MORD POLSKICH DZIECI W ŁÓDZKIM GETCIE CZ. II
Aleszumm, 18 lipca, 2012 - 21:06
MORD POLSKICH DZIECI W ŁÓDZKIM GETCIE CZ. II
Przypomnę:
W grudniu 1942 roku na terenie łódzkiego getta, mniej więcej w obrębie dzisiejszych ulic: Brackiej, Emilii Plater, Górniczej i Zagajnikowej, przy ul. Przemysłowej wyodrębniono obóz dla polskich dzieci i młodzieży (Polenjugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt). Główna brama obozu znajdowała się przy ul. Przemysłowej, stąd popularna nazwa: obóz przy Przemysłowej.
W zarządzeniu Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy z 28 listopada 1942 roku pisano, że będzie to obóz dla młodocianych Polaków - kryminalistów - lub pozbawionych opieki, będących zatem elementem niebezpiecznym zarówno dla dzieci niemieckich, jak też i przez to, że mogliby w dalszym ciągu uprawiać swą kryminalną działalność. Zachowano pozory, że ma to być obóz prewencyjny i wychowawczy. W rzeczywistości był to obóz koncentracyjny przeznaczony dla dzieci i młodzieży w wieku od 2 do 16 lat. Dzieci miały numery zamiast nazwisk, chodziły w szarych drelichach i trepach, pracowały od świtu do wieczora. Były karane biciem, pałowaniem przez żydowską policję (Jüdischer Ordnungsdienst), potocznie zwaną „odmani”. Dzieci od lat 2 do 16 umierały z głodu, pragnienia, wyczerpania, czy też pałowania przez „odmanów”.
„Z modlitwy do niemieckiego Boga”:
…[…]Spraw Boże, żeby lud polski gromadami zamieniał się w popiół. Użycz nam nieznanej rozkoszy mordowania dorosłych, jak też i dzieci…Będziemy wołać umierając: zmień o Panie, Polskę w pustynię…[…]…
Tekst ukazał się na krótko przed 1 września 1939 roku nakładem „Veretinung zum Schutze Oberschlesiens”( Niemiecki Komisariat Plebiscytowy (niem. Plebiszitkomissariat für Deutschland).
Piotr Michalczewski - Polak - ocalałe polskie dziecko Litzmannstadt Getto wspomina:
LITZMANNSTADT POLSKIE DZIECI
…[…]jak uczcić śmierć Waszą
Zginęli bez śladu
Nagich wprost do piachu,
Bez śladu i epitafium….
…Stłumić ból dręczonych dzieci
W spazmatycznym krzyku Nie!
Jak cierń róży wbija się kolcem
W nasze serca po dziś
W źrenicach krople łez
Choć pamięć już zawodzi
I kryje jasność widzenia
Choć chciałbym już
Nie czytać w wspomnieniach
Lecz znów nasuwają się spojrzenia
Na gwałt przemoc
I zbrodni rażenia
Czy płacz
Skapie jak
Świece wosku
Ze źrenic dzieci
Hitlerowskie barbarzyństwo w getcie łódzkim. Małych więźniów zadręczali nie tylko „kapo”.
Kapo był szefem komanda roboczego. Na kierownicze funkcje wybierano często pospolitych kryminalistów i sadystów. Kapo mimo że był więźniem, cieszył się wieloma przywilejami. W zamian za pełnioną funkcję dostawał m.in. dodatkowe porcje wyżywienia. Miał bardzo dużą władzę nad podległymi więźniami - za pobicie, odebranie jedzenia, czy nawet zabicie więźnia nie groziły mu żadne kary. Niektórzy słynęli z dużego sadyzmu. Partnerowali im niespotykanym sadyzmem żydowscy policjanci „odmani” „ordnerzy” pałując nieszczęsne dzieci gdzie tylko się dało. Gdy tylko dziecko nie posłuchało wykonania komendy spotykały je kary:
wyzwiska, bicia kolanami i kopniaki. Karna gimnastyka bez końca, musztra, walenia specjalną gumą gdzie popadnie, również kijem, bykowcem, czy pejczem. Te częste objawy wściekłości watah były szczególnie niebezpieczne, nierzadko kończyły się zakatowaniem ofiar. Bito aż do zabicia. Celowali w tym „odmani”, wyposażeni w pałki policyjne. Niektóre uderzenia były wystudiowane, tak aby doprowadzić do nieodwracalnych uszkodzeń narządów wewnętrznych. Był to oczywiście sadyzm doprowadzony do perfekcji.
Był taki „wachman”, nazywał się August. Hojnie z upodobaniem i szyderczym uśmiechem wykazywał przejaw swej życzliwości w biciu nas. Pod tym względem potrzeba było sprytu i nie lada podstępów, by uniknąć celnych ciosów jego ręki, czy kopniaka podkutych butów. Nie jeden z nas odczuł na twarzy ciężar jego ręki kiedy wypluł zęby, albo kopniakiem miał przetrącone, lub wybite ze stawu kolano, lub biodro. Takie dziecko stawało się wówczas śmieciem niezdolnym do pracy i wywożone było wraz z trupami na wózkach poza teren getta.
Perfidnie wściekły, okrutny sadysta zawsze znęcał się nad dziećmi.
Józef Witkowski - z około dziesięciu tysięcy dzieci polskich, które w latach 1942 - 1945 więzione były w tym jedynym w swoim rodzaju niemieckim obozie koncentracyjnym, założonym przez Niemców specjalnie dla dzieci był jednym z nich. Jednym z niewielu, któremu udało się przeżyć. Zmarł w 1992 roku.
Oto jego opowieść:
Nieznana radość z zabijania dzieci.
Przez wiele lat ta okrutna przeszłość czaiła się gdzieś na granicy moich wspomnień. Nie chciałem jednak ich budzić; przywoływane na nowo powodowały różne uczucia i odczucia, Wówczas powstawało uczucie udręki, takiej jaką odczuć może jedynie człowiek w mojej sytuacji. Słyszałem, szczególnie po nocach wyimaginowany szczęk repetowanej broni, wrzaski niemieckich oprawców, czy krzyk zadręczanych dzieci. W snach widziałem i odczuwałem całe to okrucieństwo niemieckich „kapo”, czy żydowskich „odmanów” pastwiących się nad nami dziećmi, przecież pięcio, lub ośmioletnimi. Gdy po wojnie oglądałem film z dziennikarską narracją o naszym - dzieci wyglądzie - eskortowanych w mróz - nago - do oczekujących wagonów, nie dawałem wiary tej okrutnej prawdzie:
„staliśmy na mrozie w zwartym szeregu, nadzy, wyglądający jak ludzkie poczwarki. Długie kościste ręce sięgające wzdłuż tułowia prawie do kolan, ciała kościste, jakie oglądamy na filmach z niemieckich obozów zagłady, głowy wygolone, nieproporcjonalnie duże, robiące wrażenie głów potworów, a nie ludzi. Po wielogodzinnym oczekiwaniu wchodziliśmy do wagonów i tam staliśmy w tej samej pozycji co na peronie. Nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe”.
Gdy po latach przeczytałem bałamutną opowieść o naszej, dziecięcej katordze, przemienionej piórem w niewinną opowiastkę rodem z opowieści pseudo- historyków podjąłem przedsięwzięcie, o którym przedtem ani nie myślałem.
Na własną rękę przemierzałem kraj wzdłuż i wszerz szukając dowodów tych nieludzkich przecież zbrodni. Wysiłki moje zaowocowały; dotarłem do ponad 250 współwięźniów, zgromadziłem kilkaset dokumentów; obozowych kartotek, fotografii, urzędowych pism niemieckich, listów pisanych przez dzieci - więźniów do swych rodzin.
Kierowca obozowy Jan Sierpień:
„Pamiętam, gdy jesienią 1943 roku esesmani August i Kacper przywlekli do wartowni dziesięcioletniego chłopca i tak go bili i kopali, iż zostawili na miejscu krwawej masakry trupa.
Inne dziecko dziesięcioletnią dziewczynkę pobili do nieprzytomności i zanurzyli ją w beczce z zimną wodą stojącą obok garażu i zaprowadziwszy ją później do bunkra gdzie niebawem zmarła”.
Byłem na procesie Augusta, oskarżonego o spowodowanie śmierci 10 dzieci.
W czasie procesu oświadczył on:
„Będąc w łagrze wychowawcą biłem dzieci, stosując to jako środek wychowawczy, karałem je czysto po ojcowsku”.
Józef Borkowski:
„…widziałem w baraku esesmana goniącego chorą dziewczynkę, która nie wyszła do pracy, okładającego ją kijem, aż zmarła. Sam esesman po tym mordzie czuł się zmęczony i odpoczywał w baraku. Nie przeszkadzał mu w odpoczynku leżący przed nim trup dziecka.
Pamiętam chłopca, chyba siedmioletniego, leżącego w t.zw. izbie chorych, bez żadnej opieki wygłodzonego i spragnionego. Był wychudzony i zrozpaczony i w skutek różnych kar które otrzymywał, był kaleką. Miał uszkodzoną jedną nogę, która na skutek stałego bicia była krótsza. Chłopiec ten zmarł, jak setki innych".
c.d.n.