MAŁA FIGURKA
Łaski św. Antoniego
Szczególną historią i względami domowników cieszy się u nas święty Antoni. Niejedna zagubiona rzecz odnalazła się, a w wielu poplątanych sprawach, trudnych wyborach i decyzjach doświadczaliśmy opieki tego świętego. Maleńka, kilkucentymetrowa figurka trafiła do naszego domu prosto ze śmietnika. Jeszcze w wieku przedszkolnym ulubionym zajęciem Łukasza było grzebanie w śmietnikach. Pewnego razu przyniósł do domu właśnie tę figurkę.
- Popatrz, co znalazłem! W brudnych rękach syna zobaczyłam maleńki, zabrudzony przedmiot.
- Jak ty wyglądasz, znowu grzebałeś w śmietniku! Wyrzuć to zaraz - wskazałam na kurczowo zaciśniętą dłoń Łukasza, w której ukrył jakiś przedmiot.
- Nie! To jest rzeźba! Znalazłem ją koło pojemnika. Zaraz ją umyję i będzie ładna.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Łukasz zniknął w łazience. Długo słyszałam plusk wody i wyraźne szorowanie, aż wreszcie otworzyły się drzwi i zobaczyłam w nich syna trzymającego w jednej ręce szczotkę do zębów (akurat taty), a w drugiej biały przedmiot.
- Popatrz, jaka piękna - zawołał syn i tryumfalnym gestem podał mi figurkę:
W miniaturowej białej rzeźbie rozpoznałam świętego Antoniego.
- To święty Antoni Padewski od trudnych spraw i zagubionych rzeczy.
- To mój święty Antoni! - Łukasz wyciągnął rękę po swoją własność wiedząc, że nie ośmielę się Świętego odesłać na śmietnik.
- Dobrze. Zatrzymaj sobie tę figurkę, ale szczotka do zębów jest taty: Nie dość, że użyłeś cudzej rzeczy bez pytania, to jeszcze do mycia takich brudów!
- Nie wiedziałem, że nie można. Przepraszam. Chciałem jak najlepiej wyszorować.
Tata otrzymał nową szczotkę do zębów, a na półce Łukasza stał odtąd święty Antoni. Muszę powiedzieć, że długo mnie ta maleńka figurka denerwowała podczas sprzątania. Kilkakrotnie wciągnął ją w swe mroczne wnętrze odkurzacz. Najmniejszy dotyk lub drganie półki sprawiały, że wpadała za biurko, skąd z trudem trzeba ją było wydostawać. Po każdej takiej przygodzie figurkę trzeba było na powrót szorować. Pewnego razu tak spieszyłam się ze sprzątaniem, że zrezygnowałam z wydostania jej zza biurka. Trochę też liczyłam na to, że syn nie zauważy jej braku i na jakiś czas będę miała spokój. Przez parę dni rzeczywiście nic się nie działo. Łukasz niczego nie zauważył. Wydawało się, że wszyscy zapomnimy o figurce. Aż pewnego razu, wracając od znajomych sięgnęłam do kieszeni płaszcza po rękawiczki.
- A gdzie druga? - z niepokojem sprawdziłam kieszenie. Potem jeszcze raz zajrzałam do torebki, ale rękawiczki nie było. Zrobiło mi się bardzo przykro, gdyż były one nie tylko praktyczną rzeczą, której potrzebowałam, ale również niedawnym prezentem imieninowym.
- Dobrze przeszukałaś torebkę? - spróbuj jeszcze raz, ale najpierw poproś świętego Antoniego o pomoc - ni stąd, ni zowąd zaproponował Łukasz. Dopiero teraz przypomniała mi się figurka leżąca gdzieś za biurkiem i zrobiło mi się wstyd.
- Obiecuję postawić Cię na dawnym miejscu, w zamian za tę rękawiczkę - szeptałam w duchu do świętego Antoniego i równocześnie - szukałam w torebce.
- Jest! Jak ja mogłam wcześniej nie zauważyć? Przecież wydawało mi się, że za pierwszym razem równie dokładnie sprawdziłam wnętrze torebki.
Figurka wróciła na swoje honorowe miejsce, a ja odtąd traktowałam ją z szacunkiem i wyrozumiałością. Sam Święty pomagał nam w niejednej sprawie, ale zdarzało się też, że uczył nas, jak na przykład wtedy, gdy zginął ulubiony kotek Marysi.
- Wyobrażasz sobie jak Marysia wstanie rano i dowie się, że jej ulubieńca nie ma? - mówiła z niepokojem Babcia, obszukując wszystko i nawołując Milusia.
Wtedy obiecałam świętemu Antoniemu dość znaczny datek, zwłaszcza, że otrzymałam niespodziewanie większą sumę pieniędzy. Rano, zamin Marysia wstała z łóżka, kot już czekał miaucząc pod drzwiami. Pomyślałam, że datek zbyt pochopnie obiecałam, ale dla "świętego spokoju" wrzuciłam do skarbony kościelnej połowę obiecanej sumy. Nie upłynęły dwa dni, a tym razem kot stracił się zupełnie! Marysia zalewała się łzami, pochlipywała po kątach, a Babcia rozpytywała sąsiadów, czy ktoś nie widział małego szaro-białego kotka.
- Na pewno ktoś złapał kota i zabrał ze sobą. Widziałam nieraz jak dzieci idąc ze szkoły nawoływały go, a on do wszystkich szedł i dawał się pogłaskać. Taki prawdziwy Miluś. Szkodn mi tylko Marysi, bo tak ładnie się z nią bawił. Po tym dniach, to już nie wróci do domu - wzdychała Babcia i z rezygnacją rozkładała ręce.
Czułam, że tym razem w zaginięcie kota zamieszany jest święty Antoni.
Dlatego czwartego dnia obiecałam Mu, że wywiążę się z poprzedniej obietnicy i dołożę jeszcze parę groszy za aktualne znalezienie kota. Jeszcze tego samego dnia wieczorem kot się znalazł. Był mocno wystraszony i niepewnie rozglądał się dookoła. Dopiero na kolanach Marysi zaczął mruczeć jak dawniej. Cóż, skarbona w kościele służy biednym w parafii. Nic dziwnego, że w ich imieniu tak sprawnie działa święty Antoni.
- Dziękuję za naukę - szepnęłam do świętego Antoniego wychodząc z kościoła. W obcowaniu ze Świętymi człowiek nabiera bardziej ludzkich cech szlachetnieje.
Elżbieta Ryszka
Promyk Jutrzenki 6-1998 s. 20-21