Gra w kulki
- Severusie, myślę, że powinieneś go odwiedzić.
Ciemne oczy zalśniły dzikim blaskiem, a potem przygasły. Wiatr dobijał się do okien, szarpał parapetami, wpełzał w szczeliny. Płomyk świecy rzucał na ścianę cienie, pląsające w takt miarowych uderzeń deszczu.
- Marny ze mnie pocieszyciel. Nawet nie otworzy drzwi - nabił fajkę, zapalił. Zapach tytoniu wypełnił pokój po brzegi.
- Mam przeczucie, że nie będą zamknięte.
- To dlaczego sam pan nie pójdzie, dyrektorze?
Dym przecinał półmrok siwymi smugami. Kot, rozciągnięty na fotelu, zamruczał przez sen. Dochodziła północ.
- Dlatego, Severusie, że on nie chciałby, żebym go zobaczył w takim stanie, w jakim się teraz znajduje. Nie mógłby mi potem spojrzeć w oczy.
- Jest już za późno na wizyty.
- Równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że za wcześnie - Dumbledore sięgnął po butelkę koniaku i rozlał trunek do kieliszków.
- A kto mnie postawi na nogi, dyrektorze? Co ze mną...?
Stary czarodziej uśmiechnął się i pogłaskał kota po aksamitnym, czarnym łebku.
- Im szybciej pójdziesz, tym szybciej wrócisz, Severusie. Zaufaj mi.
Wstał i założył płaszcz, nasuwając kaptur głęboko na oczy. Bez słowa otworzył drzwi i wyszedł na deszcz.
*
Nacisnął włącznik, ale światło się nie zapaliło, najwidoczniej ktoś ukradł żarówkę.
- Lumos - na końcu różdżki zatańczył płomyczek, obnażając brzydotę obdrapanych ścian. Wulgarne napisy przecinały burą powierzchnię od podłogi aż po sufit; gdzieś kapała woda. Schody, drewniane i pewnie zabytkowe, groziły zawaleniem. Mimo to, trzy piętra pokonał biegiem, przeskakując po kilka stopni. Przystanął dopiero przed ponurymi drzwiami, pomalowanymi olejną farbą. Nie było na nich ani numeru, ani tabliczki z nazwiskiem.
Zapukał i - co było do przewidzenia - nie doczekał się reakcji.
- Już w gorszej ruderze nie mogłeś zamieszkać - mruknął na widok szczura, który ze spokojem przemaszerował przez całe piętro, a potem zniknął w jakiejś szparze. - Alohomora!
Niepotrzebnie użył zaklęcia, wystarczyło po prostu nacisnąć klamkę. Dumbledore jak zwykle miał rację.
Sień do złudzenia przypominała klatkę schodową, była tak samo mroczna i odpychająca, nawet podłoga skrzypiała w podobny sposób. Sufit majaczył wysoko, jak to zwykle bywa w starym budownictwie, a staroświeckie szafy sprawiały, że korytarz przypominał rynnę.
- Lupin, jesteś tam? - zapytał. Odpowiedział mu tylko warkot lodówki i skrzekliwy głos zegara - wybił dziewiątą, chociaż w rzeczywistości było już grubo po północy.
Nawet nie próbował szukać włącznika, do drzwi dotarł przy świetle różdżki. W kuchni nie znalazł nikogo, tylko na stole majaczyła butelka po wódce i talerz z niedojedzoną kanapką. Zlew był pełen naczyń.
- Lupin...? - otworzył kolejne drzwi, do łazienki. Mieszkanie, chociaż ogromne, lata świetności miało już za sobą. Gwałtem domagało się generalnego remontu.
W końcu trafił do pokoju, który prawdopodobnie kiedyś był eleganckim salonem. Obecnie przypominał śmietnisko, wszędzie walały się papiery, książki i ubrania. Z sufitu, zamiast kryształowego żyrandola, smętnie zwisała pojedyncza żarówka, obleczona kurzem. Świeciła słabo i z wyraźną niechęcią.
Na kanapie ktoś leżał.
- Niech to szlag! - Snape potknął się o coś i z trudem utrzymał równowagę. Kolejna butelka wódki, tym razem w połowie pełna. Podniósł ją i postawił na pianinie, które straszyło wyrzeźbionymi w drewnie głowami gorgon. - Lupin!
Leżący mężczyzna drgnął i wybełkotał coś, co prawdopodobnie nie miało większego sensu. Snape szarpnął go, nie bawiąc się w delikatność.
- Świetny pomysł: zapić się na śmierć - mruczał, szperając po kieszeniach. - Bardzo malownicze... Gdzie ja mam ten cholerny Eliksir Trzeźwości? O, jest. Jakbyś nie mógł sobie, idioto, palnąć w łeb Avadą, wszyscy mielibyśmy o wiele mniej problemów... No, łykaj!
Chwilę szarpał się z Lupinem, który nagle odzyskał siły i zaczął się bronić, ale w końcu udało mu się napoić go eliksirem. Tamten zakrztusił się i zaczął kasłać, jakby za chwilę miał wypluć płuca. Alkohol powoli zaczynał się neutralizować.
- Zwa... zwariowałeś? - Remus mówił z trudem, przerywały mu ataki kaszlu. - Co ty tu, kurwa, robisz?
- Przyszedłem nakarmić rybki - Severus starannie zakręcił butelkę i z powrotem włożył ją do kieszeni płaszcza. - Co, głowa boli? - skrzywił się nieładnie. - Bardzo mi przykro, na kaca nie mam lekarstwa. A nawet gdybym miał, to i tak bym ci nie dał.
- Wynoś się stąd. Nie mam ochoty na pogawędki.
Snape bez pytania poczęstował się ogórkiem kiszonym.
- Gdyby to ode mnie zależało, dokupiłbym ci jeszcze wódki, żeby szybciej poszło. Uwierz mi. Ale Dumbledore ma inne plany. Dlatego na razie zrobię sobie herbaty, a potem pójdziemy na spacer. Nie radziłbym protestować, różdżka - Accio! - nie jest ci do niczego potrzebna, mógłbyś sobie nią co najwyżej oko wydłubać.
Remus ostentacyjnie odwrócił się do ściany. Świadomość, z różnym skutkiem zagłuszana od kilku miesięcy, nagle wróciła, a wraz z nią - ból. Potworny i nie mający nic wspólnego z prozaicznym kacem.
Snape na chwilę zamknął oczy. Poczuł znajome ukłucie w klatce piersiowej, a - na Salazara! - nie wolno mu się było rozkleić.
Nie teraz.
- No dobra, tobie też zrobię herbaty - powiedział niechętnie i poszedł do kuchni.
*
- Szkoda, że nie mamy aparatu... - szepnął Peter. - Spójrz jak ładnie razem wyglądają.
- Fakt - Remus zerknął na Jima i Lily, którzy ciasno spleceni siedzieli nad jeziorem. Dziewczyna usiłowała coś czytać, ale chyba tylko dla pozoru, bo wcale nie gniewała się na Rogacza, który nieustannie jej w tym przeszkadzał.
- I światło piękne - ciągnął Peter. - Woda się skrzy, trawa... taka zielona... Remus?
- Hmm? - podniósł oczy znad notatnika.
- Dementor od razu by zwiał, gdyby się natknął na takie wspomnienie.
*
- Popatrz, księżniczka - rudowłosa dziewczynka ułożyła się wygodnie na trawie, podkładając pod głowę zwiniętą kurtkę. - Ma nawet koronę, o, tam. I falbanki. Pewnie wybiera się na bal.
Chłopiec zmarszczył czarne brwi.
- Nieprawda, to pirat. Czytałem kiedyś taką książkę... Ma drewnianą nogę i kapelusz, a na jego ramieniu siedzi papuga. Nie widzisz?
- Ale wymyślasz - roześmiała się. - Tam nie ma żadnej papugi. Mówię, ci, że księżniczka. Szkoda, że zaraz wiatr ją rozwieje...
Obłoki płynęły nad nimi leniwie, gnane sierpniowym wietrzykiem. Było ciepło, zapach skoszonej trawy przyjemnie kręcił w nosie.
- Lily...?
- Aha...?
- Gdybym był dorosłym czarodziejem, to zakląłbym ten dzień w szklaną kulkę i nosiłbym zawsze przy sobie. Wyobraź sobie - pada deszcz, jest ci smutno, a ty możesz sobie wyjąć sierpniową niedzielę z nami w środku. Od razu weselej!
- Dobry pomysł. A zrobiłbyś mi z tej kulki wisiorek, żebym mogła go nosić na łańcuszku?
- Pewnie, że tak. To byłby najpiękniejszy wisiorek na świecie.
*
- Czego chcesz? - popatrzył nieufnie.
- Porozmawiać - Remus usiadł tuż obok, odsuwając wiadro i miotłę. W schowku było ciasno i pachniało detergentami. - Skoro zostawiłeś uchylone drzwi, to znaczy, że chciałeś, żeby ktoś tu przyszedł.
- Na pewno nie Gryfon - odparł zaczepnie.
Remus uśmiechnął się nieznacznie.
- Bardzo mi przykro, nie mieli nikogo innego na stanie o pierwszej w nocy. Chyba, że masz ochotę pogawędzić z panią Norris...
Szukał śladu kpiny, albo fałszu, wtedy od razu zamknąłby się w swojej skorupie. Ale wyczuwał tylko pełne sympatii zainteresowanie.
- Czytałeś może „Fausta” Goethego...?
*
Przez pewien czas udawało mu się żyć normalnie - nie unikał magii, ale też nie trzymał się jej kurczowo. Pracował jako redaktor w dziale kulturalnym jednego z mugolskich tygodników, radził sobie dobrze, chociaż nie czuł tej pasji, która za czasów szkolnych paliła go od środka i zmuszała do działania. Nocami nie mógł spać, więc tłumaczył z francuskiego trzeciorzędne kryminały, zapewniało mu to niezły dochód i nie wymagało specjalnego wysiłku. Wynajął przytulne mieszkanie, ale gdy zmarła mu ciotka, przeprowadził się do starej, zrujnowanej kamienicy, która już z daleka straszyła popękanym tynkiem i ślepymi oczodołami okien. Myślał o remoncie. Ba, zaczął nawet wielkie sprzątanie i odmalował kuchnię! Być może złudzenie normalności potrwałoby dłużej, gdyby nie to, że któregoś dnia zobaczył na ulicy człowieka, który z daleka wyglądał całkiem jak Jim Potter. Te same potargane włosy, niedbale narzucona kurtka, ruch głowy... Wtedy wróciło wszystko, o czym starał się nie myśleć, ból, strach, samotność; w drodze do domu kupił pierwszą od długiego czasu butelkę wódki. Tej nocy nie przetłumaczył ani jednego zdania.
- Zwolniłem się sam. Nie chciałem czekać, aż mnie wyleją - zakończył. Cały czas bawił się łyżeczką, przekładał ją z ręki do ręki, odkładał i podnosił. - Zresztą i tak długo bym tam nie wytrzymał.
- To nie w twoim stylu - Snape wzruszył ramionami.
- Co...?
- Mówię, że taki z ciebie Gryfon, jak ze mnie tamburynista. Tiara musiała być naćpana, żeby aż tak się pomylić! Najlepiej napisz poemat - uśmiechnął się zgryźliwie. - Nawet Goethe by przy tobie wymiękł.
- A ty? - Remus zmrużył oczy.
- Ja?
- Naprawdę możesz spać spokojnie...?
Snape nie zareagował na zaczepkę, chociaż miał ochotę poderwać się z miejsca i chwycić Lupina za gardło.
- Było, minęło - odparł tylko przez zaciśnięte zęby. - Teraz jestem człowiekiem Dumbledore'a. Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli się napiję?
Remus potrząsnął głową.
Snape nalał alkohol do szklanki i wypił, mając nadzieję, że ręce drżą mu tylko w wyobraźni. Rozmowa z Lupinem coraz bardziej wytrącała go z równowagi, nie był już pewien, czy uda mu się opanować. Gdy tylko pozwalał umysłowi na kilkusekundowy wypoczynek, od razu wracały obrazy tamtej nocy, zmieszane z jeszcze odleglejszymi wspomnieniami. Ból rozsadzał klatkę piersiową, tak, jakby serce zamierzało wydostać się na zewnętrz.
Zawał? W tak młodym wieku...?
Wcale by go to nie zdziwiło. Przeżyciami mógłby obdzielić przynajmniej kilkunastu ludzi, to cud, że jeszcze trzymał się na nogach. Gdyby miał taką możliwość, prawdopodobnie poprosiłby o niekończący się sen bez snów, albo potężny łyk wprost z nurtów Lety.
- Nie wyglądasz najlepiej - Remusa trudno było oszukać. - Przepraszam, nie chciałem niczego insynuować... ja...
- Wiem - przerwał mu. - To kusi. „Jak było w armii Czarnego Pana, Severusie, dobrze karmili? Ile osób zabiłeś? Czy rzucanie Niewybaczalnych dobrze wpływa na życie seksualne?” Niedługo będę chyba musiał napisać autobiografię...
Lupin prychnął.
- Z miejsca stałaby się bestsellerem.
Trudno im było rozmawiać o rzeczach istotnych, ślizgali się tylko po wierzchu, starannie omijając niewygodne tematy. Zegar głośno tykał, chociaż nie miał się dokąd spieszyć; żaden czasomierz w domu Remusa nie chodził prawidłowo.
- Specjalnie je tak poprzestawiałeś? - zapytał w końcu Snape.
- Nie, same zwalniają, to jakaś anomalia. A może po prostu czas płynie tu jakoś inaczej?
Za oknem coś trzasnęło i wybuchł śpiew. Nocni balangowicze wracali do domów.
*
- Dobre - burknął, wpychając mu do rąk plik pogniecionych kartek. - Powinieneś to wydać.
- Mówisz serio? - ucieszył się.
- Gdyby to był chłam, powiedziałbym, że chłam. Wyglądam na cholernego dyplomatę?
Remus bezwiednie pogładził kartki opuszkami palców. Czuł się niebywale lekki, miał ochotę pobiec na błonia i odtańczyć jakiś barbarzyński taniec. Albo uściskać Severusa. Parsknął śmiechem - ten ostatni pomysł wydał mu się cokolwiek absurdalny.
- Czego rżysz, pajacu? - Snape nie wyglądał na zachwyconego. - Za moment przylezie tu połowa Hogwartu!
Rzeczywiście, coraz więcej osób im się przyglądało. Lily Evans ze zdziwienia aż przystanęła, a jej przyjaciółka zachichotała nerwowo. Nic dziwnego, nieczęsto widziało się Ślizgona z Gryfonem w tak dobrej komitywie.
- Nie wściekaj się, bo ci zaszkodzi - rzucił Remus i pobiegł w kierunku drzwi. - Wieczorem w bibliotece? - krzyknął jeszcze przez ramię.
- Niech cię szlag, Lupin - odwarknął Snape. - Będę o szóstej.
*
- Fajnie, że jesteś - Lily wstała z pniaka i przeciągnęła się, aż chrupnęły kości. - Już myślałam, że nie przyjdziesz.
- Przecież się umawialiśmy.
- No tak - chwyciła go pod ramię. - Ale myślałam, że się obraziłeś. No wiesz, ta kłótnia...
- Już zapomniałem - stwierdził po prostu. - Idziemy na spacer?
Uśmiechnęła się promiennie. Słońce zachodziło, topiąc dolinę w pomarańczowym blasku.
- No jasne!
*
Otworzył butelki, jedną podał przyjacielowi.
- Piwo, to napój bogów - powiedział ze śmiechem. - Co tam absynt, co tam whisky, piwo, proszę państwa, to jest dopiero skarb narodów!
- Święta racja - Remus zapatrzył się w gwiazdy. - Zobacz, Syriusz, jak blisko nieba...!
Powietrze było świeże i rześkie. Wdychali je chciwie, z prawdziwą przyjemnością odkrywców.
- O, tu jesteście, zdrajcy! - Jim zajrzał na balkon. - Zamierzaliście imprezować beze mnie?
- Siadaj, Jimmy, i nie marudź. Noc jeszcze młoda!
Na widok spadającej gwiazdy wszyscy pomyśleli o tym samym.
*
Fajkowy dym, to zupełnie coś innego, niż zapach papierosów. Wyższa półka. Niezwykłość, która przecieka do rzeczywistości z całkiem innego świata.
- Do twarzy ci z nią - Remus podszedł do okna, ale niczego już nie zobaczył, śpiewy umilkły, podchmielone towarzystwo zniknęło w sąsiedniej bramie. Zasunął zasłonę, chociaż słabe światło latarni i tak nie wpadało do pokoju. - Sev...?
- Tak?
- Możesz już przejść do rzeczy, wytrzymam. Czego chce ode mnie Albus Dumbledore? Przecież jestem strzępem człowieka, mam problemy nawet z wiązaniem sznurowadeł. I nie wątpię, że o tym wie.
- Wie - odparł Snape. - Dlatego ja tutaj jestem, a nie on. Mam cię jak najszybciej postawić na nogi.
- Po co? Już próbowałem i widzisz, co z tego wyszło. Od tamtych... - zająknął się. - Od śmierci Jima i Lily, jestem innym człowiekiem. Nie umiem już pisać wierszy.
- Dyrektorowi nie jest potrzebny natchniony samobójca. Ty mu jesteś potrzebny. Ten pieprznięty Gryfon, który eksperymentował z eliksirami i rozkwasił mi nos tylko za to, że nie doceniłem geniuszu Rimbauda. Nawiasem mówiąc - dodał, jakby w zamyśleniu. - Nadal nie doceniam.... Rozumiesz, co do ciebie mówię, Lupin? Musisz wziąć się w garść!
- I co? - nie mógł się powstrzymać od ironii. - Mam znaleźć pracę w biurze, wiązać krawat i uśmiechać się do ekspedientek? To nie ma sensu. Lepiej od razu mnie zabij, w końcu masz spore doświadczenie...
- Lupin - w głosie Snape zadrgało coś niebezpiecznego. - Nie przeginaj. Po prostu wstań, ubierz się i idźmy do Dumbledore'a. Zapewniam cię, że nie każe ci pracować w biurze, możesz o tym tylko pomarzyć.
Zapadła niezręczna cisza, przerywana powolną marszrutą wskazówek zegara. Mechanizm chrzęścił tak, jakby zamierzał wypluć z siebie wszystkie śrubki.
- A jeżeli propozycja dyrektora mi się nie spodoba, to co wtedy? - Remus przygryzł wargę. - Pozwoli mi odejść, zaszyć się w jakieś dziurze i spokojnie ze sobą skończyć?
Snape wahał się tylko sekundę.
- Sam ci przygotuję truciznę. Albo sznur, jeśli wolisz tradycyjne metody.
- Trzymam cię za słowo - Remus otworzył szafę i wyjął kurtkę. - I tak miałem wyjść, żeby wyrzucić śmieci...
*
Nie teleportowali się, poszli piechotą. Miasto drzemało, czujne jak dziki kot; deszcz ciągle siąpił. Zapowiadała się szarobura trzydniówka - w taką pogodę najlepiej siedzieć w barze nad grzanym piwem, albo w domu z książką w ręku. Lupin postawił kołnierz, zimny wiatr porządnie dawał mu się we znaki.
- Parszywa ta wiosna - mruknął, ot tak, żeby tylko coś powiedzieć. Snape nie zareagował, pogrążony we własnych myślach. Szedł energicznie, woda pryskała spod ciężkich, wojskowych butów. - Nie wiedziałem, że Dumbledore ma mieszkanie w Londynie...
- Bo nie ma. Zatrzymał się u mnie.
- Naprawdę nie wiesz, o co mu może chodzić?
Snape zaniósł się cichym, bardzo nieprzyjemnym śmiechem.
- Pewnie o jakąś szlachetną misję. Ratowanie świata, uwalnianie dziewic z rąk okrutnych tyranów, mordowanie smoków... Nic nowego. Zawsze znajdzie się jakiś wróg, którego trzeba pokonać.
Nie rozmawiali więcej. Przymglone deszczem latarnie migały przed oczami jak wspomnienia, od których nie można się uwolnić. W końcu zaczęło świtać, niemrawo i z oporem, chmury skutecznie utrudniały słońcu codzienną marszrutę.
Przystanęli przed drzwiami jednej z kamienic.
- To tutaj - powiedział Snape. - Trzecie piętro.
- A ty nie wchodzisz? Przecież to twoje mieszkanie.
- Myślę, że dyrektor chce porozmawiać z tobą sam na sam. Zresztą niedługo gruby Ed otwiera knajpę, więc wproszę się do niego na śniadanie. Zapewne nie uniknę historyjek o wuju-bohaterze wojennym, ale nie martw się, jestem uodporniony, wytrzymuję nawet ten fragment o ciotce Matyldzie i jej romansie z listonoszem...
Przez chwilę siłowali się wzrokiem. Pierwszy zrezygnował Remus; uśmiechnął się smutnie i stanął przy drzwiach - były otwarte, wystarczyło tylko je popchnąć.
- Może pójdziemy kiedyś na piwo, co? Powspominamy stare czasy.
Snape głębiej wcisnął dłonie do kieszeni płaszcza. I chociaż dobrze wiedział - tak samo dobrze, jak Lupin - że nie spotkają się przez długie lata, a jeżeli nawet, to nie będą umieli ze sobą rozmawiać, powiedział:
- Czemu nie. Wiesz, gdzie mnie szukać.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem, w którymś z mieszkań rozszczekał się pies. Severus Snape stał jeszcze przez chwilę w bezruchu, przyglądając się smudze światła, która nagle pojawiła się w jednym z okien, a potem odszedł. Tym razem powoli, jakby jakaś niewidzialna siła przygniatała go do ziemi.
koniec