HP i Spalone mosty NZ do r

P r o l o g

- - - - B o w s z y s t k o g d z i e ś s i ę z a c z y n a. - - - -


Czy nie z tego bierze się całe

prawdziwe zło na świecie,

że ludzie zostają, chociaż

cholernie dobrze wiedzą,

że powinni się wynosić?


King Stephen



Było cicho jak na tę porę, jakby coś wisiało w powietrzu oczekując. Nawet wyjący wiatr zdawał się cichnąć, wstrzymując oddech. Opustoszałe ulice oświetlało jedynie migotliwe światło latarni, odbijając się od grubej warstwy śniegu pokrywającej ziemię. Bezchmurne niebo usiane było gwiazdami. Gdyby ktoś się przyjrzał, mógłby dojrzeć aurę otaczającą okrąg księżyca. Aurę zwiastującą przełomowe wydarzenia.


Wszystko czekało.


Odgłos śniegu skrzypiącego pod skórzanymi butami zdawał się zakłócać misterny spokój. Postać poruszała się szybko. Przy każdym kroku czarna szata oplatała jej kostki. Jasne, zazwyczaj idealnie ułożone włosy, teraz w nieładzie rozsypały się na ramiona.


Spieszył się.


Potrząsnął głową starając się odpędzić, uporczywie powracającą myśl. Bezskutecznie.


Po raz kolejny zacisnął palce na trzymanym w ręku kawałku pergaminu, który kiedyś z pewnością był listem, teraz jednak daleko mu było do tego miana.


Dlaczego?


Wciąż w to nie wierzył. Od zawsze wiedział, że Albus Dumbledore jest zwyczajnym manipulatorem, nigdy jednak nie sądził, że może posunąć się do czegoś takiego...


Twój syn żyje.


Tylko jedno zdanie, a może zmienić tak wiele. Kilka słów i pojawia się to przeklęte uczucie.


Nadzieja.


Skręcił w boczną uliczkę, z ulgą dostrzegając niewielki szyld "Pod Srebrnym Kociołkiem''.


Drzwi cicho zaskrzypiały, gdy pchnął je lekko. Wszedł otrzepując się ze śniegu. Bar był dużo mniejszy niż ''Dziurawy Kocioł'', jednak urządzono go w zdecydowanie lepszym guście. Zresztą nie każdy miał tu wstęp.


Dziś było mu to wyjątkowo na rękę. Nie rozglądając się, skinął przelotnie barmanowi i skierował do, umieszczonego w rogu, kominka. Wrzucił w buzujące płomienie garść proszku, te zaś momentalnie przybrały zieloną barwę. Wszedł w nie i rzekł:


- Ministerstwo Magii.


Wszystko zawirowało.


* * * *


Główny Hol był opustoszały. Zresztą, właśnie dlatego wybrał tak wczesną porę.


Echo kroków rozbrzmiewało w panującej ciszy, gdy mijał kolejne korytarze. Przez całą drogę nie spotkał nikogo. Tak, zdecydowanie Ministerstwo miało za słabą ochronę, bo Knot dbał tylko o to, by jego własny tyłek był bezpieczny. Ale to już nie mój problem.


Im bliżej był, tym oświetlenie stawało się słabsze, aż wreszcie zmuszony został zapalić różdżkę, by widzieć cokolwiek. W końcu zatrzymał się przed niepozornymi drzwiami z mosiężną tabliczką "Archiwum ".


I tu do przełamania zabezpieczeń wystarczyło zwykłe " Alohomora ".


Momentalnie uderzył w niego swąd stęchlizny, wystarczający za całe wyjaśnienie, z jakim "poszanowaniem" Minister traktuje najważniejsze, dla magicznego świata, dokumenty.


Osłonił usta dłonią wchodząc głębiej.


Rzędy półek pełne teczek, pokrywał kurz.


- Accio dokumentacja - Harry Potter.


Czekał, a każda sekunda zdawała się ciągnąc w nieskończoność.


Wreszcie podleciała do niego niewielka teczka. Już na pierwszy rzut oka, o wiele chudsza niż być powinna..


Otworzył ją starając się powstrzymać drżenie rąk. Wewnątrz była tylko jedna kartka. Ostrożnie przyświecając różdżka, odczytał:



A K T T O Ż S A M O Ś C I



HAROLD JAMES POTTER


Urodzony: 31 LIPCA 1990 ROKU


Ojciec: JAMES HUBERT POTTER

Syn - HAROLDA ARTUSA Pottera i MARIANNY POTTER z domu FINNING

Matka: LILIANE EVELYN POTTER

Córka - WIKTORA LUCJANA EVANSA i FIONY MARLENY EVANS z domu KING


Zmarł: 4 SIERPNIA 1990 ROKU



Papiery wysunęły mu się z drżących dłoni. W ostatniej chwili chwycił się ściany, by nie upaść.


- Coś ty zrobił Dumbledore? Coś ty, do cholery, zrobił?


Rozwinął pergamin po raz kolejny odczytując krótki list, choć jego treść znał już praktycznie na pamięć.



Lucjuszu,


wybacz mi.


Wybacz, że piszę to dopiero teraz. Twój drugi syn żyje, choć

znasz go pod innym nazwiskiem, a nawet wyglądem.


Harry Potter to w rzeczywistości Aleksander Christopher

Malfoy. Chłopiec, którego pochowaliście, wraz z Narcyzą,

tamtej pamiętnej nocy był dzieckiem Potterów.

Dumbledore chciał mieć idealnego rycerzyka i nie w smak

była mu śmierć małego Harry'ego, zdecydował się wiec na

zamianę. Padło na Twego syna.


Dowiedziałam się o tym przez przypadek. Chciałam go

powstrzymać, zmusił mnie jednak do milczenia. Wiesz jak

działa klątwa przodków, prawda?


Dziś to już jednak bez znaczenia, umieram.


Proszę Cię, wyrwij chłopca z rąk tego pokrętnego starca.

On chce użyć go jako Marionetki, za którą pójdzie cały

magiczny świat. Już mu się to udaje. Nasze społeczeństwo

jest praktycznie bezbronne, a on każe wierzyć, że to dziecko

wszystkich ocali...


A Twój syn? On powoli niszczeje. Czy zdajesz sobie sprawę,

jakie Albus zafundował mu dzieciństwo? Nawet teraz

nadzoruje każdy jego ruch. Chce, by ufał tylko jemu i powoli

zabija go. Od środka.


Zrób coś nim Dumbledore do końca wykona swój plan.



Twoja siostra


Aleta Kristiana Malfoy



Właśnie przez ten list był tu dzisiaj. Musiał się upewnić. Odetchnął, a gdy kilka minut później ponownie wyciągnął przed siebie różdżkę, był spokojny.


- Accio dokumentacja - Alexander Malfoy.


Papiery zaciążyły mu w rękach. Nie czytał ich. Nie musiał. Gdy opuszczał pomieszczenie na jego zwykle poważnej twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Uśmiech niewróżący nic dobrego.


- Zabiję cię Albusie. Przyrzekam, ale najpierw stracisz swojego Złotego Rycerzyka.


Wiedział, że potrzebuje jeszcze kilku miesięcy, by móc wprowadzić swe postanowienie w czyn i miał jedynie nadzieję, że chłopak wytrzyma do tego czasu.


Musi. W końcu to Malfoy.


- - - -

K o n i e c P r o l o g u



R o z d z i a ł P i e r w s z y


- - - - P r a w d a m a w i e l e t w a r z y - - - -


Można kamień rzucić w powietrze.

Przez to jednak nie urosną mu skrzydła.


Friedrich Hebbel



Pół roku później.


Było coraz cieplej. Wystarczył byle pretekst, by skłonić wszystkich do wyrwania się z zimnych murów, błonia były więc oblegane. Z chęcią sam przyłączyłby się do reszty, zamiast tego kierował się prosto do gabinetu dyrektora. Można by się spytać, czemu ten wzywa go tuż przed końcem roku, ale on wiedział. A przynajmniej miał pewne podejrzenia i niestety ich rezultat wcale nie sprawiał, że czuł się szczęśliwszy.


- Cytrynowy sorbet.


Sorbet... bet... bet... t


Głos echem potoczył się po opustoszałym korytarzu. Zadrżał mimowolnie. Po raz kolejny rozejrzał się nerwowo. Od kilku tygodni miał wrażenie, że ktoś stale go obserwuje, jednak i tym razem był sam.


Wstępując na ruchome schody starał się nie myśleć, dokąd go zabierają. Już dawno znienawidził każdą herbatkę z Dumbledorem. Za każdym razem, jeszcze przez kilka godzin po takim spotkaniu, nie był w stanie się pozbierać. Tak jakby każde słowo dyrektora sprawiało, że zaczynał się dusić. Jego przesłodzony głos już niejednokrotnie prześladował go nocami.


"To dla twojego dobra Harry", "Chcę tylko byś był bezpieczny ", "O nic się nie martw, Harry ", "Wszystko będzie dobrze".


Ile razy już to słyszał? Przestał liczyć. Wiedział jednak jedno. Za każdym razem, gdy mówił, że będzie dobrze, nigdy tak nie było.


Po raz kolejny nie zdołał powstrzymać drżenia.


Schody zatrzymały się bezszelestnie. Odetchnął, i prosząc w duchu, by ręce tak bardzo mu nie drżały, zapukał.


- Wejdź Harry.


"Wejdź Harry" - znów wiedział, że to on. No, ale kto inny przyszedłby tutaj, gdy na dworze świeci słońce?


Drzwi cicho zaskrzypiały, gdy pchnął je lekko.


Gabinet nic się nie zmienił, zresztą był w nim zaledwie tydzień temu. Tak, ostatnio Dumbledore wzywał go dużo częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Jakby chciał go pilnować.


Z niechęcią spojrzał na delikatne przyrządy rozstawione po półkach. W tym momencie miał ochotę roztrzaskać je w drobny pył.


Jak by na to zareagował? Cóż, pewnie dalej byłby tak cholernie opanowany...


Odetchnął, starając się o tym nie myśleć, choć takie stwierdzenia nachodziły go nie po raz pierwszy, a zachowanie dyrektora uzmysławiało mu, że nie tak trudno byłoby wprowadzić je w czyn.


- Proszę usiądź.


Zajmując miejsce przed biurkiem, unikał spojrzenia w jego oczy. Gdy zbyt długo w nie patrzył, czuł jak dyrektor przegląda jego myśli. Nie potrafił go powstrzymać. Nie potrafił. Nigdy też nie odważył się wypowiedzieć swoich podejrzeń na głos. Czy był tchórzem? Może...


- Zastanawiasz się pewnie, dlaczego cię tu wezwałem?


Skinął głową, nawet nie próbując odpowiadać, zresztą Dumbledore zaczynał tak każdą rozmowę. Przynajmniej z nim...


- Wiesz, że sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Voldemort wyszedł wreszcie z ukrycia i zaczyna działać na większą skalę. Wybory na Ministra są coraz bliżej i jestem pewien, że będzie usiłował wprowadzić tam swojego człowieka. Magiczne społeczeństwo pokłada w tobie zaufanie, więc zapewne z jeszcze większą zaciętością będzie się starał wyeliminować zagrożenie, jakie dla niego powodujesz...


Wyłączył się.


Idąc tu wiedział, czego będzie od niego chciał, a i tak znów poczuł się osaczony. Po raz kolejny wszystko miało się dziać za jego plecami. Dumbledore wciąż traktował go niczym Złote Jajko, z którego głowy nie może spaść nawet włos.


-... I dlatego uważam, że powinieneś spędzić z wujostwem całe lato. Nawet dzień z przyjaciółmi mógłby narazić ich na niebezpieczeństwo...


Dlaczego, gdy czegoś od niego żąda, zawsze zasłania się jego przyjaciółmi? Dlaczego zawsze wybiera argumenty, których nie jest w stanie odeprzeć?


- To dla twojego dobra Harry, z wujostwem będziesz najbezpieczniejszy.


Dla dobra... Bezpieczny...


I znów to samo... A czy właściwie był kiedykolwiek bezpieczny? A może był i po prostu nie rozumie tego słowa? Może głodzenie, poszturchiwanie, wykorzystywanie jak skrzata i bicie, są tak na prawdę oznaką troski?


- Jazda pociągiem nie byłaby zbyt dobrym rozwiązaniem. Sam, więc odstawię cię do wujostwa. Proszę, byś był gotowy dziś po kolacji. Rzeczy nie musisz zabierać, ja się nimi zajmę.


Chciał krzyczeć, wyć, zamiast tego skinął jedynie głową.


Znów to zrobił. Zaplanował jego życie w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe, jakbym sam nie był w stanie. Czemu traktuje go wciąż jak małe dziecko, które trzeba prowadzić za rączkę, by się nie przewróciło?


Zacisnął pieści nawet nie zauważając, że wbija sobie paznokcie w dłonie.


- Możesz iść Harry, przyjaciele już zapewne czekają na ciebie. Nie zapomnij spakować się przed ucztą.


- Do widzenia - przeklinał się za to, że głos mu drży.


Do widzenia? Dlaczego to powiedział? Czemu nie wyrzucił mu wszystkiego w twarz? Dlaczego, do cholery, zawsze brakowało mu słów, gdy z nim rozmawiał...?


- Do widzenia, Harry.


Zamykając za sobą drzwi miał ochotę biec, uciec stąd jak najszybciej, jak najdalej.


Możesz iść Harry, przyjaciele już zapewne czekają na ciebie.


Dlaczego zawsze jest o krok przede nim? Dlaczego...?


Nie skierował się ani na błonia, ani do wieży. Nie chciał teraz nikogo spotkać. Nadal nie mógł opanować drżenia.


Choć rozmowa przebiegała normalnie, o ile to w ogóle możliwe, nie mógł się uspokoić i w tym momencie łazienka Jęczącej Marty wydawała mu się najlepszym rozwiązaniem.


~ ~ ~ ~


Po raz kolejny przemył twarz wodą. Wiedział, że jeśli zaraz się stąd nie ruszy, to na pewno spóźni się na ucztę. Tak, a wtedy ma już zagwarantowaną kolejną rozmowę z dyrektorem.


"Co się stało mój chłopcze?"


"Co cię dręczy? "


"Przecież wiesz, że mi możesz o wszystkim powiedzieć"


"Zawsze tu będę, gdybyś mnie potrzebował"


Bezsilnie uderzył pięścią w umywalkę.


W tym roku nie miał ani chwili dla siebie. Gdy nie było go, choć kilka minut dużej, zaraz Dumbledore pojawiał się zasypując go pytaniami. Miał już dość tej jego troski, i czuł, że tak naprawdę to zachowanie z "troską" ma niewiele wspólnego.


Westchnął opuszczając łazienkę i powoli kierując się ku wieży. Wciąż się nie spakował, a do uczty pozostało niecałe trzydzieści minut. Zresztą i tak był pewny, że nic nie przełknie. Mdliło go na samą myśl, że już dziś zostanie uraczony obecnością Dursley'ów.


Nawet pociągiem nie mógł jechać wraz z przyjaciółmi... Co mu jeszcze odbierze Dumbledore?


- Złota Brama.


Portret posłusznie odskoczył ukazując wejście do pokoju wspólnego. Wchodząc miał wrażenie, że jego wystrój szydzi z niego.


Czerwień i złoto.. Zestawienie tych kolorów jeszcze nigdy nie wydawało mu się tak absurdalne.


Od razu dostrzegł machającego do niego Rona i skierował się w jego stronę.


- Gdzieś ty był? Szukaliśmy cię od kilku godzin!


Opadł na jeden z foteli stojących przy kominku i wpatrzył się w ogień wesoło buzujący, pomimo tak ciepłej pory. Ale w wieży nigdy nie było gorąco...


- U dyrektora - szepnął, choć wątpił, by przyjęli to za całe wyjaśnienie. Nie pomylił się.


- Nie wierzę, że trzymałby cię przez tyle czasu - przenosząc wzrok na Hermionę, wzruszył ramionami.


- Spacerowałem. Musiałem pomyśleć.


- Czy coś się stało, Harry? - widząc jej zatroskany wzrok, odetchnął i odpowiedział siląc się na uśmiech.


- Dumbledore uznał, że zbyt niebezpieczna byłaby dla mnie podroż pociągiem i sam mnie odwiezie do Dursley'ów, dzisiaj po kolacji.


- Dziś?! - twarz Rona wykrzywił grymas. Musiał przyznać, że z taką miną wygląda komicznie, choć wcale nie było mu do śmiechu.


- Tak. Muszę się jeszcze spakować.


Wstał z zamiarem odejścia, jednak zatrzymał go głos przyjaciela.


- Pomóc ci?


Skinął głową, po raz pierwszy tego wieczoru, uśmiechając się szczerze.


~ ~ ~ ~


Wielka Sala był już pełna, a wszyscy zajadali się w najlepsze, gdy wreszcie zajmowali swoje miejsca. Siadając ani razu nie spojrzał na stół nauczycielski. Podejrzewał, bowiem że wtedy na pewno nic nie przełknie.


Posiłek przebiegał w milczeniu. Ron z Hermioną próbowali go kilka razy zagadać, jednak po trzeciej próbie przestali. Był im za to wdzięczny. Nie chciał teraz o niczym rozmawiać. Nie był w nastroju.


Gdy wreszcie ostatnie z deserów znikły, czuł się jakby ktoś powoli zaciskał mu palce na szyi. Przerażała go sama myśl, że już za niecałą godzinę znów wyląduje z wujostwem. A jakby tego było mało, odwiezie go tam sam Albus Dumbledore.


Zadrżał. Tak, zapowiada się wyjątkowo pasjonujący wieczór.


Mieli już wstawać, gdy dyrektor zatrzymał wszystkich ręką.


- Na zakończenie zaśpiewajmy. W tych ciężkich czasach jest potrzebna odrobina wytchnienia, a przecież muzyka jest największą magią.


Gdy w powietrzu rozwinęła się wstęga formułując słowa szkolnego hymnu, nawet na nią nie spojrzał. A gdy cała sala zawyła, z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Nawet nie dlatego, że nie chciał śpiewać. Nie. Po prostu bał się, że głos może go zawieść. A jeszcze tylko brakowałoby rozkleił się przed całą szkolą z samym Dumbledor'em na czele.


~ ~ ~ ~


Było duszno. Powietrze zdawało się tak ciężkie, iż można by kroić je nożem. A może to tylko on tak odczuwał? Zaciskając nerwowo palce na pustej klatce, po raz kolejny spojrzał w usiane gwiazdami niebo.


Pełnia.


Zastanawiał się, gdzie jest teraz Remus. Czy wszystko z nim w porządku? Czy miał gdzie przeczekać ten czas? Dumbledore zapewne zadbał o to, aby dostarczono mu eliksir Tojadowy, mimo to nie mógł odegnać przeczucia, że coś się wydarzy.


I to nic dobrego...


- Gotowy?


Podskoczył słysząc nagle, tuż za sobą, tak dobrze znajomy głos.


- Tak.


Odwrócił się i na kilka sekund jego oczy zetknęły się z błękitnymi tęczówkami dyrektora Hogwartu.


Spuścił wzrok mając nadzieję, że nie wygląda to zbyt podejrzanie, wiedział, bowiem że najgorszą rzeczą, którą może teraz zrobić, jest pozwolenie mu na ponowne czytanie w myślach. Tak, lepiej by pewne rzeczy nie ujrzały światła dziennego.


- Jak się tam dostaniemy? – spytał, by zatrzeć poprzednie wrażenie.


- Pojedziemy powozem do Hogsmade, a stamtąd, za pomocą teleportacji łącznej, przeniesiemy się bezpośrednio na Privet Drive.


Nim słowa przebrzmiały na dobre, jeden z lśniących powozów zatrzymał się tuż przed nimi.


- Chodź Harry.


Podążając za dyrektorem, starał się nie myśleć o tym, co przyniosą kolejne dni, nie myśleć o niczym...


~ ~ ~ ~


Droga dłużyła mu się jak jeszcze nigdy wcześniej i ulżyło mu, gdy wreszcie wysiedli i panującą ciszę przerwał spokojny głos dyrektora:


- Aligio! - zaraz potem wylądowali na Privet Drive.


Z niechęcią spojrzał na dom wujostwa, ale posłusznie skierował się w tamtą stronę. Wpatrując się w plecy idącego przodem Dumbledore'a, miał jedynie nadzieje, że ten nie zorientował się, dlaczego wciąż unika spojrzenia mu w oczy.


Przez całą podroż, dyrektor ani razu nie nawiązał rozmowy, ale wciąż czuł na sobie jego przenikliwe spojrzenie. Zastanawiał się czy i tym razem usiłował przejrzeć jego myśli, a może po prostu, sam już wpada w paranoję?


Choć z drugiej strony, czemu siadł idealnie naprzeciw niego? Przecież powóz był nawet większy od tych, które zazwyczaj ich wiozą do szkoły!


Westchnął, ale po raz pierwszy zaczynał się cieszyć, że ma spędzić cale lato z wujostwem. Tak, zero Albusa Dumbledore'a przez całe dwa miesiące...


Cichy dźwięk dzwonka wyrwał go z zamyślenia. Zaraz potem rozległy się ciężkie kroki i w drzwiach stanął wuj Vernon.


Dlaczego jedno spojrzenie na niego sprawia, że odechciewa się wszystkiego?


~ ~ ~ ~


Jakiś czas później, leżąc w najmniejszej sypialni domu z numerem czwartym, raz po raz spoglądał za okno. Widniejący na niebie okrąg nie dawał mu spokoju. Nie wiedział dlaczego, ale za każdym razem, gdy myślał o Lupinie przechodził go dreszcz.


Coś wisiało w powietrzu i szczerze mówiąc nie chciał wiedzieć, co. Choć jak znał swoje szczęście i tak się dowie.


Niebawem.


- - - -

K o n i e c R o z d z i a ł u P i e r w s z e g o



R o z d z i a ł D r u g i


- -P o m i m o s ł o ń c a z a w s z e g d z i e ś p a d a c i e ń- -


Zdrada to cios,

którego nie oczekujesz.


Paulo Coelho



Od zakończenia roku, minęły już prawie trzy tygodnie, mimo to wciąż nie potrafił pozbyć się ogarniającego go raz po raz niepokoju…


Lupin.


Dlaczego przechodzi go dreszcz za każdym razem, gdy myśli o nim? Czy coś się stało? Ale jeśli tak, dlaczego nikt go o tym nie poinformuje?


Dumbledore...


To jedno słowo powinno służyć za całą odpowiedź.


Żałował, że nie ma nawet jak napisać do przyjaciół, by sam się o wszystkim przekonać. Był pewien, że gdyby poprosił Rona, ten od razu znalazł by jakiś sposób, by się dowiedzieć i wyjaśnić mu co się tam właściwie dzieje...


Rozgoryczony spojrzał na szczelnie zamkniętą klatkę,


Biedna Hedwiga - przebiegło mu przez myśl, gdy ta posłała mu smutne spojrzenie.


Już pierwszego dnia, gdy tylko Dumbledore wyszedł, ciotka uznała, że sowa musi być zamknięta, w końcu mogłaby mu przynieść jakieś niebezpieczne przedmioty, a przecież nic nie może zagrozić jej małemu „Dudziaczkowi”.


Protestował. Na nic jednak się zdały jego opory, zresztą od początku wiedział, że z wujem i tak nie wygra...


Jego jedyny kontakt ze światem magii został odcięty...


Na jak długo?


Niestety, obawiał się, że szanse są marne, by cokolwiek zmieniło się do końca wakacji, zwłaszcza że zwykle listy od przyjaciół przychodziły nawet dwa, trzy razy w tygodniu, a tym razem nie dostał jeszcze żadnego. Ani od Rona, ani od Hermiony, czy nawet Hagrida...


Od nikogo.


Czyżby to znów była robota dyrektora? Czy nawet "poczta" może już mu zagrozić?


Westchnął.


Czuł się jak w klatce. Cholernej, złotej klatce, do której klucz ma tylko ten stary piernik.


Czy już zawsze będę więźniem? Nigdy nie da mi decydować za siebie? Nie wypuści mnie? A gdy skończę Hogwart? Co wtedy zrobi? - zacisnął pięści wbijając sobie paznokcie w dłoń. - Nienawidzę... nienawidzę Albusa Dumbledora.


Coraz częściej łapał się na rozmyślaniu, jakby wyglądało jego życie, gdyby to nie on był dyrektorem w Hogwarcie. W gruncie rzeczy nie było to wcale takie trudne. Był pewien, że nawet McGonagall spisałaby się lepiej na tym stanowisku. Każdy, tylko nie on.


Czasami żałował, że świata bez Voldemorta nie potrafi sobie równie łatwo wyobrazić. Może dlatego, że stanowił on zbyt wielką część mojego dotychczasowego życia?- Nie wiedział. Jednak pozostawało faktem, że nie sposób go tak po prostu wymazać.


Z rodzicami było podobnie. Nawet w dzieciństwie, gdy marzył, że ktoś go stąd zabierze, to nie byli oni. A i później, choć słyszał tyle opowieści, wciąż pozostawali jedynie Lily i Jamesem, obcymi, poruszającymi się na zdjęciach postaciami.


Skrzypienie desek w podłodze i szybkie kroki sprawiły, że odsunął od siebie te myśli, powoli zwlekając się z łóżka.


Wołał być gotowy nim zjawi się ciotka. Zresztą wiedział, że w przeciwnym razie czeka go kolejna przeprawa z wujem, nie będzie mógł też nawet myśleć o jakimkolwiek posiłku. Choć właściwie w te wakacje nie dostał jeszcze od nich nic. Nic poza tym, co samemu udało mu się zwędzić w czasie pierwszych dwóch dni. Niestety potem wuj zaczął go pilnować.


Zadrżał, na samo wspomnienie wieczoru, gdy przyłapał go po raz pierwszy...


Za nic nie chciał ponownie prowokować tego typu sytuacji. Czuł, że drugi raz mógłby tego nie przeżyć.


- Wstawaj! Rusz się, obiboku jeden! - słysząc okrzyki, oraz szczęk pierwszego z zamków, wyprostował się. Zaraz potem przymknął oczy lekko opierając się o ścianę. Przeklinał się w duchu za zbyt gwałtowny ruch.


Oddychał wolno, czekając aż zawroty miną. Taki drobny skutek uboczny, jakże "obfitych" posiłków. Parsknął mimowolnie przypominając sobie reakcje ciotki, gdy pierwszy raz zasłabł z głodu.


Tak, tej miny nie zapomni do końca życia, zresztą odkąd pamiętał, to pierwsza sytuacja, kiedy ciotka była dla niego mila. Po raz pierwszy i ostatni od czasu, gdy zamieszkał na Privet Drive... Ostatni, bowiem zaraz potem wmieszał się w to wszystko wuj, wrzeszcząc, że pewnie udaje, by uniknąć roboty. I że odrobina głodówki jeszcze nikomu nie zaszkodziła.


Tak, trzy tygodniowa... odrobina...


- Rusz się! Vernon chce byś mu umył samochód!


Samochód?! Czyli nie jedzie dziś do pracy? - jęknął na samą myśl. Cały dzień z wujem na głowie Wzdrygnął się, naprawdę nie był pewien czy to przetrzyma...


~ ~ ~ ~


Kilka godzin później, stał oparty o ścianę, z trudem łapiąc oddech. Raz za razem ocierał pot z czoła.


Klął z nienawiścią patrząc w słońce, wciąż stojące wysoko na niebie. Marzył o tym, żeby zaczął padać deszcz, na razie jednak nie było nawet najmniejszej chmurki.


Jęknął spoglądając na opustoszałe ulice i ogródki. Nikt o zdrowych zmysłach nie kręcił się w takim upale po okolicy, nawet dzieci..


Nikt oprócz niego.


Zgrzytnął zębami po raz kolejny przeklinając fakt, że wuj został w domu. Gdy była tylko ciotka, przynajmniej mógł pracować wewnątrz, a tak smażył się w tym upale!


Z obrzydzeniem spojrzał na stojący z boku samochód. Błyszczał się w padających nań promieniach, jednak co z tego? Wuj i tak uznał, że jest nie wystarczająco dobrze umyty, a skoro to zadanie przerasta go, znajdzie mu inne...


I znalazł.


Od pobudki zdążył nie tylko umyć samochód, ale również skosić trawnik i wyplewić chwasty. Podejrzewał, że wuj specjalnie wynajdywał takie zadania, by musiał siedzieć na zewnątrz.


A teraz czeka go jeszcze przeprawa z olbrzymimi oknami...


Mają być bez żadnej smugi!


Tylko po co je myć, skoro ciotka robiła to sama i to niecały tydzień temu?


Starając się nad tym nie zastanawiać, powrócił do pracy.


~ ~ ~ ~


Południe zmieniło się w wieczór, a potem w noc, nim wreszcie udało mu się uporać z ostatnim, wyznaczonym na ten dzień, poleceniem. Czasami się zastanawiał, skąd wuj je bierze... Może po prostu wymyśla w wolnych chwilach? Wcale bym się nie zdziwił...


Zebrał porozkładane przybory i wolno skierował się w stronę domu. Szedł chwiejnie, ledwo trzymając się na nogach. W tym momencie pragnął tylko paść na łóżko i już nigdy się z niego nie podnosić.


Miał dość.


Nie pamiętał, kiedy ostatnio Dursley zmusił go do takiego wysiłku. Oparł się o drzwi, przymykając powieki. Ze zmęczenia miał mroczki przed oczami. Z utęsknieniem zaczynał myśleć o, wciąż odległym, powrocie do Hogwartu. W takich chwilach sto razy bardziej wolał użeranie z Dumbledorem...


- ..Tak więc Harry powinien mieć więcej obowiązków...


Poderwał się gwałtownie otwierając oczy. Cofnął się, z zaskoczeniem wpatrując w zamknięte drzwi.


- To niemożliwe... - wyszeptał, nie było jednak wątpliwości, że głos który właśnie usłyszał, należał do samego Albusa Dumbledora


Jak..?


Przesunął się nieco, tak by znaleźć się na wprost okna.


Był tam.


Jego sylwetka wydawała się wyjątkowo majestatyczna w porównaniu, z gestykulującym żywo, wujem. Zaraz, zaraz, od kiedy on nie boi się czarodziei?


Co tu się, u licha, dzieje!


Niepewnie zbliżył się, uważając, by nie stanąć w rzucanym z okna świetle. Czuł, że lepiej by go nie zauważyli, ale musiał... musiał zrozumieć, o co chodzi..


Harry powinien mieć więcej obowiązków - dlaczego Dumbledore powiedział coś takiego?


W pierwszej chwili, ze zdenerwowania, nie był nawet w stanie rozróżnić żadnych słów, wreszcie jednak, gdy do niego dotarły, nie był wcale pewny, czy jest z tego powodu szczęśliwszy.


- ...Sądzę, że głodówka to, niestety, zbyt mało. On musi wiedzieć, że tylko w Hogwarcie jest bezpieczny. Chcę, by całkowicie był ode mnie zależny, inaczej wszystkie te lata pójdą na marne...


Z każdym zdaniem jego oczy robiły się coraz większe.


Głodówka to za mało....


Tylko w Hogwarcie bezpieczny...


Całkowicie zależny...


Pokręcił gwałtownie głową, w jednej chwili pojmując wszystko.


Gra.


Przez te lata Dumbledore traktował jego życie jak jakąś cholerną grę. Był pionkiem, którym trzeba odpowiednio pokierować... Marionetką, która nie zadziała, jeśli jej nie ukształtujesz...


Nigdy... Nigdy więcej!


Nie pozwoli na to....


- Nie będę twoją zabawką! – krzyknął, zaciskając pieści.


Nagle zamarł, uświadamiając sobie, co właśnie zrobił. Zadrżał, powoli spoglądając w okno. Wzrok Dumbledore’a skierowany był prosto na niego, a jego spojrzenie mówiło mu jedno. Już po nim.


Uciekaj! - coś wewnątrz niego krzyczało. - Uciekaj nim będzie za późno! - Jego wewnętrzny głos jeszcze nigdy go nie zawiódł, więc tym razem również zdecydował się go posłuchać. Po raz ostatni zerknął w te błękitne tęczówki, po czym nie oglądając za siebie, puścił się biegiem.


~ ~ ~ ~


Szybciej! Szybciej! - powtarzał uporczywie, przeklinając protestujące ciało. Ta cholerna głodówka osłabiła go bardziej niż przypuszczał. Świat wirował mu przed oczami, lecz nie zatrzymywał się. Wiedział, że jeśli to zrobi, wszystko przepadnie.


Czuł, że brakuje mu tchu, ale wciąż dobiegające z oddali głosy uświadamiały mu, że liczy się każda sekunda. Jeśli zwolni... Zadrżał na samą myśl. Jego jedyną szansą była dzieląca ich odległość. Jeśli pozwoli na zmniejszenie jej, znajdzie się w zasięgu zaklęć, a wtedy...


Nie pozwoli. - Zacisnął zęby starając się zignorować coraz silniejszy ból w klatce.


W głowie wciąż odbijało mu się echo słów:


Całkowicie zależny...


Nigdy się na to nie zgodzi.


Jęknął czując, że zwalnia, z trudem stawiał kolejne kroki.


Dlaczego to się dzieje?


Zadrżał uświadamiając sobie, że Dumbledore jest coraz bliżej.


- Czy znów mam być marionetką? - szepnął do siebie i w tym samym momencie z tyłu dobiegł go cichy glos.


Zaklęcie.


Refleks wyrobiony w quidditchu sprawił, że odskoczył instynktownie. Niestety, o ułamek sekundy za późno. Krzyknął, czując przeszywający ból w nodze.


Co to za czar? Czemu Dumbledore go w ten sposób atakuje? Czyżby starał się go zabić!?


Widząc jak się zbliża, próbował się cofnąć, ból jednak paraliżował go.


- Zawiodłeś mnie, Harry...


Patrząc w oczy starszego czarodzieja zamarł. To nie był ten sam staruszek, którego wszyscy znali...


- Dlaczego zawsze pakujesz się nie tam, gdzie potrzeba?


Przerażony patrzył, jak różdżka powoli kieruje się prosto na jego serce.


- Miałem wobec ciebie wielkie plany, a tak...


Zacisnął powieki wiedząc, co zaraz nastąpi. Znał to spojrzenie, śmierciożercy Voldemorta mieli dokładnie takie samo.


- Ava... - Gdy rozbrzmiały pierwsze sylaby, jedyne co miął w głowie to, to że już nigdy nie zobaczy przyjaciół... - ...da - Ani Rona, ani Hermiony... Nikogo - Keda... - Spiął się przygotowany na koniec - vra...


- Aaa! - krzyknął nagle czując, że czyjeś ręce odciągają go w tył.


- Spokojnie - tuż przy jego uchu rozległ się cichy szept, zaraz potem wciśnięto mu w rękę jakiś przedmiot. Poczuł znajome szarpniecie w okolicy pępka.


Świstoklik...


- - - -

K o n i e c r o z d z i a ł u D r u g i e g o


Początek rozdziału jest przypomnieniem poprzedniego, ze względu na to, że inaczej dość ciężko się w tym wszystkim połapać. Ale dla tych co pamiętają poprzedni - wystarczy pominąć szare litery.

Rozdział został poprawiony przez Grim.


R o z d z i a ł T r z e c i


- - - - P r a w d a c z y k ł a m s t w o ? - - - -


Zrozumcie, że język może ukryć prawdę,

ale oczy - nigdy! Ktoś wam zadaje

niespodziewane pytanie, nie zdradzacie

się nawet drgnieniem, błyskawicznie

bierzecie się w garść i wiecie, co należy

powiedzieć, żeby ukryć prawdę, i

wygłaszacie to niezmiernie przekonywająco,

i nie drgnie na waszej twarzy żaden muskuł,

ale - niestety - spłoszona pytaniem prawda

na okamgnienie skacze z dna duszy w

oczy i już wszystko stracone.


Michaił Bułhakow — Mistrz i Małgorzata



Szybciej! Szybciej! - powtarzał uporczywie, przeklinając protestujące ciało. Ta cholerna głodówka osłabiła go bardziej niż przypuszczał. Świat wirował mu przed oczami, lecz nie zatrzymywał się. Wiedział, że jeśli to zrobi, wszystko przepadnie.


Czuł, że brakuje mu tchu, ale wciąż dobiegające z oddali głosy uświadamiały mu, że liczy się każda sekunda. Jeśli zwolni... Zadrżał na samą myśl. Jego jedyną szansą była dzieląca ich odległość. Jeśli pozwoli na zmniejszenie jej, znajdzie się w zasięgu zaklęć, a wtedy...


Nie pozwoli. - Zacisnął zęby starając się zignorować coraz silniejszy ból w klatce.


W głowie wciąż odbijało mu się echo słów:


Całkowicie zależny...


Nigdy się na to nie zgodzi.


Jęknął czując, że zwalnia, z trudem stawiał kolejne kroki.


Dlaczego to się dzieje?


Zadrżał uświadamiając sobie, że Dumbledore jest coraz bliżej.


- Czy znów mam być marionetką? - szepnął do siebie i w tym samym momencie z tyłu dobiegł go cichy głos.


Zaklęcie.


Refleks wyrobiony w quidditchu sprawił, że odskoczył instynktownie. Niestety, o ułamek sekundy za późno. Krzyknął, czując przeszywający ból w nodze.


Co to za czar? Czemu Dumbledore mnie w ten sposób atakuje? Czyżby starał się mnie zabić!?


Widząc jak się zbliża, próbował się cofnąć, ból jednak paraliżował go.


- Zawiodłeś mnie, Harry...


Patrząc w oczy starszego czarodzieja zamarł. To nie był ten sam staruszek, którego wszyscy znali...


- Dlaczego zawsze pakujesz się nie tam, gdzie potrzeba?


Przerażony patrzył, jak różdżka powoli kieruje się prosto na jego serce.


- Miałem wobec ciebie wielkie plany, a tak...


Zacisnął powieki wiedząc, co zaraz nastąpi. Znał to spojrzenie, śmierciożercy Voldemorta mieli dokładnie takie samo.


- Ava... - Gdy rozbrzmiały pierwsze sylaby, jedyne co miął w głowie to, to że już nigdy nie zobaczy przyjaciół... - ...da - Ani Rona, ani Hermiony... Nikogo - Keda... - Spiął się przygotowany na koniec - vra...


- Aaa! - krzyknął nagle czując, że czyjeś ręce odciągają go w tył.


- Spokojnie - tuż przy jego uchu rozległ się cichy szept, zaraz potem wciśnięto mu w rękę jakiś przedmiot. Poczuł znajome szarpniecie w okolicy pępka.


Świstoklik...


Znajome uczucie wirowania przynosiło ulgę. Czując napięcie powoli opuszczające ciało z trudem zbierał myśli.


Czy to w ogóle była prawda?


Ta cała sytuacja zdawała się tak nierealna, że nie był pewien, czy nie śni... Może to tylko koszmar z którego zaraz ktoś mnie obudzi?


Dumbleodre zaatakował mnie... Chciał zabić... Prawie mu się to udało... Dlaczego? – pytania, na które nie umiał znaleźć odpowiedzi. Nie chciał szukać.


Gdy jego kolana zderzyły się z kamienną posadzką, a każdy nerw wypełnił ból, krzyknął, wbijając sobie paznokcie w dłoń. Przez chwilę zupełnie zapomniał o tym cholernym zaklęciu. Przenosząc ciężar na zdrową nogę, usiadł. Otwierając oczy starał się rękawem otrzeć zdradzieckie łzy.


Rozejrzał się.


Nikogo przy nim nie było, lecz w tym, co najbardziej przykuwała jego uwagę, był pokój w którym się znalazł.


Na pierwszy rzut oka wyglądał na gabinet, choć w niczym nie przypominał tych, w jakich urzędują nauczyciele Hogwartu. Nie chodziło tu nawet o jakieś większe bogactwo, lecz o samo umeblowanie pomieszczenia.


Był tu kącik z regałami pełnymi książek i biurkiem stojącym tak, by padające przez okno promienie, jak najlepiej je oświetlały, a przed kominkiem stała olbrzymia sofa zachęcając do odpoczęcia na niej. Zupełnie jakby ktoś połączył kilka pomieszczeń w jednym. Co dziwniejsze, wszystko zdawało się idealnie ze sobą współgrać...


Wiedział, że wśród mugoli często jeden pokój pełni kilka funkcji, zwykle ze względu na warunki materialne, jednak pierwszy raz spotkał się z takim rozwiązaniem u czarodziei. Zwłaszcza, że żaden z misternie dopracowanych mebli, nie wskazywał na oszczędność.


- Gdzie ja jestem?


- W moim domu.


Słysząc za sobą cichy szept, odwrócił się gwałtownie, dopiero teraz dostrzegając postać opartą o jedną ze ścian. Pomieszczenie oświetlał jedynie ogień wesoło buzujący w kominku, ale tych jasnych włosów nie można było pomylić.


Malfoy


Pięknie, czyżbym trafił z deszczu pod rynnę? Dlaczego pomógł mi sam Lucjusz Malfoy? Czy miał w tym jakiś interes? A może ta pomoc była tylko po to, by oddać mnie prosto w łapska Voldemorta?


- Lieto mitle! - Spiął się, słysząc nieznane zaklęcie, jednak Malfoy nie celował w niego.


Gdy przebrzmiała ostatnia sylaba błysnęło i nagle całe pomieszczenie zalało pomarańczowe światło wypływające z kandelabrów.


Widząc, że podchodzi bliżej starał się odsunąć, jednak przeszywający ból w nodze szybko usadził go w miejscu.


- Nie uciekaj, chciałem ci tylko pomoc dojść na sofę. Severus zjawi się tu najwcześniej za pół godziny i nie wydaje mi się zbyt dobrym pomysłem, byś spędził ten czas na lodowatej podłodze.


Severus? Czyżby miał na myśli Snape'a?


Gdy zbliżył się ponownie, tym razem nie próbował uciekać. Pozwalając podnieść się i podprowadzić do kanapy, zadał już od dłuższego czasu nurtujące go pytanie.


- Dlaczego mi pomagasz?


- To długa historia, prawdę mówiąc miałem nadzieję, że minie jeszcze kilka miesięcy nim nastąpi ta rozmowa, niestety ostatni wybryk Dumbledorea zmienił nieco moje plany.


Kilka miesięcy? Wybryk Dumbledorea? Rozmowa? Ale co ktoś taki jak Lucjusz Malfoy ma mieć z nim wspólnego?


Miał mętlik w głowie.


- Co chcesz do picia? Kawa, herbata, sok? Wciąż jesteś trochę za młody, żebym zaoferował ci coś mocniejszego.


Nagła zmiana tematu ponownie wybiła go z rozmyślań i dłuższą chwilę zajęło mu wydobycie z siebie głosu


- Może być herbata.


- Vario! *


Pyknęło i w pomieszczeniu zmaterializowała się skrzatka, choć jej wygląd w niczym nie przypominał tego, jaki miał dotąd obraz służących Malfoy’ów. W czasie pierwszego spotkania, to co miał na sobie Zgredek, ciężko było nazwać rzeczą. Tymczasem stojące tu niewielkie stworzenie ubrane było w ładnie skrojoną sukienkę. Co dziwniejsze, w kolorach pomarańczy i żółci, a te nie pasowały mu do tradycyjnego domu mrocznych czarodziei. Poza tym ani trochę nie wydawała się być zastraszona...


- Czy pan sobie czegoś życzyć?


- Tak. Dla mnie mocną kawę i herbatę dla naszego gościa.


- Panicz słodzić?


Dopiero po kilku sekundach, zrozumiał, że skrzata kierowała to pytanie do niego, przytaknął więc niepewnie.


Gdy skłoniła się i znikła z cichym trzaskiem, wciąż bezmyślnie wpatrywał się w miejsce, gdzie stała jeszcze przed chwilą. Prawdę mówiąc po raz pierwszy ktoś nazwał go paniczem...


Może to wszystko, to tylko jakiś niesmaczny żart? Nie dość, że jak dotąd Malfoy nie próbował go jeszcze zabić, to teraz ugaszcza go jakby nigdy nie byli wrogami!


Ciche kroki, wyrwały go z zamyślenia. Nim się zorientował, ponownie stanął przed nim.


- Zapewne nie bardzo wiesz, o co w tym wszystkim chodzi.


- Wiem, że Dumbledore próbował mnie zabić – powiedział. Do tej pory wciąż miał nadzieje, że to nie było prawda, jednak słowa które przebrzmiały zdawały się odcinać jakiś etap jego życia. Wiarę w dyrektora. Wiarę, która przez ostatnie miesiące została mocno nadwyrężona, a teraz zupełnie zniknęła...


- Próba zabicia cię była jedynie skutkiem ubocznym, rozsypania się planu, jaki miał Dumbledore. Mam nadzieje, że te dokumenty pomogą ci to zrozumieć.


Widząc w jego ręku czarną teczkę, niepewnie po nią sięgnął.


- Każdy czarodziej już w chwili urodzenia otrzymuje własna dokumentacje. Jest w niej wszystko, każdy nawet najdrobniejszy szczegół z życia.


- W jaki sposób...? - Nie wiedział jak to ująć. - Każdy szczegół? Czyżby wszyscy byli śledzeni? Przecież to niemożliwe, a jeśli nie to...


- Magia. W chwili narodzin danego czarodzieja, struktura magiczna, jaką opleciony jest cały nasz kraj, automatycznie to rejestruje tworząc właśnie taka teczkę. W podobny sposób zostaje się zapisanym do Hogwartu.


- Rozumiem - odparł, choć naprawdę wciąż pojmował niewiele. Jeszcze przez chwile spoglądał na leżąca na kolanach teczkę, nie bardzo nawet wiedząc czego się spodziewać. Wreszcie jednak drżąca dłonią ją otworzył.


Na pierwszej stronie było tylko jedno zdanie


- Aleksander Christopher Malfoy - odczytał szeptem. - Kim on był? I dlaczego właściwie Malfoy mu to pokazuje? W czym to ma mu pomóc? - Prawdę mówiąc w pierwszej chwili sądził, że to będzie jego własna teczka. Cóż, mimo wszystko poczuł ulgę.


- Alexander Malfoy, to mój młodszy syn.


Drugi? Czyli Draco ma brata!? Ale skoro tak, dlaczego nie ma go w Hogwarcie? Umarł?


Odsuwając od siebie takie rozmyślania, przewrócił kartkę.



A K T T O Ż S A M O Ś C I



ALEXANDER CHRISTOPHER MALFOY


Urodzony: 1 SIERPNIA 1990 ROKU


Ojciec: LUCJUSZ MARTINUS MALFOY

Syn - MARTINUSA SALAZARA MALFOY'A i FELICITY ANDROMEDY MALFOY z domu KRISPIN

Matka: NARCYZA SELENA MALFOY

Córka - RUDOLF'A WIKTORA BLACK i ALICJI NATALI BLACK z domu VOLFRAN


Zmarł: ----------



Nie ma daty...


Czyli ten chłopak na prawdę żyje? 1 sierpnia 1990 roku... byłby starszy ode mnie tylko o jeden dzień. Może nawet niecały...


Zadrżał. Nie wiedział dlaczego, ale świadomość tego sprawiła, że przeszedł go dreszcz, a w głowie po raz kolejny odbiło się echo słów:


Dlaczego mi to pokazuje?


- Ta data... - wyszeptał wreszcie, mając nadzieje, że myśli krążące mu w umyśle są jedynie wywołanymi zmęczeniem urojeniami.


To nie może być moja teczka, prawda? Nie może....


- Widzę, że zaczynasz rozumieć.


Rozumieć? Czyli...?


- W tej chwili Alexander Christopher Malfoy i Harold James Potter, to jedna i ta sama osoba.


Jedna i ta sama osoba.


Nawet nie poczuł jak karki wysuwają mu się z dłoni.


Jedna i ta sama osoba.


Bezmyślnie patrzył na stojącą przed nim, wciąż parująca filiżankę herbaty.


Jedna i ta sama osoba.


Czy coś takiego jest w ogóle możliwe? Ale jeśli tak, to...


- Kim więc jestem? - Sam nie wierzył, że zadaje to pytanie.


- Prawie piętnaście lat temu pochowaliśmy z Narcyza chłopca, pewni że to nasz syn...


- Ale..? - Dlaczego wie, że zawsze jakieś musi być?


- Jakiś czas temu dostałem list, że to nie był nasz syn, lecz dziecko Potterów.


List?


- Skąd pewność, że...


- Że to prawda? Ta teczka - wskazał na leżące na ziemi dokumenty - jest tego dowodem. Poza tym, znalazłem drugą... - Mówiąc to wręczył mu kolejną aktówkę, choć tym razem, już na pierwszy rzut oka, dużo cieńszą.

Wcale nie chciał jej otwierać, lecz zrobił to. Miał dość niepewności. W środku była tylko jedna kartka.... Kolejny akt...



A K T T O Ż S A M O Ś C I



HAROLD JAMES POTTER


Urodzony: 31 LIPCA 1990 ROKU


Ojciec: JAMES HUBERT POTTER

Syn - HAROLDA ARTUSA POTTERA i MARIANNY POTTER z domu FINNING

Matka: LILIANE EVELYN POTTER

Córka - WIKTORA LUCJANA EVANS i FIONY MARLENY EVANS z domu KING


Zmarł: 4 SIERPNIA 1990 ROKU



- Dlaczego mam uwierzyć, że to nie podstęp? – Chciał, by to było kłamstwo, by ten raz Dumbledore okazał się uczciwy, by przynajmniej jedna rzecz z jego życia nie była oszustwem, ale... wiedział, że tylko się łudzi...


- Takich dokumentów nie da się podrobić. Gdyby to było możliwe, to w teczce Pottera byłyby wszystkie dane, a nie data zgonu. A jeśli chodzi ci o dowody... dostaniesz ostateczny, gdy zdejmiesz zaklęcia maskujące, które upodabniają cię do Jamesa


Zaklęcia upodabniające do Jamesa, ale co z...


- Każdy mówi, że mam oczy po matce..


- Moja babka miała zielone oczy. Zresztą oczy są jedyną rzeczą, której nie da się trwale zmienić za pomocą żadnej magii. Zdolny jest do tego tylko metamorfomag, ale i tak może to zrobić jedynie we własnym przypadku.


Skinął głową, nie wiedząc co powiedzieć. Malfoy także milczał.


Czyli to prawda? Zresztą wcale nie tak trudno było w to uwierzyć. Po tym jak Dumbledore usiłował go zamordować, był pewny, że nic już go nie zaskoczy.


Dumbledore.


Coraz częściej łapał się na tym, że nienawidzi go o wiele bardziej niż kiedykolwiek Voldemorta... Tak o wiele, wiele bardziej...



Vario! * - ( łac. ) - upstrzyć, ubarwić

- - - -

K o n i e c R o z d z i a ł u T r z e c i e g o


R o z d z i a ł C z w a r t y


- - - - Tormentum terebro - - - - *


Świat to trudne miejsce. Jemu nie zależy.

Choć nie żywi nienawiści do ciebie i do mnie,

nie darzy nas też miłością. Dzieją się na nim

rzeczy straszne, których nie można wytłumaczyć.

[...] Świat cię nie kocha. [...] Pamiętaj jednak,

żeby robić swoje. Takie masz zadanie na tym

trudnym świecie, musisz podtrzymywać swoją

miłość i robić swoje choćby nie wiem co.


Stephen King (ur. 1947) - Lśnienie



Zażenowany poluźnił uścisk, orientując się nagle, że systematycznie miażdży trzymaną w ręku kartkę.


Zmarł 4 sierpnia 1990 roku...


Wciąż ciężko mu było w to wszystko uwierzyć. Nie chciał się zastanawiać nad tym, jakie były powody Dumbledore'a. Dlaczego zniszczył mu życie?


Kim dla niego jestem? Zabawką? Marionetką? Kukiełką, którą steruje się za pomocą sznurków? Dlaczego wybrał akurat mnie? Czy gdyby to wszystko się nie wydarzyło byłbym taki jak Malfoy? Nienawidziłbym szlam i pogardzał Hermioną? Ale... czy miałbym wtedy normalny dom? Miejsce do którego chce się wrócić?


Westchnął.


Może Dursley'owie nigdy nie zostaliby częścią mojego życia... - akurat to, że nie są rodziną, ani trochę mu nie przeszkadzało, a świadomość, że już raczej do nich nie wróci, zdawała się jaśniejszym promyczkiem w tej gmatwaninie kłamstw i niedomówień.


Po raz kolejny spojrzał na niewielki kawałek pergaminu, uświadamiając sobie jeszcze jedną rzecz.


- Syriusz - szepnął ledwo dosłyszalnie, czując nagle dziwny uścisk w gardle. - Skoro nie jestem synem Potterów, to czy... czy Syriusz mnie znienawidzi? - zadrżał.


Dlaczego? Dlaczego Dumbledore to zrobił? Odebrał mi rodziców i normalne dzieciństwo. Zmusił do mieszkania z ludźmi, którzy bez szemrania wykonywali każde jego polecenie, a teraz, gdy przejrzałem jego grę, chce mnie pozbawić jedynej rzeczy która mi pozostała...


Przyjaciół.


Ron, Hermiona, Hagrid, Syriusz... Gdy się ode mnie odwrócą... - nie chciał kończyć, nawet w myślach.


Już widział te nagłówki w gazetach. Tak, wiedział, że ten pokrętny starzec zadba o to, by to on stał się winnym. By Harry Potter został uznany przez społeczeństwo za dzieciaka, który chce tylko zwrócić na siebie czyjąś uwagę...


By nikt nie uwierzył, gdy powie jaki na prawdę jest Albus Dumbledore...


- Co mam zrobić? - Pytanie pozostało bez odpowiedzi.


Ojciec: James Hubert Potter.


Matka: Liliane Evelin Potter


Zadrżał, gdy zaczęła kiełkować w nim kolejna myśl, rodząca jeszcze więcej wątpliwości. - Czy wiedzieli? Czy to wszystko było jedynie manipulacją dyrektora, czy też... zdawali sobie z tego wszystkiego sprawę?


Czuł się zdradzony, a sama insynuacja, że mogli też to planować, sprawiała, że zaczynało go mdlić.


- Dobry wieczór, Lucjuszu.


- Witaj, Severusie.


Wyrwany nagle z odrętwienia, odwrócił wzrok od dokumentu. Dopiero ta krótka wymiana zdań, uzmysłowiła mu, że nie są już w pomieszczeniu sami.


Wystarczyło mu jedno spojrzenie, by zorientować się kim jest rozmówca Malfoy'a. Te przetłuszczające się włosy i czarne szaty, nie pozostawiały żadnych wątpliwości.


- Snape.


- Dla ciebie, profesor Snape, Potter. - Lodowata odpowiedź, sprawiła, że omal się nie roześmiał. - Chociaż on pozostał taki sam.


Gdy ich oczy się spotkały, początkowo nie pozwalał sobie na odwrócenie wzroku, wreszcie jednak szepnął: " Przepraszam" i spuścił głowę. - Co mu teraz po utarczce z Nietoperzem? Prawdę mówiąc, nie miał nawet na nią siły.


Był pewien, że go zignorują, tak jak to zawsze się dzieje, tymczasem Snape zbliżył się kucając przed nim. - Co jest...? - Nie zdążył nawet zareagować, czy o cokolwiek spytać, wystarczył bowiem, jeden ruch profesora, by krzyknął, nagle przypominając sobie o tej przeklętej nodze.


- Puść - syknął, czując zdradzieckie łzy pod powiekami. Kolano pulsowało, a każdy. nawet niewielki ruch różdżki, spoczywającej w dłoni profesora, sprawiał że przeszywał je skurcz.


- Potter, czy słyszałeś, co to było za zaklęcie?


Czy słyszałeś...? - Prawdę mówiąc wtedy bardziej interesowała go ucieczka, niż przysłuchiwanie się, czym zechce w niego rzucić Dumbledore!


- Nie.


- Lucjusz?


- Niestety, gdy dotarłem na miejsce, ten już się szykował, do pokazowej Avady.


- To w jego stylu.


Zaskoczony wodził wzrokiem, od jednego do drugiego. Nigdy nie sądził, że Snape może w ten sposób mówić o dyrektorze. - Przecież był jego wiernym pieskiem, prawda!?


- W takim razie sam będę musiał sprawdzić.


Sprawdzić..? - Dlaczego to stwierdzenie sprawia, że robi mu się zimno?


- Uważaj Potter, to będzie bolało.


Ostrzeżenie Snape'a nie pomogło. Ani trochę.


- Aaa! - wrzasnął, gdy dosięgło go zaklęcie. Zacisnął powieki, wstrzymując oddech. Czuł, że wbija sobie paznokcie w ręce, nie był jednak w stanie rozluźnić dłoni.


Przestań... Boli... Przestań...


Uczucie było straszne, zupełnie jakby ktoś usiłował rozerwać go na kawałeczki. Co gorsza, wcale nie skupiało się na zranionej nodze, lecz obejmowało całe ciało.


Boli...


Gdy wreszcie wszystko ustało, skulił się. Z trudem wprowadzał powietrze do płuc. Wiedział, że drży, ale nie potrafił się uspokoić.


- Pij. - Przytknięto mu do ust chłodne szkło, więc bez szemrania przełknął gorzką substancje.


- Dlaczego wszystkie eliksiry muszą być tak ohydne? - wysapał wreszcie otwierając oczy i z obrzydzeniem ocierając usta rękawem.


- Eliksiry nie mają smakować, tylko leczyć.


- Mówisz zupełnie jak szkolna pielęgniarka. - Zaszokowany spojrzał na Snape'a, zdawało się jednak, że słowa Malfoy'a w ogóle go nie ruszają.


- Co to był za czar? - rzekł szybko, mając nadzieje, że nie ma na twarzy tak głupiej miny, jak mu się zdaje.


- Sprawdzający?


Gdy przytaknął, Snape wyjaśnił:


- To mało znane zaklęcie, lecz jest w stanie wykryć magie jakiej została poddana osoba w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Czar jest dość skuteczny, jednak raczej się go nie stosuje ze względu na skutki uboczne.


- Ból...


Tym razem profesor nie odpowiedział, ale prawdę mówiąc, nawet nie musiał.


- Czym uderzył go Albus? - Słysząc dobiegające z boku pytanie, zaklął w duchu. Prawdę mówiąc przez to wszystko zapomniał nawet, po co Snape rzucał to przeklęte zaklęcie.


- Tormentum Terebo.


- Cholera.


Po raz pierwszy widział, jak Lucjusz Malfoy, głowa jednego z najbardziej poważanych magicznych rodów, przeklinał i wcale mu się to nie podobało.


- Tormentum terebro? - Po co o to pyta? Skoro nawet nie chce znać odpowiedzi. Skoro czuje, że lepiej nie wiedzieć...


Zapadła cisza, jakby żaden z przebywających tu czarodziei nie kwapił się do wyjaśniania tego, wreszcie jednak Malfoy wyszeptał:


- Wyjątkowo paskudne zaklęcie, uszkadza połączenia nerwowe. Gdybyś znalazł się bezpośrednio na torze czaru i uderzył by cię w okolicach serca... Avada nie byłaby potrzebna, już byłbyś martwy.


Martwy? Czyli Dumbledore próbował zabić go dwukrotnie? - zadrżał.


- To był jedynie rykoszet, ale twoja noga została uszkodzona. - Głos Snape'a przebił się przez jego myśli.


- Uszkodzona?


- Lucjusz już ci wyjaśnił, że to niszczy nerwy.


- Ale ja nie straciłem czucia... choć bardzo bym chciał.


- Nie straciłeś, bo nie uderzył cię bezpośredni czar i twoje nerwy nie są zerwane, lecz nadpalone. W tej chwili wyglądają zupełnie jak sito. Mimo wszystko sądzę, że po odpowiednich eliksirach zdołamy je umocnić na tyle by, przynajmniej, zlikwidować ból.


- Zlikwidować ból?


-Tak, zaklęcie wywołało zbyt duże spustoszenie, aby noga była taka jak dawniej. Sądzę, że będzie odmawiać ci posłuszeństwa.


Odmawiać posłuszeństwa? Czy to, znaczy...


- Będę kulał?


- Dla tak zniszczonych nerwów, ciężar twojego ciała będzie po prostu zbyt wielki. - Tym razem w głosie Snapea nie było zwykle obecnego jadu, ale wcale nie ułatwiał mu tym zapanowania nad nerwami.


Zniszczone nerwy... ciężar ciała... kulał? Dlaczego? Przecież magia jest...


- Ale wtedy, na drugim roku, moja ręka...


- Wtedy to były kości. Pomiędzy nimi a nerwami istnieje olbrzymia różnica. Kości da się odbudować, ale z nerwami sprawa nie jest tak prosta.


Zostanę kaleką? Jak mam grać w quidditcha? Czy chociaż w ogóle się poruszać? Nie chcę...


Cholera!


Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę!


- Nienawidzę cię, Dumbledore.


----


Tormentum - ( łac. ) - tortury, męka, udręczenie

Terebro - ( łac. ) - wiercić, przewiercić.



- - - -

K o n i e c r o z d z i a ł u c z w a r t e g o


R o z d z i a ł P i ą t y


- - - - N i e k o ń c z ą c y s i ę d z i e ń - - - -


Ważne jest by nigdy nie przestać pytać.

Ciekawość nie istnieje bez przyczyny.

Wystarczy więc, jeśli spróbujemy

zrozumieć choć trochę tej tajemnicy

każdego dnia. Nigdy nie trać świętej

ciekawości. Kto nie potrafi pytać

nie potrafi żyć.


Albert Einstein



- Nienawidzę cię, Dumbledore – szepnął, podkurczając zdrową nogę i wygodniej siadając na łóżku. Z pewną niechęcią spojrzał na bandaż, ciasno zawiązany na kolanie.


Niewielki pokój oświetlał jedynie ogień wesoło buzujący w kominku i wpadające przez nieosłonięte okno światło księżyca. W pomieszczeniu prawie nie było mebli... Łóżko, dwie szafki nocne, stolik, krzesło... Nic co byłoby zbędne, po prostu chłodny pokój gościnny.


- Co ja tu robię? - Przesuwając wzrokiem po ciemnozielonych ścianach, z sarkazmem myślał, że tego jeszcze nie było, by spał w ślizgońskiej sypialni!


Cały ten wieczór wydawał mu się niepojęty.


Dyrektor i to przeklęte zaklęcie... Pomoc od Malfoy'a i Snape'a... No i jeszcze te dokumenty...


Jak Dumbledore może tak manipulować ludźmi? Jaki miał cel w tym, że uczynił z niego Złotego Chłopca? Co zrobi teraz, gdy już nie jest po jego stronie? Oczerni mnie? Ale jeśli tak, to wszystkie jego plany i tworzenie wizerunku zbawcy świata pójdą na marne, prawda?


Coraz mniej z tego rozumiał.


Westchnął, niepewnie spoglądając na szafkę nocną. Stojący na niej eliksir mienił się w blasku płomieni.


Restitutio*


Specyfik miał śnieżnobiałą barwę i zdawał się kłębić w niewielkim flakoniku. Prawdę mówiąc sama myśl, że miałby go wypić sprawiała, że przechodził go dreszcz.


- Jest to jeden z najsilniejszych eliksirów ujawniających, powinien poradzić sobie z zaklęciami maskującymi, jakie narzucił na ciebie Albus. - Przymknął oczy, gdy po raz kolejny powróciło do niego echo słów Snape'a.


Poradzić sobie z zaklęciami...


Tak. Mógł sprawić, że przestanie wyglądać jak Potter i odzyska swoją prawdziwą postać, tylko... Jaka ona jest w rzeczywistości?


Za każdym razem, gdy próbował sobie to wyobrazić, stawała mu przed oczami wykrzywiona twarz Draco Malfoy'a, tyle że z zielonymi oczami... Nie bardzo przemawiał do niego ten obraz.


Ale mimo to, chociaż nikt nie zmuszał go do wypicia, wiedział, że raczej nie ma wyboru...


No bo właściwie, co miał zrobić? Dalej być kimś kto nie żyje od piętnastu lat? Być osobą, którą Dumbledore manipuluje według własnego uznania? A może po prostu dać się mu zabić!


Jęknął, ukrywając twarz w dłoniach.


- Cholera, dlaczego to zawsze muszę być ja?


- Takie już nasze szczęście.


Poderwał gwałtownie głowię, minęło jednak kilka chwil nim dostrzegł postać spokojnie stojącą w progu.


Choć miał okazję zobaczyć ją tylko kilka razy, wiedział kim jest.


Narcyza Malfoy.


Wciąż sama myśl, że to ona jest jego matką wydawała mu się co najmniej nieprawdopodobna. W tak krótkim czasie okazało się, że wciąż ma rodzinę, nawet więcej, że jego rodziną są osoby, które dotąd uważał za wrogów .


Dlaczego życie musi być tak pokręcone?


- Mogę wejść?


Skinął głową, spinając się lekko, gdy podeszła siadając na brzegu łóżka.


Rozmowa z Lucjuszem Malfoy'em była zupełnie inna niż kiedykolwiek by tego oczekiwał, w tamtej chwili jednak był przygotowany niemal na każdą ewentualność. Niestety, teraz nie miał pojęcia, czego się spodziewać.


Narcyza Malfoy, była dla niego zupełnie obcą osobą i właściwie, poza tym jak ma na imię, nie wiedział o niej nic. Zresztą spotkał ją tylko raz, w czasie Mistrzostw Świata w Qudditchu i nawet nie umiał powiedzieć jakim jest typem człowieka.


- Jak się czujesz? - Zaskoczyła go tym. Ze zdziwieniem spojrzał, w uważnie wpatrujące się w niego, błękitne oczy. Rzadko zdarzało się, by ktoś pytał go o to takim tonem, spokojnym, a zarazem tak... jakby na prawdę zależało jej na odpowiedzi.


- Dziwnie. - Czemu użył akurat takiego słowa? Sam nie był pewny, ale z drugiej strony, jak na to nie patrzeć, całkiem trafnie oddawało jego samopoczucie.


- Rozumiem. - Jej głos był cichy, lecz zadziwiająco opanowany, ale w końcu czego innego oczekiwać po samej pani Malfoy?


Gdy spojrzał na nią pytającym wzrokiem, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć, dodała :


- Lucjusz opowiedział mi o tym co się stało.


Gdy znów zapanowała niezręczna cisza, odważył się wreszcie wyrzucić z siebie, dręczącą go sprawę. Coś co po prostu musiał wiedzieć.


- Od kiedy pani wie, o tym kim jestem? - Chociaż do Malfoy'a seniora zwracał się bezosobowo, dziwne wydawało mu się mówienie w ten sposób do niej.


Może to był jedynie refleks wywołany buzującym płomieniem ognia, przez chwilę jednak zdawało mu się, że na słowo "pani" przez jej twarz przebiegł grymas.


- Prawie pół roku temu, tuż po tym, jak Lucjusz odkrył te dokumenty w Ministerstwie.


Pomimo, że od początku, powinien wiedzieć, iż ktoś pokroju Malfoy'ów, nie zniża się do zawierania układów z Dumbledorem, jej słowa sprawiły, że mu ulżyło.


- Gdy Draco miał rozpocząć naukę w Hogwarcie... Wtedy zobaczyłam cię po raz pierwszy. Nienawidziłam cię. Nie, nie za to kim byłeś, raczej dlatego, że wtedy, w tę pamiętną noc, mój syn zginał, a dziecko Potterów przeżyło... wyprane z emocji słowa wciąż echem odbijały mu się w myślach.


Tę pamiętną noc.... mój syn zginał... dziecko Potterów przeżyło...


Dlaczego znów ktoś mówi o tym w ten sposób? Kilka godzin wcześniej Lucjusz Malfoy użył dokładnie tego samego sformułowania. O co chodzi? Co się stało tamtej nocy? I czy ma to coś wspólnego z Potterami? Jak zginęło ich dziecko? Umarło śmiercią naturalną? A może kryje się za tym coś więcej...


- Co się wydarzyło tamtej nocy? - Odważył się wreszcie spytać, mając nadzieję, że chociaż na jeszcze to jedno pytanie odpowie. Był pewny, że dowiedzenie się tego, pomoże mu przynajmniej częściowo zrozumieć, dlaczego Dumbledore posunął się do takich rzeczy.


- Pójdę już. Gdybyś czegoś potrzebował, skrzaty są na każde twoje zawołanie. - Tym razem jej glos wyraźnie drżał, lecz nim zdążył zareagować, wyszła cicho zamykając za sobą drzwi.


Pięknie. - Jęknął uderzając pięścią w poduszkę. Kolejne tajemnice. Czy choć raz jego życie nie mogłoby być prostsze? Chociaż troszkę?


Bim, bim, bim - Z rozmyślań wyrwało go miarowe tykanie zegara.


Jedenasta


- Czy ten dzień się kiedyś skończy? Marne szanse, prawda? - parsknął, ale w rzeczywistości nawet nie myślał o tym, by się kłaść. Nie chciał jeszcze spać. Wiedział, że nie potrafiłby zasnąć. Za dużo się wydarzyło, by mógł przejść z tym do porządku dziennego.


Sięgnął po flakonik, niepewnie obracając eliksir w rękach.


Czy mam go wypić?


Żałował, że nie ma więcej czasu do namysłu, do oswojenia się z tym wszystkim...


Niestety, odpowiedz Snape'a była jasna. Ten przeklęty specyfik działa tylko przez dwadzieścia cztery godziny, a sam proces warzenia całe dwa miesiące. Nie było nawet mowy o tym, żeby czekać tak długo. Dumbledore na pewno już coś kombinuje.


Tak. Z obecnym wyglądem jest dla niego zbyt łatwym celem, w końcu Chłopca-Który-Niestety-Przeżył, zna absolutnie każdy.


Snape starał się mu to uświadomić, ale prawdę mówiąc, wcale nie musiał. Za cały dowód wystarczyła mu nienawiść w oczach dyrektora i te dwa proste słowa:


Avada Kedavra...


Odrywając wzrok od eliksiru, spojrzał w okno. Na niebie nie było nawet najmniejszej chmurki.


Skrzyło się od gwiazd.


Po raz kolejny zaczął się zastanawiać, gdzie jest teraz Syriusz. Co robi? Jak zareaguje, gdy dowie się prawdy... a może, gdy zobaczy jego nowy wygląd nawet nie zechce z nim rozmawiać...


Westchnął.


- Tchórzysz?


Tym razem nie musiał się nawet odwracać, by wiedzieć z kim ma do czynienia.


- Spadaj, Malfoy. - Jeszcze mu tylko dzisiaj brakowało utarczki z nim!


- Oj nieładnie, Malfoy'owie nie przeklinają.


- Od kiedy?


Spojrzał w stronę drzwi, a jego oczy zetknęły się ze stalowymi tęczówkami.


- I tu mnie masz.


Te kilka słów tak go zaskoczyło, że nawet nie zareagował gdy ten zbliżył się, rozsiadając wygodnie na łóżku.



- - - -


Restitutio - przywrócenie

- - - -

K o n i e c R o z d z i a ł P i ą t e g o

Rozdział jest krótki, jednak nie mógł się skończyć w innym miejscu. Jak zwykle męczyła się z nim Grim.


R o z d z i a ł S z ó s t y


- - - - C e c h y M a l f o y' a - - - -


Uśmiech bywa aktem męstwa,

smutek to słabość i

postawa zbyt wygodna.

Być radosnym i dobrym,

kiedy świat jest smutny i zły,

to dopiero odwaga.


Małgorzata Musierowicz



Westchnął.


- Tchórzysz?


Tym razem nie musiał się nawet odwracać, by wiedzieć z kim ma do czynienia.


- Spadaj Malfoy. - Jeszcze mu tylko dzisiaj brakowało utarczki z nim!


- Oj nieładnie. Malfoy'owie nie przeklinają.


- Od kiedy?


Spojrzał w stronę drzwi, a jego oczy zetknęły się ze stalowymi tęczówkami.


- I tu mnie masz.


Te kilka słów tak go zaskoczyło, że nawet nie zareagował, gdy ten zbliżył się rozsiadając wygodnie na łóżku.


- Ta mina nawet do ciebie pasuje.


Zgrzytnął zębami, ale wiedział o czym mówi Malfoy. Zresztą po tym wszystkim miał prawo wyglądać głupio!


- Czego chcesz?


- Czy to ładnie odzywać się tak do starszego brata?


Brata...


- Czyli już wiesz..?


- Od dwóch tygodni. Słyszałem ich rozmowę.


Podejrzewał, że przez to nich Malfoy ma na myśli swoich rodziców. Swoich, a teraz także i jego... Czemu jego życie jest tak dziwne? Jakby tego było mało, najgorszy wróg okazał się jego starszym bratem!


Jęknął, nagle sobie coś uświadamiając.


- Starszy?


Widząc szeroki uśmiech na jego twarzy, zaklął w duchu. Był pewny, że ten tylko czekał na taką reakcję.


- Tak, Potter, jesteś tylko moim małym braciszkiem. - Słysząc tak dobrze znany sarkazm w jego głosie, zrezygnowany ukrył twarz w dłoniach, po prostu mając na dzisiaj dość.


Zapada cisza, wreszcie jednak zdecydował się odezwać.


- W jaki sposób?


- Bardzo prosty. W przeciwieństwie do ciebie, mam już szesnaście lat.


Szesnaście? - Zaskoczony z powrotem usiadł prosto.


- To dlaczego jesteśmy na tym samym roku? - Czy zawsze muszę być tak cholernie ciekawski?


Tym razem to Malfoy zmarkotniał, prawdę mówiąc jeszcze nigdy nie widział go takiego.


- Chorowałem. - To jedno słowo posłużyło za całą odpowiedź.


- Acha. - Wiedział, że jego odpowiedź, jest równie inteligentna, ale prawdę mówiąc nie wiedział, co ma powiedzieć. Zresztą był pewny, że Malfoy nie będzie chciał kontynuować tego tematu.


Mylił się.


- Zaczęło się jeszcze przed Hogwartem. Dość długo nie było nawet pewne czy przeżyje, a i tak potem prawie dwa lata zajął mi całkowity powrót do zdrowia. Ale w końcu, nie mogłem przecież sobie odpuścić przyjemności dręczenia ciebie, prawda?


Gdy Draco ponownie się uśmiechnął, po raz pierwszy odpowiedział mu tym samym, wiedząc że tym razem obaj czynią to szczerze.


Znów zapadła cisza.


- Jeszcze trochę i zawrzemy rozejm. - Nie był pewny dlaczego to mówi, może ze względu na to, że coś musiał powiedzieć? Że jak na jeden dzień miał dość tej paskudnej atmosfery, tak charakterystycznej dla pełnej napięcia ciszy?


- Z Potterem? Nie ma mowy! - odparł stanowczo, ale prawdziwość jego słów popsuło ciche parsknięcie.


- Powinieneś częściej się uśmiechać. Wyglądasz wtedy lepiej niż z tym swoim grymasem.


- I zepsuć sobie reputacje? Nigdy! - krzyknął i w tym samym momencie wyciągnął do niego rękę.


Oddając uścisk, poczuł się tak jakby znów byli na pierwszym roku, zastanawiał się, jakby wtedy potoczyły się te lata w Hogwarcie. Czy Dumbledore nadal robiłby z niego bohatera? A może miałby zwykłe życie?


W ciągu kilku ostatnich godzin, jego życie tyle razy obróciło się do góry nogami, że prawdę mówiąc był przygotowany na wszystko. Zresztą… czy może być coś gorszego od rozejmu z Malfoy'em?


- Rozejm z Filchem. - Parsknął, nagle wyrwany z rozmyślań zorientowawszy się, że ostatnie zdanie musiał wypowiedzieć na głos.


Czy życie może być dziwniejsze? - zastanawiał się ile razy jeszcze zadać sobie to pytanie. Coś czuł, że lepiej tego nawet nie próbować liczyć.


- Masz zamiar to, wypić, czy rzeczywiście odezwał się w tobie tchórz? - ironiczne pytanie Malfoy'a i jego lekki ruch głowy sprawiły, że spojrzał na własne dłonie, dopiero teraz uzmysławiając sobie, że wciąż zaciska kurczowo palce na kryształowym flakoniku.


Jęknął mimowolnie słysząc jego chichot. Był pewien, że w tym momencie musi wyglądać głupio i jego mina z pewnością sprawia mu nie lada satysfakcje.


- A ja zawsze sądziłem, że Gryfoni są odważni.


- Zamknij się.


Malfoy tylko się uśmiechnął.


- A tak z drugiej strony, jakim cudem w ogóle trafiłeś do Gryffindoru?


Nim przebrzmiało echo ostatniego pytania w pamięci stanęła mu ceremonia i jego rozmowa z tiarą. Dlaczego wtedy tak bardzo się upierał? Żałował że w tamtym dniu nie miał tej wiedzy, co w tej chwili albo chociaż jej małej części...


- Ziemia do Pottera. - Otrząsnął się widząc rękę machająca mu przed twarzą.


- Przestań.


- Czy zawsze masz takie odloty? A może prorok jednak miał rację i z tobą rzeczywiście jest coś trochę nie tak?


Tym razem sam się roześmiał.


- Pij, pij. Przynajmniej przestaniesz wyglądać jak idiota.


Widząc, że Malfoy kieruje się do wyjścia, skinął mu głową, lecz dopiero gdy zamknęły się za nim drzwi, a kroki zaczęły powoli oddalać, pozwolił sobie na wypowiedzenie jednego słowa.


- Dzięki.


Wiedział, że właśnie tego mu brakowało dzisiaj. Normalnej rozmowy. Chociaż z drugiej strony, żadna rozmowa z Malfoy'em nie może być normalna, no ale może rzeczywiście sam nie jest do końca normalny?


Po raz kolejny spojrzał na eliksir.


Tchórz? Może...


Wyszczerzył zęby i szepcząc "na zdrowie", jednym haustem opróżnił fiolkę.



Koniec rozdziału Szóstego


ęęłęóZ okazji mikołajek, dodaje rozdział. Jednak obecnie moje bety nie ma, więc poprawiałam go sama. Za jakiś czas powinien zostać wklejony już w normalnej wersji.

Rozdział Siódmy

- - - - Kolejne Zmiany - - - -

Dwie rzeczy dają duszy
największą siłę:
wierność prawdzie
i wiara w siebie.

Seneka


Otworzył oczy i jęknął na powrót zaciskając powieki. Światło wpadające przez nie osłonięte okno, było dla niego stanowczo za jasne. Spróbował się poruszyć, lecz i to nie było zbyt rozsądnym posunięciem, bowiem niemal natychmiast, każdą cząstkę ciała wypełnił ból, zupełnie jakby ktoś starał się rozerwać go na miliardy kawałeczków.

Co się stało? - bezskutecznie starał się pozbierać myśli. Skronie pulsowały. Czuł się zupełnie, jak wtedy gdy Dudley używał go jako worka treningowego.

- Nie wstawaj.

Słysząc tuż nad sobą spokojny głos Snape'a, miał ochotę odwarknąć, że nawet jakby chciał to nie byłby w stanie się podnieść, zamiast tego jednak spytał:

- Co mi jest? - dlaczego mam tak zachrypnięty głos?

- Eliksir wywołał silniejsze skutki uboczne, niż początkowo przypuszczaliśmy.

Świetnie, i co jeszcze?

- Silniejsze, bo..?

- To jak bardzo organizm reaguje na tego typu specyfiki, w dużej mierze jest zależne od tego jak wiele zaklęć miało się na sobie. Początkowo sądziliśmy, że w twoim przypadku jest mowa jedynie o kilku czarach maskujących, niestety to nie wszystko...

Słyszał, że Snape mówi coś jeszcze, nie bardzo już to jednak do niego docierało, poddał się więc wreszcie, pozwalając wsiąść w objęcia snu.

~ ~ ~ ~

Gdy obudził się ponownie, czuł się już o wiele lepiej. Przeciągnął się, leniwie spoglądając na promienie zachodzącego słońca... Zaraz, jak to zachodzącego!? - usiadł gwałtownie po czym opadł na poduszki, przeklinając się w duchu za zbyt gwałtowny ruch.

Ból głowy powrócił ze zdwojoną mocą, choć i tak był niczym w porównaniu z tym co odczuwał poprzednio.

Odetchnął głęboko, przymykając powieki w oczekiwaniu aż paskudne pulsowanie przynajmniej trochę się zmniejszy.

- Coś ty tak w gorącej wodzie kąpany?

Odwracając głowę w kierunku głosu, z zaskoczeniem zauważył, że nie jest w pokoju sam.

Kiedy jego oczy spotkały się z szarymi tęczówkami Draco, ten uśmiechnął się lekko, po czym lustrując go od stóp do głowy, rzekł:

- Teraz przynajmniej wyglądasz jak należy.

Przez chwile nie bardzo wiedział, o czym on mówi, nagle jednak to do niego dotarło.

Zaklęcia rzucone przez Dumbledore'a opadły.

Jak bardzo się zmieniłem? Czy wyglądam tak jak Malfoy? Widząc oczami wyobraźni sobowtóra Draco, tyle ze z zielonymi oczami, jakoś nie czuł się zbyt optymistycznie nastawiony.

- Widząc twoją minę, wolę nie wiedzieć co tam siedzi w twojej głowie.

W odpowiedzi gromił go wzrokiem, ten jednak nie bardzo tym przejęty, dodał, wskazując niedbale ręką na jedną ze ścian.

- Tam wisi lustro.

Jęknął w duchu, mimowolnie zastanawiając się czy rzeczywiście jest aż tak bardzo przewidywalny.

Odsuwając te myśli na bok, wstał z zamiarem przekonania się wreszcie kim teraz jest. Nie zdołał jednak zrobić nawet dwóch kroków, nagle zachwiał się, gwałtownie tracąc równowagę. Upadłby gdyby Malfoy w porę go nie złapał.

Zaklął, dopiero teraz przypominając sobie o tej przeklętej nodze. Nie bolała, jednak stało się to przed czym ostrzegał go Snape, zupełnie nie chciała go słuchać...

- Cholerny Trzmiel.

- Chyba po raz pierwszy się z tobą zgodzę.

Słysząc to spojrzał na niego, dopiero teraz orientując się, że ostatnie zdanie musiał wypowiedzieć na głos.

Pozwalając wreszcie podprowadzić się do lustra, spojrzał w nie, z zaskoczeniem wodząc wzrokiem po szklanej tafli. Nie był kopią Draco. W żadnym razie...

Twarz nabrała rysów tak charakterystycznych dla Malfoyów... Z niesmakiem stwierdził też, że ta wkurzająca bladość, musi być dziedziczna. Poza tym stał się dużo wyższy, lecz do wzrostu Draco wciąż brakowało mu jeszcze kilku centymetrów. Tak nawet jako Malfoy nie mogę być wyższy...

Jednak to co najbardziej zaskoczyło go w tym wszystkim, to włosy. Kolorystycznie były bardzo podobne do tych Malfoy'a, no może minimalnie ciemniejsze, jednak dlaczego sięgały aż do pasa!? - wcześniej nie zauważył tego tylko dlatego, ze ktoś związał mu je wstążką...

Sięgając ręką do tylu, rozpuścił je i potrząsając głową pozwolił rozsypać się im na ramiona. Ponownie wpatrując się w lustro, nie mógł zaprzeczyć ze w jakiś sposób pasują do całości. Zupełnie jakby miały być takiej a nie innej długości. Zresztą wcześniej też tak było... Przecież już od małego, nie ważne ile razy ciotka ścinała mu włosy, te momentalnie wracały do swoje długości...

Może coś w tym wszystkim jest? - zamyślony przesunął jedno pasemko między palcami i uśmiechnął się sam do siebie, stwierdzając, że jak dla niego mogą być długie, w końcu ma zrobić kocioł Dumbledore'owi, więc z jakiej racji ma wyglądać jak grzeczny chłopczyk?

Tak, zdecydowanie, nowy wygląd mu się podobał.

- Takie kłaki ci pasują.

Spotykając się w odbiciu ze spojrzeniem Draco, wyszczerzył się odpowiadając natychmiast:

- Sam masz kłaki, poza tym moje przynajmniej nie wyglądają tak, jakby ktoś przejechał po nich jęzorem.

- Tak? To proszę. - nim się zorientował co zamierza, ten go puścił i tylko refleks wyrobiony przez te lata w quiditchu pomógł mu schwycić się, stojacego w pobliżu stolika i uchronić przed upadkiem.

- To było wredne.

- I kto to mówi?

Tym razem obaj się roześmieli.

- Dobra ja idę spać. Jutro jedziemy na Pokątną, radzę ci więc zebrać siły do tego czasu bo nie mam zamiaru cię dłużej niańczyć.

Nim zdazyl na to w jakikolwiek sposób zareagować, Malfoy był już przy drzwiach.

- A i Snape zostawił ci eliksiry. Masz wypić je wszystkie. - nim zamknęły się za nim drzwi, dosłyszał jeszcze ciche "smacznego"

- Ta, pewnie - szepnął sam do siebie, z niesmakiem spoglądając na szafkę, całą zastawioną różnokolorowymi specyfikami. Dlaczego jest ich aż tyle?

" Smacznego"

Opadł na łóżko, po kolei opróżniając szklane flakoniki. Przy trzecim zaczął się zastanawiać czy jakikolwiek eliksir smakuje normalnie, przy piątym doszedł jednak do wniosku, że to po prostu zasługa Snape'a który zapewne specjalnie dla niego przygotował ich wyjątkowo obrzydliwą wersję.

- Bleee. - ocierając usta rękawem, położył się, przymykając oczy. W pamięci odbiło mu się echo niedawnych słów Malfoy'a.

Pokątna, tak?

Wcale nie był pewny czy jest na to gotowy, i nie chodziło o to, że ktoś ze znajomych go rozpozna, nie zważywszy na to co pokazało mu odbicie, na taka ewentualność były naprawdę marne szanse... O wiele bardziej obawiał się wystąpienia publicznie jako jeden z Malfoy'ów.

Jak mam się zachować? Co robić? Co mówić? - Gdy o tym myslal, miał pustkę w głowie. Cale te wydarzenia z ostatnich dni wciąż wydawały mu się zupełnie nierealne.

Poza tym pozostawała sprawa Rona i Hermiony. Nie wiedział jak z nimi porozmawiać, czy nawet co powiedzieć... Napisać do nich list? A może spotkać się bezpośrednio?

Obawiał się, że go po prostu znienawidzą... Nie interesowała go reakcja innych, ale jeśli chodzi o Rona i Hermionę, nie zniósłby odtrącenia..

Nie z ich strony...

Dlaczego życie musi być tak skomplikowane?

Na razie miał tylko nadzieję, że do tego " spotkania" jeszcze nie dojdzie, przynajmniej nie jutro.

Łapiąc się tej myśli, przewrócił się na bok, i wsłuchując w odgłos tykającego zegara, pozwolił by morfeusz wziął go w swoje objęcia.


Koniec Rozdziału Siódmego.
ęęłęóRozdział Ósmy

- - - - Pokątna - - - -

Kto chce zatroszczyć się o przyszłość,
ten przeszłość z pokorą,
teraźniejszość zaś z nieufnością
przyjmować musi.

Joseph Joubert


Obudziło go delikatne potrząsanie za ramię.

- Paniczu czas wstawać,śniadanie zaraz być, Panicz się musi pospieszyć!

Początkowo nie bardzo wiedział, co się właściwie dzieje, wreszcie jednak zdołał dostrzec skrzata,wciąż uporczywie ciągnącego go za rękaw. Minęło jednak kilka kolejnych sekund,nim całkowicie dotarł do niego sens tej piskliwej paplaniny.

Zaspał!

Zrywając się z łóżka,przerażony spojrzał na wiszący na ścianie zegar.

Dziewiąta.

Dlaczego nikt mnie wcześniej nie obudził?

Zgrzytając nerwowo zębami,sięgnął po leżące na krześle rzeczy i wciąż bezskutecznie starając się pozbyć resztek snu, mozolnie ruszył w stronę łazienki.

Myjąc twarz, tym razem odbiciu nie poświęcił zbyt wiele zainteresowania. Dużo bardziej ciekawiło go, do kogo należą ubrania, które tu ze sobą przyniósł. Był pewny, że we własnej garderobie nigdy by czegoś takiego nie znalazł. Czarne spodnie i śnieżnobiała koszula,zdawały się dziwnie delikatne w dotyku. Nie był pewien, co to za materiał.

Ostrożnie zapinając guziki,musiał przyznać, że nie miałby nic przeciwko noszeniu czegoś takiego stale.Spoglądając na siebie, parsknął, dodając w myślach, że jednak lepiej by było gdyby nieco bardziej na niego pasowały. Schylając się by podwinąć nogawki, miał już pewność, kto jest właścicielem tych rzeczy…

Draco.

Tak, po prostu wspaniale!Najpierw był zmuszony nosić łachy po Dudley'u a teraz jeszcze to! Mimo wszystko, jak by na to nie patrzeć, zdecydowanie wolał obecną opcję.

Uśmiechając się krzywo do własnego odbicia, rozczesał włosy, po czym związał je tą samą wstążką co wcześniej, odnotowując w pamięci by koniecznie zaopatrzyć się w coś innego na Pokątnej. O tak, wołałby zginąć, niż wiecznie chodzić z aksamitną wstążką we włosach!

Chwilę później, podpierając się ściany, wolnym krokiem wyszedł z sypialni. To co za nią ujrzał, wcale nie poprawiło mu humoru. Długie, ciemne korytarze zdawały się ciągnąć we wszystkich możliwych kierunkach.

Pięknie! I jak ja mam niby znaleźć w tym labiryncie jadalnię?

- Śpiąca Królewna obawia się zgubić?

Podskoczył. Nawet nie zauważył,kiedy Malfoy znalazł się przy nim.

- A co chuderlawy rycerz oferuje swą pomoc?

- Zawsze i wszędzie.

Nim zdążył coś odpowiedzieć, Draco ruszył przodem i nie pozostało mu nic innego, jak tylko pójść za nim.

Mijając któryś korytarz z rzędu,zgrzytnął zębami zdenerwowany panującą ciszą. Nienawidził ciszy. To właśnie wtedy wuj wynajdywał dla niego nową karę lub obowiązek. Starając się o tym nie myśleć, by oderwać się od wspomnień, zapytał:

- To twoje ubrania?

- Tak. W końcu twoje są teraz nie wiadomo gdzie, prawda?

Skinął głową, tak na dobrą sprawę, dopiero teraz uświadamiając sobie ze jego kufer został na Privet Drive,tak więc Malfoy miął rację, w tej chwili jego rzeczy mogły być wszędzie.

Szczerze mówiąc, większość z nich ani trochę go nie obchodziła, ale sama myśl o utracie peleryny, mapy,miotły i różdżki, sprawiała, ze przeszywał go zimny dreszcz.

- Dlatego jedziemy dziś na Pokątną,musisz wreszcie dostać nowa garderobę, chyba nie sadziłeś, że zawsze będę się z tobą dzielił MOIMI rzeczami

Słysząc w jego głosie tak znajome tony, takie jak przez ostatnich kilka lat w szkole, parsknął, czując jak całe napięcie powoli go opuszcza.

- Jesteś zbyt kurduplowaty do moich ciuchów – Malfoy wyszczerzył się niewinnie, wskazując na jego podwinięte nogawki.

- Tak, tak, wiem... - Chciał jeszcze coś dodać, jednak w tym samym momencie zatrzymali się.

Patrząc na ciemne, zdobione drzwi, chciał zapytać "czy twoi rodzice są w środku”, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Czuł, że nie prędko uda mu się oswoić z faktem, żeteraz są i jego rodziną. O zaakceptowaniu w ogóle nie wspominając…

- Spokojnie, jesteśmy sami.

Twarz okrył mu rumienić, gdy Draco po raz kolejny go przejrzał. Czy jestem aż tak przewidywalny?

Jadalnia okazała się półokrągłym pomieszczeniem, rozświetlonym przez dwa olbrzymie okna. Cala sala utrzymana była w brązowo-bordowej tonacji. Szczerze mówiąc tego typu kolorystyka była ostatnią,której by się spodziewał w domu takich czarodziei. Środek zajmował stół nakryty teraz haftowanym obrusem. Było tylko jedno nakrycie.

Gdy posłał zdziwione spojrzenie w stronę Draco, ten jedynie wzruszył ramionami, mówiąc.

- Zaspałeś, wszyscy już jedli dobrą godzinę temu.

Po prostu wspaniale

Jak tylko usiadł przy stole zmaterializowało się przed nim śniadanie. Patrząc na nie, zaczął się zastanawiać czy aby na pewno przeznaczono je dla jednej osoby. Przecież to mogłoby wyżywić kilkuosobową rodzinę!

Gdy sięgał po tosty, Malfoy zatrzymał go w pół ruchu, machając szklaną buteleczką przed twarzą. Odbierając ją od niego zmełł w ustach przekleństwo. Kolejny eliksir!

Ile jeszcze?

Jego mina musiała być bardzo wymowna,bowiem Draco roześmiał się, mówiąc:

- Nie martw się, Snape mówił,że jeszcze przynajmniej przez miesiąc, nie obejdziesz się bez nich.

- Ha, ha, bardzo śmieszne.

Jednym haustem opróżnił flakonik, z marnym skutkiem usiłując przy tym nie zwracając uwagi na smak,tymczasem Malfoy rozsiadł się na krześle obok i opierając głowę na dłoniach, przymknął oczy, zupełnie jakby zamierzał spać, mimo to był pewien, że śledzi każdy jego ruch

- Pospiesz się z łaski swojej,bo stracimy cały dzień.

- Idziemy sami?

- A co jednak niańkę potrzebujesz?

Szczerze mówiąc nawet nie brał takiej opcji pod uwagę. Ale to pewnie kolejny chory wpływ " opieki "Dumbledore'a... Tak, dotąd nawet sobie nie zdawał w pełni sprawy, jak wiele aspektów jego życia Dumbledore nadzoruje

- Znów odlatujesz?

Potrząsnął głową, w jednej chwili powracając do rzeczywistości.

- Panuj nad tym, albo zacznę myśleć o jakimś kaftanie bezpieczeństwa dla ciebie.

Tym razem nie mógł się nie uśmiechnąć.

- Jak się dostaniemy na Pokątną?

- Świstoklikiem. Nie mam zamiaru być cały w sadzy.

Tak, to było do Malfoy’a podobne...

- Idziemy sami. Lucjusz odbierze nas po południu.

- Lucjusz? - Od kiedy ten mówi o nim po imieniu?

- Czemu Lucjusz? Zawsze tak mówiłem, a jemu to nigdy nie przeszkadzało, bylebym się pilnował przy publicznych rozmowach.

Kończąc nadgryzionego tosta, zamyślił się ponownie.

Zastanawiało go, czego jeszcze nie wie o Malfoy'ach. Zresztą jak dotąd coraz bardziej go zaskakiwali.. Powoli zaczynał sądzić, ze są bardziej skryci niż Snape, a to już nie lada wyczyn...

Uśmiechając się do własnych myśli,odsunął talerz z ledwie napoczętym śniadaniem.

- Już?

- Yhm wstając od stołu zignorował spojrzenie, które posłał mu Draco. Nie chciał słuchać wykładu jak to mało je, na pewno nie od niego.

Koniec rozdziału Ósmego




Zapraszam na rozdział, jest dzięki kilku upierdliwym osobom. Ale proszę o normalne komentarze, jeżeli jeszcze raz przeczytam coś typu: fajny, kiedy następny, to autentycznie pobawię się takim ślicznym zieloniutkim zaklęciem.


Aleksa

Są osoby które czekały właśnie na te kilka zdań. Poza tym oczywiście, że przez taką ilość czasu można napisać więcej, ale to ile opowiadań prowadzę, jest wyłącznie moją sprawą. Czy ty myślisz, że to dla mnie jakiś obowiązek? A może przywiązałam cię do krzesła i zmusiłam do czytania? Pisanie opowiadań to forma odstresowania się. Pozwala doszlifować styl, komentarze wpływają na poprawę i unikanie w przyszłości pewnych błędów. Pokazują co czytelnikowi się podoba, a co można jeszcze poprawić. Ale wiesz, jeżeli jedynym co jesteś w stanie zauważyć to długość rozdziału... nie musisz komentować. To nie wnosi absolutnie nic.


Rozdział Dziewiąty


- - - - Plany - - - -


[...] życie to taki dziwny prezent.

Na początku się je przecenia: sądzi się,

że dostało się życie wieczne.

Potem się go nie docenia, uważa się,

że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby

się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się,

że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka.

I próbuje się na nie zasłużyć.


Éric-Emmanuel Schmitt — Oskar i pani Róża



Punkt widzenia Lucjusza



Koła powozu delikatnie terkotały na piaszczystej powierzchni. Przez uchylone okienko, wpadły delikatne powiewy wiatru.


Popierając się o skórzaną kanapę, po raz trzeci przerzucał rozłożone na kolanach papiery. Nie mógł się w ogóle skupić.


- Cholera.- syknął odrzucając wszystko na bok. Przymknął oczy, starając się opanować nerwy.


Stukając palcami w nogę, zastanawiał się, co ma zrobić.


W jaki sposób mam ich ochronić? – westchnął.


Wiedział, że w tym momencie obaj są na Pokątnej, i żadnemu z nich nie grozi niebezpieczeństwo, jednak Dumbledore szybko dojdzie do tego, kto wtedy pomógł Harry’emu. Tak, gdy to się stanie, to nie tylko on, ale i Draco będzie zagrożony. Był tego pewien. Przez te lata zdążył już wystarczająco poznać się na nienormalnej psychice tego starego idioty.


Cholera Albus! Nie oddam ci żadnego z nich! Nigdy… Najpierw musiałbyś mnie zabić.


Żałował, że nie może go od tak ukatrupić. - Wtedy obaj byliby bezpieczni. – Niestety wiedział, że to nie będzie takie proste. Dumbledore za bardzo się chroni.


Trzeba to zrobić powoli…


Wspominając chwilę, gdy tamtej nocy Harry zorientował się wreszcie, kto go uratował i odskoczył od niego, zacisnął pięść, szepcząc:


- Prawie zniszczyłeś mi syna, ale ja sprawię, że znów zacznie się uśmiechać, a wtedy ty pójdziesz na dno.


Uśmiechnął się na myśl o ciele dyrektora Hogwartu porąbanym na drobne kawałeczki.


A może lepiej go spalić? Na popiół? Żeby nikt więcej nie musiał oglądać jego zakichanej gęby?


Nie ważne jak, byle skutecznie…


- Nie będziesz krzywdził moich dzieci.


Wciąż widział drobne ciało zwinięte na łóżku. Chociaż eliksir powinien zniwelować wszystkie zaklęcia w ciągu godziny, minęło dwanaście, nim chłopak się wreszcie przebudził, a i wtedy widać było, że cierpi.


Coś ty do cholery na niego rzucił? Nawet Severusowi nie udało się do tego dojść…


Mam nadzieję, że nie dowiemy się tego dopiero, gdy coś mu się stanie.


Odsuwając od siebie te myśli, sięgnął po rozsypane papiery. W tym momencie najważniejsze było znalezienie ochrony. I to jak najszybciej.


Bez niej nie mogą wrócić do Hogwartu. Przynajmniej do póki on tam jest…


* * * *


Punkt widzenia Harry’ego



Podążając, za Draco, w pewnym momencie zwolnił, zdziwiony, że kierują się w stronę głównych drzwi.


Na zewnątrz?


- Nie mieliśmy podróżować świstoklikiem?


- Na terenie całej posiadłości rozmieszczona jest sieć antyaportacyjna. Blokuje również świstokliki i sieć Fiuu. Tylko rodzice mogą przekraczać ją bez problemu.


- Rozumiem. – odpowiedział, gdy ten pchnął ciężkie drzwi i hol zalało słońce.


- Naprawdę? To coś nowego!


Mimowolnie zgrzytnął zębami, ale nawet nie silił się na odpowiedź. Jeżeli miał być szczery to gadanina Malfoy’a, ani trochę mu nie przeszkadzała.


- Przynajmniej ktoś traktuje mnie normalnie. – szepnął, gdy ten już wyszedł.


- Mówienie do siebie to nie najlepszy objaw.


- Zamknij się! – odwarknął mu w odpowiedzi. – Co za dużo to niezdrowo…


- No, teraz przynajmniej cię poznaję!


A ja ciebie nie bardzo. – sarknął w duchu i podtrzymując się framugi, wyjrzał na zewnątrz.


- Nie mów, że znów ci mowę odebrało!


Tym razem ignorując go całkowicie, z zaskoczeniem rozglądał się wokół.


To jest ogród?!


Gdyby ktoś mu teraz powiedział, że znalazł się w parku uwierzyłby.


Olbrzymie, rozłożyste drzewa, ustawione rzędem, przy krętej, piaszczystej ścieżce, oraz majaczące nieco dalej, po lewej, niewielkie jeziorko, w niczym nie przypominało ogrodu ciotki Petuni.


To wszystko należy do nich?


- Nie stój tak, wyjście z ogrodu zajmuje przynajmniej z dziesięć minut, a z takim ślamazarą jak ty, pewnie znacznie dłużej.


Orientując się, że Draco jest już dobre kilkanaście metrów przed nim, oderwał wzrok od obserwowania łąki usianej dziwnymi, srebrnymi kwiatami, ale nie poruszył się.


Nie bardzo wiedział jak.


W budynku mógł się asekurować ścianą, tu jednak zdany był tylko na siebie. Po tylu eliksirach zafundowanych mu przez Snape’a, noga już nie bolała, ale nadal za nic nie chciała utrzymywać jego ciężaru.


Cholera!- ani trochę nie uśmiechało mu się proszenie Malfoy’a o pomoc.


- No. Słucham. – podskoczył, słysząc jego cichy szept tuż przy uchu. Był tak zamyślony, że nawet nie zauważył, kiedy ten znów znalazł się przy nim.


- Co?


- Poproś. Jak zrobisz to wystarczająco ładnie, to ci pomogę… kochanie.


Zamarł.


Kochanie?! Czy on właśnie…


Dopiero głośny śmiech pomógł mu dojść do siebie.


- Szkoda, że nie widzisz własnej twarzy!


- Ty! – zamachnął się, ten jednak zrobił zgrabny unik i zaraz potem chwycił go za ramię.


- Chodź, bo naprawdę dojdziemy na Pokątną dopiero o północy.


Nie mogąc znaleźć stosownej riposty, pozwolił sprowadzić się ze schodów i pociągnąć na wijącą się drogę.


Po głowie kołatała mu się tylko jedna myśl.


Moje życie jest nienormalne.



Koniec Rozdziału Dziewiątego


Rozdział Dziesiąty


Animagia


Normalność jest linoskoczkiem

nad otchłanią anormalności.

Ileż utajonego szału zawiera

zwykły porządek [...]


Witold Gombrowicz — Ferdydurke



Rozglądając się po dobrze znanej ulicy, nie był pewien czy czuje się szczęśliwy, czy też zwyczajnie przerażony.


Może wszystko po trochu?


Od zeszłego roku Pokątna praktycznie się nie zmieniła, a mimo to miał wrażenie jakby, było to dla niego całkowicie obce miejsce.


Czy to ja się tak bardzo zmieniłem?


Wodząc wzrokiem po, rozstawionych straganach, kolorowych szyldach i rozgadanym tłumie spieszących się czarodziei i czarownic, nagle uśmiechnął się, w jednej chwili rozumiejąc, na czym polega różnica.


Nikt nie zwraca na mnie uwagi…


Nigdy tak naprawdę nie wiedziałem jak to jest być jedną osobą z wielu. Zawsze byłem tym innym… Nie tylko w Hogwarcie, ale i jeszcze przed nim… jak tylko sięgam pamięcią…


Tak. Wuj Vernon znakomicie o to zadbał. Bez względu na to czy byłem w szkole, czy w domu wujostwa, zawsze pozostawałem wyrzutkiem.


- Czy tobie na prawdę potrzebne jest specjalne zaproszenie?


Brutalnie wyrwany z zamyślenia, na wpół przytomnie spojrzał na stojącego teraz przed nim Malfoy’a.


- Przepraszam, zamyśliłem się. – szepnął i zaraz skarcił sam siebie. – Dlaczego go przeprosiłem? Cholernego Malfoy’a!?


Sam staję się dziwny.


- Chodź.


Pociągnięty niespodziewanie do przodu, zachwiał się, nie wywracając tylko dzięki temu, że ten go trzymał.


Zgrzytając zębami wyrwał mu się i sarknął:


- Dokąd ci tak śpieszono!?


- Nie wiedziałem, że ciebie to bawi, ale tak czy siak, ja nie mam ochoty spędzić całego wolnego czasu na środku tej durnej ulicy.


Słysząc to już nie zaprotestował, gdy ponownie schwycił go za ramię, wprawnie manewrując między napierającym tłumem. Przez kilka minut szli w milczeniu, jednak nagle dostrzegając, że kierują się wprost na ulicę Śmiertelnego Nokturnu, zatrzymał się ponownie.


- Czego szukasz na Nokturnie?


- A co, Zloty Chłopiec ma opory przed wejściem na niego?


- Nie, nazywaj, mnie Złotym Chłopcem!


- To się tak nie zachowuj!


Miał ochotę dosadnie mu odpowiedzieć, lecz widząc jak ten ponownie śmieje się pod nosem, zrezygnował.


Czy to na pewno ten Draco Malfoy, z którym użerałem się przez ostatnie lata, a może po prostu zaczynam wariować?


Zagłębiając się w kolejne obskurne uliczki, raz za razem łapał się na tym, że wciąż o tym myśli, jednak nic nie mógł na to poradzić, że to wszystko wydawało mu się zupełnie nierealne.


Zresztą, jak na razie, sama myśl, że nie jest i nigdy nie był Harry’m Potter’em, a jego prawdziwą rodziną są właśnie Malfoy’owie, ludzie, których jeszcze niedawno uważał za wrogów, była poza jego skalą pojmowania.


Za dużo tego wszystkiego. Czy życie nie mogłoby być trochę prostsze? Nieco bardziej normalne? – wiedział, że może wykrzyczeć to na głos, a i tak nie uzyska odpowiedzi.


- Jesteśmy – po raz kolejny przywrócony przez jego Słowa do rzeczywistości, z zaskoczeniem odczytał szyld sklepu, przed którym się zatrzymali.


- Księgarnia?


- Chyba nie sądziłeś, że wybrałem się tu po kilka trucizn, chociaż przy twojej inteligencji nigdy nic nie wiadomo.


Zupełnie ignorując wypowiedź Malfoy’a, pchnął go lekko w stronę drzwi, jak gdyby nigdy nic mówiąc:


- Właź i z łaski swojej powiedz wreszcie, co masz tu takiego, czego nie dostaniesz w Esach i Floresach?


- Zapewne wiele, ale ja szukam książek o animagii.


- Animagii? Przecież to nie jest magia zakazana, więc czemu tu…


- Jeżeli kupiłbym tę książkę na Pokątnej, zaraz dowiedziałoby się o tym ministerstwo, a nie mam ochoty tłumaczyć się im z tego, czemu zdecydowałem się zacząć tego uczyć.


Nie mówiąc nic więcej, pchnął ciężkie drzwiczki.


Weszli.


Rozglądając się po niewielkiej sali, gdzie leżące na stosach książki przykrywały niemal całą podłogę, musiał przyznać, że to miejsce w niczym nie przypomina jakiejkolwiek znanej mu księgarni. Właściwie jedyną znajomą rzeczą, był ten charakterystyczny zapach, jaki zawsze można wyczuć od starych ksiąg.


Czy w takim bałaganie można w ogóle cokolwiek znaleźć?


- Witam. W czym mogę pomóc?


Podskoczył, gdy niespodziewanie pojawił się przy nich korpulentny mężczyzna, ubrany w brunatną, lekko wyświechtaną szatę. Na przemian zaplatał i rozprostowywał palce, zupełnie jakby robił to nerwowo, jednak, wystarczyło przez kilka sekund popatrzyć mu w oczy, by mieć pewność, że nie należy on do osób znerwicowanych.


W takim razie czy to trik? A może robi to umyślnie, by w ten sposób wywoływać odpowiednie wrażenie?


Odsuwając to na bok, zaczął przysłuchiwać się jego rozmowie z Malfoy’em, z zaciekawieniem spoglądając przy tym, na co rusz wyciągane przez sprzedawcę książki i nawet nie zorientował się kiedy sam włączył się do dyskusji. A gdy blisko pół godziny później wychodzili stamtąd z naręczem książek, był tak samo pochłonięty tym tematem jak Draco.


- Sądzę, że możemy zacząć już dziś wieczorem.


- My?


- A co nie masz ochoty?


Słysząc to nie odpowiedział, ale był pewien, że Malfoy nawet tego nie oczekuje, a zresztą uśmiech, który przemknął przez jego twarz tylko go w tym upewnił.


- Za jakieś pół godziny zjawi się Lucjusz, lepiej, więc byś się pospieszył, bo mam zamiar jeszcze zahaczyć o lodziarnię.


Znów pozwalając mu decydować, zastanawiał się, dlaczego nie protestuje, więcej, dlaczego nawet nie czuje potrzeby by zaprotestować.


Czy naprawdę przestało mi jego towarzystwo przeszkadzać? Dlaczego jego ciągłe docinki nie wyprowadzają mnie z równowagi?


Czemu to wszystko wydaje mi się takie… naturalne? Jakby właśnie miało być tak a nie inaczej?


Może rzeczywiście coś ze mną jest nie tak?


Tylko…


Czy to ja zaczynam wariować, czy świat wokół mnie robi się nienormalny?


Chyba jednak nie chcę znać odpowiedzi.



^ ^ ^ ^

Koniec Rozdziału 10


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
HP i Spalone mosty
MOSTY GOTOWE DO DRUKU
3 Protokol do Konwencji NZ z 15 XI 2000 r o zwalczaniu handlu ludźmi
mosty betonowe radzia do plyty, Budownictwo, V sem MiBP, most betonowy
Opis tecniczny do p. w., Projekty mosty drogi itp, PRZEPUSTY, Blachy faliste, HelCor PA 215x145
Lista pytań do zaliczenia przedmiotu Mosty, S
Grupa H mosty do furtaczka
Akumulator do HERMANN LANZ HELA6 HP6 HP
Druga Szansa do 7 HP i SS
4 Protokol do Konwencji NZ z 15 XI 2000 r przeciwko przemytowi migrantow
3 Protokol do Konwencji NZ z 15 XI 2000 r o zwalczaniu handlu ludźmi
Podręcznik użytkownika Moduł dodatkowy do automatycznego drukowania dwustronnego HP
sterownik do drukarki hp laserjet 1010
HP ZAKRES MATERIAŁU DO EGZAMINU Z HISTORII PRAWA
akumulator do citron c 5 ii 30 v6 30 carlsson hp 16 hdi 20
akumulator do mazda 626 v hatchback gf 18 20 2o hp