Patriarcha Galicyjski
Prof. Edward Prus
Pierwsza tak obszerna biografia kontrowersyjnej postaci arcybiskupa grekoktolickiego Andrzeja Szeptyckiego. Czytelnicy mają możliwość poznać zarówno osiągnięcia metropolity przy poszerzaniu katolicyzmu na Wschodzie jak i niechlubne strony jego działalności - kolaborację z hitlerowskimi Niemcami i Sowietami, czy niejednoznaczny stosunek metropolity Szeptyckiego do zbrodni popełnionych przez UPA na Polakach. Szeroko udokumentowana, bardzo wyważona i obiektywna praca prof. Prusa jest również interesująca z tego powodu, że obecnie mają miejsce próby gloryfikowania tej postaci i zakłamywania faktów z nią związanych oraz czynione są w Watykanie zabiegi o beatyfikację.
Fragmenty książki
WSTĘP
"Dawno już umilkły żałobne cerkiewne dzwony i rozwiał się pogrzebowy dym kadzielnic, który 5 listopada 1944 r. unosił się gęsto w soborze św. Jura we Lwowie [...] Dusza metropolity Andrzeja odeszła do Boga [...] Pamięć o nim oraz o jego działalności przeszła na stronice historii". Słowa te napisał Stepan Baran, Ukrainiec, poseł do Sejmu RP, zaledwie trzy lata, po śmierci Kyr Andreja. 11 lat po nim bp Iwan Buczko rozpoczął starania o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego. 5 grudnia 1958 roku, w siedzibie Wikariatu Ukraińskiej Cerkwi Katolickiej w Rzymie, odbyło się uroczyste jego zapoczątkowanie. "Rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego metropolity Andrzeja Szeptyckiego - pisze Taras Durbak na łamach pisma "Szlach-The Way" 22 września 1985 roku -wywołało silną reakcję polskiej hierarchii i w jej imieniu kard. Wyszyński zaczął zabiegać [...] o zatrzymanie procesu. To mu się udało [...] W 1963 r. przybył do Rzymu Błażeniszyj Oteć Slipyj i jako prawny następca Metropolity Andrzeja [...] swoim autorytetem moralnym sprawił, że informacyjna faza procesu została wznowiona". Kim był człowiek, który wywołuje tyle emocji, sporów, upartych wysiłków? Już za życia doczekał się miana: Alter Papa in Oriente - choć bez takiego oficjalnego tytułu, ale ze wszystkimi atrybutami patriarszej władzy. W Galicji austriackiej mówiono powszechnie, że Kyr Andrej to przyszły patriarcha całej Rusi, lub tylko Galicji. Była ku temu w czasach austriacko-węgierskich okazja. Na całym Wschodzie nie było wówczas patriarchy, nie miała go Rosja od czasów Piotra I. Mówiąc o Szeptyckim jako o "drugim papieżu na Wschodzie", przypominano słowa papieża Urbana VII (1623-1644) wypowiedziane do delegacji Rusinów polskich: O mei Rutheni, per vos ego Orientem convertendum spero! Przytoczył te słowa Leonowi XIII kardynał Sylwester Sembratowicz 3 listopada 1895 roku. Odpowiadając mu papież powiedział: "Należy mieć nadzieję, że przez Rusinów cały Wschód powróci tam, skąd odszedł". Ten Wschód chciał przywrócić Rzymowi właśnie Szeptycki. Postać Andrzeja Szeptyckiego, będącego przedmiotem niniejszej rozprawy, była szczególna, a przy tym indywidualność potężna, bujna, pokrętna, wyjątkowa - krytykowana i uwielbiana jednocześnie. Natura skomplikowana tak, jak skomplikowana była epoka, w której przyszło mu z losu historii, żyć i działać w sposób wszechstronny - na niwie teologicznej, historycznej, filozoficznej, społecznej, kulturalnej i politycznej. Słowem postać ta była wytworem czasów trudnych, burzliwych, tragicznych i pełnych nadziei na lepsze. Trudno się więc dziwić, że Szeptycki zafascynował niejednego autora - ze Wschodu i Zachodu. Autor tych słów także poświęcił Szeptyckiemu książkę pt. Władyka świętojurski wydaną w 1985 roku w Warszawie. Niniejsza publikacja jest rozszerzoną, poprawioną i uzupełnioną wersją poprzedniej edycji. Generalnie pogląd na władykę swiętojurskiego nie uległ zmianie - bo ulec nie mógł, ale pewne nowe fakty, dotąd autorowi nieznane, umożliwiły wzbogacenie argumentacji, uwagi zaś krytyczne pozwoliły na usunięcie błędów. Wielki i kontrowersyjny duch Metropolity tkwił w herkulesowej posturze olbrzyma o szerokich jak konary wiekowego dębu barach, przewyższającej o głowę całe jego otoczenie, a siwa, długa, iście patriarsza broda przy zwichrzonych, niespokojnych włosach spadających na rozłożyste ramiona czyniły Szeptyckiego podobnym do gromowładnego Zeusa, który zstąpił niespodziewanie z Olimpu, aby nauczać, pouczać, sądzić i karać. Takim arcywładykę spotkał i opisał były premier Ukraińskiej Republiki Ludowej, Włodzimierz Czechiwśkyj: "Był to mężczyzna wysokiego wzrostu z zawadiacko podstrzyżoną brodą, wyższy ode mnie o całą głowę [...]. Mówił źle po ukraińsku - przeplatając (język ukraiński -E.P.) polonizmami i latynizmami". Ale za to Szeptycki biegle władał językiem polskim i niemieckim, znał francuski, angielski, włoski, grecki, łaciński, hebrajski i starosłowiański. Rozumiał dobrze rosyjski, czeski, białoruski i serbo-chorwacki i w tych językach pisaną posługiwał się rozległą literaturą dla swoich prac. Metropolita już za życia był jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci. Wokół niej narosły liczne mity, a nawet legendy, w których prawda mieszała się z domysłami. Czas, w którym Szeptycki żył, wzbudzał kontrowersje i szokował opinię publiczną, sprzyjał narodzinom wspaniałych legend, które jak każdy element społecznej świadomości były trochę zgodne z rzeczywistym stanem rzeczy, a trochę od niego odbiegały. "Metropolita Szeptycki nie był człowiekiem dającym się przyporządkować do gotowych szablonów - zauważa Wł. A. Serczyk ("Dzieje Najnowsze" nr l/ 1968) -a wielkim błędem byłoby uznawanie za jedną z podstawowych pobudek kierujących jego czynami - przesadną ambicję. Szeptycki czuł się powołany do spełnienia misji umocnienia grekokatolicyzmu na ziemiach ukraińskich i rozszerzenia jego wpływów daleko poza nie". Dyskusja na temat osoby Metropolity rozgorzała szczególnie namiętnie w związku ze wspomnianym zamierzeniem wyniesienia na ołtarze. W oczach historyków orientacji nacjonalistycznej uchodzi Szeptycki wciąż za Wielkiego Metropolitę i za największego rzecznika Unii w XX wieku oraz ukraińskiej sprawy tej doby. Historycy ukraińscy przeciwnego obozu uznają go jednoznacznie za kolaboranta. Grekokatoliccy postulatorzy władyki podnoszą jego odwagę w obronie Żydów mordowanych przez hitlerowców, ale jednocześnie Instytut Yad Vashem w Jerozolimie nie zdecydował się na nadanie mu pośmiertnie tytułu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Kim zatem był Andrzej Szeptycki: "rzecznikiem pojednania", "apostołem miłości", "brodatym mącicielem święconej wody", "złym duchem" wywołującym z otchłani wieków narodowe waśnie, czy rzeczywiście kolaborantem uwikłanym we wszystkie konsekwencje tego stanu? H. J. Stehie w książce Die Ostpolitik der Vatikanus 1917-1975 (Munchen-Zurich 1975) jest zdania (z czym milczy się generalnie zgodzić), że był "wieloraki" - w zależności od różnych sytuacji, w których się znalazł. Rację też ma ks. Nikodem Cieszyński, gdy pisze w "Rocznikach Katolickich" 1938 r.: "Stanowi on zagadkę psychologiczną, choć zaciekły z niego Ukrainiec, acz pochodzenia z polskich rodziców. Arcyzawiła jest sprawa metropolity. Już jego pochodzenie budzi kamień obrazy, że syn Fredrówny może być patriotycznym Rusinem". Na początku swojej działalności Szeptycki był mocno krytykowany nawet przez tych, którzy później nie będą mu skąpić słów najwyższego zachwytu i uwielbienia. Późniejszy autor wielu entuzjastycznych szkiców o metropolicie, Łonhin Cehelskyj, pisał w 1908 roku w artykule pod wymownym tytułem Ad malatorem Poloniae glorium: "Przed nami stanął obcy człowiek, nadęty tradycjami wallenrodyzmu, człowiek wrogiej nam społeczności, który wdarł się na ruski tron metropolitalny chyba tylko po to, żeby wewnątrz ruskiej społeczności sączyć truciznę rozdarcia, osłabiać siłę obronną w obliczu parcia wrogiego narodu [...]. Dla zamaskowania tych planów służyła hrabiemu Szeptyckiemu jego dotychczasowa, pseudopubliczna działalność..." ("Diło" 14 VIII 1908). Do wyraźnego określenia się Metropolity jako Ukraińca doszło w czasie walk polsko-austriacko-ukraińskich w latach 1918-1919. "Metropolita Andrzej Szeptycki pod naciskiem swoich współpracowników musiał się (wówczas) określić jako Ukrainiec - pisze K. Sidor - chociaż rodzony brat arcybiskupa był generałem armii polskiej i nikt nie kwestionował jego polskości, a jemu nie przychodziło do głowy uważać się za Ukraińca". (Wzgórze Watykanusa, Warszawa 1981). Kreśląc sylwetkę Szeptyckiego, H. J. Stehle uważa go za polityka naiwnego i mistyka, który ponadto nie miał szczęścia w realizacji planów ani własnych, ani Watykanu. Szeptycki przed pierwszą wojną światową "taktycznie lawirując polecał się to austriackiemu cesarzowi, to carowi, zawsze mając na uwadze swój podwójny cel: katolizację Rosji i utworzenie niepodległego katolickiego państwa ukraińskiego..." Ten cel będzie realizował Szeptycki także w okresie międzywojennym, oraz w okresie II wojny światowej. Właśnie ten etap życia władyki budzi największe spory, w nim bowiem rozegrał się wielki dramat polsko-ukraiński, a także dramat samych Ukraińców. Gdy zaś idzie o te dramaty, to na ich temat biograf Metropolity, Baran, pisze następująco: "Niezrozumiałą i straszną zarazem dla Metropolity była walka bratobójcza, między dwiema grupami halicko-ukraińskiego podziemia zorganizowanego w OUN. To, oczywiście, bardzo zatrwożyło Metropolitę..." Szeptyckiego uważa się za postać tragiczną. Jest w tym wiele prawdy. Był tragiczny na swój sposób - zwłaszcza w momencie załamania się jego najważniejszych planów, gdy stanął przed dylematem ekskomunikowania rizunów spod znaku tzw. UPA, gdy obserwował pęknięcia na ścianach gmachu Cerkwi, które zwiastowały "koniec unickiego chorału" w Małopolsce Wschodniej. Tego końca nie dożył, zmarł Szeptycki jako ostatni z wielkich metropolitów unickich, 1 listopada 1944 roku. Wraz z tą śmiercią kończyła się także epoka historyczna krainy, którą w dużej mierze arcywładyka uosabiał. Praca niniejsza napisana na podstawie różnych źródeł (których zestaw znajduje się w bibliografii), choć jest rozszerzoną wersją Władyki święłojurskiego, nadal nie wyczerpuje całej, tak rozległej problematyki związanej z osobą abp. Szeptyckiego, ale w dużym stopniu, w większym niż publikacja poprzednia, przybliży Czytelnikowi jego postać, która tak mocno splotła się z losami tysięcy lub nawet milionów Ukraińców, a także Polaków z Kresów południowo-wschodnich Rzeczypospolitej.