Wielkanoc bohaterów „Kamieni na szaniec”
Barbara Wachowicz
Bratnia mogiła Alka i „Rudego” na cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie. Zawsze na Wielkanoc kładziemy na niej bazie ()
Alleluja! Alleluja! Święte misterium. Szept modlitw. W ołtarzach wzniesionych na Jego cześć On. Święty Boże! Święty mocny! Święty, a nieśmiertelny. Zmiłuj się nad nami! Tak jakoś inaczej się ludzie modlą niż zwykle. „Te Deum” brzmi tak bezbarwnie. Boże! Daj, abyśmy mogli pochwalić Cię jak Lauda wracająca z wojny. Całą piersią, z całego serca Ciebie, Boże, chwalimy za Twoje i nasze przyszłe zmartwychwstanie. Niech nastanie dla nas wesoły dzień, którego tak żądamy. Alleluja!
Tak witała Święta Wielkanocne roku 1942 młodziutka Basia Sapińska, ukochana dziewczyna Alka Dawidowskiego, który stać się miał jednym z trzech czołowych bohaterów najsławniejszej książki czasów okupacji - „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego, zaczynającej się jak gawęda przy harcerskim ognisku: „Posłuchajcie opowiadania o Alku, Rudym, Zośce, o niezapomnianych czasach bohaterstwa i grozy. Posłuchajcie opowiadania o ludziach, którzy w tych niesamowitych latach potrafili żyć pełnią życia i którzy w życie wcielić potrafili dwa wspaniałe ideały: BRATERSTWO I SŁUŻBĘ!”.
Owa Lauda, którą Basia wspomina, to oczywiście wspaniała scena z „Potopu” Henryka Sienkiewicza, gdy zbrojny hufiec szlachty laudańskiej pojawia się w kościele i „wszystkie szable na raz wysunęły się z pochew na znak, że Lauda zawsze gotowa wiary bronić”.
„Ta pierwsza miłość”
W gablotce „Pamiątki Alka - Dary Basi” na mojej wystawie w Muzeum Niepodległości leżą: śruba z niemieckiej tablicy, którą Alek zdjął z pomnika Kopernika, szafirowo-czarna wstążka symbolicznego Orderu Virtuti Militari, pomarańczowy płateczek - zaproszenie dla Alka na wojenny opłatek drużyny, która nosiła symboliczne miano „Pomarańczarni”, maskotki ofiarowywane Basi, jak wzruszająca w swojej wymowie maleńka biała myszka z dużą czerwoną torebką, a także bazie, które wyglądają, jakby przed chwilą zakwitły, a pochodzą z wiosennego dnia 1943 roku, gdy Basia położyła je na mogile Alka. Ale nade wszystko leżą tam listy, listy, listy. Jak twierdzą znamienici historycy epoki wojny, jest to jedyny taki zespół epistolarny, dialog dwojga młodych ludzi w okupowanej Europie. Bo ocalały zazwyczaj listy pisane do tego, kto przeżył. Listy do kogoś, kto zginął, ginęły razem z nim. Jakim cudem te przetrwały?
Długo szukałam Basi. Siostra Alka, Maryla Dawidowska-Strzemboszowa, powiedziała mi, że Basia nie chce i nie może z nikim rozmawiać o Alku. Szczęśliwie wkrótce potem byłam u niezwykłego harcerskiego małżeństwa Danuty ze Zdanowiczów i Jana Rossmanów. Ona była w powstaniu komendantką Wojskowej Służby Kobiet walczącego w Śródmieściu batalionu „Iwo”. On był jednym z komendantów Warszawskiej Chorągwi Szarych Szeregów i obok Tadeusza Zawadzkiego - „Zośki”, czołowym inspiratorem napisania przez druha „Kamyka” „Kamieni na szaniec”. Pierwsze powojenne wydanie „Kamieni” „Kamyk” zadedykował Rossmanowi - „Przyjacielowi 'Zośki', który decydujący wpływ wywierał na kształtowanie postawy ideowej harcerstwa w latach walki”. W „Kamieniach na szaniec” Rossman występuje po prostu jako „Pan Janek”. Pożaliłam się obojgu, że nie mogę, niestety, dotrzeć do Basi, która była wielką miłością Alka. Zadziwili się i Danusia zatelefonowała do Basi, która jak się okazało, była jej siostrą cioteczną. Następnego dnia Basia spotkała się ze mną po raz pierwszy, a potem wielokrotnie w ślicznym domu z ogrodem na Żoliborzu. Pachniały róże, szczupłe ręce Basi kartkowały dziesiątki listów. Patrzyłam na jej śliczny profil, jej niezagasłą urodę. Na honorowym miejscu stało uśmiechnięte zdjęcie Alka. Basia oddała mi wszystkie listy tak samo jak swoje notesiki - pamiętniki z lat 1941-1943. Był w tych listach i zapiskach ich cały młodzieńczy świat, nadzieja i miłość, rozterki i przestrogi, przekomarzanki i marzenia.
„Ta pierwsza miłość cudna, trudna, zła. Ta najboleśniejsza i najprawdziwsza i ta, co trwa najdłużej” - pisze Basia w pamiętniku. „Coraz bardziej jest mi drogi, coraz bardziej bliski i swój. Zajął we mnie tyle miejsca, że drżę o to, co nas łączy. O to coś wielkiego, bez czego straciłabym połowę swojej wartości. Obydwoje przeszliśmy próby ogniowe. Daj, Boże, żebyśmy przetrwali razem te wszystkie chwile, żeby nas nie rozdzieliły, tylko jeszcze bardziej połączyły i żebyśmy mogli do głębi pojąć się i zrozumieć”.
Poznali się w czerwcu 1939 roku na imieninach Danusi Zdanowiczówny. Basia miała lat niespełna 16, Alek 19. Ona śliczna i pełna wdzięku, on wysoki dryblas o szarozielonych oczach. Przyjaciele mówili o nim: „Alek jest jak promień, jak wchodzi, robi się jaśniej”. Wybuch wojny zdruzgotał ich szczęśliwy świat. Oboje zaangażowali się w konspirację. Alek stał się jedną z czołowych postaci organizacji Małego Sabotażu „Wawer” kierowanej przez druha Aleksandra Kamińskiego.
W lutym 1942 roku dokonał czynu niebywałego. Oto Niemcy zasłonili na pomniku Kopernika dedykację: „Mikołajowi Kopernikowi - Rodacy”, potężną płytą z napisem „Dem grossen Astronomen”. Bo Kopernik został wliczony w poczet „wielkich uczonych niemieckich”. Pod globusem dzierżonym w dłoni przez „niemieckiego astronoma” zakołysała się pewnego dnia tablica zaczynająca się cytatem ze Słowackiego:
Trzy razy księżyc odmienił się złoty,
A ja wstrzymałem słońca obroty
I trzy razy globus słońca nie minie,
Jak polskie orły będą w Berlinie. 19 lutego 1942 roku wypadały 469. urodziny Kopernika. Alek postanowił zrobić genialnemu astronomowi prezent i odsłonić dedykację rodaków. Wybrał się tedy na rozpoznanie i o poranku 11 lutego 1942 roku stwierdził, że śruby przytrzymujące tablicę odkręcają się bez oporu, więc je odkręcił. Tablica runęła z hukiem, ale nikt - włącznie z policjantami z niedalekiej komendy - niczego nie zauważył. Piekielnie ciężką tablicę Alek cudem przetaszczył do harcmistrza Jana Rossmana i tam zakopana w ogrodzie przetrwała bezpiecznie całą wojnę, a ofiarowana Muzeum Historycznemu Miasta Stołecznego Warszawy może być dzisiaj przez Państwa oglądana na mojej wystawie w Muzeum Niepodległości. Ofiarą brawurowej akcji Alka padł Jan Kiliński - bohaterski szewc - pułkownik, który bronił Warszawy przed Prusakami w Powstaniu Kościuszkowskim. Niemcy usunęli jego pomnik i Warszawa żartowała, że „astronom zawinił, a szewc za to siedzi”. A gdzie siedzi, było już wiadomo natychmiast, bo na murach Muzeum Narodowego ukazał się wielki napis Alkową wykonany ręką: „Jam tu Ludu W-wy - Kiliński Jan”. Alek zdołał nawet sfotografować całe wydarzenie i te zdjęcia mogą Państwo także oglądać na naszej wystawie.
Po tej „wojnie pomników” Alek dla bezpieczeństwa został wysłany do miejscowości Olesinek pod Górą Kalwarią. Dzisiaj rezydują tam Siostry Służebniczki Jezusa w Eucharystii, które przyjęły mnie serdecznie i gościnnie i mogłam zwiedzić domek i kwitnący ogród, dokąd biegły listy Basi do Alka.
„Łuna myśli i modlitwy”
Andrzej Trzebiński - młody poeta rozstrzelany przez Niemców, napisał w jednym z wierszy o swoich rówieśnikach: „Ta młodość nie myśli o zgliszczach, lecz łunę myśli poniesie”. I ta łuna płonie nad korespondencją Basi z Alkiem pełną, jak żartobliwie to nazywali, „Filozofiołków”.
Na przykład w Alkowym opisie burzy odnajdujemy widome odniesienia do tej burzy, która zmiotła nagle słoneczny świat ich nadziei i młodości. Pisze Alek: „Baśka! Obserwowałem burzę. Burza niszczy, łamie i psuje. Ale czy tylko? Po nawałnicy nowych sił się nabiera, lżej się oddycha i mocniej stąpa. Baśka! W walce siły zwiększamy”. Basia wyznaje: „Strasznie bym chciała, żebyś był kryształem bez skazy, a nie skazą bez kryształu”. Sam Alek robi surowy rachunek sumienia i swych wad. Listę takowych zamykają postanowienia: „Wzmocnić wolę, wykluczyć lenistwo, obżarstwo, obojętność, chaos”. Basi przykazuje: „Staraj się pisać jak najwięcej na temat wszystkiego, co Cię interesuje. Chodziło mi o to, aby swoje zdolności i zainteresowania rozwijać i kształcić. To nie tylko potrzeba, ale i obowiązek. Dług wobec Tego, co to nam dał, i wobec tych, wokół których żyjemy”.
Do przyjaciół z konspiracji Alek pisze: „Unikajcie płycizny, niech każdy czyn Wasz będzie odbiciem głębi myślenia i odczuwania. Dążcie do naprawdę silnego zżycia”.
Niezwykle ważne w korespondencji Basi i Alka są sprawy duchowe i modlitewne. Pyta Basia: „Mały, czy Ty się codziennie modlisz? Teraz tak nam jest potrzebna Boża pomoc. Trzeba z Bogiem porozmawiać. Poprosić i podziękować za wszystko, za to, co jest dobre, i za to, co jest pozornie złe. Wszystko w Jego ręku…”. Basia bardzo często modli się za Alka: „Boże! Ześlij mu wszystko, co najlepsze, uchowaj od niebezpieczeństw i przywróć do złotych bram nieba. Niechaj we wszystkich okolicznościach życia otacza go opieka Twoja, ciesz go w smutku, daj powodzenie doczesne, a osobliwie dla duszy jego racz wyprosić Królestwo Niebieskie”.
Zachowały się bardzo subtelne i piękne rozważania Basi po rekolekcjach w marcu 1943 roku. Basia ironizuje na temat wystrojonych panien, które raczyły przyjść do kościoła. Za chwilę miał się pojawić ksiądz prowadzący rekolekcje. „Ciekawam, co ten księżulek powie? - pytanie pada z ironią i niedowierzaniem. - Co powie ten księżulek, ten Jezuita? - pytanie z ust pachnących pierwszorzędną pomadką Guerlaine czy Coty'ego.
No i przyszedł w ciemnej sutannie ten Jezuita, ten księżulek, i zaczął mówić. Znikał ironiczny cień uśmieszków, aż przerodził się w wyraz głębokiego zdumienia i zrozumienia. W sposób mistrzowski przeniósł nas w czasy Jana Chrzciciela. Pokazał obraz świętej rzeki Jordan, a stamtąd poprzez umęczoną duszę Chrystusa w Getsemani dotarł do czasów dzisiejszych. Miałam wrażenie, że z jego ust płynie ogień łańcucha, nigdy niekończącego się. Ogniw powiązanych ze sobą. Zrozumiałam i pojęłam, dlaczego Chrystus najwięcej cierpiał. Dawniej mówiłam: Przecież tylu ludzi krzyżowali, męczyli. Biorąc choćby ofiary pierwszych Chrześcijan, biorąc męki dzisiejszych męczenników Oświęcimia czy innego obozu. Ale tu nie chodzi o męki cielesne. Właśnie zrozumiałam i pojęłam to, że Chrystus przyjął wszystkie męki i duchowe, i cielesne wszystkich ludzi na siebie. I nie jako człowiek, ale jako Bóg. Któżby mi kazał martwić się tym, że ta lub tamta upadła, że ten lub tamten cierpi. Któż by mi kazał przyjąć to wszystko na swoje sumienie. Ja czasem już nie mogę swoich grzechów unieść. Jak to dobrze, że mogę złożyć to brzemię przed ołtarzem Pana. A On to wszystko przyjmuje na swoje sumienie. Bierze dobrowolnie ten krzyż i tylu, tylu tysięcy ludzi. I dlatego On cierpi i cieleśnie, i duchowo najbardziej, najszerzej i najgłębiej. (…) Jakże powinien nas zachwycić Chrystus przemawiający do dusz naszych, jeszcze więcej nas rozumiejący, kochający. Ludzki, a zarazem Boski. On, który zna wszystkie nasze nędze, bóle i rozterki duchowe”.
W liście z 4 maja 1942 roku Basia, namawiając Alka obrazowo, by na wszystkich drogach swojego wewnętrznego życia „postawić policjantów” - silną wolę, panowanie nad sobą, systematyczność - rozważa wnikliwie temat Boga - sojusznika, Boga - przyjaciela: „Potrzebna nam jest pomoc niedocenianego i jakże często wydającego się nam nierealnym i nieżyciowym Boga. (…) Zacznij od rannego i wieczornego pacierza, ale niech ten pacierz nie będzie wyklepaną modlitwą. Wspominałam Ci kiedyś o modlitwie 'Kto się w opiekę'. Nadaje się ona bardzo dobrze jako modlitwa ranna. Wskazuje bowiem, ile zależy od człowieka i ile człowiek może zyskać przez poddanie się Woli Bożej. Chciałabym, żebyś się modlił jej słowami. Sam zobaczysz, jaka jest aktualna i żywa.
Kto się w opiekę odda
Panu swemu,
A całym sercem szczerze ufa Jemu,
Śmiele rzec może
- Mam obrońcę Boga,
Nie przyjdzie na mnie
żadna straszna trwoga. (…) Iżeś rzekł Panu:
„Tyś nadzieja moja”,
Iż Bóg najwyższy
jest ucieczka Twoja,
Nie padnie na cię żadna
zła przygoda
Ani się znajdzie w domu
twoim szkoda. Aniołom swoim każe
cię pilnować,
Gdziekolwiek stąpisz,
będą cię piastować,
Na ręku nosić, abyś idąc drogą,
Na ostry kamień nie ugodził nogą. Słysz, co Pan mówił:
„Ten, kto mnie miłuje
I ze mną sobie szczerze postępuje,
I ja go także w jego każdą trwogę,
I nie zapomnę i owszem wspomogę. Tak oto strofy Jana Kochanowskiego krzepiły serca tej młodzieży, nad którą zawisł okrutny wyrok historii.
„Ja się za Ciebie będę modlić”
26 marca 1943 roku pod warszawskim Arsenałem stanął oddział harcerzy Szarych Szeregów pod dowództwem Tadeusza Zawadzkiego - „Zośki”. Czekali na więźniarkę, w której Niemcy przewozili ich przyjaciela - Janka Bytnara - „Rudego” z przesłuchań na Szucha do więzienia na Pawiaku. Jeden z chłopców, dopadłszy więźniarki, woła: „Rudy” jest z nami!
I oto czołga się w ich kierunku przerażające widmo. Krwawy strup zamiast złotych włosów. Czarno-sine zmiażdżone ręce. Wyciąga je do „Zośki” ze słowami: - Gdybyś wiedział… oprzeć się chceniu - powiedzieć, wydać was, a przestaną mnie bić, choć na chwilę. Ale on ich nie wydał, a oni go nie zawiedli. Zapłacili życiem za to, by skatowany przyjaciel umarł w ich ramionach, a nie pod obcasami niemieckich bestii. Alek osłaniający przyjaciół zostaje ciężko ranny. Umierają obydwaj z „Rudym” tego samego dnia - 30 marca 1943 roku. Leżą dziś w jednej mogile pod białym krzyżem na Powązkach, tak jak siedzieli w jednej ławce w Liceum Batorego.
Basia opowiadała mi, że Alek, idąc do Akcji pod Arsenałem, przyniósł jej wszystkie listy, które do niego pisała. Wyniosła je z narażeniem życia z Powstania Warszawskiego. Jest w tym niezwykłym zespole list Basi napisany po śmierci Alka. Wspomina tę straszną chwilę w szpitalu: „Miałeś taki niespokojny, krótki, urywany oddech. I oczy, Twoje smutne kochane oczy. (…) Kochany, mówiłeś mi, że chcesz się modlić, ale nie możesz się skupić - powiedziałam - nie męcz się, ja się za Ciebie będę modlić. W drzwiach posłałam Ci pocałunek, Ty pokiwałeś mi ręką i też posłałeś pocałunek, spojrzałam raz jeszcze na Ciebie z Twoim smutno-bolesnym uśmiechem. Kochany, serce umierało z przerażenia. Byłeś słońcem moim, moją radością i wszystkim, co najpromienniejsze i najlepsze. Byłeś moim autorytetem moralno-duchowym. Dałeś mi miłość dla Ciebie… Tak Ciebie pełno dookoła, wszędzie. Widzę Cię. Słyszę Twoje kroki. Kocham Cię…”.
Nie ma już dzisiaj także Basi. Ale harcerze polscy z drużyn im. Alka Dawidowskiego kładą mu zawsze przed Wielkanocą na mogile srebrzyste bazie.