Brzask 4, Brzask


Rozdział 4

Moje wahanie było zbyt krótkie, aby Edward zdążył je zauważyć, ale mimo to jakiś cień musiał przemknąć przez moją twarz, bo przez chwilę patrzył na mnie bacznie, po czym westchnął. Ja musiałam jednak z góry ustalić granice, zanim cokolwiek się stanie.

- Mam tylko jeszcze jedno zastrzeżenie. Chyba przejrzałeś mnie na tyle, żeby zauważyć, że niełatwo nawiązuję znajomości. Idziemy jako przyjaciele i tak pozostanie. - Mój ton był trochę za ostry, zważając na okoliczności. Dostrzegłam cień zawodu w jego wściekle zielonych oczach.

- Nie ma sprawy. Ja wcale nie planowałem niczego innego. Po prostu może wybralibyśmy się do Seattle na jakieś zakupy? Ostatnio otworzyli nowy sklep muzyczny. Potem możemy wpaść do jakiejś restauracji i coś zjeść.

Ten scenariusz wyglądał nawet niewinnie. Chyba mogłam na coś takiego się zgodzić. Nic więcej niż wyjazd na zakupy z kolegą. Wściekle pociągającym, zielonookim kolegą.

- Masz coś w planach na tą sobotę?

- Nie, pasuje - odpowiedziałam z uśmiechem.

Wprawdzie miałam wybrać się z Emmettem na małe polowanie, ale to mogło poczekać. Najpierw musiałam poskromić to dziwne przyciąganie między mną i Edwardem. Miałam nadzieję, choć strasznie naiwną, że parę godzin w jego towarzystwie załatwi sprawę.

- No, to do jutra - powiedział i zaszczycił mnie zniewalającym uśmiechem. Jakże to dziwne... Człowiek uwodzący wampira.

*****

- Och! Och! Och! - Alice skakała wokół mnie jak szalona. - Masz randkę już pojutrze! Trzeba coś wymyślić, żebyś wyglądała zjawiskowo! - W podskokach dotarła do swojego komputera, żeby przeglądać nowe kreacje. Pewnie coś w stylu Dolce & Gabbana, Gucci itp. Nic nowego.

- Alice! To nie jest żadna randka! Po prostu zwykłe zakupy. Z kolegą.

Moja siostra wydęła usta, zupełnie jak naburmuszone dziecko, ale mimo tego się nie poddała.

- To w takim razie muszę zadbać, żebyś wyglądała świetnie podczas swoich zakupów z kolegą - powiedziała akcentując dobitnie trzy ostatnie słowa. Nie ma co, potrafiła być denerwująca.

- No siostrzyczko, czyżby lodowa królewna zaczęła się topić? - zażartował sobie Emmett.

- Nie, braciszku. Po prostu chciałam sprawić mu przyjemność i przy okazji sama rozerwać się chwilę z dala od miasta.

- A skąd nagle w tobie tyle chęci do uszczęśliwiania innych? - Miał rację. Oprócz ciągłego przystawania na oferty Alice i niekiedy Rose, nigdy nie wykazywałam chęci do pójścia komuś na rękę.

- A co, nie mogę? - spytałam ostro.

- Możesz, możesz, oczywiście. Zauważyłem jednak, że ostatnio masz jakieś dziwne wahania nastrojów. - To był jeden z nielicznych momentów, gdy Emmett mówił poważnie.

- To prawda. Mam jakiś ciężki okres. Raz warczę na wszystkich, potem znowu żałuję i zaczynam się zachowywać jak jakaś Matka Teresa. Wystarczy parę miesięcy w psychiatryku i się wyleczę.

- No, przynajmniej poczucie humoru ci nie zniknęło - podsumował inteligentnie.

- Tak, a chęć rzucenia się na ciebie także - odparłam mu, tym razem żartem.

*****

Następny dzień był w miarę spokojny. Żadnych niepokojących oznak mojego wariactwa, żadnych kłótni w mojej głowie. Wracałam do normy po małym załamaniu. Z Edwardem umówiłam się na dziewiątą pod jego domem. Znów siedliśmy razem na stołówce, a ja pilnowałam się, aby nie dostać znów jakiegoś dziwnego ataku. Towarzystwo Edwarda zdecydowanie należało do milszych. Rozmowa z nim była o wiele luźniejsza niż na początku znajomości, a ja czułam się swobodniej. Gdy po lekcjach wróciłam do domu, czekała tam już na mnie Alice pokazując mi ubrania, które miałam jutro założyć. Poprosiłam ją, aby na chwilę się wstrzymała i zamknęłam się w swoim pokoju przeglądając w głowie nazwy lubianych przeze mnie zespołów, aby nasz wypad do Seattle nie okazał się bezowocny. Po jakiejś godzinie wybrałam się z Esme na małe polowanie, bo palący ból w gardle stawał się coraz intensywniejszy.

- Ach! Bello, będziesz wyglądać świetnie- zapiszczała Alice zabierając się do poprawiania mojego i tak idealnego wizerunku. Cieszyłam się z tych paru godzin, które mi zostały, a które mogłam spędzić sobie w spokoju i relaksie. Był to jeden z plusów każdego zabiegu Alice.

O wpół do dziewiątej byłam całkowicie gotowa. Na szczęście dzień był dość pogodny.

- Nie będziesz miała kłopotu, jeśli chodzi o słońce. Deszczu także nie będzie - powiedziała mi na wyjściu Alice uśmiechając się promiennie. Dobrze było mieć swoją niezawodną pogodynkę.

Z uśmiechem na ustach skierowałam się w stronę domu Edwarda przyrzekając sobie, że będę za wszelką cenę utrzymywać równowagę w moim umyśle.

Tak, jak myślałam, Edward czekał na mnie gotowy w salonie. Zaprosił mnie na chwilę do środka i przedstawił swojej mamie. Elizabeth Masen była naprawdę ciepłą i miłą kobietą. Bardzo przypominała mi Esme, pewnie z powodu dziwnej aury rodzinności, jaką rozsiewała wokół siebie.

- Miło mi cię poznać, Bello. Bardzo urocza z ciebie dziewczyna - powiedziała mi na pożegnanie, a ja poczułam się bardzo przyjemnie, mimo, że takie komplementy słyszałam niemal na każdym kroku.

- Dziękuję bardzo. Edward powinien być szczęśliwy, że ma taką matkę - uśmiechnęłam się do niej. Zazwyczaj bycie miłym dla obcych przychodziło mi z trudem, wolałam zamykać się w kręgu mojej rodziny, ale nie mogłam się oprzeć urokowi Elizabeth.
- No, zmykajcie. Chyba chcecie wrócić przed zmrokiem? - zaśmiała się i potem dodała szeptem - mam nadzieję, że jesteś cierpliwa, bo jak Edward wejdzie między książki, to długo tam zostanie.

- Mamo! - westchnął z dezaprobatą chłopak.

- No dobrze już, dobrze. Miłej zabawy.

Wsiedliśmy do srebrnego Volvo i przez kilkanaście minut jechaliśmy w ciszy. Cała ta sytuacja stawała się coraz bardziej niezręczna, nie tylko dla mnie, ale też dla Edwarda, widziałam to na jego twarzy i w ruchach. Po pewnym czasie postanowiłam przełamać lody i odezwałam się pierwsza.

- Jakie dokładnie książki preferujesz?

- Hmm... Głównie thrillery, horrory, ale nie pogardzę też jakimś romansem - odpowiedział po chwili z lekkim uśmiechem, a następnie dodał - ale musi być w nim sporo akcji. A ty?

- Trochę fantastyki, poezji, niekiedy coś mocniejszego. Wszystkiego po trochu.

- W takim razie znam miejsce, gdzie oboje znajdziemy coś dla siebie. - powiedział, a na jego twarzy pojawił się tak uwielbiany przeze mnie uśmiech.

Księgarnia, do której mnie poprowadził była chyba jedną z największych w mieście. Od razu rzuciłam zaciekawione spojrzenie na regały pełne książek i z daleka upatrzyłam sobie kilka tytułów, które musiałam koniecznie kupić. W pewnym momencie rozdzieliliśmy się, a ja całkowicie oddałam się przeszukiwaniu kolejnych półek. W końcu dotaszczyłam do k
asy kilka książek Tolkiena*, trochę tomików nowoczesnej poezji, dwa opasłe tomy thrillerów Kinga i parę innych, które zaintrygowały mnie albo tytułem, albo opisem, albo okładką. Zaśmiałam się cicho widząc, że wśród książek Edwarda znalazły się te same powieści Kinga, które wybrałam ja. Widać mieliśmy choć trochę podobny gust. Jego twarz była taka piękna, gdy przyglądał się wybranym książkom. Widziałam, że bardzo to lubi.

- Zakupy udane? - zapytał, gdy pakowaliśmy nasze torby do bagażnika.

- Oh, tak. Widzę, że też upatrzyłeś sobie Kinga?

- Od dłuższego czasu planowałem przeczytać Lśnienie i Misery, ale ciągle zaczynałem coś innego. Wiesz, jakbyś się bała czytając, krzycz - zaśmiał się.

- Chciałbyś - odpowiedziałam lodowato.

Edward na chwilę zamarł i spojrzał na mnie zaniepokojony moim tonem. Odetchnął jednak z ulgą gdy uśmiechnęłam się złośliwie.

- Masz dziś dużo lepszy humor - zauważył. - Ostatnio wyglądałaś jakbyś była rozterce.

- Rzeczywiście, było coś takiego, ale na szczęście już minęło.

- Rozumiem - odpowiedział, a ja ucieszyłam się z faktu, że nie ma zamiaru naciskać, żeby zdobyć jakieś informacje. - To jak, idziemy coś zjeść?

Zawahałam się przez chwilę, bo wiedziałam, że ludzie jedzenie nie było zbyt przyjemne dla wampirów. Uznałam jednak, że Edward jest zbyt spostrzegawczy, abym mogła sobie pozwolić na jakieś anomalie. Mimo, że zbliżyłam się do niego bardziej, niż do jakiegokolwiek człowieka po mojej przemianie, nie chciałam, aby zaczął coś podejrzewać. Prawdopodobnie oznaczało by to koniec znajomości i wyprowadzkę z Forks.

- Nie mam nic przeciwko.

- W takim razie pojedziemy do mojej ulubionej restauracji. - Zarządził i wcisnął gaz.

Restauracja okazała się bardzo przytulna, ale momentami czułam się lekko niezręcznie widząc przy kilku stolikach namiętnie obejmujące się pary. Na szczęście Edward postanowił zająć nam jeden ze stolików w najmniej zatłoczonej części pomieszczenia.

- Co sobie państwo życzą? - zapytała kelnerka.

- Ja poproszę sphagetti bolognese - odpowiedział jej Edward zerkając do menu.

- Ja wezmę... - zerknęłam szybko na kartę dań - ... kurczaka w sosie paprykowym.

- Kurczę - powiedział Edward, gdy kelnerka odeszła.

- Tak?

- Nie sądziłem, że tak się przy mnie... wyluzujesz.

- A to dlaczego?

- Żartujesz sobie ze mnie? Od kiedy przyszłaś do szkoły wdałaś się w rozmowę chyba tylko z Kathleen.

- Przecież rozmawiam z innymi. Na przykład z Alice, Jasperem...

- Z rodziną - uściślił.

- Fakt - przyznałam niechętnie.

- Wiesz, próbuję cię rozpracować. Z jednej strony przyjmujesz strasznie defensywną postawę, ale czasem, gdy pozwalasz sobie na większy relaks jesteś całkiem inna. Tak jakby były dwie Belle. Jedna oficjalna, a druga... czy ja wiem? Może to ta prawdziwa?

- Czasem sama nie wiem. Myślałeś może o tym, aby zostać psychologiem?

- Oczywiście! Jeśli by tak nie było, to dlaczego miałbym poświęcać czas na rozpracowywanie twojego charakteru? Nawet mimo tego, że jest taki ciekawy, nie potrafiłbym się za to zabrać.

- Oto państwa dania - przy naszym stole pojawiła się kelnerka mierząc mnie wzrokiem. Powoli nudziło mi się to całe zamieszanie wokół mojej osoby.

Spojrzałam niechętnie na swój talerz i podniosłam widelec do ust. Kurczak smakował... okropnie. Tak, jakbym przeżuwała kawałek tablicy korkowej, albo jakiegoś materiału, z tą różnicą, że nie był on wcale twardy dla moich zębów. Starałam się jednak za wszelką cenę nie pokazywać po sobie jakiegokolwiek zniesmaczenia. Na chwilę oderwałam myśli od smaku w ustach i zastanowiłam się nad dzisiejszym dniem. Z pewnością można było go zaliczyć do udanych. Pozbyłam się także wewnętrznego konfliktu, ale z tą różnicą, że w gronie osób, przed którymi kiedykolwiek się otworzyłam w moim wampirzym życiu, w jakiejś części znalazł się Edward. Czułam się przy nim dość swobodnie, był inny niż jego głupkowaci rówieśnicy. Czasem miałam wrażenie, że jest zbyt dorosły na swój wiek. Przy okazji świetnie korzystał ze swoich tajnych broni - doskonałych manier, zielonych oczu i pięknego uśmiechu. Z ulgą przełknęłam ostatni kęs i poczekałam chwilę, aż chłopak skończy jeść.

- Och - westchnął i oparł się o krzesło. - Bardzo przyjemny dzień. Nie wiedziałem, że tyle nam to zajmie.

- Gdyby nie to, że na wprost mnie jest okno, nigdy bym nie powiedziała, że już ciemnieje - przytaknęłam.

- Ha, czyli jednak miałem rację - powiedział cicho, prawdopodobnie do ciebie.

- To znaczy?

- Że przydałoby ci się otworzyć na innych. Od razu wydajesz się weselsza.

- Wiesz, ty jesteś prawdopodobnie jedynym wyjątkiem - odpowiedziałam chcąc postawić sprawę jasno. Nie podobało mi się, że oczekiwał ode mnie więcej otwartości wobec innych.

- Ale przecież...

- Po prostu nie lubię ludzi. Są tacy zakłamani, łatwowierni i delikatni. Przynajmniej niektórzy - przerwałam mu starając się zrobić to jak najdelikatniej.

- W pewnym sensie masz rację. Ale powiedz mi szczerze, pasuje ci coś takiego?

- Tak - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Od tak wielu lat miałam za towarzyszy moją rodzinę, niekiedy też inne wampiry i nigdy, do teraz, nie czułam przyjemności związanej z przebywaniem z człowiekiem. Edward był jednak wyjątkiem, jedynym wyjątkiem.

- Dziwne - mruknął. - No, cóż, nie będę cię do niczego zmuszał.

- Spróbowałbyś - zaśmiałam się wsiadając do auta.

- Co was sprowadziło do Forks?

- Carsile jakiś czas temu dostał stąd ofertę pracy, a Esme uznała, że powinniśmy pomieszkać trochę w małym mieście. Wcześniej byliśmy w Los Angeles i takie małe miasto jest na prawdę miłą odmianą.

- Ja tu mieszkam od urodzenia i powiem szczerze, że ten spokój już mi się powoli nudzi - westchnął.

- A co złego w takim życiu?

- Złego może nic, ale niewiele w nim także tego dobrego - odparł nagle ze smutkiem. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc spojrzałam uważnie w jego oczy. Na chwilę były puste, bezuczuciowe, ale po chwili wrócił do nich uśmiech.

- Mam nadzieję, że szybko czytasz książki - powiedział nagle.

- Co? - spytałam zdezorientowana.

- Im szybciej przeczytasz to, co dziś kupiłaś, tym szybciej będziemy mieli powód, żeby znów pojechać na zakupy - wyjaśnił z zaczepnym uśmieszkiem.

- Kurczę, mogłam o tym pomyśleć i kupić ich dwa razy mniej.

- Naprawdę? - zapytał zaskoczony, poważnym głosem.

- Oczywiście. Czasem przydałoby mi się przed kimś otworzyć - powtórzyłam jego słowa.

- W takim razie nie martw się książkami. Jeśli chcesz to mogę coś wymyślić - mrugnął znacząco.

- Nie mam nic przeciwko. To... Dobranoc - pożegnałam się wysiadając z Volvo.

- Dobranoc. - Edward spojrzał na mnie jakoś dziwnie, po czym odwrócił się powoli i ruszył w stronę swoich drzwi.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Taniec z brzaskiem
Hermetyczny zakon złotego brzasku
Brzask 2, Brzask
Brzask 1, Brzask
Hermetyczny zakon złotego brzasku
Dziękuję ci brzasku
Maclean Alistair Noc?z brzasku
Hermetyczny zakon złotego brzasku
HERMETYCZNY ZAKON ZŁOTEGO BRZASKU, Polonika-net
Brzask 3, Brzask
Hermetyczny Zakon Złotego Brzasku(1)
Brzask 5, Brzask
Dziękuję ci brzasku
Karta Charakterystyki WC Brzask
Brzask Teresa Jadwiga Papi ebook

więcej podobnych podstron