Streszczenie Procesu Franza Kafki, Streszczenie Procesu Franza Kafki:


Streszczenie Procesu Franza Kafki:

Narrator wyraża przekonanie, że ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany. Kucharka pani Grubach, jego gospodyni, przynosząca mu śniadanie codziennie około ósmej godziny rano, tym razem nie przyszła. K. czekał jeszcze chwilę, zaobserwował także swoją sąsiadkę z naprzeciwka, która przyglądała mu się badawczo, a następnie zadzwonił na służącą Annę. Nieoczekiwanie ktoś zapukał i wszedł nieznajomy mężczyzna, któremu K. po ochłonięciu z pierwszego wrażenia przekazał swą prośbę o śniadanie, co z kolei wywołało śmiechy w sąsiednich pokojach. Zbulwersowany K. wyskakuje z łóżka i wyraża chęć wydostania się z pokoju, jednak nieznajomy - który okaże się być Franciszkiem, sugestywnie wskazuje mu, iż nie jest to dobre rozwiązanie. Uparty K. wchodzi ostatecznie do przyległego pokoju - lokum pani Grubach, gdzie zastaje drugiego mężczyznę, który oznajmia mu: Nie wolno panu odejść, pan jest przecież aresztowany. Na pytanie zdumionego Józefa K. o powody takiego stanu rzeczy pada odpowiedź: Tego panu nie możemy powiedzieć. Proszę pójść do swojego pokoju i czekać. Wdrożono już dochodzenie i w swoim czasie dowie się pan o wszystkim. Wychodzę już poza instrukcje, rozmawiając z panem tak uprzejmie.(…) Jeśli pan dalej będzie miał tyle szczęścia, ile obecnie przy wyznaczaniu strażników, to może pan być całkiem spokojny. Strażnicy, Franciszek i Willem, zachowują się wobec Józefa swobodnie, protekcjonalnie, zawłaszczają sobie jego ubrania, przekonując, że oddanie rzeczy do magazynu i sprzedaż po latach nie przyniesie mu korzyści. K. nie przywiązywał wagi do tych przedmiotów. Intensywnie rozważał, co może dla niego oznaczać najście intruzów - żyje przecież w państwie praworządnym. Zastanawiał się, czy to żart jego kolegów z banku ( był cenionym prokurentem ), ale im dłużej trwała ta sytuacja, utwierdzał się w przekonaniu, że jednak to prawda. Strażnicy zjedli przyniesione dla Józefa śniadanie, jemu zaś oferowali dostarczenie posiłku z kawiarni, jeśli da im pieniądze. Aresztowany chciał przedstawić swoje dokumenty, zaś od przybyłych żądał nakazu aresztowania. Oni - zasłaniając się prawem - odmówili obejrzenia legitymacji i przedstawienia nakazu. Z naprzeciwka obserwowała sytuację para staruszków. Pani Grubach nie pozwolono wejść do pokoju.

Po długim oczekiwaniu zawołano Józefa K. przed oblicze nadzorcy do sąsiedniego pokoju, dbając, by stosownie się ubrał ( czarne ubranie ). Zwierzchnik strażników przyjął go w pokoju panny Bϋrstner, młodej stenotypistki, mieszkającej od niedawna u pani Grubach. Nadzorca siedział za nocnym stolikiem wysuniętym na środek pomieszczenia. Nie pozwolił Józefowi usiąść. Wyjaśnił, że ani strażnicy, ani on sam nie wiedzą nic o sprawie K., zalecił aresztowanemu powściągliwość w słowach i powstrzymywanie się od opowiadania o swojej niewinności. Pouczany jak sztubak, Józef K. czuł się poniżony i zirytowany. Pozwolono mu zatelefonować do znajomego prokuratora Hasterera, chociaż nie ma to sensu - jak uznał nadzorca. W tej sytuacji Józef zrezygnował z owego zamiaru. Nadzorca miał tylko oznajmić K., że jest aresztowany i nie chciał wdawać się z nim w rozmowę. Okazało się jednak, że prokurent może pójść do banku i powinien zachowywać się zwyczajnie. Dla ułatwienia powrotu do pracy przydzielono mu jego bankowych współpracowników niższej rangi, którzy czekali na Józefa ( dopiero teraz rozpoznał w nich swoich znajomych ). Byli to: Rabensteiner, Kullich i Kaminer, który sprowadził auto ( było późno, powinni już być w banku ).

K. przeanalizował swoją sytuację i doszedł do wniosku, że sprawa musi się wyjaśnić, gdyż jest on spokojnym obywatelem i nie popełnił żadnego przestępstwa. Jego życie wypełniała praca doceniana przez zwierzchników, raz w tygodniu spotykał się z kelnerką Elzą. Nie przypominał sobie nic, co mogłoby być podstawą aresztowania. Po powrocie do domu K. od razu wstąpił do pani Grubach, której chciał wyjaśnić poranną napaść. Nieoczekiwanie też musiał bronić panny Bϋrstner przed gospodynią, która niepokoiła się późnymi powrotami do domu i znajomościami swojej lokatorki. Stenotypistka wróciła późno, jednak K. czekał na nią i próbował wyjaśnić, że bez jego zgody, ale z jego powodu naruszono prywatność jej pokoju. Prosił ją - doświadczoną w sądowych sprawach- o pomoc. Chociaż panna Bϋrstner nie chciała przedłużać rozmowy, Józef zaczął ją całować, ale spłoszony szelestem z sąsiedniego pokoju, który zajął kapitan - krewny pani Grubach, wyszedł, by nie narażać sąsiadki na przykre komentarze.

Telefonicznie zawiadomiono Józefa o przesłuchaniu, które zaplanowano na niedzielę. Dowiedział się wtedy, że będą one odtąd częste i regularne, ale krótkie. Będą się odbywały w niedzielę, ale mogą się zdarzyć w nocy. Podano adres na przedmieściu. Wicedyrektor zaproponował K. przejażdżkę na jego żaglówce, jednak z powodu przesłuchania Józef K. musiał odmówić. Z wicedyrektorem K. nie był w najlepszych stosunkach, zaś jego inicjatywa mogła je przełamać, niestety, w tym samym czasie był zmuszony udać się do sądu. Nie powiedziano K., o której godzinie ma się stawić, postanowił zatem, że będzie o 9. Dzień był ponury, Józef zmęczony i bez śniadania udał się pod wskazany adres. Po drodze zauważył trzech kolegów z banku, tych samych, którzy byli przy jego aresztowaniu. Odnalazł dom, ale nie mógł trafić do właściwego lokalu. Po drodze pytał o stolarza Lanza, by móc zajrzeć do wnętrza pomieszczeń. Błądzenie bardzo się przedłużało. Przypadkiem dotarł do sali rozpraw, do której zaprosiła go kobieta, jakby spodziewając się, że zapyta właśnie o jakiegoś Lanza. Trafił na zgromadzenie, które przypominało zebranie dzielnicy.

Przesłuchanie zaczęło się od wyrzutów, że K. spóźnił się ponad godzinę. Przeglądając sfatygowany notatnik, sędzia śledczy pyta K. czy jest malarzem pokojowym. Jego wyjaśnienie wywołuje śmiech zgromadzonych po prawej stronie sali, którą - jak sądził K. - łatwo można sobie zjednać. Lewa połowa sali zachowywała się cicho. Prokurent wygłasza przemówienie, w którym ostro sprzeciwia się bezpodstawnemu aresztowaniu, ujawnia brak kompetencji i interesowność strażników oraz innych urzędników sądu. Z odrazą podniósł i pokazał zgromadzonym brudny zeszyt sędziego, tajemny znak dawany komuś przez niego skomentował jako przejaw dyrygowania ludźmi, wpływania na proces. Sąd nazwał organizacją przekupnych urzędników, która jego - niewinnego człowieka - aresztowała i przesłuchuje bez koniecznych wyjaśnień. Mowę o aresztowaniu niewinnych, korupcji urzędników, zawłaszczaniu mienia uwięzionych przez strażników, złodziejstwie magazynierów przerwał wrzask kobiety, praczki, którą jakiś mężczyzna zaciągnął w kąt i przyciskał do siebie. Józef przekonał się, że zgromadzeni w sali ludzie nie są zwykła publicznością, ale urzędnikami sądu ( odznaki na kołnierzach ). Wychodząc z sali, sędzia zwrócił aresztowanemu uwagę, że sam pozbawił się korzyści, jaką stanowi zawsze przesłuchanie. Ten jednak odpowiedział ostro, nazywając urzędników sądu łajdakami.

Nie doczekawszy się kolejnego wezwania, Józef K. udał się w następną niedzielę w to samo miejsce. Przemierzył labirynt korytarzy, ale dowiedział się, że tego dnia nie będzie posiedzenia sądu. Zastał tam ową praczkę - żonę woźnego sądowego, która wyjaśniła, iż pomieszczenie to jest ich mieszkaniem, kiedy nie ma posiedzeń. Ona zajmuje się sprzątaniem. Dodała, że przemówienie K. oceniono negatywnie. Wyjaśniła, że ów człowiek, który ją przed tygodniem prześladował, robi to stale; jest bowiem studentem, który - jak się przypuszcza - dojdzie do wielkiej władzy, dlatego uległość wobec niego jest konieczna, by mąż praczki nie stracił posady. Na prośbę K. kobieta pozwoliła zajrzeć mu do książek sędziego leżących na stole. Jedna z nich zawierała nieprzyzwoite obrazki, inna - powieść „ Plagi, jakie musiała znosić Małgosia od swego męża Jasia”. Józef utwierdził się w przekonaniu, że ludzie, którzy mają go osądzić, są nikczemni. Kobieta, która utrzymuje stosunki także z sędzią śledczym, proponuje K. proces w sprawie procesu oraz swoje towarzystwo. Tymczasem musi odejść ze studentem Bertoldem, który unosi ją na rękach na strych do sędziego śledczego.

Zobaczywszy na drzwiach kartkę, informującą o wejściu do kancelarii sądowych, Józef K. postanowił je zwiedzić. Robiły wrażenie nędznych, dusznych pomieszczeń na poddaszu. Sąd jawił się więc jako instytucja uboga, której środki być może zagrabili urzędnicy. Józef wdał się w rozmowę z woźnym, który rozpoznał w nim oskarżonego. Mężczyzna żali się na swój los podległego pracownika, który musi znosić upokorzenia, jest wysyłany poza budynek, by tymczasem sędzia lub student mogli się zabawiać z jego żoną. Woźny pokazuje K. ponure kancelarie, nędzne poczekalnie, ciemne i wąskie korytarze, informując przy tym, że prowadzi się tu tylko te procesy, których sądzono, że zakończą się skazaniem. Oskarżeni siedzą stłoczeni, ich kapelusze leżą pod ławkami ( nie ma tu nawet wieszaków. Są stłamszeni i przygnębieni. Woźny zostawił Józefa samego, bo musiał dostarczyć komuś raport, on tymczasem źle się poczuł i nie mógł wyjść z tego dusznego labiryntu pomieszczeń na zewnątrz. Ze zrozumieniem do jego problemów podeszła dziewczyna, która stwierdziła, że każdy tak reaguje, gdy przychodzi tu po raz pierwszy. Razem z informatorem ( elegancko ubranym mężczyzną udzielającym stronom różnych wyjaśnień ) wyprowadzają Józefa z budynku, chociaż to nie należy do ich obowiązków. Na świeżym powietrzu K. czuje się od razu lepiej.

Józef K. próbuje nawiązać kontakt z sąsiadką, panną Bϋrstner, która jednak wyraźnie go unika. Przeprowadza się do niej Niemka, nauczycielka francuskiego - panna Montag. Służąca oznajmia K., że panna Montag pragnie spotkać się z nim w jadalni. Dziewczyna wyjaśnia, że jej sublokatorka nie życzy sobie rozmów z Józefem. Podczas powrotu z jadalni spotykają kapitana Lanza, z którym panna Montag wdaje się w rozmowę. Józef K. zagląda do pokoju panny Bϋrstner, jednak nie zastaje tam nikogo. Kiedy zamyka drwi, widzą go kapitan i panna Montag - K. ma wrażenie, że jest przez nich obserwowany.

Przechodząc wieczorem przez korytarz w banku, Józef K. usłyszał westchnienia i jęki dochodzące z rupieciarni. Kiedy tam zajrzał, jego oczom ukazali się trzej mężczyźni. Dwaj byli strażnikami, którzy go aresztowali i pilnowali w jego pokoju, zaś trzeci wyraźnie nad nimi dominował. Wilem i Franciszek oczekiwali na karę z tego powodu, że K. poskarżył się na nich w czasie rozprawy. Okazuje się, że stałym zwyczajem jest takie zachowanie urzędników, za jakie zostali skazani ww.: zabieranie ubrań oskarżonym, zjadanie ich posiłku; tym bardziej, iż niżsi pracownicy sądu są słabo opłacani. Wszyscy oni tak postępują, potem awansują na siepaczy. Teraz nie tylko stracili szansę na awans, lecz na dodatek zostaną wychłostani rózgą. Jakkolwiek K. uważa, że słusznie wspomniał o ich nadużyciach, to jednak nie chce, by cierpieli ( winą za ich zachowanie oskarża całą sądowniczą organizację i prosi siepacza, by odstąpił od zamiaru. Ten jednak obawia się, iż Józef K. doniesie o tym zwierzchnikom i nie przyjmuje łapówki. K. nie może patrzeć na rozpoczynającą się jatkę i ucieka stamtąd. Wychodząc z budynku, nasłuchuje pod drzwiami rupieciarni. Jest tam jednak zupełnie cicho. Następnego dnia w bałaganie rupieciarni zastaje rozebranych strażników i siepacza z rózgą. Szybko opuszcza to miejsce i nakazuje woźnym posprzątać je następnego dnia.

Józefowi złożył w banku wizytę wuj Karol, obywatel ziemski z prowincji, który dowiedział się o procesie krewniaka z listu swojej córki- 18 - letniej gimnazjalistki Erny, mieszkającej w stolicy. Józef jest tym zdumiony tym bardziej, że ostatnio nie utrzymywał z dziewczyną kontaktów. Ponieważ wuj zachowuje się głośno, K. postanawia wyjść z nim z banku po wydaniu stosownych poleceń współpracownikom.

K. wyjaśnia, iż nie jest to proces przed zwykłym sądem, co bardzo niepokoi wuja. Okazuje się, że mam on w stolicy zaprzyjaźnionego od dawna adwokata - doktora Hulda, do którego - mimo późnej pory - natychmiast obaj się udają. Pokojówka i pielęgniarka zarazem - Leni- oznajmia, że mecenas jest chory. Istotnie - leży w łóżku osłabiony. Rozmowa dotyczy przede wszystkim Józefa. Adwokat wie o jego procesie i zna opinie sędziów. W cieniu, w głębi pokoju, siedzi dyrektor kancelarii, który przysiada się do rozmawiających. Huld stara się zjednać go dla tej sprawy.

Zza drzwi dochodzi hałas i Józef udaje się tam, by sprawdzić, co się stało. To Leni stłukła talerz, żeby go wywołać. W dobrze urządzonym gabinecie adwokata wisi portret sędziego na tronie. Leni twierdzi, że go zna, że tak każą się malować wszyscy sędziowie. Ujawnia, że wie o jego zachowaniu podczas rozprawy, o nieustępliwości. Stwierdza, że przed ty sądem nie da się obronić, trzeba przyjąć warunki gry i złożyć zeznanie. Józef przyłapuje się na tym, że stara się sobie zjednać pomocnice ( panna Bϋrstner, żona woźnego, pielęgniarka ). Na pytanie o kochankę przyznaje się do spotkań z Elzą, której urodę Leni, na podstawie fotografii, bardzo krytykuje. Bez skrępowania chce ją zastąpić u boku Józefa. Siada mu na kolanach, potem osuwa się na dywan i ciągnie go za sobą. Na pożegnanie K. otrzymuje od niej klucz do mieszkania.

Na deszczu na zewnątrz czeka wuj zbulwersowany zachowaniem Jozefa. Obawia się, że wyjście w trakcie rozmowy z adwokatem i dyrektorem kancelarii może mu bardzo zaszkodzić.

Józef K. coraz bardziej pogrąża się w myślach o procesie. Utwierdza się w przekonaniu, że adwokat nie stara się wystarczająco w jego sprawie, zawsze jednak znajduje wytłumaczenie dla swego postępowania i opowiada o swoich stosunkach w świecie sądowniczym. Józef zdobywa coraz więcej informacji o funkcjonowaniu sądu i wie, że adwokaci nie są obecni przy przesłuchaniach, że zdarzają się kradzieże akt, a zgłaszane wnioski obrony mogą leżeć latami nieczytane. Rozmyślania o procesie towarzyszą K. nawet podczas pracy, gdzie nie może się skupić na rzetelnym wykonywaniu obowiązków. Jednym z klientów banku jest fabrykant, który przedstawia swoją sprawę odwołując się do rachunków i tabel. Rozkojarzony Józef K. nie jest w stanie zrozumieć, co mówi doń fabrykant. Korzystając z okazji, skwapliwie zastępuje go wicedyrektor, który - jak sądzi K. - stara się podważyć kompetencje prokurenta i zagrodzić mu drogę do awansu. Po wyjściu z gabinetu wicedyrektora fabrykant wdaje się w rozmowę z Józefem K., ujawnia, że wie o procesie i gotów jest pomóc oskarżonemu. Okazuje się, że ma on znajomego malarza, który pracuje dla sędziów, doskonale ich zna i wie o wielu sposobach poprawienia sytuacji oskarżonego. Ów Titorelli jest prawie żebrakiem, dla którego kupowanie przez klientów obrazów z pejzażami jest rodzajem wsparcia materialnego. Fabrykant wręcza Józefowi list polecający do znajomego.

Józef udaje się na przedmieście ( przeciwległe do tego, gdzie znajdują się kancelarie sądu ). Z trudem trafia na strych, gdzie malarz ma swoją pracownię - nędzną ruderę. Chociaż w rozmowie przeszkadzają dobijające się do drzwi dziewczynki, które chętnie myszkują w mieszkaniu Titorellego, Józef dowiaduje się istotnych szczegółów. Malarz rzeczywiście jest świetnie zorientowany. Od rozmowy o portrecie sędziego uosabiającego Sprawiedliwość oraz sposobach malowania urzędników sądowych rozmówcy przechodzą do spraw interesujących K. Oświadcza on, że jest niewinny, zaś Titorelli przedstawia mu trzy sposoby działania możliwe w tej sytuacji. : prawdziwe uwolnienie, pozorne uwolnienie i przewleczenie. Pierwszą możliwość jako nierealną sam malarz natychmiast odrzuca, bliżej ukazuje dobre i złe strony pozostałych. Pozorne uchylenie to czasowe uchylenie sprawy, która prędzej czy później zostanie wznowiona. Przewleczenie to gra na zwłokę - polega na zatrzymaniu procesu na jego początkowym etapie, będącym w kompetencjach niższych instancji. Malarz wygłasza na ten temat wykład, posługując się przy tym językiem prawniczym. W miarę przyjmowania informacji Józef coraz bardziej odczuwa duszność i upał. Doskwiera mu myśl, że jedynym sposobem obrony przed sądem są uniki, przeciąganie, kombinacje i szukanie rozległych znajomości.

Przed opuszczeniem pracowni K. decyduje się na kupno trzech nieładnych pejzaży. Wychodząc z pomieszczenia przez łóżko i umieszczone za nim drzwi, odkrywa, że i tu znajdują się kancelarie sądowe. Po wyjściu z budynku wsiada do dorożki, żeby pozbyć się niosącego za nim obrazy woźnego sądowego. Udaje się do banku i chowa obrazy do szuflady ( na wypadek gdyby malarz kiedyś o nie zapytał ).

Józef K. udał się do adwokata, by zrezygnować z jego dalszej pomocy. Zastał Leni w koszuli i niekompletnie ubranego kupca Blocka, którego wcześniej nie znał. Podejrzenia Józefa o związek Leni z kupcem rozwiało opowiadanie o tym, że jest on klientem adwokata, jego proces ciągnie się od pięciu lat, zaś nocuje w pokoju służącej, żeby być gotowym na każde wezwanie Hulda. Block powierzył Józefowi tajemnicę - otóż ma jeszcze pięciu innych adwokatów i pertraktuje z szóstym, bowiem w sprawach handlowych ( skład zboża ) zastępuje go jeden, zaś inni potrzebni są w jego osobistym procesie, który go coraz bardziej osacza, do tego stopnia, że nie może zajmować się sprawami zawodowymi. Kupiec uważa, że K. nie rozumie swojej sytuacji, nie może pojąć jego lekkomyślnej decyzji o prowadzeniu sprawy samodzielnie.

Józef oświadcza Huldowi, że rezygnuje z jego usług. Adwokat stara się przedstawić mu argumenty, które - jak sądzi K. - mają go przekonać do zmiany decyzji. Na koniec Huld wzywa Blocka, poniża go, pozwala klęczeć przed sobą i całować się w rękę. Leni zdaje relację z zachowania kupca. Józef chce przerwać to żałosne widowisko. Huld chce mu pokazać, że nie zdaje sobie sprawy, jak dobrze jest traktowany. Józef jeszcze bardziej zdecydowanie wymawia adwokatowi.

*Pod tekstem znajduje się nota wydawcy: Rozdział powyższy pozostał niedokończony.

W ramach obowiązków prokurenta Józef poświęca swój czas szczególnie ważnym klientom banku lub wyjeżdża na spotkania z nimi do innych miast. Tym razem poproszono go o pokazanie zabytków stolicy jakiemuś Włochowi. Dawniej takie okazje traktował jako przyjemne, teraz dostrzega w nich zagrożenie - ociągają go od procesu i służą przeglądaniu jego papierów w biurze. Podejrzliwość K. stale rośnie.

Włoch ma różne załatwienia, więc oczekuje od Józefa tylko oprowadzenia po katedrze. Ten przygotowuje się, wypisuje odpowiednie wyrazy ze słownika, przynosi album. O umówionej porze, podczas ponurej pogody K. przybywa do katedry, długo i bezskutecznie czeka na włoskiego klienta. Tymczasem w ciemnej i pustej świątyni wzywa go z ambony ksiądz. Okazuje się on kapelanem więziennym, który zna sprawę Józefa. Upomina go, że źle rozumie fakty i nierozsądnie postępuje. Wyjaśnia metody działania sądu przy pomocy przypowieści o odźwiernym, który w imię obowiązujących zasad nie dopuszcza do prawa człowieka ze wsi. Ten czeka u wejścia aż do śmierci, zaś odźwierny do końca wypełnia wyznaczone zadanie. Ksiądz podaje różne interpretacje, np. odźwierny jest wiernym sługą prawa, miłosiernym wobec petenta i pełnym godności. K. widzi w nim jednak tego, który oszukał czekającego prostego człowieka. Według księdza jako sługa prawa odźwierny powinien być ponad ludzkim sądem, jego wyższość wynika z urzędu. Człowiek poświęca wiele lat, resztę życia, by dostać się za bramy prawa - chociaż przybył jako wolny, sam niejako staje się uzależniony, ciągle bez skutku czeka - aż do śmierci. Różne znane interpretacje przypowieści o odźwiernym i człowieku ze wsi dowodzą, że nie wiadomo gdzie tak naprawdę leży prawda. Być może okazuje się, że prawo przeznaczone jest tylko dla wybranych, urzędnicy zaś są nieprzejednani, a przy tym zasługują jednak na szacunek jako niezłomni stróże prawa.

Józef K. komentuje rozmowę z księdzem tak: Z kłamstwa robi się istotę porządku świata, zaś narrator dodaje: Prosta przypowieść przybrała spotworniała postać. Józef podąża w ciemności z księdzem ( ponura aura na zewnątrz, zgasła niesiona przezeń lampa ). Ma wrażenie, że jest blisko głównego wejścia, ale kapelan zaprzecza. Na koniec ksiądz oświadcza Józefowi, że jako kapelan więzienny też należy do sądu i dodaje : Sąd niczego od ciebie nie chce. Przyjmuje cię, gdy przychodzisz, wypuszcza, gdy odchodzisz.

W przeddzień 31. urodzin, o 9 wieczorem, Józefa odwiedza w mieszkaniu dwóch panów w czerni i w cylindrach. On - jakby przeczuwając ich przybycie - czeka na nich ubrany na czarno. Najpierw swobodnie, a za bramą domu już wzięty pod ręce, Józef opuszcza mieszkanie w ich towarzystwie. Słaba próba oporu nie ma sensu. Dwaj mężczyźni, wyćwiczeni w mocnym chwycie, stanowczo prowadzą więźnia. Razem podążają za jakąś kobietą ( podobną do panny Bϋrstner ), potem pustymi ulicami w kierunku przedmieścia. Józef K. rozmyśla o swoim położeniu: jedyne, co mogę teraz zrobić, to zachować do końca spokój, rozwagę, rozsądek. Kiedy interesują się nimi policjanci, Józef zaczyna biec, zaś mężczyźni razem z nim. Zatrzymują się za miastem w kamieniołomie. Zdejmują aresztowanemu surdut, kamizelkę i koszulę oraz starannie składają. Na odłamanym kamieniu układają głowę Józefa K. Podają sobie nad nią długi nóż rzeźnicki. Jakiś człowiek z okna samotnego domu wyciąga ramiona. Józef zdążył się jeszcze zastanowić, czy to przyjaciel, czy jakakolwiek pomoc jest możliwa: Kto to był? Przyjaciel? Dobry człowiek? Ktoś, kto współczuł? Ktoś, kto chciał pomóc? Byłże to ktoś jeden? Czy byli to wszyscy? Byłaż jeszcze możliwa pomoc? Istniały jeszcze wybiegi, o których się zapomniało? Na pewno istniały. Logika jest wprawdzie niewzruszona, ale człowiekowi, który chce żyć, nie może się ona oprzeć. Gdzie był sędzia, którego nigdy nie widział? Gdzie był wysoki sąd, do którego nigdy nie doszedł? Jeden z mężczyzn dusi K., a drugi przebija jego serce nożem. Józef widział jeszcze ich twarze, ale już odchodził poniżony i pełen wstydu: „Jak pies” - powiedział do siebie: było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć.

Kilka uwag o wymowie „ Procesu” wyjętych ze „Wstępu” B. Schulza do tegoż utworu:

7



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Obraz człowieka i jego losu w (Procesie) Franza Kafki
XX-lecie 25, Powieść Franza Kafki Proces jako wielka metafora
Obraz człowieka i jego losu w PROCESIE Franza Kafki, Szkoła, Język polski, Wypracowania
Obraz człowieka i jego losu w 'Procesie' Franza Kafki
Proces Franza Kafki Interpretacja epizodu z księdzem oraz przypowieści o odźwiernym
Obraz człowieka i jego losu w Procesie Franza Kafki
Proces Franza Kafki., Monika Ryszawy
Źródła tragizmu bohatera powieści Franza Kafki 'Procesu'
Obraz człowieka i jego losu w Procesie Franza Kafki
Źródła tragizmu bohatera powieści F Kafki Proces
Lektury szkolne, Proces - streszczenie
Streszczenie ppp uczenie, Procesy poznawcze, Psychologia procesów poznawczych
streszczenie szczegółowe Proces
mito - streszczenie literatury, MiTO (Martyniak, str. 99-122), PROCES-ciąg czynności ustalonych i wy
Proces Franz'a Kafki
xx-lecie międzywojenne, powieść parabola, Temat: "Proces" Kafki jako powieść - parabola
Balbus - Stylizacja i zjawiska pokrewne w procesie historycznoliterackim - streszczenie, filologia p

więcej podobnych podstron