„Patrzymy im na ręce” Fakty i Mity Nr 3 / 2013
Manipulanci
Czy zastanawialiście się nad tym, jak media i politycy pracują nad
społeczeństwem, aby robiło nie to, co jest dla niego najlepsze, ale to,
czego oni sobie od niego życzą? Jeśli nie myśleliście o tym, to możliwe,
że już zostaliście przez manipulantów „zagospodarowani"...
W internecie - nie tylko polskojęzycznym - furorę robi tekst na temat manipulacji
społeczeństwem przez media. To krótkie opracowanie jest (ponoć) wyciągiem z prac
i wypowiedzi Noama Chomsky'ego, genialnego amerykańskiego uczonego i działacza
społecznego. Chomsky jest lingwistą, a jego wynalazki przyczyniły się do rozwoju tak
różnych dziedzin jak psychologia i informatyka. Od ponad 50 lat ostro krytykuje kapitalizm
i amerykańską politykę imperialną. Jest on też jednym z najczęściej na świecie cytowanych
uczonych z USA.
Tekst, o którym mowa - „10 sposobów oszukiwania społeczeństwa przez media" - jest
interesujący sam w sobie, niezależnie od tego, ile tak naprawdę jest w nim przemyśleń
pochodzących od samego Chomsky'ego. Mimo że ten artykuł lubią najwyraźniej także
zwolennicy teorii spiskowych, to w samych technikach politycznej manipulacji i w ich
stosowaniu nie ma nic tajemniczego ani spiskowego. To proste, oparte na zdobyczach
wiedzy, sposoby kontrolowania ludzi.
Zdezorientowani
Jednym z głównych sposobów panowania nad masami za pomocą środków masowego
przekazu jest odwracanie uwagi od spraw istotnych i koncentrowanie na kwestiach
drugorzędnych lub nieistotnych. Tego rodzaju metodą mogą być na przykład igrzyska, środek
stosowany już w starożytności. Wielu ludzi jest tak pochłoniętych zabawami sportowymi,
które przecież na ogół nie mają żadnego związku z realnym życiem, że nie znajdują już czasu
na zajęcie się rzeczywiście istotnymi sprawami. Tego rodzaju manipulację widać było
i w Polsce przed rozgrywkami Euro 2012. Cały naród miał - rad nierad - miał według
jednobrzmiącej opinii mediów i polityków odwrócić się od realnego życia i zająć piłkarską
zabawą. Jest to niewątpliwie wygodne dla wszystkich sprawujących władzę.
Cudownym wynalazkiem polityki jest również stwarzanie sztucznych problemów po to,
aby następnie „uratować" społeczeństwo przed wydumanym zagrożeniem. Klasycznym
i mistrzowskim chwytem z tego gatunku było podpalenie Reichstagu przez hitlerowców.
Winę zwalono na komunistów, a potem zaproponowano rozwiązanie, które miało uratować
kraj przed rzekomym zamachem stanu. Przekazano kanclerzowi Adolfowi Hitlerowi
nadzwyczajne pełnomocnictwa (de facto - dyktatorską władzę), których już nigdy
nie oddal. I tak „wdzięczny naród"
sam sobie odebrał demokrację.
Tego rodzaju strategia jest stosowana bardzo szeroko. Przypomnijmy na przykład,
jak w Polsce uzasadnia się na ogół potrzebę przyjęcia katolicyzmu przed tysiącem lat,
czyli siłowego wykorzenienia dawnych wierzeń, kultury, a nawet do pewnego stopnia
ojczystego języka (wypartego częściowo przez łacinę). Otóż mówi się nam, że gdybyśmy
nie zostali zmuszeni do katolicyzmu, to zostalibyśmy zamordowani przez Niemców,
czyli poddanych Kościoła. Mówią to na ogół... katolicy. Innymi słowy, dają nam tego rodzaju
przekaz: „Musieliście przyjąć naszą religię. Gdybyście tego nie zrobili, musielibyśmy Was
wymordować. Ale dzięki temu, że zgodziliście się ochrzcić, mogliśmy was uratować".
To jest „polityka kreowania problemu celem uratowania przed nim" w całej swojej perfidnej
okazałości.
Stopniowanie i odwlekanie
Sprawny polityk wie, że społeczeństwa nic można bezkarnie z dnia na dzień obrabować.
Każdy, kto spróbuje tego dokonać, może się spotkać z gwałtownym sprzeciwem, buntem
i protestami. A to jest groźne dla każdej władzy. Tak więc gwałtowne i niemożliwe
normalnie do przyjęcia zmiany wprowadza się metodą drobnych kroczków.
Tak w Polsce wdrażano klerykalizację. Nikt nigdy nie powiedział, że celem działań prawicy
i episkopatu jest totalna katolicyzacja kraju. To wywołałoby protesty. Zatem klerykalizowano
krok po kroku. Zaczęto od katechezy w szkole i jednocześnie wieszano wszędzie krzyże,
następnie - mimo już gwałtownych protestów - zdelegalizowano aborcję. Potem była przerwa
na rządy SLD. Kolejne prawicowe ekipy nadal realizowały kościelny projekt, a doszliśmy
do czasów, gdy chce się zdelegalizować in vitro, wprowadzić religię na maturze i zakazać
aborcji nawet zdeformowanych płodów. Kolejnym krokiem byłaby pewnie likwidacja
rozwodów i egzorcysta w każdym zakładzie psychiatrycznym.
Podobny proces jest związany z polskim oszustwem emerytalnym. Reforma z 1998 r.
miała doprowadzić do znaczącego zmniejszenia emerytur, ale... nie od razu. Cały system
rozciągnięto na dziesięciolecia, a ludzi łudzono emeryturami pod palmami. Wreszcie przed
rokiem podwyższono wiek emerytalny, aby... uratować nas (zwłaszcza kobiety) przed
skutkami reformy z 1998 r. I zrobili to ci sami ludzie, którzy przeprowadzili pierwszą
reformę, czyli m.in. Tusk i spółka.
Jazda na emocjach
Polityka rozumiana jako m.in. konflikt różnych racji powinna być racjonalna, a jej osią
miałyby się stać możliwe do zweryfikowania argumenty. Tymczasem manipulacja w życiu
społecznym prowadzi do zaszczepiania lęków, pragnień, niepokojów i impulsów.
Język polityki jest często skrajnie emocjonalny. Ostatecznie często wygrywa ten, kto
bardziej przestraszy lub silniej oczaruje wyborców. Jest to szczególnie powszechne w epoce
tzw. demokracji telewizyjnej, gdzie debata polega na PR-owskich popisach największych
graczy transmitowanych w popularnych talk-show i programach informacyjnych. Treści te
przekazują także płatne filmy reklamowe i wielkie plakaty przedstawiające odrealnione
postaci oraz chwytające za serce hasła.
W Polsce manipulacja emocjami sięgnęła w ostatnich latach apogeum. Cała strategia PiS
ze smoleńskimi oszustwami i spiskami jest przekazem odwołującym się wyłącznie do lęków
i podejrzeń. Nic ma tam już żadnych argumentów, liczą się tylko wyzwiska i insynuacje.
Podobna strategia jest stosowana także przez drugą stronę politycznego konfliktu - też
prawicową. Kto słuchał posła Stefana Niesiołowskiego, ten wie, na czym polega brutalna
manipulacja obelżywym językiem i zdaniami, które nie mają większego sensu. Oto przykład
z ostatnich dni. Niesiołowski, mówiąc o Tomaszu Terlikowskim, sugeruje, że „ten człowiek
wyrządził Kościołowi większe szkody niż »Fakty i Mity«, bo nikt tego nie czyta". To zdanie
nie niesie ze sobą żadnej innej treści niż emocjonalna. Pierwotnie chodziło o to, aby pokazać
Terlikowskiego jako człowieka, który zadał Kościołowi wielkie straty. W tym celu redaktor
„Frondy" został porównany do naszego tygodnika. W połowie zdania Niesiołowski
prawdopodobnie zdał sobie sprawę, że niechcący reklamuje „FiM", więc nagle powiedział
coś, co miało nas zdeprecjonować („nikt tego nie czyta"). Ale w rezultacie zdeprecjonowało
całe to porównanie, a zwłaszcza jego autora, który po prostu mówi w sposób pozbawiony
sensu. Bo wyszło na to, że Terlikowski jest jeszcze groźniejszy od tych, którzy... nie są wcale
tacy groźni. Doprawdy?
Wmówione poczucie winy
Jedną z największych manipulacji, którą Polacy znają zapewne lepiej niż inne społeczeństwa, jest sztuczka polegająca na oderwaniu losów indywidualnych od danej
sytuacji społecznej. Innymi słowy, ludziom wmawia się, że ich los w całości zależy
wyłącznie od nich samych i to oni ponoszą całą winę za wszelkie swoje niepowodzenia
i niezadowalający poziom życia. Najlepszym przykładem są historie absolwentów, którzy nie
mogą znaleźć pracy, bo rzekomo skończyli niewłaściwe studia. To wyjątkowo wyrafinowane
kłamstwo, ponieważ zawiera ono pewne cechy prawdopodobieństwa. Jednak
w rzeczywistości nasz indywidualny los jest zdeterminowany przez tysiące czynników,
na które mamy znikomy wpływ. Twierdzić, że nasz los jest wyłącznie w naszych rękach,
to tak jakby sugerować, że dziecko z brytyjskiej klasy wyższej, któremu rodzice opłacili
elitarne liceum w Eton i studia na Oksfordzie, a potem zapewnili karierę przez sieć koneksji
i wsparcie rodziny oraz przyjaciół, ma takie same szanse życiowe jak dziewczynka
z plemienia niepiśmiennych somalijskich pasterzy, która nigdy nie widziała czynnej szkoły,
nauczyciela, a nawet wody płynącej z kranu.
Zapytacie jednak, do czego służy politykom i mediom ten mechanizm wzbudzania
poczucia winy? To wspaniały, niezastąpiony środek rozbrajania potencjalnego buntu
społecznego. Ludzie mający poczucie winy nic mają się przeciw czemu buntować.
Wmówiono im, że żyją w najwspanialszym z możliwych systemów (właściwie w jedynym
z możliwych) i zwyczajnie nie potrafią skorzystać równie dobrze jak inni z dostępnej
powszechnie szansy. Takie historie opowiadano m.in. mieszkańcom PGR-ów, którzy
rzekomo sami są sobie winni, bo się nie skrzyknęli, nie zebrali pieniędzy i nie wykupili
prywatyzowanych gospodarstw. Przegapili szansę i przez własne gapiostwo cienko przędą.
Sądzę, że to oszustwo jest na tyle silnie rozpowszechnione i uwewnętrznione, że spora część
czytających powyższe zdania obrusza się na to, co przed chwilą napisałem. Bo czyż nasz los
nic leży w naszych rękach? No właśnie...
Obwinianie grup, którym się gorzej wiedzie, zapewnia grupom uprzywilejowanym
spokojne dalsze korzystanie ze swojej sytuacji, i to w taki sposób, że wierzą one,
iż wszystko to, co najlepsze, faktycznie im się należy. Ponadto rozgrzeszają one państwo
z wszelkich zaniechań polityki bardziej sprawiedliwej społecznie. A ponieważ państwo
należy de facto do grup uprzywilejowanych, w ten sposób one same się rozgrzeszają.
Pamiętam, że gdy przed dekadą panowało rekordowe bezrobocie (ponad 20 proc.),
tzw. eksperci nie mieli zbyt wielu mądrych pomysłów na rozwiązanie problemu.
Radzili przeprowadzkę do Warszawy, bo tam było więcej miejsc pracy niż gdzie indziej...
Innymi słowy, winny nigdy nie był wadliwy system, ale ludzie w trudnej sytuacji - bo ponoć
nie chciało im się przenieść do Warszawy. Jak wyglądałaby Warszawa i jej rynek pracy
po hipotetycznym przeniesieniu się tam ówczesnych 3,5 mln bezrobotnych i ich rodzin?
„Eksperci" woleli ten fundamentalny wątek przemilczeć, a usłużne wobec systemu media
nigdy nie były w tej kwestii zbyt dociekliwe. Dlaczego? Zarówno redaktorzy, właściciele
mediów, klasa polityczna, jak i na przykład owi „eksperci" należą do tej samej grupy
społecznej, która na obecnej sytuacji korzysta. Nie jest więc zainteresowana poważnymi
zmianami ani reformami. Ona jest zajęta utrzymaniem status quo. Z tych samych powodów
tej grupie nie zależy na ogół na odrzuceniu klerykalizmu. On służy bowiem nie tylko
Kościołowi, ale także zakorzenieniu w społeczeństwie postaw konserwatywnych, które
sprzyjają utrzymaniu przywilejów obecnego establishmentu.
Problem z mediami i ich manipulacją polega także na tym, że jest ona wszechobecna.
Media, zwłaszcza telewizja, wdzierają się wszędzie i doprawdy trudno zapewnić sobie
minimum autonomii, które pozwoliłoby uratować zdrowy rozsądek i właściwy osąd.
Nie zmienia to faktu, że wielu milionom ludzi to się udaje, i to bez popadania w teorie
spiskowe i histerię.
MAREK KRAK