Psychologia giełdy. Czy chciwość jest dobra?
Dla inwestora giełda to nie tylko wyzwanie dla jego wiedzy ekonomicznej i strategii inwestycyjnych, ale także emocjonalny pojedynek z samym sobą. Jak okiełznać chciwość? Jak zaakceptować straty? Czy oddzielać emocje od decyzji inwestycyjnych? A może wcale nie warto?
Tomasz Zaleśkiewicz, Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej
W poprzednich odcinkach naszego cyklu edukacyjnego indywidualni inwestorzy uczyli się prześwietlać finanse spółek, podstawowe wskaźniki giełdowe, strategie inwestycyjne i poznawali swoje prawa.
Czas, aby zajrzeli do swoich głów, zastanowili się, jakie mają motywacje wejścia na giełdę, jakie emocje nimi rządzą, gdy kupują i sprzedają akcje, czy potrafią iść pod prąd i dlaczego "większość nigdy nie ma racji".
Jest przekonanie, że na giełdzie emocje są złym doradcą, że najlepiej kierować się racjonalną oceną, analizą fundamentalną i techniczną, bo wtedy sukces jest pewniejszy. Choć, jak mówił mi kiedyś zarządzający z londyńskiego City, co by nie zrobił racjonalnie w ciągu dnia, to i tak zawsze, kiedy kładzie się spać, jego ostatnią myślą jest: "czy miałem dzisiaj szczęście?".
Co o tym sądzi specjalista od psychologii giełdy?
Tomasz Prusek: Jakim bodźcem dla naszego mózgu są pieniądze?
Prof. Tomasz Zaleśkiewicz, Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej w Warszawie: Wszystkie doświadczenia neuroekonomii, która bada, co się dzieje w mózgu, gdy ludzie zajmują się pieniędzmi, pokazują, że człowiek reaguje na nie w zasadzie tak samo jak na wszystkie inne nagrody. Kiedy porówna się obraz mózgu z rezonansu magnetycznego w sytuacjach, kiedy człowiek zażywa narkotyk i kiedy spodziewa się zysku finansowego, te dwa obrazy są absolutnie nierozróżnialne. Reakcja mózgu jest taka sama - pobudzenie.
Jakie emocje pchają nas do inwestowania na giełdzie?
- Oczywiście najważniejszy jest motyw finansowy - chęć zarobienia pieniędzy. Ale nie tylko. Poza tym mamy motyw podejmowania ryzyka, odczuwania ekscytacji. W tym sensie rynek papierów wartościowych jest podobny do kasyna. Ludzie też idą tam, aby zarobić pieniądze, ale mimo to wiele badań pokazuje, że motywem większym niż zysk jest potrzeba sprawdzenie samego siebie, konkurowania z innymi.
Kiedy rośnie w nas skłonność do ryzyka?
- Ludzie najchętniej podejmują ryzyko finansowe wtedy, gdy widzą, że inni na rynku zarabiają pieniądze, czyli podczas hossy. Wtedy osłabia się potrzeba kontroli i zmienia się percepcja ryzyka. W mniejszym stopniu rynek kojarzony jest wówczas z niebezpieczeństwem, a bardziej z łatwością osiągnięcia zysku.
Na giełdzie jest maksyma "większość nigdy nie ma racji". Na czym polegają zachowania zbiorowe?
- Inwestorzy nie dlatego podejmują zbiorowe decyzje, że są one dla nich dobre, tylko dlatego, że widzą, jak to robią inni. Psychologia zachowań jednostki w grupie pokazuje, że w grupie czujemy się po prostu bezpieczniej. Zawsze jest bezpieczniej robić to, co robią inni, niż działać wbrew innym.
Czyli tzw. efekt stadny na giełdzie wynika z tego, że inwestorzy czują się wtedy bezpieczniej?
- Psychologowie w USA przeprowadzili badanie, w którym pewna niewielka grupa ludzi zaczynała biec ulicą. I okazało się, że inni dołączali się do nich, choć nie znali powodów, dla którego trwa bieg. Po pewnym czasie biegła ich cała masa. Mimo że nie mieli żadnych racjonalnych podstaw, aby to robić. Przyłączanie się do zachowań grupowych nie wymaga absolutnie żadnej przemyślanej oceny. To bazuje wyłącznie na emocjach i przekonaniu, że skoro inni coś robią, to bezpieczniej jest robić to co oni. Stąd też inwestorzy mają emocjonalne kłopoty, aby stosować tzw. strategie kontrariańskie, czyli wbrew obowiązującemu trendowi.
Jakie cechy psychologiczne musi mieć inwestor, który jest kontrarianiniem, który biegnie pod prąd?
- Po pierwsze, wysoki poziom asertywności, radzenia sobie z konformizmem. To człowiek, który nie tylko na rynku robi coś innego niż większość, ale również w innych sferach życia potrafi się zachować indywidualnie, niestandardowo. Przykładowo potrafi się ubrać zupełnie inaczej, niż wymagają tego przyjęte konwenanse.
Inwestorzy i zarządzający często chwalą się, że podejmują decyzje na zimno, że kierują się tylko analizą fundamentalną i techniczną. Czy jest możliwe oddzielenie emocji od decyzji inwestycyjnej?
- Stanowczo odpowiadam: nie. Jeżeli są tacy, którzy osiągają ponadstandardowe wyniki, to z całą pewnością nie wynika to z tego, że potrafią wyłączyć na pewien czas emocje, tym bardziej że badania psychologiczne pokazują, że całkowite wyłączenie emocji wcale nie pomaga w podejmowaniu trafnych decyzji. Ludzie, u których doszło do takich zaburzeń neurologicznych, wcale nie zarabiają więcej w grach ekonomicznych.
Ci, którzy nie reagują na emocje, tracą, bo absolutnie nie reagują na sytuacje, w których ponoszą straty.
Jeśli poszedłem w miejsce, gdzie mnie pobili, to za drugim razem mocno się zastanowię, zanim pójdę tam po raz drugi. Odcięcie od emocji powoduje, że nie ma takich refleksji, można łatwo popełnić ten sam błąd. Nie działa mechanizm ostrzegania emocjonalnego, a to bardzo niebezpieczne. Gdyby lęk nie był nam potrzebny, to pewnie ewolucja by go wyeliminowała. Skoro jest, to musi mieć cenną wartość adaptacyjną.
W jaki sposób inwestor giełdowy może sobie poprawić samopoczucie np. po stracie na akcjach?
- Obrona samooceny ma miejsce wtedy, gdy dzieje się coś złego, gdy widzi, że jego portfel zaczyna tracić. Nie chodzi tylko o stratę czysto finansową, ale zagrożeniem dla samooceny może być świadomość, że nie podjął dobrych decyzji. Wtedy tłumaczy sobie, że nie miał wiedzy, nie miał wystarczających kompetencji.
Specjaliści od inwestowania często mówią, że najgorsze, co może przytrafić się początkującemu inwestorowi, to zarobić na pierwszej inwestycji, bo nie będzie umiał doceniać ryzyka. Zgadza się pan?
- Tak. Większość ludzi wchodzi na rynek w okresie hossy, kiedy generalnie się zarabia. W ciągu kilku pierwszych dni wartość portfela może ostro skoczyć w górę. Dlaczego jest to niebezpieczne? Bo usypia czujność. Wydaje się, że handel na giełdzie jest bardzo prosty, że nie wymaga praktycznie żadnej wiedzy ani doświadczenia, że tylko się zarabia. Tak myślą nawet świetnie wykształceni lekarze, prawnicy, którzy w pewnym momencie zaczęli przygodę z giełdą. I potem nagle jakby wyłączają całą swoją inteligencję, przestają dywersyfikować portfel, zaczynają podwyższać oczekiwania co do tego, ile chcą zarobić. Gdy wchodzili na rynek, zakładali, żeby w ciągu roku mieć 20- proc. stopę zwrotu. Jednak skoro zarabianie jest takie banalnie proste, to czemu nie ustawić sobie poprzeczki na 100 proc.? Potem zderzają się brutalnie ze stratami.
Czy akceptowanie wysokich zysków jest trudne?
- Cechą, która może przeszkadzać, jest zbyt wysoka impulsywność, ale jeszcze bardziej przeszkadza całkowity brak planu w momencie wejścia na rynek. Na zasadzie spontanicznego "zobaczymy jak będzie". Jak wchodzę do supermarketu i nie mam planu, co kupić, to wychodzę z pełnym koszykiem często niepotrzebnych rzeczy. Jak w kasynie: gram, obstawiam, wygrywam i w pewnym momencie powinienem powiedzieć sobie stop, wymieniam żetony na pieniądze i wychodzę. Jednak mało jest takich, którzy potrafią to zrobić. Większość czuje, że ma dobrą passę i gra dalej. Po co wychodzić, skoro jak zarobiłem 2 tys. zł, to mogę i zarobić 5 tys. zł.
A jak ze stratą? Powinno się zaplanować taki jej poziom, przy którym mówimy: dość, i sprzedajemy?
- Zdecydowanie tak. O ile zdarza się, że inwestorzy tworzą sobie plan na scenariusz pozytywny, to zdecydowanie rzadziej robią to na negatywny. Kto zakłada, że może stracić? Dlatego straty zaskakują, pogłębiają się i dochodzą do takiej skali, że sprzedanie akcji wydaje się zupełnie nieracjonalne. Plan negatywny zależy od stopnia akceptacji ryzyka. Dla jednych to minus 10 proc., dla innych - 30 proc.
Mamy inwestora, który zainwestował w szczycie hossy, stracił 50-70 proc. Jak szybko jest w stanie wrócić na rynek i co w jego głowie musi się stać, aby zapomniał o laniu, które dostał na parkiecie?
- Znam inwestorów, którzy jak ponieśli spore straty, to przez kilka lat nie byli w stanie wrócić na rynek, takie było to dla nich duże przeżycie finansowe i emocjonalne. Ale dla większości charakterystyczne jest to, że dość łatwo zapominają. Jest udowodniony przez psychologów efekt, że przeceniamy nasze emocje, które związane są z przyszłymi wydarzeniami. Możemy kogoś zapytać, jak bardzo byłbyś smutny, gdyby ukradli ci samochód? I prognoza będzie silniejsza niż rzeczywista reakcja. Analogicznie wydaje nam się, że jak stracimy pieniądze, to już nic nie będzie tak samo. Tymczasem pamięć bardzo łagodzi takie negatywne stany i dobrze, bo pomaga w funkcjonowaniu, ale z drugiej strony przeszkadza w uczeniu się na błędach. Kiedy rynek znowu zaczyna iść w górę, zapominamy o negatywnych doświadczeniach. Cykl emocjonalny startuje od nowa.
Jakie mechanizmy obronne przed stresem i lękiem ma do dyspozycji inwestor giełdowy?
- Przykładem jest np. wypieranie z pamięci sytuacji, w których ponieśliśmy porażkę, albo racjonalizacja, czyli szukanie wyjaśnień, które pomogą usprawiedliwić się przed samym sobą, że podjęliśmy złe decyzje. Jeśli ktoś kupił jednostki funduszu i poniósł stratę, to racjonalizacja będzie polegać na tym, że ja nie będę obarczać siebie odpowiedzialnością, że źle wybrałem fundusz, ale pomyślę, co za idioci zarządzają tym funduszem. Początkowy żal po decyzji do siebie, ta silna negatywna emocja, zostaje zastąpiona przez złość, która jest skierowana na zewnątrz: na konkretnych ludzi albo cały rynek. Stąd opinie przegranych inwestorów, że to wielcy gracze mieszają, a my zrobiliśmy wszystko dobrze. Dzięki temu chronią poczucie własnej wartości.
Czy straty, których nie potrafimy sobie zracjonalizować, mogą prowadzić do stanów depresyjnych?
- Może to tak się skończyć. Sprzyja temu przekształcenie lęku w stan chroniczny. Ja już nie boję się, że stracę, tylko czuję się bezradnie, jest mi wszystko jedno, niech się dzieje co chce. To już stan depresji. Czasem wymaga pomocy terapeutycznej, jeśli inwestor sam nie potrafi sobie z tym poradzić. To trudne, bo przecież na giełdę wchodzą ludzie, którzy chcą pokazać, że robią coś niestandardowego. I nagle okazuje się, że ponieśli porażkę do tego stopnia, że nie są w stanie się z tego podnieść. Muszą się przyznać przed sobą.
Gordon Gekko w filmie "Wall Street" mówił, że "chciwość jest dobra". Miał rację?
- Warto popatrzeć, co się z nim później stało: został zatrzymany i posadzony za insider trading. Nie jest niczym złym zarabianie pieniędzy, ale chciwość to jest coś więcej. Pieniądze stają się celem samym w sobie, i to jest pułapka. Wiele badań w psychologii ekonomicznej pokazuje, że pieniądze kryją w sobie ogromne cechy symboliczne, emocjonalne, ludzie chcą je mieć, bo to jest symbol sukcesu i władzy. Jak mają pieniądze, to przestają dla nich mieć znaczenie relacje społeczne. Jak się im mówi, że inni ich źle oceniają, to nie robi to na nich żadnego wrażenia. Dlatego że mają poczucie, że za pieniądze i tak może sobie te relacje kupić. To patologia, która może przerodzić się w wielką traumę. Wielu z tych, którzy dorobili się fortun, np. dzięki wygranej w totolotka, wcale nie są szczęśliwi. Chciwość nie jest dobra, bo pieniądze szczęścia nie dają.
Jakich rad udzieliłby pan inwestorowi, który chce postawić pierwsze kroki na giełdzie?
- Po pierwsze, warto trochę potrenować na sucho, zanim wejdzie się z prawdziwymi pieniędzmi na rynek. Wiem, że to nie to samo, ale jeśli ktoś się szkoli na pilota boeinga, to nie jest tak, że zaraz siada za sterami i leci. Najpierw siedzi w symulatorze. Jak się rozbijesz w symulatorze, to nie giniesz, ale poznajesz ryzyko.
Po drugie, trzeba koniecznie mieć plan. Trzeba wiedzieć, co robić, gdy się zarabia, i co robić, gdy się traci. I tego planu powinno się trzymać. Odstępstwo, pokusa, aby odejść od planu, bo na horyzoncie jest złoty interes, może kosztować majątek. Oczywiście plan warto rozsądnie modyfikować, bo z każdym dniem nabieramy doświadczenia, zmienia się otoczenie rynku, dochodzą nowe informacje. Warto też prowadzić dziennik, zapisywać sobie, jakie i dlaczego podjąłem decyzje, bo pamięć ludzka, niestety, jest zawodna.