Thomas i przez ostatnie dwadzie艣cia lat z ok艂adem wi贸d艂 w Nowym Orleanie niczym nie zak艂贸cony 偶ywot.

Mimo usilnych poszukiwa艅 Jake nie dowiedzia艂 si臋 niczego bli偶szego. Jedyny cz艂owiek, kt贸ry m贸g艂 wiedzie膰, co si臋 sta艂o z Hammem i reszt膮 jego kompanii, zako艅czy艂 偶ywot, a mo偶e nawet i on nie by艂 艣wiadom wszystkiego. Jake rozwi膮za艂 niekt贸re elementy zagadki, na samym pocz膮tku jednak umkn膮艂 mu pewien istotny szczeg贸艂.

Rzeka wyrzuci艂a kawa艂ek drewna, na kt贸rym widnia艂y litery AYE. Policja rzeczna sprawdzi艂a w swoich rejestrach, 偶e 艂贸d藕 nale偶膮ca do pana J.C. Pattersona, nazwana 鈥濧ye, Aye, Skipper鈥, zagin臋艂a przed osiemnastoma laty. I tu w艂a艣nie tkwi艂 b艂膮d. By艂 to bowiem jedyny ocala艂y fragment 艂odzi 鈥濨etty Raye鈥.


Kiedy 鈥濨etty Raye鈥 przycumowana by艂a w Nowym Orleanie, Cecil pozna艂 kogo艣, kto got贸w by艂 mu sprzeda膰 formaldehyd w dziesi臋ciogalonowych opakowaniach po okazyjnej cenie, pomy艣la艂 wi臋c sobie, 偶e przez ten czas m贸g艂by kaza膰 za艂adowa膰 na pok艂ad osiemdziesi膮t galon贸w, kt贸re pop艂yn臋艂yby z reszt膮 towarzystwa do Missouri.

Cecil nie wiedzia艂, 偶e okazyjna cena bra艂a si臋 st膮d, i偶 贸w tani formaldehyd zosta艂 skradziony z jego w艂asnych magazyn贸w. Podczas gdy Hamm i pozostali m臋偶czy藕ni odbywali swoje spotkania, Cecil bawi艂 w Dzielnicy Francuskiej, na 艂贸d藕 艂adowano nie tylko formaldehyd, ale tak偶e pi臋膰dziesi膮t skrzy艅 nieopodatkowanego taniego rumu p臋dzonego nielegalnie na Kubie, kt贸ry Rodney Tillman postanowi艂 zabra膰 ze sob膮 w drog臋 powrotn膮 do Missouri.

Po zako艅czonych spotkaniach wieczorem 鈥濨etty Raye鈥 wy艂adowana po brzegi tanim trunkiem i formaldehydem po okazyjnej cenie ruszy艂a w rejs powrotny, zmierzaj膮c ku hangarowi, sk膮d wyp艂yn臋艂a. Po drodze grano w karty, a Seymour Gravel ssa艂 swoje 艣mierdz膮ce cygaro.

- Beze mnie - powiedzia艂 i rzuci艂 karty, narzekaj膮c na niefortunne dla niego rozdanie. Zacz膮艂 si臋 rozgl膮da膰 za zapa艂kami. Noc by艂a gor膮ca, a reszta towarzystwa pogr膮偶ona w zaci臋tej grze w pokera.

- Je艣li zamierzasz pali膰 tego 艣mierdziela - odezwa艂 si臋 Hamm do Seymoura, to id藕 z tym na ruf臋.

Seymour ko艂ysz膮cym si臋 krokiem wycofa艂 si臋 na wskazane pozycje i dalej przeszukiwa艂 swoje kieszenie, usi艂uj膮c znale藕膰 zapa艂ki.

- Ej, Wendell - zawo艂a艂 - rzu膰 mi na chwil臋 swoj膮 zapalniczk臋.

Wendell, namy艣laj膮c si臋 g艂臋boko, czy przebi膰 Hamma, si臋gn膮艂 do kieszonki na piersiach i rzuci艂 za siebie swoj膮 ci臋偶k膮 zapalniczk臋. Kiedy przelatywa艂a w powietrzu, jej wieczko si臋 odemkn臋艂o, a l膮duj膮c na jednej ze skrzy艅, uderzy艂a akurat k贸艂kiem, kt贸re potarte w ten spos贸b wykrzesa艂o snop iskier. Gdyby kto艣 chcia艂 艣wiadomie uzyska膰 taki efekt, mog艂oby mu si臋 nie uda膰, cho膰by tysi膮c lat pr贸bowa艂. Iskra z zapalniczki pad艂a na 藕d藕b艂o s艂omy, w kt贸r膮 owini臋te by艂y butelki z alkoholem, co wywo艂a艂o natychmiastowy ogie艅.

呕aden z m臋偶czyzn nie wiedzia艂, 偶e faktyczny w艂a艣ciciel 艂odzi, pan Anthony Leo, zdoby艂 pewn膮 ilo艣膰 kradzionego dynamitu, kt贸rego zamierza艂 u偶y膰 w przysz艂o艣ci jako argumentu w dyskusji o interesach. Ukry艂 go w sekretnym schowku usytuowanym na dolnym pok艂adzie 鈥濨etty Raye鈥.

Galony 艂atwopalnego formaldehydu, skrzynie z wysokoprocentowym alkoholem, do tego 艂adunek dynamitu na dnie - okaza艂 si臋 mieszank膮 wybuchow膮. Dwaj m臋偶czy藕ni, kt贸rzy tego wieczoru wybrali si臋 na ryby, zeznali, 偶e zobaczyli ogromn膮 komet臋, jak zwala艂a si臋 na ziemi臋. M贸wili, 偶e rozdar艂a lini臋 horyzontu i waln臋艂a gdzie艣 w g贸rze rzeki. Mylili si臋 jednak. To, co widzieli tamtej nocy, to nie by艂a kometa, tylko 艂贸d藕, kt贸ra wylecia艂a w powietrze wraz z Hammem i jego kompanami.

Po stronie strat tego wydarzenia nale偶a艂o odnotowa膰 koniec b艂yskotliwej kariery politycznej Hamma Sparksa. Po stronie zysk贸w - spe艂ni艂o si臋 marzenie Hamma: zawsze chcia艂 zaj艣膰 wysoko. I jak to zwykle bywa, mia艂 te偶 wok贸艂 siebie swoich towarzyszy.

P贸藕niej okaza艂o si臋, 偶e jeden z nich nie by艂 owego wieczoru na pok艂adzie 艂odzi.

Cecil Figgs nie stawi艂 si臋 w贸wczas o oznaczonej porze, kiedy mieli ju偶 odp艂ywa膰. Odbili od brzegu bez niego, co wysz艂o mu tylko na dobre. Nie藕le si臋 wtedy bawi艂. Kluczyki od samochodu zostawi艂 u Rodneya, pomy艣la艂 sobie, 偶e zd膮偶y jeszcze wr贸ci膰 do domu samolotem.

Po dw贸ch dniach obudzi艂 si臋 z ci臋偶kim kacem w zapchlonym hoteliku w Dzielnicy Francuskiej. Jego m艂ody towarzysz odjecha艂, ale zostawi艂 wiadomo艣膰:


Drogi Ramonie!

Dzi臋kuj臋 Ci za mile sp臋dzony czas. Zadzwo艅 do mnie, kiedy zn贸w zawitasz do tego miasta.

Z wyrazami mi艂o艣ci, Todd


Cecil zawsze u偶ywa艂 pseudonimu Ramon Navarro, gdy wyje偶d偶a艂 z domu. Kiedy uprzytomni艂 sobie, 偶e to ju偶 wtorek i 偶e nie zabra艂 matki do okulisty, ow艂adn臋艂o nim poczucie wielkiej winy. Chcia艂 do niej natychmiast zadzwoni膰, ale poranna kawa mia艂a pierwsze艅stwo. Cecil ubra艂 si臋 i wyszed艂 do najbli偶szej kawiarni, gdzie zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, co powie mamie, kt贸ra na pewno b臋dzie bardzo niezadowolona. Zanim upi艂 pierwszy 艂yk kawy, wzi膮艂 do r臋ki zostawiony na stoliku egzemplarz 鈥濼imes-Picayune鈥. Rzuci艂 okiem na pierwsz膮 stron臋 i omal nie zemdla艂.


HAMM SPARKS I CZTEREJ POZOSTALI M臉呕CZY殴NI PRAWDOPODOBNIE NIE 呕YJ膭


Pod zdj臋ciem przedstawiaj膮cym pi臋ciu m臋偶czyzn, w tym i jego, zamieszczona by艂a notatka, kt贸ra informowa艂a, 偶e zdaniem policji zaginieni zostali prawdopodobnie zamordowani przez profesjonalnych zab贸jc贸w. Obecnie trwaj膮 przes艂uchania kilku os贸b maj膮cych powi膮zania z chicagowsk膮 mafi膮.

Resztki w艂os贸w zje偶y艂y si臋 na g艂owie Cecila. Nie mia艂 poj臋cia, co si臋 mog艂o sta膰. Gdy tylko otrz膮sn膮艂 si臋 po szoku wywo艂anym straszn膮 wiadomo艣ci膮, w pierwszym odruchu chcia艂 zadzwoni膰 do matki. Po chwili jednak pomy艣la艂, 偶e je偶eli kto艣 zamierza艂 ich zabi膰, to dowiedziawszy si臋, 偶e on pozosta艂 przy 偶yciu, b臋dzie chcia艂 go zg艂adzi膰. Ow艂adni臋ty panik膮 usi艂owa艂 wymy艣li膰 jaki艣 plan dzia艂ania na najbli偶sz膮 przysz艂o艣膰. Kiedy tak siedzia艂 nad wystyg艂膮 kaw膮, dumaj膮c nad przysz艂o艣ci膮 i niechybnie gro偶膮c膮 mu 艣mierci膮, nagle jak b艂yskawica przelecia艂a mu my艣l. Zaraz, zaraz, pomy艣la艂. W ca艂ej tej tragedii migota艂o 艣wiate艂ko w oddali, mog膮ce mu przynie艣膰 ocalenie. Wedle wszelkich domniemywa艅 i litery prawa pozostawa艂 martwy. By艂 zatem wolny, po raz pierwszy w 偶yciu. M贸g艂 wi臋c by膰 tym, kim w rzeczywisto艣ci by艂. Nie musia艂by ju偶 prowadzi膰 podw贸jnego 偶ycia, zawsze ogl膮da膰 si臋 przez rami臋, czy kto艣 nie widzi, umiera膰 ze strachu, 偶e zostanie zdemaskowany, zasmuci matk臋 i zha艅bi dobre imi臋 rodziny. Dla tego warto by艂o umrze膰. Koszt takiego wyzwolenia wprawdzie by艂 wysoki, ale wart poniesienia.

W ko艅cu 贸w cz艂owiek, z kt贸rym Hamm spotyka艂 si臋 potajemnie w Nowym Orleanie, nie pisn膮艂 ani s艂owa. Nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na uwik艂anie w jaki艣 grubszy skandal. Pan Anthony Leo z St. Louis zastanawia艂 si臋, co si臋 sta艂o z 艂odzi膮 i sk艂adowanym tam dynamitem, ale z pewno艣ci膮 w jego sytuacji nie m贸g艂 wychyli膰 si臋 z 偶adnym pytaniem. Jego ciekawo艣膰 przez lata ca艂e pozostawa艂a wi臋c niezaspokojona. Nie odezwa艂 si臋 te偶 cz艂owiek, kt贸ry sprzeda艂 Rodneyowi nielegalnie p臋dzony rum kuba艅ski, podobnie ten, kt贸ry sprzeda艂 Cecilowi kradziony formaldehyd. Cecil oczywi艣cie r贸wnie偶 milcza艂.

Prawd臋 m贸wi膮c, Cecila ju偶 nie by艂o. Od tego dnia bowiem jedynie on wiedzia艂, 偶e zaginiony Cecil Figgs z Missouri odrodzi艂 si臋 pod postaci膮 panny Anity 鈥濨oom Boom鈥 De Thomas, g艂贸wnej atrakcji nowoorlea艅skiego klubu My Oh My. Niecz臋sto trafia si臋 taka okazja, jaka w艂a艣nie trafi艂a si臋 Cecilowi; m贸g艂 rozpocz膮膰 nowe 偶ycie, bez mo偶liwo艣ci powrotu do dawnego. Mamie Figgs i reszcie rodziny zostawi艂 po sobie niez艂y maj膮teczek i wspomnienie dobrego syna, sam za艣 m贸g艂 dalej 偶y膰 po swojemu i dobrze si臋 bawi膰. Jedyne, czego 偶a艂owa艂, to 偶e nie b臋d膮c d艂u偶ej Cecilem Figgsem, nie m贸g艂 zorganizowa膰 uroczystego pogrzebu gubernatora. To by by艂o ukoronowanie jego kariery. No, ale trudno.

Pora si臋 偶egna膰

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywa艂y na to, 偶e Macky ze swoim sklepikiem z artyku艂ami metalowymi nie wytrzyma rosn膮cej konkurencji. Czu艂 to od dawna, jeszcze zanim powiedzia艂 cokolwiek na ten temat Normie. Trzy wielkie malle wyros艂y jeden po drugim w kr贸tkim odst臋pie czasu, a teraz, kiedy otwarto nowiutkie Centrum Majsterkowicza i wkr贸tce Wal-Mart i Ace Artyku艂y 呕elazne, Macky musia艂 zamkn膮膰 interes. Przez jaki艣 czas wi臋kszo艣膰 jego dawnych klient贸w usi艂owa艂a pozosta膰 mu wierna, ale sprowadzi艂o si臋 tylu nowych mieszka艅c贸w, a ceny w nowych marketach by艂y tak niskie, 偶e traci艂 klient贸w jednego po drugim.

- Nie mam do nich pretensji - powiedzia艂 Macky do swego przyjaciela Merlego - sam bym kupowa艂 u konkurencji.

Od dawna my艣la艂 o sprzedaniu sklepu i przej艣ciu na emerytur臋, jednak dopiero ostatnio zacz膮艂 si臋 powa偶nie nad tym zastanawia膰. Zmieniaj膮ca si臋 w szybkim tempie sytuacja zmusi艂a go w ko艅cu do tego, by porozmawia膰 z Norm膮 o sprzeda偶y domu.

Wkr贸tce Norma i Macky zacz臋li rozgl膮da膰 si臋 za og艂oszeniami o domach spokojnej staro艣ci. W broszurach ogl膮dali fotografie siwow艂osych par o dobrej prezencji. Ci ludzie uczestniczyli w przyj臋ciach koktajlowych, grali w golfa, tenisa, p艂ywali, sprawiaj膮c og贸lne wra偶enie zadowolonych z 偶ycia. 鈥濼o tw贸j drugi dom, jeszcze lepszy od dawnego鈥, m贸wili.

Okaza艂o si臋 jednak, 偶e musieli si臋 zdecydowa膰 w ci膮gu zaledwie czterdziestu o艣miu godzin, co nie mia艂o nic wsp贸lnego z ich dotychczasowymi planami. Kt贸rego艣 dnia zadzwoni艂a do nich Verbena i Merle, bardzo podekscytowani. Ich siostrzeniec mieszka艂 w takiej zamkni臋tej spo艂eczno艣ci w Vero Beach i w艂a艣nie si臋 dowiedzia艂, 偶e za kilka dni jeden domek b臋dzie wystawiany na sprzeda偶, zadzwoni艂 wi臋c zapyta膰, czy ich to nie interesuje. Powiedzia艂, 偶e to osiedle dla emeryt贸w jest jednym z najlepszych w okolicy i je艣li dom by艂by szybko kupiony, zanim dowiedz膮 si臋 o tym po艣rednicy agencji nieruchomo艣ci, mogliby kupi膰 go taniej, bo bezpo艣rednio od w艂a艣ciciela, i nie p艂aci膰 prowizji po艣rednikowi. Macky natychmiast zrelacjonowa艂 Normie sw膮 rozmow臋 telefoniczn膮.

- Jest jeden mankament - powiedzia艂. - Musimy podj膮膰 decyzj臋 od razu. Merle m贸wi艂, 偶e je艣li my tego domu nie kupimy, to ju偶 jest wielu ch臋tnych na jego kupno.

Norma wpad艂a w pop艂och.

- O Bo偶e. A czy mamy przynajmniej tyle czasu, 偶eby zadzwoni膰 do Lindy?

- Tak, kochanie, dzwo艅.

Po dziesi臋ciu minutach Norma przekaza艂a s艂uchawk臋 Macky鈥檈mu.

- A ty co o tym my艣lisz, tatusiu?

- To zale偶y od twojej matki, co ona my艣li.

Norma wznios艂a r臋ce do g贸ry w ge艣cie rozpaczy.

- Wy tak zawsze robicie.

- No c贸偶, tatusiu, mnie si臋 wydaje, 偶e to dobra propozycja. Je艣li po przyje藕dzie nie b臋dzie si臋 wam tam podoba膰, zawsze mo偶na to sprzeda膰, ale mam wra偶enie, 偶e macie sposobno艣膰 kupi膰 przyjemne miejsce po atrakcyjnej cenie. My艣l臋, 偶e b臋dziecie 偶a艂owali, je艣li przepu艣cicie tak膮 okazj臋. Nie znacie nikogo pr贸cz siostrze艅ca Verbeny, kto by mieszka艂 w Vero Beach? Nikogo, kto by wam m贸g艂 doradzi膰?

- Nie.

- To ja podzwoni臋 po ludziach i popytam. Mo偶e si臋 czego艣 dowiem. - Po dwudziestu minutach zatelefonowa艂a powt贸rnie. - S艂uchaj, tatusiu, co ci to m贸wi: Vero Beach na Florydzie, wiejska rezydencja nad rzek膮 Indian, gdzie le偶y s艂awne Dodgertown.

- A co to takiego?

- Tatusiu, to miejsce, gdzie L.A. Dodgers odbywaj膮 swoje letnie treningi. Mo偶ecie razem z mam膮 chodzi膰 i patrze膰, jak oni graj膮.

Nast臋pnego dnia po po艂udniu Norma zadzwoni艂a do Lindy.

- No wi臋c, kochanie, klamka zapad艂a. W艂a艣nie kupili艣my z tatusiem kota w worku. Powiedzia艂 temu panu, 偶e bierzemy. Pok艂adam tylko w Bogu nadziej臋, 偶e nie oka偶e si臋 po przyje藕dzie, 偶e wyl膮dowali艣my w 艣rodku jakiego艣 trz臋sawiska.

- 艢wietnie! Cieszycie si臋?

- Nie wiem, co o tym my艣le膰, wszystko sta艂o si臋 tak szybko. Mam nadziej臋, 偶e tw贸j tata powzi膮艂 s艂uszn膮 decyzj臋.

Kiedy posprzedawali wszystko i zapakowali si臋, nadszed艂 czas strz膮sn膮膰 z siebie kurz przesz艂o艣ci i zacz膮膰 nowe 偶ycie. Merle i Verbena, kiedy przenosili si臋 na Floryd臋, lecieli samolotem. Macky jednak postanowi艂 kupi膰 ma艂ego vana, by m贸c obejrze膰 mijane po drodze widoki. Kupi艂 sobie czapk臋 kapita艅sk膮, a z ty艂u samochodu zawiesi艂 tablic臋 z napisem CHUCKLEHEADS43 i nast臋pnego dnia ruszyli z Norm膮, cioci膮 Elner i Sonnym numer cztery. Macky by艂 podniecony wypraw膮. Pami臋ta艂 nazwy wszystkich ma艂ych kafejek, gdzie zatrzymywali si臋 ca艂膮 rodzin膮, kiedy ostatni raz jechali wsp贸lnie na Floryd臋, co by艂o w 1939 roku. Zauwa偶y艂 jednak, 偶e 艣wiat si臋 zmieni艂. Dzie艅 po dniu widywali niemal wy艂膮cznie restauracje Burger King, Taco Bell, McDonald鈥檚, Jack in the Box oraz Cracker Barrel. W ko艅cu Norma si臋 zbuntowa艂a.

- Macky, nie zamierzam tru膰 si臋 ptomain膮 tylko dlatego, 偶e ty postanowi艂e艣 odby膰 swoj膮 drog臋 wspomnie艅.

Jedyne miejsce, jakie uda艂o si臋 Macky鈥檈mu odnale藕膰, odstraszy艂o Norm臋.

- Chod藕my gdzie艣 do Cracker Barrel, gdzie przynajmniej wiem, 偶e jest czysto i daj膮 smaczne jedzenie.

Drogi te偶 ju偶 inaczej wygl膮da艂y. Sun臋艂y po nich nie ko艅cz膮ce si臋 sznury ci臋偶ar贸wek. Aut osobowych prawie ju偶 si臋 nie widywa艂o. Jakby ca艂y kraj zapakowa艂 si臋 na ci臋偶ar贸wki i gdzie艣 jecha艂. Miasta by艂y bli藕niaczo do siebie podobne. Ka偶da stacja benzynowa mia艂a wewn膮trz taki sam sklepik. Nawet poszczeg贸lne stany prawie si臋 od siebie nie r贸偶ni艂y.

M臋偶czyzna, kt贸ry ich sprowadzi艂 do Vero Beach, m贸wi艂, 偶eby szukali centrum handlowego z du偶ym drugstore鈥檈m Publix, ale ka偶de mijane centrum handlowe mia艂o du偶y drugstore, wi臋c w ko艅cu Macky musia艂 zatrzyma膰 si臋 i pyta膰 o drog臋. Wreszcie jeden cz艂owiek wsun膮艂 g艂ow臋 do ich samochodu i powiedzia艂:

- No przecie偶, jed藕cie dalej jakie艣 pi臋膰 mil, a potem miniecie Winn-Dixie, we藕miecie ostry zakr臋t w lewo i wyjedziecie pro艣ciutko na Leisureville.

Znale藕li drogowskaz i wielk膮 tablic臋 z napisem: WITAJCIE W LEISUREVILLE CENTRAL, NAJS艁YNNIEJSZYM OSIEDLU CHRONIONYM NA FLORYDZIE. Kiedy jednak wjechali tam, ujrzeli rz臋dy maciupkich domk贸w z gipsu, w kolorze mi臋ty, r贸偶u i lawendy. Jak zauwa偶y艂a ciocia Elner, przypomina艂y kolorem mi臋towe cukierki, kt贸re trzymano w szklanym s艂oju przy kasie u panny Almy.

Na osiedlu nie spostrzegli 偶adnej srebrnow艂osej, dobrze zakonserwowanej pary, jakie widnia艂y w broszurze, popijaj膮cej koktajle na brzegu basenu, gaw臋dz膮cej mi艂o z podobnymi parami o wyrazie twarzy m贸wi膮cym: Wreszcie trzymam 艣wiat w cuglach. Widzieli tylko gromadki ludzi, ich zdaniem wygl膮daj膮cych staro, a zdaniem cioci Elner, jeszcze ca艂kiem m艂odo.

Wkr贸tce zrozumieli, 偶e to, co w og艂oszeniu okre艣lane by艂o jako 鈥瀌omy z patio i widokiem na cytrusowe krzewy鈥, oznacza艂o k臋pk臋 drzew pomara艅czowych po drugiej stronie ulicy i wybetonowane podw贸reczko wielko艣ci znaczka pocztowego. Kiedy weszli do swego nowego domu, Norma nie odezwa艂a si臋. Sufit przypominaj膮cy ser wiejski zwiesza艂 si臋 ni偶ej, ni偶 mogli si臋 spodziewa膰, liczne plamy znaczy艂y oliwkowy kosmaty dywan, kt贸ry nie dodawa艂 urody piecowi w kolorze zielonej oliwki ani male艅kiej lod贸wce. Fakt, 偶e domek sta艂 pusty przez trzy miesi膮ce i pachnia艂 st臋chlizn膮, tym bardziej nie pozwala艂 otrz膮sn膮膰 si臋 z pierwszego szoku. Sp艂owia艂e 艣ciany, kt贸rych kolor okre艣lono w broszurze reklamowej jako s艂omkowy be偶, by艂 modny w latach pi臋膰dziesi膮tych, podobnie jak tandetne aluminiowe drzwi przesuwane i okna w ca艂ym domu. Macky ju偶 zacz膮艂 si臋 martwi膰, 偶e trudno im b臋dzie odsprzeda膰 t臋 nieruchomo艣膰, ale zaskoczy艂a go Norma, ci膮gle jeszcze zdolna go zaskakiwa膰, m贸wi膮c:

- Och, Macky, nie jest tak 藕le. Ani si臋 obejrzysz, jak doprowadz臋 to miejsce do stanu u偶ywalno艣ci.

Sonny nie mia艂 偶adnych zastrze偶e艅 co do dywanika, na kt贸rym z艂o偶y艂 zaraz powitalny prezent, akceptuj膮c w ten spos贸b nowe lokum. Przebywali w motelu, dop贸ki Macky nie zwin膮艂 wyk艂adziny i nie wymalowa艂 na nowo 艣cian. Norma wybra艂a si臋 do Searsa, gdzie kupi艂a now膮 kuchenk臋 i lod贸wk臋, stare oddaj膮c Goodwillom. Pod艂og臋 w kuchni i 艂azience Macky wy艂o偶y艂 bia艂ym linoleum. Tydzie艅 p贸藕niej, kiedy ci臋偶ar贸wka przywioz艂a z Missouri ich rzeczy i mogli powstawia膰 je na miejsce, gipsowy domek nabra艂 przynajmniej znajomego wygl膮du. Macky zasiad艂 na starym znajomym krze艣le, za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋 i zada艂 sobie pytanie: 鈥濶o i co dalej?鈥


W nast臋pnym tygodniu przys艂ano im nowy tygodnik. Macky popatrzy艂 na ok艂adk臋 i zapyta艂:

- Co to, u diab艂a, jest ten AARP44? Przypomina mi psie rzygi.

- To miesi臋cznik wydawany przez Ameryka艅skie Stowarzyszenie Emeryt贸w i Rencist贸w. Rozsy艂aj膮 go wszystkim, kt贸rzy przekroczyli pi臋膰dziesi膮tk臋. S膮 w nim informacje o r贸偶nych zni偶kach przys艂uguj膮cych emerytom.

Macky co艣 mrukn膮艂 i poszed艂 si臋 przej艣膰. Co jest grane? On wcale jeszcze nie by艂 got贸w przej艣膰 na status emeryta; odnosi艂o si臋 wra偶enie, 偶e ca艂y 艣wiat si臋 sprzysi膮g艂, aby ka偶dego, kto sko艅czy艂 pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 lat, opatrzy膰 etykietk膮 emeryta i wyrzuci膰 poza nawias. Pami臋ta艂 z czas贸w swojej m艂odo艣ci: stary by艂 ten, kto uko艅czy艂 przynajmniej siedemdziesi膮t pi臋膰 lat czy cho膰by osiemdziesi膮t, na lito艣膰 bosk膮, przecie偶 nawet Stary Henderson uprawia艂 nadal sw贸j ogr贸dek, kiedy mia艂 dziewi臋膰dziesi膮t trzy lata. Macky wi臋c jeszcze by艂 m艂ody, ca艂e lata dzieli艂y go od staro艣ci. Co oznacza艂o przej艣cie na emerytur臋? To, 偶e mia艂by po艂o偶y膰 si臋 i czeka膰 na 艣mier膰? Kr贸tki odpoczynek przed wiecznym odpoczynkiem? Zdawa艂o si臋, 偶e Norma z u艣miechem na ustach, przy pe艂nych 偶aglach, popychana przez sprzyjaj膮ce wiatry, steruje ku spokojnej, emeryckiej przystani, ale nie on.

Macky przechadza艂 si臋 po okolicy. To by艂 nie tylko inny stan, ale i inny 艣wiat, w kt贸rym on czu艂 si臋 zagubiony. Zagubiony w Leisureville.

Stare dobre czasy

Po kilku miesi膮cach Norma pozawiera艂a ju偶 nowe przyja藕nie, a ciocia Elner czu艂a si臋 tu szcz臋艣liwa jak prosi臋 w deszcz, maj膮c do wyboru tyle klub贸w bingo. Sonny by艂 zachwycony faktem, 偶e przysz艂o mu mieszka膰 w okolicy pe艂nej piasku, w kt贸rym m贸g艂 grzeba膰 do woli, Macky jednak ci膮gle dawa艂 Normie powody do zmartwienia. Codziennie rano donosi艂a Lindzie przez telefon:

- Tw贸j tata nie przystosowa艂 si臋 do roli emeryta.

Norma co rano czytywa艂a mu szpalty og艂osze艅 o proponowanych stanowiskach pe艂nionych spo艂ecznie przez emeryt贸w, ale on uporczywie odmawia艂.

- Norma, daj mi spok贸j, nie b臋d臋 przecie偶 jak stara pierdo艂a stercza艂 w progu Wal-Marta i wita艂 wchodz膮cych klient贸w, na lito艣膰 bosk膮!

- To nie musi by膰 od razu Wal-Mart. Jest jeszcze mn贸stwo ofert dla emeryt贸w. Na przyk艂ad w McDonaldzie... Burger Kingu. S艂uchaj, tutaj pisz膮, 偶e mo偶na nawet pracowa膰 spo艂ecznie w kawiarence w szkole 艣redniej czy w bibliotece. Chc膮, 偶eby starsi dawali m艂odym przyk艂ad. Co w tym z艂ego? Dawniej wiele robi艂e艣 dla naszej spo艂eczno艣ci.

- To by艂o co innego.

- A niby dlaczego co innego?

- Bo wtedy pracowa艂em dla swojej spo艂eczno艣ci. Ta tutaj nie jest moj膮 spo艂eczno艣ci膮.

- Teraz jest. A m艂odzie偶 jest wsz臋dzie taka sama. Czy nie chcia艂by艣 by膰 wzorem do na艣ladowania? Dawa膰 dobry przyk艂ad?

Wyszed艂 z domu przej艣膰 si臋 po osiedlu. Dopiero ko艅czy艂 si臋 listopad, ale tutaj ju偶 zacz臋to wystawia膰 艣wi膮teczne dekoracje przywiezione z r贸偶nych stron Stan贸w. Wielkie ozdoby, kt贸re wygl膮da艂yby stosownie na drzwiach dom贸w w Maine czy New Hampshire, tu, w pal膮cych promieniach s艂o艅ca Florydy wcale nie pasowa艂y. Tak jakby wszyscy mieszka艅cy zwariowali i w 艣rodku lata postanowili obchodzi膰 Bo偶e Narodzenie. Przed jednym domkiem w kolorze wyblak艂ej pomara艅czy, na ciasnej werandce ustawiono ba艂wanka, ale zapomniano usun膮膰 z trawnika plastikowego flaminga. Z kalendarza i reklam, kt贸re zacz臋艂y pojawia膰 si臋 w telewizji, Macky orientowa艂 si臋, 偶e zbli偶aj膮 si臋 艣wi臋ta, ale poza tym dni niczym si臋 nie wyr贸偶nia艂y. Wszelkie inne znamiona 艣wi膮t nale偶a艂y do przesz艂o艣ci.

W domu zawsze wiedzia艂, kiedy zaczyna艂a si臋 jesie艅. Pachnia艂o jesieni膮. Przypomina艂y o niej zesch艂e li艣cie grabione na podw贸rku. Mieli z Norm膮 swoje zwyczaje zwi膮zane z porami roku. Pod koniec wrze艣nia Norma wk艂ada艂a wszystkie letnie ubrania do dolnych szuflad, a na wierzch wyci膮ga艂a ciep艂e swetry. Zimowe okrycie przenosi艂a z zaplecza sypialni do podr臋cznej szafy. Solidne obuwie zast臋powa艂o letnie sanda艂y. Przynajmniej przez miesi膮c ubrania pachnia艂y jeszcze naftalin膮. W maju rozpoczyna艂 si臋 rytua艂 odwrotny. W tym roku jednak nie zmieniali garderoby. W ich ubraniach nadal kr贸lowa艂a kora i kr贸tkie r臋kawki. Potrzebowali teraz zaledwie kilku swetr贸w, a i to ze wzgl臋du na klimatyzacj臋, a nie na ch艂odniejsz膮 pogod臋. Macky gdzie艣 wyczyta艂, 偶e zdolno艣膰 przystosowania si臋 cz艂owieka do zmieniaj膮cych si臋 warunk贸w jest miar膮 inteligencji. Jak dotychczas nie udawa艂o mu si臋 wykaza膰 zbytniej inteligencji. Przy czym nie mo偶na mu by艂o zarzuci膰, 偶e nie pr贸bowa艂. Na pocz膮tku wykazywa艂 nawet wi臋cej dobrej woli ni偶 Norma. Ale gdy opad艂o wst臋pne rozgor膮czkowanie prac膮 nad doprowadzeniem domu do porz膮dku, gdy pozna艂 ju偶 najbli偶sze s膮siedztwo i obejrza艂 otaczaj膮ce ich widoki, jego zapa艂 zacz膮艂 stygn膮膰.

Dotychczasowe 偶ycie nale偶a艂o do przesz艂o艣ci. Min臋艂y czasy 偶ycia w miasteczku, w kt贸rym rodzina zamieszkiwa艂a od stu lat i gdzie wszyscy nie tylko ci臋 znali, ale znali te偶 ca艂膮 twoj膮 rodzin臋. Tu by艂 po prostu jeszcze jednym obcym. Nast臋pnym przechodniem. Nikim szczeg贸lnym. Tam, gdzie mieszka艂 przedtem, mia艂 swoj膮 indywidualno艣膰. By艂 Mackym Warrenem. Synem Olli i Glenna Warren贸w. Jego ojciec posiada艂 w艂asny sklep, kt贸rym kierowa艂 przez pi臋膰dziesi膮t lat, nast臋pnie on przej膮艂 sklep i te偶 go prowadzi艂. W ci膮gu niemal ca艂ego swego 偶ycia, kiedy znalaz艂 si臋 w 艣rodowisku, w kt贸rym go nie znano, zapytany, jak to zwykle ludzie pytaj膮, w jakiej bran偶y pracuje, m贸g艂 odpowiedzie膰: 鈥濷ch, prowadz臋 u siebie niewielki sklep 偶elazny鈥. Teraz nawet nikt nie pyta艂 go, w jakiej bran偶y pracuje albo czym si臋 zajmuje. Gdyby kto艣 zapyta艂, Macky musia艂by odpowiedzie膰, czym si臋 zajmowa艂 w przesz艂o艣ci. Kim kiedy艣 by艂. A kim jest teraz? I czym? Jednym z wielu przesiedlonych obcych sobie ludzi, kt贸rzy usi艂owali udawa膰, 偶e 偶ycie we wsp贸lnocie to tak jak mieszkanie w domu, tylko jeszcze lepsze.


Ciocia Elner pozna艂a tylu nowych ludzi w jej wieku, 偶e zaczyna艂a uwielbia膰 Floryd臋, Norma jednak ci膮gle mia艂a zmartwienie z Mackym. Kiedy艣 wr贸ci艂a z zaj臋膰 na kursie uk艂adania kwiat贸w i powiedzia艂a:

- Macky, rozmawia艂am ze swoj膮 przyjaci贸艂k膮 Ethe. Ot贸偶 ona powiada, 偶e mia艂a tak膮 sam膮 sytuacj臋 ze swoim m臋偶em Arve鈥檈m, kt贸r膮 doktor rozpozna艂 jako problem m臋skiej to偶samo艣ci. Wiesz, co powiniene艣 zrobi膰? Nawi膮za膰 艂膮czno艣膰 ze swoim m臋skim wn臋trzem.

- Wielki Bo偶e, Norma, co艣 ty jej o mnie naopowiada艂a?

- Nic takiego. Powiedzia艂am tylko, 偶e jeste艣 przybity i 偶e przechodzisz ci臋偶ki okres, pr贸buj膮c przystosowa膰 si臋 do 偶ycia na emeryturze. Nie ma si臋 czego wstydzi膰, najwyra藕niej wielu m臋偶czyzn tak to przechodzi. W ka偶dym razie ona odby艂a rozmow臋 ze swoim m臋偶em, a on zdecydowa艂 si臋 skorzysta膰 z porady, kt贸ra mu skutecznie pomog艂a.

- Norma, przecie偶 Arve to idiota. Czy ty naprawd臋 wierzysz w to, 偶e obwieszenie si臋 z艂otymi 艂a艅cuchami i wci艣ni臋cie na 艂eb kud艂atej czarnej peruki w wieku siedemdziesi臋ciu pi臋ciu lat to nazywa si臋 przystosowanie? On jest niepowa偶ny.

- No dobrze, niech ci b臋dzie, 偶e jest troch臋 g艂upawy, ale dobrze si臋 z tym czuje, i o to chodzi. Bo przecie偶 w艂a艣nie o to chodzi, 偶eby si臋 dobrze czu膰. Tak czy inaczej, nie zamierzam si臋 k艂贸ci膰 o Arve鈥檈go; najwa偶niejsze, 偶e ona da艂a mi dla ciebie broszur臋, aby艣 sobie j膮 przejrza艂.

Macky wzi膮艂 broszur臋, z kt贸rej wyczyta艂, 偶e raz w tygodniu odbywaj膮 si臋 zebrania m臋偶czyzn pod kierownictwem doktora Jona Avneta, aby 鈥瀝ozpozna膰 wojownika, jakiego si臋 w sobie nosi, zagra膰 na werblach, pogada膰, pop艂aka膰, opowiedzie膰 swoje historie w zacisznym miejscu鈥.

Macky popatrzy艂 na Norm臋 i nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem.

Mr贸wka

Macky poszed艂 do Oceanicznego Parku, usiad艂 na betonowej 艂aweczce i zapatrzy艂 si臋 w bezkresny b艂臋kit wody. Nie by艂o ju偶 艣wiata, jaki zna艂 dotychczas. Nie tylko znalaz艂 si臋 w obcym miejscu, ale te偶 podczas, gdy zaj臋ty by艂 zarabianiem na 偶ycie, kto艣 pozmienia艂 obowi膮zuj膮ce zasady. R贸wnie dobrze m贸g艂by zasn膮膰 i obudzi膰 si臋 na ksi臋偶ycu.

Kiedy dorasta艂, wszyscy stosowali si臋, mniej lub bardziej gorliwie, do pewnych regu艂. Istnia艂y pewne kanony. Nie k艂ama艂o si臋, nie oszukiwa艂o ani nie krad艂o, rodzic贸w otacza艂o si臋 szacunkiem, s艂owo by艂o czym艣 zobowi膮zuj膮cym. Nie wy艂udza艂o si臋 rzeczy. Ch艂opak 偶eni艂 si臋 z dziewczyn膮. P艂aci艂 rachunki. Wychowywa艂 dzieci. Nie przeklina艂 w obecno艣ci dziewcz膮t. Nie podnosi艂 r臋ki na kobiet臋. Post臋powa艂o si臋 wed艂ug pewnych regu艂 i by艂o si臋 porz膮dnym cz艂owiekiem, nawet w razie niepowodzenia. Dom, otoczenie i siebie samego utrzymywa艂o si臋 w czysto艣ci.

Norma uwa偶a艂a, 偶e mo偶na na to machn膮膰 r臋k膮 i specjalnie si臋 tym nie przejmowa膰. Chcia艂by, 偶eby to by艂o mo偶liwe; wida膰 kobiety mia艂y wi臋ksz膮 艂atwo艣膰 przystosowywania si臋 do nowej sytuacji. Ale co go najbardziej martwi艂o, jak te偶 jego r贸wie艣nik贸w i jeszcze starszych pan贸w, to, 偶e dawne idea艂y, dla kt贸rych warto by艂o po艣wi臋ci膰 偶ycie, teraz straci艂y na warto艣ci. Wszystko, w co dawniej wierzy艂 i szanowa艂, teraz sta艂o si臋 przedmiotem niewybrednych dowcipas贸w serwowanych w telewizji przez przem膮drza艂ych dupk贸w, tak zwanych komediant贸w, kt贸rym za te wyg艂upy p艂acono tyle, ile wystarczy艂oby na utrzymanie niedu偶ego pa艅stwa. Teraz zewsz膮d s艂ysza艂 narzekania, jacy to ludzie s膮 藕li, jacy skorumpowani, a najgorsi ze wszystkich to biali. On sam nie uwa偶a艂 si臋 za z艂ego cz艂owieka. Jednak ju偶 sam fakt, 偶e by艂 bia艂ym m臋偶czyzn膮 w starszym wieku, sprawia艂, 偶e wielu nie znanych mu ludzi go nienawidzi艂o. Nigdy 艣wiadomie nie wyrz膮dzi艂 偶adnemu cz艂owiekowi krzywdy ani nie by艂 te偶 dla nikogo przykry. Teraz okazywa艂o si臋, 偶e jest ciemi臋偶ycielem, odpowiedzialnym za ca艂e z艂o, jakie kiedykolwiek wydarzy艂o si臋 na 艣wiecie. Zawsze by艂 przeciwny wojnie, rasizmowi, niewolnictwu, nier贸wno艣ci p艂ci, o co go teraz oskar偶ano, gdy tymczasem stara艂 si臋 prze偶y膰 偶ycie skromnie i uczciwie. Z minuty na minut臋 histori臋 pisano i odczytywano na nowo. Bohaterowie jego m艂odo艣ci teraz jawili si臋 jako nicponie, a ich 偶ycie os膮dzane by艂o z perspektywy kapry艣nie zmieniaj膮cych si臋 kanon贸w politycznej poprawno艣ci. Cholera, dosz艂o nawet do tego, 偶e wycofywano z bibliotek Przygody Hucka. Trudno ju偶 by艂o si臋 po艂apa膰 w tym wszystkim.

Coraz rzadziej te偶 widywa艂o si臋 ludzi. Kr贸lowa艂a samoobs艂uga, personel kry艂 si臋 za szklanymi okienkami. W s艂uchawce telefonicznej zamiast 偶ywego cz艂owieka s艂ysza艂o si臋 nagrany tekst, nale偶a艂o z kolei nagra膰 swoj膮 wiadomo艣膰, po czym telefon si臋 wy艂膮cza艂. Ka偶dy by艂 w艣ciek艂y na ka偶dego i wszyscy na siebie wrzeszczeli. Macky nie wiedzia艂, co by艂o gorsze, skrajna prawica czy skrajna lewica. Umiarkowanych pozycji nikt nie zajmowa艂. Na og贸艂 cz艂owiek opowiada艂 si臋 po prawicy, ale trafi艂 si臋 niefortunny zakr臋t i ju偶 nie wiadomo by艂o, dok膮d droga prowadzi. Co przyci膮gn臋艂o z艂o - narkotyki czy telewizja? A mo偶e posiadanie zbyt wielu d贸br? Pr贸bowa艂 doczyta膰 si臋, co na ten temat s膮dz膮 eksperci, ale ci byli tak samo zdezorientowani jak on, Macky. Jedno wiedzia艂, 偶e kiedy min臋艂y lata czterdzieste i pi臋膰dziesi膮te, na kt贸re przypada艂o jego dzieci艅stwo i m艂odo艣膰, 艣wiat si臋 przekr臋ci艂 jak nale艣nik do g贸ry dnem i odt膮d ju偶 wszystko by艂o na opak. Kiedy by艂 ch艂opakiem, ka偶dy chcia艂 by膰 Tarzanem, teraz ka偶dy chcia艂 by膰 autochtonem. Wpinali sobie k贸艂ka do nos贸w; nawet 艂adne m艂odziutkie dziewuszki farbowa艂y w艂osy na zielono i nabija艂y cia艂o 膰wiekami w najdziwniejszych miejscach.

Nikt ju偶 nie udziela艂 jasnych i prostych odpowiedzi: tak lub nie. Odpowiedzi formu艂owano z pewnego rodzaju retoryk膮. Wbrew w艂asnym ch臋ciom dowiedzia艂 si臋, co to znaczy by膰 ca艂kowicie obcym. O rzeczach, o kt贸rych dawniej wstydzono si臋 m贸wi膰, obecnie otwarcie pisano, bo 艣wietnie si臋 to sprzedawa艂o i wiod艂o wprost na ekrany telewizyjne. Morderc贸w proszono o autografy i robiono z nich gwiazdy. Pi艂karze, koszykarze i baseballi艣ci mogli t艂uc swoje 偶ony, bra膰 narkotyki, trafia膰 za kratki, ale nadal pozostawali graczami w dru偶ynie i zarabiali miliony. Ju偶 nie mia艂o znaczenia, jakim si臋 jest cz艂owiekiem. Pami臋ta艂, 偶e zawodowy atleta to by艂 wzorzec, kt贸remu starano si臋 dor贸wna膰, teraz kolumny sportowe bardziej przypomina艂y kroniki policyjne.

Nie wymy艣li艂by, cho膰by my艣la艂 i tysi膮c lat, 偶e zobaczy kiedy艣 u graczy w baseball kolczyki w uszach. Albo 偶e b臋dzie ogl膮da艂 w telewizji dziewczyn臋 艣piewaj膮c膮 w samym biustonoszu. 呕ycie sta艂o si臋 tak odmiennie od dawnego, 艂膮cznie z tym, 偶e teraz mo偶na by艂o mie膰 dwie mamy albo dw贸ch tatusi贸w.

Nie wiedzia艂 ju偶, co my艣le膰. Wed艂ug niego 偶ycie stawa艂o si臋 coraz gorsze, a nie coraz lepsze. Siedzia艂 tak ju偶 przesz艂o godzin臋, wpatrzony w wod臋, i duma艂, jak to si臋 sko艅czy i kiedy.

Pochyli艂 si臋, wspar艂 艂okcie na kolanach i przeni贸s艂 wzrok na ziemi臋, jakby tam spodziewa艂 si臋 znale藕膰 odpowied藕. Po chwili zauwa偶y艂 mr贸wk臋 d藕wigaj膮c膮 z mozo艂em wielki kawa艂 pra偶ynki kartoflanej. Okruch by艂 znacznie od niej wi臋kszy i o wiele za du偶y, by mog艂a go sama zje艣膰, niemniej jednak dok膮d艣 go taszczy艂a, pe艂na samozaparcia. Przygl膮da艂 si臋 mr贸wczej w臋dr贸wce, obserwowa艂, jak natrafia na drug膮 betonow膮 艂awk臋, cofa si臋, by j膮 okr膮偶y膰 i i艣膰 dalej, omijaj膮c kamyki i inne przeszkody, zdecydowana donie艣膰 do domu sw贸j skarb. Zdawa艂a si臋 nawet nie zauwa偶a膰, 偶e 艂adunek ten by艂 ponad jej si艂y.

Macky siedzia艂 i obserwowa艂 mozoln膮 w臋dr贸wk臋 mr贸wki, dop贸ki nie znik艂a mu ostatecznie z oczu. Wtedy u艣miechn膮艂 si臋, po raz pierwszy od d艂u偶szego czasu. 鈥濳to wie, pomy艣la艂, je艣li ta ma艂a lafirynda nie ustanie w swym marszu, mo偶e dojdzie do celu鈥.

Jak si臋 masz, kolego

Nast臋pnego dnia Norma wkroczy艂a do mieszkania i od progu zakomunikowa艂a:

- Powzi臋艂am decyzj臋. Skoro nie chcesz nigdzie si臋 zapisa膰, to ja wzi臋艂am byka za rogi. Chod藕 ze mn膮 do samochodu i pom贸偶 mi to wy艂adowa膰.

W samochodzie zobaczy艂 pud艂o, opakowane w co艣, co wygl膮da艂o jak czarno-bia艂a krowia sk贸ra. Norma kupi艂a mu komputer.

- Norma, ja nie potrafi臋 si臋 tym pos艂ugiwa膰.

- Ja te偶 nie, ale si臋 nauczymy. Zapisa艂am nas na kurs w Komputerlandzie. To nie powinno by膰 takie trudne, powiadaj膮, 偶e nawet pierwszoklasi艣ci daj膮 sobie z tym rad臋. Poza tym Linda m贸wi, 偶e je艣li kupimy sobie komputer, to b臋dziemy mogli emailowa膰 do siebie.

- Norma, pomog臋 ci to zainstalowa膰, ale nie b臋d臋 chodzi艂 na 偶adne kursy do jakiego艣 Komputerlandu. A ty r贸b, jak chcesz.

Pi臋膰 miesi臋cy p贸藕niej, po wielu zakl臋ciach i zarzekaniach, w ko艅cu Macky zgodzi艂 si臋, by Norma mu pokaza艂a, jak 艂膮czy膰 si臋 z Internetem.

Kt贸rego艣 dnia, kiedy Normy nie by艂o w domu, po kilku pr贸bach Macky鈥檈mu uda艂o si臋 wej艣膰 na czat.

Ej, wy tam, starszaki, czy kt贸ry艣 z was pami臋ta Hardy Boys45?鈥 Po dw贸ch minutach odezwa艂 si臋 Marvin z Beaver Falls w Pensylwanii.

Jak si臋 masz, kolego, potwierdzam, w艂a艣nie natkn膮艂em si臋 na trzy stare egzemplarze - The Tower Treasure, The Missing Hums, The Clue of the Broken Blade. Mam dwa egzemplarze Misssing Chums, ch臋tnie ci jeden pode艣l臋鈥.

Wkr贸tce Norma nie mog艂a odci膮gn膮膰 Macky鈥檈go od komputera. Skaka艂 po ca艂ej mapie. M贸g艂 nawet zlokalizowa膰 ekspert贸w 艂owienia na much臋. Pozostawa艂o dla niej zagadk膮, co mo偶na powiedzie膰 o much贸wce, ale Macky ca艂ymi godzinami zawzi臋cie dyskutowa艂 na ten temat z kim艣 z Wyoming. I wygl膮da艂o na to, 偶e obaj wiedzieli, co m贸wi膮. Kt贸rego艣 dnia Macky, kt贸ry ewidentnie po艂kn膮艂 komputerowego bakcyla, o艣wiadczy艂 Normie:

- To tak jak kr贸tkofalarstwo, tylko jeszcze lepsze.

Norma, jak to mia艂a w zwyczaju, odpowiedzia艂a:

- A nie m贸wi艂am?


Dla Macky鈥檈go 偶ycie sta艂o si臋 ciekawsze. Jego ma艂a wnuczka, Apple, zacz臋艂a przyje偶d偶a膰 do nich w odwiedziny, wi臋c m贸g艂 teraz ods艂ania膰 przed ni膮 tajniki baseballu. Kt贸rej艣 s艂onecznej niedzieli wybrali si臋 we dw贸jk臋 na mecz Dodgers贸w w Dodgertown i 艣wietnie si臋 razem bawili. Dziewczynka wtedy tego nie przeczuwa艂a, ale po latach przypomni sobie ten dzie艅, ciep艂o promieni s艂onecznych, zapach trawy... hot dogi i fistaszki, kt贸re dziadek jej kupowa艂, u艣cisk jego d艂oni, kiedy wracaj膮c do domu, trzyma艂 j膮 za r膮czk臋 - i u艣miechnie si臋 na to wspomnienie.

Wszystko dobre, co si臋 dobrze ko艅czy

We藕my na przyk艂ad histori臋 Betty Raye. Na pocz膮tku jej 偶ycie by艂o ubogie, a ona sama nie mia艂a swego miejsca na ziemi, Opatrzno艣膰 jednak przywraca czasem w艂a艣ciwy porz膮dek. Obu jej synom powiod艂o si臋 w interesach, zrobili wielk膮 karier臋 na rynku nieruchomo艣ci. Jej wuj, Le Roy Oatman, zawsze targany wyrzutami sumienia, 偶e porzuci艂 gospel dla muzyki country, z nawi膮zk膮 sp艂aci艂 swe d艂ugi. W 1989 roku, podczas pijackiej trzydni贸wki, jaka mu si臋 zdarzy艂a, kiedy przebywa艂 w teksaskim Del Rio, napisa艂 piosenk臋 o tym, jak to s艂awa i pieni膮dze niewiele znacz膮, gdy偶 jak to uj膮艂 w tytule, Nigdy nie rozsta艂em si臋 ze swoj膮 mam膮. Piosenk臋 nagra艂 Clint Black, 贸wczesna gwiazda country and western, i w ci膮gu jednej nocy sta艂a si臋 ona przebojem, przy kt贸rym przez ca艂e lata doro艣li faceci ronili 艂zy nad kuflami piwa. Kiedy Le Roy zmar艂, zapisa艂 Betty Raye, jedynej osobie z ca艂ej rodziny, kt贸ra niezmiennie by艂a dla niego mi艂a, milion dolar贸w w tantiemach, jakie nap艂ywa艂y bez przerwy.

Pieni膮dze nap艂ywa艂y tak偶e z polisy ubezpieczeniowej Hamma, zainwestowane za rad膮 Vity w r贸偶ne akcje. Jedna zosta艂a wyemitowana przez firm臋 farmaceutyczn膮, kt贸ra, tak si臋 z艂o偶y艂o, zacz臋艂a produkowa膰 pigu艂ki antykoncepcyjne. Kiedy w latach siedemdziesi膮tych wybuch艂a rewolucja seksualna, Betty Raye na samych tylko tych akcjach zarobi艂a pi臋膰 milion贸w. Mimo osi膮gni臋tego bogactwa nadal mieszka艂a w swoim domku z czerwonej ceg艂y.

Le Roy nie by艂 jednak jedynym przedstawicielem rodziny, kt贸remu powiod艂o si臋 w muzycznym 艣wiecie.

Po d艂u偶szym okresie posuchy, kiedy to gospel Po艂udnia zosta艂 przy膰miony przez modny pod贸wczas trend muzyczny zwany 鈥瀢sp贸艂czesn膮 muzyk膮 chrze艣cija艅sk膮鈥, w 1992 roku rodzina Oatman贸w zosta艂a w艂膮czona do Gabinetu S艂aw Muzyki Gospel, a to dzi臋ki telewizyjnym programom Billa i Glorii Gaither - Muzyka Gospel, kt贸re od艣wie偶y艂y i spot臋gowa艂y ich s艂aw臋 na niespotykan膮 dot膮d miar臋. Minnie cierpia艂a na cukrzyc臋, podagr臋, rozedm臋 p艂uc, mia艂a wymienione rzepki w kolanach i w艂a艣nie przechodzi艂a sw贸j pi膮ty zawa艂, ale jak wida膰, nic nie by艂o w stanie jej dobi膰. Kobieta, kt贸ra wprost nie mo偶e si臋 doczeka膰, by p贸j艣膰 do nieba, musi poczeka膰 troch臋 d艂u偶ej na ten przywilej. Na razie przygotowuje cztery przedstawienia tygodniowo.

Je艣li za艣 chodzi o Beatrice Woods, to przys艂owie, 偶e 鈥瀖i艂o艣膰 jest 艣lepa鈥, w jej przypadku potwierdzi艂o si臋, i to dos艂ownie. Floyd Oatman nie nale偶a艂 do najprzystojniejszych m臋偶czyzn, ale w g艂臋bi serca by艂 romantyczny jak ka偶dy inny, mia艂 tylko pewien problem - by艂 bardzo nie艣mia艂y, zw艂aszcza wobec kobiet, w przeciwie艅stwie do Chestera, kt贸ry by艂 ich ulubie艅cem i nie objawia艂 偶adnych opor贸w. Poniewa偶 biednemu Floydowi nie艣mia艂o艣膰 nie pozwala艂a odezwa膰 si臋 do kobiety, wi臋c wyr臋cza艂 go w tym Chester, kuk艂a cytuj膮ca Bibli臋. Ten ogl膮da艂 si臋 za ka偶d膮 艂adniejsz膮 kobietk膮, pogwizdywa艂 z uznaniem i flirtowa艂 na pot臋g臋. Jednak ostatecznie w roku 1969, przy pewnej pomocy ze strony Beatrice, ale bez po艣rednictwa Chestera, Floyd przem贸wi艂 w艂asnym g艂osem i we w艂asnym imieniu poprosi艂 Beatrice, by go po艣lubi艂a.

Oczywi艣cie Beatrice nie mia艂a poj臋cia, 偶e nie jest to najprzystojniejszy mieszkaniec Ameryki. Powiedzia艂 jej, 偶e wygl膮da jak Clark Gable, ona jednak, b臋d膮c niewidom膮 od urodzenia, nie wiedzia艂a te偶, jak wygl膮da艂 Clark Gable. P贸藕niej wspomagany s艂owami zach臋ty Beatrice, Floyd wa偶y艂 si臋 na akt nies艂ychanej odwagi, zrzucaj膮c Chestera z mostu do nurt贸w Pea, niedaleko Elby w Alabamie. W ko艅cu uwolni艂 si臋 od Chestera i m贸g艂 zacz膮膰 偶ycie na w艂asny rachunek.

Jednak偶e, o czym Floyd ju偶 nie wiedzia艂, Chester mia艂 jeszcze sw贸j ostatni solowy wyst臋p. Podczas wielkiej powodzi, kiedy wyla艂a Pea, Chester niesiony z pr膮dem przep艂yn膮艂 na wznak przez ca艂e miasto, wzbudzaj膮c powszechne przera偶enie i groz臋. Trzech stra偶ak贸w z nara偶eniem 偶ycia rzuci艂o si臋 do wody, by wy艂owi膰 cia艂o domniemanego ch艂opca. Jakie偶 by艂o ich zdumienie, gdy okaza艂o si臋, kogo w艂a艣ciwie wy艂owili, wystawiaj膮c si臋 przy tym na po艣miewisko ze strony pozosta艂ych stra偶ak贸w. Reszt臋 swoich dni Chester sp臋dzi艂, wisz膮c na 艣cianie remizy stra偶ackiej, zanim doszcz臋tnie sp艂on臋艂a. B臋d膮c w ko艅cu tylko drewnianym ch艂opcem, biedny Chester, kukie艂ka, dos艂ownie obr贸ci艂 si臋 w proch.

Beatrice i Floyd dochowali si臋 syna. Nie dali mu na imi臋 Chester.


Do Szerokiej Publiczno艣ci:


To znowu ja, Tot, troszk臋 sp贸藕niona. Wierzcie lub nie, ale wysz艂am powt贸rnie za m膮偶. Wiem, 偶e si臋 zdziwicie; ja sama by艂am zdziwiona. On jest emerytem, pracowa艂 w drobiarstwie, ma niez艂e dochody i jest wdowcem, to znaczy nie ma 偶adnej 偶ony, aktualnej czy by艂ej, dzieci, psa ani kota. Hurra! Posiada (sp艂acon膮 do ko艅ca) be偶owo-br膮zow膮 przyczep臋 campingow膮 typu Winnebago, no i nie pije. Przeje偶d偶a艂 t臋dy i wst膮pi艂 na nasz cmentarz, by odwiedzi膰 gr贸b przyjaci贸艂, Dorothy i Doca Smith贸w. Ja akurat by艂am te偶 na cmentarzu i odchwaszcza艂am gr贸b Mamy, wi臋c zapyta艂am go: kogo pan szuka? I tak si臋 potoczy艂o. Sprzeda艂am sw贸j dom, a zak艂ad fryzjerski przekaza艂am Darlene, ze wszystkim, ca艂y, od pod艂ogi do powa艂y. Dwayne junior zn贸w siedzi w pudle za sprzeda偶 proch贸w. Niech pozostanie na pa艅stwowym wikcie. Nigdy nie mog艂am doj艣膰 z nim do 艂adu. A moja wnuczka, Tammie Louise, dok艂adnie tak jak przewidywa艂am, wkr贸tce b臋dzie mia艂a dzidziusia, co walnie si臋 przyczyni艂o do tego, 偶e postanowi艂am da膰 st膮d nog臋. Nie mam zamiaru 艂o偶y膰 zn贸w na wychowanie nast臋pnych dzieci. Kiedy to pisz臋, min臋li艣my teraz z Charliem Nashville i jedziemy w kierunku Minnesoty, gdzie jest Ameryka艅ski Mall i gdzie zamierzam kupowa膰 do upad艂ego. Nast臋pnie pojedziemy do Vero Beach na Florydzie, 偶eby odwiedzi膰 Macky鈥檈go z Norm膮 i cioci臋 Elner; niewykluczone, 偶e zostaniemy tam na dobre. Przenios艂y si臋 tam ju偶 siostry Goodnight, a tak偶e Verbena z Merle鈥檈m, cz臋sto ich tam odwiedzaj膮 Bobby Smith ze swoj膮 偶on膮 Lois, a tak偶e Anna Lee z m臋偶em, wi臋c wygl膮da na to, 偶e tam mo偶e by膰 tak samo jak w domu, tylko jeszcze lepiej. No i nie spotkam tam 偶adnych Whooten贸w. Zdrowie na szcz臋艣cie mi dopisuje, zw艂aszcza je艣li si臋 we藕mie pod uwag臋, przez co musia艂am przej艣膰. Ponadto, jak to si臋 obecnie m贸wi, post臋p medycyny sprawi艂, 偶e dawna sze艣膰dziesi膮tka to obecnie czterdziestka, co czyni, 偶e zn贸w mam pi臋膰dziesi膮t jeden lat!

Z najlepszymi 偶yczeniami Tot Whooten Fowler


PS. Po raz pierwszy w 偶yciu czuj臋 si臋 szcz臋艣liwa.

Epilog

Ze wzgl臋du na to, 偶e Robert Smith przemierzy艂 艣wiat wzd艂u偶 i wszerz z odczytami na temat Dzikiego Zachodu, zosta艂 poproszony przez redakcj臋 ulubionego miesi臋cznika cioci Elner, 鈥濺eader鈥檚 Digest鈥, o napisanie na ten temat ksi膮偶ki. T艂uk艂 si臋 po domu, rozpami臋tuj膮c, ilu偶 to pozna艂 kr贸l贸w i kr贸lowych, wodz贸w afryka艅skich, premier贸w i prezydent贸w r贸偶nych kraj贸w; zdumiewaj膮ce, jak bardzo jeszcze fascynowali ludzi kowboje i Indianie. Spotka艂 tyle ciekawych os贸b, 偶e wprost niemo偶liwo艣ci膮 by艂o wybra膰 jednego bohatera. W ko艅cu pewnego dnia zdecydowa艂 si臋. Usiad艂 i zacz膮艂 pisa膰:


Dr Robert Smith Najciekawsza posta膰, jak膮 zna艂em


Na imi臋 mia艂a Dorothy i tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e by艂a moj膮 matk膮. Chyba najlepszym momentem rozpocz臋cia tej opowie艣ci b臋dzie rok 1946 w moim rodzinnym mie艣cie Elmwood Springs w Missouri, o kt贸rym zapewne nawet nie s艂yszeli艣cie...

Podzi臋kowania

Autorka pragnie podzi臋kowa膰 nast臋puj膮cym osobom za nieocenion膮 pomoc przy powstawaniu niniejszej ksi膮偶ki. S膮 to: Sam Vaughan z rodzin膮, Wendy Weil, Bruce Hunter, Dennis Ambrose, Judy Sternlight, Carol Schneider, Todd Doughty, Sherry Huber, Lauren Krenzel, Trebbe Johnson, Bonnie Thompson, Susie Glickman, Joy Terry, Lois Scott, Cathy Calvert oraz Sue Grafton, kt贸rzy nie szcz臋dzili mi dobrych rad. Szczeg贸lne podzi臋kowania sk艂adam ponadto rodzinie Warren贸w z Birmingham w Alabamie oraz Jonni Hartman Rogers, mojej rzeczniczce prasowej i przyjaci贸艂ce od tylu lat, do ilu nie bardzo nawet chcemy si臋 przyzna膰.

1 Buck Rogers - bohater popularnych komiks贸w. (Wszystkie przypisy pochodz膮 od t艂umaczki).

2 Charlie McCarthy, Edgar Bergen, Amos鈥檔鈥橝ndy - czarni bohaterowie audycji radiowych i telewizyjnych, grani przez bia艂ych aktor贸w.

3 Fibber McGee i Molly - rozrywkowy program radiowy z lat czterdziestych.

4 Mickey Spillane - ameryka艅ski pisarz, autor popularnych powie艣ci kryminalnych.

5 VFW - Veterans of Foreign Wars, kombatanci zagranicznych wojen.

6 Dwa ostatnie zawo艂ania pochodz膮 z popularnego w latach pi臋膰dziesi膮tych przygodowego serialu telewizyjnego, kt贸rego bohaterem jest Lone Ranger.

7 The Elks - organizacja skupiaj膮ca m臋偶czyzn z ma艂ych miasteczek, zajmuj膮ca si臋 g艂贸wnie dzia艂alno艣ci膮 charytatywn膮.

8 Fowler - ptasznik, my艣liwy poluj膮cy na ptactwo.

9 Nieprzet艂umaczalna gra s艂贸w - piosenka ze statkiem (ang. ship) w tytule mia艂a uhonorowa膰 pana Shippa.

10 R.N. - Registered Nurse, dyplomowana piel臋gniarka.

11 W oryginale - revival. Pastorzy zielono艣wi膮tkowc贸w t艂umacz膮 to jako 鈥瀠roczysto艣ci przebudzeniowe鈥 lub 鈥瀌uchowe przebudzenie鈥.

12 TVA - Tennessee Valley Authority, Zarz膮d Zak艂ad贸w U偶yteczno艣ci Publicznej w Dolinie Tennessee.

13 Ham (ang.) - szynka.

14 Nieprzet艂umaczalna gra s艂贸w: Nuckle wymawia si臋 tak samo jak knuckle, co znaczy 鈥瀗贸偶ka, udziec, golonka鈥; knot natomiast (ale pisany przez jedno 鈥瀟鈥) oznacza w臋ze艂, r贸wnie偶 ma艂偶e艅ski.

15 Lard (ang.) - smalec.

16 Crisco - handlowa nazwa smalcu

17 Spark (ang.) - iskra.

18 Egg (ang.) - jajko.

19 IRS - Internal Revenue Service, Wydzia艂 Departamentu Skarbu, zajmuj膮cy si臋 podatkami i kontrol膮 zezna艅 podatkowych.

20 V.A. - Voluntary Aid (Detachment), Ochotnicze Towarzystwo Niesienia Pomocy Rannym.

21 Pie艣艅 o Hajawacie - The Song of Hiawatha, Henry Wadsworth Longfellow. Gitche Gumee - tak Indianie nazywali Jezioro G贸rne.

22 Formika - firmowa nazwa sprz臋t贸w kuchennych z laminowanymi blatami.

23 Civitan Club - organizacja spo艂eczna skupiaj膮ca inwalid贸w.

24 WASP - White Anglo-Saxon Protestant, cz艂onek ameryka艅skiej bia艂ej elity pochodzenia anglosaskiego.

25 Prince Albert - nazwa tytoniu, sprzedawanego w puszkach.

26 G.B. Bill - przepis u艂atwiaj膮cy kombatantom studiowanie w college鈥檜.

27 Philco, Sylvania - handlowe nazwy ameryka艅skich telewizor贸w.

28 Uncle Miltie - sceniczny pseudonim Miltona Berlego, ameryka艅skiego aktora komediowego (1905-2002).

29 Howdy Doody - kukie艂ka z telewizyjnych program贸w dla dzieci.

30 Walter Winchell (1897-1972) - ameryka艅ski pisarz i aktor.

31 YMCA - Young Men鈥檚 Christian Association, Chrze艣cija艅skie Stowarzyszenie M艂odzie偶y M臋skiej.

32 Kiwanis - ameryka艅ska organizacja, kt贸rej cz艂onkowie pracuj膮 spo艂ecznie na rzecz swego regionu, zajmuj膮c si臋 g艂贸wnie dzia艂alno艣ci膮 charytatywn膮.

33 FHA - Federal Housing Administration, Federalny Zarz膮d Budynk贸w Mieszkalnych.

34 NRA - National Riffle Association, odpowiednik polskiego Bractwa Kurkowego.

35 ACLU - American Civil Liberties Union, Ameryka艅ska Unia Praw Obywatelskich.

36 ABC - American Broadcasting Company; NBC - National Broadcasting Company; CBC - Columbia Broadcasting Company - ameryka艅skie sieci telewizyjne.

37 Aluzje do popularnych program贸w telewizyjnych: I Love Lucy z lat pi臋膰dziesi膮tych, z udzia艂em Lucille Ball, oraz Leave it to Beaver, z lat sze艣膰dziesi膮tych; Beaver to ksywka jednego z m艂odych bohater贸w, kt贸rego trzyma艂y si臋 k艂opoty.

38 AFL-CIO - American Federation of Labor and Congress of Industrial Organizations, Ameryka艅ska Federacja Pracy i Kongres Organizacji Przemys艂owych.

39 W angielskim r贸偶nica pici jest tu wyra藕niej zaznaczona - o tw贸rcach konstytucji m贸wi si臋 Founding Fathers.

40 Ochotnicy - tych nazywano Minutemen.

41 Muumuus - noszona na co dzie艅 hawajska suknia, bardzo kolorowa, w kwieciste wzory.

42 Old Man River - okre艣lenie Missisipi, najd艂u偶szej rzeki p艂yn膮cej przez niemal ca艂e Stany.

43 Chuckleheads - nazwa ameryka艅skiego zespo艂u piosenkarskiego.

44 AARP - American Association of Retired Persons, Ameryka艅skie Stowarzyszenie Emeryt贸w i Rencist贸w.

45 Hardy Boys - ksi膮偶kowy cykl przyg贸d braci Hardych, zazwyczaj uwik艂anych w kryminalne perypetie, kt贸re staraj膮 si臋 rozwi膮za膰. Pierwszy tom z cyklu zosta艂 napisany w Ameryce w 1927 roku, potem opowie艣ci te doczeka艂y si臋 wersji filmowej i telewizyjnej.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Flagg?nnie Dogonic tecze
proste t臋cze, grafika samochodowa
Flagg?nnie Sma偶one zielone pomidory
Jak zrobi膰 t臋cz臋, Do przedszkola, Scenariusze
flagg f smazone zielone pomidory 2NYKFU7KQI7PJEOAOL2VCFY7CFLPMH33B3AC2MQ
Scenariusz zaj臋膰 - MALUJEMY T臉CZ臉 kawa艂kami g膮bek, Konspekty, scenariusze
Jest na t臋cz臋 nie ma na, Polska dla Polak贸w, Grabie偶 i niszczenie Polski-perfidia i konsekwencja
Bishop Carly Dogonic wiatr
ZABAWA DOGONI膯 TALERZYK
Dogoni膰 rozwiane marzenia ebook
Achilles nigdy nie dogoni 偶贸艂wia
Arkana Ma艂e T臋cze (Denary)
zr贸bmy razem t臋cz臋, hospitacja , misie, 4 latki