Ubranie Polaków deportowanych
do ZSRR 1940-1946
Zesłańcy z Polski trafili w rejony ZSRR charakteryzujące się trudnymi, a w znacznej mierze wręcz bardzo trudnymi warunkami klimatycznymi. Problem odpowiedniego ubrania, a w istocie jego braku, stał się w związku z tym jednym z podstawowych czynników wyznaczających codzienność bytowania. Deportacje miały miejsce w różnych porach roku, a także w różniących się nieco okolicznościach, co nie pozostało bez wpływu na ich zaopatrzenie zesłańców w ubrania, bieliznę i obuwie. Pierwsza wywózka przypadła na pełnię zimy, w związku z czym w bagażu deportowanych dominowały zimowe ubrania i obuwie oraz ciepła bielizna. Zarazem jednak deportacja lutowa jako pierwsza tego rodzaju akcja stanowiła zaskoczenie ludności, a reżim jej przeprowadzenia był wyjątkowo surowy pod względem czasu pozostawianego na spakowanie się i wielkości dopuszczonego bagażu. Wywożeni dysponowali pewną ilością ubrań zimowych, ale rychło okazało się, iż odzież ta nie odpowiadała niezwykle surowym warunkom klimatycznym, w jakich się znaleźli, nie mówiąc już o jej przydatności do pracy, którą przyszło im wykonywać. Szczególnie jaskrawo było to widoczne w przypadku obuwia. Całkowicie niemal brakowało natomiast tym ludziom odzieży i bielizny letniej. Kwiecień 1940 r. - czas drugiej wywózki - był stosunkowo chłodny, co powodowało, iż w użyciu była jeszcze w dużym stopniu cieplejsza odzież. Później miało to wielkie znaczenie w czasie pobytu w Kazachstanie. Natomiast ofiary trzeciej deportacji w 1940 r. oraz wywózek z maja-czerwca 1941 r. przeżywali swój dramat w odmiennych warunkach atmosferycznych. Dodać należy, że wywiezieni w czerwcu 1940 r. uciekinierzy z centralnej i zachodniej Polski w ogóle nie dysponowali większymi zasobami odzieżowymi. W momencie deportacji grupy te używały odzież przejściową i letnią i ona też stanowiła większość zabranego ekwipunku.
Ile odzieży i obuwia zdołano zabrać, zależało od surowości bądź życzliwości wysiedlających funkcjonariuszy, od orientacji, opanowania i sprawności samych deportowanych, w dużym stopniu także od składu i liczebności rodziny. Zdarzały się z jednej strony przypadki zabrania wielu waliz i worków z odzieżą, z drugiej strony ludzie wyjeżdżali niemal tylko z tym, co mieli na sobie. Nawet jednak relatywnie duże zasoby pozostające w dyspozycji zesłańców nie oznaczały, że problem ubrania, a zwłaszcza obuwia był rozwiązany. To, w czym chodzono w Polsce, w małym stopniu odpowiadało warunkom klimatycznym na zesłaniu, zwłaszcza zimą. Mniejsze problemy były latem, ale ono we wszystkich rejonach zesłania ludności polskiej trwało dość krótko. Natomiast od jesieni do wiosny, a zwłaszcza w czasie długotrwałych i na ogół bardzo mroźnych zim, potrzebne były ciepłe okrycia i buty, często takie, których Polacy w ogóle nie znali.
Olbrzymim problemem dla zesłańców był brak stosownej odzieży roboczej. Specjalnym przesiedleńcom z lutego 1940 r., w większości skierowanym do prac leśnych w północnych częściach Rosji europejskiej, na początku niemal w ogóle takich ubrań nie wydano. Zmuszeni do pracy na śniegu i mrozie już w pierwszych dniach boleśnie przekonywali się o nieprzydatności odzieży, a zwłaszcza obuwia przywiezionego z Polski. Jedna z zesłanych wspominała: "Po 4 dniach pracy odmroziłam sobie palce u nóg. Gdy człowiek wychodził w zwykłych butach na 40-stopniowy mróz, to jakby bosą nogą po śniegu chodził". Potwierdza to inna relacja: "Te ubrania noszone w Polsce nie nadawały się tutaj - płaszcze, kurtki podszyte wiatrem, półbuty i trzewiki w tym kopnym śniegu czy czapki kaszkietówki i kapelusze to było nieprzydatne, krępowało ruchy i nie zabezpieczało przed dotkliwym zimnem. Rękawiczki te z Polski po tygodniu były w strzępach. Tak więc ludzie przeziębiali się, odmrażali sobie ręce, nogi i nosy. Walonki lekkie i ciepłe to było jedyne obuwie w tym klimacie. Watowane spodnie i kurtki oraz czapki uszanki i grube rękawice robocze były dla Polaków tylko marzeniem. Wprawdzie komendant obiecywał, że jak ktoś wyrobi normę i będzie miał pieniądze, to będzie mógł kupić takie ubranie, ale jak na razie było to nieosiągalne". Przydział odzieży roboczej stawał się zresztą w rękach komendantów specjalnych osiedli instrumentem wymuszania na zesłańcach wyższej wydajności. To, co było podstawowym warunkiem umożliwiającym pracę na kilkudziesięciostopniowym mrozie władze traktowały jako nagrodę za dobrą pracę i stymulator wzmożonych wysiłków zesłańców. Zaopatrzenie w odzież i obuwie było przy tym polem nadużyć, zapewne zakrojonych na wielką skalę. Przydzielane ubrania i obuwie często były przez radzieckich funkcjonariuszy rozprzedawane wśród miejscowej ludności. Na porządku dziennym było zamienianie nowych rzeczy na stare, często już zniszczone.
Z drugiej strony brak odpowiedniej odzieży na ogół nie zwalniał od obowiązku pracy. Większość zesłańców ratowała się jak potrafiła. Odzież, obuwie i rękawice do pracy zesłańcy szyli sobie sami z przywiezionych z Polski ubrań, futer, prutych w tym celu pierzyn i kołder. W korzystniejszej sytuacji znajdowali się oczywiście ci, którzy zdołali zabrać ze sobą kilka kompletów ubrań i ciepłej bielizny. Przed mrozem zabezpieczano się najczęściej poprzez nakładanie na siebie w kilku warstwach ciepłych ubrań, czasem wszystkich, jakie posiadano. W gorszej sytuacji od mężczyzn były kobiety, gdyż okazało się, że spódnice czy sukienki na niewiele się przydawały, a jedynym właściwym strojem do pracy były spodnie. Niewiasty starały się zatem zdobyć je lub uszyć we własnym zakresie. Rzadko jednak dysponowały potrzebnymi materiałami, zatem najczęściej wykorzystywanym "tworzywem" stawały się worki.
Jednakże największym problemem było zaopatrzenie się w odpowiednie obuwie. Nieziszczalnym najczęściej marzeniem były tzw. pimy czyli grube, filcowe walonki - najlepsze obuwie na siarczyste mrozy północy i Kazachstanu. Starano się zatem podpatrywać, jak w takich sytuacjach radziła sobie miejscowa ludność i kupowano lub produkowano różnego rodzaju łapcie. Wymagało to nauczenia się swoistej technologii noszenia tego prymitywnego "obuwia": "pod spód wkładano słomę, stopy owijano kilkoma warstwami szmat i tak wkładano stopę do siatki zrobionej z dość grubego sznurka, końce tych sznurków ściągano i wiązano, a potem owijano krzyżnie łydkę dość wysoko", następnie "łapcie okręcało się szmatami, polewało się na dworze wodą, która momentalnie zamarzała" - w efekcie "cały dzień już nogi tak bardzo nie marzły". Czasem sporządzano "obuwie" z innych dostępnych materiałów, używając np. jako podeszew fragmentów starych opon samochodowych, które sznurkami mocowano do nogi owiniętej w szmaty.
Sytuacja poprawiła się dopiero w drugim sezonie zimowym, kiedy władze radzieckie zapewniły większe dostawy walonek, watowanych spodni i kurtek, czapek "uszanek" i grubych rękawic roboczych.
Odzież i obuwie były w ZSRR towarem deficytowym. Spotykane sporadycznie w sprzedaży artykuły były drogie, a przy tym przeważnie złej jakości. Cena ocieplanej kurtki wynosiła np. 65 rb, czyli więcej niż miesięczny zarobek wielu zesłańców. Stosunkowo mało przydatne zimą buty kierzowe i czy ze świńskiej skóry kosztowały nawet 90 rb, gumowe pantofle 51 rb, a ubranie męskie bardzo złej jakości 450 rb.
Utrapieniem zesłańców było szybkie niszczenie się odzieży w trakcie pracy. Rękawice darły się o styliska ciężkich siekier, przy paleniu gałęzi iskry z łatwością wypalały dziury w watowanych spodniach i kurtkach. Wiele wolnego czasu pochłaniały coraz trudniejsze i mniej owocne naprawy ubrań. I bez tego zresztą zachodu wokół odzieży roboczej nie brakowało. Codziennie trzeba było suszyć okrycia, a zwłaszcza obuwie, bowiem wyjście w mokrych butach do pracy podczas mrozu groziło odmrożeniami, które zresztą i tak masowo dotykały nieodpowiednio odzianych zesłańców. Z kolei wiosną i jesienią tak cenne zimą walonki okazywały się zupełnie niepraktyczne z powodu nieodporności na wilgoć. Innego obuwia często już zesłańcy nie mieli.
W najgorszej sytuacji znajdowały się dzieci zesłańców. Obuwie i odzież w ciężkich warunkach ulegały zniszczeniu lub dzieci z nich wyrastały. Na zakup nowych rzeczy liczyć nie było można, a zaopatrzenie w odzież roboczą, nawet jeśli docierało do polskich zbiorowości, nie obejmowało dzieci.
Z biegiem czasu sytuacja deportowanych ulegała pogorszeniu: niewystarczające dostawy watowanych spodni i kurtek nie były w stanie zastąpić zużytych, a przywiezione z kraju zasoby ubrań wyczerpywały się, tym bardziej, że garderoba i bielizna były głównym przedmiotem wymiany za żywność u miejscowej ludności na żywność. Sporadycznie tylko zesłańcom udawało się kupić niewielkie ilości materiału, np. flaneli, z którego szyto bluzki, koszule. Poważną pomocą stawały się rzeczy przesłane w paczkach od rodzin i znajomych w kraju, o które zresztą często zwracano się listownie. Tą drogą docierały do deportowanych m.in. kożuchy, buty, walonki, odzież wełniana, ciepła bielizna, chusty, materiały, a także artykuły, które na miejscu można było korzystnie wymienić. Czasem w paczkach docierały surowce do produkcji odzieży i obuwia na miejscu, np. filc czy skóra. Skala tej pomocy była oczywiście niewspółmierna do potrzeb i dotyczyła zaledwie części zesłańców. Wiele rodzin w ogóle jej nie otrzymywało, do innych docierała ledwie w symbolicznych rozmiarach, raczej w postaci artykułów żywnościowych. Wydaje się przy tym - choć rzecz wymagałaby szczegółowego zbadania - iż w większym stopniu odczuła tę pomoc ludność deportowana do Kazachstanu niż na obszary Rosji.
Brak zapasowej odzieży powodował, iż chodzono cały czas w tych samych rzeczach. Nie były one poddawane zabiegom dezynsekcyjnym, a przy niedostatku mydła gospodarczego rzadko też były prane. W większości "posiołków" pojawiła się wszawica, m.in. wszy odzieżowe. Ratując się przed tą plagą we własnym zakresie usiłowano zwalczać pasożyty poprzez pranie - przynajmniej bielizny - w ługu samodzielnie sporządzanym z popiołu drzewnego, przy wykorzystaniu prymitywnych narzędzi - kijanek i tarek wytwarzanych własnoręcznie przez zesłańców.
Nieco odmienna sytuacja panowała wśród zesłańców polskich w Kazachstanie, zwłaszcza jeśli chodzi o deportowanych w kwietniu 1940 r. Tamtejsze warunki wymagały zimą szczególnego zabezpieczenia przed mrozem. Nieodzowna była watowana odzież: spodnie i fufajki, na którą należało nałożyć jeszcze kożuch. Głowy - niezależnie od czapek "z uszami" - owijano wełnianymi chustami w taki sposób, aby jak najmniej twarzy pozostawało odkryte. Na nogi zakładano pimy. Tylko nieliczni spośród zatrudnionych w radzieckich przedsiębiorstwach rolnych lub obsługujących rolnictwo otrzymywali odzież roboczą i to tylko zimą: były to na ogół watowane spodnie i fufajki, czasem do tego drewniaki, a więc obuwie o tej porze roku mało przydatne. Najczęściej jednak pracodawcy nie zapewniali zesłańcom żadnych ubrań i ci zmuszeni byli pracować w tym, co przywieźli, kupili lub uzyskali drogą wymiany na miejscu. W identycznej sytuacji pozostawali Polacy znajdujący dorywcze zatrudnienie na działkach przyzagrodowych i obejściach kołchoźników. Znaczna część ludności polskiej nie dysponowała w efekcie odzieżą umożliwiającą dłuższe przebywanie na dworze w okresie silnych mrozów. To powodowało, iż nawet jeśli w miejscu zesłania zimą znalazłaby się dla Polaków praca, nie byli oni w stanie jej podjąć. Często w kilkuosobowej rodzinie udawało się odpowiednio ubrać i obuć tylko jedną czy dwie osoby. Dorośli wychodząc musieli pożyczać sobie wzajemnie różne części garderoby, zakładać jedne na drugie, by w ten sposób uchronić się od mrozu. Z tego też powodu znaczna część polskich dzieci nie mogła uczęszczać zimą do szkoły.
W Kazachstanie w jeszcze wyższym stopniu niż w Rosji - gdzie do 1941 r. kontakty zesłańców, zamieszkałych w wyodrębnionych specjalnych osiedlach, z miejscową ludnością były ograniczone - odzież stała się środkiem płatniczym za żywność, za mieszkanie, za opał. Wielokrotnie nie była to kwestia swobodnego wyboru, lecz nieubłaganej życiowej konieczności, zwłaszcza gdy zesłańcy nie znajdowali stałego zatrudnienia. W przypadku pracujących odzież dla odmiany w szybkim tempie zużywała się podczas prac polowych i gospodarskich, do których na ogół nie była przecież przeznaczona.
Jakkolwiek zesłańcy z Polski odczuwali dramatyczny brak odpowiedniej odzieży i obuwia, to zarazem swoimi ubiorami wyróżniali się na tle miejscowej ludności. Porządne ubrania, modne sukienki o wzorach nigdy tam nie widzianych, bielizna, dodatki, wśród deportowanych w lutym i kwietniu futra damskie i męskie pelisy nie stanowiły przecież niczego wyjątkowego. Stwarzało to nawet zesłańcom pewne trudności, bowiem zdawało się potwierdzać rozpowszechnianą przez władze opinię o nich jako o polskich "burżujach" i "wyzyskiwaczach". Ubrania ludności polskiej wywoływały zaciekawienie, stawały się przedmiotem pożądania ze strony tubylców i wymiany. Niejednokrotnie ta ostatnia prowadziła do sytuacji groteskowych, gdy miejscowe modnisie paradowały publicznie w nocnych koszulach zakupionych od Polek, bądź gdy kołchoźnik do watowanych spodni zakładał frak czy surdut przywieziony z dalekiej Polski i tu wymieniony na żywność.
W Kazachstanie Polacy nie tylko własnym przemysłem, choć często w nader prymitywny sposób, uzupełniali braki w garderobie, ale sporo polskich kobiet na drutach bądź szydełkiem wytwarzało wyroby tekstylne na zamówienie miejscowej ludności. Niejednokrotnie w ramach zapłaty za te usługi otrzymywały nieco przędzy, trochę udawało się "wygospodarować" z powierzonego materiału. Dzięki temu można było zrobić swetry czy spódnice na własne potrzeby. Kupowano także wełnę od kołchoźników, czasem w sklepie pojawiała się przędza bawełniana. Niekiedy surowcem były nabywane od miejscowej ludności lub uzyskiwane jako wynagrodzenie za pracę u kołchoźników odpady konopne. Pozwalało to robić drobniejsze rzeczy: szaliki, skarpety, swetry, rękawice. Czasem, gdy istniała taka możliwość, szyto ciepłe ubrania z koców. Także w Kazachstanie do produkcji odzieży często używano worków, dobrze jeśli farbowanych.
Wytwarzano też samodzielnie obuwie, co jednak wymagało już pewnych specjalistycznych umiejętności, odpowiedniego materiału i narzędzi. Niemniej wielu "szewców z konieczności" potrafiło zrobić coś na kształt butów: z surowej bydlęcej skóry wycinano odpowiednio duży prostokąt, zszywano jeden z krótszych boków w szpic tworząc nosek, dokoła pozostałych boków robiono nacięcia, przez które przeciągało się rzemień, który po ściągnięciu utrzymywał takie skórznie - zwane "postołami" - na nogach, uprzednio owiniętych onucami. Radzono sobie i tak, że szyto rodzaj bardzo grubych, watowanych i pikowanych skarpet sięgających po kolana, na które zakładano kalosze. Gdy brakowało obuwia, od stopnienia śniegów wiosną aż do pojawienia się nowych jesienią chodzono po prostu boso. Z konieczności uczono się też samodzielnie naprawiać obuwie, dochodząc czasem do takiej wprawy, że świadczono tego rodzaju usługi także na rzecz miejscowej ludności, stosunkowo dobrze nawet na tym zarabiając.
Niszczejącą odzież starano się za wszelką cenę ratować, łatając czym się dało, cerując, łącząc różne lepiej zachowane fragmenty w jedną całość. Stopniowo tak naprawiane ubrania zatracały swój pierwotny wygląd, stawały się coraz "barwniejsze", niecodzienne w swej formie i materiale. Ponieważ po pewnym czasie w wyniku wyzbycia się ubrań za żywność oraz zużycia nie posiadano już odzieży na zmianę, w tych samych ubraniach pracowano, odpoczywano, a nierzadko i spano. Wobec braku środków piorących w odzieży szybko lęgły się insekty, grożąc powstaniem ognisk epidemicznych.
Także w Kazachstanie, podobnie jak na innych terenach ZSRR, na które trafili polscy zesłańcy, kupno nowej czy używanej odzieży było możliwe bardzo rzadko. Wprawdzie w sklepach pojawiały się od czasu do czasu walonki, staromodne obuwie, fufajki czy watowane spodnie, czapki-uszanki, rękawice lub brezentowe buty, ale ich jakość była na ogół fatalna, a znikome ilości tego rodzaju towarów rozdzielane były między tzw. przodowników pracy na podstawie decyzji miejscowych władz. Zresztą z racji wysokich cen najbardziej pożądane artykuły, jak np. walonki, były luksusem, na który pozwolić mogli sobie tylko nieliczni Polacy.
Miejscowa ludność, sama z reguły nie mając zimowej odzieży w nadmiarze, bardzo rzadko i niechętnie pozbywała się jej za pieniądze, preferując wymianę za inne rodzaje odzieży przywiezionej przez deportowanych, z reguły na niekorzystnych dla nich warunkach. Zdarzały się jednak równocześnie przypadki pomocy odzieżowej ze strony kołchoźników.
W czasie trwania wojny niemiecko-radzieckiej zaopatrzenie ludności w odzież regulowane było częściowo w ramach systemu reglamentacji, jednak w praktyce kartki tego rodzaju były w dużej mierze papierami bez pokrycia. Tymczasem wraz z upływem czasu sytuacja odzieżowa zesłańców pogarszała się. Przywiezione z Polski ubrania zużywały się i po 2-3 latach przypominały już łachmany. Wspomina o tym jeden z zesłańców: "Chodziliśmy obdarci i wyłatani do granic przyzwoitości. Na kolanach, łokciach i tyłku świeciły łaty, niekiedy potrójne. Pamiętam, jak wiosną 1943 roku, chcąc po pracy wysuszyć swoje watowane spodnie, noszone bez przerwy już drugi sezon z rzędu, zamiast wieszać na kołku lub drążku, stawiałem je przy piecu jak dwie sprzężone dłubanki. Były tak usztywnione wielowarstwowymi łatami, nasączone leśną żywicą, wybrudzone, a więc tak twarde, że nie zginały się pod własnym ciężarem". W wyniku wymiany na żywność, będącej, zwłaszcza dla rodzin deportowanych w kwietniu 1940 r., istotnym źródłem utrzymania, zniknęły ostatnie rezerwy. Zarobki zesłańców nie wystarczały nawet na zaspokojenie elementarnych potrzeb żywnościowych, nie istniały więc tym bardziej szanse na zakupienie brakującej odzieży. Po wybuchu wojny przerwany został napływ ubrań w paczkach z kraju. Brak odzieży i obawa przed kolejną surową zimą były w tych okolicznościach jednym z motywów skłaniających zesłańców do opuszczania leśnych osad na północy i kierowania się na południe, do środkowoazjatyckich republik ZSRR o łagodniejszym klimacie. Ludzie wyruszający po amnestii na południe częstokroć zmuszeni byli przy tym wyzbywać się ostatnich sztuk odzieży, by kupić bilety na podróż. Charakteryzując sytuację obywateli polskich w południowych obwodach Kazachstanu, gdzie m.in. napłynęli obywatele polscy z północy, pracownik polskiej ambasady pisał: "[...] ludzie nasi przyjechali na południe w ostatnich ubraniach i butach. W ciągu zimy rzeczy te uległy takiemu zniszczeniu, że ledwo trzymają się kupy. Obraz ten, lepszy u jednych (zamożniejsi, przeważnie Żydzi, osiedli w miastach), u innych gorszy (b.łagiernicy i więźniowie) jest, przeciętnie biorąc, okropny: ludzie są dosłownie rozebrani. W najgorszym stanie są spodnie i obuwie. Dochodzi do tego, że w niektórych rodzinach jest tylko jedna para butów, tak że wychodzenie do pracy odbywa się na zmianę. Spodni dziurawych nie ma czym łatać. Palta, o ile nie zostały wymienione na żywność, są kupą łachmanów".
W tej sytuacji jedyną nadzieją i ratunkiem dla zesłańców stawała się pomoc organizowana przez aparat delegatur i mężów zaufania polskiej ambasady. Na szerszą skalę do polskich zbiorowości dotarła ona dopiero w 1942 r. Pozwoliła choć częściowo uzupełnić ubranie i obuwie, w najlepszym wypadku pokrywając wszakże jedynie straty "wynikające z przedłużania się pobytu". Uzyskany w ten sposób zastrzyk ubrań i butów stwarzał obdarowanym szanse przetrwania, a w jakimś stopniu otwierał też nowe możliwości handlu wymiennego. W ramach pomocy zesłańcy otrzymywali ubrania, buty, bieliznę, płaszcze, swetry, skarpety, rękawice. Wśród rzeczy przeznaczonych dla mężczyzn znaczną część stanowiły przefarbowane mundury i wojskowe płaszcze angielskie z demobilu. Docierały także męskie buty wojskowe. W przydziałach było także szereg rzeczy dla kobiet: sukienki, płaszcze, zdarzały się nawet wełniane garsonki oraz suknie z jedwabiu. Dobór odzieży męskiej był z reguły lepszy, przeważały rzeczy praktyczne i trwałe. Wśród darów przeznaczonych dla kobiet trafiała się natomiast letnia konfekcja, nylonowe halki czy delikatne pantofle nie nadające się do codziennego użytku przy pracy, zwłaszcza zimą.
Bardzo duże znaczenie miały koce wchodzące w skład typowego przydziału. Grube, ciepłe, wełniane koce z dostaw amerykańskich i angielskich zastępowały wyprzedaną lub zniszczoną pościel, a często wykorzystywane były jako wysokiej jakości materiał do szycia ubrań. Wśród darów trafiały się także deficytowe w ZSRR materiały, jak skórzane zelówki, fleki i podkówki do butów. Jeśli zesłańcy nie wykorzystywali ich do naprawy obuwia, mogli je bardzo korzystnie wymienić na żywność. Częstokroć prędzej czy później podobnie postępowali z uznanymi - najczęściej z konieczności - za możliwe do sprzedania częściami garderoby, zwłaszcza uchodzącymi za luksusowe. Niekiedy ze sprzedaży jednej sztuki tego rodzaju odzieży, np. nowego amerykańskiego płaszcza wojskowego, można było uzyskać środki na wyżywienie przez dłuższy czas, bądź na zakup o wiele bardziej przydatnej watowanej odzieży i walonek.
Do 30 marca 1942 r. pomoc zagraniczna dla ludności polskiej w ZSRR w zakresie odzieży i obuwia przedstawiała się następująco: obuwie - 133 skrzynie i 50 worków, koce - 40 bel, swetry - 78 bel względnie skrzyń, szaliki 11 skrzyń, ubrania - 136 kompletów, kołdry - 18 bel, pończochy - 74 skrzynie lub bele, piżamy 66 skrzyń, szlafroki - 62 bele, 22 skrzynie, koszule - 44 bele, 67 skrzyń, ręczniki - 3 bele, kominiarki - 12 skrzyń, palta - 18 bel, materiały - 21 bel. Ponadto placówki ambasady w niektórych obwodach zdołały uzyskać od władz radzieckich specjalne przydziały (fondy) głównie obuwia. Badacz tego zagadnienia oszacował, iż przeciętnie każdy obywatel polski uzyskał w latach 1941-1943 w ramach akcji opiekuńczej ambasady 12,5 kg towarów, w tym komplet ubrania i obuwia. Rzeczywisty rozdział pomocy był wszakże nierównomierny zarówno jeśli chodzi o poszczególne rejony i miejscowości, jak i w obrębie konkretnych skupisk. Z racji specyficznego określania jednostek masy odzieży i obuwia pozostających w dyspozycji polskich placówek trudno ustalić jakie faktycznie ilości ubrań i butów rozdzielono, a w konsekwencji ile osób mogło taką pomoc otrzymać. Ogółem w okresie od 1 września 1941 r. do 22 kwietnia 1943 r. do ZSRR przywieziono 6300 t darów dla ludności polskiej, z czego zdołano rozdysponować 3478 t. Jaką część tej masy towarowej stanowiła odzież trudno jednak powiedzieć.
Pomoc ta, aczkolwiek generalnie niewystarczająca, przynajmniej w niektórych obwodach, np. na terenie działania delegatury w Ałma-Acie, pozwoliła jednak w połowie 1942 r. zaopatrzyć ludność polską w odzież, obuwie i koce na przeciąg jednego roku. Miała również inny aspekt - była dla zesłańców namacalnym dowodem troski i pamięci o nich. Jednocześnie otrzymywanie przez polskich obywateli towarów niezwykle atrakcyjnych z punktu widzenia miejscowej ludności budził zazdrość i wywoływał komentarze dotyczące różnic w opiece nad obywatelami polskimi i radzieckimi. To zaś drażniło władze radzieckie i skłaniało je do podejmowania działań ograniczających aktywność polskich placówek.
W oparciu o aparat delegatur i mężów zaufania ambasady starano się też tworzyć pracownie rzemieślnicze, szewskie i krawieckie, produkujące, przerabiające i naprawiające odzież i obuwie.
Po przejęciu przez władze radzieckie polskich magazynów na początku 1943 r. pomoc dla ludności polskiej została w zasadzie wstrzymana, jakkolwiek w niektórych przypadkach Rosjanie we własnym zakresie rozdzielili część zagarniętych zasobów żywnościowych. Zerwanie polsko-radzieckich stosunków dyplomatycznych spowodowało definitywne ustanie akcji opiekuńczej prowadzonej przez ambasadę polską w ZSRR. Tragiczne położenie zesłańców polskich uległo tym samym dalszemu pogorszeniu. Tworzący się pod auspicjami Stalina Związek Patriotów Polskich dopiero zaczynał budować strukturę organizacyjną i długo jeszcze nie był w stanie podjąć skutecznych działań opiekuńczych. W tych okolicznościach władze radzieckie powołały do życia Uprosobtorg, który przejął dawne składu ambasady w Archangielsku, Aszchabadzie, Barnaule, Czkałowie, Kirowie, Krasnojarsku, Moskwie, Pawłodarze, Pietropawłowsku, Samarkandzie, Semipałatyńsku i Syktywkarze. Kierujący tymi bazami pełnomocnicy Ludowego Komisariatu Handlu mieli w porozumieniu z przedstawicielami polskiej ludności dokonywać rozdziału i wysyłki towarów do poszczególnych skupisk polskich. Od ich postawy, zaangażowania i uczciwości zależał w decydującym stopniu sposób wykorzystania istniejących zasobów i efektywność pomocy dla Polaków. Tam, gdzie pełnomocnicy owi wykazywali przychylne nastawienie dla ludności polskiej, gdzie współdziałali z nią i wspierali lokalne inicjatywy, tam dary rozdzielane były w miarę sprawiedliwie i skuteczność pomocy była relatywnie wysoka. W wielu wypadkach, m.in. w Barnaule, Czelabińsku, Czkałowie, Saratowie, Pawłodarze, Pietropawłowsku i Samarkandzie, miały jednak miejsce przypadki samowoli, nadużyć, pijaństwa i niewykonywania obowiązków przez pełnomocników, nie liczenia się z opiniami polskimi, lekceważenia powstających ogniw ZPP. Niezależnie od tych czynników rozdział pomocy był utrudniony przez skomplikowaną, zbiurokratyzowaną procedurę rozpatrywania wniosków, oddalenie wielu skupiska od baz Uprosobtorgu, trudności komunikacyjne itp. Do małych i oddalonych osiedli pomoc nie docierała wcale lub w ilości znacznie mniejszej niż do miejscowości większych i położonych bliżej bazy. Sytuacja ta poprawiła się nieco wraz z krzepnięciem terenowych ogniw ZPP i związanych z nimi Komisji Opieki Społecznej, decydujących o przydziale pomocy konkretnym rodzinom i osobom, ale przez cały czas istniały skupiska ludności polskiej pozbawione efektywnego wsparcia.
Ogółem za pośrednictwem Uprosobtorgu w okresie od 21 maja 1943 r. do 1 sierpnia 1946 r. wydano ludności polskiej: 5373 metrów różnych tkanin, 106864 palta, 126743 ubrania, bluzy, spodnie suknie, bluzki i spódnice, 99561 sztuk bielizny, 89374 wyroby z dzianiny, 37800 koców i pledów, 65629 par obuwia, 54242 pary pończoch, skarpet i rękawiczek, 39331 kg skóry, zelówek i fleków. Jak trafnie zauważył badacz tej problematyki, zestawienie tych wielkości ze stanem osobowym ludności polskiej prowadzi do wniosku, iż "była to pomoc stosunkowo niewielka i w zasadzie jednorazowa". Do niektórych skupisk polskich w ogóle zresztą nie dotarła.
Zasadniczo poprawić położenia Polaków nie mogła też pomoc wydana obywatelom polskim na podstawie decyzji Rady Komisarzy Ludowych ZSRR z 5 kwietnia i 11 lipca 1944 r., choć w wielu konkretnych sytuacjach wydzielone w jej ramach przydziały, tak jak w wypadku wszystkich akcji pomocowych, miały zasadnicze znaczenie dla poszczególnych rodzin czy osób. Realizacja przyznanej pomocy radzieckiej przebiegała jednak w terenie opornie i powoli, na skutek czego zakładane wielkości rozdysponowano tylko częściowo. Szczególnie źle przedstawiała się sytuacja w zakresie wydawania artykułów przemysłowych. W ramach wspomnianych decyzji RKL ZSRR ludności polskiej (w zasadzie dzieciom rodzin wojskowych) wydano ostatecznie 232137 metrów tkanin bawełnianych (co stanowiło zaledwie 46,4 % przewidywanej wielkości) oraz 8382 pary obuwia (55,9 % planu). W poszczególnych obwodach i rejonach sytuacja była przy tym znacznie gorsza od przeciętnej, a np. w obwodzie pawłodarskim do początków marca 1945 r. w ogóle nie wykonano postanowień uchwały RKL z 5 kwietnia 1944 r.
System pomocy materialnej dla ludności polskiej funkcjonujący pod auspicjami ZPP w początkowym okresie bazował na odzyskanych w części dobrach zgromadzonych w dawnych magazynach placówek ambasady polskiej. Później podstawą pomocy były przydziały przyznawane przez władze radzieckie, dary nadsyłane z zagranicy, głównie przez organizacje żydowskie, oraz środki gromadzone w wyniku działań o charakterze samopomocowym, wreszcie towary przekazane do baz Uprosobtorgu przez polski Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej. ZPP podjął także ideę tworzenia polskich warsztatów rzemieślniczych, zajmujących się m.in. produkcją i naprawą odzieży, bielizny i obuwia na potrzeby zesłańców. Władze radzieckie dla tych warsztatów przydzieliły do 1 lutego 1946 r. 3115 metrów materiałów bawełnianych, 1710 metrów materiałów jedwabnych, 337 metrów materiałów wełnianych, 1 t przędzy wełnianej, 29000 dcm2 skóry chromowej, 2000 dcm2 skóry podkładowej, 182 kg skóry twardej, 1,2 t waty oraz 12550 szpulek nici.
Część z przedmiotów pozostałych po placówkach ambasady ZPP przejął w bardzo złym stanie czy wręcz zniszczone na skutek złego przechowywania w okresie zarządu radzieckiego. Niekiedy dokonano wręcz podmiany rzeczy dobrych gatunkowo na gorsze, brudne czy uszkodzone. W 1944 r. i później zdarzały się skargi na złą jakość i małą wytrzymałość przydzielanych rzeczy. Buty z darów rozsypywać się miały już w ciągu jednego sezonu, a wśród rozdzielonych ubrań zdarzały się uszkodzone przez mole. Część trafiających do zesłańców towarów produkcji radzieckiej była bardzo złej jakości, a zdarzały się ewidentne produkty zastępcze, jak np. koce z flaneli czy buty na drewnianej podeszwie. Szumne zapowiedzi pomocy ze strony władz radzieckich nie zawsze znajdowały odzwierciedlenia w rzeczywistości. Ogłoszony wiosną 1944 r. przydział materiałów dla dzieci z rodzin wojskowych w wysokości 5 m na dziecko, nie został - jak wynika ze sprawozdań ZPP - w pełni zrealizowany. Władze radzieckie oprócz gotowych produktów wydawały niekiedy również materiały ubraniowe. Były one wydzielane najczęściej wielodzietnym rodzinom wojskowych zmobilizowanych do armii Berlinga. Przydzielano jednak zazwyczaj flanelę, znacznie rzadziej bardziej wartościową tzw. manufakturę (czyli rodzaj sukna). Typową normą takiego przydziału był kupon 3 metrowy lub jego wielokrotność.
Napływała też indywidualna pomoc w paczkach z zagranicy, zazwyczaj od tych członków rodzin, którzy opuścili ZSRR wraz z armią Andersa. Wtedy jednak zachodziła konieczność opłacenia wysokiego cła wwozowego, co wymagało niejednokrotnie sprzedaży znacznej części zawartości paczki.
Generalnie jednak sytuacja ludności polskiej w zakresie zaopatrzenia w odzież i obuwie pozostawała nadal co najmniej bardzo zła, a w niektórych przypadkach wręcz tragiczna. Ratowano się szyciem ubrań i wytwarzaniem obuwia we własnym zakresie z dostępnych, najczęściej zastępczych materiałów. W wielu regionach ZSRR często jedynym rodzajem obuwia pozostawały łapcie, wyrabiane przede wszystkim z łyka lipowego, czasem z wikliny lub kory brzozowej. Umiejętność ta była ceniona i wyplatanie łapci stać się mogło źródłem ubocznych dochodów. Bardzo często dla ochrony przed mrozem stopy owijano po prostu w szmaty, a zamiast podeszew używano kawałków gumy z opon samochodowych. W południowych regionach Związku Radzieckiego dość często jako obuwia używano wspomnianych już wcześniej tzw. postołów. Jedynym nieco szerzej dostępnym materiałem do szycia sukienek, spodni, koszul czy bluzek pozostawały worki. Cenione zwłaszcza były worki po mące amerykańskiej. Uzyskany materiał niekiedy wybielano poprzez gotowanie w ługu lub farbowano. Z tego zastępczego materiału szyto koszule oraz sukienki. Poza tym szyto odzież z brezentu (pałatek wojskowych), a bluzki z gazy (marli). Wedle informacji niektórych ogniw ZPP, tego rodzaju ubranie uważane było za nie lada zdobycz, a większość polskich zesłańców chodziła w łachmanach. Czasami w zdobyciu cieplejszych rzeczy posuwano się do nadużyć. Przy chałupniczej produkcji czapek, szalików i skarpet wełnianych na potrzeby Armii Czerwonej istniały możliwości "wygospodarowania" drobnych ilości włóczki. Przed oddaniem, rzeczy były skrapiane wodą, dzięki czemu "nasiąkały one wilgocią i więcej ważyły niż pobrana wełna". Z zaoszczędzonego w ten sposób surowca robiono na własny użytek m.in. czapki i chusty.
Przedstawione sposoby zaopatrywania się w odzież i obuwie były jednakże dalece niewystarczające. Wszyscy niemal zesłańcy odczuwali w tym zakresie ogromne braki. Dochodziło nierzadko do sytuacji, że w poszczególnych rodzinach była tylko jedna para zdatnych do użytku w zimie butów filcowych oraz jedna sztuka ciepłej odzieży wierzchniej. Regulowało to niekiedy cały rytm zajęć. Polka przebywająca Kraju Ałtajskim tak opisała problemy z tym związane: "Mamy jedną parę [walonek] na trzech. [...] Rano idę w tych walonkach do szkoły, w drodze powrotnej w połowie drogi spotykam siostrę Zofię, która podąża do szkoły na II zmianę. Siadamy na wysokiej zaspie, zmieniamy się obuwiem. Ja wkładam dziurawe, stare i wracam szybko do domu, aby nie odmrozić nóg. Wieczorem siostra wraca ze szkoły, mama w tych walonkach idzie na noc do pracy jako dozorca fermy za wsią pod lasem. Tam po obchodzie suszy obuwie na kotle z gorącą wodą i tak w kółko...".
W sprawozdaniach ZPP pojawiały się informacje, że w niektórych rejonach nawet 50% Polaków pozbawionych było jakiejkolwiek cieplejszej odzież i obuwia. Szczególnie niedostateczne było zaopatrzenie w ubrania damskie i dziecięce. Brak obuwia i odzieży odczuwany był zwłaszcza przez dzieci, których duża część nie miała po prostu w czym wyjść z domu. W związku z tym np. w obwodzie akmolińskim frekwencja szkolna spadła o połowę, a w obwodzie dżambulskim obawiano się wręcz, że przy braku natychmiastowej pomocy dzieci w ogóle przestaną uczęszczać do szkół. Z tych samych powodów dorośli nie byli w stanie zimą podejmować pracy. "Chcąc stworzyć jakie takie warunki zimowania należałoby 95% ludności polskiej, zwłaszcza tej w kołchozach, zaopatrzyć w odzież, obuwie, bieliznę, co jest równie ważne jak zaopatrzenie w produkty żywnościowe" - raportował Zarząd Obwodowy ZPP w Akmolińsku w 1945 r. Niepodejmowanie pracy z braku stosownej odzieży i obuwia rodziło z kolei zagrożenie karami za naruszenie dyscypliny pracy, ale przede wszystkim pozbawiało możliwości zdobycia środków do życia, bowiem w konsekwencji z reguły następowało odebranie przydziału chleba.
Poza odzieżą wierzchnią brakowało także - wręcz katastrofalnie - bielizny. Nawet zimą zdarzało się, że dzieci szły do szkoły bez bielizny.
Niedostateczne zaopatrzenie w odzież sprzyjało licznym przypadkom przeziębień, zachorowań na zapalenie płuc i gruźlicę oraz odmrożeniom. Przy posiadaniu jednej zaledwie zmiany odzieży oraz braku jakichkolwiek niemal środków czystości (poza sporządzanym we własnym zakresie ługiem) i możliwości efektywnej dezynsekcji, niezwykle trudno było utrzymać ubrania w odpowiednim stanie. Powszechnym niemal problemem było występowanie wszy odzieżowych, zwłaszcza że łaty w wielokrotnie naprawianej odzieży były ulubionym siedliskiem insektów.
Na pogorszenie sytuacji części zesłańców wpłynęła, co paradoksalne, akcja przesiedlenia ludności polskiej do obwodów o łagodniejszym klimacie, co przynieść miało poprawę warunków życia. Ludzie czekający niejednokrotnie tygodniami na podstawienie wagonów, pozbawieni zapasów żywności, zmuszeni byli ją nabywać w zamian za posiadane jeszcze ostatnie zdatne do użytku sztuki cieplejszej odzieży. Szczególnie tragiczna sytuacja zapanowała na przełomie 1945 i 1946 r. W niektórych rejonach zesłańcy ogarnięci nadzieją na szybki wyjazd do Polski wyzbywali się ciepłych ubrań, nabywając za nie żywność na drogę. Tymczasem przesunięcie terminu repatriacji zmusiło ich do spędzenia jeszcze jednej zimy w głębi ZSRR. Niekiedy do wyprzedaży rzeczy zmuszała postawa lokalnych władz radzieckich w miejscowościach, w których zesłańcy przebywali. W jednym z sowchozów, miejscowy "sielsowiet" zgodził się na poświadczenie niezbędnych do repatriacji dokumentów tylko pod warunkiem spłacenia wszystkich należnych podatków. Zesłańcy, nie mając pieniędzy, wyzbywali się jedynych cenniejszych rzeczy, jakie posiadali - ciepłej odzieży. W 1945 r. podczas zebrań zesłańców na temat repatriacji niekiedy zapowiadano zaopatrzenie wszystkich wracających do ojczyzny obywateli polskich w szereg artykułów przemysłowych i odzieżowych po cenach państwowych, zaś w rzeczywistości, o ile przydziały były w ogóle realizowane, zdarzało się, jak w Kraju Krasnodarskim, że zesłańcom wydawano na powrót do Polski artykuły przemysłowe "w asortymencie niestety mało wartościowym np. szaliki, bosonóżki [tj. sandały], obuwie na drewnianej podeszwie itd., a reszta przeważnie rozmiarów dziecięcych".
Jakkolwiek sporadycznie zdarzały się sytuacje odbiegające pozytywnie od zarysowanego tu obrazu, to generalnie problem braku odzieży i obuwia pojawiał się w życiu zesłańców polskich w ZSRR równie często i w równie dramatycznej formie, jak kwestia wyżywienia.