Wiersze
Kazimiera Iłakowiczówna
I jeszcze co będę miała 10
Chmury 10
Zdrada 11
Chore serce 11
Migdałowe kwiecie 11
Bose dziewczątko 11
O jesieni, jesieni 12
Gdyby się uczepić 12
Po co te wiersze... 13
Kochankowie szukają ucieczki w śmierci 13
Połów 14
Preludium wiosenne 14
Taki szlak 14
Chwila ciszy 15
O gwiazdę kojącej pogody 15
Lampa z dziecinnych lat 16
Niepokojczyk 16
Anioł Stróż 17
Rozstanie 17
Ćma 17
Kwitnienie lip 17
Na głazie 18
Słodkie zielone słówka 18
Kołysanka lipowa 18
Rzeka 19
Zielona bransoletka 19
Gamma 20
Uśmiech 20
Jest taki błękit 20
Noc 21
Ocalenie 21
Połów 22
Gwiaździsty wzór 22
Duch i ciało 22
Niebo 22
Obrona 23
Bóg szczęśliwych 23
Pułapka 24
Przechadzka 24
Popiół 25
Biała róża 25
Z psami 25
Perły 26
Fermata 26
Upiór 26
Mgły i słowik 27
Pole kapuściane 27
Z nurtem 27
Zwycięstwo 28
Cudowny kołacz 28
Bezlistna pamięć 28
Śmierć 29
Jesienny żart 29
Cierń 30
Modlitwa za wichry 30
O słowikach 30
Odejście 31
Modlitwa w tłoku 31
Obręcz słów 32
Kraska i Europa 32
Zimne perły 32
Nad Samoszem 33
Grób polskiego żołnierza 33
Lament 33
Wyschła rzeka 34
Białość 34
Nie mogę pisać 34
Odejdę od ziemi nieludzkiej... 35
Zdarło się życie... 35
W pokoju będzie ciemno 36
Śmierć kładzie zasłonę 36
Jeszcze na tym wietrze... 36
Tuż obok Boga 37
Spójrz czystymi oczyma... 37
Miejsce, gdzie padnę 37
Nad niewiedzą 38
Niektórzy 38
Nie ma dla mnie miejsca... 38
Zagniećcie pajęczyny 39
Rozmowa 39
Bywają i takie wiersze 40
Kłos 40
Wrona 40
W Dewonie dalekim 41
Nierówny ścieg 41
Czerwone serce 42
Nic nie jest miłe 42
Przeszedł po łąkach zachód 42
Złoty brewiarz 43
Złudzenia i rzeczywistość 43
Modlitwa za lotnictwo 43
Wykorzenienie 44
Szept 44
Gdyby się nauczyć 44
Odejście w tło 45
Niedojrzałość 45
Wspomnienie 45
Grzechy cudze 46
Niechby ta jedna nić... 46
Słowik i księżyc 46
Jaskry 47
Baj 47
Czarownica 48
U studni 48
Lato 48
Trzy struny 49
A ta dudka z zielonej wierzbiny... 49
Zła wróżba 50
Śnieg 51
Powrót 51
Moje rzeki 52
Rózia 52
Bezpieczna godzina 53
Słowik litewski 53
Muzyka nad Powiślem 54
Oczekiwanie 55
Zniszczenie 55
Wszystkie pocałunki pachną prochem 56
Męka 56
Na złotej linie 56
Gdynia i Gdańsk 57
Do Matki Boskiej ukrytej 58
List z wyspy zgubionej 58
Skąd tutaj śpiewać 59
Umarli... znajomi... kochani... 59
Ofiarowanie 60
Jedwabny lśniący sznur 60
Żołnierski grób 61
Rusałki 61
Pokusa 62
Chcę, abyś zginął 62
List 63
Pejzaż 63
Wyszumiało 64
Piosenka 64
Diabeł 65
Sen 65
Ostatnia próba 66
Niepowrotne 66
Jak lampka... 67
Urocznica 67
Tanecznice 67
Ocalony płomień 68
Melodia 69
* * * 69
Tęsknota 69
Po ciężkim śnie pieszczoty 70
Dziedzictwo 70
Kaprys 70
Sam na sam 71
Miłość 71
Serce 71
Rozstanie 71
Róże 72
Kolorowe bańki 73
Obrachunek 73
Czary 74
Puste tygodnie 74
Miłość 74
Miłość 75
Miłość 76
Miłość 76
Bezpieczny dom 77
Wspomnienie 77
Twoje 78
Schadzka 78
Rozłączenie 79
Nie będzie... 79
Po zwycięstwo 79
Nie śmierć, lecz miłość... 80
Bóg jest wszędzie 80
Wszystkie serca... 81
Bóg jest także z nimi... 81
Miłość 81
Koniec 82
Zamiast modlitwy 82
Silniejsza niż moja niewiara 83
I znowu, znowu... 83
Wątpliwość 84
Najlepiej 84
Co się stać musi 84
Jak przechować miłość 85
Absurd o kulawym psie 85
Anna 86
Maciej 87
Aleksander 88
Konrad 89
Ignacy 89
Jerzy 90
Andrzej 90
Weronika 90
Teresa 91
Barbara 91
Magdalena 92
Paweł 92
Wojciech 93
Władysław 93
Jaś 93
Franciszek 94
Gryzelda 94
Helena 95
Krystyna 95
Ewa 95
Kinga 96
Henryk 96
Dominik 97
Tomasz 97
Michał 97
Zofia 98
Marysia 98
Matylda 99
Dorota 99
Wanda 100
Stanisław 100
Jan 100
Stefan 101
Kajetan 101
Tadeusz 102
Kazimiera 102
Izabella 103
Marta 103
Jadwiga 104
Monika 104
Roman 104
Karol 105
Konstanty 105
Roger 106
Adam 106
Elżbieta 107
Katarzyna 107
Tekla 108
Julia 108
Irena 108
Jakub 109
Tytus 109
Juliusz 110
Klemens 110
August 111
Brygida 112
Cecylia 112
Małgorzata 113
Łucja 113
Natalia 113
Sebastian 114
Kazimierz 114
Lucjan 115
Artur 115
Robert 116
Janina 116
Alina 117
Hortensja 118
Estera 118
Eugenia 118
Witold 119
Piotr 120
Baltazar 120
Alfred 121
Antoni 121
Judyta 122
Olga 122
Filomena 123
Franciszka 123
Adela 124
Jacek 124
Hieronim 124
Ludwik 125
Krzysztof 126
Eugeniusz 126
Nina 127
Urszula 127
Marianna 128
Jolanta 128
Aniela 129
Wacław 129
Gustaw 130
Eustachy 130
Leon 131
Waleria 131
Zuzanna 132
Salomea 132
Karolina 133
Alicja 133
Maria 134
Ikarowe loty 134
Bunt młodości 135
* * * 136
W jarzmie 136
Błogosławieństwo 137
Na gościńcu 137
Zakończenie 138
Zostanie... 139
Desolation 139
Nie stało osła i wołu 140
A cóż to przywieźli?... 140
W wigilię powrotu 141
W wigilię powrotu 141
Fragment 142
Modlitwa 142
Słyszcie, jak się Polska modli 143
Czy pamiętacie? 144
Przelotne ptaki 145
Stało się serce moje jako wosk topniejący wpośród żywota mego. 146
Przestańcie płakać, smoki! 148
Bądźcie wy ze mną... 148
Przebudzenie 149
Jak sobie niektóra biedota wyobraża niebo 149
Badyle 150
Śmierć Feniksa 151
Znalezienie lwa 152
Lew przeszkadza 153
Przechadzka 153
Łabędzi podwieczorek 154
Wszystko, co będę miała 154
W pustyni 155
Pożegnanie 156
Nie chcę nic wiedzieć o gwiazdach 156
Nieżyczliwy zwierzchnik 157
O szyby, szyby... 157
Straż 158
Beztroska 158
Kurier z Zachodu 159
Desperation 159
Pejzaż 159
Zjawa leśna 160
Święta Róża - Zbigniew Herbert 160
Szpalery 160
Śmierć róż 161
Anioły 161
Zamęczonemu... 162
Pobojowisko - Kazimiera Iłłakowiczówna 162
Umarła siostrzyczka 163
Śmierć 187
Gosposia 196
Władysław Warneńczyk rozmawia z ojcem swym, Jagiełłą 202
Kraków oczekuje powrotu Władysława Warneńczyka 203
Elżbieta - narzeczona 214
Sowiecki pogrzeb 243
Pogrom w Kolozsvárze* 249
Jest w Poznaniu... 266
Jaworowa kołysanka dla holenderskiego królewiątka 269
Nostalgia 270
Kto wie, czy się ocknie... 271
Kiedy wół i osieł... 271
Stary koniuch Jędroszyk 272
Kiedy osieł ogrzewał... 272
Betlejemski wół 272
Gwiazda prostaczków i królów 273
Kolędnicy 274
Śpiewała Matka ubożuchna do snu... 274
Jak to się stało... 274
Niósł ją pastuszek... 275
Śniło się kurze pstrej... 275
Kolęda żałosna 276
Kolędy z Anglii 276
Odpowiedź Kajetanowi Dzierżykraj-Morawskiemu 277
Catowi 277
Dola piosenki 278
Spust w hucie 278
Bigotki 279
Jest taka senność... 279
Przypowieść 279
Czerwony dom 280
Siostrzana miłość 280
Marek Aureliusz i niektórzy 281
Młodość 281
Poeta i natchnienie 281
ZGODA 281
Pracowity i leń 282
Coś gminnego 282
Dwa ptaki 282
O wybielenie 283
O prawdę i piękno 283
Co z tym barokiem! 283
Legendy 284
Reginka i pluskwa 284
Jedyna wada 284
Pluskwa i literat 285
Bez wyjścia 285
Jako taki 285
Lala, Lila i Lola 286
Smakosz i jagody 286
Chluba 286
Szatan i baby 286
Żona klasyka 287
Co wolno wojewodzie... 287
Róża i stokrotka 287
Narcyz i fiołek 288
Wojna Białej i Czerwonej Róży 289
Inny kopciuszek 290
Sokół, drozd i samarytanka 291
Symbolizm witryn 291
Remont i remanent 292
Trochę liści 292
Melodia człowieka 293
Sznurki deszczu... 293
Nieistnienie 294
Nie śmierć, lecz miłość... 294
Wypowiedź 294
Krystalizacja niepełna 295
Notatka 295
Daj mi złagodnieć 296
Chrystusowa droga 296
Kot i anioł 296
Kot i wiatr 297
Licho 297
Zielony kubeł 297
Obrazy i mistrz 297
Wątrobiarz 298
Dwaj i muza 298
Zwyciężony 298
Samobójca 299
Złoty relikwiarz 299
Zapadnięta mogiła 299
Matka Boska Świętomarcińska 300
Zaskoczeni, umęczeni... 300
Zapóżniona 301
Diabły na Tumskim Ostrowiu 301
Kto tam był? 302
Zapomniana mogiła 302
Jesień w Poznaniu 302
Kości 303
Matka Boska Pominięta 303
Profesor i cień 303
Bibliotekarki 304
Widok z okna 304
Marzenia 304
Kiedy tramwajarz... 304
Przed noclegiem 305
Warta 305
Wagary 306
Bambereczka 306
Bamberki po procesji 306
Dobre chęci 307
Spraw, żeby dzień... 307
Krysi z "Rymów dziecięcych" 308
Do świętej Cecylii 309
Do świętego Krzysztofa 309
Nie umiem z aniołami... 309
Skarży się najmłodsza córka Noego: 310
Hagar 310
Miphiboseth 310
Nierządnica Rahab 311
Do przyjaciół 311
Znikomość 312
Fontanna 312
Posąg 312
Pod koniec 312
Skamieniałość 313
Wzorek 313
Kształty 313
Warsztatowo 314
Przed zawałem 314
Kwaterunki 314
Przydział 315
Szyfrem... 316
Pewność 316
Przestroga 316
Zła taktyka 317
Dość wyznań 317
Ci, którzy... 317
Nie dają przejść... 318
Topole wysmukłe 318
List do brata w Ameryce od Walerci ze wsi Maciejowiec pow. lwóweckiego 318
Listonoszka Lodzia 319
Leciutkie abecadło dla wycieczek po Poznaniu 321
Łabędzica 325
Kormorany i łabędzie 325
Zatkane uszy 326
Obłok 326
IWAN KRYŁOW - Kot i słowik 326
IWAN KRYŁOW Orzeł i kukułka 327
Jesień 328
Pejzaż 328
Słoneczny puch 329
Bożek 329
Dąb 329
Skarga stworu 330
Branka 330
Anioł w brzozę zmieniony 331
W rajskim ogrodzie 331
Płacz 332
Chwast 332
Ukryta broń 332
Pomiędzy sercem a klonowym liściem... 333
Liście klonowe 333
Trawy i kwiaty 333
Pożar torfów 333
Obłęd 334
Spacer 334
Liście 335
Brzozy 335
Śmierć na Szumawie 335
Najdłuższa miłość 336
Klęska lata 336
Naprzeciwko wyspy Locrum 337
Jabłonie 337
Bukiet 337
Listy z Norwegii 338
Pajęczyny 339
Susza 339
Narcyzy w lesie 340
Bezsilne ręce 340
Czuję przemijanie 340
Z cyklu "Jarzębiny" 341
Liście... 341
ATANAZY FET Noc 342
JÓZEF von EICHENDORFF Na śmierć synka 342
JOHANN WOLFGANG VON GOETHE Mignon 343
JOHANN WOLFGANG VON GOETHE Wędrujący dzwon 343
ALEKSANDER PETÖFI Stoję na rozdrożu... 344
ANDRZEJ ADY Pieśń wiślana 344
ANDRZEJ ADY Trzeba nam Mohaczu 345
LUDWIK APRILY Poszła w ogród 345
LUDWIK APRILY Antygona* 346
MICHAŁ EMINESCU O mamo 347
EMILY DICKINSON * * * 347
EMILY DICKINSON * * * 348
EMILY DICKINSON * * * 348
FRYDERYK SZYLLER Wallenstein 348
Będę miała grubego bankiera
z sercem czasem troszeczkę chorem,
kilka razy w tygodniu odwiedzić
mnie przyjedzie w karecie wieczorem.
Będzie nosił śliczne krawaty,
krągły monokl w nieżywym oku
i herbową, kosztowną pieczęć
na ogromnym złotym breloku.
Przy kolacji mu twarz zaświeci
w purpurowe i białe plamy,
a ja rękę jego ścisnę czulej
na znak... jak się bardzo kochamy.
Od wypitych przy kawie trunków
tak wesoło się wszystko troi!
I pójdziemy jak para gołąbków
do zacisznych dalszych pokoi.
--------------------------------------------------------------------------------
Ach, jak chmury niziutko stoją!
Kocham cię, lecz nie będę twoja...
Kocham cię, serce we mnie broczy...
Niech nie patrzę dłużej w twoje oczy!
Chmury wiszą z mgłą po połowie,
Bóg - za nimi, nikt się nie dowie...
Nic nie czuję, nie wiem, nie słyszę,
usta twe coraz bliższe, bliższe...
Kartki Miłosne, Sternik 1994 Warszawa
--------------------------------------------------------------------------------
Kochanek odejdzie, bo musi kochankę zdradzić,
tak już jest, że nie może bez tego sobie poradzić,
bo zatęskni się na śmierć inaczej.
...A nigdy już nie będzie to samo,
chociaż się mu przebaczy,
i chociaż się zostanie wierną do ostatka
- to nie będzie kochać miła,
to kocha już tylko matka.
--------------------------------------------------------------------------------
Serce przez jastrzębia rozdarte przestało boleć;
może jeszcze odkwitnąć zechce, może się rozraduje powoli.
Podaje mu książki, miód, mleko, łagodne akwarele...
Leż mi cichutko; uderzaj niegłośno, może cię rozweselę!
--------------------------------------------------------------------------------
Padają mi przekwitłe
kwiateczki migdałowe
na posmutniałą duszę,
na opuszczoną głowę.
Przedwczoraj były w pączkach,
w rozkwicie-wczoraj z rana,
a teraz gęstym śniegiem
lecą mi na kolana.
...Na pierś, na twarz, na ręce,
na serce i na głowę
padają mi przekwitłe
płateczki migdałowe.
--------------------------------------------------------------------------------
Wyszłam sama na sad przez rosę
a dokoła i w górze - mgła,
Idzie za mną dziewczątko bose,
idzie za mną i gra,
Wszystkie róże schylone stoją
i ugina się biały bez...
Jakże poznać skrzypeczkę moją?
Struny - ciężkie od łez!
Siwe oczy, jak śnieg sukienka
i błękitny u czoła krąg,
jedna struna po drugiej pęka
i wypada jej z rąk,
Śmierć cichutko gotuje kosę,
a dokoła i w górze - mgła...
Idzie za mną dziewczątko bose,
idzie za mną i gra.
--------------------------------------------------------------------------------
Niech się wszystko odnowi, odmieni...
O jesieni, jesieni, jesieni...
Niech się nocą do głębi przezroczą
nowe gwiazdy urodzą czy stoczą,
niech się spełni, co się nieodstanie,
choćby krzywda, choćby ból bez miary,
niesłychane dla serca ofiary,
gniew czy miłość, życie czy skonanie,
niech się tylko coś prędko odmieni.
O jesieni!... jesieni!... jesieni...
Ja chcę burzy, żeby we mnie z siłą
znowu serce gorzało i biło,
żeby życie uniosło mnie całą
i jak trzcinę w objęciu łamało!
Nie trzymajcie, nie wchodźcie mi w drogę,
już się tyle rozprysło wędzideł...
Ja chcę szczęścia i bólu, i skrzydeł
i tak dłużej nie mogę, nie mogę!
Niech się wszystko odnowi, odmieni!...
O jesieni!... jesieni!... jesieni!
--------------------------------------------------------------------------------
Gdyby się uczepić piosenki,
pokołysać się w chmurze zawisłej,
może by się dało dokołysać, dokręcić
znad Warty aż nad Wisłę,
tam na piach taki piaszczysty.
Siąść by sobie z obdartusami,
o niczym z nimi nie gadać...
... Bo zimno, bo wiatr, bo można czasami
urwać się, bo tak się składa
na Powiślu... Ni to deszcz, ni ballada.
Może w ten sposób powrócić
niewidzialnie, niesłyszalnie dla Warszawy,
wszystkie piórka wędrownicze zrzucić,
włożyć odzież biedną, odzież dawną,
poszarpaną w sławie i niesławie?
Może by się jeszcze raz przynęcić,
gdyby się uwiesić piosenki
--------------------------------------------------------------------------------
Zamarzam runią zieloną,
nie wiem jakiego zboża,
nie pomnę, skąd mnie rzucono,
kto rzucił i o jakiej porze.
Nie wiem, czym wychynę spod zimy,
pszenicą? żytem? owsem?
... Piaski i dymy, dymy i gliny,
a wszystko - obce.
Poruszam źdźbłem jeszcze żywym,
z tych, co nie zmarzły, najszerszym...
A ty się jeszcze dziwisz,
po co te wiersze!
--------------------------------------------------------------------------------
Nic ode złego zbawić nas nie może...
Lekko ci ręce na włosach położę,
moje kochanie,
wdzięczny, że DZISIAJ dobiegło do końca,
bo jutro może znajoma twarz słońca
dla nas nie wstanie.
Odpuść mi gorzkie łzy twe i męczarnie:
nim słońce zgaśnie, nim nas noc ogarnie,
ciemność - zabije,
za wszystkie męki i za wszystkie winy
ramiona białe, ptaku mój jedyny,
zarzuć na szyję!
Przeminął w przeszłość dzień radością żyzny,
zostało w ręku troszeczkę trucizny
- dosyć na dwoje...
Rozchyl ust bladych żałosne korale,
razem pójdziemy pod najgłebszą falę,
o szczęście moje!
--------------------------------------------------------------------------------
Od czarnej słodyczy, jedwabnych snów
dusza powstaje i tęskni znów,
i wije wianki, i powrozy wije,
i zarzuca je gwiazdom i księżycom na szyje;
wychodzi z ciała na niebieski połów
i wraca z siecią pełną ptaków i aniołów.
--------------------------------------------------------------------------------
Za fijołkami, za liśćmi mokremi,
za zapachem poruszonej ziemi
idzie dusza w ciemność, deszcz, wygnanie.
Za niziutką trawką, drobną, krzywą,
za wierzbiną ledwie, ledwie żywą
idzie dusza na ziąb, a głód, na tułactwo bezdrożne,
Nisko, nisko czarne wronie, kawcze, krucze skrzydła zawisły,
nadsłuchują, patrzą, patrzą, podpatrują, dzioby proste, ostre gotują.
Za fijołkami, za liśćmi mokrymi,
za wodami nisko rozlanymi,
za wołaniem ptasim tuż nad wodą,
za przedwiośniem, za porankiem, za urodą
idzie dusza w ciemność na ziąb, na deszcz, na głód, na wygnanie.
--------------------------------------------------------------------------------
Ptaki, ptaki, powietrzne posłańce,
mewy, mewy, powietrzne zdobniki,
narysujcie lecąc takie wzory,
żeby przez was sięgnąć można kraju,
kędy ptaki takich mórz nie znają.
Wyciągnijcie bystry szlak ozdobny,
żeby on się aż do domu dobył.
Nie zostało tam niemowlę słabiutkie
ani matka została przy skonaniu,
ani brat się męczy w zamknięciu,
ani pies wierny skuczy na powrozie.
Nie został tam żaden żal zapiekły,
żadna skrucha ani żadna pokuta
- ale, ptaki, powietrzne posłańce,
narysujcie lotem takie wzory,
żeby przez nie sięgnąć można kraju.
--------------------------------------------------------------------------------
Włos każdy brzęczy jak struna dotknięta
włos jasny, cienki
Kręcą się, kręcą jak młode dziewczęta
białe wisienki
Włos każdy śpiewa pod ręką jak pszczoła
w wielkim kielichu
Weszły tańczące konwalie do koła,
nucą po cichu
Grają i brzęczą - długi włos w warkoczu
drobny - u skroni...
Bez utkwił we mnie sto tysięcy oczu
i także dzwoni.
--------------------------------------------------------------------------------
O gwiazdę kojącej pogody,
o źródło żywiącej wody,
o gałęzie kwitnące wiśniowe
- żeby je podłożyć pod głowę -
- proszę cię, Chryste.
O drzewa wysokie w podwórzu,
o zbawienie od dymu i kurzu,
żeby była w pogotowiu zasłona
przezroczysta, w złote wzory zdobiona
- proszę cię, Chryste.
Nie o serce, nie o serce czyste,
lecz o pióra, o pióreczka pawie,
żeby oczy zasłaniać na jawie,
by się chwiały, chwiały - kołysały
i nic więcej oczy nie widziały
- proszę cię, Chryste.
--------------------------------------------------------------------------------
Była biała lampa z wytłoczonym krajobrazem,
grzała, usypiała i dzwoniła zarazem,
świecił na niej księżyc, domek z jasnym okienkiem,
dym ulatywał u góry pasmem takim cienkiem.
Przemytnicy szli, jodły gór im sprzyjały,
padał z przełęczy w przepaść potok jak mleko biały;
przemytnicy szli długim, długim jak wąż korowodem,
most przez rzekę leżał, woda świeciła pod spodem.
O dzwonie, dzwonie lampy, o głębokie przeciągłe dudnienie,
o, matczyne na włosach ręce, na szyi, na policzkach tchnienie,
sucharek z lukrem przy twarzy, w czekoladzie dwie małe pięście
i przez całą noc na sercu bijącym szczęście, skrzydlate szczęście.
--------------------------------------------------------------------------------
Wybiega z oddali, z mroków
i nie chce tam wrócić znów,
chwyta się woni wiszących
i chwyta się skrzydeł sów...
I przytula się do kolan klęczących
i pyta, i pyta, i pyta:
"Czy to jeszcze północ, czy to jeszcze przepaść?
czy jeszcze rano nie świta?!"
Wypełza spod jaśminów w ogrodzie,
zarzuca w powietrze sieć,
z potem do ramienia się garnie
i zaczyna przy twarzy drżeć.
I wypuszcza płacząc motyle
i pyta, i pyta, i pyta:
"Czy to jeszcze śmierć, czy to jeszcze wieczność,
czy jeszcze skowronek nie świta?"
--------------------------------------------------------------------------------
Aniele Stróżu,
stoisz w złocie i różu,
w purpurze, zieleni i najprzezroczystszym błękicie
i jak smukła kolumna w źródło - patrzysz w moje życie.
O zstąp, zstąp z kamiennego, zimnego zastygłego podnóża
i umocz święte, święte ręce twe we krwi,
we krwi, w której się serce nurza.
--------------------------------------------------------------------------------
Kołysanie się klonów nic nie przypomina...
To była - nie wiem już! lipa? jesion? jarzębina?
drzewa jakieś tracące liść i całe kapiące od złota
i rozbiegające się drogi, i pootwierane wrota,
i tętent koni, i płacz zgłuszony tętentem,
i tętent przerwany płaczem...
...Nie, to nie były klony... Nic, nic nie przypomina!...
... To drzewa, wszystko - one! To nie ja rozpaczam.
--------------------------------------------------------------------------------
To nie ślepa puszysta ćma,
to - ja.
Z ciemności lecę, spod jesionów, dębów i lip
do okien jarzących, do szyb.
Żadnej z tych szyb nie omijam,
o każdą się rozbijam,
tęsknię do lampy, do świecy...
Na śmierć, na śmierć, na śmierć lecę!
--------------------------------------------------------------------------------
Poszum i pobrzęk, jaśnienie
przezroczystych gronek;
wieszanie się - niby oparu - pszczół,
opadanie - jak ciężkiej rosy - zapachu
i duszno pod kopułami lip jak
w natłoczonym rzeszą wiernych gmachu.
Posłuchaj: coś stuka i dźwięczy. Rozbitego
coś. To serce moje.. To dzwonek.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie zagłębię się, delikatnym drążeniem ściany nie przebiję;
przywiało mnie tu, uczepiona korzeniem na tym głazie - żyję.
Uderzają o mnie krocie
skrzydeł wichrowych, suszy mnie jego dech;
tęsknię do nizin, do cienia, do ciemnej wilgoci,
gdzie soczyste, pierzaste paprocie
stoją i zieloną ławicą bujny rośnie mech.
Tęsknię i do głazu mojego przywieram, przywieram
i serca jego szukam daremnie - i zda się, że już umieram.
Lecz zawsze jakaś kropla wędrowna, ukradziona niwie,
dojdzie mnie, przeniknie i - ku mej męce - na nowo ożywi.
--------------------------------------------------------------------------------
Słodkie zielone słówka
nizane na nitkę jedwabną,
jak motyle, jak motyle zmęczone
coraz cichną, coraz bledną i słabną.
Słodkie jedwabne słówka,
jak motyle, gdy w wodę opadną,
jeszcze chwilę kołują po rzece,
zanim umrą i pójdą na dno.
Żałosne słówka, zwiane
razem z wiotkim dotknięciem oddechu...
Zęby w strachu śmiertelnym dzwoniące,
serca nagle zająknione od śmiechu.
Łkanie ucichłe samo,
zaplątane we włosach jak w sieci...
Pocałunek, pocałunek ostatni
jeszcze dotąd w sercu świeci.
--------------------------------------------------------------------------------
Łódeczka zawieszona pomiędzy lipą a domem
chwieje się chwianiem słodkim, chwieje się chwianiem ruchomem;
jeden ma żagiel do miesiąca perłowy,
kwietnej piany lipowej pełna jest do połowy.
Bezpieczne ją powiewy usypiają spieką,
miękko pieszczą i pieszcząc do brzegów ciepłych wleką...
I pieje jej cienkim pieniem pijany miodem świerszcz lepki
pieśń nieustannie pieściwą jak niańki śpiew u kolebki.
--------------------------------------------------------------------------------
Rozbija mnie o kamienie
każde twe westchnienie.
Jam jest żywioł bieżący, płynny, a tyś - brzeg,
postawiony na to, byś mnie strzegł.
Polujesz na łąkach, liczne i celne twe strzały
mordują na mej piersi ptactwo dzikie i kaczuszki białe;
ścinasz olchy i dęby, drzewa pomne wieków,
i puszczasz je na wody me, aby kłody uniosły daleko.
Przychodzisz i klękasz - zziajany, brudny i spragniony -
nade mną, a ja odbijam sobie obraz twój zmącony
i - gdy mnie pijesz - staję się chłodna i czysta i lekka
a dusza ma przez skrwawione ręce twe przecieka, przecieka.
--------------------------------------------------------------------------------
W zielonej bransoletce tęsknota zamknięta
o wszystkim, o wszystkim zapomnianym pamięta:
o tęczach, pawich piórach, o złocistych karocach,
o łzach najkrwawszej krzywdy wypłakanych po nocach;
o złotowłosej lalce z chabrowymi oczami,
o ślicznej białej sukni naszywanej perłami,
o pstrej kotce, co żółte miewałą kocięta
- o wszystkim, o wszystkim, o wszystkim pamięta!
W zielonej bransoletce śpi - jak w świętym rynsztunku...
Wie o każdym uśmiechu, o każdym pocałunku,
pamięta zapach włosów, leciuchne ust skrzywienie
i każdy dreszcz, i każde osłabłej ręki drgnienie,
każdy powiew rozwagi, każde pchnięcie do zguby;
pamięta, jak się szczęście chwyta i jak się - grzebie...
... i nie wezmę jej na rękę, kiedy pójdę do ciebie...
--------------------------------------------------------------------------------
Len na niskim polu
kiedy wysoko, wysoko kwitnie...
Wejrzenie - jak ciemny miód,
które spojrzy nagle błękitnie...
W ciszy jabłoń biała
przy wichrowym majowym rozejmie...
Smutna, wąska ręka niespokojna,
gdy ją nagle dwoje dłoni obejmie...
Przez ciemną wilgoć łąk
szlak jak wstęga wyraźny i suchy,
złoty most od serca do serca
kołysany przez oddechy, podmuchy...
Patrząca z głębi wody
twarz księżyca z zimną wieczną przestrogą
i oczy... oczy co wierzą,
lecz nie mogą już znaleźć nikogo.
--------------------------------------------------------------------------------
Łatwiej uśmiechać się ustom, gdy oczy będą zamknięte...
O weź złocistą muchę, twym myślom weź na przynętę,
posłuchaj tylko, posłuchaj, jak brzęczą skrzydła rozpięte.
Łatwiej uśmiechać się ustom, gdy lampy będą zgaszone...
stopy o kamień oparte, ręce na piersi spleciona.
Serce pod ręką ucichłe, serce jak lampa - zgaszone.
Łatwiej uśmiechać się ustom, gdy oczy będą zamknięte.
--------------------------------------------------------------------------------
Jest taki błękit - ale ja go nie widzę, nie czuję;
jest taka gwiazda - ale ona w nieznanej orbicie kołuje;
jest taki płomień - ale pali się tylko raz jeden, na stypie;
jest takie szczęście - ale je oddech własny na świata cztery strony rozsypie.
--------------------------------------------------------------------------------
Płoty były takie niskie, niskie,
dróżki były od dżdżów ciepłych śliskie,
bez był mokry, mokry - włos u skroni,
skrzypła ławka, gdy wbiegano po niej.
Okno było od zmroku otwarte,
drżały ręce silne i uparte,
nikt nie krzyknął, nikt nie wyjrzał z cienia,
jasna bluzka błysła u ramienia.
Bez był taki za oknem wysoki,
włosy były duszne jak obłoki;
mołą białą plamę od miesiąca
zasłaniała ćma przelatująca.
Brzęk komara był jak lutnia śpiewny,
deszcz przed świtem zapłakał ulewny,
przez otwarte okno bez okiennic
zajrzał świt przestrachem wielkich źrenic.
1906
--------------------------------------------------------------------------------
Śród spiekoty deszczowej przechowa w przezroczy kielicha
krople przeczystej wody róża mleczna,
a pogoda przez wiatr udręczona
ramiona w płaszcz owinie,
twarz skryje w ramiona
i zanim wiatr z rozpędu wzbije się i zginie,
ona - słodka, różana i cicha -
przeleży pod okapem dachu wśród gołębi - bezpieczna.
Ocaleją z rabunku kolorowe klejnoty
schowane pod skrzydłami ptaków uciekających,
tulipan pod osłoną chwastu
ostoi się, chociaż go szukać będzie zbójców kilkunastu;
rybka w słoju ukryje - przycisnąwszy piersią do dna -
pierścień złoty;
do klematysów pnących
wpadnie rajski ptak, i nikt z rabusi
nie schwyta go i nie zdusi.
Przez złe, gwałtowne rzeki cud przerzuci mosty
i szlak będzie daleki w poprzek gór i prosty,
tak, że pośród głębokiej wieczorowej pory
zobaczyć będzie można przez chwilę,
jak bezbrzeżny ocean na łódeczkach z kory
przepływają białe motyle.
--------------------------------------------------------------------------------
O czarna Matko Boska uwięziona w srebrnej ikonie,
którą trzymasz nad głową Dzieciątka wąskie, mocno złożone dłonie,
spójrz na nędzę mego połowu, na dno moich podartych sieci,
i niech z rąk twych nagle rozwartych ptak, świetlisty cały, ku mnie zleci!
--------------------------------------------------------------------------------
Skrzydlate gwiazdy, okrągłe miesiące,
obłąkany wzór, który rozplączę, roztrącę,
rozedrę jak paciorki splątane z jedwabiem.
I nie odejdę, i nie usnę, i nie spocznę,
dotąd odosobnione nie staną widoczne
- wielkie, świecące w skrzydłach blasku, jak w żaglach korabie!
--------------------------------------------------------------------------------
Duch nieśmiertelny,
zamknięty w ciele człowieka -
nienawidzę opornej gliny,
która mnie, więżąc, obleka;
od wysiłku mych skrzydlisk i szponów
rysuje się przeklęta skorupa...
Z jakimż hymnem niebosiężnej radości
wylecę zwycięsko na trupa!
--------------------------------------------------------------------------------
Umarli najukochańsi, gdy przebrnę przez wężowiska i ciernie, i pnącze,
przez całą puszczę szarpiącą, syczącą i wrogą,
i nareszcie, po latach tęsknoty, z wami się połączę,
ostatnia z waszych bliskich, tutaj nie powstrzymywana przez nikogo -
umarli moi, rodzice nieznajomi, poważni przodkowie,
dziadku mój promienisty, praojcze bohaterze -
niech, kiedy spotkam was witających mnie głowa przy głowie,
znajdę u was tę miłość, w którą wierzyłam i wierzę,
której szukałam wśród twarzy i dłoni i głosów,
wygnanka z waszych włości po cudzych dziedzinach biegająca boso.
Kiedy przebrnę... kiedy dojdę... gdy odpocznę,
o niech mi moje szczęście stanie się widoczne,
niech uwierzę, że wyzuta z imienia, domu i własności,
byłam szczęśliwa lepiej, gwałtowniej i prościej
niż tłum sytych... I niech to szczęście tak się rozpromieni
na teraźniejszość i na przyszłość, że się już nie zmieni!
Gdy dojdę, gdy za progiem wieczności upadnę i czekać będę wyroku,
o, niech przystąpi w litości obłoku
ta, co mi była matką, własnością i domem
w dzieciństwie mym, której serce przeze mnie ranione
zawsze mnie brało w obronę...
... O niech się zbliży w tym samym kształcie ciała
i przysięgnie, że przeze mnie nigdy nie cierpiała,
że wszystko było znośne, jej serce było pełnią i potrzebą!...
... A wtedy zacznie się niebo.
--------------------------------------------------------------------------------
Chwiejna stoję, migocąca i majacząca,
i rani mnie wszystko, i każdy mnie potrąca;
ci, którzy mnie kochają, gwałtowni i prości,
nie mają nade mną litości,
a którzy nienawidzą mnie - są źli i są olbrzymi,
i wiedzą, że drżę przed nimi.
Więc jedno tylko jest pomiędzy mną a grozą świata:
skrzydła i ręce przezroczyste, z rąk i skrzydeł krata,
leciutkie szkielety widm jak weneckie szkiełka kruche,
kosteczki szeleszczące i błony skrzydeł suche.
--------------------------------------------------------------------------------
Nigdy z męką do mnie nie zszedł Bóg,
nigdy krzyż niosącej Duch nie podał czaszy,
nigdy zabłąkanej w żmijowisku dróg
Chrystus nie ukazał się i ścieżki nie naznaczył.
I w niebezpieczeństwie - jak krzywy sierp oręża -
lucyferyczny tylko migał błysk, błysk głowy Węża.
Za to w glorii szczęścia, u radości moich zenitu
płonął zawsze Bóg w Trójcy świetlany, jak sztandar u wieży szczytu,
jak potwierdzenie wieczności dla wszystkiego, co jest moje i mną,
a hosanna słało się w dole, jak głębokie złociste dno.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie wysycha nigdy żal,
trzciną obrosłe bagienko...
Księżyc młody wyszedł i lśni
uroczyście, wyraźnie i cienko;
narzucam na sierp jego nić,
prowadzę za sobą wraz z wędką
i mijam aleję i sad,
i cały dom mijam prędko.
Mijam cały sad, cały dom
daleko błądząc oczyma,
aż księżyc targnie mnie wstecz,
na skraju trawnika zatrzyma;
aż targnie i wciągnie mój wzrok
na szczyt najwyższego z modrzewi,
gdzie splątana zawisła nić
w srebrnego światła zalewie.
I oto stoimy tak,
on na górze - ja na dole w cieniu,
a strwożony miesięczny ptak
lata między nami w milczeniu.
--------------------------------------------------------------------------------
Któż by to wówczas przeczuł?
Zachód za lasem bladł.
W majowy, przeczysty wieczór
wyszłyśmy w sad.
Ptak gałęźmi przed snem szeleścił,
pióreczkami o piórka bił,
leciał deszczem okwiat czereśni
na zgrzytliwy pod nogą żwir.
Od warkoczów ciasno splecionych
dreszcze cieniutki po plecach biegł...
Gasi ostatni poblask czerwony
na sukience białej jak śnieg.
Ręka twoja na moim ramieniu
jakby wczoraj, jakby tak samo...
... Włosy twoje siwe - dawno w ziemi...
... mamo... mamo...
--------------------------------------------------------------------------------
Klucz, serce i pierścionek żar zmieszał i stopił
na złoty zlepek, na bezkształtną bryłkę...
Przesypuję popiół, przesypuję popiół,
jak żałobnik, co po latach naruszył mogiłkę.
Oddechem przerywanym od płaczu
dmucham na lekkie pyły...
Nic że więcej nad TO nie znaczy
spalona do końca miłość?!
Nie znaleźć że mi iskry żywej? atomu czującego nie znaleźć?...
Wygorzało całe paliwo...
Niech runie czarny piorun i ten grób zawali!
--------------------------------------------------------------------------------
Raj ten obrasta cierniem, które nie chce kwitnąć -
przyjdą wieczór żniwiarze, cały zbiór mój wytną.
Zasadzą inne krzewy, strojne w białe pąki:
i śpiewające drzewo, i drzewo rozłąki,
a w samym środku białą różę pożegnania.
Tam cię odnajdę: będziesz stał i patrzał na nią.
--------------------------------------------------------------------------------
Przystanęła siwowłosa pod leszczynami:
było słońce zachodzące, była rosa,
mgły wstawały po nizinie na pokosach.
Pies szczekał w bramie...
Najwierniejsze posiadały wkoło na trawie,
na ich sierści zachód pokładł kółeczka pawie
i zziajane ciężko pyski i kły zakrwawił.
Leszczynowe krągłe liście w dreszczu się chwieją...
Poszła z psami ku domowi długą aleją.
--------------------------------------------------------------------------------
Jak dziwnie - kłaść się spać bez płaczu!...
"Czy wiesz, że nigdy, nigdy nie zobaczysz
tych gorzkich ust, tych oczu ciemniejących,
że nigdy dnie nie będą czarne i pachnące
od czekania na chwilę, której czas się liczy
spadającymi z wolna kroplami słodyczy?"
Wiem... Sen głęboki tuż jest... Jego zjawie
jedynej tylko w oczy chcę zaglądać pawie.
Są w nim narcyzy chłodne i wielkie wachlarze,
którym twarz spokojniejszą od śmierci pokaże.
Wiem o wszystkim... Tam, we śnie, jest taka kaplica,
gdzie nieznane świętości twarz mają księżyca,
a wkoło nich, jak rosa, co drży i migota,
pasmami i kołami promienieją wota.
Tam - dźwięczne kolorami, nasycone ciszą -
sznury łez mych ostygłych, perły moje wiszą,
a Świętość Nieznajoma, Miłość Niepojęta
zważyła każdą łzę mą, o każdej pamięta
i dzierży pod stopami swymi, swymi berły,
całe me wypłakane serce, zmienione na perły.
Wiem - o czym mówisz... Ale Miłość Niepojęta
i tamto ma w swym skarbcu, o tamtym pamięta
i trwa w migocie wotów i oczu - jednaka...
W ten idę sen. Znużyłam się... I sił nie starczy już płakać.
--------------------------------------------------------------------------------
O jakiś strop skrzydło się w locie zazębia
i staje szczęście... i pieszczota już nie sięga głębi,
i miłość już serca nie sięga...
Tylko się snuje coś - nerw, nitka, wstęga,
coś wieczystego. Coś,
co w cieniu kolorowym z róż i heliotropu
zaczepiło się tam, tam... Tam -
razem ze skrzydłami... u stropu.
--------------------------------------------------------------------------------
Śmierć wypiłam, gdy miłość wzięła mnie za gardło;
widziałam, żałobnicy wynieśli umarłą.
Strzeżcie się tej, co rolę żyjącej odgrywa,
nigdy nie miała takich ust gorących żywa!
--------------------------------------------------------------------------------
Późno na łące w maju
mgły bez przyczyny wstają,
na cienkich wzrosłe łodygach
nie mogą się prędko ścigać,
wyciągają tępe głowy
do młodej brzózki majowej.
Jedne gęstsze, inne bledsze
łapami gniotą powietrze.
A na skraju z owej brzózki młodej
słowik strąca czyste zgłoski jak kropelki wody.
--------------------------------------------------------------------------------
Pole kapuściane,
wiejące fioletem,
gdy przed tobą stanę,
jak stawałam przedtem
- nie będę tęskniła do raju
ani do zamorskich krajów,
ani do sławy...
O pole łaskawe,
o pole dorodne,
oczy me - głodne
ciebie jak nigdy przedtem -
będą się tylko twoim syciły fioletem.
--------------------------------------------------------------------------------
Kołysze mnie wieczność ramionami:
z szklanym chrzęstem dzień powszedni się lamie,
lecą w skrach małe, znajome przedmioty,
skruszałe, zwiotczałem przepalone na złoto.
Zmienione sposobem magicznym
mijają czarne smutki niby sny prześliczne,
leje się gorzkie wino, ścieka grzech ognistymi łzami...
Dłoń świetlistą, bezważką, kładzie mi wieczność na ramię.
Po chrzęstliwych, kolorowych szczątkach
prowadzi mnie, tłumaczy wszystko od początku:
odrabia stracone dnie,
prostuje garbate wspomnienia,
i odnajduje i opromienia
mnie - tobie i ciebie - mnie.
--------------------------------------------------------------------------------
Wróciłam do ciebie z zatrutej męką czeluści.
Nie widziałeś, gdziem była, aleś mi wszystko odpuścił,
Cierpiałam, łańcuch gryzłam, głazy dźwigałam.
Z radością witałeś mnie: "Jednegoś mnie tylko kochała."
Zdarłam młodość do krwi, uśmiech przeżarła włóczęga.
Nigdyś do mego piekła promienną myślą nie sięgał.
Wydobyłam się, ręce wzniosłam nie wierząc skowronkom i niebu...
W jasnej, szczęśliwej pewności czekałeś mię u wrót Erebu.
--------------------------------------------------------------------------------
Zabrała się duszyczka z ziemi bezdrożnej,
zostawiła klejnoty, odzienie różne...
Uniosła się leciutka, wesoła jak jaskółka,
Zostawiła stroje, suknie przyjaciółkom:
tej najmniej miłej - perły i diamenty,
tej średniej, kochanej - domy i okręty,
w tej trzeciej, najwierniejszej - kołacz napoczęty.
Pierwsza się przyodziała jak królowa,
druga liczy, rachuje, nigdy nie gotowa...
...A ta trzecia, tamtym nierówna,
przekonała się, że ten kołacz - cudowny.
Już od rana kawał sobie ukraje,
roześmiana cała w oknie staje.
Cała okolica zadziwiona,
patrzą, leci ptactwo z każdej strony,
kolorowym pierzem szumią wiatry,
lecą gile, kraski, kuropatwy...
A ta trzecia, innym nierówna,
łamie, kruszy, dzieli kołacz cudowny.
--------------------------------------------------------------------------------
Z pamięci opada liść więdnący
jak z lipy,
tak samo go byle wiew potrąca,-
popycha.
I oto stoi - anioł odarty
ze wspomnienia,
jak drzewo, które słota szarpie
w jesieni.
--------------------------------------------------------------------------------
Poezja mnie stoczyła jak wnętrze owocu,
które czerw wielokrotnie przeżarł i wydrążył:
tuczone moją krwią, skrzydlone moją mocą,
wiersze pełzają i krążą,
jak kruki dziobią i jak osy tną,
i obce, groźne... śmieszne - jednak są nieodwołalnie mną.
Byłam światem. Lecz świat ten drążony mnóstwem tuneli
stracił swą jedność i na części drobne się podzielił,
na ułameczki, odcinki, sektory.
I rysuje się powierzchnia świata, bo świat jest chory,
chory od zbytniego mnóstwa,
od wielości nie do zniesienia.
I oto stanie się pusty,
jak w Piśmie stało,
jak pusty chaos,
przed dniem stworzenia.
O niech na spustoszeniu jałowym,
zamiast śmierci i pogrzebu,
zwycięski krzew purpurowy
strzeli ku niebu.
i zrodzi róże, żywe i śmiałe jak święta!
I niechaj o mnie żadna z tych róż nie pamięta.
--------------------------------------------------------------------------------
Klon krwawy i żółta lipa
liście, listeczki sypią.
Zrzuca je ptak lecący,
strąca osa niechcący.
Wiatrowi na płacz się zbiera,
że liście się poniewiera;
chodzi dołem i górą
i zbiera je oburącz,
i płacze nad nimi deszczem,
po gałęziach je mokrych wiesza.
Nic z tego... Oczywiście,
Potem mówią, że wiatr zrywa liście.
--------------------------------------------------------------------------------
Łąkami bieży ruczaj,
jeżyny poi, mrucząc.
Jeżyny tracą siłę,
stoją pochyłe, opiłe.
A na skale trochę wyżej
cierń rośnie koło krzyża,
wyschły, lecz korzeniami
głaz drąży, skałę łamie.
Zostać mi w górze, na pustce pochyłej,
z głazu wyłamać życie, z walki czerpać siły.
--------------------------------------------------------------------------------
Zmiłuj się, Boże, nad wichrami...
... W jarzębinach jesień.
... Niechaj skrzydeł nie połamią.
... Nocą szron na murawie.
Biegły lasem wichry ślepe,
krew im po policzkach ciekła.
Jeszcze jesień, jeszcze ciepło,
szron znika zaraz o świcie.
... Tarninami i po lesie
wichry się daremnie krwawią:
łomot, chrzęst, i gwizd, i wycie
cierniem, zboczem, konarami!...
... W jarzębinach - jesień...
Zmiłuj się, Boże, nad wichrami.
--------------------------------------------------------------------------------
Zatrzymały dzieci żebraczkę
pod obłokiem z płomienia i srebra:
"Powiedz nam o słowikach,
dlaczego ulatują do nieba?"
Przystanęła znużona podróżna,
Cała uschła, cała zmięta, cała zgrzebna:
"Wszystkie najśpiewniejsze słowiki
najchętniej ulatują do nieba.
Pióreczka choćby najlżejsze,
Pazurki i dziób, i czaszka
Są za ciężkie dla słowika,
Dla najśpiewniejszego ptaszka.
I nawet własne pieśni
Ciążą mu jak bochen chleba.
Jedne później, drugie wcześniej
- wszystkie ulatują do nieba..."
--------------------------------------------------------------------------------
Nie oderwę się przecie od razu,
lekka, świetlista, strzelista...
Przytrzymaj mnie, jeśli możesz, Ziemio, objęciem z żelaza
w uścisku.
Co dzień ciężar upalny się zmniejsza,
błękitnieje, rozsrebrza się los.
Co dzień słyszę pogodniejsza, chłodniejsza -
burzliwy nad sobą głos.
Oczy twoje płoną żarem miast,
dłonie od żniw - całe szorstkie.
... A ja odchodzę do gwiazd
w skrzydłach ostrych, przezroczystych paciorkach.
Nie zazdrość mi strojów najprostszych...
Wichr boży i tak całą krasę połamie...
Wszystkie moje zimne paciorki
wypłakałam za życia łzami.
--------------------------------------------------------------------------------
O Boże, daj mi ciemność,
ciemność i ciszę,
i taką moc tajemną,
żeby nie słyszeć.
I sławę bezimienną,
i drogę bezpowrotną.
O Boże, daj mi ciemność
i samotność.
1937
--------------------------------------------------------------------------------
Wiersze - łzy, które są na okaz,
Wiersze - łzy, których nikt nie otarł,
wypłakane przecie tylko po to...
... Po co?
... Żeby żadne nie widziało oko
walki skrzydeł z owadzią niemocą,
walki płaza z tęsknotą,
Po to,
żeby skrzydłem, które tnie i siecze,
nawet płaza ni owada nie zniszczyć,
ale wznieść go, ale porwać... Ale błyszczeć
wierszem, który płazom jest niemocą,
wypłakaną łzami - żeby błyszczeć,
wypłakaną przecie tylko po to!
--------------------------------------------------------------------------------
Kraska na trzcinie wysokiej.
Woda pijąca obłoki.
Chwała Bogu - daleko Europa,
czarujący, niepotrzebny opar.
Kiedy zwiozą suche kopy siana,
kiedy lato polegnie złamane,
kiedy kraska zbrudzi barwne suknie
- miłość moja zwiędnie i pożółknie,
i odejdzie w zimnej szacie zgrzebnej
do Europy - czarującej, niepotrzebnej.
--------------------------------------------------------------------------------
Zimny ptaszek nadziany muzyką
jak perłami
księżycowe powietrze przenika
nad nami.
Z gardziołka wystrzela rakieta po rakiecie,
osypuje się kwiecie nie kwiecie,
stawem ucieka przez rzęsę przesiane.
Zbiorę go pełne ręce, gdziekolwiek nad rzeczką przystanę.
--------------------------------------------------------------------------------
Bawoły uwięzłe przy młynie
i Samosz, co dołem płynie,
i księżyc nad nami drżący
wodę przesiewający,
a w tej obcości całej
- serce moje od księżyca skostniałe.
--------------------------------------------------------------------------------
Najcichsza z cisz...
Dębowy pęknięty krzyż,
róża na grobie i powoje.
Nie przelata żadna chorągiew...
I co noc ktoś krzyże wokół rąbie,
i kwiaty unosi jak swoje.
Co ręka cierpliwa ozdobi,
zdepce przechodzień, sponiewiera złodziej.
...Ale czasami przechodzi
najcichsza z cisz
i na ławce lub na drewnianym płocie
spocznie w przelocie.
Oto stoi, oczy zasłania
i w serce żołnierskie przenika,
choć bez oblicza.
Anioł?...
Beatrycze?... Nike?!...
--------------------------------------------------------------------------------
Tylko na tej mogile jednej,
tylko na tej mogile wysokiej,
tylko takie same obłoki...
Przechodzą tamtędy płaczki,
w szarudze wroniska kraczą...
... Tylko na tej mogile jednej,
tylko na tej mogile wysokiej...
W prawo krzyż, w lewo trzy kroki
nie widać nic: zionie przepaść.
Tamtędy to płaczki ślepe,
płaczki ślepe i ptaki oślepłe,
i krzyż oślepły od płazu
i obłoki... obłoki...
Tylko na tej mogile jednej,
tylko na tej mogile wysokiej.
--------------------------------------------------------------------------------
Od boków i dębów szum stoi,
mgła rzekę wyschniętą poi.
Całe lato nie było dżdżów
ani w sercu zbytecznych słów,
ani mgły, ani wieści, ni ros.
Wyschła rzeka i zacichł głos.
A teraz - wilgoć w powietrzu
o całe niebo się wesprze.
A teraz rosną w głębi
eody, których nic nie wytępi.
I słyszę - i wiem, i czekam.
jak wzbierają serce i rzeka.
--------------------------------------------------------------------------------
Tylko tyle białości,
co w tym kwiecie.
Reszta - żeby powiedzieć najprościej
- śmiecie.
Płatki drobniusieńkie, zębate,
światłość nad nimi lata...
A ja schodziłam pół świata,
przekochałam, prześniłam siebie
tylko po to, żeby w tej kolebie,
śród ździebełek na pochyłości,
znaleźć tyle białości,
co w tym kwiecie.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie mogę pisać wierszy,
bo nie mam słów.
Cisną się żale najszczersze
na usta znów.
Cisną się, piętrzą miłości
najczerwieńsze, najtęższe wina.
Najlżej by było, najprościej,
żagle rozwinąć
i pod chmurami gnać z prądem,
co ziemię żłobi...
A ja dokoła spoglądam,
patrzę po sobie;
majaczą mi się oczy szydercze
i uśmiech, co schodzi w grób...
I nie mogę pisać wierszy,
bo nie mam słów.
--------------------------------------------------------------------------------
Odejdę od ziemi nieludzkiej,
w pustce się straszliwej obrócę,
napełnię pustką płuca.
Każdy obrót brzmi jak kapela,
z każdej nuty złota gwiazda wystrzela,
jakby roje, miodne roje pszczele.
Każda pszczoła skrzydłem o mnie trąca,
że się kręcę dźwiękiem promieniejąca
w groźnej pustce bez początku i bez końca.
Odejdę od ziemi nieludzkiej,
w kręcącą się gwiazdę obrócę.
--------------------------------------------------------------------------------
Zdarło się życie na wichrze
szorstkim,
spływa coraz słabsze i cichsze
jak paciorki.
Założyłam paciorki na szyję,
czekam pełni...
Już mi serce kończące się nie bije
prawie zupełnie.
--------------------------------------------------------------------------------
Przecięta nitka po nitce
i ciągle pracują nożyce.
Już tylko jedna struna...
A potem zasłony zesuną.
W pokoju będzie ciemno,
a za oknem strzeliście,
załopocą skrzydła srebrne
niby w jesieni liście.
--------------------------------------------------------------------------------
Na oczy moje otwarte
śmierć kładzie zasłonę srebrną.
Teraz widzę, że nie było trzeba.
Tyle lat! Wysiłek tak uparty!
Bez domu, bez Boga, bez chleba!
Śmierć zawiesza zasłoną niebo...
Teraz widzę, że nie było warto.
--------------------------------------------------------------------------------
Jeszcze na tym wietrze
zaszeleści bledsze
niż zwykle;
od podmuchów skrzepłe
załopoce szeptem
i zmilknie.
Jeszcze, zanim zemrze,
jeden raz zaszemrze
pół-żywe
i w ostatnim biciu
odprzysięgnie życiu
- szczęśliwe.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie ma ani skąd, ani dokąd,
ani gdzie, ani kędy, ni po co...
Ot, okna gwiaździsty czworokąt
po nocach.
I nie ma za co ni przy czym,
nie ma kiedy ani do kogo...
Tylko ogniste bicze
pełgające to słodko, to srogo.
I tylko nurt ten wysoki.
i bliskość prądu tuż obok...
Jeszcze dzień, jeszcze może trzy kroki
- i już Ty, i już tylko z Tobą.
Mniejsza o to - w jakim olśnieniu,
wszystko jedno - w świetle czy w mroku,
mniejsza - za co i po co, i kędy,
i gdzie, i skąd, i dokąd.
--------------------------------------------------------------------------------
Spójrz czystymi oczyma
przynajmniej ty!
... NA drzew wyniosłe słupy
nieprzekupne;
na wodę wygiętą jak ramię,
które świadczy i które nie kłamie;
na piach, który deptany coraz nowym śladem
codziennie umiera za prawdę...
Zwykłą, powszednią, wszystkim oczywistą,
nie głoszoną przez mędrców czy ewangelistów...
Wstyd
pali mnie i za gardło trzyma:
spójrz czystymi oczyma
przynajmniej ty!
--------------------------------------------------------------------------------
Ani kolorowe szkła,
ani zasłony jedwabne
nie skrzepią mnie, gdy osłabnę,
Spojrzenie moje - twarde i niepocieszone -
widzi to miejsce, gdzie padnę
bez ozdób żadnych:
bez słów, bez łez. Do niegom całe życie szła...
Ty, któryś mnie prowadził śród dobra i zła...
przynajmniej na tym miejscu wyrośnij nareszcie widomy!
--------------------------------------------------------------------------------
Zamarła każda miłość,
skamieniała każda żałoba,
i nic już nie jest miłe
prócz Boga.
Przeorany - człowiek, wyrwano zeń perz,
spalono chwast na odległych miedzach
i wschodzi, wschodzi po zimie,
nie lepsza ni gorsza niż wszystko inne,
szeroka, zielona niewiedza.
Nad runią - skowronki oi obłoki podniebne,
Nad niewiedzą - tylko Bóg jeden.
--------------------------------------------------------------------------------
Czynią dobrze,
Ciebie nie znając,
czynią dobrze - łaski Twej nie szukając,
uznojeni i w grudniu, i w maju.
Każdym słowem
Twojej prawdzie bluźnią,
jak olbrzymy
w Twojej kując kuźni
kształt, co nas przed Tobą wyróżni.
Umierają
od grzechów czarni
tak jak my
w troskach i męczarni...
A Ty wszystkich nas po śmierci przygarnij.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie ma dla mnie miejsca na ziemi:
tu i tam krzywda ludzka się pleni.
Ani z wami iść mi, ani z niemi.
Wszystkie drogi - równe bezdrożom,
wszystkie ręce skrycie dzierżą noże,
wszystkie usta potępieniem grożą.
Gdyby stanąć mi w pośrodku przegrodą
iżby żaden drugim nie był szkodą,
stanąć mocno... I niech mnie przebodą!
Niechaj spłynę krwią jam zamiast ich wielu,
i potem już niech przyszłość się wciela...
A dla mnie będzie NIEDZIELA.
1948
--------------------------------------------------------------------------------
Rzuca listopad garściami złoto,
Pajęczyny lecą, czepiają się płotów,
na kiju wędrownym, na karabinach
strzępem jedwabnym lśni pajęczyna.
Pracują pajączki, gdzie które usiędą,
i snują, i lepią, i lecą, i przędą
u samej ziemi i wysoko pod niebem...
"O zagniećcie pajęczyny z chlebem.
Na litość boską, ludzie, was zaklinam!
Otom tu. Moja to krew na ziemi się ścina.
Przechodziło ich wielu. Wołałam na próżno.
O zagniećcie pajęczyny z chlebem, nim będzie za późno!"
--------------------------------------------------------------------------------
Rozmawiałam w Łazienkach
z posągami,
rozmawiałam w Wilanowie z bzem.
Pytały: "Kiedy?" Mówiłam: "Za nic!"
I: "Jaka będzie poręka?"
One: "Sama wiesz", a ja: "Pewno że wiem."
Jakiś żółty liść
wypominał wszystkie klęski,
szumiał: "Nie dziś? Nie dziś?"
Cóż się z liściem podniewolnym będę kłócić,
co go każda jesień znów otrzesie,
co się z nim będę kłócić!
"Nie wrócę." - "Wrócisz!" "Nie wrócę!" - "Wrócisz."
--------------------------------------------------------------------------------
Opadły z poety jak listki,
niestety - cenzuralne nie wszystkie;
zmiatał je - nie było innej rady -
na śmietniczkę i do szuflady.
No, i koniec? Nic się nie rucha, nie bije?
... A na wiosnę
wyrosły
lilije.
--------------------------------------------------------------------------------
Kłos
nie skąpi
wypowiedzi najszczerszej;
mówić chce wprost,
nie ustąpi,
a mówi - wierszem:
o mrówce, co pod kamieniem
w ziemi się krząta;
o kukułce, co pod kukułczętami pleni,
a nie ma własnego kąta.
O jeżu, który się podobać nie umie;
o zającu, który psa nie rozumie;
o zmarnowanym przez ziemię księżycu:
o gwieździe, co została wreszcie topielicą.
Jęczmienny to kłos, żytni, czy pszeniczny
- nie wydam go, lecz mego mu pióra użyczę.
--------------------------------------------------------------------------------
Nad listeczkami brzóz
szrony jesienne już
u nas.
Wrona - nim w mokry ścierń
na łatwy spadnie żer
- duma.
Dumam i ja podobnie,
zanim się myśl rozdrobni
skupiona.
Potem i ja podobnie,
zanim się myśl rozdrobni
skupiona.
Potem -słowo po słowie
po ścierniach ją pustych łowię
jak wrona.
--------------------------------------------------------------------------------
W Dewonie dalekim
- bliski grób,
opodal tylko szum rzeki.
Rzeka połyska
i mówi: "Jestem blisko".
Powietrze chwieje się w upał
i dzwoni:
"W Dewonie
dalekim
- grób!"
--------------------------------------------------------------------------------
Na brzegu ściegiem nierównym
- żarnowiec.
Na łączce owczarek duma
śród owiec,
gulgoce niteczka strugi.
Dzień zapowiada się długi,
Wzbiera i uchodzi jak przypływ,
nie straszny, nie nagły - zwykły.
--------------------------------------------------------------------------------
Wszystko czepi się serca. Serce się otrząsa;
więc różę ma przy sobie, ta róża jest w pąsach,
nadto krew przypomina i pożarów łuny...
"Precz z różą! Niech mnie szałwie pieszczą i piołuny,
i ptaszki szare od kurzu i śpiewu,
rzekę mi dajcie srebrną od rozlewu,
chleb czysty, sól, ser biały, wokół nich zasłonę."
I z tym wracam do serca, a ono - czerwone!
--------------------------------------------------------------------------------
Zmęczył mnie, opustoszył wysiłek,
nic mi już nie jest miłe:
ani człowiek-przyjaciel, ni wróg, rzecz oczywista,
ni Tamiza, ni Sekwana, ni Wisła.
Wszystko już było - zawodne i znikome -
Szekspir i Goethe, i Homer.
Więc tylko jeszcze - kół po drogach skrzyp
i gorzkie mięty, i kwitnienie lip.
I świergotanie w rowach, i po miedzach tajne,
i serca wierne, małe i zwyczajne...
I rzeki - byle nikomu nie znane -
i dzieła - byle jeszcze nie czytane.
I znowu cały świat, co swoją tęczą
znów mnie opasał i znowu mnie dręczy.
--------------------------------------------------------------------------------
Przeszedł po łąkach zachód,
przeszedł po łąkach zapach,
włóczą się jeszcze, jeszcze...
Ja za tymi gąskami,
ja za tymi łąkami
śpieszę.
I biegnę nieprzytomnie...
Wołają, płaczą po mnie,
nie chcą wierzyć,
że za tymi łąkami,
zachodami, zapachami
ta sama wieczność leży.
--------------------------------------------------------------------------------
Wyklęli, rozłączyli... Podjęła rozpaczny trud,
Trzymały ją rączyny bezsilne za suknię,
więc dzień i noc, w błoto i niepogodę,
zawsze bez trwogi
z tym stupudowym ciężarem u nóg...
Czyżby postąpiono okrutnie?
Skądże! Słuszność osądziła, obyczaj zatwierdził;
wlokła ten ciężar do śmierci,
A z grzechu i ciemnoty,
i twardości serc
powstał brewiarz złoty,
ten oto wiersz.
--------------------------------------------------------------------------------
Obiecywało serce, że pęknie.
Nie pękło.
Groziło życie, że zwiędnie
- nie zwiędło.
Gdzież to się wszystko podziało
i czy było prawdziwe?
W poezji skamieniało,
jest żywe.
--------------------------------------------------------------------------------
Chryste, który ptaki żywisz, liczbę znasz motyli,
do stóp twoich przebitych czoło nisko chylim.
Ziołom litosny byłeś, różom i winnicom,
kształtom kruchym, kryjącym wielkie tajemnice.
Któryś źdźbła draśniętego klęski nie dołamał
i - aby skwar jej nie zmógł - rosę płaszczem nakrył
twoją umocnij mocą, błagamy,
skrzydła ojczyzny, powietrzną eskadrę.
Serce jej wielokrotne hartuj i oczyszczaj
twoją wszechwładzą:
niech jej anioły po niebie błyszczą,
piekłu się nie dadzą.
Niechaj pod twoim firmamentem
- wątli i śmiertelni jak sama kruchość -
panują nad otchłani zamętem
nieustraszoną otuchą.
Nakreśl im drogę i sam, Chryste, dzień im wyznacz,
daj im życie radosne i mocne
i spraw, by dla ojczyzny
nie była ich śmierć bezowocna
--------------------------------------------------------------------------------
Korzeń wyrywany z czarnoziemu
nie odzywa się, bo jest niemy,
ale walczy, opór stawia,
doń porywaczowi rozkrwawia.
Z piachu - wyrwie mnie, korzeń,
pies, ptak, wiatr przydrożny.
--------------------------------------------------------------------------------
Straszy wśród zwiędłych ziemniaczysk
słabiutki mój szept.
Może by zgoła inaczej
winien brzmieć śpiew.
Gdyby to - czerwiec czy lipiec,
byłby podobny do skrzypiec...
Teraz nam jesień późna,
uleciały ptaki podróżne
do łagodniejszych stref
i ledwo można rozróżnić
słabiutki mój szept.
--------------------------------------------------------------------------------
Gdyby się nauczyć od runi
śmierci i - jak dążyć ku niej,
jak pochylać pod śnieg mrozem ścięty
źdźbła zielone w pełni soków zgięte,
jak się zebrać w sobie, życia skrę osłaniać
aż do wiosny, aż do zmartwychwstania!
--------------------------------------------------------------------------------
Odejść w tło,
jednością czuć się z pejzażem.
Na pierwszym planie:
twarze,
Dobro i Zło,
Miłość, Walka, Zbrodnia
i pomsta za nie.
A tam, w tle, dogasające pochodnie
i pręgi barw pozachodnie
dojrzałe, zrozumiałe.
I wody niewidzialnej flet
daleko, daleko w tle.
--------------------------------------------------------------------------------
Nigdy nie przyjdzie dojrzałość,
zawsze będzie - nie to i - za mało,
gorzko, nie w porę, na próżno.
Nie pochyli się nikt, nie naprawi
i dalej będą krwawić
serca i róże.
--------------------------------------------------------------------------------
Kładź pod głowę, zasuń mocno pod policzek
- zaśnie, zapomni. Po nocach nie będzie krzyczeć.
Snami o kwieciu zaćmi się,
zaczadzieje od baśni,
będą z tego gadki, pieśni...
Rano obudzisz się rześki.
--------------------------------------------------------------------------------
Znieść jeszcze i to, że "krzywda",
że "wstyd" i że "wszyscy powinni"...
Spuścić oczy, głosu nie wydać.
Drzwi, okna zamknąć... Zapomną winni i niewinni.
--------------------------------------------------------------------------------
Kiedy trzeba będzie iść
w daleką ciemność,
niechby ta jedna nić
została ze mnie.
Niech oderwie się cała reszta
i spadnie w przepaść
- to jedno niech trwa na wieczność
dźwięczne, choć ślepe.
Bo tym, co za życia żyło
żywa najbardziej
- nieśmiertelna za grobem miłość
nie pogardzi.
--------------------------------------------------------------------------------
Słowik gwiżdże i kląska
wśród drzewa:
księżyc się po gałązkach
przelewa.
Krągłe oko otwiera
ropucha:
nie wie - patrzeć ma też
czy słuchać?
--------------------------------------------------------------------------------
Na łące - jaskry, jaskry
i owieczki się pasły,
pasły.
Na niebie -gwiazdy, gwiazdy...
lecieć tam gotów każdy,
każdy.
Przychodzi jesień, jesień,
znikły owce i kwiecie,
kwiecie...
z gwiazd pył na ziemię leci,
leci...
--------------------------------------------------------------------------------
Kołysanka
Chodzi, chodzi baj po ścianie,
żółte ma chodaki,
niesie dzieciom złote kłosy
i czerwone maki.
Baj, baj, baj kaftan krasny ma,
baj, baj, baj na skrzypeczkach gra.
Chodzi, chodzi baj po ścianie,
chodzi po suficie,
ma sześcioro małych bąków,
kocha je nad życie!
Baj, baj, baj kaftan krasny ma.
baj, baj, baj na skrzypeczkach gra.
Chodzi, chodzi baj po ścianie
do samiutkiej zorzy.
kiedy mała córka wstanie,
bajowi otworzy.
Baj, baj, baj kaftan krasny ma,
baj, baj, baj na skrzypeczkach gra.
--------------------------------------------------------------------------------
Mam mówiącego ptaka, mam gadającą wodę,
mam starego czarodzieja i dam ci go potrzymać za brodę:
mam węża, co się podnosi na ogonie wśród kwiatów w trawie,
mam dwa uczone szerszenie, które mi sypiają w rękawie.
Mam cudownego szpaka, mam żabę i żuka. i jeżą,
mam mądrą biała kawkę, puszysty kłębuszek pierza:
przemówi do ciebie ptak mój, gdy się najmniej będziesz spodziewał.
a smutny smok na podłodze nogi będzie ci łzami oblewał.
Twój sen, najpierwszy na świecie, u mnie ma swoją ojczyznę,
i u mnie mieszka radość, którąś ty wygnał w obczyznę,
a jeśli do mnie przyjdziesz, zbrojne zmyliwszy straże,
to własne twe śpiące serce w pudełku ci małym pokażę.
--------------------------------------------------------------------------------
Patrzę w tę taflę zwierciadlaną,
pochylam się nad wodą źródlaną,
aby ukraść skarby zaklęte,
które dla mnie czas zapamiętał.
Pragnę czarów wielce podniosłych,
Jak każdy, co jest dorosły,
chcę wysokich lotów i wzruszeń
dla dojrzałej, niesytej duszy.
Lecz gdy tylko w złocisty kubek
wezmę trochę czarów na próbę
- żadne ku mnie inne nie cieką
prócz dzieciństwa miodu i mleka.
Może źródło mocy swojej użyczy,
by kochanka wyczarować oblicze...
Patrzę w studnię, wszak w niej jest siła:
woda twarz matki mojej odsyła.
Próżno w wodę patrzę i czekam
- pachnie ku mnie ten miód i mleko,
Próżno serce o ciebie pytam,
serce - matką moją zakwita.
--------------------------------------------------------------------------------
Rowy poziomkowe, ukwiecone rowy,
zapach błotny, miodny, zapach malinowy,
żuczki, muszki, puszki, słomki,
olbrzymie ukryte poziomki.
Warczą głośniej, głębiej, słabiej
na dnie dźwięczne głosy żabie.
Coś kwitnie biało, obficie.
Trochę wyżej, dalej w życie,
ożywa się coś, wabi, wabi,
coś szeleści - jak w atłasie,
mówi słowa - jakby ptasie,
kroki stawia - jakieś inne,
nie człowiecze, nie dziecinne...
Niby, że się tam we zbożu
nie może do snu ułożyć...
Niby, że się tam nie mieści!...
Wabi, świergoce, szeleści...
A jesienią - wzięto zboże,
nic nie było na ugorze.
--------------------------------------------------------------------------------
Harfę pieśniarza strzaskały pioruny,
zostały tylko trzy struny.
Serce ustaje, drga coraz boleśniej,
zostały tylko trzy pieśni:
Pierwsza zawodzi po nocy w żałobie,
druga przysięgi powtarza na grobie,
trzecia przebiega jak wicher po błoni.
Pierwsza zapomnieć o hańbie nie może,
druga w powietrzu jak pochodnia górze,
trzecia zmyliła i pościg, i warty,
mundur ma krwawy na piersiach rozdarty,
glos jej się zrywa, gdy polami goni;
"...Do broni!... Do broni!! Do broni..."
1914
--------------------------------------------------------------------------------
A ta dudka z zielonej wierzbiny
zawsze jeden, jeden ma ton.
Bo słyszała o poranku w trwodze,
jak jechali bez końca dragoni...
w sto?... w dwieście?... w dwa tysiące koni?!
...Bo słyszała w dolinie ukryta,
jak huczały po łące kopyta,
jak tętniły po drodze.
A ta dudka z zielonej wierzbiny
zawsze jeden, jeden ma ton.
Bo słyszała o poranku w trwodze,
przylecieli zza wzgórka ułani,
w skok wypadli i cwałem po błoni
w sto? w dwieście? w dwa tysiące koni?!
Czy to były huzary?... Czy to byli dragoni?...
Skąd się wzięli i przez kogo nasilani?...
Czy to byli ułani?!
A ta dudka z zielonej wierzbiny
zawsze jeden, jeden ma ton.
Huk i blask, błysk i grzmot w oddali!
Pojechali w tysiące koni,
polecieli na zgon, na zgon...
Ułani, ułani na czele,
pod granaty, kule, szrapnele,
wspięty w siodle każdy z szablą w dłoni,
a za nimi huzary, a za nimi dragoni...
Któż powstrzyma ich, kto ocali?!
A ta dudka z zielonej wierzbiny
tylko jeden, jeden ma ton:
"Każdy kłos na polu w ziemię wbity,
połamany, stratowany kopyty,
każda jabłoń - owocu zbawiona,
każda czysta studnia - splugawiona.
Nad cichymi, zwęglonymi sioły
puste krzyczą o hańbie kościoły!
Kto rozpętał nad nami te klęski?!
Czyje trupy włóczą po zagonie
oszalałe od przestrachu komie?
Czyj zawczora wracając zwycięski
pułk podpalił wieś i dwór zrabował,
i siwego księdza zamordował?
Kto nagrodzi. Boże zagniewany,
te pożogi, te krzywdy, te rany?
Kto, gdy nowe jutro rozednieje,
trupie pola zorze i obsieje?
...I kto wskrzesi tych, co dziś się biją
za czyją Wolność, za czyją?!"
1914
--------------------------------------------------------------------------------
Szłam ścieżką wieczór przez łany
dojrzałych zbóż,
znalazłam wianek zdeptany
czerwonych róż.
I odtąd we śnie wciąż chodzę
drożyną tą
i widzę róże na drodze
zbroczone krwią.
--------------------------------------------------------------------------------
Jak bezbronny, przeczysty śnieg
dusza moja zaściela ziemię
tam, gdzie nagi czerni się las
i gdzie woda po rowach drzemie,
Rozproszona w gwiaździsty pyta
zasypała pole nad rzeczką
i już znaczą po bieli ślad
kuropatwy zbite w kółeczko,
Już parobek człapiąc pod bróg
szlak wydeptał grubym buciskiem,
już się zbiera do lasu iść
drwal roztropny w siole pobliskiem.
Leży cicho na błocie dróg
mojej duszy biel rozesłana.
Już przejechał ładowny wóz
po gościńcu zaraz od rana
i przechodnie setkami nóg
znaczą czarny po szlakach ścieg
tam - gdzie padła mej duszy biel,
jak bezbronny, przeczysty śnieg.
--------------------------------------------------------------------------------
Wracam do prostych rzeczy - do pyłów tańczących w próżni
do małego ślepego pająka, co się barwą od ściany nie różni,
do drżących w słocie okiennic głośnego, gorzkiego szlochu,
do szpar ciekawych w podłodze, pełnych zagadek i prochu.
Wracam z zawiłej drogi zwycięskiej, wracam z podboju
do tajnej mysiej nory ukrytej w kącie pokoju,
do strasznej śmierci dzięcioła, do przygód okropnych jeża,
do niepojętej uowczta sowy i nietoperza.
Coraz jest prościej, ciszej, coraz bezpieczniej, jaśniej,..
Wracam - jak smok znużony - do starej, starej baśni.
--------------------------------------------------------------------------------
Indra - wartka śród spadzistych brzegów,
Raudawizka - w łąkach ścieg przy ściegu,
grząskie, wąskie, drobne córki bagien,
skryte zwykle, w czas jesienny nagie
- pamiętam was bełkocące w ciszy letniej,
zagłuszone upalnie i kwietnie...
I pamiętam rozlew nad rozlewy,
zatopione brzegi, łąki, krzewy
i czajki wiosenne, i kry, które płyną
wszystkie do Dźwiny.
--------------------------------------------------------------------------------
Rózia, chrzestna moja córka,
w Wykuniszskach na pagórku
mieszkała u Wykuniowej
- mała, brzydka, śmieszna, płowa.
Bułanym Liskiem, niską linijką
- most, rów, gliniasta górka kolejką,
przeszkody, głębokie wody, gęsi na drodze stłoczone...
U wrót - Wykuniowa z Rózią, obie strojne w chustki czerwi
A w czas wojny w wielkim dworze u klucznicy
Rózia była pierwsza pośród dziewcząt tanecznicą.
Purkała spódniczkami niezdarnie,
zabierała masło i rodzynki ze spiżarni.
Skarżyła się poważna Monika,
że się Rózia w nocy z domu wymyka,
że budzi lokaja siwego i grubą gospodynię,
gdy w okna o Świcie chyżo wbiega po drabinie.
Stróża przekupywała butelczyną,
ogrodowym rozdawała wino,
Martwili się wszyscy szczerze,
gdy uciekła z Moskalem żołnierzem.
Żalił się lokaj kucharzowi, żalił:
"Ach, jak źle my naszej Rózi doglądali".
--------------------------------------------------------------------------------
Po zielenią powleczornej topieli
lekką stopą chodzą anieli...
Czaple widać pod olszynkami,
wodzą sennie, sennie oceanii,
Pod zieloną cienką przykrywą
leży otchłań - mokre, duszne szkliwo -
o tę przepaść, zimną paszczę czarta,
stoi tafla jeziora oparta.
Nisko wisi tarcza słoneczna...
Bije w górze godzina bezpieczna...
Oddalają się glosy dalekie...
Wieją skrzydła - lekkie, lekkie, lekkie...
--------------------------------------------------------------------------------
Tam słowik na gałęzi jak w dzieciństwie,
w puszczy nadniemeńskiej czy dźwińskiej,
a nad nim leszczyna czy bez, czy jaśmin,
tak jak zawsze, tak samo właśnie.
Liść czy dwa zakołyszą się nagle bez wiatru:
to ptaki uleciały lub siadły.
Padają krople wilgoci w dół...
...Słowik w pół słowa milknie, pieśń ucina wpół.
Śpiewaj dalej, słowiku, śpiewaj tylko dla mnie:
ja twą pieśń opowiem, ani słowa nie skłamie,
przepisze ją świeżą na czysto,
pytającą, zapłakaną, perlistą.
O mogiłkach zapomnianych słowa powtórzę:
jakie tam krzyże upadłe, jakie zdziczałe róże;
o łączce niebieskiej z kładką na leśny brzeg,
o jasnowłosym chłopcu, co przez len kwitnący biegł.
O lnie, co się pokruszył, na nitki się rozdzielił
i jak zeń było płótno do trumien czy na wesele...
O kolebeczce kolebanej, o murowance malowanej,
; o piołunie, co leczy gorycz, o krwawniku, co goi rany.
A śpiewaj coraz dalej, za wszystkich się wypowiedz,
co dławiącej ich tęsknoty nie potrafią zawrzeć w słowie,
co wyszli z puszczy - ludzie puszczańscy -
niezwyczajni służby jaśniepańskiej.
Co gryzą w zębach przekleństwa i modlitwy...
Za moich, za mnie, słowiku z Litwy,
za nas poszarpanych granicami...
Za nas, serce nasze, słowiczku, kochanie.
--------------------------------------------------------------------------------
Stefanowi Starzyńskiemu
Dlaczego nie jadą Powiślem z rewii
ułani - Stasia nie wie...
Górą jeżdżą, lśniące co dzień jak w święta,
samochody pana Prezydenta,
pan Składkowski nigdy nie obrał
drogi ulicą Dobrą.
Nie chodzi po ulicy Leszczyńskiej
nasz pan minister Starzyński.
Tam, na górze, chorągiewki furkocą,
tam armaty po asfalcie grzmocą,
tam od tłumu - gęsto, i od świateł - łuna.
Dlaczego nie u nas?...
A ty, Stasiu, więcej nie pytaj,
bo nie będzie inaczej, i kwita.
Dla nich tam, u góry, chorągiewki ładne,
a dla ciebie rynsztok na Radnej.
Dla nich tabory w kwieciu,
a dla ciebie, Stasiu, śmiecie,
swąd, dym i kurz,
i już.
A ty się nie martw, nie płacz,
bo teraz u nas ciepło;
ogrody wieją akacją od Karmelitów do Zamku,
wiosna puka do suteren, potrząsa klamką.
Spojrzyj nocą na gwiazdy, spojrzyj trochę z boku:
wszystkie je widać w rynsztoku!
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
A nad rynsztokami
chodzą z mandolinami,
z gitarą, z harmonią, z piosenką
i ci, i tamci,
chłopcy-muzykanci,
i grają posuwiście a cienko.
Sama im się wymyka
taka właśnie muzyka
dla ciebie i dla mnie, Stasiu.
Tak grają od szóstej,
gdy na górze jest jeszcze pusto,
bo są żwawi, bo są młodzi, bo są nasi!
A bądźcie dla nich łaskawi, panowie policja,
bo za ich granie oddamy pół życia.
A sypcież im monety, litościwe kobiety,
monety i kwiaty, i wiśnie
z całego, całego Powiśla!
I ty, Stasiu, nie płacz,
bo to jest najlepsze,
co powstaje z rynsztoków samo
i przystaje przed każdą bramą,
gdzie są nędzni i chorzy, i słabi,
co przystaje i śpiewa, i wabi,
rozdaje się wszystkim za darmo
i najchętniej idzie na marne
z pieśnią w zębach, ze śmiechem w oku.
...Bo wszystkie gwiazdy, Stasiu, są także w rynsztoku!
--------------------------------------------------------------------------------
Jesteśmy cisi oboje
jak dwa gołębie przed burzą...
Tęsknoty i niepokoje
w dali się chmurzą.
Boję się jutra! Pogoda
nad nami lekko oddycha,
na niebie jutrzenka młoda
stoi tak cicha...
Daleko pod barwną tęczą
znak nic wiadomy nikomu...
Może za chwilę zadźwięczą
pomruki gromu?!...
Jesteśmy senni i cisi
jak piasek wichrom powolny.
Wysoko grom losu wisi,
runąć niezdolny.
--------------------------------------------------------------------------------
Wał na Karowej zakwitał:
przyszły na ten wał kobiety...
Ponasyłał je sam magistrat,
że to ziele wyrosło tak bystre,
Wzięły wielkie płachty-fartuchy,
rwały kwiaty, trawy i puchy,
wyrwały i korzenie.
Teraz się nic nie pleni.
A ten ptaszek, co wtedy śpiewał,
teraz się na Ratusz gniewa,
i wieczorną majową godziną
już nie śpiewa, ale przeklina.
--------------------------------------------------------------------------------
Jaskrawiej śpiewają skowronki
i bzy są wilgotniejsze niż ongi...
Deszcz, co kroplami wybija takt,
zabrał mi rytm i rymy skradł.
Nad stolicą i wkoło stolicy
kręgi zataczają lotnicy..,
Niepokój, niepokój
- wiosenny... Jak co roku,
Ale ten niepokój -- inny trochę:
wszystkie pocałunki pachną prochem,
pochylają się i podnoszą szybciej twarze...
Pęd... I wiraże... wiraże...
A na zakręcie najbliższym od rynku
ulani, piechota, maszynki...
O Boże! - prowadź młodych...
Wiosna, walka, miłość, przygoda.
...A wszystkie pocałunki, wszystkie - pachną prochem.
1938
--------------------------------------------------------------------------------
Nie mogę lubię mówić nic
ani się z tobą bawić,
nim biały płomień twoich lic
pocenie mi duszę krwawić.
Nie mogę oczu podnieść wzwyż
ani poruszyć głową,
zanim nie wbije mnie na krzyż
bolesne twoje słowo.
Milsza mi jesteś niźli dzień!
Noc moja w prochu klęka
i wielbi świt, gdzie pośród lśnień
najdroższa wschodzi męka!
--------------------------------------------------------------------------------
Idę do ciebie ścieżka złotą
przez mgły i siwe pajęczyny,
odkąd mi niebios całun siny
cały zasnuty jest tęsknotą.
Idę do ciebie złotym szlakiem
przez te nieznane wsie i grody,
odkąd się miesiąc zaćmił młody
i radość uleciała ptakiem.
Idę po wąskiej złotej linie,
jak motyl nad przepaścią wiszę...
... Nigdy gorący żal nie zginie
i nigdy nic upadnie w ciszę!
--------------------------------------------------------------------------------
Połączył nas czy rozdzielił los
miłością nie zawsze bezpieczną...
Mew nad nami żałośliwy glos
w letni wieczór, wieczór przedświąteczny.
Stanąłeś tutaj, ode mnie wprzód
wiślane objąwszy pataaie.
Czemuś tak chmurny nad brzegiem wód,
Gdańsku, mój bracie?
Rozplotłam warkocz, rozwiałam go,
bose nogi w Bałtyku kapię:
chciałam się zaśmiać... Nie mogę, bo
zasępiasz się - jakkolwiek stąpnę.
Krakowskie wstążki rozwiewa wiatr,
paciorki zostały w chacie...
Patrzysz tak wrogo? nie jestżeś rad,
Gdańsku, mój bracie?
Słychać z daleka żelazny krok
demonów szalonych i ciemnych
i zgęszcza się przedoiiedzlialny mrok
nad tobą i nade mną.
Nie chcesz wolności? A tęsknisz doń!
Lękasz się zyskać czy stracić?
Podaj mi rękę - ja dam ci broń,
Gdańsku, mój bracie!
13 VIII 1939
--------------------------------------------------------------------------------
Pod Twoją obronę, Matko, i Ty - pod obronę naszą,
o Królowo...
Niechaj Cię tam, gdzieś ukryta, najazd piekielny nie straszy.
Sił nam dodaj, od zwątpienia zachowaj!
Jeszcze dwa, trzy wysiłki i wroga wyżeniem, wygonim!
Zasiędziesz znowu, przeczysta, gwiaździsta w koronie.
Słysz nas w ukryciu, jak ziemia w głębi swej słyszy orłów kwilenie.
Ziść nam, spuść nam siły ku wybawieniu.
Idziem ku Tobie, rwą się ku Tobie serca nasze w potężnym splocie...
Wdarł się czart i tron ci złupił, i unurzał Twój kościół w błocie!
Skryłaś się, Królowo nasza, w ziemi łono
jak ziarno, jak diament, jak Persefona.
Idziem na Twój ratunek
pod miast palących się łuną,
Matko zwolona!
Uproś nam serca odważne,
uproś nam ręce żelazne,
śmigłom naszym daj trwałość podniebną,
ku Twej obronie potrzebną.
A gdy wiosną wyjdziesz spod ziemi,
będziemy wybawieni.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie wiesz, jak tęsknię! Kędyś są wyrazy,
drżą kędyś w ciszy głęboko, głęboko,
ale ich twoje nie wyczyta oko!
Chciałam powiedzieć... Tyle, tyle razy
na ustach było wyuczone słowo!...
A zawsze w otchłań padło dalej, głębiej,
i znowu serce w lęku mrozem ziębi
i skarb swój kryje zaklęty na nowo...
Dom mój na piaskach lotnych zbudowany
i kiedy przyjdą z szerokiego morza
wichry, co zburzą go, i huragany
- nic wiem. Lecz dokąd co dnia wstaje zorza,
budzę się tęskna, i co noc tęskniąca
patrzę, jak cicho pod namiotu płótno
wkrada się ostry, zimny blask miesiąca.
Wtedy rwę włos i krzykiem wzywam ciebie,
bo mi jest gorzko, nieznośnie i smutno!...
Przybądź! nim fala na wieki pogrzebie
okręt twój w zimne gdzieś wessany męty!
Zanim widmowe, upiorne okręty
w mgle nieuchwytnej i przy szarym niebie
barkę twą siecią oplączą okrutną...
Żebyś ty wiedział, jakie tu niebiosy
szafirowymi głaszczą mnie oczyma,
jakie tu słońce pieści moje włosy!
Jak morska woda, rozkochana, złota,
to jak lew wściekły u stóp mi się miota,
to, wzdychająca, fale lekko wzdyma!
Nie wiem, gdzie błądzisz. Białej daję mewie
list ten... Co wieczór rozpalę ognisko.
Dojrzysz płonące na skale zarzewie,
kiedy nadpłyniesz, kiedy będziesz blisko...
Tam przez gęstwinę szlak jest tobie znany
pomiędzy graby, huki i platany.
Przyjdź! Miesiąc tobie szlak uściele złotem,
a ja cię będę czekać pod namiotem.
--------------------------------------------------------------------------------
Skąd tutaj śpiewać i o czym?
Chyba że się zaobłoczę,
że za perlistą zasłonką z wilgoci
sen wymarzę o purpurze i złocie.
Szafirowych skrzydeł migotanie i szelest,
pachnące ziele, durzące ziele,
struny z księżyca na wodzie znajomej...
I może jakieś światła i domy:
pozłota na nich od snu, a ściany i drzwi
czerwone od krwi.
--------------------------------------------------------------------------------
Idą ku mnie tylko kalinami,
po cierniach, po sinych jagodach,
umarli, znajomi, kochani.
Idą ku mnie tylko po szelestach,
między wichry zadyszane wplątani:
"Ty tu?! Ach, cóż za pogoda..."
Od szronów - brwi ich siwe,
młode rzęsy dziwnie ociężały...
I głaszcze ich, choć wiem, że - nieżywi...
znajomi... ci, których kochałam:
Jaś, co spalił się wraz z samolotem,
i Kazio, co zginął potem,
Pawełek oceanem przykryty,
Tadzio zastrzelony przez bandytów...
Młodzi, zamyśleni, zmarnowani,
idą ku mnie, idą kalinami
znajomi, umarli, kochani.
--------------------------------------------------------------------------------
Twoje są ręce i usta, i oczy,
i serce moje, które we krwi broczy.
Szepcą spalone usta nocą skrycie:
"Lepsza śmierć z lobą niż bez ciebie życic!"
Oczy jak lampy stojące na straży
coraz goręcej w bladej świecą twarzy.
Ręce codziennej zrzekły się roboty
i tęsknią, tęsknią do twojej pieszczoty.
Przyjdź i nieznośnej połóż koniec męce,
bo zgasną oczy i opadną ręce!
Przyjdź jeszcze dzisiaj, o moje kochanie,
nim usta zmilkną i serce ustanie!
--------------------------------------------------------------------------------
Lękam się przyjścia nocy
i własnych strasznych śnień.
Przychodzisz co noc do mnie,
ty czy twój złudny cień,
przychodzisz bardzo blady,
zanim zapieje kur,
a w ręku masz jedwabny,
skręcony, lśniący sznur.
I z wolna się nachylasz
i mówisz słodkie słowa,
leży przy mojej głowic
twoja najdroższa głowa
i czuję, jak twe serce
na moim sercu bije!
Ty sznurem śród pieszczoty
oplatasz moją szyję.
Rano oglądam z trwogą
krwawy od stryczka ślad.
Przychodzisz co noc do mnie
ty czy nasłany kat
i bezlitosną ręką,
zanim zapieje kur,
zaciskasz mi na szyi
jedwabny, lśniący sznur.
--------------------------------------------------------------------------------
Zadzwonią piwonie szkiełeczkami płatków,
osypie się wiśni kwiat na grządki bratków.
Wszystko to nad żołnierzem.
Z krzyża zejdzie pajączek,
pajęczyna dokończy
tam, gdzie ten żołnierz leży.
Krzyż mu postawiono z dębu rozłożysty;
gwiazdy tam są jasne i powietrze - czyste.
Wszystko to nad żołnierzem.
Deszcz ze śniegiem się splata,
wicher skrzydłem zamiata
tam, gdzie ten żołnierz leży,
Ileż tego ziela na grobie wystrzela:
róża idzie górą, bluszcz nisko się ściele,
wszystko to nad żołnierzem.
Mundur na nim zetlały,
kości wszystkie zbielały
tam, gdzie ten żołnierz leży.
--------------------------------------------------------------------------------
Ciszą zieloną, ciszą gołębią
zaległy sploty gęstych gałęzi
nad wierną ziemią, nad starą ziemią,
Były z piaskowca nieme posągi...
Dzisiaj - rusałki przychodzą z łąki
Śpiewne i psotne, barwne jak ongi..,
śmieją się dźwięcznie krasnymi usty,
patrzą oczyma pełnymi pustki,
wloką za sobą mgły... Martwe chusty.
z cyklu Rogalin
--------------------------------------------------------------------------------
Lękam się twoich smukłych rąk
O śniadym połysku żmii,
kiedy w miłosny wianek je
zaplatasz na mojej szyi.
Gdy się z oddechem miesza dech
i twoja twarz - taka blada,
czuję wyraźnie, że mi kat
stryczek na szyję zakłada.
I jeszcze jeden dziwny lęk
w nieszczęsnym mym sercu rośnie,
bo oczu twoich cudny blask
tak mnie przeraża nieznośnie.
Kiedy mi mówisz: „Kocham cię,
życie za ciebie położę!" -
w ciemnych źrenicach widzę twych
mordercze, mordercze noże!
Lecz najstraszniejsza chwila ta,
najwięcej ciebie się boję,
kiedy w bezgwiezdną letnią noc
całuję usta twoje.
Zda mi się wtedy, że sam czart
zgotował słodkiej cykuty,
a ja z płomiennych twoich warg
wychylam kielich zatruty!
--------------------------------------------------------------------------------
Chcę, abyś zginął przeze mnie, z mej ręki,
od mojej zatrutej strzały,
ażeby moje żałosne piosenki
nad tobą martwym płakały.
Chcę, byś umierał pobladły od męki
pod różą w ogrodzie mleczną,
ażeby struny u mojej lulertki
spłynęły twą krwią serdeczną.
Ach kiedyż zobaczę pod różą białą,
gdy rano w mym oknie stanę,
na wieki zimną twarz twoją zuchwałą
i usta, usta kochane!
Kiedyż, ach kiedyż niesforną twą głowę
dłoń moja na popiół zetrze!
Ach kiedyż skrzydła moje orłowe
wzbiją się wolne w powietrze!
--------------------------------------------------------------------------------
Gdybym was jeszcze mogła
kiedyś zobaczyć, przyjaciele,
niewiele rzekłabym w siewach,
niewiele.
Otworzyłabym szeroko oczy,
rozpostarłabym najprzestrzenniej ręce:
każdy by z was zoczył
- tylko to mam, nic więcej.
Tylko to, co wzrok objąć zdoła
- a wszak nie napełnia się wzrok nędzą ni chwałą -
tylko to i siwy włos u czoła
zostało.
O Warszawie?... Cóż! Po kostki kurz,
a jak błoto, można położyć kamień
i przejść suchą nogą... I już!
To nie lód, to nie most. To się nie załamie.
Tam do was? Róże na ulicach i da Vinci w muzeum,
a wy skłóceni i smutni. Ten temu się nie kłania.
Znam, znam... Tyle razy było to i spłonęło
w Krakowie, Warszawie, Poznaniu.
Że umrę i nie zobaczę?... To się może zdarzyć.
Tylu was! Tak znajomych... umianych na pamięć...
Czy mody się zmieniły? Czy wam jest do twarzy?
Córki - podorastały! Chłopcy - są mężami...
Gdybym was jeszcze mogła przód śmiercią
po Warszawie oprowadzić, choćby boso jak żebrak,
to wyznać gotowa bym, wiecie,
że mi nic nie brak.
1955
--------------------------------------------------------------------------------
Piachem napełnia się bruzda,
piachem - ślad kół,
nad pajęczynami, lekki i pusty,
brzęk pszczół.
Gryka, len przemieszane z paprocią,
z sosenkami razem - rzepak w złocie,
Snuje się tamtędy powietrze
niemiodne, zgrzebne, bez blasku,
nisko schyla się, chrzęści
i - nim się spostrzec - ukręci
jeszcze jeden bicz z piasku.
--------------------------------------------------------------------------------
Już nie przyjdzie nigdy twój cień
O wieczorze, gdy niebo się mroczy,
już nie przyjdzie nigdy twój cień
modrą chustę położyć na oczy.
Już nie będzie szelest twych słów
słał tęczowych marzeń na krosna,
już nie stanie z tobą u wrót
z niespożytym weselem wiosna.
Wyszumiało za młodych lat,
wyszumiało mi wino z kruży!
I nie zagra przenigdy krew
czarodziejskiej pieśni o burzy...
--------------------------------------------------------------------------------
Pełne mam oczy i usta pieśni,
płonę na słońcu, jak kwiat czereśni,
po tej skończonej mojej piosence
weź mnie na ręce!
Jasne legendy, błękitne baśnie
muszę wyśpiewać, nim słońce zgaśnie.
Weź mnie do siebie, gdy noc nastanie,
moje kochanie.
Kiedy się niebo mroczy a mroczy,
coś we mgle błyska jak wilcze oczy,
coś mnie przyzywa, coś na mnie czeka
jakby z daleka.
Coś gra cichutko w alejach w sadzie,
coś się cierpliwie pod progiem kładzie.
Wyjrzeć bym chciała, a wyjść się boję...
Nieszczęście moje!
Przychodzi wieczór w czarnej opończy,
dogasa słońce i pieśń się kończy...
Po tej skończonej mojej piosence
weź mnie na ręce!
--------------------------------------------------------------------------------
Nim świt rozbłyśnie różanolicy
w strzępach obłocznej koronki,
już stary diabeł dla swej diablicy
do torby zbiera skowronki.
Ledwie się zachód zapadł czerwony,
ognista skryła się grzywa
- skrada się diabeł między zagony,
skowronki ręką nakrywa.
Już ksiądz pokropił pola pobliskie,
procesja chodziła ludna,
lecz bruzdy - wąskie, miedze tak śliskie,
a droga do nas tak trudna.
Gdzie dawniej krzyż stał, nikt nie pamięta,
kiedy się zwalił - nie wiedzą...
Cieszą się w piekle małe diablęta,
gdy ojciec podąża miedzą.
Co dzień się piosnka skowrończa żali
pod niebem w każdą pogodę...
Długoż będziemy spokojnie spali,
spokojnie cierpieli szkodę?
Długoż będziemy w nocnej ciemnicy,
spętani snami ciężkiemi,
słyszeli diabła, jak dla diablicy
wykrada słoneczność ziemi?!
--------------------------------------------------------------------------------
Zapłakana - twarda poduszka,
zaciśnięte - uparte pieścić...
Tyżeś, tyżeś to ze mną w tej dobie,
niezdobyte dalekie szczęście!...
Och, twarz twoja zimna od szronu
jak głaz ścienny z naszej uliczki...
Kapią, kapią łzy ciepłe po włosach
na rumiane gorączką policzki!
Na szerokim stałam dziedzińcu,
okna wszystkie miały połysk wrogi,
a kamienic z nimi były w zmowie
i jak ciernie wpijały się w nogi;
cała w złotoburych sobolach
przechodziła prześliczna dama,
i krzyknęły lipy wielką radością,
i w zawiasach podniosła się brama,
jak maleńkie puszyste kule
wyprężyły się bruku kamyki,
i poniosły ją same do domu
atłasowe, asfaltowe chodniki.
Położyłam się, przywarłam do progu,
zacisnęłam uparte pieścić...
Tyżeś, tyżeś to przy mnie w tej dobie,
niezdobyte dalekie szczęście?
--------------------------------------------------------------------------------
Tylko jeszcze świerszcza posłucham
wiosennego pod oknem w murze,
tylko jeszcze z bzu kwitnącego
sobie szczęście, szczęście wywróżę.
Tylko jeszcze pokończę stare,
od nowego by wszcząć rachunku,
tylko jeszcze chwilę zaczekam
twych, wybranych, ust pocałunku!
Tylko jeszcze oczy wypatrzę,
tylko jeszcze wytężę uszy,
czy mi gwar, gwizd i łomot uliczny
twoich kroków, twoich kroków nie głuszy?
Tylko jeszcze raz jeden przy tobie
rumieńcami gorąco spłonę,
żeby sprawdzić, czy u ciebie ratunek,
czy na wieki wszystko stracone?
--------------------------------------------------------------------------------
Do białego domku nad rzeką
jest niedaleko;
do lasu ze ścieżką od igieł śliską
jest także blisko;
do sadu z bawiącą się małą dziatwą
dobiec - tak łatwo!
Do kochanka młodego, do rozkoszy głębokiej
tylko dwa kroki...
... Ale do ramion otwartych miłości matczynej
raz była droga i nic ma innej:
ale do jarzębin z radości różanych na cienkie sznury
ścieżka zwinęła się i nie będzie wtórej...
... Ale do szczęścia w berle, zbroi i koronie
ktoś odważny popłynął - i na pewno utonie!
--------------------------------------------------------------------------------
Przechodziła,
stawała, świeciła
jak lampka kolorowa;
w rękach miała bursztyny,
rubiny,
drogie paciorki nizane jak słowa,
odziana w kłosy, trawy, pióra, puchy...
...A serce było jak z kryształu kwiat
- lecz kruchy... kruchy...
I coś jak dźwięk na włosach drżało, jak pobrzęk pszczeli...
I wzięli ją!... I tak jak światło - pod ziemię zamknęli...
--------------------------------------------------------------------------------
A jaka jest, kiedy zasypiasz?... Różowa, różowa,
jak niesłychana suknia, jak kora sosnowa,
jak małe ręce migotliwe, pieszczotliwe...
jak blade usta, nareszcie szczęśliwe...
A jaka jest w tańcu?... Jak płomyk na głowie.
A jaka - kiedy kochasz?... Tego się nic wypowie!
--------------------------------------------------------------------------------
"A czy będzie cztery, pięć, dziesięć, dwadzieścia tysięcy?"
"Będzie więcej, będzie więcej!
rugające oczy zasłonią, zaciemnią powietrze,
a od stopek wiewających murawy staną się bledsze,
kwiaty się połamią pod ciężarem oddechów, ciężkich od oczekiwania."
"A czy będą skrzypce grały?" "Będą grały do rozstania
jak do śmiechu, jak do łkania,
jak złotą nitką po wstążce zielonej,
jak przez słoneczne struny latający ptak czerwony...
Będą grały,
zamierały,
całowały, dotykały... całowały, dotykały."
--------------------------------------------------------------------------------
Płomień ludzkiej miłości na ziemi wypalony
ulatuje ku gwiazdom, ku słońcom - ocalony,
po nocach dziwnie świeci,
nim nareszcie doleci,
zasila błędne ognie i zwodzi śród zamieci.
Archaniele najwyższy, rycerzu niezłomny,
weź na nieustraszone ręce mój płomień bezdomny:
niech po rozstajach ze złem nic hasa,
niech w splugawionym sercu na śmierć nie dogasa,
niech nie będzie w wątłym ciele
jak iskra w popiele.
Niech się rozpali na świat, na światy
w twym ręku, pancerny rycerzu archaniele.
Tu się kończę
ja i skrzydła moje, i męka moja i zarzucam na siebie,
jak Cezar, opończę,
chyląc głowę pod śmiertelne,
zdradziecką ręką wymierzone ciosy.
Tu się kończę ja, a zaczyna się moc i skrzydła,
i jak strzały od nieba do ziemi latające głosy,
spojrzenia w przepaście światła, wiekuistą stwarzań kuźnię.
Archaniele,
ja modlę się, modlić się chcę - nie bluźnić,
gdy, ten ostatni przekraczając okiem próg,
wołam do ciebie męką, tęsknotą, ustami wszystkich gorejących ran:
Weź płomię moje!
Weź miłość moją,
bo tu się kończę ja, a zaczyna się Bóg!
--------------------------------------------------------------------------------
Przypomina się w nocy, to się jawi, to chowa,
cała owinięta w jedwabne, jedwabne słowa.
Zaledwie ujmę je, zaledwie je rozchylę,
ulatują ze zwojów materii lekkiej - motyle.
A gdy się wgłębić chcę,
zaczynają opadać jedwabie z chrzęstem i szelestem
i ukazuje się -jak zawsze - twoja (warz!...
... I budzę się z płaczem, i znowu czuję, że jestem...
--------------------------------------------------------------------------------
Nie wiem, czy płacząca kochanka jest winna,
czy zdradzając miły błądzi;
Bóg, który płomień rozniecił,
w dzień heroldowy osądzi,
Bóg, który nie skąpi pogody,
Bóg, co ląd oddzielił od wody
i napisał na wietrze tęczą:
niech się więcej ludzie nie męczą.
--------------------------------------------------------------------------------
O serce, co dla mnie bije,
inną obejmując za szyję!...
... O głowo, co przy mojej leżysz,
do innej tęsknotą bieżysz!...
... O ręce, co gdy mnie pieszczą,
zda im się, że jej we włosach szeleszczą!...
... O usta, ją całujące,
moje imię, moje imię szepczące!...
Co winno serce szczepione tęsknotą stukolorową?
Jedna jest jak muzyka, druga - jak słodkie słowo,
dziesiąta - jak sosna śmigła,
czterdziesta - śród burz niedościgła,
a setna jak diament płonic
u Trójcy Świętej na łonie!
--------------------------------------------------------------------------------
Ach, jakaż modlitwa ukoi, uspokoi
po ciężkim, mrocznym śnie
gwałtownej pieszczoty twojej...
... Ach, jakiż anioł wyniesie na jasność
związane skrzydłami dusze...
Ach, jakież źródło olbrzym odkopie w pustyni,
w piasku, w posusze, w kamieniu
- gdzie obojętna głowa na obcym leży ramieniu.
--------------------------------------------------------------------------------
Jak nie stracić wątku
i twoje ciemne oczy naprawdę dać dzieciątku?
Jak twoją radość własną, beztroskliwą
przekazać żywą?
"O wróżko dobra, która masz sposoby
i na miłość, i na choroby,
i na złego sąsiada,
i na psa, co napada,
daj mi sposoby, chociażby i niegodziwe,
ażeby dziecko moje było szczęśliwe!"
--------------------------------------------------------------------------------
Patrzę na twoje usta i nie pragnę więcej;
od gorączki zamglony stał się wzrok dziecięcy.
Małe ostre szpileczki mam pod powiekami...
... Całą noc nieprzespaną walczyłam ze łzami!...
Nie było cię w mym sercu noc całą, do świtu...
... Dusza pełna goryczy umiera z przesytu,
nic chce żyć; nie chce więcej już otwierać oczu,
zwinęła się cichutko i śpi na warkoczu
tak lekka, jak bywa miękki puch ptaszęcy...
... Patrzę na twoje usta i nie pragnę więcej.
--------------------------------------------------------------------------------
Obejmij mnie, pokochaj... Jesteśmy sami, sami...
... Wicher przebiega po włosach, wicher potrząsa oknami...
Ręce mam zimne, przybiegłam - jak liść - z pustego ogrodu
do ciebie, do oczu twoich o barwie ciemnego miodu.
Aż tutaj wieją wichury twardo splecione warkocze...
... Zamknijmy okno... Skończone zaklęcia i czary smocze:
smok mój ułoży się kołem w dziwaczne snów arabeski,
będzie różowy jak muszla lub - jeśli każesz - niebieski,
w ogromne, płetwiste łapy jak w wieka zamknie pogrzebne
wszystko, co obok istnieje dalekie i niepotrzebne,
wszystko, co dzwoni i szczęka, gwiżdże i brzęczy łańcuchem,
wszystko, co nie jest liściem zziębniętym i wiatru podmuchem.
--------------------------------------------------------------------------------
Była podobna do śmierci - w smaku słodka, żelazna w dotknięciu,
mówiła słowa wolniutkie w półśnie, w drapieżnym ziewnięciu:
była podobna do głębi przybrzeżnej w wartkim potoku,
miała oczy ciemnym mułem nabiegłe, miała włosy z wonnego mroku.
Trzymała mnie związaną za ręce, trzymała mnie przykutą za barki,
zgasiła wszystkie myśli półszeptem, jak struchlałe pod czaszką ogarki,
i złożyła mi głowę - ciężką jak ołowiu głaz - na kolanie,
przysięgając, że nie pójdzie przenigdy, że od kolan już moich nie wstanie.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie będzie bolało, będzie oddychało;
nic będzie z bojaźni drżało,
będzie śpiewało, ziole piłki podrzucało,
złote piłki, kółka kolorowe...
Aż zacnie... i białe róże zgarnie garściami pod głowę.
--------------------------------------------------------------------------------
Jodły czarnymi wyrosną ścianami
pomiędzy nami,
jodły ogromne, smoliste, stuletnie;
staną i nikt ich, nikt nigdy nic zetnie.
Rzeki popłyną bystrymi wodami
pomiędzy nami;
tuman nam drogę, mgła ścieżki zahicży,
ścieżki te wąskie, tę najbliższą drogę,
szlak mój do ciebie, ślad stóp moich świeży,
którego szukam w tęsknocie, ze łzami,
jak błędna szukam i znaleźć nie mogę!
Kwiaty wystrzelą drobnymi dzwonkami
pomiędzy nami:
ławicą dzwonków jak śnieg i błękitną
żal serca mego. łzy moje zakwitną
i grać ich będzie melodia brzęcząca
w czystym powietrzu do gwiazd i miesiąca.
A ta muzyka błękitu i bieli
jeszcze nas hardziej, na wieki, rozdzieli.
--------------------------------------------------------------------------------
Śród smutnej dżdżysto-śnieżnej wiosny
miejskiej, co ducha gnie i morzy,
gdy każdy promień jest nic boży,
ale jak ludzki wzrok - żałosny,
ktoś - słysz - do twoich drzwi kołacze,
do drzwi, zamkniętych na łańcuchy.
Nie drzyj... Nie żebrak to, nie duchy
ni uzbrojeni włamywacze...
To ja... to ja...
U twoich wrót - na klamce rdza,
u twoich drzwi - na progu pleśnie,
okna twe - mętne od ślepoty.
To ja... to ja... Przychodzę we śnie,
przychodzę z dala, z drogi, z słoty.
To nie złudzenie, to nie łza
deszczowa, która w okap puka...
To ręka ręki twojej szuka.
To nie zawieja w okno prószy,
to dusza twojej szuka duszy.
To -ja!
Nie znam ni dobra ani zła:
w płótnianej płachcie niosę róże.
Przyszłam - skąd idą mgły i burze,
rzuciłam lutnię na rozstaju
i nie wiem teraz, w jakim kraju
beze mnie sama lutnia gra
boreaszowo czy eolsko
litewskie pieśni, pieśni z Polski...
A tutaj - jak o głazu ścianę
dłoń bije w drzwi zaryglowane...
To - ja
i niosę róże!
Jak wierna służka ci usłużę.
Mnie każdy powiew, deszcz i mgła,
mnie wiatr i ptak, i ogień zna:
ptaki do okna przyprowadzę,
wiatr porozmiata dymy, sadze,
słoneczne zbiorę w dłoń promienie
i dam ci je niepostrzeżenie,
motyle wpuszczę na podwórze.
Skostniałą twoją pierś otworzę
i różę w serce zimne włożę.
l stokroć róża skwitnie ta...
To-ja
i niosę róże!
--------------------------------------------------------------------------------
Tęsknię do ciebie stąd!
Przez grzech, przez ciemność, przez błąd
przedzieram się jak dziecko przez olbrzymów
i w klęsce, która mnie smaga,
tylko mi jedno pomaga
- nić, którą ty w górze trzymasz.
Po tej nitce - takiej znikomej! -
spływa miłość niby rosa po ździebełku słomy.
Biorę krople na puste źdźbło,
dmę w badylek z otuchą mdłą:
już się pręży odrobina szkliwa,
już się oddech cały tęczą okrywa,
już się bańki piętrzą kopulaste,
już widziadło kolorowe urasta...
Z twej miłości niespożytej,
z mego oddechu
- cały z szczęścia i błękitu
świat się do mnie uśmiecha.
--------------------------------------------------------------------------------
Dobra miłości moja, spokojna miłości,
patrzysz mymi oczyma na świat
jak na własne rozległe włości,
ufasz, wierzysz, wierzysz ciągle, i na przekór, i znowu...
A ja... Ja stoję nad siecią,
która pusta wróciła z połowu,
i przeklinam fale, co z morza zdobyczy żadnej
ku brzegom nie wiodą,
i myślę o tym, jak ty i ja, miłości moja,
powoli mrzemy z głodu.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie możemy zostać sami:
powietrze się z chrzęstem łamie,
światło razi niebywale,
podłoga u stóp się pali,
wieją pod sufitem cienie...
Niech no ktoś tylko wejdzie -
zaraz się wszystko odmieni!
--------------------------------------------------------------------------------
Wzięto ode mnie miłość, rozbito ją na paciorki...
Jak czarne są poniedziałki, jak szare -
piątki i wtorki;
środy i czwartki niczyim imieniem nie przeplecione
rozpadły się jak włos rozsypany
na wszystkie strony;
sobota jest jak suknia bez ładu i składu, i celu...
A najgorsza - na sztylet wbita i konająca
jak motyl stubarwny - niedziela.
--------------------------------------------------------------------------------
Przez dni jesiennych słodkie zamieranie,
przez dymy ognisk, jarzębin różaniec,
przez jaskółczane krótkie "do widzenia",
które wiatr wczoraj w ciepły deszcz pozmieniał -
proszę cię, święta i wieczna jesieni,
niech się już moje serce nie odmienia!
Przez liści tuman, co się w parku kręci,
przez szron na miejscach letnich sianożęci,
przez oddalenia i przez niepamięcie,
przez śmierć, co zawsze jest nie do pojęcia -
proszę cię, wierna i boża służebno,
niech zginie serce, jeślić jest potrzebne!
Jeśli tak trzeba i jeśli nie żal ci
rozkwitu lata, skos to, coś skazała
- czy kłos, czy owoc, czy kwiat niedojrzały -
wytnijcie ogród mój, a dom podpalcie...
... Ale przez obietnice i przez wypełnienia,
przez lęk miłości i mękę rodzenia
zaklinam ciebie, o święta jesieni,
niech się już moje serce nic odmienia!
--------------------------------------------------------------------------------
Urzeka mnie znowu wieczór, noc na mnie spływa niemocą,
stanęły nisko gwiazdy i migocą, migocą, migocą,
przeszyły serce ostrymi, cichymi promieniami,
przeszyły mnie i niemoc, która mój odlot łamie, spoiły nas na chwilę
ściegiem mocniejszym od życia...
... O gwiazdy, gwiazdy, gwiazdy!... które nade mną stoicie...
Urzeka mnie znowu wieczór wejrzeniem ciemnego bóstwa,
którego siłą - szczęście, którego skazą - oszustwo,
oplata mnie zapachem, chimerą u drzwi się jeży,
i choć wiem, że kłamie na pewno, Znowu czarowi uwierzę,
uwierzę ciemnej magii, jadom warzonym przez Maję
i wejdę w progi męczarni jak w wyśnione gwiaździste raje.
O kłamliwa i słodka siło, oparze krwi i ziemi,
zmagałam się z tobą walecznie, wierząc, że cię wyplenię,
zniszczyłam liść i łodygę, spaliłam kwiat i nasienie,
a oto dziś odrastasz tysiącem pędów z korzenia...
Wisisz nade mną kolorem, który powietrzem włada,
i wołasz.. A bicie serca jak dzwon ci odpowiada
Urzeka mnie znowu wieczór: znowu, gdy oczy zmrużę,
stąpają ciężkie kroki, schodzą widziadła po murze,
grozą nieznane oczy spod czoła Anioła Stróża,
z ogrodu zamkniętego rzeką wdzierają się róże
i rosną pachnącą falą, a odepchnięte ramieniem
wracają wysokim przypływem i ciężą jak kamienie...
--------------------------------------------------------------------------------
Miłość - trzeźwa, dalekowzroczna - z głębokimi bruzdami na licach
wychodzi samotnie na niebo na kształt miedzianego księżyca..
O miły mój, co za pustka!... o miły, co za tęsknica...
Ani mi twarz twoja bliska, ani mi twa mowa - pamiętna,
ani wiem, czyli gdzie oddychasz, czy biją krwią twoje tętna...
Lecz ona - świeci, bezmyślna, bezkarna i obojętna.
Cóż jej do nas - wieczystej, cóż jej do nas - przeczystej!
Stamtąd, skąd wzrok jej się szerzy wyniosły i uroczysty,
nawet niewidny nasz padół, krwi naszej opar mglisty.
O bogdajeś sczezła, twardy nad naszą męką obrazie,
bogdaj cię piorun spalił, mór najczarniejszy poraził!...
Myśmy ledwo co z ran powstali... Serca nasze - skaza przy skazie...
W piekła przepastną paszczę padł ten, co cię rozniecił,
lecz tyś - jak maska jego - została, i czar twój świeci...
... I wyją psy do ciebie, i skamlą o tobie poeci!
Zasłaniasz nam - o złudo złud! - obecność hożą
i wbrew potędze stwórcy głosisz nam: "To ja tworzę!"
- i trujesz nas, zbawionych... i wbijasz nam w serca noże...
Lecz Chrystus, co za nas umarł, i z ciebie jad wytoczy
i będą kiedyś miliony patrzały - promienne oczy! -
na twoją maskę strzaskaną, na zgon twój, co niebo ubroczy!
--------------------------------------------------------------------------------
O miły mój, czy spędzimy moment nasz pospołu
nad przyszłością wpółotwartą,
czy nad przeszłością zamkniętą,
czy leż to nasze święto
zejdzie nam nad jedną kartą
posypaną garsteczką popiołu
- to i tak mieć będziem blisko
jakby na urągowisko
nad sobą tuż, jak chorągiew na wietrze rozesłaną,
twarz miłości wieczystej, zimną i miedzianą.
Lepiej o tym zapomnieć, gdy bunt nie przyda się na nic,
lepiej wiedzieć na pewno, że wysoko nad jej pychą i ohydą
słońca gasną, gwiazdy idą...
Lepiej - pamiętać, że tam gdzie czas nie ma granic
-jest serce wiekuiste, które o nas, szukających,
pełne jest płomiennej troski...
I tak przy spotkaniu pod tą złowróżbną i zbyt bliską gwiazdą
najlepiej - oczy zamknąć i jak ptaki, co w świętego ręku założyły gniazdo,
i nasze - wić w wyciągniętej i otwartej tuż prawicy boskiej.
--------------------------------------------------------------------------------
Dom - oprzędzony spokojem,
podłogi - wysłane ciszą.
Pomiędzy Mojem a Twojem
ściany żadnych sporów nie słyszą.
Korytarzami ze złota
przeciąg myśli milczące miota.
Gdy wychodzisz, wyjeżdżasz z domu,
białe kurze Ptak skrzydłem otrząsa,
przez okno - od dawna znajomy -
księżyc zagląda jak sąsiad.
U najdalszych drzwi leży Troska,
łapką myje włosek przy włosku.
Kiedy wracasz zdyszany, gwałtowny -
i zrzucaną dzwonisz odzieżą,
skacze z pieca strach niewymowny
i pod ławą cały się zjeża.
... Leżą płaskie pod dywanami
zapomniane arabeski omamień.
Zawarł księżyc okno szarpnięciem
(nie wiadomo - był czy się wydawał!)
i zamknęło się bezpieczne objęcie,
i zaczyna się nareszcie jawa.
--------------------------------------------------------------------------------
Łzy płynęły zbyt długo
na poduszkę,
zaczynały się dnie marcowe,
noce krótsze.
Przylatywał ptak za ptakiem
wszystkie były jednakie:
roniły pióreczka na podwórzu
-jaskrawe, lecz zblakłe od kurzu.
Klęczała sroga żałość jak wierna stróżka
całą noc bezsennie przy łóżku,
opierała głowę jak kamień na piersi łkającej:
"Otom tu zamiast niego, jeno mię nie odtrącaj!"
--------------------------------------------------------------------------------
W pierścieniu twoim oprawny jest drogi kamień
znaleziony przez słońce za błękitami.
Tam leżał i migotał jak światło na lali,
zanimeśmy się znaleźli, zanimeśmy się poznali.
Prawe twe ramię biała przecina blizna,
kto tej rany był sprawcą - nigdyś mi się nic przyznał;
zadał ci ją nóż zdradziecki czy śmiała kula,
zanimeś mnie zapragnął, zanimeś mnie przytulał?
W oczach twych myśl się czai przed początkiem życia poczęta.
Gdy spytać, o czym dumasz? aniś ją zapamiętał.
Ani mi ją zamącić, ani jej nurty umniejszyć,
nawet teraz, gdyś mi jest własny, bezpieczny i najwierniejszy.
--------------------------------------------------------------------------------
Czeka na mnie pod niebem gwiaździstym
z twarzą żadną, nieprzezroczystą...
A liście jesienne ścielą się i ścielą...
Wieża gotycka śród wzgórz wyrasta,
przejeżdżają ludzie z miasta i do miasta
samochodami, autobusami, koleją.
Czeka na mnie, nie bardzo cierpliwie,
dziwi się, że nic przybywam, skoro żyję...
A z klonów liść opada i z lip, i z lip...
Posągi powychodziły z framug,
zamyśliły się puste bramy,
zafrasowały się malowidła szyb.
Czeka na mnie, patrzy na zegarek.
A kariatyd potężne bary
dźwignęły nad nim kamienny balkon.
Śród posągów, słupów i arkad
czeka na mnie o ciszę wsparty
podnosząc kołnierz u palta.
A liście burzą się i szeleszczą złote
i pierwszy wieczorny nietoperz
w locie otarł mu się o twarz i o włosy...
Arkady... Most barokowy... Czy od wieków tam trwasz?
Postawa kamienna, nieprzezroczysta czekająca twarz...
Może to posąg?
--------------------------------------------------------------------------------
Mógłby to być twój głos,
ale nie jest...
Legły przez łąkę wprost
koleje;
polem, a potem przez las
pobiegły rączo
i mogłyby złączyć nas,
ale nie złączą.
Łąka jest niska, śliska,
bagno pod stopą ruchome...
Nim twoją dłoń uściskam
- zatonę.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie będzie nigdy żyło między nami:
ani nic wzrośnie, ani się nic złamie.
Kędyś wystrzeli ciepłem albo światłem,
ale nic będzie między nami kwiatem.
Nie będzie przenigdy łączyć nas ni dzielić,
ani zasmucać, ani tez weselić...
Ani opuści nas - bo nie posiędzie!
I - prócz w tym wierszu - wcale go nie będzie.
--------------------------------------------------------------------------------
Szłam do ciebie przez te same ciernie,
szłam do ciebie przez laki sani las.
Na niebie rozszerzonym niezmiernie
księżyc gasł.
Woda stukała w parowie,
bełkotała jak w stągwi.
Słychać było dalekie pociągi
- jak ongi.
... i drzewa, szumiące chorągwie.
Tak jakbym szła do ciebie pancernie
przez te same, te same ciernie,
jakby za mną w szeregi się łamał zastęp.
Jakbym szła zbrojna i nie sama
i nareszcie - po własne!
--------------------------------------------------------------------------------
Nie oczy patrzą, patrzą chabry
w okno mętne od dżdżów i kurzu.
Przez wozów grzmot, kominy fabryk,
nie twarze dziecięce - patrzą róże.
Od kogóż żądać mam pomocy?!
Nie ręce zbrojne w noże, kosy
- z otwartych dali noc po nocy
nie broń, lecz złote wieją włosy.
Nie śmierć przechodzi przez pochyłość
i zaraz, wstanie ponad widnokrąg...
Nie śmierć przychodzi - ale miłość,
nie śmierć, lecz miłość patrzy w okno.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie można tego obejść: Bóg jest wszędzie,
w każdym dziwnym i strasznym obrzędzie.
Wywołuje go nic tylko modlitw kadzidlany kwiat,
ale szubienice i topór, i kat.
Bóg jest w sędzi, który sądzi krzywo,
i w świadku, co przysięga na prawdę fałszywie,
nie może nie być. l to mnie przestrasza.
Bo jeśli - w świętym Piotrze, to także - w Judaszu;
jeśli w Żydzie zamęczonym niewinnie przez Niemców,
to także w Niemcach tych?... I tak się kręcę
od prawdy do nieprawdy, od kary do zbrodni,
w każdej cząsteczce - Boga odnajdując co dnia.
I chce mi się wyciągnąć ręce nad człowiekiem
i winnym i niewinnym, i małym i wielkim,
i krzyczeć wielkim głosem błagalną przestrogę,
aby sądząc człowieka nie męczono Boga.
--------------------------------------------------------------------------------
Wszystkie serca zostały w domu.
Dom się spalił. Popiół rozrzucono.
Nie dolata zeń nic. W polu szron.
Nie kochało się tych serc, bo - wierne...
Ach, tam cała pamięć domu, cała - w czerni!
Tutaj - skała i gruda, i cierń.
Wszystkie serca o serca się tłuką,
wichr przelata przez nie, wichru szuka...
Tutaj wrony krążą, kracze kruk.
Ale serca sercom ocaleją.
wbrew zwątpieniu i przeciw nadziei,
i polatać będą wichry lżej.
I lżej piorun uderzy znajomy,
i nie spalą się wszystkie bierwiona
ani serca wszystkie zmiażdży grom...
... Bo zostanie serce, serce domu.
--------------------------------------------------------------------------------
Bóg jest także z nimi...
Bóg jest także z wyklętymi,
przy samej, przy samej ziemi.
Wyklął ich Dom i Kościół,
wyklęły martwe kości,
już im nic nie urośnie.
A Bóg, jak ziarno z ognia,
lala nad nimi co dnia,
ogarnie ich, zapłodni.
I trysną kwieciem gęstym,
skrzydłami, burzą, szczęściem,
światem całym zatrzęsą.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie ma nas... Pustka tam i dach strzaskany;
wszystko, cośmy kochali, pogrzebało zgliszcze,
lecz to, co wzrasta z grobów, znowu pokochamy.
Zawsze zmartwychwstaniemy. Nas nic można zniszczyć.
Darmo sili się diabeł, by zadeptać żagiew:
miłość raz rozniecona nigdy nie osłabnie.
Ponad grobami ona to świeci jak zorza,
po którejkolwiek groby leżą stronie,
i ze skłóconych rzesz bije jej pożar
i z bratobójczych iskrą tryska broni,
kulą mierzoną w serce brata świszczę.
Próżne nadzieje. Nas nie można zniszczyć.
--------------------------------------------------------------------------------
Barbarze
Tyle żałosnej miłości,
tyle miłego żalu!
Przestań walczyć, posłanie wymości)...
Wszystko się i lak dopala.
Przekwitł płomień, osypał się popiół,
urwał się trud. Już nie dźwięczy.
Zebrano miód: oto spada kropla po kropli...
Przestań się męczyć!
Czeka na ciebie sad w jabłkach,
georginie, astry całe w pąsach,
śmierć, przemądra, łaskawa babka,
przędziwo pajęcze przędąca.
Tyle żarliwej miłości,
żałosnej troski o wszystko
w pajęczej siateczce uprości,
uprzedzić w wyraźne kolisko.
... I płomień, co przekwitł na popiół,
i miód. i trud, i tęczę
przemiesza - kroplę po kropli...
... Przestań się męczyć...
--------------------------------------------------------------------------------
Nie mam już czasu cię kochać:
koniec mój nadto bliski.
Tylko ręce wyciągam w tłoku,
o Chryste!
Serce inaczej chciało,
stopy szły z trudem - nie tędy.
Gdybym dawniej wiedziała...
Gdybym wówczas umiała!
... Teraz już zawracać nic będę.
Brnę dalej, ho inaczej nic umiem...
Wszystko we mnie i wkoło - nieczyste.
Tylko ręce wyciągam w tłumie:
O Chryste!
--------------------------------------------------------------------------------
Miłość moja silniejsza niż moja niewiara
idzie szlakiem pątniczym, dogonić się stara
ślad twój na kamienistych ścieżkach Palestyny.
Tędy przeszły tysiące, któreś ty nakarmił,
proroku bez kościoła, zwycięzco bez armii,
ciesielski czeladniku... Chryste, boży synu.
Dzień mój każdy się chyli jak dni tego ludu
od ciężaru win moich, od głupstwa, od zdrad.
Oni - ciągle żądali... Mnie nie trzeba cudów.
Tylko jedno: twój ślad...
O, niechaj mi się jawi wyraźny jak słowo,
niechaj barwą przemów! na ścieżkach jałowych,
dźwiękiem niechaj ogłuszy, by trafić najprościej
do niewiary mej bardziej stęsknionej
od mojej miłości.
--------------------------------------------------------------------------------
I znowu, znowu miłość bezsensowniejsza niż wszystko
do rozmokłych płaskich pól, do zrudziałych brzozowych listków,
do byle jakich płotów, co nad drogami się chwieją,
do oczu szaroniebieskich bez łez i bez nadziei.
Był człowiek wolny jak duch, był człowiek samotny jak obłok,
zniósł wszystko, co było trzeba, i nic mu się już zdarzyć nie mogło:
odczulił się od czułości, odżalił się od smętku,
i stąpał raźno i mocno, i myślał jasno i prędko.
Teraz wszystko nieuchronne znów się dokoła zamyka:
popiół spalonych kości przylepia się do trzewika,
każde źdźbło - ciężkie od wspomnień, a każdy kamień - od krzywdy...
Oplata mnie polska tkliwość i już nie opuści mnie nigdy!
1947
--------------------------------------------------------------------------------
Łuk rzeki, nie wiem, czy mnie wiąże, czy też dnieli
od łąk tych. I ta najzieleńsza zieleń,
co w niebo wrasta tam, kędy się kończy,
nie wiem: czy z niebem kłóci mnie, czy łączy?
Chmury się pasą,
drzemie piach pod lasem...
Nie wiem: czy stale kocham wszystko to, czy tylko czasem?
--------------------------------------------------------------------------------
Kochając nie pamiętać
- dola przeklęta.
Pamiętając nie kochać
- lżej trochę.
A najlepiej, oparłszy policzek na chmurze,
nie pamiętać zupełnie i nic kochać dłużej.
--------------------------------------------------------------------------------
Jeszcze się serce twe ku mnie nachyli,
jeszcze będziemy ze sobą mówili
o wielkim mieście lezącym na wodzie,
gdzie pełne kwiatów czarne płyną łodzie,
gdzie co wieczora słońce kryje głowę
za niewidzialne lasy koralowe,
gdzie, byle tylko trochę woda spadła,
morskie na światło wychodzą dziwadła.
Jeszcze będziemy w miesiącu jechali
przy czarnych wiosłach po szumiącej fali
gęstwią kanałów, pod zwodzone mosty,
gdzie się jak węże czają wodorosty,
l gdy nas pusta wesołość ogarnie,
liczyć będziemy gwiazdy l latarnie,
bo przy miesiącu l śród szybkie) jazdy
nikt nic rozpozna promyka od gwiazdy.
Jeszcze się we mnie miłość raz rozżarzy...
Milczeć będziemy czasem twarz przy twarzy
lub urywane prowadzić rozmowy,
trwożnie od siebie odchylając głowy
i bacząc pilnie, z tajnym tylko drżeniem,
by się wejrzenie me zbiegło z wejrzeniem,
by z powitaniem albo tez w podzięce
dłużej się czasem nie zetknęły ręce.
Jeszcze się płomień rozpali ostatni.
Schwytani razem do śmiertelne) matni,
złączeni - potem oddarci od siebie,
w najgłębszym piekle, to w najwyższym niebie,
miotam uczuć przeciwnych tysiącem,
razem chłodem, paleni gorącem
będziemy, nawet w najszczytniejsze) chwili,
jak potępieńcy do siebie tęsknili,
na jednym stosie do krzyża przybici,
wiecznie pragnący i nigdy me syci!
--------------------------------------------------------------------------------
Zapomnisz, jeśli przebaczysz:
lśniące, kolorowe światło zmierzchnie.
Lepie) jątrz serce zawsze,
gniew przechowa miłość bezpiecznie.
--------------------------------------------------------------------------------
Jesteśmy w Ministerstwie - Minister i ja,
Wokół pustka - nie ma Kulawego Psa;
Tylko się sztandar pod oknami rozwiewa,
Tylko szemrze po rynnach i dachach ulewa,
Tylko Minister sam jeden w Ministerium sie gniewa,
Że deszcz pada i że przesilenie długo trwa,
A także dlatego - że w Ministerium do dziesiątej nie ma Kulawego Psa.
Godzina wreszcie bije wpółdojedenasta,
Przybiegli Dyrektorowie zadyszani z miasta.
Zaraz do każdego z nich telefonuję:
- Panie Dyrektorze, niech się Pań zmiłuje,
W biurach gorąco, chociaż deszcz na dworze,
Pań Minister od gniewu do siebie przyjść nie może,
Jeszcze sobie albo komu zrobi co złego! -
- A dlaczego?!
- Dlatego, że w Ministerium dotąd nie ma Kulawego Psa.
Biegną jeden przez drugiego Dyrektorowie:
- Niechaj zaraz Sekretariat stanie na głowie!
Niechaj jeden drugiego w staraniach chłopcy przesadzą,
Niechaj nim wybije jedenasta Kulawego Psa przyprowadzą,
Nigdy w Polsce od samego bajecznego jej początku
Nie bywało tak strasznego nieporządku...
Stan rzeczy gorszy niźli w jakiej meksykańskiej dziurze!
Żeby do dziesiątej nie było Psa Kulawego w biurze!
Panowie Naczelnicy niechaj sięgną do najtęższych argumentów
I przekonają siebie, maszynistki i referentów,
Że ten stan zbyt długo trwa!!
Co to jest, żeby tu dotychczas nie było Kulawego Psa!!!
Zbiegły się Maszynistki do Naczelnika jak gwiazdki z obłoku,
Każda miała kolczyk w uchu i łezkę w oku;
I zadają rzeczowe pytania,
Aż Naczelnik uszy watą zasłania:
- A jaki ma być ten pies? Czy kosmaty czy gładki?
Czy w jednym kolorze, czy może w łatki?
Czy ma być świeżo właśnie przejechany?
Czy kłusować luzem, czy na sznurku leżeć przywiązany?
Czy się go dostanie z powrotem, jak się go pożyczy?
A jeśli chcieć go przynieść, czy się ta godzina też do służby liczy?
Tak każda woła, każda mnóstwo dobrej woli ma
I każda chce do Ministerium przynieść Kulawego Psa.
A tymczasem nie potrzeba żadnych starań ni zabiegów,
Bo już wszystko załatwiło dwóch dobrych kolegów,
Tupalski i Migdalski - dzielność i głowa bystra -
Już go mają, już zanieśli go do Ministra!
Ucieszył się Minister niepomiarkowanie
I obiecał każdemu z nich, że order dostanie.
I dobrze jest: słońce zza chmury widnieje,
Pań Minister już się nie gniewa, tylko się śmieje...
A śliczny Pies Kulawy wesolutko dokolusieńko po Ministerium kuleje.
1928
--------------------------------------------------------------------------------
Imię blade, przezrocze bardzo, jak kościelny kruchy
kwiat - szklane,
niesie ze sobą przedziwną zdolność do cierpień, co dzień
każdy otwiera i goi jak ranę;
morze kochania, źródło przeczyste łez, dźwięk głęboki,
co niebo z Ziemią kojarzy...
Milcząca prześwietlona zjawa, jak odblask święty
przy ludzkiej obecna twarzy.
Niech lepiej dziewczyna nie cierpi: niech nie Anną
lecz Hanką zostanie!
Będzie jak dzień słoneczny przy zamglonym, jak przy
wieczornym mroku - świtanie;
będzie jak dźwięk miedziany, rozgłośny, przy ginącym
łkaniu spiżowym;
będzie świetna, twarda, niepamiętna, zaborcza... Ostry
duch - w ciele jasnoróżowym.
Kto tamtą skrzywdził, niech do tej na najszybszym
rumaku pospieszy,
bo Anna się wprawdzie po nim na śmierć zapłacze,
lecz Hanka go najprędzej pocieszy.
--------------------------------------------------------------------------------
Prawdomówność, upór, uczciwość, dzielność rzetelna
nie pozbawiona dzikości;
charakter łatwy w pożyciu, skłonny wszelako do furii,
co łamie serca lub kości;
szlachetność, sprawiedliwość, jednak żądająca rewanżu
co do grosza;
żadnego sentymentalizmu, elegijności ni romantyzmu:
wszystko to stale wrzuca się do kosza.
Dobry na żołnierza, szefa sztabu, wodza ekspedycji,
bandytę lub podróżnika;
pomiędzy obrazami nudzi się, na koncercie zasypia
albo z niego znika.
Uwodziciel - żaden, kochanek - punktualny, sumienny,
lecz skąpy i wymagający,
w dodatku niewybredny: często, idąc zalecać się do
pani kończy na służącej.
Żenić się niech próbuje z Katarzyną, lecz jeśli ta go
zanadto przygnębia lub dziwi,
niechaj bierze ślub z Elżbietą, Krystyną, Jadwigą...
Wszystko to jedno, bo każdą z nich,
kochającą, unieszczęśliwi.
--------------------------------------------------------------------------------
Tropiono mnie, rozciągano na mękach...
Oto ślady... na czole... na rękach...
Morzono głodem, rzucano w przepaście z lodu!
Spójrz w oczy mi... Czy tak, tak patrzy - kto miody?
Zadano wyznań... Odmowa... Cios... i znowu cios głuchy,
i pchnięcie w dół, w loch, w wilgoć, w łańcuchy...
Budzono w nocy... W oczy blask, z krzykiem badanie.
Milczę, zaciskam powieki: już nic, nic, duszo moja...
Nic się już nie stanie...
I skutą, prowadzono, głodną i w łachmanie
tam, gdzie ciżba, gdzie wielkie, huczne ucztowanie,
w barwny tłum, i szpieg zaciskając powróz, co mnie
palił,
pytał: "Czy tu? Czy jeden z tych? Czy jest na sali?"
Rojowisko: czarne i białe, i złote kolisko.
Tu, tam - twarz, uśmiech, ręka z pierścieniem i blisko
tuz śmiechy, zęby białe... Jak w cyrku, jak w Rzymie...
Pieniąca się ciekawość, oddechy olbrzymie
i głos szpiega... "Wskaż, wydaj... Jedno tylko imię!"
II
O Boże... o Maryjo... O pani gwiazd złotych!...
Nie było nic... nic... Aż z tej męki kołowrotu
wywiódł mnie ptak... Błogosławiona bądź po kraniec
czasów, Maryjo, bowiem twój to byt posłaniec.
Szpak mądry czy papuga wiedziona tęsknota
do koralowych wysp... Ptak... Mniejsza o to!
Skrzydlata dusza, głos bijący w piórach
przyleciał do mnie niby anioł z góry.
Słucham, leżąca na dnie, w moja zimna cele
zakuta, jak gad w pancerz. A tu głos sie ściele,
mówi niby litanię i niby różaniec,
imię i znowu imię... Tak, to byt posłaniec,
twój. Matko Boża, anioł... Imię i znów imię,
i coraz, coraz nowe, jakby we mgły dymie
mijał kto grzędy kwiatów - mak, różę, lewkonię
bratek, lilię... I tak się te imiona gonią.
III
A z nimi przyszła mysi (fortel więzienny,
byś - choć nazwany - został jednak bezimienny),
jak szpiegom ujść, dozorcom ujść i katom
i wreszcie imię twe przed całym wyznać światem.
Myśl, natchnienie, czy obłęd?!... Lecz odtąd dzień cały
podsłuchującym uszom imiona się słały,
garście, naręcza imion, imion całe stosy..
. A ptak gdzieś z góry mi przerywał i śmiał się wniebogłosy!
Zadziwił się dozorca, wezwał wszystkie szpiegi,
lecz cela pełna była imion aż po brzegi.
"Prawdy chcecie?... Wyznaję wszystko, wszystkich wy-
dam szczerze,
wyprowadźcie mnie tylko, aby glos brzmiał szerzej!"
Wyprowadzono, jako wyzuta z rozumu - wypchnięto...
Odtąd idę i życie całe jest mi - święto.
Idę i rzucam w przestwór imię po imieniu:
a jedno jest błękitne, zaś inne - w czerwieni,
tamto cieszy purpura, to smuci fioletem...
I marzy się cos i mroczy... jak ongiś... Jak przedtem,
jak na mękach, jak w lochu... I serce się ściska,
by prawdy swej nie wydać, i urągowiska
by uniknąć - kryje się twarz i lęka się szpiegów...
. . . . . . . . . . . . . . .
Lecz imię twe, ukochany mój,
chociaż po stokroć wyznane,
na dnie serca leży i lśni na kształt złotego ściegu!
1929
--------------------------------------------------------------------------------
Już nawet macedońskie pacholę czuło skrzydła
i władzę, i berło nad siły człowiecze...
Nie zmienia się nic prócz twarzy świata!... I dziś
płomię wielkości serce twoje piecze,
o Aleksandrze... Ledwo się zrodzisz, szukasz Bucefała
i przed tobą ślad Sławy skrzydlatej od pościgu pała!
Lecz samotny będziesz - jak wielkość - na zamierzeń twych olbrzymich szlaku,
bo jeśli nawet zrozumie cię kto spośród współczesnych orszaku,
ty wzgardzisz nim... Choć wierniejszy będzie niż niejeden z chwalców...
Bo nie bliskich, nie towarzyszy szukasz, lecz żołdaków i służalców,
a równy - jeśli bogiem nie jest twym - jak barykada ci przeszkadza...
Więc, już żywiąc zgubę twą przyszłą w łonie swym,
urośnie w przepaść twa zuchwała władza.
--------------------------------------------------------------------------------
Zdarza się u nas rzadko. Zawsze chodzi osobno od
stada mgłą zadumania osnuty;
odrębnie rządzi myślami niż inni, innymi wyraża je
skróty;
brzydzi się sprośnej mowy, grubych, prostackich słów
o kobiecie,
a kreśląc obraz jej - lżejszych - i przezroczystszych
barw niźli inni dobiera na palecie.
Świetny matematyk, dobry muzyk, filozof wybitny,
cierpliwy pedagog od uczniów serdecznie
kochany;
rzadko bywa zdrów; nieraz widać, że cierpi i blednie,
jak gdyby ginął od ukrytej rany.
Sny ma trudne, zawiłe, pełne znaczeń do spełnienia
w śmiertelności niemożebnych;
nad łożem plotą mu się nocą wieńce z chmur i gwiazd,
i ptaków wróżebnych.
Woła go wieczność ustami Filozofii, Matematyki, lub
z półludzkiego wabi oblicza Chimery,
więc kroczy plącząc się w cyfrach, gwiazdach i ogarniającej
go zewsząd śmierci przez coraz to
szersze i dźwięczniejsze sfery.
--------------------------------------------------------------------------------
Pastucha zeń zrobiono, gęsiarka, stróża, woźnego, furmana,
jakiegoś nieboraka, dziada, jakiegoś kapcana.
Chodzi po ziemi zgięty wpół niby za pokutę;
nogi ma krzywe, często - garb, wieczny katar i zęby popsute.
A miał być ognia imiennikiem... A miał serce mieć rycerza i zakonnika;
na ustach słowo zaklęć najtajniejszych dzierżeć miał,
co Boga głębokość przenika!
Miał jak Izrael mocować się z aniołem na najczarniejszym etapie podróży;
miał być światu jak zachód rozczerwieniony, co wicher i słońce na jutro wróży.
Dziś stał się symbolem senności, biedy nieporządnej,
dłoni zawsze wyciągniętej o wsparcie,
i nic nie ma w nim z róży ognistej lwim paszczękom
danej na pożarcie.
--------------------------------------------------------------------------------
Zawsze rycerski, szczęśliwie bardzo jeżeli z fachu wojskowy,
w przeciwnym razie zaborczy nadto, choleryk, fantasta nerwowy;
pogardza łatwą okazją, z trudnej natychmiast korzysta;
jeśli z zawodu prawnik, to zwykle feminista.
Dobry bohater romansu, niekorzyść przynosi w dramacie,
gdy dziedziczy majątek po dziadku lub piękną żonę po bracie.
Nielubiany przez publiczność, bez oklasków ze sceny schodzi,
chyba że pech imienia świetny artysta nagrodzi.
Lęk ma paniczny nieraz przed myszą, osą lub kotem.
...A miłości woli nie zaznać, niż za nią zapłacić złotem.
--------------------------------------------------------------------------------
Zdrowie, od dzieciństwa pełnia sił z potężnych płynąca korzeni;
cera śniada lecz wrażliwa, łatwo zarumieniona od przelatujących płomieni;
budowa - prześliczna; w starszym wieku, niestety, często długa broda
zaciera śmiały, mocny rysunek szczęki, którą zakrywać szkoda.
Gdy chowany starannie przez mądrych pedagogów
lub w szkołach za granicą,
wzrasta w dzielność i stąpa raźno w ciężki trud, jak
rycerz z otwartą przyłbicą.
Gdy zostawiony sobie, gdy od dzieciństwa nie zajmie
się nim anioł stróż ni zbawca nauczyciel,
niestety! - oto stoi przed nami, młody, piękny niewolnik ciała,
dobrowolny kat, typowy okrzyczany uwodziciel.
W czterdziestym zaś roku gnie się ku ziemi spustoszony
przez nikczemność i nierząd
i żadne czucie nie pali się w nim już, chyba do ptaków i kwiatów, i zwierząt.
--------------------------------------------------------------------------------
Na cudzą Golgotę dąży zawsze; jak niegdyś, gdy zabiegła Chrystusowi drogę,
tak dziś z gotową chustą staje i woła do cierpienia:
"Nie mogę
cię nie gonić!... Kocham cię za wszystkich... Ach, słowa me - puste..."
- i stającym na chwilę umęczone ociera twarze krew
zbierając na chustę.
Lecz od tych czasów wzrosła w siłę, wzrok jej ogniem piecze:
piętnuje głośno sąd fałszywy, żołdakom wyrywa miecze,
oprawcom łamie narzędzia i ogień gasi w katowni,
a gdy się czai kat za murami, to lont podkłada pod
prochy warowni.
I drży, i kocha, i walczy - widna zewsząd jak płonąca lawa -
cała jak wulkan serca, cała jak chusta krwawa.
--------------------------------------------------------------------------------
Dowcipna, łaskawa, mądra, siebie pewna,
niekiedy bywa dalsza, wyniosła jak królewna,
miększa - gdy ciemnowłosa, jasnowłosa - gospodarniejsza,
słodka - kiedy wielkolud; im mniejsza tym rozumniejsza.
Lubi dalekie podróże, woli jechać lądem niż wodą.
nie boi się zmęczenia, choć nie pogardza wygodą.
Muzykę kocha serdecznie, lecz w tańcu jest jej najbliższa,
miło z nią wszystkim w domu, po którym się unosi
jak cisza.
Żoną zawsze będzie dobrą, lecz - co jest rzecz
wszystkim znana -
najlepszą bywa dla Pawła, Dominika, Tomasza i Jana.
--------------------------------------------------------------------------------
Obca śród swoich, struchlała zawsze, gotowa z lęku
do walki,
bezbronna wobec dziecka, służącej i rywalki,
lubi pokoje, w których słońce na grubych pokładach
kurzu leży,
lubi ciszę, ciasnotę i mur gruby - tak by było coś
na kształt wieży.
Szuka męczeństwa, brnie wszędzie, gdzie trud, znój
i opór,
i patrzy tylko, gdzieby głowę położyć pod topór.
Lgnie do biednych, brudnych, chorych i nieporządnych,
wielbi uczonych i śmieje się cicho z przesądnych.
Rzuca się jak lew w niebezpieczeństwo i lęka się
pająka, myszy i kwiatu
- Barbara męczennica, obca sobie i światu.
--------------------------------------------------------------------------------
Odkąd przeszła przez jawnogrzesznictwo i wróciła
do nas z pustyni,
ani wielkich złocistych grzechów, ani cudów wielkich
nie czyni.
Lubi strojne krótkie sukienki, połyskliwe małe
fatałaszki...
i pozostał daleko poza nią chłód i ciężar onej trupiej
czaszki,
i pozostał daleko wiew skrzydeł i czad śmierci bijący
od Krzyża...
Tylko czasem o słońca zachodzie, kiedy zmierzch nadto szybko się zniża,
nagle schodzi na nią strach czarny, nagle boleść w nią
wstępuje święta,
i upada - nie wiadomo czemu - szlochająca, złamana
i zmięta...
Lub się zrywa l komuś grozi, l sukienki jedwabne
szarpie,
a olbrzymie rozpuszczone włosy wioną za nią jak
lecące harpie.
--------------------------------------------------------------------------------
Raz przejrzał i ślepota już się go nie ima,
pomiędzy widzącymi on odtąd prym trzyma.
Widzi - nie tylko okiem, lecz dotknięciem ręki:
tak, głuchym będąc, czuciem skóry posłyszałby
dźwięki.
Nic przed nim - nie ukryte: jeśli się oporem
zasłoni tajni kształtów, zdradzi się kolorem;
jeśli się barwy zaprze, kształt prawdy się wyda,
widoczny dlań, jak oczom innych - piramida.
A jeśli widzącego dotknie dłoń Boga ognista,
to w glorii wielkich wizji powstaje artysta.
--------------------------------------------------------------------------------
Powinien być zawsze śmiały, dobroduszny, nieco otyły,
chyba że przezwą go Albert. Wtedy bywa gładki
i miły,
trochę czasami fałszywy, co się Wojciechowi nie
zdarza:
ten prawdę rznie aż zbyt ostro, żadnym się względem
nie zraza.
Wyborny na żołnierza, przedni leśniczy, gajowy,
żyje stokrotnym życiem, gdy się wypuści na łowy;
do wędki zbyt zapalny, do koni niecierpliwy,
w miłości prawie zawsze niezręczny, nieszczęśliwy.
Cudownym bywa ojcem, a wzorem tym bardziej
świeci,
że jednako jest niezrównany dla nieślubnych i ślubnych dzieci.
--------------------------------------------------------------------------------
Imię trudne... Nosi je zrazu zuchwale,
potem spostrzega się sam i szepce: "Zanadto szybko
się palę!"
- i przygasa jak żar, i pokrywa się siwym popiołem,
i nie ma już nic wspólnego z jastrzębiem ni sokołem.
Zbyt słowiańska gniecie go dusza tępym rwaniem
wschodniej melancholii;
zawsze trochę bliski obłędu, gdy wiatr dmie lub śnieg
pada powoli,
rzadko bywa naprawdę szaleńcem... Mało który z przyjaciół wytrzyma
jego nudne, posępne skargi poparte przekrwionymi
oczyma..
Rzadko który druh!... Prócz wiernego psa przy
kominku;
prócz snu, który daje mu wszystko, krom odpoczynku.
--------------------------------------------------------------------------------
Tak łatwo ukochany i porzucony - w piosence;
z pociągiem do wierzchowca, do szabli w prawej ręce,
zaledwie małym chłopcem do kolan matki się tuli,
a już wygnany, stęskniony albo zabity od kuli.
Nie lubi lekkich żartów: zaraz ma łzy pod powieką;
chętnie zajeżdża w gościnę, a żegnać mu się nie lekko.
Nie kłamie; nieraz nie pali, a już przenigdy nie pije.
Ma bary nadto szerokie i trochę krótką szyję.
Rzadko pomyślnie się żeni, a gdy się tak zdarzy przypadkiem,
to bywa naprawdę szczęśliwy dopiero, gdy jest już
dziadkiem
--------------------------------------------------------------------------------
Podobnie Ignacemu, imię to daje się byle jak, byle
gdzie, byle komu
Nie groźne jak tamto, nie ma w sobie ognia, nie
przyciąga nawałności ani gromu:
przypomina raczej kwiecie, śnieg, łagodne owady.
zapach ambry, kolor miękki wrzosu.
muzykę starofrancuską o przyćmionych barwach
głosu
Czasem nosi imię to człowiek giętki, czarny, o połyskach płaszcza z aksamitnego fioletu.
nosi je z wdziękiem, brawurą, lecz ginie młodo na
piorunującą chorobę lub od ostrza sztyletu.
Jasnowłosy bywa trwalszy, lepszy, bardziej godny
zaufania i szacunku:
wszakże w karty grywa nieostrożnie, często gęsto nie
unika sideł trunku.
Dla serc kobiecych nic nie wart... Niewierny, niedbały,
nie rycerski, niezdolny do walki o byt,
zwłaszcza gdy jest Polakiem. Lepszym mężem i kochankiem bywa jako Francuz albo Żyd.
--------------------------------------------------------------------------------
Najmilsza, pokorna, o jasnych bursztynowych włosach... Nieraz bywa kaleką
albo ma jakieś księstwo czy królestwo daleko, daleko,
albo jest ogrodniczką całego pola narcyzów i fiołków,
albo ginie na placu spalona przez katowskich pachołków.
Cierpliwa... Ach, jak piasek pod nogą człowieka,
co milczy i nie rani, i nie ucieka!
Słodka rękom, co ją zabijają, łagodna przemocy
ciężkiej jak skała...
Daje sobie wydrzeć tron, serce, honor, dziecko jedyne
i zawsze będzie milczała.
...I tylko przeze mnie wam, współczesnym i potomnym,
się skarży
na bezmiar swej boleści, na ciężar swej szarży.
--------------------------------------------------------------------------------
Za kształt boskiej służyła w Grecji Afrodycie.
Teraz - ciało bez ducha - idzie wciąż przez życie,
oparem obumarłych żądz dzisiejszość truje
i na ustach wybrańców własną chuć całuje.
Jak ta, której mit runął przy trojańskiej bramie,
sprzedaje cześć rycerzy i zdradza, i kłamie,
choć jest już nie boskości obliczem odbitem,
lecz rozpasioną dziewką, tłustym pasożytem.
A z tamtą wspólną klątwę ma, choć różnic tyle:
że przez nią nie Parysy tylko giną - lecz Achile!
--------------------------------------------------------------------------------
Nigdy nie będzie dorosła, bo gdy była za dawnych lat
świętą,
jako maleńką dziewczynkę zamęczono ją i wreszcie
ścięto.
Zawsze ją odumiera ojciec lub jej nie wiadomo czemu
nie kocha,
albo zanudza ją ciotka, lub źle wychowuje macocha.
Ma duże jasne warkocze, oczy - fiołki z ciemniejszą
obwódką.
A jeśli mieszka w Anglii, to włosy nosi krótko,
a jeśli mieszka we Francji - leczy się w Cannes albo
w Nizzy
na piasku szczerozłotym, przy Nounou w niebieskiej
spódnicy.
Nigdy nie będzie silna, nigdy nie bywa zdrowa,
nóżki zawsze trochę zbyt cienkie, twarzyczka - nadto
woskowa;
niezdrowym nieco blaskiem ogromna źrenica świeci...
A jeśli wyjdzie za mąż, to rzadko miewa dzieci.
--------------------------------------------------------------------------------
Przez wzgląd na tamto złej pamięci, osławione drzewo,
stara się być grzesznicą, skoro zwie się Ewą.
Cnotliwa po prababce, po dziadku leniwa,
chcąc nie chcąc owoc grzechu nieciekawy zrywa.
Woli odwiedzać więźniów, trędowatych cieszyć
- cóż, gdy nosząc to imię musi z musu grzeszyć!
Grzech jej utrudnia życie, męczy ją i brzydzi,
cóż - gdy ją tak w kronikach zapisali Żydzi!
Jeśli ją według zasług potomni zaszczycą,
winni ją nazwać świętą Ewą, męczennicą.
--------------------------------------------------------------------------------
Chłodna, jak chłodny bywa kwiat róży mocno przyciśnięty do ust w lipcowym upale
jak bijąca z głębokości struga napotkana nagle w rozpalonej skale
jak garść kryształu wzięta w rękę zgorączkowaną,
osłabią od tysiąca mar i wyobrażeń;
jak w pokoju o bogatych, rozrzutnych złoceniach
tafla zwierciadlana bez żadnej zmazy
ni skażeń.
Różowa z niebieskimi lub złota z zielonymi cieniami,
lekka, wyraźna i jasna,
szuka zawsze temperatury wyższej, intensywniejszej
niźli jej własna.
Kocha Sycylię, Włochy, centralne ogrzewanie, wulkaniczne temperamenta:
wśród nich rozjaśnia się, rozpala, rozkwita, nareszcie
żarem ulubionym objęta.
Trudno ją wymalować, jeszcze trudniej opisać... Choć
urocza nieskończenie,
nie słońce ani księżyc, ani płomień przypomina, lecz
elektryczne oświetlenie.
--------------------------------------------------------------------------------
Byłeś mi zawsze cesarzem, wodzem lub rozbójnikiem,
czymś uwielbionym, groźnym, bliskim dla serca i dzikim.
Byłeś wysoki, barczysty, silny jak Goliat lecz blady...
O tobie ręka dziecka pisała najpierwsze ballady.
Twój portret nie widziany przez bony ani przez matkę
w nocy drżąc ręka skreśliła, choć papier był żółty
i w kratkę.
Dla mnie wymordowałeś miasta, wykopałeś jeziora,
przez ciebie długo się snułam niewyspana i chora.
I byłeś moim tyranem, włodarzem mych wielkich włości
prawie aż do przedwczoraj, prawie aż do - miłości.
--------------------------------------------------------------------------------
Trudne w noszeniu, cnót wielkich spragnione imię.
Włoży w nie wysiłek stu koni, skrzydeł rozmachy
olbrzymie,
trudy roboczych dni i nocy spędzonych na łzach
i modlitwie,
a ono go zawsze prześcignie, aż ustanie zmęczony
w gonitwie.
Porywać go będzie ze snu trąb głosem i łkaniem fletni;
podejdzie go w postaci anioła - chłopak bosy, przezroczy, nieletni;
jak kryształ się zjawi olbrzymi i rozsypie się stosem
paciorek.
Odpocznie odeń w piątek, najgorzej go udręczy we
wtorek.
By je uczynić lżejszym nieco od kamienia u szyi,
przy bierzmowaniu łączyć je trzeba z imieniem Maryi.
--------------------------------------------------------------------------------
Imię dobre, do szczęścia skłonność silniejsza niźli do
życia;
im starszy, tym jaśniej prawda wątpliwa wychodzi
z ukrycia;
pęd w górę, miłość do światła coraz to z wiekiem się
wzmaga
i rosną z nią jednocześnie i wiara, i odwaga.
Niech strzeże się wsi zapadłej i kart, i wina, i koni,
bo gdy się w nich pogrąży, już szczęścia nie dogoni,
już światła nie zobaczy, rzuci za prawdą gonitwę
i w rękę do życia nieskłonną uchwyci rewolwer lub
brzytwę.
A jeśli koniecznie ma przepaść, ostrzeżcie go w sekrecie,
że najmniej rychło zginie, jeśli utonie w kobiecie.
--------------------------------------------------------------------------------
By uniknąć pamięci carskiej Rosji, którą mury
dotychczas dyszą,
nie nazywajcie go Misiem, by nie trącił "Miszą".
Dajcie mu dużo spać, niech się bawi i będzie rozmowny,
a wyrośnie wam na schwał i czar będzie miał niewymowny:
oczy niebieskie, brwi ciemne, czaszka dobrze nad
brwiami sklepiona...
Będą za nim ginęły prababka, babka, matka i żona;
i niejedna białogłowa przez to zginie,
że go spotka raz, a potem się z nim drugi i trzeci raz
rozminie.
Tylko was proszę imieniem najlepszych snów, co was
szczęśliwych kołyszą,
nie nazywajcie go Misiem, by nie trącił "Miszą".
--------------------------------------------------------------------------------
Pochylam się nad tobą i dojrzeć cię nie potrafię,
niby patrząc na stary medal lub wyblakłą fotografię.
Masz jedną dla mnie twarz, choć inne setkami dokoła
się piętrzą,
najlitościwszą, najukochańszą, najświętszą!
Ach, wejrzyj na mnie ty, bo mgłę mam na oczach
nieprzeniknioną,
bo cię nie widzę przesiąkła światłem, radosną, zbawioną,
ale z piętnem bólu niezmiennym, niestartym,
ale z sercem przeze mnie po stokroć rozdartym!...
Ale siwą i chorą, biedną i bezsilną...
I pochylam się nad tobą, i klękam z płaczem, jak nad
płytą mogilną.
--------------------------------------------------------------------------------
Gdy nie jest wschodnią Miriam ani angielską Mary,
ani z bajki sierotą,
tylko po prostu Marysią - powinna mieć oczy
niebieskie i głowę małą a złotą;
powinna mieszkać na wsi, być dobrą, szczęśliwą żoną
i mieć suknię jasnoniebieską z lekka u szyi marszczoną.
Jeśli się taka nie uda, jeśli się z tym rozminie,
łatwo popada w chorobę i schnie, i więdnie, i ginie.
A trzeba tak niewiele, by wolę losu spełnić
i to, co w obrazie brakuje, wyśledzić i uzupełnić.
Czasami to rzecz tak drobna jak u malarza - kreska:
włosy troszeczkę zbyt jasne lub suknia nadto niebieska.
--------------------------------------------------------------------------------
Łeb ma ogromny, duże oczy pod powiekami jak
talerzyki,
grzywę o włosach - każdy jak gruby drut, na szyi
nierówne kosmyki;
uszy jak muł - olbrzymie, wargę dolną obwisłą,
miękką jak aksamit....
Schodziła cały świat przy dyszlu kuchni polowej, od
Moskwy do piramid!
Albo, gdy inna wypadnie, jest wielką dziewczyną spod
Iłłukszty lub Krasławia.
Gdy stąpnie - deski trzeszczą, stół pęka, gdy na nim
półmisek stawia,
trzonki wylatują z rondli, a płyta z odwiecznych posad
się wydźwiga,
czego nigdy nie bywa, gdy się kręcą Genowefa, Judyta, Monika, Jadwiga.
A gdy czesze snop włosów, iskry krzesze, aż w pokoju
robi się dzień...
I umie czary mocne, pożyteczne i zdrowe, od których
ból głowy ustaje i człowiek robi się zdrów
jak pień.
--------------------------------------------------------------------------------
Jej miłość dziwnie męczeńska, dziwnie bezdolna bywa:
zaledwie szczęście prząść się zaczyna, już je ręka losu
urywa.
Bardzo często, gdy ma lat piętnaście, serce traci bez
celu na długo,
i następne siedem lat czy osiem są nieznośną, niewdzięczną szarugą.
Czasem ginie jej narzeczony, kochanek, i bez wieści
całe lata przepada,
czasem w kwiecie wieku kalectwo kochającej cios
znienacka zada.
Jeśli masz ją wpośród bliskich swoich, pilnuj dobrze,
otocz ją opieką,
by najdłużej nie znała miłości, chowaj w ciszy odludnie, daleko...
Ulgę niosą jej róże różowe, białe malwy. A gdy już jest
chora,
nie pomoże i najlepszy doktor. Lepiej wezwać od razu
znachora.
--------------------------------------------------------------------------------
Za wszystko odpowiedzialna, bierze na siebie winy
otoczenia i wszelkie zasługi
czynna - do obłędu, żarliwa - do szaleństwa, pracuje
niby wól jak dzień szeroki i długi.
Uczłowieczona, uświadomiona, uspołeczniona, ujęta
w zasady i hasła jak w karby
- roi się, mrowi, wlecze olbrzymie ciężary, zasypuje
odwieczne rowy i równa prastare garby.
Żniwiarka mnogich żniw i prządka tysiąca cieniutkich
nici,
rzuca się jak żbik na swój łup i nic popuści tego, co
raz uchwyci.
Mowę ma prędką, dokładną, przykuwającą jak serie
małych haczykowatych szponów,
świetna obrończyni, mówca, poseł na sejm: nie lęka
się aniołów ni diabłów, Lucypera ni Cherubinów, Mocy i Tronów.
Jeśli zakocha się - uniknąć z nią małżeństwa nie
sposób: jest jak pająk, mistrzyni sieci,
schwytanego otacza, osnuwa, obezwładnia na zawsze,
tak że już nie uleci.
--------------------------------------------------------------------------------
Można zeń wszystko urobić i każdą formę ulepić:
potrafi fortunę zdobyć i w trzy dni byle komu ją
przepić;
potrafi szkół nie skończyć lub dzieła dać wiekopomne
z prawa, rolnictwa, historii, że już o teologii nie
wspomnę.
Groźne dlań płucne choroby, suchoty krtani i gardła:
ogromna moc Stanisławów na te choroby umarła.
Na wojnie giną rzadko, chyba na udar serca,
lecz za to już niejednemu z nich życie skrócił morderca.
Gdy zwadę ma z sąsiadem, w procesie zwykle zwycięża.
Niezdatny na kochanka, bardzo przyjemny na męża.
--------------------------------------------------------------------------------
Harmonia szans z zamiarami, jaką u innych rzadko
się spotyka;
wykwint w ubraniu, staranność od czubka głowy aż
do bucika
prawie zbyt wielka. Często zdolności malarskie i muzyczne.
Nieraz, przy brzydkiej twarzy, uszy, ręce i stopy -
prześliczne.
Zwykle typ Jana Ewangelisty lub Chryzostoma, rzadko
przypomina Chrzciciela;
serdeczny, mowny, nie bywa nigdy mrukiem, lecz raczej źródłem szczerego wesela.
Cierpi na przerost uczucia, z czym się kryje starannie,
jakby nosił haniebne znamię,
i jeśli ciężar nieszczęścia na tym słabym oprze się
sercu, to życie Janowi łamie.
Dlatego unika uczuć instynktownie, powierza się przypadkowi
lub mądrze wprzód uknutej kombinacji:
ucieka od miłości, żeni się z rozsądku i może dobrze
czyni, a może nie ma racji.
--------------------------------------------------------------------------------
Imię, które jak cyfra dodaje wartości każdej rzeczy,
a nawet brakowi jej - zeru:
czasami, gdy je odejmiesz, człowiek znalazłby się wnet
jak łódź bez steru.
Imię tak silne, że starczyć by mogło - jak pseudonim
- zamiast nazwiska;
imię nieraz nadto wygodne jak powóz na resorach
albo kołyska.
Imię wprowadzające w błąd bliźniego, uwodzące
swym brzmieniem dzieci i kobiety;
imię, pod którym za późno czasem się spostrzega
człowieka, jak pod fasadą z lukru nieszczególne
wety.
Stefana, który by Stefanem był, prawie się nie spotyka,
chyba gdy dzieckiem jest jeszcze.
i dlatego o nim tu mowa, i dlatego tu go umieszczę.
Jedyny dlań ratunek, gdy Moskalem bywa: czymś
wielkim, szurpatym i rozchełstanym,
a wtedy nie ma o Stefanie mowy, wtedy jest Stiopą,
Stieńką lub Stiepanem.
--------------------------------------------------------------------------------
Światło w alabastrowej kuli jak skarb ukryte;
słowa jasne i proste głęboko pod kamieniem wyryte:
źródło cudotwórcze, o którym nikt dotąd nie wie;
wysmukła czysta strzała wystrugana przez chłopca
w drzewie.
Czar słowa jak dźwięk cymbałków niosący myśl prosto w górę;
szlachetny kolor złocenia w drogocenną wpojony
skórę.
Ołtarz renesansowy w kościele wczesnego baroku,
i niewyraźna postać modląca się pod sklepieniem
z obłoku
do Chrystusa widnego na krzyżu ponad niewiasty płaczące
- o serce bardziej bolesne, o serce gorejące.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie potrafi usidlić kobiety ani zdobyć jej podstępem
lub siłą,
nieraz lata całe żyje z jędzą bez urody, niechlujną,
niemiłą;
nie potrafi się podobać w salonie, za to błyszczy wśród
uczonych, mężów wojny,
ulubiony wielce od przyjaciół: bystry, czujny, praco-
wity, hojny.
Że prawdziwą jego drogą - świętość, rzadko kiedy
domyśli się snadnie,
chyba że straszliwie zabrnie w bagno, chyba że. się
zwichnie i upadnie,
chyba że - od dziecka najmłodszego pełen łaski -
niczym się nie strwoży,
bo z chrztem przejrzał l wyczytał ścieżkę, którą
kroczyć będzie - sługa boży.
Dobrym także bywa pedagogiem, dobrym sędzią, lecz
nie dosyć na tem.
bo gdy inne zawiodą profesje, może także być wy-
bitnym katem.
--------------------------------------------------------------------------------
Zgubione moje imię lśni nad tobą w złocie,
królewskich Jagiellonów najczystszy klejnocie,
nad głowami aniołków w pogodnej kaplicy,
gdzie słychać świergot wróbli i klekot ulicy.
Złowieszczego wyrazu z twej przyczyny zbywa,
na promieniach twej łaski w niebo się porywa,
złotem wstążki z dzieciątka usteczek wykwita,
które sąsiada w chmurach o twą chwałę pyta.
Nieszczęsne moje imię już mię nie urazi,
nie zwiedzie klątwą pychy, rdzą smutku nie skazi,
nie zmierzi mnie mierności zetlałą perzyną
za twoją, królewiczu lilijo, przyczyną.
--------------------------------------------------------------------------------
W lenno jej dano dalekie na ciepłych morzach okręty,
ukryte pachnące kwiaty, dziwne, niejasne przynęty;
pięknem jej - piękno żywiołu, nie marmurowej
bogini,
choć nie barwą narzuca się oczom, lecz wabnym wy-
borem linii.
Niezdolna do przysięgi, nieczuła na wartość słowa,
hoduje się licho w górach, nad wodą lepiej się chowa.
Miłości bywa powolna, od miłości na chwilę odcięta,
snuje się niewidząca, ogłuchła i wyklęta...
...I zawsze do niej wraca jak po świętość, jak po
opłatek!...
A z ust i oczu najbardziej przypomina fiołek i bratek.
--------------------------------------------------------------------------------
Do dziś na rzecz Marii cierpi w jarzmo robocze wprzęgnięta,
spełnia wszystko, czego tamta nie dotknie, jak słońce
o wszystkim pamięta.
Rąk silnych, serca mocnego, kościstej nieraz budowy,
nie jest zazwyczaj kochana przez tych, komu wyrasta
nad głowy.
Nic nie wie o masażu i modzie, nie umie się uczesać
do twarzy,
mówi dużo o powinności, o pięknie nic się wyrzec nie
waży.
Wychodzi za mąż z miłości, którą sama nie w porę
wyzna,
i w całym życiu wyznanie to jest jak powolna trucizna.
Lepiej jej małżeństwa unikać, natomiast - co na
pozór jest sprzeczne -
co najmniej troje dzieci jest jej do szczęścia konieczne.
--------------------------------------------------------------------------------
Ostrożnie z tym imieniem. Prawie na pewno zaszkodzi,
chyba że z nim przyjdzie potęga, co ujarzmia albo
uwodzi;
zresztą niesie ze sobą rozbrat z bliźnimi, niepokój
duszny
i żal do najbardziej kochanych, cóż z tego, że nawet
słuszny!...
Jadwidze posłuch dla władzy z niezmiernym przychodzi wstrętem,
za to naucza chętnie, ale nie zawsze z talentem.
Kocha, lecz wybitnie dla siebie. Źle czuje się, gdy
kochana,
bo choć posłuszeństwu nierada, w tym jednym pożąda
PANA.
Jeśli widać w dorastającej, że coraz trudniejszą się
stawa,
wydać ją za mąż wypada za Wojciecha lub Stanisława.
--------------------------------------------------------------------------------
Od oczu jej spokój idzie, miłosierdzie, jak anioł na
głębię.
Kwiat jej - róża, kolor - błękit jasny, ptak -
uśpione na słońcu gołębie.
Przypomina Martę w gospodarstwie, a Teresę w rzeczach wielkiej wagi.
Kiedy spojrzy aby zbadać, człowiek nagle stoi przed
nią duszą nagi.
Coś z zakonnej ma powagi w sobie: kiedy wchodzi -
ziemskie rzeczy bledną
i odpada od niej gwar i życie zostawiając tylko ciszę
jedną.
Wnosi w progi bezsennym sen zdrowy, dzieciom -
grzeczność, służbie - dobrą wolę
i najrzadsze rozdaje pociechy jak maleńkie leciutkie
obole.
Nikt nie godzien jej wziąć za małżonkę, a gdy przyjdzie
ktoś, kto się odważy,
zawsze będzie czuł się jak w katedrze pełnej świętych,
głębokich witraży.
--------------------------------------------------------------------------------
Byleby ciemnych oczu nie miał, co zechce, zdobędzie!
Będą do niego leciały na skrzydłach - serca, jak do
wody łabędzie,
a on nigdy się nie wyczerpie niby źródło od nowa
wciąż żywe
i, mimo tylu serc tłoku, każde odejdzie szczęśliwe.
Lecz jeśli ciemnych oczu, lepiej mu się nie rodzić,
bo w pysze nienasyconej oschłości przyjdzie mu chodzić
i w pysze jak w pustyni kwiat jego lata przeminie
i w pysze jak w lodowcu kwiat jego miłości zginie.
A tylko jasnowidztwo w samą porę będzie mu danem,
że syna, o ile oczy ma ciemne, przenigdy nie nazwie
Romanem.
--------------------------------------------------------------------------------
Spojrzał po sobie smutnie i rzekł z prawdziwym bólem:
"I po co się tak nazywać, skoro się nie jest królem?!
Imię - wielkości, wielkość żąda niewygody.
Pokonywać mocarze, ujarzmiać narody,
uganiać się za sławą, w zawody iść o władzę
- nie moja to rzecz zgoła i onej nie poradzę!
Nie tędy moja droga, nie takiej chcę zapłaty...
Gdy można wdziać ubranie, po co "obłóczyć szaty"?
Gdy w życiu melon noszę i buty zakurzone,
po co mam dźwigać w godle miecz, berło i koronę?..."
--------------------------------------------------------------------------------
Zawsze rolę gra nieco podrzędną, nie tak "pierwszą"
do jakiej ma chęci;
łatwo bywa w życiu hipokrytą, wśród idei lawiruje
i kręci.
Nade wszystko śmieszności się lęka: gotów polec, byle
się odznaczyć,
choć nie umie się do głębi rozgniewać, jak nie zdoła
do końca przebaczyć.
Niebezpieczny, gdy zdolny i śmiały, często miewa
maniaka opinię,
gdy niemądry, los ma zwykle lepszy, bo mniej łatwo
mu się noga powinie.
Nieraz bywa wynalazcą, artystą, ale sława z tego
rośnie rzadko;
chyba tylko jedna polityka, co się dotąd z nim obchodzi gładko.
Nigdy nie powinien się ożenić; lecz jeżeli tak już
padną karty,
to unieszczęśliwi każdą inną, prócz Joanny, Elżbiety
i Marty.
--------------------------------------------------------------------------------
Wąwozy skaliste, karłowate kolące krzewy
i śpiewy winobrańców za górą, miodowe płynne
śpiewy;
muzyka owadów malutkich w misterną utkana canzonę:
oczy nieprzezroczyste oprawne w twarze spalone.
Żar krwi nieznośny!... I walka zażarta z prastarym
sumieniem...
Pokusy cięższe od góry... Grzechy pokryte rycerskim
milczeniem.
Samotność... I aż z dna nieb nagła paląca odpowiedź...
I łzy... I padnięcie w proch... I żarliwa dziecięca
spowiedź...
I kaptur... I szaty bure, brudne, spiekłego koloru...
I szczęście jak symfonia rozległe w kamiennej orkiestrze klasztoru.
--------------------------------------------------------------------------------
Prostota, spokój, rozwaga, sztywność, trochę lekkiej
nudy,
jeśli to człowiek zwykły. Wiele twórczości, za mało
obłudy,
jeśli mąż stanu. Ogrom wiary - gdy ksiądz, cóż rzec
- gdy poeta!
Lecz czegokolwiek by dokonał, każdy rzecze: "To już
siła nie ta!"
Harfa mistrzowska zgniotła na zawsze potomnych
zapędy.
Jeśli syna poetą mleć chcesz, nie nazywaj go "Adam",
bo za wysoka dlań droga tamtędy.
Lepiej niech będzie uczonym lub politycznej uczy się
wymowy;
nie będzie popularny - gdy dziennikarz albo gdy
wojskowy.
Do kobiet nie ma szczęścia, lecz w małżeńskie gdy go
wpędzą wnyki,
niech się strzeże najbardziej Teresy, Jadwigi i Weroniki.
--------------------------------------------------------------------------------
Elżbieta, Ella, Bessie, Eliza, Lizka, Jelisawieta...
Tak mało miejsca zajmuje - słodka, łagodna kobieta.
Prócz brzydkiej królowej angielskiej o twarzy ostrej,
nadto płaskim biuście,
wszystkie były sercom miłe, podobne białej puszystej
jedwabnej chuście;
podobne różowym jabłoniom, podobne kwitnącym
migdałom;
niepojętne wobec szeptu pychy, obce rozpustnym
szałom;
podobne cieniom od żagli; podobne księżycowej
poświacie...
I dziś każda niesie dary nędzarzom w królewskiej
ukryte szacie.
A jeśli dotknie jałmużny człowiek smutny, choć
w majętność bogaty,
to chleb niesiony biedakom dla niego zamieni się
w kwiaty.
--------------------------------------------------------------------------------
Powołana do wielkich rzeczy: do świętości, do ksiąg
uczonych, do rozmyślań w głębokości chramu,
szukała długo i zdaje się jej, że klucz ma w ręku do
skarbów Sezamu.
Posiadła li ten klucz: władzę - sama, czy szatan
podstępnie go wyrzucił z piekła na jej zgubę?!
Oto stoi: w diadem nad czołem uplotła dwa warkocze
grube.
Purpura ją okryła groźna: złoto sztywne każde załamanie szaty przyozdabia;
sława nad nią białe rozwija skrzydliska jak żagle
miotanego furią orkanu korabia;
rycerskie szumią za oknem okrzyki radośnie, zwycięsko i wrogo...
Niechże wejdą, niech podejdą aż do tronu! Wszyscy
ugną kark pod jej nogą.
Tak ją widać... A gdzieś na świecie jest dla niej sala
zaciszna, błękitna od witraży, sklepiona:
tam leżą w prochu księgi wiśniowym kryte aksamitem
i lutnia zasmucona
--------------------------------------------------------------------------------
Stara panna, jakie pamięta każdy z ilustracji przeglądanych w dzieciństwie, jakich dziś już nie ma:
w długiej powłóczystej sukni w deszcz i pogodę pod-
trzymywanej rękami obiema;
z pieskiem na cienkim sznurku, z kotem znajdą, ślepym
kanarkiem w klatce.
Odważna, cienka w pasie, w odświętnych sukniach
wyglądająca jak Ewangelia w różowej
okładce.
Ta, która zawsze znajdzie czas dla każdego i - gdy
się ma smutek - zawsze bywa w domu,
ta, do której się idzie z najczarniejszą listą grzechów
nigdy nie wyznanych nikomu.
Ta, co zawsze gotowa podziwiać mądrość, urodę i podtrzymywać słabnący zapał młodości,
której nie znane zdrada, tępota, niechęć i wielojęzyczne zatrute żądło zazdrości.
Nie ma jej... Zginęła... Przepadła... I tylko czasem
pamięć jej przez nowoczesność wionie,
jak przez perfumy Coty'ego, Houbigant i Atkinsona -
nieśmiertelne pelargonie.
--------------------------------------------------------------------------------
Jest w niej poryw, który ku miłości pchnięty zrywa
pęta jak nici,
a ci, co z nim walczą - wracają, lecz na tarczach,
płaszczami nakryci.
A jeśli ku sztuce wionie, nie osiąga nic i w męce,
płonie,
aż go anioł, który go rozniecił, wyrwie z gliny tej
i ujmie w dłonie.
Jest w niej poryw, który nieraz bez ujścia - rozrzutnik
zmuszony żyć jak sknera -
miota się i kąsa mur lub sam siebie w ciemności pożera.
Żyć z nią trudno kochającym ją, opuścić na zawsze
litość nie pozwala
i nadzieja, że uda się stłumić ten dech, który ją ponad
miarę i siły przepala.
Litość niepotrzebna, nie przyjęta... Nadzieja - jak:
listek płoną...
Odpoczniecie wszyscy kochający ją przy trumnie, gdy
uśnie zgaszona.
--------------------------------------------------------------------------------
Imię zanadto pełne znaczenia prawie nigdy nie jest
łatwe ani odpowiednie:
dziecko żywe, roześmiane i radosne, nieraz pod ciężarem jego blednie.
Czasem wyjdzie do ogrodu różowiutkie śpiewając jak
skowronek radośnie i cienko,
wtem rączki mu opadną, sukienka zrobi się jak zwiędły
liść... Przypomniała sobie, ze jest Irenką.
Kobiecie już imieniem samym radość, pocałunki.
zmienne szczęścia i nieszczęścia rokuj,
lecz nie wkładaj na nią płaszcza z marmuru i wieńca
z brązu zowiąc ją: "Pokój".
Czasem taka się zdarzy jak cichy zmierzchowy kwiat
lub biały milczący ptak:
ma wąskie dłonie, włosy długie, gładziutkie, a o cokolwiek ją spytać - cicho szepce: "Tak".
To jest kamień drogi, perła i diament, i serce pełne
szczęścia, a światom równa jej cena.
Tej jednej, jedynej na miliony, nie spotkasz nigdy,
nigdy!... I ta jest prawdziwa Irena.
--------------------------------------------------------------------------------
Typowy stary sługa z powieści: niańczy dzieci, psięta
i panią, i pana;
w sklepionej sieni mruczy różaniec lub w sali piękne
godzinki odśpiewuje z rana
froterując podłogi i paląc w plecach; czasami klnie,
lecz słowem dobrotliwem;
po mistrzowsku otwiera butelki szampana i smutnie
kiwa głową nad obrusem, gdy splamiony
piwem.
Wypędza wyżły paniczów z pokoju, walczy z guwernantką o to, by dzieci po spacerze wycierały
nogi;
gdy wchodzą brudne, bez pardonu goni za nimi ze
ścierką, rozżarty i srogi...
Za to talerzy nie domywa, wnosi potrawy zimne, obiad
zawsze jest nie w porę;
na gniew nieczuły, uważa go za dopust boży lub
mruczy: "Et, państwo znowu dzisiaj chore."
Kochany, popychany, pieszczony i aż do kości wyzyskany, zapada na serce i plącze się po
dworze bez siły i opieki,
stęskniony wiecznie do pana, pani, paniczów, panienek,
aż litościwy Bóg weźmie go za lokaja na wieki.
--------------------------------------------------------------------------------
Ambicja nieokiełznana, szalony pęd w górę do wiedzy,
do świata, do kariery;
wielomówny, wesół z natury, bezpośredni i jak żołnierz
szczery,
z chwilą dotarcia do pewnej wyżyny zaczyna zamykać się, obliczać kroki i miarkować słowa;
stąd czasem - dziwowisko, bo jak ślimak rogi, tak
on swą prawdomówność to wyjmie, to schowa.
Nie znosi, jak Aleksander, równych sobie, jak Stanisław - zdatny do wszystkiego, zewsząd się
wykręci,
gdy niewygodnie; cytuje nieraz całe stronice dzięki
olbrzymiej pamięci.
Stąd także doskonale mówi mowy: każdy jego wyborne
podziwia toasty.
O sercu trudno coś rzec: rzadko nosi w nim kwiaty,
częściej różne chwasty.
Do kobiet zwraca się z chybionym rozpędem zwycięzcy, kochany musi być koniecznie z podziwem.
Gdy umiera - nigdy się nie skarży na zły los, owszem,
o życiu wspomina, jak o czymś całkiem
szczęśliwem.
--------------------------------------------------------------------------------
Szczupły, często chory lub kaleka, od dziecka - zdolny,
nerwowy, muzykalny wybitnie,
na północy marnieje, posępnieje, nie rośnie, na południu zdrowieje i kwitnie.
Dla Polaka imię niezbyt szczęśliwe, dobre dla Francuza, Włocha, Hiszpana;
u nas dla natury tej ostrej, gorącej linia życia wypada
nadzwyczaj łamana.
Powodzenie, rozkwit, ukończenie szkół przed czasem,
medale, pochwały, stypendia, nagrody,
po czym - niespodziewany zator, jakaś klęska i - cisza, jak gdyby bohater nagle wpadł do wody.
Nie wiadomo skąd wypływa znów i zbiera wieńce
i popularność, i rośnie, by znagła - jak Ikar
- zlecieć z pieca na łeb i, kto wie, może
polec.
Nie podobna przewidzieć czy umrze jako wielokrotny
Rotszyld, czy jak pod płotem przejechany
golec.
Wiązać z Juliuszem los - niebezpieczny hazard, lecz
można z nim razem wygrać najwyższą stawkę
życia.
Najlepsze żony dlań: Elżbieta, Waleria, Maria i Felicja.
--------------------------------------------------------------------------------
Szczęście do pieniędzy, interesów; siła, energia, wielki
dar wymowy;
za dużo w życiu kobiet, które wszystko depcą, plączą,
wybijają z serca takt i rozum z głowy,
nie dają czasu, by ogarnąć myślą jakiś wielki cało-
kształt olbrzymiego planu,
ciągną do małych kłamstw, trudnych bezdroży, gdzie
dniowi przeczy noc, a wieczór ranu.
Myśl - szlachetna, szeroki gest, łagodność serca, która
jak cień obłoku na kamiennej drodze się
kładzie;
lecz wszystko przeplatane mnogością rozlicznych
miłostek i nachylone ich liczbą ku zdradzie.
Pęd do oczyszczenia silny, tak jak zawsze obecna jasna
samowiedza,
silny, lecz wstrzymywany tysiącem zaplątań... I coraz
węższa, i ciernistsza, i plugawsza miedza,
którą iść musi wiedząc, że na każdym kroku napotka
krzywdę i żal, i grzech cudzy z własnym po-
mieszany...
...Tak, choć silny, mądry, szlachetny, świadomy, Kle-
mens, gdy kroczy - zda się, że słyszysz
brzękające w ślad za nim kajdany.
--------------------------------------------------------------------------------
Godny, zażywny, niegrzeczni mówią: "Otyły!", rusza
się z pewnym wdziękiem i prostotą;
wydaje się surowy i wzbudza lęk, choć zamiast serca
ma najszczersze złoto.
Lubi mówić, opowiadać dużo i nie zawsze prawdę:
z żartów swych sam zwykle najpierwszy się
śmieje.
Ma dużą dozę nieśmiałości, czasami w pośrodku najzwyklejszej sytuacji truchleje.
Trudny do ożenku, nie wzbudza gorących upodobań
płci pięknej, za to kochany przez matkę,
siostry i ciotki...
August zresztą nie zna żądz gwałtownych: czasem
jakiś afekt blady, wiotki.
Na zbieracza dobry, do uczonych ksiąg ma skłonność,
byle nie do wiedzy przyrodniczej.
Jeśli jest służącym - doskonały z niego lokaj, znacznie
gorszy stangret lub leśniczy.
Lubi zwierzęta, obawia się opryszków i podejrzliwie
patrzy na przechodniów, gdy ich mija.
Przemiły jako stryj lub wuj; jako mąż zanadto właśnie
w swej dobroci przypomina stryja.
--------------------------------------------------------------------------------
Twarz jak wyciosana z piaskowca, włosy szare, któż
wie - pod czepcem może całkiem siwe;
zacięte bezzębne wargi; na kolanach złożone ręce
zgrubiałe, spracowane, cierpliwe.
Oczy - jak patrzą? Któż wie. Nie podnosi ich, gdy
wchodzi kto do kredensu lub garderoby,
nic ciekawa. Wszak dramat życia poza nią już i znajome jej wszystkie akty, sceny i osoby.
Oto Brygida na starość. Za młodu jest świeża, hoża,
przy panach nieco surowa;
staje z dala, gdy śmieją się do niej; piwne lub modre
oczy pod powieki chowa.
Nie daje się ściskać parobkom, nie pozwala dziewczętom na lekkie żarty.
...Ach, i w jakiś wieczór nieszczęsny upada nagle, nieodwołalnie, i całe życie żal dźwiga uparty
z zaciśniętymi zębami, bez skargi, nie prosząc litości
ani u nikogo pociechy,
aż zapracuje się, uschnie... I na łaskawym chlebie cicho
trwa, a modlitwą ściera dawne grzechy.
--------------------------------------------------------------------------------
Wysoka, sztywna jak dziewanny, uczesana gładko,
przez całe życie ma oczy i myśli dziewczęce;
stopy zbyt płaskie, długie a spiczaste, i witrażowe,
ołtarzowe ręce.
Chętnie ubiera się w sztywne, szeleszczące materie,
brązowe skórkowe rękawiczki, nosi niskie
obcasy,
przy tym wszystkim nie jest bez uroku, jak mebel
rzeźbiony, który inne przypomina czasy.
Gdy żyje w panieństwie, ma tę pewność i samodzielność co matrona,
zamężna wygląda zawsze jak sierota: zalękła, zdumiała, zgubiona.
Boi się własnych dzieci i jak ptak chowa przed nimi
głowę w głębi czystych jak skrzydła myśli.
Nie lubi gości... Ogląda ich i oczyma się pyta: „Po
coście i do kogo tu przyszli?"
Mąż ją wielbi, i chciałby ją mieć bardziej gorącą,
dzisiejszą, niezdolną żyć bez miłości.
A ona, gdy się bardziej kiedy ku niemu porwie, przez
długie miesiące modli się, pokutuje i pości.
--------------------------------------------------------------------------------
Łakoma, zwinna, o prędkich ruchach, bystra, kapryśna
jak kotka,
wychodzi za mąż w wieku prawie dziecięcym, ledwo
sięgając lat szesnastu podlotka.
Bawi się długo potajemnie lalkami, lubi korale, kolorowe błyszczące paciorki;
nosi suknie jak Zuluska lub Hotentotka, włosy gładkie
i wysokie dręczące korki.
Potem rodzi dzieci mnóstwo: Jacka, Wacka, Maciusia,
Lola, Marcela, Lucynę,
usta ma blade i wąskie, a powieki wydłużone i sine;
maleńkie bezradne ręce wokół kolan zaciśniętych
zaplata.
i - nagle ucieka z domu przeludnionego gdzie pieprz
rośnie, gdzie raki zimują, aż na koniec świata.
Szukają jej mąż, matka, teściowa, siostry, wujowie,
lecz ja jedna ją znaleźć potrafię:
w Ameryce, w sali klaszczących, rozbawionych widzów,
na ekranie w kinematografie.
--------------------------------------------------------------------------------
Imię tak łagodne, słodkie, cierpliwe, bezbronne i pełne
czaru,
że zdumienie porywa, iż nie może ono udzielić noszącej
je żadnego daru.
Powinna by przypominać Gryzeldę i Annę gdy przeciwnie ma coś z Matyldy, Jadwigi, Heleny;
poza tym cierpi na neurastenię, histerię, malarię, a prawie nigdy nie przynosi kochankowi weny.
Ma straszliwe wymagania w miłości, podobne nieco do
pretensji dawnych "lubych" i "kochanek",
żyje począwszy od szóstej po południu głęboko w noc;
nie istnieją dla niej południe i ranek.
Śpi do obiadu; nie je nic prócz słodyczy, kawy... Pali
papierosy, a na starość niekiedy cygara.
Gdy się ją odwiedza, zwykle tonie we łzach, niezrozumiana odarta ze złudzeń ofiara.
Dzieci nie chce za nic w świecie, a gdy przypadkiem
urodzi córkę, nazywa ją Aglaweną lub
Solwegą
i płacze nieraz, i lamentuje nad nią jak nad umarłą
sama nie wiedząc dlaczego.
--------------------------------------------------------------------------------
Twarda jak kamień, jak śmierć, jak tajemnica dogmatu,
powinna być piękna, śniada, suknie nosić fiołkowe lub
z szkarłatu.
Odwaga jej - zbyt wielka, krew - zimna w pięknym
ciele jak krew ryby lub płazu.
Gdy wchodzi, zda się że Melancholia lub Astrologia
ze starego zeszła obrazu.
Niech strzeże się jej śmiertelny, bo nie kobieta to, lecz
cheruba przypadkowe wcielenie.
Jeśli wielkim nie chce być małżonek jej, na wojnę lub
męczeństwo dobrowolne go wyżenie;
pośle go leczyć trędowatych, nawracać ludożerców lub
skarbowych komisarzy,
i nie dziecięciem zwykłym, lecz ze spiżu synem lub żelazną córką go obdarzy.
Sypia z otwartym oknem w zimie, lubi wysokie góry,
nie znosi ciepłych krajów,
a umiera w głębokiej starości, słynna z cnót i najsurowszych obyczajów.
--------------------------------------------------------------------------------
Pod żaglem koralowym lub złotym żongluje perlistym
włosiem,
mierżąc przelatujące parowce i motorówki okiem jak
król wyniosłem.
Gdy wstępuje na brzeg z siecią mokrą, ciężką jak żelaza złom, na ramieniu,
rozchylają się usta dziewcząt i dreszcz przechodzi po
młodych ramionach, jak promień po cieniu.
Gdy pije kwaśne spienione wino na ulicy lub przy
oknie w tawernie,
chodzą tam i z powrotem ująwszy się pod ręce, splecione szalami misternie
jak wzór, ognistookie kobiety spoglądając w niego jak
w odwieczerz
woda parująca w słońce. A jeśli szaty twe rybackie
zwleczesz,
Sebastianie, i staniesz nagi nad morzem, na ostatnim
kamiennym progu
u wody, każdy z taką chęcią hołd złoży twej piękności,
jak modlitwę - Bogu.
--------------------------------------------------------------------------------
Dusza raczej kobieca, pełna sprzeczności, najlepiej
włada ciałem chorowitym,
spoczywa wtedy cicho i pali się drżeniem głęboko
ukrytym,
nie niszczącym... Źle, gdy wstąpi w ciało silne, pierś
szeroką, mocne bary.
wnet rozkazywać chce, władać, spokój burzyć, żadnej
nie znać miary.
Zrywa cugle... i wraca, S korzy się, i klęka, i nie wie
przed kim winna kajać się i korzyć.
Jak kobieta grzesznica, szukająca gdzie by głowę
biedną złożyć,
nieraz składa ją w proch, kurz, zimne błoto, i - pod-
niesiona litościwą ręką -
znów w gwałtowności nie zna hamulca i za zbyt śmiały
pęd znów płaci męką.
Wymarzony kochanek, śmiały, rycerski, w miarę prze-
wrotny, nigdy nie uległy;
zaradny w Interesach, szczęśliwy w hazardzie, dobry
prawnik i statysta biegły.
--------------------------------------------------------------------------------
Trochę degenerat, miejski wykwintniś, kawiarni ozdoba
i chluba restauracji;
znawca aktorek, baletnic, rzadkich potraw i finansowych trudnych operacji;
nosiciel wybrednych krawatów, paznokci nęć plus ultra,
lew miejscowych najświetniejszych bali,
tancerz, łyżwiarz, narciarz o miękkim uśmiechu i nerwach ze stali.
Na wsi Lucjan jest inny: urzędnik gorzelany lub pisarz
przy gminie,
ufryzowany, modny, pachnący. Jak ogon komety lecą
za nim Józie, Bronki i Marynie
płonąc szałem. Oszczędności tracą na loczki, pomady,
pompadury i pończoszki.
A on ma świecące lakiery, rękawice sang-de-boeuf
i krawaty w groszki.
A jeśli niżej zejść, błądzić po przedmieściach i zboczyć
z ulic - tuż obok biegnącym manowcem,
i tam Lucjana snadnie spotkasz: dziki, wesoły, jest
najpiękniejszym w sąsiedztwie nożowcem.
--------------------------------------------------------------------------------
Zbyt dużo mu dano, jak bogaczowi z Pisma, i surowy
sąd będzie nad nim
w dniu, kiedy przed obecnością najwyższą zachwiejem
się i na twarz upadniem.
Będzie odpowiadał długo i za win wielorakość: za
piękno zmarnowane bez celu,
za wiedzę spaloną w powietrzu, za przykład –
truciznę dla wielu.
Zbyt dużo mu dano - jeśli szczęśliwy jest śród dostatków,
jeśli doczesną nędzą nie okupi
bogactwa darów, jeśli nie jest smutny sercem,
chory albo głupi.
Dla ludzi ma urok piękna, z którego nie widać pożytku,
prześliczną postać, łagodność lenistwa i wdzięk bez-
względny, co bije od zbytku.
Boże, bądź mu miłościw i klęski ześlij nań, zanim
i kwiat, i owoc żniwiarzy twych sierpy zetną.
Spuść ziarno goryczy i skazę niedoli, a płaszczem
serdecznej nędzy osłoń tę postać zbyt świetną.
--------------------------------------------------------------------------------
Twarz - przecięta kilkudziesięciu zmarszczkami,
w bruzdach cała jak owoc przedwcześnie na
słońcu zwiędły.
Z podziwem patrzy się na nią dumając, jakie losy tej
głowie dłonie Sióstr uprzędły.
Ma coś staroświeckiego, nawet gdy w najmodniejszym
zabłyśnie krawacie.
Spójrzcie, jak dziwnie stąpa, jak starczo trzyma ra-
miona. W tłumie najgęstszym zaraz go po-
znacie.
Chyba, że jest to Anglik Bobby, sportsman tenisista.
Wówczas głowę l kark w górę trzyma,
kąpie się w wodzie jak lód, chodzi z gołą głową, kiedy
szronem prószy zima;
bierze jakieś nagrody, puchary, wyścigi, konkursy,
rekordy,
lub boksem najuczeńszym miażdży nosy i policzkuje
zniekształcone - niegdyś twarze, dzisiaj
mordy.
Osobiście wolę pierwszy typ Roberta. Radzę, by nauk
ścisłych obrał wzniosłą drogę
i żenił się tylko z Wandą lub Moniką. Lecz i za te
gwarancji żadnej dać nie mogę.
--------------------------------------------------------------------------------
Niezbyt szczęśliwe imię. Znamionuje osobę wrażliwą
o sercu czułym i nadzwyczaj źle bronionem;
dzieckiem boi się nocy, samotności, zwierząt, duchów.
Nie można mówić do niej szorstko podnie-
sionym tonem
głosu, bo płacze; zazdrosna o najmniejszy odcień wy-
razu i słowa;
gdy nie do niej zwrócone - ucieka w pole w furii
smutku, lub się w lesie chowa.
Zakochana zbyt wcześnie, jak Dorota, nazbyt łatwo,
nieostrożna bywa w wyborze.
Po zamęściu nie wyda słowa skargi, choć nieraz
z bydlęciem niewymownym dzieli stół i łoże.
Lecz jeśli się tak zdarzy, ze pomyślne związki zawrze,
nie ma od niej szczęśliwszej, bo w dwójna-
sób czuje.
Widzę ją taką, jak zamyka oczy i niewidzialną nitkę
swej radości snuje.
Innym nie szkodzi nigdy; gniewają się na nią, gdy
cierpi, lecz raczej ze wstydu tak czynią.
Co do reszty zalet - jest sumienną nauczycielką
i dobrą gospodynią.
--------------------------------------------------------------------------------
Czy koniecznie z dzbankiem i wiankiem w gaju w takt
kukułki stąpa i zbiera jagody?
Bynajmniej. Obróciło się koło losu. Dziś inny stan jej,
przyjemności, inne jej przygody.
Dzieweczki zaściankowej prostoty obyczajów zbyła
i szlachecko-wiejskiego zacięcia:
w krótkiej sukience tu i ówdzie haftowanej, przypad-
kowo przepasanej, chodzi do "zajęcia".
Rozkwita jak róża, nieraz jest córką stróża, w kape-
luszu, co oczy zadumą ocienia,
i wygląda jej czasami anioł, a czasem chyba sam ku-
sicie! zza ramienia.
Stuka na maszynie szybko, z szelestem przewraca fio-
letowe kalki i białe bibułki,
z ukosa śledzi ją stary szef, wzdycha tymczasowy
substytut koncypienta akta składając na półki.
A ona ma w szufladzie "Trędowatą", którą całe biuro
kolejno z rąk do rąk sobie pożycza;
na szefa ani spojrzy; śmieje się z koncypienta i jego
substytuta; czeka na - królewicza.
--------------------------------------------------------------------------------
Chodzi prosto, twardo jak lanca; za to stojąc lub sie-
dząc niespodzianie i falisto się wygina.
Stąd męczy wzrok jak mieniąca się materia lub
wróżka Meluzyna.
Człowiek sobie mówi, że to efekt wyobraźni lub gra
światła i cieni,
lecz mu strach, że się Hortensja w obecności wszystkich
nagle w coś niespodziewanego zmieni.
Gra, śpiewa, maluje, mówi dobrze i dużo językami
wielu;
za domem nie przepada; woli mieszkać na letnisku lub
w hotelu.
Gdy nie tonie w brydżu lub Mah-dźongu, fechtuje się,
boksuje lub tańczy;
na starość, wciśnięta w gorset i zbyt małe buciki,
utrzymuje pensjonat i ma cerę zwiędłej pomarańczy.
Kolory lubi - liliowy, fioletowy, żółty, biały i nie-
które odcienie zielone
i - przykro to powiedzieć! - ale kto wie, może byłoby
zbyt męczące mieć ją na stałe za żonę.
--------------------------------------------------------------------------------
Rzadko się trafia to imię pachnące i gorące aż nadto,
które nieraz za życia już hojną nagrodzone bywa
zapłatą.
Imię szczęśliwe i szczęście niosące bliskim bez usz-
czerbku dla siebie;
imię zapisane szczodrymi gwiazdami miłości na niebie.
Gdy wielką bywa panią - szczęśliwi wszyscy, co jej
poddani,
a gdy pokorną służącą - szczęśliwa zaiste jej pani.
Gdy matką jest Estera, ma dziatki silne i zdrowe,
a kiedy żyje w panieństwie - macierzyńskość opro-
mienia jej głowę,
więc chodzi w niej jak w świetle, kochająca dzieci,
kwiaty i zwierzęta,
wśród głów dziecięcych i drzewek różanych - radosna
i wniebowzięta.
--------------------------------------------------------------------------------
Brak jej prostoty: gubi się w myślach o tym, jak
usiąść, stanąć, jakim podaż rękę ruchem;
dlatego siada źle, chodzi krzywo i odmierzonym sło-
wem wali jak obuchem.
Ubiera się bez gustu, choć studiuje mody; nie umie się
podobać, choć usidlać tak by rada:
litość bierze patrzeć, jak na tanecznej sali pod ścianą
ozdobny wachlarz składa i rozkłada.
Źle z nią domowym: nie wiadomo nigdy, w jakim bę-
dzie nazajutrz humorze.
Boją się jej mężczyźni; unikają jej obecności przyja-
ciółki hoże.
Koń przez nią powożony targa cugle, skacze w bok,
ponosi nie rzadko...
I dzieci się jej lękają, tak że żadnego nie potrafi prze-
jednać nawet czekoladką.
Dobrze jej nadać imię spieszczone, całkiem obce: Liii,
Nina, Mimi. Na pewno pomoże niebawem.
W małżeństwie kojarzyć ją wypada z Maciejem, Woj-
ciechem, Tomaszem, Wacławem.
--------------------------------------------------------------------------------
Dziwak, dzikus, często pijak niepoprawny, zawsze
z otoczeniem w niezgodzie.
Gdy biedny, dorabia się szybko i lekko; gdy bogaty -
gotów żyć o chlebie i wodzie.
Chętnie i dużo rozmyśla o zdrowiu i mnogie ma teorie,
w praktyce zawsze leżące odłogiem.
Nie rozumie chrześcijaństwa; boi się ciemnych pokoi;
nigdy, nigdy naprawdę nie jedna się z Bogiem.
Ze sztuką w rozbracie żyje, lecz ma dla niej barba-
rzyńcy szacunek;
lubi ładne zwierzęta, pożytek z nich, czystość, porzą-
dek, dobry gospodarski rynsztunek.
Służby nie pojmuje: zna tylko równych, nieprzyjaciół
i niewolników;
nie potrafi kochać; lubi wiernie, lecz tylko dla siebie;
nie umie się gniewać bez krzyków.
Gdy chory, kłopotu nie robi; umiera, jak umierają
zwierzęta - niepostrzeżenie.
A przy tym wszystkim ma dobre serce i - kto wie?! -
może nawet czyste sumienie.
--------------------------------------------------------------------------------
Prosty, wyraźny, kochany, trochę śmieszny, w sam raz
tyle, by być bardziej miłym;
chudy - wpada łatwo w melancholię; lepiej dlań być
cokolwiek otyłym.
Choć podobny do świętego Piotra, dusza na wskroś
odważna i szczera,
nigdy, nawet w godzinę słabości, swych przyjaciół Piotr
się nie zapiera.
Łatwo chwyta miecz, jak ów apostoł, toteż nieraz
nędznie kończy w małej zwadzie;
doskonały żołnierz i kolega, zwykle smacznie zasypia
na radzie.
Źle przemawia, za to krzyczy głośno; ufa lada komu,
łatwowierny;
rzadko kiedy zręczny w interesach, ma w nich roz-
mach i zapał niezmierny.
Nie róbcież więc Piotra ministrem, ani urzędnikiem,
ani posłem,
zawsze bowiem będzie tylko dzieckiem, choćby nawet
najbardziej dorosłem.
--------------------------------------------------------------------------------
Kędzierzawy, ogromny, śniady, o wzroku błędnym,
obejściu trwożliwym i dzikiem,
pracuje przy kopaniu stawów, kładzeniu grobli, szos;
od ósmego roku życia jest robotnikiem.
Z urodzenia - znajda, z siły - Goliat: trzech ludzi
w pracy zastąpić potrafi;
nie ma stałego paszportu, ani miejsca pobytu, ani ro-
dzinnej z metryki parafii.
Nie gamie się do bliźnich, szuka odludnych ulic, da-
lekich, nieznanych innym noclegów;
pierwszy jest przy pożarach, katastrofach, pierwszy
w chwili, gdy Wisła występuje z brzegów.
Bezczynnie patrzy na rozrost klęski; nie krzyczy, nie
biegnie; nie ratuje mienia od żywiołu;
potem odchodzi zwolna do szynkowni i długo siedzi
podparty, jak przykuty do ławki i stołu.
Po nocach sypia źle, śni o pożarach, powodzi, trupach,
i zda mu się, że on sam jest tym karzącym
ramieniem,
co łamie groble i tamy, rozwala mury, podkłada ogień
i ludzkość ogarnia zniszczeniem.
--------------------------------------------------------------------------------
Czarująca, rzeźbiona łagodnie twarz, trochę zbyt po-
sągowa;
w ocknieniu - jaskrawa rumieńcem gwałtownym,
we śnie jak maska woskowa.
Dłonie wąskie, palce długie, przejrzyste, paznokcie
nieco sine;
oczy patrzą zawsze, jakby chciały kornie przebłagać
winę.
Jako dziecko choruje ciągle, matka nad nim płacze,
ze nie wyżyje,
lecz on - jak kwiat rosę lub deszcze letnie - łzy
matki pije
i w czternastym roku zaczyna rość jak dębczak prosto
w obłoki,
o bujnych włosach, o sile niezmiernej, w barach
szeroki.
A z dzieciństwa tylko mu zostają oczy chorego, pa-
trzące boleśnie,
i przezroczystość rzeźbionej twarzy, gdy leży we śnie.
--------------------------------------------------------------------------------
Z kruszcu szlachetnego niezmiernie, cienki, wrażliwy,
do absurdu delikatny,
boi się walki o byt i do niej - zarówno jak i do żołnierki - niezdatny.
Zmuszony walczyć o stanowisko, zarobek, interesa
klasowe lub pieniężne,
z obrzydzenia i strachu nieraz popełnia czarne zdrady
i czyny krzywoprzysiężne.
Plącze się i cofa, i mota dokoła innych i siebie sieci
coraz bardziej nienawistne.
Jeśli o kobietę walczyć mu przychodzi, razem z nią popada w piekło istne.
Ani stanąć z nią na twardym gruncie, ani z życia
wyrwać nie poradzi,
nawet jeśli mu jest ponad siły, nawet jeśli ją po stokroć zdradzi.
Jedynym dlań lądem stałym - dźwięk, ton, melodia,
rytm. Muzyka
nieuchwytna idzie stale obok niego jak dusza, jak
światło, jak anioł... I z nim razem znika.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie chcę nigdy myśleć o tej, co zabiła Holofernesa
zdradą ucinając sennemu głowę.
Moja Judytka ma płowy włos; wymyka się z izby
rano na bagna strojne w gaiki brzozowe;
gdy jeszcze były pod lodem i twarde z końcem lutego,
początkiem marca
- zbierała wśród kępek zmarzłe jagody źórawin do
kwarty blaszanej lub garnca.
Teraz pod liśćmi tropić zaczyna poziomki, czernice
błyszczące jak śrut, i w lśniący brzozowy
zwitek
wsypuje zmieszany cenny swój pachnący lasem i mo-
czarem dobytek.
Miga po drogach wśród żyt, ucieka po klombach
z wyrwaną w zębach begonią;
bose jej pięty dudnią w podłogę strychu jak w bęben,
w panicznej ucieczce do stajni gonią.
Spod łokci dorosłych nagle się zjawia pyzata, rumiana,
w chuścinie, z oczyma jak tarki
- Judyta, obca Holofemesowi i zdradzie, córka
kucharki.
--------------------------------------------------------------------------------
Sprężysta jak gałąź leszczyny: zegniesz ją, nie złamana ci skoczy do oczu.
Jeździ wspaniale konno: powraca z karkołomnych
skoków w polu z kwiatami w warkoczu,
ze śpiewką chłopską w zębach, jak wyrostek ze szkół
z papierosem.
Jeździ na ski, na bobslejach w białych śniegach rudym
albo czamolśniącym świecąc włosem.
Niebezpieczna w miłości jak mężczyzna, zdobywa jak
się zdarzy - odwagą lub zdradą;
nie dba o sąd, obyczaj, prawo. Rzuci cię w mgnieniu
oka, jeśliś jej zawadą,
jak mężczyzna, dla chwili, pięknej twarzy, odmiany,
pieniędzy.
Żyje jak piękny młody chłopak - zuchwale, nad siły,
nad stan, byle prędzej.
Są tacy, co w płomień skaczą dla niej. Lecz matka
stara oczy wypłakuje i - siwą głowę bez-
radnie schylając na ramię
- modli się, aby prędzej przyszedł ktoś, kto tej nie-
ustraszonej mężne serce złamie.
--------------------------------------------------------------------------------
Żelazna nieugięta baba, wysoka, szeroka w ramionach
i pasie, o wielkim kroku dobrego żołnierza.
Rano, skoro świt i pierwszy dzwon kościelny dźwięka
sennie, Filomena już wstała i ulice puste
przemierza
ku kościołowi. Po czym, gdy jeszcze Rózia, Zuzia
i Józia śpią, przetrzepuje wiejskie baby sto-
jące z koszami w niedbałym ordynku,
by o siódmej do domu powrócić i do codziennego z ży-
ciem stanąć pojedynku.
Nie użyje się z nią żadna sługa: każdą w dni kilka na
wieki z domu wygryzie;
sama nie odejdzie nigdy - pana, panią i dzieci w nie-
ugiętej trzymając ryzie.
Jedzą to, co ona każe, wracają wcześnie na noc, bo ona
sama po nich żelazne sprawdza rygle.
Psy w domu są ciche, skromne, gryzą milczkiem, a kot
jeszcze maleństwem niewczesne porzucił figle.
Dzieci nie lubi; zabawy znosić musi; lecz gdy ją z da-
lekiej bawialni dochodzą śpiewy i taniec,
w ciemnej czystej kuchni Filomena patrzy surowo
w gwiaździste szyby i twardymi wargami żar-
liwie szepce różaniec.
--------------------------------------------------------------------------------
Pełna niespodzianek jak ongi dana ziemi z Olimpu
przedziwna puszka Pandory,
zadziwia nieustannie, biorąc na siebie wciąż nowe od-
miany, kształty i kolory.
To, łask pełna, ubóstwo kocha, czystość oraz inne cnoty
świętego Franciszka
kwitnąc w ciszy i samotności cudnej jak pustelnica,
jak mniszka.
To znów na dźwięk muzyki płonie, od żaru białe lub
za chwilę szkarłatne ma lica,
tańcząc fruwa nie jak inne rówieśne, lecz jak złocisty
liść, jak tanecznica.
Inaczej kocha też: płomienniej, rozgłośniej, jak Kleo-
patra lub Magdalena;
gdy jest w domu, obecność jej przebija przez wszystkie
mury jak kantylena.
Ciemno- czy jasnowłosa, miękka, lękliwa, czy od-
ważna jak Atenę w kasku,
młode i stare serca bez trudu za sobą, modlącą się czy
tańczącą, wodzi na pasku.
--------------------------------------------------------------------------------
Szeroka, płaska, wielka, koścista, o dużych rękach,
niewyraźnych rysach, włosach bez koloru,
przypomina jakiś niestylowy dwór, budynek pełen nie-
spodzianek i humoru,
zrodzony pod dziedzica przypadkową a niefrasobliwą
gwiazdą.
Tak dalece przypomina dom, że patrzysz mimo woli
pod kapelusz jej: czy nie sterczy gdzie jaskół-
cze gniazdo.
Wychodzi za mąż albo nie. Nie gra to w jej życiu
żadnej roli:
nie zmieni się ni jeden twarzy rys i ani razu serce ją
od tego nie zaboli.
Bogata czy biedna, mądra czy głupia - próżno się
głowić będziesz nad tym:
zawsze jednako przytulna, bezosobowo łatwa jak dwór
obszerny otwarty zimą i latem.
I martwi się ten, co ją przejrzeć chce i tajemnicą jej
osoby władać żąda,
bo nigdy dusza jej przez okna rozwartego, gościnnego
domu nie wygląda.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie trzeba Jacka pieścić, sam sobie daje radę,
będzie miał w życiu wszystko: i chleb, i czekoladę.
Nie trzeba mu przeszkadzać, jak czynią ucząc różni:
on sam najlepszą drogę wybierze i wyróżni.
Jak oset na kamieniu, gdzie róże więdną żałośnie,
tak Jacek wbrew spodziewaniu zasieje się i wyrośnie;
w ciasnocie i ciemności, gdy zajdzie tego potrzeba,
Jacek jak dąb na słońcu urośnie aż do nieba.
Im zaś mniej opieki zazna, a więcej obojętności,
tym siłą niezrozumiałą wystrzeli mocniej i prościej.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie może żyć bez wykwintu, wysokich pokoi, ciężkich
portier, skórzanych foteli.
Nieraz w dzieciństwie widuje duchy przodków, jeśli
ich ma, lub przynajmniej zjawę damy w bieli.
Chętnie opowiada sny długie, zawiłe. W trzeciej klasie
sam zaczyna pisać pamiętniki.
Ciotki miewa... Dużo, dużo ciotek, co przez całe życie
mu przynoszą smakołyki.
Kieruje się od razu wysoko. Już niemowlęciem wie, że
dorosły będzie prezydentem lub ministrem.
Serce dobre, miękkie rzuca razem z zabawkami: patrzy
na zjawiska życia okiem zimnym, bystrem.
Sportów nie używa; najlepszym dlań sportem gra
ambicji i świetna kariera.
Zdrów, silny; choruje tylko na serce i od sklerozy
w starości głębokiej umiera.
Sam nie kocha nikogo prócz matki, a potem najmłod-
szego synka, małego wątłego stworzenia.
Kochany zaś bywa przez wiele łagodnych, lękliwych
jasnowłosych kobiet i sprawcą jest rozlicz-
nych mąk i wielorakiego cierpienia.
--------------------------------------------------------------------------------
Jedno z nielicznych imion, które niosąc ze sobą czystość
nie czyni śmiesznym człowieka;
dobre przy bierzmowaniu jako dodatek, gdy inne,
czerwieńsze, krew wysusza jak spieka.
Daje łagodną pewność, rycerską pokorę i dumę za-
konnika;
trochę za wiele powagi, której zbytek jednak wraz
z młodością znika.
Ludwik nigdy nie bywa otyły; dobrze jeździ konno,
poluje mniej chętnie;
do społecznych zadań zdolny wielce, na politykę
spogląda obojętnie.
Szczęście ma w kupiectwie, choćby nie handlował
niczym, tylko drzewem albo zbożem.
Chory bardzo, odzyskuje zdrowie, gdy w daleką po-
dróż jedzie morzem.
Wcześnie winien się ożenić z wdową, młodą jak on
sam, i dzieci mieć kilkanaścioro,
i umrzeć wpośród wnuków niezliczonych jesienną,
owocową cichą porą.
--------------------------------------------------------------------------------
Chodzić z tobą tak było dobrze po utartych, ciągle
porzucanych ścieżynach,
plątać się pomiędzy rubasznym chłopstwem, pomiędzy
rybakami palącymi ognie w trzcinach;
hucznie było, słodko na dworzyszczu pańskim, na
horodyszczu zbójeckiem.
i w wojsku króla wielmożnego dobrze było - gdy się
było dzieckiem.
Dziś, kiedy cię spotykam na krzyżowych drogach na
krótkim postoju,
nie cieszą mnie twe przygody, lecz krwawi serce od
dum twych, twego niepokoju.
Boleję nad twym szukaniem mozolnym,, nad służbą
twą, nad pokorą przed najnowszym panem...
I chciałabym, i - nie wolno mi prowadzić cię, aż sta-
niemy nad wód rozlewiskiem wezbranym...
Nie wolno... Choć na pewno wiem, że stałby się cud
ten sam i że przez deszcz, smagający mnie
w takt wichrowego śpiewu,
ujrzałabym, jak - wysoko na ramionach niosący Dzie-
ciątko - krokiem coraz chwiej niej szym
idziesz śród zalewu.
--------------------------------------------------------------------------------
Jeśli Moskal - chwiejny, rozmarzony, rozlazły;
wiecznie chce kogoś uwodzić
jak Oniegin, hulać, pić, tańczyć... Lecz nie może, bo
wcześnie wszystko zaczyna mu szkodzić.
Hoduje ból wszechświata, truje się - choć ostrożnie
- nosi ciemne okulary,
trupią główkę w pierścionku i mówi, że czuje się
demoniczny i stary.
Jeśli Polak - oschły trochę, porządnicki, dobry jako
kustosz starych ruder;
wygolony ślicznie, trochę znać na jasnej cerze biały
puder.
Lubi kwiaty, wierzy w homeopatię, mieszka w białym
dworku, grywa z księżmi w szachy,
zimą jeździ okrągłymi konikami, ledwo widny w san-
kach z fałdów dachy.
Widzę go starego, siwiutkiego, jak szpargały jakieś
wyciągając z rudej teki
zasnął w wielkim rzeźbionym fotelu na tle ciemnej
w złote arabeski biblioteki.
--------------------------------------------------------------------------------
Za dużo jej na świecie. Mamy jej wszyscy dosyć. Goni
za nami w powieści
rozwydrzona, sportowa, na rowerze, siodle... Kocha się,
całuje, pieści,
łamie rękę, nogę, trzy żebra, wydaje na świat dziecko...
Niestety - nieżywe;
jedzie do Afryki, kupuje kopalnię złota i wraca,
Murzyna i lwa trzymając niepotrzebnie za
grzywę.
Wolę ciebie, ty jedna, jedyna, Nino, obarczona tym
imieniem podstępnie i bez własnej winy,
źródło jasności, cicha rzeko słodyczy, aniele stróżu
najczarniejszej serca godziny.
Siostro miłosierdzia, przebaczająca zimny egoizm ojcu,
okrucieństwo matce l szaleństwo bratu,
idąca po własnym męczeństwie jak cesarz Otton Trzeci
po drodze rozesłanej z szkarłatu.
Wolę ciebie i kocham cię, choć wiem, jaki gniew święty
w twym sercu się roznieci
za ten pomysł mój zrodzony z miłości i perfidii, za ten
pean pełen niedyskrecji.
--------------------------------------------------------------------------------
Głos głęboki, chód lekki, jakby pod stopami miała
sprężyste obłoki,
oczy muzyczne i ciepłe, na małych ustach - uśmiech
prędki, modrooki.
W słoneczny dzień jest jak cała szczęścia słonecznego
kapela,
w chmurny - jak samotna, przejmująco śpiewna wio-
lonczela.
Boi się zabaw, kłótni, gwałtownych ludzi, broni
śmiercionośnej;
ucieka od wesołej przyjaciółki, a podaje rękę żałosnej.
Lubi samotność, ginie na całe godziny jesienią i po-
wraca biała od pajęczych puchów;
dziewczęta ją widują o zmroku daleko w ogrodzie,
wyciągającą ręce do kroczących obok niej
duchów.
Te ciągną do niej jak pszczoły do kwiatów l niechcący
mogą przywieść ją do niebezpieczeństw i do
szkody;
toteż łatwo ulega wypadkom. Strzec ją trzeba od jazdy
konnej i od głębokiej wody.
--------------------------------------------------------------------------------
Na Żmudzi takie wyrastają: hoże, jasnowłose, od ósme-
go roku życia pasające gąski.
W niedziele je widujesz, jak plotą w rowach wia-
nuszki z bławatków. Szlak ich życia - wąski.
Czternastoletnia - idzie na służbę do dworu, na po-
pychadło do kuchni; dwudziestoletnia
w umiejętność wzrasta
i, ulizana, w czarnej sukni, chusteczce jedwabnej,
wywędrowuje do miasta
. Tam "do wszystkiego" się godzi i gotuje, pierze,
sprząta, nie wiedząca nic o dniu roboczym
ni o związkach zawodowych.
Spotykasz ją codziennie prawie u komunii, na nie-
szporach i nabożeństwach majowych.
Po roku pięćdziesiątym tęsknić zaczyna do śmierci
i prosić, by przyszła ją wyzwolić w porę,
tak by pod kościołem bolące stać nie musiały nogi
i serce nie bilo nadaremnie chore.
Lubi śpiewy długie, przeciągłe, katarynkę, lubi gdy
się państwo bawią i - zamęczona, z lekkim
bólem głowy -
zasypia w ciasnej norze szczęśliwa i uśmiechnięta,
a sny ma roztańczone w takt muzyki balowej.
--------------------------------------------------------------------------------
Jak płomię potężne z bogatych bierwion sosnowych,
brzozowych, prastarych zrodzone
grzeje, czaruje, ogarnia i spala na nic każdą naj-
gorliwszą obronę.
Nie oprzeć się jej, czarownicą jest z imienia już, zanim
się w osobę wcieli;
jednych zniewoli urokiem ledwo dostrzegalnym jak
oddech, innych obuchem między oczy zdzieli.
Zwierzęta ją kochają jak swoją; dzieci wyciągają za
nią ręce jak za rajskim ptakiem;
idzie drogą wytkniętą marzeniem roztęsknionych oczu
jak pochodniami rozjaśnionym szlakiem.
Zawsze szczęśliwa, pełna niezmiennej wiary triumfa-
torka życia - nigdy nie wiedząca o tem,
że dla wielu zagaśnie słońce i poginą gwiazdy, gdy
się za nią drzwi śmierci zatrzasną z łoskotem.
Choruje dużo i ciężko, lecz nigdy czar i żar jej od
choroby się nie zmniejsza,
a gdy na marach leży z cieniem rzęs na policzkach
i uśmiechem radości na ustach - wówczas
jest najpiękniejsza.
--------------------------------------------------------------------------------
Suknia perkalikowa, krochmalna, w paski, kratki,
kropki lub tez bobki lila,
włosy niezbyt dobrze utrzymane, związane wstążką
w kształt czarnego motyla;
pantofle - zawsze bezkształtne, czarne pończochy -
zrudziałe, lub gdy rude - miejscami czarne;
śmiech - przedwczesny lub spóźniony, oczy żałosne,
paznokcie szare i usta figlarne.
Łzy pod jabłonią dlatego, że tak różowo, pszczełnie
i miodnie zakwita;
łzy w polu, bo zboże się kołysze i nad szepcącymi
kłosami leży ciężki zapach majowego żyta;
łzy, gdy z klonów i lip, i brzóz rozhuśtanych jesienią
jaskrawe liście spadając szukają spoczynku,
i łzy w wieczór zimowy, gdy babunia nad różańcem
drzemie przy strzelającym iskrami kominku.
Śmieją się z niej bracia starsi, siostry młodsze, a ona
uciekając od zgrai na stronę
płacze, śmieje się i kryje w podarty fartuszek oczy
łzami zalane i usta jak mak czerwone.
--------------------------------------------------------------------------------
Twarz z profilu jakby tylko co zdarto z niej przyłbice:
ostra, nie opalona i twarda,
en face wyraz ma niektórych twarzy na obrazach
mistrza Leonarda:
nie wiedzieć - smutek to, zaduma, czy lekka, niesta-
rannie ukryta ironia.
Rumieni się szybko, gwałtownie jak begonia lub pi-
wonia.
Zdolny do wszystkiego co rycerskie: do żołnierskich
zabaw, pojedynków,
do szczerej, niezłoźonej pobożności, nieskomplikowa-
nych dobrych uczynków;
kocha się często, zawsze podejrzewa, że jest to miłość
wielka i jedyna;
na szczęście, gdy ponosi klęskę, prędko stosunkowo
o niej zapomina.
W życiu powodzi mu się; wybrnie łatwo z honorem
z każdego romansu;
żeni się świetnie, z miłości lecz rozsądnie; i nigdy dla
pieniędzy nie popełni mezaliansu.
--------------------------------------------------------------------------------
Boi się od czasu "Dziadów" romantyzmu jak ognia;
jak może od poezji czarów umyka;
woli być pucybutem niż artystą; zasługuje nieraz na
miano cynika.
Matka lubiąca sztuki piękne pcha go siłą do wszechnicy
lub akademii;
on się broni skutecznie i chwyta się banku, agencji
lub sklepu, fachu byle jak najbardziej przy
ziemi.
Lubi prowadzić "interes solidny"; doskonały przedsię-
biorca, świeitny kierownik biura;
lubi pogrzeby, strażaków, wyścigi cyklistów, połysk
na ulicy ułańskiego munduru.
Na wystawę go nie zaciągniesz, na koncercie blednie
jak od morskiej choroby,
na wiotkie śliczne dziewczątka ani chce spojrzeć; woli
tłuste na grubych nogach osoby.
Chcesz go spotkać? Pełno go u Lursa, pijącego o każ-
dej porze wodę, herbatę lub białą kawę...
I tylko w noc jakąś złą śni mu się czasem harfa
złamana i serce upiora krwawe.
--------------------------------------------------------------------------------
Rycerz, obrońca wiary i ojczyzny, wzdrygający się
przed cleniem niesławy,
dobry mąż, dobry ojciec, hojności niezmiernej, oby-
watel uczciwy i prawy.
Podobny do Jerzego, Macieja, Adama, wszelako bar-
dziej od nich jednolity;
jeśli kocha - to bez pamięci, jeśli idzie na wojnę -
to powraca krzyżami za waleczność okryty.
Do sztuki - tępy, z nauką nie lubi się bratać, mówi
dużo, prędko, chaotycznie;
obcych zmęczy od razu. Żona i dzieci twierdzą, że
przemawia tak jak nikt - prześlicznie.
Lubią go słudzy, psy myśliwskie, podkomendni w woj-
sku, dobrą ma rękę do koni;
pływa świetnie, strzela celnie, jako piechura nikt go
nigdy nie przegoni.
Dzielny, silny... A jednak uciekasz, ilekroć go na-
potkasz w życiowej podróży,
tak dalece fizyczną jest siłą i dzielnością, tak bardzo,
boleśnie nuży.
--------------------------------------------------------------------------------
Wielkiej odwagi, dumy wyniosłej, rycerskich cnót,
rzadkiej zdolności milczenia,
zamknięty doskonały splot na kształt kuli lub pierś-
cienia...
Jakże trudno mu przeżyć małość zawiłych wydarzeń,
plątaninę ślepą doczesności,
jak trudno drobnym stąpać krokiem, co czynią mali
i prości.
Jak trudno temu, kto jest synem prawym wieczności
i poi się - podobnie jak my powietrzem -
jej drganiem nieskończenie lekkiem,
jak trudno mu być więzioną w glinie duszą, jak trudno
mu być człowiekiem.
Jak trudno kochać żywą formę bytu, kształt ruchomy,
płynny, trochę śliski,
jak mozolnie - bronić tego, co koniec ma mieć tak
prędko, ledwo że wyrośnie z pieluch i kołyski.
Już łatwiej w innym bycie przetrwać ten etap, z mniej-
szym znieść go bólem:
lepiej niż człowiekiem - zwierzem olbrzymim być,
lepiej być nie Leonem, lecz lwem i królem.
--------------------------------------------------------------------------------
Prosta, wysmukła, o ślicznej wąskiej stopie, bardzo
podobna do Diany,
głos ma głęboki, dźwięczny, na wysokich nutach nieco
szklany.
Chce wiele od życia, więcej, niż ono śmiertelnym
dawa:
o najszczytniejszych ambicjach świadczy każdy jej
ruch i postawa.
Nie powinna trwać w panieństwie długo, za młodu
niech spełni wszystkie swe wysokie nadzieje;
nie zaspokojona - choruje ciężko, w trzydziestu latach
jak piołun gorzknieje.
Lecz gdy się jej spełni szczęście, staje się słodka sło-
dyczą nie do zniesienia,
jasność z niej promieniuje i wraz z nią dokoła niej
sunie na kształt złotego pierścienia.
Gdy śpi, stopy jej wąskie biegną prędko po niebie na
gwiazd szczodrych połów,
a usta szepcą imiona chórów anielskich i najbliższych
Bogu prześwietnych aniołów.
--------------------------------------------------------------------------------
Twarz - różana, włosy puszyste, pod czarną wstążką
taftową jeszcze bardziej blond;
dołeczki w łokciach, plecach i policzkach, cieniutkie
kostki, nie wiadomo skąd.
Na co dzień - czarna suknia, gładka, surowa, w nie-
dzielę - mnóstwo barw i broszek, i riuszek.
Nie wiadomo - kiedy ładniejsza. Lecz nikogo tak jak
jej nie zdobi biały fartuszek.
Każdy by przysiągł, że płocha, zalotna, że zmienia
kochanków jak rękawiczki;
łakome żądze gonią, gdziekolwiek wionie przelotny
cień jej spódniczki.
Przejść ulicą nie może niebożę, by nie słyszeć słów
gorszych niż brząkanie pieniędzy,
i każdy myśli, gdy przelata jak motyl, że i na niego
kolej przyjdzie później czy prędzej.
To złuda na kształt motylej... Zuzia nigdy nie stąpnie
źle i dojdzie czysta jak kwiat do ołtarza,
i przetworzy się z dzieweczki w grubą, opasłą żonę,
jak motyl się w poczwarkę przetwarza.
--------------------------------------------------------------------------------
Z czarnymi oczami, o kruczych włosach splecionych
w wężowość dwóch potężnych bieży,
jak gwiazda lśni za ladą, wspina się na drabiny,
w głębokiej zadumie garście miedziaków
liczy.
Spuściła rzęsy, więc cień zapada i mrok pachnąć
zaczyna śledziami, pleśnią i mydłem...
Zaśmiała się, ruszyła ramieniem i wionęło w powie-
trzu nardem, mirrą i różą, psalmisty
odurzającym kadzidłem!
Czy poślubi ją chudy zacięty Żydek od Talmudu
i postów lub od pracy ciężkiej siny,
czy wypomadowany młodzian z tłustą madam sprze-
dadzą do Berlina lub Argentyny,
czy dźwigać będzie kosze pomarańcz, worki chleba
i dzieci urodzi dwadzieścia czworo głodniej -
szych od szarańczy,
czy zginie od wyzysku miłosnego i duszę wśród potwo-
rów całego świata wyszaleje i wytańczy
- jak zginie, któż wie, urodzona na zatęchłym
podwórku Sandomierza, Krakowa lub
Płońska.
Salomea śliczna, córka polskiego Judki, lilia czysta
i róża sarońska.
--------------------------------------------------------------------------------
Coś ma z guwernantki, dawniejszej suchej Fräulein,
o stopach niebywałych i rękach szkieletu,
o dobrym sercu, dokładnie bijącym pod płaską piersią
pośrodku gorsetu.
Włosy uczesane gładko, chętnie nosi pince-nez, jeździ
na rowerze, wzrok zawsze ma krótki.
Lubi sztukę, muzykę, rysuje klasyczne profile i wyko-
nywa artystyczne robótki.
Taką łatwo zostanie, chyba że dzieckiem jeszcze otrzy-
ma spieszczenia jakiego dar słodki:
Inka, Linka, Karusia - i zamiast kościstej lilii wy-
rośnie coś innego: rezeda, stokrotki...
...Coś lekkiego, zwinnego jak wiewiórka, wesołego jak
psiak, psotnego, zawsze w szkodzie...
Będzie lubiła taniec, sport, flirt, rozmowy o teatrze
i modzie.
Przetańczy, przeflirtuje ciosy różne i smutki, i nawet
miłość wielką,
miła dla oka, niepożyteczna i chłodna jak rybka ze
złotą skrzelką.
--------------------------------------------------------------------------------
Jedwabne rzęsy, brwi złotogniade i cienkie, włosy
bujne, z nierównego, w brąz wpadającego
metalu;
stopa malutka, kibić wiotka, ramiona spadziste, nie-
modne, tonące wiecznie w rozełkanym szalu
lila, różowym, niebieskim, zależnie od koloru melan-
cholii dnia i godziny.
Cera - przezrocza, głos wysoki, dziwnej barwy,
pozostający w sercu, niezapomniany, jedyny.
Zawsze ją los wtrąca w kolisko przygód: dzieckiem
wypada z kołyski lub wózka;
młodą dziewczynę później zwabia do mieszkania
w celach haniebnych okropna Francuzka.
Jeśli pobożna, mdleje zwykle w kościste, w niedzielę;
w ogóle mdleje często, chętnie i zawsze bez
szkody.
Jeśli w podróż, broń Boże, wyjedzie, nie ma takiej,
której by zaznać nie miała przygody.
Ją to porywają Beduini, bandyci, Tndianie, tybetańscy
lamowie, Chunchuzi. Za nią gonią, aż podró-
żami wreszcie się nasyci,
stroskani krewni, policja, gubernatorowie dalekich
prowincji i kurz, i tętent karnych ekspedycji.
--------------------------------------------------------------------------------
Noszone zwykle niebacznie w przebraniu Maryli,
Marychny, Marysi i Mani,
imię to jest jak rzadkie zaklęcie, którego użyć umieją
tylko wybrani.
Zwykle spoczywa w kącie jak drogocenny pierścień
w izbie głupkowatego nędzarza.
Zauważyliście? Imię to dzwoni w powietrzu jak struna
trącona, gdy się je przy różańcu powtarza.
Ach, okryć się nim jak płaszczem, gdy się jest Domi-
nikiem, Tomaszem lub Katarzyną!
Ach, trzymać się go jak ręki anielskiej, aż najgorsze
dni młodości zuchwałej miną.
Ach, mieć odwagę nosić je jak koronę, choćby
z gwoździ żelaznych lub cierni splecioną,
zasłaniać się nim... Iść obok niego we dni i noce, jak
pod najsilniejszej straży osłoną.
...O Maryjo, królowo słońca i ziemi, i gwiazd niezli-
czonych, i pięciu mleczów boleści, której
szczęście się w niebiosach nie zmienia,
uproś łaskę zbawionej i lekkiej śmierci dla nosicieli
na ziemi twego imienia.
--------------------------------------------------------------------------------
Otwierajcie na oścież zorzy złotej wrota!
Jak motyl - skrzydła w słońcu wypręża tęsknota,
jak kamień na dno duszy opadł stary ból.
Odrzuciła za siebie troski wola dumna,
radosny tryska w niebo - stubarwna kolumna -
duch ludzki wyzwolony, zwycięzca i król!
Jak kwiat zapachem - życie moje wzbiera mocą!
Jeszcze po ciemnym borze złe duchy łomocą
i w zatopione dzwony biją - zmarłych dzwon!
Niech storczyki na grobach kwitną i paprocie,
nam lśni szczęście zdobyte w krwawym trudu pocie,
bije w sercu, drga w dechu umęczonych łon!
Niech strzaskane kolumny po grobowcach leżą...
Nam krew dzwoni na nutę bohaterską, świeżą,
zatęchłych mogił obrzydł osmętek i kurz!
Jak świat długi - lodową korę rwą powodzie...
Naprzód... Ster ujmij w rękę! Już spuszczamy łodzie,
my - ptaki do nieznanych zdążające mórz.
Śmieje się ze mnie dzisiaj życie moje władne,
bom sądził, że tęsknicą złamany - upadnę
i skrzydła zdruzgotane w prochu będę wlókł,
a oto, krwią serdeczną karmiona i ciałem,
dziś tęsknota za słońcem leci zmartwychwstałem...
Ani mię ból pokonał, ani obłęd zmógł!
Otwierajcie na oścież wrota młodej wiośnie,
a duch wam zolbrzymiały pod niebo urośnie
i - zbywszy więzów, zbywszy żałości i łez -
jak orzeł pijany światłem nad chmury wybieży,
niepomny ziemi, żadnej niebaczny rubieży,
bez lęku o zagubę, bez troski o kres!
--------------------------------------------------------------------------------
Ach, dosyć, dosyć obrony!
Od losu nikt nie uciecze...
Ja w piersiach mam jęk i dzwony,
i gwiazdy, i harfy, i miecze!
Bunt wszystek i zawierucha
jak ogień zamknione we mnie;
krew w żyłach szaleństwem bucha,
a usta - milczą nikczemnie!
Już pełne szaleństwa kruże,
ty, gwiazdo moja, poprowadź!
Jak długo zaklętą burzę
w nieszczęsnej piersi mam chować?!
Padają cięte, jak kosą,
kwiaty wybrane ogrodu,
płaczkowie w mogiły niosą
synów mojego narodu...
O, bogdaj mi umrzeć było
w dzieciństwie, cicho, pogodnie,
niż teraz, nad tą mogiłą,
buntu rozpalać pochodnię!
Wiem, zginie zdeptany nogą
nasz sztandar, sztandar młodzieńczy,
tłum ręką szorstką i srogą
skroń moją cierniem uwieńczy.
Nie traćmy, nie traćmy ducha!
Nasz sztandar powiewa w górze,
płomień nad gwiazdy wybucha,
pienią się czary i kruże...
Szaleństwa pełne puchary -
do góry serca i głowy!
Łopocą, świszczą sztandary,
zaczęty lot Ikarowy!
--------------------------------------------------------------------------------
Tyle spłynęło, przepadło pieśni,
nic nie powstaje i nic się nie śni,
powietrze - tłoczy!
Tłum pluje słowem, śmiechem ubliża
i nieprzytomne w dół patrzą z krzyża
umarłe oczy.
Gdzie jest ten piorun, co nas rozpali?!
Długoż będziemy pod krzyżem stali
z bezwstydnym czołem?
Gdzie jest huragan, co nas po świecie
z rodzinnych zgliszczy w oddal rozmiecie
siwym popiołem?!
--------------------------------------------------------------------------------
Duchy się nasze karmiły niewolą,
a serca w głuchej nienawiści rosły;
krzyż ciąży bardziej, rany bardziej bolą,
ramiona silne, co tyle już zniosły,
dziś opadają jak zwiędłe łodygi.
Duchy się nasze karmiły potęgą
wygasłych, dawno spróchniałych mocarzy
i zaprzedały się straszną przysięgą
u potępionych, fałszywych ołtarzy,
gdzie sprawowała kapłaństwo Niewola.
Duchy się nasze podjęły cierpienia
za sprawę Widma, za sprawę straconą,
i odrzuciły w przepaść wielkie lśnienia,
i zapomniały, że są gdzieś i płoną
słońca przyszłości wspaniałych narodzin.
Duchy są nasze złe i są kłamliwe,
i znikczemniałe do ostatnich granic,
i niepamiętne na braterstwo żywe
narodów, niepamiętne więcej na nic,
jak na przysięgę swoją i na krzywdę!
--------------------------------------------------------------------------------
Błogosławieństwo siwym ojców włosom
ślemy, obozem zalegli po bitwie!
Błogosławieństwo - pól o j co wy ch kłosom,
błogosławieństwo - matczynej modlitwie,
błogosławieństwo - ustom, co nas klęły!
Błogosławieństwo tym niepłodnym polom,
kędy nas ręce ojcowe wygnały!
Błogosławieństwo ojców łzom i bólom,
i tym męczeńskim walkom, pełnym chwały,
gdzie się sztandary nasze z sobą zwarły!
Błogosławieństwo waszym niskim strzechom,
co nas od wichrów zimowych broniły.
Błogosławieństwo waszym Złom i Grzechom,
błogosławieństwo wam aż do mogiły,
aż do lekkiego w ojczyźnie skonania!
Błogosławieństwo waszym dniom i nocy,
błogosławieństwo utrudzonym nogom
ślemy - zmęczeni, chociaż pełni Mocy!
...Przekleństwo tylko - starym waszym bogom,
co nas w bezdomne zmieniły sieroty!
--------------------------------------------------------------------------------
Jak zamęczone bezlitośnie liście
padliśmy w kurzu, kędy ciżba chodzi,
i tutaj będziem omdlewać wieczyście
za polnym wichrem, co - bujając - chłodzi,
za polną rosą, która - pieszcząc - poi.
Jak liście wiązów, klonów i topoli
w pył się pokruszy m złośliwy i suchy.
To, co w nas jeszcze żywe jest i boli,
jutro, w bezduszne zmienione okruchy,
głupi przechodzień postołem zagarnie.
Tutaj pospołu z wami, bracia moi,
padłam i w słońce patrzę, i jak dziecię
czekam czystego dżdżu, co nas napoi,
a drżę przed burzą, która nas rozmiecie
jak zamęczone bezlitośnie liście.
Tutaj jak jedna z was (choć jakże różna!)
co dzień się szczęścia nowego spodziewam,
co dzień mi błyska nadzieja (tak próżna!)
i tutaj, w kurzu tym, jak wróbel śpiewam
nie wam ni sobie - słońcu na pociechę!
--------------------------------------------------------------------------------
Coś się tak dziwnie duchowi majaczy
w nie przewidzianej nigdy myślą mowie,
że ktoś to wszystko zrozumie... wybaczy...
Ktoś, jak obrońca, tłumowi opowie
w bajce... historii albo przypowieści...
Że czyjeś ogniem oczyszczone palce
te nasze serca rdzą i pleśnią zżarte
wywloką z grobów, kędy jak padalce
śpią zadumane... Że ktoś naszą kartę,
krwią zapisaną, we łzach czytać będzie
i tak zapłonie, jak w gradowym wietrze
piorun ukryty, i tak bożym gromem
oszczerstwa w czasie nasnute rozetrze,
że się ukryta Moc stanie widomem
błogosławieństwem - nieodpartym cudem!
Coś się tak dziwnie duchowi tłomaczy,
że my, co całe życie powstawali
(powstać nie mogli!), my, ten dum kopaczy
w głębiach, w powrotnej przyniesieni fali,
perły i bursztyn, i koral zdobyty
w ramiona brzegom czekającym ciśniem!...
A potem będziem cicho słać się z falą
do nóg lodowcom, słońcu w oczy błyśniem,
spoczywający, co się już nie żalą,
uspokojonych milionami skrzydeł!
--------------------------------------------------------------------------------
Zostanie cichy, cichy lęk
głęboko, w sercu, na dnie...
Jaskrawych kwiatów świeży pęk
w bezdenną noc upadnie.
Zostanie lekki, lekki proch
na tych słonecznych drogach,
dziecięcy żal, dziecięcy szloch,
cień w opuszczonych progach.
Zostanie dziwny, dziwny mrok
na ustach i w źrenicach...
...czerwonej zjawy ciemny wzrok
w północnych błyskawicach!
--------------------------------------------------------------------------------
Sad nasz stoi spowity żałobą
tam, gdzie niegdyś bywaliśmy z tobą.
I jaśminy, bez ruchu uklękłe,
są pobladłe, nieme i wylękłe;
bzy szlochają, bratki pragną śmierci
- odkąd dusza, rozdarta na ćwierci,
w cztery strony świata rozwłóczona,
na rozdrożach nieznajomych kona.
Dom, gdzie niegdyś mieszkaliśmy sami,
oślepłymi spogląda oczami,
w noc wygląda cichą do ogrodu,
drży w noc letnią od mroku i chłodu,
biedną strzechę tuli do jabłoni
i oknami wybitymi dzwoni.
Krzyk mój woła na cię bez ustania:
"Czemu miłość - gorsza od konania?!
Czemu usta ustom dają płomień
nie gasnących nigdy oszołomień?
Czemu w ogniu tym grozi zatruta
strzała śmierci - ostra jak cykuta?!
Czemu miłość tych, co płoną dla niej,
nieśmiertelnym jadem zgryzot rani
i spogląda twarzą ciemnozłotą
na szaleńców palonych tęsknotą?
Jak bóg wojny roznieca zarzewie,
wiecznie kłamie, nic nie chce, nic nie wie?"
--------------------------------------------------------------------------------
Nie stało osła i wołu,
by Go ogrzali pospołu
oddechem...
Wszystkie do wojska zabrano,
w daleką drogę pognano
z pośpiechem.
Nie stało ściany ni żłobu
dla zwyczajnego sposobu
ku szkodzie!
Co było pod ręką blisko
- poszło na opał w ognisko
w pochodzie.
Słoma już dawno zabrana,
nie stało garsteczki siana
na łoże.
Dziecię najświętsze kostnieje...
"Czymże ja ciebie ogrzeję,
niebożę?!"
--------------------------------------------------------------------------------
A cóż to przywieźli mędrcy ze Wschodu,
królowie, panowie wielkiego rodu?
"Z dobrawoli, szczerym sercem, szczerą ochotą
- dla Jezusa wonną mirrę, kadzidło, złoto."
A na czym królowie ci przyjechali?
A cóż to nad nimi w niebie się pali?
"Przyjechali na wielbłądach z strusimi pióry,
najjaśniejsza z gwiazd im w drodze świeciła z góry!"
A gdzież to Dzieciątko z nieba zesłane,
przez gwiazdę i mędrców długo szukane?
"Dzieciąteczkośmy znaleźli śród suchych liści,
w białym śniegu, pod tarniną - całą w okiści."
Czy były przy Dziecku pomocne służki,
z darami, pieśniami biedne pastuszki?!
"Cherubiny Mu służyły przez ten dzień cały,
archanioły w złotych zbrojach na straży stały.
Pastuszkowie z wsi pobliskich doń nie przybiegli,
pastuszkowie w obcej ziemi od miecza legli!..."
--------------------------------------------------------------------------------
O, daj mi powrócić do źródeł twych łask,
gdzie święte tryskają zdroje,
gdzie wiosna, gdzie młodość, gdzie szczęście, gdzie brzask,
dziedzictwo jedyne moje!
O, daj mi powrócić na łan, na smug,
gdzie każda grudka jest żyzną,
a będę twym chłopem i sługą twych sług,
ojczyzno... ojczyzno...
Niech krwawy na czole wystąpi znój
od twardej, niewdzięcznej roli...
Jam twój do mogiły i w grobie twój,
i nic mię od ciebie nie boli.
A jeślim jest winien - od setek lat -
ojczyste niech sądzą mnie głosy,
na polskiej ziemi niech głowę mą kat
czerwony podejmie za włosy!
A jeślim jest winien, niech orze mię pług,
aż dusza ostanie - blizną,
niech wzgardą się stanę, ja - proch u twych nóg -
ojczyzno!... ojczyzno!...
--------------------------------------------------------------------------------
Tyś nam jest wywyższona jak między gwiazdami
miesiąc, jak na miesiącu jakiś sen wróżebny.
Z tych, którzy na cię plwają, żaden cię nie splami,
a którzy na cię zbójcze dobędą oręże,
zginą, a żaden ciebie strzałą nie dosięże.
Jako psy szczekać będą na ów księżyc srebrny
i gryźć ziemię, i znaczyć ślad spienioną śliną,
i od własnej wścieklizny zatruci - poginą.
--------------------------------------------------------------------------------
Ciężko ty leżysz, ciężko na mnie, ziemi!
Takeś objęła dłońmi matczynemi
ciało i duszę, krzyżem położona
na moim grobie, że głos mój przez ciebie
przedrzeć się musi, nim ujdzie w przestworze,
zanim zabłyśnie jak czajka na glebie.
Czasami jesteś jak z głazu opona
i żadna skarga przebić się nie może
pieśnią na wolę. Ty dłońmi obiema
w grób je z powrotem ciśniesz w srogim gniewie
i płaszcz swój miotasz wichrem, huraganem,
aż się ukoisz i znów legniesz - niema.
I własne serce twe wzburzone nie wie,
twe serce krwawe na moim - zdeptanem,
o tym, co czarna noc kirem osłoni,
o tym, że ręce twe szukały broni!
... A pieśń znalazły... O, kto ją wykuje,
kto ją na światło rzęsiste wywłóczy,
kto najsilniejszej trucizny nauczy...
kto sercem zemstę jak pająk wysnuje
i w miecz ją zaklnie, a mocą ubierze
- ten!... Cicho, cicho... Szumią wszystkie sosny,
jałowce płaczą i mówią pacierze,
cmentarne jodły biją w jęk żałosny.
Cicho! Uśnijcie, uśnijcie... Niegotów
skład tajnej broni i arsenał grotów.
--------------------------------------------------------------------------------
Cichą noc, Boże, daj nam przed świtaniem,
spokojny powiew pośród sianożęci,
abyśmy byli dobrze wypoczęci,
kiedy powstaniem.
Dobrą noc uproś dla nas, Matko Boska:
niech się włóczęga o strzechę nie troska,
niech usną czujne po więzieniach straże,
niech rozgrzeszenia doznają zbrodniarze
i winowajcy,
niech droga łaski wolna stanie zdrajcy.
Niech zemsty krwawa pochodnia zagaśnie
i szpieg północny, co się boi cienia,
niechaj, doznawszy wreszcie przebaczenia,
spokojnie zaśnie.
Niech Twoja ręka błogosławi ciszę
i do snu ziemię strudzoną kołysze.
Matko Najświętsza i Niepokalana,
nakryj nas płaszczem niebieskim do rana.
--------------------------------------------------------------------------------
Czy słyszycie piosenkę skowrończą,
wy, co ślepo idziecie za chlebem,
w miastach, w obcym polu, het pod niebem,
gdzie w pustyni już drogi się kończą,
gdzie śród słoty, strosząc pióra krucze,
czarna troska bez celu się tłucze?
Czy słyszycie żałobne wołanie
Monarchini Polskiej z Częstochowy:
"Czy już tron mój złocisty gotowy?
Czy już włócznie błyskają na łanie?
Czy już widać, słychać z mojej wieży
blask i tętent husarskich rycerzy?!"
Ciemną nocą, w mgieł wstających dymie,
w woni obcych ziół pod stopą zmiętych
patrzą ku wam twarze polskich świętych,
pastorały i krzyże olbrzymie,
patrzą ku wam oczy, co was znają,
i wołają, wołają, wołają...
Tam!... Tam o was mówią piór żałobą
aniołowie, świątyń pustych straże,
barw wymową - rozbite witraże,
gruzy, które cicho szepcą z sobą...
Wszystko o was!... I gruzy się smucą:
"Zapomnieli... Przepadli!... Nie wrócą."
Ach, jak tęsknią do was pola żytnie,
okopami, mogiłami zryte,
łąki, płoty, rowy pospolite,
ukwiecone złoto i błękitnie.
A jezioro, co się łuską bieli,
już zwątpiło i "Przepadli... zginęli!..."
Wy, co w ślepej pogoni za chlebem
coraz dalej ślecie tropy gończe,
czy słyszycie piosenki skowrończe
het, za wami, bijące pod niebem,
nad łąkami, nad lasem, nad zbożem,
jak serc tysiąc w silnym ręku bożem?!
Ach, usłyszcie mimo huk działowy,
jak się serce ojczyzny rozrasta
- wy - co w gwarach olbrzymiego miasta
potraciliście serca i głowy...
Nim się dusza do ostatka spodli,
słyszcie, jak się Polska za was modli!
--------------------------------------------------------------------------------
Białą brzozę nad błotnistą drogą,
nędzne sosny stojące szeregiem,
co się w zimie tak zgięły pod śniegiem,
że choć wiosna, podnieść się nie mogą,
czarną wodę kałuży przy chacie
czy pamiętacie?
A dziedziniec cały brukowany?
A kościelne postarzałe ściany?
A ten cmentarz, całej wioski krewny?
Śpiew żebraków, dokuczliwy, rzewny,
popod murem, wiosną przy odpuście...
A jak okiem sięgnąć wzdłuż - stragany
i sukmany, sukmany, sukmany...
A dziewczyny - każda w kraśnej chuście,
każda rosła a harda, a śliczna
- taka już uroda okoliczna -
każda trochę z góry patrzy na cię...
Czy pamiętacie?
Jak to było kiedyś na jarmarku:
od Adama wziął Kuba po karku,
Jasiek Maćka potłukł na otręby,
Stach Wałkowi powybijał zęby.
Wszystko się skończyło w jednej chwili,
nie wiadomo, o co się pobili,
nie wiadomo, skąd się wzięła zgoda.
Ot, zwyczajnie młodość - krew nie woda!
Tak bywało nieraz, miły bracie,
czy pamiętacie?
Ach, jak teraz duszy bywa nudno
w wielkim mieście, w tysiącznym natłoku!
Tak tu ciemno, tak głośno, tak brudno,
tak się ciągle coś naprzykrza oku:
to dom jakiś, to pomnik, to kolej,
wielka rzeka, więziona w kamieniu,
co nie tłucze się o głaz - w uśpieniu
sunie wolno tak, aż serce boli
i łzy płyną żałosne spod powiek,
że ją pojmał i ujarzmił człowiek.
U nas wyjdziesz na drogę o świcie,
a już mały ptak zbudził się w życie,
już jaskółka pod strzechą szczebiota;
koń, w kosmate spętany postronki,
podniósł głowę i patrzy we wrota;
skrzypnął żuraw, zachlupała woda...
A na niebie pogoda, pogoda,
a pod niebem skowronki, skowronki!
Chaty - małe, maleńkie okienka;
tu i ówdzie w progu, na dziedzińcu
błyśnie jasna główka, w słońcu płowa,
i dziecinna jaskrawa sukienka
to się rzuci w oczy, to znów schowa.
Pył kłębami wstaje na gościńcu,
bzy u krzyża kwitną ponad drogą.
Jak tu cicho, pokornie, ubogo:
podupadły płot wokół się ściele,
a jabłonek w sadzie - tak niewiele,
kwiatów kilka przed chatą się świeci,
strzecha - stara, zaraz się rozleci,
a stodoły dach - łata przy łacie...
Czy pamiętacie?!
Tu - tak obco. Człek się człeka boi,
nikt się do nas szczerze nie rozśmieje.
Czy my zbóje? oszusty?! złodzieje?
Myśmy byli w domu gospodarze!
Ach, tam, u nas, wszyscy dobrzy, wszyscy swoi,
nawet żebrak pod kościołem brzydki...
Tu nas biorą, jak w sądzie, na spytki,
każdy wielki, każdy gromi, każe,
każdy od nas chciałby wiedzieć lepiej!
A my sami, jak te krety - ślepi,
bez obrony, jak małe pisklęta,
jeden o nas tylko Bóg pamięta.
1916
--------------------------------------------------------------------------------
Zleniwiała cała nasza brać,
wszyscy ręce poskładali próżne,
a pytały się ptaki podróżne:
"Czy nie czas za szable wziąć i więzy rwać?"
Lub z czarami mętnych uciech w dłoni
śpią i jarzmo za nic im sromotne!
A pytały się ptaki przelotne:
"Czy nie czas, nie pora już dosiadać koni?"
I pytały się mową przeróżną,
lecąc sznurem kędyś na południe,
i wołały wichrowo, przecudnie!...
...I pytały się, i wołały na próżno.
--------------------------------------------------------------------------------
Psalm XXI, 15
Zasnął pod murem kościoła,
z dłońmi obiema przy twarzy,
coś mu się we śnie wydaje,
coś mu się widzi i marzy...
Pierś ma obrosłą jak zwierzę,
w budowie - coś z wielkoluda,
wala się u nóg mych w błocie
twarz jego czarna i chuda.
Mówili, gdy go na noszach
przynieśli dwaj towarzysze,
że imię jego historia
płomiennym piórem wypisze,
że gdy przed ogniem straszliwym
stchórzyły najtęższe chłopy,
on się przeżegnał i jeden
skoczył w niemieckie okopy!
Dajcie mi derkę lub kożuch,
może choć słomy kto zbierze...
Będziesz wspaniałe wezgłowie
ode mnie miał, bohaterze!
Ktoś ty? Czyś jeden z tych, którzy
jak straszne szarańczy plemię
opadli nasze zagony,
ojczystą bezbronną ziemię?
O was tysiączne piosenki
śpiewają wędrowne grajki,
drżały maleństwa w kolebce
przed świstem waszej nahajki!
Czyś ty przed laty niewielu,
śród krzyków, przekleństw i stuku,
naszej najlepszej młodzieży
rozbijał głowy na bruku?
Leciał przed tobą, jak upiór,
wyroków strach bladolicy...
Czyś ty stał nocą z bagnetem
wartą u stóp szubienicy?
Ktoś ty? i skądeś ty rodem?
i jakie jest twoje miano?
Czy byłeś u nas we dworze,
gdy dziada mego wieszano?
Słyszałeś jęki mej matki,
kiedy upadła na progu?!
Sam jesteś teraz i w rękach
moich bezsilny, o wrogu!
Otwórz zamknięte źrenice
i poleć twą duszę Bogu,
nienawiść paszczękę krwawą
nad tobą rozwarła, wrogu!
Wichr zgasił nagle latarnię
i płomień mi w sercu gasi...
Leżą pod murem kościoła
zmieszani oni i - nasi,
wodę z jednego kubeczka
i oni, i nasi piją.
"Gospodi!" - krzyknął ktoś w mroku,
a drugi: - "Jezus, Maryjo!"
Coraz podnoszą się z cieni
stężałe od bólu lica
i jeden mówi mi "siostro",
a inny woła "siestrica!"
"Daj ruku!" - błaga ten z kąta,
oślepły Kałmyk znad Donu,
i trzyma dłoń mą oburącz,
i będzie trzymał do zgonu.
Bracie mój, ślepy mój bracie,
czymże cię, czymże ukoję?!
Zawisło nad tobą w mroku
najlepsze kochanie moje,
głowę twą, oczy twe krwawe
koroną męczeńską wieńczy,
a serce wyszło mi z piersi
i, płacząc, przy tobie klęczy.
Jakieś zjawienie się zniża
i namiot światłością bieli,
widmo - czy Buddy? czy krzyża? -
duchy czy nasi anieli?...
Coś szepcą usta bezładnie?
Otwarte - zbawienia zdroje!
Módlmy się, ślepy mój bracie,
wnet przejrzą źrenice twoje.
--------------------------------------------------------------------------------
Ktoś trzyma w ręku skrzydła mojej duszy.
Od rana niebo było jakieś szklane,
a teraz zmierzchło całe i śnieg prószy.
Idźcie już sobie wszyscy! Ja zostanę:
tu jest fontanna, która jeszcze płacze
oczyma smoków zapatrzonych w ziemię...
Idźcie już sobie wszyscy... Ja zostanę,
aż strugi łez tych - zastygłe zobaczę,
aż cała smocza gromada zadrzemie.
Duszę mą więzi tyran granitowy,
wiąże jej stopy i lot jej obniża,
a ja nie mogę nic prócz znaku krzyża!
Nie mam ni laski wieszczbiarskiej, ni mowy;
straciłem kędyś moc mą na rozstajach,
rycerską siłę w jasnych, ciepłych krajach
słońce wypiło jak rosę na rżysku.
Duszę mą więzi tyran granitowy,
a jam jest jeniec w zaklętym kolisku.
Przestańcie płakać, skamieniałe smoki,
nad uwięzioną duszą moją biedną.
Oto już schodzi ku mnie modrooki
spokój i niesie mi znajomą czarę.
Przestańcie płakać!... Czyż nie wszystko jedno?!
Czy niebo trochę więcej, czy mniej szare,
więcej czy też mniej marzeń i mamideł,
troszeczkę więcej czy trochę mniej skrzydeł
- cóż nas obchodzi! Czyż nie wszystko jedno!
Przestańcie, ach, przestańcie płakać, smoki!
--------------------------------------------------------------------------------
Bądźcie wy ze mną, jabłonie, jabłonie,
śliwki kwitnące, śnieżnobiałe wiśnie,
kiedy się sen mój spali i rozpryśnie.
Bądźcie wy ze mną, niech mi będzie jaśniej,
niepokalane wy i wy kojące,
gdy się w pomroce zbłąkam i roztrącę.
Bądźcie wy ze mną, gdy spłonie i zgaśnie
słońce na niebie i serce w mym łonie
- kwitnące śliwki, śnieżnobiałe wiśnie
i wy, jabłonie, przeczyste jabłonie!
--------------------------------------------------------------------------------
Obudziłam się dzisiaj z rana
na wezgłowiu mokrym od łez...
Woda szumi w dole wezbrana
i zakwita pod oknem bez.
Sama dusza strwożona nie wie,
jaki niosła na skrzydłach sen...
Ponad rzeczką i po zalewie
polatują jaskółki hen.
Pozostały z nocnych straszydeł
cień się kładzie na licach wód...
Ach, pękajcie, więzy mych skrzydeł,
jak wiosenny zwietrzały lód!
Co się śniło - to się prześniło,
przeszła pora szarug i słot...
Ty się zerwij od taczek, siło,
i na nowo rozpocznij lot!
--------------------------------------------------------------------------------
Kiedy umrzemy, będziemy spali
na różnobarwnej świecącej fali;
śpiewać nam będą anielskie chóry
same preludia i uwertury.
Kiedy umrzemy, dadzą nam nieba
zawsze bez miary mięsa i chleba,
słodkiego wina i maku z miodem,
tak że nie będziem przymierać głodem!
Ledwie się budzisz, zaraz od rana
w białą sukienkę jesteś ubrana,
a w jasne włosy, niepostrzeżenie,
ktoś szylkretowe włożył grzebienie.
Wnet aniołowie przynoszą kruże,
a w nich pachnące czerwone róże,
pęki goździków, kiście mimozy,
białe kamelie i tuberozy.
Kiedy umrzemy, moje kochanie,
święto wieczyste dla nas nastanie,
grać będą co dzień posłuszne wiatry
najucieszniejsze w świecie teatry.
Słońce, nie piekąc zbytecznie, świeci,
a tuż orkiestra powietrzna leci
i ulubione od Matki Boskiej
grają mazurki ci Szopenowskie.
A gdy już staniem na strasznym sądzie,
to sam Stróż Anioł przy nas usiądzie,
przejasny anioł, w promieniach cały,
żeby się biedne dusze nie bały.
A kiedy herold z trąbą się zmęczy,
na niebotycznej klękniem przełęczy
i być nie może chyba inaczej,
tylko nam grzechy Pan Bóg przebaczy!
Skrzydła weźmiemy świecące, nowe,
ty - przezroczyste, ja - purpurowe,
i polecimy w obłoki sami
z Panem Jezusem i aniołami.
--------------------------------------------------------------------------------
Głowę nisko, niziutko pochylę,
by podpatrzeć, jak się chwieją badyle;
cała w słuch się i oko zamienię
i twarz blisko do ziemi przyłożę,
aby wiedzieć, o czym śnią na ugorze
tu i ówdzie leżące kamienie.
Pozostawcie mię samą na polu:
jedno małe ziarenko kąkolu
jest mi bardziej braterskie, litosne
od was. Oczy i słuch wciąż wytężam,
co dzień zrywam się, padam, zwyciężam,
co dzień korzę się, walczę i rosnę.
Wolę słotę, wolę hałas gromów
od zaduchu waszych niskich domów,
od powietrza, które duszę ściska.
Tu dzień każdy wznosi coś, coś grzebie,
a nade mną po szerokim niebie
z głośnym gwizdem przeganiają wichrzyska.
Puch przelata. Ktoś nieznany sieje
chwasty, zboża, zgony i nadzieje,
pieśni dzikie, śmiałe i żałosne,
a ja coraz szerzej wzrok otwieram,
puch i pieśni, i nadzieje zbieram
i upadam, i powstaję, i - rosnę!
--------------------------------------------------------------------------------
Podpaliłam na gnieździe Feniksa, starego, łysego Feniksa!
Płonie las, przeskakuje ogień od drzewa do drzewa;
zginęły palmy, buki, dęby i figowce,
brzozy rade by uciec - skupiły się i stłoczyły jak owce.
Cały las się kotłuje, góra opowiada o zbrodni dolinie:
"Feniks stary się pali, Feniks na gnieździe ginie!!"
Zwariowały, poszalały po drzewach małpy i liany,
zwinęły się, rozskoczyły się,
tysiącem pętli roztoczyły się...
Stary pustelnik wbił się w ziemię zmartwiałymi kolany,
nie może uciekać dalej,
a już mu się szałas jodłowy nad głową pali!
Żal mi się zrobiło siwiutkiego pustelnika
z długą, mądrą, białą brodą, w postołach z łyka,
z serem na półce, z wodą świeżą w garnuszku,
z posłaniem słomianym, na którym spał dobrze - jak w łóżku,
z cichutką, drżącą modlitwą zawsze przy ustach wpadniętych,
z krucyfiksem z witki brzozowej, z obrazkami najdroższych świętych...
Żal mi się zrobiło staruszka świętego,
wpadłam, wskoczyłam w sam środek lasu płonącego.
"Staruszku, staruszku, jeśli ci Bóg miły,
uciekajmy co siły!"
Wzięliśmy się za ręce... Dusi dym... Dalej! dalej!
W prawo, w lewo - śmierć czyha, dąb za dębem się wali,
palą się na piaskach wrzosy,
palą się w powietrzu głosy,
palą się gile, makolągwy, żołny, kolibry, papugi,
wąż boa w wyschłym stawie goreje jak długi.
Wzdłuż stawu i - ku łąkom, byle dopaść wody!
Tam rowy kopią chłopy z dworów i zagrody,
drą rydlem żwir, targają korzenie łopatą...
Och, dobiec! i twarz byle mokrą nakryć szmatą...
Ciemno... i dech się kończy...
Pali się gdzieś wysoko cienki tryl skowrończy,
tuż blisko, w najstraszliwszej, najsłodszej rozterce,
pali się na kwitnących bzach słowicze serce...
...dech się kończy... to serce drga resztką słodyczy...
A nad lasem śmierć słychać: Feniks, Feniks krzyczy,
iskry mu idą z oczu, płomień idzie z gardła
i tylko krzyku jeszcze pożoga nie zżarła!
Aż nagle dech powieje - aż się włosy całe z czoła zwiną...
Patrz, staruszku, ktoś idzie, ktoś idzie drożyną:
dziecko małe, w pożodze zbłąkane, spłakane,
w strzępach, co zeń zwisają czarne, potargane...
... kulejące od cierni - patrz, jak ku nam bieży!
A za nami krzyk cichnie i dech coraz świeży
przelata jak jaskółka przed końmi w skwar biały.
... Na włosach kwiaty niesie, co już spopielały...
Już go mam, już go niosę...
...trzymam ciebie, staruszku, lecz ono jest bose!
Nie bójcie się, pożoga za nami już słaba,
dogasają bambusy, szczątki baobaba
i palmy sagowe,
i dęby korkowe,
filodendrony, fikusy
i kaktusy.
Tu, gdzie są rzadsze krzewy, wilgoć na polanie,
nic się nam złego nie stanie.
Patrz, staruszku, i módl się... Patrz - jak nam jaśnieje...
Tu, gdzie starej figury cień dawny próchnieje,
gdzie złamany niski płotek
zarósł wianuszkiem stokrotek,
połóżmy je. Ty odmów pacierze: niech raczy
Bóg zbawić niemowlęta, starców i niech Matka Boska modli się za podpalaczy.
Patrz! Czy śpi? Czy na czoło cudu zeszła chmura?
Twarz - dziecięcia, lecz rosną z czoła złote pióra,
u ramion wytryskają loty,
każdy palec u stopy małej w pazur złoty
zamieniony, wypręża się... O, pójdź na ręce,
szczęście uratowane, dzieciątko ptaszęce,
królewiczu rajski, śpiewie w kolory zaklęty,
nieśmiertelny, niezwalczony,
święty, święty, święty!...
--------------------------------------------------------------------------------
Idę posępnie, idę pochmurnie,
trzymając się lwiej grzywy;
lew cicho stąpa, lew cicho mruczy
zmęczony, ledwie żywy.
Idziemy wolno, chyba do domu.
Co powie gospodyni
i kot, co myjąc futerko w oknie,
łapę na słońcu ślini?!
Do pensjonatu... mówić nie warto,
wyrzucą nas z hotelu;
w domu jest miejsce w kącie, pod lustrem,
u okna, na fotelu.
Marianna będzie pod nosem klęła,
obiadu nie da w porę,
- lecz na ulicy go nie zostawię
i lwa do domu zabiorę.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie kładź na stole łapy, kiedy piszę,
nie rycz o świcie, kiedy leżę we śnie;
ten szum, co drzewa za oknem kołysze,
jest niczym; z martwych dla nas nic nie wskrześni
i nic nie przyjdzie do nas, ku nam, w gości
z tego, co mogło być... stamtąd, z przeszłości.
Mnie pieśnią bije krew, ty mruczysz prozą
o piaskach, piaskach, wolnej karawanie,
o ciężkich słoniach, co łup wielki wiozą,
o palmach, które samum na kolanie
zgina, by złamać, lub z nich łuk napina,
by słonecznego ubić muezina.
Muezin biały... W smukłym minarecie
są czarne wnęki, skąd jaskółek roje
muezin biały rozsyła po świecie;
tam znikło zwinne, chybkie szczęście moje,
znikło jak tamte - lecz już nie wybieży...
Ach, nie rusz, nie rusz, lwie... niech cicho leży...
--------------------------------------------------------------------------------
Chodzimy razem na spacer,
gdy dzień szarzeje, szarzeje,
jak droga w nieskończoność
leżą przed nami Aleje.
Daleko, nad Belwederem,
obłoczne narosły skręty;
sterczą nad pniami bezlistne,
strzeliste na niebie pręty.
Popędził jak myśl puszczona,
podskoczył jak prężna kula;
mały zdumiony gazeciarz
do słupa się przytula;
żołnierze dwaj podeszli
chwytając za karabiny,
zemdlał na ławce chałaciarz,
krzyknęły biegnąc dziewczyny,
podszedł pobladły milicjant...
... "Tak, panie, mieszkam w Warszawie,
codziennie o takim zmroku
z tym lwem w Alejach się bawię."
--------------------------------------------------------------------------------
Bolała mnie głowa, więc mówię do lwa:
"Idź sam do ogrodu, tam muzyka gra
i tylko tłum dzieci tam będzie.
Na małej sadzawce, gdzie pień jest przy pniu,
pływają, nurkują to tam, to znów tu
ogromne puszyste łabędzie."
Cień... wilgoć... sadzawka... Przez głowy - bo tłok -
błyszczący jak cięcie, jak z procy rzut - skok
i krzyk, i plusk wody, co pryska.
A potem na przełaj, na przełaj kłus
śród chmury pierzastej - i mur, i znów sus!
...I powrót - z krwią świeżą u pyska.
--------------------------------------------------------------------------------
Będę miała gronostaje i lisy,
kapelusze duże i obłoczne,
tylko jeszcze podumam, poczekam,
tylko jeszcze na chwilę odpocznę.
Będę miała w pozłacanej obroży
malutkiego bonończyka na sznurku,
tylko jeszcze popatrzę, posłucham,
jak się kłócą wróble na podwórku,
jak się pająk - spuszczany po ręku -
cienkiej nitki mocno, mocno czepia,
jak wieczorem z pnia grubej akacji
patrzą sowy krągłe, krasne ślepia.
Będę miała błyszczące lakierki
małe - ledwo się zmieszczą na dłoni -
i ogromny sapiący samochód,
co pojedzie z siłą dwustu koni.
Będę miała walansjeny, koronki,
przezroczyste batysty i tiule,
tylko jeszcze raz cichutko przeliczę
te podarte cztery biedne koszule;
te, przez które jak przez siatkę przejrzystą
przebłyskuje z każdym ruchem skóra,
że ja nawet sama nigdy nie wiem,
gdzie się kończy koronka, gdzie dziura;
tylko jeszcze raz przesunę, nawlokę
sama wstążki - wyblakłe, różowe,
zaceruję cienką, cienką nitką
ramię coraz hardziej "koronkowe".
Tylko jeszcze raz z głębokim westchnieniem
na dno samo koszyka położę
wszystko, co się stało siatką samą,
czemu żadna igła nie pomoże...
--------------------------------------------------------------------------------
Cóż tam może być takiego w Saharze,
czego ci tutaj moja noc nie pokaże?!
Palmy w piasku po pas zagrzebane?
Kości białe? Czaszki nie poznane?
Zawiane od wieków skarby?
Wielbłądzie podwójne garby?
Cóż tam może być takiego w Saharze?
Czyś ty lwem był, gdy dla Marii z Magdali
czterej lwi grób głęboki kopali
... a kopali go aż na stóp czterdzieści,
bo inaczej się włos bujny nie mieści...
Czy pamiętasz, jak Barnaba śniady
szedł, trzcinami w piaskach znacząc ślady?
... A gdzie stopy jego przeszły święte,
tam padały kwiaty świeżo ścięte.
Czy pamiętasz, jak szli goście weselni
nad piaskami do odległej pustelni,
jak ćwierkały dzwoneczki - ptaszyny,
jak we włosach czarnych lśniły bursztyny,
jak wiew chłodny leciał i pachnący
do pustelni w upale stojącej,
jak studzienka biegła z wielbłądami,
srebrną wodą tryskając czasami?
Czy pamiętasz go pod płachtą namiotu
w strasznej masce kurzawy i potu?
i dwie pięści zaciśnięte kurczowo?
i bykowiec podniesiony nad głową?
i przekleństwo, przekleństwo miotane
na różaną, gwiezdną karawanę?
Czy widziałeś, jak od świstów batogu
na twarz padła i leżała u progu?
jak w bursztynach, różach, gwiazdach cała
do północy jak dziecko szlochała,
jak, gdy ustał świst, ścichła i ona,
śmiercią zdjęta albo snem zmorzona?
... aż się, jakby zrodzone tuż, w skale,
jęły mnożyć, mnożyć nad nią małe szakale...
Cóż tam może być takiego w Saharze,
czego ci moja noc nie pokaże?!
--------------------------------------------------------------------------------
Dobranoc... Nigdy z sobą nie będziem mówili.
Raz ostatni twej grzywy splątaną pozłotę
w szesnaście twardych, ścisłych warkoczy zaplotę.
Jak Samson będziesz, ręką utrefion Dalili.
... Ach, jak smutna, jak czarna nad nami godzina!
Samson w wigilię klęski z ręki Filistyna!
Dobranoc... Jak najmilsze pieszczone zwierzęta
z dzieciństwa żegnam ciebie... koty fantastyczne,
kudłate wierne psiska, jeże, ptaki śliczne,
kolorowe dzięcioły, niezgrabne wronięta,
gąsienice chowane pod szybą, wąż miły,
salamandry, co same z okna wyskoczyły.
Dobranoc, lwie... Już ciebie śpiewem nie obudzę,
nie będziesz, wtłoczon między papiery i kurze,
służył za miękki dywan moim stopom w biurze,
znów wszystko będzie nudne, śliskie, szare, cudze,
już nikt nie będzie, słuszną wściekłością przejęty,
łapał milczkiem tych, których nie lubię, za pięty.
Dobranoc... Byłeś mądry, czujny i milczący,
powiedziałam ci wszystko. Ty w sercu zachowaj,
jak się chowa krzyż chrzestny lub ślubny korowaj,
i milcz... A jeśli słowem mnie zdradzisz niechcący -
ja cię wydam... Przysięgnę z rękami obiema
na jasnej Ewangelii, że cię wcale nie ma!
--------------------------------------------------------------------------------
Nie chcę nic słyszeć o gwiazdach! Jam sama jest jak gwiazda błądząca,
co przecina rozpędem - eteru zasypane światami pustynie,
coraz blasku nabiera, im się bardziej o krawędzie powietrzne roztrąca,
coraz więcej goreje i gorejąc przelata, i świeci, i ginie...
Nie chcę nic wiedzieć o gwiazdach, nie chcę nic słyszeć o gwiazdach!
Nie chcę nic wiedzieć o gwiazdach, o niebiańskiej światłości i sile...
Jam jest gwiazda strącona
i gasnę tak, jak brat mój Luciferus kona,
tylko on kona wiecznie w ogniu, a ja jedną chwilę,
chwilę ledwie widoczną gasnę w ziemskim pyle;
on milionami potępionych serc potrząsa każdym serca swego drżeniem,
ja - rzucona w przestrzenie nieznanym skinieniem -
doleciałam do kresu i samotnie stygnę.
On walczy i - przeciw nadziei - zawsze ma zemsty nadzieję,
i choć w pętach - ma skrzydła!! Mnie - bezskrzydłą - czarna ziemia wiąże
i dokąd iskierka żaru w mym sercu głęboko goreje,
wiem, że już nie ulecę, już się nie wydźwignę...
Stygnę, ginę, gasnę - i nikogo z sobą nie pogrążę.
--------------------------------------------------------------------------------
Przebieram piasek miałki, z makiem zmieszany pospołu...
(... Biegają czarne mrówki, biegają dookoła stołu...)
Przebieram zaczarowany mak na potrawkę dla biesa:
Landru... Lloyd George... Foch... Traktaty... Proces mordercy Jauresa.
Maku garsteczka wybrana, piasku tak wiele, tak wiele!
Dziś piątek, jutro sobota. Potrawka ma być w niedzielę.
Onegdaj w kwitnieniu zboża wiosna nieznana umarła...
Przebieram, przebieram piasek i mak dla strasznego karła.
Ktoś moje życie przeżywa, ktoś moją młodość wypija,
nić moich krótkich radości na kłębek bezładnie zwija.
Ktoś moją miłość zbłąkaną do skrzydeł latawca uczepił,
ktoś moje szczęście poznał i pojmał, i - oślepił!
Przebieram mak i piasek... Zły karzeł na obiad czeka:
olbrzymie spuścił powieki jak trumien dwóch ciężkie wieka,
nogi wparł w szary kamień, zęby żelazne zaciska,
okryły go jak płaszczem zwinięte, miękkie skrzydliska,
siedzi w ciemności i imię moje powtarza w myśli,
i straszne, czarne słowa palcem na stole kreśli.
--------------------------------------------------------------------------------
O szyby, szyby, okna od oddechów i deszczów zmętniałe...
O dymy, dymy w powietrzu błękitnawe i żółte, i białe...
O map kolorowych kwadraty - łamigłówki i rebusy nad siły!
Dykcjonarze od języków opasłe, coście wiedzy się jak krwi ludzkiej opiły...
O szyby, szyby spodlone... O dymy, dymy gryzące...
Ja umiem tylko zakwitać tak - jak kwitną storczyki na łące,
ja umiem tylko spozierać tak - jak żyto z obu stron polnej drogi,
witać się tak - jak w locie jaskółki, kiedy strzałą spadają pod nogi.
O szyby, szyby, o dymy. Każde słowo niby cierń w sercu boli,
każda twarz jest jak zmora na piersi, każdy wzrok, jak ciemięzca - niewoli,
każda ręka jest jak młot, co przybija dłoń codziennie odrywaną od krzyża!...
...A ty jesteś poza wszystkim, o wiosno... i twój lot coraz zniża się, zniża...
--------------------------------------------------------------------------------
Sen o brzozach przydrożnych tuż za krzesłem stoi,
sen o znanym gościńcu, rowach, kędy kwiecie
poziomek już rozkwitło... Gra - niby na flecie -
sen i coś szepce, szepce biednej głowie mojej.
Od jego kolorowych piór - jak od witraży
- cień jest koło mnie inny, dziwny i omylny.
Rozbija się uliczny gwar jak proch bezsilny
o te gałęzie brzóz, o poziomkowe kwiecie,
o was, storczyki moje, kiedyś rwane w lecie,
o łątek lot, co się nade mną waży,
o drganie cichych strun, gdy je rzęsami trącę,
o wszystkich bratków serca koło mnie czuwające.
--------------------------------------------------------------------------------
Białe są ręce moje, senne są moje oczy,
nie dbam, co dziś koło mnie i co mię jutro otoczy.
Słyszę, jak ptaki łopocą - nie dbam, żurawie czy sępy
rozniosą mą duszę po świecie na drobne starganą strzępy.
Na świecie dalekim ktoś jedzie po szerokim morskim wybrzeżu,
ma serce moje żywe jak różę przy pancerzu,
słońce tysiączne odblaski rozpala w złotym kirysie,
biały, ogromny pióropusz u hełmu na wietrze lśni się...
Nie dbam o moje serce wstające z morza lazuru,
patrzę na nagie drzewo, co jak złodziej wyrasta u muru,
na szyby, co przy zgniłej pogodzie codziennie we łzach mokną...
i tęsknię do zielonej gałęzi, co czasami zagląda przez okno...
--------------------------------------------------------------------------------
Przyleciał brat mój, zachodni wichr,
posłaniec nieznanej wieści,
u kolan moich przy ziemi ścielił
i, śpiący, już nie szeleści.
Śni mu się obłok pośrodku nieb
o białej wełnie jagnięcej,
lecą doń gwiazdy - jak ptaki na lep -
a jest ich milion... i więcej.
Śnią mu się światła wypadłe z gniazd,
jak złotopióre pisklęta,
gdzie leżą ciała umarłych gwiazd,
ziemia się staje przeklęta;
zanim zapieje poranny kur
w duszną noc letnią na ziemi
- stają tam czarty w żałobie piór
na warcie nad zabitemi.
--------------------------------------------------------------------------------
Mam ptaka dzikiego w sercu na uwięzi
i kiedy zasypiam, i kiedy się budzę,
czuję w piersi dziwne, straszne serce cudze,
słyszę świst wieczorny, szczebiot przedzaranny
i szum nieustanny, i szmer nieustanny
dookoła i nad głową - gałęzi.
Czuję zimne, krągłe źrenice gasnące,
szpony chwytające, szpony szukające,
oddech, co ustaje, życie, co się kończy...
...Serce me nieszczęsne, serce me szalone!
--------------------------------------------------------------------------------
W cichych ogrodach, ogrodach tęsknoty,
piasek na ścieżkach jest biały i złoty;
na wielkich łąkach, na łąkach tęsknicy,
storczyki stoją jak świeca przy świecy,
a szum rozlanej, jak wąż, wkoło rzeki
tak mi zamyka, zamyka powieki!
W cichych ogrodach jest światło majowe:
śpią w trawie smoki kosmate i płowe,
śród bzów kwitnących omdlały z zapachu
wielki jednoróg przystanął bez strachu,
już śpi, już oczy przed światłem zaciska,
a bzów kiść wielka wyziera mu z pyska.
Zegar ogromną wskazówką słoneczną
Jakąś godzinę pokazał odwieczną;
na wygładzonym i lśniącym kamieniu
spoczęło Szczęście... W jednym okamgnieniu
zrzuciło skrzydła rajskie, pióra pawie
i jako polny konik - znikło w trawie.
Fontanna w paproć spowita i bluszcze
przeczystą wodę przelewa i pluszcze;
z basenu, wparty w kamienie i zielska,
potężny wicher wyziera wpół cielska,
rozrzucił ręce, rozpostarł skrzydliska,
a woda w pył mu o pierś się rozpryska.
--------------------------------------------------------------------------------
A jak przejdzie lasem po lezących gęsto szpileczkach,
a jak rozplecie włosy, całe w kolorowych wstążeczkach,
a jak po mrowiskach wionie, po wystających korzeniach,
a jak się ze sosen ześlizgnie, cała w lśnieniach, w złotych drżeniach,
to głębiej zaświecą wyżłobione przez wody koleje,
westchną jałowce i świerczki i droga się roześmieje,
i potrząśnie sierścią z borówek i wrzosów od wieków porośnięta polana,
a potem stanie w słonecznej cichości, cała południem zalana.
--------------------------------------------------------------------------------
Gdy jarzębina dojrzewa
przy jarzębinie,
idzie święta Róża aleją,
żadnej nie minie.
Anioły jej służą z ochotą,
przędą równiutką nić złotą;
potem się zbijają w gromadkę
i cała ich ciżba czeka,
a święta Róża powoli
jagody na nitkę nawleka.
Zbigniew Herbert
--------------------------------------------------------------------------------
Strzyżone lipowe szpalery
są cztery:
Jeden prowadzi
do kamiennej kadzi;
do niej woda ze źródełka wpływa i odpływa,
żaląc się każdą kroplą, że jest nieszczęśliwa.
Drugi szpaler biegnie wzdłuż omszałej poręczy
do niszy, w której marmurowa panna spoczywa na tęczy;
przechyliła na ramię odrzuconą głowę,
a wiatr słoneczny sypie jej na oczy przezroczyste liście klonowe.
Trzeci szpaler brnie
i chce dojść po owoce do sadu,
lecz stary jest, omszałej pamięci,
i zapomniał odwiecznego rozkładu,
więc wszedł w park zarosły topolą
i utonął w kalinie, leszczynie...
Tędy jeleń przechodzi z gąszczu,
by ogryzać u muru brzoskwinie.
A czwartym szpalerem przebiega nocą wicher mocarny
i wspina się do okiennic kosmaty, skrzydlaty i czarny,
i bije w okna różami jak iskry czerwonemi,
aż lecą błyskawice i pełgają wpółmartwe na ziemi.
Wreszcie wszystkie kwiaty ciśnie i, raniąc o pierś własną pięści,
stoi śród błyskawic pod oknem i jak goryl ryczy głucho, i chrzęści.
Zbigniew Herbert
--------------------------------------------------------------------------------
Sukienki żółtych róż wysokopiennych
spłowiały szkaradnie,
czerwone - zeschły sczerniałe,
ostatnia biała przed jutrem opadnie;
osy się kręcą niechętne, letniej szukając słodyczy.
Spóźniony anioł pospiesznie zbiera róże opadłe
i na paciorkach je liczy;
pochował wszystkie - jak w trumnę -
do dziwnego, to malejącego, to rosnącego w oczach koszyka,
wspiął się na palce, wzniósł się lekko i prostopadle
i uleciał... i znika...
Osy nacierają niechętne i mruczą, i odstępują, i wracają wojskiem skrzydlatem,
i kręcą się, i brzęczą... I umierają z tęsknoty za latem.
Zbigniew Herbert
--------------------------------------------------------------------------------
Anioły schodziły po ścieżce białej,
schylały się, patrzały, głowy ku sobie zbliżały,
chwiały ogromnymi, cichymi piórami,
szemrały szumiącymi szatami
i stawały bojąc się przestraszyć ciszę,
która się razem z nimi nad ziemią czekającą kołysze.
Zbigniew Herbert
--------------------------------------------------------------------------------
Pamięci Kazimierza Rybińskiego
Zamęczonemu ziemia bywa lekka,
cicha - aniołów łagodna opieka,
słodki - wiew skrzydeł, co go wyniósł z klęski,
aby wypocząć mógł - wreszcie zwycięski.
Serce, co do swej nie dorosło szarży,
już się nie szarpie i już się nie skarży;
usta wypiły wodę zapomnienia,
która żarzące węgle w róże zmienia.
Już nic nie żąda, niczego nie żebrze
ten, co nad rzeką rajską rytą w srebrze
spoczął, na zawsze syty i wesoły,
i spod przymkniętych powiek zachwycony
śledzi latające, migające anioły.
Zbigniew Herbert
--------------------------------------------------------------------------------
Wszedł biały świt nad polem,
nad czarnym, rozdartym polem,
i zakwitła krew ludzka makiem,
centurią i kąkolem;
oczami wejrzały - ostróżka,
bratek i bławatek,
motyle zadrgały niziutko
jak szept lubych i matek;
jaskry i kłosy
stały jak blask jasnowłosy.
A pole było jak ciało rozbite, nieruchome,
a wiatry rozpędzone po nim - jak konie z furii niewidome.
--------------------------------------------------------------------------------
Umarłej siostrzyczki
całe w perłach trzewiczki...
...warkocz ucięty
leży rozwinięty...
...bransoletki i broszki, i szpilki
całe w drogich kamieniach jak motylki...
...suknie jedwabne i aksamitne...
...pończoszki błękitne...
I płaczę... i płaczę... i nie ma na żal żadnego sposobu!
Ach, zabierzcie to wszystko i wrzućcie za nią do grobu!!
--------------------------------------------------------------------------------
Straszydlaczek
Taki jesteś znajomy, znajomy,
masz chodaczki, chodaczki ze słomy,
słoma kłuje, gdy się ciebie całuje,
ale to nic, bo się tego nie czuje.
Prześpiewałeś ze świerszczami do świtu,
spadłeś teraz ze środka sufitu
potargany, połaman, szurpaty,
w sukieneczce w jagody i kwiaty.
Śpij we włosach, niech nikt cię nie trąca,
zaśnij prędko, nim przyjdzie służąca
z dzbankiem, z miotłą, z światłem, z mokrym drzewem,
z głośnym stukiem i radosnym śpiewem.
--------------------------------------------------------------------------------
Dwie baby
A baba była czarna i kosmata, i szczerbata, i garbata
i chodziła dokoła pokoju, choć tylko co przeszła pół świata,
i stukała kijem po kątach, zaglądała za piec i komodę,
a jak co spostrzegła - kuła krzywym kłykciem w skamieniałą brodę.
I była druga baba, baba biała, tłusta, nieruchoma,
co się nigdy stąd nie ruszyła, z opadłymi wzdłuż kolan rękoma -
i ta druga baba biała pośrodku pokoju stała,
i tylko powieki podnosiła, i w szparę księżycową patrzała.
--------------------------------------------------------------------------------
Zmora
Zaspane i zmokłe, zmarnowane i zmięte,
ma tylko oczy przezroczyste jak miód na przynętę,
tylko trzyma w rękach krzyk powietrza pachnącego upalnie,
tylko we włosach ma deszcze zaklęte, które biły niedawno nawałnic.
Ach, zamilcz, zaśnij!... Jeszcze tyle zostało roboty...
Lecz ono nie zasypia i chce pieszczoty, pieszczoty, pieszczoty.
Ach, ucichnij... Nie śni w tobie nic, ani szczęście, ni groza,
sińce na rękach masz od kija czy od powroza,
hańba ci patrzy z przygiętego karku,
suknieś zniszczyło, zdarło na drodze czy na jarmarku,
twarz - spalona, gdzie w skwarze gryzł kurz, żarły poty,
uroda znikła jak uśmiech znikoma,
czepia się włosów puch przelotny i piasek, i słoma!!
Lecz ono nie usypia... i chce pieszczoty, pieszczoty, pieszczoty...
--------------------------------------------------------------------------------
Tulipanowy starzec
Takie masz ręce chudziutkie, staruszku tulipanowy,
szepcesz coś, mruczysz obcymi, rzewnymi słowy;
ptaki nad tobą gędziolą,
aż uszy bolą,
chcą twoich włosów białych do gniazd na puchy...
Ale ty nie wiesz, nie słyszysz nic, bo jesteś głuchy.
Zrobili panu
butki z czerwonego safianu,
żabot pachnący
i łańcuch z żywych kwiatów jaśniejący, woniejący.
--------------------------------------------------------------------------------
Licho
Nie trzeba mię wyganiać, nie trzeba mię odpychać!
Obejmę jabłoń za szyję, zacznę z jabłonią usychać;
zapłaczę nad agrestem, przejdę się malinami,
będą skurczone liście, jagody z czarnymi plamami.
Nie trzeba mię wyganiać! Szparagi wyginą suche,
do grząd cienistych truskawek namówię ciotkę ropuchę.
W stajni rozplotę włosy, zakręcę znów do góry
i przyjdą z ziem indyjskich olbrzymie rogate szczury.
Trzeba mię wziąć do domu, przy stole dębowym posadzić,
trzeba mię długo pieścić, po zimnych stopach gładzić,
a kiedy sen mię zmoże albo zaleję się łzami
- długo po czole miedzianym ciepłymi wodzić ustami.
--------------------------------------------------------------------------------
Rozmowa dwóch straszydeł
"Gdzie byłeś?" "Po gzymsach wysokich chodziłem,
o mało się nie zabiłem.
Chodziłem po rynnie,
a tu krew w niej płynie;
zaglądałem do komina,
aż w nim trup wisi, co już gnić zaczyna.
A na strychu, w dymniku,
usiadło zbrodniarzy bez liku.
Mają noże!... noże!... noże!"
"O mój Boże,
i gdzież ja się spać położę?!"
"Chyba z daleka od domów - na dworze."
--------------------------------------------------------------------------------
Nawiedzona
Nie chciała chodzić z nami,
chciała chodzić pod rękę z kwiatami,
a kwiatów było niewiele,
poszły na spacer w niedzielę.
Ogród był smutny.
Mówiono jej: "Nie wychodź, bo ziąb dziś okrutny.
Nie wychodź: werben nie znajdziesz, chyba aż w parowie,
malwy i rudbekie Marysia wyniosła na głowie;
ostatnie róże Hanka ścięła; Kasia goździk przy goździku
rwała, aż cały bukiet niesie przy staniku;
Jadwisia astry w koniec zebrała fartucha."
Mówiono jej: "Daj pokój!" Ale była głucha;
oślepła od pragnienia, po grzędach pustych jak liść migotała,
a wichura za nią biegła, za włosy ją chwytała.
--------------------------------------------------------------------------------
Cudo
Przynieśli ją na liściu, położyli do klatki, za pręty,
nie wiedzieli, co jej dać, i dali jej masła i miodu, i mięty,
i wsunęli wróblęce gniazdeczko,
żeby miała łóżeczko,
i trochę wody w krysztale,
tak mało - że nie było jej widać wcale.
A ona wstała rano, podeszła do tej solniczki,
żeby umyć oczy, stopy i policzki...
I śpiewała, włosem trzepotała,
o wielkie srebrne lustro wołała;
tłukła się o pręty, wyglądała przez dziurki
i wołała o nożyczki, żeby przyciąć pazurki,
o świecidełka z pudełka,
żeby przystroić skrzydełka!
Nikt jej nie słyszał,
tylko ją szelest liści zza okna uciszał.
--------------------------------------------------------------------------------
Z pastorałki
Pan Jezus drży w kolebce, śród zimy urodzony;
czuwa trwożnie nad dzieciątkiem tłum aniołów schylony;
Maryja
jak lilija
giezłem dziecko owija.
Jeden anioł liczy minuty,
drugi anioł do niego przykuty,
trzeci hymn wesoły poczyna,
że to pierwsza wieków godzina
ludziom w darze
na zegarze
od Bożego Syna.
Od światła, od gwiazd, od śniegu biją blaski.
Daj ogrzać synaczka, Maryjo, pełna łaski.
Anioły ze śpiewem w srebrnych zbrojach niech odstąpią, Panno święta,
niech przyjdą chuchać na dzieciątko litościwe zwierzęta,
bo mrozu na dworze stopni siedemnaście!
I wy, pastuszkowie mili, do szopy prędko właźcie,
osła i wołu przyprowadźcie blisko,
bo wygasło do szczętu ubożuchne ognisko.
Mróz zęby szczerzy,
a dzieciątko słabiutkie leży
i Maryja coraz bledsza nad kołyską.
Od szat, od zbroi, od skrzydeł, od białych wyciągniętych rąk
dokoła szopy - szafirowy, lśniący, niespokojny w powietrzu krąg.
A z wewnątrz na mróz, ku gwiazdom, do góry
płynie ciepłych oddechów słup białopióry,
szepty litościwe, płacz urwany
i "Lulajże, lulaj, Jezuniu kochany".
--------------------------------------------------------------------------------
Anioł Pocieszyciel
Anioł w najgęstszym, najsmutniejszym fiolecie,
czarnooki, czarnowłosy... Och, nie widzieliście i nie wiecie!!
Schodzi po stopniach głęboko, głęboko, w podziemia, w podziemia,
w mrok, w pustkę, w wilgoć, gdzie wąż prastary ciszę ślepotą oniemia.
... I szuka, i aż oczy czarne ze smutku w ciemności zamyka,
szuka z rękami rozpostartymi - grzesznika.
A grzesznik ma ręce w rubinowych pierścieniach
i rany głębokie, i serce czarne i ciężkie... i szlocha na zimnych kamieniach.
--------------------------------------------------------------------------------
Gobelin
Czy można się bawić ptakami
- jak piłkami?
Sikorą, pliszką, wróblem, sójką, gilem
- jak motylem?
Skowronkiem - jak dzwonkiem?
Kawką - jak zabawką?
Tak czynią anioły,
gdy chcą mieć dzień wesoły.
Jeden poucza kukułkę, na ręku ją trzyma,
a ona, zawstydzona, wodzi za każdym słowem oczyma;
drugi poprawia na szaro wróble kolorowe od krzyku,
a trzeci w każdym ręku trzyma po zwaśnionym czyżyku.
I gdy się - choć rozdzielone - jeszcze bardziej kłócą,
przychodzą anioły najmłodsze i łagodne im pieśni nucą.
--------------------------------------------------------------------------------
Obraz szkoły flamandzkiej
Zielone i złote koła
kwitną im, świecą u czoła;
błękit od rąk w górę wsparty,
ku krańcom trochę wytarty,
powoli staje się niebem, słońcem, gwiazdami, księżycem...
A one stoją w niebie tym z bladym i jasnym licem.
--------------------------------------------------------------------------------
Płaczący ptak
Płaczącego Ptaka na gościńcu schwytano.
Teraz nocą płacz słychać po domu,
szurgot skrzydeł szorujących,
tupot szponów szukających,
a rano
nic nie mówiąc nikomu
służący stary, gdy wstanie,
sprząta pióra nieznane i krew na dywanie.
Płaczącego Ptaka leżąc we śnie, w półprzytomnej pogrążony niemocy,
chory, słyszeć będziesz śród nocy:
śpi służba, śpi nad światłem zasłoniętym ogarka
dzielna, o krótkich silnych rękach, pielęgniarka,
a chory w gorączce wie wszystko, wszystko czuje.
Tam, w salonie, Ptak dziobem mocnym w kącie kuje;
w ścianie, o parę tylko - może o pięć - cali,
jest robak. Robak światłem błękitnym się pali,
nić snuje, która świeci poświatą cieniuchną
jak świeca? jak oczy kocie?... jak próchno?
Jest Ptak. Ach, i szloch słychać, co się staje łkaniem
i rośnie w bicie serca, które będzie drganiem
ścian, stukiem głośnym tafli w posadzkach za chwilę...
Któż to połamał i poskładał połamane dookoła, kwitnące badyle?
Któż to ostatnie róże z ogrodu poprzynosił nieoporne
i liście żółkniejące, i macierzanki pokorne?
Któż to pozbierał trupy małe z łąki,
podeptane boże krówki, poduszone bąki,
szerszenie o lśniących skrzydełkach i osy, i mrące
zielonawe "księżniczki", duszki latające?
Po kołdrze pełzają kwiaty nie kwiaty:
wąż łąkowy, chrząszcz bez głowy
i jeż kostropaty.
Ręce są ciężkie, palce toną w bezsile.
Chory przeprasza kwiaty, prosi o litość motyle,
próbuje głaskać zastygłe od żalu księżniczki...
...A róże duszą go, a jeż mu kłuje policzki,
a Ptak płacze tuż za ścianą, tak blisko, i porusza u okien zasłony...
Pełno go... Drapieżny jest i dziki, i bijący skrzydłami, i nieutulony!
"Niechże Ptak mi zejdzie i dziobem wykłuje mi oczy,
niechaj tylko wiem, że jest przy mnie, że nie tłucze się już i nie broczy,
że nocami nie lata po salach, nie rozbija się o odrzwia mosiężne...
Niech rozkraje mi dziobem skronie i oczy krzywoprzysiężne.
Niechże zleci na me wezgłowie rozwścieczony i groźny, i wraży,
niech mi padnie strzałą na piersi, niech skrzydłami legnie na twarzy,
niech zeń zetrę pajęczyny i wapno, resztki sideł ze szponów zdejmę,
niech go tylko rękami ogarnę, niech go tylko ramionami obejmę,
niech uściele na sercu mi gniazdo jak jaskółka przy niskiej strzesze
- a już ja go ukołyszę, upieszczę... a już ja go uspokoję, pocieszę."
Ręce są ciężkie, oczy błędnie szukają powieki.
Ptak na sercu jest - to ulata miłujący - to na zawsze daleki...
Badyle chwytają za ręce, liście tłoczą się z szelestem do słuchu...
Pielęgniarka ma róże, róże konające z płaczu we włosach...
i krew!... krew!... krew!... na białym fartuchu...
--------------------------------------------------------------------------------
* * *
Wypiłam wszystko, co mi było przeznaczone:
żółcią zaprawną radość, trującą i krótką,
płynny ołów milczenia i krople liczone pociechy.
Ty, co miecz dzierżysz, a twarz ci się jak radość boża uśmiecha,
zejdź ku mnie po kryjomu, nie poznany, i daj mi wypić mą
śmierć po cichutku.
--------------------------------------------------------------------------------
* * *
Niczym nie jestem, tylko drganiem strun żałosnych...
Któż może być o taką bolesną rzecz zazdrosny?!
Komu przeszkodzę, kogo zgniewam lub urażę,
ja - skrzypka płacząca - na chwilę przypadkiem przyłożona do twarzy.
--------------------------------------------------------------------------------
* * *
Dlaczego śpiewam śród ludzi jak dziad, co nagle, żebrząc, w rynku klęka?
Ach, bracie mój, ach, siostro, na strasznych jestem rozciągnięta mękach.
Nóż w sercu noszę i coraz to ręka nieświadomego nagle szarpnie nożem;
Po cierniach stąpam, na cierniach głowa ma spoczywa, kiedy idę w łoże;
sen mię jak jastrząb szarpie, jawa jak sęp ściga;
dzień każdy przelatuje po mnie jak w pędzie kwadryga
...miażdżąc... I muszę, niby dziad natrętny, pieśnią brzęczeć,
by włosów nie rwać z bólu i nie jęczeć.
--------------------------------------------------------------------------------
* * *
Każdym oddechem, każdą łzą - serce kaleczy się i grzeszy...
O Boże, nie odejdę stąd, dokąd mię nie pocieszysz!
Zostanę przed Tobą, ujmę Cię i nie puszczę, jak Jakub, kiedy,
obstąpiony od szakali kołem,
przez całą noc najczarniejszą, przebitą gwiazd gwoźdźmi,
mocował się aż do zwycięstwa
- z Aniołem.
--------------------------------------------------------------------------------
* * *
Jedyne wyjście z matni - śmierć, wygląda jak brama opleciona czerwoną różą,
a na niej śpiewa rajski ptak o miłości, której żadna żądza nie znuży,
o głębokości serca, którego żadna cisza nie uspokoi...
...O mnie, o tobie... o matce mojej.
--------------------------------------------------------------------------------
Zalana łąka
Po łące zalanej, zalanej żalem, strumień przepływa,
idzie kosiarz, kosiarz znużony, dźwigając kosę,
a za nim dzieci, dzieci małe, jasnowłose,
pędzą brodząc gąski, gąski białe i siwe.
Po łące, łące zalanej, zalanej żalem
płynąc, przez nurt wyrwane, wyrwane wierzbeczki o serce moje trącają gałęźmi...
Lecz kosiarz już się rozpłynął, a kosa, kosa w namule grzęźnie,
a dzieci razem, razem z gąskami aniołowie do domu zabrali.
Po łące... łące... żalem... żalem na głębokość stu wież zalanej,
włóczy się żagiel, żagiel rozdarty, wlecze się prom, prom strzaskany.
Coraz to mija mię jedno, jedno lub drugie, serce moje rani... rani i płynie dalej
na oceanie, na morzu, morzu... na jeziorze pustym... na łące, łące zalanej żalem.
--------------------------------------------------------------------------------
Kamień
To tutaj, przez ten gąszcz; trochę w lewo, w bok, jeszcze niżej...
Oto leży! Ktoś na nim wyrył słabą ręką płytki, szeroki znak krzyża.
Próbowano ociosać go; tam legł odłamek młotka, co się na nim stępił;
teraz porasta mchem; cząber nań wpełza powoli, maleńka kępka przy kępie.
Jawią mi się na obczyźnie dalekiej, gdy myślę o Polsce najmniej,
i za nim zaraz - drogi, płoty, kartofliska, pola zorane zwyczajnie,
jakiś las, jakieś mrugające krótką falą jezioro...
Jawią mi się, gdy na ścieżce miłości stoję i dalej iść mi niesporo...
Jawią mi się, ach, w czas każdy,
gniecie mię, przytłumia i miażdży!
Nie podniosę go sama ani mocą żadnych przymierzy...
...Idźmy dalej... Zostawcie go... To kamień, co mi na sercu leży.
--------------------------------------------------------------------------------
Rozstanie
Kołysanie się klonów nic nie przypomina...
To była - nie wiem już! - lipa? jesion? jarzębina?
drzewa jakieś tracące liść i całe kapiące od złota
i rozbiegające się drogi, i pootwierane wrota,
i tętent koni, i płacz zgłuszony tętentem, i tętent przerwany płaczem...
...Nie, to nie były klony... Nic, nic nie przypomina!
...To drzewa, wszystko - one! To nie ja rozpaczam...
--------------------------------------------------------------------------------
Drzewo przy drodze
Drzewo, całe oblepione cierpkim drobnym owocem,
stoisz tuż przy tej drodze, gdzie przebiegam tak często nocą.
Piaszczyste tamtędy pociągnięte koleje,
niedaleko rozłożysta wioska bieleje.
Wartko rzeka niesie skoszone trawy i stadka gęsie i kacze...
Wydzieram się z ciała, biegnę tamtędy, obejmuję cię, znajoma
jabłonko dzika, i płaczę...
--------------------------------------------------------------------------------
Noc
Co dzień o innej porze
noc klęka na dworze,
gwiazdami się pleni
i obiecuje, że się już nigdy nie zmieni...
A potem
ramiona rozpościera i bzem ciężko szeleści nad płotem.
Aż z płaczem roś i słowika i gwiazd ostrych zgrzytem
- łamie wszystkie przysięgi i staje się świtem.
--------------------------------------------------------------------------------
Róże
I skojarzą się róże czerwone z białemi,
ale niziutko, niziutko przy ziemi,
i gałęzie przeplotą, i listeczki przeplączą,
ale się już nie rozejdą, ale się już nie rozłączą.
I zostaną zawsze razem, i rozrosną się razem wiernie,
ale będą kryły głęboko wbite piersią w pierś, wzajemne ciernie.
--------------------------------------------------------------------------------
Przepowiednia
W ciemności obok siebie będziecie leżeli
i rozdzieli was woda płynąca, i ogień bieżący rozdzieli,
i rozdzielą was róże i lilie, i chrząszcze, i gąsienice,
i ścieżki przez pola uprawne, i splątane miejskie ulice,
i wielkie - aż po horyzont - szerokie kartofliska,
i usta, co usta całują, i ręka, co rękę ściska,
i przypomnienie żalu,
i koral, co w oceanie ciepłym wyrósł na koralu,
i kwiatowi podobna rybka w szklanym słoju,
i zapach fijołków z drugiego pokoju,
i obietnica kiedyś dana - kiedyś - matce...
...I ptak, co na swobodzie żył, a umarł w klatce.
--------------------------------------------------------------------------------
Ojczyzna
Kraj cały zaległ serce. Dalekie stało się olbrzymiem i bliskiem,
kraj cały zaległ serce lasem i wrzosowiskiem,
jodłami,
co do góry korzeniami
w mokradle kruchym się walą,
torfami,
które całymi latami
na głębokość nieznaną się palą.
Kraj zaległ serce, z serca patrzy w oczy,
zieleni się, płynie Dźwiną, Dryssą i Indrą, piaszczy się i obłoczy,
z jezior wychyla tysiąc dusz, rybackimi oplatał sieciami,
aż się sypią szczupaki i liny, i płotki... I pyta: "Czy jesteś z nami?"
Do złota, do złota samego w sercu przez pustynię się przedziera
i pyta: "Kogo rodzić zamyślasz - kwiecie czy bohatera?"
Liście brusznicowe,
łąki bahunowe,
dyrwany cząbrem porosłe,
brzózki do lat nie dorosłe.
Drogi polne nieustępliwe,
poziomeczki od piasku siwe;
małe dziewczęta - Genowefy, Matyldy, Grasyldy, Weroniki, Judyty,
pojące szurpate krowy z wiadra u studni rozbitej...
Harmoniki dźwięki niezrozumiałe, po powietrzu latające,
długie sznury burłaków u rzeki i flisy, flisy skrzypiące.
Łąki bahunowe pod sosnami,
dudki nieporadne nad pastwiskami,
jesteście w duszy zamiast tej, co godziny na momenta liczy
- zamiast miłosnej słodyczy!
Zamiast radosnego oddania
dokoła są mgły i w mgłach wilkołaków stąpania.
Nie ust całowanie,
ale jak wzbiera pod lodem rzeka - nadsłuchiwanie.
Nie serca o serce gwałtowne uderzenie,
ale od sosen w księżycu światła i cienie.
Nie dorosłe do lat uczucia - jak pień zbyt wiotki,
rozbite paciorki szczęścia, nie diament twardy, promienny... Słodki
dźwięk słów obcych wszystkim jak imiona - Genowefa,
Monika, Weronika...
...I nieporadna, niezrozumiała, nieustępliwa odwaga -
jak ciągła komarów nad pomocnym jeziorem muzyka.
--------------------------------------------------------------------------------
Grające skrzydło
Skrzydło mego anioła,
zwieszone nad tobą jak drzewo płaczące,
odzywa się muzyką,
kiedy je potrącę.
A gdy zasypiasz i milczenia wzywasz,
zrazu kryje się pozorem
ciemności, aby później purpurowym
i złotym rozbłysnąć kolorem.
--------------------------------------------------------------------------------
Zjawisko
Przychodziła cichusieńka, biała,
długo obok nas milcząca stała:
ręce miała złożone, sukienkę z muślinu,
we włosach wianuszek jaśminu,
wstążkę błękitną u szyi związaną w kokardę,
fałdy - sztywne, równe, twarde...
Potem zaczęła jaśnieć jak świeca i topnieć jak ona,
a kiedyś na nią spojrzał - znikła jak zgaszona.
--------------------------------------------------------------------------------
Powrót
Jak taką wielką miłość nagle z śnieżycy wprowadzić do domu!
...Nieład, pantofle na dywanie, porozrzucane książki, wstążki, rzeczy małe i znikome...
Jak się z nią witać?!... Obok ziewa ktoś. Pachnie mocno cudzym kalafiorem...
Co mówić? O co pytać?... "Gdzie byłeś?... Każdego na cię tutaj czekano wieczoru...
...Z myślą o tobie zaczynano dzień... Serce spływało krwią, a oczy-łzami...
...Prócz ciebie - nie było nic, nic pod gwiazdami!
Gdzie przepadałeś? Gdyś bawił z dala, ktoś zebrał twe żniwa
i nie powrócą!... Patrz, włosy twe - siwe..."
--------------------------------------------------------------------------------
Caritas
Bóg jest miłosierny, aniołowie są miłosierni,
Matka Boska ma płaszcz niebieski i nigdy nie bywa w czerni,
świeci Młodziankowie
chodzą z wianuszkami na głowie,
a gwiazdy im krągłe u stopek kwitną jak jaskry w rowie.
Bóg jest miłosierny... Niech serce serca nie krwawi,
Anioły Stróże zejdą i wszystko się nagle naprawi:
będą ręce na włosach leżały,
będą zmięte róże ożywały,
będziesz miał jasne włosy, jak kiedy byłeś mały...
--------------------------------------------------------------------------------
Jesień
Wypatrzyliśmy oczy za jaskółką odlatującą.
Latem stało po drogach tak upalne, tak upalne gorąco,
od księżyca nad dachem było aż do głębi serca srebrzyście!...
Teraz serce rozsypane po drogach leży jak liście... jak liście...
--------------------------------------------------------------------------------
Miłość
Była podobna do śmierci - w smaku słodka, żelazna w dotknięciu,
mówiła słowa wolniutkie w półśnie, w drapieżnym ziewnięciu;
była podobna do głębi przybrzeżnej w wartkim potoku,
miała oczy ciemnym mułem nabiegłe, miała włosy z wonnego mroku.
Trzymała mię związaną za ręce, trzymała mię przykutą za barki,
zgasiła wszystkie myśli półszeptem jak struchlałe pod czaszką ogarki
i złożyła mi głowę - ciężką jak ołowiu głaz - na kolanie,
przysięgając, że nie pójdzie przenigdy, że od kolan już moich nie wstanie.
--------------------------------------------------------------------------------
Posąg
Stoi i tęskni do nas pozłotą włosów błyszcząca
i stopy małe wyciąga do zimnych palców miesiąca,
piołun dziś rano zebrany włożyła do fałdów sukni,
chyli się, patrzy i szepce, pozłotą włosów błyszcząca:
"Pójdź, stopnie takie łagodne... Pójdź... tylko szybą nie stuknij."
Na macierzance usłana ścieżeczka miesięcznej bieli.
"Pójdź, tylko szybą nie stuknij... Ojciec i matka zasnęli."
Wyskoczył cicho nad trawę maleńki pagórek kreci
u stóp, na ścieżce tęskniącej, co łukiem ramion się bieli,
i nagle skrzydła rozwinie, i krzyknie! I - do nas wleci.
--------------------------------------------------------------------------------
Pogrom
Rozsypały się na kruchą trawę
myśli, spojrzenia, szelest słów nieważki;
zabrali - drżące jak liście klonu, krwawe
serce ze śmiertelnej porażki.
Wyniesione stygną na drodze, gdzie gruda
stanęła z wieczora na ranek,
lampy, rzeźbione krzesła, kryształowe cuda,
gobeliny, sieć lekka firanek;
na wietrze i na szronie żałośnie łopocą
- płachta kolorowa, chusty welon biały,
rąbki jasne (kryjomo pieszczone przed nocą),
zziębnięte szat obręby (całowane w mroku),
osłony (raz widziane, jak gdyby w obłoku)
i skrzydła...
Skrzydła ptaków zmarzniętych, co nie doleciały.
--------------------------------------------------------------------------------
Zły człowiek
Biedny człowiek, który podpalił dom nasz i stodołę,
śpi w opuszczonej budzie, deski pod nim gołe.
Jutro pójdzie dalej, z ciężkim sercem i zmęczony niezmiernie,
na przełaj, bez drogi, przez bajora, kamienie, nieużytki i ciernie.
A u nas już cieśla ciosa jasne belki z co najgrubszych jedli,
pachnie smołą - i lada chwila nowe dźwignie się osiedle.
--------------------------------------------------------------------------------
Noc nad morzem
Zapadła na jasną twarz nieba ciężka żelazna przyłbica,
można nie zamykać okiennic, nie będzie dziś w nocy księżyca...
"A łodzie?" "Łodzie wrócą omackiem, wlokąc ciężkie sieci."
"A jutro?" "Nowy anioł dzień nowy roznieci,
może pogodny, może deszczem przetkany niby nitką srebrną."
"A czy księżycowi, gdy chmurno, ziemia niepotrzebna?"
"Śpijcie. A przedtem spójrzcie w okno: oto czarne podniosło się wieko
i spływa z nieba na morze księżycowe mleko."
--------------------------------------------------------------------------------
Dzikie gęsi
"A ta gęś dzika, co leci nad morzem,
gdy noc czarna zapadnie - gdzie się spać położy?"
"Na morzu, na dalekim oceanie, na bezgranicznej swobodzie,
korale rosnące z dna od stóp do głów kąpią się w wodzie.
Codziennie na koralu z poprzedniego dnia wyrasta koral nowy,
aż wychyną, aż wyjrzą, aż się rozgałęzia na powierzchni koralowe ostrowy.
Tam, z krzykiem żałosnym, gdy słońce bez tchu za widnokrąg wreszcie zapada,
klucz dzikich północnych gęsi na krótki nocleg osiada.
Każda gęś głowę czujną nakrywa skrzydłem prawem albo lewem
i śpią, a ciepły wiatr głaszcze je lub stroszy im piórka powiewem."
--------------------------------------------------------------------------------
Filip II
Biedny stary król, nie kochany od żony ani od syna,
kazał sobie dać złocisty dzban i wielki kubek do wina.
Płaszcz ma złotolity; zbroję odrzucił i piękne rękawice.
Palą się za nim i przed nim jak przy nieboszczyku - świece.
Podeptał płaszcz, cisnął precz koronę i stanął przed zwierciadłem,
i nic nie widzi przez łzy, i szepce: "Proch i popiół
- oto wszystko, co posiadłem:"
--------------------------------------------------------------------------------
Flamingi i Etiopy
Gdy zasypia Krzysia kędzierzawa, jak baranek,
pod różową kołdrą, pod cieniem nierównym różowych firanek,
śnią się jej z dziobami ostrymi, jak klingi,
długonogie, zamyślone, różowe flamingi.
Już przestępują ze stopy na stopę,
już się mają zrywać - wtem czarne wpadają Etiopy.
--------------------------------------------------------------------------------
Dzika lalka
Ubrali ją inaczej niż wszystkie -
w płoche trawy, szurpate listki,
paciorki z bzu, paciorki z kaliny;
pióreczka sterczały w jedwabistych włosach;
choć zimno było, zawsze miała bose
drobne, kwadratowe nożyny.
Nie stało trocin - włosiem ją wypchano;
jak gęsiareczki dalą ścierniem słaną
musiała śpieszyć, w połowie przepasana szmatką...
Toteż gdy przyszła na świat ledwo żywa,
mówi od rzeczy, po nocach się zrywa
i doktor orzeka, że nic jej nie pomoże, bo jest od urodzenia wariatką.
--------------------------------------------------------------------------------
Pamięci Stefana Żeromskiego
Duszy najszczersze kochanie,
serce wstrząsające sercami,
ogniu miłości rozdartej
coraz to głębszym łkaniem
- jakże bez ciebie zostaniem...
Tyś targał kajdanami,
gdy przed wolności zaraniem
ciężkimi spętany snami
trwał naród. Tyś w duszach dzieci
siał ogień, siewca uparty...
Kto dziś ten plon dojrzały roznieci,
jakże bez ciebie zostaniem?...
Na naszych sercach wsparty
- a my trzymający się społem
twych szat - takeśmy stąpali,
szarpani twego serca szarpaniem,
paleni twego ognia pożarem,
przygięci pod twego brzemienia mozołem,
my w twym jarzmie - ty w naszych serc i ramion otoczy!...
Pękło serce i zamknęły się twe oczy,
a nas zgon twój przysypał popiołem.
Jakże bez ciebie zostaniem!
Miłości nasza... Jeśli brzemię dźwigasz jeszcze dziś, już nie
dzielone z nikim,
i tam gdzie trwasz teraz, jesteś bardziej niż na ziemi serca
samotnikiem,
jeśli walczysz, płoniesz, porywasz się całą mocą człowieczą
na gwiazdy i na słońca, które cię kaleczą
- o, wiedz, o, słysz, o, zobacz, jak za tobą, niby za bratem lub
ojcem śród bitwy,
idziem!... A jak święte chorągwie rozwinięte lśnią i szeleszczą
nad nami serc naszych za ciebie modlitwy
- o koronę dla męki, o nagrodę za męstwo,
o ostateczne twe w imię Boga najwyższego zwycięstwo,
o boże na twym dziele dla potomnych pieczęcie,
o łaskę ciszy, o spoczynek słodki na sercu bożym i w Jego
miłosierdzia wieczystym objęciu.
--------------------------------------------------------------------------------
Chory satyr
Leży tam, duży i cichutki, bez ruchu,
blisko małych chojaków, pod liśćmi łopuchu,
a koza stara, dobra, lepsza od człowieka,
czasami przebiegając udziela mu mleka,
a on nie wie, czy powróci jeszcze doń... i tak sobie czeka.
Blisko - droga i park, i rozrosłe, rozłożyste jabłonki,
i folwark, gdzie łańcuchy, pługi, cugle brzękają i dzwonki,
gdzie stodoła dudni od wozów i konie gubią podkowy
na bruku nierównym, i od desek błyszczących bije dech sosnowy.
...A on jest taki chory i nie może podnieść głowy
ani się rozejrzeć w gęstwinie, ani gwizdnąć, ani postraszyć dziewek,
ani dorzucić kamieniem na zaoranym do gawronów i siewek.
Śmiałe serce bije tak nierówno, ostygają kosmate u nasady kopyta,
silne, szerokie dłonie są jak niemrawe drewna,
a krew po żyłach przechodzi taka mdlejąca, niepewna
i nie potrafi już przemóc gorączki, która po kościach zgrzyta.
Ulatujące jaskółki żegnając się obsiadają druty;
skowronek chciał pieśń jego zaśpiewać i drgnął - i zapomniał nuty;
wróbel, którego hałasem zwabiła ładowna bryczka,
z ćwierkaniem, jak z wielkim płaczem, do szorstkiego przypadł policzka;
a sroki, z wierzchów sosen na przydrożne spadając krzyże,
opowiadają głośno obojętnym podróżnym wieści o chorym satyrze.
--------------------------------------------------------------------------------
Biały sen
Sen cały biały...
- i serce, i ręce omdlały -
... skłania się, skłania
od ledwie widnego świtania,
od gwiazdy zarannej,
od siostry dziewanny,
od leszczyny w chmiele owiniętej,
od figury na wzgórku świętej.
A kto mu drogę zagrodzi
- temu będzie jeszcze, jeszcze słodziej.
A kto się przed nim ukorzy
- będzie jak anioł boży.
A na kogo zejdzie w ciszy i nie spostrzeżony wcale
- ten wstanie jako słońce samo w niewymownej chwale.
--------------------------------------------------------------------------------
Kapelusz
Jasny odcień płynącej rzeki,
co u brzegu staje się płytką,
mrugające przed snem z wolna powieki,
ptak lecący, kwiat lekki, daleki
- wyszyte złotą nitką.
Cień od wstążki - aż niebieski od czerni,
niespodziana, ogromna, różowa
krótkiej szpilki niewidocznej głowa
i brzeg - niski płotek z małych cierni.
--------------------------------------------------------------------------------
Wierzę w cuda
I ten, i ów, i jeszcze tamten, profesorowie nawet i doktorzy prawa
mówią, że nie ma cudów... Ja jednak mogę zaświadczyć
inaczej, bo co dzień się ze mną cud stawa:
wdeptaną w ziemię, zmieszaną z codziennym splątanym śmieciem,
wydobywa mię boża moc i dzierży ocaloną w swym ręku jak żywą różę w bukiecie.
--------------------------------------------------------------------------------
Bóg i milczenie
Bóg nad milczeniem moim trwa, jak ongiś przed świata początkiem
unosił się nad chaosu bezładem,
a ja w mej własnej głębi, zostawiona sobie, perłę przy perle układam,
dźwięki, kolory, oddechy, poruszenia - żadnym nie związane wątkiem,
kolor i kształt przy głosie,
jak w chaosie.
I śpieszę się, i gromadzę, i u przepaści skarbów bez tchu
pracując boję się, czy zdążę
przygotować wszystko ku chwili, gdy jednym władczym
słowem Bóg me milczenie rozwiąże.
--------------------------------------------------------------------------------
Do umarłych
Umarli, kochani,
zasłońcie mię świetlistymi rękami,
zakreślcie krąg kredą święcona lub nie święcona,
aby mię nie zdeptano, aby mię nic zgnieciono!...
Dotykajcie czół, serc, oczu i ust, aby nie przeciw mnie były, ale ze mną...
Niech w oddechach waszych chodzę, ufająca nienadaremno,
żem w hełmie, tarczy i zbroi
i że falangą mocy huf wasz niezłomny tuż poza mną stoi.
--------------------------------------------------------------------------------
Zasypiające gwiazdy
Gwiazdy zasypiające
mają dzwoneczki srebrne,
muzyka zlatuje światłem
na wszystko, co jest podniebne,
lecz w jeziorze odbity blask
zrywa się jak za zaklęciem
i wraca w górę muzyka
w najsłodszym wniebowzięciu.
--------------------------------------------------------------------------------
Rzeka
Ciemną klamrą, mostem, spięta rzeka
od kamiennych brzegów ziarnek żwiru żebrze;
czepia się i zapomina, czego chciała,
i dźwiękając łzami, w świetle cała
bieży dalej, gubiąc łzy w miesięcznym srebrze.
--------------------------------------------------------------------------------
Wzruszony smok
Smok na łące,
wpatrzony w księżycową pełnię,
lśniącym pazurem grzebie
w kostropatej wełnie;
język mu z paszczy wypadł
w bezmiernej zadumie.
I chciałby śpiewać jak człowiek albo wyć jak wilk,
lecz - nie umie!
--------------------------------------------------------------------------------
Księżycowy paw
Żeby nie zbudzić ptaka śpiącego na gałązce klonowej,
idźcie ścieżką okólną, brzegiem zarośli i traw:
tam. patrzcie tylko, w powietrzu przezroczym, z pióropuszem u głowy
tańczy w milczeniu głębokim księżycowy, błękitny paw.
Ogon rozpostarł olbrzymi, a blask mu na skrzydłach dymi,
koralowe pazurki wypręża, to zaciska
i depce woń siana i mgieł białe chuściska,
i pije, pije, pije blask i dziobie, dziobie, dziobie w przestrzeni
małe różowe perły, pełne księżycowych płomieni.
--------------------------------------------------------------------------------
Złamany jaśmin
Łuk jaśminowej gałęzi przełamano na dwoje kamieniem,
zgniecione pachnie kwiecie słodyczą skradzioną upałom.
"Zmienisz się, zginiesz!" "Nic, jasność na jasność wymienię."
"Trupie!" "Na gwiazdach zakwitnę jak tutaj - złoto i biało."
--------------------------------------------------------------------------------
Dusze
Dusze obstępują dom nalany życiem po brzeg,
śmiechem i śpiewem, i dziecięcym szczebiotem:
krok ich na dróżkach - nieznaczny jak ścieg,
zmywa je deszcz, zasypuje śnieg,
nietoperz wymiata niespodzianym lotem,
pająk w przędziwo nieumyślnie zwija,
a wielki księżyc spojrzeniem wypija.
--------------------------------------------------------------------------------
Oko ziemi
Jeziorko, czarne jak ślepa śmierć, obrosłe brwią nawisłą,
ocknęło się, drgnęło i jak broń zabłysło
- nie ślepe już, bo oto patrzy wprost na nas surowa
z czarnej tęczówki stawu kula księżycowa.
--------------------------------------------------------------------------------
Skrucha wieczoru
Ogrody zakwitają w ciemności,
jak niebo gwiazdami zakwita...
Spadły łzy wieczoru rzęsiste,
rosa leży głęboka, obfita...
Oczyściło się serce dnia.
Już dosyć! Więcej skruchy nie trzeba.
Sznurami woni błagalnych
kwiaty wstępują do nieba.
--------------------------------------------------------------------------------
Kolumny nad wodą
Spoczną lecące liście
na stawach strojnych w łabędzie,
wyjdzie spod kolumn cisza
i posągiem nad wodą usiędzie,
i runie w sercu lato
walącym się wiekiem trumny,
a cisza westchnie u brzegu:
"O kolumny... kolumny... kolumny..."
--------------------------------------------------------------------------------
Opuszczenie
Miłość naszą doczesną,
śmiertelną, krótkotrwałą,
Bóg wyniósł mocą swoją
i dał jej w wieczności ciało;
w czasie była jak motyl,
w bezkresie jest wyraźną muzyką,
przez której kryształ przeczysty
boża słoneczność przenika.
Lecz myśmy - jak puste muszle,
opuszczone łuski owadu,
siwa nicość naigrawa się z nas
i piaskiem na serca nam pada.
--------------------------------------------------------------------------------
Miłość i obecność boża
Nie wiem, czyli w szatana jestem sferze, czy pod cieniem krzyża!
Miota mną prąd dwojaki - dźwigająca fala,
która mię do miłości i do Boga zbliża,
i odpływ, co od Boga i od ciebie mię oddala,
najmilszy mój, od Boga i od ciebie mię odpycha
i zasypia... I z falą martwą razem jak płaz jestem cicha.
Jeśli boża obecność w nas jest tym, co ma nas zbawić,
jeśli jest iskrą, która nas rozpala,
jeśli jest duchem, co nami oddycha,
jak może w obecności tej chorzeć i krwawić
niedoskonały twór, dziedzictwo sprzed potopu,
miłość, ostatnie z monstrów pozostałe pod błękitem stropu.
Lecz jeśli w tępym śnie zmysłów i ducha
z zaświata jedna miłość jak źródło wybucha,
jeśli w pustce zarosłej sennością i zielskiem
ona budzi człowieka wołaniem anielskiem,
jeśli dzięki niej w głębi grubych kości i krwi gęstej zwierza
nadprzyrodzonym biciem głos boży uderza
- jak może moc ta, jakimkolwiek odezwie się echem,
być nie porywem ku świętości, ale grzechem?!
--------------------------------------------------------------------------------
Czarne i białe
O Boże, któryś miłość stworzył i dopuścił żądzę,
i wzniecił przyjaciela, a dopuścił wroga,
jakże, ślepy proch ziemi, dojrzę, kędy droga,
jakże Twe sprawy poznam, zbadam i rozsadzę.
O, niech zstąpi Twój cherub i rzeknie: "Ja rządzę!"
- i niech przetnie świat ręką niemylną i chrobrą
na prawdę i na zdradę, na zło i na dobro
i niechaj wzrosną wpośród ściany i wrzeciądze,
dzielące po wiek wieków szatana od Boga
i zdradę od wierności, a miłość od żądzy.
--------------------------------------------------------------------------------
Błękitna chwila
Zniknie za brzegiem, ujdzie za skały
żagiel, w błękicie jak skrzydło biały,
na rozpalonym zboczu rozścielę
wiatr przedwieczorny pachnące ziele,
niską buczyną, ostrym jałowcem
wstrząśnie nad dzikim górskim manowcem.
Dom jest daleko, świat jest daleko,
za zapomnienia górą i rzeką:
nic nam nie grozi, nikt o nas nie wie;
ptak w migdałowym ukryty drzewie
potrząsa skrzydłem i gwiżdże z cicha,
zdeptany piołun wonią oddycha.
Połóż mi rękę pod senną głowę.
Wczoraj - zginęło, dzisiaj - jest nowe,
jutro - pod żaglem białym na głębi
ściga lecące stado gołębi.
Jesteśmy wolni, jesteśmy sami
śród ziół pachnących, pod błękitami.
Koniki polne w kamieniach dzwonią...
Serce zamiera jak ptak pod dłonią.
Czas coraz pustą napełnia czaszę...
Wczoraj - zginęło, dzisiaj - jest nasze,
a jutra nie chcą widzieć za mgłami
oczy zamknięte pocałunkami.
--------------------------------------------------------------------------------
Zima
W Anglii w grudniu bywa mglisto i zielono;
we Włoszech róże kwitną i szare pod błękitnym niebem schną liście oliwne;
w dalekiej Grenlandii zorze jak pogorzeliska płoną.
U nas wszystko jest ciche, miękkie i w dotknięciu dziwne,
puszyste, zagrzebane, skostniałe,
białe... białe...
Wieczorem rzuca się strzałę z papieru, by nacieszyć się jej spadaniem,
a strzała wpada w wir śniegu, lecący nad dzwonków perlistym drganiem.
Wiec śledzisz ją, jak lata krzywo, już od puchu zimnego pierzasta,
i, coraz. mniejsza dla oczu, coraz to w ciężar urasta,
aż nagle spada pionowo jak ołów,
twarda, skostniała i już niepodobna do latawców, ptaków i aniołów.
W dzień kto się kuli od mrozu i policzek ma jeden biały, a drugi czerwony,
i czeka na tramwaj, bo się śpieszy do dziecka, matki lub żony,
nagle dojrzy gwiazdkę jedną, drugą, trzecią - na rękawie
i staje, a Tramwaj już ruszył, i patrzy, i ogląda siebie samego ciekawie
w gwiazdach coraz liczniejszych od pięt aż po szyję...
I śmieje się, i idzie pieszo, i cieszy się, że żyje!
Wiedzą o lym anioły grudniowe, o ogromnych oczach z szronem ocienioną rzęsą,
i śpieszą się, i białymi rękami wielkie płachty śniegu ponad Polską trzęsą.
--------------------------------------------------------------------------------
Zabitemu
Z dłoni twoich wyrosną goździki,
z martwych oczu - bławatki,
twoje jasne, ciężkie, ciężkie włosy
chwiać się będą jak pszeniczne kłosy.
Mak czerwony, mak czerwony dziki,
weźmie twego śmiechu klejnot rzadki,
weźmie twoich ust przedziwną mowę
w swoje płatki miękkie, purpurowe.
Serce twoje rozdarte od mieczy
przenajczystsza pogoda uleczy.
Stopom twoim skrwawionym w podróży
biała rosa na łąkach usłuży.
Bo wzdłuż łanów, po przebytej męce,
chodzą z wolna, złączeni za ręce,
chodzą z wolna i z cicha - zbawieni
w złotych zbrojach, w bieli i czerwieni.
--------------------------------------------------------------------------------
Letnisko
Cztery Niemki, staruszki o spłowiałych oczach niebieskich
- kapelusze jak ogródki, plecy proste, nogi suche jak kreski -
idą w górę - parasole, ostre łokcie - powolutku, powolutku.
Mają cztery torebki. Jedzą wiśnie - jagódka za jagódką.
"Ach, wie schon!..." Widok: lasy świerkowe, dębowe - chorągwiane.
Ktoś dojrzał wysoką skałę, wspiął się na palce i hotel postawił na ścianę
jak pudło na szafie.
Teraz stoi tam wszystko: dom, klomby, bzy, jaśminy - jak widoczek z rafii.
"Nein, diese Blumen!..." Na górskiej łączce, co stała się parkiem,
rumianki zasiane przez wiatr i przez wiatr pieszczone...
Schylają się Niemki staruszki, prócz jednej ze sztywnym karkiem,
i rwą kwiaty - ostrożnie, jak by rwały dusze zaklęte, kruche i strwożone.
"Sieh mai, Irma..." - do sztywnej mówią z czułością ciężką od przeprosin
i do stojącej na ścieżce każda plon złoto-biały z pośpiechem przynosi.
--------------------------------------------------------------------------------
Pogrzeb lata
Uklękła jesień przy drodze u słupa,
ma na silnych rękach młodego skostniałego trupa,
spogląda dokoła, czy się go też kto użali...
Dostrzegli ją mali chłopcy, co tam chrust zbierali,
pokładli na piasku wiązki,
pobiegli po zielone gałązki,
skopali, zdeptali i las, i pole, i trawę,
umaili martwego, sobie zrobili zabawę.
Przybiegły gęsiareczki brudno odziane,
zobaczyły ciało w gałęzie ubrane,
zaśpiewały głosikami cienkimi, cienkimi,
aż zaczęły spadać żółte liście na całą ziemię.
I przyszła staruszeczka stuletnia, zgarbiona, skulona nieboga,
posłyszała śpiewy płaczek siedzących nad drogą,
przydreptała bliżej, bliżej,
schyliła się niżej, niżej,
cała się od stóp zapadła, cała się przygięła
i rękami matczynymi martwego objęła.
Powiedziała mu słowa tkliwe, tkliwe:
"Tyżeś to, moje dzieciątko nieżywe?"
--------------------------------------------------------------------------------
Zwyciężone natchnienie
Wisisz nade mną, chmuro, chwiejesz się, chwiejesz, pieśni,
jak śnieg zawieszony w górze nad kwitnącym sadem czereśni,
grozisz błyskawicami, przerażasz pomrukiem złowrogim
i walczyć muszę z tobą jak z czymś stuskrzydłym, stugłowym, stunogim.
Tnę mieczem, ogniem palę kształt, co się pomiędzy mną a słońcem obłoczy,
i już sercem wiem, że zwycięsko na powrót w gardło niebytu cię wtłoczę.
--------------------------------------------------------------------------------
Nieznane
Jeszcze nie wszystko we mnie jest dla mnie znajome,
żyję w przedsionku jak na słonecznym podwórzu:
o gołębie moje, o klomby żółtych begonii,
o róże... róże....
Jest dom i korytarze ciemne i kryjome,
i zegar, który drży jak serce i jak serce dzwoni,
i galerie patrzące umarłych oczyma,
i - Bóg, który jest wszędzie, jest tam, gdzie mnie nie ma.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie dla siebie
I można wygrać wszystko, ale nie dla siebie,
wymodlić każdą łaskę, każdy sprawić cud,
wyczytać ciemne jutro jak piosenkę z nut,
wstrzymać klęskę jak wilka u owczarni wrót,
wszystko to można, wszystko, ale nie dla siebie.
Kończy się cudotwórstwo, gdy chodzi o własne
kieski, u granic własnych staje włości
i składa oręż. Tam gdzie by najprościej
było - uczynić wszystko dla własnej miłości,
jest się bezsilnym wobec nędzy własnej.
Po tylu próbach - dziś jest wszystko jasne:
z ran; odniesionych w niejednej potrzebie,
człowiek się leczy, rzeczy martwe grzebie,
zrzuca postacie, co dlań już zbyt ciasne,
do nowych cudów sił szuka po niebie,
ale ich sprawić nie może dla siebie.
--------------------------------------------------------------------------------
Nieświęta męka
Na drogach mej boleści nie znalazłam, Boże,
śladów krwi Chrystusowej,
na moich cierni kolcach, w ran moich otworze
nie było ni gałązki cierni z Jego głowy;
uderzeń, których barki moje i oblicze
doznały, nie sprawiły męki bożej bicze.
Druh, który się mnie zaparł jak ów u ogniska,
miał inne miano.
Na śladach moich stóp krwi nie zbierano,
nie przyszła żadna miłość przez urągowiska
z przeczystą chustą...
...A na Golgocie mojej było pusto...
--------------------------------------------------------------------------------
Tęsknota i miłość
Jeśli w tej tęsknocie zostanę,
jeśli do końca w niej wytrwam,
uniosę się nad wiecznością
jak nad jeziorem rybi twa.
Jeśli w tej miłości utonę,
jeśli w tej tęsknocie zgoreję,
gdy zbudzę się, Bóg nade mną
zamiast dnia rozednieje.
--------------------------------------------------------------------------------
Tęsknota grobów
Bóg oddechem pył przesypuje
nad równinami,
umarli to wiedzą pod ziemią,
niepokojeni snami.
Suche szeleszczą szkielety,
przewracają się białe kości.
"Gniecie nas wilgotny grób,
nie masz nad nami litości.
Duch nasz uleciał i mieszka
daleko, w domu Boga,
opuścił nas żywy czerw
nieznaną, ciemną drogą.
Leży na nas kilka stóp ziemi
jak na piersi chorego - maligna,
kiedyż, kiedyż przyjdzie anioł,
co nasze groby podźwignie?"
--------------------------------------------------------------------------------
Dawniej nie było śmierci,
potem cień jej wraz z mym cieniem wyrósł,
później jeszcze leżała w kącie
niby zwinięty papirus...
A dziś jest pod ręką, przytomna,
i dzień każdy mój o niej pamięta,
i czeka na mnie bliska i moja
jak książka nie rozcięta.
--------------------------------------------------------------------------------
Walka
Tablice nowych praw szatan ze złota wykuł:
"Oto jest Zakon Czasu, pokłoń się, niewolniku,
pokłoń się, plemię tchórzliwe, słabe i nienawistne,
a ja ci jarzmo włożę i pętle na szyi zacisnę."
Ale myśmy powstali zgodnie i skoczyli złemu do oczu,
a każdy z nas tchnienie boże we włosach zjeżonych poczuł,
a w oczach bijących męstwem kryl każdy zimną grozę
na myśl o wrogu świata z gotowym w ręku powrozem.
--------------------------------------------------------------------------------
Wybraniec
Bóg mię powołał przez ogień, przez mrok, przez ciszę;
Bóg mię powołał... Głosy Jego surm słyszę...
Piętrzy się fala zalewu
od płomienia i śpiewu,
od piorunów, które są jak snop wężów w Jego prawicy,
od gromu, który ślepnie przy Jego źrenicy.
Bóg mię powołał, mnie, nędzę i niewolnika,
jak rycerzy - Bayarda i Zawiszę, jak królów - Konstantyna i Ludwika,
jak świętych - Piotra, Magdalenę, Krzysztofa...
Bóg mię powołał!... O, któż by się nie cofał...
--------------------------------------------------------------------------------
Do Wilna
O miasto, twoje mury dziecku nie były przychylne!
Pamiętam nędze srogą na jakimś poddaszu w Wilnie
i ciężką matki chorobę, i nudne gderanie niańki,
i cerkwi nad miastem kopuły jak kolorowe bańki,
generalskie srogie wąsiska, kozackie czerwone lampasy...
... Surowe, ubogie dzieciństwo, dalekie, dalekie czasy...
Któż ziarnka piasku policzy sypiące się z urwisk nad Wilią!
Tyle ubiegło dni różnych, godziny i ludzie się mylą:
grób ojca w ziemię zapadły bez żadnych ludzkich wspominek,
grób drugi pod sosną wyniosłą śród Radziwiłłowskich Dubinek...
... Zgłuchł żal i krzywda zasnęła, i przeszłość osnuła zielskiem
te groby nie połączone, te groby rodzicielskie.
O miasto moje, nie znane mi twoje widnokręgi.
Oglądam tylko widoki i czytam o tobie księgi:
lasy cię obstąpiły, wilczyska ciebie obiegły,
wysokie wieżyce kościołów twoich pod niebo wybiegły,
chmury nawi sły nisko, z dzwonami kościołów się mierzą
i północ chłodna nad tobą o każdej godzinie leży.
Ja, która nie mam domu ani stałego osiedla,
widzę cię myślą czasami, śród twoich dębów i jedli.
Jak ktoś osierocony wspomina daleką familię,
tak ja cię - dalekie - wspominam i Górę Trzykrzyską, i Wilię,
i myślę jak ktoś wygnany, czyje przepadło i miano:
a gdyby tam powrócić - jak by mię też spotkano?
I myślę jak ktoś wygnany, gdy dzieciństwo wspomina ubogie:
a gdyby wrócić - czy kwiat mi, czy kamień upadnie pod nogi?
I snuje się z cierni różaniec, i pytają twarze męczeńskie:
"Tam gdzie my legliśmy w męce, czy wypada ci wkroczyć zwycięskiej?
Zbudź się z różanych nadziei i zerwij sieci omamień,
łzami twej matki w tym mieście każdy oblany kamień!
Tutaj marniała od troski, tutaj upadła od razów,
leży w tym kraju twa krzywda pod dwojgiem ukryta głazów.
Schnąć będziesz tutaj i ginąć od niewiadomej goryczy,
bo krwi twej tu pełno pod ziemią i ona do ciebie krzyczy.
Wróć na rozstaje, pozostań na zawsze na ścieżkach, co ślady mylą,
nie wracaj do miasta dzieciństwa, nie wracaj do lasów nad Wilią!"
Ja, która nie mam domu, pytam cię, stary grodzie,
jak mi to moje sieroctwo twoje twarde serce nagrodzi?
Jakim przemówisz słowem, zanim się z żalu rozpłaczę
i przypadnę do zimnej twej piersi, i krwi mojej krzywdę przebaczę,
i przebaczę dwa groby zapadłe, nieznane i rozłączone?...
O Wilno nieznajome, o Wilno moje rodzone...
1929
--------------------------------------------------------------------------------
Rozmowa ze świętą Magdaleną
"O święta Magdaleno,
jaką zdobyłaś ceną
zbawienie?"
"Miłość we mnie gorzała,
pożoga na mnie stargała
urodę, kosztowne odzienie."
"O Magdaleno płacząca,
duszo w jaśnieniu chodząca,
różane twe ciało i lice
pieścili miłośnicy...
Skądże ci się to wzięło,
żeś w bożym raju stanęła?"
"Byłam jak żar wiekuisty,
gorejący śród wężowiska,
pełzał po mnie gad nieczysty
z śliną u pyska...
Wąż za wężem się palił i ginął bez śladu...
... Nie czułam... nie wiem... Kwitnę pośród Chrystusowego sadu."
"O miłośnico zbawiona,
próżna przed grzechem obrona:
czart mię za ręce włóczy,
kamieniem serce tłucze...
Zapomniałam bożego wzroku,
błąkam się w pachnącym mroku;
jedwabiem - oczy ściśnięte,
usta - pocałunkiem zamknięte...
Na ramionach, na szyi - hańby sine ślady!
O święta Magdaleno, przyszłam do ciebie po radę."
"Nie wiem, nie pamiętam... Cała jestem pożogą...
Nigdy - przedtem - nie było nikogo...
Nie doświadczyłam, nie walczyłam, nie wiem, co pokusa...
... Stoję u stóp Chrystusa..."
--------------------------------------------------------------------------------
Śmierć świętego Hilarego
Biskup Hilary zachorzał,
a gdy już tylko slabiutko oddycha,
posnęli słudzy. Lecz on podniósł się z łoża
i pyta: "Czy noc jest cicha?"
Posnęli słudzy i nie słyszą szelestu
i drgania gałęzi, jak przed wejściem zorzy,
i głosu duchów, które śpiewnie odpowiadają:
"Tak, cicha - jak oddech boży."
--------------------------------------------------------------------------------
Śmierć świętego Szczepana
A któż mu za męki zapłaci?!
Szczepana wywiedli kaci
na miejsce wysokie, osobne,
bardzo Golgocie podobne.
Już ciężkie lecą kamienie,
już ranny w bok, ranny w ciemię.
A Szaweł na uboczu siadł i pilnując
przytrzymuje rękami - katów pozdejmowane odzienie.
--------------------------------------------------------------------------------
Storczykowe zbocze
Na zboczu, które zbiega łąką w dół, ku rzece,
storczyki stoją w trawie niby świece
jasnozielone, złotawe i białe...
Gdy krew zachodu gasi słońca chwałę
i spaja niebo czerwonym zalewem
z ziemią, gdy lekkie wzdychają powiewy
od wód maleńkich, biegnących ku większej
- wzdłuż zbocza, które łagodnie się piętrzy,
wstają prosto ku złotym i białym niebiosom
dymy woni czarownej, przesianej przez rosę.
Od kwiatów modlitewnie zapatrzonych w górę
biją prawie widzialne kadzidlane sznury...
... I czy się aż poza świat tym trybem przesączą,
czy plączą się i kończą, rozchodzą czy łączą,
czy wreszcie stożek tworzą, bo ich nic nie dzieli,
czy, rozdzielone, wiszą pod niebem jak kielich
- nie wiem... I myśl snująca wątek o tych dziwach
kończy się w samym sercu, na sercu - urywa...
--------------------------------------------------------------------------------
Miodowe kwitnienie
Co to w pamięci kołysze się tak słonecznie i rzewnie?
To wiosna głęboka - to kwitnący marchewnik.
Wyrósł ponad resztę zielska o dwie głowy,
rozłożysty jest, pachnący i majowy;
trzęsą nim wiatru podmuchy,
obsiadły go pszczoły, muchy...
Od ogrodu do ogrodu
wieje, leci zapach miodu.
--------------------------------------------------------------------------------
Liście
Grabimy liście w ogrodzie,
by trawie ich ciężar nie szkodził.
Suwają się grabie... grabie
mocniej... mocniej, słabiej... słabiej.
Posuwiście szeleścimy...
...Jeszcze daleko do zimy.
--------------------------------------------------------------------------------
Puste miejsce
Tam, na rozstaju, krzyża nie wolno było stawiać...
za Murowanką, niedaleko Krasławia.
Dyrwan porastał piach. Na pagórku kamień leżał.
Cóż człowiekowi po tej pustce? Ledwie zając tam czasami przebieżał.
Jastrząb krążył wysoko... Kwilił, kwilił, kwilił...
Tam pusto i dziś. Tam powstańca Moskale zabili.
--------------------------------------------------------------------------------
Liksnieńska kniejka
Kałuże jak wycięte ze szkła. Tutaj dech z pola nie wieje.
Po obu stronach drogi ciągnie się chłodna knieja.
Spojrzeniem nieuchwytnym, znajomym i bliskim
czuwa nad nie wyschniętym nigdy topieliskiem.
Od niskich paproci przez maliny lepkie i gęste
nawet osik wzrok jadącego nie dosięga często.
Tymczasem w górze, jeśli przechylić nie leniąc się głowę,
aż w niebie tkwią rozpuszczone wierzchołki brzozowe:
rozplótł je wicher i zostawił słońcu,
słońce całowało dzień jeden i rzuciło w końcu.
Patrz długo, a zobaczysz z bryczki twej, śród jazdy,
jak brzozy swą tęsknotą budzą śpiące gwiazdy.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie dla obcych
Ten las, ten ogród, ten dom,
te porosłe cząbrem manowce
- to nie są wiersze dla was,
to nie są wiersze dla obcych!
Stoją tu w czcionkach zaklęte,
grządkami na stronicach,
ale ten, kto to żywcem spamiętał,
tylko ten się może zachwycać.
Mówi do mnie dzień mój powszedni,
mówi noc od dnia samotniejsza:
"O czym bajesz! Co to znów za jedni?
Jakże krąg twoich widzeń się zmniejsza!"
Krąży koło mnie zjawa,
coś jak kocur o szarej sierści,
coraz węższy mój widnokrąg się stawa,
coraz zaciska się pierścień.
I mruczy, i skuczy, i łapami powłóczy,
śmieje się twarzą zawiędłą,
a gdy taniec ustanie, szepce w ucho pytanie:
"No i cóż ci się znowu uprzędło?"
Więc przędą się brzozy szumiące
i miedze ubożuchne,
a zjawisko tuż, blisko, usta wąskie zaciska
i skrzeczy: "Próchno... Próchno..."
Takim jadem mi drogę mości,
tak szydzi - aż nie mam siły
i aż wszystkie tamte piękności
na pomoc mi wstają z mogiły.
I tka się dywan ogromny,
przedziwny, acz zbladły gobelin:
to, co sczezło, i to, co przytomne,
powstaje i ściele się, ściele.
Studnie i bagna, i jezior toń nagła,
lniane dzieweczki i w płótniankach chłopcy...
Lecz cokolwiek się stworzy - tytuł trzeba położyć:
"Dla swoich - nie dla obcych."
--------------------------------------------------------------------------------
Rzeczułka
Wodo śpiewaczko, wodo samograjko,
zarosłaś rzęsą, niezapominajką,
schowana w trawie, śród torfów zapadła,
bulkocesz na dnie w swą fletnię - zajadła.
Świergocesz szybko, niejasno, lecz zwięźle,
w mule, pod którym piosnka twoja grzęźnie,
pchana przemożną, nieodpartą chętką,
by coś oznajmić - prędko, prędko, prędko!
Znowu mam suknie i włosy dziewczęce:
zbiegam, pod struny twe podkładam ręce...
Na trzcinach lekkie chwieją się motyle,
twarz potrącając, którą do cię chylę
pośród gęstwiny, co gorącem bucha...
O moja, o siostrzyczko, słucham, słucham, słucham...
--------------------------------------------------------------------------------
Wabolskie Jezioro
Tam, nad Wabolskim Jeziorem,
czajki odprawiają nieszpory.
Jutro niedziela... W Liksnie kościół rozbity,
w Iłłukszcie też... Lamentują po wioskach kobiety.
Nie ma komu się modlić, nawet kleryk i ten leży chory.
Latają czajki w przedświąteczną i słoneczną porę.
Na ławkę, pod jesion, co tam kiedyś stał,
przychodzi patrzeć na jezioro blady chłopca kształt:
na boku lancę postawił,
z ran wielokrotnych krwawi.
Nie dba na dziurę w czole białym,
patrzy spokojny, wyrozumiały;
bledziutką twarzą chłonie
kształt kościoła, co tak prędko nie zadzwoni;
oczami pełnymi słodyczy
wodę głaszcze, czajki liczy.
Jakieś białe kwiatowe przelatują płatki
- to od matki.
Puch słoneczno-srebrny lata
- to od brata.
Ptaszki piszczące dyszkantem
boczą się na czapkę z amarantem.
Słońce z cieniów splotło wian
nad nim - bo słaby od ran.
(Wielu było tych, co z nim osłabli...
Zginąć przyszło od kozackich szabli...)
Czajki latają i kwilą...
Pochyla się żołnierz, pochyla.
żegna się krzyżem, o korzeń się potyka,
na lancy się wsparł i - chciał coś rzec i znika.
Wie dobrze pobożny, łagodny okoliczny gmin,
że nad jeziorem czasem widny nieboszczyka polskiego pana
zabity młodszy syn.
--------------------------------------------------------------------------------
Dwa kościoły
Kościół w Indrycy, drugi w Warnowiczach,
po dwóch stronach Dźwiny dwa święte oblicza,
dzwonnice dwie pytające jedna drugiej:
"Czy suma będzie krótka, czy nieszpory długie?"
Procesje kolorowe dwie, na które słońce praży,
i zarośnięte, rozgrodzone dwa wiejskie cmentarze.
--------------------------------------------------------------------------------
Folwark na Sztarnbergu
W poranną, czystą, jaskółczaną porę
ciągną sznurem wózki nad Sztarnberskim Jeziorem,
skrzypiąc, suchy klekot czynią
wzdłuż folwarku, gdzie Litwini
wyrąbali park, róże wyrwali z korzeniem
i zorali głęboko grunt pod pszenicę, co się teraz pogodnie zieleni.
Dwór stary świeci białym gankiem, lipową mową przemawia:
"Jak się mają moi pan z panią, odkąd zamieszkali w Krasławiu?"
--------------------------------------------------------------------------------
Cmentarz w Jurahowie
Po stromym urwisku czeremcha się wspina;
śpią w brzozowej kniejce dziedzice Baltyna.
Płynie łąką bystry ruczaj,
młyn daleko stuka, huczy,
z wzgórz okolicznych pachnie las sosnowy
i dymy lecą od Baltyna i Jurahowa.
Cmentarzyk jurahowski klęczy po pas w trawach,
płot - dawno obalony; bydło wchodzi bez obawy,
pomiędzy ciasne pnie łaciate krowy się tłoczą
i łamią bez, i brzózkom zbyt długie obrywają warkocze.
Fujarka pytająco gwiżdże tuż, tuż za dawnym wałem...
...Na grobie śpi z kiścią traw w pysku owca z jagnięciem białem.
Przychodzimy o wczesnym ranku, na przełaj przeciąwszy drogę.
"...Trzeba pomóc biednym umarłym, a oni nas też kiedyś wspomogą..."
Mamy łopaty i grabki, ciężko pracujemy schylone.
"Trzeba oczyścić mogiłki śpiącym kurlandzkim baronom."
Równamy ślady racic, podźwigamy upadłe krzyże...
"I oni nad nami się schylą, kiedy śmierć się do nas przybliży!"
Uwalana rosą i ziemią żarliwie, patrzę na bonę
i widzę już, jak jarzą się przy mnie gromnice zapalone,
jak płacze dom, jak ksiądz pośpiesza z Olejami,
by ubiec ten żelazny młot, który mi oddech złamie...
...I - z trudem już - spostrzegam, jak gdyby przez zasłonę,
u wezgłowia mego poważny rząd jurahowskich wiernych baronów.
--------------------------------------------------------------------------------
Zmora
Trudno było głowę obrócić na stronę,
wielkie lustro naprzeciwko stało zawieszone,
wisiał na nim pled w czarną kratkę.
Nie wiadomo było do ostatka,
w co się zmieni, w jaki kształt,
będzie latał czy też stał,
milczał czy też głośno wołał
- kiedy nożem o północy dotknie się go zmora.
--------------------------------------------------------------------------------
Niedziela
Ganek - z lekka wilgotny od rosy,
ślady stóp na zgrabionym bose.
Jeszcze wcześnie. Stangret myje koła.
Dzwony biją dalekiego kościoła.
Już Barbara z Józia śpieszą na piechotę;
już ich nie ma; już znikły za płotem.
A ja mam sukienkę różową, ślicznie krochmaloną,
i cieszę się, że święto i że już dzwoniono.
--------------------------------------------------------------------------------
Dwór w Dorotpolu
Nad jeziorem - aleja lipowa:
tam mieszkała pani Piotrowiczowa.
Dwór miała rozłożysty, sad wielki i stromy,
kiedykolwiek się przyszło, zawsze była w domu;
nastawiała konfitur na białej serwecie
i mówiła: "To dla was, dzieci. Jedzcie... jedzcie!"
--------------------------------------------------------------------------------
Mogiła
Na cmentarzu w Liksnie leżysz, pośród pól,
brzęczą wkoło kwietne łąki jak calutki ul;
do lasu sosnowego, któryś ukochała,
jest wiorsta niecała;
nie pamiętam już, jak wygląda krzyż,
pod którym śpisz,
i w którą stronę głowę twą strudzoną
wówczas złożono.
Brzozy tam szumią, olchy i osiki,
pełno jest ożyn, głogów, malin dzikich.
Tam śpią rodzice twoi i bracia, i siostry
i łez tam nie ma już ni łkań, ni zgrzytów ostrych,
ani kto żywy, na mogiłach ręce łamie...
Umarli jedni, a drudzy - wygnani.
I tylko czasem nocą lub w południe samo
słychać, jak targnie ktoś, zapadłą stuknie bramą
i pośpiesznymi kroki cmentarz cały zmierzy,
a potem głuchy stuk o płytę twą uderzy
i niewiadomy ktoś zawoła twoje imię,
i cicho znów... Lecz ty, o cherubinie
cmentarzy, gdy nad krajem tym swe loty zniżysz,
zobaczysz, jak na matki mej mogile
w ranach i zmazach cały, ze skrzydłami we krwi i w pyle,
duch mój - samotny bardzo - leży krzyżem.
--------------------------------------------------------------------------------
Gosposia stara, jeszcze dotąd piękna,
opowiada dziwa, że aż się jej lękam:
jak - młoda, rosła i biała -
służyła u rosyjskiego generała,
jakie tam były uczty, jak płynęło wino.
"A ja sobie chodzę", mówi, "suknia na mnie sina,
bransolety i kolczyki,
a dokoła pulkowniki,
adiutanty i huzary,
każdy tancerz doskonały...
Oni w żarty, a ja - w śmiech..."
"Gosposiu! Przecież to grzech..."
--------------------------------------------------------------------------------
Powołanie
W kuchni jest czysto, pachnie mlekiem i chlebem,
któż by mógł zapamiętać, że chodzić do kuchni nie trzeba.
W salonie głośni goście rozmawiają do syta,
w kuchni cicho polana dogasają pod płytą.
Gosposia fartuch biały włożyła, odpoczywa beztroska,
Magdalena lampeczkę poprawia przed Matką Boską.
Siedzę na białym stole, warkocz mam potargany,
czytam wpatrzonym we mnie "Tygodnik Illustrowany",
Or-Ota i Savitri, i nagle głos mi zawisa...
... I wiem, że sama także muszę zacząć wiersze pisać.
--------------------------------------------------------------------------------
Przylaszczki
Jeden dzień - jak złoty, złoty miód:
Donat, chłopak ogrodowy, splótł
- co za szczęście, co za szczęście! -
koszyk nie większy od pięści.
Jeszcze śnieg leży w kotlinach leśnych,
jeszcze się o Wielkanocy nie śni,
pobiegł w las co tchu,
nabrał w koszyk mchu,
póty czaił się śród olch, śród brzóz,
aż przylaszczek garść do domu niósł.
Zakrzyknęły w kuchni dziewczęta:
"Ot, kto o gołąbce naszej pamięta!"
Z śmiechem głośnym, cichym krzykiem
wepchnęły go do pokoju z koszykiem.
Dońka w strachu dźwiga kwiaty, skrzypią pod nim deski,
a tam chore dziecko leży, oczy ma niebieskie.
--------------------------------------------------------------------------------
Dzierżawca sadu
W sadzie pod jabłonią oliwną
stoi stary, stary Żyd z brodą niby Noe,
patrzy na urodzaj: cmoknął, głową kiwnął,
potem na wszyściutkich palcach długo coś rachował;
spojrzał uroczyście jak Abraham,
machnął ręką po czymś przykrym, chociaż błahym;
zawołał przeciągle w stronę sadu,
zdziwił się, że nikt nie odpowiada.
Po czym zawrócił nagle i, uspokojony,
krokiem arcykapłana ruszył w moją stronę.
--------------------------------------------------------------------------------
Dawidek i jaśmin
A Dawidek - pobożny, młody, poważny Żyd -
stawał nieraz oniemiały, kiedy jaśmin, kwitł.
Zaczynały się porzeczki,
były krzyki, razy, sprzeczki,
spuszczano psy z łańcuchów:
"Jaki biały!... Jak w puchu..."
Gromiły łupieżców Łaja i Sura, i Małka...
"Gdzie Dawid... Nu... Chłopa nie ma ni kawałka!"
Kołysał się Dawidek,
ani głosu nie wydał.
Patrzył na jaśmin biały.
"Jasny on... doskonały!"
--------------------------------------------------------------------------------
Kacapi
Kacapi jedzą powoli pod jabłonią
barszcz okazały, kapustę pełną woni:
hoże służą im dziewki, wielkonogie baby.
Czaj piją, jedzą znów, aż człowiekowi słabo,
a potem, rozpostarłszy na ziemi kapoty,
kładą się rozczesując brody jasnozłote,
żegnają ziewające paszcze jeszcze pełne chleba
i jasnymi oczyma w jasne patrzą niebo.
--------------------------------------------------------------------------------
Kradną las
Ujrzeć ich w lesie jeszcze, jeszcze raz:
stoją między brzozami, brody mają po pas,
oczy wielkie, niebieskie, nieszczere
opuścili na ręce, w których dzierżą siekiery.
Konwalie ławą bielą się pomiędzy nami spokojne i bose...
Blisko, tuż... Boże, co się stanie, gdy oczy i siekiery błękitne podniosą?!
--------------------------------------------------------------------------------
Starowiery
Starowier Wasyl z synami ośmioma
skrzypiące antonówki zsypywał na słomę.
Olbrzymim wzrostem sięgał pomiędzy owoce,
nogi miał wielkie - w łapciach niespożytej mocy.
Spieszyli się synowie, pomocne olbrzymy,
by wywieźć plon jabłeczny przed nadejściem zimy.
--------------------------------------------------------------------------------
Tamtejsi
Jacyż to nasi tamtejsi?
Bledsi, chudsi, lżejsi, mniejsi.
Piechotą na jarmark idą,
by ich podwiózł - proszą Żyda;
służą starowierom jak parobcy,
nie strzyżeni, niepiśmienni... Ciche owce!
Tyfus ich dziesiątkuje coraz i cholera,
tacy byli w mym dzieciństwie... Jacyż oni teraz?
Dzieci ich patrzą jak blade kwiatki lnu,
psy ich zawsze wyją, skomlą - nie znają snu...
W kościele łanem się chylą zbitym przez grad,
ten najszczęśliwszy z nich, co krzyżem padł;
hostia nad nimi wzniesiona jaśnieje niezwykle...
O święci, nieznani święci Łotwy i Litwy!
--------------------------------------------------------------------------------
Chora Grasylda
Maleńka Grasylda chorowała od lat na barłogu.
Były ciotki uczone i babka - z Drui aż - oglądała jej nogę.
Raz zdawało się, że zdrowieje, drugi raz, że umiera...
Aż którejś Wielkanocy sprowadzono zza siedmiu mil końmi felczera.
Koń - najmniejszy na świecie! - za oknem stał kręcąc szyją,
a Grasylda z pieca widziała, jak felczer z matką gada, z ojcem wódkę pije.
--------------------------------------------------------------------------------
Tamtejsze dzieci
Czyście dzisiaj szczęśliwsze,
czy lepszy dzień wam świta,
małe tamtejsze dzieci,
które uczyłam czytać?
Przychodziły z Liwczan,
przybywały z Kokiń,
w oczach miały siwych, modrych
spokój głęboki.
Dawałam im elementarze,
mówiąc: "Czekajcie, sama wam wszystko pokażę",
a one siadały w trawie,
czapkami, warkoczykami się bawiąc.
Siwy ze starości bez patrzał
na kajety od literek coraz pstrokatsze...
Przychodziły psy - mądre, cierpliwe -
patrzeć, jak mój zapał w cieple dogorywał.
Zlatywały się roje much,
coraz bardziej słabi w nas wszystkich duch,
przez palce jak słońce przeciekał...
Przysyłano nam chleba i mleka.
Schodził wieczór matczyny, głęboki,
kurz obfity nad drogami rósł
i z wolna ku domowi, pośród młodych brzóz,
odchodziły dzieci do Ruchman, do Liwczan, do Kokiń.
--------------------------------------------------------------------------------
Nasze dziewczęta
Senne, łagodne łotewskie dziewczęta:
wszystkie suknie krochmalone, żadna nie wymięta,
chustki jedwabne, białe...
Łąki, co przejść nie dały,
kurz, co się stopom sprzeciwiał,
złość cierni i igliwia,
kundle biegnące z ujadaniem w ślad
- przezwyciężone. Oto już wstępują w księży sad
i orszakiem dostojnym, przy ramieniu ramię,
idą pod kwitnącymi słodko czereśniami.
--------------------------------------------------------------------------------
Baby
W piątek przychodziły baby po leki:
palce miały grube, nogi kalekie,
zakurzone siadały w korytarzu, na schodkach...
Żyło im się ciężko w zimie, w lecie niesłodko!
Łagodne, cierpliwe i dzikie,
mówiły wzorzystym językiem,
wyjmowały z tobołów chude niemowlęta...
Pamiętam - paczki, butelki i - gardło od żalu ściśnięte.
--------------------------------------------------------------------------------
O byt
"Chcę być koniecznie nazwany!"
"Jesteś nieznany."
"Tak, lecz miano me, skoro je wymówisz,
podobne będzie jasnemu błyskowi,
wywiedzie mię z niebytu, w którym mię zostawia
nawet i własna pamięć." "Jesteś spod Krasławia.
Nic więcej nie wypowiem. Będziesz w cieniu stał,
nikomu nie wiadomy, nieznajomy kształt."
--------------------------------------------------------------------------------
Sen
Śnię, że umarłam i okiem jestem zawsze w twą duszę wpatrzonym,
nie dbam, czy nas co łączy, i nie wiem - kto nas rozdziela,
przenikam całą przestrzeń śpiewem jak wiolonczela...
I wreszcie jestem - tobą!... I wreszcie jestem zbawiona...
--------------------------------------------------------------------------------
Miłość
Przez dni jesiennych słodkie zamieranie,
przez dymy ognisk, jarzębin różaniec,
przez jaskółczane krótkie "do widzenia",
które wiatr wczoraj w ciepły deszcz pozmieniał -
proszę cię, święta i wieczna jesieni,
niech się już moje serce nie odmienia!
Przez liści tuman, co się w parku kręci,
przez szron na miejscach letnich sianożęci,
przez oddalenia i przez niepamięcie,
przez śmierć, co zawsze jest nie do pojęcia -
proszę cię, wierna i boża służebno,
niech zginie serce, jeślić jest potrzebne!
Jeśli tak trzeba i jeśli nie żal ci
rozkwitu lata, skoś to, coś skazała
- czy kłos, czy owoc, czy kwiat niedojrzały -
wytnijcie ogród mój, a dom podpalcie...
... Ale przez obietnice i przez wypełnienia,
przez lęk miłości i mękę rodzenia
zaklinam ciebie, o święta jesieni,
niech się już moje serce nie odmienia!
--------------------------------------------------------------------------------
Obłoki
Łagodne ręce lata, łagodne ręce lata:
jedna - wierzbę nade mną zaplata i rozplata,
druga - dotyka twarzy, spocząć ma na ramieniu...
Jakie błękitne niebo przez firankę zieleni!
Woda - tatarak wierzchem, pachnące błoto spodem,
ani się da uwierzyć, że była skuta lodem,
że tam, po samym środku, o grube szkło przyrębli
tupali w szronie ludzie, przy dźwięcznych wiadrach ziębli.
Teraz przychodzą owce, tłoczą się bok przy boku,
a inne owce na niebie patrzą na nie, tęskniąc z obłoków.
--------------------------------------------------------------------------------
Harmonika
Ktoś, kto idzie z harmoniką,
ciszę nagle rozgiął i zgiął,
przeciął ją jak nożem,
na powietrzu rozprysła położył,
zebrał znowu wiórek przy wiórku -
stanął sam na dalekim pagórku...
I tam - to składając, to rozkładając ramiona -
dziwi się, że cisza pełna jest dźwięków zranionych.
--------------------------------------------------------------------------------
Mogiłka
Stara bajka polna, wszystkim wiatrom znana:
stała brzózka na pagórku, w trawie po kolana,
gałązeczki rozpuściła,
by przykryć nimi mogiłę,
w której w łachman owinięty
śpi zabity żołnierz święty.
Tam, u tej mogiły, pod anielską wodzą
śród majowych nocy słowiki się schodzą,
zlatują się pareczkami - żalą się,
a nad nimi gwiazdy palą się.
--------------------------------------------------------------------------------
Inwokacja
Proszę was, brzozy znajome od Dźwińska do Mołodeczna,
jeśli was kiedy odwiedzę, niech mi droga będzie bezpieczna.
Poczwórnym stoicie szeregiem, szumicie poczwórnym rzędem...
... Dajcie mi cień miłosierny, gdy przejeżdżać będę tamtędy.
Proszę was, brzozy znajome od Mołodeczna do Wilna,
jeśli Bóg da na czas nadążyć - niech mi droga będzie niemylna!
Błądziłam tyle czasu, czart mię na początku omylił...
Jeśli przed końcem was ujrzę, raczcie się ku mnie nachylić.
Były drogi od słońca spieczone, bez cienia pośród winogradów,
i takie, które się później na serce wężami kładą,
i zwycięstw laurowe szlaki, i taneczny bieg we krwi cały...
Lecz o was jedynych myślę: "Oby się tylko ostały!"
Spoglądam w śmierci wrota leciutko przez wiatr uchylone
i ręce do was wyciągam na obie gościńca strony,
prosząc, byście wyrosły, jeśli z dala umierać będę,
po obu stronach mej śmierci szumiącym poczwórnym rzędem.
--------------------------------------------------------------------------------
"Jak to było, królu ojcze, w ojczyźnie waszej?
Mówi pani matka, Sonka, że tam w boru straszy."
"Nie straszy tam już nic ani się złe nie leże:
zagasł ogień nad Niewiaża, potracone węże,
synku mój, królewiczu.
Legł Perkunas, z kamienia ciosany, nad Dubissą,
samem rąbał dęby święte, buki, cisy.
Kiedym rzucił miecz i w rękę chwytał topór,
zleciał piorun niedaleczko z niebieskiego stropu,
synku mój, królewiczu..."
"Czyś się nie bał, królu ojcze, bogów i boginek,
nie żalć było świętych drzew, płynących doliną?"
"Bóg twój i mój, Bóg Polski, rządził mą prawicą,
patrzał na mnie Jezus Chrystus pozłocistym licem,
pogoda wchodziła w serce, lęku pierzchała pokusa...
Mniej się lękałem Perkuna niż nowego Boga, Chrystusa,
synku mój, królewiczu!"
--------------------------------------------------------------------------------
Zabawa Władysława Warneńczyka
"Będę się bawił sam, zostaw mię samego, piastunie.
Kaźmierz jest jeszcze mały, zabaw mych dzielić nie umie.
Daj mu piasku i wiórów: do wieczora będzie zajęty.
Zawołaj niańki do niego. Na miasto idź sam, bo dziś święto.
Ustawię Turków za drogą... Ta droga - to będzie rzeka.
A tutaj stoi Zawisza, dopiero się w pancerz obleka.
Gwiżdże nad wojskiem wiatr, łopocą polskie chorągwie,
błyszczą na łąkach jeziorka okrągłe jak wina stągwie.
Kroi rzymski, Zygmunt, się cofa, następuje srogi Amurat...
I zginie mężny Zawisza, chyba że ja zdążę zza góry.
Jesteśmy wszyscy silni, jesteśmy wszyscy młodzi...
Król rzymski w cieniu nocy uszedł i zniknął jak złodziej.
My nie ujdziem, pośpiech rumaków naszych kamienie słyszą,
zdążym, zdążym... i Węgry z nami... Trzymaj się chwilę dłużej, Zawiszo!"
--------------------------------------------------------------------------------
"Jakież to światła, jaka to wrzawa?"
"Czekamy na króla Władysława."
"A po cóż ten orszak przygotowany?"
"To - matka jego, a to - możne pany,
tu - ulubiony jego koń, tam - psy, a ówdzie - sokół...
Cóż to wam, panie, że łzę widać w oku?
Coś z Węgra, może z Hiszpana lub Niemca,
dość - że postawę macie cudzoziemca."
"Nie Węgierem ja ni rycerz niemiecki...
Wracam z niewoli tureckiej...
Och... Na galerach wiosłowałem ci ja
i mniej zaznałem chleba niźli kija.
"Macie tu miód i ser, i słodki placek...
Żeście są smutni, widzim to, rodacy."
"Wzięto mię za trupa, gdym przy wiosłach ścichł,
Turczynka mię ocuciła, a wykupił mnich.
I wieziono mię żywego wpół na północ,
czasem koniem, czasem mułem, rzadziej - czółnem.
Ach!... ludzie dobrzy... Świateł wiele tu, a w oczach - czarno...
Byłem pod Warną."
"Wiemy, zginął cały mnogi lud, kwiat cały męski,
ale król nasz, król nasz uszedł klęski;
przychodzili tu pielgrzymi z dalekiej Budy,
powiadali: wraca król, ocalony cudem!"
"Pod Warną byłem. Nikt grobów nie kopał,
hufiec skrzydlaty ptaków nad nami łopotał,
psy dzikie gryzły ścierwo końskie, ludzkie ścierwo,
chorągwie porzucone wiatr jak kwiaty zerwał
i targał je po cierniach, i nurzał je w piasku,
i złotogłowiem ich głaz morski głaskał.
Na ręku zbója schwytanego, obrosłego sierścią,
widziałem..." "Co?! Przez Boga - mów..." "Królewski pierścień."
--------------------------------------------------------------------------------
Dubinki - 1535
W Dubinkach, nad zamkiem wysokim,
tam żeglują przeczyste obłoki,
w maju kwitnące;
tam słowiki płaczą w bzach rozrosłych,
tam żeglują sowy niby posły
od jeziora do miesiąca.
W ogrodzie kalina stoi,
rosę ma na listkach swoich,
w lekkiej zadumie...
Po ścieżce, w wilgotnym chłodzie,
Basia Radziwiłłówna przechodzi,
sukienką szumi.
Piastunka za idącą goni.
"Do jeziora zbiegła! Już po niej...
Rybacy mili,
nie szła tędy moja panienka?
Okrutnie się o nią lękam...
Czyście jej nic widzieli?!"
"Płynęła ku słońcu łódką,
zachód przed nią gasł pomalutku,
czerwony cały;
miała światła we włosach pełno,
sukieneczka z jedwabiu i wełny
na niej jaśniała."
Brzegi wody bagniste się trzęsą,
porośnięte czernicą i rzęsą,
złe i zdradliwe...
Piastunka u wody samej
niespokojnymi słowami
jak czajka wzywa.
--------------------------------------------------------------------------------
Wilno - 1545
"Odejdźcie, późno już... I rękę moja puśćcie,
panie mój miłościwy, Auguście.
Zaszło słońce: Antokol gaśnie i gaśnie na ręku waszej
królewskiej mości pierścionek.
Pyta mię król, czemu oczy tak trzymam spuszczone?
Pierścienie pana mego oglądam... Niestety!...
Ten z perłą - od nieboszczki, małżonki królewskiej, Elżbiety.
W trumience swej zasnęła tak niedawno, taka młoda;
swój pierścień August król na wieczność tej zmarłej oddał:
ściska ona go teraz w paluszkach zziębniętych...
Pyta mię król, dlaczego usta blade mam, a oczy zamknięte?
Nie wiem - dokąd ucieka krew, gdy zbiega z twarzy,
nie wiem... Lecz w oczach czuję łzy, które się stoczyć nie ważą,
pełne mam serce łez i oczy pełne żalu...
...Piękna była, z twarzą czystą świętej, której grzech żaden nie skalał.
Mówiła do mnie raz z tym licem tak podobnym przezroczystej chuście...
A teraz żal mi... Wasza królewska mość niech raczy me ręce puścić!
Odejść mi czas do matki... Więc dobrze... Czasem o zmroku
opada z pamięci ciężar, w który czas - siepacz ją okuł:
wszak dziewczęciem młodziutkim weszła na tron Elżbieta, królewska żona...
I ja byłam dziewczęciem nie wiedzącym i czystym jak ona.
W ogrodzie naszym róż i bzu, i pełno było malin...
Brat mówił: dziś zarosło wszystko i muru kawał się zwalił
na ławkę ulubioną mą... Wasza królewska mość wie, że po
zgonie małżonka mego, Gasztołda,
ukryć starałam się i nie szukałam tak jak inne - hołdów...
Los chciał inaczej. Nie każdej dano jest tak czystej zstępować do trumny...
Żal mi, żal... Niechaj mię pochowają obok niej, gdy umrę!"
--------------------------------------------------------------------------------
Piotrków - 1548
"Powiedzcie, senatorowie, panom szlachcie zebranym w Sejmie,
że tego, o co mię szarpią, żaden człowiek mi nie odejmie,
żem obiecał na życie całe, słowa męskiego świadom,
jako małżonki mej nie opuszczę jawnie ani odejdę jej zdradą.
Wstyd wam, wojewodowie, sławni Korony rycerze,
paktów radzicie dochować, stać przy zawartych przymierzach:
jakoż mi wierzyć będziecie, jak ważyć królewskie słowo,
jeśli przysięgi, danej małżonce mej, nie dochowam?
Dziwny mi, waszmościowie, wasz sąd o ludzkim sumieniu...
Gdym na tronie jest, azali już się człowiekiem nic mienię?
Odkądże to widziano, jaki naród taką wiarą się chlubi,
że co człeka prostego hańbi, tym król grzesząc, duszy własnej nie gubi!
Przystojniej by wam było, skoro przed sądem mię macie,
byście, panowie duchowni, po mej stronie stali w Senacie.
Uszom mym prawie nie wierzę albom jest ślepiec lub głupi:
przeciwko bożemu prawu i cnocie - radzą biskupi!
Uciszcie się, waszmościowie, i wstąpcie w serca wasze,
bo August serca nie zmieni ni król się gróźb nie przestraszy.
A jeśli na sztych iść mamy - to, przez naród mój opuszczony,
raczej niż czci i małżonki - wolę pozbyć waszej korony!"
--------------------------------------------------------------------------------
Wilia koronacji - 1550
"A może ja będę zdrowa?"
Będziesz królową.
"We włosach - co to? Nitka srebrna..."
Szata piękna na jutro potrzebna.
Ból, co przeszywa, lice, które bledną...
"Już pozostało tylko to, to jedno!..."
Rana okropna - tak długo w ukryciu...
"Niechaj wygładzą skazy w aksamicie."
Byle nie upaść, nie omdleć na progu.
"Jutro - korona... Nic więcej nie mogę!"
--------------------------------------------------------------------------------
Czarniecki idzie na Krym
Pawołocz, Biała Cerkiew i Korsuń zostały w dalekiej łunie,
rozsypał się żołnierz po stepie, zataili się w jarach rezunie...
"Cicho! Owińmy słomą i wojłokiem grubym kopyta.
Panowie, do siodeł! Już czas... Noc jest ciemna, droga mgłą okryta...
Pomyślne gwiazd aspekta powodzenie wyprawie wróżą...
Na koń! Nim miesiąc minie - wrócimy z tajemnej podróży."
Siedli na koń; lunął deszcz i po trawie uschniętej chlastał.
Ruszyli, prowadził znający ścieżki towarzyszy dwunastu.
Spieszyli co pary w koniach, przesiadając się na idące luzem.
Sam Czarniecki! Nie było snu ni dla zmęczenia czyjego ekskuzy.
"Choryś, waść? Trudna rada: wronyć samotnego rozdziobią.
Ustajesz? Zostań... Zaniesieni za powrotem o tobie rodzinie żałobę.
Nie śpiesznoć? Ojczyźnie spieszno brać zwycięstwo i rany goić!
Krym - tuż. Chan tatarski, próżnując, z ordą nieczynną stoi."
Spuszczali się orłom podobni z gór na półwyspu nizinę;
z błękitnego morza żaglowiec na jadących wesoło skinął;
spostrzeżono ich z namiotów tatarskich, krzyk powstał śród obozowisk:
"Jadą, jadą obcy rycerze, ziemi północnej posłowie!"
Kijowski pan wojewoda, Czarniecki o sępiej twarzy,
pił kumys i gadał na radzie: słuchali pilnie Tatarzy.
Słuchał krymski posępny chan i chan bitnej ordy budziackiej
i wracając, dwadzieścia tysięcy Tatarów wiódł oddział łącki!
Tratowali stare burzany i młodziutką, wschodzącą trawę,
sławili śpiewając Allacha, sułtana i króla, i sławę...
Wspinały się karę konie i stawały dęba siwe,
a Czarniecki jechał na przedzie, dłońmi oczy od słońca nakrywał.
--------------------------------------------------------------------------------
Modlitwa
Niech - jeśli drogi nie wie -
zstąpi na niego zarzewie
Ducha,
niech, stojący sam na rozstaju,
głosów mylnych, które wołają,
nie słucha.
A jeśli nasępiona ohydnie
noc nad nim się nie rozwidni,
niema i skąpa -
Ty krzewów płonących aleją
ukaż mu wieczyste koleje,
kędy sam stąpasz.
Gdy ku Golgocie wzwyż,
dźwigając wraz z Tobą krzyż,
iść pocznie pochylony,
a motłoch się zwierzęcy pokwapi
i tłumy napłyną gapi
jak głodne wrony -
Ty od pazurów drapieżnych
osłoń go szatą śnieżną,
ukryj i pokrzep!
Niech Weroniki chusta
i jego skrwawione usta -
jak Twoje - otrze.
--------------------------------------------------------------------------------
Agatka i pekińczyk
Służyła Agata u pani
i wszystko spełniła dla niej...
Od rana do nocy sprzątanie.
Herbatę parzyła ciągle,
szorowała garnki i rondle.
Nie chodziła na spacer - bo skądże!
Na rozbitych dreptała stopach
i robiła wszystko na opak,
nie wiedziała - co mendel, co kopa.
I był piesek śliczny na ręku,
co się w domu nikogo nie lękał,
kędzierzawy - istna panienka.
Kudełki jasne na oczach,
ogonkiem wesoło toczył,
zaraz szczekał, jak tylko co poczuł.
Nie chciał na dwór, bo lękał się stróżki,
z mleka zjadał same kożuszki,
miał puchowe dla siebie poduszki.
Nie lubił pana ni dzieci,
tylko do kuchni poleciał,
do Agatki, do rondli, do śmieci.
Nic nie szukał, nie węszył po kątach,
tylko patrzył, jak drepce, jak sprząta
bóstwo miłe - Agatka służąca!
Oczy piękne otwierał na nią,
ze zdziwienia na nóżkach się słaniał,
że jej płomień jasny się kłania,
że Gorącem i Światłem rządzi,
że śród smaków i zapachów nie zbłądzi -
snuł wielbiące myśli jak kądziel.
Urzeczony jej nucenia muzyką,
lekko skraju fartucha dotykał
ciepłym końcem falistego języka.
--------------------------------------------------------------------------------
O Hani, co się zabiła
Była szósta godzina
(spadła młodsza z drabiny).
Podłoga jasna, śliska,
cała się aż połyska;
świeci biały czapeczek,
krew jej ze skroni ciecze.
Zbiegli się domownicy,
palą przy niej gromnice.
Ktoś po doktora dzwoni.
Stróż powiedział: , Już po niej!"
Kucharka pędem leci.
"Idą - pani i dzieci!"
Weszła pani i pyta:
"Oj, Haniaż to zabita?"
Klęka przy niej na ziemi.
"Może się co odmieni...
Poślemy wraz depeszę,
niech się swoi pośpieszą.
Powiedz nam, pókiś żywa,
jak się twój dom nazywa,
jaką posłać wiadomość,
co powiedzieć i komu,
kto na twe zawołanie
przyjedzie, biedna Haniu?"
"Niechaj się nikt nie troska!...
Nędza zowie się wioska,
a gmina moja Krzywda...
Na nic się list nie przyda...
Nie przyjedzie nikt z domu...
Niepotrzebna wiadomość...
Tatuś poległ z Moskalem,
brata Niemcy zabrali,
siostrzyczki obie małe
dawno ziemia schowała...
Mama już ze trzy lata
co noc do mnie kołata:
ja na klucz drzwi zamykam,
ona przez drzwi przenika...
Suknią po kuchni pluska,
świeci jak srebrna łuska,
siada u mnie na łóżku,
wciąga za sobą nóżki.
Włos jej pachnie jak żywy,
oczy mi nim zakrywa...
Głos jej zawsze ten samy...
Nie trzeba telegramy...
Nie trzeba Pogotowia...
Już przy mnie aniołowie."
--------------------------------------------------------------------------------
Kolęda Marianny
I
Była Marianna, służąca piegowata,
służyła u państwa trzy czy cztery lata;
kuchnię miała niedużą, a łóżko w alkowie,
jedną suknię bordo, żółty włos na głowie.
Czy to pan czy pani - nikt jej w drogę nie wszedł;
w kuchni zlew się czerni, w kuchni złe powietrze,
schnie tam fuksja drobna, gruby fikus puchnie.
"Fe, to już nieładne! Zabrać to do kuchni."
Przeczytała pani panu przy obiedzie,
Że po całej Polsce ludziom źle się wiedzie,
że czy to urzędniki krawiec czy żołnierze
każdy cudze dziecko na żywienie bierze.
Patrzy pan na panią, mocną kawę pije;
suknia czarna w kropki, biała, biała szyja.
śmieją się do siebie, potem ręce złączą.
"Dobrze nam ze sobą, na tym świat się kończy!"
Słyszała Marianna przez drzwi nie domknięte...
Piecze cielęcinę - o tamtym pamięta:
pali w czterech piecach, biegnie po pieczywo,
myśl za myślą jej się snuje, jak nitka się zrywa.
Coś niedługo trwało, może do tygodnia,
jął się zjawiać chudy malec w czystej kuchni co dnia:
siedzi w brudnej kurtce, siniec ma pod okiem,
przed nim pełen talerz płaski i pełen głęboki.
II
Gniewała się pani cała w jedwabiu,
że co Marianna raptem wyrabia.
Gniewał się pan w krawacie modnym,
że przecież się daje na pomoc głodnym!
Patrzał Pawełek na Mariannę, oboje zatroskani.
"To mi się coś z pensji strąci, proszę pani."
III
W historii są święte dzieci,
pachnące jak kwiaty w lecie,
świergocące jak ptaszki...
Nie do nich Pawełek podobny:
zaraz stłukł talerz ozdobny,
dwie soku flaszki.
Ani jasnych kręconych loków,
ani innych pięknych widoków
nie było na nim.
Nie mył nigdy głowy kudłatej
i mieniło się brudem i łatą
jego ubranie.
Ani miał cudowne zjawienia,
ani snuł pobożne westchnienia
jak złotą przędzę,
gdy go z ławek groźbą pobicia
w nocy pustej senny policjant
śpiącego spędzał.
IV
"Skoro się nic nie da zmienić,
Marianno,
jesteśmy, niestety, zmuszeni
Mariannie
wymówić miejsce wśród zimy,
a teraz nie tak łatwo inne dostanie
Marianna.
Bardzo się tym sami smucimy...
Już Marianna zna gust mój i pana...
Bardzo źle to i dla nas, i dla niej,
lecz sama sobie winna Marianna,
sama sobie Marianna winna."
V
Poszli państwo w gościnę
po wilii na godzinę;
Marianna zmywa talerze.
Życzyli Mariannie z opłatkiem
męża, nowej służby, dostatków...
Marianna zmywa talerze.
Poszli do pani starszej...
Był barszcz i ryba z farszem;
Marianna zmywa talerze.
Będzie domu samiutka strzegła:
jeszcze siedem dni do pierwszego.
Marianna zmywa talerze.
Stoi miska w kącie na skrzyni.
"Oj, Pawelku, toś mi uczynił!"
Leży biały opłatek i piernik...
"Samam winna. Nikt mię nie oczernił."
Coś z bakalii, a gwiazda na wierzchu,
ciepły szalik kupiła o zmierzchu.
"Wszy mu chodzą przez biedną głowine.
Mróz na dworze. Łatwo dziecku zginąć."
Marianna zmywa talerze.
"Głodne toto, brudne - bo bez matki...
Wolno państwu dawać i ja nie ostatnia."
Marianna zmywa talerze.
VI
Palą się gwiazdy małe i średnie, i wielkie.
Talerze już w bufecie, ustawia Marianna butelki.
Posłała łóżka, wodę sprawdziła w łazience.
Ściska ją żal, śrubę coraz mocniej na sercu przykręca.
Rośnie gniew: "Trzebaż było przez tego przybłędę!...
Ot, powiem jutro pani..." Wtem jakby melodia kolędy
ruszyła serce, coś jak palec, gdy strunę zaczepi...
"Jakże odpędzić go, głodnemu nie dać? Ot, zdrzemnę się lepiej!
Przyjdzie - otworzę." Miskę wsuwa w piec: niech czeka w cieple...
A mróz, skrzypiąc, na szybach gryzmolił zaciekle.
VII
Nie wiadomo, kędy wszedł, drzwiami czy ścianą;
patrzy, nie śmie słowa rzec Marianna:
siedzi ktoś w światłości przy wilii,
aniołowie mu stół bielą nakryli
i sianem.
Czy Pawełek to w łachmanach i brudzie,
czy Ten, przed Kim na twarz padają ludzie?
Kuchnia cała pachnie zamorską różą,
klękła cicho Marianna, oczu nie mruży...
O cudzie!...
"Tom ja z Tobą, Jezu, chleb mój dzieliła?!
Już mi służba cała moja, choć w cierniach, miła.
Gdybym to wiedziała rano,
inna wilia zgotowana
by dla Cię była.
Toś Ty Ojca Niebieskiego dla mnie odbieżał,
a tu barszcz i ryba zimne, kluski nieświeże.
Gdyby Cię wprzód oznajmiali,
z lepszej wełny byłby szalik,
co tutaj leży."
--------------------------------------------------------------------------------
Wycieczka do Drezna
Z najgorszych nocy zrywa się człek
jak kot, co spadł na jezdnię.
Już Sehenswürdigkeiten mam
po same uszy w Dreźnie.
Przez dziewięć godzin chodzi się,
to znowu się przystaje:
Szyllera domek, Weisser Hirsch,
die Gruft i Rumpelmayer.
Kamienne faunom podsuwa usta
Wenus wdzięcząca się w parku.
O, gdyby można zdzielić Augusta
Mocnego po złotym karku!
Ogromny Anglik niesie koc,
Angielka - bedekera.
Przed sztalugami kopistów rój
pot krwawy wraz z farbą rozciera.
Choćbyście cały boży dzień
i przez noc do rana tarli,
nie wstaną żywi z waszych płacht
mistrzowie dawno umarli.
--------------------------------------------------------------------------------
Przed Madonną Sykstyńską
Siedzą ludzie zmęczeni pod ścianą,
ciszy słowem żadnym nie mącą,
patrzy na nich dziewcze-Madonna,
usta zaciska drżące.
Gwiazdy czarne rozwarła szeroko,
niemowlę trzyma mocno...
Niechby krzyknął ktoś, zapłakał ktoś
- co matka z dzieckiem poczną!
Wyszła młodziusieńka z ogrodu
rajskiego ukrytą furtką...
Wpatrzył się w nią robotnik niemiecki
z łataną na łokciach kurtką,
siwy profesor, panienki dwie
i grubas, co głośno sapie,
i ja, i święta Barbara też,
i Sykstus, wielki papież.
--------------------------------------------------------------------------------
Reihwiese
Wioseczka górska jak mały placuszek,
cała świeżutka - choć w takiej posusze.
Nie padał od wieków deszcz. Słońce przepaliło niebiosa.
Tu o dziesiątej rano jeszcze stoi rosa.
Czernice niebieszczą się, kwiaty wiszą pod świerkami złote.
"Zapret. Eingang in den Wald verboten."
Tu mieszka cisza, leży przezroczystość.
Skoro jest - niechaj wstąpi we mnie tu i niechaj będzie wiekuista.
U stóp surowej tablicy tutejszych zamkniętych rajów
zapomnę o gorzkim szczęściu, które paląc się, nic nie daje.
Mieć? Pożerać? Obracać wszystko jak zwierz zdobycz w łapach?
Nigdy! Od jodeł - cień i szum, od malin i ziół - tylko zapach.
--------------------------------------------------------------------------------
Konduktor
Konduktor Czech się nie gniewa,
żeś cudzoziemiec:
poda ci przez okno bagaże
i drogę w rozkładzie pokaże
po całej ziemi.
Ma bliznę białą przez twarz.
Jeśli mu koronę dasz
za jego dobroć
- będzie życzył ci, byś był szczęśliwy,
a oczy jego z siwych
staną się modre.
Spyta się o hrad Warszawa
i będzie ci rady dawał,
co i jak zwiedzać,
i szeptem szczęśliwym opowie,
jak bywał w Stanisławowie,
od Czech o miedzę.
Pyta, kiedy wracasz do domu,
i mówi, że ma mały domek
pod Brnem Morawskim...
I stojąc przy oknie jak bracia,
patrzycie, jak krajobraz odwraca
swoje obrazki.
--------------------------------------------------------------------------------
W podróży
Kopią kartofle na polu takim jak nasze:
bruzdy długie, długie, wioska - niedaleko,
z wozem koń pociągu się przestraszył,
pędzi nad rzeką.
Nic obcego nie ma tu... Że zamieciono
- to bywa także u nas, nawet w Wileńszczyźnie!
Idzie półnagi chłop, maleństwo niesie żona...
Stacyjka jakaś po Pilźnie.
Wspina się bór na pagóry, pagóry galopują zielone,
pociąg szybkość podwoił, jak by tęsknił, jak by za granicą miał żonę...
Zaraz granica niemiecka: żandarm bystro i uprzejmie patrzy.
Wszystko jak u nas. Czy za chwilę będzie inaczej?
--------------------------------------------------------------------------------
Elżbieta, panienka królewska, przejrzysta od krwi błękitnej,
w ogrodzie z róż i jabłoni u ojca swego kwitnie.
Wody przeczyste biega, ruczaje szemrzą i łąki,
dziewczęta łagodne snują suknie i welony z koronki.
Gotuje się miód złocisty, orzechy smażą się w miodzie,
lato i jesień - złączone w przedziwny żniw urodzaj.
Przelewa się słodka Francja kielichem musującym...
O Elżbieto, słoneczna dziewczyno, któż to cię z ojczyzną rozłączy?
Na smukłym palcu pierścień, medalion na stole dębowym,
skupione - wesołe dworki, panny fraucymeru królowej.
Piłkę trzyma jeszcze z nich jedna, a mandolinę tamta:
zbiegły się wszystkie, by ujrzeć pierścień i portret infanta.
I patrzą z obrazka oczy bez uśmiechu, czarne jak potok,
u pasa w głowicy szpady diament wielki jak pięść migota,
zeszły się ostre brwi, usta chciałyby krzyknąć, a nie śmią...
A królewna mówi spłoniona: "Takim widziałam go we śnie..."
--------------------------------------------------------------------------------
Posa - Węgrzyn
Twarz - piękna jak medal, zapał - zaraźliwy jak dżuma,
tysiąc pomysłów poorało młodą twarz zmarszczek tysiącem.
Płonie z niecierpliwości jak na stosie swoim Montezuma...
Nici - jedna, druga, dwudziesta... "Nie, ja się nie splączę,
zagram i tę jeszcze partię, lecz - by nie była zbyt łatwa -
zamącę całą wodę, wątki wszystkie zgmatwam,
tu urwę, tam znów zwiążę, tu zręcznie przeplotę,
tak aby nikt z partnerów nic nie wiedział o tem."
Gest - szybki, wyścig z czasem, z całym światem wyścig.
"Co się teraz zabrudzi, to się potem sczyści!"
Spróbować - czemu nie? Spisek? Cóż za wątpliwość!
...Nie darmo w młodym wieku ma się głowę siwą...
Syn - czy ojciec? Hiszpania - czy życie kobiety?
- zważyć trzeba. "Rzecz każda ma swoje zalety.
Flandria jest warta zdrady, a jeśli król ziści
wolność myśli - i z króla mieć można korzyści!"
I właśnie w ten splot myśli, w kłębowisko czynów,
w karierę przeplecioną listkami wawrzynu,
w serce od zdrad kipiące, na każdy wiew czujne,
opancerzone dumą, w rozum zbrojone podwójny,
jak granat w amunicję, jak pocisk w skład prochu
padła miłość do druha. Karlosa naprawdę kochał
ten dziwny zdrajca... I tak w oczach pełnych łez i grozy
całej Warszawy - ginie markiz Posa.
--------------------------------------------------------------------------------
Filip - Solski
Spędził noc na klęczniku: w nieładzie aksamitny płaszcz,
włos siwy jeży się, zszarzała groźna twarz.
O Boże... Cóż pozostaje z mocarza, który z Twoim spotkał się wyrokiem.
Wstał. Plączą się kroki
jakby od wina albo od choroby -
wczoraj jeszcze król, dziś cierpiący robak...
Wczoraj - bogacz świadomy potęgi swej, dziś pochyły
nędzarz, galernik dźwigający łańcuch ponad siły.
Lecz kiedy męki tej i tej rozpaczy
ręce ważyły się tknąć świętokradcze,
kiedy obmierzły język bryznął jadem
obrazy nazbyt wielkiej - oto się zapada
widmo nędzarza, zjawa męczennika
i Filip, wielki król, ludów zwycięzca,
oczy oślepłe od łez jak orzeł zbudzony odmyka,
już sobą jest, już włada, już ma berło w ręce.
...Już jest tym, który - zanim stoczy się kurtyna -
wyda inkwizytorom małżonkę i syna.
--------------------------------------------------------------------------------
Inna jesień
Jarzębiny koralowe głaszcze
jesień tutejsza,
a ja rwę na rżyskach strzępy płaszcza,
coraz smutniejsza.
Miedzą idę, co nie znała kosy,
w las się zapuszczam...
Cóż, gdy całkiem innym wabi głosem
litewska puszcza.
A czy bór ten nadniemieński będzie,
miński czy dźwiński
- jego czar taki ciężki pamięci
jak kamień młyński.
Całe moje życie postawione
na ónym głazie...
Tych gałęzi, tych gałęzi zielonych
nic nie wymaże.
--------------------------------------------------------------------------------
Grób w Dubinkach
Jezioro pluska i pluska,
a na mogiłkach pustka,
kalina dokoła krzyża
jagody dojrzałe zniża.
"Zniżałaś je wiele razy,
stojąc tu przy mnie na straży,
patrzyłaś w wodę jak w lustro,
za każdą rybką, co plusła,
za każdym nowym miesiącem
coraz bardziej się rumieniąca.
A pod chwiejbą twoich korali
mój się proch rozsypywał dalej
i ów robak, co serce mi przeżarł,
dziś - jak ja - rozsypany leży...
...I już więcej spróchniałe nie tną
gady sukni mojej pośmiertnej...
Całam lotna i całam już chybka,
z lekkim piaskiem łączona szybko.
A w mej trumnie, co się kruszy i łamie,
sam zostanie w końcu tylko kamień.
Ani robak go stoczyć nie mógł,
ani ziąb go zimą nie przemógł.
Głaz ten miałam za życia u szyi
i pozostał, gdy mnie martwą myli,
i pozostał, i na sercu ciężył,
gady, trumnę i proch mój zwyciężył.
Wyrósł wielki i grób mój rozkruszy,
gdy mną wiatr będzie miotał i prószył
po sosenkach i grykach, i żytach,
po bezdrożach i drogach bitych."
--------------------------------------------------------------------------------
Grób dubiniecki
Leżała matka w grobie nad jeziorem,
myślała o córce, że już i na nią pora.
Mówiła do brzóz, do wierzb, do jaskółek:
"Jakie to dziecko nieczułe!
Odeszła mię jasnowłosa, dwuletnia,
z głosem cieniuteńkim jak fletnia...
Zostawiła mię w tym piasku dubinieckim.
...Niedobre, bezmyślne dziecko!
Trzepotała się po świecie obcym,
daleko od tych grobowców."
Chmura nad mogiłkami przechodzi,
szepce, że już wiozą ją w łodzi,
że z dalekiej, przegranej bitwy
wraca martwa w trumnie na Litwę...
...Że granice od Polski nareszcie otwarte
dla niej, dla tej umarłej.
--------------------------------------------------------------------------------
Jesienna gruda
U nas, daleko, o tej porze
mróz ziemię grabi, ziemię orze:
stoją kanciate, suche, próżne
na wszystkich polach wszystkie bruzdy.
Przyprószył śnieżek tu i ówdzie
ruń wybujałą, lód na bruździe.
Ptak, zaskoczony dziwem owem,
pazurem stroszy sobie głowę.
Wiatr przytupuje dla odwagi
na polu zimnym, polu nagim:
spojrzał, odmierzył, tnie jak rózgą
ptaka nie ptaka, ruń nad bruzdą.
Ktoś - koń nie koń, uzda nie uzda -
już się przewalił! Mknie po bruzdach...
To nic. To tylko ja, skrzydlata,
tutaj przelatam, tu przylatam.
--------------------------------------------------------------------------------
Do Litwy
Na innej ziemi zostawiłam ślad,
znak mój wyryłam na nie naszym spiżu,
byłam jak posiew, co wschodzi, gdzie padł.
Ty mię, o Litwo, racz wspomnieć choć krzyżem,
niech moje imię na tym krzyżu stoi...
...bo byłam twoja.
Otom podobna jest monecie płonej,
kto mię w obiegu ma - czysty trafunek.
Ale na zawsze na niej utrwalony
twój, ojczyzno moja, wizerunek.
A ty - choć twarz twa piękna, a ja licha -
mnie nie odpychaj.
Po wszystkich krajach synów masz, ojczyzno,
a każdy twoim znaczony stygmatem,
i czy się przyznasz do nich, czy nie przyznasz,
oni twe imię wywyższą nad światem.
Z nich nikt nie zdradził cię, żaden nie zwątpił
w twoją chorągiew.
Cierniem nosiła pod zaciężnym hełmem,
nużył mię broni szczęk, gniótł pancerz ciężki.
Twój len, twe zboże, owiec twoich wełna
snem moim chwiały po bitwach zwycięskich
- nie obok konia na żołnierskiej derce,
lecz na twym sercu.
Bo mi się jawiasz cała w szumie wód
i warkoczami brzóz powiewasz ku mnie...
Jeśli nie zdążę żywa do twych wrót,
daj mi powrócić na twój cmentarz w trumnie.
Otwórz granice jak ramiona białe,
bom cię kochała!
Oto księżyca lśni w jeziorze maska
i dubiniecki w górze stoi zamek:
po tym jeziorze daj mi wnijść po łaskę
i pozdrowienie przyjąć jak sakrament,
wszak do dalekiej tyś także, o miła,
zawsze tęskniła!
Stań, wesprzyj dłonie o graniczny słup
i nie broń trumnie, kiedy w niej przypłynę,
bo na cmentarzu jest w Dubinkach grób
zawsze gotowy dla mnie i gościnny.
Wie każde drzewo, woda wie i trawa
o moich prawach.
Bez praw, bez ziemi własnej, bez imienia,
niech dom i ziemię po zgonie odzyskam.
... A lny i zboża niechaj się rozplenia
i kamień skryją, gdzie ono nazwisko
już raz wyryłaś i znowu potwierdzisz
dla mnie po śmierci.
--------------------------------------------------------------------------------
Wilki
Nad ciemnościami światło się roznieca.
Wyje wilk, wyje wilk na gromnice,
a zima ściska, ściska rękami obiema...
"Umarł, umarł.
Nie ma, nie ma..."
Zamknięte to dla rozumu,
ale widoczne dla tłumu:
umarł, a światło nad nim
wiekuiste przyświeca.
Umarł, a świeci w płomieniu
i rozum tego nie zmieni,
nawet jeżeli pieśń zmilczy,
zagłuszona wyciem wilczym.
Wilki pustoszą okolicę.
"Umarł, umarł.
Niema, nie ma..."
Wyje wilk, wilk wyje na gromnice.
--------------------------------------------------------------------------------
Na Gromniczną
O Panno prześliczna
Gromniczna,
po ogień Twój święcony,
wiszący nad woskiem gromnic,
przez las kolący i wyjące wilki
idę bez wszelkiej obrony:
nie módl się ani się przyczyniaj, ale tylko
wspomnij.
Ty, coś rodziła dziecię bez ognia i dachu,
a przez ucieczkę uszła od zamachu
i potem całe życie wyczekała w lęku
na Syna mękę...
Ty, coś chodziła między śmiertelnemi
najbliższa ziemi i najdalsza ziemi
- mnie, płomienia szukającą w bladych świecach,
od napadu zbójeckiego nie chroń,
ale mi gromnice dalekie w jutrznię wyraźną rozniecaj
nad mgłą szronu, nad zawianą między chałupami sanną,
... I nie módl się, Najświętsza Panno,
gwiazdo szczęśliwego, krótkiego konania,
dla mnie o obronę ni pociechę,
nie módl się, zorzo łask, nie osłaniaj,
tylko - wspomnij.
--------------------------------------------------------------------------------
Wilk Gromniczny
Szła Najświętsza przez bór Panienka,
miała płaszcz błękitny, białą sukienkę
i szło wilczysko chytre, przyczajone, przemarznięte,
za Panną Świętą.
Wilka szukali z kłonicami,
jak go znajdą, kości mu połamią:
zeżarł zeszłej zimy cielę białe prześliczne
w samą Gromniczną!
Spotykają chłopi Świętą Podróżną,
zdejmowali czapki, patrzą - na próżno.
"Wybacz nam, Pani Wspaniała,
czyś wilka nie widziała?
Zjadł on sierotce Jasi jagnię chude,
zagryzł wołu w stajni i psy po budach:
Wielka Twa łaska, Matko, straszna jego ohyda,
więc nam go wydaj!"
"Anim go szukała, ani go wydam.
Patrzcie lepiej po sercach, to się wam przyda,
bo tam to właśnie, a nie wśród leśnych ścieżyn,
wilk leży!"
Poszły rosłe chłopiska milcząc do chałup.
Ogląda się Panienka po śniegu białym,
ogląda się wszędzie, aż spod płaszcza jej milczkiem
wylazł łeb wilczy!
"A tuś mi, dławco jagniąt bezbronnych?
Katom cię wydać byłabym skłonna,
tylko że nad twą wilczą niedolą
serce mię boli.
Skoroś sam znalazł moją opiekę,
zostań już przy mnie, bo gdzie uciekniesz?
Będziesz mi za to roztropnie służył
zimą w podróży."
Odtąd chodzi wilk z Matką Najświętszą wiernie
przez śniegi puste, zawiane ściernie,
pełniąc śród nocy mroźnych i długich
różne posługi.
A kiedy jasną gromnicą świeci
Panna przeczysta pośród zamieci,
tuż i Gromniczny Wilk za swą panią
jarzy ślepiami.
--------------------------------------------------------------------------------
O posągu błękitny...
Takeś daleki od kwiatów i od nas,
o posągu, posągu błękitny!
Modlimy się, płacząc po tobie, co dnia,
by w ciemnicy twej fijołki zakwitły,
by wiekom sarkofagów urosły zielone gałęzie,
by malwy z trumien wytrysły jak więźniowie wyrwani
z więzień.
O, niech się ściany zazielenia,
niech Demeter wielmożną władzą
rozkaże pędy puścić korzeniom,
co kamienie i trumny rozsadzą.
Niechaj rozpękłe lochy
ku Wiśle kwietnym stokiem spłyną jak modlitwą...
Niech kwieciem, niech bujnością zmartwychwstaną prochy,
o posągu błękitny!... posągu błękitny.
--------------------------------------------------------------------------------
Polonia Restituta
Gniótł mię, wbijał w ziemię, oczy zalewał potem.
Były wiosny i lata. Nie wiedziałam o tem.
Jesienią cięższy się zdał, oślizgły od posępnych deszczów.
Zimą dygotał ze mną razem ostrym dreszczem.
Drzazgami ranił mię, gwoźdźmi ślad na barkach mych rył
i żywił się mym oddechem, i dźwigał się ostatkiem mych sił.
Niech wie ten, kto na mnie go włożył, kto pomazaniem mię jego namaszczał,
że przede mną cieniem sięgał, a za mną wlókł się płaszczem.
Że wytracił wzdłuż mego szlaku, który grozą swoją okrywał,
wszystko, co kwitło i rosło, wszystko, co było żywe.
Druzgotał mię, pochylał, niżej najniższych poniżał...
Nie rozeznałam, nie nazwałam go... Nie wiedziałam, że ciężar był krzyżem.
Nie wiadomo było mi. Aż dziś oto zjawa jego wykuta
w maleńki kształt na dłoni mej: Polonia Restituta.
--------------------------------------------------------------------------------
Do Polski
Upadłam z gniazda na bruk...
Podniosłaś mię pisklęciem spod nóg,
przycisnęłaś do serca po prostu
i odtąd w żyłach mi
niezmienny rytm twojej krwi
pozostał.
Nie miałam imienia ni zasług...
Nigdy w tobie czucie nie zgasło
dla mego dziwnego sieroctwa
i żyłam śród dzieci twych grona
zawsze sprawiedliwie pieszczona,
nie obca.
A jeśli mię kto zapyta,
czy bywałam odziana i syta,
czy starczyło wszystkiego dla wszystkich
- to powiem, że niepodejrzliwi
sycą się, jeśli miłość ich żywi,
nawet listkiem!
... I powiem, że i najwątlejszy,
jeśli celu swego nie zmniejszy,
ale wątłość wysili nad miarę
- o głodzie, w trudzie pochylon,
zdobędzie nadzieję, miłość
i wiarę.
Kupiłaś mię u złego pana,
matko dobra, matko przybrana,
na rozstaju u potęg ciemnych.
Żeś ufała bez granic i święcie,
powierzyłaś mi klucz i pieczęcie
tajemne.
Rosnę, płonę i w dojrzałość się złocę,
o Polsko, u źródeł twej mocy,
Cudze dziecko, niczyje nasienie!
I nim utrudzona zagasnę,
niejedno twe żniwo własnym
ciepłem zrumienię.
Ku twojej większej chwale
wysilę się i wypalę,
rozdam się, rozdaruję do szczętu.
A ty, chłonąc mię w swoim rytmie,
o ojczyźnie mojej, o Litwie,
pamiętaj.
--------------------------------------------------------------------------------
Modlitwa o pokój
O Boże, napełnij mię ciszą
jak pole kwitnącym lnem!
Ojczyznę moją słyszę,
jak czuwa nad moim snem.
Kołysze mię ufność niezmierna
i mc mi więcej nie trzeba,
ojczyzno, słodyczą wierną
sięgająca od ziemi do nieba.
Myślałam: już nigdy nie zaśnie
jerce głuchym targane stukotem...
Wracam z Żelaznej Baśni,
jpowiedzialam ojczyźnie o tem.
Przygarnął mię dźwięk jej mowy,
jej siły kojący krąg
i piłam - jak zawsze - znowu
iapój magiczny z jej rąk.
... Stąpałam pośród mieczów
wpatrzona w zorze olbrzymie,
chronił mię swoją pieczą
Bóg i ojczyzny imię.
Pod strażą oczu uważnych,
szeptów z dala i kroków bliskich
widziałam zamknięte - żelaznych,
uśpionych smoków pyski.
Jeszcze na mnie te zorze dyszą
zapach grozy i obcych ziem...
O Boże, napełnij mię ciszą
jak pole kwitnącym lnem!
... Jeszcze dusi mię nie moja nienawiść,
smoczy opar i wyziew trupi...
O Boże, racz nas wybawić
od zemsty - ślepych i głupich...
Powiedziałam o tym ojczyźnie,
powiedziałam wszystko, co wiem...
O Boże, nienawiść zabliźnij -
jak pole kwitnącym lnem.
--------------------------------------------------------------------------------
Piosenka o Ubożęciu
A to ciche Ubożę
mieszka u nas w komorze,
za bierwionem, w szczelinie,
ze świerszczykiem w kominie.
Zbrojni wolą mężowie
bić hołd Światowidowi:
idą, jadą we światy
krwawe nieść mu obiaty.
Miałam cielca siwego,
strzegłam go od małego,
poiłam wodą czystą,
pasłam trawą soczystą.
Za dwa bicze korali
bracia mi go zabrali,
za dwa kolce bursztynu
wzięli go do gontyny.
W ofierze z mnogim bydłem
przed możnym Światowidem
zakłuto mego cielca
ulubionego wielce!
A Ubożę nie straszy...
Trochę miodu i kaszy,
trochę mleka i prosa
i piosenka wpół głosu.
Mocna, lekka jak pianka,
z pajęczyny sukmanka,
z kory białej brzozowej
łapcie, chodaczki nowe.
Z czystej wełny jagnięcia
kożuch dla Ubożęcia,
a z mysiego futerka
dla Ubożątka derka.
Włożę bursztyn, korale,
Ubożątko pochwalę,
stanę tuż przy kominie:
może do mnie wychynie,
może spojrzy łaskawie,
moją dolę poprawi!
--------------------------------------------------------------------------------
Lament
Zawiał cię zmierzch, nawał liści złocistych zakopał,
nakrył cię ptaków lecących i gałęzi łamanych łopot;
pierś ci zgniotły kopiaste od kartofli wozy,
rowy cię pochłonęły bielone po bokach od mrozu,
zaorano cię z chwastem, razem z chwastem w głąb,
i uśmiech twój jak rosa - uleciał czy zziąbł.
Położono na końcach twych włosów kamienie,
by czoło podźwignięte nie wzniosło się z ziemi.
Ręce pełne żniw ciężkich, olbrzymich omłotów,
podobne ptakom, które już nie pragną lotu,
opadły... W jedno z ziemią mróz je lodem skuł...
W serce półżywe wbitoć osinowy kół.
Depcą po tobie woły wracające z szerokich bronowisk,
woła nad tobą skwir wroni, leciutki pogwizd sowi,
przewala się wichura, lamentuje plucha jesienna,
klęka na skibach i niebu przysięga, że bierze cię w lenno,
i szatę rwie na piersiach, i z ramion zrzucić się stara,
wyjąc, że nazbyt wielki za ciebie włożono haracz.
Nie zarzucisz mi rąk na szyję, nie rozpleciesz palców zziębniętych,
nie wyjdziesz na murawę - zmartwychwstała - w najbliższe święto!...
...Zawiał cię deszcz, zalał snop gwiazd upadłych...
Serce me kolące nad tobą jak samotne zegara wahadło...
Zakopał cię tupot nóg, zagubiła cię matnia kolein...
Och, nie wyjrzy ku mnie twe lico, zębów bielą się nie zaśmieje!...
Spod wód, spod piasków, spod serca ziemi najgłębszej
słyszę twój lekki oddech, na którym świat cały się piętrzy...
Zawalono cię gruzem, zasypano cię chwastem
jak źródło zapomniane, jak zatopione miasto,
jak prastarą legendę, jak homeryckie dzieje...
Jak miłość moją... jak moją nadzieję...
--------------------------------------------------------------------------------
Źródło snów
Anioł rozpostarty na ścianie
chwieje kolorami, skrzydłami,
nie zstępuje na posadzkę świecącą,
Oczy trzyma spuszczone, usta zawarł milczące.
Ze skroni jego skupionych, ocienionych mrokiem,
suną iskier warkocze, staczają się z szelestem obłoki.
Za oknem czuwa bezsennie niespokojny, zdrożony towarzysz:
obydwaj za dwa końce tęczę dzierżą, po której spływają miraże.
--------------------------------------------------------------------------------
W pierścieniu
Anioł i ptak zwinęły skrzydła pod głową,
studnia i księżyc szepcą ściszoną mową,
siłą nasycone najświętszą
nieruchomieje wnętrze.
Jak dziwnie kłaść się spać bez płaczu,
w pierścieniu, co nas, sennych, otacza,
i wiedzieć, że podobnych zasypiań bez liku
pełna jest nieśmiertelność, która nas przenika.
--------------------------------------------------------------------------------
Umarłym
Coraz dłuższy wasz szereg, o moi najbliżsi:
oddech wasz jak mgła ciepła tuż w powietrzu wisi,
idąc wyczuwam skrzydeł waszych lot nad sobą...
Gdziekolwiek się po ziemi tulą wasze groby,
nie trzyma się ich lotny kształt wasz, lecz przecieka
przez kamienne grobowce i przez trumien wieka.
A sercem moim nurt wasz razem z krwią przepływa
i dzielę się mym czuciem z wami - dotąd żywa -
rozdaję się na cząstki, rozmnażam się w wielość,
chcąc być i tą, i tamtym, wszystkich sobą wcielać,
mym ciepłem wszystkich wskrzeszać i żywić, i poić,
o gwiazdy moje, ptaki moje, mili moi!
Wy o formie rozbitej, jako światło lotni,
ja - zaklęta w istnienie, w mej jaźni samotna;
wy - przenikliwi, wy - przenikający,
ja - zwarta niby drzewo w kamieniu rosnące;
wy - wszystko i wy - wszędzie, a ja tylko tutaj,
tylko sobą i w sobie niewolnik przykuty.
Jak wy - żywa, lecz martwa i samotna w trupie
dnia jednego kształt ciemny mój jak wy rozlupię
i złącze się z jasnością, widzeniem i lotem,
porywem wielkich wichrów i światów obrotem,
napoje sobą was i sama wami się nasycę,
o mili moi, gwiazdy moje, błyskawice!...
--------------------------------------------------------------------------------
Sukienki
Sukienki biednej umarłej
ani się nie zmięły, ani się nie podarły,
puste, pachnące, lekkie...
... Niepotrzebne na wieki!
Stoją obok siebie jak muszelki
złote, srebrne, białe pantofelki,
obcasiki wysokie, cieniutkie jak noże...
...Już ich ona nie włoży!
Nie będzie nikt dobierał kolorów...
... Już nie pora!
Wstążki więdną jak motyle w jesieni...
...Już się to nie odmieni!
Nikt nie powie: "Zabierzcie to: włożę dziś z różami kapelusz..."
... Wiekuista zapadła niedziela.
Już ona nie wstanie, nie zaśmieje się, nie pobieży!
...Już ona w niebo odziana... Już ona w ziemi leży.
--------------------------------------------------------------------------------
Upiorek
Chodzisz po pokojach, nie wiedząc o tem,
lenisz róże, listki, paciorki złote.
Otwierasz drzwi, paluszkami próbujesz mahoni...
Brwi ściągasz: nacisnęłaś dzwonek. Nie dzwoni.
Oczy śliczne, rozszerzone, bezradnie mrużysz.
"Gdzie służba?! Ile tu kurzu..."
Dotykasz klamek, wbiegasz po schodach.
"Gdzie miły mój?... Gdzie mąż?... Ile w domu szkody!
Niezręczni, niechlujni, niedbali
szkła wytłukli, sreber nie pochowali!"
...I martwisz się, i skarżysz, i biadasz:
"Zawsze tak jest, gdy wyjadę!"
Patrzą na cię smutnie nowe obicia,
Żeś jak ptak w pełnym locie wypadła z życia,
żeś pyłu ziemi dotąd ze skrzydeł nie starła
i nie wiesz, żeś umarła.
--------------------------------------------------------------------------------
Prosty wiersz o Pawle Kochańskim
Nie pisałam ja jedna, Zosieńko, ja jedna z całej Polski;
pobiegły setki depesz do ciebie po kablach zamorskich.
Byłam na mszy żałobnej i wiedziałam o dniu pogrzebu,
w biurze, śród stosu papierów, modliłam się gorąco za niego.
Patrzał na mnie czarny krzyż, z którego siłę mą czerpię,
i ulga spłynęła na serce, że Paweł skończył cierpieć.
Czekają na tamtej stronie prawie wszyscy moi najdrożsi,
każdy rok - od kolebki - zawsze mi kogoś unosił:
trwają w złocistym milczeniu w onej kojącej przystani
i oczekują w miłości, i pogodą wieczystą mamią.
Zapomina człowiek w kieracie, w pośpiechu, w walce, w motłochu,
kogo nad życie wyróżniał, kogo i za co kochał;
zapomina człowiek we śnie, gdy popiół na powieki się sypie,
do kogo niedawno tęsknił tak bardzo, kiedy zasypiał.
Już wlecze mnie życie za włosy do szeregu od twojej trumny...
Chcę ciebie wspomnieć, Pawełku, byś ty o mnie pamiętał, gdy umrę.
Dojrzyj, trwający w chwale, nieśmiertelnych melodii syty,
ten mój pierwszy wiersz o tobie, który w Polsce będą czytać.
Czy pamiętasz, jakeś grywał nocami bolszewickim w koszarach sołdatom,
a ze mną dzieliłeś żywność, którą dawali ci za to?
Czy pamiętasz, jakeś pieczeń rozdzierał, mówiąc do mnie: "Zabierz to, proszę...
Nam z Zosią jakoś łatwiej. Połowy będzie nam dosyć."
Czy pamiętasz, jak całą zimę trwał mróz trzydziestu stopni,
a ja miałam tylko palto gumowe, dokąd śnieg - aż w czerwcu! - stopniał?
Kto chodził po miejscowych bogaczach? Ty chodziłeś, a z tobą Zosia,
żeby dla mnie, z zimna ginącej, przynajmniej palto wyprosić.
Pod kurtką od odznaczeń brzęczącą nosiłam gruźlicę z ziemianek.
Co dzień przywalał mię grozą bezlitośnie wstający ranek:
jadało się fusy z kminem, zbierało się z kartofli obierki...
Od Pawła przylatywały kartki na wszystkie koncerty.
Łachman się ze mnie sypał przy każdym niebacznym ruchu,
mile całe pełzło się z wolna, trzymając się tylko duchem.
Czasem kto podwiózł z litości. "Nie nado dienieg, Boh z wami!"
Na koncercie w konserwatorium niebo było i Bóg z aniołami.
Czy pamiętasz, jak w środku Arii u skrzypiec twych pękła struna,
a cała sala zamarła jakby rażona piorunem?
Biło mi serce, oddechu - jakby przy zgonie - zabrakło.
Ty na innej skrzypce podanej Arię dalej podjąłeś w pół taktu.
Ten, kto ci skrzypce podawał nowe w ostatnim dniu twoim,
muzykę tak doskonałą między tobą a światem zestroił,
że w onym już zespole nie zazgrzyta nic i nie pęknie,
o tym myślę, gdy myśląc o tobie, w modlitwie klękam.
Pawełku, mój przyjacielu, zbawiony skrzypku boży,
niebawem się zobaczymy, jeśli wszystko się dobrze ułoży...
Nie będzie wtedy czasu, o czym innym pewnie zajdzie mowa;
dokąd głos mój jeszcze stąd, chcę głośno ci podziękować
...za twe gorące serce, za wierność, jakich bywa niewiele,
za chleb, za mięso... za Piękno - Pawełku, mój przyjacielu!
--------------------------------------------------------------------------------
Wiersz zaduszny
Syn leżał na marach nieżywy,
matka nad nim schylona siwa.
Wyjechał zdrów, wesół, rumiany...
Przywieźli go zabitego, całego w ranach.
Późna godzina zapadała nad światem,
szumiały drzewa, pod oknem pachniały kwiaty;
ksiądz odjechał i zgłuchły kopyta za bramą.
"Odejdźcie stąd, rozejdźcie się, zostawcie nas samych."
Kapał wosk gorącymi łzami po stole,
pochylały się płomyki ku ranie na czole...
"O synu, syneczku, jedyny mój, najwdzięczniejszy,
powiedz mi, kto cię zabił, by się mój żal umniejszył.
Hodowałam cię, wyhołubiłam piękniejszego nad wszystko
do męskiego wieku od maleńkiej kołyski.
Iłem cię, dzieciątko moje, pieściła
- tyle na twym zabójcy niechbym się teraz mściła!"
Kapały świece żółtym woskiem,
świecił obrazek Matki Boskiej.
Biła godzina za godziną...
Westchnął umarły, krwią świeżą spłynął.
"O matko, staruszko moja umiłowana,
nie tak mię boli śmiertelna rana,
ile twój żal, o moja miła,
żeś mnie, dziecko twoje, przeżyła.
Nie mścij się, matko, na mym zabójcy...
Dobrze mi, gdziem jest - u Boga Ojca.
...Ani wiem, za co i co za przyczyna!...
Dobrze mi, gdziem jest, u Boga Syna.
Zdjęto mi życie, jakby ciężar zdjęto...
Jak wicher - wieje nade mną Duch Święty.
Otom powiedział ci... W tym wszystko masz...
A Matka Boska twoją nosi twarz!"
--------------------------------------------------------------------------------
Zasypują nas liście...
Czasem się coś takiego wyśni:
zasypuje mnie żółte liście
u zastygłych na wieczność wrót olbrzymich.
Z oślizgłych pni wilgoć nasyca ziemię
i czuję, jak pode mną korzenie
zasypiają na zimę.
Czasem się coś takiego wyśni:
zasypują nas żółte liście
- korzenie, piasek i trawę, i mnie...
Nie zrzucę ich, całunu z siebie nie zedrę,
zostanę u wrót zastygłych katedry
jak kamień leżący na dnie.
Nade mną morze liści,
obok - zamknięty kościół...
Czasem się coś takiego wyśni
w przeddzień wieczności.
--------------------------------------------------------------------------------
Zasypany piołunem ślad
Oto jest najżałośniejsza
z bardzo żałosnych baśni...
Zmniejszaj się, tropie, zmniejszaj,
zaśnij, żałości, zaśnij...
I niech przykryje śnieg ten,
który raniutko spadł,
do najdroższych moich umarłych
wydeptany cierpliwy ślad.
Wyłamali za życia wyłom,
poszli wyłomem od nas,
jak gdyby ich nie było,
zstępuje człowiek do dna.
...Bo najpierw opadły laury,
a potem cyprys i mak;
skopały w pędzie centaury
wyłamany, jedyny szlak...
A teraz cyprys się skończył,
z laurów liść ostry spadł
i lecą śnieżeczki rącze
na zasłany piołunem ślad.
1939
--------------------------------------------------------------------------------
Hymny do Ducha Świętego
I
Ziemia jest pusta, skąpa,
nic dla mnie więcej nie może.
Po smutku moim stąpaj,
Duchu, jak po jeziorze.
Wszystkie ryby-lewijatany
pośnięte zaległy brzeg,
wiatr nawiał mułu i piany
z ospałych rzek.
Płyną apostołowie,
miota ich fala krótka,
już Piotr w przeprawy połowie
opuszcza łódkę.
Zatonie, niechybnie zatonie,
w pianach i mułach, i mętach!
Zejdź na wodę i stąpaj po niej,
o Duchu Święty.
II
Duchu, czyli przeto mnie łamiesz
i niszczysz,
że nie umiem żyć okruchami
jak wszyscy?!
Plewy i piasek na misce,
żaden w niej klejnot nie błyszczy.
Jakich jeszcze trzeba wyrzeczeń,
upadków,
nim się hardość z duszy wywlecze
ostatnią?!
Jakich rąk - obcych czy bratnich?
Jakich wykonawców i świadków?
Ty, coś w zbroje bez skazy
mnie zakuł,
stań sam, jak już tyle razy,
na szlaku,
w trzech obliczach, trzech ognistych szyszakach,
w krzyżach, mieczach, chorągwiach i ptakach.
III
Lecisz i napełniasz otchłanie,
w kształt się coraz jawniejszy oblekasz.
Nade mną od dawna bez granic
Twoja tarcz i opieka.
Wiem - zginęli, poszli na dno, przepadli
możni, co wiedli zastępy.
Do mnie Twoje skrzydła - diablim
bronią przystępu.
Nie czuję ran, chociaż krwawią,
ślepym wzrokiem dosięgam prawdy:
Ty mię u przepaści zbawisz
zawżdy.
Gdy szukam Cię, nie świtasz,
gdy zwątpię, świecisz w odmętach...
Zniszcz, zmiażdż, lecz się objaw do syta,
Duchu Święty.
1937
--------------------------------------------------------------------------------
Gwiazdy lecą
Wieczór nad nami,
ciemność nad nami...
Niech nas nie złamie!
Gwiazdy lecące,
światy ginące
niech nas nie zmącą.
Kołysze się, kołysze
nad gwiazdami
cisza.
... Wieczór nad nami.
Gwiazdy ginące
niech nas nie złamią.
--------------------------------------------------------------------------------
Zamiast śmierci
Poezja mnie stoczyła jak wnętrze owocu,
które czerw wielokrotnie przeżarł i wydrążył:
tuczone moją krwią, skrzydlone moją mocą,
wiersze pełzają i krążą,
jak kruki dziobią i jak osy tną,
i - obce, groźne... śmieszne - jednak są nieodwołalnie mną.
Byłam światem. Lecz świat ów, zjedzony mnóstwem tuneli,
stracił swą jedność i na części drobne się podzielił,
na ułameczki, odcinki, sektory.
I rysuje się powierzchnia świata, bo świat jest chory,
chory od zbytniego mnóstwa,
od wielości nie do zniesienia.
I oto stanie się pusty,
jak w Piśmie stało,
jak pusty Chaos
przed dniem Stworzenia.
O, niech na spustoszeniu jałowym,
zamiast śmierci i pogrzebu,
zwycięski krzew purpurowy
strzeli ku niebu
i zrodzi róże, żywe i śmiałe jak lwięta!
I niechaj o mnie żadna z tych róż nie pamięta.
--------------------------------------------------------------------------------
Dusze powrotne
Karolowi Szymanowskiemu
Pomiędzy gwiazda a gwiazdą,
od przepaści do przepaści
krąży łódka głębinna.
Wiosłem Charon porusza:
odwracają się od ziemi dusze,
jeszcze zanim odpłyną.
Odpływają niecierpliwe,
głodne, spragnione, stęsknione
- pomiędzy gwiezdne przypływy,
pomiędzy wyspy kosmiczne,
z Charonem o znajomym obliczu,
wioślarzem wszystkich wód.
A potem w cichość naszą
spomiędzy wielu przepaści
wracają, spadają w dół
na samą głąb, na sam spód...
I stamtąd tęsknią, od nocy do nocy,
od gwiazdy do gwiazdy,
wypatrujące Charona,
błagające pomocy,
o odlot walczące zaciekle...
...I skarżą się, że są w piekle!
--------------------------------------------------------------------------------
Pusty wiersz
Słońce, które śniegu się lęka,
winnice drżące przed zimą,
brak myśli i słów do rymu
- to ta piosenka.
Po winnicach od rydlów i grabi
pozostał nierówny ścieg...
Mnie zziębłą, zimo, zabij,
nim spadnie śnieg.
Oczy, które zbyt wiele wiedzą,
życie, które mrozu się lęka...
...Panie, panowie, koledzy!...
To ta piosenka.
--------------------------------------------------------------------------------
O lato, lato...
Pani Róży Raczyńskiej
Z najżałośniejszych liści upleciony lipowy wian,
o lato... lato!
Zeszłoś ze słońcem bose
na szronem białe pokosy:
stopy masz pocięte, znużony chód,
przeszłoś góry przełęczą, a rzeki - w bród,
o lato... lato!
O ciernie podany płaszcz i pęknięty malin dzban,
o lato... lato!
Jeśli cię kiedy zapomnę, jeśli przestanę miłować,
niech i mój wątek urwany twarda niepamięć pochowa...
...Od darów twych szczodroty życie wezbrało jak owoc,
o lato... lato!
...Z najżałośniejszych liści upleciony lipowy wian...
Niech mię niepamięć pochłonie, jeśli cię przestanę miłować!
--------------------------------------------------------------------------------
Romans
Strzelisty lot twój błysnął nieskończony,
jawiasz się jeszcze, ale tylko łuną.
Na szlak twój kawki żarłoczne i wrony
runą.
Stoisz poświatą, poświatą się żalisz,
że śladu twego nie stało na ścieżce.
Kędyś się skończył, jak gwiazda się spalił,
żerują lśniące i mądre drapieżcę.
Z bezkształtu we kształt już się nie odstaniesz.
Jak przed Stworzeniem - któż by mógł rzec: "Stań się."
Nie BĘDZIESZ nigdy, nie wyjdziesz z otchłani
pół-dusz, pół-bytów - krótki mój romansie!
1937
--------------------------------------------------------------------------------
Wiotkość
Krokusy na pokosach,
szrony na malinach i rosy.
Przechodzisz malinami,
rosa ci szat nie plami.
Bierzesz jagody źrałe,
lecą ci z rąk zetlałe.
Dotykasz ziół, krzewów i ziół...
Walą się złamane na pół.
--------------------------------------------------------------------------------
Mój awans
W. T. Drymmerowi
Może kiedyś w górę się wyłamie
ścieżka,
może kiedyś nad ogrodami
zamieszkam,
nad lipami, co się rdzawią
tu i tam po Warszawie,
ukryte za murem krętym,
przez dozorców na klucz zamknięte.
Może kiedyś wyjść mi przyjdzie nad chmury
z cynobru
i poznam, że świat widziany z góry
jest dobry;
że pod jaskółczanym szczebiotem,
nad kręgami skrzydeł nietoperzy
lżej pachnie i piękniej migota,
niż kiedy go się w dole przemierza.
Może kiedyś stanę cała srebrna,
dusza bez ciała,
i przekonam się, że więcej nie dbam,
o com tak wielce dbała...
A jeśli to się zdarzy wiosną
i wysoko, wysoko górą,
może głową w niebo wrosnę
jak krzew w sklepienie muru.
--------------------------------------------------------------------------------
Kościółek Świętej Tereski na Tamce
Kościółek ma oddech głęboki,
ho bez drzwi i bez okien,
każdemu jednako łaskawy,
bo bez ławek...
Wszyscy jednako w biedzie,
dlatego nikt nie siedzi.
Cały kościół - czerwony. Czy od zórz?
Czy czerwonych róż?
Przypłynęła na wiślanej krypie
jeszcze przed Wiankami,
róże nam czerwone sypie...
Módl się za nami,
patronko, panieneczko święta:
niech nas nie złamie
zła moc. która nas pęta.
O, błyskaj nad nami, błyskaj
kwieciem i białymi rękami...
...I broń nas i naszych piskląt
od głodu... I od nas samych.
--------------------------------------------------------------------------------
Czarny dym
Czarny dym nad nami,
czarny dym...
Osłab, Jezu, ramię
ludziom złym.
Zwiąż ich z łaski Twojej
srebrną wstążką:
jeśli zechcą broić,
niech nie zdążą.
Czarny dym na dworze
cały dzień.
Tchnij nam, dobry Boże,
gwiazdę weń.
Niechże już wieczyste
mroki dymu!
...Za tę gwiazdę wszystko
przebaczymy.
1938
--------------------------------------------------------------------------------
Gęsi nad Göteborgiem
Nocowały nad Göteborgiem gęsi:
każda głową wywija, trzęsie,
bo nie same nocowały parami,
ale z łabędziami, łabędziami, łabędziami!
A łabędzie, surowe, mocne,
nie mogły spać od północy:
czekały, aż będzie rano,
kiedy się z gęśmi rozstaną.
--------------------------------------------------------------------------------
O Anglio, Anglio, daleka wyspo...
Cofnął się szeroki przypływ,
ił został i piasek zwykły,
wybijają stopeczki mewie
drobne ślady na zalewie.
Daleko odeszły szumy
żwiru o żwir i muszli o muszlę.
Powstaje nordycka zaduma
i sieci zastawia na duszę...
Bodziesz mgły masztami,
kominami zaciemniasz niebo,
panujesz nad kontynentami,
a tak niewiele potrzeba:
chleba glon, zupy miska,
całe buty i karabin blisko...
...O Anglio, Anglio, daleka wyspo.
Wyrosłaś z potu pokoleń i stanęłaś, i zakrzepłaś.
...A u nas - nieporządek, a u nas chaos ciepły:
popychają się ludziska w tłumie,
jeden krzyczy, drugi nie rozumie,
przysięgają nienawiść sobie,
potem się wszystko przerobi!
Tu - padło słowo i stoi wyrok.
Tu - po stuleciach jest tak, jak było:
roast-beef, cisza w niedzielę,
a po katedrach gotyckich święci
wyrżnięci
przez Cromwella.
I choć z kamienia byli, serce się ściska.
...O Anglio, Anglio, daleka wyspo.
Zastawiasz sieci jak rybak i - czekasz.
A przypływ już szumi z daleka.
I od bełkotu i szumu
budzi się nordycka zaduma,
i odchodzi obojętna, choć bliska,
przez rozlewiska, przez osypiska, przez topieliska...
...O Anglio, Anglio, daleka wyspo.
--------------------------------------------------------------------------------
Nienawidzieć nie będę
Przyrzekam tobie, bolesna twarzy,
przed skonaniem:
nienawidzieć nie będę tych, których mi wskażą,
za nic! "
...Ani za myśl, ani za czyn, ani za słowo,
ani jawnie, ani po kryjomu
- obiecuję tobie, męczeńska głowo.
...Tak mi, Zbawicielu, dopomóż.
Przybitego motłoch znieważa,
nikt nie osłania...
Nienawidzieć me będę tych, których mi wskażą,
--------------------------------------------------------------------------------
Na polskie groby w Budapeszcie
Położyłeś ich, Panie, jednakowym rzędem
jak miecze opuszczone i złożone tarcze,
lecz oni razem z nami na Twój sąd przybędą
i jednako wraz z nami przed Tobą zaświadczą.
O, spraw, niech spoczywają bez wspomnień i tęsknot,
niech od nowa skończonych mąk nie wspomni żaden.
Nędza ich przed Chrystusem - bogatsza od szczęścia,
a śmierć u czoła - wspanialsza niż diadem.
--------------------------------------------------------------------------------
Przemierza mnie żelazna przemoc
Któż to cię, ziemio, przemierza
krokiem ciężkim, krokiem żołnierza?
"Przemierza mnie żelazna przemoc...
Ale my nie zginiemy!!"
Któż to cię, ziemio, skrzywdził,
a teraz jeszcze szydzi?
"Król Herod to, król Herod
i marszałek jego, Gero."
Czego ty, ziemio, czekasz?
"Sądu, co się odwleka.
Wodza, co ze mnie wstanie,
obejmie wództwo nad nami."
A czy znasz ty jego, ziemio?
"Wstanie i wództwo obejmie.
Powiedzie nas i polezę...
...Ale nim zginie - zwycięży."
--------------------------------------------------------------------------------
Ojczyzna
Zdeptali mnie hukiem obozów,
tupotem i turkotem...
Przeszły deszcze, stanęły mrozy.
Nie wiem o tem.
I włożyli na mnie ciężar
nad siły.
Ale ja wstanę na wiosnę z mogiły
i zwyciężę.
Przykryli mnie tysiącem tysięcy
grobów
i myślą, że nie ma na to więcej
sposobu.
A ja pod grobami świeżymi
rosnę kwiatami rajskimi:
róże pęcznieją w pąkach całe
od łez, od łez...
...I przebije się w maju biały
bez.
Nie ma takiego zła, którego bym, spokojna cała,
w głębi swej nie wytrzymała.
Spływam krwią, ach, krwią męczeńską spływam,
ale z mej głębi krew przelana znowu wstaje żywa,
liśćmi, pąkami, kwieciem rozwinięta...
.. Jutro nad złem zwycięskim burza się rozpęta,
jutro zadygocą mogiły i ja zadygocę cała,
i wybuchnę żywa z grobu na pół czerwona, pół - biała.
Grudzień 1939
--------------------------------------------------------------------------------
O tobie
Pieje o tobie wiatr i badyl o tobie szeleści,
o tobie - dziecku czy mężu, czy chłopcu, czy niewieście -
o tobie - w kajdanach spodlałym, czy o tobie - uszlachconym w lochu.
Opowiada o tobie pogoda i deszcz nad tobą szlocha...
Rękami zwiniętymi w pięść, palcami zgiętymi w szpon
wpija mi się we włosy, szarpie serce moje jak dzwon
dymem przeraźliwej utraty, wstydu kadzidłem i mirrą...
...I orzeł twój, orzeł krąży, kąsa przeciągłym skwirem.
--------------------------------------------------------------------------------
Ktoś stąpa spiżem
Nie nasz - kamień i badyle nie nasze.
Od obcych pagórów chude wietrzysko gwiżdże.
Kaliny rozwiesiły jagody. Trawy tną jak pałasze.
Czepia się cierń. Liść mokry obuwie szepcąc liże.
Gdziekolwiek się ruszę, ktoś stąpa za mną spiżern
i płoszy ptactwo, i straszy...
O, rzuć miecz i na żółtych liściach pod bukami spocznij,
chrustem się rozgałęźnij, mgłą się rozobłocznij.
Zbądź rzezi i pogromu, i klęski rozdartej.
Rzuć miecz!... Zejdź z warty.
--------------------------------------------------------------------------------
Kur siedmiogrodzki
Wiatr tłucze się od nocy do rana,
podrzuca hocki i klocki...
Pieje o twoich kajdanach
kur siedmiogrodzki.
Kracze o nas jak kruk,
że ni żywiśmy, ani umarli...
...Woła, że uczcił cię wróg,
gdy się swoi ciebie wyparli...
I pieśń za pieśnią kładzie
w poprzek kołyszącej się nocki
o naszym śmiertelnym bezwładzie
kur siedmiogrodzki.
--------------------------------------------------------------------------------
Biednemu Julkowi
Niechże nie płacze obcy deszcz nade mną
pośród szpalerów lśniących winogradem,
bo w domu serca i bez tego - ciemnym
nalane jadem.
Niech nie lituje się nikt mojej doli,
jeśli zgoreję, niech mnie nikt nie wspomni,
bo TAM są żywi ci, których pierś boli
jeszcze ogromniej.
Niech mojej hańby i mojego wstydu
nikt litościwym nie kryje kadzidłem,
bo sroższym ranom w ojczyźnie się przyda
anielskie skrzydło.
I niech nie za mnie modli się wierzący
polskim pacierzem, który godzi w niebo,
bowiem IM bardziej niż mnie tu, ginącej,
modlitwy trzeba.
--------------------------------------------------------------------------------
Czerwone i białe
Zasypali mnie liśćmi suchymi,
zagłuszyli jedliną i chrustem,
szalał nade mną przy ziemi
wicher zimny i zły, i pusty.
Lecz ja się rozrastam i krzepnę,
i cała jestem korzeniem.
A kiedy przyjdą dni ciepłe
po pierwszej wiosennej burzy,
wyjdę po deszczu nawalnym,
rozrosła i triumfalna,
czerwoną i białą różą.
--------------------------------------------------------------------------------
Marsz Bema
1
Nie mogę spać od widzeń i wspomnień -
wszystko, co mogło być, stoi nade mną niezłomnie,
to, co będzie - wznosi miecz, twarz strzaskaną i krwawi
co było - pod mogiłami jęczy w zapomnieniu i sławie.
I gdy tak noc bezsennie migota,
zrywać się poczynają tupoty:
od lasów przez wąwozy
gruchocą armaty i wozy,
zjeżdżają głowiastymi brukami...
I nagle wiem,
że to Bem, Bem, Bem,
Bem maszerować poczyna ulicami.
2
Na przedmieściach łomot i stuk:
grzmią bokańcze tysiąca nóg,
twarze wąsate i chorągiewki,
w strojach malowanych radosne dziewki,
roześmiane baby w jaskrawych wełnach...
...I dzwony szczęścia pełne
nade mną! O Jezu miłosierny!...
3
I nie bronię się już, nie bronię,
słyszę trąbki i słyszę konie.
Tysiąc koni pod oknem parska
sławą zbrojną polsko-madziarską...
I walą muzyki nie muzyki,
i świecą, i kołyszą się szyki...
4
Tak to, kiedy noc najbardziej niema
miażdży serca i męstwo łamie,
Bóg posyła generała Bema,
żeby maszerował ulicami...
I gdy słyszę muzykę i grzmot bokańczy,
serce we mnie szalone z radości tańczy
i sławę wspomina starą,
bo - z łaski Bożej - wiem,
że to Bem, Bem, Bem, że to Bem, Bem, Bem,
Bem maszeruje Kolozsvárem.
--------------------------------------------------------------------------------
Fioletowe bawoły
O bawoły, fioletowe bawoły!...
Ziemia uschła, całe zbocze - gołe.
I nie woła nikt. Ach, nikt nie woła!...
Rogi kręte, mięśnie mocno spięte,
siły wielkie, ciemne, niepojęte.
Nie ma woli ani snów, ni święta.
Całe zbocza w kamiennym oporze
czarnosine bawoliska orzą...
I nie woła nikt! Ni świąt! O Boże!
I tak idą to grzbietem, to żlebem,
rozrywając, przewalając glebę,
z ziemi w niebo, kopytami w niebo...
Jarzmem grodzą drogi i nozdoły,
stękające, tępookic, niskoczołe
bawoły, fioletowe bawoły.
--------------------------------------------------------------------------------
Wilk w klatce
Nie mogę się wyzwolić, nie mogę się wywyższyć,
nie mogę od hałasu powrócić do ciszy.
Cisza we mnie skłócona, dusza we mnie zraniona.
Chcę zamilknąć, chcę myśleć Pod Twoją obronę.
A serce się trzepoce, a krew stuka, łomoce.
Był Duch, a teraz w klatce wilk kłapie po nocy.
--------------------------------------------------------------------------------
Oklepaniec
Już będę pisała rymem,
nie jak ziemia po niebie - dymem;
będą wiersze równe jak pasjanse.
To nie to, co te asonanse!
Witaj, stara, wygodna "tęsknoto"!
Porzuciłam cię chyba po to,
aby wrócić z tym większą ochotą.
"Żal", jak frędzla zawsze gotowa,
a tuż za nim "słowa" i "głowa"...
Mniejsza o to - jaka osnowa!
I wnet treść się znajoma splecie,
że w sadzie, że w polu, że w lecie,
że dziewczę - "jak kwiat" i "jak dziecię".
A tu z bitwy "wojaki" i konie
i dzwonią; a serce w tym dzwonie
"pęknięte"... A jakże!... I po nie
ptak leci... Wiadomo, że ptaki
- to orły "szumne"... A jaki
ich żer? Krew "czerwona jak maki".
Teraz to serce "w rozterce"
jak upiora kołem przewiercę
przez grób, przez "murawy kobierce".
I spłynie "posoką" broń gładka,
a zapłacze aż "do ostatka"
jedyna tylko matka.
Tak o księżycu blada
sama do rymu się składa
stara znajoma - ballada.
I o niej wieczorną porą
wodą spleśniałą i chorą
zaszumi "litewskie jezioro".
--------------------------------------------------------------------------------
W lato zimne
W Rumunii w lato zimne
czaban młodziutki zginał;
prosił ostatnim słowem:
"Pochowajcie mnie pod drzewem jodłowem;
połóżcie mi kapelusz pod karkiem;
na jodle powieście fujarkę;
dajcie znak - pierścień - mojej niebodze...
A dokoła jodły tej niech owce chodzą:
białe owce bliżej, czarne dalej,
wszystkie owce, cośmy razem je pasali."
--------------------------------------------------------------------------------
A za tym smyczkiem...
A za tym smyczkiem
cygańskim
chude policzki
bezpańskie.
Słuchają go, gdy gra ładnie,
pracy nie dają, bo kradnie.
Wodzi smyczkiem po strunie, po strunie,
o głodzie po całej Rumunii.
--------------------------------------------------------------------------------
Kraska w Siedmiogrodzie
Kołysała się w Siedmiogrodzie kraska,
kolorowa - jak na tym obrazku.
Klatka się z nią chwieje, obraca,
bo wisiała na gwoździu w klatce.
A gwóźdź wbity był w ścianę podwórza,
tuż nad krzakiem pąsowej róży.
Dziecko krzyczy w kolebeczce krzywej:
kraska słucha i wielce się dziwi.
Miauczy kot, pies ujada na kota:
kraska słucha, zawsze ma robotę.
I powoli klatka się zaludnia:
skrzypi głos niby koło u studni,
pies tam szczeka, kotek miauczy mile,
niemowlątko porzucone kwili...
Tyle głosów niepodobnych wcale -
wszystkie w kraski małym ptasim gardle.
--------------------------------------------------------------------------------
Ulica została pusta
Przyszli Niemcy do miast węgierskich:
mieli broń i chleb, i porządek... Nie mieli serca.
Zaleli malowany, śpiewający Siedmiogród,
bo inaczej pewnie być nie mogło.
Posmutniały wesolutkie Żydóweczki w kramach,
pochowały się Cyganeczki tańczące po bramach,
dzieci powkładały każde palec w usta...
I malowana, śpiewająca ulica została pusta!
--------------------------------------------------------------------------------
Nieśli go nieżywego we czterech
w długim pudle z czerwonego papieru:
pod skrwawionym bandażem - martwa twarz chłopięca,
ordery na piersiach, kwiaty w sinej ręce.
Młode twarze - skamieniałe, pobladłe
za tą trumną niesioną na dwóch prześcieradłach.
Jeden dźwigał wieniec z astrów tak jak potrafił,
drugi broń, trzeci czapkę, czwarty - fotografię.
Szli jeden za drugim z wieńcami w szarfach,
a wiatr im jasne włosy głaskał i szarpał.
--------------------------------------------------------------------------------
Żal nam pomarnowanych...
Cerkiewka zakwita świętymi,
a cmentarz - zielskiem...
O, módl się, módl się za nimi,
Pani Anielska!
Popadali wojną rażeni,
pomorem ścięci...
O, módlcie się, módlcie za nimi,
nieznani święci.
W cerkiewce - śpiew wielostruny,
strop - wielobarwny...
Żal nam pomarnowanych Rumunów
teraz i dawno!
--------------------------------------------------------------------------------
Ptaszek - martwo strącony do dołu...
Ptaszek, martwo strącony do dołu,
w litosnej ziemi przeradza się w piołun.
Piołun zdeptany nie idzie na marne:
zmielony z piaskiem, nowym wzejdzie ziarnem;
już jego soki i krążą, i płyną,
wzrasta sasankiem, ożywa tarniną...
Tak lud, gnieciony, mielony, roztarty,
przez głupich wodzów przegrany jak w karty,
ścielący trupem swym obce wyraje
- kolorem, słowem, muzyką powstaje
i w żyłach świata - jak stubarwną wstążką -
kolorem, słowem i muzyką krąży.
--------------------------------------------------------------------------------
Bóg w swym niebie dobrze wie
Rozbito mnie. Sklejono. Wziął mnie grajek.
Przyciśnięta do smyczka, ostry ton wydaję
tuż obok tej melodii dawnej, tej niebiańskiej,
którą wygrał na skrzypce swej Paweł Kochański.
Tłum nie wie, klaszcze żwawo, pieni się zachwytem,
lecz Bóg w swym niebie dobrze wie, że zgrzytam.
--------------------------------------------------------------------------------
Ciernie i chwasty
Barbarze
Przechodziłaś niedaleko,
zawsze niema,
odpychałaś miód i mleko
rękami obiema.
Przygarniałaś chwasty i cierń,
wszystko, czym ludzie gardzą...
Kochałaś mnie zawsze wiernie,
ale nie bardzo!
Dopalają się ostatnie nasze dnie
teraz właśnie;
weźże moje serce, zajrzyj w nie,
zanim zgaśnie.
Znajdziesz tam na pewno - spojrzyj choć raz,
bardzo cię proszę -
węże i jaszczurki, cierń i chwast,
wszystko, coć było najdroższe!
--------------------------------------------------------------------------------
Do ojczyzny mojej - ciszy
Nad zamętem jak ptak wiszę:
tu pożoga, tam pożoga...
Do ojczyzny mojej - ciszy -
zagubiona wszelka droga.
Nie zobaczą, nie posłyszą:
walka wre pod niebiosami...
O ojczyźnie mojej - ciszy -
zagubiona wszelka pamięć.
Więc na chmurach skrzydłem piszę,
piórem jasnym, piórem ciemnym:
o ojczyźnie mojej - ciszy -
żadnej, żadnej wieści nie ma.
--------------------------------------------------------------------------------
Każdej żyjącej rzeczy na okrasę...
To, co z nas jest śmiertelne,
ziemia sprawiedliwie podzieli,
rozsądzi.
To jaskrom
na własność,
a tamto - jesionom pożyczka.
Ziemia mądrze,
bez omyłki, pooblicza:
ty i ja - dwa oblicza,
dwa serca dzwoniące w swych klatkach jak w pudłach od skrzypiec...
Rozsypie się to, rozsypie,
wespnie się w listeczki ciemne,
włączy się w kwiatuszki jasne...
Ziemia mądrze,
sprawiedliwie rozsądzi,
jak rachmistrz pooblicza.
Każdej żyjącej rzeczy na okrasę
rozda ciebie wraz ze mną
- dwa serca, dwa oblicza -
moje, twoje, nasze...
--------------------------------------------------------------------------------
Chodzę za Tobą, Chryste...
Chodzę za Tobą, Chryste,
nie znużę się nigdy,
śpieszę w tym wyścigu,
któryś Ty z śmiercią wygrał.
Chciwy tłum Cię ogarnia
głuchych, ślepych, kalek...
Za apostołami Twymi
nie widać Cię wcale.
Cuchnie krwią i ropą rzesza,
śmiecie zaściela Twój szlak.
Ach, gdzie jest Bóg Mojżesza,
gdzie jest gorejący krzak?!
Chodzę za Tobą, Chryste,
po całej Twojej ziemi,
lecz nie z tymi, co są czyści,
ale z trędowatymi!
--------------------------------------------------------------------------------
Tylko wieczór...
Jest już tylko wieczór. Jezu, tylko wieczór!
Cały dzień się sterał, okaleczał:
odrąbano godziny, minuty opadły
i ocalał tylko wieczór od zagłady,
tylko wieczór, Jezu, tylko wieczór.
Wieczór pełen skaz i pełen gwiazd
ofiarujem Tobie, nim do szczętu zgasł.
To, co krwią i słowem broczy
- oczyść;
co rozdarte w bezrozumnym szale
- zalecz;
zło z piekła, pokuszenie - kto wie, może z nieba --
przebacz.
Niech będzie, jaki chce, ale przy Tobie, z Tobą - pokój daj rzeszom,
póki czas... Bo już tylko wieczór został, Jezu, tylko wieczór!
--------------------------------------------------------------------------------
Podobny światłu
Wschodzisz i zachodzisz podobny
światłu
dziecięciem w żłóbeczku nadobnym,
chłopięciem żydowskim z warsztatu,
obliczem, które kusiciel oglądał na puszczy,
wieńcem z ciernia wzniesionym nad szydercza tłuszcza...
Zachodzisz i wschodzisz jak księżyc...
A ja - ginę i znów powstaję, kiedy Ty zwyciężasz.
--------------------------------------------------------------------------------
Śmierć biskupa Nankera
Nie dane mu było umierać w Krakowie, który ukochał dzieckiem;
otaczał go twardym murem wzgardliwy kler niemiecki;
burzyła się mieszczan tłuszczy i szemrali oporni mnisi.
Nie było przy nim polskich serc, kiedy umierał w Nysie.
Wyglądał pisma z Krakowa, które miał przywieźć posłaniec
od króla Kazimierza. Ledwo dyszał i czekał na nie.
Majaczył mu się wysoki Wawel, mariackie nierówne wieże;
uśmiech starcowi wykwit! na ustach, gdy konający leżał...
I nice zrozumiał nigdy von Bantsch, zausznik króla Czechów,
czemu zaszcuty na śmierć biskup Nanker tak się słodko przy zgonie uśmiechnął.
--------------------------------------------------------------------------------
Na trzcince suchej...
Na trzcineczce suchutkiej, kruchej jak wosk,
powiesiłam kółeczko, mój własny los.
Latają siwe wróble,
los mój chwiejący się skubią.
Ziarenka czyste, puszyste, szkliste
krążą tam wieczyście, koi iście
i rosną na wiosnę dokoła jagody,
a jesienią opadają liście...
...Na trzcineczce suchutkiej - okrągły pierścionek,
nie cięższy niż jagoda, nie większy niż dzwonek.
--------------------------------------------------------------------------------
A ja się mocuję z cherubem
Mówiono cuda
o walce anioła z Jakubem.
A ja się mocuję z cherubem:
stopy wparte w kamień, skrzydła - jak konary grube.
Słyszę w dzień i w nocy,
jak mu serce nierytmicznie łomoce:
łomot i łomot, i znowu
łomot!
Czoło jego nade mną jak młot,
zamknięte - oczy surowe;
cała pierś w brąz zakowana,
całe serce - jedna wielka rana.
Kołysze się serce pęknięte,
świat zalewa czerwienią
i - łomót!...
I już nie pamiętam,
o co walczymy spleceni
i czy przeciwnicyśmy, czy sprzymierzeni?!
Kluż 1945
--------------------------------------------------------------------------------
Antygono, patronko sióstr
Antygono, patronko nas, biednych,
powtarza mi się sen: wybiegam,
leży brat mój zabity na śniegu.
Oddala się - już krok słychać słabiej -
drugi brat, co tamtego zabił.
Las, mrok, zasadzka, karabin.
Suche rączki drogowskazu na słupie;
padam we śnie płacząca przy trupie;
szepce ktoś: "Rzuć! Kto inny odkupi!"
A ja mam go na sercu i szlocham,
bo i tego, i tamtego kocham,
tamtego, co uszedł w popłochu.
Zginie z głodu i mrozu w zawieję...
Co mu dam jeść i w co go odzieję?
Antygono, patronko sióstr bez nadziei!
Wzięłaś brata ciało nieostygłe,
wydarłaś je psom, wilkom i strzygom.
Antygono, patronko ścigłych.
Przyjmij sen mój. Niech to będzie ostatni
brat, który padł z ręki bratniej,
i ostatni syn morderca u matki.
Przyjmij życie moje za okup,
Antygono, święta garstko prochów.
Antygono, siostro nasza z mroków.
1 XI 1947
--------------------------------------------------------------------------------
Zaczynam się i kończę...
Janowi Parandowskiemu
Zaczynam się i kończę śpiewem,
śpiewem dlatego - iżby
na prawo i na lewo
ścieżka się wykrajała śród ciżby.
Krok w prawo - i słowo się rozpierzcha
światłością, zmierzchem;
krok w lewo - już inne słowo
smugą mży kolorowa.
Tam matka dziecko karci;
idą o siebie wsparci
kochankowie związani przysięgą;
bydło pędzą na rzeź,
ptactwo kwocze w klatkach, gęś gęga;
samochody - raz, dwa, cztery, sześć,
klaksony, trąbki... Pogoda, ulewa.
A ja idę i śpiewam.
Jak inaczej torować drogę?
Inni potrafią, ja - nie mogę.
Wspominam i skaldów nieśmiertelne awantury,
i to groźne, to słodkie pienia trubadurów,
a gdy na bur/ę się zbiera,
wspominam nawet Homera.
Któż to by}? Czy z nieba spad!?
Po prostu - wędrowny dziad,
który żyi w okresie wojen:
obok niego człowiek człowieka zabijał,
a on ich ze śpiewem mijał.
Jak inaczej wykrajać wąski szlak dla życia?
Jeśli to wam przeszkadza - zabijcie!
1948
--------------------------------------------------------------------------------
Daleki grób
Leżysz w ziemi nieznanej... Lecz to już nie ty, nie ty!
Ręce - splecione suchymi palcami szkieletu...
I twarz - nie twoja już, w szerokie znaczona szramy.
Już nie ty... I już nie kochanek!
Co się stało z ta siła? W co zmieniła się pasja niedawna?
Stoją w krzyż kamienny zaklęte na grobie twoim wraz z sława.
Sława?! Czy warto dla niej krzyż nieść i ręce krwawić?!
Sławo! o, jakżeś ty podobna niesławie!
Leżysz w ziemi dalekiej pod płytą obcojęzyczną...
A tutaj niegdyś wialr chłodził dziecinne twe policzki;
skakały ci psy do kolan, wracałeś zziajany z pola
i paliły cię łzy dziecięce, które już dawno nie bolą...
Stoi las i dzisiaj tak samo jak dawniej - uparty...
Nie wybierałeś. Za ciebie rzucono karły.
Nie odstąpiłeś niczego. Wszystkiemu zostałeś wierny:
i prawu niepisanemu, i twardym prawa literom.
Nikt nie śmie cię pochwalić. Nikt twego imienia nie przeklnie...
A strumień niepamięci - unosząc twe imię - wciąż cieknie.
1948
--------------------------------------------------------------------------------
Historia płaczu pełna, straszny psalm Dawida,
miasto wydało zbrodni swoich Żydów:
powywlekano z domów stuletnich staruchów;
babki mchami porosłe - zaklęte w bezruchu,
osłupiały. Niemowląt płacz trąca o bruki.
Panienki słabe ciągną nieforemne juki,
padają pod ciężarem młodziankowie drobni.
Miasto łezką spłynęło; nie pochwala zbrodni
ani jej nie potępia, ni się jej sprzeciwia.
Miasto buzię w ciup składa. Przysięga - fałszywie!
By wykonać bezprawie, prawem się okryło
i myje zohydzone ręce tak jak Piłat.
Więc ich wiozą i wiodą oszalałych, trupich,
a już motłoch się wdziera. Co zostało - łupi.
Kupcy, oficerowie, damy cienkoskórne,
szef policji i doktor praw, i sam pan burmistrz.
Jeszcze młodym sąsiadom żal oczy zalepia,
a już ciągną na schody żydowski fortepian:
"I tak rozkradną!" Zabrał szabaśnik adwokat,
a suknię koronkową - panna modrooka,
ubierze się w nią latem, kiedy będzie ciepło...
A żydostwo gromadą tysięcy zakrzepło:
na chłodzie górskich nocy, w cegielni niegrzanej
trząsł się z zimna - odziany kto czy nie odziany.
Osiemnaście tysięcy!... I wnet mór się wszczyna:
tu skonała rodząca, tam - hoża dziewczyna.
Śmierć szła pośród obozu, cięła ślepo mieczem;
co dłoń podniesie, więzy niewolnym rozsiecze.
A niewolni przypadli do ziemi przed Panem
jak pszenica przez zbójów w drodze rozsypana:
"O Boże Izraela!" I szloch wdarł się w niebo.
... Bo w górze anioł sforą ognistą kolebał.
Jeden błysk... Nie wiadomo - zobaczył? policzył?
I już one rozżarte pospuszczał ze smyczy.
... O dniu grozy!... O płaczu kolozsyarskich matek!
O nieszczęście ogniste! O klęsko skrzydlata!
Zasiały ziemię trupy dzieciątek węgierskich.
Zabita panna młoda na mężowskiej piersi.
Pośród świeżo rozkwitłych róż w godzinie owej
padła śliczna Ilonka w sukni koronkowej.
I miasto, jak powietrzną wyludnione trąbą,
skryło się w doły, czoła nie śmiać stawić bombom.
Boże chrześcijan i żydów, Niemców i Anglików,
którego jawnych znaków człek co dzień dotyka,
jeśli cierpią niewinni tak za cudze czyny,
jakąż karę z twej możnej ręki ześlesz - winnym?!
Kolozsvár 1944
--------------------------------------------------------------------------------
Z dębem dąb
Z dębem dąb rozmawiał
o piórach czaplich i pawich...
Lipa lipie szeptała:
"Zapomniałam..."
Osina drży ku osinie zgięta:
"Kochali... Pomarli... Pamiętam..."
--------------------------------------------------------------------------------
Zakwitają fijołkami groby
Zielony przeminął dobrobyt...
Zakwitają fijołkami groby...
Ty leżysz daleko, osobno.
Wszędzie morza szafirowa wstęga...
Nie wyciągam rąk - nie dosięgnę...
I marmury... One się sprzysięgły!
Ani dzień ci się tak słodko pochyli,
ani będą tam po polsku mówili,
Obce będą chrząszcze i motyle.
Na grobowcu twym w bieli wyciosanym
polska jaskółeczka z oczkiem szklanym
posmutnieje, nim odleci rano.
--------------------------------------------------------------------------------
Lekkomyślne serce
Serce bardziej od wiatru powietrzne
łopoce, łopoce na wietrze.
"Powiedz, serce, serce zuchwałe,
czyś ty czerwone, czy - białe?"
"Czasy były czarniejsze od moru:
łopotałem wielą kolorów,
od czarności przez szafir i fiolet".
"Nikt ci, serce, za złe tego nie ma,
ale rzeknij nam, z czym dzisiaj trzymasz?
Powiedz, serce, serce nietrwałe,
czyś ty czerwone, czy - białe?"
"Zieleń mnie za młodu syciła,
złotom w walce żartkiej zdobyło,
srebrem mnie Matka Boża okryła."
"Migotałoś wieloraką barwą:
wszystkie tobie ostry wicher zabrał,
nie zostały żadne inne - całe,
tylko czerwona i biała."
"Krąg mój - wąski i obieg mój - krótki,
a czerwone i białe są smutki
jak kwiatuszki na anielskiej sukni.
W tym krążeniu - moja ojczyzna,
na ten nurt ktoś mnie możny nanizał
i nic innego nie wyznam."
Więcem zmilkła i już nie pytała,
czy jest czerwone, czy białe.
--------------------------------------------------------------------------------
Wiersz na styczeń 1944
Przebacz wrogom, wyrzeknij się zemsty,
bo nie ujrzysz gwiazdy betlejemskiej.
Będzie stała w górze - płomień biały -
nie dla ciebie, serce skamieniałe!
Chóry będą nad bożą kolebką,
lecz nic nie drgnie w twojej krwi zakrzepłej.
Przejdzie obok ciebie Boże Narodzenie,
ziemio zbrodni, kainowa ziemio,
bez pokuty i bez miłosierdzia
rozdzierana i rwąca na ćwierci,
wołająca groźnie i rozpacznie
za krew bratnią o nową krew bratnią.
--------------------------------------------------------------------------------
Święte prawo
Nie ma powodu
ani trzeba dowodu:
nie tylko umierać - żyć trzeba z narodem.
Nie spadek to po przodkach, żaden z nimi związek,
nie przysięga ani obowiązek,
nie słowo uczciwe a spłacone krwawo,
to - po prostu święte prawo,
prawo
bez żadnych dowodów
nie tylko umierać, ale żyć z narodem.
--------------------------------------------------------------------------------
Taki sam kraj...
Taki sam prawie kraj,
taki sam most i gaj,
mogiłki, piołun i osty,
kościółek - tyle że siwy.
Ale na mogiłkach krzyże
nie pochyłe, nie krzywe
- obce!
--------------------------------------------------------------------------------
Trącały motyle
Trącały motyle ślepca,
że z nimi polecieć nie chce:
"Jakże ty powrócisz do dom z tego zaklętego ogrodu?
Zamroczono cię kwieciem letnim, jesiennym,
winobraniem, żniwem pewnym i plennym.
Ostatnie światła nad tobą...
Jakże ty powrócisz do dom?"
"Zostawcie mnie, wesołki, pomroce,
więcej w niej niźli w świetle mocy,
ukazuje mi - chcę czy nie chcę -
dęby schodzące ku rzece,
ukazuje łachy na łące...
Przestańcie, wesołki, mnie trącać."
--------------------------------------------------------------------------------
Był w domu ogród
Był w domu ogród - uwiądł,
był w domu braciszek - umarł;
źródła były, a potem wyschły,
słowiki śpiewały, teraz ucichły.
A tutaj - tylko klawisze,
co ich dotknę, tamtego nie słyszę.
A tutaj wszędzie - morze...
Patrzę, patrzę... Ojczyzny nie dojrzę.
--------------------------------------------------------------------------------
Wisła
Rzeka, co mocuje się z piaskiem,
i laski, laski, laski...
Wiklinę przyciągnął stateczek,
a słońce piecze, piecze.
Słabiutkie, wąskie
dwie, trzy, trzydzieści trzy gałązki
wiążą we wiązki;
szaro, srebrzyście, słabo
w poprzek wody je kładą.
I łudzi się ta wiklina,
że powódź zatrzyma.
--------------------------------------------------------------------------------
Przestępca
Nie miał prawa tak czynić, chociaż dobrze czynił,
słusznego doznał gniewu, kornie wyznał błąd swój,
a teraz porywami strzela ruń ozimin
i wszystko, co zasadził, rozpęczniało w pakach.
Zagłuchłą o nim pamięć infamia okrywa,
lecz o RACJI rąk jego świadczą setne żniwa.
--------------------------------------------------------------------------------
Szurają i szepcą
Budzą po nocy, szurają i szepcą:
staruszka, kulawy gazeciarz,
dziecko ucichłe w kolebce.
Szurają i szepcą, aż pył gęsty leci...
Rozsypuje się pył po ścianie,
ręka boża światłem pisze na niej:
"Żydzi siedmiogrodzcy w Polsce wymordowani."
--------------------------------------------------------------------------------
Każdej zdrady...
Na świat cały ogłaszali heroldzi,
że nie wolno im więcej się płodzić.
Miłosierny dał im tylko kamień,
złotousty - czad kłamliwych omamień;
nędzarz nawet proszący jałmużny
zdał się sobie od nich lepszy, bo - różny.
Każdej zdrady doznali i co dnia
najdumniejszy nad nimi się podlił.
Ale mądrość szła w wieczór samotna,
kędy trupy wywlekano za wrota,
by od matek tchu resztką tchnących
pozabierać niewiniątka żyjące.
Zebrała je w połę gwiaździstego płaszcza
i przysięgła im: "Na Boga żyjącego, JUTRO jest wasze!"
--------------------------------------------------------------------------------
W Poznaniu na wygnaniu
W Poznaniu na wygnaniu
leci liście z kasztanów,
w Warszawie kurz na trawie
posiew krwi pozasłaniał.
W Poznaniu na wygnaniu
szrony - białe jak gąski,
w Warszawie na Powązkach
- jeden smug ziemi wąski.
Badyl ten smug porasta,
rosną krzyże i chwasty,
róża róży się kłania
z Poznania, z wygnania...
W Poznaniu leci liście,
w Warszawie kurz się kładzie...
Na Powązkach gałązki
gościnne najbardziej.
Zaduszki 1957
--------------------------------------------------------------------------------
Wyszlim rano...
Wyszlim rano...
Wyszlim rano ulicą
we mgle;
może świt już przeświecał,
może nie.
Na rogu Reja i Sienkiewicza
anioł stał i jaśniał obliczem.
Pochylilim się i uklęklim,
a wnet już nie anioł,
ale chłopak we dzwonek brzękał,
kogoś wiódł, a może osłaniał...
Może chłopak? Może nie anioł.
--------------------------------------------------------------------------------
Poezja
Nie wypije się tego, nie zje...
Nie lubię, nie lubię poezji!
Świdruje to cienkim ostrzem,
nalotem się lepkim rozpostrze,
żwirowatym grozi osadem...
Czeka człek, a on nie opada!
Więc niechże choć przekluje na wylot...
Nie kłuje, ale tylko myli.
Lepi się, lecz nie przylepi...
Ot, nie mówmy o tym lepiej,
może się samo rozlezie...
Nie lubię, nie lubię poezji!
--------------------------------------------------------------------------------
Anioł od podpowiadania
Nie umie, nie rozumie
tak - jak ja... I także w tłumie.
Cherlawy, chuderlawy,
ostatni do każdej zabawy.
Nie słyszy, gdy mu się podpowiada...
"Nic nie umiesz. Siadaj..." Siada.
Stłukł w domu klosz i matka go za to stłukła.
Ani tu, ani tam ... Żyć - za trudna sztuka...
Ale ja wiem: jest taki anioł,
anioł od podpowiadania.
Trzeba nań tylko natrafić,
a potem się już wszystko potrafi.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie ufam
Obiecał Pan mój, że ożyję
- ja znikąd, ja niczyja.
I że On mi rodem i kolebką
- mnie żadnej, mnie ślepej -
że On wie i nie wyda mnie nikomu,
mnie bezbronnej, mnie bezdomnej...
Obiecał mi Pan mój przez Wodę i Ducha,
a ja - nie ufam!
--------------------------------------------------------------------------------
Stworzenie
Pan mój i Bóg mój
samotny i pełen chwały,
a człek w czasie, w sieci przyczyn i skutków
wpatrzony w wieczności zalew.
Do pełnego morza - któż wie,
ile rzek podobnych się wlewa...
W chwale Pan mój i Bóg mój...
A ja na lutni, tak, owszem - na lutni,
w czasie, nad wodą śpiewam.
--------------------------------------------------------------------------------
Dzieło miłości
Wydobyć z niebytu jak żyjątko z piasku,
stłumić ciemnością, oślepić blaskiem,
zamknąć w czasie, dać cel bezkresny...
Z tym człowiek sobie ma radzić. Taki jest.
--------------------------------------------------------------------------------
Kain i Abel
Było nas dwóch braci na pustym globie:
Kain i Abel.
Jeden baranki pasał, drugi na roli robił,
jeden był mocny, drugi - słaby.
Było nas dwóch braci i dwie różne miłości
do Boga Stwórcy:
jeden baranki mu składał zarżnięte,
drugi - pszenicę, kukurydzę i miętę,
słodkie ogórki.
Było nas dwóch braci, któryś z nich pozazdrościł
- Abel? Kain?
Pokłóciliśmy się u ofiarnych ołtarzy,
słaby silnego zabił... To się powtarza...
I nie wiem dalej.
--------------------------------------------------------------------------------
Ocalenie
"Nie, nie baranem
byłem, ale rosłym jagnięciem,
z pastwisk dalekich zabranem...
A niósł mnie anioł,
w zarośla lepkie uwikłał
i zniknął.
Takie było moje z Izaakiem spotkanie.
Nieprawda, że mnie zarżnięto!
Poszedłem z nimi na dół:
ojciec Izaaka na osiołka wsadził,
głaskał nas obu i było święto."
--------------------------------------------------------------------------------
Jakub i Ezaw
O jakimś czasie i w jakiejś przestrzeni
spotykają się rozłączeni:
woda z niebem, światło i ciemność,
z świetnym triumfem praca daremna...
A nawet, na pustyni kamieniami usłanej,
Pan i Bóg nasz, Jezus Chrystus - z szatanem
Tak więc i przebiegły lizus, Jakub,
co pierworodztwo kupił,
spotkał się w końcu z Ezawem,
myśliwym łatwowiernym i głupim.
Płakał prostak barczysty,
pan nad rozległym Edomem,
a Jakub, drżąc ze strachu,
kulił się w jego ramionach.
--------------------------------------------------------------------------------
Oślica Balaama
To ona, zawsze ta sama,
wizjonerka, oślica Balaama.
Pęd naprzód! Przeszkód
dla mnie tak jak nie ma:
przelatuję po wierzchu,
przemykam się bokiem...
A ona, ze szklanym okiem,
czterema kopytkami zaparta w ziemię,
przemawia zupełnie jak człowiek:
"Stój, ani kroku
dalej. Zabraniam!"
"Czyś wściekła się! Milcz. Przecieś - niema."
A ona: "Kiedy tam - anioł!"
--------------------------------------------------------------------------------
Ruth
Leżały kłosy porzucone przez żeńców,
przechodziła tamtędy Ruth cudzoziemka,
płachtę niosła białą u ramienia.
Mówił mądry Booz, dobry gospodarz:
"Dajcie parę kłosów zebrać tej młodej."
...Tu pole, ówdzie pole, tam - namioty i trzoda.
Stara Noemi, dobra świekra
"Idź w wieczór, połóż mu się u nóg" do Ruth rzekła.
"Jemu żonka młoda, tobie - opieka."
Leżą w płachcie kitki prosa, kłosy pszeniczne...
Nie śpi Ruth, u nóg starca leżąc milczy.
Zbudził się Booz. "Wstań", mówi, "niech ci się przyjrzę."
--------------------------------------------------------------------------------
Job
Ten Job - nie wiedzieć, kto zacz: koczownik, może nawet Beduin?!
- po ciężkiej próbie jako mocarz wstał z ruin:
nowych miał stad mrowie,
żon i synów nie zliczy najbieglejszy człowiek,
a z przyjaciół i sług
pułk wystawić mógł.
Tak tedy, jak za dawnej jego wspaniałości,
każdy mu kadził, każdy zazdrościł.
On jednak, zapytywany, kto mu jest najmilszy,
chwiał głową, uśmiechał się i milczał.
A ręką, która dawno odwykła od pracy,
łeb Burka kudłatego głaskał i obracał,
kundla, co kości teraz najtłustsze ogryza,
wtedy zaś samotnemu ropne rany lizał.
--------------------------------------------------------------------------------
Skazaniec
Wymierzono mu śmierć i wstyd,
pozostali najbliżsi w hańbie.
Prawo
stąpało po nim: dotąd słychać tych morderczych stąpań zgrzyt.
Niesławą
tarcza splamiona zapomniany grób osłania -
aż do dnia, kiedy Dike na nowo się ocknie,
przeciw sędziom i katom jak wichura się rozdąsa,
a skazańcowi stawiać pocznie
na zapomnianym grobie dźwięczny pomnik z brązu.
--------------------------------------------------------------------------------
Przy bramie
O świcie zaświergotał i zamilkł
wyraźnie i umyślnie,
czekać potem trzeba było przy bramie
- nuż jeszcze raz świśnie;
a że nie czekało się - prysła
nitka wszystkich poświstów
wraz z ptakiem - oczywista...
--------------------------------------------------------------------------------
Nowe
Złoty i pawi poblask,
nie umiejący słów;
rzeka zielona i modra;
jaskółki - znów;
daleko to, co swojskie i nasze,
Bugi Wisła...
Kwiecie żółte stadem się pasie
na rumowiskach.
Ile trzeba było rozbitych,
wypalonych gniazd,
żeby nasz tłum różnolity
tu się pasł!
Oczy mamy błędne i obce,
palce - niepewne,
nierytmicznie w tych palcach dygoce
czas niepotrzebny.
--------------------------------------------------------------------------------
Piach
Nie przeminął, cofnął się głębiej
w niepamięć'...
Bahun i kępy żurawin
- zamknięte na siedem pieczęci;
koleiny, w koleinach - na kamieniu kamień;
jeszcze rów, jeszcze płot
i szlak (ten, który się cofnął),
i wy, stojący na kępie,
zapadający się coraz głębiej.
"A po wierzchu to wszystko?" - Piach...
Ja go znam, on mnie zna,
całych mil sypkich nie zliczę.
Stanąć trzeba by w wyrwie u sosen
i - póki sił, póki głosu -
w pamięci czy w niepamięci
kręcić, kręcić, kręcić
z piasku bicze.
--------------------------------------------------------------------------------
Osypisko
Takie właśnie urwisko
jak nad Dźwiną niedaleko Lubistu.
Osypuje się grunt, piasek czysty,
spada na brzeg piaszczysty.
Wpół osypiska - gzyms:
wygrzebana pieczara i dym,
dziecko płowe i lekkomyślne
piecze kartofle w ognisku.
Osypuje się piach z osypiska,
przez dymniki do ognia pryska.
Dźwina w dole mielizny liże...
Ktoś potężny równa góry z niżem,
wsparł się gdzieś o krawędź i - myśli.
--------------------------------------------------------------------------------
Powrót
Obieżyświat, który przestał biec,
idzie gościńcem, patrzy - kędy lec.
Nie podoba mu się łąka, bo kwiecista,
nie podoba mu się woda, bo pryska,
ani bór - bo smolny, ani gaj - bo wilgotny...
Obejrzał świat cały i nic mu po tym.
Ale teraz przed nim wrzos i cząber,
pagóreczki, wydmy suche, okrągłe,
piasek, piasek, kędy spojrzeć - piasek...
I położył się tam obieżyświat... I na wieki zasnął.
--------------------------------------------------------------------------------
Kiedy przebije się źródło...
Kiedy przebije się źródło,
napiją się wszyscy.
Gdy znaleźć będzie trudno,
ktoś nić pochwyci.
Nić może będzie z kropel,
może ze lśnień,
może widzialna w mroku,
może nie.
Szukający może schyli się z trudem,
może stanie i krzyknie...
Ale gdy znajdzie źródło,
napiją się wszyscy.
--------------------------------------------------------------------------------
Wyznanie
Szukać mnie?!... Więc raczej w Termopilach,
w zmyślonych krajach u Szekspira,
na Lermontowskim Krymie i Kaukazie.
A zawsze - w obrazie
owej Krystyny, księżnej Mediolanu,
w Emaus Rembrandta,
w skałach Leonarda...
W balladzie starego Uhlanda.
Uszłam od Bertranda de Born w bitwie, z jego tarczą;
nie ma mnie pośród Greków poległych czy rannych;
nie w Kordelię - w Regan i Goneril wierzyłam uparcie;
podsłuchiwałam w Emaus - ale wśród sługusów -
słów Chrystusa
nie rozumiejąc; a u stóp Dziewicy Skał
to ja spłoszyłam pawia, co tak komie stał,
z krzykiem uleciał
i nie ma go na obrazie, jak wiecie.
Księżnej Mediolanu - pierścień drogi zginał;
zginął młody poeta w głupim pojedynku...
To wszystko - moja wina.
Szukać mnie? Chyba tam, bo tu się nie zaczynam.
--------------------------------------------------------------------------------
Źdźbło
Pod jesień chłodniejsze wieją wiatry,
barwi się jeszcze liść nieopadły
od zieleni przez czerwień do żółtości ostatniej.
Wieje od naszych jesiennych, tak dawno boleśnie znanych,
wieje od naszych tęskniących, od wygnanych...
(Piołun i popiół z pajęczyną na rany!...)
Położyć by choć źdźbło na ten wiatr zachodni:
niechże wieje wolniej i łagodniej...
Oni - jak my, my - jak oni... Wszyscy podobni.
--------------------------------------------------------------------------------
Szeptem
Nie zawiedzie - ale tylko w tym jednym,
nie odstąpi - ale tylko za tę cenę,
wierna - ale tylko w tej godzinie,
dzielna - ale tylko kiedy nóż na gardle.
Ani się do niej przyznać, ni nie przyznać,
ani służyć, ni porzucić służbę,
ni powierzyć się, ni nie dowierzać,
ani przysiąc jej, ani ją przekląć.
Wyjść najpewniej na przestrzeń niewinną,
gdzie by wszystko było o czym innym,
oddalonym, bez świadków, nie krewnym...
I wkorzenić się tam, i nareszcie rosnąć wielkim drzewem.
--------------------------------------------------------------------------------
Liberum veto
Oprzeć się za wszelką cenę.
Komu? Po co? Z jakich przyczyn?
"Nie chcę. Nie chce. My nie chcemy..."
Ależ serce i rozsądek,
i - prawdę mówiąc - żołądek
radzą ciągnąć w przód, a nie w tył.
"A ja przeczę!" Czemu przeczysz?
Do jakiej nam dążyć mety?
"Ja po prostu nie chcę, nie chcę."
--------------------------------------------------------------------------------
Puste kłosy
Sługi nieużyteczne,
kłosy wymłócone przypadkiem...
Przebiegał wiatr, przechodził deszcz
- wzdłuż, wszerz, wspak -
na nie zoraną powierzchnię
z kłosów wymłóconych na wietrze
ziarno wysypał ptakom.
Sługi nieużyteczne!
Niechby chwilę patrzeć, jak dziobią
ziarno rozsypane na wietrze,
nim wiatr puste kłosy skręci,
zanim nas zbiorą żeńcy,
nas - słomę, i cisną w ogień...
Sługi nieużyteczne... Sługi nieużyteczne...
--------------------------------------------------------------------------------
Silni i słabi
Z bagien zamarzłych,
z zamarzniętych u brzegu jeziorek
- ten sam wiew, ten sam jęk:
"Depcą nas zawsze ci sami.
Tacy sami zimą u przerębli
zapalają nieżywa na lodzie,
a latem wykoszą łąki...
Nie zginęli, nie odeszli, nie umarli...
Nigdy nie przyjdzie pora,
która tę moc przełamie!
Zawsze - ci sami, tacy sami..."
--------------------------------------------------------------------------------
U wrót katedry
Czasem się coś takiego wyśni:
zasypują mnie żółte liście
u zastygłych na wieczność wrót olbrzymich.
Z oślizgłych pni wilgoć nasyca ziemię
i czuję, jak pode mną korzenie
zasypiają na zimę.
Czasem się coś takiego wyśni:
zasypują nas żółte liście
- korzenie, piasek i trawę, i mnie...
Nie zrzucę ich, całunu z siebie nie zedrę,
zostanę u wrót zastygłych katedry
- kamień leżący na dnie.
Nade mną morze liści,
obok - zamknięty kościół...
Czasem się coś takiego wyśni
w przeddzień wieczności.
--------------------------------------------------------------------------------
Głos chodzi przepaściami
Głos chodzi przepaściami,
wiesza się po ścianach stromych...
I już to nie głos, ale znak widomy.
...I już to nie znak, ale sąd,
nie nasz, ale poza nami.
...I już to nie sąd, ale echo, echo nad przepaściami.
I już to nie echo, ale stąd
aż po równiny Elizjum
tęczowo rozpierzchła struga, która na wietrze zamiera...
...I już nawet nie to, tylko obraz, i już nie obraz - WIZJA,
...Nie!!! CHIMERA.
1938
--------------------------------------------------------------------------------
Szare morze
1
Wrony latają ochrypłe od krzyku...
Rybak usiadł na brzegu...
Piętrzą się fale całego Bałtyku,
biega i biega.
Łodzie jadą, jak na jeziorze
Genezareth...
Nie ma Chrystusa... O Boże, Boże!...
Niebo jest szare.
Cóż stąd, że połów taki obfity,
ryb - wielkie mnóstwo...
To nie przypowieść już. Wszystko - odkryte,
choć pełne - puste.
Mewy kołują, żagle się kłębią...
Rybak usiadł na brzegu:
piach, ryby, żagle... I szuka głębi.
...I głąb dostrzega!
2
Białe, białe, srebrne - łuski rybie...
Wiatr na żagle rozpostarte dybie.
Uważajcie no, bracie rybaku,
bo łódź się wam kolebie.
Aż po burtę skarbu tego pełno.
Biją fale w łódź pienistą wełną.
Patrzy z dna wodnica: "Pójdź, rybaku,
do wody w pląsy ze mną."
Sieć opadła, końcem wodę pieszczę.
Krążąc mewa nad wodami wrzeszczy.
Białe ręce mokrą łódź łagodnie
pod wodą pieszczą.
Umierają rybki bez powietrza...
Wieczór blisko, więc się śpieszyć nie trza,
bo wieczerza i tak będzie ciepła,
a mgła się przetrze.
3
Wyszła mała córka jasnowłosa...
Księżyc wstąpił twardy na niebiosa... .
"Już wieczerza, tatuleńku mój, ostygła,
com ją przyniosła."
Siadła bosa w sukienczynie szarej,
węzełeczek obok położyła mały:
"Czekać będę tutaj do świtania.
Nie zlęknę się kary..."
Podpływają rybki białe, rybki srebrne:
"Jaka mała, jaka chuda, jaka biedna...
Nie ma tutaj, między nami, takiej
ani jednej."
--------------------------------------------------------------------------------
O, Niemcy, Niemcy...
Boże mój, tyle własnej mieć ziemi i nieba.
Wam naszej ziemi i naszych obłoków potrzeba...
Ileż jest jałowych skał, ile nie przeżytych przygód,
ileż ziem objąć można pozostałych daleko w wyścigu...
Krzepkie macie bary, głowy trzeźwe i do rady dobre:
otwarty cały świat dla uczciwych, twardych i chrobrych,
idźcie zdobyć go - pionierzy, krzewiciele, rozjemcy...
Piętrzycie się u granic mych grozą
jak niedawno nad Sambrą i Mozą,
o, Niemcy, Niemcy!
A nad nami - skowronki, a dokoła żyto
i u was, i u nas jednocześnie zakwitło;
takie same kobieciny na polach pielą...
Potrzeba im tak niewiele
do życia czy do śmierci. Niewiele jak ptakom.
Słuszna jest troska, by im nic nie zbrakło.
Troszczycie się wy ówdzie, ja tutaj się troszczę;
nic od was nie chcę, niczego wam nie zazdroszczę,
autostrad ani fortów, fabryk ni okrętów.
Lecz każdy okruch ziemi mojej dla mnie - święty.
Stoję na każdym ziarnku jednocześnie cała
i nie ma struny takiej we mnie, co by się zachwiała:
wszystkie strojone w jedno, jednym biją hymnem
- cierpliwe i gwałtowne, gorące i zimne.
Stoję niby gotowa i zgodna kapela
i jedna pieśń z milionów serc we mnie się wciela.
Słyszcie ją, jak od Dniestru bije aż do Drwęcy:
"Ręce precz. Idźcie z Bogiem w świat otwarty trudom.
Dość się u was marnuje krwi mojego ludu,
o, Niemcy, Niemcy!"
Koniec miał być rozbojom i zalewom zbrojnym;
mieliśmy po sąsiedzku nadal żyć bez wojny.
Ledwo się ufność jęła pomalutku krzewić,
o nowym śnicie Polski spokojnej zalewie.
Żyliśmy prawie zgodnie, uraz nie żywili...
By złamać nowe pakta czekaliście chwili,
myślicie, że sposobna, więc dalej na druha...
Kto się raz o was sparzył, ten na zimne dmucha.
Nowe pakta? Najchętniej. Ale nie bez świadków.
I niech to będą wreszcie Clara Pacta.
A nie? Wolicie bitkę? Dobrze... Świerzbią ręce.
Nie raz my się zmierzyli, i dziś - darmo straszyć.
Bijmy się, gdy wam nie żal krwi naszej i waszej,
o, Niemcy, Niemcy...
1939
--------------------------------------------------------------------------------
Kołysanka lotnika
Śpij, miody poruczniku,
oczy czarne zamykaj.
Czuwa nad tobą anioł,
najściglejszy duch Otchłani.
Lulaj, lulaj, lulaj, niebożę,
po raz ostatni może.
Jutro po miesiąc złoty
wylecisz samolotem;
skrzydła twoje na wietrze
anioł Otchłani wesprze.
Lulaj, lulaj, lulaj, lotniku,
oczy senne zamykaj.
Kto znajdzie sierp miesięczny
za siódmą w górze tęczą?
Kto drugim świata końcem
wróci triumfujący?...
Lulaj, lulaj, lulaj... Może ujdziesz z matni!
Lulaj, lulaj... Kto wie, może raz ostatni?!
...Lotniku...
1939
--------------------------------------------------------------------------------
Poświęcone ryzykantowi, który niedawno wsiadł na
Pegaza umieszczonego na dachu opery w Poznaniu.
Jest w Poznaniu na operze Pegaz,
jak chce, to on leci, a jak chce, to biega
po Sołaczu, Łazarzu, po Krętej, po Młyńskiej...
Czy nie tak, panie Gulczyński?
Naszego brata jakiż los cichy:
ledwo znać po nim, że oddycha,
przykurczył się, przyczaił płaściutko, nizinnie,
nie wiadomo - idzie, podbiega czy płynie.
Jeszcze nie przestraszą go, a już się stracha,
nie tak jak ten tam na dachu!
Są pono młodzi chowani po ciemku,
mają takie skrzydła związane tasiemką
pod koszulą na grzbiecie. Swędzi to ich i gniecie...
Ale jak to dorośnie, może to poleci
- jeśli nie jak Puszkin, niechby choć jak Krasiński.
Czy nie tak, panie Gulczyński?
Może to i lepiej, może to i zdrowiej
nie dowierzać nadto Pegazowi.
Ledwo człek wgramolił się i wsiadł,
pędzi, leci z wrzaskiem cały świat.
"Ach, milicja... Ach, Gulczyński, zsiądź pan, zsiądź!"
I przyjeżdża, straż pożarna człeka zdjąć,
powiadają, że pijany i że czuć go wińskiem...
Czy nie tak, panie Gulczyński?
Więc może ci młodzi we własnym przemyśle
wzniosą się na skrzydłach, aż górą świśnie.
Ani ich besztać, bo nie dosłyszą,
ni zdjąć ich stamtąd - wysoko wiszą.
Tylko zarży ku nim skrzydlaty kolega
na operze w Poznaniu stojący Pegaz,
loty wspominając źrebięce w dzieciństwie...
Czy nie tak, panie Gulczyński?!
--------------------------------------------------------------------------------
Sławię cię, wielki wietrze
Nie lubiłam cię, Warszawo przedwojenna,
parafiańska, mieszczańska, kuchenna,
zaondulowana, chociaż nie domyta,
nie lubiłam i kwita!
Ciasno było, duszno, niemrawo
Mieszkać u ciebie, Warszawo!
dziedzińce jak bieda-szyby, bez kwiatka,
ulice - wąskie, w kratkę.
Na balkonach trzepanie, w teatrach ziewanie,
w suterynach - "ludzie", w kawiarniach - "panie",
a wszędzie nisko, wąsko i ciasno:
na Kruczej, na Dobrej, na Jasnej.
I wywiało mnie w oschłą obcość na górskim wydmuchu,
gdzie wiatr to w prawe, to znów w lewe gwizdał ucho,
gdziie rozległość bezdomna - była
głodna jak włóczęga, zimna jak mogiła.
A teraz jestem na przemian szczęśliwa,
bo po całej Warszawie wiatr głowę urywa.
Nie zasłonięte widzę Święty Krzyż i Grzybów,
to znowu z Mokotowa liczę w Wiśle ryby...
Wieje wielki prąd ulicami z Powiśla na Wolę,
głaszcze głowy posągów na każdym cokole.
Nie ma podwórzy. Po domowych placach
jaskółki śmigają jak race.
Sławię cię, wolna przestrzeni, szerokie przestworze, sławię,
sławię cię, wielki wietrze, wiejący po Warszawie.
--------------------------------------------------------------------------------
Basia i jaskółka
Basia jechała po Nilu promem;
były tam ptactwa chmary ogromne,
ale tylko jedna jaskółeczka - stara znajoma.
Mówiła do niej Basia cicho, najciszej:
,,Toś ty u nas latem mieszkała w spichrzu...
Teraz się przywitać wstydzisz, bo flamingi słyszą!"
"Ani się wstydzę, ani się lękam,
Toż my z jednej chaty, moja Basieńko.
Przyleciałam tutaj sama jedna po długich mękach.
Bo ten najstarszy synek utonął mi w Renie,
ten zaś średni z Wiednia odlecieć się lenił,
a najmłodszy na Sycylii rozbił się o ziemię.
Córeczka Świergotka nie przeżyła lotu,
córeczkę Pieszczotkę zagryzły kujoty...
Pozostałam sama jedna... Zbieram się z powrotem..."
--------------------------------------------------------------------------------
Nordwest w Estonii
Wiatr gra na pustych lipach,
na wieżycach duńskich i szwedzkich dmie.
Warszawska w walizce grypa
zawleczona - dławi mnie.
Goniąc z odczytu na odczyt
marzę, by się nie ruszać z zapiecka.
Napojona kawą turecką
zamykam oczy w półśnie.
A serce gorączką wali:
"Tartu-Tallin, Tartu-Tallin."
Jutro na morze mokre i mętne
ruszam niemieckim okrętem.
I zostaną, porzucone jak karty,
Tallin-Tartu, Tallin-Tartu.
--------------------------------------------------------------------------------
Na duńskich wyspach
Przesiadam się razy ze siedem
z pociągu na pociąg i z promu na prom,
a cel mam tylko jeden,
tak jak jeden mam tylko dom.
Wlokę za sobą z nie bardzo bliska,
zza siedmiu rzek, zza siedmiu mórz,
cztery sponiewierane walizki
i jeden bukiet róż.
Patrzą za mną Duńczycy łagodni,
jak patrzył Szwed, Norweg i Fin -
- tylu obcych od tylu tygodni -
na ten sam, jednaki czyn.
Powtarza się ofiara i dzisiaj. Znów
nowe twarze w podobnych salach.
... I jedno serce w ogniu tych samych słów
na nowo dla ojczyzny się spala.
1936
--------------------------------------------------------------------------------
Wyrzezał w Polsce snycerz
kolebeczkę jaworową dla Beatryczy.
Będzie w niej dobrze spała królewna
na pewno.
Całe z gwiazd jaworowych posłanie
holenderskie paniąteczko dostanie.
Będzie miało srebrne-złote kolebki,
ale jaworowa - najlepsza.
Rzezał ją snycerz kwitnącą wiosną,
żeby dziecię urodziwe urosło,
rzezał ją w lato całe i jesień,
kiedy liście spadało w lesie.
A z tych liści - zasłona, zasłonka,
haftowana jedwabiem koronka.
A z tych ptaków, co odlatywały,
- korona dla Beatryczy małej.
--------------------------------------------------------------------------------
Śpiewał ptak nad morzem angielskim
piosnkę o Polsce,
taczały się z pagórków sielskich
kwiaty i kolce.
Przesiewał powiew angielski
żwiry nadbrzeżne...
Ufałam długo i wiele,
teraz nie wierzę.
Trzymam lekki kłosek jęczmienia,
kitkę owsianą,
już się przenigdy nie zmienię
i tak zostanę.
--------------------------------------------------------------------------------
Ballada o Józefie
Drogi dalekie, drogi szerokie...
Żył, był Józef, Józef lokaj,
srebro czyścił, nic nie wymyślił.
W wiosce pod Lidą - bieda.
Józef się biedzie nie dał;
dał susa do dworu, pod Głębokie...
Drogi dalekie, drogi szerokie...
Stolica nie stolica, zagranica nie zagranica...
Józefa nikt się nie radził, Józefa nikt nie pytał.
Zawsze ten sam Józef lokaj...
Drogi dalekie, drogi szerokie.
Na obcym cmentarzu, cmentarzu obcym
- równy, podłużny zielony kopczyk;
ani krzyża, ani kamienia,
tylko rosa nad nim się zmienia,
raz ciężka, raz lekka
jak łzy pod powieką...
Tylko mijają obłoki.
... Drogi dalekie, drogi szerokie.
--------------------------------------------------------------------------------
Okrągły księżyc
Księżyc wzeszedł okrągły,
doświadczony i mądry
nad Anglią;
lśnią nikle i mosiądze
u drzwi z drzewa i brązu
banków.
Lecz widać inne błyski;
brzeg lśni poświatą - niski
i płaski.
I - jak zawsze nad Wisłą -
błysło, zgasło i znikło
z brzaskiem.
--------------------------------------------------------------------------------
Siano w żłóbeczku wonne,
owce przed stajenką bezbronne,
brud i chłód, i dym rozwleczony po krokwiach.
Gwar z przeludnionej oberży...
A Dzieciątko slabiutkie leży,
kto wie, pastuszkowie mili, czy się ocknie!
Powiada jeden pastuch starszy:
"A może los mu tak przeznaczył
litośnie?
Cóż życie nasze w niedostatku!
Nie to, co na pańskich komnatach
w radości.
Zagrajmyż mu na fletniach:
niech widzi ogród rajski we śnie...
... na cytrze i na trombicie niepoczesnej.
I zagońmyż bliżej wszystkie owce:
malutkiego niech ogrzeją chłopca
z wołem i osłem".
--------------------------------------------------------------------------------
Kiedy wół i osieł poklękli,
maleńkiego Jezusa przelękli
w żłobie.
Zachwiała się krucha stajenka
i dach ledwo żywy popękał
na szopie.
A przez szpary ptacy i anieli
kolorową ciżbą wlecieli
do wnętrza,
skąd śpiewny rozsypał się szczebiot,
co się aż pod samo niebo
spiętrzył.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie bali się Królowie dalekiej jazdy,
ale bali się wołającej niezmrużonej gwiazdy.
Nie bali się zbójców, upiorów ni szakali,
w strachu przed gwiazdą - co tchu w piersiach jechali.
Dziwiła się służba: Murzyn, Chińczyk i Hindusi w turbanie
"To mają być mędrcy! Co też to naszło na nich?"
Tylko stary koniuch Jędroszyk, społem z nimi w orszaku
że spod Leszna był rodem - nie dał po sobie znaku,
ale na postojach, sypiąc obrok koniom i wielbłądom,
to różaniec odmawiał, to na gwiazdę poglądał.
--------------------------------------------------------------------------------
Kiedy osieł ogrzewał Chrystusa Pana,
przybiegła tam oślica, cała w gniewie i pod pianą:
"A tuś mi, niecnoto, co cię szukam od rana?
Nigdy nie ma cię w stajni, we własnym zacisznym domu,
ledwo cię zdejmą z pracy, podrzucą garstkę słomy,
jużeś znalazł robotę, wysługujesz się lada komu.
Cóżeś sobie upatrzył w żebrakach i chudym wołu?!
Wnet wracaj mi do domu, gdzie dobre czeka pojło,
Nim w pętach cię włóczęgi na zginienie zabiorą."
A osieł - nie wiadomo: słucha czy nie słucha -
tylko długim uchem potrząsa, tylko skórą na grzbiecie rucha,
tylko na niemowlątko w żłobku chucha pilnie a chucha.
--------------------------------------------------------------------------------
Klechda
Był młody wół, jak to wół - łagodny i głupi.
Który go kupił,
może tak, dla przeciwieństwa,
okrutny był a mądry od dzieciństwa:
od świtu nadsłuchiwał, wypatrywał,
a już koło południa co chciał, to zdobywał.
Z wołem taki długo się nie porał:
woził w niego, w niego orał,
pędzał do kamieniołomów,
do portu, na targ, w dół, pod górę,
nie poił, nie pasł... Mówił nawet komuś:
"Et, co tam! Kupiłem go tanio, na skórę;
cóż - taki wół!" Z parę tygodni
wlókł się, a był chudszy co dnia.
Ten to, gdy już nic w nim nie było prócz męki,
poszedł zdychać do onej stajenki,
gdzie jakowaś biedota, nie znalazłszy kąta,
urodziła w nocy niemowlątko.
Więc jeszcze zanim para z wołu wyszła,
stał nad tą nędzą z łbem ciężko obwisłym,
a kiedy wreszcie upaść się ośmielił,
lśniące on stopki oparli anieli.
I widział przez mgłę w oczach, przez serca łamiący się rym,
jak niemowlątko jaśniało i cała stajenka z nim.
--------------------------------------------------------------------------------
Bolała Gwiazda jak ostry serca gwóźdź...
"Jeśli nie możesz inaczej - na ziemię pójdź!"
Toczyła się cała w świetle
jak czarownica na mietle...
"Jakiż ty pożar rozniecisz!"
Dostała, czego chciała najwięcej,
poszli za nią anieli, pastuchy i mędrce...
"A niewiniątka - wyrżnięte!"
Bolała Gwiazda jak siedmioraki miecz,
bo szedł bezbronny przy głośnych chwalbach rzęs
"Teraz za późno! Już ci się nie wrócić wstecz..."
Chciała zajść, gdy wieczór się zbliżał,
chciała opaść na ziem u stóp Krzyża...
"Patrzcie, klękła, jak mogła, najniżej!"
O Gwiazdo bolejąca czule...
O Gwiazdo prostaczków i królów...
O Gwiazdo...
--------------------------------------------------------------------------------
Cóż można zanieść
Dzieciątku na śniadanie?
Chyba czyste miody z pasieki
akacjowe, lipcowe,
lekkie.
Jakże mu co uszyć na zimę,
gdy koronek, jedwabi nie ma?
Chyba się szwaczki umęczą
nad koszuliną
z pajęczyn.
Rozpruje się cholewę od kapcy,
uszyje się dla Dzieciątka łapcie,
może nie nowe, lecz zdrowe.
Niechże bose nożyny w nie schowa.
Jak się nie da z czego innego,
narządzi się ze słowa pisanego
kolebeczkę gwiaździstą.
Niechaj choć od żłobku bydlęcego
będzie czystsza.
--------------------------------------------------------------------------------
Śpiewała Matka ubożuchna do snu,
żydowską piosenkę śpiewała mu
o jagnięciu kupionym niedużym
za dwa suzy.
Śpiewała o wilku, co w taki świat
zakradł się za nimi i jagnię zjadł,
choć ona czuwała, gdy spał dobry Józef
w podróży.
Śpiewała Dzieciątku: "Zmruż oczka, zmruż...
Było białe jagniątko, nie ma go już,
nie ma i nie będzie, Bo skąd by wziął Józef
znowu dwa suzy!"
--------------------------------------------------------------------------------
Jak to się stało, nie wie nikt,
choinę zieloną zmorzył śpik,
otuliła się gałęźmi w lesie,
nic się jej takiego nie śni.
Aż budzi się śród nocy... Cały las
brzęczy od krążeń skrzydeł i gwiazd,
a nisko u pnia - nie wiadomo dlaczego -
widać stajenkę, w niej Jezusa maleńkiego.
Matki i Józefa przy żłobku brak...
Tylko leśny zwierz, tylko leśny ptak,
roi się to i drepce na krzywych i prostych nóżkach,
a wszystko - na paluszkach.
Drgnęły korzenie choinie wzdłuż,
stoi na palcach i ona już,
stoi i boi się, cała się skulą,
zielonymi gałązkami to dziecko otula.
--------------------------------------------------------------------------------
Niósł ją pastuszek do Jezusa,
wystraszoną pstrą kurkę kusą.
Kwoktała, gdakała pierwej
tak głośno, że mało się nie przerwie,
potem nastroszona przycichła
i tylko wzdycha.
Doszli hurmem, wzięli szturmem
pagórek,
z nimi - tłuste owce, gęsi, żadne kury!
A pastuszek pośpiesza niesporo za rzeszą,
że ta kurka bardzo swojska
tak się pociesza.
Kiedy poklękli, wszczęli piosenki,
wziął pastuszek kurkę do ręki,
owinął jej dziobek ostrożnie,
sam się rozśpiewał nabożnie,
że "Gloria, Gloria" i że "Chwała, Chwała!",
byle ta jego pstra kurka nie zagdakała.
Ale na co się to zda,
pastuszku miły,
kiedy już co siły
gdacze kurka pstra.
--------------------------------------------------------------------------------
Śniło się kurze pstrej,
że opadło pierze z niej
i wyrosło coś - pióra nie pióra...
Aż patrzy po sobie, oczom nie wierzy kura.
Snuje się coś - dym nie dym -
i głosy jakieś w nim,
ruch wkoło gwiezdny, lot górą pszczeli...
Zrozumiała coś - chyba niewiele.
Więc rozwarła skrzydliska wszerz,
do bezkształtnych szlusuje rzesz.
Coś się takiego dzieje:
niebo ciemnieje, to bieleje,
i za Gwiazdą ciągnie
po chorągwi chorągiew
do Betlejem.
--------------------------------------------------------------------------------
Kto stoi przy kolebeczce?
Kto skargi Jezusowi szepce?
To - sieroty: Ludka i Janek.
Uciekły od pijaka szewca,
co i tak ich żywić nie chce...
O Jezu kochany.
Szewcowa umarła w listopadzie.
Nikt sierotom nic nie poradzi,
sąsiadkom sprzykrzył się wieczny lament.
W kościele stoi szopka z Jezusem,
poszły dzieci w odzieniu kusem
do niego same.
"O Jezu, bose my i głodne...
Sam wiesz, opowiadać - czasu szkoda.
Nie ma mleka ni chleba.
Niech tata ma dość pieniędzy na wódkę.
A. najlepiej - zaraz weź mnie i Ludkę
i daj nam niebo."
1935
--------------------------------------------------------------------------------
W Anglii - sarny i daniele
w kolędach,
a u nas bardziej swojskie
bydlęta.
Śpiewają tam u nich chłopcy
w śnieżnej bieli,
a u nas - zawsze ci sami -
niezwalczeni, niepokonani
anieli.
Pocieszali Józefa-Marię angielscy farmerzy:
"Zaraz będzie herbata zaparzona, świeżo,
już tu jedzie ekipa monterska po kolędzie
i wodę, i światło ze skały wam dobędzie.
Już jadą niańki dorodne,
wiozą pieluszki ozdobne
i bułki, i mleczko,
i mopsika-pieseczka."
A Pan Jezus tylko ręką skinie
i wnet cały inny świat napłynie:
i żłobek z bydlątkami,
i pasterze z multankami,
i masła garnuszek,
i grzybów wianuszek...
Więc Józef-Maria dziwią się niemało,
że z tamtego, angielskiego, nic nie zostało.
--------------------------------------------------------------------------------
Wielcem wdzięczna waścinej szczerej reprymendzie,
amicycja justycję bowiem ma na względzie.
Znam multum mych defektów i win się nie zaprę...
Wenus czy matkę Grakchów - równie szpecił kaprys.
Lecz ten mi despekt czyni, kto darmo mnie drażni,
bom we wszystkiem kapryśna, krom jeno w przyjaźni!
--------------------------------------------------------------------------------
Wzywał mnie Cat, bym Złoty odesłała Wawrzyn;
nie zrobię tego, Cacie, bo mi w nim do twarzy.
Nie rozumiem cię dobrze. Mowa twa zawiła.
Prawisz: "Odeślij Wawrzyn, boś nań zasłużyła."
Razem ze mną Lechonia wzywasz i Tuwima,
by z nich każdy odesłał, co każdy otrzymał.
Nie zrobią tego nigdy - wspomnisz to, co mówię -
ni mój kolega Lechoń, ani brat mój Tuwim.
Każdy z nas przypnie Wawrzyn i będzie w nim chodził,
bo nam on jest przyjemny, a innym nie szkodzi.
Kiedy go sam dostaniesz, Cacie - gadać szkoda,
- kiedy go sam dostaniesz, także go nie oddasz.
1938
--------------------------------------------------------------------------------
Z naszego szynku
leci piosenka
Solcem,
krzyczy nocami,
żeśmy tu sami
golce.
Z taką piosenką
chcemy pod rękę
Tamką
chodzić nocami,
kiedy już bramy
zamkną.
Księżyc na nowiu...
Ulica Sowia,
Gęsta...
Tam ją zabiją...
- Jezus, Maryjo!
...nieszczęsną.
1937
--------------------------------------------------------------------------------
Diabeł gotuje zupę:
mięso, kości i krupy:
kości, krupy - górą po społu,
a mięso idzie do dołu.
U kucharki gotują się sosy,
a z mięsa i kości - rosół,
u diabła kuternogi
miast zupy - żywy ogień.
Martwi się stary Lucyper,
sypie do kotła a sypie;
lecz jakkolwiek sypie i ładzi,
ogień leje się ciurkiem z kadzi,
a od góry, przez dziurę w murze,
nie krupy z rosołem, lecz żużel.
Żali się diabeł czeladzi:
"Nie mogę tej zupy uładzić!"
Dla diabla - wstyd i pokuta,
lecz z surówki korzysta huta!
1948
--------------------------------------------------------------------------------
Modliły się dwie bigotki
o śmierć nagłą dla swej ciotki.
Dziwili się zrazu święci,
kto tak babom w łbach pokręcił,
aż spojrzawszy w dół na ciotkę
już nie dziwią się bigotkom.
--------------------------------------------------------------------------------
Jest taka senność
- nie tylko porą wiosenną;
jest taka niezdatność
- nie tylko przez delikatność;
jest takie wahanie i chwiejność
- nie tylko przez Beznadziejność;
wnoszę z tych wszystkich danych,
żeś leń nieopisany.
--------------------------------------------------------------------------------
Kiedy łykał Jonasza proroka Wieloryb,
plotkę niechcący z wodą razem chlepnął prorok,
ta uwięzła w żołądku miota się i kąsa,
aż Jonasz gnąc się w kurczach drze brodę i wąsy.
U Wieloryba w brzuchu i tak jest nie słodko,
a tu jeszcze dojada niestrawiona płotka!
Straszna to jest historia i rychło nie minie.
"A Wieloryb?" - Cóż Wieloryb: jak płynął, tak płynie.
--------------------------------------------------------------------------------
Dziwił się raz dom biały, że tamten - czerwony -
wygląda, jak gdyby był zadowolony.
Na to czerwony: "Dziwne mi zdziwienie twoje.
Czy biały, czy czerwony, dosyć mi, że - stoję."
--------------------------------------------------------------------------------
Były sobie trzy siostry kłótliwe jak wróble:
pierwsza trzecią uszczypnie, druga pierwszą skubnie;
jazgot, krzyk, płacz i piski, obrazy i żale,
i tak dalej.
Lecz przyszła wreszcie na Matyska kryska
i śmierć kościaną dłonią
jednej gardło ścisła
- już po niej.
Łaps za drugą, lecz kiedy prawie ją dodusza,
pozostała dopadła do Kostuchy z płaczem,
litości krzycząc potąd, aż i śmierć się wzruszy.
"Takaś to ty - rzecze -
ty, co nieboraczce
siostrze
dogryzłaś zawsze najostrzej,
czegóż dziś lamentujesz, kiedy śmierć ją wlecze?"
"O monarchini kości"
prosicielka łkając zabeczy,
"mnie raczej porwij ze sobą
do grobu.
Od maleńkości gryźlim się we trzy...
Jednąś zabrała, bezlitosna ty,
a jeśli i tę na swe ostrze zechcesz dziś nanizać,
kogóż ja będę gryzła?"
--------------------------------------------------------------------------------
Czytał Zenobi księgę, Feliks mu zazdrościł,
pobili się więc do krwi, a może do kości.
Księga pchnięta upadła, a z jej pierwszej karty
Marek Aureliusz wyjrzał wpół przedarty.
--------------------------------------------------------------------------------
Żalił się młody odcisk przed odciskiem starym,
że musi cierpieć bóle zaiste nad miarę,
że pali go i piecze, pije i przeszywa,
gdy tamten w swej skorupie drzemiąc odpoczywa.
A stary się uśmiechnął (mam na to dowody!)
i westchnął: "Cóż że boli, aleś za to młody,
z tego, że cię przeszywa i pali, i kłuje,
wiesz, że żyjesz i czujesz."
--------------------------------------------------------------------------------
Poeta się mocował z natchnieniem nieskorem.
Spało. Trząsł je i kopał, świecił reflektorem
biedactwu w oczy, ekscytował szydłem,
aż spocił się jak mysz i życie mu obrzydło.
A gdy na chwilę ustał i kompres do czoła przykładał,
zbudziło się natchnienie i - poszło do sąsiada.
"...Pogodziła się biel z czerwienią..."
Przerwali: "To łgarstwo szczere!
Raczej - woda z płomieniem
czy Michał z Lucyperem.
Prędzej włosy się na dłoni rozplenia,
prędzej was piorun trzaśnie..."
Cóż - kiedy ta biel z tą czerwienią
pogodziły się na sztandarze właśnie.
--------------------------------------------------------------------------------
Pracowity pracował,
charakter sobie psował;
leń się pogodnie lenił
od jesieni do jesieni.
Pracowity za zarobkiem chodził,
tego - ubiegł, tamtemu - zaszkodził;
leń się do niczego nie palił,
wszystko mu i tak darmo dawali,
żył słodyczą i czuł, że tak trzeba...
Umarł i zyskał niebo.
Pracowity na swój los jął wyrzekać
i zbluźnił, i - poszedł do piekła.
--------------------------------------------------------------------------------
Zjadł głodny Burek padłe mięso
- struł się.
Kanarek w klatce na swym pręcie
dziwi mu się.
"Głupie psisko",
pieszczoch pisnął,
"to mi wety!
Tacy jak on - łapczywi
byle padłem się żywią...
Ja bym tego nie tknął!"
--------------------------------------------------------------------------------
Jakże mało o ptakach wiemy!
Był raz ptak głuchoniemy,
który co rano pomykał
podglądać brata-słowika,
jak ten z rozdziawionym dziobem,
niepozorny, nie ozdobny
trząsł się na gałązce od krzyku...
Gdy głuchoniemy tymczasem
bez konwulsji i hałasu
przetrząsał krzaki
łowiąc wypłoszone robaki.
A rano zasypiali, każdy swym sposobem,
ten syty, ów - głodny
i obaj szczęśliwi,
tyle że głuchoniemy się dziwił...
Dziwi się aż po dziś dzień - głuchoniemy.
Jakże mało o ptakach wiemy!
--------------------------------------------------------------------------------
Król Staś, gdy pretensję wniósł na Mackiewicza Stasia,
że go nazbyt wybielił, czy nadto okrasił.
"Dziwna ansa", rzekł ktoś, a król mu na to: "Rad bym
mieć raczej czarny charakter niż - żaden!"
--------------------------------------------------------------------------------
"Wszystko to nieprawda, niestety"-
westchnął pijak o wierszach poety.
Posłyszał to wieszcz osobiście,
wziął kija i na pijaku mści się.
Pobili się - o prawdę i piękno -
i tylko dziw, zważcie, kolego,
dlaczego
nie obu, a tylko pijaka zamknięto?
--------------------------------------------------------------------------------
Kolumna wymawia poręczy,
że zbytnio podobna do tęczy,
krata docina kolumnie,
że krzywa i że lada chwila runie,
rozeta pogardza kratą
za ozdoby jej - sute nadto.
Co u licha z tym barokiem,
że taki w nim niepokój?!
Trochę tak dajmy na to
jest i u literatów.
--------------------------------------------------------------------------------
Młody królik, co w łazience mieszkał u mieszczuch;
chętnie słuchiwał bajań dziada-karalucha,
który nad wanny brzegiem
snuł pasmo prastarych legend...
Słuchał i wierzył ślepo, jak to młody!
Dopiero gdy mówca uniesion ferworem
jął raz bajać, że sam wieczorem
przed laty widział, jak do wanny nalewano wody
i brano kąpiel
- królik poznał w nim łgarza, otrzeźwiał, zwątpi
i odtąd więcej nie słucha
legend tego karalucha.
--------------------------------------------------------------------------------
Reginka stojąc przed lustrem,
dojrzała na ramie pluskwę;
tak się bardzo przelękła,
że omdlała na podłodze uklękła,
a tymczasem w szparę za lustrem
skryła się i znikła pluskwa.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie masz w tym szlachetnym domu złości żadnej,
nie masz skąpstwa ani brzydkiej zdrady,
ni zazdrości, ni szpetnego pijaństwa,
pychy zdrożnej albo chuligaństwa...
"Jak to, nie ma nic?! To chwalby puste."
No więc, owszem, jest... Olbrzymie pluskwy.
--------------------------------------------------------------------------------
Skarżyła się pluskwa ścianie:
"Co to za boskie skaranie!
Prześladuje mnie ten literat
cztery litery!
Chociaż to jest paradoksem,
goni za mną z Azotoksem...
A sam przecie zmarłby z głodu,
gdyby nie pił krwi narodu,
nie żywił się jego życiem,
jak ja za ściany obiciem
(gdy mi się to zrobić uda!)
pijąc z jego psiej krwi źródła..."
Byłaby bardziej rozległa
skarga ta, lecz tutaj skarżąca poległa,
co fortunne jest, bowiem zanadto się mnoży
poniektóry pasożyt.
--------------------------------------------------------------------------------
Kogo by tu się poradzić?
Nie widzę żadnego sposobu!
...Bo młodzi nie mogą mieć racji,
a starym - czas do grobu.
--------------------------------------------------------------------------------
Rozmyślał poeta nad chuliganem,
Zabijakiem
jako takim
i jego życiem złamanem...
I że to pewno talent,
lecz nie zrozumiano go wcale,
że chodzi - wyklęty jak Demon
lub Korsarz, czy kapitan Nemo
albo malowniczy Beduin.
Tak rozmyślał błądząc wśród ruin
i nie odgadł nigdy poeta,
gdy dostał przez łeb kastetem
jako takim,
że się spotkał dnia tego właśnie z Zabijakiem.
--------------------------------------------------------------------------------
Lala, Lila i Lola:
kropki w górze, a groszki w dole...
Lila, Lola i Lala
- modra, złota i srebrna fala...
Lola, Lala i Lila
- efemerydy, motyle...
Cóż, kiedy zawsze tak samo
one chcą tylko za mąż.
--------------------------------------------------------------------------------
Sprzeciwiał się berberys ożynie,
a borówka żurawinie zajadłej
o to, która z nich dalej słynie,
co - smakoszom bardziej odpowiada:
berberys? ożyna?
borówka? czy żurawina?
A smakosz - tłusty, o bezczelnej minie -
słuchał, słuchał i rzekł: "Ja wolę brzoskwinie."
--------------------------------------------------------------------------------
Ławka, że się na niej siedzi, klęcznik - że się klęczy,
Chlubiły się (ktoś to słyszał i za prawdę ręczy).
Cóż by dopiero rzekły one samochwały,
gdyby pochwały górne słyszeć miały,
które kamień w posadzce głośno sobie roi...
Za co? Po prostu za to, że się na nim stoi.
--------------------------------------------------------------------------------
Szatan przebrany za babę
wsunął się raz do parafii,
by naplątać i narozrabiać,
jak to on tylko potrafi.
Nie przewidział tylko jednego,
bo rozum miał nieco osłabły,
że spotka tam moc zawistnych kolegów
wszystkich przebranych za baby.
--------------------------------------------------------------------------------
Rzekła żona do męża: "Co mi po Senece,
kiedy mi cukru zbrakło i po masło lecę.
Wszystkie twoje Scypiony tudzież Hannibale
- nie warte wiązki drzewa, którym piec rozpalę.
Daj mi pokój z Kalpurnią, Volumnią i Porcją
i lepiej od piekarza przynieś żuru porcję".
"O tempora, o mores", westchnął biedny klasyk,
i poszedł do piekarza, bo - takie są czasy.
--------------------------------------------------------------------------------
Archimedesa żołnierz zabił,
Żółkiewski poległ od tureckiej szabli,
Rolanda zaciukał bitny celtycki lud,
Poniatowski utonął goniąc przez rzekę w bród
- a ja (i to mnie, ach, jakże niecierpliwi!)
umrę ot tak, po prostu, i nikt się temu nie zdziwi.
--------------------------------------------------------------------------------
Stokrotka zazdrościła róży,
że ją królową kwiatów ludzkość zwie.
"Co w niej widzicie? - rzecze. - Chociaż kwiat ma duży
gubi natychmiast płatki, kiedy rozwinięta,
od słońca ginie i deszcz jej nie służy.
Tymczasem przypatrzcie się mnie:
i na codzień, i od święta
różowię się i bielę; płatków krzepy i gęstości
może mi każdy zazdrościć.
A jeśli na ołtarzu Afrodycie
mnie postawicie
miast róży,
świeża zostanę o dziesięć dni dłużej..."
Usłuchano jej i u skraju kamiennych bogini szat
na chłodnym białym marmurze
w złotej kruży
różowa, krzepka, bynajmniej nie wiotka,
szczęśliwy, uspokojony kwiat,
stanęła stokrotka.
I cóż?! Tak dalece w wielkiej kruży na ołtarzu
zginął jej drobny, chociaż trwały kształt,
że nikt biednej nie zauważył
i wazon pusty się zdał.
Nie jest jednak zbyt smutna ta historia cała,
bo - jak życzliwy kapłan Afrodyty twierdził -
stokrotka ta szczęśliwie aż do śmierci
o tym, że jej nie było widać, wcale się nie dowiedziała.
--------------------------------------------------------------------------------
Piętrzył się narcyz i fiołkiem nizinnym pomiatał,
że nisko ściele się i w cieniu za kielichem kryje kielich:
"To jest ta twoja przechwalona skromność, przyjacielu
rzekł jadowicie. - Już na cały świat
głośno o tobie. Im bardziej się kryjesz,
tym bardziej za tobą w ślad
ciekawość wyciąga szyję:
"Ach, biedaczek! Ach, jaki pokorny..."
Lecz my się dobrze znamy
i dla mnie jest niesporne,
że czynisz tak dla reklamy.
A tymczasem, gdy świetliste moje kapitele
w prostocie prawdziwie prostej,
w skromności prawdziwie skromnej,
jak Zeus przykazał, rosną,
- susza nie susza, grom nie grom -
ogólny twierdzi głos,
że to z próżności i żem się sobą upił
jak głupi!
...Podczas gdy twojej afektacji żaden się nie dziwi.
O bogowie, rozsądźcie nas sprawiedliwie!"
A z nieb szła właśnie Psyche wiotka,
różano-złota,
w tuniki tkanej zorzą świetliste podołki
zbierając bez różnicy narcyzy i fiołki;
i było jej jednako - dlaczego kielichy
kwiatów pachniały słodko: ze skromności czy też pychy.
--------------------------------------------------------------------------------
Z okazji wystawienia w Poznaniu Ryszarda III
Przyszły się Hermesowi skarżyć na wysoki Olimp
najbielsza róża z najczerwieńszą z róż:
"Dość tego mamy już -
rzekły pełne goryczy. -
Nikt z naszym zdaniem nigdy się nie liczy,
nie chce wiedzieć nikt, jak nas boli
ten historyczny niesłychany gwałt,
który się stał,
gdy Lankastrowie i Jorkowie na brytyjskiej ziemi
nas sobie jako godła gotowe przypięli...
I potem, z białą lub czerwoną różą przy pancerzu,
jeden na drugiego uderzał.
Rżnęli się bez pamięci,
jak który chciał,
wielkie krwiste Angliki, chłopy na schwał,
truli się przy ucztach, mordowali w nocy cieniu,
a wszystko - nie do pojęcia! -
w naszym imieniu.
Umierał mnogi lud po polach bitew w błocie i kurzu
za białą różę, za czerwoną różę...
Taka hańba - na nas czystych jak łza, niewinnych, pachnących...
Czy to nie gorszące?
A ledwo że na tę całą ohydę zeszło zapomnienie,
kiedy się zjawił pismak, niecny łotr,
niejaki Szekspir,
i z tej obrzydłej przeszłości na wieczność ulepił
krwawych widowisk splot.
I oto bez końca na scenach miast
niegodziwa ta historia do zabawy służy
i widać, jak giną ludzie pod okiem fatalnych gwiazd
za białą i czerwoną różę.
Hermesie, przyznaj nam rację,
bo dość mamy tej kompromitacji, racz się ku nam skłonić>
używania nadaremno naszych mian zabronić."
A Hermes rzekł z pogodą jak zawsze niezgasłą:
"Oto mój sąd:
kwiaty, popełniacie błąd
sądząc, że o was bili się ludziska
w żelaznych na twarzy maskach.
I dziś rżną się - cymbały niesforne, choć duże! -
o białą i czerwoną różę,
aż gruzy lecą i krew tryska,
a wszak nie o kwiaty chodzi tutaj, lecz o gromkie hasła!
Idźcie w sad wasz, by pączki wydać stutysięczne,
którymi Zeus
najznakomitsze swe dzieło,
pokój ludów może raz wreszcie uwieńczy."
--------------------------------------------------------------------------------
Kol. Litwiniukowi w hołdzie
I był Kopciuszek inny.
Któż wie - z jakiej przyczyny,
choć językami władał jak anioł,
wciąż się brakiem czasu zasłaniał.
Powiadają mu macochy: "Tak a tak,
wszak sam wiesz, że dobrze po polsku piszących brak."
(Bo nie dość jest brzuszek mieć
i być łysym
czy - brzuch wpadnięty i brodę po pięty...
Nie dość jest - bardzo chcieć,
trzeba jeszcze umieć pisać!)
"- Czy cię ambicja nie łechce?
Dlaczego tłumaczyć nie chcesz?
Damy ci dużo pieniędzy:
masz, siadaj i pisz prędzej."
A Kopciuszek rzecze: "Nie głupim!
Im bardziej się będę kwapił, tym gorzej się na mn: skrupi.
Gdy będę spieszył się,
natłumaczę dużo, lecz - źle."
Tak - rozsądkowi wbrew -
co dzień po trochu
bronił się Kopciuszek jak lew
przeciw macochom.
I Murzynkom zarobić nie dał,
i sam klepał biedę
dłubiąc samotnie a buńczucznie,
jak jakiś Rafael czy Michał Anioł bez uczni
lub po prostu jak krawiec, co by się wściekł
i sam każdy w robocie chciał zrobić ścieg.
Pięknie jest uprzeć się i pięknie - tak się mozolić,
lecz pani literatura pierwszego Kopciuszka woli,
bo o co chodzi każdej literaturze?
Żeby było dobrze i dużo!
--------------------------------------------------------------------------------
Sokół na drozda spadł: drozd mocno krwawi,
dorodna je Angielka dojrzy na murawie,
najechała na oba. Sokół wzbił się chyżo,
więc ratowniczka woła po angielsku: "Gwałtu!"
i litośnie ku rannemu wychyla się z auta:
"Ach, biedaczek! Na pewno już się nie wyliże.
Po co ma męczyć się." Więc dała gazu
i krwawiącego zmiażdżyła od razu.
Cóż widz?
Nic.
Zbaraniał, ale na głos ledwo nie zawołał:
"A może drozd ten jednak byłby wolał zginąć od sokoła?!!"
Morał?
Można tę anegdotę wywrócić na nice
i stwierdzić, że tak bywa nieraz także w polityce.
Trzeba tylko uważać - jakkolwiek kto zwał cię -
byś w tych terminach
nie w powietrzu odważnie sobie poczynał,
lecz w aucie.
--------------------------------------------------------------------------------
Że symbolizm ze świata znikł, uczą nas w szkole,
na mieście jednak w oknach nieraz tkwią symbole.
Widzisz zieloną chustę? Od wejścia się wstrzymaj,
bo znak to, że w tym sklepie takiej chustki nie ma,
i spamiętaj - wysiłek to będzie niewielki -
tam, gdzie zielona chustka można kupić szelki;
gdzie szelki wystawione (naucz się symboli!),
są fartuszki dziewczęce, znajdziesz ich do woli.
A zaś fartuch z kolei głosi - tak się składa -
że są tam bluzki, a znów bluzka znaczy - prześcieradła.
Wszystko to proste bardzo, lecz wyjaśnić wolę,
boć nie każdy otrzaskan jest z mową symboli:
więc śledź oznacza dorsza, a dorsz - brata leszcza;
dostał sklep suma, toteż w oknie szczupaka umieszcza.
Tak jak czerwień miłość wyraża, zdradę żółtość,
tu guzik to - tasiemka, a piłka to - buty.
Sklep swoje, okno swoje. Naucz się, narodzie,
naszej listy symboli, to ci nie zaszkodzi,
oduczysz się prostactwa, dostąpisz kultury.
Żadna sklepowa na cię już nie spojrzy z góry,
jeśli - niebaczny na symbolizm witryn -
widząc w oknie cytrynę zażądałbyś cytryn.
--------------------------------------------------------------------------------
Rzekł raz Remont do Remanenta:
"Potrzebuję towaru przed świętem,
szkła i kitu, farby i kleju.
Nie odmówisz mi pan, mam nadzieję."
A Remanent odwrócił się dumnie:
"Obywatel czytać nie umie?
Tutaj stoi wszak napisane,
że zamknięte, bo dzisiaj remanent."
Ale Remont nalega: "Kolego,
któż by tego tak ściśle przestrzegał?
Pan i ja... Między nami jest sztama,
bom ja Remont, a pan Remanent."
Nie chciał słuchać Remanent, bo spieszył
nakupować przeróżnych rzeczy,
biegnie szybko, zna czasu cenę,
do sklepu... A w sklepie - remont.
Więc do Remontu Remanent
rzecze: "Trzeba mi słojów szklanych,
korków, pierza., prześcieradeł i serwet.
Dajcie szybko, bo tracę nerwy!"
A w Remoncie wezbrała pycha,
Remanenta bez litości odpycha:
"Nie, dziś targu nie dobijemy
żadnego, bo u mnie - remont."
Jął Remanent rwać z głowy włosy,
pluł ze złości, klął wniebogłosy.
Nie pomogło. Sami osądźcie,
co za pycha w takim Remoncie!
Odtąd wodzą się po mieście zawżdy
Remont z Remanentem za łby,
a na sklepach stoi napisane
albo remont, albo remanent.
--------------------------------------------------------------------------------
Z najtajniejszych moich wspomnień,
z najszczytniejszych moich wyśnień
róża płonąca ogromnie
jeszcze raz do serca się ciśnie.
Ze wszystkiego, co człowiek kochał,
co miał na własność wieczyście,
- jedna róża przywiędła trochę,
parę kruchych laurowych liści.
1937
--------------------------------------------------------------------------------
Myślę o zielonym bezdrożu
przerżniętym tylko melodią
i że mnie żaden nie zmoże
nurt, choćby po szyję mnie objął.
Już zalewa mnie kolorowy
dźwięk,
już przelata mi koło głowy
lęk,
lęk-melodia, lęk-muzyka, lęk-rytm...
Nie kwitnie już ten jaśmin, co kwitł,
zamilka, zamilkł słowik.
Po trzcinach, pióropuszach kit
wydobywa się z matni człowiek...
I już wali prądem, rzeką
wyraźna melodia człowieka.
A w zielonym bezdrożu liści
- kalina, jagoda ciszy.
A w zielonym bezdrożu, w blaskach
wielobarwnych - jaśniejąca kraska.
--------------------------------------------------------------------------------
Sznurki deszczu rozplotę,
nacisnę je dłońmi.
Słoto, jesienną tęsknotę
dzwoń mi...
Odchodzi pyszność
jarzębinową aleją.
Kaliny dojrzałe wiszą...
Bukową knieją
wilgoć się sączy.
Sznurki deszczu rozplotę i splączę,
i nie poznam żadnego, tak wszystkie podobne...
I nie zagram na nowo, nie znajdę sposobu...
...Nic - prócz żałoby.
1937
--------------------------------------------------------------------------------
Nie będzie nigdy żyło między nami,
ani nie wzrośnie, ani się nie złamie.
Kędyś wystrzeli ciepłem albo światłem,
ale nie błyśnie między nami kwiatem.
Nie będzie przenigdy łączyć nas ni dzielić,
ani zasmucać, ani też weselić...
Ani opuści nas, bo nie posiędzie!
I - prócz w tym wierszu - wcale go nie będzie.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie oczy patrzą, patrzą chabry
w okno mętne od dżdżów i kurzu.
Przez wozów grzmot, kominy fabryk,
nie twarze dziecięce - patrzą róże.
Od kogóż żądać mam pomocy?
Nie ręce zbrojne w noże, kosy,
- z otwartych dali noc po nocy
nie broń, lecz złote wieją włosy.
Nie śmierć przychodzi przez pochyłość
i zaraz wstanie ponad widnokrąg...
Nie śmierć przychodzi - ale miłość,
nie śmierć, lecz miłość patrzy w okno.
--------------------------------------------------------------------------------
Naradzają się wciąż - ile wlezie;
od wieków trwa to śledztwo
nad sytuacją w poezji...
Czyż nie wystarczy świadectwo.
że giną religie, ideje,
rozpadają się w proch reżymy
- a wiersze się leją i leją
z rymami albo bez rymu
i nawet w najgorszym bezsensie
treść się jakaś w końcu utrzęsie?!
Wznieście czoła, precz - jeremiady,
POEZJA da sobie rady.
--------------------------------------------------------------------------------
Przebiegł polami bełkot,
przeskoczył rowem klekot...
Przerzucisz przez nie most
powietrznie, lekko.
Po moście sam się wespniesz,
poręczy się będziesz imał,
i tylko po tobie westchnie
ten, co cię trzyma.
Trzyma cię na lince jedwabnej
przewleczonej przez skorupkę orzecha...
Gdybyś na chwilę osłabnął,
już cię poniecha.
Przez mego serca gęstwę,
myśli splątane i mętne
godzi ten, kogom nie pojął,
a jego niemylne ostrze
śmierć niesie bratu i siostrze
mojej.
Nie wiem, dlaczego mnie obrał...
Stoję, odarta z Dobra,
czując - jak grot, co mnie przeniknął,
poprzez moje zranione serce
w upatrzoną zdobycz się wwierca.
Zabił i znika.
--------------------------------------------------------------------------------
Podróż jest długa, a spotkanie - krótkie;
trud - ciężki, odpoczynek - jak listek leciutki.
Zamiar - zły, skutki jego - jak perły toczone,
i pomysł mój - błękitny, a czyny - czerwone.
--------------------------------------------------------------------------------
Boże, przy twojej zmiennej pogodzie
daj mi złagodnieć;
niechaj cierpliwość przetrzyma
słotę i zimno.
Wszystkie dni na pewno są boże...
Niech się nie trwożę!
Szatan ma krótki oddech;
niech się nie poddam!
Już się strudził, już pracuje z resztek...
Niech nie użalę się go, niechaj nie zgrzeszę.
--------------------------------------------------------------------------------
Gdy Chrystus po stromych uliczkach,
po zaplutym, zaszarganym szlaku
wlókł belkę krzyża poprzeczną
- Rzymianin poganiał go biczem
i śmiał się kapłan w orszaku
z korony, co czoło kaleczy.
Nikt z nas mu drogi nie zabiegi,
nikt nie był nawet ciekaw.
"To - nic,
prowadzą jakiegoś człowieka
na śmierć. Może kogo zabił
lub coś innego uczynił.
Czy winien, czy nie winien
- ja jestem tylko widz."
Widzę nieraz,
jak stopy na kamieniach zdziera,
jak w śmiertelnym wysileniu
jeszcze się dźwiga, nie umiera;
jak zapłakane, brudne, litościwe
ręce - twarz ocierają mu szarą jak ziemia...
Ręce trzymające ubroczoną chustę,
strzęp - nędzny jak serce żywe.
A moje serce, a nasze serca - puste.
--------------------------------------------------------------------------------
Anioł bije w okna skrzydłem mokrym,
kot zaczaił się na anioła pod oknem.
Anioł - nie wie, trzącha złotym kędziorem.
Kot najeżył się, wyczekuje pory.
Od różanych palców - zorza na dworze.
Od pazurów kocich zachowaj Boże!
--------------------------------------------------------------------------------
Wiatr wpadł przez okno na podłogę,
na kota. Ten najeżył grzbiet, nastroszył ogon
i - wbijając pazury zręcznie, na okrągło -
szarpnął i wyrwał z ziejącego pyska żądło.
A wiatr? cóż - wiatr! uciszył się, proszę mi wierzyć...
Nie słychać łopotania: pewno martwy leży.
--------------------------------------------------------------------------------
W tym najciemniejszym kącie
śpi licho. By go nie trącać,
nie trzeba za wiele sprzątać.
A to co za głos, jakby dotknął ktoś znienacka gongu?
To właśnie - licho,
co przez sen albo kicha,
albo się przeciąga.
--------------------------------------------------------------------------------
A ten zielony kubeł
jest nowy, życzliwy i gruby.
Niesłuszny to zarzut,
że mu źle patrzy z twarzy,
bo przecie ma we wnętrzu na wskroś wodę,
a twarz po drugiej stronie dna, pod spodem.
--------------------------------------------------------------------------------
Chlubiły się obrazy w ramach i bez ram,
że one różnorakie są, a mistrz ich zawsze jest ten sam.
Tedy anioł zszedł i zdarł z duszy mistrza futerał zawistny,
aż z niej tysiąc barw i obrazów galeria zabłysła.
Więc pozwieszały nosy płótna: te bez ram, te w ramach
i do ściany się ze wstydu wszystkie obróciły same.
--------------------------------------------------------------------------------
Straszy nocami obraz
myśląc, że jest niedobry,
z innych szeregu wystąpił,
ponieważ o sobie wątpi.
Nie wierzy w swoje niebo,
trzeba mu czego innego.
Nie wierzy w sad ani staw,
chciałby innej zieleni traw,
bo proszę was, ten obraz
to po prostu - stary wątrobiarz.
--------------------------------------------------------------------------------
Był młody bard pewności pełen i tupetu
i był stary, na oślep błądzący poeta.
Książki pierwszego głośno leżały na ladzie,
drugiego zaś po ciemku szeptały w szufladzie.
A pomiędzy - białą szatą szeleszcząc po gruzach -
zamyślona stąpała nieśmiertelna muza.
--------------------------------------------------------------------------------
Zwyciężono go, zdeptano; już się i nie dźwiga,
śmieją się zeń Leońcia, Wrońcia i Jadwiga.
A on, ów pokonany zmięty ludzki kulfon
jął prostować, wyprężać duszę mdłą i suchą,
nie duszę, ale duszkę, nie wzrok - może oddech -
to, co czuje, co widzi, choć znaku nie poda.
I tak ją rozprostował, tak wymierzył tęgo,
że chociaż sam był miazgą, duszą gwiazd dosięgnął.
A gdzieś daleko, nawet nie na horyzoncie
pozostały - Jadwiga, Leońcia i Wrońcia.
--------------------------------------------------------------------------------
Pewną ręką wymierzył broń,
sam własny wykonał wyrok...
Kwitnąca akacja doń
obfitą gałąź skłoniła.
Opadła wilgoć ze ścian
białymi płatkami tynku
tam, gdzie umierał sam,
w zaułku, niedaleko rynku.
Okrutniejszy niż cały świat
- zażądał spłaty i spłacił...
Przebaczył mu tylko kwiat
rozgrzeszającej akacji.
--------------------------------------------------------------------------------
Wyklęli, rozłączyli... Podjęła rozpaczny trud.
Trzymały ją rączyny bezsilne za suknię,
więc dzień i noc, w błoto i niepogodę,
zawsze bez trwogi
z tym stupudowym ciężarem u nóg...
Czyżby postąpiono okrutnie?
Skądże! Słuszność osądziła, obyczaj zatwierdził;
wlokła ten ciężar do śmierci.
A z grzechu i ciemnoty,
i twardości serc
powstał relikwiarz złoty,
ten oto wiersz.
--------------------------------------------------------------------------------
Boli mogiła, mogiła zapadnięta
jak ręka złamana, jak ręka uschnięta.
Badyl na niej smutny, smutny,
brzeżek - cały popsuty, popruty.
Wpadł we wgłębienie żuk kostropaty, niemrawy...
A trup leży na podściółce ze sławy;
nic go nie boli (o niczym nie pamięta!),
ani kości spróchniałe, ani ręce ucięte,
ani mogiła, mogiła zapadnięta.
--------------------------------------------------------------------------------
Chwiała się świeczka, chybotała,
Matka Boska na kamienie spadała.
Nie ma już nic: same gruzy...
Obalily Matkę Boską łobuzy.
Podarte - zasłonki z koronki,
pobite - szklane skorupki i dzwonki...
Zbiegło się pół miasta, pomstuje pełne troski.
"Obaliły łobuzy złe figurę Matki Boskiej!"
Śpiewają babiny, poklękali w błocie mężczyźni,
"Patrzcie: rozbita wpół... Już się to nie zabliźni!"
Podobno anioł w nocy - tak wieść po mieście powtarza -
spuścił się po promieniu i ze snu obudził rzeźbiarza,
Podobno święty Marcin - tak powiadali w maglu -
na siodło przed się zabrał konno figurę nagle,
a rano, gdy powracał stojąco na strzemionach,
leżała mu na rękach cudownie uleczona.
Podobno Bóg za karę - tak dziadówka bajała dziadom -
rozkazał czarnym diabelcom pozacierać zbrodni ślady;
jakoby - w żrącym wapnie mając umaczane paluchy -
zalewali krzywą szczerbę wydartą w kamieniu kruchym,
aż stanął posąg - cały i na cokół go znów wydźwigli
za karę, by na przyszłość zdrożnych poniechać figli
i kusić (skoro kusić to diabli los odwieczny)
nie łobuzów drapichrustów, lecz obywateli statecznych,
którzy wiedzą - co, jak i kiedy, i raczej zgubią duszę,
niż Matkę Boską Marcińską z jej świętej groty ruszą.
Jednym słowem - jak tam było naprawdę, ludzie moi,
któż wie; dość że Matka Boska cała na dawnym miejscu stoi.
--------------------------------------------------------------------------------
Idzie z Hostią, spieszy ksiądz w Poznaniu;
zaskoczeni, umęczeni klękają,
siatki wiszą kobietom u rąk.
"Dokąd idzie? Skąd wyszedł, skąd?"
"Ani się waż pani tyle pytać!
Sam tylko ON wie, gdzie chce zawitać;
Chłopaczynę posłał wprzód z latarką...
Klękajcie no, umęczeni, byle szparko!"
Już przeszedł - jak dawniej - pośród rzeszy,
nie uleczył, nie wskrzesił, nie pocieszył...
Ciężkie serca niosą w siatkach kobiety.
--------------------------------------------------------------------------------
Biegnie mała Fatima,
ręce przed sobą trzyma;
spóźniła się na procesję,
błądzi po Poznaniu jak w lesie.
"Powiedzcie, ludzie spotkani,
gdzie jest TEN, co go witamy?
Wszędzie ścieżki jego w kwieciu całe,
musiał tędy przejść, kiedym spała."
--------------------------------------------------------------------------------
Na skwerku koło katedry
złe duchy sejm w nocy więdły,
nudziły, judziły szeptem,
jakby tu pogodę zepsuć.
Wyglądał zza węgła zakrystian,
diabła widział, że łeb sobie iskał,
i co zdusił na murku paznokciem,
zaraz rosło w chmurę na dwa łokcie.
A ze strychu od babki kościelnej
widzieć można, kędy potem lecieli,
jeden o dachówkę zawadził
i pozostał tam po nim ślad sadzy.
--------------------------------------------------------------------------------
Chodziła w maju po gruzach
w ciżmach miękkich, szatkach papuzich,
z chwastów zbierała róże.
Wielu ją za włos schwytać chciało...
...Źródełek nadsłuchiwać wolała,
że niby pod ruinami zostały...
Na nic trud i wysiłek, i modły,
ciernie wzrosło i tam ją przebodło,
i choć już minęło, a szkoda!
--------------------------------------------------------------------------------
W Parku Targowym pod kamieniem, pod żwirem,
została dziewczyna w zapomnianej mogile.
Przeniosły Niemce wszystkie groby na Dębieć,
tylko o ten jeden połamali zębce.
Wszystkich dał Stary Cmentarz porwać, jak chciały diabły,
za nią jedną się ujął, nie pozwolił jej zabrać.
Teraz kosteczki jej - suche jak struny pustych skrzypiec,
a cmentarz dźwięcznym piachem po tych kosteczkach sypie.
--------------------------------------------------------------------------------
Oprzyj się na mnie, świecie,
oprzyj.
Lipowy z ciebie kwiat zleciał
najsłodszy,
jarzębina się rumieńcem rumieni...
Ani mi nie ciężysz na ramieniu,
sterany chudzino, świecie.
Zamiast pleść, bełkotać jak pijak trzy po trzy,
lepiej się oprzyj.
Palce twoje przezrocze cienkie
nie chwycą.
Krąg, jak jeden powiat maleńki,
twoją granicą.
Nie przełkniesz doli - za duży dla cię kęs,
nie strzymasz biegu - za mocny dla cię pęd...
Już ci się miga, już ci się mroczy,
więc się oprzyj.
Zaraz nas posypie oboje złotym liściem...
Nic nie powiem... Ułoży się koliście.
Zostaniesz tam - posągiem albo suchym badylkiem,
i nikt nie będzie wiedział... Poeta tylko.
--------------------------------------------------------------------------------
Takie lipy, jak na Sołaczu,
tylko że nie uśmiechają się, ale plączą,
plączą kwieciem, lepkim rojem pszczół,
żółtym liściem, które leci w dół.
A tam w dole - kości niezetlałe,
święte kości nieśmiertelnej chwały
niepłakane, niepoznane, białe.
--------------------------------------------------------------------------------
U Fary - NIEUSTAJĄCA,
u Marcina - PROMIENIEJĄCA,
a zaś na Klasztornej - w gruzach czuwająca
sama jedna z Dzieckiem jak w lesie...
Czasem gołąb piórko przyniesie,
gdy rajskiego zbrakło, to - własne.
Mur... Gruz... Pustka, aż straszno,
oczom gorzko, a sercu ciasno.
--------------------------------------------------------------------------------
Szedł stary profesor do Biblioteki,
na rogu Ratajczaka zapomniał teki.
Biegł za nim cień - nie cienki, nie gruby -
ostrzegał, przypominał, za poły skubał;
i tak przeszli wojując z sobą zawzięcie,
aż cień za profesorem w drzwi gmachu skręcił.
Profesor się zżymał, profesor prychał,
a cień mu chustkę z palta do kurtki wpychał;
profesor szukał teki ze świńskiej skóry,
a cień go tarmosił mocno oburącz.
--------------------------------------------------------------------------------
Bibliotekarki ćwierkają na pogodę:
jedne - perliczko-podobne,
inne - kolorowe i drobne,
różnym hołdują modom.
Na obcasikach spiczastych jak ciernie
biegnąc melodie wystukują misterne.
Słychać je wszędzie, jak biegają ciurkiem
to tu, to tam, obok, przed - za biurkiem.
A perliczki gamą perlistą
wykrzykują ku niebu zza książek bastionu.
To tupot tamtych, to tych głos wytryska...
Ach, gdzie się schronić?
--------------------------------------------------------------------------------
Przy wozowni - nierówny chodnik,
za wozownią - ogród nie ogród.
Hodują tam coś niecoś... Nie widać,
co by to też być mogło?!
Skrzynia, a w niej - przegródki...
Szkoda, że wzrok za krótki,
patrzę z okna wprost, to - na ukos.
Spytać się?... To nie sztuka!
--------------------------------------------------------------------------------
O czym zgrzytają tramwaje,
kiedy w nocy pod oknem mi stają?
O huśtawce im śni się wysokiej,
żeby - z szyn i żeby - w obłoki;
żeby leciutko na krótko
kolor lila ze złotą obwódką
i - bez planu, bez kursu, bez celu
karuzelą nad Poznaniem, karuzelą!
--------------------------------------------------------------------------------
Kiedy tramwajarz kocha tramwajarkę,
to drzwi i szyby w tramwajach - otwarte,
żeby ze wszystkich widać było okien
jej oczy czarne i złociste loki.
--------------------------------------------------------------------------------
Jechał tramwaj
coś porą nocną,
jechał tramwaj
i dzwonił mocno:
"Ej, ustąpcie,
ludzie kochane,
bo już zjeżdżam
do wozowni na noc.
Wszystkie bolą
na deszcz mnie kości...
Umykajcie,
nie dajcie się prosić".
--------------------------------------------------------------------------------
Stała u wozowni warta,
miała twarz różaną, buty zdarte.
Nietoperz lata, nad tą strażą podfruwa,
a ona nic, tylko czuwa.
Był taki jeden, co marzył;
przyszedł tam grać na gitarze
i śpiewał o słowiku nad cienistym ruczajem
w maju.
Nie wiadomo, czy głos miał za cienki,
czy nie dobrał słów do piosenki.
W odpowiedzi otrzymał niewiele:
"Zmykaj pan, bo strzelam!"
Więc została u wozowni warta:
jasny lok, bystry wzrok, buty zdarte,
u kurtki róża, za pasem spluwa...
I nic, tylko czuwa.
--------------------------------------------------------------------------------
Na rozstaju - milicjant,
na chodniku - kontroler!
"Oj, dajcie mi własny tramwaj,
a pojadę w pole!"
Na szynach - dorosły pijak,
na jezdni - małe dzieci.
Któż by się na nie natknął,
precz od nich nie poleciał!
"Zdziwi się jutro władza
rankiem słowiczym w maju,
kiedy mnie jadącego
spotka w polu tramwajem.
Na dachu - jaskółeczka,
w środku - konduktoreczka,
a z wszystkich okien kwiatów
polnych bukiety sterczą".
--------------------------------------------------------------------------------
Stała Bambereczka pod ratuszem,
deszcze na nią padały, śnieg prószył,
marzły jej ręce nieduże, drętwiały stopki drobne...
Majstrowała wiara przy budowie: żaden się jej nie podobał.
...Jeden - że robił za wolno,
drugi - że się nadto mozolił,
trzeci - nos miał zawsze na kwintę,
czwarty - śmiał się bez żadnej przyczyny...
Więc zlepili ratusz na nowo: stoi i mocno się trzyma,
ale Bambereczka odeszła i dotąd jej jak nie ma, tak nie ma.
--------------------------------------------------------------------------------
Stare bamberki w czepkach ze szlarkami
- jedna, dwie, cztery, sześć - wnet się wóz załamie,
a koni w lejcach chociaż cała czwórka,
nie ruszą wozu przez bramę z podwórka,
Furkają sztywne fartuchy, załamują się krochmalne spódnice,
a konie dęba stają i rżą na całą ulicę.
--------------------------------------------------------------------------------
Niebieskie ślady w powietrzu
znaczą moje zamiary najlepsze.
Wszędzie pełno ich. Migają ptasio,
ani noc ich barwy nie gasi.
Czasem - w gęsty skupione obłok -
zasłonić by mnie przede mną mogły,
i spocząć by mi jak w teatrze,
nie na siebie - na innych patrząc.
Ale w głębi czuwa ścieg czerwony
uczynków nie uczynionych.
Ale czerń czuwa, fiolet i zieleń
- jak wieczystych lampek jaśnienie.
--------------------------------------------------------------------------------
Spraw, żeby dzień był bezwietrzny,
spraw, żeby dach był bezpieczny,
pod nimi ludzie - niegłodni;
spraw, żeby dzieci kalekie
nie szwendały się bez opieki,
jak widać co dnia.
Spraw, żeby gołąb wróbla
niesprawiedliwie nie czubił
przy okazji
i żeby znów wróbel szpakom
do budek ich sakum-pakum
nie właził.
Spraw, żeby psu nie zazdrościł
inny pies pańskiej miłości
niepodzielnej;
kot - żeby z twego rozkazu
mysz zjadał bez mąk od razu
jak dżentelmen!
--------------------------------------------------------------------------------
Do Bożej Matki, Matki Pana Jezusa
z tej strasznej ziemi wyrwała się twoja dusza,
związana męką, cała zaszczuta, pokłuta,
gorejąca wśród mrozu, dygocąca z zimna w upał,
szatan ją straszył, zwiodło cudze i nasze,
z krawędzi przez gałęzie
sfrunęła jak ptaszę.
Nikt nie krzyknął, nie słyszał, nie zatrzymał...
Lepszej matki, rozumniej szej na świecie nie ma.
Fiołki koło niej - głęboki dywan,
jabłoń znajoma, grusza sędziwa,
storczyki w trawie jak świece.
I wszystko, co kochasz, jest ci jednocześnie obecne.
Od białego obłoku cień
na zielonej, zielonej runi,
u twojej mogiłki cierń
i piołun tak się gorzko piołuni.
Szlak drogi - wąski a grząski.
splatają się nagie, śliskie gałązki.
Trochę straszno, bardzo wilgotno...
Nigdyś tak nie była samotna...
To Powązki.
Jeszcze nie stawiono pomnika,
jeszcze kamień w ziemi ciężko duma...
Wolałabym gwiazdki rozchodnika
na pagórku nad twoją trumną,
żeby lilijowa macierzanka
rosła kępką, pieniła się wiankiem.
Niechby dół mogilny był z piasku,
nie - kamienne sklepione pudło,
niechby noc z czarnego atłasu
wsparła się o zimową grudę,
a na wiosnę - o kwietniczek pół-leśny.
Niechby przyszły twoje rówieśne
- wolałabym! - na mogiłę ziemną
pożałować twych lat niewyżytych,
główki o kamienie rozbitej
- pożałować wraz ze mną.
Nie kładźcie na niej kamienia,
kamień miała na sercu za życia,
lepiej niech się na grobie pienią
kwiaty i liście...
--------------------------------------------------------------------------------
Od radia buczącego' za ścianą
osłoń,
od fletu pod podłogą wyratuj,
muzyczna panno...
Od skrzypiec i fortepianu,
od rubato i staccato...
Ześlij milkliwego posła
z kręgów twoich szklanych harmonii,
by dźwięki, co krew moją piją,
piersią swych piór zasłonił.
Wyratuj, wyratuj,
o święta Cecylijo!
--------------------------------------------------------------------------------
Pijanego szoferaka usuń na bok,
niech oczy zamknie i śni.
Ty ujmij kierownicę, Krzysztofie!
Za tobą tłum zasłonił okna i drzwi...
Rozbije ich, z mostu - w wodę, potopi...
Czuwam, wiem, widzę... Słabo mi, słabo!
Ja nic nie mogę, ty ujmij kierownicę, Krzysztofie.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie umiem z aniołami...
Nie potrafię wytropić ich śladu
ani w tłumie,
ni na niebieskim stropie.
Schwytać by jednego: niech się STANIE
i zagada
głosem, ruchem, światłem
- byle nie słowami.
I niech dojrzę, jak ulata
lub się w tęczę łamie...
Ale ja nie umiem z aniołami...
--------------------------------------------------------------------------------
"Jeszcze wody, wody wszędzie stoją,
wyleciała gołąbeczka moja...
Raz ją wyrzucili w noc i zimno,
powróciła z gałązką oliwną.
Śmiał się ojciec, stary NOE, stary lis:
"Patrzcie, oto PACE, PAIX i MIR, i PEACE!"
Ale - gdy ją teraz w świat wygonił -
nie powróci gołąbeczka moja."
--------------------------------------------------------------------------------
Znalazł anioł Hagar Egipcjankę, niesforną sługę,
na drodze SUR, na pustyni u źródła.
"Wolej zginę tu w pustce sama,
niż powrócę do namiotów Abrahama.
Nie karz mnie, wysłańcze boży, ani namówić się staraj,
za nic nie wrócę do pani mej, stare) złej Sary!"
...I tak by się tam może do dziś prawowali,
tylko że miał na ten świat przyjść Izmael!
Kiedy wypędzono smukłą Hagar
w pustkę pomiędzy Hay a Betelem,
noc była czarna, pustynia była śniada
przed nią, przed Izmaelem.
Żałowała Hagar namiotów Abrahama,
szat jedwabnych...
Mały Izmael kijek sobie ułamał,
nie słabnął.
Ani się bał oddali, ani go mierził szakali
złowrogi skowyt:
"Żeby nie ten szczeniak, com z nim sypiał w namiocie na ziemi,
niczego bym nie żałował".
--------------------------------------------------------------------------------
Dawid i Saul mi się majaczą,
Abigail i Michol;
stary Samuel to tych królów namaszcza,
to ich znów z tronu spycha.
Wspaniały Jonatan legł w bitwie,
zginął rozsiekany król Agis,
w jaskiniach - raz Dawid, raz Absalon ukryci.,
Niechaj to wszyscy diabli!
...A w końcu ta heca z Betsabe...
I tylko jeszcze za serce mnie trzyma
zdrętwiałe od wstrętu i grozy
- chromy chłopak, Saula wnuk jedyny,
Jonaty syn, Miphiboseth.
--------------------------------------------------------------------------------
Kochała ich!... "Och, ja nie ze strachu...
Babka biała jak mech i chora od lat matka,
brat cieśla i dwie młodsze siostry i ja - Rahab.
Zarobek mój to chleb i sukienki dla sióstr,
brat dzieckiem u mych kolan na mężczyznę rósł...
Teraz na widok mój wraz z żoną twarz odwraca,
a przecież dom i ogród to i moja praca.
Tamtych dwóch z plemienia wrogów
oplatałam, ile mogłam,
spuściłam nocą przez okno...
W Jericho startym z ziemi tylko nasz dom stoi!
Ja, Rahab nierządnica, uratowałam swoich."
--------------------------------------------------------------------------------
Jeśli was będę chwalić,
tylko rozżalę.
Jeśli was będę ganić,
tylko rozranię.
To jasne,
że wszystko jest wasze własne,
i to - słuszne,
że najlepiej - tego nie ruszać.
--------------------------------------------------------------------------------
"Niech będzie, jak kto chce",
rzekł raz Heliodor do Piotra,
"byleby się, ot, w tym szkle
bezcenna róża nie zgniotła".
I było - jak kto chciał...
A gdy znów porządek nastał,
ślad zaginął po spór wiodących,
została róża i basta.
--------------------------------------------------------------------------------
Płakała woda w fontannie
nieustannie,
zaplatała się w warkocze na wietrzej
myślała, że za wiatrem wyciecze.
Iskry strugał z niej każdy połysk,
światłem biegła od góry do dołu.
Coraz snop kryształu się zwiększał,
nigdy nie trysła - tęcza.
--------------------------------------------------------------------------------
Z kamienia go wyswobodzi:
wstanie, by nam przewodzić.
Jeszcze, jeszcze uderzenie dłuta
- już stopy, już dłonie wykute.
Same dłonie do chwytu się prężą,
same stopy biegną, by zwyciężać...
Pęd olbrzyma powstrzymaj, rzeźbiarzu,
nikt nie widział jeszcze jego twarzy!
--------------------------------------------------------------------------------
Bezmiar dźwidany wśród piasków
zasypujących ślady;
siła, która się wzmaga;
przejrzystość, która wzrasta...
I tylko serce - za słabe!
--------------------------------------------------------------------------------
Kamieniem być węgielnym twierdzy
od - do, od wtedy do wtedy;
trwać królom wbrew, buntownikom naprzeciw;
z wybuchem prochów w powietrze nie wylecieć.
I - zgłupieć, strupieszeć, zgłuszeć
w głębokich podziemnych snach...
Nie! Nie dać się poruszyć,
raczej rozsypać się w piach.
--------------------------------------------------------------------------------
Przeplata się z ptakiem ptak
i z łątką na łące - łątka;
wzór utworzony tak
niechcący o chmurę trąca.
A chmura sięga po deszcz
i deszcz spada pod ostrym kątem
jeszcze i jeszcze, i jeszcze
szumiący, pieszczący, wrący.
Przeplatają się z deszczem ptak
i łątka błyskaniem szybkim
sczepione w przód i wspak
świecącą, migającą nitką.
--------------------------------------------------------------------------------
Białe jagnię - wełnisty obłoczek -
z topolą włoską się droczy.
Widać go z kąta pod oknem
- a zimno tu, a wilgotno.
Ściana łuszczy się grzybem szeroko...
Po co mi to jagnię z obłoku?
Niby jagnię? Pewno że - niby,
bo przecie to wieloryby!
--------------------------------------------------------------------------------
Rym szarpie struny sensu,
rytm biegnie we krwi strużką,
aż naraz się pokręcą,
naśmiecą, naplączą, naprószą,
i - zanim wezmę je za łeb -
już sensem rytm wykoszlawię,
a rymem niedoskonałym
całą krew sobie z żył wykrwawię.
--------------------------------------------------------------------------------
Opiera się tylko o rzekę
krajobraz,
opiera się tylko o dziś wieczór
serce.
Dwa ptaki przecięły wodę
na ukos,
dwie ryby wyplusły wysoko
pośrodku...
Pójdzie na dno serce
dziś wieczór.
--------------------------------------------------------------------------------
Mieszkam w porze truskawek,
nie w mieście ani kraju,
W porze, kolorze, w zapachu słodkim i żyznym,
i to jest Ojczyzna...
W liści żóhobrązowych, które mnie znają,
opadaniu,
w sosnach na urwiska skraju.
...Nie w Poznaniu,
Warszawie, Wiedniu, Londynie czy Wilnie...
Mieszkam w zimie, która się przesila
w tej jednej ku wiośnie nachylonej chwili,
nie dłużej, nie dalej.
I kończę się i już się nie palę.
...Dowieść nie można tego ani do tego się przyznać,
ale to jest Ojczyzna.
...Bywa w dźwięku tych samych sylab
ledwo wiążących się w słowa
z coraz to innych ust...
Zaraz, zaraz. To się rozezna:
jedna była obca, ale śpiewna,
piąta - łamliwa jak chrust,
trzecia jak kumys kobyli
- stepowa.
A każda mowa
I druga, i siódma, i setna
kusząc ujmowała w wersety.
W nich - mieszkać mi bez tęsknot, bez obaw
w ledwo wiążących się słowach,
w nich mieszkać, nie - w klimatach i strefach,
przy nich - grzać się jak przy ognisku.
Ósma zacznie się, gdzie jedenasta pryska,
gdy nie kocha pierwsza - tysiączna pokocha...
W nich mieszkać te parę chwil,
w dźwięku tych samych sylab
ledwo różniących się trochę.
--------------------------------------------------------------------------------
I choćby Bóg wie gdzie,
skąd nie wyjdzie ani wyjedzie,
wśród głębokich, pustych serc...
To i tam tylko kiedy od zbóż powieje
nad torfowiska dym,
kiedy od rozsypanych scherz
zdrętwieje rym
w melodię prostacką i grubą...
...Z kwitnienia do przekwitania,
od puchu, gdy pierwszy na wiśni zabieleje,
do świec na kasztanie
- tam moich lat rachuba.
Od poziomek - do rydzów
od źródła - do jeziora
to dla mnie pora.
Innej nie widzę...
Od świergotu wody kapiącej do beczki
- przez fujarki i skrzypeczki -
do Beethovena
to moja cena.
Okrzyk jaskółki, skarga wron,
dudnienie na moście, klon,
palczasty jego liść pod razowym chlebem...
I Bach... I już nic nie trzeba.
--------------------------------------------------------------------------------
A gdy już do tego przyszło,
to można przecie - szyfrem,
który wypowie wszystko
o najprawdziwszej prawdzie,
którą się zdejmuje i kładzie
jak przebranie... Żeby się nie zdradzić.
Mówi się wyraźnymi słowami,
każdy myśli, że się kłamie,
nikt nie odpowie na nie.
Albo: człek w tej prawdzie mieszka
schowany na kształt orzeszka
i do niego nikt się nie miesza.
Ja jedna wiem, że ona,
od dawna przemieniona,
rośnie po wszystkich zagonach.
A zboża po zagonach wiatr skubie
i bławatki, i skowronki, i wróble,
i mnie... I wszystko, co lubię.
--------------------------------------------------------------------------------
O źdźbło opartą pewność
mieć, wzór zapisany na wodzie...
"Ufasz?" - "Nie!" - "Widzisz co?" - "Ciemno"...
Ano... To też jakiejś pewności rodzaj.
--------------------------------------------------------------------------------
Jeżeli puścić tę gałąź
olchy, leszczyny, jesionu,
jeśli tę gałąź grabu
- zatoniemy, zatoniecie, zatoną.
Drętwiejesz? Słabniesz?
Maligna cię chwyta pomału,
pokazuje twarze nieludzkie,
zębiska wilcze, chód żabi
i szatan szepce: "Wróg: zabij!".
(Zły chce tylko, byś gałąź puścił!)
A ty się trzymaj jesionu,
trzymaj się jarzębiny i grabu,
bo jeśli puścić tę gałąź
- zatoniemy, zatoniecie, zatoną!
--------------------------------------------------------------------------------
Jeśli w ciernie się zaszyć,
żeby wroga odstraszyć,
cierń krew ci całą wyżre...
Wróg pójdzie dalej gwiżdżąc.
--------------------------------------------------------------------------------
Dość wyznań, zbytek - przebaczenia:
nic się nie zmienia...
Ten sam wyrzut i ciężar:
"Miałeś być mężny!"
Oskarżenie to samo:
"Miałeś nie kłamać!"
Znajome słowo smaga:
"Miałeś pomagać!"
I opadają ręce, i czoło dotyka ziemi...
Nic się nie zmienia.
--------------------------------------------------------------------------------
Przechodzą. Nie tkną,
nie zepchną.
Boją się. Sił nie starczy.
Przechodzą: patrzą i warczą.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie dają przejść - patrzą,
nie dają spokojnie pić ni jeść
- płaczą.
Miotają się o drzwi i ściany:
"Nic nie wiemy, nic nie mamy!"
Biją o próg, drzwi i okna:
"Samotniśmy... Samotni..."
Pocierają wstążki, rąbki, obrąbki:
"Po czemu? Skąd? Czemu w prążki?
Kto dał wzór? Gdzie by to kupić?".
Co ich tak osłupia?
Czemu od nich nic nie widać?
Gdzie się kryli? Kto ich wydał?
Komu zostali zdradzeni
na wieczne nienasycenie?
--------------------------------------------------------------------------------
Obrosły topole wysmukłe
chatę biedną, chatę smutną;
zabierały jej słońce, dawały cień...
Bledziutkie dzieci wychodziły przed sień...
...Wysiewały się małe, ścigłe topolęta.
...Wynoszono dzieci na cmentarz.
--------------------------------------------------------------------------------
Piszę do Ciebie, Julku, bracie mój najstarszy,
wierszem, bo mi zwyczajnej mowy już nie starczy.
Może, jak piszę tą zwyczajną mową,
Ty czytać nie chcesz, milczeniem surowym
mi odpowiadasz, nie braterskim listem.
Skąd mogę wiedzieć... No tak, oczywiście,
pól roku miałam, kiedyś wywędrował.
Nie znasz mnie nawet... Byłam ładna kiedyś,
wyszłam za Janka... Potem różne biedy,
wędrówki takie, o jakich nie wiedzą
w szczęśliwszych krajach. Teraz tutaj siedzę:
pracę mam, jadło także, nic mi nie brakuje,
ale tęsknię... Ty, Julku, tęsknoty nie czujesz.
Przywykłeś tam. Ja widzę zawsze ten świat inny:
nasz wspólny dom, ten Twój i mój dziecinny.
Nic mi od Ciebie innego nie trzeba,
tylko byś wspomniał o nieznanej siostrze,
napisał do mnie, mój bracie najdroższy.
Nie milcz więc dłużej, adresuj odpowiedź
do Maciejowca w pobliżu Pilchowic
powiatu Lwówek. Czekam z utęsknieniem
chociaż na słówko w Boże Narodzenie.
Całuję Ciebie, nie milcz już tak srogo.
Całuję Ciebie i polecam Bogu.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie Koreanka, nie Chinka,
lecz jak one - wesoła i zwinna,
nie Francuzka ni gorąca Włoszka,
lecz jak one - żywa - Łodzią listonoszka.
Czubata, pyskata, ale nie dziobata...
A zaczęła służbę od tamtego lata,
może jej było lat piętnaście i miesięcy sześć...
"Poszło ich aż trzech do wojska, no, to ją pan weź!
Napiera się i napiera, do ciężkiej choroby,
a jak będzie większa poczta, nie udźwignie torby".
Nie trzeba sięgać do proroctw ni się uciekać do wróżby,
by wiedzieć, że na poczcie zdarza się ciężka służba.
Zdrów czy chory, lataj po piętrach, z paczką nie paczką się wspinaj,
zwłaszcza źle, kiedyś nie drab wyrośnięty, tylko - nieduża dziewczyna.
Koszlawo napisany adres, źle zalepiona koperta,
nie doręczonych, zwrotnych coraz to rośnie sterta.
Ten cię sklął, boś pieniędzy żonie zostawić nie chciała,
ów zwymyślał, gdyś na córki podpis jego rentę zwierzyła małą.
Odpadł znaczek zagraniczny od listu, wrzawę adresatka podniosła,
że to nikt inny go nie wziął, tylko "ta listonoszka".
Czy z Peru był, czy z Sudany, z Hongkongu, czy z Damaszku,
wolałaby Lodzia - chuda jak chart i zawsze - głodna jak wilczek,
bo Lodzia - chuda jak chart i zawsze - głodna jak wilczek,
tylko się oczy jej świecą i milczy, bo musi milczeć.
Jedzie co dzień o świcie
do Poznania z Opalenicy;
cały pociąg - to robotnicy.
Jeszcze gwiazdy są czyste...
Na parowozie śwista
wesoły maszynista.
Spać się chce listonoszce
..."bo za krótkie są noce
po tej mojej robocie.
Żeby tak listonosze
nie zechciały listów nosić,
co by to było, proszę?
Listów by tak narosło,
że aż dach by podniosło
w niebo od naszej poczty.
A w niebie - wszystko święte:
nie ma ulic ni pięter,
tylko obłoczki kręte.
I te obłoczki, proszę,
polecą listy nosić,
będą za listonoszów".
Może zwał się Adam, a może wołano go Hubert:
włosy proste miał w strąkach,
a palce - okrągłe
i grube.
Bywają na obrazkach tacy...
Może mu było Ignacy...
Cóż! Czy ma chodzić ze strażą?...
Ej, Lodziu listonoszko, uważaj,
bo ten Michał czy nie Michał
dawno na ciebie czyha.
Przyczaił się na zakręcie
(ale i tak w końcu kark skręci!);
Lodziu, bo on już na półpiętrze!!
Uderzył odważnikiem z mosiądzu
- ona w torbie miała pieniądze -
padła na twarz z zamkniętymi oczyma,
pod sobą całą torbę trzyma.
Jeszcze się taki jednak nie narodził,
co by dał radę listonoszce Lodzi...
Jak - przez szarpnięcie powrócona życiu -
w jednej sekundzie wzięła się do bicia,
jakiego krzyku narobiła w porę,
aż coś ze stu się zbiegło lokatorów,
jak ów Jacenty czy może Ignacy
twarz podrapaną miał w czerwone pasy
i, gdy wezwana milicja przychodzi,
ratunku prosił, ratunku - od Lodzi,
że on już nigdy, i że nieskończenie
przykro mu, i że zachodzi nieporozumienie,
jak... Ale nie dla wiersza to robota,
całość legendy niech osnuje plotka.
O siostro plotko, pieśniarko podwórzy,
plotąca wianki swoje
nie z powojów
ni róży...
Ty, która zbierasz w pralni
i maglu
wątki rwące się do biegu jak żagle
i które pozwijać żal mi...
Ty, co słuchasz snów kobiet
i tłumaczysz je sobie...
Nie zapomnij - bo i to czasami przychodzi! -
o listonoszce Lodzi:
jak wstawała co rano o świecy
w Opalenicy,
jak stukała butkami po piętrach,
jak broniła się napadnięta...
Możesz ją, siostro plotko, tak jak chcesz wyzłocić,
bo to się wydrukuje i wywiesi na poczcie.
Z, torbą od siebie większą
już Lodziz listonoszka u nas na piętrze,
a druga takusienka w Warszawie, stołecznym mieście,
pewno teraz ten wiersz już komuś niesie.
--------------------------------------------------------------------------------
ADAM wieszcz na pomniku
uśmiecha się troszeczkę:
może z ciebie, przyjezdny chłopcze,
może z ciebie, miła wycieczko.
Ledwo go postawili
niedawno, z paradą, w maju...
Jeszcze się nawet do nas
miejscowych nie przyzwyczaił.
W BAZARZE chętnie wiara
giez wcina, zupę siorbie.
Dla z dawna osiadłych - BAZAR,
dla obcych - hotel Orbis.
Zwiądł dawny liść bobkowy,
laur nowy wzrasta co dzień...
Spójrz tylko, stary BAZAR
wygląda coraz młodziej!
CEGIELSKI - co za człowiek!
Daj Boże więcej takich...
Dziś każdy w Poznaniu powie,
że górą cegielszczaki.
Na "C" też - CYTADELA:
osłania zmarłych cieniem,
leżą tam - wszelkiej broni -
od dawna pogodzeni.
DZIAŁYŃSKICH ród, co w tej ziemi
dobrze służył ojczyźnie,
piękny gmach - Akademii
pozostawił w spuściźnie.
Kto żyw może tam odczyt
wygłosić w ozdobnej sali;
zawsze znajdzie słuchaczy,
którzy mu będą klaskali.
Na "E" gdy szukać trzeba,
rozpacz człeka ogarnia,
gdyby nie ESTKOWSKIEGO
Ewarysta księgarnia.
Największy książek wybór,
usługa - rozkosz czysta...
ale brak jest za szybą
Do FOTOPLASTYKONU
starzy chętniej się garną,
bo to bardzo podobne
do magicznej latarni:
zastygłe krajobrazy,
miasta różnojęzyczne...
"Lepsza od telewizji
ta latarnia magiczna"!
GÓRKA ŁUKASZ miał pałac,
więził Halszkę niebożę.
Pewno nieźle się stało,
że. człek dziś tak nie może.
O wielki Halszki posag
biły się różne chwaty...
Niełatwo na tym świecie
żyło się pannom bogatym.
HYGIEA - mądre bóstwo
uśmiechnięte i młode
miast innych rzeczy mnóstwa
chroni świeżutką wodę.
Z pierwszego wodociągu
kiedy Poznań skorzystał,
dla Konstancji Raczyńskiej
wzniósł pamiątkę artysta.
Naprzeciw dworca ostra
IGLICA chmury bodzie,
wprost od niej telewizja
poznańska pochodzi.
Jeśliś szczęścia nie zaznał,
jeślić los miłości skąpi,
telewizja z nawiązką
świat ci cały zastąpi.
Jest wszystko na JEŻYCACH:
fabryki, drukarnia, rzeźnia,
^ecz najbardziej zachwyca
tramwajowa zajezdnia.
Nie ma dla niej spoczynku,
bo i we dnie, i w nocy
jak niestrudzone serce
ta zajezdnia łomoce.
KOZIOŁKI na ratuszu
wadzą się pokłócone.
Na szczęście nikt nie zmusza,
byś tak czynił jak one.
Obejdź dokoła Rynek,
popatrz na stary Pręgierz,
u Jana Nepomuka
nakarm stadko gołębi.
LUDGARDĘ uduszono
- to dawnych czasów sprawa!
być może właśnie w zamku
na górze Przemysława.
Mieszkali tam książęta.
Tutaj też raz Jan Olbracht
przyjmował hołd krzyżacki
i znaczny haracz pobrał.
MARYI Panny kościółek
w miejscu kaplicy Mieszka
od okiennych witraży
kolorowo się zmierzcha.
Szczyt gotycki u góry,
a wewnątrz - strop gwiaździsty.
Ostrzono tam szabliska
o szary głaz ojczysty.
NEPTUN to i NEREIDA
czy Hades i Persefona?
Wyrywa się zwinne dziewczę,
co je starzec tuli do łona.
Mocują się tak ze sobą
już dobre parę wieków...
(Gmin mówi, że to ojciec z córką
i że - skazani na piekło.)
Na OPERĘ koń wzleciał.
Dlaczego? Bo skrzydlaty.
Niejeden u nas młody
także próbuje latać.
Koniowi się udało.
Może się udać młodym.
Już dzisiaj - o lwy oparci -
dumnie stoją na schodach.
PALMY się nudzą w pustyni,
której wzrok nie ogarnie;
inne to samo czynią
w onej słynnej PALMIARNI.
Z rzadka w sadzawce czystej,
co nie bije o brzegi,
rozkwita jak zjawisko
królewska Victoria Regia.
Ten, kto na Stary RYNEK
ciągnie - podziwiać RATUSZ,
niech Odwachu nie minie,
na wystawy popatrzy;
niech Muzyczne Muzeum
zwiedzi i klub "Odnowę",
a jeśli zajdzie do Desy,
także nie będzie żałował.
SOŁACZ - cienisty wielce
o lipowych alejach:
zieleni się murawa,
a woda błękitnieje.
W basenie - weseli golce,
na stawach - raźni wioślarze,
a z wieży spadochroniarz
wnet skoki nam pokaże.
TARGOWY park... Pamięta,
kto tu bywał w dzieciństwie,
że to przecie stary cmentarz,
cmentarz świętomarciński.
Dziś? Rok w rok gorsza ciżba,
różnojęzyczny hałas,
a później taka cisza,
jakby się nic nie stało.
Dla UNIWERSYTETU
miasto chyba za małe,
rozpełzł się korzeniami
niezliczonych wydziałów.
Nie ma prawie dzielnicy,
gdzie by z budowli szczytu
nie głosił dumny napis,
że to jakiś Instytut.
Jak Quadro Jan w tym mieście
Ratusz stary budował,
opisuje w powieści
swej WICHERKIEWICZOWA.
Piękna to była pani,
uczona w miasta dziejach...
Nad różaną jej twarzą
dziś trawa zielenieje.
W ZOO lew, tygrys i foka
dzień w dzień budzą się z dreszczem
i ze zgrozą głęboką
patrzą na ludzkie rzesze.
"Wszystko to - bez pazurów
i kłów, i gładkich futer,
aż żal tych biednych głupków,
że tak żyją bez jutra!"
--------------------------------------------------------------------------------
Łabędzica kołysała pisklę,
łabędziątko,
popychała je po wodzie śliskiej
na początku.
Uczyła je poznawać wodę do dna
na ostatku;
to chwaliła synka, to go biła
- jak to matka!
--------------------------------------------------------------------------------
Łabędzica z łabędzikami
- na ruczaju...
Czarne kormorany w ich budce
mieszkają.
A wy, kormorany, ruszcie się
z naszej budki,
bo skostnieją nam i mamusi
bose nóżki.
--------------------------------------------------------------------------------
Pożółkły liście wszędzie...
Stoi na głowie łabędzik.
Pyta go mądra kaczka:
"Powiedz, co to ma znaczyć?"
Przestrzega wodna kurka:
"Zbyt długo dajesz nurka".
A tych wszystkich napomnień szkoda,
bo on ma uszy pod wodą.
--------------------------------------------------------------------------------
Utonął obłok w potoku
- ten mokry i tamten mokry.
Nie szła Hanka aż do źródła:
nabrała obłoku do kubła.
Nie może uprać sukienki,
tak się obłok wywija z ręki.
Bała się narobić szkody:
wlała obłok z powrotem do wody.
--------------------------------------------------------------------------------
Słowika kot raz pojmał w garść
i w nieboraka pazur wraził,
po czym ściskając z lekka go, tak słodko prawi:
"Słowiczku, ponoć pień twych czar
ogólnych pochwał laur wszędzie dla ciebie splata
i równa - ze sławami tego świata.
Mówił mi kum mó), stary lis,
że głos twój, serce moje, ma dźwięk tak cudowny,
że potracili całkiem głowy
pastusi i pastuszki - czuli na twój świst.
Chciałbym i ja dać poklask ci
raz, na koncercie.
Nie lękaj się... Jam nie drapieżny zwierz:
nie zjem cię... Rzuć swój upór i przestań się wiercić.
Zaśpiewaj mi, a potem leć, gdzie chcesz,
na gaje, lasy, po przestworzach wzdłuż i wszerz.
Muzyki miłość we mnie także nie wygasła
i nieraz długo mruczę sobie, zanim zasnę".
Tymczasem nasz nieszczęsny ptak
ledwo oddycha, ściśnięty aż strach...
"No więc - kot dalej go ośmiela -
zaśpiewaj choć troszeczkę, przyjacielu!"
Lecz śpiewak nasz nie pieśń mógł wydać, tylko pisk...
"To ma być głos - kot nad nim skrzywił pysk -
który zadziwia w lasach zwierza!?
Gdzie siła jego i gdzie świeżość!?
To śpiew, nad którym taki czynią gwałt!
Nie lepszy niż skrzek kociąt... Widzę już, żem miał
złudzenia. Tu talentu nie ma ani znaku,
być może, że wypadniesz lepszy - w smaku!"
Tu zagryzł ptaka całkiem kot niecnota...
Czy mam do tego morał wpleść?
Wypada źle słowicza pieśń
w łapach u kota.
--------------------------------------------------------------------------------
Orzeł słowika urząd raczył raz kukułce dać;
ta długo nie zwlekając
na osikową spieszy gałąź,
by olśnić całą ptasią brać
muzycznym swym talentem.
Lecz zmyka wszystko - oprócz ech!
Złość zdjęła jednych, resztę pusty porwał śmiech.
Kukułka nasza nuż w lamenty...
"Królu" - do orła leci ze swą skargą wraz -
"litości! Wszak od dziś na twój wysoki rozkaz,
słowika nominację mam na ten tu las...
A oni śmieją się, gdy moja zabrzmi piosnka".
"Amice - rzecze orzeł - jam nie któryś z bogów:
nie widzę żadnej rady na twój słuszny ból.
Mogłem ci dyplom na słowika dać, bom - król,
lecz przedzierzgnąć kukułki w słowika - nie mogę!"
--------------------------------------------------------------------------------
Będą połamane gałęzie, będzie wygubione pąkowie,
polegną słoneczniki dorodne - głowa przy głowie,
wstanie z jezior niemoc śmiertelna i w polu porazi snopy,
wyginą osty po miedzach i w sadzie heliotropy.
Usiędzie widmo pod lipą, kolana ujmie w dłonie
i spojrzy na szpalery, i spojrzy na jabłonie,
na suchym listku zapieje, zagwizdnie na trawce zwiędłej
i zgarnie nitki krążące, które pajączki uprzędły.
--------------------------------------------------------------------------------
W cichych ogrodach, ogrodach tęsknoty,
piasek na ścieżkach jest biały i złoty;
na wielkich łąkach, na łąkach tęsknicy
storczyki stoją jak świeca przy świecy,
a szum rozlanej jak wąż wkoło rzeki
tak mi zamyka, zamyka powieki!
W cichych ogrodach jest światło majowe:
śpią w trawie smoki kosmate i płowe,
śród bzów kwitnących, omdlały z zapachu
wielki jednoróg przystanął bez strachu,
już śpi, już oczy przed światłem zaciska,
a bzów kiść wielka wyziera mu z pyska.
Zegar ogromną wskazówką słoneczną
jakąś godzinę pokazał odwieczną;
na wygładzonym i lśniącym kamieniu
spoczęło Szczęście... W jednym oka mgnieniu
zrzuciło skrzydła rajskie, pióra pawie
i jako polny konik - znikło w trawie.
Fontanna w paproć spowita i bluszcze
przeczystą wodę przelewa i pluszcze;
z basenu, wparty w kamienie i zielska,
potężny wicher wyziera wpół cielska,
rozrzucił ręce, rozpostarł skrzydliska,
a woda w pył mu się o pierś rozpryska.
--------------------------------------------------------------------------------
Błogosławię słońcu, błogosławię!
Puchem jestem pędzonym po trawie;
jeszcze dalej ulecę, zawisnę,
lżej i wyżej to zgasnę, to błysnę...
To mnie pszczoła do kwiatu lecąca
z mojej drogi niemylnej odtrąca,
to mnie ptak szorstkim skrzydłem pogania;
w jakąś chwilę pogodnego trwania
podmuch straszny goni w dół - gdzie spocznę.
Niebo wkoło dla mnie bezobłoczne,
wszędzie niebo dokoła błękitnie
drży od słońca, jak drżą fale żytnie,
niesie, pieści, dźwiga... I bezpieczny
w letnim świetle leci puch słoneczny.
--------------------------------------------------------------------------------
W plamach słonecznych kwiaty tkwią jak ryby w siatce...
... Wzdrygnęły się... Ktoś stanął i znieruchomiał na kładce:
a skrzydliska jego skrzydlate są od lśnienia latających owadów,
a dłonie jego pełne owoców żrałych, obfitości sadów;
do stóp bosych cisną mu się stadkiem nie spłoszone kuropatwy...
A on wyprostowany,
wypatruje, nadsłuchuje
skrzypu z dala nadchodzącej tratwy.
--------------------------------------------------------------------------------
Słychać przez końce palców,
przyłożone mocno do kory
klonu, co wybuchnął złotymi liśćmi
i przed zimą pień ma senny i chory,
jak słabo bije serce... jak czysto bije.
I słychać przez końce palców,
jak w dębie, co z roku w rok gnije,
szarpie się serce gwałtowne,
o próchno rozbija się starcze,
i w próchno chce tchnąć życie...
I walczy, i nie ustaje,
i krzyczy: "Wystarczę!"
--------------------------------------------------------------------------------
Liściem się rodzę na gałęziach lip,
liściem się rodzę na klonie,
wypijam soki z źródeł w ziemi łonie,
znam drzew wysokich chwiejność, lekki skrzyp,
gdy wiatr porusza wierzchołkami lip.
Ptakiem się rodzę w kobiałeczce wroniej
z czarnego chrustu plecionej...
Tuż, tuż nade mną wiatr po niebie goni
ciche obłoki, głośne stare wrony...
Słońce mnie dręczy, wielka złota kula,
nagi braciszek do mnie się przytula
w pierzu i słomie kobiałeczki wroniej.
Trzciną wystrzelam z jeziornego błota,
dzierżawną, szorstką buławą;
żółte kaczeńce - mizerna hołota! -
kwitną i rzęsa czerwieni się rdzawo,
wiją się lilij łodygi jak glisty
dokoła moich wplątane korzeni.
Mnie kocha zorza, mnie wicher rumieni,
mnie pieszczą burzy świsty i poświsty,
mnie, czarne berło jeziornego błota.
Na ślepych losów szlakach bez kolei
zielskiem wykwitam i rosnę,
badylem w zimie, a kwiatem na wiosnę...
Nie wiem, kształt jaki nowy dola sklei:
jaskółką będę, chrząszczem na olszynie ?
efemerydą, co ze słońcem ginie?
ogromną gwiazdą w powietrzu dalekiem?...
Wiem tylko z serca, co się w męce kruszy,
że nigdy, nigdy nie zdobędę duszy,
że nigdy, nigdy, nigdy nie będę człowiekiem!
--------------------------------------------------------------------------------
Przynieśli ją na liściu, położyli do klatki za pręty,
nie wiedzieli, co jej dać, i dali jej masła i miodu, i mięty,
i wsunęli wróblęce gniazdeczko,
żeby miała łóżeczko,
i trochę wody w krysztale,
tak mało - że nie było jej widać wcale.
A ona wstała rano, podeszła do tej solniczki,
żeby umyć oczy, stopy i policzki...
I śpiewała, włosem trzepotała,
o wielkie srebrne lustro wołała;
tłukła się o pręty, wyglądała przez dziurki
i wołała o nożyczki, żeby przyciąć pazurki,
o świecidełka z pudełka,
żeby przystroić skrzydełka!
Nikt jej nie słyszał,
tylko ją szelest liści zza okna uciszał.
Anioł w brzozę zmieniony
--------------------------------------------------------------------------------
Anioł, który dziecko niósł,
białą brzozą w ziemię wrósł,
lecz nim stanął - klasnął w dłonie,
zmienił dziecko w gniazdo wronie!...
O dziwo nad dziwowiska!!
Chodźcie popatrzeć z bliska.
Zaś zły duch, którego uczucie zazdrości ubodło,
wystrzelił prosto z ziemi czarną, wysoką jodłą,
i gdy brzoza usypia snu słodyczą objęta,
jodła czernią ostrych gałęzi straszy maleńkie wronięta,
aż duża wron kraczących na pomoc leci chmara...
I wiszą o zachodzie nad lasem straszne jak boża kara.
--------------------------------------------------------------------------------
Życie mi z piersi weźcie,
na długich wstążkach zawieście,
niech śród rajskiego ogrodu
bije w zapachach miodu.
Tam miodownik szeroko zakwita
po sadzie, śród łanów żyta,
tam anioły zlatują z zaświatów,
by przypadać w locie twarzą do kwiatów.
Słodycz biała i słodycz różowa,
i najsłodsza słodycz - szmaragdowa
leżą w trawie niby sny na jawie,
idą z wolna po ścieżce jak pawie.
I wybucha jak płomień śród zielska
radość bujna, zupełna, anielska,
i przechodzi po gałęziach jak fala,
aż się cały ogród rajski zapala!
--------------------------------------------------------------------------------
Z brzozy oprzędzonej przez szron liście zziębnięte kapią na trawę
żółte, brązowe, nakrapiane i krwawe,
po włosach muskają, spływają po ustach, po twarzy...
Ach, i jakieś łkanie się plącze... ach, i świat się w oczach maże.
Z brzozy okaleczonej przez mróz nieżywe liście... gorzkie,
słone, parząc powieki gorącem
spadają dokoła mrące
i leżą pod brzozą w mroku jak krew rozlana...
pod sercem samym... pod sercem samym.
--------------------------------------------------------------------------------
Pod akacją, pod bzem, pod sosną
wyrosnę żałosna na wiosnę
jako mech, szczaw, przyziemny, niewidzialny badylek
śród zgniłych liści, próchniejących szpilek.
Tam dusza moja w kurzu się będzie przepalać latem,
a ku jesieni zamrze pod liściem lub kwiatem
jak bezgłośny, puszysty motylek.
--------------------------------------------------------------------------------
Rękojeścią wbita w muł, a klingą do góry stercząca,
stoi trzcina, a wiatr ją potrąca, potrąca.
Potrąca nią wiatr, deszcz po niej do rzeki spływa,
wyrosła nad nią kalina i główką kiwa, kiwa...
Za rękojeść dzierży w ziemi głęboko ukryta ręka boża;
czuję, jak ją ścisnęła, i za gardło mię chwyta
strach, że wyrwie mnie, trzcinę, i do swych tajnych celów
użyje miast noża.
--------------------------------------------------------------------------------
Pomiędzy sercem a klonowym liściem
jest nitka, po niej myśl przebiega bosa,
a po jej przejściu albo przed jej przyjściem
tańczą na złotej nitce bąk, mucha lub osa...
Bąk gruby, mucha błękitna i osa w tygrysiej spódniczce:
trochę są straszne, ale można wziąć je - w rękawiczce.
Pomiędzy sercem a liściem okno musi być otwarte,
liść winien być świeży, serce nie rozdarte,
i osy się nie trzeba lękać, nie bać bąka,
nie bać się brzęku ani skrzydeł na policzkach...
A wtedy serce może z piersi wyjść i w złotych wąziutkich
trzewiczkach
tańczyć po nitce jak po ścieżce, po powietrzu jak po łące.
--------------------------------------------------------------------------------
Liście klonowe, łagodne jak ręce,
głaszczą mnie po włosach - nic więcej,
dotykają sukni, ramion, szyi z lekka, z lekka,
jak mrugająca powieka -
mruga i nie wie o tym...
Pachną jesienią i słońcem, i złotem,
pachną i głaszczą... Nic więcej.
--------------------------------------------------------------------------------
Ruczaj - wąziutki jak wstążka zgubiona w trawie
- łąkę drzemiącą ciszy południa pozbawiał;
łąka, pnąca się leniwie w górę po stromym zboczu,
kwiatom w najniższej alei śmiała się szeroko do oczu.
A kwiaty, wielojęzyczne, rozbiegane po wszystkich trawnikach,
piętrzyły się wkoło domu w powietrzu pełnym krzyku.
--------------------------------------------------------------------------------
Połyska coś, wystrzela, pełga - blisko, to z dala.
Torfy się palą, torfy się palą!
Leżą na łąkach dymy kainowe,
przysłaniają słońce lipcowe,
pełzają po drogach leśnych,
budzą mnie wcześnie, wcześnie...
Zaplatam warkocze jasne,
biegnę drożyną własną
- gdzie w płocie dziura, gdzie w rowie wyrwa -
na przełaj przez las, przez tor, przez dyrwan;
wszędzie przejdę, wszystko przeskoczę,
fruwają za mną warkocze...
Dolecę, każdą przeszkodę obalę,
bo torfy, torfy, torfy się palą!
--------------------------------------------------------------------------------
Ze skołataną głową tłukę się po mieście,
zaplątała się pamięć w pokrzywach, agreście;
zmęczona brzękiem pszczół,
głowę pochyla w dół;
ma fartuszek pasiasty,
w nim zioła i chwasty,
we włosach - osty, na trepkach - kurz...
Zaplątała się pamięć... Trafiła do róż...
A te róże nie postrzyżone
rozrosły się w każdą stronę:
kwiat mają drobniutki, kruchy, nieoszczędny,
pod nim - gniazdo, gdzie piszczy coś świeżo wylęgłe.
Tuż płot, nad płotem osika szeleści...
...Ze skołataną głową tłukę się po mieście.
--------------------------------------------------------------------------------
Można widzieć, idąc leśną drogą szklistą od igliwia,
jak się płachta z plam słonecznych od wiatru przekrzywia;
można słuchać - jakby wszystko było dotąd obce -
jak śród pni różowych echo biegnie na manowce;
można zejść piaszczystym zrębem, suchym osypiskiem
do źródełka grożącego bulgotaniem bliskiem
i uklęknąć - jak przyklęka nad śpiącym morderca -
nadsłuchując uderzenia źródlanego serca.
--------------------------------------------------------------------------------
O liście, liście... liście lipy lepkiej od miodu,
popadałyście na ścieżki, na trawę, posypałyście się na most
i na wodę,
leżycie wzorem rozległym - szeroko, szelestnie, koliście...
I zasypujecie mnie
i moje noce i dnie,
o liście!... liście...
--------------------------------------------------------------------------------
Po Wielkiej Drodze skrzypiąc podąża wóz,
chwieją się szumiąc gałęzie, gałązki brzóz.
Stoją orszakiem poczwórnym brzozy,
patrzą - kogo i dokąd, i jak, i kiedy wiozą.
Te, które dotąd tam są i nie legły od szarpiących granatów,
jak dawniej - ze wsi zapadłej prowadzą do życia, do świata
i szepcą słowa matczyne - jak zawsze! - byle jak i byle komu,
wprawdzie wiodą aż tutaj, lecz nie prowadzą z powrotem do domu.
--------------------------------------------------------------------------------
Na Szumawie szumią bystre potoki
i szumią sztandary sosen.
Wyszedł kosiarz smagły, czarnooki
wysoką trawę kosić.
Pokosił trawy na zboczach Szumawy,
położył je długim rządkiem;
przepłoszył dźwiękiem żuki maleńkie,
polne koniki i bąki.
Podniósł się lament po niebo same,
pełen zdumienia i strachu,
a spopod stropu na łąki opadł
i tam pozostał zapachem.
Pokosy leżą, pociągi jeżdżą,
migają za oknami podróżni;
i każdy przejezdny nawet w nocy bezgwiezdnej
woń więdnącej trawy rozróżni.
Lecz tylko jeden z wielu, patrząc w okna bez celu,
nagle spojrzy trochę przytomniej,
i cień maleńkich istnień, co mrą, nim trawa wyschnie,
z leciutkim westchnieniem wspomni.
I przez sen prawie na zielonej Szumawie
snuć będzie piosnki bezgłose,
aż ujrzy lękiem zdjęty, przez powieki zamknięte,
łąkę i Kosiarza, i Kosę!
--------------------------------------------------------------------------------
I
Sad kwitnący pod oknami śnił
za dziecinnych, zapomnianych dni,
na jaśminach przez otwarte drzwi
słowik w maju wyśpiewywał mi.
Krzew różany, co u płotu tkwił,
jeszcze dzisiaj ma tę pieśń we krwi...
...To ta sama, która tutaj brzmi,
nie słowicza, najmniej dźwięczna z nich.
Od Przydrujska do Krasławia - trakt,
tam, jak w Boże Ciało na procesji,
mego serca najpiękniejszy kwiat
rozsypali, nim dalej ponieśli.
Rozleciały się po łysych górkach,
rozsypały się po olchach rzadkich
jak paciorki zerwane ze sznurka
kwiatów, kwiatów potargane płatki.
I przechodzą jak tabun po stepach
po mym sercu zdeptanym w rozsypce
mocne, rosłe, gwałtowne i ślepe
kwietnie, maje i czerwce, i lipce.
--------------------------------------------------------------------------------
Myślę o zielonym bezdrożu,
a bezdroże zwiędło i pożółkło.
Wichry twarde zerwały obroże,
tarzają się i biegają w kółko.
Po zaroślach pleśń rdzą się mieni,
od żadnego tchu nie wysycha...
Weź mnie do siebie, jesieni, jesieni,
nie odpychaj.
Już mi czas pod ziemię, jak ziarnu
do gleby!
Niech nie idę, niech nie idę na marne,
niechaj zginę tak jak trzeba.
--------------------------------------------------------------------------------
Naprzeciwko wyspy Locrum
morze słone jest i mokre
jak łzy.
Pod oknami z wiatrem tańczą
kwiat pachnący pomarańczy
i bzy.
Gdzieś wysoko i głęboko,
między morzem a sirocco
zbłąkane,
całe niebo, w które patrzę,
jest jak twarz rzęsistym płaczem,
zalana.
Może jutro lub pojutrze
czas i śmierć ze świata spłucze
prądem wartkich strug
w morze słone, morze mokre,
naprzeciwko wyspy Locrum
- przebłagany Bóg.
--------------------------------------------------------------------------------
Wśród gór między Mostarem a Sarajewem,
w zgarbionym, skurczonym mieście,
nareszcie
dogoniłam kwitnące drzewa.
Owce staczają się ze stromisk,
leci wiatr i woda z połonin.
Niedaleko Sarajewa
właśnie teraz kwitną drzewa
jabłoni.
--------------------------------------------------------------------------------
Nazwałabym was po imieniu
dźwięcznym chorwackim słowem,
szukałabym u was wytchnienia
- szare, żółte, modre, liliowe...
Kołacze się we mnie wasz kształt,
lecz wnet nie pomnę już, jak się zwał!
Otwieram usta do was
jak niemowa
i to, co potrafię, śpiewam:
"Zioła, kwiaty, krzewy,
rozmaryn, janowiec, szałwia,
piołun..."
Nie odmyka się zaklęte koło
i czar się beze mnie odprawia
barwą, więdnięciem, ciszą i szelestem.
A ja między wami - kaleka
obcojęzyczny,
uczcić was mogę tylko jednym gestem:
nazwać was lijepe, co oznacza śliczne,
i rwać co najwonniejsze, i do ojczyzny z tym łupem uciekać.
--------------------------------------------------------------------------------
Co komu z takich wierszy
... Że tu - zima z Norwegią u piersi!
Z wysoka zbiega las do rzeki zasłoniętej snem.
Tylko TO wiem.
Narciarze utrudzeni z gór pod okna przyszli.
Pada śnieg i o niczym nie myśli.
Stuka palcem po wagonach zamieć.
Tak jest. Nie kłamię.
Nikle. Lampy mleczne. Aksamit.
I zima z twarzą wikinga i białymi zębami.
Tak jest. Nie kłamię.
Inni to opiewali. Może byli szczersi,
a może zmyślonymi pletli kolorami ?...
Kryształ. Za nim zamieć
i zima z Norwegią u piersi.
W górach dalekich, w górach gwałtownych
leży fiord milczący, leży fiord niewymowny.
Zabłądził tu, a teraz z przerażenia zamilkł.
Na nim - lód, nad nim - granit.
Zaśnieżone gałęzie z dziecinnych lat,
garbate zaspy, śniegi,
jakiż to czar na was padł,
że was odnajduję w Norwegii?
Światła błyskające z chałup,
świerki w śniegu po pas
i wszędzie las...
Jak to się stało?
Tu spoczywa żal świata z wbitym w serce kordem.
Spuszczono go z pokładu i przykryto fiordem.
A fiord okrył się grozą, zesztywniał na biało
- nie fala już, nie tafla, lecz całun.
Może szumiał tam bór, ale zamilkł
pod śniegami;
rzeka może płynęła w parowie ?
Dziś śpi na niej lodowiec.
Może ptak tu zawodził czy gruchał...
Dziś cichość głucha
podłożyła pod głowę dwie stwardniałe pięście,
a szata jej nie dzwoni, nie szepce, lecz chrzęści.
1938
--------------------------------------------------------------------------------
Obce jest wszystko:
pastwisko
nieprzytulne i szorstkie,
łozy winne na zboczach z gliny
i zziębłe zielone paciorki
winogron.
A pajęczyny
co snują się złote i modre,
po całym powietrzu ruchome
- pajęczyny są od nas z domu.
--------------------------------------------------------------------------------
Stawek - miseczka z gliny,
a dokoła - wysokie równiny,
płaskowyż odcięty jak ściana
nad doliną upałem zalaną.
Wypaliło sady - kwiat i owoc:
trzeba będzie sadzić je na nowo.
Żarem żarzy się blacha na dalekiej katedrze...
Tylko piołun, tylko piołun jeszcze się srebrzy.
--------------------------------------------------------------------------------
Nie ma brzóz ani sosen - buk i dąb,
ciernie i pnącze, pełna głosów ptasich głąb...
A ty weź topór i rąb, i rąb!
Coraz głębiej, głębiej, bliżej, bliżej:
tam w trawie pluszcze woda, miękką glinę liże.
Łączka zamknięta zewsząd, o lasu oparta zrąb.,
I narcyzy, narcyzy, tysiączne narcyzy.
--------------------------------------------------------------------------------
Bezsilne ręce jesieni,
ostygłe ręce zimy...
Nie zmieni się nic, nie zmieni,
nie stanie się to, o co prosimy...
Gałązeczki będą wszystkie w szronie,
aż wiosna sięgnie po nie.
--------------------------------------------------------------------------------
Czuję przemijanie, przemijanie..,
Liści palczastych klonu
szelest, kiedy opadają z rzadka;
gałązeczki - przerzedzone.
Droga wyraźna aż nadto...
Stało się: już się nie stanie!
Czuję przemijanie, przemijanie.
Liść, podobniejszy do dłoni
aniżeli dłoń do liścia,
leży u wejścia, u wyjścia.
Palców pięć, jak drogowskazy
ku tamtej stronie.
Człek przechodził tyle razy,
wiedział, że się nic nie stanie,
nie tęsknił do niej...
Czuję przemijanie, przemijanie.
W radosnej jaskrawej opończy,
na jednym wsparta kolanie,
zaczyna śpiew - nie kończy;
melodii szuka... Skowrończej?
Nut szuka... Czy słowniczych?
Pochylona, nadsłuchuje ? liczy ?
Rysuje palczaste liście
u wejścia ? u wyjścia ?
...Stało się, już się nie stanie...
Czuję przemijanie, przemijanie.
--------------------------------------------------------------------------------
O weźcie mnie do siebie,
do swego cierpkiego świata:
jagodami zasłońcie oczy,
liśćmi okryjcie włosy,
niech roślinnie zacichnę na zimę.
Koralowe niech będą myśli,
koralowe rany serdeczne,
koralowe ślady po cierniach,
koralowe ścieżeczki powrotne
i niepowrotne drożynki.
Od sierpnia do przyszłego sierpnia
niech krew we mnie zjarzębi się, ścierpnie;
i niech się wtedy obudzę nie sobą,
ale czerwoną jarzębinową jagodą.
Tam u nas na polach zimno,
tam u nas na polach dymno...
Jarzębiny i dymy...
A ja tutaj śnię ziębnąc
o alejach jarzębich
z zamkniętymi oczyma...
1944
--------------------------------------------------------------------------------
...cierpliwe jesienne ścielą,
od ścieżek ubitych dzielą...
Między wierzchołkiem a niebem
kształtu letniego strzegą.
Szeleszczą po drutach, po słupach,
wiedzą, gdzie i kiedy upaść:
gąskom białym pod stopki żółte,
pastuszkom - na szlak nie obuty
i do pieśni mnie, wyraźne jak nuty.
--------------------------------------------------------------------------------
Szept, tchu lekkie kołysanie,
słowikowy trel...
Na ruczaju srebrnej pianie
księżycowa biel.
Światło nocne, nocnych cieni
mijający błysk...
Czarodziejskie przemienienia
ukochanych lic...
Na zasłonkach - róż ognisty,
bursztynowy blask...
Pocałunki, łzy rzęsiste...
I brzask... brzask...
--------------------------------------------------------------------------------
Biją zegary z dala
w głębokie nocy dno,
lampa się w mroku spala
nad posłaną pościółką twą.
Tylko błądzi w żałobnym lamencie
dokoła domu wiatr,
my - samotnością objęci -
słuchamy jego skarg.
I jest nam, jakbyś cichutko
zapukać miał właśnie dziś,
jak ktoś, kto się zbłąkał na krótko
i - znużony - znów trafił do drzwi.
O, nieszczęśni, nieszczęśni głupcy,
to myśmy w męce nad siły
zgubili się tutaj w pustce,
gdy ty dawno do domu trafiłeś.
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
Wiersz z 1837 r.
--------------------------------------------------------------------------------
Ten tylko wie - kto znał
tych tęsknot płomię,
jak bez radości trwam
sama w ustroni,
wzrok śląc po niebie tam,
ku tamtej stronie.
Ten, kto mnie kocha i zna,
ode mnie stroni.
I zawrót mnie ślepy gna,
ogień mam w łonie.
Ten tylko wie, kto znał
tych tęsknot płomię.
Pojmie to tylko ten,
kto cierpiąc tęsknił,
że w samotności dnie
jałowe pędząc
wzrok zawsze ku stronie tej
ślę firmamentu:
płomień natrętny.
Pojmie to tylko ten,
kto cierpiąc tęsknił.
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
Był sobie wisus, mały smark,
co w święta, przez swawole
nie do kościoła, ale rad
biegł na wagary w pole.
Powiada matka: "Słyszysz ton?
To - rozkaz... Radzęć szczerze:
pójdź sam, inaczej - ruszy dzwon
za tobą i - zabierze!"
Pomyślał chłopak patrząc wzwyż:
"Przecież on - tam, wśród belek!"
A potem - w pole prędko hyc,
choć winien być w kościele.
Nie dźwięczy głos, nie woła już...
"Kto by tam matce wierzył!"
Ale - o zgrozo! - polem tuż
dzwon kaczym chodem bieży.
W bok balansuje, w tył i w przód;
nieszczęsny urwis w strachu
jak strzała mknie na przełaj, w bród,
byle go dzwon nie nakrył.
W wyścigu przecież górą był,
bo lotem błyskawicy
przeciąwszy pole - resztką sił
znalazł się wśród kaplicy.
I odtąd niedziel smyk i świąt
pilnuje, pomny iście,
że lepiej, by nań wołał dzwon,
niż prosił osobiście.
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
Z dwóch dróg trza mi wybrać
na rozstaju,
co na wschód i zachód podążają.
Dokądkolwiek pójdę,
wybór - płonny:
zewsząd jest życie me
zasmucone.
Obym znal szlak śmierci!...
Bez pochyby,
ten, gdzie czeka mnie śmierć,
wnet bym wybrał.
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
Bóg, pan wszystkiej ziemi wesoły,
sam nad Polską czuwając został.
Polska - łódź to rabów wesołych,
Polska łódź o strzaskanych wiosłach.
Ponad Wisłą rybak, jak ongi,
polskie pieśni nuci nad siecią,
a kobiety polskie pogodnie
co dzień na świat wydają dzieci.
Wisła ciągle rybą się pleni,
polska matka - rzeszą dziecięcą...
Po cóż hasła rzucać spod ziemi:
nigdy, nigdy, przenigdy więcej?!
Łódź najstarsza nawet drży szczęściem,
kiedy igra młódź na pokładzie.
Nie ma piekła i śmierci nie ma,
gdzie brzmi pieśń, gdzie się dziatwa gromadzi.
Bóg - wesoły to pan nad ziemią
i zbawienie wszystkich rodzajów.
Bóg - to żywot nasz - alleluja -
żywot, który wciąż zmartwychwstaje.
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
Jeśli jest Bóg, niech nie ma dlań litości:
twarde ma ród ów kości;
plemię leniwych serc, parobek Cygan...
A bijże go, Boże, bij go!
Jeśliś, Boże, jest - i mnie nie szkoda,
bom i ja Madziar z rodu.
Nie gołąbka posyłaj z liściem palmy,
ale biczuj, tłucz, wal mnie.
Jeśliś jest, Boże, do jasnego nieba
poderwij nas od gleby.
Nie daj na chwilę spocząć nam w pokoju,
to byłby koniec, koniec!!
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
Boże, ja nie wiem, jaki jest twój ogród,
kwietniki twoje i trawnik, i sad,
jakeś rozrządził roślin twoich mnogość
i któreś kwiaty po twych grzędach kładł.
To wiem jeno, że zdjąwszy ze się chustkę,
w jedną z czerwcowych niedziel, skoro świt,
z chorym swym sercem, na bolących nogach,
matka ma w sadu twego weszła drzwi.
Panie, już dawno była drżąca z lęku,
nieraz przez drogę jej legł czarny cień,
lecz szorstką i żył twardych pełną ręką
jeszcze mój ogród mogła pleć co dzień.
Jej drobnym ciałem niepokój owładnął.
Trudno usiedzieć jej. Widzę to stąd.
W twoich kwietnikach ulituj się nad nią,
aby, bezczynna, nie cierpiała mąk.
Pola twe niech zasieje nie tylko kwiat,
miedzy kwieciem niech i chwast się kryje,
by ręka matki mej mogła pleć twój sad,
twoje asfodele i twe lilie.
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
Już słońce nisko, mój Hemonie*4,
i purpurową spuszcza łódź;
w rosach i świetle Dirke*5 tonie,
zefir poczyna fale pruć.
Kurz nocy jasną smugą wionie,
na mojej stopy lekki ślad...
Ciemny jest Acheronu*6 piach,
trzeba umierać, mój Hemonie.
Tu, gdzie nienawiść bodzie niebo,
cóż poczniem, my - sieroty dwie?
Kochać nie wolno, a ja biedna -
nienawiści nie uczono mnie.
Lecz klątwa rodu za mną goni
i depce wyjąc po mych snach...
Ciemny jest Acheronu piach;
trzeba umierać, mój Hemonie.
umrzeć trza tu. DIKE*7 surową
może raz prawa porzucą,
i wówczas będzie wolno znowu
miłować braci po ludzku.
Lecz mnie, skazanej, kto odsłoni
tam, w dole - nowe piękno dnia?
Ciemny jest Acheronu piach,
trzeba umierać, mój Hemonie.
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
O mamo, droga mamo, z mgły czasu, co cię grzebie,
szelestem drżących liści przyzywasz mnie do siebie.
Na twój grobowiec święty, co legł na twojej krypcie,
wicher z akacji gęstych sypie więdnące liście
i głos twój naśladuje o dźwięczną gałąź bijąc...
...I głos twój wiecznie słychać, choć wiecznie grób cię kryje.
Gdy umrę, miła moja, próżno nad grobem nie płacz,
lecz z drzew tych gałąź urwij z listkami, jeszcze ciepłą,
i u mej głowy posadź od twego płaczu mokrą,
niech na nią wciąż padają rzęsiste żalu krople,
a może chłód poczuję od miłosiernych liści,
kiedy mój grób ocienią, gdzie będę spał wieczyście.
A jeśli zgon nas skosi ginących jednocześnie,
do zapleśniałych grobów na cmentarz nas nie wieźcie,
lecz kopcie nam mogiłę na brzegu rzeki szumnej
i włóżcie oba ciała razem do jednej trumny.
Na piersi mej spoczywać będziesz najbezpieczniej:
wiecznie łkać będzie woda, nas sen osłoni wiecznie.
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
Kwitnienie to jest skutek.
Któż przy spotkaniu kwiatu
kiedykolwiek podejrzewa
komplikacje tematu,
jakie ta lśniąca jasność,
nim się w motyla zmieni,
przyczynia wszystkim stronom,
co mają z tym do czynienia?!
Więc pąk ten upakować,
zwalczać owadów klęskę,
zakontraktować rosę, ciepło,
od wiatrów kryć zwycięsko.
Dotrzymać słowa światu,
zakwitnąć w porę normalnie...
I w ogóle - być kwiatem,
co za odpowiedzialność!
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
To zbrukane serduszko
mom jest niewątpliie,
nabyty za pół darmo,
zaśniedziały relikwiarz,
godny wszakże oczu,
co widzą bez osłonek
piękne oblicze duszy,
nie - kolana znużone.
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
Jak się te wody zamknęły nad nim,
nie pytaj.
Rozpacz, z jaką po nas chciał sięgnąć,
dziś też zakryta.
Stawek lilią cały zalega
nad chłopcem do dna...
Co się stało - po czapce na brzegu
każdy pozna.
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
(fragmenty)
Maks Piccolomini, Oktawio Piccolomini, Kwestenberg.
(wchodząc)
Ojcze, witaj!
(ściska go)
Co widzę! Najmocniej przepraszam. Przeszkodziłem zapewne.
Z przyjacielem naszym
tak dawnym, z posłem wielkiego cesarza,
witać się nie zamierzasz?
(sucho)
Nie chciałem obrażać.
Witajcie, panie. Jestem waszmości do usług.
(bierze jego rękę)
Nie cofaj ręki swej, hrabio, przed posłem!
Pragnę te obie dłonie ująć i zatrzymać
(bierze ręce obydwu Piccolominich)
w mych rękach... nie dla siebie wszakże... I nic nie ma
nikczemnego w poselstwie mym, żadnej pułapki.
Maks i Oktawian - o, nie dla zabawki
dane imiona te. Przynoszą dobrą wróżbę
one mej Austrii, dokąd zechcą świecić dla niej.
Oktawie i ty, Maksymilianie,
dokąd zechcecie naszej armii świecić.
Źle swe poselstwo, panie, sprawujecie,
Nie tąś waść rolę z troków swoich wyjął:
wszak nie pochwały zwiastował wasz przyjazd.
Nie pragnę pochwał - gdzie innych masz ganić.
(do Maksa)
Dwór go przysłał. Tam inne o księciu mniemanie
mają niż u nas. Coś się popsowało.
A któż tam znowu szuka dziury w całym!
Skąd? Za co? Czy dlatego szarpią go i winią,
że postanawia sam o rzeczach, na których jedynie
on sam się zna? Stąd w Wiedniu konsternacja?
A przecie dobrze czyni i dwór wie, że ma rację!
Nie jest on z takiej ulepiony gliny,
by mógł bić czołem. Dąb to, a nie trzcina.
Książę ma duszę władczą. Tam gdzie on zasiada,
wyrasta tron. Tak dobrze jest i tak wypada.
Wypada tak dla władcy, a znów dobrze dla nas,
bo mało bywa takich, którym rozum dany:
a jeszcze takich mniej, którzy rozumu
potrafią mądrze użyć. Dobrze jest dla tłumu,
gdzie by się można skupiać. On góruje dumny,
a reszta się o niego wspiera, niby o kolumnę,
z ufną radością, z wiarą... Wszakże, mości ministrze, nie tajne
panu, że wojsko takim władcą widzi Wallensteina?
Dworowi, tuszę, zdałby się wódz inny?
Wojsko - to co innego. Wojsku taki zda się.
Jakiż wpływ jego wokół dobroczynny,
jak budzi i ożywia wszystko w każdym czasie!
Jak pod jego dotknięciem każdy dar szczęśliwy,
z sił każda, niby wątły z ziarna, kiełek,
urasta w moc, i soków bujniejszych dobywa...
...Skąd? Jak?... Bo z wodza siły nadmiar wzięły.
On nas bierze takimi, jakimi jesteśmy,
i w nas swej woli wielość ucieleśnia:
ani nas łamie, ani w nas co burzy,
lecz tylko o to dba, by każdy służył
tam, gdzie nadaje się, i tym, co potrafi najlepiej.
Tak z nas tysiąca -jedną wielkość, własną! lepi.
Jąć nie neguję, że książę używać
ludzi umie jak nikt, że zna ich. Nieszczęśliwy
tylko traf, że gdy władcą jest nieporównanym,
to za to sługą złym... I dlategom tutaj przysłany.
A wszak nie urodził się władcą!
Na Boga,
nie! Lecz nim stał się... Z obfitości rogu
natura darów mu sypnęła szczodrze.
W nim Dzeus potężny, w nim i Ares odżył.
Jest w jego mocy być tym, czym zamierzył
zostać. To wzniosłe jest.
Tak. Ale cesarz zależy
w takim razie od księcia Friedlandu zachcianek.
To tylko mieć będziemy, co nam będzie dane
z łaski, czy tak?
Zawierzcie mu. Mąż rzadki
wymaga wiary rzadkiej. Cel ostatni
on wytknie. Dajcie mu tylko przestrzeni,
swobody więcej.
Myśmy nauczeni
niejedną próbą.
Tak, tak... Znam to wszystko:
gnębi was strach. Lubicie, kiedy jest płytko!
(do Kwestenberga)
Nic nie przekona go. Daj pokój, druhu stary,
i nie bierz za złe...
To jest nie do wiary!
Wszak zaklęciami samiście wezwali
z otchłani - Ducha. A gdy się rozpalił
i jest, obleciał tchórz was, i zgroza was chwyta,
bo chcielibyście, aby ten wezwany wielki Duch był pospolity.
Niezwykłe ma być zwykłym, a najwyższe
mieć twarz dnia powszedniego!... Inne prawa pisze
wojna. W obozie wszystko nagłe jest. Osoba
to pierwsza rzecz: sąd własny, własne oczy oba,
jasnowidzenie żywe, jakoby prorocze
czucie. Nie martwych ksiąg ani praw, które robak toczy,
wódz ma się pytać, lecz swej woli własnej.
Rozwiążcie ręce mu! Tam gdzie jest ciasno
- musi się rwać!
Mój synu, nie chciej lekceważyć
tych starych, ciasnych praw, które na straży
stoją żądz ludzkich. Bowiem to im dane,
że dzięki nim dopiero człowiek stał się własnym panem,
wolnym od samowoli. I chociaż się nagiąć
wypada do porządku praw, to ich powaga
opłaci przymus ten. Prosta ich droga,
jak prostą jest piorunu nieuchronna linia
lub bieg armatniej kuli. Jakież prośby mogą
odchylić pęd ich, przeznaczonej przeszkodzić ruinie
i zmienić los! Mój synu, ścieżka zakreślona
przez Niebo wiedzie z biegiem rzek, wzdłuż dolin
omija łany zbóż, pszeniczne pola,
szanuje zarys posiadłości, własność i dobytek wielu,
i w ten sposób najpewniej prowadzi do celu.
Posłuchaj ojca, bowiem jego rzecz zawiera
mądrość człowieka, a zarazem bohatera.
Miły mój, mówi przez cię dzieciństwo zrodzone w obozie,
piętnastoletnia wojna cię piastowała w swej grozie,
nigdyś, synu, nie zaznał, nie oglądał - pokoju.
Wierzaj, że są większe wartości, niż te, które zdobywa się w boju!
Wszak nawet wojna celem sobie sama nie jest.
Wielkie, porywcze, nagłe wojny dzieje,
zdobywcze czyny, których siła dokonywa,
to nie one przynoszą trwałą państw szczęśliwość,
uspokojenie i potęgę. Żołnierz kleci
pośpiesznie lekką z płócien cytadelę,
i wnet się lęgnie ruch i barwne kwiecie
towarów płynie szybko ulicami miasta;
ze wszystkich stron gromadzą się dostawcy,
handel rozwija się, rzemiosło strzela w górę...
Gdy nagle gród z namiotów pozwijają ciury
i nie zostanie z niego nic, nic jako żywo.
Dalej pociągnie rój, porzucając szlaki zamarłe,
zdeptane, puste, jakby je szarańcza wyżarła.
I nie zbierze plonu nikt... I nie będzie żadnego żniwa.
Niechże więc cesarz, ojcze, zawrze pokój!
Z ulgą laur zdejmę krwawy i od boku
odpaszę oręż. Dam je za bukiecik fiołków
marcowych.
Co ci? Co cię tak rozrzewniło?
Mówisz, żem pokoju nie zaznał! A ja zostawiłem
go właśnie tuż za sobą. Dzisiaj stamtąd wracam,
z krajów, których bój dnem do góry nigdy nie wywracał...
Co to za życie!... Co za urok, ojcze...
Na pobyt naszych korsarskich okrętów
myśmy obrali tylko lądów tych wody zabójcze.
Stłoczonym na pokładach, miotanym przez wichry,
dzikim i zbrojnym, wolno z rzadka nam, kiedy nacicha
odpływ, oglądać ląd szczęśliwy z jego zatok płytkich.
Lecz lądując złodziejsko, a czujnie i szybko,
krążym tylko ukradkiem po piaskach, po brzegu...
...I raju, który wnętrze tych lądów zalega,
korsarz nie widzi.
(przenikliwie)
Jadąc tutaj, z jakiej racji
dostrzegałeś nagle raj ów?
Bo wakacje
to były moje pierwsze. Od kolebki,
od dziecka, cóżem znał? Trud, który młodość
mą spalił, trud bez celu, bez żadnej nagrody.
...Umysł zjałowiał, serce zamarło, zakrzepło...
Bo i cóż daje obóz! Gwar, jazgot i grzechot,
rżenie rumaków, trąb miedziane echo,
miarowe koło służby, musztry, warty,
słowa komendy, warcaby i karty...
Co daje obóz sercu, gdy się go nie wplecie
w nicość tych zajęć!... Tymczasem we świecie
są radości, jest szczęścia tyle...
Lecz zachodzę
w głowę, synu mój, skąd się o tym dowiedziałeś właśnie w drodze?
O dniu szczęśliwy, w którym żołnierz wreszcie
wróci do człowieczeństwa i w nim znów się zmieści!
O dniu, w którym chorągwie bitne i najstarsze
rozpoczną ku domowi iść powrotnym marszem,
i wojsko wszystkich broni, wszystkich krajów
kapelusze i hełmy zielenią umai.
Miasta się im otworzą bez oporu harde,
ani trzeba pod bramy podkładać petardę;
na murach ludzi pełno: radośni, bezzbrojni,
witają nas, wiewają... Dzwony dzwonią
na nieszpór, czy na koniec krwi przelania?
Ze wsi, osiedli wszystkich, tłum na powitanie
bieży, z miłym natręctwem śród wojska się plącząc.
Starzec z powracającym synem dłonie łączy,
a ten do posiadłości, którą rzucił będąc chłopcem,
wraca, zdumiony, że dlań wszystko obce.
Oto go drzewo dorodne ocienia,
które ledwie na rózgę zdało się, gdy z sieni
przed odjazdem patrzał nań. I oto mu naprzeciw
wychodzi kraśną dziewą w pełnym wiosny kwiecie
ta, którą noworodkiem znał... W godzinie owej,
w tym dniu, jakże szczęśliwy ten, kogo okowy
pachnących ramion otoczą i zbawią...
(wzruszony)
Bodajeś tak o dzisiaj, nie o jutrze prawił!
Mówisz o jasnym słońcu daleko przede dniem.
(gwałtownie się do niego zwracając)
Któż winien temu, jeśli nie wy w Wiedniu!
Gdy waści widzę tu, dostojny panie,
bierze mnie szczera złość... Wasze to u dworu knowania
wojnę przedłużą. Nie wy walczycie o pokój,
lecz żołnierz z przekleństwem w zębach, a bronią u boku.
Trujecie księciu życie plotką i potwarzą,
i czemu? Bo ludzkość całą więcej sobie waży
niż austriackiej ziemi parę marnych piędzi?
Buntownika robicie zeń, bo Sasów nie wypędził,
lecz traktuje, chcąc ufność zdobyć u nieprzyjaciela!
by zawrzeć pokój z nim?... Wszak wojna ma pokój na celu,
nie samą siebie; jeśli nigdy nie wstrzymać jej gestów,
to jak sprowadzić pokój, jak wojny zaprzestać?
A wy... Lecz mam was dosyć! Zaprawdę, jak szczerze
umiłowałem to co wzniosłe, tak mam w nienawiści
wam podobnych. A jemu niezachwianie wierzę,
tak mi dopomóż Bóg. I cokolwiek, jakkolwiek się ziści
dalej, czy u szczytu łask, czy, przez was, w upadku,
za Wallensteina krew mą przeleję ostatnią!
(wychodzi)
tłum. Kazimiera Iłłakowiczówna
--------------------------------------------------------------------------------
1 Wiersz napisany w czasie ewakuacji MSZ dnia 8 IX 1939 r w Kamieńcu na skutek wieści, że Ojcowie paulini ukryli obraz Matki Boskiej Częstochowskiej przed najazdem Niemców
2 W maju 1944 roku rząd Szalasiego rozkazał zamknąć Żydów w gettach. Wkrótce po wysiedleniu Żydów z Kolozsvaru i umieszczeniu w podmiejskiej cegielni nastąpił nalot anglo-amerykański, który spowodował straty wśród ludności chrześcijańskiej, a nie dotknął wysiedlonych Żydów.
3 Antygona – córka żałosnej pamięci króla Edypa. Za pogrzebanie ciała brata, który naprowadził na rodzinne miasto Teby nieprzyjaciół i miał leżeć niepochowany za karę, została skazana na śmierć przez rodzonego wuja, Kreona, zarządcę Teb i żywcem pogrzebana.
4 Hemon – syn Kreona, który zabił się po śmierci Antygony
5 Dirke (a. Dirce) – postać mitologiczna pięknej kobiety, która zginęła poszarpana rogami byka. Bachus zmienił ją w źródło.
6 Acheron – rzekaz w kraju zagrobowym, której dusze nie mogły przekroczyc z powrotem.
7 DIKE – personifikacja prawa
8 Octawio Piccolomini, prawa ręka Wallensteina, dał się przekonać posłowi cesarza Austrii Ferdynanda, Kwestenbergowi, o szkodliwoości Wallensteina dla państwa i pokoju. Obaj chcą przeciągnąć Maksa Piccolomini na swoja stronę. Ów nie wie nic o zdradzie ojca. Właśnie wrócił z podróży, ktora miała na celu konwojowanie córki Wallensteina z posiadłości wiejskich do obozu.