Cywński dżihad, Polski


BOHDAN CYWIŃSKI

Blitzkrieg w Afganistanie dobiegł, jak się zdaje, końca. Reżim Talibów przestał istnieć. Do chwili, w której to piszę, nie udało się znaleźć Osamy bin Ladena, poza tym jednak pierwsza faza wojny z terroryzmem została przeprowadzona zgodnie z amerykańskim zamierzeniem.

Efekty polityczne tego etapu wojny oglądane z perspektywy afgańskiej nie są jeszcze do końca czytelne. Zwycięzcami są Amerykanie i wojska Sojuszu Północnego - co z tego wyniknie? Jak dotąd wynikł z tego nowy rząd, powstały w wyniku przeprowadzonej pod międzynarodową kontrolą konferencji w Bonn. Jego zdolność do sprawowania realnej władzy w kraju pogrążonym w chaosie i wewnętrznie bardzo skłóconym jest jednak kwestią otwartą. Jaki będzie stopień jego praktycznej zależności od Amerykanów i rozmiar marginesu jego swobodnej decyzji w polityce wewnętrznej i zagranicznej? - to pytanie drugie. Obiektywnych odpowiedzi na oba te pytania na pewno nie usłyszymy od zaangażowanych tam polityków, a najpewniej spierać się o nie będą zwariowani historycy za lat sto.

Kontrastowe barwy

Najciekawsze i chyba z perspektywy ideowego sensu tej wojny z terroryzmem najważniejsze jest jednak pytanie o to, jak przeżywa tę nagłą zmianę sytuacji afgańska ludność. Ten obraz też zaczyna się dopiero wyłaniać zza zasłony opadającego jeszcze bitewnego kurzu. Pierwsze jego fragmenty pojawiają się już w korespondencjach pisanych przez naszych kolegów przebywających w Kabulu. Na razie pojawiają się dwie kontrastowe barwy: ponure tło pogrążonych w ciemnocie mas, pozostających dalej w duchowej władzy nieobecnych już politycznie, a poniekąd i fizycznie Talibów - i ostro na nim zarysowane jasne sylwetki odważnych afgańskich emancypantek, które zdejmują czarczafy i cieszą się osiągniętym socjalnym i kulturowym wyzwoleniem. Na skraju obrazu rysują się jeszcze cienie pakistańskich ochotników, którzy próbowali bronić reżimu Talibów w Afganistanie. Nie udało się, uciekają z powrotem. Więcej nie widać jeszcze nic.

Próbuję wpatrzyć się w ten pierwszy zarys sytuacji i wmyślić się w jego społeczny sens. Nie byłem nigdy w Afganistanie, coś o nim kiedyś wiedziałem, śledząc przeżycia, działania i opinie mego przyjaciela Adama Winklera, Polaka walczącego z Sowietami w oddziałach generała Massouda w dolinie Pandżiru w latach osiemdziesiątych. Zakładaliśmy z nim razem w Paryżu komitet polsko-afgański, Mirek Chojecki z Adamem wydawali "Biuletyn Afgański" i o tamtejszej sytuacji nasłuchałem się sporo. Socjologiczny i kulturowy rys Afganistanu kreślił mi wysłannik Massouda do Francji Homayoun Tandar, młody wówczas intelektualista afgański, z którym razem mobilizowaliśmy opinię międzynarodowych związków zawodowych do politycznej pomocy w walce z komunistami w obu naszych krajach. Ech, były czasy...

Inną perspektywę spojrzenia na ten obraz nadaje zawód historyka idei i religii. Dokonywana z tej pozycji refleksja nad efektami przeżywanych w ubiegłym stuleciu aż w nadmiarze, politycznie uwarunkowanych czy wręcz na czołgach przywożonych "rewolucji kulturalnych" budzi niepokój. Rysujący się od tej strony widok nie jest - wbrew pozorom - szczególnie wesoły ani optymistyczny. Ani dla Afganów, ani dla losów szerszego konfliktu między światem islamskim a liberalną czy postmodernistyczną cywilizacją amerykańską.

Zezwolenie na islamską kulturę

Zacznijmy od początku. Analfabetyzm jest w Afganistanie normą - niedawno obejmował 95 procent ludności. Czy jest to ostateczną, niepodważalną miarą ciemnoty? Tak przywykliśmy uważać. Nie odrzucajmy tego kryterium, ale też nie absolutyzujmy go. Historia zna sporo wysoce wykształconych kultur, obywających się bez pisma. Były oczywiście zupełnie inne od naszej, współczesnozachodniej... Afgan tej naszej kultury nie zna, nie tylko dlatego, że jest analfabetą, ale i dlatego, że się bez niej świetnie obywa i nie jest nią zainteresowany. Sądzę, że ta ostatnia okoliczność razi nas najbardziej: jak można zachodniej kultury nie podziwiać, jak można nam jej nie zazdrościć i nie uznawać swojej wobec niej niższości i ciemnoty? Europejczyk o afgańskiej czy - szerzej - islamskiej kulturze nie ma oczywiście pojęcia, ale nazywanie go z tego powodu prymitywem byłoby śmieszne, przecież i tak z racji swej rasy nigdy nie przestanie być sahibem, panem... Na tej samej zasadzie Anglik czy Amerykanin nie uczy się języków obcych, czekając, aż inni nauczą się po angielsku. Wtedy dopiero można będzie ogłosić - po angielsku właśnie - erę globalizmu...

Globalnej kultury jeszcze więc nie ma, w każdym razie do Afganistanu nie dotarła. "Ciemny" Afgan w niej nie uczestniczy. Ale choć niektórym "światłym" Amerykanom czy Europejczykom w głowie to się nie mieści, nie jest człowiekiem akulturalnym. Uczestniczy w kulturze innej, islamskiej. I w swej ciemnocie chce w tej islamskiej kulturze pozostać. Czy możemy mu my - kulturalni ludzie Zachodu - na taki prymitywizm pozwolić?

Cóż, zwycięskie wojny albo pokojowe sojusze i pakty wieczystej przyjaźni częstokroć przynosiły rozmaite rewolucje kulturalne i implantacje kultur nowych na gruzach starych, zakazywanych, niszczonych czy co najmniej wydrwiwanych. Pamiętacie budowę proletariackiej Nowej Huty opodal klerykalnego Krakowa? Wiecie coś o urządzeniu ślicznego skweru i alejek spacerowych na naddnieprzańskim wzgórzu w Kijowie, gdzie do lat sześćdziesiątych stała tysiącletnia cerkiew Dziesiatynna? Czy nie wyliście ze śmiechu przed trzydziestu laty, słuchając łagrowej piosenki Wysockiego, satyry na ZSRR, w której była mowa o tym, jak po podbiciu Ameryki "postroimy" w niej - od Atlantyku aż po Pacyfik - setki "domów kultury"? Sowiecki prymityw chciał - wedle Wysockiego - uraczyć Amerykę swymi domami kultury. Ciekaw jestem, czy w Kabulu jest już lub za ile tygodni powstanie pierwsza restauracja McDonald, a kiedy zacznie się oficjalnie dozwolona uliczna sprzedaż zachodnich pism pornograficznych.

Porównanie Amerykanów z Sowietami uważacie za zbyt zjadliwe? Rzecz w tym, że tak bywało w historii, jeśli nie zawsze, to przynajmniej najczęściej. Implantacja kultur nowych trwa długo i rozwija się w rytmie pokoleń. Niszczenie kultur starych idzie szybciej - to załatwia się rozkazem, groźbą lub rozdawnictwem żywności czy leków. Ludzie Jagiełły niezbyt aktywnie nawracali Litwinów, nie apostołowali na Żmudzi. Po prostu wycinali święte gaje i bezcześcili ołtarze Perkuna. Wprowadzenie nowej wiary wymaga najpierw odebrania religii starej, więc zaczyna się od ateizacji, wprowadzenie nowej kultury wymaga przekreślenia kultury starej, czyli po prostu - schamienia.

W cieniu czarczafu

To brzydkie pojęcie stanowi niestety kontekst dla malowniczo opisywanych scen odrzucania przez niektóre Afganki "chusty islamskiej", jak za przykładem nieznającej zupełnie obyczaju islamskiego prasy zachodniej piszą nasi niektórzy publicyści. Warto może przypomnieć, że Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz i paru innych pisarzy polskich używało w tym miejscu słowa "czarczaf", będącego starodawnym, bodaj szesnastowiecznym, zapożyczeniem od Tatarów... Otóż czarczaf jest zakrywającym część twarzy i szyję strojem, zalecanym islamskiej kobiecie, gdy wychodzi na ulicę czy pokazuje się publicznie.

Zdjęcie czarczafu jest w tej kulturze daleko posuniętym negliżem, jeśli nie wręcz obnażeniem się. Przyjmuję do wiadomości, że bez czarczafu chcą po ulicach Kabulu chodzić odważne emancypantki. Sądzę, że mają takie prawo. Faktem jest jednak, że przed nimi tak po tych ulicach chodziły tylko dziwki. Przechodzień nie wie więc, z kim ma do czynienia - ewidentny jest tylko fakt odrzucenia kulturowego nakazu przyzwoitości stroju. W ostatnich tygodniach dezorientacja jest jeszcze głębsza - obok emancypantek i dziwek chodzą po ulicach w negliżu jeszcze inne kobiety: te, które chcą zaznaczyć swą proamerykańskość. Goła twarz kobiety to znamię aprobaty politycznego przełomu, jaki miał miejsce, to czerwony krawat w Warszawie sprzed lat pięćdziesięciu... I tak tworzy się okropny, bardzo szkodliwy dla przyszłości Afganistanu zlepek pojęć: emancypantka - kolaborantka - dziwka. Biedne te prawdziwe emancypantki...

Zachodnia i polska prasa mówi o odrzuceniu czarczafu wyłącznie w kategoriach wyzwolenia. Gdyby wyzwolicielami byli na przykład Hotentoci, wyzwalaliby nasze kobiety z biustonoszy i z majtek... Ciuch inny, ale sens kulturowy ten sam. Schamienie jest zawsze wyzwoleniem - z kultury.

Czy o to w Afganistanie chodzi przybyszom zza oceanu? Deklarują, że nie, że idzie tylko o terroryzm, akceptują nawet Talibów, którzy wyrażą poparcie dla nowych władz (od razu przypominają się nasi "księża patrioci"). Atmosfera, która rodzi się w Afganistanie i wokół niego, zaprzecza tym amerykańskim deklaracjom. Mogę niby być muzułmaninem, nie mogę być fundamentalistą. Od którego miejsca zaczyna się fundamentalizm, decydować będzie nierozumiejący mojej wiary Amerykanin albo mój rodak - amerykański kolaborant. Nie mogę temu wierzyć.

Nie jest to sytuacja zdrowa. Afgański muzułmanin nie zaufa tak określającemu warunki "swobód religijnych" Amerykaninowi. Więcej: odkryje, już odkrywa, że ostrzegający go przed Ameryką Talibowie mieli bardzo dużo racji. Ameryka, która pojawiła się w Afganistanie, okazuje się dla islamu nieprzyjazna. To wróg afgańskiej tożsamości religijnej, w tym regionie świata bez porównania ważniejszej niż tożsamość etniczna czy narodowa. Trzy miesiące temu deklaracje, że wrogiem Ameryki nie są muzułmanie, a tylko wyrosły wśród nich terroryzm, mogły jeszcze wydawać się tu i ówdzie wiarygodne. Dziś jest to znacznie trudniejsze. Jeszcze trochę, a bin Laden urośnie do rozmiaru wodza islamu. Może uda się go zabić, ale nie rozwiąże to jednak kwestii do końca: stanie się męczennikiem dżihadu.

Zwycięstwo fundamentalizmu

Akt terroryzmu był zbrodnią. Należało go osądzić, obejmując oskarżeniem wszystkich jego wykonawców, organizatorów, pomysłodawców i tych, którzy z nimi współdziałali. Ich poszukiwanie i doprowadzenie przed amerykański sąd należało zlecić służbom specjalnym. Byłby to prosty akt sprawiedliwości. Wojna przeciwko któremukolwiek państwu musiała rozszerzyć niepomiernie nie tylko skalę konfliktu, ale i jego sens. W rezultacie okazało się, że dżihad nie tylko został przez Talibów wypowiedziany, ale i przez Amerykanów przyjęty. Nie wydaje mi się, by było to dla Ameryki korzystne, nawet jeśli po Afganistanie pokona jeszcze wiele innych krajów. Samo trwanie dżihadu, jego rzeczywistość, jest ideowym zwycięstwem fundamentalizmu islamskiego i potwierdzeniem jego racji.

Nie mnie równać się z politologami będącymi na służbie Białego Domu. Najlepsi profesjonaliści, a ja - wschodnioeuropejski amator od spraw Kościoła prześladowanego. Niemniej wydaje mi się, że fachmani coś przegapili. Lat temu blisko osiemdziesiąt jeden z wybitnych sowieckich teoretyków komunizmu, Łunaczarski, wygłosił słynną opinię o trudności walki z Cerkwią: "Religia jest jak gwóźdź, im mocniej w nią bijesz, tym głębiej wchodzi". Towarzysze Łunaczarskiemu nie uwierzyli i bili w Cerkiew mocno. Dziś wydaje się, że się bardzo przeliczyli. Czy warto o tym myśleć i mówić w odniesieniu do islamu, zobaczymy za kilka albo kilkanaście lat...

W tej chwili radio doniosło: wojna przenosi się do Somalii. Dżihad trwa... -



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Obiekty martyrologii polskiej
Walory przyrodnicze Polski
Spoleczno ekonomiczne uwarunkowania somatyczne stanu zdrowia ludnosci Polski
5 Strategia Rozwoju przestrzennego Polskii
01 Pomoc i wsparcie rodziny patologicznej polski system pomocy ofiarom przemocy w rodzinieid 2637 p
Zwierzęta Polski
Tradycyjne polskie posiłki
POLSKIE PLAZY OGONIASTE
Miłosz Gromada Zakopane i powiat zakopiański Centrum polskiej turystyki
Organy wladzy Rzeczypospolitej Polskiej sejm i senat
PROGNOZY GOSPODARCZE DLA POLSKI
PDP 1 polskie fin
Inteligencje wielorakie Howarda Gardnera w polskiej edukacji przedszkolnej
Energetyka jądrowa szanse czy zagrożenia dla Polski

więcej podobnych podstron