Matrix, świadectwa


Matrix

PROLOG



Chodzę sobie po świecie i czasem przychodzi mi refleksja: "Jaki jestem?". Odpowiedź racjonalna jest w zasadzie prosta: "Jestem dobrym człowiekiem" i uzasadniam: Pracuję, mam żonę, dziecko, staram się pomagać innym, moim przyjaciołom, których zdobywałem przez długie lata. Prowadzę drużynę harcerską, kierując młodych na tę samą drogę, na drogę ku obiektywnym wartościom ogólnoludzkim: prawdzie, sprawiedliwości, dobru. Chodzę do kościoła w niedzielę i nawet znalazłem posługę dla siebie, także nie mogę narzekać. Jakby ktoś zapytał, to odpowiem mu, że jestem dobry.

Przeczytałem jakieś pięć lat temu fragment Ewangelii zwany "Kazaniem na górze" i sądzę, że go zrozumiałem. To zbiór dobrych rad, jak należy postępować, to instrukcja dobrego życia, dlatego Biblię nazywa się Księgą Życia, bo ona mówi jak mam żyć. Oczywiście to utopia, to jest ideał w rozumieniu Platona. Ja mogę być coraz lepszy w realizacji tego ideału, ale tylko sam Jezus mógł go wypełnić w całości. I to się dobrze układa w głowie.

I tak trwam. Mam za co dziękować Bogu, i dziękuję, mam o co prosić i proszę (o pokój na świecie, o jedzenie dla Afryki). Mam przyjaciół, których dał mi Bóg i staram się jak mogę ich kochać, pomagać im, i wiele razy wzruszam się widząc jak bardzo jesteśmy zżyci, jak wiele nas łączy, ile potrafimy sobie wybaczyć. To jest wspaniałe, to dar Boga. Przyjaźń jest wszak rodzajem miłości, a Bóg jest miłością.

I, kurcze, jestem dobrym człowiekiem, przecież nie wymagam wiele, za wszystko dziękuję, pomagam. jestem dobrym człowiekiem. Życie jest fajne.



WAKE UP, NEO


I nagle pojawia się nie wiadomo skąd myśl, jak zdanie wypisane na ekranie monitora przez nieznaną osobę. Myśl uporczywa i niedająca spokoju. Otrząsam się z drzemki w ciepłym i przyjemnym świecie i widzę przez chwilę zielone litery na czarnym tle: "Obudź się". Zaczynam myśleć, czy ja śpię, że mam się obudzić? Czy jest coś jeszcze? Czy to już koniec, czy to wszystko, czy teraz mam się zanurzyć w spokoju i szczęściu? Ale jest tyle gówna na świecie, wokół, ja przecież nie mogę pomóc wszystkim potrzebującym, ale mogę się za nich modlić. Cóż ja mogę uczynić? Przecież jestem tylko człowiekiem. Czyli jednak jestem dobry, nawet staję się lepszy, bardzo się wysilam i staram się. Jeżeli coś mnie niepokoi, to zawsze mogę o tym poczytać, dowiedzieć się więcej na temat świata, wtedy go lepiej zrozumiem i poznam. I będę wiedział więcej.

Myśl jednak nie odchodzi, trawa w uśpieniu ożywiana przez drobne wydarzenia: O, pijak leży na ulicy. Ja w zasadzie nie mam nic do roboty, mam samochód i pieniądze, ale mijam go, przecież i tak będzie pił, nic nie mogę zrobić. Gdzie są odpowiedzialne za to służby? Powinny mu pomóc, przecież ja płacę na to podatki. Moja teściowa, o kurcze, wróżki, maści, kombinacje. I nie może zrozumieć, że nie tędy droga. Ja się nie boję, bo mam Chrystusa za sprzymierzeńca, i nie ma się, czego bać, ale tak w zasadzie, to gdzie ten Chrystus? Gdzie on jest?

I już trochę nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, ciągle mam wrażenie, że przy ołtarzu zjadam ciasto. Po tym cieście ma mi być lepiej? No jest, mam takie uczucie. Bóg jest w niebie i widzi, że się staram. Cóż, kościół nie jest taki, jaki ja bym chciał, ludzie anonimowi sobie, ale przecież, to jasne, za dużo ludzi żeby się znali, więc braterstwo między nimi, też pozostaje pewną ideą w rozumieniu Platona, do której dążymy. I na przykład harcerstwo jest dobrą drogą, aby być lepszym chrześcijaninem. I znowu jestem dobry i na drodze do Boga. Dużo robię, naprawdę dużo.

Ale myśl pozostaje, nie umiera. Im więcej wiem tym więcej rozumiem, i dochodzę, do takich fraz, które trudno jest zracjonalizować:

"A oto Ja jestem z wami, przez wszystkie dni do skończenia świata"

"Żyję już nie ja, lecz Chrystus żyje we mnie"

"Bądźcie, więc i wy doskonali jak i doskonały jest wasz Ojciec w niebie"




I tu są według mnie dwa wyjścia:

To jest poezja, i nie należy jej rozumieć dosłownie, tylko "jakoś tam sobie rozumieć", że to idee, przenośnie i paralele. I wtedy coraz bliżej, do myśli, że Bóg jest jednym z jungowskich archetypów, symbolem i figurą zbiorowej świadomości, a chrześcijaństwo, jak uważał, Fromm, jest zbiorową terapią psychoanalityczną. I rzeczywiście w takim ujęciu wszystko jest jasne: spowiedź, to po prostu wyżalenie się księdzu, komunia, to gest pojednania z samym sobą, takie symboliczne "Good job!", znak pokoju i idea braterstwa są elementami niezbędnymi przy budowaniu poprawnych, owocnych stosunków społecznych. Jasne, wszystko staje się jasne, tylko to jest ateizm i zaczynam się bać. Po co żyć, po co się żenić, trzeba czerpać pełnymi garściami z życia, bo jest krótkie, co mnie kurwa obchodzą ludzie wokół, nie będę ich zabijał, bo przecież, to bez sensu, ale seks, wódka, filmy video i gry, to przecież przyjemności, które krzywdy nie czynią nikomu.

A może to nie jest poezja, tylko znaczy właśnie tyle, co widzę, że naprawdę KAŻDEGO DNIA, że naprawdę, tak rzeczywiście w nim ŻYJE. I w tym spojrzeniu widzę, że ja nie odczuwam tych rzeczy, że ja nie wiem, co one znaczą i nie wiem nawet gdzie szukać odpowiedzi. I zaczynam się czuć niewygodnie, bo już wiem, że zjadanie tego ciasta, znaczy coś więcej, niż ja rozumiem, niż ja wiem. I rozglądam się wokoło, czy inni też tak mają czy też tak myślą.

Jest jeszcze trzecia droga, która w zasadzie chyba jest tą samą, co pierwsza. Może część tych rzeczy trzeba rozumieć dosłownie, a część tych rzeczy to poezja. No, ale kto może być tutaj sędzią? Jeżeli zacznę przebierać w kościołach i doktrynach, to tak naprawdę wybieram ja, szukam czegoś, co pasuje do moich przekonań, co jestem w stanie zaakceptować rozumem. Czyli znowu sam "jakoś tam sobie rozumiem" i wraca myśl o przenośniach, paralelach i psychologii.



MATRIX HAS YOU


W takim momencie pojawia się jakiś Morfeusz, który występuje w roli apostoła. Przychodzi i mówi: „Spójrz, Matrix Cię więzi, całe Twoje wypracowane życie jest ułudą, w każdej chwili może się skończyć, możesz w jednej chwili z Księcia stać się Żebrakiem, bo taki się zdarzy przypadek. Matrix się posługuje rachunkiem prawdopodobieństwa i niektóre dziwne rzeczy się zdarzają, ale większość przypadków, mieści się w środku krzywej Gaussa. Możesz jak mróweczka sobie chodzić przez 20, 30 lat i nie będziesz szedł coraz wyżej, nie będziesz coraz lepszy. To twoje „Jestem dobry” to lipa. Jaki ty jesteś dobry, jeżeli zostawiasz swoich przyjaciół w biedzie samych i czekasz aż zadzwonią i coś powiedzą, dlaczego z Twoimi przyjaciółmi nie rozmawia się o różnych rzeczach, z jednymi o pieniądzach z innymi o ich domu, a ze wszystkimi o Bogu?”

Dla mnie jednym ze strasznych momentów wystawiających na próbę moją moralność, było spotkanie z pewnym człowiekiem. Spotkałem go, już dość dawno temu, przed katechezami na Długiej, wychodząc z przejścia podziemnego przy hotelu Marriot, człowiek, ten leżał na betonowej podstawie reklamy i spał, albo właśnie umierał. Był w strasznym stanie, wyglądał obrzydliwie, może był pijany, może pod wpływem narkotyków, brudny, śmierdzący, ohydny. I stałem nad nim z jedzeniem w ręku. Byłem sam z Kaśką, mieliśmy samochód, ale nic nie mogłem zrobić. Stałem tylko i patrzyłem na niego, i nie mogłem się ruszyć. W końcu poszedłem do samochodu i pojechaliśmy do domu. Od tamtej pory myślę o nim bardzo często, myślę, że potraktowałem go gorzej niż psa, a on był człowiekiem, normalnym człowiekiem, jego życie jest tyle samo warte, co życie Jacka Kaczmarskiego czy dzieci z domu dziecka, im pomogłem, bo wystarczyło wysłać SMS-a, a jemu nie, a jemu nie. Pomyślałem: "Czy to jest w ogóle możliwe, żebym kiedyś miał siłę mu pomóc?". Już pięć lat minęło od czytania "Kazania na górze", a ja zrobiłem lewie parę małych kroczków, a teraz już tak się bardzo nie staram, bo mam wygodniejsze życie, trochę pieniędzy, dziecko, żonę, dużo obowiązków. I znowu rozgrywam tę walkę: albo to są przenośnie i to mnie doprowadza do ateizmu, albo to jest naprawdę i nie zrozumiem tego, jeżeli Morfeuszowi nie uwierzę.

Z tym, co mówi Morfeusz nie ma specjalnie dyskusji. On powiada: "Jest tak jak mówię, nie mam dowodów, aby cię przekonać, bo Matrix działa bezpośrednio na twoje zmysły i ośrodki wrażeniowe w mózgu, jedyną możliwością, żebyś się przekonać, że mam rację jest połknięcie niebieskiej pastylki, czerwona spowoduje, że o wszystkim zapomnisz i będziesz żył tak jak kiedyś". To jest moment kulminacyjny, w którym widzę kilka ważnych aspektów:
Neo jest wolny.Morfeusz tak naprawdę mógłby mu pokazać swoją potęgę, mógłby polecieć do góry, pochodzić po suficie itp. Czy wtedy wybór Neo byłby wolny? Czy gdyby Bóg, wszechmogący byt, byt pierwotny, o niebo od Ciebie potężniejszy, objawiłby Ci się, walnął piorunem, uniósł do góry księdza, czy spowodowałby, że katechista by świecił, to czy mógłbyś wtedy powiedzieć "Nie"? Miałbyś wolny wybór? I ta właśnie powściągliwość Boga w dawaniu zewnętrznych znaków jest gwarantem wolności wyboru, a także potencjalną przeszkodą dla umysłu, bo nie ma dowodów, bo trzeba zaufać świadectwu Morfeusza, bo wyrwanie się z Matrixa jest wewnętrznym przeżyciem, o którym nie można opowiedzieć.

Morfeusz nie mówi, że nie będzie dalej próbował. Dlatego nie identyfikuję, wyciągnięcia dwóch pastylek z pytaniem na konwiwencji. Myślę, że tę odpowiedź daje się każdego dnia. Są takie momenty kulminacyjne, w których Bóg stawia Morfeusza i powiada: „Wybieraj”. Jeżeli wybierzesz czerwoną, to znowu jesteś zdany na siebie. I potem codziennym życiem dajesz odpowiedź, każda godzina, dzień spędzona na ciułaniu grosików, na budowaniu swojego szacunku na pralce, lodówce, ładnych kafelkach, pozycji społecznej jest odpowiedzią. I na pewno Morfeusz jeszcze przyjdzie, bo Bóg tak łatwo nie rezygnuje. Chyba, że miłość Boga to tylko przenośnia i wtedy znowu się zaczyna psychologia. A jeżeli to, co mówi Morfeusz to prawda i jest Bóg i to taki jak w Biblii, to nie ma, na co czekać, nie ma, po co czekać, czekanie jest odpowiedzią „Nie, pożyję jeszcze w Matrixie, tu jest ciepło, wygodnie i jest jedzenie”.

Morfeusz nie mówi Neo jak wygląda życie poza Matrixem. Zdawkowo tylko wspomina, co się dzieje na Ziemi, że jest zniszczona. Nie opowiada o tym jak żyją ludzie, co robią, czym się żywią i ilu ich jest. Nie mówi, że będzie łatwo, albo trudno, bo tego nie wie. Może tylko opowiedzieć Neo o swoich odczuciach i przeżyciach, ale nie wie jak to będzie dla Neo. Szczegółowe referowanie życia poza Matrixem nie ma sensu. Jeżeli Neo chce się wyrwać, to nie ma znaczenia jak jest po drugiej stronie i jaka jest droga, bo to jest droga do Prawdy, a jeżeli nie chce się wyrwać, to, po co mu snuć bajki





Wydaje się, że Neo jest postawiony w konkretnej czarno-białej sytuacji. I tak w zasadzie jest, chociaż przy braku zewnętrznych znaków i pewnej dozie sceptycyzmu Neo może powiedzieć: „Słuchaj stary zwijaj ten cyrk, ja wychodzę i w dupie mam Twoje pastylki, nie biorę żadnej”. Tyle, że to jest prawie równoznaczne z wzięciem czerwonej, bo i tak wracasz do Matrixa, i jedyne, co Ci zostaje to wspomnienie tego spotkania, nadzieja na następne. Twoją decyzję weryfikuje teraz życie. Czy szukasz wyjścia, czy zanurzasz się znowu w złudnym dostatku swojego życia i mocnym postanowieniu: „Jestem dobry”.




FOLLOW THE WHITE RABBIT



Jeżeli weźmiesz niebieską, to wtedy zaczyna się przygoda, budzisz się w strasznym, okrutnym, brzydkim i niewygodnym świecie. Nagle nie masz garnituru, tylko powyciągany sweter, nie masz pracy i pieniędzy, nie ma steków z ziemniakami tylko syfowa biała papka. Dookoła są ludzie cokolwiek dziwni i wcale nie takich, jakich miałeś wokół siebie przed przejściem. Jednakże w zamian za darmo otrzymujesz pewną władzę nad Matrixem. Uczysz się, jakie można w nim robić cuda, Morfeusz pokazuje Ci, że to, co po ludzku jest niemożliwe, to, jeżeli tylko zechcesz w Matrixie może się wydarzyć. Pod warunkiem, że najpierw poćwiczysz w samotności, a potem znowu do niego wejdziesz, wejdziesz już silniejszy, wejdziesz uzbrojony doświadczeniami pochodzącymi z przeżyć poza Matrixem.

Pozostając w Matrixie nigdy nie mógłbyś się tego nauczyć, rozumowo te rzeczy są niemożliwe, niewykonalne. Nie można latać i w ciągu dwóch dni zostać karateką. Nie można być „do końca” miłosiernym, nie można w ogóle nie sądzić, w ogóle nie nienawidzić, nie można przecież wszystkich kochać, nie można zaufać tylko Bogu, bo przecież trzeba jeść, pić, mieszkać, a w związku z tym trzeba mieć pracę, a w związku z tym trzeba o nią zabiegać. Wyjście z Matrixa, pokazuje Ci inną perspektywę: widzisz, że Matrix to tylko lipa i można nią sterować, można robić rzeczy niemożliwe, ale nie tak od razu, przecież nie tak od razu, trzeba poznać Tajemnicę, trzeba zmienić swój umysł. Tak jak Neo uczy się skakać przez budynek i Morfeusz tłumaczy mu, że to nie jest kwestia wiedzy, że Matrix, to Matrtix. Jest coś jeszcze. Jakaś Tajemnica.

I dla mnie tu o to chodzi, żeby tę Tajemnicę odkryć, to trzeba podążać za Jezusem. Trzeba to, co on przejść. Trzeba, jak Neo, uznać swoją ułudę, odrzucić fałszywe przekonania, przejść do brudnego, niewygodnego świata, zobaczyć Matrix z zewnątrz i na na końcu poznać Tajemnicę. I nie ma drogi na skróty, nie ma skrótów. Ta tajemnica, to dla mnie to, o co chodzi w Eucharystii, dlaczego to nie jest tylko ciasto, co to jest Duch Święty, jak on działa, czy istnieją cuda i jak je robić. Jak spotkać i zobaczyć Chrystusa? To jest droga, nie w sensie Droga Neokatechumenalna, ale droga, aby Chrystus był we mnie, aby żył we mnie, abym idąc ulicą mógł do zobaczyć, normalnie zobaczyć i powiedzieć „Witaj, Jezu”. Można to robić na pewno na różne sposoby, ale nie ma skrótu. Na tej drodze nie można ominąć: uznania się za gówno tego świata, odrzucenia, samotności, biczowania i ukrzyżowania. Nie można, bo trzeba podążać za Jezusem, a to jest od wieków jego ścieżka. Ta sama droga.

Po przejściu tej drogi pojawią się Znaki. Znaki, które są dowodem Tajemnicy. Neo już nie potrzebuje, aby mu Thank mówił co się dzieje w Matrixie, bo sam to widzi. Końcowa scena, ostatnia walka z Agentem Smithem. Neo potrafi przewidzieć jego ciosy, biją się jak równy z równym. I tak samo tutaj, po zrozumieniu tajemnicy pojawiają się Znaki i tym znakiem jest, to że mogę dokonać niemożliwego, że mogę być człowiekiem z „Kazania na górze”, nie Jezus, tylko JA. JA dzięki Jezusowi, bo on żyje w mnie. Mogę kochać wszystkich, nie muszę ich lubić, nie muszę ich znać, ale ich kocham bezgranicznie. Ja tak rozumiem, ten znak wspólnoty, rozumiem, że nie będę musiał nawet poznawać tych ludzi z 15a, nie będę ich się nawet starał polubić, ale Jezus sprawi poprzez swego Ducha, że będę ich kochał bezgranicznie. Nie będę z nimi chodził do kina, nie będę z nimi spędzał wolnego czasu, nie będę z nimi dyskutował o sporcie, mogę nawet ich nie znać dobrze, a będę ich kochał. Jeżeli zaś dotrę do końca tej drogi, ale do samego końca, kiedy Tajemnica stanie się dla mnie jasna, kiedy zobaczę Matrix w jego czystej postaci, to będę mógł kochać wszystkich, wszystkich, nie tylko braci chrześcijan, nie tylko swoją wspólnotę, ale wszystkich ludzi na Ziemi, i kiedy zobaczę śmierdzącego, brudnego człowieka leżącego na ulicy, to podbiegnę do niego jakby to była Beata albo Aneta albo Kinga albo Tomek albo Bartek albo Radek i już nie będzie wyjątków. I w codziennej walce z Księciem tego świata będę stawał jak równy z równym.



EPILOG


Tak jak już wspominałem wcześniej nie widzę w tej walce więcej niż dwóch wyjść. Widzę tylko dwa, bo trzecie jest w rzeczywistości tym samym co pierwsze.

Może te wszystkie słowa w Biblii, są tylko przenośniami, może przykazania to są ideały, których nie można na tym świecie spełnić. Może siedzimy w jaskini i nie możemy zobaczyć, doświadczyć, dotknąć prawdziwych rzeczy, widzimy tylko ich cienie. Może Jezus jest tu obecny tylko przenośni, a jego nauka, to jeden z doskonalszych systemów filozoficzno-społecznych. Może miłość, to chemia mózgu, to endomorfina wydzielana przez przysadkę mózgową. Może jedność buduje się poprzez świadomą decyzję, że samemu jest trudniej żyć. Może to jest oczywiste, że brak spowiedzi wywołuje u ludzi napięcie psychiczne, co w efekcie doprowadza do nerwic, więc zdrowiej być katolikiem. Może zawsze kiedy się ludzie często spotykają, to zaczynają się lubić i zapraszać się do domów. Jeżeli tak jest, to Bóg jest ideą, a nie osobą, jest projekcją naszych pragnień, naszych marzeń i naszych tęsknot. Jezus jest jego bliższą, nam formą, która powstała dlatego, że trudno się zidentyfikować z Bogiem, którego nikt nie widział. Zmartwychwstanie Jezusa, jest zbiorowym wyrazem naszego strachu przed śmiercią. Jeżeli tak jest, to Kościół proponuje nam doskonałą, bo zakamuflowaną zbiorową terapię.

Może jednak, te wszystkie słowa w Biblii są prawdziwe, w dosłownym sensie. Może Jezus naprawdę jest Bogiem, umarł i Zmartwychwstał i jest wszędzie tam gdzie się gromadzą w Jego imię. Może naprawdę powiedział Piotrowi: „Na tobie zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą”. I można go spotkać, poznać i powiedzieć mu „Cześć”, jeżeli się nauczy go dostrzegać. I można zrobić coś o wiele większego, można go przyjąć do siebie, można się przyoblec w Jego Ciało, można otrzymać Jego Ducha, przyjmując Eucharystię i doświadczając Tajemnicy. I wtedy można robić rzeczy niemożliwe, można kochać, jednać się ze wszystkimi, można we wszystkim zawierzać Bogu. Tajemnicy nie można opowiedzieć, można jej tylko doświadczyć, doświadczyć Jezusa, modlić się jak On długo i głośno, długo i głośno, razem z Nim zostać ubiczowanym, umrzeć na krzyżu razem z Nim, i czekać, a on podejdzie i dotknie oczu i powie: „Zobacz, to wszystko ułuda, Matrix tak wygląda naprawdę. Daję Ci mojego Ducha, z którym dokonasz niemożliwego”. Jeżeli tak jest, to nie ma kompromisu, to znaczy, że trzeba się wyrzec pieniędzy i władzy olać ten świat całkowicie i podążać jego drogą od Galilei do Jerozolimy, od zabawy do ukrzyżowania, od narodzenia do śmierci. To jedyna droga, nie ma innej, krótszej, albo łatwiejszej, albo radośniejszej. Boże, jeżeli tej Tajemnicy nie ma, to ja już tu długo nie zostanę !

A trzecie wyjście, to powiedzieć, jak Grecy do świętego Pawła: „Dziwne rzeczy mówisz, posłuchamy Cię jutro”. Traktowanie Biblii „po swojemu”, tu mi coś pasuje, a tu nie. Ta doktryna jest słuszna, a ta nie. Ten Kościół jest lepszy, a ten gorszy. W tamtym lepiej śpiewają, a w tym gorzej. Chodzę do tego kościoła, w którym ładnie śpiewają i ksiądz wygłasza, poprawne retoryczne, zrozumiałe, wesołe i pouczające kazania, jest chór gospel i nikt mi się nie narzuca z poglądami, gdzie wszystko mogę zrozumieć. Tylko, że to niczym się nie różni od wyjścia pierwszego, bo i tak to ja jestem i sędzią i przewodnikiem dla siebie.



Marcin Bednarski (Warszawa 15 XII 2003)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
obywatel a system represji swiadek
Ewangelizacja za barem (świadectwo), ŚWIADECTWA
Błogosławieni smutni, CIEKAWOSTKI,SWIADECTWA ####################
Joga doprowadziła mnie do przedsionka piekła (świadectwo), ►CZYTELNIA
ŚWIADECTWA O ŻYCIU I POSŁUDZE KS.J.POPIEŁUSZKI
Świadectwo zdrowia dla zwierząt poddanych ubojowi z konieczności
matrix, 5d , 2002 2010
KRÓTKIE ŚWIADECTWA O GODNYM PRZYJMOWANIU KOMUNII ŚWIĘTEJ
proj ch e a świadectwo en
certyfikat mieszkanie 2 świadectwo szkoleniowe lokal mieszkalny
Mam dwadzieścia lat, świadectwa
w sidlach szatana, CIEKAWOSTKI,SWIADECTWA ####################
Cud na Syberii, Świadectwa Wiary
Jakie korzyści?je sporządzenie świadectwa charakterystyki energetycznej
NAOCZNE ŚWIADECTWO MĘCZEŃSTWA TRZECH KATOLIKÓW ZAMORDOWANYCH ZA WIARĘ W MAALULI
swiadectwo2010 piotrek
ŚWIADECTWA (MIŁOSIERDZIE BOŻE) CZĘŚĆ 2
Świadectwo dopuszczenia

więcej podobnych podstron