„Oto jest dziwne opętanie człowieka przez człowieka” - człowiek zlagrowany
© - artykuł chroniony prawem autorskim autor: Karolina Marlęga
Obraz realiów obozowego życia poznajemy z opowiadań: „U nas, w Auschwitzu…”, „Ludzie, którzy szli”, „Dzień na Harmenzach”, „Proszę państwa do gazu” oraz „Śmierć powstańca”.
Nie jest to życie oparte na zasadach wpajanych w dzieciństwie przez rodziców, nauczonych w salce katechetycznej przykazaniach. Wszystko to, co więźniowie poznali w cywilizowanym świecie - pozostało przed bramą obozu. Borowski opisał tragizm wojny w nowy, prowokacyjny, jak na lata powojenne, sposób. Wojna wyłaniająca się z kart jego opowiadań to masowa zagłada ludzi pogodzonych ze swoim losem. Prawdziwą tragedią jest nie ilość pomordowanych, tylko ich bierna i mechaniczna postawa wobec śmierci.
Nie odnajdziemy tam analizy psychologicznej bohaterów, Borowski nie opisał tego, co czuli, idąc drogą do krematorium lub stojąc nad płonącym dołem, nie opisał tego, co czuła kaleka dziewczynka, gdy esesman niósł ją do ogniska, lub motywów, które doprowadzają ludzką psychikę do stanu, w którym wypiera się własnego dziecka. Świat opowiadań Tadeusza Borowskiego to świat pozbawiony refleksji i zastanowienia, to kamienny świat suchych faktów o „epoce pieców”, przedstawionych przez pisarza z epoki Kolumbów.
Co uderza tak bardzo w czytelnika z lektury tych opowiadań? Czy słusznie wywołały one aż taką ogromną polemikę po opublikowaniu, by nazywać Borowskiego cynikiem i nihilistą pozbawionym uczuć? Czy może pokazują odrealniony świat życia obozowego, w którym my, czytelnicy, z pewnością nie wynosilibyśmy podeptanych noworodków z dusznych wagonów, by móc ukraść trochę marmolady czy szynki? Takie pytania bez odpowiedzi nachodzą nas po lekturze prozy Borowskiego. Wywołuje ona kontrastowe uczucia i emocje, ale przede wszystkim zadziwia nas surowością opisów.
Tadeusz Borowski w swych opowiadaniach stworzył nowy typ bohatera, nazwanego odtąd „człowiekiem zlagrowanym” (nazwa pochodzi o lagru - niemieckiej nazwy obozu koncentracyjnego), którego charakterystyka wymaga uważnej lektury.
W „Przewodniku encyklopedycznym” czytamy, że człowiek zlagrowany: „(…) akceptuje mechanizm obozowej walki o byt jako rzeczywistość naturalną, w której warunkiem przeżycia są przystosowanie i egoizm, uległość w stosunku do prześladowców i bezwzględność wobec współwięźniów. W świecie obozowym, widzianym przez pryzmat „zlagrowanej” świadomości bohatera, ulegają całkowitemu unieważnieniu elementarne odruchy uczuciowe i wartości moralne rzeczywistości zewnętrznej - współczucie, uczciwość, solidarność, godność”. |
||
Tacy byli również współwięźniowie Tadka, bohatera i narratora opowiadań, który również siebie zalicza do tego typu ludzi.
W opowiadaniu „U nas, w Auschwitzu…”, które ma charakter epistolarny, narrator w dziewięciu listach opisuje ukochanej warunki obozowego życia, obserwacje na temat współwięźniów i samego siebie. Tadek pisze: „Jakże to jest, że nikt nie krzyknie, nie plunie w twarz, nie rzuci się na pierś? Zdejmujemy czapkę przed esmanami wracającymi spod lasu, jak wyczytają, idziemy z nimi na śmierć i - nic? Głodujemy, mokniemy na deszczu, zabierają nam najbliższych. Widzisz: to mistyka. Oto jest dziwne opętanie człowieka przez człowieka. Oto jest dzika bierność, której nic nie przełamie. A jedyna broń - to nasza liczba, której komory nie pomieszczą”. Choć więźniów było o wiele więcej niż pilnujących ich katów, byli zniewoleni bardziej nie przez strach przed karabinami, lecz strach przed jakąkolwiek próbą oporu. Byli zniewoleni przez ludzi i przez samych siebie - więźniowie swego własnego strachu przed działaniem. Myśleli, że posłuszeństwem zapewnią sobie spokój, a skazywali się tylko na powolną śmierć i upodlenie, pogłębiające odczłowieczenie.
Ich dawne zasady zostały pogrzebane. Przystosowali się do obozowego życia szybciej, niż zwierzęta do życia w zoo. To, co niegdyś spowodowałoby w ich sercach opór, teraz było tylko kolejnym zwykłym dniem. Doskonałym przykładem życia według innych zasad (jeżeli bezwarunkowe dążenie do fizjologicznego przetrwania można nazwać zasadą) jest fragment z opowiadania „U nas, w Auschwitzu…”, pokazujący reakcję więźniów na błagania przywiezionych kobiet, nie znających jeszcze „zasad gry”: „Kiedyś chodziliśmy komandami do obozu. (…) Nadeszło DAW i dziesiątki innych komand i czekały przed bramą: dziesięć tysięcy mężczyzn i wtedy z FKL nadjechały samochody pełne nagich kobiet. Kobiety wyciągały ramiona i krzyczały: - Ratujcie nas! Jedziemy do gazu! Ratujcie nas! I przejechały koło nas w głębokim milczeniu dziesięciu tysięcy mężczyzn. Ani jeden człowiek nie poruszył się, ani jedna ręka nie podniosła się. Bo żywi zawsze mają rację przeciw umarłym”.
Ważne jest ostatnie zdanie cytatu. Jedynym celem, do którego dążono w obozie, było przeżycie. Tylko to liczyło się spośród codziennego odwracania się od drugiego człowieka, od samego siebie być może też (możemy się tylko domyślać uczuć skazańców - poprzez koncepcję behawiorystyczną, zastosowaną przez Borowskiego - nie znamy ich uczuć czy myśli).
Tematem, wokół którego toczyła się obozowa egzystencja, było jedzenie, próby jego poszukiwania, a czasem i konsekwencje zbyt szybkiego pochłaniania buraka (w opowiadaniu „Śmierć powstańca” więzień tak zachłannie je skradzione warzywo, iż mimo informacji o negatywnych skutkach tak gwałtownego spożywania, nie przestaje i w konsekwencji umiera w męczarniach). Nękani głodem, a jednocześnie zmuszani do niewolniczej pracy więźniowie, organizowali sobie życie wokół zabiegów o dodatkową łyżkę zupy czy skórki od chleba. W opowiadaniu „Proszę państwa do gazu” ludzie pracują przy rozładunku idących na śmierć więźniów, na koniec dnia wracają do obozu z zapasami przywiezionymi przez zagazowanych i spalonych ludzi: „Kanada obliczona chlebami, marmoladą, cukrem, pachnąca perfumami i czystą bielizną, ustawia się do odmarszu. Kapo kończy ładowanie kotła od herbaty złotem, jedwabiami i czarną kawą. To na bramę dla wachmanów; puszczą komando bez kontroli. Parę dni dobrze będzie żył z tego transportu: zjadał tylko szynki kiełbasy, konfitury i owoce, pił jego wódki i likiery, będzie chodził w jego bieliźnie, handlował jego złotem i tłumokami ”.
Więźniowie spędzają dni na rozmowach o jedzeniu, które jest obiektem ich nieustających marzeń, celem, o którym myślą, kładąc się spać i budząc się. W „Śmierci powstańca” czytamy zapisy rozmów prowadzonych między Tadkiem a jego kolegą Romkiem, z którym na zmianę chodzili na pola rolników z Wirtembergii kraść buraki. W tym opowiadaniu poznajemy również tragiczną w skutkach historię uwięzionego powstańca, który zjada zachłannie, po uprzednim „wyproszeniu” od bohatera, kawałek buraka, po czym umiera.
W obozie codziennością były kradzież czy wymienianie się jedzeniem, a nagrodą za dobrą pracę - woreczek z niezjedzonymi skórkami od chleba. W opowiadaniu „Dzień na Harmenzach” czytamy o pospiesznej zamianie kotłów z zupą, by dostać lepszy posiłek (choć i tak oba były w większości wodą). Przyglądający się wszystkiemu członkowie innej grupy nie protestują, oglądając tę scenę. Wiedzą, że jeżeli nie dziś, to jutro oni będą tak samo biec ze skradzionym kotłem, który dawał władzę i poczucie wyższości (tak potrzebne osadzonym).
W obozie człowiek był stale pod czujnym okiem, jeżeli nie esesmanów, to współwięźniów. Tadek w opowiadaniu „Dzień na Harmenzach” został okradziony przez „kolegę” z mydła, a przez kolejnego z kaszy, co było przykładem nagminnego zachowania się w tamtych warunkach. Wszelkie próby litości sprowadzały tylko nieszczęście. Gdy w tym samym opowiadaniu bohater, który z racji wykonywanych obowiązków dostawał lepsze racje żywnościowe, podzielił się swoją porcją z innymi - został poinformowany, iż za oddanie swego obiadu, za karę nazajutrz nie otrzyma zupy.
Oto jedna ze scen z opowiadania „Ludzie, którzy szli”, przedstawiająca, że w obozie cały czas trzeba było liczyć się z konsekwencjami swoich kroków: „Post (…) podniósł głowę, jakby coś sobie przypominając. - Ty, warszawiak; chodź, dam ci chleb, oddasz go Żydom - rzekł sięgając po torbę. (…) Po tamtej stronie rowu ciągnie się linia wart i postom wolno strzelać do ludzi. Za łebek dostają trzy dni urlopu i pięć marek”.
Prócz kradzieży człowiek zlagrowany dopuszczał się także innych, niecywilizowanych zbrodni. Zapominał na czas pobytu w obozie o wszelkich zasadach, których przestrzeganie świadczyło o człowieczeństwie. W opowiadaniu „Ludzie, którzy szli” ukazane zostało, jak Andrzej, przyjaciel narratora, mechanicznie i bez zastanowienia wykonuje rozkaz zabicia dwóch bezbronnych ludzi: „(…) chwycił kij i uderzył na odlew. Grek zasłonił się ręką, zaskowyczał i upadł. Andrzej położył mu kij na gardło, stanął na kiju i zakołysał się”. Z drugim zrobił to samo, nie wykazując żadnych oznak zdenerwowania czy wstydu.
Obserwowanie milionów zabitych („Od połowy maja prawie dwa miesiące, licz po dwadzieścia tysięcy dziennie… Koło miliona!” - „Ludzie, którzy szli”), anonimowych ludzi („Wylewa się z wagonu różnobarwna fala, objuczona, podobna do ogłupiałej, ślepej rzeki, która szuka nowego koryta. Ale zanim oprzytomnieją, uderzeni świeżym powietrzem i zapachem zieleni, już im pakunki wyrywa się z rąk, ściąga się palta, kobietom wyrywa się torebki, odbiera parasole (…) Za plecami stoi esman, spokojny, opanowany, fachowy” - „Proszę państwa do gazu”) spowodowało, że w ludziach osadzonych w obozie, umarło współczucie, litość czy najprostsze przejawy człowieczeństwa.
Gdy w „Proszę państwa do gazu” narrator wykonuje polecenie uprzątnięcia pustych wagonów, z których wynosi martwe dzieci, uduszone i leżące w ludzkich odchodach, nie widać w jego zachowaniu przejawów ludzkich uczuć, są tylko mechaniczne czynności: „Wskakuję o środka. Porozrzucane po kątach wśród kału ludzkiego i pogubionych zegarków leżą poduszone, podeptane niemowlęta, nagie potworki o ogromnych głowach i wydętych brzuchach. Wynosi się je jak kurczaki, trzymając po parę w jednej garści”, pragnie wrócić do obozu, do swego zwykłego dnia: „(…)Naraz obóz wydał mi się jakąś zatoką spokoju. Wciąż umierają inni, samemu się jeszcze jakoś żyje, ma się co jeść, ma się siły do pracy, ma się ojczyznę, dom, dziewczynę…”.
W obozie masowej zagłady, opisanym w opowiadaniach Borowskiego, widać bardzo dokładnie okrutność tamtej rzeczywistości: „A tu patrz: najpierw jedna wiejska stodoła pomalowana na biało i - duszą w niej ludzi. Potem cztery większe budynki - dwadzieścia tysięcy jak nic. Bez czarów, bez trucizn, bez hipnozy. Paru ludzi kierujących ruchem, żeby tłoku nie było, i ludzie płyną, jak woda z kranu za odkręceniem kurka. Dzieje się to wśród anemicznych drzew zadymionego lasku. Zwykłe ciężarowe samochody podwożą ludzi, wracają jak na taśmie i znów podwożą”. Wszystko jest tam takie zwykłe, takie codzienne…
Ludzie, jeżeli mają „szczęście”, los pozwoli im zejść z drogi do krematorium. Pójdą w kierunku obozu, za bramą którego zostawią przeszłe, nieważne i zdezaktualizowane życie. Mężczyźni trafią do oddziału Kanady, w którym będą czyścić wagony z martwych noworodków, a kobiety poszerzą szeregi Perskiego Rynku, oddając swoje ciało za kromkę starego chleba…