W oczekiwaniu na pełnię
I
Zapach kawy ustępuje miejsca intensywnej woni ziemi po deszczu. Słońce wznosi się ponad domy osiedla, cienie czmychają przed złotymi promieniami. Gasną latarnie, oświetlające uliczkę Grimmauld Place. Pojawiają się pierwsi przechodnie; najczęściej mugole, śpieszący się do pracy. Nie odwracam się w stronę otwartych zaklęciem drzwi. Dobrze wiem, że nie chciałbyś, abym zobaczył cię w takim stanie. Pomimo tego czuję twoją obecność tak wyraźnie jak wtedy, kilkanaście lat temu, kiedy budziliśmy się przytuleni do siebie na starej, zniszczonej kanapie. Narzekałem na okropny ból głowy i spychałem wyrzuty sumienia gdzieś w głąb podświadomości. Ty powtarzałeś, że jesteś hetero i tylko pomagasz przyjacielowi, który nie potrafi poradzić sobie z nałogiem. W takich chwilach wybuchałem nieszczerym śmiechem i przyznawałem rację, mocniej ściskając twoją dłoń pod kołdrą.
Kochasz kobietę o włosach koloru poziomki. Wyprowadziłeś się miesiąc temu - tamtego wieczora, kiedy spaliłem jajecznicę, a ty przez godzinę czytałeś jedną stronę, próbując powiedzieć, że wspomniała o ślubie. Teraz odwiedzasz mnie coraz rzadziej. Tyle czasu spędzasz u niej, że widzę cię praktycznie tylko w okresie pełni. Kiedy wspomnę o Nimfadorze podczas tych wieczornych rozmów poprzedzających przemianę, nerwowym ruchem odgarniasz z czoła niesforny kosmyk i zmieniasz temat. Kilka minut później wstajesz z fotela o obdartym obiciu, i po chwili widzę przez brudną szybę twoją przygarbioną sylwetkę. Powoli zmierzasz w stronę lasu znajdującego się za miastem. Wtedy czas znowu zaczyna mieć znaczenie. Odliczam każde uderzenie zegara - od zachodu do wschodu słońca. Zaparzam sobie mocną kawę i zastanawiam się, jakiego koloru krawat ubrać na twój ślub. Chyba ten bordowy w znicze. Przypomina mi szkołę; w końcu dostałem go od ciebie pod choinkę.
Dzisiejszej nocy niebo było bezchmurne. Srebrne punkciki, które ktoś kiedyś nazwał gwiazdami, były doskonale widoczne na granatowym firmamencie. Rozpoznałem gwiazdozbiór Wielkiego Psa; Syriusz świecił mocnym blaskiem. Pomyślałem sobie, że może obserwujesz te same gwiazdy, które widziałem przez okno salonu. Ale teraz możemy już o tym zapomnieć. Wraz z porą wilków minął paraliżujący nas obu strach. Strach, że nie przeżyjesz przemiany.
Zaraz siądziesz obok mnie na kanapie; tak, jak co miesiąc. Świeży i pachnący mydłem. Oswojony. W milczeniu wypijesz herbatę bez cukru. Wreszcie przerwiesz niezręczną ciszę nieśmiałym - Syriusz, przepraszam - wypowiedzianym pomiędzy jedynym a drugim łykiem gorzkiego napoju. To nic Remus, to nic. Jakoś się przyzwyczaję - odpowiem na nie zadane pytanie, sięgając po kolejnego papierosa. Kiedy następnym razem teleportujesz się na Grimmauld Place, być może już będziesz żonaty. Wtedy znowu dopadnie mnie bezsenność, a kiedy wrócisz nad ranem, będę o ciebie dbał. Jak o brata, Remus, jak o brata. Następnym razem…
II
Wczoraj w nocy wyłem do księżyca i biegałem po ściółce leśnej, uginającej się pod łapami. Dziś kupuję piwo w mugolskim sklepie monopolowym. Wnętrze małego pomieszczenia przesiąknięte jest dymem papierosowym. Na brudnym blacie kładę kilka funtów i wychodzę. Czuję na plecach niechętny wzrok sprzedawcy. Z tymi jeszcze nie zagojonymi ranami, wychudzony i lekko przygarbiony, wyglądam gorzej, niż on z podbitym okiem i zapuchniętą, pijacką twarzą.
Bez ciebie, Syriusz, nawet strach przed pełnią był większy niż zwykle. Zaczął się o tej porze pomiędzy dniem a nocą, kiedy świat wokół zaczyna przybierać barwę szarą. Bałem się już wtedy, kiedy szedłem do lasu, gdzie nie tylko mugol, ale nawet czarodziej nie cierpiący na likantropię nigdy nie postawił stopy. Gdy zamieniłem się w wilka, liczył się już tylko intensywny, rozbudzający zmysły zapach lasu i ziemi pod łapami, i chłodne, granatowe niebo ponad koronami drzew.
Pierwsze promienie słońca brutalnie zwróciły mnie cywilizacji. Tak, jak co miesiąc, obudziłem się pod jakimś drzewem; skulony i poraniony. Podniosłem się z trudem i skierowałem w stronę miasteczka. Opuściłem przesiąknięte pierwotną magią dzikie miejsce, świadomy tego, że wrócę tu dopiero za cztery tygodnie. Kiedyś w takich chwilach uśmiechałem się do siebie. Kiedyś.
Dzisiejszego ranka w salonie zastałem Molly Weasley. Chwilę później, pijąc herbatę z żółtego kubka, pomyślałem, że już nigdy nie przekroczę progu domu przy Grimmauld Place. Tego dnia nie wziąłem gorącej kąpieli. Wciąż jeszcze pachnę żywicą i trawą.
Molly wróciła do Nory, a ja postanowiłem upić się po raz pierwszy w życiu. W sypialni na drugim piętrze, w ogromnym łóżku Blacków, śpi Tonks. Nigdy nie darzyłeś jej przesadną sympatią, chociaż łączyły was więzy krwi. Kiedy jeszcze mieszkałem u ciebie, widziałem, jakim wzrokiem odprowadzałeś Nimmy do drzwi. I jak patrzyłeś na mnie, kiedy ubierałem brązowy, zniszczony płaszcz i wychodziłem za nią. Często wracałem dopiero następnego dnia. Zastawałem cię przy kominku, wypalającego kolejną paczkę papierosów, albo oznajmiającego z wyrzutem - Śniadanie wystygło, Remus.
Nie zapomnę tamtego wieczoru, kiedy powiedziałem ci, że Tonks wspomniała o małżeństwie. Do dziś pamiętam woń spalonej jajecznicy, unoszącą się w całym domu jeszcze przez wiele godzin po kolacji. I twój zirytowany głos, kiedy chodziłeś po pokoju z założonymi rękami i dowodziłeś, że ona nie jest kobietą dla mnie… A teraz? Teraz cię tutaj nie ma. Jest już za późno, żeby cokolwiek sobie wytłumaczyć. I zrozumieć.
To moja wina. Osiemnaście lat temu, kiedy po ukończeniu Hogwartu wynajęliśmy wspólne mieszkanie, nie miałem odwagi zaprotestować. Pozwalałem ci upijać się do nieprzytomności i zasypiać z głową na moich kolanach. Ale nawet wtedy, Syriusz; nawet wtedy, kiedy stawiałeś na parapecie pustą butelkę po piwie w nadziei, że jakimś tajemniczym sposobem napełni się trunkiem, nazywałeś mnie tylko przyjacielem. Szukałeś pretekstu i usprawiedliwienia. Znalazłeś je w alkoholu.
Dzisiaj to mnie zabrakło piwa, więc z piwniczki twojego ojca wziąłem trochę wina - rocznik tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty dziewiąty. Poplamiłem obrus w salonie. Ten haftowany w srebrne węże. Teraz siedzę na krześle przy oknie, gdzie zazwyczaj zastawałem cię w noc po pełni. Widać stąd konstelację Wielkiego Psa. Syriusz świeci tej nocy wyjątkowo jasno.
Koniec