O pochodzeniu słowa poganin
Słowo poganin źle brzmi, na co prócz innych złożyły się przyklejające się doń w polskim adideacje i aliteracje: pogoniony, po-ganiony (jak ganić, naganny - poganina pogoń!), co dokłada się do wiekowego ładunku pogardy wkładanej w to słowo przez pokolenia kaznodziejów. Słowo łacińskie, od paganus, czyli wieśniak, co pamiątką czasów późnego Państwa Rzymskiego, kiedy kulturalne miasta nawróciły się, a proste wieśniactwo czciło dalej rodzime bóstwa. Poganin należy do szeregu słów w rozmaitych językach określających obcych, nie-naszych, nie-nas, ludzi wyłączonych z kulturowej (i kulturalnej) wspólnoty; należy do słów wykluczających. Takim było w łacinie słowo barbarus: obcy, cudzoziemiec z dalekich stron, ktoś `nie naszej' kultury, przy tym i także: dziki i okrutny; Rzymianom pewnie kojarzyło się to z niegoloną brodą - barba (do dziś regularne golenie się jest w jakiejś mierze oznaką cywilizacji, a kudłatość - dzikości lub powracania do niej), ale w istocie było to greckie słowo dźwiękonaśladowcze, barbaros, od bar-bar, jak nasze ble-ble, złośliwie wytykające ludzi nie mówiących zrozumiałym i jedynie prawdziwym czyli greckim językiem. Tak Grecy zwali przecież nawet Persów, chociaż tamci im nie ustępowali cywilizacją. Jednak, jak się wydaje, u Rzymian ów barbarzyńca zaczął kojarzyć się z niższym poziomem cywilizacyjnego rozwoju, skoro tak nazywali przede wszystkim Germanów na swej północnej granicy i sąsiadów z północnej Afryki, do których ów epitet przylgnął na trwałe i są Berberami do dziś. Ciekawe, że podczas gdy Grecy i Rzymianie mieli słowo wykluczające na zasadzie przynależności do cywilizacji, to Żydzi mieli słowo wykluczające wszystkich nie-Żydów w podwójnym, narodowym i religijnym sensie: goj, gojim - na grecki tłumaczone jako ethnoi, narody; w domyśle: inne narody. Równie znaczące, że później nie powstawała potrzeba wynajdywania specjalnych słów na określenie nie-Francuzów, nie-Anglików, nie-Niemców lub nie-Polaków. Chociaż znalazły się słowa dla nie-Cyganów (gadzio), nie-górali (ceper) i nie-złodziei (frajer). Być może istnienie lub nieistnienie wykluczających terminów jest wskaźnikiem stopnia otwartości bądź przeciwnie ekskluzywności odnośnej grupy: grupy mniej ekskluzywne nazywają tylko swoich, grupy ekskluzywne bardziej mają potrzebę zdecydowanego nazwania również obcych. Mogło też być nawet tak, że pewnym grupom łatwiej przychodziło nazwanie obcych niż swoich, tak iż najpierw i bardziej jednoznacznie nazwali tych, którzy do nich nie należą, za to na siebie i swoich znajdywali słowa z pewnym trudem; czy nie tak było z Żydami, czego śladem wielość synonimów nazywających ten naród: Żydzi, Izrael (zarazem imię praprzodka), Hebrajczycy? Żeby nie było, że się tylko ich czepiam: trudność z samonazwaniem mieli i mają wschodni Słowianie - vide mnogość odmian i znaczeń etnonimu Ruś, ruski; ale i Germanie nadreńscy, gdzie znakiem tej niepewności jest nazywanie tamtego narodu inaczej przez każdego sąsiada, a i wieloznaczność etnonimu deutsch (etymologiczne: plemienny, ludowy, „swój”), co w odmianie dutch przecież u Anglików oznacza Holendra. W angielskim na oznaczenie poganina mamy dwa synonimy: pagan i heathen. Pierwsze łacińskie, o jego pochodzeniu było wyżej; drugie rdzennie germańskie. Heathen lub heath znaczy też: wrzosowisko i ma synonim: moor, także od germańskiego rdzenia. Ale podczas gdy nasze wrzosowisko to etymologicznie tyle, co miejsce porośnięte pewnym gatunkiem kwitnącej rośliny, to heathen i moor mają zarazem znaczenie ziemi porzuconej, nieuprawianej, opuszczonej przez ludzi. W chłodnym i wilgotnym klimacie dalekiego zachodu Europy ziemia odlesiona i prymitywnie przez jakiś czas uprawiana, inaczej niż u nas nie zarasta ponownie lasem, jako sukcesja zaś wchodzą właśnie wrzosowiska, czyli zespoły niskich krzewów z kwasolubnej rodziny Ericaceae. Ciekawe, którędy biegnie przez Europę i jej wyspy linia, oddzielająca strefę, gdzie sukcesją porolną jest las (jak u nas) od tej, gdzie sukcesją jest wrzosowisko - jak na Wyspach Brytyjskich. (Podobnie jak tam jest nad Morzem Śródziemnym, gdzie tak samo las, zniszczony przez ludzi, sam się nie odrodzi, sukcesją jest makia, a jeśli tę dalej naciskać wypasem i ogniem, to goła skała, jak choćby na chorwackiej wyspie Pag, której nazwa też od pagus.) Dokładny, różny tylko o fonetykę, odpowiednik heathen i heath znajdujemy w niemieckim Heide, które w rodzaju męskim - der Heide - znaczy: poganin, w żeńskim zaś - die Heide - wrzosowisko, pustać, step, bór, jak oznajmiają słowniki, czyli ogólnie odludzie. Początkiem dla tego słowa w językach germańskich jest gocki, w którym biskup Ulfilla, tłumacząc na swój język Biblię, użył słowa haithno na określenie kobiety nie-żydówki, co zapewne było derywatem od haithi, pole: mieszkająca na polu. To słowo cofa aż do praindoeuropejszczyzny, gdzie rekonstruuje się rdzeń kait o znaczeniu: otwarty, nieuprawny teren. Ale staroirlandzkie, walijskie i bretońskie odpowiedniki (ciad, coed, coet) znaczące las, wskazują, że znaczenie to mogło być szersze, mianowicie: ziemia poza ludzkim gospodarowaniem, nieuprawna, niezamieszkała, anekumena. Mieszkaniec owej anekumeny, niecywilizowanej dziczy, sam dla „nas” obcy i dziki, to właśnie ów haithno, Heide, heathen, poganin! Ciekawe, że w Niemczech w nazwach terenowych owa die Heide pozostała w nazwie Lüneburger Heide (Pustać Lüneburska), a jest to piaszczysty sandrowy okręg pod Hamburgiem, gdzie jeszcze do XVIII wieku przechowała się ludność mówiąca po słowiańsku - zatem obcy. Czy w słowiańskich są słowa kontynuujące tamten praindoeuropejski rdzeń kait? Aliterujący do niego rdzeń kail rozwinął się dokładnie regularnie i u Germanów i u nas: mamy stąd angielskie heal i healer (uzdrawiać, uzdrawiacz) i niemieckie heilen (leczyć, uzdrawiać, goić), heil (cały, zdrowy) i dalej heilig (święty) oraz das Heil - szczęście, dobro, zdrowie, zbawienie; co także jako znany wykrzyknik w znaczeniu: niech żyje!. U nas zaś: cały i ocalić, z licznym gniazdem, w którym też calizna, po rosyjsku celiná, czyli ziemia dotąd nieuprawiana (tu wracamy do tak miłego nam pojęcia anekumeny!) - patrz tytuł powieści Michała Szołochowa Podniataja celiná, na nasze tłumaczony, niestety bez krzty rosyjskiego wdzięku, jako „zaorany ugór”. Germańskie h i nasze c kontynuują tu pie k, l pozostało bez zmian i tam i u nas. Można spodziewać się, że słowiańskie kontynuanty kait będą mieć rdzeń cet. W polskim jakimś śladem jest zapomniane słowo cetno: liczba parzysta; nieoceniony Andrzej Bańkowski dodaje też „staromazowieckie” słowo catew: szacunek, poważanie. (Z czego nazwisko Cetwiński, nomen omen zasłużonego badacza słowiańskiej stariny.) Tylko czy owo kait, a może koit, od którego muszą pochodzić cetno i catew, było tym samym kait, które w germańskich dało poganina, a w celtyckich las? Bańkowski napomyka, że to nasze koit znaczyło łączyć w pary lub liczyć - więc raczej byłoby to jakieś inne kait/koit/keit i ten ślad byłby błędny. Sąsiedni rdzeń koid dał cedzić, a więc oddzielać i oczyszczać; angielskich ani niemieckich odpowiedników nie znalazłem. Ale i za słowem poganin, paganus, otwierają się nie mniejsze etymologiczne głębie. Łacińskie pagus okazuje się mieć ten sam rdzeń co pax (pokój) i pactum (ugoda), a dalej z nosowym infiksem pango, pangere: wbić (pal w ziemię), umocnić, spoić razem. Analogon jest w i germańskiej linii przekazu: fegan, staroangielskie połączyć. To samo w greckim: pēgnymi: wbić, rozbić (namiot), spoić, złączyć, zbudować, uczynić mocnym itd., duże gniazdo znaczeń; w tym pēgos: mocny, mocno spojony. Ruch semantyczny od wbijać (kołek) w ziemię, spajać (kołkiem?) z odgałęzieniem mocny, solidny do kraj, okręg wiejski (łac. pagus) można tłumaczyć zaznaczaniem terenu zajętego przez pewną wspólnotę przez wbicie kołków w ziemię. Wyobrażenie bóstw, hermy i nasze światowidy, z takich kołków centralnych lub granicznych przecież się wzięły; choć bardziej prozaiczne wyjaśnienie jest, że chodzi o ziemię ogrodzoną wbitymi palami. To polskie słowo jest jest łacińską pożyczką, od palus, podobne w niemieckim i w angielskim; ów palus też od pangere. Praindoeuropejskim pierwowzorem jest tu rdzeń pag, który powinien mieć dalszy ciąg słowiański - i faktycznie ma. Polskie słowniki wymieniają słowo paz, mnie wprawdzie nieznane z żywego użycia i jakoby pożyczka ruska, znaczące: złącze dwóch desek, rowek do połączenia drewnianych części. To samo po rosyjsku. Więcej jest w bułgarskim, gdzie zapazen znaczy: zarezerwowany, zastrzeżony, pod ochroną. Sam pamiętam z podróży słówko pazete - chrońcie. Powyższe rozważania polecam tym, którzy chcieliby znaleźć lepsze słowo, którym można by zastąpić negatywnie obciążonego poganina.
Dygresje
Moor, jeden z angielskich synonimów na wrzosowisko, jak i jego niemiecki odpowiednik, (das) Meer - morze lub jezioro, w germańskich należy raczej do warstwy słów marginesowych, recesywnych, podczas gdy odpowiedniki słowiańskie kwitną! - należąc do podstawowego zasobu; tu przecież zarówno morze, jak i mór, a i sama śmierć i umierać, martwy, i imię zagadkowej bogini śmierci i martwych wód, topionej z wiosną - Marzanna, od czego zaczyna się wgląd w religijne wyobrażenia Słowian, ze szczegółami opisane przez Artura Kowalika, Kosmologia dawnych Słowian (2004) i Zarys kosmologii dawnych Słowian. (Aliterujące do tamtych marzyć jest z osobnego wątku.) Zejście się słowiańskiej śmierci i jej bogini z germańskim wrzosowiskiem-bagnem i zarazem odludziem-anekumeną nieprzypadkowe: wrzos zarastał ziemie opuszczone przez ludzi, wymarłe i wtedy brała je w posiadanie Marzanna, władczyni tego, co po tamtej stronie.
Nazwa wrzosu, z dokładnością do fonetyki wspólna Słowianom, Litwinom i Łotyszom (veres, versъ, viržis, virsis) powtarza się w greckim jako ereikē, skąd łacińskie i naukowe-botaniczne erica. Oba warianty tego słowa (powtarzam za Borysiem) zapożyczone niezależnie z nieznanego nieindoeuropejskiego języka, gdzie jako rdzeń brzmiało werg'- lub wereik'-. Na tym tle zastanawia węgierskie słowo czerwony: vörös. Jedno z tych dziwnych zbieżności, obok nazwy Wisła (i wielu podobnych) z ugrofińskim słowem na wodę: węgierskie víz, fińskie vesi - zbieżności być może sięgających czasu, gdy pierwsi ludzie epoki (tak ulubionego przez szamanistów) mezolitu, w ślad za mamutami zasiedlali świeżo uwolnione od lodowca europejskie równiny. Wrzos - kwiat, gałązka - byłby dobry za symbol rodzimych wiar!
Romańskiego średniowiecznego pochodzenia słowo paź, po angielsku podobnie: page, też jest od pagus; pierwotny sens zapewne: chłopak ze wsi wzięty do pomocy rycerzowi.
Gdyby od tamtego słowiańskiego paz urobić słowo podobne do łacińskiego paganus, brzmiałoby zapewne: pazianin! (- Bo przyrostek -an(in) zmiękcza poprzednią spółgłoskę, jeśli ta nie miękka.)
Ciąg dalszy
Oba słowa na poganina, łacińskiego pochodzenia paganus-pagan-poganin i germańskie heathen-heide, gdy iść za ich etymologią, doprowadzają w końcu, z jednej strony, do pojęcia pełnego mocy środka zamieszkałego obszaru, „ziemi naszej', zaznaczonego mocno utkwionym centralnym słupem - drzewcem świata, a i umocnionego zewnętrzną palisadą lub kołkami granicznymi; z drugiej zaś strony do pojęcia anekumeny, ziemi pozostającej poza zamieszkałym obwodem, i jej obcych, nie-swoich, wykluczonych, ale i przecież wolnych mieszkańców. Więc do tych dwóch pojęć, energetycznie organizujących przestrzeń i moc dostępną człowiekowi, które odkrywa się także badając znaczenia herbów, pieśni, a może i wielu innych rzeczy.
Poszukiwania w języku, podobne do powyższych, są sensowne przy założeniu, że język jest przejawem myśli i aktywnością umysłu, chociaż nie jest to ten zamknięty w puszce czaszki umysł mózgu pojedynczego człowieka, lecz umysł inny, bardziej od tamtego rozproszony tak w przestrzeni jak w czasie, w którego życiu jednak każdy z nas indywiduów uczestniczy. Krążenie pomiędzy ludźmi-indywiduami słów, graficznych kształtów-glifów lub pieśni-rymowanek jest rozumne - jest przejawem pracy (życia?) tamtego rozproszonego umysłu. Zapewne też ów rozproszony umysł kontaktuje się jakoś z tym w każdym z nas, co psychoanalitycy nazwali podświadomością, a także z automatyzmami umysłu dziejącymi się w nas, do których to automatyzmów należy też nasz język, którym przecież posługujemy się nie zastanawiając się, co czynimy. Zakładam, że ten rozproszony umysł wyrażający się przez brzmienie i pochodzenie słów ma nam coś do powiedzenia i warto próbować go zrozumieć.
Wojciech Jóźwiak