SEKRET NA DOBRE MAŁŻEŃSTWO…
Przeczytałem przed chwilą post Frankofila o problemach małżeńskich spowodowanych głównie przepracowaniem. Ponieważ parę tygodni temu my mieliśmy 30. rocznicę ślubu, a nasze małżeństwo jest dzisiaj w lepszej formie niż było kiedykolwiek, (i to pod KAŻDYM względem lepsze), postanowiłem podzielić się z wami pewnym sekretem. Sekretem na dobre małżeństwo. Nawet, gdy jest bardzo zapracowane.
Ja średnio pracuję po 80-100 godzin tygodniowo, a moja żona ma pełny etat w szpitalu i dodatkowo prowadzi firmę (czyli zajmuje się moimi ładunkami, wysyła rachunki, szuka towaru itp), a do tego naprawia cieknące krany i rynny, plewi, sadzi i wozi córkę na zajęcia do oddalonej o 30 km uczelni, bo przecież mnie nigdy nie ma w domu. Myślę zatem, że stwierdzenie, że się raczej nie nudzimy jest dość bezpieczne. Jeżeli ktokolwiek bywa przepracowany, to z pewnością my możemy się śmiało do tej grupy zaliczyć. A mimo to mamy naprawdę udane małżeństwo.
Czy zatem nie mieliśmy kryzysów? Owszem, wiele. Prawdę mówiąc bardzo trudno spotkać w USA kierowcę ciężarówki, który by miał po 30 latach tę samą żonę. Wiem, uogólniam i chyba nasi rodacy są tu chlubnym wyjątkiem, ale statystycznie kierowcy należą do profesji najczęściej się rozwodzących. Według Wikipedii czwarte miejsce w tej niechlubnej statystyce. Czemu więc nasz związek jest coraz lepszy? Bo ja odnalazłem receptę na dobre małżeństwo.
Skąd się brały dawniej nasze problemy? Głównie stąd, że ja, po tygodniu, czy dwóch, czy trzech w drodze, gdy wracałem do domu, spodziewałem się, że moja ukochana będzie czekała na mnie w powabnym szlafroczku, z zimnym piwem w jednej ręce, pilotem do telewizora w drugiej, a z różą w zębach i zapyta: „Czym mogę służyć mojemu panu i władcy?” Tymczasem przychodzę, a tu… pretensje i problemy, bo pralka się zepsuła, dziecko chore, ze szkoły dzwonią, że zadania nie oddane, w pracy zwolnienia… A ja to niby co? Na wczasach byłem? I tak od słowa do słowa czasem się tych słów powiedziało odrobinę zbyt wiele.
Oczywiście nigdy nie dawałem za wygraną. Starałem się najdelikatniej jak mogłem zmienić swoją żonę, by zrozumiała, jak to wygląda z mojej strony… No, czasem trochę mniej delikatnie, zwłaszcza jak się wypiło piwko, czy dwa… Albo gdy człowiek miał wyjątkowo zły dzień… Sami wiecie jak to jest. czasem nas wszystko dookoła irytuje i nic na to nie możemy poradzić. Ale to nie działało, a ona, zamiast się poprawić, to chciała zmieniać mnie. Mnie, takiego ideała! Słyszał ktoś takie rzeczy?
Aż odkryłem sekret. Bardzo prosty. Banalny. Ale jak działa! Rewelacja. Zamiast zmieniać żonę, zmieniłem siebie. Nie mówię, że to było łatwe. Stokroć trudniejsze, niż zmienianie żony. Potrzeba było wielu modlitw, bym otrzymał łaski konieczne do tej odmiany. A zwłaszcza łaski, bym przestał wreszcie zmieniać ją, moją ukochaną. I zajęło to lata, nie stało się to przez jedną noc. Proces zresztą wcale się jeszcze nie zakończył i pewnie będzie trwał do końca życia.
Najdziwniejsze jednak jest to, (a może to wcale nie jest dziwne?) że moja żona odmieniła się także. Stała się taką żoną, jaką zawsze chciałem, żeby była. To, że odmieniłem swoje zachowanie wobec niej spowodowało dokładnie to samo w jej zachowaniu. Taką samą odmianę. Teraz nie patrzymy na siebie z podtekstem: „Co on/ona powinna dla mnie zrobić?”, ale „Co ja mogę zrobić dla ciebie”. I niby się nic nie zmieniło, krany ciekną tak, jak dawniej, dzieci chorują i mają problemy w szkole jak zawsze i zmęczenie nas dopada chyba częściej niż wtedy, gdy byliśmy młodsi. Ale jednak zmieniło się coś ważnego.
30 lat temu ślubowałem mojej oblubienicy tymi słowami: „Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.” Wierność i uczciwość - rozumiem. Ale miłość? Jak można ślubować miłość? Cóż, skoro ślubujemy, to widocznie można, ale musimy rozumieć, czym miłość małżeńska w swej istocie jest.
Nie można nikomu obiecywać uczucia, bo uczucia przychodzą i odchodzą. Czasem nasze uczucia w stosunku do współmałżonków są mordercze. Miłość, którą ślubujemy to miłość agape, nie eros. Ale jak pięknie to nam przekazał papież Benedykt w encyklice„Deus Caritas Est” nie da się tych rodzajów miłości oddzielić od siebie:
Zatem eros i agape są współzależne. I choć nie mamy wpływu na miłość „eros”, to gdy swą wolą kochamy kogoś miłością „agape”, ta miłość rozpali także tę drugą. Gdy ofiarujemy siebie, zarażamy swą miłością i zamiast użerania się i pilnowania, by w małżeństwie było po równo, nagle odnajdujemy tę oczywistą prawdę, że tu wcale nie chodzi o to, żeby było po równo, ale żeby każdy, bezwarunkowo, dawał wszystko.
To rzeczywiście jest takie proste. Oczywiście przy założeniu, że mamy odrobinę dobrej woli po obu stronach. Ale przecież ta odrobina dobrej woli jest w każdym małżeństwie. Przynajmniej na początku. Zatem… polecam każdemu wypróbowanie mojego sekretu, tajemnicy na dobre małżeństwo. Przypomnę tylko, że to nie chodzi o to, by spróbować przez trzy dni i jak nie działa, to się wkurzyć i trzasnąć tę głupią babę w pysk, za to, że nic nie zrozumiała. Chodzi o to, że tajemnica polega na tym, że to my się odmieniamy, nie spodziewając się niczego w zamian. I trwamy w tym, nawet, gdyby to miało trwać następne 50 lat. Bo nawet, gdy nie uda nam się odmienić naszej żony, czy męża, to z pewnością uda nam się osiągnąć świętość. A to jest warte wszystkie pieniądze, bo tak naprawdę to tylko to się w życiu liczy. Ja jednak obiecuję, że i małżeństwo będzie lepsze. Nie wierzycie? Jak spróbujecie, przekonacie się sami.