Ten facet po lewej jest wściekły z jakiegoś powodu, szczerzy zatabaczone zęby, mięsień psi podnosi mu wargę, aż ukazują się kły, fałdy na twarzy i nosie wskazują na skrajne podniecenie. A ten po prawej to słodki młody piękniś, prawie jak jeden z przystojniaków w sejmie, poseł po wygraniu konkursu piękności zainicjowanej przez media.
A teraz podnieśmy się z krzesła i odejdźmy jakies 3,5-4 m od ekranu. Faceci jakby zamienili się miejscami! Teraz ten z prawej się wścieka, a ten z lewej złagodniał, prawda?
Przemiana jest szokująca.
Warto jednak zwrócić uwagę na znacznie poważniejszy sens tej iluzji. Chodzi o to, czy to co widzimy to jest tym co widzimy? Nasz zmysł poznawczy podległ jakiejś sztuczce, o mechanizmie której nie mamy pojęcia. Gdybyśmy fotografie pokazali na przykład grupie słuchaczy zgromadzonych koło komputera, odbierane wrażenia tych z bliska byłyby zupełnie inne od tych stojących nieco dalej. Gdzie jest więc przedstawiony prawdziwy stan psychiczny fotografowanych osób?
Nie mam pojęcia na czym polega istota tego złudzenia (widać je także na wydruku), ale wygląda na to, że nasze zmysły robią sobie z nas żarty, jakiś chochlik gra nam na nosie...