Śmierć Saiyaninom


Ostrzegam - ten fanfic powstał z połączenia moich dwóch obsesji: DB i masakry. Osoby o słabych nerwach mogą tego nie wytrzymać...

"Śmierć Saiyaninom"

Rozdział I

'Fala niewyjaśnionych morderstw nawiedziła nasze miasto. Morderca w niesamowicie okrutny sposób traktuje swoje ofiary, przed zabiciem masakrując ich ciała maszynką do golenia (tudzież odkurzaczem)...'

Dalej Goten już nie słuchał. Znudzony ciągłymi komunikatami o tym samym na każdej stacji, wyłączył radio.

- Tej Goten! - dobiegł do niego z dołu głos ojca.

- Yyymm? - odkrzyknął coś na styl pytania.

- Nie przeleciałbyś się po smocze kule? - brzmiało to naprawdę _entuzjastycznie_

- Taaa... i co jeszcze? może gwiazdkę z nieba?

- No bo wiesz... ten psychopata zabił tylu ludzi...

- A Gohan?! niech on się tym zajmie!

- Nawet nie wiem czy jeszcze tam żyje...

- Jesu...no dobra jak przyjdę to się zastanowię.

I wyleciał - jak miał w zwyczaju - przez zamknięte okno swojego pokoju.

Krążył nad ziemią już jakieś pół godziny, widocznie szukając kogoś.

Na placu zabaw głosy wyliczanki:

"One two, Freddy's coming for you...

Three four, better lock your door...

Five six, grab your Crucifix...

Seven eight, gonna stay up late...

Nine ten, never sleep again!"

mieszały się z potwornymi jękami mordobicia i zarzynania... Ale kto by się tam przejmował. Niewzruszony Goten odnalazł osóbkę (która jak się okazało była kobietą). Darując sobie sprawdzanie czy jest nią na pewno (wady wrodzone ;)),

usiedli na ławce w pobliskim parku. I wszystko byłoby OK, gdyby nie potworny kefar, wydobywający się z jej gęby. Tumany zielonego dymu spowiły dwie postacie, przyprawiają biednego chłopaka o drgawki.

- Oh, chicken! Co tu do k***** jasnej się dzieje? - wykrzyknął wstając z miejsca.

Ale usłyszenie odpowiedzi widocznie nie było mu pisane. W jednej chwili jakiś idiota w masce niczym z "Krzyku" wsadził mu do dupy widelec i zaczął jeździć po nim odkurzaczem, trzymając w zanadrzu golarkę. Oszołomiony Goten nawet nie spostrzegł się kiedy stracił obydwie ręce i półtora nogi. Krew lała się wszędzie. Małe dzieci, najspokojniej w świcie powyrywały żyły z kończyn Saiyanina i zrobiły nową skakankę. Nasza ofiara - powiedzmy - wykonywała bliżej nieokreślone ruchy w kierunku domu.

- Musze...*khe, khe (plucie krwią)* im...powiedzieć.....*khe, ekh*

- Nic już nie powiesz...

W tym momencie oprócz żałosnego "nieeee" w wykonaniu Gotena

dało się słyszeć jedynie świst kosy i odgłos turlającej się głowy.

Jakiś miesiąc później...

- Kochanie - zwróciła się ChiChi do siedzącego przed telewizorem męża - nie wiesz gdzie się czasem nasz syn podziewa?

- A który ? - zapytał Goku jak zwykle używając swojej olśniewającej błyskotliwości.

- MŁODSZY! Barani łbie!

- A to nie wiem.

- A czy ty w ogóle coś wiesz? - powiedziała głosikiem słodkim niczym cukiereczek.

Goku już miał zaskoczyć ja zniewalająca odpowiedzią gdy czarne pudło o imieniu TV przemówiło oto tymi słowami:

"Nadajemy wiadomość z ostatniej chwili! Właśnie w parku jakimś tam, z piaskownicy nr 134

odkopano brutalnie zmasakrowane zwłoki człowieka. Ze względu na brak dokumentów i liczne obrażenie identyfikacja osobnika jest niemożliwa. Morderstwa dokonano prawdopodobnie na tle rabunkowym."

Pokazano zdjęcia na których chyba łatwiej dojrzeć Rosjanina w USA niż postać człekokształtną.

- Przecież to Goten! - wykrzyknęła ChiChi i poddała się przyciąganiu ziemskiemu (tzn. zemdlała).

2 dni póżniej

Cała ekipa Z ubrana na czarno moknęła w strugach deszczu, stojąc przy nowiutkim grobie.

- Nie...to nie możliwe - majaczyła jak w gorączce matka ofiary.

- Nie martw się - próbował pocieszyć ją Goku - za kilka miesięcy będziemy mogli go kulami wskrzesić (dla niewtajemniczonych: podczas nieobecności Gotena, po kule poleciał Trunks, ale debil poprosił o włosy na klatce piersiowej...)

- Ty to k**** umiesz zawsze pocieszyć! Zejdź mi z oczu bo jak ci pier***** kretynie w ten twój głupi ryj to nie będziesz mógł siedzieć na dupie przez rok! - po czym wyjęła chusteczkę i się wysmarkała.

W tym samym momencie w mieście.

- Złaź mi z tyłu palancie!

- Powiedz to, ciemna maso tej laluni w Mesiu!

- A więc to tak ku***???!!!- i wcisnął wsteczny powodując ogólną eksplozję.

Jak widać na ulicach trwał ogólny ład i porządek bez paniki. Nikt nie chciał opuszczać swoich miejsc zamieszkania, nikt nie bał się groźnego psychola....

- Przepraszam, ja mam pierwszeństwo! Jestem w ciąży!

- A ja jestem samotną matką z dzieckiem!

- A ja inwalidą!

- A ja starszym!

- A ja nastolatką!

- A ja....~Ś~M~I~E~R~C~I~Ą~... błachahcahchachahcahchacha!

Usłyszawszy te słowa nie przestrzegano już żadnego porządku. Osoby, które nie umarły od zadeptania, zostały bestialsko rozszarpane klamką. Ci, którzy uciekli samochodem z centrum rzezi

też długo nie pociągnęli, zmiażdżeni w swych brykach bramami wjazdowymi miasta. Trudno się dziwić, że owej śmierci nie zauważono, była n-i-e-w-i-d-z-i-a-l-n-a.

Po tym incydencie nikt już nie miał ochoty wyjeżdżać...

"Śmierć Saiyaninom"

Rozdział II

Sytuacja trochę się uspokoiła, o niewyjaśnionych zbrodniach już przestało być głośno. Nasza ekipa czekała tylko na Smocze Kule, które niebawem miały odzyskać moc...

- Trunks ty leniu jeden! albo wyjdziesz zaraz z tej szafy, albo zabiore Reksia ojcu! - rozgrzmiał głos Bulmy w całym CC.

- O jeja...nie musisz stosować już tak drastycznych środków...idę, idę.

Wyszedł z skrytki w sypialni nr 1832 i stanąwszy na baczność przed matką zasalutował.

- Podsajan Trunks melduje się na stanowisku ofiary. Z czym na śmierć? (nawet nie przypuszczał jak dosłownie te słowa mogą się spełnić...)

- Głupa przede mną nie musisz udawać, i tak nim jesteś. - dość miło podsumowała Bulma, wg Trunksa śmieszny dowcip - pójdziesz z Brą na spacer... na godzinę.

- Aaaaaaa! tylko nie to... - na tą wypowiedź matki zareagował jak diabeł na święconą wódę. W trybie natychmiastowym miał zamiar zdematerializować się, ale silna dłoń Vegety go zatrzymała

- O-ojciec? - wyjąknął

- Nie, babcia Kunegunda. Jasne że ojciec, młotku. O ile się nie przesłyszałem chciałeś iść z Brą na spacer, czyż nie? - na jego twarzy zagościł czysto złośliwy uśmiech.

- Yyyyy....no tak, jasne...

- No to na co czekasz?! - chwyciwszy go za łachy wyrzucił przez okno.

- Jedno trzeba ci przyznać: umiesz postępować z dziećmi... - Bulma puściła mu zalotne spojrzenie i zniknęła w sypialni.

Trunks już prawie zapomniał o śmieci przyjaciela, widząc lepiące się do jego owłosionej klaty dziewczyny. Zajęty podrywem nie zwracał uwagi na Brę, która chciała widocznie mu cos przekazać:

- Tlunks...siuchaj mie...

Zero reakcji.

- Tlunks... ja cie pjosie...

Nic.

- TRUNKS DO JASNEJ CHOLERY BĘDZIESZ MNIE SŁUCHAŁ CZY NIE?! - wyrzuciła z siebie jednym tchem. Braciszka zatkało.

- Dziecko, kto cię tak się wyrażać nauczył?!

- Heh, źgadnij.

- No więc czego chcesz? - warknął wkurzony, bo rozkapryszona siostrzyczka rozpędziła gromadzący się wokół niego wianuszek wielbicielek.

- Ja cie duuuuuuuuzie jody! - wierzcie mi duuuuzie jody w mniemaniu małej Saiyaninki są naprawdę

ogromniaste. Trunks przeliczył kase w portfelu.

- %&(*%#^*^$@ - po czym oddalił się w kierunku sklepu zostawiając Brę z innymi dziećmi na placu zabaw.

Trochę później...

Szedł z dwoma dwudziestolitrowymi siatami, wypełnionymi po brzegi lodami, gdy poczuł nad sobą ohydny smród. Aż wypuścił z rąk zakupy dojrzawszy jego źródło. Stał przed nim okropny, czarny oblech, coś na kształt Obcego. Cały pokryty śluzem, a z gęby ciekło mu HCl. Stwór prawie natychmiast rzucił się na swoją przyszłą ofiarę (tj. Trunksa oczywiście). Ale ten już w końcu takim skończonym idiotą nie był (chociaż może...) i zdołał się obronić. Trochę śluzu gada spadło mu na ramię wyżerając dziurę w tymże miejscu.

- Aaaaaaa! - zdołał z siebie wydusić. Jaszczur nie czekał na zakończenie popisu śpiewackiego, przystąpił do następnego natarcia. Trunks zrozumiawszy, że nie może przeciwnika dotykać (cóż za inteligencja), wysyłał różnego rodzaju pociski energii. Jakież

było jego zdziwienie, gdy myśląc że przepołowił stwora, ten na jego oczach skleił się niczym T-1000 z "Terminatora II".

- Nędzny robaku, zaraz cię unicestwię - wychropotał oblech i pochwycił chłopaka w morderczym uścisku. Czuć było smród palonej skóry. Półzemdlałego z bólu wbił w ziemię, po czym jedną łapą uniósł za gardło, a drugą zatopił w jego układzie pokarmowym. Po chwili światło dzienne ujrzał żołądek Trunksa. Obcy nie wiedział tak właściwie co z tym zbiorem tkanek zrobić, więc postanowił go zwrócić właścicielowi. Młody Saiyanin nie przeżył już wpychania żołądka przez dziurki od nosa (nawet dobrze, przynajmniej nie będzie wiedział co się z nim później dzieje). Mimo zatrzymana akcji sercowej ofiary, oblech nie zrezygnował z zabawy. Na miejsce oczu wbił mu dwie kolorowe żarówki firmy OSRAM i przywiązał go do linii wysokiego napięcia...

Trochę później...

- Mamusiu - odezwało się jakieś dziecko - zobacz jakie ładne światełka !

Tymczasem Bra w najlepsze się bawiła ze swoimi rówieśnikami skacząc na skakankach (wiadomego pochodzenia). Nie zauważyła nawet jak spanikowane bachory zwiały gdzieś, zostawiając ją samą.

- Tlunks! - rozdarła się bliska płaczu - dzie jesteś?!

- On ci już i tak nie pomoże...błachachachachacha! - odezwał się przenikliwie zdeformowany głos.

Jaszczur chwycił małą za kitkę na czubku głowy i zaczął udawać helikopter, z niej robiąc oczywiście śmigło.

- Puć mie bjutaju! - krzyknęła na sekundę przed oddaniem na zewnątrz porannego jadłospisu.

- Jak śmiesz istoto niedoskonała (ta...bo on jest doskonały) przemawiać do mnie! - przestał kręcić

dziewczynką, ale za to wyrwał jej wszystkie włosy wraz z skórą na czubku głowy. Zdezorientowana Bra biegała w kółko z pianą na ustach i połyskującą łysiną czaszki. Znudzony tym widokiem oblech podłożył jej kończynę (bo nogą tego raczej nie można było nazwać) doprowadziwszy do wywrócenia się Saiyaninki i nadziania na wystający z ziemi nóż. Nie wiadomo skąd, Jaszczur wytrzasnął kosiarkę firmy VIKING i przejechał nią po i tak zmasakrowanym małym ciałku, śmiejąc się histerycznie. Tak mu się to spodobało, że z zajęcia nie zrezygnował aż do końca dnia, nie zaprzestając histerycznego śmiechu (z tym, że pod koniec kosił już tylko chyba dla szpanu, bo Bra całkowicie rozbryzgała się po okolicy). Nie wspominam o wszędzie lejącej się krwi, to chyba oczywiste.

"Śmierć Saiyaninom"

Rozdział III

Lekkoduszni bohaterowie o śmierci własnych dzieci, jak zwykle, dowiadują się z telewizji. Bulma zareagowała na to podobnie jak ChiChi, natomiast Vegeta - w odróżnieniu do Goku - wykazał się pomysłowością i pochował potomków we własnym ogródku. Z tym, że grób Bra był tylko symboliczny...(chyba się domyślacie o co mi chodzi...jeśli nie, to trudno...).

Tym razem, po makabrycznym zabójstwie rodzeństwa w mieście szał niewyjaśnionych zabójstw nie ucichł. Źródła już nie tylko mówiły o psychopacie z odkurzaczem, ale także o śmierci z klamką i oblechu z kosiarą. Wszelkie próby ucieczki zostawały krwawo tłumione. Stróże bezpieczeństwa czuli się bezsilni, przy wszelkich akcjach przeciw masakrze, sami zostawali uśmiercani zazwyczaj piłami tarczowymi firmy STIHL...

Jakiś czas później, gdy w domu Vegetów atmosfera się uspokoiła.

- Wiesz Vegeta zaczynam się o ciebie bać - mówiła Bulma przytulając się do swojego męża leżącego obok - ten psychol może w każdej chwili zaatakować...

- Ychy, tak, tak... - odpowiedział na 'odczep się', gdyż miał ochotę jeszcze sobie pospać.

- A wiesz, że ostatnio ciągle śni mi się jakiś facet z długimi pazurami i mnie prześladuje. Wczoraj nawet po obudzeniu zauważyłam siniaki...

- Tak, tak kochanie... masz całkowitą rację...

- I się wtedy tak bałam, chciałam, żebyś obronił mnie...

- Tak, tak zrobię wszystko co będziesz chciała...

Znudzona Bulma, gadaniem jak do siebie odwróciła się na bok i zasnęła.

Po kilku godzinach...

- Bulma kochanie! Gdzie jest mój Reksio?! - zrozpaczony Vegeta wykrzyknął z łazienki.

- *Błłłłeeee...(odgłos wydalania się drogą górną)* A co ja kurde wróżka?! *Błłłłłeeeee* - grobowo-rzygającym głosem odpowiedziała Bulma. "Co jest do cholery?!" - pomyślał Veggi. Odpowiedz uzyskał tuż po wejściu do sypialni. Na trzęsącym się i zarzyganym łóżku leżała jego żona z wywróconymi oczami i przekręconym tułowiem o 180 stopni.

- Jesusmaria, Bulma co ci się stało?! - podbiegł do łóżka.

- Nie jestem Buullma...Jestem *błłłłłłeee* Kuba Rozpiździaj... - Vegete zatkało

- O czym ty pierdolisz, kobieto?!

- Zamknij się kretynie! Zaraz zginiesz! *Błłłłłłłłeeeeee*

- Z czym do ludzi...co ty se wyobrażasz - zrozumiał, że w Bulme coś wstąpiło - oddaj mi moją żonę, bo jak...

- No co? Zabijesz mnie?

- Grrrr.... - Vegeta miał trudny orzech do zgryzienia. Nie mógł przecież zabić, to byłoby równoznaczne z śmiercią jego ukochanej...ale jak pozbyć się tego Rozpiździaja...?

Tymczasem Kubuś wyciągnął "Podręczny zestaw małego majsterkowicza" i coś zaczął do siebie gadać:

- Czym by go tu zabić...śrubokrętem...nie.....może mu paznokcie obcążkami powyrywam? też nie...a kombinerki? - otworzył przegródkę "Inne" - MAM! Eureka. - w dłoni dzierżył wieszak - z tego narzędzia umrzesz...błachachachachacha.

Vegecie po głowie spłynęła kropelka wody...

- Yyy, tak no jasne, oczywiście.

Jak to w zwyczaju mają opisywane tu stwory, Kuba szybko przeszedł do czynów. Rzucił się na oszołomionego Vegete, bezlitośnie wbijając mu wieszak w oko, który przeszedł na wylot po drugiej stronie głowy. Księciunio miotał się w konwulsjach na podłodze przez dłuższy czas, aby potem wstać z ogniem walki w jednym zdrowy oku...

- Ty rozjebany ku******nie. Tym razem on zaatakował, nie widząc w swoim przeciwniku żony...

Już jego pięść miała zatopić się w obrzyganym ryju, gdy...

- Vegeta! Przestań! - Bulma odezwała się normalnym głosem. Momentalnie stanął jak wryty.

- Kocham cię - i sama się zabiła w przejawie świadomości, wyrywając sobie obydwie ręce i wyskakując przez okno. (Sorki za tą melodramatyczną scenę).

Vegeta wyją z głowy przeszkadzający mu przedmiot (nie, nie mózg) i założył czarną opaskę, aby ukryć bliznę, po czym zszedł na dół. Chciał pochować żonę obok dzieci, ale próbując ją podnieś rozbudził Rozpiździaja. Vegeta nie spodziewał się takiego ataku - Rozpiździaj najzwyczajniej w świeci ugryzł go w dupę, mamrocząc coś o jakimś innym ciele.

- Co robisz kretynie?! - i zmiażdżył mu łeb kopnięciem.

Książe Saiyaninów, bez swojej rodziny poczuł się bardzo samotny i w pewnym sensie osierocony. Postanowił zadzwonić do best frienda.

- Cześć *chlip* Goku. Wiesz co się stało *chlip* ?

- Nie gadaj Veggi, Brazylię-non-stop z kablówki zdjęli?!nie może być...

- Ty rozbita paczko dropsów! Bulma *chlip* umarła...

- To tak jak Gohan.

- Co Gohan też? Jak, kiedy, gdzie, dlaczego?

- To było jakiś tydzień temu. Gohan już czwarty dzień siedział przed komputerem i myślał, że to, że wciąga go ktoś w monitor i wypluwa sam szkielet to tylko sen...

- Słuchaj Goku, tak dalej być nie może. Obdzwoń wszystkich żywych i spotkamy się jutro u ciebie - i odłożył słuchawkę.

Nazajutrz u Goku...

- Chaoz, gdzie się Tenshinhan podziewa ? - zapytał znudzony czekaniem Kuririn.

- Nie mam pojęcia...kilka dni temu wyleciał, mówiąc, że ma coś do załatwienia...

- A przynajmniej o spotkaniu wie?

- Tak, wczoraj skontaktowałem się z nim telepatycznie.

- Sru z tym trzyokim cyklopem, zaczynamy! - wyrzucił rozdrażniony całą sytuacją Vegeta.

- Ja mam taki pomysł... - zaczął Goku - poczekajmy aż wszystkich nas pozabijają, a potem użyjemy kul do wskrzeszenia. Przecież po każdym wskrzeszeniu Saiyaninowie są silniejsi i wtedy pokonamy morderców...

Wszyscy poparli z entuzjazmem ten pomysł, jedynie Vegeta wyjął nie wiadomo skąd młotek nieznanej firmy i pierdalnął nim Goku po łbie.

- Za co?! - Goku niemal się nie rozpłakał, rozmasowując obolałe miejsce.

- Za jajco, marchewo! Jak myślisz kto nas przywróci do życia, jak wszyscy umrą?!

- No, na przykład Dende... - Zszokowany inteligencją odwiecznego rywala Vegeta już się nie odezwał. Ale poniekąd jego obawy były słuszne. Nie wiedzieli przecież, że martwe ciała Dendiego & co, rozszarpane dziurkaczem, zwisają teraz bezwładnie, przywiązane do Świętej Wieży...

- Zaraz się do nich teleportuje i powiadomię o naszym planie - przyłożył palce do czoła i zbladł - n-nie...nie ma...energia...jak...

- O co chodzi ? - zapytał Kuririn

- Nie czuje...nie mogę zlokalizować nigdzie ich energii...

- Że co ?! Na pewno się nie pomyliłeś?

- Na pewno...

Cała ekipa wiedziała co to oznacza, nie ma Wszechmogącego, nie ma kul, nie ma życia...

- No a Namek ?! - olśniło ChiChi

- Zapomniałaś kochanie, że w zeszłym roku Goten i Trunks przez przypadek ją wysadzili...

Wszyscy popadli w głęboką zadumę. Nagle, coś wybiło szybę w oknie i do wnętrza chatki wpełznął ktoś...Cały pokryty zaschniętą krwią i z siekierą wbitą w... no właśnie w trzecie oko!

- Tien!! - rozległ się rozpaczliwy głos jego małego przyjaciela. Trzyoki podniósł drżącą rękę.

- T-to...był...K-k...osi...a..r.. u-mysł..ów... - i skonał. Chaoz w ataku desperacji przyrżnął głową w ścianę, zapominając że ma ją z porcelany... (Skutków nie musimy się domyślać). Wstrząśnięci zdarzeniem, nie zwrócili większej uwagi na drzwi wejściowe, które uległy wyważeniu. Zza futryny wystawały tylko 2 małe pistolety...

- By uchronić świat od dewastacji...

- By przekonać ludzi do kremacji...

- Kosmitom i obcym nie przyznać racji...

- Agentko Skalar...

- Agencie Morda...

- Wchodzimy! - krzyknęli jednocześnie. No i w progu pojawiły się dwie postacie ubrane całkowicie na czarno jak w "Matrix" z małymi mikrofonami przy ustach i bronią wycelowaną wprost na przeżywających kryzys przyjaciół.

- Czego tu k**** szukacie?! - odezwał się Yamucha

- Nasz super-genialny radar wykrył, że w tym domu znajduje się inna forma życia. Agenci zaczęli łazić po chacie z czymś co przypominało mini-talerz do odbierania telewizji satelitarnej i zatrzymali się przy łonie Vegety...

- To ty! - krzyknęła agentka Skalar i rzuciła się na niego z suszarką do włosów.

- Odwal się cioto - razem z podłączoną do prądu suszarką, wrzucił ją do pełnej wanny...

- Smaż się głupia rybo! - zatrzasnął za sobą drzwi łazienki i wrócił do gościnnego. Tam na żyrandolu już wisiał agent Morda, z podpalonymi kłakami i petem w gębie. Bez żadnego racjonalnego wytłumaczenia na ten widok Vegeta poczuł mdłości...

- Goku... niedobrze mi... - wyjąknął, leżąc na kanapie. Ale przyjaciel był zbyt zajęty szukaniem czegoś pod stołem, aby zareagować. Vegety brzuch zaczął niebezpiecznie szybko zwiększać swoje rozmiary, by w końcu pęknąć i uwolnić z wnętrza wody płodowe. Na świat przyszedł stwór żywcem wzięty z "Muchy". Najpierw malutki, później zaczął się powiększać, aż w końcu przybrał postać końcową.

- Kim jesteś ?! Co zrobiłeś Vegecie ?! - padły pytania

- Ten Pajac posłużył mi za nosiciela...*błłłłłłeee* - i Książę się rozpuścił, pod wpływem wydzieliny trawiącej wyrzyganej na niego - a ja jestem Ździchu Wiertara błachachachachacha!

I żeby tego było mało, został wyjęty następny produkt firmy STIHL - wiertarka. Mucha zaczęła biegać za zgromadzonymi trzymając w ręce narzędzie i jak poprzednik histerycznie się śmiejąc. Pierwszą ofiarą została ChiChi. Stwór rozpuścił jej prawą rękę i lewą nogę, po czym wywierciwszy w niej ok 76 otworów wsadził w każdy gwóźdź i przybił do sufitu. Następny padł Yamucha z termosem wbitym zamiast głowy i patyczkami zamiast rąk i nóg. Mucha bardzo długo męczyła się z Kuririnami i Videl. Za Chiny nie chcieli umrzeć nawet pod najstraszliwszymi torturami. W końcu pochwycił żonę SonGohana, zawinął w biały kokon, nadział na długi kij i powiesiwszy to nad ogniem urządził sobie rożen... Biedną C18, która wyglądała jak Terminator bez powłoki skórnej posadził na krześle elektrycznym. Marron nie chcąc śmierci matki, przytuliła się do niej i po zamknięciu obwodu elektr. została doszczętnie zwęglona. Kuririn na całym ciele nosił ślady dźgania wykałaczkami. Mucha oblała go octem a potem upchnęła do sokowirówki firmy BOSCH i nadusiła przycisk ON. Otrzymaną glajde wlała do formy i wstawiła do nagrzanego na 200 stopni piekarnika. Purr i Ulong zginęli niezbyt popisowo, poprzez przedziurawienie aorty pinezkami.

Tym sposobem Mucha zabiła (prawie) całą naszą ekipę. Zadowolona z siebie kulturalnie powiedziała "Do widzenia" nie wiadomo do kogo, i poszła siać strach i trwogę gdzie indziej.

- Nareszcie mam! - spod stołu wygramolił się SonGoku - Vegeta chciałeś coś ode mnie...?

I to co zobaczył po prostu go jednym słowem mówiąc wkurwiło...

Trzymajcie się mocno...nadchodzi...

"Śmierć Saiyaninom"

Epilog

Wyleciał z chatki już jako SSJ4. W mieście fajczyły się budynki, na ulicach leżeli martwi ludzie i powywracane samochody. Goku nie mógł znaleźć energii mordercy.

- Ty gnoju, gdzie jesteś! - wykrzyknął wzbijając się w powietrze.

Ale owy gnój był zbyt zajęty wysadzaniem w powietrze wyspy Genialnego Żółwia, aby cokolwiek usłyszeć. Goku udał się za śladami leżących na ziemi zszywek. Po kilku godzinach dotarł, do kłębu dymu z którego po kolei wyskakiwali ludzie (nieżywi oczywiście). W szczegóły nie będę wnikać. Gdy kurz opadł Kakarotto ujrzał gigantyczną Amebę, stwora, który cały czas zmieniał kształt, a jego koloru po prostu nie można opisać. Zauważywszy obecność niezbyt do niego przyjaźnie nastawionego osobnika, Ameba zaprzestała swej dotychczasowej czynności.

- Czego tu szukasz? Jeśli nie chcesz zginać natychmiast uciekaj, a twój zgon nastąpi za jedyne 4 minuty. Do tego 30 sekund gratis jak będziesz grzeczny. Takiej okazji nie można przegapić!

- Wsadź se gdzieś to. Nie mam zamiaru umierać...

- A co? może zdychać? - pierwotniak zrobił głupkowatą minę (o ile można to było nazwać miną^^')

- Nie. Mam zamiar zabić CIEBIE!!! - i rzucił się na Amebę. Z tym, że Ameba została tak sprytnie skonstruowana, że każda dziura tworząca się w niej na skutek niektórych ciosów zostawała zasklepiona.

- Czym ty jesteś cholero jedna? - wykrzyknął zdyszany Goku po zadanej serii uderzeń.

- Zademonstrować ci? - i nie czekając na odpowiedź zaczęła zmieniać swe oblicze. Przed dzielnym Saiyaninem najpierw stanął Psychol, następnie Rozpiździaj, Kosiar, Wiertara, Mucha i inne, które miały miejsce, ale nie zostały opisane (np. Wielki Piankowy Marynarz).

ZAKOŃCZENIE - parodyjka

- Osobiście najbardziej podobasz mi się w postaci Psychola... Gdzie kupiłeś taką fajną maskę?

- Wiesz nawet nie pamiętam...Chyba w Okręgu 15...

- W tym sklepie " Postrach wampirów"?! - Goku ucieszył się, że coś wie.

- No, tak. To było tam. Znasz to miejsce?

- Tak, musiałem kupić tam kiedyś blond perukę...

Gadali jeszcze bardzo długo zapominając o prawdziwym celu ich spotkania...

I tym oto sposobem najwięksi wrogowie stali się przyjaciółmi.

ZAKOŃCZENIE właściwe

- Osobiście najbardziej podobasz mi się w postaci Psychola... chyba też kupię sobie taką maskę...

- Przykro mi to mówić ale nie zdążysz...zginiesz jak cała Ziemia i jej mieszkańcy.

- Ale dlaczego? Dlaczego chcesz wszystkich pozabijać?

- Widzisz...jestem ostatnim z ludu Istot Demolek. My jak coś sobie postanowimy to nie rezygnujemy z tego. Kiedyś usłyszałem o Saiyaninach, których ostatni przedstawiciele żyją na tej planecie. Stwierdziłem, że muszę ich zgładzić, bo to nie dawało mi spać po nocach. Tylko że oni niczym sie nie różnią od tutejszych ludzi..., więc aby mieć pewność pozabijam wszystkich...błachachacha!!

Goku zszokowała ta wiadomość. "A więc to przeze mnie zginęło tyle ludzi..." - pomyślał. Miał teraz jeszcze jeden powód do zabicia stwora - odpokutowanie win.

- Chcesz coś powiedzieć przed śmiercią? - zapytała Ameba.

- Już mówiłem, nie mam zamiaru umierać, ale chętnie coś powiem: Ja jestem Saiyaninem!

I znowu się rzucił na przeciwnika. Wiedząc jednak że wręcz nie ma szans wyciągnął skąś żelazko TEFAL. Po dłuższych zmaganiach Ameba już nie wyglądała jak ameba, a raczej jak andrut.

- I co? łyso ci! - wykrzyknął triumfalnie Goku.

- Zaraz ty będziesz łysy! - i zmieniwszy się w Psychola ogolił golarką łeb Goku.

- I co? Komu tera niby jest łyso?

- Na fryzjerstwo powinieneś iść, wiesz?

- Wiem, wiem...

- Ach, ty to jesteś...

Po tej, jakże przemiłej konwersacji, Psychol chwycił połyskującą w blasku słońca głowę Goku i zaczął ucierać na tarce.

- Ała! To boli! - wrzasnął Saiyanin.

- Naprawdę? Przepraszam nie chciałem, jestem taki niedelikatny... - ironicznie odpowiedział.

Po skończonej operacji Psychol wyciągnął białą piłkę do gry z napisem HIT i rozpoczął tortury, polegające na dźganiu przeciwnika owym przedmiotem. Goku z na wpół utartym łbem wstał i próbował puścić kamehameha, ale Ameba (zmienił się na nią w międzyczasie), pochłonęła energię, zwiększając tym samym swoje siły. Goku intensywnie myślał, nad słabym punktem przeciwnika:

"Chyba najlepiej radzi sobie będąc w postaci tej glajdy, musze coś wykombinować, żeby zmienił się w kogoś innego". Poszedł po najmniejszej linii oporu...

- Tej, glajda! Założe się, że nie umiesz walczyć w innej postaci! Cienias, cienias! - zaczął się wyśmiewać.

- Milcz! Moja każda osobowość jest doskonała!

- No to udowodnij mi to!

Zmienił się w Kosiara, który kształtem przypominał człowieka, ale skórę miał pofałdowaną jak kora mózgowa. Gdzieniegdzie pulsowały fioletowe żyły. Goku wykorzystał chwilę nieuwagi stwora i znowu natarł. Tuż przed nim wykonał ładnego Zanzokena i zadał cios łokciem potworowi w plecy. Padł na ziemię. Oczywiście Goku nie wykorzystał zaistniałej szansy (dodajmy, że prawdopodobnie już ostatniej...he, he, he) i nie dobił leżącego na ziemi przeciwnika. Kosiar wstał, otrzepał się z kurzu i przemówił na dobre rozzłoszczony.

- Koniec zabawy półgłowy robaku! Tera dopiero się zacznie!

Jego dłoń zaczęła dziwnie się wyginać i po chwili wyszła z niej...lokówka! Na dodatek firmy BRAUN! (wyglądało to mniej więcej jak wyciągnięcie miecza przez Arashi z X). Rzucił się do nóg osłupiałego Goku i zaczął mu ucinać stopy wyżej wymienionym przedmiotem. Następnie wsiadł do gigantycznego, czerwonego kombajnu i histerycznie się śmiejąc przejechał po Goku, który bez stóp nie miał szans ucieczki. Gdy już mu się to znudziło, przywiązał Saiyanina do słupa, pod którym znajdowało się drewno i podpalił je tym samym powodując podpalenie się przeciwnika. Kwiczał jak zarzynana świnia (SonGoku oczywiście). Po tym dramatycznym akcie padł twarzą do ziemi.

- I co? już nie jesteś taki pewny siebie! (no cóż..., jak można być pewnym siebie skoro nawet nie wiadomo czy się żyje...ale to tak już na marginesie).

- Jeszcze kiedyś tego *khe, khe* pożałujesz...*khe, khe*

Ignorując odpowiedź Kosiar usiadł sobie na małym stołku, a obok postawił wyżymaczkę. Chyba nie trzeba tłumaczyć do czego była ona mu potrzebna. Przewałkował ciało biednego wojownika między dwoma walcami, przy okazji całe jego wnętrzności wraz z kośćmi i innymi duperelami zostały wyduszone przez otwory po odkrojonych stopach. Ostałą skórę rozłożył na słońcu aby przeschła trochę. Spryskawszy ją później lakierem do włosów, wypchał głośnikami. Ustawił głośność na maksa i pilotem uruchomił wieżę. Niesamowite basy zniszczyły do końca ostatniego (hmmm...lub jego szczątki) Saiyanina, rwąc go na kawałeczki. Oblech w jakiego się zamienił po zwycięstwie zabił jeszcze kilka milionów ludzi.

- A, nie chce mi się więcej... - westchnął i wyleciał z atmosfery ziemskiej. Tutaj spoglądając z góry na Błękitną Planetę zacisnął obydwie pięści i cofną je do bioder. Po krótkim ładowaniu, energicznym ruchem wypchnął ręce do przodu, otwierając dłonie. Nasza kochana Ziemia zaliczyła cios, którego niestety nie przetrwała. Została zamieniona w pył oraz większe i mniejsze kamienie...

- No nareszcie będę mógł się porządnie wyspać! - powiedział do siebie oblech, odlatując z miejsca zbrodni...

I tym oto sposobem zgładzeni zostali wszyscy ostatni przedstawiciele rasy Saiya i przy okazji cała ludzkość...

KONIEC

Ps1.

Śmierci niektórych nie opisywałam, prawdopodobnie zginęli gdzieś pod gruzami jakiegoś budynku lub nakryci białym płótnem pod kaloryferem.

Ps2.

Wybaczcie mi moją pisownię i odmianę wyrazu Saiyanin ^^'

Ps3.

Takie jedno pytanie nachodzi mnie zawsze po przeczytaniu tego fanfica

Czym był do cholery Reksio?!

Ps4.(kurde coś za dużo już tych Peesów)

Jeśli się dobrze wczytać, to ten fanfic w całości ukazuje moją chorą psychikę (heh, mało powiedziane chorą...), zainfekowaną przez nowo odkrytego wirusa "Monstrumus masakrus dragonbaluus". Niestety (a może stety?:)) to nieuleczalne.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ŚMIERĆ I JEJ OZNAKI
Pedagogika smierci
Śmierć gwałtowna 2
bol,smierc,hospicjum, paliacja,opieka terminalna
Bulyczow Kir Biala Smierc
etyka lekarska i smierc 2013
4 ŚMIERĆ ŚWIĘTEGO WOJCIECHA
!Alistair MacLean Jedynym wyjściem jest śmierć
Przeżyć własną śmierć
Jak ludzie średniowiecza wyobrażali sobie śmierć i jakie odc, wypracowania
Czym jest śmierć, matura, praca + bibliografia
Seria zagadkowych śmierci i w Polsce i w Rosji, Film, dokument, publcystyka, Dokumenty dotyczące sp
Śmierć pnia mózgu, ratownictwo medyczne, Anatomia
ZESPÓŁ NAGŁEJ ŚMIERCI NIEMOWLĄT, ratownictwo med, Pediatria
kontrola cyklu komorkowego i smierc komorki, BIOLOGIA UJ LATA I-III, ROK II, semestr I, biologia kom
Rozeznawanie duchów cz 2, Po drugiej stronie-zycie po smierci
Wzrost aktywności tuż przed śmiercią, Biologia, Neurologia

więcej podobnych podstron