Kapitał zagraniczny w polskich mediach jest zagrożeniem, bo jest ogromny, wykupuje polskie gazety, ma chrapkę na radia i telewizję oraz co najgorsze: ma na nas coraz większy wpływ. Tak uważa duża część polskich medioznawców.
Zbigniew Bajka z Uniwersytetu Jagielońskiego ze zgrozą opowiadał w czwartek zebranym na konferencji "Kapitał zagraniczny w polskich mediach", jak jego ulubione pismo o majsterkowaniu, wydawane przez kapitał niemiecki, promuje produkty tego kraju. - Z jakiegoś powodu - ujawnił - w rankingach wiertarek zawsze wygrywają urządzenia produkcji niemieckiej.
Konferencję zorganizował Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Trafił w sam środek gorącej debaty o koncentracji kapitału, w tym zagranicznego, w Polsce. Dyskusja szybko zboczyła więc na kontrowersyjną rządową nowelizację ustawy o radiofonii i telewizji, by później przerodzić się w sąd nad mediami państwowymi.
Na zebranych ogromne wrażenie zrobiły dane o stanie posiadania zagranicznych i największych polskich właścicieli mediów. Z detalami wyliczał je w radiu i telewizji Włodzimierz Czarzasty, sekretarz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a w prasie Zbigniew Bajka. Verlagsgruppe Passau, Axel Springer, H. Bauer, Agora, ITI i inni - skupiają w jednym ręku wiele gazet, albo gazet i rozgłośni radiowych, a nawet gazety, radia i portale internetowe. - Jeśli te dane są prawdziwe, to muszą one budzić wielki niepokój - konstatował Józef Szaniawski, niezależny publicysta.
Jednak naukowcy wygłaszając tezy o negatywnym wpływie obecności kapitału zagranicznego w polskich mediach lub jego koncentracji, nie podawali konkretnych dowodów, ani wyników badań te tezy potwierdzających. Wręcz przeciwnie: Bajka, słynący z ostrej krytyki poczynań zachodnich koncernów na polskim rynku prasy na początku lat 90., przyznał, że dziś ich działalności nie ocenia już tak jednoznacznie. Mimo to kolejni mówcy powtarzali, że koncentracja kapitału w mediach - szczególnie zagranicznego, choć nie tylko - skutkuje homogenizacją treści i obniżaniem jej jakości.
Czarzasty urozmaicił swoją tyradę na rzecz nowelizacji porównaniem rynku mediów z rynkiem cukierniczym. - Skonsolidowani nadawcy serwują odbiorcom cukierki o jednym smaku w różnych opakowaniach. Próby wprowadzenia ograniczeń w koncentracji mediów spotykają się z histeryczną reakcją ich właścicieli, ale są konieczne. Bo ja nie chcę, żeby mi w 50 papierkach podawano ten sam cukierek - oświadczył Czarzasty.
Z referatem sekretarza KRRiTV sąsiadował inny, wygłoszony przez Tadeusza Kowalskiego z Uniwersytetu Warszawskiego. I było to najciekawsze - choć bezkrwawe i pełne kurtuazji - starcie poglądów w tej debacie.
Kowalski dowodził, że pełna kontrola własności mediów elektronicznych wcale nie uchroni nas przed negatywnymi zjawiskami, jak np. komercjalizacją i homogenizacją treści. I nie ma znaczenia, czy kapitał jest polski czy zagraniczny. - Własna produkcja kosztuje, więc nadawcy wolą kupować tańsze programy z zagranicy. To dlatego zupełnie polski Polsat emituje dwa razy więcej programów produkcji amerykańskiej niż polskiej, a polskie rozgłośnie nadają głównie zagraniczną muzykę - tłumaczył.
Jego zdaniem rynek prasy rozwijał się dużo szybciej od rynku radiowego i telewizyjnego m.in. dlatego, że był dużo bardziej zliberalizowany. - Rynek prasy jest praktycznie nasycony, a ogromna konkurencja wymusza na wydawcach dbałość o czytelnika i premiuje innowacyjność - argumentował i apelował:- Taki rozwój rynku nie byłby możliwy bez zagranicznych firm, ich doświadczenia i pieniędzy.
Dziś skończył się czas podboju polskiego rynku. Teraz musimy stworzyć tym firmom dobre warunki dla trwałości ich inwestycji. Tak samo polskim mediom musimy tworzyć jak najlepsze warunki dla rozwoju na rynku wewnętrznym, a w dalszej perspektywie dla ich ekspansji na inne kraje. Tylko silne firmy będą radziły sobie na globalnym rynku mediów.