9468


„Patrzymy im na ręce” Fakty i Mity Nr 3 / 2013

Manipulanci

Czy zastanawialiście się nad tym, jak media i politycy pracują nad

społeczeństwem, aby robiło nie to, co jest dla niego najlepsze, ale to,

czego oni sobie od niego życzą? Jeśli nie myśleliście o tym, to możliwe,

że już zostaliście przez manipulantów „zagospodarowani"...

W internecie - nie tylko polskojęzycznym - furorę robi tekst na temat manipulacji

społeczeństwem przez media. To krótkie opracowanie jest (ponoć) wyciągiem z prac

i wypowiedzi Noama Chomsky'ego, genialnego amerykańskiego uczonego i działacza

społecznego. Chomsky jest lingwistą, a jego wynalazki przyczyniły się do rozwoju tak

różnych dziedzin jak psychologia i informatyka. Od ponad 50 lat ostro krytykuje kapitalizm

i amerykańską politykę imperialną. Jest on też jednym z najczęściej na świecie cytowanych

uczonych z USA.

Tekst, o którym mowa - „10 sposobów oszukiwania społeczeństwa przez media" - jest

interesujący sam w sobie, niezależnie od tego, ile tak naprawdę jest w nim przemyśleń

pochodzących od samego Chomsky'ego. Mimo że ten artykuł lubią najwyraźniej także

zwolennicy teorii spiskowych, to w samych technikach politycznej manipulacji i w ich

stosowaniu nie ma nic tajemniczego ani spiskowego. To proste, oparte na zdobyczach

wiedzy, sposoby kontrolowania ludzi.

Zdezorientowani

Jednym z głównych sposobów panowania nad masami za pomocą środków masowego

przekazu jest odwracanie uwagi od spraw istotnych i koncentrowanie na kwestiach

drugorzędnych lub nieistotnych. Tego rodzaju metodą mogą być na przykład igrzyska, środek

stosowany już w starożytności. Wielu ludzi jest tak pochłoniętych zabawami sportowymi,

które przecież na ogół nie mają żadnego związku z realnym życiem, że nie znajdują już czasu

na zajęcie się rzeczywiście istotnymi sprawami. Tego rodzaju manipulację widać było

i w Polsce przed rozgrywkami Euro 2012. Cały naród miał - rad nierad - miał według

jednobrzmiącej opinii mediów i polityków odwrócić się od realnego życia i zająć piłkarską

zabawą. Jest to niewątpliwie wygodne dla wszystkich sprawujących władzę.

Cudownym wynalazkiem polityki jest również stwarzanie sztucznych problemów po to,

aby następnie „uratować" społeczeństwo przed wydumanym zagrożeniem. Klasycznym

i mistrzowskim chwytem z tego gatunku było podpalenie Reichstagu przez hitlerowców.

Winę zwalono na komunistów, a potem zaproponowano rozwiązanie, które miało uratować

kraj przed rzekomym zamachem stanu. Przekazano kanclerzowi Adolfowi Hitlerowi

nadzwyczajne pełnomocnictwa (de facto - dyktatorską władzę), których już nigdy

nie oddal. I tak „wdzięczny naród"
sam sobie odebrał demokrację.

Tego rodzaju strategia jest stosowana bardzo szeroko. Przypomnijmy na przykład,

jak w Polsce uzasadnia się na ogół potrzebę przyjęcia katolicyzmu przed tysiącem lat,

czyli siłowego wykorzenienia dawnych wierzeń, kultury, a nawet do pewnego stopnia

ojczystego języka (wypartego częściowo przez łacinę). Otóż mówi się nam, że gdybyśmy

nie zostali zmuszeni do katolicyzmu, to zostalibyśmy zamordowani przez Niemców,

czyli poddanych Kościoła. Mówią to na ogół... katolicy. Innymi słowy, dają nam tego rodzaju

przekaz: „Musieliście przyjąć naszą religię. Gdybyście tego nie zrobili, musielibyśmy Was

wymordować. Ale dzięki temu, że zgodziliście się ochrzcić, mogliśmy was uratować".

To jest „polityka kreowania problemu celem uratowania przed nim" w całej swojej perfidnej

okazałości.

Stopniowanie i odwlekanie

Sprawny polityk wie, że społeczeństwa nic można bezkarnie z dnia na dzień obrabować.

Każdy, kto spróbuje tego dokonać, może się spotkać z gwałtownym sprzeciwem, buntem

i protestami. A to jest groźne dla każdej władzy. Tak więc gwałtowne i niemożliwe

normalnie do przyjęcia zmiany wprowadza się metodą drobnych kroczków.

Tak w Polsce wdrażano klerykalizację. Nikt nigdy nie powiedział, że celem działań prawicy

i episkopatu jest totalna katolicyzacja kraju. To wywołałoby protesty. Zatem klerykalizowano

krok po kroku. Zaczęto od katechezy w szkole i jednocześnie wieszano wszędzie krzyże,

następnie - mimo już gwałtownych protestów - zdelegalizowano aborcję. Potem była przerwa

na rządy SLD. Kolejne prawicowe ekipy nadal realizowały kościelny projekt, a doszliśmy

do czasów, gdy chce się zdelegalizować in vitro, wprowadzić religię na maturze i zakazać

aborcji nawet zdeformowanych płodów. Kolejnym krokiem byłaby pewnie likwidacja

rozwodów i egzorcysta w każdym zakładzie psychiatrycznym.

Podobny proces jest związany z polskim oszustwem emerytalnym. Reforma z 1998 r.

miała doprowadzić do znaczącego zmniejszenia emerytur, ale... nie od razu. Cały system

rozciągnięto na dziesięciolecia, a ludzi łudzono emeryturami pod palmami. Wreszcie przed

rokiem podwyższono wiek emerytalny, aby... uratować nas (zwłaszcza kobiety) przed

skutkami reformy z 1998 r. I zrobili to ci sami ludzie, którzy przeprowadzili pierwszą

reformę, czyli m.in. Tusk i spółka.

Jazda na emocjach

Polityka rozumiana jako m.in. konflikt różnych racji powinna być racjonalna, a jej osią

miałyby się stać możliwe do zweryfikowania argumenty. Tymczasem manipulacja w życiu

społecznym prowadzi do zaszczepiania lęków, pragnień, niepokojów i impulsów.

Język polityki jest często skrajnie emocjonalny. Ostatecznie często wygrywa ten, kto

bardziej przestraszy lub silniej oczaruje wyborców. Jest to szczególnie powszechne w epoce

tzw. demokracji telewizyjnej, gdzie debata polega na PR-owskich popisach największych

graczy transmitowanych w popularnych talk-show i programach informacyjnych. Treści te

przekazują także płatne filmy reklamowe i wielkie plakaty przedstawiające odrealnione

postaci oraz chwytające za serce hasła.

W Polsce manipulacja emocjami sięgnęła w ostatnich latach apogeum. Cała strategia PiS

ze smoleńskimi oszustwami i spiskami jest przekazem odwołującym się wyłącznie do lęków

i podejrzeń. Nic ma tam już żadnych argumentów, liczą się tylko wyzwiska i insynuacje.

Podobna strategia jest stosowana także przez drugą stronę politycznego konfliktu - też

prawicową. Kto słuchał posła Stefana Niesiołowskiego, ten wie, na czym polega brutalna

manipulacja obelżywym językiem i zdaniami, które nie mają większego sensu. Oto przykład

z ostatnich dni. Niesiołowski, mówiąc o Tomaszu Terlikowskim, sugeruje, że „ten człowiek

wyrządził Kościołowi większe szkody niż »Fakty i Mity«, bo nikt tego nie czyta". To zdanie

nie niesie ze sobą żadnej innej treści niż emocjonalna. Pierwotnie chodziło o to, aby pokazać

Terlikowskiego jako człowieka, który zadał Kościołowi wielkie straty. W tym celu redaktor

„Frondy" został porównany do naszego tygodnika. W połowie zdania Niesiołowski

prawdopodobnie zdał sobie sprawę, że niechcący reklamuje „FiM", więc nagle powiedział

coś, co miało nas zdeprecjonować („nikt tego nie czyta"). Ale w rezultacie zdeprecjonowało

całe to porównanie, a zwłaszcza jego autora, który po prostu mówi w sposób pozbawiony

sensu. Bo wyszło na to, że Terlikowski jest jeszcze groźniejszy od tych, którzy... nie są wcale

tacy groźni. Doprawdy?

Wmówione poczucie winy

Jedną z największych manipulacji, którą Polacy znają zapewne lepiej niż inne społeczeństwa, jest sztuczka polegająca na oderwaniu losów indywidualnych od danej

sytuacji społecznej. Innymi słowy, ludziom wmawia się, że ich los w całości zależy

wyłącznie od nich samych i to oni ponoszą całą winę za wszelkie swoje niepowodzenia

i niezadowalający poziom życia. Najlepszym przykładem są historie absolwentów, którzy nie

mogą znaleźć pracy, bo rzekomo skończyli niewłaściwe studia. To wyjątkowo wyrafinowane

kłamstwo, ponieważ zawiera ono pewne cechy prawdopodobieństwa. Jednak

w rzeczywistości nasz indywidualny los jest zdeterminowany przez tysiące czynników,

na które mamy znikomy wpływ. Twierdzić, że nasz los jest wyłącznie w naszych rękach,

to tak jakby sugerować, że dziecko z brytyjskiej klasy wyższej, któremu rodzice opłacili

elitarne liceum w Eton i studia na Oksfordzie, a potem zapewnili karierę przez sieć koneksji

i wsparcie rodziny oraz przyjaciół, ma takie same szanse życiowe jak dziewczynka

z plemienia niepiśmiennych somalijskich pasterzy, która nigdy nie widziała czynnej szkoły,

nauczyciela, a nawet wody płynącej z kranu.

Zapytacie jednak, do czego służy politykom i mediom ten mechanizm wzbudzania

poczucia winy? To wspaniały, niezastąpiony środek rozbrajania potencjalnego buntu

społecznego. Ludzie mający poczucie winy nic mają się przeciw czemu buntować.

Wmówiono im, że żyją w najwspanialszym z możliwych systemów (właściwie w jedynym

z możliwych) i zwyczajnie nie potrafią skorzystać równie dobrze jak inni z dostępnej

powszechnie szansy. Takie historie opowiadano m.in. mieszkańcom PGR-ów, którzy

rzekomo sami są sobie winni, bo się nie skrzyknęli, nie zebrali pieniędzy i nie wykupili

prywatyzowanych gospodarstw. Przegapili szansę i przez własne gapiostwo cienko przędą.

Sądzę, że to oszustwo jest na tyle silnie rozpowszechnione i uwewnętrznione, że spora część

czytających powyższe zdania obrusza się na to, co przed chwilą napisałem. Bo czyż nasz los

nic leży w naszych rękach? No właśnie...

Obwinianie grup, którym się gorzej wiedzie, zapewnia grupom uprzywilejowanym

spokojne dalsze korzystanie ze swojej sytuacji, i to w taki sposób, że wierzą one,

iż wszystko to, co najlepsze, faktycznie im się należy. Ponadto rozgrzeszają one państwo

z wszelkich zaniechań polityki bardziej sprawiedliwej społecznie. A ponieważ państwo

należy de facto do grup uprzywilejowanych, w ten sposób one same się rozgrzeszają.

Pamiętam, że gdy przed dekadą panowało rekordowe bezrobocie (ponad 20 proc.),

tzw. eksperci nie mieli zbyt wielu mądrych pomysłów na rozwiązanie problemu.

Radzili przeprowadzkę do Warszawy, bo tam było więcej miejsc pracy niż gdzie indziej...

Innymi słowy, winny nigdy nie był wadliwy system, ale ludzie w trudnej sytuacji - bo ponoć

nie chciało im się przenieść do Warszawy. Jak wyglądałaby Warszawa i jej rynek pracy

po hipotetycznym przeniesieniu się tam ówczesnych 3,5 mln bezrobotnych i ich rodzin?

„Eksperci" woleli ten fundamentalny wątek przemilczeć, a usłużne wobec systemu media

nigdy nie były w tej kwestii zbyt dociekliwe. Dlaczego? Zarówno redaktorzy, właściciele

mediów, klasa polityczna, jak i na przykład owi „eksperci" należą do tej samej grupy

społecznej, która na obecnej sytuacji korzysta. Nie jest więc zainteresowana poważnymi

zmianami ani reformami. Ona jest zajęta utrzymaniem status quo. Z tych samych powodów

tej grupie nie zależy na ogół na odrzuceniu klerykalizmu. On służy bowiem nie tylko

Kościołowi, ale także zakorzenieniu w społeczeństwie postaw konserwatywnych, które

sprzyjają utrzymaniu przywilejów obecnego establishmentu.

Problem z mediami i ich manipulacją polega także na tym, że jest ona wszechobecna.

Media, zwłaszcza telewizja, wdzierają się wszędzie i doprawdy trudno zapewnić sobie

minimum autonomii, które pozwoliłoby uratować zdrowy rozsądek i właściwy osąd.

Nie zmienia to faktu, że wielu milionom ludzi to się udaje, i to bez popadania w teorie

spiskowe i histerię.

MAREK KRAK



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
9468
9468
9468
9468
1 modul 4id 9468 Nieznany (2)
9468
9468
9468

więcej podobnych podstron