Aleksander Ścios - Bez Dekretu
„Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami r. 1962, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni "rozsądnie" się przystosować, w roku 2012! Jeżeli do tego czasu ognisko psychicznej zarazy nie zostanie unicestwione.” - pisał Józef Mackiewicz w zakończeniu „Zwycięstwa prowokacji”.
Ponieważ stało się tak, że „ognisko psychicznej zarazy” nie tylko nie zostało unicestwione, ale przeżywa dziś propagandowy renesans i dzięki słabości „wolnego świata” wprawia się w stan mocarstwowego upojenia - po raz kolejny uczymy się przystosowania swoich myśli, opinii i marzeń do właściwej „miary rozsądku”.
Sprawa Ukrainy, która zaprząta dziś uwagę „naszych” środowisk i rozpala wyobraźnię publicystów ujawniła, jak mocne korzenie zapuścił w Polakach tzw. realizm geopolityczny, w którym lęk przed Rosją stanowi jeden z najważniejszych dogmatów.
Ten rodzaj „realizmu” wynika z akceptacji powojennego porządku, w którym dominacja sowiecka miała być nieuniknionym efektem „historycznych uwarunkowań”, zaś Polska miała stanowić przedmiot w grze światowych mocarstw. To pogląd ugruntowany - narzucony kulami sowieckich karabinów i pałkami policji politycznej, wsparty na pseudohistorycznej, kazuistycznej argumentacji, która zawsze osłaniała postawy pospolitych tchórzów i łajdaków.
Co sprawia, że tak wielu ludzi zatruwa dziś prawdę o bohaterstwie Ukraińców toksycznym lękiem przed Rosją i z tego historycznego doświadczenia wywodzi tylko jedno przesłanie: co ma uczynić Ukraina, co jeszcze może zrobić „świat”, by nie dopuścić do „rosyjskiej interwencji”.
Takie myślenie wynika nie tylko ze spuścizny komunistycznej indoktrynacji, ale jest pokłosiem dwóch dekad nauczania „ojców założycieli” III RP. Postawy ludzi takich jak Michnik, Geremek, czy Mazowiecki, zawsze determinowała świadomość, że Rosja jest światowym hegemonem, którego polityczna i militarna obecność wyznacza granicę nieprzekraczalną dla polskich aspiracji, a wszelkie koncepcje istnienia Niepodległej muszą mieć na uwadze interes rosyjski. „Co to znaczy dzisiaj chcieć niepodległości” - pytał w roku 1989 Adam Michnik. I odpowiadał sobie: „Znaczy to konsekwentnie, krok po kroku, przebudowywać Polskę; znaczy to pracować, by doktryna Breżniewa została pogrzebana na zawsze. Jednak nie drogą rozpalania antyrosyjskiej nienawiści ani urządzaniem antysowieckich demonstracji. Wytwarzanie obrazu Polski dyszącej potrzebą antysowieckich akcji jest sprzeczne z polskim interesem narodowym i godzi w politykę rządu Tadeusza Mazowieckiego.”
Tenże zaś „nasz premier” zaledwie 20 lat wcześniej, w 10 numerze miesięcznika "Więź" wywodził że "polska droga zakłada wierność zasadzie sojuszu z ZSRR, który określa nasze miejsce na mapie politycznej świata. Dziś zasada sojuszu polsko-radzieckiego staje się elementem narodowego myślenia politycznego".
Uwspółcześniona koncepcja „georealizmu” kazała Bronisławowi Komorowskiemu w orędziu przed Zgromadzeniem Narodowym wyznać: "nie będzie stabilnego rozwoju naszego regionu bez współpracy z Rosją" i mówić o „interesie nas wszystkich w pojednaniu z Rosją”.
To myślenie leży u podstaw całej koncepcji tzw. bezpieczeństwa narodowego III RP, w której Rosję nakazuje się przyjmować „taką, jaka jest”. W dokumencie -"Prognoza interesów narodowych i celów strategicznych w dziedzinie bezpieczeństwa w perspektywie 20 lat”, który stanowił jeden z tekstów belwederskiego SPBN, napisano: „Bez ułożenia stosunków z Rosją nie będzie możliwe pełne zagwarantowanie naszego bezpieczeństwa narodowego oraz zwiększenie pozycji Polski wśród sojuszników i partnerów, a także efektywne zwiększenie ról odgrywanych na arenie międzynarodowej. W stosunkach z Rosją należy zaprzestać eksponowania czynnika historycznego, dążyć do przezwyciężenia polskich lęków i fobii oraz przyjąć bardziej pragmatyczną, a przez to racjonalną politykę”.
Z tej „racjonalnej” koncepcji bierze się przeświadczenie, jakoby Rosja posiadała jakieś szczególne prawo do ingerowania w sprawy innych narodów, zaś dogmat „interesów rosyjskich” miał wyznaczać tym narodom obszar wolności i samostanowienia.
Dlatego w niewolniczym wpatrywaniu się w dzisiejsze reakcje Moskwy, tkwi nie tylko lęk przed „interwencją”, ale przekonanie, że zawsze należy liczyć się z tym, jak zareagują kremlowscy władcy i podług ich reakcji kształtować decyzje polityczne.
To zachowania wielce pożądane i korzystne dla Rosji. Wyhodowanie rzeszy „georealistów” jest bodaj największym, historycznym osiągnięciem komunizmu i jego sukcesorów. Samonapędzająca się machina strachu nie zważa na realną pozycję Rosji; nie przyjmuje do wiadomości danych ekonomicznych i socjologicznych, nie dostrzega stanu zapaści i cywilizacyjnego zacofania, nie wierzy w słabość militarną i technologiczną. By usprawiedliwić własne ograniczenia karmi się wyobrażeniami o „wielkim mocarstwie”, wnioskuje z mitów i propagandowych wizji, czerpie z lęku, jaki niewolnik odczuwa przed gniewem „pana”.
Gdy widzę reakcje na „casus Ukrainy”, mam przeświadczenie, że ten lęk stanowi dziś jedną z głównych przeszkód na drodze do wyzwolenia spod władzy „czynnika rosyjskiego”. Rozgrywanie „georealizmu” nie przypadkiem następuje w czasie, gdy Polacy zobaczyli, jak obala się reżim kremlowskich marionetek. Lekcja ukraińska druzgocze nie tylko mitologię „okrągłych stołów”, ale obnaża fikcję tzw. mechanizmów demokracji - całkowicie martwych w państwach zawłaszczonych przez „partię rosyjską”.
Środowiska medialne, którzy uczestniczą w utrwalaniu tego lęku są zatem ważnym wspornikiem putinowskiej narracji, ale równie skutecznie pracują na rzecz rodzimych „janukowyczów”. Ich rządy sankcjonują bowiem „masy niewolników” - z bagażem fałszywej dialektyki i obłędnym wpatrywaniem w reakcje Moskwy. Przyjmując ten przekaz, łatwo zapominamy, że „nie byliby panami, gdyby nie masy niewolników, którzy ich za panów uznali”.
Fatalne wrażenie zniweczenia doświadczeń lekcji ukraińskiej, potęguje dziś zachowanie partii opozycyjnej, której przedstawiciele nie tylko nie zadbali o odważne przedstawienie stanowiska zgodnego z polską racją stanu, ale żyrując tragiczną politykę zagraniczną reżimu Tuska, stracili szansę na uwolnienie się od ograniczeń „georealizmu”.
By zrozumieć, jak wielka przepaść dzieli dzisiejsze postawy opozycji od dziedzictwa polskiej myśli politycznej, przypomnę słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego wypowiedziane w czasie napaści Rosji na Gruzję. Być może nieprędko Polacy usłyszą taki głos:
„Jesteśmy po to, żeby podjąć walkę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nasi sąsiedzi z północy, dla nas także z północy, ze wschodu, pokazali twarz, którą znamy od setek lat. Ci sąsiedzi uważają, że narody wokół nich powinny im podlegać. My mówimy nie! Ten kraj to Rosja. Ten kraj uważa, że dawne czasy upadłego, niecałe 20 lat temu, imperium wracają. Że znów dominacja będzie cechą tego regionu. Otóż nie będzie. Te czasy się skończyły raz na zawsze. Nie na dwadzieścia, trzydzieści, czy pięćdziesiąt lat! Wszyscy w tym samym okresie, lub w okresach nieco innych poznaliśmy tą dominację. To nieszczęście dla całej Europy. To łamanie ludzkich charakterów, to narzucanie obcego ustroju, to narzucanie obcego języka.
Stykałem się jako polityk już i jako prezydent mojego kraju z takim przekonaniem, że Rosja ma jakieś szczególne prawo do godności. Ja chciałem zapytać, skąd ona się bierze? Kto Rosji dał to prawo? Dlaczego największe państwa europejskie sugerują, jakby Rosja miała tego rodzaju prawo, dlaczego Rosja może komuś dawać nauczki, to jest rzecz, którą trzeba odrzucić i dziś jest dobra okazja do tego, żeby to powiedzieć.”