Miasto - przestrzeń znacząca, miejsce destrukcji, szansa rozwoju. Jaki sens nadała literatura temu motywowi?
Większe skupiska ludzi, zwane miastami, pojawiają się już w starożytności. W Grecji tak zwane polis, czyli miasta-państwa, była to bardzo popularna forma państwowości. W skład takiego starożytnego państwa wchodziło miasto z twierdzą na akropolu oraz dolne miasto skupiane wokół agory, a także okolica rolnicza wokół miasta. Ustrój tych państewek był różny, uzależniony od stosunków wewnętrznych. Stosunki między poszczególnymi greckimi państewkami także były różne, a ich mieszkańcy uświadomili sobie wspólnotę językową i kulturalną dopiero w zetknięciu z innymi narodami. Ateny, Sparta i Teby, najpotężniejsze greckie państewka, walczyły między sobą o hegemonię, zawiązując sojusze ze słabszymi miastami.
W epokach zmęczenia cywilizacją, kiedy modne stawało się hasła powrotu do natury, miasto traktowane było jako miejsce destrukcji, jako siła wpływająca ujemnie na psychikę, niszcząca osobowość. Były także momenty, kiedy ludzkość zachwycała się wspaniałymi osiągnięciami techniki, szybką industrializacją, a wówczas miasto postrzegane była jako szansa rozwoju, możliwość osiągnięcia awansu społecznego czy szybkiego wzbogacenia się:
W literaturze polskiej pierwsze wzmianki o miastach pojawiają się w poezji Jana Kochanowskiego, który jednak nie wymienia konkretnego miasta, lecz spokojnemu, niemal sielankowemu życiu przeciwstawia pełne trosk i niewygód życie w mieście. Zresztą sam poeta mógł robić karierę jako sekretarz króla Zygmuta Augusta, a jednak wolał się schronić przed takim życiem w rodzinnym Czarnolesie, gdzie powstały jego najpiękniejsze utwory.
Jest wśród nich także "Pieśń świętojańska o Sobótce", w której poeta sławi urodę wiejskiego życia: "Wsi spokojna, wsi wesoła!// Który głos twej chwale zdoła?// Kto twe wczasy, kto pożytki,// Może wspomnieć za raz wszytki?"
Człowiek na wsi żyje uczciwie i spokojnie cieszy się plonami swojej pracy, sadem pełnym owoców, zagrodą pełną owiec, stawem pełnym ryb. Nie zazdrości więc poeta tym, którzy wysługują się po pańskich dworach, szukają bogactw i narażają życie czy też "sprzedają swój język", pracując w sądzie jako obrońcy: "Inszy się ciągną przy dworze// Albo żeglują przez morze// Gdzie człowieka wicher pędzi,// A śmierć bliżej niż na piędzi.// Najdziesz, kto w płat język dawa,// A radę za funt przedawa,// Krwią drudzy zysk oblewają,// Gardła na to odważają."
Miasto było więc postrzegane przez Jana Kochanowskiego jako miejsce destrukcji, natomiast spokojnie i szczęśliwie będzie się żyło jedynie na wsi.
W literaturze późniejszych epok będzie podobnie - prawdziwa Arkadia, kraina szczęśliwości, to zawsze będzie wieś, a nie miasto. Takie przekonanie pojawia się w literaturze Jana Jakuba Rousseau, który propagował prawo każdego człowieka do wolności osobistej i wciąż wyrażał swój powściągliwy stosunek do wszelkich zdobyczy cywilizacji. Człowiek był szczęśliwy dopóki żył w stanie natury, zaspokajając swe niewielkie wówczas potrzeby, nie skrępowany więzami społecznymi, ponieważ natura dawała mu wszystko, co jest mu istotnie potrzebne. Człowiek był wówczas dobry, natomiast rozwój cywilizacji nauczył człowieka lenistwa, umiłowania zbytku i chciwości.
Postulaty Jana Jakuba Rousseau stały się podłożem sentymentalizmu, którego przedstawiciele propagowali życie na łonie natury. w ścisłym kontakcie z przyrodą, wśród drzew, łąk, strumieni, krzewów i kwiatów. Człowiek pracujący na roli jest bliżej natury, jest więc także bardziej wrażliwy na jej działanie. Mógł więc więcej ocalić w sobie z pierwotnej doskonałości, nie jest bowiem skażony cywilizacją.
W epoce pozytywizmu wraz z rozwojem miast pojawia się problem kapitalistycznego wyzysku i straszliwych warunków życia proletariatu. Akcja noweli Marii Konopnickiej "Nasza szkapa" rozgrywa się w Warszawie, na Powiślu, w rodzinie ubogiego piaskarza, który sprzedaje kolejno wszystkie domowe sprzęty, aby opłacić lekarza i lekarstwa dla chorej żony oraz wyżywić rodzinę. Jego trzej mali synowie nie pojmują zbliżającej się tragedii, jaką jest śmierć matki. Bardziej przeżywają utratę szkapy, którą pielęgnowali i z którą się bawili, a którą ojciec także sprzedał.
Miasto - kamienna pustynia - jest miejscem destrukcji dla małej bohaterki wiersza Marii Konopnickiej "W piwnicznej izbie". Chore dziecko spędzające całe życie w wilgotnej i ciemnej suterenie widzi przez małe okienko jedynie szare ściany sąsiednich domów, ale wciąż tęskni do widoku zielonych łąk, obłoków na błękitnym niebie i promieni słonecznych.
Natomiast w noweli Bolesława Prusa "Antek" miasto ma być tym miejscem, gdzie tytułowy bohater znajdzie nareszcie szansę dla rozwoju swego talentu. W wiejskim środowisku nie może on znaleźć dla siebie miejsca. W wiejskiej szkółce bardzo szybko dorównuje wiedzą nauczycielowi, u kowala w ciągu kilku miesięcy uczy się fachu, wymagającego rzekomo kilkuletniej nauki, co powoduje jego natychmiastowe zwolnienie. Próbuje też sprzedawać wyrzeźbione przez siebie w drewnie figurki, w końcu, aby nie być ciężarem dla matki, wyrusza do miasta. Jest to nieznany i wrogi świat, ale jedynie tam Antek widzi dla siebie szansę rozwoju. Czy znajdzie w nowym środowisku miejsce dla siebie? Prus kończy nowelę bezpośrednim zwrotem do czytelnika: "Może spotkacie kiedy wiejskiego chłopca, który szuka zarobku i takiej nauki, jakiej między swoimi nie mógł znaleźć. Wówczas podajcie rękę takiemu dziecku."
W epoce pozytywizmu miasto w istocie mogło być postrzegane jako szansa rozwoju. Po uwłaszczeniu wielu chłopów utraciło swą ziemię, nie mogąc się wywiązać z powinności podatkowych wobec zaborczych rządów. Wówczas emigrowali do miasta, stanowiąc niezwykle tanią siłę roboczą, gotowi przyjąć każdą pracę za minimalną płacę. Podobny los spotykał również szlachtę. Traciła ona swoje majątki nie umiejąc się przystosować do nowych pouwłaszczeniowych warunków, pozbawiona bezpłatnej siły roboczej. Często przyczyną utraty majątku był hulaszczy tryb życia, a także represje i kontrybucje wojenne po kolejnych powstaniach. Szlachta ta także emigrowała do miasta, zasilając szeregi inteligencji lub mieszczaństwa, traktując miasta jako szansę przetrwania, a nawet rozwoju.
Takim właśnie bohaterem jest w "halce" Bolesława Prusa Stanisław Wokulski, zdeklasowany szlachcic, który dzięki pracowitości, wytrwałości, a patem przedsiębiorczości zostaje bogatym kupcem warszawskim. Inna sprawa, że zdobyte pieniądze, wbrew początkowym nadziejom, nie przynoszą mu osobistego szczęścia. Warszawa w "Lalce" jest tętniącym życiem miastem, ukazanym z bogactwem realiów topograficznych, kulturalnych i obyczajowych. Do dziś na Starym Mieście istnieje winiarnia u Hopfera. w której pracował młody Wokulski, jako chłopiec do posług. :Możemy też dokładnie umiejscowić sklep Wokulskiego na Krakowskim Przedmieściu, z którego było widać pomnik Kopernika, a więc sklep musiał mieścić się naprzeciwko Uniwersytetu Warszawskiego. Natomiast mieszkanie Wokulskiego znajdowało się zapewne na rogu ulicy Oboźnej i Krakowskiego Przedmieścia. Wokulski w ślad za arystokracją ówczesnej Warszawy udaje się często na przejażdżki konne do Łazienek i Ogrodu Botanicznego, specjalnie w tym celu zakupionym powozem. Czytelnik poznaje też dokładnie wnętrze sklepu Mincla na Podwalu, zasady jego organizacji oraz asortyment sprzedawanych towarów, a także nowoczesny magazyn Wokulskiego, dowiaduje się o występach ówczesnych artystów Rossiego i Molinariego.
Nie dla wszystkich jednak ówczesna Warszawa była szansą rozwoju. Sam Wokulski często odwiedza ulicę Karową i warszawskie Powiśle, które traktuje jaka miniaturę całego kraju. Obserwuje wstrząsające obrazy nędzy, wszędzie panuje brud i niechlujstwo, budzące w pierwszym momencie odruch wstrętu, a dopiero później współczucie: "Oto miniatura kraju - myślał - w którym wszystko dąży do upodlenia i wytępienia rasy. Jedni giną z niedostatku, drudzy z rozpusty. Praca odejmuje sobie od ust, ażeby karmić niedołęgów; miłosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków, a ubóstwo, nie mogąc zdobyć się na sprzęty otacza się wiecznie głodnymi dziećmi, których największą zaletą jest wczesna śmierć,"
Równie przygnębiający obraz Warszawy schyłku XIX wieku zamieszczony został w "Ludziach bezdymnych" Stefana Żeromskiego. Miasto to daje szansę rozwoju bogatym właścicielom fabryk, lekarzom, którzy leczą tylko ludzi bogatych, natomiast warunki życia i pracy proletariatu są im zupełnie obojętne. opis ulicy Ciepłej i Krochmalnej, gdzie wychowywał się doktor Tomasz Judym, jest analogiczny do obrazu Powiśla przedstawionego w "Lalce". Dopiero po latach, jako lekarz, dostrzega cuchnące, pokryte rynsztoki, błotniste wilgotne podwórka, na których bawią się pozbawione opieki dzieci. Odrazę budzą roznosiciele wody sodowej, którą podają w szklankach tak brudnych, jak ich ręce, a także wnętrza małych sklepików spożywczych: "W każdym z takich sklepów czerniała na podłodze kupa błota, która nawet w upale zachowuje właściwą jej przyjemną woń. Po tym gnoju pełzały dzieci okryte brudnymi fachmanami i same brudne nad wyraz."
W ciasnych i równie brudnych pomieszczeniach znajdowały się nędzne warsztaty szewskie lub krawieckie, a przechodnie byli to ludzie wychudzeni, obszarpani i brudni, z ich wyrazu twarzy można było wyczytać, że niczego już w życiu nie oczekują, a więc miasto, w którym przyszło im żyć, nie stanowiło dla nich szansy rozwoju: "Z dziedzińców, drzwi, nawet ze starych dachów krytych blachą lub cegłą, gdzie szeregiem tkwiły okna facjatek, wychylały się twarze chore, chude, długonose, zielone, moręgowate i patrzały oczy krwawe, ciekące
albo zobojętniałe na wszystko w niedoli, oczy, które w smutku wiecznym śnią o śmierci."
Warunki pracy tych najuboższych mieszkańców Warszawy były jeszcze gorsze. Judym odwiedza warszawską fabrykę cygar, gdzie pracuje żona jego brata Wiktora. Fabrykę można było odnaleźć bez trudu, gdyż wokół roznosił się odurzający zapach tytoniu, a proszek tabaki wdzierał się do gardła, toteż robotnicy ustawicznie kaszleli, oczy mieli załzawione, a ich oddech był przyspieszony:
"Duszące powietrze, pełne smrodu ciał pracujących w upale, w miejscu niskim i ciasnym, przeładowane pyłem starego tytoniu, zdawało się rozdzierać tkanki, żarło gardziel i oczy."
Judyma zaszokowała szybkość ruchów pracujących kobiet, które poruszały się automatycznie z szybkością maszyny. Ludzie miotali się jak w drgawkach, nie mogli pozwolić sobie nawet na chwilę wytchnienia, gdyż każdy z pracujących spełniał rolę jednego trybu ogromnej maszyny. Niesamowite wrażenie sprawiały również kobiety, które w ciemnej, niskiej i dusznej sieni segregowały tytoniowa liście: "Zasypane tabaką, wychudłe, nędzne, siwe, potworne, z czerwonymi oczami, były jak Parki, odprawiające tajemnicze misteria swoje. Z głębi oczodołów tych istot spoglądały na Judyma, gdy czekając na bratową stał we drzwiach, źrenice o wyrazie tak srogim i pełnym zemsty, że zmuszony był ich unikać i odwrócił się plecami."
Jeszcze gorsze warunki pracy panowały w stalowni, gdzie pracował brat doktora, Wiktor. Już na dziedzińcu fabrycznym Judyma ogłuszył szczęk młotów i warczenie motorów. W halach fabrycznych heblowano sztaby żelazne, wiercono w nich dziury, cięto nożycami grube sztaby żelazne. Tomasz zwrócił uwagę na pracę kowali, którzy potężnymi uderzeniami młota łączyli końce rozpalonych szyn. Pierwszy kowal wyglądał jak Herkules, pod jego skórą kłębiły się zwoje bicepsów, a jego pięść wyglądała tak, że z łatwością jej uderzeniem mógłby kruszyć gruby mur. Natomiast drugi z kowali był bardzo szczupły, toteż zaszokował Judyma doskonale wypracowaną umiejętnością używania ciężkiego młota: "Młot obiegał krąg rozsunięty i trzaskał w żelazo z ogłuszającą potęgą. Nagie ręce wyrzucały go w prawo i w tył i zadawały sztabie cios z boku, a od samej ziemi poczęty. Korpus ciała stał prosto, jakby w tej czynności nie brał udziału. Tylko biodra wzdrygały się pewnym, minimalnym ruchem, który ukazywał stopień samej siły."
Najbardziej ciężka i niebezpieczna była praca w odlewni żelaza i stali. Panowała tu zawsze bardzo wysoka temperatura, powietrze przesycone było oparami różnych kwasów, nawet podłoga parzyła w stopy. Stal wytapiano w gruszce Bessemera, wielkiej retorcie, do której wprowadzano powietrze o temperaturze ośmiuset stopni. W trakcie wytopu wydzielał się żrący dym i buchał w górę ognisty snop iskier: "Słup jego, zwężony jak miecz obosieczny, wydawał zduszony ryk - i leciał. Zdawało się, że ten ogień wydrze się ze swego miejsca, zerwie i buchnie w górę. Wzrok nie był w stanie znieść blasku, który rozświetlał halę. Wówczas na galerii z żelazną balustradą, za płomieniem, a w połowie jego wysokości, zdawało się, w samym ogniu, jak salamandra, ukazała się, czarna figura. (...) Robotnik długie narzędzie, pewien rodzaj miotły kominiarskiej, zanurzył w ciecz parskającą."
Tomasz Judym rozpoznał w tym osmalonym od ognia człowieku swego brata i serce jego poruszyło się do głębi. Wiedział już wówczas, że zawsze i wszędzie będzie walczył o poprawę warunków życia i pracy robotników, między innymi tych właśnie hutników, których ubranie i skóra spalona jest od sypiących się zewsząd iskier.
Żeromski zamieścił w "Ludziach bezdomnych" również przygnębiający obraz śląskiego miasteczka - Dąbrowy Górniczej. Judym podjął tu pracę lekarza zakładowego. Bezsilnie patrzył na warunki pracy górników, którzy pracowali na głębokości dwustu kilkudziesięciu metrów pod ziemią, a niektóre korytarze były tak niskie, że można było przejść jedynie zgiętym w pół. Przy wysadzaniu węglowej ściany nikt nie troszczył się o przestrzeganie elementarnych zasad bezpieczeństwa. W momencie wybuchu górnicy po prostu chronili się do sąsiedniego chodnika: "Tam czekali z dziesięć sekund, nim się odezwał pierwszy wybuch. Prąd powietrza runął w sąsiednie galerie i komory, dźwigając na sobie ostry zapach prochu. Bryły węgla hucząc waliły się za przyległym filarem, a na wszystkie strony w ścianach coś się sypało z prędkim trzaskiem i szelestem, na podobieństwo stada szczurów biegających za makatami. Potem nastąpił drugi wybuch, za nim trzeci i czwarty. Dym wypełniał galerie i ciągnął się leniwie do przejść, w których się świeci. W dali słychać było huk ładunków dynamitowych i czuć słodkawy ich zapach."
W kopalni zdarzało się wiele wypadków. Często prymitywnie podparte stropy chodników zawalały się, niektóre korytarze znienacka zalewała woda, inne w jednym momencie zapełniały się trującymi gazami.
Mieszkania górników także były ponure i zaniedbane, stare tynki odpadały, na podwórkach leżały kupy śmieci i gniły kałuże pomyj. Gdzieniegdzie w oknie wisiała brudna firanka lub stała jakaś wątła roślinka. Wokół na ulicach nie rosło ani jedno drzewko, nie widać było skrawka zieleni, a ziemia pokryta była czarnym mułem. Nieco dalej za miasteczkiem wzdłuż szosy znajdowały się "budy", sklecone naprędce, nigdy nie tynkowane, rozwalające się. Robotnicy traktowali te budy jako tymczasowe schronienie przed deszczem i mrozem: "Mieszkał tam człowiek zgłupiały od walki z przyrodą, która mu nic nie daje oprócz kromki chleba i łyka wódki, przerzucany z miejsca na miejsce, wegetujący z dnia na dzień."
Z tymi przejmującymi obrazami robotniczej nędzy ostro kontrastują obrazy życia wyższych warstw społecznych. W czasie pobytu w Warszawie Judym poznaje tamtejszą inteligencję. Salony warszawskich lekarzy pełne są przepychu, świadczą o dostatku ich właścicieli. Na zebraniu u doktora Czernisza Judym spotyka damy w pięknych strojach i panów o wykwintnych salonowych manierach.
Podobne kontrasty obserwuje na Śląsku, gdzie odwiedza bogatego inżyniera Kalinowicza, mając jeszcze świeżo w pamięci obraz robotniczych bud. Dom urządzony jest z niezwykłym przepychem, a w salonie toczą się dyskusje na temat wolności człowieka i swobody w dokonywaniu życiowych wyborów. Tak więc Żeromski, pisarz niezwykle uwrażliwiony na wszelkie przejawy krzywdy i niesprawiedliwości społecznej, pozwala nam znaleźć odpowiedź na pytanie, dla kogo miasto było szansą rozwoju, a dla kogo miejscem destrukcji.
W środowisku miejskim rozgrywa się akcja "Granicy" Zofii Nałkowskiej. Autorka także dostrzega podziały społeczne, których symbolicznym obrazem czyni kamienicę pani Cecylii Kolichowskiej, o której Elżbieta Biecka powie do Zenona: "Taki dom to jest rzecz zadziwiająca. Czy to nie szczególne, że ludzie zdecydowali się żyć na sobie warstwami? Co dla jednych jest podłogą, to dla innych staje się sufitem."
Pod podłogą, czyli w piwnicach, w ciasnych, wilgotnych pomieszczeniach mieszkają rodziny proletariackie. Nawet Justyna, córka kucharki, zaszokowana była warunkami, w jakich mieszkali tu ludzie: "Jak rano pierwszy raz przyszła, to się zdziwiła, że można tak mieszkać. (...) Tylko przy samych drzwiach było trochę miejsca i tam stał piecyk, kubeł z wodą i drugi kubeł na pomyje. (...) Nad kubłem wisiało na ścianie ubranie, owinięte prześcieradłem od kurzu i sadzy, która leciała z rury, kiedy piecyk dymił."
Głównym bohaterem "Granicy", prezydentem miasta N, jest Zenon Ziembiewicz. To właśnie miasto miało stać się dla niego szansą rozwoju. Po ukończeniu studiów w Paryżu Zenon rozpoczyna pracę w miejscowej gazecie "Niwa", do której już wcześniej pisał artykuły "na zamówienie" w zamian za pomoc materialną w trakcie ostatniego roku studiów. Dość szybko Zenon zostaje redaktorem naczelnym tej gazety, a następnie prezydentem miasta. Robi tę zawrotną karierę za cenę rezygnacji z własnych, postępowych poglądów, na drodze moralnych kompromisów. U progu swej prezydentury obiecuje robotnikom budowę tanich domów, ośrodka sportowego i pijalni mleka dla dzieci. Nie potrafi jednak wywiązać się z tych obietnic. W mieście wybuchają strajki i demonstracje robotników zwolnionych z fabryki Hettnera. Zenon zostaje oskarżony o przyzwolenie na oddanie strzałów do demonstrujących robotników i jest to koniec jego politycznej kariery.
Dokonany tu przegląd utworów literackich poświęconych miastom uświadamia nam, że przynosiły one przeważnie obraz stosunków społecznych. Ukazywano więc zazwyczaj nędzę miejskiego proletariatu, wstrząsające warunki ich życia i pracy. Panująca nędza budziła protest postępowych pisarzy, którzy piórem walczyli o zmianę istniejącej sytuacji, próbowali przemówić do sumień narodu. Toteż miasto traktowane jest najczęściej jako miejsce destrukcji, nędznej wegetacji ludzi pracy.
Czasem traktowane jest także jako szansa rozwoju, a jeśli jest to miasto rodzinne, staje się wówczas symbolem uczuć patriotycznych, przywiązania do ojczystej ziemi.