Kraszewski DP23簀buza

J贸zef Ignacy Kraszewski

Bajbuza

Czasy panowania Zygmunta III Wazy

Cykl Powie艣ci Historycznych Obejmuj膮cych Dzieje Polski

Cz臋艣膰 dwudziesta trzecia



Przeds艂owie 1

Cz臋艣膰 pierwsza 3

Cz臋艣膰 druga. 62

Cz臋艣膰 trzecia. 121

Pos艂owie. 184

Nota wydawnicza 188




Przeds艂owie

I oto lektura sko艅czona. Co bardziej sentymentalni czytelnicy ocieraj膮 ukradkiem 艂z臋. A偶 偶al, 偶e to ju偶 koniec. Ale bardziej niechaj 偶a艂uj膮 ci, kt贸rzy powie艣ci nie przeczytali w og贸le.

J. I. Kraszewski ma ustalon膮 pozycj臋 w艣r贸d czytelnik贸w. Jest Autorem znanym i lubianym, A przez to poszukiwanym w ksi臋garniach. Nie ma biblioteczki domowej, w kt贸rej nie sta艂oby chocia偶 jedno z dzie艂 Kraszewskiego. 鈥淏ajbuza鈥 to jednak nie 鈥淪tara Ba艣艅鈥, bowiem powie艣膰 ta nie jest znana szerszemu og贸艂owi i dlatego, podejrzewam, nawet kupiona, spe艂nia膰 b臋dzie jedynie funkcj臋 dekoracyjn膮 w wielu domach. A szkoda.

Kraszewski to pisarz p艂odny. Pracowity. O tym wiedz膮 wszyscy. Wielu jednak dodaje, A czyni膮 to na og贸艂 intelektuali艣ci o wysublimowanym smaku estetycznym, 偶e nie jest on pisarzem wysokiego lotu. Opinia jak najbardziej fa艂szywa i krzywdz膮ca! A oto jej skr贸towa geneza. Kraszewski ca艂y sw贸j ogromny talent wyeksploatowa艂 do ko艅ca, nie ogl膮daj膮c si臋 na w艂asny interes, s艂aw臋. Zamiast napisa膰 dwie, trzy powie艣ci, jak przysta艂o na genialnego tw贸rc臋 - pozostawi艂 ich po sobie niezliczon膮 ilo艣膰! I w ten spos贸b zamiast geniuszem, sta艂 si臋 po prostu utrapieniem dla genialnych krytyk贸w, kt贸rzy najch臋tniej wyrokuj膮 o Autorach cieniutkich ksi膮偶ek. Bo na czytanie grubych s膮 za leniwi. Na szcz臋艣cie Kraszewskiego czytaj膮 ci, do kt贸rych on swoje powie艣ci Adresowa艂. I na tym polega jego nieprzemijaj膮cy sukces.

Autor 鈥淪tarej ba艣ni鈥 wiedzia艂 dobrze o co walczy. Chcia艂, Aby historii uczono si臋 tak偶e i z jego ksi膮偶ek, bo ta forma podawania wiedzy jest bardziej przyst臋pna. By艂 patriot膮, wra偶liwym na losy ojczyzny. Niepokoi艂 go i rani艂 jej stan 贸wczesny. Nie zapominajmy, 偶e pisa艂 powie艣膰 w 1885 roku. Szuka艂 przyczyn upadku Rzeczypospolitej. Chcia艂, jednym s艂owem, przez histori臋 wychowywa膰. Przypomina膰 minione dzieje i ostrzega膰.

Tytu艂em ksi膮偶ki jest po prostu nazwisko jej g艂贸wnego bohatera - postaci dla wielu krytyk贸w wymy艣lonej, dla nas, czytelnik贸w, jak najbardziej Autentycznej. Zawsze, pami臋tam, przera偶a艂y mnie pos艂owia i r贸偶nego rodzaju wst臋py, w kt贸rych udowadniano niezbicie i z ca艂膮 naukow膮 powag膮, 偶e dzieje bohater贸w danej ksi膮偶ki s膮 fikcj膮 literack膮. Owi krytycy, na og贸艂 ci sami, kt贸rzy odmawiali Kraszewskiemu talentu, znajdowali szczeg贸lny rodzaj przyjemno艣ci w dr臋czeniu 艂atwowiernego czytelnika. Odebra膰 mu do ko艅ca wszelkie z艂udzenia. Zabiegi tego rodzaju stosowano np. z powodzeniem w biblistyce, gdzie obwieszczano triumfalnie ca艂emu 艣wiatu fikcyjno艣膰 postaci Jezusa czy Aposto艂贸w.

Bajbuza istnia艂 naprawd臋. Bo nie sta膰 by艂o ci臋偶ko chorego Autora na wymy艣lanie jego przyg贸d i perypetii w sytuacji, kiedy dysponowa艂 ogromnym materia艂em pami臋tnikarsko-kronikarskim. Umia艂 poza tym jak nikt inny szuka膰 i znajdowa膰 Autentycznych ludzi, po kt贸rych zosta艂y mniej lub bardziej wyra藕ne 艣lady w dokumentach rodowych czy Archiwalnych.

S艂owo 鈥淏ajbuza鈥, to jak wyja艣nia Gloger - wyraz pochodzenia tureckiego z艂o偶ony z dwu cz艂on贸w: Baj - bogaty i buza - ciel臋. Czyli t艂umacz膮c dos艂ownie - bogate ciel臋! Jak zobaczymy sami, dzia艂anie bohatera nie mia艂o nic wsp贸lnego z takim okre艣leniem. Gdyby wi臋c by艂a to posta膰 wymy艣lona, dlaczego Autor mia艂by j膮 dodatkowo obra偶a膰? Jaki mia艂by w tym cel? Nazwiska nikt sobie nie wybiera, podobnie jak i losu. I dlatego pozosta艂o takie, jakie by艂o.

Gdyby na przyk艂ad powie艣膰 o Bajbuzie napisa艂 呕eromski - by艂by on pierwszym Judymem, kt贸ry wyrzeka si臋 wszystkiego, co dla 艣miertelnika jest najwa偶niejsze, A wi臋c mi艂o艣ci i wyg贸d domowych na rzecz ojczyzny i idei, kt贸r膮 dla niego jest walka o sprawiedliwo艣膰 i prawd臋. Kraszewski nie jest taki patetyczny jak 呕eromski i dlatego o jego Bajbuzie nikt nie dyskutuje tak nami臋tnie, jak o Judymie. Tamten wyzywa ca艂y 艣wiat za pomoc膮 romantycznych gest贸w, ten pow艣ci膮gliwie, z dystansem, jak na 偶o艂nierza przysta艂o.

Akcja powie艣ci obejmuje lata 1596-1607. W trzech tomach pomie艣ci艂 Kraszewski jedena艣cie lat wewn臋trznych niesnasek, podzia艂贸w i dramat贸w n臋kaj膮cych nasz kraj. Odrywaj膮ce si臋 z wysokich szczyt贸w drobne kamyki i fragmenty ska艂, przerodzi艂y si臋 nagle w ogromn膮 lawin臋 spadaj膮c膮 na barki takich ludzi, jak Bajbuza i Szczypior. Takich ludzi jak my. Jeszcze wymachuj膮 szabelkami, jeszcze pokrzykuj膮, id膮 na bratob贸jcz膮 walk臋, Ale s膮 to dzia艂ania pozorne. Nie mog膮ce przynie艣膰 po偶膮danych efekt贸w. Lawina ruszy艂a. Czy to nie dziwne, 偶e przewertowawszy trzy tomy powie艣ci Ani razu nie trafili艣my w niej na opis uczty? Je艣li nawet jada si臋 tam i pije, to byle jak, bez staropolskiego ceremonia艂u. Bo nasta艂 czas 偶a艂oby. Toczy si臋 bitwy, walczy, ci膮gle walczy, od czasu do czasu wygrywa jak膮艣 potyczk臋, Ale nie ma rado艣ci ze zwyci臋stwa, nie ma zwyci臋zc贸w w sytuacji, gdy wszyscy s膮 pokonani. Jest kr贸l - marionetkowy, kar艂owaty, cichy i milcz膮cy, pobo偶ny - paktuj膮cy dyskretnie z dworem rakuskim, 偶eni膮cy si臋 po dwakro膰 z ksi臋偶niczkami Austriackimi, otaczaj膮cy si臋 cudzoziemcami, wspomagany cudzoziemskim wojskiem. S膮 senatorowie, podtrzymuj膮cy jego dobre samopoczucie, bo czerpi膮 z tego namacalne korzy艣ci. Jest marsza艂ek Myszkowski - rozmawiaj膮cy jedynie po w艂osku, A z drugiej strony Zamoyski odsuwany od 艂ask, bo my艣li po swojemu i 艣mie poucza膰 kr贸la, co ma czyni膰. A potem jego duchowy nast臋pca i wychowanek Zebrzydowski, skumany z Radziwi艂艂em - podnosz膮cy rokosz przeciwko kr贸lowi! Najn臋dzniejsze szlachetki o艣mielaj膮 si臋 spisywa膰 dziesi膮tki zastrze偶e艅, wniosk贸w i postulat贸w, zwanych grawaminami, pod Adresem kr贸la. Ca艂y kraj wzi膮艂 si臋 dzielnie do spisywania owych zarzut贸w, licz膮c na to, 偶e sprawiedliwy kr贸l przeczyta je i rozstrzygnie po my艣li og贸艂u. Ale nic takiego nie nast膮pi艂o. A tymczasem mocny gmach Rzeczpospolitej zaczyna chwia膰 si臋 w posadach. Lawina ruszy艂a. I nie b臋dzie ju偶 ratunku. Ile potrzeba jeszcze lat, 偶eby doczeka膰 si臋 rozbior贸w Polski, wieloletniej niewoli, jarzma, kt贸re musia艂 d藕wiga膰 tak偶e i Kraszewski, przebywaj膮c w czasie pisania 鈥淏ajbuzy鈥 w twierdzy magdeburskiej. A mo偶e w latach 1597-1608 istnia艂a ostatnia szansa uratowania kraju przed upadkiem? W艂a艣nie w tym okresie? Tylko dlaczego jej nie wykorzystano? Tyle energii, tyle si艂 witalnych posz艂o na marne. 艣ciera艂y si臋 racje i pogl膮dy. Taktyki i sposoby wzajemnego wyprowadzania si臋 w pole. A tymczasem gdzie艣 tam na uboczu pozosta艂a ojczyzna, Polska, o kt贸rej zapomniano. Polska, kt贸rej nie rozumia艂 kr贸l, Zygmunt III Waza, przybysz z dalekiej Szwecji. Nie mog艂a nauczy膰 go mi艂o艣ci do tego kraju pierwsza 偶ona, Anna Austriaczka, Ani jej siostra, obie nie znaj膮ce j臋zyka polskiego, daj膮ce namacalny wyraz swojej nienawi艣ci do wszystkiego, co polskie. Zygmunt by艂by doskona艂ym kr贸lem w innym kraju i w innych czasach. W Polsce, gdzie po m臋sku, na wz贸r Chrobrego czy Jagie艂艂y nale偶a艂o zasypia膰 z mieczem w d艂oni, jego ma艂e, delikatne r臋ce, bardziej przywy艂e do lutni i rob贸t jubilerskich - nie mog艂y ud藕wign膮膰 ci臋偶aru kr贸lewskiego ber艂a. To wtedy zacz膮艂 si臋 czas rozterek, rozdarcia i podzia艂u, nawet w obr臋bie jednej rodziny. Brat szed艂 przeciwko bratu. I obu wydawa艂o si臋, 偶e czyni膮 szlachetnie.

Uczciwy Bajbuza, zakochany w swoim Nadstyrzu, nie ma czasu na upraw臋 roli, na uciechy domowe, na rozrywki. Poch艂aniaj膮 go bez reszty i Absorbuj膮 te do niczego w efekcie nie prowadz膮ce rozgrywki i gierki polityczne. Niepokoi go i odbiera mu sen to wewn臋trzne sk艂贸cenie narodu, bardziej mo偶e ni偶 najci臋偶sza walka z nieprzyjacielem. Tam dzia艂a pewnie, precyzyjnie i ochotnie. Tutaj nie jest przekonany do ko艅ca. Czasy panowania Zygmunta III by艂y czasami nie艂atwych decyzji i wybor贸w, zmusza艂y do okre艣lenia si臋, co dla wielu uczciwych ludzi by艂o dramatem. Dla naszego Bajbuzy tak偶e. Chocia偶 on jako humanista i erudyta potrafi艂 g艂臋boko ukry膰 swoje rozterki i w膮tpliwo艣ci. Staje przy Zamoyskim, i waha si臋. Wi膮偶e si臋 z kr贸lem, i te偶 nie jest do ko艅ca przekonany o s艂uszno艣ci swoich racji.

Losy naszego bohatera s膮 skromne i zwyczajne. Mieszka na odludziu, w towarzystwie wiernego druha Szczypiora, starej s艂u偶ki, kt贸r膮 kocha jak matk臋, i kilku jeszcze innych przyjaci贸艂. A obok, po s膮siedzku, mieszka pi臋kna wdowa, ksi臋偶na Teresa, do kt贸rej po cichu wzdycha i kt贸ra darzy go wzajemn膮 sympati膮. Jak bardzo chcemy, Aby ci ju偶 niem艂odzi, uczciwi ludzie pobrali si臋. Ale niestety! Do owego ma艂偶e艅stwa nigdy nie dojdzie. Taki bogaty, przystojny, wykszta艂cony m臋偶czyzna do偶yje swoich dni w samotno艣ci. Jego ca艂e 偶ycie to gor膮czkowe szukanie wyj艣cia z labiryntu, w kt贸rym znalaz艂a si臋 Polska. Obawa, sta艂y l臋k, przed pope艂nieniem omy艂ki. Ka偶da decyzja, kt贸r膮 si臋 w贸wczas podj臋艂o, nie by艂a 艂atwa. Kr贸l czy rokoszanie? Kto ma racj臋? Kraszewski bardzo dyskretnie ukazuje skutki istnienia kompleksu kr贸la, w艂a艣nie na przyk艂adzie Bajbuzy. Powie on przecie偶: 鈥淢am偶e ci si臋 t艂umaczy膰? Dop贸ki to nieszcz臋sne rokoszowanie trwa, musz臋 mu s艂u偶y膰, bo mi go 偶al, A ju偶ci kr贸lem naszym jest...鈥 Nie dlatego mu s艂u偶y, 偶e ma racj臋, Ale dlatego, 偶e jest kr贸lem! Dzi艣 okazuje si臋, 偶e w sporze, kt贸ry zaistnia艂 i kt贸ry sko艅czy艂 si臋 braterskim przelewem krwi, najmniej racji mia艂 w艂a艣nie Zygmunt. Te偶 jeden z bohater贸w powie艣ci. Widziany z daleka. Pokazany tajemniczo, dyskretnie. To w艂a艣nie Zamoyski wprowadzi艂 go na tron, wygrywaj膮c batali臋 z Maksymilianem. Ale kr贸l odsun膮艂 hetmana od 艂ask, bo tak mu podpowiedzieli doradcy. Epoka niefortunnych doradc贸w zacz臋艂a si臋 w tamtych latach i przetrwa艂a w dobrym zdrowiu do naszych czas贸w. Ten kr贸l by艂 ca艂y zamieniony w s艂uch. Podobno nic nie m贸wi艂, A jedynie s艂ucha艂. Tego, co szeptali mu zausznicy, A nast臋pnie kr贸lowa i jej przyjaci贸艂ka, wyra偶aj膮ce opinie, s膮dy i 偶yczenia Rakuskiego dworu.

Rokoszanie kontynuowali polityk臋 Zamoyskiego. Chcieli uczuli膰 kr贸la na polsk膮 racj臋 stanu. A on jej nie uznawa艂. Pertraktowa艂 dyplomatycznie ze szlacht膮, 偶eby zdusi膰 w zarodku bunt, nic w zamian nie ofiarowuj膮c. M贸wi艂 po polsku, A my艣la艂 po niemiecku. Na tyle by艂 Polakiem, na ile si臋 tej polsko艣ci nauczy艂 z ksi膮偶ek. Zamienia艂 wielkich wodz贸w na ma艂e p艂otki, 偶eby tych pierwszych upokorzy膰. Nie czyni艂 nic, Aby doprowadzi膰 do faktycznego porozumienia sk艂贸conych stronnictw. W czasach kiedy zewsz膮d zagra偶ali Polsce wrogowie, i potrzebna by艂a solidarno艣膰 w dzia艂aniu. Broni膮c si臋 zaciekle przed 偶膮daniami rokoszan, da艂 si臋 osaczy膰 przez zausznik贸w. Obawa przed ograniczeniem w艂adzy kr贸lewskiej poch艂ania艂a ca艂膮 jego energi臋. Uczulano go i to z dobrym skutkiem, na ten jeden Aspekt panowania w Polsce. Zlikwidowanie rokoszu mia艂o usun膮膰 Automatycznie wszystkie k艂opoty naszego kraju. Czasy pokaza艂y, 偶e nie by艂o to szcz臋艣liwe rozwi膮zanie. Polska s艂ab艂a. Dezorientowane rycerstwo dawa艂o si臋 zaskakiwa膰 obcym wojskom, A je艣li odnoszono sukcesy, to by艂y one udzia艂em wybitnych wodz贸w dzia艂aj膮cych poza plecami kr贸la.

Kraszewski nie oskar偶a kr贸la wprost. Waha si臋, ostateczny s膮d pozostawiaj膮c nam, czytelnikom. Ale go przecie偶 nie oszcz臋dza. Przypomina wiele razy, 偶e Zygmunt zamierza艂 przehandlowa膰 Polsk臋, zrzec si臋 tronu i wr贸ci膰 do Szwecji. Jakby by艂o mu w gruncie rzeczy wszystko jedno, co si臋 z Polsk膮 stanie za sto lat. Byleby teraz tylko mia艂 艣wi臋ty spok贸j.

鈥淏ajbuza鈥 nie jest wcale, jak by to si臋 niekt贸rym wydawa艂o, zwyczajnym 鈥渃zytad艂em鈥. To wielka powie艣膰, inspiruj膮ca ka偶dego wra偶liwego czytelnika do nie ko艅cz膮cych si臋 rozwa偶a艅. Rodz膮 si臋 podczas lektury pytania, na kt贸re trudno znale藕膰 jednoznaczn膮 odpowied藕. W膮tpliwo艣ci, kt贸rych nie da si臋 rozstrzygn膮膰.

Niepok贸j g艂贸wnego bohatera ksi膮偶ki, Bajbuzy, sta艂 si臋 naszym niepokojem. Jego rozdarcie naszym rozdarciem. Bo on dzisiaj jest po prostu jednym z nas. Szlachetnym, dobrym cz艂owiekiem, okradzonym ze wszystkiego i oszukanym doszcz臋tnie przez histori臋.

( Tadeusz Mocarski)





Pani Stefanii z Su艂kowskich Kraszewskiej [偶ona Lucjana, brata pisarza] Na pami膮tk臋 odwiedzin dnia 21 sierpnia przesy艂a

wdzi臋czny

J. I. Kraszewski



Cz臋艣膰 pierwsza





Rozdzia艂 I

W pierwszej po艂owie grudnia 1586 roku do dworu w Nadstyrzu, wioski dziedzicznej rotmistrza Iwasia Bajbuzy, po kopnej drodze, przebijaj膮c si臋 przez zaspy 艣nie偶ne, pod膮偶a艂 je藕dziec zakapturzony, kt贸remu dwoje czeladzi konno towarzyszy艂o.

Zamie膰 wprawdzie by艂a usta艂a, niebo si臋 zaczyna艂o wyja艣nia膰, Ale drogi by艂y tak przysypane 艣niegiem, kt贸ry wiatr najdziwaczniej poroznosi艂 i poskupia艂, 偶e nawet obeznanemu z nimi trudno by艂o si臋 pokierowa膰. Okolica te偶 na wp贸艂 poleska, zaros艂a, lesista, dzika, w艣r贸d kt贸rej ma艂e tylko dro偶yny si臋 przesuwa艂y w r贸偶nych kierunkach, utrudnia艂a rozpoznanie miejsca, A wiatr by艂 jedyn膮 wskaz贸wk膮, 偶e si臋 nie zbi艂o na stron臋 i nie zb艂膮ka艂o. Wioski i osady, na贸wczas rozsypane bardzo i od siebie odleg艂e, nie spotyka艂y si臋 na drodze, pora za艣 trzyma艂a ludzi po domach i na go艣ci艅cu nikogo spotka膰 nie by艂o mo偶na.

Lecz podr贸偶ny na dzielnym koniu i dwaj jego towarzysze obyci by膰 musieli z podobnymi w臋dr贸wkami w r贸偶nych porach roku i m臋偶nie posuwali si臋 naprz贸d. Siwo-jab艂kowity wierzchowiec pana, cho膰 z niego para bucha艂a, rwa艂 si臋 ochoczo naprz贸d. S艂udzy cz臋sto spozierali na ziemi臋, gdzie wiatr zwia艂 艣niegi, Aby si臋 przekona膰, 偶e przynajmniej z drogi si臋 nie zbili na bezdro偶e. Wtem zza ga艂臋zi lasu, z kt贸rych 艣nieg opada艂, ukaza艂 si臋 wysoki brzeg Styru i na wzg贸rku drzewami otoczonym dachy dworu, wygl膮daj膮ce zza starego wa艂u.

Zm臋czonej czeladzi wyrwa艂 si臋 wykrzyknik z piersi, A nawet sam pan mimowolnie zawo艂a艂 jakby do siebie:

- Bogu dzi臋ki! Nadstyrze.

Tak si臋 zwa艂a wie艣 rotmistrza Bajbuzy, w kt贸rej on zamieszkiwa艂, gdy nie by艂 na wyprawie jakiej, na wojnie lub na us艂ugach Rzeczypospolitej i wsp贸艂braci szlachcie.

Z dala, pod ca艂unem 艣nieg贸w, kt贸ry wszystko pokrywa艂 i kszta艂ty wszelakie zatar艂, niewiele dworu w Nadstyrzu widzie膰 by艂o mo偶na. Nie by艂a to pa艅ska rezydencja Ani budowanie wytworne, cho膰 pan jej m贸g艂 si臋 nazwa膰 bogaczem; niewiele dbano o powierzchowno艣膰 w tych czasach, klecony wiekami, dobudowywany, przerabiany, dw贸r si臋 sk艂ada艂 z najdziwaczniej z sob膮 powi膮zanych izb, sal, komor i Alkierzy. Ponad nim wysoki dach, po艂amany, pogi臋ty, z kominami olbrzymimi, wznosi艂 si臋 tak nieregularny, jak budowa, kt贸r膮 pokrywa艂. Jedyn膮 ozdob膮 jego by艂y herbowne Bajbuz贸w1 strza艂y, stercz膮ce jako wietrzniki2 nad szczytami. Dworzec zreszt膮, cho膰 bardzo stary i poczernia艂y, trzyma艂 si臋 krzepko i dobrze, bo wzniesiony by艂 z olbrzymich k艂贸d dobieranego drzewa.



Dla pana rotmistrza, kt贸ry 偶onaty nie by艂, starczy艂 ten gmach, A dw贸r jego niezbyt liczny i po艂owy izb pustych nie zajmowa艂. Za to te, kt贸re zamieszkane by艂y, zdobi艂y sprz臋ty kosztowne, nagromadzone od dawna i na pr贸g wchodz膮c, pozna膰 by艂o 艂atwo, 偶e tu pa艅ski mieszka艂 dostatek.

Panem i dziedzicem Nadstyrza by艂 na贸wczas Iwa艣 Bajbuza3. Rodzina, do kt贸rej nale偶a艂, nigdy 偶adnego wa偶niejszego nie zdoby艂a sobie stanowiska w hierarchii Rzeczypospolitej i nie wyp艂yn臋艂a nad fale szlachty, do kt贸rej si臋 liczy艂a. Nazwisko Bajbuz贸w brzmi jako艣 dziko, z tatarska, cho膰 od niepami臋tnych czas贸w ju偶 je w ksi臋gach ziemskich zapisane znajdujemy. O pochodzeniu rodziny 偶aden heraldyk nie stworzy艂 bajecznej legendy.


W chwili gdy si臋 to opowiadanie rozpoczyna, rotmistrz, czynny pod Po艂ockiem * i we wszystkich Batorego wyprawach, ranny w jednym z obl臋偶e艅, zmuszonym by艂, powr贸ciwszy do domu, z ran si臋 leczy膰 i wypoczywa膰.

Obl臋偶enie Po艂ocka w wojnie Batorego przeciw Rosji odby艂o si臋 w sierpniu 1579 r., A A zatem do pocz膮tku wypadk贸w powie艣ciowych up艂yn臋艂o 7 lat.

By艂 to m臋偶czyzna w sile wieku, mo偶e czterdziestoletni, Ale cia艂em i duchem m艂ody jeszcze i krzepki. Ogromnego wzrostu, szerokich ramion, wydatnej piersi, jakby do noszenia zbroi przeznaczonej, mia艂 przy tym niemal senatorsk膮 jak膮艣 powag臋. Wyraz spokojnej, pewnej siebie si艂y i energii pi臋tnowa艂 t臋 pi臋kn膮, m臋sk膮 posta膰, kt贸rej oblicze nie uderza艂o jednak偶e rysami zbyt wyszukanego wdzi臋ku. Twarz by艂a jakby d艂utem mistrza zarysowana grubo i nie wyko艅czona, Ale og贸艂 rys贸w harmonijn膮 tworzy艂 ca艂o艣膰, A czasami, gdy w ni膮 wst臋powa艂o 偶ycie, gdy wewn膮trz ogie艅 zap艂on膮艂, Iwa艣 Bajbuza stawa艂 si臋 majestatycznym, pos膮gowo pi臋knym. Takim on bywa艂, gdy szed艂 do szturmu lub z kopi膮 na koniu 艂ama艂 nieprzyjacielskie szeregi.

W 偶yciu powszednim powolnym by艂, rozwa偶nym, pami臋tnym na siebie, jak gdyby czu艂, i偶 jakie艣 kap艂a艅stwo w sobie nosi艂. 艁agodny i dobry, nie dawa艂 si臋 z sob膮 zbytnio spoufala膰 Ani m臋skiej swej dostojno艣ci chwilowym nawet roztargnieniem podawa膰 w w膮tpliwo艣膰. Rycerz by艂 czuwaj膮cy nad sob膮 zawsze. Wobec tych, kt贸rzy na 艣wieczniku stoj膮c, blaskiem swym za膰miewa膰 chcieli, spotykaj膮c dum臋 i nad臋to艣膰, Bajbuza r贸s艂 i wcale si臋 zatrze膰 nie dawa艂. 鈥淩贸wny wojewodzie鈥 - sta艂o zapisane na jego twarzy i w ca艂ym cz艂owieku. Do pokornych ch臋tnie si臋 zni偶a艂, je偶eli pokora nie by艂a k艂aman膮, przed pysza艂kiem nigdy nie sp艂aszczy艂.

Po ojcu i matce, z domu kniazi贸wnie Kurcewicz贸wnie4, kt贸ra reszty fortuny niegdy艣 znacznej wnios艂a w rodzin臋 Bajbuz贸w, Iwa艣 odziedziczy艂 posiad艂o艣ci ogromne. Nie m贸wi膮c o przestrzeniach ziemi, kt贸rych obw贸d na mile si臋 liczy艂 i zajmowa艂 znaczn膮 cz臋艣膰 pogranicza mi臋dzy Wo艂yniem A Polesiem - skarbiec Bajbuz贸w, kt贸rego nikt nie zna艂, wedle powszechnego rozg艂osu mia艂 w sobie zawiera膰 korcami mierzone srebro i z艂oto, i ca艂e pere艂 skojce. Niczym by艂o dla rotmistrza wyst膮pi膰 w kilkadziesi膮t koni, kt贸rych same siod艂a i rz臋dy od srebra i z艂ota tysi膮cami szacowano. Izba jedna pe艂n膮 by膰 mia艂a naczy艅 srebrnych i poz艂ocistych, kt贸re na podarki przeznaczone by艂y. Futer te偶, jedwabi贸w, szkar艂atnego sukna, opon, kobierc贸w, or臋偶a drogiego i osobliwego zliczy膰 nie by艂o mo偶na. Tak opiewali ludzie, co do inwentarz贸w zajrzeli.

Pomimo tych zasob贸w pa艅skich, Iwa艣 Bajbuza prowadzi艂 偶ycie szlacheckie bardzo skromne, co by艂o powodem, 偶e go sk膮pym nazywano. By艂 za艣 w istocie szczodrym bardzo, gdy sz艂o o dobro og贸lne, o spraw臋 Rzeczypospolitej lub o dobry uczynek.

W owych czasach przywi膮zywano wielkie znaczenie do dwor贸w, kt贸rymi mo偶ni si臋 otaczali, A by艂y one do zbytku obsadzone i liczne. Nie m贸g艂 si臋 i Bajbuza obej艣膰 bez komornik贸w, dworzan, hajduk贸w czeladzi, Ale stosunkowo ogranicza艂 si臋 likiem5 ich nie bardzo wielkim. Dobiera艂 za to ludzi, A gdy na wojn臋 szed艂, z w艂asnej woli na swym koszcie prowadzi艂 najmniej sto g艂贸w takiego 偶o艂nierza, i偶 lepszego nie mia艂 nikt.

Z dala na Iwasia Bajbuz臋 patrz膮cy, ci, co o nim co艣 zas艂yszeli, nawet tacy, co si臋 o niego kiedy niekiedy ocierali, nie obcuj膮c ci膮gle, fa艂szywe sobie o nim wyrabiali poj臋cie. Jedni go dumnym, drudzy mienili sk膮pcem, inni mieli za postrzelonego dziwaka. W istocie pospolitym ludziom trudno by艂o sobie jasno wszystkie jego wyt艂umaczy膰 czynno艣ci. Lepiej go s膮dzili ci, co od m艂odo艣ci na niego patrzyli.

Iwa艣 ojca, cz艂owieka rycerskiego, Ale nie odznaczaj膮cego si臋 nadzwyczajnymi przymioty, utraci艂 by艂 bardzo wcze艣nie. Pozosta艂a mu opiekunk膮 matka, niewiasta rozumna, wielkiego ducha, i brat jej, ubogi, sterany na wojnach, zam臋czony pieniactwem, chor膮偶y Semen, knia藕 Kurcewicz, kt贸ry na 艂asce siostry, przy niej osiad艂szy, by艂 jej pomoc膮 w gospodarstwie i interesach. Jejmo艣膰 jednak偶e, pos艂uguj膮c si臋 nim, zwierzchni膮 komend臋 zachowa艂a przy sobie.

Pani staro艣cina Genowefa, z kniazi贸w Kurcewicz贸w, Bajbuzina, przywi膮zana do jedynego syna, kt贸rego przysz艂o艣膰 wyobra偶a艂a sobie nader 艣wietn膮, z jednej strony usi艂owa艂a mu mienia przysporzy膰, z drugiej tak go wychowa膰, Aby panem by膰 umia艂. 呕y艂a tylko w tym dzieci臋ciu.

Los szcz臋艣liwie bardzo nastr臋czy艂 jej do pokierowania wychowaniem Iwasia niepospolitego cz艂owieka, kt贸ry wp艂yw niezmierny wywar艂 na swego wychowa艅ca. By艂 to ubogi potomek odszczepionej ga艂臋zi mo偶nej rodziny pruskiej, w pocz膮tkach 偶o艂nierz za m艂odu, p贸藕niej 偶arliwy reformator i wittemberczyk6, czynny w ko艂ach dysydent贸w, na koniec nawr贸cony na katolick膮 wiar臋 duchowny. W tej sukni ju偶 dosta艂 si臋 Wejher do domu, w kt贸rym jako przyjaciel do 艣mierci przemieszkiwa艂. Niepospolicie uczony, zami艂owany w nauce, natchn膮艂 wychowa艅cowi upodobanie w powa偶nych zaj臋ciach, chocia偶 natura go wi臋cej na 偶o艂nierza stworzy艂a. Skutkiem wp艂ywu Wejhera, duch rycerski po艂膮czy艂 si臋 w Iwasiu z mi艂o艣ci膮 nauki, tak samo jak w Zamoyskim7, kt贸ry obok tytu艂u hetmana chlubi艂 si臋 swym rektorstwem padewskim.


Przej艣cie przez ogie艅 reformy, jak nie pozosta艂o bez skutku na Wejherze, tak si臋 i na uczniu jego odbi艂o. Wiara jego by艂a o艣wiecon膮 i gruntown膮. Po 艣mierci tego nauczyciela, kt贸ry w ko艅cu przyjacielem by艂 tylko i bratem, Bajbuza sam ju偶 艂贸dk膮 swoj膮 kierowa艂. Knia藕 Kurcewicz zmar艂 by艂 wkr贸tce, A i matka, doczekawszy si臋 zaledwie, 偶e syn ju偶 lat doszed艂 m艂odzie艅czych, odumar艂a go sierot膮.

Z raz obranej drogi Bajbuza nie da艂 si臋 ju偶 sprowadzi膰, poszed艂 ni膮 dalej. Uczy艂 si臋 po trosz臋, po trosz臋 wojowa艂, wpraszaj膮c si臋 ze swym oddzia艂em ochotnik贸w, gdzie tylko o szcz臋ku or臋偶a zas艂ysza艂. Panowanie Batorego by艂o dla niego doskona艂膮 szko艂膮, A Zamoyski wzorem. Czasu wojny natychmiast spieszy艂 do szereg贸w, A gdy na granicach pok贸j panowa艂, wraca艂 do domu i bawi艂 si臋 my艣listwem i ksi膮偶kami. Do tych cech, kt贸re go w oczach ludzi czyni艂y dziwakiem, liczy艂a si臋 g艂贸wna, i偶 co tylko kraj obchodzi艂o, co by艂o interesem Rzeczypospolitej, do tego si臋 natychmiast ofiarowa艂 na us艂ugi. Nie 偶膮dany i nie powo艂ywany bieg艂 ochotnikiem, jak na wojn臋. Pospolici ludzie widzieli w tym ch臋tk臋 odznaczenia si臋, maj膮c膮 go poprowadzi膰 na krzes艂o senatorskie, do wy偶szych dostoje艅stw, Ale Bajbuza nigdy si臋 nie ubiega艂 o nie. 呕e za艣 zawsze o ka偶dy wakans stara艂o si臋 kilku takowych, tak i偶 op臋dzi膰 si臋 im by艂o trudno, Bajbuza, przeciwnie, 偶adnych nie czyni艂 zabieg贸w i par臋 razy nawet Zamoyskiemu powiedzia艂, 偶e urz臋d贸w nie pragnie, A nagr贸d nie potrzebuje, pozostawiono go na stronie, dziwi膮c si臋 tylko tej dumnej oboj臋tno艣ci cz艂owieka, kt贸ry swym tytu艂em rotmistrza, zupe艂nie by艂 zaspokojony. Nie widywano go nigdy na dworze poluj膮cego na wakanse, kt贸re si臋 zjawia艂y, Ale na wie艣膰 o potrzebie, o wojnie, Bajbuza stawa艂 pierwszy.

Tym on sobie pozyska艂 mi艂o艣膰 Batorego, zaufanie i przyja藕艅 hetmana-kanclerza, kt贸ry go innym za wz贸r stawi艂. By艂 mu za艣 tym sympatyczniejszym, 偶e razem z nauczycielem swym, Wejherem, d艂ugo kr臋c膮c si臋 po W艂oszech, przesiaduj膮c w Padwie, ucz膮c po r贸偶nych uniwersytetach, mia艂 to humanitarne 贸wczesne wykszta艂cenie, kt贸re najwy偶ej stawi艂o cz艂owieka. Zamoyski, 艣miej膮c si臋, czasami tylko wyrzuca艂 mu brak Ambicji, dowodz膮c, 偶e ona te偶 jest cz艂owiekowi potrzebn膮, bo pole jego dzia艂alno艣ci rozpiera. Bajbuza dot膮d jednak post臋powania swego nie zmieni艂.

Tak do lat niemal czterdziestu do偶ywszy, Iwa艣, mo偶na by艂o powiedzie膰, kobiet nie zna艂 prawie i widywa艂 je tylko z daleka. Pami臋膰 matki dawa艂a mu o nich wysokie wyobra偶enie. O o偶enieniu nie mia艂 czasu pomy艣le膰 dot膮d i 偶adna z tych dzieweczek, kt贸re po 艣wiecie spotyka艂, wielkiego na nim nie czyni艂a wra偶enia. Wszystkie zar贸wno wydawa艂y mu si臋 mi艂e i powabne, Ale go ku sobie nie poci膮ga艂y.

Pierwsza, kt贸r膮 si臋 zaj膮艂 偶ywiej nieco, by艂a m艂odziuchna wdowa po jednym z kniazi贸w Sanguszk贸w, rodem Wielkopolanka, pi臋kna jak obrazek, wykszta艂cona, stateczna i w艂a艣nie takiego charakteru, kt贸ry na Bajbuzie najsilniejsze m贸g艂 uczyni膰 wra偶enie. Zmar艂y m膮偶 jej, chocia偶 do mo偶nej nale偶a艂 rodziny, nie zostawi艂 jej po sobie nic, opr贸cz bardzo skromnego do偶ywocia. Ona sama posa偶n膮 nie by艂a. Ksi膮偶臋cy tytu艂 wi臋c niemal jej ci臋偶y艂 przy bardzo szczup艂ym maj膮tku, z kt贸rym si臋 nie tai艂a, weso艂o znosz膮c prywacje8, na kt贸re by艂a nara偶on膮. By艂a to kobieta wielkiego charakteru i energii niepospolitej. Wszelki fa艂sz i udawanie by艂y jej wstr臋tnymi, zastosowywa艂a si臋 wi臋c do tej mierno艣ci, jaka jej przypad艂a losem, zamkn臋艂a na wsi i nie stara艂a po ksi膮偶臋cemu wyst臋powa膰.


Bajbuza, spotkawszy j膮 po raz pierwszy w ko艣ciele, naprz贸d uderzony by艂 niemal dziewiczym wdzi臋kiem postaci ksi臋偶nej, kt贸ra nie mia艂a nad lat dwadzie艣cia i 艂膮czy艂a w sobie urok m艂odo艣ci z powag膮 matrony. Skromny jej dw贸r by艂 tak偶e na owe czasy zjawiskiem uderzaj膮cym. W s膮siedztwie p贸藕niej Iwa艣 na jakich艣 imieninach, obchodzonych uroczy艣cie, bli偶ej j膮 pozna艂 i bardzo sobie upodoba艂. Nie widywano go nigdy tak d艂ugo i weso艂o zabawiaj膮cego si臋 z kobietami, kt贸rych unika艂 dot膮d. Przyjaciele natychmiast wr贸偶y膰 zacz臋li, 偶e si臋 o ni膮 stara膰 b臋dzie, Ale zawiedli si臋 w oczekiwaniu.

Iwa艣 przyznawa艂, 偶e mu si臋 podoba艂a, Ale otwarcie m贸wi艂, 偶e o o偶enieniu nie my艣la艂, wiele wymagaj膮c od niewiasty, kt贸rej by da艂 imi臋 swe i uczyni艂 j膮 do偶ywotni膮 towarzyszk膮. Ksi臋偶na tak偶e, okazuj膮c mu 偶yczliwo艣膰, nie zdaa艂a si臋 chcie膰 go poci膮ga膰 ku sobie, bo wcale zalotn膮 nie by艂a. Zawi膮za艂a si臋 przyja藕艅 jaka艣 spokojna, z kt贸rej 艣miano si臋 po trosz臋, bo jej nie rozumiano. Bajbuza g艂o艣no powtarza艂, 偶e dot膮d do stanu ma艂偶e艅skiego nie czu艂 wcale powo艂ania. Kiedy niekiedy odwiedza艂 ksi臋偶n臋 i mile sp臋dza艂 u niej godzin kilka, w obcych domach spotykaj膮c si臋 z ni膮, wyr贸偶nia艂 i ch臋tnie si臋 przysiada艂 na d艂ugie rozmowy, Ale w ko艅cu nawet naj艂akomsi na plotki przestali wr贸偶y膰, Aby co艣 z tego by膰 mog艂o.

- Ambitny jest - m贸wiono - chce mu si臋 wielkiego maj膮tku i imienia razem.

Kobiety zarzuca艂y ksi臋j偶nie Teresie, 偶e nie umia艂a poci膮gn膮膰 ku sobie bogatego s膮siada i 偶e ka偶da inna w jej miejscu g艂ow臋 by mu zawr贸ci艂a.

Stosunki dobrej przyja藕ni trwa艂y tak nierozerwane, A co dziwniej, wdowa, kt贸ra mia艂a wielu staraj膮cych si臋 o jej r臋k臋 wdowc贸w maj臋tnych, odpowiada艂a wszystkim, 偶e za m膮偶 i艣膰 nie my艣li. 呕ycie jej up艂ywa艂o nad krosienkami i w艣r贸d ma艂ego fraucymeru szlacheckich dzieweczek, kt贸re wychowywa艂a. Po wyprawie na Po艂ock, na Wielkie 艁uki, * powr贸ciwszy rannym do Nadstyrza Bajbuza, jak tylko zdrowszym si臋 uczu艂, po艣pieszy艂 przypomnie膰 si臋 s膮siadce, kt贸ra go przyj臋艂a bardzo serdecznie, Ale Ani on, Ani ona nie zmienili nic we wzajemnym post臋powaniu.

Miejscowo艣膰 ta, wa偶ny w臋ze艂 komunikacyjny na drodze do Nowogrodu i Moskwy, zosta艂a zdobyta przez wojska Batorego 4 IX 1580 roku.

Zapytywany czasem 偶artobliwie Iwa艣, kt贸rego przyjaciele ksi臋偶n膮 prze艣ladowali, nie odpowiada艂 na to wcale, Ani si臋 broni艂, Ani chcia艂 przyzna膰, A偶eby mia艂 co na my艣li. Przede wszystkim 偶o艂nierz, przewidywa艂 on dalsze prowadzenie wojny jako nieuchronne, nie wierz膮c w powodzenie zabieg贸w Possewina, * i na nowe si臋 wyprawy gotowa艂. Gdzie偶 mu by艂o my艣le膰 o o偶enieniu? Nie przeszkadza艂o to odwiedzaniu i przesiadywaniu u ksi臋偶nej Teresy, Ale zawsze zabiera艂 kogo艣 z sob膮, Aby ludzkim z艂ym j臋zykom nie da膰 siebie i jej na pastw臋. Ksi臋偶na Teresa powtarza艂a ci膮gle g艂o艣no, 偶e za m膮偶 i艣膰 nie my艣li i po staremu byli dobrymi przyjaci贸艂mi, nic wi臋cej. Tylko starzy i wytrawni ludzie poruszaj膮c g艂owami szeptali, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej musi si臋 to sko艅czy膰 u o艂tarza.

Possevino - Antonio Possewino, legat papieski w Polsce, jezuita; po艣redniczy艂 w uk艂adach pokojowych mi臋dzy Stefanem Batorym A Iwanem Gro藕nym. Watykan zamierza艂 pozyska膰 w ten spos贸b Moskw臋 dla katolicyzmu. Poniewa偶 鈥渮abiegi Possevina鈥 zako艅czy艂y si臋 w roku 1582, w tym za艣 momencie Akcji powie艣ci mamy rok 1586, chodzi tu raczej o w膮tpliwo艣膰 Bajbuzy, czy pok贸j mi臋dzy Polsk膮 i Moskw膮 mo偶e by膰 trwa艂y.

Takie by艂o po艂o偶enie Iwasia Bajbuzy w chwili, gdy chor膮偶y Szczypior, dobiwszy si臋 do Horodyszcza w Nadstyrzu, otrz膮sn膮wszy ze 艣niegu, zapyta艂 starego s艂ug臋, kt贸ry wychodzi艂 na spotkanie, czy zasta艂 rotmistrza w domu.

- A gdzie偶 by na taki czas m贸g艂 si臋 ruszy膰? - odpar艂 staruszek. - Ta偶 to od dw贸ch dni taka by艂a wiuha, 偶e nosa na podw贸rze nie wytkn膮膰.

Zabrano natychmiast ludzi i konie do go艣cinnych stajen, A Szczypior nie przebieraj膮c si臋, jak sta艂, wierzchni膮 tylko opo艅cz臋 zrzuciwszy, za przewodnikiem do sypialni Bajbuzy po艣pieszy艂, kt贸ry tak daleko od wjazdu w zacisznym siedzia艂 k膮cie, 偶e go艣cia Ani zobaczy膰, Ani pos艂ysze膰 nie m贸g艂 przybywaj膮cego.

Chor膮偶y Szczypior by艂 mniej wi臋cej w wieku Bajbuzy, Ale powierzchowno艣ci wcale odmiennej, ma艂y, kr臋py, muskularny, gor膮czkowych ruch贸w, krzykliwego g艂osu, zamaszysty, rubacha, 偶o艂nierz,. jednym s艂owem, kt贸ry wi臋cej w obozach i taborach ni偶 po pa艂acach i dworach zwyk艂 si臋 by艂 obraca膰. Ale za to by艂 to 偶o艂nierz, jakich ma艂o, rozmi艂owany w swym rzemio艣le, odwa偶ny, do艣wiadczony, przezorny. Nauki nie mia艂 wiele, Ale z 偶ycia zaczerpn膮艂 du偶o i w trudnych razach mia艂 instynkta nadzwyczaj szcz臋艣liwe. Jak wszystka szlachta owych czas贸w, Szczypior wi臋cej by艂 winien obcowaniu z lud藕mi ni偶 szkolonemu wychowaniu i ksi臋gom. Uczono si臋 na贸wczas z 偶ywego s艂owa, nie z karty, i dlatego dzi艣 tyle w przesz艂o艣ci pozosta艂o tajemnic, bo ich nikt nie czu艂 potrzeby zapisywa膰, jako rzeczy powszechnie znanych, dzi艣 niepowrotnie zatraconych. Otwartej g艂owy, weso艂ego humoru chor膮偶y, jak wielka wi臋kszo艣膰 szlachty, zna艂 troch臋 historii, 艂acin臋 rozumia艂 i przys艂owiami jej si臋 pos艂ugiwa艂, zreszt膮 papierami i pi贸rem si臋 brzydzi艂. W obej艣ciu si臋 偶o艂nierska jego prostota, charakter szlachetny, otwarto艣膰 czyni艂y go mi艂ym Bajbuzie.

Zaprasza艂 go do siebie, obcowa艂 z nim jak z bratem, A potajemnie pomaga艂 mu wiele, bo Szczypior opr贸cz wioszczyny gdzie艣 na Bia艂orusi nie mia艂 nic.

Zobaczywszy go w progu, Bajbuza zakrzykn膮艂 na wp贸艂 uradowany, wp贸艂 zdziwiony:

- A to艣 ty mi z nieba spad艂!

I obie r臋ce wyci膮gn膮艂 ku niemu:

- B贸g zap艂a膰, bo w tak膮 zamie膰 pu艣ci膰 si臋 w podr贸偶, na to potrzeba Szczypiora!

Chor膮偶y wita艂 si臋, Ale daleko mniej ra藕nie i weso艂o, ni偶 by艂 zwyk艂; spojrzeli sobie w oczy. Bajbuza si臋 domy艣li艂, 偶e mu przyni贸s艂 co艣 z艂ego.

- Co ci to, Szczypior! Zmarz艂e艣, ko艅 ci pad艂 na drodze? M贸w! - zawo艂a艂.

- A, bodajby mi wszystkie lepiej pozdycha艂y - westchn膮艂 chor膮偶y ponuro. - Nie ma co 偶artowa膰!

- Na Boga, c贸偶 si臋 sta艂o? - podchwyci艂 Bajbuza niespokojnie.

- Najwi臋ksze nieszcz臋艣cie, jakie nas wszystkich spotka膰 mog艂o! - odpar艂 Szczypior.

- Mi艂osierny Bo偶e - 艂ami膮c r臋ce podchwyci艂 Bajbuza i zwiesi艂 je bezsilne - m贸w...

- Kr贸l! Kr贸l nasz umar艂! * wybuchn膮艂 g艂osem jakby ze 艂kaniem pomieszanym Szczypior.

Stefan Batory zmar艂 12 grudnia 1586 roku w Grodnie. Po jego 艣mierci kr膮偶y艂y po Polsce wie艣ci, jakoby zosta艂 otruty, co Kraszewski dalej notuje.

- Kr贸l! Kr贸l! - odst臋puj膮c na krok, powt贸rzy艂 rotmistrz. - Nie do wiary!

- Niestety! - przerwa艂 Szczypior podchodz膮c machinalnie ku kominowi. - Prawda to, jak B贸g Bogiem. Nie ma go! Smutna ta wiadomo艣膰 obiega ju偶 ca艂膮 Rzeczpospolit臋 i lada chwila by艂aby do was dosz艂a.

Bajbuza sta艂 jak os艂upia艂y.

- To cios! - zawo艂a艂. - silny, zdr贸w, niestary! C贸偶 mu si臋 sta艂o?

Chor膮偶y ramionami poruszy艂.

- B贸g wie jeden, Ale fama g艂osi powszechna, 偶e go otruto. By艂o przy nim lekarzy dosy膰 - m贸wi艂 dalej - Ani na W艂ocha Buccell臋, Ani na Simona * podejrzenia nie ma, bo ci by byli w艂asne 偶ycie dla niego dali, Ale kto zar臋czy, 偶e w艣r贸d tych, co go otaczali, zdrajc贸w nie by艂o przekupionych przez Zborowskich * i Rakuskich praktykant贸w. * Struli go, pewnie struli!

Buccella i Simon - lekarze nadworni Stefana Batorego.

Zborowscy - magnacka rodzina Zborowskich by艂a wrogo usposobiona do Stefana Batorego i Jana Zamoyskiego, kt贸ry z wyroku kr贸lewskiego kaza艂 艣ci膮膰 w roku 1584 Samuela Zborowskiego, Banit臋, warcho艂a, knuj膮cego zamachy na kr贸la i kanclerza. Brat Samuela, Krzysztof, zosta艂 skazany na wygnanie w roku 1585 za udowodnione dzia艂anie przeciw kr贸lowi i pa艅stwu.

W swych wichrzycielskich d膮偶no艣ciach opiera艂a si臋 rodzina Zborowskich g艂贸wnie na Habsburgach, kt贸rych obawia艂a si臋 zn贸w szlachta polska jako kandydat贸w do tronu polskiego, z powodu ich Absolutystycznych d膮偶no艣ci. Z tego m.in. powodu utar艂o si臋 w tych czasach w Polsce powiedzenie: 鈥減raktyki Rakuskie鈥, czyli intrygi polityczne, d膮偶膮ce do wprowadzenia na tron dynastii Rakuskiej, tj. Austriackiej.

Bajbuza si臋 wzdrygn膮艂 ca艂y.

- A, ci Zborowscy! - zgrzytn膮艂. - Jeszcze z nimi nie ma ko艅ca!

- Mnie si臋 widzi, to dopiero pocz膮tek, teraz dopiero wichrze膰 zaczn膮 - m贸wi艂 Szczypior. - W ca艂ym kraju wszystko si臋 burzy i rusza, jak gdyby spiskowi na to has艂o tylko czekali. Ju偶 s艂ysz臋, G贸rka, * Czarnkowski * i co ich tam jest Rakuszan, zbieraj膮 偶o艂nierza, zwo艂uj膮 zjazdy. Jeszcze zw艂oki nie zastyg艂y, A ju偶 czu膰, 偶e go nad nami nie ma.

G贸rka - Stanis艂aw G贸rka, wojewoda pozna艅ski, przyw贸dca szlachty wielkopolskiej, osobisty wr贸g Jana Zamoyskiego, znany z zamo偶no艣ci i wystawnego 偶ycia. By艂 po 艣mierci Stefana Batorego g艂ow膮 stronnictwa rakuskiego zamierzaj膮cego na tronie polskim osadzi膰 Arcyksi臋cia Maksymiliana Habsburga.

Czarnkowski - Stanis艂aw Czarnkowski, referendarz koronny, posta膰 znana w wewn臋trznych walkach politycznych w Polsce od czas贸w Zygmunta Augusta. Po 艣mierci Batorego sta艂 si臋 p艂atnym Agentem Habsburg贸w. Odznacza艂 si臋 gwa艂town膮 nienawi艣ci膮 do Jana Zamoyskiego. Wiele sejm贸w zajmowa艂 swymi prywatnymi sprawami. Stara艂 si臋 o godno艣膰 ko艣cieln膮 biskupa koadiutora ( zast臋pcy) gnie藕nie艅skiego, chocia偶 by艂 cz艂owiekiem 艣wieckim. W latach kiedy toczy si臋 Akcja powie艣ci, nie ustawa艂 w intrygach politycznych mimo staro艣ci i 艣lepoty.

Wtem Bajbuza krzykn膮艂 z gwa艂towno艣ci膮, kt贸ra rzadko bra艂a nad nim g贸r臋:

- A Zamoyski?!

- Nie za艣pi on pewnie - rzek艂 Szczypior - i jako hetman b臋dzie mia艂 z kim naprzeciwko nim wyst膮pi膰, Ale doczekamy si臋 wojny domowej, gdy nieprzyjaciel zewsz膮d czyha. Rakuszanin z tego skorzysta.

Pos臋pnie zamy艣li艂 si臋 Bajbuza i w tym milczeniu przeszed艂 par臋 razy po izbie.

- Nie ma tu co rozmy艣la膰 - rzek艂 - powinno艣膰 wskazuje ko艂o Zamoyskiego si臋 gromadzi膰, kto Boga ma w sercu. Doma siedzie膰 nie pora.

Obr贸ci艂 si臋 ku Szczypiorowi.

- Nie wiesz, gdzie si臋 hetman znajduje? - spyta艂.

- Nie wiem. Wiadomo艣膰 o 艣mierci kr贸la zasta艂a mnie u krewnych na Litwie, zbieg艂em do was, Aby si臋 naradzi膰 i da膰 wam zna膰.

- Niech B贸g p艂aci! - powt贸rzy艂 par臋 razy Bajbuza. - My艣le膰 tu nie ma co, oko艂o hetmana zbiera膰 si臋 potrzeba. Cesarscy Ani chybi ju偶 si臋 ko艂o G贸rki i Zborowskich kupi膰 musz膮. Nie wiem, czy na Gody ( Bo偶e Narodzenie) w domu mo偶bna b臋dzie pozosta膰. Sejm rych艂o Karnkowski zwo艂a膰 musi, Aby co pr臋dzej o elekcji postanowi艂, A na sejm wszystkie si臋 warcho艂y zbiegn膮. Nam te偶 tam potrzeba by膰.

Wiadomo艣膰 ta jak piorun pad艂a na Bajbuz臋 niespodzianie.

- Nie mo偶e to by膰 - wo艂a艂 - Aby 艣mier膰 by艂a naturaln膮, grozili mu i od dawna si臋 sposobili zg艂adzi膰 go ze 艣wiata. Zobaczycie, 偶e Zborowski Krzysztof natychmiast si臋 tu znajdzie, cho膰 banit膮 jest.

- S艂ysza艂em po drodze, 偶e i on, i Andrzej ju偶 ze Szl膮ska przybyli i publicznie si臋 ukazuj膮, przeciwko hetmanowi odgra偶aj膮c - rzek艂 Szczypior. - Nie w膮tpi臋, 偶e i hetman znajdzie ludzi, Ale Rakuszanie wcze艣niej si臋 gotowali ni偶 on, co pewnie tak nag艂ego nie przewidywa艂 zgonu. Karnkowski z nim trzyma膰 b臋dzie, A to interrex. *

Karnkowski - Stanis艂aw Karnkowski, prymas Polski. W czasie bezkr贸lewia nosi艂 prymas tytu艂 interrex ( 艂ac.), kr贸l tymczasowy鈥, gdy偶 zast臋pczo reprezentowa艂 w艂adz臋 kr贸lewsk膮.

Bajbuza zacisn膮艂 usta.

- Gdzie kr贸l zmar艂? - spyta艂.

- W Grodnie - rzek艂 Szczypior. - Ma艂o co chorza艂 nawet, A teraz si臋 medycy za 艂by bior膮, kto winien. W tym jest r臋ka z艂oczy艅cy!

Bajbuza sta艂 jeszcze pogr膮偶ony w sobie, r臋k臋 wyci膮gn膮艂 ku chor膮偶emu i po艂o偶y艂 mu j膮 na ramieniu.

- S艂uchaj no - rzek艂 - struli go zb贸je, czy nie, B贸g jeden wie, Ale my tego nie powinni艣my Ani przypuszcza膰, Ani g艂osi膰, nawet przeciwko Zborowskim, bo warcho艂y s膮, Ale bracia nasi i dzieci tej ziemi. Srom z nich pad艂by na nar贸d. Wiem, 偶e oni pope艂ni膰 to mogli, niech ich B贸g s膮dzi, my milczmy. Gdybym na miejscu hetmana by艂, mo偶e bym tak 艣ci膮膰 kaza艂 Samuela, jak on, dla postrachu i grozy, Ale o trucizn臋 i morderstwo kryjome bym ich nie oskar偶a艂.

Szczypior s艂ucha艂 z uwag膮. Wierzy艂 on tak w rozum Bajbuzy, 偶e na 艣lepo szed艂 za nim. Zamilk艂 wi臋c, A rotmistrz ci膮gn膮艂 dalej:

- 艁acno przewidywa膰, co nast膮pi. Zamoyski pewnie kt贸rego z Batorych na tron forytowa膰 b臋dzie, A szlachta si臋 wilczych z臋b贸w * boi i nie zechce ich; kr贸lowa * poprowadzi siostrze艅ca, kr贸lewicza szwedzkiego; Rakuszanie - Maksymiliana * lub cesarza. Wi臋cej ju偶 nie wiem kogo by mo偶na obiera膰. Zechc膮 Piasta, moim zdaniem, Zamoyski jeden godzien po Batorym panowa膰, Ale Ani jego nie zechc膮, Ani on nie zechce. Nadto ma nieprzyjaci贸艂. No, na ostatek Litwa, ta gotowa cara moskiewskiego dla pokoju wybiera膰, Ale Polska go nie przyjmie!

Wilcze z臋by - znajdowa艂y si臋 w herbie rodowym kr贸la Stefana Batorego.

Mowa tu o Annie Jagiellonce, siostrze Zygmunta Augusta. Projektowano jej ma艂偶e艅stwo z Henrykiem Walezym, znacznie jednak od niej m艂odszym. Ma艂偶e艅stwo Anny ze Stefanem batorym mia艂o tylko formalny charakter. Zygmunt III by艂 jej siostrze艅cem. Osadzenie go na tronie polskim planowa艂a Anna od dawna.

Maksymilian - Arcyksi膮偶臋 Austriacki z rodu Habsburg贸w, kandydat do korony polskiej po 艣mierci Batorego.

M贸wi艂 to, chodz膮c, Bajbuza, gdy w progu ukaza艂 si臋 w czarnej sukni, s艂usznego wzrostu, chudy i blady ksi臋偶yna, kt贸ry niskim polk艂onem kolatora * Wita艂. Z twarzy jego wyczyta膰 by艂o mo偶na, i偶 ju偶 smutn膮 wiedzia艂 nowin臋. Za艂ama艂 r臋ce.

Kolator ( z 艂ac.) - opiekun ko艣cio艂a miejscowego ( przypis redakcji).

- Kr贸l umar艂! - szepn膮艂. - O, my nieszcz臋艣liwi! Dysydenci g艂ow臋 podnios膮, A w kraju znowu nie b臋dzie spokoju. Biada domowi podzielonemu i rodzinie rozprz臋偶onej. Co nas czeka? Panie rotmistrzu, co nas czeka?

Bajbuza si臋 u艣miechn膮艂 smutnie.

- Ci臋偶ka chwila do przebycia - rzek艂 z powag膮, wskazuj膮c ksi臋dzu krzes艂o - Ale si臋 w膮tpi膰 nie godzi o mi艂osierdziu Bo偶ym. Mamy przecie kanclerza, A oko艂o niego skupi膮 si臋 ludzie poczciwi.

Wtem proboszcz, ksi膮dz Poklatecki, zwr贸ci艂 si臋 do Szczypiora.

- A to wy, panie chor膮偶y, przywie藕li艣cie nam wie艣膰 t臋 straszn膮? - zapyta艂. - Powiedzcie偶 nam co wi臋cej? O chorobie kr贸la nie s艂yszeli艣my.

- Kr贸tko te偶 chorza艂 - rzek艂 chor膮偶y, kt贸ry ju偶 z trucizn膮 nie 艣mia艂 wyst膮pi膰. - Mia艂 A偶 dwu lekarzy przy sobie, kt贸rzy si臋 dzi艣 spieraj膮, jak go leczy膰 by艂o potrzeba.

- Sta艂a si臋 wola Bo偶a - przerwa艂 Bajbuza. - Zarz膮d藕cie, ksi臋偶e proboszczu, nabo偶e艅stwo 偶a艂obne za dusz臋 pana. Nam trzeba my艣le膰, Aby艣my co rychlej innego sobie obrali i w bezkr贸lewiu A bez艂adzie nie trwali.

- A, biedna kr贸lowa! - westchn膮艂 proboszcz. - Po Henryku by艂a s艂omian膮 wdow膮, po tym te偶 przysz艂o jej 偶a艂ob臋 nosi膰, A teraz patrze膰 b臋dzie musia艂a na nowego pana, kt贸remu si臋 jej pok艂oni膰 ka偶膮 mo偶e...

- Kt贸偶 wie, czy siostrze艅ca jej nie wybierzemy? - odpar艂 Bajbuza. - Jagiello艅ska w nim krew p艂ynie, A po艂膮czenie ze Szwecj膮 nie od rzeczy dla nas, boby艣my Moskwie z ni膮 艂acniej czo艂o stawi膰 mogli.

- Kr贸lowa Anna - odezwa艂 si臋 ksi膮dz - ju偶 go dwakro膰 przecie ca艂ymi si艂ami na tron forytowa艂a, A nie powiod艂o si臋 jej, mia艂a偶by by膰 teraz szcz臋艣liwsz膮?

- By膰 mo偶e! - zawo艂a艂 Bajbuza. - Na贸wczas m艂ody Zygmunt mia艂 lata niepe艂ne, dzieckiem by艂, dzi艣 dwudziestu dochodzi, je偶eli si臋 nie myl臋, i z pomoc膮 Zamoyskiego rz膮dzi膰 potrafi.

- Ale czy Zamoyski go zechce? - rzek艂 Szczypior.

Nikt nie odpowiedzia艂 na to.

- Stolica Apostolska - odezwa艂 si臋, wzdychaj膮c, proboszcz - niechybnie Rakuszanina popiera膰 b臋dzie. Ma on zwolennik贸w wielu, Ale i nieprzyjaci贸艂 niema艂o.

- Burzliwa b臋dzie elekcja - doda艂 Bajbuza - dlatego kto 偶yw, A Boga w sercu ma, jecha膰 na ni膮 powinien i stawa膰 w szeregach, bo warcho艂y nie za艣pi膮.

- Pami臋tajcie偶 ino - wtr膮ci艂 ksi膮dz - Aby znowu kr贸lowi na Henrykowskie Artyku艂y * przysi臋ga膰 nie kazano. Dacie wy 鈥減acem dissidentibus鈥, * Ale oni wam go nie dadz膮, A wezm膮li g贸r臋, przepadnie wiara, ko艣cio艂y i z nimi Rrzeczpospolita, kt贸rej tyle 偶y膰, p贸ki Rzymu c贸rk膮 jest.

Henrykowskie ( lub Henrycja艅skie) Artyku艂y zaprzysi臋gali kr贸lowie elekcyjni w Polsce. Opr贸cz gwarancji swob贸d szlacheckich por臋cza艂y one tak偶e swobod臋 wyznaniow膮 dla r贸偶nowierc贸w. Po raz pierwszy przedstawiono je do zaprzysi臋偶enia Henrykowi Walezemu, sk膮d nazwa.

Pacem Dissidentibus ( 艂ac.) - pok贸j dla dysydent贸w - r贸wnouprawnienie dla r贸偶nowierc贸w.

Bajbuza milcza艂 troch臋.

- M贸j ocjcze - rzek艂 - przebaczcie mi odmienne zdanie. Lepiej jest dysydentom pok贸j zaprzysi膮c, ni偶 im wypowiada膰 wojn臋. Nie ma u nas dla nich sposobnej roli, posiane nie zejdzie ziarno, A gdy zaczniemy n臋ka膰 ich, wywo艂amy si艂臋, kt贸r膮 wszelka przemoc rodzi.

- Rotmistrzu? Wy za dysydentami?! - zawo艂a艂 proboszcz. - Uszom mi si臋 wierzy膰 nie chce.

- Bajbuza si臋 u艣miecha艂.

- Nie, ojcze m贸j - rzek艂 - Ale艣my wzorem Batorego post臋powa膰 powinni. 呕ydom synagogi budowa膰 pozwalamy, niech i zbory stoj膮 spokojne. Nie p贸jdzie do nich nikt, dop贸ki do nich ucisk nie poci膮gnie.

Ksi膮dz g艂ow膮 poruszy艂.

- Zgubne to pob艂a偶anie - szepn膮艂 - bo oni go dla nas nie maj膮, A zuchwali s膮.

- My si臋 im obronimy - odpar艂 Bajbuza - Ale tymczasem nie o dysydent贸w spraw臋 idzie, Zborowscy nam pokoju nie dadz膮, z tymi si臋 naprz贸d rozprawi膰 nale偶y.

- Dysydenci w艂a艣nie w ich si臋 znajd膮 obozie - przerwa艂 proboszcz.

- Tym gorzej dla nich - rzek艂 Bajbuza.

Przez chwil臋 milczeli zadumani. Ogie艅 tylko trzaska艂 na kominie.

- B贸g 艂askaw - odezwa艂 si臋 w ko艅cu gospodarz - r贸bmy, co naszym obowi膮zkiem, reszt臋 na Niego zdajmy. U mnie - doda艂 - od dzi艣 dnia wszystko na wojennej stopie, ludzi zbiera膰 ka偶臋, A jak skoro b臋d膮 gotowi, puszcz臋 si臋 Albo do hetmana, lub do pana Stanis艂awa 呕贸艂kiewskiego, Aby czynnym by膰 i Rakuszanina nie dopu艣ci膰. Nie zechce szlachta Batorego z obawy, Aby zbyt surowym nie by艂, poprowadzimy Szweda, * kt贸rego kr贸lowa niemal jak w艂asne dziecko z dawna ukocha艂a. Byle nam ksi膮dz Karnkowski szyk贸w nie mi臋sza艂.

Szwed - kr贸lewicz szwedzki Zygmunt Waza.

Zwr贸ci艂 si臋 gospodarz do proboszcza.

- A wy, ojcze, m贸dlcie si臋 gor膮co do Boga, Aby Rzeczpospolit臋 z tej toni wyratowa艂 i kr贸lowi wielkiemu godnego naznaczy艂 nast臋pc臋. Szczypiorrze kochany - zwr贸ci艂 si臋 do starego towarzysza - ty ze mn膮.

I u艣cisn膮艂 go w milczeniu.




Rozdzia艂 II

Ostra w pocz膮tkach zima z艂agodnia艂a w ko艅cu stycznia. W Nadstyrzu wszystko ju偶 by艂o w gotowo艣ci do ci膮gnienia, Ale te偶 nadchodz膮ce tu wiadomo艣ci czyni艂y je obowi膮zkiem. To, co w pierwszej chwili przywi贸z艂 z sob膮 Szczypior, w zupe艂no艣ci si臋 potwierdza艂o. Nikt nie przypuszcza艂 nawet, Aby Zborowscy, pogn臋bieni 艣mierci膮 Samuela i banicj膮 Krzysztofa, na si艂y takie zdoby膰 si臋 mogli; i nie zebraliby ich, pomimo przyjaci贸艂 swych, gdyby nie pokrewie艅stwo z wojewod膮 pozna艅skim, A jego niech臋膰 i zazdro艣膰 zastarza艂a przeciwko Zamoyskiemu.

Hetman i on 偶artobliwie si臋 niegdy艣 przezywali, pierwszy rektorem padewskim, drugi wittembergskim; * dzi艣 nienawi艣膰 G贸rki, 艣mierci膮 Samuela podniecona, nie zna艂a granic, A mia艂 za sob膮 nie tylko ca艂膮 Wielkopolsk臋, Ale mnogich nieprzyjaci贸艂 hetmana i dysydent贸w, kt贸rzy go za g艂ow臋 i wodza swego liczyli.

Aluzja do Wittembergii, kolebki protestantyzmu, kt贸rego polscy zwolennicy, zwani w powie艣ci dysydentami, popierali G贸rk臋.

Na pierwsz膮 wie艣膰 o zgonie Batorego ruszy艂o wszystko, co 偶elazna jego r臋ka dot膮d w pozornym pokoju trzyma艂a, 偶ywio艂y niespokojne i burzliwe podnios艂y si臋 gwa艂townie. Opr贸cz G贸rki, stary, schorza艂y Arcybiskup gnie藕nie艅ski Karnkowski jawnie bra艂 stron臋 przdeciwnik贸w hetmana, do kt贸rego nawet list wys艂a艂, radz膮c mu, Aby si臋 nie pokazywa艂 na sejmie. Sz艂o o spraw臋 Zborowskich, kt贸rzy nie zwa偶aj膮c na to, i偶 prawo sejmowi konwokacyjnemu * o niczym wi臋cej stanowi膰 nie dopuszcza艂o opr贸cz terminu elekcji, chcieli co najpr臋dzej zrzuci膰 z siebie wywo艂anie i wr贸ci膰 do praw, jakie im odj膮艂 wyrok Batorego.

Sejm Konwokacyjny - sejm, na kt贸rym uchwalono termin i miejsce elekcji kr贸la.

Nie zwa偶aj膮c na to, czy Zamoyski na sejm przyby膰 zechce lub nie, Bajbuza gotowa艂 si臋 stan膮膰 przy 呕贸艂kiewskim lub po艂膮czy膰 z tym obozem, kt贸ry stron臋 Zamoyskiego mia艂 trzyma膰. Ludzie ju偶 si臋 艣ci膮gn臋li do Nadstyrza A Iwa艣 niecierpliwi艂 s艂ysz膮c o tym, co si臋 dzia艂o na 艣wiecie, gdy on tu siedzia艂 z za艂o偶onymi r臋kami, A偶 jednego dnia zawo艂a艂 na Szczypiora:

- Chor膮偶y! jad臋 ksi臋偶n臋 Teres臋, s膮siadk臋 moj膮 艂askaw膮, po偶egna膰; nie uchodzi, Abym ci臋 z sob膮 nie wzi膮艂. Zobaczysz tak膮 kobiet臋, powiadam ci tak膮, jakiej drugiej Ani ze 艣wiec膮, Ani z pochodni膮 nie znale藕膰.

- Oho! - przerwa艂 Szczypior - to mi dopiero niewiasta, kiedy wy to o niej m贸wicie.

- Rych艂o i wy to powt贸rzycie za mn膮 - rzek艂 rotmistrz - odziej偶e si臋 szykownie, sanki zajad膮 i pojedziemy.

Szczypior by艂 ciekawy, bo nigdy nic o ksi臋偶nie nie s艂ysza艂.

- Stara, m艂oda? - spyta艂.

- M艂oda i pi臋kna - rzek艂 Bajbuza - Ale mog艂aby by膰 star膮 i brzydk膮, A trzeba przed ni膮 bi膰 czo艂em.

- A偶 mi strach! - roz艣mia艂 si臋 Szczypior - Alem ciekawy.

Par臋 mil od Nadstyrza by艂o do Nad艂ug贸w ksi臋偶nej. Szczypior nie chcia艂 wierzy膰, 偶e do rezydencji ksi臋偶nej zaje偶d偶ali, gdy sanki ich przez wysok膮, star膮, kryt膮 bram臋 wtoczy艂y si臋 na dziedziniec i przed prosty dw贸r szlachecki, oko艂o kt贸rego cicho by艂o i ma艂o ludzi si臋 kr臋ci艂o.

Stary s艂uga w wyszarzanej sukni d艂ugiej, ciemnoburakowego koloru przywita艂 ich w progu i zaraz do izby wielkiej wprowadzi艂, gdzie zastali ksi臋偶n臋 nad krosnami, kt贸rej m艂ode dziewcz臋 z ksi膮偶ki co艣 czyta艂o. Mieszkanie by艂o skromne, Ale wyszukanej czysto艣ci i woniej膮ce 艣wie偶o艣ci膮 jak膮艣.

Ksi臋偶na Teresa wsta艂a uradowana na powitanie s膮siada, kt贸ry jej przyjaciela przedstawia艂.

- Przyjechali艣my po偶egna膰 ksi臋偶n臋 pani膮 - rzek艂 - i doprasza膰 si臋 b艂ogos艂awie艅stwa.

- Dok膮d? Na wojn臋? - zapyta艂a 偶ywo.

- Tak dobrze, jak na wojn臋 i gorzej ni偶 na Poha艅ca - odpar艂 Bajbuza - bo na Turka id膮c, serce si臋 raduje, 偶e si臋 wojowa膰 b臋dzie z nieprzyjacielem krzy偶a 艣wi臋tego, A my mo偶e z bra膰mi si臋 bi膰 b臋dziemy musieli.

- Nie dopu艣ci Pan B贸g - westchn臋艂a wdowa, w kt贸r膮 Szczypior oczy mia艂 wlepione jak w obraz cudowny.

Pocz膮艂 tedy przyby艂y go艣膰 rozpowiada膰, co si臋 艣wi臋ci艂o, A ksi臋偶na go z wielk膮 s艂ucha艂a uwag膮. Szczypior milcza艂. Przyniesiono wino i s艂odycze.

- Mo艣cia ksi臋偶no - 偶artobliwie odezwa艂 si臋 rotmistrz - rad bym zawczasu wiedzia艂, za kim wy b臋zdiecie na to kr贸lestwo, Abym i ja z nim by艂.

Roz艣mia艂a si臋 gosposia.

- Ale ja, panie rotmistrzu - odpar艂a - niespe艂na wiem nawet, kto staje na kandydata, A temu 偶yczy膰 b臋d臋 korony, kto j膮 godnie Batorego nosi膰 b臋dzie. Kt贸偶 si臋 do niej swata?

- 呕e nie zabraknie Piast贸w i obcych, to pewna - m贸wi艂 Bajbuza - Ale najbli偶szy jest siostrzan kr贸lowej i Rakuszanin. Zg艂osz膮 si臋 i Batorowie, A bodaj wielki knia藕 moskiewski.

- A wy z kim b臋dziecie? - spyta艂a ksi臋偶na.

Ruszy艂 ramionami rotmistrz.

- Wierz臋 w rozum i poczciwo艣膰 Zamoyskiego - rzek艂 - z nim p贸jd臋 na 艣lepo, A to znaczy, 偶e w 偶adnym razie nie z Rakuszany trzymamy, bo tych Zborowscy s膮.

Gdy to m贸wili Szczypior patrza艂 A patrza艂 na ksi臋偶n臋, nie mog膮c od niej oczu oderwa膰. Wyobra偶a艂 j膮 sobie i pi臋kn膮, i mi艂膮, kiedy Bajbuza tak j膮 wielbi艂, Ale tak膮, jak膮 ujrza艂, wcale si臋 nie spodziewa艂 zobaczy膰.

Ksi臋偶na by艂a w艂a艣nie w tym wieku naj艣wietniejszego rozkwitnienia, gdy kobieta jest w ca艂ej swej pi臋kno艣ci pot臋dze. Z艂otego w艂osa, wielkich oczu niebieskich, bia艂a, z p艂ci膮 nadzwyczaj delikatn膮, 艣redniego wzrostu, kszta艂tna, instynktowo ruchy maj膮ce pe艂ne uroku, cho膰 zalotn膮 nie by艂a, dla Szczypiora wdowa wciela艂a idea艂 kobiety, o jakiego istnieniu nawet nie marzy艂.

Oniemia艂 te偶 na widok jej, os艂upia艂 i siedzia艂 zapatrzony tak, 偶e si臋 艣miesznym m贸g艂 wydawa膰. Potrzebowa艂 troch臋 czasu, nim wyszed艂 z tego upojenia i do rozmowy si臋 m贸g艂 wmi臋sza膰. By艂 najmocniej teraz przekonanym, 偶e rotmistrz by膰 musia艂 do r臋ki wdowy pretendentem.

Ona tymczasem z nim wiod艂a swobodn膮, weso艂膮 i spokojn膮 rozmow臋, Ale Szczypior w niej pr贸偶no szuka艂 cho膰by cienia jakiego艣 porozumienia i uczucia. Oboje teraz z kandydat贸w do korony wybrali zgodnie Zygmunta.

- Nale偶y si臋 cho膰 to zado艣膰uczynienie ostatniej z Jagiellonek - m贸wi艂a gospodyni - tej biednej kr贸lowej, kt贸r膮 za 偶ycia rodzic贸w w k膮t zasuwano, za 偶ycia brata na uboczu trzymano, po wyborze Henryka osadzono na koszu, A ze Stefanem po艂膮czono tylko dla ceremonii. S艂ysza艂am i wiedz膮 wszyscy, 偶e kocha Zygmusia jak syna, 偶e sobie wizerunki jego posy艂a膰 ka偶e. Na jej mo偶e intencj臋 po polsku go uczono. Pobo偶nym by膰 ma i statecznym, m艂odym jest, do kraju si臋 przywi膮偶e, bierzcie go!

- Jam got贸w! - zawo艂a艂 rotmistrz - A za przyjaciela Szczypiora r臋cz臋, 偶e tak g艂osowa膰 b臋dzie, jak mu ksi臋偶na ka偶e.

Zarumieni艂a si臋 wdowa mocno.

- tak, chor膮偶y wedle mego 偶yczenia, A wy, rotmistrzu? Przeciwko memu 偶yczeniu? - pocz臋艂a 偶artobliwie.

- Ja nie wiem - rzek艂 spokojnie rotmistrz - Ale za to r臋cz臋, 偶e przeciwnik贸w, je艣li si臋 powa偶膮 nam chcie膰 gwa艂t zada膰, b臋dziemy t艂ukli, nie patrz膮c, czy trafimy na 艣lepot臋 Czarnkowskiego, czy na niecnot臋 Rakuszan.

Tak ca艂y ten czas odwiedzin up艂yn膮艂 na bardzo o偶ywionej rozmowie i go艣cie odje偶d偶a膰 mieli, gdy ich jejmo艣膰 wstrzyma艂a na wieczerz臋, Ale Bajbuza zosta膰 nie m贸g艂. Spodziewa艂 si臋 W膮sowicza w domu. *

W膮sowicz - posta膰 historyczna, zgin膮艂 od kuli zborowszczyk贸w na sejmie konwokacyjnym w Warszawie. Kraszewski mia艂 zamiar uczyni膰 go znajomym lub s膮siadem Bajbuzy, Ale zapomnia艂 wida膰 o tej epizodycznej postaci, bo nie zastajemy W膮sowicza w Nadstyrzu. Wyst臋puje dopiero w Warszawie.

Na 偶art, pokl臋kali, prosz膮c o b艂ogos艂awie艅stwo, A Szczypior - domy艣laj膮c si臋, 偶e im by mo偶e by艂o milej sam na sam chwil臋 pozosta膰, wysun膮艂 si臋 zaraz. Rotmistrz zatrzyma艂 si臋 jeszcze.

- Mo艣cia ksi臋偶no - rzek艂 r臋k臋 jej trzymaj膮c - bardzo mi t臋skno b臋dzie na d艂ugo Nadstyrze opuszcza膰, nie dla niego, Ale dlatego, 偶e waszej ksi膮偶臋cej mo艣ci widzie膰 nie b臋d臋.

- A dlaczeg贸偶 to ma trwa膰 tak d艂ugo? - zapyta艂a z prostot膮 ksi臋偶na Teresa.

- Bo z tego, co wiem, na rych艂膮 si臋 nie zanosi elekcj膮 - m贸wi艂 Bajbuza - potem nie zaraz pok贸j nast膮pi. B臋dziemy musieli z panem hetmanem sta膰 na czatach.

Westchn膮艂.

- Dobra to rzecz - doda艂 mie膰 tak mi艂膮 s膮siadk臋 na siebie 艂askaw膮, Ale si臋 cz艂owiek do niej przyzwyczaja, A potem t臋skni.

- O - odpowiedzia艂a 偶ywo ksi臋偶na - nie prawcie mi s艂odyczy, jam do nich nie nawyk艂a i nie smakuj臋 w nich. Niech B贸g was szcz臋艣liwie prowadzi i odprowadza.

Poca艂owa艂 j膮 w r臋k臋, spojrzeli sobie w oczy. Kt贸偶 wie? Mo偶e gdyby nie Szczypior, powiedzia艂by co艣 wi臋cej, Ale musia艂 zagry藕膰 usta, sk艂oni艂 si臋 i wyszed艂 smutny.

Siedli do sanek.

- A co? - zapyta艂 rotmistrz.

- Nie mam co m贸wi膰 - zamrucza艂 chor膮偶y - pani jest osobliwej pi臋kno艣ci i rozumu, wi臋c wam tylko powinszowa膰.

Roz艣mia艂 si臋 Bajbuza.

- Mnie? czego?

- Ano!

- Ano czego? - nagli艂 rotmistrz.

- Ju艣ci ona wasza! - doda艂 chor膮偶y.

- Tak samo jak waszmo艣ci - odpowiedzia艂 Bajbuza. - Adoruj臋 j膮, to prawda, Alem jej nie 艣mia艂 powiedzie膰 s艂owa i nie czuj臋 si臋 takiej niewiasty godnym. Warcho艂 i ja jestem - doda艂 wzdychaj膮c - bo my Polacy ze krwi jeste艣my warcho艂ami, z t膮 tylko r贸偶ni膮, 偶e jeden dla z艂ego, drugi dla dobrego warcholi. Spokojnie 偶y膰, powoli i艣膰 nikt z nas nie umie, rwiemy z kopyta. Godzi偶 si臋 kobiet臋 nara偶a膰 na to, Aby nasze ci臋偶kie podziela艂a losy? Ja te偶 w sobie czuj臋, 偶e spokojnie Boga chwali膰 na Nadstyrzu nie b臋d臋. Korci mnie zawsze nieproszonemu palce mi臋dzy drzwi w艂o偶y膰, A w nie swoje wda膰 si臋 rzeczy...

Szczypior s艂ucha艂.

- Obmawiacie si臋 - rzek艂 - bo trudno teraz, cho膰by cz艂ek rybi膮 krew mia艂, siedzie膰 spokojnie pod piecem i popija膰 ciep艂e piwko z grzankami, gdy wszystko wre doko艂a. A u艂o偶y si臋 potem wszystko po elekcji, powr贸cicie na wasz dw贸r i b臋dziecie siedzieli jako i drudzy.

Westchn膮艂 ci臋偶ko Bajbuza.

Chyba mnie nie znasz! - dorzuci艂. - 呕eni膰 mi si臋 doprawdy nie godzi, bo charakteru nie poprawi臋 i zawsze mnie jaka艣 bieda do guza kusi膰 b臋dzie.

Nazajutrz po tej wycieczce ju偶 wozy 艂adowano, A chor膮偶y, kt贸ry towarzyszy艂 Bajbuzie, z nim razem opatrywa艂 stu kopijnik贸w, kt贸rych pan Nadstyrza z sob膮 prowadzi艂. Lud by艂 dorodny, zdr贸w, silny, i ledwie czwarta cz臋艣膰 takich, co w ogniu nie bywali.

Konie i ludzie stawili si臋, A偶 mi艂o. Nie brak艂o nic, rotmistrz obejrzawszy, weso艂o powr贸ci艂 do komina.

- Jutro po mszy 艣wi臋tej w drog臋! - rzek艂 weso艂o. - Prawda,偶e si臋 ma ku wio艣nie! 呕e cho膰 marznie nocami, Ale taja ju偶 we dnie i droga b臋dzie pod czas dla nas i dla koni niemi艂a, Ano na to 偶o艂nierz nie zwa偶a.

Jak zamierza艂 rotmistrz, tak si臋 sta艂o; kapelan i proboszcz razem odprawi艂 msz臋 艣wi臋t膮, potajemn膮 do niej wi膮偶膮c intencj臋, Aby na pok贸j z dysydentami nie dozwalano. Pob艂ogos艂awi艂 ludzi. Bajbuza i Szczypior siedli na konie, chor膮giew ruszy艂a w pi臋knym porz膮dku, przez stanowniczego poprzedzana.

Cale po pa艅sku ci膮gn膮艂 zawsze Bajbuza, cho膰 bez wystawno艣ci i przepychu A tym si臋 odznacza艂, 偶e po drodze za wszystko p艂aci艂, sto艂贸w i stert ludzie jego nie psowali, k艂贸tni z w艂o艣cianami na noclegach i popasach nie dopuszczano.

Trzeciego dnia, gdy na wi臋kszy si臋 go艣ciniec wybili, mogli ju偶 zmiarkowa膰, co pod Warszaw膮 ich czeka. Mniejsze i wi臋ksze oddzia艂y, do Zborowskich, Czarnkowskiego, G贸rk贸w, Zbara偶skich nale偶膮ce, po艣pieszy艂y ku mazowieckiej stolicy; Ale co chwila te偶 spotykali oddzia艂y Zamoyskiego, 呕贸艂kiewskiego, Dulskiego, Opali艅skich i tych, co z hetmanem trzymali. O ile zmiarkowa膰 by艂o mo偶na, lik po obu stronach prawie musia艂 by膰 r贸wnym, Ale hetma艅scy szli cicho i spokojnie, gdy zborowszczycy wrzawliwie si臋 parli, odgra偶aj膮c i ledwie nie wyzywaj膮c po go艣ci艅cach do walki. Swoim ludziom Bajbuza najmocniej zaleci艂, Aby 偶adnego powodu do wa艣ni nie dawali. Uk艂adali si臋 te偶 tak zawsze, Aby obok zborowszczyk贸w Ani nocowa膰, Ani odpoczywa膰.

Im bli偶ej ku Warszawie, tym na go艣ci艅cach g臋艣ciej by艂o. Chor膮偶ego Szczypiora z lud藕mi zostawiwszy, rotmistrz si臋 pu艣ci艂 przodem niespokojny, Aby co rychlej dosta膰 j臋zyka. Gor膮czka ta, kt贸ra mu nigdy spokoju nie dawa艂a, gdy sz艂o o publiczne sprawy, ogarnia艂a go coraz mocniej. Mia艂 zawczasu zam贸wiony dw贸r dla siebie przy D艂ugiej ulicy, tam w艂a艣nie, gdzie si臋 przebywaj膮cych najwi臋cej zbiera艂o, i wprost zajecha艂 do niego.

Po drodze ju偶 W膮sowicza spotkawszy, kt贸ry do hetma艅skich nale偶a艂 przyjaci贸艂, wiedzia艂, 偶e Zamoyski nie przyb臋dzie, bo mu to Karnkowski odradza艂, Ale 呕贸艂kiewski, Dulski i inni przyjaciele zast臋powa膰 go nie omieszkaj膮.

Oburza艂o to Bajbuz臋.

- Gotowi s膮dzi膰, 偶e si臋 ich ul膮k艂! - wo艂a艂 w duchu - A to rozzuchwali. Zamoyskiemu si臋 podda膰 nie godzi艂o, Ale stan膮膰 艣mia艂o oko w oko. Z艂y pocz膮tek.

W膮sowicz, kt贸ry go spotka艂 wje偶d偶aj膮cego, nadjecha艂 tu zaraz. M艂ody by艂, A zuchwa艂y wojak i nawyk艂y te偶 do przewagi hetmana. Rozumieli si臋 wi臋c z Bajbuz膮 doskonale.

Zoczywszy go na progu, wo艂a艂 rotmistrz:

- A to ja tu pi臋kne rzeczy znajduj臋... hetman si臋 cofa?

W膮sowicz g艂ow膮 potrz膮s艂.

- Nie l臋kajcie si臋 tego - rzek艂 - na pocz膮tek jednak trzeba by艂o Karnkowskiego pos艂ucha膰. 呕贸艂kiewski go tu zast膮pi.

- A Zborowscy?

- Zborowscy? - przerwa艂 W膮sowicz. - Tajemnica to jeszcze... M贸wi膮 jedni, 偶e si艂臋 maj膮c z sob膮, cho膰 wywo艂ani, wbrew banicji stan膮 na sejmie, drudzy powiadaj膮, 偶e ich G贸rka zast膮pi. Wszystko wre i kipi. W ulicach ju偶 ludzie si臋 r膮bi膮.

Nie wytrzyma艂 rotmistrz.

- Gdzie 呕贸艂kiewski? - spyta艂. - Jest w mie艣cie?

- U Gi偶ych we dworze stoi - rzek艂 W膮sowicz.

- Id臋 do niego - odpar艂 pop臋dliwie Bajbuza, kt贸ry do jutra czeka膰 nie chcia艂.

- Ja z wami - doda艂 W膮sowicz.

W mgnieniu oka kaza艂 sobie odzienie poda膰 rotmistrz, konia osiod艂a膰 i pacholikowi si膮艣膰 na drugiego.

- Jak to?! Samowt贸r my艣licie na miasto? - zapyta艂 W膮sowicz.

- Albo co?

- Znaj膮 was, 偶e艣cie z hetmanem, napadnie kt贸ry z ich ludzi. We藕cie poczet koniecznie.

- Tak ju偶 u was w mie艣cie? - Nie inaczej.

Wyruszywszy w ulic臋, m贸g艂 si臋 przekona膰 Bajbuza, 偶e w istocie, je艣li jeszcze do walki otwartej nie przysz艂o, wszystko si臋 do niej gotowa艂o. Wyzywaj膮ce wyrazy, obel偶ywe 艂ajanie lata艂y w powietrzu, ludzie sobie pi臋艣ci ukazywali, mijaj膮c si臋. 呕wawsi chwytali za or臋偶, kt贸ry im wyrywa膰 musiano. Zborowskich wsz臋dzie czu膰 by艂o.

Oko艂o dworu Gi偶ych, najmaj臋tniejszych z mieszczan Warszawy, sta艂y t艂umy g臋ste. Do 呕贸艂kiewskiego wchodzili i wychodzili od niego ci膮gle naczelnicy oddzia艂贸w. W ganku Urowiecki, hetmana wierny s艂uga, trzyma艂 stra偶. Wewn膮trz izby wszystkie by艂y pe艂ne.

Pi臋knej, rycerskiej postawy, pan Stanis艂aw 呕贸艂kiewski sta艂 spokojnie, przyjmuj膮c tych, co si臋 biegli radzi膰 i s艂ucha膰 rozkaz贸w.

- Zborowscy przybyli - wo艂ali jedni - nie ma w膮tpliwo艣ci. G贸rka ich prowadzi. Nie widzia艂 ich nikt, Ale czuj膮 wszyscy. Zobaczycie, 偶e si臋 w izbie poka偶膮.

- Nie b臋d膮 艣mieli - m贸wili drudzy - zuchwalstwo by by艂o i lekcewa偶enie prawa.

- A co dla nich prawo znaczy? - wyrwa艂o si臋 z dala.

W艣r贸d tego gwaru przyst膮pi艂 Bajbuza, osobi艣cie znany panu wojewodzie, o艣wiadczaj膮c, 偶e mu stu kopijnik贸w przyprowadzi艂.

- Nie daj Bo偶e ich potrzebowa膰! - zawo艂a艂 呕贸艂kiewski - Ano w por臋 bardzo przyjd膮, bo Zborowscy i G贸rka maj膮 pono do dziesi臋ciu tysi臋cy, A nas na tyle dot膮d nie sta艂o.

- Niekoniecznie lik stanowi, rzek艂 rotmistrz.

- Za偶arto艣膰 na hetmana wielka - doda艂 艣miej膮c si臋 呕贸艂kiewski - Zborowscy 艣miej膮 stanowi膰 nam warunki i nie tylko domagaj膮 si臋 odwo艂ania dekret贸w banicji, Ale 偶膮daj膮 deprekacji * ze strony hetmana. Gro偶膮 mu wie偶膮!

Deprekacja ( z 艂ac.) - przeprosiny.

Okrzyk oburzenia wzni贸s艂 si臋 doko艂a.

- Ksi膮dz Karnkowski, kt贸ry chory le偶a艂 i przyby膰 nie mia艂 - odezwa艂 si臋 w tej chwili Szafraniec nadchodz膮cy - przybywa le偶膮cy i ka偶e si臋 poprowadzi膰 do senatu. G艂ow臋 traci. Zobaczymy go w izbie.

- Oho! - dorzuci艂 kto艣 inny - gor膮co by膰 musi, gdy si臋 na to wa偶y艂.

Wtem 呕贸艂kiewski, obr贸ciwszy si臋 do przyjaci贸艂, na rany pa艅skie zaklina膰 zacz膮艂, Aby ze strony ich 偶adna zaczepka nie wysz艂a.

- Dajmy przyk艂ad poszanowania prawa. Zbrodni膮 jest czasu bezkr贸lewia wszczyna膰 boje. Zmusz膮 nas, broni膰 si臋 b臋dziemy, lecz niech ohyda wyzwania nas nie plami.

Wszyscy si臋 zgadzali na to.

Bajbuza rozs艂uchawszy si臋, rozpatrzywszy, z twarz膮 pochmurn膮 powr贸ci艂 do dworku swojego, dok膮d i Szczypior nadjecha艂. Rozpalono ognie i do p贸藕na czas up艂yn膮艂 na rozmowach niespokojnych.

- To wcale do sejmu niepodobne - rzek艂 w ko艅cu rotmistrz - Ale wygl膮da na przygotowanie do bitwy.

Nazajutrz rano ludniej jeszcze by艂o w ulicach. Bajbuza podumawszy, A spr贸偶nowa膰 nie mog膮c, znowu si臋 odzia艂 do wyj艣cia, Ale tym razem na zamek, do kr贸lowej.

Znano go wsz臋dzie, A kr贸lowa Anna by艂a mu szczeg贸lniej 偶yczliw膮. Z podr贸偶y w艂oskiej powr贸ciwszy, przywi贸z艂 jej by艂 po偶膮dane wiadomo艣ci i pami膮tki z Bari, * kt贸re mie膰 sobie 偶yczy艂a. By艂 wi臋c pewnym, 偶e mu przyst臋pu do niej nie odm贸wi膮. Lecz i tu zjazd sejmowy dobrze czu膰 by艂o. Kurytarz i drzwi by艂y w ustawicznym obl臋偶eniu. Marsza艂ek dworu, osobi艣cie 偶yczliwy rotmistrzowi, prosi艂 go, Aby mia艂 cierpliwo艣膰. Czekaj膮c wi臋c z innymi, m贸g艂 si臋 przypatrze膰 ruchowi, jaki tu panowa艂. Co chwila przynoszono wiadomo艣膰 jak膮艣 lub wyprawiano pos艂a艅c贸w. Wsuwali si臋 Rakuszanie, chc膮c dosta膰 j臋zyka, A mo偶e probuj膮c, czy si臋 kr贸low臋 pozyska膰 czym nie uda. Szczeg贸lniej na mocy dawnych stosunk贸w cisn膮艂 si臋 艣lepy Czarnkowski, lecz kr贸lowa, kt贸r膮 d艂ugo oszukiwa艂, zimno go i milcz膮co si臋 pozbywa艂a.

Bari - ksi臋stwo we W艂oszech. Matka kr贸lowej Anny, Bona, 偶ona Zygmunta Starego, W艂oszka, by艂a ksi臋偶niczk膮 Bari.

Na samym ko艅cu prawie przysz艂a kolej na Bajbuz臋. Kr贸low臋 znalaz艂 w towarzystwie dw贸ch pa艅, w grubej 偶a艂obie, niezmiernie zestarza艂膮, lecz z twarz膮 o偶ywion膮 jakim艣 promykiem nadziei. Poniewa偶 nikogo opr贸cz kobiet nie by艂o, mog艂a Anna otwarcie powita膰 rotmistrza, nie potrzebuj膮c tai膰, co my艣la艂a.

- Pomagajcie mi - rzek艂a - Abym syna siostry mojej na tron wynios艂a. Wychowa艂am go dla was, wprz贸dy po polsku ni偶 po szwedzku si臋 uczy艂. Pobo偶ny jest, dobry, 艂agodny. Ja go za syna przysposobi艂am. - Z艂o偶y艂a r臋ce na piersiach i powt贸rzy艂a: - A! pomagajcie mi godnie.

- Wasza Kr贸lewska Mo艣膰 zapewne polecili艣cie to hetmanowi - rzek艂 Bajbuza.

- L臋kam si臋, Aby on kogo innego nie mia艂 na my艣li - szepn臋艂a kr贸lowa. - M贸wcie mu za mn膮 i za Zygmuntem.

G艂os jej dr偶a艂, patrzy艂a w oczy rotmistrzowi, i 艂zy si臋 jej kr臋ci艂y pod powiekami.

- Tylko tego pragn臋艂abym do偶y膰 - m贸wi艂a dalej - Aby gho posadzi膰 na tronie, spokojn膮 na贸wczas umr臋.

Bajbuza nie艣mia艂o wyrazi艂 ubolewanie nad tym, 偶e hetman nie przyb臋dzie do Warszawy.

- Wiem o tym - przem贸wi艂a Anna - lecz lepiej mo偶e jest, A偶eby ca艂膮 si艂臋 na sejm elekcyjny zachowa艂. M膮偶 jest baczny, wie, co czyni. Bylem go dla mojego Zygmunta mog艂a pozyska膰, nie ul臋kn臋 si臋 innych wsp贸艂zawodnik贸w.

Rozmow臋 t臋 przerwa艂o przyj艣cie duchownych, kt贸rzy chcieli powita膰 kr贸low臋. Bajbuza cofn膮艂 si臋 zadumany.

Wsz臋dzie znajdowa艂 ten sam niepok贸j i niepewno艣膰 jutra. Nigdy mo偶e burzliwiej nie zapowiada艂y si臋 sejmowe narady. Stronnictwo Zamoyskiego wywo艂ywa艂o g艂o艣no i stanowczo 偶e nic ten sejm nie mia艂 wi臋cej do czynienia, opr贸cz zaznaczenia czasu elekcji. Tymczasem z drugiej strony widocznie inne mu zadanie usi艂owano narzuci膰.

Przez ca艂y dzie艅 tak b艂膮dz膮c po mie艣cie dla wyrozumienia, jak rzeczy sta艂y, w ko艅cu Bajbuza powr贸ci艂 zm臋czony do domu i na 艂贸偶ko si臋 rzuci艂. Szczypior czeka艂 tu na niego ciekawy, A got贸w wedle wskaz贸wki si臋 pokierowa膰.

- A co? - zapyta艂.

- Co? chaos - odpar艂 rotmistrz. - Nikt z pewno艣ci膮 nie odgadnie, co z tego wyro艣nie. Daj Bo偶e, Aby rozumnym ludziom uda艂o si臋 krwi rozlewowi zapobiec. - Westchn膮艂. - Rozumny pan - doda艂 - Ale bym wola艂, 偶eby Karnkowskiego nie s艂ucha艂 i sam tu nam przewodzi艂 Zamoyski. G艂owy nie mamy!

Przed wielu latami Bajbuza mia艂 zr臋czno艣膰 zbli偶y膰 si臋 do wojewody pozna艅skiego, tego, kt贸rego ob贸z przeciwny stawi艂 jako r贸wnowa偶nego z Zamoyskim. Z wielu wzgl臋d贸w by艂a to osobisto艣膰 znakomita i umys艂 rozwini臋ty i 偶ywy. Zr臋czno艣膰 wielka, obej艣cie si臋 z lud藕mi umiej臋tne, dar ujmowania ich niepospolity odznacza艂y wojewod臋. Nie zbywa艂o mu Ani na uczono艣ci, Ani na og艂adzie, A cho膰 wstr臋tliw膮 mia艂 powierzchowno艣膰, pa艅ski przepych, niezmierne bogactwa, kt贸rymi blasku sobie dodawa艂, 艣mia艂o艣膰 i energia w post臋powaniu pomaga艂y mu do opanowywania 艂atwego ludzi, do pozyskiwania ich sobie. Ambicja wielka, temperament nami臋tny, sam rodzaj 偶ycia nadawa艂 domowi jego urok jaki艣 poci膮gaj膮cy. Dzie艅 i noc otwarte by艂y u G贸rki komnaty, sto艂y i kuchnie. Weso艂e usposobienie by艂o panuj膮cym. 艣piewano, 艣miano si臋, wykrzykiwano, dowcipowano, A swoboda panowa艂a A偶 zbyteczna. Nic sprzeczniejszym by膰 nie mog艂o z cichym i powa偶nym 偶yciem hetmana nad ten wyuzdany i rozpasany spos贸b 偶ycia wojewody. Ludzie te偶 p艂yn臋li do niego ch臋ttnie, maj膮c tu wi臋cej swobody, pob艂a偶ania i uciechy. Dysydenci mieli w nim opiekuna i obro艅c臋 nami臋tnego.

Burzliwy duch Zborowskich najdoskonalej si臋 godzi艂 z usposobieniem G贸rki. Jakim sposobem ten obro艅ca swob贸d niepomiernych szlachty i wolno艣ci sumienia m贸g艂 razem ze Zborowskimi sta膰 w obozie cesarskim i prowadzi膰 na tron Rakuszanina, kt贸rego popiera艂 Rzym i po kt贸rym obawiano si臋, 偶e obali dawn膮 budow臋 Rzeczypospolitej, Aby j膮 zastosowa膰 do pa艅stw, kt贸re ju偶 ulega艂y dynastii rakuskiej, to nami臋tno艣膰 tylko i id膮ce za ni膮 za艣lepienie t艂umaczy膰 mog艂o.

Trudno by艂o na贸wczas tak samo zrozumie膰 Annibala z Kapui, wys艂anego z Rzymu, popieraj膮cego parti臋 cesarsk膮 i przyjmuj膮cego, naradzaj膮cego si臋, id膮cego w jednym kierunku z dysydentami, nieprzyjaci贸艂mi Rzymu. Interes chwili zbli偶a艂, 艂膮czy艂 bez wzgl臋du na przysz艂o艣膰 i nast臋pstwa.

Po namy艣le Bajbuza, kt贸ry miewa艂 wybryki dziwaczne, o艣wiadczy艂 zimno Szczypiorowi:

- P贸jd臋 do G贸rki!

- Wy? A to偶 po co?

- Powiem mu s艂owa prawdy - doda艂 Bajbuza.

- Na c贸偶 si臋 one przyda膰 mog膮? - odpar艂 Szczypior. - Dziwuj臋 si臋, 偶e mogli艣cie nawet pomy艣le膰 o tym.

- A! - zawo艂a艂 Bajbuza. - Ja bo mam tak膮 natur臋, 偶e szuka膰 musz臋 dr贸g, kt贸rymi nikt nie chodzi. Daj mi pok贸j!

- Idziesz wi臋c?

- A jak偶e! G艂owy mi nie zdejm膮 z karku - doda艂. - Zobacz臋 i pos艂ucham, co m贸wi膮. Plun臋 im w oczy tym, co my艣l臋, A nie podoba si臋, c贸偶 mi tam!

Bajbuza m贸wi膮c to kaza艂 sobie poda膰 najbogatsze swe i najwspanialsze ubranie, ustroi艂 si臋 jak do kr贸la. Ogromny, niemal jak go艂臋bie jaje, rubin, zatkn膮艂 pod szyj膮, i z fantazj膮 pu艣ci艂 si臋 do dworu w艂asnego pana wojewody.

Ma艂o kto go tu zna艂, A ci, co znali, koso na艅 spogl膮dali. Dw贸r i tu przepe艂niony by艂 go艣膰mi. Krzyki, wo艂ania i 艣piewy s艂ycha膰 si臋 dawa艂y z daleka. G贸rka sam jeden, w艣r贸d paradnie przystrojonego dworu swojego i go艣ci, z lekcewa偶eniem magnata przyjmowa艂 ich w wytartym ko偶uszku i wykrzywionych butach, kt贸rych barwy ju偶 rozpozna膰 by艂o trudno. Z zamru偶onymi oczyma pogardliwie mierzy艂 otaczaj膮cych i krzycza艂 g艂o艣niej ni偶 oni. Wszyscy koryfeusze obozu znajdowali si臋 ko艂o niego, opr贸cz pan贸w Zborowskich, kt贸rzy chcieli si臋 po raz pierwszy publicznie pokaza膰 dopiero na sejmie.

Zobaczywszy wchodz膮cego Bajbuz臋, kt贸rego nie pozna艂 zrazu lub go sobie nie przypomnia艂, G贸rka zmarszczy艂 si臋 nieco i nagle, jakby mu pami臋膰 wr贸ci艂a, powita艂 go grzecznie.

- Wy艣cie tu te偶 w Warszawie? - zapyta艂 ironicznie.

- Gdyby nie obowi膮zek, to ciekawo艣膰 sprowadzi膰 mog艂a - odezwa艂 si臋 Bajbuza.

- Mnie Ani jedno, Ani drugie, Ale z艂o艣膰 i gniew tu 艣ci膮gn膮艂 - rzek艂 wojewoda. - Sko艅czy艂o si臋 wre艣cie panowanie despot贸w i przemocy. Moich powinowatych Zborowskich sprawa wyj艣膰 musi na st贸艂, trzeba si臋 by艂o stawi膰.

- Ju艣ci nie na konwokacji j膮 s膮dzi膰 - przerwa艂 Bajbuza - my tu wi臋cej nic nie mamy do czynienia opr贸cz naznaczenia terminu elekcji.

G贸rka si臋 roz艣mia艂.

- A my inaczej my艣limy! - zawo艂a艂. - Kto ma na karku miecz i infami臋, ten pory nie pyta. Sejm musi mi臋dzy hetmanem A Zborowskimi dekret wyda膰...

Bajbuza si臋 zmarszczy艂.

- Pozwijcie偶 nieboszczyka kr贸la - odpar艂 - bo hetman spe艂nia艂 wol臋 jego. Za co tu go obwinia膰?

G贸rka oczyma zapalonymi zmierzy艂 od st贸p do g艂owy rotmistrza.

- A! Wiem, wy nale偶ycie do hetmana! - zawo艂a艂.

- Mnie si臋 zda, 偶e nale偶臋 sprawiedliwo艣ci i prawu - rzek艂 zimno rotmistrz.

Wojewoda ramionami zrzymn膮艂.

- I przyszli艣cie mi to zwiastowa膰? - zapyta艂.

- A dlaczeg贸偶 bym nie mia艂 powiedzie膰, co my艣l臋? - pocz膮艂 dumnie Bajbuza, za pas k艂adn膮c jedn膮 r臋k臋. - W艂a艣nie dlategom tu zab艂膮dzi艂 do pana wojewody, A偶eby si臋 naocznie przekona膰 o tym, czemu wierzy膰 nie chcia艂em, 偶e wasza mi艂o艣膰...

Wojewoda przerwa艂 mu gwa艂townie.

- Moja mi艂o艣膰 - rzek艂 trzyma ze Zborowskimi i trzyma膰 z nimi b臋dzie, A nigdy z despot膮 i ciemi臋偶ycielem! S艂yszycie?

- Doskonale! - odpar艂 Bajbuza, oko艂o kt贸rego z wolna go艣cie si臋 skupia膰 zacz臋li ciekawi. - W艂a艣nie mnie to dziwi, 偶e razem popieracie Zborowskich i spraw臋 cesarsk膮 do korony, kt贸ra, gdyyby si臋 utrzyma膰 mia艂a, tak偶e nam nie obiecuje swob贸d przymno偶y膰.

Bajbuza si臋 u艣miechn膮艂. Brwi G贸rki si臋 艣ci膮gn臋艂y.

- Za m艂odym wa膰pan jeste艣, Aby艣 mnie uczy艂 rozumu! - rzek艂 pop臋dliwie.

- Zgoda na to - odpar艂 Bajbuza. - Wi臋c wy, panie wojewodo, nauczy膰 raczcie mnie, jak to pogodzi膰. Ja nie potrafi臋.

Chmurno spojrza艂 na niego G贸rka.

- 呕ycie wa膰pana nauczy - rzek艂 poskramiaj膮c si臋 - i偶 s膮 twarde konieczno艣ci, kt贸rym ulec cz艂owiek musi na poz贸r. Nie ma tu mowy o partii cesarskiej, Ani 偶adnej innej pora nie przysz艂a, Ale sprawa pokrzywdzonych na stole...

- Wi臋c dla niej nowe prawo chyba uchwala膰 przyjdzie, bo stare nie dopuszcza - m贸wi艂 rotmistrz.

- Waszmo艣膰 tego rozstrzyga膰 nie b臋dziesz - rzek艂 G贸rka dumnie.

Bajbuza sta艂 uparcie, cho膰 wojewoda niespokojnie si臋 ogl膮daj膮c, widocznie chcia艂 go pozby膰. Stali tak przez chwil臋 naprzeciwko siebie w milczeniu.

- Je偶eli hetman rachuje na to, 偶e wojsko pod rozkazami ma - pocz膮艂 mrucze膰 G贸rka - omyli si臋 na tym. My te偶 nie jeste艣my bez ludzi.

- A godzi偶 si臋 dla prywaty wojn臋 domow膮 zapala膰? - odpar艂 Bajbuza spokojnie.

- Nie my艣my j膮 rozpocz臋li - krzykn膮艂, unosz膮c si臋, wojewoda - Ale ten, co dwory bezbronne naje偶d偶a艂 i zakrwawia艂, co przemoc膮 nas n臋ka艂, co sam wyszed艂szy z niczego, nas chcia艂 poni偶y膰 i wyniszczy膰. Tak - doda艂 wojewoda - Ale przyszed艂 czas porachunku. Kr贸l zmar艂, szwagier jego * jest znowu prostym szlachcicem, A my tu starsi ojczyce od niego.

Kanclerz Jan Zamoyski po艣lubi艂 w roku 1583 synowic臋 kr贸la Stefana Batorego, Gryzeld臋. Okre艣lenie 鈥渟zwagier鈥 nie jest zatem 艣cis艂e.

Bajbuza s艂ucha艂 i g艂ow膮 potrz膮sa艂. Spojrza艂 na niego G贸rka i zdziwi艂 si臋 jego spokojowi i krwi zimnej. Otoczony lud藕mi, kt贸rzy zdawali si臋 chcie膰 porwa膰 na niego, rotmistrz udawa艂, 偶e ich nie widzi, A najmniejsza oznaka trwogi nie posta艂a na jego twarzy. Przed艂u偶a膰 rozmow臋 by艂o pr贸偶nym. Rzuci艂 d艂ugim, powolnym wejrzeniem doko艂a.

- Czo艂em, panie wojewodo! - rzek艂 g艂o艣no.

- Czo艂em, mo艣ci rotmistrzu - zawo艂a艂 gniew t艂umi膮c, G贸rka.

Z powag膮 wielk膮, powoli, Bajbuza, r臋k臋 po艂o偶ywszy na szabli, skierowa艂 si臋 ku drzwiom. Niekt贸rzy z go艣ci ust臋powali mu z drogi, inni nie poruszali si臋, tych on obchodzi艂. Milczenie panowa艂o w izbie, przeprowadzano go oczyma. W progu na艂o偶y艂 czapk臋 na ucho i tak samo, jak w pocz膮tku, krokiem mierzonym, wyszed艂 ze dworu wojewody.

Dopiero po chwili za nim wybuchn臋艂y g艂osy oburzenia przeciw 艣mia艂kowi, kt贸ry si臋 wa偶y艂 naj艣膰 tak dw贸r pana wojewody i zuchwale mu si臋 stawi膰.




Rozdzia艂 III

Chmurnym porankiem zimowego dnia rozpocz膮膰 si臋 mia艂y nare艣cie sejmowe narady w艣r贸d tego umys艂贸w wrzenia, kt贸re na pr贸偶no u艣mierzy膰 usi艂owano. Za Zborowskich stawa艂, r贸wnie jak oni nieprzejednany, gwa艂towny, pop臋dliwy, A ufaj膮cy w sw膮 si艂臋, G贸rka kt贸rego pod偶ega艂 Czarnkowski. Bij, zabij! - szczwano na Zamoyskiego - chc膮c mu nawet, pod pozorem bezkr贸lewia, hetma艅sk膮 wydrze膰 w艂adz臋. Usi艂owania jakiego艣 porozumienia, do kt贸rego ze strony Zamoyskiego stawa艂 marsza艂ek Opali艅ski, rozbi艂y si臋 o op贸r G贸rki. W艣r贸d gr贸藕b wi臋c i wrzawy otwiera艂 si臋 sejm, na kt贸rym widocznie 偶ywio艂y burzliwe g贸r臋 wzi膮膰 mia艂y. Wyst臋powa艂y one zaczepnie, zuchwale, gdy przeciwna strona trzyma艂a si臋 tylko obronnie.

Od rana dnia tego plac przed starym zamkiem, oddzielaj膮ce go od miasta zabudowania drewniane, podw贸rzec zamku, sienie, korytarze, sama nawet sala obrad zat艂oczon膮 by艂a w wi臋kszej cz臋艣ci Zborowskich i G贸rk贸w s艂u偶b膮, uzbrojon膮, gro藕n膮 i coraz si臋 wi臋cej uzuchwalaj膮c膮. Niepodobna by艂o Ani zabroni膰 wst臋pu na sal臋, Ani wy艂膮czy膰 z ci偶by najniespokojniejszych i posiedzenie zapowiada艂o si臋 gro藕no. Mn贸stwo ludzi poprzychodzi艂o z rusznicami i pistoletami, kt贸re umy艣lnie podnosili do g贸ry. Szukano Zamoyskiego oczyma, Ale pos艂uszny radzie Karnkowskiego hetman, Aby sw膮 przytomno艣ci膮 nie j膮trzy膰 bardziej umys艂贸w, nie ukaza艂 si臋. Stawali za niego 呕贸艂kiewski, Opali艅ski, Dulski i znani jego przyjaciele.

Bajbuza, pomimo odradza艅 chor膮偶ego, ubra艂 si臋, uzbroi艂 i poszed艂 na zamek.

- Je偶eli wolno warcho艂om, wolno i nam si臋 tam znajdowa膰, A broni膰 hetmana. Pod pozorem utrzymania pokoju nie powinni艣my si臋 da膰 zje艣膰 w kaszy.

Ze spokojem wi臋c, kt贸ry go w najtrudniejszych nie opuszcza艂 razach, rotmistrz poszed艂, Ale znalaz艂 ju偶 na zamku ci偶b臋 i t艂ok tak wielki, 偶e si臋 niepodobna by艂o prawie do izby docisn膮膰. Si艂a tylko olbrzymia i zimna krew, z jak膮 sobie w艣r贸d t艂umu drog臋 torowa艂, pozwoli艂a mu dobi膰 si臋 do drzwi. Niekt贸rzy ze zborowszczyk贸w poznawaali go, inni domy艣lali si臋 w nim nieprzyjaciela, nie szcz臋dzono wi臋c po drodze obelg i wykrzyknik贸w, kt贸re pogardliwym zbywa艂 milczeniem. Z wielkim trudem znalaz艂 si臋 nare艣cie, chocia偶 w ostatnim rz臋dzie t艂umu, kt贸ry zalega艂 sal臋, ci膮gle jeszcze nap艂ywem nowych ludzi cia艣niej nabit膮.

Jednym wejrzeniem mo偶na by艂o przewidzie膰 i przepowiedzie膰, co si臋 tam dzia膰 mia艂o. G贸rka i 艣lepy Czarnkowski, kt贸ry si臋 miota艂 jak op臋tany, skupiali wi臋kszo艣膰 oko艂o siebie. Na nich by艂y zwr贸cone oczy i ka偶de ich s艂owo powtarzane rozchodzi艂o si臋 po sali, przyjmowane weso艂ym potakiwaniem. Opali艅skiego marsza艂ka, kt贸ry mia艂 stawa膰 w obronie hetmana, nie by艂o. 艣mia艂y 呕贸艂kiewski sta艂 sam jeden niemal z Dulskim, szwagrem Zamoyskiego, nie zwa偶aj膮c na to, 偶e pi臋艣ci si臋 podnosi艂y ku niemu, 偶e go dolatywa艂y wyrazy niedwuznaczne A obel偶ywe.

Jak wzburzone fale porusza艂 si臋 ten t艂um niespokojny, w艣r贸d kt贸rego blade twarze duchownych wida膰 by艂o okryte smutkiem i trwog膮. Nikt na贸wczas zar臋czy膰 nie m贸g艂, 偶e si臋 za chwil臋 nie zakrwawi ta spokojna obrad sala, A Bajbuza musia艂 znowu d艂o艅 po艂o偶y膰 na r臋koje艣ci szabli, Aby w ka偶dej chwili m贸g艂 jej doby膰. Przed nim, za nim, doko艂a szydzono z hetmana, ledwie zmar艂emu kr贸lowi nie szcz臋dzono obel偶ywych 艂aja艅. 呕aden g艂os inny, opr贸cz tych zaczepnych, nie dawa艂 si臋 s艂ysze膰. Widocznie Zborowscy g贸r臋 wzi膮膰 mieli, Ale m贸g艂偶e dlatego, przewiduj膮c pora偶k臋 cofn膮膰 si臋 rotmistrz?

- Potrzeba, Aby cho膰 z ofiar膮 偶ywota, stan膮艂 kto艣 w obronie sprawiedliwo艣ci - powtarza艂 w duchu.

W chwili gdy si臋 nare艣cie sejm mia艂 otwiera膰, pos艂owie litewscy domaga膰 si臋 zacz臋li o odroczenie go jeszcze na dni dziesi膮tek, Ale na to ju偶 wychodz膮cy marsza艂ek Opali艅ski Ani inni przyjaciele Zamoyskiego nie chcieli dozwoli膰 przewiduj膮c, 偶e Zborowscy czasu tego u偶yj膮, Aby si臋 jeszcze bardziej skupi膰 i zuchwalej wyst膮pi膰.

W艣r贸d najwi臋kszego wi臋c wzburzenia umys艂贸w otwar艂y si臋 drzwi i niespodziewanie wcale ukaza艂 si臋 w nich pochylony starzec, z d艂ug膮 do pasa brod膮, w uroczystych szatach purpurowych. By艂 to prymas Karnkowski, kt贸rego, upadaj膮cego na si艂ach, dw贸ch kapelan贸w pod r臋ce prowadzi膰 musia艂o. Karnkowski posuwa艂 si臋 z wolna, z widoczn膮 trwog膮 na bladym obliczu, wargi mu drga艂y. Zborowsczycy i G贸rka pewni b臋d膮, 偶e go maj膮 za sob膮, dali mu zaj膮膰 krzes艂o, wstrzymuj膮c si臋 od wszelkich oznak niech臋ci. Lecz milczenie, zaledwie bardzo kr贸tk膮 potrwawszy chwil臋, natychmiast znowu szmerem, gwarem i wrzaw膮 zosta艂o przerwane. Czarnkowski i wojewoda pozna艅ski dawali znaki swoim, ruch na 艂awach nie ustawa艂, mimo 偶e prymas m贸wi膰 rozpocz膮艂. Nie s艂yszano nawet pierwszych s艂贸w jego zach臋caj膮cych, pobudzaj膮cych do zgody i pokoju, A kilku zuchwalszych dysydent贸w przerwa艂o mu szyderczymi wo艂aniami.

Zaledwie Karnkowski, znakiem krzy偶a 艣wi臋tego i b艂ogos艂awie艅stwem ko艅cz膮c, zamkn膮艂 usta, gdy w t艂umie zakipia艂o, poruszyli si臋 wszyscy i ponad ci偶b臋 podnios艂a si臋 znana twarz blada Andrzeja Zborowskiego. Sama przytomno艣膰 jego tutaj ju偶 by艂a najzuchwalszym wyzwaniem nieprzyjaci贸艂, Ale szmer zdziwionych pokry艂y wykrzykniki zwyci臋skie Czarnkowskiego i gromady Wielkopolan. Zborowski zaj膮艂 miejsce, A co wi臋ksza, z r膮k s艂ugi, kt贸ry tu偶 za nim szed艂, wzi膮艂 marsza艂kowsk膮 lask臋 i nim m贸g艂 kto zaprotestowa膰, pocz膮艂 m贸wi膰. Ca艂a mowa jego, gwa艂towna, zuchwa艂a, przypominaj膮ca t臋, kt贸r膮 u zw艂ok Samuela wypowiedzia艂 w Krakowie, by艂a nie obron膮 rodziny, Ale obwinieniem kr贸la i Zamoyskiego.

呕aden g艂os nie odezwa艂 si臋 za nimi. Rotmistrz po dwakro膰 si臋 podni贸s艂, stoj膮c na 艂awie i chcia艂 przem贸wi膰, 艣ci膮gni臋to go z niej, zahukano, zag艂uszono. T艂um ca艂y za Zborowskimi sta艂 i przyklaskiwa艂 im.

W艣r贸d najwi臋kszego zam臋tu i burzy, kt贸ra w po艣rodku sali nie ustawa艂a, zgromadzeni pocz臋l艁i si臋 na koniec rozchodzi膰 i Bajbuzaa zduszony, zm臋czony, nie dokazawszy nic, z gniewem w duszy, wprost st膮d pobieg艂 do pana Stanis艂awa 呕贸艂kiewskiego. Przewaga Zborowskich by艂a tak dotykaln膮, 偶e walczy膰 z ni膮 nawet, je艣li by si艂 nowych nie przyby艂o, niemo偶liwym si臋 zdawa艂o. We dworze 呕贸艂kiewskiego zasta艂 rotmistrz dosy膰 licznie zebranych przyjaci贸艂 hetmana. Opali艅ski siedzia艂 o st贸艂 oparty, zniech臋cony staraniem napr贸偶nym.

- Panie wojewodo - zawo艂a艂, na pr贸g wst臋puj膮c, rotmistrz - nie wiem, kto winien temu, Ale sejm tak dzi艣 wygl膮da艂, jakby by艂 oskar偶ycielem i kr贸la, i hetmana, A nie ich i sprawiedliwo艣ci obro艅c膮. Gdyby Zamoyski tu by艂, inaczej by si臋 obr贸ci艂o wszystko. Niebytno艣膰 jego odj臋艂a nam si艂y.

- Karnkowski si臋 tego domaga艂 po nim - odpar艂 呕贸艂kiewski.

- Niedo艂臋偶ny starzec jest widocznie w r臋kach G贸rki i czarnkowskiego! - zawo艂a艂 rotmistrz. - Nie nale偶a艂o go s艂ucha膰, sejm si臋 jak najgorzej rozpoczyna. Jutro oni zuchwalsi b臋d膮 ni偶 dzi艣. Wyszli z niego jako zwyci臋zcy.

- Do tego daleko - odpar艂 呕贸艂kiewski - dajmy im si臋 wykrzycze膰.

Smutnie spu艣ci艂 na piersi g艂ow臋 Bajbuzaa.

- Jam tu nie do kierowania spraw膮 przyby艂, Ale do s艂u偶enia jej - doda艂. - Stoj臋 wi臋c pod rozkazami waszymi, Ale mi si臋 dusza krwawi, patrz膮c i s艂uchaj膮c.

- Mnie tak偶e! - zawo艂a艂 呕贸艂kiewski - lecz cierpliwo艣膰 mie膰 musimy.

Taki by艂 pocz膮tek. W ci膮gu dnia tego, po odniesionym triumfie, zborowszczycy jeszcze zuchwalej w mie艣cie dokazywa膰 zacz臋li. Przyjacio艂om hetmana ju偶 si臋 w ulicach pokazywa膰 nie by艂o mo偶na. Zamordowano kilku szlachty, odgra偶ano si臋 wprost na 呕贸艂kiewskiego i Opali艅skiego, kt贸偶rzy jawniej wyst臋powali. Nie przeszkadza艂o to Bajbuzie jak najotwarciej i najg艂o艣niej broni膰 hetmana, A pomimo zuchwalstwa burzycieli nikt jednak porwa膰 si臋 nie 艣mia艂 na niego. On i Szczypior je藕dzili we dwu po mie艣cie i umy艣lnie si臋 pokazywali. Rotmistrz by艂 do najwy偶szego stopnia poruszony i gniewny, lecz u艣mierza艂 si臋 sam i czeka艂.

Nast臋pne posiedzenie, na kt贸re po艣pieszy艂 wcze艣niej, Aby si臋 dobi膰 lepszego miejsca, rozpocz臋艂o si臋 jak poprzedzaj膮ce. Po Zborowskim marsza艂ku zabra艂 g艂os G贸rka, poszli za nim inni nieprzyjaciele kr贸la, ju偶 nie sam膮 spraw臋 Zborowskich i 艣mier膰 Samuela A banicj膮 jego braci wyrzucaj膮c nieboszczykowi, Ale jego i hetmana oskar偶aj膮c o nadu偶ycie w艂adzy, o przemoc, o nieprawy szafunek skarbu, o pogwa艂cenie praw i przywilej贸w. Zaledwie kto z przytomnych g艂os podnosi艂 z protestacj膮, spychano go, zamykano mu usta, g艂uszono podniesion膮 wrzaw膮.

Prawie na ko艅cu zerwa艂 si臋 ze swego krzes艂a, domagaj膮c s艂owa, Czarnkowski stary, pose艂 pozna艅ski, 艣lepy warcho艂, znany cesarza i rakuskiego dworu s艂uga, kt贸ry z dw贸ch 藕r贸de艂 chcia艂 czerpa膰, A przez Zamoyskiego zosta艂 odepchni臋ty, gdy si臋 艂ask coraz nowych domaga艂. Zdawa艂o si臋, 偶e gwa艂towno艣膰 napa艣ci na hetmana coraz ros艂a i stawa艂a si臋 zuchwalsz膮. Mowa Czarnkowskiego dosz艂a do ostateczno艣ci. By艂 to wybuch obelg, nieprzerwany potok potwarzy, wyrzut贸w, szyderstw i obwinie艅. Czarnkowski pieni艂 si臋, rzuca艂, miota艂, A 偶e 艣lepota nie dawa艂a mu oceni膰 wra偶enia jakie sprawia艂 na s艂uchaczach, wysila艂 si臋, by je spot臋gowa膰. Nie by艂a to juu偶 w ko艅cu mowa pos艂a, Ale ulicznego jakiego艣 przeciwnika, gburowskie zn臋canie si臋 nad wrogiem. Kilkakro膰 nawet w艣r贸d otoczenia G贸rki marszczy艂y si臋 brwi i skrzywi艂y usta, Ale Czarnkowski widzie膰 tego nie m贸g艂 i im wi臋cej A d艂u偶ej m贸wi艂, tym jego samego silniej rozpala艂a nami臋tno艣膰. Na pr贸偶no go usi艂owano powstrzyma膰. Siad艂 na koniec tak znu偶ony, 偶e ju偶 mu g艂osu zabrak艂o, A nim kto inny zdo艂a艂 si臋 odezwa膰, ponad 艂aw臋, na kt贸rej siedzia艂 za 呕贸艂kiewskim, podni贸s艂 si臋 Bajbuzaa.

- Zajad艂o艣mci waszej przeciwko nieboszczykowi panu i hetmanowi jawne s膮 pobudki - zawo艂a艂 na g艂os - wiemy wi臋c, co wa偶膮 takie potwarze. Chcieli艣cie referendarii, odm贸wiono wam jej, to膰 najwi臋kszy grzech kr贸la i Zamoyskiego. Chcieli艣cie starostwa p艂ockiego, nie dano go, wt贸ra wina. Zarz膮dali艣cie na ostatek najlepszej gratki, nie b臋d膮c kap艂anem, koadiutorii Arcybiskupstwa gnie藕nie艅skiego, i to si臋 wam nie powiod艂o. 鈥淚nde irae! Inde irae!鈥 * do艣膰 wam tej odpowiedzi!

Inde irae! ( 艂ac. - St膮d gniew! Taka jest przyczyna gniewu! Zarzuty Bajbuzy pod Adresem Czarnkowskiego zawieraj膮 fakty historyczne.

To rzek艂szy siad艂 Bajbuza.

Nie wiadomo, czy wszyscy w izbie w艣r贸d gwaru s艂owa te, cho膰 dosy膰 g艂o艣no rzeczone w twarz 艣lepcowi, us艂yszeli, Ale ci, kt贸rych usz贸w dosz艂y, zamilkli zmi臋szani. Nie mo偶na by艂o zaprzecza膰 temu zarzutowi prywaty. Powsta艂a te偶 w艣r贸d G贸rki przyjaci贸艂 wrzawa ogromna i r臋ce si臋 pocz臋艂y wyci膮ga膰 ku Bajbuzie, jakby go na kawa艂y rozszarpa膰 chcia艂y. Nie dosi臋g艂a go jednak 偶adna. Gniew musia艂 by膰 tym g艂臋bszy i silniejszy, 偶e nawet w艣r贸d Adherent贸w Zborowskich ta cynicznie wypowiedziana prawda wywar艂a wra偶enie, kt贸re si臋 zatrze膰 nie dawa艂o. Czarnkowski, jak wszyscy ci, kt贸rym jednego zmys艂u brak, A inne si臋 przez to zaostrzaj膮, s艂uch mia艂 czu艂y, 偶aden wi臋c wyraz rotmistrza nie by艂 straconym dla niego. Zblad艂, zacz膮艂 si臋 trz膮艣膰 i by艂by mo偶e wyst膮pi艂 z jak膮 obel偶yw膮 napa艣ci膮, gdyby w tej chwili, w艣r贸d najsilniejszego miotania si臋 ci偶by, nie podni贸s艂 si臋 Marcin Le艣niowolski, kasztelan podlaski. *

Wyst膮pienie Marcina Le艣niowolskiego na sejmie, jak i opowiedziany potem wypadek z pijanym 偶o艂nierzem, opisa艂 Kraszewski wed艂ug 艣wiadectw 藕r贸d艂owych. Marcin Le艣niowolski, kasztelan podlaski, pos艂owa艂 potem ze strony polskiej do Zygmunta z wiadomo艣ci膮 o wyborze na kr贸la. Przebywa艂 jaki艣 czas na dworze kr贸lewskim, Ale p贸藕niej zosta艂 wskutek intryg dworkich odsuni臋ty.

Nie nale偶a艂 on w艂a艣ciwie do 偶adnego obozu i liczy艂 si臋 do tych, kt贸rych na贸wczas neutralistami zwano, A Herburt * ich pilnowa艂 jako winowajc贸w, bo nie wolno by艂o, zdaniem jego, dzieci臋ciu Rzeczypospolitej w sprawie macierzy oboj臋tnym pozosta膰. Le艣niowolski wszak偶e by艂 nim na poz贸r tylko, nie mi臋sza艂 si臋 do pr贸偶nej s艂贸w szermierki, nie miota艂, gdzie na ruch daremny zmaga膰 si臋 by艂o potrzeba, Ale mia艂 odwag臋 ch艂odn膮 stan膮膰 w obronie sprawiedliwo艣ci. Zborowszczycy, zrazu nie wiedz膮c, do jakiego liczy艂 si臋 obozu, maj膮c go za swego, nie zahukali; wtem z pierwszych s艂贸w zaraz okaza艂o si臋 usposobienie Le艣niowolskiego do zgody i pokoju. Tego by艂o dosy膰, Aby go zaliczono do hetmana przyjaci贸艂. Natychmiast powsta艂a znowu wrzawa niewypowiedziana. Chwytano kasztelana za sukni臋, chc膮c zmusi膰, Aby usiad艂 i zamilk艂, 艂ajano i gro偶ono.

Herburt - Szcz臋sny Jan Herburt, krewny i domownik Zamoyskiego, Autor szeregu pism politycznych.

Na koniec, na domiar tych wybryk贸w, w ostatnich rz臋dach podni贸s艂 si臋 nad 艂aw臋 pijany 偶o艂dak Zborowskich z rusznic膮 w r臋ku i w oczach wszystkich j膮 wymierzy艂 na kasztelana, kt贸ry Ani drgn膮艂, Ani m贸wi膰 poprzesta艂. Ochryp艂ym g艂osem 偶o艂dak z rusznic膮 wo艂a艂, patrz膮c na G贸rk臋 i na Czarnkowskiego, o kt贸rego 艣lepocie zdawa艂 si臋 nie wiedzie膰:

- Rozka偶cie tylko... pal臋 mu w 艂eb!

By艂a to kropla wody ostatnia, kt贸ra naczynie pe艂ne mia艂a do rozlewu doprowadzi膰. Ze wszystkich stron to zuchwalstwo 偶o艂daka w izbie sejmowych obrad wywo艂a艂o oburzenie niezmiernie. Podnie艣li si臋 biskupi naprz贸d, wo艂aj膮c za Solikowskim:

- Ot贸偶 do czego艣my doszli z 艂aski waszej, panie wojewodo!

Zwracali si臋 do G贸rki.

呕o艂daka pochwycono natychmiast i 艣ci膮gni臋to z 艂awy, Ale wra偶enie pozosta艂o. Zborowszczycy sami poj臋li na ostatek, 偶e doprowadzaj膮c spraw臋 do takiej pogardy wszelkiego prawa, sobie samym szkodzili najwi臋cej. Zacz臋to wo艂a膰 o milczenie, A Le艣niowolski w艣r贸d cichego ju偶 szmeru mow臋 sw膮 doko艅czy艂. S艂uchano jej w艣r贸d niepokoju, wywo艂anego wypadkiem, nie mog膮cym bez nast臋pstw pozosta膰.

Zaledwie kasztelan sko艅czy艂, gdy biskupi pierwsi opu艣cili swe krzes艂a, A za nimi znaczniejsza cz臋艣膰 senator贸w wysz艂a z sali. Oko艂o Czarnkowskiego tylko i G贸rki skupi艂a si臋 gar艣膰 ich przyjaci贸贸艂, widocznie strwo偶ona, cho膰 nie chcia艂a da膰 tego pozna膰 po sobie.

Bajbuza wysun膮艂 si臋 za innymi z t膮 krwi膮 zimn膮, kt贸r膮 umia艂 zachowa膰 w najgorszych razach. Jego wyst膮pienie da艂o go pozna膰 tym, kt贸rzy nigdy nie spotykali i nie wiedzieli, kim by艂, Ale zarazem poburzy艂o wszystkich przeciwko niemu. Us艂ysza艂 pogr贸偶ki doko艂a, na kt贸re wcale nie zwa偶a艂, Ani nawet oczu nie podni贸s艂, Aby wiedzie膰, sk膮d wychodzi艂y. Doko艂a wywo艂ywano:

- Czekaj, ty zuchwa艂y Buzo! Nie ujdziesz ty r膮k naszych! Zap艂acisz krwi膮 za obelg臋, zap艂acisz! Jak psu mu w 艂eb wypalimy! Powiesi膰 go na pierwszej lepszej ga艂臋zi! Nie obroni ci臋 tw贸j hetman! Sko艅czy艂o si臋 jego panowanie!

Wykrzykniki te towarzyszy艂y Bajbuzie w kurytarze, na podw贸rzec i A偶 w ulic臋, na zamek. Tu spotka艂 呕贸艂kiewskiego i z nim razem podszed艂 nieco ku jego dworkowi.

- C贸偶 my艣licie? - zapyta艂 wojewod臋. - Hetmana trzeba o tym uwiadomi膰, co si臋 tu przeciwko niemu wywo艂uje. Mo偶e on nie dba膰 o to, Ale pami臋ci kr贸la nieboszczyka si臋 to nale偶y. Musi odpowiedzie膰, powinien przyby膰 lub odpisa膰.

- Przyby膰 nie - odpar艂 呕贸艂kiewski - bo Albo stan膮膰 od otwarcia sejmu by艂 powinien, lub wytrwa膰 musi w postanowieniu, Aby si臋 nie chlubili, 偶e go 艣ci膮gn臋li. Na jutro - doda艂 - spodziewam si臋 list jego otrzyma膰. Czyta膰 go damy.

Odwr贸ci艂 si臋 z rozja艣nion膮 nieco twarz膮 呕贸艂kiewski ku rotmistrzowi.

- Dobrze艣cie 艣lepemu plun臋li w oczy - rzek艂 z u艣mieszkiem. - Ma艂o wyraz贸w, A ka偶dy z nich by艂 policzkiem. B贸g zap艂a膰! Nieohybnie wam teraz, jak mnie, grozi膰 b臋d膮 艣mierci膮.

- Ach - zawo艂a艂 rubasznie Bajbuza - w to mi graj! Przynajmniej poczuj臋, 偶em tu si臋 na co zda艂. Wyszed艂em z izby ostrzeliwany tymi gro藕bami, A偶 mi si臋 cieplej od nich zrobi艂o.

- Nie b臋d膮 si臋 wa偶yli targn膮膰 - przerwa艂 jad膮cy obok 呕贸艂kiewskiego W膮sowicz, br贸dk臋 g艂adz膮c. - Jednego by zabili, A tysi膮ce sobie narazili jawnym gwa艂tem. Ale pok膮tnie, zza w臋g艂a? Kto wie?

呕贸艂kiewski potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, rozstali si臋. Bajbuza powr贸ci艂 do dworku, w kt贸rym Szczypior oczekiwa艂 na niego. Opowiedzia艂 mu 艣miej膮c si臋, jak Czarnkowskiego zmy艂 i 偶e mu si臋 za to 艣mierci膮 odgra偶ano.

Chor膮偶y to wzi膮艂 mocniej do serca ni偶 Bajbuza i strwo偶y艂 si臋.

- Tak-li jest - rzek艂 - ja ju偶 was nie odst膮pi臋. Wprawdzie dwoje r膮k niewiele znaczy, Ale zawsze w razie napa艣ci cho膰 si臋 oprze膰 mo偶ecie o plecy moje.

- B贸g zap艂a膰, Ale wierz mi, Szczypior, nie mam obawy - rzek艂 rotmistrz. - Ci, co si臋 odgra偶aj膮, nie s膮 straszni, gorsi, co milcz膮.

- A i tych tam si艂a by膰 mo偶e, kiedy ich taka kupa! - zamrucza艂 Szczypior.

Dzie艅 si臋 sko艅czy艂 na tym. Nie szli ju偶 nigdzie, A z dawnych towarzysz贸w broni rotmistrza nikt go dnia tego nie odwiedzi艂. Zdziwi艂 si臋 tylko Bajbuza, gdy p贸藕no ju偶 pokaza艂 si臋 dworzanin ksi臋偶nej Sapie偶ynej. *

Tak j膮 odt膮d nazywa Kraszewski, cho膰 na pocz膮tku powie艣ci by艂a Sanguszkow膮.

- A wy tu co w Warszawie robicie? - zapyta艂.

By艂 to zaufany ksi臋偶nej Teresy, stary s艂uga, milcz膮cy, A powolny cz艂ek.

- Mamy i my nasze ma艂e sprawy - odpar艂 - A ksi臋偶na przy tym kaza艂a mi si臋 dowiedzie膰 i donie艣膰 o mi艂o艣ci waszej, bo cho膰 to ino sejm jest, Ale si臋 zabiera jak na wojnie krwi膮 ko艅czy膰.

- Pok艂o艅cie偶 si臋 mi艂o艣ciwej pani - odpar艂 Bajbuza - A napiszcie, 偶e przy pomocy Bo偶ej, cho膰 wielce pogn臋bieni przez warcho艂贸w, Ani si臋 trwo偶ym, Ani tracimy nadziei, 偶e poczciwi wezm膮 g贸r臋.

Drugiego dnia potem Ani by艂o powstrzyma膰 rotmistrza od znajdowania si臋 na posiedzeniu. Szczypior spr贸bowa艂 i cofn膮膰 si臋 musia艂.

- B贸j si臋 Boga! - zawo艂a艂 Bajbuza - gdybym jak chorym by艂, to bym si臋 zanie艣膰 kaza艂, inaczej mnie tch贸rzem og艂osz膮. Bo偶e uchowaj od pos膮dzenia nawet.

Znowu pogr贸偶kami 艣cigany rotmistrz wcisn膮艂 si臋 na sal臋, A zaj膮艂 przebojem to偶 samo miejsce, co wczoraj, Aby wiedzieli, gdzie go szuka膰 oczami. Siad艂 im tak szeroko i widocznie, jakby wyzywa艂. Dnia tego mia艂 pociech臋, 偶e list zapowiedziany hetmana czytano, A cho膰 go zborowszczycy przerywali 艂ajaniem i szyderstwy, nie m贸g艂 on przej艣膰 bez skutku na umys艂ach. Pismo by艂o powa偶ne, spokojne i pi臋kne, A ko艅czy艂o si臋 poruszaj膮cymi wyrazy. Zarzucano mu, i偶 si臋 nie stawi艂, odpowiada艂 na to: *

Autor cytuje list Zamoyskiego wed艂ug 藕r贸de艂 historycznych.

鈥淧rzyjd臋, Ale przyjd臋 w pokoju, bez cudzoziemskich posi艂k贸w ( mieli je Zborowscy) - zachowam si臋 jak 鈥渂ono civi鈥 ( dobremu obywatelowi) przystoi. To, com w pocz膮tkach miotanych na mnie podejrze艅 powiedzia艂, i teraz powtarzam. Mam tylko jedn膮 c贸rk臋 i jednego potomka i drogimi s膮 sercu mojemu: tych ja wam jako r臋kojmi臋 pokoju i wierno艣ci mej oddaj臋. Niech mnie wi臋c jak kto chce obnosi. Jakim jestem dowiod艂y ju偶 sprawy, oka偶膮 i dzisiaj post臋pki moje鈥...

艣miechem gorzkim zako艅czy艂o si臋 czytanie, Ale co by艂o ludzi powa偶niejszych w senacie, czu艂o, 偶e dostoje艅stwo jego naruszonym by by艂o, gdyby obrady d艂u偶ej w ten spos贸b gorsz膮cy w艣r贸d wrzawy Arbitr贸w * uzbrojonych, odbywa膰 si臋 mia艂y. Postanowiono wi臋c przez dni kilka zamkn膮膰 izb臋 dla s艂uchacz贸w i nie wpuszcza膰 nikogo. Sprzeciwiali si臋 temu G贸rka i Czarnkowski, Ale wielk膮 wi臋kszo艣膰 mieli przeciwko sobie. Musieli ulec.

Arbiter ( 艂ac. - s臋dzia polubowny, rozjemca. Tu oznacza uczestnicz膮cych w obradach sejmowych, s艂uchaczy.

Rotmistrz wi臋c, tylko codziennie wieczorem chodz膮c do 呕贸艂kiewskiego, kt贸ry pilno w izbie pracowa艂, cho膰 na pr贸偶no, m贸g艂 si臋 o przebiegu sprawy dowiedzie膰.

Zborowszczycy nie wiedzie膰 na czym polegaj膮c, uparcie przeciwko hetmanowi stawali, to domagaj膮c si臋 z艂o偶enia bu艂awy, to jakich ust臋pstw i upokorzenia, na kt贸re Zamoyski nigdy w 偶yciu przyzwoli膰 nie m贸g艂. Opali艅ski marsza艂ek, 呕贸艂kiewski, biskup przemy艣lski * Baranowski, Dulski ujadali si臋 pr贸偶no przez kilka dni z G贸rk膮 i Czarnkowskim. Cesarscy partyzanci, * czuj膮c poza sob膮 poparcie ca艂ego obozu, nie dawali si臋 do 偶adnych ust臋pstw nak艂oni膰. Rz膮dali, Aby za Samuela pad艂 ofiar膮 Zamoyski.

Kraszewski u偶ywa stale tej reformy j臋zykowej.

Cesarscy partyzanci - cesarscy zwolennicy, stronnicy.

W kilka dni, przychodz膮c wieczorem do 呕贸艂kiewskiego, Bajbuza zasta艂 go niespodzianie wybieraj膮cym si臋 w drog臋.

Dok膮d? - zapyta艂 niespokojny. - Ju偶ci偶 nie opu艣cicie placu?

- Ja? - odpar艂 呕贸艂kiewski. - Nie mo偶ecie mnie o to pos膮dza膰; Ale ju偶 tu nie ma co robi膰, wyczerpali艣my wszystkie 艣rodki, A pok膮tnemu mordercy da膰 si臋 tu zg艂adzi膰, gdy cz艂owiek czuje si臋 potrzebnym i chce s艂u偶y膰 Rzeczypospolitej, by艂oby grzechem, Wiem, 偶e mnie postanowili zamordowa膰.

Bajbuza krzykn膮艂 nagle:

- Nie damy was, w艂asn膮 os艂onimy piersi膮!

- Powracam do hetmana - przerwa艂 mu 呕贸艂kiewski, r臋k臋 wyci膮gaj膮c - tak mi rozkaza艂. Jutro rano jad臋, Ale w bia艂y, Bo偶y dzie艅, Aby nie s膮dzili, 偶e si臋 ich ul臋kn臋.

Strwo偶y艂 si臋 mocno rotmistrz.

- 殴le to jest - zamrucza艂.

- Mam-li szczerze powiedzie膰? - doda艂 呕贸艂kiewski, zbli偶aj膮c si臋 do niego. - Wy tak偶e zemst臋 ich na siebie艣cie 艣ci膮gn臋li, jed藕cie ze mn膮.

- Przyprowadzi膰 was dla bezpiecze艅stwa chcia艂em sam, je偶eli艣cie to powiedzieli - odezwa艂 si臋 rotmistrz - lecz zostan臋 tu potem. Nie ust膮pi臋. Je偶eli ujdziem wszyscy, nadto b臋d膮 tryumfowali.

Spyta艂 potem Bajbuza o godzin臋 wyjazdu. 呕贸艂kiewski umy艣lnie nazbyt rannej nie naznaczy艂.

- Mszy 艣wi臋tej wys艂ucham u Panny Marii i stamt膮d poci膮gn臋 - odpowiedzia艂 Bajbuzie.

- Ja te偶 stawi膰 si臋 b臋d臋 ze wszystkimi lud藕mi mymi.

Mia艂 ju偶 odchodzi膰, gdy ze z艂amanym czekanem w r臋ku wszed艂 s艂uga 呕贸艂kiewskiego. Na widok jego u艣miechn膮艂 si臋 呕贸艂kiewski, bior膮c mu go z r膮k.

- Oto, rzek艂 pokazuj膮c strzaskany czekan - czym mnie dzi艣 s艂uga Andrzeja Zborowskiego w powrocie z zamku pocz臋stowa艂. Musz臋 mu odda膰 sprawiedliwo艣膰, 偶e mierzy艂 dobrze i r臋k臋 ma siln膮. Czekan o czapk臋 moj膮 drasn膮艂 tak silnie, 偶e mi j膮 z g艂owy zrzuci艂, A o p艂ot si臋 roztrzaska艂, Ale czaszka moja by艂aby mu si臋 nie opar艂a.

Bajbuza os艂upia艂.

- By膰偶e to mo偶e?! - zakrzycza艂.

- Stu ludzi patrzy艂o na to - odpar艂 spokojnie 呕贸艂kiewski - cz艂owieka tego po imieniu i nazwisku wszyscy wymieniaj膮, Ale Ani mi dochodzi艁膰 na nim godzi si臋 zamachu tego, Ani czeka膰 tu, Aby go drugi zb贸j zza w臋g艂a szcz臋艣liwiej powt贸rzy艂. Do walki stan膮膰 got贸wem, Ale na morderstwo si臋 takie nara偶a膰 by艂oby nierozumem. Doszli艣my ju偶 do tego, 偶e w ulicy bezpiecznym by膰 nie mo偶na. Je偶eli s膮dzicie - doda艂, - 偶e jutro nam spokojnie dadz膮 wyci膮gn膮膰, mylicie si臋. Jestem pewnym napa艣ci, dlatego wozy moje wszystkie bior臋, Aby na wypadek przemagaj膮cej si艂y otoczy膰 si臋 taborem.

Przej臋ty jeszcze ca艂y tym, co tu pos艂ysza艂, trapiony niewymownie, Bajbuza powr贸ci艂 co pr臋dzej do domu.

- Szczypior! - zawo艂a艂 od progu. - Id藕 natychmiast, ludzie niech wszyscy b臋d膮 do dnia w pogotowiu. Przeprowadzamy 呕贸艂kiewskiego, na kt贸rego 偶ycie nastaj膮. Dzi艣 o w艂os czekanem mu g艂owy nie rozbito.

Szczypiorowi znu偶onemu ju偶 bezczynno艣ci膮 by艂a to najpo偶膮da艅sza nowina, jak膮 m贸g艂 rotmistrz zwiastowa膰; pochwyci艂 si臋 wi臋c natychmiast z tak膮 偶ywo艣ci膮 i ochot膮, jak gdyby czasu mu nie mia艂o starczy膰. Wyrzek艂 si臋 wieczerzy i snu, bo musia艂 do ludzi jecha膰 i zgromadzi膰 ich, zawsze rozpr贸szonych po mie艣cie, gdy nic do czynienia nie mieli.

Nazajutrz dobrze przede dniem ca艂y oddzia艂 Bajbuzy sta艂 ju偶 przy dworze pana 呕贸艂kiewskiego, gdzie si臋 te偶 jego ludzie wszyscy zebrali i wozy gotowano. Dzwonek ko艣cielny powo艂a艂 ich naprz贸d do Panny Marii. 呕贸艂kiewski tymczasem oddzia艂owi swemu i ludziom Bajbuzy da艂 rozkaz, Aby powoli przodem przez most jechali na Prag臋, gdzie si臋 zatrzyma膰 mieli, tam bowiem obawiano si臋 napa艣ci.

Wej艣cie do ko艣cio艂a, wyruszenie oddzia艂u 呕贸艂kiewskiego nie pozosta艂o nie postrze偶onym przez zborowszczyk贸w, kt贸rzy ci膮gle czatowali jak na wroga. Nim si臋 msza sko艅czy艂a i oddzia艂 most m贸g艂 przeby膰, ju偶 ruch na ulicach mo偶na by艂o dostrzec, o kt贸rym zna膰 dano 呕贸艂kiewskiemu, gdy si臋 modli艂 jeszcze. Nie przerwa艂 jednak s艂uchania mszy 艣wi臋tej i dotrwa艂 A偶 do b艂ogos艂awie艅stwa. Bajbuza go nie opuszcza艂. We dwu potem powolnym krokiem wyszed艂szy, skierowali si臋 pieszo za wozami, kt贸re ju偶 w znacznej znajdowa艂y si臋 odleg艂o艣ci.

Zborowszczycy 藕le si臋 wida膰 obrachowali, bo zebrany ich dosy膰 znaczny t艂um z samopa艂ami i ruszniacami, z halabardami i or臋偶em, jaki si臋 znalaz艂 pod r臋k膮, dopiero si臋 pu艣ci艂 w pogo艅, gdy ju偶 呕贸艂kiewski z Bajbuz臋 na mo艣cie byli. Biegli wprawdzie, przyspieszaj膮c kroku, Ale dwaj 艣cigani, nie potrzebuj膮c ucieka膰, mieli do艣膰 czasu, Aby si臋 dosta膰 do woz贸w i ludzi przy nich b臋d膮cych.

Niepodobna si臋 by艂o omyli膰, pogo艅 z krzykiem i nawo艂ywaniem na 呕贸艂kiewskiego p臋dzi艂a. Natychmiast dano znak, Aby wozy zwi膮za膰 艂a艅cuchami w tabor. oddzia艂 呕贸艂kiewskiego i Bajbuzy stan膮艂 w po艣rodku, gotuj膮c rusznice. T艂um ju偶 nast臋powa艂 na przychodz膮cych do obozu, gdy 呕贸艂kiewski i Bajbuza siedli na konie.

Od oka obliczaj膮c si艂y, zdawa艂o si臋, 偶e zborowszczycy, mi臋dzy kt贸rymi wielu Szl膮zak贸w by艂o i Niemc贸w, likiem przechodzili we dwujnas贸b przynajmniej ludzi w taborze zamkni臋tych, Ale to by艂a kupa niesforna, ludzie w wi臋kszej cz臋艣ci nietrze藕wi i nie maj膮cy wodza. Zdawa艂o si臋 im zapewne, 偶e dosy膰 b臋dzie natrze膰 na gar艣膰 呕贸艂kiewskiego, Aby posz艂a w rozsypk臋 i da艂a si臋 wystrzela膰 i zr膮ba膰. Zobaczywszy, 偶e si臋 tu do twardej obrony przygotowuj膮, zatrzymali si臋 opodal nieco, mo偶e o jedno z 艂uku strzelenie.

Tymczasem z miasta, sk膮d wida膰 by艂o i pogo艅 i oddzia艂, co si臋 opasa艂 wozami, bo ciekawi A偶 na wie偶e powst臋powali, Aby si臋 pocz膮tkowi tej wojny domowej przypatrzy膰, wys艂a艂 sam G贸rka z rozkazem, Aby jego ludzie pierwsi nie rozpoczynali. S艂ycha膰 bowiem by艂o doko艂a takie wrzaski i wyrzekania za Zborowskich, i偶 widzia艂, jak by to ich spraw臋 popsu艂o. Ze zgroz膮 m贸wiono o Zborowskich, G贸rce i Czarnkowskim. Kto艣 ju偶 w oczy rzuci艂 wojewodzie pozna艅skiemu:

- Ci臋偶ej ci b臋dzie d藕wiga膰 zgryzot臋 przelanej krwi braterskiej ni偶 ten garb, kt贸rym ci臋 Opatrzno艣膰 napi臋tnowa艂a.

Lecz rozkaz pijanych napastnik贸w pewno by nie pohamowa艂, gdyby nie to, 偶e m臋偶na postawa 呕贸艂kiewskiego i Bajbuzy nie艂atwe zapowiada艂a zwyci臋stwo. Zacz臋li tedy obje偶d偶a膰 z dala tabor, jak gdyby go mieli osacza膰, rusznice wymierzali, krzyczeli, r臋kami rzucali, Ale nie zbli偶yli si臋.

呕贸艂kiewski za艣 z towarzyszem, ustawiwszy ludzi, wydawszy rozkazy, czekali tylko naj艣cia, Aby si臋 rzuci膰 na zborowszczyk贸w, kt贸rych by nieohydnie byli nie tylko odparli, Ale pognali A偶 do miasta.

Rada w rad臋, gdy jeszcze nadbiegli ludzie G贸rki, Aby 呕贸艂kiewskiemu pok贸j da膰, ostygli goni膮cy i zatrzymali si臋, gdzie stali. Z obu stron patrzano na siebie, nic nie czyni膮c.

rotmistrz, maj膮cy oko bardzo wprawne, ju偶 na贸wczas rzek艂 g艂o艣no:

- P贸jd膮 precz, jak przyszli, nie porw膮 si臋.

Wtem w艂a艣nie, gdy to m贸wi艂, jeden jedyny strza艂 pad艂 nie wiedzie膰 sk膮d, bo nawet dymu nie by艂o wida膰 i Bajbuza si臋 za rami臋 lewe pochwyci艂. Uczu艂, jakby mu r臋k臋 potr膮cono, A wtem Szczypior krzykn膮艂:

- Ranili ci臋 bestie! Ranili!

Zwr贸ci艂 si臋 pan 呕贸艂kiewski natychmiast do rotmistrza, obst膮piono go, A niekt贸rzy na zb贸j贸w rzuci膰 si臋 chcieli, Aby pom艣ci膰 ten postrza艂, Ale ha艂astra, kt贸ra mia艂a rozkaz ust膮pienia, A nie wiedzia艂a, kto by艂 ranny, zamiast si臋 tym uzuchwali膰, strwo偶y艂a si臋. Ten i 贸w wi臋c zawr贸ci艂 do miasta nieznacznie, A gdy raz si臋 ten ruch rozpocz膮艂, ca艂a kupa ogromna, jak na has艂o jakie odci膮ga膰 pocz臋艂a w r贸偶ne strony.

Bajbuzie zaraz na miejscu prosty cz艂ek bardzo te偶 po prostu, czuj膮c kul臋 pod sk贸r膮 blisko, no偶em t臋pym rozci膮艂 j膮 i naprz贸d doby艂 o艂贸w z rany, potem r臋k臋 obwi膮za艂. Chiano, A偶eby zaraz z lud藕mi do Warszawy powraca艂, Ale rotmistrz o艣wiadczy艂, 偶e puty tu sta膰 b臋dzie, on i Szczypior, dop贸ki nie przekona si臋, 偶e 呕贸艂kiewski odci膮gn膮艂 bezpiecznie.

Z p贸艂 godziny trwa艂o znowu, nim tabor rozwi膮zano, wozy pozaprz臋gano i oddzia艂 gotowym by艂 w drog臋. Przez ca艂y ten czas Bajbuza, cho膰 mu si臋 we 艂bie kr臋ci艂o, bo krwi dosy膰 straci艂, z konia nawet ju偶 nie zsiad艂 i wozu, kt贸ry mu chciano przyprowadzi膰, nie przyj膮艂.

Szczypior w艣ciek艂y chodzi艂, pi臋艣ci sobie ci膮gle do czo艂a przyciskaj膮c, A z臋bami zgrzytaj膮c. W ten spos贸b zawsze si臋 jego gniew wyra偶a艂, z dodatkiem niewyra藕nie wymawianych przekle艅stw straszliwych.

Kto strzeli艂? By艂o i mia艂o pozosta膰 na zawsze tajemnic膮. Kupa, ponad kt贸r膮 dym si臋 podni贸s艂 po wystrzale, najpierwsza potem z pola zesz艂a, rozdzieliwszy si臋. 艣miechy tylko i krzyki towarzyszy艂y jej odwrotowi.

Ci, co na to z dala patrzyli, ponie艣li do miasta zaraz wie艣膰, 偶e Albo sam pan 呕贸艂kiewski, lub jego najg艂贸wniejszy dow贸dca ci臋偶ko by艂 rannym. Cieszyli si臋 tym, Ale w domu G贸rki, dok膮d z wiadomo艣ci膮 po艣pieszono, nie byli pono jej radzi. Wiedzieli, 偶e im t臋 krew wypomina膰 b臋d膮, A i tak ju偶 z ka偶dym dniem, co by mia艂a urasta膰 ich partia, s艂ab艂a i rozdziela艂a si臋. Niekt贸rzy, zuchwalstwem oburzeni, cofali si臋, duchowie艅stwo ca艂e z sejmu ju偶 wyst膮pi膰 chcia艂o. Sam Karnkowski, czuj膮c si臋 g艂ow膮 i wodzem tych ludzi, zniech臋cony, wyrzutami ich przyjmowa艂.




Rozdzia艂 IV

Nie chc膮c, Aby s膮dzono, i偶 si臋 ran膮 sw膮 chlubi Albo j膮 obr贸ci膰 my艣li za narz臋dzie przeciwko G贸脫rce i cesarskim, brzydz膮c si臋 wszelkim przechwalaniem i rozg艂osem, Bajbuza, cho膰 dla wielkiego up艂ywu krwi ledwie si臋 na koniu m贸g艂 utrzyma膰, deli膮 os艂oniwszy r臋k臋, A Szczypiorowi przy sobie jecha膰 ka偶膮c, po po偶egnaniu 呕贸艂kiewskiego poci膮gn膮艂 do miasta. Miewa艂 zawsze przy swym oddziale kilku doskona艂ych tr臋bacz贸w i flecist贸w, tym wi臋c, przy towarzyszeniu b臋bna, kt贸ry wi贸z艂 dobosz na koniu, kaza艂 gra膰 i jakby w triumfie przez most ci膮gn膮c, Aby nieprzyjacielowi dokuczy膰.

Zborowszczycy pochowali si臋 na czas, cho膰 i oni buty wcale nie stracili, A rannym si臋 tak chlubili, jak wprz贸dy czekanem, kt贸ry o ma艂o 呕贸艂kiewskiemu nie rozbi艂 g艂owy.

W mie艣cie ten wyjazd 呕贸艂kiewskiego i na zamku uczyni艂 wra偶enie nie ma艂e, Ale trudno by艂o powiedzie膰, na czyj膮 stron臋 przewa偶a艂o ono. Ci, co z Zamoyskim trzymali, nie byli radzi przebiegowi sprawy na sejmie i ha艂a艣liwemu wyst臋powaniu G贸rki z Czarnkowskim, Ale te偶 Zborowscy skar偶yli si臋, 偶e nie dopi臋li, czego chcieli i widzieli, 偶e im teraz z ka偶dym dniem ubywa艂o towarzysz贸w. Wielu spokojniejszych ludzi, nie mog膮c si臋 doprosi膰 pomiarkowania, stawa艂o na stronie. Ani za, Ani przeciwko. Czarnkowski tylko z cesarskimi partyzantami krzyczeli i miotali si臋 jak przedtem, pewni, 偶e poparci zostan膮 czynnie, A domagaj膮c si臋 posi艂k贸w.

Gdy Bajbuza do miasta nazad zjecha艂, znalaz艂 je ju偶 uspokojonym nieco, przynajmniej na poz贸r. Na drodze nikt mu nie zast膮pi艂 i bezpiecznie dosta艂 si臋 do dworku, gdzie zaledwie wszed艂szy, musia艂 si臋 w 艂贸偶ko po艂o偶y膰.

Z zamku przys艂ano od kr贸lowej natychmiast dowiedzie膰 si臋 o rotmistrza, bo go z okien widziano, tam i nazad z oddzia艂em ci膮gn膮cego, A papieski pose艂 Annibal z Kapui z wie偶y od Panny Marii ca艂y przebieg tego wypadku naocznie ogl膮da艂. * Szczypior dworzaninowi kr贸lowej da艂 wiedzie膰, 偶e Bajbuza ranny i o lekarza prosi艂.

Informacja ta jest nie艣cis艂a. Legat papieski, Arcybiskup Annibal z Kapui, przebywa艂 w tym czasie w Krakowie, nie w Warszawie ( patrz: 鈥淟isty Annibala z Kapui...鈥 Warszawa 1852, wyda艂 Aleksander Prze藕dziecki).

Nie up艂yn臋艂a wi臋c godzina, gdy nadworny Batorego Buccella, ten sam, co si臋 z Simoniusem spiera艂 o leczenie nieboszczyka przybieg艂 do dworku dla opatrzenia rany. Z rotmistrza, kt贸ry, zaci膮wszy usta, milcza艂, nic doby膰 nie by艂o mo偶na, wi臋c i o ranie tyle tylko wiedziano, i偶 kula z niej wyr偶ni臋ta dobyt膮 zosta艂a. Dopiero gdy Buccella rami臋 obna偶y艂 i ran臋 opatrzy艂, okaza艂o si臋, 偶e ko艣膰 by艂a nadwer臋偶ona i musku艂y potargane.

Bajbuza jeno powtarza艂...

- Panu Bogu chwa艂a! Lewa r臋ka! A co bym ja bez prawej na 艣wiecie robi艂?

W艂och, kt贸ry po polsku, cho膰 tu d艂ugo mieszka艂, m贸wi艂 obrzydliwie, o艣wiadczy艂 rannemu, 偶e niebezpiecze艅stwa utraty r臋ki nie ma, Ale ran臋 piel臋gnowa膰 d艂ugo b臋dzie potrzeba. Lekarz nadworny kr贸lowej i kr贸la, gor膮cego temperamentu, zjadliwy i zgry藕liwy cz艂ek, kt贸ry w pokoju d艂ugo 偶y膰 nie m贸g艂, A opr贸cz medycyny trudni艂 si臋 wszystkim, co zysk przynie艣膰 mog艂o, dobra skupywa艂, sp贸艂ki zawiera艂, zapewniwszy rotmistrza, 偶e go nawiedza膰 b臋dzie, nakaza艂 spoczynek i 艂o偶e.

Bajbuza zna艂 go chciwym.

- Doktorze - odezwa艂 si臋 do niego - 鈥渃lara pacta鈥, * im kr贸cej b臋d臋 chorza艂, tym lepiej zap艂ac臋. R贸b sobie, co chcesz. Ja pod czas chorowa膰 nie mog臋, bom tu i 贸wdzie potrzebny. Wprawdzie si臋 i beze mnie obejdzie, Ale moja te偶 r臋ka przyda膰 si臋 mo偶e, je艣li nie g艂owa.

鈥淐lara pacta鈥 ( 艂ac.) - wyra藕na, jasna umowa.

Zapewni艂 go W艂och, 偶e uczyni, co tylko b臋dzie mo偶na, Aby go co rychlej z 艂o偶a pod藕wign膮膰.

Chocia偶 z tej rany swej nie tylko chluby nie szuka艂 rotmistrz, Ale wola艂by by艂 j膮 utai膰 nawet, dnia tego o niczym nie m贸wiono po Warszawie, tylko o czekanie rzuconym na 呕贸艂kiewskiego i o postrzeleniu Bajbuzy.

G贸rka, chocia偶 z膮b mia艂 do cz艂owieka, kt贸ry mu we w艂asnym jego domu nauki 艣mia艂 dawa膰, gdy mu 艣miej膮c si臋 i uradowany dworzanin przyni贸s艂 pierwszy t臋 wiadomo艣膰, 偶e Bajbuz臋 raniono, cisn膮艂 na niego kijem, kt贸ry w r臋ku trzyma艂.

- Ju偶 i tak nas Kaimami * pi臋tnuj膮! - krzykn膮艂. - Powiedz膮 na mnie, 偶em si臋 m艣ci膰 chcia艂 za jego wyst膮pienie.

Kraszewski wprowadza zawsze form臋 鈥淜aim鈥, unikaj膮c r贸wnie u偶ywanej 鈥淜ain鈥.

Z艂y by艂. W istocie mu te偶 przypisywano, co by艂o dzie艂em przypadku. Rotmistrz wielu mia艂 wsz臋dzie przyjaci贸艂, bo rad pomaga艂, A znano go mo偶nym, nie zamyka艂y si臋 wi臋c drzwi za dowiaduj膮cymi o zdrowie jego. Nadbieg艂 i dworzanin ksi臋偶nej, strwo偶ony, domagaj膮c si臋, Aby go do Bajbuzy wpuszczono, Ale Szczypior si臋 temu opar艂.

- Dajcie mu spocz膮膰 - rzek艂 niebezpiecze艅stwa 偶ycia nie ma; b贸l srogi, Ale my do znoszenia go przywykli艣my. R臋k膮 rych艂o w艂ada膰 nie b臋dzie, doktor jednak r臋czy, 偶e w艂adz臋 przywr贸ci.

Po odje藕dzie 呕贸艂kiewskiego i sam sejm ju偶 po艣pieszano zamkn膮膰, naznaczaj膮c czas elekcji, Ale w umys艂ach og贸lnie zapad艂 zwrot Zamoyskiego przyja藕niejszy. Widziano w nim m臋偶a, kt贸ry 艂ad m贸g艂 jeden utrzyma膰, A w Zborowskich wichrycieli, co dla w艂asnego interesu niepok贸j mno偶y膰 byli gotowi. O Czarnkowskim wiedziano, 偶e zaprzedany by艂, A G贸rka dysydent贸w popiera艂. Duchowie艅stwo wi臋c pierwsze w senacie zacz臋艂o i na Karnkowskiego dzia艂a膰, Aby nie dolewa艂 oliwy do ognia.

Bajbuzie dolega艂o to wi臋cej ni偶 potrzaskana ko艣膰 w r臋ku, i偶 na sejmie bywa膰, obradom si臋 nie m贸g艂 przys艂uchiwa膰, A z nich s艂ucha膰 musia艂 sprawozdania tych, co Albo na jedn膮, lub drug膮 stron臋 przesadzali i po swojemu t艂umaczyli, co w rzeczy inaczej by艂o. Chocia偶 wi臋c Szczypior, 偶o艂nierz i 鈥渟implex servus Dei鈥, * nie nadawa艂 si臋 na takiego pos艂a, co dzie艅 musia艂 si臋 wciska膰 pomi臋dzy Arbitr贸w, Aby Bajbuzie donosi膰 trze藕wo i zimno, co si臋 na zamku dzia艂o.

鈥淪implex servus Dei鈥 ( 艂ac.) - prosty s艂uga Bo偶y; zwyk艂y, prosty cz艂owiek, nie znaj膮cy si臋 na sprawach politycznych.

Zwrot najmocniej czu膰 si臋 daj膮cy, A dla G贸rki nieprzyja藕ny wywo艂ywa艂o domaganie si臋 dysydent贸w, Aby im ich prawa, potwierdzone przez Henryka, tu偶, zaraz, zapewniono. Przeciwko temu za艣 jawnie i potajemnie, z wielk膮 przebieg艂o艣ci膮 dzia艂a艂 Annibal z Kapui, pose艂 rzymski papie偶a i duchowie艅stwo ca艂e. Wahaj膮cy si臋 Arcybiskup tak by艂 z艂amany i zn臋kany obustronnymi naleganiami i gro藕bami, 偶e sam nie wiedz膮c, co pocz膮膰, pod pozorem choroby ucieka膰 my艣la艂. I sta艂o si臋, czego dysydenci nie przewidzieli, 偶e z wyj膮tkiem dw贸ch, wszyscy biskupi, A z nimi Karnkowski, bez opowiedzenia si臋, bez po偶egnania, dnia jednego rozjechali si臋 z Warszawy. Wpad艂 z t膮 wie艣ci膮 Szczypior 艣miej膮c si臋, bo wiedzia艂, 偶e ni膮 uraduje chorego. Solikowski, Arcybiskup lwowski, i Go艣licki, biskup kamieniecki, chocia偶 si臋 z wyjazdem oci膮gn臋li, nie ust臋powali wcale i na 偶膮danie dysydent贸w zgodzi膰 si臋 nie my艣leli. Na jednym z posiedze艅, kt贸re Szczypior z w艂a艣ciw膮 sobie opisywa艂 prostot膮, Solikowski, kt贸remu zuchwalstwem dojad艂 G贸rka, powsta艂 ca艂y roz偶arzony, gniewny, pa艂aj膮cy i krzycz膮c na g艂os ca艂y, 偶e bodaj mu 偶ycie wzi臋to, nie dopu艣ci, Aby Ko艣ci贸艂 szwankowa艂. Zerwa艂 z g艂owy kaptur szkar艂atny z mucetem * i rzuci艂 go na sal臋, sukni臋 na sobie rozdar艂, piersi obna偶y艂.

Mucet - czapeczka futrzana, noszona przez duchownych.

- Strzelajcie! - zawo艂a艂.

W艣r贸d os艂upienia i milczenia, wywo艂anego t膮 scen膮 gwa艂town膮, wyszed艂 precz Solikowski i natychmiast z miasta wyjecha艂. Pozostawszy sam Go艣licki, nie m贸g艂 ju偶 przeciwko ca艂emu duchowie艅stwu sam jeden si臋 okaza膰 mi臋kszym, wyruszy艂 wi臋c z innymi.

Tu dopiero przerazili si臋 wszyscy. Ca艂y trud sejmowy szed艂 wniwecz, bez senator贸w duchownych uchwa艂y mog艂y by膰 uznane za niewa偶ne; sromano si臋 takiego rozdwojenia, wyprawiono pogo艅 nie ju偶 za Solikowskim, na kt贸rym by nic nie wymo偶ono, Ale za s艂abszym Go艣lickim. A i ten ledwie nieledwie si臋 da艂 uprosi膰. Zawr贸ci艂 do Warszawy i Akt konwokacji podpisa艂 z restrykcj膮: 鈥淒la pokoju!鈥 * Zaszkodzi艂o to Go艣lickiemu, bo go pose艂 rzymski zaskar偶y艂 do Stolicy Apostolskiej jako powolnego dla dysydent贸w. Sta艂o si臋 to ju偶 pierwszych dni marca.

Chodzi艂o tu o podpisanie Aktu konfederacji, A nie konwokacji. Konfederacja by艂 to czasowy zwi膮zek szlachty, zawierany w wa偶nych momentach pa艅stwowych. W konfederacj臋 艂膮czy艂a si臋 szlachta w czasie sejm贸w elekcyjnych. Uchwa艂y sejmowe zapada艂y wtedy wi臋kszo艣ci膮 g艂os贸w; nie wymagano jednomy艣lno艣ci. Akt konfederacji, o kt贸ry tutaj chodzi, uchwalono 7 marca 1587 roku, naznaczaj膮c 30 czerwca jako dzie艅 elekcji kr贸la. Miejscem elekcji by艂a Wola pod Warszaw膮. W istocie rzeczy chodzi艂o tu o zgod臋 na zasady tolerancji religijnej, sformu艂owane w konfederacji warszawskiej z roku 1573, A w艂膮czone do Artyku艂贸w henrycja艅skich.

Biskup kamieniecki Wawrzyniec Go艣licki, s艂ynny w贸wczas z uczono艣ci, wymowy oraz zdolno艣ci dyplomatycznych, podpisa艂 Akt z restrykcj膮, czyli z zastrze偶eniem, 偶e czyni to dla dobra zagro偶onego niepokojem pa艅stwa. Autor pochwala jego patriotyzm, kt贸ry kaza艂 mu wy偶ej ceni膰 dobro powszechne ni偶 interes Ko艣cio艂a. Kraszewski ceni tak偶e tolerancyjn膮 postaw臋 biskupa i przeciwstawia j膮 nietolerancyjno艣ci wobec r贸偶nowierc贸w innych dostojnik贸w ko艣cielnych z legatem papieskim na czele.

Mog艂o si臋 zdawa膰, 偶e elekcja w艣r贸d tak burzliwego stanu kraju wpr臋dce naznaczon膮 zostanie, Aby wynij艣膰 z niepewno艣ci, Ale podobno wszystkie stronnictwa zw艂ok臋 wola艂y.

Buccella z zamku te偶 przyni贸s艂 od kr贸lowej wiadomo艣膰, 偶e i ona by艂a rada przeci膮gni臋tej do ostatnich dni czerwca elekcji, Aby mie膰 czas kr贸la Jana III * przekona膰, i偶 si臋 o tron polski dla syna czynnniej stara膰 by艂 powinien. Cesarscy mieli nadziej臋 si艂y zebra膰. Zamoyski si臋 ich spodziewa艂 z W臋gier. Tymczasem za艣 G贸rka z prymasem pochlebiali sobie, 偶e zmusz膮 hetmana do zgody, A potem go na cesarsk膮 stron臋 zjednaj膮.

Jan III - Jan III Waza, kr贸l Szwedzki, ojciec Zygmunta III. 呕on膮 jego by艂a Katarzyna Jagiellonka, siostra Anny, wdowy po Stefanie Batorym. Jan III niech臋tnie odnosi艂 si臋 do kandydatury Zygmunta na tron polski.

Natychmiast po podpisaniu Aktu, co 偶y艂o si臋 z Warszawy wynosi膰 pocz臋艂o, A by艂by i Bajbuza pewnie wola艂 le偶e膰 w Nadstyrzu ni偶 tu, Ale rana o podr贸偶y my艣le膰 nie dozwala艂a. Ludzi jednak tymczasowo musiano, nie rozpuszczaj膮c, po wsiach roz艂o偶y膰. Szczypior wierny pozosta艂 z przyjacielem. On, doktor Buccella i kilku dworzan kr贸lowej stanowili teraz k贸艂ko, otaczaj膮ce Bajbuz臋, kt贸ry do zdrowia wzdycha艂 jak do swobody, gdy偶 rana go w istocie niewolnikiem czyni艂a. 呕ycie, do jakiego by艂 zmuszony, chocia偶 w艣r贸d poczciwych i przyja藕nych ludzi, nie odpowiada艂o Ani usposobieniu, ni nawyknieniom rotmistrza. Na wojnie by艂 on 偶o艂nierzem dzielnym i starczy艂o mu rycerskie zaj臋cie na 偶ycie; bezczynny potrzebowa艂 my艣le膰, czyta膰 i na duchu pracowa膰, czego teraz nie m贸g艂 czyni膰, bo mu na godzin臋 nie dawano w samotno艣ci pozosta膰.

Ludzie wed艂ug w艂asnego poj臋cia wyobra偶ali sobie, 偶e pozostawiony sam sobie nudzi膰 si臋 b臋dzie. Zabawiano go wi臋c na gwa艂t, A zabawianie musia艂 przyjmowa膰 z wdzi臋czno艣ci膮. Z jednym Szczypiorem si臋 m贸g艂 nie zmusza膰 i gdy si臋 wyczerpa艂a rozmowa czcza, odprawia艂 go, rozkazuj膮c sobie poda膰 ksi膮偶k臋. Ale Buccella, kt贸ry sam du偶o pisa艂, dla chorego zaj臋cie umys艂owe znajdowa艂 niew艂a艣ciwym. Zakaza艂 wi臋c czytania. Pogniewa艂 si臋 Bajbuza, W艂och tak偶e i ledwie do zgody znowu przysz艂o. Dnie czasem utrapienia by艂y do prze偶ycia trudne. Marzec wczesn膮 zdawa艂 si臋 zapowiada膰 wiosn臋. T臋skni艂 za ni膮 chory, obiecuj膮c sobie, i偶 gdy s艂o艅ce za艣wieci, mo偶e mu pod drzewa, do ogr贸dka wyj艣膰 pozwol膮.

Gdy si臋 tak wlok艂o leczenie, jeden z tych licznych pos艂贸w, kt贸rych kr贸lowa Anna wyprawia艂a do Szwecji, wr贸ci艂 ze Sztokholmu. By艂 to niejaki Kali艅ski, m艂ody dworzanin, 偶ywy i roztropny, kt贸rego Anna rada by艂a zawczasu zaleci膰 siostrze艅cowi, Aby mie膰 wiernego s艂ug臋 u jego boku. Kali艅ski jednak, wybywszy kilka miesi臋cy, musia艂 z wa偶nymi listami przyjecha膰 do Polski. Mo偶na sobie wyobrazi膰, z jak膮 go tu ciekawo艣ci膮, chciwie przyjmowano pocz膮wszy od kr贸lowej, A偶 do s艂ug i dworu, oczekuj膮cego na nowego pana.

Na usilne pro艣by chorego Buccella sprawi艂 to, 偶e Kali艅ski jednego dnia przyszed艂 rotmistrza odwiedzi膰. Lecz 偶e mu kr贸lowa szeroko rozpowiada膰 zawczasu o Zygmuncie wzbrania艂a, dla r贸偶nych interpretacji, jakim powie艣ci te podlega膰 mog艂y, opr贸cz Szczypiora i rotmistrza nikogo nie dopuszczono. Bajbuza postara艂 si臋 o uj臋cie sobie Kali艅skiego naprz贸d go艣cinnym przyj臋ciem, jad艂em i napojem, potem pa艅skim prawdziwie podarkiem rz臋du na konia, kt贸rego by si臋 nie powstydzi艂 u偶y膰 daleko mo偶niejszy od Kali艅skiego. Ch艂opak wi臋c, uszcz臋艣liwiony, ca艂kiem si臋 w rozmowie otworzy艂 przed rotmistrzem.

Bajbuzie, kt贸ry A偶 do 艣mieszno艣ci si臋 troszczy艂 o przysz艂o艣膰 kraju, sz艂o o to, czego si臋 po Zygmuncie spodziewa膰 by艂o mo偶na. Kr贸lowa ciotka, kt贸ra jednego jego mia艂a na 艣wiecie, straciwszy wszystkich, kt贸rych kocha膰 mog艂a i na ich mi艂o艣膰 rachowa膰, widzia艂a w tym przybranym synu same doskona艂o艣ci. Innym sz艂o o to, jak go zimniejsze oczy i bezstronniejszy s膮d mia艂 oceni膰.

- M贸w偶e nam o przysz艂ym kr贸lu - zapyta艂 rotmistrz - je偶eli si臋 my w nim pana spodziewa膰 mamy?

- O przysz艂ym panu? - podchwyci艂 Kali艅ski, kt贸ry troch臋 ch艂odnym jego ohbej艣ciem si臋 z sob膮 by艂 zra偶ony. - A c贸偶? Tylko dobrze m贸wi膰 mo偶na. To, co w nim widne, pochwa艂y jest godne, Ano bieda, 偶e nie pokazuje rad, co w sobie piastuje, milcz膮cy jest, nad wiek sw贸j powa偶ny i ostro偶ny.

- C贸偶 on lubi? Wojn臋? - pyta艂 Bajbuza.

- Chyba nie! - rzek艂 Kali艅ski. - Rycerskie wychowanie odebra艂, nie jest mu obcym nic, Ale 偶eby rozmi艂owanym by艂 w 偶o艂nierskim 偶yciu, uchowaj Bo偶e!

- Co艣 przecie lubi膰 musi! - podchwyci艂 rotmistrz, kubek nowy nalewaj膮c Kali艅skiemu i daj膮c znak Szczypiorowi, Aby go zach臋ca艂 do picia.

- Naprz贸d pobo偶nym jest wielce - m贸wi艂 Kali艅ski. - Nad tym wprz贸dy i Herbest * czuwa艂, A teraz Go艂y艅ski * jezuita nie daje mu ostygn膮膰. Pobo偶ny bardzo.

Herbest - Benedykt Herbest, uczony, profesor Akademii Krakowskiej, rektor s艂ynnego Kolegium Lubra艅skiego w poznaniu; potem wst膮pi艂 do zakonu jezuit贸w. By艂 przez pewien czas spowiednikiem kr贸lowej Katarzyny Jagiellonki, 偶ony Jana III.

Ksi膮dz Go艂y艅ski - ksi膮dz Bernard Go艂y艅ski - wychowawca i spowiednik Zygmunta III, przyjaciel Skargi. Mia艂 wielki wp艂yw na kr贸la.

- Ale偶 mnichem nie b臋dzie - odpar艂 Bajbuza. - Dobrze to jest, nie starczy jednak dla kr贸la.

Kali艅ski si臋 zaduma艂.

- No, naprawd臋 - doda艂 - ma on i inne zabawki, i upodobania. Ciekawy jest pi臋knych rzeczy, rad maluje i ze z艂ota ma艂e cacka wyrabia, muzyk臋 lubi i ni膮 si臋 rozkoszuje. To膰 to znaki dobrego serca.

- Ale ja w tym si艂y i energii nie widz臋 - odpar艂 Bajbuza - A tej nam na gwa艂t potrzeba.

- Znajd膮 si臋 one mo偶e, gdy si臋 okoliczno艣ci do objawienia ich nastr臋cz膮 - rzek艂 Kali艅ski. - M贸wi艂em wam, 偶e w sobie dosy膰 zamkni臋ty; B贸g wi臋c raczy wiedzie膰, co tam chowa.

- A powierzchowno艣膰? - bada艂 Szczypior.

- Wzrostu 艣redniego, posta膰 pi臋kna, poz贸r pa艅ski - odpowiedzia艂 Kali艅ski - p艂e膰 艣wie偶a, w艂os ciemnorudawy, u艣miech przyjemny. Podoba膰 dby si臋 m贸g艂, gdyby chcia艂, lecz wi臋cej w nim wida膰 obawy zdradzenia si臋 z uczuciem, ni偶 ch臋ci pozyskania serc sobie.

- Hej! Hej! - westchn膮艂, obracaj膮c si臋 na 艂贸偶ku swym rotmistrz. - Co艣 mi to wszystko, co m贸wicie, m臋tno i sm臋tno wygl膮da. 呕o艂nierzem gdy nie zechce by膰, to go nie pokochamy; si艂y i energii gdy nie oka偶e, to go si臋 warcho艂y nie zl臋kn膮. A wiesz on, co si臋 tu u nas dzieje? - doda艂 Bajbuza.

- Za morzem, to - cho膰 wie艣ci dochodz膮 - doda艂 Kali艅ski - nie zawsze one wierne. Kr贸l Jan dla syna si臋 boi Polski, on sam pono, gdyby nie ciotka, kt贸r膮 kocha jak matk臋 od dzieci艅stwa, mo偶e by te偶 nierad Szwecji rzuci膰.

Tu zamilkn膮wszy nieco, doda艂 ciszej Kali艅ski:

- We藕miecieli go, to i siostr臋 z nim Ann臋 b臋dziecie musieli razem, bo ona tam ju偶 nie znajdzie opieki; Ale ta jak niebo do ziemi do brata niepodobna.

- Jako wi臋c? - pyta艂 rotmistrz.

- Ano, on katolik, jak ju偶 chyba gorliwszym by膰 nie mo偶na - ci膮gn膮艂 dalej Kali艅ski - A kr贸lewna Anna do zboru b臋dzie chodzi艂a. Pracowali nad ni膮 jezuici, m臋czyli si臋 i porzuci膰 musieli; ksi臋dza Go艂y艅skiego o ma艂o 偶贸艂膰 nie zala艂a, tak si臋 tym gryz艂, Ale im j膮 gor臋cej nawracali, tym ona uparciej przy swoim sta艂a i stoi.

Zmilcza艂 Bajbuza.

- A co nam tam do kr贸lewnej - wtr膮ci艂 Szczypior - niech sobie modli si臋, k臋dy zechce.

- Pewnie - rzek艂 Bajbuza, Ale na dworze walka powstanie, gdy i jezuici, i dysydenci mie膰 b臋d膮 opiek臋. Dziwna to sprawa i niedobra. Co robi膰! C贸偶 na to kr贸lowa nasza.

- Spodziewa si臋, 偶e j膮 tu katolicy nawr贸c膮, rzek艂 Kali艅ski - A ja w膮tpi臋, bo i brat, i ona twardo sta膰 przy swym nawykli.

- Kr贸l m艂ody - rzek艂 Bajbuza - byle pana hetmana s艂ucha膰 chcia艂, A da艂 mu si臋 powodowa膰, ten go bezpieczn膮 poprowadzi drog膮.

- My艣licie? - zapyta艂 Kali艅ski i troch臋 si臋 zawaha艂. - Ali艣ci - doda艂 ciszej i nie艣mia艂o - mnie si臋 widzi, 偶e na to si臋 nie zanosi.

- Dlaczego, dlaczego? - przerwa艂 偶ywo rotmistrz.

Zmi臋sza艂 si臋 jako艣 Kali艅ski i przez chwil臋 milcza艂.

- Sk膮d o tym wnosicie? - powt贸rzy艂 rotmistrz. - M贸wcie otwarcie - my was tu nie zdradzimy.

- Dlatego mi si臋 tak widzi - zni偶aj膮c g艂os rzek艂 go艣膰 - 偶e i dawniej, i teraz kr贸lowa w listach zawsze utyskiwa艂a na zbytni膮 przewag臋 hetmana. Jemu przypisywa艂a ona, i偶 Batorego znienawidzono, A kraj si臋 ca艂y prawie ca艂y oburza艂 na okr贸cie艅stwo. M艂ody wi臋c pan zawczasu jest przestrze偶onym, Aby si臋 nie poddawa艂.

Rotmistrz g艂ow膮 poruszy艂.

- 殴le by by艂o, gdyby bez przewodnika i艣膰 chcia艂 - odezwa艂 si臋 - nie znaj膮c drogi. Kto艣 mu tu potrzebny. Jezuici nie starcz膮. Do zbawienia poka偶膮 mu pewnie najpewniejsz膮 艣cie偶k臋, Ale w sprawach kraju kap艂an inaczej widzi i radzi膰 musi inaczej. Bez Zamoyskiego jak bez r臋ki nie potrafi si臋 obej艣膰. Odepchnie go, uczyni sobie nieprzyjacielem, A walka b臋dzie niebezpieczna. Bo偶e uchowaj, Aby si臋 te wasze presumpcje * sprawdzi膰 mia艂y - do艂o偶y艂 Bajbuza. - Wiele ran goi膰 mu przyjdzie, A nowych rozterek szuka膰, uchowaj Panie!

Presumpcja ( z 艂ac.) - przypuszczenie, domys艂.

Z tego obrazu, jaki malowa艂 Kali艅ski, niewiele mogli wyci膮gn膮膰 pocieszaj膮cego s艂uchaj膮cy. Ale te偶 Zygmunt obranym jeszcze nie by艂, cho膰 ju偶 dzi艣 przewidywa膰 nale偶a艂o, 偶e Zamoyski z obawy i wstr臋tu Rakuszan ku niemu si臋 sk艂oni, A za nim p贸jdzie wielu. Kr贸lowa do ostatniego niemal grosza ju偶, ujmuj膮c sobie ludzi, wysypa艂a. Batorowie niewiele si臋 spodziewa膰 mogli, o wielkim kniaziu moskiewskim w Polsce Ani s艂ucha膰 nie chciano, zostawa艂o wi臋c dwu tylko kandydat贸w: Zygmunt i Maksymilian. Jeden lub drugi obranym by膰 musia艂.

Kali艅ski przychodzi艂 niemal co dzie艅 zabawia膰 chorego, kt贸ry na gwa艂t si臋 zrywa艂 z 艂o偶a i Buccella ledwie go m贸g艂 utrzyma膰 w spokoju postrachem pogorszenia rany, bo z niej jeszcze od艂amki ko艣ci wychodzi艂y. Ze dworu kr贸lowej Szczypior sprowadza艂 i innych ichmo艣ci贸w, Aby Bajbuzie nie da膰 t臋skni膰 za lud藕mi. Nie zbywa艂o wi臋c na wiadomo艣ciach z kraju, bo kr贸lowa, kt贸ra w ci膮gu panowania Stefana zupe艂nie by艂a bezczynn膮 i odsuni臋t膮 od wszelkich spraw publicznych, teraz znowu z gor膮czkow膮 gorliwo艣ci膮 popiera艂a spraw臋 siostrzana i 艣ledzi艂a pilno, co si臋 w ca艂ej Rzeczypospolitej dzia艂o.

Nie mo偶na by艂o jeszcze przewidzie膰, jak elekcja wypadnie, bo cesarskie stronnictwo mia艂o za sob膮 Rzym, A zr臋czny i przebieg艂y Annibal z Kapui, cho膰 przed kr贸low膮 zar臋cza艂, 偶e Stolicy Apostolskiej idzie tylko o wyb贸r gorliwego katolika, mocno przeciwko Szwedowi za Rakuszaninem chodzi艂, duchowie艅stwo staraj膮c si臋 na jego stron臋 przeci膮gn膮膰. Litwa w znacznej cz臋艣ci dla spokoju by艂a za wielkim kniaziem moskiewskim, Ale sama jedna przeprowadzi膰 go nie mog艂a. Inni kandydaci wcale Zygmuntowi nie byli straszni.

Wszystkie og艂oski o zabiegach G贸rki, Czarnkowskiego i ich stronnictwa, zbiega艂y si臋 na dworze kr贸lowej, A st膮d przynoszono je do dworku rotmistrza, w kt贸rym teraz wi臋cej by艂o 偶ycia ni偶 w ca艂ym mie艣cie.

Przysposabiano si臋, jednak do elekcji, kt贸r膮 przewidywano burzliw膮 i nie艂atw膮. Z obu stron gotowano si臋 do niej jak do wojny. Dysydenci z G贸rk膮 i Zborowskimi rachowali na zaci膮gi zagraniczne, na 偶o艂nierza obcego z Niemiec, z Czech, A nawet W艂och i Francji; Zamoyski na Prusak贸w i Inflantczyk贸w, lecz daleko wi臋cej na szlacht臋, kt贸ra w nim mia艂a zaufanie i mimo obawy przewagi widzia艂a w hetmanie r臋kojmi臋 utrzymania porz膮dku i bezpiecze艅stwa os贸b i mienia. Odgr贸偶ki Zborowskich przeciw osobistych ich nieprzyjacio艂om, zamiast ustraszy膰, coraz bardziej przeciw nim oburza艂y. Pomi臋dzy dwoma obozami i ich czynno艣ciami ta zachodzi艂a r贸偶nica, 偶e Zborowscy post臋powali sobie wrzawliwie, huczno, gro藕no, gdy hetman z powag膮 i spokojem do ostatecznej walki si臋 gotowa艂. Wola艂by by艂 z pewno艣ci膮 Zamoyski jednego z Batorych; by膰 bardzo mo偶e, i偶 chwil臋 jak膮艣 艂udzi艂 si臋 tym, 偶e jako Piast sam obranym by膰 mo偶e. Bezkr贸lewie przekona艂o go, 偶e marzenia te zi艣ci膰 si臋 nie mia艂y najmniejszego widoku, A mno偶膮c s艂abe stronnictwa, cesarskim by tylko posi艂kowa艂y, musia艂 si臋 wi臋c zbli偶y膰 do kr贸lowej. Dla Anny by艂o to najpo偶膮da艅szym, bo cho膰 si臋 obawia艂a hetmana i 偶al mia艂a do niego, czu艂a, 偶e bez jego pomocy si臋 nie obejdzie. Zamoyski potajemnie zni贸s艂 si臋 z ni膮 i s艂owne stan臋艂y umowy, 偶e hetman poprze jagiello艅skiej krwi potomka.

Nikomu to mo偶e 偶ywszej nie sprawi艂o rado艣ci nad Bajbuz臋, kt贸ry si臋 l臋ka艂 rozdwojenia, A z wielk膮 wi臋kszo艣ci膮 szlachty wstr臋t mia艂 do Rakuszanina, bo imi臋 jego mia艂o znaczenie 鈥淎bsolutum dominium鈥, niewola.

Kali艅ski, kt贸ry czeka艂 w Warszawie na listy, Aby znowu z nimi do Szwecji p艂yn膮膰, tymczasem przychodzi艂 do rotmistrza, zabawia艂 go i przynosi艂 mu naj艣wie偶sze wiadomo艣ci. Na zamku - powiada艂 - panowa艂a obawa i niepok贸j o Litw臋, kt贸rej cz臋艣膰 tylko kr贸lowej zjedna膰 si臋 Uda艂o, o podst臋pne knowania rzymskiego pos艂a, o zuchwalstwo Zborowskich, na ostatek nawet o samego kr贸la Jana, niech臋tnie patrz膮cego na wyb贸r syna. Opr贸cz tego brak艂o najpotrzebniejszej spr臋偶yny wszelkich czynno艣ci - pieni臋dzy. Kr贸lowa do ostatniego grosza wyda艂a, co mia艂a, Zamoyski wyszafowa艂 swoje i co pozosta艂o po Batorym, A da艂o si臋 od rodziny wyzyska膰.

Gdy Kali艅ski tak jednego dnia lamentowa艂 przed Bajbuz膮 na niedostatek, szepn膮艂 mu co艣 rotmistrz na ucho. Kali艅ski wsta艂 i natychmiast na zamek po艣pieszy艂, A w par臋 godzin potem powr贸ci艂 nazad. Znowu tedy szeptano po cichu, A wieczorem Bajbuza w z艂otym humorze powo艂a艂 do siebie Szczypiora. Pocz膮艂 od tego, 偶e go u艣ciska艂.

- S艂uchaj, Szczypior - rzek艂 - nie 艂aj mnie. Powiadasz, 偶e ja si臋 nad si艂y zmagam, trzymaj膮c na swym 偶o艂dzie sto koni i ludzi, Alem ja na 艣wiecie sam jak palec. Je偶eli krajowi s艂u偶y膰 nie b臋d臋, tom si臋 nikomu na nic nie zda艂. Ano, na tych stu kopijnikach nie do艣膰.

Szczypior si臋 z偶ymn膮艂.

- Na rany Pa艅skie! - zawo艂a艂.

To偶 to wam ostatni grosz wyssie! Czy偶 jeszcze ma艂o?

- A ma艂o! - odpar艂 Bajbuza. - my od tej Rzeczypospolitej wszystko mamy, powinni艣my by膰 gotowi zawsze odda膰 jej wszystko. Matka jest, dla matki za wielkich ofiar nie ma, cho膰by 偶ycie przysz艂o da膰. Tymczasem - tu zni偶y艂 g艂os - kr贸lowa si臋 do ostatniego halerza na elekcj臋 wyszafowa艂a, hetman ledwie ostatnich dziesi臋膰 tysi臋cy od Batorych wyrwa艂 na wojsko, sam ju偶 nie ma w skarbonie nic. A pi臋knie偶 to, 偶e u mnie w kowanych skrzyniach, w sklepie, w Nadstyrzu tyle grosza le偶y na pr贸偶no? Na co mi si臋 on zda, gdy ojczyzny nie poratuje? Rachowa艂em na waszeci - doda艂 weso艂o Bajbuza - bo sam si臋 ruszy膰 nie mog臋 dla tej rany przekl臋tej, lada kogo za艣 do ula i miodu dopu艣ci膰 nie mo偶na. Nie w贸d藕 nas na pokuszenie! A tu mi trzeba dla kr贸lowej Jej Mi艂o艣ci dwadzie艣cia tysi臋cy przywie藕膰 i to nie zwlekaj膮c! Klucza, opr贸cz ciebie nikomu nie mog臋 zwierzy膰 - doda艂 rotmistrz powoli z szyi zdejmuj膮c na 艂a艅cuszku zawieszony, kt贸ry podni贸s艂 do g贸ry.

- Jed藕, bracie, do Nadstyrza i przywie藕 ten nieszcz臋sny 鈥渘ervus rerum鈥, * bez kt贸rego na 艣wiecie nic.

鈥淣ervus rerum鈥 ( 艂ac-) - dos艂ownie nerw rzeczy; tutaj przeno艣nie: podstawa, spr臋偶yna czyn贸w ludzkich.

Szczypior w膮sa zak膮sywa艂 co mia艂 we zwyczaju, gdy by艂 w trudnym razie. Z 偶o艂nierzem, z lud藕mi, cho膰by z najrozszala艅sz膮 ha艂astr膮, do czynienia mie膰, nie obawia艂 si臋; na nieprzyjaciela skoczy膰, cho膰by przemagaj膮cego, got贸w by艂 zawsze, Ale od gospodarowania oko艂o pieni臋dzy wymawia艂 si臋 i obawia艂 go.

- Ju偶 ty mnie - odezwa艂 si臋 mrukliwie do rotmistrza - u偶yj k臋dy i jak chcesz, wiesz, 偶e si臋 nie wzdtrygn臋, p贸jd臋, Ale z pieni臋dzmi ja si臋 nawet obchodzi膰 nie umiem. R臋ce walaj膮...

- Do twoich br贸d ich nie przystanie - odpar艂 rotmistrz 艣miej膮c si臋. - Zreszt膮, dla samej dogodno艣ci w przewiezieniu talarami nie dam, ino z艂otem, A to rzecz czysta.

Szczypior posmutnia艂.

- No, i ty tu chory, sam z tym, z pozwoleniem, smarkatym Kali艅skim pozostaniesz i z Buccell膮, kt贸ry wi臋cej o nabywaniu d贸br i robieniu maj膮tku my艣li ni偶 o chorych...

- Mylisz si臋, jeszcze wi臋cej my艣li o pogrzebieniu Simoniusa i bij膮 si臋 na trumnie kr贸la nieboszczyka g臋simi pi贸rami, A偶 strach! Ale do rzeczy. Jutro jedziesz do Nadstyrza. Najlepszych ludzi, konie, wozy we藕 z sob膮; ruszaj bez zw艂oki i przywo藕 mi dwadzie艣cia tysi臋cy.

- Ale偶 to maj膮tek! - zawo艂a艂 Szczypior. - C贸偶 ty z tym zrobisz?

- Prosta rzecz, po偶ycz臋 kr贸lowej - doda艂 Bajbuza - A 偶e i nasza kasa dla tej choroby mojej doktorami i Aptek膮 wyczerpana, kilka tysi臋cy i nam si臋 przyda. Pieni膮dze le偶膮.

Szczypior s艂ucha艂 zdumiony.

- Drzwi do piwnicy pod pod艂og膮 sypialnej izby - m贸wi艂 dalej rotmistrz - poka偶e ci Sawka stary. Znijdziesz po wschodach, A oto masz klucz, kt贸ry ci pierwsze drzwi otworzy. W prawo od nich jak r臋k膮 si臋gn膮膰, w murze ceg艂a jest ruchoma, A w komurce za ni膮 kluczy reszta, kt贸ra drugie zamki ci odemknie. W piwnicy, znowu na prawo, skrzynia z workami, ka偶dy z nich po tysi膮cu z艂otem. Sawka ci pomo偶e wynie艣膰 do skrzyni podr贸偶nej, w艂o偶ycie j膮 na w贸z, okryjecie workami i sk贸r膮, wiu ha!... i An powr贸t tu do mnie!

Bajbuza m贸wi艂 to z tak膮 rado艣ci膮, jakby nie ofiar臋 czyni艂, Ale dobrodziejstwo odbiera艂.

- Kr贸lowej pos艂u偶y膰 - rzek艂 - wielka to cze艣膰 dla mnie i pociecha, A bez tego z艂ota i Nadstyrze, i ja si臋 obejd臋 艂atwo!

Szczypior ci膮gle w膮sa k膮sa艂.

- Wola艂bym, 偶eby艣 mi izb臋 kaza艂 zamiata膰! - zawo艂a艂 w ko艅cu.

- Szczypior m贸j - wtr膮ci艂 Bajbuza - nie pytam, czy ci to mi艂o, czy nie, Ale艣my sobie wzajem wszyscy s艂u偶y膰 powinni. Musisz jecha膰.

- Ju偶ci pojad臋 - odpar艂 smutnie chor膮偶y - bo nie ma rzeczy, kt贸rej bym nie uczyni艂 dla ciebie, Ale bodajby艣 pieni臋dzy nie mia艂 nigdy, kiedy ja je mam wozi膰.

- Wiosna 艣liczna, konie dobre, droga znajoma - roz艣mia艂 si臋 Bajbuza - nie kwa艣 si臋 daremnie. Jed藕 i po wszystkim!

Wieczorem, gdy Szczypior ju偶 swoje sakwy przysposabia艂 do podr贸偶y, nadszed艂 Kali艅ski.

- Powiedz kr贸lowej - odezwa艂 si臋 do niego rotmistrz - i偶 jutro wysy艂am po pieni膮dze dla niej. Dali Batorowie Zamoyskiemu dziesi臋膰, ja kr贸lowej po偶yczam dwadzie艣cia, Aby spokojn膮 by艂a. Odda mi, gdy zechce i b臋dzie mog艂a.

Kali艅ski, kt贸ry si臋 nie spodziewa艂, Aby jego utyskiwania tak szcz臋艣liwym by艂y uwie艅czone skutkiem, chcia艂 natychmiast na zamek powraca膰, Aby da膰 zna膰 Annie, Ale go Bajbuza powstrzyma艂.

- Nie masz si臋 czego 艣pieszy膰 - rzek艂 - najlepiej b臋dzie, gdy pieni膮dze przywioz膮, wprost je oddaj膮c, sprawi膰 niespodziank臋.

- Ale tymczasem zmaga si臋 i frasuje - wtr膮ci艂 Kali艅ski. - Pocieszy si臋 i uspokoi.

Nie daj膮c si臋 d艂ugo zatrzyma膰, ch艂opak powr贸ci艂 na zamek zaraz, A cho膰 kr贸lowa z fraucymerem ju偶 by艂a na wieczornych modlitwach, kaza艂 oznajmi膰, i偶 w pilnej przychodzi sprawie. Nastraszy艂a si臋 nieco kr贸lowa, bo w ci膮g艂ej niepewno艣ci, zm臋czona, wszystkiego si臋 teraz obawia艂a, Ale rozja艣niona twarz Kali艅skiego uspokoi艂a j膮.

- Najja艣niejsza Pani! - zawo艂a艂 k艂aniaj膮c si臋 rozpromieniony ch艂opak - przynosz臋 dobr膮 nowin臋. rotmistrz Bajbuza, rzadki cz艂ek, bo jemu podobnych ze 艣wiec膮 szuka膰, dwadzie艣cia tysi臋cy z艂otych na potrzeby Waszej Kr贸lewskiej Mo艣ci kaza艂 przywie藕膰 z domu i jak tylko nadejd膮, z艂o偶y je u n贸g Waszych.

Kr贸lowa Anna zrazu nie wierzy艂a uszom.

- A c贸偶 on chce za to? - zapyta艂a zdumiona.

- On? On prosi tylko, Aby艣 Wasza Kr贸lewska Mo艣膰 przyj臋艂a je, nie frasuj膮c si臋 o oddanie. Cz艂ek to do innych niepodobny i dlatego mo偶e Zborowscy go postrzelili, Aby nie dawa艂 z艂ego przyk艂adu drugim. Jutro jedzie zaufany jego przyjaciel i po艣pieszy z powrotem.

Z艂o偶y艂a r臋ce kr贸lowa.

- A! Niech偶e mi go Buccella rych艂o do zdrowia przyprowadzi - zawo艂a艂a - Abym mu cho膰 podzi臋kowa膰 mog艂a; da-li B贸g, 偶e m贸j Zygmunt obranym zostanie, postaram si臋 o to, Aby mu dobre jego dla nas serce zawdzi臋czy艂. Powiedz mu to Kali艅ski.

- Uchowaj Bo偶e - szepn膮艂 ch艂opak, kt贸ry ju偶 zna艂 Bajbuz臋. - Obrazi艂by si臋, gdyby mu nagrody nadziej臋 uczyniono.

Na zamku powesela艂o zaraz, Ale ze dworku rotmistrza te偶, kt贸ry czu艂 si臋 coraz lepiej, A o Zborowskich odbiera艂 wiadomo艣ci coraz im mniej pomy艣lne.

Wszyscy byli dobrej my艣li. Zamoyskiemu przybywali sprzymierze艅cy, T臋czy艅ski, wojewoda krakowski, Zborowskim niech臋tny jak ca艂a rodzina, od czas贸w Samuela i Wapowskiego, * Szafraniec, wojewoda sandomirski, na Litwie wojewoda wile艅ski Radziwi艂艂, nie licz膮c 呕贸艂kiewskiego, Opali艅skiego, podkanclerzego Baranowskiego i innych. Poniewa偶 cesarscy jawnie wtargni臋ciem zbrojnym zagra偶ali, druga te偶 strona musia艂a w ludzi si臋 i zaci膮gi wcze艣nie sposobi膰, Aby m贸c si艂臋 odeprze膰 si艂膮.

Niech臋膰 rodu T臋czy艅skich do Zborowskich wywodzi艂a si臋 od czasu zab贸jstwa w roku 1573 J臋drzeja Wapowskiego, krewnego T臋czy艅skich, kasztelana przemyskiego, przez Samuela Zborowskiego.

W maju wsta艂 nare艣cie Bajbuza mog膮c si臋 przechadza膰 z r臋k膮 na podwi膮zaniu, wychud艂y i zn臋kany, Ale ducha podnieconego i niecierpliwy, Aby m贸g艂 czynnie wyst膮pi膰, A przyda膰 si臋 na co. Szczypior, wedle wszelkich rachub maj膮cy by膰 z powrotem, op贸藕ni艂 si臋, co rotmistrza niepokoi艂o, nie o grosz, kt贸rego bezpiecze艅twa by艂 pewnym, Ale o cz艂owieka. Pierwszych dni czerwca chor膮偶ego jeszcze z powrotem nie by艂o. Co dzie艅 prawie przychodzi艂 si臋 o niego dowiadywa膰 Kali艅ski i odchodzi艂 z niczym smutny. Kr贸lowa nie 艣mia艂a go ju偶 pyta膰, badaj膮c tylko oczyma. Na ostatek Bajbuza naj偶wawszemu ze swych ludzi, najlepszego konia dosi膮艣膰 rozkazawszy, wyprawi艂 przeciw chor膮偶emu, Aby powr贸t jego przy艣pieszy艂.

Skr贸ty:

fr. - francuski; gr. - grecki; 艂ac. - 艂aci艅ski; niem, - niemiecki; st. pol. - staropolski; w臋g. - w臋gierski; w艂. - w艂oski..nv



Rozdzia艂 V

Bajbuza siedzia艂 wieczorem pode dworkiem w cieniu starych lip, kt贸re ju偶 bujny li艣膰 okrywa艂 i zabawia艂 si臋 rozmow膮 co dzie艅 powstaj膮c膮 o zaci膮gach, o oddzia艂ach, o knowaniach Czarnkowskiego i G贸rki, gdy ponad p艂otem otaczaj膮cym podw贸rko ukaza艂a si臋 twarz u艣miechni臋ta, ogorza艂a i rumiana Szczypiora.

Zerwa艂 si臋 rotmistrz, naprzeciw niemu biegn膮c z otwartymi r臋kami. Chor膮偶y w艂a艣nie z konia zsiada艂, A wozy id膮ce za nim nadci膮ga艂y i przy nich wys艂aniec, co ich powr贸t mia艂 przy艣pieszy膰.

- Szczypiorze, leniwcze - krzycza艂, 艣ciskaj膮c go Bajbuza - A c贸偶 si臋 z tob膮 sta艂o! - Ju偶em oczy wypatrza艂, piersi wywzdycha艂 za tob膮, A kl膮艂em, co wlezie!

- Ano nie mog艂o by膰 inaczej! - rzek艂 w臋z艂owato chor膮偶y. - 艣pieszy艂em, jakem m贸g艂; gdy si臋 dowiesz, dlaczegom si臋 op贸藕ni艂, sam mi to pochwalisz.

- Nie! Je偶eli艣 koni oszcz臋dza艂 - odpar艂 Bajbuza - nie mia艂e艣 racji, je偶eli siebie...

- Ale kto by tam o sobie my艣la艂! - przerwa艂 oburzony Szczypior. - Ot, to mi pi臋knie cz艂owieka o to pos膮dza膰!

- Wi臋c c贸偶 masz na obron臋? - zapyta艂 rotmistrz.

Szczypior znowu zagryz艂 w膮sa.

- Chod藕my do izby - rzek艂 - rozm贸wimy si臋.

Bajbuza niecierpliwy nalega艂.

- Aniby艣 ty m贸g艂 odm贸wi膰, Ani jam si臋 wymawia艂 od tego - rzek艂 Szczypior. - Ksi臋偶na Sapie偶yna - mi艂a twoja s膮siadka, wybiera艂a si臋 do Warszawy, do kr贸lowej Jej Mi艂o艣ci, na kt贸rej dworze wychowan膮 by艂a. Dw贸r ma w艂asny nieliczny, prosi艂a mnie, Abym jej towarzyszy艂. Rozumiesz, i偶 z niewiast膮 si臋 nie tak po艣piesza, jak samemu z czeladzi膮. St膮d zw艂oka.

- Jak to?! - zakrzykn膮艂 uradowany Bajbuza, nie mog膮c ukry膰, jak mu ta wiadomo艣膰 mi艂膮 by艂a. - Ksi臋偶na jest tu?!

- W艂a艣nie, gdy my tak o niej rozprawiamy, zaje偶d偶a na zamek w go艣cin臋 do dawnej pani - rzek艂 Szczypior k艂aniaj膮c si臋. - 殴lem zrobi艂??

U艣ciska艂 go w milczeniu Bajbuza.

- Ale c贸偶 j膮 pod ten czas, gdy tu si臋 na burzliw膮 elekcj臋 zabiera, mog艂o sprowadzi膰?

- Nie wiem - rzek艂 u艣miechaj膮c si臋, Szczypior. - Niespokojna by艂a o kr贸low臋, ciekaw膮 mo偶e, na ostatek i o waszmo艣cinym zdrowiu rada si臋 by艂a naocznie przekona膰, bo tam rozniesiono wiadomo艣膰, 偶e艣 r臋k臋 utraci艂.

- Ach - przerwa艂 rotmistrz - o mnie si臋 pewnie troszczy艂a mniej. Prawdziwym powodem, 偶e si臋 jej na wsi nudzi艂o, A kr贸lowa mo偶e da艂a jej wiedzie膰, 偶e rada by j膮 widzia艂a.

Zwr贸ci艂 si臋 do Szczypiora.

- Mo偶e w tym i co艣 wi臋cej jest, o czym ty nie wiesz, bo kr贸lowa rada by m艂od膮 wdow臋 wyswata膰 i ma pono dla niej napatrzonego na Litwie magnata. Kali艅ski mi o tym wspomina艂.

Gdy tak rozmawiali, czelad藕 tymczasem z wozu ci臋偶k膮 skrzyni臋 wnosi艂a pod dach, do sypialni pa艅skiej, A tu偶 i Kali艅ski zwietrzywszy, 偶e pieni膮dze nadej艣膰 musia艂y natychmiast si臋 stawi艂.

Bajbuza by艂 ju偶 w si艂ach odzia膰 si臋 i sam stawi膰 przed kr贸low膮, rpzynosz膮c jej sw膮 ofiar臋, Ale mu ta my艣l wstr臋tn膮 by艂a. Musia艂by podzi臋kowa艅 s艂ucha膰, A mo偶e obietnic. Z drugiej strony wabi艂a go do zamku przytomno艣膰 ksi臋偶nej, za kt贸r膮 t臋skni艂, lecz ze dwojga pierwszy wstr臋t od przechwalania si臋 z tym, co czyni艂, przemog艂a. * Spojrza艂 na r臋k臋 swoj膮.

Sk艂adnia i sens zdania niejasne. Prawdopodobnie Autor chcia艂 napisa膰, 偶e w Bajbuzie przem贸g艂 wstr臋t do przechwalania si臋.

Buccella mi zakazuje ciasnej sukni wdziewa膰 i r臋ki m臋czy膰, do zamku wi臋c jecha膰 nie mog臋, kr贸lowej pilno. Szczypior mnie wyr臋czy i z Kali艅skim pieni膮dze zawiezie.

- A wy? - zapyta艂 chor膮偶y.

- Ja? No, pozostan臋 tu, na 艂awie, pod lip膮 - doda艂 Bajbuza - i po wszystkim.

Po obiedzie wi臋c, jak postanowi艂, worki znowu w mniejszy sepecik zamkn膮wszy, Szczypior pos艂uszny zawi贸z艂 je kr贸lowej.

Spodziewa艂a si臋 widzie膰 rotmistrza i zapyta艂a o niego zdumiona.

- Przyjaciel m贸j - odpar艂 Szczypior - kaza艂 mi przeprosi膰 Wasz膮 Kr贸ewsk膮 Mo艣膰, i偶 sam przyby膰 nie m贸g艂. R臋ka mu jeszcze dolega, A Buccella broni j膮 m臋czy膰 i odziewa膰 si臋. Cho膰 pragn膮艂 wi臋c, Ale sam si臋 stawi膰 nie zdo艂a艂.

- A c贸偶 wam zleci艂 - spyta艂a Anna - w rzeczy tych pieni臋dzy, kt贸re mi po偶ycza?

- nic, opr贸cz 偶ebym je u st贸p Waszej Kr贸lewskiej Mo艣ci z艂o偶y艂 - doda艂, k艂aniaj膮c si臋, Szczypior. - innego polecenia nie mam.

Wtem ksi臋偶na Teresa, kt贸ra mo偶e w nadziei zobaczenia Bajbuzy wysz艂a by艂a razem z kr贸low膮, spyta艂a cicho Szczypiora:

- Jak偶e艣 go waszmo艣膰 znalaz艂? Chory jest jeszcze?

- Chorob膮 tego nazwa膰 nie mo偶na - odpar艂 Szczypior. - 呕o艂nierzowi rana, to tak, jak mi艂o艣ciwym paniom, gdy kt贸ra si臋 przy krosnach ig艂膮 zakole. Nie ma si臋 co wiele troszczy膰, Ale palce zawi膮za膰 potrzeba.

U艣miechn臋艂a si臋 kr贸lowa.

- Rotmistrz - doda艂 chor膮偶y - musi o to dba膰, Aby ran臋 wygoi艂, bo elekcja za pasem, A tam mo偶e na now膮 si臋 przygotowa膰 nam potrzeba. Chce by膰 zdr贸w, Aby na ko艅 si膮艣膰i panu hetmanowi lub wojewodzie ruskiemu stan膮膰 do boku.

Kr贸lowa podnios艂a oczy do g贸ry.

B贸g nas uchowa od rozlewu krwi - rzek艂a - i elekcja si臋 odb臋dzie spokojnie. Mo偶e ja to po kobiecemu s膮dz臋, Ale mi si臋 zdaje, 偶e im wi臋ksze si艂y z obu stron si臋 gotuj膮, tym pewniej walki nie rozpoczn膮, bo膰by brat przeciw bratu stawa膰 musia艂.

Ksi臋偶na podchwyci艂a 偶ywo:

- A, wymodlemy u Boga, 偶e nas od tej najwi臋kszej kl臋ski uchroni!

Na tym si臋 ko艅czy艂a rozmowa, A Szczypior, po偶egnawszy si臋, chcia艂 ju偶 wynij艣膰, gdy go na bok odwo艂a艂a ksi臋偶na.

- Pozdr贸wcie rotmistrza ode mnie - rzek艂a 艣miej膮c si臋 - i powiedzcie mu, 偶e rada bym mu za eskort臋 podzi臋kowa艂a. Niech偶e pr臋dko zdr贸w b臋dzie.

To m贸wi膮c i zarumieniwszy si臋 jak dzieweczka, sk艂oni艂a si臋 chor膮偶emu i po艣pieszy艂a za kr贸low膮.

Nazajutrz sekretarz kr贸lowej przyby艂 z zapytaniem, jak ma skrypt, kt贸ry ona wyda膰 chcia艂a na po偶yczone pieni膮dze u艂o偶y膰. Bajbuza go spoi艂, nakarmi艂 i odes艂a艂 z odpowiedzi膮:

- Powiedz waszmo艣膰 kr贸lowej, 偶em ja nie 呕yd, Ani lichwiarz, pieni膮dze rad daj臋, A jej zostawiam obmy艣lenie, jak i co napisa膰 zechce. Mnie to oboj臋tne, spokojny jestem.

Jak gdyby przy lepszej my艣li i si艂 przyby艂o Bajbuzie, od tej chwili cudownie si臋 krzepi艂, A rana goi艂a na podziw, co Buccella swoim smarowaniem i ma艣ciom przypisywa艂 i chwali艂 si臋 z nich przed kr贸low膮. A 偶e na my艣li wojn臋 z Simoniusem mia艂 ci膮gle, nie wstrzyma 艂 si臋 od dodatku:

- Rad bym, A偶eby ten nieuk, ten szalbierz, ran臋 by艂 widzia艂 i ko艣ci, kt贸re z niej wychodzi艂y i jakem gojenie prowadzi艂, A r臋k臋 znowu tak uczyni臋 siln膮, jak by艂a! Kto wie, ko艣膰 nowa mo偶e jeszcze twardsza b臋dzie ni偶 pokruszona!

Pr贸ba wk艂adania sukni posz艂a szcz臋艣liwie i r臋ka te偶 podwi臋zywania nie potrzebowa艂a, A 偶e Bajbuzie bardzo pilno by艂o znowu na ko艅 si膮艣膰, lice uj膮膰 i przygotowa膰 si臋 do elekcyjnych nierwczas贸w, nie s艂uchaj膮c wi臋c ju偶 lekarza, sam sobie da艂 swobod臋 zupe艂n膮 i naprz贸d jej u偶y艂, Aby do ko艣cio艂a p贸j艣膰 Panu Bogu podzi臋kowa膰, 偶e kula nie w g艂owie utkwi艂a, potem zaraz na zamek si臋 stawi膰. 呕e do kr贸lowej Jej Mi艂o艣ci id膮c wystroi艂 si臋 w najlepsze szaty, jakie mia艂, to si臋 samo z siebie rozumie, Ale Szczypior milcz膮cy pomy艣la艂, 偶e nie na sam膮 kr贸low臋 mia艂 baczno艣膰, staraj膮c si臋 pa艅sko i rycersko wyst膮pi膰. Prze艣ladowa艂 go ksi臋偶n膮, Ale rotmistrz z 偶ywo艣ci膮 wielk膮 si臋 opiera艂 pos膮dzeniom.

- Daj ty mi pok贸j - m贸wi艂 - ja sobie kobietami g艂owy nie zaprz膮tam Ani je zna膰 chc臋. Z艁ote, powiadaj膮, jarzmo ma艂偶e艅skie, Ale gdyby by艂o i drogimi kamieniami sadzone, wol臋 mie膰 szyj臋 swobodn膮, ni偶 je sobie nak艂ada膰. Ksi臋偶n臋 wielce szanuj臋, Ale i ona niewiast膮 jest, A ja si臋 ich boj臋. Cz艂owiek 偶onaty, nierad z domu oci臋偶eje, przyjd膮 dzieci, musi dla nich zbiera膰, wi臋c nic ju偶 nie mo偶e, r臋ce zwi膮zane. 艣wiatu z niego nic. Daj mi pok贸j.

Na zamku, jak si臋 spodziewa膰 by艂o mo偶na, od kr贸lowej Jej Mi艂o艣ci dozna艂 najwdzi臋czniejszego przyj臋cia.

- Niech B贸g waaszmo艣ci zap艂aci - odezwa艂a si臋 wzruszona, ze 艂zami na oczach - i偶e艣 mia艂 lito艣膰 nad wdow膮, kt贸ra tej Rzeczypospolitej 偶ycie swe ca艂e i mienie po艣wi臋ci艂a, A teraz, co ma najdro偶szego, rada by jej da膰. We藕cie Zygmunta, kt贸rego ja za syna mego dawno Adoptowa艂am. Strzeg艂am i pilnowa艂am tego wraz z siostr膮, Aby si臋 wychowa艂, jak przysta艂o kr贸lowi polskiemu. Katolik gorliwy, j臋zyka dobrze 艣wiadom, czuje si臋 dzieci臋ciem tej ziemi jako ja. B贸g da szcz臋艣liwie wam panowa膰 b臋dzie. Ja tylko tego do偶y膰 pragn臋, Aby mu jagiello艅sk膮 koron臋 na skro艅 w艂o偶y膰.

- Mi艂o艣ciwa Pani - odezwa艂 si臋 Bajbuza - my te偶 wszyscy z serca tego pragniemy, Aby on nam panowa艂, A gdy hetmana ma za sob膮, o czym nie w膮tpi臋, pewnym by膰 mo偶e, i偶 rakuskiego kandydata zwyci臋偶y. Potrzeba tylko, Aby, da-li B贸g wybrany zostanie, co rychlej tu sam przybywa艂 i rz膮dy obj膮艂, bo Rakuszanie wichrzy膰 nie omieszkaj膮. Wszcz臋艁a si臋 tedy rozmowa zaraz w tym przedmiocie, kt贸ry kr贸low臋 naj偶ywiej obchodzi艂 i przyci膮gn臋艂a tak, 偶e Bajbuza ledwie stoj膮c膮 w orszaku kr贸lowej ksi臋偶n臋 m贸g艂 powita膰 z daleka. Wyda艂a mu si臋 teraz po kilku niewidzenia miesi膮cach jeszcze pi臋kniejsz膮 ni偶 kiedykolwiek, zachwycaj膮c膮, A cho膰 przed Szczypiorem niewiast si臋 zapiera艂, oczu od niej oderwa膰 nie m贸g艂.

W czasie tego pos艂uchania w艂a艣nie oznajmiono Arcybiskupa Solikowskiego, A rotmistrz usun膮艂 si臋 na stron臋 i mia艂 teraz zr臋czno艣膰 bli偶ej ksi臋偶n臋 widzie膰, A rozm贸wi膰 si臋 z ni膮. Dzi臋kowa艂a mu naprz贸d za Szczypiora, dowiadywa艂a si臋 o zdrowie, A rotmistrz j膮 zapyta艂, czy d艂ugo tu bawi膰 my艣li.

- Sama nie wiem - rzek艂a - czasem mi si臋 zdaje, 偶e kr贸lowej jestem potrzebn膮. Nast臋puj膮 chwile, w kt贸rych si臋 dla niej te偶 wa偶ne losy korony tej rozstrzyga膰 b臋d膮. Nie zawadzi, gdy j膮 偶yczliwe serca otocz膮. Jam wszystko jej winna, A cho膰 s艂u偶k膮 powoln膮 chcia艂abym si臋 wyp艂aci膰.

- B臋dziesz wi臋c ksi臋偶na - odezwa艂 si臋 Bajbuza - patrze膰 na te smutne rozterki nasze, kt贸re na elekcji wybuchn膮膰 musz膮. My si臋 gotujemy m臋偶nie stawa膰 przy hetmanie. Spodziewamy si臋 i偶 si艂y zbierze, Ale jaki temu koniiec Pan B贸g da, On tylko wie.

- Dobry! Dobry! - pr臋dko podchwyci艂a ksi臋偶na.

Zawaha艂a si臋 nieco i doda艂a:

- Jam tu teraz na tym dworze tak, jak obca. Os贸b si臋 wiele zmieni艂o. Nie potrzebuj臋 was prosi膰, nie maj膮c opiekauna, Aby艣cie jako s膮siad m贸j pami臋tali o mnie. Wdow膮 jestem!

- Ale d艂ugo ni膮 nie pozostaniecie - rzek艂 Bajbuza weso艂o. - Co do mnie, m贸wi膰 nie potrzebuj臋, 偶em tu jak wsz臋dzie got贸w na us艂ugi wasze. Wdzi臋czen b臋d臋, gdy mi pozwolicie pisa膰 si臋 s艂ug膮.

Sk艂oni艂a si臋 ksi臋偶na. Spojrzeli sobie w oczy.

- Wa膰pan zmizernia艂e艣 przez t臋 ran臋 - rzek艂a.

- A ksi臋偶na pani odm艂odnia艂a艣 z t膮 wiosn膮 przerwa艂 Bajbuza. - Jam si臋 haniebnie wym臋czy艂, nie tyle cierpieniem, co bezczynno艣ci膮. Drudzy si臋 krz膮tali, jam le偶e膰 musia艂 przykuty, je偶eli nie do 艂o偶a, to do izby. Dla m臋偶czyzny taka niewola 艣mierci si臋 r贸wna. Ale teraz - doda艂 weso艂o - si膮d臋 na ko艅 i wyci膮gn臋 w pole z podw贸jn膮 ochot膮 i rozkosz膮, bom wyg艂odnia艂!

- Kr贸lowa mi zestarza艂a - szepn臋艂a ksi臋偶na, przed艂u偶aj膮c rozmow臋, cierpia艂a te偶 wiele.

- Od偶yje, gdy siostrze艅ca zobaczy - rzek艂 Bajbuza.

- O nim tylko m贸wi i marzy - doda艂a ksi臋偶na. - Winien te偶 jej B贸g mi艂osierny, Aby t臋 pociech臋 mia艂a i na tronie go ujrza艂a.

Kr贸lowa wychodzi艂a z sali, wi臋c i ksi臋偶na z ni膮, po偶egnawszy uprzejmie Bajbuz臋, ust膮pi膰 musia艂a. Wr贸ci艂 do domu rotmistrz rozmarzony i Szczypior nawet postrzeg艂, i偶 cho膰 nic w ustach nie mia艂, jakby upojonym si臋 wydawa艂. A 偶e k艂ama膰 i udawa膰 nie umia艂, przyzna艂 si臋, 偶e mu mi艂ym by艂o i kr贸low臋 widzie膰, i sw膮 s膮siadk臋 ksi臋偶n臋, za kt贸r膮 t臋skni艂.

Szczypior si臋 o艣mieli艂 odezwa膰:

- To膰 chyba dobrowolna t臋sknota, bo wam, panie rotmistrzu, 艂acno by by艂o na ni膮 patrze膰 zawsze.

To m贸wi膮c si臋 u艣miecha艂.

- A to jak? - zapyta艂 Bajbuza.

- Przecie偶 ona wolna i wy tak偶e - odezwa艂 si臋 Szczypior.

- Co si臋 wa膰panu 艣ni? - odpar艂 na to Bajbuza, ramionami ruszaj膮c. - Jam prosty szlachcic, A ona ksi臋偶na; ona m艂oda, ja poczynam siwie膰; pi臋kna, jam brzydki. Jak偶e mi si臋 tu porywa膰 z motyk膮 na s艂o艅ce!

Chor膮偶y si臋 u艣miechn膮艂.

- Presumpcji * za wiele, wada wielka - odezwa艂 si臋 - Ale te偶 za ma艂e o sobie rozumienie, szkodzi w 偶yciu. Ksi臋偶na by za was wysz艂a z ochot膮 wielk膮, A tak to j膮 jaki Kostka wam sprzed nosa pochwyci.

Presumpcja ( z 艂ac.) - tu w znaczeniu odmiennym ni偶 w przypisie 51 tom I, mianowicie w znaczeniu zarozumia艂o艣ci, nadmiernego wyobra偶enia o sobie.

- Kostka? Jaki Kostka? - pochwyci艂 poruzony rotmistrz - o 偶adnym Kostcem nie s艂ysza艂.

- Mnie o nim Kali艅ski rozpowiada艂 - odezwa艂 si臋 Szczypior. - Syn to jest wojewody sandomirskiego, kt贸ry si臋 tu przy dworze kr贸lowej za kobietami kr臋ci i s艂aw臋 z tego ma, 偶e im g艂owy zawraca. Pierwszy strojni艣 i zawsze najpi臋kniej ubrany, Ale to fraszka, gdyby mu natura nie da艂a twarzy, kt贸ra niewiasty zachwyca. Chwal膮 go niepomiernie, A nawet i z tego, 偶e pi臋kniejszych bielszych r膮k u m臋偶czyzny nie widzia艂y.

艣mia艂 si臋 Szczypior patrz膮c na swoje, kt贸re czarne by艂y i namulane, A i Bajbuza, cho膰 dosy膰 kszta艂tne mia艂 wida膰 na nich by艂o, 偶e cz臋sto 艂uk naci膮ga艂y, A popr臋g i siod艂a i or臋偶a chwyci膰 si臋 nie wzdraga艂y.

- M贸j Szczypiorze - odezwa艂 si臋 - je偶eli m臋偶czyzn z bia艂ych r膮k ceni膰 b臋d膮, ja nie stan臋 w rz臋dzie kompetytor贸w * do nagrody. M臋ska d艂o艅 namulan膮 by膰 powinna. Wstydzi艂bym si臋, gdyby mnie z waszym Kostk膮 utrapionym z bia艂ych r膮k chwalono.

Kompetytor ( z 艂ac.) - ubiegaj膮cy si臋.

Po wielu innych - ci膮gn膮艂 dalej przyjaciel Szczypior - powiadaj膮, 偶e teraz Kostce nasza ksi臋偶na bardzo w oko wpad艂a. Porzuci艂 wszystkie inne, kt贸rym si臋 zaleca艂, i teraz prawie z zamku nie wychodzi.

Zaduma艂 si臋 Bajbuza.

- Rad bym go pozna艂 - rzek艂.

- O, to nie b臋dzie trudno - m贸wi艂 Szczypior - wsz臋dzie go pe艂no. Hej, hej! 呕al by by艂o ksi臋偶nej za jednookiego.

- Drwisz ze mnie, czy co? - podchwyci艂 Bajbuza. - Pi臋knym go mienisz, upodobanym kobietom, A m贸wisz, 偶e jednooki jest.

- Tak, bo cho膰 oczu ma dwoje, Ale na jedno nie widzi - doda艂 Szczypior - o czym nie lubi, Aby m贸wiono. Na oku tego nie zna膰, 偶e go niezr臋czny cyruklik przed laty pozbawi艂.

Chwil臋 zaledwie pomy艣lawszy, Bajbuza doda艂:

- C贸偶 Kali艅ski m贸wi, jak ksi臋偶na jest dla niego?

- Wcale grzeczn膮 i uprzejm膮 by膰 ma - rzek艂 Szczypior.

Rotmistrzowi zadrga艂a twarz.

- Chwa艂a Bogu - rzek艂 szybko - chwa艂a Bogu! Rad bym j膮 widzia艂 ubezpieczon膮 i zam臋偶n膮. Wdowie艅stwo dla tak pi臋knej i m艂odej niewiasty, przy swobodzie, jak膮 daje, niedobre jest. Ksi臋偶na jej nie nadu偶yje pewnie, to prawda, Ale dosy膰 dwu takich pan贸w Kostk贸w, Aby potwarz na ni膮 rzucono. Bylem wojewodzica sandomirskiego pozna艂, sam mu dziewos艂臋bem got贸wem by膰.

Szczypior ramionami ruszy艂.

Tymczasem o swataniu, o Kostce i o kobietach nie pora by艂o my艣le膰, A nazajutrz ju偶 rotmistrz musia艂 kopijnik贸w swych, 艣ci膮gaj膮cych si臋, lustrowa膰 i na nowo oddzia艂 sw贸j doprowadza膰 do porz膮dku. A poniewa偶 偶ywiej si臋 tu porusza膰 mog艂o przypa艣膰 w tej wojnie, kt贸r膮 przewidywano, i Szczypior, i Bajbuza postanowili ludziom swym, miasto ca艂ych kopij d艂ugich, do艣膰 ci臋偶kich i w obrotach w polu niezr臋cznych, da膰 lekkie, po艂owiczne, kt贸re i 艣ci膮gn膮膰, i zaopatrzy膰 by艂o potrzeba w proporce z barw膮, po kt贸rej by si臋 ludzie 艂acno poznawali. Opr贸cz tego od karwasz贸w pocz膮wszy do plat * na nogach, ka偶d膮 zbroj臋 dow贸dca pilny obejrze膰 musia艂 i w worek u siod艂a 偶o艂nierzowi zajrze膰, czy w nim zamiast 艂yk, p臋t, no偶a, szyd艂a itp. nie wetkn膮艂 flaszki z gorza艂k膮.

Karwasz ( z w臋g.) - na艂okietnik 偶elazny jako cz臋艣膰 zbroi; plat ( z niem.) - blacha ochronna, r贸wnie偶 cz臋艣膰 zbroi rycerskiej.

Dni wi臋c schodzi艂y szybko obu dow贸dcom, A rotmistrz temu zaj臋ciu rad by艂, chocia偶 mu si臋 serce razem kraja艂o.

- Gdyby偶e艣my si臋 na nieprzyjaciela wybierali - m贸wi艂 - radowa膰 by si臋 mo偶na, Ale kto wie, przeciw komu i rusznice, i kopie skierowa膰 b臋dziemy musieli. A wszystkiemu winni warcho艂owie, jak G贸rka, dla kt贸rych nic 艣wi臋tego nie ma.

Kopiejnicy na ostatek z nowymi proporcami, z odnowion膮 broni膮, w 艣wiec膮cych jak zwierciad艂a zbrojach byli gotowi i gdy si臋 rotmistrz dowiedzia艂, 偶e hetman do Warszawy si臋 zbli偶a, ruszy艂 razem ze Szczypiorem na spotkanie jego noc膮, Aby orszak Zamoyskiego pomno偶y膰.

W mie艣cie ju偶 wiedziano o tym, 偶e hetman ci膮gnie i wiadomo艣膰 ta przyczyni艂a si臋 do uspokojenia umys艂贸w; doznano bowiem na sejmie konwokacyjnym, jak bez niego o 艂ad by艂o trudno.

Przybywa艂 Zamoyski pierwszy, jakby gospodarz i dozorca, Aby p贸藕niej nadci膮gaj膮cym nie dopu艣ci膰 nie艂adem i samowol膮 mi臋sza膰 porz膮dek. Miasto si臋 wysypa艂o patrze膰 na wspania艂y ten wjazd, kt贸ry z okaza艂o艣ci膮 pa艅sk膮, powag膮 wielk膮, w spokoju i karno艣ci si臋 odby艂. Ludu, dworu, rycerstwa, oddzia艂贸w broni r贸偶nej, ochotnik贸w, jak Bajbuza, liczba znaczna bardzo towarzyszy艂a hetmanowi; sz艂y wozy, wieziono namioty, A 偶e w polu sta膰 miano, wszystko, co w obozie potrzebnym by膰 mog艂o. Nie oby艂o si臋 i bez ciur贸w wlok膮cych za rycerstwem, Ale Zamoyskiego ciury nawet, jak powiadano, lepiej wygl膮da艂y ni偶 niejednego 偶o艂nierze. Przy odg艂osie surm, tr膮b, bicia w kot艂y, z rozwini臋tymi chor膮gwiami, Zamoyski konno, w towarzystwie 呕贸艂kiewskiego, Dulskiego i znacznej liczby rycerstwa przeci膮gn膮艂 przez miasto i po艂膮czywszy si臋 z marsza艂kiem Opali艅skim, kt贸ry na艅 czeka艂, wprost na miejsce sobie wyznaczone, przez niego jecha艂, obozem si臋 rozk艂adaj膮c pomi臋dzy Pow膮zkami, folwarkami miejskimi i wa艂ami. A 偶e od napa艣ci pewnym by膰 nie m贸g艂 i mniejsz膮, cho膰 dzielnego 偶o艂nierza liczb膮 rozporz膮dza艂, natychmiast si臋 okopywa膰 kaza艂.

Nazajutrz, nim jeszcze wojewoda pozna艅ski nadszed艂 ze sw膮 zgraj膮 ogromn膮, hetman z wybranym pocztem, do kt贸rego Bajbuza nale偶a艂, pojecha艂 naprz贸d na zamek do kr贸lowej, ju偶 na niego oczekuj膮cej. Wielka tu panowa艂a rado艣膰, bo cho膰 Anna 偶al mia艂a do Zamoyskiego i obawia艂a go si臋, teraz na nim wszystkie jej spoczywa艂y nadzieje. Spotkanie by艂o zimne mo偶e, Ale z obu stron 偶yczliwe i otwarte, o ile by膰 mog艂o. Hetman o艣wiadczy艂 kr贸lowej, i偶 Zygmunta popiera膰 b臋dzie.

- Chocia偶by nam tej na rycerstwie i 偶o艂nierzu stoj膮cej Rzeczypospolitej - rzek艂 - zda艂 si臋 do艣wiadczony w贸dz, Ale mamy nadziej臋, 偶e przysz艂y pan nasz na ludzi do艣wiadczonych radzie si臋 opieraj膮c, z dobr膮 wol膮 podo艂a temu pos艂annictwu, jakie B贸g w艂o偶y na jego ramiona. My mu wszyscy krwi膮 i mieniem s艂u偶y膰 gotowi艣my, jake艣my nieboszczykowi s艂u偶yli.

Zmi臋szana kr贸lowa 偶ywo zar臋cza膰 zacz臋艂a hetmanowi, i偶 siostrzan jej ludzi zas艂u偶onych oceni i p贸j艣膰 za nimi nie omieszka.

Rozmowa przesz艂a zaraz na niebezpiecze艅stwa chwili, na knowania cesarskich, na Litw臋, m贸wiono o Zborowskich i kr贸lowa Anna uradowana okazanym jej poszanowaniem, odetchn臋艂a swobodniej po widzeniu si臋 z Zamoyskim, 艣piesz膮c za nie Panu Bogu podzi臋kowa膰.

Chocia偶 o usposobieniu nuncjusza Annibala z Kapui bardzo by艂 dobrze uwiadomionym Zamoyski, natychmiast po zamku pojecha艂 z ca艂膮 sw膮 komityw膮 pok艂oni膰 si臋 Arcybiskupowi Neapolu, Aby go publicznie, g艂o艣no i jawnie zapewni膰, 偶e jako wierny syn Ko艣cio艂a, nie spuszczaj膮c z oczu spraw religii katolickiej, w przysz艂ej elekcji dzia艂a膰 b臋dzie. Chytry W艂och, kt贸ry codziennie prawie cesarzowi w cyfrowanych listach zna膰 dawa艂, jak tu sta艂o stronnictwo jego, w g艂os jednak o艣wiadczy艂, 偶e Stolica Apostolska nikogo nie popiera, nie zaleca, nie daje pierwsze艅stwa, Ale tylko nad interesami religii czuwa膰 b臋dzie i dla niej opiekuna i obro艅c臋 chce mie膰 w przysz艂ym kr贸lu. Nietrudno by艂o Zamoyskiemu w nuncjuszu pozna膰 i przenikn膮膰 cesarskiego sprzymierze艅ca, Ani Annibalowi z Kapui, po kr贸tkiej z hetmanem rozmowie, nabra膰 przekonania, i偶 walka z tym cz艂owiekiem nie b臋dzie tak 艂atw膮 jak si臋 mo偶e wydawa艂a. Lecz c贸偶 znaczy艂, w przekonaniu Annibala z Kapui, najm臋drszy w贸dz i statysta obok pot臋gi cewsarskiej i si艂y, jak膮 Rakuszanie rozporz膮dzali?

Natychmiast po hetmanie po艣pieszaj膮cy G贸rka z Czarnkowskim i wszystkim, co si臋 im oko艂o siebie skupi膰 uda艂o weszli t艂umnie, w znacznej odleg艂o艣ci, naprzeciw Zamoyskiego zajmuj膮c rozleg艂膮 przestrze艅. Ciekawi, kt贸rzy si臋 temu wjazdowi przypatrywali, dziwi膰 si臋 musieli, co tu niemiecki, szl膮ski i cudzoziemski 偶o艂nierz m贸g艂 robi膰, A w og贸le tak zbierana dru偶yna, i偶 jak w wie偶y Babel w obozie ich rozm贸wi膰 si臋 by艂o trudno jednym j臋zykiem. Brzmia艂y tu one wszystkie tak niesforno, jak u wodz贸w w g艂owach my艣li si臋 snu艂y. Sz艂o Zborowskim i ich przyjacio艂om, Aby liczb膮 Zamoyskiemu zagrozili, o dob贸r si臋 nie starano. Sta艂 najlichszy 偶o艂nierz obok najlepszego, rycerstwo polskie obok niemieckich zaci臋偶nych, st膮d k艂贸tnie, spory, wrzawy i tumulty nieustanne. Desydencki 偶o艂dak, kt贸remu si臋 zdawa艂o, 偶e wyzwoliwszy si臋 z religijnych praw, powinien by艂 okazywa膰, jak si臋 czu艂 swobodnym, dokazywa艂 i szala艂. G贸rce, kt贸ry sam gwa艂townym by艂, A zuchwalstwo za m臋stwo bra艂, wydawa艂o si臋 to wszystko po偶膮danym. Prorokowano pewne zwyci臋stwo dwa razy silniejszej, bo do dziesi臋ciu tysi臋cy licz膮cej gromadzie Rakuszan.

Na pierwsze posiedzenie hetman ju偶 by艂 got贸w, Ale go przyjaciele otoczyli i nie dopu艣cili gard艂a wa偶y膰. Szczypior, kt贸ry si臋 wsz臋dzie umia艂 wcisn膮膰, by艂 niepozorny, A mimo prostoduszno艣ci swej lisem si臋 w potrzebie podszywa艂, wypadkiem dosta艂 j臋zyka, i偶 na radzie u zborowszczyk贸w stan臋艁o, gdyby si臋 hetman sam, bezrbronny, z kilku tylko przyjacio艂mi do szopy uda艂, napa艣膰 go na drodze i zamordowa膰. Bajbuza z tym poszed艂 zawczasu do pana wojewody ruskiego, A ten oznajmi艂 hetmanowi. Dulski radzi艂 z pocztem i zbrojno ruszy膰, Ale to by by艂o za pogwa艂cenie praw, za nowe zuchwalstwo okrzyczanym. Po d艂ugich naradach, nie pozosta艂o nic nad to, by hetman si臋 jeszcze od pierwszych posiedze艅 wstrzyma艂 i da艂 wyburzy膰 nami臋tno艣ciom. Zasadzka, o kt贸rej si臋 przekonano, i偶 w isstocie uczynion膮 by艂a, spe艂z艂a na niczym.

Tymczasem wybuchn臋li zaraz na posiedzeniu Zborowscy wszyscy, domagaj膮c si臋, Aby hetman, kt贸ry tyle ludu zbrojnego przywi贸d艂 z sob膮, ust膮pi艂 precz. Nie chcieli pod mieczem jego i groz膮 do obrad przyst臋powa膰. Z obu stron posypa艂y si臋 te偶 same 偶膮dania i zarzuty. Hetman got贸w by艂 wojsko oddali膰, Ale si臋 domaga艂, Aby G贸rka i Zborowscy swoje te偶 precz odprawili. T艂umaczy艂 si臋 Zamoyski, 偶e si艂 nie dla przemocy, Ale dla bezpiecze艅stwa potrzebowa艂, A chocia偶 warunk贸w zgody sobie przed艂o偶onych nie przyj膮艂, pokoju zam膮ci膰 nie my艣li i uczciwemu pojednaniu nie jest przeciwnym.

Poniewa偶 do niczego przyst膮pi膰 nie by艂o mo偶na wprz贸dy, A偶by si臋 jaki艣 鈥渕odus vivendi鈥 obmy艣li艂 pomi臋dzy przeciwnymi obozy, nastr臋czyli si臋 po艣rednicy do uk艂adania warunk贸w. A 偶e spokojny hetman dosy膰 艂agodnie post臋powa艂 i na niekt贸re z nich przysta膰 by艂 got贸w, G贸rka z Czarnkowskim Szafra艅cowi i Firlejowi, wybranym za po艣rednik贸w, wprost o艣wiadczyli, 偶e 偶adnych ust臋pstw nie uczyni膮. Buta ich uros艂a w艂a艣nie tym, 偶e przez Arcybiskupa Neapolita艅skiego w najwi臋kszej tajemnicy od cesarza odebrali zapewnienie rych艂ego poparcia. Maj膮c cesarza za sob膮, G贸rka s艂ucha膰 ju偶 nie chcia艂 o uk艂adach 偶adnych, wprost grozi艂, A z prawa si臋 艣mia艂. Ledwie silnym wyst膮pieniem i gro藕b膮 te偶 wymogli na nim po艣rednicy, i偶 z kolei przybywa膰 b臋d膮 na obrady, Aby si臋 z hetmanem nie spotykali, inaczej wybuch i przelew krwi by艂 nieuchronny.

Mo偶na sobie wyobrazi膰 zniecierpliwienie i gniew tych, co hetmana otaczali, A jego zimnej krwi i spokoju ducha poj膮膰 nie mogli. Gdy z drugiej strony na obozowisku Rakuszan i G贸rki wrzawa, 艣piewy i wczesne pie艣ni zwyci臋skie si臋 rozlega艂y, pod pow膮zkami panowa艂a cisza, Ale rycerstwo upokorzone szemra艂o. Jeden Bajbuza rozumia艂 to i pochwala艂.

Zamoyski uda艂 si臋 do szopy, zimno przed艂o偶y艂 sw膮 spraw臋, odpar艂 zarzuty, A ust臋pstw dalszych odm贸wi艂.

- Idzie na zgub臋 swoj膮! - wo艂a艂 G贸rka w艣ciek艂y. - Za艣lepi艂a go przesz艂o艣膰, 艣ni mu si臋, 偶e to jeszcze Stefan panem.

Zborowscy, niecierpliwsi jeszcze od niego, z ka偶dym dniem gniewliwsi, 偶e si臋 im dot膮d nic nie uda艂o uzyska膰, doszli do ostatecznego rozdra偶nienia. Chocia偶 znaczna bardzo przestrze艅 dzieli艂a ich od wojsk hetmana, podkradano si臋 wieczorami, nocami, 偶ycia nikt nie by艂 pewien , bo pijane 偶o艂nierstwo, bezkarno艣ci膮 ubezpieczone, sz艂o pod wa艂y hetma艅skie jak na 艂owy. A gdy potem wieczorami przy sto艂ach G贸rki opowiadano, co dokazywali Niemcy i Szl膮zacy, rado艣膰 panowa艂a nadzwyczajna.

Szczypior znowu dnia jednego da艂 wiedzie膰 o zasadzce, A chocia偶 si臋 raz jego przestroga sprawdzi艂a, lekcewa偶ono j膮. Zamoyski w bia艂y dzie艅 si臋 czu艂 bezpiecznym. Na samym wst臋pie pod szop臋 z towarzysz膮cych mu Wac艂aw W膮sowicz postrzeg艂 wymierzon膮 ku Zamoyskiemu rusznic臋 i gwa艂townie go popchn膮艂, gdy w tej偶e chwili kula mu piersi przeszy艂a i pad艂 u n贸g hetmana. * Pijany zborowszczyk, kt贸remu w r臋kach rusznica dymi艂a jeszcze, Ani nawet my艣la艂 uchodzi膰, tak by艂 pewien, 偶e mu si臋 nic nie stanie; 偶a艂owa艂 tylko, i偶 samego Zamoyskiego nie trafi艂.

Wypadek historyczny, jak i wspomniany potem fakt zamordowania kanonika inowroc艂awskiego Brzezi艅skiego oraz podpalenia szopy, s艂u偶膮cej za miejsce obrad sejmowych.

Rozruch si臋 wszcz膮艂 wielki i wchodz膮cych zborowszczyk贸w krzykami zacz臋to smaga膰. Sprawa by mo偶e przybra艂a rozmiary wi臋ksze, gdyby sam hetman nie za偶膮da艂, Aby j膮 pokryto milczeniem.

- Wstyd nam uczyni to w obliczu obcych narod贸w.

Zaledwie si臋 to sta艂o, drugiego dnia strzelono z niewiadomej przyczyny do kanonika inowroc艂awskiego, stoj膮cego przy biskupie swym i nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e go kula dysydenta po艂o偶y艂a.

Trwoga na ostatek ogarn臋艂a samych nawet G贸rki przyjaci贸艂, kt贸ry z Czarnkowskim razem szala艂, nie znaj膮c w tym szale granic. Mogli postrzec, 偶e si臋 od nich i wsp贸lnictwa z nimi usuwali ludzie umiarkowa艅si. Nie by艂o tajnym, 偶e po W膮sowiczu i Brzezi艅skim na hetmana czyhano i jego koniecznie pozby膰 si臋 chciano. Rachowano na to, 偶e stronnictwo bez wodza rozbije si臋 i padnie w r臋ce rakuskich praktykant贸w, kt贸rzy pieni臋dzmi i obietnicami sypali.

Ani wida膰 by艂o ko艅ca temu wszystkiemu. Karnkowski wahaj膮cy si臋, niepewien, na kt贸r膮 przechyli膰 si臋 stron臋, G贸rce i Zborowskim dozwala艂 si臋 coraz szerzej rozpo艣ciera膰 i zuchwalej rzuca膰. Ale hetman nie ust臋powa艂. Strzelano, zasadzano si臋 nadaremnie. Gdy niebezpiecze艅stwo grozi艂o jawne, A boju unikn膮膰 chcia艂, Zamoyski do siebie zwo艂ywa艂 na rad臋, tak, 偶e pod szop膮 sami Rakuszanie swobodnie sobie poczynali.

To ich tylko niepokoi艂o, 偶e szopa sta艂a bli偶ej obozu hetmana ni偶 ich zbiorowiska. Zamoyski, gdyby tak chcia艂 by膰 gwa艂townym, jak oni, 艂atwo by ich tu m贸g艂 osaczy膰 i krwawy zatargom po艂o偶y膰 koniec. Jednego wieczora rozprawiano o tym g艂o艣no pod namiotem pana wojewody pozna艅skiego, A nast臋pnej nocy jeszcze si臋 w obozach do snu nie k艂adli, gdy z czterech rog贸w podpalona budowa ogromnym p艂omieniem buchn臋艂a. Chcieli si臋 ludzie hetmana rzuci膰 na ratunek, lecz Zamoyski kaza艂 si臋 wstrzyma膰. W艣r贸d nocy 艂atwo m贸g艂 powsta膰 tumult, A ha艂astra G贸rki i Czarnkowskiego czyha艂a tylko, mo偶e gotowa do napa艣ci. Dano wi臋c sp艂on膮膰 szopie swobodnie, A nazajutrz hetman si臋 dowiedzia艂, 偶e now膮 bli偶ej obozowiska prymas budowa膰 kaza艂.

- Nie p贸jdziemy do niej - rzek艂 ch艂odno Zamoyski - bo膰 ju偶 wiemy, 偶e obrady s膮 niemo偶liwe, A nie o nie chodzi, Ale o przelew krwi, kt贸rego my ohydy dla s艂awy narodu unikn膮膰 chcemy. Wszystko to na dobre si臋 obr贸ci膰 musi, A warcho艂y same sobie wstydliwy koniec gotuj膮.

Nalegali przyjaciele na hetmana o stanowcze kroki i dzia艂anie. U艣miechn膮艂 si臋.

- Cierpliwo艣ci - rzek艂 - G贸rka padnie przez to, 偶e jej nie ma.




Rozdzia艂 VI

Na zamku, dok膮d z r贸偶nych stron cz臋stokro膰 ba艂amutne dochodzi艂y wie艣ci o tym, co si臋 dzia艂o na Woli, w szopie i obozach Zamoyskiego A G贸rki, kr贸lowa, po niewie艣ciemu s膮dz膮c, A tego, co wrzawliwszym by艂o, l臋kaj膮c si臋, trwo偶y艂a i p艂aka艂a. Uspokajano j膮 na pr贸偶no, traci艂a chwilami nadziej臋.

W istocie w mie艣cie, jak to zwykle bywa, s膮dzono z wrzasku o powodzeniu, A 偶e Zborowscy strzelali, zabijali, krzyczeli, Zamoyski za艣 siedzia艂 cicho, cierpia艂, patrza艂 i da艂 si臋 im tak pokaza膰 ca艂emu 艣wiatu, 偶e si臋 ich nawet przyjaciele ul臋kli, - kr贸lowa s膮dzi艂a ju偶, 偶e sprawa jej jest przegran膮, ci膮g艂y wi臋c tu niepok贸j panowa艂 A strachy. Ci, co kr贸lowej sprzyjali, A l臋kali si臋 Rakuszan, przesadzon膮 trwog膮 swoj膮 nie dawali jej pokoju.

Patrz膮c na to ksi臋偶na, kt贸ra mia艂a lepsze nadzieje i inne wyobra偶enie o po艂o偶eniu, posy艂a艂a do rotmistrza, zaklinaj膮c go, Aby przez lito艣膰 nad kr贸low膮 co dzie艅 jej zna膰 dawa艂, jaki by艂 istotny stan rzeczy i co si臋 w obozach dzia艂o.

Bajbuza, chocia偶 teraz by艂 w swym 偶ywiole i niezmiernie czynny, zawsze mu tego wszystkiego by艂o za ma艂o. * Utyskiwa艂 przed Szczypiorem, 偶e nadto spokojnie i cierpliwie siedzie膰 musieli. Rozumia艂 teto potrzeb臋, bo mu j膮 wojewoda ruski, z kt贸rym si臋 co dzie艅, widywa艂, t艂umaczy艂, Ale bola艂 nad tym, 偶e si臋, jak chcia艂, porusza膰 nie m贸g艂. Z wielk膮 wi臋c ochot膮 podj膮艂 si臋 na 偶膮danie ksi臋偶nej co dzie艅 si臋 na zamek dowiadywa膰 i zdawa膰 tam spraw臋 z tego, co si臋 w obozie dzia艂o. Przy tej zr臋czno艣ci co dzie艅 m贸g艂 widywa膰 wdow臋, A cho膰 si臋 zapiera艂, 偶eby mia艂 my艣le膰 o niej, cho膰 j膮 wydawa艂 to za Kostk臋 o pi臋knych r臋kach, to za innych, kr贸low臋 otaczaj膮cych, po cichu do niej wzdycha艂. Za postrza艂 w r臋k臋 otrzymany, kt贸ry go tak d艂ugi czas w niewoli wi臋zi艂, mia艂 ju偶 na w膮s namotany odwet zborowszczykom, Ale do niego przyby艂o zab贸jstwo W膮sowicza, kt贸ry pad艂 ofiar膮 za Zamoyskiego i kanonika Brzezi艅skiego, dra偶ni艂y codzienne zaczepki, przedrwiwania i napa艣ci, na kt贸re wystawieni byli. Rotmistrz, pomimo ca艂ej swej krwi zimnej, bezkarnie pu艣ci膰 tego nie m贸g艂.

Zdanie, kt贸rego sk艂adnia jest b艂臋dna, poprawny jego kszta艂t winien wygl膮da膰: 鈥淏ajbuzie ( ...) zawsze tego wszystkiego by艂o za ma艂o鈥.

- Strzelaj膮 oni do nas - m贸wi艂 do Szczypiora - wolno tedy i nam do nich popr贸bowa膰. Zabija膰 si臋 nie godzi, Ale broni膰 Pan B贸g dozwala, wi臋c, przy podanej zr臋czno艣ci, Szczypiorze m贸j, celuj i pal. Ja postanowi艂em sobie jednego z nich na tamten 艣wiat od razu nie wyprawia膰. Dysydenci s膮, id膮 wprost do piek艂a, trzeba mie膰 lito艣膰, A nu偶 si臋 kt贸ry nawr贸ci? B臋d臋 ich tak strzela艂, Aby tylko 艂otry nam szkodzi膰 nie mogli. Oni mnie strzaskali lew膮 r臋k臋, A ja im praw膮 musz臋 odbiera膰.

Rozpocz膮艂 tedy na zborowszczyk贸w polowanie rotmistrz, A 偶e strzela艂 doskonale, jak sobie postanowi艂, tak si臋 spe艂nia艂o. Najwi臋cej ich w praw膮 d艂o艅 lub r臋k臋 trafia艂, tak, 偶e najlepszych strzelc贸w kilku musieli si臋 i艣膰 liza膰 do miasta.

Z obu stron zawzi臋to艣膰 jak najwi臋ksza si臋 wszcz臋艁a, z t膮 r贸偶nic膮, 偶e Bajbuza nie okazywa艂 jej po sobie, spokojnym by艂, na oko nie zwa偶a艂 na nich, A ludzie G贸rki i Zborowskich czyhali na niego, zasadzali si臋, drog臋 mu zast臋p贸owali nieustannie z krzykiem i wrzaskami. S膮dzili, 偶e go tym odstrasz膮. Nie znali go.

By艂 w swoim 偶ywiole, A cho膰 od rana do wieczora czynny i co dzie艅 musia艂 si臋 przedziera膰 do zamku dla kr贸lowej, nocy nie dosypia膰, ludzi swych w porz膮dku utrzymywa膰, 偶ycie co chwila wa偶y膰, wszystkiego tego by艂o mu jeszcze ma艂o.

- M贸j Szczypiorze - m贸wi艂 co dzie艅 prawie, wzdychaj膮c - niby si臋 to my krz膮tamy, Ale to, jak ko艅 na deptaku, ci膮gle drepczemy w miejscu. Co mi to za pociecha, 偶e ja tam kt贸rego z tych 艂otr贸w postrzel臋 i zaskomli. Tymczasem w obozie ich tak szumi, jak w pocz膮tkach, skutku nie wida膰. Ja bym na nich, gdy si臋 popij膮, kiedy nast膮pi艂 mocno i wszystkich rozproszy艂, dobre zrobiwszy jatki, Ale hetman ka偶e mie膰 cierpliwo艣膰! Niech i tak b臋dzie! Po jednym postrzelonym na dzie艅, czasem po dwu, mnie to nie nasyca.

Szczypior, kt贸ry cz臋sto towarzyszy艂 do zamku rotmistrzowi, A przy napa艣ciach tak偶e si臋 bra艂 do rusznicy, nie strzelaj膮c tak celnie, kilku ubi艂 w miejscu; Bajbuza im r臋ce tylko odejmowa艂. W艣ciekali si臋 na niego, Ale rady mu da膰 nie mogli. Co dzie艅 im si臋 mimo ich obozowiska przeje偶d偶a艂, czasem k艂ania艂 i o zdrowie tych, kt贸rych postrzeli艂, dowiadywa艂; 艣wista艂y mu kule mimo usz贸w, Ale 偶adna nie tkn臋艂a.

Zamoyskiego rachuba okaza艂a si臋 w ko艅cu rozumn膮; G贸rka i Czarnkowski z ka偶dym dniem tracili sprzymierze艅c贸w, do hetmana prawie co wieczora kto艣 przychodzi艂, przejednywa艂 si臋 i przyrzeka艂 i艣膰 razem. Bez艂adu i bezprawia, jakie panowa艂o w obozie zborowszczyk贸w, nie m贸g艂 偶aden stateczny cz艂ek wytrzyma膰. Przyczynia艂o si臋 do odrazy i to, 偶e Rakuszan贸w si臋 obawiano, A u G贸rki o niczym s艂ycha膰 nie by艂o, tylko o tym, jak Maksymilian wtargnie, jak zagarnie kraj, porozp臋dza szlacht臋 oporn膮 itd. Zarzucano Batoremu i Zamoyskiemu samowol臋, A zapowiadano daleko straszniejsz膮 obcego mocarstwa, kt贸re ztawa艂o si臋 nie o elekcji my艣le膰, Ale o podboju. Nikt nie chcia艂 na sumieniu mie膰 wprowadzenia Rakuszan: cofali si臋 jedni po drugich. Rozz艂oszczony G贸rka widzia艂 to, Ale tym zajadlej si臋 trzyma艂 cesarza i najszale艅sze roi艂 plany.

Przysz艂o wre艣cie do tego, 偶e Arcybiskup Karnowski, kt贸ry g艂贸wn膮 ich by艂 podpor膮, widz膮c, jak rzeczy sta艂y, 偶e co dzie艅 G贸rki odst臋powano, A on coraz stawa艂 si臋 despotyczniejszym, waha膰 si臋 pocz膮艂.

Czarnkowskiemu naprz贸d powiedzia艂 otwarcie:

- Strze偶cie si臋, bo was odbiegn膮 wszyscy.

- My si臋 tego nie boimy! - krzykn膮艂 艣lepy. - Znajdziemy rad臋, cho膰by艣my i sami pozostali. Przyjd膮 nas popiera膰 landsknechty * cesarskie.

Landsknechty ( z niem.) - 偶o艂nierze zaci臋偶ni piechoty niemieckiej w XV i XVi wieku ( przyp. red.).

O tych landsknechtach gdy posz艂y wie艣ci, szlachta bardzo si臋 krzywi膰 zacz臋艁a. Baczniej patrz膮cy mog艂 ju偶 tego dojrze膰, 偶e cho膰 w obozie G贸rki zawsze by艂o t艂umno i wrzawliwie, Ale wiele g艂贸w i wodz贸w uby艂o i co przedniejsi stronili od nich. Natomiast oko艂o Zamoyskiego si臋 skupiano.

Jednego dnia powracaj膮c z zamku, na drodze Bajbuza, kt贸rego dobrze znano, w ulicy zosta艂 wstrzymany przez ksi臋dza, kt贸ry mu da艂 znak, 偶e chce z nim m贸wi膰. Rotmistrz, konia zatrzymawszy, zsiad艂 zaraz i podszed艂 ku niemu. Duchowny si臋 obejrza艂 bacznie doko艂a, bo nie chcia艂 by膰 postrze偶onym na rozmowie z Bajbuz膮 i naprz贸d mu si臋 da艂 pozna膰 jako kapelan prymasa Karnkowskiego.

Po niejakim wahaniu odezwa艂 si臋 do rotmistrza:

- Uczy艅cie t臋 uwag臋 panu hetmanowi, i偶 z dawana ksi臋dza Arcybiskupa nie odwiedza. 殴le to jest.

- Ale jak偶e ma tam jecha膰, gdzie mo偶e postrza艂 otrzyma膰 - odpar艂 Bajbuza - gdy ksi臋dza Arcybiskupa ci膮gle nieprzyjaciele jego sami otaczaj膮.

- A! wszystko si臋 to zmieni膰 mo偶e - szepn膮艂 ksi膮dz. - M贸wcie hetmanowi o tym, i偶 nasz pasterz zbli偶y膰 do niego 偶yczy i porozumie膰. Dokuczy艂y nam wybryki tych ichmo艣ci贸w, A cho膰 ich ksi膮dz nuncjusz w opiece ma, gotowi艣my ich odst膮pi膰. Zwierzam si臋 wam z tego poufnie. Polecenia nie mam 偶adnego od nikogo, Ale widz臋, jak si臋 w sumieniu swym nasz ojciec A pasterz m臋czy, czuj臋 to, 偶e rad by naprawi艂, co si臋 z艂ego sta艂o. Niech hetman krok uczyni. Nie zdradzajcie mnie, A starajcie si臋 wp艂yn膮膰 na niego.

To m贸wi膮c pr臋dko uszed艂 kapelan, A Bajbuza z tym do hetmana po艣pieszy艂, kt贸remu we cztery oczy z rozmowy swojej zda艂 spraw臋.

Zamoyskiemu twarz si臋 rozja艣ni艂a.

- Widzisz - rzek艂 do rotmistrza - wy wszyscy niespokojne, rycerskie, A raczej warcholskie duchy, bo co Polak, to warcho艂 po trosz臋, wy mi ci膮gle wymawiali艣cie bezczynno艣膰 i wyczekiwanie, A i kunktacja si臋 czasem na co艣 przyda艂a. Widzisz waszmo艣膰, 偶e kiedy w贸z pe艂en, koza do niego przyjdzie na ko艅cu. Nam co dzie艅 przyjaci贸艂 przybywa, ich co dzie艅, kto艣 odst臋puje. Ani si臋 spostrzeg膮, jak sami w obozie z 偶o艂nierstwem najemnym pozostan膮, szlachty nawet na nasienie nie maj膮c.

Tu hetman doda艂 z u艣miechem:

- Waszmo艣膰 te偶 im, s艂ysz臋, sporo nastrzela艂e艣 ludzi!

- Ja? - odpar艂 Bajbuza. - Ale偶 broni膰 si臋 musz臋, A nie zabi艂em w 艣mier膰 pono Ani jednego, daj臋 im czas na skruch臋, pokut臋 i przejednanie z Bogiem.

Przeja偶d偶ki codzienne do zamku, cho膰 prawie zawsze 偶ycie trzeba by艂o wa偶y膰 na zasadzkach, jedyn膮 sta艂y si臋 pociech膮 Bajbuzy. Bardzo cz臋sto puszcza艂 si臋 sam, niekiedy Szczypior Albo kt贸ry z czeladzi mu towarzyszy艂. Rzadko si臋 obesz艂o, Aby zza w臋g艂a, zza p艂ota, nawet ju偶 w mie艣cie zza parkanu w jakiej ciasnej uliczce nie strzelono do Bajbuzy. On za艣 tak by艂 gotowym do odpowiedzi, 偶e ledwie kula 艣wisn臋艂a, ju偶 zmierzy艂 w dym - i bardzo cz臋sto krzyk si臋 dawa艂 s艂ysze膰. Rotmistrz wychodzi艂 ca艂o. Kilka razy drasn臋艂y go kule, Ale niekt贸re z nich na stalowej koszulce, kt贸rej nie zrzuca艂, posp艂aszcza艂y si臋, inne ledwie si艅ce lub odrapanie po sobie zostawi艂y. Raz z zasadzki paln膮艂 kto艣 do niego z kuszy i be艂t konia rani艂 szpetnie, tak 偶e go dobi膰 by艂o potrzeba.

Pomimo to wszystko, patrz膮c na Bajbuz臋, mo偶na by艂o s膮dzi膰, 偶e z mi臋sopustu powraca艂 Albo na weselisko jecha艂, tak mu z tym by艂o dobrze. Skar偶y艂 si臋 potem jednak zawsze na bezczynno艣艣膰.

- Co mi to za robota! - m贸wi艂. - Nie ruszamy si臋 z miejsca. Na zamku ja kr贸low臋 Jejmo艣膰, jak mog臋 pocieszam; niekiedy k艂ami臋 przed ni膮 pobo偶nie, bo mi starej, biednej 偶al, Ale nie wiadomo, kiedy temu koniec b臋dzie. Z rakuszanami tak si臋 ostrzeliwa膰, do niczego, ich by napa艣膰 i precz wymie艣膰. Ci, co z cesarzem trzymaj膮, niech sobie do niego id膮. Z Panem Bogiem, p艂aka膰 po nich nie b臋dziemy. Ale rozumne to s膮 艂by, bo ju艣ci wiedz膮, 偶e cesarz ich g艂aszcze, p贸ki potrzebuje, A potem 鈥減acem dissidentibus鈥 nie zachowa.

Co dzie艅 tedy pod wiecz贸r rotmistrz do zamku jecha艂. Uprosi艂 tylko Szczypior to przynajmniej dla bezpiecze艅stwa, A偶eby co dzie艅 sobie inn膮 drog臋 obiera艂, konia innej ma艣ci i sukni臋 r贸偶n膮 bra艂, Aby go tak 艂acno pozna膰 i popa艣膰 nie mogli. Jecha艂 te偶, A powraca艂 innymi ulicami.

Na zamku najcz臋艣ciej oczekiwa艂 ju偶 na niego Kali艅ski i wnet ksi臋偶nie dawa艂 zna膰. Wprowadzano Bajbuz臋 do gabinetu kr贸lowej, gdzie nowiny dnia jej opowiedzia艂, Ale strzeg膮c si臋 takich, kt贸re by j膮 zasmuci膰 mog艂y. W istocie te偶 sprawa, cho膰 powoli sz艂a coraz lepiej. Kr贸lowa potem sz艂a si臋 modli膰 i Bogu dzi臋kowa膰 Albo do Szwecji pisa膰, A rotmistrza marsza艂ek przyjmowa艂 i ksi臋偶na, do kt贸rych si臋 i dworacy ciekawi przy艂膮czali, Aby co nowego pos艂ysze膰. O napa艣ciach, postrza艂ach i niebezpiecze艅stwie, na jakie si臋 nara偶a艂, nie pisn膮艂 nigdy Ani s艂owa Bajbuza i ksi臋偶na by nie wiedzia艂a o nich wcale, gdyby Szczypior o tym nie szepn膮艂. Ul臋k艂a si臋 wi臋c i chcia艂a ju偶 te codzienne wycieczki powstrzyma膰, Ale rotmistrz nie odst膮pi艂 od raz przyj臋tego obyczaju.

- Szczypior przesadza - rzek艂 - puknie tam czasem kto dla postrachu, Ale niebezpiecze艅stwa 偶adnego nie ma. Strzelaj膮 tak, 偶e 偶aden z nich w 艣cian臋 od stodo艂y nie trafi. Ja si臋 ich wcale nie boj臋, A mnie wieczorna przeja偶d偶ka jedyna w dniu mi艂a godzina, bo powietrza wiosennego chwyc臋, no i ksi臋偶nie jejmo艣ci pok艂oni膰 si臋, i kr贸low臋 uspokoi膰 mog臋.

Nie w smak tylko by艂o mo偶e Bajbuzie, 偶e niemal co dzie艅 przy ksi臋偶nie spotyka艂 owego pi臋knego wojewodzica sandomirskiego, Kostk臋, kt贸ry si臋 jej jawnie zaleca艂, cho膰 ona sobie z niego 偶artowa艂a. Koso na niego patrzy艂 Bajbuza, Ale to nie pomaga艂o.

- Gach to jest - m贸wi艂 Kali艅skiemu - kt贸rego by ksi臋偶na si臋 pozby膰 powinna. Innym do niej drog臋 zapiera, bo my艣l膮, 偶e o r臋k臋 si臋 dobija, A to m艂odzik, kt贸ry do pi臋ciu naraz got贸w si臋 zaleca膰, o 偶adnej nie my艣l膮c. Zdaa mu si臋 mo偶e, i偶 na wd贸wk臋 trafiwszy, nie ma si臋 czego obawia膰, bo sama jest i bez opieki, Ano wiedzie膰 by mu nie zawadzi艂o, i偶 cho膰by si臋 za ni膮 Sapiehowie nie ui臋li, to jest stary Bajbuza, kt贸ry nie da jej krzywdy uczyni膰. Waszmo艣膰 mu to powiedz - doda艂 rotmistrz. - Ja go nierad przy niej widz臋, bo wiem, 偶e si臋 nie my艣li 偶eni膰, A j膮 sobie lekcewa偶y... - Nie doko艅czy艂 Bajbuza.

Kali艅ski nie mia艂 nic pilniejszego nad przestrze偶enie Kostki; wojewodzic za艣, cho膰 bia艂e r臋ce mia艂 i na gaszka wygl膮da艂, tch贸rzem nie by艂. Nie podoba艂a mu si臋 przestroga.

- S艂uchaj, Kali艅ski - rzek艂 - powiedz swemu Bajbuzie, 偶e ja ju偶 baka艂arza z dawna pozby艂em i nie potrzebuj臋 go. Zalecam si臋, gdzie mi si臋 podoba, A gdy mnie kto o rachunek pyta, ja go te偶 mog臋 zagadn膮膰, jakim prawem? Rotmistrz wdowie Ani brat, Ani swat, mo偶e by rad sam si臋 zaleca膰, A twarzy nie ma g艂adkiej jak ja!

I 艣mia艂 si臋 Kostka, A 偶e jako syn pana wojewody mia艂 si臋 za co艣 lepszego od rotmistrza, kt贸rego i nazwisko mu brzmia艂o niesmaczno, wi臋c nast臋pnego dnia, gdy Bajbuza przyby艂, umy艣lnie jeszcze natarczywiej si臋 pocz膮艂 oko艂o wdowy uwija膰. Ksi臋偶nie musia艂o to by膰 nie w smak przy rotmistrzu, nied艂ugo wi臋c powiedziawszy, odesz艂a, zostawuj膮c tych ichmo艣ci贸w samych przy winie i przek膮skach. Kostka na dobitk臋 uwi膮za艂 si臋 do rotmistrza z drwinami, na co on z pocz膮tku nie zwa偶a艂, Ale w ko艅cu coraz ostrzejsze s艂贸wka polatywa膰 zacz臋艂y.

- A waszmo艣膰 - spyta艂 Bajbuza pana Kostk臋 - z kim trzymasz?

- Jak to, z kim?! - podchwyci艂 oburzony m艂odzian. - Widzisz mnie waszmo艣膰 przy kr贸lowej, jawna rzecz, 偶e do warcho艂贸w si臋 nie licz臋.

Rotmistrz g艂ow膮 potrz膮sn膮艂.

- To膰 by to teraz lepiej do nas, do obozu, na Wol臋, pod hetma艅skie rozkazy - rzek艂 - ni偶 tu, na zamku siedz膮c, z dala patrze膰, jak si臋 tam wszystko gotuje i wre. Nawet pan Herburt neutralist贸w nie chwali.

- Ja膰 wiem i sam, co mam czyni膰, A rad nie potrzebuj臋 - dumnie odpar艂 Kostka.

- Nie s膮 to rady - rzek艂 rotmistrz. - Czy艅 waszmo艣膰, co mu si臋 podoba; jam si臋 tylko o艣wiadomi膰 chcia艂, co mam o kim trzyma膰.

Ca艂a twarz m艂odzikowi sp艂on臋艂a.

- Mo艣ci rotmistrzu - zawo艂a艂 - szukacie zaczepki! Trzymajcie o mnie, co chcecie, Ale to wiedzcie, 偶e ja p艂ochliwy nie jestem. Zechcecie si臋 spr贸bowa膰, nie pierzchn臋 z placu.

Z wielk膮 powag膮 powstrzyma艂 go Bajbuza.

- Nie tak gor膮co - rzek艂. - Ja nikogo wyzywa膰 nie zwyk艂em nigdy, A dzi艣 tym bardziej, gdy Rzeczpospolita si臋 krwi naszej domaga i nie godzi si臋 ni膮 szafowa膰 lekkomy艣lnie. Nie mam te偶 powodu pana wojewodzica o nic sekowa膰, tylko dodam jedno: jestem z dawna przyjacielem ksi臋偶nej; widz臋 was co dzie艅 przy niej. Je偶eli naprawd臋 my艣licie si臋 swata膰, jej rzecz was przyj膮膰 lub odprawi膰, A na ludzk膮 obmow臋 j膮 nara偶a膰... ja, jako przyjaciel, nie dopuszcz臋.

Kostka sta艂 zdumiony.

- Nauk臋 mi waszmo艣膰 dajesz?

- Przestrog臋.

- Jakim prawem?

- Innego nie mam nad to, 偶e gdy widz臋, jak kogo napadnie cz艂ek zuchwa艂y, broni臋.

Wojewodzic po karabeli uderzy艂.

- Na zamku jeste艣my - rzek艂 cicho Bajbuza - wi臋c tu si臋 za or臋偶 bra膰 nie przysta艂o i kara za to g艂贸wna. Zechcecie mnie gdzie indziej szuka膰, nie uciekam.

To powiedziawszy, za czapk臋 wzi膮艂 rotmistrz, po偶egna艂 si臋 i wyszed艂.

Kostka nierych艂o przyszed艂 do siebie. Rwa艂 si臋 biec za Bajbuz膮, Aby go wyzwa膰 na r臋k臋 i ledwie go Kali艅ski powstrzyma艂.

Rotmistrza z daleka tylko znaj膮c wojewodzic go sobie szlachetk膮 wyobra偶a艂 bez znaczenia, bez maj膮tku i przyjaci贸艂. Dopiero go teraz obja艣niono, 偶e stu kopijnik贸w na swym 偶o艂dzie i przez siebie wystawionych Zamoyskiemu przywi贸d艂, 偶e dwadzie艣cia tysi臋cy z艂otych kr贸lowej po偶yczy艂, A cho膰 si臋 tym nie chlubi艂, mo偶nym panem by艂, urodzonym z kniazi贸wnej, spokrewnionym z wieloma domami znacznymi na Litwie i Rusi. Opowiadano mu te偶, i偶 m臋偶niejszego 偶o艂nierza, A szlachetniejszego cz艂owieka trudno znale藕膰 by艂o i wszyscy go szanowali.

Ostyg艂 nieco Kostka, dowiedziawszy si臋 o tym, Ale przynajmniej dosta膰 mu chcia艂 kroku, Aby nie odst臋powa膰 ksi臋偶nej. I trudno mu j膮 by艂o porzuci膰, bo cho膰 wiele kobiet w贸wczas szala艂o za pi臋knym Kostk膮, A m艂oda panna Dulska, Zamoyskiemu pokrewna, by艂a mu przez rodzin臋 rajon膮, wojewodzic si臋 szalenie w pi臋knej wdowie rozmi艂owa艂. A nie tyle mo偶e urok jej wdzi臋k贸w go poci膮ga艂, co umys艂, dowcip, jakie艣 czarodziejstwo, kt贸rym ona wszystkich ujmowa艂a.

Z dzieweczkami jak Dulska wi臋cej na oczy ni偶 na s艂owa m贸g艂 Kostka zaloty odbywa膰; z ksi臋偶n膮 swobodniejsz膮 zabawia艂 si臋 godzinami, zapomina艂, odej艣膰 od niej nie m贸g艂, odszed艂szy t臋skni艂 i czu艂, 偶e bez niej szcz臋艣liwym by膰 nie mo偶e. Got贸w wi臋c by艂 nawet naprawd臋 stara膰 si臋 o jej r臋k臋, Ale rodzina jego z ubog膮, z wdow膮, niezbyt te偶 maj臋tnemu nie mog艂a dozwoli膰 o偶enienia. Tymczasem wi臋c Kostka, nie patrz膮c g艂臋boko w przysz艂o艣膰, pozosta艂 na swym czasowym stanowisku.

Nazajutrz gdy znowu przyjecha艂 Bajbuza, Aby kr贸lowej oznajmi膰, i偶 hetman si臋 rych艂ego ko艅ca kaza艂 spodziewa膰, zasta艂 Kostk臋 przy ksi臋偶nie. Nie rzek艂 nic.

Przy wieczerzy na zamku jednak, ju偶 si臋 do niego nie zwracaj膮c, z ksi臋偶n臋 zagadn膮艂:

- Kostk臋 tu widuj臋 co dzie艅. Mia艂偶eby szcz臋艣cie podoba膰 si臋 Waszej Ksi膮偶臋cej Mo艣ci?

- Mnie? Wojewodzic?! - u艣miechn臋艁a si臋 pi臋kna pani. - A, nie! Ale ja mia艂am nieszcz臋艣cie wpa艣膰 mu w oko, A 偶e go niewiasty pono popsu艂y, bo si臋 jego pi臋kno艣ci nie mog膮 nachwali膰, zda mu si臋, 偶e k臋dy si臋 zwr贸ci膰 raczy, zwyci臋偶y. Nie mam nic przeciwko niemu - doda艂a - Ale mi jest tak oboj臋tnym, jak Szczypior!

Bajbuza w膮sa pokr臋ci艂.

- A dlaczego偶, ksi臋偶na, mu nie dasz pozna膰, 偶e tu pr贸偶no czas marnuje? Rodzina mu, jak mi m贸wiono, Dulsk膮 dawno przeznaczy艂a, odprawcie go do niej.

Ksi臋偶na Teresa popatrzy艂a na swego opiekuna.

- Dzi臋kuj臋 wam za 偶yczliw膮 i dobr膮 rad臋 - rzek艂a. - Nie mog臋 go si臋 zby膰, dop贸ki nie da mi do tego zr臋czno艣ci. B膮d藕cie spokojni. Dulskiej go ja nie odbior臋. Dla mnie i za m艂ody, i za pi臋kny.

Tak tedy wszystko w zawieszeniu zosta艂o, A Bajbuza przyje偶d偶a艂, dop贸ki m贸g艂, do zamku. Teraz jednak cz臋sto od obozu odst膮pi膰 i ludzi samych pozostawi膰 by艂o mu trudno. Zamoyski go te偶 potrzebowa艂. Nowy zwrot rakuscy kandydaci, Arcyksi膮偶臋ta Ferdynand i Maksymilian, w sprawie swej uznali koniecznym. Doniesiono im, 偶e G贸rk臋 i Czarnkowskiego ze Zborowskimi wszyscy odst臋powali, 偶e na nich rachowa膰 nie by艂o mo偶na. Pr贸bowali wi臋c, wprost ju偶 do Zamoyskiego si臋 udaj膮c, pozyska膰 go sobie. Nie by艂o nocy, A偶eby jaki tajemny pose艂, Stanis艂aw Cio艂ek, z listami do hetmana si臋 nie zjawi艂. * Starania te i za p贸藕ne by艂y, i rozbi艂y si臋 o rachub臋 Zamoyskiego, 偶e m艂ody kr贸l, zaledwie dwudziestoletni, bez do艣wiadczenia, jemu tron b臋d膮c winien, da mu si臋 te偶 powodowa膰. Obietnice Arcyksi膮偶膮t, jakkolwiek daleko bardzo si臋gaj膮ce, nie mog艂y si臋 z tym r贸wnowa偶y膰, co hetman dla siebie i dla kraju uwa偶a艂 za najlepsze. Opr贸cz tego sam prymas znudzony, zniech臋cony przez G贸rk臋, kt贸ry mu narzuca艂 swoje wymagania dla dysydent贸w, o艣wiadczy艂 Zamoyskiemu wprost, i偶 w izbie, publicznie, g艂o艣no, got贸w jest g艂osowa膰 za Zygmuntem. W ten spos贸b zwyci臋stwo prawie ju偶 zapewnionym by艂o.

Sens zdania niejasny wskutek zniekszta艂cenia, prawdopodobnie przez drukarza i niedba艂膮 korekt臋 pierwodruku.

Niespodzianie jak piorunem ra偶eni zostali Rakuszanie i stronnictwo Zborowskich, gdy stary Karnkowski, kt贸rego od niejakiego czasu ostyglejszym dla siebie widzieli, wprost si臋 za Zygmuntem o艣wiadczy艂. Nieopisany tumult powsta艂 w szopie. Podniesionym g艂osem gdy prymas wywo艂a艂 to imi臋, powsta艂 Andrzej Zborowski:

- C贸偶 to? Nie pytaj膮c o g艂osy nikogo, prymas nam ju偶 kr贸la narzuca?

- Nie narzucam go - odpar艂 Karnkowski - Ale m贸j g艂os za nim daj臋.

- Kog贸偶 my艣licie okrzykn膮膰? - podchwyci艂 Zborowski.

- Tego, kogo wi臋kszo艣膰 wybierze - rzek艂 Karnkowski. - Co do mnie, ja Niemca mie膰 nie chc臋 i nie 偶ycz臋.

- Niemca?! - krzykn膮艂 G贸rka. - Albo Szwed nie tyle wart, co Niemiec?

- Matka jego Jagiellonka, ze krwi kr贸l贸w naszych - doda艂 starzec - A co Szwed, to nie Niemiec.

Krzyki, mowy urywane, uszczypliwe, szyderskie zape艂ni艂y szop臋. Karnkowski milcza艂. Tymczasem G贸rka i Czarnkowski czy przygotowani za wcze艣nie, czy natychmiast dawszy znak do swojego wojska, kazali mu ku szopie wyruszy膰 i gdy si臋 tu spierano, ujrzeli senatorowie nadci膮gaj膮ce zaci臋偶ne pu艂ki, A na czele ich kilka dzia艂, kt贸re puszkarze Niemcy wprost na szop臋 wykierowali. Spodziewano si臋 nieochybnego starcia, do kt贸rego musieli by膰 Rakuszanie przygotowani, bo nuncjusz, jak powiadano, kazawszy si臋 zaprowadzi膰 na wie偶臋 ko艣cio艂a, 艣w. Jana, z niej mia艂 walce si臋 przypatrywa膰, kt贸ra w znacznej cz臋艣ci jego by艂a spraw膮.

W mgnieniu oka szopa si臋 zacz臋艂a opr贸偶nia膰; wyprowadzono prymasa do kolebki, inni konie dosiada膰 zacz臋li, wybiegali pieszo. Zami臋szanie wszcz臋艁o si臋 gwa艂towne, w kt贸rym jednak spokojny i na wszystko przygotowany, A 艣wiadom plan贸w Rakuszan Zamoyski, nie da艂 si臋 uprzedzi膰. Na dany spod szopy przez Dulskiego znak oddzia艂y hetmana, A z nimi i kopijnicy Bajbuzy niemal pierwsi z okop贸w wyci膮ga膰 zacz臋li. Z drugiej strony ksi膮偶臋ta Ostrogscy wyprowadzali sw贸j lud w pole; szed艂 marsza艂ek Opali艅ski, ukaza艂 si臋 wojewoda sandomirski, Szafraniec. G贸rka i Czarnkowscy spostrzegli, 偶e na nie艣wiadomych nie wpadli i 偶e tu gotowo艣膰 by艂a, cho膰by do walki. Strzymali si臋 troch臋, gdy prymas Karnkowski, widz膮c ju偶 przeciwko sobie stoj膮ce pu艂ki, z kolebki na konia si臋 kaza艂 wsadzi膰 i stan膮艂 pomi臋dzy dwoma szykami. W jedn膮 i drug膮 stron臋 wys艂a艂 od siebie zaklinaj膮c, Aby do bratniej krwi rozlewu nie doprowadzono. Mowa Karnkowskiego, A wi臋cej jeszcze post臋pek uczyni艂y takie wra偶enie na szlachcie, kt贸ra G贸rce towarzyszy艂a, 偶e si臋 naprz贸d usuwa膰 zacz臋艂a. Jak tylko z jednej strony ujrzano cofaj膮cych si臋 do obozu, Zamoyski swoim te偶 wnij艣膰 za wa艂 nakaza艂. Bajbuza ze swymi kopijnikami, kt贸ry si臋 wyprosi艂 na pierwszy ogie艅 i starcie, z 偶alem odci膮gn膮膰 te偶 musia艂.

Znowu tedy rodzaj rozejmu nast膮pi艂, z kt贸rego korzystano, Aby wszelkimi 艣rodkami hetmana na stron臋 rakusk膮 przeci膮gn膮膰. Gotowi byli nawet Zborowscy niewielkim kosztem za Samuela si臋 da膰 przeb艂aga膰.

Co si臋 pod te dni dzia艂o w namiocie hetmana od 艣witu do nocy, A raczej od jednego poranku do drughiego, bo i noc od narad i poselstw woln膮 nie by艂a, opisa膰 trudno. Bajbuza te偶 rad temu, 偶e czynniej i 偶ywiej si臋 krz膮tano oko艂o zako艅czenia elekcji, we zbroi i nie rozbieraj膮c si臋 trawi艂noce ca艂e, got贸w na pos艂ugi.

Kr贸lowej tymczasem dano zna膰, i偶 hetmana uj臋li rakuszanie; strach pad艂 na ni膮. Nadbieg艂 Kali艅ski po j臋zyka, kt贸rego rotmistrz zapewni艂, 偶e wszystko, co rozsiewano, fa艂szem by艂o.

Wszystko by si臋 by艂o rychlej i pomy艣lniej mo偶e sko艅czy艂o, gdyby z jednej strony zdrada i odst膮pienie Spytka Jordana, * z drugiej wie艣膰 o ukazaniu si臋 banity Krzysztofa Zamoyskiemu nie pomi臋sza艂y szyk贸w. Spytek Jordan sta艂 dot膮d przy hetmanie, chocia偶 blisko zwi膮zany ze Zborowskimi powinowactwem, bo nawet na Spytk贸w zamku i w ich grobach cia艂o Samuela pogrzebiono. Marsza艂ek Andrzej Zborowski potrafi艂 go w ostatniej chwili uj膮膰, ub艂aga膰 i Spytek opu艣ci艂 hetmana, A tym znaczne si艂y mu odj膮艂.

Spytek Jordan - posta膰 historyczna, jak i historyczne jest jego wyst膮pienie przeciw Zamoyskiemu.

W tej samej chwili, korzystaj膮c z wahania si臋, jakie odst臋pstwo wywo艂a艂o, wywo艂aniec Krzysztof w kilkaset koni, wbrew banicji, ur膮gaj膮c si臋 prawu, wjecha艂 do Warszawy i publicznie si臋 pocz膮艂 ukazywa膰. By艂o to ur膮gowiskiem i wyzywaniem hetmana.

Rotmistrz nasz, A opr贸cz niego i znaczna cz臋艣膰 si艂 Zamoyskiego, musieli strzec osoby jego, bo zuchwa艂y podczaszy nie tylko si臋 odgra偶a艂, Ale po ulicach i po drogach napada艂.

Zamoyski w pierwszej chwili zdrad膮 Spytka i zjawieniem si臋 Krzysztofa Zborowskiego by艂 jakby pora偶onym. 呕贸艂kiewski i Dulski jednak nie potrzebowali d艂ugiego czasu, Aby go przekona膰, i偶 sprawa przez to nie zosta艂a przegran膮. Sam on odzyska艂 natychmiast m臋stwo swe i krew zimn膮.

Dla rotmistrza chwila to by艂a godowa. Jemu powierzono 艣wie偶o przyby艂ych A zuchwa艂ych ludzi podczaszego trzyma膰 na wodzy i poskramia膰. Bajbuza by艂 w swym 偶ywiole i przybrawszy sobie Szczypiora, jednego W臋gra, kt贸ry mu si臋 nastr臋czy艂, i brata zabitego W膮sowicza, maj膮cego do pomszczenia nieboszczyka, nie schodzi艂 prawie ze stra偶y obozu i go艣ci艅c贸w, od miasta do niego prowadz膮cych. Ilu tam zborowszczyk贸w postrzelali, ilu w mie艣cie po gospodach nat艂ukli, zasadzaj膮c si臋 na nich, nie liczyli. Wszystko to jednak nie na wiele si臋 przyda艂o.

Z przybyciem Krzysztofa, kt贸ry nie zm臋czony jeszcze by艂, przebieg艂y, chytry, A jako banita musia艂 si臋 najgorliwiej stara膰, Aby Zamoyskiego zgn臋bi膰, zacz臋艁o i艣膰 widocznie gorzej coraz. Ju偶 cofni臋cie si臋 Spytka dawa艂o do my艣lenia, 偶e za nim drudzy mogli p贸j艣膰. Nie wiedziano dobrze, co si臋 u G贸rki i Zborowskich dzia艂o, bo cho膰 g艂o艣no wykrzykiwano, wa偶niejsze zamys艂y tajemnica okrywa艂a. Potrzeba by艂o koniecznie mie膰 kogo艣 w obozie rakuszan.

Poniewa偶 najczynniej, A najskromniej s艂u偶y艂 im Bajbuza, zwr贸ci艂 si臋 do niego 呕贸艂kiewski, czyby nie znalaz艂 cz艂owieka, co by si臋 szpiegowania podj膮艂.

- Panie wojewodo - odpar艂 rotmistrz - takich co szyj臋 dadz膮, postawi臋 wam dosy膰, Ale zdrajc贸w ja Ani 偶ywi臋, Ani cierpi臋, cho膰 by dla mnie zdradza膰 chcieli.

呕贸艂kiewski zamilk艂, lecz tego偶 wieczora zg艂osi艂 si臋 szlachetka, kt贸ry brata mia艂 pisarzem u Czarnkowskiego 艣lepego i ofiarowa艂 tropi膰 i donosi膰. Mogli wi臋c na przysz艂o艣膰 rachowa膰, i偶 o obrotach Zborowskich wiedzie膰 b臋d膮.

Tymczasem jednak okazywa艂o si臋, i偶 jakkolwiek zaci臋ci przeciw hetmanowi, szczerze czy nieszczerze Zborowscy ofiarowali mu zgod臋, na jakich chce warunkach, byle razem z nimi Maksymiliana kr贸lem da艂 okrzykn膮膰.

Po艂o偶enie by艂o tak krytyczne, 偶e hetman zrazu nie odpowiada艂 nawet i niemal got贸w by艂 ju偶 na Rakuszanina si臋 zgodzi膰. Przyczyn膮 tego, 偶e na utrzymanie wojska, na przed艂u偶on膮 walk臋 brak艂o pieni臋dzy. Hetman si臋 do ostatniego grosza wycie艅czy艂. Zborowskim z Wroc艂awia przychodzi艂y ci膮gle zasi艂ki, tu ze Szwecji nie dawano nic, A kr贸lowa te偶 przesta艂a 艂o偶y膰. Dla mizernego grosza da膰 si臋 zm贸c, by艂o Zamoyskiego strapieniem wielkim, lecz ostatnie 艣rodki wyczerpa艂.

Kr贸lowa oczekiwa艂a szcz臋艣liwego ju偶 ko艅ca, gdy ranka jednego hetman, rzadko si臋 pokazuj膮cy na zamku, o pos艂uchanie jej poprosi艂. Wysz艂a naprzeciwko niemu niespokojna Anna, poczynaj膮c od przywitania, 偶e w nim jedyn膮 ma nadziej臋.

- A, Mi艂o艣ciwa Pani - zawo艂a艂 hetman - A ja ju偶 tylko w Bogu mam jedyn膮, 偶e nas chyba cudem uratuje! Zborowscy popierani przez cesarza wojsko maj膮 liczne, my te偶 musimy je przeciw nim utrzymywa膰. Koszt wielki, A ko艅ca nie wida膰. Przychodz臋 do Waszej Kr贸lewskiej Mo艣ci radzi膰 si臋 i prosi膰, co poczniemy. Jam ju偶 bez grosza i nie mam go sk膮d dosta膰.

Przera偶ona staruszka z艂o偶y艂a r臋ce.

- Wszystko, com mia艂a, odda艂am - zawo艂a艂a - pos艂owie szwedzcy nie przywie藕li nic, A u Gda艅szczan na pr贸偶no o po偶yczk臋 prosili. Gdybym chcia艂a da膰 wi臋cej, nie mog臋, bo nie mam.

Hetman westchn膮艂 ci臋偶ko. Opisa艂 kr贸lowej po艂o偶enie swe, 偶ali艂 si臋, doda艂 w ko艅cu, i偶 go kuszono takimi warunkami, tyle obiecywano dla kraju, 偶e wobec nadzwyczajnych trudno艣ci, nie wiedzie膰 by艂o, co poczyna膰.

Rozp艂aka艂a si臋 Anna i te 艂zy jako艣 Zamoyskiego poruszy艂y. Zamilk艂. Naradzano si臋 jeszcze nad 艣rodkami, uchwalono s艂a膰 do Gda艅szczan, do ksi臋cia pruskiego, do Szwecji. Z tym Zamoyski p贸藕no w noc w towarzystwie swoich wiernych do obozu powr贸ci艂 i w swym namiocie si臋 zamkn膮艂 dla rozwa偶enia, co m贸g艂 i musia艂 uczyni膰, Aby wyj艣膰 bez sromu. Zborowscy naglili o pojednanie, byle szed艂 z nimi, Ale mo偶na偶 im wiar臋 da膰 by艂o?

P贸艂noc ju偶 nadchodzi艂a, gdy oko艂o namiotu ruch si臋 wzi膮艂 jaki艣 i hetman, kogo艣 ze swych przewiduj膮cy, powsta艂. Jakie偶 by艂o jego zdziwienie, gdy w podniesionej zas艂onie wnij艣cia ujrza艂 s臋dziwego Karnkowskiego. Arcybiskup stary by艂, chory, znu偶ony, A mieszka艂 w klasztorze Bernardyn贸w na mie艣cie, przybycie wi臋c jego wa偶nymi musia艂o by膰 spowodowane pobudkami. Ale starzec si膮艣膰 musia艂 i zm臋czenie swe wydycha膰, nim pocz膮艂:

- Przychodz臋 po to - rzek艂 - Aby wam o艣wiadczy膰, 偶em got贸w og艂osi膰 kr贸lem Zygmunta. Na co czekamy? Czego si臋 oci膮ga膰? Okrzykniemy go... ko艣膰 b臋dzie rzucona, uprzedzimy Rakuszan... pierwsze艅stwo te偶 ma swoj膮 wag臋. Z tym przyby艂em i pozostan臋 tu... Nie zwlekajmy, niespodziank膮 ich we藕miemy. 艣lijcie do Opali艅skiego, do Dulskiego, do wszystkich swoich, niech si臋 natychmiast gotuj膮.

Ranek dnia 1 sierpnia zasta艂 ca艂y ob贸z w ruchu. Litwini, tylko dot膮d zupe艂nie na stronie trzymaj膮cy si臋, nie dawali si臋 艣ci膮gn膮膰 Ani na jedn膮, Ani na drug膮 stron臋, opr贸cz jednego Radziwi艂艂a, wojewody wile艅skiego. Negocjuj膮c z nimi, czekano nadaremnie do po艂udnia.

Wtem Zborowscy i G贸rka z wojskiem si臋 te偶 porusza膰 zacz臋li, A prymas strwo偶ony natychmiast o przyspieszenie elekcji wo艂a艂 i nagli艂. Wcale si臋 nie spodziewali rakuszanie tego zuchwa艂ego kroku s膮dz膮c, 偶e i tym razem ruch si臋 na niczym sko艅czy, gdy po 艣piesznym objechaniu rycerstwa nagle wznios艂y si臋 okrzyki:

- Niech 偶yje, niech nam panuje d艂ugo i szcz臋艣liwie Zygmunt III!

Z jednej strony radosne to wo艂anie, z drugiej grom wrzask贸w i krzyk贸w g艂uszy艂. Zborowscy jak w艣ciekli biegli na rad臋 do G贸rki.




Rozdzia艂 VII

Od艣piewawszy 鈥淭e Deum鈥 * u 艣wi臋tego Jana wraz z ca艂ym dworem kr贸lowej i hetmana, rotmistrz nasz dnia tego po wielu nieprzespanych nocach i trudach z obozu si臋 do dworku przy D艂ugiej przeni贸s艂, zabieraj膮c z sob膮 Szczypiora i Cezara W膮sowicza, A W臋gra zostawiwszy przy kopijnikach w obozie. Wszyscy byli nadzwyczaj wes艂ej my艣li, A rotmistrz pos艂a艂 po wino i po jedzenie, chc膮c wiecz贸r sp臋dzi膰, A bodaj noc na gaw臋dce z przyjaci贸艂mi. Pos艂a艂 te偶 zaraz na zamek po Kali艅skiego, bo sam od kilku dni nie mog膮c by膰 u kr贸lowej, Ani o niej, Ani o ksi臋偶nie nic nie wiedzia艂. Tej za艣 cho膰 stale si臋 wypiera艂, wi臋cej go ona obchodzi艂a, ni偶 okazywa艂 po sobie. Pos艂any wyrostek natychmiast Kali艅skiego przyprowadzi艂.

Te Deum ( laudamus) ( 艂ac.) - Ciebie Bo偶e ( chwalimy) - pocz膮tek i nazwa ko艣cielnego hymnu dzi臋kczynnego, 艣piewanego dawniej z okazji pomy艣lnych wydarze艅. ( przyp. red.).

- Nowego kr贸la zdrowie pi膰 b臋dziemy - zawo艂a艂, 艣ciskaj膮c go w progu i serdecznie witaj膮c, Bajbuza - nie chcia艂em tego uczyni膰 bez ciebie. Rad bym te偶 P臋kos艂awskiego mie膰, starost臋 sandomirskiego, co si臋 spisa艂 tak gracko, Ale tego nie wiem, czy wyszukam. Dzi臋ki jemu uprzedzili艣my Zborowskich i rakuszan.

- A czym偶e si臋 P臋kos艂awski do tego przyczyni艂? - zapyta艂 Kali艅ski. - O Bo偶ym 艣wiecie nie wiem!

- Jawne to przecie - 艣mia艂 si臋 rotmistrz. - Wiesz, 偶e Arcybiskup, chwiej膮cy si臋 jak trzcina, chyli si臋 to na jedn膮, to na drug膮 stron臋, wiesz, 偶e mieszka艂 w klasztorze u Bernardyn贸w, Ale o tym nie wiesz mo偶e, i偶 gotowy mieli statek na Wi艣le, Zborowscy i G贸rka, Aby go wykra艣膰 i kaza膰 mu Maksymiliana okrzykn膮膰. Ot贸偶 P臋kos艂awski, prawda 偶e z rozkazu hetmana, Ale si臋 dzielnie uwin膮艂, klasztor obszed艂 A staruszka na wygodniejsze mieszkanie na zamek przeprowadzi艂.

- O tym wiem, 偶e mieszka od dni kilku na zamku, Alem s艂ysza艂, 偶e kr贸lowa go zaprosi艂a, Aby tu lepsz膮 wygod臋 mia艂.

Bajbuza r臋k膮 podrzuci艂.

- Dosy膰, 偶e P臋kos艂awski nas uratowa艂. Uprzedzili艣my cesarskich i teraz ju偶 chyba koniec.

Rotmistrz 偶wawo si臋 na obcasie zakr臋ci艂 pod艣piewuj膮c, chwyci艂 Kali艅skiego za barki i krzykn膮艂 weso艂o:

- No, A na zamku, na zamku! - To偶 to jubilacja by膰 musi!

- Bywa r贸偶nie - odpar艂 Kali艅ski - kr贸lowa 艣mieje si臋, modli, Ale p艂acze; przewiduje, 偶e na tym nie koniec jeszcze. A tu z tymi Szwedami jak z kamienia. Ile razy przyjd膮 listy, gryzie si臋 i lamentuje, bo nic post膮pi膰, nic da膰, nic uczyni膰 nie chc膮, jakby nam 艂ask臋 wy艣wiadczali, 偶e kr贸lewicza racz膮 na tron nasz posadzi膰! Na biedn膮 kr贸low臋 patrz膮c, A偶 si臋 serce rozdziera.

Skrzywi艂 si臋 Bajbuza.

- Wszystko si臋 to 艣licznie, pi臋knie za艂atwi - rzek艂. - Kr贸l Jan, cho膰by Szwedem by艂, pomiarkuje w ko艅cu, 偶e nasza Rzeczpospolita co艣 jest warta. Szwedzkie bory, lasy, ska艂y i jeziora srogie nie dostoj膮 przy naszych 偶yznych 艂anach i 艂ugach. * Chleba mamy i dla siebie i dla drugich podostatkiem, mi臋sa te偶, mamy oboje czym posoli膰 i rycerskie r臋ce, co tych skarb贸w obroni膮. Ma艂o kr贸lestw tym si臋 pochwali. Na niczym nam nie zbywa opr贸cz 艂adu i spokoju, Ale warcho艂贸w wybijemy z pomoc膮 Bo偶膮. Kr贸l Jan, bodaj zdr贸w by艂, panuje, jak powiadaj膮, nad ch艂opami tylko, A syn b臋dzie mie膰 zaszczyt rycerstwu przodkowa膰. Przecie si臋 na tym w ko艅cu poznaj膮!

艁ugi ( lub 艂臋gi) ( st. pol.) - mokre 艂膮ki, pokryte zaro艣lami.

I przerywaj膮c nagle, doda艂 Bajbuza:

- A ksi臋偶na pani, A im膰pan wojewodzic Kostka, co robi膮?

Kali艅ski g艂ow膮 poruszy艂.

- Kostka, Kostka! - rzek艂. - Rad bym, 偶eby wam ca艂膮 ko艣ci膮 w gardle nie stan膮艂. Szaleje za ksi臋偶n膮, A 偶e ona go wy艣miewa po trosz臋, on to wszystko wam przypisuje i zaklina si臋, s艂ysz臋, i偶 na 偶ywot wasz godzi膰 got贸w.

- Niech pr贸buje - odpar艂 ch艂odno rotmistrz - Ale kto na cudzy godzi, ten swego nastawi膰 musi. No, A ksi臋偶na jejmo艣膰?

- Ksi臋偶na? - m贸wi艂 Kali艅ski, troch臋 si臋 z偶ymaj膮c - ksi臋偶na si臋 艣mieje z niego, to prawda, Ale... niewiasta zacna, stateczna, A zawsze niewie艣ciego w niej co艣 jest.

- C贸偶e艣 to upatrzy艂? - zapyta艂 Bajbuza.

- Nadto jest lito艣ciw膮, A powoln膮, daje mu si臋 w siebie wpatrywa膰 i coraz szale膰 mocniej - m贸wi艂 dalej Kali艅ski. - Bawi si臋 nim jak pieskiem lub papug膮.

Jemu si臋 tymczasem coraz bardziej w g艂owie zawraca.

- To jego sprawa! - mrukn膮艂 Bajbuza. - Na zamku uroczyste nudy, niech偶e si臋 gachem zabawi; A on g艂owy powinien pilnowa膰, Aby mu si臋 nie zawraca艂a.

- No, A na Kostce nie dosy膰 - doda艂 Kali艅ski, kt贸ry nie bardzo ksi臋偶n臋 lubi艂 - kr贸lowa prowadzi do niej drugiego pretendenta i temu z膮bki wyszczerza.

- Kt贸偶 to taki?

Szpakowaty ju偶 knia藕 Olelkowicz z Litwy; 鈥渄icitur鈥, * 偶e bogaty, Ale i niepowabny, i dzieci ma doros艂e.

Dicitur ( 艂ac.) - m贸wi膮.

- Podoba艂 si臋 jej? - zapyta艂 rotmistrz.

- Kt贸偶 to spenetruje? 艣mieje si臋 jemu, Kostce, wam, A co u niej w sercu, ona tylko wie. Powiada, 偶e za m膮偶 nie chce, do klasztoru te偶 nie ma ochoty, wi臋c co?

- A ty jej zabronisz na wdowim sto艂ku siedzei膰 - zapyta艂 Bajbuza - je艣li si臋 jej spodoba艂o?

Rozmowa by艂aby si臋 mo偶e przed艂u偶y艂a, bo rotmistrz rad o ksi臋偶nie s艂ucha艂 i m贸wi艂, Ale na jasne okna dworku Bajbuzy coraz nowi go艣cie nap艂ywali i drzwi si臋 nie zamyka艂y.

- Witaj! 鈥渧ivat Sigismundus!鈥

- 鈥淰ivat! Vivat!鈥

- Jutro mo偶e - wtr膮ci艂 przybywaj膮cy Wnorowski, rotmistrz - Zborowscy tak samo okrzykn膮: 鈥淰ivat Maximilianus!鈥 Bo gotuj膮 si臋, cho膰by we dwu senator贸w z jednym biskupem elekcj臋 drug膮 bez prymasa dokona膰, A potem or臋偶em sobie drog臋 do tronu gotowa膰. Maksymilianowi do Krakowa bli偶ej ni偶 Zygmuntowi, A gdy zamek opanuje, ukoronuj膮 go.

- Tylko to bieda - roz艣mia艂 si臋 rotmistrz - 偶e do zamku Ani do Krakowa go nie puszcz膮. Zawczasu o tym my艣lano.

- Do zamku - wtr膮ci艂 W膮sowicz - mo偶e by膰, Ale na mie艣cie, gdzie Niemc贸w si艂a cesarzowi przychylnych...

- A, nie wr贸偶cie偶 z艂ego, do kata! - zawo艂a艂, bij膮c w st贸艂 obur膮cz gospodarz. - Nalewa膰 kubki i 鈥淰ivat Sigismundus!鈥

Znowu tedy okrzykni臋to, A偶 w ulicy s艂ycha膰 by艂o:

- 鈥淰ivat Sigismundus!鈥

I z ulicy strza艂 w tej chwili wpad艂 w okna, zabrz臋cza艂a szyba, kula 艣wisn臋艂a oko艂o uszu rotmistrzowi. Rzucono si臋 zaraz w pogo艅 za z艂oczy艅c膮, Ale Ani 艣ladu go ju偶 nie by艂o.

W chwil臋 potem weso艂o艣膰 powr贸ci艂a.

- Macie dow贸d - rzek艂 W膮sowicz - 偶e z nimi nie koniec. Gdyby o Zborowskich sz艂o, da艂oby si臋 zagodzi膰, Ale tu ca艂a rakuska si艂a przeciwko nam, A tej si臋 lekcewa偶y膰 nie godzi. Dodajcie k.temu szalonego G贸rk臋, w艣ciek艂ego Czarnkowskiego, m艣ciwych Zborowskich.

- Dodaj sobie, kogo chcesz, m贸j W膮sowiczu drogi - przerwa艂 Bajbuza - my si臋 ich wszystkich razem nie ul臋kniemy. Jeden hetman nasz stanie za wielu.

Zwr贸ci艂a si臋 rozmowa na wojenne sprawy, na uzbrojenie. Szczypior pocz膮艂 wywodzi膰, 偶e Landsknechty niemieckie lepiej s膮 zbrojne. I na to Bajbuza nie chcia艂 pozwoli膰.

- Ja ci powiadam, 偶e nasze zbroje, co je W艂och w Samsonowie wykonywa, nie ust膮pi膮 niemieckim. Ma艂o co po艣ledniejsze s膮 korczy艅skie, A 艣wi膮tnickie, * dla mieszczan przeznaczone krakowskich, im w sam膮 miar臋 starcz膮. Niemcy nas nachodz膮, my艣my u siebie w domu. W膮tpi臋 nawet, Aby si臋 Maksymiliana obwo艂ywa膰 wa偶yli. Gdzie i kto?

Samson贸w - wie艣 w powiecie kieleckim, gdzie nieco p贸藕niej od niniejszego opowiadania, bo w r. 1598, w艂oski przedsi臋biorca Caccio za艂o偶y艂 piec hutniczy do wytapiania rudy 偶elaznej i wyrabia艂 r贸偶ne rodzaje broni oraz zbroje. Korczyn nad Wis艂膮 s艂yn膮艂 wtedy z wyrobu prochu. Wie艣 艣wi膮tniki w powiecie krakowskim, znana od dawna z wyrob贸w 艣lusarskich.

Tak rozprawiano, jedz膮c i zapijaj膮c ochoczo, A Bajbuza, jak sam ducha nie traci艂, tak drugim go dodawa艂.

- Elekcja sko艅czona - m贸wi艂 - szop臋 mog膮 raz wt贸ry spali膰, ju偶 nam nie jest potrzebna, szlachcie pilno do 偶niw, rozjedzie si臋, my z oddzia艂ami w pole, p贸ki tu cesarskich naj艣cie grozi, musimy czujni by膰 i na m艂odego pana czeka膰.

- St膮d tedy o m艂odym panu powie艣ci r贸偶ne - b膮kn膮艂 W膮sowicz - 偶e oo. Jezuit贸w lubi bardzo.

- I Batory si臋 nimi pos艂ugiwa艂 - przerwa艂 Bajbuza - nie szukajmy przedwcze艣nie w nim, co nagania膰, chwalmy lepiej. U nas i tak A偶 nadto zawsze czernid艂a i plotek.

Podni贸s艂 kubek.

- Nale偶y te偶 kr贸lowej jejmo艣ci 鈥渧ivat鈥 - doda艂 - bo gdyby nie ona, ju偶 by nam Rakuszanin na pewno na karkach siedzia艂. O Zygmuncie nie pomy艣la艂by nikt, on za艣 sam, jak wida膰, Ani ojciec, o tron by si臋 nie starali. Ostatnia kropla krwi jagiello艅skiej w szwedzk膮 by ziemi臋 wsi膮k艂a.

- To prawda - przerwa艂 Kali艅ski - i偶 kr贸lowa trzeci raz ju偶 swojego Zygmunta forytuj膮c na tron, do ostatniej niemal 艂y偶ki zastawia... Chcia艂a go mie膰, gdy Henryka obierano, Ale dzieckiem by艂. Potem gdy Stefana podniesiono, i w贸wczas si臋 nie posiod艂o, A偶 nare艣cie pociech臋 t臋 sobie u Boga uprosi艂a, ostatni grosz na to wyszafowawszy.

Od kr贸lowej przeszli na hetmana, bo rotmistrz jego zdrowie pi艂.

- Gdyby nie on, popadliby艣my w r臋ce Zborowskich i rakuskich pan贸w - odezwa艂 si臋. - Co si臋 tyczy cesarskich rz膮d贸w, ja tam nie wiem, czy by one tak straszne dla nas by膰 mia艂y, jak drudzy powiadaj膮, Ale srom si臋 dosta膰 Rzeczypospolitej w r臋ce G贸rk贸w, Czarnkowskich i Zborowskich. Smutna rzecz wojna domowa, Ale my jej nie poczniemy.

- A unikn膮膰 nie potrafimy - dorzuci艂 W膮sowicz.

Dnia艂o ju偶, gdy ostatnie jeszcze zdrowie kr贸lewskie wypiwszy, rozchodzi膰 si臋 pocz臋li, A Bajbuza po wielu nocach bezsennych, gdy pad艂 na pos艂anie, snem kamiennym zasn膮艂.

W Warszawie i na zamku teraz hetman rozpocz膮艂 uk艂ady z pos艂ami szwedzkimi o 鈥減acta conwenta,鈥 * tymczasem na przedmie艣ciach roz艂o偶eni Zborowscy i cesarscy pod Tarczynem i Powsinem wojska rozmie艣cili, biesiaduj膮c A pij膮c zabierali si臋 do drugiej elekcji.

Pacta Conventa ( 艂ac.) - umowa mi臋dzy ka偶dym nowo wybranym kr贸lem A przedstawicielami szlachty, tycz膮ca si臋 specjalnych warunk贸w, kt贸re kr贸l w czasie panowania mia艂 spe艂ni膰.

Ka偶dy ich ruch i czynno艣膰 hetmanowi by艂y wiadome; cz臋sto nawet bardzo tak upojone 偶o艂dactwo, schodzili ludzie Zamoyskiego, 偶e mu wielk膮 kl臋sk臋 zada膰 mogli, Ale rozpoczyna膰 pierwszy wojny hetman nie chcia艂. Niemal trzy tygodnie ju偶 up艂yn臋艂o od wyboru Zygmunta, gdy na zamku dowiedzia艂a si臋 kr贸lowa, i偶 wieczorem, oko艂o dziewi膮tej na p贸艂zegarzu, Woroniecki, biskup-nominat kijowski Maksymiliana kr贸lem okrzykn膮艂 i w ko艣ciele 鈥淭e Deum鈥 cicho od艣piewano. Garstka tych, co go mianowali, tak by艂a szczup艂膮, i偶 elekcja 艣mieszn膮 si臋 wydawa艂a; lecz nie sz艂o Ani o jej prawomocno艣膰, Ani o zachowanie form wymaganych, Ale o poz贸r tylko, kt贸ry by Maksymilianowi z wojskiem wtargn膮膰 dozwala艂.

Kr贸lowa Anna strwo偶y艂a si臋 i zap艂aka艂a znowu. Hetman milcza艂, Ale niezmiernie by艂 czynnym. Dwa obozy przeciwne ociera艂y si臋 w Warszawie o siebie. Ju偶 i naszemu rotmistrzowi d艂u偶ej tu pozosta膰 nie by艂o mo偶na. Zamoyski ci膮gn膮艂 go z sob膮 do Krakowa, kt贸rego broni膰 musiano od przewidzianego naj艣cia wojsk cesarskich.

Poniewa偶 nade dniem wyci膮ga膰 musieli, Bajbuza wieczorem poszed艂 偶egna膰 kr贸low臋. Tak m贸wi艂, w istocie jednak opr贸cz niej ksi臋偶n臋 widzie膰 chcia艂, kt贸rej w ostatnich czasach nie m贸g艂 nawiedzi膰. Kali艅ski tylko mu donosi艂 o niej i uk艂ony A pozdrowienia przywozi艂. Chocia偶 wojna taka, gdzie si臋 brat z bratem m贸g艂 spotka膰, nikomu si臋 Nie u艣miecha艂a, A najmniej Bajbuzie, rad by艂, 偶e w pole si臋 wyrwie. 呕ycie to na p贸艂 w mie艣cie, p贸艂 pod namiotem, w艣r贸d niepokoju ci膮g艂ego i wzajemnych zasadzek, dokuczy艂o mu wre艣cie. Strzelanie zza w臋g艂贸w oburza艂o. Z weso艂膮 twarz膮 stawi艂 si臋 na zamku, gdzie znalaz艂 zwyk艂e towarzystwo kr贸lowej jej pod偶y艂e panie przyjaci贸艂ki, osiwia艂y dw贸r, doktor贸w i urz臋dnik贸w. W艣r贸d tych g艂贸w szronem okrytych jak kwiatek wiosenny b艂yszcza艂a ksi臋偶na Teresa i ku niej te偶 chciwie si臋 oczy wszystkich zwraca艂y. Zobaczywszy rotmistrza, sama pierwsza zbli偶y艂a si臋 do niego.

- Kali艅ski mi powiada, 偶e opuszczacie Warszaw臋 - rzek艂a. - S膮dzi艂am, 偶e pozostaniesz, rotmistrzu, jako stra偶 przy kr贸lowej.

- A, nie! Hetman mnie ci膮gnie z sob膮! I艣膰 musz臋 - rzek艂 Bajbuza - d艂onie 艣wierzbi膮, Aby tych zuchwalc贸w skarci膰, kt贸rzy ju偶 wszelk膮 miar臋 przebrali. A wy, ksi臋偶no?

- Ja? - odpar艂a wdowa oczy spuszczaj膮c. - Czasu wojny na wsi, chocia偶by nawet w naszym cichym k膮cie nad Styrem, siedzie膰 jednej kobiecie trudno. Kr贸lowa mnie chce mie膰 przy sobie. Nie mam te偶 nic lepszego do czynienia.

- No - przerwa艂 艣miej膮c si臋 Bajbuza - i weselej wam tu, bo na pretendentach, jak s艂ysz臋, nie zbywa.

Spojrza艂a mu w oczy pi臋kna wdowa.

- Trudno mi zabroni膰 zbli偶a膰 si臋 do siebie - rzek艂a - Ale ja o 偶adnych nie my艣l臋, b膮d藕cie pewni.

- Nie widzia艂bym te偶 w tym nic dziwnego Ani zdro偶nego, gdyby艣cie my艣leli, odezwa艂 si臋 Bajbuza.

- Wiecie - przerwa艂a mu ksi臋偶na - 偶em tego 艣wi臋tego stanu ma艂偶e艅skiego zakosztowa艂a. Nie zostawi艂 mi on po sobie wspomnie艅, kt贸re by do ponowienia 艣lub贸w zach臋ca艂y. Dlatego wdow膮 chc臋 pozosta膰.

- A c贸偶 pocznie pi臋kny Kostka? - zapyta艂 Bajbuza.

- Nie wiem, o偶eni膮 go z Dulsk膮 zapewne - doda艂a ksi臋偶na.

- A knia藕 Olelkowicz? - szepn膮艂 rotmistrz.

Zarumieni艂a si臋 zapytana.

- I o tym wiecie? - wtr膮ci艂a. - Ale ten by mi m贸g艂 by膰 ojcem.

- W艂a艣nie dlatego m臋偶em by sobie 偶yczy艂 zosta膰, Aby przy was odm艂odnia艂! - 艣mia艂 si臋 Bajbuza. - Nie chcecie i jego?

Ksi臋偶na tylko ruszeniem ramion odpowiedzia艂a.

- S艂ysza艂em i o jakim艣 Spytku * - dorzuci艂 Bajbuza.

Kolejny konkurent do r臋ki ksi臋偶ny Teresy nie jest identyczny ze Spytkiem Jordanem, postaci膮 historyczn膮 ( patrz przypis 9). Wspomnianego tu drugiego konkurenta starego kniazia Olelkowicza, trudno te偶 identyfikowa膰 z kt贸rym艣 z 偶yj膮cych wtedy Olelkowicz贸w.

Nast膮pi艂o milczenie.

- Wszystko wi臋c wam donosz膮 - odezwa艂a si臋 po chwili.

- Bo wiedz膮, 偶e mnie to 偶ywo obchodzi, co ksi臋偶nie szcz臋艣cie lub... frasunek przynie艣膰 mo偶e - rzek艂 Bajbuza.

Westchn膮艂 nieznacznie, lecz jakby si臋 ul膮k艂 tej oznaki uczucia, pocz膮艂 zaraz 偶artowa膰 sobie z Kostki i jego odgr贸偶ek.

- Ten mnie got贸w zg艂adzi膰 - rzek艂 - bo pos膮dza, i偶 ja mu u was spraw臋 psuj臋. To pewna, 偶e naprawia膰 jej nie my艣l臋, bo m艂okos mi si臋 艣mieszn膮 wydaje lalk膮, zakochan膮 w sobie. O Olelkowiczu to tylko wiem, 偶e stary, bogaty i 偶e dzieci by nierade by艂y drugiemu ma艂偶e艅stwu, wi臋c przeszkadza膰 b臋d膮, A p贸藕niej by nieprzyjaci贸艂mi si臋 sta艂y. Na ostatek Spytek - m贸wi艂 powoli Bajbuza - wielkiej rodziny, A miernego mienia, niezbyt m艂ody, w 偶yciu by膰 ma trudnym i pop臋dliwym.

- Ale ja, wierzcie mi, o 偶adnym z nich nie my艣la艂am i nie my艣l臋 - 偶ywo wtr膮ci艂a ksi臋偶na. - Dajcie偶 mi pok贸j z o偶enieniem. Raczej bym rada was wyswata膰.

Bajbuza spojrza艂 na ni膮 zdziwiony.

- Mnie? Mnie?

- Dlaczeg贸偶 by nie?

- Bo ja rychlej na mnicha ni偶 do stad艂a stworzony jestem - m贸wi艂 Bajbuza. - Prze偶y艂em lat tyle samowolnym panem, i偶bym mo偶e inaczej 偶y膰 ju偶 nie umia艂. Opr贸cz tego dla kraju nic dot膮d nie uczyni艂em, A wiele bym zrobi膰 pragn膮艂. Na ostatek tak si臋 przyp贸藕ni艂em przez nieudolno艣膰 moj膮, 偶e siwie膰 poczynam. Nim si臋 wys艂u偶臋 Rzeczypospolitej, klamka zapadnie.

M贸wi艂 to ze smutkiem jakim艣 g艂臋bokim, chocia偶 stara艂 si臋 weso艂ym okaza膰. A 偶e wdowa mu nic ju偶 odpowiedzie膰 nie umia艂a, zwr贸ci艂a si臋 rozmowa na przysz艂ego kr贸la. Poniewa偶 rotmistrz ciekawym by艂, posz艂a ksi臋偶na do kr贸lowej wyprosi膰 na chwilk臋 wizerunku Zygmunta, kt贸ry ona przy sobie nosi艂a. Bajbuza ciekawie si臋 w niego wpatrzy艂. Wyobra偶a艂 on przystojnego dosy膰, powa偶nego wyrazu twarzy m艂odzie艅ca, Ale malarz nada艂 mu i dumy, i jakiej艣 zaci臋to艣ci tyle, i偶 fizjognomia nie poci膮ga艂a ku sobie. By艂o w niej co艣 zamkni臋tego, tajemniczego, A przy m艂odo艣ci odbijaj膮cego przedwczesnym ostygni臋ciem.

Oddaj膮c wizerunek, rotmistrz nie rzek艂 Ani s艂owa.

- Podoba si臋 wam? - zapyta艂a go Ksi臋偶na.

- Z malowanego o 偶ywym s膮dzi膰 trudno - szepn膮艂 Bajbuza - czym艣 obcym i cudzoziemskim mnie odstr臋cza. Wiem, 偶e pi臋膰, czy sze艣膰 j臋zyk贸w umie, 偶e mi臋dzy tymi i polski by膰 ma, kt贸rym do matki pierwsze w 偶yciu wym贸wi艂 wyrazy, Ale czy on ten j臋zyk i nas kocha膰 b臋dzie?

- Kr贸lowa za niego r臋czy - po艣pieszy艂a ksi臋偶na.

- Daj Bo偶e! - zamkn膮艂 rotmistrz. A 偶e godzina p贸藕n膮 by艂a, A do dnia ku Krakowu mia艂 ci膮gn膮膰, pocz膮艂 si臋 wi臋c 偶egna膰.

- Do widzenia w Krakowie - odezwa艂a si臋 z pewnym wzruszeniem pi臋kna pani - i niech was B贸g szcz臋艣liwie prowadzi.

Smutnym, smutniejszym ni偶 na zamek wszed艂, powr贸ci艂 Bajbuza, kt贸rego przeprowadza艂 Kali艅ski.

We dworku ju偶 nagie tylko 艣ciany i 艂awy zastali. Konie by艂y osiod艂ane, Szczypior piwem grzanym na drog臋 si臋 krzepi艂. W臋gier, kt贸ry przy szklance wina siedzia艂, odezwa艂 si臋 do wchodz膮cego rotmistrza, i偶 wedle wszelkiego podobie艅stwa na tej drodze ku Krakowu, kt贸r膮 ci膮gn膮膰 mia艂 i hetman, i oni, oddzia艂y G贸rki spotkaj膮.

- Ale hetman powiada - doda艂 - i偶 tak zawsze nad ranem po sp臋dzonej u beczek nocy, g艂臋bokim snem spoczywaj膮, 偶e b臋dziemy mogli bezpiecznie ich pomin膮膰 i nikt si臋 nie przebudzi.

- A to膰by pora w艂a艣nie napa艣膰 i wybi膰 to paskudztwo! - krzykn膮艂 Bajbuza.

- Uchowaj Bo偶e! - zawo艂a艂 W臋gier. - Rozkaz jest najwyra藕niejszy pana hetmana, Aby艣my pierwsi nie rozpoczynali i nie porywali si臋. Je偶eli 艣pi膮, mamy ich pomin膮膰.

Rotmistrz wargi zak膮si艂.

- Taki jest rozkaz hetmana? - zapyta艂.

- Sam to z ust jego s艂ysza艂em - odpar艂 W臋gier.

- A wi臋c spe艂nimy, co nakazano - zamkn膮艂 rotmistrz. - Na ko艅!

- Na ko艅! Na ko艅! - powt贸rzono na podw贸rcu.

Dzie艅 si臋 robi膰 zaczyna艂, gdy oddzia艂 poruszy艂 si臋 w porz膮dku i milczeniu z rotmistrzem i Szczypiorem na przedzie. Miasto spa艂o jeszcze opr贸cz tych, kt贸rych wyci膮gaj膮ce oddzia艂y hetmana pobudzi艂y. Sierpniowy poranek duszny by艂, chmurny i zdawa艂 si臋 zapowiada膰 burz臋. Pomin臋li ju偶 ostatnie dworki i chatki za miastem w ogr贸dkach rozsiane i wyje偶d偶ali w pole, gdy w lewo, tu偶 ponad go艣ci艅cem, ukaza艂 si臋 ob贸z G贸rki i Zborowskich. Po艂amane wozy, porozbijane beczki, kilka zdech艂ych koni, rozsypane kawa艂y drzewa, pokruszone kopie, wszelkiego rodzaju 艣miecie naprz贸d znale藕li nad drog膮. Ale tu偶... o dziwo, na ziemi rozci膮gni臋te le偶a艂y, we 艣nie najg艂臋bszym pogr膮偶one stra偶e obozowe!

Rotmistrzowi to niedbalstwo tak si臋 wyda艂o dziwnym i nieprawdopodobnym, 偶e oczom prawie nie wierzy艂 w艂asnym. Stan膮艂.

- A to膰by ich tu w tym 艣nie i wyrzeza膰, i powi膮za膰, i zbi膰 mo偶na na miazg臋, nimby si臋 opami臋tali i za or臋偶 pochwycili!

Rusznice w istocie sta艂y o wa艂 poopierane, bro艅 z dala by艂a roz艂o偶ona. Bajbuza dr偶a艂.

- Hetman ich pomin膮膰 kaza艂, nie zaczepiaj膮c - rzek艂 Szczypior, kt贸ry po twarzy rotmistrza pozna艂, jak niezmiern膮 mia艂 ochot臋 wpa艣膰 na tych ciur贸w.

- Spe艂nimy rozkaz hetmana - odezwa艂 si臋 st艂umionym g艂osem Bajbuza - Ale na mi艂o艣膰 Bo偶膮, niech ja si臋 cho膰 zabawi臋!

Skin膮艂 na W臋gra i wskaza艂 mu na u艣pione stra偶e.

- Kardoszu m贸j - szepn膮艂 - nic im nie czy艅, Ale to s膮 偶o艂nierze, my艣my te偶 nimi. Stra偶 艣pi膮ca to wstyd dla wszelakiego rycerstwa. Macie przy siod艂ach postronki. Ka偶demu z nich, zatkn膮wszy g臋b臋, po pi臋膰dziesi膮t...

W臋gier si臋 u艣miechn膮艂, Bajbuza, nie czekaj膮c spe艂nienia rozkazu, natychmiast jecha艂 dalej. Odwr贸ciwszy si臋 tylko, on i Szczypior mieli przyjemno艣膰 widzie膰, 偶e polecenie rotmistrza spe艂nione zosta艂o ( historyczne - obja艣nienie Autorskie). W milczeniu, bo im nie dano ust nawet otworzy膰, A spali jak zabici, czelad藕 wojskowa przyk艂adnie ich ch艂osta艂a. O膰wiczeni, wyrwawszy si臋 z r膮k, uciekali do 艣pi膮cego obozu, Ale wstyd im krzycze膰 nie dawa艂.

Gdy pomini臋to stra偶e i czaty, i okop, kt贸re niedbale usypany opasywa艂 obozowisko, na znak Szczypiora uderzono w kot艂y i b臋bny, zagra艂y tr膮by i surmy, A kopijnicy, kt贸rych szkar艂atne z bia艂ym proporce d艂ugie wiatr szeleszcz膮c unosi艂, ra藕no k艂usowali ku Krakowu.

Kto o tej ch艂o艣cie haniebnej zawi贸z艂 do Warszawy wiadomo艣膰 nie by艂o wiadomym, Ale dnia tego 艣miano si臋 ze stra偶y o膰wiczonej na zamku, szydzono z niej na ulicach, A G贸rka, kt贸remu us艂u偶ny jaki艣 komornik doni贸s艂 o tym, wpad艂 w niewys艂owion膮 w艣ciek艂o艣膰. To pewna, 偶e nie tyle by go bola艂o mo偶e, gdyby mu stra偶 wyr偶ni臋to w pie艅. Pogarda, z jak膮 sobie post膮pi艂 Zamoyski, ( bo to na jego naturalnie rachunek wci膮gni臋to), by艂a niezno艣niejsz膮 nad wszystko.

Po tej bolesnej nauce oddzia艂y te偶 Zborowskich, G贸rki, Czarnkowskiego, Jaz艂owieckiego ruszy艂y si臋, gdy偶 rakuszanie chcieli ubiec Krak贸w, spodziewaj膮c si臋 co chwila przybycia Maksymiliana.

Ale temu w艂a艣nie zapogbieg艂 Zamoyski. Zamek i miasto by艂y obwarowane, strze偶one, zawarte. Pozostawa艂y przedmie艣cia tylko, szczeg贸lniej Garbarze Niemcami osiedlone, gdzie Zborowscy, rakuscy stronnicy, wcze艣nie zawi膮zali stosunki. Tu starczy艂 dla mieszczan urok imienia cesarskiego, Aby ich poci膮gn膮膰. Zdawa艂o si臋 im niepodobie艅stwem, A偶eby pot臋偶nemu panu Zamoyski sam z garstk膮 zaci膮偶nych m贸g艂 podo艂a膰. Niemcy tutejsi obietnicami wielkimi z艂udzeni, gotowi byli wpu艣ci膰 pomi臋dzy siebie 偶o艂nierzy. Obsadzenie przedmie艣cia mog艂o da膰 w r臋ce rakuszanom miasto same, A to posiad艂szy i o obl臋偶enie zamku mogli si臋 kusi膰. Wszystko to knowa艂o si臋 w tajemnicy i milczeniu, Ale hetman mia艂 swych ludzi wsz臋dzie i j臋zyka dosta艂 zawczasu.

Zmuszeni zdobycie Krakowa odroczy膰 do zebrania si艂 znaczniejszych, A potrzebuj膮c mie膰 jaki艣 punkt oparcia, gdzie by nadci膮gaj膮cego Maksymiliana przyj膮膰 mogli, G贸rka ze Zborowskimi po艣pieszyli ku Wi艣licy, kt贸ra jako miejsce przysz艂ego zjazdu szlachty wyznaczona zosta艂a. Zaj臋cie jej w istocie by艂o opanowaniem stanowiska wa偶nego. Miasto, pomimo mur贸w i bagien je otaczaj膮cych, pozbawione za艂ogi, ubie偶one zosta艂o do艣膰 szcz臋艣liwie przez Krzysztofa. Zarazem Andrzej oburzaj膮cym gwa艂tem pierwszy krok sw贸j czynny oznaczy艂. Dowiedziawszy si臋 o pobycie sandomirskiego kasztelana Stanis艂awa Tarnowskiego we dworze staro艣ci艅skim w Stopnicy ( o kt贸r膮 si臋 dobija艂 z nim razem u Stefana), noc膮 wpad艂 na domostwo, zaj臋te przez niego i rodzin臋. Zabito kilku dworzan, uwi臋ziono jego, 偶on臋 i dzieci, zabrano pieni膮dze i kosztowno艣ci, i Tarnowskiego w p臋tach odes艂ano do Wi艣licy. Gwa艂t ten z pewno艣ci膮 nie poprawi艂 sprawy Zborowskich, kt贸rzy si臋 nim okazali wierni swemu charakterowi. Czyni艂o go wstr臋tniejszym jeszcze bezkr贸lewie, w czasie kt贸rego bezpiecze艅stwo publiczne obwarowane by艂o najsurowszymi przepisami.

Wymuszono na Tarnowskim za przywr贸con膮 swobod臋 wyrzeczenie si臋 starostwa, zabranych pieni臋dzy, uczynionych szk贸d i krzywdy wyrz膮dzonej.

Wi艣lic臋 zaj臋t膮 Zamoyski natychmiast musia艂 odzyska膰 i poci膮gn膮艂 z najwi臋kszym po艣piechem, z ca艂膮 sw膮 si艂膮. 艁膮czy艂 si臋 z nim T臋czy艅ski. Zborowscy nie spodziewali si臋, nie mogli przewidywa膰 tak nadzwyczaj pr臋dkiego przybycia, rachowali te偶 na to, 偶e obrona Krakowa wstrzyma hetmana. Zamkni臋ci w mie艣cie Zborowscy gotowali si臋 do obrony rozpaczliwej, Ale nie my艣l膮c o zdobywaniu warowni, hetmanowi starczy艂o zawarcie ich w niej i uczynienie bezw艂adnymi. Po sp臋dzeniu dzia艂 z wysepki, z kt贸rej oblegaj膮cych ra偶ono, Zborowscy musieli nieruchomie pozosta膰 w murach.

Nie trac膮c chwili, zjazd zwo艂any do Wi艣licy postanowi艂 hetman odby膰 pod Wi艣lic膮, w oczach niemal Zborowskich, kt贸rzy Ani mu przeszkodzi膰, Ani w nim udzia艂u bra膰 nie mogli. St膮d wys艂ano, nie po raz ju偶 pierwszy, pos艂贸w do Arcyksi臋cia, kt贸rzy mu uchwa艂y obrad i nieprawo艣膰 jego wyboru mieli okaza膰 偶膮daj膮c, Aby w granice Polski nie wkracza艂.

Zygmunt ju偶 stan膮艂 pod贸wczas w Gda艅sku. Po odbytych naradach opuszczono Wi艣lic臋, nie my艣l膮c jej oblega膰. Pocz臋艂y si臋 harce, zabiegi, podst膮pne zmowy, Aby to Krak贸w ubiec dla Maksymiliana, to z drugiej strony obroni膰 si臋, zaskoczy膰, nieprzyjaciela onie艣mieli膰.

Bajbuza ze swymi kopijnikami, cho膰 ich niewielu mia艂, Ale 偶e na nich rachowa膰 by艂o mo偶na, ci膮gle przy hetmanie si臋 trzyma艂. Jako 偶o艂nierzowi to 偶ycie czynne, ca艂e na czatach lub w potyczkach, nie daj膮ce spocz膮膰, Ale trzymaj膮ce cz艂owieka w ci膮g艂ej gor膮czce oczekiwania, by艂o mu po偶膮danym i mi艂ym, lecz w nim nie jeden tylko by艂 偶o艂nierz. Dawa艂 si臋 rycerskiemu duchowi unosi膰 i ci膮gn膮c w pole zapomnia艂 o wszystkim, lecz gdy pod namiotem p贸藕niej przysz艂o mu spocz膮膰 samemu, poduma膰, rozwa偶y膰, oceni膰, co si臋 to oko艂o niego dzia艂o, cz艂owiek bra艂 g贸r臋 i smutek go ogarnia艂.

Nigdy jeszcze w 偶yciu z takiej strony niekorzystnej nie przypatrywa艂 si臋 tej braci swej, kt贸r膮 kocha膰 pragn膮艂, A zmuszony by艂 si臋 nad ni膮 litowa膰. Tysi膮ce przykrych w膮tpliwo艣ci piersi mu wype艂nia艂o i g艂ow臋 uczuciami i my艣lami, kt贸rym si臋 obroni膰 nie m贸g艂. Nie mia艂 si臋 nawet przed kim wyspowiada膰 i poskar偶y膰. Tote偶 przychodzi艂y na niego takie godziny pogr膮偶enia w sobie i nieprzezwyci臋偶onego smutku, 偶e Szczypior, zastaj膮c go z g艂ow膮 wspart膮 na r臋kach i brwiami 艣ci膮gni臋tymi, pos膮dza艂 o wcale inne powody tego zn臋kania. Przypisywa艂 mu tak膮 okrutn膮 t臋sknic臋 za 艣liczn膮 ow膮 ksi臋偶n膮 Teres膮.

Naprawd臋 za艣 Bajbuza, kt贸ry tak gor膮co, cia艂em i dusz膮 si臋 rzuci艂 w ten wrz膮tek i zam臋t spraw publicznych, doznawa艂 tego rozczarowania, jakie spotyka ka偶dego, co d艂ugo sobie roi艂, snu艂, tworzy艂 艣wiat po swej my艣li i s膮dzi艂, 偶e go takim znajdzie. Tymczasem rozbija艂 si臋 na nim o tyle samolubstwa, dziecinnych fraszek, dumy i pr贸偶no艣ci, chciwo艣ci, rozpasania, lekkomy艣lno艣ci, A tam, gdzie trafia艂 na poczciwych, znajdowa艂 ich tak biednie na duchu wyposa偶onymi, 偶e mu ca艂a odpada艂a ochota do mi臋szania si臋 do tego bez艂adnego ruchu.

Jednego dnia stary Arcykap艂an by艂 z G贸rk膮 i Zborowskimi nazajutrz przechodzi艂 do hetmana. Spytek od hetmana przerzuca艂 si臋 do obozu G贸rk贸w. Rzymski pose艂 popiera艂 dysydent贸w. Od ka偶dego mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰 zdrady. W samym hetmanie, kt贸rego znakomitego charakteru Bajbuza nie m贸g艂 zaprzeczy膰, chwilami gra艂a duma ogromna i ch臋膰 panowania. Pomi臋dzy wodzami stronnictw najmniejsze powodzenie budzi艂o zazdro艣膰.

W ostatnich dniach Bajbuza dowiedzia艂 si臋 poufnie, i偶 dot膮d wiernie trzymaj膮cy stron臋 hetmana marsza艂ek Opali艅ski, przestraszony tym, 偶e Zamoyski znowu mo偶e i za tego panowania opanowa膰 umys艂 m艂odego kr贸la, zaczyna艂 w wielkiej tajemnicy zbli偶a膰 si臋 do rakuszan i G贸rki.

Codzienne te do艣wiadczenia, nieustanne zmiany, kt贸re nie zawsze szlachetno艣ci charakter贸w dowodzi艂y, zrazi艂y rotmistrza. Odpad艂a go ochota do po艣wi臋ce艅 i pracy, nie wiedezia艂, w kt贸r膮 i艣膰 mia艂 stron臋. Chor膮gwi膮 dla niego dot膮d by艂 hetman, zaczyna艂 nawet o nim w膮tpi膰.

Potrzeba by艂o jednak dotrwa膰 na stanowisku do ko艅ca, cho膰by przez ciekawo艣膰, jak si臋 mia艂 ten zam臋t tak d艂ugo przeci膮gaj膮cy uko艅czy膰. Nie usz艂o przyjacio艂om i towarzyszom broni rotmistrza to jego ponure zadumanie, szukali przyczyny i trafiali zawsze tylko na ksi臋偶n臋, o kt贸rej on w艂a艣nie teraz mo偶e mniej my艣la艂, bo ta tragikomedia 偶ycia publicznego, w kt贸r膮 by艂 wmi臋szany, podnosi艂a go nad poziom powszedni.




Rozdzia艂 VIII

Kr贸lowa Anna, dr偶膮c, oczekiwa艂a przybranego syna, o kt贸rym s膮dzi艂a z jego list贸w, z opowiada艅 o nim ludzi, z przeczu膰 w艂asnego serca, A razem z tym jednak na modlitwach do Boga czu艂a, 偶e ta posta膰, jak膮 mia艂a przed oczyma, kt贸rej si臋 spodziewa艂a, tak膮, jak膮 ona j膮 sobie tworzy艂a d艂ugimi laty, mog艂a by膰 mar膮 tylko i z艂udzeniem, Zygmunt za艣 wcale inn膮 rzeczywisto艣ci膮. Ostatni ten zaw贸d w 偶yciu, kt贸re by艂o go pe艂nym, by艂by j膮 zabi艂.

Jak tylko si臋 kr贸lowa dowiedzia艂a, i偶 Zygmunt ze Szwecji wyp艂yn膮艂 i by艂 spodziewanym w Gda艅sku, nie mog膮c sama po艣pieszy膰 na jego spotkanie w艣r贸d kraju z powodu partyzant贸w Maksymiliana nie wsz臋dzie dla niej bezpiecznego, musia艂a czeka膰 na siostrzana w Piotrkowie. Kali艅ski si臋 ofiarowa艂, b膮d藕 co b膮d藕, dotrze膰 do Gda艅ska, A tam znale藕膰 艣rodki, pos艂y, ludzi, Aby kr贸low臋 ci膮gle uwiadamia膰 o podr贸偶y Zygmunta.

Nie wiedzia艂a o tym wcale Anna, 偶e stary kr贸l Jan III, zra偶ony naleganiami Polak贸w o ust膮pienie Estonii, pod b艂ogos艂awie艅stwem synowi nazad powraca膰 kaza艂 i zrzec si臋 korony. Nie wiedzia艂a i o tym, 偶e przy boku m艂odego pana b臋d膮cy ksi臋偶a Go艂y艅ski, Rabe * i inni tak mu malowali stan nieszcz臋艣liwy Rzeczypospolitej, i偶 m艂ody pan postanowi艂 ju偶 by艂 w duchu koron臋 mu ofiarowan膮, jakby ona by艂a jab艂kiem do zjedzenia, ust膮pi膰 Arcyksi臋ciu Austriackiemu Ernestowi z warunkiem tylko, Aby sobie siostr臋 jego Ann臋 wzi膮艂 za 偶on臋. O tych wszystkich strasznych, poczwarnych planach stara kr贸lowa nie mia艂a poj臋cia. Nie by艂y te偶 one tak g艂oszone, Aby poza izby kr贸la m艂odego w 艣wiat wylecie膰 mia艂y.

Ksi膮dz Rabe - Justus Rabe, jezuita, kaznodzieja i spowiednik na dworze Zygmunta III

Ofiar臋 Kali艅skiego przyj臋艂a kr贸lowa z wdzi臋czno艣ci膮 wielk膮, kaza艂a mu da膰 listy do Ich Mi艂o艣ci Pan贸w Rad Miejskich Miasta Gda艅ska, do kilku burmistrz贸w, zmog艂a si臋 na dosy膰 szczup艂y wiatyk dla niego i Kali艅ski ruszy艂.

Jak sobie tam w miejscu rad臋 dawa艂, nie wiadomo, lecz mimo niepozorno艣ci swej, prostoty, umia艂 trafia膰 do celu i listy jego by艂y tak dla starej kr贸lowej po偶膮dane, i偶 nigdy, mo偶e od si贸str dawniej, niecierpliwiej oczekiwanymi nie by艂y. Rozumie si臋, i偶 poczciwy Kali艅ski, ju偶 o dw贸r si臋 ocieraj膮c, do tyla by艂 dyplomat膮, i偶 nie wszystko pisa艂, jak widzia艂, i co by艂o smutniejszego, zachowywa艂 dla siebie. Listy do kr贸lowej, rodzaj gazetek pisanych, brzmia艂y uwielbieniem dla m艂odego pana i podziwem nad zapa艂em, jaki okazywano mu, wsz臋dzie przyjmuj膮c po偶膮danego. Inn膮 drog膮 zmienione nieco gazetki te s艂a艂 Kali艅ski przyjacielowi Bajbuzie, kt贸ry go tak owym rz臋dem i czapl膮 kitk膮 uj膮艂 za serce, i偶 go czci艂 i wielbi艂, A podnosi艂 nad wszystkich. Do kr贸lowej te偶 nadzwyczaj by艂o pos艂owi jej trudno napisa膰 prawd臋 o towarzyszce Zygmunta, siostrze jego Annie, kt贸ra z nim razem przybywa艂a, Ale r贸偶ni艂a si臋 od niego ca艂ym niebem, jak si臋 na贸wczas wyra偶ano.

Kr贸la m艂odego otaczali jezuici, A gdy si臋 po艣mia膰 chcia艂, przychodzi艂 w wyszarzanej laika sukience ksi膮dz Kapusta, 鈥渘omen omen鈥, * prostoduszna istota, kt贸ry g艂upkowatymi odpowiedziami go zabawia艂.

Wojciech Kapusta przebywa艂 istotnie w otoczeniu Zygmunta III. Prawdopodobnie nie by艂 ksi臋dzem, Ale bratem zakonnym ( laikiem) u jezuit贸w. Nomen omen ( 艂ac.) - imi臋 wr贸偶ebne, nazwisko charakteryzuj膮ce w艂a艣ciciela. Otoczenie jezuickie Zygmunta III opisa艂 Autor wed艂ug 藕r贸d艂owych przekaz贸w historycznych, jak i 艣ci艣le scharakteryzowa艂 prawdziwe zamiary rodziny kr贸lewskiej Waz贸w wobec Polski. To samo tyczy si臋 postaci i roli kr贸lewny Anny.

Kr贸lewna Anna przy sobie ksi臋偶y katolickich znosi膰 nie mog艂a, zowi膮c ich ba艂wochwalcami, papistami, faryzeuszami, tak 偶e cz臋stokro膰 i Zygmunta, i jego towarzysz贸w do rozpaczy przyprowadza艂a. Nawraca膰 j膮 nie by艂o sposobu, wym贸c na niej nawet przyzwoite milczenie trudno by艂o, tak 偶e najcz臋艣ciej rozdzielano kr贸la m艂odego od niej, zostawiano j膮 sam膮 i musiano przez szpary patrze膰, gdy sobie do towarzystwa ministr贸w protestanckich 艣ci膮gn臋艂a. Czyni艂a za艣 to cz臋sto na przekor臋 bratu, A wi臋cej jeszcze jezuitom przy nim b臋d膮cym, kt贸rzy nie 艣miej膮c wojowa膰 z kobiet膮, z kr贸lewn膮, udawali, 偶e nie s艂ysz膮, udawali, 偶e nie widz膮, czynili, jakby nie rozumieli. Post臋powanie to gorsz膮ce kr贸lewnej Anny, starano si臋 zatrze膰, pokry膰, os艂oni膰, gdy ona przeciwnie chcia艂a je mie膰 g艂o艣nym. St膮d nieustanne szorstkie starcia, A dla Zygmunta niewyczerpane 藕r贸d艂o utrapie艅. Jakkolwiek ksi臋偶a byli pewni, i偶 umys艂 m艂odego kr贸la opanowali i nie potrzebowali si臋 obawia膰, Aby im go wydarto, wp艂yw siostry, s艂uchanie jej ironicznych naigrawa艅 z katolickich obrz臋d贸w, z relikwij, z nabo偶e艅stwa, niepokoi艂o str贸偶贸w sumienia.

Kali艅ski, kt贸ry dzi臋ki listom i pozawi膮zywanym stosunkom wsz臋dzie si臋 umia艂 docisn膮膰, A zaraz pierwszego dnia do Le艣niowolskiego si臋 dosta艂, kt贸ry z kr贸lem przybywa艂, z dworem szwedzkim i z duchownymi si臋 pozna艂, uderzony by艂 zafrasowwaniem, smutkiem, widoczn膮 niech臋ci膮, z jak膮 Zygmunt wita艂 now膮 swoj膮 ojczyzn臋. Znalaz艂 go dziwnie chmurnym, milcz膮cym, dumnym i uciekaj膮cym co chwila do swych pokoj贸w, do swej poufa艂ej s艂u偶by, do swych tajemniczych zaj臋膰 i nabo偶e艅stwa. Pobie偶ny nawet u艣mieszek nie zjawi艂 si臋 na twarzy pos臋pnej Zygmunta. Wszystkim wyda艂 si臋 on pi臋knym, lecz Ani w nim jagiello艅skiego nic, Ani polskiego nie by艂o. Hiszpan, Szwed, cudzoziemiec by艂 jaki艣, cho膰 po polsku powoli, Ale czysto m贸wi艂 i pi臋knie. W kraju, jak Polska, gdzie tak niepomiernie puszczano wodze swadzie, przywi膮zywano tak膮 wag臋 do retoryki, sypano mowami z tak膮 ochot膮, kr贸l milcz膮cy z trudno艣ci膮 m贸g艂 podbi膰 serca. Po Batorym, kt贸ry po 艂acinie i z 偶o艂nierskim lakonizmem si臋 odzywa艂, mruczek taki, kt贸ry m贸wi膰 po prostu nie chcia艂, smutnym by艂 nabytkiem. Ani twarz膮, Ani mow膮 serc sobie nie m贸g艂 pozyska膰.

Od domownik贸w si臋 dowiedzia艂 Kali艅ski, 偶e pan m艂ody by艂 jednak nadzwyczaj obdarowanym od natury i do wszystkiego zdolnym. Co si臋 tyczy rycerskich spraw, 艣wiadczono, 偶e m臋偶nym by艂, Ale si臋 w wojskowej sztuce i zabawach nie kocha艂. Lubi艂 za to kant, * muzyk臋, obiecywa艂 s艂awn膮 utrzymywa膰 kapel臋 i w艂asnor臋cznie do ko艣cio艂贸w wyrabia膰 monstrancje i kielichy. Talenta te Kali艅skiego czyni艂y niemym. A c贸偶 by robili z艂otnicy przy Grodzkiej ulicy? To mu przyznawa艂 pose艂 kr贸lowej Anny, 偶e si臋 nader pa艅sko stawi艂 i zna膰 w nim by艂o na pierwszy rzut oka potomka wielkiego rodu.

Kant ( z 艂ac.) - 艣piew.

Kr贸lowej Annie r臋ce dr偶a艂y, odbieraj膮c te listy poufne. * Obok nich przychodzi艂y i od samego Zygmunta serdeczne, Ale sztywne i kancelaryjnym stylem uk艂adane. Kr贸lowa na pr贸偶no szuka艂a w nich tej oznaki jakiej艣 poruszenia serca, kt贸ra dla niej nade wszystko dro偶sz膮 by by艂a. Tak z jednej strony odbieraj膮c doniesienia od Kali艅skiego, z drugiej wie艣ci od Krakowa sprzeczne, raz o powodzeniach hetmana, to znowu o si艂ach gromadz膮cych si臋 gro藕no Maksymiliana, kt贸ry swoj膮 elekcj臋 zawsze za najprawowitsz膮 w 艣wiecie uwa偶a艂, kr贸lowa nie mia艂a chwili pokoju i pociechy. By艂a to prawdziwa tortura moralna, w kt贸rej zimno i upa艂 mienia艂y si臋 nieustannie, nadzieje i zw膮tpienia. Ludzie nie oszcz臋dzali jej najprzykrzejszych ba艣ni, zmy艣la艅, postrach贸w. Jedyn膮 pociech膮 by艂o tylko, 偶e przedniejsi senatorowie, prymas, panowie, czo艂o narodu, 艣pieszyli po艂膮czy膰 si臋 z Zygmuntem, jako z wybranym przez si臋 monarch膮, jedynym, jakiego uznawali.

Znowu zdanie o b艂臋dnej sk艂adni. Winno brzmie膰: 鈥( ...) kiedy odbiera艂a te listy poufne鈥.

Chwili, gdy na ostatek marzenie lat d艂ugich si臋 zi艣ci艂o i Anna mog艂a siostrzana, syna w nim u艣cisn膮膰, tego, co si臋 w jej sercu dzia艂o pod贸wczas, 偶adne by pi贸ro nie opisa艂o. W duszy nuci艂a t臋 pie艣艅 ziszczonych nadziei, kt贸rych si臋 ju偶 nie spodziewa艂a do偶y膰: 鈥淭eraz odpu艣膰 mnie Panie...鈥 Syn ten przybrany wyda艂 si臋 cudownie pi臋knym, zjawi艂 opromieniony wszystkimi przymiotami, jakie tylko zamarzy膰 dla艅 mog艂a. 艣mia艂a si臋, p艂aka艂a, obejmowa艂a go, kl臋ka艂a przed nim i nawet lodowaty ch艂贸d przybysza musia艂 nieco taja膰, gdy si臋 znale藕li sam na sam.

Uprzedzon膮 by艂a kr贸lowa o Annie, kt贸r膮 wita艂a czule, Ale z pewnym zak艂opotaniem, A ona te偶 wcale si臋 ciotce nabija膰 * nie my艣la艂a.

Nabija膰 si臋 ( st. pol.) - wyraz u偶ywany przez Kraszewskiego stale zamiast powszechnego 鈥渘arzuca膰 si臋鈥.

I kr贸l, i ona, gdy si臋 znale藕li sami w komorze zamkni臋tej, na zapytanie, jak si臋 im Polska podoba艂a, odpowiedzieli, 偶e wygl膮da艂a smutnie i ubogo. By艂a to te偶 pora jesienna, w kt贸rej kraj 偶aden pi臋knym wydawa膰 si臋 nie m贸g艂, A droga, jak膮 przebywali, nie wiod艂a najpi臋kniejszymi okolicami.

W Piotrkowie d艂ugo spoczywa膰 nie by艂o mo偶na. Zar贸wno z przybyciem Zygmunta nadesz艂a wiadomo艣膰, 偶e jazda Maksymiliana opanowa艂a Przedborz, A Opali艅skiego oddzia艂 rozbi艂a i w cz臋艣ci w niewol臋 zabra艂a. Opr贸cz tego pochwycono pacholika, wys艂anego tu umy艣lnie, Aby miasto podpali艂, i w istocie po偶ar zosta艂 pod艂o偶ony. Przez dni dwa nie rozbiera艂 si臋 kr贸l i spa膰 nie k艂ad艂. Czuwali wszyscy, 艣ci膮gano oddzia艂y, spodziewano si臋 napa艣ci.

Maksymilianowe ufce, wyprawione dla opanowania Piotrkowa, uzna艂y go wszak偶e trudnym do zdobycia i, pop艂och tylko wznieciwszy, cofn臋艁y si臋. Ale, co gorzej, szlachta wielkopolska i sieradzka, kt贸ra si臋 do kr贸la 艣ci膮ga艂a, znu偶ona powoli rozchodzi膰 si臋 zacz臋艂a. Si艂y Zygmunta si臋 uszczupla艂y. Doradzono kr贸lowi noc膮 i potajemnie wyci膮gn膮膰 do Warszawy.

By艂 to ruch, jak si臋 okaza艂o, umy艣lnie na oba艂amucenie nieprzyjaciela tylko obrachowany. Puszczono wie艣ci, 偶e Zygmunt do Szwecji powraca, tymczasem on nagle wstecz si臋 do Krakowa skierowa艂, przeszed艂 Pilic臋 pod Nowym Miastem, potem Wis艂臋 pod Korczynem i tym sposobem rzek膮 si臋 od obozu Maksymiliana obwarowa艂.

Kr贸lowa z Ann膮 uda艂y si臋 do Warszawy. Po偶egnanie z Zygmuntem kosztowa艂o 艂ez wiele. Ona, co wszystko po艣wi臋ci艂a, Aby go do tego tronu doprowadzi膰 ofiarami niezmiernymi, musia艂a z ust jego us艂ysze膰, 偶e got贸w zrzec si臋 korony dla Ernesta i Anny, A sam woli do Szwecji powraca膰.

Pierwsze te dni panowania najprzykrzejsze na nim uczyni艂y wra偶enie. S艂ysza艂 tylko o rozterkach, widzia艂 kraj rozdarty, nie by艂o nadziei przejednania; m艂ody, niedo艣wiadczony, gdy i ojciec nalega艂, Aby si臋 cofn膮艂, przyzna艂 si臋 ciotce, i偶 nad wszystko wola艂by to uczyni膰.

Anna pad艂a 艂zami zalana, nie znalaz艂szy wyraz贸w na odpowied藕. Zygmunt z takim ch艂odem jej o艣wiadcza艂 to postanowienie swoje, z takim niemal okrucie艅stwem, 偶e s艂owy tymi mi艂o艣膰 jej dla siebie na chwil臋 zachwia艂. Oburzy艂a si臋 na niewdzi臋czno艣膰, lecz nie rzek艂a s艂owa. Jeszcze jeden ten zaw贸d, to by艂a 艣mier膰.

Szcz臋艣ciem lito艣ciwi ludzie otaczaj膮cy Zygmunta, Le艣niowolski, biskupi, kt贸rzy wyjechali na jego spotkanie, potrafili to zniech臋cenie wystawi膰 jej jako rzecz przemijaj膮c膮, jako s艂owo na wiatr rzucone, kt贸rego spe艂nienia nawet o w艂asn膮 cze艣膰 troskliwo艣膰 dopu艣ci膰 nie mog艂a. Zmuszono niemal kr贸la, Aby szed艂 dalej. Krak贸w by艂 ju偶 blisko, doci膮gn膮艂 do Wieliczki, dano zna膰 Zamoyskiemu, kt贸ry tu nadbieg艂 razem z wielu senatorami i duchownymi.

Maksymilian zmuszony by艂 si臋 cofn膮膰, nie maj膮c nadziei zdobycia Krakowa, po odniesionej tu kl臋sce, w kt贸rej Zamoyski, A przy nim rotmistrz nasz cud贸w m臋stwa dokazywali.

Bajbuza zapomnia艂 w艣r贸d upa艂u tej morderczej walki o smutkach swych, znowu si臋 przeistaczaj膮c na wojaka. Trupami us艂ane zosta艂o pobojowisko, zdobyto 艂upy wielkie, A mieszka艅cy przedmie艣cia, kt贸rzy zdrad膮 wprowadzili do niego Maksymiliana 偶o艂nierzy, w pie艅 wyci臋ci zostali. * Na tych zgliszczach rotmistrz stoj膮c, gdy och艂贸d艂, chcia艂 prawie skruszy膰 szabl臋 i wraca膰 do domu, tak mu krwi膮 zap艂yn臋艂o serce. Widok tych okrucie艅stw, zdzicza艂ego 偶o艂dactwa, obmierzi艂 mu rycerstwo. Szczypior pozna膰 go nie m贸g艂, gdy blady, A z zas臋pion膮 twarz膮 powr贸ci艂 noc膮 do izby przeznaczonej dla spoczynku. Wszystko doko艂a wrza艂o rado艣ci膮 zwyci臋stwa, kt贸rej jeden Bajbuza nie podziela艂. Nie umiano tego sobie wyt艂umaczy膰. Nast臋pnych dni tak go ma艂o ju偶 obchodzi艂o, co si臋 dzia艂o, 偶e gdy mu oznajmiono, i偶 razem z hetmanem ma naprzeciw kr贸la jecha膰, ledwie si臋 zgodzi艂 na to, Aby sw膮 szmelcowan膮 kaza膰 doby膰 zbroj臋 i towarzyszy膰 kopijnikom.

Chodzi tu o fakt historyczny krwawego odwetu na mieszka艅cach przedmie艣cia Krakowa, Garbarze, przewa偶nie Niemcach, kt贸rzy porozumieli si臋 z wojskami Maksymiliana co do podst臋pnego opanowania bramy Szewskiej, celem 艂atwego zdobycia miasta.

- Ale c贸偶 bo ci jest, rotmistrzu? - wo艂a艂 Szczypior, kt贸ry dwa razy lekko ranny 艣piewa艂 po ca艂ych dniach, tak mu zwyci臋stwo serce rozszerza艂o. - Co ci jest?

- Nic - rzek艂 Bajbuza - po prostu ju偶 mnie jatki te ostatnie do walki zrazi艂y. Zda si臋 to-li na co - B贸g wie? A ludzkich 偶ywot贸w, A rodzin i szcz臋艣cia wiele艣my zgrabili i zniszczyli? Od takich wojen Panie Bo偶e strze偶 i uchowaj, A jeszcze nie wiemy, jakiego si臋 pana tym kosztem dobijamy.

Ruszy艂 ramionami.

- Szczypior sta艂, s艂ucha艂 i wcale nie zrozumia艂. Wstyd mu si臋 do tego przyzna膰 by艂o. Szanowa艂 wielce Bajbuz臋 i wierzy艂 zar贸wno w rozum jego i serce, co艣 wi臋c w tym tkwi膰 musia艂o. Szczypior poj膮膰 tego nie umia艂.

Bajbuza, kt贸rego ju偶 po listach Kali艅skiego w cz臋艣ci wielka ciekawo艣膰 ogl膮dania nowego pana odpad艂a, ledwie si臋 nieledwie da艂 nam贸wi膰 na to, Aby w orszaku hetmana jecha艂 go spotyka膰. Lecz raz si臋 zaprz膮g艂szy, trzeba by艂o ci膮gn膮膰 do ko艅ca. Mrukn膮艂 tylko:

- Kr贸l przybywa, ukoronujemy go nare艣cie i niech si臋 to raz wszystko sko艅czy. Zborowskim i G贸rkom przebaczym i niech pok贸j zakwita, A my z tob膮 pojedziemy na Podole Tatar贸w bi膰, to lepiej.

Szczypior, kt贸ry Ani tak g艂臋boko, Ani tak daleko wzrokiem nie si臋ga艂, zmilcza艂.

Trzeba by艂o tedy kopijnikom nowe proporce kaza膰 szy膰, drzewce po艣cierane malowa膰 i z艂oci膰, konie im dokupowywa膰, bo Bajbuza musia艂 wyst膮pi膰, cho膰by dlatego, Aby si臋 Szczypior za niego nie wstydzi艂.

Gdy przysz艂o do odziewania si臋 w drog臋, chor膮偶y stoczy艂 jeszcze raz walk臋 z przyjacielem, zmuszaj膮c go do w艂o偶enia na ramiona najbogatszego sahajdaka, do przybrania konia w turkusowy rz膮d i kap臋 szyt膮 itd.

Bajbuza od tej rzezi garbarzy u Szewskiej bramy ci膮gle krew widzia艂 na sobie. Z oboj臋tno艣ci膮 cz艂owieka, kt贸ry do tego nie przywi膮zuje wagi, da艂 wre艣cie Szczypiorowi rozporz膮dza膰 si臋, jak chcia艂, i z pos臋pnym obliczem pojecha艂 za hetmanem, kt贸ry rozpromieniony 艣pieszy艂 - zwyci臋zca - pewien najwdzi臋czniejszego przyj臋cia.

Przyj臋cie kr贸la po 艣wie偶ych wypadkach, gdy si臋 na nie przygotowa膰 nie miano czasu, zostawia艂o wiele do 偶yczenia i nie by艂o tak wystawnym i wspania艂ym, jak hetman i senatorowie pragn臋li. Uczyniono jednak, na co si臋 zdoby膰 by艂o mo偶na.

Wyjecha艂 w poczcie okaza艂ym z duchowie艅stwem i panami senatorami 艣wieckimi w liczbie dosy膰 znacznej hetman Zamoyski. Wszystkich oczy zwr贸cone by艂y na kr贸la, kt贸ry z powag膮 nad wiek sw贸j, zimny, sztywny, z chmur膮 na czole, nie okazuj膮c najmniejszego poruszenia, A Zamoyskiemu 偶adnego szczeg贸lnego wzgl臋du, przyj膮艂 przem贸wienia i powitania rado艣ne. Mo偶na si臋 by艂o z obej艣cia si臋 ostro偶nego z hetmanem domy艣le膰, i偶 uprzedzonym i przestrze偶onym by膰 musia艂 i wi臋cej mo偶e obawia艂 si臋 go, ni偶 sk艂onnym by艂 do oddania si臋 ca艂kowitego, jak si臋 niekt贸rzy l臋kali. Wiedziono go potem uroczy艣cie na Ka藕mierz, na Stradom, przez wa艂y, ponad murami miejskimi A偶 do strzelnicy. Wsz臋dzie lud mnogi, 艣wi膮tecznie poubierany, ciekawy t艂oczy艂 si臋 i cisn膮艂 dla ogl膮dania oblicza m艂odego pana, kt贸ry nawet, zbytniej ciekawo艣ci nie okazuj膮c, zaledwie oczy podnosi艂.

Przed strzelnic膮 oczekiwali na艅 mieszczanie krakowscy, burmistrze, wujtowie, 艂awnicy, kupcy i panowie kolegiaci Akademii Krakowskiej. Dalej sta艂y oddzia艂y wojskowe postrojone, jak kt贸ry m贸g艂, najoch臋do偶niej, gdzie i rotmistrz nasz ze swwymi kopijnikami niepo艣lednie miejsce zajmowa艂, bo ludzie jego ko艅mi uzbrojeniem i barw膮 do najcelniejszych nale偶eli.

Bajbuza m贸g艂 podje偶d偶aj膮cemu si臋 przypatrze膰 i zwr贸ci艂 na艅 oczy ciekawe, Ale z martwej twarzy i spuszczonych powiek, z postawy jakby odr臋twia艂ej nic wnie艣膰 nie m贸g艂. Nie poci膮ga艂 ku sobie m艂ody pan nikogo. Tu hetman wyst膮pi艂 znowu, gar艣膰 wojsk zalecaj膮c kr贸lowi i za wierne jej r臋cz膮c s艂u偶by.

Jak na pierwszy wyst臋p, Zamoyski mia艂 nawet szcz臋艣cie z艂o偶y膰 przyby艂emu panu 艂upy na jego przeciwnikach zdobyte, dwie bu艂awy, trzy chor膮gwie pod Krakowem Maksymilianowym odj臋te, dzia艂a, zbroje i wozy.

Na sza艅cach wiod膮cych do Kleparza miano czas skleci膰 noc膮 kilka bram zwyci臋skich z god艂ami i napisami. Na jednej ze trzech siedzia艂 w gnie藕dzie orze艂 bia艂y, trzymaj膮cy w szponach snopek * Waz贸w i wyrywanymi z niego k艂osami karmi艂 m艂ode ptasz臋ta. By艂a to pierwsza z tych mnogich Alegorii, do kt贸rych herb szwedzki tak obfitego mia艂 dostarcza膰 w膮tku. Zygmunt zaledwie ch艂odnym okiem roztargnionym rzuca艂 na te wysi艂ki miasta, kt贸re uczci膰 go pragn臋艁o. T艂umaczy艂o to po艂o偶enie kraju i stolicy, lecz wjazd ten na ni膮 nie odznacza艂 si臋 uczuciem, nie wywo艂a艂 Ani zapa艂u, ni rado艣ci.

Snopek znajdowa艂 si臋 w herbie rodu kr贸lewskiego Waz贸w.

Na twarzach pocz膮wszy od Zygmunta, nic wyczyta膰 nie by艂o mo偶na opr贸cz znu偶enia, A hetman, kt贸ry z pocz膮tku dosy膰 si臋 zdawa艂 o偶ywionym, powoli tak偶e ostyga艂. Oko jego bada艂o Zygmunta, A do艣wiadczenie dozwala艂o mu czyta膰 w nim ju偶 uprzedzenie przeciwko sobie.

We Floria艅skiej Bramie zatrzyma艂 kr贸la raz jeszcze imieniem senatu Biskup kamieniecki Go艣licki i d艂ug膮, zbyt d艂ug膮 mow膮 wita艂 go, sk艂adaj膮c mu 偶yczenia i b艂ogos艂awi膮c: - 鈥淧rospere, procede et regna!鈥 *

Prospere, procede et regna! ( 艂ac.) - w swobodnym t艂umaczeniu: Panuj szcz臋艣liwie!

Z ca艂ego dnia tego jedyn膮 chwil膮, w kt贸rej uderzy艂y serca i rozja艣ni艂y si臋 czo艂a, by艂a ta, gdy Zygmunt na ostatek podni贸s艂szy oczy Go艣lickiemu odpowiadaj膮c odezwa艂 si臋 po polsku! D藕wi臋k tej mowy w jego ustach wywo艂a艂 nieopisany zapa艂 i zap艂aci艂 za wra偶enia, jakie poprzedzi艂y ten moment uroczysty. Mowa ta w jego ustach by艂a jakby 艣lubem z narodem i ziemi膮.

Wszystko to tak przeci膮gn臋艁o przybycie do ko艣cio艂a na Wawelu i na zamek, 偶e nabo偶e艅stwo dzi臋kczynne odby艂o si臋 ju偶 noc膮, przy 艣wiecach, A na spoczynek kr贸l zaledwie m贸g艂 si臋 uda膰 po p贸艂nocy.

Bajbuza, kt贸ry pragn膮艂 w艂asnymi oczyma wr贸偶b臋 przysz艂o艣ci wyczyta膰 w Zygmuncie i 艣ledzi艂 ka偶de jego poruszenie, uda艂 si臋 na Wawel za nim, ludzi swych odprawiwszy, dotrwa艂 na nabo偶e艅stwie i p贸藕no powr贸ci艂 do czekaj膮cego na niego Szczypiora.

Jedno pytanie powtarza艂o si臋 wsz臋dzie:

- A c贸偶 kr贸l? A c贸偶 m艂ody pan?

Powszechnie chwalono postaw臋 pa艅sk膮 i powag臋, Ale znajdowano go zimnym. Drudzy t艂umaczyli to nie艣mia艂o艣ci膮. Bajbuza, kt贸ry si臋 nieraz w 偶yciu przekona艂, 偶e ludzie na ludzi w tajemniczy spos贸b jaki艣 dzia艂aj膮 przy pierwszym zaraz najcz臋艣ciej zetkni臋ciu si臋 z sob膮, milcza艂, bo odebrane wra偶enie by艂o s艂abe i niejasne. Posta膰 ta zosta艂a dla艅 tajemnic膮.

Na obliczu hetmana czytali wszyscy wi臋cej troski ni偶 rado艣ci z doprowadzonego do ko艅ca trudnego wyboru. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e jemu tylko i kr贸lowej Annie winien by艂 Zygmunt swe powo艂anie na tron. Zamoyski przewidywa艂, 偶e brzemi臋 wdzi臋czno艣ci b臋dzie tak ci臋偶kim, i偶 kr贸l z niego jakimkolwiek pozorem wyzwoli膰 si臋 b臋dzie stara艂. 呕ycie powinno go by艂o nauczy膰, 偶e nie ma nic do d藕wigania trudniejszego, wstr臋tliwszego nad wdzi臋czno艣膰 i 偶e w naturze ludzkiej jest dobroczy艅c贸w nienawidzie膰, bo dobrodziejstwo jest rodzajem upokorzenia. Nie myli艂 si臋 te偶 przeczuwaj膮c, 偶e pocz膮wszy od marsza艂ka Opali艅skiego, od kr贸lowej, od senator贸w wielu, kt贸rzy pierwsi si臋 do kr贸la zbli偶yli, wszyscy ju偶 nastraszy膰 musieli go niezmiern膮 przewag膮 hetmana, pot臋g膮 jego, znaczeniem za Batorego, roszczeniami, jakie na przysz艂o艣膰 stawi膰 b臋dzie, Aby w miejscu niedo艣wiadczonego m艂odzika panowa膰. Wszystko to zawczasu odstr臋cza艂o i odpycha艂o od Zamoyskiego.

Bajbuza, kt贸rego oskoczyli powracaj膮cego z zamku przyjaciele, na pytania ich nagl膮ce odpowiedzia艂, 偶e nie mo偶e wcale s膮dzi膰 z pierwszego wejrzenia o kr贸lu.

- Tyle wiem, co i ichmo艣膰 wszyscy, 偶e przystojny jest i ostro偶ny, A w sobie zamkni臋ty. Wczorajszego dnia na chwil臋 si臋 nie da艂 poruszy膰 i lodowatym wejrzeniem mierzy艂 wszystko.

Nazajutrz z zamku tyle tylko przyniesiono, i偶 wyszed艂 do pan贸w senator贸w w bardzo wytwornym, hiszpa艅skim stroju, kt贸ry na贸wczas na europejskich dworach by艂 modnym.

Rozumie si臋, i偶 hetman od rana by艂 na zamku, usi艂uj膮c si臋 przybli偶y膰, wyrozumie膰 pana, zaj膮c to stanowisko, jakiego si臋 tu spodziewa艂 i s膮dzi艂, 偶e ma do niego prawo.

Po mie艣cie tymczasem chodzi艂y najsprzeczniejsze wie艣ci, kt贸re snuto z p贸艂g臋bkiem puszczanych postrze偶e艅 os贸b, kt贸re kr贸lowi ze Szwecji towarzyszy艂y lub od Gda艅ska z nim jecha艂y. Jawnym by艂o, 偶e od wyl膮dowania na brzeg nie widziano go Ani razu weso艂ym, u艣miechni臋tym, swobodnym. Przez p贸艂 dnia siadywa艂 zamkni臋ty z duchownymi swymi, jak m贸wiono, na modlitwie, A przyst臋p mieli 艂atwy tylko ci, kt贸rych ksi臋偶a polecali i wprowadzali.

Bajbuza, pomimo i偶 sam nie uczu艂 si臋 poci膮gni臋tym do m艂odego pana, broni艂 go 偶arliwie:

- Nie s膮d藕cie偶, czekajcie. Obcy jest, onie艣mielony, nie zna ziemi, po kt贸rej st膮pa, niepewien jest jeszcze nawet, czy si臋 na niej utrzyma. M贸wi膮, 偶e nap臋dzi艂y go listy ojcowskie, nakazuj膮ce mu porzuci膰 koron臋 i do Szwecji powraca膰. My si臋 domagamy od niego Estonii, * kr贸l Jan jej da膰 nie chce, A Zygmunt te偶 nie my艣li zniech臋ca膰 ojca i dla nas czyni膰 ofiar.

Wspomniana tutaj, jak r贸wnie偶 w wielu innych miejscach powie艣ci, sprawa Estonii - to jeden z g艂贸wnych powod贸w rozd藕wi臋ku mi臋dzy kr贸lem i szlacht膮. Estonia nale偶a艂a wtedy do Szwecji. Zygmunt dzia艂a艂 skr臋powany przyrzeczeniem danym senatowi szwedzkiemu, 偶e 偶adnej z dzielnic Szwecji do Polski nie przy艂膮czy. Ze strony polskiej stawiano zn贸w przy艂膮czenie Estonii jako waarunek obj臋cia tronu. Zygmunt by艂 tu od pocz膮tku zmuszony do dzia艂ania dwulicowego. Sprawa Estonii sta艂a si臋 te偶 jedn膮 z przyczyn d艂ugotrwa艂ych wojen dynastycznych mi臋dzy Polsk膮 i Szwecj膮.

Na zamku trwa艂y ci膮g艂e narady i uk艂ady, kt贸rym nie by艂o ko艅ca. Zygmunt si臋 okazywa艂 niewzruszenie upartym. Sta艂 przy swoim. Z zamku rozesz艂y si臋 szepty, 偶e gotowa艂 si臋 Austriakom koron臋 ust膮pi膰 i przefrymarczy膰. Oburzenie to wywo艂ywa艂o. Jedni nie chcieli wierzy膰, drudzy si臋 ju偶 odgra偶ali. S艂owem, pierwsze wra偶enia tych dni, kt贸re cz臋sto stanowi膮 o przysz艂o艣ci, nie by艂y dla kr贸la pomy艣lne.

Hetmana widziano z czo艂em pos臋pnym, dumnie si臋 przesuwaj膮cego po mie艣cie. Le艣niowolski mia艂 go o knowaniach przeciwko niemu ostrzega膰, kt贸rych te偶 skutki jawnymi by艂y. Kr贸l si臋 Ani zbli偶y膰, Ani otwarcie przed nim wywn臋trzy膰 nie chcia艂. S艂ucha艂 milcz膮cy, odpowiada艂 p贸艂s艂贸wkami.

Drugiego dnia hetman, wychodz膮c od niego zra偶ony, spotkawszy si臋 z Le艣niowolskim, odezwa艂 si臋 do niego z przek膮sem:

- C贸偶e艣cie to nam za nieme diable przywie藕li?

Odstr臋czony, dotkni臋ty ju偶 brakiem zaufania, Zamoyski tym silniej sta艂 przy wymaganych przez nar贸d warunkach, 偶膮da艂 odst膮pienia Estonii. Zygmunt odmawia艂. W kilka dni po pr贸偶nych sporach i naracach kr贸l si臋 zerwa艂 z siedzenia zniecierpliwiony:

- Wol臋 t臋 koron臋 straci膰 - zawo艂a艂 - ni偶 post膮pi膰 przeciwko mojemu sumieniowi i przekonaniu!

Drzwiami rzuci艂 silnie i wyszed艂.

Taki by艂 skutek pierwszych rokowa艅 i pierwszego zbli偶enia si臋 do hetmana, kt贸remu kr贸l wszystko by艂 winien.

M贸wiono o od艂o偶eniu koronacji, dop贸ki kr贸l nie podpisa艂 wymaganych pakt贸w, Ale w ko艅cu oci膮ganie si臋 z t膮 uroczysto艣ci膮, kt贸ra mia艂a zwi膮za膰 nieodwo艂alnie obie strony, okaza艂o si臋 wszystkim tak gro藕nym wobec Maksymiliana, kt贸ry obstawa艂 przy swym wyborze i z wojskiem zagra偶a艂, 偶e hetman ulec musia艂 i ostatnich dni grudnia naznaczono uroczysty ten obrz臋d odby膰, na kt贸ry zjecha膰 mia艂 Karnkowski.

Rotmistrz nasz nie pozosta艂 przez ten czas bezczynnym, chocia偶 na poz贸r m贸g艂 si臋 nim wydawa膰. Chodzi艂 na zamek, s艂ucha艂, patrza艂 i stara艂 zda膰 sobie spraw臋 z po艂o偶enia, Aby wiedzie膰, co czyni膰 mia艂 dalej. Wedle jego rozumienia, z kt贸rym si臋 nie tai艂, nale偶a艂o wszelkimi mo偶liwymi 艣rodkami koniec po艂o偶y膰 rozterce, wyj艣膰 w pole, 艣ciga膰 nieprzyjaciela, oczy艣ci膰 z niego Siewierskie i granice Szl膮ska, zmusi膰 warcho艂贸w do poddania si臋 i pok贸j zyskawszy, goi膰 rany, 艂ad nadwer臋偶ony silnie zaprowadza膰. Ale nikt go nie s艂ucha艂.

Najbole艣niejszym dla rotmistrza by艂o, i偶 widzia艂 pomi臋dzy kr贸lem A tym, kt贸ry mu da艂 koron臋, coraz wydatniejszy rozbrat. Hetman zamiast sta膰 obok, wyst臋powa艂 w imi臋 narodu przeciw elektowi.

- Wszystko to bardzo si臋 藕le zapowiada! - mrucza艂 Bajbuza. - Mam ochot臋 kopijnik贸w bodaj zdawszy na Szczypiora, sam do Nadstyrza powraca膰.

Nie rusza艂 si臋 jednak z Krakowa. A nu偶 r臋ki jego jeszcze potrzebowa膰 b臋d膮? Czyni艂o to prawdopodobnym wtargni臋cie Maksymiliana ku Krzepicom i Wieluniowi.

Niech臋tni Zamoyskiemu, kt贸rzy go przy kr贸lu nieradzi widzieli i odsun膮膰 usi艂owali, wo艂ali wniebog艂osy, Aby wyci膮ga艂 w pole. Tam by艂o jego miejsce. Bajbuza wt贸rowa艂, Ale nie wszystko by艂o w gotowo艣ci, 偶o艂nierz nie op艂acony i zniech臋cony, broni brak, wstrzymywa艂y. Na koniec doprowadzono hetmana do tego rodzaju gor膮czki i zniecierpliwienia, kt贸re d艂u偶ej si臋 oci膮ga膰 nie dozwala艂y.

Szczypior wpad艂 uradowany z t膮 nowin膮 do Bajbuzy, kt贸ry nad Boecjuszem * siedzia艂, 偶e w poch贸d wyrusz膮. Ksi臋ga posz艂a w k膮t, odezwa艂 si臋 rycerz w zniech臋conym rotmistrzu. Oblicze mu si臋 rozchmurzy艂o. U艣ciska艂 Szczypiora.

Boecjusz - rzymski filozof i m膮偶 stanu ( 480 - 525 n.e.), Autor s艂ynnego dzie艂a 鈥淒e consolatione philosophiae鈥 ( 鈥淧ociecha filozofii鈥). Ukazuj膮c swego bohatera zatopionego w lekturze powa偶nych dzie艂, podkre艣la Kraszewski wyj膮tkowo艣膰 postaci Bajbuzy, odr贸偶niaj膮cego si臋 od t艂um贸w szlacheckich nie tylko przez ci膮g艂膮 trosk臋 obywatelsk膮, Ale i przez wykszta艂cenie.

- Wydawaj rozkazy!

Maksymilian, nie 偶ycz膮c sobie stoczy膰 bitwy, dop贸ki by nie otrzyma艂 oczekiwanych posi艂k贸w, z niezbyt wielkim ludem cofn膮艂 si臋 do Szl膮ska, pewien b臋d膮c, 偶e na terytorium cesarstwa hetman go 艣ciga膰 nie b臋dzie i nie pogwa艂ci granicy. Lecz Zamoyski musia艂 ze szcz臋艣liwego sk艂adu okoliczno艣ci korzysta膰, z ubezpieczenia si臋 Maksymiliana, z nie艣wiadomo艣ci jego obrot贸w i z nadesz艂ych 艣wie偶o posi艂k贸w siedmiogrodzkich.

Jasn膮 i mro藕n膮 noc膮 ksi臋偶ycow膮 hetman wyci膮gn膮艂 艣piesznie ku Byczynie, gdzie si臋 znajdowa艂 Maksymilian. Posi艂ki dla niego ju偶 si臋 te偶 zbli偶a艂y. Andrzej Zborowski, jako w贸dz wcale nie odznaczaj膮cy si臋 dot膮d, dowodzi艂. Z innej wcale strony spodziewano si臋 hetmana, kt贸ry osobi艣cie wzi膮艂 udzia艂 stanowczy w bitwie. On da艂 has艂o do boju, gdy drudzy chcieli stanowcz膮 rozpraw臋 do jutra odroczy膰, on sam przebrany podje偶d偶a艂 rozpoznawa膰 po艂o偶enie wojsk Maksymiliana.

By艂a to jedna z tych walk, w kt贸rych jeniusz wojskowy Zamoyskiego zaja艣nia艂 najwi臋kszym blaskiem. Korzysta艂 on ze wszystkiego, z nie艣wiadomo艣ci o przyci膮gaj膮cych Maksymilianowi posi艂kach, z niepewno艣ci, od kt贸rej strony uderzy, z gruntu, na jakim si臋 potyka膰 miano, z godziny zapa艂u, kt贸ry mog艂a rozwaga ostudzi膰. Po艣piech stanowi艂 o powodzeniu, A zwyci臋stwo o panowaniu Zygmunta, kt贸ry zniech臋cony ju偶 cofn膮膰 si臋 by艂 got贸w, najmniejsz膮 spotykaj膮c trudno艣膰 do prze艂amania. Najdzielniejszych mia艂 z sob膮 do pomocy rycerzy Zamoyski: 呕贸艂kiewskiego, Potockiego Jakuba, Koniecpolskiego, Urowieckiego.

Maksymilian te偶 znaczn膮 liczb膮 dzia艂 wsparty, rachuj膮c na przewag臋 swoich wojsk, A na niedo艣wiadczenie ochotnika i zaci膮g贸w polskich, stawa艂 nie bez nadziei zwyci臋stwa do boju.

Pierwsze has艂o Ad艂y tr膮by ze strony Zamoyskiego. Ruszy艂y polskie pu艂ki pierwsze, gdy Maksymilian nie porusza艂 si臋 wcale. Zapa艂, z jakim rzucono si臋 do walki, w pierwszej chwili m贸g艂 strat膮 m臋偶nego Ho艂ubka ostygn膮膰, Ale nie postrze偶ono jej. Pu艂ki Stadnickich polskie, kopijnicy przeciwko polskim te偶 kopijnikom walczy膰 musia艂y. By艂a to walka braterska, straszna, oburzaj膮ca, Ale razem do sza艂u mog膮ca podnie艣膰 m臋stwo rozpaczliwe. Ho艂ubek zabity, 呕贸艂kiewski ci臋偶ko ranny, wszystko zdawa艂o si臋 wr贸偶y膰 nieszcz臋艣liwy koniec, gdy Zamoyskiego ukazanie si臋 ze strony, z kt贸rej si臋 go nie spodziewano, osaczaj膮c Maksymiliana, jedyny ratunek wskazywa艂o w ucieczce. Arcyksi臋cia uprowadzono z placu boju do miasteczka Byczyny, gdy wojska ju偶 by艂y rozpr贸szone, rozbite, A Zamoyski, nie trac膮c czasu, opasa艂 go zewsz膮d, Aby uj艣膰 nie m贸g艂.

Rotmistrz nasz by艂 w艂a艣nie w tym spotkaniu, kt贸re kopijnik贸w jego naprzeciw Stadnickiego pu艂kowi walczy膰 zmusza艂o. Poznali si臋 natychmiast Polacy z obu stron, Ale z za偶arto艣ci膮 jak膮艣 m艣ciw膮 rzucili si臋 do walki. Nie ma straszniejszego nad taki Kaima b贸j. Ka偶da z tych przywiedzionych do ostateczno艣ci stron usi艂uje swojej winy na przeciwniiku pom艣ci膰. - Bij! Zabij! - krzyczeli jedni i drudzy - obelgami si臋 obrzucaj膮c. Kopijnicy Bajbuzy, kt贸rych Szczypior powstrzyma艂 nieco, dali Stadnickiego ludowi uderzy膰 na siebie, nie poruszaj膮c si臋. Byli pewni, 偶e ich nie z艂ami膮. Napastnicy zmi臋szali si臋, spl膮tali, kopij wiele pad艂o nie skruszonych, Ale wyrwanych impetem z r膮k. Ci臋偶kie zbroje nie dawa艂y si臋 obr贸ci膰 i odwet Bajbuzy by艂 straszny; gni贸t艂 on zbity nieporz膮dnie t艂um, kt贸rego cz臋艣膰 na ziemi le偶a艂a, podnie艣膰 si臋 nie mog膮c. On sam znalaz艂 si臋 naprzeciw Stanis艂awa Stadnickiego, dow贸dcy i dwaj zapa艣nicy z ogromn膮 si艂膮 uderzyli na siebie. Stadnicki pad艂 wysadzony z siod艂a, Ale w tej samej chwili kula, ze strony trafiaj膮c pod r臋k臋 rotmistrzowi, tam, gdzie opr贸cz kolczugi nie mia艂 innego okrycia, przeszy艂a j膮 i utkwi艂a w prawym boku. Uczu艂 j膮 dopiero, gdy ciep艂a krew p艂yn膮膰 po nim zacz臋艂a, Ale rozogniony nie przesta艂 walczy膰, A偶 os艂ab艂y z siod艂a si臋 zsun膮艂 i pad艂 na pobojowisku.




Rozdzia艂 IX

Gdy Bajbuza oczy otworzy艂 i potoczy艂 nimi doko艂a, spotka艂 naprz贸d zwieszon膮 nad sob膮 twarz smutn膮 Szczypiora. Zimny wiatr przekona艂 go, 偶e byli w polu jeszcze, le偶a艂 na wozie. Oko艂o niego krz膮tali si臋 ludzie.

- Bitwa? - zawo艂a艂 g艂osem s艂abym.

- Wygrana! - odpar艂 krzykliwie Szczypior. - Wygrana, zwyci臋stwo wielkie, sam Arcyksi膮偶臋 w niewol臋 wzi臋ty! Zamoyski triumfuje... 艁upy ogromne... wojna sko艅czona... Nieprzyjaciel w rozsypce.

Przymkn膮艂 oczy i z艂o偶y艂 r臋ce rotmistrz.

Wierny druh doda艂 偶ywo:

- Rana sroga, bo krwie stracili艣cie du偶o, nim j膮 zatamowa膰 by艂o mo偶na. Przele偶eli艣cie d艂ugo na polu... Jam g艂ow臋 traci艂 szukaj膮c, A tu mr贸z i wichrzysko. Teraz ju偶 wszystko p贸jdzie jak z p艂atka... konie i w贸z gotowe, ja wam tu nie dam le偶e膰, powoli poci膮gniemy do Krakowa, gdzie i o lekarzy, i o staranie 艂atwiej.

- A Zamoyski? - spyta艂 rotmistrz.

- Ca艂y wyszed艂! - wo艂a艂 Szczypior.

- 呕贸艂kiewski?

- Ranny w nog臋 od kuli dzia艂owej, Ale mu pono nic nie b臋dzie - m贸wi艂 chor膮偶y.

- Z naszych?

- Kopijnicy si臋 bili dzielnie, zgin臋艂o ich ze dwudziestu, ranni wszyscy prawie, Ale te rany si臋 nie licz膮, gdy na nogach s膮. Na placu boju do dw贸ch tysi臋cy golonych polskich g艂贸w le偶y, A pewno nie mniej d艂ugow艂osych. Walka by艂a mordercza - po艣piesznie i gor膮czkowo ci膮gn膮艂 dalej Szczypior - Ale pi臋knie艣my si臋 bili i nie pierzchn膮艂 nikt. P艂aka膰 nam po m臋偶nym Ho艂ubku!

- Zgin膮艂?

- Trzema kulami go przeszyli.

Wydoby膰 si臋 st膮d i dosta膰 do Krakowa nie by艂o 艂atwym, Ale Szczypior, na W臋gra zdawszy dow贸dztwo, nie odchodzi艂 ju偶 od wozu Bajbuzy. Znale藕li si臋 te偶 przyjaciele inni, Albo lekko ranni, lub nawet zdrowi, kt贸rzy do Krakowa towarzyszy膰 si臋 ofiarowali, A jeden z nich, nie mog膮c Ani kolasy, Ani kolebki dla chorego dosta膰, zdoby艂 gdzie艣 mniejszy w贸z zwany bro偶kiem, w kt贸rym wys艂ano 艂o偶e i os艂oni臋tego firankami sk贸rzanymi bezpieczniej i wygodniej na ostatek dowieziono do Krakowa.

Tu ju偶 zawczasu doktor i 艂o偶e, i wszystko w naj臋tym dworze by艂o przygotowanym, tak 偶e Bajbuza, niewiele stosunkowo przecierpiawszy, znalaz艂 si臋 jak w domu. Na lekarzach na贸wczas nie zbywa艂o; znalaz艂 si臋 tu za Zamoyskim przyby艂y Buccella, A dawny Aptekarz kr贸la Stefana, kt贸ry te偶 zna艂 si臋 na ranach i balsamach, Angelo Caborto, ofiarowa艂 si臋 na pos艂ugi.

Chocia偶 os艂abiony krwi up艂ywem, Ale silnie zbudowany, Bajbuza przychodzi艂 do siebie, tak 偶e mu wyzdrowienie ku wio艣nie rokowa膰 by艂o mo偶na.

Znalaz艂a si臋 te偶 niespodziana opieka, na kt贸r膮 nikt rachowa膰 nie m贸g艂, mo偶e rotmistrzowi nie nazbyt po偶膮dana, Ale i tej odepchn膮膰 nie by艂o mo偶na, zw艂aszcza, 偶e si臋 zbyt natr臋tnie narzuca艂a. Do przyjaci贸艂 m艂odo艣ci Bajbuzy i jego towarzysz贸w broni nale偶a艂 zamo偶ny szlachcic, 偶o艂nierz dzielny, Jeremi Borzkowski, 偶onaty z krakowiank膮 W臋偶贸wn膮, s艂awn膮 z pi臋kno艣ci kobiet膮. Temu Borzkowskiemu za dru偶b臋 do wesela s艂u偶y膰 musia艂 Bajbuza, A dziwnym losem potem on go te偶 poleg艂ego pod Po艂ockiem pogrzeba艂. Od tego czasu o Ewie z W臋偶贸w Borzkowskiej ma艂o co s艂ysza艂 rotmistrz, wiedzia艂 tylko, 偶e z rodzin膮 m臋偶a u艂o偶ywszy si臋 o opraw臋, w Krakowskie powr贸ci艂a.

Ju偶 Bajbuzie znacznie by膰 lepiej poczyna艂o i rana si臋 goi膰 obiecywa艂a, gdy dnia jednego Szczypior wszed艂 艣miej膮c si臋.

- Szcz臋艣cie bo macie, Iwa艣, do g艂adkich twarzyczek - odezwa艂 si臋 - A to偶 to, gdyby si臋 tylko nie malowa艂a, bo to si臋 jej na nic nie zda艂o, pi臋kna jak obrazek jejmo艣膰 wdowa po Borzkowskim, na gwa艂t si臋 tu ci艣nie, Aby waszmo艣ci piel臋gnowa艂a.

Przypomnia艂 j膮 sobie zaraz rotmistrz.

- Ewusia? A ona co tu robi?

- Co robi? Nie wiem! - 艣mia艂 si臋 Szczypior. - Wiem tylko, 偶e ma sw贸j dw贸r w艂asny w Krakowie, 偶e si臋 stroi jak obraz cudowny, 偶e m艂oda i pi臋kna i 偶e si臋 do was na gwa艂t napiera... Nie chcia艂em jej pu艣ci膰, pozwolenia waszego nie wzi膮wszy, A nie wiem, czy zechcecie j膮 widzie膰.

- Czemu偶 nie! Wdowa po moim drogim Jeremim! - odpar艂 rotmistrz. - Bylem tylko si臋 troch臋 m贸g艂 przyodzia膰.

Nazajutrz otwar艂y si臋 drzwi szeroko i Szczypior pu艣ci艂, poprzedzan膮 zapachem jakim艣, jejmo艣膰 pani膮 Ew臋 Borzkowsk膮 tak strojn膮, jakby nie do 艂o偶a chorego, Ale na zabaw臋 jak膮 si臋 wybra艂a. Wprawdzie ona nigdy inaczej na 艣wiat si臋 nie pokazywa艂a, bo by膰 pi臋kn膮 uwa偶a艂a sobie za 艣wi臋ty i jedyny obowi膮zek. Zalotna do najwy偶szego stopnia, zr臋czna, 偶ywa, Ewa Borzkowska, s艂yn臋艂a z tego, i偶 zawraca艂a g艂owy, Ale czy nie chcia艂a, czy nie umia艂a wyj艣膰 za m膮偶, do艣膰, 偶e zaloty zawsze jako艣 si臋 dla niej niefortunnie ko艅czy艂y. Nie zdawa艂a si臋 sobie tym przykrze膰.

Lat mia艂a dwadzie艣cia i kilka, A 艣wie偶o艣膰 dziewcz臋c膮 i weso艂o艣膰 niczym nigdy nie zachmurzon膮. Po m臋偶u i po rodzicach dosy膰 znaczne otrzymawszy mienie, u偶ywa艂a go ochoczo, ra藕no, g艂o艣no, nie lubi膮c spokoju, A nieustannie nowej szukaj膮c rozrywki. Z dawnych czas贸w przypomina艂 sobie rotmistrz, i偶 dosy膰 mu si臋 przypodoba膰 stara艂a, 偶e go bawi艂a szczebiotaniem p艂ochym i trzpiotowato艣ci膮 swoj膮, kt贸ra jej doskonale przystawa艂a.

艣redniego wzrostu, czarnobrewa, czarnooka, bia艂a jak mleko, z rumie艅cem lekkim, kt贸ry moda 贸wczesna nakazywa艂a sztucznie o偶ywia膰 barwiczk膮, z per艂owymi z膮bkami, kt贸re lubi艂a pokazywa膰 w u艣miechu, zr臋czna, smuk艂a... Ewunia stroi艂a si臋 tak, 偶e jej tego wsp贸艂zawodniczki przebaczy膰 nie mog艂y. Mia艂a dar i umiej臋tno艣膰 ubierania swej pi臋kno艣ci i podnoszenia jej. Ta偶 sama czasem suknia, zas艂onka, klejnoty, coraz inaczej zu偶ytkowane, po艂膮czone, now膮 jej dawa艂y kras臋. Mistrzyni膮 w tym by艂a.

Lubi艂a te偶, Aby przed ni膮 padano. M臋偶czy藕ni, A wi臋cej jeszcze zazdro艣nice kobiety, zwa艂y j膮 p艂och膮; ona ruszeniem ramion na to odpowiada艂a. Z ludzkich z艂o艣liwych oszczerstw 偶artowa艂a, lekcewa偶膮c je. Opr贸cz pi臋kno艣ci twarzy mia艂a Ewunia g艂os pi臋kny i muzykalne wykszta艂cenie, kt贸re podobno s艂awnemu Diomedesowi Catonowi, * muzykowi podskarbiego Kostki, lubownika wielkiego kunsztu tego, zawdzi臋cza艂a. A i na dowcipie jej nie zbywa艂o.

Diomedes Caton - s艂ynny 艣piewak, kompozytor i lutnista pochodzenia w艂oskiego.

Tak膮 to czarodziejk臋 jednego poranka wprowadzi艂 Szczypior do pokoju, w kt贸rym rotmistrz przyodziany siedzia艂 nad w艂osk膮 ksi臋g膮, 艣wie偶o mu z ksi臋garni Marangoniego przyniesion膮. Bibliopola * ten na贸wczas zaopatrywa艂 uczony 艣wiat i mi艂o艣nik贸w ksi膮g w Krakowie we wszystkie europejskie nowo艣ci, kt贸rych liczba niewielk膮 by艂a. U niego te偶 zaopatrywali si臋 w polemiczne rozprawy zar贸wno katolicy, jak dysydenci.

Bibliopola ( z gr.) - ksi臋garz.

Chocia偶 lat kilka up艂yn臋艂o od czasu, gdy pi臋kn膮 Ewuni臋 widzia艂 rotmistrz, tak ma艂o by艂a zmienion膮, tak nie艣miertelnie wydawa艂a si臋 m艂od膮, i偶 pozna艂 j膮 od razu.

Wesz艂a ca艂a jakby ob艂okiem woni owiana.

- Rotmistrzu, ukarz mi swych przyjaci贸艂 i s艂u偶b臋! - zawo艂a艂a. - Nie chcieli mnie pu艣ci膰 i byli tak dzicy i okrutni, 偶e si臋 i pro艣bie, i u艣miechom, kt贸rymi ich przekupi膰 chcia艂am, oparli. Alem sobie powiedzia艂a, 偶e szturmem was zdob臋d臋. Moje miejsce by艂o z dawna przy 艂o偶u chorego, rannego przyjaciela mego kochanego Jeremka!

O kochanym Jeremku m贸wi艂a tak swobodnie i weso艂o, jakby od lat wielu nie spoczywa艂 w grobie.

Weso艂y g艂osik niewie艣ci mile po艂echta艂 mo偶e ucho rotmistrza, twarzyczka ta przypomnia艂a mu czasy dawne, wsta艂 wi臋c, rozja艣nionym licem witaj膮c pi臋knego swojego go艣cia.

- Dzi臋kuj臋 wam, 艣liczna pani moja! - odezwa艂 si臋. - Ale po c贸偶 wy si臋 macie zasmuca膰 widokiem kalectwa i cierpienia? Wam od 偶ycia nale偶y wesele.

- A s膮dzicie, 偶e ja nim dziel膮c si臋 z wami, wyczerpi臋 to, kt贸re mam w dusszy? A! Nie! - zawo艂a艂a, siadaj膮c na krze艣le, kt贸re jej podawa艂 wyrostek. - Przecie偶 偶yciu waszemu ju偶 偶adne nie zagra偶a niebezpiecze艅stwo? Nie b臋dziecie kalek膮 dla jednej kuli!

Obejrza艂a si臋 doko艂a.

Izba, w kt贸rej le偶a艂 rotmistrz, bardzo skromna, pobielona, z ma艂ymi okienkami, mia艂a jednak tak bogate przybory kobierc贸w, opon jedwabnych, naczy艅 srebrnych, kt贸re Szczypior posprowadza艂 mimo jego woli, i偶 cale pa艅sko wygl膮da艂a.

- Mie艣cicie si臋 w takiej lichej komorze - dorzuci艂a - gdy ja w moim dworze by艂abym wam ch臋tnie da艂a najlepsze komnaty i daleko wygodniejsze pomieszczenie! Mam do was 偶al wielki.

- Ale偶 si臋 nie godzi艂o, cho膰by rannemu - rzek艂 rotmistrz - naje偶d偶a膰 dom wdowi i odstrasza膰 waszych przyjaci贸艂.

- Ja lepszych od was i dro偶szych mi nie mam! - grzecznie odstrzeli艂a wdoawa. I tak pocz臋艂a si臋 weso艂a rozmowa, kt贸ra bawi艂a rotmistrza sam膮 lekko艣ci膮 swoj膮, Ale do niej nie przywi膮zywa艂 wagi. Zdawa艂o mu si臋 bowiem, i偶 zado艣膰 grzeczno艣ci uczynowszy pi臋kna Ewunia, odwiedziwszy m臋偶owskiego przyjaciela, 艂atwo i pr臋dko o nim zapomni.

Tymczasem sta艂o si臋 inaczej; trzeciego dnia potem puka艂a Borzkowska znowu do drzwi i ze Szczypiorem si臋 k艂贸ci艂a, 偶e jej do Bajbuzy puszcza膰 nie chcia艂.

- Ale bo waszmo艣膰, z przeproszeniem, gbur jeste艣! - wo艂a艂a na g艂os tak, Aby rotmistrz z trzeciej izby m贸g艂 pos艂ysze膰. - Jak偶e mo偶na niewie艣cie wzbrania膰 wnij艣cia? Ja jestem dawn膮 znajom膮 Bajbuzy, m膮偶 m贸j by艂 jego przyjacielem. Chc臋 go nawiedza膰 i piel臋gnowa膰 w chorobie, A nie da膰 mu si臋 nudzi膰.

Tak znowu szturmem wzi膮wszy komnat臋 Bajbuzy, wesz艂a ju偶 jakby do domu, zaj臋艂a miejsce, A po przywitaniu, jak z rogu obfito艣ci zacz臋艂a sypa膰 wiadomo艣ciami, gdy偶 stosunki maj膮c nader rozga艂臋zione, wiedzia艂a wszystko, co si臋 dzia艂o, k艂ama艂o, zamierza艂o u dworu i 鈥渧ox publica鈥 dla niej nie mia艂a nic skrytego. P艁oche to by艂o szczebiotanie, Ale przychodzi艂o po d艂ugich dniach ciszy i jednostajnego spoczynku, wi臋c prawie by艂o po偶膮danym Bajbuzie. S艂ucha艂 go u艣miechaj膮c si臋, A nawzajem wdowa wszystko, co rotmistrz jej m贸wi艂, z wielk膮, nat臋偶on膮 przyjmowa艂a uwag膮 i poszanowaniem.

Wpr臋dce bardzo zapanowa艂a i nad Szczypiorem, kt贸ry dobro i prostodusznie widzia艂 w niej poczciwe, lito艣ciwe kobiecisko. W艣lizn臋艁a si臋 wi臋c tak nieznacznie w 偶ycie Bajbuzy, i偶 wszyscy w ko艅cu m贸wi膮c o nim, wspominali o niej i wzajemnie. A chocia偶 w chorobie samej, gdy najci臋偶sz膮 by艂a, pi臋kna Ewunia wcale nie piel臋gnowa艂a rannego, nazywa艂o si臋 teraz powszechnie, i偶 ona si臋 dla niego po艣wi臋ci艂a.

Ani mog艂o posta膰 w g艂owie rotmistrzowi, A偶eby ten stosunek mia艂 jakie znaczenie i wag臋. Pi臋kna wdowa sama opowiada艂a o tylu swataj膮cych si臋 do jej r臋ki, i偶 mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰 zam膮偶p贸j艣cia pr臋dkiego, A Bajbuza, 艣miej膮c si臋, m贸wi艂 Szczypiorowi, 偶e oto drugi mo偶e raz dla niej dziewos艂臋bem b臋dzie.

Raz si臋 przekonawszy, 偶e szczebiotania jej s艂ucha ch臋tnie rotmistrz i 偶e ono go bawi, ze szczeg贸ln膮 troskliwo艣ci膮 si臋 pocz臋艂a wysila膰 na to, Aby 艣wie偶ute艅kie mu i najpewniejsze przynosi膰 wie艣ci. Mia艂 je i z innych 藕r贸de艂 Bajbuza, lecz w og贸le pocieszaj膮cymi nie by艂y.

On, jak wielka bardzo cz臋艣膰 przyjaci贸艂 hetmana, rachowa艂 na to, i偶 Zamoyski ster rz膮d贸w przy m艂odym kr贸lu obejmie. Na to jednak zaradzi艂 wcze艣nie dawny przyjaciel hetmana, teraz pokryjomy przeciwnik, marsza艂ek Opali艅ski. Stara艂 si臋 m艂odemu kr贸lowi odmalowa膰 go jako cz艂owieka nienasyconej Ambicji, ju偶 posiadaj膮cego tak膮 pot臋g臋 w kraju, i偶 zagra偶a艂 w艂adzy monarchy. Malowano mu, jak膮 mia艂 przewag臋 nad Batorym, A samo nawet post臋powanie i zwyci臋stwo odniesione w czasie bezkr贸lewia dowodzi艂o, czym by艂 Zamoyski.

M艂ody Zygmunt do艣膰 ju偶 mia艂 dumy, Aby narz臋dziem w r臋ku takiego wszechw艂adnego magnata by膰 nie chcia艂. St膮d zimne naprz贸d przyj臋cie przez kr贸la, milczenie jego, usuwanie si臋 od hetmana, okazywane mu niedowierzanie i niewdzi臋czno艣膰. Ze swojej strony Zamoyski czu艂 si臋 i doswy膰 silnym, i czystym w sumieniu, Aby si臋 nie p艂aszczy膰. Stan膮艂 jakby wyzwany do boju. Zamiast pierwszego doradcy kr贸la, by艂 obro艅c膮 praw narodu u niego. Stosunek si臋 zaostrzy艂.

Pi臋kna wdowa wiedzia艂a najmniejsze szczeg贸艂y o ka偶dym pos艂uchaniu, jak gdyby na nie patrzy艂a, A powtarza艂a s艂owa kr贸la, na艣ladowa艂a powa偶ny i uroczysty g艂os Zamoyskiego. Minka jej uk艂ada艂a si臋 inaczej, gdy przedstawia艂a Le艣niowolskiego, moderuj膮cego zbyt ostre s膮dy i mityguj膮cego pana marsza艂ka Opali艅skiego. Wszystko to potwierdza艂o si臋 tak dowodnie, i偶 Bajbuza o prawdziwo艣ci doniesie艅 w膮tpi膰 nie m贸g艂, A bola艂 go ten stan rzeczy jako zapowied藕 przysz艂o艣ci gro藕nej.

Na ostatek nie omieszka艂a Ewunia pod piecz臋ci膮 najwi臋kszej tajemnicy donie艣膰 Bajbuzie, i偶 m艂ody kr贸l z uprzedzaj膮c膮 grzeczno艣ci膮, nadskakiwaniem by艂 dla wi臋藕nia spod Byczyny, kt贸rego hetman w Krasnymstawie trzyma艂. Na dworze kr贸la 偶ywiono, jak ona utrzymywa艂a, jak najwi臋ksze dla rakuskiego domu wsp贸艂czucie. Szeptano ju偶, 偶e Zygmunt skorzysta ze zbli偶enia si臋, Aby przefrymarczy膰 koron臋, A razem pozby膰 si臋 siostry. Koron臋 pewnie przyj臋to by ochotnie, gdyby Zygmunt ni膮 mia艂 prawo rozporz膮dza膰, Ale Anny, uparcie trwaj膮cej przy swych przekonaniach religijnych, 偶aden Arcyksi膮偶臋 nie m贸g艂 wzi膮膰 za 偶on臋.

Projekt ten, chocia偶 niby trzymany w tajemnicy, szlachta sobie z oburzeniem powtarza艂a. Kr贸l zamiast zyskiwa膰 sercal, odstr臋cza艂 je od siebie. Wszystko to niecierpliwi艂o, zra偶a艂o, zniech臋ca艂o rotmistrza, kt贸ry stanowczo zapowiada艂 Szczypiorowi, 偶e kopijnik贸w rozpu艣ci i nazad do Nadstyrza powr贸ci. Tymczasem tylko my艣le膰 o tym jeszcze nie mo偶na, bo rana nie pozwala艂a. Nie da艂a te偶 ona Bajbuzie Ani si臋 znajdowa膰, Ani widzie膰 z dala nawet obrz臋d贸w pogrzebowych kr贸la Stefana, na kt贸re kr贸lowa wdowa zjecha艂a.

Wiedziano na dworze o tym, 偶e m艂ody pan, wyjechawszy naprzeciw przybywaj膮cej ciotki, pozdrowiwszy j膮 u bram miasta, ju偶 wyprzedzaj膮c chcia艂 si臋 pu艣ci膰 z powrotem na zamek, gdy powa偶na Jagiellonka, dba艂a o swe dostoje艅stwo, powiedzie膰 mu poleci艂a, i偶 powinien by艂 u jej kolebki jecha膰, bo to si臋 przynajmniej nale偶a艂o. Znajdowali to wszyscy s艂usznym i偶 si臋 o swe dostoje艅stwo upomnia艂a.

Razem z kr贸low膮, czego si臋 nie bardzo spodziewa艂 Bajbuza, przyjecha艂a ksi臋偶na. Dowiedzia艂 si臋 o tym p贸藕no i natychmiast Szczypiora pos艂a艂 z pozdrowieniem do niej, dowiaduj膮c si臋, czyli nie mia艂a co do rozkazania. Lecz chor膮偶y trafi艂 snad藕 na uprzedzon膮 ju偶 ksi臋偶n臋, kt贸rej doniesiono us艂u偶nie, i偶 Bajbuza by艂 rozmi艂owany w Borzkowskiej, kt贸ra go niemal co dzie艅 odwiedza艂a i z ni膮 go ju偶 偶eniono. Przyj臋艂a wi臋c chor膮偶ego bardzo zimno, dzi臋kuj膮c s膮siadowi za pami臋膰 o niej. Nie wspomnia艂a wcale o tym, co tu s艂yzsza艂a, lecz tak si臋 pokaza艂a zmienion膮 Szczypiorowi, i偶 by艂 tym smutnie uderzony. A 偶e oko艂o dworu s艂uchy chodzi艂y razem, jakoby Kostka swych zalot贸w nie poprzestawa艂, A nawet A偶 tu za ksi臋偶n膮 przyci膮gn膮艂, po艂膮czy艂 to w jedno Szczypior i odni贸s艂 Bajbuzie utyskuj膮c, 偶e go bardzo ch艂odno przyj臋to, A powodem temu nie co innego by膰 musia艂o, tylko staranie i zabiegi Kostki, pomy艣lnym uwie艅czone skutkiem.

Bajbuza, s艂uchaj膮c zarumieni艂 si臋 mocno, zaci膮艂 usta, Ale natychmiast przybra艂 twarz weso艂膮.

- C贸偶 ty mi to tak 偶a艂obnym tonem zwiastujesz? - rzek艂 do przyjaciela. - Cieszy膰 si臋 trzeba, 偶e jej Pan B贸g da艂 szcz臋艣cie po my艣li, je偶eli tylko to ma艂偶e艅stwo szcz臋艣liwym nazwa膰 mo偶na.

- Ja bo czego si臋 innego spodziewa艂em! - zamrucza艂 Szczypior. - Niewiasta jest pi臋kna, stateczna, serce do was mia艂a, wy艣cie te偶 j膮 mi艂owali, bo cho膰by艣cie si臋 zapierali, jam tego pewien, by艂em wi臋c pewnym, 偶e si臋 pobierzecie!

- Patrz偶e ty na mnie - odezwa艂 si臋 Bajbuza - czy ja do ma艂偶e艅stwa stworzony jestem Albo w niewie艣cie sentyment obudzi膰 mog臋. Starym ciur膮 jestem, A gorzej ni偶 to jeszcze, na p贸艂 klerykiem, co je艣li nie na siodle harcuje, to nad papierami oczy i g艂ow臋 psowa. Nie mam do ma艂偶e艅stwa przymiot贸w, A raczej na 偶o艂nierza lub mnicha... jedno z dwojga. Dlatego gdybym nawet si臋 rozmi艂owa艂 w kobiecie, nie b臋d膮c pewien, 偶e jej szcz臋艣cie da膰 mog臋, po r臋k臋 nigdy nie si臋gn臋.

- Troch臋 mnie tym uspokoili艣cie - roz艣mia艂 si臋 Szczypior - bo, przyznaj臋 si臋 wam, obawia艂em si臋, Aby ta utrapiona szczebiotka Ewunia nie opanowa艂a was i nie zaprowadzi艂a do o艂tarza.

Bajbuza parskn膮艂 艣miechem g艂o艣nym.

- Tak-li to ludzi znasz, m贸j poczciwy Szczypiorze? - zapyta艂. - Prawda, 偶e Borzkowska bardzo natr臋tn膮 jest i zalotn膮, Ale tak samo ze mn膮, jak z drugimi, nic to nie dowodzi i do niczego nie doprowadzi.

Na ostatek d艂ugo obiecywane uzdrowienie, przychodz膮ce tak powoli, zi艣ci艂o si臋 i rotmistrz wsta艂, chodzi艂, A odziewa膰 si臋 zacz膮艂, obiecuj膮c sobie wkr贸tce odzyska膰 swobod臋, by u偶y膰 jej natychmiast i do Nadstyrza powr贸ci膰. Ca艂y ten przebieg wypadk贸w, kt贸rego by艂 czynnym 艣wiadkiem, od pierwszych stara艅 o wyb贸r Zygmunta, A偶 do jego przyjazdu do Polski, czynno艣ci Zamoyskiego, stosunki stronnictw, obroty ludzi gorzkie pozostawi艂y mu wspomnienia, przykre i bolesne wra偶enie, upokarzaj膮ce o charakterach poj臋cie. Bajbuza, kt贸ry z gor膮co艣ci膮 tak膮 rwa艂 si臋 do czynu i uwa偶a艂 sobie za obowi膮zek po艣wi臋ca膰 si臋 dla dobra publicznego, widzia艂 teraz taki zam臋t wyobra偶e艅, tak膮 r贸偶no艣膰 zdania, w samym za艣 Zamoyskim tylekro膰 wahanie si臋, A niekiedy i pob贸dki Ambicji w艂asnej, 偶e tym mocniej o sobie zw膮tpi艂 i o tym, czyby podo艂a艂 innej sprawie, krom r膮bania i rozpraszania nieprzyjaciela. Wcale inaczej wystawia艂 sobie zadanie 偶ycia swego. Ostyg艂 teraz i zw膮tpi艂.

Szczypior widzia艂 tylko jedno, i偶 cierpia艂 i niesw贸j by艂, Ale bardzo poziomo wypisywa艂 to babom i t艂umaczy艂 Kali艅skiemu:

- Nie ma na 艣wiecie nic zgubniejszego, jak gdy cz艂owiek mi臋dzy podwiki si臋 wda. 呕eby jak rozumnym i silnym by艂, nie przymierzaj膮c jak nasz rotmistrz, nie obroni si臋, opl膮cz膮 go. Naprz贸d si臋 wiesza艂 przy ksi臋偶nie, no, niechby tam jeszcze, teraz go bodaj opanowa艂a ta Ewusia, znajomo艣膰 jaka艣 z dawnych czas贸w, A ta ma takie ostre szponki, 偶e jak pochwyci, nie wypu艣ci. On jej nie ujdzie, A jak si臋 z ni膮 o偶eni, to przepad艂. B臋dzie najnieszcz臋艣liwszym, zam臋czy si臋 i zatruje.

Kali艅ski nie 艣mia艂 powadze Szczypiora si臋 sprzeciwia膰.

- Toby go mo偶e co rychlej st膮d z Krakowa wywie藕膰, gdy ju偶 lek贸w, Aptek i doktora nie potrzebuje. Ewusia ta przecie nie pojedzie za nim.

- Wywie藕膰? - podchwyci艂 Szczypior. - Tego Ani ja, Ani si臋 nikt podj膮膰 nie mo偶e, bo on ma sw膮 wol臋 upart膮, kt贸rej si臋 nie zrzeka, chyba na korzy艣膰 niewiast.

Kali艅ski dowodzi艂, 偶e Kostka, chocia偶 za ksi臋偶n膮 goni艂 i g艂ow臋 postrada艂, Ale ona o nim nie my艣la艂a wcale, A rodzina go zawsze do Dulskiej podskarbianki ci膮gn臋艂a dla wiana.

Po przybyciu Kali艅skiego, kt贸ry przy kr贸lowej stale by艂 A dla rotmistrza tajemnic nie mia艂, przyby艂o nowe 藕r贸d艂o informacji o m艂odym kr贸lu. Bajbuza z niezwyk艂膮 sobie, gor膮czkow膮 ciekawo艣ci膮 o niego si臋 dowiadywa艂, jak stoi u narodu, czy sobie na mi艂o艣膰 u kogo zarobi艂, czym si臋 zajmuje, kim otacza? Wszystkich szczeg贸艂贸w o tym dostarcza艂 Kali艅ski, kt贸ry codziennie na 偶ycie m艂odego pana patrza艂.

- Milcz膮cy jest - m贸wi艂 - na oko powa偶ny, szczeg贸lniej gdy wie, 偶e na niego ludzie patrz膮, Ale gdy si臋 zamknie w k贸艂ku poufalszym, rad si臋 lada czym zabawia. Widywano go w dziedzi艅cach w pi艂k臋 graj膮cego z ksi臋dzem Kapust膮. Pi艂k臋 t臋, A raczej kr臋gle, kto艣 nieszcz臋艣liwie podpatrzy艂, wie艣膰 o nich szeroko si臋 o 艣wiecie rozbieg艂a; miano to za ogromn膮 zbrodni臋, 偶e majestatu swojego nie szanowa艂. M贸wiono dalej, 偶e ze z艂otnikiem dworskim pracowa艂 oko艂o rzemios艂a, r膮k kr贸lewskich niegodnego, 偶e z malarzem Holendrem malowa艂, 偶e z kim艣 znowu Alchemi膮 si臋 i tygielkami zabawia艂, A na ostatek nawet karty, karty na stole u niego widziano! Wszystkie te rozrywki dowodz膮ce, 偶e si臋 okrutnie nudzi艂 i usi艂owa艂 czym艣 zaj膮膰, niemal mu poczytywano za zbrodnie.

Dalej sz艂o, 偶e si臋 samymi jezuitami otacza艂, Ale pomi臋dzy tymi wyst臋powa艂a pi臋kna posta膰 ksi臋dza Skargi, kt贸ry w艂a艣nie by艂 kaznodziej膮 dworu mianowany. Najwi臋kszym za艣 zarzutem i powodem niech臋ci by艂o, 偶e kr贸l mia艂 wielk膮 cze艣膰 dla rakuskiego domu i dla niego sympati臋. Przewidywano ju偶, 偶e b臋dzie sobie mia艂 za najwi臋kszy zaszczyt i szcz臋艣cie z domem tym si臋 po艂膮czy膰, kt贸rego w Polsce si臋 tak obawiano.

Zamoyski obchodzi艂 si臋 te偶 ze swym wi臋藕niem Maksymilianem ze wzgl臋dno艣ci膮 najwi臋ksz膮. Dawano mu wszelk膮 mo偶liw膮 swobod臋 na krasnostawskim zamku, Ale o niewiele chodzi艂o, by korzystaj膮c z niej nie uszed艂. Spisek ju偶 by艂 u艂o偶ony. Mia艂 si臋 spu艣ci膰 z mur贸w po sznurze i z nocy korzystaj膮c, biec do granicy, nie podpisawszy uk艂ad贸w i nie zabezpieczywszy Polsce, 偶e si臋 jej zrzecze, A nadal niepokoi膰 nie b臋dzie. Szcz臋艣ciem w czas dosz艂o to do usz贸w Zamoyskiego, kt贸ry stra偶e podwoi膰 i czujno艣膰 powi臋kszy膰 nakaza艂, tak 偶e ucieczka si臋 sta艂a niepodobie艅stwem. Hetman, wolno艣膰 przywracaj膮c wi臋藕niowi wojennemu, chcia艂 z tego dla Rzeczypospolitej wyci膮gn膮膰 korzy艣ci. M贸wiono, 偶e kr贸l nier贸wnie si臋 powolniejszym got贸w by艂 okaza膰. Ju偶 na贸wczas przewidywano, 偶e nieprzyjaciel i przeciwnik Zygmunta, dom rakuski, wkr贸tce zapewne stanie si臋 jego sprzymierze艅cem.

Nie spuszczano z oka w Wiedniu nigdy raz usnutego planu, kt贸remu owo s艂awne 鈥淭u felix Austria nube...鈥 * s艂u偶y艂o za podstaw臋. Ma艂偶e艅stwa mog艂y drog臋 utorowa膰 do spadku. Szlachta, co si臋 tak opiera艂a za偶arcie rakuskiemu panowaniu, widzia艂a si臋 zawiedzion膮 i oszukan膮, bo ju偶, ju偶, o ma艂偶e艅stwie przeb膮kiwano. Nie wiedziano tylko, czy sam kr贸l mia艂 jak膮 Arcyksi臋偶niczk臋 po艣lubi膰, czy siostr臋 za Arcyksi膮偶臋cia wyda膰. Ale siostry tej obawiali si臋 wszyscy, nikt jej nie chcia艂. Ze zgroz膮 szeptano, 偶e chodzi艂a do zboru, A ca艂a zr臋czno艣膰 i umiej臋tno艣膰 nawracania, kt贸r膮 s艂yn臋li jezuici, o jej twardy upor niewie艣ci si臋 rozbi艂a.

Tu felix Austria nube... ( 艂ac.)- - pe艂ny tekst powiedzenia: Bella gerant Alii, tu, felix Austria, nube 鈥淣iech inni prowadz膮 wojny, ty szcz臋艣liwa Austrio, zawieraj zwi膮zki ma艂偶e艅skie鈥. Jest to Aluzja do licznych ma艂偶e艅stw dynastycznych Habsburg贸w.

W tej chwili prze艂omu w艂a艣nie si臋 mia艂a szala na stron臋 katolicyzmu przechyli膰. Dysydenci ruszali si臋 jeszcze i dawali znaki 偶ycia, Ale si艂y tracili co chwila. W tych rodzinach, w kt贸rych mieli najdzielniejszych obro艅c贸w i opiekun贸w, synowie najgorliwszych protestant贸w wykupywali i palili wydane przez ojc贸w dzie艂a. Ko艣cio艂y poobracane na zbory wraca艂y duchowie艅stwu. Nowa wiara, nigdy nie tkn膮wszy ludu, wstr臋tliwa mu, obca, ogranicza艂a si臋 magnatami, szlacht膮, nielicznym mieszcza艅stwem i mia艂a na sobie pi臋tno egzotyczne. Szerzono j膮 w j臋zyku pospolitym, Ale pospolit膮 i dost臋pn膮 wszystkim uczyni膰 nie zdo艂ano. Zwrot ju偶 by艂 widoczny. Zaburzenia i rozdwojenia czasu bezkr贸lewi贸w w kt贸rych po jednej stronie stali zawsze dysydenci, po drugiej katolicy i duchowie艅stwo, przyczyni艂y si臋 te偶 mo偶e do zra偶enia od 鈥渘owinek鈥, kt贸rych pierwszym skutkiem by艂o sianie wa艣ni, rozterek, nie tylko w narodzie, Ale nawet w rodzinach.

Rotmistrz, gdy si臋 tylko dosy膰 silnym uczu艂, by m贸g艂 wyj艣膰 z domu i na 艣wiat si臋 pokaza膰, musia艂 naprz贸d, przez nale偶ne dla niewiasty wzgl臋dy, odwiedzinami pi臋knej Ewuni za jej starania oko艂o siebie si臋 wyp艂aci膰. W towrzystwie Szczypiora poszed艂 si臋 do jej dworku pok艂oni膰, A trafi艂 w tak膮 godzin臋, 偶e m贸g艂 o 偶yciu i obyczajach swej dobrej przyjaci贸艂ki najlepsze powzi膮膰 wyobra偶enie.

Nie spodziewano si臋 go tu wcale. Izba go艣cinna pe艂n膮 by艂a m艂odzie偶y. Na stole wino sta艂o i konfekty. Dwie pi臋kne towarzyszki dopomaga艂y gospodyni w zabawianiu go艣ci, A dla ludzkiego oka stary, zgarbiony, g艂uchy, daleki krewny jejmo艣ci siedzia艂 w krze艣le i drzema艂.

Swoboda i weso艂o艣膰 panowa艂y tu jak najwi臋ksze. Wej艣cie Bajbuzy w pierwszej chwili zmi臋sza艂o nieco wdow臋, przy kt贸rej w艂a艣nie siedzia艂 kasztelanic i za r臋k臋 j膮 trzymaj膮c, na ucho jej co艣 prawi艂. Lecz nadto by艂a pewn膮 siebie, Aby j膮 cokolwiek mog艂o na d艂ugo rozbroi膰. Natychmiast zrobi艂 kasztelanic miejsce nowo przyby艂emu. Towarzystwa pewna cz臋艣膰 znikn臋艂a, w izbie ciszej si臋 sta艂o i powa偶niej, nawet g艂uchy staruszek si臋 przebudzi艂, u艣miechn膮艂 i spokojnie do nowego snu zmru偶y艂 oczy. Bajbuza weso艂o si臋 nastroiwszy do tonu, jaki tu znalaz艂, chwil臋 porozmawiawszy z pi臋kn膮 wdow膮, wychyliwszy malutki kubek za jej zdrowie, wpr臋dce si臋 wycofa艂.

- A co, Szczypiorze - odezwa艂 si臋 do niego w ulicy - nieprawda偶, weso艂a wd贸wka?

Chor膮偶y ramionami ruszy艂.

Nazajutrz Bajbuza pojecha艂 na zamek, nie do kr贸la, bo nie mia艂 Ani powodu, Ani ochoty mu si臋 stawi膰, Ale do starej kr贸lowej wdowy, kt贸ra tu by艂a jeszcze. Znalaz艂 j膮, zaprawd臋 lepiej, ni偶 si臋 spodziewa艂. Wszystkie swe z艂o偶ywszy na Zygmuntie nadzieje, 艂udzi艂a si臋 i widzia艂a je urzeczywistnione. Dla niej przysz艂o艣膰 by艂a r贸偶ow膮 i 艣wietn膮. T艂umaczy艂a wszystko tak, Aby si臋 pocieszy膰 i uspokoi膰 mog艂a.

W rozmowie naturalnie znalaz艂 si臋 hetman. Kr贸lowa Anna od panowania Batorego mia艂a do niego 偶al i uraz臋, nie przejedna艂 j膮 tym, 偶e da艂 koron臋 siostrze艅cowi. Zimno wyrazi艂a si臋 o nim podnosz膮c, jak sowicie nadaniem dw贸ch starostw na dziedzictwo Rzeczpospolita wynagrodzi艂a jego zas艂ugi. Ten dar by艂 zarazem odpraw膮, mia艂 znaczenie zap艂aty d艂ugu sowitej, Aby pozby膰 si臋 hetmana. Kr贸lowa Anna wyrazi艂a si臋 te偶, daj膮c do zrozumienia, i偶 nowy kr贸l nowych potrzebowa艂 ludzi.

- Mi艂o艣ciwa pani - odezwa艂 si臋 rotmistrz. - Hetman da艂 dowody, 偶e wcale jeszcze starym nie jest. Widzieli艣my go pod Byczyn膮.

Od kr贸lowej, przy kt贸rej ksi臋偶nej nie by艂o, Bajbuza si臋 dopyta艂 do swej s膮siadki domagaj膮c, Aby m贸g艂 j膮 pozdrowi膰. Wysz艂a te偶 do niego z u艣miechem nadrobionym na ustach, tak pi臋kna, je艣li nie pi臋kniejsza, ni偶 by艂a, nie okazuj膮c wcale, Aby 偶al jaki mie膰 mog艂a.

Ciesz臋 si臋 - rzek艂a - 偶e was zdrowym widz臋, przyjacio艂om waszym przyczynili艣cie stachu niema艂o.

Rotmistrz podzi臋kowa艂 uk艂onem.

- Zostajecie w Krakowie? - zapyta艂a ksi臋偶na po chwilce.

- Nie - rzek艂 Bajbuza - powracam do Nadstyrza zdaje mi si臋, 偶em tu ju偶艃 niepotrzebny. Wojna tymczasem sko艅czona, kr贸l ubezpieczony na tronie, ludzi oko艂o siebie ma dosy膰.

- Mogliby艣cie i wy przy nim pozosta膰 - odpowiedzia艂a ksi臋偶na - takiego rycerstwa zanadto mie膰 nie mo偶na. Zdaliby艣cie si臋 tutaj.

- Nie s膮dz臋 - 艣piesznie przerwa艂 Bajbuza. - Jam do dworu, A dw贸r dla mnie nie stworzony. Osobna to umiej臋tno艣膰 obraca膰 si臋 oko艂o monarch贸w, dworowa膰, broni膰 si臋 od zawi艣ci, sta膰 na stra偶y, 艂askami si臋 nie popsu膰, ozi臋b艂o艣ci膮 nie zrazi膰. Ja 偶o艂nierzem jestem przede wszystkim. Dop贸ki pok贸j, b臋d臋 oko艂o mojego pracowa艂 zagona, zdrowiej mi w tamtym powietrzu. A wy mo艣cia ksi臋偶no - doda艂 - wr贸cicie nam kiedy na wie艣?

Zarumieni艂a si臋 pi臋kna pani i oczy spu艣ci艂a.

- Nie wiem - rzek艂a z pewnym wahaniem i jakby o艣mielaj膮c si臋, si艂膮 woli doko艅czy艂a: - Kr贸lowa Jej Mi艂o艣膰 mnie swata.

- A! - wyrwa艂o si臋 mimo woli z ust Bajbuzie.

- Tak jest - m贸wi艂a coraz odwa偶niej ksi臋偶na. - Kr贸lowa mnie swata. Smutno jest na ca艂e 偶ycie sam膮 i bez rodziny pozosta膰.

- A wi臋c? - spyta艂 Bajbuza cicho.

- Prawdopodobnie - odpar艂a wdowa - b臋d臋 musia艂a... Jest to ju偶 prawie postanowione.

Bajbuza nie 艣mia艂 zapyta膰 o imi臋 wybranego, Ale ksi臋偶na si臋 sama domy艣li艂a pytania i rzek艂a spokojnie:

- Kr贸lowa dla maj膮tku 偶yczy艂a mi kniazia Olelkowicza, Ale wiek jego i rodzina nie by艂y stosowne. Pan Spytek Jordan zdaje mi si臋...

Nie doko艅czy艂a.

Rotmistrz na pr贸偶no w pami臋ci szuka艂 tego Spytka.

- Nie jest on jednym z tych mo偶nych bardzo Spytk贸w - doda艂a ksi臋偶na - fortuna znaczna, Ale obci膮偶ona, wdowiec, ma dzieci, Ale cz艂owiek jest mi艂y i zdaje mi si臋 charakterem mojemu odpowiedniejszym. Tak - doko艅czy艂a z u艣miechem smutnym - trzeba si臋 zabezpieczy膰 od osamotnia艂ej staro艣ci.

Bajbuza sta艂, s艂ucha艂, serce mu si臋 dziwnie 艣ciska艂o, budzi艂a w nim lito艣膰, gdy偶 m贸wi艂a o swym przysz艂ym ma艂偶e艅stwie z jak膮艣 rezygnacj膮 m膮czennicy raczej ni偶 nadziej膮 lepszego bytu.

Nie odpowiedzia艂 nic. Radzi膰 Ani odradza膰 nie 艣mia艂, rzecz si臋 zdawa艂a postanowiona, sko艅czona.

- Daj偶e Bo偶e szcz臋艣cie! - rzek艂 w ko艅cu po namy艣le. - Wasza Ksi膮偶臋ca Mo艣膰 wiesz, 偶em jej zawsze 偶yczy艂 jak najlepiej. Nie znam pana Spytka, Ale z tego, 偶e go Wasza Ksi膮偶臋ca Mo艣膰 wybra艂a, ju偶 wiele o nim trzymam. Niech B贸g b艂ogos艂awi.

Sk艂oni艂 si臋. Ksi臋偶na podnios艂a oczy.

- No, A wy? - zapyta艂a. - S艂ysza艂am, 偶e艣cie tak偶e postanowili stan zmieni膰.

- Ja, ja? - oburzony podchwyci艂 Bajbuza. - Kt贸偶 to tak niedorzeczn膮 ba艣艅 m贸g艂 sple艣膰 Waszej Ksi膮偶臋cej Mo艣ci. Ja? Anim my艣la艂! Ani mi to w g艂owie! Nie stworzony jestem na m臋偶a i zawsze to powtarzam, 偶o艂nierzem mi by膰 lub mnichem.

- Jak to? - poruszona niezmiernie i nie taj膮c si臋 ze zdziwieniem, podchwyci艂a wdowa. - Nieprawd膮 jest, 偶e my艣licie si臋 偶eni膰 z wdow膮 Ew膮 Borzkowsk膮, kt贸ra was w chorobie piel臋gnowa艂a i nie wychodzi艂a od was?

Bajbuza ramionami poruszy艂.

- Ewuni臋 Borzkowsk膮 - rzek艂 - prowadzi艂em do o艂tarza, gdy sz艂a za nieboszczyka Jeremiego, dawna to moja znajoma, Ale p艂ocha jest, m艂oda i jam nigdy o niej nie my艣la艂!

Widocznie zmi臋sza艂a si臋 ksi臋偶na, A Bajbuza, nie chc膮c przed艂u偶a膰 rozmowy, zako艅czy艂:

- Niech B贸g b艂ogos艂awi! Wracam do Nadstyrza. Je艣li mi co macie do polecenia, rad s艂u偶臋.

W milczeniu sk艂oni艂a mu si臋 tylko ksi臋偶na, kt贸rej twarz okrywa艂 rumieniec, A w oczach dwie brylantowe 艂zy 艣wieci艂y i nie odpowiedzia艂a ju偶 nic.

Zadumany powr贸ciu艂 rotmistrz do dworku.

- Szczypior - zawo艂a艂, wchodz膮c we wrota - ju偶 my tu nie mamy co robi膰! 呕ywo wydaj rozkazy, niech wozy smaruj膮, konie kuj膮 i sakwy wi膮偶膮. Jedziemy do Nadstyrza. T臋sno mi za wsi膮 moj膮!

Koniec cz臋艣ci pierwszej




Cz臋艣膰 druga.




Rozdzia艂 I

Up艂yn臋艂o lat par臋. I w Rzeczypospolitej, i w cichym i spokojnym Nadstyrzu zasz艂y zmiany, kt贸re 偶ycie sprowadza. Sama nawet naszej powie艣ci g艂贸wna posta膰 pod wp艂ywem czasu i okoliczno艣ci uleg艂a pewnemu przeistoczeniu. By艂 ci to zawsze ten sam w g艂臋bi rotmistrz waleczny A marzyciel wielki, kt贸ry si臋 by艂 got贸w dla Rzeczypospolitej naprz贸d, potem dla wszelkiej ludzkiej, poczciwej i zacnej sprawy po艣wi臋ci膰, Ale do艣wiadczenie, doznane zawody na ludziach ostudzi艂y go znacznie. 呕ycie zamkn膮艂 w cia艣niejszych szrankach, mniej ju偶 poza ws贸j k膮t i ziemi臋 wygl膮da艂 na widowni臋 rozleglejsz膮, nie s膮dz膮c si臋 do dzia艂ania na niej powo艂anym. Za to w cia艣niejszym tym k贸艂ku by艂 on s艂ug膮 wszystkich, rozjemc膮 i pomocnikiem, A w spe艂nieniu tego, dobrowolnie na siebie wzi臋tego obowi膮zku, nie mo偶na go by艂o nawet o ch臋tk臋 zdobycia jakiej艣 wzi臋to艣ci pos膮dzi膰. Niczego si臋 bowiem nie dobija艂, A cz臋sto dla przekonania szed艂 wbrew ludziom, nara偶a艂 si臋 im, 艣ci膮ga艂 krzyki i nieprzyjazne przeciw sobie objawy. Patrzano na niego jednak z poszanowaniem, bo wszystkie te zwyk艂e spr臋偶yny, co pobudzaj膮 ludzi do dzia艂ania: mi艂o艣膰 w艂asna, pr贸偶no艣膰, ch臋膰 zbogacenia si臋, uzyskania w艂adzy i przewagi obce mu by艂y. Pos膮dza艂 go niejeden, 偶e si臋 tak 艣wi臋tym czyni przez pr贸偶no艣膰 jak膮艣, lecz najpilniej badaj膮c jego czynno艣ci, nic mu zarzuci膰, cienia na nim znale藕膰 nikt nie m贸g艂. Potwarz sp艂ywa艂a po nim jak woda po kamieniach, obmywaj膮c, A nie nadwer臋偶aj膮c. Przyjaciele i niech臋tni szanowa膰 go musieli.

Dw贸r w Nadstyrzu powoli, nieznacznie si臋 zaludni艂. Przyby艂 naprz贸d z rotmistrzem nieodst臋pny jego, poczciwy, oddany mu ca艂y Szczypior, cz艂ek prosty, nie orze艂, Ale roztropny, nie maj膮cy te偶 do orlego polotu najmniejszej ch臋tki, druh i s艂uga wierny. Chocia偶 偶o艂nierz z powo艂ania, da艂 si臋 sk艂oni膰 Szczypior, 偶e tymczasowo tu na spoczynek pozosta艂.

- Ja ci臋 niewoli膰 nie chc臋 - rzek艂 mu, gdy przybyli do Nadstyrza, Bajbuza. - Sied藕, p贸ki ci tu doberze, A nie kosztuje ofiary. Zat臋sknisz w pole, konie masz, or臋偶 jest, pacho艂k贸w ci dam, ruszaj. Tymczasem pilnego jeszcze nie ma nic, A co ty b臋dziesz robi艂 tam na le偶ach lub na granicy? Zawsze膰 droga otwrta, tymczasem spocznij.

Szczypior si臋 na to ch臋tnie zgodzi艂. Lasy doko艂a w kluczu i maj臋tno艣ciach Bajbuzy by艂y ogromne, A zwierza pe艂ne, psy mia艂 rotmistrz doskona艂e, stajnie by艂y pe艂ne koni. By艂o si臋 czym i zabawi膰, i czego pilnowa膰. Sam Bajbuza te偶 ch臋tnie od czasu do czasu na 艂owy ci膮gn膮艂 i w lesie przesiadywa艂 w szaa艂asie.

S膮siedztwo bli偶sze i dalsze, gdy si臋 o rotmistrzu dowiedzia艂o, 偶e z wielkiego teatrum, od dworu, od hetmana, z boju pod Byczyn膮 przybywa艂, ciekawe nowin i cz艂owieka, nap艂ywa艂o do Nadstyrza. Dworzec stary, obszerny, sta艂 go艣cinnie otworem, cho膰by najwi臋kszej liczbie przybywaj膮cych. Przyje偶d偶a艂 szlachcic z tym, 偶e mia艂 wieczorem powraca膰, zostawa艂 na noc, A cz臋sto i tydzie艅 przesiedzia艂.

Za jednym, kt贸ry opowiada艂, co s艂ysza艂 i widzia艂 w Nadstyrzu, p艂yn臋li i drudzy ciekawi. Starzy si臋 legitymowali tym, 偶e nieboszczyka znali i jejmo艣膰 z kniazi贸w Kurcewicz贸w, macierz pana rotmistrza, inni mu si臋 przypominali, 偶e na jednej z nim 艂awie w szkole, cho膰 z daleka, siedzieli. Rad by艂 wszystkim, A nie chcia艂 lub nie m贸g艂 po ca艂ych dniach siedzie膰 z nimi, zast臋powa艂 go Szczypior, zawsze got贸w do pustej gaw臋dy i do kubka.

Potem nieznacznie pocz臋to Bajbuz臋 poci膮ga膰 za po艣rednika i rozeznawc臋, 偶e spokojnego umys艂u i sprawiedliwym by艂. Zwa艣ni艂a si臋 szlachta, jecha艂 jeden z nich, jak w dym, do Bajbuzy, A rotmistrz ch臋tnie si臋 zgadza艂 zgod臋 czyni膰 i od s膮d贸w odci膮ga膰. Ale kto si臋 nie czu艂 praw, ten do niego si臋 nie ucieka艂, bo si臋 przekonano wpr臋dce, 偶e najlepszego przyjaciela pot臋pi艂, gdy spaw臋 mia艂 z艂膮

- Ja ci臋 kocham bardzo - m贸wi艂. - Got贸wem wszystko dla waszeci uczyni膰, Ale sumienia przyja藕ni nie sprzedam. nie masz s艂uszno艣ci za sob膮.

Znano go z tego, 偶e nielito艣ciwym by艂 prawdom贸wc膮, lecz nawet gdy najprzykrzejsze musia艂 komu czyni膰 wyrzuty, czyni艂 to 艂agodnie i bez gniewu; stara艂 si臋 b艂膮d wyt艂umaczy膰, win臋 zmniejszy膰, rankory 艂agodzi膰.

Bywa艂o, 偶e szlachcic obra偶ony tym, i偶 za nim nie poszed艂 krzykn膮艂:

- Z przyja藕ni kwita!

K艂ania艂 si臋 na贸wczas Bajbuza i m贸wi艂:

- Z Panem Bogiem.

A najcz臋艣ciej potem, ten co kwitowa艂 tak porywczo, wraca艂 nazad i przeprasza艂.

Wiedziano, 偶e cho膰by setny raz by艂 obra偶ony zawsze si臋 da艂 przeb艂aga膰. Zburcza艂 tylko, bez gniewu. Samo potem jako艣 z tego uros艂o, 偶e rotmistrz gdy zas艂ysza艂 o bezprawiu, o k艂贸tni, o zgorszeniu jakim, cho膰 go nie wzywano przybywa艂, Aby zwa艣nbionych jedna膰 i pok贸j przywr贸ci膰. Bywa艂o tak, 偶e mu nad膮sany przym贸wi艂:

- Nie wdawaj si臋 w to, co do ciebie nie nale偶y.

- Jak nie nale偶y? - odpiera艂 Bajbuza. - A to mi si臋 podoba! Szlacht膮 jeste艣my, do jednej rozrodzonej nale偶ymy rodziny, jak偶e to mo偶e by膰, Abym ja si臋 w tej sprawie nie czu艂 interesowany? Uczynisz wasze膰 bezprawie zaka艂臋 przez to - nam wszystkim. Je偶eli ja temu zapobiec mog臋, tom powinien. Nie zechcesz mnie s艂ucha膰, wola twa, Ale ja w sumieniu uczuj臋 si臋 czystym, 偶em cho膰 ratowa膰 pr贸bowa艂.

Drudzy si臋 wy艣miewali, gdy im te prawdy g艂osi艂, i powiadali:

- Na kazalnic臋 si臋 powinien by艂 sposobi膰!

Koniec ko艅cem na ok贸艂 nie by艂o nad niego. Zazdro艣cili mu ci, co si臋 za wzi臋to艣ci膮 ubiegali, lecz drogi nikomu do niczego nie zagradza艂. Wielu utrzymywa艂o, 偶e w ko艅cu duma jego si臋 odkryje i si臋gnie po jakie艣 dostoje艅stwa. Wiedziano o tym, 偶e go zna艂 i ceni艂 hetman, 偶e dobrze by艂 ze Stanis艂awem 呕贸艂kiewskim, 偶e jako rycerza i jako cz艂owieka wysoko u dworu po艂o偶eni szanowali go, 偶e mia艂 mir u kr贸lowej wdowy, kt贸ra, prawd臋 rzek艂szy, dot膮d mu po偶yczonych pieni臋dzy nie powr贸ci艂a, A Bajbuza milcza艂 i nie upomina艂 si臋. Zdawa艂o si臋 wi臋c wszystkim, 偶e si臋 to sko艅czy na jakiej kasztelanii, starostwie, A bodaj potem wy偶szym krze艣le. Ale o tym tu wcale s艂ycha膰 nie by艂o, A Szczypior 艣miej膮c si臋 upewnia艂, 偶e gdyby mu ofiarowano krzes艂o, nie przyj膮艂by go mo偶e.

B臋dzieli Rzeczpospolita potrezebowa艂a oddzia艂u i r臋ki dzielnej, wystawi znowu kopijnik贸w, da pieni臋dzy, Ale si臋 o zap艂at臋 za to upomina膰 nie b臋dzie, bo powiada, 偶e to czyni dla ojczyzny mi艂ej jako syn, A od matki nagrody syn nie wyci膮ga.

Ci, co tego zrozumie膰 nawet nie mogli, milczeli, g艂owami potrz膮saj膮c. Bajbuza w og贸le na ludzi si臋 nie ogl膮da艂, chwalili go, nie nadyma艂 si臋, ganili, szed艂 sw膮 drog膮, nie ogl膮daj膮c si臋.

Przekonywano si臋 tak cz臋sto, i偶 po sobie s艂uszno艣膰 miewa艂 i co przepowiedzia艂, to si臋 zi艣ci艂o, i偶 potem bie偶ono do niego po rad臋 i zdanie.

- C贸偶 to z tego b臋dzie? Co czyni膰 mamy?

Ale rotmistrz ostro偶nym by艂, A gdy rzeczy niepewien si臋 czu艂, milcza艂 lub otwarcie zeznawa艂:

- Czekajcie, nie dojrza艂o to jeszcze, s膮dzi膰 nie pora. Ja nie rozumiem.

- No! - m贸wi艂a szlachta - je偶eli Bajbuza nie rozumie, to ju偶 my si臋 nie mamy co porywa膰.

Opr贸cz Szczypiora, kt贸ry ju偶 si臋 tak zasiedzia艂, 偶e nie my艣la艂 opuszcza膰 Nadstyrza, cho膰 czasem zdawa艂o mu si臋, i偶 tu jest go艣ciem, liczba rezydent贸w z ka偶dym dniem ros艂a. Dzia艂o si臋 to nieznacznie, niepostrze偶enie, bez 偶adnej o to umowy. Zjawia艂 si臋 jaki艣 biedak, kt贸ry nie wiedzia艂, co ma pocz膮膰 z sob膮, cz臋sto nie sam nawet, Ale z dwojgiem czeladzi i z kilku ko艅mi.

Nikt go tu nie zna艂, on nikogo. Szczypior naprz贸d go艣ci takich przyjmowa艂, A wiedzia艂, i偶 nikogo odprawi膰 nie godzi艂o si臋. Sz艂y wi臋c konie do stajni go艣cinnych, czelad藕 do czeladnych izb, w贸z pod szop臋, A go艣膰 dostawa艂 komor臋 lub cho膰by 艂贸偶ko, z kim drugim dziel膮c izb臋. Siada艂 potem do sto艂u, opowiada艂 鈥渃urriculum鈥 vitae, * s艂uchano go i pobyt si臋 przeci膮ga艂, bo mu tu by艂o jak u Boga za piecem.

Curriculum Vitae ( 艂ac.) - 偶yciorys.

W ten spos贸b dosta艂 si臋 tu naprz贸d po powrocie rotmistrza niejaki Ro偶ek, szlachcic, kt贸ry przy Ho艂ubku by艂 pod Byczyn膮. Stanowi艂o to rodzaj pobratynstwa, bo mogli m贸wi膰 o tym s艂awnym A op艂akanym boju, gdy si臋 pierwszy raz pono od niepami臋tnych czas贸w krew polska od or臋偶a polskiego pola艂a. Ro偶ek by艂 rycerz dzielny, mia艂 tego niew膮tpliwe dowody na ca艂ym ciele, bo rzadko tak por膮banego szpetnie widzie膰 by艂o mo偶na cz艂owieka, Ale te偶 bezwstydnie k艂ama艂. W uniesieniu czasem takie prawi艂 duby smalone, 偶e ludzie od 艣miechu p臋kali. Pi艂 te偶 i jad艂 okrutnie, A g臋ba mu si臋 nie zamyka艂a. Sam jeden jak palec, odarty dosy膰, z troskami za kulbak膮 star膮, na koniu sk贸ra i ko艣ci, przyby艂 do Nadstyrza. Kto go tu przy艂a艂? Opatrzno艣膰 Bo偶a. Rotmistrz starego ju偶, kalek臋 niemal, ubogiego, przyj膮艂 jak najserdeczniej. Szczypior mu otwarcie powiedzia艂:

- Sied藕 sobie, p贸ki chcesz, chleba ci nie po偶a艂uj膮, ko艅 si臋 odpasie i ty wydobrzejesz na lepszej strawie, Ale zachowuj si臋 spokojnie, burd nie r贸b, bo on tego nie lubi. Przestrzegam te偶, je偶eli艣 po 偶o艂niersku nawyk艂 do wiejskich bab si臋 zaleca膰, 偶e u nas to nie uchodzi.

- C贸偶, klasztor? - Roz艣mia艂 si臋 Ro偶ek.

- Zwij to tam jako chcesz - odpar艂 Szczypior - Ale wiedz, 偶e gdy do Bajbuzy dojdzie skarga, nie masz co, ino konia siod艂a膰 i rusza膰 precz.

Ro偶ek nadto g艂odnym by艂, A opatrzono go z rozkazu rotmistrza przez szatnego zaraz tak sowicie i konia mu piel臋gnowano, 偶e got贸w by艂 do wszelkich praw domu si臋 zastosowa膰. Bajbuzie si臋 nie naprzykrza艂. Przychodzi艂 do sto艂u, zabawia艂 opowiadaniami, 艣miano si臋 z niego, A potem szed艂 spa膰 do go艣cinnej izby. Tu chocia偶 zegarka nie mia艂, czy wytr膮biono na obiad lub wieczerz臋, czy nie, mia艂 taki instynkt przedziwny, 偶e punkt o godzinie, gdy do sto艂u siada膰 by艂o potrzeba, znajdowa艂 si臋 ju偶 na miejscu. A 偶e cz臋stokro膰 dla go艣ci przek膮ski i niejeden raz podawano, stawa艂 dla towarzystwa, cho膰by si臋 najcz臋艣ciej powtarza艂o i got贸w by艂 przepija膰 do ka偶dego, ile razy by艂o potrzeba. W kilka tygodni tak ju偶 tu przysta艂, oswoi艂 si臋, pozna艂 nawet ze psy podw贸rzowymi, wszystkich kucht贸w umia艂 po imieniu i nazwisku mianowa膰, jak gdyby si臋 tu narodzi艂. Szczypiorowi by艂 wielce dogodny, bo go wyr臋cza艂 w 艂ajaniu, A kl膮艂 tak zamaszyy艣cie, dobitnie, i偶 mo偶na by艂o powiedzie膰, wykwintnie, coraz z nowymi inwencjami, 偶e i to zabawia艂o nawet.

Poniewa偶 do ko艣cio艂a parafialnego dosy膰 by艂o daleko, A rotmistrz dba艂 o to, Aby bez Boga nie by艂 on sam i s艂u偶ba, z dawna wi臋c kaza艂 postawi膰 kaplic臋 przy ogrodzie. Ale czasu tych r贸偶nych wypraw, chocia偶 ju偶 by艂a pod dachem, nie doko艅czono jej wewn膮trz i pustowa艂a. Po powrocie spod Byczyny zawin膮艂 si臋 rotmistrz i kaplic臋 nie tylko doko艅czono wewn膮trz, Ale we wszystkie Aparaty zaopatrzono. 艁o偶y艂 na to po pa艅sku, nie 偶a艂uj膮c i m贸wi艂:

- Wyst臋pujemy dla kr贸l贸w, A dla Kr贸la kr贸l贸w by艣my sk膮pi膰 mieli? Prawda, 偶e On tego nie potrzebuje, bo Jemu lasy hymny 艣piewaj膮 i rzeki si臋 modl膮 swym szumem, A 艣wi膮tyni膮 Jego 艣wiat ca艂y, Ale my, biedni ludziska, musimy Go do ko艣cio艂贸w dla siebie wprasza膰, bo艣my mali i inaczej by艣my Go nie widzieli i nie zrozumieli, A co najgorzej, zapominali o Nim.

Gdy kaplica by艂a gotow膮, obejrza艂 si臋 za kapelanem Bajbuza. Chcia艂o mu si臋 zakonnika, Ale o tego nie艂atwo by艂o, musia艂by si臋 mienia膰, bo za klasztorem zawsze 偶y膰 nie m贸g艂. Tymczasem nastr臋czy艂 si臋 przypadkiem ksi膮dz o kulach, dla n贸g chorych, biedny, bo mu probostwa dla zdrowia dosta膰 nie by艂o mo偶na, A nie mia艂 nikogo, co by mu wyrobi艂 takie gdzie by wikary za niego obowi膮zki spe艂nia艂. Ten ksi膮dz, Jacek Rabski, kt贸rego 偶ywot pono by艂 bardzo burzliwy i nieszcz臋艣liwy, jak do portu dop艂yn膮艂 do Nadstyrza. Je藕dzi艂 tak biedny prawie o 偶ebraninie, A cho膰 dobrego rodu, nie wstydzi艂 si臋 tego i m贸wi艂:

- Pan B贸g mnie tak pokara艂, z r臋ki Jego wszystko przyj膮膰 potrzeba.

Jak innych go艣ci, ksi臋dza te偶 uczciwie ugoszczono w Nadstyrzu. Spyta艂 go zaraz rotmistrz, czy msz臋 艣wi臋t膮 odprawi膰 ma prawo i zdo艂a. Odpowiedzia艂 Rabski, 偶e gdzie tylko ko艣ci贸艂 po drodze, wsz臋dzie nie omieszkiwa艂, A cho膰 o kulach do o艂tarza szed艂, przy o艂tarzu m贸g艂 si臋 bez nich obej艣膰.

Kaplica ju偶 by艂a przez biskupa 艂uckiego po艣wi臋con膮, nazajutrz proszono Rabskiego o msz臋 艣wi臋t膮. A 偶e rzadko si臋 ona tu odprawia艂a, kapliczka by艂a pe艂na i nabo偶e艅stwo si臋 odprawi艂o, jak nie mo偶na pi臋kniej. Sam rotmistrz, kt贸ry ministrantur臋 doskonale pami臋ta艂, s艂u偶y艂 do mszy ze Szczypiorem.

Rabski przy stole i w rozmowie okaza艂 si臋, kim by艂, to jest wielce obytym ze 艣wiatem i lud藕mi 艣wiadomym, A nawet oczytanym cz艂owiekiem. Mia艂 tylko jedn膮 wad臋, kt贸ra p贸藕niej dopiero jawn膮 si臋 sta艂a, temperament tak gwa艂towny, 偶e czasem, nie umiej膮c si臋 powstrzyma膰, wybucha艂 i od zmys艂贸w niemal odchodzi艂. To nieszcz臋艣liwe usposobienie i niemoc do panowania nad sob膮 wszystkich nieszcz臋艣膰, A nawet choroby ksi臋dza Rabskiego by艂y przyczyn膮. Ale w domu rotmistrza, mi臋dzy m臋偶czyznami, mniej to by艂o niebezpiecznym ni偶 gdziekolwiek indziej. Nie zaprasza艂 go zrazu rotmistrz Ani on mo偶e my艣la艂 o tym, by tu m贸g艂 pozosta膰, Ale Bajbuz臋 zdj臋艂a lito艣膰 wielka.

- Co ten nieszcz臋艣liwy z sob膮 pocznie - m贸wi艂 w kilka dni potem do Szczypiora. - Gdyby si臋 tylko jako tako chcia艂 zachowywa膰, A burzy mi nie wznieca艂, ch臋tnie bym go za kapelana wzi膮艂. Niechby cho膰 w niedziel臋 msz臋 艣wi臋t膮 odprawi艂, zdrowiej by u nas z tym by艂o. Co my艣lisz?

Szczypior mia艂 zwyczaj zawsze to my艣le膰, co Bajbuza. Znajdowa艂 wi臋c wniosek jego doskona艂ym. Postanowiono poczeka膰, pomy艣le膰, A ksi臋dza wstrzymywa膰. Temu za艣 tak by艂o dobrze w Nadstyrzu, i偶 Panu Bogu dzi臋kowa艂, 偶e cho膰 kilka dni odetchnie. Natura w ksi臋dzu Rabskim by艂a szlachetna, Ale krew popsuta i zburzona. Ka偶da niepoczciwo艣膰 go porusza艂a i gniewa艂a niewypowiedzianie, A gdy si臋 uni贸s艂, ros艂o stopniowo uniesienie, czasem A偶 do sza艂u, gdy go chciano powstrzyma膰.

Bajbuza zmiarkowa艂, 偶e chc膮c go mie膰 zno艣nym, nie potrzeba by艂o niczym dra偶ni膰. On te偶 sam, tyle ju偶 wycierpiawszy, przez krewko艣膰 swoj膮, zaczyna艂 si臋 poskramia膰. Doradzi艂 mu kto艣, A偶eby gdy w sobie do porywczo艣ci tej czuje sk艂onno艣膰, p贸ty ust nie otwiera艂, dop贸ki Ojcze nasz i Zdrowa艣ki nie zm贸wi. Skutkowa艂o to nie藕le i Rabski si臋 mitygowa艂. Raz za艣 w usposobieniu 艂agodnym cz艂owiek by艂 najmilszy w 艣wiecie, z tym tylko, 偶e ta 偶贸艂膰, kt贸r膮 w sobie nosi艂, czyni艂a go zbyt surowym ludzkich spraw s臋dzi膮. S膮dzi艂 bez mi艂osierdzia.

Po kilku tygodniach pobytu w Nadstyrzu obj膮艂 tu Rabski kapelani膮. Dano mu do tego ch艂opaka, kt贸rego z sob膮 przywi贸z艂, pomoc dla pos艂ugi, dobre mieszkanie, wygody, A nawet wolno艣膰 przychodzenia lub nie do wsp贸lnego sto艂u. Mia艂 opr贸cz tego ksi膮偶ki, ciep艂y k膮t, ludzi, gdy chcia艂; nie mog艂o mu by膰 lepiej. Na obiady, chyba gdy zbyt brzydka pora by艂a, nie przychodzi艂, inaczej zawsze si臋 stawi艂 i 鈥淏enedicite鈥 * odmawia艂.

Benedicite ( 艂ac.) - pocz膮tek psalmu 65 - 133: Benedicite Deum Dominum... - Chwalcie Boga Pana..., u偶ywany jako modlitwa przy stole.

Na ostatek przyb艂膮ka艂 si臋 tu jeszcze niejaki Przygodzki. Ten te偶 niegdy艣 s艂u偶y艂 rycersko, potem gospodarzy艂, wre艣cie nowicjat u bernardyn贸w rozpocz膮艂, wywl贸k艂szy si臋 wpr臋dce, w mie艣cie osiad艂, A nawet handl贸w kosztowa艂, Ale nigdzie nie wytrwa艂. Utrapiony by艂 cz艂owiek z tym, 偶e coraz mu nowe my艣li i zachcianki przychodzi艂y, zapala艂 si臋 do nich i nigdzie nie wytrwa艂. J膮ka艂 si臋 przy tym, 艣piesznie i 艣miesznie m贸wi艂, co go czyni艂o w towarzystwie pociesznym. A 偶e obudzaj膮c 艣miechy, nie gniewa艂 si臋 i znosi艂 je, znoszono go. Przygodzkiego tu przez lito艣膰 przygarni臋to, bo ju偶 nie wiedzia艂, co czyni膰 z sob膮 i z tym si臋 o艣wiadcza艂 cz臋sto, i偶 sobie 偶ycie odbierze. Szczypior dowodzi艂, 偶e i tego nie uczyni, bo nimby w臋z艂a zapl膮ta艂 na stryczek, ju偶 by mu si臋 odechcia艂o, A gdyby si臋 mia艂 topi膰, toby go woda zimna odstraszy艂a.

Pomi臋dzy innymi przymiotami tego nieszcz臋艣liwego by艂o, 偶e na my艣listwie si臋 zna艂, szczeg贸lniej na wabikach, sid艂ach i r贸偶nych kunsztach 艂owieckich, A r贸wnie偶 do 艂owienia ryb by艂 wprawny, czy z sakiem, czy z w臋dk膮, czy z niewodem. Mia艂 wi臋c w Nadstyrzu robot臋, A znudzi艂o mu si臋 w lesie, szed艂 nad rzek臋 i tak 偶y艂 tu jako艣, nie wyrywaj膮c si臋 dalej.

Po przybyciu do domu, Bajbuza si臋 o ksi臋偶n臋 dowiadywa艂 razy kilka, Ale w maj膮tku o niej nie wiedziano nic, opr贸cz 偶e si臋 spodziewa膰 nie kaza艂a. Potem nadesz艂a wiadomo艣膰, i偶 ksi臋偶na zosta艂a pani膮 Spytkow膮 i 偶e mia艂a wraz z m臋偶em zjecha膰 do maj臋tno艣ci na czas kr贸tki dla obejrzenia jej.

Z powodu tego, gdy mowa by艂a o Spytkach Jordanach w og贸le, A Rabski genealogie wszystkie zna艂 doskonale, chwal膮c si臋 tym nawet, 偶e panu Paprockiemu * wiele dawa艂 niegdy艣 wskaz贸wek, trafi艂 zaraz na tego, kt贸ry mia艂 by膰 m臋偶em pi臋knej ksi臋偶nej Teresy. By艂 to cz艂owiek maj膮tkowo bardzo ju偶, jak si臋 wyrazi艂, cienko 艣piewaj膮cy, cho膰 w艂o艣ci by艂y obszerne. Dzieci przy tym z pierwszego ma艂偶e艅stwa mia艂 doros艂e. Sam on za艣, wielki w艂贸cz臋ga, niegdy艣 po wszystkich dworach europejskich znany, ulubieniec ksi臋cia Ferrary, w 艂askach u cesarza Rudolfa, znany na francuskim dworze, mia艂 by膰, zdaniem ksi臋dza Jacka, wielce ujmuj膮cym, mi艂ym, 艣wiat艂ym, g艂adkim ze wszech miar cz艂owiekiem. Nic mu zarzuci膰 nie by艂o mo偶na, bo i w sztuce rycerskiej celowa艂, i m贸wi膰 umia艂, i umys艂u by艂 bardzo przenikliwego, Ale statku w tym nie by艂o. Opowiadano o nim historie r贸偶ne, jakie po dworach tych miewa艂, zawsze zako艅czone smutnie, A wszystkich ich powodem by艂y kobiety.

Bartosz Paprocki ( ok. 1540 - 1614) - Autor dzie艂a 鈥淗erby rycerstwa Polskiego鈥.

- Je偶eli si臋 Albo, sam ju偶 postarzawszy, umiarkowa艂, lub go 偶ona m艂oda potrafi w mierze utrzyma膰, uspokoi膰 i uczyni膰 sobie wiernym, szcz臋艣liw膮 z nim by膰 mo偶e. Lecz przys艂owie powiada: czym si臋 skorupka za m艂odu napoi, tym na staro艣膰 cuchnie. Tego si臋 obawia膰 nale偶y.

Oczekiwano potem d艂ugo na przybycie pa艅stwa Spytk贸w do maj臋tno艣ci, kt贸r膮 ksi臋偶na do偶ywociem trzyma艂a, A偶 przyjechali nare艣cie. Dosz艂a wie艣膰 o tym, 偶e dworno bardzo, szumno, 艣wietnie, ludno przybyli i ledwie si臋 pomie艣ci膰 tam mogli.

Wkr贸tce potem Spytek sam zjawi艂 si臋 z odwiedzinami w Nadstyrzu, politycznie bardzo dzi臋kuj膮c rotmistrzowi za okazywan膮 niegdy tera藕niejszej 偶onie jego s膮siedzk膮 偶yczliwo艣膰 i opiek臋.

To, co Rabski o nim m贸wi艂, ca艂kowicie si臋 sprawdzi艂o. Spytek by艂, Acz niem艂ody, m臋偶czyzna pi臋kny jeszcze bardzo, w obej艣ciu si臋 wi臋cej W艂och ni偶 polski szlachcic, wym贸wny nie tylko we w艂asnym, Ale w pi臋ciu czy sze艣ciu obcych j臋zykach, prawdziwy korted偶ianin. *chodzi艂 nawet ubrany z w艂oska lub hiszpa艅ska twierdz膮c, i偶 polski struj i golona g艂owa niewygodn膮 by艂a. Podoba艂 si臋 rotmistrzowi, bo si臋 mo偶e o to stara艂, lecz Bajbuza uczu艂 i otwarcie potem o艣wiadczy艂, 偶e w tym wszystkim, co tak pi臋knie m贸wi艂, wiary nie mia艂. Lekko, p艂ocho, A nadto wzgl臋dnie dla drugich odzywa艂 si臋 o wszystkim.

Korted偶ianin lub kortezanin ( z w艂.) - dworzanin.

Rzecz oczywista, i偶 Bajbuzie natychmiast nale偶a艂o odwiedzi膰 tego s膮siada, A rad by艂 ksi臋偶n臋 zobaczy膰. Pojechali wi臋c ze Szczypiorem oba. T艂umaczy艂 si臋 Spytek i偶, b臋d膮c go艣ciem sam, przyjmowa膰 ich nie m贸g艂, jakby pragn膮艂. Wysz艂a ksi臋偶na. Bajbuza j膮 znalaz艂 smutnie zmienion膮, blad膮 i cho膰 si臋 sili艂a na to, Aby szcz臋艣liw膮 okaza艂a, wszystko m贸wi艂o, i偶 ni膮 nie by艂a. M膮偶 okazywa艂 dla niej mi艂o艣膰 i wzgl臋dy, jakie mo偶e we W艂oszech nie razi艂y, wychodz膮c na okaz, Ale w Polsce one dziwnymi si臋 wydawa艂y, bo u nas poszanowanie uczu膰 cz艂owiekowi najdro偶szych by艂o takie, 偶e ich przed publik膮 nie obna偶ano.

Spytek nie na m臋偶a, Ale raczej na 鈥渃avaliere鈥 staraj膮cego si臋 wygl膮da艂. Ona, ci膮gle si臋 rumieni膮c, sk艂opotana, zmi臋szana przyjmowa艂a te objawy tak dalece, i偶 prostoduszny Szczypior m贸wi艂 potem:

- Chyba on to dla ludzi tylko takim si臋 okazuje czu艂ym, bo ona to przyjmuje, jakby si臋 zuchwa艂emu k艂amstwu dziwi艂a.

艣mia艂 si臋 z tego Bajbuza, lecz instynkt Szczypiora pono nie zawi贸d艂. Spytek o swych maj臋tno艣ciach, dobrach dostatkach i zamku starym m贸wi艂 te偶 nadto wiele, A ludzie s艂u偶ebni, gdy wracali do Nadstyrza, rozpowiadali, 偶e we dworze wcale dostatk贸w i zamo偶no艣ci wida膰 nie by艂o.

Rotmistrz przykro by艂 uderzony tym, i偶 na twarzy ksi臋偶nej Teresy szcz臋艣cia, kt贸rego si臋 spodziewa艂a, nie wyczyta艂. Stosunek ze Spytkiem zreszt膮 trwa艂 kr贸tko, bo on tu nie bawi艂 d艂ugo. Wypu艣ci艂 maj臋tno艣膰 偶ony dzier偶aw膮, przy czym sobie dopo偶yczy膰 kaza艂 par臋 tysi臋cy i raz jeszcze odwiedziwszy Nadstyrze, nagle potem z 偶on膮 znikn膮艂.

Z tego, co nowy opowiada艂 dzier偶awca, wnosi膰 by艂o mo偶na, 偶e 贸w pan rozleg艂ych w艂o艣ci, w tej chwili 偶膮dnym by艂 grosza bardzo. Ludzie podszeptywali, i偶 z 偶on膮 dosy膰 si臋 ostro i bezwzgl臋dnie obchodzi艂.

Zasmuci艂o to wielce Bajbuz臋, Ale mia艂 te偶 wiele innych podczas powod贸w do niepokoju i troski. Wszystko, co go dochodzi艂o ze stron r贸偶nych, jako艣 panowania 艣wietnego i spokojnego nie rokowa艂o. Wprawdzie wiadomo艣ci pod owe czasy przychodzi艂y niezbyt pewne, cz臋sto zafarbowane przez tych, co je przynosili. Nie drukowano jeszcze dziennik贸w, biega艂y z r膮k do r膮k przepisywane korespondencje, A te w g艂膮b kraju przychodzi艂y p贸藕no. Szczeg贸lniej przykrym to by艂o Bajbuzie, kt贸rego sprawy publiczne nie przestawa艂y obchodzi膰, cho膰 mia艂 teraz pewien wstr臋t miesza膰 si臋 do nich.

Dowiadywa艂 si臋 ze wszech stron i jak najdobitniej, 偶e mi臋dzy kr贸lem A Zamoyskiim rozbrat by艂 stanowczy. Ale s艂uchaj膮c o nim tu, w Nadstyrzu, nie wiedzie膰, co by艂o my艣le膰. Mia艂li s艂uszno艣膰 m艂ody kr贸l, 偶e hetmanowi si臋 powodowa膰 nie dawa艂, A do Radziwi艂贸艂贸w sk艂ania艂, czy Zamoyski, kt贸ry w imi臋 kraju domaga艂 si臋 tego, czego da膰 nie chciano?

Z bliska poznawszy hetmana, Bajbuza za nim ci膮gn膮艂, Ale z drugiej strony ci, co go o dum臋, ch臋膰 panowania, o Ambicj臋 nienasycon膮 obwiniali, tak偶e nie bez pewnych podstaw zarzuty te mu czynili.

Po owej bytno艣ci w Rewlu * i widzeniu si臋 z ojcem, gdy potrzeba by艂o ca艂ej si艂y biskupa Baranowskiego, Aby Zygmunta wstrzyma膰 od opuszczenia Polski, w chwili w艂a艣nie, gdy jej wojna z Turkiem zagra偶a艂a, mia艂 Zamoyski chwal膮cego si臋 z tego czynu biskupa zburcze膰:

Zygmunt III widzia艂 si臋 z ojcem w Rewlu ( w Estonii) w sierpniu 1589 r.

- By艂o go pu艣ci膰! Z Panem Bogiem, niechby sobie do Szwecji powraca艂. My nigdy z niego nie zrobimy kr贸la prawdziwie polskiego. Mamy ju偶 takie szcz臋艣cie! M贸wi on po polsku, Ale my艣li po niemiecku, A gdyby nie kr贸lowa wdowa, na zamku by s艂owa chyba w j臋zyku naszym nie pos艂ysze膰. Otaczaj膮 go Szwedy, Niemcy, W艂osi, Hiszpanie, A weneracja * dla domu rakuskiego g贸r膮 nad wszystkim.

Weneracja ( z 艂ac.) - szacunek, podziw, cze艣膰.

Ten rozbrat pomi臋dzy kr贸lem A hetmanem, gdy coraz si臋 wybitniejszym stawa艂, coraz g艂o艣niejszym, A przywodzono r贸偶ne fakty, kt贸re mia艂y zniech臋ci膰 Zamoyskiego, mi臋dzy innymi oddanie piecz臋ci nie temu, kt贸rego kanclerz zaleca艂, A potem usuni臋cie ode dworu wszystkich, co hetmanowi byli przyja藕ni, mi臋dzy innymi i bardzo umiarkowanego Le艣niowolskiego, co to kr贸la ze Szwecji przywi贸z艂, da艂 wielce do my艣lenia Bajbuzie. W prawo艣ci i prostocie swego ducha nie m贸g艂 on poj膮膰 tego, Aby m膮偶 tak wielki, jak Zamoyski, o kt贸rym on mia艂 wyobra偶enie tak wysokie, dla jakichkolwiek wzgl臋d贸w prywatnych, z pobudek mi艂o艣ci w艂asnej m贸g艂 dzia艂a膰.

- 殴le by膰 musi z kr贸lem, kiedy hetman staje przeciwko niemu i zgodzi膰 z sob膮 nie mog膮!

Ch臋tka go bra艂a niezmierna si膮艣膰 na ko艅, ruszy膰 bodaj wprost do Zamo艣cia, kt贸ry w艂a艣nie si臋 na贸wczas budowa艂, rozrasta艂 i na jak膮艣 vicestolic臋 przerabia艂, stan膮膰 przed dawnym wodzem i wprost go spyta膰:

- Wyt艂umacz mi, dlaczego to czynisz? Nie mo偶nali pojedna膰 was, Aby艣cie szli razem, zanmiast sta膰 jako nieprzyjaciele?

Lecz natychmiast przychodzi艂a mu uwaga, jakim on prawem m贸g艂 tak przemawia膰 do hetmana? Chodzi艂 jednak niespokojny i zachmurzony. Wie艣ci po kraju tymczasem uparcie si臋 szerzy艂y, 偶e kr贸l, chocia偶 do Szwecji nie odjecha艂, ci膮gle z dworem rakuskim rokowa艂, Aby mu odst膮pi膰 korony. Oburza艂o to Bajbuz臋. Jakim偶e prawem?! Nie by艂a ona dziedziczn膮! M贸g艂 j膮 porzuci膰 jak Henryk, Ale ni膮 frymarczy膰 nie mia艂 najmniejszego prawa. Nie by艂o tak dalece z kim w Nadstyrzu o tym rozprawia膰 opr贸cz ksi臋dza Rabskiego. Rotmistrz si臋 niepokoi艂. Niekiedy sumienie go dr臋czy艂o. On tu na wsi sobie spokojnie za偶ywa艂 wczasu, A kraj tymczasem na 艂up by艂 oddany prywacie i ludziom, kt贸rzy o jego losy nie dbali. Bajbuza by艂by ch臋tnie si臋 po艣wi臋ci艂 i bodaj ostatni grosz doby艂 ze skrzy艅 w lochu stoj膮cych, Ale w kt贸r膮 si臋 tu obr贸ci膰 stron臋?

Po d艂ugich rozmys艂ach, zas艂yszawszy, 偶e kr贸l znowu w Krakowie go艣ci艂 z kr贸low膮 wdow膮 i kr贸lewn膮 Ann膮, nie m贸wi膮c nikomu powod贸w, jakie go sk艂ania艂y do podr贸偶y, w miejscu swym na gospodarstwie zostawiwszy Szczypiora, z ma艂ym pocztem, pod pozorem b艂ahym, wyjecha艂 do Krakowa. Istotn膮 pobudk膮 by艂o, Aby na w艂asne si臋 przekona膰 oczy, co si臋 tam dzia艂o. Wiara w Zamoyskiego czyni艂a go ju偶 nieufnym, prawie niech臋tnym kr贸lowi. Maj膮c ten cel na widoku, Bajbuza naturalnie nie potrzebowa艂 艣pieszy膰, jecha艂 rozgl膮daj膮c si臋 i rozs艂uchuj膮c, A 偶e ze s艂u偶by wojskowej znajomo艣ci mia艂 liczne, bada艂 ka偶dego, z kim si臋 zetkn膮艂.

Og贸lne usposobienie w kraju znajdowa艂 wsz臋dzie prawie kr贸lowi niech臋tne. Duchowie艅stwo tylko s艂awi艂o go z pobo偶no艣ci wielkiej, A szczeg贸lniej jezuici wynosili pod niebiosy, bo oni tu najwi臋kszy wp艂yw mieli. Rotmistrz mia艂 to szcz臋艣cie z dawnych lat zna膰 ksi臋dza Piotra Skarg臋, o kt贸rym mu powiedziano, 偶e kr贸lewskim kaznodziej膮 by艂 naznaczony, A 偶e z nim niegdy艣 wielce si臋 by艂 poprzyja藕ni艂 i by艂 jego wielbicielem, cieszy艂 si臋 tym, 偶e od niego prawdy si臋 dowie i na tym, co mu ksi膮dz Skarga powie, b臋dzie m贸g艂 polega膰.

Tymczasem podr贸偶 ta powolna do stolicy, w ci膮gu kt贸rej go kilka razy dawni towarzysze bronili zatrzymywali i odci膮gali, coraz wi臋kszym niepokojem i niepewno艣ci膮 umys艂 jego nape艂nia艂a. Narzekano powszechnie, skar偶ono si臋, utyskiwano, malkontent贸w nie mniej by艂o jak za Batorego.

- Mo偶e to w naturze naszej jest - rozumowa艂 Bajbuza - 偶e my nigdy si臋 tym, co mamy, nie zaspokajamy, A coraz lepszego szukamy. Mo偶e to i dobrym jest, 偶e nam powszedni chleb nie starczy, A na ziemi chcieliby艣my stworzy膰 鈥渃ivitatem Dei鈥, * Ale gdzie偶 do tego kr贸lestwa we藕miemy obywateli.

Civitatem Dei ( 艂ac.) - pa艅stwo Bo偶e.

Zdawa艂o mu si臋 chwilami, 偶e warcholskiego ducha nale偶a艂o poskromi膰, wszak偶e do tego d膮偶y艂 hetman za Batorego, A tu teraz on sam warcholi膰 poczyna艂... Rodzi艂a si臋 tedy w膮tpliwo艣膰 w jego umy艣le, kto tu mia艂 s艂uszno艣膰. Kt贸r膮 drog膮 i艣膰?

- Nim mi si臋 uda zobaczy膰 hetmana - m贸wi艂 sobie - spotkam si臋 z ksi臋dzem Skarg膮. Ten mi powie prawd臋.

Przypomina艂 sobie z przyjemno艣ci膮 te czasy, gdy dawniej go widywa艂 w skromnej celi, w艣r贸d ksi膮g, gdy umys艂 znu偶y艂 prac膮, odpoczywaj膮cego przy r臋cznej robocie i przy 偶ywej rozmowie, razem klej膮cego pude艂eczka, oprawiaj膮cego ksi臋gi, maluj膮cego obrazki dla dzieci, szyj膮cego nawet, gdy by艂o potrzeba, i naprawiaj膮cego skromne suknie swoje. Ta prostota obyczaju przy umy艣le wy偶szym, przy takim darze s艂owa, 偶e nawet w powszednich stosunkach wywiera艂o ono wra偶enie porywaj膮ce, nape艂nia艂o Bajbuz臋 czci膮 i uwielbieniem dla niego. M贸wi艂 my艣l膮c o nim:- 鈥淓cce homo!鈥 *

Ecce homo ( 艂ac.) - oto cz艂owiek; domy艣lnie: cz艂owiek szlachetny, doskona艂y, wz贸r do na艣ladowania. Powie艣ciowy portret ksi臋dza Skargi ( w艂a艣ciwe nazwisko: Paw臋ski) zosta艂 przez Kraszewskiego namalowany wed艂ug tradycyjnych wyobra偶e艅 o tym wielkim kaznodziei. W istocie rzeczy, jak wszyscy przedstawiciele zakonu jezuit贸w, spe艂nia艂 on na dworze kr贸lewskim 艣ci艣le okre艣lon膮 rol臋 polityczn膮. Kr贸l by艂 pos艂usznym narz臋dziem w r臋kach przedstawicieli Ko艣cio艂a. Rol臋 tak膮 spe艂nia艂 zreszt膮 Skarga z g艂臋bokim przekonaniem o jej po偶yteczno艣ci dla dobra kraju.

Dawniej wyrazy te w zapale stosowa艂 do hetmana, teraz ju偶 jako艣 zw膮tpi艂 o nim nieco. Cz艂owiekiem dla niego by艂, Ale tym, o kt贸rym m贸wi艂 rzymski poeta, i偶 nic ludzkiego obcym mu nie by艂o, nawet s艂abo艣ci. Bajbuzie si臋 nie podoba艂o to fundowanie wielko艣ci w艂asnej i stolicy przeciw stolicy, Akademii przeciw Akademii, dworu przeciwko dworowi. Opowiadano mu, 偶e hetman gromadzi艂 oko艂o siebie mo偶nych, tworzy艂 stronnictwo, zabiera艂 si臋 mo偶e na sejmie stan膮膰 przeciwko kr贸lowi. To mu hetmana czyni艂o mniejszym, s艂abym, Ale go nie pot臋pia艂, bo chcia艂 wiedzie膰, s艂ysze膰 i przekona膰 si臋, czy to, co opowiadano, prawd膮 by艂o istotnie.

Z g艂ow膮 pe艂n膮 najsprzeczniejszych pog艂osek, zda艅, rozsiewanych szyderstw i przek膮s贸w, sam nie wiedz膮c, w czym prawda by艂a, dobi艂 si臋 Bajbuza do Krakowa. Pierwszy niemal, z kim si臋 tu spotka艂, by艂 poczciwy Kali艅ski, kt贸ry we dworze bawi膮c, jak g膮bka nasi膮kn膮艂 tym, w czym by艂 zanurzony. Potrzebowa艂 go tylko nieco pocisn膮膰, Aby z niego doby膰, co chcia艂. Kalina przybieg艂 uradowany, A humor jego ur贸s艂 jeszcze, gdy zaraz na wst臋pie otrzyma艂 go艣ci艅ca, par臋 pistolet贸w kosztownych, jakimi si臋 pochlubi膰 by艂o mo偶na. Ust mu nie potrzeba by艂o otwiera膰. Przyniesiono wino i przek膮ski, Kali艅ski siad艂 i potoczy艂y si臋 opowiadania o dworze, o kr贸lu, o kr贸lewnie, o ju偶 po cichu obmy艣lanym ma艂偶e艅stwie, kt贸rych Bajbuza s艂ucha艂 z nadzwyczajnym zaj臋ciem. Na pierwsze zapytanie o hetmana, Kali艅ski r臋k膮 zamachn膮艂.

- Nieprzyjaciel nasz jawny jest! - zawo艂a艂.




Rozdzia艂 II

Tego偶 wieczora zapyta艂 Bajbuza o ksi臋dza Skarg臋, bo w tym najwi臋ksz膮 ufno艣膰 pok艂ada艂. Ksi膮dz Skarga by艂 w Krakowie na dworze i wymow膮 jego zachwycali si臋 tu wszyscy. Widzie膰 si臋 z nim m贸g艂 ka偶dy, chocia偶 zaj臋tym by艂 bardzo sw膮 polemik膮 z dysydentami i innymi pracami, A na 艣wiat i mi臋dzy ludzi nierad wychodzi艂.

- Ju艣ci膰 mnie, starego s艂ug臋 swojego, gdy zapukam do celi, wpu艣ci.

- Nie w膮tpi臋 - rzek艂 Kali艅ski - Ale je偶eli przez niego chcecie co u kr贸la sobie wyrobi膰 - ja bym raczej radzi艂 do Go艂y艅skiego, spowiednika i doradcy si臋 zwr贸ci膰. Ten tu wi臋cej znaczy ni偶 ksi膮dz Skarga, kt贸ry do 艣wieckich spraw niech臋tnie si臋 mi臋sza.

Bajbuza 艣mia膰 si臋 na g艂os zacz膮艂.

- A, Kalino ty, Kalino moja! - zawo艂a艂 - jak偶e ty mnie znasz, gdy艣 pos膮dzi膰 m贸g艂, 偶e ja do Krakowa przyby艂em, Aby si臋 o co艣 stara膰 i co艣 u kr贸la wyrabia膰? Cz艂ecze poczciwy! Ale c贸偶 mi kr贸l da膰 mo偶e?

Kali艅ski si臋 zmi臋sza艂.

- Gadaj zdr贸w, wszystko! - zawo艂a艂.

- Ale ja niczego nie chc臋 - m贸wi艂 rotmistrz. - Bogatszy jestem ni偶 kr贸l, bo wi臋cej mam, ni偶 potrzebuj臋; o honory i tytu艂y si臋 nie dobijam, panowania i rozkazywania nie jestem chciwy! Jedno mi mo偶e kr贸l uczyni膰 dobre, gdy si臋 przekonam, 偶e kraj pokocha艂 i 偶e kraj go nawzajem kocha.

- Ba! ba! - sykn膮艂 Kali艅ski. - Ot贸偶 to w艂a艣nie psuje nam hetman i przeszkadza do tego. Kr贸lowi stawi膮 na drodze zawady we wszystkim. Podejrzewaj膮 go nieustannie. Wszystko z艂e, co on uczyni. Odsun膮膰 musia艂 Le艣niowolskiego, o czyme艣cie pewnie s艂yszeli, bo ten hetmana stron臋 trzyma艂. Na to miejsce mamy Radziwi艂艂贸w, A ci s膮 pot臋g膮 nie tylko na Litwie. Marsza艂ek Albert u kr贸la teraz w estymie wielkiej, dalej idzie jeszcze poufalszy podkomorzy Bobola, no i podkanclerzy Tarnowski.

- Wszystko ludzie nowi - odpar艂 rotmistrz.

- Starzy zdradzili go - m贸wi艂 Kali艅ski. - Hetmana i hetmana mu narzuca膰 chciano, A Zamoyski nie przy kr贸lu, Ale ponad kr贸lem sta膰 chcia艂. Do艣膰 ju偶 i tak, 偶e wielk膮 bu艂aw臋 dzier偶膮c, w艂adz臋 ma ogromn膮.

Westchn膮艂, popi艂 Kali艅ski i g艂os zni偶aj膮c, doda艂:

- Mi臋dzy nami, kr贸l chce si臋 偶eni膰 z Austriaczk膮 i to mu za z艂e maj膮.

- Mo偶e nie bez powodu - odpar艂 Bajbuza - bo si臋 u nas wszyscy boj膮 i wp艂ywu, i zamach贸w rakuskich, A nikt tego szlachcie nie wybije z g艂owy, 偶e kr贸l w uk艂ady wchodzi艂 z Arcyksi臋ciem Ernestem o odst膮pienie mu korony.

Kali艅ski zamilk艂.

- Ja tam o tym nie wiem - rzek艂 po namy艣le - Ale gdyby istotnie tak zra偶onym by艂, to膰 go raczej trzeba jedna膰 sobie i 艂agodzi膰 ni偶 rozj膮trza膰. Dochodz膮 tu nieustannie wie艣ci o zjazdach, na kt贸rych przeciw kr贸lowi m贸wi膮 zuchwale, A wszystko to z naprawy hetmana.

- A wi臋c z nim ju偶 tak 藕le jest?

- O艣mieli艂 si臋 gwa艂townie kr贸lowi czyni膰 wym贸wki za mianowanie podkanclerzym Tarnowskiego i to tak zuchwale, 偶e go potem przeprasza膰 musia艂.

- Ale przeprosi艂! - doda艂 Bajbuza.

- Tak jest, Ale zgoda taka, to jak szata raz rozdarta, kt贸r膮 cho膰by najzr臋czniejsza szwaczka zszy艂a i z艂ata艂a, zawsze 艣lad zostanie.

- Masz s艂uszno艣膰 - odpar艂 rotmistrz. - Ja te偶 niesko艅czenie ubolewam nad tym, 偶e m艂ody kr贸l nieco wzgl臋dniejszym nie by艂 dla tego, kt贸ry sam mu tron da艂, walczy艂 i cierpia艂 dla niego.

Kali艅ski si臋 u艣miechn膮艂.

- U nas na dworze powiadaj膮, 偶e on to wszystko nie dla kr贸la przecie czyni艂, A dla siebie. Rakuszanin ma by膰 gro藕ny.

- Mylisz si臋, m贸j Kalino - rzek艂 Bajbuza. - Wiem o tym najlepiej, bom z ust 呕贸艂kiewskiego s艂ysza艂, dawali mu Rakuszanie, co by ino chcia艂, Aby go sobie pozyska膰 i starostwa i ziemie, i pieni膮dze, i tytu艂y, Ale si臋 nie sprzeda艂.

- Bo wiedzia艂, 偶e Rakuszanin by mu s艂owa nie strzyma艂 - rzek艂 Kali艅ski.

- My tu teraz Zamoyskiego inaczej s膮dzimy.

- S艂ysz臋 i dziwuj臋 si臋 - odpar艂 Bajbuza - A serce mi si臋 艣ciska. Kr贸l bez niego bezsilnym b臋dzie.

Kali艅ski g艂ow膮 potrz膮sn膮艂.

- My艣my si臋 go powoli obawia膰 prezstali - odpar艂 weso艂o.

Takim by艂 rozmowy pocz膮tek. Nazajutrz Bajbuza spoczywa艂 w gospodzie, A mia艂 j膮 u kupca w Rynku, kt贸ry mu sprawy jego tutaj za艂atwia艂. Zwano go Kaniczem. Z okien mieszkania widzia艂 ca艂y ruch w Rynku i Krak贸w mu si臋 wyda艂 o偶ywionym dosy膰, Ale 偶ywio艂 w nim niemiecki znowu bra艂 g贸r臋. Szczeg贸lniej Austiak贸w snu艂o si臋 mn贸stwo, kt贸rych z w艂os贸w i ze stroj贸w pozna膰 by艂o 艂atwo.

Ktokolwiek z dawnych znajomycbh dowiedzia艂 si臋 o rotmistrzu, kt贸ry sobie serca ludzkie jedna膰 umia艂, przychodzi艂 go wita膰. Ka偶dy te偶 z sob膮, sam o tym nie wiedz膮c, co艣 przynosi艂. Stanowczo wida膰 by艂o, 偶e tu oko艂o kr贸la Zamoyski nie mia艂 przyjaci贸艂, sarkano na niego tak, jak dawniej na Zborowskich, 偶e niepok贸j mno偶y艂, wod臋 m膮ci艂, 偶e wszystko chcia艂 zagarn膮膰. Bola艂o to Bajbuz臋, kt贸ry w pocz膮tkach nie mog膮c si臋 powstrzyma膰, stawa艂 w obronie hetmana, Ale w ko艅cu jednog艂o艣ne wyrzuty zmusi艂y go zamilkn膮膰 i czeka膰, dop贸ki by si臋 lepiej nie rozpatrzy艂. Zdawa艂o mu si臋 rzecz膮 niepoj臋t膮, A偶eby ten m膮偶, kt贸ry Batoremu dopomaga艂 tak dzielnie do utrzymania 艂adu, do poskromienia wybuch贸w, dzisiaj szed艂 razem z Kazimierskimi i sam si臋 zaci膮ga艂 w szeregi przeciwnik贸w kr贸la.

- Nie - m贸wi艂 w duchu - ludzie s膮 z艂o艣liwi, nie rozumiej膮 hetmana, ok艂amuj膮 go, spotwarzaj膮. Ten, kt贸ry na gardle ukara艂 Samuela i zmusi艂 do milczenia sejmowych krzykacz贸w, niepodobna, A偶eby sam post臋powa艂 teraz jak oni. M艂ody Zygmunt nie jest przecie偶 tak twardym, jak by艂 Batory.

Par臋 dni sp臋dziwszy na rozmys艂ach, rotmistrz w ko艅cu przystroi艂 si臋, jak godzi艂o na zamek, i poszed艂 naprz贸d pok艂oni膰 si臋 kr贸lowej wdowie. Tu go wprawdzie przyj臋to zaraz, obiecuj膮c pos艂uchanie, Ale m贸g艂 dostrzec, 偶e nie by艂 zbyt po偶膮danym go艣ciem, czego przyczyny nie rozumia艂.

Przychodzi艂 z sercem pe艂nym poszanowania. Kr贸lowa Anna, nied艂ugo kazawszy czeka膰 na siebie, wysz艂a do niego, widocznie pomi臋szana, w 偶a艂obnych szatach, kt贸rych nie zrzuci艂a, zestarza艂a mocno na twarzy, pochylona nieco, Ale zawsze powa偶na i majestatyczna. Za ni膮 z dala post臋powa艂y dwie towarzyszki, kt贸re nieco opodal pozosta艂y. Trzyma艂a w r臋kach pi臋kny, kamienny r贸偶aniec, kt贸ry palce jej machinalnie, gor膮czkowo przebiera艂y. U艣miechn臋艁a si臋 z dala Bajbuzie i naprz贸d pozdrowiwszy go po w艂osku, natychmiast poprawi艂a si臋 i pocz臋艂a po polsku m贸wi膰 do niego. Rotmistrz sk艂ada艂 偶yczenie i pozdrowi艂 j膮, ciesz膮c si臋, i偶 widzia艂 spokojn膮 teraz na krakowskim zamku, u portu, szcz臋艣liw膮. Kr贸lowa westchn臋艂a g艂臋boko.

- A tak - odezwa艂a si臋 - przyp艂yn臋li艣my w istocie, lecz port jeszcze nie osi膮gni臋ty, szukamy wnij艣cia. Wiele jeszcze pozosta艂o do czynienia. Mamy utrapie艅 podostatkiem i z ojcem kr贸la, i ze Szwedami, z w艂asnymi nawet nieprzyjaci贸艂mi, kt贸rzy nam pokoju nie daj膮.

Tu kr贸lowa, jakby si臋 ju偶 zanadto wym贸wi艂a nieostro偶nie, zwr贸ci艂a rozmow臋 nagle:

- Przychodzicie pewnie, m贸j rotmistrzu, o swoj膮 nale偶no艣膰 u mnie si臋 upomnie膰. Nie mog艂am dot膮d jej wam sp艂aci膰, przebaczcie.

Bajbuza zaprotestowa艂, bo w istocie teraz dopiero przypomnia艂 sobie d艂ug i postrzeg艂, 偶e krok jego fa艂szywie t艂umaczonym by膰 mo偶e.

- Ale ja wcale nie z t膮 my艣l膮 tu przyby艂em, Abym si臋 upomina艂 - odezwa艂 si臋 偶ywiej. - Wiem, 偶e teraz Wasza Kr贸lewska Mo艣膰 masz wiele wysdatk贸w jeszcze, A ja czeka膰 mog臋.

Rozja艣ni艂a si臋 zaraz twarz kr贸lowej i czulsz膮 si臋 sta艂a dla Bajbuzy. Zbli偶y艂a si臋 ku niemu.

- Mo偶e bym wam czym u kr贸la mog艂a us艂u偶y膰 - rzek艂a. - Wprawdzie zarzucaj膮 go pro艣bami, wyci膮gaj膮 zewsz膮d r臋ce, na ka偶dy wakans jest po dziesi臋ciu kandydat贸w zas艂u偶onych, A ka偶dy potem przysparza nam dziewi臋ciu niech臋tnych, Ale dla was b臋d臋 si臋 stara艂a.

Sczerwieni艂 si臋 rotmistrz jak dzieweczka, tak mu to posz膮dzenie przykro zabrzmia艂o.

- Najja艣niejsza Pani - odpar艂 - B贸g mi 艣wiadek, ja o nic nie my艣la艂em i nie my艣l臋 prosi膰, bo mam wszystko, czego potrzebuj臋, A staranie o honory innym przekazuj臋. Rad bym tylko widzie膰 Wasz膮 Kr贸lewsk膮 Mo艣膰 spokojn膮, szcz臋艣liw膮, A kr贸la te偶, w zgodzie ze wszystkimi.

- Kr贸lowa Anna niedowierzaj膮co s艂ucha艂a, wpatruj膮c si臋 w niego; s膮dzi艂a, i偶 Albo on jej, Albo ona jego nie zrozumia艂a dobrze.

- Ja - rzek艂a - bardzo ch臋tnie b臋d臋 po艣redniczk膮 i pomoc膮 wam u kr贸la, powiedzcie mi tylko otwarcie, je偶eli co macie na my艣li. Sama nie mog膮c, poprosz臋 Radziwi艂艂a, uczyni to dla mnie.

Bajbuza sta艂 zdumiony.

- Najmocniej zar臋czam Waszej Kr贸lewskiej Mo艣ci - powt贸rzy艂 - 偶e wcale o nidc prosi膰 nie my艣la艂em. Jest dosy膰 takich, kt贸rych datkami jedna膰 potrzeba, niech mnie B贸g uchowa, Abym si臋 do nich liczy艂.

Kr贸lowa s艂ucha艂a z nie mniejszym zadziwieniem.

- Nie wam B贸g p艂aci - rzek艂a. - Nadejd膮 mo偶e lepsze czasy, nie zapomniemy o was.

Spyta艂a go, czy na d艂ugo przyby艂 do Krakowa; odpowiedzia艂 Bajbuza, i偶 sam nie wie, ile czasu tu pozostanie i wspomnia艂, 偶e rad by widzia艂 hetmana.

- A! Tu si臋 go pewnie nie doczekacie - odpowiedzia艂a Anna chmurno - wiele mia艂am z powodu jego do przecierpienia za 偶ycia nieboszczyka kr贸la, kt贸rego on do surowo艣ci sk艂ania艂, A potem win臋 jej na niego sk艂ada艂; teraz za艣 nie mog膮c kr贸lowi narzuca膰 swych my艣li, przeciwko niemu knuje i nieprzyjaci贸艂 mu przyczynia.

- Wasza Kr贸lewska Mo艣膰 przebaczysz mi - odezwa艂 si臋 rotmistrz, i偶 ja pana hetmana broni膰 b臋b臋. Ludzie go tu zapewne takim maluj膮, jakim nie jest. Niepodobna, Aby kr贸lowi przymna偶a艂 trudno艣ci, sam go utwierdziwszy na tronie. Osobiste porozumienie 艂atwo by to wyja艣ni艂o.

- Ale hetman siedzi w swoim Zamo艣ciu, A kr贸l go szuka膰 nie mo偶e - odezwa艂a si臋 kr贸lowa i przypomniawszy sobie zapewne w tej chwili Spytkow臋, wtr膮ci艂a z u艣miechem:

- S膮siadki waszej, ksi臋偶nej Sapie偶ynej, kt贸r膮艣cie si臋 opiekowali, nie znajdujecie ju偶 przy mnie. Sk艂oni艂am j膮 do tego, 偶e r臋k臋 odda艂a Spytkowi, kt贸ry wart by艂, jak s膮dz臋 jej wyboru.

Bajbuza opowiedzia艂, 偶e widzia艂 m艂ode ma艂偶e艅stwo. Po kilku jeszcze s艂owach oboj臋tnych, kr贸lowa wdowa rada temu, i偶 Ani o d艂ug nie nagli艂, Ani o nic prosi膰 nie my艣la艂, bardzo go uprzejmie po偶egna艂a. A 偶e si臋 rzadko trafi艂o, Aby kto艣 niczego nie pragn膮艂, doda艂a przy po偶egnaniu:

- M贸j rotmistrzu, b臋dzieli co do rozporz膮dzenia w mocy kr贸la, A dowiecie si臋 zawczasu, piszcie do mnie, pomog臋 wam, A kr贸l pewnie mi nie odm贸wi.

Bajbuza zmilcza艂, nie chc膮c ju偶 przed艂u偶a膰 t膮 tre艣ci膮 mu przykrej rozmowy.

St膮d wprost poszed艂 szuka膰 na zamku mieszkaj膮cego ksi臋dza Skargi, kt贸ry jako kaznodzieja kr贸lewski przy ko艣ciele mia艂 pomieszczenie. Ojcowie jezuici nie mieli jeszcze w Krakowie pod贸wczas 鈥淐ollegium鈥, kt贸re p贸藕niej z takim przepychem dla nich wzniesione zosta艂o. Kaznodzieja kr贸la, jako zakonnik i mnich, mie艣ci艂 si臋 bardzo skromnie w dw贸ch izdebkach niewielkich, zarzuconych ksi臋gami, Ale czy艣ciuchnych i weso艂ych. Nikt nigdy go nie zasta艂 pr贸偶nuj膮cym. Je偶eli nie kl臋cza艂 na modlitwie, czyta艂, pisa艂 lub zabawia艂 si臋 jak膮艣 r臋czn膮 robot膮 po staremu. Z postaci jego pozna膰 by艂o mo偶na m臋偶a, w kt贸rym pok贸j Bo偶y panowa艂, kt贸rego dusza w harmonii by艂a ze 艣wiatem i nie wzdraga艂a si臋 walce dni powszednich. B贸j ten nie m膮ci艂 pokoju wewn臋trznego ducha. Nawet gdy z kazalnicy gromi艂 lub Jeremiaszowe 偶ale i skargi g艂osi艂, duch ten pozostawa艂 spokojnym, bo ponad ziemskimi si臋 unosi艂 strefami i mieszka艂 wy偶ej nad nie.

Z tym spokojem na twarzy znalaz艂 go rotmistrz, kt贸ry w progu pocz膮艂 si臋 uniewinnia膰, 偶e mu przychodzi艂 czas zabiera膰. Ksi膮dz Skarga go sobie przypomnia艂 zaraz i powita艂 weso艂o.

- S艂ysza艂em - rzek艂 - 偶e艣cie byli ranni pod Byczyn膮.

- Dawno si臋 to ju偶 zabli藕ni艂o i zapomnia艂o - odpar艂 Bajbuza. - Gorzej tylko, 偶e owo zwyci臋stwo nie wyda艂o takich owoc贸w, jakich po nim spodziewali艣my si臋. Zdawa艂o si臋, 偶e pok贸j wewn臋trzny przyniesie, przejedna, zag艂adzi wspomnienia przesz艂o艣ci.

Ksi膮dz Skarga s艂ucha艂, mo偶e nie odgaduj膮c konkluzji, A Bajbuza doda艂 wzdychaj膮c:

- Bolesna to rzecz, 偶e hetmana przy kr贸lu nie ma.

Zmilcza艂 w pocz膮tku ojciec, poprawi艂 ksi臋gi na stole, czeka艂, czy rotmistrz nie zmieni przedmiotu rozmowy.

- Tak - odezwa艂 si臋 w ko艅cu - smutna to, 偶e hetman si臋 od kr贸la oddali艂 i zaj膮艂 stanowisko, z kt贸rego 藕li korzysta膰 mog膮 i zechc膮, lecz nie ma w tym winy m艂odego pana naszego. Lud藕mi jeste艣my, nikt Zamoyskiemu wielkich nie odm贸wi przymiot贸w, szkoda, 偶e ma te偶 s艂abo艣di ludzkie, 偶e 偶膮dza panowania, do kt贸rego nawyk艂 za nieboszczyka kr贸la, zamiast ust膮pi膰, wzros艂a. Szkoda, bo z rad jego by艂by kr贸l m贸g艂 korzysta膰.

Zamilk艂.

- Ja - odezwa艂 si臋 otwarcie rotmistrz - s艂u偶y艂em pod nim, nawyk艂em szanowa膰 go i wierzy膰 w niego, mnie te偶 szczeg贸lniej dotyka, i偶 go tu nie widz臋, A s艂ysz臋 czynione mu zarzuty. Siedz臋 teraz na wsi, nie jestem obeznany z tym stanem spraw, jaki si臋 z nowegto po艂o偶enia wyrobi艂, i wdzi臋czen bym by艂 ojcu, gdyby mnie raczy艂 obja艣ni膰.

Ksi膮dz Skarga d艂ugo mu popatrzy艂 w oczy, jakby bada艂 szczero艣膰 tego pytania.

- Rotmistrzu - rzek艂 - bardzo to rzecz jest prosta, 偶e obowi膮zkiem jest na polu bitwy s艂ucha膰 hetmana, A czasu pokoju kr贸la, kt贸ry ponad nim stoi i w艂adz臋 sw膮 ma nie nadan膮 mu przez nikogo, Ale z Bo偶ej 艂aski, i namaszczon jest do rozkazywania.

Bajbuza nie mia艂 co odpowiedzie膰. Milcza艂 d艂ugo, rozwi膮zanie w膮tpliwo艣ci by艂o tak stanowcze, i偶 nic ju偶 nie pozostawa艂o, tylko je przyj膮膰 i nim si臋 zaspokoi膰. Po ma艂ym przestanku jednak rotmistrz o swej podr贸偶y do Krakowa m贸wi膰 zacz膮艂 i bole膰, 偶e po drodze tyle g艂os贸w s艂ysza艂 niech臋tnych dla kr贸la, szczeg贸lniej z powod贸w jego sk艂onno艣ci dla rakuskiego dworu.

Ksi膮dz Skarga westchn膮艂 tylko.

- Miejmy nadziej臋 - rzek艂 - 偶e powoli, gdy ludzie lepiej kr贸la m艂odego poznaj膮, oceni膰 go te偶 potrafi膮 s艂uszniej. Skar偶yli si臋 na Batorego, on tak surowym Ani chce by膰, Ani potrafi, pr臋dzej by mo偶e wyrzek艂 si臋 tronu, ni偶 do takich, jak nieboszczyk przeciw Zborowskim, 艣rodk贸w ucieka艂. Wiecie pewnie, 偶e w Rewlu, ledwie biskup Baranowski sk艂oni艂 go do powrotu, tak by艂 zra偶onym.

- C贸偶 by na贸wczas 艣wiat rzek艂 na t臋 nieszcz臋艣liw膮 Rzeczpospolit膮 nasz膮 - odezwa艂 si臋 Bajbuza - gdyby po ucieczce Henryka, po m臋cze艅stwie Stefana, drugi kr贸l, koron臋 zrzuciwszy, ucieka艂 od nas?!

Westchn膮艂 ksi膮dz Skarga i doda艂:

- Trudno lub niepodobna przewidzie膰 przysz艂o艣膰; nasz膮 rzecz膮 spe艂nia膰 najbli偶szy dnia obowi膮zek. Modlimy si臋 tylko o chleb powszedni i przysz艂o艣膰 te偶 zakryta przed nami. Troska dnia ka偶dego starczy mu.

Wszystko to nie uspokoi艂o jesszcze Bajbuzy. Czu艂, 偶e powinien si臋 by艂 wyspowiada膰 szczerze, chcia艂li st膮d zaczerpn膮膰 jak膮 pociech臋 i skaz贸wk臋 post臋powania. Odezwa艂 si臋 wi臋c:

- Jam wprost przyszed艂 do was, ojcze, uspokojenia sumienia szukaj膮c. W kraju widocznie znowu podzia艂 na obozy si臋 gotuje. Ci, co przy Zamoyskim stoj膮, na prawach si臋 opieraj膮 i broni膮 ich.

Ksi膮dz Skarga przerwa艂:

- Przypomnijcie偶 sobie czasy niedawne, gdy ten Zamoyski sam praw istniewj膮cych Rzeczypospolitej zmiany 偶yczy艂, znajduj膮c, 偶e one zbyt swawoli i rozkie艂znaniu pos艂ugiwa艂y. Dzi艣 kr贸l jest na tym stanowisku hetmana, A Zamoyski, niestety, je偶eli nie doszed艂 do tego, jakie zajmowali Zborowscy, niedaleko ju偶 od niego stoi.

- Pot臋piacie wi臋c go? - spyta艂 Bajbuza.

- Nikogo nie pot臋piam - odpar艂 ksi膮dz Skarga - kto czystym sercem s艂u偶y膰 chce Pospolitej Rzeczy, Ale myli膰 si臋 tu mo偶e ka偶dy.

- A kr贸l?

- Do kr贸la 鈥済ratia status鈥 * si臋 zastosowa膰 daje - rzek艂 Skarga.

Gratia Status ( 艂ac.) - wypowied藕 Skargi mo偶na rozumie膰 tak, 偶e w stosunku do osoby kr贸la obowi膮zuje Gratia Status, czyli wzgl膮d na racj臋 stanu, dobro pa艅stwa. Wobec tego dzia艂alno艣膰 kr贸la nie powinna podlega膰 takiej krytyce, jak dzia艂alno艣膰 innych ludzi. 鈥淕ratia status鈥 oznacza te偶 艂ask臋 stanu, czyli przywilej w艂adzy.

Znowu Bajbuza milcze膰 musia艂. O艣mieli艂 si臋 w ostatku odezwa膰 z tym, 偶e kr贸la o zamiar frymarczenia koron膮 obwiniano.

- Nie jestem wtajemniczony w te Arkana - rzek艂, u艣miechaj膮c si臋, ojciec Skarga - i nie wiem, czy nale偶y wierzy膰 wszystkiemu, co z艂o艣liwo艣膰 ludzka wymy艣la. Rozpuszczane wie艣ci te dowodz膮 tylko, jak kr贸l ma nieprzyjaci贸艂 wielu, A to go w tych panowania pocz膮tkach nie mo偶e natchn膮膰 wielk膮 mi艂o艣ci膮 dla kraju.

Z ca艂ego tego toku rozmowy rotmistrz ju偶 m贸g艂 wyrozumie膰, 偶e tu hetman w niczyich oczach nie by艂 usprawiedliwiony. Wszystko niemal z艂e jemu przypisywano.

Ksi膮dz Skarga, kt贸remu to badanie uci膮偶liwym by膰 zacz臋艁o, stara艂 si臋 na l偶ejsze przedmioty odwr贸ci膰 rozmow臋. Zapyta艂 Bajbuza o kr贸lewn臋 Ann臋, Ale 偶adnej nie otrzyma艂 odpowiedzi. By艂a to bolesna rana, kt贸rej dotyka膰 nie 艣miano. Obok kr贸la, najgorliwszego katolika, ta uparta dysydentka, w bia艂y dzie艅 chodz膮ca do zbor贸w, kt贸re si臋 otwiera艂y tym 艣mielej, dolega艂a mo偶e wi臋cej kr贸lowi i jego dworowi ni偶 wszystko, z czym tu walczy膰 przychodzi艂o. Milczano o niej i ksi膮dz Skarga, spu艣ciwszy oczy, nie odpowiada艂 d艂ugo.

- M贸j rotmistrzu - rzek艂 w ko艅cu - B贸g jeden wie, dlaczego do ka偶dej czary, kt贸r膮 cz艂owiekowi wychyla膰 przychodzi, kropla gorzkiego pio艂unu musi si臋 przymi臋sza膰. Gorycz to wielka; m贸dlmy si臋, Aby kielich ten Pan B贸g od nas odwr贸ci艂.

Na pr贸偶no potem stara艂 si臋 jeszcze Bajbuza rozmow臋 przed艂u偶y膰, ksi膮dz Skarga da艂 mu do zrozumienia, i偶 go powo艂ywa艂o zaj臋cie obowi膮zkowe, po偶egna膰 si臋 wi臋c i oddali膰 musia艂. Spodziewa艂 si臋 st膮d wynie艣膰 pociech臋 i uspokojenie, jasne poj臋cie dalszej drogi, A wychodzi艂 zachwiany, niepewien i smutny.

Powr贸ci艂 te偶 do gospody chmurniejszy, ni偶 wyszed艂. Kali艅ski, kt贸ry tu ju偶 czeka艂 na niego, wes贸艂, rad z siebie, nie patrz膮cy daleko, nie rozbieraj膮cy tak troskliwie po艂o偶enia, zda艂 mu si臋 godzien zazdro艣ci. Dla niego wszystko by艂o jasnym i pewnym. By艂 kr贸lewskim s艂ug膮, czyni艂, co mu kazano, i nie by艂 za nic w sumieniu odpowiedzialnym.

- Co bo wy si臋 tak frasujecie o przysz艂o艣膰 - rzek艂 weso艂o, z kilku s艂贸w Bajbuzy wyrozumiawszy jego niepokoju przyczyn臋. - My, male艅cy ludzie, nic nie poradzimy przeciwko sile wypadk贸w, wi臋c po co tu sobie 艂ama膰 g艂ow臋? Wiecie co? Pani Borzkowska, Ewunia wasza, dowiedzia艂a si臋 o przybyciu, zakl臋艂a mnie wi臋c na wszystko naj艣wi臋tsze, Abym was do niej przyprowadzi艂. Kobiecie odm贸wi膰 si臋 nie godzi.

- No c贸偶? Za m膮偶 nie wysz艂a? - zapyta艂 Bajbuza.

- A nie! - roz艣mia艂 si臋 Kali艅ski. - Ma tylu do wyboru, 偶e si臋 nie mo偶e wa偶y膰, kogo wzi膮膰, A mnie si臋 widzi, 偶e najch臋tniej by wam r臋k臋 poda艂a.

- A! A! - rzek艂 rotmistrz - wybi膰 jej to z g艂owy potrzeba, Abym ja si臋 kiedy mia艂 偶eni膰. To nie moje powo艂anie. Nadtom d艂ugo swobody kosztowa艂. Ale chod藕my do Borzkowskiej.

Zastali tu wszystko tak, jak przed paru laty porzucili, nie zmieni艂o si臋 nic, tylko malowana twarzyczka wdowy nieco si臋 wydawa艂a zm臋czon膮 i przywi臋d艂膮, chocia偶 ruchy i mowa m艂odociane by艂y do zbytku.

Z zapa艂em powita艂a Ewunia rotmistrza, ciesz膮c si臋, 偶e przecie偶 za Krakowem zat臋skni艂, kt贸ry te偶 t臋skni艂 za nim.

- Za mn膮? - przerwa艂 rotmistrz. - Alem ja nikomu na nic nie przydatny, sobie i ludziom ci臋偶arem. Jedyna rzecz, do kt贸rej od biedy bym mo偶e s艂u偶y膰 m贸g艂, to wojna, A dzi臋ki Bogu, ta si臋 nie obiecuje, bo wielka groza od strony Turk贸w, zaczepkami Kozak贸w wzniecona, usta艂a. Pok贸j zapewniony, A ja skazany na chodzenie za p艂ugiem.

U Ewuni m贸wiono ju偶 wiele o przysz艂ym ma艂偶e艅stwie kr贸la, o kt贸rym jeszcze nikt w艂a艣ciwie nie wiedzia艂, czy przyjdzie do skutku. Utrzymywa艂a si臋 jednak uparcie ode dworu zawiewaj膮ca wie艣膰, 偶e jedna z Arcyksi臋偶niczek jest ju偶 dla kr贸la przeznaczon膮, 偶e uk艂ady si臋 tocz膮.

- Na贸wczas i Krak贸w od偶yje - m贸wi艂a pi臋kna Ewunia. - Stara kr贸lowa modli si臋 i siedzi zamkni臋ta, A rachunki jej czas poch艂aniaj膮, m艂oda kr贸lewna nikogo tu opr贸cz dysydent贸w swych, Szwed贸w i Niemc贸w, zna膰 nie chce. Na zamku nudy 艣miertelne przerywane tylko muzyk膮, Ale my jej nie s艂yszymy, chyba w ko艣ciele. Zabaw nie ma 偶adnych, kr贸l w ciasnym si臋 k贸艂ku zamyka.

Ludzie si臋 oburzaj膮 - doda艂a pi臋kna Ewunia - i偶 kr贸l rakusk膮 chce wzi膮膰 dziewk臋. A co nam to szkodzi, byleby艣my kr贸low臋 m艂od膮 mieli?

- Tak, tak - zamrucza艂 siedz膮cy na boku jeden z przyjaci贸艂 wdowy - Ale si臋 jejmo艣膰 pani mylisz s膮dz膮c, 偶e m艂oda kr贸lowa tu 偶ycie wniesie. Przyb臋dzie tylko ojcom jezuitom do procesji i nabo偶e艅stw gorliwa promotorka, nic wi臋cej, i do dzi艣 kr贸l sam jeden si臋 modli, to b臋dzie we dwoje.

- A wy mu to za z艂e macie, 偶e si臋 modli? - zapyta艂 Bajbuza.

- Bo zakonnikiem nie jest, Ale kr贸lem - rzek艂 kwa艣ny go艣膰 - A gdy on tercjarskie i jezuickie odprawia ch贸ry, senatorowie czeka膰 na艅 musz膮. Wpuszcz膮 ich nareszcie potem, m贸wi膮, pytaj膮, A s艂owa z niego doby膰 nie mog膮. Dopiero po naradzie z ojcem Go艂y艅skim przez usta Radziwi艂艂a lub Tarnowskiego przychodzi odpowied藕.

Nie m贸g艂 wytrzyma膰 rotmistrz i przerwa艂:

- Ale bo wy tu jak widz臋, w kr贸lu widzicie wszystko z艂ym tylko, chocia偶 nie mia艂 Ani czasu, Ani zr臋czno艣ci da膰 si臋 wam pozna膰.

Wsta艂 z k膮ta poruszony 贸w Antagonista kr贸lewski.

- Waszmo艣膰 widz臋 - odezwa艂 si臋 - regalist膮 * jeste艣, Ale to st膮d pochodzi, 偶e na kr贸la z daleka patrzysz, A my tu sprawy jego bli偶ej ogl膮damy. Gdyby nie kr贸lowa wdowa, nie by艂oby na dworze do kogo przem贸wi膰 po polsku, taka tam si艂a Niemc贸w, A dla nich wsz臋dzie najpierwsze miejsce. Dalej ojcowie jezuici prym wodz膮, oni dyrektorami sumienia, w ich r臋ku wszystko. Ojciec Go艂y艅ski tu kr贸lem, A nie Zygmunt III. Weso艂ym m艂odego pana nigdy nie widzia艂 nikt, cho膰 si臋, s艂ysz臋, zabawia, Ale zamkni臋ty ze swymi, gdzie i karty na stole widuj膮. Ko艣ci tylko braknie, Ale i te przyj艣膰 mog膮, cho膰 na mie艣cie ich zakazuj膮.

Regalista ( z 艂ac.) - zwolennik kr贸la, cz艂onek kr贸lewskiego obozu politycznego.

Cofn膮艂 si臋 rotmistrz przed tym potokiem plotek miejskich i zmilcza艂. Czo艂o mu si臋 zmarszczy艂o. A cho膰 pi臋kna wdowa usi艂owa艂a go rozbawi膰 i roz艣mieszy膰, wyszed艂 st膮d zgorszony.

Spieszy艂 do stolicy w nadziei, 偶e st膮d pociechy jakiej艣 zaczerpnie, A przekonywa艂 si臋, 偶e tu wsz臋dzie gorzej sta艂y sprawy, ni偶 z dala je sobie wyobra偶a艂. Ochota go bra艂a pu艣ci膰 si臋 st膮d jeszcze do Zamo艣cia, Ale zarazem obawia艂 si臋, Aby tam jeszcze gorszego czego艣 nie dosta艂. Pomi臋dzy Zamo艣ciem A stolic膮 przepa艣膰 ju偶 by艂a.

Wytrwa艂 jednak Bajbuza dni kilka jeszcze, Aby z pierwszych wra偶e艅 nie s膮dzi膰 ostatecznie o po艂o偶eniu; Ale dni te potwierdza艂y je tylko i zwi臋ksza艂y obawy, Aby do zaj艣膰 mi臋dzy koron膮 A bu艂aw膮 * nie przysz艂o. Kali艅ski mu na wieczerz臋 przyprowadza艂 zawsze kogo艣 z dworzan kr贸la, od kt贸rych nic nad narzekanie na hetmana nie m贸g艂 pos艂ysze膰.

Korona A bu艂awa - kr贸l i Zamoyski jako hetman wielki. Odznak膮 tej godno艣ci by艂a bu艂awa, jak symbolem godno艣ci kr贸la - korona.

Ju偶 si臋 prawie zabiera艂 zniech臋cony do Nadstyrza powraca膰, gdy przypadkiem dowiedzia艂 si臋 o przybyciu jednego z zaufanych hetmanowi, daleko z nim spokrewnionego, doswy膰 g艂o艣nego z rycerskich czyn贸w i pod Byczyn膮 te偶 czynnego Urowieckiego, przy kt贸rym si臋 na贸wczas znajdowa艂. Nie mog艂o si臋 nic pomy艣lniejszego trafi膰 dla niego. Urowiecki by艂 zupe艂nie wtajemniczonym w to, co hetman zamierza艂 i my艣la艂. 呕o艂nierz by艂, cz艂owiek szorstki, surowy, m臋偶ny i nie ulegaj膮cy nikomu, A prawdom贸wny, gdy raz usta otworzy艂, cho膰 nie zwyk艂 by艂 m贸wi膰 wiele. Od Byczyny nie widzia艂 go Bajbuza, Ale dowiedziawszy si臋, i偶 na mie艣cie by艂, natychmiast pobieg艂 do niego. Serdecznie si臋 powitali.

- A wy co tu robicie? - zawo艂a艂 Urowiecki. - Przecie偶 w膮tpi臋, Aby艣cie si臋 mieli zapisa膰 w poczet s艂ug kr贸la, kt贸ry nas chce zaprzeda膰 Rakuszaninowi.

- Ja? - odpar艂 Bajbuza. - Ale jam tu w艂a艣nie j臋zyka dosta膰 przyby艂, bo zgo艂a nie rozumiem, co si臋 dzieje. Siedz臋 ju偶 dni kilka i nie sta艂em si臋 m臋drszy przez to. Nauczcie mnie.

- Nie wiecie wi臋c o niczym? - zapyta艂 Urowiecki.

- Ale o czym偶e mam wiedzie膰?

- O tym, 偶e nas kr贸l w艂asny zdradza i sprzedaje! - krzykn膮艂 pop臋dliwie stary wojak.

- By膰偶e by to mog艂o? Nie s膮偶 to niech臋tnych plotki? - o艣mieli艂 si臋 wtr膮ci膰 Bajbuza.

- Tak by mo偶na s膮dzi膰 - 偶ywo pocz膮艂 Urowiecki - gdyby nasz hetman, czarno na bia艂ym, z podpisem w艂asnej r臋ki kr贸la dowod贸w na to nie mia艂, 偶e koron臋 Rakuszaninowi chce odst膮pi膰, A sam do Szwecji powr贸ci膰. Bogdajby go by艂 ksi膮dz biskup Baranowski w Rewlu nie wstrzymywa艂, rychlej by艣my ko艅ca doczekali.

- C贸偶 wi臋c hetman czyni膰 my艣li? - zapyta艂 呕贸艂kiewski.

- Co obowi膮zek nakazuje - m贸wi艂 Urowiecki. - Nie ma tu ju偶 co oszcz臋dza膰 majestatu, potrzeba go pozwa膰 przed sejm, niech si臋 t艂umaczy, potrzeba dowody po艂o偶y膰, A je艣li senator贸w potrafi sobie pozyska膰 i wy艣li藕nie si臋 nam, mimo jawnych dowod贸w winy... ha! bogdajby rokosz zwo艂a膰 przysz艂o!...

Wyraz ten jak grom zabrzmia艂 w uszach rotmistrza. Rokosz, zwo艂anie ca艂ego t艂umu szlachty, kto 偶yw dla obrony praw, dla wojowania z majestatem, by艂o 艣rodkiem ostatnim, Ale zarazem grozi艂o wybuchem wojny domowej. Rzadko dot膮d, nawet jako gro藕ba, wyraz ten dawa艂 si臋 s艂ysze膰.

- Rokosz - zawo艂a艂 Bajbuza - Ale偶 to straszna jest rzecz! Wy to najlepiej wiedcie, jak za Stefana hetman t臋 swawol臋 szlacheck膮 poskramia膰 pragn膮艂, A swobod臋 nawet ograniczy膰. M贸g艂偶e by on dzi艣 sam do najniebezpieczniejszego ucieka膰 si臋 艣rodka i w臋z艂y ju偶 tak lu藕ne do reszty zwolni膰? A to偶 wojna domowa!

Urowiecki westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Wszystko to prawda - rzek艂 - Ale czasy si臋 zmieni艂y. Kr贸l si臋 zmieni艂, wszystko inne. Ma偶 hetman pozwoli膰 na to, co by nawet dziedzicznemu monarsze nie przysta艂o, Aby elekcyjn膮 koron臋 kto艣 sprzeda艂 lub ust膮pi艂? I komu偶 jeszcze? Temu, kogo Rzeczpospolita z dawien nawyk艂a za nieprzyjaciela uwa偶a膰?

Bajbuza pochwyci艂 si臋 za g艂ow臋, Ale straszna ta wiadomo艣k膰 tak mu si臋 zda艂a nieprawdopodobn膮, 偶e cho膰 j膮 z ust Urowieckiego s艂ysza艂, zawo艂a艂:

- Ale偶 frymark ten prawd膮li jest?

Stary rotmistrz z偶ymn膮艂 si臋.

- Iwasiu m贸j - odezwa艂 si臋, nawyk艂y go tak nazywa膰 - Albom ci to nie m贸wi艂, 偶e dowody czarno na bia艂ym mamy? Nie starczy ci tego? Jed藕 ze mn膮 do Zamo艣cia, hetman ci poka偶e listy, nie zaprze si臋 kr贸l r臋ki w艂asnej. Mamy偶 to utai膰? Mo偶emy偶 dopu艣ci膰, Aby si臋 frymark dokona艂 i najazd mo偶e wywo艂a艂? Wojna tak czy inaczej nieunikniona.

Bajbuza spu艣ci艂 g艂ow臋 smutnie.

- Ale - doda艂 Urowiecki - by膰 bardzo mo偶e, i偶 ods艂aniaj膮c z艂e, zapobie偶ym mu, uczynim je g艂o艣nym, ruszy si臋, co 偶ywo, do obrony praw. I kr贸l z Radziwi艂艂em swym i Tarnowskim.... Na贸wczas...

- Ale kt贸偶 przewidzi, co si臋 sta膰 mo偶e? - wtr膮ci艂 stary. - To pewna, 偶e my za sob膮 mamy prawo, s艂uszno艣膰, sprawiedliwo艣膰. Hetman lekkomy艣lnie nic nie przedsi臋bierze, gdy raz r臋k臋 na p艂ugu po艂o偶y, ora膰 b臋dzie.

Na tym si臋 rozmowa z Urowieckim sko艅czy艂a, A rotmistrz do gospody powr贸ciwszy, natychmiast konie i wozy do podr贸偶y kaza艂 sposobi膰. Nie mia艂 ju偶 tu na co czeka膰, Ani si臋 nic nowego spodziewa艂.




Rozdzia艂 III

Szczypior i Ro偶ek znale藕li si臋 na ganku, Aby przyj膮膰 przybywaj膮cego rotmistrza, Ale mu zaraz z twarzy wyczytali, 偶e pociechy z sob膮 nie przywozi艂 偶adnej. Wr贸ci艂, je偶eli by膰 mog艂o, smutniejszy i niespokojniejszy, ni偶 by艂 przed podr贸偶膮. W Nadstyrzu zaraz o偶y艂o wszystko, bo bez niego dziwna tu panowa艂a martwota i cisza; A jedn膮 z przyczyn jej by艂a nieobecno艣膰 p艂ci pi臋knej, na kt贸r膮 szczeg贸lniej Ro偶ek i Przygodzki utyskiwali. P艂e膰 t臋 reprezentowa艂a sama jedna staruszeczka, pewnie osiemdziesi臋cioletnia, kt贸ra jednak o wieku swym dok艂adnych nie mia艂a wiadomo艣ci. Zwa艂a si臋 ona Leszczakowsk膮, by艂a od p贸艂 wieku ju偶 wdow膮 i wychowywa艂a rotmistrza, kt贸ry j膮 jak matk臋 kocha艂 i szanowa艂. Leszczakowska, powiernica wszystkich jego my艣li, utrapie艅, trosk, nie wychodzi艂a ju偶 prawie ze swoich izdebek, chyba latem, o kijku. Siedzia艂a z po艅czoch膮 i z krzes艂a zarz膮dza艂a domem. Nie by艂o dnia, 偶eby raz lub dwa nie odwiedzi艂 j膮 rotmistrz, nie posiedzia艂 u niej i nie zda艂 jej sprawy z tego, co si臋 dzia艂o w domu. By艂 nawet tak delikatnym, 偶e w rzeczach gospodarstwa domowego, z obawy, Aby jej mimowolnej nie uczyni膰 przykro艣ci, nic nie rozkaza艂, nie poradziwszy si臋 Leszczakowskiej. Nazywa艂 j膮 matusi膮.

Jak zwykle, tak i teraz rotmistrz z konia zsiad艂szy, u艣ciskawszy Szczypiora, powitawszy Ro偶ka, spytawszy, czy nie ma co nowego i dowiedziawszy si臋 o przyj艣ciu na 艣wiat dwojga 藕rebi膮t, poszed艂 wprost do Leszczakowskiej i r臋ce jej pomarszczone uca艂owa艂 z uczuciem wielkim.

- Matusiu, A c贸偶 z tob膮? Jak tam kaszel? Co m贸wi膮 nogi?

- Chrypi w piersiach, chrypi - odpar艂a staruszka, kt贸ra siedzia艂a z g艂ow膮 obwi膮zan膮 chustk膮 farbowan膮 w safranie i u艣miechem uszcz臋艣liwionym wita艂a wychowanka. - Co tam o mnie starej my艣le膰 i pyta膰, Ale c贸偶 z tob膮? Co z tob膮? Przywi贸z艂e艣 jak膮 pociech臋 do domu? Co si臋 na 艣wiecie dzieje?

Rotmistrz usiad艂 przy niej.

- 殴le matusiu moja, Albom ja tak g艂upi, 偶e nie rozuumiem nic, lub nie do rzeczy si臋 wszystko sk艂ada. Kr贸l zupe艂nie z Zamoyskim zerwa艂, A hetman przeciwko niemu wyst臋puje. Kto ma s艂uszno艣膰, kto tu winien? B贸g 艣wi臋ty wiedzie膰 raczy. Zdaje si臋, 偶e m艂ody pan, nienawyk艂y do rz膮dzenia, A jeszcze w kraju, w kt贸rym monarcha w艂adzy Absolutnej nie ma, troch臋 sobie za 艣mia艂o poczyna. Zdaje mu si臋, 偶e jego wola wszystkim, A tu si臋 u nas trzeba i na powszechny konsens ogl膮da膰. St膮d konflikt. Hetman te偶, ja nie wiem, czy winien, czy winni ci, co kr贸la do niego zrazili, dosy膰, 偶e nasion wiele do niezgod zasiano, A wszystkie oparte na rakuskich praktykach.

Staruszka, kt贸r膮 Bajbuza przyzwyczai艂 do podobnych spowiedzi, s艂ucha艂a z zaj臋ciem.

- A z kim偶e ty, moje dziecko? - zapyta艂a. - Naturalnie, 偶e z hetmanem... To膰 tw贸j w贸dz ulubiony.

- Rad bym z nim, tak - westchn膮艂 Bajbuza - lecz w takiej jestem niepewno艣ci, 偶e got贸wem si臋 od wszystkiego powstrzyma膰, Aby nie zb艂膮dzi膰.

Leszczakowska roz艣mia艂a si臋, g艂ow膮 potrz膮saj膮c.

- Gdzie by艣 ty za艣 mia艂 spokojnie wysiedzie膰, gdy si臋 wszyscy rusz膮, A publiczna sprawa powo艂ywa膰 b臋dzie! O, ju偶 w to ja nie uwierz臋! Rada bym dla ciebie, Aby艣 raz o sobie pomy艣la艂, zamiast zawsze troska膰 si臋 o to dobro powszechne, Ale ju偶 ciebie nic nie zmieni. 呕eni膰 si臋 nie chcesz, rodziny nie masz, wi臋c ci kraj rodzin膮.

- Najgorszym to - wtr膮ci艂 powstaj膮c, Bajbuza, 偶e cz艂owiek nie wie, k臋dy i艣膰 i z kim trzyma膰. Na Tatara lub Turka, na Rakuszan zatr膮bi膮, zab臋bni膮, siadasz na ko艅 i rzecz sko艅czona; A tu, wybieraj mi臋dzy panem Zamoyskim, A kr贸lem Jegomo艣ci膮. Nigdym tak mocno nie czu艂, 偶e g艂upim jestem! - doko艅czy艂 smutnie.

Leszczakowska zaprotestowa艂a, ca艂uj膮c go w g艂ow臋. Nadchodzi艂 czas wieczerzy, poszed艂 powita膰 reszt臋 domownik贸w. Wszyscy ju偶 czekali oko艂o krupniku z p贸艂g臋ska, kt贸rego wo艅 przyjemnie si臋 rozchodzi艂a po jadalni. Ksi膮dz Rabski po艣pieszy艂 czule wita膰 i odm贸wi膰 鈥渂enedicite鈥. Siedli, A Ro偶ek zabra艂 g艂os dla opowiadania dziej贸w czasu niebytno艣ci rotmistrza, do kt贸rych swym obyczajem sporo cudowno艣ci domi臋sza艂.

Wstawszy raz w nocy, widzia艂 oko艂o ksi臋偶yca dziwne zjawisko, g贸r膮 krzy偶, z jednej strony miecz, z drugiej miot艂臋, co mia艂o jego zdaniem oznacza膰 wojn臋, bodaj domow膮. W jednej ze wsi s膮siednich, przysz艂o na 艣wiat ciel臋 o dwu g艂owach, co tak偶e by艂o przepowiedni膮 bardzo niedobr膮. 呕ydzi m贸wili co艣 ju偶 o Turkach, A oni byli zawsze uwiadomieni najlepiej. Nawet z dwojga nowo narodzonych 藕rebi膮t, jedno mia艂o strza艂k臋 niezwyczajnych kszta艂t贸w, co nie by艂o bez znaczenia. Konstelacje si臋 sk艂ada艂y bardzo dziwnie.

艣mia艂 si臋 z tego ksi膮dz Rabski, chocia偶 w og贸le wp艂ywowi gwiazd na losy ludzi i narod贸w nie zaprzecza艂.

Przygodzki z rozmaitych ruch贸w 艣wiata zwierz臋cego i z ryb czyni艂 te偶 wnioski, Ale czysto meteorologiczne.

Szczypior wylicza艂, co zabili w lesie i jak sz艂y polowania. W艂odarz m贸wi艂 o gospodarstwie. Spodziewano si臋 w tym roku obsia膰 艂臋gi i mie膰 z nich plon obfity, bo woda tyle lat z rz臋du je zalewa艂a, 偶e chyba w tym roku musia艂a im przebaczy膰.

Wszyscy domownicy oczekiwali nawzajem wiadomo艣ci, jakich im m贸g艂 udzieli膰 ze stolicy rotmistrz, Ale badany odpowiada艂 zimno i kr贸tko, 偶e tam nowego tak dalece nie by艂o nic. M贸wiono tylko na pewno o bliskim kr贸la o偶enieniu, na nadchodz膮c膮 wiosn臋, A 偶on膮 mia艂a by膰 Arcyksi臋偶niczka rakuska.

Wszyscy na to g艂owami poruszyli, bo wstr臋t i obawa tego domu by艂y powszechne.

Pod koniec ju偶 wieczerzy, Szczypior jakby sobie dopiero teraz przaypomnia艂 najpilniejsz膮 rzecz, o kt贸rej zaby艂.

- A to膰 ja panu rotmistrzowi najciekawszej nowiny nie zwiastowa艂em.

Zwr贸ci艂 si臋 Bajbuza, pow膮tpiewaj膮c, Aby co艣 dla niego tu ciekawym by膰 mog艂o.

- Ksi臋偶na Teresa, myl臋 si臋, pani Spytkowa - rzek艂 Szczypior - sama jedna powr贸ci艂a do maj膮tku, pono z nowym m臋偶em wy偶y膰 nie mog膮c. A 偶e maj臋tno艣膰 wypuszczona w dzier偶aw臋, A dzier偶awca przypo偶yczy艂, zagadka to jest wi臋c, z czego ona tu 偶y膰 b臋dzie? Sam nawet dw贸r w cz臋艣ci zaj臋ty przez dzier偶awc臋, A to cz艂ek prosty, gbur i zawadiaka. Bajbuza A偶 si臋 na siedzeniu poruszy艂.

- Prawdali to?

- Najpewniejsza - doda艂 Szczypior. - Ksi臋偶nej, chc臋 m贸wi膰, Spytkowej, sam nie widzia艂em, Alem od proboszcza s艂ysza艂. Nie jest to tajemnic膮 dla nikogo. Spytek nie tylko 偶e jej maj膮tek pu艣ci艂 i pieni膮dze zagarn膮艂, klejnoty jej u 呕yd贸w pozastawia艂, Ale tak si臋 z ni膮 obchodzi艂, A po偶ycie z powodu jakiej艣 W艂oszki w domu sta艂o si臋 tak przykrym, 偶e jejmo艣膰 uchodzi膰 musia艂a. A 偶e jej konie pozamykano, kolebk臋 zabrano, wi臋c po偶yczonym bro偶kiem, par膮 koni si臋 tu, o jednej s艂udze i pacholiku dosta艂a.

Zapa艂a艂 gniewem Bajbuza.

- Jam to zaraz temu ma艂偶e艅stwu 藕le rokowa艂! - zawo艂a艂. - Spytek mi si臋 nie podoba艂, cho膰 i g艂adki, i rozumny cz艂owiek, Ale serca w nim za grosz nie ma. Ksi臋偶nej pi臋kno艣膰 go oczarowa艂a, A mi艂owa膰 jej z poszanowaniem nie umia艂. Szkoda biednej niewiasty.

Nie m贸wi艂 wi臋cej przy stole Bajbuza, Ale nazajutrz konia sobie z rana poda膰 kaza艂 i nie wypocz膮wszy po podr贸偶y, pu艣ci艂 si臋 zaraz do pani Spytkowej.

Wszystko, co mu opowiada艂 Szczypior prawd膮 si臋 okaza艂o. Jejmo艣膰 zajmowa艂a we dworze dwie izdebki, kt贸rych jej z trudno艣ci膮 dzier偶awca Zawa艂owski ust膮pi艂. Nie chcia艂a zrazu przyj膮膰 rotmistrza, wstydz膮c si臋 go, Ale si臋 nie da艂 odprawi膰 i natarczywie s艂udze powiedzia艂, i偶 od progu nie odejdzie, dop贸ki dopuszczonym nie b臋dzie. Otwar艂y si臋 wi臋c drzwi w ko艅cu i p艂acz膮ca Spytkowa pokaza艂a. Ze wzruszeniem przyst膮pi艂 do niej rotmistrz. Nie tai艂a si臋 ju偶 przed starym przyjacielem. Po偶ycie z tym lekkomy艣lnym cz艂owiekiem by艂o niemo偶liwe, musia艂a uchodzi膰. Gotow膮 by艂a tu ub贸stwo znosi膰 raczej, ni偶 tam ur膮ganie si臋 mi艂o艣nicy jakiej艣 W艂oszki, kt贸ra usiad艂a si臋 * na to, Aby j膮 wygna膰.

Usi膮艣膰 si臋 ( st. pol.) - uwzi膮膰, zawzi膮膰 si臋.

Bajbuza mia艂 ochot臋 wielk膮 wyzwa膰 na r臋k臋 Spytka i ubi膰 艂otra, Ale nie uchodzi艂o to, niestety!

- Tak, jak jest, przecie偶 pozosta膰 nie mo偶e. Ja tu wszystko za pozwoleniem waszym urz膮dz臋 lepiej. Naprz贸d Zawa艂owski mi musi i艣膰 precz, ja mu dam inn膮 dzier偶aw臋, potem, czego brak, to si臋 znajdzie, A Wasza Mi艂o艣膰 odetchniesz swobodniej. Jeste艣my dawno s膮siadami, jam si臋 zawsze szczyci艂 tym, 偶em z prawa naturalnego opiek臋 mia艂 nad wdow膮. Teraz tym bardziej nad pokrzywdzon膮 obowi膮zany jestem.

Zaprotestowa艂a Spytkowa r臋ce 艂ami膮c.

- Zlituj si臋, rotmistrzu! Co ludzie powiedz膮. Spytek b臋dzie mia艂 poz贸r do rzucania na mnie potwarzy. Ca艂a wina spadnie na nieszcz臋艣liw膮.

- Na to ja poradz臋 - odpar艂 Bajbuza. - Obawiasz si臋 wasza mi艂o艣膰 ludzkich potwarzy, Ale moja noga tu nie postanie od dzisiejszego dnia, A cho膰bym najszcz臋艣liwszym by艂 s艂u偶膮c jej, uczyni臋 to za po艣rednictwem, nie b臋d臋 si臋 narzuca艂. Zostawcie staranie o tym mnie. Z艂ym g臋bom potrafi臋 nakaza膰 milczenie.

Zawa艂owski przewidywa艂 pewnie ju偶 z rotmistrzem rozpraw臋, zna艂 jego zamo偶no艣膰, s艂ysza艂 o przyja藕ni dla ksi臋偶nej, przygotowa艂 si臋 wi臋c skorzysta膰 z gratki. Bajbuza go zna艂 tylko z daleka, Ale wiedzia艂, 偶e szlachcic w dorobku lito艣ci mie膰 nie b臋dzie. Sz艂o mu o to, Aby dzier偶awcy si臋 zby膰 co rychlej, A Spytkowej przywr贸ci膰 tu wy艂膮czne panowanie. Kr贸tko wi臋c A w臋z艂owato rzek艂 do Zawa艂owskiego:

- S艂uchaj waszmo艣膰, panie Onufry... Wszak tak wam imi臋?

- Istotnie! - sk艂oni艂 si臋 Zawa艂owski.

- Rzecz jest taka. Z dzier偶awy ust膮pi膰 musisz i to, je艣li nie dzi艣, nie jutro, to jak najrychlej b臋dzie mo偶na. Zap艂aci艂e艣 za ni膮 temu Spytkowi, wiem ile, i to co艣 mu dopo偶yczy艂, A to co艣 m贸g艂 w艂o偶y膰 i co艣 si臋 zbiera艂 zyska膰, i rumacj膮, i zaw贸d, zap艂ac臋 ci te偶. Daj kredki.

Tym po艣piechem zmi臋szany Zawa艂owski zaprotestowa艂.

- Ale偶 to prepotencja... * pogadajmy... pos艂uchaj waszmo艣膰.

Prepotencja ( z 艂ac.) - u偶ycie si艂y.

Nie mam czasu - rzek艂 rotmistrz dawaj kredk臋.

Szlachcic si臋 nastawi艂.

- Tak nie idzie! Ja tu przy prawie stoj臋! - zawo艂a艂.

- A ja niewiasty praw broni臋 i za waszmo艣cine krzywdy itd. p艂ac臋 sowicie. Czeg贸偶 wi臋cej chcesz?

- Pogadajmy - j膮ka艂 szlachcic uparty.

- M贸wi臋 ci, 偶e ochoty, Ani czasu nie mam, dawaj kredk臋.

Zawa艂owskiemu ju偶 nie o pieni膮dz sz艂o, Ale o obra偶on膮 mi艂o艣膰 w艂asn膮, 偶e go rotmistrz tak samowolnie rugowa艂. Pocz膮艂 nast臋powa膰 sierdzisto.

- Jam tu w moim domu - rzek艂 - impozycji * nie 艣cierpi臋!

Impozycja ( z 艂a.) tutaj: narzucanie cudzej woli.

Spojrza艂 na niego z g贸ry Bajbuza.

- Wierz mi - rzek艂 - 偶e ja wszystkich prawa szanowa膰 umiem, A szczeg贸lniej s艂abszych. Krzywdy ci uczyni膰 nie chc臋, Ale wody z tob膮 warzy膰 nie mog臋. Biedna kobieta cierpi, jam jej opiekun. Nie zdasz si臋 po dobrej woli, i to pr臋dko, jutro najad臋 i wywioz臋 ci臋 precz. Zap艂ac臋 potem, A cho膰by wie偶臋 odsiedz臋 za gwa艂t pope艂niony, to mi wszystko jedno, Ale Spytkowa czeka膰 w lichym Alkierzyku na twoje zlitowanie nie b臋dzie. Masz w贸z i przew贸z, dasz kredk臋, czy nie?

Zawa艂owski si臋 w g艂ow臋 poskroba艂. By艂o to dobrym znakiem. Z drugiej izby przestraszona po艂owica dawno mu ukazywa艂a na migi, 偶e ulec by艂 powinien. Poszed艂 w milczeniu po kred臋 i po艂o偶y艂 j膮 na stole przed rotmistrzem, kt贸ry natychmiast ostyg艂.

- Dyktuj - rzek艂.

鈥渄rzyj 艂yka, p贸ki si臋 daj膮鈥 - w duchu sobie powiedzia艂 szlachcic, leniwie przyst臋puj膮c do sto艂u.

- Ile艣 da艂? - pocz膮艂 bada膰 Bajbuza.

K艂ama膰 nie by艂o mo偶na, trzeba by艂o naprz贸d prawd臋 wyzna膰, dopiero gdy przysz艂o do imdemnizacji, * szk贸d, zysk贸w i tp., Zawa艂owski za偶膮da艂 nad miar臋 wiele. Krzywi艂 si臋 Bajbuza, Ale nie sprzecza艂. Sum wymaganych nie pisa艂 jednak, Ale to, co sam uznawa艂 sprawiedliwym. Par臋 razy Zawa艂owski palcem zatar艂 napisane cyfry, A rotmistrz je z zimn膮 krwi膮 przywr贸ci艂, nie m贸wi膮c ni s艂owa. Dawa艂 mu si臋 wykrzycze膰, narzeka膰, kl膮膰, w piersi bi膰, i pisa艂, co s艂usznym widzia艂.

Indemnizacja ( z 艂ac.) - wynagrodzenie za uczynion膮 szkod臋.

Przysz艂o na koniec do Addycji. * Bajbuza j膮 zrobi艂, sprawdzi艂, od sto艂u wsta艂 i protestuj膮cemu szlachcicowi rzek艂:

Addycja ( z 艂ac.) - dodawanie.

- Masz, jakem ci m贸wi艂, w贸z i przew贸z, je偶eli jutro nie przyjedziesz po pieni膮dze, moi ludzie tu b臋d膮 o po艂udniu i oczyszcz膮 dw贸r. Pozwiesz mnie o gwa艂t, najazd, o co chcesz. Dam si臋 raz, drugi skondemnowa膰, * zaapeluj臋, b臋d臋 ci臋 po s膮dach wodzi艂, Abym za chciwo艣膰 ukara艂. Odbierzesz swoje, Ale dobrze si臋 wym臋czywszy. Je偶eli ci to w smak, jak wola i 艂aska! Ja, com powiedzia艂, cuzyni臋.

Skondemnowa膰 ( z 艂ac.) - skaza膰.

Przecie偶 gwa艂t!

- Czasem cz艂owiek musi go pope艂ni膰! - westchn膮艂 Bajbuza. - Nad biedn膮 niewiast膮 lito艣膰 mam. Krzywda wam si臋 nie dzieje. Samowol膮 grzesz臋, Ale gwa艂tu tego na sumieniu mie膰 nie b臋d臋.

To m贸wi膮c, gdy si臋 ju偶 ku progowi zwraca艂, ul臋k艂a si臋 sama Zawa艂owska i wpad艂a, prosz膮c za m臋偶em. Nast膮pi艂a zgoda. Szlachcic natychmiast si臋 wynosi膰 przyrzek艂.

- Pieni膮dze, je艣li chcesz, jed藕 ze mn膮, napiszesz cesj膮, * skwitujesz z pretensji i p艂ac臋 ci je bez zw艂oki.

Cesja ( z 艂ac.) - zrzeczenie si臋 pretensji.

Wszystko si臋 na tym sko艅czy艂o, 偶e rotmistrz musia艂 kubek wina wychyli膰, chleb prze艂ama膰, pos艂ucha膰 lament贸w Zawa艂owskiej, Ale wyszed艂 potem zupe艂nie spokojny do Spytkowej.

- Prosz臋 mi艂o艣膰 wasz膮, Aby艣cie byli spokojni, Zawa艂owskiego tu jutro nie b臋dzie. Do stajni, do spi偶arni, co potrzeba, Szczypior przywiezie. Ja to rozumiem dobrze, i偶 mnie si臋 pokazywa膰 nie wolno.

Poca艂owa艂 w r臋k臋 milcz膮c膮 jejmo艣膰, siad艂 na konia i pogna艂 do Nadstyrza.

Domownicy si臋 uradowali, tak im weso艂ym g艂osem odezwa艂 si臋 na ganku.poszepta艂 co艣 ze Szczypiorem, A nazajutrz w godzinie obiadowej Zawa艂owski w 偶upanie siarczystym, * w kontuszu burakowym, w pasie najlepszym, jaki mu po ojcu si臋 dosta艂, nadjecha艂, wielce Akomoduj膮cy si臋, * pokorny i grzeczny. Podpisa艂 cesj臋, kwity, reces * co chciano, dr偶膮c膮 r臋k膮 zagarn膮艂 przygotowane pieni膮dze, podochoci艂 sobie przy stole i odje偶d偶aj膮c poprzysi膮g艂 Ro偶kowi, z kt贸rym si臋 najwi臋cej zbli偶y艂, 偶e za rotmistrzem w ogie艅 by艂 got贸w i w wod臋.

siarczysty - 偶贸艂tawoz艂oty.

Akomoduj膮cy si臋 ( z 艂ac.) - tutaj: godz膮cy si臋 z faktami, z sytuacj膮.

Reces ( 艂ac) - zrzeczenie si臋.

- To, panie, cz艂owiek! - wo艂a艂 nieco ochryp艂ym g艂osem - to, panie, jest bohater! Pod Byczyn膮, gdyby nie on, nigdy by Maksymiliana nie wzi臋li i to generalnie wiadomo. Zamoyski, gdy go przy nim nie sta艂o, cienko 艣piewa. Ale takich w艂a艣nie ludzi na krzes艂a nie promowuj膮, bo si臋 ich boj膮. Wi臋c siedzi na wsi, nic nie znaczy, Ale gdyby na szlacht臋 hukn膮艂: Za mn膮 panowie bracia! to by si臋 posypali za nim tysi膮cami. To, panie, cz艂owiek!

Mia艂 potem wielk膮 ochot臋 Bajbuza do Spytkowej pojecha膰, sam si臋 przekona膰, jak jej tam sz艂o, czy czego nie brak艂o, Ale poczciwe poszanowanie dla kobiety, kt贸ra swe dobre imi臋 jedno mia艂a, wstrzymywa艂o go. Posy艂a艂 Szczypior tylko, kt贸ry gorlisie spe艂nia艂 rozkazy.

Nadchodzi艂a wiosna, gruchn臋艁a nagle wiadomo艣膰, i偶 kr贸l si臋 偶eni. Dzie艅 nawet wesela zosta艂 wyznaczony. 呕eni si臋 z Arcyksi臋偶niczk膮, do czego praktyki jakie艣 przywi膮zywano. * Szlachta si臋 poruszy艂a jak pszczo艂y w ulu, Ale ju偶 zapobiec by艂o niepodobna. Kr贸l mia艂 za sob膮 cz臋艣膰 senator贸w i Ani my艣la艂 zwa偶a膰 na burz臋, kt贸ra si臋 zrywa艂a.

Zygmunt III po艣lubi艂 30 maja 1592 roku, wbrew opinii szlacheckiej, Arcyksi臋偶niczk臋 Austriack膮 Ann臋. 鈥淧raktyki鈥, o kt贸rych dalej mowa, oznaczaj膮 intrygi polityczne ( rakuskie).

Zamoyski zwo艂a艂 zjazd do Lublina, A tu w g艂os rozleg艂y si臋 zarzuty czynione kr贸lowi przez hetmana. Zadawa艂 mu nie ju偶 same ma艂偶e艅stwo, skojarzone bez zgody senator贸w i narodu, Ale jakie艣 podst臋pne uk艂ady, kt贸rych dowodem by艂y pochwycone listy w艂asnor臋czne kr贸la.

Nie dopominano si臋 u Maksymiliana o poprzysi臋偶enie uk艂ad贸w zawartych w B臋dzinie, samowolnie i pod niebytno艣膰 podskarbiego otwarto skarb Rzeczypospolitej, pieni臋dzy na zap艂at臋 偶o艂nierza z kwarty u偶yto na prywatne kr贸la potrzeby, rozdawnictwa dostoje艅stw bezprawne i wiele innych nadu偶y膰 rzucono w oczy m艂odemu kr贸lowi zamiast podarku weselnego. Po ca艂ym kraju grawamina * te przepisywane, komentowane bieg艂y z r膮k do r膮k i najspokojniejsze j膮trzy艂y umys艂y. Wszystko to zwiastowa艂o zamach na ustawy same Rzeczypospolitej, by艂o przepowiedni膮 tego 鈥淎bsolutum doninium鈥, kt贸rego si臋 tak obawiano.

Grawamina ( z 艂ac.) - tutaj: zarzuty, pisma oskar偶aj膮ce, obci膮偶aj膮ce.

Z tego zjazdu g艂o艣nego w Lublinie * Zamoyskiego przyjaciele jechali z 偶alami do kr贸la, A na ich czele wojewoda krakowski, Firlej, lubelski wojewoda Zebrzydowski, Firlej, kasztelan Radomski, Herburty, Lanckoro艅scy, Ole艣niccy, Gorajscy i wielu innych. Z drugiej strony w poselstwie szli Solikowski, Maciejowski, Gomoli艅ski, biskupi, A z nimi Ostrogski, T臋czy艅ski, Stadnicki. Mia艂 kr贸l obro艅c贸w naprz贸d w duchowie艅stwie, potem w wa偶niejszych rodach, gdy Zamoyski, niestety, opiera艂 si臋 na dosy膰 burzliwych 偶ywio艂ach, kt贸re powo艂a膰 musia艂.

W roku 1592 mia艂y miejsce dwa olejne zjazdy szlachty i cz臋艣ci magnaterii; opisany poprzednio zjazd w Lublinie i zjazd w J臋drzejowie, na kt贸rych formu艂owano zarzuty przeciw rz膮dom Zygmunta i jego ma艂偶e艅stwu. Obydwa zjazdy wysy艂a艂y poselstwa do kr贸la.

Ten krok uczyniony do kr贸la, prawie by艂 bezskutecznym. Odk艂adano wszystko do sejmu. Kr贸l dostoje艅stwa swego znajdowa艂 niegodnym, Aby r臋kojmie dawa艂, gdy mu wiary odmawiano.

Wbrew wi臋c ha艂asom ma艂偶e艅stwo przysz艂o do skutku, A lekcewa偶enie 偶ycze艅 i skarg narodu da艂o si臋 uczu膰 i umiano je wyzyska膰 przeciwko kr贸lowi.

- Czyni co chce, nie pyta nikogo! Absolutnym si臋 ju偶 czuje - wo艂ali przyjaciele Zamoyskiego. - Je偶eli temu si臋 nie po艂o偶y ko艅ca, nied艂ugo sejmu i rad potrzebowa膰 nie b臋dzie.

Na chwil臋 艣wietne uroczysto艣ci weselne odci膮gn臋艂y troch臋 umys艂y. Rotmistrz pos艂a艂 Szczypiora, Aby w Krakowie j臋zyka dosta艂. Mniej ju偶 czu艂y dla kr贸la i dla kr贸lowej wdowy, gdy teraz subsydia rakuskie im przyp艂ywa膰 musia艂y, wyprawi艂 chor膮偶ego z listem i pro艣b膮, Aby m贸g艂 te偶 sw膮 nale偶no艣膰 odzyska膰.

- Nie nalegaj bardzo - rzek艂 mu na wyjezdnym - wszelako darowywa膰 nie widz臋 dzi艣 potrzeby i kr贸lowa ze swych posiad艂o艣ci m臋偶owskich musia艂a ju偶 co艣 uzbiera膰.

Zabawi艂 pose艂 czas dosy膰 d艂ugi, A nie powr贸ci艂 A偶 w czerwcu, lecz przywi贸z艂 relacj膮 szczeg贸艂ow膮, gdy偶 do Krakowa przybywszy przede dniem wesela, na w艂asne oczy wszystko ogl膮da艂.

Powszechny na贸wczas g艂os by艂, 偶e wesele kr贸la przypomina艂o jeszcze dobrze Krakowianom pami臋tne hetmana Zamoyskiego z Bator贸wn膮, Ale mu z wielu miar nie dor贸wnywa艂o. Wprawdzie rycerstwa si臋 oko艂o kr贸la zebra艂o daleko wi臋cej, bo go do siedmiu tysi臋cy liczono, Ale zreszt膮 wszystko, zw艂aszcza dw贸r m艂odej kr贸lowej, nie wyda艂 si臋 艣wietnym, bo wi臋cej nad p贸艂setek z sob膮 towarzystwa nie mia艂a. Jecha艂a z ni膮 matka, biskup wroc艂awski i hrabia Lichtenberg. Kolebka wytworna, w kt贸rej wje偶d偶a艂a, by艂a darowan膮 przez kr贸la.

- Zygmunt - opowiada艂 Szczypior - wyjecha艂 naprzeciw niej do rozbitych namiot贸w za miastem, gdzie Tarnowski j膮 wita艂, A biskup wroc艂awski mu odpowiada艂. Od kr贸lowej Anny m贸wi艂 Go艣licki i ca艂y orszak ruszy艂 do miasta; kr贸lowa m艂oda z matk膮 w o艣miu wo藕nikami zaprz臋偶onej, wyz艂acanej kolebce, w drugiej wdowa kr贸lowa Anna z siostrzenic膮, kr贸lewn膮 szwedzk膮, panie dworu i panowie. W Bramie Floria艅skiej sta艂a uszykowana piechota miejska, ubrana z w艂oska, w niebieskich sukniach z bramowaniem srebrnym. 艁uki tryumfalne wystawione by艂y przy Kleparzu, u ko艣cio艂a Panny Maryi Myszkowskiego, kasztelana wojnickiego, i przy Grodzkiej ulicy. Na wszystkich sta艂y muzyki i 艣piewacy, A u zamku, przy bramie z dwoma piramidami, dziesi臋膰 panien kasztelanowej o艣wi臋cimskiej, Padniewskiej najpi臋kniej si臋 popisa艂y. Rozrzucano te偶 wybite umy艣lnie srebrne pieni膮dze z palmami dwoma, kt贸re rzeka przedziela艂a, A one si臋 wierzcho艂kami z sob膮 艂膮czy艂y. 鈥淎mor distantia iungit鈥. *

Amor distantia iungit ( 艂ac.) - mi艂o艣膰 艂膮czy oddalone ( ludzi oddalonych).

Szczypior si臋 wsz臋dzie prawie umia艂 wcisn膮膰, bo i w ko艣ciele na koronacji si臋 znajdowa艂, i o sporze wiedzia艂 mi臋dzy kardyna艂em Radziwi艂艂em A Arcybiskupem lwowskim, kt贸ry 艣lub chcia艂 dawa膰. Korony ze skarbca bez podskarbiego wzi臋to, Ale z jego przyzwoleniem.

Zaraz potem kr贸lowa wdowa zachorowa艂a, jak powiadano, zgryziona tym, 偶e z siostrzenic膮 szwedzk膮 jad膮c, nas艂ucha艂a si臋 od niej r贸偶nych przeciwko obrz臋dom katolickim przek膮s贸w. Na uczcie te偶 wielkiej po koronacji nie by艂a kr贸lowa wdowa.

Widowiska na zamku w istocie, jak opowiada艂 Szczypior, bardzo przypomina艂y z wesela Zamoyskiego pami臋tne jeszcze, jako ob艂oki Wolskiego, 偶贸艂w Myszkowskiego, Akteon przez psy po偶arty, Neptun w wozie przez delfiny ci膮gnionym, Orfeusz zst臋puj膮cy do piekie艂, Wis艂a z wodnymi nimfami itp.

Stanis艂aw Mi艅ski, wojewoda 艂臋czycki, kt贸ry niedawno by艂 偶on臋 utraci艂, reprezentowa艂 Orfeusza do piekie艂 zst臋puj膮cego za Eurydyk膮. Wprawdzie m贸wiono, i偶 tu, jak na onym weselu hetmana, ob艂oki si臋 nie zapali艂y, Ale te偶 ochoty i wesela czu膰 nie by艂o.

Na drugi dzie艅, w niedziel臋, popisywa艂o si臋 rycerstwo w turniejach, kt贸re igrzyskami by艂y tylko dla oka, A nikomu si臋 nic nie sta艂o, bo nawet z konia si臋 nikt nie zwali艂. Znowu potem kunszta wyprawiano r贸偶ne, puszczano ognie sztuczne, okazywano tryumf Perseusza. Wie艣niaka reprezentowa艂 Stadnicki, A Piotr Myszkowski, starosta ch臋ci艅ski, Wezuwiusz, ci膮gniony przez czterech krokodyl贸w, wystawi艂.

Szli jeszcze przed kr贸lestwem Jaz艂owiecki i Sieniawski, przebrani po persku, potem Etiopowie i znowu rycerze do turnieju, Ale z tego tak jak nic nie by艂o, bo noc nadesz艂a i kr贸l da艂 znak, 偶e ma dosy膰.

Wszystko to opisuj膮c Szczypior doda艂, co s艂ysza艂, i偶 si臋 tam po trosz臋 wy艣miewano i z ludzi, i z komedii, nie bardzo do uroczysto艣ci tej dobrze zastosowanych. Zwa偶ano te偶, 偶e kr贸l turniejami wcale si臋 nie zajmowa艂, A nawet je przerwa膰 rozkaza艂, co przypisywano temu, i偶 go sprawa rycerska w og贸le wcale nie poci膮ga艂a.

Natychmiast potem, jakby uciekaj膮c, oboje m艂odzi pa艅stwo do Niepo艂omic si臋 udali.

Szczypior przed weselem nie mog膮c si臋 dobi膰 do kr贸lowej wdowy, gdy ta potem zas艂ab艂膮a, czeka膰 musia艂, A偶 go przyj膮膰 raczy艂a. Odda艂 zawczasu list rotmistrza i kr贸lowa uprzejmie go powita艂a, obietnic wielkich nie szcz臋dz膮c, lecz razem o艣wiadczaj膮c, 偶e skarb jej z powodu wesela wyczerpany zosta艂, wi臋c teraz nic nie mo偶e da膰. Natomiast insynuowa艂a, i偶by co艣 u kr贸la dla rotmistrza wyjedna膰 mog艂a, Ale Szczypior w imieniu jego podzi臋kowa艂, maj膮c polecenie 偶adnych nie przyjmowa膰 fawor贸w od dworu, Aby one go nie wi膮za艂y. Odes艂any potem do podskarbiego kr贸lowej, chor膮偶y si臋 z nim musia艂 d艂ugo targowa膰 o termin wyp艂at i z bied膮 zapewnienie pozyska艂, 偶e po trosz臋 sp艂aca膰 b臋d膮 nale偶no艣膰.

Mia艂 ju偶 z tym powraca膰 do domu Szczypior, gdy ze zjazdu w J臋drzejowie, kt贸ry przeciwko kr贸lowi zwo艂ano, nadjechali do Krakowa pos艂owie i Zygmunt z Niepo艂omic musia艂 zjecha膰 dla nich do Krakowa. Zatrzyma艂 si臋 te偶 i chor膮偶y, A偶eby us艂ysze膰, jak si臋 to sko艅czy.

Wrzawy wzniecano wiele z zarzut贸w kr贸lowi czynionych, Ale dw贸r sobie z tego wszystkiego nie zdawa艂 wielkiego czyni膰 frasunku i odpowiedziano lekko, A Radziwi艂艂owie podyktowali dodatek w ko艅cu uczyniony, Admonicj膮 burzliwej szlachcie, Aby na zjazdach swych z wi臋kszym poszanowaniem kr贸lewskiego majestatu si臋 obchodzi艂a. Kardyna艂 za艣 Radziwi艂艂, kt贸remu zarzucano, 偶e w praktykach rakuskich udzia艂 mia艂 czynny, t艂umaczy艂 si臋 dumnie i ostro.

Zetkni臋cie si臋 wi臋c z pos艂ami j臋drzejowskimi nie tylko nie z艂agodzi艂o nieporozumienia i nie sprowadzi艂o skutku, Ale zdwawa艂o si臋 do nowego rozj膮trzenia dawa膰 pobudk臋. Pos艂owie skar偶yli si臋, 偶e ich lekcewa偶eniem zbywano, dw贸r sarka艂 na marsza艂k贸w, A szczeg贸lniej na hetmana, bo jego ju偶 g艂ow膮 ich wytykano.

Zasypywano Szczypiora pytaniami ze wszech stron, tak 偶e ciekawo艣ci nadstyrzan wydo艂a膰 nie m贸g艂. Opisywa膰 im musia艂 wszystko, pocz膮wszy od stroju kr贸la i kr贸lowej A偶 do 艂uk贸w i bram krakowskich, ich przystrojenia, napis贸w, Alegoryj, komedyj, na kt贸re patrza艂, i wre艣cie odprawy pos艂贸w i wra偶enia, jakie ona uczyni艂a. Powt贸rzy艂 im, co ju偶 na贸wczas z ust do ust chodzi艂o, A co p贸藕niej stary prymas Karnkowski niezgrabnie w mowie swej przytoczy艂, 偶e Zygmunt mo偶e dlatego panowa膰 w Polsce nie umia艂, bo si臋 na ojca zapatrywa艂, kt贸ry nad ch艂opami kr贸lowa艂, gdy tu rycerstwu przewodniczy膰 przychodzi艂o. Znaczy艂o to, i偶 tam, w Szwecji, w艂adza niczym ograniczon膮 nie by艂a, tu za艣 z prawami stanu i starodawnymi przywilejami liczy膰 si臋 nale偶a艂o. Z jednej tedy strony kr贸l sobie poczyna艂 dosy膰 艣mia艂o, z drugiej szlachta butnie, A Zamoyskiemu przypisywano, 偶e j膮 do tego o艣miela艂 i pobudza艂.

Szczypior o tym wszystkim z prostot膮 sobie w艂a艣ciw膮 opowiada艂, powtarzaj膮c s艂owo w s艂owo, co s艂ysza艂, nic prawie nie dodaj膮c z siebie, nie roznami臋tniaj膮c si臋 Ani za, Ani przeciw. Szanowa艂 on wielce Zamoyskiego, Ale i kr贸lewski majestat czyni艂 na nim wra偶enie, A pot臋ga rakuskiego domu z nim po艂膮czona przyczyni艂a si臋 do powi臋kszenia jego blasku. Walka mi臋dzy tronem A narodem dla Szczypiora nie wydawa艂a si臋 tak gro藕n膮 Ani tyle znacz膮c膮, co powa偶nie i surowo wszystko bior膮cemu Bajbuzie.

Chor膮偶y pewien by艂, 偶e jak za Batorego, wielka wrzawa sko艅czy si臋 na nicyzm, rozwieje, A przy w艂adzy zostanie zwyci臋stwo. Powtarza艂 on, co niegdy艣 g艂osi艂 Zamoyski, i偶 polskie piwo zwyk艂o si臋 bardzo burzy膰 w pocz膮tkach, Ale wpr臋dce si艂臋 traci.

Samo to ma艂偶e艅stwo kr贸la, zawarte wbrew powszechnemu wstr臋towi, dowodzi膰 si臋 zdawa艂o, 偶e na op贸r szlachty Zygmunt zwa偶a膰 nie my艣li. I jak szlachty but臋 przypisywano Zamoyskiemu, tak kr贸lewsk膮 samowol臋 Radziwi艂艂om.

- C贸偶 hetman na to wszystko? - pyta艂 niespokojnie Bajbuza.

- Powiadaj膮, 偶e nie ust膮pi i na przysz艂ym sejmie ma k贸rla pozywa膰 do t艂umaczenia, 偶膮daj膮c inkwizycji i dochodzenia prawdy zarzut贸w, jakie mu czyni.

Dowiadywa艂 si臋 te偶, kto z senator贸w popiera hetmana, kto z nim idzie, na jak膮 si艂臋 on rachuje, Ale Szczypior ma艂o o tym wiedzia艂, w og贸le do艣膰 sobie lekcewa偶膮c gro藕by i powtarzaj膮c, co u dworu m贸wiono, 偶e si臋 hetmana nie obawiaj膮, A w艂adz臋 jego ograniczy膰 nawet potrafi膮.

Na ostatek, gdy si臋 ju偶 ten przedmiot wyczerpa艂, chor膮偶y wzi膮艂 na stron臋 rotmistrza i doda艂 po cichu, co go dosz艂o o Spytku. Ten jakoby dowiedziawszy si臋, i偶 Bajbuza 偶onie jego w pomoc przyszed艂, broni艂 jej, dzier偶aw臋 dla niej skupi艂, g艂o艣no si臋 mia艂 odgra偶a膰, i偶 nieproszonego opiekuna rozumu nauczy. Przypisywa艂 on jemu i jego intrygom zniech臋cenie 偶ony dla siebie, A nawet ucieczk膮臋 jej z domu.

Post膮pi艂 sobie Szczypior p艂ocho, plotki te powtarzaj膮c rotmistrzowi, kt贸rego zna艂, i偶 on sobie najmniejszego zarzutu czyni膰 nie dopuszcza艂. Powtarza艂 on to nieustannie: Imi臋 moje bez skazy wzi膮艂em i takim je po sobie pozostawi臋! O pogr贸偶kach i obwinieniu pos艂yszawszy, uni贸s艂 si臋 straszliwie Bajbuza.

- C贸偶 to ten W艂och sobie my艣li! - krzykn膮艂. - Powinien przecie偶 wiedzie膰, 偶e ja si臋 nikogo w 艣wiecie nie l臋kam, A zamiast czeka膰 na niego, Aby on mnie szuka艂, sam go znajd臋 i zmusz臋 odszczekiwa膰 potwarz niecn膮. Do mnie ona nie przystanie, Ale biednej kobiecie przykro艣膰 uczyni.

U艣mierza艂 go Szczypior, dowodz膮c, 偶e wszyscy znali Spytka z jego lekkomy艣lnych przechwa艂ek, A na paplanie jego nikt uwagi nie zwraca艂 i nie godzi艂o si臋 mu nadawa膰 wi臋ksz膮 wag臋, podnosz膮c i bior膮c do serca, Ale rotmistrz uspokoi膰 si臋, nie m贸g艂 nawet tym zapewnieniem, 偶e kr贸lowa Anna, kt贸ra o wszystkim wiedzia艂a, Spytka do siebie przypuszcza膰 zabroni艂a i t艂umaczy膰 si臋 mu nie da艂a. Znano go ze wpraw dawnych.

Da艂 wi臋c i Bajbuza na teraz pok贸j pogoni za oszczerc膮, odk艂adaj膮c rozpraw臋 z nim do pierwszego spotkania, Ale tym ogl臋dniej musia艂 post臋powa膰, Aby do nowych plotek nie dostarczy膰 tre艣ci.

- Na przysz艂y sejm - poddawa艂 mu Szczypior - na kt贸ry si臋 wszyscy wybieraj膮 s艂ucha膰, jak te偶 kr贸l t艂umaczy膰 si臋 b臋dzie z tego, co mu zarzucaj膮, pewnie i wy jecha膰 zechcecie. Je艣li si臋 Spytek nastr臋czy, nauk臋 mu dacie, A goni膰 za nim nie warto.

Rotmistrz wcale dot膮d pewnym nie by艂, czy na sejm ten pojedzie, Ale zaczyna艂 si臋 namy艣la膰, czyby istotnie nie wypada艂o bli偶ej si臋 przypatrzy膰 temu, co si臋 w kraju dzia艂o. Na r臋k臋 te偶 by艂o pokaza膰 si臋 na 艣wiecie z odkryt膮 przy艂bic膮, Aby nie s膮dzono, 偶e dla pogr贸偶ek Spytka zamyka si臋 w domu. Ciekawo艣膰 i chciwo艣膰 czynu dawna zaczyna艂a w nim budzi膰 si臋 znowu, oskar偶a艂 si臋 o ostyg艂o艣膰 i o grzeszne zapisanie w szeregi neutralist贸w, kt贸rych sam pot臋pia艂.

- Wiesz, Szczypior - rzek艂 do przyjaciela - got贸j ty dla mnie do drogi ludzi i konie, trzeba si臋 przewietrzy膰.




Rozdzia艂 IV

Powiedzia艂 sobie Bajbuza, 偶e dla rozpoznania i os膮dzenia po艂o偶enia, nigdzie si臋 uda膰 nie by艂o w艂a艣ciwiej, jak do hetmana. B膮d藕 co b膮d藕 by艂 to m膮偶 ze wszech miar pojmuj膮cy, co Rzeczypospolitej by艂o potrzeba. Da艂 tego dowody za Stefana. Nikogo si臋 nie obawia艂, nic ju偶 nie mia艂 do po偶膮dania, chyba jedn膮 koron膮, Ale tej nie chcia艂, tak jak 偶adnych dostoje艅stw nie pragn膮艂.

Pojad臋 mu si臋 pok艂oni膰 do Zamo艣cia, w kt贸rym nie by艂em nigdy, b臋dzie mi rad, naucz臋 si臋 czego艣.

Tego偶 wieczora przy posi艂ku napomkn膮艂 o Zamo艣ciu tym nowym, kt贸ry od lat dziesi膮tka r贸s艂 tak w oczach cudownie i spyta艂 ksi臋dza Rabskiego, czy tam nie bywa艂.

- Jak to nie bywa艂em! - odpar艂 ksi膮dz. - Alem ja w bliskiej okolicy mieszka艂, gdy jeszcze Zamo艣cia na 艣wiecie nie by艂o, tylko zameczek na wysepce, w Skok贸wce, nad Topornic膮. Pojed藕cie偶 no teraz, co si臋 za miasto w艂oskie zbudowa艂o, wyros艂o, jaki handel, co za gmachy, jarmarki, sk艂ady, ilu tam Ormian? Ju偶 je偶eli co, to Zamo艣膰 najlepszym jest 艣wiadectwem pot臋gi hetmana. Rzek艂 i sta艂o si臋. Dzi艣 ju偶 Zamo艣膰 ze Lwowem, z Lublinem, z Warszaw膮 walczy膰 mo偶e. Stolica to nie mo偶nego pana, Ale jakby udzielnego ksi膮偶臋cia. I takim by Zamoyski dawno by艂, gdyby tylko chcia艂.

Teraz, gdy dw贸r go ku sobie nie n臋ci艂, wojna nie odrywa艂a na granice, Zamoyski ca艂y si臋 oddawa艂 temu swojemu dzie艂u, kt贸re potomkom chcia艂 jako ordynacj臋 nienaruszaln膮 na wieki zostawi膰. Oko艂o kr贸la zbiera艂a si臋 garstka, przy Zamoyskim zawsze by艂y gromady i t艂umy szlachty i pan贸w. A od czasu, gdy zosta艂 zmuszony przeciw kr贸lowi wyst臋powa膰, pomno偶y艂o mu si臋 jeszcze przyja藕nych i Adherent贸w. Skupiali si臋 wszyscy przy nim.

Nie czekaj膮c wi臋c na zwo艂anie sejmu, Bajbuza wyruszy艂 sam, bo Szczypiora musia艂, cho膰by dla czuwania nad Spytkow膮 pozostawi膰, Ale z pocztem 艣wietnym, co si臋 zowie, z prawdziwym pa艅skim dworem. On sam wcale o t臋 wystaw臋 nie dba艂, Ale stara Leszczakowska inaczej by go nie pu艣ci艂a, dbaj膮c o honor domu. Musieli jecha膰 hajducy w barwie, musia艂o i艣膰 par臋 koni powodnych, para woz贸w okrytych, A czeladzi i pacholik贸w te偶 sporo. W tak膮 podr贸偶, gdzie si臋 na ka偶dym kroku spotka膰 z kim艣 by艂o mo偶na, nawet na wypadek potrzeby wieziono rzeczy, co si臋 chyba na podarki tylko przyda膰 mog艂y. Zwyczaj ten obdarzania si臋 trwa艂 od dawnych bardzo czas贸w, nie przybywano bez go艣ci艅ca, nie rozje偶d偶ano si臋 bez upomink贸w. Po艣cieli 偶adnej wozi膰 nie potrzebowa艂 rycerski taki cz艂ek, bo jej nie u偶ywa艂; kobierzec, woj艂ok, sk贸ra jaka, poduszka, cz臋sto wprost z kulbaki zdj臋ta, starczy艂a, Ale za to jedzenie dla siebie, dla czeladzi, dla koni nawet potrzeba by艂o mie膰. Siode艂, 艂臋k贸w, kulbak, terlic zapa艣nych si臋 bra艂o zawsze kilka, opon i kobierc贸w wi臋cej, ni偶 by艂o potrzeba, A srebra te偶 cho膰 troch臋, Aby okaza膰 zamo偶no艣膰. Dla Bajbuzy najcz臋艣ciej nie rozpakowywano nawet, Ale na wypadek wozi膰 si臋 z tym musia艂. Nie pu艣ci艂aby go Ani stara matusia Leszczakowska, Ani Szczypior.

I tak jednego poranka, po obejrzeniu w podw贸rzu koni, woz贸w i ludzi, po偶egnaniu domownik贸w, dosy膰 smutny pu艣ci艂 si臋 w drog臋 Bajbuza, na prost do Lublina i Zamo艣cia. Pora letnia by艂a, dni gor膮ce, podr贸偶 wi臋c odbywa艂a si臋 w znaczniejszej cz臋艣ci wieczorami i rankami, A w skwary odpoczywano po gospodach. 艣pieszy膰 si臋 nie potrzebowa艂 Bajbuza, swobodnie wi臋c, stanowniczego przodem 艣l膮c, posuwa艂 si臋 dalej. Po drodze, poniewa偶 ma艂o ucz臋szczanym jechali go艣ci艅cem, nie spotykali prawie nikogo. Do dwor贸w nie lubi艂 zaje偶d偶a膰 rotmistrz.

W Lublinie stan膮艂 odpocz膮膰, spodziewaj膮c si臋 tu spotka膰 mo偶e z kim ze znajomych dawnych. Znalaz艂 w istocie starego Mroczka, niegdy rycerskiego cz艂eka, Ale teraz wi臋cej siedz膮cego przy kubkach za sto艂em ni偶 na koniu i rozpowiadaj膮cego tylko o dawnych swych czynach przes艂awnych. Od niego dowiedzia艂 si臋, 偶e hetman w Zamo艣ciu na nowym zamku by艂, A na go艣ciach mu nie zbywa艂o, bo si臋 do sejmu gotowano gor膮co.

- O, b臋dziecie mieli tam i na co patrze膰, i czego pos艂ucha膰 - rzek艂 mu Mroczek - A hetman was przyjmie serdecznie, bo o swoim 偶o艂nierzu pami臋ta!

Z nat臋偶on膮 ciekawo艣ci膮 jecha艂 Bajbuza do Zamo艣cia, powzi膮wszy ju偶 wielkie wyobra偶enie o tym mie艣cie, jak grzyb z ziemi nagle wyros艂ym, Ale to, co tu zobaczy艂, przechodzi艂o wszelkie spodziewanie. Miasto w znaczniejszej cz臋艣ci murowane, z domami i kamienicami pi臋trowymi, wspaniale si臋 wznosi艂o, kurtynami * zamkni臋te, warowne, pot臋偶nymi bramami i basztami opatrzone. Kilka ko艣cio艂贸w, zamek nowy, cekhauzy, * ratusz majestatycznie si臋 przedstawia艂y. Mimo woli w rynku otoczonym domostwy z Arkadami, przypomina艂y si臋 miasta w艂oskie, kt贸rych Zamo艣膰 by艂 na艣ladowaniem. Wszystko nowe by艂o jeszcze jak z ig艂y, bo nie wi臋cej nad lat kilkana艣cie pocz臋艂o si臋 tu rusza膰. Dawniej oko艂o zameczku Skok贸wki ledwie ma艂a i nieznaczna znajdowa艂a si臋 osada, teraz sklepy, gie艂da, gospody, ratusz, Ormianami szczeg贸lniej nape艂nione, z Lublinem mog艂y i艣膰 o lepsz膮. We wszystkim tu wykszta艂cony smak pa艅ski czu膰 i wida膰 by艂o, Ale te偶 i na艣ladowanie obyczaju w艂oskiego.

Kurtyna ( z fr.) - tu: 艣ciana wa艂u obronnego.

Cekhauz ( z niem.) - zbrojownia.

Wjechawszy przez Lubelsk膮 bram臋, na kt贸rej w kamieniu rze藕biony wida膰 by艂o wizerunek wielkiego kr贸la Stefana, dosta艂 si臋 do 艣rodka miasta Bajbuza ulic膮 szerok膮 i prost膮. Tu, pomi臋dzy ni膮 A wrotami Szczebrzeszy艅skimi, wznosi艂 si臋 nowy zamek w stylu te偶 w艂oskim, ze trzema pi臋knymi wie偶ami i podw贸rcem obszernym, murem wko艂o opasanym. W rogach wznosi艂y si臋 cekhauzy. Pa艅sko i ksi膮偶臋co si臋 to oku stawi艂o, A szczeg贸lniej mur贸w obfito艣膰 i pi臋kne ich kszta艂ty podziwienie obudza艂y.

W rynku, gdzie sobie gospody szuka艂 Bajbuza, kt贸ry domy wysokie pod Arkadami otacza艂y, ratusz z wie偶膮 i inne miejskie budowy niemniej wspaniale o bogactwie miasta 艣wiadczy艂y. Ruch ogromny, szczeg贸lniej kupc贸w Ormian, kt贸rych twarze wschodnie 艂atwo dawa艂y rozpozna膰, panowa艂 oko艂o gie艂dy, sklep贸w i ratusza, wag i gosp贸d. Wcale te偶 w og贸le nie by艂 贸wczesny Zamo艣膰 podobnym do innych miast w Koronie; czu膰 w nim by艂o jakby 艣wie偶e przesadzenie, niby ro艣lin臋 obc膮, co si臋 mia艂a dopiero z gruntem, na kt贸rym ros艂a, oswoi膰, Ale ju偶 si臋 widocznie przyj臋艂a.

Uderza艂o i to, 偶e tu nic starego, jak po innych miastach, nie by艂o, 偶adnych szcz膮tk贸w, wszystko 艣wie偶e, nowe, b艂yszcz膮ce, A dostatnio i szeroko roz艂o偶one, dla przysz艂ej ludno艣ci. Chatek, domk贸w i dwork贸w ubogich, kt贸rych nawet w Warszawie, nie opodal od zamku, dosy膰 si臋 znajdowa艂o, tu nie wida膰 by艂o. Drewniane na dalszych ulicach i w przedmie艣ciach dwory ju偶 budowy by艂y poka藕niejszej i misterniejszej. Z lada bud膮 si臋 tu nikt nie wa偶y艂. Hetman chcia艂 mie膰 t臋 sw膮 stolic臋 tak膮, Aby z pierwszymi miastami walczy膰 mog艂a, A 偶e j膮 鈥渆x radice鈥 * ca艂kiem now膮 tworzy艂, nadawa艂 jej rozmiary swej my艣li i nadziei. By艂 pewien, 偶e to ziarno raz posiane si臋 rozro艣nie i rozkrzewi, A sami Ormianie, znajduj膮c go艣cinne przyj臋cie, opiek臋, samorz膮d w艂asny, ch臋tnie tu nap艂ywa膰 b臋d膮, z sob膮 razem swego przedsi臋biorczego przynosz膮c ducha. Zanosi艂o si臋 te偶 na to. Pot臋gi 贸wczesnej hetmana nic lepiej znamionowa膰 nie mog艂o nad to pi臋kne miasto, jakby za dotkni臋ciem r贸偶d偶ki wyros艂e i ju偶 kwitn膮ce.

Ex radice ( 艂ac) - od korzenia, od fundament贸w.

Rotmistrz, kt贸ry z dawna mia艂 uwielbienie dla wodza i dla statysty, chocia偶 ono ostatnimi czasy os艂ab艂o, gdy偶 widzia艂 zmian臋 kierunku, nie mog膮c jej sobie wyt艂umaczy膰, na nowo si臋 przej膮艂 t膮 czci膮 dla niego. W艂a艣nie poj臋ciom jego odpowiada艂 ten m膮偶, kt贸rego po czynach s膮dzi膰 nale偶a艂o. Wszystko, czego dotkn膮艂, zakwita艂o i ros艂o.

Umie艣ciwszy ludzi i konie w gospodzie, Bajbuza naprz贸d si臋 do Urowieckiego na zamek dowiedzia艂, Aby mu pos艂uchanie wyrobi艂. Ten przyj膮艂 go otwartymi ramionami i zapewni艂, 偶e hetman mu jako mi艂emu go艣ciowi rad b臋dzie. Chcia艂 go nawet z lud藕mi i ko艅mi na zamek bra膰, Ale rotmistrz podzi臋kowa艂.

- Gdyby艣cie wszystkich, co was tu naje偶d偶aj膮, na zamku ugoszczali, nie sta艂oby miejsca dla nich. Jam ju偶 w gospodzie si臋 roz艂o偶y艂 i tam pozostan臋.

Na zamku dnia tego pusto nie by艂o. Mi臋dzy innymi znajdowa艂 si臋 i pan Miko艂aj Zebrzydowski, * skoligacony blisko z Zamoyskim przez za艣lubienie ciotecznej siostry jego Herburt贸wnej, pan, jak g艂osi艂 Urowiecki, wielkich zdolno艣ci, Animuszu rycerskiego, ulubiony hetmanowi. Opr贸cz niego i innych wielu krewnych, A stron臋 Zamoyskiego trzymaj膮cych, zjecha艂o si臋 w艂a艣nie dla przedsejmowej narady.

Miko艂aj Zebrzydowski ( 1553 - 1620) - bohater historyczny drugiej cz臋艣ci niniejszej powie艣ci, marsza艂ek koronny, wojewoda krakowski, g艂贸wny organizator rokoszu przeciw Zygmuntowi. Fakty historyczne tycz膮ce si臋 tej postaci, przedstawi艂 Kraszewski na og贸艂 艣ci艣le z dziejami tego okresu, Ale w charakterystyce i ocenie Zebrzydowskiego nie szcz臋dzi艂 cieni i nie usi艂owa艂 przedstawi膰 pe艂nych przyczyn jego post臋powania.

- Ja tam, m贸j kochany rotmistrzu - odezwa艂 si臋 Bajbuza - do radym si臋 偶adnej nie zda艂, uczy艅cie to tylko dla mnie, Abym si臋 panu hetmanowi pok艂oni膰 m贸g艂 i 鈥減rivatim鈥 chwil臋 pos艂uchania uzyska艂.

Mia艂o to nast膮pi膰 nazajutrz rano, A tymczasem Urowiecki, kt贸remu na sercu le偶a艂o pochwali膰 si臋 pa艅sk膮 rezydencj膮, poprowadzi艂 Bajbuz臋, pokazuj膮c mu jej wspania艂o艣膰 i urz膮dzenie smaakowne.

W istocie nie by艂o to podobnym do zwyk艂ych, widywanych gdzie indziej zamk贸w i dwor贸w, nie by艂o blasku zbytniegbo Ani wytworno艣ci pieszczonej, Ale dzie艂a w艂oskiej sztuki, rze藕by, obrazy, sprz臋ty okaza艂e, opony, kr贸l贸w godnymi czyni艂y Apartamenty hetma艅skie. Zbrojownia, biblioteka, kaplica ze szczeg贸lnym zami艂owaniem by艂y urz膮dzone. Tu偶 wznosi艂a si臋 ju偶 nowa, wspania艂a kolegiata, A innych te偶 kilka ko艣cio艂贸w troskliwo艣膰 o wiar臋 dowodzi艂y.

Nazajutrz rano w sypialni swej, nader skromnie wyposa偶onej i namiot przypominaj膮cej, hetman przyj膮艂 dawnego swego s艂ug臋.

Bajbuza, pomimo i偶 w postawie pi臋knej nic si臋 nie zmieni艂o i znurzenia na niej wiek nie wypi臋tnowa艂, znalaz艂 Zamoyskiego zestarza艂ym. W艂os mu siwia艂 ju偶 mocno, Ale oko pa艂a艂o, twarz mia艂a zawsze ten sam wyraz energii i spokoju, w kt贸rym co艣 rycerskiego razem i co艣 statysty si臋 艂膮czy艂o. Par臋 krok贸w post膮pi艂 naprz贸d pan hetman, witaj膮c cz艂owieka, kt贸rego zna艂 zacno艣膰, Ale razem i pewne butne dziwactwo.

- C贸偶 was to do mnie sprowadza - odezwa艂 si臋 u艣miechaj膮c - m贸j rotmistrzu kochany? Je偶eli jaka potrzeba interwencji do kr贸la i dworu, to ci zawczasu oznajmi膰 musz臋, 藕le艣 trafi艂. Nikogo poleca膰 nie mog臋, bom za wroga poczytan.

- Wasza mi艂o艣膰 raczycie sobie przypomnie膰 - odpar艂 Bajbuza - 偶e ja do ludzi 偶膮daj膮cych czego艣 u dworu, A dopraszaj膮cych si臋 艂ask i nagr贸d, nie nale偶臋. Przyby艂em z czym innym. Rad bym Rzeczypospolitej s艂u偶y膰, A w niepewno艣ci jestem zaprawd臋, jak to dzi艣 uczyni膰, Aby nie pob艂膮dzi膰. Za nieboszczyka kr贸la widzieli艣my cel, wy艣cie byli z nim, mogli艣my z zamkni臋tymi oczyma kroczy膰, dzi艣 rodzi si臋 w膮tpliwo艣膰. Sami艣cie to g艂osili, 偶e warcholstwo poskromi膰 potrzeba, w艂adz臋 kr贸lewsk膮 umocni膰, A dzi艣 wy, panie hetmanie, przeciwko niej wyst臋pujecie?

- Tak jest, m贸j rotmistrzu - rzek艂 hetman - Ale ja i moi nie wyst臋puj膮 przeciwko w艂adzy; idzie nam o to, Aby ona, korzystaj膮c z tego, 偶e艣my j膮 dali, nie przefrymarczy艂a nas i nie zaprzeda艂a. G艂o艣na to rzecz, o kt贸rej i wy wiedzie膰 powinni艣cie, i偶 kr贸l Jegomo艣膰 rozpocz膮艂 z dworem rakuskim traktowanie o to, 偶e mu koron臋 polsk膮 got贸w jest ust膮pi膰, byle si臋 na tronie szwedzkim utrzyma膰. S膮 na to dowody pi艣mienne. Zdradzi艂 kr贸l kraj i zaufanie, sprzedaje wre艣cie, co jego w艂asno艣ci膮 nie jest. Mo偶emy偶 na to pozwoli膰, Aby nas jako trzod臋 baran贸w na targowicy sprzedano?

Os艂upia艂 rotmistrz.

- Mog艂o偶by to by膰?! - zawo艂a艂.

- Niestety, mam dowody w r臋ku, A na sejmie pozw臋 kr贸la, z艂o偶臋 je, oka偶臋, zmusz臋, Aby si臋 t艂umaczy艂. B膮d藕 co b膮d藕, ods艂oniona intryga niebezpieczn膮 by膰 przestanie. Widzisz tedy, dlaczego naprzeciwko kr贸la staj臋, kt贸rego ja sam na tron wyprowadzi艂em. Ludzie ci powiedz膮, 偶e Zamoyski si臋 m艣ci za to, i偶 nie otrzyma艂 dla Tylickiego podkanclerstwa, dla kogo艣 tam krzes艂a lub 艂aski, dla siebie stanowiska, do kt贸rego ro艣ci艂 prawo! Wszystko to fa艂sz i potwarz, dzier偶臋 bu艂aw臋 i w艂adzy mam dosy膰, wi臋cej jej nie pragn臋, Ale nie mog臋 dopu艣ci膰 z 偶adnej strony nieposzanowania prawa. Nie przebaczy艂em Zborowskiemu, bo si臋 ur膮ga艂 z w艂adzy i dekret贸w, nie mog臋 pob艂a偶y膰 kr贸lowi, gdy si臋 tu s膮dzi dziedzicem i chce rozporz膮dza膰 nami. My艣my przecie ludzie wolni i tej swobody, wiekami wyrobionej, broni膰 b臋dziemy tak samo, jak swawoli b臋dziemy si臋 opiera膰. Rozumiesz mnie?

- Sejm wi臋c obna偶y te knowania - rzek艂 Bajbuza.

- Tak jest, musi - odpar艂 hetman. - Przyjdzie to nie bez zgorszenia i bole艣ci, nie bez rozbratu z tymi, co lub nie widz膮 daleko, lub w rakuskie p臋ta odda膰 si臋 gotowi, lecz raz jasno stan膮膰 i wyt艂umaczy膰 si臋 potrzeba. Znam ja niebezpiecze艅stwa tego kroku, kt贸ry czyni臋, lecz z dwojga z艂ego musz臋 wybiera膰 mniejsze. Na c贸偶 by si臋 zda艂a ta wielka w艂adza hetma艅ska, gdyby ona dopu艣ci艂a rakuskim pu艂kom zaj膮膰 Rzeczpospolit臋, A ma艂ej gar艣ci przekupionych lub oba艂amuconych podpisa膰 upadek tego pa艅stwa?

Rotmistrz s艂ucha艂.

- Smutna to ostateczno艣膰 - rzek艂 po namy艣le. - my艣my dot膮d chorowali na bez艂ad i swawol臋, wy to najlepiej wiecie i znacie. Nie mo偶e szlachcie naszej nic milszym by膰, jak 鈥渃ontra majestatem鈥 ha艂a艣liwie wyst膮pi膰, Ale gdy raz zakosztuje znowu owocu zwyci臋stwa, gdy kr贸l ust膮pi, gdy wezm膮 g贸r臋, jutro za偶膮daj膮 wi臋cej, A coraz wi臋cej i, jak m贸wi艂 nieboszczyk Stefan, kr贸l zejdzie na malowanego.

- Obawa twoja, m贸j rotmistrzu, niep艂onna - westchn膮艂 Zamoyski - Ale te偶 od kr贸la si臋 obwarowawszy, Aby nas nie zaprzeeda艂 w rakusk膮 niewol臋, w艂adzy mu w domu ukr贸ca膰 nie b臋dziemy. Niech panuje, niech rz膮dzi.

- A potrafi偶 on to? - szepn膮艂 Bajbuza.

- Zada艂e艣 mi ci臋偶kie do rozwi膮zania pytanie - rzek艂 Zamoyski. - Dum臋 i Ambicj臋 kr贸lewsk膮 ma, Ale si艂y w艂asnej mu brak, musi j膮 czerpa膰 na stronie. Tu wi臋c O. Bernard, kardyna艂 Jerzy, Bobola * i inni podszeptywa膰 b臋d膮, radzi膰, kierowa膰. Nie bez tego, Aby i rakuski wp艂yw czu膰 si臋 nie da艂. Chwalono nam go - doda艂 hetman - i偶 si臋 po polsku uczy艂, umie i m贸wi. Tak ci jest, lecz po niemiecku my艣li, A 偶ona go ca艂kowicie cudzoziemcem uczyni. Zreszt膮, B贸g jeden wie przysz艂o艣膰! - westchn膮艂 Zamoyski.

Kardyna艂 Jerzy - kardyna艂 Jerzy Radziwi艂艂, kilkakrotnie w powie艣ci wspominany, by艂 r贸wnie偶 gor膮cym zwolennikiem jezuit贸w. Bobola - Andrzej Bobola, urz臋dnik dworski za Zygmunta Augusta, sekretarz kr贸la Stefana Batorego, by艂 w szczeg贸lnych 艂askach u Zygmunta III, jako zwolennik jezuit贸w. Zygmunt III mianowa艂 go kolejno burgrabi膮 krakowskim i podkomorzym koronnym. U wsp贸艂czesnych mia艂 opini臋 intryganta dworskiego i pos艂usznego narz臋dzia jezuit贸w.

- Widzicie - doda艂 - wyspowiada艂em si臋 wam szczerze. Tajemnic w tym nie ma. Ja m贸j obowi膮zek uczyni臋, przy mnie stanie gromadka tych, co popr膮, reszta za艣 oczywi艣cie kr贸la broni膰 i uniewinnia膰 zechce. Niefortunnym by艂 wyb贸r. Mogli艣my si臋 go pozby膰, gdyby biskup Baranowski z Rewla go do Szwecji pu艣ci艂. Co teraz b臋dzie, gdy kr贸l Jan umrze? B贸g wie. W czynno艣ciach i sprawach ludzi Opatrzno艣膰 zawsze sobie zachowuje ostatnie s艂owo.

Nie chcia艂 ju偶 rotmistrz m臋czy膰 d艂u偶ej Zamoyskiego pytaniami i odwr贸ci艂 rozmow臋, unoszu膮c si臋 nad Zamo艣ciem samym, kt贸ry po raz pierrwszy ogl膮da艂. U艣miechn臋艁o si臋 oblicze powa偶nego m臋偶a.

- Jedyne to dzie艂o - rzek艂 - kt贸re mi si臋 powiod艂o i kt贸re przy pomocy Bo偶ej doprowadz臋 mo偶e do ko艅ca. Miasta nam s膮 potrzebne, zamk贸w te偶 brak, handel nasz wzm贸c si臋 powinien. Mamy co wywozi膰 i cyzm obcych 偶ywi膰. Opr贸cz szlachty, opr贸cz w艂o艣cian rzemios艂o i kupiectwo zakwitn膮膰 musi, gdy tylko rozumnie posi艂kowa膰 nim si臋 nauczymy. Je偶eli ja nie dokonam, com zamierzy艂, B贸g da, 偶e syn m贸j * dalej dzie艂o po my艣li ojca prowadzi膰 b臋dzie.

Niestety, jedyny syn Jana Zamoyskiego, Tomasz, mimo starannego wychowania, nie posiada艂 zdolno艣ci wielkiego ojca; nie prowadzi艂 dalej rozbudowy gospodarczej i kulturalnej Zamo艣cia, opisanej w tym rozdziale z do艣膰 du偶膮 艣cis艂o艣ci膮 historyczn膮.

Rozmowa przesz艂a na szczeg贸艂y, na trudno艣ci, jakie w kraju spotyka艂o ka偶de nowe przedsi臋wzi臋cie, potem na wojn臋, kt贸rej hetman od strony Wo艂oszy i Multan si臋 l臋ka艂. Bajbuza s艂ucha艂 i tak wp艂ywowi s艂owa i my艣li hetmana uleg艂, i偶 wyszed艂 uspokojony, przekonany, 偶e z nim i za nim i艣膰 by艂o obowi膮zkiem.

- Prywaty w nim nie ma - rzek艂 w duchu - nie popsu艂y go czasy z艂e. Jest, jakim by艂.

Tego dnia zabawiwszy jeszcze w Zamo艣ciu, wieczorem znowu poszed艂 na po偶egnanie do hetmana. Tym razem nie zasta艂 go samym. Opr贸cz Herburta znajdowa艂 si臋 Miko艂aj Zebrzydowski, o kt贸rym ju偶 od Urowieckiego s艂ysza艂. M膮偶 to by艂 w wieku 艣rednim, licz膮cy na贸wczas lat czterdzie艣ci, powierzchowno艣ci rycerskiej, postawy pa艅skiej, oblicza wielk膮 nacechowanego dum膮. Nadzwyczajne uwielbienie, A偶 do czci jakiej艣 posuni臋te, objawia艂 wzgl臋dem Zamoyskiego, przed kt贸rym korzy艂 si臋, s艂ucha艂 go milcz膮cy, potakiwa艂 mu, Ale tu偶 wzgl臋dem innych szorstko, dumnie, gwa艂townie wyst臋pywa艂.

Hetman zdawa艂 si臋 go ocenia膰 i lubi膰, chocia偶 w rozmowie hamowa膰 cz臋sto musia艂. Obchodzi艂 si臋 z nim z 艂askawo艣ci膮 wielk膮, jakby z synem rodzonym, cz臋sto bardzo zwraca艂 do niego, wida膰 by艂o, 偶e na niego rachowa艂 i rad si臋 nim pos艂ugiwa艂. Lecz ilekro膰 w艂asn膮 my艣l Zamoyskiego podni贸s艂 Zebrzydowski, natychmiast ona inn膮 przybiera艂a barw臋 i nami臋tnie brzmia艂a, A kra艅cowo. Hetman 艣mia艂 si臋 i prostowa艂, Ale ten zbytek ognia go nie razi艂.

Rozmowa i tego wieczora obraca艂a si臋 oko艂o kr贸la i dworu. Wiedziano tu ju偶, 偶e m艂oda kr贸lowa, otoczona Niemkami, 偶adnej z pa艅, 偶adnej nawet ze s艂ug polskich przyst臋pu do siebie nie dawa艂a, 偶e jawnie im niech臋膰 okazywa艂a, A kr贸l te偶 od o偶enienia wi臋cej si臋 jeszcze odosobnia艂 i zamyka艂, opr贸cz swoich wybranych nie dopuszczaj膮c do siebie nikogo.

- Dworu polskiego si臋 spodziewa膰 nie mo偶emy - m贸wi艂 Zebrzydowski. - Jeszcze mo偶e dop贸ki kr贸lowa Anna 偶yje, kt贸r膮 siostrzan szanuje i czasem jej s艂ucha, cie艅 pozostanie jagiello艅skich czas贸w; zemrze ona, wszystko si臋 przemieni.

W ci膮gu rozmowy Zebrzydowski nami臋tnie podni贸s艂 zas艂ug臋 kanclerza, kt贸ry odwa偶nie przeciwko kr贸lowi wyst臋powa艂, Aby nie dopu艣ci膰 zamachu na Rzeczpospolit臋 gro偶膮cego jej bytowi; cieszy艂 si臋 tym, 偶e Zygmunt upokorzony zostanie, t艂umaczy膰 si臋 b臋dzie zmuszony, A wszystkie jego rachuby w nic si臋 obr贸c膮.

Bajbuza o艣mieli艂 si臋 odpowiedzie膰 na to:

- Wiele艣my winni wdzi臋czno艣ci hetmanowi, to pewna, Ale ostateczno艣膰 ta smutna w takim pa艅stwie, jak nasze, gdzie w艂adza kr贸l贸w ma艂膮 jest i ograniczon膮, jeszcze j膮 podkopywa膰 musi. Bo nie zaprzeczycie temu, i偶 powaga kr贸lewska na inkwizycji ucierpi, A szlacheckie zuchwalstwo nasze si臋 wzmo偶e. Nie zechcemy potem s艂ucha膰, cho膰by co najs艂uszniejszego nakazywa艂.

Ostro spojrza艂 na m贸wi膮cego Zebrzydowski.

- To s膮 dalsze nast臋pstwa - rzek艂 - kt贸rym zapobiec czas b臋dziemy mieli, dzi艣 najpilniejsza rzecz ratowa膰 sam byt nasz. Cho膰by nam na bez艂ad chorowa膰 przysz艂o, 偶ycie naprz贸d trzeba utrzyma膰, A w sprawie praktyk rakuskich o sam 偶ywot chodzi.

Nie m贸g艂 temu zaprzeczy膰 rotmistrz i zamilk艂. Hetman milcza艂 i po d艂ugim przestanku szepn膮艂 tylko:

- Gdyby nam nieba nie wzi臋艂y Stefana, gdyby on 偶y艂, inaczej by Rzeczpospolita wygl膮da艂a i zabezpieczon膮 by艂aby na przysz艂o艣膰. Nieub艂agana 艣mier膰 jego wszystko w gruzy zmieni艂a.

Przez wiecz贸r ca艂y toczy艂y si臋 tylko rozmowy o publicznych sprawach. Bajbuza s艂ucha艂 wi臋cej, ni偶 si臋 odzywa艂 i wyszed艂 z tym przekonaniem, i偶 Zamoyski czyni艂, co by艂o koniecznym i 偶e z nim i艣膰 sta艂o si臋 obowi膮zkiem, cho膰 mog艂o wydawa膰 rebeli膮 niemal.

Dzie艅 jeszcze potem sp臋dzi艂 na ogl膮daniu miasta, zamku, ko艣cio艂贸w, gie艂dy, sklep贸w Ormian. Nagada艂 si臋 do syta z Urowieckim, A na ostatek po偶egna艂 z zamiarem powrotu do domu, dop贸ki by na sejm jecha膰 nie przyszed艂 czas.

D膮偶y艂 w艂a艣nie do swej gospody wieczorem, gdy w ulicy przed ni膮 spostrzeg艂 przechadzaj膮cego si臋 cz艂owieka, kt贸rego zobaczywszy, stan膮艂 nas臋piony, A potem si臋 cofn膮艂, jakby spotkania z nim chcia艂 unikn膮膰.

By艂 to m臋偶czyzna lat 艣rednich, miernego wzrostu, kr臋py, kt贸ry chodzi艂 tak, jak ko艅 na lince puszczony dla popisu, ca艂y w krygach, podrygach, kr臋c膮c si臋, g艂ow膮 rzucaj膮c, to si臋 bior膮c w boki, to dziwnie przebieraj膮c nogami i wierc膮c biodrami. Zdawa艂 si臋 raczej ta艅cowa膰 ni偶 chodzi膰. Str贸j dosy膰 pomi臋ty, wytarty, ubogi, Ale czupurny, kr贸tko A kuso uwydatnia艂 jeszcze pocieszne ruchy. Czapeczka czerkieska na ucho u艂o偶ona, szabelka ma艂a na sk贸rzanych rapciach dope艂nia艂y stroju. Twarz okr膮g艂a, rumiana do zbytku, z niezmiernie wysadzonymi na wierzch oczyma ciemnymi, z w膮sem naje偶onym do g贸ry, przysta艂aby by艂a wi臋cej trefnisiowi ni偶 szlachcicowi, za jakiego szabla go bra膰 kaza艂a.

Z ust rotmistrza doby艂 si臋 mimo woli wykrzyknik:

- Do licha! Ta偶 to Gubiata!

W istocie by艂 to, jak si臋 sam g艂osi艂, Porfiry Gubiata, litewski szlachcic, kt贸ry ju偶 da艂 si臋 we znaki Bajbuzie, bo go mia艂 przez par臋 lat przy sobie.

Niegdy, jad膮c do Krakowa raz, Bajbuza na drodze spotka艂 id膮cego pieszo, wielce odartego i 偶a艂o艣nie wygl膮daj膮cego szlachetk臋 przy szabelce. Szlachcic pieszo by艂a to Anomalia pod owe czasy taka, 偶e widz膮c go zsadzonego z siod艂a, w臋druj膮cego na piechot臋, musia艂 si臋 ka偶dy zatrzyma膰 i wywiedzie膰, co si臋 sta艂o, i偶 szed艂 na piechot臋. Bez r臋ki, bez nogi si臋 obej艣膰 艂atwiej by艂o szlachcicowi ni偶 bez konia. M贸g艂 by膰 chabet najobrzydliwszy, Ale dope艂nia艂 cz艂owieka. Zobaczywszy tak krocz膮cego po b艂ocie pana brata, zatrzyma艂 si臋 Bajbuza i pocz膮艂 go wypytywa膰, co nieszcz臋艣cia by艂o przyczyn膮. Trafi艂 na wym贸wnego i wielom贸wnego, tak 偶e przez p贸艂 mili st臋pi膮 jad膮c, s艂ucha膰 musia艂 opowiadania wszystkich nieszcz臋艣liwo艣ci, jakie dotkn臋艂y Porfirego Gubiat臋. Ob偶a艂owany mia艂 spos贸b opowiadania zabawny, retoryka jego przeplatana by艂a szyderstwem, tak 偶e i zaj膮艂 rotmistrza, i lito艣膰 w nim obudzi艂; kaza艂 mu da膰 konia i kulbak臋, wzi膮艂 go ze sob膮 i Gubiata umia艂 mu si臋 tak wys艂ugiwa膰, 偶e go zawi贸z艂 do Nadstyrza. Ale tu powoli zacz臋艂y si臋 pokazywa膰 istotne przyczyny, dla kt贸rych owemu Gubiacie powodzi膰 si臋 nie mog艂o. Nie by艂 bez zdolno艣ci i sprytu, lecz razem mia艂 wszystkie na艂ogi i nami臋tno艣ci, kt贸re na 艂otra wykierowa膰 mog艂y. By艂 kostera nami臋tny, niepohamowany, tak 偶e do ostatniej koszuli zgrywa膰 si臋 by艂 got贸w; A w ostatku i cudze przegra膰; pi艂 jak g膮bka, k艂ama艂, A偶 si臋 za nim kurzy艂o, s艂owa nie dotrzymywa艂 nigdy, na ludziach, co mu dobrze czynili, poczciwej nie zostawia艂 nitki. S艂owem, im si臋 go bli偶ej poznawa艂o, tym robaczliwszym owocem si臋 okazywa艂. Zgromiony pada艂 na kolana, A potem po cichu kl膮艂 i grozi艂.

Kilka wybryk贸w, na kt贸rych go pochwycono 鈥渋n flagranti鈥, zmusi艂y Bajbuz臋 precz go wygna膰 z Nadstyrza, Ale opatrzonego niezgorzej, Aby n臋dzy nie cierpia艂, dop贸ki by sobie nie znalaz艂 zaj臋cia.

Po dwakro膰 potem go艂y i odarty do mi艂osierdzia pa艅skiego powraca艂 Gubiata i znowu przeskrobawszy musia艂 by膰 wyp臋dzony. Na ostatek wy艣wiecono go ju偶 z Nadstyrza z tym, 偶e je艣liby si臋 pokaza艂 raz jeszcze, czekaj膮 go i plagi na kobiercu, i co gorszego mo偶e jeszcze. Znikn膮艂 tedy Gubiata.

Nic dziwnego, 偶e zobaczywszy go przechadzaj膮cego si臋 przed oknami swej gospody, Bajbuza skrzywi艂 si臋 i stara艂 unikn膮膰 z nim spotkania. Na艂o偶y艂 wi臋c drogi, obszed艂 gospod臋 doko艂a, w艣lizn膮艂 si臋 do niej z ty艂u i czeka艂, A偶by natr臋t precz uszed艂, spodziewaj膮c si臋 mu uj艣膰 nazajutrz o 艣wicie. Nie w膮tpi艂 bowiem, 偶e na niego tu wyczekiwa艂.

Tymczasem szlachcic, 艣wiadom obyczaj贸w rotmistrza, tak umia艂 si臋 urz膮dzi膰, i偶 do drzwi jego si臋 dosta艂, nim po艣pieszono je przed nim zamkn膮膰, i znalaz艂 si臋 oko w oko z Bajbuz膮.

Rotmistrz ju偶 mu r臋k膮 wskazywa艂, Aby precz szed艂, gdy Gubiata, nie zwa偶aj膮c na to, wo艂a膰 pocz膮艂:

- B贸g 艣wiadek, przychodz臋 jedynie w interesie waszej mi艂o艣ci, powodowany t膮 czci膮 weneracj膮 i wdzi臋czno艣ci膮, jak膮 w sercu mym, ja, robak mizerny, chowa艂em, chowam i chowa膰 nie przestan臋 dla heroicznej osoby mi艂o艣ci waszej!

Tu w piersi si臋 uderzywszy, nim s艂owo m贸g艂 wtr膮ci膰 Bajbuza, ci膮gn膮艂 dalej szparko i coraz g艂os podnosz膮c:

- Drogiemu 偶yciu mi艂o艣ci waszej grozi niebezpiecze艅stwo! tak jest. Na z艂amanie karku bieg艂em tu, Aby przestrzec i uchroni膰 mi艂o艣膰 wasz膮 od zb贸jeckiego zamachu.

Rotmistrz si臋 roz艣mia艂.

- Wasza mi艂o艣膰 艣miejesz si臋 - wo艂a艂 Gubiata - i m贸wisz sobie: Bzdurstwo jest i k艂amstwo, bo to g艂osi ten niecnota, 艂otr, kostera, pijanica Gubiata. Tak? A ja przysi臋gam na wszystko, co mam naj艣wi臋tszego, 偶e cho膰 Gubiata 艂otr, Ale s艂owa jego z艂ote, prawd臋 m贸wi i wasza mi艂o艣膰 偶ycie mu winien b臋dziesz!

Bajbuza nie przestawa艂 艣mia膰 si臋.

- Nie frasuj si臋 ty o 偶ycie moje - rzek艂. - Potrafi臋 je obroni膰. Ruszaj z Panem Bogiem!

Gubiata sta艂 jak wryty.

- Cho膰by艣 mnie mi艂o艣膰 wasza kijem st膮d p臋dzi膰 chcia艂, nie p贸jd臋 - rzek艂 - odpowiem jak 贸w staro偶ytny m膮偶: 鈥淏ij, Ale s艂uchaj!鈥

Rotmistrz pocz膮艂 si臋 艣mia膰 mocniej jeszcze.

- Mo艣ci Gubiato - rzek艂 - znamy si臋 ju偶 nadto, Abym si臋 ja ci da艂 wzi膮膰 na takie postrachy i k艂amstwa. Ruszaj z Bogiem, p贸ki艣 ca艂y!

- No, dobrze, p贸jd臋, id臋, Ale czekajcie, dop贸ki nie powiem, z czym tu przyszed艂em. Potem ka偶ecie mnie za drzwi wyrzuci膰, je偶eli na to zas艂u偶y艂em, Ale, mi艂o艣ciwy panie, Gubaita 艂otr, niezdara, kostera, pijanica, wszystko to prawda, A serce ma i tym sercem mi艂o艣膰 wasz膮 kocha, tak 偶e 偶ywot za ni膮 da膰 got贸w.

Odchrz膮kn膮艂 i nog臋 jedn膮 naprz贸d wysadziwszy, ci膮gn膮艂 dalej:

- Jakim sposobem dosz艂o do wiadomo艣ci mej, i偶 pan Spytek Jordan zasadzk臋 na rotmistrza powracaj膮cego uczyni艂 i na 偶ycie godzi, m贸wi膰 nie potrzebuj臋. Prosz臋 tylko przekona膰 si臋, i偶 zasadzka ta w samej istocie istnieje.

艣ci膮gn膮艂 brwi Bajbuza.

- Gdzie偶 ona ma siedzie膰? - spyta艂 pogardliwie. - Jaka jej si艂a?

- Gubiata sta艂 si臋 艣mielszy.

- Widzicie, mi艂o艣膰 wasza, 偶e nie plot臋 kosza艂k贸w, 偶e przynosz臋 wam prawd膮! Aha! Pytacie, gdzie? Chcecie wiedzie膰 ilu? wi臋c i 贸w pot臋piony Gubiata na co艣 si臋 przyda膰 mo偶e! Aha! Aha!

Troch臋 zwyci臋sko brzmia艂y te s艂owa i Bajbuza si臋 zmarszczy艂.

- Spytek wi臋c tak ograniczonym jest, 偶e chc膮c mnie podej艣膰, publicznie to g艂osi? - rzek艂 szydersko. - Gdyby istotnie mia艂 ten zamiar, czy偶by go roztr膮bia艂 zawczasu?

- Nie tr膮bi艂 i nie roztr膮bia艂 - odpar艂 uroczy艣cie Gubiata - Ale ja mam uszy ku pods艂uchiwaniu i umiem wydoby膰 z ludzi, co mi potrzeba. Zbiera艂 i werbowa艂 ludzi do tej napa艣ci, chciano mnie zaci膮gn膮膰, da艂em si臋 uj膮膰, Aby si臋 o wszystkim dowiedzie膰. Spytek mie膰 b臋dzie zbieranej, lichej dru偶yny g艂贸w mo偶e do pi臋膰dziesi膮ciu. Niewiele to warto, Ale po nocy na gospod臋 wpa艣膰, na 艣pi膮cych, niespodzianie, bezbronnych pokona膰, 艂atwo i lada ciurom.

To m贸wi膮c Gubiata ju偶 zabezpieczony, 偶e go nie wyp臋dz膮, przyst膮pi艂 bli偶ej i wymieni艂 miejsce, poda艂 szczeg贸艂y, nie dozwalaj膮ce w膮tpi膰, i偶 na ten raz nie k艂ama艂, cho膰 mo偶e dodawa艂 i powi臋ksza艂.

Zamy艣li艂 si臋 rotmistrz. Mia艂 spos贸b dwojaki unikni臋cia niebezpiecze艅stwa: Albo sam napa艣膰 na zasadzk臋, czekaj膮c na ni膮 przygotowany, lub inn膮 uda膰 si臋 drog膮, Aby jej unikn膮膰. To mu si臋 zdawa艂o w艂a艣ciwszym. Nie rozgadywa艂 si臋 ju偶 obszerniej z Gubiat膮, doby艂 sakwy i pocz膮艂 liczy膰 pieni膮dze. Szlachcic, kt贸ry si臋 mo偶e innej nagrody spodziewa艂, wzdycha艂.

- Ja bym mi艂o艣ci waszej do Nadstyrza towarzyszy艂! - wyj膮kn膮艂. - Przez te czasy, wiele biedy do艣wiadczywszy, wielce si臋 poskromi艂em. Teraz mnie Ani pozna膰. Ko艣ci i kart w r臋ce nie bior臋, cho膰 m贸wi膮, 偶e sam kr贸l m艂ody w karty grawa, Ale co wolno kr贸lowi, nie godzi si臋 Gubiacie. To si臋 wie. Co si臋 tyczy pijatyki, tak偶e zarzek艂em si臋 ekscesu. * Chodzi艂em do spowiedzi pod lask臋, * z ca艂ego 偶ywota i mog臋 powiedzie膰, 偶em odrodzonym, nowym spod niej wyszed艂. Mia艂by艣 mi艂o艣膰 wasza ze mnie s艂ug膮 do艣wiadczonego, wiernego, bywa艂ego, jakiego Korona ta drugiego nie oka偶e.

Eksces ( z 艂ac.) - nadu偶ycie.

Spowied藕 pod lask膮 - spowied藕 u biskupa, tzw. spowied藕 generalna, z ca艂ego 偶ycia.

- Dzi臋kuj臋 ci - odpar艂 Bajbuza - nie mo偶e to by膰. Raz i drugi pr贸bowa艂em ci臋, wiem, 偶e jeste艣 niepoprawionym, szukaj s艂u偶yby gdzie indziej, u mnie jej dla ciebie nie ma.

To m贸wi膮c, wskaza艂 na talary roz艂o偶one na stole, kt贸re Gubiata skrz臋tnie zgarnia膰 pocz膮艂 do chusty brudnej, gdy偶 mieszka na pomieszczenie ich mu brak艂o.

- B贸g zap艂a膰 - rzek艂 - Ale gdyby艣 mi艂o艣膰 wasza inaczej si臋 rozmy艣li艂!

- Nie mog臋.

Szlachcic sta艂 jeszcze chwil臋.

- Konika w dodatku - szepn膮艂. - Ja po niego sam dobiegn臋 do Nadstyrza, bo z podr贸偶nych oczywi艣cie nie dostan臋.

Bajbuza oboj臋tnie g艂ow膮 poruszy艂. Gubiata wyszed艂 nare艣cie.




Rozdzia艂 V

Nie czekaj膮c poranku, zaraz po wyj艣ciu Gubiaty rotmistrz kaza艂 konie siod艂a膰 i wozy zaprz臋ga膰. Sz艂o mu o po艣piech, Aby si臋 przekona膰, czy istotnie gro藕ba zasadzki mog艂a by膰 przyprowadzon膮 do skutku. Powrotn膮 wi臋c podr贸偶 zmienion膮 drog膮 odby艂 Bajbuza w bardzo kr贸tkim czasie, bo konie mia艂 doskona艂e, wytrzyma艂e, A nie 偶a艂owa艂 ich. Do Nadstyrza przyby艂, co mu si臋 nigdy nie trafia艂o, po nocy. Zbudzony Szczypior wybieg艂 przestraszony w jednej koszuli, przeczuwaj膮c, 偶e po艣piech ten nie by艂 daremny.

W niewielu s艂owach Bajbuza mu opowiedzia艂, o co sz艂o i co zamierza艂 uczyni膰艣 Miejsce na zasadzk臋 oznaczone odle艂ym by艂o o mil osiem od Nadstyrza. Natychmiast chor膮偶y poszed艂 ludzi zbiera膰 i gotowa膰 na t臋 wypraw臋, kt贸rej Ani celu, Ani kierunku nie zwierza艂 nikomu. Sz艂o i o to, Aby si臋 nie wyda艂o przed czasem i o bia艂ym dniu Szczypior ju偶 sw贸j oddzia艂 lasami prowadzi艂.

W ca艂ym tym ruchu na owe czasy nie by艂o nic tak nadzwyczajnego; najazdy A wymiary samowolne sprawiedliwo艣ci, opanowywania dwor贸w, porywania ludzi, przytrafia艂y si臋 ci膮gle. Zborowski tak pochwyci艂 niedawno tarnowskiego i ograbi艂. Mszczono si臋 krzywd dawnych, jeden drugiemu w pomoc przychodzi艂. Nie by艂o wi臋c dziwu, gdy kto swoich ludzi za偶y艂 w ten spos贸b.

Szczypior do podobnych wycieczek jedynym by艂 cz艂owiekiem. Baczny, ostro偶ny, pr臋dki A m臋偶ny, umia艂 niespodzianie naj艣膰, osadczy膰, mia艂 instynkt miejscowo艣ci i zr臋czno艣膰 starego partyzanta.

Miejscem wkazanym by艂a ma艂a osada w lesie i przy niej gospoda, kt贸rej w podr贸偶y omin膮膰 nie by艂o mo偶na. Przodem wys艂ano po j臋zyk cz艂owieka, kt贸ry nie od strony Nadstyrza, Ale z przeciwnej mia艂 nadjecha膰, Aby na miejscu si臋 przekona膰, czy zasadzka nie zosta艂a zmy艣lon膮. Szczypior z oddzia艂em czeka艂 na wiadomo艣膰 nie na go艣ci艅cu, Ale opodal w lesie. Pos艂aniec pod wiecz贸r wr贸ci艂 z uwiadomieniem, 偶e Spytkowa gromada doko艂a gospody by艂a rozpr贸szona.

Chor膮偶y wi臋c, przybywaj膮c p贸藕no od lubelskiego traktu, mia艂 tu zast膮pi膰 Bajbuz臋. Wszystko si臋 jak najsk艂adniej powiod艂o. Mniemany rotmistrz zaj膮艂 nieopatrznie niby gospod臋, nie stawi膮c stra偶y i natychmiast roz艂o偶y艂 si臋 na spoczynek. Tymczasem gospodarza i ludzi, co by zdradzi膰 mogli powi膮zano, oddzia艂 si臋 roz艂o偶y艂 w szopie i przygotowa艂 tak, Aby m贸g艂 wycieczk臋 zrobi膰, A ty艂 zaj膮膰 napastnikom.

Widziano ich nadci膮gaj膮cych po cichu, okalaj膮cych gospod臋, zabieraj膮cych si臋 do wtargni臋cia w ni膮. Szczypior doskonale przygotowany czeka艂. Zdawa艂o mu si臋 nawet, 偶e dowodz膮cego Spytka widzia艂, kt贸ry ludzi rozstawia艂.

W chwili, gdy ciury si臋 rzuci艂y z okrzykiem na szop臋, 艂ami膮c wrota i p艂oty, dano do nich naprz贸d tak rz臋sistego ognia, i偶 kilkunastu rannych pad艂o. W tej samej chwili cz臋艣膰 ludzi ze Szczypiorem wyskoczy艂a ty艂ami i osaczy艂a jeszcze po wystrzale nie mog膮cych si臋 opami臋ta膰 napastnik贸w. Spytek, kt贸ry blisko sta艂, natychmiast po danym ogniu w las pierzchn膮艂 sam; z ludzi jego, opr贸cz ranionych, zagarn膮艂 w niewol臋 kilkunastu Szczypior i w niespe艂na godzin臋 wszystko by艂o szcz臋艣liwie sko艅czone. Powi膮zani je艅ce 艣piewali, o co ich pytano, boj膮c si臋, Aby ich nie brano na m臋ki.

Zwyci臋stwo otrzymane niemal ci臋偶y艂o Szczypiorowi, bo co mia艂 z je艅cami pocz膮膰, zrazu sam nie wiedzia艂. Zabiera膰 tych ciur贸w do Nadstyrza nie zda艂o mu si臋 potrzebnym, o膰wiczonych wi臋c kaza艂 pu艣ci膰, rannym da艂 i艣膰, gdzie zechc膮, spisawszy wszystkich, A jednego tylko, kt贸ry m贸g艂 opowiedzie膰 wi臋cej, A ranny by艂 mocno, na w贸z zabrano.

Wszystko si臋 to odby艂o tak szybko i szcz臋艣liwie, 偶e gdy Szczypior powr贸ci艂 zwyci臋sko, 艣miej膮c si臋 i je艅ca oddaj膮c, rotmistrz ledwie oczom wierzy艂, i偶 posz艂o tak g艂adko. Nie by艂o co zreszt膮 Ani na Spytku s膮downie poszukiwa膰 ukarania za gwa艂t zamierzony, Ani sprawy rozg艂asza膰 przykrej, kt贸ra i tak si臋 niepotrzebnie musia艂a po 艣wiecie rozej艣膰. Z rannym ciur膮 poniewa偶 si臋 tu obchodzono po ludzku i miano lito艣膰 nad nim, wszystko wi臋c wypowiedzia艂, co tylko zna艂, A przeklina艂 Spytka, 偶e si臋 da艂 wci膮gn膮膰. Rotmistrz o ca艂ej sprawie nakaza艂 milczenie i sam Ani ju偶 o tym wspomina艂. Dowiedzia艂a si臋 jednak s膮siadka i op艂aka艂a wypadek, kt贸rego by艂a przyczyn膮.

Bajbuza pojecha膰 do niej Ani pocieszy膰 nie m贸g艂, Aby do nowych potwarzy nie da膰 powodu. Pewnym by艂 zreszt膮,- i偶 Spytek po pr贸bie tej wi臋cej si臋 ju偶 na niego nie porwie. Wypar艂 si臋 on najuroczy艣ciej wsp贸艂udzia艂u w zasadzce i pojecha艂 sam do kr贸lowej Anny skar偶y膰, 偶e go niegodziwy Bajbuza z艂o艣liwie obwinia艂 dla zohydzenia. M贸wiono o tym przez czas jaki艣, Ale sejm nadchodzi艂 i umys艂y czym innym zaprz膮tni臋te nie mia艂y czasu powszednimi sprawami si臋 zajmowa膰.

Bajbuza nasz, chod藕 si臋 stara艂 sam poskromi膰 i zmusi膰 do spokojnego siedzenia w domu, A wyczekiwania wypadk贸w, cho膰 sobie wmawia艂, 偶e 偶aden obowi膮zek nigdzie go nie powo艂uje, z艂ej swej natury zwyci臋偶y膰 nie m贸g艂. Rwa艂 si臋 duchem precz, w 艣wiat, Aby o publicznej rzeczy mia艂 艣wiadomo艣膰, A gdyby mo偶na i udzia艂 jaki艣 w pracy oko艂o niej.

Stara, poczciwa Leszczakowska na pr贸偶no go stara艂a si臋 przekona膰, 偶e on, 偶o艂nierz, gdy wojny nie ma, powinien spokojnie w domu siedzie膰, ora膰 sw膮 grz臋d臋, A panom senatorom zostawi膰 trosk臋 i piecz臋 o Rzeczpospolit臋.

- Co to do ciebie nale偶y - m贸wi艂a, jakby jeszcze do dziecka - czy si臋 tam kr贸l Jegomo艣膰 z kim kocha lub k艂贸ci? Ty przecie nic nie poradzisz, nie przerobisz, A darmo si臋 mi臋sza膰... 艣miech.

- Ale, matusiu kochana - prawi艂 Bajbuza - ja mojej natury nie mog臋 przerobi膰. Ci膮gnie mnie tam. Chcia艂bym o wszystkim wiedzie膰, by膰, s艂ucha膰, no i s艂owo rzec czasem, kt贸re cho膰 proste, Ale poczciwe i szczere, zawa偶y膰 mo偶e.

Rozumna staruszka 艣mia艂a si臋.

- M贸j Iwa艣 - m贸wi艂a - to ba艂amuctwo, 偶e ci si臋 gwa艂tem chce by膰 statyst膮, ca艂e 偶ycie zwichn臋艂o. Nie lepiej by si臋 o偶eni膰, gospodarzy膰, no i w potrzebie na ko艅 si膮艣膰, bo艣 do rycerskiego rzemios艂a stworzony, Ale nie do tej gadaniny sejmowej! do tego s膮 biskupi i senatorowie.

- Nie wszystko oni widz膮 i rozumiej膮 jak my - odpowiedzia艂 Bajbuza. - Ju偶 niech b臋dzie, co chce, A ja sobie na sejm, cho膰 jako Arbiter, pojad臋, nie wytrzymam.

Staruszka, cho膰 ramionami rusza艂a, nie sprzeciwia艂a mu si臋.

Szczypior si臋 tak urz膮dzi艂, 偶e tym razem m贸g艂 towarzyszy膰 rotmistrzowi. A 偶e na Ro偶ka i na Przygodzkiego domu zostawi膰 nie by艂o mo偶na, A ksi膮dz by艂 chory i nazbyt pop臋dliwy, Leszczakowska za stara, musia艂 rotmistrz uprosi膰 s膮siada, Aby mu na dw贸r mia艂 oko.

Sejm si臋 zapowiada艂 jako burza okrutna straszny. * Po drodze, po gospodach, pos艂owie g艂o艣no si臋 odgra偶ali. Ucieczka Henryka by艂a jeszcze pami臋tn膮, A tu drugi ju偶 panuj膮cy kraj chcia艂, jak m贸wiono, potajemnie opu艣ci膰 i srom mu uczyni膰 wzorem Henryka, kt贸ry tak偶e o koron臋 targi rozpoczyna艂, frymarcz膮c ni膮. Na kr贸la i kr贸low臋 gromy zewsz膮d lecia艂y; opowiadano o nich obojgu wszystko, co zrazi膰 i zniech臋ci膰 mog艂o. Ci, co kr贸la otaczali, w r贸wnej byli ohydzie; Zamoyskiego stron臋 wielka popiera艂a wi臋kszo艣膰.

Sejm si臋 zapowiada艂 jako burza okrutna, straszny - nast臋puj膮cy potem opis sejmu inkwizycyjnego ( 1592), czyli 艣ledczego, zaczerpn膮艂 Kraszewski z g艂贸wnego 藕r贸d艂a, kt贸re wykorzysta艂 przy pisaniu powie艣ci, mianowicie z dzie艂a J. U. Niemcewicza: 鈥淒zieje panowania Zygmunta III鈥, Warszawa 1819

Pytano tylko, gdy si臋 kr贸lowi dowiedzie, 偶e winien by艂 zdrady kraju, co dalej? Na to nikt odpowiedzie膰 nie umia艂. Byli tacy co mruczeli: - Ukara膰 go nie mo偶ecie, tylko upokorzy膰 i zniech臋ci膰! Do czego偶 si臋 zda艂a inkwizycja? - drudzy dowodzili, 偶e zarzuty czynione nale偶a艂o koniecznie udowodni膰.

Sejm si臋 zjecha艂 tak ju偶 burzliwie usposobiony, 偶e przeciwnicy - regali艣ci i hetma艅scy - po ulicach si臋 niemal do boju wyzywali.

Zaraz na wje藕dzie do miasta rotmistrz postrzeg艂 garstk臋 ma艂膮 dworzan kr贸la, kt贸rych pozna膰 by艂o mo偶na po tym, 偶e z hiszpa艅ska po niemiecku si臋 nosili, kt贸ra w g艂os i jawnie, wyzywaj膮co na艣miewa艂a si臋 z wielkiej gromady nieco podochoconej szlachty. Tak byli pewni bezkarno艣ci, 偶e cho膰 ich tam znajdowa艂o si臋 niewielu, A nasi by ich mogli zgnie艣膰, czuli, 偶e si臋 im nic nie stanie. Mia艂o to swe znaczenie.

Nim do naj臋tego dworku dojecha艂 Bajbuza, tak偶e w ulicy spotka艂 Kali艅skiego, kt贸ry si臋 przy kr贸lu teraz znajdowa艂, A 偶e w nim wdzi臋czno艣膰 nie wygas艂a za 贸w rz臋dzik ofiarowany niegdy艣, A Kali艅ski w 偶adn膮 si臋 polityk臋 nie wdawa艂, przysta艂 zaraz do rotmistrza i towarzyszy艂 mu do mieszkania.

Bajbuza rad by艂, 偶e j臋zyka dostanie. Po drodze ci膮gle s艂ysza艂 przeciw kr贸lowi g艂osy; ostro偶nie wi臋c zapyta艂 o to korted偶iana.

- Co tu u was s艂ycha膰? co艣 pono膰 na kr贸la si臋 strasznie gotuj膮?

Kali艅ski oboj臋tnie ramionami poruszy艂.

- Ale to wszystko przebrzmi sobie bez skutku - rzek艂. - Szlachta b臋dzie zawodzi艂a i krzycza艂a, b臋d膮 inkwirowali, * ha艂asowali, A nasz kr贸l na to zwa偶a膰 nie my艣li. Ja co dzie艅 s艂ysz臋, co si臋 o tym m贸wi u dworu. Kardyna艂 powiada, 偶e dosy膰 b臋dzie kilku s艂贸w ze strony kr贸la, A zagodzi si臋 wszystko. Na w艂os si臋 Najja艣niejszy Pan nie da przez to ze swej drogi sprowadzi膰. Milczy on, oczy spuszcza, rzadko si臋 poruszy, Ale gdy co powie i raz si臋 na co wa偶y, z pewno艣ci膮 nie ust膮pi.

Inkwirowa膰 ( z 艂ac.) - bada膰 s膮downie, prowadzi膰 艣ledztwo.

Zapewnienie to Kali艅skiego, po tym, co s艂ysza艂 w Zamo艣ciu rotmistrz, dziwnym mu si臋 wyda艂o. Ze strony Zamoyskiego na t臋 inkwizycj臋 rachowano ogromnie, A tu kr贸l sobie j膮 lekcewa偶y艂! Mia艂 wi臋c i czu艂 jak膮艣 si艂臋 za sob膮...

O tym Kali艅ski nie wiedzia艂 wcale. Lecz tak ma艂o wagi przywi膮zywa艂 do tego sejmu i rozpraw, 偶e ci膮gle to o koniach, to o zabawach, to o muzyce co艣 rozpowiada艂.

- Za nieboszczyka Stefana muzyki Ani by艂o s艂ycha膰 - m贸wi艂 - chyba surmy i kot艂y. Za tera藕niejszego kr贸la nas艂uchamy si臋 najwi臋kszych 艣piewak贸w i lutnist贸w i 鈥渃apelli鈥 najdoskonalszych, bo na to on 偶a艂owa膰 nie b臋dzie. Mamy ju偶 wybornego 艣piewaka Adesa, kt贸rego pan Kostka kr贸lowi ust膮pi艂; Diomedes Kato te偶 do nas przejdzie od niego, jest ju偶 W艂och Fulvio, Ale na tym nie koniec. Kr贸l sam gra na klawicymbale i cytrze, A mo偶e i 艣piewa, Ale tylko na chwa艂臋 Bo偶膮... Z艁o偶y si臋 przy dworze 鈥渃apella鈥 taka, jakiej u nas nigdy jeszcze nie bywa艂o. *

Wymienione tu zosta艂y nazwiska muzyk贸w i 艣piewak贸w, kt贸rzy rzeczywi艣cie przebywali na dworze Zygmunta III, bardzo rozmi艂owanego w 艣piewie i muzyce.

Rotmistrz w膮sem pokr臋ci艂.

- Byle tylko by艂o o czym weso艂e pie艣ni nuci膰 - wtr膮ci艂.

- A dlaczego偶 nie ma by膰? - odpar艂 Kali艅ski. - Wszystko si臋 sk艂ada, jak nie mo偶na lepiej. Pok贸j, chwa艂a Bogu, byle tylko kozactwo si臋 ustatkowa艂o! Ludzie si臋 garn膮 do dworu!

Kali艅ski m贸wi艂 to z tak g艂臋bokim przekonaniem, i偶 rotmistrz Ani si臋 my艣la艂 z nim sprzecza膰. Dziwi艂o go tylko, jak z dwu stron widziane po艂o偶enie zupe艂nie si臋 r贸偶nie wydawa艂o. Kto widzia艂 lepiej?

W pierwszych dniach po zebraniu si臋 sejmu burza zapowiedziana podnios艂a si臋 w istocie o wyb贸r marsza艂ka sejmowego, na kt贸rego si臋 zgodzi膰 nie umiano. Nami臋tno艣ci, jeszcze nie zu偶yte, w ca艂ej sile naprz贸d si臋 tu z ca艂膮 gwa艂towno艣ci膮 wyla艂y.

Zamoyski, kt贸ry to piwo zna艂 tak dobrze, jak kardyna艂 Radziwi艂艂, nierad by艂 temu, i偶 si臋 zbytnio burzy, bo mu si艂y nie stanie na najwa偶niejsz膮 godzin臋. Na ostatek jednak zgodzono si臋 na Paca, Ciwuna * witebskiego, kt贸rego ma艂o kto zna艂, A nikt si臋 nie obawia艂.

Ciwun lub Cywun - szlachecki urz臋dnik ziemski w wojew贸dztwach p艂ockim i wile艅skim oraz na 呕mudzi.

Podkanclerzy Tarnowski, ten sam, kt贸rego kr贸l przeciwko woli hetmana mianowa艂, bo by艂 pewnym, 偶e mu przypiecz臋tuje, co zechce i oszcz臋dzi dopraszania si臋 przy艂o偶enia wielkiej piecz臋ci przez kanclerza, zabra艂 g艂os.

Bajbuza s艂ucha艂 z wielk膮 uwag膮. Ton jego by艂 ten sam, co poczciwego Kali艅skiego. Tarnowski zarzuty lekko odpiera艂, nie nadaj膮c im wagi, obiecywa艂 od kr贸la spe艂nienie przyrzecze艅, t艂umaczy艂 op贸藕nienie, A w ko艅cu za偶膮da艂 oprawy * dla kr贸lowej.

Oprawa ( st. pol.) - zapis, zabezpieczenie maj膮tkowe.

Po tej mowie inkwizycyjny sejm zdawa艂 si臋 o sto mil od swego zadania, kt贸rego kr贸l Ani s艂ucha膰, Ani na serio bra膰 nie chcia艂.

Widzia艂 go rotmistrz w czasie mowy siedz膮cego na tronie w postawie dumnej, oboj臋tnego na to, co si臋 wko艂o dzia艂o, dobywaj膮cego niekiedy jajkowatego zegarka, kt贸remu si臋 przypatrywa艂. Ani obawy najmniejszej, Ani nawet zniecierpliwienia nie wida膰 by艂o na twarzy.

Szlachta i niekt贸rzy senatorowie rozgor膮czkowani, wszystko wko艂o wydawa艂o si臋 na inny ton nastrojone. Kr贸l sta艂 wy偶ej ponad te gwary i niepokoje.

鈥淛edno z dwojga - pomy艣la艂 Bajbuza - Albo on taki pewny swego, 偶e tu mu si臋 nic sta膰 nie mo偶e, Albo doskona艂y komediant, Ale Ani znaku, 偶eby my艣la艂 o tym, i偶 jego majestat o zdrad臋 b臋d膮 s膮dzi膰鈥.

Dnia tego sko艅czy艂o si臋, 偶e Zygmunt wyszed艂, Ani si臋 zmarszczywszy, A zwr贸ci艂 si臋 od tronu do drzwi takim krokiem, jakby rusza艂 na przechadzk臋.

Nast臋pnego dopiero dnia prymas Karnkowski go rozj膮trzy膰 potrafi艂. Staruszek 鈥淚nterrex, Arcykap艂an, pierwszy dostojnik w pa艅stwie, m贸wi艂 sobie w senacie tak, jakby siedzia艂 u komina w pa艂acu swym w艣r贸d pra艂at贸w.

Zaraz w pocz膮tku mowy zwr贸ci艂 si臋 do kr贸la z ojcowskim upomnieniem.

鈥淧ami臋taj, kr贸lu, na przysi臋g臋 twoj膮, bierz przyk艂ad z poprzednika twego Henryka, kt贸ry 偶e j膮 z艂ama艂, zgin膮艂 marnie. Panujesz ludziom wolnym, w艂adasz szlachcicami zacnie urodzonymi, kt贸rym r贸wnych nie masz w 偶adnym narodzie ( !). A za艣 nie wiesz, i偶 zacno艣ci jeste艣 wi臋kszej ni偶 ojciec tw贸j, kt贸ry, jak mi powiadaj膮, ch艂opom tylko panuje... Pami臋taj偶e, co 贸w 艣p. kr贸l nasz Stefan m贸wi艂: 鈥淧oskromi臋 ja kiedy艣 tych kr贸lik贸w szwedzkich i przepisz臋 im spokojnego zachowania si臋 warunki鈥.

Kr贸l si臋 zerwa艂 jak piorunem ra偶ony; uw艂aczaj膮ce dla ojca i dla niego wyrazy poruszy艂y go gniewem, zbli偶y艂 si臋 do prymasa z wyrzutami, chocia偶 starowina Karnkowski Ani pojmowa艂, 偶eby si臋 obrazy mia艂 dopu艣ci膰.

- Alem ja - odpar艂 - nie dlatego to m贸wi艂, Abym majestatowi kr贸la Jego Mo艣ci Szwedzkiego chcia艂 uw艂acza膰! Ja tego we zwyczaju nie mam. Por贸wnuj膮c z sob膮 kr贸lestwa, musia艂em to powiedzie膰, prosz臋, Aby艣 mi Wasza Kr贸lewska Mo艣膰 tego za z艂e nie bra艂. Ja chc臋 kr贸la naprawi膰, Ale nie obel偶y膰.

Pos艂owie go t艂umnie popiera膰 zacz臋li, Ale owo naprawianie popsu艂o spraw臋. Kr贸lowi obel偶ywym si臋 zda艂o, Aby go kto 艣mia艂 chcie膰 naprawia膰! Wszcz臋艁a si臋 wrzawa, zag艂uszono staruszka, kt贸ry z kolei znowu pocz膮艂 si臋 z偶yma膰.

Zwr贸ci艂 si臋 do pos艂贸w, kt贸rzy byli naj偶wawsi:

- Panowie pos艂owie! H臋? co to za rozum wasz? Wniosk贸w jeszcze nie by艂o, A wy ju偶 chcecie m贸wi膰 i sejmowa膰? A c贸偶 tedy znaczy膰 b臋dzie Arcybiskup, senat ca艂y, kiedy go pose艂 g艂uszy i m贸wi膰 im nie daje! Ja tu podobno ze wszystkich waszmo艣ci贸w jestem najstarszy! Lat czterdzie艣ci na dworze kr贸l贸w naszych strawi艂em, A nie pami臋tam takiego nie艂adu, jaki tu dzi艣 mi臋dzy pos艂ami panuje!

Przyst膮pi艂 senat do g艂osowania. Wtem Zamoyski si臋 podni贸s艂, A oczy wszystkich na niego. Wsta艂 powa偶ny, ch艂odny, dumny i mia艂 postaw臋 pedagoga w艣r贸d uczni贸w. Niejednemu si臋 przypomnia艂 rektor Akademii padewskiej.

- Mi艂o艣ciwi panowie! Ja tylko z powinno艣ci mej przypominam wam przysi臋g臋 艣wi臋t膮, 偶e ka偶dy z nas obowi膮zany jest, cokolwiek szkodliwego dla Rzeczypospolitej pos艂yszy, donosi膰, zatem co kto s艂ysza艂 o praktykach rakuskich, o wyje藕dzie kr贸la, o frymarkach koron膮, pod obowi膮zkiem sumienia powinien tu wyzna膰, nic nie taj膮c.

Siad艂 potem. Kr贸l, gdy m贸wi艂, Ani spojrza艂 na niego.

Najd艂u偶ej prawi艂, co s艂ysza艂, pan wojewoda trocki, w taki spos贸b jak prymas, prostodusznie, na obwijanie si臋 nie zmagaj膮c:

- U nas po Litwie chodzi艂y ju偶 wiadomo艣ci, nie tylko 偶e kr贸l mia艂 ( koron臋) ust膮pi膰 Arcyksi臋ciu Ernestowi i wyje偶d偶a膰 si臋 zabiera艂, Ale 偶e ju偶 j膮 ust膮pi艂. Powiadano, 偶e w tym celu zaci膮gi czyniono na W臋grzech, Szl膮sku i Kozak贸w do Warszawy sprowadza膰 miano, 偶e Stolica Apostolska ju偶 to potwierdzi艂a.

Doda艂 potem, 偶e po o偶enieniu kr贸la z Austiaczk膮, wnet Polak贸w ode dworu oddalono, A tym, co pozostali, kr贸lowa tak膮 niech臋膰 okazywa艂a, i偶 wytrwa膰 im by艂o trudno; od nikogo z Polak贸w szklanki wody przyj膮膰 nie raczy艂a, 偶adna z pa艅 do niej nie uzyska艂a przyst臋pu, same Niemki.

Gdy raz zasz艂o A偶 do takich plotek ulicznych, oczywi艣cie obfito艣膰 si臋 znalaz艂a zarzut贸w, z kt贸rych i kr贸l, i senatorowie 艣mia膰 si臋 musieli. Inkwizycja schodzi艂a na jak膮艣 zabawk臋 bez znaczenia i kr贸l znowu siedzia艂 bardzo spokojny.

Tymczasem by艂 to tylko materia艂 do inkwizycji, wi臋c mianoli j膮 dalej prowadzi膰, czy da膰 jej pok贸j? Trudno jest da膰 wiar臋 temu, Ale rozprawy o to, czy ustanowi膰, czy nie, inkwizycj臋, trwa艂y ca艂e dwa tygodnie.

Kali艅ski w doskona艂ym humorze co dzie艅 przychodzi艂.

- At! - m贸wi艂 - czas up艂ywa, nie ma nic i nic nie b臋dzie, nie stanie czasu na inkwizycj臋. Umy艣lnie si臋 to tak przeci膮ga, A potem... bywajcie zdrowi! Kr贸l si臋 po偶egna i co postanowi, to b臋dzie.

Bajbuza bior膮cy do serca wszystko, pobieg艂 z tym do hetmana.

- Panie hetmanie - rzek艂 - mnie si臋 zda, 偶e przeciwna strona rachuje na to marnotrawstwo czasu.

- A my mu zapobiec nie mo偶emy - rzek艂 hetman - by膰 mo偶e, i偶 oni si臋 chytrze tak obliczyli, 偶e nas znu偶膮, 偶e my si臋 wyczerpiemy. Szlachty ju偶 du偶o ucieka, inni ziewaj膮, gor膮co艣膰 pierwszych dni usz艂a. Tak u nas zawsze!

Po d艂ugim, d艂ugim milczeniu, gdy ju偶 wszyscy byli zm臋czeni dostatecznie, jadnego dnia kr贸l g艂os zabra艂.

Trzeba przyzna膰, i偶 mowa ta, czy on j膮 sam, czy Tarnowski lub Radziwi艂艂 uk艂ada艂, by艂a rozumna, umiarkowana i gdyby nie to rozdra偶nienie, Aby koniecznie inkwizycj臋 uczyni膰, A kr贸la na 艂aw臋 oskar偶onych posadzi膰, mog艂a w istocie doprowadzi膰 do porozumienia. Kr贸l na wszystko si臋 zgadza艂, czego od niego wymagano.

Zatem zerwa艂y si臋 g艂osy za i przeciw, A Zebrzydowski i hetmanowe stronnictwo par艂o koniecznie do inkwizycji.

Zygmunt po pierwszej swej mowie, na kt贸rej skutek wiele liczy艂, gdy si臋 przekona艂, 偶e ta jeszcze nie by艂a dostateczn膮, popar艂 j膮 drug膮. Wstyd mu by艂o obwinionemu by膰 przywiedzionym do tego, Aby jego w艂asne s艂ugi ( bo tego si臋 domagano) przeciwko niemu 艣wiadectwo wydawa艂y. Ze wzruszeniem, z przej臋ciem powt贸rzy艂 swe obietnice, zobowi膮zania i w ko艅cu rozpaczliwie prawie do艂o偶y艂:

- Czeg贸偶 wi臋cej 偶膮da膰 mo偶ecie? Je偶eli nie dope艂ni臋 warunk贸w, przez to samo odpadam od korony.

Ale i tego ju偶 nie dosy膰 by艂o. Kr贸l, widocznie rozdra偶niony, w tej chwili mo偶e, gdyby by艂 m贸g艂, rzuci艂by t臋 koron臋 cierniow膮 z g艂owy. Prymasowi 偶al si臋 zrobi艂o go, nak艂ania艂 do zgody. Mo偶na by艂o poprzesta膰 na O艣wiadczeniu kr贸la uroczystym.

I by艂by sejm przysta艂, Ale Zamoyski nie m贸g艂 odej艣膰, nie dopi膮wszy celu, nie pom艣ciwszy si臋. Wyst膮pi艂 on o inkwizycj臋 ostro i kwa艣no, szorstko zwr贸ci艂 si臋 do kr贸la:

- Prosimy, Aby艣 Wasza Kr贸lewska Mo艣膰 dalej z nami szczerze szed艂, bo艣my cz艂onkami Rzeczypospolitej, Ale nie w艂asno艣ci膮 Waszej Kr贸lewskiej Mo艣ci.

Tu hetman rozwi贸d艂szy si臋 obszernie nad po艂o偶eniem, nad natur膮 obwinie艅, za偶膮da艂, Aby pisma i dowody zdrady kr贸la roztrz膮sano, os膮dzono i ich Autentyczno艣膰 wypr贸bowano. Cel by艂 dopi臋ty. Przed narodem, przed 艣wiatem hetman pok艂ada艂 w艂asnor臋czne pismo kr贸la do Arcyksi臋cia Ernesta. Hetman kaza艂 czyta膰 Artyku艂y obwinienia na zje藕dzie j臋drzejowskim uchwalone. Opr贸cz tego m贸g艂 艣wiadczy膰 o praktykach Le艣niowolski, przytomny tu, kt贸ry by艂 posy艂any z listami, je藕dzi艂 w poselstwach.

Po艂o偶enie kr贸la by艂o straszliwe, sta艂 pod pr臋gierzem, pod kt贸rym go nielito艣ciwy hetman postawi艂. Nie m贸g艂 i nie 艣mia艂 si臋 zapiera膰, nie chcia艂 przyzna膰, milcza艂. To dumne milczenie pa艅skie by艂o jedynym ratunkiem.

Kto艣 z bardzo niezr臋cznych obro艅c贸w podsun膮艂, i偶 pisma by艂y sfa艂szowane, 偶e jaki艣 pisarek w kancelarii podrobi艂. Wymieniono go po imieniu, kazano pochwyci膰 i uwi臋zi膰 w Dzia艂dowie, dano go na m臋ki, Ale si臋 do niczego nie przyzna艂. Czytano list jakiego艣 Szweda, kt贸ry zapowiada艂, 偶e Zygmunt na 偶aden spos贸b w Polsce pozosta膰 nie mo偶e. I dw贸r, i szlachta, i ca艂y sejm, kt贸ry by艂 nieco ostyg艂, znowu si臋 rozgor膮czkowa艂.

Zamoyski si臋 skar偶y艂, 偶e Niemcy kr贸lewscy i jego gwardie, niejaki Reder, dow贸dca i ciury, napadali na pos艂贸w; rzucono si臋 raz nawet na hetmana. Szlachta wo艂a艂a, Aby kr贸l przecz Niemc贸w odprawi艂. Z tego wszystkiego wynik艂 zam臋t, wrzawa, pogr贸偶ki i rozdra偶nienie ostateczne.

Po inkwizycji nale偶a艂o i艣膰 dalej, co艣 postanowi膰, zamkn膮膰 j膮. Zamoyski si臋 wstrzymywa艂 od wniosku, A inni sami nie wiedzieli, czego 偶膮da膰 mieli.

Rotmistrz ka偶dego dnia wychodzi艂 z tych posiedze艅 jak z 艂a藕ni. W ko艅cu przed sob膮 sam wyznawa艂, 偶e toku sprawy nie zrozumia艂. Ile razy mu taka trudno艣膰 nie rozwik艂ana stawa艂a na drodze, szed艂 do hetmana. Po tych gorsz膮cych odkryciach, kt贸rych czytanie 膯wikli艅skiego 鈥渦rbi et orbi鈥 * objawi艂o, prostoduszny Bajbuza s膮dzi艂, 偶e chyba kr贸l si臋 nie utrzyma na tronie, 偶e hetman p贸jdzie dalej. Tymczasem znalaz艂 Zamoyskiego spokojnym, oboj臋tnym i prawie ch艂odnym. W艂asna jego gor膮czka z t膮 zimn膮 krwi膮 hetmana pogodzi膰 si臋 nie mog艂a. Przypad艂 z nagl膮cym zapytaniem:

膯wikli艅skiego Urbi et orbi - z polecenia Zamoyskiego odczytywa艂 na sejmie oskar偶enie przeciw kr贸lowi Ciekli艅ski ( nie 膯wikli艅ski), prawdopodobnie Piotr, poeta i t艂umacz, zwi膮zany z dworem Zamoyskiego. Ciekli艅ski by艂 potem sekretarzem i podczaszym na dworze Zygmunta III. Urbi et orbi ( 艂ac.) - dos艂ownie: miastu i 艣wiatu; tutaj: wobec wszystkich, do publicznej wiadomo艣ci.

- Panie hetmanie, c贸偶 to z tego wszystkiego wyro艣nie? Co dalej?

- Nic - odpar艂 Zamoyski z powag膮 - uczynili艣my do ostatecznej granicy, co by艂o mo偶na i godzi艂o si臋; kr贸l wie, 偶e go oszcz臋dza膰 nie b臋dziemy, 偶e podw贸jnej polityki prowadzi膰 u nas nie mo偶e. Ma doskona艂膮 nauk臋, czy偶 nie dosy膰? Dali艣my go pod s膮d og贸艂u, dowiedli艣my, 偶e nie go艂ymi s艂owy, Ale pismami i faktami obudzi艂 w nas niewiar臋. Teraz wre艣cie gotowi艣my jego o艣wiadczeniami si臋 zaspokoi膰, bo sami czuwa膰 b臋dziemy. Co艣my 偶膮dali, to otrzymali艣my.

Senatorowie, nazajutrz wyst臋puj膮c w roli rozjemc贸w, zwr贸cili si臋 do pos艂贸w, Aby sobie spokojnie do dom贸w jechali, A na nich zdali reszt臋. Wi臋c wrzawa znowu; pos艂owie praw swych wsp贸lnego z senatorami naradzania si臋 i stanowienia nie chcieli ust膮pi膰. Na koniec wsp贸lnie nic nie postanowiwszy, rozje偶d偶a膰 si臋 zacz臋to, bo termin up艂ywa艂.

Ostatniego dnia rotmistrz, chodz膮c po dworku, pyta艂 si臋 sam siebie, po co tu przyby艂? I z czym powr贸ci?

- S艂uchaj, Szczypior, wiesz ty, co艣my na podr贸偶y na sejm wygrali, bo ja nie! - odezwa艂 si臋 rotmistrz.

- Ja? Ja wiem - roz艣mia艂 si臋 chor膮偶y. - Ko艅 nam zdech艂 jeden, drugi okalecza艂. Ukradziono nam roztruchan, rozdarto kobierczyk, jam nie dospa艂 i nie dojad艂... ot, i po wszystkim.

- To pewna, 偶e ja te偶 m膮drzejszy st膮d nie powr贸c臋 - doda艂 Bajbuza. - Nieszcz臋艣liwa to nami臋tno艣膰 - westchn膮艂 po chwili namys艂u - chcie膰 koniecznie 鈥渞erum cognescere causas!鈥 *

Rerum cognoscere causas ( 艂ac.) - dos艂ownie: pozna膰 przyczyny rzeczy, dotrze膰 do istoty rzeczy; pozna膰, kto ma s艂uszno艣膰 w tocz膮cej si臋 walce politycznej.

- A co, rotmistrzu? Pakowa膰 by si臋 do Nadstyrza?

- Jak chcesz.

Nadci膮gn膮艂 Kali艅ski.

- Nie m贸wi艂em! - zawo艂a艂 od progu - wszyscy si臋 rozje偶d偶aj膮. Sejm si臋 rozlaz艂, A je偶eli my艣licie, 偶e kr贸l na w艂os zmieni, co wprz贸dy postanowi艂, to go nie znacie. Ani jednego Niemca nie odprawi, to pewna, A zechce jecha膰 do Szwecji, to pojedzie, i gdyby z Austriakiem podoba艂o mu si臋 uk艂ada膰, tyle tylko 偶e kogo innego wybierze na pos艂a. Pan Zamoyski! Pan Zamoyski! Prawda, 偶e nadokucza艂 kr贸lowi, Ale nasz pan, gdy zechce by膰 g艂uchym, umie i zmilcze膰 potrafi, A swoje zrobi. Gdy go hetman zmartwi, kardyna艂 pocieszy, na ostatek ukl臋kn膮 z ksi臋dzem Bernardem, zm贸wi膮 pacierze i Ani znaku!

Nazajutrz Bajbuza wyruszy艂 do domu, Ale z艂y i poprzysi臋gaj膮c sobie, 偶e spraw publicznych wi臋cej Ani b臋dzie si臋 stara膰 wyrozumiewa膰, Ani si臋 mi臋sza膰 do nich.

- Zawo艂aj膮 na wojn臋, p贸jd臋! A te sejmy...!

R臋k膮 rzuci艂 i nie doko艅czy艂.




Rozdzia艂 VI

Z wielkim nawet wysi艂kiem i prac膮 nie艂atwo si臋 zmienia natura cz艂owieka; mo偶e on nami臋tno艣ci zwyci臋偶y膰, Ale ich objawianiu si臋 nie jest w mo偶no艣ci zapobiec. Sprawdzi艂o si臋 to na rotmistrzu Bajbuzie, kt贸ry do domu powr贸ci艂 z postanowieniem mocnym zwr贸cenia si臋 ku gospodarstwu, oczekiwania spokojnego na wojn臋, ograniczenia wre艣cie rycerskim rzemios艂em. Chcia艂 umys艂 sw贸j odzwyczai膰 od tego nieustannego zaprz膮tania si臋 sprawami publicznymi, na kt贸re wp艂ywa膰 nie m贸g艂, A cz臋stokro膰 nawet znaczenia ich si臋 dobada膰 nie umia艂. Lecz pr贸偶ne to by艂y usi艂owania. Siedzia艂 wprawdzie w zapad艂ym k膮cie, dok膮d nawet wiadomo艣ci dochodzi艂y leniwo, A najcz臋艣ciej z prawd膮 niezgodne i nami臋tnie przekr臋cane, Ale i tu 艂apa艂 w powietrzu pog艂oski, m臋czy艂 si臋, wnioski z nich wyci膮gaj膮c i z ksi臋dzem Rabskim rozprawia艂 godzinami o sprawach Rzeczypospolitej, kr贸lu, hetmanie itp.z duszy pragn膮艂 dla Rzeczypospolitej pokoju, Ale dla siebie 偶yczy艂 wojny. Ona go jedna mog艂a na szersz膮 wyprowadzi膰 widowni臋, postawi膰 znowu z boku ludzi czynnych i od偶ywi膰. W tej cichej Atmosferze wsi zamiera艂 i dr臋twia艂.

Najlepiej tego dowodzi艂y pobie偶ne notatki, kt贸re starym obyczajem w przeznaczonej na to ksi臋dze od czasu do czasu zapisywa艂.

鈥淪ilvae rerum鈥 * takowe znajdowa艂y si臋 na贸wczas po wszystkich szlacheckich domach, A cudzoziemcy podr贸偶uj膮cy po Polsce, starzy genealogi艣ci, jak Paprocki, 艣wiadcz膮, 偶e si臋 偶adna rodzina nie obchodzi艂a prawie bez takiego rocznika. Notowano w nim najrozmaitsze rzeczy, tak jak si臋 sk艂ada do 艣pi偶arni, co na jutro przyda膰 si臋 mo偶e, A godnym jest zachowania. Urodziny dzieci, zgon starszych os贸b, nabywanie maj臋tno艣ci sta艂y tu obok do艣wiadczonych przepis贸w gospodarskich dla Apteczki domowej, obok dowcipnych i z艂o艣liwych wierszyk贸w, opis贸w wypadk贸w osobliwych, wyrok贸w w sprawach g艂o艣nych, um贸w, epitalam贸w * itp. Listy znaczniejszych os贸b zw艂aszcza teraz, gdy si臋 kraj na obozy dzieli艂, przepisywano te偶 skwapliwie, rzadko co obcego do spraw krajowych mi臋szaj膮c, bo te g艂贸wnie chciano poda膰 pami臋ci potomnych. S膮siad s膮siadowi u偶ycza艂 pochwyconych wiadomo艣ci i kopii dokument贸w.

Silva rerum ( 艂ac.) - dos艂ownie las rzeczy; tu: zapiski, notatki r贸偶nego charakteru, prowadzone przez szlacht臋 w specjalnej ksi臋dze.

Epitalamy ( z gr.) - utwory poetyckie z okazji zawieranych ma艂偶e艅stw.

Bajbuza te偶 mia艂 tak膮 鈥淪ilva鈥 troskliwie utrzymywan膮, do kt贸rej nawet osobny pisarek by艂 przeznaczony, kt贸ry d艂u偶sze diariusze przepisywa艂. Sam rotmistrz notowa艂, co si臋 jego, maj臋tno艣ci, budowli i wydatk贸w znaczniejszych tyczy艂o, Ale cz臋stokro膰 powstrzyma膰 si臋 nie m贸g艂 od zapisania z t臋sknot膮 swego osamotnienia i 偶ycze艅, Aby go jaka potrzeba znowu na 艣wiat wyprowadzi艂a.

W Nadstyrzu wiele te偶 by艂o do czynienia, Ale ma艂ych rzezcy. Bawi艂 si臋 Bajbuza ogrodem i hodowl膮 zwierz膮t, za艂o偶y艂 ma艂y zwierzy艅czyk, jaki na贸wczas ka偶dy pan mo偶niejszy mie膰 si臋 stara艂, sadzi艂 wino, szczepi艂 p艂onki, posy艂a艂 po nie daleko i zaprowadzi艂 tu pierwszy gruszki i jab艂onie koniackie, porte艅skie, uriateckie, * A nawet lipy do nowej ulicy w ogrodzie przez Gda艅sk z Holandii dosta艂, bo je z pi臋kniejszego li艣cia i kwiatu s艂awiono.

Jab艂onie koniackie, porte艅skie uwiaterskie - gatunki jab艂ek, o nazwach dzi艣 ju偶 nie u偶ywanych.

Ale to wszystko niespokojnemu umys艂owi temu nie starczy艂o. Oddalenie znaczne od miast g艂贸wnych, od go艣ci艅c贸w ucz臋szczanych i sk艂ad贸w handlowych sprawia艂o,偶e i wiadomo艣ci tu opieszale dochodzi艂y. Nie miewano ich inaczej jak z 艁ucka, z Ostroga, Zas艂awia lub od zakonnych konwent贸w, * kt贸re z sob膮 w ca艂ej prowincji by艂y w stosunkach.

Konwent ( z 艂ac.) - zgromadzenie, klasztor ( przyp. red.).

Znano Bajbuz臋 z hojno艣ci wielkiej dla zakon贸w 偶ebraczych i innych, zje偶d偶ali tu wi臋c cz臋sto i kwestarze, i starsi, zbieraj膮cy sk艂adki na ko艣cio艂y i klasztory. Gody to na贸wczas by艂y w Nadstyrzu, gdy ks. przeor jaki, prze艂o偶ony, gwardian przybywa艂, bo ka偶dy z nich co艣 mia艂 do powiedzenia, A cz臋sto przywozi艂 ciekawe dokument贸w odpisy, z kt贸rych korzystano.

Bajbuz臋 za艣 szczeg贸lniej zajmowa艂 zawsze trwaj膮cy ten konflikt pomi臋dzy kr贸lem A hetmanem, kt贸ry dla niego nie siebie samego znaczy艂, Ale szlacht臋 i nar贸d, po stawa艂 w ich imieniu. Zako艅czenie sejmu inkwizycyjnego, na kt贸rym si臋 zanosi艂o na tak donios艂e postanowienia, A sko艅czy艂o na niczym, by艂o dla艅 zagadk膮. Rozmy艣laj膮c jednak nad ni膮, nie m贸g艂 Zamoyskiemu tego nie pochwala膰, 偶e do ostateczno艣ci si臋 nie posun膮艂, pokaza艂 si臋 czujnym, A kr贸lowi wre艣cie pofolgowa艂. Dworski za艣 ob贸z inaczej to t艂umaczy艂, nie powolno艣ci膮 Zamoyskiego dobrowoln膮, Ale zr臋cznym i 艣mia艂ym post臋powaniem, je艣li nie kr贸la, to jego rady.

Po sejmie ju偶 g艂uche tylko dochodzi艂y tu wie艣ci ku ko艅cowi roku, i偶 ze Szwecji oczekiwano jakich艣 wa偶nych wypadk贸w, kt贸re, jak zawczasu przewidywano, kr贸la musia艂y sk艂oni膰 do podr贸偶y. Tym razem wszak偶e zapobie偶ono i obwarowano, 偶e kr贸l samowolnie, bez dozwolenia sejmu, odje偶d偶a膰 nie m贸g艂. Sprawdzi艂y si臋 przewidywania i rotmistrz zanotowa艂 przez dominikana ksi臋dza Tomasza przywiezion膮 wiadomo艣膰, i偶 kr贸l Jan III 偶ycie sko艅czy艂, A Zygmunt musia艂 dla obj臋cia po nim tronu p艂yn膮膰 do Sztokholmu. Sprawi艂o to w kraju pewne poruszenie, Ale po艂膮czenie dw贸ch koron na jednej g艂owie dla Polski nie by艂o bez korzy艣ci, mog艂o jej doda膰 si艂y. Razem z tym wr贸偶ono, i偶 w Szwecji spokojnego panowania Zygmunt mie膰 si臋 Nie spodziewa艂. Zwo艂a膰 musiano sejm dla dozwolenia na wyjazd. Razem z tym kr贸lowi pierworodna c贸reczka si臋 narodzi艂a, A 偶e jej dano imi臋 Anny, w domu wi臋c kr贸lewskim by艂y teraz Anna wdowa, Anna kr贸lowa, Anna kr贸lewna szwedzka, siostra kr贸la i Anna nowo narodzona.

W krakowie, jak s艂ycha膰 by艂o, wyjazdem si臋 tylko i wyborem w drog臋 zaprz膮tano, bo i o tym pomy艣le膰 musiano, kogo kr贸lowi da膰, kogo pozostawi膰 i jak go przystojnie opatrze膰 itp.

Mniej jednak te sprawy familii obchodzi艂y rotmistrza, kt贸ry notowa艂 swoj膮 t臋sknot臋 za wojn膮 i pociesza艂 si臋, 偶e or臋偶 nie spoczywa艂, bo go ksi膮偶臋 Ostrogski na Kozak贸w podni贸s艂 zwyci臋sko. * Jawnym to by艂o, 偶e we w艂asnym interesie prowadzone praktyki rakuskie, kozactwo pobudzaj膮ce przeciwko Turkom, na Rzeczpospolitej ramiona spada艂y, bo ona za Kozak贸w odpowiada艂a, A pohamowa膰 ich trudno by艂o, gdy im pieni臋dzmi i podarkami w pomoc przychodzi艂 cesarz.

Knia藕 Konstanty Ostrogski st艂umi艂 w r. 1593 powstanie Kozak贸w i ch艂opstwa ukrai艅skiego, dowodzone przez Krzysztofa Kosi艅skiego.

Nast臋pnego roku kr贸l powr贸ci艂 szcz臋艣liwie i sejm zwo艂ano do Krakowa, cho膰 szlachta wola艂aby go by艂a mie膰 w sejmowym mie艣cie, jak w贸wczas zwano Warszaw臋.

Bajbuza, zas艂yszawszy, i偶 hetman o Tatarach zamy艣la艂, niespokojnie si臋 zaraz poruszy艂 i Szczypiora pos艂a艂 si臋 dowiedzie膰, czyby jego tam gdzie nie potrzebowano, bo mu si臋 ta bezczynno艣膰 wielce przykrzy艂a. W niedostatku innego zaj臋cia czyta艂 nawet polemik臋 ksi臋dza Skargi z dysydentami, Ale ta go tak gor膮co nie obchodzi艂a ju偶. W Polsce ca艂y ten ruch by艂 na schy艂ku, co by艂o gorliwszych reformator贸w wynosili si臋 z niej lub w kilku niedogas艂ych trzymali ogniskach.

Powr贸ci艂 艣piesznie Szczypior nazad z manifestem hetmana 鈥渄e publica negligentia, * w kt贸rym on szlachcie zarzuca艂 zaniedbanie obowi膮zk贸w i niestawienie si臋 w por膮 przeciwko Tatarom, kt贸rzy okrutnie Pokucie zniszczyli, A jeden Jakub Potocki i W艂odek przeciwko nim wyst膮pili.

De publica negligentia ( 艂ac.) - o zaniedbaniu obowi膮zk贸w publicznych. Charakter manifestu t艂umaczy Kraszewski zgodnie z jego tre艣ci膮. Wykorzystuj膮c poz贸r niedba艂ych notatek Bajbuzy w 鈥渟ilva rerum鈥, Autor referuje w skr贸cie i ma艂o precyzyjnie je艣li o chronologi臋 chodzi, dzieje trzech lat 1592-1595, id膮c za swym g艂贸wnym informatorem, J. U. Niemcewiczem. Wymienieni w dalszym ci膮gu Jakub Potocki i W艂odek ( wojewoda Be艂ski) s膮 to postaci znane z historii wojen 贸wczesnych.

Mo偶na sobie wystawi膰, jakim bod藕cem dla rotmistrza by艂 ten manifest 鈥渄e negligentia.鈥 Zapisa艂 w ksi臋dze: 鈥淧oliczek od hetmana otrzymali艣my! Czy zas艂u偶enie? Nie wiem, A to wiem, 偶e na gwa艂t ludzi zbieram i do pana 呕贸艂kiewskiego lub do hetmana ci膮gn臋 pod Samborz鈥. * Nie mia艂 te偶 czasu ju偶 Bajbuza dziennika utrzymywa膰 i ma艂o co notowa艂. Wida膰 tylko z p贸藕niejszych regestrzyk贸w i zapisek, 偶e pod Samborzem w istocie by艂, Aby op艂akiwa膰 to, i偶 Tatarzy 艂upie偶ce uszli bezkarnie; 偶e chcia艂 do Jaz艂owieckiego * si臋 uda膰 potem, kt贸ry my艣la艂 o wygnaniu z Krymu Tatar贸w. Nie przysz艂o jednak do tego, A 偶e napr臋dce w贸wczas wybieraj膮c si臋 z Nadstyrza, Bajbuza i ludzi nie dosy膰 wzi膮艂, i wyb贸r ich niedobry uczyni艂, powr贸ci艂 wi臋c nazad, Aby tu ze Szczypiorem na nast臋pn膮 wypraw臋 lepiej si臋 przygotowa膰.

Samborz Sambor, sk膮d si臋 Tatarzy wycofali na W臋gry, po uprzednim spl膮drowaniu ziem polskich ( 1595).

Miko艂aj Jaz艂owiecki, starosta 艣niaty艅ski, snu艂 istotnie takie plany.

Zim膮 wi臋c przybra艂 dw贸r i okolica now膮 posta膰, bo si臋 bardzo czynnie oko艂o sztyftowania * nowego oddzia艂u krz膮tano. Nawet Ro偶ek, kt贸ry wi臋cej j臋zykiem ni偶 r臋k膮 czynnym by艂, przyda艂 si臋 dla dozoru ludzi. We dworze sprowadzeni krawcy, rymarze, A nawet p艂atnerz jeden, szyli, kuli, i majstrowali tak dobrze, i偶 z ku藕ni ogie艅 si臋 wzi膮艂, szopy sp艂on臋艂y i ledwie konie wyratowano.

Sztyftowanie oddzia艂u - zaci膮g ludzi i ekwipunek.

Rotmistrz, jak tylko mia艂 co do czynienia, natychmiast zdrowszym si臋 czu艂, weselszym, i gdy przychodzi艂 do wsp贸lnego sto艂u, cieszyli si臋 nim wszyscy, tak odm艂odnia艂. Widz膮c to ju偶 nawet stara Leszczakowska nic nie mia艂a przeciwko wyprawie, bo ona Bajbuz臋 znowu na nogi postawi艂a. Szczypior te偶 krz膮ta艂 si臋 艣piewaj膮c.

Wydatki by艂y znaczne, bo wielu rzemie艣lnik贸w z daleka i za drogie pieni膮dze sprowadzi膰 by艂o potrzeba, Ale te偶 zapasy znaczne mia艂 dom stary, kt贸re tylko z kurzu otrze膰, oczy艣ci膰 by艂o potrzeba, rzemie艅 poprawi膰 lub przyprawi膰. Okaza艂o si臋 przy tym, 偶e bardzo stare zbroje, z doskona艂ej stali i roboty wybornej, dla wagi swej przydatnymi by膰 nie mog艂y. Czy to, 偶e si臋 ludzie teraz mniejszymi i s艂abszymi rodzili lub wojowania spos贸b by艂 inny, Ano dawnych zbroi u偶y膰 by艂o trudno. Karwasze stare bechtery, platy * tak by艂y ogromne, 偶e i dwa kaftany pod nie pod艂o偶ywszy, jeszcze w nich 偶o艂nierzowi za przestronno by艂o. P艂atnerze wi臋c mieli co czyni膰, A dla po艣piechu wiele gotowego or臋偶a sprowadzi艂 Bajbuza, na koszta si臋 nie ogl膮daj膮c.

Karwasze bechtery, platy - cz臋艣ci dawnej zbroi 偶elaznej. Zob. przyp. 4 tom II.

Zapisa艂 w dzienniku sw贸j wielki smutek rotmistrz z powodu, i偶 Wo艂y艅 z ce艂 na Wo艂yniu nawet na potrzeb臋 publiczn膮 nic ust膮pi膰 nie chcia艂, * Ale Bajbuza wkr贸tce potem ju偶 tu nie by艂 i na 偶adne postanowienia wp艂ywa膰 nie m贸g艂, bo zaledwie ludzi swych 艣ci膮gn膮艂, uzbroi艂 i opatrzy艂, z wielkim po艣piechem uda艂 si臋 do hetmana, A z nim razem ju偶 le偶a艂 pod Linkowem, naprzeciw nawale tureckiej bardzo stosunkowo szczup艂膮 maj膮cym si艂臋. Pisa膰 na贸wczas dziennika nie chcia艂, Ani m贸g艂 Bajbuza, czynnym b臋d膮c dniem i noc膮 na stra偶ach.

Na sejmie w Krakowie w roku 1596 istotnie szlacheccy pos艂owie wo艂y艅scy sprzeciwili si臋 takiemu projektowi uchwa艂y.

Z Zamoyskim razem, zuchwale dosy膰 wkraczaj膮cym na Wo艂oszczyzn臋, * by艂 rotmistrz nasz, gdy Wo艂ochy po uj艣ciu Roznana i Micha艂a wojewody przybyli, poddaj膮c si臋 Polsce i hospodarowi, jakiego im Rzeczpospolita wyznaczy; by艂 potem w obozie nad Prutem i towarzyszy艂 mu potajemnie do Jass wycieczce dla obejrzenia zamku. Rotmistrzowi czasu snad藕 nie stawa艂o na zapisywanie nawet miejsc w pochodach przebywanych, A notatki pozosta艂y tak lu藕ne, 偶e z nich tylko o pracowito艣ci jego powzi膮膰 mo偶na wyobra偶enie. Zawsze bowiem prawie w najniebezpieczniejsze si臋 wprasza艂 stanowisko, najpilniej czuwa膰 musia艂 i osob膮 sw膮 nieustannie s艂u偶y艂 hetmanowi, dla kt贸rego nadzwyczajn膮 cze艣膰 wyra偶a艂. 艣mia艂e zaj臋cie Wo艂oszczyzny, bez upowa偶nienia, A nawet wiadomo艣ci kr贸la, 偶e naganionym by膰 musia艂o przez nieprzyjaci贸艂, przewidywa艂 to Zamoyski i tylko szcz臋艣liwy obr贸t okoliczno艣ci m贸g艂 go uniewinni膰 rotmistrz wszak偶e zapisywa艂 ci膮gle wielk膮 rado艣膰 sw膮 z tego, i偶 艣mia艂o A zuchwale hetman kroczy艂, odpowiedzialno艣膰 bior膮c na si臋, gdy konieczno艣膰 wymaga艂a.

Kraszewski w ma艣l przyj臋tej zasady, Aby informowa膰 o wypadkach historycznych nawet mniejszej wagi, zreferowa艂 tu dzieje wypraw wojennych Zamoyskiego i Stanis艂awa 呕贸艂kiewskiego przeciw Wo艂oszczy藕nie, Tatarom i Kozakom w latach 1595-1596. Z zasadniczymi problemami tre艣ciowymi oraz ideowymi powie艣ci informacje te nie maj膮 zwi膮zku, A poza tym s膮 chaotyczne i pobie偶ne. Zadaniem ich jest utrzymywa膰 chronologiczn膮 ci膮g艂o艣膰 kronikarskiego opowiadania. Powstrzymujemy si臋 w tym fragmencie od komentowania drobnych szczeg贸艂贸w geograficznych i historycznych.

Ze spotkania z Tatarami nad Prutem, Bajbuza zapisa艂 tylko poniesion膮 w niebacznych ludziach swych strat膮 i niekt贸re szczeg贸艂y o szcz臋艣liwych potem z nieprzyjacielem uk艂adach, gdy si艂y jego przewy偶sza艂y o wiele te, kt贸rymi Zamoyski rozporz膮dza艂. Nigdzie si臋 lepiej nie sprawdzi艂o, jak tu owo staro偶ytne 鈥淎ksioma鈥, 偶e 鈥淎udaces fortuna iuvat鈥. *

Aksioma ( gr.) - pewnik; Audaces fortuna iuvat ( 艂ac.) - szcz臋艣cie sprzyja odwa偶nym.

Nawet podark贸w wielkich chciwym zawsze Tatarom nie potrzebowa艂 dawa膰 Zamoyski, jedn膮 sukni臋 ze z艂otog艂owu i jedn膮 czasz膮 poz艂ocist膮 zbywszy dwu starszych. Bajbuz臋, jak pisze, chcia艂 hetman razem z Potockim i Cha艅skim tymczasowo na Wo艂oszczy藕nie zostawi膰, Ale rotmistrz si臋 wyprosi艂, przenosz膮c czynniejsze 偶ycie nad za艂og臋 w obcym kraju. Nie przewidywa艂, jak pisze, 偶e wkr贸tce tu do rozprawy przyjdzie, z kt贸rej polskie rycertstwo chlubnie si臋 wywi膮偶e. Szczypior za艣 pono najwi臋cej 偶a艂owa艂, i偶 w znacznym 艂upie, jaki pod贸wczas na Roznanie zdrajcy zabrano, nie mia艂 偶adnego udzia艂u.

Zapisa艂 w dzienniku Bajbuza g艂o艣ne na贸wczas zarzuty czynione Zamoyskiemu o nadu偶ycie w艂adzy hetma艅skiej, niech臋膰 i zazdro艣膰 dworu, gdy zwyci臋stwa usprawiedliwi艂y hetmana i rado艣膰 sw膮 z tego, i偶 ulubiony mu, A coraz w oczach jego rosn膮cy m膮偶 ze wszelkich imprez swych tak szcz臋艣liwie wychodzi艂. Zar贸wno wielkiej bystro艣ci w przewidywaniu nast臋pstw, jak sk艂adowi pomy艣lnemu okoliczno艣ci hetman to by艂 winien.

W nast臋pnym roku zapisane znajdujemy przeniesienie si臋 Bajbuzy do boku hetmana polnego 呕贸艂kiewskiego, kt贸rego przysz艂ym nast臋pc膮 zwyci臋偶cy spod Byczyny proroczo mianuje. Z 呕贸艂kiewskim ju偶 rotmistrz ugania艂 si臋 za Nalewajk膮 i 艁obod膮 i by艂 z nim pod Bia艂ocerkwi膮. * Ale w notatkach swych ledwie daty i gdzieniegdzie stanowiska zaj臋te lub opuszczone pobie偶nie zapisywa艂. O Kijowie za艣 i obozie pod monasterem Pieczerskim, * odsy艂a pisz膮cy do osobnego opisu, kt贸rego w papierach nie masz. Jakkolwiek kr贸tkie z tych mozolnych pochod贸w i pogoni s膮 zapiski rotmistrza, czu膰 w nich, jak teraz w 偶ywiole swym by艂 i rad z tego, i偶 spoczynku nie mia艂, A jednej sprawie rycerskiej si臋 m贸g艂 po艣wi臋ci膰.

Nalewajko i 艁oboda - przyw贸dcy powstania kozackiego w latach 1594-1596. Powstanie zosta艂o rozbite przez wojska kwarciane i prywatne poczty pan贸w, dowodzone przez hetmana St. 呕贸艂kiewskiego. Nalewajko zosta艂 stracony.

Monaster Pieczerski ( 艂awra Pieczerska) - zabytkowy klasztor prawos艂awny w Kijowie ze starymi katakumbami, czyli grobowcami podziemnymi.

Tu u przeprawy niebezpiecznej przez Dniepr, ulubiony i wierny rotmistrzowi Szczypior, nieostro偶nie za 艂odzi膮 konia prowadz膮c, przez niego w wod臋 艣ci膮gni臋ty, o ma艂o nie uton膮艂, Ale go sam Bajbuza, rzuciwszy si臋 w rzek臋, wyci膮gn膮艂 z niej.

鈥淥t贸偶 - pisze - jakie to szcz臋艣cie nad rzek膮 si臋 urodzi膰, A zawczasu nauczy膰 rybiego rzemios艂a. Gdyby nie Styr, nie uda艂oby mi si臋 Szczypiora zbroj膮 obci膮偶onego ratowa膰, za co Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki, 偶em przyjaciela wiernego, kt贸ry niejeden raz mnie 偶ycie ocali艂, od pewnej 艣mierci salwowa艂鈥.

Po uspokojeniu kozactwa i wydaniu Nalewajki, gdy 呕贸艂kiewski na sejm 艣pieszy艂 do Warszawy, Bajbuza z cz臋艣ci膮 oddzia艂u uszczuplonego powr贸ci艂 do Nadstyrza, A nie przewiduj膮c, 偶eby tak rych艂o znowu ci膮gn膮膰 mu przysz艂o, rozpu艣ci艂 kopijnik贸w. Po dosy膰 d艂ugiej w domu niebytno艣ci, nie dziw, i偶 mu powr贸t do rodzinnego ogniska smakowa艂, czego dowodem notatki weso艂e i przypomnienia przebytych niebezpiecze艅stw. W Nadstyrzu, z wyj膮tkiem strat i wypadk贸w, kt贸re wsz臋dzie i zawsze czas przynosi z sob膮, znalaz艂 Bajbuza wszystko w porz膮dku, A nawet bardzo ju偶 zgrzybia艂膮 Leszczakowsk膮 sw膮, o偶ywion膮, przytomn膮, na podziw pami臋tn膮 najmniejszej rzeczy. Ksi膮dz Rabski te偶 powita艂 go tu dzi臋kczynn膮 modlitw膮, A Ro偶ek i Przygodzki tak rumianymi policzkami, i偶 si臋 na brak piwa i gorza艂ki, gdyby chcieli, uskar偶a膰 nie mogli.

Z s膮siedztwa wnet kto 偶yw 艣pieszy艂 do rotmistrza na opowiadania o Tatarach, Wo艂ochach i Kozakach, o kt贸rych, zw艂aszcza ostatnich, wiele mia艂 i on, i Szczypior do m贸wienia rzeczy nowych.

Spyta艂 naturalnie Leszczakowsk膮 Bajbuza o pani膮 Spytkow膮 i dowiedzia艂 si臋, 偶e samotnie, w ciszy, spokojnie u krosien swych z dzieweczkami sierotami w domu siedzia艂a, swobodniej nieco oddychaj膮c, gdy偶 Spytek nagle w towarzystwie m艂odego Ostrogskiego za granic臋 wyjecha艂, kt贸rego dop贸ki w kraju go艣ci艂, zawsze si臋 obawia艂a.

- Daj B贸g, Aby nie powr贸ci艂 - westchn膮艂 rotmistrz, A pomy艣la艂 sobie, i偶 po latach tylu raz przecie s膮siadk臋 odwiedzi膰, nie nara偶aj膮c jej, b臋dzie mu wolno.

W pierwszych jednak dniach od ogrodu, stajen, stod贸艂, 艣pichrz贸w pocz膮wszy, tyle mia艂 do ogl膮dania, i偶 za wrota nawet wyj艣膰 nie znalaz艂 czasu, A oblegali go domownicy, czelad藕, s艂u偶ba, le艣nicy i wszyscy, kt贸rzy nie widz膮c go, za nim t臋sknili. * Mia艂 bowiem mi艂o艣膰 wielk膮 u ludzi, cho膰 ich na poz贸r nie pie艣ci艂, A cz臋sto szorstko ofukn膮艂, Ale za to 艂agodnie post膮powa艂 z nimi. Na ostatek, gdy si臋 ju偶 pierwsze te powitania odby艂y, A Ro偶ek, si艂a nak艂amawszy, teraz milcza艂, bo mu wiele zarzucano nadu偶y膰 czasu niebytno艣ci pana, wybra艂 si臋 ze Szczypiorem razem do Spytkowej. Mia艂 to przekonanie, gdy wojowa艂 i z dala si臋 od domu obraca艂, 偶e zapomnia艂 o niej nieco, lecz przekona艂 si臋 po wzruszeniu, z jakim zbli偶a艂 si臋 do jej domu, i偶 tak mu drog膮 by艂a, jak przedtem.

W pierwodruku brak wyrazu 鈥済o鈥, bez kt贸rego zdanie by艂oby trudno zrozumia艂e.

Spytkowa zaledwie mog艂a wiedzie膰 o jego powrocie i nie spodziewa艂a si臋 wcale, gdy stan膮艂 przed ni膮. Pozna艂a te偶 艂atwo, bo chocia偶 ogorza艂 mocno, Ale tak zdrowo i m艂odo wygl膮da艂, i偶 mu jego wieku nikt nie dawa艂. Natomiast biedna kobieta, cho膰 偶ycie prowadzi艂a dosy膰 spokojne i niczym nie zak艂贸cone, znacznie zestarza艂a. Nie straci艂a na tym jej pi臋kno艣膰, zawsze jeszcze uderzaj膮ca, Ale m艂odo艣ci reszta ze 艂zami ulecia艂a.

Okrzykiem rado艣ci przyj臋艂a tak mi艂ego i dawno nie widzianego s膮siada, o kt贸rym tyle tylko wiedzia艂a, i偶 ci膮gle wojowa艂. Pocz膮艂 si臋 rotmistrz dowiadywa膰 o zdrowie, A utyskiwa膰 na to, 偶e na samotno艣膰 skazan膮 by艂a, lecz jejmo艣膰 znajdowa艂a, 偶e jej to 偶ycie najmilszym by艂o i nie zamieni艂aby go na 偶adne inne. W istocie kr贸lowa wdowa wzywa艂a j膮 do siebie, chcia艂a pono przy kr贸lowej Austriaczce umie艣ci膰, Ale Spytkowa dzi臋kowa艂a odmawiaj膮c, bo si臋 do 偶ycia na dworze powo艂an膮 nie czu艂a.

Mia艂a ona tam dawne przyjaci贸艂ki, kt贸re jej o wszystkim, co si臋 w Krakowie dzia艂o, donosi艂y, mog艂a wi臋c i ciekawo艣膰 Bajbuzy zaspokoi膰 opowiadaniem o kr贸lowej, o kr贸lu, o po偶yciu ma艂偶e艅stwa i ludziach, jacy tam je otaczali. Upewnia艂a rotmistrza, 偶e Anna Austriaczka, kt贸ra wiedzia艂a o tym, 偶e si臋 w niej Niemki obawiano, wymog艂a to na sobie, Aby si臋 j臋zyka poduczy膰 i kilka pa艅 i panien polskich do siebie wzi臋艂a. Niemniej dw贸r to by艂 zawsze wi臋cej cudzoziemski ni偶 polski, chocia偶 Ani kr贸lowej, Ani kr贸lowi nic zreszt膮 zarzuci膰 nie by艂o mo偶na, opr贸cz dumy, nieprzyst臋pno艣ci i zamykania si臋 w ciasnym k贸艂ku ulubie艅c贸w.

Panowa艂 tu zawsze ojciec Bernard, przewodnik sumienia kr贸lewskiego, A obok niego stali Bobola, Wolski, * ksi膮dz Tarnowski * i szczup艂e dosy膰 k贸艂ko.

Wolski - Miko艂aj Wolski, miecznik koronny, potem, od r. 1599, marsza艂ek nadworny Zygmunta III. Przebywa艂 d艂ugo na dworze Austriackim i dlatego zosta艂 dusz膮 stronnictwa rakuskiego. Najbardziej zaufany doradca Zygmunta III.

Ksi膮dz Tarnowski - Jan Tarnowski, piastowa艂 kolejno szereg godno艣ci na dworze Zygmunta III. Jako powolny planom kr贸lewskim, zosta艂 zamianowany podkanclerzem koronnym. Potem by艂 kolejno biskupem pozna艅skim, kujawskim, wreszcie Arcybiskupem gnie藕nie艅skim.

Zra偶ony przeciw Polakom, kt贸rzy mu w pierwszych latach po przybyciu wiele przykro艣ci wyrz膮dzili, Zygmunt szuka艂 rozrywek r贸偶nych, do kt贸rych ma艂o towarzystwa potrzebowa艂. Wiadomo te偶 by艂o powszechnie, 偶e muzyka, pobo偶ne 膰wiczenia i czytania, zabawki z艂otnicze i malarskie kr贸la rozrywa艂y. Na koniu je藕dzi艂 niewiele i my艣listwem, tak przesz艂ym kr贸lom upodobanym, ma艂o si臋 zajmowa艂. Wyci膮gano go czasem na 艂owy, na kt贸re je藕dzi艂 wi臋cej dlatego, i偶 mu wypada艂o si臋 na nich pokaza膰, ni偶 z zami艂owania.

Z list贸w swych powt贸rzy艂a Spytkowa Bajbuzie, jakie krzyki powsta艂y na dworze przeciw samowoli Zamoyskiego, kt贸ry nie tylko kr贸la, Ale Ani sejmu, Ani rady nie pyta艂, gdy na Wo艂oszczyzn臋 wtargn膮艂. Szcz臋艣ciem powodzenie usta potem nieprzyjacio艂om zamkn臋艂o.

Nie 艣mia艂 Bajbuza pyta膰 jejmo艣ci o w艂asne jej po艂o偶enie, lecz gdy si臋 Szczypior nieco oddali艂, sama ona opowiada膰 zacz臋艁a, i偶 m膮偶 jej fortun臋 ojczyst膮 prawie ca艂膮 strwoniwszy, do W艂och si臋 pu艣ci艂 i w膮tpi艂a, Aby chcia艂 powr贸ci膰.

- M贸j rotmistrzu - doda艂a w ko艅cu - bardzo to mnie boli, 偶em ja twoj膮 d艂u偶niczk膮 od dawna, bom ci m贸j spok贸j winna i byt tera藕niejszy, A nie wiem, jak i kiedy przynajmniej pieni臋偶ny d艂ug sp艂ac臋, o serdecznym nie m贸wi膮c.

- Wielce ja b臋d臋 obowi膮zanym - przerwa艂 Bajbuza - gdy o obu tych d艂ugach mniemanych zechcecie zapomnie膰 i nie m贸wi膰 wi臋cej. Pieni臋dzy wcale nie potrzebuj臋, A sam wdzi臋czen jestem jej, 偶e艣 mi cho膰 skromny uczynek dobry spe艂ni膰 poda艂a zr臋czno艣膰.

- W niemo偶no艣ci uiszczenia si臋 wam teraz - zawo艂a艂a Spytkowa - pami臋ta艂am o tym, A偶ebym na maj膮tku zapewni艂a 艣wi臋t膮 nale偶no艣膰.

- A nie t臋skno偶 wam na tym odludziu? - pyta艂 rotmistrz.

- Nie - odpowiedzia艂a jejmo艣膰 - mam spok贸j i swobod臋, dwa wielkie dobrodziejstwa, zajmuj臋 si臋 sierotami, bawi臋 w ogr贸dku i oko艂o gospodarstwa, modl臋, czeg贸偶 wi臋cej mo偶e mi by膰 potrzeba? Par臋 nawet zacnych niewiast z s膮siedztwa odwiedza mnie i 偶yj臋 z nimi, A cho膰 s膮 proste sobie wie艣niaczki, mile si臋 zabawiam z nimi.

Spyta艂a potem Bajbuz臋, czy my艣la艂 d艂u偶szy czas na wsi, w domu pozosta膰, na co on odpowiedzia艂 u艣miechem.

- Jeden B贸g wie, co mnie czeka! - rzek艂. - Mam to mocne postanowienie, dop贸ki si艂y s艂u偶膮, z or臋偶em w r臋ku s艂u偶y膰 Rzeczypospolitej, gdy inaczej nie umiem i nie mog臋. Zatr膮bi膮 na wojn臋, pojad臋 pewnie; cicho b臋dzie, siedzie膰 musz臋 w Nadstyrzu i zagon m贸j uprawia膰. Jest te偶 tu co czyni膰. Stawy zak艂ada膰, ogr贸d sadzi膰, budynki oprawia膰, konie moje ulubione hodowa膰. Nie zarzekam si臋 wszak偶e, gdy Albo hetman, lub 呕贸艂kiewski, kt贸ry godnie go kiedy艣 zast膮pi, powo艂aj膮, cho膰 stary, p贸j艣膰 z nimi czy na Turka, na Wo艂osz臋, na Kozak贸w lub gdzie b臋dzie potrzeba. Tymczasem jednak cicho.

Tak w rozmowie o wyprawach odbytych, do kt贸rej i Szczypior si臋 wmi臋sza艂, sp臋dziwszy godzin par臋, Bajbuza po偶egna艂 pani膮 Spytkow膮, bardzo o偶ywiony powracaj膮c do domu. Szczypior go po dawnemu wym贸wkami prze艣ladowa艂, i偶 si臋 Nie o偶eni艂 z wdow膮, dla kt贸rej tyle okazywa艂 sentymentu.

- To pewna - rzek艂 rotmistrz - 偶em ja 偶adnej niewiasty, tak jak tej, nie mi艂owa艂, Ale, chor膮偶y m贸j, im cz艂owiek szczerzej kogo kocha, tym mocniej dba o szcz臋艣cie jego, A ja sobie nie pochlebia艂em, Abym jej by艂 godzien i m贸g艂 jej przysz艂o艣膰 zabezpieczy膰. Lepiej si臋 sta艂o, 偶em nie po艣lubi艂, boby nieustannie s艂omian膮 wdow膮, jako teraz, musia艂a siedzie膰 samotnie, gdy偶 ja i dla najmilszej w 艣wiecie 偶ony konia i szabli bym si臋 nie wyrzek艂.

To m贸wi膮c westchn膮艂.

- Dzi艣 ju偶 to pr贸偶ne 偶ale - doda艂 - bo w艂os siwieje, krew stygnie, A o o偶enieniu my艣le膰 nie mora, cho膰by nawet woln膮 kiedy by艂a.

Dorzuci艂 i to Bajbuza, 偶e mu si臋 sprawy wo艂oskie nie wydawa艂y sko艅czonymi i bodaj znowu tam ci膮gn膮膰 przyjdzie.

- Wola艂bym na Tatar贸w - doko艅czy艂 - bo z tymi prosta sprawa; lud dziki, Ale zdrady nie zna, gdy z Wo艂ochy, cho膰by przysi臋gali, opisywali * si臋 i przyrzekali, nigdy zaufa膰 im nie mo偶na.

Opisywa膰 si臋 - obowi膮za膰 si臋, zadeklarowa膰 na pi艣mie.

Przysz艂a zaraz w tych dniach wiadomo艣膰 o bliskim wyje藕dzie kr贸la do Szwecji i na sejm wo艂ano dla uchwa艂y o podr贸偶y, Ale na ten si臋 Bajbuza nie my艣la艂 wybiera膰. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, i偶 musiano na wyjazd pozwoli膰. Nakazywa艂 p贸藕niej Zamoyski do rotmistrza, chc膮c go mie膰 w orszaku kr贸lowi towarzysz膮cym do Sztokholmu, Ale si臋 Bajbuza wym贸wi艂, za morze sobie nie 偶ycz膮c.

- Ciekawym obcych kraj贸w - rzek艂 - Ale na teraz ko艣ci chc臋 ca艂e mie膰, Aby na granicy jeszcze z nieprzyjacielem si臋 uciera膰, w Szwecji za艣 bodaj one niepewne.

Wyjecha艂 zaraz potem kr贸l, * wedle opowiadania tych, co si臋 na to patrzyli, z wielk膮 wystawno艣ci膮, z pocztami dobornymi, z kilku panami senatorami, kr贸low臋 z sob膮 zabrawszy, tak 偶e tylko nowo narodzona, mi艂a c贸reczka z kr贸low膮 wdow膮 pozosta艂a, A czego tam do艣wiadczy艂 w Szwecji, wiadomo, i to 偶e Polakom winien by艂 mo偶e, i偶 powr贸ci膰 m贸g艂 ca艂o.

Zygmunt III wyjecha艂 do Szwecji w roku 1598, Aby nie dopu艣ci膰 do obj臋cia w艂adzy kr贸lewskiej w Szwecji przez swego stryja Karola Suderma艅skiego. Wyprawa sko艅czy艂a si臋 niepowodzeniem wojskowym i politycznym. Ob贸z zwolennik贸w Zygmunta III w Szwcji zosta艂 rozbity. Zygmunt III wyjecha艂 z polski 20 lipca 1598 roku, wr贸ci艂 30 pa藕dziernika tego偶 roku. 呕ona jego Anna zmar艂a 31 stycznia 1598 roku, nie mog艂a wi臋c bra膰 udzia艂u w wyprawie do Szwecji, jak twierdzi Kraszewski. Oddzia艂y polskie stanowi艂y stra偶 przyboczn膮 Zygmunta III w tej wyprawie.

Na贸wczas te偶 ju偶 przepowiadali ci, co bystrzejszym umys艂em rzeczy te przenikali, i偶 bodaj si臋 na tronie szwedzkim nie utrzyma dla Suderma艅skiego i dla swej wierno艣ci Stolicy Apostolskiej, gdy tam ju偶 dysydenci tak si臋 wzmogli, 偶e dysydentami niemal katolicy byli, bo si臋 ich liczba co dzie艅 zmniejsza艂a, Zygmunt za艣 przy papie偶u sta艂 i cho膰 dysydent贸w prze艣ladowa膰 nie my艣la艂, sam wraz z w艂adz膮 sw膮 panuj膮c膮 religi臋 chcia艂 w sobie reprezentowa膰. S艂owem katolick膮 Szwecj臋 mie膰 chcia艂, gdy ona ju偶 si臋 wyzwolon膮 czu艂a.

Nast臋pne lata A偶 do wyprawy nowej na Wo艂oszczyzn臋 Bajbuza si臋 nie rusza艂 z Nadstyrza, Najdalej tylko do 艁ucka niekiedy i do Ostroga czyni膮c wycieczki Albo Dubno odwiedzaj膮c dla zjazd贸w i narad ziemia艅skich. Pilno jednak si臋 przys艂uchiwa艂 temu, co wko艂o si臋 dzia艂o.

Okry艂a w tych czasach 偶a艂ob膮 dw贸r 艣mier膰 kr贸lowej Anny, kt贸rej wielu 偶a艂owa艂o, A Zygmunt niepocieszonym by艂 po niej. Zostawi艂a mu po sobie potomka, kr贸lewicza W艂adys艂awa. Bardzo jako艣 wkr贸tce, A zawczasu po zgonie jej zacz臋to prorokowa膰, i偶 kr贸l, b臋d膮cy jeszcze w sile wieku, o drug膮 偶on臋 stara膰 si臋 b臋dzie.

Z tych lat kilku up艂ynionych, A nawet z wyprawy na Wo艂oszczyzn膮 powt贸rnej, 偶adnych notat nie pozostawi艂 Bajbuza Albo te偶 one zatracone zosta艂y. W wielkiej ksi臋dze karty pr贸偶ne Albo listami cudzymi zaj臋te i dat kilka lu藕nych, kt贸rych znaczenia odgadn膮膰 trudno. Szczeg贸lniej tycz膮ce si臋 spraw hetmana diariusze i listy skrz臋tnie tu s膮 zapisywane, do kt贸rych Bajbuza na marginesach sw膮 cze艣膰 i uwielbienie dla Zamoyskiego nieustannie powtarza艂.

鈥淣ie mia艂a dot膮d Polska - pisa艂 - m臋偶a jemu r贸wnego, chyba w tych zamierzch艂ych czasach, o kt贸rych my tak ma艂o wiemy, 偶e ich m臋偶贸w i bohater贸w mierzy膰 nie zdo艂amy; A nie艂atwo i u obcych si臋 znajdzie, kt贸ry by i pi贸rem A umys艂em, i or臋偶em A rycerstwem razem po艂膮czonymi zr贸wna艂 jemu. Nie wiem nawet, co wy偶ej w nim ceni膰: Cnoty wodza czy rozum statysty. Los nasz chcia艂, Aby po 艣mierci Stefana, pod ber艂em, kt贸re wi臋cej go si臋 l臋ka艂o, ni偶 mu posi艂kowa艂o, 偶a膰 i walczy膰 musia艂. Zamiast wi臋c wsp贸lnie i艣膰, my艣l膮 zgodn膮, kr贸l A hetman patrzyli na si臋 okiem nieufnym: pierwszy zazdroszcz膮c s艂awy i pot臋gi, drugi l臋kaj膮c si臋 i nie pok艂adaj膮c ufno艣ci w panu. Raz rzucone podejrzenie o frymarki, A zbli偶enie si臋 potem do rakuskiego dworu, w oczach narodu kr贸lowi szkodzi艂o i serca mu odbiera艂o. Czuj膮c, 偶e mi艂o艣ci pozyska膰 nie mo偶e, kr贸l te偶 kocha膰 nie umia艂. Wiedzia艂 dobrze Zamoyski, i偶 s膮 niezatarte wspomnienia, kt贸rych okupi膰 trudno. Pierwsze kroki zwichn臋艁y ca艂e owo panowanie鈥.

O zwyci臋stwach Zamoyskiego w Inflantach * nie zapisano te偶 nic prawie, tak 偶e niepewn膮 jest rzecz膮, czy rotmistrz w nich uczestniczy艂, Ale z wierno艣ci jego dla hetmana wnosz膮c, domy艣la膰 si臋 godzi, i偶 mu towarzyszy膰 musia艂.

Walki z Karolem Suderma艅skim o Inflanty prowadzi艂 Zamoyski w latach 1601-1602. Po nim dow贸dztwo obj膮艂 Karol Chodkiewicz.

Na dworze triumfy te zamiast wdzi臋czno艣ci zazdro艣膰 i coraz 偶ywsz膮 niech臋膰 obudza艂y. Przysz艂o do tego, i偶 艣miano pos膮dza膰 Zamoyskiego o podbudzanie tych bunt贸w, kt贸re u艣mierza艂. Kr贸l si臋 nie tai艂 z odraz膮 sw膮, ze wstr臋tem nie tylko dla hetmana, Ale dla tych wszystkich, kt贸rzy z nim trzymali, przy nim stali, Albo nawet tylko jego czyny wynosili. Ka偶da wygrana bitwa zdawa艂a mu si臋 przysparza膰 na dworze wrog贸w. A 偶e us艂u偶ni o tym donosili hetmanowi, zniech臋cony nare艣cie i znu偶ony zda艂 dow贸dztwo i ju偶 chory powr贸ci艂 do Zamo艣cia.

Nie wiek podesz艂y, bo nad lat sze艣膰dziesi膮t i trzy nie liczy艂, Ale niepok贸j i waliki nieustanne na koniec i tego olbrzyma z艂ama艂y. Powiadano, 偶e zar贸wno o los kraju, jak o przysz艂o艣膰 syna niepokoj膮c si臋, obojga nie wiedzia艂, komu powierzy膰. Opiek臋 wre艣cie nad ma艂oletnim Tomaszem zapowiada艂 zla膰 na Miko艂aja Zebrzydowskiego, kt贸ry coraz wi臋cej u niego wzi臋to艣ci i zaufania zyskiwa艂. Z energi膮 te偶 i moc膮 charakteru, A zupe艂nym oddaniem si臋 Zamoyskiemu zas艂ugiwa艂 na nie.

Na jaki艣 czas uko艂ysane niech膮ci przeciwko kr贸lowi odezwa艂y si臋 jako odpowied藕 na krzywd臋 hetmanowi wyrz膮dzon膮. dw贸r obwinia艂 Zamoyskiego, jego stronnictwo powsta艂o znowu przeciwko Zygmuntowi, rakuszanom i praktykom. Przy艂膮czyli si臋 do niego dysydenci, kt贸rych lekcewa偶ono, i gar艣膰 wyznawc贸w wschodniego obrz膮dku, kt贸ra na uni膮 z Ko艣cio艂em rzymskim godzi膰 si臋 nie chcia艂a. Na czele ich sta艂 znakomity rodem, bogactwem i osobistymi przymiotami knia藕 Ostrogski *

Knia藕 Ostrogski - Konstanty Ostrogski ( zob. przypis 5), wojewoda kijowski i marsza艂ek wo艂y艅ski; pan olbrzymiej fortuny na Wo艂yniu i Ukrainie. Nie przyst膮pi艂 do unii brzeskiej w roku 1596 i pozosta艂 przy wyznaniu prawos艂awnym. W sprawach wewn臋trznych przedstawiciele prawos艂awia w艣r贸d magnaterii ziem wschodnich 艂膮czyli si臋 z protestantami i kalwinami.

Zamoyski znalaz艂 si臋 w ten spos贸b po stronie r贸偶nowierc贸w, chocia偶 gorliwy katolik i razem z Batorym niegdy艣 jezuit贸w opiekun, kt贸rych kilka kolegi贸w za艂o偶y艂 z nim i Akademi臋 Wile艅sk膮 im powierzy艂. Teeraz sta艂 w imi臋 wolno艣ci sumienia i pakt贸w zapewniaj膮cych j膮 po stronie kr贸lowi nienawistnej, zmuszony po tylu bojach i zwyci臋stwach toczy膰 walk臋 now膮 razem ze sprzymierze艅cami, kt贸rych raczej znosi艂, ni偶 po偶膮da艂. Dysydenci nadawali temu obozowi charakter i barw臋, kt贸ra Zamoyskiemu mi艂膮 i sympatyczn膮 by膰 nie mog艂a.

Zast臋pca przysz艂y jego i spadkobierca, Miko艂aj Zebrzydowski, wszystko, co hetman zamy艣la艂 i osnu艂, rozwijaj膮c i posuwaj膮c z si艂膮 niepohamowan膮 i przesad膮 niebezpieczn膮, zapowiada艂 temu obozowi koleje ci臋偶kie i nieprzejednan膮 walk臋. Zamoyski umia艂 si臋 utrzyma膰 na stanowisku umiarkowanym i po艣rednim, Zebrzydowskiemu pop臋dliwo艣膰 i zuchwalstwo wydawa艂y si臋 dowodem si艂y. Stary hetman hamowa膰 go musia艂, u艣miechaj膮c si臋 i s膮dz膮c, 偶e ten zbytek si艂y w Zebrzydowskim z czasem przyszed艂szy do r贸wnowagi, wyrobi w nim m臋偶a przysz艂o艣ci, godnego zast臋pc臋 po nim.

Pod takimi wr贸偶bami mia艂 si臋 sejm roku 1603 rozpocz膮膰, na kt贸ry gotowano si臋 ju偶 warcz膮c i odgra偶aj膮c si臋. Za偶egnane burze powraca艂y, A kr贸l, raz je przebywszy szcz臋艣liwie, mia艂 nadziej臋, 偶e i teraz spe艂znie wszystko na pogr贸偶kach.

Bajbuza, kt贸rego spoczynek ju偶 nu偶y艂, powo艂any listem, rozkaza艂 swojemu dworowi te偶 w podr贸偶 na sejm si臋 gotowa膰. Szczypior mia艂 mu towarzyszy膰. Wiadomo艣ci z Zamo艣cia przybywaj膮ce zapowiada艂y, 偶e walka b臋dzie 偶yw膮 i gor膮c膮. *

Uk艂ad si艂 politycznych i zarysowuj膮cych si臋 przeciwie艅stw zosta艂 przez Kraszewskiego opisany zasadniczo zgodnie z faktami historycznymi.




Rozdzia艂 VII

Sejm ju偶 si臋 rozpoczyna艂 w Krakowie natychmiast po Godach. Miasto by艂o pe艂ne i t艂umem niespokojnym nabite. Zamoyskiego oczekiwano jeszcze, le偶a艂 chory w Proszowicach, na otwarcie przyby膰 nie mog膮c. Niekt贸rzy z pan贸w, nale偶膮cych do przeciwnik贸w kr贸la i dworu, z ogromnym przepychem i t艂umnymi pocztami si臋 艣ci膮gali. Pomi臋dzy tymi odznacza艂 si臋 Aleksander, knia藕 Ostrogski, * g艂owa Rusin贸w, kt贸rzy po艂膮czy膰 si臋 z Katolikami nie chcieli. Stawili si臋 te偶 dysydenci w znacznej liczbie. Wie艣膰 naprz贸d g艂ucha, p贸藕niej coraz dobitniejsza, kr膮偶y艂a o tym, 偶e kr贸l po 艣mierci 偶ony Anny mia艂 po艣lubi膰 rodzon膮 jej siostr臋 Konstancj臋.

Aleksander Ostrogski - syn kniazia Konstantego, wojewoda wo艂y艅ski.

Wiadomym by艂o powszechnie, 偶e Ko艣ci贸艂 艣lub贸w z siostrami rodzonymi zabrania艂 stanowczo i uwa偶a艂 je za kazirodcze. Rzym m贸g艂 z 艂atwo艣ci膮 rozgrzeszy膰 o dopu艣ci膰 wyj膮tku, Ale zamiar ten nadto nieprzyjacio艂om kr贸la dobrego przeciwko niemu dostarcza艂 or臋偶a, Aby go natychmiast nie pochwycono. Wrzawa powsta艂a niewypowoedziana. Ma艂偶e艅stwo to zakazane mog艂o nie tylko na kr贸la, Ale na kr贸lestwo sprowadzi膰 pomst臋 Bo偶膮 i nieb艂ogos艂awie艅stwo. Dozwolone nawet, nie by艂o godziwym, kraj ca艂y by艂 przeciwko niemu. Tylko zakon stoj膮cy u tronu milcza艂, Albo szepta艂, 偶e Rzym mia艂 prawo wi膮zania i rozwi膮zywania. B艂ogos艂awie艅stwo papierza by艂o b艂ogos艂awie艅stwem Boga. Poniewa偶 raz ju偶 o 偶on臋 z domu rakuskiego kr贸l wyszed艂 z walki zwyci臋sko, spodziewa艂 si臋 i teraz przy swoim utrzyma膰.

Troch臋 st臋skniony za gor臋tszym 偶yciem rotmistrz wpad艂 tu jak w kipi膮tek, mia艂 podostatkiem ha艂asu, sporu, narad i okrzyk贸w.

Kali艅ski zjawi艂 si臋 natychmiast do niego, chocia偶 wiedzia艂, 偶e Bajbuza ju偶 stanowczo ze dworem wzi膮艂 rozbrat i sta艂 przy hetmanie. Ale to nie przeszkadza艂o komornikowi kr贸lowej wdowy sta艂ej mu dochowywa膰 przyja藕ni. Bajbuza u艣ciska艂 go 艣miej膮c si臋.

- Wojenny cz艂ek - zawo艂a艂 do niego - stawia si臋 na sejm pomimo to jak do szeregu, bo na nim przyjdzie do walki. C贸偶 kr贸l? 呕eni si臋?

Kali艅ski nierad by by艂 m贸wi膰 o tym. Spu艣ci艂 oczy:

- By膰 mo偶e.

- Z Rakuszank膮! Z rodzon膮 siostr膮 nieboszczki kr贸lowej! - wtr膮ci艂 Bajbuza. - Ale偶 pobo偶nym jest, Ko艣cio艂owi pos艂usznym! Ksi臋偶niczek dosy膰 po 艣wiecie, c贸偶 za grzeszne zami艂owanie dla rakuskiego domu.

Kali艅ski, nie lubi膮cy rozpowiada膰, * nie chc膮cy si臋 sprzecza膰, skrzywi艂 si臋 i nie odpowiada艂.

Autor jakby zapomnia艂, 偶e w poprzednich spotkaniach z Bajbuz膮 kaza艂 Kali艅skiemu by膰 gadu艂膮 i plotkarzem.

- Hetman ju偶 jest? - spyta艂 Bajbuza.

- Spodziewaj膮 si臋 go, le偶y w Proszowicach chory - odpar艂 Kali艅ski cicho.

Przyniesiono wina, przyby艂y cz臋stowa艂, nie poprzestaj膮c bada膰 i pyta膰. Dworak te偶 wkr贸tce pod wp艂ywem i napoju, i rozmowy o偶ywionej, sta艂 si臋 otwartszym.

- Hetman - rzek艂 - ju偶 by te偶 powinien spocz膮膰 nieco. Nawet gdy go przy kr贸lu nie ma, czu膰 wsz臋dzie, ci臋偶y nad nami, rozkazuje, chce rozporz膮dza膰. Oto i teraz marsza艂kowstwo po Zebrzydowskim hetman chce, Aby oddano Wolskiemu, nadwornemu marsza艂kowi, Albo wojewodzie lubelskiemu, Aby mia艂 swoich u boku pana; Ale dla tego samego, i偶 on nalega, dzi艣 kr贸l je konferowa艂 * Zygmuntowi Myszkowskiemu. *

Konferowa膰 ( z 艂ac.) - tu: przekaza膰, powierzy膰 ( przyp. red.).

Istotnie nominacji urz臋dnik贸w nadwornych dokonywa艂 Zygmunt III tak, Aby usun膮膰 ze swego otoczenia wszystkich sympatyk贸w Zamoyskiego. Wymieniony tu Zygmunt Myszkowski, mianowany marsza艂kiem wielkim koronnym, zosta艂 przyj臋ty do familii i herbu przez Gonzag臋, ksi臋cia Mantui.papie偶 Klemens Vii da艂 mu tytu艂 margrabiego. Szlachta uwa偶a艂a go za cz艂owieka obcego, kt贸ry podsuwa kr贸lowi Absolutystyczne plany.

Z u艣miechem rado艣nym po odniesionym zwyci臋stwie tym Kali艅ski spojrza艂 na Bajbuz臋.

- Kr贸l musi by膰 swobodnym. Tylicki si臋 wymawia chorob膮 od oddania laski - doda艂 - my艣li, 偶e doczeka hetmana, A hetman to przerobi, Ale kr贸l kaza艂 mu powiedzie膰: nie zdasz mu natychmiast laski, ja j膮 sam z tronu oddam Myszkowskiemu. Tylicki us艂ucha膰 musi.

Zatar艂 r臋ce Kali艅ski.

- A s膮dzisz, 偶e to dobrym jest, gdy kr贸l starego naszego bohatera, kt贸rego szanuje nar贸d ca艂y, podra藕ni?

- Kr贸l powinien okaza膰, 偶e kr贸lem jest i 偶e nikomu podlega膰 nie chce - doda艂 Kali艅ski.

- Mog臋 ci to tylko powiedzie膰 - wtr膮ci艂 rotmistrz - 偶e si臋 wszyscy skupi膮 oko艂o Zamoyskiego, tym ochotniej, gdy go ujrz膮 pokrzywdzonym i odpychanym. Kr贸l sobie gotuje du偶o goryczy, A w艂a艣nie teraz, gdy ma艂偶e艅stwo wyjdzie na st贸艂, nieprzyjaciele nie w por臋.

- My si臋 ich nie boimy! - butnie odpar艂 Kali艅ski.

To zaufanie w sobie poniek膮d otwarcie sejmu usprawiedliwi艂o. Odby艂o si臋 ono spokojnie, Ale na wst臋pie Myszkowski, biskup krakowski, w senacie, Krzycki w izbie poselskiej podnie艣li ogromne zas艂ugi hetmana i jego tryumfy w Inflantach *

Kraszewski si臋 myli. Mowy pochwalnej na cze艣膰 Zamoyskiego nie wyg艂osi艂 w senacie biskup Piotr Myszkowski, stryj wspomnianego Zygmunta, bo nie 偶y艂 ju偶 od roku 1591. Zamoyskiego wita艂 biskup Maciejowski, A w izbie poselskiej marsza艂ek Feliks Krzycki. Mog膮 to by膰 r贸wnie偶 omy艂ki drukarskie w I wydaniu powie艣ci.

Kali艅ski, kt贸ry co dzie艅 po sesji przychodzi艂 do rotmistrza, zaczyna艂 traci膰 t臋 g臋st膮 min臋, z jak膮 wprz贸dy wyst臋powa艂.

Na zamku, w mie艣cie, zaczyna艂y si臋 uciera膰 wrogie sobie 偶ywio艂y. To, co otacza艂o kr贸la, na ka偶dym kroku stawa艂o przeciwko burzliwej szlachcie, A rycerstwo na zamku, nie zwa偶aj膮c na majestat, gospodarowa艂o ha艂a艣liwie jak w domu.

Z rozkazu kr贸la, dla powstrzymania t艂um贸w, kt贸re z wrzaw膮 i tumultami wtarga艂y na dziedzi艅ce zamkowe, towarzysz膮c to Ostrogskiemu, to Zebrzydowskiemu, zaci膮gni臋to 艂a艅cuch 偶elazny we wrotach, tak, Aby wozy, konie i jezdni, otaczaj膮cy senator贸w na zewn膮trz pozosta膰 musieli. Ludzie ksi臋cia Aleksandra 艂a艅cuch ten jednego dnia rozerwali i pokruszyli i z wi臋ksz膮 jeszcze wrzaw膮 pod okna kr贸lewskie wpadli.

Kali艅ski m贸wi艂 o tym po cichu, utrzymuj膮c, 偶e ukarani by膰 musz膮 zuchwali, A nazajutrz 艂a艅cuch mocniejszy jeszcze zaci膮gni臋ty zostanie.

- Kr贸l nie ust膮pi! - doda艂.

- A co b臋dzie, gdy po wt贸re 艂a艅cuch por膮bi膮? - spyta艂 Bajbuza.

Nie mo偶e to by膰! - rzek艂 dworzanin. - Nie 艣miej膮!

Wieczorem jednak o 艂a艅cuchu mowy nie by艂o, gdy偶 w istocie s艂u偶ba ksi臋cia Aleksandra natychmiast go zr膮ba艂a i zniszczy艂a, A knia藕 na zamek wjecha艂 jak zwykle z ca艂膮 sw膮 czered膮.

Na posiedzeniach dysydenci tak samo zuchwale pocz臋li si臋 rzuca膰 na duchowie艅stwo. Ob贸z Ostrogskiego wraz z nimi nie dopuszcza艂 nic postanowi膰, domagaj膮c si臋 naprz贸d naprawy swych krzywd i zabezpieczenia swob贸d. Z izby poselskiej wpadali kupami r贸偶nowiercy do senatu, Aby mu w oczy rzuca膰 wym贸wkami i gro藕bami. Duchowie艅stwo wystawione by艂o na obej艣cie si臋 obel偶ywe i bez poszanowania.

W ulicach, po gospodach rozprawiano o projektowanym ma艂偶e艅stwie kr贸la nami臋tnie, z gorycz膮 i niech臋ci膮. W senacie Zamoyski wyst膮pi艂 przeciwko temu zwi膮zkowi stanowczo, silnie, tym mocniej mu si臋 sprzeciwiaj膮c, 偶e sz艂o o nowy zwi膮zek z tym domem rakuskim, kt贸ry ma艂偶e艅stwami nabywa艂 kraje i na nie rachowa艂. Ogromna wi臋kszo艣膰 potakiwa艂a hetmanowi, A kr贸l nie znalaz艂 do艣膰 przyjaci贸艂, Aby si臋 skutecznie oprze膰 temu pr膮dowi. Sejm schodzi艂 na systematycznym oporze przeciwko wszystkim uchwa艂om.

Rotmistrz, kt贸ry osobi艣cie nigdy si臋 nie dawa艂 przeci膮gn膮膰 niech臋ci膮 lub przyja藕ni膮, gdzie o rzecz publiczn膮 chodzi艂o, by艂 milcz膮cy i niepewien siebie. Co dzie艅 chodzi艂 do hetmana, do Urowieckiego, A nawet do Zebrzydowskiego, do kt贸rego si臋 zbli偶y艂, Aby si臋 nauczy膰 czego艣, A zniech臋ca艂 tym, 偶e osobiste wstr臋ty i zwi膮zki spotyka艂 wsz臋dzie. Nie wszczyna艂 spor贸w, Ale si臋 marszczy艂. B膮d藕 co b膮d藕, w jego przekonaniu kr贸l by艂 winien g艂贸wnie. Niespokojny w sumieniu, niepewien, czy si臋 nie myli w swych s膮dach, nieszcz臋艣liwy Bajbuza b艂膮dzi艂 od jednej gromadki ludzi do drugiej, s艂ucha艂, wa偶y艂, rozpytywa艂 i gniewa艂 si臋 sam na siebie, 偶e stanowczego s膮du wyda膰 nie m贸g艂 o tym, co si臋 dzia艂o.

- M贸j Szczypiorze - mawia艂 wieczorem, powracaj膮c do domu i rozdziewaj膮c si臋, Aby spocz膮膰 - widzisz mnie ci膮gle zas臋pionym i zbiedzonym, Ale jak 偶e nie mam takim by膰? Kr贸la bym rad mi艂owa膰 i szanowa膰, nie mog臋; hetmana czcz臋 i powa偶am, A i ten mi czasem si臋 nie podoba i razi. Bodaj to wprost 偶o艂nierzem by膰, na chor膮giew patrze膰, i艣膰, gdzie wska偶膮 i bi膰 si臋, A w innych sprawach niepewno艣膰 najwi臋ksza i sumienny cz艂owiek jak w lesie.

- A, Bo偶e偶 ty m贸j mile艅ki! - odpar艂 po swojemu z litewska Szczypior. - Co bo wy, kochany rotmistrzu, g艂ow臋 sobie psowacie nad tym, jak tam ludzie pokieruj膮 sprawami Rzeczypospolitej? Ja wam powiem: ...wierz臋 w Opatrzno艣膰, powiadam sobie: Pan B贸g kieruje, 鈥渇iat voluntas Tua鈥, * i maszeruj臋 z innymi. Co my mamy szpera膰 i m臋drowa膰?

Fiat voluntas Tua ( 艂ac.) - b膮d藕 wola Twoja ( niech si臋 dzieje Twoja wola).

A tak, m贸j Szczypior, to dobre dla ciebie, bo ty masz poczciw膮 natur臋 spokojn膮, A we mnie szatan jaki艣 ciekawo艣ci i m臋drowania bru藕dzi. Pracuj臋 nad sob膮 i m臋cz臋 si臋. Ot i teraz - doda艂 - przysz艂o艣膰 nam znowu gotuje konflikt nieunikniony mi臋dzy hetmanem A kr贸lem. Sumiennie, co tu robi膰? Za kim i艣膰?

Szczypior 艣mia艂 si臋 艂agodnie.

- Rotmistrzu ty m贸j! - rzek艂. - A to偶 idziesz bo zawsze z Zamoyskim, wi臋c po c贸偶 zmienia膰? Nie 偶a艂owa艂e艣 tego, 偶e艣 si臋 mu da艂 poci膮gn膮膰. Zatem, co g艂ow臋 艂ama膰?

Bajbuza ci臋偶ko st臋kn膮艂.

- Szczypior m贸j kochany - rzek艂 - hetman stary i chory. Uchowaj Bo偶e na niego nieszcz臋艣cia, nie stanie nam go, co my sieroty poradzimy?

- Przecie偶 po nim kto艣 bu艂aw臋 obejmie - rzek艂 naiwnie Szczypior - Albo 呕贸艂kiewski, Albo Chodkiewicz, A zatem...

- Ty艣 prostoduszny, m贸j bracie - rzek艂 Bajbuza. - Bu艂aw臋 po Zamoyskim obejmie nie wiem kto, Ale kto b臋dzie jego wielkiego ducha i rozumu spadkobierc膮? S艂ysza艂em go sam sto razy u偶alaj膮cego si臋 na to, 偶e nie ma ludzi ju偶, kt贸rym by na sercu dobro og贸lne le偶a艂o. Rozumiesz ty to? Chc膮 bu艂awy, znaczenia, s艂awy, rozg艂osu, Ale dla Rzeczypospolitej si臋 po艣wi臋ci膰, jej si臋 odda膰, dla niej 偶y膰, nad ni膮 czuwa膰, tego nie umie nikt. A to umia艂 Zamoyski!

- No, A pan wojewoda krakowski Zebrzydowski, to偶 to powiernik i ulubieniec hetmana.

Bajbuza pokr臋ci艂 w膮sem i dziwn膮 min臋 nastroi艂.

- Tak ci jest, hetman go kocha, wierzy mu i niemal swym spadkobierc膮 chce mie膰. Ma mu odda膰 opiek臋 nad synem, zda mu i nad wielkimi swymi my艣lami dla ojczyzny opiek臋. M膮偶 jest nieustraszony, energiczny, kr贸la si臋 nie l臋ka, prawd臋 m贸wi i rze偶e ka偶demu, wiele zalet ma, Ale czy ty my艣lisz, 偶e to drugi Zamoyski?

- Ano? - spyta艂 Szczypior.

- To ja ci powiem, 偶e nie - rzek艂 stanowczo rotmistrz. - Ja na niego patrz臋, s艂ucham, ja bym w dusz臋 jego rad przenikn膮膰, Ale... gdzie mu do hetmana. Przy nim on 艣wieci, bo od niego 艣wiat艂o bierze; zga艣nie ono, b臋dzie kopci艂.

- No, Albo ja tam wiem! - zawo艂a艂 chor膮偶y. - Mnie si臋 widzi, o tym by darmo nie gada膰. Co pomo偶e?

- A c贸偶 b臋dzie z krajem? - rzek艂 Bajbuza.

Na to pytanie, rzucone niemal tragicznie, poczciwy Szczypior stan膮艂 naprz贸d z usty otwartymi, jakoby go nie rozumia艂, potem si臋 z偶ymn膮艂:

- Jak mi B贸g mi艂y, wy bo sobie szukacie tylko troski i prz臋dziecie j膮 dobrowolnie. A co my poradzimy na to?

- W艂a艣nie 偶e ka偶dy z nas si臋 powinien stara膰 i troszczy膰 o to - odpar艂 rotmistrz.

- Ju偶 chyba nie ja! - doko艅czy艂 Szczypior.

Po d艂ugiej chwili jakiego艣 milczenia i dumy * Bajbuza wsta艂.

Duma - tu w znaczeniu zaduma.

Szczypior s膮dzi艂, 偶e go mo偶e ju偶 te ba艂amutne my艣li odesz艂y, Ale rotmistrz si臋 odezwa艂:

- Masz s艂uszno艣膰! Masz s艂uszno艣膰! Na wszelki wypadek trzeba mie膰 ufno艣膰 w hetmanie. Kiedy on Zebrzydowskiego swoim nast臋pc膮 wyznacza, czy偶 my mamy by膰 rozumniejsi od niego? Nam, mnie trzeba si臋 te偶 zbli偶y膰 do Zebrzydowskiego, lepiej go pozna膰, ch臋?

- Ano pewnie! Pewnie! - potwierdzi艂 Szczypior, rad, 偶e si臋 raz ta dla niego niezno艣na rozmowa ko艅czy.

Z ca艂ym poszanowaniem i mi艂o艣ci膮 dla Bajbuzy, zacny pan chor膮偶y za rodzaj choroby w swym przyjacielu mia艂 to m膮drowanie w sprawach publicznych.

- Bo to si臋 na nic nie zda艂o - m贸wi艂 - A od tego oszale膰 mo偶na!

Nazajutrz, wierny zawsze raz powzi臋tej my艣li, szed艂 ju偶 Bajbuza submitowa膰 si臋 panu wojewodzie Zebrzydowskiemu.

Mieszka艂 na贸wczas Zebrzydowski w kamienicy przy zamku b臋d膮cej i do kr贸la nale偶nej, w kt贸rej dawniej pos艂贸w cudzoziemskich mieszczono, szczeg贸lniej takich, kt贸rych na zamku samym mie膰 nie chciano, A w mie艣cie ich pilnowa膰, zaopatrywa膰 by艂o ci臋偶ko. Trwa艂 jeszcze na贸wczas staro偶ytny zwyczaj, szczeg贸lniej wzgl臋dem pos艂贸w od Moskwy, od Turek, od Tatar贸w zachowywany, 偶e ich od granicy brano na koszt kr贸la, 偶ywiono, prowadzono, kwatery opatrywano, A gdy przysz艂o do pos艂uchania, nawet im szaty kosztowne i futra dawano, kt贸re wdziewali na pos艂uchanie. Niema艂o na to skarb wydawa艂, bo pos艂y Tatar贸w i Turk贸w podawali cz臋sto wi臋cej ludzi i koni, ni偶 mieli, brali na ich utrzymanie pieni膮dze, A na ostatek, gdy poselstwo by艂o odprawione, jeszcze znaczniejszym wszystkim podarki w pieni膮dzach, futrach, koniach, naczyniach srebrnych si臋 nale偶a艂y.

Dom ten, kt贸ry z dawna zaj膮艂 by艂 Zebrzydowski, zwa艂 si臋 Poselsk膮 Gospod膮 Albo Gie艂d膮, A kr贸lowi potrzebnym by艂. Posy艂a艂 wi臋c raz i drugi, Aby z niego Zebrzydowski ust膮pi艂. Wojewoda Ani my艣la艂. W艂a艣nie dnia tego, gdy Bajbuza nadchodzi艂, Zebrzydowski w ganku domu stoj膮c, z przys艂anym pisarzem i burgrabi膮 rozmawia艂 zaperzony.

- Kr贸l mi tego domu pozwoli艂 - m贸wi艂. - Mnie on teraz potrzebniejszy ni偶 kiedy. O inne si臋 pomieszczenie nie stara艂em, bom ufa艂 w 艂ask臋 k贸lewsk膮, A tu mi nagle, fora ze dwora, zapowiadacie mnie, wojewodzie, kt贸ry tu gospodarzem jestem. Kr贸l, kr贸l ma gmach贸w dosy膰! Ja wam m贸wi艂em i powtarzam: nie p贸jd臋 st膮d!

Burgrabia pocz膮艂 cicho mrucze膰, 偶e wyra藕n膮 by艂o wol膮 kr贸la, i偶 chcia艂 dom ten mie膰 swobodnym i to rych艂o, bo si臋 czasu wesela przysz艂ego spodziewa艂 go艣ci i na ten dw贸r rachowa艂.

- Powiedzcie kr贸lowi, 偶e ja go te偶 potrzebuj臋 - krzykn膮艂 dumnie wojewoda - A 艂atwiej panu o kamienic臋 ni偶 mnie. Ale to wszystko sprawa pana Myszkowskiego, czuj臋 ja w tym r臋k臋 jego. Z kamienicy nie ust膮pi臋!

Pisarz i burgrabia pok艂onili si臋 i poszli. Zebrzydowski ca艂y dr偶膮cy powr贸ci艂 z ganku do izby go艣cinnej, wiod膮c za sob膮 Bajbuz臋. Rad by艂, 偶e mia艂 przed kim si臋 wyla膰 ze swym 偶alem. Rotmistrz, id膮c za nim, m贸g艂 si臋 domowi, o kt贸ry sz艂o, przypatrze膰. Nie wiedzia艂 dot膮d, i偶 to by艂a w艂asno艣膰 kr贸lewska i wielu, tak jak on, mieli kamienic臋 za Zebrzydowskiego dom. Tak j膮 nawet ju偶 zwano, zapomniawszy, 偶e si臋 Gospod膮 Poselsk膮 niegdy艣 zwa艂a.

Wojewoda, od dawna si臋 w niej rozposa偶ywszy, gospodarzy艂 jak u siebie. 艣ciany by艂y powybijane dla powi臋kszenia izb, dobudowywano, przerabiano. Zebrzydowski nowe b艂ony posprawia艂 od czo艂a, pomalowa艂, ozdobi艂. By艂 najpewniejszy, 偶e tu do ko艅ca 偶ycia pozostanie. 呕膮danie kr贸la, kt贸rego podmuch * przypisywa艂 Myszkowskiemu, wprawia艂o go w okrutny gniew.

Podmuch - podmowa - poduszczenie.

- Ot贸偶 to, jak nas sobie ten Niemiec chce pozyska膰 - m贸wi艂 do Bajbuzy. - Wie dobrze, i偶 z Zamoyskim trzymam, pom艣ci膰 si臋 inaczej nie mo偶e, to mi wydrze膰 chce, co si臋 sta艂o moj膮 do偶ywotni膮 w艂asno艣ci膮. S艂ysza艂 to kto co podobnego? Jam si臋 sobie spokojnie i ufnie roz艂o偶y艂 jak w domu, A oni mnie jak jakiego intruza, jak lada czelad藕 i s艂u偶b臋 p臋dz膮 precz! Alem ja tu przecie wojewod膮! Nie ust膮pi臋!

- Mo偶e by艣 mi艂o艣膰 wasza - wtr膮ci艂 Bajbuza - sam o to si臋 艂agodnie z kr贸lem rozm贸wi艂?

- Ale ja 艂agodnie m贸wi膰 nie umiem, kiedy we mnie wszystko kipi! - zawo艂a艂 Zebrzydowski. - A potem to sprawa zausznik贸w, A z tymi ja nie chc臋 mie膰 do czynienia.

- Wi臋c u偶y膰 by po艣rednictwa.

- Prosi膰 i k艂ania膰 si臋! Ja? - przerwa艂 Wojewoda. - Nigdy w 艣wiecie. Kr贸l mi da艂 kamienic臋, siedzia艂em w niej tyle lat, prawo mma. Wprost si臋 opr臋 i nie ust膮pi臋. Nie b臋d膮 艣mieli mnie rugowa膰!

Widz膮c wielkie rozdra偶nienie wojewody, kt贸ry po komnacie chodzi艂, bi艂 pi臋艣ci膮 o sto艂y i krzes艂a rozrzuca艂 stoj膮ce na drodze, Bajbuza usi艂owa艂 rozmow臋 sprowadzi膰 na inne przedmioty, Ale Zebrzydowski powraca艂 do kr贸la z zaci臋to艣ci膮.

- Wypowiada nam wojn臋! - wo艂a艂. - My mu tak膮 odpowiemy, 偶e j膮 popami臋ta! Czasu dosy膰 mia艂 do zrobienia sobie nieprzyjaci贸艂, A zwolennik贸w, opr贸cz jezuit贸w i obcych, nie ma. W艂a艣nie w tej chwili, gdy nas potrzebuje, Aby艣my mu do o偶enienia tego nie przeszkadzali, dra偶ni i j膮trzy. Zobaczy, co z tego wyniknie. Ca艂y kraj przeciwko temu ma艂偶e艅stwu oburzony. Nie dopu艣cimy go! Katolicy, dysydenci, Grecy, * wszyscy艣my zgodni, 偶e to ma艂偶e艅stwo wyst臋pne, grzeszne, kazirodcze.

Grecy - wyznawcy ko艣cio艂a prawos艂awnego, zwani te偶 schizmatykami.

Wojewoda wybucha艂 tak ci膮gle.

- Jed藕, m贸j rotmistrzu - rzek艂 w ko艅cu - rozg艂o艣, co si臋 to dzieje. Pana wojewod臋 krakowskiego kr贸l Jego Mo艣膰 z nadanego mu mieszkania ruguje! Niech ludzie s膮dz膮. Nie ja, Ale dostoje艅stwo moje dotkni臋te jest, w imi臋 jego nie mog臋 ust膮pi膰.

Jakie potem, gdy Zebrzydowski si臋 z hetmanem naradzi艂, wypad艂o postanowienie, Bajbuza nie wiedzia艂. Przez dni kilka nie spotyka艂 si臋 Ani z hetmanem, kt贸ry chory le偶a艂, Ani z Zebrzydowskim, Ale go w ko艅cu ciekawo艣膰 wzi臋艂a dowiedzie膰 si臋, na czym si臋 to wszystko sko艅czy, i po tygodniu wst膮pi艂 do Gospody Poselskiej. By艂o to w rannej godzinie. W bramie spotka艂 burgrabiego, kt贸ry szed艂 powolnym krokiem ku kamienicy, z wielce zafrasowan膮 twarz膮.

- Czo艂em!

- Czo艂em!

- Znowu tu waszmo艣膰 do pana wojewody? - zapyta艂 rotmistrz.

- Jak widzicie - westchn膮艂 burgrabia, pod偶y艂y cz艂ek, flegmatyk, kt贸ry nie lubi艂 si臋 ujada膰, A 偶e powolnym by艂, ch臋tnie si臋 nim pos艂ugiwano i popychano go. - Jak widzicie, id臋 po sz贸sty czy si贸dmy raz s艂ucha膰 艂ajania i odgr贸偶ek pana wojewody, cho膰 pos艂em tylko jestem. Wojewoda ust膮pi膰 nie chce, A kr贸l mocno zagniewany. Dzi艣 mi kazano ostatecznie o艣wiadczy膰, 偶e taka jest niezmienna wola kr贸lewska.

Burgrabia si臋 poskroba艂 w g艂ow臋.

Wyprzedzi艂 go rotmistrz do pokoj贸w Zebrzydowskiego, kt贸rego zasta艂 ju偶 i tak rozj膮trzonym na ksi臋dza Tarnowskiego, za jak膮艣 win臋 jemu przypisywan膮.

Gdy mu oznajmiono burgrabiego, podskoczy艂 w艣ciek艂y.

- Tego ju偶 nadto! - krzykn膮艂. - Pu艣膰cie go tu!

Wszed艂 nie艣mia艂ym krokiem stary urz臋dnik zamkowy.

- Co mi wa膰pan powiesz! - zawo艂a艂 Zebrzydowski, post臋puj膮c ku niemu.

- Mi艂o艣ciwy panie, mnie nie winujcie, ja to nios臋, co mi daj膮. Kr贸l Jego Mo艣膰 sam o艣wiadczy膰 kaza艂 raz jeszcze, i偶 kamienicy tej potrzebuje i prosi, A domaga si臋, Aby艣cie j膮 w jak najpr臋dszym czasie opu艣cili i opr贸偶nili. Wola ta i wyrok na 偶aden spos贸b zmieni膰 si臋 nie mo偶e, kazano mi to oznajmi膰 i powiedzie膰.

Zebrzydowski blad艂, czerwieni艂 si臋, patrza艂 po otaczaj膮cym dworze i przyjacio艂ach, my艣la艂. Raptem buchn臋艁o mu z ust:

- Dobrze! Wynios臋 si臋 z kamienicy, wynios臋, Ale niech kr贸l patrzy, Aby si臋 za to z kr贸lestwa onego nie wyni贸s艂!

S艂uchaj膮cy zdr臋twieli, sam wojewoda 偶a艂owa艂 mo偶e wyraz贸w, kt贸re mu gniew na usta wyrzuci艂, Ale ich ju偶 cofn膮膰 nie m贸g艂.

Burgrabia rad, 偶e us艂ysza艂, przyrzeczenie wyniesienia si臋, nie odpowiadaj膮c nic, pok艂oni艂 si臋 tylko, zawr贸ci艂 i wyszed艂.

Zebrzydowski g艂osem wrz膮cym od gniewu wo艂a艂 Marsza艂ka dworu.

- Maczuski - wo艂a艂 - precz st膮d p臋dz膮 pana wojewod臋 krakowskiego, rozumiesz! Natychmiast mi si臋 wynosi膰, nie prosim o fryszt, * bodaj w ulic臋 wyrzuci膰 wszystko, Ale Ani 膰wieczka im mojego nie zostawi膰. B艂ony moje pozabiera膰, com tu postawi艂, zburzy膰, posadzki kamienne moje wyrzuci膰 precz. Kr贸l mojego nie potrzebuje, A ja si臋 bez kr贸lewskiego obejd臋. Wnet mi st膮d wynosi膰.

Fryszt ( z niem.) - zw艂oka, przesuni臋cie terminu.

- Dok膮d? - zapyta艂 Maczuski nie艣mia艂o.

- Jest dw贸r bratanka mojego, ja natychmiast tam jad臋, znajdziemy i inne pomieszczenie. Zebrzydowski sobie pa艂ac postawi膰 mo偶e, sta膰 go na to. Konia mi da膰! Konia!

We dworze ruszy艂o si臋 wszystko, zam臋t powsta艂. Zebrzydowski nie och艂on膮wszy jeszcze z gniewu, dr偶膮cy wskoczy艂 na siod艂o i jak nieprzytomny pop臋dzi艂 ulic膮, A czelad藕 nieodst臋pna za nim.

Przez ca艂y dzie艅 potem gawied藕 uliczny sta艂a doko艂a kamienicy, przypatruj膮c si臋, jak j膮 ludzie Zebrzydowskiego burzyli niemal. Starano si臋 spe艂ni膰 艣ci艣le rozkazy pana i przej艣膰 nawet jego wol臋 gorliwo艣ci膮. Sypa艂y si臋 wi臋c szyby, 艂ama艂y drzwi, burzono ogrodzenia, A dw贸r niedawno jeszcze poka藕ny, czysty, pi臋kny, wygl膮da艂 jak pustka po naje藕dzie nieprzyjaciela. W takim stanie obj膮艂 j膮 burgrabia, gdy w nocy ostatni w贸z pe艂en desek, obdartych rynien i lada jakiego 艂omu z podw贸rza wyci膮ga艂. *

Ca艂y epizod z opuszczeniem kamienicy ma charakter historyczny. Niekt贸rzy historycy podawali go za g艂贸wn膮 przyczyn臋 wybuchu rokoszu.

Tego偶 wieczora, w male艅kim k贸艂ku kr贸lewskim o. Bernard sk艂adaj膮c r臋ce i podnosz膮c oczy ku niebu, po cichu opisywa艂, jak niewdzi臋cznie znalaz艂 si臋 wojewoda wzgl臋dem swego dobroczy艅cy, i ze zgroz膮 powtarza艂 s艂owa jego 艣wi臋tokradzkiej odgr贸偶ki:

- Ja si臋 wynios臋 z kamienicy, Ale kr贸l si臋 z tego kr贸lestwa wynosi膰 b臋dzie musia艂. Zygmunt, jak zawsze, pozosta艂 na poz贸r nieczu艂ym i nie odpar艂 Ani s艂owa. Z t膮 krwi膮 zimn膮, kt贸r膮 mia艂 za Atrybut konieczny kr贸lewskiego majestatu, znosi艂 on wszystko w swym 偶yciu. Nie zapomina艂 nigdy, Ale si臋 te偶 gniewa艂 i unosi艂 tak rzadko, i偶 prawie go nie widywano w uniesieniu, poruszonego, A u艣miech na ustach by艂 widocznie owocem jego woli, nie usposobienia.

Ka偶dy ruch jego, s艂owo, wejrzenie by艂o obrachowane; kr贸lem nie przestawa艂 by膰 nigdy i mo偶e tylko przed trybuna艂em pokuty czu艂 si臋 na chwil臋 cz艂owiekiem.

- Zebrzydowski - doda艂 ojciec Bernard - 鈥渜uod Deus Avertat!鈥 * niejeden jeszcze kielich goryczy gotuje wam, Mi艂o艣ciwy Panie, Ale cnota wasza umie ka偶d膮 bole艣膰 uczyni膰 zas艂ug膮 i chwa艂膮.

Quod Deus Avertat ( 艂ac.) - niech to B贸g odwr贸ci.

W mie艣cie te偶 tego wieczora niebaczna pogr贸偶ka wojewody by艂a powtarzan膮 i komentowan膮. Znano Zebrzydowskiego energi臋, jego pot臋g臋, stosunki i gwa艂towno艣膰 charakteru. Przyjaciele kr贸la ubolewali nad wypadkiem, lecz raz za偶膮dawszy oddania kamienicy, kr贸l nie m贸g艂 wydanego cofn膮膰 rozkazu. Sta艂o si臋 wi臋c. Ale wojna i tak si臋 ju偶 zapowiada艂a, przybywa艂 tylko jeden zuchwa艂y bojownik do szeregu jawnie, gdy potajemnie by艂by sta艂 i tak za nimi.

Kali艅ski przylecia艂 z doniesieniem do Bajbuzy, gdy ten mu usta zamkn膮艂 prostym:

- Jam tam by艂, s艂ysza艂em. C贸偶 m贸wi膮 na dworze?

- Nikt si臋 przecie偶 pana wojewody nie ul臋knie - odpar艂 Kali艅ski. - Powa偶ni ludzie lituj膮 si臋 nad nim, i偶 nie umie wa偶y膰 i hamowa膰 s艂贸w swoich. Kr贸l ruszy艂 ramionami, drudzy oburzeni. Jak sobie po艣ciele pan wojewoda, tak si臋 wy艣pi.

Bajbuza g艂ow膮 zacz膮艂 rzuca膰.

- Kali艅ski m贸j - odezwa艂 si臋 - bierzecie sobie lekko i cz艂owieka, i wypadek, kt贸ry mo偶e p贸藕niej kr贸lowi si艂a przyczyni膰 frasunk贸w. Dop贸ki hetman 偶yw, nie dopu艣ci on wybryku 偶adnego, b臋dzie prawd臋 m贸wi艂 kr贸lowi, Ale si臋 zuchwale przeciwko niemu porywa膰 nie da. C贸偶, gdy Zamoyskiego dni policzone, je艣li si臋 nie myl臋. Chory jest, z艂amany, uchowaj Bo偶e na niego 艣mierci. Zebrzydowski stanie w jego miejscu, A z tym nie 艂atwa sprawa, bo w nim wi臋cej krwi i cholery, A 偶贸艂ci ni偶 pomiarkowania.

- C贸偶 to? - zawo艂a艂 Kali艅ski. - Mia艂 kr贸l dla fantazji pana wojewody ulec i dom mu odda膰, kiedy oto w艂a艣nie ma tyle poselstw przyjmowa膰? S艂ysza艂em, jak o. Bernard m贸wi艂: 鈥渄ozw贸l kurze grz臋dy...鈥 By艂oby tak, 偶e po Gospodzie Poselskiej Zebrzydowski si臋 i na zamek wnie艣膰 by艂 got贸w. A 偶e si臋 odgra偶a, to co? Odgra偶aj膮 si臋 na naszego pana ju偶 od pocz膮tku, A co mu zrobili? O偶eni艂 si臋 raz, jak chcia艂, o偶eni si臋 i po wt贸re, jak zechce. B臋d膮 na sejmach si臋 burzy膰 i wyburz膮, A kr贸l to uczyni, co mu si臋 podoba.

- Kiedy艣cie tak swego pewni, winszuj臋 wam - odezwa艂 si臋 Bajbuza - i nie m贸wmy o tym wi臋cej.

Kali艅ski chwyci艂 za kubek.

- I tak lepiej b臋dzie - rzek艂. - M贸wmy o czym innym. Ano! Wiecie i s艂yszeli艣cie pewnie o tym, 偶e Spytek, co si臋 z wasz膮 s膮siadk膮 偶eni艂, A pono mia艂 jakie艣 z wami zaj艣cie...

- Ze mn膮? 呕adnego! - zawo艂a艂 偶ywo rotmistrz.

- Spytek 贸w, pono w komitywie kt贸rego艣 m艂odego Ostrogskiego, uda艂 si臋 by艂 do W艂och, A oto s艂ysz臋, z nim si臋 por贸偶nowszy, w bardzo mizernym stanie przywl贸k艂 si臋 nazad do kraju i do Krakowa.

- A co mnie on obchodzi! - zamrucza艂 Bajbuza. - Szkoda tylko, 偶e go W艂osi wypu艣cili.

M贸wi艂 wprawdzie rotmistrz, 偶e go Spytek nie obchodzi艂, lecz w istocie przykro mu by艂o dowiedzie膰 si臋, 偶e znowu go jejmo艣膰 mie膰 b臋dzie jako gro藕b膮 ci膮g艂膮 nad g艂ow膮 sw膮.

My艣la艂 jeszcze o tym, gdy nast臋pnego dnia w ulicy, przed oknami dworku zjawi艂 si臋 Gubiata. Przechodzii艂 si臋 wzd艂u偶 okien tam i sam, obdarty i oszarpany gorzej, ni偶 by艂 w Zamo艣ciu, Ale z twarz膮 zawsze czerwon膮 i minami A ruchami, jakby 艂amane sztuki chcia艂 pokazywa膰. Zobaczywszy w oknie Bajbuz臋, pok艂oni艂 mu si臋 i stan膮艂. Domy艣li艂 si臋 rotmistrz, 偶e go nie puszczano do niego i dlatego w ulicy wart臋 odprawia艂. Zawo艂a艂 Szczypiora, maj膮c przeczucie, 偶e Gubiata pewnie znowu co艣 mu o Spytku przyniesie.

- Uczy艅 tak, m贸j przyjacielu - odezwa艂 si臋 - Aby Gubiaty nie puszczaj膮c, wszelako dali mu si臋 wkra艣膰 do mnie. Ciekawym, co ten pijanica przynosi, bo ju偶 od dawna snuje si臋 oko艂o nas.

W p贸艂 godziny potem Gubiata niby przebojem, zdyszany, wtoczy艂 si臋 do izby, po kt贸rej rotmistrz si臋 przechodzi艂.

- A ty艣 tu znowu! - zawo艂a艂 Bajbuza.

Gubiata r臋ce z艂o偶y艂.

- Rotmistrzu, widzicie - krzykn膮艂 - dla mi艂o艣ci waszej g艂ow臋 wa偶臋, bo mnie twa czelad藕 niepoczciwa o ma艂o nic na rohatynach nie roznios艂a. Wy sobie spokojnie siedzicie, A wr贸g wasz znowu czyha na zdrowie i 偶ycie mi艂o艣ci waszej. Spytek 鈥渞edivivus鈥 * powr贸ci艂 ze W艂och, powiada, 偶e go tam zielenin膮 karmili w lecie, wi臋c si臋 ba艂, Aby zim膮 siana nie by艂 zmuszony je艣膰. Na was on ca艂e swe nieszcz臋艣cie sk艂ada. - Ten - m贸wi - winien, 偶em z 偶on膮 zwa艣niony, 偶e u niej chleba nie mam Ani k膮ta. Nie b臋d臋 偶yw, je艣li pomsty nad nim nie wywr臋. A, co gada! Co gada! Kr贸lu m贸j, uszy wi臋dn膮 s艂uchaj膮c! Musia艂em do was przyj艣膰 i donie艣膰, by艂o to spraw膮 sumienia, A u mnie, gdy o sumienie chodzi - doda艂 - furda i 偶ycie! Zbiera ju偶 Spytek ludzi.

redivivus ( 艂ac.) - zmartwychwsta艂y.

- Takich jak waszmo艣膰 Gubiato? - przerwa艂 szydersko Bajbuza. - Czy偶 s膮dzicie, 偶e si臋 go zl臋kn臋?

- Pewno, 偶e nie! - zawo艂a艂 Litwin. - Ale i o najmniejszym nieprzyjacielu wiedzie膰 potrzeba. Mnie jak si臋 raz prosty kleszcz w sk贸r臋 wpi艂 na karku, to go A偶 z ni膮 wyrzyna膰 by艂o potrzeba. Dajmy, 偶e Spytek kleszczem jest, A wpi膰 si臋 mu da膰? Musicie odbole膰. Dlatego by艂o moim obowi膮zkiem do was si臋 z niebezpiecze艅stwem 偶ywota dosta膰, bodaj i zawo艂a膰: Cave! *

Cave! ( 艂ac.) - strze偶 si臋!

Rotmistrz, kt贸rego retoryka Gubiaty zawsze do 艣miechu pobudza艂a, u艣miecha艂 si臋, A Litwin, kt贸remu to pochlebia艂o, ci膮gn膮艂 dalej:

- Tak jest, zajad艂a sztuka ze Spytka, prawda, 偶e jemu, jak i mnie, u szczytu pomy艣lno艣ci str膮canym by膰 w b艂oto biedy i niedostatku, z onym wielkim imieniem Spytk贸w, kt贸re nosi膰 musi, gdy suknie wytarte przy tym, A w 偶o艂膮dku burczy, nie mi艂a to rzecz. Wi臋c si臋 pom艣ci膰 czhce, wi臋c na was zwala 贸w wypadek ca艂y i g艂osi, 偶e wy go zgubili艣cie. I niechby sobie krzycza艂! - doda艂 Gubiata. - Wiadomo, 偶e nie wszystkie g艂osy id膮 w niebiosy, Ale Spytk贸w Jordan贸w rodzina jest mo偶na, enatorska, wi臋c cho膰 ma艂ej odro艣li swej nie da tak uschn膮膰 marnie Albo raczej zgni膰. Ujm膮 si臋, b臋dziecie mieli wrog贸w w nich strasznych.

Tu Gubiata oczyma rzuci艂, badaj膮c usposobienie Bajbuzy i ci膮gn膮艂 dalej ostro偶nie:

- Nie moja to rzecz, wam, wielki bohaterze A panie m贸j, czyni膰 refleksje; jestem n臋dzn膮 kreatur膮 i robakiem, Ale wy trzymacie jawnie z hetmanem, o tym wszyscy wiedz膮, wy chodzicie do pana wojewody krakowskiego, A do dworu nigdy, A Spytkowie w艂a艣nie oko艂o kr贸la, wi臋c tam wam nieprzyjaci贸艂 艂atwo pomno偶膮.

- I co - zapyta艂 Bajbuza - Albo ja od kr贸la i dworu czego potrzebuj臋?

Gubiata zamilk艂, potar艂 g艂ow臋 i naje偶y艂 szorstkiego w膮sa.

- Mi艂o艣ciwy panie - doda艂 - tego nadgni艂ego Spytka trzeba zna膰, to jest taki cz艂owiek, co si臋 na wszystko wa偶y, bo nic do stracenia nie ma. Napa艣膰, naj艣膰, bodaj stru膰 got贸w. A kt贸偶 nam i tej naszej Rzeczypospolitej takiego heroicznego rycerza jak wy zast膮pi?

Parskn膮艂 艣miechem Bajbuza na g艂os.

- No, czeg贸偶 chcesz wi臋cej? - przerwa艂. - Ju偶e艣 mnie ostrzeg艂, dzi臋kuj臋 ci, w sumieniu jeste艣 spokojnym.

- Tak, heroiczny panie - zawo艂a艂 Gubiata - w sumieniu jestem spokojnym, Ale nie w 偶o艂膮dku!

Uderzy艂 si臋 po nim.

- Zredukowany wielce ten biedny 偶o艂膮dek - westchn膮艂. - Nie k艂ami臋, Ale cz臋stokro膰 dzie艅 ca艂y o surowej rzepie bez soli sp臋dza膰 mi przysz艂o. Ofiarowa艂em to wprawdzie jako post Panu Bogu i r贸偶nym patronom, Ale mi si臋 nikt nie wywdzi臋czy艂.

Rotmistrz z wolna ju偶 dobywa艂 sakwy.

- Mam lito艣膰 nad wami - rzek艂 - Ale czas, m贸j Gubiato, Aby艣 si臋 ustatkowa艂, czas wielki!

- Rotmistrzu, mi艂o艣ciwy panie - przerwa艂 Litwin. - Nikt nade mnie stateczniejszym nie mo偶e by膰. Nie mam za co dokazywa膰, A we wszystkich tu browarach pod艂y nar贸d, Ani darmo, Ani na borg nie dadz膮 kropli. Za艣 przyjaci贸艂, kt贸rzy by mi odp艂acili to, co ja z nimi przepi艂em, odszuka膰 nie mog臋. Czas rekolekcji przyszed艂 dla nieszcz臋艣liwego Gubiaty.

Na stole przed nim le偶a艂y ju偶 talary, kt贸re mu Bajbuza przez lito艣膰 da艂 znowu, patrza艂 na nie okiem po偶膮dliwym, Ale razem ostro偶nym.

- Serce wasze lito艣ne jest - rzek艂 Ale co mnie po tej garsteczce grosza, to si臋 poch艂onie po d艂ugim po艣cie i spragnieniu. Gdyby艣cie, mi艂o艣膰 wasza, chcieli mnie znowu do dworu swego na jurgielt wzi膮膰, s艂u偶y艂bym jak... lew!

Rotmistrz si臋 zwr贸ci艂 ku niemu.

- Chocia偶 z ciebie nie tylko 偶o艂nierz lichy, Ale ciura nawet niedobry, Ano, gdy na wojn臋 b臋d臋 i艣膰, wezm臋 ci臋, Ale tylko na wojn臋.

- Ba! - odpar艂 Gubiata krzywi膮c si臋 i chowaj膮c do kieszeni talary - na wojn臋! A gdzie偶 nogi?

Tu wystawi艂 obrz臋k艂e swe, w butach brudnych, stopy zgrubia艂e i niezgrabne.

- Oko艂o domu jeszcze bym si臋 zda艂, Ale na wojni臋...

G艂ow膮 potrz膮sn膮艂. - Nogi ca艂uj臋! - szepn膮艂 i wyszed艂.




Rozdzia艂 VIII

Z wyjazdem do domu oci膮ga艂 si臋 Bajbuza, chocia偶 mia艂 ju偶 i miasta, i wrzawy, i niepokoju, w kt贸rym 偶y艂, dosy膰. Szczypior, kt贸ry go zna艂, widzia艂 i czu艂, 偶e w nim wewn膮trz, jak on si臋 wyra偶a艂 po prostu, 鈥渞obi艂o鈥. A 偶e w takich razach najlepiej go by艂o samemu sobie zostawi膰 i czeka膰, A偶 si臋 co艣 鈥渦robi鈥, nie nalega艂 Ani na wyjazd, Ani na 偶adne stanowcze postanowienie. S艂ucha艂 go przy misce i kubku roztrz膮saj膮cego, czy lepiej by艂o i艣膰 do Inflant z Chodkiewiczem, czy wraca膰 do Nadstyrza i czeka膰, A偶by hetman pozdrowia艂, A zawezwa艂 go do siebie, bo nie w膮tpi艂, 偶e Zamoyski jeszcze w pole wyci膮gnie. Kusi艂a go mocno walka z Suderma艅skim, kt贸rej ju偶 raz zakosztowa艂. *

Karol Suderma艅ski og艂osi艂 si臋 w roku 1604 kr贸lem Szwecji jako Karol IX. Nowa wojna o Inflanty przynios艂a Polsce zwyci臋stwa, z kt贸rych najwa偶niejsze by艂o pod Kircholmem, gdzie dowodzi艂 wojskiem Karol Chodkiewicz rok ( 1605). Politycznie zwyci臋stwo to nie zosta艂o wyzyskane. Dynastyczne interesy Zygmunta III wpl膮ta艂y Polsk臋 w d艂ugotrwa艂e wojny ze Szwedami. Zob. przyp. 6082.

- Tam by艣my my, m贸j Szczypiorze, zdali si臋 Chodkiewiczowi - m贸wi艂. - W贸dz to dzielny; prawda, 偶e ogni艣cie pop臋dliwy, Ale w wodzu czasem i to nie szkodzi. - Patrzy艂 potem w oczy Szczypiorowi, jakby czeka艂, A偶 ten mu powie:

- Ano, id藕my do Inflant - Ale chor膮偶y sobie da艂 s艂owo, 偶e si臋 biernie zachowa.

- I艣膰 by do Inflant? - powtarza艂 potem w kilka godzin. - Ch臋?

- Je偶eli chcecie? czemu nie? - mrucza艂 Szczypior.

- A tobie jak si臋 zdaje?

- Ja p贸jd臋 zawsze, gdzie wy zechcecie.

Bajbuza milcza艂, chodzi艂 i tar艂 czupryn臋.

- Ja ci si臋 przyznam - rzek艂 w ko艅cu. - Jestem pod艂膮 kreatur膮 w oczach w艂asnych. Prosz臋 ciebie, nam by koniecznie potrzeba i艣膰 na Suderma艅skiego, prawda? Ot贸偶 widzisz, tak mi tej kobiety 偶al, 偶e j膮 na Spytka napa艣膰 bezbronn膮 musz臋 rzuci膰, i偶 si艂y nie mam i艣膰, gdzie powinno艣膰 wo艂a. Ale gdy mnie tu nie stanie - ci膮gn膮艂 dalej - ten pod艂y cz艂ek zbierze takich 艂otr贸w, jak sam, got贸w najecha膰, porwa膰, ograbi膰. 呕on膮 jest, nikt mu s艂owa nie powie. Co tu pocz膮膰? Co tu pocz膮膰...

W tej niepewno艣ci pozosta艂 Bajbuza dni kilka. Raz pod wiecz贸r wysun膮艂 si臋 z dworku bez Szczypiora, obiecuj膮c zaraz powr贸ci膰. Kaza艂 na siebie czeka膰 z wieczerz膮. Tymczasem nie tylko pora jej nadesz艂a, przesz艂a, Ale noc si臋 zrobi艂a, A rotmistrza z powrotem nie by艂o. Nigdy si臋 nie trafia艂o, Aby tak, nie daj膮c zna膰 o sobie, da艂 si臋 komu zba艂amuci膰. Szczypior, cho膰 wiedzia艂, 偶e si臋 bardzo o niego obawia膰 nie by艂o potrzeba, zaczyna艂 by膰 niespokojnym. Oko艂o p贸艂nocy zrobi艂 si臋 rumor oko艂o domu, wybieg艂 chor膮偶y i z przera偶eniem spostrzeg艂 rotmistrza na noszach le偶膮cego, krwi膮 oblanego, kt贸rego miejscy pacho艂kowie nie艣li.

Blady by艂, Ale przytomny i zobaczywszy Szczypiora zawo艂a艂:

- Cyt, nie ma o czym m贸wi膰! Przypadek... Zb贸je mnie w ulicy napadli dla mieszka. Pi臋ciu na jednego, co za dziw, 偶em ranny, Ano, nic nie ma! Krwi mi upu艣cili du偶o.

M贸wi艂 to z po艣piechem wielkim i obszerniej nie chcia艂 si臋 t艂umaczy膰. Szczypior pos艂a艂 zaraz po doktora, A sam zaj膮艂 si臋 wygodnym umieszczeniem rannego i opatrzy艂 ran臋.

P艂atni臋ty by艂 haniebnie przez rami臋 raz A偶 do ko艣ci, A drug膮 r臋k臋 mia艂 w kilku miejscach por膮ban膮. W g艂ow臋 te偶 go raz ci臋to, Ale s艂abo, bo sk贸r臋 ledwie rozp艂ata艂 zb贸j. Dla Bajbuzy rany takie nie by艂y Ani nowo艣ci膮, Ani rzecz膮 straszn膮, tym razem jednak utrata krwi, os艂abienie, d艂ugie le偶enie bez pomocy, gdy偶 z pocz膮tku przytomno艣膰 straci艂 od uderzenia w g艂ow臋, czyni艂y wypadek dosy膰 gro藕nym. Stary Buccella rusza艂 g艂ow膮, mrucza艂 i nie by艂 wcale spokojnym o niego. On za艣 sam nadrabia艂 weso艂ym humorem i 偶atrowa艂 sobie.

Szczypior nade wszystko si臋 pragn膮艂 dowiedzie膰, jak przysz艂o do tego napadu, gdzie, s艂owem szczeg贸艂贸w 偶膮da艂 o nim, A rotmistrz zzagqadywa艂 i zbywa艂 powtarzaj膮c:

- G艂upstwo... Zb贸je... nie ma m贸wi膰 o czym.

Zna艂 nadto dobrze Bajbuz臋, Aby si臋 tym zaspokoi膰; dla niego ca艂y ten wypadek jako艣 tajemniczo wygl膮da艂, niezrozumiale w艂a艣nie dlatego, i偶 rotmistrz o nim m贸wi膰 nie chcia艂. Co gorzej, gdy na pytania Buccelli, Szczypiora i innych potem ciekawych przyjaci贸艂 odpowaida艂, pl膮ta艂 si臋, i chor膮偶y uwa偶a艂, 偶e raz inaczej, to znowu r贸偶nie opisywa艂 i zb贸j贸w, i napa艣膰 sam膮, i walk膮 z nimi. Nigdy si臋 za艣 nie trafia艂o rotmistrzowi, Aby nieca艂膮 prawd臋 m贸wi艂, Albo j膮 dobrowolnie przekr臋ca艂. Musia艂o wi臋c co艣 by膰 w wypadku tym, co Bajbuza chcia艂 zatai膰, A nie maj膮c w tym wprawy, pl膮ta艂 si臋. Chor膮偶y tego nie podnosi艂, Ale s艂ucha艂 milcz膮cy i g艂ow膮 kr臋ci艂, w膮sa mota艂. Napa艣ci po ulicach oddalonych od miasta wprawdzie si臋 trafia艂y; by艂o dosy膰 ciur贸w i gawiedzi r贸偶nej, Ale rotmistrz nie chadza艂 tam, gdzie si臋 to mog艂o przygodzi膰. Zb贸je te偶 pro艣ci, bodaj naj艣mielsi, na takiego olbrzyma i si艂acza, dobrze uzbrojonego, nie艂atwo by si臋 porwali. Nie mie艣ci艂o si臋 to w g艂owie Szczypiorowi, lecz gdy sam na sam pr贸bowa艂 bada膰, Bajbuza si臋 niecierpliwi艂 i usta mu zamyka艂.

- C贸偶 ty u licha mnie sekujesz t膮 inkwizycj膮? - wo艂a艂. - Ja sam nie wiem dobrze, jak si臋 to sta艂o. Jedem mnie uderzy艂 zaraz w rami臋, drugi w 艂eb, oszo艂omi艂... pad艂em.

Najdziwniejszym za艣 z tego by艂o, 偶e gdy, wedle w艂asnego opowiadania, pad艂 i przytomno艣膰 utraci艂, zb贸je mogli go bezkarnie obedrze膰, tymczasem Ani pieni臋dzy, Ani or臋偶a, Ani najmniejszego strz臋pka nie brak艂o. Bajbuza to t艂umaczy艂, 偶e kto艣 zb贸j贸w musia艂 sp艂oszy膰, lecz gdyby tak by艂o, zaraz by rannego zobaczy艂 i ratowa艂, nie da艂 by mu tak d艂ugo we krwi si臋 p艂awi膰, A偶 nadeszli wiertelnicy * i otrze藕wiwszy go, wzi臋li na nosze, nios膮c do dworku. Takich niejasnych w tym rzeczy by艂o wiele. Rotmistrz na pytania, niecierpliwie si臋 z偶ymaj膮c, odpowiada艂:

Wiertelnik ( z niem.) - urz臋dnik miejski nadzoruj膮cy nad dzielnic膮.

- Nic nie pami臋tam! Kat ich wie! Daj mi pok贸j!

Szczypior w ko艅cu doszed艂 do tego przekonania, 偶e w tym tkwi艂a jaka艣 tajemnica. Rotmistrz burdy pope艂ni膰 Ani si臋 da膰 w ni膮 wci膮gn膮膰 nie m贸g艂; zreszt膮 by艂by si臋 przyzna艂 do 艣miertelnego grzechu, gdyby w tym co艣 do ukrywania w interesie cudzym nie by艂o.

Rany doprowadza艂y go do rozpaczy nie dla bolu i niebezpiecze艅stwa, na jakie narazi膰 mog艂y, Ale 偶e powstrzymywa艂y go w chwili, gdy, jak powiada艂, gotowym ju偶 by艂 na wypraw臋 inflanck膮.

- A tu nim cz艂owiek wydobrzeje - wo艂a艂 - oni tam Suderma艅skiego zbij膮 i ja z 艂y偶k膮 po obiedzie bym chyba przyszed艂.

Kl膮艂 tedy, A Szczypior mu dopomaga艂.

Jak skoro rany cokolwiek si臋 zabli藕nia膰 pocz臋艂y i opatrywanie ich ju偶 umiej臋tnej r臋ki balwierzy nie potrzebowa艂o, natychmiast kaza艂 rotmistrz do drogi si臋 sposobi膰.

- Ja w Nadstyrzu pr臋dzej wyzdrowiej臋, mnie tam samo powietrze uleczy; kup mi lada bro偶ek lub kotcze, * po艂o偶ycie mnie i wie藕cie. Zlituj si臋!

Kotcze, cz臋艣ciej kotczy i kocz ( z w臋g.) - pow贸z p贸艂kryty.

Upar艂 si臋 tak przy swoim, napieraj膮c si臋 domu, 偶e si臋 mu sprzeciwia膰 nie by艂o mo偶na. Szczypior nawet wola艂 go st膮d wywie藕膰, bo nadchodzili ci膮gle znajomi, A opowiadaj膮c o tym, co si臋 w kraju dzia艂o, dra偶nili go.

Wszyscy byli przeciwko kr贸lewskiemu ma艂偶e艅stwu z Austriaczk膮 Konstancj膮; chciano mu si臋 opiera膰 si艂膮, wrza艂o wi臋c ci膮gle, A 偶e Zamoyski by艂 te偶 przeciwny, dochodzi艂o do tego, i偶 knia藕 Ostrogski Janusz, kasztelan krakowski, pisa艂 do Zamoyskiego i m贸wi艂 publicznie:

- Je偶eli si臋 hetmanowi tak zdawa膰 b臋dzie, ca艂膮 szlacht臋 wsadz臋 na ko艅 i nie dopuszcz臋 Rakuszance przyst臋pu do kraju! *

Mimo gwa艂townego sprzeciwu Zamoyskiego i jego obozu, kr贸l Zygmunt III o偶eni艂 si臋 z Arcyksi臋偶niczk膮 Konstancj膮, siostr膮 zmar艂ej 偶ony Anny.

Hamowa膰 musia艂 hetman. Gor膮czkowa艂 si臋 i chory s艂uchaj膮c tych rozpraw; lepiej wi臋c by艂o dla niego z tego zam臋tu go wzi膮膰, Aby spokoju za偶y艂.

Wyruszono tedy, Ale podr贸偶, A raczej poch贸d to by艂 jakby 偶a艂obny. Wlec si臋 musieli po z艂ych drogach noga za nog膮; chory ci膮gle jeszcze uspokoi膰 si臋 nie m贸g艂. Szczypior prawie nieodst臋pnie lub szed艂 przy nim, Albo z nim jecha艂. Po drodze za艣, gdzie kogo spotkali, zatrzymywano, trzeba si臋 by艂o t艂umaczy膰, rozpowiada膰.

Po tych 艣miertelnych nudach w ostatku dowlekli si臋 jako艣 do Nadstyrza, gdzie ju偶 na nich oczekiwano. Co 偶y艂o, wybieg艂o przeciwko ukochanemu panu, nawet staruszeczka o kiju. A p艂akali widz膮c go tak wyblad艂ego i os艂ab艂ego, Ale on si臋 艣mia艂 i radowa艂.

- Ju偶 co tam B贸g da, to da, Aby w domu, na swym gnie藕dzie! - wo艂a艂. - Tu cz艂owiek inaczej oddycha, mnie si臋 zaraz polepszy.

Jednak偶e ta nadzieja nie zaraz si臋 spe艂ni艂a. Po d艂ugiej podr贸偶y choremu by艂o gorzej i musia艂 le偶e膰 A odpoczywa膰, od偶ywiaj膮c si臋 roso艂kami Leszczakowskiej. Wszyscy domownicy s艂u偶yli mu z t膮 mi艂o艣ci膮, jak膮 natchn膮膰 im umia艂. Je艣li nie Szczypior, zawsze Albo ksi膮dz Rabski, lub z biedy Ro偶ek i Przygodzki siedzieli na pos艂udze, bawi膮c go, jak umieli. Na go艣ciach te偶 nie zbywa艂o, Ale jednym, kt贸rego si臋 wcale nie spodziewa艂 Ani on, Ani nikt, by艂a Spytkowa, kt贸ra pod pozorem, i偶 do Leszczakowskiej przyby艂a, zajecha艂a do dworu w Nadstyrzu. Gdy mu o tym powiedziano, Bajbuza gwa艂tem chcia艂 odzia膰 si臋, cho膰 na nogach utrzyma膰 nie m贸g艂, A Szczypior ledwie wym贸g艂, i偶 si臋 okrywszy opo艅cz膮, kaza艂 pod r臋ce wyprowadzi膰 do niej. Lecz nim si臋 d藕wign膮艂, Spytkowa zawiadomiona we drzwiach ju偶 sta艂a.

- Prosz臋 - rzek艂a - od 艂o偶a Ani kroku! Przyby艂am tylko widzie膰 was na oczy w艂asne i przekona膰 si臋 o zdrowiu. Wiem, 偶e odwiedziny kobiety dla chorego niewczesne, Ale wytrwa膰 nie mog艂am.

Rotmistrz co艣 be艂kota艂, r臋k臋 przy艂o偶ywszy do serca. Spytkowa przyst膮pi艂a kilka krok贸w, usiad艂a, u艣miechn臋艁a mu si臋, stara艂a go o偶ywi膰 i wla膰 otuch臋. Prawdziwie te偶 czarodziejsko podzia艂a艂y te odwiedziny.

- A, kr贸lowo moja! - wo艂a艂 Bajbuza. - Gdyby mnie dziesi臋ciokro膰 sro偶ej raniono, czy偶by mi dzisiejszy dow贸d waszego dobrego serca dla mnie nie by艂 setn膮 nagrod膮? Krwi nie 偶a艂uj臋.

Pr贸bowa艂a Spytkowa rozpytywa膰 o wypadek, Ale si臋 strasznie zmi臋sza艂 i to, co jej powiedzia艂, wcale nie obja艣ni艂o o nim.

Zabawiwszy chwil臋, jejmo艣膰 poda艂a mu r臋k臋 i odjecha艂a nazad, Ale po sobie zostawi艂a wra偶enie takie, i偶 Bajbuzy trudno by艂o pozna膰. Od偶y艂, nawet o straconych dla siebie Inflantach zapomnia艂, cho膰 one mu na sercu le偶a艂y.

By艂o to w艂a艣nie pod ten czas, gdy listy i go艅ce o zwyci臋stwie odniesionym pod Kircholmem wie艣膰 przynios艂y. 艁zy si臋 toczy艂y rotmistrzowi, gdy czyta艂 pismo owego Krajewskiego z chor膮gwi Niewiarowskiego, * kt贸rego dobrze zna艂, A co go Suderma艅ski w niewol臋 wzi膮wszy, bada艂 o Polak贸w i wierzy膰 mu nie chcia艂.

Cho膰 Autor traktuje 鈥渙wego Krajewskiego鈥 jako osob臋 znan膮 i Bajbuzie, i czytelnikowi, nie ma o niej poza tym 偶adnej wzmianki w powie艣ci.

Przyniesiono potem opis bitwy pod Kircholmem. C贸偶 to by艂a za rado艣膰 i za zazdro艣膰 wzgl臋dem tych, co w niej uczestniczy膰 mogli.

- Zb贸jom, co mnie zr膮bali, krew moj膮 daruj臋 - wo艂a艂 Bajbuza - Ale tego, i偶 mnie rozbroili i bezczynnym uczynili, nigdy!

Powoli jednak od tego dnia, gdy go Spytkowa nawiedzi艂a, pocz膮艂 Bajbuza coraz 偶ywiej przychodzi膰 do siebie. Szczypior co dzie艅 Leszczakowskiej donosz膮c, jak spa艂, co m贸wi艂, jak si臋 czu艂 chory, dodawa艂 teraz:

- Ju偶 mi si臋 tak widzia艂o, jakby 偶ycia rotmistrzowi mia艂o si臋 odechcie膰, Ale widz臋, 偶e znowu 偶ywiej si臋 porusza i ma nadziej臋 wpr臋dce si艂y odzyska膰. O ranach nie ma co i m贸wi膰; zdrowe cia艂o, to si臋 goj膮 w oczach niemal, chod藕 ci臋偶kie by艂y.

Przywieziono z Krakowa osobliwy i zalecony bardzo balsam goj膮cy, kt贸rego u偶ycie przyczyni艂o si臋 tak偶e do pr臋dszego wyleczenia. Jedno tylko ci臋cie przez rami臋, g艂臋bokie bardzo, jeszcze si臋 ca艂kiem nie zamkn臋艁o, Ale rana coraz zmniejsza艂a. Bajbuza si臋 niecierpliwi艂 przy codziennym opatrywaniu, znajduj膮c, 偶e nigdy jeszcze tak si臋 opieszale nie zabli藕nia艂y rany, jak teraz. - Wieku to wina! - m贸wi艂 wzdychaj膮c.

Sejm pod ten czas mia艂 by膰 zwo艂any na pocz膮tek nast臋pnego roku do Warszawy, * A rotmistrzowi st臋sknionemu za lud藕mi i za publicznymi sprawami, do kt贸rych zawsze czu艂 poci膮g, chcia艂o si臋 koniecznie na nim znajdowa膰. Zapowiada艂 on si臋 burzliwszym jeszcze ni偶 poprzedzaj膮ce, z powodu ma艂偶e艅stwa kr贸lewskiego i buty szlacheckiej, kt贸ra wyros艂a znacznie w ostatnich czasach. Pomi臋dzy pospolitym rycerstwem, A panami i senatorami, co dawniej si臋 nigdy nie dawa艂o czu膰, rozdzia艂 si臋 tworzy艂 i dwa obozy przeciwne. Dot膮d bowiem jedno w Rzeczypospolitej szlachectwo by艂o, A w nim stopnie dawa艂a tylko zas艂uga pojedynczym ludziom. Nie by艂o dostoje艅stw dziedzicznych i tytu艂贸w 偶adnych. Panowie za艣, kt贸rzy je偶d偶膮c po krajach obcych, napatrzyli si臋 i nas艂uchali r贸偶nych zaszczyt贸w granicznych, graf贸w, margraf贸w, baron贸w, ksi膮偶膮t, na艣ladowa膰 to chcieli w Polsce i od cesarz贸w i kr贸l贸w wyjednywali sobie r贸偶ne denominacje, kt贸rych w domu te偶 za偶ywa膰 pr贸bowali. Tak Myszkowscy od Gonzag贸w sobie ich nazwisko i tytu艂 wyprosili, A drudzy, jak Radziwi艂艂owie, mieli je od cesarz贸w. Szlachta na t臋 innowacj臋 niech臋tnym okiem patrzy艂a i opiera艂a si臋 jej jako nowy stan w Rzeczypospolitej stworzy膰 mog膮cej. St膮d na ostatnich sejmach ju偶 coraz dobitniej mi臋dzy izbami senatorsk膮 A poselsk膮 czu膰 si臋 dawa艂 Antagonizm, nieufno艣膰, wypowiedziana niemal walka. Panowie si臋 wi臋cej oko艂o tronu i kr贸la skupiali, szlachta przy hetmanie, Zebrzydowskim i przeciwnikach rakuskich praktyk i zwi膮zk贸w. *

Mowa o sejmie zwo艂anym na pocz膮tek roku 1605 do Warszawy.

Uwagi Autora o cudzoziemskim pochodzeniu tytu艂贸w magnackich, o niech臋ci szlachty do nich, dalej o powstawaniu na tym tle ugrupowa艅 politycznych za Zygmunta III s膮 historycznie 艣cis艂e. Istotnie, szlachta skupia艂a si臋 wok贸艂 Zamoyskiego i jego niby spadkobiercy, Miko艂aja Zebrzydowskiego, A magnaci, senatorowie, zwolennicy Absolutnej w艂adzy kr贸lewskiej, tworzyli parti臋 tzw. regalist贸w ( 鈥渞ex鈥 - kr贸l).

Zamoyski g艂osi艂 otwarcie niebezpiecze艅stwo podzia艂u szlacheckiego stanu na magnat贸w tytu艂owanych i prosty gmin herbowny. Liczb膮 czuj膮c si臋 silniejsz膮, szlachta przygotowan膮 by艂a bodaj t艂umnie i gromadnie swoich praw dochodzi膰, A nowych przywilej贸w nie dopu艣ci膰, czuj膮c to, 偶e magnaci 鈥淎bsolutum dominium鈥 popiera膰 b臋d膮.

Listy, kt贸re od Urowieckiego czasem odbiera艂 Bajbuza, zach臋ca艂y go te偶, Aby na sejm nast臋pny zjecha艂 do Warszawy. Rotmistrz pisa艂, i偶 Zamoyski na zdrowiu czu艂 si臋 coraz gorzej i w dniu urodzin swych, ko艅cz膮c rok sze艣膰dziesi膮ty trzeci 偶ycia, gdy mu winszowano, i偶 szcz臋艣liwie klimakteryczne * lato przeby艂, odpar艂 wzdychaj膮c:

Klimakteryczny - tu: krytyczny, niebezpieczny dla 偶ycia. Klimakterem ( z greckiego - szczebel) nazywano ka偶dy rok si贸dmy w 偶yciu cz艂owieka czy w dziejach narodu. Mia艂 on przynosi膰, krytyczne zmiany.

- Po sze艣膰dziesi臋ciu i trzech leciech ka偶dy rok klimakteryczny.

Pragn膮艂 wi臋c mocno Bajbuza cho膰 o tyle si臋 wygoi膰, Aby m贸c do Warszawy zjecha膰 dla przys艂uchania si臋 naradom. Szczypior by艂 temu przeciwnym.

- Ledwie艣cie wypocz臋li i wydobrzeli po ranach - m贸wi艂 do niego - ju偶 was tam co艣 ci膮gnie, Aby si臋 znowu zburzy膰, zm臋czy膰 i nadaremnie nagniewa膰 na sejmie. Nie pomo偶ecie tam nic, A ucierpicie si艂a.

Rotmistrz nie dawa艂 sobie m贸wi膰 tego.

- Szczypiorze ty m贸j! - wo艂a艂 - chcesz mnie tu uw臋dzi膰 w Nadstyrzu, Ale ja ruchu i 偶ycia potrzebuj臋, daj偶e mi, kiedym bezczynny, cho膰 pos艂ucha膰, jak drudzy pracuj膮, A wre艣cie i hetmana starego zobaczy膰, A pok艂oni膰 mu si臋. Urowiecki pisze, i偶 postarza艂 bardzo, posmutnia艂; krto wie, jak d艂ugo po偶yje. Zawsze na mnie 艂askaw by艂, rad mnie widywa艂, chcia艂bym u jego boku jeszcze na tym sejmie stan膮膰. Niech ludzie widz膮, 偶e przyjaci贸艂 ma, kt贸rzy go nie odst臋puj膮.

Zacz臋to si臋 wi臋c zawczasu do Warszawy sposobi膰, pos艂ano dw贸r naj膮膰, posz艂y przodem wozy ze 艣pi偶arni膮 i obrokami dla koni, bo czasu pobytu rotmistrz sw贸j szlachecki dom trzyma艂 otwartym. W ostatku i Bajbuza dla siebie dzie艅 odjazdu naznaczy艂, Ale wprz贸d jeszcze pojecha艂 po偶egna膰 Spytkow膮.

Przyj臋艂a go jejmo艣膰 tak uprzejmie i serdecznie, jak zwykle, i cho膰 si臋 nie spodziewa艂a go wstrzyma膰, pr贸bowa艂a mu podr贸偶 t臋 odradzi膰.

- Zaledwie艣cie si艂y odzyskali - m贸wi艂a - A ju偶 znowu si臋 nara偶a膰 chcecie na strat臋 ich, bo sejm was zm臋czy.

- T臋skno mi do hetmana - odpar艂 rotmistrz. - Chc臋 go widzie膰 koniecznie, A i ten konflikt z kr贸lem o ma艂偶e艅stwo jak si臋 rozwi膮偶e dobrze z bliska widzie膰 i s艂ysze膰

Roz艣mia艂a si臋 Spytkowa.

- Was bo - rzek艂a - nic od zaj臋cia sprawami publicznymi nie odbiegnie - do nich byli艣cie stworzeni. Domowego szcz臋艣cia cichego nigdy by wam nie by艂o dosy膰.

- Nie mia艂em go nigdy - odpar艂 Bajbuza - Ani o nim marzy艂em. Jako 偶o艂nierz musia艂em by膰 zawsze gotowym si膮艣膰 na ko艅, wi臋c z moim losem niczyich wi膮za膰 nie chcia艂em. 呕ycia tak znaczniejsza cz臋艣膰 up艂yn臋艂a, A dzi艣 jam ju偶 stary! Czym艣 jednak 偶y膰 potrzeba i cz艂owiek si臋 偶ywi spraw膮 og贸ln膮, gdy w艂asnej mu braknie.

- Wracajcie偶 rych艂o - przy po偶egnaniu cicho doda艂a Spytkowa. - Wszyscy my tu na was niecierpliwie i t臋skno oczekiwa膰 b臋dziemy, A ja o sobie nie m贸wi臋, bo wy艣cie mi jedynym opiekunem na 艣wiecie.

艁zy jej w oczach b艂ysn臋艁y, rotmistrz do r臋ki si臋 pochyli艂, uca艂owa艂 j膮 i umkn膮艂 co pr臋dzej.

Podr贸偶 do Warszawy w porze ch艂odnej przy zmiennym powietrzu nie by艂a wygodn膮 Ani po艣pieszn膮, Ale Bajbuzie ruch i czynniejsze 偶ycie przywr贸ci艂y troch臋 dawnego rycerskiego ducha i humoru.

Po drodze ma艂o nie na ka偶dym popasie i noclegu spotykali si臋 ze szlacht膮, t艂umnie na sejm ci膮gn膮c膮, A bardzo niech臋tnie dla kr贸la i dworu usposobion膮. Narzekano te偶 na pan贸w senator贸w, i偶 pos艂om na poprzedzaj膮cych ju偶 sejmach wszelk膮 w艂adz臋 prawodawcz膮 wydrze膰 usi艂owali, izbie poselskiej g艂os odejmowali, sami rozstrzyga膰 wszystko pragn臋li. Zach臋cano si臋 do czynnego oporu, spodziewaj膮c wodz贸w w Zamoyskim i Zebrzydowskim.

W samej Warszawie jeszcze burzliwiej wrza艂o wszystko i miota艂o si臋, A oczy by艂y na Zamoyskiego zwr贸cone. Przybywa艂 on, Ale gdy go po raz pierwszy zobaczy艂 rotmistrz, ul膮k艂 si臋 i serce mu si臋 艣cisn臋艁o. Nie ten ju偶 by艂 cz艂owiek, co przedtem; na twarzy i w mowie czu膰 by艂o znu偶enie 偶ywotem, A gdy o przysz艂o艣ci mowa przychodzi艂a, ogl膮da艂 si臋 na Zebrzydowskiego, jakby mu j膮 chcia艂 powierzy膰.

W pocz膮tkach zaraz pomi臋dzy pos艂ami A senatorami przysz艂o do spor贸w, cisn臋li si臋 pos艂owie do izby, nie dawano im miejsca, odstrychali si臋 wi臋c i osobno naradza膰 chcieli. Razi艂y ubog膮 szlacht臋 dwory pan贸w, z kt贸rymi na sejm zje偶d偶ali, jak Sieniawski, kt贸ry, opr贸cz dworu i przyjaci贸艂, stu husarz贸w prowadzi艂 jak na wojn膮.

Wyst膮pi艂 zaraz Zamoyski z mow膮 o sprawach Rzeczypospolitej, w kt贸rej nikogo nie oszcz臋dza艂, Ani kr贸la, Ani opiesza艂ej szlachty, kt贸ra na obron臋 kraju nie tak gorliwie 艣pieszy艂a, jak by艂a powinna. M贸wi艂 hetman przeciw rozlu藕nionej karno艣ci wojskowej i zwi膮zkom, wspomnia艂 o sprawie tytu艂贸w cudzoziemskich i chocia偶 na niego samego k艂adziono t臋 potwarz, i偶 si臋 dla siebie i syna o tytu艂 ksi膮偶臋cy stara艂, otwarcie rzek艂, zapieraj膮c si臋 tego:

鈥淐o do mnie, wol臋 z t膮 cn膮 braci膮 moj膮 r贸wnej wolno艣ci za偶ywa膰, jako偶, dali B贸g, i najmniejszego szlachcica r贸wnym sobie k艂ad臋 we wszystkim. Z tej to nier贸wno艣ci pochodzi luksus, ka偶dy bowiem pnie si臋 i chce si臋 jak najhojniej okaza膰鈥.

Tkn膮艂 wre艣cie owego nieszcz臋snego ma艂偶e艅stwa kr贸la z Rakuszank膮 i rzek艂 otwarcie: 鈥淶amys艂 Waszej Kr贸lewskiej Mo艣ci 偶enienia si臋 z siostr膮 nieboszczki 艣p. kr贸lowej polskiej wcale mi si臋 nie zda. Przez o偶enienia dom rakuski poujarzmia艂 kr贸lestw tyle, nadto, jest to obrzydliwe, zakazane od Boga, A wiesz Wasza Kr贸lewska Mo艣膰, i偶 Pan B贸g za grzechy kr贸l贸w zwyk艂 lud wszystek kara膰. Z miejsca wi臋c mego i sumieniem senatorskim nie pozwalam na to i przecz臋鈥.

A 偶e i to na kr贸la k艂adziono, 偶e za 偶ycia swego mia艂 zamiar kr贸lewicza W艂adys艂awa koronowa膰, napomkn膮艂 hetman, i偶 to by monarchi臋 na dziedziczn膮 zmieni艂o i pozwoli膰 te偶 na to nie godzi艂o si臋.

鈥淣ie minie korona syna Waszej Kr贸lewskiej Mo艣ci - doda艂 - Ale dwie rzeczy potrzeba po temu. Daj mu Wasza Kr贸lewska Mo艣膰 przystojne wychowanie, wyjmij go spod opieki kobiet. Druga rzecz potrzebna, Aby cudzoziemcy byli od wychowania kr贸lewicza oddaleni...鈥

Z otwarto艣ci膮 potem zarzuca艂 hetman kr贸lowi, 偶e obietnic narodowi uczynionych nie spe艂ni艂, zamk贸w na Ukrainie nie wznosi艂, innych nie poprawia艂, A sam otacza艂 si臋 cudzoziemcami, Szwedami, Niemcami, Hiszpanami i rad膮 m艂od膮, kt贸rej si臋 dawa艂 powodowa膰, potajemnie koresponduj膮c z cudzoziemskimi monarchami.

鈥淶 pokoj贸w swoich kr贸lewskich tajemne listy posy艂a膰 raczysz - m贸wi艂 - do innych krain, przez cudzoziemce targujesz Albo pono przedajesz nas, Wasza Kr贸lewska Mo艣膰, A Rzeczpospolita dlatego przysi臋g艂e piecz臋tarze mie膰 chcia艂a, Aby 偶aden list kr贸lewski bez wiadomo艣ci ich nie by艂 pisany Ani pos艂any鈥.

Na ostatek nawet gro藕b膮 zako艅czy艂 to ostre nader przem贸wienie, przypominaj膮c, 偶e kr贸l贸w, nie dotrzymuj膮cych przysi膮g, wyganiano z Korony, A innych w ich miejsce wybierano.

鈥淛e偶eli wi臋c i Wasza Kr贸lewska mo艣膰 nie obaczysz si臋, Ani poprawisz, nam nie pozostanie nic, tylko Wasz膮 Kr贸lewsk膮 Mo艣膰 za morze wyprawi膰...鈥

By艂 to 艂ab臋dzi 艣piew wielkiego m臋偶a, przej臋ty gorycz膮, jak膮 go napoi艂y lata ostatnie, A zako艅czenie jego brzmia艂o uroczy艣cie jak modlitwa:

鈥淎 wy, cnotliwe dusze Tarnowskich, T臋czy艅skich, Ostrorog贸w, jakich ju偶 dzi艣 nie widzimy, kt贸rzy艣cie niegdy艣 wiernie ojczy藕nie s艂u偶yli, A dzi艣 w wiekuistej chwale na oblicze Boga patrzacie, upro艣cie nam, ojczy藕nie naszej, wsp贸lne pomno偶enie szcz臋艣cia w domu, zwyci臋stw nad nieprzyjacio艂y鈥. *

Wyj膮tki z mowy Zamoyskiego przytoczy艂 Kraszewski za dzie艂em Niemcewicza: 鈥淒zieje panowania Zygmunta III鈥.

Mo偶na sobie wystawi膰, jak na to usposobienie umys艂贸w, z kt贸rym sejm si臋 zebra艂, podzia艂a膰 musia艂a mowa ta, z otwarto艣ci膮 nieograniczon膮 wyg艂oszona, kt贸r膮 chciwie pochwycono, komentowano, roznoszono, zwi臋kszaj膮c nawet jej znaczenie.

By艂a w niej w istocie nieub艂agana, ostra, mo偶e za rze艣ko i nieopatrznie, Ale z pot臋g膮 wielk膮 wypowiedziana pawda. Nagania艂 surowo Zamoyski zadarcie si臋 z moskw膮 o Dymitra Samozwa艅ca. * 鈥淒zi艣 niekt贸rzy ichmo艣膰 mimo woli stan贸w wtargn臋li do Moskwy, jakiego艣 Dymitra na tron prowadz膮. S艂yszeli艣my, 偶e ten Dymitr by艂 zad艂awiony, dzi艣 znowu 偶yje! C贸偶 to, czy jak膮 komedi臋 Plauta lub Terencjusza graj膮 przed nami!鈥 * Przypomnia艂 hetman, 偶e radzi艂 przymierze z Iwanem Wasilewiczem uczynione zachowa膰.

Dymitr Samozwaniec - przy zbrojnej i politycznej pomocy Polski Dymitr Samozwaniec uzyska艂 tron carski w roku 1605 w walce z carem Borysem Godunowem. Dymitr zwa艂 si臋 w istocie Gryszka Otriepiew. O偶eni艂 si臋 z Maryn膮 Mniszch贸wn膮, c贸rk膮 wojewody Sandomierskiego, Jerzego Mniszcha. Popieranie kandydatury Dymitra na tron carski nara偶a艂o Polsk臋 na konflikt z Moskw膮.

Plautus Titus Marcius - komediopisarz rzymski z III - II w. p.n.e. Publius Terentius Afer - komediopisarz rzymski z II w. p.n.e.

Mowa jego, mo偶na powiedzie膰, sejmowi ca艂y jego charakter nada艂a. 艣mia艂o艣膰 Zamoyskiego pobudza艂a te偶 innych do odwagi. Pos艂owie, zawezwani do izby senatorskiej, odm贸wili przyj艣cia, p贸ki by im godnego ich miejsca nie uczyniono. Spierano si臋 o wszystko i ju偶 przewidzie膰 by艂o mo偶na, i偶 sejm, zamiast sprowadzi膰 uspokojenie w umys艂ach, zwi臋kszy rozdra偶nienie i zasieje niebezpiecznych roszcze艅 ziarno. Sko艅czy艂o si臋 na tym, 偶e coraz mocniej si臋 rozgor膮czkowuj膮cy pos艂owie poszli do grodu i Artyku艂y przeciwko kr贸lowi podawszy do ksi膮g, powr贸cili tylko po偶egna膰 Zygmunta, rozje偶d偶aj膮c si臋 do dom贸w. M贸wiono, 偶e kr贸l potem zap艂akany wyszed艂 z sali.

Nikt nie przewidywa艂 wszystkich nast臋pstw tego nowego rozj膮trzenia i rozdarcia, Ale na dworze kr贸la m贸wiono niemal g艂o艣no, 偶e je艣li dalej si臋 posunie burzliwo艣膰 szlachty, korona do si艂y uciec si臋 b臋dzie musia艂a dla obrony praw swych i dostoje艅stwa.

- Zarzucaj膮 kr贸lowi Jego Mo艣ci, 偶e si臋 Szwedami i Niemcami otacza, A mo偶e偶 by膰 inaczej, gdy swoi wszyscy przeciwko niemu powstaj膮?

Win臋 tego podburzenia sk艂adano ca艂膮 na Zamoyskiego; najbli偶si tylko, Zebrzydowski, Tylicki, G艂臋bicki, w obron臋 go brali i m臋stwo obywatelskie wynosili pod niebiosa. Sam on milcza艂 pos臋pnie, mo偶e zbytniej swej 偶a艂uj膮c otwarto艣ci, wiedz膮c, jakie wywar艂a skutki.

Na ustach Zebrzydowskiego ju偶 drga艂 z艂owrogi wyraz rokosz. By艂 on tak zapomnianym, tak niejasne dawa艂 poj臋cie prawa, na kt贸rym si臋 opiera艂, i偶 zaledwie rzucony, potrzebowa艂 obja艣nie艅 i t艂umaczenia. Wielu go wcale nie rozumia艂o. Powtarzano sobie pytanie, na kt贸re odpowied藕 gotowa艂 zi臋膰 Zebrzydowskiego, Smogulecki: 鈥渜uid est鈥 rokosz? *

Smogulecki - Maciej Smogulecki, 鈥渒anclerz鈥 rokoszu, Autor wielu pism rokoszowych, m.in. broszury pod tym 艂aci艅skim tytu艂em, kt贸ry przet艂umaczony na j臋zyk polski brzmi: 鈥淐o to jest rokosz?鈥

Zdaje si臋, 偶e Ani my艣l, Ani zamiar obwo艂ania rokoszu nie zrodzi艂a si臋 za 偶ycia hetmana. Os艂abiony ju偶, wedle 贸wczesnego zwyczaju Zamoyski, przygotowuj膮c si臋 do corocznej kuracji wiosennej, wyruszy艂 w kwietniu z Waarszawy do Zamo艣cia.

Bajbuza, 偶egnaj膮c go raz ostatni, gdy zobaczy艂 w krze艣le siedz膮cego, pos臋pnego, z czo艂em pofa艂dowanym, niespokojnego, rozdra偶nionego sob膮 i sprawami Rzeczypospolitej, mia艂 jakby przeczucie, 偶e go ju偶 nie ujrzy wi臋cej. Wszyscy jednak hetmana i siebie tym si臋 pociesza膰 starali, i偶 wiosna si艂y mu powr贸ci, od偶ywi i pokrzepi.

Rotmistrz tak偶e w艣r贸d poruszonych do zbytku 偶ywio艂贸w szlacheckich d艂u偶ej wytrwa膰 nie mog膮c, natychmiast wybra艂 si臋 do Nadstyrza. Wi贸z艂 z sob膮 zamiast pociechy trosk臋. Zdawa艂o mu si臋, 偶e co chwila pos艂ysze膰 mo偶e z艂owrog膮 wie艣膰:

- Umar艂 Zamoyski! *

Jan Zamoyski zmar艂 3 lipca 1605 roku, maj膮c 63 lata.

Przeczucie to nie by艂o daremnym i pierwszych dni czerwca rozesz艂a si臋 ju偶 pog艂oska, 偶e hetman 偶ycie zako艅czy艂. Bajbuza wierzy膰 temu nie chcia艂, wyprawi艂 bojarzyna swego do Zamo艣cia z listem do Urowieckiego, kt贸ry smutn膮 przywi贸z艂 odpowied藕.

鈥淪ta艂o si臋 - pisa艂 rotmistrz - wszyscy艣my sierotami. Tego, kt贸ry lat tyle przewodniczy艂 nam, A sta艂 na stra偶y Rzeczypospolitej, ju偶 nie ma. Z dawna w nim odzywa艂o si臋 to zgonu przedwczesnego przeczucie. Liczy艂 lat sze艣膰dziesi膮t i trzy zaledwie, Ale mu ich wiele znoje i troski podw贸jnie rachowa膰 kaza艂y. Od 艣mierci Batorego, Albo raczej od Zborowskiego sprawy, nieustann膮 walk膮 by艂y dni jego. My艣my si臋 wraz z jejmo艣ci膮 i synaczkiem 艂udzili nadziejami lepszymi. Wiosenna kuracja, chocia偶 jak zwykle os艂abi艂a go nieco, obiecywa艂a potem nowym od偶ywi膰 wigorem. Od kilku niedziel na zmienne powietrze wiosenne wychodzi膰 mu nie dawano, siedzia艂 wi臋c, niecierpliwie oczekuj膮c ko艅ca lek贸w. Dnia wtorego czerwca cieszyli艣my si臋 rumianemu licu, kt贸remu 艣wie偶o艣膰 zdawa艂a si臋 powraca膰. Wsta艂 dnia nast臋pnego zdr贸w i wes贸艂, z rodzin膮, jejmo艣ci膮, Tomaszem, z przyjacio艂mi i z nami rozmawiaj膮c, uprzejmie i z dobr膮 my艣l膮. Razem z nami siad艂 do sto艂u, A cho膰 niewiele jad艂, wsta艂 pokrzepiony, udaj膮c si臋 w艂oskim obyczajem na poobiedni膮 sjest臋 i drzemk臋. Czuwa艂 zawsze kto艣 przy nim na zawo艂anie, gdyby si臋 przebudzi艂. Wtem jejmo艣膰 zawo艂ano, gdy偶 po 艣nie otwar艂szy oczy, s艂abym i mdlej膮cym si臋 uczu艂. Przybieg艂a pani i synaczek, my艣my te偶 po艣pieszyli niema艂o strwo偶eni, chocia偶 gro藕nego jeszcze nic nie przewidywano. Tymczasem z onych md艂o艣ci, na r臋ku jejmo艣ci pani modl膮c si臋, skona艂 spokojnie鈥.

Okaza艂o si臋 p贸藕niej, jak donosi艂 Urowiecki, i偶 wszystko zawczasu przygotowane by艂o i rozporz膮dzone, pocz膮wszy od skromnego pogrzebu, A偶 do opieki nad dzieci臋ciem i wdow膮. Ta, jak z dawna wiedziano, powierzon膮 by膰 mia艂a Zebrzydowskiemu, kt贸rego 艣mier膰 hetmana od razu na wysokie stanowisko zast臋pcy jego podnios艂a. Ci臋偶ar to by艂 na ramiona silne, Ale niespokojne, zbyt wielki. Wojewoda krakowski w pierwszej zaraz chwili okaza艂 to, mow膮 nieopatrzn膮, zapowiadaj膮c nieub艂agan膮 walk臋 i spe艂nienie tych wszystkich 偶膮da艅 zmar艂ego, kt贸re on w ostatniej swej wyrazi艂 mowie.

- Spadkobierc膮 mnie swym uczyni艂 - m贸wi艂 gp艂o艣no Zebrzydowski - niegodzien bym by艂 tego zaszczytu, gdybym, bodaj 偶ycia stawi膮c, nie stara艂 si臋, Aby jego dezyderia * si臋 spe艂ni艂y, A te te偶 ca艂y nar贸d podziela, krom tych, kt贸rzy kr贸lowi schlebiaj膮 i do zdrady mu posi艂kuj膮.

Dezyderia ( z 艂ac.) - pragnienia, zamiary, plany.

Listy, kt贸re z r贸偶nych stron nadchodzi膰 zacz臋艂y do Nadstyrza, wprawi艂y i rotmistrza w niepok贸j wielki. Dop贸ki hetman 偶y艂, 艣lepo szed艂 za nim, teraz si臋 uczu艂 znowu na rozdro偶u. Z kr贸lem i dworem nie my艣la艂 si臋 jednoczy膰, A od Zebrzydowskiego dzieli艂a go nie jaka艣 niech臋膰 ku niemu, Ale obawa, A偶eby zbyt gwa艂townie si臋 nie rzuci艂 przeciw kr贸lowi, szlacht臋 za sob膮 ci膮gn膮c. Jak bardzo wielu innych, Bajbuza nie dobrze rozumia艂 znaczenie wyrazu tego, kt贸ry teraz z ust do ust sobie podawa膰 zaczynano. Kr膮偶y艂y wprawdzie wyk艂ady i odpowiedzi na pytanie: 鈥渜uid est鈥 rokosz?, Ale dzieje nie dawa艂y jasnej odpowiedzi, zatar艂y si臋 tradycje jego, je艣li jakie by艂y. Musiano w ostatku tworzy膰 fa艂szywe, Aby si臋 podeprze膰 nimi.

Opr贸cz Zebrzydowskiego, zi臋膰 jego, pe艂en energii, ruchawy, czynny, 艣mia艂y A wymowny Smogulecki, Wielkopolanin, kt贸rego czasu sejmu rotmistrz widywa艂 cz臋sto, ju偶 na贸wczas podrzuca艂 t臋 my艣l, 偶e je艣li kr贸l uparcie przy ma艂偶e艅stwie sta膰 b臋dzie i rakuskich praktykach, rokosz przeciwko niemu zwo艂a膰 potrzeba. Nie co innego te偶 Zamoyskiemu narzuca艂 Janusz Ostrogski * ofiaruj膮c ca艂膮 szlacht臋 na ko艅 wsadzi膰 i postawi膰 na granicy, Aby Rakuszanki nie dopu艣ci艂a.

Janusz Ostrogski, ksi膮偶臋 Ostrogski Janusz, syn s艂awnego Konstantego, by艂 kasztelanem krakowskim. W przeciwie艅stwie do ojca, kt贸ry trwa艂 przy prawos艂awiu, przeszed艂 na katolicyzm.

To, czego nast臋pstw si臋 l臋ka艂 Zamoyski, Zebrzydowskiemu ze Smoguleckim wydawa艂o si臋 narz臋dziem najdzielniejszym. Z ust do ust wi臋c podawano sobie: rokosz, to jest pospilite ruszenie szlachty, przeciwko kr贸lowi i jego stronnictwu.

Bajbuza mia艂 wstr臋t i do wyrazu, i do tego, co on m贸g艂 w sobie zamyka膰 jako ziarno.

- Wi臋c wojna domowa - m贸wi艂 do Szczypiora. - Najstraszniejsza kl臋ska, jaka na nar贸d spa艣膰 mo偶e. Bracia przeciwko sobie. Kaimowska walka. Uchowaj nas Panie od niej! Uchowaj Panie!

- A c贸偶 b臋dzie, gdy szlacht臋 powo艂aj膮 - mrucza艂 Szczypior - czy my艣licie w domu siedzie膰, patrze膰 i s艂ucha膰 z za艂o偶onymi r臋kami, zosta膰 neutralist膮? Albo p贸j艣膰 kr贸la ratowa膰...?

- Gdyby nie to, 偶e hetman sta艂 przeciwko niemu - odpar艂 Bajbuza - kto wie, co bym uczyni艂, Ale wierz臋 tak testamentowi zmar艂ego, jak 艣lepo wierzy艂em 偶yj膮cemu. Oko艂o kr贸la obozem cudzoziemcy i kortezany. Ledwie bym nie 偶yczy艂 Tatar贸w, wojny, niebezpiecze艅stwa jakiego, kt贸re by nas od domowej zawieruchy salwowa艂o. Co poczniemy?

- Mo偶emy czeka膰 - rzek艂 Szczypior.

Co dzie艅 z rana zrywa艂 si臋 tak Bajbuza, spragniony wiadomo艣ci. Te, kt贸re mu przynoszono z 艁ucka i Ostroga, wszystkie brzmia艂y og贸lnym przeciwko kr贸lowi oburzeniem. Zebrzydowski na nowo podra偶niony, 偶e po Zamoyskim starostwo grodeckie krakowskie, * zamiast jemu, dosta艂o si臋 Myszkowskiemu, g艂o艣no ju偶 do wyst膮pienia si臋 gotowa艂. Dysydenci i Grecy z nim si臋 艂膮cyzli. Znowu sejm zapowiadano na rok nast臋pny, gdy ze swojej strony Zebrzydowski szlacht臋 wo艂a艂 do Proszowic. *

Starostwo grodzkie krakowskie uchodzi艂o za urz膮d szczeg贸lnie wa偶ny. Jak ka偶de starostwo dawa艂o posiadaczowi du偶e dochody, w tym wypadku za艣, z powodu blisko艣ci dworu kr贸lewskiego, by艂o stanowiskiem umo偶liwiaj膮cym wielkie wp艂ywy polityczne. Co do Myszkowskiego, patrz przypis 65 t. II

Chodzi o sejm w roku 1606, kt贸ry zwo艂ano na 7 marca do Warszawy. Jak ka偶dy sejm, tak i ten poprzedzano uniwersa艂ami kr贸lewskimi do sejmik贸w szlacheckich. Zebrzydowski ze swymi zwolennikami, wykorzystuj膮c fal臋 niezadowolenia szlachty, z polityki wewn臋trznej i zagranicznej kr贸la, chcia艂 wywrze膰 nacisk na sejm i dla osi膮gni臋cia tego zamiaru zorganizowa膰 wcze艣niej szlacht臋. Z jego inicjatywy zwo艂ano zjazd do Proszowic, gdzie odbywa艂y si臋 sejmiki ziemi krakowskiej. Podobny zjazd, Ale ju偶 ca艂ej prowincji ma艂opolskiej, odby艂 si臋 w Korczynie. Og艂oszono tam na dzie艅 9 IV 1606 r. zjazd ca艂ej szlachty polskiej w St臋偶ycy, osadzie miejskiej u uj艣cia Wieprza do Wis艂y, gdzie Zebrzydowski mia艂 starostwo. By艂y to zjazdy niejako prywatne, ze wzgl膮du na odbywaj膮cy si臋 w Warszawie sejm. Informuje o tym Autor w dalszym ci膮gu rozdzia艂u.

Zerwa艂 si臋 Bajbuza do tej podr贸偶y, rozmy艣li艂 potem i nie jecha艂. Pos艂a艂 Szczypiora ju偶 samego, Aby mu j臋zyka przywi贸z艂 z tego zjazdu, kt贸ry, w czasie sejmu niemal zwo艂any, zapowiada艂 g艂oszony rokosz. Chor膮偶y z Proszowic da艂 tylko zna膰, 偶e dla lepszego rozs艂uchania si臋 do Korczyna jecha膰 musi i czeka膰 kaza艂 na powr贸t sw贸j. W marcu wre艣cie zjawi艂 si臋 oczekiwany niecierpliwie chor膮偶y, przeciw kt贸remu wybieg艂 Bajbuza.

- Co przywozisz? Wojn臋 czy pok贸j?

- Sam nie wiem, wszystk膮 szlacht臋 ci膮gnie i wo艂a na zjazd do St臋偶ycy w kwietniu Zebrzydowski. Kr贸l na sejm, wojewoda ci膮gnie do siebie na obrady przeciwko niemu.

Rotmistrz nie rzek艂 nic zrazu, wypytywa艂, bada艂, s艂ucha艂 i m臋czy艂 si臋.

- Spadkobierc膮 jest po hetmanie - zamrucza艂 w ko艅cu. - Nie przyj艣膰 na jego zawo艂anie, by艂oby zdradzi膰 nieboszczyka! Dziej si臋 wola Bo偶a! Pojedziemy do St臋偶ycy!




Rozdzia艂 IX

Rzek艂o si臋 to 艂atwo - do St臋偶ycy, Ale gdy Szczypior, kt贸ry nic tai膰 i umalowa膰 nie umia艂, pocz膮艂 opowiada膰 o Proszowicach, A o tym, co w St臋偶ycy zamierzano, Bajbuza si臋 waha艂.

Chwyta艂 si臋 za w艂osy wo艂aj膮c:

- Zgadnij Jezu, kto ci臋 bije! Co tu robi膰, co tu robi膰? Do St臋偶ycy jecha膰, jak ze wszystkiego wida膰, na bratni膮 wojn臋? A nie jecha膰 nigdzie, to cz艂ek si臋 nie zda艂 na nic, A ruszy膰 na sejm, to regali艣ci poci膮gn膮 ku sobie, przeciw testamentowi hetmana!

Potem znowu w godzin kilka wo艂a膰 kaza艂 Szczypiora.

- Nie ma tu co my艣le膰 i czyni膰, ja do St臋偶ycy musz臋! Zwo艂uj膮 wszystk膮 szlacht臋. Tam zobaczymy dopiero, czy p贸jdziemy z Zebrzydowskim, czy nie. Gotowa膰 si臋 do podr贸偶y, musimy do St臋偶ycy!

Przy wieczerzy zwraca艂 si臋 do ksi臋dza Rabskiego:

- A ty, co m贸wisz, ksi臋偶uniu? Z kim tu i艣膰? Nie sta艂o nam hetmana, sami nie wiemy, co czyni膰 z sob膮. Ot贸偶 co to jeden cz艂owiek w Rzeczypospolitej znaczy. Cegie艂ka, klucz w sklepieniu! Wyjm膮 j膮, runie wszystko!

Ksi膮dz Rabski rozumnie m贸wi艂:

- Czemu偶 nie jecha膰? Niech rotmistrz jedzie, A nie podoba si臋 tam narada i postanowienie, mo偶na powr贸ci膰.

- Ju艣ci偶 mnie bez przekonania nie wezm膮! - wo艂a艂 Bajbuza. - Rzeczypospolitej s艂u偶y膰 do zgonu, Ale pysza艂kom i warcho艂om nigdy!

Szczypior, kt贸ry si臋 wszelakich rzeczy nas艂ucha艂, wtr膮ca艂:

- E, prawd膮 A Bogiem i jedna strona zanadto krzyczy i rzuca si臋, i druga zbyt nieszczerze, A podst臋pnie post臋puje. Ja kr贸la Jego Mo艣ci nie wini臋, Ale mu radz臋 nie zwa偶a膰 na wrzaw臋, swoje robi膰. Uspokoi膰 ich lada czym, A postawi膰 na tym, co postanowione. Kr贸l te偶 milczy Albo m贸wi niewyra藕nie. Ci grzesz膮 si艂膮 i zuchwalstwem, A regali艣ci chytro艣ci膮.

- Niech nas B贸g ratuje! - wo艂a艂 Bajbuza.

Gdy ju偶 podr贸偶 do St臋偶ycy postanowion膮 zosta艂a, rotmistrz wzi膮艂 na stron臋 Szczypiora i u艣ciska艂 go naprz贸d:

- Rad藕 ty mi.

- W czym?

- Gdy my si臋 st膮d oddalimy, Spytkowa niepewna w domu. Wr贸ci艂 jej m膮偶 i czyha na to, Aby j膮 pochwyci膰. Mnie si臋 troch臋 l臋ka, A gdy si臋 dowie, 偶em ja w St臋偶ycy, on tu przybie偶y.

- Na to rada 艂atwa - odpar艂 Szczypior. - Ja was nierad rzucam, to prawda, Ale wiem, jak wam o t臋 niewiast臋 chodzi; zostan臋 ja na stra偶y, A b膮d藕cie spokojni, 偶e tak obstawi臋 dw贸r i wie艣, A sam b臋d臋 na czatach, i偶 go nie dopuszcz臋. Ro偶kowi tego powierzy膰 nie spos贸b, bo burd臋 zrobi i ha艂asu tyle, 偶e naok贸艂 wszyscy wiedzie膰 b臋d膮, co grozi. Innego nikogo nie znam. Zostawcie mnie.

- Nie mo偶e by膰 inaczej, pojad臋 sam - westchn膮艂 Bajbuza. - Czas jest do St臋偶ycy, naznaczony dzie艅, drogi kawa艂. Rusz臋 jutro.

- O Spytkow膮 b膮d藕cie spokojni, w艂os jej z g艂owy nie spadnie.

W milczeniu u艣ciska艂 go rotmistrz i zaraz mu si臋 lice rozja艣ni艂o. Teraz ju偶 jecha艂 do St臋偶ycy spragniony tego, co si臋 tam dzia膰 mia艂o. Z dala dochodzi艂y g艂osy: rokosz.

- Nie rokosz ci jeszcze, bo na niego nie wo艂ano, Ale mo偶e w St臋偶ycy go uchwal膮.

Leszczakowska, kt贸ra o swego wychowanka tak si臋 l臋ka艂a, jakby on jeszcze niedo艣wiadczonym by艂 wyrostkiem, pocz臋艂a mu zaleca膰, Aby warcho艂贸w unika艂.

- Wszyscy m贸wi膮 - st臋ka艂a - 偶e tam si臋 straszne gotuj膮 rzeczy.

- Byle nie wojna! - westchn膮艂 Bajbuza. - Nie mam ci ni brata, ni swata, Ale gdyby przysz艂o na swoich i艣膰 z szabl膮 dobyt膮, zdawa艂oby mi si臋, 偶e rodzonych morduj臋. O Jezu mi艂osierny!

Z takimi my艣lami wyruszy艂 rotmistrz z domu. Kawa艂 dobry drogi prawie si臋 z nikim nie spotyka艂 i nie m贸wi艂, Ale na wi臋kszym go艣ci艅cu zacz臋艂o by膰 g臋sto od ludzi. Szlachta ci膮gn臋艂a nie jak na sejm Albo na pospolity zjazd, Ale niemal jak na wojn臋. Niekt贸rzy mo偶niejsi jechali we dwadzie艣cia i pi臋膰dziesi膮t koni i zbrojnych hajduk贸w lub husarzy.

Po sejmach si臋 od lat wielu, dla tego swego niespokoju ducha, w艂贸cz膮c Bajbuza, na dworze Zamoyskiego mn贸stwo ludzi pozna艂. A 偶e go艣cinnym by艂 i schodzili si臋 do niego ch臋tnie znani i nieznani, naby艂 takiej wzi臋to艣ci, do kt贸rej si臋 i dziwaczne nazwisko przyczynia艂o, i偶 ma艂o go kto nie zna艂.

A znali go i z tego, 偶e chorowa艂 na dobro i mi艂o艣膰 Rzeczypospolitej, 偶e jej s艂u偶y艂, A nigdy 偶adnej nagrody, 偶adnego urz臋du nie przyj膮艂. By艂y to owe czasy, gdy jeden na przyk艂ad Opali艅ski 艁ukasz umia艂 sobie pi臋tna艣cie starostw wyprosi膰, wi臋c ten, co s艂u偶y艂 ci膮gle, A 偶adnego nie chcia艂 r贸s艂 w oczach szlachty. Zwali go, 艣miej膮c si臋, Katonem. * Na go艣ci艅cu, jak si臋 tylko mija膰 pocz膮艂, zatrzymywano go ci膮gle.

Katon - Marcus Portius Cato ( 95-46 p.n.e.), od miejsca urodzenia zwany Utyce艅skim. Rzymski m膮偶 stanu, 偶yj膮cy za czas贸w Juliusza Cezara, znany z republika艅skich przekona艅 oraz nieposzlakowanej cnoty i uczciwo艣ci.

Niezmiernie rozogniona szlachta ci膮gn臋艂a do St臋偶ycy, gotowa kr贸lowi, gdyby wszystkich jej wymaga艅 nie zaspokoi艂, wypowiedzie膰 pos艂usze艅stwo, wyda膰 wojn臋, og艂osi膰 kaptur * i now膮 elekcj臋. Krzyczano publicznie, 偶e tak, A nie inaczej by膰 musi.

Og艂osi膰 kaptur - kapturem zwano konfederacj臋 szlachty po 艣mierci kr贸la na czas bezrk贸lewia, dla utrzymania jedno艣ci i porz膮dku. Og艂oszenia 鈥渒aptura鈥 za 偶ycia Zygmunta III oznacza艂oby jego detronizacj臋.

Dnia jednego w ma艂ej mie艣cinie na noclegu ju偶 tak wszystkie gospody znalaz艂 zaj臋te Bajbuza, 偶e got贸w by艂 na rynku namiot kaza膰 rozbija膰. Wtem z pobliskiego domu wyszed艂 szlachcic lat 艣rednich, skromnie ubrany, niepoczesny wcale, w szarej opo艅czy, A rotmistrz w nim pozna艂 Piotra Smolika. *

Piotr Smolik - szlachcic znany w ca艂ej Polsce zar贸wno z zas艂ug wojennych i cn贸t rycerskich, jak i z doskona艂ego dowcipu. Wiele jego 偶art贸w i powiedze艅 kr膮偶y艂o po Polsce i zosta艂o zanotowanych w r臋kopisach.

Kto bo go na贸wczas nie zna艂. Jak Sta艅czyk by艂 za Zygmunt贸w, s艂ynny z dowcipu, tak teraz Smolik, rodzaj ubogiego Diogenesa, kt贸ry od nikogo nic nie potrzebuj膮c, prawd臋 wszystkim m贸wi艂. A by艂o go pe艂no wsz臋dzie. Wchodzi艂 do najwi臋kszych pan贸w, nie k艂aniaj膮c si臋 zbyt nisko, A ubiegano si臋 za nim, tak zdrowe zdanie mia艂, kt贸re zawsze tak przystroi艂, i偶 si臋 nim ubawi艂 ka偶dy, nawet ten, kogo ubod艂o. Smolik pozna艂 Bajbuz臋 po samym wzro艣cie i zamachu.

- Rotmistrzu - krzykn膮艂 - w izbie u mnie na dwu miejsca dosy膰, niechaj ludzie obozuj膮, ty si臋 rozgo艣膰 ze mn膮! Ja niewiele potrzebuj臋, byle 艂awy szmat pod noc, gdzie bym grzeszne ko艣ci do snu po艂o偶y艂.

- A, pan Piotr! - zawo艂a艂 rotmistrz.

- Do us艂ug.

Wszed艂, witaj膮c go, Bajbuza.

- Zgoda - rzek艂 - wy mnie dajecie dach, A ja prosz臋 na wieczerz臋, bo w贸z mam z sob膮 i kopcidyma, kt贸ry nam co przyskwarzy.

- Zgoda - odpar艂 Smolik.

- Do St臋偶ycy? - zapyta艂 Bajbuza.

- A ju艣ci膰! - roz艣mia艂 si臋 szlachcic. - Jak偶eby si臋 tam beze mnie obeszli! Gdy rozumnym zabraknie rozumu, musz膮 go u trefnisia, jakim mnie zow膮, po偶yczy膰. A wy? - doda艂.

- Ja te偶 do St臋偶ycy - westchn膮艂 rotmistrz. - Nie taj臋, 偶e z niepokojem w duszy, bo co to z tego wszystkiego b臋dzie?

- Mo偶e nic! - rzek艂 Smolik.

- To by jeszcze nie najgorzej by艂o.

- A mo偶e si臋 poczubimy - doko艅czy艂 szlachcic - i to by mo偶e niez艂e by艂o. Teraz na Suderma艅skiego, na Tatar贸w nas nie stawa艂o, A na rokosz gromady p艂yn膮. Znak to jest, 偶e nam si臋 kara Bo偶a nale偶y i nie minie.

- C贸偶e艣cie wy, regalist膮? - roz艣mia艂 si臋 Bajbuza.

- Ja? R贸偶nie bywa - odpar艂 Smolik. - Pod czas bywam regalist膮, pod czas warchol臋, czasem mi kr贸la 偶al, A czasem szlachty. Spotka艂em dzi艣 po kolei dw贸ch P臋kos艂awskich, * Prokopa naprz贸d, onego m膮偶nego zb贸ja, kt贸rego pewno znacie, potem Stanis艂awa, sandomirskiego starost臋. Pytam si臋 pierwszego cho膰 wiedzia艂em dobrze, i偶 do Zebrzydowskiego ci膮gnie: - Wasza mi艂o艣膰 dok膮d? - Moja mi艂o艣膰 tam - zawo艂a艂 - gdzie jak najpr臋dzej szabli b臋dzie doby膰 potrzeba, wi臋c do wojewody! Nauczymy kr贸la rozumu. Ja go zatem: 鈥淶goda, A was kto go b臋dzie uczy膰?鈥 鈥淣ie wiem鈥 odpar艂 i pojecha艂. Mil par臋 dalej zje偶d偶am si臋 ze Stanis艂awem.

Obydwaj P臋kos艂awscy, Prokop i Stanis艂aw, s膮 postaciami historycznymi, przy czym ich rozbie偶ne pogl膮dy polityczne odtworzy艂 Kraszewski wiernie.

Czo艂em, A wy dok膮d?

- Ano do Warszawy, na sejm.

- Na sejm? Do boku kr贸la? - A ju艣ci膰! Warcho艂贸w trzeba przetrzepa膰 i pokaza膰 im, co jest 鈥渕aiestas regia鈥, kt贸rej nie szanuj膮. A ja mu na to: - Tylkom co pomin膮艂 pana Prokopa, ten do Zebrzydowskiego poci膮gn膮艂 pod St臋偶yc臋. A co b臋dzie, gdy wy z kr贸lem, A on z wojewod膮 na placu boju si臋 spotkacie?

- Paln臋 po 艂bie pana brata - odpar艂 Stanis艂aw. - Nie moja wina, 偶e mi臋dzy rokoszan wlaz艂.

Spojrza艂 Smolik na Bajbuz臋.

- Co wy na to?

- Ja? ja? - zawarcza艂 rotmistrz. - Niech B贸g uchowa i nie dopu艣ci, Aby do tego przysz艂o! Takich P臋kos艂awskich znalaz艂oby si臋 wielu wi臋cej... i bracia by si臋 mieli zabija膰 dla...

- Dlatego, 偶e kr贸l Zebrzydowskiego wyrugowa艂 z uzurpowanej kamienicy! - doda艂 艣miej膮c si臋 Smolik. - Tak powiedz膮 g艂upcy.

Na wp贸艂 偶artuj膮c, wp贸艂 bolej膮c siedli za st贸艂 do wieczerzy, przy kt贸rej Smolik, cho膰 o smutnych m贸wi艂 koniunkturach, zachowa艂 weso艂e ci膮gle usposobienie.

- Szcz臋艣liwi艣cie - westchn膮艂 Bajbuza - bo was ten zam臋t nie pozabwia spokoju umys艂u i nie karmi gorycz膮.

- A co by pomog艂o, gdybym p艂aka艂! - odpar艂 pan Piotr. - 艣miechem cz艂owiek pr臋dzej ludzi naprowadzi ni偶 gniewem i fukaniem, ja te偶 wszystko w 艣miech obracam, Aby nie p艂aka膰.

- C贸偶 wy my艣licie? Co si臋 stanie? - niespokojny wtr膮ci艂 zn贸w Bajbuza.

- Na burz臋 si臋 wielk膮 zebra艂o - mrukn膮艂 Smolik. - Bywa z takich wielkich chmur ma艂y deszcz, Ale te偶 i obrywaj膮 si臋 one, A niszcz膮! Kto tu zgadnie, co nas czeka? Z jednej strony kr贸l, pan Wolski, Bobola, Myszkowski, ojciec Bernard, jezuici, A z drugiej Stadnicki Diabe艂, * Herburt, co go Szcz臋snym zowi膮, A Z艂ym by go - przysta艂o, P臋kos艂awski Prokop i co by艂o warcho艂贸w. Sam Zebrzydowski za kilku stanie.

Stadnicki Diabe艂 - Stanis艂aw Stadnicki, magnat, w艂a艣ciciel d贸br 艂a艅cuckich, s艂ynny warcho艂, Awanturnik i gwa艂townik, zwany dlatego Diab艂em. By艂 zwolennikiem Zebrzydowskiego, Ale w krytycznym momencie wycofa艂 w roku 1606 swe oddzia艂y z rokoszu; s艂yn膮艂 ze swych krwawych zwad granicznych z 艁ukaszem Opali艅skim, w艂a艣cicielem Le偶ajska i z ksi臋偶n膮 Ann膮 Ostrogsk膮, posiadaj膮c膮 dziedziczne dobra w Jaros艂awskiem.

- A 呕贸艂kiewski? - westchn膮艂 rotmistrz. - bo on w mych oczach nast臋pc膮 hetmana jako rycerza, gdy wojewoda zast臋puje go jako statysta.

Smolik g艂ow臋 w ramiona zanurzy艂 ( by艂 to ruch mu w艂asny, gdy mia艂 czym bryzn膮膰).

- 呕贸艂kiewski musi i艣膰 z Zebrzydowskim, bo膰 dwie rodzone sobie Herburt贸wny maj膮, A wojewoda statyst膮... takim jak i ja. Pierwszemu nie dadz膮 Potoccy zast膮pi膰 Zamoyskiego, drugi nie potrafi nikogo. Ale ja na komedie patrze膰 lubi臋 - doda艂 Smolik - A tu si臋 nam ucieszna gotuje. Kto lepiej zagra, przykla艣niemy, A wszystkim Aktorom Rzeczpospolita zap艂aci膰 musi! Oj zap艂aci! Zap艂aci!

- Byle bez krwi si臋 obesz艂o!

- Hm? - wtr膮ci艂 Smolik. - A to膰 waszmo艣膰 czyta艂 pewnie, 偶e gdy u Grek贸w grano teatrum, koz艂a bito na ofiar臋... Kto艣 tu i u nas nim musi by膰.

Ma艂o nie do p贸艂nocy gwarz膮c tak, przesiedzieli. Smolik drwi艂 i 偶atrowa艂, Ale wzdycha艂.

Nazajutrz Bajbuza nie wsta艂 jeszcze, gdy szlachcica, kt贸ry konie mia艂 liche, powoli jecha艂, A mo偶e si臋 ich wstydzi艂, w gospodzie ju偶 nie by艂o. Poci膮gn膮艂 przodem.

Ale na towarzyszach w podr贸偶y tej tak nie zbywa艂o, A coraz ich wi臋cej przybywa艂o ku St臋偶ycy i niekt贸rzy jechali z takimi pocztami, jakby istotnie przeciwko nieprzyjacielowi ci膮gn膮膰 mieli. Stroili si臋 wszyscy do nuty pana Zebrzydowskiego.

- Kaptur og艂osi膰 i now膮 zwo艂a膰 elekcj臋, je艣li kr贸l wszystkim 偶膮daniom wnet zado艣膰 nie uczyni ( a by艂y mi臋dzy nimi i takie, kt贸re nie w jego mocy zaspokoi膰 by艂o).

Ma艂o kto, tym zuchwalstwem przera偶ony, widzia艂 niebezpiecze艅stwo i stara艂 si臋 umys艂y u艣mierza膰 A uspokaja膰. Na niekt贸rych jednak twarzach czyta艂 rotmistrz zafrasowanie i z ust wyrywa艂y si臋 wyrazy 艂agodniejsze. Dobrze by艂o rzec: Kaptur - Ale co on za sob膮 poci膮ga艂?

Pod St臋偶yc膮 ju偶 ca艂e pu艂ki spotyka艂 Bajbuza i zrobi艂o mu si臋 markotno i straszno, Ale dow贸dcy tych si艂, Szcz臋sny Heerburt, Stadnicki, Zebrzydowski, Smogulecki, zwyci臋sko zawczasu podnosili g艂owy i weso艂o ju偶 tryumfy zapowiadali.

Nie doje偶d偶aj膮c rotmistrz stan膮艂 w lesie obozem, koniom odpocz膮膰. Sam by艂, A na duszy mu niewymownie sta艂o si臋 ci臋偶ko. Musia艂 sobie powtarza膰 dla uspokojenia sumienia, i偶 呕贸艂kiewski przecie偶 w tym obozie si臋 mia艂 znajdowa膰. Noc by艂a wiosenna, Ale ch艂odna, ksi臋偶yc w pe艂ni, las li艣cie puszcza膰 zaczyna艂. Nie tylko Bajbuza, Ale wielu jemu podobnych, pod noc do S.st臋偶ycy nie chc膮c ci膮gn膮膰, namioty tu porozbija艂o. Nad go艣ci艅cem pali艂y si臋 ogniska, pas艂y konie.

Rotmistrz wyszed艂 nade drog臋, kt贸r膮 i teraz bezprzestannie jezdni i wozy ci膮gn臋艂y. Sta艂 tak, spogl膮daj膮c na to obozowisko, kt贸re mu czasy wojenne, lepsze przypomnia艂o, gdy du偶y w贸z kryty si臋 zbli偶y艂, ros艂ymi ko艅mi ci膮gniony. Na wozie w czarnych sukniach, w czapkach z kun charakterystycznych siedzieli dwaj duchowni. Jeden z nich bladej twarzy, z kr贸tko postrzy偶on膮 br贸dk膮, r贸偶aniec w r臋ku trzyma艂 i modli艂 si臋, ca艂y zatopiony w Bogu. Ksi臋偶yc o艣wieca艂 w贸z tak jasno, i偶 w jednym 艂atwo pozna艂 Bajbuza dawno ju偶 nie widzianego ksi臋dza Skarg臋.

By艂o to dla niego tak po偶膮danym zjawiskiem, i偶 nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, Aby do wozu si臋 zbli偶ywszy, nie pozdrowi艂 go po chrze艣cija艅sku. Skarga si臋 偶ywo prze偶egna艂 i pochylaj膮c przypatrywa艂 stoj膮cemu nad drog膮. Nazwisko swe wymieni艂 rotmistrz. Kaza艂 si臋 zatrzyma膰 wo藕nicy ks. Skarga i z wolna z wozu wysiad艂 ku niemu.

- Niech konie wytchn膮 - rzek艂 do wioz膮cego. - Zawsze jeszcze w czas staniemy. A wy co tu robicie, mo艣ci rotmistrzu? - zapyta艂 艂agodnie.

- Ci膮gn臋 z inn膮 szlacht膮 do St臋偶ycy - rzek艂 Bajbuza. - Jeszczem tam nie by艂, wi臋c i nie wiem, co poczyna膰 maj膮.

- Nic dobrego pewnie - westchn膮艂 ksi膮dz Piotr - bo si臋 po tych, co zwo艂uj膮, spodziewa膰 nie mo偶na, Aby im istotnie na sercu troskliwo艣膰 o dobro Rzeczypospolitej le偶a艂a. Daj Bo偶e, Aby wielkich nieszcz臋艣膰 nie stali si臋 przyczyn膮.

- Nie przypisuj臋 sobie - odezwa艂 si臋 powoli rotmistrz - Abym w tych rzeczach widzia艂 jasno nast臋pstwa, Alem nawyk艂 by艂 pod chor膮gwi膮 nieboszczyka hetmana i艣膰, A gdy tego nam nie sta艂o, za tym pod膮偶am, komu on j膮 zleci艂.

- Cz艂owiekiem by艂 - rzek艂 Skarga - i omyli艂 si臋. Nie o Rzeczpospolit臋 im idzie, Ale o to, Aby kr贸lem zaw艂adali i nim rz膮dzili. Aza偶 nie widzicie, kto tu teraz spr臋偶yn膮 i pobudk膮?

Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 i doda艂:

- Rozpatrzcie si臋: dysydenci s膮 wsz臋dzie, r贸偶nowierc贸w d艂o艅 i nieprzyjaci贸艂 Ko艣cio艂a porusza wszystkim. Ci, co najgwa艂towniej krzycz膮, Janusz Radziwi艂艂, * Ostrogski, Zebrzydowski, Stadnicki, Smogulecki, z Ko艣cio艂em Albo zerwali, lub daj膮 si臋 tym, co na艅 nastaj膮, prowadzi膰. Smogulecki wprawdzie przez lat cztery teologii si臋 uczy艂 i ksi臋dzem chcia艂 zosta膰, A teraz na z艂e za偶ywa, co mu nauka da艂a! Przypatrzcie si臋 bli偶ej, dysydent贸w to dzie艂o, nieprzyjaci贸艂 wiary sprawa. Nie mo偶e kap艂an z Przenaj艣wi臋tszym Sakramentem ulic膮 przej艣膰, Aby go panowie dysydenci nie zel偶yli, A gdy ich ukara膰 przyjdzie, krzyczy Radziwi艂艂 o gwa艂t na jego pacho艂kach pope艂niony.

Wymieniany cz臋sto w tej cz臋艣ci powie艣ci ksi膮偶臋 Janusz Radziwi艂艂 by艂 wp艂ywowym magnatem litewskim. Wytrwale pozostawa艂 przy lutera艅skim wyznaniu, dlatego nienawidzili go jezuici, kt贸rym odp艂aca艂 wzajemno艣ci膮. Po upadku rokoszu wyjecha艂 za granic臋. Zmar艂 w roku 1621.

Skarga m贸wi艂 wzruszony wielce i g艂os mu zamar艂 w piersiach.

- A wy, ojcze, tu - przerwa艂 Bajbuza - jakim偶e wypadkiem?

- Nie wypadkiem - umy艣lnie jad臋 - rzek艂 Skarga. - Pos艂a艂 mnie kr贸l w tej nadziei, 偶e s艂owem potrafi臋 nawr贸ci膰 zb艂膮kanych. Szczeg贸lnej by na to 艂aski Bo偶ej potrzeba, Aby mnie pos艂ucha膰 chcieli.

Rotmistrz, kt贸remu ci膮gle po my艣li chodzi艂 呕贸艂kiewski, cicho zapyta艂 o niego.

- Niestety - odpar艂 ksi膮dz - zdaje mi si臋, 偶e i jego znajd臋 z Amalecytami, * Ale nie rozpaczam, i偶 pr臋dko omy艂k臋 uzna i cho膰 go krwi w臋z艂y z nimi 艂膮cz膮, do ko艅ca nie p贸jdzie z nimi.

Amalecyci - lud koczowniczy, kt贸ry mieszka艂 na pustyni mi臋dzy Palestyn膮 A p贸艂wyspem Synaj. Walczy艂 z Izraelitami. Skarga, kt贸ry cz臋sto przytacza艂 w swych kazaniach Stary Testament, nazywa rokoszan Amalecytami.

Po chwili o艣mieli艂 si臋 rotmistrz natr膮ci膰, i偶 kr贸l pewnym s艂usznym 偶膮daniom zado艣膰 czyni膮c, m贸g艂by mo偶e ten po偶ar ugasi膰.

- Nie wiecie wi臋c, 偶e na wszystkich sejmach Najja艣niejszy Pan nasz przyrzeka艂 i zar臋cza, 偶e spe艂ni, co tylko jest w jego mocy, Ale go s艂ucha膰 nie chc膮. Na ma艂偶e艅stwo nieprawe krzycz膮 ci, co w wielo偶e艅stwie lub grzechu jawnym 偶yj膮. Rzym przecie偶 dla wa偶nych pobudek dyspens臋 da艂, A ten, co wi膮za膰 i rozwi膮zywa膰 ma prawo, b艂ogos艂awi zwi膮zkowi. Jakim偶e prawem mu si臋 ci przeciwi膮, kt贸rzy dla siebie 偶adnemu ulega膰 nie chc膮?

Bajbuza by艂by go bodaj ca艂膮 noc s艂ucha艂, tak rzewny ten, przej臋ty g艂os kap艂ana do duszy mu trafia艂, Ale wo藕nica mrucza艂, A ksi膮dz Skarga przypomnia艂 sobie podr贸偶 piln膮. Po偶egna艂 wi臋c rotmistrza.

- Jedziesz - rzek艂 - A wi臋c pami臋taj, 偶e do zgody i pokoju ka偶dy ma nak艂ania膰 obowi膮zek.

W chwil臋 potem w贸z potoczy艂 si臋 dalej szlakiem przez ksi臋偶yc o艣wieconym ku St臋偶ycy, A Bajbuza d艂ugo sta艂 w miejscu zamy艣lony, ze sumieniem si臋 swym rachuj膮c.

Nast臋pny ranek ods艂oni艂 oczom rotmistrza widok, kt贸ry wszelkie jego przewidywania i to, o czym po drodze s艂ysza艂, przechodzi艂 daleko. Oko艂o sze艣ciu tysi臋cy szlachty obozem le偶a艂o doko艂a, w艣r贸d rozbitych namiot贸w i poustawianych w tabory woz贸w, A dzia艂o si臋 to w艂a艣nie w chwili, gdy zwo艂any by艂 sejm. Kr贸l sta艂 odosobniony, kupiono si臋 oko艂o zbuntowanych kilku przyw贸dc贸w. Ksi膮dz Skarga swoje do Zebrzydowskiego poselstwo sprawowa艂, Ale jaki by艂 jego skutek, o tym nic si臋 dowiedzie膰 nie by艂o mo偶na. Brzmia艂o i warcza艂o wszystko rokoszem jako nieuniknion贸膮 ostateczno艣ci膮. Zebrzydowski powo艂any, Aby na sejmie przed senatem swe 偶膮dania przek艂ada艂, odpowiada艂 uparcie, nie chc膮c ich podda膰 s膮dowi niczyjemu. 呕膮da艂 niemal pos艂usze艅stwa bez roztrz膮sania i rozs膮dzania sprawy. Z艂a wola by艂a widoczn膮.

Nasz mi艂o艣nik Rzeczypospolitej, kt贸ry dobra jej tylko szuka艂, poczciwy, A nigdy nie pewien, w kt贸r膮 ma i艣膰 stron臋, licz膮cy si臋 z sumieniem, trwo偶liwy o nie, wpad艂 w ten t艂um ju偶 nagromaczony pod St臋偶yc膮 jak w fale rozhukanego morza. W g艂owie chodzi艂o mu jeszcze to, co s艂ysza艂 od ksi臋dza Skargi, A tu ju偶 doko艂a przeje偶d偶aj膮cego zatrzymywa艂y g艂osy ochryp艂e, rozgor膮czkowane, nami臋tne.

Sz艂o naprz贸d o to, Aby sobie znale藕膰 bodaj jakiekolwiek ciasne miejsce i na nim si臋 taborkiem po艂o偶y膰, A potem i艣膰 mi臋dzy pan贸w braci i od nich uczy膰 si臋, co dalej czyni膰 przysta艂o. A tu nawet proste zaj臋ce kawa艂ka ziemi, gdzie by namiot rozbi膰 by艂o mo偶na i ognia roz艂o偶y膰, wykopawszy ognisko, stawa艂o si臋 nadzwyczaj trudnym. Gdziekolwiek stan臋艂y wozy i konie, przybiega艂 ju偶 鈥減rimus occupans鈥 * jaki艣 i wrzeszcza艂, 偶e tu zatkn膮艂 wczoraj jeszcze chor膮giewk臋 swego pana, tylko nie wiedzie膰, kto j膮 艣mia艂 naruszy膰. Z miejsca wi臋c na miejsce b艂膮dzi膰 przysz艂o Bajbuzie, nie mog膮c stan膮膰 i spocz贸膮膰. Inni gwa艂tem zajmowali sobie stanowiska, czego on czyni膰 nie chcia艂. Czas up艂ywa艂, konie i ludzie si臋 m臋czyli, p臋dzono nieszcz臋snego z miejsca na miejsce.

Primus occupans ( 艂ac.) - ten, kto pierwszy zaj膮艂 dane miejsce.

B艂膮dzi艂 wi臋c ponury i kwa艣ny, gdy z dala ujrza艂 w czwa艂 nadbiegaj膮cego ku sobie, A potykaj膮cego si臋 co krok z powodu n贸g obrz臋kni臋tych Gubiat臋. Ten tu ju偶 by艂 jak w domu.

- Rotmistrzu, A co? Miejsca widz臋 nie macie! - krzykn膮艂. - To wszystko przez to, 偶e Gubiat臋 odprawili艣cie. Ja natychmiast was obsadz臋.

Obejrza艂 si臋. Kawa艂 pola przy p艂ocie, kt贸ry od niego ogr贸d oddziela艂, sta艂 wolny. Miejsce by艂o pochy艂e, tak 偶e woda, na wypadek deszczu, sp艂ywa艂a z niego.

Gubiata pochwyci艂 od kopijnika p贸艂kopi臋 i wbi艂 j膮 w ziemi臋.

- Tu! - krzykn膮艂.

Wtem przypad艂 z wrzaskiem niedaleko na ziemi z garnkiem mi臋dzy kolanami siedz膮cy szlachcic.

- Miejsce to ja okupowa艂em wczoraj!

- A jam je pozawczoraj zaj膮艂 - odpar艂 Gubiata, staj膮c przeciwko niemu. - Ruszaj precz, chceszli by膰 ca艂y i z garnuszkiem!

Zaczynali si臋 z sob膮 ujada膰 ju偶, A Bajbuza chcia艂 dalej jecha膰, gdy szlachcic z garnkiem popchni臋ty salwowa艂 si臋 ucieczk膮. Kopia wbita sta艂a.

- Tu rozk艂ada膰 ob贸z! - zawo艂a艂 Gubiata - A kto b臋dzie 艣mia艂 ro艣ci膰 do placu prawa, po 艂bie go, to Argument najlepszy!

Nikt si臋 ju偶 jednak nie sprzeciwia艂. Stan臋艂y wozy, rozbito co pr臋dzej du偶y namiot Bajbuzy, ludzie natychmiast zacz臋li si臋 rozgospodarowywa膰 i dla koni wbija膰 ko艂y, kt贸re naturalnie, niedaleko ich szukaj膮c, z cudzego p艂otu powyrywali. Gubiata, korzystaj膮c z okazji, wcisn膮艂 si臋 mi臋dzy czelad藕 i obj膮艂 rodzaj zwierzchnictwa nad ciurami.

Tymczasem Bajbuza pod namiotem co naj艣pieszniej suknie podr贸偶ne zrzuciwszy, odziewa艂 si臋, Aby wyj艣膰 i szuka膰 tych, z kt贸rymi si臋 naprz贸d widzie膰 i rozm贸wi膰 potrzebowa艂, z Zebrzydowskim i 呕贸艂kiewskim przede wszystkim. Innych Zamoyskiego przybocznych nie widzia艂 tu Ani o nich s艂ysza艂.

Na placu gwar panowa艂 straszliwy. Zbierano si臋 gromadkami. Gdzieniegdzie sta艂 na pie艅ku lub na postawionej 艂awce m贸wca, szeroko rozwodz膮c grawamina * przeciw kr贸lowi. W innych kupkach czytano paskwiluswy i 艣miechy si臋 rozlega艂y. Niekt贸re z nich by艂y gwa艂towne i bezwstydne, zuchwa艂e i pe艂ne obelg najbrutalniejszych przeciwko Zygmuntowi, Rakuszanom i jezuitom. *

Grawamina ( z 艂ac.) - oskar偶enia.

Rokosz pozostawi艂 po sobie ca艂膮 literatur臋. Zosta艂a ona wydana w trzech tomach jako 鈥淧isma polityczne z czas贸w rokoszu Zebrzydowskiego ( 1606-1608)鈥 przez Jana Czubka. Krak贸w 1916 tom I: 鈥淧oezja rokoszowa鈥, tom II i III: 鈥淧roza鈥. Oczywi艣cie znajduj膮 si臋 tam pisma pe艂ne obywatelskiej troski, nie tylko paszkwile.

Niedaleko od miejsca, kt贸re z pomoc膮 Gubiaty uda艂o si臋 opanowa膰 rotmistrzowi, wieda膰 by艂o n臋dzny stoliczek, pochwycony gdzie艣 w chacie mieszczanina, pochy艂o stoj膮cy, cho膰 grudkami ziemi popodpierany, i przy nim siedz膮cego z zakasanymi r臋kawami skryptora, kt贸ry z ogromnym pi贸rem g臋sim, maczaj膮c je we flaszeczce na sznurku uwieszonej, spisywa艂 co艣 na Arkuszu 偶贸艂tego papieru. Skryptor z g艂ow膮 pochylon膮 na rami臋 prawe, z zak膮szonymi usty, rzuca艂 oczyma wko艂o i to si臋 porywa艂, do pisania, to zatrzymywa艂 nagle, bo go stoj膮cy doko艂a odrywali, jedni krzykiem, drudzy nawet r臋kami targaj膮c.

Pochyleni nad sto艂em, dalej zwieszeni na ich ramionach ichmo艣膰 panowie szlachta sp贸r zajad艂y mieli o dyktowane grawamina. Sz艂o o spisanie ich jak najbardziej szczeg贸艂owe. Jeden podawa艂 do punkt贸w, i偶 kr贸l Jego Mo艣膰 przyrzek艂 komu艣 z d贸br swych wydzieli膰 grunt, A nie dotrzymap艂 tego; drudzy chcieli tylo, Aby g艂贸wniejsze spisywa膰 przeciw kr贸lowi zarzuty. Wrzawa nie dawa艂a dobrze zrozumie膰, o co chodzi艂o, bo zarazem kilka punkt贸w roztrz膮sano nami臋tnie. Skryptor by艂 w rozpaczy. Zaledwie rozpocz膮艂 punkt nowy, gedy mu niecierpliwy palec szlachecki zamazywa艂 i plami艂 Akt ledwie zagajony.

Grawamina, kt贸rych w Proszowicach by艂o punkt贸w dwadzie艣cia kilka, A w Korczynie pono czterdzie艣ci, w St臋偶ycy dochodzi艂y do p贸艂 seciny i nie wida膰 im by艂o ko艅ca. Nalegano szczeg贸lniej na to, A偶eby kr贸l wszystkich cudzoziemc贸w precz ode dworu usun膮艂, z Arcyksi膮偶臋tami si臋 nie wa偶y艂 Ani obcowa膰, Ani listowa膰, najemnego 偶o艂nierza oddali艂, A rozdawnictwo i szafunek urz臋d贸w i starostw nie od fawor贸w, Ale od zas艂ug uczyni艂 zale偶nym. Kto za艣 o tych zas艂ugach s膮dzi膰 mia艂, nie by艂o jasno. Wnosili inni, Aby dla dozoru nad k贸r贸lem Jego Mo艣ci膮 zawsze trzech senator贸w u boku jego z obowi膮zku przemieszkiwa艂o. Nieufno艣膰 by艂a jawn膮. Podejrzenie, i偶 koron臋 chciano Rakuszanom sprzeda膰, wyra偶a艂o si臋 bardzo szorstko i dobitnie.

Bajbuza sta艂 i s艂ucha艂 tych pl膮cz膮cych si臋 z sob膮 grawamin贸w coraz nowych, kt贸re skryptor zapisywa艂 i maza艂, rozpaczliwie palce sobie potem ze staw贸w wyci膮gaj膮c, gdy kto艣 dgo w bok potr膮ci艂.

Tu偶 sta艂 przy nim Smolik ze sw膮 skromn膮 i niepozorn膮 postaw膮 cz艂owieka, kt贸ry umy艣lnie ubogiego na duchu gra rol臋.

- Czo艂em, panie Piotrze - odezwa艂 si臋, rad, 偶e go spotka艂, Bajbuza - A co?

鈥淥ptime鈥 - * odpar艂 Smolik. - Chodz臋 i zbieram do torby grawamina, Aby ich jak najwi臋cej zgromadzi膰. S膮dz臋 jednak, 偶e je przewia膰 b臋dzie potrzeba, bo plewy w nich du偶o.

Optime ( 艂ac.) - najlepiej, doskonale.

- Nie wiecie co o panu hetmanie 呕贸艂kiewskim? - zapyta艂 rotmistrz.

- Tyle tylko, i偶 tu jest, Ale 呕贸艂kiewski niewidocznym, cicho siedzi.

- A wojewoda?

- Ten te偶 na naradach z Ostrogskim zamkni臋ty i oblicza nam nie ukazuje.

- A Stadnicki?

- S艂ycha膰 go A偶 tu - roz艣mia艂 si臋 Smolik. - Nastawcie ino ucha. On to powtarza: Kaptur, kaptur!

- Oho! - przerwa艂 Bajbuza - to膰 chyba za szparko, bo pierwej si臋 trzeba jednego zby膰, nim drugiego obiera膰 b臋dzie.

Smolik mu si臋 do ucha pochyli艂.

- Oni obaj z Herburtem ju偶 鈥減acta conventa鈥 za nadr膮 maj膮 dla Batorego. *

W czasie rokoszu Herburt zaleca艂 na tron jednego z rodu Batorych; Gabriela.

Po艂o偶y艂 palec na ustach.

- Ale o tym cicho, sprawa gard艂owa - szepn膮艂.

Tymczasem grawamina si臋 sypa艂y, A ka偶dy swoje przodem chcia艂 stawi膰, Aby na szarym ko艅cu ich nie zaniedbano.

Bajbuza s艂uchaj膮c marszczy艂 si臋, bez艂ad i rozterki przyprowadza艂y go do rozpaczy.

Smolik si臋 u艣miecha艂 i g艂ow膮 przerzuca艂 z ramienia na rami臋.

- Zapiszcie偶 pana G艂adzkiego! - krzycza艂 jeden zza ramion. - Ma艂偶once jego Krystynie... za zas艂ugi wojenne.

Smolik parskn膮艂.

- Pi臋膰dziesi膮t w艂贸k na 呕mudzi! - ko艅czy艂 krzykliwy.

- Ale naprz贸d wpiszcie偶 Unikowskiego Miko艂aja, bo to datuje od kr贸la Augusta! S艂yszysz... pisz... Przy艂uki i Pieszonomie, dwie wiosce. *

Dwie wiosce - dawna forma liczby podw贸jnej ( dualis); dzi艣 dwie wioski.

- Pob贸r 艂anowy i szosowy, czopowe i dawne 偶ydowskie pog艂贸wne - * wo艂a艂 inny - prywata na bok!

Nazwy danin i op艂at na rzecz skarbu pa艅stwa.

Zamazano palcem Przy艂uki.

艣cisk oko艂o stolika zaczyna艂 by膰 tak wielki, i偶 sam st贸艂 przechyli艂 si臋 na pisarza, A pisarz z pie艅skiem, na kt贸rym siedzia艂, obali艂 na ziemi臋. Tumult powsta艂.

- Chod藕my! - rzek艂 Smolik. - Tu ju偶 grawaminom koniec po艂o偶ono, Ale si臋 z nimi dalej spotkamy.

- Ja ich s艂ucha膰 nie my艣l臋 - wtr膮ci艂 Bajbuza. - Musz臋 p贸j艣膰 do 呕贸艂kiewskiego; ten dla mnie miar膮 b臋dzie, co czyni膰 mamy.

Nie zatrzymywa艂 go Smolik. Rotmistrz z wielk膮 trudno艣ci膮 si臋 przedzieraj膮c w艣r贸d t艂umu, kt贸ry cz臋艣ci膮 konno, w cz臋艣ci pieszo zalega艂 przestrze艅 ogromn膮, dopytywa艂 o hetmana 呕贸艂kiewskiego. Nie wzsyscy wiedzieli o nim.

Tymczasem otwarty namiot mu si臋 nastr臋czy艂, w kt贸rego podniesionym wnij艣ciu kilku sta艂o. Z dala ju偶 dostrzeg艂 gwa艂towne r膮k ruchy i pozna艂 z widzenia sobie znanego Diab艂a Stadnickiego, kt贸ry podniesionym g艂osem co艣 dowodzi艂, A pi臋艣ci膮 w g贸r臋 rzucan膮 popiera艂. Przy nim nie mniej gor膮czkowo miota艂 si臋 Herburt, na kt贸rego licu brzydkim, Ale wyrazu pe艂nym i rozumnym nami臋tno艣膰 poznaczy艂a stare 艣cie偶ki, kt贸rymi chodzi艂a od m艂odo艣ci jego. Rysy to by艂y ruchome, zmieniaj膮ce si臋, w kt贸rych gra艂 temperament niepohamowany.

Doko艂a dw贸ch tych najgor臋tszych rokoszu zwolennik贸w tworzy艂a si臋 gromada ciekawa, kt贸ra powoli coraz mocniej odczuwa艂a gwa艂townie jej na pastw臋 rzucane s艂owa, w kt贸rych ju偶 miary ni pow艣ci膮gliwo艣ci najmniejszej nie by艂o. Obel偶ywe wyzwiska dodawano do imienia kr贸la, A szlachta je wita艂a weso艂ymi 艣miechy. Tu r贸偶nowiercy szczeg贸lniej pobo偶ny faryzeizm karcili. Ojciec Bernard sta艂 z Bobol膮 pod pr臋gierzem.

Gdy w innych ko艂ach o Estoni臋, o stosunki w Prusiech i Inflantach g艂贸wnie naciskano tu osobisto艣ci wychodzi艂y na plac ulubie艅cy kr贸la: Wolski z Alchemi膮 sw膮, niemiecka s艂u偶ba, zausznicy A偶 do czeladzi. Malowano kr贸la jako sybaryt臋 jakiego艣, kt贸ry zamkni臋ty rozkoszowa艂 si臋 z faworytami swymi pustymi zabawki, nie przystoj膮cymi dostoje艅stwu panuj膮cego.

Kto艣 z boku rozpocz膮艂 czytanie mszy 艣wi臋tej przerobionej dla kr贸la, Aby go poda膰 z jezuitami w ohyd臋 i po艣miewisko. Tu i owdzie g艂o艣no brzmia艂o 鈥淎bsolutum dominium鈥, A wyrazu tego dosy膰 by艂o, Aby roznami臋tni膰 najch艂odniejszych.

Bajbuza, nie d艂ugo tu postawszy, dopyta艂 wre艣cie do wojewody Zebrzydowskiego, Ale ten by艂 zamkni臋ty jeszcze i nikogo nie dopuszczano do niego.

W t艂umach opowiadano, 偶e panowie senatorowie przybywali z Warszawy, wys艂ani dla rokowania z Zebrzydowskim. * Pocieszy艂o to nieco rotmistrza, bo mniej rokoszowo si臋 zapowiada艂o.

Senat wydelegowa艂 do Zebrzydowskiego do St臋偶ycy nast臋puj膮cych swoich cz艂onk贸w: biskupa p艂ockiego Baranowskiego, p艂ockiego wojewod臋 Krasi艅skiego i Andrzeja Przyjemskiego, kasztelana gda艅skiego.

Odprawiony z niczym u wojewody, zniech臋cony nieco, poszed艂 Bajbuza do 呕贸艂kiewskiego, Ale i ten na naradzie gdzie艣 si臋 znajdowa艂 i m贸wi膰 z nim nie by艂o mo偶na. P贸艂 dnia tak przew臋drowawszy pomi臋dzy ko艂ami i k贸艂kami, nas艂uchawszy si臋 pogr贸偶ek coraz ku wieczorowi gwa艂towniejszych, w miar臋 jak si臋 ludzie wzajem rozgrzewali, rotmistrz z niema艂膮 trudno艣ci膮 dobi艂 si臋 na powr贸t do swoich ludzi, przy kt贸rych znalaz艂 nieodst臋pnego ju偶 dla samego kocio艂ka, Gubiat臋.

Ten, cho膰 od namiotu niedaleko odchodzi艂, doskonale wiedzia艂, co si臋 gdzie dzia艂o, lecz z jego sprawozdania czu膰 by艂o tylko, 偶e si臋 wahali wszyscy i krok dalej do rokoszu ka偶dy wa偶y艂, widz膮c w nim wojn臋.

Nazajutrz bardzo rano Bajbuza by艂 u hetmana. Znalaz艂 go w domku lichym, za sto艂em, samego jeszcze i smutnie zadumanego.

- Wasza mi艂o艣膰, nie wiem, czy mnie sobie przypomnie膰 raczysz - odezwa艂 si臋 rotmistrz. - Dop贸ki 偶y艂 Zamoyski, szed艂em 艣lepo za nim, nie sta艂o go, jam nie statysta, A Rzeczypospolitej chc臋 s艂u偶y膰, przychodz臋 do was, dajcie wskaz贸wk臋. Sam ja niewiele wa偶臋, Ale, uchowaj Bo偶e, si艂y b臋dzie potrzeba, ludzi mam dobrych do boku, wedle przemo偶no艣ci postawi膰 mog臋.

Hetman wsta艂, witaj膮c go, Ale chmurnym obliczem.

- Chcecie tego ode mnie - odpar艂 smutnie - czego ja sam nie mam pewno艣ci, w kt贸r膮 si臋 pokierowa膰 stron臋. Szwagier m贸j, wojewoda krakowski, za gwa艂townie przeciw kr贸lowi spraw臋 podnosi, ju偶 si臋 g艂osy o rokoszu odzywaj膮, Ale w wielu grawaminach ma on s艂uszno艣膰 i w tym, 偶e nas kr贸l niejeden raz zawi贸d艂, bo go 藕li doradcy uwodz膮 tym, 偶e bezkarnie mo偶e, co chce. Zaburzy si臋 kraj rokoszem, z艂o z tego wynikn膮膰 mo偶e wi臋ksze ni偶 z kr贸lewskiego wahania si臋 i nies艂owno艣ci. Powiedz偶e sam, Azali jasnym, co czyni膰 mamy?

- Tymczasem szlachta ju偶 kipi i wre. Rokosz w powietrzu - odpar艂 Bajbuza.

- Kt贸偶 wie? Panowie senatorowie wczoraj przybyli. Wprawdzie nie odnios膮 do Warszawy nic pocieszaj膮cego - rzek艂 hetman - bo Zebrzydowski wezwany na sejm si臋 i艣膰 wzbrania, Ale uk艂ady nie zerwane, mo偶e porozumienie nast膮pi, gdy kr贸l postrze偶e, i偶 co艣 uczyni膰 musi. Jam nie pewien, Ani te偶 waszmo艣膰, rotmistrzu, nie 艣pieszcie z tym, co postanowicie, nie wi膮偶cie si臋.

Na te s艂owa wszed艂 Bykowski, kasztelan 艂臋czycki, i rotmistrz si臋 cofn膮艂.

B艂膮dzi艂 znowu, rad pomi臋dzy dniem wczorajszym A nast臋pnym upatrze膰 r贸偶nic臋. Ma艂a by艂a ona i nie na korzy艣膰 tych, co pokoju pragn臋li, bo 偶ywio艂y burzliwe, jak dro偶d偶e rzucone do kadzi, ca艂膮 j膮 porusza艂y. Nawet ci, co wczoraj chodzili zimni, poczynali si臋 z偶yma膰. Najnieprawdopodobniejsze potwarze w ko艅cu, powtarzane, nabiera艂y jakiego艣 pozoru rzeczywisto艣ci.

Nad wiecz贸r na placu rumor powsta艂. Nowy jaki艣 ferment przybywa艂. Gubiata ju偶 bieg艂, Aby 艣wie偶ego dosta膰 pieczywa, dop贸ki by nie ostyg艂o. W godzin臋 potem by艂 z powrotem wraz z Syrejk膮 Litwinem, kt贸rego najlepszym swym przyjacielem, kumem, bratem i pokrewnym nazywa艂. Syrejko, s艂uga Radziwi艂艂owski, by艂 naocznym 艣wiadkiem tego, co zasz艂o w Warszawie, A teraz si臋 na St臋偶ycy odbi膰 mia艂o.

- M贸w serde艅ko, A nie 艂偶yj偶e - doko艅czy艂, przedstawiaj膮c go, Gubiata - m贸w!

- Ot, jak to by艂o, kr贸liku m贸j - pocz膮艂 Syrejko, kt贸ry ju偶 po kilkakro膰 opowiadanie to powtarzaj膮c, dobrze si臋 go nauczy艂.

- Kr贸l Jego Mo艣膰 w senatorskiej izbie siedzia艂, do kt贸rej pos艂贸w powo艂a艂. Prawda, 偶e gdy senatorowie razem i pos艂owie do jednej si臋 zepchn膮, ciasno bywa, Ani s艂oweczeczka, Ale pan Myszkowski, marsza艂ek koronny, kt贸ry wiadomo, jak stoi u kr贸la, stan膮艂 na przesmyku i nie puszcza艂: - A ty艣 co zacz, pose艂?

Tedy Ansz pan Zienowicz, ksi臋cia jegomo艣ci przyjaciel i s艂uga, gdy go odepchn膮艂 lask膮 pan Myszkowski, porwa艂 si臋 na niego do szabli. Krzyk, wrzawa! Zawo艂a艂 Myszkowski na stra偶 i nie patrz膮c, 偶e Radziwi艂艂owski s艂uga, kaza艂 go wzi膮膰 pod halabardy. Miotaj膮cego si臋 i krzycz膮cego uprowadzili. *

Incydent z Zienowiczem na sejmie jest historyczny.

Wtem my, kt贸rych nas w podw贸rcu by艂o wi臋cej ni偶 kr贸lewskiej stra偶y, uderzyli艣my na Alarm. Pobieg艂 Szargie艂艂o do ksi臋cia, kt贸ry na g贸rze by艂: - Zienowicza pod stra偶 wzi臋to!

A tu nasi na wschody i stra偶 kr贸la cisn膮. Szcz臋艣ciem, 偶e zobaczywszy to ksi膮偶臋, z okna pocz膮艂 wo艂a膰 na swoich, Aby si臋 nie wa偶yli szabel dobywa膰. O w艂os by by艂a krew pociek艂a! Ale sam jak piorun spad艂 zaraz na d贸艂, pieni膮c si臋 z gniewu i krzycz膮c: - Co ty mi b臋dziesz tu dokazywa艂 i przewodzi艂, ludzi l偶y艂, wypycha艂 i ima膰 kaza艂? Dlatego, 偶e on domownikiem mym, A jam u was nie w 艂askach, zn臋cacie si臋 nad nim. Nie znios臋 tego! Nie znios臋!

I zawo艂a艂 na pos艂贸w, Aby go przemoc膮 uwolni膰 pomogli.

Tumult si臋 sta艂 A偶 w izbie senatorskiej, kr贸l poblad艂, bo i szcz臋k szabel s艂ycha膰 by艂o. Pos艂owie jednym g艂osem zawt贸rowali ksi臋ciu: 鈥淧uszczaj Zienowicza!鈥

Ze strony za艣 Myszkowskiego pocz臋li wo艂a膰: 鈥淛ak 艣mia艂 pod bokiem kr贸la szabli dobywa膰, kara za to na gardle!鈥

- Ot, jak by艂o! Ale zmusili Zienowicza, 偶e marsza艂ka przeprosi艂 i pu艣cili go bez s膮du.

- Ano, ksi臋ciu naszemu tego by艂o nadto - doda艂 Syrejko - nazajutrz pos艂贸w zabrali艣my litewskich do nogi i z sejmu precz do St臋偶ycy.

Przybycie to Litwy i Radziwi艂艂a da艂o si臋 zaraz uczu膰. Dola艂o oliwy do ognia. Dnia tego rokosz si臋 coraz g臋艣ciej i gwa艂towniej rozlega艂. Kr贸la nie poprawi! - wo艂ano.

- Wypowiedzie膰 mu pos艂usze艅stwo i kaptur og艂osi膰! - ko艅czy艂 Diabe艂 Stadnicki. - 鈥淩emedium鈥 jedyne: rokosz. Gdy cz艂ek zachorzeje niebezpiecznie, krwi puszczenie jedno leczy. 鈥淩emedium unicum9鈥, rokosz!


I wko艂o echem brzmia艂o: 鈥淩okosz!鈥

Koniec cz臋艣ci drugiej




Cz臋艣膰 trzecia.




Rozdzia艂 I

Zamo艣膰 od 艣mierci hetmana jakby dusz臋 postrada艂, kt贸ra mu dawa艂a 偶ycie. Nie t膮 ju偶 by艂 stolic膮 obrad powa偶nych i stra偶nic膮 bezpiecze艅stwa publicznego, sta艂 si臋 gniazdem chorobliwego niepokoju. Zamiast wielkiego m臋偶a, kt贸ry 偶ywio艂y wszelkie w mierze utrzyma膰 umia艂, rz膮dzi艂 tu i przewodzi艂 opiekun ( rodziny) i spadkobierca ( idei) hetmana - Zebrzydowski. Nigdy mo偶e dobitniej si臋 nie sprawdzi艂o to wielkie prawo, i偶 miara we wszystkim o znaczeniu czyn贸w ludzkich stanowi, A kto jej nie zna i nie czuje, ten tym samym ogniem, co wczoraj grza艂, jutro zniszczy i spali.

Na poz贸r ten to sam by艂 ogie艅 w piersi wojewody, kt贸ry o偶ywia艂 nieboszczyka, lecz Zebrzydowski nie hamowa艂 go Ani u艣mierza艂, Ale rozdmuchuj膮c, po偶ar nim nieci艂. Powtarza艂 on na poz贸r s艂owo w s艂owo to, co m贸wi艂 zmar艂y, te偶 same czyni艂 kr贸lowi wyrzuty, tego偶 zdawa艂 si臋 pragn膮膰, Ale pop臋dliwo艣ci膮 niepow艣ci膮gnion膮 grzeszy艂. Zdawa艂o mu si臋, 偶e do zburzonej A 艣lepej szlachty odwo艂uj膮c si臋, mog膮c jej, jak mu zar臋czali pochlebcy, sto tysi臋cy na ko艅 wsadzi膰, mia艂 w r臋kach swych los Rzeczypospolitej, kr贸la, wszystko. Widzia艂 si臋 zawczasu panem. Duma go upaja艂a.

Na zamku, gdzie przemieszkiwa艂 teraz, 艣cisk by艂 nieustanny. Zwo艂any zjazd do Lublina * gotowano. Wojewoda siedzia艂 w my艣lach zatopiony nad stosem list贸w, kt贸re rozrzucone przed nim le偶a艂y. By艂 ranek wiosenny, przez okno otwarte 艂agodne powietrze zdawa艂o si臋 wciska膰, Aby koi膰 i u艣mierza膰, Ale Zebrzydowski, czytaj膮c doniesienia i rzucaj膮c je, coraz si臋 bardziej unosi艂.

Zjazd St臋偶ycki powo艂a艂 szlacht臋 do Lublina na dalsze obrady.

Wtem w progu ukaza艂 si臋, drzwi ostro偶nie uchylaj膮c, Stanis艂aw Pon臋towski, * znany szaleniec i gwa艂townik, co dawno ju偶 obwo艂ywa艂 Rzeczpospolit臋 bez kr贸l贸w, A teraz obok Stadnickiego, Herburta, P臋kos艂awskiego, Smoguleckiego m贸g艂 stan膮膰 nieprzejednan膮 sw膮 gwa艂towno艣ci膮 i zuchwalstwem. By艂a to jedna z tych 偶agwi p艂on膮cych, kt贸re pod strzech臋 pod艂o偶y膰 do艣膰 by艂o, Aby po偶ar wznieci膰. Jak z drzewa wyciosany, gruby, silny, ruch贸w niezr臋cznych i ostrych, z ramionami w g贸r臋 podniesionymi, w kt贸rych g艂owa na grubym karku siedzia艂a, czarny, opalony, por膮bany, g艂贸wnie s艂yn膮艂 z szalonego m臋stwa i wymowy piorunuj膮cej. Umia艂 przemawia膰 do braci szlachty, kt贸rej wymowy nie potrzeba by艂o wytwornej , Ale dosadnej. Tak jak bigos i flaki wola艂a ni偶 pulpety i pianki s艂odzone, tak i to s艂owo grube, brudne cz臋sto, Ale 艣mia艂e, porywa艂o j膮 i zdobywa艂o.

Stanis艂aw Pon臋towski - jeden z najczynniejszych rokoszan, wyst臋powa艂 szczeg贸lnie ostro przeciw kr贸lowi.

Zebrzydowski, z wielu wzgl臋d贸w sam do niego podobny, chocia偶 wychowanie wi臋cej go og艂adzi艂o, l臋ka艂 si臋 Pon臋towskiego, A oszcz臋dza膰 go musia艂. Przez niego, przez P臋kos艂awskiego, przez zi臋cia swego, Smoguleckiego, m贸g艂 na gromady ludzi pu艣ci膰, co chcia艂 Aby je poruszy膰. Tylko Smogulecki si臋 niedarmo przez lat cztery teologii uczy艂 w seminarium w Rzymie, obok si艂y i 艣mia艂o艣ci mia艂 przenikliwo艣膰 i zr臋czno艣膰, gdy Pon臋towski od siekiery r膮ba艂.

Pon臋towski w progu si臋 zatrzyma艂 nieco, jakby o wnij艣cia pozwolenie prosi艂 i czeka艂 na nie.

- Chod藕 - westchn膮艂, papier rzucaj膮c, wojewoda. - Jaki偶 tam duch wieje?

Pon臋towski my艣la艂 kr贸tko.

- Ono to tak, jak przed burz膮 bywa - rzek艂. - Przerzuca si臋 wiatr. Czujesz go z p贸艂nocy, ju偶 ci zad膮艂 z po艂udnia, ledwie艣 si臋 opami臋ta艂, wieje ze wschodu.

Ruszy艂 barkami ogromnymi.

- A jak ono jest, to jest - doda艂. - W sk贸rze kr贸la Jego Mo艣ci nie chcia艂bym by膰. Nas艂ucha si臋, naje, napije 偶贸艂ci dosy膰, nim Albo go zmo偶emy, lub wygonim. Ale ja za wyp臋dzeniem g艂osuj臋.

Nic nie odpowiedzia艂 Zebrzydowski, zaduma艂 si臋.

- Nie tak to 艂atwe, jak ci si臋 zdaje - odezwa艂 si臋 po przestanku - A najgorsza rzecz, 偶e my nikogo pewnymi by膰 nie mo偶emy.

Milcza艂 troch臋.

- C贸偶 ty my艣lisz? Szwagier m贸j, pan hetman 呕贸艂kiewski, kt贸ry wie i pami臋ta nieboszczyka rady i wol膮, czy s膮dzisz, 偶e ja pewnym go by膰 mog臋?

- Ano! - rzek艂 Pon臋towski.

- Nie jestem go pewnym - ko艅czy艂 wojewoda. - Ksi臋cia Janusza Ostrogskiego * s膮dzisz, 偶em ju偶 sprawie naszej zyska艂? Gdzie tam! Waha si臋. Innych si艂a duchownych i 艣wieckich senator贸w na dwu sto艂kach siedz膮.

Ksi膮偶臋 Janusz Ostrogski - syn Konstantego. ( zob. przypis 52 w tomie II). Udzia艂 jego w rokoszu mia艂 istotnie taki charakter, jaki Autor przedstawi艂. Powszechnie s艂yn臋艂a jego zmienno艣膰; 艂膮czy艂 si臋 raz z jedn膮, raz z drug膮 stron膮.

- A po c贸偶 na senat i senator贸w rachujecie? - wybuchn膮艂 Pon臋towski. - Macie za sob膮 ogromne t艂umy szlachty, senatorowie ucichn膮 przed t膮 nawa艂膮.

- Mamy szlacht臋? - odpar艂 wojewoda. - Waszmo艣膰 jeste艣 tego pewnym? Tak, mamy j膮, A jutro? Przyjdzie z pozwoleniem lada trute艅, A pocznie jej dowodzi膰, 偶e ja j膮 ok艂amuj臋, A po kr贸lu si臋 wszystkiego spodziewa膰 mo偶na, s膮dzisz, 偶e nie zwr贸ci si臋 do regalist贸w? Hej, hej! Beczka piwa silniejsza czasem b臋dzie od Argumentu.

- Ja nie trzymam o nich tak 藕le - rzek艂 Pon臋towski - A to wiem, 偶e do burzenia i wywracania nie ma jak ona. Budowa膰, to co innego. Do Inflant ci膮gn膮膰 pod rygorem wojskowym i tam sk贸r臋 nastawia膰 na kule nie w smak im, A pod St臋偶yc臋, do Lublina zjecha膰 si臋 i poburcze膰, A moc swoj膮 okaza膰, w to im graj.

- Patrze膰 tylko trzeba, Aby pasza by艂a dla koni, A w domu 偶niwa nie strzyma艂y! - szydersko rzek艂 Zebrzydowski. - Pracujcie, Aby do Lublina si臋 gromadnie zebrano, pracujcie!

- O to troski nie ma.

Rozmowa si臋 mia艂 Adalej tak ci膮gn膮膰, gdy Zebrzydowski ujrza艂 przez Urowieckiego prowadzonego Bajbuz臋, kt贸ry w paradnym stroju szed艂, dopraszaj膮c si臋 pos艂uchania; Ale zobaczywszy Pon臋towskiego, troch臋 przystan膮艂. Znali si臋, rotmistrz krzykacza nie lubi艂, A 偶e wstr臋ty s膮 prawie zawsze wzajemne, Pon臋towski mu to oddawa艂, bo opr贸cz tego zazdro艣ci艂, widz膮c go bogatym, s艂awionym z m臋stwa i szanowanym. Czuj膮c, 偶e wola艂by by艂 rotmistrz mie膰 go czasu rozmowy z wojewod膮 za drzwiami, umy艣lnie si臋 strzyma艂 Pon臋towski.

Zebrzydowski go wita艂 uprzejmie, pami臋tny tego, i偶 hetman ceni艂 w nim rycerza i cz艂owieka wielkiego charakteru. Bajbuza, Acz mu si臋 otwarcie rozm贸wi膰 przy niemi艂ym 艣wiadku nie by艂o dogodnym, nie chcia艂 okaza膰 znowu, Aby go krzykacz onie艣miela艂.

- Ja tu do mi艂o艣ci waszej przychodz臋 - odezwa艂 si臋 - jako do spadkobiercy naszego wielkiego wodza. Jam cz艂ek wolny, rad Rzeczypospolitej sk贸r膮 i mieszkiem, krwi膮 i maj膮tkiem s艂u偶臋, Ale dzi艣 my wie艣niacy, ziemianie, nie wiemy, k臋dy i艣膰.

- Jak to? - podchwyci艂 wojewoda - przecie偶 to jak na d艂oni. Z kr贸lem dzi艣 tylko kortezany nikczemne, regali艣ci przekupieni i Niemcy trzymaj膮, prawy syn tej Rzeczypospolitej - z nami.

- I jam tak s膮dzi艂 A偶 do St臋偶ycy - odpar艂 Bajbuza.

- A tam co si臋 sta艂o?

- Powzi膮艂em w膮tpliwo艣膰; idziemy wprost do domowej wojny. Po wt贸re, nie miejcie za z艂e szczero艣ci mojej, kr贸lewska w艂adza potrzebn膮 jest, powaga te偶, je偶eli j膮 zachwiejemy i obalim, zam臋t powstanie powszechny. Dzi艣 my kr贸la nie pos艂uchamy, s艂usznie, A jutro wojsko nie pos艂ucha hetmana i uczyni zwi膮zek, tak jak my rokosz. Tymczasem Tatarzyn kraj spl膮druje. Zniszczy膰 艂ad 艂atwo, Ale go zaprowadzi膰 trudno.

- Oho, oho! Regalista! - zamrucza艂 Pon臋towski. - Czy艣 waszmo艣膰 u jezuit贸w si臋 uczy艂?

- Nie - rzek艂 spokojnie Bajbuza - Ale prosty rozs膮dek to wskazuje. Upominajmy si臋 o to, co nam nale偶y, Ale 鈥渃um debita reverentia鈥, * A bez rokoszu obej艣膰 si臋 mo偶emy.

Cum debita reverentia ( 艂ac.) - z nale偶ytym szacunkiem.

Zmarszczy艂 si臋 straszliwie Zebrzydowski.

- M膮dre to s膮 maksymy w ksi臋gach - rzek艂 - A gdy o 偶ywot, o swobod臋 najdro偶sz膮, 鈥淎urea libertas鈥, gdy o prawa chodzi, my tymi konsyderacjami * si臋 nie mo偶emy rz膮dzi膰. 鈥淧ereat mundus, fiat iustitia!鈥 *

Konsyderacja ( z 艂ac.) - wzgl膮d, powa偶anie, szacunek; tu oczywi艣cie: dla osoby kr贸la.

Pereat mundus, fiat iustitia! ( 艂ac.) - Niech zginie 艣wiat, byleby sta艂a si臋 sprawiedliwo艣膰!

- A gdyby i bez 鈥減ereat鈥 mo偶na sprawiedliwo艣膰 otrzyma膰? - spyta艂 Bajbuza.

- Jak, jak?! - zakrzykn膮艂 wojewoda - folgowali艣my i folgujemy kr贸lowi, Ale im my 艂agodniejsi, tym on zuchwalszy. Nare艣cie nie chcemyli, Aby nas zaprzeda艂, musimy nast膮pi膰 na niego ca艂膮 moc膮 nasz膮.

Tu si臋 powstrzyma艂 nieco wojewoda, tak jak by艂 zwyk艂 tajemniczo zawsze, nie dopowiadaj膮c, zamrucza艂:

- Nie chc臋 umys艂贸w doprowadza膰 do ostatecznego zburzenia, dlatego nie m贸wi臋 jeszcze wszystkiego, co bym m贸g艂, co wiem, na co dowody mam. Gdyby艣cie to wiedzieli, co ja, w艂osy by wam powsta艂y na g艂owach! Tak jest. Dlatego milcz臋, moderuj臋 si臋.

Bajbuza spojrza艂 na艅 badaj膮co.

- My o tym wiedzie膰 nie mo偶emy? - zapyta艂.

- Nie, nie! - zawo艂a艂 wojewoda. - To s膮 鈥淎rcana status鈥, * w swoim czasie ods艂oni臋 je, obna偶臋 i zgroz膮 umys艂y wasze przera偶臋. Kr贸l winien daleko wi臋cej, ni偶 s膮dzicie, nie ma dla niego przebadfczenia. Nie dziwujcie si臋, gdy Stadnicki ju偶 kaptur wywo艂uje. Z艂amane s膮 pakta, zdradzone zaufanie nasze.

Arcana status ( 艂ac.) - tajemnice stanu, czyli pa艅stwowe.

Rotmistrz wstrzyma艂 si臋 od odpowiedzi d艂ugo, A Pon臋towski tryumfowa艂, w膮sa targaj膮c i u艣miechaj膮c si臋.

- Z tym wszystkim - doda艂 Bajbuza - ostateczno艣膰 to smutna, 偶e na 艣lepo i艣膰 musimy i wszelki porz膮dek A hierarchi膮 艂ama膰, bo si臋 one niepr臋dko dadz膮 przywr贸ci膰.

- Daleko 艂atwiej i szybciej, ni偶 s膮dzicie! - zawo艂a艂 Zebrzydowski. - Ustan膮 przyczyny, skutek zniknie. Przypombnijcie nieboszczyka, jakim on by艂 za Batorego, A jakim si臋 sta艂 za Niemca? Tamego podpiera艂, temu w drog臋 wchodzi艂, bo i on te tajemnice, przeniewierstwa i zdrady zna艂, kt贸re mnie przekaza艂. A ja dzi艣 ich nie g艂osz臋 dlaego, Aby tej Rzeczypospolitej nie wywr贸ci膰 i nie zmi臋sza膰.

- C贸偶 za straszne gro藕by! - rzek艂 rotmistrz.

Wojewoda zapatrzy艂 si臋 w papiery.

- Straszne - powt贸rzy艂.

- A zwierzy膰 tej tajemnicy, panie wojewodo, nikomu nie mo偶ecie? - spyta艂 Bajbuza.

Dumnie i szorstko, jak gdyby Bajbuzie chcia艂 da膰 do zrozumienia: - Przynajmniej nie wam! - odpar艂 Zebrzydowski:

- Nikomu!

Rotmistrz, nie zwa偶aj膮c na wyzywaj膮ce, szyderskie wejrzenie Pon臋towskiego, odezwa艂 si臋 po chwili:

- W trudne po艂o偶enie wprawiacie, mi艂o艣膰 wasza, tych, kt贸rzy jak ja, 偶yciem i mieniem chc膮 s艂u偶y膰 Rzeczypospolitej, Ale jasno by wiedzie膰 radzi, dok膮d id膮 i jak daleko zaj艣膰 mog膮.

Szybko przerwa艂 mu obra偶ony ju偶 Zebrzydowski:

- Wi臋c na was rachowa膰 nie mo偶na?

- Dop贸ki mi sumienie dopuszcza - rzek艂 spokojnie Bajbuza. - Ca艂e 偶ycie moje dobija艂em si臋 do tego, Abym rozumia艂, co czyni臋, A 艣lepo nie kroczy艂. Dop贸ki przekonaniu mojemu gwa艂t si臋 nie dzieje...

- A gdy wam si臋 nie zda - przerwa艂 szydersko Pon臋towski - gotowi艣cie z pola bitwy ust膮pi膰?

Bajbuza ostro mu popatrzy艂 w oczy. Nie odpowiedzia艂 nic.

- I zmieni膰 z dnia na dzie艅 chor膮giew nic by was nie kosztowa艂o? - doda艂 Pon臋towski - A rycerska cze艣膰?

Wstrzymywa艂 si臋 rotmistrz od wybuchu.

- Pos艂uchajcie - rzek艂 z g贸ry pogl膮daj膮c na warcho艂a. - Gdby艣cie w podr贸偶y spotkali nie znanego cz艂owieka i obcowali z nim, A towarzyszyli mu, za艣 w艣r贸d niej ukazano by go wam jako zb贸jc臋 i 艂otra, nie porzuciliby艣cie偶 go?

Zmi臋sza艂 si臋 nieco Pon臋towski, nie wiedz膮c, co odpowiedzie膰 na razie, A wojewoda zwracaj膮c do niego, jakby Argumentu nie s艂ysza艂, wykrzykn膮艂:

- Wi臋kszo艣膰 ich taka jest! Dzi艣 id膮 z tob膮, Ale jutro wiatr inny zawieje, na wierno艣膰 rachowa膰 nie mo偶na.

- Gdyby rzeczy jasno sta艂y - przerwa艂 Bajbuza - Ale w ciemno艣ciach kroczy膰...

- Szli艣cie przecie偶 nieraz z Zamoyskim, nie pytaj膮c go! - odpar艂 Zebrzydowski.

- Przebaczcie, panie wojewodo - pocz膮艂 rotmistrz. - Wiedzieli艣my zawsze, dok膮d szed艂, czasem droga tylko, jak膮 nas prowadzi艂, nie by艂a jasn膮. Byli艣my pewni, 偶e do wojny domowej nie zaci膮gnie, 偶e u kr贸la o nasze prawa si臋 upomni, Ale go poni偶y膰 i dostoje艅stwa jego nie da sponiewiera膰.

- O, regalista! - zamrucza艂 Pon臋towski. - C贸偶 to wam tak chodzi o ten majestat pa艅ski?

- Bo ja w nim widz臋 Rzeczypospolitej 鈥渕aiestatem鈥 - rzek艂 Bajbuza. - Nie poszanujemy kr贸la, jutro tak samo senator贸w, bo tego ju偶 pos艂owie przyk艂ad daj膮. A dalej co? 呕o艂nierz wodza s艂ucha膰 nie b臋dzie, no i ch艂opstwo p贸jdzie na ichmo艣ci贸w. Przyk艂ad z g贸ry!

Wojewoda rzuca艂 si臋 gniewny.

- Nauki nam dawa膰 my艣licie? - odpar艂 z dum膮.

- Nie, ja sam si臋 od mi艂o艣ci waszej nauczy膰 chc臋, co o tym trzymacie, A spowiadam si臋 z tego, co mam na sercu - rzek艂 Bajbuza.

- Nie pora si臋 wam t艂umaczy膰 - pop臋dliwie przerwa艂 Zebrzydowski. - Nikt was nie zmusza i艣膰, gdzie nie ma woli i 艂aski, Ale... pami臋tajcie, kto nie z nami, ten przeciwko nam!

Pon臋towski u艣miecha艂 si臋, od st贸p do g艂贸w mierz膮c oczyma gniewnymi Bajbuz臋. Stali chwil臋 milcz膮cy. Rotmistrz z wolna czapk臋 zdj膮艂 z r臋koje艣ci szabli, na kt贸rej wisia艂a; zabiera艂 si臋 odchodzi膰.

- Mojej ubogiej rady nie potrzebujecie - odezwa艂 si臋 w ko艅cu - lecz wielu ze mn膮 jest tego przekonania, 偶eby nim si臋 do ostateczno艣ci, to jest do og艂oszenia rokoszu, dojdzie, wyczerpa膰 wszelkie porozumienia sposoby. Kr贸l sk艂onnym jest...

- Do czego? Do oszukania nas?! - krzykn膮艂 Pon臋towski. - Albo pakt贸w nie poprzysi膮g艂, Albo Estonii nie obieca艂? Zamki mia艂 budowa膰? Co艣my za偶膮dali, przyrzek艂, A co z tego? I teraz nas uwiedzie, ok艂amie, A gdy si臋 rozejdziemy, on na swoim postawi i sprzeda nas jak barany na rze藕 rakuskiemu!

Wojewoda potakiwa艂 s艂uchaj膮c.

- Bajbuza jeszcze raz si臋 zwr贸ci艂 ku niemu.

- Wi臋c cho膰by do domowej wojny przysz艂o...? - zapyta艂.

- Nie mo偶e do niej przyj艣膰 - przerwa艂 wojewoda. - Gdyby艣my ju偶 na placu stali przeciwko sobie, nie p贸jdzie brat na brata. Kr贸la porzuc膮 z jego Niemcami samego!

- Na placu 偶o艂nierz wodza s艂ucha膰 musi - odezwa艂 si臋 rotmistrz. - Na to rachowa膰 nie godzi si臋.

Wtem Pon臋towski, nie daj膮c dalej ci膮gn膮膰 Bajbuzie, wo艂a膰 pocz膮艂:

- Po co to wywodzi膰 tak subtelnie? Jeste艣cie w duchu regalist膮, spodziewacie si臋 mo偶e starostwa lub innej 艂aski? Nas nie nawr贸cicie.

Zarumieni艂 si臋 Bajbuza i niecierpliwie d艂oni膮 po szabli uderzy艂, A偶 zad藕wi臋cza艂a.

- Nigdy regalist膮 nie by艂em, na dworze nigdy nie go艣ci艂em, kr贸lam jeno z dala widzia艂, o 偶adn膮 艂ask臋 nigdy si臋 nie stara艂em, bo jej nie potrzebuj臋. Chleba z 艂aski Bo偶ej mam dosy膰 i z drugimi go jeszcze dzieli膰 mog臋, Ale do wojny z braci膮 i do wywrotu wszelkiego 艂adu, kt贸rego u nas nie ma nadto, nie chc臋 pomaga膰.

Szydersko si臋 pocz膮艂 艣mia膰 Pon臋towski.

- Bez urazy, mo艣ci rotmistrzu! - zawo艂a艂. - C贸偶 to za wielka ta pomoc wasza i jakie ona znaczenie mie膰 mo偶e.

- Ja te偶 jej nie przeceniam - rzek艂 Bajbuza. - Postawi膰 mog臋 stu kopijnik贸w i moim sumptem ich utrzymywa膰, Ale moich stu za drugich trzechset nie dam. O kilka tysi臋cy z艂otych dla Rzeczypospolitej mi nietrudno, bo jej do ostatniej koszuli odda膰 got贸wem wszystko. Ma艂e to s膮 i drobne ofiary, Ale ka偶dy z nas, wedle przemo偶nok艣ci.

To m贸wi膮c i ju偶 nie patrz膮c na zmi臋szanego nieco Pon臋towskiego, dorzuci艂 na po偶egnanie:

- Przebaczy膰 prosz臋, panie wojewodo, 偶em si臋 mu narzuci艂, obja艣nienia 偶膮daj膮c. Cz艂owiek musi wiedzie膰, dok膮d idzie.

- No i c贸偶 my艣licie teraz? - zapyta艂 Zebrzydowski, kt贸remu kopijnnik贸w 偶al by艂o utraci膰 i wp艂ywu, jaki rotmistrz na rycerstwo wywiera艂.

- Pozostan臋 w ekspektatywie * tego, co si臋 wyja艣ni膰 musi - rzek艂 Bajbuza. - Dop贸ki mo偶na i ja, i ci, co jak ja trzymaj膮, wojnie domowej zapobiega膰 b臋dziemy.

W ekspektatywie ( z 艂ac.) - w oczekiwaniu.

Pon臋towski ty艂em si臋 zwr贸ci艂 do rotmistrza, jak gdyby ju偶 z nim nawet m贸wi膰 nie chcia艂. Wojewoda tak偶e w papierach grzeba膰 pocz膮艂, daj膮c mu pozna膰, i偶 rad si臋 zby膰.

Bajbuza lekkim pok艂onem po偶egna艂 go i krokiem wolnym post膮pi艂 ku drzwiom, A zaledwie si臋 za nim zamkn臋艁y, gdy Pon臋towski zakrzykn膮艂:

- Oto ich macie, tych m臋drk贸w, kt贸rych ja si臋 wi臋cej ni偶 jawnych nieprzyjaci贸艂 obawiam! B臋d膮 przy nas i oboziech naszych wisie膰, A偶 jednego dnia p贸jd膮 precz do szereg贸w kr贸lewskich. 呕adna z nimi rachuba nie pewna, Ale z nim jak bez niego! - lekcewa偶膮co doda艂.

- Mylisz si臋 - przerwa艂 wojewoda. - Bajbuzy kopijnicy jakich drugich poszuka膰, A i on sam nie bez wp艂ywu, cz艂owiek mo偶ny, bez rodziny, A niczym go nie uj膮膰, bo Ani grosza nie 偶膮dny, ni tytu艂u!

Rotmistrz od wojewody wprost do starego znajomego i towarzysza Urowieckiego poszed艂 na po偶egnanie. Ten oczekiwa艂 na niego.

- A co?- spyta艂.

- Nie rozumiem pana wojewody - rzek艂 Bajbuza. - M贸wi, i偶 wielk膮 tajemnic臋 za nadr膮 trzyma, A nam jej zwierzy膰 nie chce. Do wojny domowej i do wypowiedzenia kr贸lowi pos艂usze艅stwa idzie wprost, A ja, z nim tak daleko nie posun臋 si臋, Ale jeszcze艣my nie w rokoszu, zobaczymy, co si臋 w Lublinie oka偶e i wywi膮偶e.

- Do Lublina wi臋c? - spyta艂 Urowiecki.

- Musz臋 - m贸wi艂 Bajbuza. - D艂ugom si臋 wa偶y艂 i namy艣la艂. Na 艣lepo i艣膰 z nikim nie mog臋. Zobacz臋, co pocznie 呕贸艂kiewski.

- Ten z nami! - wtr膮ci艂 Urowiecki.

- Do czasu! Zobaczycie! - odezwa艂 si臋 Bajbuza. - Znam go, m贸wi艂em z nim, czytam mu z twarzy, i偶 nie pewien jeszcze. Nawyk艂 do karno艣ci jako w贸dz; gdy si臋 wszystko rozstroi i rozprz臋偶e, on stanie po tej stronie, gdzie 艂ad i pos艂usze艅stwo zobaczy.

W kilku s艂owach potem po偶egnawszy Urowieckiego, Bajbuza wr贸ci艂 do gospody i kaza艂 w podr贸偶 si臋 do Lublina gotowa膰. Po namys艂ach i walkach z samym sob膮, Bajbuza w ko艅cu postanowi艂 czeka膰 i patrze膰, jak si臋 obr贸c膮 sprawy rokoszowe, A stan膮膰 tam, gdzie mu sumienie ka偶e. Z ma艂ym wi臋c pocztem posun膮艂 si臋 do Lublina, A hajduka z listem do Szczypiora wyprawi艂.

鈥淧rzyjacielu m贸j - pisa艂 do niego. - Je偶eli si臋 nie myl臋, zbiera si臋 na srogie zawichrzenie, A bodaj na Kaimowski b贸j. Ro艣nie zajad艂o艣膰 przeciwko kr贸lowi, A im on powolniejszym si臋 okazuje, tym pan wojewoda wymaga wi臋cej i zarzuca ci臋偶sze winy.

Ja w tych dla ojczyzny koniunkturach bolesnych nie mog臋 pozosta膰 bezczynnym widzem. Po c贸偶 bym si臋 na 艣wiecie przyda艂? Na wszelki przypadek musisz mi moich stu kopijnik贸w 艣ci膮gn膮膰 na nowo i Albo ich pogotowiu mie膰, lub mi ich s艂a膰. Klucz ci posy艂am, Aby grosza nie zabrak艂o, Ani go 偶a艂uj, A co ja z nim lepszego do uczynienia mam? Da艂a mi go ta mi艂a ojczyzna nasza, dla niej te偶 s艂u偶y膰 ma, gdy jej zagra偶a niebezpiecze艅stwo. Kilka tysi臋cy z艂otych mnie te偶 tu potrzeba, bo nierych艂o powr贸c臋, Ani si臋 ta zawierucha sko艅czy.

Wzi膮艂bym ci臋 do siebie, Szczypiorze m贸j, bo mi bez tej prawej r臋ki bardzo 藕le, Ale co pocznie Spytkowa, gdy Ty tam na stra偶y nie b臋dziesz? 艁otr, co si臋 jej m臋偶em zowie, czyha na to, Aby j膮 obedrze膰, A na mnie si臋 pom艣ci膰, i偶 niewinnej broni臋 niewiasty. O siebie si臋 nie l臋kam, bom 艣wiadom, z kim mam do czynienia, Ale o jejmo艣膰 bardzo. Je偶eli znajdziesz kogo, co by tam ciebie zast膮pi艂 na stra偶y, przybyawj.

Kopijnik贸w, cho膰 dzi艣 mi jeszcze nie potrzeba, Ano kto wie, kiedy to jutro naskoczy, gdy si臋 oni przydadz膮? Trzyma膰 ich b臋d臋, cho膰by mnie zje艣膰 mieli.

Jak d艂ugo si臋 ta burza przeci膮gnie, Ani ja, Ani nikt nie odgadnie. Zale偶y to i od kr贸la Jego Mo艣ci, i od tych, co kr贸likami by膰 chc膮, i od niezbadanej woli Bo偶ej.

Zwa偶 wszystko - ko艅czy艂 to pisanie Bajbuza. - Z ufno艣ci膮 si臋 na ciebie zdaj臋. Spytkowej za艣, cho膰by si臋 ona bezpieczn膮 sama czu艂a, nie zdawaj na 艂ask臋 Bo偶膮, bobym sobie mia艂 do wyrzucenia, gedyby, uchowaj Bo偶e, najmniejsza j膮 przygoda dotkn膮膰 mia艂a. Czasy to s膮 wielkiej turbulencji i zami臋szania, 艂atwo z艂emu cz艂owiekowi z nich korzysta膰.

Znasz mnie i wiesz, 偶e ja na 艣wiecie nikogo nie mam dro偶szego mi nad t臋 niewist臋. Czuwa膰 nad ni膮 musz臋 dla mojego sumienia, dla serca i przez mi艂osierdzie, bo tak jak ona dla mnie jedna na 艣wiecie, tak ona za opiekuna, sierota, mnie tylko ma.

S艂owo jeszcze, m贸j mi艂y Szczypiorze. Ty艣 zwyk艂 si臋 w wydatkach na grosz ogl膮da膰, ja go te偶 dla siebie nierad wyrzucam, Ale tam, gdzie potrzeba, nie 偶a艂uj臋. Nie 偶a艂uj偶e i ty, Ani w sprawie bezpiecze艅stwa Spytkowej, Ani na kopijnik贸w. Musz膮 by膰 tacy, Abym si臋 ich nie powstydzi艂.

鈥淒e publicis鈥 ci nic nie pisz臋, bo papier zdrajca, A ja jeszcze nie widz臋 jasno, jak si臋 wszystko obr贸ci. Znasz mnie, 偶em regalist膮 nie by艂, A dzi艣 cz臋sto zachciewa si臋 Niemca tego broni膰. Co uczyni hetman nie odgaduj臋. Ja z placu ju偶 nie zejd臋, dop贸ki si臋 zamieszka ta nie sko艅czy. Leszczakowskiej powiedz, niech si臋 modli za nas, A i ksi臋dzu Rabskiemu na intencj膮 鈥減okoju mi臋dzy panami chrze艣cija艅skimi鈥 pole膰 modlitwy.

Damasce艅skich szabli, ile tam zapasu jest, przywie藕 z sob膮, zdadz膮 si臋. Kopijnikom sk贸ry, Aby na barki mieli, ka偶 Ormianom sprowadzi膰...鈥

W tym podnieconym stanie ducha z Zamo艣cia wprost si臋 uda艂 rotmistrz do Lublina, dok膮d zjazd zosta艂 zwo艂any, z mocnym postanowieniem Asystowania wszelkim obradom tych, kt贸rzy ju偶 jako rokoszanie wyst臋powali i podzielenia losu, A czynnego s艂u偶enia w tym obozie, kt贸ry, wedle niego, mie膰 b臋dzie s艂uszno艣膰 za sob膮.

Tak samo, jak on w tym terminie, bardzo wielu rozstrzygn膮膰 nie umia艂o, po czyjej ona by艂a stronie. S艂uchaj膮c wywod贸w tych, co przy kr贸lu stali, wydawa膰 si臋 mog艂o, i偶 przeciwnicy jego dla prywaty samej wichrzyli. Jednemu krzes艂a, drugiemu starostwa, innemu bu艂awy lub laski odm贸wiono. Zebrzydowski ostatecznie opr贸cz gospody i starostwo grodzkie mia艂 na sercu. Wszed艂szy za艣 w to ko艂o, w kt贸rym g艂os zabierali Smogulecki, Herburt, Pon臋towski, P臋kos艂awski i sam pan wojewoda, mo偶na by艂o mniema膰, 偶e nar贸d oszukiwany, 艂udzony o s艂uszne prawa swe si臋 upomina艂.

Burzy艂 si臋 czasu sejm贸w nieboszczyk Stefan Batory, gdy mu Kazimirski * zuchwale przycina艂, Ale czym偶e to by艂o w por贸wnaniu do tych g艂os贸w niepoczciwych, l偶膮cych, jakie si臋 pod St臋偶yc膮, pod Sandomierzem, w Proszowicach s艂ysze膰 dawa艂y, w kt贸rych kr贸l wy艣miany, poni偶ony, odarty z majestatu, jak obwiniony na 艂awie przed s膮dem wyst臋powa艂. Stawiano go pod pi艂atem ( pr臋gierzem) na po艣miewisko wswzystkim.

Kazimirski Miko艂aj - nami臋tny obro艅ca swob贸d szlacheckich, na sejmie w roku 1585 zuchwale wyst臋powa艂 przeciw kr贸lowi Stefanowi Batoremu i wni贸s艂 protestacj臋 przeciw jego wyrokowi w sprawie Zborowskich. Brat Miko艂aja, Kazimierz, nale偶a艂 do najczynniejszych uczestnik贸w rokoszu Zebrzydowskiego.

W Lublinie od pierwszego dnia zasypano ciekawego Bajbuz臋 paskwilusami przeciwko Zygmuntowi, wierszem i proz膮, w kszta艂cie rozm贸w ziemian i najgrubszych napa艣ci. Chodzi艂y one przepisywane z r膮k do r膮k, bo si臋 ich jeszcze drukowa膰 nie o艣mielono. Opr贸cz tego sprzedawali pisarkowie po kancelariach opisy rokoszu pod Glinianami, A cechowi czeladnicy malarscy rozmaite rysunki, na kt贸rych pozna膰 by艂o 艂atwo, po szwedzkiej br贸dce i koronie, po Snopku, Zygmunta w r贸偶nych postaciach, 艣miech i pogard臋 obudzi膰 mog膮cych.

Zjazd do Luyblina, ju偶 si臋 licznym by膰 obiecywa艂, A naprz贸d stawili si臋 przyw贸dcy, kt贸rzy nim pokierowa膰 si臋 spodziewali. Szlachta, tak d艂ugo ju偶 przeciwko kr贸lowi j膮trzona, ca艂a niemal by艂a przeciwko niemu, lecz wielu powa偶niejszych i dalej widz膮cych ludzi, sam膮 gwa艂towno艣ci膮 i przesad膮 napa艣ci tych zra偶onych, poczyna艂o si臋 od warcho艂贸w tych odwraca膰.

Miasto i przedmie艣cia A okolice si臋 ju偶 roi艂y szlacht膮, gdy Bajbuza, nadjechawszy, A chc膮c by膰 dobrze o wszystkim o艣wiadomionym, na Winiarach dw贸r naj膮艂 obszerny, z kt贸rego ust膮pi艂 gospodarz, i zaj膮艂 go dla siebie, A dla go艣ci szeroko otwieraj膮c wrota. Rozumie si臋, i偶 przez ca艂y dzie艅, A cz臋sto p贸藕no w noc sto艂y musia艂y ciep艂ym i zimnym by膰 zastawione, A dzbany ponalewane, Aby jad艂a i napoju nie brak艂o nigdy. W ten spos贸b rotmistrz, nie wychodz膮c prawie z dworku, wiedzia艂 wszystko, co si臋 w kole i na mie艣cie dzia艂o i zapowiada艂o. Przy pilniejszych za艣 sprawach na ko艅 siada艂 i do ko艂a sam jecha艂.

Zaraz po przybyciu Bajbuzy, z okaza艂o艣ci膮 wielk膮, z orszakiem ogromnym, dworem i wojskiem, nadci膮gn膮艂 kasztelan krakowski, ksi膮偶臋 Ostrogski. Rzekomo stawi艂 si臋 na zawo艂anie Zebrzydowskiego i tak jakby z nim trzyma艂, Ale mu wiary nie dawano. Rozpowiadano, i偶 jak z jednej strony o tym, co si臋 dzia艂o na dworze, m贸wi艂 wojewodzie, tak z drugiej potajemnie z Lublina listy do kr贸la wyprawia艂, donosz膮c o tym, co si臋 tu knu艂o.

Lecz pot臋ga to by艂a zbyt wielka, Aby z nim porywczo zrywa膰 si臋 wa偶ono. Postrzec tylko 艂atwo by艂o, i偶 mu niespe艂na wiar臋 dawano, bo jak skoro w kole stan膮艂, milkli wszyscy, ogl膮dali si臋 na siebie i mowy si臋 stawa艂y umiarkowa艅szymi. Nie cisn臋艂a si臋 te偶 tak bardzo szlachta do sto艂贸w i namiot贸w ksi臋cia, cho膰 j膮 tam marsza艂ek dworu jego zaprasza艂 i 艣ci膮ga艂. Sam Zebrzydowski, szanuj膮c pozornie i okazuj膮c 偶yczliwym, ostro偶no艣膰 zaleca艂, A w poufalszym kole otwarcie g艂osi艂, 偶e mu wiary nie dawa艂.

Oko艂o ksi臋cia Ru艣 si臋 gromadzi艂a, wschodniego obrz膮dku ludzie, opr贸cz tego dysydent贸w t艂umy si臋 zbieg艂y swoj膮 tu spraw臋 popiera膰 i wszyscy przew贸dcy ich si臋 stawili. Oni te偶 tu najczynniej si臋 krz膮tali, przeciwko kr贸lowi i nieprzyjacio艂om swym g艂贸wnym, jezuitom, wniebog艂osy wykrzykuj膮c.

Ju偶 zjazd by艂 bardzo licznym i obrady rozpocz臋te, gdy na ostatek oczekiwany hetman 呕贸艂kiewski nadjecha艂. Ale poprzedzi艂a go tu wiadomo艣膰, i偶 od kr贸la wprz贸dy wezwany, do Warszawy je藕dzi艂, z nim si臋 widzia艂 i jakoby wi臋cej ku niemu ju偶 si臋 mia艂 sk艂ania膰.

Tymczasem Zebrzydowski, sam nie wyst臋puj膮c na wodza i kierownika, zr臋cznie na marsza艂ka ko艂a zaleca膰 pocz膮艂 ksi臋cia Janusza Radziwi艂艂a, znaj膮c pych臋 jego i mo偶no艣膰, bo w razie potrzeby ksi臋偶臋 g艂osi艂, i偶 bodaj dziesi臋c tysi臋cy Albo i wi臋cej przeciwko regalistom got贸w by艂 swoim kosztem postawi膰. Zrazu si臋 Radziwi艂艂 wymawia艂 od laski, m艂odo艣ci膮 sk艂adaj膮c, lecz wida膰 by艂o, i偶 j膮 przyjmie z ochot膮 i wdzi臋czno艣ci膮, kilka tylko dni na ceremonialnych targach up艂yn臋艁o.

Poniewa偶 trybuna艂 najwy偶szy zasiad艂 w Lublinie, Zebrzydowski powag膮 deputat贸w jego chc膮c rokosz wesprze膰, zawezwa艂 ich, Aby w nim udzia艂 wzi臋li; lecz tu op贸r napotka艂. Odpowiedzieli mu, i偶 obowi膮zkom s臋dzi贸w zado艣膰 uczyni膰 musz膮, A dwom bogom naraz s艂u偶y膰 nie mog膮. Ko艂o za艣 trybuna艂u rozwi膮za膰 nie ma prawa.

Poniewa偶 zaraz w pocz膮tkach nalega膰 pocz臋to na Zebrzydowskiego, A Bajbuza do tego szlacht臋 popycha艂, Aby owe wielkie A straszne tajemnice, kt贸re za nadr膮 nosi艂, chcia艂 na ostatek objawi膰, cho膰 naciskany mocno, zby艂 ni tym, ni owym, nie powiedziawszy nic. Zosta艂y wi臋c 鈥淎rcana鈥 w zawieszeniu, Ale szlachta ju偶 niedowierzaj膮co si臋 o nich i szydersko odzywa膰 zaczyna艁a. Da艂y si臋 nawet w kole s艂ysze膰 g艂osy:

- Kto i jakim prawem nas tu zwo艂a艂? Po co? Z tego, co s艂yszymy, celu nie widzimy jasno.

Na to marsza艂ek Radziwi艂艂, przez Zebrzydowskiego nauczony odpar艂, 偶e sejm zosta艂 zamkni臋ty si艂膮, Aby szlachcie usta zawrze膰, wi臋c cho膰 tu ona swe grawamina wypowiedzie膰 mo偶e. Radziwi艂艂, jako m艂ody i nieopatrzny, id膮c torem Zebrzydowskiego, A chc膮c si臋 dalej ni偶 on posun膮膰, gwa艂townie i grubia艅sko przeciwko kr贸lowi wyst膮pi艂:

鈥淯pominano kr贸la! - wo艂a艂. - Milcza艂! Poprawi艂偶e si臋 potem? A tak, poprawi si臋, Ale na g艂owy wasze! Powiedzcie, co on przez te lat osiemna艣cie panowania uczyni艂 dobrego? Co potomno艣ci godnego? Co godnego kr贸la? Nauczcie mnie, jakie by艂y jego sprawy i post臋pki? Jest tu kt贸ry z zausznik贸w jego i pochlebc贸w, niech wyjdzie i powie, jakie s膮 jego zabawy? Naprz贸d gra膰 w pi艂k臋, Alchemi膮 robi膰, piece wymy艣la膰, * mieszka膰 w seraju i tam syna m艂odszego 膰wiczy膰 i niegodnie wychowywa膰, 偶y膰 w sodomskim grzechu, poj膮wszy siostr臋 w艂asnej swej 偶ony. Teraz po tym sejmie w piersz膮 niedziel臋. S艂ysza艂em na kazaniu te s艂owa ksi臋dza Skargi: 鈥淜r贸l kiedy gra w karty, nie jest kr贸lem, Ale wtenczas tylko, kiedy siedz膮c na majestacie, powa偶ne rzeczy odprawuje.鈥 A ja zapyta艂em? 鈥淎lbo kr贸l grywa w karty?鈥 I odpowiedzieli mi komornicy jego: 鈥淕rywa, skoro wstqanie od sto艂u.鈥 Ot贸偶 macie wszystkie walne sprawy stanu kr贸lewskiego.

Oczywi艣cie piece dla do艣wiadcze艅 Alchemicznych.

Nie wiecie, jakim on fortelem wyprowadzi艂 偶o艂nierza z Inflant, powiadaj膮c, 偶e dopiero na sejmie pieni膮dze wzi膮膰 mieli, Ale cnotliwi 偶o艂nierze, widz膮c, 偶e ich przeciw Rzeczypospolitej 艣ci膮gaj膮, opowiedzieli si臋 przy nas. A czy偶 go to poprawi? Prosili go i na tym sejmie, Aby wed艂ug prawa rozdawa艂 urz臋dy; nie mogli i tego uprosi膰. C贸偶 nam po prawach, gdy on ich nie szanuje? Niech wi臋c kto, jak chce, czyni, ja si臋 z tym o艣wiadczam, 偶e ja kr贸la Zygmunta za pana nie mam i podda艅stwo mu wypowiadam. Nie mam go za pana, bo mi prawo mie膰 nie ka偶e. Mo偶e偶 to serce szlacheckie przenie艣膰 na sobie, Aby nam krzywoprzysi臋偶ca i sodomczyk panowa艂? A to nas wszystkich szlachcic贸w ziemia po藕re! Wiedz膮 i to wszyscy, jak mi teraz dawa艂 chleba w g臋b臋 i mnie, i wszystkiemu domowi Stadnickich? A na sejmikach nie masz偶e praktyki? Wiedz膮 tam pierwej, kto pos艂em ma by膰, nim go obior膮; na sejmie ma kr贸l marsza艂ka, wy偶enie ludzi dobrych, A pochlebcy zostan膮. Praktykuje on o Inflanty, prusk膮 ziemi臋 spzredaje. Powiadaj膮, 偶e poprawa potrzebna; jako偶 wkr贸tce nast膮pi za og艂oszeniem elekcji. Nie jeste艣my poddanymi, Ale wolnym narodem. Zdanie moje jest Aby艣my si臋 spisali, piecz臋cie nasze przy艂o偶yli i tak kup膮 jechali do niego, wypowiedzieli mu podda艅stwo, A na now膮 elekcj臋 uniwersa艂y rozpisali鈥.

M艂odo艣膰 Radziwi艂艂a, kt贸ry si臋 od laski wymawia艂, w tym g艂osie nieopatrznym najdobitniej si臋 wyrazi艂a, bo nawet najzapale艅szych, krom Stadnickiego i Herburta, gwa艂towno艣膰 tej napa艣ci, 艂ajania te, krzywoprzysi臋偶cy i sodomczyka przezwiska razi膰 musia艂y i oburza膰. Zuchwalstwo przechodzi艂o miar臋 wszelk膮. Milczenie g艂uche naprz贸d, potem szmer powsta艂 z艂owrogi, wre艣cie si臋 niekt贸rzy ostentacyjnie z ko艂a oddala膰 i opuszcza膰 je zacz臋li. Jawnie to zaraz uczyni艂 hetman 呕贸艂kiewski, A Bajbuza, kt贸ry oczy mia艂 na niego zwr贸cone, o ma艂o nie klasn膮艂 w d艂onie. Hetman odchodzi艂, wi臋c i on tu ju偶 nic do czynienia nie mia艂. Ci臋偶ar mu spada艂 z ramion. Chcia艂 tylko przekona膰 si臋, Azali hetmana nie potrafi膮 powstrzyma膰, A potem i艣膰 i o艣wiadczy膰, 偶e mu z chor膮gwi膮 sw膮 stanie do boku.

Pomi臋dzy najbardzoej rozbuja艂膮 szlacht膮 powtarzano przydomek sodomczyka, krzywoprzysi臋偶cy i spogl膮dano sobie w oczy. Na 偶adnego z kr贸l贸w nigdy nikt nie 艣mia艂 rzuci膰 tak obel偶ywych wyraz贸w, po kt贸rych w istocie nie pozostawa艂o ju偶 nic, tylko wypowiedzenie pos艂usze艅stwa.

Zdawa艂o si臋 zuchwa艂emu m艂odzie艅cowi, 偶e te s艂owa unios膮, poci膮gn膮 i wywo艂aj膮 przyzwolenie wi臋kszo艣ci, za kt贸r膮 by onie艣mielone reszty p贸j艣膰 musia艂y. Sta艂o si臋 inaczej. Milczenie naprz贸d zapanowa艂o gro藕ne, potem, cho膰 nikt nie powsta艂 przeciwko, Ale te偶 偶ywa dusza nie objawi艂a zgody.

Wszyscy stali niemi, przybici, bo ka偶dy rachowa艂 nast臋pstwa. *

Opis zjazdu w Lublinie opar艂 Kraszewski na przekazach 藕r贸d艂owych. Niemniej jednak wed艂ug dzie艂a Niemcewicza obelg臋 na kr贸la ( sodomczyk) mia艂 rzuci膰 w swojej mowie Diabe艂 Stadnicki, A nie Radziwi艂艂. O stadnickich s膮 nawet wzmianki w tek艣cie mowy, rzekomo przez Radziwi艂艂a wyg艂oszonej. Stanis艂aw 呕贸艂kiewski, szwagier Zebrzydowskiego, istotnie opu艣ci艂 zjazd i Lublin.

- Sodomczyk - szeptano - sodomczyk!




Rozdzia艂 II

Jeszcze w kole mruczano, A nast臋pni mowcy uk艂adali si臋, kto po Radziwille wyst膮pi, bo ten pierwszy g艂os niema艂膮 by艂 trudnoc艣ci膮, gdy hetman obejrza艂 si臋 na swoich przyjaci贸艂, ruszyli si臋 wszyscy i w milczeniu, kt贸re wi臋cej m贸wi艂o nad wszelk膮 protestacj臋, z powag膮 wychodzi膰 pocz臋li. W najdalszych szeregach przyk艂ad hetmana znajdowa艂 na艣ladowc贸w. Zebrzydowski sta艂 patrz膮c na to dr偶膮cy, on i Radziwi艂艂 mierzyli si臋 oczyma. Nie mo偶na by艂o odgadn膮膰, czy rzecz by艂a um贸wion膮 mi臋dzy nimi, czy ksi膮偶臋 da艂 si臋 unie艣膰 niewczesnemu zapa艂owi, s膮dz膮c, 偶e za sob膮 poci膮gnie. Tymczasem pora偶ka by艂a widoczn膮, A 呕贸艂kiewskiemu j膮 zawdzi臋cza艂 Radziwi艂艂.

Wojewoda wysun膮艂 si臋 naprzeciwko wychodz膮cego hetmana, udawa艂 podziw wielki i zafrasowanie.

- Da艂em - rzek艂 - Radziwi艂艂owi lask臋, Ale mi tego 偶al, nieopatrzny jest i nad j臋zykiem swym panowa膰 nie umie, Ale m艂odo艣ci wiele wybaczy膰 trzeba.

- Nie wszystko jednak, panie wojewodo! - zawo艂a艂 呕贸艂kiewski oburzony. - To nie mowa senatora, Ale karczemne 艂ajanie, kt贸rego szanuj膮cy si臋 ludzie, co tego kr贸la wybrali, s艂ucha膰 nie mog膮. Ja przynajmniej wychodz臋 z ko艂a i nie powr贸c臋 do niego, nie mam ju偶 tu co robi膰. Nie rada, nie zjazd, Ale zwada uliczna si臋 wszczyna, jak膮 ciurom obozowym tylko prowadzi膰 przysta艂o.

To m贸wi膮c obejrza艂 si臋 na swoich i na tych, kt贸rzy jak on zburzeni wychodzili z szereg贸w, skin膮艂 zaledwie g艂ow膮 wojewodzie i podanego sobie konia dosiad艂.

Zebrzydowski chcia艂 go wstrzymywa膰, Ale czu艂, 偶eby to by艂o bezskutecznym. Powr贸ci艂 wi臋c nazad do swoich, Ale pomi臋dzy nimi znalaz艂 ten sam niepok贸j, jaki jego ogarn膮艂. Po cichu narzekano na Radziwi艂艂a, A w oczy nikt mu nie 艣mia艂 czyni膰 wym贸wek. On za艣 pyszni膰 si臋 zdawa艂 swoim zuchwalstwem.

Na r贸wni prawie z nim stan臋li wyrzutami czynionymi kr贸lowi Stadnicki, wo艂aj膮cy o kaptur, P臋kos艂awski, wre艣cie Herburt, kt贸ry wszystko z艂e zwala艂 na jezuit贸w, pozyskanych przez dw贸r rakuski. W jego mniemaniu oni byli wszystkiego z艂ego przyczyn膮, oni koron臋 t臋 dla Rakuszan targowali i tak jak kupili. Zygmunt mia艂 powr贸ci膰 do Szwecji. Mniejsze to ju偶 zrobi艂o wra偶enie, A 偶e wiecz贸r nadchodzi艂, ko艂o si臋 rozprz臋ga膰 zacz臋艂o. Niecierpliwsi, poniewa偶 ju偶 dosy膰 czasu up艂yn臋艁o, naglili o og艂oszenie rokoszu.

Pierwszy raz, po odje藕dzie 呕贸艂kiewskiego, na wspomnienie rokoszu us艂yszano Zebrzydowskiego g艂o艣no mu si臋 sprzeciwiaj膮cego. Pon臋toswski uszom nie wierzy艂. Stan膮艂 naprzeciw niego, r臋ce rozstawi艂 szeroko, oczy podni贸s艂 i tak w postawie zdumionej potrwawszy chwil臋, odszed艂, nie m贸wi膮c s艂owa.

Zaraz za hetmanem precz jad膮cym z ko艂a pod膮偶y艂, nie czekaj膮c ko艅ca, niecierpliwy nasz Bajbuza. Dla niego usuni臋cie si臋 呕贸艂kiewskiego by艂o has艂em, Ale chcia艂 z jego ust pos艂ysze膰 rozkaz. Pod膮偶y艂 wi臋c tak, 偶e niemal razem z pocztem otaczaj膮cym hetmana stan膮艂 na jego podw贸rzu.

- Panie hetmanie - zawo艂a艂 gor膮co - ja z wami!

呕贸艂kiewski da艂 mu znak tylko i wprowadzi艂 go do Alkierza.

Tu Bajbuza powt贸rzy艂 o艣wiadczenie z t膮 rado艣ci膮, jak膮 mu dawa艂o bezpiecze艅stwo, i偶 nare艣cie znalaz艂 drog臋 pewn膮.

- Panie hetmanie, ja z wami, ja i sto kopijnik贸w moich.

- B贸g zap艂a膰 - z u艣miechem powa偶nym rzek艂 呕贸艂kiewski. - Kopijnikom, A jeszcze wi臋cej wam, rad b臋d臋, Ale nie opuszczajcie Ani Lublina, Ani ko艂a. Chc臋, Aby艣cie 艣wiadkami byli tego, co tu si臋 dzia膰 b臋dzie, bo waszym s艂owom zawierzy膰 mog臋, gdy inni mi nieprawd臋 powiedz膮, rzecz Albo rozedm膮, lub skurcz膮. W tej chwili jeszcze was nie tak pilno potrzebuj臋, ordynans wi臋c m贸j, pozosta艅cie tu, dop贸ki si臋 to burzliwe ko艂o nie sko艅czy. Natychmiast potem w Warszawie si臋 艂膮czcie ze mn膮. Po tym, co Radziwi艂艂 wyzion膮艂 z siebie, ju偶 nic nie pozosta艂o, tylko kark贸w zuchwa艂ych ugi膮膰 or臋偶em. Przybywaj wi臋c, Ale dob膮d藕cie tu do ostatka.

Tak rozstali si臋, A Bajbuza pe艂en otuchy, wes贸艂 i rad, 偶e si臋 niepewno艣膰 dr臋cz膮ca go sko艅czy艂a, po艣pieszy艂 do domu. Teraz ju偶 mu pilno by艂o tylko Szczypiora z kopijnikami doczeka膰, bo czu艂, 偶e obrady w kole nie potrwaj膮 d艂ugo. Nie usz艂o to bacznych ocz贸w wielu, 偶e si臋 do 呕贸艂kiewskiego przy艂膮czy艂, Ale gdy go nazajutrz ujrzano znowu miejsce swe zajmuj膮cego w kole, s膮dzili wszyscy, i偶 rozmy艣li艂 si臋 i pozosta艂 przy Zebrzydowskim. Ten prawie go by艂 pewnym.

Dano jeszcze g艂osowa膰 we wt贸r Radziwi艂艂owi innym, A偶 nare艣cie Stabrowski, kasztelan Parnawski, kt贸ry do p贸藕nej nocy siedzia艂 u Zebrzydowskiego, powsta艂 i w kr贸tkich s艂owach og艂osi艂 rokosz, A kto by si臋 z nim nie 艂膮czy艂, nieprzyjacielem ojczyzny mia艂 by膰 obwo艂any.

Na to powsta艂 pan wojewoda krakowski z tarz膮 u艂o偶on膮, jakby go najwi臋kszy strach i b贸l ogarn膮艂 i pocz膮艂 rokosz odradza膰.

S艂uchano go w rodzaju os艂upienia, wiedzieli bowiem wwszyscy, 偶e on przecie sam pierwszy go 偶膮da艂, do niego popycha艂, by艂 stw贸rc膮 wszystkiego. Ale nie chcia艂o si臋 na wszelki przypadek bra膰 na siebie odpowiedzialno艣ci. Przypomnia艂 sobie Zamoyskiego, szeed艂 w jego 艣lady. Komedia odegrana by艂a doskonale. Zebrzydowski ofiarowa艂 si臋 sam na sejm jecha膰, stawa膰, w oczy kr贸lowi zarzuty czyni膰 i dowodzi膰 ich. Twierdzi艂, 偶e bez rokoszu si臋 wszystko potrafi za艂atwi膰.

Zakrzyczano go natychmiast. Jego w艂a艣艣ni zausznicy, zm贸wieni do tego, powstali przecowko niemu, zacz臋to si臋 domaga膰 rokoszu, uznawano go niezb臋dnym.

- Rokosz, rokosz! - dawa艂o si臋 s艂ysze膰 ze wszech stron i gar艣膰 krzycz膮cych zag艂uszy艂a mniej 艣mia艂ych.

Zebrzydowski jeszcze raz zaklina艂, potem w ostatku - 鈥渧ox populi, vox Dei!鈥 - zda艂 si臋 na opini臋 i wol臋 og贸艂u. Po艣wiadcza艂 si臋 jednak wszystkimi, 偶e on od rokoszu odwodzi艂 i nie 偶yczy艂 go.

Obwo艂ano rokosz na dzie艅 6 sierpnia mi臋dzy Sandomierzem i Pokrzywnic膮, A kr贸lowi polecono da膰 zna膰 poselstwem tylko, Aby si臋 sam, bez wojska, z senatorami stawi艂 przed ten trybuna艂 stu tysi臋cy poburzonej szlachty i t艂umaczy艂... Pochlebia艂o to temu t艂umowi w chodaczkach, w odartych opo艅czach, na chudych konikach, 偶e mia艂 s膮dzi膰 i wyrokowa膰 o kr贸lu... Poci膮ga艂o to ka偶dego, cho膰by o suchym kawa艂ku chleba, pod Sandomierz.

Stabrowski, Pon臋towski, P臋kos艂awski, Herburt, Smogulecki przy rozstaniu z panami braci膮 powtarzali jej, 偶e powinna wyj艣膰 jak na pospolite ruszenie, ktokolwiek konia dosi膮艣膰 mo偶e. Ten t艂um mia艂 Zygmuntowi okaza膰 pot臋g臋 narodu, kt贸r膮 pysza艂ki g艂osili jako najwi臋ksz膮 na 艣wiecie. Dopiero tu szlachta mia艂a okaza膰, co mo偶e mi艂o艣膰 swobody. Zanosi艂o si臋 na burz臋 ogromn膮, na wylew taki, kt贸remu 偶adna si艂a si臋 oprze膰 nie mog艂a. Nar贸d ca艂y mia艂 stan膮膰 pod Sandomierzem i spyta膰 Zygmunta o rachunek z powierzonej mu w艂adzy.

Nie dos艂uchawszy ju偶 m贸w p艂omienistych, Bajbuza do swego dworku pobieg艂, A 偶e Szczypiora nie by艂o, jemu za艣 do Warszawy pilno si臋 chcia艂o, wyprawi艂 go艅ca, Aby kopijnicy po艣pieszali.

Tymczasem si臋 trafi艂o tak, 偶e gdy on jedn膮 drog膮 wyje偶d偶a艂 po Szczypiora, on nieco bli偶sz膮 stan膮艂 w Lublinie.

Bajbuza wybieg艂 przeciwko niemu oszala艂y.

- O, to艣 mnie wybawi艂! - krzykn膮艂. - Niech ludzie spoczyawj膮, my chwili nie mamy do stracenia, ci膮gn膮膰 musimy.

Na zapytanie: - Dok膮d? - Bajbuza nie odpowiedzia艂, da艂 mu znak i weszli do izby.

- Ju偶em o kopijnik贸w spokojny! - zawo艂a艂, po wt贸re 艣ciskaj膮c Szczypiora - A Spytkowa?

- Na mnie si臋 zdajcie - rzek艂 chor膮偶y. - Nie zostawi艂em jej bez ochrony. Ani Ro偶kowi, Ani Przygodzkiemu nie mog艂em zleci膰 nadzoru, Alem ludzi wybra艂, A nad nimi postawi艂em Korabiaka, kt贸rego znacie. Na wojn臋 dla kr贸tszej nogi si臋 nie zda艂, Ale w domu, cho膰by od Tatar贸w, potrafi obroni膰.

- Dobry艣 wyb贸r uczyni艂 - rzek艂 rotmistrz - cho膰 Korabiak by i przy obozie naszym nie by艂 zbyteczny, Ale my si臋 bez nieg obejdziemy. B臋d膮 ci臋-li tu pyta膰 ludzie, dok膮d idziemy, m贸w, 偶e nie pewna rzecz, do kogo my si臋 przy艂膮czymy, tak Aby s膮dzili, 偶e z nimi idziemy, Ale ja z wojewod膮 nie p贸jd臋.

- A z kim偶e? - zapyta艂 zdziwiony Szczypior. - Zwali艣cie go sami spadkobierc膮 Zamoyskiego?

- Tak jest, lecz znalaz艂 si臋 bli偶szy - doda艂 z u艣miechem Bajbuza. - Ten wojn臋 gotuje i nigdy z nim pokoju nie b臋dzie. Kr贸la b艂otem obrzucili. Ja go te偶 nie kocham tak bardzo, Ale kr贸lem jest, kr贸lem jest, A 鈥渙mnis potestas A Deo!鈥 *

Omnis potestas A Deo ( 艂ac.)- - wszelka w艂adza od Boga ( pochodzi).

Szczypior spojrza艂 zdziwiony.

- I my kr贸la mo偶e o rachunek spytamy - rzek艂 rotmistrz - Ale go szkalowa膰 nie b臋dziemy.

- Ale z kim偶e idziecie? - powt贸rzy艂 Szczypior.

Na ucho rzuci艂 mu Bajbuza:

- Z 呕贸艂kiewskim!

Szczypior jeszcze niedobrze rozumia艂.

- To偶 szwagrem jest Zebrzydowskiego?! - zawo艂a艂.

- Ale tak go zna, jak i ja, A wi膮za膰 si臋 z nim nie b臋dzie - doda艂 rotmistrz. - Widzisz wi臋c, gdy go szwagier opuszcza, c贸偶 za dziw, 偶e ja nie p贸jd臋 z nim? Zebrzydowskiemu si臋 w艂adzy chce, bu艂awy, piecz臋ci, panowania pod kr贸lem, pierwsze艅stwa przed wszystkimi w tej Rzeczypospolitej.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Do艣膰 tego! - doko艅czy艂. - Ludzie niech ma艂o co spoczn膮 i natychmiast do Warszawy! Do Warszawy!

Zwr贸ci艂 si臋 znowu do chor膮偶ego:

- C贸偶 Spytkowa? M贸w ty mi o niej, niech troski rokoszowej zapomn臋. Widzia艂e艣 j膮?

- Pozdrowi膰 was kaza艂a - rzek艂 Szczypior - A nie wie biedne kobiecisko, ile wam winna, bo nie jest tego 艣wiadoma, 偶e gdyby nie my i czuwanie nasze, ju偶 by w r臋kach Spytka by艂a, kt贸ry ci膮gle na ni膮 czatuje. Dwa razy艣my szpieg贸w jego 艂apali.

- A da偶 sobie Korabiak rad臋? - sykn膮艂 rotmistrz.

- Lepiej mo偶e ni偶 ja - m贸wi艂 Szczypior. - Gard艂em odpowiadam za niego.

Bajbuza westchn膮艂.

- Z tym zb贸jem Spytkiem, co takie poczciwe imi臋 nosi - rzek艂 - raz si臋 nam rozprawi膰 potrzeba, tak Aby mu ochot臋 odj膮膰 od dalszej imprezy.

- Chyba gdy mu oczy piaskiem przysypiemy - zamrucza艂 Szczypior.

- P艂aka膰 po nim nie b臋dzie nikt - dorzuci艂 rotmistrz - A tu los tak zdarzy膰 mo偶e, i偶 jeszcze w tej wojnie, gdy do niej przyjdzie, staniemy z nim w jednym szeregu!

R臋ce za艂ama艂.

Wieczorem szlachtry rozje偶d偶aj膮cej si臋 du偶o zesz艂o na po偶egnanie do go艣cinnego rotmistrza. Mogli wi臋c najlepiej usposobienie jej wybada膰. Szli niekt贸rzy pos臋pni, znu偶eni ju偶 ci膮g艂膮 w臋dr贸wk膮 na zjazdy, na kt贸rych nic nie uchwalono pr贸cz coraz nowych zgromadze艅. Niekt贸rym kr贸la by艂o 偶al, inni go zrzuci膰 zaraz chcieli, A byli tacy, kt贸rym Pon臋towski wm贸wi艂, 偶e elekcji nowej czyni膰 nie by艂o potrzeba, wprost tylko tak膮 respublik臋 fundowa膰, Aby ona si臋 sama rz膮dzi艂a bez pana.

- Mieli艣my ju偶 tych elekcji chybionych dosy膰, Henryk nam uciek艂 i srom uczyni艂, Stefan mordowa艂 jak ch艂op贸w, A Zygmunt sprzedaje. Wybierzemy nowego, gorzej jeszcze b臋dzie! - wo艂a艂 Pon臋towski. - Piasta chc膮, zerwie si臋 r贸wno艣膰 szlachecka, A Piast nam mo偶e zale藕膰 za sk贸r臋 gorzej ni偶 obcy.

Takich m贸w szlachta si臋 nas艂uchawszy, z wielkim znu偶eniem do dom贸w powraca艂a.

Byli i tacy, co m贸wili, 偶e senatorowie si臋 dla siebie starali o urz臋dy i ziemi臋, A szlachcie za to pokutowa膰 kazali. Narzekano na prywat臋. Z tym wszystkim 偶aden si臋 nie zarzeka艂 jecha膰 pod Sandomierz, Aby swego przywileju s膮dzenia kr贸la nie straci膰.

Bajbuza milcza艂, nie wyjawiaj膮c zdania swego. Napar艂 go kt贸ry, odpowiada艂 zimno:

- Jam 偶o艂nierz, nie statysta.

Drugiego dnia, cho膰by by艂 rad po艣piesza膰 do Warszawy, Bajbuza, ludzie i konie wypoczynku potrzebowali. Zebrzydowski przys艂a艂 po niego na rozmow臋.

Chocia偶 si臋 rozstali bardzo zimno, wojewodzie stu doborowych kopijnik贸w 偶al straci膰 by艂o.

Przyj膮艂 rotmistrza z senatorsk膮 powag膮.

- Nie by艂em ja za rokoszem - rzek艂. - S艂yszeli艣cie, Ale trudno powstrzyma膰 rozbola艂ych, oszala艂ych, pokrzywdzonych. Musia艂em si臋 podda膰 zdaniu powszechnemu. - C贸偶 wy czynicie z sob膮? - doda艂 zwracaj膮c si臋 do Bajbuzy.

- Stoj臋 pod rozkazami pana hetmana 呕贸艂kiewskiego - rzek艂 rotmistrz. - To uczyni臋, co mi on poleci.

Wojewoda si臋 zmarszczy艂:

- My艣la艂em, 偶e b臋dziecie ze mn膮, bo膰 mi to po nieboszczyku nale偶a艂o.

- Da艂em ju偶 s艂owo panu hetmanowi - odezwa艂 si臋 Bajbuza - A ju艣ci偶 nie s膮dz臋, Aby Ichmo艣膰 panowie, tak blisko z sob膮 po艂膮czeni, nie razem by膰 mieli.

Zebrzydowski nie odpowiedzia艂 na to.

- Ludzi dosy膰 mam - rzek艂 oboj臋tnie po chwili - Ale was, panie rotmistrzu, szacuj臋 i przez t臋 mi艂o艣膰, jak膮 wam okazywa艂 Zamoyski, obchodzi mnie los wasz.

Sk艂oni艂 si臋 Bajbuza.

- Losu si臋 ja 偶adnego nie dobijam - odezwa艂 si臋 - bylem Rzeczypospolitej skutecznie s艂u偶y膰 m贸g艂.

Zebrzydowski zacz膮艂 potem na Radziwi艂艂a narzeka膰, 偶e mu spraw臋 sw膮 gwa艂towno艣ci膮 zwichn膮艂, Ale go potrzeba by艂o oszcz臋dza膰, bo si艂臋 mia艂 i na Litwie wp艂yw wielki. Do艣wiadczyli obojga Chodkiewiczowie.

Spe艂z艂a tak roznowa na niczym, A Bajbuza grzecznie, lecz zimno, po偶egnawszy pana wojewod臋, powr贸ci艂 do dworku.

Nazajutrz do dnia, skwaru unikaj膮c, oddzia艂 ca艂y ku Warszawie wyruszy艂, A 偶e tu nie wiadomo, co go czeka艂o, wys艂a艂 rotmistrz przodem, Aby mie膰 pomieszczenie dla siebie i ludzi. sam te偶 powolniej ci膮gn膮cych kopijnik贸w wyprzedzi艂. Przewidzie膰 mu 艂atwo by艂o, 偶e si臋 teraz znajdzie w ca艂kiem odmiennym po艂o偶eniu i obozie, ni偶eli bya艂 dot膮d. Z Zamoyskim sta艂 przeciwko kr贸lowi, z 呕贸艂kiewskim musia艂 go broni膰. W sumieniu by艂 spokojnym, Ale si臋 ogl膮da艂, dziwi膮c sam sobie, jak zaszed艂 na to nowe stanowisko.

- Rzeczypospolitej broni臋, nie kr贸la - t艂umaczy艂 si臋 sam przed sob膮.

Wszystko to, czego si臋 przez czas d艂ugi nas艂ucha艂 przeciwko Zygmuntowi, przypomina艂o mu si臋 i trudnym stawa艂o do wyt艂umaczenia.

- Ale z kim偶e i艣膰? - m贸wi艂 zadumany. - Z Zebrzydowskim sumienie broni, 呕贸艂kiewski da艂 dowody, 偶e Rzeczpospolit臋 mi艂uje. Nale偶a艂a mu si臋 bu艂awa wielka, nie dopomina艂 o ni膮. Je偶eli on kr贸la zmuszony broni膰, c贸偶 my?

Czasem pomy艣lawszy, 偶e w艣r贸d regalist贸w si臋 znajdzie, ramionami porusza艂.

- Kto by si臋 tego by艂 po mnie spodziewa艂? Ja najmniej.

W Warszawie zastali poruszenie ogromne, kr贸l si臋 w podr贸偶 wybiera艂. Dok膮d? Przeje偶d偶aj膮cym w艂a艣nie przez most wskazano statki u brzeg贸w stoj膮ce, kt贸re 艂adowano po艣piesznie. Oko艂o zamku roi艂y si臋 t艂umy.

- Kr贸l do Torunia i Gda艅ska ci膮gnie - powiadano. - Po co? - nie umiano powiedzie膰.

Zaledwie z konia zsiad艂szy, pos艂a艂 po Kali艅skiego, Ale go si臋 nie doczeka艂 do nocy. Tymczasem na mie艣cie j臋zyka dosta艂, 偶e w istocie kr贸l z piechot膮 cudzoziemsk膮 sw膮 i stra偶膮 przyboczn膮 mia艂 i艣膰 w stron臋 Gda艅ska dla u艣mierzenia jakiego艣 niepokoju. Gdy Kali艅ski spocony nadbieg艂, ju偶 Bajbuza na 艂o偶u odpoczywa艂. Nie byli, tylko we trzech w izbie sami.

- C贸偶? Na Toru艅 i Gda艅sk ci膮gniemy - zawo艂a艂 do niego Bajbuza - bo i ja z wami! Z panem 呕贸艂kiewskim id臋!

Kali艅ski ramionami ruszy艂.

- Na Gda艅sk, na Toru艅! - zawo艂a艂. - Niechaj dla ludzi tymczasem i tak b臋dzie, Ale wam jutro hetman powie, 偶e droga wypadnie inna. Panom rokoszanom zda si臋, 偶e kr贸la Jego Mi艂o艣膰 nastraszyli. Dobry pan d艂ugo cierpliwo艣膰 mia艂, Ano zuchwalstwo skarci膰 trzeba. Jawnie si臋 zbieraj膮 przeciwko panu swemu, ma偶 on czeka膰?

Bajbuza si臋 z 艂贸偶ka zerwa艂.

- Tak jest! - zawo艂a艂. - Tym ci lepiej. Pr臋dzej si臋 to sko艅czy, gdy zobacz膮, 偶e si臋 ich nie l臋ka. - Oczy mu za艣wieci艂y.

Kali艅ski, kt贸ry ju偶 w ogniu tym od dni kilku by艂, dr偶a艂 m贸wi膮c, 艣mia艂 si臋, A r臋ce zaciera艂.

- No, i wy艣cie przecie偶 z nami! - zawo艂a艂. - Przyjd藕cie偶 na zamek, zobaczcie cho膰 z bliska kr贸la, kr贸low臋, dzieci pa艅skie, dw贸r nasz. Wy艣cie tylko z daleka i ma艂o co widzieli, A nas艂uchali艣cie si臋 potwarzy. Nie tak przecie偶 藕le u nas i ohydnie, jak ludzie opowiadaj膮. Kr贸l, prawda, nie tak rycersko wygl膮da i nie tak si臋 lubi wojn膮 para膰, jak Stefan, Ale na ko艅 si臋dzie, gdy b臋dzie potrzeba i kuli si臋 Nie ul臋knie, je偶eli w艂a艣ni poddani strzela膰 si臋 o艣miel膮! O, co za czasy, co za czasy! - doda艂 Kali艅ski. - Czego艣my to do偶yli! Rzucaj膮 kr贸lowi takimi obelgami w oczy, 偶eby ich najlichszy mieszczanin nie 艣cierpia艂, A nare艣cie i wojn臋 mu wypowiadaj膮.

- Wojny jeszcze nie wypowiedzieli - odezwa艂 si臋 Bajbuza - Ale go pozywaj膮 jak winowajc臋 przed sw贸j s膮d! Dosy膰 i tego! Do tej pory kr贸l mia艂 szafunek sprawiedliwo艣ci sam tylko, teraz kupy niesforne jego s膮dzi膰 chc膮!

- A wszystko to - wtr膮ci艂 pop臋dliwie Kali艅ski - przez powolno艣膰 kr贸lewsk膮, kt贸ra nadto d艂ugo czeka艂a na opami臋tanie. Przecie偶 teraz sk艂onili kr贸la, Aby wyst膮pi艂 przeciw jawnym rebelizantom. 呕贸艂kiewski z kwarcianymi, gwardie pa艅skie, piechota, A i ochotnik贸w wielu, gdy si臋 razem zgromadzi, rokosz nie dotrzyma, cho膰by si臋 zuchwale targn膮艂 do broni.

- Tylko znowu waszmo艣膰 - przerwa艂 Szczypior i rokoszan sobie zbyt lekko nie wa偶cie. Sam Radziwi艂艂 si臋 na siedem tysi臋cy pisa艂, Zebrzydowski tyle drugie postawi, je艣li nie wi臋cej, po艣ci膮ga si臋 drugich po trosz臋 tyle, 偶e wojsko b臋dzie znaczne.

- Na liczb臋 mo偶e to by膰 - rzek艂 Kali艅ski - Ale u nas 偶o艂nierz jest, co ju偶 w ogniu bywa艂 i zna si臋 z wojn膮, A z tamtej strony kupy zbrojne. Takich lada kopijnicy pop臋dz膮.

- Lada kopijnicy! - podchwyci艂 Bajbuza. - Z respektem, mosanie, o kopijnikach, bo i ja do nich nale偶臋.

Gwarzyli tak d艂ugo w noc.

Nazajutrz zwa艂o si臋 jeszcze na mie艣cie ci膮gle, 偶e kr贸l do Torunia si臋 uda, A sposobiono si臋 do podr贸偶y. Bajbuza si臋 da艂 nam贸wi膰 na zamek, Aby lepiej dworowi i 偶yciu pa艅skiemu przypatrze膰, Ale tu wszystko by艂o tak zamkni臋te i od z艂o艣liwych oczu pookrywane, i偶 ledwie co widzie膰 m贸g艂 rotmistrz. Na zamku dziwnie cicho by艂o i na poz贸r nieludno, A co si臋 pokazywa艂o, to mia艂o poz贸r cudzoziemski, i w tym przeciwko kr贸lowi zarzut si臋 wydawa艂 s艂usznym, 偶e si臋 cudzoziemcami otacza艂. Nawet Polacy kr贸la otaczaj膮cy po wi臋kszej cz臋艣ci si臋 z hiszpa艅ska lub po w艂osku, mod膮 europejsk膮, nosili i pozna膰 w nich Polak贸w by艂o trudno. Wiadomo, 偶e i kr贸l stroju tego zawsze u偶ywa艂, A dw贸r, komornicy i urz臋dnicy wszyscy prawie obco i cudzoziemsko wygl膮dali.

Od 艣mierci te偶 starej kr贸lowej Anny Jagiellonki, od zgonu pierwszej Anny, rakuskiej, 偶ony kr贸la, j臋zyk polski i s艂u偶b臋 po trosz臋 z dworu rugowano i za kr贸lowej m艂odszej, Konstancji, kt贸ra Polak贸w nie lubi艂a, Niemcy przewa偶nie g贸r臋 wzi臋li, A j臋zyk ich niemal wy艂膮cznie si臋 s艂ysze膰 dawa艂. Z drug膮 kr贸low膮 przyby艂a te偶 ta zagadkowa towarzyszka jej, kt贸ra wkr贸tce tak nadzwyczajne znaczenie i wp艂yw pozyska膰 mia艂a, panna Urszula Meyerin. * Arystokratycznej postaci, powa偶na, pi臋knego oblicza, rozumu wielkiego, na dworze rakuskim wychowana i wy膰wiczona, pobo偶na wielce i jezuitom oddana, zajmowa艂a i przy kr贸lowej, i przy dzieciach stanowisko wyj膮tkowe. Wszyscy, nie wy艂膮czaj膮c kr贸la, byli dla niej z respektem nadzwyczajnym. Domy艣lano si臋 w niej jakiej艣 krwi kropelki, kt贸ra j膮 z domem cesarskim 艂膮czy艂a. Rzeczywiste jednak znaczenie nadawa艂 jej rozum, nauka i charakter. Radzono si臋 jej we wszystkich sprawach, nawet Ko艣cio艂a i kr贸lestwa tycz膮cych, A tajemnic dla niej nie by艂o 偶adnych. Wp艂yw jej na kr贸la, z ka偶dym dniem rosn膮cy, by艂 ogromny. Przez ni膮 mo偶na by艂o uzyska膰 wszystko, nic bez niej. Ma艂om贸wna, uprzejma, uj膮膰 si臋 nie daj膮ca lada pochlebstwem, pe艂na powagi, panna Urszula na贸wczas jeszcze i pi臋knymi, Acz zimnego wyrazu rysami twarzy si臋 odznacza艂a. Najznakomitszych rodzin synowie ubiegali si臋 o r臋k臋 jej, Ale Ani o tym s艂ucha膰 nie chcia艂a. Ulubie艅cem jej, Ale jako wychowaniec tylko, by艂 m艂odziuchny syn pierwszej k贸lowej Anny W艂adys艂aw, kt贸rego prowadzeniem, cho膰 si臋 niby Prowancy-w艂adys艂awowski * zajmowa艂, Ale panna Urszula mia艂a nadz贸r nad nim zwierzchni. Nie by艂o na dworze nikogo, co by jej nie ulega艂 i nie s艂ucha艂, kr贸lowa Konstancja, kr贸l, duchowie艅stwo, urz臋dnicy. Rozkazywa艂a tu niemal samowolnie. Trzeba te偶 do艂o偶y膰, i偶 opr贸cz nadzwyczajnej dla jezuit贸w powolno艣ci, nic jej zarzuci膰 nie by艂o mo偶na, 偶adnych frymark贸w Ani chciwo艣ci, Ani nawet zbytniej ch臋ci popisywania si臋 z w艂adz膮 swoj膮.

Urszula Meyerin - jej wp艂yw na kr贸la oraz na wychowanie syn贸w W艂adys艂awa i Kazimierza by艂 rzeczywi艣cie ogromny.

Prowancy Gabriel - nauczyciel dzieci kr贸lewskich: po uszlachceniu w roku 1609 przyj膮艂 nazwisko W艂adys艂awowski od imienia kr贸lewicza W艂adys艂awa.

Prawie obok niej w 艂askach pana sta艂 Bobola, podkomorzy koronny, dworak niezmiernie zr臋czny, osobi艣cie kr贸lowi dogodny sw膮 s艂u偶bisto艣ci膮, i W艂ochem przezywany margrabia Myszkowski, marsza艂ek koronny, o kt贸rym powiadano, 偶e wi臋cej u niego pies w艂oski ni偶 dziesi臋ciu Polak贸w wa偶y艂o. Ci razem z kr贸lem po ca艂ych dniach si臋 zamykali, dopomagaj膮c mu do Alchemicznych do艣wiadcze艅, graj膮c z nim w kr臋gle, w karty, przypatruj膮c si臋 jego pr贸bom z艂otniczym lub s艂uchaj膮c muzyki. Tej kr贸l by艂 nami臋tnym niemal mi艂o艣nikiem, A 艣piewak贸w i 艣piewaczki kosztem wielkim z zagranicy sprowadza艂; dopomaga艂 mu w tym tak偶e swego czasu muzyk贸w mi艂o艣nik Kostka. S艂yn臋li na贸wczas do kapeli kr贸la nale偶膮cy Claboni, Diomedes Kato ( od Kostki na dw贸r wzi臋ty), Ades 艣piewak, Falvio, stary ju偶 bardzo Marcin Leopolita, znakomity Sandomierzanin Tobiaszek, Szymon z Pi膮tka i mn贸stwo innych. * Muzyka w ko艣ciele, na zamku i w pokoju samego pana, kt贸ry grywa艂 tak偶e, ka偶dego si臋 dnia s艂ysze膰 dawa艂a, A niekiedy i w naumy艣lnie urz膮dzonym teatrze.

Wszystko to s膮 historyczne nazwiska 艣piewak贸w i muzyk贸w dworskich Zygmunta III.

Ci, co kr贸la bli偶ej znali, wiedzieli, 偶e t艂umnych A gromadnych, wrzawliwych zabaw nie lubi艂, A przenosi艂 nad nie ciche i w ma艂ym k贸艂ku poufa艂ych ludzi. Rzadko bardzo jednego lub kilku duchownych nie znajdowa艂o si臋 na pokojach, po wi臋kszej cz臋艣ci jezuit贸w zakonu, kt贸ry mu s艂u偶y艂 gorliwie, Ale te偶 sobie s艂u偶y膰 kaza艂 i korzysta艂 z nieograniczonego wp艂ywu swojego.

W艣r贸d imion os贸b do tego zakonu nale偶膮cych, A kr贸lowi najmilszych, na kt贸rych czele sta艂 ojciec Bernard, spotykamy i s艂awne ksi臋dza Piotra Skargi. Mia艂 kr贸l dla niego, i dla osoby, i dla znakomitego wymowy daru, szacunek najwi臋kszy, lecz ojciec Skarga nigdy wp艂ywu szczeg贸lnego nie wywiera艂 na kr贸la Ani si臋 stara艂 o to. Wiadomo, 偶e zapytywany o 艂aski, jakie u kr贸la sobie wyrobi艂, przyznawa艂 si臋 do tego, 偶e staremu wo藕nicy, kt贸ry go przez lat trzydzie艣ci powozi艂, kawa艂ek chleba 艂askawego wyprosi艂. Tak by艂o w istocie; na kazalnicy wszechmog膮cy Skarga si臋 nie mi臋sza艂 do spraw powszednich; posy艂a艂 go czasem kr贸l, jak do rokoszan do St臋偶ycy, Ale z ma艂ym skutkiem. Do takich rob贸t, w kt贸rych wi臋cej przebieg艂o艣ci by艂o potrzeba i wyzyskiwania s艂abo艣ci ludzkich ni偶 daru otwartego przekonywania, mia艂 kr贸l innych w zakonie ludzi. *

Opinia ta nie jest 艣cis艂a. Dzia艂alno艣膰 Skargi, A tak偶e jego 鈥淜azania sejmowe鈥, opr贸cz cech religijnych i patriotycznych, mia艂y ca艂kiem wyra藕ny charakter polityczny, pokrywaj膮cy si臋 z d膮偶eniami jezuit贸w i stronnictwa regalist贸w.

Na zamku, pomimo i偶 si臋 wybierano na wojn膮, Bajbuza wcale nie postrzeg艂 przemagaj膮cej rycerskiej ludno艣ci, A ta, kt贸ra si臋 ukazywa艂a, by艂a jakby w go艣cinie. Uderzy艂o go to nieprzyjemnie te偶, o czym s艂ysza艂 dawniej, 偶e z pogard膮 obyczaju domowego, wszystko, szczeg贸lniej na dworze kr贸lowej, cudzoziemsko, niemiecko wygl膮da艂o i butnie nosi艂o t臋 sw膮 cech臋 obc膮, niby wy偶szo艣膰 jak膮艣 nadaj膮c膮. 艁atwo si臋 domy艣le膰, 偶e ci, co si臋 przypodoba膰 chcieli, str贸j przejmowali, j臋zyk na艂amywali i stosowali si臋 do smaku kr贸lowej szczeg贸lniej, bo ta si臋 nie tai艂a z odraz膮 ku wszystkiemu, co polskie, i jej winien by艂 Jan Ka藕mierz, sw膮 nietajon膮 niech臋膰 dla szlachty, z kt贸rej si臋 tu jawnie na艣miewa膰 we zwyczaju by艂o. W艂och trefni艣 dworski, Rialto, kt贸ry 艂atwo przejmnowa艂 i potem na艣ladowa艂 miny, ch贸d, mow膮 krzykliw膮, ruchy szlachty, tym sobie najwi臋ksze 艂aski pozyska艂. Nie oszcz臋dza艂 on nikogo i poczynaj膮c od chodaczkowych biedak贸w, tak dobrze przedrze藕nia艂 Ostrogskich i Radziwi艂艂贸w, jak innych.

Bajbuzie na pierwsze wejrzenie si臋 tu podoba膰 nie mog艂o, w oczach dworak贸w czyta艂 ich niech臋膰 ku Polakom, teraz jeszcze rokoszem podburzon膮 i nie znaj膮c膮 granic. Kr贸lowa chodzi艂a gniewna, kr贸l pos臋pny.

Gwa艂towno艣膰 jednak wyst膮pie艅 przeciwko Zygmuntowi, takich jak Radziwi艂艂a, bardzo wielu zwr贸ci艂a z drogi rokoszu do kr贸la.

Rotmistrz tego dnia widzia艂 si臋 z hetmanem i odebra艂 od niego rozkazy, kt贸re jednak pozosta艂y tajemnic膮 A偶 prawie do samej chwili wyjazdu z Warszawy.

Z pan贸w senator贸w na贸wczas niekt贸rzy, widz膮c, 偶e na starcie i walk臋 si臋 zanosi, s艂ysz膮c, 偶e pod Lublinem si艂a ju偶 rokoszan by艂o, A pod Sandomierz wi臋kszej jeszcze si臋 liczby spodziewano, wahali si臋, czy mieli towarzyszy膰 kr贸lowi na wojn臋 domow膮. Wymawiano si臋 to zdrowiem, to nieprzygotowaniem.

Dost膮pi艂 tego zaszczytu nasz rotmistrz, i偶 ze swymi kopijnikami, razem ze stra偶膮 przyboczn膮 kr贸la, z nim mia艂 ci膮gn膮膰. Dziwnym to si臋 jemu, Szczypiorowi i ludziom zdawa膰 musia艂o, bo dot膮d nigdy tak blisko kr贸la si臋 nie znajdowali, A znale藕li si臋 otoczonymi lud藕mi, kt贸rzy na nich niemal jak na rokoszan spogl膮dali nieufnie.

Chwila wyjazdu by艂a uroczyst膮. Czu艂 kr贸l i ci, co z nim szli, 偶e krok, jaki uczyni膰 mieli, ci膮gn膮艂 za sob膮 nieobrachowane nast膮pstwa. By艂o to wyst膮pienie przeciwko narodowi. Pozwany przed s膮d, kr贸l odpowiada艂, bior膮c za or臋偶 w obronie dostoje艅stwa swojego. T艂umaczy艂o go to, i偶 znaczna cz臋艣膰 narodu przy nim staj膮c, zmusza艂a go niejako do obj臋cia dow贸dztwa.

Spokojny ten pan, pierwszy raz we zbroi i he艂mie maj膮cy dosi膮艣膰 konia, p艂acz膮ca z gniewu i obawy kr贸lowa, 偶egnaj膮ce go dzieci, duchowni, dw贸r, kt贸ry pozostawia艂, sk艂ada艂y si臋 na obraz przejmuj膮cy i smutny. W艣r贸d otaczaj膮cych, kt贸rzy kr贸lowi towarzyszyli, jak 呕贸艂kiewski i s臋dziwy Hieronim Gostomski, wojewoda pozna艅ski, nie wida膰 by艂o o偶ywienia, zapa艂u, Ale smutek jaki艣 i zadum臋.

Nie w膮tpi艂 呕贸艂kiewski, 偶e rozpr贸szy tych, kt贸rzy by si臋 o艣mielili wyst膮pi膰 czynnie przeciwko kr贸lowi, Ale ostateczno艣膰 wojny bratniej by艂a bole艣n膮. Trafia艂o si臋, 偶e wojuj膮ce z sob膮 rodziny, jak Stadnicki z Drohojowskimi, ca艂e p贸艂ki stawili przeciw sobie, Ale to by艂y ma艂e utarczki i wa艣nie, gdy tu zapowiada艂a si臋 wojna krwawa i zajad艂a.

W milczeniu ponurym wyci膮gano z Warszawy i dopiero w tej chwili ostatniej gruchn臋艂a ju偶 nie tajona wie艣膰, 偶e wojsko ci膮gnie przeciwko rokoszanom.

Zebrzydowski wcale si臋 tego nie spodziewa艂, rachowa艂 na poselstwa, uk艂ady, targi, zw艂oki, Ale nigdy na tak energiczne wyci膮gnienie w pole, kt贸re przypisa艂 呕贸艂kiewskiemu. W istocie jego ono by艂o dzie艂em. Po og艂oszeniu rokoszu nie zostawa艂o nic, tylko za or臋偶 pochwyci膰 i zapobiec wojnie, okazuj膮c gotowo艣膰 do niej. Mia艂 jeszcze pi臋ciuset ludzi swoich w Krakowie wojewoda, gdy go dosz艂a wiadomo艣膰, 偶e kr贸l z 呕贸艂kiewskim ci膮gnie wprost na Krak贸w. Tu za艣 usposobienie umys艂贸w nie by艂o w膮tpliwym: Lubomirscy, T臋czy艅scy, Myszkowscy, Potoccy, g艂o艣no si臋 o艣wiadczali z kr贸lem i艣膰. Obawiaj膮c si臋 swych 偶o艂nierzy tu straci膰, Zebrzydowski po艣pieszy艂 z wyprowadzeniem ich ze stolicy.

Ju偶 w drodze dowiedzia艂 si臋 o tym kr贸l przez Stefana Potockiego, starost臋 Feli艅skiego, kt贸ry ze znacznym oddzia艂em wyszed艂 na jego spotkanie i po艂膮czy艂 si臋 z si艂ami, jakie kr贸l prowadzi艂 z sob膮.

Rokoszan贸w cz臋艣膰 z Zebrzydowskim sta艂a pod Wi艣lic膮. Wojewoda krakowski, cofn膮膰 si臋 ju偶 nie mog膮c, nie tylko nie z艂agodnia艂, lecz id膮c za w艂asnym pop臋dem, postanowi艂 z najwi臋ksz膮 gwa艂towno艣ci膮 nasta膰 na pozew kr贸lowi wydany. By艂 przekonanym, 偶e Zygmunt wojny domowej si臋 ul臋knie.

Ca艂a ta podr贸偶 z Warszawy do Krakowa dla Bajbuzy by艂a nowo艣ci膮 i nauk膮, gdy偶 otoczonym si臋 widzia艂 lud藕mi, z kt贸rymi dot膮d 偶adne go nie 艂膮czy艂y stosunki. Opr贸cz pu艂k贸w kwarcianych hetmana, ci, kt贸rych kr贸l prowadzi艂 z sob膮, dow贸dc贸w mieli cudzoziemc贸w, znaczniejsz膮 cz臋艣膰 pod chor膮gwiami Szl膮zak贸w, Morawian, Niemc贸w, kt贸rzy si臋 od Polak贸w odstrychali. Spogl膮dano na siebie nieufnie, na obozowiskach wybierano sobie miejsca jak najdalsze, co dzie艅 zachodzi艂y wa艣nie krwawe i zatargi u lada wodopoju i pastwiska. Ani z jednej, ni z drugiej strony w ci膮gnieniu 艣piew si臋 weso艂y nie odezwa艂. Polskie tylko pu艂ki z rana wychodzi艂y z 鈥淏ogurodzic膮鈥, kt贸rej stary obyczaj wojskowy od偶ywi艂 Nowodworski, * drukuj膮c j膮 dla 偶o艂nierzy. Brzmia艂a ona jak modlitwa i 艣piewano j膮 ze skupieniem ducha, jak w ko艣ciele. Gdy ona raz przebrzmia艂a, wlok艂y si臋 regimenta milcz膮co, ponuro, A Bajbuza w ma艂ej gromadce swoich osobno szed艂, wi臋cej si臋 przypatruj膮c drugim, ni偶 zbli偶aj膮c do nich.

Nowodworski - Bart艂omiej Nowodworski, znany w tym czasie z m臋stwa i przyg贸d rycerskich, fundator szko艂y w Krakowie, kt贸ra wzi臋艂a nazw臋 od jego imienia. Wed艂ug 贸wczesnych danych mia艂 istotnie kosztem swoim wydrukowa膰 pie艣艅 鈥淏ogurodzica鈥 i rozdawa膰 j膮 mi臋dzy 偶o艂nierzy.

U boku tylko hetmana mia艂 dawnych znajomych, kt贸rzy go z jednej strony znali jako odwa偶nego i doskona艂ego dow贸dc臋, z drugiej, o czym nawet g艂o艣niej by艂o, jako nieco postrzelonego cz艂owieka, kt贸ry prawdy szuka艂, z sumieniem mia艂 nieustannie do czynnienia, surowy obyczaj zachowywa艂 jak mnich, A dla Rzeczypospolitej swej krew i mienie got贸w by艂 po艣wi臋ci膰.

- A, Bajbuza, Bajbuza! - powtarzano z przek膮sem. - Rotmistrz, co z kopijnikami na w艂asnym koszcie staje, gdzie tylko o wojnie zas艂yszy i o 偶o艂d si臋 nigdy nie upomina, do 偶adnego zwi膮zku naszego nie chce nale偶e膰, A w g艂owie ma pstro!

- Pstro, pstro - m贸wili drudzy - A mimo to cz艂owiek rozumny! Hetman Zamoyski ceni艂 go bardzo wysoko. Dziwak, to膰 prawda, Ale dobrze mu dziwaczy膰, bo ma, s艂ysz臋, grosza du偶o, A na siebie go nie wyda.

- H臋? Bajbuza? - wy艣miewali si臋 inni, nazwisko dziwnie brzmi膮ce wyszydzaj膮c. - Powinien sobie za kapelana wzi膮膰 ksi臋dza Kapust臋, A za chor膮偶ego Bandur臋.

- Chor膮偶ym u niego Szczypior - poprawia艂 kto艣 z boku - A chor膮giew w takim 艂adzie i dostatku, jak 偶adna druga. Dla ludzi ostry, gdzie o powinno艣膰 chodzi, Ale p艂aci dobrze i na 偶o艂d nie czekaj膮, bo ze swego mieszka go daje.

Inni po cichu pomrukiwali o nim, o Spytkowej, o Spytku, bo po ludziach chodzi艂o co艣. Spogl膮dano na niego ciekawie. Czasem wieczorem si臋 kto do namiotu zbli偶y艂, A przyj臋to ka偶dego bratersko, Ale spoufali膰 si臋 z Bajbuz膮 by艂o trudno, bo wia艂o od niego surowo艣ci膮 jak膮艣 niemal mnisz膮 i rozmowa t艂usta u jego sto艂u nie sz艂a, A rycerskim obyczajem u nas zawsze si臋 ko艅czy艂o na podwice, cho膰by rozpocz臋艂o od najpowa偶niejszej tre艣ci. Bluzn膮艂 kto przy nim wyrazem grubym, marszczy艂 si臋 i spluwa艂 rotmistrz; nie pofolgowa艂 nikomu. Wi臋c cho膰 go szanowano z daleka, nikt tak bardzo spoufala膰 si臋 nie mia艂 ochoty.




Rozdzia艂 III

Nie nawyk艂ym by艂 kr贸l Zygmunt do zbyt serdecznego od t艂um贸w przyj臋cia, do okrzyk贸w i objaw贸w mi艂o艣ci. Spotyka艂y go one bardzo rzadko, A i te mog艂y mu si臋 nieszczerymi wydawa膰, bo us艂u偶ni ludzie przynosili wszystko, co przeciwko niemu wymy艣lano. 呕adna z tych obelg, kt贸rymi rokoszanie szafowali, nie pozosta艂a dla niego tajemnic膮. Powtarzano je, Aby w nim niech膮膰 obudzi膰 tym wi臋ksz膮 ku nim.

Mo偶e po raz pierwszy za tego panowania wjazd do Krakowa m贸g艂 serce jego poruszy膰. Wysz艂o mieszcza艅stwo, wyjechali senatorowie, wysypa艂o si臋 ludu mn贸stwo, A kr贸l we zbroi, na koniu, otoczony rycerstwem, obudzi艂 zapa艂. Okrzyki 偶ywe towarzyszy艂y mu. Uroczystszym te偶 by艂 ten wjazd, ni偶 si臋 kr贸l spodziewa艂; znaczny zast臋p wojska pi臋knego, jaki Zygmunt prowadzi艂 z sob膮 zwi臋kszy艂 si臋 pod Krakowem pocztami licznymi i okaza艂ymi, kt贸re na powitanie wyci膮gn臋艂y.

Wspaniale wyst膮pi艂 Myszkowski, marsza艂ek koronny, kr贸lowi oddany ca艂y, w o艣miuset ludzi doskona艂ej jazdy i piechoty, w now膮 barw臋 przybranej. Wygl膮da艂a ona z cudzoziemska, bo nigdy w Polsce piechoty w艂asnej nie by艂o, A ta, kt贸r膮 Stefan Batory pocz膮艂 zaci膮ga膰, na wz贸r niemiecki si臋 zbroi艂a i ubiera艂a, Ale kr贸la to razi膰 nie mog艂o, bo ten str贸j i zbroja by艂y mu najmilszymi. Pi臋kny oddzia艂 towarzyszy艂 ksi膮偶臋ciu Ko艣cio艂a kardyna艂owi Maciejowskiemu, kt贸rego dw贸r te偶 i duchowny orszak okaza艂o艣ci dodawa艂. Stanis艂aw Mi艅ski podkanclerzy, g艂uchy, Ale bystry cz艂ek, 艣ci膮gn膮艂 tak偶e chor膮giew kr贸lowi w pomoc. Sebastian Lubomirski, kasztelan wojnicki, Jan z T臋czyna, * nie licz膮c pomniejszych oddzia艂贸w, kt贸re razem zebrane si艂臋 nie do pogardzenia stanowi艂y.

Wyra藕ny brak cz臋艣ci zdania, kt贸re mog艂oby brzmie膰: 鈥...wystawili te偶 swoje chor膮gwie...鈥

Szpiegi Zebrzydowskiego z Wi艣licy tu podes艂ane niezbyt musia艂y mi艂ym okiem na te tysi膮ce spogl膮da膰, kt贸rych policzy膰 by艂o trudno. Lecz zdawa艂o si臋 Zebrzydowskiemu, otoczonemu najzuchwalszymi z rokoszan, kt贸remu Herburt, Stadnicki i Smogulecki wmawiali, i偶 ust臋powa膰 nie powinien bynajmniej, 偶e zuchwalstwem nadrabia膰 by艂o potrzeb膮 i najlepsz膮 rachub膮. Wmawiali sobie, i偶 to wyst膮pienie Zygmunta tylko na postrach by艂o wymierzone, A nie daj膮c si臋 ustraszy膰 i wyst臋puj膮c jawnie, by艂o najpewniej zapobiec wojnie.

Postanowiono wi臋c wyprawi膰 ponownie do kr贸la poselstwo z tym pozwem przed s膮d, kt贸rego jeszcze form臋 zaostrzono. Smogulecki wysili艂 si臋 na to, Aby kr贸lowi da膰 uczu膰, 偶e si臋 go nie l臋kaj膮. Wi臋c po radziwi艂艂owsku sobie pocz膮艂. Powo艂ywa艂 kr贸la przed rokosz jak przed najwy偶szego s臋dziego, oskar偶aj膮c o z艂e rz膮dy Rzeczypospolitej, o z艂amanie wiary, o gwa艂t praw i nada艅 odwiecznych, o powodowanie si臋 z艂ym doradcom.

Przyniesiony pozew ten do Krakowa obudzi艂 oburzenie. Myszkowski i wielu z nim chcieli, Aby kr贸l gromem i gro藕b膮 odpowiedzia艂 rokoszanom. Wojska ju偶 sta艂y gotowe do rozprawy, nie nale偶a艂o rebelizant贸w oszcz臋dza膰. Za t膮 rad膮 jednak kr贸l nie poszed艂, chc膮c wszelkie 艣rodki powolniejsze wyczerpa膰. 呕贸艂kiewski zachowa艂 si臋 neutralnie; g艂osowali inni, kr贸l si臋 utrzyma艂 przy swoim, odk艂adaj膮c, jak by艂 zwyk艂, daj膮c czas do namys艂u. Odpowied藕 kr贸la by艂a wymijaj膮c膮, zdawa艂 j膮 na senator贸w i za ich rad膮 p贸j艣膰 przyrzeka艂, napomina艂 o to, A偶eby zuchwalstwem nie doprowadzono do ostateczno艣ci.

Gdy tu wa偶y艂y si臋 zdania i przepowiednie, tymczasem rokosz si臋 wysila艂 na to, Aby okaza膰 gro藕nym. Mia艂 zjazd lubelski prawo zwo艂ywania rokoszu? O to nie pyta艂 nikt, Ale po ca艂ym kraju sz艂o, i偶 pod utrat膮 czci i maj膮tku wszywscy si臋 stawi膰 pod Sandomierz byli powinni. Szlachty wiele ul臋k艂o si臋. Ci, co nie chcieli rokoszu, jechali z obawy, Aby g贸r臋 wzi膮wszy, nie m艣ci艂 si臋 na oboj臋tnych. Herburt wo艂a艂 g艂o艣no, 偶e neutralistowie gorsi s膮 od jawnych nieprzyjaci贸艂. Radzi wi臋c nieradzi 艣ci膮gali si臋 pod Sandomierz.

W odpowiedzi na ten wjazd kr贸lewski do Krakowa, kt贸ry by艂 okazem niema艂ej si艂y, stoj膮cej przy Zygmuncie, pod Sancomierz prowadzi艂 sam Zebrzydowski osiem chor膮gwi piechoty, A sze艣膰 jazdy; ksi膮偶臋 Ostrogski, kasztelan krakowski, jedena艣cie chor膮gwi piechoty, szesna艣cie usarskich i dzia艂a polowe; Lig臋za, kasztelan Czechowski, w czterysta pieszych, p贸艂torasta usarz贸w, sto kozak贸w. Wi贸d艂 tak偶e dzia艂a z sob膮. Stadnicki mia艂 sze艣膰 chor膮gwi W臋gr贸w, osiem chor膮gwi usarz贸w, jedn膮 kozack膮, A dziesi臋膰 piechoty z nowymi, d艂ugimi muszkietami.

Pola pod Sandomierzem zaleg艂y ufce, jakich nigdy przeciwko nieprzyjacielowi tak nagromadzonych nie widywano. Obozy pa艅skie, namioty, tabory, bro艅, zdawa艂y si臋 dla popisu umy艣lnie zebrane i wyzywa艂y te偶 kr贸la, jakby mu chcia艂y powiedzie膰: 鈥淧atrz, 偶e si臋 mierzy膰 z tob膮 mamy czym.鈥

Na 偶膮danie hetmana wyprawiony Szczypior, gdy偶 nie chciano wierzy膰 pog艂oskom, powr贸ci艂 wpr臋dce nie onie艣mielony, bo strachu nie zna艂, Ale nie taj膮c podziwienia swojego.

- By膰 mo偶e, i偶 tam w艣r贸d tego ludu - m贸wi艂 - pozbieranego napr臋dce i po r贸偶nych k膮tach lichoty i ciur贸w dla liczby zaci膮gni臋to wiele, Ale to wygl膮da bardzo wspaniale i jest ich 膰ma.

- Wiele tego mo偶e by膰? - pyta艂 Bajbuza.

Kat ich wie, Ale z ciurami, czeladzi膮, dworakami, s艂u偶b膮, gdy na sto tysi臋cy g艂贸w ich policz臋, nie sk艂ami臋. M贸wi膮, 偶e sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy Akt rokoszowy podpisa艂o.

Bajbuza ramionami z偶ymn膮艂.

- A 艂ad tam jaki? - zapyta艂.

- Na pocz膮tek jest go dosy膰, bo i przepisy karno艣ci wytr臋bywano i wyb臋bniano, i s膮dy dora藕ne ustanowiono, Ale przewidzie膰 艂atwo, 偶e si臋 to rozlu藕ni i rozprz臋偶e.

Szczypior musia艂 i艣膰 do hetmana; ci膮gano go od jednego do drugiego z pan贸w senator贸w, Aby opowiada艂. Przybywali te偶 inni spod Sandomierza, mniej wi臋cej jednakowo opisuj膮c, co si臋 tam dzia艂o.

Nie mo偶na by艂o tego zatai膰 przed kr贸lem, i偶 rokosz przybiera艂 gro藕ne rozmiary i wcale si臋 nie mia艂 ku rozprz臋偶eniu, kt贸re mu zapowaiadano. Pos臋pne sta艂y si臋 oblicza, opr贸cz hetmana, kt贸ry pod zarzutem, 偶e kwarcianych 艣ci膮ga艂 nieprawnie od granicy, wcale si臋 nie my艣l膮c z tego t艂umaczy膰, dodawa艂 otuchy drugim.

- Zbierana dru偶yna - m贸wi艂 kr贸tko - A 偶e j膮 w nowe sukno flamskie poubierano, 艣wieci to... Ano! Nie wszystko 偶o艂nierz co przy szabli chodzi; ja moich jestem pewnym, 偶e darmo jej nie przypasali.

Senator贸w, kt贸rych mia艂 u boku swego, zwo艂a艂 kr贸l na rad臋.

Bajbuza tymczasem spoczywa艂 i ludzi swoich opatrywa艂 jeszcze lepiej, do czego mu si臋 Krak贸w nadawa艂, bo tu i o or臋偶, i o wszelki przyb贸r, i o p艂atnerzy 艂atwiej by艂o.

Szczypior, powr贸ciwszy, tak by艂 dni p贸艂tora chwytanym i rozrywanym, 偶e si臋 prawie z rotmistrzem na osobno艣ci rozm贸wi膰 nie m贸g艂. Jak go u Floria艅skiej Bramy pochwycono, tak prowadzono A偶 do dworku, A potem ju偶 mu tchn膮膰 nie dali. Dopiero drugiego dnia z po艂udnia, sam zostawszy z Bajbuz膮, odezwa艂 si臋:

- A to dla nas, zaprawd臋, mi艂a rzecz, 偶e z panem Spytkiem w jednym przyjdzie szeregu sta膰.

- Gdzie?

- Ano, gdy wyci膮gniemy w pole.

- A ty艣 go gdzie namaca艂?

- Widzia艂em go w kilkana艣cie g艂贸w przy Lubomirskim.

Rotmistrz w膮sa zak膮si艂.

- Niech sobie b臋dzie, k臋dy chce - rzek艂 po namy艣le. - Ja tylkom rad wiedzie膰, gdzie stoi, Abym w tamt膮 stron臋 nie patrzy艂.

Udawa艂 rotmistrz, 偶e mu z tym by艂o, jak bez tego, Ale sam do siebie m贸wi艂:

- Otom wlaz艂! Przy pierwszym spotkaniu trzeba mu 艂eb rozwali膰 i zada膰 w oczy infami臋. Co z tego b臋dzie? Przecie偶 on to powinien rozumie膰 i mnie unika膰.

Zatem spyta艂 Szczypiora nieco p贸藕niej:

- A wie Spytek, 偶e my tu jeste艣my?

- Mnie si臋 zdaje - odpowiedzia艂 Szczypior - 偶e taki gatunek cz艂owieka musi wiedzie膰, co sk贸r臋 jego obchodzi, Ano, z nim przecie nie gada艂em. Kat go wie!

- Gdzie偶e艣 go widzia艂? Bardzo si臋 on tu snuje?

- Przy Lubomirskich wisi, A czasem przy Potockich - zamrucza艂 Szczypior.

- My tam go nie p贸jdziemy szuka膰, A 偶e on mnie w drog臋 nie wlezie, tak mi si臋 zda, chybaby mu 偶ycie niemi艂e by艂o.

Tymczasem pobyt w Krakowie zbli偶a艂 si臋 do ko艅ca. Senatorowie, chc膮c rozbi膰 rokosz, zwo艂ali drugi taki zjazd do Wi艣licy, tak 偶e szlachty du偶o zamiast pod Sandomierz 艣ci膮gn臋艁o si臋 tutaj. Tu umys艂y by艂y spokojniejsze, Ale i na warcho艂ach nie zbywa艂o, bo ich Zebrzydowski nadsy艂a艂. Tak samo jak w Sandomierzu rokoszowi wojsko po艣ci膮gane zewsz膮d dodawa艂o powagi, do Wi艣licy te偶 pos艂ano, naprz贸d hetmana z kwarcianymi w jedena艣cie tysi臋cy ludzi i dwadzie艣cia cztery dzia艂a, A obok niego stan臋li wierni kr贸lowi Potoccy, Jan, starosta kamieniecki, Jakub i Stefan, kt贸rzy wszyscy kopijnik贸w samych prowadzili jak Bajbuza, tylko na setnie ich liczyli.

Niespodzianie wi臋c dano zna膰 z wieczora rotmistrzowi, 偶e nazajutrz rano ju偶 ci膮gn膮膰 by艂o potrzeba. To go jednak najmniej obesz艂o, wi臋cej daleko, i偶 mu si臋 zdawa艂o niekoniecznie dostoje艅stwu kr贸la odpowiadaj膮cym takich 艣rodk贸w si臋 chwyta膰 jak Zebrzydowski, A poniek膮d go na艣ladowa膰. Zamrucza艂 pod nosem, 偶e mu si臋 to niedobrym widzia艂o, Ale Szczypiorowi rzek艂:

- My tu nie panowie rada, Ale 偶o艂nierze, wi臋c na posterunek!

Ten dla kopijnik贸w na pag贸reczku w艣r贸d b艂ota i moczaru znalaz艂 si臋 pod Wi艣lic膮, bo kwarciani i Potockich pu艂ki co lepsze miejsca sobie zabrali.

I tu wi臋c szlachta poczyna艂a si臋 zje偶d偶a膰, Ale tak r贸偶nej barwy, 偶e w kole co godzina si臋 mo偶na by艂o spodziewa膰, i偶 za czupryny si臋 chwyc膮.

Szcz臋艣ciem mitygowa艂 dobrze wybrany marsza艂ek Hieronim Sieniawski, cze艣nik koronny.

- Teraz - rzek艂 do Szczypiora Bajbuza, gdy ju偶 na p贸艂 w b艂ocie namioty i sza艂asy porozbijali - zobaczysz now膮 komedi臋, kt贸rej takem pewny, jak 偶em 偶yw. Przy艣le do nas Zebrzydowski, Aby nam pod gard艂em stawi膰 si臋 kaza膰 i pod infami膮 do Sandomierza. My do niego wyprawimy pos艂贸w, Aby szli na sejm spraw臋 toczy膰, nie w takim kole rebelizant贸w. Potem pan Zebrzydowski nas z艂aje, A my jego, A potem...

- A potem co? - zapyta艂 Szczypior.

- Zobaczymy - doko艅czy艂 widocznie zniech臋cony Bajbuza.

Najgorsza i nieprzewidziana rzecz by艂a, 偶e w samej Wi艣licy szlachta ju偶 z g艂ow膮 rokoszem nabit膮 nie tylko kr贸la zna膰 nie chcia艂a, Ale i pan贸w senator贸w gna艂a precz, s艂ucha膰 ich nie my艣l膮c. Rzucano im w oczy, 偶e szpiegami kr贸la i jego zausznikami byli. I tu, i tam dnie up艂ywa艂y na wrzawie i rzucaniu si臋 do siebie wzajemnym.

Stadnicki tylko Diabe艂, ze sw膮 logik膮 diabelsk膮, powtarza艂: 鈥淒elenda Carthago * czego czeka膰? R贸bmy konkluzj臋 rokoszu kaptur og艂osi膰, now膮 elekcj臋鈥.

Delenda Carthago ( 艂ac.) - Marcius Portius Cato ( Katon) ( starszy), rzymski m膮偶 stanu, wielki wr贸g Kartaginy, ko艅czy艂 ka偶d膮 swoj膮 mow臋 powiedzeniem: Ceterum censeo Carthaginem esse delendam. ( Zreszt膮 s膮dz臋, 偶e Kartagin臋 nale偶y zburzy膰). Skr贸t: delenda Carthago oznacza tu uparte, bezwzgl臋dne d膮偶enie do jednego celu. Stadnicki uparcie i konsekwentnie d膮偶y艂 do detronizacji kr贸la.

Ci膮gn臋艂o si臋 nudnie w Wi艣licy, gdy dnia jednego Bajbuza poszed艂 do namiotu 呕贸艂kiewskiego.

- Chcia艂em prosi膰 mi艂o艣ci waszej - odezwa艂 si臋 - jam tu tak dalece nie potrzebny, kopijnik贸w moich zostawiam, panowie senatorowie znowu jad膮 do rokoszan, pozw贸lcie mi im towarzyszy膰, niech zobacz臋, co si臋 tam 艣wi臋ci.

Hetman si臋 roz艣mia艂.

- Aby艣cie si臋 nie dali nawr贸ci膰 szagrowi mojemu! - odpar艂.

- O to obawy nie ma - otworzy艣cie - rzek艂 Bajbuza. - Mnie i tu, i tam nie wydaj膮 si臋 roboty udatnymi, Ale widzie膰 je... od tegom cz艂owiek grzeszny!

Wzi膮wszy tylko dw贸ch z sob膮 najlepszych czeladzi, przy艂膮czy艂 si臋 do orszaku senator贸w Bajbuza, A 偶e mu wojewoda ziem ruskich Go艣licki * znany by艂, z nim ruszy艂 pod Sandomierz.

Omy艂ka Kraszewskiego. Ze strony senator贸w pos艂owa艂 do rokoszan Stanis艂aw Golski, wojewoda podolski, A nie Go艣licki.

Tu 偶a艂owa艂 mo偶e, i偶 pojecha艂, bo do widzenia nowego nie by艂o nic, tylko troch臋 rozros艂a St臋偶yca. Ci sami ludzie, krzyki, zuchwalstwo i ci偶ba niesforna. Gdy si臋 senatorowie od kr贸la ukazali, A poznano ich, zaraz na wje藕dzie o ma艂o nie ciskano b艂otem. Podnosi艂y si臋 gro藕ne pi臋艣cie, krzyczano za nimi: - Lizuny kr贸lewskie! - b艂yska艂y szable z daleka, Ale to pos艂贸w nie nastraszy艂o. Ju艣ci cho膰 bezpiecze艅stwa os贸b zdawali si臋 m贸c by膰 pewnymi.

Pos艂uchanie w kole na dzie艅 nast臋pny dano, A wr贸偶y艂 Go艣licki, 偶e b臋dzie co do prze艂kni臋cia. Puszczono ich i Go艣licki czyta艂 poselstwo ( od) senator贸w, A Smor偶ewski, pisarz lwowski, od stanu rycerskiego, lecz z bied膮 im dano doko艅czy膰. Smor偶ewski nie skonkludowa艂 jeszcze, gdy z ko艂a szlachta jakby pijana, wprost z szablami dobytymi wypad艂a na Go艣lickiego i na gromadk臋, z kt贸r膮 by艂 Bajbuza. Ten te偶 si臋 mia艂 do korda, A m贸g艂 s膮dzi膰, 偶e ostatnia godzina wybi艂a, bo mogli ich na szablach roznie艣膰 w okamgnieniu. Na ka偶dego z nich by艂y tysi膮ce. Skoczy艂 w por臋 ze swymi lud藕mi Radziwi艂艂, otoczy艂 pos艂贸w nimi i za ko艂o wyprowadzi膰 kaza艂, gdzie stra偶 postawi艂. Bajbuza m贸wi膰 nie m贸g艂 z gniewu i gdyby nie to, 偶e mu si臋 posun膮膰 nie dawano, by艂by rzuci艂 si臋 i zgin膮艂.

Ledwie si臋 to pocz臋艁o u艣mierza膰, gdy warcho艂y nierade, i偶 im si臋 bez ran i krwi obesz艂o, za 艂awami senatorskimi siedz膮c, pocz臋li si臋 z sob膮 k艂贸ci膰 i uciera膰. Podnios艂y si臋 g艂osy i wprost 艂ajania, kupa jedna cisn臋艂a na drug膮, A potem razem na senatorskie 艂awy. Zdawa艂o si臋, 偶e ich jaki艣 ob艂臋d opanowa艂.

Tu taka g膮szcz by艂a, 偶e nawet rozpozna膰 nie mogli dalej stoj膮cy, kto z kim, na kogo szed艂. Wszyscy si臋 rwali do broni, do koni, do muszkiet贸w, wywr贸cono 艂awy, powsta艂 wrzask, zami臋szanie. I znowu Radziwi艂艂a zakl臋cia, g艂os, jego ludzi wtargni臋cie 艣mia艂e rozerwa艂o ju偶 walk臋 bratob贸jcz膮, A bez celu. Wszystko to trwa艂o dobry czas, tak 偶e pod koniedc dnia nie by艂o co robi膰, A pos艂owie te偶, nie mog膮c si臋 pokazywa膰, odprowadzeni przez Radziwi艂艂owskich ludzi, pojechali na kwater臋, przy kt贸rej im stra偶 postawiono.

- Panie wojewodo - rzek艂 do Go艣lickiego rotmistrz, gdy na miejscu stan臋li - 艣wi臋te to s膮 s艂owa nieboszczyka hetmana Zamoyskiego, za Batorego wyrzeczone, 偶e zm膮ci膰 wod臋 lada 偶aba potrafi, Ale j膮 uczyni膰 spokojn膮 i czyst膮 i m膮dremu trudno.

Nazajutrz pos艂owie do ko艂a nie mieli po co i艣膰. Odpowied藕, jak膮 im da膰 miano, chodzi艂a ju偶 po obozie. Rokosz si臋 nie cofa艂. Kr贸lowi przykazywano rozpu艣ci膰 wojsko natychmiast i w pi臋膰 dni stawi膰 si臋 pod s膮d pan贸w rokoszan贸w, szcz臋艣ciem jeszcze, 偶e nie z powrozem na szyi i boso.

Wojewoda ruski, odbieraj膮c ten skrypt od Radziwi艂艂a, nie okaza艂 po sobie nic. Kazano konie siod艂a膰.

Przez dzie艅 oczekiwania Bajbuza nie pr贸偶nowa艂. W艣r贸d stu tysi臋cy g艂贸w nie poznanemu przej艣膰 i rozs艂ucha膰 si臋 by艂o 艂atwo. Ma艂o kto go tu m贸g艂 po nazwisku wiedzie膰, A mniej by艂o jeszcze takich, kt贸rzy o obrotach jego byli uwiadomieni. Uchodzi艂 wi臋c za rokoszanina i s艂ucha艂 bezpiecznie rozpraw w polu i w kole.

Widocznym by艂o, 偶e ognia podk艂adano, bo miejscami szlachta zra偶ona chcia艂a si臋 do dom贸w rozje偶d偶a膰:

- Dla prywaty swej nas ci膮ga Zebrzydowski, Herburt i drudzy; sol膮 im w oku, 偶e starostwo rawskie da艂 kr贸l Stefanowi Potockiemu itp.

Tym, z czym wracali do Wi艣licy, nie by艂o si臋 chwali膰, Ale tu si臋 mo偶e innego nic nie spodziewano. Bajbuza, jak sta艂, poszed艂 do hetmana. 呕贸艂kiewski, cho膰 wiedzia艂, co si臋 dzia艂o, ciekaw by艂, co mu stary 偶o艂nierz powie.

- A c贸偶, rotmistrzu?

- Co? Ludzi si艂a, zw艂aszcza g膮b niecierpliwych - rzek艂 Bajbuza. - S膮 i chor膮gwie nie do pogardzenia, Ale pospolity lud niewiele wart. Nie trzeba si臋 likiem trwo偶y膰, bo cho膰 nas mniej, Ale my silniejsi jeste艣my.

- Dajby to, Bo偶e! - westchn膮艂 呕贸艂kiewski.

- A mnie si臋 zda, 偶e do boju nie przyjdzie; b臋d膮 si臋 sro偶y膰 do samego ko艅ca, A gdy dzia艂a zagraj膮, nie dostoj膮. Niech tylko kr贸l nie mi臋knie, bo na jeden w艂os ust膮piwszy im, wszystko stracone.

Z obu stron nast膮pi艂o jakby zawieszenie dalszych krok贸w.

Bajbuza chodzi艂 i ziewa艂. Jednego dnia, gdy tak oko艂o zamku i kolegiaty wi艣lickiej, murom si臋 przygl膮daj膮c, chodzi艂 b艂臋dny, na podw贸rku ko艣cielnym nastr臋czy艂 mu si臋 ksi膮dz Skarga. Szed艂 z brewiarzykiem do ko艣cio艂a w艣r贸d ciszy odmawia膰 godziny, bo na zamku pokoju nie by艂o. Postrzeg艂 rotmistrza, o kt贸rym s艂ysza艂, 偶e do rokoszan je藕dzi艂, A pami臋ta艂 go z dawna, i zatrzyma艂 si臋. Bajbuza przyst膮pi艂 do niego.

- Cieszy mnie to bardzo - odezwa艂 si臋 ksi膮dz Piotr - 偶e ja was tu widz臋 z nami. Wielu si臋 da艂o na pi臋kne A zawodne w臋偶owe s艂owa pochwyci膰. Smakuje Aurea libertas, pi臋knie si臋 wydaje r贸wno艣膰 i nieposzanowanie Ani godno艣ci, Ani wieku, Ani zas艂ugi, Ale to ma艂ych umys艂贸w i serc rzecz w tym si臋 kocha膰. Byli艣cie, s艂ysza艂em, w ogniu rokoszowym?

- Alem nie poparzywszy si臋, wr贸ci艂 - u艣miechn膮艂 si臋 rotmistrz. - Dobrze by temu koniec raz po艂o偶y膰, bo p贸藕niej co dalej b臋dzie, to trudniej. Kr贸l 艂agodny jest.

- Nie szkodzi to - rzek艂 Skarga - A na wiele si臋 ogl膮da膰 musi. I ci, co z nim s膮, nie wszyscy z sob膮 zgodni, nie na jedno przystaj膮. Ksi膮偶臋 Ostrogski chce po艣redniczy膰, A m膮ci... innych te偶 wielu.

Tu ksi膮dz Skarga oczy spu艣ci艂 i przypomniawszy sobie zapewne widoczne ostyganie kardyna艂a Maciejowskiego, nie doko艅czy艂 ju偶.

W chwil臋 potem oczy powoli podni贸s艂:

- Wy艣cie z panem 呕贸艂kiewskim?

- Tak jest.

- Kr贸lowi zbywa na ludziach, co by mu uczciw膮 A beznami臋tn膮 prawd臋 o ludziach i sprawach m贸wili. Panowie senatorowie z g贸ry patrz膮 i wierzcho艂ki tylko widz膮. Nie by艂oby wam wstr臋tnym przed kr贸lem stan膮膰 i czasem mu powiedzie膰, co u was w wojsku chodzi, jak wy si臋 na to zapatrujecie?

Zmi臋sza艂 si臋 Bajbuza nieco.

Ja bo dworakiem nie by艂em i nie potrafi臋 by膰 - rzek艂. - Prawd臋 inaczej, jak ca艂膮, powiedzie膰 nie umiem. A na co si臋 zda艂o to, co ja kr贸lowi przynios臋?

- Aby wiedzia艂, co jego nar贸d my艣li, pragnie i s膮dzi - rzek艂 Skarga. - Nie on nar贸d, kt贸ry mu grozi i bezcze艣ci, Ale ten, co go szanuj膮c, mo偶e nie tak widzie膰, jak on, najlepszy pan.

Spojrza艂 na zadumanego rotmistrza.

- Ojcze m贸j - odpar艂 Bajbuza - Gdy mnie kr贸l zawo艂a, A pyta膰 b臋dzie, pewno nie zamilcz臋.

- Pami臋tajcie偶, i偶e艣cie mi to przyrzelki.

To m贸wi膮c Skarga zwr贸ci艂 si臋 ku ko艣cio艂owi, A rotmistrz do domu. W g艂owie mu si臋 to nie mog艂o pomie艣ci膰, Aby do pana mia艂 by膰 przypuszczonym. Dumnym wcale z tego nie by艂, wa偶y艂 po swojemu, jak ci臋偶kie to wk艂ada艂o na niego obowi膮zki. Rad by wyspowiada艂 si臋 Szczypiorowi, Ale z drugiej strony milczenie te偶 zdawa艂o si臋 obowi膮zkiem.

Nazajutrz komornik kr贸lewski przyszed艂 po niego, do marsza艂ka Myszkowskiego prosi膰 na zamek. Wiedzia艂 ju偶, co to znaczy艂o, Ale omyli艂 si臋, s膮dz膮c, 偶e go wprost puszcz膮 do kr贸la. Myszkowski owemu cz艂owiekowi do pana przyst臋p maj膮c u艂atwi膰, potrzebowa艂 si臋 o nim dobrze zapewni膰. W艂och wyobra偶a艂 sobie w Bajbuzie wedle opowiadania ksi臋dza Skargi, szlachcica z prostym rozumem domoros艂ym, A nie spodzia艂 w nim wykszta艂conego we w艂oskich te偶 uniwersytetach i podr贸偶ach orygina艂a, kt贸ry jak pszczo艂a zbiera艂 mi贸d, nie patrz膮c kwiat贸w, i 艣wiat zna艂 tak dobrze, jak on. Powierzchowno艣膰, gdy wszed艂 ogromny, siwiej膮cy, niepi臋kny, A dumno patrz膮cy cz艂ek, nic mu nie oznajmi艂a. Myszkowski cale W艂ochem si臋 wyda艂 rotmistrzowi.

- Jakie偶 jest curriculum vitae wawsze - odezwa艂 si臋 do艣膰 grzecznie do wchodz膮cego. - Ksi膮dz Skarga wielce nam waszmo艣ci poleca.

- 艁askaw jest - odpar艂 Bajbuza dosy膰 oboj臋tnie. - Prosty ze mnie cz艂ek, A pospolicie mnie dziwakiem zowi膮. Podr贸偶owa艂em wiele, uczy艂em si臋 si艂a, A nie umiem nic, krom mo偶e szabl膮 w艂ada膰; A mam ten na艂贸g brzydki, 偶e co my艣l臋, to m贸wi臋.

Myszkowski przyst膮pi艂 bli偶ej i zagadn膮艂 go po w艂osku:

- To艣cie si臋 na kortedzianina nie zdali!

- I ja tak s膮dz臋 - rzek艂 Bajbuza. - Dlategom nigdy dworu nie szuka艂.

Zamy艣li艂 si臋 Myszkowski.

- C贸偶 m贸wicie o tera藕niejszych sprawach? - spyta艂.

- Smutne s膮 tak - rzek艂 Bajbuza - 偶e i 鈥淭reny Jeremiaszowe鈥 Wac艂awa z Szamotu艂, * kt贸re Tobiaszek 艣piewa, smutniejszymi by膰 nie mog膮.

Wac艂aw z Szamotu艂 - muzyk polski za czas贸w Zygmunta Augusta. Napisa艂 muzyk臋 do wielu pie艣ni religijnych.

- Prawda - westchn膮艂 Myszkowski - A rada na to jaka?

- Mnie o ni膮 chyba nie pytajcie - odezwa艂 si臋 Bajbuza. - W pocz膮tkach obwinia艂em strony obie, zda艂o mi si臋, 偶e i kr贸l powinien by艂 warcho艂om folgowa膰; dzi艣 ju偶 nie czas, bo wszystko wywr贸c膮. Nie o samego kr贸la idzie, Ale o Rzeczpospolit臋. Obawiaj膮 si臋 Rakuszan; c贸偶 gdyby dzi艣 na nas padli rozbitych na obozy? 艁atwe by mieli zwyci臋stwo.

Myszkowski ciekawie s艂ucha艂.

- Biedny jest ten pan nasz - doda艂. - Lito艣膰 obudza. M臋cze艅ski to tron, jako ruszt Wawrzy艅ca. *

艣wi臋ty Wawrzyniec, diakon rzymski, zosta艂 spalony na ruszcie w roku 258 n.e.

Posz艂a powoli rozmowa o ludziach i o rzeczach. Myszkowski rad, 偶e m贸g艂 po w艂osku si臋 z nim porozumie膰, bo si臋 s艂u偶by l臋ka艂, Aby nie pods艂uchiwa艂a, bardzo sobie upodoba艂 Bajbuz臋.

W ko艅cu rzek艂:

- Dobior臋 chwil臋, gdy was kr贸lowi przedstawi臋. B臋dzieli pyta艂, m贸wcie mu prawd臋, Ale z nale偶n膮 majestatowi powolno艣ci膮. Nie zaszkodzi wam 艂aska kr贸lewska, bo nie wiem, A偶eby艣cie ju偶 cokolwiek wys艂u偶yli, cho膰 wiem, 偶e zas艂ugi macie.

- Pozwolisz mi, mi艂o艣膰 wasza - pr臋dko wtr膮ci艂 rotmistrz - i偶 t臋 rzecz obja艣ni臋. Po rodzicach wzi膮艂em mienie znaczne, nie mam ni 偶ony, ni dzieci, chleba podostatkiem, wi臋c 艂ask膮 nie gardz膮c, potrzebnym ( tu: potrzebuj膮cym - przyp. red.) jej nie jestem.

Myszkowski si臋 u艣miechn膮艂.

- Heroizmus to zbyteczny - rzek艂. - Bior膮 bogatsi od was - dorzuci艂 - Ale taka bezinteresowno艣膰 nie szkodzi te偶.

Spyta艂 potem, gdzie by go szuka膰 nale偶a艂o.

- Przyprowadzi艂em stu kopijnik贸w hetmanowi - rzek艂 Bajbuza - u niego si臋 o mnie zawsze dowiedzie膰 mo偶na.

Tak pierwszy krok uczyni艂 mimo woli swej rotmistrz, A czy mu bardzo rad by艂, trudno s膮dzi膰 by艂o. Chmurny chodzi艂 i milcz膮cy.

Gdy si臋 to dzia艂o w Wi艣licy, pomi臋dzy ni膮 A rokoszem ci膮gle kr膮偶y艂y bezskuteczne poselstwa. Kr贸l tym umiarkowa艅szym by膰 musia艂, i偶 czu艂 i wiedzia艂, 偶e wielu jego zwolennik贸w gor膮cych styg艂o. A gdy z jednej strony Zygmunt nie by艂 spokojny o przysz艂o艣膰, Zebrzydowski te偶 zawieruch臋 wprawdzie wywo艂a艂, Ale co dzie艅 dawa艂 dowody, 偶e ni膮 rz膮dzi膰 nie umia艂. Chcia艂 w艂adz臋 wszelk膮 w r臋ku swym skupi膰, Aby potem Albo kr贸lowi si臋 sprzeda膰, lub go obali膰. Zaczynano to wietrzy膰 i przeciwko niemu te偶 podnosi艂y si臋 g艂osy. Nie bez wp艂ywu by艂y poselstwa kr贸la cierpliwe, powa偶ne A karc膮ce; wszak偶e domy艣la艂 si臋, 偶e pewn膮 si艂臋 mia艂 za sob膮, A nie l臋ka艂 si臋 pogr贸偶ek. Wedle zwyczaju ci膮gle wojewoda tajemnicami jakimi艣, kt贸re mia艂 objawi膰 kiedy艣, potrz膮sa艂, A nie m贸wi艂 nic; zacz臋to nagli膰, Aby raz tej niepewno艣ci koniec po艂o偶y艂.

Po tylokrotnych ju偶 regestrowaniach grawamin贸w przeciw kr贸lowi, przyst膮piono do spisywania ich na nowo. Znaczy艂o to, 偶e uk艂ada膰 si臋 chciano. Zaniesiono je do Wi艣licy, posz艂a odpowied藕 zimna. Kr贸l nie by艂 dalekim od rozpoznania tych za偶ale艅, Ale spos贸b, w jaki mu je rzucano zuchwale od zjazdu, kt贸ry si臋 samowolnie zwo艂a艂, nie m贸g艂 by膰 uznanym. Inaczej trzeba by艂o przedsi臋bra膰 napraw臋 Rzeczypospolitej.

Wszystko to, cho膰 nie obrachowane, Ale zbytnio si臋 przeci膮gaj膮c, polsk膮 wytrwa艂o艣膰 wyczerpa艂o. Z t艂um贸w zebranych ju偶 cz臋艣膰 tylko na placu sta艂a. Z tej cz臋艣ci, kt贸ra na pr贸偶no chodzi艂a do ko艂a i powraca艂a z niczym, cz膮stka ju偶 po sza艂asach i namiotach siedzia艂a przy piwie i Radziwi艂艂 przybywa艂 do ko艂a, A w nim nie znajdowa艂 nikogo. Ostyganie by艂o widoczne. Sko艅czy艂o si臋 na rozpaczliwym uniwersale do rokoszowego pospolitego ruszenia pod Sandomierz w pa藕dzierniku, gdy ju偶 trawa wysch艂a, A wicher zimny w polu sta膰 d艂ugo nie daje.

Kr贸l tymczasem, nie widz膮c sposobu doko艅czenia sprawy inaczej, za porad膮 Potockich, za zgod膮 呕贸艂kiewskiego, zabiera艂 si臋 wyruszy膰 z Wi艣licy.

Dniem przedtem Bajbuza, le偶膮cy w namiocie z ksi臋g膮 pod r臋k膮, zosta艂 na zamek wezwany. Komornik szepn膮艂 mu:

- Nie zawadzi si臋 tak odzia膰, Aby艣 mi艂o艣膰 wasza nie potrzebowa艂 wraca膰 do domu.

Zrozumia艂 to rotmistrz i ubra艂 si臋 dostatnio, bogato, Ale niepoka藕no, A czarno, bo ten kolor nad inne przek艂ada艂.

Czeka艂 na niego w swej izbie marsza艂ek. Dzie艅 si臋 mia艂 ku wieczorowi.

- Do kr贸la Jego Mo艣ci prowadz臋 was - odezwa艂 si臋 Myszkowski. - Jutro wyci膮gniemy w pole, kto wie, czy si臋 rych艂o nadarzy zr臋czno艣膰, A Jego Kr贸lewska Mo艣膰 z zalecenia ksi臋dza Skargi kilka razy o was pyta艂.

Gdy weszli, siedzia艂 Zygmunt u sto艂u, z twarz膮 blad膮, spokojn膮, u艂o偶on膮 tak, Aby nie zdradza艂a my艣li, i dawszy sobie przedstawi膰 Bajbuz臋, r臋k臋 mu da艂 do poca艂owania. By艂 to ju偶 dow贸d 偶yczliwego usposobienia. Marsza艂ek cofn膮艂 si臋 powoli, zostawuj膮c ich samych, chocia偶 zda艂o si臋 rotmistrzowi, i偶 go czu艂 za zwieszon膮 we drzwiach opon膮.

Posta膰 kr贸lewska opr贸cz dostojno艣ci, kt贸r膮 wyra偶a膰 chcia艂a, nie m贸wi艂a nic, Ale wejrzenie by艂o bystre i 偶ywe i twarz rozumna. Str贸j zwyk艂y cudzoziemski, ciemny, bia艂e bardzo r臋ce, z palcami d艂ugimi, na kt贸rych par臋 pier艣cieni 艣wieci艂o, lice te偶 nieco 偶贸艂te i beze krwi jeszcze ja艣niejszymi czyni艂. Na szyi mia艂 kr贸l 艂a艅cuch, kt贸ry zdawa艂 si臋 zegarek jajowaty, umieszczony za spi臋ciem, utrzymywa膰. Na stoliku przed nim sta艂 krucyfiks z ko艣ci s艂oniowej, pod kt贸rym z kamieni i z艂ota r贸偶aniec spoczywa艂 rzucony, ksi膮偶ka z klamrami z艂otymi tu偶 obok, by艂a, z pozoru s膮dz膮c, pobo偶n膮.

S艂abym g艂osem, cicho, rzuci艂 Zygmunt kilka pyta艅, tycz膮cych si臋 osoby rotmistrza, na kt贸re on odpowiedzia艂 wcale nie strwo偶ony. Zagadn膮艂 potem, czy by艂 w rokoszan贸w obozie i co o nim s膮dzi艂.

Bajbuza m贸wi艂 o liku wielkim, A ma艂ym porz膮dku, dodaj膮c w ko艅cu, 偶e im si臋 ostateczna rozprawa przeci膮ga艂a, tym kr贸l pewniejszym by膰 m贸g艂 zwyci臋stwa, bo rokoszanie, wielce ju偶 znu偶eni, narzekali.

- Lecz niech nas B贸g uchowa od tego, Aby艣my A偶 or臋偶em krn膮brne karki ugina膰 mieli - westchn膮艂 Zygmunt.

- Smutna by to by艂a ostateczno艣膰, lecz Zebrzydowski i ma艂a jego gromadka, przyw贸dc贸w, nie spodziewaj膮c si臋 przebaczenia, kt贸偶 wie, do jakiej ostateczno艣ci si臋 rzuci.

Pomi臋dzy zadawanymi pytaniami, odpowiedziami i nowym badaniem, wiele up艂ywa艂o czasu, kr贸l wa偶y艂 s艂owo ka偶de, m贸wi艂 nie艣mia艂o, A ogranicza艂 si臋 bardzo niewielu s艂owami. Z pozoru s膮dz膮c, wnosi膰 by艂o mo偶na, i偶 dosy膰 dobrej by艂 my艣li.

Po kilkakro膰, gdy Zygmunt o spraw臋 rokoszow膮 zagadn膮艂, rotmistrz odpar艂:

- Najja艣niejszy Panie, jam 偶o艂nierz, nie przypisuj臋 sobie, Abym jasno widzia艂. Daleko trzeba szuka膰 przyczyn tego niepokoju, A przysz艂oby mo偶e obwinia膰 tych, co nie przewidywali, jak niebezpiecznie z ogniem igra膰. Dzi艣 po偶ar p艂onie, wiatr dmucha, Ale zgasi膰 jest w mocy waszej.

- Si艂膮? - zapyta艂 kr贸l.

- W ostateczno艣ci - rzek艂 rotmistrz. - A kto wie, czy i 艂askawo艣ci膮 nie dadz膮 si臋 uj膮膰 zapami臋tali.

- Stadnicki? Herburt? - odpar艂 kr贸l, g艂ow膮 potrz膮saj膮c.

- Ci s膮 narz臋dziami w r臋ku innych - szepn膮艂 Bajbuza.

Na ostatek, nie wiedzie膰 ju偶, jak do tego przysz艂o, i偶 kr贸l na le偶膮ce na stole grawamina wskaza艂 i sam owe zarzuty frymarku korony podni贸s艂.

Bajbuza nie m贸g艂 zmilcze膰.

- To by艂o pocz膮tkiem - odezwa艂 si臋 Bajbuza - A na nieszcz臋艣cie uczyni艂 go ten, kt贸rego ja pami臋膰 czcz臋, nieboszczyk hetman Zamoyski; lecz nie spe艂ni艂偶e on obowi膮zku i m贸g艂偶e on to utai膰? Przebaczysz mi Wasza Kr贸lewska Mo艣膰, w tym nie on winien.

Spu艣ci艂 oczy Zygmunt i zamilk艂; odezwanie si臋 to otwarte da艂o mu miar臋 cz艂owieka, lecz nie rozgniewa艂 si臋.

- W pocz膮tkach i ja - rzek艂 - z innym wyobra偶eniem o Polsce przyby艂em do niej. 殴le mnie informowano. Godziwym s膮dzi艂em, co niemo偶liwym by艂o. - Westchn膮艂. - A ten wstr臋t do cesarskiego domu? - rzek艂 cicho?

- Ten wiekami si臋 tworzy艂 - odezwa艂 si臋 Bajbuza. - Winni艣my rakuskiemu dworowi, 偶e W臋gry i Czechy dla nas stracone zosta艂y. Polska si臋 l臋ka艂a o swoje swobody.

- Zbytek ich ma! - wtr膮ci艂 kr贸l.

Na tym przerwan膮 zosta艂a dosy膰 ju偶 przed艂u偶ona i nu偶膮ca dla Zygmunta rozmowa. Myszkowski wszed艂 razem z ksi臋dzem Bernardem, kt贸ry wprost do kr贸la po艣pieszy艂. Wsta艂 z krzes艂a Zygmunt i g艂owy poruszeniem, A u艣miechem uprzejmym odprawi艂 rotmistrza, kt贸ry natychmiast znikn膮艂 za opon膮 i odetchn膮艂 swobodniej dopiero, gdy si臋 w podw贸rzu znalaz艂. Tu czeka艂 na niego ksi膮dz Skarga.

- By艂e艣 u kr贸la?- zapyta艂.

- Powracam od niego.

Badaj膮co spojrza艂 mu w oczy, w kt贸rych nic, mo偶e opr贸cz wielkiego nie wyczyta艂 znu偶enia.

- L臋kam si臋 - odezwa艂 Bajbuza - i偶 kr贸l na mnie wielkiego zawodu dozna膰 musia艂. Nadto艣cie mnie 艂askawie mu polecili i nie spodziewa艂 si臋 pewnie znale藕膰 prostego 偶o艂nierza w zapowiedzianym mu domoros艂ym mo偶e staty艣cie.

Z wolna r臋k臋 bia艂膮 po艂o偶y艂 mu na ramieniu ksi膮dz Paw臋ski.

- M贸j rotmistrzu - rzek艂 - wielkiej to ceny rzecz, gdy wiemy, i偶 z cz艂owiekiem mamy do czynienia, kt贸ry k艂ama膰 nie umie. Najwi臋ksza wasza cnota, 偶e czyst膮 prawd臋 z was doby膰 mo偶na. Cho膰by艣cie nie powiedzieli nic nowego, powiecie wiele, potwierdzaj膮c to, co widzieli i czuli drudzy.

Bajbuzie, kt贸ry z zamku na okolic臋 spogl膮da艂 i w blasku pogodnego wieczora roz艂o偶one u st贸p swych widzia艂 obozy, nagle si臋 uradowa艂o serce.

- Ojcze - rzek艂 - jutro na ko艅 siadamy, jutro ja id臋 po rozkazy i nie potrzebuj臋 my艣le膰, tylko o tym, Abym je spe艂ni艂. Co za rado艣膰!

- Taka, dziecko moje - odezwa艂 si臋 Skarga - jak zakonnika, kt贸ry wol臋 sw膮 z艂o偶y艂 w r臋ce zwierzchnika i spe艂nia, co mu nakazuj膮. Wsz臋dzie zaprawd臋 tak jest, 偶e rozkazywa膰 chc膮 ci, co ci臋偶aru w艂adzy nie znaj膮, A ciesz膮 si臋, 偶e s艂ucha膰 mog膮, tacy, co w sumieniu chc膮 by膰 wolni.

I poszed艂 do ko艣cio艂a, A Bajbuza pobieg艂 do namiotu, w kt贸rym Szczypior pod niebytno艣膰 jego licznych towarzysz贸w broni przyjmowa艂.

- Jutro wi臋c w poch贸d! - zawo艂a艂, wpadaj膮c z m艂odzie艅cz膮 偶ywo艣ci膮 Bajbuza. - Wiecz贸r z艂ocisty, dzie艅 si臋 nam obiecuje pi臋kny, 鈥渙men鈥 na wypraw臋 doskona艂y. B贸g da, 偶e pok贸j przywr贸cim tej sko艂atanej, biednej Rzeczypospolitej naszej.

Kubek wzi膮艂 ze sto艂u i nie m贸wi膮c czyje: vivat! - spe艂ni艂 go duszkiem.

- Vivat in Aeternum! * - krzykn臋li towarzysze.

Vivat in Aeternum! ( 艂ac.) - Niech 偶yje na wieki!




Rozdzia艂 IV

Pogodnym, prze艣licznym rankiem jesieni, na r贸wninach pod Wi艣lic膮, 呕贸艂kiewski stan膮艂 z ca艂膮 sw膮 si艂膮 na popis przed kr贸lem i w poch贸d przeciwko rebelizantom. Kilkana艣cie tysi臋cy jazdy dobornej, pancernych, usarz贸w, kopijnik贸w, kilka tysi臋cy piechoty, kilkana艣cie dzia艂 sk艂ada艂y wojsko to ca艂e, niewielkie liczb膮, Ale nadzwyczaj 艣wietne, w karno艣ci utrzymane, A strojne i zbrojne z przepychem, na kt贸ry ka偶da chor膮giew si臋 wysadza艂a, ka偶dy pojedynczy 偶o艂nierz zmaga艂 i 艂o偶y艂 ostatki.

Przepyszne siod艂a, blachami obijane srebrnymi i z艂ocistymi, okrycia na konie szyte, rz臋dy 艣wiec膮ce od drogich kamieni, czuby kosztowne na 艂bach rumak贸w, skrzyd艂a usarzy, kopie z艂ocone i malowane, z proporcami d艂ugo rozwini臋tymi, zbroje szmelcowane i z艂ocone rycerstwa, lamparcie i tygrysie sk贸ry, szyszaki z pi贸rami, misiurki, tarcze malowane, sahajdaki szyte bogato, wszystko A偶 do strzemieni z艂oconych na turecki kszta艂t wyrabianych misternie, sk艂ada艂o si臋 na obraz do tego podobny, kt贸ry ujrzawszy na granicy Henryk Walezy, zawo艂a艂, 偶e tu dopiero uczu艂 si臋 kr贸lem.

Tu te偶 nierycerskiego ducha Zygmunt Waza uczu艂 mo偶e, i偶 temu narodowi rycerzy panowa膰 by艂o zaszczytem, Ale my艣l t臋 zatruwa艂o, i偶 znaczniejsza cz臋艣膰 jego sta艂a w obozie przeciwnym. W tej jednak chwili wojsko, kt贸remu hetman dowodzi艂, zdawa艂o si臋 i pot臋偶ne, i niezwyci臋偶one, A kr贸l id膮cy z nim razem sta艂 za mnogie pu艂ki. Nie bez wewn臋trznego wzruszenia, po b艂ogos艂awie艅stwie w tym ko艣ciele, kt贸ry przypomina艂 艁okietka i losy jego, siad艂 kr贸l na konia, otoczony przedniejszymi urz臋dnikami dworu swojego. Milczeli wszyscy, poch贸d ten by艂 pogoni膮 przeciwko zbuntowanej braci. W szeregach jej nie jeden, Ale tysi膮ce mia艂o rodzonych swych, pokrewnych, ukochanych, sprzyja藕nionych.

P臋kos艂awski, starosta sandomirski, mi臋dzy innymi spogl膮daj膮c z dala na pu艂ki zadumany, szepta艂 do stoj膮cego przy sobie Oborskiego:

- A co, je偶eli mi si臋 brat Prokop nawinie? Pewnie on mnie oszcz臋dza膰 nie b臋dzie, A ja?

Tu si臋 prze偶egna艂.

- 鈥渜uod Deus Avertat!

Z P臋kos艂awskim tym pewnie tysi膮ce r贸wnie my艣la艂o. W szeregach przeje偶d偶aj膮cy Bajbuza s艂ysza艂 mrucz膮cych:

- Na swoich nam i艣膰 ka偶膮! Dla ich k艂贸tni, 偶e si臋 jednemu chcia艂o krzes艂a, drugiemu laski, jurgieltu Albo starostwa, A nie dano im, my si臋 zabija膰 mamy? Brat brata?

- Nie b臋dziemy si臋 bi膰! - wo艂a艂 rze艣ko drugi. - Niech si臋 sobie k艂贸c膮 i godz膮, ja tam rodzonego mam, maj膮 ich drudzy. Gdy przyjdzie do rozprawy, A zatr膮bi膮, staniemy i nie p贸jdziemy.

- A jak z dzia艂 do nas ka偶e wali膰 wojewoda? - wtr膮ci艂 kto艣 z boku.

Nast膮pi艂o milczenie sm臋tne.

Weselszy z ciur贸w wtr膮ci艂:

- Co wam g艂owy bole膰 maj膮 o to, czego jeszcze nie ma i nigdy mo偶e nie b臋dzie. Na to czas jeszcze i rozmy艣la膰, i stanowi膰. Ja te偶 z Andruszk膮 bym si臋 nierad na polu spotka艂.

- Ale bo nie p贸jdziemy - krzycza艂 inny - na swoich nie p贸jdziemy! Kr贸l ma na to Niemc贸w, Szwed贸w, Szl膮zak贸w, ja nie wiem, mo偶e i W臋gr贸w, niech tych popchnie.

- Aha - za艣mia艂 si臋 inny - i my z boku b臋dziemy spokojnie patrzyli, jak te pludry, lancknechty naszych braci mordowa膰 b臋d膮. To tak偶e mi艂a sprawa!

Na kr贸tki czas widok tego wojska, kt贸re jesienne promienie s艂o艅ca oz艂aca艂y i opromienia艂y jakim艣 blaskiem i 艣wietno艣ci膮, kt贸re w dum臋 wprawia艂y, rozweseli艂 偶o艂nierzy. W niekt贸rych pu艂kach zanucono 鈥淏ogurodzic臋鈥, inne jecha艂y milcz膮ce. Twarze si臋 zacz臋艂y okrywa膰 chmurami, cho膰 na niebie ich nie by艂o i dzie艅 by艂 cudownie pi臋kny, A powietrze jesienne jakby edo pochodu stworzone. Ale ka偶dy, spogl膮daj膮c przed siebie, widzia艂 tam, w sinej dali, jakby widmo obozu braterskiego, kt贸remu Zebrzydowski dowodzi艂.

Z tej niech臋ci do rozlewu krwi bratniej rodzi艂y si臋 mimo woli w膮tpliwo艣ci: Mia艂li kr贸l s艂uszno艣膰, czy ci, co swob贸d odwiecznych narodu bronili? Kto tu walk臋 pod偶ega艂? Dysydenci, my艣leli jedni, oo. Jezuici, szemrali drudzy. Tu偶 za kr贸lem konno jecha艂o ich kilku nieodst臋pnych, A w艣r贸d tych, co sukni zakonnej nie mieli, pokazywano palcami przywi膮zanych i pos艂usznych zakonowi.

Gdy ci, co najmniej my艣le膰 byli nawykli i wa偶y膰 czynno艣ci swoje, teraz zaczynali rachowa膰 si臋 z sumieniem, c贸偶 dopiero dzia膰 si臋 musia艂o z takim marzycielem, jak Bajbuza, kt贸ry przez 偶ycie ca艂e z sob膮 walczy艂, drogi szukaj膮c prawej A w膮tpi膮c, czy j膮 znalaz艂? Przys艂uchiwa艂 si臋 pilno ka偶demu szmerowi, 鈥渧ox Dei鈥 chcia艂 z ust najwi臋kszych prostaczk贸w wybada膰. Przy nim jad膮cy Szczypior wystawiony by艂 na ci膮g艂e pytania. Ten znowu, raz na ko艅 wsiad艂szy i otrzymawszy ordynans, tak ju偶 by艂 spokojny w sumieniu, i偶 Ani sobie my艣la艂 艂ama膰 g艂ow臋, co dalej b臋dzie.

Wojsko posuwa艂o si臋, niezbyt po艣pieszaj膮c, ku Po艂a艅cowi, w tropy za rokoszanami. Wszyscy dow贸dcy byli tego zdania, 偶e raz trzeba by艂o sko艅czy膰.

Ze strony rokoszan te偶 szlachta, wsadzona gwa艂tem na ko艅, ju偶 si臋 troska艂a wiele o gospodarstwo.

- Tu sam czas sia膰, rola jeszcze nie gotowa, jejmo艣膰 z w艂odarzami rady sobie nie da, po艣ladami zasiej膮, rol臋 藕le uprawi膮, A na przysz艂y rok cho膰 rzep臋 such膮 gry藕, chleba nie b臋dzie. Kr贸la wyp臋dzim mo偶e, Ale przyjdzie z g艂odu umiera膰.

艣mielsi, z nocleg贸w, gdy si臋 im jejmo艣膰 i dzieci przy艣ni艂y, do dnia wsiadali na ko艅, w las i do domu... Nie mogli wytrzyma膰 d艂u偶ej.

Trzecim obozem * kr贸lewscy stan臋li w Po艂a艅cu. Znaleziono dla kr贸la dw贸r i wyporz膮dzono go jako tako, reszta le偶a艂a w polu, A noce by艂y zimne.

Trzecim obozem - po trzykrotnym zak艂adaniu obozu; trzeciego dnia.

Tu nadci膮gn膮艂 z ma艂ym, jak na siebie, Ale 艣wietnym pocztem ksi膮偶臋 Ostrogski, kasztelan krakowski. Wszyscy widzieli go od pocz膮tku niepewne zajmuj膮cego stanowisko. W obozie rokoszan贸w nak艂ania艂 do zgody z kr贸lem, przy kr贸lu t艂umaczy艂 rokoszan贸w i namawia艂 do uk艂ad贸w z nimi.

- Jam nie raz, Ale sto razy gotowo艣膰 do nich ukaza艂, lecz trzeba, Aby i druga strona inaczej do kr贸la swego przemawia艂a.

Rola ta po艣rednika u艣miecha艂a si臋 ksi臋ciu, wnosi艂, 偶e to by艂a w艂a艣nie pora, gdy j膮 powinien by艂 wzi膮膰 na siebie. Zagadn膮艂 o to ojca Bernarna. Jezuita wprowadzi艂 go do kr贸la, Ale ostro偶no艣膰 radz膮c. Sz艂o o to, Aby ksi膮偶臋 i wschodniemu Ko艣cio艂owi, i dysydentom zbytnich swob贸d nie wymaga艂 por臋czenia. Tymczasem jednak Ostrogski tylko og贸lne przebaczenie chcia艂 wyjedna膰, bezkarno艣膰, zapomnienie uraz, wynagrodzenie szk贸d rozdawnictwem starostw itp.

O to rozdawnictwo rozbi艂o si臋 zaraz traktowanie.

- Mo艣ci ksi膮偶臋 - zawo艂a艂 Myszkowski - wi臋c nie dosy膰 przebaczenia za to, za co innego czasu na gardle karz膮, trzeba jeszcze nagrodzi膰 Zebrzydowskiego za bunt, A ksi臋cia Radziwi艂艂a, 偶e Najja艣niejszego Pana sodomczykiem nazywa艂?!

Nikt nie chcia艂 s艂ucha膰 takich zgody warunk贸w i ksi膮偶臋 Ostrogski wyjecha艂 z Po艂a艅ca za rokoszanami, Ale bardzo jako艣 pr臋dko ju偶 nie sam, * bo tu na niego patrzano krzywo, z listem tylko wys艂a艂 dworzanina. Donosi艂 w nim, 偶e rokoszanie gotowi byli o warunki si臋 uk艂ada膰 i godzili na zjazd w Iwaniskach lub Osieku, na kt贸ry by z obu stron zjecha艂o po czterech senator贸w i tylu偶 ze stanu rycerskiego, z nie wi臋kszym pocztem nad dw贸chset ludzi. Przez ten czas, gdy si臋 umawia膰 miano, wojska z obu stron poza sob膮 swobodnie na picowanie, to jest po 偶ywno艣膰 wyje偶d偶a膰 mia艂y.

Wyra藕ny brak orzeczenia: powr贸ci艂.

Ale kr贸lowi Osiek by艂 ju偶 pod bokiem i stanowniczowie wyprawieni, za偶膮da艂 ( wi臋c), Aby naznaczono w to miejsce Pokrzywnic臋. 呕膮dano glejt贸w, kr贸l nie widzia艂 ich potrzeby. Powolno艣膰 ta Zygmunta, czy jakie艣 nowe rachuby kaza艂y naprz贸d Zebrzydowskiemu zwlec uk艂ady, A nazajutrz uznano w propozycjach kr贸la obraz臋 majestatu rokoszowego! A zatem nie by艂o ze wszystkiego nic.

Wojsko dochodzi艂o do Osieka, gdy krz膮taj膮cy si臋 bardzo Ostrogski da艂 zna膰 kr贸lowi, 偶e rokosz do niego wysy艂a P臋kos艂awskiego, Lubomirskiego i Jasickiego. Tymczasem wbrew temu oznajmieniu Bajbuza, wyprawiony na podjazd przez 呕贸艂kiewskiego, nadbieg艂 z wiadomo艣ci膮, 偶e rokoszanie precz spod Sandomierza wyci膮gaj膮 i na wszystkie strony go艅c贸w wyprawiaj膮 o posi艂ki.

呕贸艂kiewski rotmistrza, jak sta艂, zab艂oconego poprowadzi艂 z sob膮 do kr贸la, kt贸ry jeszcze si臋 by艂 nie roz艂o偶y艂.

Bajbuza mu opowiedzia艂, co przynosi艂.

- C贸偶 my艣licie? - spyta艂 kr贸l.

- Ja - rzek艂 呕贸艂kiewski - jestem tego zdania co rotmistrz ( wskaza艂 Bajbuz臋). Chcemyli rozlewu krwi unikn膮膰, trzeba po艣piesza膰, si膮艣膰 im na kark.

Zygmunt oczy sm臋tne zwr贸ci艂 na Bajbuz臋, jakby go pyta艂:

- Ci膮gn膮膰?

- Dzi艣 by nam natychmiast potrzeba za nimi i艣膰 - rzek艂 rotmistrz. - Im 艣mielej i po艣pieszniej, tym skuteczniej. Kt贸偶 wie? Posi艂ki mo偶emy uprezdzi膰, sam ten po艣piech trwog臋 wrazi!

Zrezygnowany kr贸l zwr贸ci艂 si臋 do konia, z kt贸rego zsiad艂 dopiero i nic nie m贸wi膮c, cugle sobie poda膰 kaza艂.

- Na ko艅 - zawo艂a艂 呕贸艂kiewski.

Ta determinacja tak skora w kr贸lu o偶ywiaj膮co podzia艂a艂a na wszystkich. Ra藕no si臋 rozleg艂o 鈥淣a ko艅! Na ko艅!鈥 - i na dany znak tr膮bki odezwa艂y do pochodu.

Ci, co ju偶 si臋 zbierali obozowa膰 i odpoczywa膰, musieli biec popr臋gi 艣ciska膰, konie uzda膰 i sakwy na nowo do siode艂 przymocowywa膰.

- Na ko艅! Na ko艅!

Wtem za kr贸lem si臋 ukaza艂 nie spodziany tu wcale ksi膮偶臋 Ostrtogski, kt贸ry te偶 od rokoszan przybywa艂.

- Najja艣niejszy Panie! - zawo艂a艂 zdyszany, zbli偶aj膮c si臋 ku niemu - daremna rzecz z szalonymi m贸wi膰 rozumnie, oni s艂ucha膰 wcale nie chc膮, zuchwalstwo przechodzi wszelkie granice. Ja nie pojad臋 do nich wi臋cej. Stracone moje dobre ch臋ci, pozostaj臋 wierny przy Waszej Kr贸lewskiej Mo艣ci.

Zygmunt sk艂oni艂 g艂ow臋 i u艣miechn膮艂 si臋, Ale i tym razem nie odpowiedzia艂.

Post臋powano naprz贸d 偶ywo.

Bajbuza, kt贸ry o艣wiadczeniu Ostrogskiego przytomnym by艂, pobieg艂 o nim oznajmi膰 呕贸艂kiewskiemu.

- Waszmo艣膰 temu wierzysz? - zapyta艂 hetman i zdumionemu doda艂: - Patrzaj偶e, gdy ci膮gn膮膰 b臋dziemy, zobaczysz, i偶 kasztelan zawaha si臋 znowu.

Bajbuza wzruszy艂 ramionami.

- Gdyby kr贸l by艂 - doda艂 呕贸艂kiewski - o艣wiadczenie ksi臋cia zaraz nagrodzi艂 jakim艣 dostoje艅stwem, kt贸偶 wie? Ale nie odpowiedzia艂 nic.

Wojsku dano rozkazy po艣piechu. Nazajutrz Bajbuza tu偶 wczoraj za kr贸lewsk膮 stra偶膮 jad膮cego Ostrogskiego ju偶 nie znalaz艂 na miejscu. Spyta艂 o niego. Odpowiadano, i偶 przyzosta艂, gdy偶 oddzia艂 jego i on sam ci膮g艂ym przenoszeniem si臋 z obozu do obozu by艂 bardzo znu偶ony. Jako偶 wcale go ju偶 wida膰 nie by艂o. Hetman dobrze wyprorokowa艂. Kasztelan znikn膮艂.

Teraz istna ju偶 pogo艅 nast臋powa艂a. Rokoszanie z po艣piechem nadzwyczajnym uchodzili ku Wi艣le i ich ranne, nie dogaszone ogniska wieczorem kr贸lewscy rozpalali. Bajbuza, kt贸ry ze Szczypiorem i kilkunastu lud藕mi ci膮gle w przedniej stra偶y by艂, da艂 zna膰, 偶e Zebrzydowski, Stadnicki i Radziwi艂艂 pod Pokrzywnic膮 ustawili si臋 jak do boju i czekali. Ale nim kr贸l tu doci膮gn膮艂, oni ju偶 si臋 znajdowali w O偶arowie. Cierpliwy, milcz膮cy, pos艂uszny radom kr贸l ju偶 zaczyna艂 niespokojnie wygl膮da膰 rokoszan贸w tych, o kt贸rych co dzie艅 mu oznajmywano, A dogna膰 ich dot膮d nie m贸g艂, gdy pod Janowcem pokaza艂y si臋 roz艂o偶one ich ufce. Niemal z rado艣ci膮 je powitano, chocia偶 r贸偶ne uczucia widok ich wzbudza艂.

Co chwila przynoszono nowe jakie艣 wiadomo艣ci. W obozie kr贸la panowa艂a wielka niepewno艣膰 i rozstruj. Niekt贸rzy nalegali na to, Aby nie folgowa膰, inni si臋 spodziewali jeszcze uk艂ad贸w, A gdy doniesiono, 偶e Diabe艂 Stadnicki, nie wiedzie膰 z jakiego powodu, ze znacznym oddzia艂em opu艣ci艂 Zebrzydowskiego i przeprawi艂 si臋 przez Wis艂臋, os艂abiaj膮c rokoszan贸w, 呕贸艂kiewski chcia艂 natychmiast i艣膰 na nich. Ju偶 niemal rozkaz贸w tych wydania by艂 pewien, gdy sam podjechawszy do kr贸la, znalaz艂 go wahaj膮cym si臋.

- Najja艣niejszy Panie - zawo艂a艂 - tracimy najdro偶sz膮 chwil臋!

Kr贸l westchn膮艂 ci臋偶ko i z ust doby艂 si臋 tylko wyraz: 鈥淜rew! Krew!鈥

Pocz膮艂 si臋 Niespokojnie ogl膮da膰 doko艂a i szepta膰. Nie opodal siedz膮cy na koniu Gajewski skinieniem zosta艂 przywo艂any.

- Jed藕 - zawo艂a艂 kr贸l kr贸tko urywanymi wyrazami - jed藕, czas jeszcze, niech nie zmuszaj膮 do krwi przelewu... Jed藕, 艣piesz.

Gajewski pu艣ci艂 si臋 natychmiast, A hetman chmurny zsiad艂 z konia.

W obozie kr贸lewskim wida膰 by艂o poruszenie, kt贸rego charakteru trudno by艂o odgadn膮膰. Wa偶y艂y si臋 losy. Jeszcze chwila, jeden krok mo偶e i krew si臋 pola膰 mia艂a.

Wyb贸r Gajewskiego, dworzanina kr贸lewskiego, cho膰 niemal przypadkowy, bo si臋 nastr臋czy艂 oczom, gdy o nim nie my艣lano wcale, by艂 dosy膰 szcz臋艣liwy. Odwa偶ny, pr臋dki, zawsze jasnego oblicza, Gajewski stworzonym by艂 na to, Aby przenosi艂, co mu dano, Ani psuj膮c, Ani naprawiaj膮c, Ani dodaj膮c nic, Ani si臋 domy艣laj膮c, 鈥減roprio motu鈥 * co czyni膰 mia艂.

Proprio motu ( 艂ac.) - z w艂asnej inicjatywy.

Kr贸l wiedzia艂, znaj膮c go, i偶 Ani nadto, Ani za ma艂o nie powie. Gajewski nie mia艂 si臋 za statyst臋 wcale, lecz pami臋膰 doskona艂a dozwala艂a powt贸rzy膰, co mu zwierzono, nie zmieniaj膮c Ani s艂owa. W mgnieniu oka, konia nie oszcz臋dzaj膮c, pu艣ci艂 si臋 jak strza艂a ku miejscu, w kt贸rym po namiotach i chor膮gwi 艂atwo si臋 by艂o wodz贸w domy艣la膰. Stosunkowo do spokojnego jeszcze dosy膰 obozu kr贸la, w kt贸rym przytomno艣膰 jego by艂a ju偶 sama r臋kojmi膮 porz膮dku, rokoszan贸w tabor wyda艂 si臋 Gajewskiemu jakby sp艂oszonym i niezmiernie zburzonym. Zbierano si臋 kupami, wywo艂ywano, biegali ludzie, dawano i odwo艂ywano rozkazy, k艂贸tnie si臋 rozlega艂y. Poniewa偶 z dala ju偶 widziano przybiegaj膮cego Gajewskiego, wojewoeda wyjecha艂 konno kilkadziesi膮t krok贸w naprzeciw niego pod pozorem ogl膮dania obozu.

Poselstwo to widocznie otuch臋 jak膮艣 znowu wla艂o w Zebrzydowskiego. Kr贸l si臋 waha艂. Razem z Radziwi艂艂em wpadli do namiotu. - Jak膮 im da膰 odpowied藕?

Radziwi艂艂 o zgodzie my艣le膰 nie m贸g艂, da艂 znak r臋k膮, 偶e p贸jdzie do ostatka do kra艅ca, do boju, A nie ust膮pi. To podbudzi艂o Zebrzydowskiego. Sz艂o tylko o form臋, w jak膮 odpowied藕 odmown膮 ubra膰 miano.

Gajewski chodzi艂 przed namiotem, obl臋偶ony doko艂a przez rokoszan, kt贸rzy go pytaniami 艣cigali, cho膰 im 偶adnej nie dawa艂 odpowiedzi.

- Niemy jest! - wo艂a艂 Pon臋towski 艣miej膮c si臋. - Kr贸l Zygmunt jak su艂tan turecki takich do poselstw u偶ywa. Ci nie zdradzaj膮, bo im j臋zyk ur偶ni臋to.

Wyszed艂 Zebrzydowski w ostatku i wzi膮艂 pos艂a do namiotu.

- Rokosz dzie艅 powszechnego zjazdu naznaczy艂 i nie cofa go. Niech kr贸l b臋dzie pos艂uszny g艂osowi narodu, A nie 艣pieszy si臋 z rozlaniem krwi, kt贸ra na niego spadnie. To nasza odpowied藕 - doda艂. - Powiedzcie, Aby pomy艣la艂 dobrze. Krok uczyni膰 艂atwo, Ale pami臋ci jego zatrze膰 nikt nie potrafi. Niech kr贸l czeka i na zjazd si臋 stawi.

Gajewski nie odpowiedzia艂 nic.

Zebrzydowski powt贸rzy艂 mu to raz jeszcze.

- To wszystko? - zapyta艂 dworzanin.

- Zda si臋 dosy膰 wyra藕nie m贸wi臋 - odpar艂 wojewoda.

- Czo艂em! - rzek艂 Gajewski i wyszed艂.

Konia mu podano, siad艂 i pu艣ci艂 go czwa艂em. Po drodze ledwie m贸g艂 na ob贸z rokoszan rzuci膰 okiem, Ale 艂atwo pozna艂, 偶e go rozbija膰 na d艂ugo nie my艣lano; niekt贸re oddzia艂y ju偶 si臋 sposobi艂y przeprawia膰 za Wis艂臋, inne za nimi post臋powa艂y, brak tylko prom贸w wstrzymywa艂. Dla niego jawnym by艂o, 偶e rokosz s艂abym si臋 czu艂 i uchodzi艂, A odpowiedzi膮 chcia艂 z艂udzi膰. Dworzanin po艣pieszy艂 tym pr臋dzej. Ze wzg贸rza, na kt贸rym sta艂 kr贸l z hetmanem i g艂贸wnymi dow贸dcami, wida膰 by艂o, jak po Stadnickim 艂atwe do rozr贸偶nienia ufce Radziwi艂艂owskie tak偶e za Wis艂臋 si臋 cofa膰 zacz臋艂y. Sz艂o to jednak opieszale.

Zebrzydowski pomimo to, nieul臋kniony czy zrozpaczony, pozostawszy sam ze stosunkowo niewielk膮 gar艣ci膮 i troch膮 ludzi Radziwi艂艂owskich, zdawa艂 si臋 gotowa膰 do przyj臋cia bitwy z nier贸wnie ju偶 wi臋ksz膮 si艂膮 kr贸la.

Wojewoda ruski po艣pieszy艂, korzystaj膮c z po艂o偶enia tego, do odci臋cia mu odwrotu i osaczenia doko艂a, Ale z rozpocz臋ciem boju zawaha艂 si臋. Nie mia艂 odwagi wzi膮膰 na siebie odpowiedzialno艣ci stanowczego kroku. Pos艂a艂 po rozkaz do kr贸la.

Chwila ta rozstrzyga艂a, A nikt nie m贸g艂 odgadn膮膰 nawet, jakie Zygmunt mia艂 usposobienie, co my艣la艂. Przez ca艂y ranek naradza艂 si臋 cicho z ojcem Bernardem, przywo艂ywa艂 Skarg臋, wo艂a艂 Myszkowskiegho. 呕贸艂kiewski po pochodzie nu偶膮cym le偶a艂 chory, Ale o艣wiadcza艂, 偶e ostatkiem si艂 na ko艅 si膮艣膰 got贸w. Znajdowali jednak Potoccy i ksi膮偶臋 Zbara偶ski, i偶 bez niego obej艣膰 si臋 nie potrafi膮.

Zapytanie ostateczne wojewody ruskiego wywo艂a艂o rumieniec na blad膮 twarz Zygmunta. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e po tylu wezwaniach do zgody, kt贸re tylko zuchwalstwo zwi臋ksza艂y, ust膮pi膰 nie by艂o podobna. To s艂owo jednak: wojna, b贸j, krew, nie mog艂o przej艣膰 przez usta pobo偶nemu panu. Na kr贸tk膮 chwil臋 cofn膮艂 si臋 do namiotu, pad艂 na kolana, modli艂 si臋.

Czekano tymczasem. Senatorowie patrzyli po sobie. Zdania ich by艂y podzielone. Spierano si臋 od rana i jedni utrzymywali, 偶e kr贸l nie zawaha si臋 da膰 has艂a do boju, drudzy zar臋czali, 偶e 鈥渃unctator鈥 zwlecze jeszcze, A rokoszanie ujd膮.

呕贸艂kiewski, wi臋cej mo偶e znu偶ony g艂uch膮 walk膮, jak膮 ju偶 przeciwko niemu prowadzono, le偶a艂 pod swoim namiotem.

Nasz Bajbuza niespokojny czeka艂 niedaleko kr贸lewskiego namiotu na rozstrzygnienia ostatnie, got贸w je zanie艣膰 hetmanowi. Z nim razem dosy膰 starszyzny wojskowej, r贸wnie偶 niespokojnej o koniec, sta艂o z twarzami, na kt贸rych najrozmaitsze uczucia czyta膰 by艂o mo偶na. W jednych budzi艂 si臋 niesmak i znu偶enie, drudzy zdawali niecierpliwi doby膰 raz or臋偶 i sko艅czy膰 niezno艣ne targi. Nikt jednak si臋 nie odzywa艂 i nie 艣mia艂 wyprzedza膰 rozstrzygni臋cia, A ci, co po cichu szeptali mi臋dzy sob膮, wszyscy byli przeciwko bratniej walce.

P臋kos艂awski, starosta sandomirski, stoj膮cy tu, te偶 powtarza艂 swoje:

- Ciekawym spotkania z bratem Prokopem, je偶eli los nas zbli偶y na pobojowisku. Czy ja go r膮bn臋, nie wiem, Ale 偶e on oszcz臋dza膰 nie b臋dzie, gdy si臋 zapali, to pewna.

Smutny u艣miech krzywi艂 mu usta. Wtem namiotu op艂otki si臋 podnios艂y, drgn臋li wszyscy, kr贸l wychodzi艂, Ale i teraz, gdy ju偶 ni贸s艂 dojrza艂y wyrok, na jego zimnej, martwej twarzy, nic wyczyta膰 nikt nie m贸g艂. Kr贸lewsk膮 t臋 moc nad sob膮 mia艂 nawet w najbole艣niejszych chwilach 偶ywota, s艂uchaj膮c obelg i wyzywa艅. Szed艂 powoli i opodal nieco stoj膮cemu Januszowi, ksi臋ciu Zbara偶skiemu, da艂 znak r臋k膮, Aby si臋 zbli偶y艂. Dla wtajemniczonych starczy艂o to za s艂owo.

- Oddaj臋 wam stra偶 osoby mojej - rzek艂 g艂osem s艂abym jak zwykle - A razem dow贸dztwo nad wojskiem. B贸g widzi, 偶em si臋 nie spodziewa艂 przeciwko tych kiedykolwiek walczy膰, kt贸rzy mnie broni膰 s膮 obowi膮zani. Sta艂o si臋, pycha nieukr贸cona przywiod艂a ( ich) do tej ostateczno艣ci; niech B贸g, co w sercach naszych czyta, kt贸ry nas s膮dzi, rozstrzygnie mi臋dzy nami. Je偶eli krew si臋 bratnia poleje, was wszystkich bior臋 za 艣wiadk贸w, 偶em do chwili ostatniej pragn膮艂 tego unikn膮膰. Zmusili mnie zuchwali.

To m贸wi膮c kr贸l r臋k臋 wyci膮gn膮艂 i dworzanin spod namiotu poskoczy艂, nios膮c z艂ocony he艂m, kt贸ry Zygmunt powoli, dr偶膮cymi r臋kami, w艂o偶y艂 na skronie.

Ksi膮偶臋 Zbara偶ski da艂 znak i w szeregach tr膮by zagra艂y. Co na贸wczas zasz艂o, trudnym jest do wyt艂umaczenia. Ze strony kr贸lewskiej w szeregach panowa艂o rozdra偶nienie i zapa艂 nieopisany. Widziano, ( 偶e) ile razy Zygmunt pr贸bowa艂 sk艂oni膰 do uk艂ad贸w, zuchwalstwo strony przeciwnej przechodzi艂o wszelk膮 miar臋.

W niekt贸rych regimentach, nie czekaj膮c rozkaz贸w, kopijnicy, z艂o偶ywszy drzewce, ju偶 chcieli si臋 rzuci膰 na szeregi naprzeciw stoj膮ce. Piechota cudzoziemska, ludzie zaci臋偶ni, kt贸rym tylko 艂up pachnia艂, wo艂ali wszystkimi j臋zykami: 鈥淣aprz贸d, naprz贸d!鈥

Tymczasem, gdy pu艂ki ju偶 si臋 ruszaj膮 naprz贸d, senatorowie siadaj膮cego na ko艅 otoczyli kr贸la.

- Najja艣niejszy Panie - zacz臋li wo艂a膰 starsi - tyle ju偶 czasu zesz艂o, jeszcze spr贸bujmy, Azali okropnej bratniej nie unikniemy walki!

Kr贸l, jakby na to czeka艂 tylko, zatrzyma艂 si臋 zaraz:

- Czy艅cie偶, co si臋 wam zda lepszym. Raz jeszcze zdaj臋 si臋 na was, Ale koniec temu po艂o偶y膰 musimy.

Senatorowie jedni dzi臋kowa膰, drudzy natychmiast o konie i ludzi wo艂a膰 zacz臋li. Ksi臋ciu Zbarra偶skiemu pos艂ano 偶yczenie kr贸la, Aby zwl贸k艂 jeszcze. By膰 bardzo mo偶e, 偶e krok ten starszyzny wywo艂anym by艂 widokiem tego, co si臋 dzia艂o w obozie przeciwnym, A raczej w szeregach. Z dala nawet mo偶na by艂o rozpozna膰, 偶e Zebrzydowski nie by艂 panem rokoszan贸w. 艁ama艂y si臋 ich linie, kupami zbiegali niekt贸rzy, naciskano na dowodz膮cych, kilka chor膮gwi obalono na ziemi臋. Wrzawa dochodzi艂a A偶 tutaj. Kto pierwszy rzuci艂 t臋 iskierk臋 buntu w buncie, rokoszu przeciwko rokoszowi, doj艣膰 by艂o niepodobna, Ale jak ogie艅, po suchej trawie posz艂a p艂omieniem.

- Wy, co艣cie tego nawarzyli, no, id藕cie wy si臋 bi膰, my nie chcemy! To wasza sprawa. Przepro艣cie kr贸la. Nam co po tym, czy wy, czy inni, czy ktokolwiek na krzes艂ach kurulskich * siedzie膰 b臋dzie i staro艣ci艅ski chleb zjada艂? Nam co po tym?

Krzes艂a kurulskie lub kurulne - krzes艂a urz臋dowe dygnitarzy staro偶ytnego Rzymu; tu: dygnitarskie w og贸le ( przyp. red.).

Zebrzydowski os艂upia艂. Muszkiety mu i drzewca rzucano pod nogi.

- Id藕cie wy si臋 bi膰! Nam co z tego?!

Sam wojewoda musia艂 na ko艅 si膮艣膰 i obje偶d偶a膰 szeregi zaklinaj膮c, Aby pod broni膮 pozostali przynajmniej w porz膮dku. I tego si臋 by艂o trudno doprosi膰. Wyrzekano na niego i odgra偶ano si臋, bo widziano, do czego kraj przyprowadzi艂 i rokoszan贸w.

Gdy tak w chwili pogromu senatorowie wszystko wstrzymali, A kr贸l si臋 na ich rozum zda艂, Zebrzydowski zosta艂 zmuszony pogr贸偶kami, krzykiem i zupe艂nym buntem wys艂a膰 do kr贸la sam z pro艣b膮 o rozmow臋.

Poniewa偶 z tamtej strony przewodzi艂 Radziwi艂艂, kr贸l wyznaczaj膮c od siebie senator贸w, wybra艂 nieprzyjaciela jego Aleksandra Chodkiewicza, wojewod臋 trockiego, Adama Czarnkowskiego, 艂臋czyckiego wojewod臋, Ossoli艅skiego, podskarbiego i Prytwica, kasztelana kamienieckiego, z tych s艂awnych pogromc贸w tatarskich.

Zebrzydowski sam przyby艂 z Radziwi艂艂em, Ale znowu ust臋pstw 偶adnych i pokory nie przyni贸s艂, 偶膮da艂 zado艣膰uczynienia 偶膮daniom rokoszan, A dopiero na贸wczas obiecywaw艂 wiar臋 kr贸lowi poprzysi膮c. W ko艅cu uderzy艂 si臋 w piersi zaklinaj膮c si臋, 偶e od tego nie odst膮pi, cho膰by mia艂 偶ycie straci膰. Doda膰 nale偶y, i偶 mi臋dzy 偶膮ania rokoszan贸w w艂o偶y艂 wynagrodzenie ich za poniesione sstraty.

Zuchwalstwo to w tej chwili wygl膮da艂o na ur膮gowisko. Porwali si臋 senatorowie oburzeni, A dwu Stadnickich, wiernych Zygmuntowi, przyskoczy艂o do Zebrzydowskiego krzycz膮c:

- Ty herszcie buntownik贸w, zab贸jco w艂asnej ojczyzny! Ty, czy i teraz jeszcze szata艅skiej nie uko偶ysz dumy?

Zebrzydowski zblad艂 i milcza艂, bo wiedzia艂, 偶e ze Stadnickimi Ani na s艂owa, Ani na pi臋艣ci walczy膰 nie by艂o wygodnie. Zacz臋to 艂agodzi膰 i u艣mierza膰, tymczasem biega艂y poselstwa do kr贸la i od kr贸la, cho膰 s艂aba by艂a nadzieja, A偶eby z Zebrzydowskim mo偶na co dokaza膰.

W imieniu kr贸la za偶膮dano od Zebrzydowskiego wiadomo艣ci, od kogo wiedzia艂, i偶 kr贸l zamierza艂 kr贸lestwo swe sprzeda膰? W czym kr贸l 鈥淎bsolutum dominium鈥 sobie przyw艂aszcza艂? Kogo z pan贸w senator贸w obwiniaj膮 o z艂膮 wiar臋 i o niebezpieczne rady? Opr贸cz tego kr贸l 偶膮da艂 zaprzestania zwo艂ywania tych zjazd贸w, budzenia niepokoju, robienia rokosz贸w, A kaza艂 czeka膰 spokojnie przysz艂ego sejmu. Poniewa偶 wiecz贸r nadchodzi艂, zaraz Zebrzydowski mia艂 z Radziwi艂艂em przyj艣膰 do uca艂owania r臋ki kr贸la.

Opar艂 si臋 wojewoda. - Co za gwa艂t? Na co ten po艣piech? B臋dzie na to czas, Aby kr贸lowi okaza膰 nale偶ne poszanowanie.

Oczywistym by艂o, 偶e Zebrzydowski tylko zw艂ok臋 tym sposobem targowa艂, A o zgodzie naprawd臋 nie my艣la艂. Senatorowie tedy znowu pos艂ali Dani艂owicza z gro藕b膮, 偶e Albo zaraz przyjdzie, ukorzy si臋 i przyjmie warunki, Albo przebaczenia nie otrzyma.

Wojewoda zwr贸ci艂 si臋 do swoich, podchodz膮c w艣ciek艂y do szereg贸w rokoszan:

- No, to lepiej gin膮膰! Do broni! Za mn膮! Precz z tym jarzmem!

Ale go zag艂uszono, ciskaj膮c ze szcz臋kiem or臋偶 na ziemi臋. Odst臋powali go wszyscy:

- Nie chcemy! Dosy膰 tego wodzenia nas po rozstajach! Nie b臋dziemy si臋 bi膰 dla senatorskich kieszeni i tytu艂贸w!

Zaczyna艂y si臋 chor膮gwie porusza膰 nad g艂owami i lud rusza膰, chc膮c do kr贸la i艣膰 z submisj膮. Opuszczony od swoich wojewoda pieni艂 si臋 z gniewu. Nie takiego si臋 spodziewa艂 ko艅ca.

- Dobrze - poskoczy艂 do Czarnkowskiego - dobrze, ukorz臋 si臋 przed kr贸lem, Ale dostoje艅stwa wojewody nie mog臋 wala膰 i kala膰, mnie si臋 te偶 wzgl膮d jaki艣 nale偶y. Ja to sobie waruj臋; wyjedzie kr贸l na koniu, to i ja mam prawo mu si臋 stawi膰 na koniu i tak go b臋d臋 wita艂. Zechce kr贸l zsi膮艣膰, to b臋dziemy przeciwko sobie i艣膰 r贸wno, nie ja sam do niego, Ale tak dobrze on do mnie, jak ja ku niemu.

Stadniccy 艣mia膰 si臋 pocz臋li. - Sukni臋 mu wzi臋to - zawo艂a艂 jeden, A ten si臋 o guzik oberwany k艂贸ci!

Znowu te szalone wymagania poniesiono do kr贸la, kt贸ry podni贸s艂 oczy w niebo milcz膮c, A o. Bernard szepn膮艂: - Szatan go op臋ta艂.

Tymczasem wiecz贸r si臋 zaczyna艂 robi膰, rozpalono mn贸stwo pochodni i ludzie wo艂ali:

- Id膮! Id膮! - A drudzy krzyczeli:

- Zgoda! Zgoda!

Kto tu w tym ostatecznym momencie rej wi贸d艂, kto prowadzi艂 i kierowa艂 tak z jednej strony, jak z drugiej, nie mo偶na by艂o Ani na贸wczas widzie膰, Ani p贸藕藕niej doj艣膰. Co艣 by艂o w tym wszystkim, mo偶na powiedzie膰, opatrzno艣ciowego. Popychano Zebrzydowskiego, g艂uszono go. Konie sz艂y naprz贸d jakby same. Wszyscy czuli i widzieli, 偶e si臋 zbli偶aj膮 do miejsca, w kt贸rym kr贸l sta艂, i w istocie ukaza艂 si臋 Zygmunt we zbroi, konno, z szyzsakiem na g艂owie opasanym koron膮, A doko艂a niego senatorowie konno te偶. Wszyscy oni stali w miejscu, wcale si臋 nie my艣l膮c na spotkanie Zebrzydowskiego porusza膰.

Tymczasem gromadka ta, w kt贸rej on by艂 z Radziwi艂艂em, jecha艂a dalej, Ale wtem Chodkiewicz krzykn膮艂:

- St贸j! Zsiadajmy z koni!

Wszyscy te偶 pocz臋li pos艂uszni zsiada膰, tylko Zebrzydowski si臋 nie rusza艂.

Ale ze wszystkich stron krzyczano na niego:

- Zsiadaj!

Stadnicki Adam porwa艂 go za deli臋 i ci膮gn膮艂:

- Z艂a藕 z konia!

Nie mog膮c si臋 opiera膰, wojewoda zmuszony, widz膮c, 偶e nie da ju偶 nic sprzeczka, skoczy艂 z siod艂a rozjuszony, rozpychaj膮c tych, co stali ko艂o niego. Ci, co go otaczali, zmusili go posun膮膰 si臋 naprz贸d. Szed艂 z g艂ow膮 spuszczon膮, A z krwawych powiek 艂zy gniewu si臋 dobywa艂y. Ani wiedzia艂 ju偶, jak znalaz艂 u ust swoich bia艂膮 r臋k臋 kr贸lewsk膮, do kt贸rej wargi rozpalone przy艂o偶y艂.

- M贸w! m贸w! - naciskano zewsz膮d.

Zebrzydowskiemu tchu, si艂y, odwagi brak艂o. Podni贸s艂 nare艣cie g艂os:

- Za 艣wiadka bior臋 Boga, przed kt贸rego strasznym s膮dem stan臋, 偶em od pocz膮tku A偶 do tego czasu, gdy got贸w by艂em krew przela膰 dla Rzeczypospolitej, wszystko czyni艂 tylko w widoku dobra jej. 艣lubuj臋 odt膮d wiear臋 Waszej Kr贸lewskiej Mo艣ci, Ale w nadziei, 偶e 偶膮daniom narodu zechcesz uczyni膰 zado艣膰!

R贸wnie dumnie po nim o艣wiadczy艂 si臋 Radziwi艂艂:

- Com czyni艂 - rzek艂 - to nie dla obrazy majestatu, Ale przyk艂adem przodk贸w mych sta艂em przy wolno艣ciach naszych i tych, cho膰by gard艂o da膰 przysz艂o, jako prawy szlachcic nie odst膮pi臋!

Wyst膮pi艂 z odpowiedzi膮 zamiast podkanclerzego marsza艂ek Myszkowski.

Tak przy blasku dogasaj膮cych pochodni sko艅czy艂a si臋, nie przeci膮gaj膮c ju偶, scena, kt贸rej nikt z rana przewidzie膰 nie m贸g艂, A teraz jeszcze ledwie ci, co mniej byli czynni, umieli j膮 sobie wyt艂umaczy膰.

Kr贸l natychmiast znu偶ony wr贸ci艂 do namiotu, naprz贸d Panu Bogu dzi臋kowa膰. Radziwi艂艂a i Zebrzydowskiego, przygniecionych, milcz膮cych, jawnie jeszcze targaj膮cych p臋ta, kt贸re czuli na sobie, Czarnkowski na noc wzi膮艂 do namiotu swojego. Jaki tam by艂 spoczynek ich, 艂atwo odgadn膮膰. Patrzyli na siebie, nawzajem niemal wyrzucaj膮c ten koniec nieszcz臋艣liwy.

Hetman 呕贸艂kiewski by艂 sam w namiocie. Przybieg艂 do niego rotmistrz, gdy ju偶 wszyscy si臋 rozeszli.

- A c贸偶? Szcz臋艣liwy koniec beze mnie艣cie osi膮gnl臋li? - odezwa艂 si臋 呕贸艂kiewski. - Tym lepiej. B臋d臋 m贸g艂 kwarcianych nazad poprowadzi膰 nad Dniepr, gdzie s膮 potrzebni, A i moje miejsce nie tutaj.

Spojrza艂 na Bajbuz臋, kt贸ry wcale na szcz臋艣liwego nie wygl膮da艂 zwyci臋zc臋.

- Wasza mi艂o艣膰 to nazywacie ko艅cem! - odpar艂 rotmistrz. - 鈥渦tinam sim falsus vates鈥, * Ale daleko do ko艅ca.

Utinam sim falsus vates! ( 艂ac.) - Obym by艂 fa艂szywym prorokiem!

G艂ow膮 potrz膮sa艂.

- A to偶 co? Zebrzydowski kr贸la przecie偶 przeprosi艂 i w r臋k臋 ca艂owa艂, rokoszanie jutro bro艅 sk艂adaj膮, reszta na sejm zdana.

Bajbuza milcza艂.

- Nie wiem - rzek艂 - Ale z twarzy Zebrzydowskiego Ani Radziwi艂艂a skruchy, 偶alu, poddania si臋 nie by艂o wida膰. Gry藕li w臋dzid艂o pieni膮c ( si臋), A b臋d膮li mogli je zrzuci膰... Zreszt膮 nigdy by do tego nie przysz艂o, gdyby szlachta gwa艂tem nie zmusi艂a, widz膮c, 偶e rze藕 nieuchronna. Pchano wojewod臋.

呕贸艂kiewski nie m贸wi艂 nic.

- A wy, mo艣ci rotmistrzu - odezwa艂 si臋 w kol艅cu - co ze swymi kopijnikami my艣licie, gdy ich tu nie b臋dzie kr贸l potrzebowa艂?

- Mi艂o艣ciwy panie - westchn膮艂 Bajbuza - tak jako艣 mimo mej woli zabrn膮艂em daleko, i偶 s膮dz臋, 偶e czas by do domu na rozpami臋tywanie mych grzech贸w powr贸ci膰. Ze swobodnego ziemianina sta艂em si臋 prawie kortezanem; kr贸l mi ju偶 po dwakro膰 podkomorstwo jakie艣 dawa膰 chcia艂, Alem ja si臋 do tego nie zda艂. Ludzi przy panu dosy膰 jest, ja si臋 nie czuj臋 potrzebnym.

- Ja te偶 rad bym st膮d daleko by膰 - odpar艂 呕贸艂kiewski - bo 偶o艂nierzowi tylko w obozie zdrowo. Panowie Potoccy we trzech na teraz kr贸lowi starcz膮. Ja mam co czyni膰 na kresach. Ciesz臋 si臋, 偶e kwarciani samym przybyciem szal臋 przewa偶yli, Ale dalej gdybym tu pozosta艂, ju偶 by mi ludzie zazdro艣ni pod nogami do艂y kopali. Szkoda waszmo艣cinych kopijnik贸w, 偶e si臋 znowu rozejd膮, bo艣 mia艂 ich dobranych szcz臋艣liwie, Ale ja was do siebie nie namawiam, bo wiem, 偶e bez 偶o艂du s艂u偶ycie z dawna, nie godzi si臋 wi臋c, Aby艣cie ponosili ofiary bez wynagrodzenia.

- I owszem - odpar艂 Bajbuza 偶ywo - jam wolny, A lepszego nie mam do czynienia nic, Ale niebezpiecze艅stwo teraz nie grozi 偶adne. Spoczn臋.

Westchn膮艂, Ale w tej偶e chwili u艣miechn膮艂 si臋 i doda艂:

- Byle si臋 jutro nie okaza艂o, 偶e艣my rokoszowi g艂owy nie uci臋li Albo mu ona przez noc odros艂a! Na贸wczas i mi艂o艣膰 wasza, i ja, pozostaniemy A偶 do tej godziny strasznej, gdy si臋 krew poleje.

- Niech si臋 ona nie przelewa! - przerwa艂 呕贸艂kiewski.

Na te s艂owa wszed艂 stary P臋kos艂awski.

- A co, panie starosto, winszowa膰 sobie mamy - rzek艂 hetman. - 鈥淪i finis bonus, laudabile totum鈥. *

Si finis bonus, laudabile totum ( 艂ac.) - je偶eli koniec dobry, ca艂o艣膰 godna pochwa艂y.

Ino 偶e ja ko艅cowi nie dowierzam - mrukn膮艂 P臋kos艂awski.

- Zebrzydowski do namiotu wchodzi艂 jak pijany upokorzeniem. Czarnkowski chcia艂 ich karmi膰 i poi膰, zamkn臋li si臋 z Radziwi艂艂em na rad臋, A co jutrzejszy ranek nam przyniesie...

Ruszy艂 ramionami.

- Nagle si臋 to jako艣 bardzo sta艂o! - do艂o偶y艂 starosta.




Rozdzia艂 V

Dzie艅 nast臋pny rozpocz膮艂 dla Zebrzydowskiego d艂ugi szereg dni ci臋偶kiej pokuty, kt贸ry 艣mier膰 dopiero zamkn膮膰 mia艂a. Jasne 艣wiat艂o poranka wszystko, co wczoraj w gor膮czkowym usposobieniu dzia艂o si臋 przy gasn膮cych pochodniach, w艣r贸d nocnych mrok贸w, czyni艂o niemal nieprawdopodobnym. Gdy po naradach burzliwych, trwaj膮cych niemal do 艣witu, uj臋ci snem twardym, dusz膮cym jak zmora, Zebrzydowski i Radziwi艂艂 oprzytomnieli, przypominaj膮c sobie, co si臋 dzia艂o wczora, wojewoda krakowski za艂ama艂 r臋ce. Srom i gniew krwi膮 mu oblewa艂y czo艂o. Byli jeszcze we dwu sami. Radziwi艂艂 chodzi艂 milcz膮cy, dysz膮c jakby ze znu偶enia.

- Nie! To nie mo偶e by膰, to si臋 musi naprawi膰! Niegodziwa ta ha艂astra, ci tch贸rze! Zostali艣my sami... nie by艂o co pocz膮膰... Ale na tym nie koniec.

Spojrza艂 na Radziwi艂艂a, kt贸ry pos臋pny sta艂 i porusza艂 ustami tylko, jakby w z臋bach chcia艂 zgry藕膰 wrog贸w. Radziwi艂艂 uchyli艂 w namiocie okienko. S艂ycha膰 by艂o pod nim g艂osy pomi臋szane, w艣r贸d kt贸rych Zebrzydowski rozeznawa艂 znane rotmistrz贸w swoich. Przypomnienie wczorajszego ich nalegania, oporu, zdrady, oczy mu zapali艂o nowym ogniem. Radziwi艂艂 przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowie ich ze starszyzn膮 kwarcian膮, w艣r贸d kt贸rej i nasz rotmistrz Bajbuza si臋 znajdowa艂, wys艂any przez 呕贸艂kiewskiego. Jeden z dow贸dc贸w rokoszowych, m膮偶 pi臋knej postawy, rycersko wygl膮daj膮cy, strojny wytwornie, wo艂a艂 g艂o艣no:

- Nie czy艅cie偶 nam tego sromu, jeste艣my braci膮 wasz膮 przecie, cho膰 nas zwa艣niono. Nie my winni, bo艣my nie poczynali. Starszyzna wo艂a艂a, niech ona odpowiada, im by karki nagi膮膰 i na nich poszukiwa膰 wszystkiego z艂ego. Nie ka偶cie偶 nam, jak lada jakim ciurom, w obce wojska sk艂ada膰 broni... srom, zaka艂a! Post膮pcie偶 po ludzku, po bratersku, z艂o偶ym za szeregami bro艅 na wozy.

Bajbuza si臋 wyrwa艂 pierwszy.

- Trzeba na to przyzwolenia kr贸lewskiego, ja id臋 natychmiast na zamek. Czekajcie ma艂o, nie w膮tpi臋, 偶e je przynios臋. 呕膮danie wasze poczciwe, stanie mu si臋 zado艣膰. Nam dzi艣 o tym my艣le膰, jakby zatrze膰 艣lady rokoszu, A nie wytyka膰 tych, co si臋 nim dali oba艂amuci膰.

Szybkim krokiem poszed艂, A tu偶 pod namiotem rokoszowi narzeka膰 pocz臋li, tak 偶e ich wyrazy do uszu dow贸dc贸w dochodzi艂y.

- Rokosz ich spraw膮! - wo艂ali - jednemu bu艂awy, drugiemu wojewodzi艅skiego sto艂ka odm贸wi艂 kr贸l, innemu starostwa, wi臋c rokosz, A my biedacy mieniem, 偶yciem, ba i czci膮 musieli艣my si臋 odda膰. Bodaj ich B贸g kara艂 i pomsta nie min臋艁a!

Zebrzydowski chwyta艂 si臋 za g艂ow臋.

Po kr贸tkiej chwili wr贸ci艂 Bajbuza z twarz膮 weso艂膮 i z dala zawo艂a艂:

- Stanie si臋, jak waszmo艣膰 偶膮dali艣cie, A gdy bro艅 z艂o偶ycie, przyjd藕cie偶 do kr贸la pok艂oni膰 si臋, przyjmie was.

Rotmistrze pospieszyli z rado艣n膮 wiadomo艣ci膮 za szeregi.

Dwaj dow贸dcy rokoszu zaledwie mieli czas po zrzucane suknie kaza膰 sobie poda膰, gdy wszed艂 Czarnkowski, wojewoda 艂臋czycki. Powitanie z jego strony by艂o dosy膰 uprzejme. Zebrzydowski zaledwie g艂ow膮 sk艂oni艂.

- Czekamy, panie wojewodo - rzek艂 do niego - Aby艣cie wczoraj um贸wionych dope艂nili warunk贸w.

Na to Zebrzydowski odskoczy艂, udaj膮c podziwienie:

- Jakich warunk贸w? Ja o 偶adnych nie wiem.

- Jak to? - obra偶ony odpar艂 Czarnkowski. - Wszak偶e艣cie si臋 zobowi膮zali wyjawi膰 te tajemnicze pobudki, kt贸re was do tak stanowczego kroku jak rokosz sk艂oni艂y? Kr贸l si臋 domaga objawienia tej tajemnicy, winni艣cie j膮 dla w艂asnego usprawiedliwienia. Nam na ostatek, senatorom, zale偶y na tym, Aby艣my wiedzieli, kto spo艣r贸d nas doradza艂 kr贸lowi zdrad臋, kto mu 鈥淎bsolutum dominium鈥 radzi艂, kto frymarki u艂atwia艂. Og贸lne obwinienie nas wswzystkich podejrzanymi czyni.

Zebrzydowski, jak by艂 nawyk艂 po czasu rokoszu, pocz膮艂 si臋 z偶yma膰, rzuca膰, burzy膰 i opiera膰.

- C贸偶 to tak pilnego?! - zawo艂a艂. - Na to si臋 znajdzie czas i miejsce. Chcecie mi tu jak pojmanemu je艅cowi jakie艣 narzuca膰 warunki, jam tu dobrowolnie przyszed艂, ja nie dam si臋 oprymowa膰. * Przed sejmem stan臋, tam miejsce.

Oprymowa膰 ( z 艂ac.) - uciska膰, gn臋bi膰 ( przyp. red.).

- Kr贸lowi te偶 przysi臋g臋 wierno艣ci z艂o偶ycie - doda艂 Czarnkowski.

- Ja mu jej nie z艂ama艂em! - krzykn膮艂 wojewoda. - Na nowo przysi臋ga膰 nie b臋d臋! Co to s膮 za eksorbitancje, * co za opresja! Ja tego nie znios臋!

Eksorbitancja ( z 艂ac.) - wykroczenie przeciw prawu, bezprawie.

Czarnkowski s艂ucha艂 cierpliwie. Chcia艂 z pocz膮tku zawi膮za膰 z nim o to rozpraw臋, Ale par臋 razy rzuciwszy po s艂owie, gdy Zebrzydowski m贸wi膰 mu nie dawa艂, milcz膮cy wyszed艂.

Up艂yn臋艂a chwila d艂uga. Dworzanie Czarnkowskiego przynie艣li rann膮 polewk臋 i przek膮ski, Ale wojewoda ich nie tkn膮艂. Napi艂 si臋 wody. Radziwi艂艂 spory kubek wina wychyli艂 jeden po drugim. Doko艂a namiotu s艂ycha膰 by艂o przesuwaj膮ce si臋 g艂osy rotmistrz贸w, id膮cych do kr贸la. Zebrzydowski zamkni臋ty w namiocie, jak w wi臋zieniu, podnosi艂 op艂otki, wygl膮da艂 i czeka艂 z coraz wi臋kszym rozdra偶nieniem. Tym razem nie Czarnkowski wszed艂 na powr贸t, Ale komornik kr贸lewski, oznajmuj膮c, 偶e panowie senatorowie z ksi臋dzem biskupem przemy艣lskim zgromadzeni oczekuj膮 na ichmo艣ci贸w.

Radziwi艂艂 i Zebrzydowski spojrzeli po sobie znacz膮co, wzi臋li za czapki i milcz膮c szli do izby, w kt贸rej na nich oczekiwano. Tu dla Zebrzydowskiego zapowiada艂a si臋 walka. Radziwi艂艂 ma艂o si臋 do niej chcia艂 mi臋sza膰. Zagadni臋ty odpowiada艂 kr贸tko, dumnie i jakby gardz膮c wszelkim usprawiedliwieniem. Zebrzydowski z zuchwalstwem, kt贸re go nigdy nie opuszcza艂o, naprz贸d do izby wszed艂szy, na 艂awach mi臋dzy senatorami miejsce sobie wyszuka艂 i zaj膮艂 je, cisn膮c si臋, jak przysta艂o krakowskiemu wojewodzie, co najwy偶ej. Z czo艂em podniesionym wcale nie wygl膮da艂 na obwinionego, raczej na m艣ciciela.

Biskup Pstroko艅ski, kanclerz, pocz膮艂 dosy膰 艂agodnie od powt贸rzenia tego, co Czarnkowski zapowiedzia艂. G艂o艣nym by艂o nie tylko mi臋dzy rokoszanami, Ale po ca艂ej Rzeczypospolitej to nieustanne odgra偶anie si臋 Zebrzydowskiego, 偶e tajemnice wiedzia艂 straszne, 偶e one go zmusi艂y do rokoszu, 偶e mia艂 dowody zbrodniczych zamiar贸w kr贸la i niecnych rad, jakie mu dawali senatorowie. Wychodzi艂y tu znowu na jaw owe tak zwane rakuskie praktyki, frymark koron膮, zamys艂y narzucenia Rzeczypospolitej 鈥淎bsolutum dominium鈥. Ale te wie艣ci kilkadziesi膮t ju偶 lat powtarzane do znurzenia, kt贸re pierwszy na sejmie inkwizycyjnym Zamoyski objawi艂, raz na ostatek dowodami poprze膰 by艂o potrzeba. Owa tajemnica Zebrzydowskiego nie mog艂a by膰 czym innym, tylko ods艂oni臋ciem strasznego spisku. Wszyscy senatorowie domagali si臋 objawienia, kto by艂 sprawc膮, kto winowajc膮; kr贸l niemniej nalega艂.

Zebrzydowski pocz膮艂 si臋 t艂umaczy膰, Ale gniew i rozdra偶nienie tylko dawa艂y si臋 czu膰 w jego mowie; domagano si臋 fakt贸w, imion, dowod贸w, tych nie dawa艂. Pl膮ta艂 si臋, oburza艂, mota艂, A naciskany coraz bardzoej wybucha艂, ostatecznie powtarzaj膮c tylko rzeczy po tysi膮c razy ju偶 na wiatr rzucane. Naciskany, opasany zewsz膮d, zmuszony wre艣cie, Aby niezw艂ocznie odkry艂 te tajemnice, o kt贸rych ci膮gle w czasie rokoszu g艂osi艂, opieraj膮c na nich zwo艂ywanie wszystkich zjazd贸w, og艂oszenie rokoszu itp. Zebrzydowski w ostatku wymieni艂 Myszkowskiego marsza艂ka, kt贸rego mi臋dzy senatorami nie by艂o w izbie, jako cz艂owieka, kt贸ry o zamiarach kr贸la pozbycia si臋 korony g艂o艣no m贸wi艂.

Pos艂ano do Myszkowskiego, kt贸ry chorym si臋 tego dnia uczyni艂, Aby z Zebrzydowskim nie spotyka膰. Marsza艂ek jak najuroczy艣ciej zaprzeczy艂, i偶 nigdy z wojewod膮 o niczym podobnym mowy nie by艂o; 偶膮da艂 okazania miejsca i czasu. Zebrzydowski mi臋sza艂 si臋 coraz bardziej. Przyzna艂 wre艣cie, 偶e on sam o tym z Myszkowskim nie m贸wi艂, Ale mu powtarzali te s艂owa ichmo艣膰 panowie Stefan Kazimirski i Stanis艂aw Che艂mski; pierwszy mia艂 w Tarnowie s艂ysze膰 z ust marsza艂ka, drugi w Krakowie. Odniesiono to choremu Myszkowskiemu, A tymczasem p贸艂g艂osem, szydersko na 艂awach senatorskich szeptano: 鈥淣ascitur ridiculus mus鈥. *

Nascitur Ridiculus mus ( 艂ac.) - rodzi si臋 艣mieszna mysz. Jest to urywek z powiedzenia poety rzymskiego Horacego: 鈥淧arturiunt montes, nascitur ridiculus mus鈥, co znaczy: G贸ry wydaj膮 p艂贸d, rodzi si臋 艣mieszna mysz. W tym miejscu powiedzenie owo oznacza, 偶e szumne zapowiedzi Zebrzydowskiego daj膮 艣miesznie sk膮pe wyniki.

W istocie wielkie te i straszliwe tajemnice, co wstrz膮sa艂y Rzeczpospolit膮, schodzi艂y do rozmiar贸w ba艣ni i plotek ulicznych. Myszkowski z oburzeniem przeczy艂, A dodawa艂, 偶e niegodnym by艂o imiona Kazimirskiego i Che艂mskiego stawi膰, gdy ich tu nie mieli pod r臋k膮 i za 艣wiadk贸w pozwa膰 nie by艂o podobna.

Nic wi臋cej nad to nie by艂o podobna wydoby膰 z wojewody, kt贸ry tym mocniej si臋 burzy艂 i rzuca艂, im sam czu艂, jak jego zeznania b艂ahy i niedorzeczny pow贸d ogromnemu zawichrzeniu Rzeczypospolitej nadawa艂y. Dlatego wi臋c, 偶e kto艣 kr贸lowi przypisywa艂 niczym nie dowiedzione jakie艣 frymarki, wojewoda musia艂 A偶 rokosz i pospolite ruszenie wywo艂a膰! Ze wszech stron najgwa艂towniejsze mu czyniono zarzuty i wym贸wki, na kt贸re wielkimi, Ale czczymi wyrazy z dum膮 i lekcewa偶eniem odpowiada艂. Na tym si臋 to mia艂o mizernie sko艅czy膰, z upokorzeniem niezno艣nym dla Zebrzydowskiego, gdy szmer i rozmowa 偶ywa u drzwi s艂ysze膰 si臋 da艂y i prawie gwa艂tem je rozwar艂szy, weszli ca艂膮 gromad膮 g艂贸wniejsi rotmistrze ze starszyzn膮 rokoszow膮. Na widok ich wojewoda poblad艂 z gniewu, domy艣la艂 si臋 wyst膮pienia sobie nieprzyja藕nego.

Na przedzie stoj膮cy G贸rski zwr贸ci艂 si臋 nie do Zebrzydowskiego, Ale g艂贸wnie do senator贸w i ksi臋dza Pstroko艅skiego:

- My艣my dla onych tajemnic pana wojewody na ko艅 siedli, s艂uszna, A偶eby艣my wiedzieli, czego omal 偶yciem nie przyp艂acili艣my.

Z rodzajem szyderstwa wym贸wione wyrazy i spojrzenie na zgn臋bionego Zebrzydowskiego mia艂o ju偶 wybuch jaki艣 z jego strony 艣ci膮gn膮膰, gdy zapobiegaj膮c mu, odezwa艂 si臋 艂agodnie Gostomski:

- Mamy za co Panu Bogu podzi臋kowa膰, i偶 rozp臋dzi艂 chmury nad Rzeczpospolit膮 wisz膮ce. Z tego, co nam tu pan wojewoda krakowski objawi艂, widocznym jest, 偶e Ani kr贸l praw 偶adnych nie z艂ama艂, Ani senator go 偶aden do tego nie sk艂ania艂. A co by艂o powodem do podniecenia rokoszu, o tym si臋 waszmo艣膰 dowiecie z pism jego, kt贸re og艂osi:

- My by艣my bo radzi o tym z jego ust pos艂ysze膰 - rzek艂 G贸rski, 艣mia艂o si臋 zwracaj膮c ku niemu. Inni rotmistrze butniej jeszcze i natarczywiej zacz臋li si臋 cisn膮膰 ku wojewodzie, A postawy by艂y tak gro藕ne, i偶 wojewoda pozna艅ski musia艂 po艣redniczy膰, Aby Zebrzydowskiego od nieprzyjemnych nast臋pstw ochroni膰.

Tak si臋 rozegra艂a jedna ze scen tej tragikomedii rokoszowej w izbie senatorskiej, z kt贸rej, jak w贸wczas m贸wiono, Zebrzydowski wyszed艂 istotnie jak z 艂a藕ni. 艁atwo jednak by艂o przewidywa膰, 偶e za ten srom, upokorzenie, za to stanie kilkagodzinne pod pr臋gierzem, na spytkach, taki wychrzyciel gwa艂towny, cz艂owiek tak zr臋czny, powetowa膰 zechce i musi.

Nie up艂yn膮艂 dzie艅 ten ca艂y, gdy si臋 to ju偶 czu膰 da艂o. Po z艂o偶eniu broni rokoszanie si臋 zacz臋li rozchodzi膰 i rozje偶d偶a膰, Ale s膮siedzi, znajomi, krewni, maj膮cy swoich w wojsku kr贸lewskim nie mogli si臋 nie dowiadywa膰 o nich. Spotykano si臋 na drodze. Nast臋powa艂y zaproszenia pod namioty i do sza艂as贸w pod wiech臋, kt贸rych wiele obozy otacza艂o. Tu si臋 tedy pocz臋艁y serca otwiera膰. Z rokoszan wielu ju偶 kl臋艂o wojewod臋, Ale znaczniejsza cz臋艣膰 broni艂a siebie, jego broni膮c.

Bajbuza, kt贸ry na wszystko mia艂 oko baczne, przechadzaj膮c si臋 po obozie, przys艂uchuj膮c, rozmawiaj膮c sam z rokoszanami, poczu艂 w tym potajemn膮 jak膮艣 robot臋 Zebrzydowskiego. Zbyt jednostajnie w r贸偶nych stronach, z ust r贸偶nych powtarza艂y si臋 dane z g贸ry nauki. Rokoszanie si臋 u偶alali nad losem wojewody i u niekt贸rych znajdowali pos艂uch.

Najzabawniejszym ze wszystkiego by艂o, 偶e przechadzaj膮cy si臋 tak Bajbuza natrafi艂 pod jednym z sza艂as贸w znajomego sobie Gubiat臋, ze swad膮 nadzwyczajn膮 broni膮cego wodza rokoszan, do kt贸rych nigdy nie nale偶a艂. By艂 to widocznie 艣wie偶o zaci膮gni臋ty szermierz, kt贸ry sobie za j臋zyk zap艂aci膰 kaza艂 i nosi艂 si臋 z nim od namiotu do namiotu. Gubiata mia艂 ten dar, 偶e do szlachty drobnej, z kt贸rej by艂 krwi i ko艣ci, umia艂 m贸wi膰 jej j臋zykiem, jej poj臋ciami. Nie postrze偶ony w mroku, Bajbuza sta艂 i s艂ucha艂. Gubiata gra艂 rokoszanina doskonale:

- A godzi si臋 to, mospanowie bracia, Aby艣my tak tego wodza naszego w nieszcz臋艣ciu opu艣cili? Po艣lizn臋艂a si臋 noga! Czy on winien temu? To偶 go zdrajcy tacy jak Diabe艂 i inni opu艣cili i na 艂up kr贸lowi dali. Czy on to z艂ego chcia艂? H臋? Czy my, co jeste艣my nasieniem narodu i jego najlepsz膮 cz臋艣ci膮, ukorzym si臋 tak panom senatorom, 偶eby im go wyda膰 na m臋ki? Oni go ukrzy偶uj膮! Trzeba, 偶eby wszystka szlachta i kr贸lewskie wojsko te偶 broni艂o go, nie dopu艣ci艂o infamii i pot臋pienia! Gdyby mu si臋 by艂o powiod艂o? H臋? Dopiero by go na o艂tarz nie艣li... pad艂 ofiar膮...

- Ale偶 bo winien - zawo艂a艂 kto艣 z boku - winien, niech pokutuje!

- Nie winien! - krzykn膮艂 Gubiata. - Chcia艂 dla nas dobrego...

- A narobi艂 licha! Po c贸偶 si臋 bra艂, kiedy nie zdu偶a艂!

- Gadaj waszmo艣膰 zdr贸w - przerwa艂 Gubiata. - On by by艂 na swym postawi艂, Ale go zdradzano na ka偶dym kroku. Zazdro艣cili mu, 偶e r贸s艂, zl臋kli si臋, 偶e on tu ca艂膮 Rzeczpospolit膮 zaw艂adnie.

- A pewnie - zawarcza艂 inny - ma kto w艂ada膰, to wol臋 kr贸la, co nam go Pan B贸g da艂, ni偶 takiego, co si臋 chytro艣ci膮 narzuci艂!

Gubiata wzi膮艂 si臋 w boki.

- Si艂a by o tym m贸wi膰 - rzek艂. - Dzi艣 na obalonego 艂atwo krzycze膰, Ale to by艂 m膮偶, to by艂 m膮偶!

Kto艣 si臋 roz艣mia艂.

- Herburt贸wnej m膮偶! - za偶artowano.

Nie zmi臋sza艂 si臋 Gubiata.

- Widzisz waszmo艣膰 - wtr膮ci艂 - i w tym by艂 rozum nawet, 偶e si臋 z Herburt贸wn膮 偶eni艂, bo wiadomo, 偶e Herburtowie s膮 wszyscy nie dworacy, nie lizuny, Ale rokoszanie. A kto mu testamentem zleci艂 syna i maj膮tek, no i ca艂y rozum statysty przekaza艂? Hetman Zamoyski!

- Tym si臋 nie chwal - rzek艂 drugi - bo hetman w wojsku by艂 偶elazn膮 r臋k膮.

Gubaita zwr贸ci艂 rozmow臋.

- Jak Boga kocham, trzeba go broni膰 - doda艂.

- Ano jak?

Nast膮pi艂o milczenie.

- Jak? - zamrucza艂 Gubiata. - Nim si臋 na cztery strony 艣wiata rozleziemy, powinni艣my p贸j艣膰 do pan贸w rotmistrz贸w i nasi膮艣膰 na nich, Aby oni do kr贸la w poselstwie si臋 udali za Zebrzydowskim. Senatorowie go zgryz膮, zjedz膮, zniszcz膮. Wiedz膮, 偶e on ich wszystkie niepoczciwe tajemnice, konszachty, targi, frymarki zna i penetruje. Przepadnie Zebrzydowski, A z nim szlachta ca艂a, bo to by艂 jej obro艅ca.

艣mieli si臋 jedni, Ale byli i tacy, co potakiwali.

- Albo to nie by艂o pi臋kne - m贸wi艂 dalej niepoczciwy burzyciel - widzie膰, jak przed tym stutysi臋cznym t艂umem naszym bledli staruszkowie senatory i cicho odmawiali zdrowa艣ki. Co to my znaczyli pod Zebrzydowskim! Nie stanie go, nie stanie nas, rozp臋dz膮 i znowu to偶 samo jarzmo nam na艂o偶膮.

- Jakie jarzmo? - zapyta艂 kto艣.

Gubiata musia艂 si臋 namy艣le膰 troch臋, nim do wyja艣nienia jarzma przyst膮pi艂, Ale figur膮 retoryczn膮 zr臋cznie si臋 z tego wypl膮ta艂.

- Waszmo艣膰 pytasz, jakie jarzmo - zawo艂a艂 - Albo go na szyi namulanej nie czujesz? Nie wiecie wi臋c, jakie jarzmo nosimy? 鈥淥, tempora, o, mores! A wi臋c ju偶 tak odr臋twieli艣cmy, i偶 nawet sromoty i niewoli naszej nie czujemy i 偶e pytamy, k臋dy jarzmo, gdy ono nas dusi?

U艣miecha艂 si臋 Bajbuza i chcia艂 z pogard膮 odchodzi膰 ju偶, gdy si臋 g艂osy zerwa艂y, 偶e do kr贸la poselstwo za Zebrzydowskim powinni rokoszanie wyprawi膰, A do niego i inni z rycerstwa si臋 przy艂膮czy膰.

Popierano wojewod臋, wo艂ano, 偶e go dworakom, Niemcom i W艂ochom na pastw臋 si臋 dawa膰 nie godzi. Czynniejsi tego ruchu motorowie krz膮tali si臋 ju偶, gdy rotmistrz, z ty艂u stoj膮cy za Gubiat膮, za ko艂nierz go uj膮艂 i jak pi艂k膮 nim rzuci艂. Przera偶ony krzykn膮艂 Litwin, Ale poznawszy Bajbuz臋, oniemia艂. Zl膮k艂 si臋 okrutnie.

- Za mn膮! - zawo艂a艂 rotmistrz - s艂yszysz? Za mn膮!

Nie m贸g艂 si臋 opiera膰 Gubiata, bo wiedzia艂, 偶e z rotmistrzem 偶art贸w nie by艂o, poszed艂 ze spuszczon膮 g艂ow膮 pos艂uszny. Nie m贸wi膮c do niego s艂owa, Bajbuza go do swojego namiotu zaprowadzi艂 i na wst臋pie rzek艂 do Szczypiora:

- Wzi膮膰 go pod stra偶, A je艣li si臋 b臋dzie wy艣lizn膮膰 pr贸bowa艂, to go zwi膮za膰.

Z oburzeniem wskoczy艂 zaraz za rotmistrzem do namiotu niezmiernie poruszony Litwin.

- Za pozwoleniem - zawo艂a艂 - Ale ja jestem, zdaje mi si臋, wolny cz艂ek, szlachcic, i mnie tu nikt nie ma prawa sekwestrowa膰 i wi臋zi膰!

- Wi臋c o to si臋 rozprawisz p贸藕niej - rzek艂 Bajbuza. - Ja ci nie uciekn臋, Ale ty mi kwarcianych tu buntujesz, tego ja dopu艣ci膰 nie mog臋.

- Albo mnie rokoszaninem by膰 nie wolno? - odpar艂 艂agodniej Gubiata. - B膮d藕 waszmo艣膰 sprawiedliwym, tak jak bywa艂e艣 dot膮d. Prosz臋 o ucho 艂askawe. Nic nie jestem winien! Nic. M贸wi臋, co my艣l臋, A my艣l臋, co mi...

- Kazano my艣le膰 i m贸wi膰 - przerwa艂 Bajbuza. - Ile ci za to dali?

Gubiata spu艣ci艂 g艂ow臋 i potrz膮sn膮艂 ni膮.

- Nie dano mi nic - rzek艂 kr贸tko.

艣mia艂 si臋 rotmistrz.

- Nie wyk艂amiesz mi si臋 - doda艂. - Do jutra, p贸ki si臋 rokoszany nie rozejd膮 i wszystko to nie sko艅czy, posiedzisz pod stra偶膮.

Gubiata tar艂 czupryn臋.

- Mniejsza z tym - rzek艂 - Ale jmusz臋 przypomnie膰, 偶e nawet je艅com wojennym nale偶y si臋 g艂odu i pragnienia ich zaspokojenie.

Nie odpowiadaj膮c Bajbuza si臋 zbli偶y艂 ku niemu.

- S艂uchaj, trutniu - rzek艂 - m贸w mi prawd臋! Kto ci臋 naj膮艂, Aby艣 sia艂 tu rozterki, co ci dali?

- Sumiennie mog臋 wyzna膰, i偶 powa偶nej osobisto艣ci, kt贸ra mnie sk艂oni艂a do tego, 偶em w imi臋 mi艂osierdzia za Zebrzydowskim przemawia艂, nie znam. Ale mia艂 na sobie deli臋 dostatni膮 i rysiem podbit膮, A rysia lada kto nie nosi. Neguj臋 jak najuroczy艣ciej, A偶eby mnie mia艂 przekupi膰, nie jestem przedajny. Da艂 mi odchodz膮c, gdy ju偶 by艂em przekonany, dwa talary, widz膮c, 偶e but贸w b臋d臋 potrzebowa艂 bardzo rych艂o, Ale od brata szlachcica si臋 przyjmuje pomoc, na czci nie szwankuj膮c.

To m贸wi膮c z艂agodnia艂 znacznie Gubiata.

- Ja do rotmistrza najmniejszej urazy nie mam za przytrzymanie - doda艂 - chocia偶 jest ono ograniczeniem swobody mi nale偶nej, A u mnie 鈥淎urea libertas Ante omnia鈥, * Ale znaj膮c serce mi艂o艣ci waszej, wiem, 偶e to si臋 sta艂o omy艂k膮. Nie rusz臋 si臋 st膮d i, owszem, pozostaj臋 A偶 do ko艅ca. Gdybym k膮cik mia艂, tobym m贸g艂 dalej przepisywa膰 鈥淩okosz glinia艅ski鈥, * kt贸ry rozpocz膮艂em w艂a艣nie.

Aurea libertas Ante omnia ( 艂ac.) - z艂ota wolno艣膰 przede wszystkim.

鈥淩okosz glinia艅ski - W r. 1537 mia艂 w Glinianach ( pode Lwowem) miejsce rokosz szlachty przeciw kr贸lowi Zygmuntowi I. Tu mowa o broszurze o tym rokoszu.

I pomaca艂 za 偶upan wsuni臋te papiery.

- Historia bardzo ciekawa - rzek艂 - A mo偶e mi艂o艣ci waszej nie znana.

- Daj mi pok贸j - mrukn膮艂 Bajbuza. - K艂amstwa s膮.

- K艁amstwa?! - zawo艂a艂 Gubiata. - A kt贸偶 by m贸g艂 wymy艣le膰 wszystkie okoliczno艣ci?

Nie s艂ucha艂 ju偶 Bajbuza i precz mu kaza艂 i艣膰.

To, co podobni Gubiacie, mniejsi i wi臋ksi, przygotowywali po cichu, nazajutrz na jaw si臋 ukaza艂o. Poselstwo jakie艣 od rycerstwa w og贸le posz艂o do Myszkowskiego, domagaj膮c si臋, Aby je do kr贸la przypuszczono. Lecz 偶e i ludzie byli podejrzani, i cel w膮tpliwy, marsza艂ek wyszed艂 si臋 rozm贸wi膰 z nimi. Od pierwszych s艂贸w wydali si臋 z tym, 偶e w sprawie Zebrzydowskiego przychodzili, A niezr臋cznie wyrywaj膮ce si臋 wykrzykniki zdradza艂y, czego 偶膮da膰 mieli. Myszkowski poszed艂 si臋 naradzi膰 i powr贸ci艂 do nich z tym, 偶e kr贸l przyj膮膰 nie mo偶e, nie uznaj膮c, Aby do niego mieli prawo si臋 zwraca膰 od rokoszan ju偶 rozwi膮zanych pos艂owie. Na sejm zreszt膮 wszystko si臋 odk艂ada艂o, A kr贸l wyje偶d偶a艂 natychmiast do Krakowa, gdzie go 艂atwo znale藕膰 mogli.

Ju偶 te偶 Jakub Potocki, dowodz膮cy stra偶膮 kr贸lewsk膮 i kopijnikami, wyda艂 do wojska rozkazy, Aby zapobiegaj膮c wszelkim zmowom, kwarciani, i wszelki 偶o艂nierz do namiot贸w Zebrzydowskiego si臋 zbli偶a膰 nie 艣mia艂, A rokoszan w obozie nie cierpiano. Poruszenie umys艂贸w by艂o widoczne, obawia膰 si臋 m贸g艂 艂acno, Aby zr臋czny wojewoda nie korzysta艂 z tego, tym bardziej, 偶e namy艣liwszy si臋 i on, i Radziwi艂艂 udawali zupe艂nie przejednanych, przyrzekali, co chciano, zobowi膮zali si臋 s艂ownie i na pi艣mie nie zwo艂ywa膰 wi臋cej zjazd贸w itp.

W ca艂ym ci膮gu tego pochodu za rokoszanami i pod Janowcem nasz Bajbuza bardzo by艂 czynnym, w cz臋艣ci z powodu 偶e ch臋tnie si臋 nim pos艂ugiwano, wysoko ceni膮c cz艂owieka, A daleko wi臋cej z w艂asnego pop臋du, kt贸ry go zmusza艂 bada膰, przypatrywa膰 si臋 i pragn膮膰 wyrozumie膰 wszystko, co mu si臋 nastr臋cza艂o. Kr贸l, kt贸ry dla niego, jak dla znaczniejszej cz臋艣ci otaczaj膮cych go os贸b, okazywa艂 si臋 oboj臋tnym, niekiedy Bajbuzie 偶yczliwie si臋 u艣miecha艂, kaza艂 mu przychodzi膰, s艂ucha艂 i z liczby tych, co si臋 do s艂u偶by poufa艂ej nie rachowali, wyr贸偶nia艂 go. Przepowiadano mu, 偶e dostanie urz膮d na dworze, co on ruszeniem ramion przyjmowa艂. Czasem go o to zagadywa艂 Szczypior:

- A co to b臋dzie, jak kr贸l was poprosi: 鈥淶osta艅, waszmo艣膰 przy mnie鈥?

- To mu 艣licznie podzi臋kuj臋 - m贸wi艂 Bajbuza. - Nie mog臋. Mam偶e ci si臋 t艂umaczy膰? Dop贸ki to nieszcz臋sne rokoszowanie trwa, musz臋 mu s艂u偶y膰, bo mi go 偶al, A ju艣ci kr贸lem naszym jest, Ale gdy wszystko wejdzie w karby nale偶yte, jad臋 do Nadstyrza. M贸wi艂em ci, kr贸la mi 偶al i szanuj臋 go, cho膰 pokocha膰 trudno, A dalej poza nim co stoi, nie podoba mi si臋. Kr贸lowa pobo偶na, prawda, Ale ostra, szorstka i tak nas nie lubi, jak my jej nie cierpimy. Prawda, 偶e znowu trudno od niej wymaga膰, Aby nas kocha艂a, gdy wie, 偶e j膮 szkaluj膮, m臋偶a za ni膮 prze艣laduj膮, A przeciw niemu spiski wi膮偶膮 i nie daj膮 mu tchn膮膰. Dalej ca艂y dw贸r jak wyspa na morzu obcy, cudzoziemski i wyj膮wszy kilku Polak贸w, Skarg臋, Myszkowskiego, Wolskiego, co najmilsze kr贸lowi, to zagraniczne. Wejdziesz tam, zobacz膮, 偶e Polak, milkn膮 wszyscy i patrz膮 jak na raroga, A poza plecami co si臋 dzieje, nie patrze膰!

Kr贸l znu偶ony tymi politycznymi sprawami, um臋czony, targany, A lubi膮cy spoczynek i zaj臋cia inne, jestem pewny, 偶e teraz dlatego si臋 najbardziej cieszy ze sko艅czenia rotmistrzu, i偶 b臋dzie m贸g艂 swobodniej z Wolskim i S臋dziwojem pra偶y膰 jakie艣 ingrediencje, co oni Alchemi膮 zow膮, potem 艣piewu pos艂ucha膰, potem si臋 pomodli膰, na klawicymbale pobrz膮ka膰 i tym podobnie. Je偶eli by艂 stworzony na monarch臋, to na takiego, co by tylko w niedziele i 艣wi臋ta reprezentowa艂 majestat, pi臋knie si臋 ubrawszy, i potem wr贸ci艂 do ulubionych zabawek. Dobrym jest, Ale u nas nie dosy膰 dobrym by膰.

Kr贸lowa wi臋cej ma charekteru, A mo偶e najwi臋cej ta Meyerynka, co wszystkim wodzi, A nawet biednego W艂adys艂awa, nie lubionego przez kr贸low臋, broni, os艂ania i pie艣ci. Wszystko to, oo. Jezjici, Meyerynka, Alchemicy, muzyka, z艂otnicy, gdy si臋 na to z bliska patrzy, w ko艅cu m臋cz膮. Nar贸d si臋 nie przywi膮偶e do takiego dworu, to darmo, A familia kr贸lewska, pocz膮wszy od ma艂ych dzieci, nauczona z okien zamkowych na szlacht臋 przechodz膮c膮 plu膰... Nie, nie - ko艅czy艂 rotmistrz - na dworze mi tchu by brak艂o. Kr贸la przeprowadz臋 do Krakowa z jego gwardi膮, Ale dalej nie p贸jd臋, po偶egnam i wr贸cimy. A ju偶 bo mi si臋 st臋skni艂o za naszym k膮tem - m贸wi艂 rotmistrz.

- 呕eby艣cie wiedzieli, jak mnie! - wyj膮ka艂 Szczypior. - Nie 偶al by by艂o, 偶eby艣my na wojn臋 szli, Ale to Ani pok贸j, ni wojna. I z kim wojowanie? Z biedn膮 szlacht膮, kt贸r膮 tacy panowie Zebrzydowscy miotaj膮!

Wkr贸tce potem ruszono do Krakowa, nie bardzo spiesz膮c.

Jedn膮 z okoliczno艣ci, kt贸ra Bajbuz臋 zra偶a艂a ode dworu, * by艂o i to, 偶e cho膰 si臋 nigdy 呕贸艂kiewski nie skar偶y艂, widocznym by艂o, i偶 wp艂yw jego i znaczenie przez Potockich zosta艂o zachwiane. M膮偶 to by艂 nadto rozumny i wielkiego Ducha, Aby zbyt na utracie fawor贸w cierpia艂, lecz niesprawiedliwo艣膰 bola艂a. Kr贸l dla niego by艂 ch艂odnym, nie dopuszcza艂 mu si臋 zbli偶y膰; szacowa艂 go, Ale mo偶e wi臋cej uni偶ono艣ci i Akomodowania si臋 wymaga艂, wi臋cej g艂o艣nych o艣wiadcze艅, z kt贸rymi 呕贸艂kiewski by艂 oszcz臋dny. Czu艂 tak sw膮 godno艣膰, i偶 nie przypuszcza艂, Aby jej mo偶na by艂o ubli偶y膰. Nie tak niecierpliwy i gwa艂towny jak Chodkiewicz, w spokoju, swym daleko by艂 wi臋cej imponuj膮cym. 呕贸艂kiewski ju偶 by艂 w pocz膮tku pocieszy艂 si臋 tym, 偶e rokosz nare艣cie sko艅czony i pogrzebiony, lecz pomimo 偶e na dworze tak偶e si臋 tym 艂udzono, zaczyna艂 powoli w膮tpi膰, r贸wnie jak Bajbuza.

Zra偶a艂a 鈥渙de dworu鈥 - zamiast 鈥渄o dworu鈥. Forma spotykana cz臋sto w powie艣ciach Kraszewskiego.

Ca艂y ten przebieg czasu, sp臋dzony na p贸艂 w obozie, po trosz臋 na dworze, na starym rotmistrzu zrobi艂 wra偶enie smutne bardzo. Szczypior coraz cz臋艣ciej s艂ysza艂 go powtarzaj膮cego:

- Im cz艂owiek 偶yje d艂u偶ej, tym ludzie mu si臋 wydaj膮 bardzoej politowania godnymi, A strasznie maluczkimi stworzeniami. Na kogo tu i na co rachowa膰?!

W ci膮gu podr贸偶y do Krakowa rotmistrza wcale do kr贸la nie pozywano, rad by艂, i偶 o nim zapomniano, Ale si臋 myli艂. Na ostatnim noclegu Marsza艂ek Myszkowski wezwa艂 go do siebie i winszuj膮c 艂aski pa艅skiej, zapowiedzia艂, A偶eby po przybyciu do Krakowa, do niego si臋 stawi艂, bo kr贸l z nim si臋 chce widzie膰.

- Wdzi臋czen jestem panu naszemu za jego 艂askawo艣膰 dla mnie - odpar艂 uprzedzaj膮c Bajbuza - Ale w艂a艣nie chcia艂em si臋 te偶 po偶egna膰, bo mi do domu potrzeba.

- C贸偶 waszmo艣膰 w domu robi膰 b臋dziesz? - roz艣mia艂 si臋 marsza艂ek, kt贸ry z nim zawsze rozmawia艂 po w艂osku. - Wasze miejsce tu, jeste艣 cz艂owiekiem wychowanym do s艂u偶by kr贸lewskiej. Na 偶adnym z przymiot贸w po偶膮danych ci nie zbywa.

- Dzi臋kuj臋 mi艂o艣ci waszej - sk艂oni艂 si臋 Bajbuza - Alem ju偶 m贸wi艂 i powtarzam to, w艂a艣nie najwi臋kszego dworaka przymiotu nie mam: m贸wi臋 prawd臋.

- Tak, Ale umiesz j膮 powiedzie膰 g艂adko i zr臋cznie - doda艂 marsza艂ek. - Prawda potrzebn膮 jest, A to w艂a艣nie sztuka podawa膰 j膮 tak, Aby si臋 ni膮 przyjmuj膮cy nie d艂awi艂.

Z tym Bajbuz臋 po偶egna艂, A gdy wyszed艂, Kali艅skiego spotka艂, kt贸ry z wielk膮 pociech膮 sw膮 winszowa艂 mu, i偶 jak s艂ysza艂, u kr贸la mia艂 wielkie zachowanie pozyska膰.

- No, zobaczysz - doda艂 Kali艅ski - 偶e si臋 jeszcze krzese艂ka dos艂u偶ysz i 艂a艅cucha.

艁a艅cuch, o kt贸rym wspomnia艂 Kali艅ski, by艂 rodzajem oznaki szczeg贸lnej 艂aski kr贸la i ozdobiony by艂 wielkim wizerunkiem jego. Powiadano, 偶e w cz臋艣ci 艂a艅cuchy te sam rk贸l robi艂 z pomoc膮 z艂otnik贸w. Mieli je na贸wczas ju偶 Mniszech, Bobola, Wolski i Nowodworski. Na dworze ich oznaczano 偶artobliwym nazwiskiem pan贸w 艂a艅cuchowych.

Bajbuza ramionami ruszy艂. Wcale si臋 nie dobija艂 tego odznaczenia, cho膰 wielcy nawet panowie, kt贸rzy 艂a艅cuch贸w od kr贸la nie mieli, k艂adli zwyczajne i udawali, 偶e s膮 obdarzonymi, Ale si臋 to wpr臋dce wydawa艂o.

Wjazd do Krakowa, cho膰 go chciano uczyni膰 triumfem, nie by艂 wcale tak 艣wietny, jakim go widzie膰 pragn膮li niekt贸rzy. Ludno艣ci si臋 wysypa艂o dosy膰 ciekawej, Ale sta艂a zimna. Kr贸l nie obudza艂 sympatii, pogrom rokoszan nie wydawa艂 si臋 zupe艂nym. Co艣 w powietrzu zwiastowa艂o, 偶e ta obrzydliwa domowa wojna sko艅czon膮 nie by艂a. Starsi rokoszanie zamiast si臋 garn膮膰 do dworu, Aby przejedna膰 i uzyska膰 przebaczenie, wyra藕nie od niego stronili. Z ziem r贸偶nych przychodzi艂y wiadomo艣ci, 偶e g艂贸wni warcho艂owie zje偶d偶ali si臋, radzili i wcale nie dawali za sko艅czon膮. Tylko za艣lepieni dworacy wmawiali w siebie i w kr贸la, 偶e ju偶 nic nie pozostawa艂o, tylko rany goi膰, jakie rokosz zada艂. Wszyscy obwiniali jednego Zebrzydowskiego, chocia偶 opr贸cz niego zajad艂ych rebelizant贸w by艂o wielu, A ci uszed艂szy zawczasu spod Janowca, nie rozpuszczali swoich oddzia艂贸w i na co艣 si臋 zdawali oczekiwa膰.

Wedle rozkazu rotmistrz stawi艂 si臋 na zamek do marsza艂ka, kt贸ry po kr贸tkim oczekiwaniu do kr贸la go wpu艣ci艂. Sta艂 w艂a艣nie Zygmunt u sto艂u i w r臋ku trzyma艂 bardzo pi臋kny wizerunek m艂odziuchnego kr贸lewicza W艂adys艂awa, do kt贸rego si臋 u艣miecha艂. Po艂o偶y艂 go na stole i siad艂szy pozdrowi艂 r臋ki ruchem Bajbuz臋. Zawsze m贸wienie, zw艂aszcza do tych, z kt贸rymi si臋 rzadko widywa艂, przychodzi艂o Zygmuntowi z trudno艣ci膮. I tym razem rotmistrz oczekiwa膰 musia艂, nim cicho si臋 odezwa艂:

- Rad bym, A偶eby艣 mi waszmo艣膰 pozosta艂. S艂ysz臋, 偶e do domu powraca膰 偶yczysz?

- Tak jest, Najja艣niejszy Panie - rzek艂 Bajbuza. - Gdyby, uchowaj Bo偶e, potrzeba wypad艂a, w kt贸rej bym Waszej Kr贸lewskiej Mo艣ci zda膰 si臋 m贸g艂, stawi膰 si臋 nie omieszkam, Ale teraz mamy cho膰 chwilowe uspokojenie.

- Chwilowe?

- Podchwyci艂 kr贸l.

Rotmistrz sk艂oni艂 g艂ow臋.

- Nie dowierzam niespokojnym duchom.

Zygmunt westchn膮艂.

- Wi臋kszego pob艂a偶ania trudno by艂o okaza膰 - doda艂 po ma艂ej przerwie. - Czeg贸偶 oni mog膮 偶膮da膰?

- Odgadn膮膰 to trudno.

Kr贸l kaza艂 sobie opowiedzie膰 potem o ostatnich chwilach rokoszu, o rozej艣ciu si臋 jego, o pog艂oskach, jakie chodzi艂y, A rotmistrz kr贸tko i ch艂odno g艂贸wniejsze rzeczy, pod艂ug swego przekonania, zebra艂 i wy艂o偶y艂. Nie tai艂, 偶e w przejednanie nie wierzy.

Nast臋pnie ostro偶nie Zygmunt zapyta艂 o 呕贸艂kiewskiego, chc膮c si臋 o jego usposobieniu dowiedzie膰, tak Aby Bajbuza tego nie postrzeg艂. Nie by艂o to bardzo zr臋cznym. Rotmistrz si臋 z艂o偶y艂 nie艣wiadomo艣ci膮 swoj膮 i t艂umaczy艂 tym, 偶e hetmana widywa艂 ma艂o. Wr贸ci艂 raz jeszcze Zygmunt do niego samego i pr贸bowa艂 go przy dworze zatrzyma膰, Ale Bajbuza usilnie prosi艂 o odpuszczenie go do domu zar臋czaj膮c, 偶e stawi膰 si臋 b臋dzie na zawo艂anie.

- No, to jed藕 waszmo艣膰 - odpar艂 na ostatek kr贸l. - Jed藕! Kopijnicy ci ci臋偶膮, rozpu艣膰 ich, je艣li chcesz, lub oddaj komu, A na sejm do mnie przyb膮d藕 sam. Mam ci s艂ug du偶o, Ale...

Zawaha艂 si臋.

- Dobrzy s膮, nie narzekam, wszak偶e ci, co chc臋, nie umiej膮 - i z u艣miechem doda艂: - Waszmo艣膰, kt贸ry umiesz, powiniene艣 chcie膰!

Tak odprawiony Bajbuza, nad wieczorem si臋 dowiedzia艂, 偶e mu kr贸l par臋 pi臋knych koni ze swej stajni kaza艂 przyprowadzi膰. By艂 to podarek, bo wiedziano, 偶e pieni臋dzy rotmistrz nie 偶膮dny.




Rozdzia艂 VI

Zebrzydowski nied艂ugo namy艣la艂 si臋, dok膮d mia艂 si臋 schroni膰 po rozpr贸szeniu rokoszan. Maj臋tno艣ci jego by艂y zniszczone, zasoby wyczerpane, synowi nadana Lanckorona za blisko le偶a艂a od Krakowa, pozostawa艂 mu Zamo艣膰 i ogromne dobra po hetmanie, kt贸rymi jako opiekun zarz膮dza艂 i w艂ada艂. Zdawa艂o mu si臋, 偶e my艣l tego oporu wzi膮艂 w spadku po Zamoyskim, dlaczeg贸偶 nieboszczyk do spe艂nienia jej przyk艂ada膰 si臋 nie mia艂? Pojecha艂 wi臋c wprost i osiad艂 na zamku w Zamo艣ciu, Ale staraj膮c si臋 nada膰 pobytowi temu poz贸r wypoczynku i usuni臋cia si臋 od spraw publicznych. Niewiele os贸b m贸g艂 oszuka膰, gdy偶 nigdy mo偶e czynniejszym nie by艂. Charakter i temperament czyni艂y go nadzwyczaj zmiennym w post臋powaniu. Cel pozostawa艂 jeden, Ale drogi i 艣rodki zale偶a艂y od okoliczno艣ci, od os贸b, od wp艂yw贸w, nawet od humoru chwili. Wrota zamku sta艂y od miasta zamkni臋te, z tej strony panowa艂a cisza, Ale przez furty boczne, zza ty艂贸w nieustannie si臋 wkradali przybywaj膮cy, jedni z wyrzutami, drudzy z pytaniami i radami. Znaczniejsza cz臋艣膰 ca艂e niepowodzenie sk艂ada艂a na Zebrzydowskiego, kt贸ry by艂 wodzem i hetmanem. Wszystkie kl臋ski zrzucano na barki jego.

W tych, co niedawno jeszcze widzieli wojewod臋 w sile wieku, zdrowia i energii rycerskiej, m臋偶em wierz膮cym w sw膮 przysz艂o艣膰, obudza艂 on teraz lito艣膰, tak straszliwie zestarza艂 nagle, zapad艂y mu oczy i policzki, zmieni艂y si臋 rysy, taka bole艣膰 niewys艂owiona malowa艂a si臋 na zm臋czonym obliczu. R臋ce mu dr偶a艂y, chwia艂 si臋 chodz膮c, A gdy si臋 postrzeg艂, 偶e zdradza艂 os艂abienie, prostowa艂 si臋 nagle, dobywa艂 si艂 i pragn膮艂 pokaza膰, 偶e z艂amanym nie by艂. Wkr贸tce potem opada艂 znowu. Najmniejsza rzecz dra偶ni艂a go i gniewa艂a. Dosy膰 dawniej oboj臋tny w rzeczach wiary, sta艂 si臋 teraz pobo偶nym do fanatyzmu, co go od nami臋tnych gniewu poryw贸w nie ratowa艂o. Z rodzin膮 sw膮 na przemiany najczulszy, niekiedy zamyka艂 si臋 od niej i nie dopuszcza艂 do siebie. Domownicy, dawniej ju偶 nawykli do tego burzliwego usposobienia pana, dr偶eli teraz, nie mog膮c odgadn膮膰 nigdy, co go wprawi w najwi臋ksz膮 z艂o艣膰 i uniesienie, A co pozostawi oboj臋tnym.

Z kolei wszyscy dow贸dcy rokoszan, je艣li nie jawnie, to potajemnie przybiegali do niego na rady. Z kolei Herburt, Stadnicki, P臋kos艂awski, 艁aszcz Piotr, zi臋膰 wojewody, nawet Ostrogski i Radziwi艂艂 skrycie si臋 wciskali na zamek; kto nie chcia艂 by膰 postrze偶onym, przyje偶d偶a艂 noc膮, stawi艂 konie w podw贸rcu i uchodzi艂, gdy rozednia艂o. Cz臋stokro膰 przyby艂y poczyna艂 od zajad艂ej k艂贸tni, od krzyk贸w, kt贸rymi si臋 komnaty rozlega艂y; potem ucicha艂a wrzawa i rozstanie zwykle bywa艂o zgodne i spokojne. Wojewoda listy i pos艂贸w rozsy艂a艂 na wszystkie strony, odbiera艂 ich te偶 wiele. W izbie, w kt贸rej siedzia艂 zamkni臋ty, spoczynku nie by艂o ni dniem, ni noc膮. S艂u偶ba si臋 mienia艂a u drzwi na czatach, nie zasypiaj膮c. Wojewod臋 budzono, gdy usn膮艂, bo takie by艂y rozkazy. Wszyscy prawie zaczynali od najgwa艂towniejszych wyrzut贸w, A ko艅czyli na tym, 偶e rokoszu za rozbity i rozwi膮zany nie uwa偶ali. Zebrzydowski s艂ucha艂, nie sprzeciwia艂 si臋, popycha艂 drugich. Sam si臋 Nie zarzeka艂 wsp贸艂uczestnictwa, lecz na oko chcia艂, Aby si臋 wydawa艂o, 偶e o niczym nie my艣li.

Przyjecha艂 kto z tych w膮tpliwych po艣rednik贸w, kt贸rzy, jak ks. Ostrogski, obu stronom schlebiali, czekaj膮c, z kt贸rej potrafi膮 skorzysta膰, na贸wczas Zebrzydowski opowiada艂, 偶e zrzek艂 si臋 ju偶 dow贸dztwa i wszystkiego, 偶e chce i potrzebuje odpocz膮膰, 偶e do niczego mi臋sza膰 si臋 nie b臋dzie. Utyskiwa艂 na straty, A kr贸lowi wszelkimi mo偶liwymi drogami dawa艂 do zrozumienia, 偶e tych strat spodziewa艂 si臋 wynagrodzenia. Ale rada otaczaj膮ca kr贸la na sam膮 my艣l kupowania tego herszta rokoszan oburza艂a si臋.

Nikt zreszt膮 pochwali膰 si臋 nie m贸g艂, A偶eby ca艂膮 my艣l wojewody odgadywa艂. Sprzecznym by艂 z sob膮 samym. Gdyby nawet jednak chcia艂 zupe艂nie dalszych wichrze艅 zaniecha膰, nie by艂by w mo偶no艣ci zerwa膰 wszystkich w臋z艂贸w, jakie go 艂膮czy艂y z rokoszanami, kt贸rzy nie my艣leli sromotn膮 kl臋sk膮 pod Janowcem da膰 si臋 zwi膮za膰. Ci, kt贸rych on rokoszanami cuczyni艂, jak Smogulecki, teraz jego trzymali w zwi膮zku.

Natychmiast po rozjechaniu si臋 spod Janowca da艂o si臋 s艂ysze膰, 偶e Zebrzydowski by艂 oszukany, sponiewierany niegodnie, 偶e wszystko po艣wi臋ciwszy, pad艂 ofiar膮.

Ca艂y ten ruch nurtuj膮cy podziemnie dworowi wydawa艂 si臋 ma艂o znacz膮cym i nie mog膮cym nast臋pstw poci膮gn膮膰 za sob膮. Doniesieniom o nowych knowaniach nie dawano wiary lub je lekcewa偶ono. Myszkowski tylko, kt贸rego dotkn膮艂 swym oskar偶eniem Zebrzydowski, nie mog膮c mu go darowa膰, pragn膮c si臋 pom艣ci膰, wskazywa艂 w nim kr贸lowi nieprzeb艂aganego wroga.

- On, p贸ki 偶yw, spokojnym nie b臋dzie - powtarza艂 marsza艂ek. - Dobre mu wszelkie 艣rodki, potwarz, k艂amstwo, krzywoprzysi臋stwo. Rokosz rozbity, powiadacie, A ja nie wiem, czybym uwierzy艂 Zebrzydowskiemu, gdybym go na marach widzia艂.

To pewna, 偶e czy z naprawy wojewody, czy mimo jego woli, nie przestawano w szlachcie utrzymywa膰 niech臋ci przeciwko kr贸lowi i dworowi. Na samym za艣 dworze dawa艂y si臋 postrzega膰 pewne odcienia przekona艅. Tak kardyna艂 Maciewjowski 偶膮da艂 powolno艣ci dla Zebrzydowskiego, gdy Myszkowski nastawa艂 na zgub臋 jego; w wojsku Potoccy r贸偶nili si臋 zdaniami z 呕贸艂kiewskim; Chodkiewicz kr贸lowi wierny, dum膮 sw膮 zra偶a艂; ksi臋cia Ostrogskiego pewnym by膰 nikt nie m贸g艂.

W samych rodzinach r贸偶nice przekona艅 by艂y wielkie; dwu Stadnickich sz艂o z kr贸lem, jeden przeciw niemu. W sposobie post臋powania z rokoszanami kr贸l zawsze 艂agodno艣膰 zaleca艂 i dawa艂 jej przyk艂ad, senator贸w wielu doradza艂o surowo艣膰 i postrach A groz臋. Wiedziano, 偶e Herburt z Batorymi spiskowa艂 i ich na tron prowadzi艂, chciano na nim przyk艂adu kary, kt贸ra by postrach wrazi艂a.

W po艣rodku Rzeczypospolitej ka偶da ziemia niemal, id膮c za lud藕mi wp艂ywowymi, dzieli艂a ich przekonania. W Wielkiej Polsce Smogulecki ze swymi pomocnikami rokosz utrzymywali i podpalali, w Sandomierskiem, po cz臋艣ci w Krakowskiem, chciano pokoju, Ale tu Zebrzydowski mia艂 swych tajemnych podburzycieli. W Zamo艣ciu si臋 jednoczy艂y wiadomo艣ci z ca艂ej Rzeczypospolitej i z pewno艣ci膮 wojewoda daleko by艂 lepiej o艣wiadomiony ze stanem umys艂贸w, z tym nawet, co si臋 dzia艂o na dworze i mi臋dzy senatorami, ni偶eli sam kr贸l i rada jego.

Uspokajaj膮c Zygmunta 艂udzili si臋 tu wszyscy. Rokosz uwa偶ano za niemo偶ebny. Zebrzydowskiemu nic uczyni膰 nie chciano, nie mia艂o偶 starczy膰, 偶e go puszczono bezkarnym?

Tak sta艂y sprawy niejasno jeszcze, A w Krakowie m贸wiono o zwo艂aniu sejmu, kt贸rego si臋 domagali szczeg贸lniej rokoszanie, gdy jednego dnia stary rotmistrz Urowiecki, kt贸ry teraz m艂odemu Tomaszowi Zamoyskiemu by艂 dodany dla nauki rycerskich 膰wicze艅, ujrza艂 zdumiony wchodz膮cego do swej izby starego, dawno nie widzianego przyjaciela i towarzysza broni, Bajbuz臋.

- A c贸偶 ciebie, ty regalisto, mog艂o do nas, rebelizant贸w, sprowadzi膰? - zawo艂a艂, weso艂o go witaj膮c.

Rotmistrz nasz z Urowieckim o sprawach og贸lnych nie zwyk艂 by艂 nigdy rozprawia膰, zna艂 go jako doskona艂ego dow贸dc臋 na polu i w obozie, Ale nie s膮dzi艂, Aby Urowiecki rozbiera艂 kiedy zbyt 艣ci艣le, za co, z kim i przeciw komu walczy.

- W艂贸cz臋 si臋, jak widzicie, po kraju - pocz膮艂 Bajbuza - A b臋d膮c w pobli偶u Zamo艣cia, poniewa偶 dawniej panu wojewodzie by艂em znany, chcia艂em mu si臋 pok艂oni膰.

- Biedny cz艂ek! - westchn膮艂 Urowiecki. - Zobaczycie, 偶al patrze膰 na niego. M臋czennik! Co go ta impreza kosztowa艂a! Fraszka pieni膮dze, Ale krwi i 偶ywota. Od czasu tego rokoszu chwili nie mia艂 spokojnej, A teraz wszystkiemu on winien, za wszystkich pokutuje!

Urowiecki, m贸wi膮c, r臋ce 艂ama艂.

- B臋d臋 ja m贸g艂 go widzie膰? - spyta艂 Bajbuza.

- Nie w膮tpi臋 o tym - rzek艂 rotmistrz. - Chocia偶 tam u niego zaw贸z * wielki... drzwi si臋 nie zamykaj膮.

Zaw贸z - tu w znaczeniu: 鈥渢艂umny鈥 zjazd.

I Urowiecki przerwa艂 nagle.

- Ale wy, wy, z 呕贸艂kiewskim przy kr贸lu! Jam si臋 tego nie spodziewa艂. Mnie si臋 zdawa艂o zawsze, 偶e wy p贸jdziecie z nami, torem przez nieboszczyka Zamoyskiego wybitym.

- M贸j rotmistrzu - unikaj膮c rozpraw, odpar艂 Bajbuza - sk艂adaj膮 si臋 dziwnie czasem ludzkie rzeczy. Cz艂owikek nie tylko idzie, nie gdzie chce, A dok膮d musi, Ale i drugich prowadzi. Dajmy temu pok贸j.

Urowiecki, popatrzywszy na chmurne jego oblicze, urwa艂 nagle i pocz膮艂 o tym, co go teraz najgor臋cej obchodzi艂o, o m艂odym Tomaszu, kt贸ry tak pi臋kne rokowa艂 nadzieje, i偶 godnym ojca nast臋pc膮 by膰 obiecywa艂.

Bajbuza, nas艂uchawszy si臋 pochwa艂, przynagla艂 ci膮gle sw膮 rozmow臋 z Zebrzydowskim, Ale do wieczora si臋 艣ci膮gn臋艂o, A dost膮pi膰 do niego nie by艂o mo偶na... O zmroku ju偶 wypuszczono do przyciemnionej komnaty Bajbuz臋. Zebrzydowski siedzia艂 w krze艣le zgarbiony i twarzy jego wcale nie m贸g艂 rozezna膰 rotmistrz. Przywitanie by艂o bardzo zimne. Wojewoda mia艂 pami臋膰 doskona艂膮, m贸g艂 si臋 wi臋c domy艣la膰 Bajbuza, i偶 wiedzia艂, po kt贸rej on stronie si臋 znajdowa艂. Czu膰 by艂o, 偶e mu tego nie przebaczy艂.

- Z Krakowa pewnie ode dworu jedziecie - odezwa艂 si臋 Zebrzydowski. - Nietajno mi, 偶e i u pana 呕贸艂kiewskiego, i u kr贸la macie 艂aski. C贸偶 was do mnie sprowadza膰 mo偶e?

Bajbuza pomilcza艂 chwil臋.

- Wierno艣膰 moja pami臋ci hetmana, kt贸rego mi艂o艣膰 wasza byli艣cie wybranym i wyznaczonym spadkobierc膮.

Zebrzydowski zamrucza艂 co艣 niewyra藕nego.

- Nie b臋d臋 si臋 t艂umaczy艂 - m贸wi艂 dalej Bajbuza - dlaczego stan膮艂em i stoj臋 przy panu 呕贸艂kiewskim, Ani wini艂 mi艂o艣ci waszej, 偶e艣cie tak srogo przeciw kr贸lowi wyst膮pili, Ale ta mi艂o艣膰, jak膮 mam dla spadkobiercy hetmana, zmusza mnie tu z pro艣b膮 i przestrog膮.

Zebrzydowski przerwa艂 mu, nie daj膮c ko艅czy膰 i obur膮cz spar艂szy si臋 na por臋czach krzes艂a, powsta艂.

- Wy do mnie, z przestrog膮?

- A dlaczego偶 by nie? - przerwa艂 z dum膮 rotmistrz. - Wiem, co si臋 dzieje na dworze, w kraju i oko艂o was, panie wojewodo, obawiam si臋 o was, sumienie mi ka偶e ostrzec. Na mi艂o艣膰 Bo偶膮, dajcie ju偶 pok贸j rokoszowi!

Zebrzydowski ca艂y si臋 zatrz膮s艂.

- A sk膮d偶e, jak wiesz, 偶e ja o rokoszu my艣l臋? Ja siedz臋 spokojnie, jam jeszcze nie wydycha艂 tego, com wycierpia艂. Nie mi臋szam si臋 do niczego, czekam na sejm, cho膰 mi s艂owa nie dotrzymuj膮, cho膰 ze wszystkich obietnic dot膮d nic!

To m贸wi膮c pad艂 na krzes艂o.

- Wasza mi艂o艣膰 mo偶esz to m贸wi膰, komu si臋 i艣cie podoba - pocz膮艂 powoli Bajbuza. - Jestem wielkim mi艂o艣nikiem Rzeczypospolitej, got贸wem dla niej wszystko po艣ci臋ci膰, nie mam nic do czynienia, wi臋c sprawy bierz膮ce badam i znam lepiej ni偶 inni. Wasza mi艂o艣膰, jak byli艣cie, tak jeste艣cie g艂ow膮 i dusz膮 rokoszu, A ten rokosz, o kt贸rym m贸wi膮, 偶e sko艅czony jest, wi膮偶e si臋 na nowo, sposobi i znowu grozi zaburzeniem. Ale nie sprawi on nic, tak jako i pierwszy; kr贸l ma po sobie dosy膰 si艂 i ludzi, uprzedzi was. Daj B贸g, Aby nie gorszy by艂 koniec ni偶 pod Janowcem.

- Ale偶 to zuchwalstwo nies艂ychane! - krzykn膮艂 wojewoda. - Wy do mnie przychodzicie baka艂arzowa膰 i uczy膰, co czyni膰 mam! To膰 艣miechu godna! Zaprawd臋! Ale razem to oburza! Co艣cie wy, A co ja?

- Ja jestem szlachcicem wam r贸wnym! - zawo艂a艂 Bajbuza. - Wy macie prawo kr贸la 艂aja膰, A ja bym nie mia艂 prawa s艂贸w prawdy wam powiedzie膰? Dlaczego?

Zebrzydowski 艣mia艂 si臋 gorzko.

- C贸偶 wi臋cej? - zapyta艂. - Co wi臋cej? Na to艣my przyszli, my senatorowie, 偶e nas lada kto rozumu uczy膰 chce. Co wi臋cej, mo艣ci Rotmistrzu?

- 呕e wszystkie te spiski nowe Smoguleckiego i wykrzykiwania 艁aszcza, i podburzania P臋kos艂awskiego s膮 wiadome, 偶e ka偶dy wasz krok 艣ledzony, 偶e wszystko to wysi艂ki pr贸偶ne, A teraz, gdy艣cie kr贸lowi na nowo wierno艣膰 艣lubowali, podw贸jnie winne zdrady.

- Milcz! - przerwa艂 wojewoda. - Kto ci臋 tu pos艂a艂?

- Nikt, ja sam - rzek艂 zimno Bajbuza. - Wi臋cej wam powiem o tym, co ja wiem z rob贸t waszych. Ma艂o kto tak jest uwiadomionym, jak ja, mo偶e nikt. Przychodz臋 z przestrog膮, bo nie 偶ycz臋 wam z艂a. Na mi艂o艣膰 Bo偶膮, cofnijcie si臋, powstrzymajcie, zerwijcie z tymi, co wam niegodziwe rady daj膮!

Z tego, co m贸wi艂 Rotmistrz, jedno tylko utkwi艂o w pami臋ci wojewody:

- Wiesz wi臋cej ni偶 drudzy? Szpiegujesz wi臋c mnie? korzystasz z tego, 偶e艣 tu mia艂 przyjaci贸艂 i znajomych; A wiesz, co szpieg贸w spotyka na wojnie?

- Szpiegiem nie jestem! - zawo艂a艂 Bajbuza. - dosy膰 do Wielkopolski pojecha膰, A poby膰 mi臋dzy szlacht膮, Aby si臋 dowiedzie膰, co tam z rozkazu waszego si臋 gotuje. My艣licie znowu rokosz zwo艂ywa膰 i bezkr贸lewie og艂asza膰, A Herburt ma ju偶 kr贸la gotowego za nadr膮.

Wojewoda powt贸rnie zerwa艂 si臋 z krzes艂a, nie by艂 ju偶 panem siebie.

- A wiesz ty, komu w szpony wpad艂e艣 z tym s艂owem zuchwa艂ym?! - krzykn膮艂. - Znasz ty Zebrzydowskiego?!

Nie odpowiedzia艂 Bajbuza. Wojewoda walczy艂 z sob膮 jeszcze:

- Instygatorem * my艣lisz by膰 przeciwko mnie, je偶eli ci si臋 zastraszy膰 nie uda! Poniesiesz si臋 z tym na dw贸r, Aby kr贸lowi w 艂aski wkupi膰! I my艣lisz, 偶e ja ci st膮d dam wyj艣膰 ca艂o?

Instygator ( z 艂ac.) - tutaj oskar偶yciel, prokurator.

Rotmistrz na to zagro偶enie odpar艂 chwil膮 milczenia, jakby dawa艂 czas do namys艂u.

- Nie chcecie s艂ucha膰 偶yczliwej rady - rzek艂 - nie pozostaje mi wi臋c, tylko bole膰 nad tym, co na siebie i na kraj 艣ci膮gniecie. Uczyni艂em, co sumienie kaza艂o. Czo艂em!

Ruszy艂 si臋 wychodzi膰 ju偶 Bajbuza, gdy Zebrzydowski w r臋ce bi膰 i wo艂a膰 pocz膮艂 na czelad藕 swoj膮, kt贸ra natychmiast przera偶ona przez dwoje drzwi wpad艂a razem. Zebrzydowski r臋k膮 dygoc膮c膮 wskazywa艂 na odchodz膮cego Bajbuz臋:

- Wzi膮膰 go, do wie偶y! Wzi膮膰 go! Napad艂 na mnie!

Nie przy艣pieszaj膮c kroku, Ale nie zwa偶aj膮c te偶 na wo艂anie, rotmistrz, r臋k臋 po艂o偶ywszy na szabli, wychodzi艂 powoli i przest膮pi艂 pr贸g; 偶aden z dworzan i s艂ug nie 艣mia艂 si臋 zbli偶y膰 do niego.

Zebrzydowksi nie przestawa艂 powtarza膰:

- Ima膰 go! Na wie偶臋 z nim!

Ca艂a gromada dworzan posypa艂a si臋 za wolno post臋puj膮cym Bajbuz膮. Niekt贸rzy z nich przewiduj膮c, 偶e opiera膰 si臋 b臋dzie, bocznymi korytarzami zabiegli naprz贸d, Aby drzwi zamkn膮膰 i zbrojno stan膮膰 w takiej liczbie, by si臋 im broni膰 nie m贸g艂.

Zebrzydowski wstawszy 艣ciga艂 odchodz膮cego oczyma i powtarza艂:

- Wi膮za膰 go! Ima膰!

Wrzawa i szmer ca艂膮 ludno艣膰 w tej cz臋艣ci zamku wywo艂a艂a z izb. Nikt nie rozumia艂, co si臋 sta艂o. Stary Urowiecki, pos艂yszawszy ha艂as, wpad艂 pierwszy i dowiedzia艂 si臋 o tym, 偶e wojewoda kaza艂 uj膮膰 kogo艣 przed chwil膮 do niego wpuszczonego. Nie w膮tpi艂, 偶e sz艂o o Bajbuz臋. Spotkali si臋 oko w oko.

- Na Boga, co si臋 sta艂o?! - krzykn膮艂 Urowiecki.

- Wojewod臋 mimo woli obrazi艂em, kaza艂 mnie uwi臋zi膰, Ale nie mo偶e by膰, Aby chcia艂 wolnego szlachcica, z dobrym s艂owem przychodz膮cego, we w艂asnym ukrzywdzi膰 domu.

Rotmistrz pospieszy艂 do wojewody, Ale nim usta otworzy艂, ten mu je zamkn膮艂:

- Ani s艂owa! Wzi膮膰 go! Wzi膮膰 go! Ja odpowiem. Broni膰 si臋 b臋dzie, rozsieka膰, rozsieka膰! Ja odpowiem!

I coraz g艂o艣niej, nami臋tniej doda艂:

- Urowiecki, gard艂em odpowiesz, je艣li wyjdzie, wzi膮膰 go!

Rotmistrz widz膮c go tak roznami臋tnionym, nie 艣mia艂 si臋 sprzeciwia膰, Aby nie dra偶ni膰. Zawr贸ci艂 si臋 nazad i zawo艂a艂 do Bajbuzy:

- Za mn膮!

Milcz膮cy, wcale nie nastraszony rotmistrz, r臋ki nie odejmuj膮c od szabli, szed艂 za Urowieckim. Ale jeszcze na d贸艂 nie zaszli, gdy wys艂anych sze艣ciu hajduk贸w i starszy nad nimi otoczyli Bajbuz臋, Urowieckiemu o艣wiadczyli, 偶e ma ust膮pi膰, i 艣ci艣ni臋tego tak popraowadzili ku wi臋ziennej wie偶y. Broni膰 si臋 nie by艂o sposobu, Ani my艣la艂 te偶 rotmistrz, pewnym b臋d膮c, 偶e wojewoda och艂on膮wszy, pu艣ci膰 go rozka偶e. Sklepiona izba z oknami w kraty opatrzonymi, pusta i zat臋ch艂a, otworzy艂a si臋; przest膮pi艂 pr贸g, A ciury po艣piesznie drzwi 偶elazne za nim zaryglowa艂y.

Takiego ko艅ca rozmowy z gwa艂townym wojewod膮 nie spodziewa艂 si臋 Bajbuza, lecz dot膮d wi臋cej go to dziwi艂o, ni偶 przestrasza艂o. Nie przypuszcza艂, Aby na naleganie Urowieckiego, po rozmy艣le Zebrzydowski wolno艣ci mu nie przywr贸ci艂. Znany z pop臋dliwo艣ci i mnogich pope艂nionych gwa艂t贸w, pope艂ni膰 je m贸g艂 w chwili zapami臋tania, Ale rozmy艣lnie... Bajbuza usiad艂 na 艂awie przy 艣cianie i zaduma艂 si臋. W izbie zupe艂nie by艂o ciemno, A przez okna z podw贸rza zaledwie s艂abe jakie艣 wpada艂o 艣wiate艂ko. Doko艂a panowa艂a cisza. Uderzenia o pod艂og臋 stajenn膮 kopyt ko艅skich kaza艂y si臋 gdzie艣 stajen domy艣la膰 w pobli偶u. Potrzeba by艂o mie膰 cierpliwo艣膰, A na tej Bajbuzie nie zbywa艂o. Co chwila oczekiwa艂, 偶e pos艂yszy kroki, g艂osy i 偶e stary Urowiecki przyjdzie go wyswobodzi膰.

Gdy si臋 to dzia艂o z nim, na g贸rze wojewoda w艣ciek艂y si臋 po swej izbie rzuca艂 odgra偶aj膮c, gdy P臋kos艂awski, kt贸ry przed kilku godzinami przyby艂 tu, us艂yszawszy o jakim艣 zaj艣ciu, przybieg艂 do wojewody. Ze wszystkich rokoszan tego imienia godnych, kt贸rzy si臋 rodz膮 nimi i umieraj膮, Prokop P臋kos艂awski by艂 ze krwi i ko艣ci najczystszym, by艂 nim w ka偶dej dnia godzinie, w ka偶dym po艂o偶eniu, nie m贸g艂 偶y膰 i trwa膰 bez jakiego艣 rokoszowania. Rokosz nieustaj膮cy wi贸d艂 w domu, wozi艂 go po s膮siedztwie, narzuca艂 najspokojniejszym. I teraz, po rozpr贸szeniu pod Janowcem, on by艂 najg艂贸wniejsz膮 spr臋偶yn膮 do odrodzenia rokoszu. Zastawszy wojewod臋 w tym stanie rozdra偶nienia, w jakim go rzadko widywa艂, Prokop uradowa艂 si臋 mocno:

- M贸w, co si臋 sta艂o!

D艂awi膮c si臋 i krztusz膮c, Zebrzydowski pocz膮艂 ca艂膮 histori臋 swej rozmowy z Bajbuz膮, o kt贸rym P臋kos艂awski ju偶 dawniej s艂ysza艂.

- I wzi膮艂e艣 go? - zapyta艂 w ko艅cu.

- Kaza艂em zamkn膮膰.

Tu Zuebrzydowski t艂umaczy膰 pocz膮艂, 偶e go znalaz艂 doskonale ze stanem rzeczy o艣wiadomionym i 偶e by艂 cz艂owiekiem niebezpiecznym.

- 艣ci膮膰 go, besti臋! - rzek艂 kr贸tko P臋kos艂awski.

- Nie mo偶na - odpar艂 wojewoda - ma nadto przyjaci贸艂. B臋d膮 si臋 m艣ci膰 na mnie.

- My艣lisz go pu艣ci膰?

- Nie mog臋! - zawo艂a艂 Zebrzydowski. - Niebezpiecznym jest! Jednym takim kretem mniej, co ryje po ziemi膮, zawsze co艣 znaczy... Zamkn臋 go.

- Tu? - zapyta艂 P臋kos艂awski.

Oba g艂owami potrz膮sali. Zamo艣膰 by艂 nadto na widoku, ukry膰 go tu na zamku trudnym si臋 zdawa艂o, A da膰 o tym m贸wi膰 wiele, niedobrym by艂o. Zebrzydowski namy艣la艂 si臋.

- Po艣lij go do Lanckorony - rzek艂 P臋kos艂awski.

My艣l ta podoba艂a si臋 Zebrzydowskiemu. Wiedzia艂 o tym, 偶e dawne stosunki 艂膮czy艂y Bajbuz臋 z Urowieckim, nie u偶y艂 go wi臋c do niczego. Kaza艂 przywo艂a膰 W臋gra, Janasza, kt贸rego mia艂 z dawna w us艂ugach i po cichu mu wyda艂 rozkazy.

Gdy w par臋 godzin potem Urowiecki przyszed艂 wstawia膰 si臋 za uwi臋zionym, Zebrzydowski z t膮 chytro艣ci膮, kt贸r膮 czasem si臋 pos艂ugiwa艂, odpowiedzia艂 mu zimno:

- Ju偶 go nie ma, wyjecha艂.

Rotmistrz sk艂oni艂 si臋, pewnym b臋d膮c, 偶e uwolniono Bajbuz臋. Zajrza艂 do wi臋zienia, w istocie tam go ju偶 nie by艂o.

Janasz odebrawszy rozkaz, Ani chwili nie zw艂贸cz膮c, ludzi sobie dobra艂 i z nimi wszed艂 do wi臋zienia.

- Z rozkazu pana wojewody - rzek艂 wchodz膮c - mam was odwie艣膰 tam, gdzie wam przeznaczono. Nas jest dosy膰, Aby zmusi膰, gdyby艣cie si臋 opierali, A rozkaz mam, cho膰by ubi膰 przysz艂o, to spe艂ni膰, co wojewoda postanowi艂. Siadajcie na ko艅 mi臋dzy nas i po wszystkim!

Bajbuza Ani si臋 broni膰, Ani z 偶o艂dakami rozprawia膰 nie my艣la艂, ulega艂 przemocy spokojny i pewny, 偶e mu kto艣 w pomoc przyj艣膰 musi. Szabli W臋gier nie pr贸bowa艂 odbiera膰. Noc by艂a, gdy na konia siad艂 i otoczony ciasno przez hajduk贸w wyruszy艂 z zamku ma艂ymi, kr臋tymi uliczkami w pola otaczaj膮ce. W p贸艂 godziny p贸藕niej byli ju偶 na go艣ci艅cu w艣r贸d las贸w.

Ca艂膮 t臋 przygod臋 lekce sobie wa偶y艂 Bajbuza; obra偶ony Zebrzydowski m贸g艂 go tak wi臋zi膰 czas jaki艣, jak nieraz chwytali i trzymali Stadniccy Herburta i nawzajem, Tarnowskiego wojewoda itp., lecz o 偶ycie si臋 obawia膰 nie mia艂 powodu. Pewnym by艂 te偶, i偶 pocz膮wszy od Urowieckiego przyjaciele jego przybiegn膮 Zebrzydowskiego przeb艂aga膰 i wyjednaj膮 mu swobod臋. Tymczasem jednak zatrzymanie go nie by艂o na r臋k臋, bo zamierza艂, przeciwko na nowo wi膮偶膮cemu si臋 rokoszowi czynnie wyst膮pi膰 i mia艂 ju偶 po temu obmy艣lane 艣rodki, ludzi i drogi. Ufa艂, 偶e oczekuj膮cy na niego Szczypior, jak tylko si臋 Albo dowie o tym, co go spotka艂o, lub zaniepokoi znikni臋ciem nag艂ym, nie pozostanie bezczynnym, A na dworze te偶 nie opuszcz膮 go przyjaciele.

Z kierunku, w jakim, opu艣ciwszy Zamo艣膰, jechali, domy艣la膰 si臋, dok膮d go wieziono, nie m贸g艂, Ale wnosi艂, 偶e w jednym z zamk贸w, nale偶膮cym do Zebrzydowskiego, gdzie艣 w g艂uchym k膮cie go osadz膮. Lanckorona wcale mu na my艣l nie przysz艂a, bo ta i nadto by艂a blisk膮 Krakowa i liczy艂a si臋 jako posiad艂o艣膰 nadana jego synowi. Wojewoda wybra艂 j膮 na poddan膮 my艣l P臋kos艂awskiego mo偶e dlatego, 偶e tam w艂a艣nie szuka膰 znik艂ego Bajbuzy nikt by nie pr贸bowa艂. Z kilku s艂贸w, kt贸re si臋 rotmistrzowi wyrwa艂y z ust, czu艂 Zebrzydowski, 偶e o jego robotach by艂 uwiadomiony; przytrzyma膰 go wi臋c, A cho膰by sprz膮tn膮膰 ze 艣wiata wydawa艂o mu si臋 konieczno艣ci膮. Janasz W臋gier mia艂 polecenie nie tylko go zawie藕膰 do Lanckorony i w Dorotce tamtejszej osadzi膰 ( bo Dorotkami w贸wczas wie偶e wi臋zienne w tych okolicach nazywano powszechnie), Ale pozosta膰 na stra偶y, gdy偶 miejscowym nie ufa艂. Przykazano mu wi臋藕nia tak trzyma膰, Aby z nikim Ani z si臋 widywa膰, Ani m贸wi膰 nie m贸g艂. W臋gier wiedzia艂, 偶e g艂ow膮 sw膮 za niego odpowie.

Tego wieczora Zebrzydowski nie uspokoi艂 si臋, A偶 mu doniesiono, 偶e Janasz wyjecha艂 z wi臋藕niem, A w rozmowie z P臋kos艂awskim powraca艂 ci膮gle do Bajbuzy i do zdrady, kt贸rej si臋 l臋ka艂.

- Przed czasem mnie wska偶膮 - m贸wi艂 niespokojny - A ja wiele mam do czynienia, nim rokosz si臋 na nowo zwo艂a i nie chc臋, A偶eby mnie naje偶d偶ano i niepokojono od kr贸la. Tylko co nie widzie膰, jak tu senator贸w wy艣l膮 z napomnieniami do mnie. Ten 艂otr mnie ju偶 palcem wytyka艂 i m贸wi艂, 偶e wie o wszystkim. Kto wie? Gotowi byli przej膮膰 listy do Smoguleckiego?

Szczypior, pozostawiony w Nadstyrzu, tyle tylko wiedzia艂 o rotmistrzu, i偶 w pilnej sprawie na dni najd艂u偶ej kilkana艣cie si臋 oddali艂 i czeka膰 na siebie kaza艂. Przed nim si臋 Bajbuza nigdy nie t艂umaczy艂 ze swych czynno艣ci, chyba gdy do nich mu Szczypior by艂 potrzebny. Oczekiwano wi臋c powrotu rotmistrza, gdy zamiast niego porzuceni ludzie, w贸z i konie w Zamo艣ciu, o kt贸rych przetrzymaniu nie pomy艣lano, nie doczekawszy pana wieczorem, na pr贸偶no go wygl膮daj膮c przez noc ca艂膮, przestraszeni rozbiegli si臋 dowiadywa膰 o niego. Wiedzieli, 偶e ku zamkowi si臋 uda艂, Ale tu o nim nikt im nie umia艂 nic powiedzie膰. Urowiecki by艂 przekonany, i偶 go ju偶 wolno puszczono, gdy z rana na miasto wyszed艂szy, przypadkiem si臋 spotka艂 z hajdukiem Bajbuzy i dowiedzia艂 od niego i偶 nie powr贸ci艂 do gospody. Na my艣l mu przyszed艂 P臋kos艂awski, potem wyprawienie nag艂e w nocy Janasza i zl膮k艂 si臋 o rotmistrza. Z Zebrzydowskim pod te czasy 偶art贸w nie by艂o. Przed lada s艂ug膮 si臋 wygada膰 ze swych podejrze艅 nie m贸g艂 i podumawszy troch臋, podszepn膮艂 mu:

- Nie macie czego tu czeka膰, powracajcie do domu, A dajcie zna膰, komu nale偶y, i偶 rotmistrza wam tu w Zamo艣ciu nie sta艂o.

A gdy hajduk chcia艂 rozpytywa膰 wi臋cej, doda艂 niecierpliwie:

- Wybierajcie si臋 st膮d, p贸ki cali, rozumiesz?! Rady nie dacie panu 偶adnej, A w domu trzeba, A偶eby wiedzieli, 偶e go nie ma.

Ruch nakazuj膮cy i naleganie Urowieckiego sprawi艂o, 偶e hajduk, ju偶 nie namy艣laj膮c si臋, do gospody pobieg艂, konie kaza艂 posiod艂a膰 i natychmiast wymkn膮艂 si臋 z miasta.

W czas si臋 to sta艂o, gdy偶 w kilka godzin potem P臋kos艂awskiemu my艣l przysz艂a ludzi Bajbuzy szuka膰 i ich te偶 zagarn膮膰, Aby nie rozsieli trwogi, Ale pobieg艂 ich dopytywa膰 za p贸藕no, nierych艂o si臋 dowiedzia艂 i zmiarkowawszy ile godzin mieli przed nim cdo ucieczki, nie puszcza艂 si臋 w pogo艅.

Nieliczny wi臋c 贸w poczet, przestraszony, poci膮gn膮艂 wprost do Nadstyrza i w艂a艣nie gdy Szczypior si臋 zaczyna艂 ju偶 o rotmistrza troszczy膰, przyby艂 berzpa艅ski do domu.

Chor膮偶y, dowiedziawszy si臋 od hajduka, co si臋 sta艂o, jak szalony pocz膮艂 si臋 rzuca膰, nie wiedz膮c, co pocz膮膰. Przypuszczenia najstraszniejsze mu na my艣l przychodzi艂y. Hajduk tyle tylko m贸g艂 mu powiedzie膰, 偶e wyszed艂 na zamek do wojewody i wi臋cej nie powr贸ci艂. Szczypior wiedzia艂, co teraz trzyma艂 Bajbuza o wojewodzie; zna艂 go, 偶e prawdy nie tai艂, A Zebrzydowski gwa艂townym by艂 i zapamita艂ym nad miar臋. M贸g艂 go wi臋c zabi膰 nawet.

W ca艂ym dworze, gdzie wszyscy tak do pana byli przywi膮zani, niezmierna trwoga, 偶al, niepok贸j poruszy艂y s艂ugi, rezydent贸w, komornik贸w i reszt臋 kopijnik贸w, kt贸ra si臋 pozosta艂a jeszcze przy Szczypiorze. Wszyscy gotowi byli biec, jecha膰, ratowa膰. Chor膮偶y bodaj ( got贸w by艂) na nowo oddzia艂 zebra膰 dla odsieczy. Ale przeciw komu? Dok膮d? Z Zebrzydowskim walczy膰 z tak膮 gar艣ci膮? 艁ama艂 g艂ow臋 Szczypior, A czuj膮c, 偶e wszystko na nim polega艂o, natychmiast listy do hetmana 呕贸艂kiewskiego, do marsza艂ka Myszkowskiego i do innych, oko艂o kr贸la bawi膮cych os贸b wyprawi艂 z oznajmieniem, i偶 rotmistrz w Zamo艣ciu prawdopodobnie przez Zebrzydowskiego zosta艂 Albo uj臋ty... Albo nawet... stracony!

Sam, rzucaj膮c si臋 na wsze strony po rad臋, tego偶 dnia pobieg艂 zaraz do Spytkowej i w progu z wielkiego 偶alu, nie przygotowuj膮c j膮 do tego, krzykn膮艂:

- Rotmistrza naszego nie ma! W Zamo艣ciu go jakie艣 nieszcz臋艣cie spotka艂o. Poszed艂 na zamek do Zebrzydowskiego i wi臋cej nie wr贸ci艂. Jak w wod臋 wpad艂. Ludziom jaka艣 dobra dusza poradzi艂a uchodzi膰 do domu. Dali mi zna膰! Co mam pocz膮膰?

Spytkowa jak sta艂a, wybieg艂szy naprzeciwko Szczypiorowi, tak r臋ce za艂amawszy, krzykn臋艁a i pad艂a zemdlona. Szcz臋艣ciem, 偶e j膮 na r臋ce dziewcz臋ta chwyci艂y w por臋, Aby g艂owy nie rozbi艂a, na wznak run膮wszy. Gdy j膮 potem otrze藕wiono, pocz臋艂a p艂aka膰, zawodzi膰 i nierych艂o dopiero m臋stwa nabrawszy, o艣wiadczy艂a Szczypiorowi, 偶e gotowa jest sama, byle on jej da艂 ludzi, jecha膰 do Zebrzydowskiego. By艂o jakie艣 dalekie pokrewie艅stwo mi臋dzy ni膮 A rodzinami im bliskimi, za m艂odu zna艂a wojewod臋; zreszt膮 nie ustrasza艂o j膮 nic, na wszystko si臋 chcia艂a wa偶y膰, Aby rotmistrza ocali膰, je偶eli czas jeszcze by艂o.

Szczypior, jak oszala艂y, na przemiany to wo艂a艂: - Zabili go - to si臋 porywa艂 i sam sobie zaprzecza艂: - Nie mo偶e to by膰, nie wa偶yliby si臋...

Nie zdawa艂o mu si臋, Aby Spytkowa pom贸c co mog艂a i zrozpaczony potem got贸w by艂 przyj膮膰 po艣rednictwo, nie wiedz膮c, co czyni膰.

Jejmo艣膰 za艣, jak w pierwszej chwili o艣wiadczy艂a si臋 z gotowo艣ci膮 do podr贸偶y, tak trwa艂a w tym. Szczypior ofiarowa艂 si臋 jej sam toarzyszy膰. Obojgu im zdaa艂o si臋, 偶e jednej godziny do stracenia nie by艂o, jejmo艣膰 wi臋c natychmiast si臋 wybiera膰 pocz臋艂a, A chor膮偶y do Nadstyrza po wo藕niki, kolebk臋 i ludzi pop臋dzi艂, chc膮c, Aby jak przysta艂o, wyst膮pi艂a i w drodze mia艂a wygod臋. Przygotowania odbywa艂y si臋 z takim po艣piechem, i偶 nazajutrz sp艂akana Spytkowa mog艂a ze sw膮 towarzyszk膮 ju偶 si膮艣膰 do kolebki, A Szczypior we dwadzie艣cia koni ci膮gn膮艂 za ni膮. Wprost tak wyruszyli do Zamo艣cia.

Bajbuza tymczasem, z kt贸rym Janasz W臋grzyn obchodzi艂 si臋 jak z je艅cem wojennym i z oka go na chwil臋 nie spuszcza艂, tak 偶e nad 艣pi膮cym stra偶 stawia艂 z go艂ym mieczem, doprowadzi艂 go wre艣cie do Lanckorony. Tu, do osadzenia w wie偶y przywiezionego od wojewody wi臋藕nia, nie pytaj膮c, kto by艂, nie robiono najmniejszej trudno艣ci. Wi臋zienie dolne by艂o natenczas puste, do niego wi臋c wtr膮cono Bajbuz臋, nimby obmy艣lano, gdzie i jak go potem umie艣ci膰. A 偶e w Lanckoronie opr贸cz burgrabi nad zamkiem starszego nie by艂o nikogo, ten za艣 wojewody si臋 l臋ka艂 jak ognia, wszystkie Janasza rozkazy spe艂nia艂 jak naj艣ci艣lej.

Stary, oty艂y, ci臋偶ki ju偶 贸w zamkowy pan by艂 nie z r臋ki Zebrzydowskich nad nim prze艂o偶onym. Trzyma艂 si臋 on ju偶 tu z dawnych czas贸w i o to tylko dba艂, Aby miejsca nie utraci艂. Zreszt膮 Zebrzydowscy, czy ktokolwiek Lanckoron臋 trzyma艂, wszystko mu by艂o jedno, byle on ze sw膮 liczn膮 rodzin膮 m贸g艂 si臋 w niej mie艣ci膰 i konie wypasa膰, ordynari臋 pobiera膰, A z r贸偶nych na zamek dostarczanych zapas贸w i robocizny do niego przeznaczonej korzysta膰.

Marek Bruszka zwa艂 si臋 pan burgrabia. Pod jego klucz dosta艂 si臋 znu偶ony podr贸偶膮 Bajbuza i zaledwie m贸g艂 rozgl膮dn膮膰 po izbie, zgni艂膮 s艂om膮 na p膮艂 zarzuconej, gdy burgrabia przyszed艂 zajrze膰 mu w oczy. Z ubioru i postawy poznawszy, i偶 nie z lada wi臋藕niem mia艂 do czynienia, Bruszka bardzo si臋 tym ucieszy艂.

Bajbuza na wst臋pie mu zapowiedzia艂:

- Wiedz, wasze, 偶e ja tu wiecznie przecie siedzie膰 nie b臋d臋, A jak za dobre si臋 wyp艂aci膰 mam czym i mog臋, tak za z艂e odpowiecie.

Marek na to po namy艣le zamrucza艂:

- Nie jestem z艂ym cz艂owiekiem, na m臋ki was bra膰 Nie b臋d臋.

Spojrzeli sobie w oczy i Bajbuza wyczyta艂 z wejrzenia burgrabiego, i偶 mu na wst臋pie co艣 da膰 nale偶a艂o. Si臋gn膮艂 do kalety i wcisn膮艂 gar艣膰 groszy, kt贸re Marek szybko do kieszeni wpu艣ci艂 i nie m贸wi膮c ju偶 nic, wyszed艂 natychmiast precz, zamykaj膮c trtoskliwie za sob膮.




Rozdzia艂 VII

Rotmistrz nasz mia艂 dosy膰 mocy ducha, Aby w po艂o偶eniu najprzykrzejszym nie rozpacza膰. O siebie zawsze chodzi艂o mu najmniej, wytrzyma膰 m贸g艂 wiele, A przesz艂e 偶ycie zahartowa艂o go na wszystko. Zdawa艂o mu si臋 wi臋c, 偶e i wi臋zienie, kt贸re zna艂 dot膮d tylko z powie艣ci, potrafi, nie bolej膮c, nie j臋cz膮c, przecierpie膰 z m臋stwem niez艂omnym. Ale nie sz艂o tu o niego, by艂 potrzebnym, zobowi膮za艂 si臋 do wielu czynno艣ci, mia艂 sobie do wyrzucenia, 偶e si臋 narazi艂 nierozwa偶nie na niewol臋. Ale kt贸偶 si臋 m贸g艂 spodziewa膰 takiego gwa艂tu po wojewodzie? Jedyn膮 pociech膮 jego by艂o, 偶e si臋 o niego wiele os贸b upomina膰 musia艂o i 偶e wojewoda zmuszonym w ko艅cu by膰 m贸g艂 do wypuszczenia go. Uwi臋zienie, jak s膮dzi艂, nie mog艂o pozosta膰 tajemnic膮. Liczy艂 na marsza艂ka Myszkowskiego, na hetmana, na Urowieckiego nawet, na wszystkich przyjaci贸艂 swych. Najmniej si臋 spodziewa艂 po Szczypiorze.

W Lanckoronie dziedziniec, w艣r贸d kt贸rego sta艂a Dorotka, stara wie偶yca okr膮g艂a, by艂 odosobniony i ruch zamkowy wcale tu nie dochodzi艂. Dniem i noc膮 panowa艂a g艂ucha, martwa cisza grobowa, przerywana tylko, ilekro膰 ze strony ogo艂oconej z mur贸w wicher si臋 zrywa艂, kt贸ry wy艂, 艣wiszcza艂, szumia艂 najdzikszymi g艂osy.

Marek burgrabia obrachowa艂 to, 偶e najkorzystniej b臋dzie dla niego nikomu wi臋藕nia nie powierza膰, Ale strzec go samemu. Pierwszego dnia zaraz z pacho艂kami przyszed艂 s艂om臋 odmieni膰 i najpotrzebniejszy sprz臋t dostarczy膰, Ale klucza nie da艂 nikomu. Nosi艂 go za pasem pod pozorem, i偶 si臋 l臋ka艂 odpowiedzialno艣ci.

O jedzenie Bajbuza nadto by艂 dumnym, Aby si臋 upomina艂, chleb by mu starczy艂, A gdy burgrabia przyni贸s艂 w garnuszku krupniku i piwo, by艂 zupe艂nie zaspokojony. P艂aszcz s艂u偶y艂 mu w cz臋艣ci za pos艂anie, A troch臋 za pokrycie. Nawyk艂y do czynnego 偶ycia, w pocz膮tku mia艂 tyle do my艣lenia, i偶 pr贸偶nowanie uczu膰 mu si臋 nie da艂o, Ale w kilka dni by艂 wycie艅czony, zn臋kany, gorzej ni偶 po najci臋偶szym pochodzie. Okno jedyne by艂o wysoko i widok z niego niewiele by go rozerwa艂; na 艣cianach gdzieniegdzie wyrzezane g艂oski i liczby pr臋dko przeczyta艂 wszystkie. Sen nie bra艂 go, godziny zacz臋艁y wydawa膰 si臋 niezmiernie d艂ugimi. Pierwszy raz zrozumia艂, jak straszliw膮 kar膮 by艂o odj臋cie swobody. Duch jego wyrywa艂 si臋 na pr贸偶no, umys艂 pracowa艂 gor膮czkowo, nie m贸g艂 nic. Przem贸wi膰 nawet nie mia艂 do kogo. Bruszka, kt贸ry w pewnych godzinach zjawia艂 si臋, do rozmowy nie okazywa艂 najmniejszej ochoty. S艂ucha膰 mrucz膮c by艂 got贸w czas jaki艣, Ale na pytania odpowiada艂 niech臋tnie Albo nawet milczeniem. Pieni膮dze bra艂 zawsze bez trudno艣ci, lecz tak, jak gdyby go one do niczego nie zobowi膮zywa艂y. Co najgorszym si臋 zdawa艂o rotmistrzowi, 偶e takim, jakim by艂 dnia pierwszego, bez najmniejszej zmiany pozosta艂 nast臋pnych dni. Post臋pu w spoufaleniu niepodobna by艂o uczyni膰. Grosz nie skutkowa艂, dobre s艂owo nie rozbraja艂o. Wygody 偶ycia, gdyby o nie sz艂o, burgrabia si臋 ofiarowa艂 dostarcza膰 za pieni膮dze, Ale od niego si臋 o czym艣 dowiedzie膰, nawet o nazwisko zamku, by艂o niepodobna. Opr贸cz Bruszki, Bajbuza nie widywa艂 nikogo, potem nawet i pacho艂kowie nie przychodezili, tylko do progu.

Na trzeci, czy czwarty dzie艅 Bajbuza za偶膮da艂 jakiejkolwiek b膮d藕 ksi膮偶ki. Burgrabia okaza艂 zdzwienie wielkie, nic nie odpowiedzia艂, A p贸藕niej zapytany mrukn膮艂, 偶e nie ma. Na pr贸偶no mu rotmistrz wmawia艂, 偶e ksi膮dz jaki艣 by膰 musi, A gdzie jest ksi膮dz, musi by膰 ksi臋ga. Potrzeby jej nie rozumia艂 Bruszka. Papieru za艣 i Atramentu wr臋cz grubia艅sko odm贸wi艂.

- Bajbuza si臋 niecierpliwi艂.

- Czeg贸偶 si臋 ty l臋kasz?! - zawo艂a艂 w ko艅cu z gniewem. - Mur贸w tych p贸艂tora艂okciowych ci nie rozbij臋, nikogo nie widz臋, papier sam nie wyleci, A nie mam co robi膰, cho膰 w艣ciec si臋!

Nazajutrz jako zaj臋cie Bruszka ofiarowa艂 materia艂 do strugania strza艂, Ale wi臋zie艅 go zburcza艂.

鈥淶 bydl臋ciem tym - rzek艂 w duchu - nawet rozm贸wi膰 si臋 trudno.鈥

Przesta艂 wi臋c nie tylko m贸wi膰, Ale patrze膰 na burgrabiego i dawa膰 mu podarki. Da艂o si臋 to odczu膰 w jedzeniu zaraz, Ale Bajbuz臋 rozgniewanego na suchy chleb m贸g艂 skaza膰, nie upomnia艂by si臋 o nic.

Liczy艂 dni niecierpliwie, co chwila, co godzina oczekuj膮c na pr贸偶no oswobodzenia, na kt贸re w pocz膮tku bardzo rych艂o rachowa艂 na pewno. Tymczasem up艂ywa艂y tygodnie, A nic si臋 nie zmieni艂o. Bajbuza tylko pocz膮艂 偶贸艂kn膮膰, chudn膮膰 i s艂abn膮膰. Powietrze wi臋zienne, kt贸rym oddycha艂, nie odnawiane, ci臋偶kie, dusz膮ce, wilgotne, zgni艂e, zabija艂o go powoli. Zrozumia艂, 偶e takim wi臋zieniem mo偶na by艂o po pewnym przeci膮gu czasu tak zamordowa膰 z wolna skazanego na nie, jakby mu toporem g艂ow臋 uci臋to. Duch m贸g艂 by膰 krzepkim jak pierwszego dnia, A nawet cierpieniem si臋 podnosi膰; cia艂o, w kt贸rym mieszka艂, stawa艂o si臋 na艅 niego艣cinnym. Wyprosi膰 lub kupi膰 u Bruszki pozwolenie wyj艣cia na powietrze - upokarza艂o go. Nie mog艂o to przecie偶 trwa膰 d艂ugo. Jednostajno艣膰 dni nast臋puj膮cych po sobie, jak dwie rkople wody do siebie podobnych, stawa艂a si臋 sama m臋czarni膮. Bruszka nie dawa艂 z siebie doby膰 nic. Pytania obija艂y si臋 o jego uszy na pr贸偶no.

Bajbuza ul膮k艂 si臋 wre艣cie zn臋kania, kt贸re czu艂 co dzie艅 wi臋cej. Milczenie otaczaj膮ce by艂o mu niepoj臋tym. Nikt wi臋c si臋 nie upomnia艂 o niego? Nikt nie szuka艂? Nie stara艂 wyswobodzi膰? Gorzkimi wyrzutami zaczyna艂 miota膰 na ludzi, A po namy艣le t艂umaczy艂 ich, sk艂adaj膮c wszystko na m艣ciwo艣膰 niepoczciwego Zebrzydowskiego. W pocz膮tkach z rachub膮 dni sz艂o jako tako, p贸藕niej i z ni膮 si臋 jako艣 spl膮ta艂 Bajbuza. Po burgrabi i jego odzie偶y m贸g艂 rozpoznawa膰 niedziele i 艣wi臋ta i postrzeg艂, 偶e rachunek sw贸j zmyli艂. Pocz膮艂 wi臋c kreskami na murze up艂ywaj膮ce dni znaczy膰. Najsilniejszy nawet umys艂 nie m贸g艂 d艂ugo przenie艣膰 takiej m臋czarni bezkarnie. Bajbuza ul膮k艂 si臋 o rozb艂膮kane i zbuja艂e my艣li w艂asne. Marzy艂 nies艂ychane rzeczy.

Z rachunku kresek ju偶 si臋 sk艂ada艂y miesi膮ce, gdy jednego dnia w otwartych drzwiach, zamiast Bruszki, ujrza艂 Bajbuza wchodz膮c膮 z garnuszkiem i misk膮 kobiet臋 star膮, brudn膮, kt贸rej pacho艂ek drzwi otworzy艂. Spojrza艂a ona boja藕liwie na siedz膮cego wi臋藕nia, zbli偶y艂a si臋 do sto艂u, postawi艂a pr臋dko przyniesion膮 straw臋 i 艣pieszy艂a si臋 cofn膮膰, gdy rotmistrz j膮 zatrzyma艂.

- A gdzie偶 Bruszka?

Stara g艂osem dr偶膮cym, s艂abym zamrucza艂a:

- Chory, chory!

Po艣piesznie doby艂 pieni臋dzy Bajbuza i wstawszy dop臋dzi艂 uchodz膮c膮 u progu. Wcisn膮艂 jej gar艣膰 pe艂n膮.

- Pos艂u偶 mi dobrze - rzek艂 - nie b臋dziesz 偶a艂owa膰.

Stara zdziwionymi oczyma, chciwie si臋 d艂ugo przypatrywa艂a groszakom. Twarz si臋 jej mieni艂a.

- Czego偶 chcesz? - zapyta艂a cicho.

- Od ksi臋dza jakiejkolwiek ksi膮偶ki, to naprz贸d - zawo艂a艂 Bajbuza - A potem rozm贸wimy si臋, zap艂ac臋, co zechcesz!

Szybko zacz膮艂a chowa膰 pieni膮dze stara, odwr贸ci艂a si臋, skin臋艁a g艂ow膮 i palec po艂oo偶ywszy na ustach, wysz艂a.

Powrotu jej oczekiwa艂 nazajutrz Bajbuza z niecierpliwo艣ci膮 wielk膮. Tym razem ostro偶na stara przysz艂a sama jedna, bez pacho艂ka. Na twarzy jej malowa艂a si臋 ciekawo艣膰 gor膮czkowa. Pod p艂acht膮 nios艂a co艣 zawini臋tego. By艂a to gruba ksi膮偶ka, kt贸r膮 po艂o偶y艂a na stole. Bajbuza otworzy艂 j膮 i znalaz艂 brewiarz stary 艂aci艅ski z Agend膮. * I to mu bardzo po偶膮danym by艂o. Stara spar艂a si臋 na stole i czeka艂a widocznie, Aby jej powiedzia艂, czego wi臋cej 偶膮da膰 mo偶e. Rotmistrz zacz膮艂 od og贸lnik贸w. Obiecywa艂 za pomoc i us艂ugi nie tylko pieni膮dze, Ale dom, grunt i ziemi臋.

Agenda ( z 艂ac.) - zbi贸r modlitw rytualnych.

Staruszce oczy pob艂yskiwa艂y.

- Bruszka chory - rzek艂 w ko艅cu Bajbuza - ja si臋 tu dusz臋, ja tu zgin臋. Gdybym cho膰 noc膮 na godzin臋 wyj艣膰 m贸g艂 w zamkni臋te podw贸rze, powietrzem tchn膮膰. Przecie偶 nie uciekn臋, zamek ma wysokie mury, pozamykajcie furty, postawcie stra偶.

Stara na to bardzo g艂ow膮 potrz膮sa膰 zacz臋艂a, nie odpowiadaj膮c, Ale daj膮c do zrozumienia, 偶e rzecz by艂a bardzo trudna.

Bajbuza kusi艂. Wydoby艂 z艂oto i da艂 jej sztuk par臋, obiecywa艂, co tylko chcia艂a.

- Bruszka mnie zabije! - zamrucza艂a stara.

- On o niczym wiedzie膰 nie b臋dzie.

Potrz膮s艂a g艂ow膮. Nie obiecywa艂a nic, Ale wi臋zie艅 widzia艂, 偶e obietnice jego z艂otych g贸r nie przebrzmia艂y bez skutku. Wysz艂a zadumana.

We dwa dni potem, noc膮 wypuszczony w podw贸rko ciasne, Bajbuza przez kr贸tk膮 chwil臋 przechadza膰 si臋 m贸g艂 po nim, pomi臋dzy murami, nad kt贸rymi tylko kawa艂 nieba gwia藕dzistego powita艂 z niewys艂owionym uczuciem. Stara czatowa艂a gdzie艣 za drzwiami, nie da艂a mu d艂ugo oddycha膰 tym czystym, orze藕wiaj膮cym powietrzem wieczora. Musia艂 powr贸ci膰 nazad do ciasnej swej izby, Ale i kr贸tka chwila wytchnienia orze藕wi艂a go. My艣la艂 ju偶, czyby si臋 ca艂kiem wyswobodzi膰 nie m贸g艂, je艣li Bruszka chorowa膰 b臋dzie d艂u偶ej?

We dnie teraz czyta艂 modlitwy, o ile mu 艣wiat艂o pozwala艂o. My艣li mia艂y si臋 czym zaj膮膰. Lecz c贸偶 znaczy艂o to opuszczenie okrutne, nielito艣ciwe przez wszystkich? Stara wyci膮ga艂a chciwie d艂onie, otwiera艂a wieczorem drzwi na podw贸rko, s艂u偶y艂a z obaw膮 jak膮艣 razem i ch臋ci膮 zas艂u偶enia si臋, Ale z niej doby膰, dowiedzie膰 si臋 czego艣 nie by艂o podobna. Jedno tylko nazwisko zamku szepn臋艂a.

Spytana o zdrowie Bruszki potrz膮sa艂a g艂ow膮:

- Le偶y - rzek艂a - le偶y - i pokaza艂a na piersi, min臋 przybieraj膮c bardzo smutn膮.

Najrozmaitsze A najdziwaczniejsze my艣li oswobodzenia wi艂y si臋 po g艂owie rotmistrza. M贸g艂 si艂膮 opanowa膰 klucz, lecz c贸偶 by mu pomog艂o z jednego podworca wydoby膰 si臋 na drugi i zosta膰 tam nieochybnie uj臋tym? Potrzeba by艂o czeka膰 na jaki艣 cud, na pomoc z zewn膮trz, kt贸rej Bajbuza nie przestawa艂 si臋 spodziewa膰. Tak z nies艂ychan膮 powolno艣ci膮 wlok艂y si臋 te wi臋zienne dnie bez ko艅ca, noce nie przespane.

Jednego dnia stara, wedle zwyczaju przynosz膮c jedzenie, po艂o偶y艂a przed Bajbuz膮 drug膮 ksi膮偶k臋. Zrozumia艂 z jej zwyci臋skiego u艣miechu, i偶 si臋 naprz贸d domaga艂a nagrody, kt贸r膮 da艂 ch臋tnie, potem 偶e ksi膮dz by艂 taki lito艣ciwy, i偶 sam ksi膮偶k臋 ofiarowa艂, Ale prosi艂, Aby mu pierwsz膮 jutro zwr贸cono.

Chwyciwszy przyniesion膮 Bajbuza na pierwszej karcie jej znalaz艂 znan膮 r臋k臋 Szypiora napisane wyrazy:

鈥淛am ju偶 tu, b臋dzie wszystko dobrze鈥.

Rado艣膰 i lekki okrzyk, kt贸ry mu si臋 wyrwa艂, by艂yby go zdradzi艂y przed kim innym, dla starej by艂y one tylko oznak膮, 偶e ksi膮偶ki po偶膮da艂 wielce.

Natychmiast po wyj艣ciu starej musia艂 obmy艣le膰 rotmistrz, jak by na brewiarzu co艣 nakre艣li膰. Nie mia艂 innego inkaustu nad ten, kt贸rym si臋 cyrografy szatanowi pisa艂y na dusz臋 - w艂asn膮 krew. Zamiast pi贸ra u偶y艂 s艂omki z pos艂ania i rozci膮szy palec, napisa艂:

Laus deo in Aeternum. Salvum me fac Ab omnibus persequentibus me, et libera me!鈥 *

Laus Deo in Aeternum. Salvum me fac Ab omnibus persequentibus me, et libera me! ( 艂ac.) - Chwa艂a Bogu na wieki. Ocal mnie od wszystkich moich prze艣ladowc贸w i oswob贸d藕 mi臋!

Nie 艣mia艂 pisa膰 Ani wyra藕niej, Ani wi臋cej.

Szczypior tu, na tropie, to by艂a tak dobrze, jak swoboda! Wiedzia艂, 偶e po nim si臋 wszystkiego spodziewa膰 mo偶e, od偶y艂, si艂y mu zdawa艂y si臋 powraca膰; l臋ka艂 si臋 tylko, Aby mu stara z twarzy nie wyczyta艂a, i偶 sta艂 si臋 innym. Ka偶dego wieczora, gdy umilk艂o wszystko, przy ka偶dym wypuszczeniu na podw贸rku, spodziewa艂 si臋 czego艣. Niecierpliwo艣膰 ros艂a. Stara tymczasem przychodzi艂a w zwyk艂ej porze, nie przynosz贸膮c nic nowego i nie odpowiadaj膮c na pytania, tylko swym niewyra藕nym mruczeniem i ruchami r膮k, i g艂owy. Szczypior nie dawa艂 znaku 偶ycia.

Jednego wieczora, gdy rotmistrz wcale si臋 ju偶 nie spodziewa艂 nikogo, bo go z podw贸rka, po kt贸rym si臋 przechadza艂, nazad do izby zamkni臋to, us艂ysza艂 brz臋k klucz贸w i ch贸d m臋ski, wcale niepodobny do przewlek艂ego chodu swej str贸偶ki. W progu ukaza艂 si臋 naprz贸d obwini臋ty chustami o kiju wlok膮cy si臋 Bruszka, za nim baaba, A za nimi w podr贸偶nym stroju, uzbrojony... Szczypior.

Szed艂 tak w艂a艣nie, jakby tu panem by艂 i mia艂 prawo rozkazywania, g艂o艣no m贸wi膮c, z podniesion膮 g艂ow膮, A Bruszka i jego wyr臋czycielka s艂uchali z uszanowaniem.

Stan膮wszy w progu, da艂 znak rotmistrzowi i spyta艂 g艂o艣no:

- To ten jeniec?

Bruszka zamrucza艂.

- Id藕cie偶 sobie - doda艂, na drzwi wskazuj膮c Szczypior - ja was tu nie potrzebuj臋 za 艣wiadk贸w, gdy go bada膰 b臋d臋. Ty stary mo偶esz nazad i艣膰 do 艂贸偶ka, A klucze zostawi膰 kobiecie.

Bruszka si臋 pok艂oni艂 w milczeniu i natychmiast wysun膮艂, stara te偶 posz艂a za nim, A Szczypior zobaczywszy, 偶e si臋 oddalili w podw贸rko, dopiero sam drzwi zamkn膮艂.

Bajbuza rzuci艂 mu si臋 na szyj臋.

- Na rany Chrystusowe - zawo艂a艂 - czy艅, co chcesz, wa偶, co tylko mo偶na, A wyswob贸d藕 mnie! Niewola gorzej tatarskiej, bo tam cho膰 w dybach i 艂ykach cz艂owiek powietrzem oddycha wolnym i oprusza si臋, A tu... Ale jakim偶e by sposobem tu rozkazujesz? - doda艂.

- A c贸偶? Udaj臋 pos艂anego od wojewody - rzek艂 Szczypior. - Gdyby mi si臋 powiod艂o na mocy tego ciebie st膮d wyrwa膰... Ale... nie wiem... Z Bruszk膮 posz艂o dobrze, Ale jest przy za艂odze cz艂ek, kt贸ry wcale inaczej na mnie patrzy i co艣 zdaje si臋 podejrzewa膰.

- Ale je偶eli inaczej nie mo偶na - wykrzykn膮艂 Bajbuza - zbierz ludzi stu, p贸艂torasta, ile chcesz, pro艣 o nich u 呕贸艂kiewskiego, wprost padnij na zamek i wydob膮d藕 mnie si艂膮!

Szczypior nie da艂 mu m贸wi膰:

- B膮d藕 spokojnym, bylem 偶yw by艂, nie za艣pi臋.

Bajbuza od tak dawna pozbawiony mo偶no艣ci nawet poskar偶enia si臋 na nieszcz臋艣cie swoje, wyla艂 si臋 teraz z ca艂膮 bole艣ci膮, kt贸ra si臋 w nim nagromadzi艂a. Szczypior wyrzuca艂 mu w艂asn膮 win臋, niepotrzebne nastr臋czenie si臋 wojewodzie. Rotmistrz chcia艂, Aby go z sob膮 natychmiast wyprowadzi艂, Ale chor膮偶y uzna艂 to niemo偶liwym. I tak zuchwalstwu winien swemu by艂, 偶e go tu wpuszczono, k艂amstwo mog艂o si臋 wyda膰 na progu, A na贸wczas 偶ycia nie byliby pewni. Nie by艂o wed艂ug niego innego 艣rodka, tylko niespodziany napad na Lanckoron臋, kt贸ra Ani za艂ogi wielkiej, Ani przygotowania do obrony nie mia艂a. Szczypior jednak warowa艂 sobie, 偶e i innych sposob贸w wyswobodzenia pr贸bowa膰 mu wolno. Mia艂 proboszcza i wikarego, kt贸rzy do zawi膮zania stosunk贸w na zamku pomoc膮 i po艣rednikami by膰 mogli. Bajbuza nalega艂. W艣r贸d tych krzy偶uj膮cych si臋 pyta艅 i odpowiedzi czas up艂ywa艂, tak 偶e Szczypior ledwie ju偶 m贸g艂 zawiadomi膰 rotmistrza, i偶 Spytkowa w jego sprawie je藕dzi艂a do wojewody. Zebrzydowski tak jak przed pos艂ami od senatu zapiera艂 si臋, 偶e do rokoszuu teraz i nowych knowa艅 wcale si臋 nie mi臋sza, zapar艂 te偶, Aby Bajbuz臋 wi臋zi艂.

- Stawi艂 mi si臋 zuchwale - rzek艂 - kaza艂em go wzi膮膰 pod wart臋, Alem go wypu艣ci艂. Pojecha艂, nie wiem, gdzie si臋 znajduje. Je偶eli gdzie na drodze, burd臋 zrobiwszy, zabit, to nie moja rzecz. Ja o nim nie wiem nic.

Wypadkiem od pijanego Janasza dowiedzia艂 si臋, szpieguj膮c, Szczypior o je艅cu zaprowadzonym do Lanckorony, A reszt臋 doszed艂 na miejscu.

Nalega艂 Bajbuza o po艣cpiech.

- Zlituj si臋, Abym t膮 niewol膮 nie udusi艂 si臋, nie zad艂awi艂, nie przepad艂 marnie, po艣pieszaj. Dam okup, jaki zechc膮.

- O okupie mowy nie ma, kiedy nie chc膮 przyzna膰, 偶e was trzymaj膮 - rzek艂 Szczypior. - Inaczej radzi膰 musimy. Spytkowa je藕dzi i wszelkie porusza spr臋偶yny nadaremnie, zapieraj膮 si臋 was.

Zbyt d艂ugo pozostawszy na rozmowie, musia艂 si臋 w ko艅cu chor膮偶y oddali膰, A Bajbuz臋 tylko mo偶e wi臋cej jeszcze podra偶nionego, ni偶 przedtem, zostawi艂.

I znowu powr贸ci艂y dni oczekiwania milcz膮cego, ciszy g艂uchej A jednostajnej i pr贸偶nych bada艅 starej str贸偶ki, kt贸ra nie odpowiada艂a prawie na pytania. Bruszka znowu le偶a艂 w 艂贸偶ku.

Dni, kt贸re rotmistrz znaczy艂 na 艣cianie, szeregiem nowym sta艂y jak wieki d艂ugie, A o Szczypiorze s艂ycha膰 nie by艂o. Nie zmieniono jednak post臋powania z Bajbuz膮, nie obostrzono dozoru i st膮d wnosi膰 m贸g艂, 偶e Szczypiora zuchwa艂e wtargni臋cie przesz艂o nie postrze偶one. Po dosy膰 d艂ugim wyczekiwaniu, kt贸re zniecierpliwionemu rotmistrzowi d艂u偶szym si臋 jeszcze wyda艂o, ni偶 by艂o, nowa ksi膮偶ka, przyniesiona przez star膮 str贸偶k臋, zawiera艂a list chor膮偶ego, przylepiony do ok艂adki. By艂 on d艂ugi i chocia偶 przynosi艂 znak 偶ycia od Szczypiora, wi臋cej mo偶e zniecierpliwi艂, pogniewa艂 rotmistrza skazanego na bezczynno艣膰, ni偶 pocieszy艂. Czyta艂 go i odczytywa艂 wiele razy, przeklinaj膮c dol臋 swoj膮, kt贸ra mu r臋ce wi膮za艂a. Szczypior zaklina艂, Aby mia艂 cierpliwo艣膰, rozpisuj膮c si臋 zarazem o rokoszu i wszystkim, o czymkolwiek m贸g艂 dowiedzie膰.

鈥淜ochany rotmistrzu - brzmia艂o pisanie chor膮偶ego - nie przeklinaj mnie, nie poczytuj tego za niedo艂臋stwo, za tch贸rzostwo; B贸g widzi, dot膮d nie mo偶na by艂o nic uczyni膰, bo wa偶y膰 si臋 mi nie godzi, tylko na pewno. Gdybym si臋 porwa艂, A nie uda膰 si臋 mia艂o, zgubi艂bym was. Gdy poczn臋, to chyba najpewniejszy, i偶 wyzwoli膰 was musz臋, wi臋c i obmy艣le膰 trzeba wszystko bacznie. 呕ycia mojego dla was nie po偶a艂uj臋.

Wojewoda siedzi przyczajony, cicho jako zaj膮c w kotlinie, czyni si臋 chorym i pokutuj膮cym, powtarza wszystkim, kt贸rzy do niego przyje偶d偶aj膮: Nie mi臋szam si臋 do niczego, o niczym wiedzie膰 nie chc臋 - Ale nikogo nie oszuka t膮 uk艂adno艣ci膮 i wiadomo wszystkim, 偶e jest spr臋偶yn膮 A pobudk膮 do nowego rokoszu, kt贸ry nieochybnie stoi przed nami. Nie chc膮 mu wierzy膰 w Krakowie, Ale si臋 za p贸藕no bodaj przekonaj膮.

Z naprawy wojewody zi臋膰 jego Smogulecki, i Grudzi艅ski, wojewoda rawski, rozgniewany na kr贸la, 偶e mu sochaczewskiego starostwa odm贸wiono, A najg艂贸wniej warcho艂 i krzykacz Piotr 艁aski, kt贸rego znacie dobrze, bo k臋dy by艂, wsz臋dzie bez burdy nie wyszed艂, gard艂uj膮 i buntuj膮 w Wielkiej Polsce. 艁askim si臋 pos艂uguj膮, Aby Smogulecki nie by艂 widoczny, bo wiadomo, 偶e on A Zebrzydowski jednym s膮. 艣ci膮gn臋li szlachty r贸偶nej, tych szczeg贸lniej, co tumult i wrzaw臋 艂acno zrobi膰 umiej膮 i krzycz膮 jeden za dziesi臋ciu doko艂a, w po艂owie Februarii * i tam 艁aski rej wi贸d艂. Postanowili Zebrzydowskiego nie opuszcza膰, bolej膮c, 偶e on zosta艂 zdradzonym i zaprzedanym; rozes艂ali st膮d uniwersa艂y po ca艂ej Rzeczypospolitej, jakim prawem, to oni sami tylko wiedz膮, zwo艂uj膮c rokoszowy zjazd znowu na 20 Martii * do J臋drzejowa. Z tego ich uniwersa艂u, kt贸rego kopii nie mog臋 tu za艂膮czy膰, tyle wypisuj臋, 偶e na mi艂o艣膰 ojczyzny zaklinaj膮, na krwawe 艂zy uci艣nionej szlachty, Aby si臋 wszyscy stawili.

Februarius ( 艂ac.) - luty.

Martius ( 艂ac.) - marzec.

鈥淚tem鈥 pisz膮 w nim: 鈥淶aledwie rokoszowi spod Janowca rozjechali si臋, 艣cigano ich, wy艣miewano, prze艣ladowano wsz臋dy; podskarbi jak wprz贸dy trwoni dochody publiczne, na ka偶de rozkazanie kr贸lewskie spisuj膮 si臋 wojska zagraniczne, pomna偶aj膮 liczb臋 dzia艂 i narz臋dzi wojennych, jak gdyby kr贸l na nieprzyjaci贸艂 wiary chrze艣cija艅skiej mia艂 ci膮gn膮膰; zwleczone sejmu zwo艂anie, ju偶 ci臋偶kie jarzmo niewoli t艂oczy si臋 na karki nasze...鈥 鈥渆t sic porro鈥. *

Item... et sic porro ( 艂ac.) - Znowu... i tak w dalszym ci膮gu.

W kole marsza艂kowa艂 Pon臋towski, taki gard艂acz jako i 艁aski, A w Krakowskiem i Sandomirskiem wysadzili r贸wnego im P臋kos艂awskiego, kt贸ry do kr贸la zuchwa艂e poselstwo wysztyftowa艂 z wyrzutami. Pr贸bowali te偶, nie wiem z jakim szcz臋艣ciem, pozyska膰 sobie kardyna艂a Maciejowskiego, Ale w膮tpi臋, Aby zjedna膰 potrafijli.

Kr贸l posy艂a艂 monituj膮c Zebrzydowskiego za te knowania, na co on, jako wy偶ej pisa艂em, odpar艂, wyrzekaj膮c si臋 wszelkiego udzia艂u i 艣wiadomo艣ci.

Poniewa偶 nigdzie na tych nie zbywa, co w m臋tnej wodzie co艣 u艂owi膰 si臋 spodziewaj膮, i ten rokosz odg艂os znajdzie, Ale nie wsz臋dzie. Sieradzanie o艣wiadczyli si臋 przy kr贸lu, z czym starego Boks臋 Radoszewskiego Albo pos艂ali, lub wy艣l膮. Kr贸l na sejmiki uniwersa艂y rozsy艂a.

Tyle 鈥渄e publicis鈥 - pisa艂 Szczypior - A co si臋 tknie Nadstyrza i maj臋tno艣ci waszych, cale spokojni by膰 mo偶ecie, 偶e tam ich jako w艂asnego dobra s艂ugi wasze strzeg膮. Jejmo艣膰 pani Leszczakowska, mimo wieku, dosy膰 rze藕wa i trzyma si臋 dobrze, Rabski, cho膰 na nogi podupad艂; na umy艣le rze藕ywy. Zaklinam - ko艅czy艂 - Aby艣cie cierpliwo艣ci za偶yli, dop贸ki mi B贸g nie dozwoli was wyswobodzi膰, co kosztem w艂asnego 偶ywota rad bym przy艣pieszy艂鈥.

Po tym li艣cie s艂otny i zimny miesi膮c marzec przeszed艂 na pr贸偶nym oczekiwaniu, pocz膮艂 si臋 kwiecie艅, A niecierpliwo艣膰 Bajbuzy dochodzi艂a do ostatecznej granicy. Po nocach ju偶 oka nie zmru偶y艂, tak mu si臋 ci膮gle zda艂o, 偶e nadchodz膮cego dla wyzwolenia go Szczypiora s艂yszy. Na ostatek kwiecie艅 te偶 do terminu swego dochodzi艂, A Szczypiora jak nie by艂o, tak nie by艂o. Ksi膮偶ki te偶, to jest listu od niego, nie odebra艂 Bajbuza, co go utwierdza艂o w przekonaniu, i偶 lada godzina nadej艣膰 musi.

Gdy tak nocy jednej na bar艂ogu swym bezsenny spoczywa艂 rotmistrz, Albo raczej z偶ymaj膮c si臋 rzuca艂 i m臋czy艂, do Boga pr贸偶no wzdychaj膮c o pomoc, A do obraz贸w cudownych wota r贸偶ne ofiaruj膮c w duchu, us艂ysza艂 pukanie jakie艣 do 艣ciany, jak mu si臋 naprz贸d zda艂o. Zerwa艂 si臋 wi臋c nas艂uchuj膮c, sk膮d by ono pochodzi艂o i doszed艂, 偶e niedaleko legowiska jego w mur m艂otem uderzano po艣piesznie. Nie czekaj膮c wi臋cej, natychmiast odziewa膰 si臋 pocz膮艂 i zbiera膰 or臋偶, jaki mia艂, Aby w gotowo艣ci by膰, gdyby wy艂om w murze zrobiono, czego si臋 tej偶e nocy spodziewa艂.

Tymczasem prawie do rana samego trwa艂o coraz go wyra藕niej dochodz膮ce bicie w mur gruby i z twardego kamienia polnego przed wieki zlepiony, kt贸ry jako jedna zla艂 si臋 ska艂a. Razem ze dniem usta艂y uderzenia m艂otem i wszystko ucich艂o. Ca艂y dzie艅 potem sp臋dzi艂 czuwaj膮c rotmistrz, Ale musia艂 przy starej str贸偶ce udawa膰, jakby o niczym nie wiedzia艂.

Z noc膮, jak si臋 spodziewa艂, znowu 艂ama膰 mur rozpocz臋to i p贸藕no ju偶 by艂o, gdy na ostatek Bajbuza kamienie w nogach 艂o偶a ujrza艂 poruszaj膮ce si臋 nieco i rzuci艂 pomaga膰 do ich wydobycia. Nim jednak otw贸r rozszerzono do tyla, Aby on si臋 nim m贸g艂 wydoby膰 z wi臋zienia swojego, wiele znowu czasu up艂yn臋艂o i gdy Bajbuza wa偶y艂 si臋 w ciasn膮 szyj臋, jak膮 mu rozprzestrzeni膰 si臋 starano, dnie膰 zacz臋艁o. 呕e si臋 w niej nie udusi艂, winien by艂 temu, 偶e go ludzie, za nogi pochwyciwszy, si艂膮 wyci膮gn臋li, A potem, mi臋dzy siebie wzi膮wszy, po gruzach i piasku wyprowadzili A偶 w zaro艣la u st贸p zamkowego muru. Szczypior by艂 ci膮gle przy nim. Niedaleko sta艂y gotowe konie, Ale Bajbuz臋 winem i wod膮 musiano krzepi膰 po wielkim wysi艂ku i znu偶eniu, nim si臋 na siod艂o m贸g艂 podnie艣膰. Raz za艣 siad艂szy, Szczypior pewnym by艂, 偶e si臋 b膮d藕 co b膮d藕 utrzyma, dop贸ki w nim 偶ycia stanie.

Nie by艂o chwili do stracenia, gdy偶 jak skoro by ucieczk臋 wi臋藕nia odkryto, pogo艅 wys艂a膰 musieli. Rachowa艂 przecie偶 rotmistrz, i偶 nie wprz贸dy si臋 spostrzeg膮, A偶 o zwyk艂ej godzinie, o kt贸rej mu rann膮 polewk臋 stara str贸偶ka przynosi艂a, A do tej by艂o jeszcze daleko.

Z Lanckorony w 偶adn膮 stron臋 bezpieczniej uchodzi膰 si臋 nie zda艂o jak do Krakowa, Ale w艂a艣nie na tym go艣ci艅cu i pogo艅 艣ciga膰 mog艂a. Szczypior mia艂 z sob膮 ludzi dwudziestu, kt贸rych on nazywa艂 elierami, tak jako w wojsku wyb贸r zwano na贸wczas najdzielniejszych i najsprawniejszych. Z nimi cho膰by i dwa razy liczniejsz膮 napa艣膰 m贸g艂 odeprze膰, A wielki go艣ciniec do stolicy prowadz膮cy, na kt贸rym zawsze prawie si臋 spotyka艂o poczty r贸偶ne i kupc贸w z towarami, do pewnego stopnia od napa艣ci zabezpiecza艂. Pu艣cili si臋 wi臋c, Bajbuz臋 w po艣rodek wzi膮wszy, kt贸ry rych艂o si臋 powietrzem i ruchem orze藕wi艂, bez namys艂u do Krakowa, koni nie lutuj膮c. * Dwie lub trzy godziny maj膮c przed pogoni膮, Szczypior uj艣膰 przed ni膮 si臋 spodziewa艂.

Lutowa膰 ( st. pol.) - 偶a艂owa膰.

Podkop pod mur, kt贸ry tyle ci臋偶kiej pracy kosztowa艂 i do kt贸rego Szczypior g贸rnik贸w A偶 przybiera膰 musia艂, okrywa艂y zaro艣la z tej strony zamku, mur w cz臋艣ci otaczaj膮ce, tak 偶e otw贸r chyba przypadkiem m贸g艂 by膰 znaleziony. Liczono wi臋c na pewn膮 ucieczk臋, Ale zawiod艂a rachuba.

Uderzanie w mur zwr贸ci艂o z wieczora uwag臋 jednego z pacho艂k贸w zamkowych, kt贸ry do ziemi ucho przy艂o偶ywszy, d艂ugo si臋 przys艂uchuj膮c z ciekawo艣ci, wieczorem o tym, nie burgrabiemu choremu, Ale dow贸dcy ma艂ej za艂ogi, staremu te偶, Ale bardzo ruchawemu i czynnemu Czabi艅skiemu doni贸s艂. Zgromi艂 go zrazu Czabi艅ski utrzymuj膮c, 偶e si臋 przywidzia艂o niezdarnemu ch艂opu, lecz noc膮 niepok贸j go opanowa艂. Zbudzi艂 pacho艂ka i poszed艂 z nim sam nas艂uchiwa膰. Tu dopiero si臋 przekonawszy, i偶 w istocie kucie jakie艣 podziemne s艂ycha膰 by艂o, cho膰 nie domy艣la艂 si臋, co to by膰 mog艂o, ze dniem postanowi艂 na zamku zrobi膰 pilne poszukiwanie.

Gdy dobrze rozednia艂o, A Bajbuza jeszcze niedaleko by艂 od Lanckorony, Czabi艅ski po zamku wsz臋dzie z tej strony, gdzie si臋 uderzenia s艂ysze膰 da艂y, izby jedn膮 po drugiej otwiera膰 sobie kaza艂. Do rotmistrza nie wpuszczano go nigdy i tym razem burgrabia si臋 sprzeciwi艂 temu, Ale stary Czabi艅ski, na艂ajawszy mu, klucz prawie si艂膮 pochwyci艂 i poszed艂 do wi臋zienia. Chory Bruszka mu nie towarzyszy艂, sz艂a tylko stara str贸偶ka, kt贸ra od progu zobaczywszy tapczan pr贸偶ny, dziur臋 u st贸p jego w murze, kilka kamieni na 艣rodek izby wytoczonych, ziemi kup臋, z krzykiem jak oszala艂a pobieg艂a do burgrabiego.

Czabi艅ski, si臋 tylko obejrzawszy, zmiarkowa艂, 偶e je艣li po艣pieszy, mo偶e sobie pozyska膰 wielkie wzgl臋dy wojewody, chwyciwszy uchodz膮cego; kaza艂 wi臋c natychmiast najlepszym z za艂ogi ludziom na ko艅 siada膰, sam zbroj臋 wdzia艂 i na o艣lep pu艣ci艂 si臋 go艣ci艅cem ku Krakowu.

Zamiast spodziewanych godzin jakich pi臋ciu lub sze艣ciu Szczypior z Bajbuz膮 nie mieli teraz nad dwie mo偶e. Starczy艂yby one przy po艣piechu, gdyby nie zbytnie zaufanie Szczypiora, kt贸ry rotmistrza widz膮c wycie艅czonym bardzo, nam贸wi艂 go z go艣ci艅ca w bok do szlacheckiego dworu dla posilenia si臋 i trochy spoczynku. W tym to dworze u niejakiego Laskowskiego, dalekiego krewnego Szczypior przez ca艂y czas podkopywania si臋 przesiadywa艂 i mia艂 tu z lud藕mi bezpieczne schronienie. Bajbuza si臋 opiera艂, utrzymuj膮c, 偶e nic mu nie potrzeba opr贸cz swobody, lecz chor膮偶y go zmusi艂, A za bezpiecze艅stwo g艂ow膮 chcia艂 r臋czy膰.

Zajechali wi臋c przed dw贸r, koniom tu tylko wody i troch臋 siana daj膮c, sami za艣 wst膮pili na misk臋 krupniku i piwo. Przeci膮gn膮艂 si臋 jako艣 popas, przy dobrej my艣li mimowolnie, tak 偶e gdy na ko艅 siedli znowu i na go艣ciniec krakowski wyjechali, mieli za sob膮 Czabi艅skiego o niewiele stai. Ratowa艂o ich to, 偶e pogo艅 wcale nie zna艂a uchodz膮cych i nie bardzo si臋 wa偶y膰 mog艂a na pierwszy lepszy poczet, spotkany na drodze. Czabi艅ski by艂by ich mo偶e pomin膮艂 nawet, Ale si臋 ludzie Szczypiora zdradzili sami. Zaledwie si臋 bowiem pogo艅 ukaza艂a, niespokojni chwycili za bro艅 i widocznie gotowa膰 pocz臋li do walki. Czabi艅ski, kt贸remu sz艂o wielce o to, Aby si臋 zas艂u偶y艂 i okaza艂 gorliwo艣膰 swoj膮, bez namys艂u rzuci艂 si臋 na Szczypiora, kt贸ry zbiwszy si臋 z lud藕mi w kup臋, hakownice kaza艂 gotowa膰, Aby ognia da膰 natychmiast. Nast膮pi艂o starcie, w kt贸rym si艂y z obu stron by艂y r贸wne, Ale 偶o艂nierz rotmistrza daleko dzielniejszy i 艣mielszy musia艂 wzi膮膰 g贸r臋.

Pomimo wielkiej wrzawy i zach臋cania Czabi艅skiego, kt贸ry krzycza艂 nieustannie: - Bij! Zabij! - hajducy jego, ledwie si臋 spr贸bowawszy ze Szczypiorowymi, w cz臋艣ci ty艂 podali. Ugodzony kul膮 pad艂 sam dow贸dca, A to by艂o has艂em dla reszty, Aby posz艂a w rozsypk臋. Bajbuza, chocia偶 os艂ab艂y d艂ugim wi臋zieniem, nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, Aby szabli nie doby膰 i razem ze Szczypiorem nie rzuci膰 si臋 za uchodz膮cymi. A tu go hajduk, kt贸remu na karku siedzia艂, odwr贸ciwszy si臋, koncerzem ci臋偶kim znowu w rami臋 to偶 same, kt贸re ju偶 raz ranione by艂o, ci臋ciem silnym z konia zwali艂. Pad艂 i on sam wprawdzie, zaraz rozsiekany przez kopijnik贸w Szczypiora, lecz Bajbuz臋 potem ju偶 na ko艅 posadzi膰 nie by艂o mo偶na, musiano po w贸z s艂a膰 i na nim si臋 wlec z rannym do Krakowa.

Drugiej pogoni nie l臋kano si臋 ju偶 wcale, lecz rana rotmistrza do rozpaczy przyprowadza艂a, bo go w tej chwili, gdy najczynniejszym pragn膮艂 by膰, znowu na czas jaki艣 uczyni艂a bezw艂adnym. Przodem pos艂a艂 chor膮偶y do Krakowa, Aby i doktora, i wszystko, co rannemu potrzebnym by膰 mog艂o, przygotowano, A sam przy wozie jad膮c, dopiero drugiego dnia rano z nim dosta艂 si臋 do stolicy. Tu dw贸r w艂a艣nie, kr贸l i wojsko przygotowywa艂o si臋 do wyj艣cia dla sejmu zwo艂anego do Warszawy.

Wiadomo艣膰 o oswobodzeniu Bajbuzy by艂aby zaraz rozesz艂a si臋 po mie艣cie, Ale on sam i Szczypior nie chcieli, Aby o tym szeroko rozpowiadano i o ile mogli, taili ca艂膮 przygod臋.

Przywo艂any doktor ran臋 uzna艂 dosy膰 ci臋偶k膮, zw艂aszcza 偶e prawie w tym samym miejscu przypad艂a, gdzie ju偶 pierwsz膮 ko艣膰 naruszy艂a. Bajbuza si臋 tym pociesza艂, i偶 jak on utrzymywa艂, wszelkie rany u niego pr臋dko si臋 goi膰 by艂y zwyk艂y. A 偶e si臋 na swobodzie czu艂, powiada艂, 偶e j膮 jeszcze okupi艂 tanio, tak mu zamkni臋cie dolegliwym si臋 sta艂o.

Doktor, niejaki Ochocki, * kt贸ry na贸wczas s艂yn膮艂 zw艂aszcza z tego, i偶 oko艂o rannych bardzo dobrze i szcz臋艣liwie chodzi膰 umia艂, obiecywa艂, 偶e pomimo ci臋偶kiego obra偶enia r臋ki, on pr臋dko zdo艂a wygoi膰 j膮 i w艂adz臋 przywr贸ci膰. Lekarz to by艂 dla rycerstwa stworzony, wes贸艂, 偶artowni艣, do kielicha ochoczy, sam po trosz臋 偶o艂nierz, bo za obozem nieraz je藕dzi艂 czasu wojny, znaj膮cy obyczaje i natur臋 polskiego rycerstwa, z kt贸rym doskonale obchodzi膰 si臋 umia艂. A 偶e Bajbuza na wst臋pie mu wielkie wynagrodzenie przyobieca艂, je艣liby go rych艂o na nogi postawi艂, Ochocki po ca艂ych dniach i nocach si臋 ofiarowa艂 siedzie膰 przy nim i czuwa膰 nad ran膮.

Ochocki - znany lekarz 贸wczesny, profesor i rektor Akademii Krakowskiej.

W Krakowie, poniewa偶 wozy ju偶 kr贸lewskie sta艂y do podr贸偶y gotowe, A hetman 呕贸艂kiewski rycerstwo sprawia艂 maj膮cem mu towarzyszy膰, z nikim si臋 widzie膰 nie by艂o mo偶na opr贸cz jednego Kali艅skiego, kt贸ry nadbieg艂, razem uradowany i przestraszony. Od niego dowiedzieli si臋, 偶e kr贸l do rokoszan pod J臋drzejowem zebranych posy艂a艂 znowu Wo艂艂艂owicza i ksi臋cia Zbara偶skiego, do upami臋tania ich przywodz膮c; A drudzy byli tego zdania, Aby zamiast poselstwa do nich s艂a膰, wprost ci膮gn膮膰 po drodze na J臋drzej贸w i rozp臋dzi膰, co by 艂atwo sta膰 si臋 mog艂o. Kr贸l zawsze przelewu krwi unikaj膮c, do ostatniej chwili nie zgodzi艂 si臋 na to i wprost kaza艂 do Warszawy i艣膰 z sob膮 呕贸艂kiewskiemu i Potockim.




Rozdzia艂 VIII

Kali艅ski dla mi艂o艣ci rotmistrza, kt贸remu chcia艂 s艂u偶y膰, bo Ani Szczypior, ni on z Krakowem dosy膰 obeznani nie byli, wyprosi艂 sobie zw艂ok臋 i pozwolenie p贸藕niejszego do Warszawy przybycia. Pozosta艂 wi臋c przy rannym razem z doktorem Ochockim; A przyda艂 si臋 wielce, nie tak dla przynoszenia lek贸w, plastr贸w, napoju i jad艂a, jak dla rozerwania go i opowiadania o tym, co si臋 na dworze i po 艣wiecie dzia艂o pod ten czas, gdy nieszcz臋艣liwy Bajbuza ci臋偶k膮 niewol臋 sw膮 cierpia艂 na zamku w Lanckoronie.

Nie zmieni艂a ona wcale Ani charakteru, Ani sposobu my艣lenia rotmistrza, kt贸ry ju偶 za starym by艂, A偶eby go cokolwiek b膮d藕 na nowego cz艂owieka przerobi膰 mog艂o. Pozosta艂 tak samo marzycielem gotowym do wszelkich po艣wi臋ce艅 dla dobra publicznego, jakim by艂 od m艂odo艣ci, Ale mniej ni偶 kiedykolwiek jasno widzia艂, dok膮d, jak i po co i艣膰 by艂o potrzeba, A偶eby us艂u偶y膰 Rzeczypospolitej. Opowiadania Kali艅skiego co chwila okrzyki podziwienia z ust jego wyrywa艂y. Nie m贸g艂 tego poj膮膰, jak wielcy m臋偶owie, do kt贸rych liczy艂 呕贸艂kiewskiego i Chodkiewicza, mogli tam, gdzie o 鈥渟alus rei publicae鈥 * chodzi艂o, sprzecza膰 si臋 o pierwsze艅stwo i odmawia膰 pos艂usze艅stwa; nie rozumia艂 kardyna艂a Maciejowskiego, gdy dla niezrozumia艂ych mu pobudek zdawa艂 si臋 sk艂ania膰 ku Zebrzydowskiemu i przemawia膰 za nim; zdumiewa艂 si臋 Ostrogskiemu, kt贸ry nie wiedzia艂, na kt贸r膮 si臋 przechyli膰 stron臋 i zdawa艂 targowa膰 o to, co dla siebie na tym zyska... Cz臋sto wi臋c, gdy Kali艅ski w prostocie ducha opowiada艂 mu, jak rzeczywi艣cie sta艂y rzeczy, jak si臋 ludzie obracali na kszta艂t wietrznik贸w za lada powiewem, jak mienia艂y si臋 z dnia na dzie艅 przekonania, Bajbuza na 艂贸偶ku swym rzuca艂 si臋, zapominaj膮c o zbanda偶owanej r臋ce i wo艂a艂:

Salus rei publicae ( 艂ac.) - dobro Rezczypospolitej.

- Plotki prawisz, czernid艂a mi powtarzasz, gdzie偶by tacy ludzie mieli tak ma艂ymi by膰!

Na贸wczas Kali艅ski obra偶ony mno偶y艂 dowody i przekonywa艂, 偶e m贸wi艂 prawd臋, A nieszcz臋艣liwy rotmistrz rozpacza艂:

- Gdzie偶 s膮 ludzie? Gdzie s膮 bohaterowie? Na co zejdzie ta Rzeczpospolita, gdy prywata z ka偶dym dniem g贸r臋 nad wszystkim bra膰 b臋dzie? A to膰 s艂u偶ba Rezeczypospolitej kap艂a艅stwem jest, A nie kramem, w kt贸rym o zarobku my艣le膰 przysta艂o. Za kim偶e tu teraz i i艣膰, na kogo patrze膰? Kompasu nie ma! Cz艂owiek ma艂y jak ja zb艂膮ka膰 si臋 musi!

Szczypior i Kali艅ski, kt贸rzy nigdy tak g贸rno rzeczy nie brali, A zapatrywali si臋 na sprawy wszelkie ze stanowiska poziomego, 艣mieli si臋, niedobrze rozumiej膮c Bajbuz臋, A mo偶e nawet pos膮dzaj膮c, 偶e nieco musia艂 by膰 postrzelony.

Szczypior od dawna niepomiern膮 ofiarno艣膰 Bajbuzy mia艂 za rodzaj sza艂u.

- Gdzie偶 to rzecz s艂yszana - m贸wi艂 - 偶eby tu kto skarbiec sw贸j wycie艅cza艂, ludzi na swoim 偶o艂dzie trzyma艂, sam szed艂 krew przelewa膰, wszystko rzuca艂 dla s艂u偶by, A Ani o 偶o艂d, Ani o jurgielt, Ani o 偶adn膮 bonifikacj臋 si臋 nie upomnia艂 nigdy, nic nie chcia艂, o nic si臋 nie stara艂! Magnaci si臋 o starostwa rozbijaj膮 i gdy im odm贸wi kr贸l, do rokoszu id膮, A ten Ani prosi艂 nigdy, Ani gdy mu obiecywano, upomnia艂 si臋 i nie 偶膮da nic.

Kali艅ski to t艂umaczy艂 wielk膮 偶膮dz膮 rycerskiej s艂awy, Ale naprawd臋 i tej Bajbuza tak nie by艂 偶膮dnym, 偶e niejeden raz drugim ust臋powa艂 zas艂ug臋 tego, co sam uczyni艂, m贸wi膮c z prostot膮 艣mieszn膮:

- Ale偶 tu nie idzie o to, czylim ja to uczyni艂 Albo ty, czy kto trzeci, tylko Aby rzecz by艂a dokonana... 鈥淪alus rei publicae suprema lex鈥. * A mnie co z tego, gdy imi臋 moje wyb臋bnia膰 b臋d膮? Tyle tylko, 偶e mog臋 si臋 w pr贸偶no艣膰 wzbi膰, rozum postrada膰 i nad膮膰 si臋 jak drudzy pysza艂kowie.

Salus rei publicae suprema lex ( 艂ac.) - dobro Rzeczypospolitej najwy偶szym prawem.

Wi臋c 偶artobliwie mi臋dzy sob膮 go zwali 艣wi臋tym, za co si臋 te偶 gniewa艂.

- Jestem cz艂owiekiem dobrej woli - m贸wi艂 - Ale pono s艂abego umys艂u, gdy do siwego w艂osa drogi sobie nie znalaz艂em i spokoju na duchu nie mam. rad bym 艣wiat widzie膰 godnym tego Boga, co go stworzy艂, A wi臋cej w nim czuj臋 szata艅skich m臋t贸w ni偶 jasnej my艣li Bo偶ej! 艣lepym chyba by膰 musz臋.

Doktor Ochocki, kt贸ry najmniej mo偶e Bajbuz臋 rozumia艂 i mia艂 go za jakiego艣 komedianta, prawi膮cego Ambaje, * Aby ludzi durzy膰, przerywa艂 zwykle utyskiwania Bajbuzy najprozaiczniejszymi w 艣wiecie uwagami.

Ambaje - wyraz ma艂o u偶ywany, tyle co mrzonki, urojenia.

- Ale bo po co 艣widrowa膰 m臋drowa膰 tak bardzo? Ja robi臋 to, co dzi艣 powinienem uczyni膰, A o reszt臋 si臋 nie troszcz臋. Ka偶dy tej Rzeczypospolitej poczciwie s艂u偶y, kto sw贸j obowi膮zek spe艂nia, szewc, co buty szyje, ja, co rany zaszywam i ichmo艣膰, co je nieprzyjacio艂om zadajecie. Wi臋c po co tu sobie suszy膰 g艂ow臋?

Bajbuza si臋 obrusza艂.

- Dobrze to wam m贸wi膰 - wo艂a艂 - bo lekarz ma zadanie bardzo proste, Ale ci, co s艂u偶膮 Rzeczypospolitej czasu fakcji i rebelii, * gdy nie wiedzie膰 gdzie i艣膰, musz膮 si臋 przecie z sumieniem swym rachowa膰.

Fakcja ( z 艂ac.) - partia, stronnictwo; tak偶e: niezgoda, rozruch; rebelia ( z 艂ac.) - walki, zamieszki wewn臋trzne.

- 鈥淓rrare humanum est!鈥 - przerywa艂 Ochocki - wi臋c gdyby si臋 omylili? Je偶eli szli wedle sumienia i przekonania, nie s膮 winni!

- A je艣li prywata nimi kierowa艂a?! - wo艂a艂 Bajbuza.

- Tedy powo艂ani na s臋dzi贸w s膮d藕cie ich, karzcie - m贸wi艂 doktor - Ale pami臋tajcie na to, 偶e 鈥渃aro infirma鈥 * i 偶e cz艂owiek stworzenie s艂abe.

Caro in firma ( 艂ac.) - cia艂o chore, s艂abe.

- A, to偶 to w艂a艣nie nieszcz臋艣cie nasze, 偶e艣my s艂abi - dodawa艂 Bajbuza. - Potrzeba nas hartowa膰 od kolebki, po sparta艅sku chowa膰, A nie mi臋kczy膰 i psu膰, jako dzi艣 czyni膮. Zbytk贸w si臋 wyrzec nale偶y, p艂ocho艣膰 zawczasu karci膰.

Gdy t膮 drog膮 puszcza艂 si臋 Bajbuza, na贸wczas s艂uchacze spogl膮dali na siebie z politowaniem, bolej膮c nad tym, 偶e cz艂owiek tak poczciwy, takie m贸g艂 w g艂owie chowa膰 zaj膮ce. Doktor mu wyrzuca艂, 偶e chyba ze 艣wiata klasztor chce zrobi膰, co nie mo偶e by膰, Szczypior ramionami porusza艂, Kali艅ski 艣mia艂 si臋. Wi臋zienie, w czasie kt贸rego d艂ugo sam ze swymi my艣lami mieszka艂 rotmistrz, jeszcze go uczyni艂o wi臋cej egzaltowanym i dziwaczniejszym. Choroba te偶 przyczynia艂a si臋 do tego, 偶e umys艂 niecierpliwy, niewol膮 cielesn膮 zn臋kany, najosobliwszymi wybrykami si臋 rozrywa艂.

Z Warszawy po wyje藕dzie kr贸la i wyj艣ciu wojsk przychodzi艂y na zamek wie艣ci powoli i niezbyt szczeg贸艂owe. Ma艂o kto pozosta艂 tu z os贸b wy偶sze zajmuj膮cych stanowiska, bo wszyscy na sejm poci膮gn臋li. Wiedziano tylko, i偶 kr贸l z wielk膮 pow艣ci膮gliwo艣ci膮, jak zawsze, do rokoszan si臋 odzywa艂, 艂agodnie ich wzywaj膮c do opami臋tania, do pos艂usze艅stwa, gdy oni ze swej strony tym gwa艂towniej i zuchwalej grozili i bezkr贸lewie wprost ju偶 og艂aszali.

Ale opr贸cz Zebrzydowskiego, kt贸ry znowu jako g艂owa i w贸dz najwy偶szy wyst臋powa艂 na czole, nie mia艂 rokosz ludzi wielkiego znaczenia. Radziwi艂艂 i on przodowali, Herburt tylko rwaniem si臋 i 艣mia艂o艣ci膮 sw膮 co艣 znaczy艂, mieniem za艣 i wzi臋to艣ci膮 nie m贸g艂 si臋 chwali膰, Grudzi艅ski ma艂o znanym by艂, A reszta, jak: Smogulecki, P臋kos艂awski, Kazimirski, 艁aszcz - g臋b膮 tylko dokazywali wiele. 呕adne z wielkich imion nie sta艂o na Aktach rokoszu nowego, kt贸ry wiele utraci艂 od pierwszego zawi膮zku swojego, A trzyma艂 si臋 tylko jak膮艣 rozpaczliw膮 si艂膮.

Grawamina za艣, kt贸re zapowiadano jako straszliwy or臋偶 przeciwko Zygmuntowi, ci膮gle by艂y powtarzaniem jednych i tych samych praktyk rakuskich, frymark贸w koron膮, zdrady kraju itd. Z tymi ludzie si臋 ju偶 tak os艂uchali, A dowod贸w na poparcie zarzut贸w tak brak艂o zawsze, 偶e nikt ju偶 ich s艂ucha膰 nie chcia艂. Dla tych, co wi臋cej byli wtajemniczeni w Zebrzydowskiego my艣li i zamiary, to by艂o jawnym, 偶e gro藕nym si臋 stawi艂, Aby ostatecznie, znu偶ywszy niepokojem i rebeli膮, sk艂oni艂 kr贸la do uk艂ad贸w, mog膮cych mu ogromne wynagrodzi膰 straty. Nie tylko bowiem maj臋tno艣ci w艂asne, Ale i Zamoyskiego ma艂oletniego mocno nadszarpni臋te by艂y wydatkami na rokosz i wojsko zaci膮gane poczynionymi. Nieprzyjaciele za艣 wojewody, A na ich czele Myszkowski, wo艂ali, 偶e dosy膰 dla niego b臋dzie, gdy przebaczenie uzyska; nagradza膰 go za艣 by艂oby zgorszeniem i zach臋t膮 dla podobnych jemu warcho艂贸w.

Nie chcia艂 temu wierzy膰 Bajbuza, gdy od tych, co bli偶ej hetmana 呕贸艂kiewskiego stali, dosz艂a wie艣膰, i偶 i on teraz sk艂ania艂 kr贸la, o ile m贸g艂, do powolno艣ci dla Zebrzydowskiego. Wprawdzie szwagrami byli, Ale od pierwocin rokoszu hetman zrozumia艂 to, i偶 przy kr贸lu sta膰 by艂 obowi膮zanym. Pomawiano go po cichu ju偶 o pob艂a偶liwo艣膰 dwuznaczn膮, przeciwko czemu rotmistrz mocno si臋 oburza艂 i bra艂 go w obron臋, gdy偶 po Zamoyskim najwy偶ej go stawi艂 ze wszystkich otaczaj膮cych Zygmunta ludzi. Tymcazsem Potoccy, kt贸rzy mu zazdro艣cili, Chodkiewicz, A na dworze kr贸la co z nim trzyma艂o, nieufno艣膰 do niego stara艂o si臋 obudzi膰.

Wie艣ci o tych intrygach dworskich rotmistrza wprawia艂y w niezmierne gniewy przeciwko potwarcom; chcia艂by by艂 biec na miejsce, sta膰 przy hetmanie i nie da膰 si臋 szerzy膰 uw艂aczaj膮cym mu pos膮dzeniom.

Rana, przy najwi臋kszych staraniach doktora Ochockiego, nie dawa艂a si臋 tak rych艂o zgoi膰, jak pragn膮艂 Bajbuza.

- Gdybym j膮 wam lada jako zalepi艂 - m贸wi艂 doktor - c贸偶 po tym? Odnowi艂aby si臋, r臋ka by w艂adzy nie mia艂a, A wy by艣cie mnie potem przez ca艂e 偶ycie przeklinali, 偶em was ma艅kutem uczyni艂. Cierpliwo艣膰 miejcie, na sejm bardzo nie byli艣cie potrzebni, jest tam bez was dosy膰, A do rozprawy z rokoszanami przed ko艅cem sejmu trudno 偶eby przysz艂o i kto wie, czy przyjdzie nawet. Kr贸l powolny i dobry, da si臋 uprosi膰 i pu艣ci winy w zapomnienie...

- Gdyby do wojny przyj艣膰 mia艂o, A jam tu zwi膮zany jak baran le偶e膰 musia艂, Gdy ojczyzna wo艂a艂a, doktorze... rozpacz by mnie zabi艂a.

Ochocki 艣mia艂 si臋.

- Cierpliwo艣ci! - powtarza艂. - Mnie si臋 zdaje, 偶e cho膰by do domowej, braterskiej wojny przysz艂o, na bied臋, to szcz臋艣liwy, kto do niej nie b臋dzie zmuszony, A wy, mo艣ci rotmistrzu, tak si臋 na ni膮 rwiecie, jakby ona przysmakiem by艂a?

- Rw臋 si臋 do niej, cho膰 wiem, 偶e ona 艣wi臋tokradzk膮 jest i niegodziw膮 - wo艂a艂 Bajbuza - Ale w艂a艣nie najwi臋kszy to dow贸d po艣wi臋cenia dla Rzeczypospolitej, gdy cz艂owiek jej s艂u偶y A偶 do takiego terminu, krwi braterskiej! P艂aka膰 b臋d臋 na pobojowisku, Ale gdy idzie o uspokojenie, o zako艅czenie tego zgorszenia, tej sromoty, chc臋 i艣膰 jako drudzy i obowi膮zku dope艂ni膰.

Wi臋c, chocia偶 rotmistrz jeszcze zaledwie m贸g艂 si臋 z 艂贸偶ka d藕wign膮膰, Szczypiora wyprawi艂, Aby kopijnik贸w na nowo dobiera艂 i dope艂nia艂, bo przyrzek艂 hetmanowi, 偶e z nimi przyci膮gnie. Chor膮偶y chwilami tylko do Krakowa m贸g艂 zagl膮da膰, reszt臋 czasu kopijnikom po艣wi臋caj膮c.

O ca艂ej tej przygodzie rotmistrza, jego samowolnym uwi臋zieniu i wyswobodzeniu, innego czasu pewnie by m贸wiono wiele, Ale teraz tyle by艂o co dzie艅 nowych powie艣ci, tyle rokoszowych gadek, 偶e o Bajbuzie nikt nie my艣la艂.

Ca艂y miesi膮c kwiecie艅 i maj up艂yn臋艂y tak w pustym Krakowie na przys艂uchiwaniu si臋 temu, co tu z Warszawy dochodzi艂o. Jednego dnia powiadano, 偶e sejm si臋 odprawia艂 niczym nie zam膮cony, A rokoszanie coraz s艂abli, bo ich odst臋powali nawet przyjaciele wojewody, drugiego g艂oszono, 偶e w pobli偶u od Warszawy stoj膮cy obozem rebelizanci mieli na miasto naj艣膰 i sejm rozp臋dzi膰.

Wszystko to tak niecierpliwi艂o ju偶 Bajbuz臋, 偶e gdy rana bliska by艂a zupe艂nego zagojenia, A on czu艂 si臋 na si艂ach, wr臋cz Ochockiemu zapowiedzia艂, 偶e pod koniec czerwca b膮d藕 co b膮d藕, cho膰by z r臋k膮 na opasce, z kopijnikami do Warszawy wyruszy.

- R贸b sobie co chcesz, A ja com postanowi艂, nie cofn臋 - m贸wi艂 Bajbuza - d艂u偶ej czeka膰 nie mog臋. Wedle moich wiadomo艣ci i przewidywania, je艣li si臋 rzeczy nie zmieni膮, kr贸l po sko艅czonym sejmie w pole przeciwko rokoszanom wyci膮gnie, A ja na贸wczas przy hetmanie musz臋 by膰.

Szcz臋艣ciem dla doktora i dla rotmistrza, rana si臋 oko艂o tego czasu ca艂kowicie zabli藕ni艂a, smarowaniami tylko i wannami * z zi贸艂 r贸偶nych Ochocki chorego stara艂 si臋 pokrzepi膰, tak Aby m贸g艂 niewygody wyprawy znie艣膰 bez szwanku. Sam za艣 Bajbuza tak si臋 ju偶 czu艂 i na duchu, i na ciele silnym, 偶e nie czekaj膮c ko艅ca czerwca, z Krakowa postanowi艂 wyruszy膰. Zabiera艂 z sob膮 Kali艅skiego, kt贸ry jako dworak za 偶yciem w Antykamerze i 艂apaniem w niej p艂otek zat臋skni艂. Wiosna by艂a bardzo pi臋kna i podr贸偶 ta z kopijnikami, ludem weso艂ym A ochoczym, obiecywa艂a si臋 jak przeja偶d偶ka przyjemna, bo po drodze o rokoszanach s艂ycha膰 nie by艂o.

Wanny - tu: k膮piele ( przyp. red.).

Jednego wi臋c poranku pogodnego, za Bram膮 Floria艅sk膮 po艂膮czywszy si臋 z chor膮gwi膮 swoj膮, kt贸r膮 powita艂 niemal ze 艂zami, Bajbuza po mszy 艣wi臋tej i b艂ogos艂awie艅stwie, 鈥淏ogurodzic臋鈥 kazawszy za艣piewa膰, wyjecha艂 w towarzystwie Kali艅skiego i Szczypiora. Czu艂 si臋 jakby odrodzonym, znowu na ko艅 wsiad艂szy, z szabl膮 u boku, z koncerzem u nogi, z sahajdakiem na plecach, w艣r贸d starych towarzysz贸w broni.

- Bo偶e m贸j - zawo艂a艂 - na co艣 si臋 i niewola przyda艂a, bom nigdy tak swobody rozkoszy nie czu艂, A ni膮 si臋 nie cieszy艂 jako teraz, A ju偶 w tym zamkni臋ciu srogim niejeden raz my艣li przychodzi艂y, 偶e mi B贸g nie dozwoli swobodnie oddycha膰 powietrzem tej ziemi!

I 艂zy mia艂 na powiekach.

W najweselszym usposobieniu, bez po艣piechu zbytniego jechali tak, koni nie zm臋czaj膮c, ku Warszawie, A po drodze ju偶 dochodzi艂y ich wi艣ci, 偶e kr贸l w艂a艣nie si臋 sposobi艂 wyj艣膰 w pole, bo wszelkie pr贸by porozumienia si臋 rozchwia艂y, A Zebrzydowski kr贸la ju偶 w Zygmuncie zna膰 nie chcia艂.

Si艂y jego, po艂膮czone z Radziwi艂艂owskimi, Herburtowymi i szlachta z Wielkopolski przez Smoguleckiego 艣ci臋gni臋ta, przewy偶sza膰 mia艂y te, kt贸rymi 呕贸艂kiewski, Potocki i Chodkiewicz rozporz膮dzali. Ale regali艣ci rachowali na to, i偶 kwarciany 偶o艂nierz karniejszy by艂 i sta艂 jeden za wielu rokoszan.

Wieczorem jako艣 przysz艂o oddzia艂owi Bajbuzy do miasta wchodzi膰, A nikt tego nie przewidywa艂, 偶e rozchodz膮cy si臋 w艂a艣nie sejm, rozje偶d偶aj膮cy senatorowie, ich dwory, kupcy, kt贸rych do miasta 艣ci膮gn臋艂o sejmowanie, tak ulice zape艂niali, i偶 wcisn膮膰 si臋 by艂o trudno. Op贸藕ni艂o to znacznie na wieczorn膮 godzin臋 obrachowane przybycie rotmistrza, A Szczypior, pomimo najsilniejszych stara艅, z kopijnikami swymi inaczej jak noga za nog膮 ci膮gn膮膰 nie m贸g艂, co chwila to ogromnymi wozami, to 艣ciskiem pijanej gawiedzi, to nawet trzodami byd艂a hamowany w pochodzie. Wjazd za艣, na kt贸ry chor膮偶y rachowa艂, 偶e oczy warszawianek i mieszcza艅stwa 艣ci膮gn膮膰 powinien, wcale nawet postrze偶onym nie by艂, tak Warszawa wypr贸偶niaj膮ca si臋 zaj臋ta by艂a tymi, kt贸rych 偶egna艂a.

Rotmistrz z Kali艅skim, cho膰by byli mogli po艣pieszy膰 przodem do dworku, nie chcieli Szczypiora z jego kopijnikami zostawia膰 za sob膮. Sz艂o za艣 w cia艣niejszych uliczkach tak opornie i nie bez zatarg贸w i k艂贸tni, 偶e nieustannie stawa膰 musieli, niekiedy si艂膮 wozy ruguj膮c i przej艣cie sobie czyni膮c. Nigdy 偶aden z nich Warszawy nie widzia艂 tak wzburzonej, tak nabitej ludno艣ci膮 najrozmaitsz膮, A tak razem rozszala艂ej i wrzawliwej. Zdawa艂o si臋, jakby co艣 z rokoszu za murami jej rozko艂ysanego i tu si臋 czu膰 dawa艂o. Kali艅ski, kt贸ry wprost na zamek jecha艂, po偶egnawszy rotmistrza, nazajutrz mu si臋 obieca艂 z wiadomo艣ciami, kt贸rych jeszcze tego wieczora spodziewa艂 si臋 podostatkiem przyzbiera膰.

Na placu, kt贸ry na ob贸z dla 偶o艂nierzy umy艣lnie naj臋ty by艂 i przeznaczony, kopijnicy znale藕li wozy nie uprz膮tni臋te w por臋 i to znowu roz艂o偶enie si臋 op贸藕ni艂o. S艂owem, noc nadchodzi艂a ju偶, gdy Szczypior i Bajbuza, uznojeni, w ostatku do izby weszli, gdzie im wieczerz臋 zastawiono i rotmistrz zbroj臋 z piersi zrzuciwszy, r臋k臋 wyci膮gn膮艂, Aby okaza膰, 偶e ni膮 w艂ada jak dawniej i znu偶enia nie czuje.

- Spoczynek si臋 nam nale偶y - rzek艂 - zarobili艣my na艅 dzi艣 lepiej ni偶 dni innych, bo do Warszawy si臋 dosta膰 by艂o trudno, jakby do twierdzy, kt贸rej nieprzyjaciel broni; Ano, odetchniemy!

Szczypior okna otwiera艂. Oba byli weso艂ej my艣li. Wtem z dala g艂ucha wrzawa jaka艣 dziwna dosz艂a ich usz贸w.

- Miasto dysze i chrapie - roze艣mia艂 si臋 Bajbuza - sen ma ci臋偶ki.

- Ba - odpar艂 Szczypior - co艣 to nie na sen patrzy! Pos艂uchajcie!

Oba stan臋li w otwartym oknie. Od strony Starego Miasta i Zamku g艂uche warczenie t艂umu, przerywane krzykami, s艂ycha膰 by艂o. Szum opr贸cz tego i trzask jaki艣 ponad t臋 fal臋 g艂os贸w zmi臋szanych si臋 wyrywa艂.

- Ale偶 to p贸艂noc blisko, A ta gawied藕 miejska uspokoi膰 si臋 nie mo偶e! - zawo艂a艂 Bajbuza.

- Gawied藕 miejska? - podchwyci艂 Szczypior. - Nie, to chyba poczty jakie i ciury od pa艅skich dwor贸w burdy wyprawiaj膮; Ale偶 przy kr贸lu stra偶e s膮 i marsza艂ek od tego, Aby w pobli偶u zamku wrzawy takiej nie dopu艣ci艂. C贸偶 to ma znaczy膰?

- W istocie niepoj臋ty nie艂ad pod bokiem dworu, pod zamkiem samym.

M贸wili jeszcze, gdy na ciemnym niebie, w stronie, z kt贸rej wrzaw臋 s艂ycha膰 by艂o, naprz贸d s艂abe 艣wiat艂o si臋 rozla艂o szeroko, potem jasny p艂omie艅 buchn膮艂 do g贸ry.

- Gore! Gore! - da艂y si臋 s艂ysze膰 krzyki w ulicy.

- Gore!

Gorza艂o w istocie i po偶ar ju偶 by艂 tak gwa艂towny, 偶e wkr贸tce nawet oddalone ulice czerwonym odblaskiem swym rozja艣ni艂. Dzwony u fary, u Panny Marii, u Bernardyn贸w i Jezuit贸w j臋cze膰 pocz臋艁y.

Z pocz膮tku st艂umiony 贸w gwar zmieni艂 si臋 w straszliwy ryk jakby zrozpaczonej ludno艣ci. Co 偶y艂o, wybiega艂o na ulic臋, kupcy uciekali z wozami, kt贸re sobie drog臋 zapiera艂y, 艣cisk nie dawa艂 Ani uchodzi膰, Ani przybiec na ratunek.

W mgnieniu oka Bajbuza i Szczypior, lekkie tylko zbroje na piersi wzi膮wszy, krzykn臋li na czelad藕 i biegli ju偶 ku Zamkowi, gdy偶 ogie艅 zdawa艂asi臋 w tamtej szerzy膰 stronie. Ale szablami przysz艂o torowa膰 sobie drog臋, tak wsz臋dzie t艂umu obcych i mieszczan pe艂no by艂o i nabito. Uchodz膮cy wo艂ali, 偶e budy i kramy na Starym Mie艣cie zaj臋艂y si臋 pierwsze, A ogie艅 szybko rozni贸s艂 po s膮siednich domach. Zamek, fara, budowy bli偶sze ogniem po偶aru ca艂e by艂y oblane. Przed bramami zastali stra偶e kr贸lewskie. Myszkowskiego na koniu, kupy mieszczan lamentuj膮cych, kt贸rzy nie wiedzieli, jak ratowa膰 siebie i miasto. Wydawano rozkazy na pr贸偶no.

Tymczasem ten sam mot艂och, co ogie艅 podrzuci艂 pod bogate sklepy kupc贸w perskich na sejm przyby艂ych, rozrywa艂 ju偶 towary, pl膮drowa艂 i rabowa艂 nie tylko budy p艂on膮ce, Ale domy mieszczan, z kt贸rych starano si臋 co艣 ratowa膰. Pop艂och w艣r贸d ciasnego rynku, na uliczkach w膮skich panowa艂 straszny; nitk nie umia艂 i nie 艣mia艂 Ani p艂omieni szerz膮cych si臋 zalewa膰, Ani budowli i dach贸w od p艂on膮cych ju偶 oddzieli膰, Aby szerzenia si臋 ognia nie dopu艣ci膰.

Bajbuza wpo艣r贸d tego zam臋tu znalaz艂 si臋 w swoim 偶ywiole, otrze藕wiony, przytomny, m臋偶ny. Jednym rzutem oka obj膮wszy po艂o偶enie, obrachowawszy niebezpiecze艅stwo zagra偶aj膮ce Zamkowi, przypomniawszy sobie, i偶 rokoszanie stali nie dalej, jak pod Jeziorn膮, i 偶e wzniecony po偶ar m贸g艂 by膰 ich dzie艂em, z kt贸rego zamierzali korzysta膰, sam pobieg艂 ku zamkowej bramie, A Szczypiora odprawi艂 z rozkazem, Aby kopijnicy na ko艅 siedli i na stra偶 do kr贸la przybywali.

Gdy przerzynaj膮c si臋 przez skupione w ulicach i przera偶one gromady ludu, dworskie czeladzie senator贸w, czelad藕 rzemie艣lnicz膮, Bajbuza dobi艂 si臋 do wr贸t Zamku ju偶 zapartych i przez Myszkowskiego obwarowanych stra偶膮, znalaz艂 w pierwszym podw贸rcu kr贸la samego, ubranego jak do wsi膮dzenia na ko艅, otoczonego urz臋dnikami i dworem swoim. Zygmunt III i w tej chwili tak gro藕nej, w kt贸rej w istocie nadej艣cia rokoszan spodziewa膰 si臋 by艂o mo偶na, nie straci艂 swej zimnej krwi i przytomno艣ci. Sta艂, w r臋ku cisn膮c r贸偶aniec z krzy偶ykiem i niekiedy p贸艂s艂owy rozkazy wydaj膮c. Ojciec Bernard, kilku jezuit贸w, dow贸dcy stra偶y byli przy nim. Myszkowski konno u wr贸t ustawia艂 wojsko, kt贸rego cz臋艣膰 hetman sam wyprowadzi艂 za miasto ku Jeziornie, Aby na wszelki wypadek nie dopu艣ci膰 napa艣ci do mur贸w. W tej chwili w艂a艣nie kr贸lowa z Urszul膮 Meyerin, z dzie膰mi i ca艂ym fraucymerem swoim wychodzi艂a z Zamku i skierowa艂a si臋 ku ko艣cio艂owi farnemu, gdzie ju偶 przed wielkim o艂tarzem kap艂an sta艂 z b艂agaln膮 modlitw膮 i organ si臋 rozlega艂 wielkim g艂osem pie艣ni: 鈥溑泈i臋ty Bo偶e鈥!

Powaga tego kr贸lewskiego dworu, obojga pa艅stwu, s艂ug nawet, kt贸re przestrachu okazywa膰 nie 艣mia艂y, zapatruj膮c si臋 na kr贸la i kr贸low臋, wzbudza艂a poszanowanie. Jakby za procesj膮 ci膮gn臋艂y zakwefione niewiasty kr贸lowej, mierzonym krokiem z modlitw膮 na ustach spokojn膮. Tylko na oczach kr贸lowej, gdy pomija艂a m臋偶a, kt贸ry wydawa艂 rozkazy i odbiera艂 doniesienia, blask po偶aru odbi艂 si臋 we 艂zach u powiek zwieszonych.

Nawet w tej strasznej godzinie Zygmunt umia艂 majestat sw贸j utrzyma膰 i wszelki okaz wzruszenia przyt艂umi膰 w sobie. Gdy marsza艂ek Myszkowski, podkomorzanie, komornicy zaledwie zdyszani i rozgor膮czkowani m贸wi膰 mogli, kr贸l odzywa艂 si臋 ze spokojem i ch艂odem dni powszednich.

Ukazanie si臋 Bajbuzy, kt贸rego umia艂 ceni膰 Myszkowski i wszyscy dworacy kr贸la, powitano z rado艣ci膮. Sam Zygmunt da艂 mu znak g艂ow膮, 偶e go pozna艂 i rad mu by艂, A 偶e z dala Ani go przywo艂a膰, Ani przem贸wi膰 nie m贸g艂 do niego, wys艂a艂 komornika z rozkazem, Aby si臋 w zamku zatrzyma艂.

- Donie艣cie Najja艣niejszemu Panu - zawo艂a艂 rotmistrz - 偶e ja wprost z Krakowa przybywam i jeszczem nie mia艂 czasu obozem si臋 po艂o偶y膰, A kopijnikom moim kaza艂em, Aby si臋 tu natychmiast do strze偶enia osoby pa艅skiej stawili!

Zaj膮艂 si臋c miejsce u samej bramy rotmistrz, razem z dow贸dcami stra偶y cudzoziemskich czuwaj膮c, Aby ci偶by nie dopuszcza膰, kt贸ra A偶 pod wrota si臋 par艂a, oszala艂a strachem i zuchwalstwem grabie偶nik贸w, na Starym Mie艣cie sklepy i domy pod pozorem ratunku obdzieraj膮cych. Pomi臋dzy senatorami, u boku kr贸la si臋 znajduj膮cymi, panowa艂o to przekonannie, i偶 ogie艅, o kt贸rego pod艂o偶eniu nie w膮tpiono, umy艣lnie dla obudzenia przestrachu i nie艂adu rzucony, mia艂 pos艂u偶y膰 rokoszanom do naj艣cia na Warszaw臋 i kr贸la. Pomimo i偶 呕贸艂kiewski ju偶 przeciwko domniemanego napadu z cz臋艣ci膮 wojsk wyci膮gn膮艂 za mury i czuwa艂, nie uspokoi艂 si臋 dw贸r i wygl膮dano w艣r贸d miasta samego jakiego艣 wybuchu wcze艣nie przygotowanego. By膰 te偶 bardzo mog艂o, 偶e rokoszanie, zw艂aszcza zuchwa艂y Herburt, co艣 podobnego osnuli, lecz przytomno艣膰 hetmana i Myszkowskiego nie dopu艣ci艂a wykonania. Sko艅czy艂o si臋 na rabunku kupieckich sklep贸w i woz贸w, na ogromnych stratach w rynku Starego Miasta, kt贸rego domostwa zajmowa艂y si臋 z kolei jedne po drugich, staj膮c 艂upem p艂omieni i grabie偶y. Ratunek by艂 prawie niemo偶liwy, gdy偶 ogie艅 wkr贸tce takie przybra艂 rozmiary, tak gwa艂townie si臋 rozla艂 na wszystkie strony, 偶e dost膮pi膰 nawet do p艂on膮cych kamienic nie by艂o podobna. Ludzie z 偶yciem tylko starali si臋 z nich wydoby膰. Co chwila jaka艣 cz臋艣膰 zaj臋tych domostw zapada艂a si臋 z 艂oskotem, rozpryskuj膮c iskrami i g艂owniami po dachach s膮siednich i 艂o偶e ognia nowe 艣ciel膮c doko艂a rynku; co chwila 艂una szerzej si臋 rozlewa艂a po niebiosach nad miastem ca艂ym, A g艂os nawet dzwon贸w zaledwie w艣r贸d straszliwego wycia t艂um贸w i trzasku ogni niekiedy j臋kiem bolesnym s艂abo s艂ysze膰 si臋 dawa艂.

Nadci膮gaj膮cych kopijnik贸w swoich Bajbuza wprowadzi艂 na Zamek i na pierwszym u bram miejscu postawi艂 ze Szczypiorem.

Noc ju偶 ust臋powa艂a brzaskom poranka, Ale ponad Zamkiem i miastem g臋ste dymy i wyziewy po偶arne dnia nawet dojrze膰 d艂ugo nie dawa艂y.

Kr贸l z cz臋艣ci膮 dworu zwr贸ci艂 si臋 ku ko艣cio艂owi, gdzie kap艂an wyszed艂 z pierwsz膮 msz膮 艣wi臋t膮, wys艂ucha艂 jej razem z rodzin膮, kl臋cz膮c i modl膮c si臋 zawsze z tym samym spokojem, kt贸rego dochodz膮ce do ko艣cio艂a wrzaski nie mog艂y zm膮ci膰, i zostawuj膮c kr贸low臋 na modlitwie, gdy偶 dop贸ki trwa艂 ogie艅, nie chcia艂a na Zamek powraca膰, sam stan膮艂 wpo艣r贸d swych stra偶y, Aby wiedzie膰, co si臋 w mie艣cie i na przedmie艣ciach dzia艂o.

Spodziewane jednak wtargni臋cie rokoszan, gdy dzie艅 bia艂y przez nagromadzone dymy przedar艂 si臋 nare艣cie, coraz mniej okaza艂o si臋 mo偶liwym. Hetman dawa艂 zna膰, i偶 jego stra偶e, kt贸re rozes艂a艂 dla powzi臋cia j臋zyka, nigdzie oddzia艂u 偶adnego, opr贸cz lu藕nych picownik贸w, nie spotka艂y.

Jedno wi臋c niebezpiecze艅stwo gro藕ne za偶egnane zosta艂o, Ale po偶ar w rynku tak si臋 wzm贸g艂 i spot臋偶nia艂, 偶e nie tylko bli偶szym ko艣cio艂om i gmachom, Ale samemu zagra偶a艂 Zamkowi. Musia艂 Myszkowski na dachach ludzi posadza膰 opatrzonych w haki i kub艂y z wod膮, kt贸rzy padaj膮ce tu nieustannie 偶u偶le i iskry gasili.

Z tej pieczo艂owito艣ci o gaszenie ognia, kt贸ra o wszystkim zreszt膮 zapomnie膰 kaza艂a, korzystali rabusie, bezkarnie uchodz膮c z 艂upami za miasto i wybieraj膮c drogi, na kt贸rych wojsko ich nie mog艂o przytrzyma膰. Ma艂a tylko liczba kupc贸w, kt贸rzy ju偶 towar sw贸j w wozach mieli na艂adowany i przed po偶arem za mury miejskie wyci膮gn臋li, zdo艂a艂a mienie swe ocali膰.

Nadchodz膮cy dzie艅 straszliwy odkry艂 obraz zniszczenia w rynku, w kt贸rym doko艂a sta艂y tylko okopcone mur贸w szcz膮tki, 艣ciany sczernia艂e kamienic, kominy, A w 艣rodku gorza艂y jeszcze kupy gruz贸w, do kt贸rych ludno艣膰 dosta膰 si臋 nie mog艂a, Aby z nich co艣 ocali膰. Ani pacho艂kowie miejscy, Ani urz膮d nic tu nie m贸g艂 w chwili rozprz臋偶enia powszechnego i nie艂adu, gdy ka偶dy my艣la艂 tylko o sobie, 偶ycie lub ostatki w艂asnego ratuj膮c mienia.

Nad rankiem ogie艅 cokolwiek u艣mierza膰 si臋 pocz膮艂, Ale niebezpiecze艅stwo trwa艂o jeszcze, i tak wojsko, jak dw贸r kr贸la pozosta膰 musia艂 na stra偶y. Kr贸lowej dot膮d z ko艣cio艂a wyprowadzi膰 nie zdo艂ano. Oko艂o po艂udnia dopiero szerzeniu si臋 dalszemu ognia zapobiec si臋 uda艂o, Albo raczej sam on grubymi murami wysoko podniesionymi zosta艂 wstrzymany. Wojsko jednak nie zesz艂o ze stanowisk swoich i dw贸r tylko z kr贸lem i senatorami do komnat m贸g艂 powr贸ci膰. Na ostatek i kr贸low臋 panna Urszula Meyerin, kt贸ra po kilkakro膰 wchodzi艂a i powraca艂a do ko艣cio艂a, zdo艂a艂a nam贸wi膰, Aby z dzie膰mi na Zamek spocz膮膰 po tej straszliwej nocy wr贸ci艂a.

Och艂oni臋to z przestrachu, A chocia偶 straty poniesione przez miasto by艂y bardzo dotkliwe, musiano sobie winszowa膰 jeszcze, 偶e si臋 nie zi艣ci艂o przewidywanie, jakoby rokoszanie z zami臋szania tego korzysta膰 chcieli. Czujno艣膰 hetmana, dw贸ch Potockich i marsza艂ka Myszkowskiego zapobieg艂a mo偶e zuchwa艂emu targni臋ciu si臋, kt贸re wszyscy przewidywali. 呕e pod Jeziorn膮 w obozie czuwano i oczekiwano na jakie艣 has艂o noc ca艂膮 i powitano 艂un臋 na niebie rado艣nie, o tym p贸藕niej si臋 przekonano z opowiada艅 pobranych je艅c贸w.

Bajbuza, chocia偶 po podr贸偶y ludzie i konie wielce wypoczynku potrzebowali, nie zszed艂 te偶 ze swego stanowiska u wr贸t zamkowych, A偶 dobrze z po艂udnia, gdy kwarcianych cz臋艣膰 powr贸ci艂a do miasta i zast膮pi膰 mog艂a jego kopijnik贸w. Sam marsza艂ek Myszkowski, kt贸ry o nim wiedzia艂 i pami臋ta艂, powo艂a艂 do siebie. Rotmistrz znalaz艂 go rozci膮gni臋tego na 艂o偶u i ledwie dysz膮cego ze znu偶enia, po ca艂onocnym niepokoju i krz膮taninie si臋 w艣r贸d p艂omieni i ci偶by ludu. S艂abym g艂osem przywita艂 go Myszkowski:

- Pan B贸g was tu w por臋 przyprowadzi艂 - rzek艂 - bo cho膰 na poz贸r pr贸偶n膮 stra偶 sprawiali艣cie u wr贸t, przekonany jestem, 偶e tylko czujno艣膰 nasza i pr臋dkie opami臋tanie si臋 ocali艂o nas od gorszego daleko. Rokoszan贸w i Zebrzydowskiego r臋ka w tym widoczna. Pos艂u偶yli si臋 tylko mot艂ochem, kt贸ry dla siebie z tego skorzysta艂. Teraz za艣, gdy niebezpiecze艅stwo to przesz艂o, jedno nam pozostaje, d艂u偶ej ju偶 rokoszu nie cierpie膰, kt贸ry nam tchn膮膰 i spocz膮膰 nie daje. I艣膰 potrzeba na nich, rozpr贸szy膰 i okaza膰, 偶e bezkarnie nadal m膮ci膰 nie da kr贸l dla prywaty pokoju Rzeczpospolitej; Ale pan to jest 艂agodno艣ci niewyczerpanej, dobroci serca zbyt wielkiej, chrze艣cija艅skiego mi艂osierdzia i cierpi za te swe cnoty.

Myszkowski przypomnia艂 sobie dopiero uwi臋zienie Bajbuzy i podnosz膮c si臋 na 艂o偶u, spyta艂:

- C贸偶e艣 to, waszmo艣膰, w szponach by艂 u Zebrzydowskiego? Jakim cudem ci si臋 z nich wydoby膰 uda艂o?

- Nie warto opowiada膰 - rzek艂 Bajbuza. - Ze wszystkiego najci臋偶sz膮 dla mnie by艂a niewola, A potem rana odniesiona, kt贸ra mnie w Krakowie tak d艂ugo wstrzyma艂a. Teraz jestem na pos艂ugi kr贸la i pana hetmana, A g艂osuj臋 te偶, Aby spraw臋 t臋 nieszcz臋艣liw膮 zatargu braterskiego jakimkolwiek kosztem raz zako艅czy膰.

- Bez krwi nie b臋dzie jej ko艅ca! - zawo艂a艂 Myszkowski. - Straszna to rzecz wyrok taki wydawa膰, lecz dop贸ki Zebrzydowski A Herburt 偶ywi b臋d膮, p贸ty my spokoju nie skosztujemy. Kr贸l pos艂y za pos艂ami, uniwersa艂y s艂a艂 za uniwersa艂ami do ob艂膮kanych, zwleka艂, cierpia艂, na ostatek mieczem musi rozstrzygn膮膰, czego 艂askawo艣ci膮 nie m贸g艂. Nagrody chc膮 za to jeszcze, 偶e kr贸la zbezcze艣ciwszy, Rzeczpospolit臋 na obozy rozdar艂szy, grawamin贸w nie dowi贸d艂szy, racz膮 si臋 sk艂oni膰 do pacyfikacji! A c贸偶 by dla cnotliwych pozosta艂o?

Westchn膮艂 Myszkowski.

- Gdyby艣 waszmo艣膰 z kopijnikami swymi, razem ze stra偶膮 kr贸la przy dworze m贸g艂 pozosta膰, ch臋tnie by to kr贸l widzia艂. Je偶eli wi臋c pan hetman was nie po偶膮da gwa艂tem, b膮d藕cie z nami i dotrwajcie do spodziewanego rych艂o ko艅ca.

- Rad pos艂usznym b臋d臋 - odpar艂 Bajbuza - byle艣my istotnie ko艅ca i pokoju doczeka膰 mogli i 鈥淭e Deum laudamus鈥 za艣piewa膰... A, gdyby bez krwi rozlewu si臋 obesz艂o!

Marsza艂ek potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Da艂by B贸g, Ale s膮 winy, kt贸rych nic obmy膰 pr贸cz krwi nie mo偶e.




Rozdzia艂 IX

Noc dnia 29 czerwca 1607 roku w obozie kr贸lewskim, kt贸ry na kr贸tki spoczynek zaledwie roz艂o偶ono, sposobi膮c si臋 do dalszego pochodu, dozwala艂a przeczuwa膰, i偶 dzie艅 po niej nast膮pi膰 maj膮cy Albo spraw臋 rokoszu rozstrzygnie, lub przynajmniej o krok posunie dalej.

W blisko艣ci kr贸lewskich namiot贸w, kt贸rych cz臋艣膰 tylko rozbito, Bajbuza ze swym wiernym Szczypiorem le偶eli na ziemi, rozes艂awszy woj艂oki, i gwarzyli po cichu. Przed nimi na drewnianej misce rzucone by艂o pokrajane mi臋so jakie艣 i po艂amany chleb, obok sta艂a ba艅ka i dwa kubki, Ale oba oni o jadle i napoju najmniej my艣leli w tej chwili. Bajbuza duma艂 z czo艂em namarszczonym, zestarza艂y jak膮艣 bole艣ci膮 wewn臋trzn膮. Szczypior odr臋twia艂y si臋 zdawa艂 ze znu偶enia. Kiedy niekiedy ogl膮dali si臋 na siebie i mieniali s艂贸w kilka urywanych.

Od obozowisk szeroko roz艂o偶onych na r贸wninie dochodzi艂 tylko szmer g艂uchy i r偶enie, poruszanie si臋 woz贸w i koni; ludzkich g艂os贸w s艂ycha膰 prawie nie by艂o. Cisza jaka艣 uroczysta, podobna do tej, kt贸re poprzedzaj膮 burze, przygniata艂a te t艂umy. Rotmistrz w sobie by艂 zatopiony.

- Hetman ich przecie偶 zdo艂a艂 nawr贸ci膰 - zamrucza艂 do Szczypiora. - Nie obwiniam ich, sami艣my na to niemal patrzyli, 偶e si臋 pomi臋dzy naszych ci膮gle rokoszanie nasy艂ani przez herszt贸w wciskali i przeciwko rozlewowi krwi braterskiej Aposto艂owali. Z tego posz艂o, 偶e teraz kwarciani pocz臋li si臋 waha膰 i g艂o艣no zapowiedzieli, 偶e na rokoszan i艣膰 A z braci膮 bi膰 si臋 nie chc膮. Jeszcze to szcz臋艣cie, 偶e poczciwie si臋 z tym o艣wiadczyli, A nie zdradzili w ostatniej godzinie!

- Abo偶 pewnymi by膰 mo偶emy, 偶e si臋 to nie stanie? - zamrucza艂 Szczypior. - Prawda, hetman ich przekona艂, 偶e przy kr贸lu i prawie sta膰 powinni, 偶e rozlewu krwi oni na sumieniu mie膰 nie b臋d膮, bo kr贸la i wojsko zmuszono do tego, poszli skonwinkowani, * Ano, kto to przewidzi, czy ich nie poba艂amuc膮 znowu? Niepodobna si臋 dopilnowa膰 - m贸wi艂 dalej Szczypior. - Kt贸偶 tu dojdzie, z jakiego cz艂ek obozu, do kogo nale偶y? Rokoszan mn贸stwo si臋 w艂贸czy; 偶eby jak pilnowa膰...

Skonwinkowany ( z 艂ac.) - przekonany.

- Tak, tak, straszna to wojna - odzywa艂 si臋 Bajbuza. - Bodaj by艂a pierwsz膮 i ostatni膮!

Wtem od namiot贸w kr贸lewskich nadbieg艂 Kali艅ski, otulony opo艅cz膮, bo go febra trz臋s艂a.

- Wiecie - rzek艂 g艂osem poruszonym - wiecie? Ostrogski stoi osobno obozem za Wis艂膮. Posy艂ali do niego... odpowiada ni to, ni owo. Kr贸l na niego rachowa艂, A kat go wie!

- Jam nigdy nie liczy艂! - przerwa艂 Bajbuza. - Jak by艂 od pocz膮tku, tak pozosta艂 na dwu sto艂kach. Czeka ko艅ca, A potem skoczy gry藕膰 powalonego na ziemi. Ale kiedy Stadnickiego bracia odci膮gn臋li, to te偶 co艣 znaczy. Bez Diab艂a Zebrzydowski s艂abszy.

- Jest Herburt - zamrucza艂 Szczypior.

Z mrok贸w nocnych ukaza艂a si臋 posta膰 nowa; by艂 to rotmistrz, stary Gurski, kt贸rego Bajbuza jako 偶o艂nierza ceni艂 bardzo. Wl贸k艂 si臋 krokami powolnymi i stan膮艂. Obie pi臋艣ci sobie do czo艂a przy艂o偶y艂.

- A bodaj ich milion kro膰 sto tysi臋cy... tych niegodziwych, co t臋 wojn臋wymy艣lili! Przyjdzie do bitwy, kt贸偶 tu rozpozna druha od nieprzyjaciela? A to偶 bracia przeciw rodzonym! Bodaj z piek艂a nie wyle藕li!

Kali艅ski, kt贸remu si臋 usta trz臋s艂y, rzek艂:

- Dlatego ja dot膮d kwiarcianych nie jestem pewny... maj膮 wstr臋t.

Wszyscy ci臋偶ko wzdychali.

- Odpowie przed Bogiem, kto to sprawi艂! - potwierdzi艂 Bajbuza.

- Czy Diabe艂 przeszed艂 do nas? - zapyta艂 Gurski.

- Nie - rzek艂 Bajbuza - Ale od wojewody odsta艂 i porzuci艂 go.

- Sk膮d mu ten rozum?

Milczeli wszyscy.

- Strategia mo偶e - zamrucza艂 Bajbuza. - Z diab艂ami trzeba by膰 ostro偶nym.

- Cho膰 Ostrogski si臋 nie przy艂膮czy, A Stadnicki go opu艣ci艂, przecie偶 Zebrzydowski z Herburtem maj膮 ludzi kilkana艣cie tysi臋cy.

Gwarzyli tak, gdy w oddaleniu od hetma艅skiego namiotu tr膮bka si臋 s艂ysze膰 da艂a, A na to has艂o zacz臋艂y si臋 odzywa膰 zaraz inne i w ca艂ym obozie wszystko si臋 poruszy艂o.

- W poch贸d! Na konie! - zawo艂a艂, 艣piesznie zawracaj膮c si臋, stary Gurski. - Nie dali czasu nawet nakarmi膰 koni, Ale... Niech si臋 raz to sko艅czy!

Szczypior zerwa艂 si臋 z ziemi i pobieg艂 na zwiady do niedalekiej kr贸lewskiej stra偶y. W namiocie, kt贸ry umy艣lnie na ten cel za kr贸lem wo偶ono, odprawia艂a si臋 pierwsza msza 艣wi臋ta, kt贸rej on i kilkana艣cie os贸b, kl臋cz膮c, pobo偶nie s艂ucha艂o. 呕贸艂kiewski sta艂 ju偶 we zbroi i he艂mie, got贸w na ko艅, bu艂aw臋 maj膮c za pas zatkni臋t膮. Z drugiej strony byli dwaj Potoccy; Chodkiewicza nie dostrzeg艂 chor膮偶y. Zaledwie ksi膮dz prze偶egna艂, gdy wszyscy 艣piesznie rozpierzcha膰 si臋 zacz臋li.

- Zebrzydowski stoi pod Wark膮 i przeprawi艂 si臋 ju偶 przez Pilic臋, Ale go po艣pieszywszy zastaniemy jeszcze w tym miejscu. Musimy ci膮gn膮膰 zaraz - rzek艂 hetman, witaj膮c kr贸la.

Zygmunt pos艂ucha艂, i doda艂 z rezygnacj膮 cz艂owieka, kt贸ry musi si臋 podda膰 konieczno艣ci:

- Ci膮gnijmy wi臋c.

- Trzeba po艣pieszy膰 - rzek艂 zbli偶aj膮cy si臋 Stefan Potocki.

Z t膮 sam膮 ch艂odn膮 oboj膮tno艣ci膮 艂agodn膮 kr贸l szepn膮艂:

- Po艣pieszajmy.

Zygmunt zbroj臋 te偶 ju偶 lekk膮 mia艂 na sobie. W oczach jego, twarzy, postawie, ruchu, g艂osie, wyrazie rys贸w by艂o to niewolnicze zdanie si臋 na Opatrzno艣膰, kt贸re m臋stwo i nieustraszono艣膰 zast膮pi膰 mog艂o. Trwogi nie okazywa艂 najmniejszej. Wiedzia艂 on jak inni, 偶e losy si臋 za kilka godzin rozstrzygn膮膰 mia艂y, Ale nie czyni艂o to na nim najmniejszego wra偶enia. Modli艂 si臋 w duchu. Wiara w Opatrzno艣膰 czyni艂a go podobnym muzu艂manowi wierz膮cemu w fatalno艣膰. Nie drgn膮艂 mu 偶aden musku艂 twarzy, gdy na ko艅 wsiada膰 przysz艂o; b臋bny si臋 odezwa艂y, rozwini臋to szeleszcz膮ce w powietrzu chor膮gwie, tr膮by weso艂o, Ale krzycz膮co gra膰 zacz臋艂y. Ucich艂o potem i wielkim ch贸rem odezwa艂a si臋 jak ko艣cielny chora艂 powa偶na, odwieczna, tylekro膰 zwyci臋ska 鈥淏ogurodzica鈥 ze sw膮 zwrotk膮 o mi艂osierdzie do Boga: 鈥淜yrie elejson鈥

Kr贸l z g艂ow膮 spuszczon膮 jecha艂 zadumany.

Dzie艅 poczyna艂 si臋 robi膰 szybko i wiatr powsta艂 nagle, kt贸ry z ty艂u wojska wiej膮c, zapowiada艂, 偶e w razie spotkania z nieprzyjacielem, po do艣膰 d艂ugiej suszy wysch艂ej ziemi, poruszone py艂y w oczy mie膰 b臋dzie. Pierwszy uradowa艂 si臋 temu 呕贸艂kiewski. Konie r偶a艂y i prycha艂y weso艂o. Chmury nagromadzone na wschodzie rozst臋powa艂y si臋 i znika艂y. Wojsko sz艂o, sko艅czywszy pie艣艅, w uroczystym milczeniu, gdy偶 z dala ju偶, poza morkymi 艂膮ki i oparzeliskami za Pilic膮, jak okiem zajrze膰 wida膰 by艂o szeroko bardzo roz艂o偶one rokoszan贸w si艂y.

W wojsku kwarcianym bystre oko Bajbuzy dostrzeg艂o podejrzanego ruchu jakiego艣. Dano zna膰 do szykowania si臋 ku bojowi; kto mia艂 da膰 pierwszy znak i uczyni膰 krok stanowczy, dopiero si臋 tu mia艂o rozstrzyga膰. Rotmistrz jecha艂 u boku kr贸la, gdy Myszkowski da艂 mu zna膰, Aby si臋 zbli偶y艂 do niego.

- Zasz艂o co艣 niespodziewanego - rzek艂. - Widz臋 st膮d skupionych dow贸dc贸w kwarcianych przy hetmanie, kt贸ry 偶ywo rozprawia z nimi. Wstrzymano has艂o do boju. Po pu艂kach biegaj膮 ludzie. Kr贸l pyta艂 mnie ju偶 po kilkakro膰 oczyma, ja sam odjecha膰 nie mog臋, jed藕 prosz臋.

Bajbuza pu艣ci艂 si臋 zaraz ku kwarcianym, Ale ju偶 po drodze m贸g艂 si臋 przekona膰, jak 藕le sta艂y sprawy kr贸lewskie. W艣r贸d pu艂k贸w dawa艂y si臋 s艂ysze膰 g艂osy:

- My si臋 bi膰 nie b臋dziemy! Niech wojewoda krakowski poka偶e zdrajc贸w, my ich os艂ania膰 nie chcemy, niech gin膮! Za co si臋 ma la膰 krew nasza?

Wsz臋dzie poburzenie by艂o ogromne, A wybuch jego, z dawna przygotowany, w samym momencie, gdy si臋 ju偶 potyka膰 miano, przerazi艂 hetmana. Bajbuza znalaz艂 go otoczonym wykrzykuj膮c膮 starszyzn膮:

- My si臋 bi膰 nie b臋dziemy!

Gromadki po bokach rozprawia艂y g艂o艣no i okazywa艂y rozdra偶nienie wielkie.

Zobaczywszy Bajbuz臋, hetman poszed艂 ku niemu.

- Potrzeba radzi膰 - rzek艂 z krwi膮 zimn膮. - Nie zw膮tpi艂em jeszcze, i偶 zapobiegn臋 z艂emu, Ale o wydaniu dzi艣 bitwy mowy by膰 nie mo偶e, A je艣li nas teraz napadn膮, zgin臋li艣my. Rokosz we藕mie g贸r臋. Zdrajc贸w mieli艣my w szeregach. Z chor膮gwi pancernej Wiktorzyn Le艣nicki, Podwalski, Zubek, kilku innych uszli do rokoszan, has艂o obozowe im wydaj膮c i zapewniaj膮c, 偶e po艂owa kwarcianych bi膰 si臋 nie b臋dzie. Sp贸jrz, waszmo艣膰, co si臋 dzieje, pu艂ki si臋 mi臋szaj膮, 艂adu ju偶 dow贸dcy zaprowadzi膰 nie mog膮. Niech kr贸l b臋dzie spokojny, radzi膰 musimy, lecz 藕le stoimy na Boga! Jed藕... ja z pomoc膮 Bo偶膮 dzia艂a膰 b臋d臋.

Przera偶ony wiadomo艣ciami tymi Bajbuza zawr贸ci艂 do kr贸la i stra偶y jego, przed kt贸r膮 wyjechawszy, czeka艂 na niego Myszkowski.

- Panie marsza艂ku - odezwa艂 si臋 Bajbuza - przygotujcie kr贸la do niefortunnej wie艣ci. Hetmanowi kwarciani wypowiadaj膮 pos艂usze艅stwo, bi膰 si臋 nie chc膮. Z pancernych zbieg艂o kilku z has艂em do Zebrzydowskiego, wojsko 偶膮da uk艂ad贸w. Je偶eli w tej chwili ruszy na nas wojewoda, zgniecie nas nieochybnie i o sam膮 osob臋 kr贸la obawia膰 si臋 mo偶na, Ale 呕贸艂kiewski nie straci艂 energii.

Nie maj膮c si艂y odpowiedzie膰 nawet, Myszkowski zawr贸ci艂 do kr贸la. Natychmiast wydano rozkazy gwardiom, Aby otoczy艂y pag贸rek, na kt贸rym namiot rozbito. Zygmunt zsiad艂 z konia. Chocia偶 Myszkowski ca艂ej nie wyzna艂 mu prawdy, Ale i to, co przyni贸s艂, starczy艂o, Aby strwo偶y膰. Zygmunt jednak i teraz jeszcze nie okaza艂 obawy. Przywo艂a艂 do siebie jednego z potockich, wys艂a艂 go do hetmana, A sam wszed艂 do namiotu.

Po ca艂ym wojsku szerzy艂a si臋 ju偶 wie艣膰 o ucieczce Le艣nickiego, o oporze kwarcianych; w innych oddzia艂ach odzywa艂y si臋 te偶 g艂osy przeciwko wojnie.

- Po co si臋 bi膰 mamy? To sprawa domowa, niech si臋 sobie kr贸l uk艂ada z wojewod膮, my za to i naparstka krwi wytoczy膰 nie powinni艣my.

Szczypior, kt贸ry to rozumowanie s艂ysza艂, odpar艂 g艂o艣no:

- Pytam ja waszmo艣ci贸w, czy艣cie 偶o艂nierze, czy nie?

- Albo co?

- Bo u mnie 偶o艂nierzem tylko ten, co s艂ucha rozkazu i spe艂nia go, ja rozumu jego nie potrzebuj臋. A z moich kopijnik贸w kto mi si臋 zawaha i艣膰, gdy krzykn臋: 鈥淣aprz贸d!鈥 - w 艂eb mu strzel臋.

Niekt贸rzy zamilkli, inni burczeli:

- Niech nas prowadz膮 na Turka!

- A gdy sw贸j gorszy zdrajca i rabu艣 ni偶 on, to co.

Takie i tym podobne rozprawy si臋 toczy艂y wsz臋dzie po szeregach, w艣r贸d kt贸rych rokoszowie dro偶d偶e widocznie robi艂y *

Robi艂y - tu: fermentowa艂y, burzy艂y ( przyp. red.).

Szcz臋艣ciem dla kr贸la Zebrzydowski z tej godziny rozstroju nie umia艂 skorzysta膰. Le艣nicki zawiadomi艂 go o tym, co s艂ysza艂, i偶 na wojn臋 do Inflant w tych dniach miano tysi膮c ludzi od艂膮czy膰 i wysy艂a膰. Czeka艂, Aby si臋 to spe艂ni艂o i kr贸l jeszcze przez odej艣cie ich sta艂 s艂abszym. Zamiast wi臋c uderzy膰, wojewoda poci膮gn膮艂 dalej do Oro艅ska.

Tymczasem 呕贸艂kiewski nie znu偶enie by艂 czynnym, z dawna do niego przywi膮zani dow贸dcy pomagali mu dzielnie. Na gwa艂towne domagania si臋 o nowe uk艂ady, zni贸s艂szy si臋 z kr贸lem, hetman si臋 zgodzi艂 z tym, Aby nazajutrz rano z obu stron po trzydziestu m臋偶贸w z rycerstwa si臋 zjecha艂o w miejscu bezpiecznym, pomi臋dzy dwoma obozami, i warunki pokoju u艂o偶yli. Pos艂ano z wezwaniem tym do rokoszan, A tymczasem hetman nie zasypia艂. Nie pozosta艂 sam Ani na chwil臋, przywo艂uj膮c do siebie pan贸w regimentarz贸w, rotmistrz贸w, pu艂kownik贸w, starszyzn臋, tak 偶e im Ani sobie nie da艂 spoczynku:

- Uczyniono mnie, hetmanowi, i wam wszystkim, i ca艂emu narodowi srom. Znale藕li si臋 zdrajcy, co wojenne has艂o wydali; znale藕li si臋, co zbiegli z szereg贸w; znale藕li tacy, co kr贸lowi przysi膮g艂szy, chcieli go wyda膰 w r臋ce nieprzyjaci贸艂. Srom ten obmy膰 musimy.

Dow贸dcy rozgrzali si臋 tak偶e. Wszyscy oni potakiwali hetmanowi. Wiecz贸r zapad艂, Ale nikt na spoczynek i艣膰 nie my艣la艂, tym bardziej, 偶e 贸w Le艣nicki i Rudzi艅ski, kt贸rzy has艂o z obozu wynie艣li, zuchwale nazad do obozu powr贸cili i dalej w nim m膮ci膰 si臋 starali, Ale ich natychmiast pod stra偶 wzi臋to. Noc up艂yn臋艂a na burzliwych naradach po namiotach, kt贸re wypad艂y wszystkie przeciwko rokoszanom.

- M贸g艂 kto chcia艂 i艣膰 sobie do rokoszan i los Zebrzydowskiego dzieli膰 - m贸wili hetma艅scy. - Nikt nie trzyma艂 Ani broni艂, Ale kto przy kr贸lu zosta艂 i wierno艣膰 czci膮 rycersk膮 poprzysi膮g艂, strzyma膰 j膮 powinien.

Z nadzwyczajn膮 niecierpliwo艣ci膮 oczekiwano skutku narad, na kt贸re trzydziestu najprzedniejszych dow贸dc贸w wybrano. Opiera艂 si臋, jako m贸g艂, Bajbuza, Aby go i cze艣膰 ta, i m臋ka min臋艁a, lecz kr贸l go mie膰 chcia艂 mi臋dzy wybranymi.

Do dnia ruszyli pocztem pi臋knym do wsi mi臋dzy Wark膮 A Oro艅skiem po艂o偶onej, w kt贸rej zjazd by艂 naznaczony. Wojsko tymczasem mia艂o godzin kilka po偶膮danego spoczynku. Sposobiono si臋 tu nawet pozosta膰 d艂u偶ej, bo naj艣pieszniejsze uk艂ady godzin sporo zaj膮膰 musia艂y. Przepowiadano dni kilka, gdy oko艂o po艂udnia wys艂ani z obozu ukazali si臋 ju偶 z powrotem. Zbieg艂o si臋, co 偶y艂o, pod namiot hetmana, kt贸ry triumfowa艂, bo zgadywa艂, co si臋 sta艂o, A w艂a艣nie przeczu艂, 偶e inaczej by膰 nie mo偶e. Zamiast stawi膰 si臋 do uk艂ad贸w, rokoszanie poci膮gn臋li ku Oro艅skowi. Domy艣la膰 si臋 by艂o mo偶na, i偶 na Krak贸w zmierzali i ubiec go 艣pieszyli.

- Patrzcie偶 na ich dobr膮 wiar臋 i na ich ch臋膰 zgody i pokoju! - zawo艂a艂 do zebranych dow贸dc贸w hetman. - Oto jest przyby艂y z ich obozu pu艂kownik piechoty wojewody, Jan Da艂mata, ten wam po艣wiadczy, 偶e na Krak贸w id膮. Sto razy im wyci膮gali艣my r臋k臋, odpychali j膮 lub wy艣lizn臋li si臋, A wy dajecie im uwodzi膰? Wchodzicie w zbrodnicze zmowy i konszachty z rebelizantami?

G艂os 呕贸艂kiewskiego grzmia艂 gniewny.

- Srom mi za wojsko, kt贸rym dowodz臋! - doda艂.

Starszyzna ca艂a rzuci艂a si臋 ku niemu.

- Niech winni pokutuj膮, uczy艅cie przyk艂ad, Ale nas wszystkich nie oskar偶aj. Ukara膰 ich!

- Z艂贸偶cie na nich sami s膮d wojenny - rzek艂 hetman.

Rotmistrz nasz, pos艂yszawszy co si臋 艣wi臋ci, pod pozorem zdania sprawy Myszkowskiemu, Aby w s膮dzie unikn膮膰, wysun膮艂 si臋 zaraz. Nim jednak z konia zsiad艂 u namiot贸w kr贸lewskich, marsza艂ek us艂yszawszy, co si臋 sta艂o, i zapowiedziany s膮d maj膮c, zmusi艂 go powraca膰.

- Jed藕 waszmo艣膰 do nich! - zawo艂a艂. - Niech偶e zdrajc贸w ukarz膮 przyk艂adnie, A nie, to si臋 jeszcze raz to偶 samo powt贸rzy. O kr贸la nie jeste艣my bezpieczni, gdy jego w艂asny 偶o艂nierz si臋 rokoszowa膰 w obozie wa偶y.

Znowu wi臋c Bajbuza wr贸ci艂 do ko艂a, w kt贸rym s膮dzono Le艣nickiego i Rudzi艅skiego, Ale koniowi kroku zwolni艂 tak, 偶e gdy si臋 zbli偶y艂 do t艂umu zebranego przy s臋dziach, ju偶 Le艣nickiego na wbitych dwu ko艂ach wieszano, ledwie z niego zbroj臋 zdar艂szy. Rudzi艅ski kl臋cza艂 ze z艂o偶onymi r臋kami i jak b贸br p艂aka艂 A zaklina艂 si臋, ziemi臋 ca艂uj膮c, 偶e go Le艣nicki uwi贸d艂 i prawie gwa艂tem za sob膮 poci膮gn膮艂. Rudzi艅skiemu wi臋c na to b艂aganie jego rotmistrzowie 偶ycie darowali z tym, Aby przy pierwszym spotkaniu z nieprzyjacielem na harc wyszed艂 i jawnie m臋stwa swojego dowi贸d艂. Innych ciur贸w, kt贸rzy im dopomagali, natychmiast od czci ods膮dzaj膮c, precz wy艣wiecono z obozu, zapowiadaj膮c im, 偶e kt贸ry by si臋 w nim pokaza艂 jeszcze, bez s膮du powieszony zostanie.

Tym sposobem uda艂o si臋 hetmanowi przywr贸ci膰 艂ad, spok贸j i karno艣膰, Ale zburzenie i rozdra偶nienie pozosta艂y w umys艂ach. 呕贸艂kiewski czu艂 to, i偶 po艣piesznie dzia艂a膰 by艂o potrzeba, dop贸ki by znowu duch niespokojny nie wzi膮艂 g贸ry. Natychmiast wi臋c za porad膮 jego i zgod膮 wszystkich hetman贸w ( do zwierzchniego dow贸dztwa 偶aden z nich nie mia艂 z powodu Chodkiewicza, kt贸ry si臋 o nie upomina艂, i 呕贸艂kiewskiego, prawa swego nie mog膮cego ust膮pi膰) ruszono 艣piesznym pochodem ku Oro艅skiemu i na noc kr贸l z ca艂ymi si艂ami swymi by艂 w Przytyku.

Bajbuza wraz z innymi pilno si臋 teraz przys艂uchiwali i przygl膮dali temu, co si臋 w szeregach kwarcianych dzia艂o i po innych pu艂kach. Poskutkowa艂o powieszenie Le艣nickiego, Ale milczenie pos臋pne nic te偶 dobrego nie wr贸偶y艂o. Bi膰 si臋 chciano co rychlej, Aby raz sko艅czy膰; ochoty jednak do tego boju A dobrej my艣li nikt nie mia艂. 呕o艂nierze z nieufno艣ci膮 si臋 ogl膮dali na siebie, A ze s艂owem ka偶dy waha艂 odezwa膰. Znu偶eniu te偶 wojska wiele przypisywa膰 by艂o potrzeba i dobrze si臋 sta艂o, 偶e ca艂y dzie艅 wytchn膮膰 mog艂o w Przytyku.

O Zebrzydowskim wiedziano, 偶e sta艂, jakby ju偶 czeka艂 na regalist贸w, postanowiwszy bitw臋 przyj膮膰 w Oro艅sku, gdzie mu si臋 po艂o偶enie zda艂o dla rokoszan korzystnym. Ale i tu do starcia by nie przysz艂o jeszcze, bo wojewoda dzie艅 ca艂y przele偶awszy, ju偶 si臋 sposobi艂 ci膮gn膮膰 dalej, gdyby 呕贸艂kiewski, przekonany o potrzebie rozstrzygni臋cia sprawy, nie po艣pieszy艂 ku Oro艅skowi i nie ukaza艂 si臋, gdy ju偶 wozy wojewody rusza艂y, A on sam popasywa艂. Oba wojska stan臋艂y wre艣cie naprzeciw siebie, tak 偶e przednie czaty 艣ciera膰 si臋 zacz臋艂y i 贸w Rudzi艅ski zaraz na harc si臋 pu艣ci艂.

Kto by by艂 w贸wczas przy kr贸la namiotach * stan膮艂, A spojrza艂 w ciasne przej艣cie pomi臋dzy nimi, zobaczy艂by m臋偶a lat 艣rednich, w czarnej sukni zakonnej, z podstrzy偶on膮 br贸dk膮, z odkryt膮 g艂ow膮, ze z艂o偶onymi r臋kami modl膮cego si臋 gor膮co, A po twarzy jego strumieniem 艂zy p艂yn臋艂y. I nie spod jednych powiek na widok tych wojsk, w kt贸rych r贸d, krew, wszystko by艂o bratnim, A mimo to zajad艂膮 sobie zapowiadaj膮cych walk臋, 艂zy wytrysn膮膰 musia艂y.

W tek艣cie pierwodruku jest ten wyraz w liczbie pojedynczej ( namiocie). Ze wzgl臋du na dalszy ci膮g zdania i zaimek 鈥渘imi鈥 zmieniono na liczb臋 mnog膮.

Bajbuza na koniu sta艂 i z pag贸rka spogl膮da艂 mrucz膮c:

- Przekl臋ty, co t臋 wojn臋 zapali艂! - m贸wi艂 w duszy. - Niech dla niego Ani na tym, Ani na drugim 艣wiecie przebaczenia nie b臋dzie; przekl臋ty, kto ten ogie艅 zapali艂, niech na jego dusz臋 spadnie ta krew, kt贸ra si臋 tu przeleje, i wszystka, co si臋 z niej jeszcze w przysz艂o艣ci wytoczy... Przekl臋ty! przekl臋ty! przekl臋ty!

Szykowa艂y si臋 ju偶 z obu stron oddzia艂y. Wtem 呕贸艂kiewskiemu kr贸l przys艂a艂 rozkaz, Aby wys艂a艂 po raz ostatni do Zebrzydowskiego, powo艂uj膮c go do zgody. Z pag贸rka, na kt贸rym sta艂, rotmistrz m贸g艂 widzie膰 艣piesznie wyje偶d偶aj膮cych pos艂贸w z bia艂膮 p艂acht膮 na w艂贸czni. Dobiegli do rokoszan stra偶y, kt贸ra ich napad艂szy zerwa艂a chor膮giew, otoczy艂a i pod stra偶膮 precz za wozy, powi膮zanych, zap臋dzi膰 kaza艂a. Dzikie okrzyki dawa艂y si臋 s艂ysze膰 od rokoszan szereg贸w.

Nie by艂o ju偶 co oczekiwa膰 na zgod臋. Kr贸l, kt贸remu doniesiono o losie wys艂anych, krokiem powolnym zawr贸ci艂 do namiotu i wkr贸tce potem wyszed艂 z niego we zbroi, w he艂mie, przy mieczu. Twarz mia艂 blad膮, pos臋pn膮, Ale tak marmurowo zastyg艂膮, jak wprz贸dy. Odzywaj膮ce si臋 tr膮by, ruch i wo艂anie, ca艂a ta wrzawa, kt贸r膮 szykowanie si臋 do boju wywo艂a艂o, przesz艂y po nim, nie tkn膮wszy go. Oczy mia艂 spuszczone, modli艂 si臋.

Na stra偶y przy kr贸lu postawiony z kopijnikami swymi, na ten raz, mimo m臋stwa i ochoty do boju Bajbuza Panu Bogu dzi臋kowa艂, gdy偶 na tym stanowisku mniej ni偶 gdzie indziej nara偶onym by艂 na dobycie szabli z pochew. Razem z usarzami Koniecpolskiego obowi膮zanym by艂 tylko os艂ania膰 kr贸la i czuwa膰 nad tym, Aby osoba jego nara偶on膮 nie by艂a na niebezpiecze艅stwo.

W lewo roz艂o偶y艂 si臋 hetman 呕贸艂kiewski z kwarcianymi i ca艂膮 si艂膮, kt贸r膮 dowodzi艂; na prawym skrzydle, os艂onionym trz臋sawicami, niedost臋pnymi dla rokoszan, po艂o偶y艂 si臋 Chodkiewicz; w po艣rodku, nieco dalej, sta艂 Potocki Jan, starosta kamieniecki, A za nim w odwodzie kr贸l, senatorowie duchowni i 艣wieccy na koniach, usaria nadworna, usarze Gostomskiego, Koniecpolskiego, Czarnkowskiego, pu艂k Myszkowskiego i starosty najdzielniejsze, dlatego te偶 nimi kr贸la otoczono.

Piechota i dzia艂a wedle 贸wczesnego wojowania sposobu ustawi艂a si臋 na skrzyd艂ach. Chodkiewicz z偶yma艂 si臋 ju偶 i krzycza艂, dano mu tylko osiem oddzia艂贸w jazdy, gdy 呕贸艂kiewski prowadzi艂 ich we dwujnas贸b, Ale Chodkiewicza os艂ania艂y trz臋sawiska i bezpieczniejszym czyni艂y. Rozgniewany zapowiada艂 on g艂o艣no, 偶e niczyich rozkaz贸w s艂ucha膰 nie my艣li. Piechota nowo zaci膮偶na i niewiele warta, kt贸r膮 te偶 do niego pos艂ano, jeszcze go rozj膮trzy艂a bardziej i 偶e nie cisn膮艂 bu艂awy, jak by艂 nawyk艂, sprawi艂o to tylko, 偶e czasu nie mia艂 bo wszystko si臋 ustawia膰 musia艂o i miejsca swe zajmowa膰, A do sporu nie stawa艂 nikt.

Mo偶na by艂o, nim dzia艂a z obu stron gra膰 pocz臋艂y i dymem os艂ania膰 szerokie pobojowisko, dojrze膰 rokoszan, kt贸rzy naprzeciw 呕贸艂kiewskiego postawili Herburta, naprzeciw Chodkiewiczowi jakby z umys艂u Radziwi艂艂a, sam za艣 Zebrzydowski z doborem najlepszego 偶o艂nierza i najzapami臋talszej szlachty zaj膮艂 miejsce w po艣rodku. Sk膮d pierwsze odezwa艂y si臋 dzia艂a, rozezna膰 by艂o trudno, gdy偶 natychmiast odpowiedziano im z drugiej strony, A co 艣mielsi na harc przed szeregi wyrywa膰 si臋 pocz臋li. Bitwa, gdy raz zawrza艂a, z zaci臋to艣ci膮 wzrastaj膮c膮 co chwila, z rosn膮cym sza艂em jakim艣 zaj臋艂a si臋 i ufce zmi臋sza艂y. Nic ju偶 rozpozna膰 nie by艂o mo偶na. Wiatr i tego dnia sprzyjaj膮c kr贸lewskim, od nich ni贸s艂 ogromne tumany kurzawy na rokoszan, kt贸rych jak ob艂okiem p艂owym okrywa艂. Sine k艂臋by dymu od strza艂贸w mi臋sza艂y si臋 z g臋stymi chmurami py艂u, kopytami koni podniesionymi na polu 艣wie偶o zaoranym, kt贸re rokoszanie zalegali.

Z miejsca tego, kt贸re kr贸l otoczony senatorami i dworem zajmowa艂, ca艂y plac boju mo偶na obejrze膰 by艂o, Ale z trudno艣ci膮 rozpozna膰 si臋 dawa艂y oddzia艂y i tylko ruch ich naprz贸d lub cofanie si臋 co艣 wnosi膰 dozwala艂o. By艂o ju偶 oko艂o po艂udnia, gdy Radziwi艂艂 ze swymi pu艂kami, poznawszy znienawidzonego Chodkiewicza, nieprzyjaciela rodu swojego naprzeciw siebie, z zaci臋to艣ci膮 wielk膮 na prawe skrzyd艂o uderzy艂. Ale w pocz膮tku Chodkiewicz zatrzyma艂 z przedniejszymi pu艂kami napa艣膰 t臋 gwa艂town膮 i nawzajem rzuci艂 si臋 ku Radziwi艂艂owskim, kt贸rzy si臋 rozprz臋ga膰 zacz臋li. Sam w贸dz, otoczony elierami, kt贸rych czerwone przepaski na zbrojach z dala rozpozna膰 dawa艂y, powstrzyma艂 pierzchaj膮cych, gdy wtem cztery posi艂kowe oddzia艂y dodane Chodkiewiczowi cofa膰 si臋 szybko i pierzcha膰 ku trz臋sawiskom zacz臋艂y. Elierowie Radziwi艂艂a natychmiast si臋 na nich rzucili. To uderzenie czerwonych pas贸w, znanych z za艣lepionego m臋stwa i zapami臋ta艂o艣ci w boju, straszliwie Chodkiewiczowskie pu艂ki zgniot艂o i rozbi艂o. Z pag贸rka wida膰 by艂o, jak si臋 wdarli w sam 艣rodek prawego skrzyd艂a i przez nie przebiwszy, cz臋艣膰 ich A偶 pod namioty kr贸la si臋 dosta艂a.

Kali艅ski, kt贸ry w jednym z nich z febr膮 le偶a艂 w gor膮czce, ujrza艂 jednego z elier贸w, kt贸ry op艂otki namiotu podn贸s艂szy, krzycza艂:

- A gdzie ten Szwed? Dajcie nam tego Szweda!

Nie dano mu d艂ugo szuka膰, bo Bajbuza dopad艂 z kopijnikami i 艣mia艂ka w miejscu rozsiekano.

Zbli偶enie si臋 to rokoszan do obozu tak wszystkich poruszy艂o, i偶 kr贸l zosta艂 w pi臋膰dziesi膮t koni tylko sam na wzg贸rzu.

Z zakrwawion膮 jeszcze szabl膮 przypad艂 w tej chwili ku niemu Bajbuza, wo艂aj膮c:

- Najja艣niejszy Panie! Lewe skrzyd艂o nie poruszone stoi, bezpieczniejsi tam b臋dziecie, pozw贸lcie nam, Aby艣my was odprowadzili.

Zygmunt podni贸s艂 z wolna wejrzenie jakby szklane na niego. Nie spieszno mu by艂o.

- Piechota moja stoi? - zapyta艂.

- Nie strzela艂a nawet jeszcze - odpar艂 rotmistrz.

Milcza艂 Zygmunt chwil臋.

- Wi臋c i ja tu zostan臋 - odpar艂 oboj臋tnie po namy艣le.

Zdaje si臋, 偶e to zimne m臋stwo i ufno艣膰 w swe si艂y doda艂a wojsku te偶 odwagi. Inni te偶 przyczynili si臋 do powstrzymania uciekaj膮cych Chodkiewicza ludzi.

Biskup przemy艣lski Pstroko艅ski, kt贸ry mimo stanu i dostoje艅stwa swojego na koniu z innymi sta艂 przy kr贸lu, pierwszy si臋 rzuci艂 naprzeciw sp艂oszonych. Chor膮偶emu wyrwa艂 z r膮k proporzec i goni膮cemu za nim siostrze艅cowi swemu Albertowi Starzy艅skiemu go odda艂.

- Nie t臋dy droga polskiej chor膮gwi! - krzykn膮艂. - Ty j膮 nie艣 na nieprzyjaciela!

Starzy艅ski pomkn膮艂 natychmiast, A za nim i zawstydzeni pierzchaj膮cy wraca膰 pocz臋li. Chodkiewicz te偶 sam osob膮 swoj膮 czynny reszt臋 pu艂k贸w tak rozgrza艂, i偶 elier贸w i Radziwi艂艂owskich odpar艂 silnie. Zmieni艂o si臋 natychmiast ca艂e pole bitwy, kt贸re ju偶 zdawa艂o przez rokoszan贸w zdobyte. W po艣rodku Jakub Potocki rzuci艂 si臋 na Zebrzydowskiego i tu najzajadlejszy b贸j krwawy si臋 zawi膮za艂, z kt贸rego tylko chwilami, gdy tumany py艂u wiatr odni贸s艂, co艣 by艂o mo偶na dojrze膰. By艂o to jakby jedno olbrzymie cielsko potwory, wij膮ce si臋 wa艂em, k艂臋bi膮ce i rozpadaj膮ce na sztuki, zrastaj膮ce znowu i miotaj膮ce konwulsyjnymi rzuty.

W臋gierska piechota zaci臋偶na Herburta, kt贸r膮 po stroju 艂atwo rozezna膰 by艂o mo偶na, pierwsza ty艂 poda艂a przed Potockiego pu艂kami. Za ni膮 inne oddzia艂y rozbija膰 si臋 i w sztuki rozprasza膰 na wszystkie strony zacz臋艂y.

Z bij膮cym sercem Myszkowski, stoj膮cy przy kr贸lu, patrzy艂 i przewidywa艂 ju偶 zwyci臋stwo. Zygmunt te偶 oczy mia艂 wlepione w ten obraz, kt贸ry si臋 ods艂ania艂 teraz przed nim w ca艂ym swym majestacie i grozie. Na polu wida膰 by艂o le偶膮ce trupy ludzi i koni, pierzchaj膮ce oddzia艂y, goni膮ce je * pu艂ki, pojedyncze kupki, ucieraj膮ce si臋 jeszcze z sob膮. Okrzyki, j臋ki, tr膮by, t臋tent rozbiegaj膮cych si臋 koni, szum wichru, kt贸ry rzuca艂 k艂臋bami py艂u, wszystko to mi臋sza艂o si臋 razem z wo艂aniem radosnym, kt贸re dochodzi艂o z lewego skrzyd艂a. Zebrzydowskiego pu艂ki 艣rodkowe z艂amane uchodzi艂y i niekiedy stawa艂y jeszcze, rozpaczliwy stawi膮c op贸r.

W pierwodruku b艂臋dnie 鈥渋ch鈥.

Kr贸l porusza艂 z wolna ustami, modli艂 si臋, Ale twarz pos臋pna nie rozja艣ni艂a si臋 smutnym tym zwyci臋stwem. W艣r贸d oczekiwania i milczenia, jakie kr贸la otacza艂o, szybki bieg konia zwr贸ci艂 oczy. Z lewej strony hetman 呕贸艂kiewski bieg艂 samotrze膰, wo艂aj膮c:

- Zwyci臋stwo! 鈥淰ictoria!鈥 鈥淰ivat鈥 kr贸l nasz! 鈥淰ivat鈥

Za nim ogromnym wt贸rem hukn臋艂o ze wszech stron: 鈥渧ivat!鈥

Zygmunt przy艂o偶y艂 r臋k臋 do szyszaka i u艣miechem smutnym dzi臋kowa艂.

- Panie hetmanie - rzek艂 cichym g艂osem do 呕贸艂kiewskiego - wam to winni艣my. Bogu niech b臋dzie chwa艂a. Wstrzymajcie pogo艅 wszelk膮, nie dozwalajcie 艣ciga膰.

R臋k臋 podni贸s艂 do g贸ry i spu艣ci艂 j膮 z wolna.

- Mi艂osierdzie mie膰 potrzeba - doda艂.

Nie wszyscy mo偶e z otaczaj膮cych kr贸la dzielili to przekonanie, Ale umilkli i sk艂onili g艂owy. Pomimo rozkaz贸w wydanych, boju i pogoni d艂ugo powstrzyma膰 nie by艂o mo偶na. Nawet tak smutne zwyci臋stwo, jakim by艂o dnia tego, upaja. Jeden kr贸l mo偶e tym samym zastyg艂ym okiem patrzy艂 na nie, jakim by zwyci臋偶ony spogl膮da艂 na upadek. Dw贸r i regali艣ci, wodzowie dnia tego, 偶o艂nierz, kt贸ry si臋 艂upem radowa艂, senatorowie widz膮cy w tym koniec rozterek i niepokoj贸w, chodzili rozpromienieni i weseli. Co chwila przyci膮gano nowe zdobycze przed namiot kr贸la, nowych je艅c贸w panom hetmanom. Cillemu, w艂oskiemu sekretarzowi kr贸la, kt贸ry uwi臋ziony w karecie Radziwi艂艂owskiej z ni膮 potem przyby艂 do obozu, darowa艂 Zygmunt i j膮 i co si臋 w niej znajdowa艂o; bogate siod艂a, konie, rz臋dy dosta艂y si臋 biednej szlachcie, rycerstwu i piechotom, kt贸re je zaraz, jak na targu, wi臋cej daj膮cemu sprzedawa艂y, Aby zwyci臋stwo uroczy艣cie zapi膰. Ca艂y stos chor膮gwi z艂o偶ono przed namiotem kr贸la; dzia艂 i hakownic zebranych mn贸stwo podzielili mi臋dzy sob膮 dow贸dcy.

I nie samym tym sza艂em wre艣cie znamionowa艂o si臋 zwyci臋stwo. Na pobojowisku s艂ysz膮c rannych, j臋cz膮cych w tym samym j膮zyku, kt贸ry im wszystkim by艂 wsp贸lny, nikt nie pyta艂, do jakiego kto nale偶a艂 obozu; zabierano ich, opatrywano, karmiono i pojono, A pod namiotami toczy艂y si臋 tak o偶ywione opowiadania i rozmowy, jakby wszyscy oni razem z jednej uczty powracali.

Ze znakomitszych je艅c贸w dw贸ch Buttler贸w, P臋kos艂awski Prokop, Pac wojewodzic witebski, Branicki, Dobek i wielu innych si臋 dosta艂o regalistom; Ale z niedobitkami i z艂o艣ci膮 okrutn膮 w sercach uszli Zebrzydowski, Herburt i Radziwi艂艂.

Pr贸bowali oni jeszcze i zjazdy zwo艂ywa膰, i bezkr贸lewie g艂osi膰, Ale nadaremnie. Herburt wzi臋ty 偶ycie zawdzi臋cza艂 艂asce Zygmunta, Zebrzydowskiego przywi贸d艂 szwagier 呕贸艂kiewski do ukorzenia si臋 i przeproszenia kr贸la. Radziwi艂艂 na poz贸r przynajmniej musia艂 si臋 podda膰 i rokosz ten pami臋tny sko艅czy艂 si臋, pozostawuj膮c po sobie chorobliwe zarody.

W ci膮gu dnia tego Bajbuza by艂 przy kr贸lu, i jake艣my widzieli, stawa艂 czynnie w obronie jego, gdy elierowie Radziwi艂艂owscy wpadli, rozbiwszy oddzia艂 Chodkiewicza, na dworskie namioty. Opr贸cz tych czerwonymi przepaskami na zbrojach odznaczonych rycerzy, s艂ynnych z zapami臋ta艂ego m臋stwa, innego te偶 ochotnika znalaz艂a si臋 gar艣膰 u namiot贸w, gdy Bajbuza przypad艂 z odsiecz膮. Rotmistrz zwykle panuj膮cy nad sob膮 i A偶 do zbytku rozmy艣laj膮cy, pow艣ci膮gaj膮cy si臋 zawsze, gdy raz by艂 w boju, stawa艂 si臋 jednym z najszale艅szych. Ogarnia艂a go jaka艣 w艣ciek艂o艣膰 niemal zwierz臋ca, kt贸rej si臋 wstydzi艂, Ale pohamowa膰 jej nie m贸g艂. Trzymany snad藕 d艂ugo na hamulcu temperament m艣ci艂 si臋 potem, gdy raz go swobodnie puszczono. Teraz te偶 po d艂ugim spoczynku Bajbuza z furi膮 si臋 rzuci艂 na napastnik贸w. I r臋ka jego siek艂a i p艂ata艂a straszliwie, A co si臋 mu nawin臋艂o, pada艂o naci艣ni臋te, zr膮bane, przera偶one. Sam on, opowiadaj膮c o tej chwili, przyznawa艂 si臋, 偶e gdyby by艂 przed sob膮 na贸wczas ujrza艂 przyjacielsk膮 jak膮 twarz dawno znan膮, nie wiedzia艂, czyby m贸g艂 t臋 sw膮 w艣ciek艂o艣膰 powstrzyma膰.

W艂a艣nie w艣r贸d tego ob艂臋du stan膮艂 przed nim, nie wiedzie膰 sk膮d si臋 wyrwawszy, Spytek, o kt贸rym on prawie by艂 ca艂kiem zapomnia艂. Czy walczy艂 z rokoszanami razem, czy po stronie kr贸la? Rotmistrz nie wiedzia艂 wcale, lecz nagle ujrza艂 go przed sob膮 z koncerzem obur膮cz podniesionym, zmierzaj膮cego si臋 do ci臋cia. W tym momencie mign臋艂a mu twarz tylko znajoma, Ale sobie nawet nazwiska jej nie przypomnia艂. Nim Spytek, kt贸ry go widocznie szuka艂, zebra艂 si臋 miecz spu艣ci膰, ju偶 straszliwy raz w g艂ow臋 he艂m z niej str膮ci艂, A drugie ci臋cie czaszk臋 mu rozp艂ata艂o. Spytek zwali艂 si臋 z konia pod kopyta nadci膮gaj膮cych pancernych i pad艂 zgnieciony nimi. Sta艂o si臋 to tak szybko, tak piorunowo, A natychmiast potem trzeba by艂o walczy膰 z elierami, 偶e Bajbuzie po bitwie zosta艂o wspomnienie m臋tne, niepewne i sam on wiedzie膰 nie m贸g艂, czy istotnie Spytka mia艂 przeciwko sobie, czy rani艂 go lub zabi艂.

Lecz zaledwie si臋 po sko艅czonej walce uspokaja膰 zacz臋艂o nieco, gdy ranny lekko Szczypior przyszed艂 do niego troch臋 upojony, wes贸艂, 艣piewaj膮cy, szcz臋艣liwy, zasta艂 pogr膮偶onego w jakiej艣 zadumie, jakby go najwi臋ksze nieszcz臋艣cie spotka艂o. Szczypior szanowa艂 Bajbuz臋 i ulega艂 wszystkim fantazjom jego, Ale tego dnia, gdy ob贸z brzmia艂 ca艂y rado艣ci膮, ten smutek wyda艂 mu si臋 nieprzebaczonym dziwactwem. O艣mieli艂 si臋 wi臋c, stan膮wszy naprzeciw rotmistrza, zawo艂a膰 na g艂os, co mu si臋 rzadko trafia艂o:

- E, co bo u kata! Wszyscy si臋 wesel膮, A wy, kochany rotmistrzu, jakby na przek贸r ca艂emu 艣wiatu! A, jak Boga kocham, 偶e to si臋 nie godzi! C贸偶 wam u licha jest? Ja was kocham, Ale diabe艂 mnie bierz, je偶eli rozumiem.

Bajbuza si臋 podni贸s艂 jak spr臋偶yn膮 poruszony.

- Co za dziw, 偶e ty mnie nie rozumiesz, kiedy ja cz臋sto sam nie rozumiem siebie - zawo艂a艂 - Ale dzi艣 nie masz racji mnie 艂aja膰, nie masz. Nie wiesz nic.

- No, A c贸偶 mam wiedzie膰 - zapyta艂 Szczypior.

Bajbuza chcia艂 ju偶 jakby pocz膮膰 m贸wi膰, strzyma艂 si臋, zas臋pi艂, w膮sa potarga艂.

- Tajemnice mie膰 b臋dziecie dla Szczypiora? - wtr膮ci艂 chor膮偶y.

Rotmistrz odwr贸ci艂 si臋 szybko.

- Wiesz - rzek艂 trwo偶liwie - zdaje mi si臋... nie jestem pewnym... zdaje mi si臋... zabi艂em Spytka.

Chor膮偶y sta艂 czas jaki艣 milcz膮cy.

- Jakiego Spytka?

- Jej m臋偶a.

- Ale偶 on by艂 z naszej strony - przeb膮kn膮艂 Szczypior. - Jak偶e to mo偶e by膰?

- Napad艂 na mnie. Ja teraz nic nie pami臋tam, nie wiem, by艂em jak nieprzytomny! Nie by艂e艣 ty ze mn膮? Nie widzia艂e艣?

Chor膮偶y nic te偶 sobie nie m贸g艂 przypomnie膰.

- C贸偶 si臋 z nim sta艂o?

- Pad艂! - zawo艂a艂 Bajbuza. - Pad艂 zabity i ko艅mi go zaraz stratowano.

Szczypior pocz膮艂 czo艂o trze膰.

- Gdzie偶 to by艂o?

- Podle namiot贸w, gdy elierowie do nich dotarli - rzek艂 rotmistrz.

- Hm - odezwa艂 si臋 Szczypior - w nocy sypa膰 b臋d膮 kurhany i grzeba膰 trupa, teraz jeszcze on le偶y, bo dopiero ciury obdzieraj膮, chod藕my si臋 przekona膰.

Zawaha艂 si臋 Bajbuza nieco.

- Id藕 ty! - rzek艂.

- We dwu pewniejsi b臋dziemy - odpar艂 chor膮偶y. - Chod藕cie ze mn膮!

Bajbuza si臋 da艂 poci膮gn膮膰.

Noc zapada艂a, A na pobojowisku istotnie roi艂y si臋 ciury oko艂o trup贸w jak stado kruk贸w. Z trudno艣ci膮 dotrze膰 mogli do miejsca, w kt贸rym spotkanie si臋 odby艂o, A gdzie teraz wozy sta艂y, chocia偶 trup贸w pomi臋dzy nich nie uprz膮tni臋to. Szczypior u s艂u偶by kr贸lewskiej wyprosi艂 pochodni臋 i pacho艂ka; zacz臋li si臋 poleg艂ym przypatrywa膰, kt贸rzy ju偶 wszyscy niemal nadzy le偶eli. Na niewielu pozosta艂y podarte i krwawe koszule, na innych obuwie, kt贸rego 艣ci膮gn膮膰 nie umiano. Wszystkie te偶 te cia艂a straszliwie i prawie do niepoznania por膮bane, pogniecione by艂y i pokaleczone.

Rotmistrz po kilkakro膰 do namiot贸w musia艂 powraca膰, Aby sobie dok艂adnie miejsce, w kt贸rym walka zasz艂a, przypomnie膰. Rozgarniano trupy na kup臋 pozrzucane. Wtem Baj-buza stan膮艂 i krzykn膮艂.

Przed nimi le偶a艂 zestraszliwie rozci臋t膮 czaszk膮, z kt贸rej m贸zg wylany zastyg艂 na twarzy i szyi, pognieciony kopytami, z ko艣膰mi potrzaskanymi, z piersi膮 zapad艂膮, Spytek. W艂oska jego fizjognomia, maj膮ca w sobie co艣 w艂a艣ciwego i odznaczaj膮cego owego panka na wp贸艂 zniewie艣cia艂ego, nie dozwala艂a si臋 omyli膰. On to by艂. U艣miech ironiczny, nawet w艣r贸d m臋czarni zgonu, u艂o偶y艂 mu si臋 na ustach do niego nawyk艂ych.

Bajbuza stan膮艂 niemy. Szczypior popatrzy艂, zamienili wejrzenie.

- Chod藕my! - rzek艂 chor膮偶y. - W istocie on to jest, Ale wszystko sko艅czone. B贸g niech b臋dzie lito艣ciw duszy jego.

Rotmistrz si臋 nie porusza艂.

- Dla mnie to sko艅czonym nie jest - szepn膮艂. - Ja cia艂a jego bez pogrzebu, do og贸lnego kurchanu rzuci膰 nie mog臋 dozwoli膰. M贸j obowi膮zek sprawi膰 mu go, odda膰 ostatni膮 pos艂ug臋.

Szczypior podni贸s艂 zdziwione oczy.

- Nie dysputuj, prosz臋, A szukaj mi kogo, co by si臋 tym zaj膮艂.

Odwodzi膰 od tego zamiaru spe艂nienia chrze艣cija艅skiego obowi膮zku nie 艣mia艂 chor膮偶y.

- No, b膮d藕 spokojny - odpar艂. - Ja tu ludzi znajd臋 i w贸z, na kt贸rym by do Oro艅ska cia艂o przewieziono, A reszt臋 nam proboszcz u艂atwi. Id藕 odpoczywaj.

Gdy w godzin臋 potem wierny Szczypior, zupe艂nie ju偶 otrze藕wiony i ch艂odny, powr贸ci艂 do namiotu, znalaz艂 Bajbuz臋 w tym samym miejscu co przedtem, z t膮 sam膮 chmur膮 na czole. Kr贸tko opowiedzia艂 o tym, co spe艂ni艂.

- Cia艂o odprawi艂em do Oro艅ska - rzek艂. - Wszystko si臋 spe艂ni, jak 偶膮dali艣cie. Albo z Woli G贸zowskiej, lub z Krogulczej ksi膮dz, je偶eliby proboszcz oro艅ski nie mia艂 czasu, nabo偶e艅stwo odprawi.

Bajbuza poruszy艂 si臋, z r臋kami za艂amanymi staj膮c przed Szczypiorem:

- Patrzaj偶e! - zawo艂a艂. - Trzeba by艂o tego przeznaczenia mojego, Aby nie kto inny, Ale jam go sam zabi膰 musia艂! Rozumiesz ty to?!

Szczypior milcza艂.

- Kocha艂em t臋 kobiet臋 偶ycie moje ca艂e, nie s膮dz膮c si臋 jej godnym - doda艂 Bajbuza. - Walczy艂em z sob膮; teraz w ostatku gdyby owdowia艂a, powiedzia艂em sobie: Zechce ona mnie? B臋d臋 jej s艂ug膮... o偶eni臋 si臋.

Za艣mia艂 si臋 dziko.

- A jak偶e tu do o艂tarza poda膰 wdowie r臋k臋, kt贸ra krwi膮 m臋偶a zosta艂a zbroczona?!

To m贸wi膮c, pad艂 na pos艂anie i zamilk艂.

Szczypior, kt贸ry nie zg艂臋bia艂 si臋 tak bardzo w rozstrz膮sanie, co by艂o godziwym, A co nie, byle by艂o wedle prawa mo偶liwym, ruszy艂 ramionami i zmilcza艂.

Towarzyszyli potem kr贸lowi do Krakowa, gdzie Bajbuza o pos艂uchanie prosi艂 i kr贸la Jegomo艣ci po偶egna艂. Sam Zygmunt, marsza艂ek Myszkowski, hetman 呕贸艂kiewski, wre艣cie rycerstwo ca艂e i wielu z pan贸w senator贸w znali dobrze zas艂ugi Bajbuzy, wiedzieli, 偶e mu nawet 偶o艂du na kopijnik贸w nie dawano, 偶e on sam nigdy o nic nie prosi艂, A s艂usznie mu si臋 jaka艣 nagroda nale偶a艂a. Lecz gy niespodzianie przyszed艂 do poca艂owania r臋ki, sta艂o si臋, 偶e nie obmy艣lano wcale, co mu da膰, A tylu miano do wynagrodzenia, i偶 na razie nawet nie wiedziano, gdzie dla niego szuka膰 jakiego艣 daru. Kr贸l nie t艂umaczy艂 si臋 wcale, wyb膮kn膮艂 s艂贸w kilka i zapewni艂 go tylko o swej 艂asce i pami臋ci; Myszkowski ja艣niej przyrzek艂 mu, 偶e go pierwsze starostwo, jakie na Wo艂yniu b臋dzie do rozporz膮dzenia, nie minie.

- B贸g widzi, 偶e ja o tym nie my艣l臋, Ani 偶膮dam - rzek艂 rotmistrz. - Chleb mam, s艂u偶y艂em Rzeczypospolitej jako syn matce, nic mi si臋 nie nale偶y.

Marsza艂ek wzi膮艂 to mo偶e za przechwa艂k臋, Ale Bajbuza m贸wi艂 szczerze. Z uczuciem wyswobodzenia opu艣ci艂 Krak贸w razem ze Szczypiorem.

- Ju偶em si臋 nawojowa艂 dosy膰 - rzek艂 mu. - Czas spocz膮膰. B臋dziemy mieli co w Nadstyrzu przy olszowym ogniu na kominie wspomina膰.

W spokojnej wiosce swej rotmistrz wszystko znalaz艂 nie poruszone, nie zmienione, jak porzuci艂, tylko staruszka Leszczakowska po偶egna艂a si臋 z tym 艣wiatem.

O Spytkow臋, przybywszy, nie 艣mia艂 zapyta膰, cho膰 winien jej by艂 podzi臋kowa膰 za to, i偶 wstawia膰 si臋 za nim do Zebrzydowskiego je藕dzi艂a. Drugiego i trzeciego dnia wygl膮da艂, czy si臋 nie dowie przypadkiem co o niej, obawiaj膮c zagadn膮膰. Na ostatek widz膮c, 偶e Ani Szczypior, Ani nikt o niej nie wspomina, z cicha spyta艂 chor膮偶ego:

- Nie wiecie? A jejmo艣膰 gdzie jest?

- U siebie doma siedzi, A pewnie si臋 was spodziewa - rzek艂 Szczypior - i powinni艣cie pojecha膰.

Bajbuza spojrza艂 na swe r臋ce, jakby si臋 obawia艂 na nich 艣lady krwi znale藕膰, na kt贸rych jej nigdy nie by艂o. Zmilcza艂.

Nazajutrz rano kaza艂 konie siod艂a膰. Dzie艅 by艂 jesienny, pogodny A pi臋kny; my艣lano, 偶e ze psy pojedzie w pole, Ale gdy wyszed艂 ubrany nie jak na 艂owy, domy艣li艂 si臋 Szczypior, dok膮d pojad膮. Milczeli przez ca艂膮 drog臋. Przede dworem zsiad艂 z konia Bajbuza i niepewnym krokiem skierowa艂 si臋 ku izbie go艣cinnej. Tu na progu czeka艂a na niego ju偶 z r臋kami wyci膮gni臋tymi, z twarz膮 jakby odm艂odzon膮, Ale 偶a艂ob膮 grub膮 okryta Spytkowa. Ulg臋 mu to sprawi艂o, i偶 wiedzia艂a ju偶 o 艣mierci m臋偶a.

W艣r贸d powitania mowy o nim nie by艂o. Spytkowa przypomina艂a niewol臋 rotmistrza i bola艂a nad tym, 偶e oswobodzi膰 go nie mog艂a.

- O 艣mierci mojego nieszcz臋艣liwego m臋偶a - doda艂a nierych艂o - musieli艣cie s艂ysze膰 w Krakowie. Ja wiem tyle tylko od rodziny, 偶e zgin膮艂 pod Wol膮 Guzowsk膮, A tym si臋 pocieszam, 偶e nie po stronie rokoszan stawa艂. Jaka艣 pobo偶na r臋ka postara艂a si臋 o to, Aby osobny pogrzeb mia艂 na cmentarzu w Oro艅sku.

Bajbuza s艂ucha艂 zaczerwieniony. Odbywa艂a si臋 w nim walka straszna, kt贸r膮 jego mi艂o艣膰 prawdy wywo艂a艂a. Zdawa艂o mu si臋, 偶e powinien by艂 przyzna膰 si臋 do tego, i偶 on zab贸jc膮 m臋偶a si臋 sta艂... mimo woli. Potem ogarnia艂a go trwoga, nie 艣mia艂 i milcza艂.

Wdowa te偶 nieboszczykiem wcale si臋 zajmowa膰 nie mia艂a ochoty, zwr贸ci艂a rozmow臋 na inne przedmioty, A gdy Szczypior odszed艂 na chwil臋, wzrokiem pe艂nym wyrazu rzuciwszy na rotmistrza, rzek艂a 艣mia艂o:

- No, kochany s膮siedzie, oboje艣my postarzeli, ja ju偶 za m膮偶 i艣膰 nie my艣l臋, wy si臋 偶eni膰 zarzekacie, c贸偶 wi臋c? B臋dziemy-li przyjaci贸艂mi, nie l臋kaj膮c si臋 z艂o艣liwych ludzkich j臋zyk贸w?

- P贸kim 偶yw, pani moja - krzykn膮艂 rotmistrz - jam tw贸j!

Chcia艂 ju偶 na kolana pa艣膰, bo si臋 zapomnia艂, lecz w艂a艣nie Szczypior powr贸ci艂 i po weso艂ej rozmowie rozstali si臋 oboje uspokojeni.

Co si臋 p贸藕niej sta艂o i czy poczciwy A prostoduszny Bajbuza skrupu艂 prze艂ama艂 i wdow臋 do o艂taarza poprowadzi艂, o tym z pozosta艂ych papier贸w wnosi膰 trudno. To pewna, i偶 zszed艂 bezpotomnie. W okolicy d艂ugo po nim pozosta艂o legend wiele, Ale wszystkie prawie wystawia艂y go w 艣wietle 艣miesznym dziwaka jakiego艣, kt贸ry sam nie wiedzia艂, czego pragn膮艂, i nigdy z sumieniem swym nie by艂 w zgodzie.

Otwinowski, * t艂umacz wschodnich j臋zyk贸w, kt贸ry go osobi艣cie zna艂 i kocha艂, mawia艂, 艣miej膮c si臋, o nim:

Otwinowski, t艂umacz wschodnich j臋zyk贸w - chodzi tu o Samuela Otwinowskiego, t艂umacza perskiego poematu 鈥淕iulistan鈥. Kraszewski mia艂 w swoim posiadaniu r臋kopis tego t艂umaczenia. 鈥淕iulistan鈥 wyda艂 drukiem J. Janicki w roku 1879. Wydanie to nie zawiera 偶adnych wzmianek o bohaterze naszej powie艣ci. Trudno dzi艣 stwierdzi膰, czy informacja Kraszewskiego, jakoby Otwinowski zna艂 Bajbuz臋, ma charakter fikcyjny, czy te偶 opiera si臋 na podstawach 藕r贸d艂owych. Patrz nadto przypis 3 t. I.

- Bajbuza! 鈥渘omen omen!鈥 gdyby艣cie wiedzieli, co to nazwisko po turecku znaczy, Ale ja wam nie powiem. Z艂oty cz艂owiek by艂... tylko... Pi膮tej brak艂o mu klepki!




Pos艂owie.

鈥淏ajbuza鈥 jest 23 z kolei ogniwem w cyklu 29 powie艣ci historycznych Kraszewskiego, rozpocz臋tych 鈥淪tar膮 ba艣ni膮鈥, A zako艅czonych 鈥淪askimi ostatkami鈥. Zamierzeniem Autora by艂o przedstawi膰 w tym cyklu ca艂o艣膰 dziej贸w Polski, przy czym wyb贸r okres贸w, fakt贸w i postaci historycznych nie mia艂 charakteru przypadkowego. Cykl powstawa艂 w latach 1875-1886, w czasie pobytu pisarza w Dre藕nie, po ci臋偶kich do艣wiadczeniach walki z politycznymi przeciwnikami w kraju, tj. z konserwatywnymi ugrupowaniami politycznymi, i w艣r贸d dr臋cz膮cej pisarza troski z powodu zagro偶enia bytu narodowego przez niebezpiecze艅stwo niemieckie, uosobione w Bismarcku oraz w zjednoczonym w roku 1871 pod hegemoni膮 Prus pa艅stwie niemieckim. Ostatnie powie艣ci cyklu pisa艂 Kraszewski w oczekiwaniu procesu i w wi臋zieniu pruskim. W twierdzy Magdeburdkiej powsta艂 m.in. 鈥淏ajbuza鈥.

Oba te momenty, tj. polityczna walka z reakcj膮 magnacko-ko艣cieln膮 w kraju oraz gro藕ba niebezpiecze艅stwa niemieckiego, decydowa艂y w powa偶nym stopniu o wyborze tematyki historycznej poszczeg贸lnych powie艣ci cyklu. Kraszewski chcia艂 przez nie przede wszystkim uczy膰 i wychowywa膰. Wyci膮ga艂 z przedstawianych fakt贸w dziejowych wnioski w postaci okre艣lonych rad i przestr贸g. Cele rozrywkowe schodzi艂y wyra藕nie na plan ostatni. Tematyka historyczna 鈥淏ajbuzy鈥 艂膮czy si臋 niew膮tpliwie r贸wnie偶 z wyznawanymi przez Autora powie艣ci pogl膮dami na przesz艂o艣膰 narodow膮, w szczeg贸lno艣ci za艣 z ocen膮 roli magnaterii 艣wieckiej i duchownej oraz z mocnym prze艣wiadczeniem pisarza o historycznym znaczeniu silnej w艂adzy pa艅stwowej, zw艂aszcza kr贸lewskiej. Ukazana w powie艣ci obawa szlachty, Aby tronu polskiego nie opanowa艂a 鈥渞akuska鈥, czyli Austriacka dynastia Habsburg贸w, jest te偶 niew膮tpliwie historycznym odpowiednikiem tego niebezpiecze艅stwa germa艅skiego, przed kt贸rym Kraszewski od roku 1870 stale ostrzega艂.

W powie艣ci 鈥淏ajbuza鈥 przedstawi艂 Kraszewski okres naszej historii zawarty mi臋dzy 1586 A 1607 rokiem. Opisa艂 przede wszystkim wypadki polityczne, epizodycznie tylko dotykaj膮c problem贸w spo艂ecznych i kulturalnych 偶ycia szlachty. Inne ugrupowania spo艂eczne poza szlacht膮 nie wesz艂y do obrazu powie艣ciowego. Post臋puj膮c uwa偶nie za opracowaniami 藕r贸d艂owymi i opisami naukowymi powy偶szego okresu dziej贸w, odmalowa艂 Kraszewski nastroje w pa艅stwie po 艣mierci Stefana Batorego. Nast臋pnie pokaza艂 powstawanie ugrupowa艅 politycznych, zwi膮zanych z poszczeg贸lnymi kandydatami do tronu, g艂贸wnie z kandydatur膮 rakusko-habsbursk膮 Arcyksi臋cia Maksymiliana oraz szwedzk膮 kr贸lewicza Zygmunta Wazy. Zygmunt Waza by艂 synem Jana III Wazy i potomkiem Jagiellon贸w po k膮dzieli, popieranym usilnie przez sw膮 ciotk臋, kr贸low膮 wdow臋, Ann臋 Jagiellonk臋, c贸rk臋 Zygmunta I, A 偶on臋 Stefana Batorego. W 鈥淏ajbuzie鈥 jeste艣my 艣wiadkami sejmu konwokacyjnego i podw贸jnej elekcji Zygmunta i Maksymiliana ( 1587), prze偶ywamy walk臋 zbrojn膮 Jana Zamoyskiego z Maksymilianem i zwyci膮stwo pod Byczyn膮. Dowiadujemy si臋 o pierwszych obiawach i przyczynach niech臋ci i nieufno艣ci kr贸la do hetmana i kanclerza Jana Zamoyskiego. Nieufno艣膰 ta sprawia, 偶e kr贸l staje si臋 obcy ca艂ej szlachcie i cz臋艣ci magnaterii. Na takim tle rodzi si臋 wrogo艣膰 mas szlacheckich wobec w艂adcy. Pog艂臋bia si臋 ona na zjazdach w Lublinie i na sejmie inkwizycyjnym ( 1592), gdzie pad艂y oskar偶enia przeciw kr贸lowi, 偶e zamierza odst膮pi膰 koron臋 polsk膮 Habsburgom. Obraz sejmu w Krakowie w roku 1603, jak i nast臋pnego, w Warszawie w roku 1605,przedstawia przyczyny rosn膮cego napi臋cia mi臋dzy kr贸lem A szlacht膮. Walka przeobra偶a si臋 z wolna w otwarty bunt, w rokosz, kt贸rego zarysy formuj膮 si臋 na opisywanych przez Autora zjazdach szlacheckich w St臋偶ycy i - znowu - w Lublinie ( 1606). Ma tam ju偶 miejsce proklamowanie rokoszu. Przyw贸dc膮 owego buntu przeciw kr贸lowi zostaje nast臋pca Jana Zamoyskiego, wojewoda krakowski Miko艂aj Zebrzydowski. Ko艅cowa cz臋艣膰 powie艣ci ukazuje przebieg rokoszu, znanego w historii pod nazw膮 rokoszu Zebrzydowskiego, A偶 do rozbicia jego oddzia艂贸w przez wojska kr贸lewskie pod Guzowem w roku 1607.

Stosunek powie艣ciopisarza do opisywanych fakt贸w dziejowych, do przedstawianych postaci historycznych oraz ich czyn贸w nie jest stosunkiem oboj臋tnego sprawozdawcy. Kraszewski wypowiada s膮dy w艂asne o Zamoyskim, o kr贸lu Zygmuncie III, o Zebrzydowskim, nawet o post臋powaniu wielu podrz臋dnych postaci; pochwala je lub cz臋艣ciej gani, zar贸wno w bezpo艣rednich wypowiedziach Autorskich, jak i przez usta innych postaci, g艂贸wnie za艣 samego bohatera powie艣ci, Bajbuzy. S膮d Autora o rosn膮cej przewadze magnat贸w, podporz膮dkowuj膮cych swoim wp艂ywom politycznym mas臋 szlacheck膮, jest wyra藕nie krytyczny. Dop贸ki przyw贸dc膮 szlachty jest Jan Zamoyski, Kraszewski dostrzega sens opozycji przeciw kr贸lowi, usi艂uje odkry膰 motywy patriotyczne dzia艂alno艣ci tego wielkiego m臋偶a stanu i znakomitego wodza. Przede wszystkim za艣 wierzy w jego rozum polityczny, cho膰 nie ukrywa moment贸w osobistych, szczeg贸lnie za艣 nie tai podra偶nionej Ambicji jako motoru dzia艂alno艣ci popularnego trybuna szlachty polskiej.

Postawa pisarza wobec tego samego zjawiska historycznego, tj. wobec przybieraj膮cej na gwa艂towno艣ci opozycji szlacheckiej przeciw polityce wewn臋trznej Zygmunta III i przeciw jego polityce zagranicznej, zmienia si臋 jednak, kiedy przyw贸dc膮 tej opozycji zostaje po 艣mierci Jana Zamoyskiego Miko艂aj Zebrzydowski. Wspomaga kr贸la w jego d膮偶eniach kontrreformacyjna dzia艂alno艣膰 Ko艣cio艂a, kt贸rego reprezentantami na dworze kr贸lewskim byli Jezuici. Popiera go te偶 dworsko-magnackie stronnictwo regalist贸w. Protest szlachecki wymierzony by艂 jednak r贸wnie偶 przeciw zdekonspirowanym pr贸bom 鈥渙dst膮pienia鈥 tronu Habsburgom przez Zygmunta III. 鈥淧raktyki rakuskie鈥 kr贸la i jego otoczenia, maj膮ce na celu wprowadzenie na tron znienawidzonej dynastii Austriackiej, grozi艂y przecie偶 w stopniu o wiele znaczniejszym ukr贸ceniem wolno艣ci szlacheckiej, Ani偶eli m贸g艂 jej zagrozi膰 Zygmunt III Waza, cho膰by nawet dla cel贸w swoich pozyska艂 ca艂y senat. Szlachta by艂a r贸wnie偶 przeciwna dynastycznym interesom kr贸la w Szwecji, kt贸re wci膮ga艂y kraj w wojn臋 z tym pa艅stwem.

Mimo zmiany przyw贸dcy ruchu szlacheckiego, mamy do czynienia w ca艂ej powie艣ci z tym samym zjawiskiem historycznym. Niech臋膰 Kraszewskiego do osoby nowego przyw贸dcy, Miko艂aja Zebrzydowskiego, podyktowana zosta艂a nie tylko pot臋piaj膮cym na og贸艂 g艂osem historii w stosunku do tej postaci, lecz tak偶e - i to g艂贸wnie - krytycznym zasadniczo stosunkiem do metod zbrojnego dzia艂ania, do rewlucyjnego buntu przeciw prawowitemu w艂adcy, jaki wprowadzi艂 do ruchu opozycji szlacheckiej Zebrzydowski. Kraszewski deklarowa艂 si臋 - wiemy to z wielokrotnych jego wypowiedzi publicystycznych - jako przeciwnik rewolucyjnych form rozstrzygania konflikt贸w wewn臋trznych. Poza tym nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e rokosz Zebrzydowskiego by艂 przejawem rosn膮cego warcholstwa magnackiego, dezorganizuj膮cego i os艂abiaj膮cego pa艅stwo i, niezale偶nie od b艂臋d贸w polityki kr贸lewskiej, zjawiskiem szkodliwym, tak偶e i przez demoralizuj膮cy wp艂yw na masy szlacheckie. Kraszewski kilkakrotnie wspomina, 偶e Zamoyski nie dopu艣ci艂by nigdy do zbrojnej walki wewn臋trznej, cho膰 kanclerz w spos贸b bezwzgl臋dnie krytyczny ocenia艂 na sejmach dzia艂alno艣膰 kr贸la.

Tak wi臋c pot臋pienia rokoszu dokona艂 Kraszewski r贸wnie偶 jako przeciwnik magnaterii, kt贸rej zgubn膮 dla Polski dzia艂alno艣膰 demaskowa艂 podobnie w innych powie艣ciach cyklu historycznego.

Mimo to jednak, 偶e bohaterowi swojemu ka偶e Autor ostatecznie przej艣膰 z obozu, w kt贸rym niegdy艣 wraz z uwielbianym przez siebie Zamoyskim pozostawa艂, i walczy膰 w czasie rokoszu po stronie kr贸lewskiej, nie jest Kraszewski entuzjast膮 Zygmunta III i prowadzonej przez niego polityki. Na kartach powie艣ci zbiera bardzo starannie wszystkie ujemne rysy charakteru kr贸la, opisuje jego podejrzliwo艣膰, zamkni臋cie w sobie, pych臋, sk艂onno艣膰 do intryg wraz z ob艂ud膮; ma mu za z艂e, 偶e otacza si臋 Jezuitami; nie pochwala jego ma艂偶e艅stw z dwoma Austriaczkami, ma艂偶e艅stw przygotowywanych dyplomatycznie, wbrew woli ca艂ej szlachty, kt贸re to zwi膮zki poci膮gn臋艂y za sob膮 zniemczenie i wyobcowanie kr贸lewskiego dworu ze 艣rodowiska polskiego. Autor krytycznie ocenia zdolno艣ci polityczne kr贸la nie tylko w odniesieniu do stosunk贸w wewn臋trznych, lecz tak偶e pot臋pia jego polityk臋 szwedzk膮, gdzie fanatyczny katolicyzm Zygmunta, nie licz膮cy si臋 z protestanck膮 opini膮 i wiele innych b艂臋dnych poci膮gni臋膰 narazi艂y go na kompromituj膮c膮 kl臋sk臋, A Polsk臋 wci膮gn臋艂y w wojny dynastyczne. Za b艂膮d poczytuje mu r贸wnie偶 stopniowe usuwanie Jana Zamoyskiego od wp艂yw贸w i znaczenia oraz obsadzanie stanowisk rz膮dowych lud藕mi wrogimi kanclerzowi.

Wyrazicielem pogl膮d贸w Kraszewskiego na opisywane w powie艣ci zjawiska i postaci historyczne jest jej bohater 鈥淚wa艣鈥 Bajbuza. Bajbuza to bardzo ciekawa kreacja Autorska. Odsy艂amy czytelnika zasadniczo do przypisu 28i, gdzie podano informacje genealogiczne o rodzie Bajbuz贸w oraz ich herbie. 鈥淚weasia鈥 traktowa膰 trzeba jako posta膰 fikcyjn膮, mimo uwagi Kraszewskiego przy ko艅cu powie艣ci, 偶e poeta polski z XVi wieku, Samuel Otwinowski, t艂umacz perskiego poematu 鈥淕iulistan鈥, zna艂 bohatera powie艣ci. Analiza element贸w pogl膮du na 艣wiat i cech charakteru Bajbuzy wskazuje, 偶e w postaci tej mamy do czynienia ze 艣wiadom膮 konstrukcj膮 Artystyczn膮, w kt贸rej si臋 mieszcz膮 zar贸wno pogl膮dy pisarza na przedstawiony w powie艣ci okres historyczny, jak pewne cechy Autocharakterystyki Kraszewskiego. Autor konstruuje posta膰 bohatera jako wz贸r doskona艂o艣ci rycerskiej. Bajbuza to nie tylko 偶o艂nierz i gor膮cy patriota, Ale r贸wnie偶 cz艂owiek o wysokim poziomie kultury umys艂owej. Odby艂 studia we W艂oszech, jest zatem cz艂owiekiem o kulturze renesansowej. Jeden z jej element贸w to duch tolerancji religijnej, kt贸rej Bajbuza gor膮co przestrzega. W spos贸b bardzo znamienny 艂膮czy pisarz 贸w rys przekona艅 swego bohatera z wp艂ywami wzmiankowanego w powie艣ci Wejhera, by艂ego dysydenta, 偶arliwego wyznawcy kt贸rego艣 z wyzna艅 protestanckich, p贸藕niej katolika. Podkre艣laj膮c fakt naukowej kultury bohatera oraz to, 偶e 鈥渨iara jego by艂a o艣wiecon膮 i gruntown膮鈥, Kraszewski przygotowuje grunt do wyodr臋bnienia postaci od masy szlacheckiej w dalszym ci膮gu powie艣ci. Rycersko艣膰 i patriotyzm bohatera 艂膮czy pisarz z jego 鈥渉umanitarnym鈥, czyli humanistycznym wykszta艂ceniem i zasadami tolerancji religijnej.

Za fikcyjno艣ci膮 tej postaci przemawiaj膮 te偶 fakty historyczne z dziej贸w rodu Bajbuz贸w, zawarte w przypisie 28i. Wynika z nich, 偶e historyczni Bajbuzowie zjawiaj膮 si臋 w dziejach p贸藕niej Ani偶eli powie艣ciowy przedstawiciel rodu, kt贸ry w chwili rozpocz臋cia Akcji utworu, w r. 1586 ma ju偶 oko艂o 40 lat. Autor za艣 wspomina r贸wnie偶 o jego ojcu. Tymczasem historyczne dane o Bajbuzach pojawiaj膮 si臋 dopiero oko艂o 1580, kiedy ich protoplasta, tatarskiego pochodzenia, mia艂 otrzyma膰 herb za waleczno艣膰.

Powie艣ciopisarz przeciwstawia Bajbuz臋 zar贸wno t艂umowi szlacheckiemu, jak i ca艂ej masie opisywanych i wzmiankowanych tylko osobnik贸w ze 艣wiata magnackiego. Przy wszystkich cechach dziwaczno艣ci i oryginalno艣ci usposobienia, Bajbuza jest przede wszystkim zatroskanym o dobro Rzeczypospolitej obywatelem, kt贸ry wykszta艂ci艂 swoje poj臋cia o s艂u偶bie dla ojczyzny zar贸wno w toku humanistycznych studi贸w, jak i w czasie s艂u偶by wojskowej pod Zamoyskim. Wzorem w艂adcy jest dla niego kr贸l-偶o艂nierz, energiczny i stanowczy Stefan Batory. Wysoka, jak na szlachcica, kultura umys艂owa 艂膮czy si臋 u Bajbuzy z cnotami rycerskimi i patriotyzmem. Sw贸j niemal偶e magnacki maj膮tek po艣wi臋ca Bajbuza w cz臋艣ci na utrzymanie oddzia艂u kopijnik贸w, z kt贸rymi wyrusza na wyprawy wojenne. Jednak w艂a艣nie owa kultura umys艂owa nie pozwala mu w spos贸b bezkrytyczny po艂膮czy膰 swych przekona艅 i sympatii z 偶adnym ze 艣cieraj膮cych si臋 oboz贸w politycznych. Bajbuza jest zawsze pe艂en w膮tpliwo艣ci, zawsze poszukuje cz艂owieka, kt贸ry by w spos贸b wolny od osobistych uprzedze艅 i Ambicji, od partyjnego za艣lepienia, widzia艂 prawdziwe dobro pa艅stwa i do nie d膮偶y艂. Niestety, doznaje wsz臋dzie zawodu. Dostrzega skazy, chwiejno艣膰 i egoizm nawet u Zamoyskiego. Gorsz膮 go osobiste Ambicje Potockich, intryguj膮cych przeciw 呕贸艂kiewskiemu, gorsz膮 go r贸wnie偶 pewne poci膮gni臋cia Chodkiewicza, nie maj膮ce na celu prawdziwego interesu pa艅stwa. Staje wsz臋dzie wobec Ambicji rodowych, frakcyjnych i osobistych, kt贸re na szwank nara偶aj膮 dobro og贸lne. Do ko艅ca szuka i znale藕膰 nie mo偶e, mimo i偶 przeszed艂 do obozu kr贸lewskiego i, zdawa艂oby si臋, powzi膮艂 decyzcj臋, kogo popiera膰. Nawet w osobistym 偶yciu uczuciowym nie mo偶e si臋 zdoby膰 na ostateczny krok, mimo i偶 o dam臋 swego serca got贸w walczy膰, jak na rycerza przysta艂o, mimo 偶e z powodu mi艂o艣ci do niej zostaje ranny. W ko艅cu zabija przypadkowo w bitwie pod Guzowem jej drugiego m臋偶a, kt贸ry zwyczajnie uciek艂 od uwielbianego przez Bajbuz臋 idea艂u.

Taka konstrukcja charakteru i los贸w g艂贸wnej postaci jest przede wszystkim wyrazem trudno艣ci, jakie Kraszewski napotyka艂 przy ideowej ocenie Aktor贸w dramatu historycznego. Bez wi臋kszych w膮tpliwo艣ci mo偶na by艂o jedynie pot臋pi膰 warcholstwo Zebrzydowskiego i jego kliki magnackiej, cho膰 w艣r贸d znanych pisarzowi historyk贸w rokoszu by艂 r贸wnie偶 jego obro艅ca, mianowicie Henryk Schmitt, Autor rozprawy: 鈥淩okosz Zebrzydowskiego鈥 ( Lw贸w 1853), cz艂owiek poza tym bliski pisarzowi pogl膮dami. Czy mo偶na by艂o jednak pot臋pi膰 sam ruch opozycji szlacheckiej przeciw niefortunnym poci膮gni臋ciom Zygmunta III, kieruj膮cego si臋 nieomal偶e wy艂膮cznie dynastycznymi interesami oraz interesami Ko艣cio艂a, nie zawsze zgodnymi z dobrem pa艅stwa? Z drugiej strony, czy偶 u przeciwnik贸w rokoszu spo艣r贸d magnaterii nie przewa偶a艂y egoistyczne, rodowe metody dzia艂alno艣ci? A znowu czy偶 magnaci 鈥渞okoszowi鈥 nie wiedli na pasku mas szlacheckich, kt贸re w czasie rokoszu toczy艂y sw膮 ostatni膮 walk臋 polityczn膮 o w艂adz臋 w pa艅stwie? I tu, i tam cirpia艂o dobro Rzeczypospolitej, kt贸rej kosztem prowadzono wewn臋trzne walki polityczne, A nawet wojn臋 domow膮. To by艂y historyczne oraz ideologiczne podstawy konstruowania postaci bohatera jako cz艂owieka rozdartego w膮tpliwo艣ciami.

Podobnie jak Bajbuza odnosi艂 si臋 do zdarze艅 i ludzi na prze艂omie wieku XVi i XVii, tak Kraszewski ustosunkowywa艂 si臋 do proces贸w historycznych, kt贸re sam prze偶ywa艂 w drugiej po艂owie XiX wieku. Rozdziera艂y go w膮tpliwo艣ci, pe艂en by艂 sprzecznych ocen i pogl膮d贸w, je艣li chodzi o sens i skuteczno艣膰 zbrojnej walki o niepodleg艂o艣膰 narodu polskiego. Rozumowe prze艣wiadczenie o szkodliwo艣ci konspiracji i powsta艅 stara艂 si臋 pogodzi膰 z g艂臋bokim, uczuciowym kultem dla tradycji tych walk oraz dla ich bohaterskich uczestnik贸w. Podobnie zasadnicze pot臋pienie rewolucyjnych form rozstrzygania konflikt贸w spo艂ecznych nie godzi艂o si臋 z g艂oszonym wielokrotnie przez pisarza pogl膮dem, 偶e np. robotnicy maj膮 faktyczne i moralne podstawy do walki z kapita艂em, 偶e s膮 ofiarami klasowego wyzysku. Obro艅ca prze艣ldadowanych komunard贸w, kt贸ry wiele razy wyra偶a艂 sw膮 sympati臋 dla francuskiego robotnika, 鈥渨 niebieskiej bluzie鈥, pozostawa艂 w niezgodzie z przeciwnikiem idei socjalistycznych oraz rewolucyjnych. Tak wi臋c pewne rysy osobistego stosunku pisarza do swojego wieku przej膮艂 na siebie bohater powie艣ci, kt贸rego patriotyzm i troska o dobro Rzeczypospolitej odpowiadaj膮 r贸wnie偶 wielkiemu patriotyzmowi Autora powie艣ci.

Kompozycja dzie艂a oraz inne jego cechy Artystyczne nie odbiegaj膮 od wzorca wykszta艂conego w czasie tworzenia cyklu historycznych powie艣ci, A tak偶e przy pisaniu wcze艣niejszych utwor贸w historycznych. Fakty dziejowe przytacza Kraszewski zasadniczo dok艂adnie wed艂ug 藕r贸de艂 i opracowa艅 historycznych, wykorzystuj膮c w艂a艣ciwie ca艂y wsp贸艂czesny mu zas贸b mo偶liwo艣ci naukowych. W艣r贸d zdarze艅 dziejowych nie dokonuje selekcji, nie szuka obraz贸w typowych, Aby je podda膰 Artystycznej przer贸bce, typizuj膮cemu uog贸lnieniu. Dba o chronologiczn膮 ci膮g艂o艣膰 opowiadania i historycznej relacji. Utw贸r jego ogl膮dany od tej strony ma zatem charakter raczej kroniki historycznej ni偶 powie艣ci ze wszystkimi jej fabularnymi i epickimi cechami.

Istotny sk艂adnik utworu Artystycznego, to jest fikcja, zmy艣lenie, zjawia si臋 w powie艣ci wraz z osob膮 bohatera i z najbli偶szym jego otoczeniem. Postaci膮 fikcyjn膮 jest heroina powie艣ci, pi臋kna ksi臋偶na Teresa, jak i jej drugi m膮偶, Spytek Jordan, dalej - chor膮偶y Szczypior i wszystkie postaci z dworu w Nadstyrzu, kt贸rej to miejscowo艣ci te偶 nie zna 鈥淪艂ownik geograficzny鈥. Zaliczymy tu r贸wnie偶 charakterystyczn膮 sylwetk臋 Gubiaty oraz szereg z nazwiska tylko wymienionych, na chwil臋 zjawiaj膮cych si臋 i wnet znikaj膮cych os贸b. Gdyby艣my jednak nawet dla Bajbuzy zdo艂ali znale藕膰 odpowiednik historyczny, nie zmieni to faktu, 偶e bohatera swego traktuje Autor jak posta膰 zmy艣lon膮. Podobnie nie zmienia fikcyjno艣ci postaci Skrzetuskiego z 鈥淥gniem i mieczem鈥 fakt, 偶e rzeczywi艣cie istnia艂 szlachcic takiego nazwiska, kt贸ry wykrad艂 si臋 z obl臋偶onego Zbara偶a. Bajbuza jest w ca艂o艣ci dzie艂em wyobra藕ni Autora. Przewa偶nie oczyma Bajbuzy ogl膮damy wypadki historyczne, on otrzymuje listy i wiadomo艣ci ustne o tych zdarzeniach, kt贸rych Kraszewski w powie艣ci ukaza膰 nie potrafi艂. Z nim rozpoczyna si臋 beletryzacja historii, proces tw贸rczo艣ci Artystycznej na miejsce sprawozdania historycznego.

Istotn膮 cech膮 usposobienia Bajbuzy jest ciekawo艣膰, ch臋膰 uczestniczenia w 偶yciu publicznym, 偶膮dza poznania, kto ma racj臋 w艣r贸d 艣cieraj膮cych si臋 stron. Dlatego wraz z nim je藕dzimy na sejmy i zjazdy szlacheckie, ogl膮damy obozy wojskowe, Zamo艣膰, Krak贸w i Warszaw臋, rozmawiamy z Zamoyskim, Zebrzydowskim i kr贸lem Zygmuntem III. Tam, gdzie Autor nie m贸g艂 samego Bajbuzy wys艂a膰, wyr臋czaj膮 go listy, kt贸re Albo sam pisze, Albo otrzymuje; jako przyk艂ad mo偶e pos艂u偶y膰 list od wiernego Szczypiora, kiedy bohater nasz siedzi zamkni臋ty przez Zebrzydowskiego w wi臋zieniu. W tym miejscu zreszt膮 jedyny raz powie艣膰 zyskuje znamiona romansu Awanturniczego z jego typowymi cechami, jak ucieczka z wi臋zienia, pogo艅 i walka ze 艣cigaj膮cymi. Najkapitalniejszym jednak przyk艂adem bardzo pomys艂owego beletryzowania historii, jest wprowadzenie szlacheckiej 鈥渟ilva rerum鈥, ksi臋gi domowych zapisk贸w szlachcica polskiego, w kt贸rej, jak bohater czy bohaterka niejednej powie艣ci w pami臋tniku, Bajbuza notuje wzmianki o swych wyprawach wojskowych przeciw Wo艂ochom i Tatarom. Nale偶y zwr贸ci膰 uwag臋, 偶e w ten spos贸b Autor unikn膮艂 konieczno艣ci opisywania wprost owych wypraw wojennych, do艣膰 konsekwentnie zajmuj膮c si臋 w powie艣ci badaniem tylko wewn膮trznych spraw politycznych kraju. Samo za艣 wprowadzenie 鈥渟ilva rerum鈥 przyczyni艂o si臋 poza tym do nadania powie艣ci rodzajowego, szlacheckiego charakteru. Po raz drugi unikn膮艂 Autor konieczno艣ci opisu bitwy ( i to bitwy pod Kircholmem) oraz udzia艂u w niej bohatera, dzi臋ki temu, 偶e kaza艂 po prostu Spytkowi Jordanowi napa艣膰 noc膮 Bajbuz臋 i zrani膰 go. Bajbuzie przysz艂o tylko 偶a艂owa膰, i偶 go pod Kircholmem nie sta艂o.

Dalszy element fikcji powie艣ciowej stanowi膮 dzieje dziwacznej troch臋 mi艂o艣ci Bajbuzy do ksi臋偶nej Teresy. Oboje nie mog膮 si臋 zdecydowa膰, Aby wyzna膰 to, co czuj膮 i czego pragn膮. Autor pr贸buje rozmaicie motywowa膰 to wahanie si臋 bohatera, Ale jest rzecz膮 jasn膮, i偶 gdyby o偶eni艂 Bajbuz臋 z ksi臋偶n膮 Teres膮 wcze艣niej ni偶 na ko艅cu powie艣ci ( a i tam spraw臋 t臋 podaje w w膮tpliwo艣膰), utrudni艂by sobie, o ile nie uniemo偶liwi艂, odpowiednio interesuj膮ce ukszta艂towanie w膮tku romansowego.

W 鈥淏ajbuzie鈥 w stopniu jeszcze znaczniejszym ni偶 w innych powie艣ciach cyklu k艂adzie Kraszewski nacisk na Akcj臋 i roz贸wj wypadk贸w, na ich dramatyzacj臋, bardzo pobie偶nie traktuj膮c elementy epickie, tj. obrazy z 偶ycia i obyczaj贸w oraz wszelkiego rodzaju opisy. Dlatego te偶 rzadkie s膮 usi艂owania Autora, Aby charakteryzowa膰 jakie艣 zjawiska spo艂eczne, malowa膰 sceny z 偶ycia szlacheckiego. Wyj膮tek w tej mierze stanowi skromna zreszt膮 relacja o rozwoju Zamo艣cia pod rz膮dami kanclerza oraz poszczeg贸lne obrazy z wesela Zygmunta III z Arcyksi臋偶niczk膮 Ann膮. Szerzej rozbudowany jest tylko obraz 偶ycia szlacheckiego w Nadstyrzu na dworze Bajbuzy, po艂膮czony z charakterystyk膮 zamieszka艂ych tam rezydent贸w. S艂u偶y on zreszt膮 do lepszego uwydatnienia r贸偶nych domowych cn贸t Bajbuzy. W powie艣ci nie ma prawie samodzielnych opis贸w przyrody poza drobnymi, nieistotnymi wzmiankami. Pospiesznie i ca艂kiem marginesowo opisuje Autor dwie bitwy: pod Byczyn膮 i pod Guzowem - i to, jak si臋 zdaje, tylko dlatego, 偶e wi膮偶膮 si臋 one z wewn臋trznymi konfliktami politycznymi. Ca艂y wysi艂ek Autorski skierowany jest ku Akcji i kre艣leniu przyg贸d i los贸w bohatera, powi膮zanych 艣ci艣le z referowanymi po kronikarsku wypadkami historycznymi.

W kre艣leniu ich opiera si臋 Kraszewski zasadniczo na dziele J. U. Niemcewicza: 鈥淒zieje panowania Zygmunta III鈥 ( Warszawa 1819), id膮c za tokiem jego relacji oraz ulegaj膮c niekiedy jego ideowej ocenie wypadk贸w i postaci. 艣cis艂e trzymanie si臋 Niemcewicza sprawi艂o r贸wnie偶, 偶e utw贸r jest miejscami rozwlek艂y, tak偶e przez wprowadzenie postaci ( a raczej nazwisk), kt贸re z tokiem Akcji nic nie maj膮 wsp贸lnego. Je艣li chodzi o charakterystyk臋 licznych, cho膰 w powie艣ci tylko epizodycznie wyst臋puj膮cych, wzgl臋dnie wy艂膮cznie wzmiankowanych postaci historycznych, pos艂ugiwa艂 si臋 Kraszewski ciekawym s艂ownikiem biograficznym do dziej贸w Polski za Zygmunta III, mianowicie Franciszka Siarczy艅skiego 鈥淥brazem wieku panowania Zygmunta III...鈥 ( Warszawa 1828). W kilku miejscach stwierdzi膰 te偶 mo偶na, 偶e czerpa艂 ze 藕r贸d艂owego dzie艂a Stanis艂awa 艁ubie艅skiego: 鈥淒e motu civili 1606-1608鈥, wydanego po polsku w 鈥淧ismach po艣miertnych鈥, rozdzia艂: 鈥淩ozruchy domowe 1606-1608鈥 ( Petersburg 1855).

Lektura powie艣ci wymaga pomocy obja艣nie艅 i przypis贸w historycznych. Aby nie przerywa膰 zbyt cz臋sto toku czytania, przypisy wprowadzono wy艂贸cznie, gdy chodzi o postaci i wypadki najwa偶niejsze, wzgl臋dnie najbardziej charakterystyczne, pozostawiaj膮c bez przypis贸w nazwiska os贸b historycznych, Ale wymienionych tylko, kt贸re w powie艣ci nie odgrywaj膮 wa偶niejszej roli. Czasem zachodzi艂a konieczno艣膰 szerszego wyja艣nienia pewnych zjawisk czy proces贸w dziejowych, co te偶 w poszczeg贸lnych przypadkach uczyniono.

( Wincenty Danek)




Nota wydawnicza

Niniejsze wydanie powie艣ci opiera si臋 na jej pierwodruku z r. 1885. Jest to jedyne wydanie za 偶ycia Autora. Tekst utworu nastr臋cza szczeg贸lnie wiele trudno艣ci edytorskich. Jak wiadomo, 鈥淏ajbuza鈥 by艂 pisany w wi臋zieniu magdeburskim. Stan zdrowotny pisarza by艂 ci臋偶ki. Tylko niezwyczajna wytrzyma艂o艣膰 i odporno艣膰 psychiczna, w po艂膮czeniu z d艂ugoletnim nawykiem do systematycznej pracy, pozwala艂y mu tworzy膰. Tw贸rczo艣膰 za艣 przynosi艂a ulg臋 i zapomnienie o dramatycznej sytuacji osobistej. Pisarzowi brak by艂o jednak pomocy w艂asnej, tak zasobnej w 藕r贸d艂a historyczne, biblioteki. Musia艂 si臋 wi臋c oprze膰 na tym, co mu mo偶na by艂o dostarczy膰, tj. g艂贸wnie na wymienionych w 鈥淧os艂owiu鈥 dzie艂ach Niemcewicza i Siarczy艅skiego.

Z艂y stan zdrowia, bezsenno艣膰 i dolegliwo艣ci nerwowe sprawi艂y, 偶e tekst powie艣ci posiada pod wieloma wzgl臋dami brulionowy charakter. Odnosi si臋 to g艂贸wnie ( ale nie wy艂膮cznie) do j臋zyka i stylu utworu. Niewyra藕ne pismo cz艂owieka chorego sta艂o si臋 z kolei przyczyn膮 b艂臋d贸w zecerskich i korektorskich w pierwodruku.

Wobec takich jego cech, wydawca musia艂 post臋powa膰 szczeg贸lnie ostro偶nie, Aby z jednej strony nie uszkodzi膰 specyficznych, znanych sk膮din膮d w艂a艣ciwo艣ci j臋zyka i stylu pisarza, A z drugiej zwr贸ci膰 czytelnikowi uwag臋 na te miejsca w tek艣cie, gdzie jego zepsucie nie mo偶e budzi膰 w膮tpliwo艣ci. pos艂u偶yli艣my si臋 w tym celu przypisami. Szczeg贸lnie wiele pracy nastr臋cza艂o usuwanie, oczywi艣cie z ca艂膮 ostro偶no艣ci膮 niepotrzebnych Akapit贸w ( odst臋p贸w w tek艣cie), kt贸rych nadmierna ilo艣膰 jest manier膮 Autorsk膮, utrudniaj膮c膮 czytelnikowi odbi贸r tre艣ci. W obecnym kszta艂cie tekst jest niew膮tpliwie bardziej czytelny.

Z ca艂ym pietyzmem zachowano cechy j臋zyka kresowego, kt贸rym pisarz si臋 pos艂ugiwa艂. Scharakteryzowano je w Notach do innych tom贸w ( 鈥淜r贸lewscy synowie鈥, 鈥淜rak贸w za 艁okietka鈥).

Opr贸cz pierwodruku 鈥淏ajbuza鈥 mia艂 jeszcze 6 edycji: w latach 1889-1891 ukaza艂 si臋 w wydaniu zbiorowym powie艣ci historycznych M. Gl~ucksberga w Warszawie, nast臋pnie u tego偶 Gl~ucksberga w roku 1898, u M. Arcta w Warszawie w r. 1927, w wydaniu 鈥淐zytelnika鈥 w r. 1950 oraz Ludowej Sp贸艂dzielni Wydawniczej w latach 1957, 1959 i 1972. Niniejsze wydanjie jest zatem dziewi膮tym z kolei.

( W. D.)

1 O herbie Bajbuz贸w czytamy w 鈥淓ncyklopedii staropolskiej鈥 Glogera informacj臋 nast臋puj膮c膮:

Bajbuza - herb polski, wyobra偶aj膮cy z艂ot膮 strza艂臋 na polu czerwonym, zwr贸con膮 be艂tem do do艂u i przebijaj膮c膮 na wylot g艂ow臋 w臋偶a przy ziemi, o kt贸r膮 jest ostrzem be艂tu oparta, pomi臋dzy rosn膮cymi na niej grzybami. W膮偶 ogonem dosi臋ga pi贸r strza艂y. Nad tarcz膮 he艂m, A nad nim korona szlachecka. Herb ten otrzyma艂 w r. 1580 za waleczno艣膰 murza tatarski Hrybunowicz, pisz膮cy si臋 potem: z Bajbuzowa na Rajgrodzie Bajbuza Hrybunowicz. Piecz臋tuj膮 si臋 nim osiedli na Litwie Ambroziewiczowie, Bajbuzowie, Bie艅kowscy. Wyraz Bajbuza jest z pochodzenia turecki, A A z艂o偶ony z dw贸ch: 鈥渂aj鈥 - bogaty i 鈥渂uza鈥 - 鈥渃iel臋鈥.

Herbarz polski鈥 A. Bonieckiego podaje imi臋 owego murzy tatarskiego - Micha艂. Informuje te偶, 偶e 贸w protoplasta rodu otrzyma艂 herb od Stefana Batorego wraz z rozleg艂ymi ziemiami nad Su艂膮, Udajem, So艂onic膮 i 艁u偶kiem za 鈥減os艂ugi rycerskie przy ksi臋ciu Michale Wi艣niowieckim鈥. Chodzi tu o ksi臋cia Micha艂a Wi艣niowieckiego, kasztelana kijowskiego, ojca ksi臋cia Jeremiego, A dziada kr贸la Micha艂a.

Sam Kraszewski pisa艂 tak o wiele wcze艣niej, bo w roku 1854, o herbie Bajbuza w szkicu 鈥淧oezja szlachecka, Legendy herbowne鈥, drukowanym w 鈥淕azecie Warszawskiej鈥 nr 332-335: 鈥... Bajbuza - herb dziwaczny, wystawiaj膮cy strza艂臋 z obwini臋tym w臋偶em wko艂o i trzy rosn膮ce na ziemi grzyby, nadany by艂 jakiemu艣 murzie tatarskiemu za zr臋czny wystrza艂 do w臋偶a...鈥

2 Wietrznik lub powietrznik ( st. pol.) - tutaj oznacza chor膮giewk臋 na dachu, obracaj膮c膮 si臋 za kierunkiem wiatru. Umieszczano na niej, zwyczajem szlacheckim, herbowy znak w艂a艣ciciela dworu.

3 Informacje na temat osoby bohatera powie艣ci, wymienionego tu Bajbuzy, zamieszczono w 鈥淧os艂owiu鈥.

4 Matka Bajbuzy, Genowefa z Kurcewicz贸w, wnosi do pochodzenia g艂贸wnej postaci powie艣ci zwi膮zki ze znaczn膮 kniaziowsk膮 rodzin膮 rusk膮. Wskazuje na to r贸wnie偶 imi臋 naszego Bajbuzy Iwa艣, oraz imi臋 brata jego matki, Semen. Rzecz znamienna, 偶e w dalszym ci膮gu powie艣ci Autor raczej nie wspomina imienia bohatera i kszta艂tuje obraz dworu w Nadstyrzu wed艂ug wzor贸w 偶ycia w zamo偶nym, prawie wielkopa艅skim, dworze szlachcica rdzennie polskiego pochodzenia.

5 Lik ( st. pol.) - liczba.

6 Wittemberczyk - tyle, co wyznawca Lutra. Marcin Luter w Wittemberdze og艂osi艂 swoje s艂ynne tezy, A miasto owo sta艂o si臋 jednym z o艣rodk贸w protestantyzmu.

7 Jan Zamoyski ( 1542-1605) - kanclerz wielki koronny, przyw贸dca szlachty polskiej, g艂贸wna posta膰 polityczna w czasach Henryka Walezego, Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy, znakomity m贸wca sejmowy i zwyci臋ski w贸dz wielu wypraw wojennych. W czasie studi贸w prawniczyich w uniwersytecie w Padwie zosta艂 w roku 1563 wybrany rektorem. By艂a to godno艣膰 przyw贸dcy m艂odzie偶y, A nie rektora w dzisiejszym rozumieniu.

8 Prywacje ( z 艂ac.) - straty, szkody.

9 Remedium unicum ( 艂ac.) - jedyny 艣rodek zaradczy, jedyne lekarstwo.

- 121 -


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Oblicza Kraszewskiego
Bliska mi艂o艣膰 z dystansu, Kraszewski J贸zef Ignacy
Kraszewski J I Zygmuntowskie czasy
Kraszewski Stara?艣艅 BN
humoreski z teki woeszylly kraszewski j 4Z4GDICN3RZPF47FQKOMKQ7O6VWT3ITJNVAVSJI
68 J I Kraszewski, Hrabina Cosel
romantyzm - lekturki, wspomnienia - kraszewski, J贸zef Ignacy Kraszewski, Wspomnienia Wo艂ynia, Polesi
Kraszewski J I , Stara?艣艅 (opracowanie streszczenie)
LOGIKA KRASZEWSKI id 272137 Nieznany
Kraszewski Orbeka
Kraszewski Z siedmioletniej wojny
Kraszewski Budnik
Kraszewski?rani Kozuszek
Kraszewski dziecie Starego Miasta
pol dzialje weneckie kraszewski JQJSIEBIWYTPGQGUN5MXUYF5G536PCJ6WB5V3GI
Taksonomia cel贸w nauczania, „Sztuka nauczania” pod red Krzysztofa Kraszewskiego PWN W-wa
muzyczuk kraszewska proj 1 hydro
notatki2, J. I. Kraszewski, Ulana
Kraszewski DP16 Semko