4677


Brzydota jako kategoria estetyczna.

Omów temat na wybranych przykładach

literackich i plastycznych.

Przystępując do omówienia zagadnienia chcę powiedzieć, że określenie „brzydota” ściśle wiąże się z pojęciem „turpizm”. Wywodzi się ono od łacińskiego turpis - brzydki. Tak właśnie nazwał nową orientację w poezji Julian Przyboś. Poeta ten, nastawiony wrogo i krytycznie do poezji brzydoty, pisze „Odę do turpistów”, w której jednoznacznie określa swoje negujące stanowisko. Atak jednak został odparty - Stanisław Grochowiak w odpowiedzi pisze wiersz „Ikar”. Określenie „turpizm” przyjęło się jako nazwa kategorii estetycznej. Rozwinęła się ona po 1956 roku.

Poeci - turpiści programowo, z założenia włączyli w obręb poezji brzydotę, kalectwo, choroby i śmierć. Twierdzili, że są to równie uprawnione tematy poezji jak inne, gdyż uzupełniają prawdę o człowieku. Szczególnie lubiany był temat zniszczenia, śmierci i rozkładu. Dotąd motywy takie nie miały oficjalnego miejsca w liryce. Wprawdzie można powiedzieć, że turpiści odwoływali się do tradycji Baudelaire'a (wym. bodelera), poetów baroku i średniowiecza, lecz dwudziestowieczni kontynuatorzy kultu brzydoty stworzyli rzetelny program artystyczny.

Naczelnym reprezentantem turpistów był Stanisław Grochowiak, przekazujący czytelnikowi własną wizję świata, często skonstruowaną z odrażających konkretów, rzeczowo i szczegółowo przedstawionych, uważający, że w ten właśnie sposób bliższy jest prawdy dotyczącej naszego bytu.

W wierszu nawiązującym do obrazu „Płonąca żyrafa” Salvadora Dali - hiszpańskiego surrealisty - dowodzi marności ludzkiego życia. Tak oto interpretuje senną wizję malarza: „To jest coś / Biedna konstrukcja człowieczego lęku / Żyrafa kopcąca się tak pomaleńku…”.

Komu Grochowiak składa ten hołd? Artyście, który olśnił go objawieniem wyrażającym się określeniem kształtu ludzkiego lęku? Czy może jest to hołd złożony regułom istnienia w świecie, pełen goryczy, trochę zaprawiony ironią podziw wobec zafundowanemu ludzkości strachowi. „Tak, to jest coś (…) co nas czeka (…) Użyteczne i groźne (…) Jak brzuch i pogrzebacz / Ciemna mogiła człowieczego nieba”.

Malarz i poeta kreślą biedną konstrukcję człowieczego lęku i cierpienia. Na pytanie, czym jest ludzkie życie, na które właściwie nie znamy odpowiedzi, Grochowiak jednak odpowiada, że „… życie / Znaczy: / … Ćwiartować mięso / Zabijać mięso (…) / Zapładniać mięso (…) / … grzebać mięso”, które się pali, „Nie przetrwa i w soli”.

Ta poetycka definicja życia jest jedną z potworniejszych. Co gorsza - nie możemy nazwać jej bzdurą, obrazić się, iż sprowadzono nas do kilkudziesięciu kilogramów mięsa, odebrano duszę i ideały. W wersach, w których poeta zastąpił słowo „ludzkość” słowem mięso tkwi okropna prawda. Po doświadczeniu holocaustu wiemy dokładnie, że ono się pali. Mięso, którym jesteśmy, jest wprawdzie przyprawione szczyptom rozumu, ale cielesność człowieka na pewno jest istotna, jest nie do odrzucenia. Choroba i ból, przemijanie, lęk przed śmiercią - najlepiej dowodzą tej prawdy o człowieku. Ten okrutny żart na trzeciej planecie od Słońca namalował Salvador Dali, a ujął w słowa Stanisław Grochowiak.

Także inny skandalista i prowokator - Rafał Wojaczek - przekraczał najśmielsze normy turpizmu w polskiej liryce. W sposób bezpruderyjny, wręcz brawurowy odsłaniał wszelkie nienaruszalne zakazy zachowań związanych z obyczajowością, estetyką i erotyzmem. Taka postawa poety, łamiącego kodeks przyzwoitości, wiązała się z jego dramatycznym zmaganiem z chorobą psychiczną, który w sposób obrzydliwy postrzegał człowieka owładniętego tym kalectwem.

Był jednym z najbardziej szokujących artystów lat sześć dziesiątych. Wokół jego osoby wytworzyła się aura literackiej sensacji i obyczajowego skandalu. Tworzył ją zresztą sam poeta - alkoholik i awanturnik - bohater wielu pijackich ekscesów. W ten sposób utrwalał swój konflikt ze światem, podsycał go prowokacyjną twórczością, w której obsesja ciała, biologii, rozkładu przewyższyła wszelkie dotychczasowe fascynacje brzydotą.

W istocie bunt Wojaczka nie wyrastał z konkretnych przesłanek ideowych, jak na przykład miało to miejsce w przypadku turpizmu Grochowiaka. Był przede wszystkim konsekwencją dotkliwego poczucia nieprzystosowaności człowieka i świata, którą poeta wyraził w sposób drastyczny, agresywny, za pomocą języka czerpanego ze sfery filozofii i erotyki. O takim pojmowaniu turpizmu świadczy między innymi wiersz „Piosenka o najwyższej wieży”, z którego przytoczą kilka cytatów. Wersy, „Piersi przekłute drutem do robótek”, „… otworzył krzywym cięciem brzuch / I na widelec ponawijał kiszki”, „… Wymacawszy (…) Kość ogonową (…) odrąbał ją (…) I wyłupił oczy”, a potem zmielił przez maszynkę „pośladki I krew” - świadczą, że poeta traktuje ciało kobiety z najwyższą pogardą.

Wojaczek jest antyestetą skrajnym. Niczego nie łagodzi, lecz wyostrza do granic możliwości. Jeśli liczy na wstrząs estetyczny to taki, który działa najmocniej. A najmocniej działa na odbiorcę makabra zawierająca się w obrazie ciała wypreparowanego i przepuszczonego przez maszynkę do mielenia mięsa.

Kobietę - ubóstwianą w dawnych wierszach kochankę - detronizuje poeta konsekwentnie, sprowadzając ją jedynie do wymiaru anatomicznych części, odrażająco konkretnych, odartych z piękna. Siebie nazywa katem, który owo ciało wielbi, lecz na swój sposób - nie jak romantyczny trubadur, lecz „cierpliwy oprawca”, dzielący uparcie „włos na czworo”.

W owym symbolicznym, bo przecież nie dosłownym pastwieniu się nad kobiecym ciałem przejawia się dramatyczna próba poszukiwania prawdy życia. Życie jest przecież ciałem, niczym więcej. I człowiek jest tylko ciałem skazanym na chorobę, obumieranie, rozkład, zdolnym jedynie do fizjologicznych czynności. Dlatego miłość w poezji Wojaczka nie jest wzniosłym misterium, lecz aktem kopulacji upadlającym kobietę. I to jest prawda życia, jaką epatuje poeta: świadomość uwikłania we własną fizjologię i biologię, zdanie sobie sprawy ze swojej prywatnej cielesności. Na tę prawdę poeta przystać nie chciał i nie był w stanie przejść nad nią do porządku dziennego, o czym pisze w wierszu „List do nie wiadomo kogo”. Objawia w nim, że nie cieszy się z takich „aliantów jak dobra krew, mózg / Obfite białko spermy, pot, łzy, wzrok i słuch”. Nie unosi go radość z powodu posiadania serca zdolnego jedynie do „spazmu”, ani tez płuc, które są tak mało wydolne, że można przy ich pomocy jedynie „zdmuchnąć gwiazdki”.

Przeżywanie własnej cielesności - nie akceptowanej i odrzuconej - stało się doświadczeniem dramatycznym do tego stopnia, że doprowadziło poetę do utraty poczucia tożsamości, dezintegracji osobowości i bolesnej autodestrukcji. Taki stosunek do wlasnej egzystencji był zapewne przyczyną jego samobójstwa.

Turpistycznym zacięciem charakteryzuje się też twórczość Andrzeja Bursy. Poeta ten, żyjący w warunkach dominującego socrealizmu, przekonany jest, że rzeczywistością człowieka żądzą nieodwracalne prawa, stąd też nie można niczego dobrego oczekiwać po złowrogim fatum. Dlatego należy je atakować z całą konsekwencją. Bursa więc w swoich wierszach nie przebiera w środkach, nie liczy się ze słowami, nie unika wulgaryzmów, staje się nihilistą nie oszczędzającym nikogo. Wróg bowiem jest tak sprytny i przebiegły, iż nie wiadomo jaką przybierze twarz. Jego twórczość charakteryzuje agresja i bunt przeciw realiom życia.

Sądząc, że nawet każdy „dobry człowiek” może stać się katem, poeta atakuje wszystkich i to zanim zostanie sam zaatakowany. W krótkim wierszu rozpoczynającym się od słów: „Jaki miły i mądry facet...” Bursa wychwala przymioty jakiegoś uprzejmego mężczyzny, by zakończyć jego charakterystykę zaskakującą pointą: „naprawdę nie mogłem nie napluć mu w mordę”. To zaczepne działanie poszerza poeta dalej. Chcąc wyrazić swą pogardę dla braku wrażliwości człowieka w stosunku do istot żywych, dla tych ludzi, dla których rozum i logika dominują nad uczuciem - obraża ich poprzez wiersz „Pantofelek”, gdzie wyrażając swoje przekonanie, znieważa nieczułych adresatów wiersza takimi oto słowami: „milszy mi jest pantofelek / od ciebie skurwysynie”.

Bursa nienawidzi też donosicieli, poetów, miast pełnych konformistycznych mieszkańców, nawet swoich rodaków. „Skarżypyta” to krótki wierszyk, rozpoczynający się od zająknięć denuncjatora a kończący się absurdalnym donosem: „Panie kierowniku jak mój kolega ściągnął spodnie / w latrynie to zauważyłem że on ma tyłek odlany / ze spiżu”. Wyrażając nadal swoją niechęć do zła tego świata, stwierdza w „Modlitwie dziękczynnej z wymówką”, iż ma pretensje do Boga, że „uczynił” go Polakiem. Woli więc pić piwo i wódkę niż na przykład pisać o małych miasteczkach, które po trzykroć „mam w dupie” - konstatuje w wierszu „Sobota”.

Poeta poprzez tworzenie turpistycznych obrazów obnaża oportunizm człowieka swoich czasów, jego niechęć do buntu, negacji rzeczywistości i brak aktywności. Z przerażeniem dostrzega, że ludzie jak bezwolne marionetki biernie poddają się temu, co niesie życie, dostosowując się do okoliczności. W takim świecie wszystko ulega odczarowaniu, uzwyczajnieniu, profanacji. Dostrzega jedynie szarość, bylejakość życia, prowadzącą poetę do postawy demaskatorskiej, buntowniczej, do gniewu, pasji, rozczarowania, które napisały scenariusz jego zbyt krótkiego życia.

Przyjrzę się teraz malarstwu Rubensa, które jest odbiciem barokowego konceptu w sztuce. Epoka ta charakteryzowała się przesadą, wyolbrzymianiem kształtów wszelkiego rodzaju elementów rzeczywistości. Dlatego malarz ten, jako reprezentatywny artysta tego okresu, fascynuje się typem bardzo niepopularnego wśród kobiet wyglądu. Nie dostrzeżemy na jego obrazach smukłych sylwetek dam. Na płótnach: „Trzy Gracje” i „Porwanie córek Leukipposa” królują obfite ciała kobiece. Na tym drugim wymienionym płótnie artysta przedstawia epizod mitologiczny. Oto herosi - bliźniacy: Kastor i Polluks porywają córki króla Leukippa - Fojbe i Hilaejrę. Porwanie jest tym bardziej romantyczne, bowiem królewny właśnie miały zostać poślubione komu innemu. Nic z tego - bracia tak zachwycili się ich urodą, że zapragnęli zabrać je dla siebie w celach oczywistych i jednoznacznych. Widać to zresztą na obrazie Rubensa - na twarzach mężczyzn rysuje się pożądliwość, amorki fruwają nieśmiało, kobiet jest wielka obfitość…

Łatwo zauważyć, że z jednej kobiety Rubensa można by wykroić ze trzy współczesne top modelki. Rubens jednakże lubił pokazywać ciało, zwłaszcza kobiet, całe jego masy i zwały - i pasowało to do wyrafinowanych ambicji baroku. Często używał kostiumu mitologicznego - choć trudno nazwać kostiumem tę nagość. Zgodzimy się za to, że gdyby Polluks i Kastor nie byli herosami, raczej nie udźwignęliby swoich wybranek. Wprawdzie Polluks był pięściarzem, a Kastor sławnym jeźdźcem, ale mimo wszystko, co waży, to waży. A tak, jako herosi, proszę - porywają córy, bo to córy nie córki Leukipposa, jak gdyby były lekkie jak piórka. I Fojbe - ta niżej, i Helaejra - ta wyżej są przykładami „kobiet Rubensa”, o których Wisława Szymborska pisze: „Waligórzanki, żeńska fauna / jak łoskot beczek nagie (…) Córy baroku. Tyje ciasto w dzieży…”.

Faktycznie - nie masz lepszej metafory na obraz tych dam niż „Tłuste dania miłosne”. Która ze współczesnych dziewczyn czy kobiet chciałaby usłyszeć taką odę na swoją cześć?! I Rubens, i Szymborska pozbawiają swoje bohaterki choćby szczypty delikatności i inteligencji. Rubens rozkoszuje się ich nadmiarem, Szymborska portretuje je z nieco turpistycznym zacięciem - ich obraz wręcz budzi niesmak i obrzydzenie. Tymczasem według Rubensa - to piękne kobiety, który nawet Wenus namalował jako olbrzymią blondynę, a zresztą nie ma się co mu dziwić, bowiem uważał, iż kobiety powstały z kuli. Wiele zresztą nadal przypomina pramatkę -zwłaszcza na tych obrazach. Nam bardziej podobają się „ich chude siostry”, „wygnanki stylu. Żebra policzone / ptasia natura stóp i dłoni”, natomiast „Ten siedemnasty nic dla płaskich nie ma”. Nie. Tu jest wszelka obfitość; ciała, tłuszczu, ruchu. Nawet Gracje, o ironio! - przecież to boginie wdzięku - u Rubensa to trzy blond - grubaski. Oto dowód słuszności maksymy Asnyka: „Każda epoka ma swe własne cele”. A barok w malarstwie to ruch, kontrasty, zmysłowość ciał. Ta zmysłowość pociągała jednak pisarzy, mimo deklarowanej niechęci do rubensowskiej kobiety - bladej, długowłosej, miękkiej, pełnej fałd i wypukłości, leniwej i lubieżnej. Dostojewski na przykład nazwał je „wołowiną”. Jednak mimo to w ich obronie ruszyli obrażeni oblubieńcy, wynikły z tego walki, zginął Kastor. Na obrazie Rubensa twarz Hilaejry, z tymi wywróconymi oczyma, przywodzi na myśl opis Szymborskiej. Znawcy mówią, że w jej pozie tkwi przyzwolenie, że ta córka Leukippa już się poddaje, będąc „tłustym daniem” dla erotycznych pragnień braci - herosów.

Nie więc tylko pięknem fascynowali się artyści pióra i pędzla. Antyestetyzm pozwolił im prześwietlić naturę ludzką, odsłonić prawdę o człowieku, jego słabości i bezradności w zetknięciu z trudami życia. Z motywem brzydoty łączyli oni obsesję przemijania, lęk przed pustką, nieskończonością i niepewnością świata. Te niepokoje i wątpliwości zbliżają ich do barokowego światopoglądu. Wydaje się, że Przyboś, krytykujący twórców turpizmu za wulgaryzmy i ukazywanie człowieka w sposób odarty z przynależnej mu godności, nie dostrzegł w obrazach epatujących brzydotą głębokich treści. Jednak każdy przecież z przedstawionych poetów - turpistów w sposób indywidualny wyrażał swoje myśli, niepokoje i pragnienia, służące nie szokowaniu odbiorcy szkaradnością swoich wizji, lecz głębokim przemyśleniom filozoficznym, wyrażającym obiektywną prawdę o losie człowieka i jego bunt przeciw złu, którego poprzez tworzenie pięknych, estetycznych obrazów nie można oddać.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
4677
4677
4677
4677
4677
4677

więcej podobnych podstron