Królewskość Jezusa ukrzyżowanego
Homilia z Wielkiego Piątku (2006 roku)
1. Starożytna modlitwa liturgiczna mówi, iż twarz Chrystusa lśni w twarzy jego przyjaciół. Kiedy św. Brat Albert malował obraz Ecce homo, ten którego reprodukcje powiesiliśmy w naszej ciemnicy, dialogował z Jezusem. Mówił Piękny jesteś Panie Jezu, najpiękniejszy spośród synów ludzkich. Ten upokorzony, pobity, zeszpecony jest piękny jakimś głębokim pięknem. To piękno jest niezależne od cierpienia i śmierci. To jest królewskie piękno. Właśnie takie piękno widzimy, gdy czytamy opis męki i śmierci Pana Jezusa według świetego Jana. Jezus jest królem nawet na krzyżu.
Miałem okazję w ostatnich tygodniach uczestniczyć w dwóch niezwykłych pogrzebach, dwóch mężczyzn, osób świeckich. Ich cierpienie z powodu choroby nowotworowej, a później śmierć były przykładem tego, jak Bóg zbawia człowieka, jak go ratuje. Umierali - dzisiaj można powiedzieć - pięknie, w pokoju, w obecności bliskich, podczas modlitwy. Ich pogrzeby były świętowaniem zwycięstwa Jezusa nad śmiercią. Były łzy i smutek, ale też była głęboka nadzieja i wiara. Ich pogrzeby były w jakimś sensie królewskie.
Na grobie jednego z nich ktoś położył kartkę z napisem do zobaczenia w niebie. Jeden z wnuczków podchodząc do ciała nieżyjącego dziadka powiedział: Z Bogiem dziadku. Wiele osób uczestniczących w tych dwóch pogrzebach doświadczyło niezwykłego umocnienia w wierze, widząc, iż Bóg może być Panem i Królem także tych bolesnych wydarzeń . Śmierć nie stała się dla nich murem o który człowiek rozbija się, ale bramą przez którą przechodzi do domu Ojca. Chrystus ich przeprowadził.
2. Bóg może być Panem nie tylko tych momentów śmierci fizycznej, On może zwycięsko przeprowadzić człowieka także przez inne rodzaje śmierci.
a. Śmierć marzeń
Jezus mówił także o śmierci naszych marzeń. Marzeń o wyjątkowości i marzeń pełnych zachcianek, które nosimy w naszych sercach. Kiedyś słyszałem historię dobrze zapowiadającego się hokeisty, który po średniej szkole chęć zbierania autografów słynnych ludzi i poczucie niespełnionych marzeń. Wszystko zamiast wielkiego było małe: mała pensja, małe miasteczko w którym żył, mało zainteresowań. Czuł, że nie żyje swoim życiem i na rekolekcjach doszedł do wniosku, że musi opłakać swoje niespełnione marzenia, pozwolić im wniebowstąpić, unieść się i przyjąć Ducha dla swojego życia. Kiedy słuchał ewangelii o wniebowstąpieniu Pana Jezusa przyszła mu refleksja, iż musi pozwolić swoim marzeniom unieść się, wniebowstąpić. To były piękne marzenia, ale się skończyły. Postanowił być szczęśliwy żyjąc w małym miasteczku, pracując w supermarkecie. Postanowił żyć swoim własnym życiem, a nie życiem kogoś wymarzonego dawno, dawno temu. W tym momencie ów mężczyzna był gotów do wniebowstąpienia. On już przeżył swoje czterdzieści dni żałoby i dostosowywania się.
Szczęście i niepokój nie są zdeterminowane przez przeżywanie przez ludzi wielkich spraw lub nieistotnych, powszednich spraw. Zależą one od wniebowstąpienia i Zesłania Ducha św., które mają miejsce lub nie mają miejsca. Z tego opowiadania uczymy się paschalnej lekcji związanej z opłakiwaniem tego w naszym życiu, co nie jest dokończone, nie skonsumowane, niekompletne. Jak mówił Karl Rahner, wielki teolog XX wieku, w udręce niewystarczalności wszystkiego zaczynamy uświadamiać sobie, że w tym życiu wszystkie symfonie są niedokończone. Dopiero w wieczności symfonia naszego życia wybrzmi w pełni. Marzenie o doskonałej konsumpcji, tak jak marzenie o byciu wielką gwiazdą muszą stać się punktem do odżałowania i wniebowstąpienia. W innym wypadku nasze marzenia okradną nas z prostej radości życia.
b. Śmierć miesiąca miodowego
Wyobraźmy sobie typową scenkę: mężczyzna i kobieta spotykają się i zakochują w sobie nawzajem. Biorą ślub i ich miesiąc poślubny jest historią typu baśniowego. Jest cudownie. Piętnaście lat później każdy z nich jest o 15 lat starszy, trochę cięższy i z bagażem piętnastu przeżytych wspólnie lat. Siedzą przy stole i podczas śniadania oboje są świadomi, że ich miesiąc miodowy już dawno się skończył. Ich miłość nie jest już tak pełna romantycznych uczuć wyrażanych na zewnątrz. Ona jest głębsza. Oni się jej uczyli, pogłębiali. Musieli pozwolić umrzeć tej formie miłości jaką przeżyli w miesiącu miodowym. Ten proces dotyczy wszystkich naszych głębszych relacji, dotyczy naszych powołań nawet wykonywanej pracy. Wszystkie miesiące miodowe umierają. W tym procesie jedna forma przyjaźni, więzi, znajomości, współpracy umiera, by być przemieniona w inną.
c. śmierć pewnych obrazów Boga i Kościoła
Paschalna dynamika dotyczy także naszego przeżywania Boga i Kościoła. Wielu ludzi może chcieć przykleić się do obrazu Kościoła wyniesionego z dzieciństwa (np. Kościoła przedsoborowego) i nie pozwolić umrzeć temu, co powinno oraz przyjąć Ducha dla życia, którym Kościół żyje tu i teraz . Także pewni liberałowie chrześcijańscy muszą pozwolić umrzeć swoim ideą i przyjąć ducha, którym już Kościół żyje.
Dynamika ta odnosi się także do nieustannego odkrywania nowości w Twarzy Boga. Wspaniałym przykładem są dla nas uczniowie idący do Emaus. Oni byli zbyt przywiązani do przeszłego obrazu Jezusa. Cierpliwe słuchanie, rozmowa z Nim, zasiadanie za stołem pomogły im w odkryciu To jest Pan. Rabin Abraham Heschel , wielki żydowski pisarz z dziedziny duchowości, dzieli się w jednej ze swych książek historią pewniego studenta. Życie religijne tego młodego człowieka zostało zburzone ze swego spokoju, gdy wyjechał z domu rodzinnego na studia. Tam przyszły wątpliwości i jego życie duchowe się zachwiało. Gdy podzielił się tym wszystkim z Heschelem, rabin zapytał go: Jeśli Bóg chciał dla ciebie kiedyś pokoju, dlaczego nie pozwalasz mu dać tobie obecnego bólu?. Mądra paschalna odpowiedź.
3. Są takie słowa Pana Jezusa, które zanotował św. Jan Ewangelista, bo był najbliżej krzyża i dobrze je usłyszał: Wykonało się. Można zapytać: co się wykonało? Wykonało się dzieło zbawienia. Jezus był królem nawet na krzyżu, zachował swoja królewskość. Już nic więcej nie będzie. Pan Jezus zrobił wszystko, ukazał swoją miłość. Z Jego punktu widzenia wykonało się, ale z naszego punktu widzenia jest to trochę bardziej skomplikowane. My żyjemy w pewnym napięciu między tym, że oto już się wykonało dzieło zbawienia a tym, że efektów w nas za bardzo nie widać. My ciągle do dzieła zbawienia dorastamy, uczymy się je przyjmować, my nie jesteśmy do końca tacy królewscy jak Jezus. W naszym życiu to jest proces. I właśnie napięcie między tym, że na krzyżu już się wykonało dzieło zbawienia i już może stać się naszym udziałem, bo możemy nim żyć, a tym, że jeszcze nie do końca się wykonało w nas, bo jeszcze nie jesteśmy doskonali, jeszcze nie ma paruzji, to napięcie właśnie może przemieniać nasze życie, bo jeszcze możemy dać się mocniej owładnąć Jego królestwu.
Najczęściej patrzy się na to pod kątem moralności. Jeśli coś przemienia moje życie, to znaczy jestem lepszy, bardziej sprawny duchowo, moralnie, łatwiej mi podejmować prawe decyzje, jestem uczciwszy itd. Bardzo często się zapomina, że między dziełem, które się wykonało na krzyżu a moralnością jest jeszcze coś pośrodku, coś, co łączy te dwie rzeczywistości. Dzieło, które się wykonało, to jest ziemia, gleba, a moralność to jest owoc tej ziemi. Żeby owoc mógł dojrzewać, musi być coś, co soki ziemi przeniesie na owoce. Musi być pień, musi być drzewo. I tym drzewem jest właśnie liturgia. Czyli liturgia to jest miejsce pośrednie pomiędzy tym, czego dokonał Pan Jezus na krzyżu, a owocami naszego życia. Liturgia sprawia, że Pan Jezus w sposób realny, choć często niezauważalny, może wpływać na nasze życie. Nie widzimy, jak soki płyną w drzewie, ale widzimy, jak owoce rosną. Stajemy się królewscy tak jak wspomniani mężczyźni, którzy - tak ufam - są już z Jezusem Królem w niebie.
1